ZZ Narzeczona dla Draco



Narzeczona dla Draco
czyli
Komedia w czterech aktach i piętnastu scenach
w chwili szaleństwa popełniona

Występują:

Lucjusz Malfoy - ojciec głównego bohatera/ofiary*
Narcyza Malfoy - matka głównego bohatera/ofiary*
Dracon Malfoy - główny bohater/ofiara*
Harry Potter - sekretny przyjaciel numer jeden głównego bohatera/ofiary* (dziwne, ale prawdziwe)
Ronald Weasley - sekretny przyjaciel numer dwa głównego bohatera/ofiary* (z tego co wiem, to Potter go przytargał)
Pansy Parkinson - kandydatka numer jeden
Milicenta Buldstrode - kandydatka numer dwa
Hanna Abott - kandydatka numer trzy
Cho Chang - kandydatka numer cztery
Hermiona Granger - kandydatka numer pięć
Ginevra Weasley - kandydatka numer sześć
Severus Snape - Anioł Zemsty
Fred Weasley - narrator numer jeden (też nie wiemy, jak to się stało; Autorka nie ponosi odpowiedzialności za jego czyny)
George Weasley - narrator numer dwa (zważywszy na obecność jego brata, TO jest całkowicie normalne, ale Autorka i w tym przypadku zrzeka się odpowiedzialności)

Gościnnie:

Lord Voldemort - Sami-Wiecie-Kto, Największy Bydlak, Czarny Pan, osoba błogosławiąca związek (spytajcie Lucjusza, o co tu chodzi)
Bellatriks Lestrange - eee… trudno powiedzieć, co ona tu robi
Laska - z wężem; nieodłączny element Lucjusza; ostatnio widziana na urlopie na Karaibach, ale po długich pertraktacjach zgodziła się wystąpić
Diabeł - sam się tu wpakował; Autorka zrezygnowała już z wszelkiego oporu

* niepotrzebne skreślić

Akt pierwszy
czyli początek boleści

Scena pierwsza
czyli wieści tragiczne



Salon w Malfoy Manor. Piękne popołudnie, do pokoju wpadają promienie słońca, co niezwykle irytuje właściciela domu. W salonie stoją Lucjusz i Narcyza Malfoyowie, w stojącym w rogu fotelu wygodnie rozparty siedzi Fred Weasley, po przeciwnej stronie okna, w tej samej pozycji siedzi George.

Fred Weasley:
Cóż, jak widać na załączonym obrazku mamy piękne popołudnie.

George Weasley:
Nawet bardzo piękne.

Fred:
I właśnie w to piękne, słoneczne popołudnie, niedługo po siedemnastych urodzinach Dracona, jego cudowny ojciec…

George: (uroczystym głosem)
Lucjusz było mu na imię.

Fred:
Tak, więc… Jego wre… eee… cudowny ojciec, Lucjusz i jego wielkiej urody matka…

George:
… o pachnącym imieniu Narcyza…

Fred:
… postanowili oznajmić wspaniałą wiadomość swojemu syneczkowi, który…

George:
… wcale nie był z tego powodu szczęśliwy.

Fred:
Wspaniałe wiadomości od Lucjusza zwykle nie wróżyły niczego dobrego.

Do salonu ostrożnie wchodzi Draco Malfoy.

Draco:
Matko, ojcze, chcieliście mnie widzieć.

Lucjusz:
Tak, Draconie. Chcemy ci coś oznajmić.

Draco: (mamrocząc pod nosem)
Cóż za łaska.

Narcyza:
Mówiłeś coś, synu?

Draco: (z ironicznym uśmieszkiem)
Ależ nie, matko, musiało ci się wydawać.

Lucjusz: (poirytowany)
Mogę kontynuować? Wybiliście mnie z rytmu.

Narcyza:
Wybacz, drogi mężu.

Lucjusz:
Wybaczam.

Draco: (pod nosem)
Salazarze, muszę to zapisać w kalendarzu.

Lucjusz:
Niedawno skończyłeś siedemnaście lat, jak mi się zdaje.

Draco: (z wahaniem)
Taak, i co z tego?

Fred:
Draco miał złe przeczucia. Ojciec nigdy nie pamiętał o jego urodzinach.

Lucjusz:
Najwyższy czas, żeby znaleźć ci narzeczoną.

Narcyza:
Odpowiednią narzeczoną.

Lucjusz:
Jak najbardziej odpowiednią.

George:
Biedny Draco zaniemówił. Z wrażenia. Miał nadzieję, że pozostanie wolnym od wszelakich trwałych związków jeszcze przez dłuższy czas. Skończył marne siedemnaście lat, przed sobą całą wspaniałą młodość, a jego rodzice mieli zamiar uwiązać go na wieki przy boku jakiejś idiotki.

Fred:
Odpowiedniej idiotki.

George:
Nawet bardzo odpowiedniej. Draco stracił głos. Nie był w stanie wykrztusić słowa, nie mówiąc już o swoich zwykłych wrzaskach i kpinach. Nie mógł myśleć. Czuł tylko, że…

Fred:
… został zdradzony.

George:
Ktoś zdradził rodzicom datę jego urodzin. I powiedział ile ma lat. Powoli zaczynała kiełkować w nim…

Fred:
… wściekłość.

Narcyza: (zaniepokojona)
Synu? Dobrze się czujesz? Dlaczego nie reagujesz na radosne wieści?

Draco: (do siebie)
A reaguję, reaguję, ale w nieco odmienny od oczekiwanego sposób.
(głośno, chłodnym, wystudiowanym tonem)
Matko, czy naprawdę oczekujesz, że się poniżę i będę skakał z radości?

Lucjusz: (z dumą)
Mój syn!

Draco: (pod nosem)
Z całą pewnością. Niestety.
(do ojca)
Czy wolno mi już odejść? Muszę się nieco… eee… przygotować.

Lucjusz:
Oczywiście.

Draco wychodzi z salonu.

Lucjusz:
Moja krew. Od razu pomyślał o swoim imidżu.

Narcyza: (z czułym westchnieniem)
Jaki ojciec, taki syn…

Fred:
Wielce filozoficzne stwierdzenie.

George:
Aczkolwiek nieco błędne.

Fred:
W tym wypadku.

Scena druga
czyli Ratujcie mnie!



Pokój Dracona. Kotary w oknach są zasłonięte. Draco leży na łóżku ukrywając twarz w dłoniach. Obok przycupnął Harry. Ron stoi przy drzwiach i z obrzydzeniem spogląda na Draco. Fred i George stoją po obu stronach okna.

Fred:
Kiedy tylko nasz mały Ślizgonek…

Draco: (gwałtownie podnosząc głowę, z gniewem)
Nie jestem mały!

George:
Ależ oczywiście, nie jesteś.

Fred:
Wracając do tematu, kiedy nasz uroczy Ślizgonek uwolnił się od dumnych spojrzeń swoich dumnych rodziców…

George:
Zawsze był dobrym aktorem.

Fred:
… i pomimo oszołomienia dojść w jakiś sposób do swojego pokoju, natychmiast padł na łóżko i zaczął wypłakiwać się na ramieniu przyjaciela.

George:
Albo raczej koło ramienia.

Draco (wściekły)
Malfoyowie nie płaczą!

Fred:
Jasne, jasne, ale nie wypadaj z roli.

Draco (z udawanym szlochem)
Och, ja nieszczęsny, któż mi dopomoże,
Czy znajdzie się choć jedna dobra dusza może?

Ron:
Malfoy, gadasz wierszem.

Draco:
Tylko w skrajnych przypadkach skrajnego załamania skrajno-nerwowo-depresyjnego.

Ron:
A teraz od rzeczy.
(do braci)
Może on ma gorączkę?

George: (wzruszając ramionami)
Może. Kto go tam wie?

Draco: (nadal zawodząc)
Niech z Krainy Cieni
Dobra Wróżka bieży,
Na pomoc nieszczęsnej mej duszy.
Sztylet w dłoń mi dajcie,
Miecz mi w serce wbijcie,
Ma godzina bowiem nadeszła.
Trucizny dwa łyki
Me życie zakończą
I uwolnią z rąk dusicielki.

