292 Macomber Debbie Narzeczona dla brata

background image

DEBBIE MACOMBER

Narzeczona dla brata

OD AUTORKI

Droga Czytelniczko, Witaj w Hard Luck, niewielkim mieście na

Alasce! Mam nadzieję, że będziesz mi towarzyszyła w tej

przechadzce, podczas której poznamy synów północy, ich rodziny,

przyjaciół i przyszłe żony.

Nie wiem, czy kiedykolwiek spłacę dług wdzięczności wobec

pewnych osób, jak się okazuje, osób fikcyjnych. Myślę tu o Valerie,

Stephanie i o Norze, trzech siostrach, o których pisałam w trylogii

„Siostry z Orchard Valley". (Orchard Valley). Zarówno praca nad

poszczególnymi tomami, jak i miejsce akcji oraz bohaterowie cyklu,

wszystko to napełniało mnie miłością i entuzjazmem. Odrębną i kto

wie, czy nie największą satysfakcję sprawiło mi wszakże przyjęcie

mojej trylogii przez Czytelniczki.

Kiedy więc Wydawnictwo Harleqin zaproponowało mi napisanie

sześciotomowego cyklu, byłam przejęta tym do głębi. Wkrótce potem

ożyło miasteczko Hard Luck, bracia O'Halloranowie oraz synowie

północy. Pracowałam ciężko, lecz z pracy swej czerpałam tylko

radość. W trosce o rzetelność opisu wybrałam się wraz z mężem w

podróż po Alasce.

background image

I wiesz, Droga Czytelniczko, czym się to skończyło? Miłością do

tego północnego stanu, do jego niezmierzonych przestrzeni, do

pełnych ciepła i osobistego uroku zamieszkujących go ludzi, wreszcie

do całej atmosfery życia w tej najdalej wysuniętej na północ placówce

naszej cywilizacji.

A teraz zajmij. Droga Czytelniczko, wygodne miejsce w fotelu i

pozwól sobie przedstawić dumnych, upartych i cudownych mężczyzn,

synów Arktyki i tundry, oraz opowiedzieć o tym, co się wydarzyło,

gdy natknęli się na kobiety swojego życia. Kobiety z południa.

Dostatecznie odważne, by zmienić całe swoje dotychczasowe życie i

podjąć ryzyko miłości.

W gruncie rzeczy takie jak Ty i ja!

Debbie

background image

Krótka historia Hard Luck na Alasce

Hard Luck, miasteczko rozciągnięte wzdłuż jednej ulicy, leży

prawie sto kilometrów na północ od koła podbiegunowego, w pobliżu

Brooks Range. Początek dali mu Adam O'Halloran i jego żona Anna,

którzy jako pierwsi wybudowali tu swoje domostwo. Adam przybył na

Alaską gnany gorączką złota, lecz działki, które nabył, nie przyniosły

mu fortuny. Niemniej O'Halloranowie, pokochawszy tą północną

surową krainą, postanowili się tu osiedlić. Mieli dwóch synów,

Charlesa i Davida. Pięcioletnią córeczkę, Emily, utracili w

tragicznych i bardzo niejasnych okolicznościach.

Wkrótce w pobliżu domu O'Halloranów zaczęły powstawać inne

domy. Pierwsi sąsiedzi również byli poszukiwaczami złota, a

niebawem dołączyli do nich także kupcy i rzemieślnicy. Rodzina

Fletcherów przybyła w 1938 roku i otworzyła sklep tekstylny.

W dzień wybuchu drugiej wojny światowej Hard Luck liczyło już

prawie pół setki mieszkańców. Młodzi mężczyźni, włączając obu

O'Halloranów, zgłosili się do wojska. Pierwszy wyruszył Charles;

skierowano go do Anglii. W dwa lata później tą samą drogą przebył

David. Charles poległ niemal tuż przed zakończeniem działań

wojennych. Do domu wrócił tylko David, przywożąc ze sobą

młodziutką żoną, Ellen, Angielką. A przecież, zanim wdział mundur,

związał się słowem z Catherine Fletcher, dziewczyną do szaleństwa w

nim zakochaną.

David natychmiast rzucił się w wir pracy. Skończył kurs pilotażu,

służył jako przewodnik myśliwym i wędkarzom, wybudował kolonię

background image

domków myśliwskich, a następnie hotel, który miał zapewnić turystom

lepsze warunki pobytu. Niestety, w połowie lat osiemdziesiątych hotel

spłonął. David i Ellen dochowali się trzech synów, chociaż zostali

rodzicami stosunkowo późno. Charles (imię swoje odziedziczył po

stryju) urodził się w 1960 roku, Sawyer w 1963, a najmłodszy -

Christian - przyszedł na świat w dwa lata później.

Hard Iuck powoli rozrastało się i w 1970 roku osiągnęło setkę

mieszkańców. W okresie boomu naftowego władze stanowe

sfinalizowały budowę szkoły i budynku gminy. Przy głównej ulicy

pojawił się szyld restauracji, a wywiesił go Ben Hamilton, eks-

żołnierz, który przez wiele lat walczył w Wietnamie. Osoba

restauratora sprawiła, że lokal prędko stał się ośrodkiem życia

towarzyskiego w miasteczku.

Pod koniec lat osiemdziesiątych bracia O'Halloranowie założyli

lotnicze przedsiębiorstwo pasażersko-transportowe pod nazwą

„Synowie Północy", które świadczyło najprzeróżniejsze usługi. Piloci

dostarczali i odstawiali pocztę, zaopatrywali miasteczko w paliwo i

inne niezbędne produkty, przewozili pasażerów. Najczęściej kursowali

na linii Hard Luck - Fairbanks, najbliżej położonym miastem z

prawdziwego zdarzenia.

W chwili, gdy zaczynamy naszą opowieść, Hard Luck liczy sobie

stu pięćdziesięciu mieszkańców - z przewagą mężczyzn...

background image

PROLOG

- Potrzeba wam kobiet, chłopcy.

Sawyer O'Halloran udał, że krztusi się pitą kawą.

- Kobiet! Mamy i tak dość kłopotów.

Ben Hamilton, właściciel lokalu i kucharz w jednej osobie, nie

mówiąc już o jego innych rozlicznych talentach, postawił dzbanek na

kontuarze.

- Czy to nie od ciebie dowiedziałem się, że Phil Duncan

zdecydował się wrócić do Fairbanks?

Phil był jednym z najlepszych pilotów Sawyera. Nie on pierwszy

z synów północy, jak potocznie nazywano tu twardzieli w

kombinezonach lotniczych, dał się omamić urokom wielkiego miasta.

A przecież każda taka rezygnacja była dla lotnictwa arktycznego

niepowetowaną stratą.

- Tak, z tym że Phil nie wycofał się dla kobiety - bąknął Sawyer.

- Mylisz się - powiedział Duke Porter swoim piskliwym głosem,

dosiadając się do Sawyera. - Wszyscy wiedzą, że Phil zatęsknił za

swoją dziewczyną. To, że zaserwował ci jakiś zmyślony powód

rezygnacji, o niczym jeszcze nie świadczy.

- Także Joe i Harlan zniknęli z horyzontu w poszukiwaniu

spódniczek, których, przyznajmy, brakuje w naszym miasteczku! -

dorzucił swoje Ben.

Ten dawny kucharz okrętowy miał na ten temat wyrobioną opinię.

Sawyer najczęściej zgadzał się z nim, ale tym razem było inaczej.

Teraz Ben w przekonaniu Sawyera po prostu wtykał nos w cudze

background image

sprawy. Chętnie wygarnąłby mu to, lecz nie chciał rozjuszyć

przyjaciela.

Życie w małej mieścinie posiadało jedną charakterystyczną cechę.

Wszyscy tu się dobrze znali i doskonale orientowali w trapiących

każdego problemach. Biuro „Synów Północy" - lotniczego

przedsiębiorstwa braci O'Halloranów - równie dobrze mogłoby

mieścić się w tej restauracji. Piloci Sawyera jadali tu posiłki, a Ben

zaprzyjaźnił się z nimi i poznał każdego na wylot.

Christian, najmłodszy z braci O'Halloranów, odstawił kubek z

kawą.

- Ben ma rację. Stadko nieszpetnych panienek przywiązałoby

naszych chłopców do tego miejsca.

Sawyer nie mógł się z tym nie zgodzić.

- Będziemy mieć nową nauczycielkę. Bez wątpienia kobietę.

Jako członek rady szkoły, Sawyer zapoznał się z dokumentami,

które przesłała Bethany Ross. Wyszczególniła w nich wszystkie swoje

kwalifikacje, jedna rzecz jednak wydawała się dość niepokojąca.

Pochodziła z Kalifornii. Zachodził w głowę, co skłoniło tę kobietę do

podjęcia decyzji o przeniesieniu się z krainy winogron i pomarańczy

na daleką północ.

- Mam nadzieję - odezwał się John Henderson - że ta

nauczycielka nie okaże się podobna do poprzedniej. O ile pamiętacie,

to ja ją tu dostarczyłem. Wychodziłem z siebie, by okazać się miły i

uprzejmy. Obleciałem z nią pół Alaski. Pokazałem jej wszystkie nasze

wspaniałości. I tak zachwalałem tundrę, że aż w końcu ochrypłem. A

background image

ta niewdzięcznica, gdy już wylądowaliśmy, nie chciała nawet wyjść z

samolotu.

- Ciągle zadaję sobie pytanie, co ty jej takiego nagadałeś - rzucił

Christian.

- Gadałem dużo, ale same wykalkulowane rzeczy. Ani zająknąłem

się o białych niedźwiedziach i czterdziestostopniowym mrozie, jeśli o

to ci chodzi - odparł John z urażoną miną. - A poza tym ta nowa ma tu

się zjawić dopiero w sierpniu, czy tak?

- W sierpniu - potwierdził Ben. - To tylko jedna kobieta. -

Wygładził poplamiony biały fartuch na imponującym brzuchu. - I

żadnej innej na horyzoncie.

- I co z tego? - zapytał Sawyer, lecz zaraz pożałował swojego

pytania. Przecież Ben tylko czekał, by zadąć w swoją trąbkę.

- Jedna kobieta może tylko skomplikować i pogmatwać sprawy,

zamiast ulżyć wam w waszych kłopotach - powiedział ze złowieszczą

nutką w głosie. - Przemyśl to, Sawyer.

Sawyer nie musiał tego robić. Wiedział, że odkąd zaczęli ten

temat, zmierzają prostą drogą ku napytaniu sobie biedy.

- Jednego możemy być pewni - uaktywnił się Ralph. - Teraz nie

John, ale ja wyruszam po nauczycielkę.

Zakrzyczano go i Sawyer musiał się dobrze napracować, nim

zdołał uspokoić towarzystwo, a Ralph dostał dla osłody od Bena

porcję naleśników z serem.

- Widzę, chłopcy, że już walczycie o kobietę, zanim jeszcze

ujrzeliście ją na oczy - zauważył, tłumiąc chichot.

background image

Ralph, z ustami pełnymi ciasta i sera, bąknął coś o losie

samotnych mężczyzn.

- Dobrze, dobrze - powiedział Sawyer. - Załóżmy, że

zdecydujemy się ściągnąć tu kilka kobiet. Pytanie, jak do nich

dotrzemy i czym je możemy przywabić?

- Damy ogłoszenie w prasie. - Christianowi zaczynał podobać się

pomysł Bena. - Jasne, ogłoszenie. Aż dziw, że nie pomyśleliśmy o

tym wcześniej.

Sawyer spojrzał na młodszego brata.

- Co konkretnie masz na myśli?

- Rany, mam ci tłumaczyć oczywistości? Normalnie, umieszczasz

w jakimś poczytnym kobiecym piśmie płatną notatkę, że kilku

kawalerów z Alaski rozgląda się za towarzyszkami życia.

- Koleś mojego kolesia właśnie poszedł tym tropem - powiedział

Ralph głosem pełnym podniecenia. - Dał ogłoszenie i zarzucony

został lawiną listów od babek umierających z chęci poznania go.

- Nic nie jest tak proste, jak się z początku wydaje - zauważył

Sawyer filozoficznie.

- Idę o zakład - sarknął John - że wiele z tych babek to

przechodzone czterdziestolatki, a nie kwiatki do zerwania.

Rozumiecie, o co mi idzie.

- Tylko że wy, chłopaki, też nie tworzycie klubu gwiazdorów

filmowych - przypomniał im Ben, rolując rękawy swojej koszuli.

- Wyjąłeś mi to z ust - wspomógł go Sawyer. - Bo najważniejszą

sprawą jest to, co mamy do zaofiarowania tym kobietom?

background image

John spojrzał na szefa jakoś bardzo niepewnie.

- Chyba masz rację.

- Ale przecież musimy coś wymyślić - upierał się Christian. -

Inaczej ugrzęźniemy w kawalerstwie na amen.

- Nie uskarżam się na swój los - oświadczył Sawyer.

Zaskoczyło go, że Christian tak łatwo zapalił się do tego pomysłu.

On sam nie widział tu żadnych szans powodzenia. Obawiał się, że

ewentualne przybycie kobiet mogłoby tylko skomplikować sprawy.

Poza tym nie wierzył, by jakaś rozsądna kobieta dała się zwabić na ten

kraniec świata.

Christian zdawał się czytać w jego myślach.

- Nie zapominajcie, chłopcy, że kobiety nie są wcale tak różne od

mężczyzn. A wy przybyliście do Hard Luck pomimo faktu, że nasze

miasteczko leży prawie sto kilometrów na północ od koła

podbiegunowego.

- Ściągnęły nas tu wysokie zarobki - powiedział Duke Porter to,

co wielu pomyślało.

- Lecz chyba nie macie zamiaru płacić tym kobietom za przybycie

tutaj? - zapytał Sawyer, gotowy pójść na noże z każdym, kto by się

upierał przy takim pomyśle.

- Ale możemy zaproponować im pracę. - Christian popatrzył w

krąg po twarzach mężczyzn.

- Niby jaką? - próbował przyszpilić go Sawyer.

Christian ściągnął brwi.

background image

- Od dawna już kwękasz, że nie mamy sekretarki i cała robota

papierkowa spada na nas. Dlaczego by więc nie zatrudnić jakiejś

brunetki czy blondynki?

- A co z biblioteką? - zapytał Ben. - Mamy wcale pokaźny zbiór

książek, podarowany miastu przez waszą matkę, mamy też budynek,

lecz nie mamy bibliotekarki.

Ben ujął rzecz krótko, lecz dobitnie, Sawyer musiał mu to

przyznać. Faktycznie, ich matka, zanim wyszła ponownie za mąż i

opuściła

Hard

Luck,

obdarowała

miasto

swoim

bogatym

księgozbiorem. Było poniekąd plamą na ich honorze, że książki te

leżały dotąd odłogiem.

Sawyer wzruszył ramionami.

- No cóż... jeżeli tylko Charles się zgodzi...

Zarówno on, jak i Christian wiedzieli, że ich najstarszy brat zapali

się do tego pomysłu. Już nieraz przecież wyrażał swój żal, że Hard

Łuck wciąż pozbawione jest biblioteki.

- Słyszałem, że Pearl - kontynuował Ben - ma się przeprowadzić

do córki w Nenanie. Trzeba więc kogoś na jej miejsce, byśmy mieli u

kogo leczyć nasze katary i kace.

Wszyscy jak na komendę zaczęli kiwać głowami, lecz Sawyer

wiedział, że sześćdziesięcioletnia Pearl miała tylko taki nawyk

straszenia swoim wyjazdem, a w gruncie rzeczy za nic nie opuściłaby

swoich pacjentów.

background image

- Wiem, o czym myślisz - powiedział Ben, patrząc na Sawyera. -

Pearl jest na razie w rozterce, lecz gdy pojawi się zastępstwo,

natychmiast wyjedzie.

Sawyer miał co do tego poważne wątpliwości. Pearl była tu

niejako od zawsze. Przyjaźniła się z jego matką, zanim ta opuściła

Hard Luck. Przyjaźniła się zresztą ze wszystkimi, bo przez wszystkich

była lubiana i ceniona.

- Ostatecznie możemy ją zapytać, jakie naprawdę są jej plany -

powiedział niechętnie, przezwyciężając wewnętrzny opór. - Ale nie

chcę, by odniosła wrażenie, że chcemy się jej pozbyć.

- Porozmawiam z nią - zgłosił się na ochotnika Christian.

- Mogę wam w czymś pomóc - zaproponował Ben. - Odczuwam

już swoje latka.

- Czy chcesz przez to powiedzieć, że zatrudniłbyś jakąś

kelnereczkę i kuchareczkę? - zahaczył go John zgryźliwym pytaniem.

- Czytasz w moich myślach, chłopie.

Rozległy się wiwaty. Twarze pojaśniały. Sawyer nie chciał być

uważany za sceptyka, ale przecież ktoś musiał uświadomić tym

facetom prawdziwy stan rzeczy.

- A czy ktoś z was pomyślał, gdzie one będą mieszkać?

Pytanie to podziałało niczym otrzeźwiający prysznic. Z twarzy

znikły uśmiechy. Wrażenie było komiczne, jednakże Sawyer nie czuł

się rozbawiony. On również zaczął zapalać się do idei zwerbowania

kobiecego oddziału na ten arktyczny front. Hard Luck tęskniło za

background image

nowymi twarzami i najlepiej byłoby, żeby były to twarze młode,

kobiece i ładne.

I nie dlatego, żeby miał w głowie ożenek. O, nie! Nie Sawyer

O'Halloran. Nie po tej lekcji, jakiej udzielili mu rodzice, których

związek się rozpadł. Małżeństwo kojarzyło mu się z bólem i

nieszczęściem. Chociaż, jego zdaniem, Catherine Fletcher ponosiła w

tym wypadku większą część winy...

Potrząsnął głową. Małżeństwo nie wchodziło w rachubę.

Podejrzewał, że jego dwaj bracia posiadają taki sam pogląd na tę

kwestię. Żaden z nich nie odnalazł w sobie do tej pory powołania do

łączenia się w pary. I było to jak najbardziej słuszne.

Słowem, pomysł, który nagle wyłonił się w rozmowie, był co

prawda pociągający, lecz niemożliwy do zrealizowania.

- Nie wypali - powiedział Ralph ze zgnębioną miną, przerywając

ciszę.

- Niby dlaczego? - Pytanie to padło z ust Christiana.

- Kobiety... Żywiołem kobiet jest zmiana. Przybędą tu i

natychmiast zaczną przerabiać wszystko na swoją modłę. - Sawyer

mówił to z przekąsem, na podstawie własnych obserwacji. - A ja nie

chcę tu żadnych zmian. Mamy tu wszystko poukładane jak należy.

- Nic ująć, nic dodać - zgodził się Ralph, lecz bez śladu

entuzjazmu.

- Zanim spostrzeżemy się - kontynuował Sawyer - kobiety zaczną

nas wodzić na pasku, ba, na postronku jak barany. I jeszcze wmówią

nam, że to my sami tego chcieliśmy.

background image

- Ze mną nie pójdzie im tak łatwo - wypalił John. - Chyba że...

Ale Sawyer nie dał mu dokończyć. Wręcz roznosiła go

antyfeministyczna pasja.

- Zanim się spostrzeżemy, będą wysyłać nas do Fairbanks po

chudy ser i śmietankę z niską zawartością tłuszczu, bo, jak wiadomo,

mają bzika na punkcie kalorii. Będą wytykać nam błędy językowe,

zmuszać nas do codziennego golenia się i wyłączać telewizor podczas

obiadu.

- Mówisz jak znawca - powiedział Duke z przekonaniem. - Kto

wie, może zmuszą mnie do zgolenia brody.

Kilku mężczyzn skrzywiło się, jakby już poczuli na swoich

zarośniętych policzkach bezlitosną stal brzytwy czy żyletki.

Sawyer niespiesznie przebiegł wzrokiem po twarzach pilotów.

Wraz z pojawieniem się tu kobiet większość tych twardzieli nabrałaby

cech właściwych plastelinie.

Christian chrząknął, lecz jego chrząknięcie niewiele się różniło od

huku.

- A co z domkami myśliwskimi? Ojciec wybudował je dla

myśliwych i wędkarzy. Są co prawda bez wygód...

- Od lat stoją opuszczone - przypomniał Sawyer bratu. - Są na

pewno solidne, zbudowane z żywicznych bali. Wystarczy je tylko

uprzątnąć, to i owo połatać i mogą zmienić się w przytulne mieszkalne

chatki.

Sawyer nie wierzył własnym uszom. Miejska dziewczyna na

pewno uciekłaby z takiej „przytulnej" chatki po jednej nocy.

background image

- Przecież nie ma w nich ani światła, ani bieżącej wody.

- Na razie - powiedział Christian, a jego oczy błyszczały.

- Nie będę ładował forsy w te rozwalające się budy. - Charles, ich

najstarszy brat, dostałby białej gorączki, gdyby Sawyer pozwolił

Christianowi na takie szaleństwo.

- Te domki nie są wiele warte, prawda? - zapytał brat.

Sawyer zawahał się. Znał Christiana i podejrzewał, że ma

jakiegoś asa w rękawie.

- Raczej nie.

- Więc będzie dość łatwo pozbyć się ich.

- Pozbyć? - powtórzył Sawyer, nie bardzo mogąc wyobrazić

sobie, kto miałby ochotę przejąć taką ruinę.

- Potrzebujemy jakiejś przynęty, by sprowadzić kobiety do Hard

Luck. I nie proponujemy im małżeństwa. - Christian zaczął wreszcie

odsłaniać swoje skryte myśli.

- Jak cholera - potwierdził John.

- Koleżeństwo, oto jak sobie to wyobrażam - dorzucił jeden z

pilotów.

- Nie jestem z tych, co się żenią - powiedział inny.

- Nie zdradzę swojej maszyny dla jakiejś tam rozkapryszonej

baby - zastrzegł się trzeci.

Sawyer przeskakiwał wzrokiem od jednego do drugiego.

- Mówcie sobie, co chcecie, ale prawie każda panna pali się do

małżeństwa - powiedział z nadrabianą pewnością siebie.

- I co z tego? To ich sprawa - upierał się Christian.

background image

- Naszą sprawą jest znalezienie przynęty.

- I uważasz za taką przynętę te zbudowane przez ojca domki

myśliwskie?

- Jasne. A jeśli nasze panie będą chciały założyć sobie

elektryczność i hydraulikę, zrobią to za własne pieniądze.

Sawyer spojrzał na innych. Było oczywiste, że zwariowany

pomysł Christiana padł na podatny grunt. Tym spragnionym kobiet

facetom wszystko by się spodobało, byleby tylko Hard Luck

rozbrzmiało sopranami i altami.

- Wypucujemy chaty - dorzucił Christian.

- W jednej z nich znaleźliśmy tamtego roku niedźwiedzia -

przypomniał Sawyer bratu.

- To nie był groźny misio - zapewnił Ralph. - I wątpię, by miał

ochotę tam wrócić po tym, jak Mitch naszpikował go pieprzem.

- Ma się rozumieć, nie musimy wspominać im o tym

niedźwiedziu - wtrącił swoje Ben. - Kobiety z zasady boją się dzikich

zwierząt.

- Pamiętaj, ani słowa - upomniał Sawyera John.

- Kto? Niby ja? To ja mam z nimi prowadzić pertraktacje? -

Sawyer poczuł się jak człowiek wplątywany w jakąś kryminalną aferę.

- Pewnie - powiedział Duke i sądząc z jego miny, był o tym

święcie przekonany. - Będziesz musiał uciąć sobie z nimi niejedną

gadkę. Ty albo Christian. Ostatecznie te domki są waszą własnością.

- No i chyba będziecie musieli dorzucić im trochę ziemi - rozwijał

temat Ben, sięgając po dzbanek z kawą i napełniając kubki. - Wy,

background image

O'Halloranowie, macie tu w posiadaniu pół Alaski. Uważam, że po

dwadzieścia akrów na każdą wystarczy, jeśli zgodzą się zostać w Hard

Luck przez okrągły rok.

- Dobry pomysł.

- Przypominają się dawne dobre czasy, gdy przybywali tu pierwsi

osadnicy.

- Chwileczkę - przerwał im Sawyer, nabierając w płuca powietrza.

Czy jedynie on pozostał tu przy zdrowych zmysłach? Wpadł do

lokalu Bena tylko na kawę, przybity wyjazdem Phila. A tymczasem

zwalił mu się na kark jeszcze większy ciężar.

- Ale jak my dotrzemy do tych kobiet? - zapytał Ralph.

- To już ustaliliśmy - odparł Christian. - Zamieścimy ogłoszenie.

Wyjeżdżam w interesach do Seattle i zajmę się tą sprawą.

- Nie gorączkuj się - upomniał go brat. - Przecież nie możemy

rozporządzać domkami, nie mówiąc już o ziemi, bez powiadomienia o

wszystkim Charlesa. Poza tym prawo, które wywalczyły dla siebie

feministki, zabrania nam umieszczania ogłoszeń, w których proponuje

się pracę tylko kobietom.

Christian uśmiechnął się.

- Można to jakoś obejść.

- Ale z Charlesem musimy porozmawiać. - Najstarszy brat

formalnie był ich wspólnikiem i miał głos w najważniejszych

sprawach.

- Nie ma najmniejszej potrzeby - oświadczył Christian. - Wiesz

dobrze, że Charles się zgodzi. Odkąd zaczął pracować dla „Alaska

background image

Oil", w kwestiach dotyczących rodzinnego majątku zdaje się

wyłącznie na nas. Co zaś się tyczy ogłoszenia, to chyba darujemy

sobie magazyny i skupimy się na dwóch czy trzech dziennikach. Nie

lekceważyłbym elementu czasu.

- Dobry pomysł.

- Wiecie co, chłopcy... - Sawyer miał ciągle wrażenie, że dał się

porwać przez wzburzoną falę, która go zmyła z pokładu. - Nie brak

głupiutkich istot na tym świecie, więc zakładając, że Christianowi

powiedzie się jego misja, powinniśmy przede wszystkim doprowadzić

te domki do stanu używalności.

- Palę się do takiej roboty - powiedział John.

- Ja również.

- Palimy się wszyscy - powiedział Duke za pozostałych. - Tylko

pamiętaj, że rezerwuję dla siebie blondynkę.

- Zapisuję w pamięci: blondynka dla Duke'a. - Christian był w

świetnym humorze.

Sawyer zamknął oczy i westchnął. Miał złe przeczucia.

Naprawdę złe przeczucia.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

To był dzień tylko pozornie niewiele różniący się od innych.

Abbey Sutherland zagłębiła się z filiżanką herbaty w obszernym

miękkim fotelu, oparła stopy na otomanie i zamknęła oczy. Chłonęła

ciszę.

background image

Dzisiejszego ranka Scott zaspał i w rezultacie on i Susan spóźnili

się na szkolny autobus. W samochodzie siedmioletnia Susan przez

całą drogę chlipała, bo jej ulubiony sweterek wciąż znajdował się w

koszu razem z innymi rzeczami przeznaczonymi do prania, a na

dodatek Abbey pechowo trafiała na każdym skrzyżowaniu na

czerwone światła.

Cały ten splot wypadków spowodował, że zjawiła się w bibliotece

kwadrans po czasie. Pani Duffy powitała ją spojrzeniem zdolnym

zwarzyć dopiero co udojone mleko.

W południe wszystkie te drobne dolegliwości zeszły na plan

dalszy. W ręce Abbey dostał się okólnik, w którym przeczytała, że na

następny rok budżet biblioteki zostaje obcięty do jakiejś tam sumy, co

automatycznie wiązało się z redukcją dwóch etatów. Jak zawsze w

takich przypadkach, do odstrzału szli nowo przyjęci pracownicy.

Innymi słowy, Abbey w przeciągu trzech miesięcy mogła spodziewać

się wymówienia.

Wróciła do domu o szóstej w nastroju, który przypominał rysunek

namalowany tylko czarnymi kredkami. Tutaj czekała ją nowa

niespodzianka. Gospodarz domu przyniósł zawiadomienie, że od

przyszłego miesiąca wzrastają o jedną trzecią opłaty za mieszkanie.

To był dzień zdolny odebrać całą radość życia.

Pijąc herbatę, Abbey przez cały czas liczyła. Wynikało z

rachunku, że zaoszczędzonych pieniędzy starczy jej na miesiąc,

najwyżej na dwa. Co dalej? Do rodziców o pomoc postanowiła tym

razem się nie zwracać. Łączyło się to bowiem ze zbyt dotkliwym

background image

upokorzeniem, gdyż jakkolwiek nigdy jej niczego nie odmawiali,

każdy czek opatrywali uwagą: „a nie mówiłam", „a nie mówiłem".

Faktycznie, ostrzegali ją przed wiązaniem się z Dickiem

Sutherlandem. Intuicja nie zawiodła ich. Pięć lat po ślubie Abbey

wróciła do Seattle z dwójką dzieci, uczuciowo wypalona i bez grosza

przy duszy. Rodzice pomogli jej się dźwignąć z dołka, ale minęły aż

trzy lata, zanim stanęła o własnych siłach. Było to jednak wciąż jakby

balansowanie nad przepaścią i teraz zachodziła obawa, że upadek jest

już tylko kwestią dni.

Abbey sięgnęła po gazetę. Musiała znów wrócić do codziennej

lektury ogłoszeń, chociaż na znalezienie pracy w bibliotece miała

praktycznie zerowe szanse. Władze stanowe obcięły budżet na kulturę

i bibliotekarze powinni liczyć się z koniecznością albo zmiany

zawodu, albo przeniesienia się w inny kąt Ameryki.

- Mamo. - To był Scott, który stanął przy jej fotelu.

- Tak? - Upłynęła niemal minuta, zanim zdołała nastawić się na

kontakt z dziewięcioletnim synkiem.

- Suka Jasona oszczeniła się.

Abbey poczuła ciężar na piersi. Scott błagał o psa już od wielu

miesięcy.

- Kochanie, wałkowaliśmy to już sto razy. Właściciel tego domu

zabrania trzymania czworonogów.

- Nie powiedziałem, że chcę mieć psa, tylko że suka Jasona

oszczeniła się. Wiem, że tu nie wolno mieć psów ani kotów, ale myślę

background image

sobie, że moglibyśmy się przeprowadzić. Sama powiedziałaś, że ten

nowy czynsz zabije nas.

- Rozumiem, że chciałbyś się przeprowadzić do takiego miejsca,

gdzie psy i koty będą mile widziane.

- Te szczeniaki są naprawdę bardzo, bardzo ładne. Mają takie

śmieszne mordki i zawinięte do góry ogonki.

- Ja też lubię husky, ale są chyba zbyt duże, by trzymać je w

mieszkaniu.

Wyciągnęła ramiona i przytuliła syna. Tym razem łatwo się

poddał pieszczocie, jakby zapomniał, że pewne rzeczy nie przystoją

chłopcu w jego wieku.

- Przepraszam, że zaspałem dziś rano - szepnął.

- Przepraszam, że krzyczałam na ciebie.

- Od dzisiaj będę się budził punktualnie.

- Trzymam cię za słowo.

Wdychała zapach włosów synka i było jej błogo na duszy.

- Chyba najwyższa pora, byś wrócił do łóżka - powiedziała wbrew

własnym pragnieniom.

- Czy przeprowadzamy się, mamusiu? - W jego oczach malowało

się pełne nadziei oczekiwanie.

- Chyba nas to nie minie - odparła z uśmiechem.

- Dobranoc, mamusiu. - Scott uśmiechnął się i znikł równie

bezszelestnie, jak się pojawił.

background image

Ponownie wzięła do rąk gazetę i poszukała kolumn z

ogłoszeniami. Prawie od razu przykuły jej wzrok wersaliki, ujęte w

kwadratową ramkę:

SAMOTNI MĘŻCZYŹNI Z HARD LUCK NA ALASCE

PROPONUJĄ PRACĘ, DOMY I ZIEMIĘ.

Niżej, mniejszą czcionką, wyszczególnione były zawody. Na

widok słowa „bibliotekarka" serce Abbey nagle załomotało.

