093 Leslie Charteris Simon Templar wkracza do akcji


Charteris Leslie

SIMON TEMPLAR WKRACZA DO AKCJI

Poczta Simona Templara składała się — jak poczta każdego znakomitego człowieka — z naj­przeróżniejszych listów. Były one chyba jeszcze bardziej różnorodne niż listy większości słyn­nych ludzi, ponieważ aktorzy, literaci i wszyscy ci, którzy zazwyczaj dostają listy od swoich wielbicieli! stanowią silą rzeczy nie tak wdzięczny obiekt zainteresowania co człowiek bezustannie reklamo­wany jako Robin Hood dwudziestego wieku — ku rorpaczy i furii funkcjonariuszy policji, których kosztem ta reklama *tę odbywała. Mniej więcej połowa tych korespondentów posługiwała się ogól­cie znanym pseudonimem „Święty”, sądząc, iż przezwisko to należy rozumieć dosłownie, nato­miast druga połowa podejrzewała, że rzecz się ma wręcz odwrotnie.

Byli wiród nich «czywiicie zbieracze autografów i podpisanych fotografii. Byli również uczniacy, dla których Simon był bożyszczem, a ich marzenia o przyszłym zawodzie zaszokowałyby ich ojców. Były romantyczne uczennice, których rojenia o przy­szłych mężach doprowadziłyby do omdlenia ich maiki. Były ter romansowe pannice, nie pierwszej już młodoici, które niekiedy zc zdumiewającą szcze­rością wypisywały o sobie przeróżne rzeczy, Oprócz wszystkich wymienionych byli jeszcze optymiści, którzy sądzili, że Święty zechciałby finansować rewolucję południowoamerykańską, poszukiwanie zakopanych skarbów na wyspach Mona Karaib­skiego, nowy nocny lokal albo wynalazek pomocni­czej automatycznej zapalniczki do zapalania auto­matycznej zapalniczki. Byli zahartowani instrukto­rzy sportowi, którzy rzekomo mogli znaleźć pracę w jakiejś prowincjonalnej dziurze i uratować swoje żony i dzieci od głodowej śmierci, gdyby tylko Święty pożyczył im pieniędzy na przejazd. Były stare damy, wierzące, ie Święty potrafi odszukać

ich zaginionego szpica, i nawet jakiś stary dżentel- men, który myślał, że Święty potrafi „zniszczyć tych przeklętych socjalistów”.

Byli kanciarze i pomyleńcy, jolopi i fanatycy, żebracy, kłamcy, błagierzy, idioci, złodzieje, ludzie bogaci, ludzie biedni, ludzie nonszalanccy, weseli,

samotni, próżniacy, ofiary prawdziwych tragedii

cale to przedziwne i tak zróżnicowane grono ludzi pisujących listy do obcych osób. Czasem jeduak nie były to listy od ludzi obcych i niektóre z nich zasługiwały na uwagę, jak na preyklad list, który nadszedł tego ranka od człowieka nazwiskiem Marty O'Connor.

Dawne jut miałem zamiar do Pana napisać, aie nié chciałem, Ąebj Pan myilal, it firoszf o jałmutnf. Trzyma' łem si{ pracy u> Kanadzie i nieite mi sif powodziło. Myślałem, te zaczepiliśmy sif wszyscy na dobre, ałe facet grał na giełdzie, nie wiedziałem, Ze jest (dci idiota, no i raptem wszystko sif rozlatuje, garat sprzedają, a ja zostajt bez pracy. Nie mogłem tam dostać tadnego innego zajęcia, ale dowiedziałem si{, Z* Nowym Jorku policja jut nie bfdzit na mnie nalatywai, no więc ja i Córa wróciliśmy tu autostopem. Dostałem posadf szofera i pracowałem trzy tygodnu, dopóki Ut dama nie usfyszała, Ze byłem karany. Me uwierzyła, te Uraz tyjt uczciwie. Wywalili mnie i jut niczego nie znalazłem, aU Cora pracuje raz tu, r*Z tam, a mnie rneie coi podlecieć lada dzień. Kiedy jut b(df miał pracf, musi rm Pan znowu odtuiedzii, nie zapomnieliśmy, co Pan dla nas zrobił, i zrobilibyśmy to sama dla Pana, ¿dyby kiidykolteiek Pan tego potrzebował...

Oto przypominało o sobie dwoje ludzi, którym pomógł, ponieważ polubił ich i uważał, że zasługu­ją na pomoc. Zrobił to podczas jednej ze swoich przygód, dla których warto było podjąć ryzyko złamania prawa, niezależnie od tego, co o tym ogli sądzić morałiici. Marty O'Connor, który zwlekaj 2 napisaniem do przyjaciela bojąc się, żeby nie zostało to przyjęte jako proiba o jałmużnę, różnił się zasadniczo od tych wszyitkich, którzy pisząc nie mieli takich skrupułów, jak na przykład hrabina Jannowicz, której list nadszedł w tym samym czasie.

TJimiecb, z jakim Simon czytał list Marty'ego, po przeczytaniu listu hrabiny zmienił się w cyni- czny grymas. Na pierwszy rzut oka była to bardzo uprzejma i godna epistoła, ozdobiona wytłaczana koroną hrabiowską, wydrukowana na kosztownym czerpanym papierze. Hrabina Jannowicz prosiia pana Simona Templara, aby zechciał uprzejmie wziąć ud2iał w obiedzic i balu, które miały się odbyć w hotelu „ Waldorf-Astoria” dwudziestego bieżącego miesiąca. Cały dochód miał być przezna­czony na rzecz Narodowej Ligi Opieki nad Nieule­czalnie Chorymi. Zaproszenie samo w sobie byłoby najzupełniej niewinne, gdyby nie malutki, staran­nie wykaligrafowany u dołu kartki napis: „Bilety po 25 dolarów" oraz załączona do zaproszenia ulotka z opisem wzniosłych celów Ligi i jej wielkich potrzeb finansowych.

Simon słyszał o hrabinie jut poprzednio, tak aamo jak wielu innych mieszkańców Nowego Jorku, ponieważ była lo osoba niezwykłe ruchliwa. Uro­dzona jako Maggie Oaks w Wechawken w stanie New Jersey, zabłysła później pod nazwiskiem Margaretta Olivera, wybijając się na czołowe miejsce w co bardziej rozebranych rewiach „Fo­lies”. Kolekcjonowała w swoim gniazdku wielbicieli í futra. 1 jednych, i drugich miała już sporo, w chwili gdy poznała hrabiego Jannowicza i wyszła za niego za mąt. Był to polski hen mavu w bardzo podeszłym wieku, podobno niesłychanie bogaty. Gardząc czymi tak marnym jak alimenty, iyła z nim wiernie i cierpliwie aż do dnia jego śmierci, z którą wbrew wszelkim p*aewidywaniom zwlekał nieprawdopodobnie długo, stając się coraz bardziej niedołężny. Dopiero po jego pogrzebie dowiedziała aię, U przez cały ten czas mąż jej utrzymywał się z dożywotniej renty. Tak więc po dziewiętnastu latach potwornej wierności owdowiała hrabina została dumną dziedziczką kilku kolejnych futer, pewnej ilości biżuterii, zaniedbanego zamku zadłu­żonego hipotecznie powyżej swojej wartoici i około siedemnastu centów w gotówce.

Miała wówczas czterdzieści cztery lata i utraciła już 6w łeks, który kiedyi tak przyczyniał się do powodzenia jej artystycznych występów w „Folio”, Nicwątpliwte wicie kobiet w jej sytuacji przeniosło­

by się do jakiego* pcmjonaciku na Riwier«, gdzie razem z podobnymi rozbitkami żyłyby z dala od Świata, Ale nie Maggie Oaks. która odziedziczyła całą tężyznę i odpomoić ludzi z Weehawkcn. Miała w ręku jeden niezaprzeczalny atut: autenty­czny tytuł, a w lalach, kiedy jej małżonek coraz bardziej podupadał na zdrowiu, wypełniała sobie czas umacnianiem pozycji towarzyskiej, jaką za­pewniło jej to małżeństwo.

Po długich, rzeczowych rozważaniach, z których niejeden mógłby się wiele nauczyć, wymyśliła sobie bardzo pomysłowe rozwiązanie finansowych pro­blemów.

Zaczęła wykorzystywać swoją pozygę towarzy­ską w działalności dobroczynnej. Było jej niemal obojętne, o jaką akcję chodzi, byleby tylko otrzy­mała swoje dwadzieścia pięć procent od dochodu

— tyle wynosiło jej normalne wynagrodzenie. Wszyscy wiedzieli, że w jednym i tym samym dniu umiała patronować na obiedzie, z którego dochód przeznaczony był na rzccz Kobiecego Stowarzysze­nia Zwalczania NiemoralnoSci, oraz na balu na rzccz Bezpłatnego Szpitala dla Niezamężnych Matek. Trzeba przyznać, że pomysł zarabiania w ten sposób na życie był wręcz genialny. Ludzie {»osiadający ambicje, aby obracać się w kręgu osób z „wyższego towarzystwa”, słono za to płacąc walczyli o uczestnictwo w jej komitetach; mniejsi snobi zabiegali o to, by brać udział w urządzanych przez nią imprezach, a potem widzieć swoje nazwiska w gazctach obok nazwisk tylu dystyngo­wanych osób. Instytucje dobroczynne, nie posiada­jące dostatecznych funduszy na swoją działalność, były ogromnie zadowolone mogąc przerzucić część swojej pracy na tak znakomitą organizatorkę. A hrabina Jannowicz, z domu Maggie Oaks, miesz­kała w luksusowym apartamencie na Park Avenue i mogła sobie pozwolić na pięknego cadillaca prowa­dzonego przez własnego szofera. WłaAnie z tych dwudziestu pięciu procent. Dochodziły do tego jednak jcncze ione procenty, z wielką gotowością płacone przez rozmaite restauracje i hotele w zamian za zapewnianie im klienteli.

święty już od dawna zwrócił na hrabinę swoje pirackie oko, a teraz, kiedy ac lak szczęśliwie złożyło, że nadeszło wialnie owo zaproszenie, i to w momencie, kiedy nie miał nic pili)e#o do roboty, pomyślał sobie, ie oskubanie dobroczynnej hrabi­ny jest jego świętym obowiązkiem, którego nie można odkładać ani na chwilę.

Odwiedził ją w jej mieszkaniu jeszcze tego samego popołudnia. Bo z chwilą kiedy Święty raz

postanowi! się do czegoś zabrai, sprawę można było uważać za załatwioną. Na przemyślenie i naszkicowanie planu działania wystarczyło mu przedpołudnie, a potem nif widział już żadnego powodu, aby odkładać jego wykonanie.

Jednakże plan icn okazał się bez znaczenia, ponieważ Święty w ogóle go nic zrealizował. Posła^ był hrabinie swój bilri wizytowy, na kiórvm figurował jego szacowny pseudonim Sebastian Tombs. Hrabina wpłynąwszy do luksusowego, supemowoczcśnie urządzonego salonu, do którego wprowadził go służący, podeszła do niego z wyciąg* niętą ręką i ponurym uśmicchem. zapowiadającym ■niespodziankę o ułamek sekundy przedtem, zanim się odezwała.

— Pan Templar? — zapytała chłodno. — Przepraszam, że kazałam panu czekać.

Święty bynajmniej się nie zmieszał. W życiu korsarza nigdy niczego nie można przewidzieć. Trzeba być przygotowanym na niespodzianki. Niemniej upłynęła chwila, zanim odpowiedział:

— Halo, Maggie, chciałem panią delikatnie przygotować do mojej wizyty.

— Człowiek z pańską wyobraźnią powinien lo lepiej zrobić. A poza tym Sebastian Tombf staje się już prąwic vtak samb znany jak wielki Simon Templar.' prawda?

Święty przytaknął przyznając, że popełni! hłąd. Zanotował sobie równocześnie w pamięci, ie nad­szedł czas, aby definitywnie zerwać ze swoim-ff/fcr ego, przy którym tak się upierał do tej por)-. ,

— Zupełnie dobrze jest pani zorientowana w bieżących sprawach — zauważył.

— A dlaczego hym miała nic być zorientowa­na? — odpowiedziała szczerze. — Od jakiegoś czasu miałam przeczucie, że pewnego dnia pan mnie odwiedzi.

—- Czyżby wyrzuty sumienia?

- Nie, po prostu zdrowy rozsądek. Nawet pan nie może mieć monopolu na przewidywanie »ego, co nastąpi.

Simon przyglądał się jej z zainteresowaniem. Rzeka szampana, kióra musując sphnęła przez tei gardło w czasie bankietów na różmch dobroczynnych imprezach « ciągu ostatnich «ei- du lat, sprawiła, i.r jej głos Mai się lekko ochrypły, ale intic nałogi, którym ulegała, me pozostawiły na jej powierzchowności prawic rudnych śladów. Cale statki kawioru, ławice wędronego łososia i-ostryg, samochody /*>>* <'«*$, stada przrpiorclt > pułki homarów • które prtewędiowah w j.itmuiiikzej pm. «)i pr/c/ ¡ej wnętr/w^i — prr.ydaK jej bardzo

niewiele dała. W przeciwieństwie do innych kobiet tego rodzaju ani nic utyła, ani jej ciało nie zwiotczało. Zestarzała się zachowując smukłą, doskonalą figurę. W pięćdziesiątym roku życia Maggie Oaks urodzona w Weehawken. była gwiaz­da „Folie*”, wyglądała jak najprawdziwsza hrabi­na, jeili była to hrabina oschła i zgryźliwa. Wyglądała jak jedna z tych zimnokrwistych ary- . siokratck, które z uporem walczą o dobre traktowa­nie zwierząt i zdyscyplinowanie niższych klas. Poza tym miała przenikliwe oczy i ostre rysy twarzy pod grubą warstwą kosmetyków. Była to kobieca twarda t zła mimo swego świetnego obycia.

Oszczędzi to przynajmniej wiciu wyjaśnień

— powiedział Święty, a ona odpowiedziała na jego wzrok chłodnym, kpiącym spojrzeniem.

— Widzę, że miałam rację twierdząc, że wy­brał pan sobie mnie na następną ofiarę.

— - Powiedzmy raczej na ..ofiarodawcę" — ła­godnie sprostował Święty.

Hrabina wzruszała ramionami.

— Mówiąc po prostu, mam panu dać albo pozwolić sobie ukraść taką sumę, jaką pan uznał za odpowiednią karę ¿a to, co pan narywa moimi przestępstwami.

— Madami, ma pani cudowny dar trafiania w sednem

— Pieniądze te prawdopodobnie zostaną prze­kazane na rcledcvhroczvnne — ciagnęla — afe pati potrąci sobie prwent za ich zdobycie, zanim przekaie je pan dalej.

— Tak się na ogól dzieje, Maggie.

Zapaliła papierosa.

— Przypuszczam, że nic wino mi będzie zapy­tać, dlaczego popełniam zbrodnię zarabiając na życic w sposób identyczny jak pao.

— Jest pewna różnica. Ją nie występuję oficjal­nie w roli publicznego dobroczyńcy. Jeżeli chodzi o ścislott, większość tud^i powie pani. żc uważa mnie za kaneiat*a. Jriii chce się pani przekonać, pr«*zę zapytać jakiegokolwiek policjanta.

Jej wąskie wargi przybrały wyraz czujnego szydeniwa.

— Wobec tego wydaje mi się, ie jestem spryt­niejsi» od pana. panie Templar. Pana policjant by zaaresztował, a mnie b\ się ukłonił.

~ Możliwe - — przyznał z niezmąconym spoko* jem Simon. — Ale «t jesacae inoe różnice.

— A mianowicie?

— Rachunkowe. Spraw* prostego obliczenia, Kiedj jo zdobywam pieniądze, to siedemdziesiąt pięć do dziewięćdziesięciu procent tej sumy rzeczy*

wiśoir idzie ha celt dobriHryime. chyha żc prńbnję naprawić krzvwdę k.imuś. kogo wy»t"\chnięto na du<ł\a. A tr< Ąi przvpuv<!m\. że pani za bilety «pr/rd.\nc n,i jrdn.\ ? pani inipu; «zyska dziesięć lvsięt\ dnWów. Dwa n siące pięi^t idzie prościłit- V>> di> kir<Mfni jiłar.ł pani od dochody

brtilto. liłiic wydatki oręanW.tcyinc pochłaniają co najmniej nasKpne ivs>4» dolarów. Ogłoszenia, premw. deknr.ujc. reklama i tak dalej • ko W luj ^ pr/i jiuszc/alnie dalsze dziesięć procent. Polem jest orki-^ira, r.i wnajęóe lokalu i

kc-liii:-*:M i V.. #1 rni)<Vvt\\a wspaniałego jedzenia, o wirlr za dobrego di» ludzi, kiutzy je jedz*. Wszystku lo rjłfm kopiuje, powiedzmy, cztery tysiąc tłuUrf-w. A artykułów spożyw­

czych pani i. (ej sumy pięćset dolarów. W

koinm^tn n»/liczeniu dostaje pani Irzy tysiące dolarów.: wspaniały obiad, a na cele dobroczynne t ostaje może i ivsi^c pięćset dolarów. Innymi ah>w>, za każd\ro iR/em, kicd\ jakii naiwniak kupuje wasz bilrt za pięćdziesiąt dolarów, chcąc się przyczynić do uratowania upadłej kobiety albo coi w ;\m lodzaju, daje pani dw# razv tyle co upadivm kobietom, a-io thyba niezupełnie odpowiada jego iniericjom. Nn więc nie *łd?ę. ¿cl<\ pani.* i mnie możn* b\)u 'ftlir7',<; d» tej »amej kategorii.

Nir i-jd/i p.m, ie należę do wyżsrej kate­gorii? /api<nrMow*i,i Uszczypliwie.

Święty potr7i|Mi4l głową.

*- Och nie, nawri pi/r<t chwilę.,. Sąd/ę nato- miast. że nirktftre z lyt li różnic należałoby wyrów­nać.

Zacisnęła mt*.

— \ jak pan nu /¿mini' lo pizeprowa- dm'

-- 1'oniyilalcm Młbie, żc byłoby doić intere»yjv te. gd>by pani »ani.'. ii.łKiak wpłacić pewną intnę na cele dolnoczymie. Przypuśćmy, że ładzie to dar m w) iokoSci ptęid^iesięuu ty»ięey doLuów...

— Czy pan tupia^dę inyili, ir dam panu pięćdziesiąt tysięcy dulirńw?

- A dlaczego by nie? iapyul metowo Święty. - inni dawali. Sama reklama b>Uby dla pani warta tej sumy. Piuszę zapyur jwiłjefjo agenta prasowego Poza (vin mc mu»! to panii\ kunkieilii« nic kosztować. N>i przykład iv1ko za pani -słynny ht\łanio*v na^yiuiL nawet w tych niewielu miejscach, gdzie mógłbym go spieniężyć • u*v- ikain bez trudu pięćdziesiąt tysięcy. A jetli kupi pani wbir dobrą imitację, mki nawet nie zauważy różnicy.

Przez chwilę słuchała i otwartymi ustami, suia-

jąc się dociec, o ro mu thodri, f. następnie wybuehnęla gloimm śmiechem

Wie pan, prawic mnie pali przestraszy! — powiedziała. - Ale byli już Jacy. któr/y phjbfłwab mnie straszyć. W każdym razie bard.v to niilo z pańskiej $tn«ny, żc mnie patt nstrzegł. - Wstała. — lłanir TempW, nie mam zamiaru jtro/u panu policją, bo wiem. r.t na to pan by .<-ię tylko roześmiał. Ale mam nadzieję, żc san>9 potrafię sobie poradził. Nie zamiet/.im tef. ■:A\uralnie> dawać pan« >adnyeb pięćdzie«ięciu tysięcy doUir<«w ani pozwolić p.inu ukruić tnć>j naszyjnik. Jrżeli uda się panu allmjednu, albo drucie. jh>« ic:»i, że jest pan bardzo sprytnym olowiekirm. <./v nie *e- rhciałby riinie pan znowu odwiedzić, kiedy już pan uknuje swój spisek?

