ŚWIĘTY FRANCISZEK
1/92
Asyż - miasto we Włoszech. Stało się sławne na cały świat dzięki św. Franciszkowi zwanemu Biedaczyną z Asyżu.
Św. Franciszek urodził się w 1182 roku w rodzinie Piotra Bernardone - jednego z najbogatszych w Asyżu kupców sukiennych. Jego matką była Pika. Piotra Bernardone nie było w domu w czasie, kiedy urodził mu się syn. Podróżował właśnie po Francji. Matka zaniosła chłopca do chrztu i nadała mu imię Jan, obierając dla niego patrona - św. Jana Chrzciciela. Ojciec jednak powróciwszy z podróży kazał go nazwać Franciszkiem. Nadmierne bogactwo, dostatnie życie mogą stać się przyczyną tego, że człowiek nie myśli o Bogu, a jedynie o uciechach tego świata. I tak było w życiu Franciszka. Jako młodzieniec często przekraczał Boże przykazania. Stało się jednak coś, co zupełnie zmieniło jego życie.
7/92
Brat księżyc, siostry gwiazdy, brat wilk i wróbel, siostra ziemia... - takie to rodzeństwo miał święty Franciszek.
Kochał całą przyrodę, gdyż jej twórcą jest dobry Bóg. Nie tylko podziwiał piękno przyrody, ale rozumiał jej potrzeby. Ona zaś przedziwnie odpowiadała na Franciszkową miłość...
Pewnego razu Franciszek przechodził doliną Spoletańską i spotkał tam wielką gromadę ptaków. One nie zerwały się do ucieczki, lecz słuchały słowa Bożego. Mówił im, aby zawsze chwaliły i kochały Stwórcę, który dał im pióra na odzienie, skrzydła do latania i wszystko, co jest im potrzebne. Ptaszki wyciągały szyje, rozpościerały skrzydła, otwierały dzioby i patrzyły na niego. Tak wyrażały swoją radość. Na Z ASYŻU koniec Franciszek pobłogosławił im i nakreślił znak krzyża. Dopiero wtedy odleciały na inne miejsce.
Innym razem pewien brat przyniósł Franciszkowi żywego zajączka, który złapał się w sidła. Puszczony przez brata, który go trzymał, zaraz uciekł do Franciszka i wskoczył mu na kolana, i nie chciał odejść, czując się przy nim bezpiecznie. Tak Franciszek kochał wszelkie stworzenia, które również odpowiadały mu swoją miłością i posłuszeństwem.
ŚWIĘTY FRANCISZEK 8/92
Zbliżały się święta Bożego Narodzenia. Franciszek udał się do Greccio, aby tam spełnić pragnienie, które długo nosił w sercu. Chciał bowiem w sposób szczególny uczcić przychodzącego na świat Jezusa.
I oto co się wydarzyło…
Nadszedł dzień Bożego Narodzenia. Mieszkańcy Greccio i okolic z świecami i pochodniami tłumnie przybyli na wyznaczone przez Franciszka miejsce. Przygotowano tam żłóbek, przyniesiono siano, przyprowadzono wołu i osła. Franciszek stał przed żłóbkiem przejęty czcią i ogarnięty prawdziwą radością. Ponad żłóbkiem kapłan odprawiał uroczystą Mszę świętą. Franciszek wyśpiewał Ewangelię i wygłosił kazanie, mówiąc o narodzeniu ubogiego króla i małym miasteczku Betlejem. Serca słuchających go napełniły się wielką radością i miłością do "dziecięcia z Betlejem"
- tak bowiem Franciszek nazywał Jezusa.
Pewien mąż w czasie tej uroczystości miał widzenie. Oto w żłóbku leżało Dzieciątko, bez życia, ale kiedy Franciszek zbliżył się do niego, ono ożyło. Widzenie to mówi nam o tym, że w wielu sercach Jezus został zapomniany. Św. Franciszek może jednak pomóc każdemu człowiekowi na nowo pokochać Boże Dziecię.
Tak oto św. Franciszek z Asyżu zapoczątkował wspaniałą tradycję stawiania żłóbków, którzy wierzący w Jezusa i cieszący się Jego przyjściem na świat budują w świątyniach oraz w swoich rodzinnych domach.
1/93
Franciszek i jego bracia byli bardzo ubodzy. Brakowało im jedzenia, a także ciepłych ubrań. Mimo to, ilekroć Franciszek spotykał człowieka ubogiego, tyle razy starał się mu pomóc.