Hard Luck. Alaska. Dom pośród dwudziestu akrów łąk, pól i

lasów. Wielki Boże, taki szmat ziemi to więcej, niż posiadał jej

dziadek, który hodował maliny.

Po chwili, korzystając z atlasu, wiedziała już, gdzie dokładnie

leżało Hard Łuck i ilu miało mieszkańców. Stu pięćdziesięciu.

A więc nie było to miasto, tylko prowincjonalna mieścina,

właściwie osada. A to oznaczało bliskość i bezpośredniość stosunków

międzyludzkich. W małych społecznościach nikt nie jest anonimowy.

I właśnie w takiej atmosferze powinny wychowywać się jej

dzieci. To je na pewno wzbogaci duchowo, nauczy obcowania z

ludźmi. Była pewna, że uda im się pozyskać sympatię mieszkańców

Hard Łuck. Gdyby tylko miasteczko to nie leżało tak daleko na

północ, bo aż za kołem podbiegunowym. Jej podniecenie powoli

opadało. Czy zimą można w ogóle wychodzić tam z domów? I czy ta

ziemia to są pola i łąki, czy też raczej wielkie połacie wiecznej

zmarzliny?

background image

Na drugi dzień przy śniadaniu, gdy już zalała mlekiem płatki

kukurydziane, Abbey zwróciła się do swoich wciąż zaspanych

pociech:

- Szkraby, co byście powiedziały, gdybyśmy tak przeprowadzili

się na Alaskę?

- Na Alaskę? - ożywił się Scott. - To właśnie stamtąd pochodzą

husky!

- Zgadza się.

- A czy jest tam bardzo zimno? - zapytała Susan.

- Bardzo, córeczko. Na pewno zimniej niż w najstraszliwsze zimy

w Seattle.

- Tak zimno - dodał Scott - że nawet nie potrzeba trzymać w

domu lodówki. Prawda, mamusiu?

- Ale są tam również lata, kiedy słońce ogrzewa ziemię i w

lipcowe dnie lodówka może się przydać.

- A czy będę mógł mieć tam psa?

Abbey starannie dobrała słowa odpowiedzi:

- Przekonamy się o tym na miejscu.

- A czy dziadek i babcia będą mogli nas tam odwiedzać? -

przejęła pałeczkę pytań mocno czymś zatroskana Susan.

- Oczywiście, a jeśli z jakiegoś powodu nie będą mogli

przyjechać, my ich odwiedzimy.

Scott mieszał w milczeniu swoje kukurydziane płatki. Abbey

mogłaby iść o zakład, że myślał o psie.

background image

- Przeczytałam w ogłoszeniu, że w Hard Luck na Alasce

poszukują bibliotekarki, a ja właśnie znalazłam się w sytuacji, kiedy

muszę rozglądać się za nową pracą.

- Myślę, że trzeba chwytać każdą okazję - powiedział Scott, jak

dorosły. - Więc lepiej jak najszybciej zadzwoń do tego kogoś, kto

umieścił ogłoszenie.

- Zrobię to, lecz chcę wam jeszcze powiedzieć, że ten ktoś oferuje

prócz pracy także dom i dwadzieścia akrów ziemi.

- Na własność?

Abbey kiwnęła głową.

- Pod warunkiem, że wytrzymamy tam przez cały rok.

- Przez rok wytrzymam wszędzie. Nie zastanawiaj się, mamusiu!

- Chciałabym jeszcze usłyszeć twoje zdanie, Susan.

- Czy będą tam dziewczynki w moim wieku?

- Nie wiem. Prawdopodobnie, lecz za nic nie mogę ręczyć.

Miasteczko ma tylko stu pięćdziesięciu mieszkańców i życie w nim na

pewno będzie się różniło od życia w Seattle.

- Nie nudź, Susan - upomniał siostrę Scott. - Pamiętaj, że

będziemy mieć tam własny dom.

Susan teatralnie westchnęła.

- Czy chcesz się tam przeprowadzić z nami, mamusiu?

Abbey zgarnęła z jej czoła brązowy kosmyk włosów. Niech

nazywają ją skąpiradłem. Niech nazywają ją materialistką. Niech

nazywają ją naiwniaczką, lecz ona uczepiła się myśli o tych

dwudziestu akrach ziemi i już czuła się ich właścicielką. Żadnych

background image

długów i wiszących nad głową terminów płatności. Ziemia.

Bezpieczeństwo. Praca, którą kochała. I wszystko to mogła znaleźć w

Hard Luck na Alasce.

Nabrała w płuca powietrza.

- Myślę, że nie będzie nam tam źle.

Scott poderwał się z krzesła i porwał matkę do tańca.

- Jeszcze nie mam tej pracy - wysapała po minucie zawrotnego

kołowania.

- Ale ją zdobędziesz - odparł głosem, w którym dźwięczała

niezachwiana pewność.

ROZDZIAŁ DRUGI

Abbey Sutherland najpierw kilka razy głęboko odetchnęła, zanim

podeszła do kontuaru recepcji. Podała swoje nazwisko i zapytała o

pana O'Hallorana. Usłyszała w odpowiedzi, że pan O'Halloran

przyjmuje na drugim piętrze w pokoju takim to a takim.

Luksusowo urządzona, bezszmerowa winda szybko ją tam

zawiozła, a ze znalezieniem apartamentu nie miała najmniejszych

trudności. Serce Abbey biło jak oszalałe, ale twarz nie zdradzała

wewnętrznego niepokoju.

Za stołem siedział szczupły i, jak się można było domyślić,

wysoki mężczyzna, którego wiek oceniła na trzydzieści, trzydzieści

dwa lata. Coś tam czytał w skupieniu, pewnie kolejne curriculum vitae

osoby z ogłoszenia. Personel hotelu najwidoczniej założył, że

background image

kandydatki będą przychodzić spragnione, gdyż na srebrnej tacy stały

szklanki i butelki z napojami.

Abbey z uśmiechem przedstawiła się. Mężczyzna wstał i podał jej

rękę.

- Jestem Christian O'Halloran. Rozmawialiśmy już przez telefon. -

Wskazał na krzesło po przeciwnej stronie stołu. - Proszę czuć się jak u

siebie w domu.

Usiadła i wręczyła mu swoje dokumenty w seledynowej,

eleganckiej teczce. Odłożył je na bok.

- Lekturą tego zajmę się później. A teraz trochę porozmawiajmy.

Abbey splotła dłonie tak mocno, że aż zbielały jej paznokcie, i

czekała.

- Zależy pani na pracy bibliotekarki, czy tak?

- Jak najbardziej. Pracowałam do tej pory w różnych bibliotekach,

lecz najdłużej w bibliotece naukowej. Potrafię katalogować książki,

wpisywać dane do komputera, obsługiwać użytkowników biblioteki,

zarządzać bankiem informacji...

- Umiejętności tych naprawdę wystarczy. Bo widzi pani, my w

Hard Luck nie mamy jeszcze biblioteki z prawdziwego zdarzenia.

Dysponujemy budynkiem, pewną liczbą...

- Książek?

- Jest ich naprawdę bardzo dużo. Zostały podarowane miastu i w

związku z tym potrzebujemy kogoś, kto uporządkowałby je i w ogóle

stworzył bibliotekę niejako od podstaw, przy czym ma ona spełniać

rolę głównie wypożyczalni.

background image

- Czuję się na siłach podołać temu zadaniu.

Wymienił sumę, która miałaby stanowić jej miesięczną gażę. Nie

było tego dużo, mniej, niż zarabiała ostatnio, ale przecież z pracą tą

wiązały się inne korzyści.

Zapadła cisza. Wydawało się, jakby mężczyzna po drugiej stronie

stołu stracił ochotę do dalszej rozmowy.

- Czy mógłby pan powiedzieć mi coś o tym budynku? - zapytała,

zdecydowana zostać tu jak najdłużej.

- Oczywiście. Budynek ten był przez wiele lat domem moich

dziadków. Jest też jak dom mieszkalny urządzony. Nie sądzę jednak,

by z przystosowaniem go do nowej funkcji wiązały się jakieś

techniczne trudności. A jakie jest pani zdanie?

- Prawdopodobnie ma pan rację.

W wyobraźni zdążyła już rozparcelować ten dom. Na beletrystykę

przeznaczy jedną z sypialni, w drugiej znajdzie się dział historyczny,

jadalnia zaś to wręcz idealne pomieszczenie na czytelnię.

- Domyśla się pani, że życie w Hard Luck w niczym nie

przypomina życia w Seattle?

Wczoraj jej ojciec, ostrzegając ją przed srogimi zimami Alaski,

powiedział mniej więcej to samo.

- Jestem tego jak najbardziej świadoma. A teraz pozwoli pan, że

zapytam o ten dom i działkę, o których przeczytałam w ogłoszeniu.

Poruszył się na krześle.

- No cóż, dom dla ścisłości nazwijmy chatą utrzymaną...

utrzymaną w stylu... jak by tu rzec... wiejskich budowli. -

background image

Najwyraźniej się jąkał. - Nie jest obszerny, ale żyć można w nim

całkiem wygodnie... a na dodatek w poczuciu stałego kontaktu z

przyrodą. Słowem, różni się dość znacznie od miejskich domów, do

których pani przywykła.

- Spodziewam się. Więc proszę mi opisać samo miasteczko i

okolicę.

Mężczyzna po przeciwnej stronie stołu jakby się nieco odprężył.

- Tak cudownego zakątka chyba nie ma drugiego na ziemi. Być

może przemawia przeze mnie lokalny patriotyzm... być może. Zresztą

mam nadzieję, że będzie pani miała okazję wyrobić sobie własną

opinię. Latem słońce tam świeci prawie przez dwadzieścia cztery

godziny na dobę. Wtedy kwitną zioła i polne kwiaty, a czystość i

bogactwo kolorów zapiera dech w piersiach. Skupiska karłowatych

krzewów i wolne przestrzenie tundry wybuchają symfonią purpury,

złota i przeczystego błękitu.

- Pięknie opisał pan lato. - Powiedziała to z głębi serca. - A co z

zimą?

- Zima ma również swoje uroki, z tym że jej piękno jest bardziej

subtelne. Zimą świeci śnieg, on jest niejako głównym źródłem światła,

którego odcienie zachwycają różnorodnością i nastrojowością.

- No i świeci zorza polarna.

-

Nie

chciałbym

pani

okłamywać.

Zima

za

kołem

podbiegunowym naprawdę ma swój pazur. Temperatura spada dużo,

dużo stopni poniżej zera. Bywa, że i czterdzieści kilka.

background image

- Wielki Boże! - Abbey niby wiedziała to, jednak ta liczba w

ustach mieszkańca dalekiej północy wydała się jakby bardziej

sugestywna.

- W takie dni zawieszamy wszelkie loty. Wszyscy, ludzie i żyjące

wraz z ludźmi zwierzęta, chronią się w domach przy ogniu, by tak

rzec, tulą się do ognia.

Abbey

kiwnęła

głową.

O

lotniczym

przedsiębiorstwie

O'Halloranów dowiedziała się podczas rozmowy telefonicznej.

- Takie czterdziestokilkustopniowe spadki temperatury trzeba po

prostu przeczekać, uzbrajając się w cierpliwość - dorzucił. - Wszystko

wokół pozornie zamiera, ale za to rozkwita życie towarzyskie.

- Czy macie szkołę?

- Mamy szkołę podstawową, lecz oczywiście zimą, gdy mróz

przekracza pewną granicę, by tak rzec, przyzwoitości, dzieci zostają w

domach.

- A co z zaopatrzeniem? - Pytania same cisnęły się na jej usta.

- Cała nasza sieć handlowa sprowadza się do jednego sklepu

Pete'a Livengooda. Zaopatrujemy się tam hurtowo lub, w zależności

od potrzeb, detalicznie. Gdy Pete czegoś nie ma, tym bardziej że

asortyment jego towarów sprowadza się tylko do tych absolutnie

niezbędnych, wówczas można zlecić kupienie tej rzeczy któremuś z

pilotów. Synowie północy, to jest piloci, do których i ja się zaliczam,

latają codziennie na trasie Hard Luck-Fairbanks. Oni też dostarczają

mieszkańcom miasteczka benzynę.

background image

- Rozumiem, że benzynę do samochodów. Sęk w tym, że z atlasu

nie wynika, by były tam jakieś drogi.

- A jednak są. Własnymi siłami zrobiliśmy całkiem przyzwoity

trakt kilka lat temu - powiedział z wyraźną dumą Christian

O'Halloran.

Abbey odetchnęła. Jeśli dostanie tę pracę, będzie musiała zabrać

ze sobą meble i cały sprzęt kuchenny. Przesyłanie tego drogą

powietrzną łączyłoby się z piekielnymi kosztami.

- Czy ma pan do mnie jeszcze jakieś pytania?

Uśmiechnął się.

- Przepytywany to byłem właściwie ja. Tak czy inaczej, z

ostateczną odpowiedzią zadzwonię do pani jutro po południu.

- W takim razie do jutra. - Abbey wstała i wyciągnęła rękę.

- Miło było panią poznać.

Kładąc dłoń na klamce, zawahała się. Przyszła na to spotkanie

zdecydowana przyjąć pracę, jeśli ta w ogóle zostanie jej zaoferowana.

Potrzebowała pieniędzy i przynajmniej jakichś pozorów stabilizacji,

musiała dbać o swoje dzieciaki. Nawet gdyby miało się to wiązać z

podróżą na sam koniec świata.

Porwała ją perspektywa wykreowania jakby od podstaw swojej

własnej biblioteki. Było to pewnego rodzaju wyzwanie, szansa na

twórczą działalność. Pojawiła się też innego rodzaju pokusa i wiązała

się ona ze światłem w oczach tego mężczyzny, gdy mówił o Hard

Luck i całej tamtej północnej krainie. Z jego słów przebijała

namiętność i szczerość. Najgenialniejszy nawet reklamiarz nie

background image

potrafiłby stworzyć wrażenia tak głębokich duchowych powiązań z

autentycznym pięknem.

Odwróciła się.

- Panie O'Halloran?

Zdążył już wrócić do lektury swoich papierów i teraz uniósł

głowę.

- Tak, słucham?

- Jeśli zdecyduje się pan mnie zatrudnić, to obiecuję, że włożę

całe moje serce w tę pracę.

Kiwnął głową.

- Zdzwonimy się jutro.

- I jak? - Scott patrzył na matkę z napięciem pełnym cichej

nadziei. - Jak udało się spotkanie?

Abbey zrzuciła pantofle, lecz nie włożyła kapci.

- Chyba nie najgorzej.

- Dostałaś tę pracę?

Wolała trzymać się faktów. Budowanie zamków na lodzie zawsze

mogło grozić bolesnym rozczarowaniem.

- Sprawa jest wciąż otwarta, kochanie. Gdzie Missy?

Missy była nastolatką z sąsiedztwa, która, jak większość

dziewcząt w jej wieku, dorabiała do swego kieszonkowego opieką nad

dziećmi.

- Zadzwoniła tu jej matka z prośbą, by włożyła mięso do

piekarnika. Wzięła ze sobą Susan. Niebawem wrócą.

background image

Abbey przeszła do saloniku i opadła na fotel. Swoim zwyczajem

oparła stopy na otomanie.

- Czy już odrobiłeś lekcje? - spytała synka.

- Przestali zadawać. Koniec roku za dwa tygodnie.

- Rozumiem.

Zadumała się nad upływem czasu. Mijał rok za rokiem, dzieci

rosły. Rosły też ceny wszystkiego, a potrzeb przybywało. Musiała

dokonać jakiegoś zasadniczego zwrotu w swoim życiu.

- Czy mogę wpaść do Jasona? Obiecuję, że wrócę na obiad.

Scott prosił tak gorąco, że aż poczuła się wzruszona. Kiwnęła

głową. Wiedziała, że ciągną go do kolegi te szczenięta, które podbiły

jego dziewięcioletnie serce.

Sawyer

otworzył

drzwi

podłużnego

niskiego

baraku,

usytuowanego dłuższym bokiem do pasa startowego, w którym

mieściło się biuro „Synów Północy". Od dawna planowali

wybudować coś naprawdę solidnego i w miarę estetycznego.

Przekładali tę inwestycję z roku na rok - i tak minęło osiem lat.

W tym czasie Charles i Sawyer dorobili się własnych domów.

Dom Sawyera stał po drugiej stronie, naprzeciwko starego domu

rodziców, który aktualnie zajmował Christian. Dom Charlesa

znajdował się jedną przecznicę dalej. Teraz jednak, gdy interes został

rozruszany i szedł całkiem nieźle, musieli na serio pomyśleć o jakimś

eleganckim biurowcu. No, nie musiałby być to od razu drapacz

chmur.

background image

Sawyer, kompletnie wyczerpany, zwalił się na krzesło. Sprzątanie

myśliwskich domków okazało się prawdziwą harówką. Co jednak

najbardziej zdumiewało, to entuzjazm i zapał pilotów, którzy

pracowali wręcz ponad siły, przez osiemnaście godzin na dobę, by

tylko uczynić domki czymś kojarzącym się z pomieszczeniem

mieszkalnym.

Jedno nie ulegało wątpliwości. Przesycone żywicą bale okazały

się zdrowe i dawały nadzieję, że wytrzymają jeszcze następne

kilkadziesiąt lat. W rezultacie ich remontowa akcja sprowadziła się do

drobnych reperacji dachów, okien i drzwi. Trzeba też było wszystko

wypucować, to i owo polakierować, to i owo zaciągnąć farbą.

Efekt przeszedł wszelkie oczekiwania. Jasne, że domki nie

przemieniły się w luksusowe wille, ale przynajmniej nabrały jakiegoś

szczególnego uroku. Nie oznaczało to jeszcze, że na ich widok

miejskie dziewczyny zaczną mdleć z zachwytu. Należało się raczej

liczyć z ewentualnością, iż poczują się oszukane, wystawione do

wiatru i odlecą najbliższym samolotem na południe.

Ożył telefon i Sawyer sięgnął po słuchawkę.

- Biuro „Synów Północy". Słucham?

- Gdzie byłeś przez cały dzień, do jasnej anielki? - rozległ się

przytłumiony głos Christiana. - Wydzwaniam do ciebie od rana.

- Spokojnie, braciszku. Mów lepiej, co masz do powiedzenia.

Podczas gdy on machał pędzlem, walił młotkiem, gramolił się po

drabinie, Christian gawędził sobie z kobietkami i sączył kilkuletnią

whisky. A teraz jeszcze wyskakuje tu z jakimiś pretensjami!

background image

- Przede wszystkim przekaż Duke'owi, że znalazłem dla niego

ekstra blondynkę. Nazywa się Allison Reynolds i będzie naszą

sekretarką. To znaczy, może będzie.

Sawyer zacisnął szczęki.

- A jej kwalifikacje?

- Rozumiem, że poza blond włosami? - W słuchawce rozległ się

chichot. - Mówię ci, Sawyer, przeżyłem tu najwspanialszą przygodę w

swym życiu. Zamieściłem to ogłoszenie i posypała się lawina

odpowiedzi. Ten świat aż się roi od samotnych kobiet.

- A czy ta nasza sekretarka wie, że umieścimy ją w drewnianej

budzie bez wygód?

- Staranniej dobieraj słowa, jeśli łaska. Buda! Jaka buda?

Powiedzmy, że usłyszała ode mnie, że zamieszka w wiejskim domku.

Nie wchodziłem w szczegóły.

- Christian! Diabeł tkwi w szczegółach. Przecież te wszystkie

nieszczęsne istoty są na pewno przekonane, bo nie wyobrażają sobie

niczego innego, że te tak zwane wiejskie domki posiadają instalację

gazową, wodociągową i elektryczną. A tymczasem zobaczą studnię,

lampy naftowe i kibel. Czy domyślasz się ich reakcji na widok tych

luksusów?

- Nie chciałem ich przestraszyć. - W głosie Christiana zabrzmiała

niepewność.

- Chyba jednak winny im byłeś prawdę.

background image

- Wiem, wiem. Większość rozmów nie jest jeszcze sfinalizowana.

Kiedy więc dojdzie do końcowych ustaleń, wówczas zajmę się

szczegółami.

- Muszę powiedzieć, że niewiele zdziałałeś do tej pory. Myślałem,

że już masz w teczce wszystkie kontrakty. Podpisane!

- Wierz mi, te kobiety aż piszczą, by jak najszybciej znaleźć się w

Hard Luck. Lecz rozpatrując każdy indywidualny przypadek, okazuje

się, że nie są to decyzje, które można rozstrzygnąć w przeciągu kilku

sekund. W ostatnich dniach spotkałem się aż z trzydziestoma

kandydatkami i załatwiłem blisko sto telefonów.

- A czy zgłosiła się jakaś bibliotekarka?

- Kilka, lecz sekretarki stanowią największą grupę. Allison, o

której ci wspomniałem...

- Czy pisze na maszynie?

- Przypuszczam. Pracuje przecież w biurze.

- To jej nie sprawdziłeś? - Sawyer nawet nie starał się ukryć

pogardy dla organizacyjnych zdolności młodszego brata.

- A niby po co? Przecież nasza sekretarka nie będzie musiała

wykazywać się umiejętnością pisania stu słów na minutę. Nie

jesteśmy General Motors. Poza tym nie zapominaj, że mieszkam w

hotelu i wątpię, by była tu jakaś maszyna do pisania.

- Braciszku, nie popisałeś się - powiedział, wzdychając.

- Poczekaj z oceną do momentu, gdy zjawię się z plonem mojej tu

działalności. Allison swoją urodą zwala po prostu z nóg. Zresztą nie

ona jedna.

background image

- Boże, miej nas w swojej opiece.

Sawyer może nie był artystą, lecz wyobraźnię miał całkiem

niezłą. Zatem nietrudno mu było sobie wyobrazić, jak jego twardziele

oblegają barak biurowy i mizdrzą się do oszałamiającej blondynki,

która obdarza ich czarującymi uśmiechami. A tymczasem maszyny

będą rdzewieć na pasie startowym.

- Nie histeryzuj. Przyznaję, że najtrudniej mi wybrać

bibliotekarkę. Mam przynajmniej dwie bardzo dobre.

- Blondynki?

- Jedna, ale wygląda zbyt krucho, by dała sobie u nas radę w

warunkach srogiej zimy. Druga zarabia dużo więcej, niż mogłem jej

zaproponować, a mimo to nie wydaje się tym zrażona. I to mnie

trochę dziwi.

- Bo zapominasz, głupolu, o wiejskiej rezydencji i akrach ziemi, o

których ona na pewno pamięta - powiedział Sawyer przez zaciśnięte

zęby.

- Myślisz, że powinienem ją zatrudnić?

Sawyer westchnął.

- Jeśli posiada odpowiednie kwalifikacje i pali się do tej pracy, to

nie ma co się wahać.

- Fajnie. Zadzwonię do niej zaraz po naszej rozmowie.

- Chwileczkę. - Sawyer odgarnął włosy z czoła. - Czy ona jest

ładna?

Zaczynał tracić wiarę w zdolności brata do bezstronnego osądu.

Christian zdecydował się na sekretarkę, nie mając żadnego

background image

wyobrażenia o jej umiejętnościach. Przepadli z kretesem, jeśli swoje

kolejne wybory oprze tylko na wyglądzie zewnętrznym kandydatek.

Tamten przez jakiś czas milczał.

- Myślę, że można o niej powiedzieć „ładna kobieta". Ale nie jest

to typ urody zapierający dech w piersiach. Tyle że do niczego nie

można się przyczepić. Brązowe włosy i oczy, średniego wzrostu, miły

zadarty nosek. Żadnego porównania z bombową Allison. Allison to

Hollywood, ta zaś to raczej klasyka.

- Zatrudnij ją! - warknął Sawyer.

- Kogo? Allison? Już to zrobiłem, lecz zażądała dwudziestu

czterech godzin do namysłu.

- Mówiłem o bibliotekarce, durniu.

- W porządku. Jeśli sobie tego życzysz, braciszku.

Sawyer miał już po dziurki w nosie tej rozmowy.

- Czy coś jeszcze?

- W zasadzie wszystko ci przekazałem. Została jeszcze

nauczycielka, lecz z tą nie będzie kłopotu. Z trzema można już zacząć,

choć oczywiście pamiętam też o kelnerce i kucharce dla Bena.

- Ben tak powiedział tylko przez uprzejmość, nie chcąc zostać z

boku. Możesz śmiało ograniczyć się do tych trzech.

- Skoro tak... I jeszcze jedno. Allison się zastrzegła, że jeśli nawet

przyjmie pracę, chciałaby wziąć dwa tygodnie urlopu i wyjechać

gdzieś ze swoją sympatią. Zgodziłem się. Czekaliśmy tyle lat,

możemy poczekać kilkanaście dodatkowych dni.

- Dlaczego nie zapytałeś jej, czy odpowiada jej następny rok?

background image

- Bardzo zabawne. Co się z tobą dzieje, wielki bracie?

Zachowujesz się jak stara jędza. Poprawię twój humor. Jest tu

wspaniale. Siedzę sobie w fotelu, popijam koniak, a one paradują

przede mną. Cześć.

W słuchawce zapanowała cisza.

Abbey siedziała zgnębiona. O'Halloran powinien był już

zadzwonić. Widocznie nie zaakceptował jej jako bibliotekarki w Hard

Luck. Scott i Susan, którym udzielił się jej nastrój, ledwo co tknęli

obiad. Nikt nie miał ochoty na jedzenie.

- No cóż, kochani, chyba z Alaski będą nici - powiedziała,

przerywając dławiącą wszystkich ciszę. Nie było sensu podtrzymywać

złudnych nadziei. - Pan O'Halloran, z którym się spotkałam, dawno by

już zadzwonił, gdyby mu odpowiadały moje kwalifikacje.

- Nie przejmuj się, mamusiu. - Nie tylko słowem, lecz również

uśmiechem Scott chciał ją podtrzymać na duchu. - Znajdziesz coś

innego.

- Naprawdę chciałam, żebyśmy wyjechali na Alaskę - odezwała

się Susan. Jej dolna warga drżała. - Już powiedziałam o tym

wszystkim koleżankom w szkole.

- Tak czy inaczej, przeprowadzamy się. Tyle że nie na Alaskę. -

Biorąc pod uwagę nastawienie dzieci, była to dla nich jakaś pociecha.

- A może kiedyś wybierzemy się tam jako turyści? - zapytał Scott.

- Po tym, co przeczytałem w książkach, które przyniosłaś, chciałbym

zobaczyć Alaskę na własne oczy. Czuję, że polubiłem ten stan.

background image

- Kiedyś - powtórzyła Abbey.

To magiczne słowo zawierało w sobie zapowiedź jakiejś lepszej

przyszłości. W tym momencie jednak zabrzmiało niezbyt

przekonująco.

Zadzwonił telefon. Wszyscy drgnęli i spojrzeli na aparat. Lecz

dopiero po czwartym sygnale Abbey przezwyciężyła hipnotyczny

bezwład i skoczyła podnieść słuchawkę.

- Dzwonię, żeby powiadomić panią, że biblioteka w Hard Luck

jest do pani dyspozycji. - Każde słowo wypowiedziane przez

Christiana O'Hallorana napełniało ją radosną euforią. - Oczywiście,

jeżeli nadal zależy pani na tej pracy.

- Dziękuję panu. To dla mnie bardzo dobra wiadomość. -

Wzniesiony ku górze kciuk powiadamiał dzieciaki o szczęśliwym

obrocie koła fortuny.

- Kiedy może pani zacząć?

- Dostosuję się do pana oczekiwań.

- Czy odpowiadałby pani przyszły tydzień? Ja zostaję w Seattle

jeszcze przez jakiś czas, lecz mogę przekazać panią w ręce mojego

brata, Sawyera, który będzie czekał na lotnisku w Fairbanks.

Wyznaczony termin był bardzo krótki i wiązał się niewątpliwie z

pewną nerwowością przygotowań i koniecznością wcześniejszego

odebrania dzieci ze szkoły. Ale nie mogła grymasić. Zbyt zależało jej

na tej pracy.

- W porządku. Jestem pewna, że do przyszłego tygodnia

pozałatwiam tu swoje sprawy.

background image

- W takim razie proszę zostawić mnie całą organizację pani

podróży, kupienie biletu i tak dalej.

- To bardzo uprzejmie z pana strony, ale...

- Chyba będę musiał skrócić tę rozmowę, gdyż właśnie mam

gościa... Dzień dobry, Allison... poczekaj chwileczkę... Co do całej

reszty objaśni panią Sawyer, mój starszy brat.

- Panie O'Halloran...

- Powodzenia w Hard Luck, Abbey.

- Dziękuję.

Poddała się. W głosie O'Hallorana pojawiła się taka

niecierpliwość, że nie było sensu przeciągać struny. Zresztą i tak

niebawem się dowie, że zatrudnił bibliotekarkę... z rodziną!

- Więc naprawdę nie chcesz, żebym poleciał i powitał w imieniu

nas wszystkich tę panią od książek? - zapytał John Henderson,

siadając naprzeciwko Sawyera.

Miał zmoczone, przylizane grzebieniem włosy i wydawało się,

jakby włożył czystą koszulę. Podobnie prezentował się Duke, od

którego biło ostrą wonią wody kolońskiej i który co chwila spoglądał

na swoje krótko obcięte paznokcie, jakby dziwiąc się, że człowiek

może żyć bez krogulczych pazurów. Ale w tej chwili patrzył na

Sawyera i Johna.

- Jeżeli zachce ci się dać mu pozwolenie, to wiedz, że poleci, lecz

po moim trupie. Wszyscy pamiętamy, co zrobił z tamtą kobietą.

- Ileż razy mam wam, niedowiarki, powtarzać, że to nie moja

wina!

background image

- Spokojnie, chłopaki, ja ją odbieram - powiedział Sawyer,

odwracając z niesmakiem wzrok od swoich odskrobanych z brudu i

skaczących sobie do oczu pilotów.

Właśnie Ben wykaligrafowywał na karcie dań nazwę jakiejś

nowej potrawy.

- Beef Wellington?

- Myślę, że warto by pokazać tej bibliotekarce, że jesteśmy

cywilizowaną bandą - odparł buńczucznie grubas.

Sawyer, jak przystało na sceptyka, machnął ręką. Postawiłby

ostatniego dolca, że żadna z tych kobiet nie przetrwa zimy. W ogóle

szkoda, że nie powiadomili o tych poczynaniach Charlesa. Gdy się

dowie, uzna, że postradali zmysły.

Sięgnął po widelec i wrócił do swojej jajecznicy, która w

międzyczasie zdążyła już ostygnąć.

- Ależ wycacaliśmy te domki - powiedział Duke z miną

świadczącą co najmniej o samouwielbieniu.

Pomijając irytujący ton tego stwierdzenia, Duke nie mijał się z

prawdą. Domki faktycznie cieszyły oko - choć bynajmniej nie oko

Sawyera - miłym wyglądem. Napracowali się nie tylko mężczyźni.

Napracowały się też kobiety, z Pearl na czele. W oknach wisiały

kwieciste firanki, na półkach lśniły wypucowane naczynia, a łóżka

nęciły bielą wykrochmalonej pościeli. Wprawdzie te łóżka kojarzyły

się Sawyerowi z pryczami więziennymi, lecz skojarzenie to zachował

dla siebie, nie chcąc sprawiać Pearl i jej przyjaciółkom przykrości.

background image

- A jak ją rozpoznasz na lotnisku? - zapytał Ben, zbliżając się

ciężkim krokiem do stolika Sawyera.

- Będę miał na sobie kombinezon z emblematami „Synów

Północy". Nie powinna mieć kłopotów z odcyfrowaniem naszych

symboli.

- Jak się nazywa?

- Abbey Sutherland.

- Zakładam, że jest ładna.

Jak na komendę wszyscy zgromadzeni w lokalu Bena twardziele

przybrali rozmarzony wyraz twarzy. Sawyer nigdy by w to nie

uwierzył, gdyby nie widział tego na własne oczy.

- Czy dacie mi dokończyć śniadanie w jakiejś ludzkiej

atmosferze?

- Czy aby na pewno nie chcesz mnie zabrać ze sobą? - zapytał

John.

