Wizyty Aniołów czyli moje życie kontrolowane - Anna Wrzos
— Cześć! Jestem twoim Aniołem Stróżem — powiedział mój osobisty Anioł Stróż, siadając na tapczanie i obracając ku sobie leżący tam tygodnik. — Chciałem ci powiedzieć, że ostatnio trochę mnie wkurzasz. Wczoraj miałem przez ciebie pełne ręce roboty. Składanie wyjaśnień, wywiady, byłem nawet wezwany na przesłuchanie do Najwyższego Urzędu Poruszania się po Świecie. Jak można się tak nieodpowiedzialnie zachowywać na jezdni? Kierowca przez całe pół godziny pozostawał w szoku!
Wiedziałam, że działanie Służb Bezpieczeństwa na Jezdni jest szybkie i skuteczne, dlatego już od poniedziałku towarzyszyła mi świadomość nieuchronności kary grożącej za mój czyn. Cóż, zawsze umiałam ponosić konsekwencje wynikłe z mojego postępowania. Teraz jednak, słuchając reprymendy gościa, zdałam sobie sprawę, jak wysoko zawędrowała informacja o tym pożałowania godnym incydencie. Postanowiłam, że opowiem Aniołowi swoją wersję przebiegu wydarzeń, pragnęłam bowiem, aby zrozumiał, iż mój postępek nie był zaplanowany, nie wynikał też ze złośliwości czy przestarzałych przekonań (legitymuję się przecież świadectwami dwóch Kursów Podążania za Nowoczesnością, ukończonych z wynikiem zadowalającym), lecz z chwilowego braku refleksu, związanego, być może, z zaawansowanym wiekiem.
Rozpoczęłam zeznania, starając się możliwie najwierniej opisać wydarzenia poniedziałkowego poranku. Anioł siedział i przeglądał tygodnik, od czasu do czasu tylko, w najbardziej dramatycznych momentach opowieści, zwracał ku mnie swoją płową głowę z czupryną ŕ la Wodecki.
— O tej porze, a pamiętaj, że była dopiero 6.10 rano — mówiłam — na chodniku przed przejściem nie było jeszcze nikogo. Spotkanie miałam w śródmieściu w samo południe, jednakże podróż zaplanowałam na wczesny ranek, pomna zaleceń zawartych w Regulaminie, w rozdziale I, a rozpoczynających się od prostych, serdecznych słów: „Drogi emerycie, nie plącz nam się pod nogami! Nie rób tłoku w środkach komunikacji w godzinach szczytu i w ogóle znaj swoje miejsce w naszej dynamicznie rozwijającej się rzeczywistości!”. Znałam. Pragnę też zaznaczyć, że zawsze, zgodnie z zaleceniem Regulaminu, starałam się ograniczać indywidualne wyjścia z domu do zalecanych trzech w okresie miesiąca.
Po regulaminowych pięciu minutach daremnego czekania na nadejście innych użytkowników drogi, przy świetle zielonym, samotnie wtargnęłam na jezdnię, przekonawszy się uprzednio, że nie zagrażam żadnemu pojazdowi. Świateł naramiennych ani pośladkowych nie zapalałam, bo mimo wczesnej pory widoczność była zgodna z regulaminową. Włączyłam tylko konwencjonalny brzęczyk ostrzegawczo-przepraszający, doskonale działający, świeżo po przeglądzie. Szłam krokiem marszowym, równym, z jednostajną szybkością. Gdy byłam na drugiej połowie przejścia i zaczynałam już odczuwać przyjemność wynikłą z prawidłowego wykonania obowiązków pieszego, nagle nadjechał z prędkością około 30 km/h bordowy samochód osobowy nieznanej mi marki. Ja wiem, kto jest uprzywilejowanym użytkownikiem jezdni, znam też granice moich praw i zawsze ich przestrzegam. Tym razem jednak jakiś atawistyczny instynkt podszepnął mi, że przy tej stosunkowo niewielkiej prędkości samochodu mam szansę zdążyć pokonać pozostały odcinek jezdni, zwiększając nieco własną prędkość. Niestety, kierowca samochodu, całkowicie zresztą uprawniony do takiej reakcji, będąc przekonany, że cofnę się na wysepkę z szybkością określaną w Regulaminie jako „piesza ucieczkowa II”, po wyjściu z zakrętu zwiększył swą prędkość do ok. 50 km/h.