Pewnego razu do klasztoru, w którym przebywał. Franciszek przyszedł jakiś biedak i prosił o kawałek materiału. Franciszek słysząc to, kazał jednemu z braci przeszukać dom i dać materiał ubogiemu. Ten jednak nic nie znalazł. Wówczas Franciszek poszedł po nóż i po kryjomu zaczął obcinać kawałek, którym od wewnątrz miał podszyty habit. Zobaczył to jednak przełożony klasztoru i zabronił mu, gdyż Franciszek chorował i był silnie przeziębiony, a było bardzo zimno. Na nalegania Franciszka, aby nie puścić biedaka z pustymi rękoma, jeden z braci odciął kawałek materiału ze swojego ubrania i dał ubogiemu.
2/93
Franciszek nosił głęboko w sercu pragnienie męczeństwa za wiarę Chrystusową. W roku 1291 udało mu się wraz z dwunastoma braćmi przybyć do obozu chrześcijan w Ziemi Świętej. Trwała wtedy nieubłagana wojna między chrześcijanami a Saracenami o Ziemię, na której żył Pan Jezus. Franciszek nie przybył tu jednak z bronią w ręku lecz po to, aby głosić Ewangelię.
Z obozu chrześcijan razem z bratem Illuminatem wyruszył w stronę obozu Saracenów. Nikt z żegnających ich nie wierzył, że wrócą. Sułtan bowiem wyznaczył nagrodę dla każdego swojego żołnierza, który przyniesie mu głowę chrześcijanina.
Niebawem zobaczyli ich Saraceni i pojmali ich. Pobitych, skutych łańcuchami zaprowadzili do swego obozu. Tam Franciszek przemówił:
- Bracia! Przyszedłem tu po to, aby pomówić z sułtanem. Chcę bowiem nawrócić go na wiarę chrześcijańską.
Gromki śmiech przerwał mowę Franciszka. Pogańscy żołnierze uznali to za dobry dowcip i postanowili obu zakonników zaprowadzić do sułtana, aby i ten mógł się zabawić.
- Co? Chcą mnie nawrócić na wiarę chrześcijańską? Paradne! - zaśmiał się sułtan. Ale dobrze, zabawię się trochę z nimi. Przynieście no tu zaraz dywan, ten który jest usłany krzyżami. Ciekawy jestem, co moi goście zrobią. Ha! Ha! Chrześcijanie - żaden chrześcijanin nie jest nic wart! Jeśli przejdą po dywanie, oskarżę ich o znieważenie swego Boga. Jeśli jednak nie zechcą przejść, zarzucę im, że mnie obrażają. To ci dopiero będzie zabawa! Wprowadzić mi tych chrześcijan! Franciszek i jego współbrat stanęli w drzwiach i bez słowa zbliżyli się do sułtana, przechodząc po dywanie.
- Jakże to, drodzy chrześcijanie! - rzekł ironicznie sułtan. Czy godzi się wam deptać godło wiary chrześcijańskiej?
- Drogi bracie! - rzekł Franciszek do sułtana. Trzeba ci wiedzieć, iż było kilka krzyży na Kalwarii - Krzyż Chrystusowy i krzyże łotrów. Pierwszy z nich wielbimy jako godło nasze, tamte zaś chętnie wam odstępujemy i nie wahamy się ich deptać, gdy przychodzi wam ochota rzucać nam je pod nogi.
Sułtan zdziwiony był mocą i żarem słów, które wypowiedział Franciszek. W krótkim czasie serdecznie polubił Franciszka i namawiał go do pozostania w obozie.
- Chętnie bym to uczynił, gdybyś wraz z ludem twym zechciał uwierzyć w Chrystusa - odparł Franciszek.
- Mój drogi! - rzekł sułtan. Nie mógłbym zmienić wiary, bo straciłbym serce swego ludu. Ale proszę cię, zostań u mnie a niczego ci tu nie zabraknie!
- Jeśli nie chcesz przyjąć Chrystusa za Boga Zbawiciela, to nie mam tu nic do roboty - odpowiedział Franciszek.
- Przyjmij więc ode mnie chociaż te dary - sułtan wskazał na bogate dary, które wnieśli jego słudzy.
- Bracie mój - rzekł Franciszek. Nie są mi one potrzebne. Ja mam większy skarb - to Bóg i Ewangelia, dlatego nie chcę tych marnych świecidełek. Żegnaj bracie! Szkoda, że nie chcesz przyjąć daru, który ja ci chciałem ofiarować.