Święty wsiał również i wygładził na sobie ubra­nie okrywające jego muskularną postać. Spokojne niebieskie oczy iskrzyły >ię.

— To brzmi prawie jak wyzwanie!

— Może~f>an to rozumieć, jak się p.inu podoba

—7 Przypadkowo wiem. it pani naszyjnik nie jest

ubezpieczony. Żadne towarzystwo ubr*pie<vcn»CK we w kraju nie zaryzykuje ubezpieczenia '.zegokol> wiek, co należy d«> pani, od czasu tego oszu»iW4 z żądaniem wypłaty odszkodowania, za W<(c dostali pani wyrok z zawieszeniem — w oktoic kiedy występowała pani w „Folie*". Czarne listy towa- msuv ubezpieczeniowych nie ulegają przedawnić* niu.

Trzeitała się uimiethać, zaczęła się

— A mimn to d.malam dziesięć tysięcy «lolarów, co z nadwyżką pokryło poniesione od tego czasu straty — powiedziała miękko. - Nic, panie Tcwplair, ja się nic martwię o ubezpieczenie Jeżeli zdobędzie p«n lo, o co panu chodzi, ja pierwsza llożę panu gratulacje.

Simon popairtyl na nią spod oka, uśtnieehając kię zuchwale, co powinno było ją ustrzec, ¿e t\ie może byt* t^.k-pewna siebie. Od?yskal jui ió\vnowA- łi? stwierdziwszy całkowite fiasko pirrwolnych pliiirtn. W jego żywym umyile dojr»i v\nowy, znacznie lcp^?> projekt.

Czy zrcłue się pani zaloiyć? zapylił kusrąto.

• - Wyobraża pan sobie, ie dam to pwnu na piłmic?

Odp«łwt<d*iiił jej ulmiecKrm.

Wystarczy mi pani sławo.,. Mu»iinv zawiado- `v juh` o tym

Wysiedl zostiiw iaj^w j^ trochę zaittln ęowaną tą octamią uwa^ą. niemniej, zanim pokiżyU się spać»

adąiyla jul o tym zaporrnîcà Efekt byl taki, żc po raz drugi przeżyła chwilę potężnego zdumienia, kiedy po dwóch dniack ir ¿dzwoniła do niej i samejro rana jedna z przyjaciółek i drtącym % podniecenia głosem zaczęła mówić:

— Moja droga! Cóż za aie^lycharts oryginał- dośćJ Najbardziej pomyslov.a Kiâtoria, o jakiej w tyciu słyszałaml Och, teraz udaje pani niewiniątko! Naturalnie we «wszystkich gazetach; 1 to na pierwszydi stronach, tak... Jak pini to rrobiiit? Droga moja, jestem potwornie zazdnena! święty mógłby mi ukraść H-siystko, co mam, naprawdę wszystko! To nu« być S2aleaie fascynujący człowiek. Prawda?

— Owszem, jest fascynujący, kochanie. Powiem mu o pani propozycji — odpowiedziała machinal­nie hrabina. Odîoiyla słuchawkę i mruknęła: „Głupia (tara krowai”

Poprzedoii^o wieczon odbywał się bal n« rzecz misji dla marynarzy, szpitala dla psów czy czego! takiego i musiała stawić czoło zwykłej dobroczynnej porcji szampan« i koniaku. Dlatego też o tej wczesnej godzinie jej reakcje nie były jeszcze lak ostre jak w godzinach późniejszych. Niemniej t lekkim przerażeniem zacfęl* »bie przypominać «Iowa, ktćityrai Święty ją pożegnał. Zażyła trzy aspiryny popijając je kieliszkiem whisky i zadzwo­niła, żeby jej prcyaiesŚocto kilka gatił.

Kie musiała ich nawet otwierać. Wiadomofć nucala się %4%czy, mimo że gazet)' były złożone.

SWim OBRABUJE HR.\BtNg NA CELE DOBROCZYNNE

>Pr*y}m«ji — olwiadcu nw w wyteyt^

rfnarb -kirh diniŁ

J.łi, tt fniiiitmikt. Siiron Ten^Iar, tuany pewnechiti« jak» .Swięty^tłypny Robin Huod dwudzie* ItefO wieku, powtękttyi wcz^nij dług« listę tvi>kh brswurłiwycis u>cr>n6w it obi<ea} skr^f

na ccie dobroetyeDe uMZtjaik waitofci too mo doiar*M'.

N«vjnik KA j<M wUjnntdą tuaMa« Jaaa«^'kt, a

Cłoiowycfi pa*tad wvbjy\Ji t/er urwanymiJi.

Tynt rams jeł»ak nikt c¿c .Zwróci* dę do poll^l, aby ■•pehifgU umientneaui pna*ęp*twu. W oautai «nurek Tetii|iłar aobikie odwiedzi) hnsbinę, aby pmdyskuft^ikę a »Są nrtf plaa, pny oym pani J^anowics olwiadczyłt. t* będzie pi«wu* ti»ohą, kiAra /V-^y mu gmuUcje, joaii uda mu się ten zamiar mfthzowat Si^tc^Mne^c ««»ku d«4»je «mu układowi &kt, tt hnbloA J^naowitZ «mm jat tumrudmui niwie (SobrocsraMtei oras urgatuuMką ttkdkiwayth

imprez lo-i-Łiyskich, dii(H Vi-5ryn xi:4>fwa raknemit t)-siąee da!»f*w dla róiayeJi «zpiiali I łt.sv. v • A humamurnych.

(i wttyvy, kt6ny pmmętają Ecme trfamA- !j-jlpwy *r porytkiNaniu róinyth zńakoraftych i * -rtv

nizowanyeb prcn rJ* akcji, imtają, tt poi'*.. v'i'W: rekordy iv-oj» «umi a .zdobvea«*. MAwł »K. *e ny u>i!vł iaiguje jaki! nowy,.

(kii Jatip at i>mł $)

Hrabina przeczytała doUadnie czlą aotatkę, ^paria głowę na poduckaui, przemy-ii^ł jera» raz jej trełć i zaczęła aę cnąić ze bniechu- Ds^ocąe całą, miała wrażenie, ie pęki jej czaszka, tu« mogła rię jedozk opanować. Wdąi ja*cae cnpb się te śmiechu, kiedy znowu rozległ cę aaurczywy drwonek telefonu.

— DztsMu ktoś z komendy policji — pöwi«!iia* U pokojówki. — Inspektor Ffmack.

— Czegóż 08 chce, do diabla? — ftjnJośdła dę hrabina óionjc do ręki telefoo. — Tak? — zaizcze- biotala h słuchawkę.

— Tu inspektor Femacfc. Priypuzscam, 4« juł pani widziała w prasK tę historię o sobie i o Świętym?

— Och taki — przysnął» hrabina słodziutkim gkeetn. — Wialnie to czytabia. Przecież to po prostu cudowne?!

—• Ku moją rzeczą jat (o oceniać — odpowie dział inspektor •tdcę<70(i>'Qi głomtt. — Al^ jeieS groźba jest poważna, będziemy iduskS po<^ąć kroki, żeby zabezpieczyt pui własnc^i-

■— Podjąć kroki... Och, a!c ja nie chciałabym ułatwiać reu zadania. A oma wratatie. » jak ty lko policja zwróci na nego uv«$ę, od razu wuystko mu się uutotttkie udj^e,

Pb drugiej stronie pnewodtt *aparK>w»U chwila milcz enia, jak gdyby iutęciUroń i^traldo tebu.

— Cty ebee pani powiedaieć, ie yxt tt» jatiytd« trik rekjataowy.1 — zapytał.

— No. no, no — odpowiedziała «kroMue hrsht* m. — Za dużo pan ode mnie wyniajca. Do widzenia, inspekionc — Oddala {eł«^ba poi«>fOW* ce i powiedziała: — Jeith tęo choiełTi> poficjaot tadswotd jeszcze raz. powiedz, żć toftie ote ma w domu. Pizynieś mi jesz^c kiłka^ tabktek aapiryoy i pnygyituj kąpiel

To, że odrzucUa propozycję Fomicfca i am przez chwiJę się nic zamepoWła, by ko dla nig bardzo typowe. A Jednak po kąpieli i fctfku tyfcacH kawy wezwał* biadego, wiecznie spoconego pan* V)U* bautn«, łuory prowadził goryczki)wy tryb iyda

ig agent prasowy i nieoficjalny generalny laepigcr.

— Zjawią się tu reporterzy i będą chcieli przeprowadzić ze mną wywiad — oświadczyła. Kilk« już dzwoniło. Niech im pan powie, co się panu żywnie podoba, byleby to było śmieszne.

Pan UUbaum zaczął bełkotać, co robił zawsze, kiedy się zdenerwował, a zdencn-.-ov.-any był prawie zawsze.

— Ale cóż w tym będzie takiego zabawnego, jeżeli on ukradnie pani naszyjnik?

— Naszyjnika nie ukradnie, już ja się o to postaram. Spodziewam sięjednak, że będzie próbo­wał. Do tej pory wszyscy, którym zagroził, że ich obrabuje, Napadali w histerię, nim on jeszcze kiwnął małym paleen. BySi przegrani, zanim Święty do czegokolwiek się zabrał. Ale tym razem ja go wykończę i sprawię, że będzie, o, taki malutki. A •ama się przy tym nawet nie zmęczę. Na razie będziemy traktowali tę sprawę jako żart, a kiedy on zrobi już 2 siebie idiotę i to się naprawdę okaże żartem, będzie dziesięć razy zabawniej. A teraz niech jui pan sobie idzie, na miłość boską, i niech pan wysili trochę własną mózgownicę. Za to panu plącę. Mane boli głowa.

Po południu, kiedy Święty zobaczył ją w gronie przyjaciół aa drugim końcu uli w „Pavillonie”, odzyskała jui swoja normalną królewską pozę. Była nienagannie ubrana, wypielęgnowana od czubka kunsztownie ufryzowanej głowy po koniuszki pal* c6w w obcisłych pantofelkach i wyglądała jak stuprocentowa arystakra tka z prospektu reklamują­cego gilotyny.

Skinęła na niego władczym gestem, podszedł więc do niej.

— Jak widzę, panie Templar, pański agent płatowy nie traci ani cbwiłL

— Nic o tym nie wiem — z niewinną miną odpowiedział Święty. — A czy jest pani pewna, ic to nic pani podała jalad sugestie swojemu agento­wi?

Hrabina przecząco potrząsnęła głową.

— Pan UUbaum byl zupełnie wyprowadzony z równowagi, kiedy o tym usłyszał.

święty uśmiechnął się. Znal wiecznie zdenerwo­wanego Ullbauma.

— W takim razie lo musiał być ten mój facet — mruknął. — Jak uę pani podobała ta notatka?

— Myślę, ie miejscami mote wprowadzić w bLąd, ale pan UUbaum sprostuje nieścisłości... Ale, *le, potteja bardzo zawtereaowała się tą sprawą.

Dziś rano, zanim jeszcze na dobre się obudziłam, dzwonił do mnie detektyw.

Nikły, ale niesamowity błysk zamigotał w oczach Świętego.

— Czy nie byl to przypadkiem inspektor Fer- nack?

— Owszem.

— Co pani mu powiedziała?

— Żeby zostawił mnie w spokoju.

Simon wydawał się lekko rozczarowany tą wia­domością, ale uśmiechnął się.

— Zastanawiałem się, dlaczego do tej pory nie przyczłapał, żeby się ze mną zobaczyć; wtedy ta cała heca stałaby się jeszcze zabawniejsza. Oba­wiam się, że zacznę za nim tęsknić. Ale jednak to bardzo miło prowadzić grę z ki mi, kto tak dobrze jak pani zna reguły.

— Owszem, znam reguły, panie Templar — przyznała od niechcenia. — A pierwszą regułą jest wygrać. Pożałuje pan tych swoich przechwałek, jeszcze zanim się pan wykończy.

— Czy pani się nic a nic nie niepokoi?

Wskazującym gestem podniosła obwieszoną bi­żuterią rękę.

— Zauważy) pan tych dwóch mężczyzn siedzą* cych przy stc'iku w rogu?

— Owszem. Śledzą panią? Jeżeli ma pani ocho­tę, zawołam policjanta i każę ich stąd zabrać.

-— Może się pan nie fatygować. To moja ochro­na osobista. Są uzbrojeni i mają pqtapen:e strzelać, jeśli ktoś choSby palcem kiwnie. A czy pan jest pewny, że się pan wcalc nie niepokoi?

Simon loteimiił się.

— Ja nigdy nie kiwam palcem. — Powoli zapiął marynarkę, w jego oczach zamigotały iskierki hultajskiego humoru, jak promienie słońca na błękitnej wodzie. — No, csas już na ranie, muszę iść, żeby snuć dalej moje plany, a poza tym przeszkadzam pani w rozmowie z przyjaciółmi.

Grupa siedzących przy stole kobiet, które powy­ciągały szyje i z otwartymi ustami, z zapartym tchem chłonęły każde ich słowo, zaprotestowała zgodnym chórem:

— Och, nie! Hrabino, musi nas pan] przedstą* wić!._ Ginę i chęci poznania goL.

Hrabina pogardliwie odęła wargi.

— Oczywiście, moje drogie — powiedziała te słodyczą zaprawioną awzenikiem. — To wielki nietakt 2 mojej strony. — Przestawiła Simona przyjaciółkom. — i^dy Instock powiedziała mi nie dałrj jak d*iś r«no, że mógłby jej pan ukraść wszystko — dodała kąśliwie.

— Wszystko — potwierdziła lady Injtock j zachwytem, wpatrując się w Simona jasnymi, wyłupiastymi oczyma.

Simon popatrzył na nią z zadumą.

— Nie zapomnę o tym — powiedział.

Kiedy wracał do swojego stolika, słyszał, jak

mówiła do swego towarzystwa:

— Czyż on nie jest wprost porywający...

Hrabina bacznie obserwowała, jak odchodził, nie

zwracając uwagi na sza/one podniecenie swoich przyjaciółek. Jej złośliwe poczucie humoru i ż trudem ukrywana pogarda dla tych wszystkich pochlebców, którzy ją otaczali, sprawiły, że pokusa, aby kontynuować ten żart, stała się dla niej zbyt pociągająca, by mogła lię jej'oprzeć.

W ciągu następnego tygodnia kilkakrotnie stara­ła się o okazję, aby móc wspomnieć „o tym Świętym, który próbuje ukraić mój naszyjnik”, a poza tym dwa razy, kiedy spotkali się w znanych lokalach, przywoływała go do swojego stolika wyłącznie po to, żeby sobie pokpić z jego przechwałek. Wyśmiewając się z niego w przyja- deJiki sposób, demonstracyjnie okazywała, że nic tobie nie robi z jego reputacji, a równocześnie upajała się pełnym podziwu, uznaniem przjfaciól. Łechtało to miłe jej próżność [ sprawiało jej więcej przyjemności niż jakiekolwiek inne miłe przeżycie w ciągu ostatnich łat. Było to niemal tak, jakby ktoá trzyma) w domu krwiożerczego tygrysa i targał go za uszy.

Nic ułatwiało to bynajmniej zadania panu Uli- baumowi. Hrabina już przedtem słyiięlj z tego, że bardzo sprytnie umie »obie robić reklamę, a w tej sprawie podejrzenia zrodziły się już na samym początku. UUbaum prtbował wytłumaczyć scepty­cznie nastawionym reporterom, *e groźba Świętego jest jak najhardziej poważna, ale że hrabina po prostu traktuje ją z pogaidą, na co zresztą zasługu­je. Równocześnie starał się zgodnie z poleceniem przedstawić sprawę a humorystycznej vuony, a to już przekraczało jego możliwości intelektualne. Cyniczne pytania, którymi zasypywali go reporte» rey, kwitował niezrozumiałym bełkotem, jego zaprzeczenia skrupulatnie umieszczano w prasie, ale podawano je W takim kontekście, ie wyglądały raczej na potwierdzenie.

Hrabina, której ten żart coraz bardziej lię podobał, zachowywała się wyjątkowo tolerancyjnie. „Niech się śmieją — mówiła. — Będzie rym iifiiiiinWj, kiedy mu się nic uda.”.

Po raz trzeci spotkała go na kolacji w lokalu „ai”. Zaprosiła go, żeby 2 jej towarzystwem wypił

kawę. Święty zbliżył się uśmiechnięty, nienagannie ubrany i z taką swobodą, jakby byl jej ukochanym siostrzeńcem. Kiedy go przedstawiała, co tyra razem ząjęio znacznie mniej czasu, ponieważ częić towarzystwa już znal — niedwuznacznie bawiła lię migocącym na je; szyi sznurem brylantów.

— Jak pan widzi, jeszcze je mam na sobie — powiedziała, kiedy Święty ushdł.

— Zauważyłem, że przy tym sloliku Światło jest wręcz oślepiające — przyznał. — Ostatnio raczej dość często pokazuje się pani w tym naszyjniku, prawda? Chyba po to, żeby się nim nacieszyć, dopóki go p:uu jeszcze ma?

— Robię wszystko, żeby pan nie mógł powie­dzieć, że nie dawałam panu okazji.

-— A czy pani się nie obawia, że jakiś iwy kły rzezimieszek może go pani sprzątnąć, zanim ja to zrobię? Mam wielu konkurentów, droga paru!

Popatrzyła na niego ze słabo ukrywaną kpiną.

— Zacznę się obawiać, jeźdi pan. szybko czegoś nie zrobi. Muszę przyznać, że ta niepewność zupełnie mnie rourraja. Czy nic potrafił pas dotąd wykombinować jakiegoś planu?

Simon, paląc papierosa, przez jakiś aa» uparcie się jej przyglądał.

— Czy mógłbym jeszcze dostać bilet na ten obiad, który pani organizuje -w piątek t na który prmłala mi pani zaproszenie? — zapytaŁ

— Mam jeszcze kilka biletów w torebce. JeżeS ma pan dwadzieścia pięć dolarów...

święty położył oa stole pięćdziesiąt dolarów.

— Poproszę dwa; może będę potrzebo wił kogei, kto mi pomoże nieść zdobycz.

Jej spojrzenie stało się na chwile twarde i ostre, a potem gwar, jaki powstał przy stole, biedy goście hrr.oiay zaczęli podnieconymi głosami dzielić rię uwagami na temat tego, co usłyszeli, przerwał im dalszą rozmowę. Święty uśmiechnął się do wszyst­kich tajemniczo i dopijając fcav.--; waz' zapalając następnego papierosa zdecydowanie przeszedł na inny temat.

Kiedy »ię pożegnał, hrabinę zasypano gradem pytarf, na k:6rc odpowiadała z widkim .ro»łargnie- nlem.

— Przyjdźcie na bal w piątek — powtarzała wszystkim. — Może zobaczycie cal interesującego.

Pan UUbaum, wezwany oa drogi dzień przed jej oblicze, omal nie wyrywał sobie włosów.

— A czy teraz zawiadomi pani policję? — mamrotał.

— Niechże pan nie będzie taki głupi — ofuknęła go hrabina. Ją niczego nie stracę» a 00 wyjdą*

- • . U niż kiedykolwiek w żydu. Od szwank swoją reputację. W ładnym jednak wypad*

pan» chce • 'ko >.iu wiedział«, źe to ma ku nie można było przypuścić, ¿e zechce się

uh * — i> < ¿rwno uda się nam sprzedać. zadowolić takim tanim unikiem,

tc-iiii vięcej VllcL'AV. Z^drugięj strony przestała gubićdę w domysłach.

Instynkt tu; zawiódł jej przynejmniej w tym na co on mógłby się zdobyć, nie narażając się Ha

lu'.:s ukazały«ę do tej pory w poważne konsekwencje. Jeżeli zupełnie nie oszalał

m`:4o że niejasne i spn~-~.zc sobą, nic mógł się łudzić, że po ragłoszsiuu wszem

«prav;- rprzedaż hUetćsv na wielki bal na rzecz Wobec swoich zamiarów uda mu sif dzH wieoór

' Ligi Opieki nad Nieuleczalnie Chorymi ukraść chociażby łyżkę i nie zostać za to skazanym

p: ..;.if'kie oczekiwania. Kajnf”--. wia- Tia podstawie swoich własnych słów.

