Wychodzę do ogródka. Otacza go wysoka siatka. Tuż za nią zaczyna się las. Wśród grządek krzątają się znajome osoby. Przyszłam, by powiedzieć im coś ważnego, pożegnać się.
- Mam już dość, odchodzę - mówię głośno.
Wszystkie twarze zwracają się ku mnie. Podchodzę do ogrodzenia i zaczynam się po nim wspinać. W połowie drogi czuję silny podmuch gorącego powietrza i widzę drobne owady pchane przez wiatr, machające bezsilnie małymi skrzydełkami. Po chwili zastępuje je piasek.
- Burza piaskowa! - woła ktoś za mną.
Zeskakuję z płotu i myślę co zrobić. Na dalekim polu jest on, cenna osoba. Zdejmuję z bioder wełniany sweter i zakładam na głowę zasłaniając twarz. Otacza mnie czerwony pył, brnę jednak do przodu. W końcu dochodzę do celu. Widzę go kulącego się i oślepionego w rowie między polami. Serce mi krwawi na ten widok. Chwytam go za rękę i ciągnę między pobliskie skały. Tam piasek nie dociera. Sadzam go, opieram o głaz. Zdejmuję sweter, otrzepuję. Chwytam rękaw i dokładnie oczyszczam jego twarz z warstwy czerwonego pyłu. W końcu zaczyna widzieć otoczenie. Wpatruje się we mnie, próbuje zrozumieć. Czuję igły bólu w sercu, łzy cisną mi się do oczu. Wiedząc, że zaraz nie dam rady ich powstrzymać, wytrzepuję sweter i owijam nim jego głowę. W końcu odwracam się i odchodzę w kierunku farmy. Już wszystko jest mi obojętne, chcę tylko jak najszybciej odejść. On siedzi jeszcze chwilę myśląc. W końcu zrywa się na równe nogi - zrozumiał…
- Nie, nie odchodź! Zaczekaj! - słyszę odległy krzyk.
Nie odwracam się… Zamykam ten rozdział w życiu…