Cartland Barbara Siostrzana miłość


BARBARA CARTLAND

SIOSTRZANA MIŁOŚĆ

Tytuł oryginału

Punished With Love

Przekład

Danuta Dowjat

0x01 graphic

Rozdział 1

1883

Jadąc konno zakurzoną wiejską drogą, Latonia głowiła się, dlaczego kuzynka Toni wezwała ją pilnie do siebie dziś rano. Toni wszystko traktowała lekko i Latonia po raz kolejny rozważała, co też mogło się wydarzyć w ciągu dwóch dni, bo przecież widziały się zaledwie przedwczoraj. Raczej powinno ją dziwić, że wytrzymały bez siebie tak długo, gdyż jak mawiała Toni, kochały się bardziej niż rodzone siostry. A Latonia często myślała, że są sobie droższe niż siostry bliźniaczki, normalna kolej rzeczy, skoro ich matki od dawna łączyła równie silna więź. Lady Branscombe i pani Hythe były siostrami ciotecznymi. Kiedy jednocześnie stwierdziły, że oczekują potomstwa, wciąż żartowały, iż się ścigają, która pierwsza zostanie matką. Aby związać się jeszcze ściślej, postanowiły nadać córkom to samo imię - obie bowiem były przekonane, że urodzą dziewczynki.

- Hubert oczywiście marzy o synu - śmiała się lady Branscombe. - Jak każdy Anglik. Ale, moja droga Elizabeth, jestem pewna, że podobnie jak ty będę miała córkę.

- To niezwykłe - odparła pani Hythe - bo ja nieodmiennie wyobrażam sobie moje maleństwo jako dziewczynkę. I choć dla was jest tak ważne, by się urodził syn - dziedzic mienia i tytułu - to mój Arthur pragnie chłopca, którego mógłby uczyć jeździć konno, strzelać i wreszcie posłać do tego samego pułku. W którym i on służył.

- Arthur będzie musiał poczekać - zauważyła lady Branscombe z uśmiechem.

Pani Hythe wygrała ten „wyścig”. Latonia urodziła się trzy dni przed Toni, ale żadna z matek nie przewidziała, że dziewczynki będą ich jedynymi latoroślami.

Nikogo nie dziwiło, że kuzynki już od najmłodszych lat spędzały ze sobą większość czasu, razem się bawiąc i ucząc, bo miały jedną guwernantkę, co zwłaszcza dogadzało ubogim państwu Hythe'om. Latonia uczyła się jeździć na koniach lorda Branscombe'a. Bo jej ojca nie było stać na rumaki tak doskonałej krwi i tak świetnie ujeżdżone. Lecz nigdy nie zazdrościła Toni bogactwa, w jakim ta wzrastała. Sama mieszkała w skromnym, choć uroczym domu otoczonym przez parę akrów ziemi i od dzieciństwa doskonale wyczuwała różnicę między atmosferą tam panującą a stylem życia w ogromnym dworze należącym do ojca Toni.

- Ciocia Margaret i wujek Hubert nigdy się nie śmieją tak jak my - zauważyła kiedyś w rozmowie z matką.

Toni bo dziewczynka zdrobniła swoje imię, gdy tylko nauczyła się mówić tryskała radością i energią, której brakowało jej rodzicom. Była wyjątkowo ładna, impulsywna, skłonna do psot, a z wiekiem okazało się, że i bardzo skora do flirtowania. Szybko zauważyła, że mężczyzn pociąga ku niej nie tylko tytuł i znaczny majątek ojca, ale również jej niezwykła, fascynująca osobowość, która sprawiała, że zachwyceni młodzi ludzie zakochiwali się na zabój od pierwszego wejrzenia.

Lady Branscombe miała zamiar przedstawić u dworu Latonię i Toni równocześnie oraz wprowadzić je razem w najlepsze towarzystwo. Była pewna, że pod koniec sezonu obie znajdą stosownych i godnych pozazdroszczenia kandydatów na męża. Niestety, dwa lata przed osiemnastymi urodzinami córki zginęła w wypadku na polowaniu i lord Branscombe poprosił krewną, by podjęła się funkcji opiekunki i przyzwoitki. Na kilka miesięcy przed planowanym wyjazdem dziewcząt do stolicy w tragicznych okolicznościach umarli oboje rodzice Latonii.

Kapitan Hythe wraz z małżonką pojechali do Londynu, by spotkać się z młodszym bratem lorda Branscombe'a. Kenrick Combe był powszechnie uważany za jednego z najlepszych i najbardziej obiecujących oficerów armii brytyjskiej. Jego dowódcy mówili o nim z szacunkiem, a podkomendni z lękiem. Pełnił właśnie odpowiedzialną służbę w Indiach i zaprosił w odwiedziny swego brata, lorda Branscombe'a, planując dla niego nie tylko spotkania towarzyskie, ale również wyprawę w te rejony kontynentu, które Huberta szczególnie interesowały. W ostatniej chwili jednak lord Branscombe musiał zrezygnować z wyjazdu, bo zatrzymały go obowiązki w Izbie Lordów oraz bardzo złe samopoczucie, a lekarze nie potrafili rozpoznać i wyleczyć jego choroby. Uznali, że nie wystarczy mu sił na tak męczącą podróż i liczne rozrywki, które czekały na niego w Indiach. Dlatego lord, by nie zrobić przykrości bratu, poprosił kapitana Hythe'a z małżonką, by pojechali zamiast niego.

- Tatuś bardzo się na to cieszy, gdyż zawsze marzył o wyprawie do Indii powiedziała pani Hythe do Latonii. Zwłaszcza że przyjaźnił się z Kenrickiem Combe'em od kołyski.

- Oczywiście, że musicie jechać, mamo - odparła Latonia. - Ale będę za wami bardzo tęskniła.

- I my za tobą, kochanie. Na pewno spędzisz wesoło czas w towarzystwie Toni, tylko pamiętajcie, by się dobrze sprawować. Toni jest pierwsza do płatania psot - roześmiała się pani Hythe, a Latonia jej zawtórowała.

Dopiero po wyjeździe rodziców zdała sobie sprawę z tego, ile psot, żartów i figli potrafi wymyślić Toni w ciągu dwudziestu czterech godzin. Ponieważ kuzynka oficjalnie nie bywała jeszcze w towarzystwie, powinna spędzać czas w pokoju szkolnym, myśląc o zadanych lekcjach, a nie o młodych ludziach. Lecz gdziekolwiek się pojawiła, adoratorzy wyrastali niczym grzyby po deszczu, przekupiona służba ciągle dostarczała tajemnicze liściki, a ona wymykała się na randki w zagajnikach, w których pośród jodeł kryli się jeźdźcy na koniach. Materializowali się w cudowny sposób, gdy tylko dziewcząt nie można było dojrzeć z okien pałacu i odbywali z nimi długie przejażdżki. Latonia uważała to za bardzo pociągającą, a równocześnie zupełnie niewinną zabawę.

- Toni, czy jesteś zakochana? - pytała czasem kuzynkę.

- Oczywiście, że nie odpowiadała Toni. - Patrick, Gerald i Basil to jeszcze chłopcy, ale lubię wyraz ich twarzy, kiedy na mnie patrzą, i z przyjemnością myślę, że marzą o tym, by mnie pocałować, choć się boją, iż się rozgniewam, gdyby tylko spróbowali.

Latonia się roześmiała, bo Toni mówiła prawdę. Rzeczywiście nie pociągał jej żaden z mężczyzn, którzy się za nią uganiali. Ciekawe, co będzie w przyszłości? Po raz pierwszy w życiu tak bardzo różnimy się od siebie, pomyślała. Latonia nie chciała, by adorował ją tuzin młodzieńców. Marzyła o jednym mężczyźnie, który będzie ją kochał i którego ona pokocha od pierwszego wejrzenia. Chcę mieć dom, powiedziała do siebie.

Te same słowa powtórzyła miesiąc później, gdy dowiedziała się o tragicznej śmierci rodziców . Wcześniej otrzymała od matki list relacjonujący podróż do Indii:

„Wszystko tu jest niezwykłe i Tatuś cieszy się każdą chwilą. Po powrocie będzie miał tak wiele do powiedzenia wujkowi Hubertowi. Najdroższa córeczko, mam nadzieję, że nie weźmiesz nam za złe, jeśli zostaniemy tu leszcze miesiąc. Jestem pewna, że w towarzystwie Toni niczego ci nie brakuje do szczęścia, a dni rozłąki upłyną szybko.”

List szedł z Indii siedemnaście dni. Trzy tygodnie wcześniej lord Branscombe zmarł na serce. Lekarze powinni byli już dawno rozpoznać jego chorobę, niestety dopiero gdy było już za późno, uświadomili sobie, w jak złym stanie był przez ten długi czas ich pacjent. I tak za prawdziwy cud uznali to, że nie zmarł znacznie wcześniej. Natychmiast wysłano do Indii telegram z wiadomością o śmierci, a Kenrick Combe, o piętnaście lat młodszy brat ojca Toni, stał się czwartym lordem Branscombe.

- Co to za człowiek? - zapytała Latonia.

- Nie widziałam go od wielu lat - odparła Toni. - Tatuś był z niego bardzo dumny, ale słyszałam, że surowo przestrzega dyscypliny i jego podkomendni się go boją.

Mówiła to lekkim tonem jak o rzeczy bez znaczenia, lecz Latonia słyszała plotki, że nowy lord Branscombe będzie prawnym opiekunem Toni.

Kapitan Hythe z małżonką zostali w Indiach miesiąc dłużej, bo wiele rozrywek uprzyjemniało ich pobyt. W drodze powrotnej na nieszczęście zarazili się żółtą febrą. Najpierw zachorował jeden z marynarzy i cały statek poddano kwarantannie w Port Saidzie. Pani Hythe opisała w liście do córki, jakim utrapieniem okazało się życie w zamkniętym świecie pokładu, nad którym powiewała ostrzegawcza żółta flaga i nikt nie mógł zejść na ląd. Nie pozostawało im nic innego, jak czekać, a gdy na straszliwą chorobę zapadli kolejni członkowie załogi, a później i niektórzy spośród pasażerów, mogli już tylko wznosić modły do Boga, by okazali się odporni na febrę.

Kiedy do Latonii dotarła wiadomość o śmierci obojga rodziców, na początku nie potrafiła uwierzyć, że nigdy więcej ich nie zobaczy. Ponieważ bardzo ich kochała i wiodła z nimi tak szczęśliwe życie, zdało się jej, że umarła również i część jej samej. W rozpaczy powtarzała, że wolałaby być razem z nimi i podzielić ich los. W końcu powiedziała sobie, że jej ojciec pierwszy skarciłby ją za tchórzostwo, z jakim się uchylała przez stanięciem twarzą w twarz z trudnościami samotnego życia. Wszystko było dla niej tym boleśniejsze, że krewna, która podjęła się opieki nad Toni, zabrała ją do Londynu, by przedstawić u dworu.

- Moja droga, nic ci nie przyjdzie z siedzenia ponuro na wsi - rzekła krewna do Toni. - Powinnaś jechać do Londynu i choć ze względu na żałobę nie będziesz uczestniczyła w przyjęciach, u mnie w domu poznasz wielu interesujących ludzi, a gdy minie sześć miesięcy, zaczniesz się pokazywać w teatrach i operze, znajdziesz sobie tysiące rozrywek.

Zaproszenie nie było skierowane do Latonii, która i tak by odmówiła, skoro niedawno została sierotą.

Gdy mijały miesiące, a Toni nie wracała, Latonia zrozumiała, że opiekunka nie chce brać za nią odpowiedzialności i uznała za najwłaściwsze zapomnieć o dawno postanowionym, wspólnym debiucie dziewcząt w wielkim świecie. Niezbyt się tym przejęła, życie na wsi zupełnie jej odpowiadało, a stara guwernantka, która kiedyś uczyła obie kuzynki, przeprowadziła się do Manor House, domu rodzinnego Latonii, by pełnić funkcję przyzwoitki. Panna Waddesdon była inteligentną kobietą trochę posuniętą w latach i marząc o spokojnym życiu, pozwalała Latonii na wszystko. Ta zaś bez psotnej Toni u boku nie popełniała żadnych szaleństw. Wolno płynęły miesiące, aż nagle, bez uprzedzenia, do pałacu wróciła Toni.

Natychmiast posłała po Latonię i gdy na powitanie serdecznie się uściskały, od razu poczuły, że nic się nie zmieniło i nadal są sobie tak bliskie, jak w dzieciństwie.

- Jak ja za tobą tęskniłam! - zawołała Toni. Ciągle powtarzałam kuzynce Alice, że powinnaś też przyjechać do Londynu, ale ona uważała, że ze mną ma wystarczające urwanie głowy - ciągnęła ze śmiechem.

- Wpadłaś w jakieś tarapaty? - zapytała Latonia, patrząc na przyjaciółkę z troską.

- Oczywiście! A czy kiedykolwiek było inaczej? Najdroższa, musisz mi pomóc. Bez ciebie jestem zgubiona.

- Co się stało tym razem?

- Zakochałam się!

- Cudownie! - Latonia aż klasnęła w dłonie. - W kim?

- W markizie Seaston!

- Nie wierzę! - wykrzyknęła zdziwiona Latonia. - Gdzie go poznałaś i co na to mówi jego ojciec?

Zdumienie Latonii było zupełnie zrozumiałe, gdyż markiz Seaton był najstarszym synem księcia Hampton, najważniejszej figury w hrabstwie, który całą miejscową szlachtę traktował z góry, uważając się za wielkiego magnata. Wprawdzie nie mógł lekceważyć lorda Branscombe'a, ale wiódł z nim spór o ziemię leżącą na granicy ich posiadłości i już od lat ze sobą nie rozmawiali.

Latonia i Toni często widywały markiza na polowaniach i marzyły, by go poznać. Był od nich starszy, niezwykle przystojny i doskonale jeździł konno. Latonia często mówiła, że łatwiej przyszłoby się wyprawić na księżyc niż zaznajomić z markizem. Teraz zaś się okazało, że Toni się w nim zakochała. Dlatego Latonia z zapartym tchem czekała na relację kuzynki.

- Zobaczyłam go niemal pierwszego dnia po przyjeździe do Londynu - opowiadała Toni. - Było to na bardzo nudnym wieczorku muzycznym, więc nie zdziwiłam się, gdy wyszedł, nim nas sobie przedstawiono, ale postanowiłam, że wcześniej czy później do tego doprowadzę. Próbowałam wypytać kuzynkę Alice o jego przyjaciół i w jakich domach bywa.

- Bardzo się natrudziłaś? - spytała Latonia.

- Nie. Wszyscy plotkują tam o wszystkich, więc szybko się dowiedziałam, że markiz ma affaire de coeur z bardzo piękną mężatką. - Widząc, że Latonia wygląda na zaszokowaną, dodała ze śmiechem: - Wszyscy mężczyźni uganiają się za mężatkami, bo przy nich są bezpieczni. Z całych sił unikają nawet rozmawiania z pannami, gdyż obawiają się, że zostaną schwytani w sidła. - Prychnęła bardzo z siebie zadowolona. - Muszę przyznać, że bardzo się bawiłam z odwrócenia ról: to ja go próbowałam złapać, a dotychczas młodzieńcy ubiegali się o moje względy.

- Świetnie rozumiem, co masz na myśli - odparła Latonia. - I widzę, że zamiana ci służy, wyglądasz jeszcze bardziej uroczo niż przed wyjazdem.

Mówiła szczerą prawdę, kuzynka nabrała polotu i niezwykłego czaru. Może wynikało to z większej pewności siebie, choć też wiele uroku dodawała jej suknia, bez wątpienia pochodząca od drogiej i wysoce utalentowanej krawcowej.

- Opowiadaj dalej o markizie - nalegała Latonia.

- Minął miesiąc, nim zdołałam doprowadzić do tego, by nas sobie przedstawiono - ciągnęła Toni. - A wtedy postanowiłam, że markiz musi się we mnie zakochać bez pamięci, abym mogła wyrównać rachunki za te wszystkie lata, kiedy dumny książę nie zapraszał nas do Hampton Towers!

- Nigdy nawet nie marzyłam o takim zaproszeniu - wtrąciła Latonia.

- Ale w przyszłości będziesz tam bywać, bo zdecydowałam, że zostanę markizą Seaton.

Latonia wydała zduszony okrzyk.

- Co na to powie książę?

- Będzie musiał puścić w niepamięć kłótnie z moim tatą i zapomnieć o wspaniałych planach mariażu syna z księżniczką.

- Z księżniczką?

- Chyba zdajesz sobie sprawę z tego, że jego zdaniem nikt inny nie jest godzien dostąpienia zaszczytu poślubienia syna wszechwładnego księcia Hampton - powiedziała ze śmiechem i w geście radości uniosła obie ręce. - Och, Latonio, Latonio! Jaka to była wspaniała zabawa! Postanowiłam zdobyć serce Ivana i gdy mi się to udało, stwierdziłam, że sama też się w nim zakochałam.

- Naprawdę go kochasz?

- Uwielbiam. Nigdy ci nie zdołam opisać, jak jest pociągający i wspaniały! - westchnęła. - Zupełnie jakbym śniła na jawie. Kocham go, on kocha mnie, i wszystko będzie cudownie, niech tylko książę wyrazi zgodę na ślub.

- Jesteś pewna, że się zgodzi? - spytała Latonia cicho.

- Zgodzi się... albo umrze - odparła Toni. A w obu wypadkach pobierzemy się z Ivanem.

- O czym ty mówisz?

- Stary książę jest bardzo chory wyjaśniła Toni. Moim zdaniem cierpi na podobną chorobę serca jak mój tata. Dlatego Ivan prosił, byśmy poczekali z powiadomieniem go o naszych planach.

- A jeśli książę się nie zgodzi?

- Ivan się obawia, że gdyby postąpił wbrew ojcu, to mógłby go zabić.

- W takim razie musicie cierpliwie czekać - twardo oświadczyła Latonia.

- Powiedziałam Ivanowi, że trochę poczekam, ale on pragnie ślubu równie mocno jak ja, więc pewnie niedługo się pobierzemy.

- Naprawdę wierzysz. ze książę się zgodzi?

- Będzie musiał oświadczyła Toni, a w jej głosie zabrzmiały stanowcze nutki. Nikt i nic mnie nie zmusi do rozstania z Ivanem, a on mnie też nie zostawi. Poza tym musi być sprawiedliwość na tym świecie.

- Chcesz przez to powiedzieć, że w końcu zostaniesz księżną Hampton?

- Właśnie tak - przyznała Toni. - I z wielką radością będę zapraszała do Hampton Towers osoby pomijane przez tę parę arystokratycznych snobów wiecznie zadzierających nosa.

- Toni! Nie wolno ci tak mówić o twoich przyszłych teściach!

- Dlaczego nie? - dopytywała się dziewczyna. - Przecież to nie za nich wychodzę za mąż? Poślubię mojego najdroższego Ivana, a on jest zupełnie inny: kochający, czuły i mnie uwielbia. Naprawdę, Latonio.

- Wcale mu się nie dziwię - odparła, myśląc, że kuzynka nigdy wcześniej nie wyglądała tak pięknie i pociągająco.

- Będziemy bardzo szczęśliwi. Powiem ci coś, co cię szczerze rozbawi: Ivanowi bardzo się przyda mój majątek.

Latonia uniosła brwi.

- Czyżby to znaczyło, że książę nie jest tak bogaty jak to się powszechnie uważa?

- Tak. Zdaniem Ivana jego ojciec niewłaściwie zarządzał dobrami i wydawał za dużo, opętany chęcią pokazania, że góruje nad całą okoliczną szlachtą. Ivan mówił, że w Hampton Towers zawsze czekało dwunastu służących w liberii. gotowych do posługi.

- Dwunastu! wykrzyknęła Latonia.

- A książę zawsze podróżował z sześcioma jeźdźcami, gdy innym wystarczało czterech.

Na chwilę zapadło milczenie, w końcu Latonia zwróciła się do kuzynki:

- Czy Jego Wysokość już wybrał odpowiednią księżniczkę na żonę dla syna?

- Oczywiście! - zawołała Toni. - Ivan opowiadał, że ojciec wybrał nie jedną, lecz kilka, w większości z księstw niemieckich. Wszystkie szczycą się odrobiną królewskiej krwi w żyłach.

Latonia w milczeniu rozważała, czy Branscombe'owie, choć zaliczali się do starej i szanowanej szlachty, mieli nawet tytuł baroneta. mogli się równać z księciem Hampton, wśród którego przodków znajdowali się liczni potomkowie europejskich rodzin królewskich.

Toni popatrzyła na nią i wybuchnęła śmiechem.

- Wiem, o czym myślisz - powiedziała - ale nie trać czasu na smutki. Ivan mnie kocha, ja kocham jego i ani książę, ani nawet cała chmara księżniczek, w których żyłach płyną rzeki błękitnej krwi, nie zdołają nas powstrzymać przez ślubem!

- Kochanie, tak się cieszę - rzekła Latonia serdecznie - nie dlatego, że zostaniesz księżną, ale dlatego, że będziesz tak szczęśliwa, jak moi rodzice. Dla nich najważniejsze było szczęście drugiego i ich miłość. Zawsze się modliłam, żebyśmy też to znalazły w życiu.

- Ja już znalazłam oświadczyła z przekonaniem Toni. Kiedy poznasz Ivana, zrozumiesz, dlaczego właśnie on sprawia, że serce bije mi szybciej i dlaczego jestem przekonana, że tylko z nim chcę spędzić moje życia.

Jadąc konno w stronę Castle, Latonia zastanawiała się z pewną obawą, czy nagłe wezwanie kuzynki nie łączy się z osobą markiza. Chyba nic złego się nie stało, pomyślała. Wprawdzie jeszcze go nie poznała osobiście, ale napływające co dzień liściki, kwiaty i drobne prezenty przekonywały ją, że Ivan darzy Toni podobnie gorącym uczuciem jak ona jego. Udawało im się również spotykać często w tajemnicy, tak że książę nie dowiedział się o ich związku.

Posiadłości Hampton i Branscombe graniczyły na długim odcinku, który w większości porastały lasy. Dwie osoby na koniach mogły się łatwo schronić między drzewami i później wynurzywszy się z przeciwnych stron zagajnika, wrócić do domów, nie wzbudzając najmniejszych podejrzeń.

- Czy wasz koniuszy nie patrzy podejrzliwie na twoje samotne przejażdżki? - spytała kiedyś Latonia.

- Wiesz, że zawsze jeździłam sama, chyba że wybierałyśmy się gdzieś razem, więc jest przyzwyczajony - odparła Toni. - Zresztą parę razy mu powiedziałam, że się mam spotkać z tobą.

Latonia wydała cichy okrzyk.

- Nie kłam, kiedy cię ktoś może na tym przyłapać - ostrzegła. Przecież on może się domyślać, że w tej chwili nie mam dobrego konia.

- Dlaczego mi tego nie powiedziałaś? - oburzyła się Toni. - Natychmiast ci wyślę dwa.

- Nie to miałam na myśli. - Latonia wyglądała na zakłopotaną.

- A powinnaś. Zawsze wszystko miałyśmy wspólne i chcę, żebyś się przeprowadziła do mnie jak najszybciej.

- Też o tym marzę, ale nie mogę odesłać panny Waddesdon, która była tak miła i zamieszkała ze mną, gdy wyjechałaś do Londynu.

- Wiem, co zrobimy - oświadczyła Toni. - Kiedy ta okropna kobieta, którą kuzynka Alice wybrała na przyzwoitkę dla mnie, wreszcie wyjedzie - a doprowadza mnie do rozpaczy swoim gadulstwem obie, ty i panna Waddesdon, przeniesiecie się na zamek.

- Jak to będzie cudownie! - zakrzyknęła Latonia.

- Znacznie lepsze i prostsze rozwiązanie - z zadowoleniem powiedziała Toni. - Przy odrobinie szczęścia sprowadzicie się już w przyszłym tygodniu lub na początku następnego.

Latonia z góry cieszyła się na wspólne mieszkanie, bo uwielbiała spędzać czas z kuzynką, dlatego się zaniepokoiła, czy nieoczekiwane wezwanie do zamku nie oznacza zmiany planów. Kłusując długim podjazdem i patrząc na zamek rozciągający się przed nią myślała, że z radością wróci do tego ogromnego domu, który ją tak intrygował w dzieciństwie. Było tam mnóstwo kryjówek do zabawy w chowanego, a w pokojach dziecinnych, które wydawały się tak wielkie, jak cały dom rodzinny Latonii, leżały wszelkie możliwe zabawki, lalki i gry, o jakich tylko mogły zamarzyć małe dziewczynki.

Nagle uderzyła ją myśl, że w przyszłości zamek nie będzie należał do Toni, lecz do jej stryja. Ponieważ była to rodowa siedziba Branscombe'ów, więc Kenrick Combe zamieszka tutaj po powrocie z Indii i wtedy Latonia może nie będzie tak mile widzianym gościem.

Odkąd sięgała pamięcią, zawsze albo mieszkała w zamku, albo wpadała z częstymi wizytami i czuła, jakby miała do niego takie same prawa, jak Toni. Wtem niczym chmura przesłaniająca słońce ogarnął ją smutek na myśl, że kiedy Toni wyjdzie za mąż, a nowy lord Branscombe obejmie swoją posiadłość, ona stanie się tu obcą osobą. Wtedy przyjechawszy, powinna nacisnąć dzwonek i czekać, aż ktoś jej otworzy drzwi.

Postanowiła korzystać ze swoich przywilejów póki jeszcze może, podjechała do drzwi, zsiadła z konia, podała lejce oczekującemu pachołkowi i szybko wbiegła po schodach. W holu trwał na posterunku tylko jeden służący, zajęty w drugim krańcu pomieszczenia porządkowaniem papierów rozrzuconych przez wiatr.

- Dzień dobry, Henry - odezwała się Latonia, przechodząc obok niego.

Obejrzał się przez ramię i powitał ją szerokim uśmiechem.

- Dzień dobry, panienko Latonio.

- Gdzie Toni?

- Na górze w swoim pokoju. Powiedziała, żeby panienka poszła do niej, jak tylko panienka przyjedzie.

Nim skończył zdanie, Latonia dotarła już do połowy schodów

Przebiegła szeroki podest na szczycie kondygnacji, kierując się w stronę obszernej sypialni, którą Toni zajmowała od chwili osiągnięcia pełnoletności. Przedtem, gdy mieszkały tu razem, wystarczała im sypialnia na drugim piętrze.

Latonia weszła bez pukania do pokoju kuzynki.

Toni siedziała przy oknie i patrzyła w skupieniu na ogród. Słysząc szczęk klamki. zerwała się na równe nogi i wydała cichy okrzyk.

- Jesteś: Bogu dzięki, nareszcie jesteś.

To mówiąc przebiegła pokój i objęła ramionami kuzynkę. Przytuliła się do niej tak mocno. jak w dzieciństwie, gdy przydarzyło się coś złego i mogły znaleźć pociechę tylko w czułym uścisku.

- Wyruszyłam natychmiast, gdy tylko dostałam od ciebie list - wyjaśniła Latonia. - Co się stało?

- Nie może mi to przejść przez gardło - odpowiedziała Toni.

Zdumiona Latonia usłyszała przerażenie w jej zduszonym głosie.

- Rzeczywiście się przejęłaś powiedziała - zdziwiona. - Cóż takiego się wydarzyło? Czyżby markiz...?

- Och, nie, nie - szybko odparła Toni.

Latonia odetchnęła z ulgą.

- Bardzo się bałam, że stało się coś złego. Markiz stwierdził, że mimo wszystko nie może cię poślubić mówiła z wysiłkiem.

- Nic z tych rzeczy, a o tym jeszcze nie powiadomiłam Ivana.

- Więc o co chodzi? - dopytywała się Latonia.

Na chwilę zapadło milczenie, w końcu Toni wyszeptała zduszonym, urywanym głosem.

- Stryj Kenrick. Wrócił do Anglii i posłał po mnie.

Latonia rozluźniła uścisk, by zaskoczona popatrzeć na kuzynkę.

- Nic nie rozumiem. Dlaczego tak się tym przejęłaś?

- Zaraz ci wszystko wyjaśnię - Toni westchnęła. - Usiądźmy tu, przy oknie.

Dziewczęta usiadły na szerokiej, wyściełanej ławeczce we wnęce przyokiennej i gdy słońce padło na twarz Toni, Latonia dostrzegła, jak jej oczy pociemniały z niepokoju. Wyciągnęła rękę do kuzynki.

- Moja droga, cóż się dzieje? Czym się tak martwisz? Widzę, że to poważna sprawa.

- Też tak myślę i dlatego się niepokoję.

- Powiedz mi - błagała Latonia.

- To się stało około czterech miesięcy temu - zaczęła z westchnieniem.

- Co się stało?

- Pewien młodzieniec, którego poznałam w Londynie, zakochał się we mnie i zrobił się bardzo natarczywy.

- Kto to?

- Nazywa się Andrew Luddington, oficer, przyjechał z Indii na urlop. - Latonię natychmiast uderzył fakt, że Indie ściśle łączą się ze stryjem Toni, ale się nie odezwała.

Przyjaciółka ciągnęła:

- Był bardzo przystojny, dobrze tańczył i na początku świetnie się bawiłam w jego towarzystwie.

- Czyli że z nim flirtowałaś? - przerwała Latonia.

- Oczywiście! - spokojnie przytaknęła Toni. - Flirtuję z każdym mężczyzną, ale to nie znaczy, że się w każdym kocham czy coś w tym rodzaju.

- Nie, to jasne, że nie.

- On tymczasem robił się coraz bardziej natarczywy, jak mówiłam, wręcz natrętny. Wszędzie za mną chodził. Pisał do mnie trzy, cztery razy dziennie, a gdy się spotykaliśmy, oświadczał mi się w tak szalony, a czasem nieopanowany sposób, że w końcu zaczęło mnie to krępować.

Latonia milczała, bo świetnie wiedziała, jakie wrażenie robi kuzynka na mężczyznach. W jej obecności zupełnie tracili głowy i w przeszłości kilkakrotnie doszło do sytuacji, z których jasno wynikało, że pod wpływem Toni młodzieńcy zachowywali się w nieodpowiedzialny sposób, tracili hamulce i resztki zdrowego rozsądku.

- Co dalej? - spytała.

- Zachowywał się coraz gorzej - kontynuowała Toni - aż wreszcie powiedziałam, że nie życzę go sobie więcej widzieć.

Zapadło milczenie, które przerwała Latonia czując, że to jeszcze nie koniec historii.

- Co zrobił?

- Próbował popełnić samobójstwo.

Latonia głęboko zaczerpnęła powietrza. nim zapytała:

- Jak?

- Strzelił do siebie z pistoletu, ale niecelnie, może dlatego, że był przejęty, a może silne uczucia wzięły górę i nie trafił prosto w serce, dość, że jakoś przeżył.

- A co ty zrobiłaś?

- A co miałam zrobić? - odparła pytaniem na pytanie. - Było mi przykro, bardzo przykro, ale to naprawdę nie moja wina.

Dłuższą chwilę ciszy znów przerwała Latonia.

- Jeśli to się wydarzyło kilka miesięcy temu, to dlaczego teraz się tym przejmujesz?

- Bo matka Andrew poskarżyła się stryjowi Kenrickowi.

- Rozgniewał się?

- I to bardzo!

- Dlatego cię do siebie wezwał?

Toni już dłużej nie potrafiła się opanować i wybuchnęła:

- On chce mnie zabrać ze sobą do Indii! Pisze, że hańbię nazwisko, a moja przyzwoitka nie potrafi mnie okiełznać.

- Musisz mu wyjaśnić... zaczęła gorączkowo Latonia.

- I sądzisz, że będzie mnie słuchał? - zapytała Toni. - Nie ma najmniejszego zamiaru poznać mojej wersji wydarzeń. Wydał mi rozkaz! - Podniosła list leżący na fotelu i podała go Latonii. Nim ta zaczęła czytać. Toni zakrzyknęła: - Latonio, musisz mnie ocalić! Tylko ty to możesz zrobić! W tej sytuacji nie mogę przecież jechać do Indii ze stryjem! Jeśli pojadę, to stracę Ivana.

