Debbie Macomber
Nadchodzą kłopoty
– Pani Maryanne Simpson z nowojorskich Simpsonów, jak sądzę?
Maryanne odwróciła się ku mężczyźnie, stojącemu po drugiej stronie sali recepcyjnej stacji radiowej. Udała, że nie słyszy drwiny w jego słowach. Z pozorną obojętnością skierowała na niego spojrzenie swoich błękitnych oczu.
Kramer Adams, najpopularniejszy dziennikarz w Seattle, niczym nie przypominał eleganckiego profesjonalisty, którego zdjęcie codziennie pojawiało się przy firmowanych jego nazwiskiem felietonach. Wprost przeciwnie – jego wygląd nieodparcie kojarzył się z charakterystyczną postacią zaniedbanego detektywa z telewizyjnych seriali. Nie zabrakło nawet pogniecionego prochowca, sprawiającego wrażenie, że Kramer przynajmniej przez tydzień nie rozstawał się z nim ani na chwilę.
– A może powinienem się zwrócić: debiutantko? – zapytał zjadliwie.
– Panno Simpson w zupełności wystarczy.
Starała się zachować zimną krew. Był pewny siebie i zachowywał się arogancko, ale jego teksty należały do najlepszych, jakie kiedykolwiek czytała. Sama była niezłą dziennikarką, w każdym razie nie szczędziła wysiłków, by taką zostać. Dzięki ojcu, właścicielowi Seattle Review i dwunastu innych dzienników o ogólnokrajowym zasięgu, miała możliwość spróbowania swych sił w tutejszej gazecie. Nie oszczędzała się, pracowała naprawdę ciężko. Może nawet za bardzo się przykładała. Właściwie to od tego zaczęły się kłopoty.
– Jak tam serduszko? – drwiąco zapytał Kramer, sięgając po leżący na stoliku kolorowy magazyn. Zaczął niedbale przerzucać postrzępione strony. – Ciągle przejęte tymi liberalnymi poglądami?
– Dziękuję, w porządku.
Parsknął i rozsiadł się wygodnie na miękkim krześle. Nonszalancko założył nogę na nogę.
Maryanne usiadła naprzeciw niego. Sztywno wyprostowana przyjrzała mu się uważnie. Wystarczyło spojrzeć na jego twarz, by wszystko z niej wyczytać. Mocno zarysowana linia szczęki zdradzała stanowczość i upór. Skupiony, intensywny wyraz ciemnych oczu świadczył o inteligencji. Zaciśnięte usta nie były skłonne do uśmiechu, zdawało się, że to zupełnie nie leży w jego naturze. Za nic nie chciała dać po sobie poznać, jak bardzo onieśmielało ją jego towarzystwo. Jednak musiał coś dostrzec w jej oczach, bo odezwał się niespodziewanie:
– Przecież sama tego chciałaś, to ty zaczęłaś.
Właściwie miał rację. Chociaż nie do końca. Do tej rywalizacji, jaka rozgorzała między nimi, doszło zupełnie przypadkowo, w każdym razie ona ani przez moment nie miała takich intencji. Wszystko zaczęło się od dnia, kiedy w porannym wydaniu Seattle Sun pojawił się artykuł Kramera o problemie mieszkaniowym, a w popołudniowym Review wydrukowano felieton Maryanne na ten sam temat. Oba teksty zasadniczo różniły się podejściem autorów – Kramer potraktował całą sprawę z humorem, a Maryanne zachowała śmiertelną powagę. Oparła się na błędnym przekonaniu, że niektórych śmieszą te problemy i napiętnowała tę nieodpowiedzialność i beztroskę.
Trudno było nie odebrać tego jako osobistego ataku na Kramera. W dodatku ataku na łamach dziennika, docierającego do tysięcy czytelników.
Dwa dni później Kramer nawiązał do jej artykułu zapytując, co panna z wyższych sfer może wiedzieć na temat kosztów utrzymania, skoro sama nigdy nie musiała się martwić o dach nad głową. W dodatku nie pozostawił suchej nitki na jej propozycjach rozwiązań problemu.
Z kolei jej felieton, wydrukowany tego samego dnia po południu, skrytykował wiecznie narzekających dziennikarzy, którzy zbyt poważnie traktują samych siebie. Posunęła się tak daleko, że posłużyła się przykładem fikcyjnego dziennikarza z Seattle, w zupełności wzorowanym na Adamsie.
Nie puścił jej tego płazem. Postanowiła, że wycofa się z tej bezsensownej rywalizacji. Przypuszczała, że wystarczy jeśli powstrzyma się od komentowania jego ostatniego ataku. Okazało się jednak, że go nie zna. W godzinę po ukazaniu się numeru Seattle Review z jej artykułem zatelefonowano do niej z lokalnej stacji radiowej z propozycją udziału w programie. Zachwycona i zaszczycona zgodziła się bez wahania. Dopiero później dowiedziała się, że oprócz niej wystąpi też Kramer. Miało to być coś w rodzaju dyskusji.
Otworzyły się drzwi i do środka weszła wysoka, ciemnowłosa kobieta.
– Nazywam się Liz Walters – przedstawiła się. – Jestem realizatorką programu. Widzę, że państwo się znacie?
– Jak rodzina – wymamrotał Kramer, krzywiąc twarz w uśmiechu.
– Poznaliśmy się przed chwilą – sprostowała Maryanne.
– Świetnie – Liz w skupieniu wpatrywała się w swoje notatki. – Skoro tak, to pozwólcie za mną do studia.
Prowadzący program, Brian Campbell, zamienił z nimi kilka słów. Nagrany dzisiaj program miał zostać wyemitowany najwcześniej w niedzielę wieczorem.
Rozgościli się w studio. Maryanne wyjęła z torebki przygotowane notatki. Kramer nie był od niej gorszy. Demonstracyjnie wyciągnął niewielki notes z przepastnej kieszeni swojego pomiętego płaszcza.
Brian Campbell pokrótce przedstawił swoich gości i zasygnalizował temat dzisiejszej rozmowy – konsekwencje rosnącej popularności miasta. Szybko podsunął mikrofon Maryanne, która miała pierwsza zabrać głos.
Maryanne wzięła głęboki oddech, próbując uspokoić rozdygotane nerwy. Odgarnęła do tyłu długie, brązowe włosy. Zaczęła mówić, starając się nie stracić panowania nad głosem.
– Nie ma dwóch zdań co do tego – zerknęła do notatek – że w ciągu ostatnich lat Seattle stało się jednym z najbardziej znaczących miast w Stanach i z każdym rokiem zdobywa coraz większą renomę. Mieszkańcy Kalifornii coraz częściej przenoszą się tutaj, zwabieni rozwijającą się w szybkim tempie gospodarką, nieskażonym powietrzem i kryształowo czystą wodą. Seattle ma swój niepowtarzalny styl, osobowość i klasę.
Stopniowo jej zdenerwowanie ustępowało. Teraz przemawiała bardziej pewnie i zdecydowanie. Zakochała się w tym mieście, kiedy w drodze na Hawaje zatrzymała się tutaj na dwa dni. Właśnie skończyła college i rodzice w nagrodę zafundowali jej tę wycieczkę. Kiedy po tygodniu wróciła do Nowego Jorku, rozpływała się w zachwytach nie nad egzotycznymi wyspami, ale właśnie nad nowo poznanym Szmaragdowym Miastem.
Początkowo zamierzała przenieść się do Seattle i tam spróbować szczęścia, jednak z jej planów nic nie wyszło. Podjęła pracę w jednym z nowojorskich wydawnictw należących do ojca i tak ją to wciągnęło, że nie miała czasu na podróże. Pracowała tam prawie półtora roku. Jednak, choć lubiła tę pracę, w głębi duszy nie wyrzekła się marzeń o dziennikarstwie i niezależności.
Ojciec chyba to wyczuwał, bo kiedy spotkała się z rodzicami w jeden z wrześniowych weekendów, mimochodem wspomniał jej o wolnym miejscu w redakcji Seattle Review, gazecie z tradycjami. Maryanne zarzuciła go pytaniami, kilkakrotnie żarliwie zapewniając o swoim zauroczeniu tym miastem. Ojciec przyjmował to z uśmiechem, nie przestając żuć cygara. Wreszcie pytająco popatrzył na żonę i sięgnął po słuchawkę. Rozmowa trwała krócej niż trzy minuty. Miała tę pracę. Nie upłynęły nawet dwa tygodnie, kiedy wyruszyła w drogę.
– Podsumowując swoje wystąpienie chciałabym jeszcze raz powtórzyć, że nie ma odwrotu od tego, co już się stało. Seattle ma przed sobą wspaniałą przyszłość i ogromne możliwości. Nabrało światowego blasku i stało się metropolią.
Odłożyła notatki i z ulgą uśmiechnęła się do prowadzącego. Zdumiała się, kiedy Kramer rzucił jej złe spojrzenie i ostentacyjnie schował do kieszeni swój notes. Wyraźnie coś knuł.
Adams, którego według słów Briana nie trzeba było przedstawiać, pochylił się do mikrofonu. Jeszcze raz obrzucił Maryanne zachmurzonym wzrokiem, zmarszczył brwi i powoli potrząsnął głową.
– Pozwoli pani, że przerwę, panno Simpson! – zawołał. – Czyżby już wszyscy zapomnieli, że Seattle jest nierozłącznie związane z deszczem? Czy wie pani o tym, że do dzisiaj, jeśli zdarzy się cały tydzień bez jednej kropli, uważamy to za cud i w podzięce składamy ofiarę z dziewicy? Już nawet zaczynało ich brakować. Całe szczęście, że pani zechciała się tu przeprowadzić.
Aż zaparło jej dech.
– Na czym opiera pani swoje twierdzenie, że Seattle nadal pozostanie takim pięknym miastem? – ciągnął dalej Kramer. – Skąd to niezmącone przekonanie, że nas nie dotyczą problemy związane z zanieczyszczeniem środowiska, które dręczą południową Kalifornię i których nie potrafi rozwiązać tyle innych miast? Pani uważa, że Seattle powinno wszystkich przyjąć z otwartymi ramionami. A ja mam radę dla pani i innych, którzy mają podobne poglądy – wracajcie tam, skąd przyszliście. Nie chcemy, żeby przez was nasze miasto stało się drugim Los Angeles czy Nowym Jorkiem.
Zamurowało ją. Wprawdzie jego wystąpienie miało szerszy kontekst, jednak jego słowa odebrała jako osobisty atak. Nie owijając w bawełnę pouczał ją, że powinna spakować manatki i wracać do mamusi i tatusia, gdzie było jej miejsce.
Po wypowiedziach przeznaczono im po dwie minuty na replikę.
– Część z tego, co przed chwilą usłyszeliśmy, rzeczywiście jest prawdą i trudno się z tym nie zgodzić – przyznała przez zaciśnięte zęby Maryanne. – Jednak życie idzie naprzód i postępu nie da się ani zatrzymać, ani cofnąć. Tylko głupiec może sądzić – wycedziła – że zdoła powstrzymać ludzi przed osiedlaniem się w tych stronach. Możemy dalej się spierać, ale to niczego nie zmieni. Bez względu na to, czy tego chcemy, czy nie, nie da się zahamować napływu ludności w ciągu najbliższych lat.
– Zapewne tak, ale to nie znaczy, że mam stać z założonymi rękami i czekać. Wprost przeciwnie! Zamierzam zrobić wszystko, co w mojej mocy, by temu zapobiec. Musimy bronić tego, co mamy. Dla siebie i naszych dzieci. Jeśli nie, to wkrótce nasze szkoły będą przepełnione, a ceny domów wzrosną do takiego poziomu, że będzie na nie stać jedynie przybyszów z innych stanów. Dramatycznie wzrosną koszty utrzymania. Czy taki scenariusz pani odpowiada? Jeżeli tak, to bardzo dziękuję.
– Więc co pan proponuje? – wybuchnęła Maryanne. – Blokadę dróg?
– Od tego możemy zacząć – odrzekł drwiąco.
– W każdym razie musimy zacząć coś robić, zanim będzie za późno.
Nie posiadała się ze zdumienia.
– Czyżby naprawdę pan wierzył, że zdoła własnymi rękami zatrzymać postęp?
– Będę próbował.
– Ależ to śmieszne!
– Na tym zakończymy naszą dzisiejszą dyskusję – pospiesznie przerwał Brian. – Zapraszamy do odbiorników za tydzień. Naszymi gośćmi będą kandydaci do rady miejskiej: Nick Fraser i Robert Hall.
Wyłączono mikrofon.
– Wspaniale poszło! – Prowadzący program uśmiechnął się do nich szeroko. – Bardzo państwu dziękuję.
– To chowanie głowy w piasek – Maryanne rzuciła w stronę Kramera.
Nie mogła się powstrzymać, choć świetnie wiedziała, że ta uwaga niczego nie zmieni. Wrzuciła notatki do torby i energicznie zamknęła zamek, niedwuznacznie dając do zrozumienia, że uważa sprawę za zakończoną.
– Może tak – skrzywił się Kramer. – Ale to przynajmniej czysty piasek i czysta plaża. A jeśli życie potoczy się zgodnie z pani planami, to już wkrótce...
– Moimi planami?! – wykrzyknęła oburzona. – Może jeszcze chce mi pan wmówić, że to wszystko moja wina?
– Pani i pani podobnych.
– Ach tak. W takim razie przepraszam – mruknęła z ironią.
Uprzejmie skinęła głową Campbellowi, wyszła ze studia i ruszyła po płaszcz. Kramer podążył za nią.
– Wcale tego nie wybaczam, debiutantko.
– Mówiłam już, że nie życzę sobie zwracania się do mnie w ten sposób – zirytowała się.
Kramer skrzyżował ręce na piersi i niedbale oparł się o framugę drzwi. Przyglądał się jej, jak zakładała płaszcz.
Maryanne spieszyła się. Niewiele brakowało, by pourywała guziki. Widok obserwującego ją Kramera doprowadzał ją do szału.
– Jest jeszcze coś... – syknęła.
– Więc to jeszcze nie wszystko?
– Doskonale pan wie, że nie. Ta uwaga o dziewicach była co najmniej niegrzeczna! Naprawdę spodziewałam się po panu czegoś więcej.
– Do diabła, przecież to prawda!
– A skąd pan może to wiedzieć?
Uśmiechnął się tym swoim uśmiechem, co jeszcze bardziej ją rozzłościło.
– Nie ma pan nic lepszego do roboty, niż włóczyć się za mną? – warknęła, zmierzając do wyjścia.
– Właściwie nie. Prawdę mówiąc czekałem na to spotkanie.
Gdy minął pierwszy szok na wiadomość o udziale Kramera w programie, też nie mogła się tego doczekać. Chciała powiedzieć mu, jak bardzo ceni jego talent. W gruncie rzeczy ta ich rywalizacja była czymś bezsensownym. Przecież ani przez moment nie zamierzała go atakować. I nigdy by do tego nie doszło, gdyby nie wykorzystał pierwszej nadarzającej się okazji, aby jej za to odpłacić.
– Wcale mnie to nie dziwi. Dużo zabawniej jest rzucać impertynencje prosto w twarz.
Roześmiał się na jej słowa. Ze zdziwieniem zauważyła, że ten śmiech zabrzmiał przyjaźnie.
– No, już dobrze, przestań. Nie bierz tak sobie tego do serca. Przyznaj, że oboje mieliśmy przy tym niezłą zabawę.
Przez chwilę nic nie mówiła. Właściwie miał rację. Bawiła ją ta sytuacja, chociaż wcale nie chciała się do tego przyznać. Zresztą teraz też nie była do końca przekonana, czy chce to zrobić.
– No, przyznaj się... – Znów uśmiech zagościł na jego twarzy.
Tym ją rozbroił.
– To było może nie tyle zabawne – zaczęła z wahaniem – co... interesujące.
– Tak właśnie myślałem.
Wsunął ręce do kieszeni, wyraźnie z siebie zadowolony.
Popatrzyła na niego taksująco. Nie można było odmówić mu wdzięku, choć może nie było to najwłaściwsze określenie. Intrygowała ją jego twarz. Był dobrze zbudowany, choć niższy, niż się spodziewała. Chyba nie miał stu osiemdziesięciu centymetrów.
– Więc to tatuś wyszykował ci tę ciepłą posadkę?
– zapytał, wyrywając ją z zamyślenia.
– Ciepłą posadkę?! – wykrzyknęła ze złością.
– Chyba żartujesz!
Ileż razy po dwanaście godzin nie wstawała od komputera, starając się jak najlepiej opracować artykuł! Przez ostatnie cztery tygodnie naprawdę nie szczędziła sił. Za wszelką cenę chciała udowodnić sobie i innym, ile jest warta.
– Czyżby więc dziennikarstwo było dla ciebie wszystkim?
– Tego nie powiedziałam – zaprzeczyła żarliwie.
Prawdę mówiąc jeszcze nigdy tak bardzo się nie starała. Nie tylko jej wiara w siebie, ale jeszcze coś bardziej istotnego zależało od tego, co przyniosą najbliższe miesiące. Fakt, że była córką Simpsona w gruncie rzeczy nie miał szczególnego znaczenia – zatrudniono ją na okres próbny, po którym jej osiągnięcia zostaną ocenione przez redaktora naczelnego.
– Zastanawiam się, czy kiedykolwiek zrobiłaś coś bez przyzwolenia tatusia.
– A ja zastanawiam się, czy ty zawsze jesteś taki bezczelny.
Roześmiał się.
– Prawie zawsze. Ale, jak już ci. powiedziałem, nie powinnaś brać tego do siebie.
Mocniej ścisnęła torebkę i ruszyła 'do drzwi. Kramer nadal tarasował przejście. Ani drgnął.
– Proszę, przepuść mnie.
– Zawsze te dobre maniery – mruknął pod nosem. Wyprostował się i pozwolił jej przejść.
Skierowała się do windy. Ruszył jej śladem. To jeszcze bardziej ją zaniepokoiło. Czuła na sobie jego spojrzenie, co dodatkowo ją krępowało. Zdawała sobie sprawę, że jest dość atrakcyjna, ale daleko jej do miss piękności. Miała zbyt pełne usta i za bardzo okrągłe oczy. Jej włosy, wcześniej płomiennorude, w ostatnich latach ściemniały do głębokiego brązu.
Przyjęła to z wdzięcznością. Odkąd pamiętała, nie znosiła tych bujnych, rudych loków. Z całej rodziny tylko ją los tak pokarał. Mama była śliczną blondynką, ojciec szatynem. Także bracia nie byli rudzi. Gdyby nie charakterystyczne dla Simpsonów wysokie czoło i błękitne oczy, miałaby powody przypuszczać, że została adoptowana.
Nadjechała winda, weszli do środka. Kramer oparł się o ścianę – chyba zawsze korzystał z okazji, żeby się o coś oprzeć, zauważyła Maryanne. Oprzeć się i gapić. Znów nie odrywał od niej wzroku, czuła na sobie jego intensywne spojrzenie.
– Czy byłbyś łaskaw przestać? – parsknęła.
– Ale co?
– Gapić się na mnie!
– To z ciekawości.
– Co tak cię ciekawi?
Ją też zżerała ciekawość, ale była zbyt dobrze wychowana, żeby dać to po sobie poznać.
– Jak się objawia ta błękitna krew.
– Ach, tak! Przynajmniej jesteś szczery!
– Jestem – potwierdził. – Wiesz, naprawdę mnie intrygujesz. Jadłaś już obiad?
Serce zatrzepotało jej w piersi. Czyżby chciał ją gdzieś zaprosić? Na szczęście zdążyła go już na tyle poznać, by wiedzieć, że nie powinna mu ufać. Jest bardzo prawdopodobne, że cokolwiek zrobi czy powie, Kramer wcześniej czy później bez wahania wykorzysta to w swoim felietonie.
– Mam w domu gotowy obiad. Baraninę z ziemniakami – wymamrotała, chcąc uprzedzić ewentualne zaproszenie.
– Cudownie, to moja ulubiona potrawa.
Już otwierała usta, by oznajmić, że ani jej w głowie zapraszać go do siebie. Zwłaszcza po tym, co nawypisywał na jej temat w swojej rubryce. Ale kiedy odwróciła się do niego, zaskoczyło ją spojrzenie utkwionych w nią pociemniałych brązowych oczu. Nie była całkiem pewna, ale wydało się jej, ze choć starał się to ukryć, w jego oczach zamigotało coś w rodzaju podziwu. Po chwili dostrzegła nieznaczne drgnienie kącika jego ust. Chyba spodziewał się odmowy.
Wiedziała, że nie powinna tego robić i z pewnością jeszcze tego pożałuje, jednak uśmiechnęła się do niego.
– Mieszkam na Spring Street – wyszeptała.
– Świetnie. Pojadę za tobą.
Opuściła oczy. Już zaczęła żałować tego, co mimowolnie zainicjowała.
– Nie jestem samochodem.
– Kierowca czeka na dole? – zapytał przyjaźnie Kramer.
– Przyjechałam taksówką – wyjaśniła, nie patrząc na niego. – To normalne na Manhattanie. Samochód nigdy mi nie był potrzebny i nie umiem prowadzić. Nie mam swojego.
Na szczęście powstrzymał się od komentarzy.
– W takim razie zabieram cię.
Zdziwiła się na widok jego stylowej limuzyny, zaparkowanej tuż przy nadbrzeżu. Spodziewała się czegoś innego. Wzdrygnęła się z zimna. Był już koniec września i powietrze przepełniała rześkość. Dokładnie zapięła płaszcz, czekając, aż Kramer pozbiera rzeczy rozsypane na fotelu.
Szybko wślizgnęła się do środka. Już nieźle zmarzła. Wystarczył jej jeden rzut oka, by zorientować się, że Kramer traktował samochód w taki sam sposób jak swój płaszcz. Wszędzie poniewierały się papierowe kubki, stare gazety i kieszonkowe wydania powieści z dreszczykiem. Coś takiego! Wielki Kramer czytuje takie książki! W popielniczkę był wetknięty pojemnik na drobne.
Sięgnęła po pas. Kramer zamknął drzwiczki, okrążył auto i usiadł na swoim miejscu. Szybko uruchomił silnik.
– Mam tylko nadzieję, że uda nam się gdzieś zaparkować.
– Nie martw się – uspokoiła go. – Obok domu jest prywatny parking.
Mruknął coś pod nosem. Pomyślała, że nie warto się domyślać, o co mu chodziło.
Włączył ogrzewanie i po chwili strumień ciepłego powietrza wypełnił wnętrze.
– Powiedz, jeśli ci będzie za gorąco.
– Dobrze.
Rzeczywiście zrobiło się gorąco. Z nią było tak samo. Oblewała ją fala gorąca za każdym razem, kiedy brała w rękę kolejną gazetę z jego felietonem. Tak samo było w czasie nagrywania tego programu. Ale mimo dzielących ich różnic, potrafiła docenić jego ostre pióro.
Przez całą drogę rozmawiali przyjaźnie. Wreszcie zatrzymali się w eleganckiej dzielnicy luksusowych apartamentów.
Podbiegł portier i z uśmiechem otworzył jej drzwi. Jego uśmiech zgasł, kiedy zobaczył wysiadającego Kramera. Zmarszczył brwi, jakby chcąc dać do zrozumienia, że to nie jest odpowiednie towarzystwo dla młodej damy.
– Max, to jest pan Kramer Adams z Seattle Sun.
– Pan Kramer Adams? – wyraz jego twarzy zmienił się w okamgnieniu. – Lubię pana felietony, panie Kramer. W zeszłym miesiącu nieźle pan dołożył staremu Lar sonowi. Z tego co wiem, to właśnie ten – artykuł ostatecznie nakłonił go do rezygnacji z udziału w radzie miejskiej.
Mnie też nieźle załatwił, pomyślała w duchu, ale pominęła to milczeniem. Szczerze wątpiła, by Max przeczytał któryś z jej felietonów i wiedział, do kogo odnoszą się zgryźliwe komentarze Kramera.
– Zajmie się pan samochodem?
– Zaraz to zrobię, panno Simpson.
Kramer wsunął ręce do kieszeni i wszedł za nią do ekstrawagancko urządzonego holu. Obrzucił wzrokiem imponujący kryształowy żyrandol i pluskającą fontannę.
– Mieszkam na dziesiątym piętrze – poinformowała go Maryanne, naciskając guzik windy.
– Nie w apartamencie na samym szczycie? – droczył się z nią.
Zamiast odpowiedzi uśmiechnęła się blado. Chcąc jakoś ukryć nagłe zdenerwowanie, zajęła się szukaniem kluczy w torebce. Serce jej waliło. Teraz, kiedy Kramer niemal stał na progu jej mieszkania, nie wiedziała, jak mogła do tego dopuścić. Po tym wszystkim, co o niej nawypisywał. Te jego określenia: panna z dobrego towarzystwa, debiutantka, córeczka tatusia. Przecież powinna trzymać się od niego jak najdalej.
– Chcesz zmienić zdanie? – zapytał, jakby czytając w jej myślach.
– Nie, skądże – skłamała.
Miała nadzieję, że nie widział, jak drżała jej ręka, kiedy wkładała klucz do zamka.
Zapaliła światło i weszła do środka. Kramer podążył za nią. Uniósł brwi na widok nowoczesnych mebli z chromowanego metalu i białej skóry. W salonie był nawet kominek.
– Niezłe mieszkanko – zauważył, rozglądając się wokół.
Miała wrażenie, że w jego tonie zabrzmiała lekka nuta sarkazmu. Właściwie czego innego mogła się po nim spodziewać?
– Wezmę twój płaszcz – wyciągnęła rękę.
Zdziwiła się, kiedy oddał go bez wahania. Sądząc po przywiązaniu, z jakim go traktował, miała obawy, że nie zechce się z nim rozstać.
Kramer podszedł do kominka i zdjął stojącą na nim rodzinną fotografię. To było zdjęcie sprzed kilku lat, kiedy całą rodziną spędzali wakacje na jachcie. Maryanne, odwrócona do wiatru, śmiała się do swoich młodszych braci. To nie było jej najlepsze zdjęcie. Wyglądała, jakby łapczywie chwytała powietrze po zbyt długim przebywaniu pod wodą. Wiatr targał jej włosy, które na tle białych żagli były jeszcze bardziej płomienne.
– To moi bracia. Mama i tata są za sterem.
Przez kilka chwil nie odrywał oczu od zdjęcia.
Wreszcie popatrzył na nią.
– Z całej rodziny tylko ty jesteś ruda.
– Jak miło, że to zauważyłeś.
– Masz szczęście. Lubię rudowłose. Powiedział to z uśmiechem, który ją całkowicie rozbroił.
– Pójdę zobaczyć, co z jedzeniem.
Powiesiła płaszcze i weszła do kuchni. Uchyliła pokrywkę i powietrze wypełnił smakowity aromat duszonego mięsa, warzyw i ziół.
– Wcale nie żartowałaś! – Kramer nie ukrywał zaskoczenia.
– Żartowałam?
– Że masz gotowy obiad.
– Nie, naprawdę mam. Nastawiłam wszystko przed wyjściem do pracy. Mam taki garnek do powolnego gotowania.
– Po kilku latach samodzielnego życia osiągnęła niezłą wprawę w gotowaniu. Początkowo, kiedy po raz pierwszy zamieszkała w Nowym Jorku, po drodze do domu kupowała sobie coś gotowego w delikatesach. Jednak szybko znudziło się jej takie jedzenie. Wypróbowała kilka nieskomplikowanych przepisów na pyszne potrawy i choć ojciec nie zamierzał wydawać książki kucharskiej jej autorstwa, nauczyła się gotować.
– Myślałem, że to tylko wymówka, żeby nie iść ze mną do restauracji – wyjaśnił Kramer. – Nie miałem pojęcia, czego się mogę po tobie spodziewać. Jesteś moją pierwszą debiutantką.
– Napijesz się wina? – zapytała, świadomie ignorując jego uwagę.
– Chętnie.
Wyjęła z lodówki butelkę i wprawnie ją otworzyła. Nalała wino do kieliszków, podała jeden Kramerowi. Sama wzięła butelkę do salonu i postawiła ją na lśniącym szklanym blacie niskiego stolika. Usiadła w rogu kanapy, zrzuciła pantofle i podwinęła pod siebie nogi.
Kramer zajął miejsce w drugim rogu. Zarzucił nogę na nogę.
– Pozwolisz, że wzniosę toast?
– Proszę.
– Za nasze miasto – powiedział, patrząc na nią łobuzersko. – Żeby pozostało takie, jakie jest. – Pochylił się ku niej i leciutko stuknął kieliszkiem o jej kieliszek.
– Za Seattle – powtórzyła Maryanne. – Najbardziej urocze miasto na Zachodnim Wybrzeżu.
– Tylko błagam cię, nie mów o tym nikomu – wyszeptał Kramer scenicznym szeptem.
– Niczego nie obiecuję – też zniżyła głos.
– Delektowali się winem, które polecił jej ktoś z pracy. Dopiero niedawno dowiedziała się, że tutejsze wina zaczynają zdobywać światową sławę. Swą doskonałość zawdzięczały urodzajnej glebie, pokrywającej wulkaniczne podłoże.
Przez jakiś czas rozmawiali o winach, potem, nie wiadomo kiedy, zeszli na inne tematy. W pewnej chwili Maryanne ze zdumieniem stwierdziła, że świetnie się czuje w jego towarzystwie. Niespodziewanie okazało się, że łączy ich tyle rzeczy. A może było jej tak przyjemnie, bo w gruncie rzeczy czuła się samotna? Nawet jeśli to prawda, to nie cała prawda. Nie miała czasu na życie towarzyskie, była zbyt zajęta. Czasami spotykała się z kimś z pracy, ale jeszcze z nikim się naprawdę nie zaprzyjaźniła.
Po drugim kieliszku ogarnęło ją błogie ciepło. Rozluźniła się. Już nawet sama chciała mu wyznać, jak bardzo czuje się osamotniona od przyjazdu do Seattle.
– Już nie pamiętam, kiedy byłam na randce.
– Wygląda na to, że brakuje tu arystokratycznych młodzieńców.
Zachichotała i pokiwała głową.
– Ale przynajmniej skończyły się te aranżowane przez mojego tatę spotkania z odpowiednimi kandydatami. Dobrze mi się mieszkało w Nowym Jorku, ale, tylko nie zrozum mnie źle, na każdym kroku wpadałam na kogoś, komu tata dał mój numer telefonu. Odkąd zaczęłam mieszkać sama, ty jesteś pierwszym, nie podstawionym przez tatę mężczyzną, z którym jem obiad.
– Wolałbym tego nie mówić, złotko, ale mam nieodparte wrażenie, że twojemu tacie wystarczyłoby jedno spojrzenie, by kazać mnie aresztować.
– Nie, nie mów tak – zaprotestowała. – Mój ojciec nie jest snobem. Tylko... w razie gdybyś kiedyś go spotkał, nie zapomnij zdjąć płaszcza, dobrze?
– Zdjąć płaszcza?
– Wygląda, jakbyś w nim sypiał. Właściwie sam kapelusz z zatkniętym za wstążkę skrawkiem papieru z napisem „prasa" już by wystarczył. Od razu można by cię wziąć za kogoś z gazety Planet, tej wydawanej w Metropolis.
– Przykro mi, że cię rozczarowuję, ale nie jestem supermanem ani jednym z tych szlachetnych, dobrze urodzonych młodzieńców.
– Och, zostawmy już to.
Miał na nią taki wpływ, że nie czuła się na siłach upomnieć go, by nie nazywał jej „złotko".
– Ile masz lat? – zapytał Kramer. – Dwadzieścia jeden?
– Trzy – sprostowała. – A ty?
– W porównaniu z tobą sto trzy.
Nie była całkiem pewna, co to miało znaczyć, ale nie pytała. Tak przyjemnie było być z kimś, z kim można pogadać, z kimś w prawie podobnym wieku.
– Jeśli nie chcesz mi zdradzić, ile masz lat, to przynajmniej powiedz mi coś o sobie.
– Wierz mi, moje życie nie jest tak ciekawe jak twoje.
– Ale chętnie posłucham.
– Dobrze. – Wziął głęboki oddech. – Pochodzę z biednej rodziny. Ojciec rozpłynął się we mgle, kiedy miałem dziesięć lat i mama musiała pracować na dwóch etatach, żeby jakoś związać koniec z końcem. Zaczynasz rozumieć?
– Tak. – Zawahała się. – A kobiety?
– O, to długa i bogata historia.
– Ja wcale nie żartuję.