Harry:
Uspokój się Draco, wymyślimy coś.

Draco:
Avadą niech Lord strzeli mi od razu… Zaraz, czekaj Potter. Powiedziałeś, że coś wymyślisz?

George:
Ściślej mówiąc, powiedział, że coś wymyślicie.

Draco:
Cicho siedź, Weasley. Jesteś tu tylko narratorem.
(do Harry'ego, z nadzieją)
I co, wymyśliłeś już coś, Potter?

Harry:
Eee… Nie. Ale myślę.

Draco:
To myśl, a ja się zdrzemnę. Ta rozmowa z ojcem wyczerpała mnie psychicznie.

Ron:
I kto by pomyślał, że ty taki słaby jesteś, Malfoy. Biedactwo, zejście i wyjście po schodach tak bardzo cię zmęczyły. Jak ty w ogóle na lekcje docierasz.

Draco:
Weasley…

Fred, George, Ron:
Który?

Draco:
Weasley… No… Ten…

Harry:
Ron, chyba.

Draco:
Właśnie, Ron. Więc, Weasley, ja właśnie wpadłem na pomysł. Wynajmiemy waszą szlamę…

Harry i Weasleyowie:
Nie nazywaj Hermiony szlamą!

Draco:
Dobra, dobra. To wynajmiemy szla… Granger, żeby nam zrobiła eliksir wielosokowy, dodamy tam mój włos, wypijesz porcyjkę i mnie zastąpisz. Znajdą ci narzeczoną z dobrego rodu, będziesz sobie co godzinkę pociągał eliksir, a ja będę ci do końca życia dostarczał mych włosów. Co ty na to?

Ron:
Zwariowałeś, Malfoy? Narzeczona to twój problem

Harry:
Spokojnie, Ron. On tylko żartował.

Draco:
Wcale nie.

Harry: (z naciskiem)
Wcale tak.

Draco:
Skoro tak mówisz…

Harry:
Mówię. A teraz idź spać i daj mi myśleć. Mimo wszystko jestem w tym lepszy niż ty.

Draco: (ironicznie)
Dzięki za komplement, Potter.

Harry:
Nie ma za co. Dobranoc.


Akt drugi
czyli intryga nabiera rozpędu

Scena pierwsza
czyli Potter przybywa na ratunek



Nadal pokój Dracona. Szanowni narratorzy siedzą po obu stronach łóżka, na którym śpi Draco i drzemią. W fotelu pod ścianą chrapie Ron. Tylko Harry niespokojnym krokiem przemierza pokój. Co jakiś czas przystaje, potrząsa głową i znowu rusza. Nagle zatrzymuje się z wyrazem olśnienia na twarzy.

Harry:
Mam!

Fred i George: (nagle wyrwani ze snu, razem)
Co masz?

Harry: (konspiracyjnym szeptem)
Pomysł.

Fred:
Aaa… Pomysł.

George: (zdziwiony)
Ty? A nie Hermiona?

Harry:
Ja. Tak jest w scenariuszu. Sprawdziłem.

George:
Chyba, że tak.

Fred: (szturchając Malfoya)
Te, fretka, obudź się. Harry ma pomysł.

Draco: (przecierając oczy, rozespanym głosem)
Nie jestem fret…

Fred i George:
Tak, jasne, wiemy.

Harry: (zdenerwowany)
To chcecie poznać ten plan, czy mam sobie iść? Nie mam czasu tu tkwić. Mam na głowie ratowanie świata.

Draco: (kpiąco)
Och, wybacz Potter. Myślałem, że trochę więcej dla ciebie znaczę.

Harry: (szeptem)
Oni nie muszą o tym wiedzieć.

Draco:
Skoro tak twierdzisz.

Harry:
Twierdzę. A teraz siedź cicho. Ron! Wstawaj! Musisz nam pomóc.

Ron:
Pomóc? A kogo dzisiaj ścigamy?

Harry:
Potencjalne narzeczone Draco.

Ron:
A niby dlaczego?

Harry:
Bo jesteś moim najlepszym przyjacielem…

Draco: (na stronie)
Najlepszym zaraz po mnie.

Harry:
… i wierzę, że mi pomożesz.

Draco (nadal na stronie)
Jasne, że pomoże. Jest Gryfonem.

Ron (zrezygnowany)
Ech…

Draco: (radośnie, do siebie)
A nie mówiłem?

Harry:
Wszystko, co musimy zrobić, to znaleźć dwie kandydatki, które wedle prastarej tradycji wybiera sobie kandydat, dorzucić je do czterech wybranych przez rodziców, dowiedzieć się, kogo wybiorą oni i przygotować odpowiednio niewybredne komentarze.

Ron:
Tylko tyle? Mam dwie kandydatki, które jego kochani rodziciele na pewno odrzucą.

Draco:
Niewiarygodne, Weasley myśli.

Harry:
Zamknij się, Draco!

Weasleyowie:
Zamknij się, Malfoy!

Harry:
Aaa! Zamknijcie się wszyscy!

Cisza

Harry:
No, tak lepiej. Ron, jakie to kandydatki?

Ron: (z szatańskim uśmieszkiem)
Hermiona i Ginny, oczywiście.

Draco (najpierw osłupiały, nagle wybucha niepohamowanym śmiechem)
Granger i Weasleyówna w salonie Malfoyów! Mam nadzieję, że ojczulek zejdzie na zawał, zabierając przy okazji matkę.

Harry:
No, to teraz musimy jeszcze dowiedzieć się, jakie kandydatki przygotował dla ciebie tatuńcio i wymyślić im wady.

Ron:
I powiadomić Hermionę i Ginny o naszym planie.

Draco:
I modlić się, żeby zadziałał.

Scena druga,
czyli siatka szpiegowska Weas
leyów



Gabinet Lucjusza Malfoya. Lucjusz pochyla się nad biurkiem i pracowicie notuje coś na pergaminie eleganckim piórem.

Lucjusz:
Hmm… Tak, ona zdecydowanie byłaby najlepsza. Tak przynajmniej sądzę. I moja żona też. W końcu razem ją wybraliśmy.

(Stawia krzyżyk na pergaminie)

Nie, nie… Niemożliwe. Nigdy bym nie pozwolił, żeby taki… ktoś… wszedł do mojej rodziny.

(Wykreśla nazwisko)

Hmm… To byłoby zaiste ciekawe połączenie. Ewentualnie mógłbym się zgodzić.

(Kolejny krzyżyk)

(Zza drzwi dochodzi stłumiony głos Narcyzy)

Narcyza:
Mężu! Chodź na chwilkę! Potrzebuję twojego autorytetu!

Lucjusz: (zdziwiony, do siebie)
Autor-czego? Ja nie jestem żadnym autorem. Jeśli nie liczyć moich Kronik*, ale to co innego. O co może jej chodzić z tym autorczymśtam? Chyba umrę z niepewności, jeśli nie spróbuję się dowiedzieć. Żony są naprawdę dziwne.

(Wstaje, bierze laskę i wychodzi, zza fotela wychyla się Fred, a zza zasłony George)

Fred:
Uff… Myślałem, że już nigdy nie wyjdzie.

George:
Ja też. Ale wiesz co? Bierzmy to i wiejmy.

Fred:
Popieram. Nie chcę oberwać tą laską.

(Na palcach podchodzą do biurka)

George:
I na co nam przyszło? Mieliśmy być tylko narratorami.

Fred:
Wiesz, jak to jest… Jak Harry i Malfoy są w pobliżu, niczego nie możesz być pewien. Nawet roli narratora.

George: (łapiąc pergamin i szybko przepisując nazwiska)
Ale chcę być pewny całości mojego ciała. Wiejemy.

(Podbiegają do drzwi, nagle spostrzegają, że klamka drży; Fred rzuca się za fotel, a George za kanapę; do pokoju wchodzi Lucjusz i z gracją siada przy biurku; bliźniacy podchodzą do drzwi i otwierają je; na odgłos skrzypnięcia Lucjusz zamiera, ale nie odwraca się)

Lucjusz:
Jest tu ktoś?