Sposób, w jaki mówiła, odkrył przed Latonią całą prawdę, którą kuzynka obawiała się ubrać w słowa. Otóż markiz nie zdecydował się jeszcze ostatecznie na małżeństwo z Toni, nadal się wahał i gdyby się okazało, że ojciec bardzo się przejmie, mógłby zrezygnować ze ślubu. Wprawdzie Toni nie wspomniała o tym nawet słowem, ale Latonia przeczuwała, że to się właśnie kryje za zdenerwowaniem kuzynki. Ponieważ znał się tak dobrze, sądziła, że intuicja jej nie myli. Toni miała rację, twierdząc, że nie może opuścić markiza w tym krytycznym dla ich związku momencie.

Latonia starała się skupić całą swoją uwagę, dlatego powoli wygładziła kartki listu, który Toni widać pomięła w rozpaczy.

Kochana bratanico!

Wysoce zaniepokoił mnie list, który właśnie otrzymałem od lady Luddington, a tyczący jej syna, Andrew, oraz Twojego zachowania w Londynie. Przyjaciele i znajomi nie szczędzili mi ostatnio relacji na ten temat. Odniosłem nieprzeparte wrażenie, że kuzynka Alice nie roztoczyła nad Tobą właściwej opieki i nie chroniła Cię tak pieczołowicie, jakby tego oczekiwał i sobie życzył Twój ojciec.

Dlatego postanowiłem, że gdy za cztery dni ruszę w drogę powrotną do Indii zabiorę Cię ze sobą. Obojgu nam wyjdzie na dobre, gdy się lepiej poznamy.

Niestety, nie mogę, jak to planowałem, osobiście przybyć na zamek więc proszę, żebyś stawiła się w naszym domu przy Curzon Street nie później niż w najbliższy czwartek. Do Tilbury wyruszymy następnego ranka, już zarezerwowałem dla nas kajuty na statku „Odessa”.

W Twoim imieniu złożyłem na ręce lady, Luddington wyrazy najgłębszego żalu oraz napisałem, że z największą ulgą przyjąłem wiadomość o tym, iż jej syn uszedł z życiem i jest na najlepszej drodze do wyzdrowienia.

Moim zdaniem mieliśmy ogromne szczęście, że ta pożałowania godna historia rzucająca cień na honor naszej rodziny nie przedostała się do publicznej wiadomości oraz że nie wspomniano o niej w prasie.

Bądź tak łaskawa i powiadom mnie o godzinie swego przybycia na King's Cross Station, a wyślę po Ciebie karetę.

Pozostaję szczerze oddany

Branscombe

PS.

W razie gdyby Ci tego uprzednio nie objaśniono, chciałbym przypomnieć, że od śmierci lorda Branscombe'a jestem Twoim jedynym opiekunem.

Latonia przeczytawszy cały list uniosła wzrok znad kartki.

- Och, moja najdroższa Toni - zaczęła. Kiedy tu jechałam, przyszło mi na myśl to, co twój stryj napisał w liście, że jest twoim opiekunem.

- Nie pojadę! Za skarby świata! - zawołała Toni z determinacją, którą Latonia znała od dawna.

- Nie masz wyboru odparła. Przecież on dysponuje twoim majątkiem. Jeśli będziesz nieposłuszna, może ci nawet wstrzymać wypłacanie procentów od legatu ojca.

- Nienawidzę stryja Kenricka! Zawsze to czułam, gdy o nim wspominano. I teraz myślę, że tatuś też się go skrycie obawiał.

- Jak to możliwe? - dopytywała się Latonia.

- Stryj Kenrick był tak mądry, że tata czuł się przy nim jak ostatni głupiec. I kiedy wszyscy śpiewali hymny pochwalne, tatuś uważał, że to niesprawiedliwe, by jego młodszy brat wzbudzał tyle zainteresowania.

Latonia świetnie pamiętała, jak wielką wagę lord Branscombe przywiązywał do zachowania form towarzyskich i dlatego potrafiła zrozumieć, że mogło go irytować, kiedy wszyscy objawiali tak wielkie zainteresowanie osobą jego brata, gdy tymczasem to jemu należała się uwaga otoczenia.

- Na pewno go oczarujesz, kiedy się spotkacie - spróbowała pocieszyć kuzynkę. - Toni, przecież masz sposoby na mężczyzn, a nie sądzę, by twój stryj różnił się od innych w tej materii.

- Oczywiście, że się różni! - odparła Toni. - Stryj Kenrick nie jest mężczyzną, tylko krewnym, a krewni zawsze są okropni. Sama dobrze o tym wiesz!

- Tylko my stanowimy wyjątek - zauważyła Latonia z uśmiechem.

- To zupełnie inna sprawa. Ty nie jesteś kuzynką, tylko częścią mnie samej, jak ja jestem częścią ciebie. - Po czym ciągnęła po chwili milczenia: - Masz szczęście. Żadnych Branscombe'ów, tylko urocza rodzina twojej matki. Wstała z poduszek i przeszła w róg pokoju. - Nie jadę do Indii! Nie! Nie i koniec! I nawet ty mnie do tego nie zmusisz!

- Jeszcze nic na ten temat nie powiedziałam, sądzę jednak że musisz posłuchać stryja.

- Jeżeli pojadę do Indii, to utracę Ivana. Czuję to przez skórę. Jego ojciec weźmie go w obroty, będzie powtarzać, że się zupełnie nie nadaję na żonę, a ponieważ Ivan zawsze go słuchał, nim się obejrzy, już będzie szedł do ołtarza z jakąś okropną niemiecką księżniczką.

- Chyba nie jest aż tak słaby?

- Jest - upierała się Toni. - Nawet sobie z tego nie zdaje sprawy, ale został wychowany w przekonaniu, że najważniejsza jest pompa, odpowiednie towarzystwo, dworskie ukłony - Wzgardliwie machnęła dłonią. - To ja go nauczyłam, że w życiu można znaleźć wiele radości. Śmieliśmy się razem i cudownie bawili, bo mu pokazałam, że jesteśmy ludźmi, a nie kukiełkami, które ktoś pociąga za sznurek.

- I sądzisz, że kiedy ciebie tutaj zabraknie, on zapomni, jak bardzo cię kocha?

- Nadal będzie mnie kochał, ale uwierzy, że jego obowiązkiem jest spełnienie woli ojca. Zostanie pompatycznym, zadzierającym nosa księciem i całe życie spędzi kręcąc się wokół dworu królewskiego.

Mówiła z takim przekonaniem, że Latonia ujrzała to oczami duszy. Po chwili popatrzyła na zmartwioną twarz kuzynki.

- Co możesz na to poradzić? - zapytała.

- Już dokładnie zaplanowałam, co zrobię, a raczej co ty możesz dla mnie zrobić - odparła. Zmierzyła Latonię uważnym spojrzeniem. W jej głosie zabrzmiał stalowy ton, gdy oświadczyła: - Pojedziesz do Indii ze stryjem Kenrickiem!

Rozdział 2

Latonia dłuższą chwilę patrzyła na Toni zdumionym wzrokiem. Potem odpowiedziała:

- Najwyraźniej stroisz sobie żarty.

- Nie, mówię poważnie i chyba sama widzisz, że to jedyne rozwiązanie.

- Jakim cudem? To przecież niemożliwe!

- Tylko się zastanów - przerwała Toni - a sama zobaczysz, jakie to proste. Stryj Kenrick ostatni raz widział mnie ponad osiem lat temu, kiedy miałam dziesięć lat.

- Ale przecież i tak wie, jak wyglądasz.

- Jesteśmy do siebie bardzo podobne - odparła Toni.

Było to zgodne z prawdą, obie miały jasne włosy i karnację, błękitne oczy i ten sam wzrost. Różniły się zdecydowanie wyrazem twarzy. Na ustach Toni nieustannie gościł psotny, kpiący uśmiech, Latonia natomiast charakteryzowała się łagodniejszymi, uduchowionymi rysami i była bardziej niewinna, brakowało jej poloru, którego Toni nabrała w Londynie. W jej oczach gościł wyraz nie znającej życia młodości, a miękkie wargi nie poznały jeszcze smaku pocałunków. Mimo tych różnic Latonia w pełni zdawała sobie sprawę z uderzającego podobieństwa do kuzynki.

- Twój plan jest niewykonalny - odparła głośno. - A jeśli twój stryj odkryje zamianę? Wyobraź sobie jego wściekłość.

- Może i wpadnie w szał, lecz w najgorszym razie będziecie już w połowie drogi do Indii, a przy odrobinie szczęścia na miejscu, ja zaś zostanę z Ivanem. Poza tym istnieje duża szansa, że stary książę umrze za parę miesięcy czy nawet tygodni.

Latonia milczała. Choć czuła, że Toni nie powinna nikomu życzyć śmierci, nawet księciu, którego nie lubiły od dzieciństwa, bo ich nigdy nie zapraszał na przyjęcia wydawane na cześć syna.

- Jeśli pojedziesz do Indii zgodnie z życzeniem twego stryja, to jestem pewna, że Ivan podąży za tobą, gdy tylko jego ojcu się polepszy - rzekła po chwili.

- A jeśli tego nie zrobi? - zapytała Toni cicho.

- Kocha cię.

- Tak, w tej chwili, ale nie wiesz, jaki zawsze na niego wywierano nacisk, żeby pamiętał o przynależnym mu miejscu, a książę wyolbrzymił pozycję ich rodziny ponad wszelkie wyobrażenie. Oni są świętsi od papieża.

Latonia w desperacji załamała dłonie i przemówiła urywanym głosem:

- Naprawdę mnie prosisz... żebym zajęła twoje miejsce i pojechała do Indii... ze stryjem Kenrickiem?

- Ja cię nie proszę, Latonio, ja cię błagam na kolanach, żebyś to zrobiła odparła Toni. Moje całe szczęście od tego zależy. Muszę zostać z Ivanem i wzbudzić w nim tak gorącą miłość, by odmówił ojcu, choćby ten na łożu śmierci błagał go o poślubienie księżniczki.

Latonia musiała jej przyznać rację - książę potrafiłby wymóc złożenie takiej przysięgi po to, by postawić na swoim. A każdemu, zwłaszcza jedynakowi, przyszłoby z trudem odmówić konającemu spełnienia ostatniej prośby. Dlatego doskonale rozumiała obawy Toni, że w jednej chwili może utracić ukochanego, ale cała aż się kuliła w sobie na myśl o oszustwie, które przeraziłoby jej rodziców.

- Chcę ci pomóc - powiedziała - i wiesz, jak cię kocham, moja najdroższa, bardziej niż kogokolwiek na świecie. Ale jeśli nawet przekonasz mnie, bym zrobiła coś równie niesłychanego jak udawanie ciebie, to i tak się zawiedziesz.

- A czemuż to ? - spytała Toni. - Jesteśmy ze sobą tak blisko związane, że niemal identycznie myślimy, i świetnie wiesz, jak bym się zachowała w każdej sytuacji. - Przerwała na moment, po czym ciągnęła, a w jej oczach tańczyły psotne iskierki. - Prawdę mówiąc, to ci doskonale zrobi. Będziesz musiała się starać, by młodzieńcy zakochiwali się w tobie do szaleństwa, a ponieważ jesteś ode mnie ładniejsza, to przyjdzie ci to z łatwością!

Latonia popatrzyła na kuzynkę z przerażeniem.

- Jakżebym miała zrobić coś podobnego? No i pomyśl, co by na to powiedział twój stryj! Przecież zabiera cię do Indii właśnie dlatego, że uznał twoje zachowanie za wysoce naganne.

- Taka okropna kara mogła przyjść do głowy tylko stryjowi Kenrickowi - zauważyła Toni.

- Moim rodzicom Indie bardzo się podobały.

Latonia urwała, po czym wykrzyknęła przestraszona:

- Ależ oni musieli mu o mnie wspominać! Jeśli na tej podstawie twój stryj pozna, że jestem ich córką, a nie jego bratanicą, to co będzie?

- A co ma być? O ile wiem, nigdy ci nie zrobiono zdjęcia.

- Oczywiście, że nie przyznała Latonia. To zbyt droga i wymyślna nowinka, nie było nas na nią stać.

- W takim razie nic ci nie grozi. Jeśli ciocia Elizabeth opisała mu twój wygląd, to równie dobrze mogła mówić i o mnie, jedyna różnica jest taka, że ty jesteś ta dobra, a ja ta zła.

- Nie zła, kochanie - poprawiła Latonia - ale trochę nieobliczalna w słowach i czynach.

Toni się roześmiała.

- Myślę, że sprawisz stryjowi miłą niespodziankę swoim zachowaniem albo uzna, iż jego niezadowolenie miało korzystny wpływ. - Objęła Latonię ramionami i ciągnęła: - Najdroższa, wiedziałam, że mnie uratujesz, a teraz musimy wszystko zaplanować, bo jeśli masz się znaleźć w Londynie we czwartek, to mamy mnóstwo do zrobienia.

Latonię nadal dręczyły wątpliwości, więc Toni pośpieszyła z wyjaśnieniem.

- Przede wszystkim cała służba musi uwierzyć, że posłuszna rozkazom stryja wyjechałam z nim do Indii.

- Jeśli oni mają być przekonani o twojej podróży, to gdzie się podziejesz? - zapytała Latonia.

- Kochanie, nie zadawaj głupich pytań: zamienimy się miejscami, czyli przeprowadzę się do Manor, a będzie o tym wiedziała tylko stara, poczciwa Waddy! Wiesz, że ona mnie nie wyda za żadne skarby.

Latonia przyznała jej rację. Kiedy panna Waddesdon była ich guwernantką, zawsze wyróżniała Toni i to wcale nie dlatego, że pensję wypłacała lady Branscombe. Utrzymywała w tajemnicy psoty dziewczynki, a gdy jej ulubienica naraziła się na gniew rodziców, to potrafiła ją tak wytłumaczyć, że wyciszała szalejącą burzę.

- Naprawdę chcesz zamieszkać w Manor? - upewniła się Latonia.

- Oczywiście! odparła Toni. Tylko pomyśl, jak to będzie cudownie spotykać się tam z Ivanem.

- W domu?

- Ależ to jasne. Już mi obrzydło chowanie się pod drzewami, z których kapie woda po deszczu. Ivan wemknie się drzwiami od ogrodu i nikt nie będzie o tym wiedział poza Waddy, która na pewno z chęcią będzie chodziła wcześniej spać.

- A jeśli książę się dowie? Będzie oburzony, że przyjmowałaś mężczyznę bez opieki przyzwoitki.

- Nikt się nie dowie - oświadczyła Toni pewnie. - To znacznie bezpieczniejsze miejsce spotkań niż zarośla. Kilka dni temu mało sobie nie napytaliśmy biedy, gdy tuż obok nas przeszedł jeden z drwali księcia.

Latonia aż klasnęła w dłonie.

- Ależ, na Boga, uważaj! Wiesz, jak ludzie potrafią plotkować. Książę mógłby zabronić markizowi raz na zawsze spotykania się z tobą.

- Ivan nie posłuchałby ojca. Ale byłby bardzo zasmucony, a ponieważ go kocham, chcę mu oszczędzić zmartwień.

- Oczywiście, kochanie - zgodziła się Latonia. Mama zawsze powtarzała, że ukochaną osobę chce się za wszelką cenę osłonić przed przykrościami i bólem.

- I właśnie dlatego ty mnie osłonisz przed stryjem - triumfalnie oświadczyła Toni.

Latonia czuła, że powinna gwałtownie protestować i zdecydowanie odmówić kuzynce, ale nie chciała jej narazić na utratę markiza. Przyznała Toni rację, gdy ta mówiła, że młodzieniec zostanie poddany wszelkim możliwym naciskom, by poślubił osobę nadającą się, zdaniem księcia, na żonę dla jedynego syna. A córki swego sąsiada i odwiecznego wroga lorda Branscombe'a na pewno by nie uznał za odpowiednią kandydatkę.

Muszę myśleć wyłącznie o szczęściu Toni, stwierdziła w duchu Latonia, i jeśli zdołam ją udawać tak długo, aż poślubi markiza, to choćby stryj wpadł potem w straszliwy gniew, będzie za późno, by mógł się wtrącić i zniszczyć ich szczęście. Równocześnie ogarnął ją wielki strach, nie tylko przed graniem roli, do której się zupełnie nie nadawała, ale również przed wyjazdem do Indii, do świata, o którym nic nie wiedziała. Jej rodzice nigdy nie podróżowali, bo nie mieli na to dość pieniędzy, z tego samego względu nie przyjmowali gości tak często, jakby tego chcieli. Dlatego niezmiernie się cieszyli z wyjazdu do Indii i traktowali go jak drugą podróż poślubną, bo i rzeczywiście od dnia ślubu były to ich pierwsze wakacje. A fakt, że lord Branscombe pokrywał wszystkie koszty, choć ani o to nie prosili, ani tego nie oczekiwali, stał się, jak to ojciec Latonii żartobliwie nazwał, dodatkowym wabikiem.

Och, gdyby nie wyjechali, to by nadal żyli, pomyślała z rozpaczą i w jej oczach zalśniły łzy, ale zmusiła się do skupienia uwagi wyłącznie na kłopotach kuzynki. Obie zostały zupełnie same na świecie i byłoby dobrze, gdyby Toni poślubiła kochanego człowieka, założyła ognisko domowe i znalazła się pod opieką męża. Latonia lepiej niż inni wiedziała, że psoty i figle Toni wypływały z tego, iż w jej domu brakowało miłości. Każdy, kto się znalazł w Branscombe Castle, natychmiast odczuwał ponury nastrój tu panujący. Toni fascynowało zainteresowanie młodzieńców z sąsiedztwa, bo tak bardzo się różnili od jej zwykłego otoczenia.

„Nie wiem, co Toni zrobiłaby bez ciebie”, często mawiała pani Hythe do Latonii. „Może i jest bogata, mieszka we wspaniałym zamku, ale ile razy opuszczamy jego progi, zawsze prześladuje mnie myśl, że pozostawiamy w nim bardzo samotną dziewczynkę.” Słowa matki wywoływały w umyśle Latonii obraz kuzynki: drobną i spłoszoną figurkę stojącą w długim holu o wysokich ścianach, na których wiszą pociemniałe ze starości, ciężkie portrety przodków. Wyglądała jak elf, który zaplątał się tu przez pomyłkę, gdy tymczasem jego miejsce było między kwiatami w ogrodzie, elf, który powinien tańczyć z wiatrem między drzewami w parku.

Dlatego z całej duszy pragnęła zapewnić Toni szczęście i jeśli to oznaczało życie z markizem, to Latonia ze swej strony powinna dać z siebie wszystko, by doprowadzić do ich ślubu. Lecz podjęcie decyzji nie przyszło jej łatwo.

- Zamieszkasz w naszym domu i będziesz udawać, że jesteś mną - powiedziała wolno. - Co się stanie, jeśli ktoś do mnie przyjedzie z wizytą?

- Waddy będzie musiała skłamać, że leżę w łóżku chora - odparła Toni. - A poza tym z tego, co wcześniej mówiłaś, wynikało, że niewiele osób cię odwiedza.

- To prawda - przyznała Latonia od śmierci mamy i taty...

- A ja oczekuję tylko jednej osoby - Twarz Toni aż się rozjaśniła. - Jak to będzie cudownie siedzieć z Ivanem w saloniku twojej matki, wiedząc, że nikt nam nie przeszkodzi.

- Toni! Ach, Toni! Tego naprawdę nie powinnaś robić! - wykrzyknęła Latonia.

- Właśnie, że to zrobię odparła stanowczo. - A ty musisz obejrzeć kawałek świata, nawet pod czujnym i wrogim okiem stryja Kenricka. I pamiętaj, że nie tylko jesteś śliczna, ale wszyscy będą cię brali za bogatą dziedziczkę, a uwierz mi na słowo, wielu mężczyzn uważa to za najlepszą zachętę do zawarcia znajomości.

Latonia jednak nie słuchała drugiej części zdania.

- Jeśli naprawdę mam wyglądać ślicznie... tu się zawahała - to powinnam od ciebie pożyczyć parę sukien.

- Weźmiesz prawie wszystkie! - odparła z radością Toni. - A zwłaszcza te wspaniałe stroje kupione w Londynie.

- Ależ nie mogę! Co ty będziesz nosiła?

- Moją wyprawę ślubną. - Toni uśmiechnęła się psotnie. - Już ją obmyśliłam. Będzie kosztowała fortunę.

- A gdyby twój stryj zabronił ci poślubić markiza? - zapytała przerażona Latonia. - Przecież może to zrobić jako twój opiekun.

- Będzie za późno - wesoło rzuciła Toni. - Zostanę mężatką, a nim przypędzi rozwścieczony do Anglii, może będę już miała dziecko.

- Toni! - w krzyku Latonii brzmiało szczere oburzenie.

Toni wybuchnęła śmiechem.

- Kochanie, nie udawaj świętej. Większość ludzi ma dzieci po ślubie, a Ivan na pewno marzy o dziedzicu.

- Uważam, że nie wypada nawet wspominać o... takich rzeczach.

Toni znów się roześmiała.

- Praktycznie podchodzę do życia, a ty nosisz głowę w chmurach. Pewnie nadal wierzysz, że to bocian przynosi dzieci. Najwyższy czas, żebyś się obudziła ze snu i poznała prawdziwe życie.

Twarz Latonii pokryła się rumieńcem. Dziewczyna szybko zmieniła temat.

- Zajmijmy się raczej zaplanowaniem szczegółów tego przerażającego, absurdalnego przedstawienia, żeby nikt nie nabrał podejrzeń, gdy zaczniemy odgrywać swoje role. Musimy być przebiegłe. Oświadczę służbie, że jadę do Indii ze stryjem. Ty pomożesz mi wybrać ubrania, które zabiorę ze sobą, a ja powiem w obecności mojej pokojówki, że oddaję ci suknie, których nie będę już nosiła. - Latonia popatrzyła na nią, nic nie rozumiejąc, więc zniecierpliwiona Toni wyjaśniła: - Nie bądź głupia, przecież muszę się w coś ubrać, gdy będę mieszkała w twoim domu, a chcę, żeby Ivan nadal widywał mnie w ślicznych strojach.

- Oczywiście. - Latonia przyznała jej rację. - Dlatego nie możesz mi oddać zbyt wielu sukien.

- Zarówno służba na zamku, jak i stryj będą oczekiwać, że w podróż zabiorę pokaźną garderobę, a jego znajomi w Indiach na pewno spodziewają się po mnie najmodniejszych kreacji.

- Wszystko z każdą minutą coraz bardziej się komplikuje - martwiła się Latonia.

- Zostaw to mnie. Słuchaj tylko uważnie, zapamiętuj, a nikt się nie domyśli prawdy.

- Jak dokonamy zamiany?

- Już nad tym myślałam. Najlepiej, gdybym pojechała do Londynu powozem, ty mnie odprowadzisz, robiąc przy tym jak najwięcej szumu i dzięki temu zostawimy tę utrapioną panią Skeffington w zamku.

Kuzynka Alice wysłała panią Skeffington do Branscombe Castle, by przy Toni pełniła funkcję przyzwoitki. Była to kobieta w średnim wieku, wdowa po oficerze zabitym w Egipcie i Latonia doskonale rozumiała, czemu Toni nazywa ją utrapioną. Nade wszystko bowiem kochała plotkowanie o ludziach, których uważała za należących do towarzystwa, a ponieważ lubiła dźwięk własnego głosu, niezwykle rzadko słuchała innych. Bardzo jej odpowiadało luksusowe życie w zamku i miała nadzieję zostać tu bardzo długo. Zabiegała więc o sympatię Toni w tak natarczywy sposób, że stawało się to aż krępujące.

- Poczekaj! - zawołała Toni. - Mam pomysł!

- Jaki?

- Wiesz, że pani Skeffington uwielbia nasz zamek? Nie powiem ani jej, ani nikomu innemu, że jadę do Indii. - Latonia popatrzyła na kuzynkę szeroko otwartymi oczami, a ta ciągnęła: To będzie znacznie bezpieczniejsze. Powiem tylko, że stryj Kenrick chce ze mną porozmawiać, nim wróci do Indii, więc jadę się z nim spotkać w Londynie. Poproszę panią Skeffington, żeby została, a ona zgodzi się na to z radością. Kiedy znajdziemy się w stolicy, wyślę list, że wyjechałam ze stryjem do Indii i już nie potrzebuję jej usług.

- Myślisz, że pozwoli ci podróżować tylko w moim towarzystwie?

- Pozwoli mi na wszystko - odparła Toni. Powiem, że jedziemy razem. A w Londynie nie udamy się prosto na Curzon Street, gdzie będzie na mnie czekał stryj, tylko po drodze dokonamy zamiany

- Gdzie?

- Podjedziemy pod hotel i powiemy woźnicy, że tu właśnie zatrzymał się lord Branscombe i może już wracać do domu.

Latonia przez chwilę rozważała pomysł.

- To nie powinno wzbudzić żadnych podejrzeń, ale co ty zrobisz?

- Wrócę do domu dyliżansem pocztowym. W cale się nie będę bała jechać sama, już wcześniej jeździłam tak na spotkania z Ivanem. Musiałam, żeby kuzynka Alice nie dowiedziała się o naszych schadzkach.

- Sądzę, że należałoby ci za to solidnie natrzeć uszu.

- Nie fatyguj się. Lepiej pomyślmy, jak cię wsadzić do wynajętej dorożki z całym bagażem i przetransportować na Curzon Street.

- Twój stryj uzna, że to bardzo dziwne, jeśli się zjawię u niego w taki sposób.

- Bez trudu mu to wyjaśnisz. Powiesz, że gdy tylko dotarliście do Londynu, jeden z koni zgubił podkowę i zamiast czekać na kowala, wykazałaś dość zdrowego rozsądku, żeby wynająć dorożkę. Dzięki temu jesteś znacznie wcześniej.

Przerażona Latonia aż rozłożyła ręce.

- Kłamstwa! Setki kłamstw! Och Toni. W moich ustach one nigdy nie zabrzmią tak dobrze, jak w twoich! Stryj nabierze podejrzeń, gdy tylko mnie zobaczy.

- Na pewno nie! Latonio, przestań wymyślać dodatkowe trudności. To będzie dla nas obu wspaniała przygoda. Gdybym była wróżką, przepowiedziałabym, że w Indiach spotkasz fascynującego, czarującego mężczyznę, w którym się tak zakochasz, jak ja w Ivanie.

- Bardzo mało prawdopodobne odparła Latonia. - Myślałby, że jestem Toni Combe i bardzo by się rozczarował, gdyby do niego dotarło, że to tylko Kopciuszek przebrany na bal w suknię kogoś innego.

Toni się roześmiała.

- Jeśli cię pokocha, nie będzie to miało dla niego najmniejszego znaczenia. Chociaż Ivan bardzo się cieszy, że jestem bogata, to kochałby mnie tak samo, nawet gdybym nie miała ani pensa. No, przynajmniej taką mam nadzieję.

W jej głosie zabrzmiała nutka obawy i lęku, dlatego Latonia natychmiast ją przytuliła.

- Najdroższa. na pewno to prawda i zrobię wszystko, o co tylko mnie poprosisz, żebyś była szczęśliwa powiedziała.

- Wiedziałam, że mnie nie zawiedziesz odparła Toni. - I pamiętaj, tylko my znamy treść listu do stryja Kenricka. - Mówiąc te słowa, wzięła kartki i podszedłszy do sekretarzyka. Zamknęła je na klucz w szufladzie. - A teraz oświadczę pani Skeffington i całej służbie, że muszę jechać do Londynu spotkać się ze stryjem, choć to okropnie nudne. Wprawdzie nie wiem, jak długo zatrzyma mnie przy sobie, ale na wszelki wypadek wezmę dużo strojów, by później po nie nie wysyłać, gdyby się okazało, że czegoś potrzebuję.

- Czy postępujemy właściwie? - zapytała przejęta Latonia.

- Jeśli dzięki temu zostanę tutaj z Ivanem i go nie stracę, to robimy najwłaściwszą rzecz pod słońcem.

W trzy dni później Latonia siedziała obok Toni w obszernej, wygodnej karecie podróżnej, którą podążały do Londynu. i z każdą milą ogarniało ją coraz większe przerażenie. Czuła się dziwnie, wręcz nieswojo, ubrana w nową, najdroższą suknię Toni. Aksamitny żakiet zapinany z przodu na rząd guziczków i pelerynkę z soboli chroniącą przez wrześniowym chłodem. Jedwabna suknia, która szeleściła przy każdym ruchu, tak bardzo różniła się od strojów Latonii, że dziewczynie zaczynało się wydawać, iż jest wytworem czyjejś wyobraźni. A gdy zobaczyła niezwykłą liczbę sakwojaży i pudeł z kapeluszami, które Toni uznała za niezbędne w takiej wyprawie, upewniła się, że to musi być sen, z którego czeka ją bardzo nieprzyjemne przebudzenie.

Od chwili gdy zgodziła się uczestniczyć w spisku Toni, wszystkie noce spędziła bezsennie, zamartwiając się, że postępuje źle, równocześnie rozważała, co powinna uczynić, by pomóc kuzynce. Cóż by powiedzieli jej rodzice, gdyby wiedzieli, w jakim oszustwie bierze udział? Ale przecież oni kochali Toni jak własną córkę i na pewno chcieliby ją widzieć szczęśliwą. Latonia poznała markiza i przekonała się, że wspaniale się nadaje na męża dla kuzynki.

Kiedy wcześniej widywała go z daleka na polowaniach, uważała za człowieka równie chłodnego i nieprzystępnego, jak jego ojciec.

Gdy przedwczoraj obie z Toni pojechały konno do lasu rosnącego na granicy posiadłości, markiz już na nie czekał na małej polanie. Kiedy patrzył na Toni, wyraz jego twarzy zdradzał, jak szaleńczo młody człowiek jest zakochany. Mocny uścisk dłoni przekonał Latonię, że to mężczyzna zdecydowany, na którym można polegać.

- Toni wspominała mi, jaką nam pani okazała dobroć - odezwał się pięknym głosem. - Nie potrafię znaleźć słów, by wyrazić moją wdzięczność i by pani podziękować.

- Zależy mi na szczęściu Toni - odparła Latonia.

- Mnie również, ale mam nadzieję, że pani rozumie, jak trudno mi zasmucić ojca, gdy jest tak poważnie chory.

Usiedli na pniu zwalonego drzewa na skraju polany i długo razem rozmawiali. Wreszcie kuzynki ruszyły do domu, a markiz pocwałował w przeciwnym kierunku.

- No i co o nim sądzisz? Mów! - niecierpliwie zapytała Toni.

- Uważam, że jest czarujący odpowiedziała Latonia. - I kochanie, zawsze chciałam, żebyś poślubiła właśnie takiego mężczyznę.

- Wiedziałam, że tak powiesz! - Toni aż wykrzyknęła z radości. - Tak bardzo go kocham i będę świetną żoną dla niego. A co więcej, bardzo dobrą księżną, nie jak jego matka, wiecznie kręcąca nosem zrzęda.

- Nie powinnaś tak mówić - skarciła ją natychmiast Latonia.

- Ponieważ ona nie żyje, nie pisnę ani słowa do Ivana - zgodziła się Toni - ale sama pamiętasz, jak okropnie potraktowała mamę po tej kłótni taty z księciem o granice. Kiedy królowa przybyła do Hampton Towers, księżna specjalnie skreśliła mamę z listy osób, które miały być przedstawione Jej Wysokości.

- Musisz o tym wszystkim zapomnieć. Tylko zirytujesz markiza przypominaniem mu wydarzeń z przeszłości. Myśl raczej o przyszłości.

- Właśnie to mam zamiar robić, jeśli moja przyszłość będzie płynąć u jego boku. I tak się stanie, bo go kocham, a on mnie.

Gdyby Latonia żywiła jeszcze jakieś wątpliwości, pierzchłyby one w tej chwili: postanowiła zrobić wszystko co w jej mocy, byłe Toni poślubiła markiza. Lecz gdy dojechały do Londynu i zatrzymały się w cichym, drogim hotelu, gdzie wcześniej Toni zarezerwowała pokój, Latonia czuła, że serce mocno bije jej w piersiach, a w ustach zupełnie zaschło. Miały niewiele czasu na rozmowę, bo jak się tego spodziewała, markiz był przerażony pomysłem Toni i nie zgodził się, żeby wracała do domu dyliżansem.

