Aldona Swoboda
Rozdział 1
Łowy
Blondyn średniego wzrostu o niebieskich oczach wyłonił się z la-su. Był ubrany w białą, pobrudzoną koszulę, kamizelkę i spodnie z jasnobrązowej skóry. Strój uzupełniał ciemnobrązowy płaszcz i czar-ny pasek. W prawej ręce trzymał cisowy łuk, który dorównywał mu wielkością. Za pasem tkwił krótki nóż myśliwski, a na plecach miał zawieszony kołczan pełen strzał z jastrzębimi piórami. Miał również dużą torbę, w której trzymał prowiant, cienki koc i swoje zdobycze. Mieszkał wraz z ojcem- Belortem i matką- Heleną w wiosce Rivat na południu Gór Karpedyjskich.
Każdej wiosny wyruszał na łowy w góry, aby uzupełnić spiżarnie, zaś futra i rogi, które nie są wykorzystywane do własnych celów sprzedają wieśniaką lub nielicznym przyjezdnym kupcą, którzy od czasu do czasu odwiedzają wioskę.
Lubił chodzić do lasu w wolnym czasie i upajać się zielenią roślin,
zapachem kwiatów i żywicy.
Tropił właśnie lisa. W ostatnich czasach stały się istną plagą i za-
rządca miasta Tinigen, który obejmował władzą również te tereny, gdyż jego miasto leżało najbliżej miasta podniósł cenę za lisie futro nawet do czterdziestu nitów. Spojrzał na świeży trop odbity na błot-nistej ziemi. Była to wyjątkowo duża i zapewne ciężka jak na lisa sztuka. Ślad jego odbijał się wyraźnie na ziemi. Wiedział, że jest już blisko. Nałożył strzałę na cięciwę i rozglądał się czujnie. Bezszele-stnie przedzierał się przez gęstwinę lasu, gdy nagle wyszedł z zarośli na polanę. Przy przepływającej przez nią rzeczce pochylał się lis. Miał wspaniały, wielki i puszysty ogon zakończony białą kitką i ogromne uszy. Moren przystanął zdumiony.
Przecież Nivra nie ma w tych okolicach żadnych rozgałęzień. Płynie koło naszej wioski z północnego-wschodu, a nie z północy, więc to nie
może być Nivra.- pomyślał i naciągnął mocniej cięciwę. Wycelował i wypuścił strzałę, która ze świstem pognała ku lisowi. Lis natychmiast padł na ziemię w ostatnich drgawkach agonii. Moren odłożył swą tor-bę koło dużego głazu, na którym usiadł i wyjął z za pasa swój nóż myśliwski. Kilkoma zręcznymi ruchami zdjął z lisa futro, a mięso na-tychmiast podzielił na porcje, zawinął w papier, który wziął ze sobą i włożył do swej torby. Ponieważ słońce chyliło się już ku zachodowi Moren nazbierał chrustu i rozpalił ogień.
٭ ٭ ٭
Była noc. Moren spał głębokim snem, gdy usłyszał grzmot, a nie-bo przecięła jasna
błyskawica. Pierwsze krople deszczu zaczęły padać przygaszając resztki ogniska. Moren
-6-
skoczył na równe nogi i szybko zaczął się pakować. Wiedział czym grozi dla niego to burza. Wiosną burze w tych okolicach są wyjątkowo silne, ulewne i długie. On na swoje nieszczęście znajdował się na dnie ogromnej doliny, i to przy samym brzegu rzeki. Spakowany już założył kaptur, i zaczął biec w stronę najbliższego zbocza, na którym łatwo się przemieszczać, z braku stromych, skalistych zboczy. Zatrzymał się dopiero późnym świtem, aby odpocząć. Przysiadł wtedy na ziemi, opierając się o drzewo, dając rozluźnić się umęczonym mięśnią. Po kilku minutach jed-nak znów wstał i biegł, gdyż deszcz jeszcze nie ustał. Po jakiejś
godzinie biegu zauważył po swojej prawej stronie skały, a w nich jas-kinię. Przemoczony i zziębnięty wbiegł ostatkiem sił do jaskini. Zdjął swój mokry płaszcz i wyjął z dna torby koc, którym się owinął i zasnął. Obudził się dopiero rankiem następnego dnia. Deszcz nadal padał, chociaż osłabł już na sile. Moren wstał, aby rozprostować no-gi. Dopiero teraz zaczął rozglądać się po jaskini. Było tu pełno śmie-ci, i kości różnych zwierząt. Znalazł również trochę drewna i suchych liści i igieł. Zebrał je w małą stertę i rozpalił ogień. Nagle zobaczył, że w kącie jaskini coś się błyszczy. Pomału zbliżał się ku owemu przedmiotowi trzymając w dłoni łuk z naciągniętą na cięciwę strzałą.