– A myślisz, że ja żartuję?
– Nie jesteś żonaty.
– Przynajmniej nic o tym nie wiem.
– Dlaczego?
Wzruszył ramionami, jakby było to coś oczywistego.
– Nie miałem na to czasu. Raz już niewiele brakowało, ale mój zawód nie przypadł do gustu jej rodzinie. Jej ojciec znalazł mi inną pracę.
– I co się stało?
– Nic specjalnego. Powiedziałem jej, że nie zrezygnuję z dziennikarstwa. Ona uważała, że jeśli naprawdę ją kocham, to powinienem przyjąć propozycję jej ojca. Nawet nie musiałem się długo zastanawiać. Chyba miała rację – nie kochałem jej.
Mówił o tym spokojnym, niemal nonszalanckim tonem, ale wystarczyło spojrzeć na niego, by wiedzieć, ile go to kosztowało. Nawet jego słowa świadczyły o tym, jak głęboko został zraniony.
Kilka dni później Maryanne wróciła myślą do tego popołudnia. Było naprawdę bardzo miło. Przypomniała sobie, jak smakował mu obiad i jak ją wychwalał. Aż pokraśniała od jego pochwał. Kiedy zajęła się przyrządzaniem kawy, Kramer rozpalił w kominku. Potem, wpatrzeni w ogień, rozmawiali do późnej nocy. Opowiedział jej o swojej rodzinie. Miał siedmioro rodzeństwa. Było im ciężko i po dwóch latach w college'u musiał zrezygnować z nauki i iść do pracy. Właściwie nawet nie żałował, bo dzięki temu trafił do gazety. Reszta potoczyła się sama.
– Jesteś chyba w doskonałym nastroju – zauważyła Carol Riverside, koleżanka z redakcji, przechodząc jakiś czas później obok jej biurka. Maryanne od pierwszego spojrzenia polubiła tę niską, sympatyczną dziewczynę.
– Zgadłaś, mam cudowny nastrój – odrzekła z uśmiechem.
Kramer obiecał zabrać ją w rewanżu na kolację. Nie ustalili jeszcze terminu, ale liczyła, że może zadzwoni do niej wieczorem.
– W takim razie jeszcze bardziej mi przykro, że ci go popsuję. Ale ktoś musi ci powiedzieć i wypadło na mnie.
– O czym powiedzieć? Co się stało? – Rozejrzała się po wpatrzonych w nią ze współczuciem twarzach. – O co chodzi?
Carol wyciągnęła schowaną za plecami rękę. Podała jej świeży numer konkurencyjnego dziennika.
– Chodzi o artykuł Kramera – powiedziała miękko, patrząc na nią współczująco.
– Co... co tym razem napisał?
– Jak ci to powiedzieć? Zatytułował go: „Mój wieczór z debiutantką".
Była tak wściekła, że nie mogła ustać w miejscu. Jak uwięzione w klatce zwierze krążyła po salonie, roztrząsając w myślach to, co zaszło. Kramerowi życzyła powolnej śmierci w męczarniach.
Zadzwonił telefon. Poszła do kuchni, żeby go odebrać. Chwyciła słuchawkę z taką siłą, że o mało nie zrzuciła aparatu na podłogę. Rzadko kiedy bywała w takim stanie, ale teraz, oprócz przepełniającej ją bezsilnej złości, czuła się boleśnie i głęboko zdradzona.
– Halo! – zawołała.
– Mówi Max – w słuchawce rozległ się głos portiera. – Na dole jest pan Adams. Czy mam go wpuścić?
Przez chwilę nie mogła wydobyć z siebie głosu. Ale ten facet ma tupet! Gdyby wiedział, w jakim ona jest teraz stanie, może nie starczyłoby mu odwagi.
– Czy pani słyszy?
Zdecydowała się natychmiast.
– Proszę go wpuścić – poleciła z udanym spokojem.
Nie przestając chodzić po pokoju, układała sobie w myślach całą przemowę. Zaraz się dowie, co o nim myśli. Powie mu wszystko prosto z mostu. Jeśli po tym wspólnym wieczorze wyobrażał sobie, że trafił na łagodną, gotową wszystko wybaczyć istotę, to teraz przekona się, jak bardzo się pomylił!
Zadźwięczał dzwonek. Popatrzyła w stronę drzwi zwężonymi ze złości oczami. Serce biło jej jak młotem. Wzięła głęboki oddech, żeby się uspokoić, podeszła do wejścia i otworzyła drzwi.
– Cześć, Maryanne! – Kramer popatrzył jej prosto w oczy.
Nie ruszyła się z miejsca. Dokładnie powtarzając jego taktykę, oparła się o framugę, skutecznie tarasując przejście.
– Mogę wejść? – zapytał łagodnie.
– Jeszcze nie wiem.
Znów miał na sobie ten płaszcz, który teraz wyglądał jeszcze gorzej niż poprzednio.
– Widzę, że przeczytałaś mój artykuł? – wymamrotał unosząc brew.
– Czy przeczytałam?! – krzyknęła na cały głos. – Oczywiście, że przeczytałam! Chyba wszyscy w tym mieście go przeczytali! Czy naprawdę myślisz, że po czymś takim mogę chodzić z podniesioną głową? A może właśnie o to ci chodziło... upokorzyć mnie i wystawić na pośmiewisko? – Wycelowała palec w jego pierś. – I jeżeli uważasz, że skoro nie wymieniłeś mojego nazwiska, to nikt się nie domyśla, do kogo piłeś, to przemyśl to sobie jeszcze raz.
– Czyżbyś była zła? – zapytał, znów unosząc brwi, jakby dając jej do zrozumienia, że stanowczo przesadza.
– Zła! To za mało powiedziane, ty palancie!
Najgorsze było to, że choć mnóstwo innych określeń przychodziło jej do głowy, żadne z nich nie przechodziło jej przez usta. Za dobrze była wychowana. Kramer na pewno z przyjemnością doniesie o tym w swoim kolejnym felietonie.
Ta myśl jeszcze bardziej ją rozzłościła. Szarpnęła go za krawat i pociągnęła do środka.
– Możesz wejść – parsknęła.
– Dziękuję. Chyba to zrobię.
Wygładził krawat. Maryanne odwróciła oczy, nie chcąc patrzeć na jego muskularny tors. Ten jego męski wygląd był ostatnią rzeczą, nad którą teraz chciała się zastanawiać.
Nie mogła ustać spokojnie, znów zaczęła nerwowo przemierzać pokój. Teraz, kiedy minęła jej pierwsza złość, zupełnie nie wiedziała, co mu powiedzieć, jak uzmysłowić mu niewłaściwość jego czynu. Zatrzymała się niespodziewanie i oskarżająco wycelowała w niego palec.
– Jesteś po prostu bezczelny.
– Przecież nie napisałem niczego, co nie jest prawdą – odrzekł, patrząc na nią zuchwale. – Gdybyś uważnie przeczytała ten artykuł, z pewnością dopatrzyłabyś się kilku komplementów pod swoim adresem.
– Oczywiście! Idealistka, optymistka... – zaczęła cytować z pamięci określenia, które najmocniej ją ubodły. – Pięknie mnie opisałeś!
– Oraz zaskakująco świeża i subtelna – dodał Kramer – i w każdym calu dama.
– W dodatku całe miasto musiało się dowiedzieć, jak bardzo czuję się samotna! – wykrzyknęła.
Na sam dźwięk tych słów znów poczuła narastające w niej wzburzenie.
– Nie napisałem, że jesteś samotna – sprostował powściągliwie Kramer, co jeszcze bardziej ją zirytowało. – Wspomniałem tylko, że po raz pierwszy jesteś z dala od rodziny.
Ponownie wbiła palec w jego pierś.
– Ale to zabrzmiało dokładnie jak sugestia, że powinnam być pod opieką przedszkolanki!
– Nic takiego nie powiedziałem – zaoponował.
– Przecież napisałem, że świetnie gotujesz.
- I może jeszcze sądzisz, że powinnam ci być za to wdzięczna? O ile dobrze pamiętam, pisałeś, jak bardzo cię zaskoczyło, że „potrafię poruszać się po kuchni". Zupełnie jakbyś się dziwił, że jestem w stanie odróżnić piekarnik od akwarium, ze złotymi rybkami!
– Przedstawiasz to w złym świetle, zmieniasz proporcje.
Nie słuchała go.
– A najgorsze było to twoje spostrzeżenie, że brak mi poczucia bezpieczeństwa. – Oczy jej płonęły. – To tobie go brakuje! Ty się boisz! Na pewno nie ja!
Kramer nawet nie mrugnął.
– Słuchaj, przecież pracujesz dwa razy tyle co inni. Robisz to, bo chcesz sobie coś udowodnić.
Po jego słowach zapadła pełna napięcia cisza. Wszystko, co powiedział, było prawdą. Pracowała ponad siły, starała się za wszelką cenę dowieść, że jest dobra. I Kramer wiedział o tym. W dodatku to była jej pierwsza praca dziennikarska.
– Czyżbyś zamierzał zostać moim psychoanalitykiem?! – wykrzyknęła z gniewem. – Jakim prawem wtrącasz się w moje życie?
– Maryanne, nie napisałem niczego, co nie jest szczerą prawdą. Nie liczę na to, że się "ze mną zgodzisz. Ale powinnaś przynajmniej przed sobą przyznać, że tak właśnie jest. Zrobisz tak, jeśli jesteś uczciwa. Rodzina jest twoim największym atutem, ale też największym zagrożeniem. Po tym, co zdarzyło mi się przeczytać o Simpsonach, nie mogę powiedzieć o nich złego słowa, ale zrozum, że chroniąc cię, jednocześnie pozbawiają czegoś bardzo ważnego.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – warknęła, gotowa w jednej chwili stanąć w obronie ojca, choćby przyszło jej walczyć na śmierć i życie. Jakim prawem ten nadęty pyszałek śmie krytykować jej rodzinę?
– Nigdy się nie dowiesz, czy jesteś dobra w tym fachu, jeśli sama nie podejmiesz wysiłku, by zdobyć wymarzoną pracę... Inaczej wszystko będziesz zawdzięczać ojcu. Wprawdzie posada będzie twoja, ale nie będziesz miała z tego satysfakcji.
Otworzyła usta, żeby się odciąć, ale nie wykrztusiła ani słowa. Uciekła wzrokiem. Nic nie mogła na to odpowiedzieć. Przecież od pierwszego dnia pracy wiedziała, że to miejsce należało się nie jej, a Carol Riverside. A mimo to Carol okazała się lojalna i tak skora do pomocy.
– Naprawdę ani mi przez myśl nie przeszło, by krytykować twoją rodzinę – ciągnął Kramer.
– W takim razie po co napisałeś ten artykuł? – domagała się wyjaśnienia. – Czyżbyś sądził, że w ten sposób mi pochlebisz?
Zwykle nie zwlekał z odpowiedzią i cisza, która teraz zapadła, zaskoczyła ją. Kramer zaczął krążyć po pokoju. Nie spuszczała z niego wzroku. Przeciągnął palcami po włosach i westchnął głęboko.
– Sam nie wiem. Teraz, kiedy się nad tym zastanawiam, wydaje mi się, że chciałem wszystko wyjaśnić. Przynajmniej od tego się zaczęło. Teraz wiem, że napisałem więcej, niż powinienem. Ale wierz mi, ani przez moment nie zamierzałem cię ośmieszyć. Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale tamtego wieczoru zrobiłaś na mnie ogromne wrażenie.
– I może jestem ci winna wdzięczność, że zechciałeś to ogłosić publicznie?
– Nie – uciął krótko.
Znów przeciągnął palcami po włosach. Czuła, że topnieje jej złość. A przecież dopiero co z rozkoszą wyobrażała sobie jego powolne męki.
– Sam nie wiem, jak to się stało, że wprosiłem się do ciebie na obiad – wyznał z żalem. – To był jakiś impuls. Słowa wymknęły mi się tak niespodziewanie, że sam byłem nimi zaskoczony. Nie wiem, kto z nas był bardziej zdumiony. Udawałem, że wiem, co robię, grałem swoją rolę. Kiedy zobaczyłem cię w studio, nawet przez myśl mi nie przeszło, by porozmawiać z tobą prywatnie. Uważałem cię za rozpuszczone dziecko z bogatej rodziny. Myliłem się. I kiedy to zrozumiałem, chciałem naprawić to, co zrobiłem, pisząc o tobie w swoich felietonach. Poza tym, jak na debiutantkę, byłaś całkiem niezła.
– Dlaczego za każdym razem, kiedy prawisz mi komplementy, mam wrażenie, jakby ktoś wbijał mi nóż między żebra?
– Przecież nie mamy ze sobą wiele wspólnego, właściwie wszystko nas dzieli – ciągnął Kramer w zamyśleniu. – Ja zdobyłem swoje wykształcenie na ulicy, nie w kosztownej prywatnej szkole. Wątpię, czy udałoby się nam dojść do porozumienia w jakiejkolwiek kwestii politycznej. Stoimy po obu stronach barykady. Wszystko nas dzieli. Żyjemy w innych światach, pod każdym względem. Właściwie nie ma żadnego powodu, byśmy ze sobą zamienili choćby parę słów, a mimo to siadamy razem za stołem i rozmawiamy godzinami.
– Po przeczytaniu tego artykułu poczułam się zdradzona.
– Wiem. Przepraszam cię za to, choć już za późno, żeby coś zmienić. Chyba nie zdawałem sobie sprawy, że odbierzesz to w taki sposób. Naprawdę tego nie chciałem. – Westchnął głęboko i zamilkł, jakby próbując zebrać myśli. – Kiedy wtedy wieczorem wyszedłem od ciebie, czułem się nieprawdopodobnie wspaniale. Od lat nie byłem w takim nastroju. Jesteś taka interesująca, masz tyle wdzięku...
– To dlaczego o tym nie napisałeś!
– Napisałem, ale widocznie byłaś zbyt zdenerwowana, żeby to odczytać. Wtedy wieczorem nie mogłem usnąć. Za każdym razem, kiedy zaczynałem zasypiać, nagle przypominałem sobie coś, co powiedziałaś i mimowolnie uśmiechałem się do siebie. W końcu wstałem, usiadłem za biurkiem i zacząłem pisać. Słowa wylewały się ze mnie tak szybko, że ledwie nadążałem je zapisywać. Przede wszystkim poraziła mnie twoja szczerość. Nie ma w tobie żadnego fałszu, żadnego udawania. I im dłużej nad tym myślałem, tym bardziej zdawałem sobie sprawę, jak bardzo cię oszukiwano.
– I uznałeś za swój obowiązek poinformować o tym całe miasto?
– Nie, to nie było tak. Właśnie dlatego tu przyjechałem. Przyznaję, że posunąłem się za daleko i chciałbym cię za to przeprosić.
– Jeśli tak mówisz, żebym się lepiej poczuła, to nic z tego.
Wprawdzie nieco ją udobruchał, ale jeszcze daleko do tego, by mu wybaczyła.
– Szczerze mówiąc, zupełnie zapomniałem o tym artykule i dopiero dzisiaj ktoś z redakcji powiedział mi, że właśnie się ukazał. Widzisz, chciałem zawrzeć z tobą pokój i nic z tego nie wyszło. Poradzono mi wręcz, żebym uciekł i schował się przed tobą do mysiej dziury.
– Dobra rada!
– Maryanne, wybacz mi. Źle zrobiłem, pisząc ten artykuł. Możesz teraz napisać o mnie co tylko chcesz w tej swojej gazecie, a ja nie odezwę się ani słowem. I obiecuję, że już nigdy nie opublikuję niczego na twój temat.
– Nie bądź taki skruszony, to do ciebie nie pasuje – wymamrotała zagryzając usta. – Zresztą już nie napiszę żadnej repliki.
– Dlaczego?
– Bo przestaję tam pracować – oznajmiła.
Do tej pory sama nie wiedziała, co mu odpowie, ale nagle była zupełnie pewna, że właśnie tak powinna postąpić.
Zapadła napięta cisza.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Nie bądź taki zdziwiony. Rzucam tę pracę.
– Co takiego? Ale dlaczego? – Do tej pory stał, ale teraz osunął się na kanapę. Jego ściągnięta twarz pobladła. – Maryanne, teraz to już naprawdę przesadzasz! Nie masz powodu, żeby pochopnie podejmować takie decyzje!
– Mam taki powód. Sam mi o tym powiedziałeś. Wyjaśniłeś mi przecież, że jeśli naprawdę jestem dobra, powinnam sama znaleźć sobie pracę. Zgadzam się z tym.
Skinął sztywno głową.
– To wyznanie nie przychodzi mi łatwo – ciągnęła Maryanne. – Zwłaszcza tobie trudno mi to powiedzieć. Moja rodzina jest cudowna, ale przez całe życie trzymano mnie pod kloszem. Ta praca należała się nie mnie, a Carol Riverside. Dostałam ją, bo nazywam się Simpson. Wystarczył tylko jeden telefon ojca. Carol została wystawiona do wiatru. Powinna być wściekła, a okazała mi tyle serca. – Usiadła na kanapie obok Kramera i oparła nogi na stoliku. – Chociaż może mnie spotkało coś gorszego niż ją. To, co o mnie napisałeś, to szczera prawda. Całe życie wmawiano mi, że mogę zostać kim chcę, tylko że to ojciec wszystko za mnie załatwiał.
– Ale porzucenie pracy niczego nie zmieni – nie ustępował Kramer. – Maryanne, naprawdę bierzesz to zbyt poważnie.
– Nic nie zmieni mojej decyzji, możesz się nie wysilać – oznajmiła z godnością. – Nadszedł czas, bym spróbowała żyć na własny rachunek.
Jej myśli już krążyły wokół nadchodzących zmian. Po raz pierwszy od przeczytania jego ostatniego felietonu wstąpiły w nią nowe siły. Rozejrzała się wokół siebie.
– Oczywiście przede wszystkim muszę zmienić mieszkanie.
– Chcesz wrócić do Nowego Jorku?
– Na Boga, nie! – zarzekła się, ze zdumieniem przyjmując nieoczekiwaną nutę żalu w jego głosie.
– Uwielbiam Seattle.
– Daj mi teraz coś powiedzieć, dobrze? Nie umiesz pływać i zapuszczasz się na głęboką wodę, a w pobliżu nie ma żadnego ratownika.
Nie słuchała go, nie podobało się jej to, co do niej mówi. Co z niego za facet! Najpierw sam dokłada do ognia, a potem pierwszy rzuca się do gaszenia.
– Najważniejsza rzecz to znalezienie nowej pracy – zamyśliła się. – Na jakiś czas, oczywiście. Nie chcę porzucić pisania, ale przynajmniej na początku nie dam rady utrzymać się tylko z tego.
– Jeśli nadal obstajesz przy tym bezsensownym pomyśle, zawsze możesz robić coś dla mojej gazety.
– Nie. Poczułabym się wtedy tak, jakbym zdradziła swoją.
– Chyba masz rację. – Zachmurzył się.
– Wiesz co? – Podciągnęła nogi pod siebie. – Mam konto, z którego opłacam bieżące rachunki. Dobrze wiesz, że z pensji nie mogłabym pozwolić sobie na takie mieszkanie. Nie ruszę tych pieniędzy i będę żyć tylko z tego, co sama zarobię.
– Ja... na twoim miejscu bym tego nie robił.
– Dlaczego?
– -Przed chwilą powiedziałaś, że rzucasz pracę.
– Kramer wyraźnie czuł się nieswojo. – Wydaje mi się, że nieświadomie przyczyniłem się do twojej decyzji i zaczynam się tym martwić.
– W jakiej dzielnicy mieszkasz?
– W Capitol Hill. Posłuchaj, jeśli mówisz serio, że chcesz się przeprowadzić, to musisz dobrze się nad tym zastanowić. Seattle jest ogromnym miastem i jak wszędzie, nie brak tu problemów. – Zawahał się.
– Annie, nie podoba mi się ten pomysł.
– Jeszcze nikt mnie tak nie nazywał – uśmiechnęła się do niego. – Jakie płacisz komorne?
Wsunął ręce do kieszeni, zamruczał coś do siebie. Wreszcie podał jej sumę, stanowiącą jedną trzecią tego, co płaciła za swój apartament.
– To brzmi całkiem nieźle.
Dostrzegła błysk zdumienia w jego oczach. Uśmiechnęła się.
– Jeśli tak się przejmujesz tym, gdzie będę mieszkać, to może mógłbyś mi coś znaleźć. Gdziekolwiek. Nie zapominaj, że to wszystko przez ciebie.
– Nie przypominaj mi o tym. – Jeszcze bardziej się zachmurzył.
– Wiesz, nie podobało mi się to, "co o mnie napisałeś – powiedziała powoli Maryanne – ale teraz zaczynam myśleć, że może wyjdzie mi to na dobre.
– A ja zaczynam myśleć – burknął Kramer – że powinno się mnie związać i powiesić na suchej gałęzi.
– Cześć!
Maryanne zajęła miejsce na wprost Kramera. Znajdowali się w niewielkiej restauracji zwanej Mom's Place. Uśmiechała się, zupełnie jak dziecko zachwycone rozpoczynającą się wielką przygodą. Możliwe, że wypuszczała się na głęboką wodę, jak to wczoraj określił Kramer, ale jakoś trudno jej było w to uwierzyć. Na razie wszystko układało się świetnie.
Od momentu, kiedy zdecydowała, że musi sama znaleźć pracę i samodzielnie zarabiać na swoje utrzymanie, miała wystarczająco dużo czasu, by wszystko sobie dokładnie obmyślić. Będzie pracować w dzień, a wieczorami może pisać. Jakoś sobie poradzi.
– I co, wprowadziłaś swój plan w życie?
– Jasne. Z samego rana.
Sięgnęła po kartę. To Kramer namówił ją na spóźniony lunch i zaproponował tę restaurację. Wyglądało na to, że często tu bywał.
– Powiedziałam kierownikowi, że odchodzę.
– Przypuszczam, że nie był zachwycony – mruknął Kramer, podnosząc do ust kubek z kawą.
Przez cały czas, odkąd tu weszła, siedział z zaciętą miną. Tak samo wyglądał, kiedy wychodził od niej wczoraj wieczorem. Chociaż może teraz był jeszcze bardziej pochmurny.
– Nie, nawet nie był jakoś strasznie zły. Nie spodobała mu się tylko moja sugestia, żeby teraz Carol dostała moje miejsce. Wolę nie powtarzać jego komentarza. W każdym razie powiedział, że to nie moja sprawa, bez względu na to, jakie noszę nazwisko.
Kramer upił łyk kawy i uśmiechnął się.
– Założę się, że gdyby mógł, to chętnie by mnie dopadł, żeby się za to odwdzięczyć. I wcale bym mu się nie dziwił.
– Nie przejmuj się tym. Ani słowem mu nie wspomniałam, że to z powodu twojego artykułu.
Nie była pewna, czy jej słuchał.
– Z każdą chwilą coraz bardziej żałuję tego wszystkiego. Może dałabyś się jeszcze przekonać, że najlepiej zrobisz, jeśli się z tego wycofasz?
– Nie, nie ma mowy. Z westchnieniem potrząsnął głową.
– Jak ci idzie szukanie pracy?
Podeszła kelnerka i napełniła kawą jej kubek. Wyjęła z kieszeni fartuszka notes i długopis.
– Czego państwo sobie życzą?
– Dla mnie kanapka z indykiem, ale poproszę bez kiełków. Do tego dietetyczny napój i sałatka ziemniaczana – z uśmiechem powiedziała Maryanne i oddała kartę.
– Nie ma problemu, nie podajemy kiełków – wyjaśniła kelnerka zapisując zamówienie.
– Dla mnie proszę fasolę z mięsem, Barbaro. – Kelnerka skinęła głową i odeszła. – Pytałem, czy znalazłaś pracę – przypomniał Kramer.
– Znalazłam!
– Gdzie? Jaką? I za ile?
– Zadajesz pytania zupełnie jak mój ojciec.
– Bo zaczynam się czuć jak twój ojciec. Annie, czy ty nie zdajesz sobie sprawy, że jesteś jak dziecko we mgle? Nie masz pojęcia, w co się pakujesz. W dodatku nie dajesz sobie niczego przetłumaczyć. A to w końcu ja, jak zresztą łaskawie zechciałaś mi przypomnieć, ponoszę odpowiedzialność za to, co Się stało.
– Już przestań tak się oskarżać. – Sięgnęła po szklankę z wodą. – Wiesz, jestem ci naprawdę wdzięczna. Nie przypuszczałam, że coś takiego ci powiem. Nawet przez myśl mi to nie przeszło. Ale napisałeś prawdę i to mnie otrzeźwiło. Dopiero po tym zrozumiałam, że muszę zacząć żyć na własny rachunek, bez oglądania się na pomoc taty...
Zamknął oczy.
– Odpowiedz mi wreszcie na moje pytanie.
– A, chodzi ci o tę pracę. To praca w... agencji usługowej. Zapowiada się wspaniale. Na razie nie ma dużych szans, żeby zatrudniono mnie tam na stałe, wiesz, nie mam doświadczenia, ale powiedziano mi, że pomyślą o tym. To nowa firma i na początek nie płacą dużo. Ale wszyscy są bardzo mili i chętni do pomocy. Jedynym mankamentem są pieniądze i to, że na początku będę pracować tylko po kilka godzin dziennie. Prawdę mówiąc, dostanę za to mniej niż w redakcji. Ale mam nadzieję, że wkrótce uda mi się sprzedać kilka artykułów. Stopniowo nabiorę wprawy i nauczę się tak gospodarować, by żyć z tego, co zarobię.
– O ile mniej niż w gazecie?
– Zdenerwujesz się, jeśli ci powiem.
Po jego minie widziała, że będzie jeszcze bardziej wściekły, jeśli zachowa to w tajemnicy. Jego wytrzymałość miała granice. Wymruczała pod nosem sumę i opuściła wzrok.
– Nie pójdziesz do tej pracy – zawyrokował spokojnym głosem Kramer.
– Oczywiście, że pójdę. To najlepsza praca, jaką mogę teraz znaleźć. Zresztą będę tam pracowała tylko jakiś czas. Wcale nie jest łatwo coś dostać. Dzwoniłam chyba do piętnastu firm. Nikogo nie wzruszało, że mam skończone dwa fakultety. Wolałabym znaleźć pracę, w której mogłabym wykorzystać swoje umiejętności, ale skoro to mi się nie udało, poprzestanę na tej.
– Annie, nie wyżyjesz z tego.
– Wiem o tym. Zrobiłam sobie listę lokalnych gazet i spróbuję się z nimi skontaktować. Może uda mi się nawiązać jakąś współpracę. Przecież mogę połączyć pisanie z pracą zarobkową.
– Na czym dokładnie ma polegać ta twoja praca? – dociekał Kramer.
– Na sprzątaniu – wymamrotała ledwie słyszalnym głosem.
– Co ty powiedziałaś? '
– Będę pracować w agencji zajmującej się sprzątaniem biur.
– O Boże! – jęknął Kramer. – Mam nadzieję, że to żart.
– Och, uspokój się! Przez sześć godzin dziennie będę sprzątać, a resztę czasu przeznaczę na zbieranie materiałów do artykułów. Aha! Zanim zapomnę... powołałam się na ciebie, kiedy pytali o referencje.
– Wrócisz tam i powiesz, że jest ci przykro, ale nie możesz podjąć tej pracy – oświadczył stanowczym głosem Kramer.
Zacisnął usta, dając do zrozumienia, że uważa sprawę za zakończoną.
Ani myślała go usłuchać. Na szczęście nie zdążyła mu tego powiedzieć, bo kelnerka właśnie przyniosła zamówione potrawy i wybawiła ją z opresji.
– A co z mieszkaniem dla mnie? – Po jego uwadze, jak duże znaczenie ma odpowiednie sąsiedztwo, wolała, żeby to on jej coś wyszukał. – Może udało ci się o czymś dowiedzieć?
– Miałem nadzieję, że jednak pozostaniesz w swoim mieszkaniu.
Przełykała kanapkę, więc tylko z żarliwością przecząco pokręciła głową.
– Dziś z samego rana powiadomiłam gospodarza, że wyprowadzę się przed piętnastym. Jeśli nie wiesz, kiedy to wypada, to informuję cię, że już w przyszłym tygodniu.
– Nie powinnaś tego robić!
– Ale nie stać mnie na takie mieszkanie! Tak samo nie będzie mnie stać na stołowanie się w restauracji, na taksówki i na kupowanie sobie wszystkiego, na co mi przyjdzie ochota.
– Uśmiechnęła się zadowolona z siebie. Pieniądze nigdy nie stanowiły dla niej problemu. Czasami były ważne, ale nigdy nie musiała się o nie martwić. Czuła niezwykłe podniecenie na samą myśl o jej nowym położeniu.
– Przestań wreszcie tak się uśmiechać! – wybuchnął Kramer.
– Przepraszam. Ale jeszcze nigdy nie byłam w sytuacji, kiedy mnie na coś nie stać. To dla mnie coś zupełnie nowego – wyjaśniła. – I świetnie się z tym czuję.
– Do czasu. Wystarczy kilka tygodni i zmienisz zdanie. – Popatrzył na nią ponuro.
– Ale poczuję to na własnej skórze. – Zauważyła, że nie tknął jedzenia. – Zostawmy już to. Jedz, zanim ci ostygnie.
– Straciłem apetyt.
Wbrew temu co powiedział, szybko sięgnął po butelkę z ostrym sosem i energicznie przyprawił swoją potrawę.
– Więc jak z tym mieszkaniem? – naciskała go. – Masz coś dla mnie na oku?
– Znalazłem coś. Ale od razu możesz się nastawić, że to w niczym nie będzie przypominać tego, do czego przywykłaś. Pojedziemy tam prosto stąd.
– Opowiedz mi coś więcej – poprosiła z ożywieniem.
– Jest pokój, mała kuchnia, malutka łazienka, szafa w ścianie. Nie ma zmywarki do naczyń...
Zawiesił głos, jakby spodziewał się, że Maryanne zaraz zerwie się na równe nogi i oświadczy, że wycofuje się ze wszystkiego.
– Mów dalej – zachęciła go, sięgając po szklankę.
– Podłoga jest zniszczona, ale jest parkiet.
– Wspaniale.
– Zastanowiła się, czy kiedykolwiek mieszkała gdzieś, gdzie nie było dywanowej wykładziny. No cóż, przyzwyczai się.
– Meble wyglądają na solidne. Stare i masywne. Trudno powiedzieć, czy są wygodne.
– Na pewno mi się spodobają. Poza tym prawie codziennie będę wychodzić do pracy, więc nie ma sprawy – odrzekła bez zastanowienia i dopiero po chwili zrozumiała swój błąd.
Kramer odłożył łyżkę.
– Chyba zapomniałaś, że znów musisz zacząć szukać pracy. Tamta absolutnie odpada i lepiej już do tego nie wracajmy.
– A ty znów mówisz jak ojciec. Jestem dorosła i dobrze wiem, co mi wolno, a czego nie powinnam robić. I pójdę do tej pracy, bez względu na to, czy ci się to podoba, czy nie. I już więcej nie mówmy na ten temat.
Oczy mu się zwęziły.
– Zobaczymy.
– Tak, zobaczymy – odpaliła.
Może był z niego bystry dziennikarz, ale jeszcze minie trochę czasu, zanim ją rozgryzie. Jeszcze nie wiedział, jak bardzo potrafiła być uparta. Uśmiechnęła się do siebie na tę myśl. Zupełnie jakby planowała długotrwałą znajomość. A przecież przyznała mu rację, kiedy stwierdził, że stoją po przeciwnych stronach barykady. Nie było żadnego powodu, by ich znajomość miała potrwać dłużej. A mimo to nie przestawał wydawać się jej najbardziej intrygującym mężczyzną, jakiego dotąd poznała.
Skończyli jedzenie. Kramer sięgnął po rachunek, ale Maryanne uparła się, by go w połowie zapłacić. Przystał na to niechętnie. Najwyraźniej nie miał ochoty na kłótnie. Tym lepiej dla niej. Jego samochód był zaparkowany przed wejściem. Wślizgnęła się do środka, niedorzecznie uradowana, że tym razem zawczasu uprzątnął jej siedzenie.
Kramer usiadł i oparł ręce na kierownicy. Wyglądał jakby coś go dręczyło.
– Jesteś pewna, że chcesz tam pojechać?
– Tak.
– Tego się obawiałem. – Usta mu zadrgały. – Nie chce mi się wierzyć, że biorę udział w czymś tak bezsensownym.
