Jan Twardowski (ur. 1 czerwca 1915 r. w Warszawie, zm. 18 stycznia 2006 tamże) - ksiądz rzymskokatolicki, prałat honorowy Jego Świątobliwości, polski poeta, przedstawiciel współczesnej liryki religijnej.
Uczęszczał do Gimnazjum im. Tadeusza Czackiego w Warszawie, maturę zdał w roku 1935. W 1937 roku ukazał się pierwszy tomik jego wierszy pt. Powrót Andersena, nawiązujący do poetyki Skamandra. W tym samym roku rozpoczął studia polonistyczne na Uniwersytecie Warszawskim. W 1939 roku uzyskał absolutorium, a w 1948 roku obronił pracę magisterską. W czasie II wojny światowej, podczas której zaginął cały jego wcześniejszy dorobek poetycki, był żołnierzem Armii Krajowej, uczestniczył w powstaniu warszawskim. Wskutek przeżyć wojennych, w tym zniszczenia jego domu rodzinnego, w 1943 r. postanowił zostać księdzem.
W trakcie wojny w marcu 1945 roku zaczął naukę w tajnym Seminarium Duchownym w Warszawie. Naukę w seminarium kontynuował z przerwami do 1948 roku, kiedy to 4 lipca przyjął święcenia kapłańskie. W tym też roku uzyskał tytuł magistra filologii polskiej za pracę Godzina myśli . Zaraz po studiach w seminarium przybył do parafii w Żbikowie k. Pruszkowa, gdzie był wikarym przez trzy lata. Zajmował się nauczaniem religii w szkole specjalnej. Od 1959 roku aż do emerytury był rektorem kościoła sióstr Wizytek w Warszawie, gdzie głosił kazania dla dzieci, którym później zadedykował m.in. zbiory: Zeszyt w kratkę oraz Patyki i patyczki. Był również wieloletnim wykładowcą i wychowawcą pokoleń kleryków w warszawskim seminarium.
Wcześniej, bo już pod koniec 1945 roku, powrócił do publikowania wierszy. Jego twórczość trafiła wówczas m.in. na łamy "Tygodnika Powszechnego". Wielką popularność przyniósł mu wydany w 1970 roku tom Znaki ufności.
W 1980 roku uhonorowano Twardowskiego nagrodą PEN Clubu im. Roberta Gravesa za całokształt twórczości, w 1996 roku Orderem Uśmiechu, w 2000 roku nagrodą IKAR oraz Dziecięcą Nagrodą SERCA, a rok później TOTUS, która zwana jest również "katolickim Noblem", w 2005 Nagrodą Miasta Stołecznego Warszawy[1]. W 1999 roku Katolicki Uniwersytet Lubelski przyznał mu tytuł doktora honoris causa. Był honorowym obywatelem miasta Tarnowskie Góry.
Zmarł wieczorem 18 stycznia 2006 roku w Warszawie. Pochowany w krypcie w Panteonie Wielkich Polaków, miejscu pochówku dla zasłużonych w Świątyni Opatrzności Bożej, zgodnie z życzeniem prymasa Polski kardynała Józefa Glempa, a wbrew ostatniej woli księdza Twardowskiego, który chciał być pochowany na warszawskich Powązkach.
Liryka księdza Twardowskiego traktuje zarówno o Bogu, jak i o ludziach. Dobrze widoczne są liczne odwołania i metafory dotyczące przyrody (także jako pochwała stworzenia). Wiersze tego autora często, poprzez apostrofy i inne środki stylistyczne, mają charakter modlitewny (np. słowa Boże po stokroć święty, Mocny i uśmiechnięty w Suplikacjach).
Niecodziennik ks. Jana Twardowskiego
„Niecodziennik” był dla licznych czytelników ks. Twardowskiego prawdziwą niespodzianką, odsłaniał bowiem zupełnie nowe oblicze Autora. Książeczka ta, to przezabawny, niezwykły notatnik utrwalający w postaci krótkich anegdot obrazki z życia bliźnich (także tych w sutannach), wspomnienia i refleksje. Książeczka ta pełna jest przenikliwych obserwacji, serdecznego ciepła i zrozumienia dla ludzkich słabości, a przede wszystkim bezpretensjonalnego, nieodpartego komizmu |
- czytamy we wstępie umieszczonym na ostatniej stronie okładki tomiku.