- Dojadę dorożką na przedmieścia - wyjaśniła Toni. - Tam już na mnie czeka Ivan w zamkniętym powozie. Nikt nie zobaczy, jak razem dotrzemy do Manor House. I w momencie, gdy przekroczę próg twojego domu, stanę się panną Latonią Hythe, a ty będziesz szlachetnie urodzoną Latonią Combe. I dobrze to zapamiętaj!

- Latonią? - zdziwiła się Latonia.

- Stryj Kenrick zawsze tak mnie nazywał w listach do rodziców i na pewno uznałby Toni za zbyt frywolne imię. Dzięki temu natychmiast zareagujesz, gdy się będzie do ciebie zwracał.

- Dobrze, że mi o tym powiedziałaś. Och, moja kochana, zanim pojedziesz, przypomnij mi wszystko, o czym powinnam pamiętać.

- Nic innego mi nie przychodzi do głowy, poza „dziękuję” i „bardzo cię kocham”. Pamiętaj tylko, że wyślę telegram natychmiast po naszym ślubie, więc będziesz mogła wrócić do domu.

- Och, oczywiście.

- Napiszę to w taki sposób, żeby nikt się nie domyślił, o co chodzi; przecież to będzie prawdziwa sensacja.

- Bardzo rozsądnie, dzięki temu będę mogła wybrać właściwy moment, by powiedzieć o wszystkim twojemu stryjowi. - Aż zadrżała na tę myśl, wiedząc, że to będzie bardzo nieprzyjemna i trudna chwila. Dlatego pod wpływem impulsu zakrzyknęła: - Och Toni, proszę! Pobierzcie się szybko! Podając się za ciebie, będę brnęła coraz głębiej w plątaninę kłamstw, pozorów i udawania. Aż drżę cała na myśl, w jaką wściekłość wpadnie twój stryj, gdy się dowie, ze go oszukałam.

- Będzie zły tylko na mnie - pocieszała ją Toni - a mnie tam nie będzie, żeby tego wysłuchiwać.

- Ale ja będę! - szepnęła Latonia, choć widziała, że kuzynka już jej nie słucha.

Porozmawiały krótką chwilę w pokoju hotelowym, w końcu zeszły na dół. Toni wyniosłym tonem nakazała odźwiernemu, żeby umieścił bagaże Latonii w dorożce, która ją miała zawieźć do Branscombe House na Curzon Street.

Jeszcze wczoraj kuzynki siedziały w saloniku matki Latonii, patrząc na stroje, które Toni chciała zabrać ze sobą, a które pod różnymi pretekstami przyniesiono do Manor House. Były to tak śliczne i drogie rzeczy, że Latonia pomyślała, jak bardzo się będą wyróżniać wśród wiszących w jej małej szafie prostych, skromnych sukienek, które uszyła sama z pomocą matki. Na tle tej wykwintnej odzieży jej dom też wyglądał na zaniedbany, dlatego tak ją wzruszył i uradował radosny okrzyk Toni:

- Uwielbiam wasz domek! Tak się cieszyłam, kiedy tu przyjeżdżałam w dzieciństwie, i czuję, że to będzie właściwe miejsce na spotkania z Ivanem i rozmowy o naszej miłości.

- Kochanie, mogę ci tylko życzyć jednego: żebyście byli tak szczęśliwi, jak mama i tatuś powiedziała Latonia.

- Pamiętam, że widząc, jak na siebie patrzą, zawsze myślałam, iż ich oczy lśnią jak gwiazdy, a w głosach dźwięczy nuta, której nie słyszałam u innych ludzi.

Rozejrzała się po pokoju i dodała cicho: - Czuję miłość, która po nich została, takiej właśnie miłości chcę w moim domu i w moim życiu. W przeciwnym razie wolę zostać starą panną!

- To ci raczej nie grozi - odparła ze śmiechem Latonia.

- Mam nadzieję. Ale równocześnie wiem, że jeśli nie wyjdę za Ivana, nikogo innego nie zdołam tak bardzo pokochać.

Latonia nigdy wcześniej nie słyszała, żeby kuzynka mówiła tak poważnym tonem, dlatego wtrąciła szybko:

- Ale przecież wyjdziesz za niego. I będziecie żyli długo i szczęśliwie.

- I będziemy to zawdzięczać dobrej wróżce - czyli tobie! O tym właśnie pamiętaj, kiedy stryj Kenrick zacznie zrzędzić i napominać cię za grzechy, których nie popełniłaś.

- Nie strasz mnie - powiedziała Latonia.

- Nie masz się czego obawiać - uspokajała Toni - bo gdy tylko poślubię Ivana, wyjedziesz z Indii a przecież w żaden sposób stryj nie może cię dotknąć. Nie jest twoim prawnym opiekunem, jego władza nie rozciąga się nad tobą. Kiedy wyślę ci telegram, że wszystko się dobrze skończyło, po prostu się spakujesz i wrócisz do domu.

Toni okazała też zmysł praktyczny i przygotowała pieniądze na wypadek, gdyby Latonia miała wrócić do domu bez pomocy czy zgody stryja Kenricka.

- Kochanie, tu masz trzysta funtów - powiedziała do Latonii w przeddzień ich wyjazdu do Londynu. - Schowaj je w bezpiecznym miejscu. Uważaj na nie, bo i na statku, i w Indiach będzie się kręciło wielu złodziei.

- Nie mogę wziąć tylu pieniędzy! - zawołała Latonia.

- Będziesz ich potrzebowała - nalegała Toni - i pamiętaj, że skoro jesteś tak bogata, wszyscy oczekują od ciebie wyższych napiwków niż od innych ludzi.

- Nie będę wiedziała, ile i kiedy dawać - zaniepokoiła się Latonia.

- Szybko się nauczysz - odparła Toni. - Najważniejsze, żebyś miała przy sobie dość pieniędzy gdybyś musiała uciekać, bo stryj zrobił się nie do wytrzymania.

To ostatecznie przekonało Latonię i dziękując kuzynce postanowiła, że będzie ostrożnie rozporządzać otrzymaną sumą i po powrocie odda wszystko, co jej zostanie.

- Nie martw się o Manor House powiedziała Toni w drodze do Londynu. - Zapłaczę wszystkie przychodzące rachunki, a Ivan będzie mi przywoził winogrona i brzoskwinie.

- Zabrzmiało to tak, jakbyś już wiła sobie gniazdko - zakpiła Latonia.

- Właśnie to robię. A ponieważ bardzo kocham Ivana, byłabym z nim zupełnie szczęśliwa nawet w tak małym domu, jak wasza Manor. Ale nie ukrywam, że później z przyjemnością zostanę księżną, obwieszę się brylantami rodowymi i zasiądę między księżniczkami krwi na uroczystym otwarciu parlamentu.

- Och, Toni, zawsze potrafisz mnie zaskoczyć tym, co mówisz - roześmiała się Latonia. - Oczywiście, że z radością wyobrażam sobie ciebie w roli księżnej, choć przede wszystkim bym chciała, żebyś była niezwykle szczęśliwa poślubiwszy markiza.

- Jestem nienasycona i chcę wszystkiego! - zawołała Toni i obie się roześmiały.

Przy pożegnaniu Latonia przytuliła się do kuzynki tak mocno, jakby nie potrafiła się z nią rozstać.

- Dziękuję, kochanie, stokrotnie dziękuję! - rzekła Toni. - Ivan poprosił mnie wczoraj, bym ci wyraziła wdzięczność i w jego imieniu.

- Pomyśl czasem o mnie... i się pomódl - wyszeptała Latonia. - Tak się boję, żeby cię nie zawieść. - Zaczerpnęła głęboko powietrza i dodała: - A jeśli stryj się wszystkiego domyśli, nim wsiądziemy na statek?

- Dlaczego miałby nabrać podejrzeń? - zapytała Toni. - Ponieważ w tym ślicznym i kosztownym kapelusiku zupełnie siebie nie przypominasz, to oczywiste, że jesteś mną. Ucałowała serdecznie kuzynkę. - Potraktuj to jako przygodę, o której kiedyś będziemy opowiadać naszym wnukom i postaraj się wyjść za mąż w Indiach. Wtedy będziemy mogły wzorem naszych matek ścigać się, która pierwsza urodzi dziecko.

To zabawne zdanie bardzo rozśmieszyło Latonię. Nadal się uśmiechała, machając Toni na pożegnanie, gdy dorożka wypakowana po dach bagażami uwiozła ją w stronę Curzon Street.

Kiedy koń zatrzymał się przed dostatnio wyglądającym domem, do którego frontowych drzwi wiodły szerokie schody, Latonia zrozumiała, że nadeszła chwila, w której musi stanąć twarzą w twarz ze stryjem Toni.

Wszedłszy do środka, stwierdziła, że Branscombe House do złudzenia przypomina zamek. Wszystko w nim było ciężkie i przytłaczające: mahoniowe meble, boazerie, portiery, stiuki, a portrety przodków równie odpychające, jak te znane Toni od dzieciństwa.

Starszy służący poprowadził ją przez korytarz o marmurowej posadzce do drzwi w przeciwległym jego krańcu.

- Panna Latonia, Jego Lordowska Mość! - zaanonsował donośnym głosem.

Latonii aż się zakręciło w głowie, gdy postąpiła w kierunku mężczyzny stojącego przy kominku. Wyobrażała sobie, że nowy lord Branscombe będzie z wyglądu przypominał swojego starszego brata, którego zawsze nazywała wujem Hubertem. Już pierwszy rzut oka przekonał ją o pomyłce. Ten mężczyzna był wyższy i szerszy w ramionach, o kwadratowej twarzy, której rysy zdecydowanie różniły się od rysów jego brata czy nawet Toni. Gdy podeszła bliżej, spostrzegła, że bacznie ją obserwuje para stalowoszarych oczu, przed których przenikliwością nic się nie ukryje. Była pewna, że on już przejrzał jej grę.

Miała wrażenie, że droga przez pokój ciągnie się całą wieczność, nim wreszcie stanęła u boku lorda, a on odezwał się chłodnym, stanowczym tonem pełnym potępienia:

- Spóźniłaś się! Oczekiwałem cię godzinę temu!

Latonia zrobiła się pąsowa i odparła nieskładnie urywanym głosem:

- Bardzo przepraszam, stryju, ale jeden z koni... zgubił podkowę i żeby tu dotrzeć, musiałam... wynająć dorożkę.

- Jeśli woźnica dba o konie, to coś takiego się nie zdarza - ostro przerwał lord Branscombe.

Latonia nie znalazła na to odpowiedzi, stała tylko czekając na następne zdanie i myślała, że skoro nie podali sobie dłoni, to nie musi składać dworskiego ukłonu, jak to miała wcześniej w zamiarze.

- A więc skoro już tu jesteś - odezwał się Branscombe - może usiądziesz i wysłuchasz, co mam ci do powiedzenia.

Latonia wreszcie uniosła wzrok, bo do tej pory trzymała skromnie spuszczone powieki, i stwierdziła, że lord mierzy ją spojrzeniem nie tylko krytycznym, ale również pełnym nagany. Usta zacisnął w twardą linię, więc się domyśliła, że jego irytację wywołały jeszcze inne powody, nie tylko spóźnienie. Zaniepokojona usiadła na brzeżku krzesła, zaplatając dłonie w krótkich rękawiczkach.

- Mam nadzieję, że w liście wyraziłem jasno powód, dla którego zabieram cię ze sobą do Indii - zaczął. - Nie zamierzam bowiem dłużej tolerować zachowania, na jakie sobie pozwalasz od śmierci ojca. - Urwał na chwilę, po czym ciągnął. - Na tę decyzję wpłynął nie tylko list lady Luddington donoszący o haniebnym potraktowaniu jej syna, ale także inne relacje o twoich wyczynach w trakcie sezonu, gdy przebywałaś pod opieką kuzynki Alice.

Mówił w taki sposób, że Latonia natychmiast zapragnęła bronić Toni przed zarzutami, które, jak sądziła, zrodziła kobieca zazdrość. Odkąd bowiem Toni ukończyła piętnaście lat, wzbudzała nie tylko zainteresowanie młodzieńców, ale również zawiść dziewcząt. Młode panny czuły, że przy niej blednie ich wdzięk, a damy z okolicy, słynne piękności, sądziły, że zagraża ich panowaniu, skoro Toni zachwycali się mężczyźni w każdym wieku.

- Nie wiem, co stryj usłyszał, ale jeśli chce wydać sprawiedliwy wyrok, to powinien wysłuchać obrony na równi z oskarżeniami - powiedziała nieśmiało.

Na twarzy lorda odmalowało się zdumienie.

- Nie zamierzam toczyć tu pojedynków słownych, wszak nie ma dymu bez ognia. Dlatego wedle mego mniemania najlepszy dla ciebie będzie natychmiastowy wyjazd z Londynu. - Zacisnął usta i dokończył twardo: - Mam nadzieję, że zdołam cię nauczyć bardziej stosownego i odpowiedniego zachowania.

Latonia pomyślała, że przemawia do niej niczym sędziwy dyrektor szkoły do niesfornego uczniaka. A przecież był o piętnaście lat młodszy od brata, nie mógł mieć więcej niż trzydzieści pięć lat. Nie wolno mi się bać, powiedziała w duchu, choć czuła, że się go bardzo obawia.

- Może ci się zdawać ciągnął że skoro cię zabieram do Indii, to weźmiesz udział w życiu towarzyskim, które kwitnie w pałacu gubernatora czy w innych miejscach spotkań Anglików. Ale moje zamiary są zgoła inne. - Po chwili milczenia dodał: - Będziesz rozczarowana, jeśli się spodziewasz chodzenia na bale. A jeśli oczekujesz, że spotkasz młodzieńców, którzy ulegną twoim tak hojnie roztaczanym wdziękom, to rychło pojmiesz swoją pomyłkę. - Dalej mówił ostrzejszym tonem: - Powierzono mi pewną misję i jeśli podróżując u mego boku zobaczysz nieco inny świat niż ten, którego się spodziewałaś, to może to się okaże zbawienną lekcją i w przyszłości będziesz się zachowywała bardziej przyzwoicie.

Słuchając tego Latonia myślała, jak bardzo ta przemowa rozzłościłaby Toni. Na pewno odpowiedziałaby na to ognistą mową obrończą. Chciałaby chodzić na bale i otaczać się mężczyznami, z którymi mogłaby flirtować i którzy by się w niej kochali na zabój. Gdyby Latonię nie paraliżowało przerażenie, zapewne rozbawiłoby ją to, że kary lorda nie dotkną jej tak boleśnie, jak dotknęłyby Toni. Ona przecież nie pragnie żadnej zabronionych przez niego rozrywek. I ponieważ sądziła, że go tym zaskoczy, odezwała się cicho:

- Stryju Kenricku, z wielką radością zobaczę Indie i doprawdy wcale mnie nie smuci perspektywa braku życia towarzyskiego.

Zobaczyła, jak lord unosi w zdumieniu brwi, i pomyślała, że miała rację. Z całą pewnością nie spodziewał się, że tak przyjmie jego decyzje. Zapadła cisza.

- Skoro jasno przedstawiłem swoje zdanie - zaczął po chwili zalecałbym ci teraz wypoczynek przed kolacją. Zasiądziemy do niej wcześnie, bo rano wyruszamy skoro świt. Bądź łaskawa się nie spóźnić.

Mówił ostrym tonem niczym do krnąbrnego żołnierza. Latonia wstając powiedziała:

- Nie dam ci na siebie czekać i dziękuję za objaśnienie mi twoich zamiarów. - Mówiąc to dygnęła wdzięcznie i odeszła zdając sobie sprawę nawet bez patrzenia przez ramię, że szare oczy lorda śledzą każdy jej ruch.

Dopiero gdy dotarła do holu, w którym czekał na nią lokaj, by ją odprowadzić do apartamentu na górę, poczuła, jak bardzo drżą jej ręce.

Rozdział 3

Jadąc w stronę Tilbury, Latonia czuła dreszcz emocji na myśl o podróży za graniczę. W trakcie wczorajszej kolacji, którą zjadła z lordem Branscombe'em niemal w całkowitym milczeniu, ogarnął ją wielki niepokój. Ze sposobu, w jaki lord na nią patrzył i pełnych nagany spojrzeń, odgadła, że pogardza nią i jej nie lubi. Ponieważ w dotychczasowym szczęśliwym życiu nie spotkała się z takim zachowaniem, to choć starała się z całych sił powtarzać sobie, że to jej nie dotyczy, zawładnęły nią obawy i lęk. Osobowość Branscombe'a wywierała przemożny wpływ na otoczenie i Latonia pomyślała, że Toni miała rację twierdząc, iż żołnierze się go bali.

Kiedy lokaj i dwóch służących podawali doskonałe potrawy, próbowała nawiązać towarzyską konwersację, ale lord prawie nie odpowiadał i wiedziała, że to wyraz jego dezaprobaty dla jej postępków - a raczej postępków Toni. Aż się jeży, kiedy na mnie patrzy, w duchu zacytowała ulubione powiedzenie ojca. Jak można w ten sposób myśleć o Toni? I postanowiła, że spróbuje zmiękczyć jego serce dla bratanicy.

Gdy skończyli bardzo pośpiesznie jedzoną kolację, lord Branscombe odezwał się pierwszy:

- Radziłbym, żebyś poszła do łóżka i odpoczęła. Nie wiem, czy do tej pory wiele podróżowałaś, ale może się to okazać wielce męczące, zwłaszcza przy burzliwym morzu.

- Nie potrafię powiedzieć, czy dobry ze mnie żeglarz - odparła Latonia - ale mam nadzieję, że się nie okryję wstydem. - Gdy to mówiła, zdała sobie sprawę, że daje mu okazję do zrobienia przytyku, dlatego nie zdziwiły jej słowa mężczyzny.

- Akurat po temu miałaś już wcześniej okazję!

Zastanawiała się, co też by odpowiedziała Toni, ale gdy znaleźli się w holu, tylko grzecznie dygnęła i powiedziała cichym głosem:

- Dobranoc, stryju, jutro rano nie będziesz musiał na mnie czekać. Po czym ruszyła po schodach, nie patrząc za siebie.

Śniadanie przyniesiono jej do pokoju i gdy zeszła na dół w wyjątkowo ładnym stroju podróżnym Toni, z peleryną lamowaną futrem i niewielkim kapelusikiem przybranym piórami, stwierdziła, że lord Branscombe już na nią czeka. Widziała, jak spogląda na zegar, ale ponieważ do wyznaczonej godziny brakowało jeszcze trzech minut, więc nie mógł jej nic zarzucić. Zasiedli w wygodnym powozie, który podobnie jak i konie w zaprzęgu wcześniej należał do ojca Toni.

Zawiadowca stacji czekał, by ich zaprowadzić do zarezerwowanego przedziału i Latonia zauważyła, że tragarz zajął się bagażami, tak więc nie pozostało im nic innego, jak wsiąść do pociągu. Na siedzeniach rozłożono już liczne gazety i czasopisma.

Zastanawiała się, czy lord zaczął podróżować tak luksusowo po odziedziczeniu tytułu, czy już wcześniej jako zwykły oficer miał na to dość pieniędzy z przyjemnością by go o to zapytała, ale uznałby taką ciekawość za impertynencję, więc zaczęła przeglądać jedno z czasopism.

Lord Branscombe natychmiast zatopił się w lekturze gazet, najwyraźniej nie mając ochoty na rozmowę, a Latonia z radością patrzyła na widoki przesuwające się za oknem i wyobrażała sobie, jak to będzie wspaniałe zobaczyć Indie. Pomyślała też, że im bliżej Tilbury, tym mniejsza szansa na odkrycie mistyfikacji i większe szanse dla Toni na szczęśliwe życie z markizem. Bardzo chciała opisać kuzynce lodowate przyjęcie na Curzon Street i przekazać swoją opinię o stryju, ale uznała to za zbyt niebezpieczne. Dopiero gdy znajdzie się na statku, zyska pewność, że nikt postronny nie zajrzy do jej listów i będzie mogła przelać wszystko na papier.

Czarny kadłub okrętu był większy, niż to sobie wcześniej wyobrażała, powiedziano jej, że to jeden ze statków ostatnio zbudowanych dla linii oceanicznych. Latonia dowiedziała się, że lord Branscombe zajmuje wygodny apartament, złożony z dwóch kabin przedzielonych salonem. W głosie płatnika okrętowego brzmiała niekłamana duma, gdy wyjaśniał jego lordowskiej mości, że to najlepsze pomieszczenia na pokładzie, zwykle rezerwowane na wiele miesięcy naprzód dla najważniejszych i najbardziej szacownych gości.

- Jestem wdzięczny, że je dostałem, mimo iż zdecydowałem się na podróż tak niedawno. - Lord powiedział to, co w takiej sytuacji należało.

- Zawsze do usług, gdyby wasza lordowska mość lub panna Combe czegoś potrzebowali - odparł płatnik.

W kabinie pokojówka już rozpakowywała rzeczy Latonii, opowiadając przy tym, że mają komplet pasażerów.

- Nie będzie się panienka nudziła ani chwili - dodała. - Wielu młodych ludzi wraca do swoich regimentów a oni tylko marzą o tańcach co wieczór. A gdy dotrzemy w cieplejsze rejony, na pokładzie będzie się odbywało wiele wspólnych gier, w których panienka na pewno weźmie udział.

- Wspaniała perspektywa - odparła Latonia - a ponieważ nigdy wcześniej nie płynęłam statkiem, z radością myślę o podróży.

- Mając tyle pięknych strojów, będzie pani królową każdego wieczoru stwierdziła pokojówka z uśmiechem.

Latonia pomyślała, że wyprawa zapowiada się na interesującą i zupełnie inną, niż się spodziewała. Lecz jej nadzieje zostały szybko rozwiane.

Skoro pokojówka zajęła się rozpakowywaniem bagażu, Latonia uznała, że nie ma po co siedzieć w kabinie i przeszła do salonu. Od razu zauważyła, że na biurku pojawił się pokaźny stos książek i dokumentów. Właśnie pomyślała, że lord ma widać zamiar pracować w podróży, gdy ten wszedł do pomieszczenia.

W kabinie zdjął surdut, w którym do tej pory występował, i włożył strój o bardziej swobodnym kroju. Wyglądał w nim równie pociągająco, ale nie tak oficjalnie. Popatrzywszy na dziewczynę z tym co zawsze twardym wyrazem oczu, zwrócił się do niej ostrym tonem:

- Usiądź, Latonio. Chcę z tobą pomówić.

Posłuchała go zastanawiając się, co też ma do powiedzenia, a on zajął miejsce naprzeciwko i skrzyżowawszy nogi przyjrzał się jej z namysłem.

- Nim rozpoczęliśmy tę podróż - zaczął - podjąłem pewne kroki, byś się zachowywała zgodnie z zasadami dobrego wychowania. Obejrzawszy pasażerów, którzy płyną z nami i zapoznawszy się z programem, doszedłem do pewnych wniosków.

Latonia milczała wpatrując się w niego wielkimi oczami w drobnej twarzyczce.

- Wydałem polecenia, by podawano nam posiłki do kabiny, a wszelkie spacery będziesz odbywała w moim towarzystwie, najlepiej wcześnie rano lub wieczorem, gdy na pokładzie nie ma wielu ludzi. - Przerwał, jakby oczekiwał, że ona coś powie.

Latonia zaś tylko popatrzyła na niego, myśląc, że skoro ona jest tak zagniewana, to w jaką wściekłość wpadłaby Toni, gdyby to ją karcono w taki sposób i prawie uczyniono z niej więźnia? Milczała, a lord ciągnął dalej niemal agresywnym tonem, jakby chciał ją sprowokować do walki.

- Po tym, czego się dowiedziałem wczoraj wieczorem, nie możesz się spodziewać innych decyzji.

- A czego stryj się dowiedział? - zapytała.

- Sądziłem, że skandaliczne zachowanie wobec młodego Luddingtona to szczyt twoich możliwości. Ale gdy wczoraj w klubie opowiedziano mi wydarzenia sprzed miesiąca, nie mogłem uwierzyć, by młoda dziewczyna mogła być nie tylko tak wyzywająca ale również głupia.

Latonia odniosła wrażenie, że wręcz wypluwał z siebie te słowa.

- Cóż takiego stryj usłyszał? zapytała po chwili milczenia. - Nie wiem, o co chodzi.

- Chyba nie sądzisz, że ci wierzę - rzucił ostro. - Musisz sobie przecież zdawać sprawę z tego, że nawet jeśli to był tylko żart, to mógł się skończyć nieszczęściem. - Latonia milczała, wiec mówił dalej: - Nawet ktoś o ptasim móżdżku wie doskonale, jak niebezpieczne są prądy w Tamizie. Jeśli się sprowokuje młodzieńców, najpewniej rozochoconych alkoholem, by w nocy się ścigali, kto pierwszy przepłynie na drugi brzeg, to taki wyczyn może się skończyć utonięciem przynajmniej jednego z nich.

Latonia głęboko zaczerpnęła powietrza, ale ponieważ Toni nie wspominała jej o tym wydarzeniu, więc i teraz nic nie mogła odpowiedzieć.

- Nie wiem, jakie panny towarzyszyły ci w tej szalonej eskapadzie - ciągnął lord - ale przypuszczam, że były równie głupie, rozflirtowane i pozbawione zdrowego rozsądku, jak ty! - Przerwał na chwilę, by dodać: - Mogę tylko stwierdzić, że powinnaś na klęczkach dziękować Bogu, iż jakimś cudem ta historia nie znalazła się w gazetach, bo nadszarpnęłoby to jeszcze bardziej twoją reputację.

Latonia pomyślała, że jeśli historia opowiedziana przez lorda jest zgodna z prawdą, to wydarzenie nie tylko naraziłoby na szwank reputację Toni, ale również dogłębnie przeraziło księcia. Utwierdziłby się jeszcze bardziej w przekonaniu, że Toni nie jest odpowiednią żoną dla jego syna. Zaczęła się głowić, jak Toni mogła pozwolić sobie na wzięcie udziału w tak nagannym przedsięwzięciu, ale równocześnie czuła, że kuzynka nie uważa tego typu rozrywek za nieodpowiednie.

Wyobraziła sobie, że wszystko miało miejsce po tańcach lub przyjęciu, panny wymknęły się spod opieki przyzwoitek namówione przez młodzieńców na przejażdżkę łodzią po rzece. W świetle księżyca wyprawa zapowiadała się romantycznie, a ponieważ była gromada czemu Toni miałaby uważać ją za nieprzyzwoitą? Ktoś powiedział, że woda jest dość ciepła na kąpiel, a ktoś inny rzucił pomysł wyścigów.

Lord Branscombe mógł się zżymać na Toni, że nie wzięła pod uwagę prądów na rzece, ale przecież ona wychowała się na wsi. Nigdy by jej nie przyszło do głowy, że Tamiza może być bardziej niebezpieczna niż jezioro, w którym kąpała się od dzieciństwa. Jej matka często powtarzała, że obie dziewczynki pływają jak ryby i dlatego Toni nawet by przez myśl nie przeszło, iż dorośli mężczyźni mogliby postradać życie w nurtach rzeki.

Latonia zastanawiała się, jak to wytłumaczyć lordowi, ale stwierdziła, że nie może bronić kuzynki, bo uznałby, iż próbuje znaleźć wykręty dla siebie. Równocześnie, choć serce łomotało jej w piersiach, postanowiła się odezwać, by złagodzić jego gniew.

- Doprawdy bardzo mi przykro - zaczęła pokornie. - Nie widziałam w tym nic złego, wydawało mi się to takie zabawne.

- Zabawne! - wykrzyknął. Jeden z tych młodzieńców omal nie utonął! Opowiadano mi, że jego przyjaciele mocno się natrudzili, nim wyciągnęli go na brzeg.

- Obawiam się, że usłyszał stryj mocno przesadzoną wersję wydarzeń - powiedziała z wahaniem.

- W tym cała moja nadzieja, ale sądzę, że nie powinienem cię spuszczać z oka i mam zamiar dopilnować, byś nie miała okazji do tego rodzaju zabawy.

- Zrobię wszystko, co w mojej mocy, by więcej stryja nie rozgniewać.

- Rozgniewać to niewłaściwe słowo! - zawołał. - Jestem oburzony. W najwyższym stopniu oburzony. Jak mogłaś tak postąpić nie tylko z młodym Luddingtonem, którego znam i lubię, ale z wieloma innymi młodzieńcami? Okazali się na tyle głupi, żeby ofiarować ci swe serce i życie, a ty uczyniłaś sobie z nich igraszkę!

Na chwilę zapadła cisza, w końcu Latonia odezwała się urywanym głosem.

- Chyba nigdy stryjowi nie przyszło do głowy... że to mogła być nie tylko moja wina... - Mówiąc to myślała o tych wszystkich chłopcach, którzy natychmiast byli gotowi skoczyć w ogień bez słowa zachęty ze strony Toni.

- Jak to nie twoja wina? - zapytał ostro.

- Mam wrażenie, że młodzi mężczyźni nie zawsze wyrażają swoje uczucia w poważny sposób.

- Próbę samobójstwa nazywasz niepoważnym sposobem okazywania uczuć? - dopytywał się lord.

Latonia się zawahała. Powtarzała sobie w duchu, że jedyna właściwa postawa to zachować milczenie, przecież Toni jej tłumaczyła, że nie powinna brać do siebie napomnień stryja. Lecz jego zarzuty były tak niesprawiedliwe, że nie umiała się powstrzymać od dyskutowania.

- Przecież to oczywiste, że człowiek zdolny do tak szalonego, nieobliczalnego postępku to osoba niezrównoważona - mówiła cichym głosem, staranie dobierając słowa, by nie rozwścieczyć lorda.

- Jak śmiesz zrzucać na niego odpowiedzialność! - zagrzmiał. - Oczywiście, że to twoja wina. To ty go doprowadziłaś do takiego stanu. Musiałaś mu robić nadzieje! Dałaś mu poznać, że pociąga cię jako mężczyzna, a kiedy już się dość zabawiłaś jego kosztem, to odepchnęłaś go tak brutalnie, z tak zimną krwią, że zupełnie stracił głowę!

- Moim zdaniem stryj sobie wyobraził taki przebieg wydarzeń - powiedziała, bo wyraźnie czekał na jej odpowiedź. - Ja mogę tylko stwierdzić, że Andrew Luddington był tak natarczywy, iż już dłużej nie mogłam znosić jego towarzystwa. - Musiała bronić Toni, bo uznała, że stryj niesprawiedliwie ją ocenia tylko na podstawie wersji wydarzeń przekazanej przez najwyraźniej uprzedzoną lady Luddington.

- Nie pozostaje mi nic innego, jak stwierdzić, że nigdy się nie spodziewałem, iż moja bratanica okaże się osobą zupełnie bez serca. Jestem tym do głębi zawstydzony i wstrząśnięty!

Wyszedł z salonu zatrzaskując za sobą drzwi.

Latonia stała chwilę w milczeniu, czekając, aż uspokoi się burza szalejąca w jej sercu. Jakże głupio postąpiłam, nie powinnam była się z nim spierać, pomyślała. On teraz jeszcze bardziej zniechęci się do Toni. Ale jest tak niesprawiedliwy! Wiem, że jest, a tata nigdy tego nie potrafił ścierpieć. Z całej duszy żałowała, że nie ma tu z nią ojca, który by jej pomógł wydać sąd o lordzie Branscombie. Ojciec zawsze jej zarzucał, że pochopnie ocenia ludzi, nie biorąc pod uwagę ich punktu widzenia na dany problem. „Każdy ludzki postępek można usprawiedliwić okolicznościami”, mawiał. Lecz szczerze wątpiła, by znalazło się usprawiedliwienie dla lorda Branscombe'a, który bez trudu wierzył w każdą nieprzyjemną czy naganną historię opowiadaną o bratanicy, równocześnie nie dając jej żadnych szans na wytłumaczenie swego postępowania.

On jest okrutny, pomyślała. Z jaką radością skończę udawać i wrócę do domu. Ale nim ta chwila nadejdzie, muszę ignorować jego przytyki i oskarżenia starając się cieszyć z podróży i zwiedzania Indii, gdy tam wreszcie dotrzemy. Zdawała sobie sprawę z tego, że skoro będą cały czas uwięzieni razem w małym pomieszczeniu, nie potrafi ani na chwilę zapomnieć o obecności opiekuna. Jakiż on śmieszny! Spróbowałby tu utrzymać Toni i nie dopuścić, by spotykała się z innymi pasażerami! - rzekła do siebie. - Ona by oszalała na samą myśl o zamknięciu i używszy podstępu, wymknęła się spod opieki stryja. Może by przekupiła pokojówkę, uciekła przez bulaj, jednym słowem, zrobiłaby wszystko, byłe nie dać się pognębić stryjowi.