- Spójrz na słońce, chłopie. Czy aby na pewno ono świeci?

Sawyer leciał „Baronem" i miał załadować w Fairbanks pocztę

oraz zamówione przez Pete'a produkty. W związku z tym najlepiej

byłoby, gdyby Abbey Sutherland przybyła z możliwie skromnym

bagażem. Miał miejsca najwyżej na dwie walizki, które zamierzał

upchać w dziobie samolotu.

Odsunął talerz i wyszedł na główną ulicę miasteczka. Skierował

się ku lotnisku. Mógłby lecieć do Fairbanks z zamkniętymi oczami.

Przemierzał tę trasę dziesiątki, może setki razy. Pogoda była

background image

wspaniała. Silnik mruczał usypiająco. Góry i lasy Alaski przesuwały

się w dole z ociężałą powolnością.

Wylądował, dopilnował załadunku poczty i towarów, po czym

skierował swe kroki do błękitnego pawilonu lotniska. Monitor

wyświetlający przyloty poinformował go, że samolot z Seattle

przyleci zgodnie z rozkładem. Pozostawało trochę czasu na wypicie

kawy. Stwierdził ze zdumieniem, że jest podenerwowany, ba, jakby

przestraszony.

W obszernej hali dworca lotniczego kłębili się podróżni. Turyści,

pomyślał z zadowoleniem tubylca. Z turystyki wpływało do stanowej

kasy całkiem sporo dolców. Może nie tyle, co z ropy, lecz w każdym

razie śmiało można było powiedzieć, że stan rozwijał się dzięki ropie i

turystom. To właśnie z myślą o nich ustawiono na środku hali

przylotowej ogromnego białego niedźwiedzia. Prężył się ku górze na

tylnych łapach i zdawał się kruszyć w zębach stalowe przęsła sufitu.

Wzbudzał szacunek i lęk.

Spiker ogłosił przylot samolotu z Seattle. Sawyer wrzucił

plastikowy kubek do kosza i utkwił wzrok w wahadłowych drzwiach,

przez które za chwilę mieli wychodzić pasażerowie. Opis Abbey

Sutherland, podany przez Christiana, pozostawiał wiele do życzenia.

Sawyer zapamiętał tylko, że odznaczała się klasyczną urodą.

Drzwi rozwarły się i zaczęły pojawiać się twarze - męskie i

kobiece. Wszystkie kobiety zdawały się pasować do opisu brata. Z

wyjątkiem jednej. Młodej kobiety z dwojgiem dzieci, która po kilku

krokach zatrzymała się i jęła rozglądać po hali.

background image

Jej sześcio- czy siedmioletnia córeczka przyciskała do piersi

pluszowego misia. Chłopak, dwa czy trzy lata starszy od siostry,

rozglądał się razem z matką. Widać było, że roznosi go energia.

Ta kobieta nie była ładna, ona była wprost śliczna, zdecydował

Sawyer. Miała proste brązowe włosy, krótko przycięte na pazia. Tego

samego koloru oczy wciąż błądziły po hali i twarzach. Emanował z

niej spokój, spokój letniego wieczoru. Sawyer uwielbiał letnie

wieczory. Najwidoczniej była tu z kimś umówiona i teraz szukała

wzrokiem tej osoby.

Sawyer z niechęcią wrócił do wyławiania z tłumu swojej

bibliotekarki. Brązowe włosy i miły zadarty nosek. Znowu popatrzył

na kobietę z dziećmi. Ich oczy spotkały się, a na jej pełnych wargach

zakwitł przyjacielski uśmiech, jakby już rozpoznała go i tylko czeka,

aż on ją rozpozna.

Nie ruszył się. Jeszcze do końca nie powiązał ze sobą pewnych

faktów. To ona podeszła.

- Dzień dobry - powiedziała.

Uśmiech ogarnął już całą jej twarz, włącznie z cudownymi

oczami. Stał jak skamieniały.

- Jestem Abbey Sutherland.

Przeniósł wzrok na dzieciaki.

- To moje dzieci, Scott i Susan. Dziękuję, że wyszedł pan po nas.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

- Pani dzieci? - zapytał z takim zdumieniem, jakby do posiadania

dzieci miały prawo wyłącznie organizacje społeczne.

Potwierdziła skinieniem głowy. Zauważyła, że obu braci łączyło

daleko idące podobieństwo. Obaj byli szczupli i dość wysocy. Obaj

przypominali dawnych pionierów, przemierzających na koniach swoje

rozległe pastwiska. Teraz latali samolotami, ale świat pod nimi, owa

półdzika jeszcze przestrzeń Alaski, nadal leżał na krańcach

cywilizacji.

O ile jednak Christian się golił, Sawyer nosił czarną brodę, z którą

było mu zresztą bardzo do twarzy. Miał szaroniebieskie, wyraziste

oczy pod kruczymi brwiami i prosty, rzymski nos. Nosił kombinezon

lotniczy z emblematami „Synów Północy". Był bardzo przystojny,

lecz Abbey miała wrażenie, że nie jest świadomy swojej męskiej

urody.

- Cześć - powiedział śmiało Scott.

Chłopiec i mężczyzna podali sobie ręce.

- Miło cię poznać, Scott.

- Alaska to wielki kraj.

- Witam w wielkim kraju, Susan.

Wyciągnięta ku dziewczynce szeroka dłoń znamionowała

szacunek. Susan uśmiechnęła się i spojrzała na matkę. Poczuła się

panienką.

- Czy możemy porozmawiać na osobności, pani Sutherland? -

zapytał Sawyer.

background image

Odszedł kilka kroków i czekał, aż Abbey do niego dołączy. Był

teraz poważny i czymś zatroskany.

- Christian nie wspomniał mi ani słowem, że pani ma dzieci -

zaczął bez zbędnych wstępów.

- Nie zapytał mnie o nie. Rozmawiając, nie poruszaliśmy spraw

prywatnych ani rodzinnych.

- Niemniej mogła pani wspomnieć, że jest matką. - Jego zaciśnięte

usta wyrażały potępienie.

- Zabrakło okazji - odparła z buntowniczym błyskiem w oku. Pan

O'Halloran zaczynał ją irytować. - Próbowałam, lecz pana brat był

zajęty, a poza tym naprawdę sądziłam, że dzieci nie są żadnym

problemem.

- W umowie nic nie ma o dzieciach.

- Jestem tego całkowicie świadoma i, szczerze mówiąc, dobrze, że

nie ma. Dzieci to moja prywatna sprawa. Mam pracować jako

bibliotekarka i nawet gdybym przybyła tu z dziesięciorgiem

maluchów, wywiążę się ze swoich obowiązków.

- Wierzę pani, ale...

- Uważam, że temat dzieci możemy uznać za wyczerpany.

- Czy jest pani zamężna?

- Jestem rozwiedziona. Ale przełóżmy może tę rozmowę na kiedy

indziej. Co tu ukrywać, jesteśmy trochę zmęczeni podróżą.

Sapnął, ale wziął się w garść. Podszedł z całą trójką do taśmy z

bagażami.

background image

- Przyleciałem tu niewielkim samolotem. Mam nadzieję, że liczba

pani walizek jest dość umiarkowana.

Abbey nie bardzo wiedziała, jaką wartość podłożyć pod słowo

„umiarkowana". Wszystko, co mogło im się przydać w pierwszych

tygodniach pobytu, zapakowali do tych walizek. Reszta miała

przypłynąć statkiem. Po przeliczeniu bagażu okazało się, że jest tego

sześć sztuk.

- Dodając do tych waliz panią oraz dzieci, mamy ładunek, który

uniemożliwiłby start nawet latającej fortecy. Gdybym wiedział o tym

wcześniej, wziąłbym większą maszynę.

Abbey nie wytrzymała i wybuchnęła. Jakim sposobem mogła

przewidzieć, że on przyleci po nich takim a nie innym samolotem?

Próbowała powiedzieć o wszystkim jego bratu, ale właśnie złożyła mu

wizytę pewna osoba i cały na niej się skoncentrował. Niczego celowo

nie ukrywała i nie miała zamiaru ukryć. Jeżeli uważa, że nie wchodzi

to w konflikt z jego zasadami, niech ją tutaj zostawi i leci sobie

choćby i na sam biegun północny.

- Dobrze już, dobrze - próbował uspokoić ją Sawyer. - Nie ma

sytuacji bez wyjścia. Chodźmy.

Abbey z chęcią coś by przekąsiła, lecz było oczywiste, że Sawyer

myśli tylko o powrocie do Hard Lck. Na szczęście Scott i Susan, w

odróżnieniu od matki, jedli w samolocie. Załadowali wszystko na

półciężarówkę, zajęli miejsca i przejechali na boczny pas startowy.

background image

- Wszystkie te rupiecie należą do mamy i Susan - konspiracyjnie

szepnął Scott Sawyerowi na ucho, gdy wysiadali z samochodu po

kilku minutach. - Uparły się, żeby zabrać w s z y s t k o .

- Kobiet nie odmienisz, chłopie - odparł mężczyzna, też

ściszonym głosem.

Abbey ujrzała przysadzistą, jednosilnikową maszynę. Lecz

dopiero gdy wetknęła głowę do środka, zrozumiała, że Sawyer miał

rację. Na oko mogła się zmieścić tylko ona i może Scott od pasa w

dół. A co z resztą Scotta, Susan i bagażami?

- Tu są tylko trzy miejsca - zauważyła, patrząc z niepokojem na

Sawyera.

Nie trzeba było laureata Nagrody Nobla, żeby zorientować się, że

trzy miejsca, w tym jedno bardzo wąskie, to stanowczo za mało dla

czterech osób.

- Usiądzie pani przy mnie - odparł Sawyer ze stoickim spokojem -

a dzieci upcham na tym drugim.

- Czy jest to zgodne z przepisami?

- Prawdopodobnie nie, przynajmniej w pozostałych czterdziestu

ośmiu stanach, ale my jesteśmy tutaj i zrobimy to. Proszę się nie

martwić, wszystko będzie dobrze.

Jak powiedział, tak zrobił. Pomógł zająć jej miejsce, unieruchomił

pasem, po czym poupychał dzieci. Nie wyglądały na szczęśliwe. Z

ledwością mogły oddychać.

- A co z naszymi bagażami? - zapytała, gdy wskoczył na miejsce

pilota i sięgnął po słuchawki. Zaczął przyciskać jakieś guziki.

background image

- Nasze bagaże? - powtórzyła.

- Nie zmieszczą się. Musimy je tu zostawić.

- Co?! - wykrzyknęła zdenerwowana Abbey. - Nie możemy tego

zrobić!

Sawyer spokojnie przygotowywał maszynę do startu.

- Jak długo potrwa lot? - zapytał Scott.

- Około godziny.

- Czy będę mógł usiąść za sterami?

- Nie tym razem.

- A kiedy indziej?

- Zobaczymy.

- Panie O'Halloran - powiedziała Abbey zdławionym głosem -

wróćmy do sprawy naszego bagażu...

- Mam przede wszystkim dostarczyć pocztę. To jest najważniejsza

sprawa. Nie wyrzucę listów i paczek dla jakichś głupich kobiecych

fatałaszków.

Abbey zazgrzytała zębami.

- Rzeczy, które zabraliśmy ze sobą, nie są żadnymi głupimi

kobiecymi fatałaszkami, więc jeśli pan pozwoli...

- Lubisz psy? - zwrócił się Sawyer do Scotta.

Oczy chłopca zabłysły.

- Jasne!

- Więc kiedy dotrzemy na miejsce, zadbam, byś poznał Eagle

Catchera.

- Czy to husky?

background image

- Tak.

Scott zamilkł z zachwytu. Sawyer uruchomił silnik, po czym

powiadomił wieżę kontrolną o gotowości do startu. Potoczyli się ku

pasowi startowemu i po chwili wzbili w powietrze.

Dość szybko osiągnęli pułap lotu. Fairbanks znikło za

horyzontem. Abbey wsłuchiwała się w przytłumiony ryk silnika i

bicie własnego serca. Nigdy jeszcze nie leciała takim małym

samolotem. Wydawał się jej tak kruchy, że mógłby rozlecieć się przy

zetknięciu z chmurą. Ale dziś niebo było bezchmurne.

W pewnym momencie Sawyer oderwał dłonie od sterów, wziął

duży notes i zaczął coś w nim pisać. Serce Abbey zamarło. Na domiar

złego na tablicy rozdzielczej zaczęło mrugać jakieś światełko. Boże,

to zapewne sygnał alarmowy, że skończyła się benzyna lub wyciekł

olej...

Już miała krzyknąć, gdy przypomniała sobie o dzieciach. Nie

chciała ich przestraszyć. Trąciła więc w ramię Sawyera, a

ściągnąwszy w ten sposób na siebie jego uwagę, szepnęła mu do ucha:

- Coś się stało. Pulsuje tamto światełko.

- Tak, widzę - odparł i wrócił do notowania.

- Czy nic pan z tym nie zrobi?

- Za kilka minut.

- A nie lepiej od razu?

- Proszę się nie bać, pani Sutherland. - W zmarszczkach wokół

jego szaroniebieskich oczu zalegała pogodna ironia. - Światełko

informuje, że włączony jest automatyczny pilot.

background image

Poczuła się jak ostatnia idiotka. Skrzyżowała ręce i utkwiła wzrok

w morzu niebieskości.

Sawyer dotknął jej ramienia.

- Proszę się nie martwić o bagaż. Załatwiłem przez kierowcę

półciężarówki, że dostarczy go do Hard Luck inne przedsiębiorstwo

lotnicze. I to jeszcze dziś po południu.

Mógł to powiedzieć dużo wcześniej, zaoszczędzając jej w ten

sposób niepotrzebnych strapień.

- Co to takiego? - wykrzyknął Scott.

Abbey spojrzała w dół. Na zielonym tle, niby-dywanie utkanym z

nici o różnych odcieniach, wił się srebrzysty wąż, tak długi, że nie

widać było ani jego łba, ani ogona.

- Rurociąg - wyjaśnił Sawyer.

Abbey, która była świeżo po lekturze kilku książek o Alasce,

niczym studentka w przeddzień egzaminu z geografii, wiedziała, że

rurociąg ów ciągnął się na przestrzeni blisko tysiąca trzystu

kilometrów i kończył się w Valdez, najdalej wysuniętym na północ

porcie, który nie zamarzał zimą.

Poczęli się zniżać, co oczywiście było sygnałem, że zbliżają się

do Hard Luck. Kształty na dole jęły nabierać wyrazistości i

odrębności. Wreszcie pojawiło się miasteczko - dwa szeregi domów

usytuowanych po obu stronach dość szerokiej nie utwardzonej ulicy.

W oddali za miastem ujrzała kilka rozrzuconych tu i ówdzie domków.

I to w zasadzie wszystko.

background image

Abbey zaczęła liczyć domy w mieście. Zdążyła dojść do

dwudziestu dziewięciu, gdyż dotknęli kołami płyty lotniska. Co

najdziwniejsze, pas również nie był betonową wstęgą, tylko raczej

czymś w rodzaju odcinka żwirowego gościńca. A mimo to

wylądowali z taką miękkością, że gdyby w tej chwili czytała na

przykład gazetę, w ogóle nie zauważyłaby, że osiedli na ziemi.

Zawrócili i pokołowali ku niskiemu, podłużnemu barakowi. Gdy

Sawyer gasił silnik, z baraku wyskoczył mężczyzna wyglądający na

drwala. Dopadł do unieruchomionej już maszyny i otworzył drzwi.

- Jak się masz - huknął, wsadzając głowę. - Witaj w Hard Luck.

Jestem John Henderson.

- Dzień dobry - odpowiedziała Abbey.

Nagle głowa Johna znikła jak za dotknięciem czarodziejskiej

różdżki i zaraz pojawiła się inna.

- Sie masz. Jestem Ralph Ferris.

Po kilku sekundach zaroiło się od głów, wzbierała lawina

powitań.

- Na miłość boską, chłopy - wykrzyknął Sawyer - nie róbcie z

siebie komediantów, tylko pozwólcie wyjść pasażerom.

Słowa te trochę otrzeźwiły witających, którzy cofnęli się i dali

wolne przejście. Abbey wyszła ostatnia. Ustawieni w szeregu

mężczyźni stali na baczność niczym wojsko gotowe do inspekcji. I

jeśli nawet któregoś z nich zaskoczył widok dzieci, nie dali tego po

sobie poznać.

background image

Abbey powitała wszystkich promiennym uśmiechem, ale

ponieważ Sawyer zostawił ich na pastwę losu, niknąc za drzwiami

baraku, nie bardzo wiedziała, co ma zrobić.

Z prawej strony wyłoniła się wysoka szczupła kobieta o chłopięco

przystrzyżonych siwych włosach.

- Witamy w Hard Luck. Jestem Pearl Inman. I naprawdę trudno

mi wyrazić - potrząsała serdecznie dłonią Abbey - jak jesteśmy

szczęśliwi, że będziemy mieć wreszcie bibliotekarkę.

- Dziękuję za miłe słowa. To są moje dzieci, Scott i Susan.

Cieszymy się, że znaleźliśmy się w Hard Luck, które odtąd ma być

naszym domem. - Zauważyła, że w odróżnieniu od pana O'Hallorana,

tam na lotnisku w Fairbanks, nikogo tutaj nie zaskoczył i nie

rozwścieczył widok jej dzieci.

- Musicie być zmęczeni.

- Trzymamy się całkiem dobrze. - Czuła od kilku minut nowy

przypływ energii.

- Czy są tutaj chłopcy w moim wieku? - zapytał Scott, którego

bynajmniej nie krępowała szeroka publiczność.

Pearl była w tej chwili samym uśmiechem.

- Ależ oczywiście. Na przykład Ronny Gold, który rozbija się po

całym mieście na swoim rowerze. Przypuszczam, że masz około

dziesięciu lat, więc jesteście rówieśnikami. A Chrissie Harris,

córeczka naszego szeryfa, to idealna przyjaciółka dla ciebie, Susan.

Dziewczynka pisnęła z radości jak myszka.

- A czy żyją tu jeszcze Indianie? - dopytywał się Scott.

background image

- Tak, Atabaskowie. Z tym że w naszej okolicy zostało już

niewiele rodzin. Na pewno będziesz miał okazję ich spotkać.

Abbey poczuła ukąszenie. Ujrzała na lewym przedramieniu

dużego komara. Strzepnęła go.

Pearl zauważyła ten gest.

- W czerwcu i w lipcu mamy tu plagę komarów. Ale dysponujemy

też środkami, które łagodzą ukąszenia i odpędzają owady.

Abbey spodziewała się bardziej śniegu na Alasce niż plagi

komarów.

- A teraz zapraszamy na posiłek do restauracji Bena -

kontynuowała Pearl. - Musicie być bardzo głodni.

- Zjadłabym konia z kopytami - szczerze wyznała Abbey i

uśmiechnęła się nieśmiało.

Pearl odpowiedziała szerokim uśmiechem.

- Mam nadzieję, że Ben ma to danie w swoim jadłospisie.

Dzieci. Sawyer tylko siebie mógł winić za to, że Abbey

Sutherland sprawiła mu taką niespodziankę. To on przecież

własnoręcznie zredagował kwestionariusz z pytaniami, wśród których

zabrakło jednego, być może najważniejszego. Jaką więc miał

gwarancję, że inne zaakceptowane przez Christiana kandydatki też nie

przyjadą z dziećmi? Wręcz brakowało mu odwagi, by roztrząsać w tej

chwili tę kwestię.

Nalał sobie kawy z elektrycznego dzbanka i upił łyk. Uczynił to

nieostrożnie i sparzył sobie usta. Lecz nawet gdyby runął mu w tej

background image

chwili na głowę dach baraku, i tak najważniejszą pozostałaby sprawa

Abbey i jej dzieci. Co właściwie, do jasnej cholery, miał z nimi

począć? Nie mógł niczego zarzucić Scottowi i Susan. Były to miłe i

urodziwe szkraby. Tyle że stwarzały komplikacje, których nie

przewidział.

Przede wszystkim nie mógł umieścić matki z dziećmi w domku

myśliwskim, gdzie cała mieszkalna przestrzeń nie przekraczała

rozmiarami dużej sypialni. Te domki nie były przystosowane do

stałego w nich zamieszkiwania. Nieważne, że na początku starał się

wyperswadować tym napalonym głupcom pomysł ulokowania kobiet

w tych domkach. Ważne, że w końcu się zgodził i nawet wziął

aktywny udział w akcji remontowej.

Przeciągnął dłonią po czole i sapnął jak mors. Abbey Sutherland

jawiła mu się jako skomplikowana zagadka. Co spowodowało, że

wybrała wygnanie na kraj świata? Nie przetrzyma nawet jesieni, a co

dopiero mówić o zimie. Wiedział to z taką samą pewnością, jak to, że

ma na imię Sawyer.

A może Hard Luck wybrała sobie jako azyl? Uciekła przed

mężem tak daleko, aby ten nie mógł jej odnaleźć. Kim był ten

człowiek? Okrutnikiem i gwałtownikiem czy też może zwykłą fujarą,

której nie udawało się zarobić na rodzinę?

Sawyer nie uważał się za eksperta od spraw kobiecych.

Brakowało mu doświadczenia, a poza tym większość swego życia

spędził w towarzystwie mężczyzn. Co najwyżej lubił głosić, że zna się

na ludzkich charakterach.

background image

Miał za sobą tylko jeden poważniejszy romans, który zresztą nie

trwał długo. Loreen interesowało wyłącznie małżeństwo. Kiedy jej

aluzje i napomknienia przybrały formę ultimatum, powiedział „nie".

Odwróciła się, trzasnęła drzwiami i już się więcej nie spotkali. Była

miłą dziewczyną i szczerze ją lubił. Nie widział jej jednak w roli żony.

Doświadczenie z Loreen rzutowało na wszystkie kobiety. Każdej

chodziło o obrączkę, każda parła do formalnego związku. Niestety,

obserwował z bardzo bliska małżeństwo, z którego wyparowała

miłość. Jego rodzice stanowili wyjątkowo jaskrawy przykład

nieudanego współżycia. Nie chciałby powtórzyć ich błędów. I dlatego

pozwolił odejść Loreen, choć przecież była niezgorszą dziewczyną.

Nigdy też później nie żałował swojej decyzji.

Więc może wina za to, że doszło do rozwodu, leżała również po

stronie Abbey? Było to pytanie, które w tej chwili musiało pozostać

bez odpowiedzi. Wiedział jedno: Jeżeli miał być w zgodzie z samym

sobą, powinien jutro wsadzić ją do samolotu i regulując wszelkie

koszta, wysłać z powrotem do Fairbanks i dalej do Seattle.

Ale wiedział też, że tego nie zrobi. Tych dwudziestu mężczyzn

rozszarpałoby go na kawałki. Zlinczowało. Powiesiło na gałęzi

najbliższego drzewa. Inna sprawa, że takie dostatecznie wysokie

drzewo rosło od Hard Luck w odległości minimum dwustu

kilometrów.

Dopił kawę, zamknął biuro i udał się do lokalu Bena.

Zgromadziło się tutaj pół miasta. Każdy chciał powitać Abbey

Sutherland, pierwszą w Hard Luck bibliotekarkę. Nie było już

background image

wolnych krzeseł. Chcąc nie chcąc, Sawyer założył ręce i oparł się o

ścianę. Szerokie oblicze Bena aż kraśniało radością. Był w siódmym

niebie. Zapowiadało się, że dzisiejsze wpływy do kasy będą

rekordowe. Skakał od stolika do stolika z chyżością i lekkością

chłopca i dla każdego miał jakieś miłe bądź zabawne słowo.

Abbey siedziała w towarzystwie Pearl, Scotta i Susan, lecz wokół

stolika, niczym pszczoły do miodu, cisnęli się piloci. Można było

sądzić, że jeszcze nigdy przedtem nie widzieli młodej kobiety.

Chłopstwo nie grzeszyło jakąś wybitną urodą, może z wyjątkiem

Duke'a, który mógł się z wyglądu podobać płci przeciwnej.

Wszyscy jednak, co do jednego, byli piekielnie dobrymi pilotami.

Biorąc poprawkę na odmienność epok, przypominali dawnych

kowbojów Dzikiego Zachodu. I jak tamtym posłuszne były nawet

najdziksze mustangi, tak ci opanowali do perfekcji kunszt pilotażu.

Kochali swój zawód.

Zasypywali Abbey pytaniami. Odpowiadała im z wdziękiem, a

czasem dowcipnie. Poznała już ich imiona. I zawsze bezbłędnie

dopasowywała imię do twarzy.

Do samotnego Sawyera podszedł Ben.

- Śliczna ta kózka, którą nam przywiozłeś - zauważył. - Nie

miałbym nic przeciwko temu, by została moją żonką.

- Przestań gadać bzdury.

Tak, nie tylko lato zawitało do Hard Luck, pomyślał Sawyer.

Wraz z ciepłem wybuchła epidemia pomieszania zmysłów.

Ben zarechotał.

background image

- A więc to tak.

- Co tak? - zapytał rozdrażniony Sawyer.

- Już ma cię na haczyku. Niebawem zaczniecie wyrywać ją sobie

z rąk.

Sawyer parsknął.

- Marny z ciebie psycholog. Co mnie gnębi, to obawa, by również

inne nie zjawiły się z dziećmi.

- To nie wiedziałeś, że ma dzieci?

- Ani ja, ani Christian. Pani Sutherland utrzymuje, że nie dał jej

okazji przedstawienia faktycznego stanu rzeczy.

- Nikt w Hard Luck nie ma nic przeciwko tym dzieciakom.

- Nie o to chodzi.

Ben zmarszczył brwi.

- Więc gdzie jest pies pogrzebany?

- Domki. Być może nadają się dla samotnych osób, ale nie dla

matki z dwójką dzieci.

Ben również oparł się o ścianę.

- Cholera, chyba masz rację. Co zrobimy?

- Diabeł wie. W tej naszej dziurze nawet nie ma domu, który by

można wynająć.

- Stoi pustką dom Catherine Fletcher.

Sawyer potrząsnął głową. Ani myślał wchodzić w jakieś stosunki

z rodziną Fletcherów. Bez względu na to, jak bardzo byłby

przyciśnięty do muru. Między obu rodzinami narosło masę uprzedzeń

background image

i gniewu. Przezwyciężenie tego równoznaczne było z przesunięciem

góry McKinley.

Catherine Harmon Fletcher podupadła ostatnio na zdrowiu i

przebywała w szpitalu w Anchorage, blisko swojej córki. Ellen, matka

Sawyera, przecierpiała przez nią wiele. Wprawdzie wyjechała z Hard

Luck i żyła sobie teraz szczęśliwie w zachodniej Kanadzie,

wspomnienie jednak pozostało. Sawyer cieszył się szczęściem matki.

Uważał, że w pełni na nie zasługuje po tamtych bolesnych przejściach

przed laty.

- A co z Pearl? Od dawna już mówi, że ma zamiar wyjechać do

córki - przypomniał mu Ben.

Sawyer zawsze się wściekał, gdy mówiono o wyjeździe Pearl. Nie

wyobrażał sobie bez niej miasta. Faktem jednak było, że Pearl nie

rzucała słów na wiatr, chociaż demon przekory nierzadko w niej

gościł.

- Pearl opuści nas dopiero wówczas, gdy znajdziemy jej

zastępczynię, a ona wdroży ją do pracy - powiedział Sawyer.

Ben smętnie pokiwał głową. Zamyślił się.

- Nie widzę rozwiązania tej łamigłówki - rzekł po chwili. - Chyba

jednak będziesz ją musiał odesłać z powrotem.

- Wiem.

- I zamierzasz to zrobić?

Sawyera coś ścisnęło za gardło.

- A czy mam inne wyjście?

background image

- Cóż, nastąpiło pewne nieporozumienie i nikt tu nie ponosi winy.

Powinna była powiedzieć Christianowi o tych dzieciach.

Ucisk w gardle stał się prawie bolesny.

- A może to on powinien był zapytać?

Zresztą nieważne. Nie było domu dla Abbey i jej dzieci i dlatego

będą musieli wyjechać.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Sawyer wiedział, że mówiąc wprost Abbey o konieczności

wyjazdu, nie zyska sobie tym popularności wśród współmieszkańców

Hard Luck. Dlatego po rozważeniu całej sprawy postanowił, że

najlepiej będzie doprowadzić niejako ją samą do podjęcia tej decyzji.

Poczekał, aż wokół stolika Abbey zrobiło się więcej wolnej

przestrzeni, i przystąpił do działania.

- Pokażę teraz pani jej domek - rzekł, podchodząc.

Spojrzała nań z pewnym zaskoczeniem.

- Doceniam pana troskę.

- Sawyer - powiedziała Pearl, ujmując go za ramię.

Domyślał się, co mu pragnie w ten sposób przekazać. Podobnie

jak on, Pearl już dawno musiała uświadomić sobie, że Abbey nie

może mieszkać wraz z dziećmi w oddalonym od miasta, dopiero co

połatanym myśliwskim domku.

- Kiedy pokażesz mi swojego psa? - zapytał Scott.

- Niebawem - obiecał Sawyer.

background image

Eagle Catcher odnosił się z nieufnością do obcych. Dopiero po

kilku wizytach w domu Sawyera pozwalał im się do siebie zbliżać.

Wynikało stąd, że zanim chłopiec i pies zaprzyjaźnią się, Scotta nie

będzie już w Hard Luck.

- A ja chciałabym zobaczyć bibliotekę, jeśli nie sprawi to nikomu

kłopotu - powiedziała Abbey.

- Oczywiście - rzekł Sawyer przyjacielskim tonem. - Ale najpierw

domek.

Gnębiło go poczucie podwójnej winy. Wobec Abbey i wobec

matki. Ellen z pewnością bolała nad tym, że jej podarowane miastu

książki leżą odłogiem. Jakaż byłaby jej radość, gdyby dowiedziała się,

że już tak nie jest. Wsiedli we czworo do furgonetki Sawyera i ruszyli

główną ulicą. Minęli kilka bezimiennych przecznic, gdyż nikt dotąd

nie zadał sobie trudu nadania im nazwy.

- Co to za śmieszny dom na palach? - zapytała Susan i

zachichotała.

- Nazywamy go kryjówką. Przechowujemy tam zapasy jedzenia, a

obite blachą pale są po to, by uchronić żywność przed niedźwiedziami

i innymi czworonożnymi rabusiami.

- Czytałem, że na Alasce żyje mnóstwo polarnych niedźwiedzi -

powiedział Scott.

- Czy ta „kryjówka" nadal jest używana? - zapytała Abbey.

- Myślę, że tak. Nie wiem, co Pete trzyma w niej latem, lecz zimą

używa jej jako zamrażarki.

background image

- Ależ ze mnie ignorantka. Myślałam, że zastanę tu jeszcze śnieg

lub przynajmniej jego resztki. - Abbey najwyraźniej starała się

podtrzymywać rozmowę.

- Nie nazwałbym tego ignorancją. Ostatnie płachty śniegu,

szczególnie te w nieckach i załomach, znikły dopiero kilka tygodni

temu. A mieliśmy wyjątkowo ciepłą wiosnę.

Sawyer miał oto wspaniałą okazję, by powiedzieć jej, jak srogie i

bezlitosne bywają tu zimy i jak monotonnie wówczas toczy się życie,

ale zląkł się, że Abbey domyśli się jego intencji. Wolał subtelniej

wpływać na jej decyzję powrotu do Seattle.

- Czy to jest szkoła? - zapytał Scott, pokazując palcem na dość

typowy budynek po lewej.

- Tak. Mamy dwie nauczycielki. Jedna opiekuje się maluchami,

druga starszymi dziećmi. W ostatnim roku chodziło do naszej szkoły

dokładnie dwudziestu uczniów.

- Ben wspomniał mi, że do tych dwóch nauczycielek niebawem

dołączyć ma trzecia - powiedziała Abbey.

- Zgadza się, niejaka Bethany Ross. Przydałaby się zresztą jeszcze

jedna.