Niecodziennik to zbiór anegdot, wspomnień, portretów, przypowieści i medytacji księdza Jana Twardowskiego, przeplatanych sporadycznie wierszami. Utwór został opublikowany w 1991 roku w serii Biblioteka „NaGłosu”. O wartości tego dzieła dowodzi fakt, iż w kilku tygodni po wydaniu zyskało ono miano jednego z największych bestsellerów ostatnich lat
i rozeszło się w ponad 100 tysiącach sprzedanych egzemplarzy.
Poeta w Niecodziennku odmalowuje małości, śmiesznostki i potknięcia Polaków, w których dostrzega także wiele dobra, bezpośredniości i miłości. Jako formę wyrazu szczególnie upodobał sobie anegdotki, których wybór uzasadnia na początku zbioru:
Lubię czytać różne pamiętniki i dzienniki. Zawsze były modne, może teraz bardziej niż kiedykolwiek. Czytam tych, którzy piszą od czasu do czasu i tych co piszą dzień w dzień. Zacząłem pisać, ale złapałem się na tym, że albo pisałem o sobie dobrze, albo pisałem źle, żeby inni mówili, że jest trochę lepiej ze mną. Najgorzej, kiedy naśladując innych próbowałem pisać na przykład tak: "dzisiaj zasnąłem przy Heglu", albo : "Paryż. Dnia tego i tego. Patrzyłem przez okno z wiszącym balkonikiem i myślałem o Prouście". |
Zbiór jest świadectwem nie tylko niezwykłego charakteru autora, ale także ogromnego poczucia humoru poety. Z kilkudziesięciu anegdotek na przytoczenie zasługują te, które potwierdzają powyższą tezę i pokazują księdza Twardowskiego nie jako klerykalnego, napuszonego wieszcza, lecz jako zwykłego człowieka, którego śmieszyły takie same kwestie, jak jego czytelników.
Twardowski wspomina na przykład kobietę, która pewnego dnia przyszła do niego i poprosiła o swoje… świadectwo zgonu. Gdy zdziwiony zapytał, po co jest jej ten papier, odpowiedziała strapiona: - Jak umrę, jak ja to załatwię?
Dzieli się także usłyszaną od kogoś opowieścią o trzyletnim Marku, który niecierpliwił się w czasie Mszy świętej. Nie mogąc doczekać się końca, wreszcie zapytał rodziców głośnym szeptem: - Kiedy ksiądz powie: "Idźcie ofiary do domu"?
Podobnych zabawnych historyjek jest w Niecodzienniku sporo. Gdy pewnego dnia autor zapytał, czy należący do jego parafii pan Z.N. był wierzący, usłyszał: - Tak, tak (…) zawsze w Wielką Sobotę poświęcał jajka na Wielkanoc.
W innymi miejscu przywołał historię znajomej katechetki o chłopcu, któremu podczas lekcji pokazywała obraz przedstawiający męczeństwo chrześcijan, na którym lwy pożerały męczenników. Malec, widząc, że jeden z lwów trzyma w paszczy niewielki kawałek, mniejszy niż to, co otrzymały inne lwy - powiedział: - Szkoda, temu dostało się tak malutko.