Latonia jednak czuła, że jej nie starczy odwagi, by walczyć, a mizerne próby wytłumaczenia Toni tylko jeszcze bardziej rozgniewały lorda. Muszę bez słowa sprzeciwu przyjmować jego zdanie, postanowiła.

Statek płynął gładko po spokojnych wodach, nie znalazł się jeszcze na kanale La Manche. Latonia wstała z fotela, by przejrzeć książki leżące na stole. Wszystkie traktowały o Indiach, a część z nich napisano w obcym języku, który uznała za urdu. Wtem wpadł jej do głowy świetny pomysł.

Lord Branscombe powrócił do kabiny w godzinę później i widocznie nadal się gniewał, bo milczał jak zaklęty.

- Stryju - zwróciła się do niego łagodnie - chciałabym cię o coś poprosić.

- O cóż? - zapytał twardym tonem.

- Skoro mam tutaj spędzić długą podróż, może mogłabym się uczyć urdu? - powiedziała i zauważyła, że pierwszy raz go naprawdę zadziwiła.

- Urdu? A po cóż ci to?

- Ciekawią mnie języki, a skoro jadę do Indii, to chyba powinnam się nauczyć rozumieć tamtejszych ludzi.

- Wielu z nich mówi po angielsku, a żaden z Anglików nie zawraca sobie głowy tymi, którzy nie znają naszego języka.

- Nauka języków europejskich nigdy nie sprawiała mi kłopotów - tłumaczyła Latonia - a na statku na pewno znajdzie się odpowiedni nauczyciel. Chciałabym nauczyć się urdu, może przyjdzie mi to tym łatwiej, że tutaj leżą książki w tym języku.

- A skąd wiesz, że to urdu? - ostro zapytał lord.

- Tak mi się wydawało - odparła po chwili wahania. Przecież nie mogła mu powtórzyć rozmowy z ojcem przed wyjazdem rodziców do Indii.

- Będę musiał odczyścić mój urdu powiedział ojciec. - Trochę zapleśniał przez te wszystkie lata.

- Nauczyłeś się go w trakcie pobytu w Indiach? - zapytała Latonia.

- Kiedy tam pojechałem z regimentem, byłem bardzo młodym człowiekiem, moja pierwsza placówka w randze młodszego oficera odparł ojciec. Chciałem za wszelką cenę awansować, więc uczyłem się urdu już w Anglii i całą podróż. - Po czym dodał ze śmiechem: - Okazało się to zupełnie bezużyteczne. Żaden z moich kolegów nie znał ani słowa w tym języku, wcale też nie chcieli się go uczyć.

- Czy ci się to kiedykolwiek przydało?

- Wyobraź sobie, że tak - przyznał ojciec. - Mogłem rozmawiać z Hindusami, dzięki temu lepiej poznałem ich charaktery i sądzę, że moi podkomendni ufali mi i wierzyli, bo w razie jakichś kłopotów mogli mi o nich powiedzieć we własnym języku.

- Uwielbiali twego ojca wtrąciła matka Latonii.

Jej mąż się uśmiechnął, a ona zwróciła się do niego.

- Gdyby twój regiment został w Indiach, a nie wracał tutaj, gdzie wszystko jest o wiele droższe, nigdy byś nie porzucił służby.

- Masz rację - przyznał kapitan Hythe. Wcale jednak nie żałuję mej decyzji. Jestem bardzo szczęśliwy tu, w naszym Manor House, a i tamten klimat byłby nieodpowiedni dla Latonii. Dzieci bardzo źle znoszą upały.

- To prawda - powiedziała cicho matka Latonii. - Ze łzami w oczach myślę o tych wszystkich grobach dzieci na angielskich cmentarzach w Indiach. Tyle maleństw umiera.

- A my mamy naszą córeczkę. - Kapitan Hythe objął Latonię ramieniem.

Dlatego właśnie Latonia sądziła, że jej ojciec chciałby, by nauczyła się urdu.

- Czy mógłby stryj znaleźć mi nauczyciela? - nalegała, mimo sceptycznej postawy lorda Branscombe'a. - Bardzo proszę. Obiecuję, że się będę przykładać.

Popatrzył na nią podejrzliwie, jakby w jej prośbie krył się jakiś podstęp, ale nie potrafił znaleźć pretekstu do odmowy.

- Porozmawiam z płatnikiem, może on o kimś wie. W przeciwnym razie ja będę cię sam musiał uczyć.

- Stryj studiował ten język? - spytała Latonia.

Nic nie odpowiedział i wyczuła, że nie chciał poruszać tego tematu. Uderzyła ją myśl, że skoro się wybiera w ten rejon Indii, gdzie brak rozrywek i rzadko bywają Anglicy, to może został wysłany z jakąś specjalną misją. Zerknęła w stronę papierów rozłożonych na jego biurku - z pewnością tam się znajdował klucz do wyjaśnienia zagadki.

- Stryj nie wraca do regimentu, prawda? - odezwała się po chwili milczenia. - Wystąpił stryj z armii po odziedziczeniu tytułu lorda Branscombe?

Na jego czole pojawiła się zmarszczka, która wyraźnie mówiła, że nie chce o tym rozmawiać, a równocześnie nie znajduje pretekstu, by zignorować pytanie.

- Nie podejmuję pochopnie decyzji - odpowiedział w końcu. - Wicekról zlecił mi zebranie pewnych informacji, dlatego udaję się w odległe części kraju, z dala od utartych szlaków.

- To fascynujące! Z góry się na to cieszę.

Zmierzył ją podejrzliwym spojrzeniem, w jego oczach czytała myśl: ta dziewczyna dla sobie tylko wiadomych względów próbuje być miła, a naprawdę marzy o rozrywkach, balach i innych przyjemnościach, którym się oddawała w trakcie pobytu w Londynie.

- Czy mógłby mi stryj opowiedzieć coś o tym zleceniu wicekróla? - poprosiła Latonia.

Lord podszedł do biurka i przerzucał papiery, wyglądał na zakłopotanego.

- Mam ocenić działanie maharadżów oraz ich polityczne ambicje. Rządzą oni w kilku niewielkich prowincjach, gdzie jeszcze nie ma przedstawicieli władz angielskich. Sądzę, że wiesz, o czym mówię?

- Oczywiście. Stały przedstawiciel ma doradzać księciu czy radży, a także przeciwdziałać występowaniu zakazanych obyczajów, jak na przykład sutti. - Mówiąc to pomyślała, że lord wygląda na zaskoczonego jej wiedzą o ceremonii sutti, polegającej na spaleniu żywcem wdowy razem z ciałem jej zmarłego męża.

- Dobrze podsumowałaś obowiązki angielskiego doradcy - przyznał. - Ale jak się łatwo domyślić, książęta robią co w ich mocy, by się obyć bez takiej opieki.

- Więc nie przyjmą stryja z otwartymi ramionami? - zapytała z nieśmiałym uśmiechem.

- Zapewne tak, ale nie przejmuję się tym, co ludzie o mnie myślą. Muszę wypełnić swoją powinność, czy im się to podoba, czy nie.

Latonia pomyślała, że w ten sam sposób traktuje bratanicę.

- Może w wolnej chwili stryj mógłby mi pokazać na mapie, dokąd pojedziemy, to wcześniej przeczytam o tych miejscach, żeby nie przegapić czegoś interesującego. - Ponieważ nie zauważyła pozytywnego odzewu, więc dodała: - I czy mógłby stryj jak najszybciej dowiedzieć się o nauczyciela urdu dla mnie? Wiem, że w tak krótkim czasie niewiele się nauczę, ale przynajmniej zacznę i gdy znajdziemy się w Indiach, będę mogła rozmawiać ze służbą.

- Tego bym akurat nie polecał - ostro rzucił lord.

- W takim razie musi mnie stryj dokładnie pouczyć, z kim mogę rozmawiać, a z kim pod żadnym pozorem nie wolno - odparła Latonia. Widziała, że jej uległość wzbudziła w nim podejrzenia.

Po chwili ze stosu książek wyjął niewielki tomik i położył go na stoliku przed dziewczyną: był to słownik urdu.

- Przysuń krzesło do stołu - polecił. - Siądziemy razem i sprawdzę, czy masz dobre ucho do tak trudnego języka. To jeszcze nie wszystko, będziesz musiała się skupić, wytężyć umysł z całych sił. Jeśli uznam, że się nie nadajesz, powiem ci to od razu i musisz się pogodzić z moją decyzją.

- Ależ oczywiście, świetnie to rozumiem i bardzo dziękuję. Skoro stryj ma tak wiele pracy, to nie chciałabym zabierać mu cennego czasu. Czy naprawdę nie byłoby lepiej znaleźć dla mnie nauczyciela?

- Może później mi się to uda. Na razie powinniśmy sprawdzić, czy w ogóle zdołasz się czegoś nauczyć.

- Tak, to prawda. Będzie to dla mnie lekcją pokory. jeśli się okażę tak ograniczona, jak stryj sądzi.

Pomyślała, że odzywając się tak do lorda, wykazała niezwykłą odwagę, ale nie potrafiła opanować nieprzyjaznych uczuć na wspomnienie, jak niesprawiedliwie Branscombe osądza Toni. Latonia najlepiej wiedziała, że kuzynka, choć czasem trzpiotowata i psotnica, to jednak inteligencją górowała nad większością swoich rówieśnic. Wprawdzie Latonia była od niej mądrzejsza i bardziej wykształcona, ale tylko dlatego że potrafiła dłuższy czas poświęcić studiowaniu zagadnień, które ją szczególnie zainteresowały. Miała też znacznie więcej czasu na czytanie, gdyż w Manor House nic nie rozpraszało jej uwagi. W Branscombe Castle znajdowały się i rasowe konie zawsze przygotowane do przejażdżki, i duży park, i jezioro, i sam zamek był wypełniony skarbami wszelakiego rodzaju - wszystko czekało na jedno skinienie kuzynki. Latonia zaś musiała polegać tylko na swojej pomysłowości, dlatego nauczyła się korzystać z wyobraźni, której siłę podsycały liczne lektury. Ponieważ jej rodzice byli bardzo mądrymi ludźmi, a ona, jedyne ich dziecko, spędzała z nimi wiele czasu, więc nauczyła się od nich mnóstwa rzeczy. Żadne z nich nie lubiło plotek czy czczej gadaniny, którą inni ludzie wypełniają życie. Całe dnie rozmawiali na tematy tyczące rodzaju ludzkiego od zarania dziejów: rozwoju cywilizacji, istoty naszego świata oraz tego, który po nim przyjdzie.

Gdy Latonia znikała na długie godziny w zamkowej bibliotece, by przeglądać interesujące ją książki, czasem Toni traciła cierpliwość i wpadała tam pokrzykując:

- Och, Latonio, daj już spokój! Konie czekają! Szkoda słońca.

- Szukałam książki o podbojach Rzymian, mama i tatuś rozmawiali o tym wczoraj wieczorem odpowiadała Latonia.

Innym razem chodziło o tomy traktujące o budowie Taj Mahal, wiszących ogrodów Semiramidy czy latarni morskiej w Aleksandrii.

Dla Latonii czytanie było dopełnieniem tego, co tworzyła jej wyobraźnia. Gdy rodzice o czymś rozmawiali, temat stawał jak żywy przed jej oczami i chciała się o nim jak najwięcej dowiedzieć. W ten sposób zdobyła gruntowniejsze wykształcenie, niż gdyby uczyły ją guwernantki.

Kiedy lord Branscombe usiadł naprzeciwko z kwaśnym wyrazem twarzy, wiedziała, że podejrzewa ją o udawanie zainteresowania Indiami lub że chce go do siebie przychylniej usposobić.

Pierwsze słowa, których ją nauczył, poruszyły bardzo jej wyobraźnię, a ponieważ z całego serca chciała poznać urdu, więc dopiero po dłuższym czasie lord zamknął książkę i powiedział:

- Na dziś wystarczy. Nie spodziewałem się po tobie tak dużych zdolności do języków.

- Bo to takie ciekawe! - zawołała Latonia. - Teraz widzę, jak wiele hinduskich słów przeniknęło do języków europejskich. - Nie zauważyła zdumionego spojrzenia lorda i ciągnęła: Zawsze podejrzewałam, że język rumuńskich Cyganów wywodzi się z urdu, a teraz się upewniłam, że tak jest.

- Chcesz przez to powiedzieć, że władasz tym językiem? - dopytywał się lord.

- Słabo - odparła z uśmiechem. - Jak powszechnie wiadomo, Cyganie niechętnie pozwalają obcym nauczyć się ich języka. Ale co roku obozowali w parku - w parku przy pańskim zamku. Od dziecka się przy nich kręciłam i w końcu nauczyłam się dość, by móc się z nimi przywitać i spytać o zdrowie.

- Zaskoczyłaś mnie. A jeszcze bardziej mnie dziwi, że mój brat zezwolił ci na rozmowę z Cyganami, nie mówiąc już o przebywaniu w ich towarzystwie.

- Nie sądzę, by zdawał sobie sprawę z tego, że zaprzyjaźniłam się z tymi koczownikami - odparła, a w jej oczach błysnęły iskierki. Natychmiast poczuła, że powiedziała coś niewłaściwego, bo lord zmarszczył groźnie brwi.

- Najwyraźniej całe swoje życie knułaś najróżniejsze intrygi - oświadczył srogo. - Jeśli kiedykolwiek będę miał dzieci, wychowam je bardzo surowo.

Latonia się zastanawiała, czy powinna mu powiedzieć, że jego brat właśnie tak usiłował wychowywać Toni. Robili to z żoną nie dla jej dobra, ale dlatego że się zbytnio o nią obawiali. Chcieli ją zawsze mieć na oku, żeby sobie nie zrobiła krzywdy, czy nie usłyszała czegoś niewłaściwego. I tylko dzięki pannie Waddesdon mającej bardziej liberalne poglądy, obie kuzynki mogły robić tysiące rzeczy, których lord i lady Branscombe'owie zakazaliby natychmiast, gdyby wieść o wyczynach dziewczynek dotarła do ich uszu.

- Myśli Latonii musiały widać malować się na jej twarzy, bo po chwili lord Branscombe zauważył:

- Wydaje mi się, że się ze mną nie zgadzasz. Zresztą, nic w tym zaskakującego.

- Sądzę, że dzieci, jak i większość dorosłych, pociąga to, co zabronione.

- Co więc powinni uczynić rodzice?

- Chyba jasne! - odparła. - Należy wytłumaczyć dziecku dobitnie, że coś jest złe lub niebezpieczne, wtedy posłucha dorosłego, a nie gdy dostanie kategoryczny zakaz, przed którym każdy by się wzdragał.

- Tak było z tobą? - dopytywał się lord.

Latonia już miała powiedzieć, że jej rodzice byli na tyle rozsądni i otwarci, że w każdej sytuacji pozostawiali jej wolny wybór, gdy przypomniała sobie, w jakiej roli występuje.

- Tak, właśnie tak się stało - przyznała. - Od najwcześniejszych lat pamiętam ciągłe zakazy.

- Chcesz przez to powiedzieć - lord zdawał się myśleć na głos - że kiedy dorosłaś. to przy każdej nadarzającej się okazji świadomie robiłaś to, czego ci wcześniej zakazywano...

- Nie świadomie - przerwała - ale tak jak każdy człowiek chciałam się poczuć wolna, rozwinąć skrzydła, udowodnić, że jestem osobą, a nie kukiełką na sznurkach.

- Nie wierzę, by te oskarżenia miały jakiekolwiek poparcie w faktach - ostro stwierdził lord.

- Przecież stryj wie, jaki był tato - mówiła Latonia, jakby to kuzynka przemawiała przez jej usta. - Od dzieciństwa odpowiednio się zachowywał. Zawsze chciał, żeby jego życie toczyło się spokojnie i gładko drogą wyznaczoną przez ojca i dziadka. Przecież chyba to stryj pamięta z czasów, gdy sam był mały i mieszkał w domu rodzinnym?

- Chyba masz rację - przyznał niechętnie, jakby po raz pierwszy w ten sposób spojrzał na swoją rodzinę.

Zapadło milczenie, a Latonia czuła, że Branscombe myśli nad jej słowami i powoli dociera do niego ich znaczenie.

- Zgrabnie ci idzie usprawiedliwianie swoich grzeszków, Latonio - odezwał się po chwili nieoczekiwanie twardym tonem. - Ale nie sądź, że zamącisz mi w głowie albo że zmienię zdanie co do twojej przyszłości i tego, jak się masz zachowywać, odkąd przyjąłem na siebie funkcję i opiekuna, i przyzwoitki.

- Ja się nie usprawiedliwiam, tylko próbuję pokazać trochę inny punkt widzenia, od tego, z którego stryj wcześniej oceniał całą sytuację.

- Nie interesują mnie inne punkty widzenia. A ty masz się trzymać ścieżki cnoty i dopilnuję, byś z niej nie zboczyła.

- Jak długo ta ścieżka prowadzi do Indii i będę się uczyła urdu, to jak na razie mi wystarczy odparła z uśmiechem.

Widząc, jak gwałtownie wstał od stołu i usiadł przy biurku, domyśliła się, że jej odpowiedź nieco go zbiła z pantałyku.

- A teraz zajmę się moją pracą, bo nie wolno mi jej zaniedbać.

- Zatem nie będę stryjowi przeszkadzać powiedziała słodko Latonia - i bardzo dziękuję za to, czego stryj mnie już nauczył. Postaram się tego nie zapomnieć i zapamiętać wiele innych słów przed kolejną lekcją.

Idąc do swojej kabiny, stwierdziła z zadowoleniem, że zaskoczyła lorda, przyjmując nałożoną karę w sposób, jakiego się po niej nie spodziewał. Nienawidzę go, z taką zajadłością gnębi Toni, pomyślała. A ponieważ okazało się, że jest tak mądry, jak o nim mówiono, postanowiła nauczyć się od niego jak najwięcej. Uśmiechnęła się na myśl o tym, jak ta historia rozbawiłaby Toni. Jeszcze dziś wieczorem zacznie do niej pisać długi list, który wyśle z najbliższego portu.

Wszystko wokół niej było takie ciekawe, a przede wszystkim bardzo różne od życia, które wiodła od chwili wyjazdu Toni do Londynu i rozpoczęcia żałoby po śmierci rodziców. Całymi dniami nic się nie działo. Lord Branscombe nie zdawał sobie sprawy z tego, że dla Latonii wyprawa była przygodą. A to, że jest więźniem w swojej kabinie, miało swój urok.

Z całych sił będę się uczyła urdu, choćby tylko jemu na złość. Tak bardzo chce udowodnić, że brak mi rozumu, więc najlepiej się na nim zemszczę, gdy będzie musiał zmienić zdanie, pomyślała. Wtem przyszło jej do głowy, że za jego niechęcią i gniewem na bratanicę może kryć się inny powód: nienawiść do kobiet. Latonia usiadła. By starannie przemyśleć nową teorię. Może właśnie dlatego tak się przejął losem Andrew Luddingtona, że sam kiedyś został odrzucony przez śliczną dziewczynę i od tej pory wszystkie kobiety traktuje podejrzliwie i krytycznie? Tak przystojny mężczyzna, który zrobił olśniewającą karierę, musiał w życiu poznać wiele kobiet. Latonia nie mogła sobie przypomnieć, by jej rodzice czy ktoś w zamku kiedykolwiek wspominali o romantycznym związku Kenricka Combe'a. Zawsze wyłącznie mówili o jego sukcesach w regimencie, odznaczeniach, listach do brata, w których wychwalano go pod niebiosa.

Może nigdy się nie zakochał, pomyślała. Ale przecież musiały być kobiety, które jego kochały. Co się za tym kryje?, zapytała samą siebie i była przekonana, że w przeszłości Kenricka znajduje się jakiś sekret. To pytanie rozpaliło jej wyobraźnię i z radością stwierdziła, że dzięki tajemnicy otaczającej postać lorda, nie odczuwa już tak dużego lęku i niechęci.

Rozdział 4

Gdy statek przemierzył Kanał Sueski i wpłynęli na Morze Czerwone, Latonia co noc przewracała się bezsennie na łóżku. Zrobiło się bowiem nieznośnie gorąco i dziewczyna całymi dniami marzyła o wyjściu na pokład, gdzie ochłodziłby ją delikatny powiew wiatru. Ale lord Branscombe tak sztywno trzymał się ustalonego planu dnia, że nawet tajfun nie potrafiłby wywołać zmiany. Co rano o siódmej, przed śniadaniem, wychodzili na przechadzkę po górnym pokładzie, gdzie o tej porze spotykali niewielu pasażerów. Mijani ludzie byli albo nieciekawi, albo nie zainteresowani towarzystwem. Przez cały czas czuła na sobie spojrzenie lorda, który jak na dozorcę więziennego przystało, oczekiwał po niej jakiegoś dramatycznego kroku.

Po śniadaniu zwykle przez dwie godziny uczył Latonię urdu. Bardzo starannie dopełniał tego obowiązku i zachowywał się z zadziwiającym dystansem. Była przekonana, że na statku znajduje się odpowiedni nauczyciel dla tak początkującego ucznia, jak ona, ale lord obiecawszy, że sam się nią zajmie, widać nie zamierzał przekazać jej w inne ręce. Wielce ją niepokoiła świadomość, że skoro jej tak nie lubił, to uczenie musiało go nudzić i męczyć. A ponieważ nigdy wcześniej nie spędzała czasu u boku kogoś niechętnego, z trudem się powstrzymywała, by nie poprosić go o okazanie jej choć odrobiny dobroci czy ludzkich uczuć. Wiedziała jednak, że nie tylko by odmówił, ale na widok jej słabości jeszcze by uznał, że jego plan się powiódł. Przecież postanowił ją ukarać, a żeby kara odniosła skutek, przestępca powinien okazać skruchę i pokorę. Latonia powtarzała sobie z dumą, że nigdy do tego się nie zniży. Gdyby na jej miejscu naprawdę znalazła się Toni, to w tej chwili już by walczyła ze stryjem na noże. Ciskaliby na siebie wyzwiska, a Toni wyłącznie jemu na złość zachowywałaby się okropnie. Latonia postanowiła być uprzejma, choć nie pokorna, i z godnością przyjmowała każdą sugestię lorda. Wprawdzie parę razy sądziła, że dostrzegła w jego oczach zdumienie, ale uważała go za skrytego człowieka i nie umiała odgadnąć, co Branscombe sądzi o innych ludziach, a zwłaszcza o niej.

Po lekcji zwykle wstawał od stołu i siadał przy biurku, by pracować nad dokumentami, które ją niezwykle intrygowały. Wiedziała jednak, że pytanie o nie uznałby za impertynencję.

Kusiło ją, by je przejrzeć, gdy zostawała sama w kabinie, ale takie przeszpiegi uważała za czyn haniebny, choć w podobnej sytuacji on by na pewno się nie wahał i przeczytał jej listy. Czuła, że marzy, by ją złapać na gorącym uczynku; obserwował ją niczym dzikie zwierzę trzymane w klatce, które w każdej chwili może spróbować wyrwać się na wolność.

Wieczory upływały jej na czytaniu, a ponieważ na szczęście bardzo to lubiła, więc zupełnie zatapiała się w lekturze. Siedzenie wygodnie na sofie z książką o Indiach trudno było nazwać karą.

Steward przyniósł jej wcześniej katalog pokładowej biblioteki, wybrała więc pół tuzina tomów, nim lord się zorientował w jej poczynaniach.

- Skąd się to tutaj wzięło? - zapytał pewnego ranka.

Wrócili właśnie z porannego spaceru i zastali cały stos książek leżących na bocznym stoliku.

- Z biblioteki - wyjaśniła Latonia. - Poprosiłam stewarda. By mi je przyniósł.

- Powinnaś najpierw ze mną o tym porozmawiać - rzucił zerkając na książki. - Doradziłbym ci, które są warte czytania.

- Może mamy inne gusta odparła z niewinnym uśmiechem.

Spojrzał na nią ostro, jakby powiedziała coś niegrzecznego. Po czym przerzucił tomy z lekceważącym grymasem na twarzy, ale musiał przyznać, że zrobiła dobry wybór.

- Zobaczę, co jeszcze mają, choć przeczytanie tej porcji powinno ci zabrać trochę czasu.

- Bardzo lubię czytać.

- I naprawdę interesują cię Indie?

- Sądziłam, że stryj zdołał to już zauważyć, przecież dlatego uczę się urdu.

Na to nic nie mógł odpowiedzieć, bo oczywiste było, że zdumiewa go szybkość, z jaką dziewczyna opanowała podstawy języka, a i jej wymowie nic nie mógł zarzucić dorównywała bowiem poprawnością jemu.

Próbował zniszczyć samozadowolenie Latonii, napomykając, że w Indiach używa się bardzo wielu języków i dialektów. Ale ona pamiętała słowa ojca, że urdu jest najbardziej powszechny, dlatego gdy lord pracował przy biurku, ze zdwojonym entuzjazmem przyswajała sobie ze słownika nowe wyrażenia.

Było tak gorąco, że Latonia nie potrafiła się skupić nawet na czytaniu, w końcu wstała z łóżka, by otworzyć iluminator Wyjrzała na zewnątrz i na horyzoncie dostrzegła bladożółtą smużkę zwiastującą nadejście świtu. Na niebie jeszcze ciągle świeciły gwiazdy, ale wiedziała, że za parę minut rozpłyną się w świetle poranka.

- Jakie to urocze i piękne, powiedziała do siebie. Zapragnęła zobaczyć wschód słońca z pokładu. Szybko, nie myśląc o tym, co robi, ubrała się i otworzywszy drzwi kabiny, pobiegła korytarzem ku wyjściu na pokład.

W chwilę później stała przy balustradzie, oglądając, jak na horyzoncie coraz szerzej rozlewa się strumień światła, na policzku czuła chłodny powiew wiatru. Marzyła o tym już od dawna. Wtem przed jej oczami rozjarzyła się kula słoneczna, złoty blask pokrył fale morza od horyzontu aż po kadłub statku.

- Tego nie sposób opisać słowami szepnęła, czując jak cudowny widok zapada głęboko w jej serce.

Słońce podniosło się wyżej, a ona przeszła w stronę rufy, stając dalej od wejścia na pokład, żeby nikt jej tu nie zobaczył. Dotarła do końca tarasu, widziała dolny pokład, na którym ubożsi pasażerowie spędzali większość dnia, bo ich kabiny były małe, duszne i zatłoczone. Teraz na deskach leżeli tylko mężczyźni, którzy najwidoczniej przespali tu całą noc.

Latonia zapatrzyła się w morze, statek płynąc po spokojnej tafli, zostawiał za sobą spienione, zielonkawe fale. Wiedziała, że za chwilę zrobi się gorąco, powinna albo iść po kapelusz, albo schronić się pod daszek.

Nagle zauważyła, że stanęło obok niej dwoje ludzi: bardzo stary mężczyzna i kobieta w średnim wieku, ubrana w strój pielęgniarki. Tak jak Latonia patrzyli na morze.

- Panienko, czy mogłaby się panienka nim chwilę zająć? - nieoczekiwanie spytała pielęgniarka Latonię. - Zbiera mi się na mdłości, musiałam zjeść coś niestrawnego wczoraj na kolację.

- Ależ oczywiście - odparła Latonia. Kobieta zzieleniała na twarzy i wyglądała na chorą.

Pielęgniarka odbiegła w pośpiechu, co tym dobitniej świadczyło o jej samopoczuciu, a Latonia przysunęła się do staruszka, który kurczowo trzymał się barierki.

- Piękne - szepnął do siebie. - Bardzo piękne.

- Tak - przyznała. Człowiek patrząc na słońce czuje się szczęśliwy.

Mówiła to cichym głosem, ale on gwałtownie zwrócił ku niej głowę i spytał przerażony.

- Gdzie jest moja pielęgniarka? Dokąd ona poszła?

- Wróci za chwilę - uspokajająco zapewniła Latonia. - Za minutę tu będzie.

- Teraz! Już! - zawołał rozzłoszczony. Ja chcę, żeby ona wróciła! Czemu mnie zostawiła?

- Za minutkę - powtórzyła Latonia, ale starzec był przejęty niczym dziecko, które się zgubiło. Zdjął dłonie z barierki i się zatoczył. Latonia myślała, że upadnie, więc szybko ujęła go za rękę i otoczyła ramieniem.

- Pańska pielęgniarka wróci za chwilę i wtedy jej pan opowie, jakie piękne jest morze.

Stopniowo uspokoiły go ton jej głosu i dotknięcie ręki. Mocno zacisnął palce na dłoni Latonii, a dziewczyna przysunęła go do poręczy. By mógł się jej uchwycić. Dalej obejmowała go ramieniem, bo się obawiała, że starzec ruszy na poszukiwanie opiekunki. Był bardzo stary i chory.

- Niech pan spojrzy na promienie słońca lśniące na falach szepnęła miękko.

Wtem rozległ się ostry głos lorda Branscombe'a.

- U licha, a cóż ty wyprawiasz?

Nie puszczając z objęć starca, odwróciła się, lord stał tuż za nią. Na jego twarzy malował się gniew i patrzył podejrzliwie.

- A więc nawet w nocy nie powinienem cię spuszczać z oczu, bo się wymkniesz podstępnie! - zawołał rozwścieczony. - Kim jest ten mężczyzna?

Nie widział twarzy staruszka, który posłuszny nakazowi Latonii patrzył ta morze. Lord dostrzegł tylko, że dziewczyna obejmuje starca ramieniem i trzyma dłoń w jego dłoni.

Gdyby jej nie zaskoczył i gdyby nie rozgniewała jej wściekłość brzmiąca w jego głosie, uznałaby całą sytuację za bardzo zabawną. Lecz w tej chwili zdołała tylko popatrzeć na niego twardo, myśląc, jak to możliwe, by w zwykłym geście miłosierdzia doszukać się czegoś podejrzanego. Właśnie gdy Latonia zdała sobie sprawę, o co ją lord podejrzewa, na pokład wróciła pielęgniarka i stanęła z drugiej strony chorego.

- Bardzo dziękuję za opiekę nad chorym - zwróciła się do Latonii. - Mam nadzieję, że nie sprawił wielkiego kłopotu.

- Jesteś nareszcie - gderał starzec. - Dlaczego sobie poszłaś? Myślałem że nie wrócisz.

- Tego się pan nie doczeka wesoło odparła kobieta - Proszę mnie objąć ramieniem. Pójdziemy na spacerek. Doktor mówił, żeby pan dużo spacerował.

Kiedy oparł się na pielęgniarce, Latonia rozluźniła uścisk. Chory i pielęgniarka odeszli, a ona się odwróciła, by stanąć twarzą w twarz z lordem, który trzymał się nieco z tyłu. Podniosła na niego oczy, jej postać rysowała się wyraźnie na tle słońca. Lord popatrzył jej głęboko w oczy, słowa tu były niepotrzebne.

- Chyba powinienem prosić o przebaczenie? - rzucił po dłuższej chwili.

- Sądzę, że w tej sytuacji to najwłaściwsze.

Lord stanął przy balustradzie i oparł się o nią.

- Po tych wszystkich historiach, jakie o tobie słyszałem, chyba się nie dziwisz, że jestem podejrzliwy.

Brzmiało to, jakby się próbował usprawiedliwiać.

- Podobno w sądzie pogłoski nie są traktowane jako dowód - odparła.

Wydało się jej, że przez moment w kącikach ust lorda zagościł cień uśmiechu.

- Zdarza się czasem proces poszlakowy.

- Ale i tu potrzeba dowodu - odparła szybko.

Zaległa cisza.

- Zapewne uznałabyś to za właściwe, odpowiednie czy sprawiedliwe, gdybym wysłuchał tego, co masz do powiedzenia.

Latonia zapatrzyła się na morze.

- Płyniemy w stronę części świata, których nigdy wcześniej nie widziałam i pozostawiamy za sobą Anglię. To samo moglibyśmy zrobić z moją przeszłością.

- Czy naprawdę chcesz tego, a może sądzisz, że taka wypowiedź zrobi na mnie dobre wrażenie?

Choć nie potrafiła tego wyjaśnić, coraz częściej czuła, że lord celowo zmusza się do bardziej nieprzyjaznego zachowania, niż sam miałby ochotę.