Franciszek odszedł smutny. Żołnierze sułtana z honorami odprowadzili go do obozu chrześcijan.
3/93
Pewnego razu Franciszek przybył do miasta Gubbio. Jego mieszkańcy żyli w wielkiej trwodze przed groźnym wilkiem, który grasował w okolicy, zagryzając ludzi i zwierzęta.
Mimo, że mieszkańcy ostrzegali Franciszka, wyszedł on poza obręb murów miasta, aby tam spotkać się z wilkiem i nakłonić go do zgody.
Wreszcie wilk się pojawił. Biegł on z wielką wściekłością w stronę Franciszka. Kiedy jednak zbliżył się, Franciszek ruchem ręki zatrzymał go i powiedział:
- O, bracie wilku, postępujesz źle, zabijając zwierzęta i ludzi. Prawdą jest, że czynisz to z głodu, który ci dokucza, lecz od dzisiaj masz zachowywać się inaczej. Wejdziesz ze mną do miasta i będziesz biegał jak zechcesz, bez wyrządzania komukolwiek szkody. Ludzie zaś zapewnią ci utrzymanie. Zgoda?
Wilk na te słowa wyciągnął łapę i przyjął ofiarowany mu układ. Obserwujący tę scenę z murów miasta mieszkańcy osłupieli i dziękowali Bogu za tak wspaniały cud. Odtąd wilk żył długo wśród ludzi, którzy dawali mu jedzenie. On zaś nie wyrządzał nikomu krzywdy.
?/?
Do pustelni braci nad Borgo San Sepolcro przychodzili czasami prosząc o chleb zbójcy, którzy ukrywali się w lasach i napadali na przechodniów. Bracia mieli na ten temat różne zdania. Jedni mówili, że nie jest dobrze dawać im jałmużnę, a inni dawali ją z litości, napominając ich, aby zmienili swoje życie.
Pewnego razu przybył do pustelni Franciszek. Bracia więc poprosili go o radę w tej sprawie. On im odpowiedział:
- Idźcie, weźcie dobrego chleba i dobrego wina, zanieście im to do lasu i zawołajcie ich. Kiedy przyjdą, rozłóżcie obrus na ziemi i usługujcie im. Po posiłku zaś powiedzcie im Słowo Boże i poproście ich, aby przyrzekli wam, że nie zabiją nikogo i nikomu nie wyrządzą krzywdy. Następnego dnia ze względu na ich dobrą obietnicę, zanieście im z chlebem i winem również jaja i ser i usługujcie im aż zjedzą. Potem powiedzcie im: "Dlaczego jesteście tutaj całymi dniami przymierając głodem, cierpiąc tyle przeciwności, a przy tym czynicie tyle zła, przez co zgubicie wasze dusze. Lepiej służcie Panu, a On da wam wszystko, co potrzebujecie, a w końcu was zbawi."
Bracia zrobili tak, jak im radził Franciszek. Zbójcy zaś widząc ich pokorę i miłość, nawrócili się. Niektórzy z nich wstąpili nawet do zakonu, inni odtąd żyli z własnej pracy.
5/93
Zdarzylo się pewnego razu, że opat klasztoru świętego Justyna spotkał się z Franciszkiem. Szybko zeskoczy z konia, aby porozmawiać z nim o zbawieniu swej duszy. Na zakończenie rozmowy poprosi Franciszka o modlitwę, a on chętnie obiecał wstawić się za nim u Boga.
Gdy opat odjechał, Franciszek niezwłocznie rozpoczął modlitwę, nigdy bowiem nieodkładał jej, jeśli ją komuś obiecał.
W czasie modlitwy Franciszka opat odczuł w swym sercu nieznane sobie ciepło i słodycz Bożej obecności. Po tym wielkim duchowym zachwyceniu uświadomił sobie, że Bóg udzielił mu łaski za wstawiennictwem świętego Franciszka.
10/93
Kiedy Franciszek ciężko zachorował w Nocerze, asyżanie wysłali żołnierzy, aby go przewieźli do ich miasta. Żołnierze wioząc Franciszka przybyli do ubogiej wioski zwanej Satriano. Byli bardzo głodni, a nie mieli żadnych zapasów żywności. Poszli więc, aby coś kupić do jedzenia. Wrócili jednak z pustymi rękoma. Wtedy Franciszek tak im poradził:
- Nic nie otrzymaliście dlatego, ponieważ bardziej ufaliście waszym muchom (tak bowiem mówił na pieniądze), a nie Bogu. Wróćcie się do domów, w których już raz byliście i pokornie proście o jałmużnę. Jako zapłatę ofiarujcie Bożą miłość i nie uważajcie tego za coś wstydliwego.