– W końcu jesteś moim przyjacielem. Jestem ci wdzięczna.
Bez słowa zapalił silnik.
– Gdzie jest to mieszkanie? – zapytała, kiedy minęli centrum. – Chodzi mi o dzielnicę.
– W Capitol Hill.
– Och, to świetnie. To chyba niedaleko ciebie?
W dodatku nie było to daleko od centrum, więc może uda się jej zachować dotychczasowy numer telefonu.
– Tak – wymamrotał Kramer. Wyraźnie nie był w nastroju do rozmowy. Skupił się na prowadzeniu. Wreszcie zaparkował przed powojennym siedmiopiętrowym budynkiem z cegły. – Jesteśmy na miejscu. Mieszkanie jest na trzecim piętrze.
– To bardzo dobrze.
Wysiadła i popatrzyła na dom. Przy ścianie stał przepełniony pojemnik na śmieci. Musiała go obejść, żeby wejść do środka. Winda nie działała. Kiedy weszli na trzecie piętro, z trudem łapała oddech.
– Gospodarz dał mi klucz – wyjaśnił Kramer.
Zatrzymał się przed drugimi drzwiami po prawej stronie. Maryanne stała oparta o ścianę. Jeszcze nie doszła do siebie po wspinaczce po schodach. Kramer nawet nie miał zadyszki.
Otworzył drzwi i gestem zaprosił ją do środka.
– Ostrzegałem cię, żebyś nie spodziewała się nie wiadomo czego.
Przekroczyła próg. Uderzyło ją, jak niewiele było mebli – zaledwie jedna rozłożysta kanapa i stolik z lampą. Spojrzała na poplamiony parkiet. Zamrugała, by otrząsnąć sie z wrażenia, wzruszyła ramionami.
– Wspaniale – odrzekła z wymuszonym uśmiechem.
– Naprawdę myślisz, że będziesz mogła mieszkać w czymś takim? – Kramer nie ukrywał niedowierzania. – Po tym, jak mieszkałaś do tej pory?
– Jasne, że tak – powiedziała z determinacją, z której mogłyby być dumne całe pokolenia Simpsonów. – Jak daleko stąd jest twoje mieszkanie?
Kramer podszedł do okna i zapatrzył się przed siebie. Nie odwracał się do niej. Głośno zaczerpnął powietrza.
– Mieszkam za ścianą.
– Nie potrzeba mi niańki!
Starała się, by zabrzmiało to przekonująco, ale w głębi duszy ucieszyła się, że będą sąsiadami. Serce radośnie zatrzepotało jej w piersi.
Kramer odwrócił się od okna. Zacisnął usta, jakby dobrze wiedział, że jeszcze pożałuje tego, do czego się przyczynił.
– Już wtedy... wieczorem... w tej stacji radiowej – wymamrotał. – Już wtedy wiedziałem.
– Co wiedziałeś?
Powoli potrząsnął głową, zaprzątnięty własnymi myślami.
– Wystarczył mi jeden rzut oka na ciebie. Od razu poczułem, że zaczną się kłopoty. I że powinienem się mieć na baczności.
Wybuchnęła śmiechem na widok jego ponurej miny.
– Zachowałem się jak głupi, lekceważąc to przeczucie.
– Ale chyba nie winisz mnie za to? – wzięła się pod boki, gotowa stawić mu czoło. – Chyba jeszcze nie zapomniałeś, że sam wprosiłeś się do mnie na obiad. Potem spiłeś mnie winem, osłabiłeś moją czujność...
– Przecież to ty wyciągnęłaś butelkę. Nie możesz mi tego zarzucić – burknął i wcisnął dłonie w kieszenie płaszcza.
– Starałam się być dobrą gospodynią.
– – Ach tak, rozumiem – wycedził przez zaciśnięte zęby i znów potrząsnął głową. – Nie mogę sobie darować, że napisałem ten artykuł. Oddałbym tygodniową pensję, gdybym mógł to cofnąć. Co mówię, miesięczną. To ostatni raz – oświadczył z mocą – kiedy próbowałem coś wyprostować. Już nigdy nikt mnie na to nie namówi. – Wyciągnął ręce z kieszeni i zapatrzył się na nie.
Maryanne podeszła do masywnej kanapy, obitej wypłowiałą tkaniną, i przeciągnęła dłonią po oparciu. Była szorstka w dotyku, jakże inna od jedwabistej białej skóry, pokrywającej kanapę w jej mieszkaniu.
– Proszę cię, żebyś przestał tak się mną przejmować. Nie jestem taka słaba, na jaką wyglądam.
– Wystarczy pyłek, by zbić cię z nóg.
Cisnęła się jej na usta cięta odpowiedź, ale powstrzymała się.
– Decyduję się na wynajęcie tego mieszkania i chciałabym, żebyś od tej pory przestał poczuwać się do jakiejkolwiek odpowiedzialności za mnie. Jestem dorosła i potrafię sama sobie radzić. Tak było wcześniej i tak samo będzie teraz.
Nie odpowiedział od razu, burknął tylko coś do siebie, czego nie mogła usłyszeć. Odkąd go poznała, zdarzało mu się to coraz częściej. Czyżby miał taki zwyczaj? Jakoś trudno było jej w to uwierzyć.
Odwiózł ją do centrum. W drodze powrotnej ledwie hamowała przepełniające ją zadowolenie. Po raz pierwszy sama decyduje o swoim życiu. Kramer najwyraźniej nie podzielał jej entuzjazmu.
– Czy nie powinnam od razu podpisać umowy wynajmu? A co z kaucją?
– Jeszcze z tym zdążysz, nie pali się. Czy naprawdę zdajesz sobie sprawę, jak małe jest to mieszkanie? Jest najmniejsze w całym budynku. Moje jest przynajmniej trzy razy większe.
– A czy ty mógłbyś wreszcie przestać tak się o mnie martwić?
Teraz, kiedy miała przed sobą konkretny cel, czuła się jak nigdy dotąd. Jakby wyrosły jej skrzydła. Zatrzymał się przed jej domem.
– Może wpadniesz do mnie na chwilę? – zaproponowała Maryanne.
Popatrzył na nią takim wzrokiem, jakby zachęcała go do spróbowania szczęścia w rosyjskiej ruletce.
– Chyba żartujesz.
Ani jej w głowie były żarty.
– Nie ma mowy. – Mocno zacisnął obie dłonie. – Zanim się spostrzegę, przyniesiesz wino i nie wiadomo kiedy zaczniemy rozmawiać jak starzy kumple. Wrócę do domu zaprzątnięty myślami o tobie i ni stąd, ni zowąd okaże się... – urwał gwałtownie, jakby wyrwało mu się za dużo. – Nie, dziękuję.
– W takim razie do zobaczenia – z trudem skrywała rozczarowanie. – Może już niedługo.
– Uhm...
Ton jego głosu wyraźnie świadczył, że bez żalu mógłby jej nie oglądać przez najbliższe dziesięć czy dwadzieścia lat.
Wysiadła z auta. Już miała zamknąć drzwi, kiedy nagle znieruchomiała.
– Kramer?
– Co takiego?
– Dziękuję – powiedziała cicho.
Mruknął coś i gwałtownie ruszył, gdy tylko zatrzasnęła drzwi. Maryanne uśmiechnęła się do siebie.
Kiedy stanęła na progu swojego mieszkania, uderzył ją kontrast między tym przestronnym, lśniącym, elegancko urządzonym wnętrzem, a jej przyszłym domem. Przychodziło jej do głowy mnóstwo pomysłów. Oczami wyobraźni widziała zmiany, które przeobrażą to ponure, szare i zaniedbane miejsce. Z rosnącym podnieceniem planowała niezbędne prace. Jeszcze nigdy nie miała przed sobą takiej próby. Podświadomie czuła, jaką radość sprawi jej przekształcenie tego obcego miejsca we własny dom, zwłaszcza przy jej ograniczonych możliwościach finansowych.
Zresztą nie to było jej największym zmartwieniem. Najtrudniejsza rzecz to powiadomienie rodziców o rezygnacji z pracy. Z góry mogła przewidzieć ich reakcję.
Miała wrażenie, że telefon przyciąga ją do siebie. Powoli, z głębokim westchnieniem, skierowała się w jego stronę. Zacisnęła palce na słuchawce. Zamknęła oczy i pospiesznie, bojąc się, że w ostatniej chwili się wycofa, wykręciła numer.
Niemal natychmiast w słuchawce rozległ się głos matki.
– Właśnie siedzę przy biurku – wyjaśniła. Była wyraźnie zadowolona z telefonu córki. – Co słychać w Seattle? Ciągle jesteś tak zachwycona tym miastem?
– Nawet bardziej niż na początku – odpowiedziała bez zastanowienia Maryanne. Nie dodała tylko, że to za sprawą Kramera.
– Cieszę się z tego, kochanie, ale wiesz, okropnie za tobą tęsknię.
– Przecież już od lat nie mieszkamy razem – przypomniała jej Maryanne.
– No tak, ale teraz to co innego. Kiedy mieszkałaś na Manhattanie, mogłyśmy umawiać się na lunch, a teraz jesteś tak daleko.
– Tu jest przepięknie. Nie mogę się doczekać, kiedy mnie odwiedzicie. – Byle tylko niezbyt szybko, modliła się w duchu.
– Może przyjedziemy na wiosnę. Wiesz, przerażają mnie te ciągłe deszcze.
– Ależ, mamo! W Nowym Jorku pada znacznie więcej!
– Wiem, kochanie, ale tu deszcz trwa najwyżej parę dni, a w Seattle pada tygodniami. Tak przynajmniej mówią.
– Nie jest tak źle. – Zwykle była tak zajęta, że nie zwracała uwagi na pogodę. Zebrała się na odwagę.
– Dzwonię, bo chciałam wam coś powiedzieć.
– Zakochałaś się na śmierć i życie i wychodzisz za mąż.
Mama nie mogła doczekać się wnuków. Bracia byli o kilka lat młodsi, więc nie można było na nich liczyć. Odkąd skończyła college, ciągle poznawano ją z odpowiednimi młodymi ludźmi.
– Nie, to nic takiego – nagle straciła odwagę. Ścisnęła kciuki. – Dostałam specjalne zlecenie... z gazety...
– kłamstwo uwięzło jej w gardle.
– Specjalne zlecenie?
Musiała nagiąć prawdę do sytuacji, choć robiła to wbrew sobie. Nie miała innego wyjścia. Gdyby się dowiedzieli, że została sprzątaczką, ich reakcja byłaby jeszcze gorsza niż Kramera. Sama wiedziała, że nie jest to wymarzona ani nawet świetnie płatna posada, ale przecież zanim wyrobi sobie nazwisko, musi z czegoś żyć.
– Co to za zlecenie?
– To ma związek z pracą.
Lepiej niech myślą, że ma to coś wspólnego z gazetą. Czuła się fatalnie, że wprowadza matkę w błąd, ale z drugiej strony nie miała odwagi wyznać prawdy. Pocieszała się myślą, że za miesiąc czy dwa pokaże im swoje opublikowane artykuły.
– Czy to coś niebezpiecznego?
– Och nie, skądże! – roześmiała się z przymusem.
– Ale to potrwa kilka tygodni, więc na razie nie będę przysyłać wam swoich felietonów. Chciałam was o tym uprzedzić, żebyście się nie denerwowali, że się nie odzywam.
– Będziesz podróżować?
– Trochę. – Wolała nie mówić, że cała podróż to zaledwie kilka ulic. – Odezwę się, kiedy już wszystko się wyklaruje.
– Nie będziesz mogła telefonować? – W głosie matki usłyszała zaniepokojenie.
W każdym razie nie tak często jak dotychczas, pomyślała z żalem Maryanne.
– Oczywiście, że zatelefonuję – zapewniła ją pospiesznie. Ciągle jeszcze nie umiała odnaleźć się w nowej roli. Może jednak mama jej zaufa.
– Skoro już mówimy o twoich artykułach, to powiedz mi, co się dzieje z tym okropnym reporterem, który tak się ciebie ostatnio czepiał?
– Okropnym reporterem? – powtórzyła niepewnie Maryanne. – Ach, już wiem – oświeciło ją. – Chodzi ci o Kramera?
– On tak się nazywa? Mam nadzieję, że przestał wykorzystywać swoją rubrykę do ataków na ciebie?
– To była tylko zabawa, mamo. – To prawda, że doprowadzał ją do szału, ale teraz sama chciała o tym zapomnieć. – Zaprzyjaźniliśmy się. Mówiąc szczerze, nawet go polubiłam.
– Zaprzyjaźniliście się... – powtórzyła powoli matka. – Ale on chyba nie jest żonaty, co? Chyba wiesz, że kiedy ja i twój ojciec zaczęliśmy się spotykać...
– Ależ mamo, przestań. Nie ma potrzeby, żeby snuć takie porównania.
– Ale odpowiedz mi. Jest żonaty czy nie?
– Nie. Jest po trzydziestce i bardzo przystojny.
– Podoba ci się, co?
Nie wiedziała, czy dobrze zrobi, jeżeli odpowie twierdząco, ale właściwie i tak już się zdradziła.
– Tak. Trochę. Da się lubić, chociaż w wielu sprawach mamy inne zdanie. Jest bardzo zdolny. Jego artykuły nie tylko bawią, ale zmuszają do zastanowienia. Ma interesujące poczucie humoru.
– Na to wygląda. Umówił się z tobą?
– Jeszcze nie.
Ale tak się stanie, przeczuwała to w głębi duszy.
– Poczekaj trochę, daj mu czas – matka zniżyła głos. Intensywnie zastanawiała się nad tym, co usłyszała. – Zanim się rozłączymy, opowiedz mi jeszcze coś o tym twoim zadaniu.
Rozmawiały jeszcze kilka minut. Maryanne udało się wymijająco odpowiedzieć na wszystkie pytania. Czuła niesmak do siebie. Jedyną pociechą było przekonanie, że robi to dla ich dobra. Gdyby rodzice dowiedzieli się prawdy, rozchorowaliby się ze zgryzoty. Ale przecież nie może przez całe życie być ich małą dziewczynką. Musi sama decydować o sobie i pokazać, że da sobie radę. Po raz pierwszy spróbować własnych sił, bez ojca, stojącego za nią i przepłacającego sędziów.
Kramer nie odezwał się przez kilka kolejnych dni. Maryanne już zaczęła się niepokoić. W gazecie miała pracować do końca tygodnia, a od poniedziałku zaczynała pracę w agencji. Jej stanowisko miała objąć Carol. Maryanne usłyszawszy o tym ucieszyła się z całego serca, choć po minie kierownika wiedziała, że Carol nie zawdzięcza nowego miejsca jej rekomendacji.
– Wiesz, ciągle się zastanawiam, czy dobrze robisz – martwiła się Carol, kiedy ostatniego dnia razem jadły lunch.
– Ale ja jestem tego pewna i to jest najważniejsze!
– zapewniła ją Maryanne. – Dlaczego wszyscy przewidują, że skręcę sobie kark?
– To nie jest tak.
– A jak? – upierała się Maryanne. – Kramer też ciągle coś mruczy do siebie, odkąd mu powiedziałam, że zmieniam prace i mieszkanie.
– I ma powody! – wybuchnęła Carol. – To wszystko przez niego! Jesteś naprawdę świetną dziewczyną. Nie rozumiem, jak możesz zadawać się z kimś takim jak on!
Miała niejasne przeczucie, że Carol nie mówi tego powodowana lojalnością wobec ich gazety.
– Z kimś takim jak on? Czyżbym czegoś nie wiedziała o najpopularniejszym dziennikarzu w tym mieście?
– To fakt, że jest bardzo zdolny i błyskotliwy, ale nie znoszę jego sposobu bycia. Do wszystkich odnosi się z taką pogardą. Chwilami aż ma się ochotę potrząsnąć nim, żeby się opamiętał.
– Przyznaję, że bywa cyniczny.
– To jeszcze nie wszystko. Najgorsze jest to, że swoim wdziękiem potrafi tak oczarować, że każdy wybacza mu jego zachowanie. Chciałabym choć przez chwilę pobyć z nim sam na sam, żeby zobaczyć, jaki jest naprawdę. Przecież nie miał żadnego powodu, żeby wypisywać te brednie o tobie w tym swoim artykule. I zobacz, do czego doprowadził!
Maryanne też chętnie zostałaby z nim sam na sam, chociaż z zupełnie innych powodów niż Carol. Mimowolnie uśmiechnęła się do siebie na tę nieoczekiwaną myśl.
– Tylko że tym razem jego słowa odwróciły się przeciwko niemu – ciągnęła Carol.
– Wszystko, co napisał, jest prawdą.
Wprawdzie nie musiał informować o tym tysięcy czytelników, ale generalnie miał rację.
– Zresztą nie martwię się o Kramera, ale o ciebie – Carol opuściła wzrok na trzymaną w ręku kanapkę.
– Niepokoi mnie ten dziwny błysk w twoich oczach, kiedy o nim mówisz.
Maryanne szybko uciekła wzrokiem.
– Mylisz się. Jesteśmy znajomymi, nic poza tym.
– Może dla niego to zwykła znajomość, ale obawiam się, że dla ciebie to coś więcej. Żebyś tylko nie zakochała się w tym łotrze.
– Zwariowałaś? Przecież dopiero co go poznałam.
– Westchnęła, patrząc w utkwione w nią oczy koleżanki. – On mnie intryguje – wyznała. – Ale od tego daleka droga do zakochania.
– Martwię się o ciebie, Maryanne. I to nie tym, że będziesz sprzątać biura czy mieszkać w Capitol Hill, ale że możesz się w nim zakochać.
Maryanne przełknęła ślinę.
– Kramer jest znanym i cenionym dziennikarzem. Nawet gdybym się w nim zakochała, choć daleka jestem od tego, to co w tym złego?
– Bo ty jesteś dobra i wrażliwa, a on... – urwała i zapatrzyła się w przestrzeń – on ma w sobie tyle pogardy.
– Ale pod tym jego szorstkim obejściem kryje się złote serce – zażartowała Maryanne. – Przynajmniej mam taką nadzieję.
– Możliwe, ale szczerze w to wątpię – odrzekła Carol.
– Naprawdę doceniam jego talent, ale nie podoba mi się jego stosunek do świata. Na niczym mu nie zależy.
A jej właśnie to najbardziej imponowało. Wprawdzie to, co powiedziała o nim Carol było prawdą, ale jego cynizm był tylko maską.
Została nieco dłużej, żeby pożegnać się z kolegami z pracy. Większość szczerze żałowała jej odejścia. Początkowa niechęć, z jaką ją przyjęto, szybko ustąpiła. Doceniono ją, zjednała sobie nawet najbardziej sceptycznych.
W drodze powrotnej, pod wpływem jakiegoś impulsu, wpadła do restauracji, w której parę dni temu była z Kramerem. Miała nieśmiałą nadzieję, że może go tam spotka. Serce podeszło jej do gardła, kiedy dostrzegła go siedzącego przy stoliku koło okna. Był tak pochłonięty lekturą książki, że nie zauważył jej przyjścia.
Podeszła do niego i, nie czekając na zaproszenie, usiadła naprzeciwko.
– Cześć! – powiedziała, zniżając głos do szeptu. – Znów jestem, żeby cię dręczyć.
Z ociąganiem podniósł oczy znad książki. Kolejna powieść z dreszczykiem.
– Co ty tu robisz?
– Szukam cię.
– Po co? Znów chcesz wystawiać na próbę moją wytrzymałość? Masz jakieś nowe pomysły? Co powiesz na spacer po linie rozciągniętej między drapaczami chmur? To by ci chyba pasowało?
– Nie odzywałeś się od kilku dni. – Umilkła, mając nadzieję, że Kramer podejmie rozmowę. – Nie wiem, co powinnam zrobić w sprawie tego mieszkania. Może podpisać umowę, wpłacić kaucję czy coś takiego.
– Annie...
– Przecież ja nawet nie znam adresu. Byłam tam tylko raz, z tobą.
– Powiedziałem ci już, żebyś się o to nie martwiła.
– Ale nie chcę, żeby ktoś mnie uprzedził.
– Nie bój się.
Odłożył książkę. W tej samej chwili nadeszła kelnerka z kartą i szklanką wody. Maryanne poznała ją.
– Cześć, Barbaro! Co dzisiaj polecacie? Pan Adams jest mi winien obiad, więc skorzystam z okazji.
Spodziewała się, że Kramer zaraz zapyta, o czym ona mówi, ale chyba przypomniał sobie swoją obietnicę i nie odezwał się ani słowem.
– Gołąbki i do wyboru: zupa albo zielona sałata – odrzekła Barbara, szykując się do zapisania zamówienia.
Maryanne szybko przebiegła wzrokiem kartę.
– Poproszę cheeseburgera i koktajl czekoladowy.
– Dopilnuję, żeby podano to razem z zamówieniem pana Adamsa – Barbara uśmiechnęła się do niej.
– Dziękuję – odwzajemniła uśmiech oddając kartę.
– Dzisiaj zakończyłam pracę w gazecie – oświadczyła Kramerowi, kiedy Barbara odeszła.
– Jeszcze raz cię pytam: czy naprawdę nie chcesz się z tego wycofać? Do diabła, nawet przez myśl mi nie przeszło, że zdecydujesz się na to mieszkanie. Ale z ciebie uparta baba!
– Oczywiście, że biorę to mieszkanie.
– Tak właśnie myślałem. – Przymknął oczy. – Co powiedzieli w redakcji, kiedy zrezygnowałaś z pracy u nich?
– Nic.
Odwróciła wzrok i zapatrzyła się w okno.
– Nic? – zapytał unosząc brew.
– A co mieli powiedzieć?
Udawała, że nie zauważa powątpiewania w jego oczach. Nie ma co, oszukiwanie przychodzi jej z coraz większą łatwością. Chociaż ciągle czuje się nieswojo na samo wspomnienie rozmowy z mamą.
Kramer przeciągnął ręką po twarzy.
– To chyba znaczy, że nic im nie powiedziałaś, co? Nadal upierasz się przy roli Kopciuszka.
– A ty chyba koniecznie chcesz być moją niedobrą macochą.
Milczał przez dłuższą chwilę.
– Czy przypadkiem w tej bajce Kopciuszek nie zostaje zamknięty w szafie dla własnego dobra?
– Co? – zdumiała się. – Czyżbyś miał takie plany w stosunku do mnie?
– Przestań mnie prowokować.
– Mógłbyś okazać trochę więcej wiary we mnie.
– Ależ wierzę w ciebie. Jestem pewien, że na kolejne kilka miesięcy, kiedy będziesz się sprawdzać, moje życie zamieni się w piekło. O Boże, co mnie podkusiło, żeby napisać ten przeklęty artykuł! Nie ma chwili, żebym tego nie żałował!
– Ale...
– A teraz przeprowadzisz się do mieszkania obok mnie. Wspaniale. Nic lepszego nie mógłbym sobie wymarzyć. Nie będę miał już ani chwili spokoju.
– Co ty opowiadasz! – wykrzyknęła. – A poza tym, przecież to ty znalazłeś mi to mieszkanie. Nie miałam zamiaru cię prześladować.
– Byłem pewien, że nie zechcesz tam mieszkać. A teraz nie będę miał ani chwili dla siebie. Oboje to wiemy. – Oczy mu pociemniały. – Nie żartowałem, kiedy mówiłem, że przez ciebie zaczną się dla mnie kłopoty.
– W porządku – starała się nie okazać, jak bardzo zabolały ją jego słowa. – Już rozumiem. Pewnie specjalnie postarałeś się, żeby to mieszkanie zrobiło jak najgorsze wrażenie. Nie denerwuj się, znajdę sobie coś innego. I jak najdalej od ciebie.
Zerwała się od stolika i niemal wpadła na Barbarę.
– Co będzie z cheeseburgerem?
– Proszę go zapakować i oddać panu Adamsowi. – Popatrzyła na Kramera. – Odechciało mi się jeść.
Nieproszone łzy nabiegły jej do oczu. Zła na Kramera i wściekła na siebie, że poczuła się tak dotknięta, wybiegła na ulicę. Zaczynało się ściemniać, ale nie zwracała na to uwagi. Szła w kierunku nadbrzeża. Może szybki marsz rozładuje jej złość.
Nie przejęła się, kiedy usłyszała za sobą czyjeś kroki. Gwałtowny podmuch wiatru uderzył ją w twarz, otuliła się szczelniej płaszczem i mocniej wcisnęła ręce w kieszenie.
Dlaczego wszyscy tak się o nią martwią? Najpierw Carol, a teraz ten! Zupełnie, jakby potrzebowała niańki! Bolała ją urażona duma.
Dopiero po chwili dostrzegła idącego obok niej Kramera. Przez długi czas nie odzywał się do niej. Byli już w połowie drogi, kiedy wreszcie otworzył usta.
– Nie chcę, żebyś szukała innego mieszkania.
– To najlepsza rzecz, jaką mogę zrobić. Dopiero co lamentował, że ma przez nią same kłopoty i że zatruje mu życie, jeśli zamieszka obok niego. Jeśli o nią chodzi, mogą mieszkać na dwóch końcach miasta. I tak właśnie będzie.
– To nie jest dobre wyjście – upierał się.
– Jest.
Odwrócił się i ujął ją za ramiona.
– Mieszkanie jest wysprzątane i czeka na ciebie. Jest w dobrej dzielnicy, a komorne jest umiarkowane. Za to, co będziesz zarabiać, nie znajdziesz nic lepszego.
– Ale ty będziesz mieszkał za ścianą!
– Wiem.
– Nie chcę mieć za sąsiada kogoś, dla kogo jestem utrapieniem – naburmuszyła się. – Poza tym nadal jesteś mi winien obiad.
– Powiedziałem tylko, że wraz z tobą zaczęły się moje kłopoty. Nie mówiłem, że jesteś utrapieniem.
– Mówiłeś.
– Powiedziałem tylko, że odbierzesz mi spokój...
– No właśnie.
– – Spokój ducha – dokończył. Przymknął oczy i westchnął głęboko. – Odbierzesz mi spokój ducha.
Nie była pewna, czy dobrze zrozumiała. Popatrzyła na niego badawczo, zaskoczona jakimś dziwnym błyskiem, który przemknął w jego spojrzeniu.
– Co to ma za znaczenie, czy będziesz mieszkać za ścianą, czy na drugim końcu miasta? I tak już nie mam spokoju. – Zniżył głos do szeptu. – Skończył się w chwili, gdy cię ujrzałem.
– Nie rozumiem – wpatrywała się w niego zdumiona.
– Nic nie wiesz, co? – wyszeptał. Wsunął palce w jej włosy i bardzo powoli przysunął do niej twarz. Serce jej zamarło. – Boże chroń mnie przed tymi rudowłosymi niewiniątkami!
Ledwie dokończył te słowa. Przyciągnął ją do siebie i z westchnieniem, może żalu, a może radości, odszukał jej usta. Całował ją czule i łagodnie, i mimo złości i jeszcze dźwięczących w uszach jego słów, poczuła, że topnieje w jego ramionach.
Położyła dłonie na jego piersi, objęła za szyję. Przytuliła się do niego. Znalazła w nim ciepło i oparcie.
Przygarnął ją jeszcze mocniej, objął w talii i niemal uniósł w górę. Znów westchnął, a może to ona? Nic nie było ważne. Istnieli tylko oni i to cudowne uczucie, że ktoś ją kocha i troszczy się o nią.
Nieraz się całowała. Było to przyjemne, ale jeszcze nigdy nie było tak jak teraz. Zdawało się jej, że płonie żywym ogniem.
– Widzisz teraz, co miałem na myśli – wyszeptał Kramer. – Naprawdę zaczęły się kłopoty.
Maryanne zatrzymała się przed drzwiami nowego mieszkania. Mocno ścisnęła klucze trzymane w ręku. Teraz, kiedy wyprowadziła się z centrum, nie była już tak przekonana, że dobrze robi, jak na początku swojej wielkiej przygody.
Po chwili, ciężko dysząc i sapiąc z wysiłku, dołączyła do niej Carol. Oparła się o ścianę i z trudem łapała powietrze.
– Czy tu nie ma windy? – wykrztusiła, kiedy wreszcie mogła wydobyć z siebie głos.
– Akurat jest zepsuta.
– Zawsze tak mówią.
Maryanne skinęła głową, nie słuchając utyskiwań przyjaciółki. Serce podeszło jej do gardła, kiedy włożyła klucz do zamka i przekręciła go. Pchnęła oporne drzwi. Było dokładnie tak, jak zapamiętała: zniszczony parkiet, masywne wypłowiałe meble, sprzęty kuchenne niemal nadające się do muzeum. Ale nie widziała tego.
Zaczynało się jej nowe życie.
Podeszła prosto do okna i wyjrzała na dwór.
– Słuchaj, stąd będę miała wspaniały widok na park! – zawołała w stronę Carol. Nie zauważyła tego wcześniej. – Nie wiedziałam, że park jest tuż obok. – Odwróciła się do niej. Carol stała jak przymurowana i wpatrywała się w nią z niedowierzaniem połączonym z przerażeniem. – Co się stało?
– O Boże – wyszeptała przyjaciółka. – Naprawdę chcesz tu mieszkać?
– Tu nie jest tak źle – uśmiechnęła się Maryanne, uważnie rozglądając się wokół. – Mam mnóstwo pomysłów, jak urządzić to mieszkanie. Przede wszystkim trzeba je pomalować na jakiś jasny, wesoły kolor.
– Ono jest co najmniej o połowę mniejsze niż to poprzednie. A jak tam ten twój sąsiad? – zapytała z niechęcią Carol. – To on jest wszystkiemu winien. Mógłby przynajmniej zaofiarować się z jakąś pomocą.
Maryanne wyprostowała się, strząsnęła kurz z dłoni i odwróciła wzrok.
– Nie prosiłam go o to. Właściwie nawet nie wiem, czy znał termin mojej przeprowadzki.
Unikała mówienia o Kramerze. Nie zamieniła z nim ani słowa od tamtej nocy, kiedy... ją pocałował. Klucze i umowę wynajmu zostawił jej u portiera. Z jego zachowania wysnuła jedyny logiczny wniosek – nie chce jej więcej widzieć.
Pewnie był zły o to, co wtedy zaszło. Nie wiedziała, co o tym sądzić. Sama przez dwie noce nie mogła zmrużyć oka. Prześladował ją obraz obejmującego ją Kramera. Nie mogła zapomnieć jego pochmurnej miny, kiedy przestał ją całować. Próbował zbagatelizować to, co się stało. Ale jego oczy mówiły coś innego.
– Proszę pani, czy to tutaj mieliśmy przynieść te rzeczy? – rozległo się nieoczekiwane pytanie.
Na progu stał może czternastoletni chłopiec, trzymający przed sobą kartonowe pudło.
– Tak – odrzekła, rozpoznając swój pakunek.
– Skąd wiedziałeś, gdzie to przynieść?
– To pan Adams. Obiecał, że zagra z nami w koszykówkę, jeśli pomożemy rozładować samochód.
– Ach tak. Dziękuję. – Poczuła dziwną radość, że o niej pomyślał. – Jestem Maryanne Simpson.
– Miło panią poznać. Gdzie mam to postawić?
– Tutaj, w rogu kuchni... – Nie skończyła mówić, kiedy weszli kolejni chłopcy z pudłami.
Wyminęła ich i zbiegła na dół. Na parkingu Kramer wyjmował pudła z furgonetki Carol i podawał je chłopcom. Dostrzegł ją dopiero wtedy, kiedy podeszła już całkiem blisko. Zamilkł i zmarszczył brwi.
– Część! – powiedziała nieśmiało. – Przyszłam ci podziękować.
– Nie powinnaś tak zostawiać samochodu – burknął, nie zmieniając wyrazu twarzy. – Każdy mógł przyjść i zabrać sobie, co mu się żywnie podobało.
– Jesteśmy tu dopiero parę minut.
– Jesteście?
– Jest ze mną Carol Riverside. Jeszcze nie doszła do siebie po wejściu na górę. Nie wiesz przypadkiem, kiedy naprawią windę?
– Nieprędko.
Kiwnęła głową. Jeśli myśli, że ją zniechęci, to się zdziwi. Spokojnie może wchodzić na trzecie piętro po schodach! W dodatku potraktuje to jako gimnastykę. Jeszcze nie tak dawno sporo płaciła za możliwość chodzenia do klubu sportowego, żeby się trochę poruszać.
Kramer znów zaczął dyrygować chłopcami. Kolejne pudełka znikały z samochodu.