- Przed chwilą patrzyłam, jak rodził się nowy dzień. Czy ludzie też mogą zacząć od nowa? Skoro natura się odradza, to może i my powinniśmy? - powiedziała.

- Taka myśl nigdy mi nie przyszła do głowy. Z bardzo prostej przyczyny to jest fizycznie niemożliwe.

- Może ja będę wyjątkiem? Chcę myśleć, że przeszłość już nie ma znaczenia, naprawdę ważna jest przyszłość. - Chciała to wypowiedzieć lekkim tonem, ale mówiła poważnie, nawet z nutką błagania.

Odwrócił się, by na nią popatrzeć, i aż się zarumieniła pod jego krytycznym, nieprzyjaznym spojrzeniem.

- Latonio, zaskakujesz mnie stwierdził. Od chwili naszego spotkania cały czas wprawiasz mnie w zdumienie.

- Dlaczego?

- Bo spodziewałem się kogoś zupełnie innego.

Latonia nie zamierzała mu odpowiadać, zwłaszcza że obleciał ją strach. Może lord z niezwykłą przenikliwością odgadł, iż ona nie jest osobą, za którą się podaje?

- Czemu złamałaś mój zakaz i wyszłaś na pokład tak wcześnie? - zapytał, jakby szukając pretekstu do nagany.

- Nie mogłam spać, było mi za gorąco. I chciałam zobaczyć wschód słońca. Ten widok, gdy słońce się wynurza zza horyzontu, wręcz zapiera dech w piersiach. Nigdy go nie zapomnę.

- W Indiach zobaczysz wiele wspaniałych wschodów słońca powiedział już innym tonem. Zwłaszcza u stóp Himalajów.

Latonia aż klasnęła w dłonie.

- Tam jedziemy?

- To cel naszej podróży.

- O tym marzyłam. Modliłam się o to: żeby pewnego dnia ujrzeć Himalaje.

- Czemu?

- Wyobrażałam sobie... - zamilkła i szukała właściwych słów - że to nie tylko najpiękniejsze góry świata, ale równocześnie symbol ludzkiego wysiłku... By wyjść poza własne ja i dosięgnąć Boga. - Nie zdawała sobie sprawy, że lord Branscombe nie odrywa od niej zafascynowanego spojrzenia. - Czułam, że to właśnie oznaczają dla Hindusów i tych wszystkich ludzi, którzy przez stulecia próbowali rozedrzeć zasłonę rozciągającą się między tym światem a następnym.

Latonia mówiła cichym, urywanym głosem jakby tylko do siebie. Starała się samej sobie odpowiedzieć na to pytanie, z trudem znajdowała odpowiednie słowa, by wyrazić uczucia, ale walczyła, by w pełni oddać myśli.

Milczeli oboje przez dłuższy czas, Latonia sądziła, że lord wypowie swoją opinię i pociągnie dalej ich rozmowę. Po raz pierwszy poczuła, że na ten temat on wie znacznie więcej od niej. Chciała go zasypać pytaniami, by wyjaśnił jej to wszystko, co ją zdumiewało.

- Wprawdzie trochę za wcześnie na przechadzkę - odezwał się wreszcie, jakby sam siebie przywoływał do porządku. - Ale sądzę, że powinniśmy się jednak udać na górny pokład.

Kiedy po siedemnastu dniach od opuszczenia Anglii Odessa wpłynęła do portu w Bombaju, Latonia pomyślała, że to najwspanialsza chwila w jej życiu.

Podekscytowana, nie potrafiła usiedzieć w kajucie, więc lord musiał wyjść z nią na pokład wcześniej, niż to planował, a teraz stał ze znudzonym wyrazem twarzy, patrząc na mgłę wiszącą nad portem. Latonia czuła, że on tylko udaje obojętność, wręcz zblazowanie.

Miała nadzieję, że zwiedzi miasto, ale na nabrzeżu czekała na nich grupa oficerów, szybko załadowano bagaże do powozu i w eskorcie żołnierzy natychmiast ruszyli na stację kolei.

Zdołała zobaczyć tylko rząd wielkich, bardzo imponujących budynków. Stały one wzdłuż plaży, między nimi a oceanem biegła linia kolejowa, droga przeznaczona do przejażdżek konnych i pas brązowawego trawnika. Spodziewała się zupełnie czegoś innego, lord pokazał jej siedzibę gubernatora, uniwersytet, bibliotekę, sąd i pocztę: wszystkie wydały się jej znajome, od razu było widać, że zbudowali je Anglicy. Nic jednak nie powiedziała, obawiając się, że jej uwaga może zostać potraktowana jako krytyka. Gdy zaś dotarli na dworzec kolejowy w orientalnym stylu powiedziano jej, że to największy budynek w mieście, zdobiły go liczne kopuły, zegary i witraże. Kłębiący się na peronach tłum nie zawiódł jej oczekiwań: ujrzała, jak się tego wcześniej spodziewała, tubylców w turbanach, kapłanów w żółtych strojach, mężczyzn, którzy nosili tylko przepaski biodrowe, i kobiety z ozdobami w nosach. Wielkie lokomotywy puszczały z sykiem obłoki pary, handlarze wykrzykiwali ceny, żebracy o pokrzywionych kończynach lub zniekształconych twarzach błagali jękliwie o jałmużnę.

Latonia nie miała jednak zbyt wiele czasu na podziwianie kolorowego widowiska. Oficerowie, którzy powitali lorda na nabrzeżu, przybyli na dworzec wcześniej w innym pojeździe i teraz czekali, by ich zaprowadzić do wagonu. Aby uhonorować jego lordowską mość, do zapchanego do granic możliwości pociągu, przyczepiono dodatkowy wagon, w którym mieściły się przedziały sypialne, salon i pomieszczenie przeznaczone dla służby.

Lord Branscombe w bardzo oficjalny sposób przedstawił Latonii oficerów. Gdy przyłączyła się do całej grupy siedzącej w salonie, zauważyła, że dwóch młodszych mężczyzn przygląda się jej z niekłamanym zachwytem w oczach.

- Mam nadzieję, że Indie spodobają się pani, panno Combe - odezwał się jeden z nich. - w Simli, dokąd zabiera panią stryj, znajdzie pani wiele rozrywek.

- Nie wiem dokładnie, dokąd jedziemy - odparła.

Oficer wyglądał na zdziwionego.

- Hmm, na pani miejscu miałbym nadzieję, że to będzie jedna z wyżej położonych placówek - powiedział w końcu. - Ale na pewno i w Delhi przyjmą panią z otwartymi ramionami.

Latonia pomyślała o dziwnym zachowaniu lorda, który nigdy nie wspominał o celu ich podróży, Nagle przyszło jej do głowy, że może ma to zostać tajemnicą, choć nie rozumiała powodów, dla których stryj miałby tak postępować.

Do odjazdu pociągu zostało jeszcze trochę czasu, gdy lord się odezwał.

- Latonio, chyba powinnaś sprawdzić, czy do twojego przedziału służba zaniosła wszystko, czego będziesz potrzebować w drodze. Reszta rzeczy pojedzie w wagonie pocztowym - wyjaśnił.

Doskonale wiedziała, że w gruncie rzeczy chodzi mu o to, by wyszła z salonu. Wstała więc z fotela i podała rękę oficerowi, z którym rozmawiała.

- Do widzenia - powiedziała.

Przytrzymał jej dłoń dłużej, niż to było konieczne.

- Do widzenia i mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy, panno Combe.

- Też mam taką nadzieję - odparła z uśmiechem, którym obdarzyłaby każdego sympatycznego rozmówcę.

Poczuła na sobie uważne, nieprzyjazne spojrzenie

lorda. Idąc do przedziału sąsiadującego z salonem pomyślała, że nie zniesie, jeśli przy każdej rozmowie z młodym mężczyzną lord będzie ją podejrzewał o niewłaściwe intencje.

Cóż takiego uczyniła Toni, że ją tak znienawidził? Głowiła się chyba po raz setny. Oczywiście pamiętała o samobójczej próbie Luddingtona, ale podejrzewała, że musiał to być słaby, niezrównoważony człowiek i doświadczony dowódca jak Branscombe powinien sobie z tego zdawać sprawę, Może lord wierzy tylko w to, w co sam chce uwierzyć, pomyślała.

W przedziale stwierdziła natychmiast bez zdziwienia, że służba umieściła wszystkie potrzebne rzeczy i nie musi sobie niczym zaprzątać głowy Odsłoniła okno i wyjrzała na peron, po którym przelewał się wielobarwny, rozkrzyczany tłum. Z zachwytem patrzyła na kobiety ubrane w sari i ciemnoskóre dzieci o wielkich, czarnych oczach. Po dłuższej chwili spędzonej na obserwowaniu widoku za oknem, postanowiła wrócić do salonu. Nawet jeśli lord nie życzył sobie jej towarzystwa, Toni na pewno nie spodobałoby się, gdyby ją odesłano jak zawadzający tobołek, a Latonia uznała, że czas pokazać odrobinę niezależności.

Otwierając drzwi do pomieszczenia, usłyszała głos jednego z wyższych rangą oficerów.

- Branscombe, na miłość boską, bądź ostrożny. Świetnie przecież wiesz, że małe, niepodległe prowincje zrobią wszystko, by ukryć wszelkie uchybienia przed okiem wicekróla. Jeśli uznają, że im zagrażasz, postarają się usunąć cię z drogi w taki czy inny sposób.

Latonia stała jak skamieniała. To nie może być prawda. To tylko twór mojej wyobraźni, pomyślała. O takich rzeczach czyta się w książkach podróżniczych, to się nie zdarza w zwykłym życiu. Ale przecież oficer wypowiedział te słowa, a w jego głosie brzmiała nuta przejęcia.

- Stevens, potrafię się zatroszczyć o siebie - rozległ się śmiech lorda. - Chyba to zauważyłeś. Zresztą to oficjalna misja, a nie tajne śledztwo.

- Doskonale o tym wiem, ale błagam na wszystko, bądź ostrożny. Ostatnie raporty z...

Zniżył głos do szeptu i Latonia nie usłyszała końca zdania. Tak zdumiała ją ta podsłuchana rozmowa, że odwróciła się na pięcie i poszła do swojego przedziału.

Przecież to niemożliwe, by lord Branscombe wystawiał własną bratanicę na niebezpieczeństwo, zauważyła w duchu. Lecz przecież dobrze usłyszała słowa Stevensa. On wiedział, co ich czeka, lord zaś przybywszy właśnie z Anglii, nie znał miejscowych problemów. Chybaby go posłuchał? - zapytała samą siebie.

Pociąg ruszył, przeszła szybko do salonu, wiedząc, że zastanie tam lorda samego. Stał przy oknie patrząc na zatłoczony peron, skąd śledziły wagony zdumione oczy ludzi: przyglądali się jadącemu pojazdowi, jakby to był prehistoryczny potwór.

- Własnym oczom nie wierzę - powiedziała stając przy lordzie, - żeby tylu ludzi zmieściło się na peronie.

- Pociągi to dla tubylców rozrywka, a równocześnie źródło panicznego lęku - odparł z uśmiechem. - A ponieważ ciągle są jeszcze nowością, więc zbyt ich fascynacją, by mieli darować sobie takie widowisko.

- To akurat potrafię zrozumieć. a skoro mówimy o nowościach, może by mi stryj powiedział, dokąd jedziemy?

Lord spojrzał na nią ostro, jakby podejrzewał ją o ukryte intencje przy zadawaniu tego pytania.

- Tak cię to interesuje?

- Tak, bardzo. Już wcześniej wspominałam, że chciałabym mieć mapę i znaczyć na niej etapy podróży, bym po powrocie do domu mogła w wyobraźni pokonywać trasę jeszcze wielokrotnie.

- Nie mam pod ręką żadnej mapy, ale później się o nią postaram.

Czuła, że celowo odpowiada wymijająco na pytanie, dlatego usiadła w fotelu i patrząc mu prosto w oczy, zapytała:

- Czy stryj jest w tajnej służbie?

Na dłuższą chwilę zapadło milczenie.

- Dlaczego o to pytasz? - odezwał się w końcu.

- Może uzna mnie stryj za wścibską osóbkę, ale będzie lepiej, jeśli powiem otwarcie, że usłyszałam część rozmowy, która się toczyła tu, w salonie. - Ponieważ lord wyglądał na zagniewanego, dodała szybko. - Nie miałam zamiaru podsłuchiwać, tylko otworzyłam drzwi i dobiegły mnie błagania tego oficera, Stevensa, żeby stryj był ostrożny.

-Stevens powinien trzymać język za zębami - ostro stwierdził lord.

- Wolałabym poznać prawdę - nalegała Latonia. - jeśli mamy stawić czoło niebezpieczeństwu, to lepiej, byśmy oboje zachowali czujność.

- Gdyby rzeczywiście coś nam groziło - powiedział marszcząc brwi - to bym cię ze sobą nie zabierał. Wielu moich przyjaciół z radością roztoczyłoby nad tobą opiekę, ale świetnie znasz powody, dla których chcę cię mieć na oku i trzymać z dala od towarzystwa. W Anglii bez wątpienia wplątałabyś się w kłopoty

- Zawsze miałam wrażenie, że dopóki się oskarżonemu nie udowodni popełnienia przestępstwa, uznaje się go za niewinnego rzuciła niezobowiązującym tonem.

- Bez trudu bym ci na to odpowiedział, ale wydawało mi się, że nie tak dawno postanowiliśmy mówić wyłącznie o przyszłości.

- Nie mam najmniejszej ochoty znaleźć się pod opieką nowej przyzwoitki lub ulec pokusom, których stryj się tak bardzo obawia. - Wiedziała, że lord się oburzy, ale szybko mówiła dalej, nie dając mu dojść do słowa. - Wolałabym jechać ze stryjem i zobaczyć miejsca oddalone od utartych szlaków, ujrzeć Indie nie znane normalnym turystom. Ale też chciałabym wiedzieć, co mnie może spotkać. Jeśli zaś życiu stryja coś zagraża, to lepszych czworo oczu niż dwoje.

- Po pierwsze, nie powinnaś słuchać tego, co nie było przeznaczone dla twoich uszu - gniewnie rzekł lord Branscombe. - I z całą pewnością nie musisz się martwić o moje bezpieczeństwo. Zapewniam cię, że włos nam z głowy nie spadnie. Gdyby sytuacja się zmieniła, natychmiast udamy się w stronę najbliższego brytyjskiego garnizonu, obiecuję.

- Stryj celowo przekręca moją wypowiedź - westchnęła Latonia. - To mi przypomina powieść, w której czytałam, że w Indiach każdy powinien spodziewać się trudności. Czytałam też, że kontrolując tak wielki kraj, trzeba się uciekać do intryg i spisków, a ja tylko chciałabym pomóc. jeśli to możliwe. - Mówiła szczerze, z głębi serca, i widziała, jak bardzo poruszyła lorda, choć bronił się przed tym uczuciem.

Już myślała, że się przełamie i wyjawi jej całą prawdę, gdy weszło dwóch służących z informacją, iż na najbliższej stacji podadzą lunch i mają nadzieję, że państwu będzie on smakował.

Przez cały dzień rozmawiali wyłącznie na obojętne tematy, gdyż na każdej stacji kręciła się przy nich służba, a lord najwyraźniej postanowił nie wracać do niewygodnego tematu.

Leżąc w łóżku pomyślała, że z coraz większą ciekawością będzie oczekiwała rozwoju wypadków podczas wyprawy, która wyglądała na bardzo ważną. Narodem liczącym trzysta milionów ludzi rządzi wicekról i garstka angielskich urzędników wsłuchując się w stukot kół próbowała sobie przypomnieć, o jakich indyjskich problemach słyszała. Ojciec często mówił o Indiach, ale zwykle dotyczyło to okresu jego służby w armii. Trochę też przeczytała w książkach z pokładowej biblioteki. Wyczuwała, choć nie potrafiłaby tego dowieść, że lord interesował się zagrożeniem ze strony Rosji i jej wpływami w Afganistanie.

O tyle spraw chciałabym go zapytać. Tyle rzeczy mógłby mi wyjaśnić, pomyślała. Nie lubi mnie, więc mi nie ufa. I moje pytania zostaną bez odpowiedzi. Przypomniała sobie, że gdzieś czytała - a miała bardzo dobrą pamięć - o tym, że Rosjanie posuwają się na wschód i południe, zagarniając małe księstwa jedno po drugim. Szykują się do otoczenia Indii. W innej książce czytała o rozpoczęciu budowy kolei transsyberyjskiej na Daleki Wschód oraz o przygotowaniach do przeciągnięcia drugiej linii w Turkiestanie, a to mogłoby oznaczać początek realizacji planu zagarnięcia Tybetu.

Och, gdyby tylko lord Branscombe zechciał ze mną porozmawiać, westchnęła i zdecydowała, że zmusi go do udzielenia odpowiedzi na jej pytania.

Następnego ranka siedzieli przy stole, służba właśnie sprzątnęła po śniadaniu.

- Czy mógłby mi stryj wyjaśnić, co się dzieje wśród muzułmańskich plemion żyjących przy granicy afgańsko-indyjskiej? - zapytała.

Lord aż się wyprostował.

- Z kim rozmawiałaś? - spytał ostrym tonem.

- Jak stryj doskonale wie - odparła z uśmiechem - rozmawiam wyłącznie ze stryjem, ale za łaskawym przyzwoleniem mogę czytać książki.

- Skoro cię to tak interesuje, na pewno znajdę o tym jakieś dzieło. - Wyraźnie się odprężył.

- Wolałabym raczej, żeby mi stryj wszystko wyjaśnił.

- Co takiego?

- Czy plemiona mieszkające na północy są bardzo groźne i czy Persja używa małych, niezależnych państewek, żeby umocnić swoją pozycję?

Gdyby rzuciła lordowi pod stopy bombę, zapewne nie byłby aż tak zdumiony, jak usłyszawszy te pytania. Natychmiast jednak się opanował i odzyskał spokój, jego twarz stała się bez wyrazu, tylko w oczach płonęły groźne ogniki.

- W jakiej książce wyczytałaś takie bzdury? Moim zdaniem pisarze, choćby taki Kipling, celowo rozdmuchują niebezpieczeństwo grożące ze strony Rosji, żeby lepiej sprzedać swoje książki.

Latonia milczała, a on po chwili, widać zaciekawiony, jak przyjęła jego słowa, sam zapytał:

- Zgadzasz się z tym?

Wolno pokręciła głową.

- Może bym i się zgodziła, gdybym nie słyszała, co wczoraj powiedział pułkownik Stevens.

- No nie! - wykrzyknął zniecierpliwiony. - Oczywiście, w tych pogłoskach może być źdźbło prawdy, ale moja wyprawa ma zupełnie inne cele: jadę spotkać się z maharadżami, wybadać, czy potrzebują brytyjskiej pomocy przy władaniu księstwem i zapewnić, że ich lojalność zostanie sowicie nagrodzona.

Czuła, że z wielką niechęcią udziela informacji, choć były niewielkiej wagi.

- Bardzo dziękuję, że stryj mi to powiedział. - Nie potrafiła ukryć nutki triumfu brzmiącej w jej głosie. - Teraz, kiedy wiem, co będziemy robić, cała wyprawa wydaje mi się jeszcze bardziej fascynująca. Gdybym tylko wiedziała, dokąd jedziemy?

Przez chwilę sądziła, że lord wybuchnie gniewem, ale się opanował i odrzekł z uśmiechem:

- Kobiety są natrętne jak muchy! Uparte, nieustępliwe. Dobrze, pokażę ci, dokąd jedziemy, ale i tak te nazwy nic ci nie powiedzą, a w przewodnikach też mało piszą o tych miejscach.

- Nie potrzebuję przewodnika.

- Co masz na myśli? - spytał zgodnie z jej intencją.

- To, że stryj jest najlepszym przewodnikiem i udzieli mi najbardziej wyczerpujących objaśnień - odparła.

Z radością dostrzegła, że w jego oczach pojawił się uśmiech, choć lord dobrze wiedział, że go przechytrzyła.

- Wygrałaś, Latonio. A teraz powiedz, czego chcesz się dowiedzieć.

Wiele mil tłukli się po wyboistych, zakurzonych drogach, nim dotarli do miasta wyglądającego, jakby je przeniesiono z innej epoki. Domy zbudowano z piaskowca, który był tak jasny, że sprawiał wrażenie wypalonego słońcem. Chociaż bazar jaśniał wszystkimi kolorami tęczy, ludzie byli biedni, a łachmany okrywały ich ciała.

Większą część podróży Latonia, ku swej radości, spędziła w siodle.

- Mam nadzieję, że przywykłaś do dalekich przejażdżek? - zapytał lord, nim przybyli do stacji kolejowej, na której mieli wysiąść z pociągu.

- Tak, jeśli można nazwać całodzienne polowanie daleką przejażdżką - odparła, myśląc, że powinien przecież wiedzieć, iż Toni jeździła konno równie dobrze, jak jej ojciec. A ponieważ lord milczał, więc uznała, że skoro tak bardzo nie lubi Toni i wszystkiego, co ma związek z jej osobą, to sądzi, że dziewczyna nie potrafi docenić rozkoszy jego ulubionej rozrywki. Z zadowoleniem pomyślała, że jeździ równie dobrze jak kuzynka oraz przyzwyczaiła się do gorszych koni niż doskonale ujeżdżone wierzchowce do polowań z lordowskich stajni.

Na stacji czekały na nich zwierzęta drobne, ale wytrwałe i Latonia dosiadając przeznaczonego dla niej wierzchowca pomyślała, że będzie musiała użyć wszystkich sił, by utrzymać go w ryzach. Śmiała się w duchu na widok niemałych trudności, jakie lordowi sprawiał jego rumak. Wreszcie udało im się okiełznać konie i Latonia mogła przyjrzeć się okolicy oraz popatrzeć na mijanych ludzi. Ogarnęła ją radość. Nie spodziewała się, że wszystko będzie ją tak fascynować, nasunęło się jej tysiące pytań na temat ludzi idących skrajem drogi, ale czuła, że teraz nie czas na rozmowy.

Towarzyszyła im cała karawana ze słoniem dźwigającym większość bagażu oraz armia służących. Musieli jechać tym samym pociągiem, ale wcześniej nie zwróciła na nich uwagi, a tu wynurzyli się jak spod ziemi. Eskortowało ich tylko dwóch żołnierzy, a Latonia zauważyła bez zdziwienia, że lord Branscombe również przywdział mundur regimentu lansjerów bengalskich. Choć misja miała nieoficjalny charakter to lord jednak reprezentował maharadżę i mundur właśnie to podkreślał.

Po raz pierwszy włożył go, gdy wysiadali na ląd w Bombaju i wtedy pomyślała, że wygląda w nim o wiele bardziej dystyngowanie i pociągająco niż w cywilnym ubraniu. Na koniu prezentował się imponująco i stwierdziła, że w innej sytuacji byłoby bardzo ekscytujące znaleźć się sam na sam w towarzystwie tak przystojnego mężczyzny

Jestem tylko bratanicą, której nie cierpi, a kiedy się dowie, że go oszukałam, zupełnie mnie znienawidzi. Gdybym jednak nie przyjechała teraz do Indii, żałowałabym tego do końca życia, powiedziała sobie w duchu, gdy przewodnik prowadził ich wąskimi uliczkami miasta, a przed nimi pojawiła się sylwetka pałacu. Z zewnątrz był to raczej skromny budynek, Latonia później się dowiedziała, że miał około stu pokoi, parę ogrodów i pół tuzina dziedzińców.

Na wewnętrznym podwórzu czekała gwardia przyboczna radży, na widok zbliżającego się lorda Branscombe'a pochylili się nisko, składając dłonie w geście starożytnego hinduskiego pozdrowienia.

Lord i dziewczyna zsiedli z koni. Dworzanin wysokiej rangi poprowadził gości do dużej sali, której okna wychodziły na ogród. Było w niej bardzo gorąco, a miejscowi notable siedzieli po turecku na kamiennej posadzce. Na podwyższeniu stał tron, na którym zasiadł radża w płaszczu koronacyjnym, jego szyję okalały sznury pereł, w dłoniach dzierżył miecz ozdobiony brylantami. Mężczyzna był imponującej postury. Chociaż młody, to wyglądał na zniszczonego rozpustą, a źrenice oczu miał bardzo rozszerzone. Latonia przyjrzała mu się z zainteresowaniem: na pewno nałogowo zażywa opium.

- Wasza Lordowska Mość, jesteśmy zaszczyceni waszym przybyciem - odezwał się radża doskonałą angielszczyzną.

Latonia dowiedziała się później, że studiował na angielskim uniwersytecie.

- Z wielką radością staję przed obliczem waszej Wysokości - odparł lord Branscombe.

Latonia słuchając uważnie rozmowy, zauważyła, że lord szczerze zabiega o sympatię młodzieńca, często też prawił mu komplementy. Niektóre z jego pytań były jednak podchwytliwe i wyczuła napięcie pośród wyższych rangą urzędników dworskich. Oni coś ukrywają, pomyślała zastanawiając się, czy lord też sobie z tego zdaje sprawę.

W trakcie audiencji poczęstowano ich sorbetem oraz bardzo słodkimi, lepkimi ciasteczkami, których smak długo pozostawał w ustach. Po rozmowie z księciem zaprowadzono ich do domu przeznaczonego dla gości.

Był to mały budynek, w którym brakowało przepychu a zdumiona Latonia dostrzegła ślady zaniedbania. Farba płatami odpadała ze ścian, materiał na zasłonach i obiciach mebli dawno już spłowiał, a obrus na stole, przy którym siedli do kolacji, był nie uprasowany.

Lord widać dostrzegł jej zdumienie, bo gdy zostali sami, zaraz powiedział do bratanicy:

- Wprawdzie to biedna prowincja, ale zobaczysz w innych częściach Indii, że pałace malują tylko po ich budowaniu i gdy radża poślubia nową żonę.

- Niesłychane! - wykrzyknęła. - Osobiście wolałabym mieć parę brylantów mniej na klindze miecza i trochę więcej farby na murze.

- Jego Wysokość nigdy by się z tym nie zgodził. Kosztowności to oznaka prestiżu, a poza tym nie należą do niego, są przekazywane z ojca na syna. Zakłada się je tylko na uroczystości, a zwykle trzyma w skarbcu.

- Jakie to fascynujące. Proszę mi więcej opowiedzieć o Jego Wysokości. Od razu wyczuła, że zadała niewłaściwe pytanie.

- Moja droga bratanico - odparł lord głośniejszym tonem doprawdy spotkał nas niezwykły zaszczyt, że możemy być gośćmi tak inteligentnego i uroczego księcia.

Mówiąc to lord wyszedł z pokoju na werandę, tak że mógł popatrzeć na rozciągający się przed nimi ogród.

Latonia ruszyła za nim i choć nie zobaczyli nikogo, to jednak była pewna, że ktoś podsłuchiwał ich rozmowę i jej treść natychmiast dotrze do radży.

Rozdział 5

W ciągu następnych czterdziestu ośmiu godzin Latonia nie miała okazji rozmawiać w cztery oczy z lordem Branscombe'em, gdyż poświęcał cały swój czas młodemu radży, a uprzedzająco grzeczne zachowanie lorda zrobiło na młodzieńcu wrażenie. Latonia zauważyła, że źrenice oczu nadal ma jak główki szpilek, i zastanawiała się, czy lord również zwrócił na to uwagę. Jej ojciec wspominał, iż w Indiach powszechnie używano opium, Angielki się obawiały, że tubylcze niańki podają narkotyk ich dzieciom, aby były cicho. Jednocześnie władze brytyjskie zezwalały na handel opium, a nawet do niego zachęcały, ponieważ nałożone nań podatki przynosiły duże zyski. Latonia zastanawiała się, czy rządzący prowincjami zauważają tę sprzeczność; żałowała, że nie może porozmawiać o tym z lordem, bo natychmiast nabrałby podejrzeń co do jej motywów. Wyobrażała sobie, jak przyjemna byłaby ta wyprawa, gdyby podróżowali jak zwykli ludzie. Mogłaby się tak wiele nauczyć o kraju, który ją z każdym dniem coraz bardziej fascynował.

Drugiego dnia pobytu oglądali pokaz jazdy konnej i rzucania dzidą. Po zakończeniu występu lord Branscombe i radża odeszli na stronę pod pretekstem obejrzenia tarczy, ale Latonia była pewna, że chcieli porozmawiać tak, by ich nie podsłuchał nikt z dworzan. Czuła, że wielu starszych notabli obawia się uwag lorda. Wszyscy zwrócili głowy w kierunku spacerujących mężczyzn i tak dalece zapomnieli o zasadach dobrego wychowania, że nikt się nie odzywał do Latonii.

Kiedy lord i radża powrócili do zgromadzonych,

dziewczyna niemal usłyszała westchnienie ulgi wszystkich zgromadzonych.

Gdy się żegnali następnego ranka, lord wygłosił niezwykle kwieciste przemówienie dziękując za gościnne przyjęcie. Gospodarze wyglądali na zadowolonych, choć może cieszyli się z ich wyjazdu.

I znów Latonia z lordem jechali konno, a służba podążała za nimi wolniej, tempo narzucał im spokojnie kroczący słoń obładowany bagażami, reszta rzeczy jechała na grzbietach smutno patrzących wołów, które woźnice poganiali, by nadążały za słoniem.

Wyjechali wcześnie rano, gdy było chłodniej, i lord zaproponował, by pogalopowali sami w przedzie, to konie zażyją ruchu. Kiedy po dłuższej przebieżce ściągnęli wodze, wierzchowce jechały wolno, a oni mogli spokojnie rozmawiać.

- Czy mógłby mi stryj powiedzieć, co sądzi o młodym radży? - spytała Latonia. - Czy będzie zalecał, żeby w jego prowincji znalazł się brytyjski doradca?

Zaległo milczenie. Myślała, że lord albo zignoruje pytanie albo ją skarci za ciekawość.

- Skoro cię to tak interesuje, to może mi powiesz, jakie ty odniosłaś wrażenie - rzekł w końcu.

Latonia spojrzała na niego kątem oka. Czuła, że wystawia ją na próbę, by się przekonać o jej głupocie i bezmyślności.

- Od pierwszej chwili zauważyłam, że radża zażywa opium - starannie dobierała słowa. - I mimo młodego wieku wygląda na rozpustnika.

Czekała na odpowiedź lorda, który odezwał się dopiero po dłuższej chwili.

- Coś jeszcze?

- Może się mylę, ale chyba jego dworzanie, zwłaszcza starsi rangą, mieli się cały czas na baczności i byli zaniepokojeni. Kiedy wczoraj po południu stryj przechadzał się z radżą, wyraźnie czułam ich strach.

Urwała, widząc w oczach lorda zdumienie.

- Jesteś bardzo spostrzegawcza.

- Mam rację? - zapytała. - Oni coś ukrywają?

Mówiąc to myślała o dostawach rosyjskiej broni, którą otrzymywały prowincje położone przy granicy, ale ta była chyba za daleko wysunięta na południe, by o taką tajemnicę mogło tu chodzić.

- Nie wolno mi rozmawiać o tych sprawach - odparł widząc, że czeka na jego odpowiedź. - Ale może powinienem zrobić wyjątek.

- Och, bardzo proszę - nalegała. - Co to za sekret?

- Nic nadzwyczajnego, to często się zdarza w księstwach.

- Tak?

- Radża kształcony w Europie ma postępowe przekonania i chce wprowadzić reformy, gdy tymczasem jego krewni za wszelką cenę dążą do zachowania status quo. Wszystko niech zostanie tak, jak było od tysiąca lat.

- I dlatego mu dają opium?

- Tak. Młodemu mężczyźnie zajętemu narkotykami i kobietami zostaje niewiele czasu na dokonywanie zmian.

- Więc przydzieli mu się brytyjskiego doradcę? - zasugerowała.

- Pewnie tak się skończy - uśmiechnął się lord - ale dałem radży szansę.

- Jaką?

- Powiedziałem, że musi się uwolnić od nałogu i spędzać więcej czasu w siodle niż w żeńskiej części pałacu. Zaniedbuje kontrolowanie terenu.

- Co na to odpowiedział?

- To wyjątkowo inteligentny młodzieniec, oczywiście kiedy nie tonie w oparach narkotyków, a ponieważ bardzo mu pochlebiałem, więc się nie obraził, gdy mu powiedziałem, żeby się zachowywał jak mężczyzna i wziął w garść.