¿ pr^-''-4«t-na pr&rie przez UH* A jednak Świętemu udawały ¿5 często rzeczy,

; odowala w ostatniej chwili lak ogrc które wydawał)' się równie niemotUwe, musiała

irir.y ;.vy; ..x bilety, że wynajęta na bał prywatna więc, aczkolwiek niechętnie, tłumić w sobie chęć

ca'. : ckrło ~^7iny 6sr\.ej wypełniona była po przekonania się, co jego niesamowita pomysłowość

b":r podpowie mu tym razem. Cokolwiek by to było,

Tv, ł to hałd złożony legendom otaczają- zaspokojenie tej ciekawości nie mogło ją nic koszto-

ij-- na-mwko Simona Templara, człowieka, z wać. Z jednej prostej przyczyny, śwkty do tej-pory

pow; «i?* które y niezliczeni funkcjonariusze policji mógł robić rzeczy na pozór nicroci!`k'“. tym razem

prr-<- osiwieli. jednak musiałbv dokonać dosłownie cudu: otw>

K kto umlil czytać, u-I.~.S-.M, że Święty rzyć skarbiec Narodowego Danku Vardncka. Tam

nigdy :-ir ilr?yv.dził człowieka nicvi:_._ :ao, toteż w bowiem znajdował się tego wieczoru jej 'laszyjnik;

Kov • forku znalazło kię doić osób uwielbiają- tam leżał od momentu, kiedy Swięjy odwiedził ją

eych w*; '• • " niicjc i mających czyste sumienie, po raz pierwszy. Brylanty, które noół£ od tego

»by %;. - !nie wypetoić wielką salę. czasu, były pierwszorzędną imitacją, wertą mniej

Hrabina Jannowicz, ikrząc się od brylantów, więcej pięćset dolarów. Taka była jej odpowiedź na

spokojnie . ■ .'.'.dla przy głównym stole obok preze* tę całą fanfaronadę i zamieszanie. — środek ostro-

ca. Był tn wiekowy, zupełnie zramolały właściciel iności tak oczywisty i elementarny, że nikt inny by

słynne,- > 5 Pełnił honorowe funkcje w chyba o nim nie pomyślał. Środek c-scrożnoici tak

przT . -• • dobroczynnych stowarzyszeniach i -doskonały i nienaganny, że przechv'.\lki Świętego

-• instytucji, o kiórych wiedział niewiele spaliły na panewce, zanim jeszcze coko!wiek zrobił

więfc-, f'i? tł-gc wymag-ało przewodniczenie publl* w tej sprawie, środek tak nieprawdopodobnie

returnu «braniu zorganizowanemu przez energi- śmiesznie prraiy, że cały świat będzie się tarzać ze

cuiych działaczy w rodzaju hrabiny. Poza tym był śmiechu, kiedy ludzie się o tym dowiedzą,

głuchy ja1* pień, co z jeęo punki« widzenia sta- Mimo wszystko jednak, w miarę jak czas uply-

nowOo-nie byle jaką zaletę ze względu na wszystkie wał, a wciąż nie było widać wytworny, iniOkłg

pw/.aiiit.itnia, jakich musiałby wysłuchiwać. sylwetki Świętego * jego wyzywającymi niebieskimi

Oj! to ta liatoria? Czytałem, że jakii czlo- oczyma, hrabiny w głębi duszy zaczai ogarniać

wiek sunSeraa ukraić pani naszyjnik — wymamro- niepokój, potęgujący się z minuty nn minutę, że

tal jwlaąc tnęiącą się ręką zup*;. może ponieść fiasko. Świętego nie Sylo ani na

—• Nic by panu t tego nic przyszło, gdybym to obiedzie, ani w czasie poobiednich przemówień, nie

panu '¿piwi«dziali, ty nury rozir/ęsiony myszoło- zjawił uę równirż w czacie przemy, kiedy *

wic—odpowiedziała hrabina z czarownym uimie* głównej sali wynoszono stoły, żeby zrobić więcej

ehem. miejsca do tańca. Bal rozpoczął się bez niego i

-- O '«k, Hm. Niebywali. toczył się w atmosferze przeciągającego się wyczeki*

Podusecśnie, które jak fala prądu raz po raz wania. Hrabinę raz po raz zasypywano niecirrpll-

przepływało po sali, nie udzieliło się hrabinie, wyini pytaniami.

Odc7uv,»]a jedynie lekki niepokój, czy święty. — Przyjdzie — powtarzała te uporem, podczas

min o w«ay*tkn nie oszukał, jej i czy aby w ogóle gdy fotoreporterzy kręcili się niespokojnie po salt, *

przyjdzie, palce mdlały im na guzikach lamp błyskowych*

? l l>ch wszystkich przygotowaniach |xj*tawiłby Święty ukazał się o północy. Nikt uie wiedział,

ją w glup'.»] sytuaqjl. Co prawda jemu oic by z tego którędy wsiedł, nikł go przedtem nie widział,

nie pr/K-rSo, poia tym, że poważnie naraziłby na Nagle zjawił się na sali. Orkiestra urwała w pól

taktu i to oznajmiło jego przybycie. Nie wszyscy naraz, ale stopniowo, małymi grupkami, tancerze przestali poruszać nogami i zamarli w bezruchu, 4 za pierwszym spojrzeniem, instynktownie zwróco nym w stror.ę podium dla orkiestry, powędrowały Inne spojrzenia.

Stał na środku «trądy przed mikrofonem. Nikt ani przez chwilę nie wątpił, że to jest wlainie święty, mimo że na twarzy midi maskę. Nie trzeba go było przedstawiać — zupełnie wystarczyły swobodne ~ichy jego atletycznej postaci w niena* garnie skrojonym ubraniu ora* beztroska pewność siebie, z jrik-\ tam stał niby wytworny mistrz ceremonii, który za chwilę wygłosi zwykłą zapo wiedź. Dwa pistolety, które trzymał w obu rękach z lufami uniesionymi oieco ponad tłumem, zdawały się stanow ić zupełnie naturalną częić jego ubrania.

— Panii i panowie, czy mogę przeszkodzić na chwilę? — zapytał. Mówił cicho, ale dzięki megafo* nom jego głos siychać było w każdym zakątku sali. Nikt nic po;uszył się ani oic nie odpowiedział. Jego pytanie było raczej retoryczne. Bo i tak już im przctzkcdz-ii i wuyscy nadstawiali uszu, aby usły­szeć, co ma do powiedzenia.

— To jest napad rabunkowy — ciągnął dalej tym samym łagodnym, lekkim tonem. — Wszyscy się tego spodziewali, więc nikł nie dostanie ataku icrca. Dopili nie skończymy, nikt z państwa nie może opuSdć tej saii. W drugim końcu sali stoi mój przyjaciół i pomoie mi dopiluować, żeby ten rozkaz tosiał wykonany.

Morze r!ów zwróciło się w kieruuku miejsca, gdzie «tal niski, przysadziity mężczyzna, ubrany w trochę na niego za ciasny wieczorowy strój; On też był Łw-łi-c.iowanyj blokował wyjście trzymając w obu rękach pistolety.

— Jeżeli v*tyscy dokładnie się zastosują do tego, co powiem, przyrzekam, ie nikomu nic się nie stanie. Wy dwaj — błyskawicznie skierował jeden * pistoletów w kierunku ludzi z osobistej ochrony hrabim , którzy stali jak slupy soli w miejscu, w którym się otrzymali w momencie, gdy go zoł»- czyli — podejdźcie tu bliżej. Obróćcie się -plecami, powoli wyjmijcie pistolety i rfućciff je na podłogę.

Gło* Simroa wciąż bwinul spokojnie i rzeczowo, ale obuj tnęicsyZiii wykołioli jego polecenie jak automat)'.

— W puri^dku. Teraz odwróćcie się i kopnijcie je w moją stronę... Dobrze. Możecie zostać tam, gdzie Koicie, tylko nie próbujcie a siebie robić bohater^-, jcidi cłiccde łyć, żeby się móc tym później pochwalić.

Uśmiechnął się pod. maską. Schowa) do kieszeni jeden z pistoletów, podniósł leżącą na podium czarną torbę i rzucił ją na podłogę. Potem włoży!, do u« papierosa i zapalił go zapałką, bórą potarł o paznokieć wirikiego palca tej samej ręki.

— Teraz przystąpimy do właściwego rabun­ku — oćwiaticzył grzecznie. — Po prawej stronie ustaw się kolejka — wszyscy z Wyjątkiem kclne* rów. Każdy z państwa przechodząc wrzuci do torby swój dar. Lady Instock, ma pani piękne kolczyki...

Zdumieni, chichoczący nerwowo, bladzi jai płótno, naburanuteni, niedowierzający — w zaJcr żnoiti od charakteru — ludzie zaczęli się przesu­wać w długiej procesji i każdy, zgodnie z polece» niem, wrzucał do torby jakiś przedmiot. Nie pozostawało im nic innego do zrobienia. Każdy czuł skierowany na siebie lekko poruszający się pistolet, golów zaszczekać iroierdonoiriym giwera przy najmniejszej próbie oporu. Jednano z męż* czyzn, który zaczął się awanturować, kelner dora­dził drżącym głosem: „Lepiej niech pan robi, Co on każe. Niecb pan pomyśli o paniach. Jak zacznie strzelać, każdego może trafić', ¿ona mężczyzny wrzuciła do torby sniur pereł i sz\ bko t-¿prowadzi­ła męża na bok. Ulęksnćć góśd postępowała tak samo. Każdy, kto by spróbował robić 1 siebie bohatera, najprawdopodobniej zs&tałby poturbo* wany przez tuzin ino>xh, którzy ree mieli najmniej* szej chęci umierać dla cudzej cWiK . W grancie rzeczy nikt nie myślał o oporze. Wprawdzie nie oczekiwali czegoś podobnego, ale nikt nie był w stanie analizować swoich reakcji. Ich mózgi bvły jak sparaliżowane; nie byii w stanic my­śleć.

Tylko dwie osołiy nic zostały sparaliżowane. Jedną z nich był prezes, który zgubił okuUty i jeszcze nic nie widział. Z niicjtca, na którym itai, nie potrafił roaróżnlć rzeczy tak małych, jafcmaska Czy pistolet, ale .¡dawało mu u kioi stoi na podium i pravstłopodobnie przemawia. Potakiwał od c/asu d>- c.iasu i uprzejmym zaimaeswałiiem, rózm>1lając róHiłKUśnie ó n^wym plastrze aft odciski, który tnu kroi polecił.

Drugą osobą, której mózg pracował pinwidlowo, była lirabina Jannowicz, ak \rydavraio śę, że w uj chwili nic s tego utc może wsiąknąć. Wśnłd otacującycii ją goid nie można się było dopatrzyć żadnego żywnego poniżenia, które by mogło świadczyć, ic pt.>prą zorganizowaną przca kogoi odważnego próbę oporu.

— Cay nic widucie, ie on Wciyje? — pytała

d;.;.j.liwym iksem. On si<; nigdy nic odważv strzela.'1

• Powinienem się pr:er«uić — zatiw.i/.yl cicho święty z nie« zniczom«) spokojem. nic odrywając Oim od prz«mvaj.)cvvh się pr/cd iiiiu w szeregu ludzi. — Madame, to wygląda na piękny szma- rajii...

Hrabina n\iała wrażenie, że żołądek podchodzi jej tso gardła. Własną biżuterię umiciciła w bezpic* czmm miejscu, it!e nic przyszło jej do głowy, żeby doradzie to i-wrńm gościom. A teraz Święty obrabo* wywal kii pod jej iv soi;i — niemal pod jej własnym d.-.cliem. O ileż bardziej Walie sprawy rujr.uwalv w ci.- ,--i jrdnego wieczora pozycję (owa* rzy».k.t! .babina chwyciła za ramię stojącego obok kdneta.

— Poślij po policję, idioto! — warknęła.

Kelner popatrzy! na n'ą. kąciki ust mu opadły. Wyglądało to jak ¿miech albo drwina, albo i jedno» i drugie. Ale ani drgnął.

Nikt nie zrobił najmniejszego ruchu poza tymi, którzy wykonywali polecenie święugo. Hrabina czub się >,ak w jakimi koszmarnym ¿nic. Nic mogła ochłonąć ze zdumienia, że nikt nic przerywa tego przeciągającego się w nieskończoność rabunku; że żaden kelner nie otworzy! służbowych drzwi i nie ujrzał, co się dzieje, ani że nikt z ludzi znajdują' eych się w hotelu nie zauważył dziwnej ciszy panującej na sili i nie wszczął alarmu. Zdawało się, te sala balową w jakiś tajemniczy sposób przenie­siona została na bezludną wyspę. Ostatnia osoba z długiej, poslułiiuc przesuwającej się procesji minęła Świętego, wsunęła do torby swój dar i przyłączyła ńj do patrzącego w milczeniu tłumu tych, którzy złożyli jui ofiarę. Nie poruszyli srę jedynie prezes i hrabina. Prezes dlatego, że nic słyszd ani słowa i nie miał pojęcia, co się dokoła niego dzieje.

Święty popatrzy! oa hrabinę stojącą w drugim końcu sali.

— Hrabinę jannowłez zachowałem na ko* nieć — powiedział — ponieważ przypada jej rola gwiazdy, na której występ wszyscy państwo czekali. Czy zechce pani, hrabino, podejść bliżej?'

Walcząc ze sprzecznymi uczuciami, ale działając jak w transie, poruszając się jak automat, zaczęła iść w kierunku podium. Święty nucił okiem na grupę fotoreporterów doprowadzonych niemal do białej gorączki.

— No, chłcycy — powiedział uprzejmie» — t>ale}, róbcie zdjęcia. To wielka szansa w waszym tyciu... Pani naszyjnik, hrabino.

Hrabina siała nieruchomo. Potem podniosła

ręcr, opuściła jc, znowu podniosła powoli do szyi. Lampy błyskowe migotnly oblewając potokami (wiatła luuMnę, która odpinała znmek i wrzucała naszyjnik na wicrzch wszystkich złożonych w torbie przedmiotów.

— Nic może pan z tym odejść — powiedziała bezbarwnym głosem.

— Pozwoli pani sobie zademonstrować, jakie to łatwe — odpowiedział jej spokojnie Święiy. SWero- wal pistolet na stojącego najbliżej podium męfcrzy- znę. — Czy byłby pan łaskaw, sir, zamknąć dokładnie tę torbę i zanieść ją mojemu przyjacielo­wi, który stoi w drugim końcu tali? Dziękuję panu.

Obserwował, jak torba wędruje przez salę, póki nie znalazła się w rękach przysadzistego człowieka przy wyjściu.

— W porządku, wspólniku — powied2t:d szorst- ko. — Nawiewaj!

Człowiek zniknął, jakby «Iowa Świętego były magicznym zaklęciem. Przez tłum przmedł szmer podobny do westchnienia wiatru; ostateczne, bez­apelacyjne zniknięciu ich własności sialu * it,- faktem. Wszystkie oczy śledziły torbę, kiedy odbywała przez salę swoją ostatnią wędrówkę, wszystkie powieki drgały nerwowo pod wpływem cjuku wywołanego jej bezpowrotnym zr*iknt<--rieni. A potem wszystkie oczy jak urzeczone zwiócily się z powrotem na podium, % którego padały słowa kierujące przebiegiem tej katastrofy.

Ludzie byli niema) zdumieni, że Święty nadaj tam stoi. Jeden z jigo pistoletów zniknął, zdjął również maskę. Mimo że zachowywał się nadal z wielką swobodą, stracił autorytet dowódcy wydają­cego rozkazy. Wciąż się uśmiechał. Przez chwilę dwaj mężczyźni stanowiący ochronę hrabiny stali jak sparaliżowani. Ale teraz ze stłumionym okrzy­kiem, równocześnie, rzucili się po pistolety. Święty nadal »tał nieruchomo, zrobił tylko leki.; poganłłt« wy gest ręką, w której trzymał papierosa.

— Panic i panowie — powiedział do mikrofo­nu. — Muszę teraz państwa przeprosić i złożyć pewne wyjaśnienia.

Obaj ludzie z ochrony hrabiny wyprostowali się trzymając pistolety gotowe do strzału. W glosie Świętego, mimo że byl nie uzbrojony, było col takiego, co wbrew ich woli wywarło na nich, • wrażenie. Spojrzeli pytająco w stronę hrabiny. Nie odpowiedziała im. Stała sztywno, wpatrując się W Świętego, i zaczęło ją ogarniać mrożące krew w żyłach przeczucie, że stanie się coś, co wydawało się niemożliwością.

Jakimi cudem Świętemu i tvm razem uda oę

wyjść z tego cało. Wiedziała o tym ic straszliwą pewnością jt^ż teraz, kiedy rozpaczliwie próbowała się domyślić, co on powie. Nie mógł być przecież takim szaleńcem, żeby wierzyć, żc po publicznym napadzie ni*! zmianie aresztowany w godzinę po wyjściu z hotelu, chyba że miał- w zanadrzu jakiś c hwyt, który by uniemożliwił poŃ ig. ł wiedziała, żr wlaśale teraz usłyszy o takim chwycie, o jakim się jej nie śniło.

Prted chwilą padli państwo ofiarą napadu rabunkowego — zaczął Święty. — Prawdopodob­nie dla większości z państwa było (o przeżycie zupełnie nowe. Mogło się to jednak zdarzyć każde- mu z państwa dziś w nocy, jutro' czy kiedykolwiek

- - tak długo, jak długo mają swobodę poruszania »!<; ludzie, którym wydaje się, iż jest to najlepszy sposób zarabianiu na życie. Zebraliście się tu państwo dziś wieczór, aby pomóc Narodowej Lidze Opieki nad Nieuleczalnie Chorymi. Wykorzysta* km^jrtjnak tę okazję — przy uprzejmej pomocy hrabiny Jannowicz — aby zwrócić uwagę państwa na inną, równie dobrą, a może nawet bardziej konstruktywną akcję: Opiekę nad Uleczalnymi. Mówię o ludziach, których ja znam lepiej niż większość państwa — n tych nieszczęśliwcach, których określa się ogólnie, oie robiąc między nimi żadnej różnicy, mianem przestępców.

Panic i panowie, nic każdy, kio łamie prawo, jest brutalnym szaleńcem zasługującym jedynie na szybkie zlikwidowanie. Wiem, że są miedzy nimi tacy, państwo z kolei wiecie wszyscy, że tępiłem ich zwiększą bezwzględnością niż jakikolwiek funkcjo* nariusz wymiaru sprawiedliwości. Są jednak rów­nież i inni. Mam na myśli ludzi, którzy kradną z powodu braku rozeznania między dobrem a złem, kradną z nędzy, pod wpływem £le pojętych ambi­cji, z rozpaczy, z braku szansy* życiowej. Mam na myśli również i tych, którzy zostali ukarani za swoje przestępstwa i teraz stoją na rozstajnych drogach. Jedna droga prowadzi ich ku coraz większym zbrodniom i staną się naprawdę brutal­nymi szaleńcami. Druga draga może ich zaprowa­dzić z powrotem do uczciwego życia, do odzyskania szacunku dla samych siebie i do tego, by stali się dobrymi, wartościowymi obywatelami. Wszystko, czego im potrzeba, to jeszcze jedna szansa, której społeczeństwo często tak niechętnie im udziela. Aby zapewnić tym ludziom właśnie tę jeszcze jedną szansę, założono Towarzystwo Rehabilitacji Prze­stępców — nazwa raczej dość skomplikowana dla tak prostej i zrozumiałej sprawy. Mam zaszczyt być pierwszym prezesem tego towarzystwa. Uważamy,

że pieniądze wydane na (eo cel będq' moi« lepiki wykorzystane ni> sumy wydane na trzymanie przestępców w więzieniu, a równocześnie będą znacznie mniejsze niż szkody, jakie by ci ludzie wyrządzili społeczeństwu, gdyby pozwolono im dalej popełniać przestępstwa. Zwracamy się do państwa t prośbą, byście w to uwierzyli i abyście okazali się wspaniałomyślni.