Koszty oświaty pokrywały władze stanowe. Ze stanowych też

funduszy wybudowano dla personelu mieszkania. Nowa nauczycielka

miała zamieszkać w domu, który przy chatce Abbey mógł się

wydawać pałacem.

Minęli rogatki miasta, a „wiejskiego domku" Abbey ciągle nie

było widać. W samochodzie zapadło milczenie. W pewnym

background image

momencie Abbey odwróciła się i spojrzała za siebie, jakby pragnąc

ocenić odległość dzielącą ich od zwartej zabudowy. Twarz miała

poważną, lecz trudno było Sawyerowi zgadnąć, czy już coś

przeczuwa.

W końcu w tumanach kurzu wzbijanych przez koła samochodu

dojechali na miejsce. Domki myśliwskie tworzyły coś w rodzaju

kolonii i niewiele się różniły od skupiska domków kempingowych.

Światło słoneczne bezlitośnie demaskowało ich sfatygowane przez

czas i żywioły fasady i dachy. Sawyera zalała fala wstydu.

- Czy to są te „wiejskie domki", o których mówił mi pana brat? -

zapytała Abbey na pozór spokojnym głosem, ale jej szok był

ewidentny.

- Tak. - Sawyer nigdy jeszcze nie czuł się tak paskudnie.

- I mamy tu zamieszkać?

- Obawiam się, że tak.

- To wygląda jak ta kryjówka na mięso, tyle że nie stoi na palach -

powiedział Scott.

Sawyer milczał. Całkowicie zgadzał się z tą oceną. Abbey

wysiadła z furgonetki. Znikła we wnętrzu domku, przed którym się

zatrzymali. Sawyer nie poszedł za nią. Wiedział, na co w tej chwili

patrzy swym zrozpaczonym wzrokiem. Na pojedyncze łóżko,

brzuchaty piec kuchenny, stół zbity z surowych desek, solidne, lecz

brzydkie krzesło, półki z glinianymi i żeliwnymi naczyniami...

background image

Tak było faktycznie. Abbey przeskakiwała wzrokiem od

przedmiotu do przedmiotu, a rozczarowanie kładło się na jej piersi

nieznośnym ciężarem. Dołączyły do niej dzieci.

- Mamo, nie możemy tutaj zamieszkać - oświadczył Scott.

- Ten dom rzeczywiście okazał się mniejszy, niż oczekiwałam.

- To nie jest żaden dom, tylko buda dla psa - wybuchnęła bliska

płaczu Susan.

- Tu nie ma nawet łazienki, tylko drewniana wygódka -

podsumował Scott bezlitośnie.

- Co to jest wygódka? - zapytała Susan.

- To taka zbita z desek skrzynka, gdzie dziewczynki w twoim

wieku spędzają pół dnia, jeśli nie chcą mieć mokrych majtek - odparł

uszczypliwie brat.

- Przestańcie - powiedziała Abbey błagalnym głosem, po czym

wyszła na dwór.

- Co z tymi dwudziestoma akrami ziemi? - zapytała, podchodząc

do Sawyera, który mimo wszystko zdecydował się wysiąść z

samochodu.

Spodziewał się wszystkiego. Że wypadnie z krzykiem i nazwie

ich oszustami i łgarzami. Że z miejsca zażąda, by zawiózł ją i jej

dzieci na lotnisko. Że, załamana, wybuchnie płaczem. Ale nie

spodziewał się, że zapyta go o te akry.

- Ziemia ta znajduje się kilkanaście kilometrów stąd. Mam w

biurze mapę terenu i przy okazji pokażę pani to miejsce.

background image

- A ja w swej naiwności sądziłam, że mieszkając tu, będę

mieszkała na swojej ziemi.

Spoglądała nań z gniewnym wyrzutem. Zasługiwał w pełni na to

potępienie. Bądź co bądź to on podjął ostateczną decyzję.

- I co teraz zrobimy? - zapytał Scott, spoglądając na matkę.

Na twarzy chłopca malowała się rozpacz, jakby nagle runęły w

proch i pył wszystkie jego marzenia. Abbey przeniosła wzrok gdzieś

na linię horyzontu.

- Cóż - odparła w zamyśleniu - musimy postarać się o piętrowe

łóżko i dwa krzesła.

- Ależ, mamusiu...

- Potraktujemy to jako zabawę w pionierów.

- Nie chcę się bawić - jęknęła Susan.

- Wierz mi, kochanie, ta zabawa może okazać się ciekawa. -

Pogładziła córeczkę po główce, po czym zwróciła się do Sawyera: -

Myślę, że najwyższy czas zobaczyć bibliotekę.

Kompletnie go to zaskoczyło. Ze słów Abbey wynikało, że

podjęła już decyzję. Lecz nie była to decyzja, jakiej oczekiwał.

Równocześnie miał wrażenie, że Abbey chce zyskać na czasie.

Ostatecznie wszystko, co powiedziała, powiedziała do swoich dzieci.

Zaproponowała im pewną zabawę, którą odrzuciły. Więc może chwila

podjęcia jedynej rozsądnej decyzji jeszcze nie nadeszła?

Wsiedli z powrotem do furgonetki. Podróż do miasta minęła w

milczeniu. Gasząc silnik, Sawyer zauważył, że ma spocone dłonie.

Dom przeznaczony na bibliotekę zbudował jeszcze jego dziad. Adam

background image

O'Halloran przybył tu na początku lat trzydziestych. Znęciło go złoto

Alaski, lecz zamiast zbić fortunę, położył podwaliny pod miasto. Trzy

dość obszerne pokoje zawalone były tekturowymi pudłami, w których

znajdowały się książki.

- Potrzebuję półek - powiedziała Abbey z pobladłą od kolejnego

rozczarowania twarzą. - Nie mogę przecież trzymać książek w

pudłach na podłodze.

- Regały zostały w domu mojej matki. Dopilnuję, by zaraz jutro

rano przeniesiono je tutaj.

Rzuciła mu krótkie spojrzenie.

- Czy dom pana matki jest pusty?

Domyślał się, dlaczego zadała mu to pytanie.

- Tak i nie. Moja matka ponownie wyszła za mąż i przeniosła się

do Kanady. W jej domu mieszka Christian, jak pani wie, chwilowo

nieobecny.

- Rozumiem.

W otwartych drzwiach pojawił się jakiś chłopiec. Miał oczy

łobuziaka i przemiłą twarz. Powiedział, że nazywa się Ronny Gold, i

zaproponował Scottowi i Susan wspólną zabawę.

- Mamo, czy możemy?

Kiwnęła głową.

- Tylko wracajcie za pół godziny.

Kiedy dzieci wypadły na dwór, Abbey zajęła się pobieżnym

przeglądaniem książek. Otwierała przypadkowo wybrane pudła,

wyjmowała z nich na chybił trafił jakąś książkę, rzucała okiem na

background image

kartę tytułową, sprawdzała stan okładek, po czym odkładała wolumin

na miejsce. Wszystko to robiła z szacunkiem i dbałością. Była nie

tylko bibliotekarką. Była też bibliofilką.

Sawyer nie mógł już dłużej czekać.

- To nie ma sensu, Abbey - powiedział, używając po raz pierwszy

jej imienia, jakby chciał intymnością formy odebrać słowom ich

ostrze. - Winię siebie za ten pomysł ściągnięcia was do Hard Luck.

Moja odpowiedzialność jest tu większa od odpowiedzialności innych.

- Chcesz, żebym wyjechała? - spytała zdumiewająco spokojnym

głosem, również przechodząc na „ty".

Nie mógł odpowiedzieć jej na to pytanie. Nie chciał jej

oszukiwać. Stwierdził z zaskoczeniem, że z chęcią poznałby bliżej tę

kobietę. Schował się jakby za tarczą. Był wściekły na siebie, na

Abbey, na Christiana. Na cały świat. Synowie północy - jego

wspaniali piloci - nie ponosili tu jedynej winy.

- Wprowadziłaś Christiana w błąd.

- Ja? Ja go wprowadziłam w błąd? - wykrzyknęła bliska histerii. -

To najzwyklejsza zniewaga.

- Ani słóweczkiem nie wspomniałaś mu o dzieciach. Powinnaś

była być bardziej szczera w rozmowie z moim bratem.

- To już szczyt hipokryzji! Powiedziano mi, że wraz z pracą

otrzymam dom i ziemię. A zawieziono mnie do psiej budy. Ja nie

złamałam umowy. Jestem tu i...

- Ugodziłaś w ducha umowy.

background image

- Och, dość! Z tą ziemią to również oszukaństwo. Leży nie

wiadomo gdzie, zapewne gdzieś w sercu tundry, i chyba tylko na

koniu lub helikopterem można tam dotrzeć.

Wypuszczała strzałę za strzałą. Wszystkie trafiały w cel. Mógł

zbudować swoją obronę na kłamstwie i bezczelności, lecz nie leżało to

w jego charakterze.

- W porządku, popełniliśmy błąd i chcę go przynajmniej

częściowo naprawić. Wszystkie koszta twojego powrotu biorę na

siebie.

- Zostaję. Podpisałam umowę i mam zamiar dotrzymać jej wbrew

wszystkiemu.

Nie wierzył własnym uszom.

- Nie możesz!

Jej brązowe oczy zabłysły ogniem.

- Dlaczego?

- Widziałaś dom. Trzy osoby w żaden sposób nie mogą w nim

mieszkać. Latem to jeszcze pół biedy, lecz zimą...

- Powiedziałam: zostaję i nikt i nic nie odwiedzie mnie od tej

decyzji - rzekła z determinacją, jakiej jeszcze Sawyer nie widział u

kobiety.

Wzruszył ramionami.

- Jak uważasz.

Teraz kierowała się emocjami. Lecz już jutro rano zjawi się u

niego z prośbą, by natychmiast odstawił ją do Fairbanks i umieścił w

samolocie do Seattle. Nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości.

background image

Godzinę później Abbey siedziała na skraju wąskiego łóżka i

próbowała zebrać myśli. Już dawno nie miała takiej ochoty na płacz.

Pod pewnymi względami obecna sytuacja przypominała końcową fazę

jej małżeństwa. Teraz też czuła się zmuszona do przyznania się do

błędu.

Błąd nie polegał na tym, że przyjęła tę pracę. W tej sprawie nie

mogła niczego sobie zarzucić. Postępowała nader ryzykownie, nie

chcąc opuścić Hard Luck. Stworzyła sobie w Seattle wyidealizowany

obraz tego miasta. Bezpośrednie zetknięcie się z rzeczywistością

zaowocowało rozczarowaniem. Zawiodła się już tyle razy w swym

życiu, że te doświadczenia powinny były ją przecież czegoś nauczyć.

Mogła winić tu tylko siebie. Ojciec ostrzegał ją, że dom i

dwadzieścia akrów ziemi to propozycja zbyt szczodra, by była

prawdziwa. I nawet przyznała mu rację. Bo to nie obietnica domu i

ziemi przywiodła ją do tego północnego kraju. Tęskniła za życiem w

społeczności, której będzie aktywną cząstką. Społeczności, w której

zna się sąsiadów i ufa im. No i oczywiście porwał ją pomysł

urządzenia biblioteki.

Przyjechała tu, by odcisnąć na tej jeszcze dziewiczej ziemi swój

znak. Uciec przed anonimowością wielkiego miasta. Uchronić Scotta i

Susan przed zalewem gwałtu, okrucieństwa, narkomanii i zwykłej

wulgarności. Dzieciaki na widok tej prymitywnej chatki doznały

głębokiego wstrząsu, lecz była z nich dumna, że tak prędko się

pozbierały. Scott nawet uznał, że nie jest tu wcale tak fatalnie, a Susan

była zachwycona swoją nową przyjaciółką, Chrissie Harris.

background image

Przed dom zajechał samochód. Poderwała się z łóżka i wyszła na

próg.

- Przywiozłem wasze bagaże - wykrzyknął Sawyer, wychylając

głowę z szoferki.

I zanim zdążyła zareagować jak prawdziwa właścicielka tych

sześciu waliz, umieścił je w domku, w którym teraz zrobiło się jeszcze

ciaśniej.

Pomimo cierpkich słów i oskarżeń, którymi zasypał ją na lotnisku

w Fairbanks i w bibliotece, Abbey polubiła Sawyera. Widziała jego

minę, gdy pokazywał jej ten „wiejski domek". Zgadywała jego wstyd i

dezaprobatę roli, jaką musiał spełnić. Wyczuwała też, iż wcale nie

zależy mu na tym, by wyniosła się stąd. Wręcz odwrotnie, pragnął ją

tutaj zatrzymać. Chciał, by zamieszkała w Hard Luck.

Oznaczało to, że w przeciągu tych kilku godzin znajomości

poznała go lepiej, niż on sam znał siebie. Być może grzeszyła tu

pychą, jednak wewnętrzny głos utwierdzał ją w tym przekonaniu.

- Przepraszam, że obwiniłem ciebie za błędy Christiana. Człowiek

niekiedy sam nie wie, co gada.

- Przyjmuję przeprosiny. - Wyciągnęła rękę i ich dłonie spotkały

się.

- Nie musisz zostawać w Hard Luck. Nikt nie będzie miał do

ciebie pretensji czy żalu, że postąpiłaś zgodnie ze zdrowym

rozsądkiem.

Głęboko westchnęła.

- Niczego nie rozumiesz. Nie mogę wrócić.

background image

- Dlaczego? - zapytał, marszcząc brwi.

- Sprzedałam samochód, by kupić dzieciom bilety.

- Powiedziałem ci już, że koszta powrotu biorę na siebie.

- Jest jeszcze coś innego. Wszystko, co posiadam, a więc meble,

zastawę, sprzęt kuchenny i tak dalej, nadałam na statek płynący na

Alaskę. Ma przypłynąć w przyszłym miesiącu.

Uderzył otwartą dłonią w blat stołu.

- Ależ galimatias. Twoje meble dotrą tylko do Fairbanks. Nie ma

drogi do Hard Luck.

Osłupiała.

- Christian wyraźnie wspomniał mi o jakiejś drodze. Nawet

zdawał się być z niej dumny.

- Christian to duży dzieciak. Trakt, o którym mówił, jest

przejezdny wyłącznie zimą. Przecina bowiem dwie rzeki i muszą one

najpierw zamarznąć, by można było z niego korzystać.

- A więc to tak.

- Przykro mi, Abbey.

Miała już dość tych jego deklaracji współczucia. Odrzuciła do

tyłu głowę.

- W takim razie poczekam do zimy. Zresztą i tak - dodała lekkim

tonem - nie miałabym gdzie postawić dużej otomany i trzydrzwiowej

szafy.

- Myślę, że nie. - Uśmiechnął się. - Muszę wracać do swoich

obowiązków.

- Dzięki za przywiezienie walizek.

background image

- Drobnostka.

Do środka wpadł jak bomba Scott, a zaraz za nim jakiś duży pies.

- Mamusiu, znalazłem psa. Spójrz, jaki piękny. Ciekawe, do kogo

należy.

- Właściciel stoi przed tobą, kawalerze - odezwał się Sawyer,

patrząc na umizgi psa i pieszczoty chłopca szeroko otwartymi ze

zdumienia oczami. - To Eagle Catcher.

Kilka godzin później, wieczorem, Sawyer siedział przed

kominkiem, na którym pełgał chybotliwy płomień, i trzymał w rękach

książkę. Eagle Catcher leżał na plecionej macie i zdawał się drzemać.

Książka, okazało się, nie należała do zbyt interesujących. Lecz nawet

gdyby była przebojową sensacyjną powieścią, Sawyer wątpił, by

cokolwiek zdołało oderwać jego myśli od Abbey i jej dzieci.

Raz tylko w swoim życiu Sawyer odczuwał strach. Było to

wówczas, gdy umierał jego ojciec. Teraz ponownie się bał. Bał się, że

Susan i Scott mogą w pobliżu domu natknąć się na niedźwiedzia.

Zamartwiał się też ogromną liczbą innych niebezpieczeństw, które

mogą się im przydarzyć. Najgorsze zaś, że nie widział środków

zaradczych.

Emily O'Halloran, ciotka, której nigdy nie znał i która nie zdążyła

zostać na dobre jego ciotką, zaginęła w tundrze jako pięcioletnia

dziewczynka. W jednej minucie bawiła się w pobliżu domu rodziców,

a w następnej już jej nie było. Znikła. Bez najmniejszego śladu.

Rozpacz matki, czyli babki Sawyera, nigdy właściwie nie została

utulona. Emily była jej jedyną córką. To Anna O'Halloran ochrzciła

background image

miasto. Nazwa Hard Luck miała uwiecznić niepowodzenie, a

właściwie klęskę jej męża jako poszukiwacza złota. Tajemnicza

śmierć córki wpisała w tę nazwę stokroć gorszą tragedię.

Troska o Abbey i jej dzieci właściwie zepsuła Sawyerowi

wieczór. Miał tylko nadzieję, że rankiem nie będzie to już ta sama

Abbey, śmiała, lekkomyślna i dumna. Ujrzy ją na progu swojego

domu, gotową wracać do Seattle.

Eagle Catcher dźwignął się na cztery łapy i podszedł do swego

pana. Złożył mu łeb na kolanach.

- Zadziwiasz mnie, stary - powiedział Sawyer, drapiąc psa w

ucho.

Był świadkiem sceny, która wciąż jeszcze przekraczała zdolności

jego pojmowania. Eagle Catcher, tak nieufny wobec obcych i groźny,

zaprzyjaźnił się ze Scottem w przeciągu minuty. Wyrwał się z domu,

pobiegł za furgonetką i trafił jak gdyby na swego dawnego kumpla.

Zdumiewające!

- Lubisz Scotta, co?

Eagle Catcher zaskomlał na znak potwierdzenia.

- Wiesz, ja też go lubię.

I nie tylko chłopca. Również Abbey i Susan. A przecież, pragnąc

ich dobra, chciał, by opuścili Hard Luck jak najszybciej.

Po dwóch dniach pobytu w nowym miejscu Abbey patrzyła na

swoją chatynkę już z pewną sympatią i ciepłem. Oczywiście, brak

wygód doskwierał bardzo. Życie całej trójki toczyło się jak na

background image

kempingu. Brakowało prysznica i kuchenki gazowej, ale za to, jak

mówił Scott, mieli masę świeżego powietrza.

Do wolno stojącego kibla też można było się przyzwyczaić. Lato

na północy to okres całkiem przyjemny. Ciesząc się słonecznymi i

ciepłymi dniami, Abbey nie zapominała wszakże o ostrzeżeniach

Sawyera. Zima prędzej czy później i tak musiała nadejść.

Praca w bibliotece napełniała ją niekłamanym entuzjazmem.

Kochała książki, wyznawała duchowe hierarchie, a tworzenie od

podstaw biblioteki było niczym budowanie świątyni ducha. Czuła, że

zaprowadza porządek w uniwersum serca, wyobraźni i rozumu.

Wypełniała właśnie kolejną kartę katalogową, gdy drzwi się

otworzyły i weszła Pearl Inman.

- Jak idzie? - zapytała, rozglądając się po regałach, na których tu i

ówdzie stały już książki.

-

Jak

zawsze

na

początku...

Trochę

niepotrzebnego

bałaganiarstwa, zbyt długie wahania się, ale już chwytam rytm.

- Przyniosłam kawę. Masz ochotę na pogawędkę?

- Jasne, tylko wyjrzę na dzieciaki.

Dzieciarnia szalała, lecz były to szaleństwa pokrzepiające na

duchu. Scott oczywiście bawił się z Ronnym w Indian i pionierów, a

Susan i Chrissie przylgnęły do siebie niczym papużki nierozłączki.

Abbey wróciła do Pearl, która nalała już im do kubków kawy.

- Czy widziałaś ostatnio Sawyera? - zapytała starsza pani.

- Znikł mi całkowicie z horyzontu. Ma swoją pracę, a ja swoją.

background image

- Wraz z twoim przyjazdem, w odróżnieniu od innych, pogorszył

mu się nastrój. Obwinia siebie o ten domek i wiele innych rzeczy. Nie

widziałam go takim od śmierci jego ojca.

- Co przydarzyło się jego ojcu?

- David zginął w wypadku. Wracał wraz z Sawyerem z wyprawy

na ryby i coś się zepsuło w silniku samolotu. Musieli lądować na

nierównym, porośniętym krzakami terenie. Doszło do wywrotki i

roztrzaskania się maszyny. Nim nadeszła pomoc, David zmarł

wskutek odniesionych ran.

Abbey zamknęła oczy. Wyobraziła sobie Sawyera pochylonego

gdzieś w głuszy nad konającym, broczącym krwią ojcem.

- To straszne.

- Po tym wypadku stał się całkiem innym człowiekiem. Również

Hard Luck stało się inne. Ellen wyjechała z nowym mężem. Catherine

Fletcher zapamiętała się w bólu.

- Przepraszam, czy już poznałam Catherine? - zapytała Abbey, nie

bardzo pojmując, dlaczego w relacji Pearl pojawiła się ta kobieta.

- Nie, nie. Przebywa teraz w szpitalu w Anchorage, gdzie mieszka

jej córka. - A widząc pytający wzrok Abbey, wyjaśniła: - Catherine i

David zaręczyli się tuż przed wybuchem drugiej wojny światowej.

Zakochała się w nim jako nastolatka i ta miłość przetrwała

dziesięciolecia. David złamał jej serce, wracając z wojny z żoną...

Angielką.

- Mój Boże.

background image

- Ellen nigdy nie zdołała się wtopić w naszą zbiorowość. Zawsze

stała jak gdyby na uboczu, nieprzystępna i pełna rezerwy. Ale nie

sposób tłumaczyć tego dumą czy pogardą. Z czasem zrozumiałam, że

Ellen jest przede wszystkim nieśmiała i bardzo jej trudno nawiązywać

kontakty międzyludzkie. Na jej samopoczucie, nie wpłynął również

dodatnio fakt, że przez blisko piętnaście lat nie mogła urodzić dziecka.

Charles przyszedł na świat właśnie dopiero po tym okresie.

- Czy Catherine wyszła za mąż? - Abbey była całym sercem po

stronie tej nieszczęśliwej kobiety.

- O, tak. Związała się z Willie Fletcherem niejako na złość,

urodziła córkę Kate i po dwóch latach była już rozwódką.

- I tak już pozostało?

- Tak, David i Catherine nigdy się nie zeszli. Ellen opuściła męża,

gdy Christian miał dziesięć lat, i wróciła wraz z najmłodszym synem

do Anglii. Nie było jej ponad rok. - Pearl westchnęła. - Chyba

rozumiesz, jak śmierć Davida wstrząsnęła tu wszystkimi. Najbardziej

jednak Sawyerem.

- Rozumiem.

- Ale co sprawia, że zachowuje się obecnie jak niedźwiedź z

cierniem w łapie, tego nie sposób zgłębić.

- Podejrzewasz, że ma to jakiś związek ze mną?

- To tylko takie zgadywanki. Ostatecznie, cóż ja wiem? Jestem

tylko starą kobietą. - Wysączyła do końca swoją kawę i uniosła się z

krzesła. - Muszę wracać do przychodni, bo jeszcze ktoś tam urodzi

beze mnie.

background image

Budynek tego miniszpitalika znajdował się pomiędzy szkołą a

kościołem. W drzwiach, ściskając pod pachą termos, Pearl odwróciła

się.

- No i jak? Zostajesz w Hard Luck czy wyjeżdżasz? - zapytała,

świdrując Abbey swymi mądrymi oczami.

Abbey w żadnym wypadku nie mogła wprowadzić jej w błąd.

- Chciałabym zostać.

- To nie jest odpowiedź na moje pytanie.

Abbey uśmiechnęła się.

- Zostaję.

Twarz Pearl złagodniała.

- To dobrze. Cieszę się, że tak postanowiłaś. Potrzebujemy cię. I

mam przeczucie, że również Sawyer tak naprawdę nie chce twojego

wyjazdu. Ten chłopak nie ma doświadczenia z ładnymi kobietami.

Traci przy nich rozum i potrafi napleść głupstw. Ale daj mu trochę

czasu, a dojdzie do siebie. - I machnąwszy na pożegnanie ręką, Pearl

opuściła bibliotekę.

Abbey wróciła do pracy. Teraz rozumiała, dlaczego jest tu tak

dużo książek z lat pięćdziesiątych. Był to okres, kiedy Ellen tęskniła

za dzieckiem, którego nie mogła urodzić, i w ucieczce przed bólem i

rozpaczą wpadła w nałóg czytania. Sądząc po liczbie tomów, musiała

wówczas pochłaniać, wręcz pożerać książki jedna za drugą.

Na ulicy przed budynkiem zatrzymał się samochód. Poznała

charakterystyczny warkot silnika furgonetki. Jej serce przyśpieszyło

swój rytm, ale nie przerwała pracy.

background image

Sawyer nie tyle wszedł, co wtargnął do środka.

- A więc zdecydowałaś się pozostać?

- Tak - odparła z miłym uśmiechem.

- I wszystko dokładnie przemyślałaś?

- Wszystko dokładnie.

- W porządku. Przeprowadzasz się.

- Dokąd? - Wielokrotnie słyszała, że w mieście nie ma ani

jednego wolnego mieszkania.

- Do domu Christiana. Właśnie powiadomił mnie, że bierze sobie

urlop i nie wróci prędko. Jak sprawy ułożą się po jego powrocie, to

już jego w tym głowa.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Abbey stała zmieszana i jakby czymś ugodzona.

- Ani myślę przeprowadzać się do domu twego brata.

Sawyer nie spodziewał się sprzeciwu. Zakładał, że Abbey potrafi

wybierać między korzyścią a stratą. Poza tym mieć ją za sąsiadkę w

środku miasta oznaczałoby dla niego powrót do spokojnie

przesypianych nocy.

- Mieszkając w domku myśliwskim, narażasz się na

niebezpieczeństwa, których nawet nie podejrzewasz.

- Chyba masz rację, Sawyer.

- Więc dlaczego odrzucasz moją ofertę?

Niecierpliwie wzruszyła ramionami.

background image

- Nie tylko twój brat ponosi winę za to, że sprawa Scotta i Susan

dopiero tu wypłynęła.

- Racja, ale też nie masz powodu brać całej winy na siebie.

- Propozycja, z którą przyjechałeś, świadczy jak najlepiej o tobie,

ale nie przyjmę jej.

Uśmiechnęła się i tym niewinnym uśmiechem, mógłby to

przysiąc, całkiem go rozbroiła.

- W porządku - powiedział, uspokajając oddech - zróbmy inaczej.

Ty wprowadzisz się do mnie, a ja przeniosę się do mojego brata.

- Sawyer, najwyraźniej czegoś nie rozumiesz. Nie chcę wypędzać

nikogo z jego domu.

- Christiana przecież nie ma.

- Tak, ale skończy mu się urlop i wówczas będę musiała wrócić

do mojej chatki. Przerzucanie mnie z miejsca na miejsce niczego nie

da.

- Zawsze byłaś takim uparciuchem?

Zaskoczyło ją to pytanie.

- Nigdy nie sądziłam, że ktoś może mnie tak nazwać. Tak czy

inaczej, mam dom czy domek i w nim pozostanę.

- Jak długo? Do pierwszego podmuchu zimy?

- Na razie mamy początek lata.

- Dom Christiana wyposażony jest we wszystkie udogodnienia. Z

pewnością dzieciaki tęsknią za telewizją?

- Otóż nie tęsknią. - Zawahała się. - Chociaż ja, przyznaję, tęsknię

za gorącym prysznicem.

background image

Sawyer poczuł się tak, jakby właśnie wlazł pod taki prysznic.

Wyobraźnia spłatała mu figla, podsuwając obraz nagiej kobiety.

Przełknął ślinę.

- Niepokoję się o ciebie i o dzieciaki. Mieszkańcy Hard Luck

nigdy by mi nie wybaczyli, gdyby coś wam się stało. Pearl już

naciskała na mnie, bym wynalazł wam inną kwaterę. Christian wróci

najwcześniej za miesiąc.

- Za miesiąc - powtórzyła w zamyśleniu.

Ożywił się. Zaczął gestykulować. Czuł zapach jej włosów, który

kojarzył mu się z łąką i polnymi kwiatami.

- A może pójdziemy na kompromis. Przeprowadzisz się do

Christiana lub do mnie, obojętne, i pozostaniesz na nowym miejscu do

przyjazdu następnej ochotniczki. W międzyczasie, miejmy nadzieję,

pojawi się jakieś inne rozwiązanie.

- Kiedy ona przyjedzie?

- Nie wiem. Chyba wkrótce.

Milczała przez dłuższą chwilę.

- Dobrze, przyjmuję twoją ofertę.

Uścisnęli sobie ręce. Podobał mu się jej zapach, miękkość jej

dłoni i charakteryzująca ją ciekawa kombinacja wrażliwości i silnej

woli. W jego do tej pory uporządkowanym i względnie spokojnym

życiu pojawiły się pierwsze oznaki uczuciowego chaosu.

- Wpadnę do was pod wieczór i wezmę bagaż.

Ich oczy spotkały się. Patrzyli na siebie sekundę dłużej i to

wystarczyło, by odczuł pragnienie pocałowania jej. Odepchnął jednak

background image

od siebie tę myśl równie szybko, jak się pojawiła. Nie zamierzał

wplątywać się w żaden kolejny romans.

- Mamusiu - Scott swoim zwyczajem wpadł do środka z

szybkością odrzutowca - Ronny zaprosił mnie do siebie na lunch. Czy

mogę iść?

W ślad za Scottem wpadł Eagle Catcher. Jakże by inaczej,

pomyślał częściowo poirytowany, częściowo rozbawiony Sawyer.

- Cześć - rzucił Scott w jego stronę, a ujrzawszy kątem oka psa,

zaczerwienił się.

- Jak mój pies wydostał się za ogrodzenie?

Scott utkwił spojrzenie w czubkach swoich trampek.

- Scott, czy otworzyłeś furtkę i wypuściłeś go? - zapytała Abbey.

Chłopiec kiwnął głową.

- Poszedłem go odwiedzić i on zaczął skomleć. Skomlał i skomlał.

Furtka zresztą nie była zamknięta na klucz.

- W Hard Luck nie wiemy, co to klucze i zamki - objaśnił Sawyer,

po czym pochylił się nad chłopcem. - Wiem, że ty i Eagle Catcher

jesteście dobrymi przyjaciółmi, i kibicuję waszej przyjaźni.

- Naprawdę? - Scott nie posiadał się ze zdumienia.

- Ale jeśli chcesz zabrać go gdzieś ze sobą, musisz mnie o tym

uprzedzić. Żeby nie dochodziło do sytuacji, że wracam do domu i nie

wiem, gdzie jest ten huncwot.

- Rozkaz, sir.

- No, to załatwiliśmy sprawę - powiedział Sawyer, z ledwością

tłumiąc śmiech.

background image

- A wiesz, że Eagle Catcher lubi tylko mnie - oświadczył chłopiec

z dumną miną. - Nie pobiegłby za Susan czy Ronnym. Ale właśnie...

Czy mogę zjeść u niego lunch?

- Dobrze, ale najpierw zaprowadź Eagle Catchera tam, skąd go

wypuściłeś.

- Robi się! - odkrzyknął chłopiec i z odrzutową szybkością

wybiegł na dwór. Pies wyskoczył za nim.

Sawyer zachichotał.

- Nie poznaję swojego psa. Z wyjątkiem mnie, nigdy jeszcze do

nikogo tak się nie przywiązał.

- Scott zawsze przepadał za psami, a husky to dla niego wręcz

ideał psa. Oszalał na punkcie Eagle Catchera. Wszystko to oczywiście

nie zwalnia go od obowiązku uszanowania cudzej własności. Eagle

Catcher jest twój i Scott musi to zrozumieć.

- Uczucia chłopca i psa wydają się wzajemne. Obaj są jakby

stworzeni dla siebie.

Abbey gwałtownie uciekła ze spojrzeniem. Patrzyła teraz gdzieś

w kąt pokoju.

Sawyer nie miał pojęcia, które jego słowo wywołało u niej tę

reakcję. Mógłby oczywiście próbować wyjaśnić całą sprawę, ale

byłoby to rozdzielanie włosa na czworo. I tak się rozstali, w

atmosferze pewnego niedopowiedzenia.