- Sądzisz, stryju, że to zrobi?

- Mówiąc szczerze to nie wiem. Ale postawiłem sprawę jasno: jeśli w ciągu sześciu miesięcy się nie poprawi, to poradzę wicekrólowi, żeby przydzielił radży doradcę.

- Och! zawołała Latonia. - Mam nadzieję, że posłucha rady

- Ja również. I że nic mu się nie stanie.

Dziewczyna szeroko otworzyła oczy.

- Co ma stryj na myśli?

- Są sposoby na młode książątka, które próbują złamać stare, uświęcone tradycje.

- Jakie sposoby?

- Śmierć. Tragiczny wypadek na polowaniu; upadek z konia; ukąszenie przez węża; trucizna w jedzeniu. Hindusi stosowali je od dawien dawna.

- Jakie to okropne - cicho powiedziała Latonia.

- To czym prędzej o tym zapomnij - ostro rzucił lord. - Może w następnym księstwie będzie inaczej.

Spędzili dwie noce w pociągu, nim dotarli do miasta wysuniętego znacznie bardziej na północ. Latonię fascynowały tłumy widzów i podróżnych na stacjach oraz widoki z okien. Okolice przypominały pustynie. Latonia zauważyła kępy zieleni, które okazały się maleńkimi osiedlami. Składały się z paru domów, drzew, na środku znajdował się kwadratowy plac ze studnią i rozlewisko, gdzie pojono trzodę. Mijali również większe miasta targowe, w których znajdowały się urzędy brytyjskie, sklepy, posterunek policji i oczywiście jednostka wojskowa.

Tak ją to wszystko pasjonowało, że całe dnie, aż do zachodu słońca, siedziała z twarzą wręcz przyklejoną do szyby. A ciemności zapadały tu nagle, jakby z nieba ktoś spuszczał kurtynę, na której lśniły miriady gwiazd.

Wprawdzie lord Branscombe spędzał większość czasu na studiowaniu gazet lub pisaniu Latonia podejrzewała, że były to raporty dotyczące wizytowanych miejsc - to jednak przynajmniej w trakcie posiłków - starał się z nią rozmawiać.

Jedzenie przynoszono im do wagonu na większych stacjach, zawsze smakowało tak samo, bez względu na to, co zamówili. Na domiar złego kurz wciskał się wszędzie, nawet przy zamkniętych drzwiach i oknach. Ale mimo tych niedogodności wszystko wydawało się Latonii nowe i fascynujące. Odkryła czar Indii: zapach przypraw i dymu z palonego drewna, rozgłośne granie trąb, dalekie bicie w bębny, zatarte ślady stóp na piaszczystej drodze. Miała wrażenie, że te obrazy i dźwięki zawsze jej towarzyszyły niczym na wpół zapomniany sen, a teraz powróciły do życia jak feniks powstający z popiołów. W jej oczach nieustannie płonął blask zachwytu, czasem nawet lord nie potrafił mu się oprzeć i odpowiadał na pytania bez cynicznego czy podejrzliwego tonu w głosie.

Następna prowincja, do której zawitali, Outa, okazała się bardzo piękną okolicą, wszędzie jeziora i świątynie. W mieście zobaczyli wąsatych jeźdźców w szkarłatnych strojach i z zakrzywionymi mieczami u pasa. Kobiety o złotej cerze, które kroczyły dumnie niczym królowe, dźwigając mosiężne lotah na głowach. Lord Branscombe i Latonia jechali przez zwarty tłum mężczyzn w turbanach i kobiet w sari: bursztynowych, turkusowych, cynobrowych i zielonych.

Biały pałac postawiony na szczycie urwiska zdobiły minarety, łuki, balkony i rzeźbione fryzy nad oknami. Za ogromną, potrójną bramą Latonia dostrzegła rząd słoni.

Radża, białobrody starzec, panował tu od trzydziestu lat. Trzymał cały kraj tak mocną ręką, że jego najdrobniejsze życzenie było prawem. Latonia sądziła, że lord chyba nie powinien mieć zastrzeżeń, ale ponieważ nauczyła się szóstym zmysłem wyczuwać jego nastroje, więc coś jej mówiło, że jednak jest niezadowolony.

Spędzili w pałacu trzy dni i odwiedziła część przeznaczoną tylko dla kobiet. Ujrzała labirynt wewnętrznych dziedzińców oraz sadzawkę, przy której rosło święte drzewo neem. Jego strzępiastych liści używano do robienia leków. Żona radży była bardzo młoda i piękna, ale niestety znała zaledwie parę słów w urdu i ani jednego po angielsku. Latonia próbowała się z nią porozumiewać na migi, ale było to bardzo trudne, więc z radością przyjęła koniec spotkania.

Radża przy pożegnaniu zaoferował im dwukonny otwarty powóz, który miał ich odwieźć do najbliższej stacji kolejowej.

- I co stryj o tym sądzi? - spytała niecierpliwie, gdy pomachali już grupie żegnających ich dworzan i zniknął im z oczu tłum sypiący płatki kwiatów na powóz.

- Wolałbym najpierw usłyszeć twoją ocenę - odparł lord.

- Wszystko sprawiało dobre wrażenie, ale wiem, że stryj nabrał podejrzeń.

- Uważasz, że to dziwne?

- Nie, bo odkąd się poznaliśmy zawsze stryj coś podejrzewa.

- Mówisz o sobie?

- Tak.

- Hmm... Macie coś wspólnego, ty i prowincja Outa. Jesteście zbyt dobre, żeby to mogło być prawdziwe.

- Stryj mi pochlebia. I cóż takiego stryj odkrył?

- Nic i to właśnie mnie niepokoi, i jak słusznie zauważyłaś, rodzi podejrzenia.

- Co więc stryj zamierza zrobić?

- A cóż mogę? - odpowiedział pytaniem na pytanie. - Poza tym nie znam jeszcze raportów tych, którzy z nami przebywali w Outa.

Latonia popatrzyła na niego zdziwiona, ale natychmiast zdała sobie sprawę ze swojej naiwności. Przecież to jasne, że wśród służby znajdowali się również wykształceni Hindusi, których lord zatrudnił, by dla niego szpiegowali w miejscach, które odwiedzał. Poczuła się nieswojo, a lord jakby odczytując jej myśli zapytał:

- Czyżbym miał się spodziewać nagany?

Latonia nie udawała, że nie rozumie aluzji.

- Wydaje mi się, że to trochę niesportowe zachowanie, gra nie fair.

- W Anglii i w Indiach rządzą inne prawa - roześmiał się. - I zapewniam cię, że ten radża oraz każdy z naszych gospodarzy spodziewa się, że moi ludzie będą szpiegować. A ze swej strony robią wszystko, by nie udało się wykryć niczego nagannego.

- W ustach stryja to brzmi jak opis gry.

- Bo to jest gra. Podbijamy Indie uważając, że dobrze wiemy, co tu jest właściwe, a Hindusi robią, co w ich mocy, by uniemożliwić nam narzucenie zasad. Własne uważają za lepsze z tego względu, że są zakotwiczone w tradycji.

- Ale czy musicie to zmieniać?

- Próbujemy się nie wtrącać, robimy to tylko w ostateczności. Jak w wypadku rozbójników, którzy rokrocznie zabijają tysiące ludzi, twierdząc, że to część tradycji, próbujemy walczyć z koszmarnym obrzędem sutti czy zawieraniem małżeństwa między dziećmi: panna młoda ma często zaledwie trzy lata!

- Rzeczywiście trzeba walczyć o wprowadzenie takich reform - przyznała Latonia.

- A nasze imperium nie powinno być zagrożone przez żadną inną potęgę - sucho dodał lord.

- Chodzi o Rosję?

W milczeniu przytaknął, a Latonia pomyślała, że Branscombe nie chce rozmawiać na ten temat. Wkrótce znaleźli się w pociągu podążającym na północ.

- Dokąd teraz jedziemy? - zapytała.

- Dziś wieczorem zatrzymamy się w koszarach, gdzie stacjonuje batalion z mojego regimentu odparł. Poparzyła na niego z ciekawością, a on ciągnął: - Obawiam się, że cię to bardzo znudzi, bo zamierzam zjeść kolację w kasynie oficerskim, gdzie oczywiście kobiety nie mają wstępu, a w obozie nie będzie żon oficerów.

- To oznacza, że będę sama?

- Tak, choć oczywiście będziesz bacznie strzeżona. Służba poda ci posiłek, a przed domem wystawię wartę.

Uznała to za niewielką pociechę, gdy lord Branscombe wyszedł wczesnym wieczorem na kolację do kasyna, ubrany w wyjściowy mundur lansjerów bengalskich. Koszary nie zrobiły na niej dobrego wrażenia, uznała je za typowe osiedle wojskowe: rzędy murowanych budynków - te przeznaczono dla Anglików - i drewniane baraki dla Hindusów. Postawiono je na ubitym piasku, całe otoczenie było ponure, bez odrobiny zieleni, niedaleko bawiły się blade, wychudzone dzieci: rezultat upału i niewłaściwego odżywiania.

Parterowy budynek, w którym się zatrzymali, stał na skraju koszar i otaczał go mały ogródek, dzięki czemu domek wyglądał lepiej niż pobliskie zabudowania. W domku znajdowało się kilka pokoi oraz nieodzowna weranda, z której po kilku drewnianych stopniach można było zejść na mizerny trawnik. Podniszczone meble w pokojach świadczyły o tym, że służyły wielu właścicielom.

Podróżowali od świtu, więc Latonia się ucieszyła, że nie będzie musiała prowadzić konwersacji z oficerami, którzy woleli słuchać lorda Branscombe'a.

Na każdej stacji witał ich oficer, który spędzał całą godzinę na rozmowie z lordem, a pociąg czekał, aż skończą. Mówili przyciszonymi głosami, tak że Latonia nic nie słyszała. Najwidoczniej to bardzo ważna misja, a na żołnierzach lord robi wielkie wrażenie, uznała. Rzeczywiście otaczała go szczególna atmosfera, urósł w oczach Latonii do rangi prawdziwego bohatera i teraz dopiero zrozumiała, czemu ojciec Toni tak nie lubił brata i z niechęcią się odnosił do jego olśniewającej kariery w wojsku.

Latonia oczyma duszy zobaczyła, jak lord z wysoko wzniesionym mieczem wiedzie w bój swych żołnierzy, którzy pójdą za nim nawet na pewną śmierć. Natychmiast się skarciła za zbytnie folgowanie wyobraźni: bez wątpienia lord Branscombe stworzyłby plany potyczki z wrogiem, a wierne wykonanie rozkazów pozostawiłby młodym, mężnym oficerom.

Przed domek zajechał powóz, lord wyszedł, rozstawione straże oddały mu honory wojskowe. Latonia usiadła z książką w salonie. Ponieważ nadal było bardzo gorąco, a ona spędziła cały dzień w podróży, więc ogarnęła ją senność i z trudem koncentrowała się na czytanej książce. Wkrótce podano kolację, jak zwykle niesmaczną: składała się z brązowawej zupy, łykowatego pieczonego kurczaka, który zapewne jeszcze dziś rano biegał po podwórku, i budyniu. Najwyraźniej były to ulubione potrawy memsahib w Indiach i służba raz nauczywszy się przyrządzać te dania uważała, że najłatwiej będzie je gotować co dzień. Jestem pewna, że gdyby mi powierzono prowadzenie gospodarstwa domowego, potrafiłabym wymyślić ciekawsze dania, powiedziała do siebie. Zaczęła się zastanawiać, czy gdyby gdzieś się zatrzymali na dłużej, to lord pozwoliłby jej ustalać menu.

Po skończonym posiłku przeszła do salonu, gdzie zapalono oliwną lampę, i wróciła do czytania.

Może ukołysał ją monotonny ruch wachlarza zawieszonego u sufitu, a może książka była niezbyt ciekawa. dość, że po chwili usnęła. Obudził ją zgrzyt kół na piasku, dzwonienie końskiej uprzęży i szczęk broni wartowników stających na baczność.

Lord Branscombe wraca, pomyślała. Usiadła wyprostowana na sofie i poczuła radość, że wrócił i już nie będzie sama.

Usłyszała kroki na werandzie i oto wszedł do pokoju, wypełniając go swoją osobą, a światło lampy lśniło na odznaczeniach zdobiących mundur.

Latonia patrzyła na niego i myślała, że nie potrafi określić dziwnego wyrazu jego twarzy.

- Sądziłem, że jeszcze się nie udałaś na spoczynek, dlatego przyprowadziłem ci kogoś w odwiedziny - powiedział. - Mam nadzieję, że ucieszysz się z ponownego spotkania z tą osobą.

Latonia słysząc te słowa natychmiast stała się czujna. „Ponownego” mogło znaczyć tylko jedno: stanie przed nią ktoś znany kuzynce. I gdy rozważała to niebezpieczeństwo, do pokoju wszedł mężczyzna. Gorączkowo zastanawiała się, kto to może być. Ubrany w taki sam mundur jak lord Branscombe, był niższy i młodszy i miał szczupłą, pooraną zmarszczkami twarz.

Przerażona Latonia zastanawiała się, jak powinna się zachować. Czuła na sobie wzrok lorda, który stał tuż obok, bacznie obserwując jej reakcję.

- Oczywiście pamiętasz Andrew Luddingtona - odezwał się w końcu z kpiną w głosie.

Latonia wciągnęła głęboko powietrze, ale gdy zwróciła oczy na przybysza, dostrzegła na jego twarzy wyraz zdumienia i wielkiego zaskoczenia. Milczał dłuższą chwilę.

- Bardzo mi przykro, pułkowniku - powiedział w końcu spokojnie - ale musiałem się przesłyszeć. Sądziłem, że pułkownik powiedział, iż podróżuje w towarzystwie swej bratanicy

Teraz lord wyglądał na zdumionego.

- To jest właśnie moja bratanica - oświadczył.

- Może i tak - Andrew Luddington uśmiechnął się nieznacznie - ale spodziewałem się zobaczyć Latonię Combe, którą poznałem w Londynie. Zawsze mówiła o sobie Toni. Oczywiście powinienem się domyślić, że nie przyjedzie do Indii, gdy w Anglii ma tyle lepszych rozrywek. W jego głosie brzmiała nutka goryczy i widać nie potrafił znieść rozczarowania, bo dodał szybko: - Jeśli pan pułkownik wybaczy, to wrócę do koszar Konie nie powinny czekać.

Był to oczywiście pretekst, żeby czym prędzej wymknąć się z salonu. Luddington odwrócił się na pięcie i wyszedł, a lord podążył za nim.

Latonia stała bez ruchu i gdy usłyszała, że powóz odjechał, poczuła, że i ona musi natychmiast wyjść! Wolałaby uciec i schować się w najciemniejszym kącie ogrodu, niż stanąć twarzą w twarz z lordem Branscombe'em. Ale duma sprawiła, że dziewczyna stała w miejscu czekając na lorda. Oczy zdawały się wypełniać całą jej twarz, gdy patrzyła na niego, jak wchodzi i starannie zamyka za sobą drzwi. Szedł ku niej przewiercając ją na wskroś spojrzeniem, pod którym czuła się niczym oskarżona przed obliczem surowego sędziego.

- Oczekuję wyjaśnień!

- Przykro mi.., że musiałam cię oszukać - wykrztusiła urywanym głosem.

- Jeśli nie jesteś moją bratanicą, to kim, na Boga jesteś?

- Nazywam się Latonia Hythe.

Zobaczyła w jego oczach błysk, który znaczył, że przypomina sobie jej rodziców.

- Czyli jesteś córką Arthura i Elizabeth Hythe'ów?

- T...tak.

- Wiem, że mieli córkę, bo mi o niej wspominali, ale może mi wyjaśnisz, czemu się tu znalazłaś zamiast mojej bratanicy Latonii Combe?

Latonia z trudem zaczerpnęła powietrza. Lord mówił bardzo ostrym tonem i w jego oczach widziała gniewne błyski, dlatego słowa zamierały jej w gardle.

- Toni... nie mogła wyjechać... Z Anglii - mówiła urywanym głosem.

- Co oznacza, że nie mogła?

- Zakochała się. - Wargi wręcz nie chciały się układać, by wypowiedzieć te słowa.

- Nic nowego pod słońcem ironicznie rzucił lord. - A więc ze względu na nowe zadurzenie w innym bezwartościowym młodzieńcu, którego bez wątpienia potraktuje równie haniebnie jak Luddingtona, obmyśliłyście we dwie tę niesłychaną maskaradę!

- Toni jeszcze nigdy nie była tak bardzo zakochana - cicho wyznała Latonia.

- Jeśli taki wymyśliła pretekst, by nie posłuchać mego polecenia, to powinna mieć na tyle odwagi i uczciwości, żeby mi to powiedzieć.

- I byś jej wysłuchał? Natychmiast pomyślała, że jej pytanie było impertynenckie.

Lord Branscombe przeszedł się po pokoju, nim odpowiedział.

- Powinienem nabrać podejrzeń, gdy się okazało, że zupełnie nie przystajesz do moich oczekiwań. A równocześnie jakże mogłem się spodziewać tak ohydnego i obrzydliwego oszustwa. Ty podająca się za moją bratanicę! Przez wasze kłamstwa i podstęp znalazłem się w fatalnej sytuacji.

- Naprawdę bardzo przepraszam.

- To stanowczo za mało!

Lord zamilkł, a Latonia zastanawiała się gorączkowo, co też mogłaby powiedzieć. Branscombe sięgnął do kieszeni munduru, jakby sobie coś przypomniał.

- Może to rzuci dodatkowe światło na twoje karygodne zachowanie - powiedział. - Ten telegram czekał w kasynie i przeczytałem go, obawiając się złych wiadomości. - Mówiąc to podał depeszę Latonii.

Trzęsły jej się ręce i pod jego uważnym spojrzeniem z trudem skupiła wzrok na literach. Wyrazy zdawały się wręcz wyskakiwać do niej z kartki.

Dziś rano wzięliśmy ślub. Ojciec Ivana zmarł w zeszłym tygodniu. Szczęśliwa do szaleństwa. Ucałowania. T.

Latonia westchnęła z ulgą z głębi serca.

- To nie jest zła wiadomość. Wręcz przeciwnie, bardzo dobra - powiedziała.

- Wnoszę, że przeczytawszy ten telegram, pragniesz mnie poinformować, iż moja bratanica wyszła za mąż.

- Tak, wyszła za mąż, a ponieważ ojciec jej męża właśnie umarł, więc jest teraz księżną Hampton. - Latonia pomyślała, że ta wiadomość powinna uśmierzyć gniew lorda. Każdy opiekun musi przyznać, że Toni zrobiła doskonałą partię. Dlatego ciągnęła z błyskiem triumfu w oczach: Toni nie przywiązuje do tytułu Ivana najmniejszej wagi. Kocha go dla niego samego. Jak i on ją. A teraz będą żyli długo i szczęśliwie, spełnią się ich marzenia, o których wspominali przed moim wyjazdem.

- Zupełnie jak w bajce - sardonicznie stwierdził lord. - Sądzę więc, że gdy decydowałaś się wziąć udział w tym szatańskim planie, nie przyszło ci na myśl, że sama się pakujesz w kabałę? - Latonia nie zrozumiała jego słów i popatrzyła pytająco. - Chyba nie jesteś aż taka głupia, by nie zdawać sobie sprawy, jak bardzo zrujnowałaś swoją reputację podróżując ze mną samotnie i udając, że jesteś moją bratanicą. Przecież w rzeczywistości nie łączy nas żadne pokrewieństwo.

Mówił tak przerażającym tonem, że nim Latonia w pełni zdała sobie sprawę ze znaczenia jego słów, jej policzki pokrył rumieniec.

- Wrócę natychmiast do domu i nikt się nie dowie - odparła szybko.

- Naprawdę sądzisz, że to możliwe? W angielskiej prasie na pewno pojawią się informacje o ślubie mojej bratanicy, zwłaszcza że poślubiła księcia. I oczywiście zarówno w Anglii, jak i w Indiach są ludzie, którzy wiedzą, że nie mam dwóch bratanic.

- Mało kto wie o moim istnieniu. Rodzice nie żyją i poza okresami spędzanymi z Toni na zamku, żyłam spokojnie w wiosce ze starą guwernantką. Mówiła niemal błagalnym tonem, jakby chciała prosić, by ją zrozumiał. - Toni zajęła moje miejsce, gdy wyjechałam, ale nawet gdyby się ktoś dowiedział, że byłam w Indiach, to i tak nic się złego nie stanie. Skąd by mieli wiedzieć, że podróżowałam z tobą?

- Mogę jedynie powtórzyć, że zdumiewa mnie twoja głupota. Uważałem cię za inteligentną osobę. - I jakby oczekując po niej milczenia, ciągnął: - Na statku nie poznałaś nikogo, bo ja tak chciałem, ale wielu pasażerów doskonale wiedziało, że towarzyszy mi bratanica.

Latonia próbowała coś wtrącić, ale on mówił dalej: - Od przyjazdu do Indii spotkaliśmy wielu oficerów, którzy bez wątpienia opowiedzą swoim żonom, komu zostali przedstawieni. Kobiety nie mają tu wiele do roboty, więc będą godzinami się zastanawiać, dlaczego podróżujesz ze mną.

Z każdym słowem głos lorda nabierał ostrości, ton stawał się bardziej oskarżycielski, wręcz uwłaczający. Latonia aż drżała na całym ciele, ale nie mogła spuścić wzroku, jakby jego oczy trzymały jej na uwięzi. Czuła się niczym więzień karany za złe postępowanie. Spodziewała się właśnie takiej reakcji po odkryciu oszustwa. Wiedziała, że to nieuniknione, ale równocześnie aż się cała kuliła ze strachu.

- Mogę tylko zniknąć, nic innego przecież nie mogę zrobić - wyszeptała. - Może ludzie o mnie zapomną. Powiedz, że umarłam jak tatuś i mama. - Przy tych słowach załkała cichutko.

- Narzuca się jedno oczywiste rozwiązanie. - Jego głos brzmiał mniej ostro. - I jeśli go nie przyjmiesz, to tylko do siebie będziesz mogła mieć pretensje.

- Jakie? - spytała.

- Tylko tak mogę ocalić twoją reputację: biorąc cię za żonę!

Przez chwilę Latonia sądziła, że się przesłyszała. Na pewno źle go zrozumiała i gdy głęboko zaczerpnęła powietrza, on rzucił gniewnie:

- Nic innego nie mogę zrobić. Wszystkim rozpowiem, że w ten sposób ukrywałem fakt, iż się pobraliśmy tak nieprzyzwoicie szybko po śmierci twoich rodziców. - W jego głosie znów pojawiła się sarkastyczna nuta. - Bez wątpienia uznają cię za osobę bez serca i płochą, ale to i tak nic w porównaniu z tym, co by o tobie powiedziano, gdyby cała prawda wyszła na jaw.

- Już mówiłam. mało kto wie o moim istnieniu - odparła Latonia. - Więc jeśli po prostu zniknę, nic takiego mi się nie przytrafi.

- I ty w to naprawdę wierzysz? Moje drogie dziecko, nie przyjmą cię w żadnym uczciwym domu ani w Anglii, ani gdziekolwiek indziej na świecie. Wystarczy pogłoska a bez wątpienia plotkarskie języki nie spoczną ani na chwilę - że przez parę ty godni podróżowałaś samotnie w towarzystwie mężczyzny, a każda szanująca się kobieta na twój widok będzie przechodziła na drugą stronę ulicy, jakby się od ciebie miała czymś zarazić.

- Ale te plotki są bezpodstawne - po dziecinnemu upierała się Latonia.

- Możesz spodziewać się najgorszego! - warknął lord. - I powinnaś sobie zdawać sprawę z tego, że towarzystwo nigdy nie przebacza grzechów kobiecie, a jej win nie zapomina.

- Ja tylko próbowałam pomóc Toni. Ona pokochała markiza, a jego ojciec chciał, żeby syn poślubił niemiecką księżniczkę. Wiedziała, że jeśli wyjedzie z tobą, to markiz może zostać zmuszony do ślubu.

- Wygląda mi na słabego głupca, którego moja haniebnie zachowująca się bratanica będzie wodziła za nos!

- Wszystko przekręcasz i w twoich ustach ich historia brzmi ohydnie! - zawołała. - Markiz uwielbia Toni! Widziałam ich razem i nie ma mowy o żadnym udawaniu. Toni kocha go bardziej niż własne życie. - Zaczerpnęła głęboko powietrza, jakby nabierając odwagi, po czym ciągnęła: Wiem, że mi nie uwierzysz. Bo jesteś na nią zagniewany i mówiłeś do mnie tak okropne rzeczy, gdy sądziłeś, że to ona. Ale to naprawdę nie jej wina, że mężczyźni tak się w niej zakochują. Jest taka urocza i pociągająca. Urwała, jakby sobie coś przypominając. To się zaczęło, gdy była bardzo młoda. Nie sposób się jej oprzeć.

- Twoim zdaniem to wyjaśnia jej postępowanie, a może fakt, że się tobą posłużyła?

- Już mówiłam, że nikt nie wie o moim istnieniu - odparła. Zawsze wiodłam bardzo skromne życie, bo mieliśmy mało pieniędzy. Toni jest dla mnie więcej niż siostrą, jest jak bliźniaczka. Wszystko, co uczyniłam dla niej, zrobiłam z radością i bez słowa skargi poniosę wszelkie tego konsekwencje.

Mówiła z takim przekonaniem, że słowa zdawały się dźwięczeć w salonie.

- Ale to mnie nie zwalnia z moich powinności - oświadczył lord po chwili milczenia. - W pewnym stopniu to moja wina, że nie przyjechałem do zamku po bratanicę. Wtedy nie doszłoby do tej całej maskarady.

- Nie wiń siebie - szybko przerwała Latonia. Toni za wszelką cenę była gotowa zostać z markizem, zapewne znalazłaby jakiś inny sposób, żeby nie jechać z tobą do Indii. - Widząc, że lord zaciska wargi, dodała: - Wiem, że to dla ciebie trudne, ale proszę, spróbuj ją zrozumieć. Ona nie jest tak zła, jak sądzisz. Bywa impulsywna, czasem nieobliczalna, ale to dlatego, że cieszy się z całych sił życiem po tych okropnie nudnych latach spędzonych na zamku. - Dostrzegła w jego oczach błysk zdumienia, więc pośpieszyła wyjaśnić: - Kiedyś wracałyśmy z mamą do naszego małego Manor House zostawiając Toni w Castle i mama powiedziała, że jest jej bardzo żal tej samotnej dziewczynki, którą opuszczamy.

- Zawsze sądziłem, że ogromne bogactwo mego brata i jego wysoka pozycja zapewnił mojej bratanicy wszystko, czego tylko zapragnęła.

- Poza miłością... - łagodnie dodała Latonia. - Brakowało jej miłości. I ludzi wokół niej, którzy by się tak kochali, jak moi rodzice. - Zauważyła, że to zdanie dało mu do myślenia, dlatego ciągnęła, nim zdołał się wtrącić. - Widziałeś razem moich rodziców, byli tutaj przed śmiercią i chyba dostrzegłeś, jak byli szczęśliwi. W naszym domu pieniądze się nie liczyły. Wyżej stawialiśmy szczęście, które płynie z miłości, a tego Toni nigdy nie miała. - W oczach Latonii pojawiły się łzy. Z całych sił starała się wyjaśnić motywy postępowania Toni, a nie potrafiła mówić o tak niedawno zmarłych rodzicach bez głębokiego wzruszenia. Dlatego gdy jej oczy zasnuły się łzami, odwróciła się tyłem do lorda i ruszyła ku drzwiom.

Zatrzymała się przy nich na chwilę i przemówiła urywanym głosem:

- Bardzo przepraszam... Mogę tylko przeprosić z całego serca za wszystko, co zrobiłam... za wszystkie kłamstwa. Wiem, że mamę przeraziłoby takie oszustwo, ale to był jedyny sposób, żeby Toni nie straciła markiza. Może, jeśli to przemyślisz... zdołasz przebaczyć nam obu.

W tym momencie łzy popłynęły jej z oczu strugami. Nie chciała, by lord zobaczył, że ona płacze, dlatego szybko wyszła z salonu i ukryła się w swoim pokoju.

Rozdział 6

Ponieważ Latonia długo w nocy płakała w poduszkę, więc gdy rano obudziło ją pukanie do drzwi, zdawało się jej, że dopiero przed chwilą zasnęła.

- Kto tam? - spytała.

- Memsahib, lord sahib wyjeżdża za godzinę.

- Będę gotowa - wykrztusiła.

Wstała i ubrała się w wielkim pośpiechu, ale gdy wyszła na werandę, gdzie nakryto do posiłku, lord już wyjechał na śniadanie do kantyny oficerskiej. Ucieszyła się, że po wczorajszej burzy nie będzie musiała stanąć z nim twarzą w twarz. Pomyślała, że przecież to oczywiste, iż wcześniej czy później musiała się natknąć na kogoś, kto znał Toni. Ale nie spodziewała się, że będzie to Andrew Luddington, nie wiedziała bowiem, że służy w tym samym regimencie co lord Branscombe. Teraz lepiej rozumiała, dlaczego lorda tak rozwścieczyło postępowanie Toni, która nie dość że doprowadziła do próby samobójczej sympatycznego młodzieńca, to jeszcze zwodziła żołnierza z macierzystej jednostki stryja. Bez względu na opinię Jego Lordowskiej Mości ja i tak uważam Luddingtona za słabeusza bez charakteru. Tak się zachować! - pomyślała Latonia.

Wiedziała, że roztrząsanie problemu nic jej nie pomoże, wiec czekała na powrót lorda. spodziewając się kolejnego kazania potępiającego wszystkie postępki Toni oraz wyrażającego odrazę dla oszustwa, do którego się uciekły. Nie wierzyła, że mówił poważnie, twierdząc, iż dla niej jedynym sposobem uniknięcia straszliwych konsekwencji będzie przyjęcie jego oświadczyn. Tylko mnie straszy i próbuje zaniepokoić. Przerazić. - powtarzała sobie. Wtem uderzyła ją nagła myśl, że jeśli świat dowie się o jej matactwach, to ucierpi na tym nie tylko ona. Gdyby się rozniosło, że Branscombe występując jako reprezentant wicekróla wziął ze sobą młodą kobietę i przedstawiał ją jako swoją krewną, to mogłoby to zaszkodzić jego reputacji. Muszę wracać do domu! Muszę natychmiast wyjechać z Indii! - pomyślała przerażona Latonia. Postanowiła oświadczyć to lordowi, gdy tylko wróci. Na szczęście miała dość pieniędzy na wyjazd, ale nie wiedziała, jak się stąd dostać do Bombaju i nie mogła podróżować samotnie. Z każdą minutą wyrastały przed nią nowe, większe trudności.

Kiedy wreszcie lord się zjawił, nie mogła porozmawiać z nim w cztery oczy. Bo przybył w towarzystwie dwóch oficerów, a przed domem już czekał powóz, by ich zawieźć do odległej o mile stacji kolejowej.

Latonia miała tylko tyle czasu, by wziąć parasolkę, torebkę oraz rękawiczki I zająć w powozie miejsce obok lorda. Na stacji czekała na nich armia służących, specjalny wagon już doczepiono do rannego pociągu jadącego na północ. Latonia pomyślała, że lord tym razem zarządził odjazd pociągu na wcześniejszą niż zwykle godzinę. Bawiło ją, że na każdej stacji zawiadowca prosił lorda o zezwolenie na odjazd pociągu i dopiero wtedy ruszali.

Oficerowie szybko pożegnali i Latonia została sama z lordem w salonie. Zerknęła na niego przerażona. Wyglądał na zagniewanego. Mocno zaciskał usta i bez słowa podał jej gazety wcześniej przyniesione przez służbę. Domyśliła się, że nie chce z nią rozmawiać, więc rozłożyła „Timesa” sprzed trzech tygodni i z trudem skupiła się na czytaniu o krajowych problemach oraz opisie przyjęcia, jakie królowa wydała w pałacu windsorskim na cześć zagranicznego monarchy.

Minęło blisko trzy kwadranse, nim pociąg zwolnił i zatrzymał się na bardzo małej stacji. Latonia przyzwyczajona do tłumów ze zdziwieniem dostrzegła zaledwie paru ludzi. Widziała wioskę w oddali. Wybiegła z niej chmara dzieci i pędziła w ich kierunku. Domyśliła się więc, że pociąg zwykle się tu nie zatrzymuje i po raz pierwszy od wyjazdu z koszar odezwała się do lorda.