Wszystko, co zostało państwu dzisiaj zabrane, będziecie ntogli jutro odnal^Ć w biurze Towarzy­stwa, które mieści się przy Fifth Ave«ue w budynku Missouri Trust. Jeżeli zechcecie zostawić tam waszt) własność, aby po sprzedaży zasiliła (uiidułze Towa­rzystwa — będziemy wdzięczni. Jeżeli jednak te przedmioty posiadają dla państwa dużą warufć emocjonalną i zechcielibyście je odkupić — % przyjemnością wymienimy je na tatki. Natomiast ..jeżeli państwo nie podzielacie naszego stanowiika ze względów zasadniczych i zażądacie po prostu zwrotu swojej własności — zostanie ona, rzecz jasna, zwrócona. Mamy jednak nadzieję, że nikt * państwa tego nie zażąda.

7. tego właśnie powodu zdecydowałem się na to ryzyko, by dziś wieczorem zdobyć łup. Chcemy, abyśde pariitwo od d2iś wieczór do jutra rano przemyśleli tę sprawę. Pomyślcie, jak inny byłby ten napad, gdyby był prawdziwy. Przypomnijcie sobie, coście odczuwali, kiedy waśń kosztowności znikały za tymi drzwiami. Pomyślcie, jak niewielką róipicę zrobi to w waszym iydu — tu popatrzył wprost oa hrabinę — jeżeli założycie imitację, a pieniądze ulokowane dotychczas bezużytecznie w prawdziwych kamieniach zostaną zużyte na dobrą i pożyteczną sprawę. Pęmyślcie o tym, panie i panowie, i darujcie nam, żeśmy w tak drastyczny > sposób usiłowali przedstawić wam nasz punkt widzenia.

święty zszedł z podium i pizez chwilę panowała zupełna cisza. Prezes znalazł w końcu swoje okulary. Zobaczył, że mówca kłaniając się odchodzi od mikrofonu. Najwidoczniej przemówienie się skończyło. Obowiązkiem prezesa było dać zwykły w takich wypadkach sygnał do oklasków. Podniósł ręce w górę i głośno zaklaskał. Często takie właśnie przypadki radykalnie zmieniają nastrój i rt«zpoczy-

nają rewolucje. W następnej sekundzie cala sala zatrzęsła się od histerycznych aplauzów.

— Moja droga, co pani myśli o tym... cni zupełnie porywającego... Byłam doprawdy osłupia­ła...

0»i*lciTii ra t. alłinajannowu' * trudem uwol- glAwną patronkę Wj.zystkich dobroczynnych .ikr)!,

nil» się •' \ wr*a*limyeh f-mplemcnriw i ¡aM Cóż oni sobie pomytSłą, kiedy po lej « alej reklamie

udało sic ifj \wrwnć Swiętcsm 7 kufo rojtwrzcswza- wymiga *»ę pani sznurem rżniętych szkiełek za

Dych kobiet. których prym wiodła łady pięćset dulatów?

Itutock. Stuięłi 1,»przeciw siebie w stosunkowo Mor? zaprzeczyć...

«pokojnym kącie <ali, - - Wiem. *c pani może. Mimo to paui nazwisko

— Dobry z puna organizator, panie Templar. będ/ic (.kompromitowane. I 10 w n>imi<-iuie, kiedy

Kierownik *ali powi..!/ial n<i, `.t pan tUlbaum jest pani u szczytu powodzenia. Dlaczego nić

telefonował dzisiaj po południu i powiidanl obsłu- pogodni«' się z tym i nic przeznaczyć naszyjnika na

dze, jak ma «ię /achm-ywać w cztwio napadu. kouty reklamy?

Święty przyjął te sIoh-h z widocznym t^dowołc- . Hrabina wiedziała, ze przegrała - • żc po prostu

aicm. on wygr.d partię atutalm. które w ostatnich dniach

-- M»-tc pamiętać, żeby mu podziękować. ona r-ima usilnie wpychała mu w ręce. C^i-iglc

- Ale pan Ullbaum niczego pedobnego nic jednak jc«czc walczyła, choć z gorzkim przeiwlad-

srobil! czcnłcm, że nn nic się (o nic przyda.

Simon uimłechnął się. — Zwrócę iię do pulicji, żeby zajęła się tym

W ukntt razie klw musiał kię podszyć pi-d rzekomym towarzystwem dobroczynnym...

jego nazwisko. Tera* nic już na to nie poradeirm. — I pi*ii<jt się przekona, żc towarzystwo jwt

• Czy zdaje pan jobie sprawę., ^ mkno wrzyM* prawnie ukonstytuowane i jak długo starczy fundu*

ko, co pan naopowiadał, popełnił pan .jednak szy, będikmy mmi zarządzać w najlept/.ej wierze,

przestępstwo? •- A kio poza panem będzie z nkh korzystał?

Wydaje mi się, że byłaby pani chyba jedyną Simon jc*zc./.c ryz się uśmiechnął,

oskarżycielką. — Pierwni\ i najpilniejszą sprawą będzie zajęcie

Furta doprowadzili ją do tego, że zaczęła się człowiekiem, który nazywa się Marły

rozumować doić chaotycznie. CConnor. Pomaga) mi dzil wieczór przy zbieraniu

~ Nic pójdę do wanego biura. Zrobił pan z tych kosztownoici. Powinna go pani pamiętać,

siebie durnia. Mój naszyjnik jest w banku,,. Przez trzy tygodnie by) pani szoferem. Wizytcy

-- Hrabino — przerwał jej cierpliwie Święty,— tacy ludaic jak pani, hrabino — dodsil do<0

Tego się sam domytlUcm. 1 właśnie dlatego chcę, bezlitośnie święty — powinni wiedzieć, że wszelką

teby pani na pewno przyniosła mi prawdziwy. dobroc/ynnoić zaczyna się zawsze od własnego

Lady Imtock zostawia kwojc kolczyki, a poza ts-m domu,

prayfle jeszcze czek i wszyscy pani przyjaciele są Prt/bfył

adccydowani zrobić to samo, Pani uważana jest za ALF.KSAMDKR BOGDAŃSKI

RYZYKOWNA GRA

Ponieważ kirdyi przetłumaczyłem autobiografię podczas spędów bydła na pływalnych Jitrat « Juana iklmoote, jednego z najsławniejszych mata*

dorów w historii walk byków, opatrując ją autory« tatywną '~j.ik tuszę - -przedmową, ni<*kiórey inoi czytelnicy iw zasadzie skojarzenia uważali Simnu Templara za aJicioaaJo* czy nawet doiwiadczonrgo fachowca w tej dziedzinie. Ody podrzns jednego z wywiadów Święty zbył ogólnikami pen rjęgo angiel. •kiego reportera, który koniecznie chciał przednia« wić go jako entuzjastę wałki byków (to zapewne zostałoby albo wykpione, alb<> potępione przemi- )ym zwyceąjem większości angielskich pismaków), dziennikarz zwrócił się do niego 2 wyrzutem.

— Mówi pan o tym tak iiiacliętntc. Czyżby utracił pan swoje ą/iem**?

— Nic byłem ostatnio w żadnym z krąjów, gdzie się odbywają walki tego typu --wvj:iśnil rzecaowo Święty.

— I nie brak icłi panu? Przypuszczałem, że człowiek pańskiego pokroju osobMile spróbuje walki byków, tak jak inni próbują golfa. Czy naprawdę nigdy nic stanął pan z nuilct;) przed bykiem?

•t Gdybym opowiedział panu o moim najwięk­szym przeżyciu w lej dziedzinie »• • odparł Święty 1 niezmąconym spokojem - albo by pun nasmaro* wał o tym w swojej gitzudc, co byłoby nadużyciem mojego zaufania, albo by mi pnti nie uwierzył, co -z kolei tiruziłoby moją dumę. A więc otzczędimy sobie obaj praykroici i spróbujmy porozmawiać na inny trmai. Ostatecznie slynneimi wlamywaczo*

\vi nal/iy się nic mniejszy nngk» niż mał&do» rom.

Ulotnie, Simon prólww-tl swoich sił z muletą

znajomych hodowców hiszpańskich. A ei t ni« K- cznych widzów, którzy midi możność podziwiać jego wrodzony wdzięk i nadzwyczajny refleks, twierdzili jednogłośnie, że posiada fenomenalne zdolnoki i że jeżeli nie zgodzi się zastać zawoduw' eem| tauruma« hia pomciie niepówetowan^ stratę. Jednakie w prawdziwej eofriJtit bral udsiał tyiko jako widz i mimo podchwytliwych pytań reportem nie przy/nul się, by kiedykolwiek miaJ w tym kierunku jakid inklinacje.

A jednak entatnia odpowiedź ¿więttfo, tak jak wiele -ze stosowanych przez niego uników, zawiera« la szczerą prawdę i Simon dobrze się bawił widząc, żc spragniony sensacji dziennikarz nic potraktował jej poważnie.

Riz w życiu zrobi! takie guiU, o jakim nawet nnjłlAKnicj» matadorzy łącznie z Bctinwwm mogli marzyć chyl«i tylkn we śoie.

(Hi»zyai\jliic i/uilt, podczas normalnej wałki, ma na cdu-cdci.ignięcic byka od powalonag* pikacłon, czyli jcidica 2 lancą, wbrew pL<kom i «krzykom protestu anglosaskich turystirw, którzy jako człon* kowie Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami uwa> ¿»ją, ie tyiko zwierząt nic należy okruioie (raktiv wać, AJicienaitóJ, którzy są mnże nnwtt jeszcze hardziej sentymentalni, uważają i/uitt za popis odwagi dorównującej czasem swym bohaterstwem wyczynom matadorów^.

Simon Tejnpl.tr uważał jednak, że polowanie na przestępców jest sportem znaatoie bardziej pasjo* my^cym niż idgunis o wiele mniej ostrożnej i mniej niebezpiecznej zwierzyny, czym si| zadowa­lają bogaci jpommenl. Ale tak j»k zopakrtcy pnekladujit pewne formy jako bardziej mwesujące nad inne, Świętemu nojwiększą przyjemislć >pra> wytiopienie złoczyńcy, zanim poli^n razwią*

¿c problem kryminalny. albo uprzedzenie zbrodni, zanim potencjalny sprawca zdecyduje się ją popeł­nić.

Święty twierdził, że czasem jakii człowiek jest nieuchronnie przeznaczony na ofiarę morderstwa. Może to być polityk usiłujący wprowadzić program reform w nucicie, które tych reform wcale nie pragnie, zdrajca, który chce wydać potężny gang, niewygodny mąż, stojący koinuf na drodze do stworzenia sobie nowego żyda — słowem wiele tu najprzeróżniejszych wariantów. Ale do morders­twa — tak jak i do małżeństwa — potrzeba co najmniej dwóch partnerów; konieczny jest zarówno agresor, jak i z góry upatrzona ofiara.

Pewnego wieczoru w Londynie Święty był prze­konany, że spotka) właśnie obydwu takich partne­rów. Miało to miejsce w barze „Pod Białym Słoniem”, mieszczącym się w popularnym w owym czasie klubie, gdzie można było często spotkać ludzi, o których głośno jest w prasie.

W szczupłym, śniadym mężczyźnie o płomien­nych oczach i z brzydką blizną na skroni Simon foxpoznal od tsuu EBasa Usebio, którego uważano za największego od czasów Manolete matadora. Simon co prawda nigdy nie widział go na arenie, ale znał ten' orli profil z karykatur, licznych zwłaszcza po jego sensacyjnym małżeństwie i równic zaskakującym wycofaniu się, przed rokiem, z areny.

> . Ianthę Lamb, 2 którą się ożeni), a właściwe któ­ra go poślubiła, poznałyby miliony, dla których Usebio byl tylko niezbyt głośnym nazwiskiem, bowiem sław`a, jaką daje film, nie da się z niczym porównać. Iantha Lamb była gwiazdą srebrnego ekranu jeżeli nic pierwszej wielkości, to w każdym razie bardzo kasową. Wprawdzie złośliwi twierdzi­li, że lepiej daje sobie radę w sypialni niż przed kamerami (z wyjątkiem pewnych filmów, na któ­rych wykupienie jej pierwszy mąż wydał fortunę), to jednak każdemu jej krokowi towarzysz)'! rozgłos,

o który zresztą bardzo dbała. Poza tym głosiła wszem i wobec swoją słabość do mężczyzn, którzy żyli ze Śmiercią za pan brat — do kierowców wyścigowych, pogromców dzikich zwierząt, nur­ków głębinowych, oblatywaczy samolotów do­świadczalnych, akrobatów cyrkowych, w ogóle tych wszystkich, którzy mieli więcej szans na nagłą śmierć niż przeciętni zjadacze chleba. Jej namiętne przygody z iymi ryzykantami dostarczały prasie więcg materiału niż jej osiągnięcia aktorskie, a punkt kulminacyjny nastąpił w momencie małżeń­stwa z Usebio, tórtao, który, łanim ściął swój

warkoc2yk, uważany by! za kandydata do rychlej wzmianki pośmiertnej.

— • Byłeś wtedy wspaniały, Elias — powiedziała lantha 2 rozmarzeniem w glosie. — Ktoś, kto ciebie nie oglądał podczas corridy, nie potrafi sobie wyobrazić, jak bardzo byłeś wspaniały, ilekroć wchodziłeś na arenę, umierałam ze strachu. Ale ty zawsze odnosiłeś zwycięstwo i to było jeszcze cudowniejsze.

— A teraz mam nadzieję, źe będę żył —odparł Usebio niecierpliwie — chyba że mnie potrąci na chodniku przejeżdżający autobus.

— Czy chcesz powiedzieć, że nerwy dę zawiod- ły£ — spytał towarzyszący im mężczyzna.

Był o wiele wyższy j silniej zbudowany niż Usebio, miał ciemną cerę, tak charakterystyczną dla pewnego typu Anglików^ którzy dłuższy czas spędzili w koloniach, gdzie słońce praży o wiele mocniej niż w kraju. Mocne białe zęby kontrasto­wały z jego opalenizną, a interesujące zmarszczki, świadczące o częstym przebywaniu na świeżym powietrzu, podkreślały blask jego szarych oczu. Włosy miał nieco przyprószone siwizną, co doda­wało mu dystynkcji bynajmniej nie postarzając.

Jego również łatwo było poznać, chociaż był nieco mniej znany, ale tak się złożyło, że Simon czytał o nim niedawno artykuł w jakimś magazy­nie — jednym z tych, jakie fię przegląda w po­czekalniach. Nazywał się Russell Vati i by) tak zwanym zawedowym myśliwym; to znaczy podczas polowań na grubą zwierzynę opiekował się dobrze płacącymi amatorami tego sportu i przygód, mó­wił im, kiedy mają strzelać, i dobija) sztuki, które ranili albo których ślad zgubili, nigdy nie zapomi­nając o tyro, że zadowolony klient musi przywieźć do domu jako trofea. nic tylko zapas nudnych anegdot, ale też skóry,-łby i rogi na ich potwierdze­nie. Prowadził wiele hollywoodzkich tafari w serca Czarnego Lądu i napisy) o tyra książkę, która przysporzyła mu sporo sławy.

— Postanowiłem po prostu nie być dłużej głup­cem — wyjaśnił spokojnie Usebio. — To przecież kwestia matematyki. Nawet jeżeli jesteś bardzo dobrym matadorem, podczas każdej corridy istnieje szansa, źe byk cię dosięgnie. Za każdym razem, kiedy ci się uda, jego szanse się zwiększają. Jeżeli strzelasz często do celu — żeby byl nie wiem jak trudny — wreszcie musisz trafić. Zbyt wielu tOTeadorów zapomina o tym. Powiadają: „Za rok, dwa, kiedy skończę czterdziestkę, wycofam się*. Ale zanim to nastąpi, spotykają byka, który me wiedział o tej dacie. Tylko ras mażesz powiedzieć,

¿e się wycofujesz, będąc pewnym, że to nastąpi: 2abić myśliwego, Klienci nie żądaja od maJarw tak wtedy, kiedy jesteś żywy, postanawiasz nigdy więcej, ryzykownych ewolucji, które groziłyby mu spadla­nie walczyć, *i co najważniejsze — dotrzymujesz ciem z drabiny.

postanowienia. — Tak, oczywiście, miłośnicy walki byków,

. — Wycofać się będąc u szczytu, co? — podpo- . zawsze domagają się emocji. Ate nawet lis ma jakąś wiedział Russell Vail. — Tak właśnie grają w karty większą szansę sportową. Byk nigdy nie może ltścc, szulerzy. prawda?

— Elias był zawsze niezwykle odważny — — I nikt tego nie oczekuje. Truddo ucj;r;: wdy poparła męia lantha. — Wszyscy znawcy corridy wyjaśnić toAngioiasom, ale walka byków wcale nie mu to przyznawali. jest spo.-icn. To pokaz siły i zręczności matadora.

— Tak, szczęście mi dopisywało, dobrze mi —Za pomocą dręczenia nieszczęsnej góry wo-!o- pJacono i w przeciwieństwie do wielu bohaterów winy, która i tik skazana jest na zagładę? — Vail areny żyłem rozsądnie. Jestem bogatym człowie- cały czas uśmiechał się promiennie, ukazując pr;y kiem. Mogłem sobie pozwolić na walkę dia własnej tym głębokie zmarszczki.

przyjemności. A polem odkryłem znacznie większą — Taką samą górą wołowiny jest ten ifrykański przyjemność — zachować życie i zostać mężem bawół, o którym nam opowiadałeś — odparł Ianthy. To była niespodzianka, którą dla niej Uieb».

przygotowałem na naszą podróż. poUubną. —-Me one nie są zabijane na małej arenie!

— Tak. rzeczywiście była to dla mnie wielka Znajdują się na otwartej przestrzeni, gdzie muszę je niespodzianka — zauważyła Iantba w zadumie. — wytropić, i gdzie równie dobrze mogą zapolować Nigdy się tego nie spodziewałam. Ale mnie nie na mnie!

możesz winić, nigdy przecież cię o to nie prosiłam. — A ty masz dalckonośną broń, t której możesz Usebio spojrzał na nią prawie z wyrazem ból u i powalić każdego bawołu jednym ruchem palca. — powiedział: Blizna na skroni Usebio pulsowała wyraźnie,

— Ależ kto mówi o winie7 Chciałem ci oddać podniósł do niej dłoń, jednak głos jego się nie cale swoje życie, a jak mogłem to zrobić, jeżeli ono zmienił. — Czyż efaoć raz zbliżyłeś się do jakiegoś do mnie nie należało? bawołu na (yle, żeby i on miał szansę zapolować na

Zapanowała długa, niezręczna cisza i po chwili ciebie?

Russell zamówił następną kolejkę minków. Vail znów pociągnął ze szklanki i odpowiedział

Simon, który bezczelnie podsłuchiwał tę rozmo- nieco głośniej: wę, nagie 2dał sobie sprawę, że lantha Lamb — Nie jestem takim idiotą 1 nie zależy mi na wpatruje się w niego swoimi skośnymi, pięknymi tym, żeby się popisać przed widownią. Ale nawet oczami z tak intensywną ciekawością, że przystojny nie ryzykując niepotrzebnie, wielu moich kolegów mężczyzna, nawet najskromniej wychowany, me zostało zabitych. O wiele więcej niż toreadorów. może mieć wątpliwości co do znaczenia tych • mogę się o to założyć, spojrzeń. Oczy ich spotkały się przez ułamek Usebio wyraźnie się obruszył, sekundy, gdy ż Simon zaraz zaczął w skupieniu' — Nic mi nie wiadomo o toreadorach z wyjąt- mieszać lód w swoim cocktailu, ale nadal czul na kiem tego, którego widziałem na francuskiej operze sobie jej wzrok. Camus. Ludzie, którzy robią to, co ja, narywają się

Russell Vail wypił duży łyk ze szklanki* którą torreres. właśnie postawił przed nim kelner. Świetnie, a więc więcej niż ierreros, tyoh,

— Tak między nami mówiąc, Elias, czy1 nie za którzy walczą 2 bykami.

wiele szumu robisz wokół tej możliwości śmierci? — Elias jest skromny - wtrąciła się jego io- Polującym na lisy grozi śmierć, adarza się to na. — On jest wtadfi /U tom. To o wicie więcej niż również graczom w piłkę nożną i malarzom pnkojo- zwykły termo. To tak jak gwia*dcir «śród przedęt- wym. Nawet zwykli przechodnie ponoszą często nych aktorów.