Nigdy jeszcze prysznic nie sprawił Abbey takiej przyjemności.

Ubrawszy się w dżinsy i cienki sweterek, zajrzała do pokoju dzieci,

background image

które, okazało się, już spały, zmęczone dniem pełnym zabaw. Był to

do dzisiaj pokój gościnny w domu Christiana O'Hallorana. Formalnie

nadal nim pozostawał, faktycznie jednak ostatnie godziny łączyły się

dla tego domu z wieloma zmianami. Mimo że Sawyer powtarzał jej

kilka razy, by czuła się tu jak u siebie, Abbey wciąż nie mogła pozbyć

się poczucia, że zakłóca i niejako bezcześci czyjąś prywatność.

A była to prywatność zasobna w oznaki pewnego luksusu. Duże i

jasne pokoje, podłogi, w których można było się przejrzeć, tak czyste i

lśniące, gustowne obicia mebli, olejne obrazy na ścianach i mnóstwo

cennych lub tylko oryginalnych bibelotów, wszystko to tworzyło ramy

dla rodzinnego życia wyzbytego trosk. A przecież przez wiele lat

mieszkała tu Ellen, której nie można chyba było nazwać kobietą

szczęśliwą.

Abbey nalała sobie herbaty i wyszła z kubkiem na taras, gdzie

natychmiast zaatakowały ją komary. Zdążyła już jednak poznać

sposoby walki z nimi. Zapaliła specjalną świecę, która wydzielała

odstraszającą owady woń, i usiadła na staroświeckiej huśtawce w

formie wiszącej ławki.

Minęła już dziesiąta, a jednak tundra nadal tętniła pełnią życia.

Śpiewały ptaki, niebo zaś zachwycało słonecznym błękitem. I taka

była ta północ: latem oddawała absolutną władzę słońcu, zimą -

ciemności.

Abbey spojrzała ku domowi Sawyera, stojącemu po przeciwnej

stronie ulicy. Najwyraźniej brakowało tam śladów kobiecej ręki.

Kobieta zadbałaby już o to, by w ogródku i w wiszących u okien

background image

skrzynkach kwitły kwiaty. Drzwi domu otworzyły się i na ganku

pojawił się Sawyer. Zobaczył ją, lecz nie pozdrowił machnięciem ręki.

Ona też go widziała i też nie uczyniła żadnego gestu. Po prostu

patrzyli na siebie i trwało to bardzo długo.

Nagle Sawyer jakby na coś się zdecydował. Odstawił szklankę,

którą trzymał w ręku, i ruszył ku niej przez ulicę.

- Nie przeszkadzam? -. zapytał, wchodząc na taras.

- Siadaj - odparła, przesuwając się i robiąc mu miejsce na

huśtawce.

- Często w letnie wieczory widywałem tu moją matkę. Huśtała się

z oczyma utkwionymi gdzieś w dali, jakby czekała na ukochanego.

Małżeństwo rodziców nie należało do udanych. Nie pamiętam, co

prawda, ażeby się kłócili, ale zamiast rzucania się w gniewie sobie do

oczu, co niekiedy, przyznajmy, oczyszcza atmosferę, praktykowali

obojętność i lodowaty chłód. - Zamyślił się. - A co możesz

powiedzieć o swoich rodzicach? - zapytał po jakimś czasie.

- Zawsze kochałam ich i podziwiałam. Często różnili się w

poglądach na te lub inne sprawy, lecz zawsze w końcu dochodziło

między nimi do zgody. Nie tylko dali mi wykształcenie, ale wpoili

także pewne zasady, uformowali mój kręgosłup moralny, za co im

jestem bardzo wdzięczna. Nigdy nie lubili Dicka, mojego męża, lecz

nie wtrącali się do moich decyzji, zostawiając mi wolną rękę.

- Czy ojciec Scotta i Susan kontaktuje się ze swoimi dziećmi?

- Nie. I odkąd porzucił wojsko, przestał nawet pomagać nam

finansowo. Z początku szalałam z gniewu, ale dzisiaj wyłącznie jest

background image

mi go szkoda. Przez swoją głupotę czy egoizm wyrzekł się swego

największego dobra: posiadania dwójki cudownych dzieci.

Łzy napłynęły jej do oczu. Odwróciła głowę w nadziei ukrycia

tego przed Sawyerem.

- Abbey, wybacz mi. Nie zamierzałem poruszać w tobie

bolesnych strun.

- I nie zrobiłeś tego. Po prostu sama nie wiem, co się ze mną

dzieje.

- Może na twój nastrój wpływa fakt, że jesteś daleko od domu?

- Czy masz zamiar wrócić do swojej starej śpiewki i powiedzieć

mi, że powinnam spakować manatki i kupić bilety na samolot do

Seattle?

Długo zastanawiał się nad tym pytaniem.

- Nie.

Dotknął dłonią jej policzka. Utonął spojrzeniem w jej wilgotnych

oczach. Wiedział już, że nie może, po prostu nie może nie pocałować

tej kobiety. To było nieuchronne.

Tak długo już nie całował jej mężczyzna. Skłamałaby, mówiąc, że

tego nie pragnie. I dlatego nie zrobiła nic, co Sawyer mógłby odczytać

jako brak przyzwolenia. Dotknął ustami jej warg i to obudziło w niej

kobietę. Rozchyliła kusząco usta. Odczuła zawrót głowy i wielką

przyjemność.

background image

Ale jak krótko to trwało, jak boleśnie krótko. Po chwili bowiem

Sawyer zerwał się na nogi i chwycił dłońmi liny, na których wisiała

ławeczka. Jak gdyby potrzebował jakiegoś oparcia.

- Muszę już iść - wyszeptał, jednak nie ruszał się z miejsca.

Skinęła głową z uśmiechem. Wtedy porwał ją w ramiona i zaczął

miażdżyć jej usta. Był silny. Jego uścisk pozbawił ją oddechu.

Poczuła się w oku cyklonu. Nagle burza ucichła, a Abbey znalazła się

w sytuacji wyrzuconego na plażę rozbitka. Gdy otworzyła oczy,

Sawyera już nie było. Że jednak nie był to sen, świadczyła

rozkołysana huśtawka, jak również pieczenie nabrzmiałych warg i

miła słabość w lędźwiach.

Po przeciwnej stronie ulicy trzasnęły drzwi. Wróciwszy do siebie,

Sawyer przez pełne pół godziny chodził z kąta w kąt. Trawiący go

niepokój nie pozwalał mu usiąść. W końcu padł na krzesło, ale po to

tylko, aby zadzwonić do Christiana. Miał nadzieję, że zastanie go

jeszcze w hotelu w Seattle.

Christian podniósł słuchawkę dopiero po ósmym czy dziesiątym

sygnale.

- Tak, słucham? - odezwał się głosem człowieka wyrwanego z

pijackiego snu.

- Tu Sawyer.

- Do diaska, czy nie wiesz, o której dzwonić?

- Jest dopiero jedenasta.

- Być może w Hard Luck. Tu jest północ.

- Długo nie dawałeś znaku życia.

background image

Christian jęknął.

- Chcesz powiedzieć, że obudziłeś mnie w środku nocy, bo

stęskniłeś się za swoim braciszkiem?

- Wynikły pewne problemy - rzekł Sawyer przez zaciśnięte zęby.

- Jakiego rodzaju?

- Przyjechała ta bibliotekarka.

- I co z tego? Nie podoba ci się?

Sawyer chciałby, żeby tak było. Żeby Abbey Sutherland okazała

się zasuszoną babą-jagą, przechowującą w zmarszczkach i włosach

biblioteczny kurz. A nie tą śliczną istotą, z którą chciał się kochać.

- Owszem, podoba. Nie o to chodzi.

- Więc w czym rzecz?

- Nie przyjechała sama. Przywiozła ze sobą dwójkę dzieci.

- Nie tak szybko, chwileczkę. - Zdawało się, że Christian dopiero

teraz na dobre się obudził. - Nic nie mówiła mi o dzieciach.

- A zapytałeś ją o nie?

- Nie, ale nie ma to nic do rzeczy. Mogła sama o nich wspomnieć.

I gdzie ją umieściłeś? Przecież te nasze domki nie nadają się dla matki

z dwójką dzieci.

- Widzę, że pozostało ci jeszcze trochę oleju w głowie. Jasne, że

się nie nadają. I dlatego przeniosłem ją z psiej budy do twego

szanownego domu.

- Co?! Do mojego domu? Stokrotne dzięki!

- Widzisz lepsze rozwiązanie?

Odpowiedź usłyszał dopiero po pewnej chwili.

background image

- Nie.

- Próbowałem wyperswadować jej Hard Luck, ale jest uparta. - I

piękna, i szlachetna, i odważna, pomyślał.

- Co z nią zrobimy, gdy wrócę?

- Nie mam pojęcia.

- Może zakocha się w Johnie lub Ralphie. I wówczas John lub

Ralph, jeśli będzie na tyle głupi, by wziąć sobie na głowę kobietę z

dziećmi, wybawi nas z kłopotu.

Sawyer zakipiał gniewem i aż musiał uszczypnąć się w udo, by

nie powiedzieć czegoś, czego później mógłby żałować.

- Każdy, kto ożeni się z Abbey Sutherland, będzie miał prawo

nazwać siebie szczęściarzem.

- Aha! - Christian wybuchnął triumfalnym śmiechem. - Więc tak

sprawy stoją!

- Jak długo masz zamiar szlajać się po Stanach? - zapytał Sawyer,

przechodząc do porządku nad uwagą brata.

- Nie wiem. Jeszcze nie zakończyłem nawet całej tej akcji

werbunku. Myślę poza tym, że skoro już wyrwałem się z Hard Luck,

dobrze byłoby odwiedzić mamę.

- Dobry pomysł.

- Nawiasem mówiąc, Allison Reynolds w końcu zdecydowała się

na Alaskę. Powstrzymaj się więc z wynoszeniem pod niebiosa tej

bibliotekarki, do chwili gdy ujrzysz naszą sekretarkę. I lepiej na

spotkanie z nią przyjdź z nadmuchanym materacem, byś nie nabił

sobie guza, gdy padniesz na jej widok.

background image

Sawyer gniewnie sapnął.

- Co z dyplomowaną pielęgniarką?

- Rozmawiałem z kilkoma, ale nie doszło jeszcze do żadnych

rozstrzygnięć. Daj mi trochę czasu.

- Miałeś go już dostatecznie dużo.

Christian znów się roześmiał.

- Im później wrócę, tym dłużej ty będziesz patrzył w okna domu

swej bibliotekarki. Boże, jak to wszystko się zmienia. Najbardziej

sprzeciwiałeś się pomysłowi ściągania tych kobiet do Hard Luck i na

co wyszło? Na to, że pewnie zastanawiasz się teraz, jaką by tu

serenadę zaśpiewać pod oknem Abbey Sutherland. Kocham cię,

wielki bracie.

Abbey tego ranka po raz pierwszy wybrała się do sklepu Pete'a

Livengooda. Do tej pory na obiady wpadali do Bena, a w „wiejskim

domku" żywili się kupowanymi u niego hamburgerami. Czas jednak,

by rozpocząć normalne życie. Przecież od wczoraj dysponowała

kuchnią, której niejedna gospodyni mogłaby jej pozazdrościć.

Nad drzwiami sklepu wisiało imponujące poroże łosia. Weszła do

środka przy akompaniamencie dzwonka. Zza kotary wyłonił się

mężczyzna. Mógł mieć około czterdziestki. Miał szpakowatą brodę i

długie włosy trapera, związane rzemykiem na karku.

- Miło widzieć naszą nową współmieszkankę - powitał ją z

uśmiechem. - Jestem Pete Livengood, właściciel tego sezamu. Czym

mogę służyć?

background image

- Przyszłam do pana z całą listą zakupów - oświadczyła Abbey,

odpowiedziawszy uśmiechem na uśmiech.

Zaczęło się odczytywanie z kartki kolejnych pozycji. Niestety, już

na początku okazało się, że Abbey nie wróci do domu ze świeżymi

warzywami.

- Każdy ma tu wszystko w swoim przydomowym ogródku -

wyjaśnił Pete. - Ale myślę, że mogłaby poratować panią Louise Gold.

Dochowała się tego roku wyjątkowo dorodnej sałaty.

- Nie wiem, czy mi wypada.

Abbey tylko raz spotkała matkę Ronny'ego i to w przelocie.

Odniosła z tego spotkania jak najlepsze wrażenie. W ogóle cała

rodzina Goldów była przemiła i niesłychanie otwarta na innych. Nie

oznaczało to jednak, by ona, Abbey, miała żerować na czyjejś

uprzejmości i bezinteresownej przyjaźni.

- Tu, na północy, jest trochę inaczej niż gdzie indziej - powiedział

Pete. - Tutejsi ludzie sobie pomagają. Gdyby Louise się dowiedziała,

że potrzebuje pani sałaty na obiad, której ona ma nadmiar, poczułaby

się urażona, nie doczekawszy się pani sąsiedzkiej wizyty. Zresztą

rozmowę z nią biorę na siebie. Proszę dać mi tę listę. Postaram się

dostarczyć pani wszystko osobiście.

- Jest pan bardzo uprzejmy. Dziękuję.

- Cała przyjemność po mojej stronie.

Abbey nigdy jeszcze nie spotkała tak czarującego, uczynnego i

szarmanckiego sklepikarza.

background image

Ze sklepu udała się prosto do biblioteki. Minęły dwie godziny i

nikt się nie zjawił. Myślała o Sawyerze. Wreszcie o matce

przypomniał sobie Scott. Odwiedził ją z nieodłącznym Eagle

Catcherem.

- Kiedy biblioteka zostanie otwarta, psy będą miały tu wstęp

wzbroniony - ostrzegła syna.

- Zabieram go wszędzie ze sobą.

- Psy nie umieją czytać.

- Założę się, że potrafiłbym go nauczyć.

- Scott!

- Już dobrze. Nie gniewaj się.

- Czy tym razem zapytałeś Sawyera o pozwolenie?

- Tak. Znalazłem go na lotnisku. Ma ostatnio pełne ręce roboty,

gdyż został sam, bez brata. Przygotowywał właśnie samolot. Miał

gdzieś lecieć.

Poczuła coś w rodzaju rozczarowania.

- Czy powiedział, kiedy wróci?

- Nie, ale zaprosiłem go na obiad. Chyba nie zrobiłem nic

strasznego?

- Nie, ale...

- Powiedziałaś, że dzisiejszy obiad będzie bombowy.

- I jak przyjął zaproszenie?

- Podziękował i nakazał mi, żebym cię o jego przyjściu uprzedził.

I właśnie to zrobiłem. Cześć.

background image

Wypadł na złamanie karku, przy okazji udowadniając, że jest

szybszy od Eagle Catchera.

Mimo wszystko nie mogła powstrzymać uśmiechu.

Godziny szybko mijały i nawet nie spostrzegła się, jak nastało

późne popołudnie. Zjawił się Pete Livengood z zamówionymi

produktami. Dołączył do nich bukiecik polnych kwiatów. Uderzyła ją

jego powaga i zamyślenie.

Okazało się, że nie musiała płacić od razu. W sklepiku regulowało

się rachunki raz na miesiąc. Schowała do szuflady biurka pióro i inne

przybory i już miała wychodzić, gdy w drzwiach stanął Sawyer.

Wydawał się zmęczony i jakby czymś skwaszony.

- Twój syn zaprosił mnie na obiad - oznajmił.

- Tak, wiem.

Ku swemu zaskoczeniu, zaczerwieniła się. Uciekła w bok ze

spojrzeniem. Zaczęła gorączkowo szukać w myślach jakiegoś w miarę

neutralnego tematu rozmowy.

- Pete Livengood obdarował mnie kwiatami - wypaliła.

- Pete był tutaj?

- Tak, przyniósł mi zakupy. To bardzo miły człowiek. Trochę

pogawędziliśmy. Opowiadał o swoim życiu, które układa się w bardzo

ciekawą historię.

- Pete mógłby być twoim ojcem!

- No, nie tak bardzo. Czy to ma zresztą jakiekolwiek znaczenie?

- Zabroniłem chłopcom naprzykrzać ci się - powiedział, ale nie

była to odpowiedź na jej pytanie.

background image

- Pete nie naprzykrzał się.

- Dobrze. W takim razie to mnie nadepnął na odcisk.

- Dlaczego?

Sawyer utkwił spojrzenie w suficie.

- Bo jestem skończonym durniem.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Gdy Sawyer zaszedł na śniadanie do restauracji Bena, od razu

zauważył, że coś tu jest nie tak. Powitał skinieniem głowy trzech

siedzących przy stolikach pilotów, lecz tamci zignorowali to

pozdrowienie. Kiedy zaś usiadł przy barze i wziął do ręki kartę dań,

zaczęli pojedynczo wstawać i nie kończąc posiłków, ostentacyjnie

opuszczać lokal. Nie do wiary! Potraktowano go jak zadżumionego.

- Czy cuchnie mi z ust, Ben?

Grubas zarechotał.

- Może, lecz chyba nie o to chodzi.

- Więc o co, na rany starego Indianina?

- Powiedziałbym, że ma to jakiś związek z Abbey Sutherland.

Sawyer omal nie zgniótł w dłoni jadłospisu.

- Dlaczego z Abbey?

- Ralph, John i reszta mają do ciebie pretensję, że zawłaszczyłeś

Abbey wyłącznie dla siebie, a cierpkie słowa, którymi uraczyłeś

wczoraj Pete'a za to, że okazał się wobec niej uprzejmy, jakby

potwierdzają ten fakt.

- Ja widzę rzeczy zupełnie inaczej.

background image

- Czy nie kazałeś wszystkim trzymać się z dala od biblioteki?

- Owszem, lecz nie oznacza to, że chcę mieć Abbey wyłącznie dla

siebie. Nie chcę po prostu, by wciąż jej przeszkadzano. Ma ona do

wykonania pewną robotę i chyba nigdy by jej nie skończyła, gdyby

popuścić wam cugli.

- Skąd u ciebie taka nagła miłość do książek?

- Ustaliliśmy wspólnie, że Hard Luck będzie miało bibliotekę,

więc niech doczeka się jej jak najszybciej. Natomiast gdy już będzie

otwarta, wolna droga, możecie tam przebywać nawet przez

dwadzieścia cztery godziny na dobę.

Zdawało się, że argument ten przemówił do Bena, i Sawyer miał

nadzieję, że rozjaśni w głowach również innym.

- Jest jeszcze jeden powód do żalu. Chłopcy ubzdurali sobie, że

zawalasz ich pracą, wymyślasz jakieś niepotrzebne loty i przeglądy

techniczne, by zaprzątnąwszy ich czymś, samemu bez świadków

umizgać się do Abbey.

- Nie umizgam się do niej.

- Byłeś u niej na obiedzie.

- To prawda, ale prawdą jest również, że to Scott mnie zaprosił.

- Czy mam przez to rozumieć, że osobiście nic do niej nie

czujesz?

- Tak właśnie masz rozumieć.

Sawyer zdziwił się sobie, że mimo zasadniczej pogardy dla

kłamstwa, potrafi kłamać jak z nut. Całe szczęście, że nikt go nie

widział całującego się z Abbey na tarasie domu Christiana.

background image

Oczy Bena zwęziły się do szparek.

- Więc dlaczego o mało co nie urwałeś głowy Pete'owi, tylko za

to, że przyniósł jej zamówione sprawunki?

Sawyer westchnął. Wiedział już, że nie zje spokojnie tego

śniadania.

- Kto ci to powiedział? Nawet nie podniosłem na niego głosu.

- Lecz przecież dałeś chłopu jasno do zrozumienia, by nie

widywał się z Abbey.

- Powtarzam: w okresie do otwarcia biblioteki. Tylko o to mi

idzie. Zresztą od początku nie podobał mi się pomysł ściągania tych

kobiet do Hard Luck. I chyba to ja miałem rację.

- Bo co?

- Jeszcze tydzień temu wszyscy byliśmy przyjaciółmi, a teraz

skaczemy sobie do gardła.

- Można łatwo temu zaradzić. Pozwól chłopakom na intelektualny

rozwój, nie daj, by zasklepili się w prostactwie. Książka uczy, bawi i

wychowuje, jak często powtarzała moja świętej pamięci matka

chrzestna.

- W porządku. Gdy tylko biblioteka zostanie otwarta, mogą sobie

zjadać książki na śniadanie, obiad i kolację.

- No, to uspokoiłeś mnie, brodaczu. Przekażę im te słowa -

powiedział Ben i wrócił do swoich kuchennych obowiązków.

Ale Sawyer nie był bynajmniej uspokojony. Wszystkie zarzuty,

które wysuwano pod jego adresem, były w jakimś sensie uzasadnione.

background image

Z tym, że o ile dotąd usuwał chłopców z pola widzenia Abbey

poniekąd nieświadomie, teraz miał pełną świadomość swoich decyzji.

Abbey kończyła właśnie zmywać naczynia po obiedzie, gdy

usłyszała, że Scott i Susan rozmawiają z kimś na ganku. Było gorąco,

niemal upalnie. Czego jak czego, ale takiego lata za kołem

podbiegunowym nie spodziewała się na pewno.

Wytarła ręce i poszła ku frontowym drzwiom. Jej dzieci

gawędziły z Sawyerem. Nie brakowało też Eagle Catchera, który

powoli zamieniał się w stałego domownika i towarzysza zabaw.

Zmiana roli nie ominęła również Sawyera.

Abbey uświadomiła sobie wczoraj, że będąc jej pracodawcą, stał

się równocześnie kimś bardzo jej bliskim. Lubiła słuchać jego głosu,

lubiła jego sposób odnoszenia się do dzieci. Zresztą Scott i Susan

przepadały za nim.

- Kiedy zobaczymy zorzę polarną? - zapytał Scott, który już

niejednokrotnie poruszał ten temat.

- Cierpliwości, chłopie. Mamy dopiero początek lata. Jeszcze

nawet nie nastąpiło przesilenie. Poczekajmy, aż słońce trochę oddali

się od bieguna. Koniec sierpnia, wtedy będziesz miał zorzę.

- Czy na Alasce jest coś takiego jak noc? - zapytała Susan.

- Noc jest wówczas, gdy słońce chowa się za horyzontem. Latem

robi to na śmiesznie krótką chwilę, ale zimą jest całkiem inaczej.

- Ronny powiedział mi, że zimą nie ma końca nocy - wtrącił

Scott, a na twarzyczce Susan odmalowała się prawdziwa zgroza.

background image

- Ale wróćmy do zorzy polarnej - odezwała się Abbey. - Czy

mógłbyś ją nam opisać?

Sawyer usiadł na ławce. Tuż obok przykucnęła Susan.

- Nie jestem artystą i nie potrafię zrobić tego dostatecznie

sugestywnie. Po prostu wyobraźcie sobie na tle nieba masę świateł,

które mają postać barwnych łuków, pasm lub draperii. Te światła

pulsują, tańczą, rozbryzgują się. Niektórzy twierdzą, że je słyszą.

- A ty coś słyszałeś?

Sawyer kiwnął głową.

- I do czego podobny jest ten dźwięk?

- Do srebrzystych dzwoneczków.

- Jakiego koloru są te draperie i łuki?

- Zielone, purpurowe, różowe.

- Och, to musi być wspaniały widok! - Na ożywionej twarzy

Abbey malowało się rozmarzenie.

- Czy słyszeliście już indiańską legendę o zorzy polarnej? Otóż

Indianie wierzą, że te światła to są płomienie pochodni niesionych

przez dusze zmarłych, które w ten sposób oświetlają sobie drogę w

zaświaty.

Zapanowało milczenie. Wszyscy uświadomili sobie nagle, że

znajdują się w świecie dziwnym, cudownym i tajemniczym. Alaska

jawiła się jako miejsce niezwykłe i niepowtarzalne. Życie tu

brzemienne było w przygody.

background image

Chwila fascynacji i zadumy minęła i dzieciaki zaczęły zalewać

Sawyera potokiem pytań. Musiał teraz opowiedzieć im o złocie Alaski

i o swoim dziadku, który przyjechał tu z zamiarem zbicia fortuny.

- I znalazł złoto? - zapytał Scott.

- Coś tam znalazł, ale nie tyle, ile się spodziewał. Tak czy inaczej,

nie natrafił na złotodajną żyłę. Inni natrafiali.

- Dlaczego tu pozostał? - zapytała Abbey.

- Sprzeciwiła się wyjazdowi moja babka. Mieli córeczkę, Emily,

która jako pięcioletnia dziewczynka przepadła bez śladu w tundrze. I

wtedy właśnie moja babka uparła się, że tu pozostaje.

- Zapewne w nadziei, że Emily się odnajdzie.

- Nigdy nie przestała jej szukać.

- A co się mogło jej przydarzyć, tej dziewczynce? - zapytał Scott.

- Możemy tylko zgadywać, choć wszystkie hipotezy są tak samo

straszne. Oto dlaczego nie powinniście nigdy wypuszczać się w tundrę

bez dorosłych. Zrozumiano?

- Zrozumiano - pisnęła Susan, która głęboko przejęła się losem

tamtej dziewczynki.

Scott również złożył solenne przyrzeczenie.

Abbey spojrzała na zegarek. I znów to dziwne poczucie rozejścia

się czasu i obrazu. Było późno, a niebem i ziemią wciąż władało

słońce. Żeby usnąć, trzeba było specjalnie zaciemniać sypialnie.

Człowiek czuł się wyrwany z rytmu dnia i nocy. Właściwie skazany

na bezsenność.

background image

- Czas do łóżek - ogłosiła, wywołując zwykłe w takich razach żale

i skargi.

- Chodź, Susan - powiedział Sawyer, wstając. - Zaniosę cię na

barana.

Susan nie dała się prosić dwa razy.

Kiedy za dziećmi zamknęły się drzwi sypialni, Abbey

zaproponowała Sawyerowi filiżankę kawy. Podziękował, lecz zrobił

to bez większego przekonania.

- Wpadłem tylko, żeby powiedzieć ci, iż rozmawiałem z bratem o

waszej sytuacji. Zgodził się ze mną, że nie możecie wracać do domku

myśliwskiego.

- A czy jest jakaś alternatywa?

- Myślę o pewnym domu, aktualnie pustym. - Zacisnął usta. -

Należy do Catherine Fletcher.

Abbey rozumiała to zaciśnięcie ust. Pamiętała, co powiedziała jej

Pearl o dawnych czasach i wydarzeniach, jakie tu miały miejsce.

- Christian zasugerował mi nawiązanie kontaktu z rodziną

Catherine. Zważywszy jej wiek i zdrowie, jest mało prawdopodobne,

żeby wróciła do Hard Luck.

- Gotowa jestem zapłacić każdy wyznaczony przez nią czynsz.

- „Synowie Północy" biorą to na siebie... to znaczy nasza firma.

W warunkach umowy obiecaliśmy ci przecież dom wolny od opłat i

między innymi dlatego tu jesteś.

- Myślisz, że się zgodzi? - Abbey wiele by dała, żeby wreszcie

zaznać jakiejś względnej stabilizacji w Hard Luck.

background image

Sawyer zmarszczył brwi.

- Jest kłótliwą starą kobietą i nie zdziwiłbym się, gdyby odmówiła

tylko dlatego, by zrobić mi na złość. Jednak mam nadzieję, że nie

będę musiał kontaktować się z nią osobiście. Jej córka to osoba

bardziej przystępna.

- Nie lubisz Catherine?

- Nie - rzucił bez szczególnej emocji. - Z premedytacją dręczyła

moją matkę i trudno mi to jej wybaczyć. Ale lepiej nie rozgrzebywać

smutnej przeszłości.

Abbey spojrzała na Sawyera z gorącą wdzięcznością. Mimo

głębokich uprzedzeń do tej starej kobiety, zdecydowany był zwrócić

się do niej o pomoc. Czyż wobec tego nie powinna dziękować losowi,

że postawił go na jej drodze?

- Doceniam twoją troskę o nas - szepnęła. - Czy naprawdę nie

chcesz napić się kawy?

Ich oczy spotkały się. Patrzyli na siebie aż do granic hipnozy,

sennego zapatrzenia.

Nagle Sawyer energicznie potrząsnął głową.

- Muszę już iść - powiedział, ruszając w kierunku drzwi. - Miałaś

rację, mówiąc, że twojemu mężowi można tylko współczuć. Scott i

Susan to wspaniałe dzieciaki. Każdy mężczyzna byłby z nich dumny.

Wyszedł. Chwilę stała z bezradnie opuszczonymi rękami, aż nagle

coś wypchnęło ją na ganek. Zobaczyła go na środku ulicy.

- Dobranoc, Sawyer! - krzyknęła.

background image

Odwrócił się i pomachał jej ręką. A potem zniknął we wnętrzu

swego domu.

- Biuro „Synów Północy" - warknął w słuchawkę, siadając na

brzegu biurka.

- Sawyer, tu Christian. Posłuchaj. Allison Reynolds niebawem

zawita do Hard Luck.

- Pięknie. Czy to ta sekretarka, która nie umie pisać na maszynie?

- Wymagamy czegoś więcej od sekretarek, niż tylko pisania na

maszynie. Nie przejmuj się. Co ta dziewczyna traci na jednym polu,

zyskuje na innym.

- Opłaciłeś jej lot?

- Ma się rozumieć. Przyleci w piątek tym samym samolotem, co

Abbey Sutherland.

- Okay. Wyślę po nią Duke'a.

- Tylko nie Duke'a. Wyślij Ralpha.

- Dlaczego?

- Duke zanudzi ją i zrazi swoją gadaniną. Chyba wiesz, jaki to

męski szowinista. Zależy mi, by pierwsze wrażenie Allison było

pozytywne.

- W porządku. Wyślę Ralpha.

- A może lepszy byłby John? - Christian najwyraźniej był w

rozterce.

- Dlaczego nie Ralph?

background image

- Ralph jest w gorącej wodzie kąpany. Ma niewyparzony język.

Jeszcze ją gotów obrazić.

- A może tak przeniósłbyś swój szanowny tyłek na Alaskę i sam

ją odebrał?

- Chciałbym, ale mam na głowie jeszcze tę pielęgniarkę. Zgłosiła

się jedna. Dziewczyna bez zarzutu.

- No, to chwytaj ją. Na co czekasz?

- Jest trochę starsza od tamtych. Chyba nawet sporo starsza. W

wieku Pete'a.

Sawyer nie miał nic przeciwko temu. Może wreszcie Pete

przestanie interesować się Abbey.

- Stara czy młoda, oby tylko wiedziała, gdzie człowiek ma serce i

żołądek.

- Och, mówię ci, wymęczyły mnie te kobiety.

- Biedactwo. Jeszcze mi się rozchoruje.

- Czy Charles dał jakiś znak życia?

- Nie, ale czuję, że zjawi się lada dzień, głodniejszy niż

niedźwiedź polarny, złośliwszy niż rosomak, no i pełen tego

wewnętrznego niepokoju, który przepędza go z miejsca na miejsce.

Rozmawiali jeszcze przez jakiś czas, a gdy Sawyer odłożył

słuchawkę, do biura wszedł John Henderson.

- Masz czas? - zapytał pilot.

W całej jego postawie wyczuwało się pewną nerwowość.

- O co chodzi? Siadaj. - Sawyer wskazał na puste krzesło.

- Jeśli nie masz nic przeciwko temu, to wolę stać.

background image

- Wedle życzenia. Wal.

John przestąpił nerwowo z nogi na nogę.

- Ja i chłopaki nie jesteśmy zachwyceni tym, co tu się dzieje.

- A niby co tu się dzieje?

Tamten dwa razy odchrząknął.

- Wykorzystujesz swoją uprzywilejowaną pozycję, co burzy w

innych żółć.

Nagle Sawyer zrozumiał. Przypomniał sobie słowa Bena. John

przyszedł porozmawiać o Abbey, a nie o firmie, jak do tej pory sądził.

- Sarkacie, bo zabroniłem wam nachodzić bibliotekarkę, czy tak?