- Dlaczego się tu zatrzymaliśmy?

- Powiem ci za parę minut odparł.

Chociaż była zaskoczona, to jednak nie chciała dalej pytać, zwłaszcza że do salonu wszedł służący, który przyniósł szklanki z sokiem owocowym i papaję w plasterkach. Latonia popijała sok, zastanawiając się, co się dzieje, ale ponieważ lord Branscombe nadal czytał gazety, nie pytała o nic więcej.

Minęło dwadzieścia minut, nim pojawił się adiutant.

- Wszystko gotowe, lord sahib - powiedział cicho.

Lord wstał i zwrócił się do dziewczyny.

- Idziemy, Latonio.

Szczególny ton jego głosu sprawił, że zaczęła się bać.

Wyszli na peron. Obok stał prosty wóz, jakże różny od powozów, którymi podróżowali do tej pory. Zaprzężono do niego młodego konia i gdy oboje zajęli miejsca na twardych siedzeniach. Wierzchowiec raźno ruszył do przodu. Chmara dzieci biegła przy nich piaszczystą drogą, pokrzykiwały wyciągając ręce i domagając się bakszyszu. W tej sytuacji zaniepokojona Latonia nie mogła zadawać pytań, a poza tym czuła, że lord nie zamierza z nią rozmawiać.

Szybko zostawili dzieci z tyłu, wyjechali poza wieś, gdzie ujrzała skromny budynek z blaszanym dachem. Nim zobaczyła krzyż na drzwiach, już wiedziała, że to kościół. Gdy pojazd przystawał u wejścia, Latonia zwróciła się do lorda.

- Nie wolno nam tego robić. To nie jest dobre! Proszę! - błagała gorączkowo.

- To jedyne, co możemy zrobić - odparł stanowczo.

Chciała go zaklinać na wszystkie świętości, ale w tym momencie wóz się zatrzymał przy drzwiach i pojawił się w nich mężczyzna. Był wysoki i wymizerowany, ubrany w czarną sutannę, Latonia pomyślała, że to misjonarz.

Lord wysiadł z wozu i podał rękę kapłanowi.

- Panie Combe, pański służący mi przekazał, że chce się pan ożenić - zwrócił się do niego misjonarz.

- Tak, to prawda, a oto moja przyszła żona, panna Hythe.

Kapłan podał dłoń Latonii i pierwszy wszedł do kościoła.

Wystrój budynku był surowy i Latonia uznała, że jest to świątynia prezbiteriańska, bo na ścianach nie wisiały obrazy, a na ołtarzu brakowało świec czy kwiatów.

Misjonarz, wcześniej uprzedzony, że wszystkim zależy na czasie, natychmiast ujął modlitewnik i gdy Latonia z lordem Branscombe'em stanęli przed ołtarzem, rozpoczął ceremonię zaślubin.

Przez resztę dnia pociąg jechał dalej na północ, a Latonia czuła się jak we śnie. Zupełnie nie mogła uwierzyć, że wyszła za mąż. Ślub odbył się w tak dziwny i skromny sposób, żadne z nich nie przypominało nowożeńca.

Jedynym rzeczywistym dowodem był prosty. złoty sygnet lśniący na jej lewej dłoni - ponieważ lord nosił go na małym palcu, więc sygnet był prawie dobry na Latonię. Taki niewielki przedmiot, a oznaczał ciężki łańcuch, który przykuwał ją do tego mężczyzny na resztę życia.

Jak to możliwe, że wyszła za mąż? Jak to możliwe, że stała się żoną człowieka, który nią gardził i jej nienawidził, bo do ślubu zmusiło go oszustwo zaplanowane przez nią i Toni? Cóż mam zrobić? - pytała siebie w desperacji, ale nie potrafiła odpowiedzieć na te pytania.

Chciała dowiedzieć się, dokąd jadą, ale zbyt się bała i tylko w milczeniu patrzyła na ciągnącą się bez końca równinę. Zdawało się jej, że ten pejzaż symbolizuje pustą, ponurą przyszłość.

Na miejsce dotarli późnym popołudniem, gdy upał nieco zelżał. Bardzo szybko przesiedli się na konie i jechali przez miasto, gdzie zobaczyła na bazarze znajome kolorowe stosy owoców, warzyw i zboża, nieprzebrany, rozkrzyczany tłum, który rozstępował się przed powolnie kroczącymi świętymi bykami należącymi do boga Siwy. Latonia w przelocie dostrzegła stragany ze szklanymi paciorkami i sari w jaskrawych odcieniach czerwieni, błękitu, zieleni i złota. Szybko znaleźli się za miastem i stanęli przed pałacem, którego wieżyczki lśniły w słońcu, a ramom zakratowanych okien przydałoby się trochę świeżej farby

Jak zwykle powitał ich orszak dworzan. Weszli do sali tronowej. Radża, mężczyzna w średnim wieku, zrobił na Latonii nieprzyjemne wrażenie, wyglądał na niezadowolonego z ich wizyty. Oczywiście był bardzo uprzejmy, ale pod maską grzeczności dziewczyna wyczuwała surową, może nawet przebiegłą naturę. Zastanawiała się, czy lord Branscombe odniósł podobne wrażenie. Jak było do przewidzenia, z rewerencjami zwrócił się do radży, witając go w imieniu wicekróla i obsypując niezbędnymi na Wchodzie komplementami.

I po raz pierwszy Latonia została oficjalnie przedstawiona jako jego żona.

- Nie wiedziałem, że Jego Lordowska Mość jest żonaty - powiedział radża niezłą angielszczyzną.

- Niedawno przybyłem z Anglii i mało ludzi wie, że podróżuję z małżonką - wyjaśnił lord.

- Za zaszczyt więc sobie poczytuję, że będę jednym z pierwszych gospodarzy drogiej lady w Indiach. Musimy uczcić to radosne wydarzenie. Mam nadzieję, że lady Branscombe spodobają się nasze narodowe tańce.

- Z prawdziwą radością je obejrzymy odparł lord, nim Latonia zdołała otworzyć usta.

Dom dla nich przeznaczony wyglądał jak poprzednie, w których się zatrzymywali, i Latonia była pewna, że w tłumie służby znalazły się osoby znające angielski, które przekażą radży treść ich rozmów.

Ponieważ gospodarz był muzułmaninem, więc mogli zjeść kolację w jego towarzystwie - poprzedni radżowie wyznawali hindu, więc goście zasiadali do posiłków we własnym gronie.

Latonia ubrała się w jedną ze swoich najpiękniejszych sukni, uważając, że mimo niechęci lorda Branscombe'a musi wystąpić godnie i odpowiednio do pozycji społecznej. Wprawdzie powinna nosić biżuterię, ale niczego nie założyła na szyję, tylko na palcu połyskiwał złoty sygnet. Ponieważ bardzo się denerwowała, więc dłużej niż zwykle trwało, staranniejsze ułożenie włosów.

Kiedy wreszcie wkroczyła do salonu, lord Branscombe już na nią czekał i po wyrazie jego twarzy odgadła, że się spóźniła.

- Przepraszam... - zaczęła, ale on tylko niecierpliwym krokiem podążył w stronę drzwi. Więc poszła za nim do czekającego już powozu.

W milczeniu pokonali krótką drogę do pałacu. Choć zabrało im to zaledwie parę minut, Latonia zaczęła się zastanawiać, jak wytrzyma całe życie u boku męża równie niedostępnego, jak śnieżne szczyty Himalajów.

W pałacu powitano ich ceremonialnie, Latonia znała już tę procedurę. Strój radży skrzył się od klejnotów i Latonia poczuła, że nie tylko w jego oczach lśnił szatański błysk, ale również w szmaragdach oraz rubinach zdobiących turban. Masz bujną wyobraźnię, powiedziała do siebie. Sądziła, że z całą pewnością dworzanie żywią wobec nich nieprzyjazne uczucia. Choć na ich twarzach gościły uśmiechy, to w oczach czaiła się groźba. Tutaj dzieje się coś złego! - pomyślała. - Bardzo chciała się dowiedzieć, czy lord podziela jej podejrzenia, ale rozmawiał uprzejmie, swobodnie z radżą i nikogo nie mógł zaniepokoić jego opanowany, cichy głos.

Latonia była zmęczona i pochłaniały ją własne problemy, z trudem skupiała uwagę na tańcu kobiet. Zdawało się jej, że w dźwiękach muzyki powtarza się jedno zdanie: „Wyszłam za mąż”. Toni napisała w telegramie, że jest szczęśliwa do szaleństwa, ona nigdy nie będzie mogła tego o sobie powiedzieć.

Marzenie o tym, że kiedyś znajdzie i pokocha mężczyznę, który będzie kochał ją tak, jak jej ojciec kochał matkę, prysło niczym bańka mydlana. Jak mogłam być tak naiwna i nie zdawać sobie sprawy z konsekwencji naszego planu? - pytała samą siebie. Nawet w najśmielszych snach nie przypuszczała, że obmyślona przez nie maskarada zakończy się ślubem. Sądziła, że lord Branscombe wpadnie w złość. Latonia zostanie odesłana w niełasce do domu, ale nigdy nie przeszło jej przez myśl, że ją poślubi, by uniknąć nieprzyjemnego skandalu, który by wyrządził krzywdę im obojgu.

Latonia z całą wyrazistością dostrzegła teraz swoją głupotę. Indie wydawały się jej tak odległym krajem, że sądziła, iż po powrocie do Anglii wszystkie wydarzenia mające miejsce na tym dalekim kontynencie pójdą w niepamięć. Powinna była pamiętać, że ludzie bacznie obserwują tak ważne osobistości jak lord Branscombe, by móc o nich plotkować. Wreszcie, choć niechętnie, przyznała przed samą sobą, że znalazł jedyne właściwe wyjście z sytuacji. I przeprowadził swój plan bardzo przebiegłe. Misjonarz mieszkający w tej małej wsi nie czyta gazet drukowanych w Anglii czy w Indiach. Sprawiał wrażenie człowieka całkowicie pochłoniętego zbawianiem dusz pogańskich i nie darzył najmniejszym nawet zainteresowaniem poczynań towarzystwa. Dla niego Kenrick Combe był zwyczajnym Anglikiem i nie skojarzy go z przedstawicielem wicekróla. Lord Branscombe wykazał niezwykłą mądrość, a ja jestem głupiutkim stworzeniem, które zasłużyło w pełni na taką karę, stwierdziła Latonia.

Przez cały wieczór myślała o sobie z pogardą i gdy wracali do wyznaczonej im kwatery, zastanawiała się, czy powinna wyznać lordowi, jak jej przykro. Ale gdy weszli do salonu, już tam na nich czekał służący, by sprawdzić, czy im czegoś nie trzeba. Zanim wyszedł z pokoju, lord powiedział:

- Dobranoc, Latonio. Mam nadzieję, że się wyśpisz. - Mówiąc to opuścił salon.

Latonia zauważyła, że jej sypialnia jest tuż obok, ale równie dobrze mógłby ich dzielić cały świat, nie jedna ściana, tak byli sobie dalecy i obcy.

Rozbierając się dostrzegła drzwi łączące ich pokoje. Wcześniej nie zwróciła na nie uwagi, bo zakrywała je zasłona ze szklanych paciorków. Słyszała, jak po drugiej stronie rusza się cicho lord Branscombe.

Usiadła przy toaletce i patrząc w lustro zadumała się nad tym, co też by powiedziała matka, wiedząc, że jej córka spędza, noc poślubną nie tylko samotnie, ale pogardzana przez męża. Matka często wspominała, jak była szczęśliwa w czasie miesiąca miodowego. „Nigdy w życiu nie spotkałam mężczyzny bardziej przystojnego i pociągającego od twojego ojca”, powiedziała kiedyś Latonii. „I gdy go poślubiłam, zdawało mi się, że razem trafiliśmy do raju i w całym wszechświecie nie ma nikogo poza nami”.

Też bym chciała coś takiego poczuć, Latonia zwróciła się do swojego odbicia w lustrze. Przez własną głupotę zaprzepaściła szanse na takie szczęście.

Nie mogła zasnąć, więc leżała na łóżku, słuchając cichych dźwięków dobiegających zza okna. Zdawało jej się, że rozpoznaje skrzypienie korby przy studni, szczekanie psów w oddali, płacz dziecka i słyszy, jak stary mężczyzna, zapewne strażnik, chrząka i kaszle. Wokoło roznosiła się woń kwitnących drzew pomarańczy i krzewów jaśminu, zapach ciepłego piasku i nagrzanych słońcem kamieni.

Gdybym się zakochała, to najbardziej chciałabym przyjechać z narzeczonym do Indii, pomyślała.

Minęły dwie godziny, a ona nadal przewracała się bezsennie na łóżku, było jej gorąco, koszula nocna aż się lepiła do ciała. Postanowiła opłukać się w łazience sąsiadującej z sypialnią. Wprawdzie chłodna woda już się pewnie zagrzała, ale może poprawi samopoczucie. Latonia wstała z łóżka i otworzyła drzwi, gdy wtem usłyszała szept, który niósł się dziwnym echem.

Zamarła bez ruchu z dłonią na klamce, po plecach przeleciał jej dreszcz strachu. Zdała sobie sprawę, że głos mówi w urdu, a dobiega wprost z szerokiej rynny doprowadzającej wodę do wanny i stąd brało się to dziwne echo. Słyszała ten dźwięk w pierwszej kwaterze, gdzie się zatrzymali na początku podróży, i bardzo się przeraziła, choć działo się to w biały dzien.

Teraz zaś ktoś mówił stojąc na zewnątrz przy ścianie, za którą była łazienka i nie wiedział, że głos niesie się po rynnie. Latonia zdołała wychwycić i zrozumieć pojedyncze wyrazy.

- On umrze!

- Ale czy to mądre? - zapytał drugi głos.

- Konieczne. Jeśli lord sahib odkryje, co my tu chowamy... kłopoty, wielkie kłopoty.

- Wielkie kłopoty, jak lord sahib umrze!

- Nie, datura to nie strzelba albo nóż. Podaj daturę lordowi przy śniadaniu, to umrze w pociągu.

- Świetny pomysł.

Latonia wstrzymała oddech i bardzo powoli, na palcach wróciła do sypialni.

Wtem uświadomiła sobie, co to jest datura i jak zamierzają zabić lorda Branscombe'a. Ogarnęło ją przerażenie.

Na statku w wielu książkach czytała o krzewie, który rośnie dziko w wielu częściach Indii, ma piękne, podobne do lilii kwiaty o słodkim zapachu. Nasiona, brązowe i zielone kuleczki, nazywano „jabłkami śmierci”. Były bardzo skuteczną trucizną używaną od wieków, by się pozbyć niechcianych mężów, zbędnych żon czy podstarzałych krewnych. W jednej z książek dokładnie wyjaśniono, że to najbardziej pospolita z trucizn; śmiertelna, jeśli się ją zetrze na proszek i doda do jedzenia. A dawka zależy od tego, w jaki sposób się zjadło daturę - jeśli ofiara połknęła ją szybko, to nawet niewielka ilość wystarczy do otrucia.

Pomyślała, że musi natychmiast ostrzec lorda i ruszyła szybko w stronę drzwi łączących ich pokoje, gdy wtem znów coś usłyszała. Był to bardzo cichy ruch, tak cichy, że zapewne by go zignorowała, gdyby nie nasłuchiwała tak uważnie. To poruszył się ktoś ze służby śpiącej na korytarzu tuż przy jej drzwiach.

W Indiach do tradycji należało chronienie szczególnie dostojnych gości, ale Latonia zrozumiała, że w tej sytuacji służba im zagraża. Będą słyszeli każde jej słowo, a to znacznie utrudni ostrzeżenie lorda.

Wzdłuż sypialni ciągnęła się szeroka weranda, na której bez wątpienia również spala służba. Ale ci nie będą słyszeli tak dobrze jak leżący przy wypaczonych od gorąca drzwiach.

Stała bezradna, czuła się tak, jakby zewsząd otaczali ją wrogowie, którzy owinęli się wokół nich niczym jadowity wąż wokół ofiary. Mogła poczekać do rana i przed śniadaniem zaproponować lordowi, żeby wyszli do ogrodu podziwiać piękne kwiaty. Wtedy mogliby porozmawiać bez obawy, że zostaną podsłuchani. Ale jeśli truciciel zaatakuje przed śniadaniem? - zapytała samą siebie. W wielu częściach Indii biali panowie wprowadzili zwyczaj, że przy budzeniu podawano im herbatę i kromki chleba z masłem. I taka niewinnie wyglądająca kromka może zabić lorda, nim Latonia zdoła go przestrzec. Muszę mu powiedzieć teraz! Natychmiast! - postanowiła. Wiedziała, że nie zaśnie, póki mu nie przekaże treści podsłuchanej rozmowy.

Ruszyła ku drzwiom z wahaniem, bo bała się i ogarnęła ją nieśmiałość. Wsunęła dłoń między sznurki paciorków i wymacała klamkę. Zmartwiała na myśl, że drzwi mogą być zamknięte na klucz, ale na szczęście klamka ustąpiła pod naciskiem i Latonia weszła do sypialni lorda Branscombe'a.

Pokój był duży, z werandy płynęła wąska smuga światła od płonącej tam cały czas lampy. Dzięki jej światłu Latonia dostrzegła zarys łóżka. Wisiała nad nim moskitiera, której nie zaciągnięto. Latonia stała bez ruchu, i zastanawiała się, co powinna uczynić.

Na palcach ruszyła w stronę posłania, stąpając bezszelestnie po matach, którymi wysłano drewnianą podłogę. Stanęła z boku łóżka, gdy lord przebudził się raptownie, jak na mężczyznę przyzwyczajonego do niebezpieczeństwa przystało. Poruszył się lekko, otworzył oczy i dostrzegł sylwetkę rysującą się słabo w świetle płynącym z okna.

- Co się dzieje? Kto to? - zapytał. Po czym zakrzyknął - Latonia! W jego głosie brzmiało niekłamane zdumienie.

Służba za drzwiami na pewno podsłuchiwała, więc Latonia odezwała się głośno, tak by ją dobrze słyszano.

- Zapomniałeś przyjść powiedzieć mi dobranoc, a tak czekałam. - Wyczuła, że wpatruje się w nią zaskoczony, dodała więc szybko: - Przyszłabym wcześniej, ale usnęłam.

Lord milczał, a Latonia pomyślała z rozpaczą, że nigdy nie zdoła mu wytłumaczyć, o co chodzi. Wiedziała, że jeśli się jej nie powiedzie, to on umrze. Wtem jakby usłyszała wewnętrzny głos podpowiadający jej, co zrobić, i nie zastanawiając się nawet chwilę, postąpiła krok do przodu i przysiadła obok lorda. Natychmiast poczuła, jak cały zesztywniał, ale tylko jedno miało dla niego znaczenie: ostrzec go o spisku na jego życie. Złożyła głowę na poduszce i przysunęła usta do jego ucha.

- Muszę ci coś powiedzieć - wyszeptała.

Mówiła tak cicho, że ledwie samą siebie słyszała, ale lord widać zrozumiał, o co chodzi, bo odezwał się głośno:

- Cieszę się, że do mnie przyszłaś. Sądziłem, że śpisz, mamy za sobą długi, męczący dzień.

- Strzeż się! Oni chcą cię zabić - powiedziała cicho.

- Skąd wiesz? - zapytał.

- Usłyszałam. jak dwóch mężczyzn rozmawiało przy rynnie.

- Nie wolno ci się przemęczać - głośno rzucił lord. - Obawiałem się, że po całym dniu w podróży źle zniesiesz wieczorne przyjęcie.

- Czuję się dobrze.

- W jaki sposób chcą mnie zabić?

- Użyją datury - odparła Latonia. - Podadzą ją albo w śniadaniu, albo może wcześniej z herbatą. Proszę, uważaj na siebie!

- Będę uważał - szepnął i dodał głośno. - Jutro czeka nas znów długa podróż, więc teraz wracaj do łóżka. Mam nadzieję, że cię nie obudzę, kiedy wcześniej wstanę.

- Będę spała jak suseł. - zniżyła głos i spytała: - A jeśli spróbują innego sposobu? Błagam, zostań tutaj aż do odjazdu. - z przejęcia nieco podniosła głos, ale natychmiast się opanowała i dorzuciła ciszej: - ktoś podsłuchuje pod drzwiami...

- Wiem, nie mogę sprawić mu zawodu - odparł.

Uniósł głowę i jego usta spoczęły na jej wargach.

W pierwszej chwili Latonię ogarnęło niezmierne zdumienie. Czuła twardy ucisk jego warg, które stopniowo miękły. Jego pocałunki stawały się coraz bardziej zniewalające, a równocześnie zaborcze. Wprawdzie po raz pierwszy w życiu ktoś ją całował, ale tak właśnie wyobrażała sobie pocałunki: rozbudzające namiętność. Jego usta miały w sobie dziwne ciepło, które przenikając ciało Latonii zmieniło się w rzekę płomienia ogarniającego jej piersi, szyję, usta. Nigdy wcześniej nie doświadczyła tak wspaniałych uczuć. Odpowiedziała na nie całą sobą, czując, że zawsze na to czekała i za tym tęskniła.

To jest miłość, uświadomiła sobie nagle.

Pokochała mężczyznę, który w ciągu minionych tygodni wszedł tak mocno w jej życie, że wypełnił wszystkie myśli, od pierwszej chwili po obudzeniu aż po późną noc. Najpierw się go obawiała, później nienawidziła, w końcu nieoczekiwanie pokochała. I właśnie to uczucie sprawiło, że teraz gdy poznała smak jego pocałunków, ogarnęła ją ciemność opromieniona blaskiem gwiazd i Latonia odniosła wrażenie, iż unosi się w przestworza.

Nigdy w życiu nie pragnęła niczego równie gorąco, jak w tej chwili jego bliskości, ale niespodziewanie poczuła, że się od niej odsunął.

- Wracaj do łóżka, Latonio - odezwał się nieswoim głosem. - Dziś już za późno na miłość. Ale cieszę się, że do mnie przyszłaś. - Mówiąc to położył głowę na poduszce i odwrócił się plecami do dziewczyny.

Odesłał ją do sypialni! Latonia z wyżyn podniebnych została zepchnięta w ciemne doliny. Przez chwilę nie mogła się ruszyć i powrócić do twardej rzeczywistości, trudno przecież opuścić raj. Zrozpaczona, pomyślała, że on tylko grał przed służbą podsłuchującą w korytarzu.

Latonia wysunęła się powoli z łóżka, jakby obawiając się, że nogi odmówią jej posłuszeństwa. Chciała jeszcze raz błagać lorda Branscombe'a, by zachował ostrożność. Przecież nie może umrzeć teraz, gdy jej uświadomił, co to znaczy żyć naprawdę. Wtem niczym miecz przeszywający serce uderzyła ją myśl, że on nie podziela jej uczuć. Między nimi nic się nie zmieniło: nadal jej nienawidzi i nią pogardza, a te cuda, których dokonywały jego usta, nic nie znaczą.

Latonia, niczym w nocnym koszmarze, ruszyła do drzwi. Dopiero stojąc w progu odwróciła się, by spojrzeć za siebie. Nie widziała zbyt dobrze w ciemnościach, ale zdawało się jej, że lord leży tak, jak go zostawiła nawet na nią nie spojrzał.

- Dobranoc - wyszeptała.

Nic nie odpowiedział i tylko paciorki zadźwięczały w zasłonie, gdy Latonia wracała do swojej sypialni.

Leżąc w łóżku, Latonia długo patrzyła na drzwi dzielące ją od mężczyzny, którego nazwisko nosiła. Pragnęła tylko jednego: wrócić do niego, położyć się przy nim i prosić, by ją dalej całował. Jakże mogłaby uczynić coś tak straszliwie nieskromnego! A może lord by jej nie odmówił, skoro służący podsłuchiwał? Wewnętrzny głos powtarzał jej, że to może być ostatnia szansa. Gdy pozostaną sami będą siedzieć w milczeniu, tak jak to było po ślubie.

Czuła, że lord nie potrafi się zdobyć na czułość, rozgniewany, wręcz rozwścieczony na myśl, że podstępem został zmuszony do poślubienia kobiety, której by nie pojął za żonę za żadne skarby świata.

Nie, bardziej by się bronił przed Toni, Latonia pozwoliła sobie na ironię, wiedząc, że lord uważa bratanicę za jeszcze gorszą kandydatkę na żonę. Doprawdy, trafił z deszczu pod rynnę! Obie zachowały się w karygodny sposób, obie były tak nieodpowiedzialne że konsekwencje ich spisku zdają się obejmować coraz szerszy krąg ludzi.

Och gdyby tylko...; pomyślała Latonia. Przecież w końcu Toni była bezpieczna. Toni poślubiła mężczyznę, którego kochała. Toni... Wtem urwał się tok jej myśli. Uświadomiła sobie, że i ona poślubiła mężczyznę, którego kocha. Jedyną różnicę stanowił fakt, że on nie kochał jej.

Czyż mogła podejrzewać, że zakocha się w lordzie Branscombie, nie bacząc na jego uczucia? Pocałunki nie tylko uświadomiły jej, że jest zakochana, ale również ujawniły moc uczucia, jakiego sobie nigdy nawet nie wyobrażała. Zamknęła oczy, by znów poczuć niezwykłe ciepło rozchodzące się po ciele niczym płomień.

Nic dziwnego, że Hindusi oddają cześć bóstwu miłości i śpiewają pieśni na jego cześć, pomyślała. Dla nich miłość jest częścią życia, lecz lord, jak Latonia sądziła, nie traktuje porywów serca z taką powagą.

Kocham go! - szepnęła w ciemność. Co mam począć? Jak sprawić, by mnie pokochał? Czy potrafię obudzić w nim ekstazę i szał zmysłów, które mi ofiarował?

Ubiegłej nocy płakała w poduszkę zrozpaczona i załamana, bo sądziła, że się na nią rozgniewał, dowiedziawszy o jej oszustwie. Ale dziś łzy popłynęły z innej przyczyny. Chciała, by Branscombe jej ufał, podziwiał ją a przede wszystkim kochał.

Pociągała ją nie tylko jego aparycja, choć Latonia musiała przyznać, że lord prezentował się imponująco, ale również otaczająca go aura siły i władzy oraz coś, co trudno byłoby znaleźć w pałacu radży: honor, dobro, sprawiedliwość. A przede wszystkim szlachetność. Zdesperowana, pomyślała, że dla tak wartościowego mężczyzny jej oszustwo musiało być czymś strasznym.

- On mnie nigdy nie pokocha powiedziała do siebie. - Przez resztę naszego wspólnego życia będzie mną tylko pogardzał.

I znów z jej oczu popłynęły łzy, bolesne i krwawe bo opłakiwała to, czego nigdy nie otrzyma: miłość.

Rozdział 7

Latonia leżała bezsennie, snując smutne myśli. Raptownie wzeszło słońce, zalewając snopem promieni sufit pokoju. Później całe wnętrze wypełnił złoty blask. Usłyszała głosy w sąsiednim pokoju i wiedziała, że lord już wstał. Chciała krzyczeć z bólu, który ją ogarnął na myśl, że Branscombe tak niepotrzebnie się naraża. Dlaczego tak nierozsądnie wystawia się na grożące mu niebezpieczeństwo, mimo że wczoraj go ostrzegła? W podsłuchanej rozmowie mężczyźni wspominali o truciźnie, ale może do tej pory radża i spiskowcy wymyślili inne sposoby zamordowania lorda.

Zrozpaczona, doskonale wiedziała, że wszelkie jej błagania tylko by utwierdziły lorda w postanowieniu, iż powinien zachowywać się normalnie, iść na wcześniej umówione spotkania, a przede wszystkim nie okazywać lęku.

Napięta ze zdenerwowania niczym struna, nasłuchiwała, jak Branscombe chodzi po pokoju, potem kieruje się w dół korytarza. Od tej chwili pozostało jej tylko jedno: czekanie na jego powrót. Była tak przerażona, że niemal się spodziewała huku wystrzału albo krzyku człowieka ugodzonego nożem, ale dobiegał ją śpiew ptaków i zwykłe odgłosy świata budzącego się do nowego dnia. Słyszała w oddali wysokie, kobiece głosy, śmiech dzieci i brzęk naczyń. Te dźwięki przygnębiały ją tym bardziej, że były tak normalne i znane, a gdzieś w pobliżu znajdował się człowiek skazany na śmierć, bo tak postanowili jego wrogowie. Mogła jedynie modlić się o jego ocalenie, modlić się tak gorąco, jak nigdy w życiu.

Boże mój, tak bardzo cię proszę.... powtarzała uparcie i zdawało się jej, że modlitwa zmienia się w odwieczne błaganie o miłosierdzie i pomoc, błaganie bez końca i początku. Spędziła na tych gorących prośbach przynajmniej godzinę, nim sobie przypomniała słowa lorda, że dziś wyjeżdżają. Wstała z łóżka i udała się do łazienki. Myjąc się, usłyszała, że ktoś wchodzi do pokoju.

Wiedziała, że zastanie przy łóżku tacę z herbatą i zastanawiała się, czy pożywienie będzie zatrute, czy wrogowie podadzą jej na śniadanie to samo, co lordowi Branscombe'owi. Wtedy przyszło jej do głowy, że Hindusi zaliczają kobiety do niższej kategorii, dlatego jej życie lub śmierć nie ma dla nich najmniejszego znaczenia. Ich celem był lord i w niego wymierzą swój atak. Umyła się szybko i patrząc na rynnę z wodą, myślała, jak to dobrze, że wczoraj udało się jej podsłuchać rozmowę. Przynajmniej na jakiś czas ochroniło to życie lorda. Ale na myśl, o tym, że teraz świadomie wystawił się na niebezpieczeństwo, aż pobiegła do sypialni i ubrała się w okamgnieniu. Wcześniej postanowiła czekać w swoim pokoju na jego powrót, ale nie potrafiła usiedzieć spokojnie na miejscu. Ruszyła zwykłym, spokojnym krokiem, choć najchętniej pobiegłaby korytarzem na werandę.

Tak jak się tego spodziewała, nakryto już do śniadania w części z widokiem na ogród. Wszystko było jak zawsze: starannie ułożone naczynia, niedokładnie wyprasowane serwetki, źle wyczyszczone srebra. Pomyślała, że może sobie wszystko tylko wyobraziła? Jak w takim niewinnym posiłku może się kryć trucizna?

W tym momencie z domu wyszedł służący w kolorowym turbanie i czystym. Białym dhoti. Niósł wyplatany koszyczek, a w nim świeżo upieczone chipatti - chleby z nie kwaszonej mąki, tradycyjne danie hinduskie. Postawił koszyk na stole i instynkt podpowiedział Latonii, że to właśnie ten chleb jest zatruty, a służący doskonale o tym wie. Zacisnęła kurczowo dłonie, żeby powstrzymać okrzyk przerażenia i zgrozy. Przecież lord Branscombe był gościem radży i święte prawa wschodniej gościnności zapewniały mu bezpieczeństwo w domu gospodarza, któremu zaufa!

Podeszła do skraju werandy i oparła się o balustradę, żeby popatrzeć na ogród wielobarwnych kwiatów, choć trawnik mimo stałego podlewania wysechł. Na tle błękitnego nieba wznosiły się przepięknie strzeliste sylwetki drzew pokrytych kwieciem. Ale Latonia widziała tylko ciemność, zdradę oraz szatańskie zło, które czuła wokół od chwili przekroczenia progów pałacu.

Niemal podskoczyła, gdy za jej plecami rozległ się głos.

- Lady memsahib czeka na lorda sahiba? - spytał służący.

Dopiero po chwili pojęła jego słowa i miała ochotę odpowiedzieć, że nie chce umrzeć wcześniej, niż to jej przeznaczone. Ale wiedziała, że wzbudzi tym podejrzenia spiskujących na życie lorda Branscombe, a, którzy i tak znajdą jakiś sposób by go uśmiercić. Dlatego pokręciła tylko głową i odparła pozornie spokojnym głosem:

- Tak, poczekam na lorda sahiba.

Służący skłonił się i odszedł.

A Latonia czekała wytrwałe. Chyba jeszcze nigdy w jej życiu czas nie płynął tak wolno.