śmierć na ulicach. Jeiłi weźmie ¿ę pod uwagę liczbę —Bardzo przepraszam - powiedział Vail walk byków w Meksyku i Hiszpanii, czy naprawdę uśmiechając się jeszcze łagodniej niż poprzed- zdarza się tak wiele wypadków? nio. — Nie miałem zamiaru cię obrazić. Ale

— To nie to samo — zaczął wyjaśniać cierpliwe chciałbym jednak znać statystykę.

Usehio, choć wrażliwe ucho mogło wyczuć hamo* — A któż ją zna?

wane wzburzenie w jego głosie. — Li» nie usiłuje Nie od razu padła #dpowiedi i Simon Templar

19 . .■ ■■ * ' **

nie mógł sobie odmówić jeszcze jednego spojr?ctiia na ro2mawiąjąc£ trio, które w tej chwili milczało. 1 snów nieoczekiwanie spojrzenie jego zostało przychwycone przez ¿miały, jakby coś knujący wzrok lanłhy Lamb.

Tym ra2cm nie mógł już bez narażenia się na śmieszność odwrócić oczu, a ona odezwała się nagle, ciągle na niego patrząc:

• — Kra* powinien to rozstrzygnąć. A może pan?

Obaj jej towarzysze spojrzeli na Simona, ale on nic zwrócił na to uwagi.

— ja również mc jestem statystykiem — wyjaś­nił uprzejmie.

— 1 nic wygłąda pan na to. Wygląda pan na kogoś znacznie bardziej interesującego. Kim pan jest?

Nie znosił tego pytania1, prawda była zbyt skomplikowana, by ją wyjaśnić, a wielokrotnie stosowane wykręty czy uniki z biegiem lat stały się precniiliWie nudne.

— Och, niełatwo na to odpowiedzieć.

— A więc jak się pan nazjwa?

Jego zdaniem sytuacja nie wymagała zatajenia tego, więc postanowił się przedstawić, a resztę zdać na los szczęścia.

Charakterystycmc było, ic ani Va.il, ani Usebio nie zareagowali na jego nazwisko, natomiast zasko­czyła ich reakcja Iaothy, która — zdawało się — za chwilę zemdleje ze szczęścia.

— O mój bohaterzel — zawołała, a obaj jej towarzysze patrzyli na nią nic nie rozumiejąc.

— Błagam panią — zaczął pnsząco Święty, kiedy odsunęła gwałtownie krzesło i zaczęła iii ku niemu.

Na tej uwielbianej przez cały lwiąt tworzy malował się wyraz niekłamanego zachwytu, Wy­glądała jak kot, który jedną łapą trzyma już mysz za ogon.

— Owszem, ale pod pewnym warunkiem.

— Pr*szę go podać.

Pófniej — powiedziała niskim, wibrującym głosem.

Russell Vail pierwszy zapauował nad sytuacją.

— To iwieuiie — oświadczył jowialnie. — Ale może byśmy się przedstawili?

Prezentacji dokonała bardzo uróczyśde. Usebio skłonił się z godnością, Vail nie odmówi! «obie

- Uściśnięcia ręki Świętego.

— Musi być 2 pana wyjątkowy Facet, jcźełi przyprawił pan lanthę o takie wzburzaue. Prawdopodobnie zaskoczył go również Takt, że jego specjalnie mocny uścisk dłoni został równie mocno

odwzajemniony, ale prawie nie dał tego po sobie -poznać. Z tą sama kordialnoidą ciągnął dalej: — Czy polował pan kiedy na gmb* zwierzynę?

— Trochę — odparł święty.

—■ Czy zna się pan na walce byków? — spytał Usebio.

—- Trochę.

— A jakie jest pańskie zdanie na ten temat?

Simon wzruszył ramionami.

— Moim zdaniem dyskusję na ten temat trudno mimo wszystko zamknąć w liczbach. X żołnierzy zostało zabitych w bitwie pod Waterloo, a Y pod Alamein. Czy można wyprowadzić z tego jakii wzór wskazująpy, którzy z nich byli dzielniejsi?

— Innymi słowy — nalcgałś Iantha — należa­łoby wypróbować jednego i dtugiego, powiedzmy skłonić matadora, żeby zapolował na grubego zwierza, a myśliwego, żeby stanął na arenie i zmierzył się z bykiem.

— Bardzo bym chciał zobaczyć takiego matado­ra, jak 2 gołymi rękami rzuca się na bawolii — mruknął Vail — albo na słonia samotnika, albo...

— Albo na rekina ludojada — dokończył Si­mon. — Tylko ery obaj potrafią pływać? Ja wcale •nic żartuję. Na odwagę składają się najprzeróżniej­sze elementy. Matador może być kiepskim strzel­cem, a myśliwy polujący na'grubego zwierza na pewno nie potrać nawet trzymać mulety. Gdyby matador i myśliwy mieli się zmierzyć na zasadzie równości — oczywiście nie mówię tu o obecnych — mogliby to zrobić jedynie w dziedzinie, w której obaj sć| Amatorami.

Iantha Lamb wydęła wargi,

— A więc co pan proponuje?

Chyba wtedy Święty poczuł pierwszy drwzea niepokoju. Jak na dyskusję akademicką temat był omawiany ze zbyt wielkim pr/tjęcicm. Zapytał jednak żartobliwie:

— A co byście państwo powiedzieli na partię pcł*elek? To o wicie łatwiej ¿organizować niż zapasy z rekinem.

Była wyraźnie rozczarowana, ale Russell Vail .uśmiechnął się jeszcze szerzej, wypijając do końca swój cocktail.

— Świetny pomysł — oświadczył. — Ale ja mam jeszcze lepszy. Noże, widelce i »czysty befsztyk. No co, weźmiemy się za to? Konam z głodu.

fCiedy obaj mężczyźni certowali się przy barze na temat, kto zapłaci rachunek, Iantha spojrzała na Świętego dramatycznie, t gniewem, który, chociaż wyraźnie udany, zdaniem Simona był jednak erymś więcej niż zwykłą grą.

lak łatwo nie wykręci się pan sianem - rzekła przyciszonym glonem. - PamięU pan o moim warunku?

Wysłucham go, kiedy tylko pani zechce — powiedział ochoczo Święty.

-- Gdzie pan się zatrzymał?

— W Grosvenor Housc.

— Nasz stolik już gotów — zaanonsował Usebio z wymuszoną grzecznością,

I lak powinna była zakończyć się ta sprawa, plus epilog, o którym Święty może by przeczytał w gazetach, gdyż z zasady nie mieszał się do tego rodzaju, sytuacji. Zdarzało mii się nieraz, że ostro zarysowujące się trójkąty przecinały jego drogę życiową, ale on sarn nigdy ich nie szukał. Czasem jednak one go szukały.

— Następnego dnia kończył właśnie w swóim poko­ju raczej spóźnione śniadanie, kicuy zadzwonił celefon, a zaspany glos powitał go. .

. — Dzień dobry, jak pan widii,, nie zapomnia­łam.

— A może nadal pani śni, mówi pani takim tonem, jakby pani jeszcze spala.

—- Chciałam pana złapać przed wyjściem z. hotelo. Czy w porze lunchu je»t pan zajęły? Zawahał się przez chwilę, a ona powiedziała:

— A może dziś rano pao się wycofuje? Wczoraj wieczorem oświadczył pan. ..kiedy tylko pani. ze­chce”.

— Nic myślałem o czymś tak Stuialym jak łunch — mruknął.

Odgłos, który usłyszał w słuchawce, ¿byt był niski, by mógł uchodzić za śmiech.

— Á więc mamy do dyspozycji wczesne popo»' Ludnie? Może więc spotkamy się w „Kaprysie” o pierwszej.

Ku jego zdumieniu była punktualna, a poza vym wyglądała o wiele bardziej świeżo i naturalnie, niż się spodziewał. Wprawdzie jak na tę porę dmą była zbyt mocno umalowana, czego nie lubił, ale nie rzucało się to zbytnio w oczy w lokalu odwiedza­nym przez lwiąt aktorski. Nawet Święty nie byłby prawdziwym mężczyzną, gdyby nie sprawiała mu przyjemności świadomość, że jest obserwowany z zazdrości* przez większą część opfccnych w restau­racji samców.

— Mnie osobiście płotki niewiele mogą zaszko­dzić — zauważył — ale czy pani wzięła je pod uwagę, wybierając to właśnie miejsce?

— A gdzteimożna by zachować większą dyskre­cję? -- od|>owiedziała chłodnym pytaniem — Gdy­by pan zaproponował jakiś mały-ustronny lokalik i

tam by nas ktoś przypadkiem .spotkał, dopiero wtedy ludiie mieliby o czym mówić. Ale tutaj wszyscy spotykają się w interesach. A przy tym tak łu ruchliwie i gwarno, że nikt niczemu się nie dziwi.

. — Widzę, te przemyślała pani ten probiera wszechstronnie — powiedział z uznaniem —• A gdzie jest Elias?

• — Je lunch z pewnym prawnikiem w lokalu, gdzie zwykle bywają prawnicy.

— Jakiego rodzaju prawnicy?

Roześmiała się krótko; bez prawdziwej wesolośd.

— Specjaliści od testamentów. Elias jest oczy- wiicje katolikiem. W przeriwieiiitme do mrtie on jest w tych sprawach śmiertelnie poważny. Nie zażądałby rozwodu, nawet gdybym spaia t całą jego ruedriili i rozbijała mu na głowie butelki .za każdym razein, kiedy chaałby się do mnie zbliżyć. PapUci, żeniąc się, całkiem serio uważają, „iż dę nie opuszczę aż do śmierci".

Mano, genialny maltre d'łu>tei, osobiście pod­szedł do ich stolika mówiąc:

— Czyście państwo jedli kiedy nerki młodych koźląt? Są znacznie delikatniejsze niż cielęce. Mam akurat dwie porcje.

— Nic przełknęłabym tego — oświadczyła Iao- tfaa z emfazą. — Biedne małe koiiatkolja poproszę o wodę mineralną i kotlet barani.

— Moje serce krwawi. z titoid nad biednym małym kożłąckiem, poproszę jeduak o porcję tyc6 nerek — powiedział Święty.

Rzeczywiście potrawa była znakomita, godna' najbardziej wyrafinowanego smakosza, ale do»k> nalc zdawał sobie, sprawę, że laotba nie dl* rewelacji kulinarnych' dążyła do tego spotka- uia.

— Wszyscy jesteśmy niekonsekwentni — ode** wał się po chwili. — Czy pani kieruje się- rozsądź kiem wybierając zwierzęta, które zamierza pani darzyć sentymentem?

— Oczywiście, że nte, ja po prostu uk*czuję.

— Baraniua jett mięsem, jednym z rodzajów- pożywienia, jakie widujemy u fteżnika i 2jadamy w- restauracji. Nie. kojarzy jej pani z żywym stwor*#» niem. Nie jest pani przyzwyczajona do jedzeni* kóz, więc wyobraża je pani sobie, jak brykają peloe wdzięku, kiedy są młode. Aie o bykach na arenie nie myśli pani jako o wołowinie ¡ przypuszczam, i« nic jest pani przyzwyczajona do jedzenia lwów. *

— To co innego. Lwy i byki wałczące na arenie mogą pana wbić, więc to eaegoś'dowodzi, gdy mężczyzna, jc zabija. Powinien paq był zostać

psychoanalitykiem — odkryj pan mój kompleks. Jat coś takiego w niebezpieczeństwie i odwadze, co przyprawia mnie o dreszcz.

—■ Czułaby się pani świetnie w starożytnym Rzymie, w {wiecie, w którym iyli gladiatorzy.

. — Zapewne lak.

» A widok, jak się nawzajem zabijali, byłby dla -pani ogromnie podniecający.

Zagryzła dolną wargę, ale był to tylko kuszący grymas, mryty ukazać jej perłowe zęby na tie- prowokując:» convier i «ft.

— ChcirJi'j' in to choć raz zobaczyć naprawdę, a nic w kinie. Odważni mężczyźni zawsze mtde pociągali.

— Niech pani. na, mnie nic patrzy. Po prostu lanadto się boję, żebym mógł być tchórzem.

— Nie musi się pan wysilać na prowadzenie rozmowy w tym stylu. Będę szczera, pan mnie ikscynuje od chwili, kiedy po raz pierwizy przeczy­tałam o panu.

Byia to, mówiąc baiutnie, tak zwana chwila szczerości. Wstępna rozmowa zakończyła się raczej szybko mimo sprzyjających warunków do roiko- oowania się dobrym jedzeniem. Od tej chwili nie oda mu się zbyć jej byle czym — mówiły to wyraźnie jej Itkko skośne, aksamitne, błyszczące oczy.

Powoli sączył wino, które zamówi jako tło ich rozmowy — było to Château St. Roseline, o delikatnym aromacie, wino rzadko «potykane w Anglii, gdzie ciepła aura, sprzyjająca delektowaniu się tego rodzaju oapojem, zdarza się jeszcze rza­dziej.

— Proszę mi powiedzieć całą prawdę — rozka- sał.

—■ Chciałabym mieć z panem romans.

-Simon Templar odstawił kieliszek z niezwykłą ' ostrożnością.

— Czy Russell Vail wie o tym? — zapytał.

■— Wczoraj może bym się tym interesowała, dziś jest mi to obojętne.

— Ale on zabija lwy, nawet słonie.

— Fan jednak zabijał łodzi, prawda?

\ — Nie dla przyjemności. .

— Ale zabijał pan. I nadal będzie pan to robił, chyba ie klot pana uprzedzi. To w moich oczach stawia pana o wiele wyżej od nich.

— Bardzo milo mi usłyszeć to słowo, „o wiele".

* Ak nie zapominajmy o p«oi mężu. Czasem połud­niowcy mają inny punkt widzenia na to „ii cię nie opusecaę ai do śmierci*. Czasem mąi przyspiesza tę konieczną śmierć* ale oj« moją...

— Niech pan tylko nie udaje, że się pan tego boi.

— Ale niektóre inne rzeczy mnie przerażają. Na przykład to, it pani mówi poważnie.

— Chodzi panu o to, że nie robię szumu wokół pewnych spraw? Zycie jest zbyt krótkie. Po prostu mam ochotę na to, a i pan nie byłby' chyba od tego. Dlaczego mam nie ułatwić panu sytuacji?

Oczywiście czytelnicy budujących i szlachetnych powieki — jciełi w ogfi\t jeszcze tacy istnieją — wiedzą dookonalc, ze każdy szanujący się bohater w odpowiedzi na takie dictum spoliczkuje wszetecznicę i powie, żeby swoje niewczesne zapędy skierowała., gdzie indziej. Ałe czy można wyciągać aż takiego samozaparcia, jeżeli tą wszetecznicą jest akurat lantha Lamb?

— Czy mógłbym się nad tym zastanowić? — spytał Święty.

Skinęła spokojnie głową.

` —* Ale proszę się zastanawiać niezbyt długo, w przyszłym tygodniu wyjeżdżam do Rzymu kręcić film. Chyba że zdecydowałby się pan na podróż.

.Długo zastanawiał się potem nad decyzją, jaką. powinien podjąć nie był związany żadnymi konwencjonalnymi więzami, ale było coś w sgoso-. bie, w jaki wystąpiła ze swoją ofertą, co w niemiły sposób przypominało mu cesarzową tyrankę, która rozkazując domaga się od swego wasala świadczeń, a jednocześnie daje do zrozumienia, że wyświadcza mu tym wielką łaskę. Nie mógł w tym wypadku zareagować wybuchem gniewu, gdyż w hierarchii społecznej dwudziestego wieku ona była czy mi w rodzaju absolutnej władczyni, podczas gdy jego można było porównać do pirata,, a okazane przez nią względy były szczytem marzeń milionów męż­czyzn, którzy oddaliby za nie wszystko, co posiada­li. Doszedł do wniosku, ze jedyną przyczyną, która powstrzymywała go od natychmiastowej kapitula­cji, była jakaś absurdalna niechęć, żeby stać się jeszcze jedną jej bezwolną ofiarą, na co ona absolutnie liczyła.

Niebawem dylemat ten znalazł niespodziewane rozwiązanie.

W dwa dni później wieczorem, ki «ty właśnie wróci) do Grosvenor House z Una, gdzie pędził popołudnie oglądając film z Iambą Lamb — był to najnowszy jej obraz, którego rekłajita zwróciła jego uwagę po lunchu, i opanowała go ciekawość, by słynną gwiazdę ujrzeć na ekranie — w swojej pizegródce w hallu zastał trzy notatki o telefonach. Okazało się, ie to Russel) Vail usiłował porozumieć dę a nim tak wytrwale. Ostatni* notatka nosił*

stempel sprzed paru zaledwie minut W Simonie po raz wtóry tego dnia zwyciężyła ciekawość i zaraz po wejściu do swego pekoju nakręcił zapisany numer.

— Ogromnie się cieszę,'że nareszcie pana osiąg­nąłem — załiuczal myśliwy, — Jest nieco póino, ale mam nadzieję, ie zje pan z nami dzisiaj obiad. Z nami, to znaczy z Ianthą i Eliasem. Uważamy, że będzie pan znakomitym czwarfym.

Simon zachował dla siebie uwagę, ie tylko lantha uważałaby siebie i trzech mężczyzn za znakomitą czwórkę. Lekki ton Vaila zdawał się .sugerować możliwość, na którą Simon odpowiada­jąc na telefon był do pewnego stopnia przygotowa­ny, że zapewne Vail chce go ostrzec, by nie naruszał małżeńskich praw Usebia. Simon nie miał •**“ żadnych planów na ten wieczór, a ponowne zoba­czenie Ianthy pod tak troskliwą opieką mogłoby w jakiś sposób dopomóc mu w rozwiązaniu problemu, który mimo wszystko niełatwo mu było zlekcewa­żyć.

— To bardzo miło z państwa strony — zauwa­ży! uprzejmie.

— A więc wstąpilibyśmy po pana o siódmej.

— Będę czekał na dole.

-r- Proszę się nie przebierać. Pojedziemy chyba do jakiegoś lokalu pod miastem.

— Bardzo mi ten pomysł odpowiada.

— I jeszcze jedno. Czy mógłby pan zabrać coi ze swojego zawodowego wyposażenia... chodzi mi o coś do otwierania zamków.

święty uniósł w górę'brwi.

— Coś dziwnego dzieje się z tym telefonem — zauwazyl- — Wydawało mi się, że pan powiedział, żc mam zabrać z<c sobą coś do ©twicraoia zam­ków.

— Rzeczywiście to powiedziałem.

— Jakiego rodzaju zamka?

— Dużej żelaznej brapiy. Niech się pan nie . niepokoi, nie zamierzamy niczego ukraść. Wyjaśni­my panu wszystko później. Ale bardzo proszę wziąć cot takiego ze sobą. Spotkamy się o siódmej.

Simon czekał w hallu, kiedy wszedł Vail, uścisnął mu koidiałnie rękę i rozejrzał się wokoło, jak gdyby szukał jakiegoś bagażu, który święty powinien mieć ze sobą.

— Pan chyba nie myśli, że ja żartowałem mówiąc o tym zamku?

Simon dotknął dłonią kieszeni na piersi.

— Jeżeli ta brama nie znajduje się w banku, to chyba dam sphie z ni4 radę. Oczywiście jeżeli są po temu jakieś ważne powody.

— Później o tym pomówimy, i myślę,, że ter» pomysł spodoba się panu. Ale najpierw obiad.

Na, podjeździe cackał lśniący nowiutki jaguar t Ianthą Lamb za kierownicą i wolnym obok niej miejscem. Kiedy Święty podszedł bliżej, przekonał się, źc Usebio siedzi już z, tyłu. Portier otworzył szeroko przednie drzwiczki, a Vail zachęcił gestem Simona.

— Honorowe miejsce dla honorowego gościa — powiedział. — Nie ma żadnej dyskusji, mig panie.' To rozkaz.

