GILBERT KEITH CHESTERTON
„Tęcza”, nr 7, Lipiec 1936, str. 8-10.
INSTYTUCJA, KTÓRA JEST WYJĄTKIEM
Przed kilku dniami zmarł w Londynie jeden z największych pisarzy katolickich świata G. K. Chesterton. O autorze „Ortodoksji” pisaliśmy niejednokrotnie, a świeżo w ostatnim (6-ym) numerze „Tęczy” w artykule prof. dr. Wł. Tarnawskiego „Współcześni powieściopisarze katoliccy”. Wobec zgonu wielkiego pisarza nie zamieszczamy więc artykułu wspomnieniowego, a w to miejsce dajemy tłumaczenie jednej z prac zmarłego.
Dziwna rzecz, że obecnie ludzie zdają się zapominać o tym, co oznacza instytucja, i to w chwili, gdy powstają najprzeróżniejsze nowe jej odmiany, nie posiadające moralnej powagi ani moralnych podstaw, które cechowały instytucje dawne. Biurokracja wciąż tworzy nowe oddziały i departamenty, nie ogłaszając nam nawet, czego są one oddziałem.
Mnożą się nie tylko biurokraci, ale i biura: prawie co tydzień nowa ustawa, o której nigdy nie słyszeliśmy, obdarza nieograniczoną władzą człowieka, ogółowi nieznanego. Uprawnienia, nie żądane z dołu, lecz narzucone z góry, oplątują naród jak cienka i ciasna siatka druciana. Pomimo tego przerostu biurokracji, ludzie zatracili poniekąd jasne pojęcie urzędu: wśród wzmożonej instytucjomanii nie mogą zrozumieć, na czym polega sama instytucja. Okazuje się to z jaskrawą wyrazistością w polemikach na temat małżeństwa lub rodziny, która nie tylko sama jest instytucją, ale jest nawet zasadniczą podstawą wszelkich instytucji innych.
Często słyszymy ludzi obdarzonych dobrymi chęciami, lecz nieco oszołomionych, którzy rozumują mniej więcej w ten sposób: „Zapewne, wszyscy czujemy świętość prawdziwego małżeństwa, lecz świętość ta opiera się na miłości; gdy ona słabnie, zmienia się, lub zanika, dla lada powodu, wtedy małżeństwo traci swoje uzasadnienie i przestaje być świętym.” Jednak nikt nie mówi w ten sposób o ideałach jakiej bądź innej instytucji; a przecież w pewnym sensie rozumowanie to jest dość racjonalne, ideał bowiem jest ponad instytucją. Lecz jeżeli jest utożsamiony ze zmiennym usposobieniem i chwilowymi uczuciami, nie może być wyrażony pojęciem instytucji.
Nawet najnowsze, dodatkowe odgałęzienie dziewięćset dziewięćdziesiątego dziewiątego pododdziału Ministerstwa Ćwiczeń Oddechowych, oparte musi być na przeświadczeniu, że ktoś jest obowiązany zajmować się czymś, chociażby go to zajęcie nudziło. Nawet Komitet przymusowego leczenia uzębienia psów, należących do bezrobotnych (utworzony jednomyślną uchwałą parlamentu na posiedzeniu złożonym z sześciu posłów), musi rozróżniać członków od nieczłonków i uprzykrzać się wszystkim innym, chociażby członkowie uprzykrzali sobie również życie wzajemnie. Ci zacni działacze społeczni muszą przecież coś robić, nawet jeśli ich zajęcie jest im nieznośne, w tym stopniu, jak nieznośnymi są nam ich oblicza. A jeśli tak jest z najnowszymi i niewypróbowanymi mniejszymi instytucjami, tym bardziej oczywiście stosuje się to do podstawowych i najistotniejszych, do których sądzono początkowo że należy i rodzina. Wymownym tego przykładem są instytucje prywatnej własności i porządku publicznego, zwanego przez nas rządem lub państwem. Gdy kto nie uznaje prywatnej własności w rozumieniu dawnego kapitalizmu, zwykle bezwzględnie ufa instytucji państwa, ubóstwianego zarówno przez socjalistów i komunistów, jak przez faszystów i hitlerowców. Prądy te zmiotły prawie doszczętnie starą instytucję rodziny, głównie dlatego, że odnoszono się do niej z tanim sentymentem.