Gdy właśnie zaczęła ogarniać ją trwoga, że najgorsze przeczucia się spełniły i lord rzeczywiście padł ofiarą zamachu, ujrzała go na ścieżce wiodącej do domu i po chwili już stał na werandzie.

Odwróciła się gwałtownie i wydała okrzyk radości.

- Przepraszam. jeśli się spóźniłem - powiedział tak normalnym tonem, że wszystkie pytania zamarły jej na ustach. Nie powinnaś była na mnie czekać - dorzucił podchodząc do stołu.

Latonia zrozumiała, że Branscombe oczekuje od niej podjęcia gry ruszyła więc za nim i wypowiedziała pierwsze słowa, które jej przyszły do głowy.

- Przyglądałam się... ptakom.

Dopiero mówiąc to, zdała sobie sprawę, że na gałęziach drzew i trawniku siedzi stadko oswojonych ptaków. Inne, wiedząc, że Hindusi nie zrobią im krzywdy, przysiadły na balustradzie i czekały na okruszyny ze stołu.

- Och, rzeczywiście, ptaki powiedział lord z namysłem, jakby również dopiero je zauważył. Urwał na chwilę, po czym wolno, z naciskiem dodał: Może i one są głodne?

Wyjął z koszyka chipatti i urwawszy kawałek, cisnął go w stronę wron szukających robaków w wyschniętej trawie. Jeden z ptaków, szybszy niż inne, porwał okruch i odfrunął na drzewo. Już prawie doleciał do konaru, na którym siedziało całe stado, gdy wtem skrzydła odmówiły mu posłuszeństwa i spadł na ziemię. Uniósł łepek, po czym wyprężył się i zdechł, żałosna kupka pierza.

Latonia wydała zduszony okrzyk, ale lord Branscombe zdawał się nie zwracać na nią uwagi. Oderwał kolejny kawałek chleba i rzucił wysoko w powietrze. Tym razem wrona chwyciła go w dziób w locie i szybko pofrunęła w stronę dachu. Od werandy dzieliło ją zaledwie parę metrów, gdy łepek jej opadł, a skrzydła wykonały kilka wolnych ruchów.

Lord bez słowa szykował się do następnej próby, lecz w tym momencie z domu wyszedł adiutant.

- Powóz zajechał, lord sahib - zaanonsował.

Lord Branscombe ostrożnie włożył chleb do koszyka na stole.

- W takim razie powinniśmy już jechać zwrócił się do Latonii. - Nie ma potrzeby zbyt długo zatrzymywać pociągu.

- Nie, oczywiście, że nie - odparła.

Zdziwiło ją brzmienie własnego głosu, z trudem oderwała wzrok od wron leżących niczym czarne, nieruchome plamy na zielonym trawniku.

Służący podał jej parasolkę, torebkę i rękawiczki, a gdy wsiedli do czekającego przed domem powozu, zobaczyła na przeciwległym siedzeniu swoją małą skórzaną walizeczkę na kosmetyki i biżuterię. Wiedziała, że lord polecił, by reszta bagaży jechała ze służbą w drugim powozie.

Nikt nie wyszedł ich pożegnać i była pewna, że wyjazd nastąpił wcześniej, niż to zostało zaplanowane. Gdy mijali pałac, lord Branscombe nawet na niego nie spojrzał, a gdy przemierzali miasto, Latonię ogarnął paraliżujący lęk niczym lodowaty uścisk węża.

Radża na pewno zostanie powiadomiony, dlaczego lord skrócił swój pobyt, i Latonia czuła przez skórę, że jadąc ulicami i obok bazaru wystawiają się na atak. Stragany z jedwabiem, gdzie wysoko spiętrzono bele kolorowych materiałów, nie wydawały się jej piękne, lecz przerażające, a stosy owoców, warzyw i zbóż nie malownicze, lecz złowieszcze. Nawet leniwe święte byki zjadające jarzyny ze straganów wyglądały groźnie. Każda wzniesiona dłoń zdawała się dzierżyć sztylet, każdy trzask był wystrzałem z broni. Po raz pierwszy od przyjazdu do Indii nienawidziła tubylców, których wcześniej tak pokochała, a uśmiechnięte dzieci jakby szydziły z jej bezradności. Zacisnęła kurczowo dłonie, by powstrzymać okrzyk strachu.

Wyjechali za miasta na otwartą przestrzeń. Latonia rozglądała się, czy za skałami nie kryje się prześladowca ze strzelbą, a wśród liści drzew nie chowa się zamachowiec. Jechali przecież wolno otwartym powozem, konie ciągnęły równo, rytmicznie, uprząż pobrzękiwała niczym muzyka, słońce opromieniało wszystko złotym blaskiem i jeden dobrze wymierzony strzał wyszkolonego strzelca mógł śmiertelnie ugodzić lorda Branscombe'a.

Widziała w oddali budynki stacji. Jeszcze w ciągu paru najbliższych minut mógł dosięgnąć lorda cios zadany z polecenia radży. W pociągu będą bezpieczni i Latonia chciała błagać męża, żeby schował się pod siedzeniem powozu, ale wiedziała, że pozostanie głuchy na jej prośby i będzie nią jeszcze bardziej gardził za tchórzostwo.

Czekała przerażona na huk wystrzału, ze strachu aż wstrzymała oddech i zamknęła oczy. Niemal skamieniała. Boże mój, tak bardzo Cię proszę... - powtarzała. Błagam... Poczuła, że powóz się zatrzymał. Otworzyła oczy. Przybyli na stację.

Nie mogła uwierzyć, że cało dotarli na miejsce, a z nadmiaru wzruszenia zrobiło się jej słabo. W reszcie ogromnym wysiłkiem woli, pokonując opór ciała, zrobiła kilka kroków po stopniach powozu, przez peron i weszła do wagonu.

W pociągu nic im nie groziło.

Spojrzała do tyłu, na lorda Branscombe'a.

- Ruszamy natychmiast! - polecił zawiadowcy.

Zatrzaśnięto drzwi, rozległy się gwizdki i gdy koła potoczyły się po szynach, pod Latonią ugięły się nogi. Wyciągnęła rękę, by się czegoś chwycić, ale w tym momencie ogarnęła ją ciemność.

Czuła, że ktoś ją obejmuje, unosi, pomyślała, że to musi być lord, i z głębi serca westchnęła: „Nic mu nie grozi!”

W chwilę później lord Branscombe złożył ją na łóżku w przedziale sypialnym, zdjął jej kapelusz, buty, ale Latonia nie była w stanie otworzyć oczu.

Choć ją nieco zdziwiło, że tak się przejął jej stanem, nie potrafiła myśleć o niczym innym, jak tylko o tym, że nic mu nie grozi i bezpiecznie dotarli na stację.

- Latonio, jesteś bardzo zmęczona - usłyszała jego głos. - Powinnaś odespać wczorajszą noc. Mamy przed sobą długą podróż. Już o nic nie musisz się martwić.

Próbowała otworzyć oczy, by na niego spojrzeć, ale nie zdołała tego uczynić, przytuliła więc głowę do poduszki ruchem przerażonego dziecka, które szuka pociechy. Lord wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi.

Wycieńczona Latonia spała twardo i długo, a gdy się obudziła, minęło już południe. Przypominając sobie słowa lorda, że mają przed sobą długą podróż, rozebrała się i wróciła do łóżka. Już prawie zasypiała, gdy służący przyniósł jej różne hinduskie specjały: gorący ryż, bardzo ostro przyprawione curry z warzyw i parę świeżo upieczonych chipatti.

Zjadła curry, ale na widok chleba natychmiast wróciło do niej wspomnienie przedśmiertnych drgawek wron na trawniku. Po jedzeniu poczuła się lepiej, choć nadal przygniatało ją wielkie zmęczenie. Zasnęła kołysana stukotem kół pociągu, które zdawały się powtarzać: „Nic mu nie grozi! Nic mu nie grozi!”.

Wiele godzin później służący zapukał do jej drzwi, mówiąc, że za pół godziny dojadą do stacji i powinna się ubrać w strój do konnej jazdy. Zniknął, nim Latonia zdołała go zapytać, gdzie się znajdują. Wtedy uświadomiła sobie, że to nie ma znaczenia. Przecież byli daleko od radży, który chciał zamordować lorda Branscombe'a, a następny gospodarz na pewno okaże się milszy.

Włożyła amazonkę, nie zwracając specjalnej uwagi na swój wygląd. Odpoczęła i teraz marzyła o jednym: zobaczyć lorda i zasypać go tysiącem pytań. Miała nadzieję, że porozmawiają, nim pociąg zatrzyma się na stacji, ale gdy weszła do salonu, okazało się, że zostało im zaledwie parę minut. Lord już na nią czekał, zdjął paradny mundur i przebrał się w zwykły strój do konnej jazdy. Białe bryczesy i cienką, doskonale skrojoną marynarkę. Wyglądał niezwykle pociągająco, ale jego ubiór świadczył o tym, że nie będą oficjalnie witani na peronie i Latonia zaczęła się zastanawiać, czym ta prowincja różni się od poprzednich.

Przez chwilę wpatrywała się w niego wielkimi oczami, które zdawały się wypełniać całą twarz, i z radością myślała, że on żyje, a nie leży na ziemi martwy jak tamte wrony. Gdy spojrzał na nią, serce zatańczyło jej w piersiach, chciała podbiec do niego, dotknąć i upewnić się, że to nie sen, że on rzeczywiście jest żywy i bezpieczny.

Ale tylko spuściła wzrok, a ciemne rzęsy rzucały cień na jej blade policzki. Pociąg gwałtownie zahamował, chwyciła się poręczy krzesła, by nie upaść.

- Mam nadzieję, że wystarczy ci sił na jazdę konną.

- Tak... oczywiście. Przespałam cały dzień. Aż się wstydzę takiego lenistwa - odparła.

- Miałaś wszelkie powody, by się czuć zmęczoną. Żadne z nas nie mogło spać zeszłej nocy.

Latonia nie zdążyła odpowiedzieć, bo drzwi przedziału się otworzyły, na peronie już czekała służba. Zatrzymali się na bardzo małej stacji, nawet mniejszej od tej, na której wysiedli, by się udać do kościoła na ślub.

Latonia z wahaniem zeszła po schodach na peron i aż zamarła z zachwytu, bo na tle nieba piętrzyły się pokryte wiecznym śniegiem szczyty Himalajów!

Zawsze marzyła, by je zobaczyć, a ponieważ dokładnie odpowiadały jej wyobrażeniom, sądziła, ze śni. Wydawało się jej, że są zrobione z czystego srebra, tak mocno lśniły przed jej zdumionymi oczami. Nim zdołała się tym widokiem w pełni upoić, nim zdołała wyrazić słowami zachwyt, już się znalazła przed budynkiem stacji. Czekały tam dwa wierzchowce oraz jak zwykle karawana zwierząt pociągowych i armia służących, którzy się mieli zająć bagażem.

Lord Branscombe pomógł jej dosiąść konia i ruszyli. Nie pytała, dokąd jadą, do szczęścia wystarczyło jej, że znajduje się tam, gdzie zawsze się chciała znaleźć: u stóp Himalajów.

Gdy minęli ostatnie zabudowania wioski, otoczyły ich kwiaty niczym z raju: białe, żółte, karminowe i błękitne. Przyciągały ku sobie wzrok, ale Latonia ciągle patrzyła na góry, których srebrzyste, lśniące piękno trudno było opisać słowami.

Przez dłuższy czas podążali w milczeniu ścieżką dość szeroką, by mogli jechać strzemię w strzemię. Gdy droga się zwęziła, lord wysunął się naprzód, wskazując drogę, a Latonia postępowała za nim. Słońce nadal mocno przygrzewało, ale dziewczyna wiedziała, że gdy nagle zapadnie zmrok, od gór napłynie przenikliwe zimno. Czuła, jak gdzieś znika zmęczenie, ustępując miejsca dziwnemu podnieceniu i z początku sądziła, że spowodowała to radość z ujrzenia Himalajów. Lecz w końcu musiała przyznać, że powodem jest lord Branscombe i nadzieja, że jadą tam, gdzie będą sami, z dala od jego obowiązków.

Jechali coraz wyżej, szczyty gór przybrały odcień złoty i różowy Wiedziała, że słońce niedługo zajdzie. Wtem ujrzała parterowy dom, który lśnił czystą bielą na tle zbocza równie mocno, jak śniegi na stokach ponad nim. Otaczające go kwiaty urodą przewyższały nawet te, które widzieli wcześniej i gdy podjechali bliżej, Latonia zobaczyła, jak w krzakach skryły się dwa bażanty himalajskie, najpiękniejsze ptaki świata.

Gdy zajechali przed dom, na ich spotkanie wybiegło troje służących, dwóch mężczyzn i kobieta w średnim wieku, odziana w sari. Wszyscy z uśmiechem i w ukłonach serdecznie witali lorda Branscombe'a.

Za moment pojawili się inni służący, którzy zajęli się końmi, a lord i Latonia po kilku stopniach weszli do domu.

Latonia nigdy wcześniej nie widziała tak pięknego wnętrza. Ściany były białe, podłogę przykrywały regionalne dywany w jaskrawych kolorach. Na stolikach królowały bukiety kwiatów, a niskie, wygodne fotele zapraszały do odpoczynku.

Lord zwrócił się do służących w ich języku, a gdy Latonia rozejrzała się dookoła, powiedział do mej:

- Robi się późno, pewnie masz ochotę na kąpiel. Gdy się tylko przebierzesz, zaraz siądziemy do kolacji, bo jak wiem, mało jadłaś w ciągu dnia.

Ogarnęła ją radość, bo jego słowa świadczyły, że troszczy się o nią, o jej samopoczucie.

- Jak tu cudownie! - zawołała. - Proszę mi powiedzieć, czyj to dom?

- Mój. Kupiłem go parę lat temu i zawsze tu przyjeżdżam na wakacje.

- Jest bardzo piękny - stwierdziła Latonia. Odwróciła się jednak, by przez okno popatrzeć na góry, które już nie były złotoróżowe, lecz w zapadającym zmierzchu mieniły się odcieniami liliowym i lawendowym.

- Wszystko ci opowiem później - odparł z uśmiechem.

Poszła więc za nim do sypialni, która była wyjątkowo duża jak na tak mały dom. Znajdowało się w niej łóżko, które z wysoko udrapowaną moskitierą, raczej zbędną o tej porze roku, przypominało galeon sunący po morskich falach. W oknach wisiały zasłony tak błękitne jak niebo, na tle którego po raz pierwszy ujrzała zarys gór. Zdziwiona, zobaczyła w rogu pomieszczenia kominek z płonącym ogniem.

Czekała na nią kobieta w czerwonym sari, rozpakowała już część bagażu.

- Kąpiel gotowa, lady sahib - powiedziała.

Kiedy Latonia zwróciła się do niej w urdu, ta zasypała ją potokiem tak szybko płynących zdań, że dziewczyna zdołała z trudem uchwycić ich sens.

Kąpiel w wodzie, która pachniała rozkosznie Latonia uznała, że woń musi pochodzić z olejków kwiatów rosnących tu w takiej obfitości - usunęła resztki zmęczenia. Podniecenie, które czuła od chwili przebudzenia, owładnęło ją z taką siłą, że wibrowało w niej niczym muzyka.

Po kąpieli zobaczyła, że do pokoju przyniesiono resztę bagaży, a kobieta je rozpakowuje i układa w szafach wszystkie śliczne suknie, dar Toni.

Latonia ubierając się spojrzała w okno, za którym w ciemności lśniły gwiazdy i niedługo powinien wyjrzeć księżyc. Kobieta właśnie wyjęła z szafy piękną, bardzo strojną suknię, Latonia nigdy nie przypuszczała, że będzie miała okazję ją włożyć. Był to strój balowy i gdy lord Branscombe zabronił jej na statku udziału w rozrywkach i powiedział, że podobnie będzie w Indiach, uznała, iż suknia bezużytecznie zestarzeje się w szafie. Nagle przyszło jej do głowy, że nadawałaby się dla panny młodej, ale bała się nawet w myślach zadać sobie pytanie, czy jej mąż tak o niej myśli.

Nie sprzeciwiła się jednak, gdy Hinduska zaproponowała, by Latonia włożyła teraz właśnie tę suknię. Uznała, że kobieta wybrała ten strój nie ze względu na biały kolor, w Indiach barwa żałoby, ale na zwoje tiulu przybranego drobnymi diamencikami, które lśniły niczym gwiazdy. Pomyślała, że będzie to pasować do gwiazd świecących na niebie, zwłaszcza że błyszczący pasek otaczał jej szczupłą talię.

Gdy popatrzyła na siebie w lustrze, stwierdziła, że właściwie brakuje jej tylko diademu i naszyjnika z brylantów.

- Chwileczkę, lady sahib - odezwała się kobieta w urdu i wyszła z pokoju.

Siedząc przed lustrem, Latonia zastanawiała się, dokąd służąca się udała, ale pojawiła się w chwilę później z bukiecikiem pachnących kwiatów, które Hinduski wpinają we włosy z tyłu głowy. Latonii zawsze się to bardzo podobało, uważała, że dzięki temu kobiety wyglądają bardzo pociągająco

Zgrabnie upięte we włosach przydały jej uroku, którego wcześniej nie miała.

- Dziękuję bardzo! - zwróciła się do kobiety.

- Lady sahib jest bardzo piękna i lord sahib też jest bardzo przystojny - odparła z uśmiechem. Niech wam błogosławi Kriszna.

Oby, wyszeptała Latonia do siebie.

Gdy dziewczyna szła do salonu, ogarnęła ją wielka nieśmiałość. Jak się tego spodziewała, lord Branscombe już na nią czekał. Miał na sobie galowy mundur lansjerów bengalskich i przypominał piękne bażanty himalajskie, które uciekły gdy podjechali przed dom.

Ruszyła w jego kierunku, chcąc powiedzieć jakąś błahostkę, zażartować, by zmniejszyć skrępowanie. Ale gdy spojrzała mu w oczy, słowa zamarły jej na ustach. Widać z nim stało się coś podobnego, bo również stał, patrząc na nią.

I aż podskoczyli na dźwięk głosu dobiegającego od drzwi.

- Kolację podano, lord sahib! - powiedział służący, a oni popatrzyli na siebie, jakby z trudem pojmując, o co mu chodzi.

W końcu lord Branscombe podał Latonii ramię i poprowadził ją do małej, wytwornie urządzonej jadalni, ozdobionej pięknymi i bardzo cennymi obrazami. Ale Latonia potrafiła skupić się wyłącznie na lordzie. Gdy usiedli przy stole, dostrzegła, że ustawiono na nim bukiet z białych kwiatów, i uznała, iż zrobiła właściwie wkładając suknię pasującą do tej dekoracji. Później nie potrafiła powiedzieć, co jedli, zapamiętała tylko, że potrawy były bardzo smaczne. Od tygodni żywili się tym, co przygotowano na stacji, dlatego od razu poznała, że pstrąg pochodził z górskiego strumienia, a inne dania przyrządzono z miejscowych, świeżych składników. Najpierw pili sok z mango, który przewyższał smakiem nawet szampana.

Wtedy lord Branscombe uniósł kieliszek, a Latonia pomyślała, że to stosowny trunek na taką okazję.

- Chciałbym, żebyśmy zapomnieli o poprzedniej nocy i uznali ten wieczór za naszą noc poślubną - powiedział, a ona się zaczerwieniła. - Wznieśmy toast za nasze szczęście. Przecież oboje tego pragniemy.

Latonia uniosła kieliszek. Serce trzepotało jej w piersiach i z trudem wykrztusiła szeptem:

- Mam nadzieję, że potrafię cię uszczęśliwić.

- To ja powinienem tak powiedzieć - odparł - Ale skoro oboje tak myślimy, to wypijmy za to razem, dobrze?

- Tak - zgodziła się.

Stuknęli się kieliszkami i gdy sącz)tli napój, Latonia zauważyła, że znów z trudem oddycha i nie potrafi spojrzeć mu w oczy.

Po skończonym posiłku wstała, by wrócić do salonu, a lord podążył za nią. Ktoś widać odczytał jej myśli, bo zasłony nie były całkowicie zaciągnięte. Latonię tak pochłonął przepiękny pejzaż, że zapomniała o wszystkim innym, nawet o lordzie Branscombie. Księżyc już wzeszedł i otulił ziemię boskim blaskiem, gwiazdy migotały na czarnym nieboskłonie, a szczyty gór lśniły wręcz nieziemskim ogniem.

- Jakież to piękne! - westchnęła Latonia.

- Jak i ty - szepnął miękkim głosem.

Tak ją zdumiały te słowa, że aż się odwróciła, by spojrzeć na lorda. Poczuła, jak obejmują ją jego ramiona.

- Przypuszczałem, że tu chciałabyś spędzić swój miesiąc miodowy - powiedział.

- Mój... miesiąc miodowy? - z trudem wykrztusiła zaskoczona Latonia.

- Nie mielibyśmy miesiąca miodowego, gdybyś mnie nie ostrzegła zeszłej nocy. Wykazałaś wielką odwagę i mądrość. Dzisiaj przez cały czas myślałem, że jestem szczęściarzem, bo mam ciebie.

- Naprawdę tak sądzisz? - zapytała. Czuła, jak z ramienia otaczającego jej kibić płynie dziwne pulsowanie, które ją przenika. - Rzeczywiście nic ci nie grozi? Nie przyjadą tu za tobą? - w jej głosie zabrzmiała obawa. Poczuła, że lord przytula ją mocniej.

- Kiedy tak mówisz, to mi się wydaje, że naprawdę cię obchodzi mój los - rzekł po chwili.

- Ależ oczywiście, że tak! - odparła bez zastanowienia. Przeszłam straszliwe męki dziś rano, gdy sądziłam, że mogą cię zastrzelić.

- Tak przypuszczałem. Czy dlatego zemdlałaś, kiedy dotarliśmy do pociągu?

- Z pewnością. Ale teraz już ci nic nie grozi. Proszę, bądź ostrożny w przyszłości... - Już miała powiedzieć, iż nie przeżyłaby jego utraty, ale pomyślała, że to zbyt jednoznaczne. Urwała więc w pół zdania.

- Czy dokończysz, co zaczęłaś? - poprosił lord cicho.

Pokręciła przecząco głową.

- Uważałem, że mnie nienawidzisz, bo cię karałem biorąc za Toni. Takie sprawiałaś wrażenie, dopiero ubiegłej nocy, gdy cię pocałowałem, poczułem coś innego. - Zadrżała w jego ramionach, a na jej policzkach zakwitł rumieniec. Próbowała ukryć twarz przed spojrzeniem lorda. Kiedy cię pocałowałem ciągnął łagodnie - pomyślałem, że musisz czuć to samo, co ja, bo inaczej twoje usta nie byłyby tak miękkie i słodkie.

Zesztywniała, po czym wyszeptała ledwie dosłyszalnym głosem:

- A co czujesz?

- To uczucie mnie przepełnia już od dłuższego czasu. Walczyłem, ale nie zdołałem przed nim uciec. Ubiegłej nocy wreszcie je nazwałem - to jest miłość.

Ostatnie słowo wymówił z niezwykłą mocą.

- Czy to znaczy, że mnie kochasz? - zapytała.

- Nigdy w życiu nikogo bardziej nie kochałem - odparł. - Czy nie pojmujesz, przez jakie piekło przeszedłem z twojego powodu?

Popatrzyła na niego pytająco, a on rzekł z gorzkim uśmiechem:

- Sądziłem, że jesteś moją bratanicą i z przerażeniem, zgrozą myślałem o uczuciach, jakie wobec ciebie żywię.

Latonia głęboko zaczerpnęła powietrza.

- Kochałeś mnie?

- Pokochałem cię, gdy rozpoczęliśmy lekcje urdu i zobaczyłem, jak chwytasz wszystko w lot, jaka jesteś inteligentna. Przy każdej rozmowie na nowo zachwycał mnie, pobudzał twój intelekt.

- Sądziłam, że mną pogardzasz.

- Starałem się wzbudzić w sobie takie uczucia, jakie żywiłem dla Toni, gdy usłyszałem, jak potraktowała młodego Luddingtona i innych, lecz bezskutecznie.

- To dobrze. Tak bardzo chciałam, żebyś mnie podziwiał i lubił.

- Nie zdawałem sobie z tego sprawy. Potrafiłem myśleć tylko o jednym: że musisz zniknąć z mego życia, a równocześnie całym jestestwem się przed tym buntowałem. Och, moja ukochana! Jak mogłaś mnie tak dręczyć?

W jego głosie było tyle żaru, że zawstydzona Latonia ukryła twarz na jego ramieniu.

- Wiedziałem, że cię kocham na długo przed wczorajszą nocą i gdy przyszłaś, by ocalić moje życie, wykazałaś mądrość i odwagę, jakie ma jedna kobieta na milion. Wtedy zrozumiałem, że znalazłem doskonałą żonę, której zawsze szukałem.

- Naprawdę tak uważasz?

- Pozwól, że cię przekonam. - Mówiąc to, ujął ją pod brodę i zwrócił ku sobie jej twarz.

Przez chwilę wpatrywał się w Latonię, jakby chciał na zawsze utrwalić w pamięci piękno jej rysów, po czym jego usta spoczęły na jej wargach. Latonia w tym momencie poczuła, że na to czekała i tego pragnęła.

Całował ją jeszcze wspaniałej niż ubiegłej nocy . Zdawało jej się, że kwiaty i góry, księżyc i gwiazdy zstąpiły na ziemię, by się połączyć z nią i lordem Branscombe'em.

Całował ją tak długo, aż stała się całkowicie jego. A wtedy wszystko zniknęło: nawet księżyc i gwiazdy. Zostały tylko jego usta i ramiona.

Kocham cię wyszeptała Latonia znacznie później.

Przytulił ją mocniej i w złotym blasku płynącym z ognia na kominku dojrzała w jego oczach tyle miłości, że chciała krzyczeć ze szczęścia.

- Jak to możliwe, żebyś była tak cudowna? - zapytał odgarniając włosy z jej czoła. - Próbowałem znaleźć w tobie jakąś wadę, ale to niemożliwe. Jestem najszczęśliwszym mężczyzną na ziemi, bo do mnie właśnie należysz.

- To prawda? Nie sen? - dopytywała się. - Wprawdzie jestem twoją żoną, ale zawsze będę się bała, że cię utracę.

- Na to nigdy nie pozwolę. Nie podejmę się już nigdy misji w rodzaju tej, którą właśnie zakończyłem.

- Obiecujesz?

- Z przyjemnością, bo się przypadkiem dowiedziałem, że wicekról ma dla mnie nowe zadanie.

- Cóż takiego? - z bojaźnią zapytała Latonia.

- Mam zostać gubernatorem - odparł lord Branscombe. - I wiem, że ty, moja ukochana, będziesz najlepszą i najbardziej pomocną żoną, wymarzoną panią gubernatorową.

- To prawda?

- Po miodowym miesiącu pojedziemy do Kalkuty i wtedy się przekonasz.

- Tak się cieszę, tak bardzo się cieszę. Kocham cię do szaleństwa. Chyba bym nie potrafiła znieść drugiego takiego dnia, jak dzisiejszy.

- Tak się czułem od wielu tygodni. - Przytulił ją mocniej do siebie i powiedział głosem, który z trudem poznała: - Gdybym kiedykolwiek miał cię utracić, wolałbym sięgnąć po jabłko śmierci, niż żyć samotnie.

- Nie mów takich rzeczy! - zakrzyknęła. - Jesteś taki cudowny, taki wspaniały, że zawsze się znajdzie praca dla ciebie, nawet gdyby mnie przy tobie zabrakło. Indie sobie bez ciebie nie poradzą.

- Akurat w tej chwili Indie mało mnie obchodzą. Wiem, że żadne z nas nie potrafi się obejść bez drugiego. Tu, w cieniu Himalajów, tym dobitniej czujemy, że spotykamy się już nie pierwszy raz i nasza miłość jest wieczna.

- Och, i ja to czuję. Tatuś opowiadał mi o reinkarnacji i zawsze się modliłam, by spotkać tego, który już w poprzednich wcieleniach mnie kochał. Wydała cichy okrzyk irytacji. Jakże jestem na siebie zła, że nie poznałam cię w pierwszej chwili, gdy tylko cię zobaczyłam.

- Też to powinienem przeczuć - przyznał lord. - Ale bardzo szybko pochwyciłaś mnie w sieć swego wdzięku, choć broniłem się z całych sił.

- Jakże się cieszę, że tak z tobą było.

Miałem zamiar zmusić cię do poślubienia Andrew Luddingtona.

- Jak mogłeś! - wykrzyknęła przerażona. - Jak mogłeś planować coś tak okropnego i z gruntu złego?

- Chciałem się uwolnić od miłości, która rosła we mnie dzień po dniu. A ponieważ wiedziałem, że nie mam prawa do tego uczucia, sądziłem, że jedynym wyjściem, będzie twój ślub z kimś innym.

- Jak mogłeś przypuszczać, że zrobię coś tak potwornego?

- Wyczuwałem, że mogłabyś odmówić - przyznał z uśmiechem - ale na szczęście nigdy nie doszło do tej rozmowy. I teraz zapomnijmy o tych wszystkich przykrościach, pamiętajmy tylko, że jesteśmy razem tak, jak tego chciało przeznaczenie.

- To karma - szepnęła Latonia.

- Moim zdaniem cudowna, najwspanialsza karma, która z każdym rokiem będzie się stawała coraz doskonalsza.

- Chcę, żebyś był szczęśliwy.

- Nigdy w życiu nie byłem szczęśliwszy - odparł. - Jesteś moja, najdroższa, i będę się o ciebie troszczył, osłaniał cię i nigdy nie pozwolę, byś mnie oszukała.

- A czy mi przebaczysz, że to zrobiłam?

- Jeszcze nie, najpierw cię muszę ukarać pocałunkami.

- Bardzo mi odpowiada ta kara. - Latonia przysunęła się bliżej do niego.

Całując ją poczuł, jak drży jej ciało.

- Kocham cię! - zawołał. - Mój Boże, jak bardzo cię kocham! - Objął dłońmi jej delikatną szyję. - Jeśli kiedykolwiek przestaniesz mnie kochać, chyba cię zabiję - rzucił dzikim tonem.

- Kocham cię z całej duszy, z całego serca.... To wszystko należy do ciebie.

Czuła, jak jego dłonie zsuwają się niżej, dotykają jej piersi.

- A ciało? - zapytał cicho.

- Też jest twoje... proszę, uwierz mi.

- Wierzę - odparł. - Ale, moja ukochana, musisz mi ciągle dawać dowody swej miłości.

I jego usta znów spoczęły na wargach Latonii. Żar płonący w jej wnętrzu sięgnął ust i spotkał się z ogniem gorejącym w sercu lorda Branscombe'a.

Wtedy zrozumiała, że nie muszą już wyrażać swych uczuć słowami, bowiem raz jeszcze zstąpili do nich bogowie, otoczyli ich boskim światłem i tak oto stali się jednością. Połączyła ich miłość, która zaczęła się w prawiekach i która będzie trwała na wieki.

Miłość bowiem nigdy nie umiera.

0x08 graphic

Barbara Cartland

SIOSTRZANA MIŁOŚĆ

Strona nr 120

Strona nr 3



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
048 Cartland Barbara Najpiękniejsze miłości 48 Siostrzana miłośc
107 Cartland Barbara Wyjątkowa miłość
Cartland Barbara Znak miłości
Cartland Barbara Maska miłości
Cartland Barbara Najpiękniejsze miłości 66 Powrót syna marnotrawnego
Cartland Barbara Chwile miłości
141 Cartland Barbara Tylko miłość
90 Cartland Barbara Pokusa miłości
121 Cartland Barbara Idealna miłość
Cartland Barbara Prawa miłości(1)
37 Cartland Barbara Gołębie miłości
Cartland Barbara Najpiękniejsze miłości 84 Święte szafiry
Cartland Barbara Najpiękniejsze miłości 02 Niewolnicy miłości
Cartland Barbara Dynastia miłości 2
Cartland Barbara Najpiękniejsze miłości 58 Pustynne namiętności
Cartland Barbara Najpiękniejsze miłości 143 Wyścig do miłości
Cartland Barbara Najpiękniejsze miłości 56 Zwyciężona przez miłość
34 Cartland Barbara Sanktuarium miłości

więcej podobnych podstron