O mój rozmarynie…
Telefon zadzwonił, gdy przygotowywała się do snu.
- Pani Szumska? - zapytał ją jakiś kobiecy głos po drugiej stronie kabla.
- Tak - odpowiedziała
- Ojciec pani jest ciężko chory. Leży w domu bez żądnej opieki. Pani jako córka powinna …
Upuściła słuchawkę. Wspomnienie ojca przeszyło ją ostrym bólem. Myśli od razu powędrowały do tamtych czasów z dzieciństwa, gdy ojciec wracał pijany do domu. Bełkotał wtedy i szukał powodów do awantur. Wyciągał wszystkich z łóżek, ustawiając swoje „bachory” w jednym szeregu pod ścianą. I zarządzał koncert. Uczył je wszystkich znanych sobie piosenek Najbardziej lubił tę o rozmarynie. Za każdy fałsz, zapomniane słowa dopadała ich kara. Ojciec bił gdzie popadło, popychał, ciągnął za włosy.
-O mój rozmarynie - nakazywał wściekle wymachując pogrzebaczem jak batutą. Otwierali więc szeroko buzie i zachłystując się łzami wyśpiewywali „pójdę do dziewczyny, pójdę do jedynej zapytam się… ”
Matka nie wtrącała się do tego domowego chóru. Stała wtulona w kąt kuchni i poruszając cicho wargami czekała na swoją kolej, kiedy zmęczony dyrygenturą ojciec wychodził z kuchni ciągnąc ją za sobą.
Wrzeszczeli wtedy owe „o mój rozmarynie” jeszcze głośniej zatykając sobie uszy rękami, żeby nie słyszeć tego co się za pokojowymi drzwiami działo.
Wzdrygnęła się na to wspomnienie. Nienawidziła ojca z całego serca. Pamiętała jak uciekali po kolei z tego okropnego domu szukając bezpiecznej przystani w innym, lepszym świecie. Zapomnieli o krzywdach. Aż tu nagle dziś ten telefon. Barbara zaraz powiadomiła o nim rodzeństwo. Ale nikt z pozostałej czwórki nie chciał słyszeć o spotkaniu z ojcem. Musiała więc decyzję o wyjeździe podjąć sama.
Weszła wolno po schodach przytrzymując dłońmi rozszalałe od emocji serce. Drzwi otworzyły się z lekkim skrzypnięciem. Natychmiast owinął ją przykry zapach moczu, nie mytych podłóg, brudnych szmat, zaschniętego jedzenia. Wszędzie walały się śmieci, stare gazety, butelki, puszki. W rogu kuchni na brudnym barłogu leżał mężczyzna. Nieogolona twarz, wychudzone ciało czyniły z niego odziany w łachmany szkielet. Barbara poczuła na plecach zimne dreszcze.
- Tato! - szepnęła sztywnymi wargami
Mężczyzna z trudem podniósł powieki. Próbował unieść się na łokciach, ale nie miał siły.
- Spokojnie tato - Barbara nabrała w płuca więcej powietrza - to ja, twoja córka , zaraz się tobą zajmę.
Otworzyła przywiezioną ze sobą torbę, wyjęła ręcznik, mydło, czystą bieliznę. Stary wpatrywał się w nią w wielkim skupieniu aż nagle jego twarz rozjaśnił blady uśmiech. A później w kąciku oczu pojawiła się jedna, brudna łza.
Jadł rosół mlaskając głośno jak wygłodzony pies. Wytarła mu usta, poprawiła poduszkę. Wodził za nią oczami, gdy zamiatała podłogę, myła okno, paliła w piecu.
- O mój rozmarynie - zanuciła bezwiednie, dziwiąc się skąd jej ten motyw wpadł nagle do głowy. Oczy ojca zawisły na jej wargach. Spijały z nich każe słowo, każdy dźwięk. Usiadła przy nim i jeszcze raz przyjrzała się zniszczonej starością i wódką twarzy.
-Chory, nieszczęśliwy człowiek - pomyślała ogarnięta wielkim współczuciem i litością. Leżał tu przy niej jak ludzki wrak. Bez żadnej życzliwej duszy obok, bez nikogo bliskiego, kochanego
Ojciec poruszył wargami, wymamrotał coś pod nosem, ale pokręciła głową, że nie rozumie. Położył więc rękę na swoim sercu a później ucałowawszy ją skierował ją ku niej. Domyśliła, że chciał jej coś ważnego przekazać, coś szczególnego wyznać. Patrzyła na tę wyciągniętą, ojcowską dłoń z dziwnym bólem. Tak bardzo kiedyś tęskniła za takim gestem, za takim objawem miłości. Dziś nie czuła zupełnie nic, ani tej dawnej nienawiści ani pragnienia bliskości. Ręka jej jednak drgnęła mimowolnie, gdy poczuła na niej drżącą, ojcową… Nie cofnęła swojej. I nagle poczuła, jak wstępuje w nią dziwna radość i spokój.