- Tak - odparł tamten z gniewnym wyrazem twarzy. - Mamy

trzymać się od biblioteki z daleka, dokąd ta nie zostanie otwarta. Sęk

w tym, że sam nie przestrzegasz ustanowionych przez siebie zasad.

- Wpadam tam, by pomagać Abbey w rozwiązywaniu pewnych

problemów, wyjaśniać jej pewne sprawy i tak dalej. - W słowach

Sawyera zabrzmiała nutka samousprawiedliwienia.

- Pozwól mnie to robić - wypalił John. - Albo Duke'owi. Żaden z

nas nie uchybi jej brakiem szacunku. Po prostu nie odgradzaj nas od

niej stalową kratą niczym dzikich zwierząt. Każdy wie, jak zbeształeś

Pete'a, i tylko dlatego, że starał się jak najlepiej wykonać swoją pracę.

Jest ładną i miłą kobietą. Jest złotem tego miasta. I to złoto chcesz

mieć wyłącznie dla siebie.

Sawyer głęboko westchnął. W przekonaniu chłopaków zasłużył

sobie na sznur i gałąź. I chyba nie było to całkiem błędne przekonanie.

- Być może okazałem się zbyt opiekuńczy.

background image

- Masz moje słowo honoru i słowo całej reszty, że my również nie

przekroczymy granic opiekuńczości. Chodzi tylko o to, byś cofnął ten

idiotyczny zakaz.

Właściwie nie miał wyboru. Bunt kipiał i lada chwila mógł

wybuchnąć ze straszliwą siłą.

- Macie wolną rękę.

John odprężył się.

- Tylko bez urazy, Sawyer.

- Przypomina mi to o innej sprawie. W piątek przylatuje następna

ochotniczka. Czy nie chciałbyś odebrać jej z lotniska?

- Czy nie chciałbym? - Na twarzy Johna odmalowało się błogie

zadowolenie, podobne temu, jakie Sawyer widział u Scotta, gdy po

raz pierwszy pozwolił mu się bawić z Eagle Catcherem. - Muszę tylko

rzucić okiem na rozkład dnia.

- Zrób to i wracaj do mnie z odpowiedzią.

Abbey nie miała pojęcia, skąd ta zmiana, ta nagła eksplozja

zainteresowania biblioteką i jej osobą. W przeciągu godziny złożyło

jej wizytę czterech mężczyzn i każdy zjawił się pod całkiem

przekonującym pretekstem. W sumie odniosła wrażenie, że miasto

jakby nagle przypomniało sobie o niej i teraz czeka na otwarcie

biblioteki, niczym na otwarcie źródła wody życia.

Na szczęście fakt ten zbiegł się w czasie z końcową fazą

przygotowań. Postanowiła więc nie zwlekać i otworzyć podwoje

biblioteki na przyjęcie mieszkańców Hard Luck już jutro rano.

background image

Odwiedziło ją tylu mężczyzn, lecz tak naprawdę pragnęła

zobaczyć tylko jednego - Sawyera. Ujrzała go dopiero w drodze do

domu.

- Wsiadaj, podwiozę cię - zaproponował, wychylając się z okna

szoferki.

Roześmiała się.

- To tylko niecałe sto metrów.

- A co byś powiedziała o dłuższej przejażdżce po okolicy? Albo

jeszcze lepiej: pojedźmy się wykąpać!

Chylił się ku końcowi kolejny gorący dzień. Propozycja kąpieli

zabrzmiała niczym pokusa.

- Dobrze. Wpadnę tylko do domu po kostiumy i ręczniki, a ty

zawołaj dzieci. Są na placu zabaw.

Scott oczywiście zapytał, czy mogą zabrać ze sobą Eagle

Catchera. Sawyer wyraził zgodę. Pojechali na lotnisko i przesiedli się

do samolotu, którego podwozie i cała konstrukcja przystosowana była

również do lądowania na powierzchni wody.

Lot trwał blisko godzinę. Zaczęli się zniżać w momencie, gdy pod

nimi pojawiła się kraina jezior. Wodne oczka mieniły się w słońcu

srebrzystym błękitem. Wylądowali, wzbijając wodne bryzgi i w jak

najlepszych humorach. Sawyer skierował maszynę do brzegu.

- Czy ktoś wie, gdzie jesteśmy? - zapytała Abbey.

- Zostawiłem informację Duke'owi.

- Ale...

background image

- Zaufaj mi. Nie zabrałbym was tam, gdzie nie bylibyście

bezpieczni. - Uspokajająco poklepał ją po dłoni.

Woda jeziora okazała się tak krystalicznie czysta, że widziało się

dno nawet na głębokości wielu metrów. Przy brzegu głębokość nie

przekraczała metra. Piaszczysty brzeg porośnięty był krzewami.

Przeważały polne róże. Ich bladoróżowe pojedyncze kwiaty dopiero tu

i ówdzie zaczynały się pojawiać. Abbey wyobraziła sobie to miejsce

za tydzień - rozkwitłe krzewy róż i odurzający zapach.

Woda okazała się zimna, prawie lodowata. Wskakiwali do niej z

pływaków samolotu. Nie tylko dzieci zanurzyły się z piskiem.

Krzyknęła również Abbey. Ma się rozumieć, tubylcy, Sawyer i Eagle

Catcher, nie wydali żadnego dźwięku.

- Jak nazywa się to jezioro? - zapytała Abbey, płynąc żabką.

Sawyer, po zrównaniu się z nią, również przeszedł na ten

klasyczny styl.

- Jest jednym z miliona jezior na Alasce. Nie ma imienia.

Nazwijmy je więc... Abbey Lake.

- Abbey Lake - powtórzyła Abbey. - Ładnie brzmi - dodała, dając

tym dowód bezprzykładnej wręcz skromności.

Zawrócili ku brzegowi, gdzie dzieciaki pluskały się razem z Eagle

Catcherem. Niska temperatura wody skłaniała do energicznych

ruchów. Ostatnie pięćdziesiąt metrów przepłynęli forsownym

kraulem.

background image

Jak rozkosznie było się wyciągnąć na nagrzanym złocistym

piasku. Niebiańską ciszę okolicy zakłócały jedynie piski dzieci i

ujadania Eagle Catchera.

- Dzięki, Sawyer, że przywiozłeś nas do tego cudownego zakątka.

- Ja też uważam, że Alaska jest piękna. - Ale powiedział to,

patrząc nie na krajobraz, tylko na jej zroszone wodą, smukłe ciało.

Zamknęła oczy i skierowała twarz ku słońcu. Czuła się radosna i

szczęśliwa.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Następnego dnia rano Abbey rozpoczęła pracę od wywieszenia na

drzwiach biblioteki sporych rozmiarów kartki z napisem: OTWARTE.

Na pierwszego interesanta nie przyszło jej długo czekać. Okazał się

nim John Henderson, wysoki i krzepki, ze strzechą płowych włosów,

która podkreślała jego chłopięcy wygląd. Wszedł do środka z rękami

w kieszeniach dżinsów, jakby pragnąc tą nonszalancją zatuszować

ewidentne skrępowanie.

- Piękny dzień, prawda? - zaczął rozmowę.

Dzień faktycznie był piękny. W ogóle lato tego roku jak gdyby

zabłąkało się na Alaskę z południowych stanów.

- W czym mogę ci pomóc, John? - zapytała Abbey.

Zawahał się. Spoglądał z lękliwą rewerencją na półki pełne

książek.

- Co w takim razie lubisz czytać najbardziej?

- Romanse.

background image

Zaskoczyła ją ta odpowiedź. Romanse nie bardzo pasowały do

tego pilota, syna północy, faceta z hartowanej stali, jak kiedyś nazwał

go Sawyer.

- Chcę coś, co nauczyłoby mnie prowadzenia rozmowy z piękną

kobietą, piękniejszą być może od niejednej gwiazdy filmowej.

- Rozumiem. - Abbey opanowała wątpliwość, czy źródłem takiej

umiejętności mogą być w ogóle powieści.

- Chciałbym umieć powiedzieć jej, jak bardzo jest piękna, a

równocześnie nie zirytować jej i nie rozgniewać. Zawsze bowiem, gdy

próbuję rozmawiać z kobietami, wpadają w końcu we wściekłość. To

musi wreszcie się skończyć. Nie chcę, by inni faceci sprzątali mi

wszystko sprzed nosa. Mam nadzieję, że rozumiesz, o co mi chodzi.

Bo jeśli rozumiesz, to nawet z czytaniem tych romansów nie tak

bardzo muszę się śpieszyć.

Abbey niewiele z tego wszystkiego rozumiała. Intuicyjnie czuła

jednak, że lepiej będzie, jeżeli nie zrozumie.

- Poszperaj na tej półce - powiedziała, wskazując ręką książki z

zakresu etykiety i towarzyskich zachowań.

- Dzięki - rzekł John, nie do końca pewny, czy właśnie takiej

reakcji po niej oczekiwał.

Abbey wróciła do biurka, lecz tylko co zdążyła usiąść, gdy

wparadował Ralph Ferris, kolejny z pilotów Sawyera. On i John

zmierzyli się spojrzeniami.

- Co tutaj robisz? - zapytał Ralph.

- A jak sądzisz?

background image

- Nigdy jeszcze nie widziałem cię z książką w ręku.

- Na nic nie jest za późno. - John rzucił okiem ku Abbey. - Poza

tym każdy ma tu wstęp wolny.

- Widzę, że się ogoliłeś. I w rezultacie śmierdzisz jak skunks.

Wielkie nieba, jakiej to wody kolońskiej użyłeś?

- Twojej, czyścioszku.

Ralph skoczył ku Johnowi z zaciśniętymi pięściami. Tamten też

postąpił kilka kroków do przodu, przyjmując bokserską postawę.

- Jeżeli chcecie się bić, bardzo proszę, ale nie w bibliotece -

upomniała ich Abbey podniesionym głosem.

Zwrócili ku niej głowy, po czym doskoczyli do jej biurka. John

zdążył odezwać się pierwszy:

- Abbey, czy nie będziesz miała nic przeciwko temu, jeśli wpadnę

dziś wieczór do ciebie?

- A może dasz się zaprosić na obiad? - zapytał Ralph, zanim

zdołała zebrać myśli, by odpowiedzieć na pytanie Johna. - Podobno

Ben ma upichcić coś szczególnego: pieczeń z karibu.

Gdy Ralph dopowiadał ostatnie słowo, w bibliotece pojawił się

trzeci mężczyzna. Pete miał zmoczone włosy, jakby dopiero co

wyszedł spod prysznica, i trzymał w ręku eleganckie czerwone

pudełko w kształcie serca.

- Czekoladki! - zakrzyknęli równocześnie Ralph i John z

bezmierną pogardą, ale i z furią, uświadamiając sobie w ułamku

sekundy, że znalazł się ktoś, kto ich przelicytował.

background image

Ten dzień okazał się właściwie stracony dla pracy. Więcej takich

dni, pomyślał Sawyer, a firma zbankrutuje. Jego piloci prześcigali się

wręcz w pomysłach, by tylko nie zasiąść za sterami samolotów. I nie

musiał nawet zgadywać, co uczyniło ich chorymi, kwękającymi,

zatrutymi wczorajszą kolacją. Abbey Sutherland, bibliotekarka.

Sawyer szalał z zazdrości. Cenił swoich twardzieli i miał o nich

wysokie mniemanie. Wcale nie uważał się za lepszego od nich. Każdy

z nich mógł mu zabrać Abbey i zostawić go z pustką w sercu.

Stanął w biurze przed lustrem i zaczął na serio zastanawiać się,

czy ma zgolić brodę. Być może Abbey nie lubiła brodatych facetów.

Gdyby w tej chwili była tu i skinęła głową, bez wahania chwyciłby za

brzytwę. Ponieważ jednak jej nie było, odłożył decyzję na później.

Pierwszy wrócił John. Cisnął na biurko jakieś książki, pogrzebał

w nich i zabrał się do czytania jednej. Sawyer z osłupieniem

stwierdził, że John, bezgłośnie ruszając wargami, funduje sobie

lekturę kobiecego romansu. Ralph wrócił z innego typu trofeum. Z

dumą pokazał Sawyerowi historię lotnictwa Stanów Zjednoczonych.

- Słyszałem, że w tym tygodniu ma tu przylecieć kolejna

sikoreczka - zagadnął bez związku.

- Zgadza się.

- Chciałbym ją przejąć na lotnisku w Fairbanks.

Sawyer rzucił okiem na rozkład lotów.

- W piątek jesteś zajęty.

Ralph wzruszył ramionami.

- Zastąpi mnie Duke. Ma u mnie dług do spłacenia.

background image

Sawyerowi było absolutnie wszystko jedno, kto poleci po Allison

Reynolds. Byleby tylko nie ucierpiała na tym firma.

Po skończonej pracy, naśladując innych synów północy, Sawyer

również wybrał się do biblioteki. Już pierwszy rzut oka na Abbey

powiedział mu, że stało się coś złego. Siedziała przy biurku blada,

poważna i milcząca. Nie odpowiedziała nawet na jego pozdrowienie.

Dopiero gdy delikatnie dotknął jej ramienia, wzdrygnęła się,

spojrzała nań i odsunęła, jak przed jakimś padalcem.

- Powiedz mi, po co mnie zatrudniłeś? - zapytała głosem zimnym

jak stal.

- Zapragnęliśmy mieć wreszcie w Hard Luck bibliotekę z

prawdziwego zdarzenia.

- Czy to jedyna przyczyna? - Jej oczy płonęły nie skrywanym

gniewem.

- Abbey, co się stało?

Zerwała się z krzesła. Cała aż się trzęsła z oburzenia.

- Stało się to, że w końcu już wszystko zrozumiałam. Nie zależało

wam na bibliotece. Chcieliście rozrywki. Uciechy!

- Abbey, proszę...

- Ależ okazałam się głupia. Już przecież z waszego ogłoszenia w

prasie mogłam wszystkiego się domyślić. Samotni mężczyźni! Nic

dziwnego, że ci „samotni mężczyźni" przyjęli widok moich dzieci

niczym cios pałką między oczy.

- To nieprawda - powiedział, czując równocześnie, że samo

zaprzeczenie niczego tu nie załatwi.

background image

- Jeśli mężczyznom w Hard Luck doskwiera tak bardzo

samotność, to dlaczego nie zamieszczą ogłoszeń matrymonialnych? -

zapytała ze zjadliwą ironią. - Byłby to zrozumiały i ogólnie przyjęty

sposób postępowania.

- Po co nam żony? Chcemy towarzystwa kobiet, lecz bynajmniej

nie mamy zamiaru wiązać sobie życia.

Abbey otworzyła usta. Takiego cynizmu doprawdy nie

spodziewała się.

- Ach, tak... To wszystko wyjaśnia.

- Zaproponowaliśmy ci dom i ziemię, pamiętasz?

- W zamian za co?

- Na pewno nie za to, o czym teraz myślisz. Rzecz jest bardziej

subtelna i złożona. Otóż od pewnego czasu na prawo i lewo tracimy

pilotów. Ja i Christian postanowiliśmy więc coś wymyślić. I wpadł

nam do głowy ów pomysł z importem kobiet. Nie wiem, czy jest to

pomysł szczęśliwy. W każdym razie chodziło o stworzenie w Hard

Luck pewnej atmosfery, powiedziałbym, pola grawitacji, z którego

naszym chłopcom będzie bardzo trudno się wyrwać.

- Innymi słowy, ja i pozostałe kobiety, te, które tu przybędą,

mamy rozpraszać nudę twoich chłopców. Czyli właśnie dostarczać im

rozrywki. - Zamknęła oczy, jak gdyby swymi słowami potwierdził jej

najgorsze przeczucia.

- Czy któryś z nich obraził cię dzisiaj? Jeżeli tak, to dopilnuję, by

przyczołgał się z błaganiem o wybaczenie.

- Ty mnie obraziłeś! - krzyknęła na cały dom.

background image

- Dlaczego? Bo nie poprosiłem cię o rękę? Już jedna taka

próbowała schwytać mnie w sidła...

- W sidła?

- Tak, w sidła małżeńskie. Lecz ja nie mam zamiaru się żenić.

Chcę, żebyś to w pełni zrozumiała. Łączyłem z tobą nadzieję, że

zaprzyjaźnisz się z moimi chłopcami. Wiesz, co mam na myśli.

- Wiem bardzo dobrze, co masz na myśli.

Jedno nie ulegało kwestii. Abbey wbiła sobie do głowy pewną

ideę i cokolwiek by powiedział, zawsze w jego słowach znalazłaby

potwierdzenie jej prawdziwości. W tej sytuacji najrozsądniejszą

rzeczą wydawało się zostawić ją samą.

Sawyer opuścił bibliotekę, przeszedł kilkadziesiąt metrów, stanął i

zawrócił. Potem znów stanął i znów zmienił kierunek. Jasny gwint,

ale pokiełbasiło się! Nie lubił porzucać nie dokończonych spraw.

Nie wiadomo skąd pojawił się Scott. Jechał na rowerze

Ronny'ego. I od razu zaczął rozmowę na najżywiej obchodzący go

temat. Sawyer dowiedział się, że rower Scotta płynie statkiem.

Chłopak obliczył sobie, że za dwa tygodnie będzie już mógł szaleć

razem z Ronnym. Nie chcąc go rozczarować, Sawyer pominął

milczeniem sprawę trudności związanych z transportem bagażu drogą

lądową, a za to wspomniał o swoim starym rowerze, który, o ile go

pamięć nie myli, musiał się znajdować w komórce na rupiecie.

Scott zapalił się do tego pomysłu. Wolał mieć na razie

jakikolwiek rower niż żaden. Najpierw jednak trzeba było oddać

Ronny'emu jego własność. Sawyer zaczekał, a kiedy chłopiec wrócił,

background image

jak to on, z prędkością ponaddźwiękową, poszli razem ulicą. Po

kwadransie wiekowa „koza" stała już na podwórzu. Wymyli ją,

napompowali i naoliwili. Błysnęła chromami, zalśniła zielonym

lakierem, zadźwięczała dzwonkiem. Nie była wcale taka zła.

W tym momencie na ganku domu naprzeciwko stanęła Abbey.

Zajęci renowacją roweru, nie zauważyli jej powrotu.

- Scott! - zawołała, po czym znikła w środku.

- Muszę iść - powiedział chłopiec.

- Okay. A ja dokręcę jeszcze szprychy i sprawdzę łożyska. Wiesz,

twoja mama wydaje się dzisiaj czymś podenerwowana.

- Zauważyłem - oświadczył Scott z miną konspiratora.

- Może powinienem z nią porozmawiać?

- Nie radziłbym - odparł chłopiec. - Moja mama do tej pory nie

umawiała się z mężczyznami. A dzisiaj John i inni zaprosili ją

hurmem na obiad. Nie wie, co robić, jest w kropce i dlatego

zachowuje się jak osa. Czy sądzisz, że moja mama powinna znów się

ożenić?

- To mężczyźni się żenią, kobiety wychodzą za mąż, zapamiętaj to

sobie. A co się tyczy twojego pytania, to naprawdę nie mnie tu radzić

cokolwiek.

- Ale wiesz chyba, że pan Livengood dzisiaj się jej oświadczył?

- Pete? Co do diabła! - wybuchnął Sawyer, lecz zaraz wziął się w

garść.

background image

Nie mógł przecież przed tym dziewięcioletnim chłopcem robić z

siebie pośmiewiska. I tak zachowywał się jak smarkacz, radząc się go

w sprawach zarezerwowanych wyłącznie dla dorosłych.

Abbey ponownie zjawiła się na ganku.

- Scott! Chodź na obiad.

- Za chwilę, mamo.

- Natychmiast.

- Lepiej już idź - powiedział Sawyer. - Przyprowadzę rower po

obiedzie.

Scott chwilę pomyślał i pobiegł w kierunku domu. Przy furtce

odwrócił się.

- Sawyer, nie przejmuj się! - wykrzyknął. - Myślę, że i tak moja

mama ciebie lubi najbardziej.

Niestety, zapewnienie chłopca było niewielką pociechą, Abbey

nie mogła jeść, jedzenie stawało jej w gardle. Miała wrażenie, że

przeżuwa trociny. Jakby na przekór jej nastrojowi, dzieci tryskały

wręcz i energią. Były rozmowne jak nigdy.

- Sawyer podarował mi swój stary rower - oznajmił w pewnym

momencie Scott.

Nic nie odpowiedziała, jakkolwiek informacja dotarła do jej uszu.

Była myślami przy dzisiejszych wydarzeniach. W Hard Luck roiło się

od kawalerów. I ci kawalerowie dokonali dziś inwazji na bibliotekę.

Nie chodziło im o książki. Tak naprawdę przyszli wypożyczyć sobie

bibliotekarkę.

background image

- Czy to prawda, że pan Livengood chce zostać twoim mężem? -

zapytała Susan. - Wszyscy w mieście już o tym mówią.

- Czy dołożyć ci ryżu? - Abbey wolała zmienić temat.

Ale Susan okazała się nieubłagana.

- A ty chcesz zostać jego żoną?

- Oczywiście, że nie. Prawie nie znam pana Livengooda.

- Uważam, że powinnaś wyjść za Sawyera - powiedziała Susan z

najpoważniejszą w świecie miną.

- Ani myślę. - Odłożyła nóż i widelec, z których i tak od dawna

nie robiła już użytku. - Przestańcie pleść bzdury.

- To nie są bzdury, mamusiu - upierała się dziewczynka. - Sawyer

jest miły. Opowiedział nam kiedyś bajkę na dobranoc, zawiózł nas

nad to jezioro, nazwał je twoim imieniem. Będzie dobrym mężem.

Abbey walnęła dłonią w stół.

- Dość o tym człowieku, dobrze? Przynajmniej przy obiedzie.

Tym razem poskutkowało. Dzieci przeszły na temat nowych

kolegów i zabaw i zrezygnowały z wciągania jej w rozmowę.

Aż dziw, jak szybko i bezproblemowo wtopiły się w życie

miasteczka. Poczuła się sama jak ten palec, osaczona przez mężczyzn,

którym mogła zaofiarować przyjaźń i sympatię, lecz którzy oczekiwali

od niej czegoś więcej. Aż w głębi duszy wstrząsnęła się. Uczucie

poniżenia, wstydu i urażonej dumy omal że nie wycisnęło jej łez z

oczu.

Pół godziny po obiedzie rozległ się dzwonek u drzwi. Powiedziała

Scottowi, że boli ją głowa i nie ma jej dla nikogo.

background image

Sawyerowi potrzebny był ten lot. Pod niebem myślało mu się

lepiej, precyzyjniej, logiczniej. Jak gdyby zainstalowane w samolocie

silniki nie tylko odrywały go od ziemi, lecz również od wszystkich

ziemskich uwikłań i ograniczeń.

Niebo porażało swoim błękitem. Ciemne okulary chroniły oczy

przed ostrymi promieniami słońca. W dole przesuwał się krajobraz,

niczym malunek na jakimś ogromnym walcu.

Sawyer myślał o Abbey. Dotąd żadna kobieta nie związała go tak

silnie ze sobą. To była bez wątpienia sprawa zmysłów. Abbey, choć

skromna w najszerszym tego słowa znaczeniu, szczupła, a nawet

wiotka, promieniowała wręcz erotyzmem. Pragnął jej i chociaż było to

na pewno nieskromne pragnienie, nie znalazło dotąd wyrazu w

żadnym obrażającym ją słowie, geście czy spojrzeniu. Pomijając

tamten pocałunek, który zresztą odwzajemniła, Sawyer pod tym

względem czuł się bez skazy.

Co innego sam pomysł ze ściąganiem tych kobiet. Gdy w dużym

gronie u Bena debatowali o tym, zgłaszał swe liczne wątpliwości,

jednak do głowy mu nie przyszło, by planowana akcja kłóciła się z

zasadami etyki lub nawet zwykłej uczciwości. Ludzie są wolni i nikt

nikomu nie może zabronić zalotów i uwodzenia. Ale rzucanie się

gromadą na samotną kobietę, obarczoną w dodatku dwójką małych

dzieci, to już zaiste duża przesada, granicząca wręcz z okrucieństwem.

Bo choćby każdy z chłopców zbliżył się do niej z wyrazami

szacunku i podziwu, to już te wszystkie propozycje i łakome

spojrzenia tworzyły nową, wybitnie negatywną jakość. Faktycznie,

background image

Abbey mogła się poczuć niczym sarenka osaczona przez watahę

zgłodniałych wilków.

Tylko Pete zaproponował jej małżeństwo.

On, Sawyer, tego nie zrobił.

Cóż zresztą wiedział o miłości? Naprawdę cholernie mało.

Rodzice, odkąd sięgał pamięcią, byli ze sobą na noże. Może gdzieś w

głębi duszy kochali się, ale niewiele wiemy o podziemnych grotach.

Pamiętał tylko, że kiedy matka odlatywała z Christianem do Londynu,

ogromny smutek malował się na twarzy ojca. Tego dnia ojciec chyba

po raz pierwszy w swoim życiu upił się.

A potem zaczął widywać się z Catherine Fletcher. On, Sawyer,

był już wówczas na tyle dorosły, by wiedzieć, że w ten sposób ojciec

zrywa ostatnie więzy z matką. Zdradza ją, korzystając z jej

nieobecności.

Zdrada zawsze wypłynie na wierzch. Ellen wróciła, rodzina

znowu na jakiś czas stała się pozornie normalną rodziną, ale nie

trwało to długo. Sawyer nawet nie musiał się domyślać, kto złamał

serce jego matce. Catherine już zadbała o to, by kryzys nie minął i na

gruzach nie powstało nowe szczęście.

Nie, jego rodzice stanowczo nie nauczyli go miłości. Nie

nauczyły go jej również lata męskie i sporadyczne kontakty z

kobietami. Dopiero Abbey... Na myśl, że mógłby ją utracić, ścisnęło

mu się serce. Nie wszystko wiedział, coś tam przeczuwał, lecz jedna

rzecz była pewna - nie mógł wyobrazić sobie Hard Luck bez tej

ślicznej kobiety.

background image

Kiedy Sawyer powrócił z lotu późnym popołudniem, zastał Scotta

szalejącego na jego starym rowerze po pasie startowym.

- Pięknie wylądowałeś - pochwalił go na powitanie chłopiec.

- Dzięki, stary.

- A kiedy będę mógł popilotować?

- Nadejdzie taki dzień.

Scott zwiesił głowę.

- Ostatnim razem odpowiedziałeś tak samo.

Sawyer przypomniał sobie swoje własne dzieciństwo. Zdarzało

się, że dorośli zbywali go, i wówczas czuł się bardzo nieszczęśliwy.

- Masz rację, Scott. Nie sposób tego odkładać w nieskończoność.

Przejdźmy do biura i sprawdźmy rozkład lotów.

- Czyli że usiądę na fotelu pilota? - Chłopiec błyskawicznie

odzyskał humor.

- Tak, ale musimy najpierw uzyskać pozwolenie twojej mamy.

Kopnięty przez Scotta żwir rozprysnął się spod jego buta.

- Obawiam się, że w tej chwili nie będzie to łatwe. Jest cięta na

ciebie.

- Wciąż jest w kiepskim humorze?

- Jeszcze jak kiepskim. Powiedziała panu Livengoodowi, że nie

zostanie jego żoną. Wyglądał na rozczarowanego, ale ja uważam, że

byłby jeszcze bardziej zdumiony, gdyby powiedziała „tak".

- A czym, jak sądzisz, można by ją trochę rozpogodzić? - Wielkie

nieba, radził się w takich sprawach dziewięcioletniego chłopca!

background image

- Tamci zarzucili ją podarkami, ale myślę sobie, że ona

najbardziej ucieszyłaby się z tych pachnących rzeczy, które się wrzuca

do wanny.

- Pachnących rzeczy?

- No wiesz, te różne szyszki do kąpieli, płyny i sole. Jeśli dałbyś

jej coś takiego, to chybaby się zgodziła z tobą porozmawiać.

Sawyerowi spodobał się pomysł. Przy najbliższym pobycie w

Fairbanks odwiedzi drogerię.

Weszli do biura, lecz zanim Sawyer zdążył zdjąć kurtkę, rozległo

się pukanie. W szparze pomiędzy drzwiami a framugą ukazała się

dziewczęca główka.

- Zobaczyłam twój rower - powiedziała Susan do brata. - Mama

chce, żebyś natychmiast wracał.

- Po co?

- Masz pomóc jej przenieść coś z biblioteki do domu.

- Robi się - odpowiedział z głębokim westchnieniem, co miało

oznaczać „ach, te kobiety".

- A może iść z tobą? - zapytał Sawyer.

Wiedział, że Abbey nie będzie zachwycona jego widokiem. Ale

już tak dawno jej nie widział, ponad dwadzieścia cztery godziny. Być

może tęskniła za nim, tak jak on tęsknił za nią, i tylko nie dotarło to

jeszcze do jej świadomości. Tak czy inaczej, była pewna nadzieja, że

całe to nieporozumienie pójdzie w niepamięć.

- Dzięki, ale dam sobie radę sam. - Scott najwyraźniej kreował się

na dorosłego.

background image

- Chcę ci tylko powiedzieć, że skorzystam z twojej rady. Twoja

mama dostanie ode mnie mnóstwo tych pachnących rzeczy do kąpieli.

Scott uśmiechnął się.

- Powinieneś zrobić coś jeszcze.

- Co takiego?

Scott i Susan wymienili spojrzenia.

- Powinieneś się z nią ożenić. Bo ze wszystkich równych facetów,

a znamy tu tylko takich, którzy chcą zostać jej mężami, ciebie lubimy

najbardziej.

ROZDZIAŁ ÓSMY

A więc jeżeli Scott nie przejęzyczył się, co było raczej

wykluczone, Pete Livengood nie był jedynym, który wyskoczył z

oświadczynami. Sawyerem targnęły najsprzeczniejsze uczucia, od

gniewu po strach. Złościł się, że tak mało zna się na ludziach.

Wystarczyło, by pojawiła się w mieście jedna ładna kobieta, a już

wszyscy twardziele byli łagodni jak baranki.

Dwa tygodnie temu perorowali coś o przyjacielskich stosunkach,

a gdy przyszło co do czego, biegli na wyścigi z propozycją obrączki.

Natchnieni obrońcy wolności pierwsi ją nieśli w ofierze w zamian za

kobiece „tak".

Gnębiła go jednak najbardziej sprawa jego własnych uczuć do

Abbey. Pragnął wyłączności, nie życzył sobie, by inni zasypywali ją

prezentami i ofertami małżeńskimi, a jednak samą myśl o

małżeństwie, tym, jego zdaniem, grobie miłości, skutecznie od siebie

background image

odpychał. Chciał ją widywać, rozmawiać z nią, chciał jeszcze czegoś,

lecz to by mu w zasadzie całkiem wystarczyło.

Rywali miał wielu. Rekrutowali się oni nie tylko spośród pilotów,

lecz również wdowców i kawalerów. Na przykład wdowcem był

Mitch Harris, ojciec Chrissie. Szeryf z pewnością mógłby zapewnić

Abbey spokojny byt, bez trosk materialnych, i miał oczy, które

widziały piękną samotną kobietę.

Sawyer postanowił się stąd wyrwać, porozmawiać z ludźmi,

upewnić co do swych podejrzeń. Pierwsze swe kroki skierował do

Bena. Na szczęście lokal okazał się pusty. Minęła pora lunchu, a nie

nastała jeszcze pora obiadu. Z kuchni wyłonił się sam mistrz patelni.

- Co cię gryzie? - zapytał, obrzuciwszy gościa bystrym

spojrzeniem swych małych oczek.

Sawyer uśmiechnął się. Ben był jego przyjacielem. Przed

przyjacielem trudno ukryć swą duszę. Nie wiedział jednak, od czego

zacząć. Przecież nie spyta Bena, czy ten dał już na zapowiedzi w

kościele.

- Pozwól, że cię wyręczę. Mężczyźni nie obnoszą się z takim

ponurym wyrazem twarzy, jeżeli za tym nie kryje się kobieta. Chodzi

o Abbey, prawda?

- Tak. Pete Livengood oświadczył się jej.