– Dlaczego nie skorzystałaś z usług firmy przeprowadzkowej?
– Żartujesz? – Zaśmiała się. – To dobre dla bogatych.
– Czy to już wszystko, czy musisz jechać jeszcze raz po resztę?
– – Wszystko. Pozostałe rzeczy oddałam na przechowanie. To tylko kilka dolarów miesięcznie. Wiesz, teraz muszę się liczyć z pieniędzmi.
Spojrzał na nią z ukosa.
– Kiedy zaczynasz pracę w agencji?
– W poniedziałek rano.
– Jeśli naprawdę upierasz się przy tej pracy – zaczął, wziąwszy się pod boki – to zanim zaczniesz, poproś o podwyżkę.
– Ależ co ty mówisz! – zaoponowała. – Nie mogę tego zrobić.
– Nie wyżyjesz z tego, choćbyś nie wiem jak się starała. – Zwinnie wskoczył do furgonetki. – Czy przynajmniej raz posłuchasz mojej dobrej rady?
– Słucham, ale mam inne zdanie na ten temat. Przestań się wreszcie o mnie martwić, dobrze? Nic mi się nie stanie, poradzę sobie. Zwłaszcza kiedy gazety zaczną kupować moje artykuły.
– Chcę tylko, żebyś sobie uświadomiła, że nie jestem rycerzem z bajki. I nie licz na to, że za każdym razem rzucę ci się na ratunek!
– Chyba masz za dobre zdanie o sobie, skoro sądzisz, że przyjęłabym twoją pomoc!
Chociaż chciała, nie potrafiła się na niego złościć. Wprawdzie stale ją pouczał i udawał, że ona nic go nie obchodzi, ale jednocześnie rozładowywał jej bagaże i to dzięki niemu nie musiała sama nosić wszystkiego na górę. Zaprzeczał temu, ale zachowywał się dokładnie jak rycerz z bajki.
Dopiero kiedy dwie godziny później została sama w nowym mieszkaniu, stanęła na środku i zastanowiła się nad swoją sytuacją. Rozejrzała się po swoim nowym domu. Cała podłoga była zastawiona kartonami. Przede wszystkim musi to wszystko rozpakować i poustawiać na miejsce.
Carol, Kramer i chłopcy z sąsiedztwa naprawdę jej pomogli, ale teraz była zdana na siebie. Miała mnóstwo pomysłów – pomaluje ściany, rozwiesi obrazy, kupi jakieś rośliny. Może w ten sposób całkowicie przeobrazi to wnętrze.
Zapadł już zmrok, kiedy skończyła rozpakowywać pudła. Była tak zmęczona i głodna, że nie mogła się zdecydować, co zrobić. Nie miała siły zejść na dół, żeby kupić sobie coś do jedzenia, ale jednocześnie czuła, że głód nie pozwoli jej zasnąć. Wpadła w rozterkę.
W końcu stwierdziła, że poprzestanie na suchych płatkach kukurydzianych. W tej samej chwili rozległo się pukanie do drzwi. Kiedy je otworzyła, na progu ukazał się Kramer. Był w szarych dresowych spodniach i wilgotnym od potu podkoszulku. Pod pachą trzymał piłkę do koszykówki, a w ręku ściskał dużą papierową torbę.
– Nigdy nie otwieraj drzwi bez upewnienia się, kto przyszedł – rzucił na przywitanie i wszedł do środka. Opuścił piłkę na kanapę, a torbę, najwyraźniej z jedzeniem wziętym na wynos z restauracji, położył na stoliku. – Ten łańcuch nie wisi tu sobie a muzom. Używaj go.
Maryanne nie ruszyła się z miejsca. Oszołomił ją smakowity aromat hamburgerów i frytek.
– Tak, wasza wysokość.
– Daj spokój. Jestem ledwie żywy po tym uganianiu się za piłką. Jestem na to za stary. Na szczęście udało mi się przebiegłością nadrobić swoje lata.
– Widzę – mruknęła zamykając drzwi. Na wszelki wypadek, żeby uniknąć kolejnych pouczeń, zamknęła je na łańcuch.
Kramer osunął się na kanapę, oparł głowę o poduszkę i przymknął oczy.
– Gdybyś naprawdę był taki przebiegły, tobyś się wykręcił od tego latania za piłką z chłopcami dwadzieścia lat młodszymi od ciebie – powiedziała z roztargnieniem Maryanne. Nie mogła oderwać oczu od torby, leżącej na porysowanym stoliku.
Kramer wyprostował się i skrzywił z bólu.
– Pomyślałem sobie, że pewnie zgłodniałaś.
Przysunął do siebie torbę, wyjął zawiniętego w serwetkę hamburgera i wyciągnął rękę w jej stronę. Sam wziął drugą porcję. Rozstawił dwa kartonowe pudełka z frytkami i dwie puszki napoju.
Maryanne usiadła na kanapie. Z głodu zaburczało jej w brzuchu.
– Lepiej uważaj – ostrzegła Kramera. – Coraz bardziej zaczynasz przypominać rycerza z bajki.
– Możesz sobie tego nie wmawiać.
Była zbyt wygłodzona, żeby się z nim spierać. Rzuciła się na jedzenie. Hamburger i frytki zniknęły w mgnieniu oka. Zadowolona, z westchnieniem rozparła się na kanapie.
– Przyszedłem, bo uważam, że powinniśmy wyjaśnić sobie parę rzeczy – zaczął Kramer. – Chciałbym ustalić zasady.
– Dobrze – zgodziła się, choć w głębi duszy przeczuwała, o co mu chodzi. – Już przecież ci obiecałam, że nie będę cię prześladować.
– W porządku. Ja też zamierzam schodzić ci z drogi.
– To świetnie. – Nie była tym zachwycona, ale nie miała wyboru. – Coś jeszcze?
Zawahał się. Pochylił się i oparł ręce na kolanach.
– Tak, jeszcze jedno – popatrzył na nią ponuro. – Uważam, że to nie powinno się więcej powtórzyć... chodzi mi o pocałunki.
Zapadła cisza. Maryanne nie była pewna, czy dobrze go zrozumiała.
– Wiem, że to trochę niezręcznie dyskutować na ten temat – Kramer starał się mówić beznamiętnie – ale poruszam tę sprawę dla twojego dobra.
– Miło mi to słyszeć. – Sporo wysiłku kosztowało ją powstrzymanie się od przewrócenia oczami.
Skinął głową i odchrząknął. Po jego minie widziała, że wcale nie był taki niewzruszony, za jakiego chciał uchodzić.
– Sama wiesz, że nie jesteśmy sobie obojętni – ciągnął, nie patrząc na nią. – Im prędzej to sobie wyjaśnimy, tym mniej będzie potem powodów do nieporozumień. Ostatnia rzecz, jakiej bym sobie życzył, to żebyś się we mnie zakochała.
– Ach tak! – wykrzyknęła, gwałtownie wyrzucając w górę ramiona. Tym razem posunął się tak daleko, że nie mogła darować sobie małej złośliwości. – W takim razie między nami wszystko skończone! Skoro odmawiasz mi swego serca i duszy, odchodzę w tej chwili!
– Do diabła, Annie, nie czas teraz na żarty!
– A komu w głowie żarty? – zapytała melodramatycznie. – Od pierwszej chwili, kiedy przestąpiłam próg stacji radiowej i ciebie tam ujrzałam, zrozumiałam, że nie mam po co żyć, jeśli nie zakosztuję smaku twoich ust.
– Jeżeli masz zamiar tak to traktować, to lepiej zapomnij o tej rozmowie. – Wstał, zebrał papiery po jedzeniu i wcisnął je do torby, niemal ją rozrywając.
– Spodziewałem się, że możemy porozmawiać ze sobą jak ludzie dorośli, ale widocznie się przeliczyłem.
– Nie trać formy – powstrzymała go Maryanne, starając się zapanować nad uśmiechem. – Usiądź i poczekaj, zanim zrobisz coś, czego będziesz żałował.
– Wprawdzie sama nie miała pojęcia, o co jej chodziło, ale zabrzmiało to przekonująco.
Mruknął coś do siebie i zapatrzył się w ciemniejące okno.
Maryanne podniosła się. Bolały ją wszystkie mięśnie.
– Więc ustalamy, że trzymamy się od siebie z daleka. A możesz mi powiedzieć, skąd przyszedł ci do głowy pomysł, że chciałabym, żebyś znów mnie pocałował?
Powoli wygiął usta w uśmiechu.
– Mężczyzna zawsze czuje takie rzeczy. A najbardziej boję się tego, że zaczniesz wyobrażać sobie nie wiadomo co. Dlatego z góry ci oświadczam, że między nami nie ma mowy o niczym. Rozumiesz?
– Uważasz, że bujam w obłokach?
– Właśnie. Jesteś słodkim, upartym dzieckiem, żyjącym w wyidealizowanym świecie, ale jednocześnie bardzo naiwnym. Wystarczył jeden pocałunek, żeby to zrozumieć. Nie chcę, żebyś wlepiała we mnie te swoje błękitne oczy i marzyła o dzieciach i ogródku okolonym białymi sztachetkami. Oboje krańcowo się od siebie różnimy. Ty pochodzisz z bogatej rodziny...
– Przestań! – przerwała mu. – To nie ma nic do rzeczy. Jeśli już szukasz wymówek, to znajdź coś innego.
– Nie chodzi o wymówki. Chcę tylko, żeby nikogo z nas nie zaczęło kusić, by jednak spróbować, bo z góry wiem, że nic z tego nie będzie. A jeśli szukasz kogoś, kto uświadomi ci, co to znaczy być kobietą, to rozejrzyj się za kimś innym.
Poczuła się tak, jakby wymierzył jej policzek.
– No tak, to oczywiste, że ktoś z takim doświadczeniem jak ty ma wymagania. – Była tak wściekła, że nie mogła ustać w miejscu. – A skoro tak bardzo obawiasz się, że mogę się w tobie zakochać, to zapewniam cię, że możesz spać spokojnie. I to raczej ty powinieneś uważać, żeby przypadkiem nie zakochać się we mnie!
Z każdym słowem wracała jej pewność siebie. Ależ on był bezczelny! Jeśli nawet przez moment jej się podobał, to czar prysł, gdy tylko stanął na jej progu i otworzył usta.
– Nie oszukuj się – odrzekł Kramer. – Już jesteś na dobrej drodze do zakochania. Poznaję to po twoich oczach.
Szybko spuściła wzrok. Carol też powiedziała coś podobnego.
Odkręciła się na pięcie, szukając jakiejś ciętej repliki. Ale nim zdążyła otworzyć usta, niespodziewanie poczuła mocny, przeszywający ból w szyi. Łzy napłynęły jej do oczu, złapała się za kark.
Kramer rzucił się do niej.
– Co się stało?
– Nic – wydusiła, niezdarnie wlokąc się do kanapy. Usiadła nieruchomo, nie rozluźniając uchwytu. Dopiero po chwili spróbowała lekko poruszyć głową. Znów ją zabolało.
– Annie – Kramer osunął się przed nią na kolana. – Co ci jest?
– Nie wiem. Chyba jakoś źle się poruszyłam. Poczuła na szyi jego ręce.
– Czy to jakiś skurcz?
– Chyba tak. To przez ciebie, rozśmieszyłeś mnie. Delikatnie masował jej napięte mięśnie.
– Nic mi nie będzie.
– Tak – wyszeptał. – Teraz zamknij oczy i rozluźnij się.
– Nie mogę.
Był tak blisko, że aż czuła bijące od niego ciepło. Jeszcze chwila, a zapomni o swoich zapewnieniach.
– Ależ możesz – upierał się Kramer.
Jego twarz była tuż obok jej. Nie przestawał łagodnie masować jej karku i barków, a jego dotyk budził jakieś nieznane, oszałamiające wrażenie, przepełniające ją od stóp po czubki palców.
Z westchnieniem nakryła dłońmi jego ręce. Chciała go powstrzymać, nim będzie za późno, nim bezwolnie przytuli się do niego czy zrobi coś równie bezsensownego.
– Przestań, proszę cię. Nie powinieneś tego robić.
– Wiem – odrzekł cicho. – Pamiętasz, co przed chwilą mówiłem?
– Że musimy się trzymać od siebie z daleka?
– Tak – odpowiedział ledwie słyszalnym głosem.
– Może zaczniemy dopiero od jutra, jak myślisz?
Z ogromnym trudem przychodziło jej zbieranie myśli.
– Sam wiesz, jak będzie najlepiej.
– Wiem – wyszeptał. – Ale w tej chwili to nie ma żadnego znaczenia.
Nie wiadomo kiedy jej ręce dotknęły jego muskularnego torsu. Pod palcami poczuła silne, napięte mięśnie. Serce waliło mu jak młotem.
Powoli pochylił się ku niej. Miała wrażenie, że trwa to całą wieczność. Zamknęła oczy, z piersi wyrwał się jej cichy jęk. Tym razem dotyk jego ust był inny, niż pamiętała. Nie przestawał jej całować. Budził w niej dzikie pragnienia, ale nie posuwał się dalej. Może uznał, że kilka pocałunków nie jest czymś znaczącym, niczego nie zmieni.
Jakże się mylił. Chciała mu to powiedzieć, ale oderwał od niej usta i zaczął lekko dotykać wargami jej szyję, delikatnie błądził nimi po wrażliwej skórze. Zapomniała o bólu, poddawała się jego ustom, pragnęła już tylko tego, by znów całował ją tak jak w nocy na nadbrzeżu.
Kramer jęknął z głębi piersi, odgarnął pasmo włosów z jej twarzy i przywarł do jej ust.
Czuła, że przy nim na nowo budzi się do życia, że jak uśpiony pod śniegiem kwiat teraz rozkwita w promieniach wiosennego słońca.
Nieoczekiwanie oderwał od niej usta. Popatrzył jej prosto w oczy. Nic nie powiedział.
Odsunął się i wstał gwałtownie.
– Kramer – zawołała cicho, przerażona, że odejdzie i zostawi ją bez słowa.
Popatrzył na nią. W jego oczach zobaczyła żal przemieszany ze współczuciem.
– Jesteś taka zmęczona, że ledwie trzymasz się na nogach. Idź do łóżka i zapomnijmy o tym, co się stało. Zgoda?
Była tak zdumiona, że zdołała tylko kiwnąć głową. Może on potrafi o tym zapomnieć, ale ona na pewno nie.
– Zamknij dobrze drzwi. I nigdy nie otwieraj, zanim nie upewnisz się, kto dzwoni. Tu nie ma portiera.
Znów skinęła głową. Podeszła do drzwi, otworzyła je i przytrzymała.
– Do diabła, Annie, nie patrz tak na mnie.
– Jak?
– Jak... – zaczął i urwał. Potrząsnął głową jakby zbierając myśli. Z westchnieniem ujął ją pod brodę. – Od jutra wszystko zaczniemy na nowo. Coś takiego już więcej się nie powtórzy.
Ale nawet mówiąc te słowa, pochylił się i lekko musnął jej usta.
Obudził ją stukot maszyny do pisania. To Kramer pracował za ścianą. Ziewnęła głośno i przeciągnęła się. Pierwszą noc w nowym mieszkaniu przespała kamiennym snem. Kanapa, która po rozłożeniu okazała się ogromnym łożem, była tak miękka, że niemal się w nią zapadła. Była zbyt zmęczona, by się tym przejąć.
Prawie przez cały dzień zza ściany dochodziło stukanie maszyny. Nie spodziewała się spotkania z nim, więc nie poczuła rozczarowania, że Kramer wcale się nie pokazał. Starał się jej unikać i udawało mu się to przez cały tydzień.
Maryanne dotrzymała umowy i też schodziła mu z drogi. Zaczęła pracę w agencji. Poza tym przygotowała trzy artykuły, często siedząc do późnej nocy.
Praca okazała się nadspodziewanie ciężka i męcząca. Przez trzy popołudnia w tygodniu sprzątała mieszkania. Z trudem powstrzymywała się, by ich właścicielom nie zostawić kartki z prośbą, by łaskawie zechcieli wstawiać do zlewu brudne naczynia, a rzeczy do prania chować do kosza na brudną bieliznę. Jeszcze nigdy w życiu nie pracowała tak ciężko. Pod koniec tygodnia miała połamane wszystkie paznokcie i zaczerwienione, popękane ręce.
W piątkowe popołudnie przypadkiem wpadła na zbiegającego po schodach Kramera. Właśnie wnosiła na górę zakupy.
– Annie. – Zatrzymał się na podeście. – Jak ci leci?
W pierwszej chwili nie wiedziała, co odpowiedzieć.
Czy pochwalić się, że doczyściła do połysku zapuszczony piekarnik? Czy opowiedzieć, ile czasu zajęło jej usunięcie z dywanu plamy po winie i że złamała przy tym dwa paznokcie? Miała tyle entuzjazmu, tyle pomysłów.
– Świetnie – skłamała. – Wszystko układa się wspaniale.
– Daj, pomogę ci.
– Dziękuję.
– Podała mu torbę z zakupami. Nie było tego wiele – tylko na tyle mogła sobie pozwolić. Na początku zapowiadało się zupełnie inaczej, miała takie plany... Rzeczywistość okazała się zupełnie inna.
– I jak, polubiłaś sprzątanie?
– Tak. – Zabawne, jak łatwo przychodziło jej kłamać. – To jest dla mnie czymś w rodzaju wyzwania.
Kramer uśmiechnął się z roztargnieniem.
– Miło mi to słyszeć. Dostałaś już wypłatę?
– Tak, dzisiaj.
Zwykle więcej wydawała na pralnię chemiczną. Niemal całą otrzymaną dziś sumę pochłonął zakup benzyny i jedzenia. Zostało jej tylko kilka dolarów. Ale jakoś sobie poradzi. Nie ma innego wyjścia.
Zatrzymał się przed wejściem do jej mieszkania.
– Słyszę, jak wieczorami piszesz na maszynie – powiedziała Maryanne, szukając w torebce kluczy.
– Pracujesz nad czymś szczególnym?
– Nie.
– Jak szybko piszesz? – popatrzyła na niego z ciekawością. – Osiemdziesiąt słów na minutę? Sto? Dlaczego nie zamienisz tej maszyny na komputer, jak wszyscy?
– Sześćdziesiąt na minutę, jeśli mam dobry dzień. A skoro już musisz wiedzieć, to lubię swoją maszynę. Wprawdzie stara, ale jest naprawdę dobra.
Wreszcie odszukała klucz. Poczuła jego wzrok na swoich dłoniach.
Nieoczekiwanie ujął ją za ręce.
– A teraz – zaczął stanowczo – powiedz mi, co ci się stało?
– Nic mi się nie stało! – zaprzeczyła gorąco i wyrwała rękę.
– Popatrz tylko na swoje paznokcie. Wszystkie są połamane.
– To nic takiego, przeżyję to – odrzekła lekceważąco, , choć w głębi serca opłakała każdy z nich. Jeszcze do niedawna wypielęgnowane paznokcie były jej dumą.
Przyjrzał się jej badawczo.
– Jest coś, czego nie chcesz powiedzieć.
– Chyba nie muszę się przed tobą spowiadać.
Złość zamigotała w jego oczach. Wyjął klucz z jej bezwolnych palców, otworzył drzwi i lekko popchnął ją do środka.
– Musimy porozmawiać.
– Wcale nie. – Postawiła na kuchennym blacie torbę z zakupami i odwróciła się do niego. – Słuchaj, dopiero co mówiłeś, że nie chcesz mieć ze mną nic wspólnego. Sam tak zdecydowałeś, więc teraz nie oczekuj ode mnie, że zacznę zanudzać cię swoimi sprawami.
Miała wrażenie, że jej nie słucha. Zaczął przechadzać się po pokoju, po chwili stanął przy oknie. Gwałtownie obrócił się ku niej i oskarżycielskim gestem wycelował w nią palec.
– Połamałaś sobie paznokcie przy myciu podłogi, tak? Na czym, do diabła, polega ta twoja praca?
Nie odpowiedziała od razu. Już wcześniej była zła, a teraz to jego niespodziewane zainteresowanie jej sprawami jeszcze bardziej ją rozzłościło.
– Już ci mówiłam, że nie potrzeba mi Anioła Stróża.
– Nie posłuchałaś mnie i poszłaś do tej idiotycznej pracy. Każdy głupi wiedziałby, że...
– Przestaniesz wreszcie zachowywać się tak, jakbyś to ty ponosił odpowiedzialność za to, co robię?
– Nic na to nie poradzę. Niestety, poczuwam się do odpowiedzialności za ciebie. Nie byłoby tego wszystkiego, gdyby nie ten cholerny artykuł. Naprawdę wolałbym wcale się do ciebie nie wtrącać, ale spójrz prawdzie w oczy: nie ma nikogo, kto by się o ciebie zatroszczył. I boję się, że wcześniej czy później ktoś zechce to wykorzystać.
Tym razem przeciągnął strunę. Podeszła do niego i z całej siły wbiła palec w jego pierś.
– Ile razy mam ci powtarzać, że jestem dorosła i sama o sobie decyduję? Najwyższy czas, żebyś wreszcie to sobie uświadomił. Będę pracować tam, gdzie mi się podoba. I przestań się o mnie martwić! – Odkręciła się na pięcie i otworzyła drzwi. – A teraz łaskawie wyjdź stąd!
– Nie.
– Jak to nie?
– Nie – powtórzył, podchodząc do okna. Skrzyżował ręce na piersi i westchnął ciężko. – Pewnie jeszcze nie jadłaś, co? Burczy ci w brzuchu.
– To żaden problem, jeśli tylko zechcesz zrobić to, o co cię proszę.
– A co byś powiedziała na obiad w moim towarzystwie?
Zaskoczył ją. W pierwszym momencie chciała odrzucić zaproszenie. Przez cały tydzień nie zauważał jej istnienia, a teraz ośmielał się występować z taką propozycją.
– Wiec jak?
– A gdzie?
Tak jakby to robiło jakąś różnicę. Nie chciała przyznać się przez sobą, jak nęcącą wydała się jej perspektywa wspólnego wyjścia.
– W tamtej restauracji co poprzednio. – I znów zamówisz to co wtedy?
– A ty poprosisz o kanapkę bez kiełków? Zawahała się. Walczyły w niej sprzeczne uczucia.
Podobał się jej, podziwiała jego talent. Łapała się na tym, że kiedy z nim była, za każdym razem łudziła się, że zostaną przyjaciółmi, a może nawet połączy ich bliższa znajomość. Ale zazwyczaj kończyło się tym, że doprowadzał ją do wściekłości. Te jego komentarze. Zupełnie jakby uważał się za jej opiekuna. I jak ją traktował! W dodatku, jakby tego jeszcze było mało, przez niego wprowadziła w błąd rodziców! No, może niezupełnie tylko przez niego, ale...
– Dorzucę jeszcze deser – dodał, rozjaśniając się w uśmiechu.
– Jaki? – nie poddawała się, choć już ten uśmiech był jej zwycięstwem.
Uśmiechnął się jeszcze szerzej.
– Ciężko z tobą dojść do ładu.
Popatrzyła mu w oczy. Wprawdzie nikt inny nie potrafił jej tak rozzłościć, ale też nie mogła powstrzymać uśmiechu.
Umówili się za pół godziny. Maryanne rozpakowała zakupy, przebrała się i poprawiła makijaż. Dopiero po jakimś czasie ze zdziwieniem spostrzegła, że nuci coś pod nosem. Może jednak zbyt wiele spodziewała się po tym obiedzie?
Kramer przyszedł po nią ubrany w dżinsy i sportowy sweter. Po raz pierwszy, z wyjątkiem dnia, kiedy grał z chłopcami w piłkę, był bez płaszcza. Wyglądał fantastycznie.
– Przebrałeś się. – Poczuła lekkie zaskoczenie, że powiedziała to głośno.
– Ty też. Pięknie wyglądasz.
– Dziękuję.
– Póki pamiętam, w poniedziałek rano mają naprawić windę.
– Naprawdę? To najlepsza nowina w tym tygodniu.
To już chyba nadmiar szczęścia – najpierw Kramer zapraszają na obiad, a potem wiadomość, że nadszedł kres jej codziennych wspinaczek po schodach!
Minęli kilka ulic, zanim Maryanne spostrzegła, że jadą w innym kierunku. Zaniepokoiła się.
– Lubisz chińskie jedzenie? – zapytał Kramer.
– Uwielbiam.
– W tamtej restauracji mają kłopoty z obsługą... ostatnio odeszła jedna z kelnerek. Pomyślałem sobie, że chińszczyzna to zawsze jakaś odmiana, a w dodatku mogę obiecać, że nie będziemy czekać na stolik.
Była wprost zachwycona. Nie wiadomo wprawdzie, jak znacząca jest jego decyzja zabrania jej w inne miejsce. Może to oznacza, że zaczyna inaczej ją traktować? Jakby zgadując jej myśli, Kramer przez całą drogę był dziwnie milczący.
Mogła przewidzieć, jak potoczy się ich rozmowa. Najpierw spróbuje wyciągnąć z niej jak najwięcej szczegółów na temat jej pracy w agencji, a potem zacznie nastawać, by czym prędzej z niej zrezygnowała.
Ale nic z tego, nie ma zamiaru mu ulec. Tyle razy powtarzała sobie, że jest samodzielna, aż sama w to uwierzyła.
Ledwie stanęli na progu restauracji, uderzyły ją smakowite aromaty, unoszące się z kuchni. Nie mogła doczekać się chwili, kiedy skosztuje tutejszych specjałów.
Starszy Chińczyk wylewnie powitał Kramera. Nim doprowadził ich do stolika, zamienił z nim kilka słów po chińsku. Krzyknął coś w stronę kuchni i po chwili przyniesiono ozdobny czajnik z herbatą.
Nie podano im karty. Ledwie zajęli miejsca, na stole zaczęły pojawiać się kolejne potrawy. Najpierw wniesiono półmisek z przekąskami. Niektórych Maryanne nie potrafiła rozpoznać, ale była tak głodna, że wcale się tym nie przejęła. Wszystko okazało się pyszne.
– Ten kelner to twój znajomy? – zapytała Kramera, kiedy półmisek opustoszał doszczętnie.
W tym momencie ten sam starszy Chińczyk przyniósł gęstą, pikantnie przyprawioną, aromatyczną zupę. Zatrzymał się chwilę przy ich stoliku, z uśmiechem popatrzył na Kramera, a potem, zerkając na Maryanne, znacząco pokiwał głową.
– Wong Su jest właścicielem tej restauracji. Chodziłem do szkoły z jego synem.
– Ach, to stąd znasz chiński?
– Tak – odrzekł, sięgając po łyżkę. – Trudno powiedzieć, że znam. Zaledwie kilka słów, ale rozumiem, co do mnie mówią.
– Co on powiedział, kiedy tu weszliśmy? Nie zgadzałeś się z nim.
Włożył łyżkę do zupy, ignorując jej pytanie.
– Kramer.
– Powiedział, że jesteś za szczupła.
Potrząsnęła głową, instynktownie wyczuwając, że kłamie.
– Wtedy byś się z nim zgodził.
– Już dobrze, dobrze – mruknął niechętnie. – Sam jestem sobie winien. Niepotrzebnie tu z tobą przyszedłem... Wong Su od razu zaczął domyślać się nie wiem czego. Powiedział, że dasz mi wielu udanych synów.
– Ach, jakie to słodkie.
Odłożył łyżkę, oparł łokcie na stole i spojrzał na nią przenikliwie.
– Słuchaj, możesz sobie darować ten sentymentalny ton. Między nami nic nie ma i niczego nie będzie.
– Tak, tak, kapitanie! – zadrwiła, unosząc rękę do skroni.
– W porządku. Skoro już to wyjaśniliśmy, opowiedz mi, jak minął ci tydzień.
– Lepiej ty mi opowiedz o swoim – poprosiła, chcąc zmienić temat. – U ciebie dzieje się dużo więcej niż u mnie.
– Chodziłem do pracy, wracałem do domu...
– ... znów brałem się do pracy – dokończyła za niego.
Wong Su postawił przed nimi półmisek z kurczakiem i smażonymi warzywami. Uśmiechnął się szeroko do Maryanne.
Kramer zachmurzył się i rzucił mu kilka słów po chińsku. Chińczyk wybuchnął śmiechem. Kramer ponuro popatrzył na Maryanne.
– Na litość boską, przestań go zachęcać!
– A co ja takiego zrobiłam?
– Już dobrze, co ci będę mówił.
Znów przyniesiono kolejne potrawy: gotowane na parze krewetki z brazylijskimi orzechami, wołowinę z imbirem, wieprzowinę z rożna, miseczki z ryżem. Wkrótce na stole nie pozostał ani skrawek wolnego miejsca.
– Miałeś opowiedzieć, jak minął ci tydzień – przypomniała mu Maryanne, sięgając po stojący na środku półmisek.
– Wcale nie miałem.
– No dobrze – z westchnieniem podsunęła w jego stronę kurczaka z warzywami – jak sobie chcesz.
– Nie przestaniesz wiercić mi dziury w brzuchu, póki nie dowiesz się, nad czym pracuję w wolnym czasie, co?
– Skądże.
Skoro sam nie chce jej tego powiedzieć, to nie będzie go naciskać. Nałożyła sobie porcję wieprzowiny, doprawiła musztardą. Łzy stanęły jej w oczach, kiedy tylko ugryzła pierwszy kęs. Nie przypuszczała, że musztarda okaże się tak mocna.
– Proszę – Kramer, mruknąwszy coś do siebie, podał jej chusteczkę.
– Już dobrze.
Otarła oczy i zamrugała gwałtownie. Sięgnęła po szklankę z wodą i wróciła do przerwanej rozmowy.
– Wręcz przeciwnie, panie Adams. Bez względu na to, co pana tak pochłania, jest to wyłącznie pańska prywatna sprawa.
– Mówisz jak prawdziwa arystokratka.
– Po prostu wyraźnie nie chcesz, żebym się dowiedziała.
– Piszę powieść – oświadczył wzdychając głęboko. – No jak, teraz jesteś zadowolona?
– Powieść – powtórzyła beznamiętnie. – A ja myślałam, że bierzesz jakieś chałtury.
Spojrzał na nią i usta wygięły mu się w mimowolnym uśmiechu.
– Nie mówmy już o tym, dobrze?
– Dobrze. Rozumiem.
– Do diabła, Annie! Przestań tak na mnie patrzeć! Już i tak czuję się dostatecznie winny, kiedy przestajesz się uśmiechać.
– Winny?
– Słuchaj – powiedział, zniżając głos i pochylając się ku niej. – To wyznanie nie przychodzi mi łatwo. Wiem, że masz rację. To nie moja sprawa, gdzie pracujesz i ile ci płacą. Ale, do diabła, martwię się o ciebie.
– Już to kiedyś mówiłeś – bezskutecznie usiłowała go powstrzymać. – Mógłbyś sobie darować to powtarzanie.
– Przez całe życie byłaś hołubiona i rozpieszczana – mówił jeszcze ciszej. – Nie chcesz, żebym czuł się odpowiedzialny za ciebie, czy za to, co robisz. Ja też bym nie chciał. Niestety, nic nie mogę na to poradzić. Próbowałem, ale nic z tego. Co wieczór nie mogę zasnąć, bo prześladuje mnie myśl, co jeszcze może ci się przytrafić. Już sam nie wiem, czym to się skończy... czy ty zapracujesz się na śmierć, czy wcześniej ja dostanę wrzodów żołądka.
Opuściła oczy na swoje zniszczone paznokcie.
– Okropnie wyglądają, co?
Skrzywił się patrząc na nie.
– Zrób to dla mnie i rzuć tę pracę. Wyświadcz mi tę przysługę. – Z westchnieniem potargał włosy. – Annie, ta prośba nie przychodzi mi łatwo. Jeśli inne powody do ciebie nie przemawiają, to zrób to przynajmniej ze względu na mnie. W końcu znalazłem ci mieszkanie, teraz ty zrób coś dla mnie. Na litość boską, proszę cię, rzuć tę pracę.
Nie odpowiedziała od razu. Chciała zrobić to, o co prosił. Była w nim zakochana i szukała uznania w jego oczach. Ale przecież nie może być taka uległa.
– Jeżeli uważasz, że tak będzie lepiej – szepnął Kramer – to już więcej nie będę się do ciebie wtrącać.