Simon nie miał ochoty na żadne dyskusje. Usiadł wygodnie koło fanihy i miał nadzieję, że jej mąż i 1 Vail równie wygodnie czują się oa tylnym siedze­niu.

— Czy boi się pan kobiet za Łierćrwnicą? — spytała, kiedy wchłonął ich strumień pojazdów przy Marble Arch.

— Nic tak bardzo, kiedy znajduję się obok nich — odparł. — I kiedy niepokoili się muszę tytko o ich samochód, bo main nadziej że to pani własny wóz?

— Właśnie Elias ofiarował mi go wczoraj» żebym nim pojechała do Rzvmu. Zauważył pan chyba, że kierownicę ma przystosowaną do ruchu prawostronnego.

— Bardzo się cieszę, <2 pani 2 kolei zauważyła, że w Anglii obowiązuje ruch lewostronny — powiedział. —Jeżeli pani rozbije tego jaguara, być może Eli aj będzie musiał zrezygnować ze swego wycofania się z areny.

— Och, on nie zrobiłby tego, ale ja nt jego miejscu tak. On jest bogaty, zarobił o wiele więcej niż ja, i prawie nic nie wydaje.

— Nie jestem przyzwyczaj«? traktować pienią­dze jak śmieci — cauważył spokojnie L'tebio.

— Ani płacić dziewięćdziesiąt procent podat­ków — dodała je^o żóoa.

Jechali na północ, a wóz mknął lekko naprzód — zdawało się. że trzyma się dragi tylko zc względu oa zdyscyplinowanie, a gdy by zechciał, mógłby śtę unieść w powietrze.

— Dokąd jedziem)? — zapylił Święty.

— Najpierw do Si. Ałbans - wyjaśniła łatuha.

— Są lam wspaniale ruiny z czasów rzym­skich — powictfml zdawkowo — ale w Rzymie zobaczy pani znacznie dekawsze.

— RuskU twierdzi, że jest tam dobty łokał.

— Czy as uk bardzo ck*kłutywn>vże musimy wę tam włamać?

— - O tym porozmawiamy później — wtrącił się Vail. -- Najpierw zjrmy dobry obiad, a potem

zobaczymy, czy będzie pa« miął ochotę trochę pomajstrować.

Restaurację cechował ten szczególny nastrój, który znawca starych gospód angielskich natych­miast potrafi docenić. W miłym, wykładanym bo* aznią barie wypili chłodne wytrav/ne martini, 2 wy­jątkiem Usebia, który zadowoli! się słabym St. Ra­phael. Potem zamówili wędzonego łososia i pieczone pardwy, obie potrawy znakomito; świetne było również Chateau Smith Kaut Lafitic, które dora­dzi! właściciel gospody,

Rozmowa toczyła się gładko, ale na tematy najzupełniej błahe, tylko Usebio robił wrażenie niwo roztargnionego i pochłoniętego jakimiś myśla­mi, chociaż jego rzadkie odpowiedzi były zawsze niezwykle uprzejme. Byłby to wieczór bardzo miły, diot niespecjalnie godny pamięci, gdy by nie zagad­ka, która się za nim kryla, motywy, dla których- również Święty został iu zaproszony — ale o tym nikt nie napomknął nawet słowem. Simon czuł jednak jakii niepokój Í nieustannie prześladowała go myślcie przecież specjalnością obydwu męż­czyzn było zadawanie śmierci 7. powola*ta i zawo­du.

Przecież w gruncie remy Russell Vail byl zwykłym neźnikicm, chcdzącym w blasku sławy tylko dlatego, że zamiast siekiery używał strzelby, a słowo matad«' po hiszpańsku znaczy dosłownie „zabójca"... Ale trzeba było czekać na dalszy rozwój wypadków.'

% Wreszcie Vail zapłacił rachunek i wyszli. Była to jedna z tych bezchmurnych Ićtuięh nocy angiel­skich, które zdarzają się aasem w uaszym kraju — pomimo zlej opinii, jaką ma pod tynj względem, i pecha przeSadującsgo meteorologów, kiedy tylko zdarzy im lię zapowiedzieć pogodę — a księżyc w pełni wisiał nad ich głowami nitíy teatralny reflek­tor. Vail z zadowoleniem spojrzał na niebo i powiedział:

—■ Nawet w Kenii nie byjoby jaśniej. A więc «korzystajmy z tego,

■ Kiedy ptulmU do voto, Iactha zaproponowała Świętemu;

— A może pan chciałby teraz prowadzić?

Nic czekając na odpowiedź zajęła jijgo poprzed­nie mkjsce. Simon usiadł za kierownicą i opatł się

wygodnie w foteio.

— Dok$d mam jechać?

— Muszę ipójrzefi na map*;.

SkicrowaU go na 5?.o*? A3, historyczny szlak

• znany pod nazwą Watlhig Street, która prowadzi

- na północny zachód prosto jak przysłowiowa sirgar'

la, aż do Shrewsbury, miasta założonego przez Rzymian w czasach, gdy legiony Cezara zwały St. Albans Veruiamium. Simon lekko nacisnął prawą nogą pedał gazu, a jaguar zareagował tak jak potężny hirondel, ukochany wóz z czasów jego sielskiej młodości, Ale niedługo mógł się cieszyć tymi miłymi wspomnieniami, gdyż wkrótce Iantha kazała mu zwolnić i skręcić w lewo. Zauważył drogowskaz, kiedy wjeżdżali na drugorzędną drogę, i znów ogarnął go dziwny niepokój, który jego trzeźwy rozum siara! się za wszelką cenę opanowai, Po kilku jeszcze zakrętach i paru milach krętty drogi, którą przebyli już z dużą szybkością, zoriea» towal się, że nie czeka go noc nadająca się do trzeźwego rozumowania. Nagłe Russell Vail pochy­lił się ku niemu i powiedział:

— Najlepiej będzie, jeżeli gdzieś lutaj pan się zatrzyma, w miejscu, gdzie friożna zaparto* wać..

— Czy to tu wlainic mam otworzyć ten za­mek? — spytał Simon hamując.

— Już jesteśmy blisko, resztę drogi przejdziemy pieszo.

— Do Whipsnade?

— Zgadł pan.

Whipsnade — trzeba to wytłumaczyć czytelni­kom nic zaznajomionym z angielską śCCncrią — jłit, najpiękniejszym ogrodem, Zoologicznym, któiym szczyci się cały kraj, parkiem, gdzie wiele zwierząt ze wszystkich kontynentów świata po zaaklimatyzowaniu sięprzcbywa na wy biegach tak przystosowanych, że imitują krajobraz charaktery­styczny dla okolic, z których pochodzi dany okaz. Zza starannie ukrytych fos i krat zwierzęta te mogą Studiować zachowanie ludzkich ` istot w na pół naturalnym d!a nich środowisku.

Święty się nie ruszył.

— Zapewne zabawne byłoby ukraść żyrafę — powiedział. — Ale mielibyśmy trudności 1 umie­szczeniem jej w tym samochodzie.

— Nie zamierzamy nic ukraść.

— Więc zanim pójdziemy dalej, proszę mi wyjaśnić, o co chodzi. •

Elias Usebio poruszył się niespokojnie.

' — Zamierzamy rozstrzygnąć pewien spór — oświadczył. — Spór, który powstał tamtego wieczo­ru. W rezultacie Russel] wyzwał mnie, bym wypró­bował moją muletę na zwierzęciu 2 rogami, które on «ni wybierze*

— A co w zamian za jo on bęcizie musiał uczynić?

— Używając tylko tubylczej dzidy, zmierzę się %

takim zwierzęciem uzbrojonym w pazory, jakie — To chyba tutaj -—stwiercUił przyjrzawszy «{ wybierze ini Elias — odpart Vail uważnie.

— Doszłam do wniosku, że powinien być przy Usebio otworzył bagażnik i wyjął jakiś węzełek tym neutralny arbiter, ktoś taki jak pan — wyjaśni- oraz krótką dzidę, którą podał VaiJowi. Simon Ja Iantha, — Poza tym nikt oprócz pana nie sprawnie otworzył bramę i wszyscy z lanthą na umożliwi nam wejścia na teren ogrodu. ' czele ruszyli ea niui.

Fizez kilka sekund Simon Templar milczał. Byl Przez trzy czwarte mili wspinali się po szor»tkiej to pomysł niesamowity, nigdy o czyroi podobnym trawie. Sim«n nadal tempo, jego idaniem od po- nie słyszał, ale tutaj nic wystarczyło się oburzać. Z więdnie dla Usebia, którego nie chciał zbytnio punktu widzenia czysto widowiskowego projekt był męczyć przed czekającą go prób4t natomiast wie» tak atrakcyjny, it żaden amator silnych wrażeń nie dział, że tęga rodzaju wysiłek nie może wcałe potrafiłby się go wyrzec. Ewentualnym zarzutem, zaszkodzić Vailowi. Iantha Lamb, ubrana w wy­że brał udział w sprzecznej z prawem imprezie, godną spódnicę i buty na płaskim obcasie, które — Simon z pewnością się nie przejmował. Zawaha! się co sobie teraz uświadomił— wybrała nie tyle cheąć tylko na myśl, ie obowiązkiem uczdweg» człowie- być skromnie ubrana, lecz raczej po to, żeby być ka by ło przeciwdziałanie tej niesłychany imprezie, gotową na wszelką ewentualność — dotrzymywała ale jednocześnie zdał sobie sprawę, że to spotkanie i im kroku bez słowa skargi. Następnie z łatwością tak się odbędzie — jeśli nic tu, to gckie indziej pokonali trry ogrodzenia z drutów, a gdy prtthyli innego dnia, z ninj albo i bez ni eg* — i że pierwsze pięćdziesiąt jardów, wzeszedł księżyc tak najiepsze, co może zrobić, to asystować przy tym. jasny, że można by przy. nim rozegrać mecz piłki

— Dobrze — zgodził się — ale nie możemy nożnej.

wejść przez frontową bramę. • Gdy anakili się wreszcie w pobliżu grupy drzew

Chciał pan powiedzieć, że pan nia może — i zarośli, pokrywających ostatnią partię wzniesie- powiedział Vail tym swoim protekcjonalnym to- nia, zrobiło się nieco ciemniej. Nagle przerażająco nem, którym operował tak po mistrzowsku, ie jego blisko dał się słyszeć wibrujący ryk, poruszający w interlokutor wprost wstydził się okazać urazę. — A człowieku najgłębsze struny łęku. słyszałem, żc jest pan najlepszym: speęałutą od — Lew — szepnął od niechceuia Vail, włamań od czasów RafResa. Mamy dobrego przewodnika.

— Znacznie lepszym od niego — wyjaśnił Wprowadziłem państwa na teren ogrodu, spokojnie Święty — ale wejście pnsea główną teraz niech pan przejmie prowadzenie — zwrócił bramę byłoby po prostu głupotą. .Naokoło znajdują się do niego Tempłar.

się domiri strażników, a jedynymi zwierzętami, do Po chwiii znaleźli się na tvąsfag bitej drodze, na jakich udałoby się nam zbliżyć, byłyby pilnujące której za dodatkową opłatą dycHawiczni mtózcta- terenu psy. n»e i ich progenitura mogli odbywać bezkrwawe

— Posłuchajmy zdania fachowca -- wtrąciła się safari i jeździć wśród okapów fauny iwymi samo pojednawczo Iantha ■— on z pewnością znakomicie chodami.

te" rozwiąże ten problem. — Już wiem, gdzie jesteśmy — powiedział

— Byłem tu rok temu — mówił powoli świę- Vail. — Byłem tu rano. żeby się rozejrzeć.

ty. — Przypominam sobie, że w północno-v/srhodnini Zdecydowanie poprowadził ich najpierw drogą, krańcu terenu znajdują się wybiegi położone na ' a potem w prawo icieiką, która od niej odchodziła, zboczu; Obchodząc je można wejść na pagórek, z Zwolnił nieco z powodu cienia, jaki rzucały, drzewa którego jest piękny widok na łąki i pastwiska leżące i mroczna sylwetka jakiegoś budynku, t!»ąd docho» między terenem parku i drogą idącą w dołe. dziły pochrząkiwaaia i szelesty niewidzialnych Ponieważ 5 tak musimy zrobić spacer, odtiajdżniy zwierząt. Wkrótce znów znależłl się na otwartej ' tę drogę, tam z pewnością nikogo nic spotkamy, i przestrzeni, gdzie spostrzegli zagrodę z trrjbych uda nam się niepostrzeżenie przedostać do parku. bali. Ogrodzenie to zamykało podłużny teren iantha podała mu mapę, którą zaczął studiować długości stu jardów i szerokości pięćdziesięciu, na w świetle padającym z deski-rozdaiełczej, po estym którym w jednym roju znajdowała iię masywna arów ruszył, budowla przypominająca stajnię. .. .

Nikt nie odezwał się ani słowem, dopóki Simon W pełnym blasku księiyca stało nieruchomo nie zatrzymał się po raz wtóry w pobliżu niewiel* olbrzymie, zwaliste zwierzę, które jednak najwido kiej bramy. czniej wyczulało ich obecność. .> . >

Vail kiwnął na nich ręką.

— Joieśmy na micj'cu, Eli»' Zob»CZ\ m;, i-ik «obie 2 nim poradzisz.

— - X. .ior.ee wyszeptała bez lihu Iantha.

— Wspaniały. Sprowadzony dopiero tydzień tcimi i ;C\}.C7C nir <>hl.t^k:iv\it>0) )U' •' niewolę.

Ależ Elias nic może...

• - Ma przecież rop • wskazał Vail. - - Dwa, ttąd ich nie widać. Znajdują się jeden za drugim, a nie tak jak u byka po bokach łba. To n*wet może ułatwić sprawę. W każdym ranr odpowiada wa- nif1- spotkania. Oczywiści, leżeli Elias się bo.

Mutador stał wpatrując się v. zwierzę, tak samo nieruchomy jak ono. W świetle Wę^ca nie można było dostrzec, żeby pobladł, a jfy-: orla tv.arz przypominali maskę odlaną z rnculu, w kiói.J lylko oczy lśniły niby wilgo- . kamyki.

Potem wspiął się na ogrc,.::en'c i zaczął pol eli iść naprzód, star&;.i>it` rozkład.*/;. muk-tę.

W panującej ciszy Simon mógł ; oddechy twoich towarzyszy.

Nosorożec pozwolił Eli. -uwi zrobić kilka jardów, odwracając tylko w jego strony swój ogromny łeb. Simon przypomniał sobie, żc gdzieś czytał, iż nosorożce są krótkowzroczne, ale jeżeli nawet tak było, to (en okaz doskonale wyczul węchem,_w którą stronę należy się odwrócić. Nadal jednak stal bez ruchu, jak groteskom- prehistoryczny stwór, prostując tylko swój absurdalnie Świński ogon.

Usebio zatrzymał ńę, złączywszy nogi obrócił się nieco w bok i rozwinąwszy muletę trzymał ją za rogi w klasycznej pozycji wejściowej.

Nosorożec ruszył z pomrukiem do ataku. Jego krótkie nogi zdawały się dreptać nieporadnie, ale było to wrażenie najzupełniej złudne. Nikt nawet nie zdążył się zorientować, do jakiego rzędu prz> spieszenia doprowadzić może ten trucht, kiedy zwiera już znalazł się na wprost Usebia, który nie cofnął się, lecz wykona) harmonijny obrót wraz 2 muletą i przeprowadzi! bejtię koło siebie, choć może nieco zbyt daleko.

Iantha westchnęła prawie niedosłyszalnie.

Nosorożec zatrzymał się trochę dalej, wykonu­jąc zdumiewająco mały luk, i znowu ruszył do ataku, I znowu Usebio przepuścił go koło siebie, tym razem nieco bliżej, jak gdyby muleta, w klasycznej pozycji zwanej Monica, niby magnes przyciągała nos zwierza.

Nosorożec znów zawrócił, tym razem chyba jeszcze szybciej i zaatakował Eliasa trzeci raz, nie robiąc żadnej przerwy.

Nagle Iantha krzyknęła przeraźliwie, jak gdyby dotknęło ją coś lepkiego.

Usebio słysząc ten nieoczekiwany dźwięk od- v. .Sdl nicco głowę, co zapewne na ułamek sekundy rozproszyło jego uwagę właśnie wtedy, gdy jeszcze bliżej chciał podprowadzić zwierzę, w każdym razie ile ocenił odległość i nie przygotował się odpowiednio na spotkanie trzytonowej bestii, wielkiej jak czołg. Rogi i łeb minęły go wpraw­dzie, ale został uderzony bokiem zwierzęcia i odrzucony z szybkością, jakiej nie powstydziłby się pędzący pociąg- Upadł o jakieś osiem stóp dalej i nieruchomy leżał twarzą do ziemi.

Czasem wypadki rozgrywają się w ułamkach sekund znacznie krótszych niż czas potrzebny na i" żeby jc opowiedzieć czy przeczytać ich orris.

I (ym razem tak było.

Simon spojrzał na Vaila i zapytał:

— Teraz chyba kolej na pana?

Vail pokazał zęby w uśmiechu i odparł;

— O nie, chlopic, ja się założyłem, ze się zmierzę ze zw Urzędem z pazurami.

Simon jedną ręką wyrwał mu dzidę, a drugą uderzy] w twar/.. Vail zatoczył się i upadł.

Na twarzy Iamhy malował się wyraz zachwy­tu.

Simon błyskawicznie przeskoczył ogrodzenie i ruszył pędem.

Wszystko to działo się * momencie, gdy nosoro* żec gotował się do ataku na leżące bezwładnie ciało.

Nagle spostrzegł biegnącego naprzcciw-Święte* go, krzyczącego coś bez senni, i znalazł obiekt o wiele bardziej interesujący dla wyładowania swo­jej wściekłości. Z zaginionym pomrukiem „hrrr” ruszył na spotkanie nowego wroga.

Simon postanowił spróbować triku, jaki stosują bandmlleros, kiedy wbijają strzały w byka podczas swojego występu. Skręcił nieco w prawo, po lewej mając llsebia i Iciącą obok niego muletę, a potem w ostatniej chwili wbił w ziemię obcasy i -na ukos skoczył w lewo, równocześnie ciskając dzidę w kierunku lewej szczęki nosorożca. Ostrze to mogło co najwyżej drasnąć grubą skórę zwierzęcia, ale zaskoczył je ten niespodziewany cios, jak również nieoczekiwany skok Świętego, którego minął z rozpędem. Tym razem zahamowanie szybkiego biegu tak potężnej masy wymagało nicco więcej czasu.

Podczas tej krótkiej chwili wytchnienia Święty chwycił muletę i rozłoży! ją tak, jak uczyli go przyjaciel« Jew« podczas prób ż młodymi byczka-

mi. Kątem oka mógł dostrzec, ie Usebio obrócił się i stara ?ię dźwignąć na ręce i kolana.

- — A la bantra!! - • krzyknął Święty i dalej mówił po hiszpańsku, gdyż to mogło łatwiej dotrzeć do oszołomionego Eliasa: — Zatrzymam

jj go, ale się spiesz!

y, I znów nosorożec ruszył na niego jak pociąg pospieszny. Ten utarty zwrot nie jest tu wcale przesadą. Pęd nosorożca zdawał się wprawiać ziemię w drganie niby największa lokomotywa, if jaka kiedykolwiek pędziła po szynach. Simonowi JV udało się jakoś, manewrując kapą, przeprowadzić >• bestię obok siebie, nie w najlepszym co prawda >1 stylu, ale wykonując ruchy, które na szczęście t| zapamiętał.

^ Nosorożec przeleciał koło niego, zahamował z P-s hałasem i ponownie go zaatakował. I znów udało się Świętemu poprowadzić muletę tak, że nosoro- ¿4 żcc trafił w materiał, a nie w jego ciało.

* Gdyby Iantha teraz krzyknęła, roześmiałby się I nie mrugnąwszy nawet okiem.