Fred: (zmieniając głos)
I tak i nie. To tylko ja, twoja upiornie straszna już za życia teściowa.

Lucjusz: (spokojnie, wracając do pisania)
A, chyba, że tak. Czuj się jak u siebie, mamo.

(Fred i George wybiegają z gabinetu)

Lucjusz: (głęboko zamyślony)
Jedno mnie tylko zastanawia. Po co duch miałby otwierać sobie drzwi? Czy to dlatego, że moja teściowa jest za gruba, czy też może, nie daj Slytherinie, jej śmierć była tylko głupim kawałem?

Scena trzecia,
czyli nieprzewidziane plany Madame Malfoy



Korytarz. Fred i George nadbiegają od strony gabinetu Lucjusza. Od strony przeciwnej nadchodzi głęboko zamyślona Narcyza. Weasleyowie szybko chowają się w najbliższą wnękę.

Narcyza: (szeptem)
… ma rację oczywiście, ale te wszystkie statusy i tytuły… Kto wie, czy są prawdziwe? A mój syn musi mieć najdoskonalszą narzeczoną. Jakby tu sprawdzić, czy będzie go godna? Kazać jej zaśpiewać? Nie, to bez sensu. Nie każda dama ma dobry słuch. Spojrzeć na stopy? Nie jesteśmy w Chinach. U nas nie krępuje się stóp, a i nie bawimy się w Kopciuszka, tylko Księżniczkę na Ziarnku Grochu[i]. [i]Księżniczkę na… Zaraz, to jest to! Muszę tylko szybko znaleźć gdzieś nasionko mandragory… Grudek! Chodź tu natychmiast!

Fred: (z wnęki, powracając do roli narratora)
I z gracją odbiegła w stronę czegoś…

George:
Prosimy o wybaczenie, ale nie znamy rozkładu domu.

Fred:
A teraz przepraszamy, musimy zanieść pomyślne wieści.

Scena czwarta,
czyli A niech to hipogryf stratuje!



Pokój Dracona.

Draco: (z głupią miną)
W Księżniczkę na Ziarnku Grochu? Moja matka zwariowała!

Harry:
To taka bajka. Zaraz, jak to było?

Hermiona:
Matka księcia wsadziła ziarnko groszku pod całe mnóstwo kołder i pierzyn, żeby sprawdzić, czy ukochana jej syna jest prawdziwą księżniczką. Kiedy dziewczyna obudziła się rano, była cała obolała i to przekonało wszystkich, że jest księżniczką.

Ron:
Co przekonało?

Ginny:
To, że poczuła to ziarnko przez te wszystkie kołdry, palancie.

Draco:
A niech to hipogryf stratuje, tyle zachodu po to, żeby mi wybrać narzeczoną?

Harry: (spoglądając czule na Draco)
Bezsens.

Draco:
Czy to zmienia coś w naszym planie?

Harry:
Nic, a nic. I tak nie zgodzisz się na żadną z proponowanych, rodzice nie zgodzą się na twoje, więc do próby groszku czy tam mandragory zapewne w ogóle nie dojdzie.

Draco: (marzycielskim tonem):
I będziemy mogli pojechać w podróż dookoła świata…

Akt trzeci,
czyli Próba na Narzeczoną


Scena pierwsza,
czyli Masz rację, Synu



Salon Malfoyów. Meble zsunięte pod ścianę. W jednym rogu na zielonym fotelu siedzi Draco. Za fotelem ukrywa się Harry. Za zasłonami, takoż zielonymi, Fred i George. W drugim kącie pokoju na fotelu, a jakże, również zielonym, zasiada, bynajmniej nie ukrywając się, Lucjusz. Przy drzwiach stoi jego małżonka. Za piętnastowieczną komódką, tym razem nie zieloną, ukrywa się Ron.

Lucjusz: (władczo)
Myślę, że możemy zacząć prezentację. Żono, wprowadź kandydatkę numer jeden.

Narcyza:
Jak sobie życzysz, mężu.
(Wychodzi z pokoju)

Lucjusz: (do Draco)
Sam ją wybierałem. Na pewno ci się spodoba.

Draco: (pod nosem)
Absolutnie.

(Wchodzi Narcyza, a za nią jakaś dziewoja spowita w jedwabie, z takowym jedwabiem zarzuconym na twarz)

Narcyza: (jak ci goście w telewizji, kiedy kogoś zapowiadają)
Przed państwem kandydatka numer jeden! Pansy Parkinson!

(W pokoju zalega cisza; dziewoja dalej stoi sztywno przy drzwiach, Lucjusz i Narcyza wpatrują się w syna z oczekiwaniem, syn wpatruje się w dziewoję, takoż ukryci Harry, Ron i bliźniacy, a dziewoja ani myśli zdjąć jedwabie z głowy)

Fred: (dyskretnie)
Pst, Pansy. Pansy, zdejmij to coś z głowy.

(Dziewoja nie reaguje)

George: (mniej dyskretnie)
Hej, Parkinson. Odsłoń gębę.

Fred: (do George'a)
Delikatniej. Mówisz do damy.

George:
Pff... Jakiej tam damy? Ona ma tyle z damy, co ja z dżentelmena.

Fred:
W sumie racja. A poza tym akcję nam hamuje.

George:
To się da załatwić.

(Wychodzi z kryjówki; zwraca się do Lucjusza i Narcyzy)

Wy mnie nie widzicie. Jestem wytworem waszej chorej wyobraźni.

Lucjusz:
Jak sobie życzysz.

George:
Dziękuję uprzejmie.

(Podchodzi do dziewoi i zaczyna ściągać jej z głowy jedwabie; dziewoja się opiera, szamoczą się, ale po chwili wygrywa George i jedwabie opadają na podłogę)

No, załatwione. Możemy wracać do akcji.

Fred:
Twoja kolej, Malfoy.

Malfoyowie:
Który?

Fred: (wzruszając ramionami)
Wszystko jedno.

Draco:
To ja powiem, co mam do powiedzenia i pozbędziemy się tej… eee… jej stąd.
Więc…

Hermiona: (zaglądając dyskretnie do środka)
Nie zaczyna się zdania od więc.

Draco: (zirytowany)
Wiem. A teraz zjeżdżaj, to nie twoja kolej.
Więc, jak mówiłem, Pansy… Ekhm... Nie chciałbym być nieuprzejmy, wszak to niegodne dżentelmena, ale nie mogę przecież kłamać, bo i to nie jest go godne. Jakby to powiedzieć? Matko, czy uważasz za słuszne, żeby twój syn pokazywał się z kimś o takiej fizjonomii? Z kimś o twarzy, nie przymierzając, mopsa?

Narcyza: (zdziwiona)
A wiesz, mężu, że on ma rację?

Lucjusz: (przyglądając się Pansy)
Chyba wiem. Ale jej pochodzenie…

Narcyza:
Racja. Do czegoś zobowiązuje.

Draco: (wystraszony)
Do czego?

Narcyza: (znowu zdziwiona)
Jak to do czego? Do PNN!

Draco (głośno, ze zdziwieniem) i Harry: (cicho, także ze zdziwieniem)
PNN?

Narcyza:
Próba na Narzeczoną.

Draco (głośno) i Harry (cicho)
Aha.

Lucjusz:
Cóż za elokwencja, synu. Ale nie hamujmy akcji. Ona sama w sobie ma dość zahamowań. Panno Parkinson, proszę tu podejść.

(Dziewoja, o której wiemy już, że to Pansy, podchodzi z wahaniem, Lucjusz ze swojej nieodłącznej laski z wężem wyciąga różdżkę, takoż z wężem)

Crucio!

(Pansy piszczy, Lucjusz przerywa zaklęcie, wszyscy patrzą na Pansy z wyczekiwaniem, po dłuższej chwili ciszy, Narcyza nie wytrzymuje napięcia)

Narcyza:
I jak?

Pansy:
A jak ma być? Trochę boli, ale bolało gorzej. Co to ja Cruciatusem w życiu nie oberwałam, czy jak?