Popatrzyła mu prosto w oczy. Kramer pochylił się i powoli, jakby wbrew sobie, wyciągnął rękę i odgarnął z jej policzka wijące się pasmo włosów. Było to zaledwie leciutkie muśnięcie, ale jakoś dziwnie intymne, jak pocałunek. Dotknął jej policzka, a Maryanne nakryła dłonią jego palce. Zamknęła oczy, rozkoszując się przenikającym ją do głębi nieznanym uczuciem.
Zwęził oczy. Po jego twarzy widziała, że walczy ze sobą. Mogła się tylko domyślać, że bronił się przed nią.
Delikatnie przesunął palcem w stronę jej ust. Naraz gwałtownie cofnął rękę i zabrał się za jedzenie.
Straciła apetyt. Wong Su, mimo nalegań Kramera, nie chciał przyjąć zapłaty. Powiedział coś po chińsku i oczy wszystkich gości zwróciły się na Maryanne. Uśmiechnęła się lekko, nie wiedząc, co mogło sprawić, że wielki Kramer Adams oblał się rumieńcem.
Droga powrotna minęła w ciszy. Maryanne kusiło, by zapytać go, co znaczyły ostatnie słowa Wong Su, ale dała spokój.
Powoli wspinali się po schodach.
– Wpadniesz na kawę? – zaproponowała Maryanne, kiedy dotarli na górę.
– Dzisiaj nie mogę – odrzekł po chwili milczenia.
– Przecież nie gryzę.
Nie spuszczał z niej oczu. Czuła, że coś się między nimi zmieniło. Podobała mu się.
– Chciałbym dokończyć rozdział.
– Tylko nie pracuj za dużo. – Otworzyła drzwi do mieszkania, z trudem kryjąc rozczarowanie. – Dziękuję za obiad. Wszystko było pyszne.
Kramer wsunął ręce do kieszeni. Może się myliła, ale miała nieodparte wrażenie, że siłą się powstrzymywał, by jej nie dotknąć. Uśmiechnęła się do siebie na tę myśl.
Zamykała drzwi, kiedy ją zatrzymał. Przeszywał ją utkwionym w niej pociemniałym wzrokiem.
– Czy stukot maszyny do pisania nie daje ci spać?
– Nie – potrząsnęła głową. – Chyba dobrze ci idzie? Skinął głową i westchnął.
– Słuchaj, czy... – urwał i dokończył dopiero po chwili – planujesz coś na jutrzejszy wieczór? Mam bilety do teatru, więc może...
– Z przyjemnością pójdę – zapewniła żarliwie, zanim dopowiedział do końca.
Sądząc po wyrazie jego twarzy, był równie zaskoczony jak ona.
– W takim razie do jutra.
– Tak. – Rozjaśniła się. – Do jutra.
Było piękne słoneczne popołudnie, wiał lekki wietrzyk. Maryanne spacerowała po parku, brodziła po zaścielających trawę złotych liściach. Cały ranek spędziła na pracy nad artykułem, należała się jej chwila odpoczynku.
Na boisku gromada chłopców uganiała się za piłką. Niektórych z nich poznawała – pomagali jej przy przeprowadzce.
Przysiadła na ławce, by przyjrzeć się zażartej walce. Jak przyjemnie było tak siedzieć w ciepłych promieniach słońca! Ostatnio wszystko układało się znakomicie. Bez problemu znalazła inną pracę. Wprawdzie Kramer z pewnością nie będzie nią zachwycony, ale trudno.
– Cześć! – Zaczepiła ją może trzynastoletnia dziewczynka w dżinsowej kurtce i czarnych legginsach. – To ty jesteś dziewczyną pana Adamsa?
Chciałaby, żeby tak było.
– Dlaczego tak sądzisz? '
– Przecież przeprowadziłaś się do niego.
– Niezupełnie. Mieszkamy obok siebie.
– Nie wierzyłam, kiedy Eddie powiedział, że pan Adams ma kobietę. Zawsze mieszkał sam. To nie w jego stylu, wiesz, co mam na myśli?
Wiedziała. Stopniowo uświadamiała sobie, że nie powinna tak sobie wszystkiego brać do serca. Im lepiej go znała, tym bardziej rozumiała, że Kramer nie chce mieć nic wspólnego z kobietami. Tego pierwszego wieczora wspomniał, że kiedyś był z kimś związany, ale powiedział to takim tonem, jakby popełnił życiowy błąd, który chciał wymazać z pamięci. Ale czy rzeczywiście, jak zapewniał, była to sprawa zupełnie bez znaczenia?
– Pan Adams to fajny facet. Wszystkie dzieciaki za nim przepadają – dodała dziewczynka z uśmiechem, który świadczył, że ona też zalicza się do grona jego wielbicieli. – Jestem Gloria Masterson.
– Maryanne Simpson – wyciągnęła do niej rękę.
– Jeśli nie jesteś jego kobietą – Gloria uśmiechnęła się niepewnie – to czy jesteś jego sympatią?
– Raczej nie. Jesteśmy przyjaciółmi.
– On powiedział to samo, kiedy go zapytałam.
– Ach tak.
Zupełnie jakby spodziewała się czegoś innego.
– Pan Adams przychodzi do nas do parku i rozmawia z nami. Chyba sprawdza, czy ktoś nie wciągnął się w narkotyki albo czy nie należy do gangu.
Maryanne uśmiechnęła się. To do niego pasowało.
– Jest tu parę takich głupich dzieciaków. Ale gdyby nie pan Adams, to nie wiadomo, co by się stało z niektórymi chłopakami.
– Gloria! – Jeden z grających na boisku chłopców zawołał w ich stronę. – Chodź tu, kobieto!
– Gloria westchnęła głęboko i dopiero po chwili krzyknęła:
– Zaraz! – Odwróciła się do Maryanne. – Wcale nie jestem jego kobietą. To on tak uważa.
Szkoda, że nie mogła tego samego powiedzieć o Kramerze.
– Cieszę się, że cię poznałam, Glorio. Może jeszcze się spotkamy.
– Na pewno!
– Gloria! – dobiegło wołanie z boiska. – Przyjdziesz w końcu czy nie?
Dziewczynka potrząsnęła głową.
– Sama nie wiem, dlaczego się go trzymam.
Kiedy Maryanne wróciła do domu, czekała na nią przyklejona do drzwi koperta. W środku był bilet i kartka. „Muszę zostać w biurze. Przedstawienie zaczyna się o ósmej, nie spóźnij się. K. "
Poczuła się rozczarowana, że nie pojadą razem, ale trudno, weźmie taksówkę. Założyła najlepszą wieczorową kreację – długą spódnicę z czarnego aksamitu, żakiet i kremową jedwabną bluzkę. Na tę okazję wyciągnęła nawet kolczyki z perłami i naszyjnik z kameą.
Serce drżało jej radosnym podnieceniem, kiedy zmierzała na swoje miejsce. Kramera jeszcze nie było. Zaczęła rozglądać się wokół.
Już niemal podnoszono kurtynę, kiedy ktoś, kogo w duchu zaliczyła do bogatych czarusiów, osunął się na wolny fotel obok niej.
– Przepraszam. – Pochylił się ku niej z ciepłym uśmiechem. – Jestem Griff Bradly. Przysłał mnie Kramer Adams.
W mgnieniu oka zrozumiała, co się stało. Ten drań umówił ją z kimś, kogo uważał za bardziej odpowiedniego. Kogoś z jej sfery, kto mógł liczyć na aprobatę ojca.
– Gdzie jest Kramer?
Zerwała się z fotela tak gwałtownie, że niemal urwała złoty łańcuszek przy torebce. Griff był wyraźnie zaskoczony.
– Czy to znaczy, że nie wiedziałaś nic o mnie?
– Kramer zaprosił mnie do teatru. Myślałam, że idę z nim. Ani słowem nie wspomniał o tobie. Przepraszam, ale nie mam ochoty na takie zagrania.
Zaczęła przedzierać się do wyjścia, Griff za nią.
– Słuchaj, to jakieś nieporozumienie, zaraz wszystko wyjaśnię...
– Nie musisz.
Wybiegła na ulicę i gestem przywołała taksówkę.
– Poczekaj, nie uciekaj – przekonywał ją Griff. – Przecież Kramer chciał dobrze.
– Panie Bradly, wygląda pan na dżentelmena i w innej sytuacji ucieszyłabym się z naszego poznania, jednak zaszło straszne nieporozumienie.
– Ale...
– Naprawdę mi przykro.
Griff otworzył przed nią drzwi taksówki. Zachowywał się czarująco.
– Nie wiem, jak to przeżyję. Jesteś cudowna.
Westchnęła. Robił dobrą minę, choć nie zasłużył sobie na takie traktowanie. Uśmiechnęła się i jeszcze raz go przeprosiła.
Przez całą drogę aż dławiła się z wściekłości na Kramera. Ale mu zaraz da nauczkę!
– Dobrze się pani czuje? – zapytał taksówkarz.
– Tak, dziękuję.
– Czy ten pan przed teatrem przypadkiem niczego nie próbował?
– On nie, inny. Ale nie ujdzie mu to na sucho. To już tutaj.
– Sięgnęła do portfela, dodając jeszcze hojny napiwek. Potem, nie zważając na długą spódnicę i wysokie obcasy, popędziła na górę.
Zatrzymała się dopiero pod drzwiami Kramera. Dochodził zza nich stukot maszyny. To jeszcze dolało oliwy do ognia. Załomotała pięściami.
– Chwileczkę!
Na jej widok zrobił zdumioną minę.
– Maryanne, co ty tu robisz?
– To najgorsza rzecz, jaką mogłeś zrobić, ty oszuście, ty łotrze, ty draniu!
Nie tracił spokoju. Wsunął ręce do kieszeni i uśmiechnął się nonszalancko.
– Widzę, że nie dogadałaś się z Griffem?
Była tak wściekła, że nie mogła znaleźć słów. Dwa razy zamknęła i otworzyła usta, zanim wybuchła:
– Ile razy mam ci powtarzać, żebyś przestał się wtrącać do mojego życia!
– Chciałem ci zrobić przysługę – odrzekł zupełnie nie wzruszony jej gniewem. Ziewnął głośno, osłoniwszy usta dłonią. – Griff to mój dobry znajomy, jest maklerem na giełdzie. To naprawdę miły facet. Szkoda, że nie dałaś mu szansy, sama byś się przekonała. Miałem nadzieję, że się zaprzyjaźnicie.
– Nigdy więcej tego nie rób, rozumiesz? – Z przerażeniem stwierdziła, że oczy ma pełne łez. Odkręciła się na pięcie i nie czekając na jego replikę, pobiegła do siebie. Pospiesznie otworzyła zamek i wpadła do środka, z całą siłą zatrzaskując za sobą drzwi.
Kilka razy nerwowo przemierzyła pokój. Wytarła nos. Jednak jeszcze było jej mało, nie powiedziała mu wszystkiego, co chciała. Szarpnęła za klamkę, wybiegła na korytarz i jeszcze mocniej niż poprzednio załomotała do drzwi Kramera.
Stanął na progu z miną męczennika. Pytająco uniósł brwi.
– O co chodzi tym razem?
– Jesteś największym tchórzem, jakiego w życiu spotkałam! Żałuję, że przestałam pracować w gazecie, bo opisałabym, jaki naprawdę jesteś!
Nie zdążyła zamknąć swoich drzwi, kiedy rozległo się stukanie. Kramer był na pozór spokojny, ale jego oczy miotały gniewne ognie.
– Co ty powiedziałaś?
– Dobrze słyszałeś. Jesteś zwykłym tchórzem. Tchórzem, tchórzem, tchórzem! – Zatrzasnęła mu drzwi przed nosem z taką siłą, że wisząca na ścianie fotografia spadła na podłogę. Na szczęście szkło pozostało całe.
Dławiło ją w piersi, kiedy pochyliła się, by ją podnieść. Otarła ją i ostrożnie powiesiła na miejsce. Ręce jej drżały. Znów rozległo się stukanie do drzwi.
– Co jeszcze? – warknęła otwierając je. – Myślałam, że wyraziłam się dostatecznie jasno.
– Owszem. Ale nie jestem tym zachwycony.
– Trudno.
Zamierzała znów trzasnąć drzwiami, ale w tym samym momencie dobiegło ją wściekłe stukanie dochodzące spod podłogi. Zdumiona instynktownie cofnęła się do środka.
Kramer wziął głęboki oddech, jakby próbując się uspokoić.
– Już dobrze, pani McBride! – zawołał. – Już się uciszamy!
– Kto to jest pani McBride?
– Twoja sąsiadka z dołu.
– Och!
Dopiero teraz uświadomiła sobie, że wydzierała się na całe gardło. Poczuła rumieniec wstydu na twarzy, ale złość na Kramera jeszcze jej nie przeszła.
– Może spróbujemy porozmawiać bez trzaskania drzwiami? – zapytał ostro Kramer. – Chyba że wolisz, żeby ktoś w końcu wezwał policję i żeby zaaresztowano nas za zakłócanie spokoju?
– Bardzo śmieszne.
– Odwróciła się i weszła do pokoju, Kramer za nią.
Przygotowanie kawy zajęło jej kilka minut. Przez ten czas spróbowała dojść do siebie. Była wściekła. W dodatku serce się jej kroiło, że tak łatwo popchnął ją w ramiona innego. Nic dla niego nie znaczy, to jasne. W dodatku uważał, że robi jej przysługę. To było jeszcze bardziej upokarzające.
– Annie, posłuchaj...
– Czy choć przez moment pomyślałeś, że wyrządzasz mi przykrość, umawiając mnie z Griffem?
– Tak – odparł niechętnie po dłuższej chwili. – Tak. Próbowałem cię uprzedzić, ale nie było cię w domu. Było mi niezręcznie napisać ci o tym, więc wyjaśnienia pozostawiłem Griffowi. Nie sądziłem, że odbierzesz to tak osobiście.
– A myślałeś, że jak?
Zmieszany odwrócił wzrok.
– Miałem nadzieję, że przyjemnie spędzicie wieczór, poznacie się lepiej... Griff pochodzi z bardzo dobrej rodziny i...
– I na to miał mnie wziąć?
– Twój ojciec chętnie by cię poznał z kimś takim.
– Ile razy mam ci powtarzać, żebyś przestał uważać się za mojego ojca!
Poczuła ukłucie żalu na myśl o rodzinie i o tym, jak ich oszukała.
Kramer mruknął coś do siebie, potrząsnął głową.
– Przyznaję, przesadziłem. Czy coś pomoże, jeśli cię za to przeproszę?
Odwróciła się. Chciała wykrzyczeć, że nawet szczere przeprosiny nie cofną tego, co się stało i że potrzeba czasu, by zdołała zapomnieć o wyrządzonej przykrości. Spojrzała mu w oczy.
Stał w najdalszym kącie. Serce się jej ścisnęło, kiedy na niego spojrzała. Powinna go wyrzucić, nie odezwać się więcej do niego za to, co zrobił, ale coś ją powstrzymało.
Właściwie dopiero teraz popatrzyła na niego jak na mężczyznę. Dzieląca ich przestrzeń w jakiś dziwny sposób zdawała się ich łączyć. Czuła lekki zapach jego mydła, w uszach słyszała szum bijącego o szybę deszczu. Do tej pory nawet nie wiedziała, że pada.
– Przepraszam cię – powiedział cicho.
Skinęła głową i otarła wilgotne oczy. Rzadko zdarzało się jej płakać.
– Miałaś rację, zachowałem się jak tchórz – wyznał Kramer. Westchnął ciężko. – Annie, przerażasz mnie.
– Przeraża cię mój charakter?
– Nie, zasłużyłem sobie na to. – Skrzywił twarz w lekkim uśmiechu.
– Więc co ci się tak strasznie nie podoba?
W końcu musi wydobyć z niego prawdę, nawet jeśli okaże się przykra i jej duma przy tym ucierpi.
– Nie podoba? – Zaśmiał się ironicznie. – Wiele bym dał, gdybym znalazł coś, do czego mógłbym mieć zastrzeżenia. Nic z tego. – Odwrócił wzrok, chrząknął. Wreszcie odezwał się z wyrzutem: – Nim cię bliżej poznałem, szło mi z tobą dużo łatwiej.
– Myślałeś o mnie jak o debiutantce.
– Sądziłem, że jesteś niedorosłą, rozpieszczoną dziewczyną. Dziewczyną, nie kobietą. Ambitną egoistką, która nie zawaha się i pójdzie po trupach, byle tylko zrobić wrażenie na ojcu. Dopiero w czasie nagrywania tego programu zdałem sobie sprawę, że jesteś zupełnie inna, a te moje wyobrażenia o tobie są śmiechu warte.
– W takim razie dlaczego...
– Zrozum jedną rzecz – oznajmił stanowczo – za nic nie chcę, żeby między nami coś było.
– Już nieraz jasno to oświadczałeś.
– Zwilżyła językiem usta i wbiła oczy w podłogę. Nie chciała, żeby po ich wyrazie domyślił się, co czuje.
Nagle podszedł do niej, delikatnie ujął ją pod brodę i uniósł w górę jej głowę. Popatrzył jej prosto w oczy.
– Przez cały wieczór wmawiałem sobie, jak szlachetnie się zachowałem – szepnął. – Griff dużo bardziej do ciebie pasuje niż ja.
– Przestań tak mówić!
Objął ją i przyciągnął mocno do siebie.
– Nie chcę, żeby coś się między nami zaczęło – odezwał się głucho. – Już kilka lat temu dostałem nauczkę. Nie powtórzę tamtego błędu.
Ale wbrew temu, co mówił, pochylił się ku niej i dotknął ustami jej ust.
– To nie powinno się stać – wyszeptał, kiedy przestał ją całować.
– Jeśli nikomu nie powiesz – szepnęła – to ja też nie powiem.
– Zapamiętaj, co ci powiedziałem – dodał cicho.
– Nie umiem sobie radzić z dziewczynami z bogatych domów. Doświadczyłem już tego na własnej skórze.
– Będę pamiętać – potwierdziła łagodnie Maryanne.
– To dobrze.
Znów ją pocałował.
Zobaczyła go dopiero trzy dni później. Znów jej unikał. Może obawiał się, że miłość zaburzyłaby porządek jego dotychczasowego życia. A przecież ona wcale nie oczekiwała, by poświecił jej cały swój czas. Była pochłonięta nową pracą, urządzaniem mieszkania, szukaniem materiałów do artykułów.
– Przyszedł Kramer – szepnęła do niej Barbara, mijając ją z tacą pełną talerzy.
Sięgnęła po szklankę wody, wzięła kartę dań i skierowała się w jego stronę. Kramer był w połowie drogi do swojego stolika, kiedy ją zauważył. Znieruchomiał na jej widok. Oczy mu się zwęziły, kiedy posłał Barbarze oskarżycielskie spojrzenie.
– Nie masz się co dziwić! – zawołała do niego niezrażona. – Brakowało kelnerki, a Maryanne powołała się na ciebie. Zresztą jest całkiem niezła.
Kramer nawet nie zerknął do karty.
– Poproszę mięso z fasolą – mruknął szorstko.
– Z serem czy bez?
– Bez. – Zniżył głos. – Od kiedy tu pracujesz?
– Od poniedziałku. Nie bądź taki wściekły. W końcu to ty mi powiedziałeś o tej pracy.
– Nie chcę, żebyś tu pracowała!
– Dlaczego? To nie jest zła praca. A myślałeś, że co będę robić? Chciałeś, żebym zmieniła pracę i to szybko. Jeśli mi się poszczęści, to może dopiero w przyszłym miesiącu uda mi się sprzedać jakiś artykuł. Przecież muszę z czegoś żyć.
– Skoro już chciałaś zostać kelnerką, to mogłaś znaleźć znacznie lepsze miejsce niż tu.
– Znów zaczynamy się kłócić? – westchnęła.
– Nie – odrzekł chwytając chusteczkę, by wytrzeć nos.
Dopiero teraz przyjrzała mu się uważniej. Miał zaczerwieniony nos i załzawione oczy. Wyglądał marnie.
– Jesteś przeziębiony. Przyniosę ci sok pomarańczowy albo aspirynę.
– Dziękuję. Chcę tylko swoją fasolę bez sera.
Zapisała zamówienie i odeszła. Barbara czekała na nią.
– Założę się, że chętnie by mi urwał głowę. Co mu jest?
– Chyba jest chory – odrzekła z niepokojem Maryanne.
– Mężczyźni to duże dzieci, zwłaszcza kiedy chorują. Wystarczy lekkie przeziębienie, a oni już umierają. Radzę ci zostawić go w spokoju.
– Ale on chyba ma gorączkę – szepnęła Maryanne.
– Mam wrażenie, że jest dorosły i potrafi sam wziąć aspirynę. Już jest jego zamówienie. Może wolisz, żebym ja mu to zaniosła?
– Nie...
– Nie martw się o mnie. Niech tylko zacznie coś mówić, to dam mu po głowie. Ktoś w końcu musi go usadzić.
– Nie, ja to zrobię.
– Uhm. – Barbara uśmiechnęła się szeroko. – Mam przeczucie, że tak będzie.
Kiedy wróciła do domu, bolały ją nogi i plecy, ale była z siebie zadowolona. Po trzech dniach pracy szło jej dużo lepiej. Płacili więcej niż w agencji, poza tym dostawała spore napiwki. Wolała nie myśleć, co jej rodzina by na to powiedziała. Za każdym razem czuła ucisk w sercu, przypominając sobie, jak ich oszukała.
Kramer darował sobie jakiekolwiek komentarze na temat jej posady. Ale właściwie nigdy nie pochwalał tego, co robiła.
Przyzwyczaiła się do zasypiania przy akompaniamencie jego maszyny do pisania, ale od dwóch dni zza ściany nic nie dochodziło.
– Co u Kramera? – zagadnęła ją Barbara w piątkowe popołudnie.
– Nie wiem.
– Chyba nieźle się rozchorował.
Serce jej zadrżało. Cały czas starała się o nim nie myśleć. Chociaż nie zawsze z powodzeniem...
– Od tygodnia nie publikuje nowych felietonów. Drukują jego stare perełki. Może czytałaś wczoraj?
– Zaśmiała się Barbara. – Naprawdę jest niesamowity.
Ją też rozbawił wczorajszy artykuł. I chociaż tak często się ze sobą nie zgadzali, podziwiała jego talent.
Od dnia, kiedy ją tu spotkał, nie pokazał się więcej. Nie widziała w tym nic dziwnego, po prostu unikał jej. Czuła się trochę winna, że przez nią musiał zrezygnować ze swojej ulubionej restauracji, ale przecież sam tak zdecydował.
Pod koniec pracy nie mogła przestać o nim myśleć. Dopiero teraz zastanowiła się, dlaczego w jego mieszkaniu było tak cicho.
– Może coś mu się stało? – zwróciła się do Barbary.
– Jest dorosły. Da sobie radę.
Nie była o tym przekonana. A jeśli jest śmiertelnie chory i nie ma siły, by wezwać pomoc? Po pracy popędziła do domu. Nawet nie weszła do siebie. Podeszła do jego mieszkania i leciutko zapukała do drzwi. Nikt nie odpowiedział. Natychmiast zaczęła wyobrażać sobie najgorsze rzeczy.
– Kramer! – Uderzyła mocniej, nie panując nad gwałtownie narastającą paniką. – Kramer, otwórz!
– wykrzyknęła, nerwowo zastanawiając się, kto mógłby mieć zapasowe klucze.
Wydawało jej się, że upłynęła cała wieczność, zanim usłyszała brzęk otwieranego zamka.
– Czy dobrze się czujesz?
Przepełniło ją takie uczucie ulgi, że z trudem powstrzymała chęć rzucenia mu się w ramiona.
– Czułem się świetnie – odrzekł szorstko – dopóki nie musiałem wstać, żeby ci otworzyć. Spałem.
Zdusiła w sobie histeryczny śmiech. Wyglądał fatalnie, zupełnie jak ktoś po czterodniowym piciu. Miał zaczerwienione oczy i szarą jak popiół twarz. Spod zniszczonego szlafroka wystawały szare dresowe spodnie. Skrzywił się.
– Czemu zawdzięczam tę niespodziewaną wizytę?
– Ja... – zająknęła się, nie wiedząc; co dalej robić. – Chciałam zobaczyć, czy nic ci się nie stało.
– Zobaczyłaś. Będę żył, możesz spokojnie iść do siebie.
Chciał zamknąć drzwi, ale Maryanne zdecydowanym krokiem weszła do środka.
Choć mieszkali tak blisko, jeszcze nigdy u niego nie była. Rozejrzała się wokół. Uśmiechnęła się mimowolnie – pokój nosił na sobie wyraźne piętno osobowości Kramera: był utrzymany w stonowanych, naturalnych kolorach, zastawiony skórzanymi meblami, miał lśniące parkiety, a masa porozrzucanych wszędzie książek i papierów zajmowała każdy skrawek wolnego miejsca. Jego mieszkanie było przynajmniej dwa razy większe niż jej.
– Nie jestem dziś w nastroju do towarzystwa – rzucił kwaśno Kramer.
– Byłeś u lekarza?
– Nie.
– Może ci czegoś potrzeba?
– Tylko ciszy i spokoju – burknął.
– Możesz mieć zapalenie płuc albo bronchit, albo jeszcze coś innego.
– Nic mi nie jest.
Zrobił kilka kroków po ciemnozielono-złotym perskim dywanie, który od razu zauważyła, i osunął się na miękką kanapę, zarzuconą kocami i poduszkami. Włączony telewizor miał ściszony dźwięk.
– W takim razie dlaczego nie chodzisz do pracy?
– Mam urlop.
– Ja bym wolała spędzać urlop na jakiejś tropikalnej wyspie, a nie na kanapie we własnym mieszkaniu.
– Skierowała się do kuchni. Na jej progu zatrzymała się jak wryta. Stalowy zlewozmywak przepełniał stos brudnych naczyń. Aż trudno było uwierzyć, jak wiele rzeczy zdołał upchać na tak małej przestrzeni.
– Ale tu bałagan!
Zawinęła rękawy i zabrała się za zmywanie.
– Co ty tam robisz? – dobiegło wołanie z pokoju.
– Sprzątam.
Mruknął coś, czego nie dosłyszała.
– Połóż się na trochę, jak się z tym uporam, to zrobię ci zupę. Musisz nabrać sił.
Po piętnastu minutach skończyła. Przez ten czas Kramer nie odezwał się ani słowem. Kiedy zajrzała do pokoju, okazało się, że usnął. Owładnęło nią dziwne roztkliwienie, kiedy tak patrzyła na jego rozluźnioną we śnie twarz. Leżał na plecach, z lewą ręką przerzuconą przez czoło, oddychał ciężko.
Zapragnęła odgarnąć mu włosy z czoła, dotknąć go, ale bała się, że go obudzi. Poza tym może nie chciałby, żeby go dotykała.
Wyłączyła grający telewizor, pozbierała porozrzucane rzeczy, poukładała tygodniki. Powinna już sobie pójść, ale nie mogła się na to zdobyć. Zamknęła oczy i wsłuchała się w jego nierówny oddech.
Sama nie wiedziała, jakim sposobem znalazła się koło jego maszyny do pisania. Obok niej leżał stos zapisanych kartek. Zerknęła przez ramię do tyłu, by upewnić się, że Kramer dalej śpi. Ostrożnie odwróciła leżącą na wierzchu stronę i przeczytała kilka ostatnich zdań. Powieść urywała się w połowie sceny przesyconej atmosferą narastającej tajemnicy.
Nie chciała brnąć dalej w jego sekrety. Starannie odłożyła kartkę na miejsce.
Szukała pretekstu, by zostać jeszcze chwilę razem z nim. Zebrała ręczniki z łazienki i weszła do sypialni.
Łóżko było rozesłane, pościel bezładnie opadała na podłogę, wszędzie poniewierały się rzucone ubrania.
Bez chwili zastanowienia pozbierała rzeczy do prania i zapakowała w foliowy worek na śmieci. W piwnicy była automatyczna pralka, dostępna dla lokatorów. Wzięła się za sprzątanie. Wreszcie na coś przydały się umiejętności, zdobyte podczas pracy w agencji.
Jakąś godzinę później wróciła do kuchni. Zajrzała do lodówki. Nie znalazła w niej niczego poza butelką wina, pojemnikiem pustych skorupek po jajkach i zwiędłą łodygą selera. Rozejrzała się po mieszkaniu w poszukiwaniu kluczy. Wreszcie, obładowana rzeczami do prania, po cichutku wyszła.
Kiedy pół godziny później wróciła z zakupami, Kramer nadal spał. Uśmiechnęła się do niego i zaczęła szykować obiad.
Kończyła obierać ziemniaki, kiedy usłyszała, że się obudził. Zaniemówił, kiedy ją zobaczył. – – Co ty tu robisz?
– Gotuję ci obiad.
– Nie jestem głodny – parsknął. Rozejrzał się szeroko otwartymi ze zdumienia oczami. – O Boże, wszystko wysprzątałaś!
– Nie przypuszczałam, że zauważysz – odrzekła słodko. – Zostawię zupę na gazie, niech się jeszcze chwilę pogotuje. Zaraz sobie pójdę, żeby nie zakłócać ci twojego... spokoju ducha. Jeszcze tylko jakieś dziesięć, piętnaście minut. Wytrzymasz?
Wymamrotał coś i zniknął. Nie minęła sekunda, kiedy wpadł do kuchni z głośnym rykiem.
– Co ty zrobiłaś z moim łóżkiem?
– Pościeliłam je.
– I co jeszcze zrobiłaś? Do cholery, nie mam spokoju nawet we własnym domu!
– Uspokój się. Był bałagan, więc zrobiłam trochę porządku, nic więcej.
– A ja właśnie lubię bałagan. Uwielbiam bałagan! I nie życzę sobie, żeby ktoś się do mnie wtrącał i porządkował mi życie.
– Nie przesadzaj – odrzekła spokojnie, dodając do wywaru pokrojoną marchewkę. – Poukładałam ci tylko rzeczy i zrobiłam pranie.
– Zrobiłaś pranie? – wybuchnął ponownie i z desperacją złapał się za włosy.
Ciekawe co by zrobił, gdyby dowiedział się, że przeczytała kilka słów z jego cennego maszynopisu.
– Nie martw się, wszystko jest poskładane i włożone na miejsce.
Wybiegł z kuchni, wrócił po kilku chwilach i zaczął powoli krążyć wokół stołu.
– Posłuchaj, Annie – starannie dobierał słowa – to nie jest tak, że nie doceniam tego, co dla mnie zrobiłaś, ale nie potrzebuję pielęgniarki. Ani gosposi.
Popatrzyła mu prosto w oczy.
– Zgadzam się z tobą.
– Naprawdę? – Lekko rozluźnił ściągnięte ramiona. – I nie czujesz się urażona?
– Nie, dlaczego?
– Tak sobie. – Patrzył na nią podejrzliwie.
– Myślę, że tak naprawdę – uśmiechnęła się do niego łagodnie – to potrzeba ci żony.
–
– Żony – jak echo powtórzył za nią Kramer. Oczy pociemniały mu z przerażenia, zupełnie jakby zaproponowała mu co najmniej rzucenie się z dachu wieżowca.
– Nie denerwuj się tak. Bynajmniej nie ubiegam się o to miejsce.
Wymierzył w nią palec i znów zaczął krążyć wokół stołu.
– Posprzątałaś moje mieszkanie, zrobiłaś mi pranie, a teraz szykujesz dla mnie obiad! – Każde słowo brzmiało jak kolejny zarzut.
– I co z tego?
– Chyba nie sądzisz, że w to uwierzę?
– W co?
– Że się nie starasz o to miejsce. Od samego początku ciągle wyczyniasz te wasze babskie sztuczki.
– Babskie sztuczki? – Wzruszeniem ramion próbowała pokryć rozbawienie. – O czym ty mówisz?
– Wcale nie liczyłem, że się przyznasz.
– Ale ja nie mam bladego pojęcia, o co ci chodzi.
– Doskonale wiesz! – upierał się.
– Chyba jednak nie. Co ja takiego zrobiłam?
– Te wasze babskie sztuczki – powtórzył, ale już bez poprzedniego przekonania. Zagryzł wargi. – Dobrze, skoro chcesz, to dam ci przykład... te perfumy, których zawsze używasz.
– Windchime? Przecież są bardzo subtelne.
– Nie wiem, jak się nazywają, ale ich zapach pozostaje jeszcze długo po twoim wyjściu. Doskonale zdajesz sobie z tego sprawę i dlatego stosujesz je zawsze, kiedy jesteśmy razem.
– Używam ich od lat.
– To jeszcze nie koniec – dodał pospiesznie.