: >• Dostrzegł jednak, że Usebio pełznie powoli, ale ęoraz pewniej w stronę ogrodzenia, i zrozumiał, ze ^ trafnie ocenił rozmiary obrażeń, jakie odoiósł matador w wyniku zderzenia z nosorożcem. Use* bio został tylko zamroczony nieoczekiwanym bocznym ciosem, złamał sobie może kilka żeber, ale nic ponadto. Najważniejsze teraz było, żeby jak najprędzej wydostał się poza ogrodzenie.

Trzy, cztery, pięć. sześć razy Simon w miarę swoich możliwości naśladował veronUai wobec żądnego mordu czworonoga, który' atakował go z 'j^| szybkością i okrutnym uporem, znacznie przewyż* 'i* ¿zając pod tym względem najdzielniejszego byka andaluzyjskiego. Co prawda żadna z pozycji V;K świętego ani jego technika nie wywołałyby okrzy- 7, ku uznania „ole" z ust wymagającej publiczności : na Płaza dc Toros w Sewilli, ale w danej chwili

- i Tcmplar absolutnie się tym nie przejmował. Nie

- mógł przecież dopuścić do tego, żeby byle Dietns ąfrkatm w kiepskim humorze mial zaszczyt roz-

v?i mu brzuch jednym ze swoich anachronU

i'-f; cznych rogów.

•G Udało mu się dalej prowadzić to widowisko do chwili, gdy Usebio przeturlał się pod najniższą -ś"' barierą. Kiedy Święty się zorientował, że matador jest bezpieczny, bez cienia wstydu zarzucił na leb nosorożca muletę i - wdrapał się na górne belki ogrodzenia, podczas gdy jego paleolityczny przeciwnik, jak oszalały czołg, rąbnął z całą silą w jeden z bali,

iß?!. Za ogrodzeniem znajdowało się więcej widzów ■ ■

niż poprzednio — byli to na ogól ludzie w uniformach. Zdawał sobie sprawę t ich <jbecna4d podczas walki, ale zbyt był nią pochłonięty, żeby poświęcać temu (aktowi choćby deń uwagi,

— - Co pan tu robi? — spytał niezbyt mądrze jeden z nowo przybyłych.

— Wywiązuję się z pewnego raczej lekkomyśt* nego zakładu - - wyjaśnił święty pojednawczo. — Wiem, ¿c to nieładnie z naszej strony, ałc nikomu nie stalą się żadna krzywda..

Jeden 2e strażników .»kierował światło swojęf latarki na Usebia, który stał teraz czyszcząc ubranie, potem na Vaila, który ocierał chusteczką zakrwawione wargi.

— A co z tym?

— Przewrócił się, kiedy chciał się wspiąć na ogrodzenie zobaczywszy, że jego kolega znajduje się w kłopocie. Ale 10 nie poważnego.

Wreszcie promień światła ogarnął lantbę i zatrzymał się na niej przez dłuższą chwilę. Kto! głośno wciągnął powietrze.

— Przecież to jest...

— Tak, ma pan rację — przerwał mu Świę­ty. — Ale chyba nic zechcą panowie wyrządzić krzywdy pani Lamb niepotrzebnym rozgłosem w (ej głupiej sprawie. Mam nadzieję, że pewna suma wynagrodzi kłopot, jaki sprawiliśmy, i zapomnimy

o wszystkim, prawda?

Simon zszedł ze wzgórza i podjechał wozem pod główne wejście. Podczas drogi do miasta panowało milczenie. Iamhz znów prowadziła. Święty sic* dział koło niej, chociaż próbował odstąpić to miejsce Eliasowi.

— Nie, dziękuję — odparł matador, — Z tyłu będzie nu zupełnie dobrze, a panu z długimi nogami wygodniej będzie na przodzie. — Nie powiedział ani (Iowa na temat długich nóg Russel­la Vaiia. Może instynktownie czuł, że nic należy umieszczać koło siebie Vaila i Templara, chociaż nic zadał żadnego pytania na temat spuchniętych ust myśliwego. A Vai) najwidoczniej uważał, że lepiej będzie nie poruszać tej sprawy przy Eliasie.

— Możesz mnie podwieźć do mieszkania mojej siostry — powiedział Vail, kiedy wjechali na Abbey Road, a Iantha najwidoczniej doskonale się orientowała, gdzie to jest.

— Dobranoc — mruknął Vail wysiadając — jutro zatelefonuję. — Spojrzał na świętego i dodał: — Mam nadzieję, że wkrótce się zobaczy- my.

— Ktedy tylko pan zechcc — odparł Święty tymi samymi słowami co kiedyś lancie.

t]o i 1'm oio powiedział:

Ja tutaj, »U- lv odwieź pana Temp*

W.1 fiu IkiICiU.

Nomem -zaprotestował święty.--Wsiądę do taksówki albo jmcic Irjmj pójdę pieszo, Zona powinna zaopiekować się panem.

- Tera* ja powiem, ic lo nottsens — powie* dziftl Um bin, Czuję się zupełnie dobrze, main tylko kilka lekkich uknlri /n>. Posiedzę sobie w K`.»wii'cj kąpieli l jutro ł>ędv *`C czu* znakomicie. Nit- ni» to jak tornada. ■ Wysiadł już z banmehodu i pnrl:i! -;:r,* okno r^lcę świętemu. • Bardzo pu'v;f, niteli ałę pnn nic spr/.cuwia. lVii wieczór ocalił mi pan życie. Czy to lak wiele odwieźć pana do domu. J',i ton Din, amigo. ~ - Wąskie usta (krzywił chłodny uśmiech, ale raarne oczy płoniły niby węgle. • Byłby <■ pan*»/n&komity matador. Koturnie pan istotę parniom,

J-u'unr ruszyi znowu, a Simon Templar opar) się wyciągając nogi możliwie najduluj...

Czy pan rozumie, co lo znaczy puudonoi? - - *pvi;d,j Iantha,

- • To taka romantycion-ryccrska interpretacja pojęcia honoru. Puiitiorwr znacznie przewyższa zwyczajny honor albo ftriuchttnnść — wyjainil Swięiy bardzo spokojnie i z wytsaoicią, —• Jest to rodzaj bezgranicznej dumy, klóra nie zo.i kompro­misów i może sprawi'*. ic człowiek zafożywwy się, ir ikocz.y / mottu Brookłyńskiego, uczyni to, uawet jeiti wie, że Etwt River zam&nd«.

- Albo ku'>ra sprawia, żc człowiek gtara fiię sprostać swej sławie, ponieważ potrzebny jest bohater. a nic ma /(uinr^o innego w pobliżu.

-- Ku-sscll nie jest tchórzem -- powiedział Simon. Niech go pani tak całkowicie nie potępia.

Więc dlaczego nic walczył i panem, kiedy ro pan uderzył?

••• Ponieważ wolał l>yv konsekwentny i udawać kngói. kto nie jut w stanie pomóc Eliasowi. fHaczcgo pani wtedy krzyknęła?

- Nic mogUnt »ię \>p*now»ć. CoJ mnie do* tknęło, a wie4«qc, ir dtiukola zaąjdują *ię zwierzę­ta ? dżungli, pomyślałam, że to wąż i...

— T tylko o tym myólała pani wtedy? •

• - Russell musiał mnie dotknąć.

Święty westchnął.

-- Możliwe. Nic spytam r;o o to, bo i tak wszystkiemu by jtaprzerzył. Ale koimi< zależało na tym, by Elias umarł. To było podniecające, prawda?

— Był pun wspaniały.

Moriluri It salutamus... mając umrzeć pozdra­wiamy cię. Moim /daniem pani urodziła się w nieodpowiedniej epoce. (»dyby Elias został zabity, możliwe, że stoczyłbym walkę z Russellem, gdybym to ja go zabił, któregoś pięknego dnia jakiś młodzieniec z kold mnie by wyzwał. Zupeł­nie jak łudzić jaskiniowy.

Ody wjechali no dziedziniec przed Grosyenor Houre, zahamowała mówiąc:

— Niech mnie pan zaprosi do siebie.

— Bardzo mi przykro, ale nic zamierzam być jednym z pani gladiatorów.

Płynnym, szybkim ruchem wysiadł z samocho­du, a ona popatrzyła za nim dotknięta do ży­wego,

— Nikt dotąd.,, —• w głosie jej brzmiało ntedowiaraanle — nikt dotąd mi nie odmówił.

— 1 dlatego ja będę jedynym mężczyzn;) w pani życiu, którego pani nigdy nie zapomni -— powiędnął prackornie. — Ale jest jeszcze jedna rzecz, którą chciałbym, żeby pani zapamiętała.

— Go takiego?

— Nie maja to sprawa wtrącać się w pani osobiiłe sprawy z Eliasem. Ale gdybym kiedykol­wiek u&łyszal, że miał jakW nieszczęśliwy wypadki, to musiałby to być wypadek bardzo przekonywa­jący, W przeciwnym ruzie, uiezalcznie od te-jo, jaki wyrok ©glońłaby ława przysięgłych, ladsdbym »obie trud zaaranżowania następnego wypadku dla pani. Niech pani o tym nie zapomina, kocha­nie.

Koócami palców przesłał jej pocałunek, u<- raiccbnął się i zniknął w drzwiach hotelu.

Prłtló^fó

IRENA DOLEŹĄL-.KOWICKA

UTALENTOWANY MĄŻ

Młody urzędnik w londyńskim porcie lotniczym był bardzo nijaki i bardzo grzeczny. Spojrzał znad paszportu mówiąc:

- - Ach, to pan Templar, Zechce pan pójić ze mną.

Simon Templar wyszedł za nim posłusznie t sali, do której wszyscy pasażerowie z jego samolotu zostali wprowadzeni, Najbardziej godny szacunku obywali:! otrzymując tego rodzaju zaproszenie nawet w najuprzejmiejszej formie — odczuwa dziwne ssanie w żołądku, ale dła Simona byk» ono czymS równie oczywistym, jak aądanie Świadectwa szczepienia. Czasy, kiedy znękani oficerowie poli­cji i przerażeni złoczyńcy, nie wspominając o milionach czytelników zafascynowanych wielkimi :'I nagłówkami, znali go tylko Jako Świętego, były tak odlegle jak zamierzchła epoka interesująca wylą* iWtznie archeologów, A wjród wszystkich krajów ,j®*wiata, które korzystały z wątpliwego zaszczytu :4Bi;oszczenia go, Angiiu miała ten piwvi]rj, ¿c ^pierwsza txłcjuła w pełni jego lekceważenie prawa •fi zapewne osiatnia będzie miała sposobnoić o nim

V aupomnieC.

święty zupełnie się nie prwjłtł wyjątkowym `:Xaintvresowaniem, jakie mu okatano. Był na nic Zresztą przygotowany. A kiedy wszedł do niewit-J- f kiego pokoju biurowego, gdzie wprowadził go ■j mlody człowiek, który Hatychmiast się zresztą . ^wycofał i cicho zamknął za sobą drzwi, wiedział .|ju*, że jego optymizm byl uzasadniony, ponieważ przyjazd do kraju zaczął uę tak wialnie, jak tego pragnął.

Uważnym spojrzeniem obrzucił okrągłe cheru- biuowf oblicze mężczyzny, który siedział za m biurkiem i wlaMiie nizwyd jpimę do żucia; na jego widok stalowoniebieskie ocjty Siniona zabłysły w nagłym dimiuchu.

■— Ależ fo Claud Eustace Teal we własnej osobie! — zawołał entuzjastycznie. — Mó) wierny pies gończy, to jest. chciałem powiedzieć: tropiciel moich ¿ładów. C?yl się zastanawiał, mój przyjacielu, nad tym, co zrobisz, jciłi się kiedyś spotkamy?

— Dzień dobry, Święty — powitał go socho inspektor Teał. — Co pana sprowadza do nas?

--- Nic pan nie słyszał? Będę występował przez rlw.i tygodnie w Palladium.

Inspektor Teał siara) się nadać swemu spojrzę- ` niu wyraz urażonej godno<ci. Nawet te pięć łat wojny, kiedy „opiekował fię” troskliwie prżedsta- wiciełami Łufłwafle, wydalv mu się teraz etche i spokojne w porównaniu z okresem kontaktów ze świętym.

Niotety, błogi wypoczynek skończy] się wczo­raj. A teraz Święty stał przed nim laki nn), jak mu się jawił w sennych koszmarach: jak zawsze młody, wysoki, szczupły, mmktdarny, o wyzywa­jącym spojrzeniu, pełen przekemego wdzięku, c protekcjonalnym uimiesziiem na bezczelnej iwa- \vf opalonego pirata. Zdawało się, te lata. które minęły od ich ostatniego spotkania pierzchły jak slado spłodzonych ptaków.

— Nie pytatn t ciekawości — wyjaśnił t naci­skiem Teal. - Im szybciej załatwimy formalności, tym prędzej ruszy pan w drogę. Kiedy człowiek pańskiego pokroju pojawia się w kraju, naszym obowiązkiem jest zapytać go, w jakim ccłu to czyni.

- W porządku, Claud. Prawdę mówiąc wróci­łem z powodu ciebie.

— Powiedziałem...

— Alei tak, to iwłęta prawda.

— Dlaczego i mojego powodu?

— Słyszałem, że podobno idzie pan na emery*-

Teal * całej siły zacisnął zęby na gumie do żucia Z doskonalą obnjęm.vią spytał:

— Jakim cudem dowiedział się pan o tym?

-- Niedawno „Time" opublikował artykuł o

Scotland Yardzie. Wśród nazwisk najwybitniej­szych pracowników- było podane również pańskie, iako jednego z najdłużej pracujących, i informa­cja, że wkrótce przechodzi pan na emeryturę. Czy to prawda?

— Tak.

— Bardzo ładnie o panu napisali. Wyliczyli -wszystkie pańskie słynne sprawy. Dla jakichś sobie tylko wiadomych przyczyn jedno tylko pominęli, mianowicie dlaczego nigdy nie udało się panu mnie złapać. Ale to pewno pan sam udzielił im tych informacji. — Simon obserwował go z pełnym czułości uznaniem. — Jak oa starszego ■pana wyglądasz, Claud, znakomicie. Z pewnością zawsze i wszędzie bym dę poznał. Włosy może tylko trochę ci się przerzedziły, policzki masz ■nieco bardziej zaokrąglone. A brzuch...

— Bardzo proszę — przerwał mu ostro Teal — postawić mój brzuch w spokoju.

— Ależ oczywiście — zgodził się ochoczo ^Święty. — Przynajmniej zostanie nam w ten -sposób dużo miejsca. Ale, ale, o ile bardziej •wypukła może być rzecz już wypukła?

Jak człowiek, który' walczy z atakiem choroby morskiej, inspektor Teal poczuł, że znów narasta -w mm gorycz dawnych dni, gorycz upokorzenia, aa jakie się narażał, starając się umieścić tego bezczelnego Robin Hooda za kratkami, gdzie .zgodnie z prawem było jego miejsce. Do tego -wszystkiego dołączyło się przykre wspomnienie łych nielicznych spotkań w rodzaju dzisiejszego, w -czasie których nie tylko jego plany zostały pokrzy­żowane, ale i on sam ośmieszony. Nigdy nie potrafi] zrozumieć, jak się to działo, zupełnie jak gdyby Święty czynił nad nim jakti indiański magiczny znak, i co gorsza — magia ta nigdy go nie zawodziła- Inspektor Teal, człowiek godny, pokaźnej \uszy, budzący respekt u swoich pod­władnych i szanowany nawet przez świat przestęp­czy, w ciągu paru minut obcowania ze Świętym pod wpływem jego zaczepek tracił cały kontenans.

Aie iyro razem nie dopuści do tego, nie pozwoli, żeby...

•— Tak, idę na emeryturę — stwierdził z • kamiennym spokojem. — W przyszłym tygodniu. Tyle czasu przebywaj pan poza knyem, wielka szkoda, że oie został pan za granicą jeszcze kilka dni «dłużej.

— Ależ ja muszę wziąć udział w twoim ostat­nim występie, Claud, a i ty, gdy tylko dowiedzia­łeś się, żc jestem na lifcie pasażerów, nie zważając na swoje platfury pośpieszyłeś tu, żeby mnie powitać i...

— ... i powiedzieć, ie niezależnie od tego, jakie ma pan zamiary, dla pańskiego dobra radzę nie mieszać się do niczego przynajmniej przez najbliż­szy tydziefr!

Przemówienie to, wygłoszone może trochę bez tchu, «kończyło się czymś w rodzaju jęku, choć wcale nie leżało to w zamiarach Teala. Chciał mówić stanowczo, panując nad sytuacją, ale jakoi mu to nic wyszło.

— Jęknął pan, panie inspektorze — stwierdził rzeczowo Święty.

— Wcalfe nie! — zaprotestował Teal, przeł*

- knąwszy przy tym rak gwałtownie, że się omal nie z&krztusił. — Po prostu ostrzegam pana: zapo­mnijmy o przeszłości. Czy to jasne?

— Oczywiide — potwierdził ż całą powagą Święty. — Przecież właśnie po tof ieby dowieść, jak potrafię wybaczać, przyjechałem tu, ponieważ chcę mieć pewność, że swoją ostatnią sprawę zakończy pan w całym blasku chwały. Muszę mieć pewność, ie rozwiąże pan rwoją ostatnią sprawę... nawet gdybym miał pana w tym wyręczyć.

— Wcalc nie potrzebuję pańskiej pomocy.

— Czyżby sprawy miały się tak znakomicie?

— Dziękuję, zupełnie zadowalająco.

— Czyżby pan już zdobył dowody obciążające?

— Nie do mnie należy zdobywanie dowodów obciążających — stwierdził wyniośle TeaL —• Po prostu wszystko świadczy o tym, że została popeł­niona zbrodnia«,

— Ale czy pan jest pewny, że ten facet jest winien?

— Tak mi się wydaje. Ale dowieść tego to Całkiem inna sprawa. T aJń Sinobrody potrafi robić przeróżne sztuczki... Ale skądże, u Jicha -— krzyknął nagle Teal — dowiedział sę pan o tej sprawie?

— Znikąd — wyjaśnił święty łagodnie. — Tyłe wiem, ile mi pan powiedział.

Detektyw spojrzał na niego podejrzliwie.

— Nic a nic panu nie wierzę.

— Jesteś niesprawiedliwy, Claud. Czy uważa** mnie za kłamcę?

Znamy **ę od dwudziestu lat — odparł Teal ze ztafaą. — I pozwól, Simon, ie ci coś powiem. JeieU wróciłeś po to, by znów się wtrącać w nie •woje sprawy i wymierzać, jak ty to powiadasz, sprawiedliwość na własną rękę-... Jeżeli cokolwiek

się stanie Clarronowi, od razu będę wiedział, że... Clarron.'

-• Albo Smith, Jones, Tom, Dick czy Harry! — zawołał Teal zdając sobie sprawę, że za dużo powiedział.

Simon zapalił papierosa.

— Clarron - mruknął. — A gdzież on tera« mieszka?

— To ja mam niby uwierzyć, że pan tego również nie wie?

— Pan inspektor znowu swoje — powiedział Święty z wyrzutem — ktoś bardziej wrażliwy niż ja mógłby się obrazić, że mu się zarzuca kłamstwo.

Teal uczynił jeszcze jeden rozpaczliwy wysiłek, żeby się opanować, ale i tym razem mu się nie udało.

— Ostrzegam tylko — oświadczył, z trudem panując nad głosem — że jeżeli złapię cię kręcące­go się gdzieś w pobliżu .Maidenhead...

— Maidenhead? — powtórzył Święty z namys­łem. — Czarująca dzielnica. Od lat marzyłem o tym, żeby ją odwiedzić. A kilka dni temu ktoś powiedział mi, żc mój stary przyjaciel prowadzi niedaleko Tamizy słynną knajpę. Tam przede wszystkim zamierzałem skierować moje kroki.

. Prosto stąd mogę jechać do niego omijając cen- ^trum Londynu.

3 — Jeżeli to zrobisz — krzyknął Teal — ja...