Podszedł, trącił lekko nogą ów przedmiot i szybko odskoczył oczekując ataku ze strony znaleziska, lecz nic się nie wydarzyło.
Zaciekawiony ukląkł pomału koło przedmiotu, i odurzył łuk. Przy-glądał mu się chwilę. Było podłużne i okrągłe, czerwonego koloru, gdzieniegdzie widniały jednak małe, rozma-zane plamy żółci.
Co to może być?- powiedział do siebie, i podniósł znalezisko. Było lekkie i idealnie gładkie w dotyku.
Musi być wiele warte. Może to jakiś drogi kamień? Wezmę to ze sobą do domu. Owinął kamień swym kocem, i włożył na dno torby. Potem przysiadł przy ognisku, i czekał na możliwość powrotu do domu.
-7-
Rozdział 2
Odkrycie
Późnym popołudniem przestało w końcu padać. Moren zebrał swoje rzeczy, i ruszył na południe, wędrując w stronę wioski. Co pewien czas przystawał szukając przy okazji świe-rzych tropów zwierząt, szukając sposobności, do następnego polowania. O dziwo nie odna-lazł żadnego tropu. Na urządzonym krótkim postoju rów-nież nie znalazł żadnych oznak, aby jakiekolwiek zwierzęta znajdowały się w pobliżu.
Wiatr wieje mi w plecy. Zwierzęta wyczuwają mnie. Nic nie upoluję dopóki się nie zmieni.
Wiatr się niestety nie zmieniał.
Moren wrócił do wioski późną nocą. Księżyc był już wysoko na niebie, gdy wszedł do domu. Ku jego uldze wszyscy spali. Nie chciał z nikim rozmawiać. Wolał przemyśleć dokła-dnie wszystko co się zdarzyło w ostatnich dniach. Wyjął mięso i futro, które zdobył na stół, a resztę prowiantu, przeznaczonego na drogę zjadł. Później położył się spać na swym łóżku.
Mama już się krząta przy śniadaniu.- pomyślał budząc się i słysząc kroki dochodzące z ku-chni. Pewnie już wie, że jestem w domu. Na myśl o matce uśmiechnął się do siebie. Cieszył się, że znów ją zobaczy. Jej czarne, faliste włosy, szare roześmiane oczy. Przypomniał sobie jak się śmieje, jakby głos srebrnego dzwoneczka.
- Co ja bym bez niej zrobił?- powiedział sam do siebie, i przeciągną się mocno. Umył się w ciepłej wodzie przygotowanej przez matkę, przeczesał włosy palcami, i poszedł przywitać się z rodziną. Wszedł do kuchni, czując zapach śniadania. Przy misce z wodą myjąc naczynia stała jego matka.
- Dzień dobry śpioszku. Wszyscy już dawno wstali. Siadaj i jedz.- powiedziała z uśmie-chem na twarzy.
- Przy okazji opowiedz jak było na polowaniu. Widziałam, że przyniosłeś dużo mięsa i futer, ale chciałabym wiedzieć jak mój łowca sobie radził.
- Wspaniale cię znów widzieć mamo. Mam nadzieję, że wszystko dobrze na farmie, i że wszyscy są zdrowi.- powiedział. - A polowanie jak zwykle. Tej wiosny jest w lesie dużo zwierzyny.- mówiąc to ukląkł, i pocałował dłoń matki. Wstał i podszedł do stołu.
- Ojciec pracuje na polu?
-8-