Zabawna jest także opowieść o szklanym oku:
- Proszę księdza - opowiadała mi znajoma - mój dziadek połkną szklane oko. Poprosiłam mojego sąsiada żeby mu zrobił lewatywę. Już się przygotował do zbiegu, nagle popatrzył na rozebranego dziadka, przeżegnał się i powiedział: - Boże, ona patrzy! |
Także historia o domorosłym poecie wywołuje uśmiech na twarzy:
Przyszedł do mnie młody człowiek, którego porzuciła dziewczyna. Przyniósł napisany w rozpaczy wiersz, który kończył się w taki sposób: „Porzuciłaś mnie, małpo, zakochałaś się w innym i nie będziesz już leżeć ze mną w grobie rodzinnym”. |
Mnóstwo anegdot Twardowskiego wiąże się z… nagrobkowymi napisami, których oryginalność zasługuje na przytoczenie:
Na cmentarzu w Wołominie na jednym z nagrobków przeczytałem napis: „Szanuj zdrowie , bo jak nie to cię spotka to co mnie”. |
Mówiono mi tez o innym nagrobku: |
Opowiadano mi również taką historię. Jeden z dziedziców postawił nagrobek, na którym kazał wyryć napis: |
W zbiorze są także anegdoty o nieco innym wydźwięku. Twardowski wspomina na przykład słowa pewnego księdza, który tak rozprawiał w swojej homilii: - Znałem rozmodlonych narzeczonych, stale modlili się do Ducha Świętego, czekali na niego, a kiedy się pobrali, od razu wyrzucili teściową na zbity pysk. Kilka stron dalej przytacza słowa innego kleryka - doktora teologii, który, gdy przyszedł w zastępstwie katechety na lekcje religii do przedszkola, dotykał rękoma główek dzieci i mówił: - Pamiętajcie na całe życie: Bóg jest transcendentalny.
Twardowski nie ucieka od takich tematów, jak modlitwa w mało zacnym celu:
Kiedy przebywałem na swojej pierwszej parafii w Żbikowie, widziałem co pewien czas jedną ze starszych pań leżącą krzyżem. Początkowo nie śmiałem spytać, wreszcie spytałem: |
Poświęca wiele miejsca także problemowi pobożności na pokaz, która uniemożliwia niejednokrotnie pojednanie się z Bogiem ludziom, którzy chcą to zrobić z potrzeby serca, a nie z kalkulacji czy przypodobania się społeczeństwu:
Usłyszałem krzyki przy drzwiach
wejściowych do kościoła. Chciano wyrzucić kobietę. Wołali: |
Niecodziennik jest także świadectwem nękania księży w czasach stalinowskich. Twardowski kilkakrotnie wspomina o tych ciężkich miesiącach - czasie próby wiary, w której człowiek przekonywał się, jaki jest naprawdę:
W czasach stalinowskich przyszło do mnie pewnego dnia dwóch panów z Bezpieczeństwa. |
W czasach stalinowskich pojechałem do szpitala Ministerstwa spraw Wewnętrznych w Warszawie
, przy ul. Wołowskiej. Leżał tam J.R., bohater partyzancki A.L. w Górach Świętokrzyskich, pisarz, uczony człowiek. Poznałem go, kiedy mieszkałem jako wikariusz na Saskiej Kępie. |
Na początku mojej pracy kapłańskiej, w latach stalinowskich, uczyłem religii w szkole dla dzieci specjalnej troski. Pewnego dnia przyszedł wizytator, żeby sprawdzić, czy dzieci orientują się tak, jak należy.
Pokazał portret Żymierskiego:
- Kto to?
Jeden z uczniów wstał:
- Wiem, to Marszałek Piłsudski.
Potem zapytał: - A kto w Polsce rządzi?
- Pan Jezus.
v
Przypomniał mi się ksiądz skrupulant, wtedy kiedy jeszcze po łacinie przed sumą na początku procesji śpiewano "Asperges me". Zaśpiewał, ale po powrocie do zakrystii miał wątpliwości, czy śpiewając, nie opuścił słowa "me". Znowu wyszedł do kościoła i zaczął śpiewać tylko "me, me" - dla uspokojenia sumienia.
v
Jeden z proboszczów pouczał mnie jako prymicjanta:
- Jeśli na tacy położą niewiele, mów "Bóg zapłać", jeśli dużo - "Panie Boże zapłać", jeśli bardzo dużo - "Panie Boże wielki zapłać".
v
Dostałem list. Pisała nieznajoma pani: "W intencji księdza noszę pokrzywy pod koszulą".
v
Jedna z moich znajomych, słysząc, że mąż, który ją porzucił, umiera, powiedziała:
- Przebaczyłam mu wszystko.
Ale kiedy nieoczekiwanie wyzdrowiał, oświadczyła:
- Przebaczyłam mu, bo umierał, ale skoro nie umarł - nie przebaczę temu łajdakowi.
v
Pojawił się u mnie nieznajomy pan w kiepskim humorze. Powiedział:
- Żałuję, że nie jestem dzieckiem z probówki, tak mi rodzina dokucza.