W tej sytuacji nieuchronnie — zdawałoby się — zbliżającego się brutalnego złamania przeze mnie Obowiązku Zapewnienia Pojazdom Bezpiecznego Przejazdu kierowca cudem po prostu uniknął zderzenia ze mną, które z pewnością skutkowałoby trwałym zniszczeniem części karoserii samochodu i jego przednich świateł. Szczęśliwym jednak zbiegiem okoliczności skuteczność hamulców samochodu przewyższała zalecenia Regulaminu. Dzięki temu nie doszło do przypuszczalnych szkód, jakie mogłabym wyrządzić w razie wystąpienia zderzenia.
Pragnęłabym — uznałam, że był już najwyższy czas na wyrażenie ekspiacyjnej gotowości — w ramach zadośćuczynienia za mój wysoce lekkomyślny postępek, uiścić w imieniu kierowcy karę z tytułu nadmiernej skuteczności hamulców jego pojazdu, wypłacić mu gotówką odpowiednią sumę, stanowiącą rekompensatę za zniszczenie opon przy hamowaniu, a także przekazać pewną znaczącą kwotę na konto twórców Regulaminu oraz wszystkich, którzy przyczyniają się do stałego podnoszenia bezpieczeństwa i komfortu naszego życia. Jedynym moim zmartwieniem — zmierzałam ku końcowi zeznania — pozostanie na długi czas świadomość, iż mój czyn wywarł tak wielkie i negatywne wrażenie na kierowcy, że nie potrafił się z niego otrząsnąć przez następne pół godziny. Zresztą dowodem na pozostawanie przez niego w tym stanie było wykrzyczenie pod moim adresem kilku uwag określanych w Regulaminie jako „wiązanka nr III”. Niestety, i w tym przedmiocie nie byłam bez winy! Na samym środku przejścia, pozostając w stanie lęku, że stanę się przyczyną wypadku, wygłosiłam pod adresem kierowcy wykrzyknienie o treści: „Ty cholerny baranie!”, zagrożone karą więzienia do lat trzech. Będę się zresztą ubiegała o zaniechanie wobec mnie tej kary, ponieważ choruję na astmę i mój nocny kaszel mógłby stanowić przeszkodę w sprawiedliwym śnie innych odsiadujących.
Anioł Stróż wstał z łóżka i klepnął mnie przyjacielsko po ramieniu.
— No, to na mnie już czas. Spróbuję ci jakoś pomóc. Aha! Masz pozdrowienia od mojego starszego kolegi. Kiedyś to on cię inwigilował, niestety teraz jest na bezrobotnym. Miał przestarzałe poglądy. Ale lubię czasem z nim pogadać. W swoim czasie był sławny. To on pozował do tych naiwnych obrazków ze spróchniałą kładką nad rozszalałą w dole rzeczką. Wtedy był z niego kawał pięknego chłopa.
— Ty też nie ułomek — próbowałam być sympatyczna.
— No! — ucieszył się mój gość. — Ja zresztą też jestem gwiazdorem. Najbardziej wzięta w mieście agencja kręci wizje holograficzne ze mną jako Supermanem. Już niedługo będą działały w najruchliwszych punktach stolicy. Trochę się to wszystko przeciąga, bo nasi prawnicy jeszcze pertraktują z wytwórnią na temat wysokości mojej gaży. Ale jesteśmy już po pierwszych próbach. Mówię ci, pomysł jest świetny! Przygotowujesz się do przejścia przez jezdnię, a tu ci się pokazuje trzymetrowa postać (to ja!), w różnych pozach. Największe wrażenie robi podobno ta z nogą wyciągniętą do kopniaka. Nagranie jest multimedialne. Kiedy na rękach przenoszę bezpiecznie samochód, włącza się muzyka Haendla, fragment Samsona. No, to cześć!
Wyglądało na to, że mogę mieć już z głowy kilkudniowe niepokoje. Ten mój Anioł Stróż to równy gość, choć bardzo się różni od swego starszego kolegi, który w czasie bombardowania przenosił mnie — wtedy malutkie dziecko — z domu do schronu, a potem przez całe lata pojawiał się wiernie w chwilach szczególnego niebezpieczeństwa i przywracał duszy spokój prostymi, często naiwnymi słowami. I chyba nigdy nie mówił mi o swojej gaży czy prawnikach. A propos — jak Superman wymawiał stuprocentowo przecież polskie słowo „prawnicy”? Z akcentem na „a”! Mój stary Anioł położyłby akcent prawidłowo, zgodnie z paroksytonicznym duchem naszego języka. A na pożegnanie powiedziałby pewnie „Szczęść Boże”...