Podniósł do ust kubek z kawą i poprzez obłoczek pary śledził

mimikę restauratora. Ben jak na razie miał wygląd niewiniątka.

- Słyszałem.

- Bez wątpienia wielu facetom plącze się po głowie ten pomysł.

background image

- Czy to cię niepokoi? - Chichot Bena przypominał gdakanie.

- W pewnym sensie tak. I wiem, co chcesz powiedzieć. Ciekaw

jesteś, dlaczego w tej sytuacji sam dotąd nie wystąpiłem z

oświadczynami. Z wielu przyczyn - podniósł głos - cholernie

racjonalnych przyczyn. Po pierwsze, i jest to najważniejsze, nie lubię

być do niczego zmuszany, działać w pośpiechu, pod wpływem

okoliczności. Małżeństwo to nie wyprawa na ryby, decyzję trzeba tu

dogłębnie przemyśleć. Po drugie, żadna kobieta nie będzie mi

dyktowała, co mam zrobić z mym życiem.

Szerokie oblicze Bena jaśniało ojcowską dobrocią.

- Dlaczego tak się wydzierasz?

Sawyer zamknął oczy i bezradnie potrząsnął głową.

- Zabij mnie, jeśli wiem.

Znów pomyślał o swoich rodzicach i ich nieudanym małżeństwie.

Również Abbey sparzyła się na oficjalnym związku z mężczyzną.

- A może powinieneś wreszcie odpowiedzieć sobie na pytanie,

czy ją kochasz?

- Myślisz, że nie próbuję tego rozstrzygnąć? Szkopuł w tym, że

nie bardzo wiem, co to jest miłość.

- A co z dzieciakami?

- Dzieciaki są fajne. Przepadam za nimi.

Ben przyglądał się Sawyerowi, jakby nagle zobaczył go w

całkiem nowym świetle.

- Problem w tym - powiedział, dosypując cukru do cukiernicy - iż

żyłeś dotąd w ugruntowanym przeświadczeniu, że żadna żona nie jest

background image

ci potrzebna do szczęścia. Ceniłeś sobie swoją niezależność i

samowystarczalność. Zadowolony byłeś z tego, co masz.

- Jasne, że byłem zadowolony i nadal jestem.

- To dlaczego wyglądasz jak gość stratowany przez stado karibu?

Uważaj, Sawyer. Bo ktoś tam może w tej chwili wsuwać na palec

Abbey pierścionek zaręczynowy.

Sawyer zerwał się ze stołka i wybiegł z lokalu.

Abbey włożyła kartę do katalogu i sięgnęła po następną. Ów

uporządkowany według alfabetycznego i przedmiotowego klucza

wykaz książek nasuwał na myśl wiek dziewiętnasty. Być może kiedyś

będzie miała komputer, ale na razie musiała radzić sobie, posługując

się tradycyjnymi metodami katalogowania.

Przez uchylone drzwi wetknęła głowę Pearl Inman.

- Idziesz? - zapytała. - John Henderson lada chwila może

przylecieć z tą Allison Reynolds.

- Daj mi minutkę.

- Nie wiem, jak ty, ale ja jestem bardzo jej ciekawa. Ben powita ją

gigantycznym tortem. Mam nadzieję, że nasi portkarze już trochę

ochłonęli i nie zrobią z siebie osłów.

Abbey wstała i sięgnęła po wiszący na poręczy krzesła sweter. Jej

serce biło mieszaniną lęku i podniecenia. Bardzo chciała, by ta Allison

Reynolds wreszcie tu się zjawiła. Wtedy będzie ich dwie, a dwie to

już jakaś siła. Jedna drugiej może dodawać otuchy.

background image

Natomiast źródłem lęku było przeświadczenie o nieuchronności

natknięcia się na Sawyera. Zresztą długotrwałe unikanie siebie w

takiej mieścinie jak Hard Luck było po prostu niemożliwe. Bała się

więc trochę tego nieuchronnego spotkania, ale zarazem pragnęła go.

Tamten gniew sprzed dwóch dni prawie zupełnie już minął. Nie

spotkała się dotąd w swym życiu z masową adoracją ze strony

mężczyzn. To ją oszołomiło i całkiem wyprowadziło z równowagi. I

właśnie w takim momencie krańcowego zdenerwowania napatoczył

się Sawyer i umocnił ją jeszcze w najgorszych przeczuciach. A poza

tym drań obwinił ją o zamiar zastawienia na niego małżeńskich sideł!

Ale ten drań był pupilem Scotta i Susan. Gdy dzieci usłyszały o

staraniach Pete'a, rozpoczęły natychmiast kampanię na rzecz Sawyera.

Przy każdej okazji wymieniały jego imię. Sawyer to i Sawyer tamto,

aż w końcu poczuła się jak ktoś, kogo bez przerwy karmią miodem z

orzechami. Nie miała jednak serca zabronić im śpiewania tych

hymnów pochwalnych.

Pogoda zmieniła się. Dzisiejszy dzień był pochmurny i zimny.

Cienki sweter stanowił słabą ochronę przed chłodem i Abbey lekko

drżała.

Na płycie lotniska zgromadziło się pół miasta. Mieszkańcy Hard

Luck stali grupkami, rozmawiając ze sobą i co jakiś czas popatrując

na niebo. Również Scott, który na swoim rowerze dołączył do Abbey i

Pearl, trzymał głowę zadartą do góry.

- Czy ta pani, która przylatuje, ma chłopców w moim wieku? -

zapytał w pewnej chwili.

background image

Abbey rozbawiło to pytanie. Wyobraziła sobie minę Sawyera na

widok gromadki dzieci Allison.

- O ile wiem, to nie.

- I też mężczyźni obstąpią ją, bo każdy będzie chciał się z nią

ożenić?

- Być może.

- A Sawyer?

- Nie znam jego myśli i zamiarów - odparła z emfazą.

- Wolałbym, żeby Sawyer ożenił się z tobą.

- Scott, przestań!

- Słyszę samolot - wykrzyknęła Pearl.

Faktycznie, dało się słyszeć dalekie buczenie silników, ale

samolot tonął jeszcze w chmurach. Pojawił się dopiero po paru

minutach. Dodatkowy czas potrzebny Johnowi na zejście do

lądowania, samo lądowanie i już Duke Porter mógł doskoczyć do

maszyny, by opuścić schodki.

Stanęła na nich księżniczka, gwiazda filmowa, dziewczyna z

marzeń, a nie jakaś tam sekretarka. Olśniewająca piękność o nogach

bardzo długich i smukłych, piersiach przypominających dwie greckie

amfory i ciele zdolnym tchnąć pożądanie w umierającego. Wdzięcznie

pomachała dłonią i przesłała zgromadzonym uśmiech, który całkiem

mógł zrekompensować brak słońca na niebie.

A tłum zamiast się rzucić, by witać, zagadywać i wyrażać swą

radość, stał oniemiały, osłupiały wręcz pięknem, które zagościło na tej

dalekiej północy. Twardzielom zgasł na twarzach uśmiech, patrzyli na

background image

Allison jak w obraz i tylko im grdyki latały. Sawyer, jak mogła się

przekonać Abbey, nie różnił się pod tym względem od innych. Oto

samotni mężczyźni w Hard Luck dostali coś, co przekraczało ich

najśmielsze oczekiwania. Dostali księżniczkę. Nic dziwnego więc, że

czuli się onieśmieleni i sparaliżowani.

Powoli jednak, dzięki takim osobom jak Pearl, atmosfera z

religijnej zaczęła się zmieniać na świecką i bardziej normalną. W

lokalu Bena przy dzieleniu tortu Allison Reynolds już traktowana była

prawie jak istota z krwi i kości.

Abbey czekała na swoją kolej, żeby się przedstawić. Mimo że w

pierwszej sekundzie, jak każda chyba kobieta, poczuła w sercu ukłucie

zazdrości, miała szczerą nadzieję, że ona i Allison zostaną

przyjaciółkami.

- Chciałbym porozmawiać z tobą.

Abbey wzdrygnęła się i odwróciła głowę. Za nią stał Sawyer.

- Czy zawsze zakradasz się od tyłu?

- Tylko wówczas, gdy jestem w rozpaczy. - Oparł się o ścianę. -

Drugim był Mitch Harris, prawda?

- Jakim drugim?

- Facetem gotowym się z tobą ożenić.

- Nie twój interes.

- A więc to był Mitch - wyszeptał z jakimś smutkiem. - A inni?

Kto jeszcze machnął ci przed oczyma zaręczynowym pierścionkiem?

- Już mówiłam: nie twój interes.

background image

Gdyby miała większą swobodę ruchów, z pewnością by uciekła.

Ale lokal był tak zatłoczony, że trudno było nawet głębiej odetchnąć.

Że też Sawyer musiał wybrać ten szczególny moment na swoje

dziwactwa!

- Czy wybrałaś już któregoś?

- Nie rozumiem?

- Mówię śmiertelnie serio. Jeśli tak ci zależy, aby mieć męża, to

jestem gotów się z tobą ożenić.

Otworzyła szeroko oczy.

- Co za poświęcenie! Co za wspaniałomyślność!

- Nie żartuję, Abbey.

Ale ona miała inne zdanie. Przeprosiła stojące w pobliżu osoby i

przepchnęła się ku wyjściu. Będzie miała jeszcze niejedną okazję, by

lepiej poznać się z Allison. Będąc już na ulicy, usłyszała za sobą

szybkie kroki.

- Abbey, zaczekaj!

Po chwili Sawyer zabiegł jej drogę.

- Na miłość boską, dlaczego nie chcesz mnie wysłuchać?

Pragnęła mu odpowiedzieć, lecz przeszkodził temu straszliwy

ucisk w gardle. Pozwoliła więc zaprowadzić się do lotniczego

hangaru, gdzie nie było świadków. Chwycił ją za ramiona.

- Słyszałaś? Chcę się z tobą ożenić! - Słowa te odbiły się echem

od stalowej kopuły.

- Tak naprawdę to nie zależy ci na małżeństwie. Chodzi ci

wyłącznie o to, bym nie wybrała kogoś innego. Twoja śmieszna

background image

męska duma przyjęłaby to jako policzek. Jeżeli więc sądzisz, że rzucę

się w twoje ramiona, to jesteś w ogromnym błędzie.

- Pragnę cię, Abbey.

Przyciągnął ją do siebie i pocałował. A ona, jakby zaprzeczając

całej swojej dotychczasowej postawie, rozchyliła wargi, reagując na

jego gorącą namiętność. Jej wola została wyłączona. Kierowała się

teraz jedynie tęsknotą za cielesnym kontaktem z mężczyzną.

Lecz nagle Sawyer, podobnie jak to było za pierwszym razem,

oderwał usta i cofnął się o krok. Sprawiał wrażenie człowieka, który

opamiętał się i teraz żałuje swojego postępku.

- Nie przejmuj się, panie pilocie - powiedziała z nutką gryzącej

ironii i wyrazem zranionej dumy na twarzy. - Jestem jak najdalsza od

przyjęcia twojej propozycji.

Odwróciła się i szybkim krokiem opuściła hangar. Nikt nie

pobiegł za nią.

Jeszcze tego samego dnia późnym popołudniem Abbey spotkała

Allison Reynolds na ulicy przed biblioteką. Prędko też w trakcie

rozmowy zorientowała się, że w planach pięknej sekretarki nie leży

bynajmniej jakiś dłuższy pobyt w Hard Luck.

- Jesteś Abbey, Christian wspominał mi o tobie - powiedziała

tamta z uśmiechem. - Możemy porozmawiać? Umieram z ciekawości,

co ci się tutaj przydarzyło od chwili przybycia. - Rozejrzała się na

boki i konspiracyjnie ściszyła głos. - Zamierzasz zostać?

- Raczej tak. Pokochałam Alaskę.

background image

- Jest lato, ale pobyt tu zimą to istne szaleństwo. Przecież to

Arktyka. Chcesz dwadzieścia cztery godziny na dobę szczękać

zębami?

- Nie doświadczyłam jeszcze na własnej skórze uroków

arktycznej zimy, lecz zdecydowałam się podjąć to ryzyko.

- Dzielna z ciebie dziewczyna. Ja mam o wiele mniej odwagi. Ale

nie mogę długo rozmawiać. Umówiona jestem z Ralphem i Pearl.

Mają mnie zawieźć do mojego domu. Nigdy jeszcze nie miałam

własnego. Christian powiedział, że stoi w malowniczej okolicy.

Rozumiesz, że aż się palę, żeby tam się znaleźć. Szkoda, że reszta

mojego bagażu została w Fairbanks. Oni pewnie myślą, że powinnam

była cały swój dobytek zmieścić w trzech walizkach.

Kilka godzin później, wracając z biblioteki, Abbey zaszła do

Pearl, by się wywiedzieć, jak Allison zareagowała na widok swojej

„wiejskiej posiadłości". Pearl podlewała kapustę w ogródku.

- Rozczarowaniem, jakżeby inaczej - powiedziała, stawiając na

ziemi dużą konew. - Ten Christian robi ludziom kaszę z mózgu. Ale

też ta dziewczyna nie potraktowała chyba swojego przyjazdu tutaj

całkiem poważnie. Coś mi mówi, że chodziło jej w istocie o bezpłatną

wycieczkę.

- Może jeszcze zmienić zamiar i zostać.

- To też nie byłoby najlepsze. Bo należy bez wątpienia do osób,

które raczej stwarzają problemy, nie zaś je rozwiązują. Moim

zdaniem, ucieknie stąd jeszcze przed końcem tygodnia.

background image

Abbey w zasadzie zgadzała się ze starszą panią. Porozmawiały

jeszcze przez chwilę i pożegnały do jutra. W Hard Luck jedynie tak

się żegnano. Tutaj każdego dnia spotykało się wszystkich.

Abbey dochodziła już do swego domu, gdy w perspektywie ulicy

zobaczyła ciężarówkę jadącą w jej kierunku. Poznała już wszystkich

mieszkańców miasteczka, więc nieznajoma twarz kierowcy, choć

bardzo podobna do innej twarzy, przykuła na dłużej jej uwagę.

Wóz zatrzymał się. Mężczyzna zeskoczył na ziemię.

- Dzień dobry. Jestem Charles O'Halloran.

- Abbey Sutherland - wyszeptała.

Charles zmarszczył brwi.

- Czy mogłaby mi pani powiedzieć, co tutaj właściwie się dzieje?

Sawyer siedział w biurze, mechanicznie bawiąc się długopisem.

Kiedykolwiek zdobywał się na rozmowę z Abbey, zawsze tylko

pogarszał sprawę. Teraz zdradził się przed nią ze swoją zazdrością i

chyba wyszedł na śmiesznego dudka. Po prostu nie miał prawa być

zazdrosny, nie miał też dowodów. John, Pete, Duke, Ralph i inni byli

jego przyjaciółmi. Czy miłość zawsze musi niszczyć przyjaźń?

Drzwi otworzyły się i pojawił się w nich...

- Charles! - wykrzyknął Sawyer, zrywając się na równe nogi. -

Ależ niespodzianka! Kiedy przyjechałeś?

- Mniej więcej przed godziną.

Najstarszy z braci O'Halloranów wyglądał jak okaz zdrowia i

tężyzny fizycznej. Opalony, wysoki, harmonijnie zbudowany. Sawyer

background image

znał go na tyle dobrze, by od razu poznać, że Charlesa coś trapi. Na

potwierdzenie tego nie musiał długo czekać.

- Może mi wytłumaczysz, jak to się stało, że w ostatnim czasie

chorujesz na rozmiękczenie mózgu? - zapytał Charles, nalewając

sobie kawy.

Sawyer roześmiał się.

- A więc już słyszałeś o naszych ochotniczkach?

- Właśnie o to pytam.

I Sawyer zaczął opowiadać całą historię od Adama i Ewy.

Wspomniał o akrach, domkach, ogłoszeniu i drobnych kłopotach.

Charles przez cały czas trwania tej relacji zachowywał kamienną

twarz. Lecz gdy dobiegła końca, spontanicznie wykrzyknął:

- Czyście zbzikowali!

- Bynajmniej. Doszedłem z Christianem do wniosku, że trzeba coś

zrobić, by utrzymać harmonijny rozwój naszej zbiorowości. - Replika

zabrzmiała sztywno i pompatycznie i Sawyer był całkiem tego

świadomy.

- Nie chodziło wam o Hard Luck, chodziło wam wyłącznie o

siebie.

- Traciliśmy pilotów, rozumiesz. Phil pomachał nam na

pożegnanie ręką, a John i Ralph też już przemyśliwali, kiedy by tu dać

dyla. Zgodzili się zostać pod warunkiem, że sprowadzimy te kobiety.

- Pomysł z burdelem byłby chyba prostszy i bardziej

jednoznaczny.

background image

- Daj spokój, mieszasz pewne pojęcia, a tym samym wszystko

wypaczasz. Naszym chłopcom chodziło nie o jądra, lecz o jakąś

szansę w sprawach męsko-damskich.

- Więc dlaczego, gdy taka szansa pojawiła się wreszcie, pewna

kobieta czuje się cynicznie oszukana. Mówię tu o długonogiej

piękności, która przyniosłaby naszemu miastu zaszczyt, gdyby w nim

została. Rozmawiałem z nią przez kilka minut u Bena.

Sawyer nie bardzo wiedział, czy Charles mówi poważnie, czy też

naigrawa się z niego.

- Tak, Allison Reynolds, choć niewątpliwie piękna, wydaje się

zbyt wychuchana, by znieść panujące tu warunki. Dlatego opłacę jej

powrót do domu i poproszę Christiana, żeby zaangażował inną

sekretarkę.

- Jak ty w ogóle traktujesz ludzi? Przecież te kobiety, piękne czy

brzydkie, stare czy młode, obojętnie, zostawiają za sobą cały swój

dotychczasowy świat. Lecą gdzieś w nieznane z nadzieją w sercu, że

co jak co, lecz obietnice pracodawców zostaną dotrzymane. I na

miejscu zastają pośród nagiej tundry jakąś drewnianą budę.

- W pewnym sensie masz rację. Allison okazała się pomyłką. Ale

Abbey Sutherland, która chwilowo mieszka w domu Christiana, to

całkiem co innego. Zdążyła już się sprawdzić jako bibliotekarka i jako

nowy członek naszej społeczności.

- Sawyer, obawiam się, że błędnie oceniasz sytuację.

Sawyer żachnął się.

- Co masz na myśli?

background image

- Ona nie zostaje.

Młodszy brat zacisnął pięści.

- Kto ci to powiedział?

- Usłyszałem to z jej własnych ust.

- Więc przesłyszałeś się - ryknął Sawyer. - Ona i jej dzieci zostają.

Charles jęknął.

- Więc ma jakieś dzieci?

Sawyer nic nie odpowiedział, tylko ruszył ku drzwiom.

- Gdzie idziesz?

- Zobaczyć się z nią.

Pokonał odległość między biurem a domem Christiana w

rekordowym czasie. Dopadł drzwi, dysząc z gniewu i wysiłku. Uniósł

pięść i zaczął w nie walić. Otworzyła prawie natychmiast,

przestraszona bardziej tym, że pobudzi dzieci niż samym waleniem.

- Sawyer, o co chodzi? Przecież już wszystko sobie wyjaśniliśmy.

- Niczego sobie nie wyjaśniliśmy. Nie powiedziałaś mi, że chcesz

wyjechać z Hard Luck. Ty jednak zostaniesz. Zostaniesz, bo mówię,

że ożenię się z tobą. Czy nie tego właśnie chcesz?

Długo nań patrzyła. W jej oczach był sam smutek.

- Nie, Sawyer, nie tego chcę - odpowiedziała wreszcie i zamknęła

drzwi.

Zachodni wiatr podrywał z ulicy obłoki kurzu.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

- Co na śniadanie? - zapytał Scott, nie dał jednak Abbey czasu na

odpowiedź. - Może zrobisz spaghetti?

- Może być spaghetti.

Tak, Abbey było dokładnie wszystko jedno. Przytłaczała ją jakaś

duchowa i fizyczna inercja, z której nie mogła się wyzwolić. Po raz

drugi w swoim życiu zakochała się i pech chciał, że tym razem

wybrała mężczyznę, który nie wiedział nic o miłości.

Allison Reynolds na pewno wyjedzie. Są osoby stworzone tylko

do luksusów i nic tego nie zmieni. Poza tym była zbyt sprytna i

mądra, by skazywać siebie na ciężkie życie w „przyfrontowej"

mieścinie. Ona, Abbey, powinna była również tak postąpić. Tylko

wcześniej, dużo wcześniej, zanim jeszcze wpuściła Sawyera do

swojego serca.

Popełniła błąd, wychodząc za Dicka. Zrozumiała to prawie

natychmiast po ślubie, lecz zamiast przyznać się do pomyłki,

próbowała ratować swoje małżeństwo. Toczyła beznadziejną walkę

zupełnie niepotrzebnie. I oto po latach znowu zaczęła marzyć, śnić

oraz wierzyć, że znajdzie szczęście w ramionach mężczyzny.

Rozczarowania waliły się na nią jedno po drugim. Pierwszym

bolesnym wstrząsem było uświadomienie sobie, w jakim właściwie

celu została ściągnięta do Hard Luck. Sawyer nie chciał, by wracała

do Seattle. Żeby ją zatrzymać, gotów był nawet na małżeństwo z nią.

Ale ona czekała na jedno jedyne słowo, które jednak nie padło.

background image

Małżeństwo bowiem, które nie wynika z miłości, przeżywane

może być tylko jako kara i dolegliwy przymus. I tak właśnie,

wydawało się, pojmował je Sawyer.

Scott otworzył lodówkę i nalał sobie soku z kartonu.

- Widziałem wczoraj, jak rozmawiałaś z jakimś kierowcą

ciężarówki. Przypominał bardzo Sawyera, chociaż był wyższy i bez

brody.

- To był najstarszy z braci O'Halloranów, Charles.

- Ach, tak. - Chłopiec usiadł przy kuchennym stole. Przez dłuższą

chwilę nie odzywał się. - Czy dobrze się czujesz, mamo?

- Oczywiście, że czuję się dobrze. Po prostu nie zawsze udaje się

zacząć dzień od śmiechu.

Aż dziw, że nie rozgotowała i nie przesoliła makaronu. Przez cały

czas myślała tylko o jednym. Podjęła już decyzję o wyjeździe i teraz

czekało ją bardzo niewdzięczne zadanie powiadomienia o tym dzieci.

Wiedziała, że Scott i Susan zareagują gwałtownym sprzeciwem, a

może nawet płaczem.

Gdy już spaghetti w połowie znikło z talerzy, zaczęła

dyplomatycznie:

- Rozumiem Allison Reynolds, że chce stąd uciekać.

Prawdopodobnie odleci najbliższym samolotem.

- Ta nowa pani wygląda jak lalka - wyraził swoje zdanie Scott.

- Jest bardzo ładna - powiedziała Susan.

- Plastikowa lalka - skonkretyzował poprzednią ocenę Scott. - Nie

ma w niej ani za grosz wdzięczności. Ben upiekł dla niej tort, inni

background image

przyszli ją powitać, a ona sobie tak po prostu wyjeżdża. - Wszystko to

powiedziane zostało dość bełkotliwie, gdyż chłopiec miał pełne usta

makaronu.

- Wiecie co, zaczynam wątpić, czy to miejsce jest również dobre

dla nas - powiedziała Abbey, realizując swój dyplomatyczny plan.

- Chyba żartujesz! To najwspanialsze miejsce pod słońcem.

Nigdzie nie miałem tylu kolegów, co tutaj. Nigdzie nie szalałem tak

na rowerze i nie grałem tak dużo w piłkę.

- Ale tu nie sprzedają lodów - wskazała na słaby punkt

zamieszkania w Hard Luck Susan. - To nie jest miejsce, gdzie można

zainstalować się na dłużej. Kiedy pan O'Halloran zaproponował mi

pracę, nie powiedziałam mu o was. Gdyby jednak wiedział o waszym

istnieniu, na pewno odradziłby mi przeprowadzkę.

- Ale ten dom jest całkiem fajny - powiedziała Susan. - Dlaczego

nie możemy w nim mieszkać?

- Bo jest własnością Christiana, brata Sawyera - wyjaśnił za matkę

Scott. - Ale wiem, że Sawyer ma wynająć dla nas dom od jakiejś

starszej pani. Mówił mi o tym wczoraj czy przedwczoraj.

- Przede wszystkim nie mamy żadnych gwarancji, że ta pani się

zgodzi. To po pierwsze. A po drugie, nasze meble będą mogły dotrzeć

do Hard Luck dopiero na początku zimy, kiedy zamarzną rzeki.

- Poczekamy - powiedział Scott.

- Poczekamy - powtórzyła jak papuga Susan.

- W takim razie przejdźmy do następnej sprawy: zapasów

zimowych. Śniegi i mróz odcinają Hard Luck od świata i dlatego

background image

mieszkańcy gromadzą zapasy na całą zimę, bardzo długą na tej

szerokości geograficznej. Obliczyłam, że takie jednorazowe

zamówienie dla naszej trójki będzie kosztowało około pięciu tysięcy

dolarów. Nie dysponuję taką sumą.

- Zaciągnijmy pożyczkę - poradził Scott.

- Tu nie ma żadnego banku, a od prywatnych osób nie będę

pożyczać.

- A Sawyer? On chętnie...

- Scott, zlituj się ty nade mną. Sawyer i Sawyer. Nawet pięciu

Sawyerów nie rozwiąże naszych rodzinnych problemów. Zrobiliśmy

błąd, wyjeżdżając z Seattle.

- Podoba nam się tutaj! - wykrzyknęły jednym głosem dzieci.

- Zgoda, Alaska ma swoje uroki. Ale musimy na chłodno ocenić

sytuację. A to nas z kolei doprowadzi do podjęcia właściwej decyzji.

- Decyzję podjęliśmy w Seattle. Czy nie pamiętasz? Powiedziałaś,

że bez względu na wszystko przetrwamy jeden rok. A minęły dopiero

trzy tygodnie i już chcesz uciekać?

Oczywiście, że pamiętała. Nie przewidziała tylko, że stawki w tej

grze będą tak wysokie. Mogła żyć bez wody, gazu i elektryczności.

Mogła żyć bez sklepów, kin i teatrów. Ale nie mogła żyć w pobliżu

mężczyzny, którego kochała, a który nic nie wiedział o miłości. Taki

stan rzeczy mógł się skończyć tragedią. Jakimś ześlizgnięciem się w

seks, uszarganiem opinii. Nie wolno jej było zrobić takiej krzywdy

dzieciom. Chciała, żeby wzrastały w kochającej się rodzinie.

- Są rzeczy, które zrozumiecie dopiero jako dorośli.

background image

Nikt już nie pamiętał o spaghetti. Dzieci wpatrywały się w matkę

z rozpaczą w oczach.

- Czy to z powodu Sawyera? - zapytał Scott zdławionym głosem.

Chcąc uniknąć kłamliwej odpowiedzi, nie dała żadnej.

- Polubiliście Alaskę, ja też ją polubiłam. Dlatego myślę, że

najlepiej będzie osiąść w Fairbanks. Wynajmiemy tam jakiś skromny

domek, umeblujemy naszymi...

- Chcę zostać tutaj. - W zazwyczaj potulną Susan wstąpił demon

przekory.

- Nie opuszczę Eagle Catchera - oświadczył Scott cichym głosem,

który jednak miał większą siłę perswazji od krzyku.

- A jednak musimy stąd wyjechać. Hard Luck jest cudownym

miejscem, mieszkają tu przemili ludzie, ale rozsądek nakazuje nam

szukać szczęścia gdzie indziej.

Fatalnie, że padło to słowo. Łzy trysnęły jej z oczu i potoczyły się

po policzkach. Wiedziała, że wędrówki za szczęściem bywają też

daremne.

- Nie płacz, mamusiu - poprosiła Susan.

- To z powodu Sawyera, prawda? - powtórzył swoje pytanie Scott.

- To z jego powodu płaczesz?

- Nie. Nie!

- A przecież tak go lubiłaś.

Naprawdę uważała, że nie może winić Sawyera. Jeśli ktoś tu

zawinił, to tylko ona sama - rozluźniając kontrolę nad sobą, rzucając

się na oślep w tę miłość.

background image

- Jeśli nie chcesz poślubić Sawyera - ciągnął Scott - to może

wyjdziesz za Pete'a? Nie jest tak przystojny jak Sawyer, ale jest

również bardzo miły. A poza tym ma sklep, tak że nie będziesz

musiała się martwić o zapasy na zimę.

- Nie stręczcie mi tu nikogo - zawołała, śmiejąc się przez łzy. - I

tak za nikogo nie wyjdę.

- Lecz jeśli już miałabyś wziąć ślub, to tylko z Sawyerem,

prawda? - drążył sprawę Scott. - Bo nadal go lubisz.

- Jesteśmy przyjaciółmi - powiedziała Abbey. - I tylko

przyjaciółmi. Sawyer nie kocha mnie.

Dzieci milczały. Abbey wytarła nos w chusteczkę.

- Im prędzej wprowadzimy decyzję w czyn, tym lepiej.

Zaczynamy pakować się już dzisiaj. Może uda się nam odlecieć razem

z Allison.

Sawyer siedział sam przy stole nad nie tkniętą i wystygłą już

zupą. Zawsze gdy Charles wracał z kolejnej swojej wyprawy, dwaj

bracia spotykali się i gawędzili ze sobą nawet do białego rana. Ale nie

tym razem. Tym razem, gdyby starszy brat pojawił się w drzwiach,

Sawyer nie mógłby w pełni zapanować nad sobą.

Charles okazał się zdrajcą. Zresztą sam się przyznał do zdrady. To

on namówił Abbey do wyjazdu z Hard Luck. I obojętnie, czym się

kierował. Nie miał prawa rozdzielać racji w kwadrans po tym, jak

postawił nogę w mieście.

background image

Sawyer przypomniał sobie tamten dzień, gdy jego ojciec

odprowadził matkę na lotnisko, skąd miała polecieć do Anglii. Wtedy

jeszcze nie było wiadomo, że wróci. Opuszczała Hard Luck na

zawsze. I oto teraz miała się powtórzyć tamta scena, tyle że w

chmurach zniknie, i już nigdy się nie pojawi, Abbey Sutherland,

bibliotekarka, a tym, który pójdzie się upić, będzie on, Sawyer

O'Halloran.

Odsunął talerz i przeszedł do salonu. Stanął przy oknie. Tam, na

wprost, po drugiej stronie ulicy, była Abbey. Lecz równie dobrze

mogłaby być na przeciwległym krańcu świata. Nie miał do niej

dostępu. Odgrodziła się od niego ścianą, której nie sposób było

pokonać.

W drzwiach pojawił się Scott. Wziął stojący przy płocie rower,

przeprowadził go przez ulicę i ze złością cisnął na ziemię przed

domem Sawyera. Sawyer drgnął. Najpierw matka, a teraz syn.

- Co się stało, synu? - krzyknął, wybiegając na ganek.

- Nie jestem twoim synem! - odkrzyknął Scott, po czym kopnął

kręcące się tylne koło. - Zabieraj sobie tego grata, tę bezużyteczną

staroć!

Sawyer zszedł po stopniach ganku. To był zupełnie odmieniony

Scott. Tylko naprawdę wielki ból może tak odmienić dziecko.

- Pomożesz mi go schować do komórki?

- Nie. - I chłopiec rzucił się na niego z pięściami.

Sawyer oniemiał z osłupienia, które było tak wielkie, że nawet nie

czuł gradu ciosów i kopniaków.

background image

- Przez ciebie moja mama płacze! Przez ciebie musimy wyjechać!

Ujarzmiony jednym chwytem silnych męskich ramion, Scott

wybuchnął płaczem. Szlochał, nie wstydząc się swoich łez. A kiedy

Sawyer przytulił go do siebie, przywarł do niego jak zagubione i

odnalezione na odludziu dziecko.

- Twój rower wcale nie jest gratem.

- Wiem, synku.

- I mama mówi, że pewnie wyjedziemy jutro rano.

- Wiem, synku.