Wygłosił również taką sentencję:
- Mężczyzna to człowiek i zwierzę, kobieta to anioł i zwierzę.
v
Przyszedł do mnie młody człowiek, którego porzuciła dziewczyna. Przyniósł mi napisany w rozpaczy wiersz, który kończył się w taki sposób: "Porzuciłaś mnie, małpo, zakochałaś się w innym i nie będziesz już leżeć ze mną w grobie rodzinnym".
v
Słyszałem kiedyś przemówienie księdza proboszcza witającego biskupa: "Najczcigodniejszy Pasterzu, Księże Biskupie. Nasz Pasterz, Jezus Chrystus, powiedział tak..."
v
Jeden z moich kolegów księży dawał ślub. Nie zauważył, że pan młody był trochę garbaty i utykał. W ślubnej homilii tak powiedział:
- Mężczyzna, jakikolwiek by był - jest darem Bożym.
v
Zapytałem, czy pan Z.N. był wierzący.
- Tak, tak - odpowiedziano mi - zawsze w Wielką Sobotę poświęcał jajka na Wielkanoc.
v
Jeden z kolegów zwierzał mi się:
- Kiedy spotykam kobietę, mówię "Veni, Sancte Spiritus", ale kiedy odchodzi, mówię: "Te Deum laudamus".
v
Kiedy przebywałem na swojej pierwszej parafii w Żbikowie, widziałem co pewien czas jedną ze starszych pań leżącą krzyżem. Początkowo nie śmiałem pytać, wreszcie zapytałem:
- W jakiej intencji pani się modli?
Odpowiedziała:
- Modlę się w intencji kierowniczki zakładu spokojnej starości, żeby zdechła.
v
Jeden ze znajomych skarżył mi się:
- Moja żona mówi, mówi i mówi, ale nie mówi tego, co mówi.
v
- Słuchaj - tłumaczyłem czteroletniej Krysi, która uczyła się religii - dlaczego płaczesz? Twoi rodzice biorą ślub w kościele teraz, bo wcześniej nie mogli. Powinnaś się cieszyć.
Płakała dalej:
- Nie przypuszczałam, że byli takimi świntuchami.
v
Pamiętam z czasów stalinowskich. W dniu wyborów do Sejmu ksiądz proboszcz powiedział:
- Jeżeli chodzi o mnie, pobiegnę bardzo rano, to nikt nie zobaczy, a ksiądz niech pójdzie później.
Następnego dnia naplotkowano w parafii:
- Ksiądz proboszcz tak się pospieszył, że na czczo poleciał.
Jeden z katechumenów przyszedł do mnie i powiedział, że przygotowywał się do Chrztu świętego w okresie stanu wojennego. Prosił, abym go przepytał. Zapytałem:
- Czy wierzysz w Boga?
Powiedział:
- Wierzę.
- A co byś zrobił ze swoimi wrogami? - pytam dalej.
Odpowiedział:
- Ja bym im wszystkim łby poukręcał.
v
Słyszałem, że pewien ksiądz poszedł jako kapelan więzienny porozmawiać z mordercą, który zabił ojca, matkę, a dziadka zarżnął. Psycholog poradził mu, żeby rozmawiał z więźniem jak z dzieckiem, bo wtedy będzie zrozumiały i nie urazi... Kiedy zobaczył mordercę, powiedział:
- Cio to, cio to, bęc mamusię, bęc tatusia, a dziadula dylu-dylu?
v
Pewien chłopiec, którego przygotowywałem do Pierwszej Komunii Świętej, po spowiedzi, wieczorem zadzwonił do mnie i zapytał:
- Jaką dostałem pokutę - bo zapomniałem?
v
- Kto przystąpi razem z tobą do Pierwszej Komunii Świętej? - zapytałem mojego ucznia.
Odpowiedział:
- Tatuś, mamusia, ciocia.
- A dziadek?
- Dziadek nie przystąpi, bo nie dostałby rozgrzeszenia.
- Dlaczego?
- Ma drugą babcię.
v
Dobrego dziadka staruszka
grypa wsadziła do łóżka
Do widzenia mówi dziadzio
a tu domownicy radzą:
dobry dziadziu figiel zrób
by nie leżał w łóżku trup.