Lucjusz:
Masz rację, synu. Ona się nie nadaje. Dobranoc, panno Parkinson.

(Pansy klnąc pod nosem wychodzi, w drzwiach kopie ze złością rzucone na ziemię jedwabie z jej własnej głowy)

Narcyza:
W takim razie przejdźmy do kandydatki numer dwa.

(Wychodzi z pokoju, po chwili wraca z postawnym dziewczęciem spowitym w… hmm… właściwie nie spowitym w nic szczególnego poza skąpą różową satynową koszulką nocną z satynowym szlafroczkiem na głowie; dziewczę zderza się z framugą, Narcyza z wysiłkiem je podtrzymuje i powoli wprowadza do pokoju)

Draco: (jęczy cicho)
O nie.

Lucjusz:
Co nie?

Draco:
Nic, nic. Powiedzcie mi lepiej szybko, że to Milicenta Buldstrode, ja powiem, że nie mogę ożenić się z kobietą dwa razy większą ode mnie, która byłaby zdolna powalić mnie jednym ciosem i przejdźmy do następnej kandydatki.

Fred:
W pokoju zaległa absolutna cisza. Milicenta ściągnęła z głowy swój szlafroczek…

George:
No, ściągaj, ale już!

(Milicenta ściąga szlafroczek z głowy)

Fred:
Narcyza spoglądała na syna w osłupieniu. Takoż i jej niewierny…

Lucjusz:
Ciii!

Fred:
… małżonek. Draco zakrył sobie usta rękoma…

(Draco zakrywa usta rękoma)

George:
… przerażony, że palnął gafę.

Fred:
Ale na szczęście…

George:
Lub nieszczęście, zależy od punktu widzenia i zaopatrzenia.

Fred:
… na posterunku pozostał Harry Potter, Chłopiec, Który Przeżył, Przyszły Zbawca Świata…

Harry: (wysuwając głowę zza fotela)
Fred, daruj sobie.

Fred: (salutując)
Tak jest, sir.

George:
Jak mówił mój szlachetny brat, na posterunku tkwił Harry, który poszeptał coś do Draco kątem ust i Draco był gotów stawić czoła wrogom wszelkiej maści i rodzaju.

Fred:
W tym konkretnym przypadku, Ojcu i jego Lasce.

Draco:
No co, przecież każdy pozna Milicentę. Drugiej takiej świat nie widział.

Lucjusz: (uważnie lustrując dziewczę)
Racja. Ale z uwagi na rodzinę… Crucio!

(Milicenta zwala się na ziemię, dwór drży w posadach, ściana zaczyna pękać, wystraszony Lucjusz zdejmuje zaklęcie, Milicenta wstaje i otrzepuje z kurzu swoją satynową koszulkę nocną)

Narcyza:
I co?

Milicenta:
I nic.

Lucjusz:
Tak myślałem. Żegnaj.

(Milicenta wychodzi, ciągnąc za sobą swój szlafroczek)

Narcyza:
To może ja pójdę po kandydatkę numer trzy.

Lucjusz:
Idź.

Narcyza:
Idę.

George:
Poszła.

(Narcyza wychodzi)

Fred:
Po chwili wróciła z kandydatką numer trzy.

(Wchodzi Narcyza, a za nią dziewczątko drobnej postury spowite w szkolną szatę z twarzą spowitą w kaptur)

Narcyza: (głosem zmęczonego showman'a)
Przed państwem kandydatka numer trzy! Hanna Abott!

(Dziewczątko, nieco zalęknione, ściąga kaptur z głowy i ze strachem spogląda na Malfoya, Lucjusza i jego Laskę)

Hanna: (piskliwym, niemal histerycznym głosem)
Niech on mnie więcej nie dotyka!

(Następuje chwila ciszy)

Ron: (wychylając się zza komódki)
Jak widać wszystkim odebrało mowę. Nawet moim braciom, a to nie lada wyczyn. Ale może wrócimy do akcji?

Fred:
Możemy. Tylko tego nie ma w scenariuszu. Trzeba myśleć.

George:
Ała. To boli.

Draco: (z szatańskim uśmieszkiem)
Boli? Toż to ułatwia sprawę.

Fred:
Naprawdę? A jak?

Draco:
A tak. Matko, chyba nie sądzisz, że mógłbym ożenić się z kobietą, której pożąda mój ojciec? Będzie się do niej dobierał przy każdej okazji. A jego Laska mu w tym pomoże. Chyba nie chcesz, żeby twój mąż zdradzał cię z żoną twojego syna.

Narcyza: (warcząc na Lucjusza)
On ma rację, mężu. Nie możemy do tego dopuścić.

Lucjusz:
Zawiązujecie sojusz?!

Draco i Narcyza: (wyjątkowo zgodnie)
Tak!

Lucjusz: (potulnie)
Skoro tak, to niech wam będzie. Ale tradycji musi stać się zadość.

Hanna:
Laska przy sobie, brutalu.

Lucjusz:
Jak sobie życzysz, mademoiselle. Crucio!

(Hanna mdleje. Lucjusz przerywa zaklęcie. Narcyza cuci dziewczątko)

Narcyza:
I jak się czujesz? Boli cię coś?

Hanna:
Nic nie poczułam. Zemdlałam ze strachu.

Lucjusz:
W takim razie dziękujemy. Do zobaczenia.

Hanna:
Chyba do nie zobaczenia. Żegnam.

Fred:
I poszła. W ten sposób Draco pozbył się trzech potencjalnych narzeczon.

Hermiona: (zaglądając dyskretnie do środka)
Narzeczonych!

Fred:
Tak, tak. Ale znikaj. W tej scenie nie występujesz.

(Hermiona, albo raczej jej głowa, wycofuje się)

Fred:
Pozbył się więc trzech potencjalnych narzeczonych, które z takim trudem wybrał jego dotknięty megalomanią ojciec.

George:
Należało się jeszcze pozbyć ostatniej. Ale coś mówiło Draco, że tym razem nie będzie tak łatwo.

Scena druga
czyli A idź do diabła!



Nadal Salon Malfoyów. Na scenie te same osoby, w tych samych miejscach.

Lucjusz:
Cóż, synu. Odrzuciłeś już trzy kandydatki. Została ostatnia. I mam szczerą nadzieję, że tym razem ci się spodoba.

Draco: (pod nosem)
Szczerze wątpię.

Harry: (jeszcze bardziej pod nosem)
Ja jeszcze szczerzej.

Ron: (także pod nosem)
A on wie, co mówi. Ma doświadczenie.

Lucjusz:
Mówiłeś coś, synu?

Draco:
Skądże znowu. Dajcie lepiej ostatnią kandydatkę i zakończmy wreszcie tę farsę.

Lucjusz:
Farsę? To coś od farszu?

Draco: (uderzając się ręką w głowę)
Morgano, i on jest moim ojcem?

Lucjusz:
Co tam znowu mamroczesz, synu?

Draco:
Nic. A farsa to inaczej komedia.

Lucjusz:
Aha.

Fred:
Nastąpiła chwila ciszy. Draco z nudów zaczął oglądać własne paznokcie, Lucjusz nerwowo uderzał Laską o ziemię, z czego Laska zdecydowanie nie była zadowolona. Narcyza stała przy drzwiach i nic nie rozumiała. Harry zamienił się z aniołem na cierpliwość, ale i ta była już na wykończeniu, a Ron coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że zanim to się skończy nabawi się trwałego urazu kręgosłupa.

George:
Widząc, że ojciec jest zbyt zajęty nauką nowego słowa, Draco postanowił wziąć sprawy w swoje ręce.

Draco:
Matko, wprowadź proszę kandydatkę numer cztery i niech to się wreszcie skończy.

Narcyza:
Mężu?

(cisza)

Mężu?

(znowu cisza)

Mężu?!

(jeszcze raz cisza)

Mężu!!!

Lucjusz: (zdezorientowany)
Ktoś coś mówił?

Narcyza: (zirytowana)
Tak. Ja. Możemy kontynuować?

Lucjusz:
Co?