Nikomu nie przychodzi na myśl odnosić się z tymże tanim sentymentem do jakiej innej instytucji. Nikt nie utrzymuje, że póty tylko uznajemy doniosłość urzędu policjanta w państwie, póki widok jego na rogu ulicy sprawia nam miły dreszczyk, jaki byśmy uczuwali widząc żołnierza z szablą w ręku, czuwającego nad bezpieczeństwem ojczyzny. Że póty tylko, ale nie dłużej wolno mu regulować ruch na rogu ulicy, a gdy w godzinie naszego złego usposobienia przestają nas zachwycać jego buty i nie podoba nam się jego twarz, wtedy czujemy się podobnie jak się czuje anarchista wobec niezrozumiałego tyrana. Nikt przecież takich rzeczy nie twierdzi; nie twierdzi dla tej prostej przyczyny, że rząd czy państwo nie istniałoby nawet 48 godzin, gdyby mogło być rozwiązane z powodu zmiany uczuć, lub chwilowego zmniejszenia się jego znaczenia w naszej wyobraźni.
Tak samo jest z instytucją prywatnej własności. Rząd istnieje w celu dania nam uczucia bezpieczeństwa, własność w celu wytworzenia poczucia osobistej godności, a małżeństwo w celu umożliwienia nam szczęścia, którego główną podstawą jest przywiązanie. Lecz żadne z nich nie istniałoby, gdyby nie było pewnych zasad wierności i trwałości, pozwalających przezwyciężyć przemijające usposobienia i uczucia. Lubię moją laskę i lubię myśleć, że to moja laska, lecz nie lubię, gdy filozof wmawia we mnie, że jest ona moją tylko póki myślę o niej. Przypuśćmy, że dumny jestem z moich inspektowych okien, (czemu nikt z moich znajomych nie uwierzy) i rozkoszuję się tym, że mój najbliższy sąsiad, p. Robinson, również patrzy na nie z podziwem, choć mój podziw łączy się z poczuciem własności, a jego z zazdrością. W żaden sposób nie mogę przecież zgodzić się na zasadę, że moje inspekty powoli przechodzą w jego posiadanie dlatego, że moje chwile podziwu są rzadsze a jego silniejsze i częstsze, i by stopniowo stawał się właścicielem mego ogrodu dlatego, że myśl o nim nie daje mu spać całymi nocami, a ja jestem zmuszony myśleć o wielu innych rzeczach, jak np. o okropnej konieczności pisywania do dzienników. Streszczając się powiemy, że własność prywatna może być złą instytucją w mniemaniu komunistów, lub dobrą w moim rozumieniu, lecz nie może w ogóle być instytucją, jeśli nie ma zapewnionej trwałości wbrew wszelkim wahaniom uczuć p. Robinsona i moich.
Jedyną instytucją, na którą zapatrujemy się w ten bezsensowny, sentymentalny sposób, jest rodzina, przeto rodzina jest jedyną, która prawie przestała istnieć. Inne instytucje, bardziej urzędowe, gnębiące, nawet despotyczne, trwają nadal, dlatego że są wierne posiadanym prawom, zabezpieczającym ich byt mimo zmiany nastroju. W nowoczesnym świecie, dwie rzeczy przeważają: państwo i interes, będący większą rzeczą od państwa. Żadne z nich nie wybacza człowiekowi odstępstwa z powodu zmiany jego względem nich nastawienia uczuciowego. Jest się nadal poddanym królewskiego rządu, choćby dawno minął chwilowy pełen zapału odruch wierności dla króla. A jeśli ktoś jest roboczym kółkiem jakiejś wielkiej przędzalni, musi nadal punktualnie stawać do pracy, długo po rozwianiu młodzieńczych marzeń o posadzie dyrektora. Wszystkie instytucje wymagają właściwie w bardziej nowoczesnej a przeto pospolitszej postaci, czegoś podobnego do dawnego ślubowania. Bywają nawet zobowiązania „na czas wojny”.
Rodzina jest najswobodniejszym ugrupowaniem i główną podporą osobistej wolności. Jest to mała ludzka społeczność, w której poszczególny człowiek ma znaczenie, jakiego nie może mieć w państwie lub przedsiębiorstwie. Jest to jedyna ludzka forma rządu, dopuszczająca pierwiastek wesołości, bowiem jest jedyną przyzwalającą na poufałość między władzą a poszczególnymi członkami. Jest także jedyną zaszczepiającą się na stowarzyszeniu dobrowolnym, to jest, że zaczątkiem jej jest swobodne oświadczenie i zezwolenie, podczas gdy rodzimy się poddanymi jakiegoś rządu, a większość nas jest obecnie zmuszona materialnie służyć jakiemuś przedsiębiorstwu. Cechą więc rodziny, w porównaniu z innymi instytucjami, jest życie i wolność, lecz może istnieć jedynie, jeżeli odznacza się również wiernością i trwałością. Tak jak teraz sprawy stoją, będzie pochłonięta przez państwo lub interes, lub przez oba razem, a większość jej skromnych lecz zdrowych przedstawicieli nie zdoła jasno zrozumieć, któremu z nich uległa.
Przekład Anny Kicińskiej.
2