Żołnierze pokonali wstyd i prosili o jałmużnę. Mieszkańcy wioski ze względu na ich pokorę, mimo niedostatku podzielili się z nimi wszystkim, co mieli.
11/93
W czasie choroby Franciszek przebywał w pustelni braci w pobliżu Rieti. Pewnego razu przyszedł do niego lekarz z miasta. Kiedy po dłuższym badaniu chciał już odejść, Franciszek zwrócił się do braci:
- Dajcie lekarzowi najlepszy posiłek! Bracia odpowiedzieli mu:
- Ojcze, jesteśmy w tej chwili tak ubodzy, że wstydzimy się zaprosić go i dać mu posiłek.
- Wy, małej wiary, nie każcie mi powtarzać! - upomniał ich Franciszek.
Bracia więc poszli i przygotowali stół. Zawstydzeni położyli na nim trochę chleba i wina oraz warzywa. Skoro jednak usiedli do stołu, ktoś zapukał do drzwi pustelni. Jeden z braci otworzył drzwi i zobaczył kobietę z wielkim koszem pełnym pięknego chleba, ryb, krewetek, miodu i winogron. Wszystko to ofiarowała Franciszkowi pewna pani z odległego o siedem mil zamku. Zdumieli się - zarówno bracia, jak i lekarz, widząc tak wielką wiarę Franciszka w Bożą opatrzność.
12/93
Franciszek bardzo wielką czcią otaczał święto Bożego Narodzenia. Mówił, że skoro Pan narodził się dla nas, to trzeba, abyśmy się zbawili. Dlatego chciał, by w dzień Bożego Narodzenia każdy chrześcijanin radował się w Panu i z miłości do Niego pomógł wszystkim, którzy tego potrzebują - ubogim ludziom i zwierzętom.
Bracia, którzy poszli za Franciszkiem, często słyszeli takie jego słowa:
- Jeśli będę rozmawiał z cesarzem, to będę go prosił i przekonywał, aby z miłości do Boga i do mnie ustanowił specjalne prawo, by żaden człowiek nie łapał i nie zabijał braci skowronków, i nie czynił im nic złego. Również, aby burmistrzowie miast, panowie zamków i wiosek byli zobowiązani każdego roku w dzień Bożego Narodzenia zachęcać ludzi do rozrzucania zboża i innych ziaren na drogach, aby bracia skowronki, a także inne ptaki miały co jeść w tak uroczystym dniu. Wszyscy ci natomiast, którzy mają wołu, czy osła, musieliby im dać tej nocy dobrego ziarna.
Przede wszystkim jednak każdy ubogi człowiek powinien znaleźć u bogatego pomoc i dobre pożywienie.
1/94
W głębi serca Franciszka nieustannie płynęła pieśń miłosna do Jezusa. Tę miłość i wielką radość z tego, że może Mu służyć, wyśpiewywał w piosenkach, a śpiewał je przeważnie w języku francuskim.
Zdarzało się też, że brał z ziemi dwa patyki. Jeden z nich opierał na lewym ramieniu, a drugi zgięty jak łuk trzymał w prawej ręce i przeciągał nim jakby po strunach skrzypiec. Cała ta pląsanina kończyła się często łzami. Ile razy bowiem Franciszek rozważał Chrystusową Mękę, tyle razy gorzko płakał.
2/94
Pewnego razu Franciszek wędrował do pustelni na górze Alwerna, aby tam oddać się modlitwie i pobożnym rozmyślaniom. Ze względu na zły stan zdrowia jechał na ośle. Wieśniak - właściciel osła towarzyszył Franciszkowi. Długa i stroma droga tak bardzo zmęczyła wieśniaka, że nie mógł dalej iść. Wołał, że umrze, jeśli się czegoś nie napije.
Franciszek zsiadł z osła, ukląkł na ziemi, wyciągnął ręce ku niebu i modlił się żarliwie. Potem rzekł do swego towarzysza:
- Idź, tam znajdziesz żywą wodę, którą w tej godzinie miłosierny Chrystus dobędzie ze skały dla ciebie.
Wieśniak poszedł we wskazane przez Franciszka miejsce i ujrzał wodę wypływającą ze skały. Kiedy zaspokoił pragnienie, woda znikła.
