Małgosia przyniosła z biblioteki nowe książki. Umowa z mamą była taka, że dzieci czytają najpierw same kilka stron książki, wieczorem zaś zamieniają się w słuchaczy. Czyta im mama lub tata.
- „Dar rzeki Fly” - uśmiechnęła się mama, gdy wieczorem zasiadła do czytania. - Pamiętam tę książkę z dzieciństwa. Najbardziej podobało mi się opowiadanie o starej kobiecie, która miała małego synka. Prosiła o dar młodości i została wysłuchana. Gdy wróciła do domu, nie jako siwa staruszka, ale piękna, młoda dziewczyna, jej dziecko rozpłakało się. Nic nie pomogły tłumaczenia. Dla malca „obca pani” nie była mamą. I wtedy kobieta zwróciła cudowny dar.
- Ojej - westchnęła Małgosia. - Nie szkoda jej było?
- Znam matkę, która aby ocalić swe dziecko, oddała życie - zamyśliła się mama. - Nazywała się Joanna Beretta Molla. I nie jest to baśń, ale prawdziwa historia. Matka ta została wyniesiona na ołtarze. Jej ocalona córka odziedziczyła po niej imię i została jak jej mama lekarzem. Żyje i pomaga ludziom, tak jak kiedyś robiła to jej mama. Żyje także mąż św. Joanny, Piotr Molla, który po śmierci żony musiał sam poradzić sobie z wychowaniem czwórki dzieci.
- Ale dzielny! - stwierdziła Gosia.
- Pan Bóg, który obdarza ludzi darem rodzicielstwa, daje także siły potrzebne do jego wypełnienia - uśmiechnęła się mama.
Mama zaczęła czytać, a Gosia patrzyła na nią i myślała co by było, gdyby nagle zabrakło wieczornych pogaduszek, porannych uśmiechów i całej maminej troski. Co by było, gdyby tato przestał nagle zajmować się rodziną. Lepiej nie myśleć. „Dziękujemy Ci Panie Boże za naszych rodziców” - te słowa Mateusz i Małgosia powtarzali codziennie, ale tego wieczoru zabrzmiały jakoś mocniej.
Ewa Stadtmüller