Fred:
O Godryku…

Lucjusz:
Nie wymawiaj tego imienia w moim salonie. Bezcześcisz mój dom.

Fred: (wzruszając ramionami)
Jak sobie chcesz. O Helgo! Lucek, jak można być tak ograniczonym palantem?

Lucjusz: (z dumą)
Zawsze lubiłem ustanawiać rekordy.

Draco: (rozeźlony)
Cholera jasna, skończcie te pogaduszki, bo niszczycie mój debiut sceniczny!

George:
Właśnie. Mój też. I pozwól, Lucek, że się przyłączę do twej małżonki. Możemy kontynuować?

Lucjusz:
Ale co?

Narcyza: (zirytowana)
PNN.

Lucjusz?
PNN? A, PNN. Tak, tak.
(władczo)
Żono, wprowadź kandydatkę numer dwa.

Narcyza:
Chyba cztery.

Lucjusz:
Możliwe. Nie będę się kłócił. Zawsze byłem kiepski w matematyce. Jedyne co umiem liczyć to pieniądze.

George:
Narcyza przewróciła oczami i opuściła pokój, by po chwili powrócić z kandydatką numer cztery.

(Narcyza wychodzi, po czym wraca, a za nią stąpa wysoka dzieweczka spowita w suknię z najnowszej kolekcji Armaniego. Jej twarz zasłania welon podarowany jej prapraprapra do potęgi n-tej babce przez Szeherezadę)

Narcyza: (zła)
Kandydatka numer cztery! Cho Chang!

(Cho efektownym ruchem zdejmuje welon z twarzy, staje w prowokującej pozie, prezentując przy tym swoje wdzięki, mruga zalotnie oczami i takoż się uśmiecha)

Lucjusz: (z ciekawością)
I co ty na to, synu?

Draco: (pod nosem)
A ja na to jak na lato.

Lucjusz: (zirytowany)
Znowu mówisz do siebie.

Draco:
A ja coś mówię? Nudzi mi się.

Narcyza: (mrucząc)
Mnie też.

Cho: (miękko, podchodząc bliżej)
Draco, powinniśmy się lepiej poznać.

Draco: (zdumiony)
A po co?

Cho: (uśmiechając się drapieżnie, ciągle podchodząc bliżej)
Żebyś mógł poznać moje zalety.

(Draco zrywa się z fotela i cofa się pod ścianę)

Draco:
Wcale nie jestem pewien, czy chcę je poznać.

Cho: (stając przed Draco, do jego ucha)
Ależ tak, chcesz, gwarantuję.

Lucjusz: (do Narcyzy, konspiracyjnym szeptem)
Zostawmy ich samych.

(Narcyza wychodzi nie racząc odpowiedzieć. Lucjusz też wychodzi, ale zostaje za uchylonymi drzwiami i podgląda z pomocą Laski)

Cho:
Och, Draconku, zawsze chciałam się z tobą zaprzyjaźnić. Jesteś taki przystojny, taki wspaniały, wysportowany, cudowny.

Draco: (wyślizgując się z jej objęć)
I wredny, nie zapomnij. Jestem Ślizgonem. Muszę być wredny.

Cho:
Ale ja kocham mrocznych sukinsynów.

Draco:
To idź do Snape'a.

Cho:
Przyszłam do ciebie.

Draco:
Ale ja cię nie chcę.

Cho:
Dlaczego?

Draco:
Bo kocham… kogoś innego.

Cho:
Na pewno tę Granger! Ona zawsze kradnie mi chłopaków! Zabiję ją!

Draco: (pod nosem)
Droga wolna.

Ron: (szeptem do Malfoya, który akurat stoi przy jego komódce)
Malfoy!

Draco: (też szeptem)
No dobra, już dobra.

Cho: (zalewając się łzami)
To nie fair! Nic mi się nie udaje!

Draco:
Jak to nie? Udało ci się skutecznie odstraszyć Pottera. Zraniłaś go, ty wiedźmo! A on ma takie delikatne serduszko!
(cicho, do siebie)
I nie tylko serduszko.

Fred:
W tym momencie drzwi do salonu gwałtownie się otworzyły i stanął w nich czerwony za złości Lucjusz. Dla lepszego efektu groźnie wymachiwał Laską.

Lucjusz:
Czy ona chodziła z Potterem?!

Draco:
A tak, przez jakiś czas na piątym roku.

Lucjusz:
Dlaczego mi nie powiedziałaś?! Mój syn nie może ożenić się z kimś, kto dotykał Pottera!

Cho:
Mam to w nosie! Ciebie, ciebie i cały ten dom!

Draco:
O, to całkiem spory masz ten nos.

Cho:
Zamknij się! Wychodzę!

Draco:
A idź do diabła! Szczęśliwej podróży!

(Nagle na środku pokoju pojawia się Diabeł. Wszyscy patrzą na niego w osłupieniu)

Diabeł:
Kto miał iść do diabła? Oszczędzę mu fatygi.

Draco: (wskazując na Cho)
Ona. Ale nie musisz jej zabierać, jeśli nie macie wolnych miejsc.

Diabeł: (spoglądając na Cho z zainteresowaniem)
Wiesz, dla takich ślicznotek miejsce zawsze się znajdzie.

Cho:
Ślicznotek?

Diabeł:
Ślicznotek.

Cho:
Skoro tak, to idę z tobą. Tu nikt nie potrafi docenić mojej wielkiej urody.

Diabeł:
My z pewnością ją docenimy.

Cho: (podchodząc do niego)
Chodźmy więc.

Lucjusz:
A PNN?

Cho:
Obejdzie się.

Diabeł: (obejmując Cho)
Nie fatyguj się. Już nas nie ma.

(Diabeł i Cho znikają)

Fred:
Trzeba przyznać, że to było efektowne. Swoją drogą, Draco, jak to zrobiłeś?

Draco:
Nie wiem. Naprawdę.

George:
Mniejsza z tym. W sposób nietypowy i niezaplanowany, ale skuteczny, Draco pozbył się i czwartej kandydatki. Pozostały dwie, których z pewnością pozbędą się jego rodzice.

Fred:
Słońce za oknem promieniało, żeby opromienić świat. Draco promieniał szczęściem. Harry promieniał dumą. Ron promieniał nadzieją na rychły koniec i ratunek dla kręgosłupa. Lucjusz promieniał wściekłością. Laska promieniała irytacją. A Narcyza nie promieniała, bo jej nie było.

George:
Lucjusz posłał więc skrzata po małżonkę. Był niezwykle ciekaw, jakie kandydatki wybrał jego wspaniały syn.

Fred:
A jego wspaniały syn, mimo grozy sytuacji, którą właśnie przeżył, był ciekaw reakcji rodziciela.

George:
Zaiste. W zasadzie, my też jesteśmy ciekawi, więc może skończysz wreszcie pisać tę scenę?

Autorka:
W zasadzie mogę. Skoro tak ładnie prosisz.

Scena trzecia
czyli musimy zmienić dywan



Nadal salon Malfoyów. Lucjusz nerwowo przechadza się po pokoju. Narcyza siedzi w fotelu (zielonym, jak pamiętamy) i z wdziękiem pije herbatkę. Fred i George nadal kryją się za zielonymi zasłonami, Ron za piętnastowieczną komódką, a Harry za fotelem, na którym po chwili siada Lucjusz. Draconowi, który tym razem zajmuje miejsce przy drzwiach, serce podchodzi do gardła, ale jako prawdziwy arystokrata nie daje nic po sobie poznać.

Lucjusz: (siadając w fotelu)
Ten wieczór zdecydowanie obfituje w niespodzianki.

George:
Odkrył Amerykę.

Lucjusz:
Cóż, mój synu, wprowadź wybrane przez ciebie kandydatki.

Narcyza:
Tylko po kolei.

Lucjusz:
Tak, tak, po kolei. I nadaj im odpowiednie numerki. Trzy, siedem, czy tam ile teraz wychodzi.

Draco: (pod nosem)
O Merlinie, naprawdę nie wiem, jakim cudem Hogwart jeszcze stoi, skoro mój ojciec warzył w nim eliksiry. Przecież tam trzeba umieć liczyć.