– A sposób, w jaki na mnie czasami patrzysz?
– Jak na ciebie patrzę?
Kramer oparł rękę na biodrze, wyniosłym gestem uniósł brodę i powoli zatrzepotał gęstymi rzęsami.
Nie mogła już zapanować nad sobą i wybuchnęła śmiechem.
– Chyba naprawdę żartujesz.
– Nie żartuję. – Wyprostował się. – A to twoje spojrzenie niewiniątka, buzia w ciup... Żaden mężczyzna nie mógłby oprzeć się pokusie, by cię pocałować. I jeszcze jedno.
– Co znowu?
– Potrafisz wyglądać tak bezbronnie, że każdy facet od razu jest gotów wszystko rzucić i biec, aby się tobą zająć.
– Wydawało mi się, że już wiesz, że sama potrafię sobie poradzić.
– Jak długo jeszcze chcesz ciągnąć tę grę? Już chyba pora z tym skończyć. Im prędzej wrócisz do swojego świata, tym lepiej.
– Dla kogo?
– Dla mnie! – wykrzyknął z mocą. – I dla ciebie – dodał już nieco spokojniej. Zaczaj kaszleć, wyciągnął z kieszeni cukierki przeciwkaszlowe.
– Nie powinieneś się tak denerwować. – Maryanne na pozór nie poruszyły jego słowa. – Ja tylko stwierdziłam fakt i nadal to podtrzymuję. Potrzeba ci żony.
– Może lepiej zajmiesz się kimś innym? – odpalił, z wściekłością ssąc cukierek.
– Aha! – wykrzyknęła. – Teraz sam widzisz, jak to jest, kiedy ktoś zaczyna się wtrącać w twoje sprawy.
Kramer zachmurzył się. Maryanne zajrzała do garnka, zamieszała zupę. Kącikiem oka dostrzegła, że Kramer odsunął się od niej w najdalszy kąt. Rozbawiło ją to.
– Jest jeszcze coś! – zawołał. – Najpierw się ze mną zgadzasz, a potem robisz coś dokładnie przeciwnego. Nigdy w życiu nie spotkałem tak irytującej kobiety.
– Co ty opowiadasz? – zaprotestowała. – Wcale tak nie było. Przecież rzuciłam pracę w agencji, bo na to nalegałeś.
– To jedyny raz, kiedy mnie usłuchałaś. Ale ile mnie to kosztowało! Musiałem błagać cię o to na kolanach.
– Co ty opowiadasz?!
– To nie było dla mnie przyjemne i wolałbym już więcej tego nie zaznać. Ile czasu się znamy? Miesiąc? O Boże! – jęknął i zapatrzył się w sufit. – Chwilami mam wrażenie, że minęła cała wieczność.
– Chcesz obudzić we mnie wyrzuty sumienia? Nic z tego. W końcu to ty wyszukałeś mi to mieszkanie. Więc nie miej do mnie pretensji!
– Nie przypominaj mi o tym! – wrzasnął.
Stwierdzenie o żonie wyrwało się jej mimochodem, miało być jedynie żartem, ale Kramer naprawdę się przejął. Widocznie był to dla niego drażliwy temat. Pomyślała, że najlepiej zrobi, jeśli sobie pójdzie. Ruszyła do drzwi.
– Wychodzisz? – zapytał z taką nadzieją w głosie, jakby już nie mógł się doczekać, kiedy wreszcie się od niej uwolni. Ani słowem za nic nie podziękował. Właściwie przez ostatnie tygodnie też jej dużo pomógł. W każdym razie teraz byli kwita.
– Tak, już wychodzę.
– Doskonale.
Nawet nie próbował ukryć zadowolenia.
– Ale przemyśl to, co ci powiedziałam. Żona naprawdę by ci się przydała.
Zmarszczył brwi i popatrzył na nią.
– Mówisz takie rzeczy? Nowoczesna kobieta z pewnością by się oburzyła. Nie obiło ci się o uszy, że dom już dawno przestał być odpowiednim miejscem dla kobiety? Teraz pora, by ruszyła na podbój świata, powinna robić karierę, żyć pełnią życia itd. Zupełnie inna rola niż ta, jaką chciałabyś jej przypisać.
– Myślałam o żonie, a nie o gosposi. Jesteś zdolny i utalentowany – zerknęła na rozłożony maszynopis – ale to przecież nie wszystko. Każdemu potrzeba kogoś bliskiego, z kim mógłby dzielić życie.
– Przestań się o mnie martwić. Od trzynastego roku życia jestem zdany tylko na siebie. Nikogo nie potrzebuję, zapewniam cię.
– Skoro tak, to pewnie masz rację – przyznała niechętnie. Zatrzymała się na progu. – Zadzwonisz, jeśli będziesz czegoś potrzebował?
– Nie.
– Tak myślałam – westchnęła. – Za pół godziny zupa będzie gotowa.
Skinął głową, po chwili, nieco stropiony, mruknął:
– Chyba powinienem ci podziękować.
– Chyba tak, ale to nie jest konieczne.
– Wydałaś na zakupy, przecież nie stać cię na takie gesty. Poczekaj chwilę, zaraz...
– Przestań – przerwała mu. – To moje pieniądze i mogę je sobie wydawać, na co chcę. Najwyżej będziesz mi coś winien. Zabierzesz mnie kiedyś na obiad.
Wyszła, zanim zdążył coś odpowiedzieć. Uderzył ją kontrast między jej mieszkaniem i jego. Jej pokój wydał się smutny i pusty. Szybko zapaliła wszystkie światła. Jeszcze nie skończyła, kiedy rozległo się natarczywe stukanie do drzwi. Na progu stał Kramer w pogryzionym przez mole szlafroku. Jego oczy miotały gniewne ognie.
– Co się stało? – zapytała niewinnie Maryanne.
– Czytałaś moją powieść! – ryknął na cały głos.
– Ależ skądże! – zaprzeczyła z urażoną godnością. Nie czekając na zaproszenie wpadł do środka.
– Przyznaj się!
– Nie czytałam twojego cennego maszynopisu – dobitnie cedziła słowa. – Jak bym zdążyła posprzątać mieszkanie, zrobić pranie, ugotować gar zupy i jeszcze przeczytać dwieście dwanaście stron?
– To skąd wiesz, że było tyle stron? – Oczy błysnęły mu złością.
– Zgadywałam – przełknęła ślinę, by pokryć zmieszanie – i chyba mi się udało.
– Wcale nie zgadywałaś!
Cofnęła się, kiedy zaczął się do niej zbliżać.
– No dobrze – spokorniała. – Zerknęłam tylko, ale przysięgam, że przeczytałam zaledwie kilka zdań. Przypadkiem te kartki znalazły mi się pod ręką. Odwróciłam ostatnią i przebiegłam wzrokiem kilka wierszy.
– Wiec jednak! Czytałaś!
– Tylko kilka zdań – powtórzyła słabym głosem, kompletnie zdruzgotana.
– I co? – Oczy mu złagodniały.
– Jak to co?
– Co o tym sądzisz? – Popatrzył na nią z nadzieją, lecz po chwili się zachmurzył. – Nie, już nic. Nie powinienem cię o nic pytać.
Splotła dłonie i postąpiła ku niemu.
– Kramer, to opowiadanie jest wspaniałe! Ma tak niesamowitą, tajemniczą atmosferę i jest napisane z takim dowcipem! Tak bym chciała je przeczytać! Nie odważyłam się na to, nie chciałam wdzierać się w twoje sekrety, chociaż tak się stało, ale nie chciałam tego...
– Chyba nie jest złe, co? – zapytał z zadowoloną miną i nagle ugryzł się w język.
– Jest cudowne! – wykrzyknęła, entuzjastycznie potrząsając głową. – Opowiedz mi o tym coś więcej.
Nie dał się długo prosić.
– Bohaterem powieści jest dziennikarz z Seattle, Leo. Przypadkiem wpada na trop morderstwa i idzie tym śladem. Mam zamiar napisać kilka powieści, z nim w głównej roli. Ta jeszcze nie jest skończona, zresztą sama wiesz.
– Czy w jego życiu jest jakaś kobieta?
– Żartujesz?
W tym krótkim fragmencie, który przeczytała, niejaka Maddie właśnie znalazła się w śmiertelnym niebezpieczeństwie, a Leo spieszył jej na pomoc.
– Czy masz już na oku wydawcę? Mam w Nowym Jorku paru znajomych w wydawnictwach, mogłabym cię polecić. Z pewnością...
– To nie wchodzi w grę. Nie chcę korzystać z żadnych znajomości, zwłaszcza twoich czy twojego ojca.
– Przesadzasz. – Ostatnio często to mu się zdarzało. – Sądzisz, że ojciec utrzymałby się na rynku, gdyby kierował do druku książki napisane przez moich znajomych? Uwierz mi, że to opowiadanie jest naprawdę świetne i jeśli planujesz napisać całą serię z tym bohaterem...
– Powiedziałem: nie.
– Ależ...
– Annie, nie mówmy już o tym. To moja książka i poradzę sobie bez twojego wstawiennictwa.
– Skoro tak chcesz – przystała potulnie.
– Tak właśnie będzie. – Znów przybrał swą zwykłą minę. – A teraz wracam do mojego bałaganu, życia bez żony i wtrącających się bez końca sąsiadów.
– Postaram się już więcej ci nie przeszkadzać – skrzywiła się ironicznie, bo w końcu tym razem to on zakłócił jej spokój.
– Z pewnością to docenię – odrzekł, ignorując jej ton.
– Musimy szanować nasze prawo do prywatności – ciągnęła z lekką drwiną. Włożyła ręce w kieszenie. Nieoczekiwanie natrafiła na jakiś niewielki metalowy przedmiot. – Och, poczekaj... – urwała zmieszana, zawahała się. – Chyba chciałbyś odzyskać swój klucz? Wychodziłam po zakupy, a nie chciałam zostawiać otwartych drzwi, więc...
– Masz mój klucz? – wybuchnął.
– Tak.
Wyciągnął przed siebie rękę i z miną męczennika wbił oczy w sufit. Maryanne podeszła z wahaniem, położyła mu klucz na dłoni i szybko odskoczyła. Bała się, że ją złapie i potrząśnie za ramiona.
Wyszedł od razu. Odprowadziła go do drzwi i ze smutkiem patrzyła na oddalającą się sylwetkę.
W czwartek rano pospiesznie szykowała się do pracy, kiedy nieoczekiwanie zadzwonił telefon. Zamarła, utkwiwszy wzrok w aparacie. Powinna już wyjść, jeśli nie chciała się spóźnić. A może to Kramer?
– zastanowiła się w duchu, choć podświadomie czuła, że to płonna nadzieja. Przecież od tygodnia nie zamieniła z nim ani słowa. Codziennie o tej samej porze przychodził do restauracji, zamawiał zwykle to samo, a obsługującą go Maryanne traktował niemal jak powietrze. Jej urażona duma cierpiała, ale właściwie nie oczekiwała po nim niczego innego.
– Halo? – zapytała niepewnie, podnosząc w końcu słuchawkę.
– Maryanne? – usłyszała radośnie ożywiony głos matki. – Nareszcie cię złapałam! Od trzech dni wydzwaniam do ciebie!
Natychmiast przepełniło ją poczucie winy.
– Dlaczego się nie nagrałaś na sekretarkę?
– Przecież wiesz, że nienawidzę tych urządzeń.
Wiedziała. Wiedziała też, że sama powinna do nich zadzwonić, ale nie była pewna, jak długo jeszcze zdoła ciągnąć tę mistyfikację.
– Co u was słychać? W domu wszystko w porządku?
– Dziękuję, tak. Ojciec jak zwykle za dużo pracuje, ale to nic nowego. Chłopcy rosną jak opętani i szaleją za piłką. – W głosie matki zabrzmiała nowa nuta.
– A jak tam twoja praca?
– Praca?
– No, to specjalne zadanie, jakie ci przydzielono.
– A, o to ci chodzi... – Rzadko kiedy udawało się jej zwieść matkę i nie wiedziała, jak pójdzie tym razem.
– Dobrze... Dużo się uczę.
– Wyrośnie z ciebie wspaniały reporter! Strasznie jestem zaintrygowana tą twoją pracą. Kiedy wreszcie uchylisz rąbka tajemnicy? Teraz nie mogę odżałować, że tak pochopnie obiecałam nie dowiadywać się w redakcji o twoje postępy. Razem z ojcem umieramy z ciekawości.
– To już niedługo się skończy.
Zerknęła na zegarek. Najwyższy czas, żeby wyjść do pracy. Chciała skończyć rozmowę, gdy matka nieoczekiwanie spytała:
– A jak tam Kramer?
– Kramer?
Serce podeszło jej do gardła. Nie mogła sobie przypomnieć, by o nim wspominała. Na sam dźwięk jego imienia oblała ją fala gorąca.
– Kiedy ostatni raz rozmawiałyśmy, byłaś pod jego wrażeniem, nie pamiętasz?
– Naprawdę?
– Ależ tak, kochanie. Zachwycałaś się jego talentem i choć o tym nie mówiłaś, wydało mi się, że jesteś nim zauroczona.
– Zaprzyjaźniliśmy się. Niestety ciągle się kłócimy.
– To świetnie – zachichotała matka.
– Jak to?
– To znaczy, że dobrze się ze sobą czujecie. Ja z twoim ojcem też darłam koty, odkąd tylko się poznaliśmy. Na każdy temat mieliśmy swoje zdanie. – Westchnęła lekko. – A potem nadszedł dzień, kiedy spojrzałam mu w oczy i zrozumiałam, że to ten, i że będę go kochać do końca życia. I tak właśnie się stało.
– Ale z nami jest zupełnie inaczej. Ja nawet nie wiem, czy on mnie lubi.
– Nie lubi cię? Ależ kochanie, to niemożliwe!
W głosie matki było tyle szczerego niedowierzania, że Maryanne wy buchnęła śmiechem. Od razu poczuła się lepiej. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że po ostatnim spotkaniu z Kramerem popadła w głęboką melancholię. Znów jej unikał. Zupełnie jakby się bał... Ale właściwie czego się obawiał? Może ją pokochał? Ale wtedy by to spostrzegła. Chyba jednak uważał ją za utrapienie.
Kiedy po kilku minutach rozłączyły się, Maryanne pobiegła do wyjścia. Na pewno spóźni się do restauracji! Rzeczywiście niezły z niej reporter!
Założyła fartuszek i zaczęła obsługiwać gości. Przychodzili tu różni ludzie, zdarzali się wyjątkowi ekscentrycy. Obserwowała ich z ciekawością. Kto wie, może kiedyś wykorzysta te spostrzeżenia w pracy dziennikarskiej? Zastanawiała się w duchu, czy Kramer ma podobne podejście. Ale przecież postanowiła o nim nie myśleć...
Po kilku godzinach pracy poczuła się jakoś dziwnie. Wirowało jej w głowie, zaczynał boleć żołądek.
– Dobrze cię czujesz? – zainteresowała się Barbara, mijając ją na sali.
– Sama nie wiem.
– Kiedy ostatnio coś jadłaś?
– Rano. Chociaż nie, wieczorem. Rano nie miałam apetytu.
– Tak myślałam. – Barbara zaniosła hamburgera i frytki do stolika i wróciła do Maryanne. – Nie wyglądasz najlepiej.
– Nic mi nie jest.
– Czyżby? – Barbara przyjrzała się jej badawczo.
– Nic mi nie będzie.
Zaczynała ją boleć głowa. Źle zrobiła, rezygnując ze śniadania i lunchu, ale przecież "wytrzyma do przerwy.
– Jakoś trudno mi w to uwierzyć. – Mrugnęła Barbara, sięgając po książkę telefoniczną i szukając czegoś zapamiętale.
– Gdzie chcesz zadzwonić?
– Do Kramera, a do kogo by innego – odrzekła, przytrzymując ramieniem słuchawkę. – Teraz jego kolej, żeby się tobą zająć.
– Barbaro, nie rób tego, proszę!
Za nic nie chciała jego pomocy. Miałby w ręku argument, że powinna wrócić do wygodnego świata rodziców. Teraz, kiedy już niemal udowodniła, że potrafi sama sobie radzić? Nie ma zamiaru tego zaprzepaścić.
– Nie ma go w biurze. – Barbara odłożyła słuchawkę. – Pogadam z nim, jak przyjdzie.
– Barbaro, proszę cię, nie! Zobaczysz, jeśli to zrobisz, porozdaję twój numer telefonu kierowcom ciężarówek!
– Kochanie. – Uśmiechnęła się Barbara. – Wyświadczysz mi tylko przysługę!
Mrucząc pod nosem, Maryanne wróciła do gości.
Pod koniec pracy czuła się znacznie gorzej. Barbara nie spuszczała jej z oczu. Całe szczęście, że Kramer się nie pokazał. Pod presją Barbary wyszła do domu nieco wcześniej niż zwykle.
Czuła się fatalnie. Może zaraziła się od Kramera? Nawet jeśli tak, to sama sobie była winna. Po co została u niego tak długo?
Po kąpieli założyła flanelową piżamę, nastawiła telewizor i z filiżanką gorącej zupy wskoczyła pod kołdrę. Nie zdążyła jeszcze upić łyka, kiedy ktoś zastukał do drzwi.
– Kto tam?
– Kramer.
– Jestem w łóżku! – odkrzyknęła.
– Nie szkodzi. Mnie też widziałaś w szlafroku. Odrzuciła kołdrę i usiadła.
– Idź sobie!
W tej samej chwili rozległo się walenie w podłogę. Sąsiadka z dołu.
– Przepraszam! – zawołała Maryanne, przykładając do ust stulone dłonie.
– Wpuścisz mnie, czy mam iść po zapasowe klucze? – ponowił wołanie Kramer.
Jęknęła ze złości, wcisnęła stopy w puszyste kapcie i otworzyła mu.
– Słucham – powiedziała z wymuszoną cierpliwością.
Przez dłuższą chwilę milczał, wsunąwszy ręce w kieszenie beżowego płaszcza.
– Barbara dzwoniła do mnie.
– Ach tak. – Ciągle stała w drzwiach, mając nadzieję, że zrozumie aluzję i wyjdzie. – I co ci powiedziała?
– Ze się ode mnie zaraziłaś – zniecierpliwił się.
– Barbara nie miała racji. Czułam się kiepsko z powodu pogody, ale już mi przeszło.
Aż do tej pory starannie jej unikał. Nie chce, żeby teraz przychodził tylko dlatego, że czuje się winny.
– Wyglądasz...
– Jak? – weszła mu w słowo.
Przesunął wzrokiem po jej lekko wilgotnych włosach, zauważył ciepłe bambosze.
– Świetnie – powiedział cicho.
– Sam widzisz, że nic mi nie jest i nie musisz się martwić.
Po jej słowach zaległa cisza. Kramer odwrócił się, jakby zamierzał odejść. Zamiast spodziewanej ulgi przepełnił ją dziwny żal. Już miała wyciągnąć rękę, żeby go zatrzymać, ale nie odważyła się.
Odgarnęła włosy z twarzy i uśmiechnęła się z przymusem.
– Wpadnę jutro rano, aby zobaczyć w jakiej jesteś formie.
– Nie musisz.
– Odkąd jesteś taka zadziorna? – zachmurzył się.
– A od kiedy ty jesteś taki troskliwy? Głos uwiązł jej w gardle.
– Przejmuję się tobą.
– W taki sam sposób, w jaki przejmowałbyś się młodszą siostrą. Już mi to jasno wyłożyłeś... nie jestem w twoim typie. Wcale mnie to nie wzrusza, bo ty też nie jesteś w moim.
Przynajmniej poczuła się lepiej. Przecież nie powie mu, że jeszcze nigdy żaden mężczyzna nie podobał się jej tak jak on. Nigdy się o tym nie dowie.
– Nie jestem w twoim typie, co? – zapytał tak cicho, że niemal szeptem.
Serce zatrzepotało jej w piersi. Patrzył na nią z napięciem, po chwili opuścił wzrok na jej usta, położył dłoń na jej karku i powoli pochylił się ku niej.
Na moment znieruchomiał, jakby spodziewając się, że zechce mu umknąć. Wiedziała, że tak właśnie powinna uczynić. Ale nawet nie drgnęła.
Serce waliło jej jak oszalałe. Zdawało się, że każde uderzenie popycha ją w jego ramiona. Oparła dłonie na jego piersi i z westchnieniem przyjęła pocałunek.
Całował delikatnie, jakby bał się ją spłoszyć. Powoli zsunął ręce z jej karku, dotknął jej ramion. Z głębokim westchnieniem odchylił głowę. Oddychał ciężko.
Dlaczego przestał ją całować? Tak bardzo chciała przedłużyć tę cudowną, ulotną chwilę, znów sycić się tym oszałamiającym, przenikającym całą jej istotę uczuciem. Zaczerpnęła powietrza, próbowała uspokoić pulsującą w żyłach krew.
– Już pójdę. Teraz już wszystko wiemy. – Odwrócił się od niej.
– O czym? – zapytała nieopatrznie. Z pewnością miał na myśli powód swojej wizyty, czyli stan jej zdrowia. – Ach, już rozumiem.
– Myślę, że jednak nie – odrzekł tajemniczo.
Odwrócił się i wyszedł.
– Czyja teraz kolej? – Maryanne zwróciła się z pytaniem do siedzących obok niej na podłodze przyjaciółek. Urządziły sobie „babski wieczór", na którym miały poużalać się nad sobą.
– Może ja – z zapałem odezwała się Carol.
Ceremonialnym gestem wyciągnęła chusteczkę z leżącego przy zapalonej świecy pudełka. Druga butla taniego wina była już prawie pusta. Czuły się znacznie lepiej niż na początku.
– Przez całe lata marzyłam o własnym dziale w gazecie. – Carol wzięła głęboki oddech. – Ale okazuje się, że nie miałam pojęcia, co to znaczy. Po pierwszym tygodniu wyczerpałam wszystkie pomysły. Poza tym zupełnie nie zdawałam sobie sprawy, jak trudno jest zadowolić czytelników. Robię co mogę, ale zawsze znajdzie się ktoś, komu nie podoba się to, co piszę.
– Popatrzyła na koleżanki. – Z wyjątkiem was dwóch, oczywiście.
Maryanne z takim przejęciem pokiwała głową, że niemal straciła równowagę. Wino tak na nią podziałało.
– Teraz widzę, że to wcale nie jest to, o czym zawsze marzyłam – ciągnęła Carol, przykładając chusteczkę do oczu. – W ogóle straciłam serce do pisania – zaszlochała.
Ze współczującymi okrzykami Maryanne i Barbara rzuciły na środek ich mokre chusteczki i pocieszająco poklepały Carol po plecach.
Carol rozjaśniła się, jakby to wyznanie przyniosło jej natychmiastową ulgę.
– Nie wiem, co bym bez was zrobiła. Jesteście moimi najlepszymi przyjaciółkami.
– A która z was wpadła na pomysł, żeby przynieść wino? – dociekała Maryanne, upijając szybki łyk.
– Ja – zarumieniła się Carol. – Pomyślałam sobie, że ma mniej kalorii niż te lodowe batoniki, które planowałaś.
– Zaraz – Barbara popatrzyła na Maryanne zmrużonymi oczami. – Ty jeszcze nic nam nie powiedziałaś.
Maryanne strząsnęła niewidzialny pyłek ze swoich dżinsów. Jej sytuacja była zupełnie inna. Carol użalała się nad swoją pracą, a Barbara lała łzy nad kruchymi paznokciami. A ona, jak do tej pory, nie dostała nie tylko ani grosza, ale nawet pozytywnej odpowiedzi na wysłane artykuły. Ale najgorsze było to, że zakochała się w Kramerze. Wprawdzie intuicja podpowiadała jej, że ona też nie była mu obojętna, jednak on ciągle nie chciał się z tym pogodzić.
Posunął się nawet do tego, że umówił ją z innym. Stale ją denerwował, na każdym kroku pouczał, wykłócał się o najdrobniejsze rzeczy, pilnował jakby był jej Aniołem Stróżem, ale jednak...
– Maryanne – Carol popatrzyła na nią z niepokojem. – Co się stało? O co chodzi?
– O Kramera – szepnęła i upiła łyk wina, by dodać sobie odwagi.
– Mogłam się domyślić – zachmurzyła się Carol. – Odkąd zamieszkałaś drzwi w drzwi z tym opętanym facetem, czułam, że nic dobrego z tego nie wyniknie.
Maryanne znała jej opinię na temat Kramera. Musiała ugryźć się w język, żeby nie stanąć w jego obronie.
– Opowiedz wszystko po kolei – poleciła Barbara, opierając się wygodnie o kanapę.
– Nie ma zbyt wiele do opowiadania.
– Już zapomniałaś, że to wszystko przez niego – wybuchnęła Carol i w kilku zdaniach opisała Barbarze artykuły Kramera. – Tak to sobie wzięła do serca, że postanowiła udowodnić, jak źle ją ocenił.
– Kramer nie mógł tego przewidzieć – zaprotestowała Maryanne. – I tak żałuje każdego napisanego słowa.
Dla niej to była dawno przebrzmiała sprawa. Niepokoiło ją to, co teraz zaczęło się między nimi. Oboje zaprzeczali, rozpaczliwie bronili się przed uczuciem, które było silniejsze od nich.
– No mów – Barbara podała jej chusteczki. – Znam Kramera od lat, więc nic mnie nie zdziwi.
– Jest zupełnie niemożliwy – zaczęła Maryanne, próbując zebrać myśli.
– Zasługuje, żeby go powiesić na suchej gałęzi – wtrąciła Carol.
– Ale jednocześnie jest cudowny – ciągnęła Maryanne, nie zwracając uwagi na komentarz Carol.
– Ty chyba... – Carol urwała w pół słowa, nagle zdezorientowana. – Czy to ma znaczyć, że... – przełknęła ślinę – że się w nim zakochałaś?
– Sama nie wiem – Maryanne mocniej ścisnęła w dłoni chusteczkę. – Ale to możliwe.
– O Boże! – Carol w przerażeniu zakryła rękami usta. – Musisz natychmiast coś zrobić. Przecież on jest okropny. I jaki cyniczny. Już zapomniałaś, jak cię potraktował? – Zerwała się z podłogi i zaczęła przemierzać pokój.
– Kramer jest świetnym dziennikarzem, po mistrzowsku posługuje się słowem – ciągnęła niezrażona Maryanne. – Za każdym razem, kiedy czytam jego artykuły, nie mogę wyjść z podziwu.
– Nie zaprzeczam, że to prawdziwy talent – obruszyła się Carol – ale to niczego nie zmienia. Adams jest egoistycznym, zapatrzonym w siebie gburem.
– Niestety, choć z przykrością, jednak muszę przyznać rację Carol – odezwała się Barbara. – Znam go od trzech lat, więc chyba lepiej niż wy. I wydaje mi się, że to nie jest jego prawdziwa twarz. Mam wrażenie, że to rola, którą tylko odgrywa.
– Przecież już wam mówiłam, że jest cudowny!
– zawołała Maryanne.
– Jest nieznośny – upierała się Carol. – Stale w złym nastroju, stale się czegoś czepia, stale wtrąca się w nie swoje sprawy. Doświadczyłaś tego na sobie.
– Wyszarpnęła z pudełka kilka chusteczek i podała je Maryanne. – Masz zasłonę na oczach. Zrozum jedno: nie można angażować się w związek z mężczyzną, którego chce się zmienić.
– Ale ja wcale nie chcę go zmienić!
– Nie? – zapytała z niedowierzaniem Carol.
– Chcesz powiedzieć, że podoba ci się taki, jaki jest?
– Ty go po prostu nie znasz tak jak ja. To naprawdę porządny facet. Czy wiecie, że zajmuje się dziećmi z okolicy, pilnuje, żeby nie wpadły w złe towarzystwo czy narkotyki? Wszystkie dzieciaki z sąsiedztwa przepadają za nim.
– Naprawdę to robi? – Carol nie kryła wątpliwości.
– A kiedy dowiedział się od Barbary, że jestem chora, przyszedł zobaczyć...
– A co innego miał zrobić? – zdziwiła się Barbara.
– W końcu to on cię zaraził.
– Nie jestem tego taka pewna...
Carol i Barbara wymieniły znaczące spojrzenia i pokiwały głowami.
– Obawiam się, że już za późno – Barbara teatralnym szeptem zwróciła się do Carol.
– Ma wszystkie objawy – zgodziła się Carol.
– Niestety, chyba masz rację. Już się w nim zakochała.
– O Boże, nie! – Carol przycisnęła rękę do ust. – Powiedz, że nie. Jest za młoda i zbyt wrażliwa. Ach, jakie to strasznie, jaka szkoda!
– Jest dla niego za dobra. Mam tylko nadzieję, że doceni ją.
– Na pewno nie – stwierdziła Carol, odzyskując swój normalny głos. – Ale który mężczyzna potrafi naprawdę docenić kobietę?
– To okropne, że mężczyźni są tacy.
– Niektórzy mężczyźni – dodała Maryanne.
Otarły oczy i demonstracyjnie rzuciły mokre chusteczki na już całkiem okazały stosik. Wcześniej ustaliły, że potem ceremonialnie wrzucą je do toalety i razem z wodą odpłyną ich smutki i żale.
W ten piątkowy wieczór Maryanne poczuła się taka samotna i zrezygnowana, że ściągnęła do siebie koleżanki. Zresztą, nie dały się prosić. Carol została słomianą wdową, bo mąż pojechał z kolegami na ryby, a Barbara właśnie złamała najdłuższy paznokieć, który był jej chlubą i potrzebowała pociechy. Ten wspólny wieczór przyniósł im ulgę.
W sobotni ranek obudziła się z koszmarnym bólem głowy. Wino i lody, którymi uraczyły się na koniec, nie wyszły jej na zdrowie.
W mieszkaniu panował przenikliwy chłód. Jest dopiero początek listopada, a już ostatnie dni były wyjątkowo zimne. W nocy temperatura często spadała poniżej zera. Pewnie znów popsuł się grzejnik. Już kilka razy tak się zdarzyło. Zwykle udawało się go uruchomić, uderzając go umiejętnie parę razy.
Otuliła się w szlafrok, założyła bambosze. Kiedy chuchnęła w stulone dłonie, uniosła się lekka mgiełka.
Filiżanka gorącej kawy i dwie aspiryny uciszyły ból głowy. Drżąc z zimna, pospiesznie naciągnęła na siebie dżinsy, grubą bluzę i ciepły zimowy płaszcz. Wyglądała, jakby się wybierała na ekspedycję polarną.
Spróbowała uruchomić grzejnik, pokręcając gałką i uderzając go dłonią, ale tylko coś zagrzechotało w środku i rozległo się kilka głuchych odgłosów.
Zdesperowana chwyciła ciężką, żeliwną patelnię i walnęła nią w grzejnik. Przeraźliwy, ostry dźwięk przeszył powietrze wprawiając Maryanne w drżenie, nad którym nie mogła zapanować.
– Co tu, do cholery, się dzieje?! – zza ściany dobiegł ją podniesiony głos Kramera. W mgnieniu oka był na jej progu. Z kijem do baseballu w ręku z impetem wpadł do środka, rozglądając się za domniemanym intruzem.
– Nie mam ogrzewania – oznajmiła Maryanne, szczelniej otulając twarz chustką.
Zamrugał zdezorientowany. Wystarczył rzut oka na niego, by domyślić się, że został wyrwany ze snu. Był boso, w spodniach od piżamy i rozpiętej kurtce, przez którą przeświecał nagi, muskularny tors.
– Co ci jest? Wybierasz się na maskaradę?
– Nie. Zimno mi. Coś się popsuło. Odłożył kij i pochylił się nad grzejnikiem.
– A przy okazji, co tu się wczoraj działo? Maryanne tylko wzruszyła ramionami. Kramer podejrzliwie rozejrzał się wokół, zauważył stertę zużytych chusteczek. Wszedł do kuchni i wrócił, demonstracyjnie dzierżąc w obu dłoniach puste butelki po winie. Udawał zaszokowanego.
– Bardzo zabawne – skrzywiła się Maryanne, odbierając mu butelki i wyrzucając je do śmieci.
– Nie zostałem zaproszony na przyjęcie – rozżalił się Kramer.
– Skoro koniecznie chcesz wiedzieć – westchnęła – to razem z Barbarą i Carol urządziłyśmy sobie spotkanie, żeby się wypłakać.
– Co takiego? – zapytał z drwiącym uśmiechem.