W taki to cudowny sposób Bóg zaradził potrzebie ubogiego człowieka, dzięki wstawienniczej modlitwie świętego Franciszka.
3/94
Pewnego razu Franciszek razem z bratem Pacyfikiem modlili się jakimś opuszczonym kościele. W czasie żarliwej modlitwy brat Pacyfik wpadł w zachwyt l zobaczył wśród wielu tronów w niebie jeden tron wspanialszy od innych. Był ozdobiony drogimi kamieniami i błyszczał wyjątkowo pięknie. Podziwiając wspaniałość tego tronu, zastanawiał się, dla kogo jest on przeznaczony. Wtedy usłyszał głos:
- Tron ten należał do jednego z upadłych aniołów, a teraz jest zachowany dla pokornego Franciszka.
Po wyjściu z kościoła brat nie mógł zapomnieć o wizji i chciał się dowiedzieć, co tak naprawdę Franciszek myśli o sobie, za kogo się uważa. Franciszek odpowiedział mu:
- Uważam się za największego z grzeszników. Usłyszawszy to brat Pacyfik zaczął przekonywać go, że nie może w ten sposób ani myśleć, ani mówić. Wtedy Franciszek dodał:
- Gdyby jakiemukolwiek zbrodniarzowi Chrystus okazał tak wielkie miłosierdzie jak mnie, ten na pewno byłby bardziej wdzięczny Bogu, niż ja.
Te słowa utwierdziły brata, że wizja, którą miał w kościele była prawdziwa, że Franciszek bardziej ceni pokorę, niż zaszczyty. Dlatego Bóg, który miłuje pokornych, obdarzył go tak wielkimi łaskami.
9/94
Pewien rycerz z miasta Celano, w którym Franciszek głosił kazania, prosił go usilnie, aby przyszedł do jego domu spożyć posiłek. Franciszek wraz ze współbraćmi przyjął zaproszenie, a cała rodzina cieszyła się, że może gościć ubogich zakonników. Zanim zaczęli jeść, Franciszek długo modlił się. Kiedy skończył modlitwę, poprosił gospodarza na bok i tak mu powiedział:
- Na twoją prośbę wszedłem do twego domu, aby się posilić. Posłuchaj więc szybko moich wskazówek. Ty już nie tutaj spożyjesz posiłek, ale gdzie indziej. Wyspowiadaj się więc szczerze ze swoich grzechów, a Pan da ci dzisiaj nagrodę za to, że z taką życzliwością przyjąłeś Jego ubogich.
Rycerz natychmiast wyspowiadał się u jednego z towarzyszy Franciszka. Kiedy usiedli do stołu i zaczęli jeść, rycerz nagle oddał Bogu ducha. Zmarł przygotowany na śmierć, pojednany z Bogiem i ludźmi.
6/95
Pewien brat, imieniem Pacyfik, żyjąc jeszcze w świece, spotkał w San Sevenno Franciszka głoszącego kazanie.
Wtedy doznał niezwykłego widzenia. Oto zobaczył go naznaczonego jakby krzyżem z dwóch jaśniejących skrzyżowanych mieczy. Jeden miecz sięgał od stóp do głowy, a drugi, przechodząc przez pierś, końcami swymi dotykał rozłożonych rąk. Pod wpływem tego widzenia i słów Świętego wstąpił do zakonu.
Już jako zakonnik po raz drugi stał się świadkiem cudownego zdarzenia. Pewnego razu zobaczył na czole Franciszka wielki znak "Tau", który według Pisma św. ma kształt krzyża i jest symbolem ocalenia niewinnych (Ez 9,4). Znak ten mienił się różnymi kolorami, a twarz Franciszka była niezwykłe piękna.
Święty bowiem otaczał "Tau" szczególną czcią. Często mówił o nim w swoich kazaniach i własnoręcznie podpisywał tym znakiem swoje listy.
6/93
W czasie jednej z podróży Franciszka, którą odbywał, aby głosić Słowo Boże, miało miejsce niezwykłe wydarzenie. Tego dnia Franciszek ze swoim współbratem nie zdążył dojść do miasteczka przed zmrokiem. Nastała tak ciemna noc, że nic nie widzieli nawet na odległość wyciągniętej ręki. Było to bardzo niebezpieczne, gdyż wędrowali wzdłuż rzeki Pad, a wokół rozciągały się bagna. Przerażony brat zwrócił się do Franciszka:
- Ojcze módl się, aby Bóg uwolnił nas od niebezpieczeństw. Franciszek odpowiedział mu:
- Mocny jest Bóg, jeśli mu się spodoba, to znikną mroki ciemności i udzieli nam daru światła.