Narcyza:
Odnoszę wrażenie, Draconie, że nabrałeś brzydkiego zwyczaju rozmawiania sam ze sobą.

Draco:
Odnoszę wrażenie, matko, że zmysły ci się pomieszały, bo zwracasz się do mnie po imieniu.

Fred:
Odnoszę wrażenie, że znowu mamy przestój akcji.

Narcyza:
Najmocniej przepraszam.

Draco:
Ja nie. Ja idę po kandydatkę numer pięć.

Lucjusz: (zdziwiony)
Już pięć?

George:
Tak się dziwnie składa.

(Draco wychodzi z pokoju. Po chwili wraca z istotą płci żeńskiej o rudych włosach. Istota spowita jest w dżinsy i zieloną koszulkę z napisem LIB bo WJO. Dla porządku zarzuciła na twarz welon - prezent od Billa, prosto z Egiptu, najlepszy gatunek.)

Draco:
Przed państwem kandydatka numer pięć! Ginewra Weasley!

Fred:
Istota powolnym ruchem zdjęła welon z twarzy, zwinęła go i wcisnęła do kieszeni.

(Istota powolnym ruchem zdejmuje welon z twarzy, zwija go i wciska do kieszeni.)

George:
W pokoju panowała absolutna cisza. Nikt nawet nie śmiał się poruszyć. Śmiał się tylko Ron, bo miny Lucka i Cyzi były naprawdę komiczne. Harry nie śmiał się śmiać, bo czuł grozę sytuacji, ukryty za fotelem Lucjusza. Draco nie śmiał się kwapić z wyjaśnieniami, bo Laska śmiała na niego groźnie łypać.

Fred:
Sytuację musiała ratować więc kobieta. Jak zawsze zresztą, czego uczy nas historia.

Ginny:
Cześć. Fajny pokój.

Lucjusz:
Co ona tu robi?! Brudny bachor zdrajców naszej czystej krwi, nie warta by nazywać się czarownicą! Zdrajczyni własnej krwi!

Ginny: (ziewając)
Wysiliłbyś się. To już słyszałam. Pani Black wykrzykuje to za każdym razem, kiedy tylko ktoś zakłóci jej wieczny spoczynek.

Narcyza:
Ciocia? A jak się miewa?

Ginny:
Toż mówię, że nie żyje. Ale jej portret ma się dobrze. Jeszcze nikt nie wymyślił, jak się go pozbyć.

Lucjusz:
Nie zgadzam się!

Ginny:
Na zdjęcie portretu? Nie musisz. I tak nie umiemy tego zrobić.

Lucjusz:
Na ciebie.

Ginny:
Za późno. O jakieś szesnaście lat.

Lucjusz:
Hę?

Ginny:
Wtedy się urodziłam. Trzeba było wówczas protestować. Teraz jest za późno.

Lucjusz:
I tak się nie zgadzam. Na twoją obecność w tym salonie, w tym domu, w życiu mojego syna.

Ginny:
Nie ma sprawy. Przykro mi Draco, twój ojciec nie zgadza się na nasz związek, a jego Laska jest zbyt groźna, żeby protestować.

Draco: (z pełnym rezygnacji westchnieniem)
Ech… Zawsze był wybredny.

Narcyza:
Ale PNN!

Lucjusz:
A, tak. Crucio!

(Ginny krzyczy krótko. Lucjusz zdejmuje zaklęcie. Ginny wstaje i otrzepuje dżinsy.)

Ginny:
Co to miało być? Myślałam, że stać cię na więcej.

Draco:
Aj, chyba nie przeszłaś próby.

Ginny:
Zdecydowanie nie przeszłam. Ale to jego wina. Cóż, mogę zostać?

Draco:
A zostań. Usiądź sobie gdzieś.

(Ginny siada po turecku na hebanowym stole z dziesiątego wieku. Narcyza gwałtownie wciąga powietrze. Lucjusz zgrzyta zębami. Draco i Ron chichoczą. Harry'ego oblewa zimny pot.)

Draco:
Została ostatnia kandydatka. Jedną chwilunię. Już po nią bieżę.

(Draco bieży z pokoju. Po chwili wraca z dziewczyną spowitą w krótką bordową spódniczkę i bluzkę, również bordową, ze złotym napisem WESZ. Twarz zakrywa jej welon. Bordowy.)

Draco:
A oto kandydatka numer sześć! Hermiona Granger!

(Welon opada. Hermiona uśmiecha się zalotnie. Narcyza osuwa się na fotelu. Lucjusz zgrzyta zębami. Laska by zgrzytała, gdyby tylko je miała.)

Hermiona:
Dzień dobry.

Lucjusz:
No ja nie wiem, czy taki dobry.

Narcyza:
Ona… Ona… Ta sz… sz… sz… To słowo na „sz” stoi na moim dywanie!

(Narcyza mdleje.)

Lucjusz: (ponuro)
Niech jej ktoś zrobi sztuczne odpoczywanie.

Draco:
Chyba oddychanie.

Lucjusz:
A to nie wszystko jedno?

Draco:
Nie.

Lucjusz:
Aha. Mniejsza z tym. Enervate!

(Narcyza odzyskuje przytomność.)

Narcyza:
Musimy wymienić dywan.

Lucjusz:
Oczywiście. Draco, co TO ma znaczyć?

Draco:
Sekretną miłość?

Hermiona:
Och, Draco.

Ron:
Te, a ja?

Hermiona:
Cii, to tylko gra.

Ron:
Aha. Ale dalej mnie kochasz, prawda?

Hermiona:
Tak.

Ron:
Uff…

Lucjusz:
Sekretna miłość powiadasz?

Draco:
A bo ja tam wiem? Chciałeś kandydatkę to masz.

Narcyza:
Protestuję.

Lucjusz:
Ja i moja Laska takoż.

Draco:
Jak sobie życzycie. Przykro mi, Hermiono, ale nie dane jest nam zaznać rozkoszy wspólnego życia. Nie dane nam wejść do ogrodów Ariadny, popijać nektar i ambrozję, pielęgnując naszą młodzieńczą miłość.

Hermiona:
Ano nie dane. Mogę już iść? Podobno bezczeszczę jakiś dywan, a czeka na mnie jeszcze wypracowanie z eliksirów.

Lucjusz:
A idź, dobranoc.

Narcyza:
PNN!

Lucjusz:
A no prawda. Crucio!

(Hermiona krzyczy. Lucek zdejmuje zaklęcie. Hermiona wstaje.)

Lucjusz:
Słuchaj, dzieweczko…

George:
Ona nie słucha.

Fred:
To dzień biały, to miasteczko…

Draco:
Hej! To nie Mickiewicz. Autorka go nawet nie lubi.

George:
Najmocniej przepraszamy.

Lucjusz:
Słuchaj więc, Szlamo, poczułaś coś?

Hermiona:
Czuć, czułam, ale wyobrażałam sobie, że to boli bardziej jak cholera, nie jak dżuma.

Narcyza:
Chwała ci, o wielki wężu Slytherina.

Draco: (zdziwiony)
Wzywasz Snape'a?

Narcyza:
Snape'a?

Draco:
No, on w Rozmowach Trumiennych niejakiej Arien Halfelven robi za węża Slytherina.

Lucjusz:
Czego to ludzie nie wymyślą.

Autorka:
Czego to snaperki nie wymyślą.

Narcyza:
W każdym razie paniom podziękujemy.

Hermiona:
Ale w scenariuszu jest napisane, że mamy tu zostać.

Ginny:
Scenariusze rządzą!

Lucjusz:
A róbcie, co chcecie. Ja mam dość.

Scena czwarta
czyli co znalazła Laska Lucjusza



Nadal salon Malfoyów. Fred i George nadal za zasłonami. Narcyza i Lucjusz nadal na fotelach. Laska nadal w ręku Lucjusza. Ron nadal za komódką. Ginny nadal na stole. Draco nadal przy drzwiach. Hermiona nadal w pokoju, ale nie nadal na środku. Przegląda książki do eliksirów, znalezione na półce, od czasu do czasu wydając „ochy” i „achy”. Harry nadal za fotelem Lucjusza, nadal oblewa się zimnym potem.