– Chyba mnie bujasz. Zobaczę, co z tym ogrzewaniem. – Schylił się, pokręcił gałką i zaczął ostukiwać grzejnik, przemawiając do niego czule, jak kowboj do swojego konia.
Maryanne odwróciła się i udawała, że pochłonął ją widok parku za oknem. Czuła się jakoś dziwnie, kiedy Kramer był w jej pokoju, wyrwany prosto z łóżka.
– Prosiłem cię, żebyś zamykała drzwi na łańcuch – odezwał się mimochodem. – Musisz uważać. No, chyba mi się udało. Powinno działać.
– Dzięki – odrzekła z ulgą.
– Nie ma sprawy. Ale następnym razem nie próbuj sama tego naprawiać.
Uśmiechnęła się. Naprawdę był jej pomocny. Nie widziała go cały długi tydzień. Nawet przed sobą bała się przyznać, jak bardzo jej go brakowało. Wyglądał fantastycznie. Właściwie mógłby zapiąć tę swoją kurtkę, bo rozpraszał ją widok jego nagiej piersi!
Kramer też był pod jej urokiem. Nie odrywał od niej oczu. Przez długą chwilę wpatrywali się w siebie w pełnym napięcia milczeniu.
– Już sobie pójdę – odezwał się wreszcie, przerywając ciszę.
– Rozumiem – głos jej się łamał. Poszła za nim do drzwi. – Jeszcze raz dziękuję. – W pokoju już robiło się cieplej.
– Pamiętaj, żeby zamykać drzwi.
– Dobrze, panie kapitanie. – Uśmiechnęła się.
Patrzyła za nim ze ściśniętym sercem. Znów ją zostawił.
Kiedy po południu wybrała się do parku, spotkała Glorię, prowadzącą za rękę małą dziewczynkę.
– To moja siostra, Katie. Ma trzy lata i zamęcza mnie. Bez przerwy o wszystko wypytuje. Chyba przez nią zwariuję.
– Ja też mam młodszych braci, wiec świetnie cię rozumiem.
– I też każą ci wszędzie ich ciągnąć ze sobą? Nawet kiedy jest ci to całkiem nie na rękę?
– Czasami – odrzekła Maryanne, próbując ukryć uśmiech.
– Eddie chciał, żebym przyszła popatrzeć. Mają grać z panem Adamsem. Mama oczywiście zmusiła mnie, żebym wzięła ze sobą Katie – wyjaśniła ze zbolałą miną Gloria.
– Ja wcale nie męczę – zaprotestowała Katie i patrząc na Maryanne oznajmiła z dumą: – Mam trzy lata.
– Trzy lata? – Maryanne powtórzyła z udanym zdumieniem. – Naprawdę? A ja myślałam, że masz cztery albo pięć.
Buzia dziecka rozjaśniła się z radości.
– Mam prawie cztery.
– Och, już zaczęli grać – zawołała Gloria. Ze złością spojrzała na Katie i szarpnęła ją za rączkę. – No chodź, musimy pędzić. Eddie chciał, żebym zobaczyła, jak grają.
– Dlaczego? – dziwiła się Katie.
– Sama widzisz – jęknęła Gloria, zwracając się do Maryanne.
– Jak chcesz, to biegnij – Maryanne wyciągnęła rękę do dziecka. – A my pójdziemy powoli za tobą.
– Naprawdę? Ale chyba nie chcesz jej porwać czy coś takiego? Jestem za nią odpowiedzialna. Mama by mi urwała głowę, gdyby jej się coś stało.
– Obiecuję, że będę jej pilnować.
– W takim razie dzięki... – Gloria rzuciła się pędem w stronę boiska.
Katie szła obok Maryanne radośnie podskakując. Nagle, kiedy mijały stos zagrabionych pod kasztanowcem liści, wyślizgnęła się jej, rzuciła w ich stronę, nagarnęła, ile tylko zdołała, i wróciła niosąc je Maryanne jak prawdziwy skarb.
– Zobacz! – zawołała z zachwytem. – Liści!
– Liście – poprawiła ją Maryanne. Sama pochyliła się, pochwyciła całe naręcze i wyrzuciła je w górę. Katie próbowała łapać wirujące w powietrzu liście i niechcący upuściła swoje. Maryanne wybuchnęła śmiechem. Chwyciła dziecko i okręciła się w koło. Katie śmiała się radośnie. Zdyszana oparła się na chwilę o pień drzewa.
Wtedy go zobaczyła. Kramer dostrzegł ją i zatrzymał się jak oniemiały. Nie odrywał od niej oczu. Dzieciaki przekrzykując się biegały za piłką, ale on zdawał się zapomnieć o całym świecie.
Nagle wpadł na niego rozpędzony chłopiec i niemal zwalił go z nóg. Kramer zachwiał się, w ostatniej chwili odzyskał równowagę. Włączył się do gry, złapał piłkę i pomknął na drugi koniec boiska.
Do Maryanne podbiegła rozgorączkowana Gloria.
– A mówiłaś, że jesteście tylko przyjaciółmi! – droczyła się z uśmiechem świadczącym, że drugi raz nie da się wyprowadzić w pole. – Mało go nie stratowali, bo nie mógł oderwać oczu od ciebie!
Maryanne wzięła Katie na kolana i usiadła obok dziewcząt dopingujących chłopców. Kramer nie patrzył w ich stronę. Kiedy po skończonej grze schodził z boiska, Maryanne przelękła się, że nawet do niej nie podejdzie. Napił się wody i zdyszany usiadł obok niej na ławce.
– Skąd się tu wzięłaś?
– Wyszłam na spacer – odrzekła niepewnie. – Ale nie denerwuj się, nie poszłam za tobą.
– Wcale tak nie myślałem. Ładnie ci w niebieskim – dodał i zmieszał się, jakby te słowa powiedział niepotrzebnie.
– Dziękuję – odrzekła zastanawiając się, jak dojrzał pod płaszczem skrawek jej niebieskiego swetra.
– Cześć, Katie!
Katie wyciągnęła do niego rączki, objęła go i zaraz pobiegła do rozmawiającej z Eddim Glorii.
– Masz podejście do dzieci – stwierdził Kramer jakby z lekkim zdziwieniem.
Zawsze miała. Wiele razy bawiła się z dziećmi znajomych i nawet przez długi czas myślała o tym, by zostać nauczycielką albo przedszkolanką. Przepadała zwłaszcza za ciekawymi świata pięciolatkami.
Kramer uśmiechnął się do niej nieśmiało. Podświadomie czuła, że jego opór słabnie. Bała się poruszyć, by nie spłoszyć tej chwili.
– Maryanne – szepnął ledwie słyszalnie.
– Tak?
Przeciągnął palcami po włosach, odwrócił wzrok.
– Nie, nic.
– No powiedz – naciskała, chcąc wydobyć z niego coś więcej.
– Powiedziałem, że nic – powtórzył szorstko.
Maryanne opuściła oczy. Była zupełnie bezradna.
– Ej, Kramer! – roześmiany Eddie podbiegł do nich, przekładając kij do baseballu z ręki do ręki. – Co się z tobą dzieje? Zapomniałeś o bożym świecie, kiedy zobaczyłeś swoją kobietę!
– Szukasz rewanżu?
– Kiedy zechcesz.
– Nie dzisiaj – odrzekł Kramer, odwijając rękawy bluzy.
– Jasne, że nie teraz – Eddie roześmiał się znacząco – kiedy twoja kobieta jest z tobą.
– Maryanne nie jest moją kobietą – rzucił Kramer i jeszcze bardziej sposępniał.
– W porządku! – zapewnił Eddie. – Tylko kogo chcesz oszukać? Na jej widok niemal straciłeś przytomność, ale rozumiem cię. Zresztą ona nie jest zła. To kiedy ślub?
–
– Wiesz, zmieniłam zdanie – oznajmiła Barbara, kiedy w poniedziałek kończyły pracę.
– Na jaki temat? – w roztargnieniu zapytała Maryanne, uzupełniając na stolikach przyprawy i serwetki.
– O tobie i Kramerze.
Maryanne natychmiast stała się czujna. Jakieś czterdzieści minut temu Kramer opuścił restaurację. Również dzisiaj, zresztą tak jak dotychczas, niemal jej nie zauważał. Włożył nos w gazetę i cały czas był pochłonięty lekturą.
– A dokładniej? – powtórzyła z bijącym sercem.
– Od tamtego wieczoru zastanawiałam się nad tym i wydaje mi się, że chyba do siebie pasujecie. Na początku miałam wiele wątpliwości, ale teraz myślę inaczej. Przyglądałam mu się, kiedy tu przychodził – uśmiechnęła się, szukając odpowiednich słów – i mogłabym przysiąc, że nie mógł oderwać oczu od ciebie.
– Co ty opowiadasz? – zdumiała się Maryanne.
– Przecież on nawet na mnie nie spojrzał.
– Kiedy byłaś obok, zgoda. Ale wystarczyło, żebyś nieco się oddaliła, by wpatrywał się w ciebie jak w obrazek.
– Chyba ci się wydaje – wątpiła Maryanne, nie wiedząc, co myśleć o rewelacjach Barbary. – Traktuje mnie jak powietrze. Cały czas nie wygląda zza gazety.
– Tylko tak udaje! – Roześmiała się Barbara. – Ale kiedy na niego nie patrzysz, śledzi każdy twój ruch.
– Naprawdę?
To było więcej, niż mogłaby sobie wymarzyć. Przecież ostatnio znowu jej unikał. Gorączkowo opędzał się od nagabujących go o ślub dzieciaków.
– To jeszcze nie wszystko – dodała w zamyśleniu Barbara. – Czytałaś jego ostatnie felietony? Są inne niż dotychczas, jakby łagodniejsze w wymowie. Nawet jeden z naszych starych gości zwrócił na to uwagę. To mi dało do myślenia. Naprawdę się zmienił, choć nadal jest uparty i niecierpliwy. Ale wierz mi, zakochał się.
– Jednak sama mówiłaś, że jesteśmy zupełnie inni...
– Ty jesteś delikatna, a on uchodzi za gbura. Ale obie wiemy, że jest inaczej. Według mnie pasujecie do siebie jak dwie części układanki. No dobrze, wystarczy o tym. Powiedz, co masz zamiar robić, kiedy zacznie się remont restauracji?
– Chyba muszę poszukać jakiejś pracy – odrzekła niepewnie Maryanne. Do tej pory nie dostała jeszcze żadnej odpowiedzi z redakcji, do których wysłała swoje artykuły. – A ty?
– Zrobię sobie miesiąc wakacji. Akurat będą święta.
– Chyba już teraz muszę zacząć czegoś szukać – powiedziała Maryanne, z niepokojem myśląc o wydatkach. Remont wyznaczono w najgorszym dla niej momencie.
Nie mogła pozbierać myśli, kiedy chwilę później czekała na autobus. Martwiła ją perspektywa remontu i utraty pracy, ale obserwacje i opinie Barbary przepełniły ją radosnym ożywieniem.
Nie była mu obojętna. A gdyby tak zapytać go wprost? Uśmiechnęła się do siebie. Wiedziała, że natychmiast wszystkiemu by zaprzeczył. Przyszedł jej do głowy pewien pomysł. Od razu poczuła się lekka jak piórko. Pójdzie prosto do niego, zażąda odpowiedzi, a kiedy, jak zwykle, zacznie się wykręcać, pocałuje go.
Na samą myśl nogi się pod nią ugięły, znów przepełniło ją to oszałamiające, cudowne uczucie. Przypomniała sobie jego pocałunki, dziwny niedosyt i żal, kiedy odrywał od niej usta. W jego oczach widziała to samo.
Droga do domu minęła nie wiadomo kiedy. Nie mogła się doczekać, kiedy go zobaczy. Zatrzymała się na jego progu, zapukała lekko. Nikt nie odpowiedział, zapukała ponownie, tym razem mocniej.
– Kto tam? – zawołał Kramer.
– Maryanne. Muszę z tobą pomówić. – Jestem zajęty.
– Tylko na moment – nie zniechęcała się.
Kramer stanął w otwartych drzwiach. Zaniemówiła. W czarnym smokingu był nieprawdopodobnie przystojny. Ze zdumienia aż otworzyła usta.
– Słucham? – zapytał gniewnie.
– Cześć! – zaczęła słabym głosem, wiedząc, że jej plan spalił na panewce. Kramer wybierał się na randkę. – Wybierasz się gdzieś? – wykrztusiła po dłuższej chwili.
– Przecież widzisz. Chcesz coś ode mnie?
Nie wiedziała, co powiedzieć. Jej pewność siebie rozwiała się w okamgnieniu, kiedy tylko go zobaczyła ubranego w ten sposób. Dla niej się tak nie stroił. Gdzie on się szykował? I najważniejsze – z kim?
Kramer znacząco zerknął na zegarek.
– Słuchaj, spieszę się. Za kwadrans mam zabrać Prudencję.
Kim mogła być ta kobieta? Naraz olśniło ją. Wymyślił sobie to wszystko, żeby obudzić w niej zazdrość! W dodatku to imię! Mógł poprzestać na czymś mniej wyszukanym.
Przypomniała sobie, jak niedawno mówił, że poproszono go o wygłoszenie przemówienia na przyjęciu wydawanym przez Izbę Handlu. Nawet była na ten temat wzmianka w gazecie. Czyżby naprawdę sądził, że tak łatwo ją zwiedzie, dając do zrozumienia, że spotyka się z inną? Wcale jej nie zniechęcił.
– Nie, to nic ważnego... – Machnęła ręką. – Znów miałam problemy z ogrzewaniem, ale jakoś sobie poradzę. Zresztą i tak nie będzie mnie w domu.
– Znów babski wieczór? – Popatrzył na nią badawczo.
– Tym razem nie. – Kusiło ją, by oznajmić, że wybiera się na ekscytującą randkę, ale bała się posunąć za daleko. – Umówiłam się z Barbarą do kina.
– Dobry pomysł.
– Mam nadzieję. – Przyjrzała mu się z rozjaśnioną twarzą. – Baw się dobrze... z Prudencją – dodała z domyślnym uśmiechem.
Dusząc w sobie śmiech poszła do swojego mieszkania. To dopiero drań! Ale sobie wymyślił! Ciągle uważał ją za dopust boży.
Ale jednak przyszedł jej z pomocą, kiedy popsuło się ogrzewanie. Na boisku oniemiał na jej widok. Umówił ją z kimś, kogo uważał za bardziej odpowiedniego. To wszystko świadczyło o jednym – był tchórzem, przynajmniej kiedy w grę wchodziła miłość.
Usiadła na kanapie i zatopiła się w smutnych rozmyślaniach. Podskoczyła, kiedy dziesięć minut później rozległ się szczęk zamka. Wydawało się jej, że na moment Kramer stanął przy jej drzwiach.
Wkrótce potem zadzwoniła Barbara przepraszając, że nie może się z nią spotkać. Pozostał jej tylko telewizor i resztki zimnej pizzy.
Chyba zasnęła, bo obudził ją jakiś natarczywy dźwięk. Rozespana przetarła oczy. Telefon. Po omacku dotarła do aparatu. Ledwie otworzyła usta, rozległ się zdenerwowany głos ojca.
– Gdzie ty, do diabła, się podziewasz?
– Cześć, tato! – zaczęła z zamarłym sercem. – Jak się masz?
– Natychmiast chcę wiedzieć, gdzie mieszkasz!
– Słucham? – zapytała, próbując zyskać na czasie. Ojciec musiał się czegoś dowiedzieć.
– Dziś rano rozmawiałem z redaktorem naczelnym Seattle Reriew. Powiedział mi, że kilka tygodni temu na własną prośbę odeszłaś z redakcji. Natychmiast wytłumacz, co to za bzdura z tym specjalnym zleceniem!
– Hmm... – Już całkowicie otrzeźwiała.
– Okłamałaś nas.
– Niezupełnie... – urwała szukając słów. – Raczej nie powiedziałam wszystkiego.
– Jesteśmy chorzy ze zdenerwowania. Całe popołudnie próbujemy cię złapać. Gdzie byłaś? I kim, do diabła, jest Kramer Adams?
– Kramer Adams – powtórzyła, nie wiedząc, co na to powiedzieć.
– Wspominałaś o nim matce, poza tym pani, z którą rozmawiałem, Carol Riverside, stwierdziła, że to wszystko jego wina.
– Tato, nie wiem, jak ci to wytłumaczyć, może...
– Nie potrzebuję tłumaczeń tylko fakty. Chciałaś pracować na drugim końcu Stanów. Ułatwiłem ci to, chociaż nie byłem przekonany do tego pomysłu. I zobacz, do czego to doprowadziło! Oszukałaś nas i...
– Tato, uspokój się. – Usłyszała, że matka próbuje go nieco ostudzić. – Zaraz wszystko wyjaśnię.
– Zdaje mi się, że cała sprawa ma związek z tym twoim znajomym z Sun, tak?
– Tak – przyznała z ociąganiem. – Ale rezygnacja z pracy w redakcji to była moja decyzja.
– Gdzie mieszkasz?
To było jedno z pytań, których najbardziej się obawiała.
– Wynajęłam mieszkanie.
– Przecież miałaś mieszkanie. To bez sensu.
– Tak, ale musiałam się przeprowadzić.
Przecież nie może mu powiedzieć, dlaczego to zrobiła. Natychmiast by zażądał dalszych wyjaśnień.
– Nic z tego nie rozumiem.
Odsunęła słuchawkę i westchnęła. Akurat teraz ta rozmowa! Była wyrwana ze snu, zdenerwowana na Kramera i w dodatku po raz pierwszy w życiu prawdziwie zakochana.
– Chcę natychmiast wiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi – oznajmił ojciec tonem, jaki pamiętała z dzieciństwa, kiedy coś przeskrobała. – Dlaczego nas okłamałaś?
– Przepraszam, naprawdę strasznie mi przykro, ale nie chciałam nic mówić, żebyście się nie denerwowali.
– Oczywiście, że byśmy się zdenerwowali. Wytłumacz mi teraz jaśniej.
– Tato, przecież jestem dorosła. Dlaczego nie mogę mieszkać, gdzie chcę i robić tego, co chcę? – Te same argumenty co w rozmowie z Kramerem. Tylko że tę powinna przeprowadzić kilka lat wcześniej. – Nie mogę całe życie być małą dziewczynką.
– Dlaczego odeszłaś z gazety?
– Już mówiłam, że mam inną pracę.
– Zajmujesz się czymś, o czym wstydzisz się powiedzieć własnym rodzicom!
– Wcale nie! To nie jest nic zabronionego, poza tym lubię tę pracę i udaje mi się utrzymać z tego, co sama zarobię. Naprawdę jest mi z tym dobrze – mimo starań te słowa nie zabrzmiały przekonująco.
– Skoro tak, to czemu jesteś taka spięta? – włączyła się matka z drugiego aparatu. – Coś jest nie tak.
– Mnie też to się nie podoba – wtrącił ojciec. – To był błąd, że pozwoliłem ci tam jechać. Chyba najlepiej będzie, jeśli zostawisz wszystko i wrócisz...
– Tato, nie mogę teraz odejść.
– Musisz wrócić do domu. Jest wiele rzeczy, które powinnaś nam wyjaśnić.
– Wydaje mi się – zaczęła Maryanne po dłuższym milczeniu – że najlepiej będzie, jeśli odłożymy tę rozmowę. Zanim powiemy coś, czego potem będziemy żałować.
– Ja jestem spokojny! – ryknął ojciec.
– Tato, kocham was, ale na razie dajmy temu spokój. Rozłączę się teraz i zadzwonię z samego rana.
– Maryanne, nie odważysz się... •
Nie czekała dłużej. Powoli odłożyła słuchawkę i wyłączyła telefon.
Będzie musiała się do wszystkiego przyznać. Mogła sobie wyobrazić ich reakcję, kiedy dowiedzą się, że ich córka została kelnerką.
Przebrała się w piżamę i weszła do łóżka. Zwykle zasypiała bez trudu. Wsłuchiwała się w stukanie maszyny Kramera, zastanawiając się nad dalszym ciągiem jego powieści, fantazjując, że może kiedyś w dowód zaufania pozwoli jej przeczytać maszynopis.
Ale tej nocy zza ściany nie dochodził żaden odgłos. Zamknęła oczy i wyobraziła go sobie przed odświętnie ubranym tłumem. Ile by dała, żeby też się tam znaleźć! Miała niezbitą pewność, że odszukałby ją wzrokiem...
Nie mogła zasnąć. Dopiero po długim czasie zrozumiała, że czeka na niego. Usnęła dopiero nad ranem. O szóstej obudził ją znajomy dźwięk jego maszyny.
Założyła szlafrok, kapcie i zaczęła przechadzać się po pokoju. W głowie kłębiły się jej gwałtowne myśli. Nie mogła już dłużej tego wytrzymać. Zastukała w dzielącą ich ścianę.
– Obudziłeś mnie!
W końcu to przez niego prawie nie zmrużyła oka. Teraz, kiedy rodzice już wiedzą, ich czas jest policzony. Jeśli chce jeszcze coś zdziałać, nie ma na co czekać. Bez zastanowienia, tak jak stała, wybiegła z mieszkania i załomotała do jego drzwi.
Otworzył jej niemal natychmiast. Chyba się wcale nie kładł. Miał podwinięte rękawy koszuli i rozpięte trzy górne guziki.
– Musimy porozmawiać – oznajmiła spokojnie, wchodząc do środka.
Kramer nadal stał przy drzwiach. Nawet nie drgnął.
– Może się rozgościsz? – mruknął.
– Już to zrobiłam. – Usiadła na kanapie i czekała, aż na nią spojrzy. – Jak się udała randka?
– Dziękuję. – Skrzywił twarz w uśmiechu. – Świetnie.
– W jakiej restauracji? Four Seasons czy Fullers? – wymieniła dwie najlepsze w mieście. – Czy ja ją znam?
– Nie – zniecierpliwił się.
– Też tak myślę.
– Maryanne...
– Pewnie jeszcze nie zdążyłeś zaparzyć kawy?
– Zdążyłem.
Stał w drzwiach dając jej do zrozumienia, żeby sobie poszła. Ale już wiedziała, jak się z nim obchodzić.
– W takim razie naleję sobie. – Weszła do kuchni i wyjęła ze zmywarki dwa kubki. – Tobie też?
– Już mam, dziękuję. – Podszedł bliżej i westchnął głęboko. – Maryanne, jestem zajęty, więc jeśli możesz. ..
– Moj ojciec się dowiedział – powiedziała, patrząc na niego uważnie, ale jedyną reakcją był szybki błysk w oczach, zapewne ulgi. Chciał się jej pozbyć ze swego życia. – No, powiedz coś.
– A co ty mu powiedziałaś?
– Nie martw się, o tobie nie wspomniałam ani słowem. Kiedyś tylko napomknęłam coś mamie, ale to nic. Ona uważa, że ty i ja... zresztą nic.
– Co wie twój ojciec? – dociekał Kramer.
Upiła łyk kawy i wzruszyła ramionami.
– Dowiedział się, że wcale nie mam żadnego specjalnego zlecenia z gazety.
– O czym ty mówisz?
– Tak powiedziałam mamie, kiedy się przeprowadziłam.
– Co ci przyszło do głowy?
– Przecież musiałam coś wymyślić. Inaczej czekaliby na moje artykuły i na telefon co drugi dzień.
– Dlaczego nie powiedziałaś prawdy?
Teraz wiedziała, że powinna była tak zrobić, ale już było za późno.
– Ojciec dowiedział się, że się przeprowadziłam. Nie mówiłam mu dokąd, ale jak go znam, do południa będzie znał wszystkie szczegóły. Mówiąc oględnie, nie jest zachwycony. Chce, żebym wróciła do domu.
– I pojedziesz? – zapytał od niechcenia, jakby go to zupełnie nie obchodziło. – Nie.
– Dlaczego? – Znów się zniecierpliwił. – Na miłość boską, Annie, kiedy ty wreszcie zaczniesz kogoś słuchać? Udowodniłaś co chciałaś. Jeśli zależy ci, żebym to przyznał, to bardzo proszę... poradziłaś sobie dużo lepiej, niż przypuszczałem. Ale nadszedł czas, żebyś wróciła do swojego życia i swojego świata.
– Nie mogę.
– Dlaczego znów nie możesz?
– Boja, bo...
– O Boże, Annie, już prawie siódma, muszę iść do pracy – przerwał jej w pół słowa. – Lepiej idź się ubierz. To nie jest rozsądne chodzić po korytarzu w piżamie... jeszcze ktoś sobie coś pomyśli.
– Niech sobie myśli.
Przetarł twarz rękami, potrząsnął głową.
– Kramer – serce podeszło jej do gardła, ale nie przestała mówić. – Wiem, że wymyśliłeś sobie tę wczorajszą randkę. Nie zmyliłeś mnie. Już za późno. Ja... ja już się w tobie zakochałam.
Wydało się jej, że na moment świat stanął w miejscu. Nie zamierzała tak wprost wyrazić tego, co czuje, ale nie miała innego wyjścia.
Kramer skamieniał. Dopiero po chwili obronnym gestem uniósł rękę i wyszedł z kuchni.
– To niemożliwe – zaprotestował, osuwając się na kanapę jak ktoś kompletnie wyczerpany. – Nie dopuszczę do tego.
– Niestety, już jest za późno – powtórzyła cicho.
– Jestem w tobie zakochana.
– Zaraz, poczekaj chwilę – Kramer zdołał się opanować. – Jesteś uroczym dzieciakiem i, mówiąc szczerze, naprawdę zrobiłaś na mnie wrażenie...
– Nie jestem dzieckiem – zaprzeczyła cicho, choć stanowczo – i dobrze o tym wiesz. Oboje świetnie o tym wiemy.
– Annie... Maryanne, posłuchaj mnie. – Na jego twarzy pojawił się wyraz goryczy. – To nie jest miłość – powiedział, podchodząc ku niej. Wziął ją za ramiona i popatrzył jej prosto w oczy.
– Nic ci z tego nie przyjdzie. Wiem, co to jest.
Objęła go rękami za szyję i wspięła się na palce, by pocałunkiem dowieść mu, co czuje.
Nie zdążyła. Kramer raptownie odchylił w tył głowę, uwolnił się z jej uścisku i odepchnął ją od siebie.
– Boisz się mnie pocałować?
– Mam powody! – burknął, chowając ręce w kieszenie i odsuwając się od niej jeszcze dalej.
– Tak – uśmiechnęła się ciepło Maryanne. – Oboje wiemy, czym to by się skończyło. Do tej pory świetnie ci szło ukrywanie tego, co czujesz. Niewiele brakowało, a bym ci uwierzyła.
– Pochlebiasz mi – odrzekł z gwałtownie pociemniałą twarzą.
– W milczeniu przemierzył pokój. Czyżby nagle zabrakło mu słów? To chyba niemożliwe. Jednak teraz znalazł się w trudnej sytuacji. Do tej pory ukrywał przed nią to, co wszyscy wokół już dawno odkryli – był w niej zakochany.
Ta myśl dodała jej otuchy.
– Przypuszczałam, że to ci pochlebi – zaczęła miękko – ale nie dlatego to powiedziałam. Kocham cię z całego serca i nie dam się zmusić rodzicom do opuszczenia Seattle.
– Maryanne, proszę cię...
Znów chciał ją zniechęcić, ale znów mu się nie udało. Podeszła do niego i mocno objęła, przytulając się do niego.
Położył ręce na jej barkach, jakby chciał ją od siebie odepchnąć, ale nieoczekiwanie złagodniał. Mruknął coś do siebie i ze zduszonym przekleństwem wtulił twarz w jej włosy. Gwałtowne westchnienie wstrząsnęło jego ciałem.
Z uczuciem triumfu Maryanne przycisnęła ucho do jego piersi, z uśmiechem wsłuchując się w oszalałe bicie serca.
– Nie powinnaś pozwalać, żebym cię tak trzymał – wyszeptał ochrypłym głosem. – Powiedz, żebym tego nie robił – prosił, przesuwając ustami po jej włosach i szyi.
– Chcę tego... – odwróciła do niego twarz, łaknąc jego dotyku i pocałunków.
– Annie, proszę...
– Chcę, żebyś mnie przytulał...
– Nie wiesz, co mówisz...
Uniosła głowę i spojrzała mu w oczy. Delikatnie położyła mu palce na ustach.
– Jestem kobietą, dorosłą kobietą. I dobrze wiem, czego chcę.
Przebierał palcami po jej karku, nadal niepewny i rozdarty wątpliwościami. Czytała w jego oczach, że pragnie ją całować, ale ciągle nie mógł się zdecydować.
– No chodź, pocałuj mnie – namawiała go miękko. Całe ciało wyrywało się do niego. – Nie bój się.
Oddychał z trudem, jakby resztkami sił próbował walczyć ze sobą. Przepełniła ją fala czułości.
– Kocham cię – wyszeptała, uśmiechając się do niego. – Kocham cię.
Delikatnie położyła dłonie na jego piersi, wsparła się o niego i podała mu usta. Jeszcze przed chwilą odpychał ją od siebie, ale teraz złagodniał, zacisnął powieki, aby po jego oczach nie poznała, że się poddaje.
Wykorzystała ten moment słabości i pocałowała go. Jęknął i choć zdawało się przez moment, że szuka w sobie siły, by się otrząsnąć, gdy tylko poczuł dotyk jej ust, jego opór natychmiast ustąpił, rozwiał się, jakby nigdy nie istniał.
Całym sobą odpowiedział na jej pocałunek. Całował ją żarliwie, złakniony jej bliskości, sycąc pragnienie, jakie wcześniej widziała w jego oczach. Wsunął rękę w jej włosy, palcami nieprzytomnie przesuwał po gęstych, splątanych lokach. Maryanne. rozkoszowała się tą chwilą. Tak bardzo chciałaby ją zatrzymać. Wreszcie znów była z nim, znów ją obejmował, znów przepełniało ją to cudowne, oszałamiające uczucie. Nie mogła pozbierać kłębiących się myśli. Miała tyle pomysłów, tyle planów na wspólną przyszłość.
Oderwał od niej usta i oparł głowę w zagłębieniu jej szyi. Oddychał ciężko. Maryanne przywarła do niego, objęła z całej siły.
– Kramer...
– To na nic... ja i ty. Nic z tego nie będzie – wyszeptał. – Annie, co ty ze mną robisz.
– Wiesz, co sobie myślę – uśmiechnęła sie do niego i ciągnęła dalej, nie dając mu czasu na odpowiedź: – Kocham cię i ty też mnie kochasz. Zwykle kiedy tak jest – urwała i przełknęła ślinę – ludzie biorą ślub.
– Co takiego? – wykrzyknął Kramer i odskoczył od niej jak oparzony.
– Przecież słyszałeś.
– Chyba zwariowałaś! – Popatrzył na nią zwężonymi oczami. Zaczął nerwowo krążyć po pokoju.
– Mówię poważnie – odrzekła spokojnie Maryanne. – I jeśli też tego chcesz, to musimy się pospieszyć. Lada chwila mój tata może się dowiedzieć, a wtedy marny nasz los.
– Nie mam zamiaru nawet myśleć o czymś podobnym! Poza tym uważam, że już chyba najwyższy czas, żebyś sobie poszła!
– Już dobrze, Kramer, przepraszam. Nie powinnam była mówić o ślubie. Po prostu miałam nadzieję, że też byś tego chciał. Nie musisz tak się rzucać.
Popychał ją przed sobą w stronę drzwi. Chciała się odwrócić, ale nie pozwolił jej.
– Musimy jeszcze o tym porozmawiać – nastawała Maryanne.
– O nie, w żadnym wypadku – zaoponował, otwierając drzwi i kierując ją na korytarz. – Dobrze wiem, czym to by się skończyło. Nawet bym się nie obejrzał, a już miałbym cię w ramionach i...
– Maryanne! – Głos ojca spadł na nią jak grom z jasnego nieba.
Odwróciła się gwałtownie. Pod drzwiami jej mieszkania stali rodzice. Przerażona popatrzyła na Kramera, jakby szukając w nim ratunku.
– Państwo Simpson? – Kramer oswobodził przytrzymujące Maryanne ramiona, wyprostował się i podszedł ku nim. Wyciągnął rękę. – Jestem Kramer Adams.
– Miło nam – odrzekła chłodno matka, kiedy mężczyźni wymienili uścisk dłoni. Przeniosła zatroskane spojrzenie na Maryanne i oniemiała.
Dopiero w tej chwili Maryanne zdała sobie sprawę, że jest w piżamie. Zamknęła oczy i jęknęła.