Gdy to powiedział, oto wielkie światło z nieba zaczęło promieniować wokół nich, tak że widzieli drogę przed sobą, chociaż wszędzie panowały mroki nocy. Tak doszli do miejsca noclegu, śpiewając hymny i chwaląc Boga za Jego łaskę.
1/96
Święty Franciszek modląc się często wpadał w taki zachwyt ducha, iż był zupełnie nieświadomy tego, co się wokół niego działo. Pewnego razu przejeżdżał na ośle przez Borgo San Sepolero. Dowiedziało się o tym wielu ludzi, którzy zbiegli się chcąc go zobaczyć i dotknąć. Tłum napierał na Świętego, dotykał go, a nawet odrywał strzępki z jego habitu. On jednak był nieczuły na wszystko i nie zauważał nic z tego, co się działo, jakby był martwy. Dopiero długo po opuszczeniu tej miejscowości Franciszek zapytał współbraci, kiedy! przyjadą do Borgo.
Świadkowie tego zdarzenia dziwili się tak głębokiemu zjednoczeniu świętego Franciszka z Bogiem.
2/96
Pewien zakonnik z Zakonu Krzyżowców imieniem Morico, od dłuższego czasu leżał ciężko chory w szpitalu niedaleko Asyżu; Lekarze mówili, że wkrótce umrze; On jednak za pośrednictwem posłańca nieustannie błagał Franciszka, aby modlił się za niego.
Święty spełnił jego prośbę i po gorącej modlitwie wziął kawałek chleba i zmieszał go z oliwą z lampki, która paliła się przed ołtarzem Matki Bożej. Następnie posłał go choremu, tak mówiąc do współbraci:
- Zanieście to lekarstwo naszemu bratu Morico. Dzięki niemu nie tylko w pełni odzyska zdrowie mocą Chrystusa, ale stanie się także dzielnym rycerzem i na stałe włączy się do naszych szeregów.
Gdy chory zażył to lekarstwo, natychmiast wyzdrowiał. Wkrótce też wstąpił do zakonu świętego Franciszka, a prowadząc życie pełne wielkiego umartwienia, był dla wszystkich przykładem wierności i wytrwałości.
3/96
Pewnego razu Franciszek przemawiał na brzegu morskim w Gaeta. Tłumy, które przyszły go zobaczyć i posłuchać, cisnęły się do niego, aby go dotknąć. Franciszek bojąc się tak wielkiego uznania ze strony ludzi, wsiadł do łódki. Wtedy ona bez użycia wiosła poruszyła się, a gdy wszyscy pełni podziwu patrzyli się, odpłynęła dość daleko od brzegu. Następnie zatrzymała się i stała nieruchomo wśród fal tak długo, jak długo Święty przemawiał do ludzi. Gdy zaś tłum po wysłuchaniu kazania i otrzymaniu błogosławieństwa odszedł, wtedy łódź znowu, bez widzialnego wpływu, powróciła do brzegu.
4/96
Pewnego razu do Franciszka przyszła pobożna kobieta ze szlachetnego rodu, aby prosić go o pomoc.
Miała bowiem bardzo okrutnego męża, który przeszkadzał jej w służeniu Chrystusowi. Dlatego prosiła Świętego, aby modlił się dla niego o dar nawrócenia. Franciszek wysłuchał ją i powiedział:
- Idź w pokoju i nie wątp, że wkrótce doznasz pociechy. Powiedz mężowi w imieniu Boga i moim, że teraz jest czas łaskawości, a później będzie czas sprawiedliwości.
Kobieta wiernie przekazała mężowi słowa Franciszka, a ten pod wpływem Ducha Świętego łagodnie powiedział:
- Służmy odtąd Panu i zbawmy nasze dusze.
Od tej chwili oboje z oddaniem trwali w wyznawaniu wiary, aż do dnia, kiedy razem odeszli do Pana.
5/96
Pewnego razu Franciszkowi ofiarowano zajączka. Ten postawiony swobodnie na ziemi, chociaż mógł uciec, to na głos Świętego wskoczył mu na kolana. Franciszek głaszcząc zajączka z czułością napomniał go, aby nie dał się powtórnie złapać i wypuścił go na wolność. On jednak nie chciał odejść i ciągle do niego wracał.
W końcu na polecenie Franciszka bracia zanieśli zajączka w bezpieczniejsze miejsce.