Lucjusz:
To jest ta… No, jak jej tam. Ten farsz.

Hermiona:
Farsa.

Lucjusz:
Właśnie. Farsa. Sześć kandydatek i żadna się nie nadaje. Nie pojmuję.

Narcyza:
Ale musimy coś zrobić. Za miesiąc powinien odbyć się ślub.

Draco: (z nadzieją)
A nie moglibyśmy dać sobie siana?

Narcyza: (osłupiała)
Dać sobie czego? Draco, nie jesteśmy na wsi!

Draco:
To tylko takie powiedzenie. Związek frazeologiczny. Przenośnia.

Lucjusz:
Nie możemy. Czarny Pan chce, żebyś się ustatkował i zajął należne ci miejsce w Kręgu.

Draco:
Protestuję!

George:
Same protesty w tej sztuce.

Fred:
Może powinniśmy zmienić tytuł?

Ginny:
Na przykład na Protesty w rodzinie Malfoyów.

Hermiona: (znad książki)
Albo Rodzinne protesty Malfoyów.

Draco:
Ha ha ha. Bardzo zabawne. Wy tu sobie jaja robicie…

Narcyza: (z oburzeniem)
Draco!

Snape: (wsuwając głowę do pokoju)
Język, panie Malfoy.

Draco:
Si, señor. W każdym razie, wy sobie robicie jaja, a tu się ważą moje losy!

Lucjusz:
Zresztą, Czarny Pan powinien zaraz przybyć, więc zapytamy go, co powinniśmy zrobić.

Fred:
Wszyscy obecni w pokoju zesztywnieli z przerażenia.

George:
Łącznie z nami, z wyjątkiem Lucka i Narcyzy.

Fred:
Najbardziej przerażony był, ze zrozumiałych powodów, Harry. Nie dość, że Lucek i jego Laska mogli odkryć go w każdej chwili, to na dodatek za chwilę miał się tu zjawić jego największy wróg.

Draco: (ochrypłym głosem)
Nie mówisz poważnie.

Lucjusz:
Mówię.

Draco:
Nie.

Lucjusz:
Tak. I moja Laska też.

George:
I dla poparcia swoich słów poruszył Laską, która uderzyła w coś twardego. W pokoju zapanowała absolutna cisza, w której rozległ się zduszony jęk.

Harry:
Auć.

Draco:
O Salazarze.

Ron:
O Godryku.

Hermiona:
O Roweno.

Ginny:
O Helgo.

Fred:
O Merlinie.

George:
O Morgano.

Narcyza:
O wszyscy święci i święte boże.

Lucjusz:
Co. To. Ma. Być?

Fred:
Wypluwszy powyższe słowa, Lucjusz zaczął się powoli obracać.

George:
Na jego twarzy ukazał się szatański uśmiech, kiedy zauważył źródło zduszonego jęku.

Fred:
Harry przestał się oblewać zimnym potem. Po co się męczyć, skoro i tak miał zaraz umrzeć?

George:
A w głowie kołatała mu się tylko jedna myśl. A miało być tak pięknie.

Akt czwarty i ostatni,
czyli nieoczekiwane rozwiązanie

Scena pierwsza,
czyli tego się nikt nie spodziewał



Oczywiście, nadal salon Malfoyów. Wszyscy w pozycjach, w jakich zastygli w poprzednim akcie.

Lucjusz: (z szatańskim uśmiechem)
Potter.

Harry: (ironicznie)
Niewiarygodne. Pamiętasz, jak się nazywam. Jestem pod wrażeniem.

Lucjusz:
Nie kpij.

Harry: (nadal ironicznie)
Tak jest, panie i władco. Ja, twój skrzat na pewno wykonam twoje polecenie.

Lucjusz:
Nie pojmuję. Zaraz ma umrzeć, a kpi.

Hermiona:
A skąd wiesz, że umrze?

Ginny:
Właśnie. Jest Chłopcem, Który Przeżył.

Ron: (zza komódki)
Zobaczysz, że tym razem też przeżyje.

Hermiona:
Swoją drogą, możesz już stamtąd wyleźć, Ron.

Ron: (wstając)
Dzięki Merlinowi. Jeszcze chwila i byłoby po moim kręgosłupie.

Narcyza: (wskazując na Harry'ego)
Ekhm… Może jednak dowiemy się, co on tu robi?

Harry:
To co zwykle. Wpada w kłopoty.

Narcyza: (podejrzliwie)
Tylko?

Draco: (z rezygnacją)
Pomaga mi.

Lucjusz:
W czym?

Draco:
W tym całym cholernym PNN.

Lucjusz:
Nie rozumiem.

George: (z sarkazmem)
Coś nowego.

Draco:
Nieważne.

Lucjusz:
Niech ci będzie. Ale skoro już tu jest… Możemy się z nim nieco zabawić.

Draco: (z przestrachem)
Zabawić?

Lucjusz:
Zabawić. Crucio!

(Harry upada na ziemię. Krzyczy przez dłuższy czas. W końcu Lucjusz z sadystycznym uśmiechem na twarzy zdejmuje zaklęcie. Harry unosi głowę, ale nie wstaje z podłogi.)

Harry: (zły)
Cholera, to boli!

Fred:
To krótkie stwierdzenie zapaliło w głowie Draco odpowiednie światełko. Nie na darmo był Ślizgonem.

Draco: (podbiegając do Harry'ego)
Mój narzeczon!

Hermiona:
Chyba narzeczony.

Draco:
Niech ci będzie. Mój narzeczony!

George:
W pokoju zapanowała absolutna cisza. Wszyscy z osłupieniem wpatrywali się w ściskającą się parę.

Fred:
Najszybciej otrząsnęła się, oczywiście, Hermiona.

Hermiona: (triumfalnie)
Wiedziałam!

Draco: (sarkastycznie)
A to niespodzianka.

Ginny:
O rany! Wy… jesteście razem?

Ron:
Harry, powiedz, że to nieprawda. Błagam cię.

Harry:
Wybacz, Ron. To prawda. Kocham go.

Narcyza:
Świat się wali. Mój syn jest odmiennej orientacji!

Lucjusz:
Cholera, nic nie rozumiem.

Fred:
Cholera, a to niespodzianka.

Narcyza:
Mężu, właśnie ci uzmysławiam, że twój syn jest gejem, ta sztuka to slash, a Potter przeszedł pomyślnie PNN.

Lucjusz: (słabo)
Nie…

Draco:
Tak!

Scena druga
czyli skutki wzrostu bezrobocia



Dla porządku: nadal salon Malfoyów, nadal te same postacie, nadal w tych samych pozycjach.

Lucjusz:
Ja już nie mogę. Wykończę się. Ktoś tu ze mnie kpi.

Autorka:
A pewnie. Ja.

Lucjusz:
Dziękuję za oświecenie.

George:
Oświecenie było dawno. W osiemnastym wieku.

Draco:
Weasley, daj już spokój. I tak jest wystarczająco pognębiony. A przyjdzie mu przeżyć jeszcze jeden szok.

Lucjusz:
Nie chcę.

Draco:
Poczekam.

(W tym momencie do salonu zagląda Snape.)

Snape:
Mogę się już mścić?

Draco:
Jakby to powiedzieć. Hmm… Może i byś mógł, ale nie ma na kim i nie ma powodu.

Snape: (wchodząc do pokoju)
Jak to nie ma?

Draco:
Widzisz, wszystko dobrze się kończy. Kandydatek się pozbyłem, a mój ojciec sam zakończył całą historię szczęśliwie i sparował mnie z miłością mojego życia.

Snape:
Aha. I naprawdę nie ma dla mnie zajęcia?

Harry:
Jeśli bardzo chcesz, możesz zemścić się na Lucku, bo chciał mnie uszkodzić. Ten Cruciatus naprawdę bolał.

Snape:
Dzięki, Potter. Nie będę musiał wieść nędznego żywota bezrobotnego. Lucek, jutro u mnie. Gramy w pokera.