Scott cofnął się i spojrzał na Sawyera przez zasłonę z łez.

- I masz zamiar nas puścić, tak bez pożegnania? - spytał z

wyrazem bolesnego zdumienia na twarzy. - Myślałem, że bardziej ci

na nas zależy.

- Zależy mi na was bardziej, niż przypuszczasz.

- Więc dlaczego mamie tak spieszno z wyjazdem i dlaczego ty nic

nie robisz, by zmieniła decyzję?

- Ponieważ... - Sawyer gorączkowo szukał odpowiednich słów. -

Czasami nie jest łatwo wytłumaczyć coś dziewięcioletniemu chłopcu.

- Nawet gdybym miał czterdzieści lat, nie zrozumiałbym tego -

rzucił ów dziewięcioletni chłopiec, wytarł oczy rękawem koszuli i

puścił się biegiem ulicą.

Sawyer został sam. U jego stóp leżał rower, ten symbol

zmarnowanych szans, utraconej okazji. I już chciał go podnieść i

schować w komórce, gdy w furtce stanął Mitch Harris, tutejszy stróż

prawa. Mieszkańcy Hard Luck cenili swojego szeryfa za skuteczność

background image

działań i spokojny wdzięk, z jakim przeprowadzał swoje, nieliczne

zresztą, akcje.

Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie.

- Wyglądasz, jakby cię osolono i właśnie miano zalać marynatą -

zauważył Mitch.

Sawyer przeniósł wzrok na fasadę domu naprzeciwko.

- Abbey wyjeżdża.

- Chyba żartujesz. Moja Chrissie jest z córką Abbey bardzo

zaprzyjaźniona.

- Słyszałem, że są jak papużki nierozłączki.

- To mało powiedziane. Jedna za drugą dałaby posiekać się w

kawałki. Tylko Susan jest w wieku Chrissie, inne dziewczynki są

starsze lub młodsze. Ale co się stało? Dlaczego Abbey nas opuszcza?

Sawyer zaczął trzeć czoło.

- Niech skonam, jeśli kiedykolwiek to zrozumiem.

- Dotarło do moich uszu, że ty i Abbey, wybacz, że powtarzam

zasłyszane plotki, macie się ku sobie.

- Ale teraz wiesz, że ktokolwiek to mówił, był w błędzie. Zresztą

ja też się pomyliłem co do Abbey. Nigdy bym nie przypuszczał, że

zechce nas tak szybko opuścić.

- I nie kiwniesz palcem, by została?

Sawyer wzruszył ramionami. Teraz już tylko pragnął zachować

przed Mitchem twarz.

- Wszystko na to wskazuje, że ten pomysł ze ściąganiem tu kobiet

okazał się kosztowną pomyłką.

background image

- A swoją drogą szkoda, że sprawy tak się potoczyły. Na jej

wyjeździe stracimy wszyscy. Straci Chrissie, która pokochała Susan

jak siostrę, straci całe miasto. Abbey już wykonała kawał dobrej

roboty, a na dalekiej północy tylko dzielni i pracowici się liczą.

Sawyer nie mógł nie zgodzić się z Mitchem. Wyjął z kieszeni

kurtki list, który otrzymał dziś w południe.

- Sprawy zresztą komplikują się i nabierają rozmiarów epidemii.

Oto list od Margaret Simpson, która tłumaczy w nim, dlaczego nie

będzie mogła uczyć w następnym roku szkolnym. Wygląda więc na

to, że stoimy przed koniecznością znalezienia do końca wakacji nowej

nauczycielki. Jasny gwint, niekiedy aż dusi mnie wściekłość, że

urodziłem się i spędzam życie na tym arktycznym odludziu, gdzie

tylko pewni mężczyźni, starcy i dzieci mają odwagę zmierzyć się z

zimą i polarnymi niedźwiedziami. Ale żeby życie toczyło się

normalnie, potrzeba kobiet i to w miarę młodych, a te wolą wielkie,

jazgotliwe, zatłoczone miasta.

Mitch ze zrozumieniem pokiwał głową.

- Nieszczęścia, jak to się mówi, chodzą parami. Oby dobry duch

odmienił decyzję Abbey i Margaret.

Sawyer znów utkwił wzrok w domu naprzeciwko.

- Liczyć na ingerencję ducha, to liczyć na cud - rzekł ściszonym

głosem.

Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie. Mitch wcisnął głębiej na czoło

kapelusz i, ku zaskoczeniu Sawyera, skierował swe kroki ku domowi

Abbey. Po chwili zniknął w środku, zaś Sawyer poświęciłby z ochotą

background image

swoją prawą dłoń, żeby tylko wiedzieć, co go tam zaniosło i o czym w

tej chwili rozmawiają.

Dzieci tego wieczoru długo zwlekały z położeniem się do łóżek.

Wynajdywały najprzeróżniejsze preteksty, by tylko przedłużyć dzień,

który zresztą ciągle trwał za oknami. To Susan nagle zachciało się pić,

to Scott zdecydował się rychło w czas coś tam uprzątnąć, to skarżyły

się na szparę w kotarze zaciemniającej pokój, to długo o czymś ze

sobą rozmawiały.

W końcu jednak w sypialni zapanowała cisza i Abbey mogła

usiąść w fotelu, by trochę odetchnąć i uporządkować rozbiegane

myśli. Walizki były już spakowane. Dzieci wprawdzie pomagały jej w

tym, czyniły to jednak z takimi minami, jakby dopuszczały się gwałtu

na sobie. Scott i Susan, którzy pakowali się w Seattle przed wyjazdem

do Hard Luck, w niczym nie przypominali Scotta i Susan sprzed kilku

godzin.

Przed pójściem do łóżka Scott poinformował ją, że zwrócił

Sawyerowi rower. Abbey uściskała syna i pocałowała go w czoło.

Przyjął tę pieszczotę całkiem obojętnie. Sięgnęła więc do

argumentów. Fairbanks nie będzie wcale takie złe, próbowała

przekonać siebie i dzieci. Było drugim co do wielkości miastem na

Alasce, a życie w dużym mieście jest zawsze sporo łatwiejsze i

przyjemniejsze niż na prowincji.

Żadnej reakcji. Żadnego ożywienia. Nawet uwaga, że Fairbanks

jest najdalej na północ wysuniętym miastem na świecie, nie

rozproszyła apatii Scotta i Susan.

background image

- Czy kiedykolwiek zobaczę jeszcze Eagle Catchera? - zapytał

Scott.

- Nie wiem - odpowiedziała zgnębionym głosem.

A teraz siedziała sama w salonie i walczyła z przygniatającym ją

przygnębieniem. Była to walka całkowicie daremna. Czas było

zakończyć ten dzień. I jakkolwiek wiedziała, że nie zaśnie tej nocy,

udała się do swojej sypialni.

Przechodząc obok pokoju dzieci, swoim zwyczajem zajrzała do

nich, by ewentualnie poprawić im skopane kołdry. Tym razem jednak,

okazało się, nie trzeba było niczego poprawiać. Kołdry leżały wręcz

idealnie, okrywając Scotta i Susan niemal po same czubki głów. I już

zamierzała zamknąć drzwi, gdy nagle coś ją zastanowiło. To nie była

cisza snu, to była cisza pustki.

Straszne przeczucie targnęło jej sercem. Podbiegła do łóżka

Scotta. Zerwała kołdrę. Zwinięty w rulon koc i ochronny piłkarski

kask imitowały ciało dziecka. Jęknęła i rzuciła się do łóżka Susan.

Susan również uciekła. Drżącą dłonią, zagryzając do bólu wargi, by

utrzymać się na omdlałych nogach, zapaliła światło. Natychmiast

dojrzała kartkę:

„Kochana Mamusiu, nie chcemy opuszczać Hard Luck. Możesz

wyjechać beze mnie i Susan. Nie martw się o nas.

Twoje kochające cię dzieci".

Przeczytała liścik pięć razy i aż musiała krzyknąć głośno: „Nie!",

żeby ocucić się i nie wpaść w coś na kształt letargu. Zerwała się,

pobiegła do salonu i wykręciła numer Sawyera.

background image

Na szczęście zastała go w domu.

- Sprawdź, czy Eagle Catcher jest w ogrodzeniu - rzuciła

zdyszanym głosem, gdy podniósł słuchawkę.

- Chcesz porozmawiać z moim psem?

- Sawyer, błagam, nie czas na żarty. Zrób, o co cię proszę.

- Dobrze.

W słuchawce zaległa cisza. Abbey zamknęła oczy. Zaczęła liczyć.

Doliczyła do trzydziestu siedmiu.

- Nie ma go. Uciekł. Abbey, co się stało?

- Nie ma też moich dzieci! Uciekły! Boże, co ja pocznę...

- Już idę do ciebie.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

- Gdzie one mogły uciec? - zapytała Sawyera, kiedy się pojawił,

wiedząc zresztą z góry, jaka będzie jego odpowiedź.

- Nie mam pojęcia.

Wręczyła mu list i opadła na kanapę. Skuliła się, jakby nagle

przejął ją chłód.

- To wszystko moja wina.

- Szukanie winnego odłóżmy na później. Teraz przede wszystkim

musimy odnaleźć Scotta i Susan. Znasz swoje dzieci. Pomyśl, gdzie

mogły się schować.

Abbey ukryła twarz w dłoniach. Próbowała się skupić, ale umysł

nie poszedł za nakazami woli. Racjonalne myślenie ustąpiło miejsca

wyobraźni, która podsuwała jej obrazy Scotta i Susan gdzieś na

background image

odludziu, przestraszonych, głodnych, wycieńczonych, otoczonych

bezlitosną, groźną tundrą. Przypomniała sobie tamtą nieszczęsną

pięcioletnią dziewczynkę, ciotkę Sawyera, która zaginęła bez wieści.

Z kolei Sawyer niejednokrotnie ostrzegał ją, że poza obrębem

miasteczka zaczyna się obszar niebezpieczny i dziki. I teraz jedynym

obrońcą jej dzieci przed tymi różnymi zagrożeniami miał być Eagle

Catcher!

W milczeniu potrząsnęła głową. Przerażenie odebrało jej mowę.

Sawyer uklęknął i przywarł ustami do jej lodowatej dłoni.

- Odnajdę je, Abbey. Przysięgam, że nie zaprzestanę poszukiwań,

aż znajdą się w domu, bezpieczne i całe.

Nie musiał przysięgać. Ufała mu. Ufała mu, jak nikomu innemu

na świecie. Wiedziała, że raczej umrze, niż da za wygraną. Rzuciła się

w jego ramiona. Przez chwilę trwali w rozpaczliwym uścisku.

- Abbey, nie zapominaj, że jest z nimi pies. Tylko tak można

tłumaczyć sobie nieobecność Eagle Catchera. Widziałbym w tym

bardzo pocieszający fakt. - Ponownie pocałował ją w dłoń. - Zostań

tutaj. Ja zawiadomię Mitcha i zbierzemy ekipę.

Kiwnęła głową, doskonale rozumiejąc, że nie byłaby dla

mężczyzn żadną pomocą. Zarazem jednak perspektywa pozostania

samej w domu przerażała ją i Sawyer jakby to odgadł.

- Poproszę Pearl Inman, żeby przyszła i dotrzymała ci

towarzystwa.

Pożegnał ją delikatnym muśnięciem dłonią po policzku. Odszedł.

Wyszła na taras i usiadła na staroświeckiej huśtawce. Pusty dom

background image

przypominał wnętrze trumny. Zaatakowały ją komary, ale tym razem

nie zwracała na nie żadnej uwagi. Jej umysł zaczął wreszcie pracować

i porządkować fakty.

Scott i Susan pokochali Hard Luck. A także Sawyera i jego psa.

Zaaklimatyzowali się w nowym miejscu bez żadnych problemów.

Nawiązali nici koleżeństwa i przyjaźni. Eagle Catcher, Ronny Gold,

Chrissie Harris, to były najważniejsze orientacyjne punkty ich

duchowego świata. Próbowała brutalnie wyrwać ich z czegoś, co już

zmieniło się w wewnętrzną geografię ich serc. Powodowała się

strachem. Bała się popełnienia kolejnego błędu, który mógłby fatalnie

wpłynąć na ich życie.

- Abbey?

- Och, Pearl. - Pogrążona w myślach, nie usłyszała kroków. - Tak

się boję.

Starsza kobieta usiadła przy niej, otaczając jej plecy opiekuńczym

ramieniem.

- Nie martw się. Sawyer je odnajdzie.

- To może okazać się trudne.

- Nie zapominaj, że mają przy sobie Eagle Catchera. To mądry,

silny, odważny i bojowy pies.

Abbey pokiwała głową. Próbowała się uśmiechnąć, bez rezultatu

jednak.

- Chodź - powiedziała Pearl - zrobimy kawę i coś do zjedzenia.

Naszym mężczyznom przyda się posiłek, gdy wrócą z poszukiwań.

background image

Przeszły do kuchni. Abbey nastawiła wodę. Pearl zajęła się

krojeniem pieczywa i wędliny na kanapki. Rozmowa nie kleiła się.

Abbey była zbyt zaabsorbowana losem swoich dzieci.

Minęła godzina. Najdłuższa w jej życiu. Wpadł Mitch, by zadać

jej kilka pytań. Nie wiedziała, po co są mu potrzebne te wszystkie

banalne informacje. Zakładała jednak, że szeryf zna się na swojej

robocie. Kiedy odszedł, Pearl nalała jej kawy.

- Moje dzieci nie chciały opuścić Hard Luck - wyznała

przyjaciółce.

- A zamierzałaś stąd wyjechać? - Pearl patrzyła na nią z nie

skrywanym zdumieniem. - Dlaczego?

- Ponieważ... och, sama nie wiem. Ponieważ nic mi się w życiu

nie układa. Przestraszyłam się, Pearl. Zakochałam się, ale mężczyzna,

który zawładnął moim sercem, już w pierwszych słowach zarzucił mi,

że pewnie chcę zastawić na niego sidła. Sawyer patrzy tak chyba na

wszystkie kobiety. Podejrzewa je o łowienie mężów. Stąd małżeńska

oferta, z jaką zwrócił się do mnie, niczym właściwie nie różniła się od

zniewagi.

Pearl macierzyńsko poklepała ją po dłoni.

- No, to musiałaś porządnie zawrócić chłopu w głowie, skoro

wyskoczył z oświadczynami.

Wbrew wszystkiemu, Abbey uśmiechnęła się.

- Myślę, że oboje jesteśmy zawstydzeni tą sytuacją.

Zadzwonił telefon. Abbey drapieżnym ruchem chwyciła za

słuchawkę.

background image

To był Sawyer. Powiedział, że podzielili się na dwie

czteroosobowe grupy. Jedna grupa właśnie wróciła. Nie natknęła się

na ślad Scotta i Susan.

- I co w tej sytuacji? - zapytała, tłumiąc szloch.

- Cierpliwości, na pewno znajdziemy zguby. Czy dobrze się

czujesz?

- Nie! - wykrzyknęła. - Chcę moje dzieci!

- Będziesz je miała. Uspokój się.

Chwyciła głęboki oddech.

- A może natrafiliście na jakiś ślad Eagle Catchera?

- Nie.

- Zadzwoń możliwie najszybciej. Chcę wszystko wiedzieć.

Wszystko.

- Zadzwonię. - Rozłączył się.

Abbey wpatrzyła się w obłoczek pary nad filiżanką kawy. Kawa

przestała parować, ostygła, a ona wciąż wpatrywała się w ten sam

punkt.

Minęła godzina. Obie kobiety, stara i młoda, siedziały w

niezmąconej ciszy. Paradoksalnie to młoda wydawała się

spokojniejsza. Ożył telefon. W uszach obu kobiet zabrzmiało to jak

huk wystrzału.

- Mama?

- Scott, to ty? - Głos Abbey załamał się.

Zalała się łzami, które obmyły jej twarz z udręki niczym

przeczyste wody Lake Abbey.

background image

- Nie płacz, mamusiu. Jesteśmy w formie. Ale porozmawiaj

najlepiej z Sawyerem.

- Gdzie ich znalazłeś? - zapytała, słysząc w słuchawce męskie

chrząknięcie.

- W myśliwskim domku. Skryli się na poddaszu. Nakryłem ich

podczas snu. Pies leżał pomiędzy nimi, a oni obejmowali go niczym

pluszowego misia. Musiał słyszeć, że go wołam, a jednak nie

odszczekał i nie zdradził miejsca kryjówki.

- Przypomnij mi, że mam go pocałować. - Już teraz mogła się

śmiać i śmiech sam popłynął.

- To już raczej pocałuj jego właściciela.

Śmiech Abbey stracił na sile i spontaniczności.

- Mniejsza z tym. Tak mi się tylko powiedziało. Dzieciaki są całe

i zdrowe i to jest najważniejsze. Niebawem je zobaczysz.

- Dziękuję, Sawyer. Naprawdę bardzo dziękuję.

Odłożyła słuchawkę.

- Odnalezione - powiadomiła Pearl, która już dawno o tym

wiedziała i zdążyła gorącą modlitwą podziękować Bogu za

znalezienie dzieci.

Obie kobiety uściskały się.

- Na mnie już czas - powiedziała pielęgniarka. - Nie lubię wtykać

nosa w cudze sprawy, ale mam nadzieję, że zostaniesz w Hard Luck.

Chłopstwo jest uparte, a Sawyer bije pod tym względem innych na

głowę. Ale ma serce na właściwym miejscu.

background image

Abbey nic nie odpowiedziała. Wsłuchiwała się w tej chwili w

siebie i tylko w siebie. Odprowadziła Pearl do furtki i już tam została,

wyglądając furgonetki Sawyera. Nadjechał na pełnym gazie, hamując

z fanfaronadą wyrostka. Z szoferki wyskoczył najpierw Scott, a za

nim śmignęła Susan. Prawie równocześnie dopadli oczekującej ich z

otwartymi ramionami matki.

Po pocałunkach i pieszczotach przyszedł czas na ogłoszenie kary.

- Napiszecie listy z przeprosinami do wszystkich osób, które brały

udział w poszukiwaniach. I żadnych słodyczy do końca miesiąca. A

teraz do łazienki myć się, a potem do łóżek. Mamy przed sobą ciężki

dzień.

- Ależ, mamusiu...

- Dobranoc, Scott, dobranoc, Susan - powiedziała z naciskiem.

Dwójka uciekinierów ze spuszczonymi głowami udała się do

domu. Abbey spojrzała na stojącego w pobliżu Sawyera.

- Sawyer, chciałabym wyrazić ci moją gorącą wdzięczność, tobie

oraz całej ekipie. Gdyby nie wasza pomoc, pewnie pękłoby mi serce.

- Cieszę się, że już masz pod dachem swoje pociechy.

Patrzyli na siebie, lecz żadne z nich nie mogło zdecydować się na

pokonanie dzielącej ich kilkumetrowej odległości. I tak by stali, być

może nawet całą wieczność, gdyby nie Charles. Wychylił głowę z

furgonetki i krzyknął:

- No, to do jutra rana, Abbey!

- Do jutra - odpowiedziała i odwróciła się.

background image

Sawyer miał odwieźć brata do jego domu, lecz zamiast tego

zaprosił go do siebie. Musiał z kimś pogadać. Wprawdzie pomiędzy

nim a Charlesem nie układało się w ostatnich dniach najlepiej, lecz

bądź co bądź był to jego brat.

Gdy usiedli w salonie, Charles od razu przeszedł do rzeczy.

- Kochasz ją, prawda? - zapytał.

- Czy tak trudno w to uwierzyć?

- Zaledwie znasz tę kobietę.

Sawyer aż cały zadygotał w sobie. Sceptycyzm brata działał mu

na nerwy.

- Ale wiem, co czuję. Jeżeli jutro rano ona i jej dzieci odlecą,

zabiorą ze sobą cząstkę mojej osoby.

- Mówisz poważnie?

- Śmiertelnie poważnie.

Charles medytował nad czymś przez chwilę.

- No, to chyba niepotrzebnie się wtrącałem.

Z przyznania się brata do błędu wypływała dla Sawyera doprawdy

niewielka pociecha.

- Stało się i nie odstanie.

- Pozwolisz jej wyjechać?

- A czy mam jakiś wybór? Nie zamknę jej przecież w klatce.

Wielokrotnie próbowałem z nią rozmawiać, ale mam tak kołkowaty

jęzor, że zawsze tylko pogarszałem sprawę. Może gdyby dano mi

więcej czasu, ale ty przyspieszyłeś bieg wydarzeń.

background image

- Bo czy mogło mi przyjść do głowy, że się zadurzysz jak

szczeniak? Ty, twardziel nad twardzielami, zdecydowany kroczyć

drogą kawalerstwa, jak na O'Halloranów zresztą przystało. Masz

trzydzieści trzy lata, ja trzydzieści pięć i jakoś dotąd wytrwaliśmy bez

żon i dzieci.

- Trafiło mnie dokładnie w momencie, kiedy ujrzałem ją na

lotnisku w Fairbanks. Wtedy język przysechł mi do podniebienia.

Obaj bracia wybuchnęli śmiechem.

- Więc pomyślmy o tym, jak by to odkręcić - powiedział Charles.

- Sądzisz, że nie myślałem o tym, nie starałem się? Użyłem

wszystkich możliwych argumentów. Jasne, że mógłbym być trochę

bardziej romantyczny i sięgnąć do repertuaru słodkich słówek, ale

takie ple-ple nie leży w mojej naturze.

- A co konkretnie jej powiedziałeś?

- Powiedziałem, że jeśli tak spieszno jej do małżeństwa, to ja

mogę się z nią ożenić.

Charles opadł na oparcie krzesła.

- No, to pięknie się spisałeś.

- Niby co masz na myśli?

- Człowieku, ty chyba w ogóle nie masz pojęcia, jakim

stworzeniem jest kobieta. Unikasz słodkich słówek, odrzucasz

romantyzm, a kobieta właśnie pragnie czegoś takiego. Chce być

wielbiona, kochana, chce widzieć mężczyznę na klęczkach. A ty po

prostu oferujesz jej formalny kontrakt i seks. Puknij się w głowę,

background image

braciszku. I pukaj się dotąd, aż się trochę w tej twojej głowie

przejaśni.

Poradzić łatwo, trudniej postąpić zgodnie z otrzymaną radą. Kiedy

więc dwaj bracia rozstali się i Sawyer znalazł się w łóżku, zapatrzył

się w sufit nad sobą. Wiedział, że powinien odsłonić przed Abbey

swoje wnętrze i musi uczynić to za pomocą słów. Słowa były jego

zdecydowanie najsłabszą stroną. Wolałby pokazać jej, jak bardzo ją

kocha.

Prawie nie spał tej nocy.

Wstał bardzo wcześnie, zrobił sobie kawy i czekał aż do ósmej.

Dokładnie o tej godzinie, jakby sekunda w tę czy w tamtą stronę

decydowała tu o powodzeniu planu, opuścił dom i przeciął ulicę.

Abbey stanęła w drzwiach, zanim zdążył zapukać. Była ubrana w

różowy sweter i błękitne dżinsy. Dotąd nie widział jej piękniejszej.

- Dzień dobry - powitała go.

Dopiero teraz zauważył, jak bardzo jest blada.

- Wyjeżdżasz i zapewne masz masę spraw na głowie, więc nie

chcę zabierać ci czasu. Po prostu przyniosłem coś dla Scotta i Susan. -

Przełknął głośno ślinę. - I dla ciebie.

- Dzieci jeszcze śpią.

- Trudno. W tej sytuacji ty im przekażesz prezent ode mnie. -

Wręczył jej kopertę. - Tu są papiery Eagle Catchera. Darowuję go

Scottowi. Gdy już będziecie gdzieś mieszkać, daj znać, a dostarczę

psa.

- Ale to przecież twój pies.

background image

Sawyer uśmiechnął się smutno.

- Już dawno przestał być mój. Oddał swoje serce Scottowi.

- Ale...

- Proszę, Abbey, pozwól mi zrobić mu tę przyjemność.

Chciała coś powiedzieć, lecz rozmyśliła się i tylko skinęła głową.

- Susan jest cudowną dziewczynką - kontynuował Sawyer. -

Długo zastanawiałem się, co mógłbym jej podarować. - Sięgnął do

kieszeni, skąd wyjął złoty medalionik w kształcie serca. - Należał do

mojej babki. - Otworzył serduszko. - Tu w środku jest portret Emily,

dziewczynki, której rodzice nigdy nie odnaleźli. Schowaj go i daj

Susan na szesnaste urodziny.

W brązowych oczach Abbey zalśniły łzy.

- Sawyer, doprawdy nie wiem, co powiedzieć...

- Nic nie mów. To ja w tej chwili mówię, a raczej pokazuję ci, jak

bardzo was kocham. - I znów ręka Sawyera zanurzyła się w kieszeni

kurtki, skąd wyłowiła spinkę do włosów, dwie marmurowe kulki do

gry, kilka złożonych kartek papieru i obrączkę. - A to prezent dla

ciebie.

Zacznijmy od tej spinki. Gdy miałem siedemnaście lat, uratowała

mi życie. Nie będę wchodził w szczegóły, bo to dość skomplikowana

historia. Dość, że powiem, iż musiałem przymusowo lądować w

tundrze i dzięki tej spince uruchomiłem znów silniki. W przeciwnym

wypadku zamarzłbym na śmierć. Z kolei te marmurowe kulki to

pamiątka z wczesnego dzieciństwa. Byłem hazardzistą, a kiedy grałem

tymi kulkami, zawsze dopisywało mi szczęście.

background image

Jak widzisz, kartki, które ci wręczam, są pożółkłe. Bo też

zapisałem je wiele lat temu, jako uczeń ostatniej klasy gimnazjum.

Jest to mój esej na temat przyszłości Alaski, który otrzymał pierwszą

nagrodę na konkursie zorganizowanym przez urząd gubernatora.

Wreszcie obrączka. Niewiele wzięłabyś za nią u jubilera, lecz dla

ranie przedstawia wartość bezcenną. Nosił ją mój ojciec. Otrzymałem

ją na własność za zgodą Christiana i Charlesa, ponieważ

towarzyszyłem ojcu w ostatnich chwilach jego życia.

- Dlaczego dajesz mi te wszystkie rzeczy? - spytała zdławionym

głosem.

- Bo są cząstką mojej osoby. Nie mogę wyjechać z tobą i nie

mogę cię zatrzymać, więc daję ci coś, w czym jestem i co jest mną.

Do widzenia, Abbey.

Odwrócił się i zaczął schodzić po schodkach ganku.

- Mogłeś powiedzieć wcześniej, że mnie kochasz.

Zatrzymał się i szybko odwrócił się do niej. Jaką radością było

znów ją widzieć.

- Zrobiłem to, proponując ci małżeństwo. Czy wystąpiłbym z

czymś takim, nie kochając cię?

- Takie rzeczy są możliwe. Mężczyźni nie lubią, gdy inni ich

dystansują.

- Oczywiście, że nie lubię przegrywać. Ale w moim stosunku do

ciebie chodzi o coś innego. Chcę spędzić z wami całe życie. Chcę stać

się ojcem dla Scotta i Susan i jeśli Bóg da, mieć z tobą jeszcze dwójkę

dzieci. Chcę tego wszystkiego, mimo iż wiem, że jest to niemożliwe.

background image

Zrobił ruch, jakby chciał odejść. Abbey uniosła swoją szczupłą

dłoń.

- Jeśli odejdzie pan, panie O'Halloran, to przysięgam, że nigdy

panu tego nie wybaczę.

Przeniósł spojrzenie z jej dłoni na twarz. Zobaczył uśmiech tak

słodki i tak jaśniejący, że aż zamarło mu serce. Postąpił krok do

przodu, a ona rozwarła ramiona na jego przyjęcie.

Kilka minut później, gdy długi, bardzo długi pocałunek pozbawił

ich tchu, Sawyer zapytał:

- A więc wyjdziesz za mnie?

- Czy jeszcze w to wątpisz, głuptasie? – Żartobliwie pociągnęła

go za brodę. Nagle jednak spoważniała. - Ale musisz coś wiedzieć.

Kiedy Dick rozwodził się ze mną, powiedział, że nigdy nie

uszczęśliwię żadnego mężczyzny.

- Już uczyniłaś mnie szczęśliwym.

Zarumieniła się.

- Chodzi o coś innego... Czy w ogóle potrafię usatysfakcjonować

cię jako... kobieta.

Sawyer odrzucił do tyłu głowę i zaniósł się śmiechem.

- Och, Abbey, duża dziewczynko. Czym jak czym, ale tym

naprawdę nie masz powodu się martwić. Wystarczy sam twój

uśmiech, by krew uderzała mi do głowy, a co dopiero...

- Mamo.

background image

Sawyer spojrzał ponad ramieniem Abbey i zobaczył w drzwiach

Scotta i Susan. Musieli przed chwilą się obudzić, gdyż byli w

piżamach.

- Cześć, szkraby. Mam dla was dobrą wiadomość.

- To jednak powiedziałaś mu, mamo - odezwał się Scott. - Jesteś

morowa.

- A co takiego miałaś mi powiedzieć, hę? - zapytał Sawyer.

Abbey pociągnęła go za czubek nosa.

- Zdecydowaliśmy wczoraj wieczorem, że zostajemy. A

zostajemy dlatego, że zbyt cię kochamy.

- Mogłaś mi to powiedzieć, gdy tylko przyszedłem.

- Chciałam, lecz tobie śpieszyło się obsypać nas prezentami.

- Kiedy ślub? - Scott najwyraźniej przywiązywał wagę tylko do

faktów.

Sawyer i Abbey wymienili spojrzenia.

- Za dwa tygodnie - odparł narzeczony.

- Dwa tygodnie! - wykrzyknęła Abbey.

- Czekałem na ciebie całe trzydzieści trzy lata, Abbey Sutherland,

i wreszcie zaczyna mi się śpieszyć. Ben przygotuje przyjęcie, a w

szkole urządzimy tańce.

Na ulicy zatrzymała się ciężarówka. Z szoferki wychylił głowę

Charles.

- No to widzę, że wszystko w porządku.

- Zgadłeś, bracie.

- Zgaduję też, że nie jestem tu w tej chwili potrzebny.

background image

- Mama i Sawyer biorą ślub - pisnęła Susan.

- Za dwa tygodnie - dodał Scott.

- Nie zasypiają gruszek w popiele - skomentował Charles.

- Ażebyś wiedział - krzyknął Sawyer.

- Czy to sekret, czy mogę rzecz rozgłosić? - zapytał Charles.

Sawyer spojrzał na Abbey, a potem na brata.

- Rób, jak uważasz.

Charles wrzucił bieg, wyrwał do przodu i trąbiąc, zaczął wołać:

- Ludziska, będziemy mieć ślub w mieście! Ludziska, będziemy

mieć ślub w mieście!

- Sam tego chciałeś - powiedziała Abbey. - Już teraz nie możesz

się wycofać.

- Nie obawiaj się - wyszeptał. - W ogóle niczego się nie obawiaj.

Czy również na drodze Charlesa O'Hallorana stanie miłość?

Czy on również spotka kobietę, która zmieni jego poglądy na

małżeństwo?

Dowiecie się o tym już w sierpniu, kupując kolejny tom z cyklu

„Synowie Północy" pt. „Miłość i waśń".


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Macomber Debbie Jedna noc
Macomber Debbie Najpierw ślub
Macomber Debbie Srebrzyste dzwonki
Macomber Debbie Najpierw ślub
Macomber Debbie Niespodzianki
Macomber Debbie Deszczowe pocałunki
Macomber Debbie Dobrana para(1)
Macomber Debbie Zapominalska panna młoda
158 Macomber Debbie Nadchodza klopoty
Greene Jennifer Narzeczony dla Czerwonego Kapturka
D212 Greene Jennifer Narzeczony dla Czerwonego Kapturka
Macomber Debbie Opłacona randka
Macomber Debbie Deszczowe pocałunki
Macomber Debbie Pora na romans 01 Pora na romans
Greene Jennifer Narzeczony dla Czerwonego Kapturka
ZZ Narzeczona dla Draco

więcej podobnych podstron