– Samuelu – zaczęła matka głosem pełnym przerażenia – Maryanne wychodzi z... jego mieszkania.
– Poczekajcie, wysłuchajcie mnie – Maryanne desperacko usiłowała wyjaśnić sytuację – nie jest tak, jak myślicie. Nie spędziłam u niego nocy, uwierzcie mi. Rano zaczęliśmy się sprzeczać i zamiast wydzierać się do siebie przez ścianę...
– Samuelu – matka uchwyciła się rękawa ojca, zacisnęła palce – słabo mi.
Podtrzymał ją i razem z Kramerem wprowadzili ją do mieszkania Adamsa i ułożyli na kanapie. Maryanne skoczyła za nimi, szybko poprawiła poduszki i, przykucnąwszy obok, gładziła rękę mamy. Przepełniło ją poczucie winy. To przez nią mama, która nigdy nie mdlała, teraz zasłabła.
– Najważniejsze, że mojej córeczce nic się nie stało – wyszeptała Muriel.
– Młody człowieku – surowym tonem zwrócił się do Kramera ojciec Maryanne – chyba należą się nam jakieś wyjaśnienia.
– Tato, proszę cię. – Maryanne zerwała się i stanęła pomiędzy nimi. Wzięła głęboki oddech i wypaliła: – Jestem w nim zakochana!
– Zapewniam pana, że choć okoliczności świadczą przeciwko mnie, między pana córką i mną niczego nie ma.
– Jak to! – wykrzyknęła Maryanne, nie wierząc własnym uszom. Przecież dopiero co otworzyła przed nim serce. Doskonale wiedział, że oboje czują – to samo. – Kłamie w żywe oczy! – oznajmiła ojcu. Kramer tylko jęknął.
Samuel Simpson, zwykle niewzruszony i opanowany, teraz wyglądał na kompletnie zagubionego. Osunął się na kanapę i schował twarz w dłoniach.
– Widzisz, co zrobiłaś – wycedził Kramer przez zaciśnięte zęby. – Teraz twoi rodzice myślą, że stało się najgorsze. Nie sądzisz, że powinnaś wyprowadzić ich z błędu...
– Wszystko mi jedno, co sobie myślą. No nie, wcale tak nie jest – poprawiła się szybko – ale teraz najbardziej obchodzi mnie to, co jest między nami.
– Teraz nie jest ani miejsce, ani czas po temu – odrzekł niecierpliwie ze ściągniętą twarzą.
– Według mnie właśnie teraz jest najlepszy moment.
– Maryanne – matka wyciągnęła do niej rękę.
– Mamy za sobą długą, bezsenną noc w samolocie. Umieraliśmy ze strachu o ciebie.
– Nie odbierała telefonu – mruknął Samuel, przyglądając się im podejrzliwie. – Próbowaliśmy piętnaście czy dwadzieścia razy. Gdyby, tak jak zapewnia, była w nocy u siebie, przecież podniosłaby słuchawkę. Więc dlaczego tak się nie stało?
Zwracał się do Kramera, ale to Maryanne pospieszyła z odpowiedzią.
– Wyłączyłam telefon.
– Ale dlaczego? – matka nie posiadała się ze zdumienia. – Przecież mogłaś się domyślić, że będziemy jeszcze raz dzwonić. Jesteś naszym dzieckiem, kochamy cię!
– Tak, moja panno – oznajmił krótko ojciec. – Zabieramy cię z powrotem do domu.
– Nie zmusicie mnie do tego! Nie wyjadę z Seattle!
– Chcesz tu mieszkać? – Matka z niesmakiem i niedowierzaniem rozejrzała się wokół. – Chcesz odrzucić wszystko, co ci daliśmy?
– Sprawa jest jasna – zawyrokował ojciec. – Przeniosła się tutaj, żeby być bliżej niego.
– Ale w takim razie dlaczego jej... znajomy nie wynajął mieszkania w jej domu?
– Nie rozumiesz? – Samuel wstał gwałtownie i zaczął przechadzać się po pokoju. – Nie stać go na wynajęcie mieszkania w centrum – urwał i przepraszająco skinął w stronę Kramera. – Nie powiedziałem tego w złej wierze. Wygląda pan na porządnego człowieka, ale szczerze mówiąc...
– Nie obchodzi mnie, gdzie on mieszka – wtrąciła się Maryanne. Tak jakby pieniądze mogły mieć dla niej jakiekolwiek znaczenie! – Mogę mieszkać w dowolnym miejscu, byle tylko z nim. – Złagodniała, widząc przerażone spojrzenie matki. – Mamo, czy już zapomniałaś, jak to jest, kiedy człowiek jest młody i zakochany? Zapomniałaś, co opowiadałaś mi o tobie i tacie? Jak ciągle się kłóciliście? Tak samo jest ze mną i Kramerem. Zwariowałam na jego punkcie. On jest taki zdolny i...
– Wystarczy – Kramer wszedł jej w słowo. – Jeśli szukacie winnego, kogoś, kto spowodował, że Maryanne przeniosła się tutaj i pracuje w Mom's Place...
– A co to takiego?
– Bardzo przyjemna restauracja – przerwała pospiesznie Maryanne.
– Pracujesz jako kelnerka? – jęknęła mama.
Maryanne kiwnęła głową.
– Ale piszę też do gazet jako wolny strzelec. Wkrótce powinnam dostać pierwsze honorarium.
– Mogłaś mnie uprzedzić, że nie powiedziałaś rodzicom, gdzie pracujesz – wymamrotał Kramer.
Samuel zakrył oczy dłonią, jakby nie mógł znieść obrazu córki w roli kelnerki.
– Dlaczego rzuciłaś gazetę i poszłaś do restauracji? – wykrztusił wreszcie, jakby pytanie sprawiało mu przykrość.
– Mówisz o tym tak, jakbym robiła coś złego i przynosiła wstyd rodzinie.
– Ale marnujesz swoje wykształcenie – włączyła się mama. – Przecież mogłabyś mieć każdą pracę w wydawnictwie, jaką tylko byś sobie wymarzyła.
– Obawiam się, że to ja zawiniłem – wtrącił się Kramer. – Napisałem tekst o Annie, choć wtedy nie wiedziałem jeszcze...
– Napisał samą prawdę – Maryanne nie dała mu dokończyć. – Dzięki niemu zaczęłam zastanawiać się nad sobą i postanowiłam udowodnić, że potrafię sama dać sobie radę w życiu.
– Odrzucając swoją rodzinę!
– Tato, nigdy o tym nawet nie pomyślałam. Miałam jeszcze jeden powód – dodała, a pozostała trójka popatrzyła na nią jak na osobę niespełna rozumu. – Poznałam Kramera, zjedliśmy razem obiad. Oczarował mnie. – Kramer patrzył na nią tak, jakby próbował ją powstrzymać, ale niezrażona ciągnęła dalej: – Przepraszam, że was wprowadziłam w błąd. Nie chciałam tego, ale nie miałam innego wyjścia. Nie chciałam, żebyście się o mnie martwili. – Podeszła do Kramera i objęła go w talii. – Moje miejsce jest przy nim. – No, w końcu to powiedziała! – Nie wrócę z wami do Nowego Jorku.
– Ależ kochanie, przecież nie możesz tak żyć!
– To cudowne życie.
– Kochasz tego mężczyznę? – zapytał ojciec, znów nerwowo spacerując po pokoju.
– Tak, tato. Kocham go z całej duszy... tak bardzo, że po raz pierwszy w życiu mam odwagę przeciwstawić się tobie.
– A co pan na to, młody człowieku? – Samuel przeniósł wzrok na Kramera. – Czy pan podziela uczucia mojej córki?
Kramer nie odpowiadał. Maryanne nie mogła dłużej czekać, odezwała się za niego:
– Kocha mnie. Nie chce się do tego przyznać, ale tak jest.
– Czy to prawda? – Ojciec nie spuszczał z niego oczu.
– Przykro mi – odrzekł Kramer, uwalniając się z objęć Maryanne. – Niestety tak nie jest. Macie wspaniałą córkę, ale nie kocham jej tak, jak na to zasługuje.
– Kramer! – wykrzyknęła Maryanne, nie panując nad sobą. – Nie kłam! Nie w takiej chwili, nie moim rodzicom!
Wziął ją za ramiona, blady, z kamienną twarzą. Zdruzgotana popatrzyła mu prosto w oczy, szukając czegoś, co świadczyłoby, że to nieprawda, że tak nie myśli.
– Jesteś bardzo dobra i bardzo zdolna. Nadejdzie dzień, kiedy poznasz kogoś, kto będzie z ciebie dumny... ale to nie będę ja.
– Przestań! Przecież mnie kochasz. To mój ojciec cię onieśmiela. Czy naprawdę nie rozumiesz, że pieniądze nie mają dla mnie żadnego znaczenia?
– To rzadko zdarza się tym, którzy już je mają. Znajdź sobie bogatego męża i bądź szczęśliwa.
– Bez ciebie nigdy nie będę szczęśliwa. Nie chcę.
– Jeszcze będziesz – powiedział ze ściągniętą twarzą. – A teraz zrób to, o co cię proszą rodzice i wróć z nimi do domu.
Każde słowo było jak bolesny cios.
– Nie myślisz tak.
– Do diabła, Maryanne. Nie utrudniaj tego, co i tak nie jest łatwe. Nie pasujemy do siebie. Żyjemy – w innych światach. Mówiłem ci o tym od samego początku, ale nie chciałaś słuchać.
Ze zdumienia aż zabrakło jej słów. W napięciu wpatrywała się w niego, modląc się w duchu o najmniejszy znak, że naprawdę nie myśli tego, co mówi.
– Kochanie – mama objęła ją łagodnie. – Proszę cię, wracaj z nami. Twój znajomy ma rację, twoje miejsce jest gdzie indziej.
– Nieprawda! Tu jest moje miejsce i tu zostanę!
– Maryanne, na litość boską, posłuchaj rodziców!
– warknął Kramer. – Co z sobą zrobisz, kiedy zamkną restaurację? Przecież lada chwila zaczyna się remont.
– Kochanie, jedź z nami – błagała mama.
Popatrzyła na niego. Jeden, jedyny znak, błysk oka czy lekki ruch ręki, a zostanie. Kramer ani drgnął. Nie chce jej. Nie kocha. Serce jej krwawiło.
Odwróciła się bez słowa i wyszła. Po chwili przyszli rodzice. Udawali, że nie poruszył ich widok jej nędznego mieszkania.
– Zostanę, dopóki nie zacznie się remont restauracji. Nie chcę, żeby mieli przeze mnie kłopot.
– Dobrze, kochanie – miękko zgodziła się mama.
– Jeśli chcesz, zostanę tu z tobą.
– Dziękuję, dam sobie radę – potrząsnęła głową, nie chcąc dać po sobie poznać, jak boleśnie Kramer ją zranił. – To naprawdę wspaniały człowiek. Ma tylko jedną wadę: panicznie boi się zakochać, zwłaszcza w kimś takim jak ja. Mam to, czego on nie ma: wykształcenie, pieniądze i, najważniejsze z tego wszystkiego, cudownych kochających rodziców.
Dwa tygodnie ciągnęły się w nieskończoność. Wreszcie nadszedł ostatni dzień jej pracy.
– Niech no tylko Adams pokaże mi się na oczy – oznajmiła Barbara. – Dam mu popalić!
Kramer nie przyszedł ani razu od tamtej rozmowy. Właściwie nie była tym zaskoczona.
– Będzie mi ciebie brakowało. Naprawdę musisz wyjechać?
– Tak – wyszeptała Maryanne, łykając łzy.
– No cóż, chyba masz rację. Tym bardziej jestem na niego wściekła. Powinien cię zatrzymać. Niech no tylko go zobaczę, to...
– Dasz mu popalić – dokończyła za nią Maryanne. Obie wybuchnęły śmiechem i uściskały się. Wprawdzie nie znały się długo, ale zdążyły się zaprzyjaźnić.
Kiedy wróciła do domu, mieszkanie wydało się jej ciemne i ponure. Podłogę zaścielały kartonowe pudła. Właściwie wszystko już spakowała. Rano zabiorą rzeczy, a w południe ma samolot do Nowego Jorku.
Nazajutrz, ubrana w czerwoną bluzę i dżinsy, zaczęła wystawiać paczki na korytarz. Nieoczekiwanie otworzyły się drzwi Kramera. Pospiesznie cofnęła się do siebie.
– Co robisz? – Wszedł za nią do środka. Był w swoim beżowym płaszczu, zachmurzony.
– Wynoszę się stąd. Sam tego chciałeś.
– Więc to pożegnanie, co? – Rozglądał się wkoło, unikając jej wzroku.
– Tak. Kiedy wrócisz z pracy, już mnie tu nie będzie – odrzekła z wymuszonym uśmiechem i otrząsnęła kurz z dłoni. – Cieszę się, że cię poznałam.
– Ja też – powiedział cicho Kramer.
– Nadejdzie dzień, kiedy opowiem moim dzieciom, że znałam wielkiego Kramera Adamsa, gdy jeszcze był felietonistą w Seattle Sun. Ale to nie będą jego dzieci...
– Życzę ci jak najlepiej. – Oczy zasnuła mu jakaś mgiełka, ale Maryanne była zbyt zdenerwowana, by to dostrzec.
– Nie odpowiedziała. Patrzyli na siebie w narastającej ciszy.
– A więc – odezwała się wreszcie z głębokim westchnieniem – chcesz, żebym wyjechała.
– Tak – odpowiedział bez wahania i zacisnął usta.
– Pewnie się zdziwisz, że nie tylko ty masz swoją dumę – starannie dobierała słowa. – Zrobię tak, jak sobie życzysz i odjadę, nie odwracając się za siebie. Ani razu – głos się jej łamał, urwała na chwilę. – Któregoś dnia pożałujesz tego, Kramer. Przemyślisz to, co się stało i będziesz żałował, że nie rozegrałeś tej sytuacji inaczej. Będzie ci szkoda nie tego, co zrobiłeś, ale tego, czego nie chciałeś zrobić.
– Annie...
– Poczekaj, daj mi dokończyć. Przygotowałam sobie tę przemowę, więc zrób dla mnie przynajmniej to i wysłuchaj do końca.
Zamknął oczy i skinął głową.
– Postanowiłam, że będę cię prześladować.
– Co?
– Będę cię nawiedzać jak duch. Gdzie nie pójdziesz, będziesz miał wrażenie, że jestem za rogiem, że czaję się za tobą. Nie dam ci ani chwili spokoju – głos jej zadrżał.
– Nie chciałem cię zranić.
Odwróciła się raptownie od niego i otarła łzy z twarzy.
– Annie, bądź szczęśliwa.
Postara się. Nic innego jej nie pozostało.
– Przejrzałaś może te prospekty? – zapytała mama Maryanne, kiedy dwa tygodnie później kończyły poranną kawę.
– Myślę, że raczej powinnam się rozejrzeć za jakąś pracą.
Może podróżowanie potrafi niektórym uleczyć złamane serce, ale ona do nich nie należy. Początkowo planowała nawet, że zajmie się pisaniem, nawiąże kontakty z redakcjami, ale nic z tego nie wyszło. Od przyjazdu z Seattle nie napisała ani słowa. Jedynym zajęciem, jakie ją pochłaniało, było wypiekanie ciast. Ciasteczka dla dzieci z pobliskiego przedszkola, ciasta dla domu spokojnej starości, dla pastora. Najwyższy czas, żeby się z tego otrząsnąć, jeśli nie chce spędzić życia nad książką kucharską.
– Ależ kochanie, o tej porze roku Europa jest wprost cudowna!
– Przepraszam, mamo, nie zrozum mnie źle, ale nie jestem w nastroju do podróży.
– Pociąga cię za to pieczenie ciast – powiedziała Muriel z zatroskaną twarzą. – Maryanne, chyba nie będziesz się tym zajmować do końca życia.
– Wiem, świetnie wiem. Muszę z tym skończyć, bo inaczej zacznę wyglądać jak pączek w maśle.
– Ależ to nieprawda – roześmiała się matka. – Jesteś coraz chudsza. – Zawahała się i dodała: – I taka wyciszona.
– Zawsze kiedy było jej źle, wyszukiwała sobie jakieś zajęcia, żeby nie myśleć o tym, co sprawiało ból. Teraz chciała zapomnieć o Kramerze. To dlatego z takim zapamiętaniem zajęła się wypiekami. Ale mama miała rację – musi wyjść z kuchni i stanąć twarzą w twarz z rzeczywistością. A może jest jakieś pismo dla cukierników? – olśniło ją. Od tego mogłaby zacząć. Może stopniowo nabierze chęci do życia, wciągnie ją praca i znów usiądzie przy komputerze? Nie ucieszyła się nawet, kiedy przyjęto jej trzy artykuły. Z goryczą wpatrywała się w nadesłane czeki. Gdyby nadeszły wcześniej, jeszcze w Seattle, kto wie, jak potoczyłyby się jej losy.
– Ciężko ci? – nieoczekiwanie zapytała matka. Do tej pory Kramer i jej pobyt w Seattle był tematem, którego nikt nie poruszał.
– Tak żałuję, że nie mieliście okazji poznać go lepiej – odrzekła Maryanne. – On jest taki niejednorodny, pełen sprzeczności. Pozornie jest szorstki i oschły, ale ma złote serce.
– To tak jak ojciec.
– Kramer jest do niego bardzo podobny – potwierdziła Maryanne. – Jest zasadniczy i dumny. Aż do przesady niezależny. Na początku nie zdawałam sobie z tego sprawy, dopiero teraz. – Zaśmiała się cicho. – Jeszcze nie spotkałam mężczyzny, który potrafiłby mnie tak rozzłościć jak on.
Nie dodała, że nikt nie potrafił też obudzić w niej takich emocji. Kiedy ją całował, rozkwitała w jego objęciach jak polny kwiat w wiosennym słońcu.
– Jego upór doprowadzał mnie do furii. Ciągle się przede mną opędzał i zrzędził. Stale mi wmawiał, że przeze mnie ma same zmartwienia. A mimo to myślał o mnie i zawsze spieszył z pomocą.
Stanął jej przed oczami dzień przeprowadzki i gromada wnoszących jej rzeczy dzieciaków; przypomniała sobie, jak potem Kramer przyniósł jej jedzenie; ranek, kiedy naprawił ogrzewanie i wieczór, kiedy próbował poznać ją z kimś bardziej „odpowiednim".
– Kochanie, jeszcze znajdziesz tego, kto pokocha cię tak mocno jak ty jego.
– Kramer mnie kocha. – Maryanne uśmiechnęła się z goryczą. – Czuję to, serce mi to mówi. Wtedy mu uwierzyłam, ale teraz wiem, że kłamał. Kiedyś był z kimś związany, ale nic z tego nie wyszło. Bardzo to przeżył i boi się, by coś takiego się nie powtórzyło. W dodatku jestem córką Samuela Simpsona. Tym trudniej mu było się zdecydować.
– Sam na tym stracił – podsumowała matka, chcąc ją pocieszyć.
– Może on też – po chwili milczenia powiedziała Maryanne – ale przez to wcale nie jest mi lżej.
Mama wpatrywała się w nią w milczeniu.
– Wiesz co – odezwała się Maryanne z nagłym ożywieniem, które i ją samą zaskoczyło – nie jestem w nastroju na wyjazd do Paryża, ale co byś powiedziała, gdybyśmy poszły sobie trochę poszaleć na zakupach?
Wróciły do domu wprawdzie zmęczone, ale w wyśmienitych humorach.
– Gdzie byłyście? – dopytywał się Mark, starszy z braci. Miał już szesnaście lat, był wysoki jak ojciec, a jego ciemne oczy jaśniały w młodzieńczym uśmiechu. – Miałem dziś paskudny dzień.
– Co się stało? – Oczy całej rodziny skierowały się na niego.
– Chodzi o dziewczynę... – Westchnął głęboko Mark.
– To ta Susie Johnson – pospiesznie wtrącił czternastoletni Sean, uśmiechając się spode łba w stronę brata. – Mark dostał kota na jej punkcie.
– Od dawna próbuję jakoś zwrócić na siebie jej uwagę – ciągnął Mark ignorując brata. – Najpierw myślałem, że imponuje jej mój umysł.
– Co takiego? – zdumiał się Sean. – Ona chyba zwariowała.
Samuel posłał Seanowi karcące spojrzenie i chłopiec szybko zajął się jedzeniem.
– Niektórym dziewczynom właśnie to się podoba, cenią inteligencję. Ty, oczywiście – Mark popatrzył na brata – nie masz o tym zielonego pojęcia będąc w podstawówce. Gdzie prawdopodobnie zostaniesz do końca życia.
Samuel znów zrobił zachmurzoną minę.
– Mów dalej – zachęciła go Maryanne, nie chcąc zagłębiać się w braterskie porachunki.
– Susie wcale mnie nie zauważa, chociaż chodzimy na te same zajęcia. Myślałem, że zrobię na niej wrażenie na boisku, ale też nie.
– Może tylko tak ci się wydaje – wtrąciła Maryanne.
– Niestety. – Mark westchnął głęboko, jakby nie mógł znieść przytłaczającego go ciężaru. – Wtedy wpadłem na pomysł, żeby zapłacić komuś, innej dziewczynie, do której mam zaufanie, żeby pogadała z Susie i wyciągnęła od niej, czego naprawdę oczekuje od życia. Gdybym to wiedział, mógłbym... no sami wiecie.
– Miałeś cichą nadzieję, że marzy o chłopaku, który jeździ czerwonym sportowym chevroletem.
– Samuel z trudem skrywał uśmiech, sięgając po sałatę. – Pożyczyłbyś go wtedy od mamy.
– Nic podobnego – mruknął Mark z niesmakiem.
– Zgadnij, czego ona pragnie najbardziej na świecie?
– Podróżować? – zapytała mama.
– Umówić się na randkę z kapitanem drużyny futbolowej? – próbowała Maryanne. .
Mark znów potrząsnął głową.
– W takim razie o czym? – nie mógł się doczekać Sean.
– Chce mieć chudsze nogi.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem.
W tym momencie rozległ się dzwonek do drzwi. Mama i ojciec szybko wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
– Bennett otworzy – oznajmił ojciec, zanim chłopcy zdążyli poderwać się z miejsc.
Po chwili pojawił się Bennett. Szepnął coś ojcu, który przeprosił i pospiesznie opuścił jadalnię.
Maryanne przekomarzała się z braćmi. Naraz od drzwi wejściowych dobiegły do niej podniesione głosy i poczuła ciarki na plecach. Ktoś coś krzyczał, z oburzeniem i tłumioną złością. Natychmiast rozpoznała ten głos. To Kramer.
Serce jej zamarło. Bez zastanowienia odrzuciła serwetkę i pobiegła do holu.
W drzwiach wejściowych stał Krarrler. Jak zwykle ubrany w swój beżowy płaszcz. Był wściekły.
Na jego widok nogi się pod nią ugięły. Dopiero teraz zauważyła szczegóły, których nie widziała wcześniej. Drobiazgi, które boleśnie uświadomiły jej, jak bardzo go kochała, jak bardzo jej go brakowało.
– Przecież już to wyjaśniłem – oświadczył Samuel, z trudem panując nad sobą.
Wystarczył rzut oka na Kramera, by zrozumieć, że nie uwierzył w ani jedno słowo. Wyglądał na zmęczonego, jakby nie sypiał, tylko pracował po nocach. Miał mizerną twarz i podkrążone oczy.
– Chyba nie spodziewa się pan, że w to uwierzę?
– Ma pan prawo – odrzekł ojciec.
– Co tu się dzieje? – niemal szeptem zapytała Maryanne, podchodząc bliżej. Nie mieściło się jej w głowie, że Kramer naprawdę tu jest, w domu jej rodziców. Ale wystarczyło jedno spojrzenie, by zrozumieć, że to nie była towarzyska wizyta.
– Moja rubryka w Seat tle Sun została przekształcona z lokalnej w ogólnokrajową – wyjaśnił Kramer, patrząc na nią zwężonymi oczami. – Czy to ci coś mówi? Bo, do cholery, chyba powinno!
– Och, to wspaniale! – zawołała z niekłamanym zachwytem. – Co ty w tym widzisz złego? Przecież zasłużyłeś sobie na to!
– Ale spodziewałem się tego najprędzej za parę lat.
– W takim razie tym bardziej powinieneś się cieszyć.
– Ale nie w przypadku, kiedy zawdzięczam to twojemu ojcu!
Nie zdążyła odwrócić się do ojca, kiedy ten gwałtownie zaprzeczył.
– Synu, powtarzam ci, że nie mam z tym nic wspólnego.
Przelotnie popatrzył na córkę i po jego oczach poznała, że mówi prawdę. Już otworzyła usta, kiedy Kramer dorzucił z ironią:
– Domyślam się, że podobnie nie ma pan nic wspólnego z kupnem mojej powieści?
– Na litość boską, człowieku! – Samuel potrząsnął głową. – Pierwsze słyszę, że pan w ogóle coś napisał.
– Kupiono twoją powieść?! – wykrzyknęła Maryanne. – Widzisz, mówiłam ci! Wiedziałam, że tak będzie! Miałeś świetny pomysł, a ten krótki fragment, jaki przeczytałam, był po prostu cudowny! Ledwie się powstrzymałam, żeby nie przeczytać całości. – Z trudem zwalczyła pokusę, by rzucić się mu na szyję.
– Dostałem więcej pieniędzy, niż kiedykolwiek widziałem na oczy – dodał Kramer nieco zmienionym głosem. Zwracał się do Samuela, ale nie odrywał przepełnionych radością oczu od Maryanne.
– Och, Kramer, tak się cieszę!
– Naprawdę sądzi pan, że uwierzę, że nie maczał pan w tym palców? – powtórzył pytanie Kramer, tym razem spokojniej.
– Tak – zniecierpliwił się Samuel. – Jaki miałbym powód, by ułatwiać panu karierę, młody człowieku?
– Z racji Maryanne, oczywiście.
– Co takiego?
Nie wierzyła własnym uszom. Przecież to bez sensu.
– Twój ojciec próbuje kupić ci męża – warknął Kramer. Odwrócił się do Samuela. – Szczerze mówiąc, jestem tym oburzony, bo Maryanne nie potrzebuje takiej pomocy.
Chyba niewiele brakowało, by ojciec wyprosił go za drzwi. Maryanne stanęła przed Kramerem.
– Słuchaj, gdyby naprawdę ojciec chciał kupić mi męża, to z pewnością nie byłbyś nim ty! On nie ma nic wspólnego z twoim sukcesem. A gdyby nawet tak było, to co? Przecież powiedziałeś mi wprost, że nie chcesz mieć ze mną nic wspólnego!
Przez dłuższą chwilę nie odpowiadał.
– Może zanadto się pospieszyłem, mówiąc że... że cię nie kocham – wydusił wreszcie.
Samuel chrząknął, wymamrotał pod nosem, że daje im czas na wyjaśnienie spraw i zostawił ich samych.
Maryanne w milczeniu patrzyła na Kramera. Oczy jej błyszczały radośnie. Kocha ją, od dawna o tym wiedziała. Tylko ciągle nie potrafi przełamać swoich uprzedzeń i wątpliwości. Tak bardzo obawiał się, że nie będzie pasował do ludzi, którzy mieli wszystko, czego jemu poskąpił los.
– Miałaś rację – wymruczał po swojemu, jakby znów zrobiła coś, czego nie pochwalał.
– W jakiej sprawie?
– We wszystkich – uśmiechnął się gorzko. – Kocham cię. Bóg jeden wie, jak bardzo się starałem, żeby do tego nie doszło.
Przymknęła oczy, rozkoszując się słowami, których nigdy nie spodziewała się usłyszeć. Serce biło jej tak mocno, że aż wirowało jej w głowie. Ale... ale dlaczego on jest taki przygnębiony, dlaczego się nie cieszy?
– Czy to taka okropna rzecz? – zapytała. – To, że mnie kochasz?
– Nie... tak.
Targały nim rozterki, sam nie wiedział, co robić. Ale tak strasznie jej potrzebował, musiał znów ją ujrzeć, usłyszeć jej głos, znów zobaczyć piegi na nosie i zanurzyć rękę w jej włosach. Nie powiedział tego, ale wystarczyło jej jedno spojrzenie i wszystko wiedziała.
– Kiedy zaczęło mi się układać, byłem przekonany, że to robota twojego ojca.
– Naprawdę? – zapytała z niedowierzaniem.
Kramer spuścił oczy.
– Nie, chyba do końca w to nie wierzyłem, zwłaszcza z tą książką. Nowa pozycja w gazecie naprawdę mnie zaskoczyła. Przez jakiś czas wmawiałem sobie, że stoi za tym twoja rodzina, choć podświadomie czułem, że tak nie było. Ale stało się to, przed czym mnie ostrzegałaś. Prześladowałaś mnie na każdym kroku. Stale wydawało mi się, że gdzieś mi mignęła twoja twarz, że gdzieś cię widziałem. Jeszcze nigdy nie brakowało mi kogoś tak bardzo, jak ciebie.
– To najpiękniejsze słowa, jakie od ciebie usłyszałam. – Oczy jej zwilgotniały.
– Wmawiałem sobie, że to sprawka twojego taty, że chce ci kupić męża. Czyli mnie. Tobie załatwił pracę w Review i z tego, co wiedziałem, zawsze starał się dać ci to, czego tylko zapragnęłaś.
– Wcale tak nie było. Rodzice robili wszystko, żeby nas nie rozpieścić. Myślałam, że tego dowiodłam.
– Tak. – Wsunął ręce w kieszenie płaszcza. – Chciałem tylko powiedzieć, że jeśli tak chętnie widzi mnie w rodzinie, to ja z równym zapałem wyrwę cię z jego rąk.
– Pięknie to ująłeś – parsknęła.
Marzyła o romantycznych wyznaniach i płynących z serca zapewnieniach o miłości, a zamiast tego wysłuchuje kolejnych zniewag.
– Nie trać formy. – Uśmiechnął się nieoczekiwanie tym swoim uśmiechem, od którego topniało jej serce. – Mam wrażenie – ciągnął – że jest ci potrzebny ktoś...
Odwróciła się i odeszła troszeczkę, nie za daleko, tyle tylko, by dotarło do niego, że w ten sposób daleko nie zajedzie.
– Już dobrze. – Pochwycił ją za rękę i odwrócił twarzą do siebie. – To ja kogoś potrzebuję.
– Kogoś?
– Ciebie! – dokończył, rozjaśniając się cały w szerokim uśmiechu.
– No, to już lepiej. Mów dalej.
– Od kiedy wyjechałaś, wszystko wydawało mi się nie takie, jak poprzednio. Czułem w sobie jakąś ogromną pustkę, której nie potrafiłem zapełnić. Praca przestała mnie wciągać. Zresztą wszystko straciło znaczenie. Gloria i Eddie wypytywali o ciebie, a ja nie wiedziałem, co im odpowiedzieć. Cieszyłem się, że zamknęli restaurację, bo nie miałbym siły znów tam pójść.
– Słuchała go, ale jakaś jej cząstka domagała się czegoś więcej. Marzyła o romantycznych wyznaniach, słowach przepojonych uczuciem, jakich kobieta oczekuje od mężczyzny, którego kocha. Ale wiedziała, że w tym przypadku to próżne marzenia. Nie powinna spodziewać się cichych, płynących z głębi serca westchnień, czułych zapewnień o dozgonnej miłości, przejmujących opowieści o wietrze, szepczącym mu do ucha jej imię. Kramer nigdy nie powie czegoś takiego.
– Chcesz, żebym wróciła do Seattle i przestała cię prześladować, tak?
– Nie. Chcę, żebyś wróciła, bo cię kocham.
– I potrzebujesz?
Skinął potakująco głową.
– Nadal sądzę, że stać cię na więcej niż małżeństwo z takim starym złośnikiem jak ja. Przyrzekam, że będę dobrym mężem... jeśli zechcesz ze mną... – urwał i nieśmiało, powoli wziął ją w ramiona. – Czy... zechcesz?
Uśmiechnęła się i gorące łzy napłynęły jej do oczu. Gwałtownie potrząsnęła głową.
– Tak, ty wariacie. Powinnam cię walnąć za to, co przez ciebie przeszliśmy.
– A nie wystarczy pocałunek?
– Może, tylko...
Nie dał jej dokończyć. Całował ją długo i pocałunek zastąpił te czułe słówka, których nie powiedział.
Wystarczył za wszystko.
I już wiedziała, że ofiaruje jej coś, co wystarczy na całe życie.