Lucjusz:
Nie, tylko nie to! Poker z tobą! Nie!!!

Snape:
Tak. W ramach zemsty za Pottera.

Narcyza:
Ale przecież ty go nienawidzisz.

Snape:
Wiem. Ale w dzisiejszych czasach każda praca się liczy.

Harry:
Dobrze zapłacę.

Snape:
Słyszysz, Lucek? Załatwione, chłopcze. Zemsta będzie słodka o smaku złota i Ognistej Whisky.

Hermiona:
I oto są skutki bezrobocia. Snape pracuje dla Harry'ego Pottera.

Scena trzecia
czyli przybyłem, zobaczyłem, nie chciałem uwierzyć



Wszystko jak wyżej.

Lucjusz:
Mam migrenę. Idę do łóżka.

(Rozlega się trzask i na środku salonu pojawia się Lord Voldemort.)

Voldemort:
Nie tak szybko, Lucjuszu. Przybyłem pobłogosławić związek twojego syna.

Lucjusz: (wzruszając ramionami)
Nie jestem pewien, czy chcesz wiedzieć z kim się związał, mój panie.

Voldemort: (kłaniając się lekko Narcyzie)
Czyżby twój syn nie miał tak dobrego gustu jak ty?

Lucjusz:
Jakby ci to powiedzieć? Mój syn…

(W tym momencie rozlega się ponowny trzask i obok Lorda pojawia się jego najwierniejsza zaraz po Snapie sługa, czyli Bellatriks.)

Harry:
TY!

Bella:
Ty!

Harry:
Co ty tu robisz?

Bella:
Jestem z panem.

Harry:
To było dwuznaczne.

Voldemort:
Nie twoja sprawa, Potter, co ona tu robi. Potter?!

Harry:
Cześć.

Voldemort:
Skoro już tu jesteśmy, możemy zakończyć nasze porachunki.

Harry:
Raczej nie. Po pierwsze scenariusz tego nie przewiduje. A po drugie masz nas pobłogosławić.

Voldemort:
Was?

Draco:
Nas. Znaczy mnie i jego. Znaczy nasz związek.

Voldemort:
Wasz związek?

Lucjusz: (z rezygnacją)
Mówiłem, że nie chcesz wiedzieć.

Voldemort:
Przybyłem. Zobaczyłem. Nie chcę uwierzyć.

Hermiona:
Ale musisz.

Ginny:
A w ogóle to powinieneś iść do chirurga plastycznego. Nie masz nosa. Wyglądasz jak Michael Jackson.

Voldemort:
Naprawdę?

Ginny:
Naprawdę. Znam jednego dobrego. Chcesz namiary?

Voldemort:
A daj, nie zaszkodzi spróbować.

Ginny: (podając mu wizytówkę)
Proszę bardzo.

Voldemort:
Dzięki.

Ginny:
Nie ma za co. A teraz możesz już iść.

Voldemort:
Jesteś pewna?

Ginny:
Jestem.

Ron:
Tak jest w scenariuszu.

Voldemort:
Skoro tak twierdzicie, to cześć. Bella, idziemy.

(Rozlegają się dwa ciche trzaski i Lord i Bella znikają z pokoju.)

Lucjusz:
Cholera, to nie tak miało być.

Narcyza:
Chyba jednak miało.

George:
Zdecydowanie miało.

Draco: (czule do Harry'ego)
To kiedy jedziemy w podróż dookoła świata?

Harry: (też czule)
Możemy od razu. To i tak już koniec.

Draco:
To chodźmy.

(Wychodzą z salonu.)

Lucjusz:
I co teraz?

George:
Cóż, teraz Fred musi powiedzieć, że żyli długo i szczęśliwie. Ja powiem, że to koniec. Zabrzmią oklaski, ukłonimy się i to będzie już naprawdę koniec.

Fred:
I żyli długo i szczęśliwie.

George:
Koniec.

Scena czwarta
czyli kurtyna i oklaski



Scena w teatrze. Kurtyna się podnosi. Wszyscy występujący stoją w jednym szeregu. Rozbrzmiewają oklaski.

Narcyza:
Myślicie, że się podobało?

(Na scenę spadają kwiaty.)

Draco:
Oczywiście. W końcu ja tu byłem.

(Na scenę spadają maskotki.)

Harry:
Jasne. Ty i twój niezrównany talent.

Draco:
Ale ty też byłeś niezły.

Harry:
Mówisz?

Draco:
Mówię.

George:
Musimy to jeszcze kiedyś powtórzyć.

Fred:
Z całą pewnością.

Ginny:
A co wystawimy?

Hermiona:
Kopciuszka.

Draco:
Ja chcę być księciem.

Harry:
To ja Kopciuszkiem.

Ron:
Harry, to jest rola żeńska.

Harry:
To co? Mam już doświadczenie w graniu takich.

Ron:
Fakt.

George:
Dobra. Kłaniamy się ostatni raz.

Fred:
Voldek, skłoń się niżej. Jesteś w teatrze.

Voldemort:
Nie mam wprawy. Zwykle to mnie się kłaniają.

Snape:
Przyda ci się odmiana.

Voldemort:
Ech… Niech wam będzie.

(Kłaniają się po raz ostatni. Kurtyna się zasuwa. Po chwili milkną oklaski. Słychać szuranie.)

Scena piąta i ostatnia
czyli kocham cię



Zasłonięta kurtyna. Zgaszone światła. Pusta sala. Zza kurtyny dochodzą głosy.

Harry:
Och, Draco.

Draco:
Och, Harry.

Harry:
Całuj mnie jeszcze.

Draco:
Tylko całuj?

Harry:
Nie tylko.

Draco:
Pozwól, że rozepnę ci koszulę.

Harry:
Pozwól, że rozepnę ci spodnie, jako że koszuli już cię pozbawiłem.

Draco:
Jesteś pewien, że nikogo tu nie ma?

Harry:
Jestem. Obłożyłem drzwi klątwą.

Draco:
To dobrze. Pocałuj mnie.

Harry:
Już.

(Przez chwilę słychać tylko odgłosy całowania.)

Harry:
Och, Draco.

Draco:
Och, Harry.

Harry:
Ściągniesz mi wreszcie te spodnie?

Draco:
Już się robi.

(Odgłos ściąganych ubrań.)

Harry:
No, tak lepiej.

Draco:
Wiesz co, Potter?

Harry:
Co, Malfoy?

Draco:
Kocham cię.

Harry:
Też cię kocham.

(Cisza. Zza kurtyny wysuwa się głowa Freda.)

Fred:
I to już naprawdę koniec.

(Z drugiej strony wysuwa się głowa George'a.)

George:
Sztuki. A oni niech robią, co chcą. W końcu się kochają.

Fred:
I żyli długo i szczęśliwie.

George:
Koniec.

KONIEC

Za zgony serdecznie przepraszamy. Trumny można nabyć na stoisku przy drzwiach. Przypadki do reanimacji przyjmowane są w lewym rogu sali. Obłąkaniami zajmuje się ten pan po prawej. Autografy rozdawane będą za piętnaście minut na scenie.

____________________
* Kroniki Lucjusza napisała Fyre Reed



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Narzeczona dla Draco
Juana Narzeczona dla Draco
Greene Jennifer Narzeczony dla Czerwonego Kapturka
D212 Greene Jennifer Narzeczony dla Czerwonego Kapturka
Greene Jennifer Narzeczony dla Czerwonego Kapturka
James Julia Światowe Życie 41 Narzeczona dla greka
0041 Julia James Narzeczona dla Greka
Greene Jennifer Narzeczony dla Czerwonego Kapturka
212 Greene Jennifer Narzeczony dla czerwonego kapturka
292 Macomber Debbie Narzeczona dla brata
Pytania o Narzeczoną dla Pana Młodego
212 Greene Jennifer Narzeczony dla Czerwonego Kapturka
Oakley Natasha Narzeczona dla księcia
Cindy Gerard Narzeczona dla Abla
Faith Barbara Narzeczona dla szejka Wakacyjna miłość

więcej podobnych podstron