3 Jego głos przeszedł w niezrozumiały bełkot, ^Iciedy Święty kpiąco uniósł brwi oad swoimi ^ciemnoniebieskimi oczami.

- — Cóż takiego zrobisz, Cfaud? To wolny kraj, ^¡prawda? Maidenhead nie zostało zamknięte. Setki jurystów odwiedza je nie narażając się na areszto­wanie Zupełnie nie rozumiem, dlaczego tak oę na ¿jpuue uwziąłeś... Nie rozumiem też, dlaczego mnie JJu zatrzymujesz, jeżeli budzę w tobie tak nieprzy­jazne uczucia. Czy mogę wziąć już swoje rzeczy z cła i spłynąć? — święty podniósł się leniwie z rogu ■/ biurka, oa którym przez chwilę przysiadł. — Jjeżcli jednak chce mnie pan oskarżyć o jaką! jtbrodnię, to radzę dać sobie z tym spokój. Bo i|naczej znów sunie się pan pośmiewiskiem swoich ■..ciomków. Znajdzie mnie pan „V SkindJe'a”.

1 Nie gniewaj się, ie dę tak mocno Ściskam — '¿powiedział Giulio Trapani wypuszczając Simona z r juodżwiedziego uścisku — aie tak się deazę, że cię «łów widzęl

— I ja również - odparf święty. — I wcale bym się nie zdziwił, gdybyi ainię pocałował, byłby to znakomity kontrast z powitaniem, jakie zgoto­wał mi Scotland Yard na lotnisku.

Usiadł przy barze, a Trapani ws2edł za kontuar odsuwając barmana na bok.

• Sam cię obsłużę oświadczy! wzruszo­ny. • Na co masz ochotę?

— O tej porze na kufeł piwa z beczki — deplcgo, bez smaku, naprawdę brytyjskiego. Ma- rzyierji o nim przez cały czas w samolocie. Może sobie wmówiłem, ale moim zdaniem jeit to najlep­sze piwo na świede, ma niezrównany smak,

— Już nie akie jak przed wojną -• powiedział z żalem Trapani stawiając przed nim kufel — a/e najlepsze, jakie można dostać.

— Po latach nic nigdy nie jest takie samo —* stwierdził z nutką żalu w głosie Święty.

Pil powoli i z zadowoleniem — piwo było dobre i miało niezrównany aromat.

— U debie też, jak widzę, doże zmiany — zauważył po chwili milczenia. •— Masz znacznie ładniejszy lokal niż w Hurłey.

— „U Skindle'a” to hotel i restauracja — wyjaśnił z dumą Trapani.

— Ale w dobrym hotelu powinna też być dobra knajpa.

— Więc też się staram, żeby to była dobra knajpa.

Simoo skinął głową i spojrzał w kierunku rzeki. Sezon właściwie dopiero sę zaczynał, ale był to jeden z tych depłych, słonecznych dni o niepraw­dopodobnie Wręcz balsamicznym powietrzu, jaki­mi czasami popitoje się kapryśny klimat brytyjski, by zaraz ukryć te nakoszę pod zasłona deszczu, zimna lub mgły. Dzisiaj po leniwfc płynące} Tamizie Śmigały wąskie lodzie wiosłowe i sunęły płaskodenne krypy, rozbrzmiewające muzyką z aparatów tranzystorowych > paieiooAw. W wiła* rzami byli skąpo odziani młodzieńcy, którym towarzyszyły dziewczęta w kostiumach kąpido- wych lub barwnych szortach. Pziewczęia leżały wyciągnięte na kolorowych poduszkach — spra­wiało to wrażenie komfortu i przywodzi« a a myśl Kleopatrę na Nilu. Jest tu tak samo jak przed - łaty, kiedy byłem tu po raz ostatni — pomyślał sobie — no cóż. pewne rzeczy potrafią przetrwać wszelkie kataklizmy.

Znad rzeki szła dziewczyna w szortach. Miała ciemne, rozwichrzone włosy i twarz zamydlonej wróżki, święty odwiódł od niej oczy > pewnym odąganiem. . ■

— A ty - Rowledzial Trapunt z cieknwoi«if|.

— Co u . ifltir? Mim liud/irję, ic nic miałeś Jakiełv< H-^itów.

— Ra* nic.

-• ) j .. ; ¡erlialei tu *»''ie na wypoczynrk. Tak mc • icaotę, że powie.*»;?*».»'' ci o mnie i *e pv/> jr< Ił.tłri Ozy mr^c coA dla ciebie zrobić, *larv?

Siiu.ci i-HiiTiwil kufel i npojr/fł znad niego X

— KśoIy )uł tam 7«czitlr<, powiedz mi, Giulio, czy 'i*f_ •!\!/ałeA przypadkiem lu w okoticy o ki mi nazwisk» m Clarrnu?

— Al 'i tsl:, Rcgtnald Cłarron. Jego dom stoi «¿■yh;t u.-it rzeką, niedaleko *i.vt. Nic znam go osolii<cir, a!r »Ka/alem o nim.

Trap.mt rozejrzał tir by*tro pn bai"7e. Mopfla to być po tu odruchowa czujnuii* zawodowego hotelarza, ile Simon «wrócił na to uwa^ę. Nie byh> tn na razie wielu go?.ci. Dziewczyna o w>i*;u>Miv«'h noKćKh właśnie wcwli i zamówiła nt.>MUM. dwaj młodzi lud/ir w aportowych parni« turach popijali Pimm'» C'upi obok s/czuplcgo atnuzego jegoinmlcii» o zali osłuinej minie komiwo­jażera, a w kącie «łczyla szklaneczkę purlo po* iłtawnn kułóeu w irrdoim wirku, ubrana w czarną mknie "> długimi rękawami, z aurcohł płomien­nych wło*(>w pr-d płaskim kaprlinzetn, pr/yl»ra- Itym '/'iirffrynii owocarni. Simon pomyłlal, ic wyKii^ia prototyp komicznej gospodyni z

V*`Odfv ilu .

— <V to za człowiek? — ipytul Simon,

--- Wy'iVła n* czcigodnego d/'-n(olntrna. P*> (Johno tv<mjący, ale rzadko wychodzi z domu. Jtjm źcin4 ¡n kaleki). Kilkj miesięcy tfnm miała Mrał/ny -.wpadek, Ale jrteli idi zna*/, lo z słv^/k»li;i o tym, k — J.ik im iię *ulo? — Si/non uniknął zręcznie ©dpnvoeri/t

1 — wyljTiłli kię nn polowanie. On odlo-

4yl na h, !. swoją tttrarllię, iełiy jej pomóc piz.ejilć pfirz j ik,.-» i wtedy strzelba wypaliła

trafiając ją, t:< airiS«vino jej ¿ycie, *\t Wskutek kręgt>*hlpit utracili władzę w uogmli, Ocjtywik- • on nie potrafi o tytn ¿upomnieć, Haly czas spędza przy niej. •• Tmparii znii.yl dyskret­nie glo* i itnAw jcyo nr/y umknęły w buk. ł^tfhylił •H' i wyiahiił wrpirni: — '1'a kobieta w rogu to ich

£f#lp<*d) KI

Mutiab mirf niezwykłe czujny ałycb zresztą

ol^irudnn bvlo d^myłlić »i«: /.naezrnia ukradko*

wy<h sj«ojrziń i pr«ycUzonyrli jIuj/iW — gdyż

wyraźnie Hala do «rozumienia, tc uilyvznla, o czym rormawiają.

- Pewno łr jeitem ich goapodyni^ - Mwiad* czyła f»|<»lno z prowincjonalnym akrciitcm. — I jeszcze nigdy, jak ¿yję, nie miałam równic zacnych paitawa. A tak «ię knchaj;\, jakhy to l>yl icl» micii.ic miodowy. Ona cierpliwa, wybac/nj^cn. on, birdacr.yiko, zagryza się wyrzuiumi kumienta. Niech no tylko kioi łiy powiedział na mego pana zlr ałowo, ju#. ja bym mu pukazalal

— Nigdy nic podobnego nie *łyi./alcm, pani JałTeriy — zapewnił j^ spiraznic Tr.«|iani.

- 'Kamień liy zapłakał, jakby i*h zol>aczyt razem. I jak on o nią dba, czyta jej pisma i książki albo gra z nią w karty, w lot ^pHnia każde życzenie i rndzirnnic pr/ynnu z ogrodu kwiaty.

Niczprabnic wyjimęla iię zza atolika, wr.ięla wypakowaną torbę t zakupami, rówińc pukanych rozmiarów jak ona sama, i kołysząc »i? podeszła do Świętego.

— A r-zy wolno mi zapytać, pro»z{ bski pana, dlaczego p»n się lak o moich pafotwa wypytuje?

- Moja znajoma prosiła mnie, że.byn* ich odwiedził, jeżeli będę w tych stronach — wyjaśnił Simon.

1'ył.łnic padło wczeinicj, nit się apodzirwał, musiał więc znale?/ natychmiast jak:«^ odfKiwicdi, Oczy kobiety patrzyły bystro i podejrzliwie.

WniCiim teraz t zakupami do domtr; jcżcU pan mi trwnjr na/wiiko, będę mogła uprze- diii psińKtwa.

• Ta pani była przyjaciółką popr?cdniej tony p.-inu Clnrrona, On muie nawet nic putmęui jej, iwiywa iię pani Brftwn.

— Z Ameryki nuiif? Podobno poprzednia ¿ona pana Clairottii była Amerykanką,

— Tak jjotwirrdzil v. wd/.ięcrnoicią Świę­ty -• z Nowem» Jorku,

- A j«ik pan «¡ę nazywa? Może pan pi?,ccłci odwiedzić moich }rań*tw«.

- To pan Tcmpfar, pani Jaflerty — wyręc*yl go 'Crapadi.

Siinnn spnjr/a) na niego ponuro.

1'owiem moim pańnwti, że pan o nich py- tul iwwied/iala piini Jałlorty. ~ Da widzenia

punum.

Wzitila iwo(.i torbę 7. «»kupami i wyszła,

-- Ił a rdz o mi przykro — powlrihud Trupa* ni • czy zrobik-m coś ¿lego? Wtale «unię Ili? upricdziłri, ł.c rlur^a hi by£ ituogTiito.

•- (»łupttwo, nic zdiiiylem clę uprz<\Ulć ^ pi»ri«zył go Święty. — 'io nie twoja wina.

Wypił <*<- 1>oAch ptwo k otUtnwi) kufel ita bok. a Trajwni >' fjo iprzątnq|.

Je*z< l* jednn. Może rnan ochotę na Ituieh?

— • l'au /crnpiar ze mną zje lunch r>»vviaij- v^yls iii<.or:/cl(i»v;*nie dziewczyna o pięknych no gach.

Simon 1 <-mplnr zamrugał oczami i odwrAci) »ię

* papieroiem w wargach, trzymając w powietrzu zapalnic/k^. T'i> chwili zapali) papieros».

— Je/.«di p.mi sobie tyczy - i.tfuknąl - - i jdll Giulio mi wvhaczy.

— • U'yb tezç ci i gratuluję -• Trapani był rozpromieniony.

Dziew«:/»/«» wypiła *w6j cocktail i podeszła z wyei^i»uię«H ^**k(\ * Święty w*\a).

— Na/.vivam *ię Adrianna Halberd —• powie» dział».

— Swi rtiffdy nir ośmieliłbym *ię przedstawić. Ro/.:snii.iłj się.

— - Znr.ii ;>.\nu wszyttko wytłumaczę. Ale moie wyjdziemy^ Oczekuje wainego telefonu w domu i muuę wra.-.'i.

•••• Z.iLucis-my *ię później — powiedział Simon do Tr.tp:«n>«-ł{'».

Dziewcjrvnu była już przy drzwiach, Spiesznie więc pen); >y) za nia.

-- Ja tu przyr/.Um picsio — wyjMniła. kiedy fnalci.li Mę pr.Tii hotelem — alf maro nadzieję, łe pan jest »auiochodem.

— O. ten v ynajçry wózek, który tam Moi. "Wsirdlł, et ona mówiła wikazując mu drogę:

— Pt otto. potem w prawo, a potem panu ppwiffii, gdz»c trr.cha będzie »kręcić.

Simon, ubawiony cytuacją. u«iadl wygodnie za kierowni< .> i nn.z'1. pniąc papicroia.

— A wn. kiedv jesteśmy ««ni — |>owiedział «pokojnif - czy mogę zadać kilka pytań? Czy teł inrunY dalej bawić się w ciuctub^bkę«1

■— «Sk«id ten jwipiech? N'ie prote»towal pan zbytni*», ktffriy, prawdę mówiąc, porwałam pana?

— Woja <iro*a, nigdy me d^kntuję z diie* ^vczyn^ o rakieh nogach. Air czasem stawiam pytania.

— Pa»* je»t święty, prawda?

— Owszem, ale moje zrfolmrici odczytywania myłJi są ińęcy przereklamowane.

— Pan puitl <i R<-gittałda (Zlarroim

— To dowodzi, łe wiem o nim raczej mało. Wiedział pan, 4«* był poprzednio żonaty.

■ Pt. prtMiu doniyiłibui się. Pewien mój tęgi przyjaciel kilku godzin temu przvpadkient ńa?wnl 90 »Sh»t>bavł,'łi)M, Jak pani wiadomo, Sinobanlv

Tnial di» czyftienin nie j. Jprtną tona^, a\r 1 kilkoma. Poitannwiłem więc zaryzykować

kwietnie— powi*d*UU, — A jk pmtanowi. lam zaryzykować weber pani. juk dutychem CJarron zabił AW\f iony, »le moie wł* mi iię przy p^na pfwory nir dopokit do tego, iehy i*tół z kołei trzecia. Nic mówiąc jui o ewentualne]

«zwanej.

święty un>6*i brwi,

— C'zyiby jui znalazł «obie n*»tępctyn\ę?

— Ja ni* jestem — wyjainlU x całym łpokojeia dziewczyna.

m

Jadalnia mieirila ńę we wnęce satouku; kilka okien o ►•CinłyeK firankach wychodziło nn zielony trawnik« ktVy łagodnie Khodził nad brzrg rzeki. Siedzieli we dwóikę przy dołko«»łvm ><»tbctie a aałatą i piklanti, a święty sączył z w^wkit] arklanki piwo Guinoest.

— On wraU- nie jest tajemniczy — mówiła Adrianna Halberd -- i «łlattgo i.pra«'» jrst taka trudna.

— Jeden z tyeh stoeryeh. beipołmlntcłi fa­cetów? ,

— Jak najbardziej. Chodzi! do dfibirj »zkoły, gdzie nie miał specjalnych '«łopotów, putrro zost^ aktorem, a chłłć xue odnosił wiełkieb »'»kenów, zarabiał jako* na żyd'', Było mu wvmtko jedno, co robił, byle to miało coi wspólne#« t teatrem. Po raz pierwszy otenil się ma^c dw-&dtiekia pięć łat.

I on, i jego iona iptewaii w chórze jakięjl rewo. Potem przyłączyli uę do wędrownej tropw która występowała w miejicowokiach nadmorskich Nti.d około trzydziestki, kiedy uumęia pndeta» wypadku 1 łodzią.

— Dlaczego czekał tak długo?

Stali» «ę to wkrótce po tym,'jak odzie­dziczył* pevotą «unię pteniędzs po tti\ju w Australii; ubc/piemli «ę wtedy wzajemnie «a ty • nc.

A więc stal się kapitalistą.

• • Nie był jeszcze wtedy bardzo bo?*!*, ale wziął się d<* i«\tire*ów. Zaczął wystawiaj v. Uondynie rewie, z których więkitoić koftrtyU si( Auikiem. Ałe nńal wipóinlków, tak łe pieniędzy starczyło mu i»a <łłuiej, nit się nmtaa bjłosjHłdziew.ić. jrdoak w tampftt.idi Gnaoso- . >vych. kledv cienił si; po r&i drugi.

• 7. Amerykanką?

— Tak. To było zaraz po wojnie, kiedy znów — Tak samo jak zawsze — odparła poważ- zaczęli do nas przyjeżdżać turyści. Ożenił się z nią nie. — Wiem, że to zabrzmi śmiesznie, ale ja od i wyjechali razem do Stanów, oczywiście ubezpie» dawna byłam pańską gorącą wielbicielką. Mając czyli się przedtem oboje. W sześć miesięcy potem, kilkanaście lat zaczęłam o panu czytać i ubóstwia-' zginęła wskutek porażenia prądem. Kąpała się łam pana w całkiem idiotyczny sposób. I chyba iluchając małego radia, które wpadło do wody. niezupełnie z tego wyrosłam. Kiedy usłyszałam

— Chciał przyczynić się w miarę swoich możli- „U Skindle'a”, że pyta pao o Clarrona, a potem wośd do poprawienia brytyjskiego bilansu dolaro pańskie nazwisko, w ułamku sekund)' spłynęło na w ego — zauważył święty. mnie natchnienie. Dałabym wiele, żeby zemścić

— Wtedy cała historia zaczęła się na oowo: się na Tealu za wyniosłość, z jaką mnie potrakto* nocne kluby, wystawianie sztuk, towarzystwo lii- wał, a wiedziałam, że pan mi w tym pomoże. Poza mowe, które nigdy nic wyprodukowało żadnego tym ta sprawa jest bardzo ważna dla' mojej obrazu, i wiele jeszcze innych tego typu interesów, kariery. To znaczy, jeślibyśmy mogli razem.,.

Ani jednego wyraźnego oszustwa, tylko pó prostu Święty skończył jeść i oparł się wygodnie w

tak się fatalnie zawsze składało, że jego wspólnicy fotelu. Spokojne ciepło, jakie czul wewnątrz, było

tracili więcej pieniędzy oiż on. A niecały rok temu wynikiem nie tylko kalorii dostarczonych przez

poślubił obecną panią Clarron, smaczne jedzenie i dobry trunek. Najwidoczniej

— Dq momentu tego niewypału * połowa- szczęście i tym razera mu dopisało. W Anglii był zuern — jeżeli można tu użyć tego wyrażenia — dopiero od kilku godzin, a już dawna karuzela sprytny z niego ptaszek. zaczynała się kręcić na pełnych obrotach. Cieką-

Skinęła głową. wa. sprawa, piękna dziewczyna i możność wy-

— Wtainie wtedy Południowe Towarzystwo sttychntęcia na dudka inspektora Teała. Czegóż Ubezpieczeniowe zainteresowało się całą tą spra- więcej mógł żądać? Miał wrażenie, że wcale nie wą. Trzy takie wypadki to trochę za dużo. wyjeżdżał z kraju.

Oczywiide mógł to być za każdym razem fałalny — Widzę, że przejęłaś się tym do głębi, kocha-

zbieg okoliczności, ale rzecz wymagała sprawdzę- nie. A teraz proszę powiedzieć mi, w jaki sposób,

nia. pani zdauiem, moglibyśmy współpracować?

Simon pauzy! na nią z uznaniem. — > powiedziałam wszystko, co -wiem. A co

— Trzeba im przyznać, że nie są wcale głupi; pan wie?

upłynęłoby »poro czasu, zanim bym się domyślił, — Nic ponadto. Nasze szanowne psy gończe >

że pani jo»» detektywem. Yardu, szukając nazwisk osób niepożądanych,

— To nowa szkoła — wyjaśniła żywo, — wyłowiły moje nazwisko na liście pasażerów i Tcal Doszli do wniosku, że detektywi mogą osiągać przytarabanil się aż na lotnisko z ostrzeżeniem, znacznie lepsze rezultaty, jeżeli nie wyglądają na żebym się trzymał z dala od wszystkiego. Wiedzia- detektywów, a poza tym ktoś im powiedział, że lem, że Teal musi nad czymś pracować, chociaż

- inteligentna kobieta nie musi wcale wyglądać jak wkrótce ma iii na emeryturę, i niezależnie od

hipopotam- tego, jaka to sprawa, doszedłem do wniosku, źt

Swięt) uśmiechnął się. spełnię piękny uczynek, jeśli ją rozwiąże za niego.

— Mwaf powiedzieć Tttlwi, żeby tę samą — Chce pan powiedzieć, że pan nie słyszał metodę zastosował w policji. A cóż oo powiada na przedtem o Clarronie?

to, że pani się tu kręci? Może wcaic o tym nic wie? —• Teal był przekonany, że wiem, i w czasie

— Wie doskonale i wcale nie jest zadowolony, naszej rozmowy wypsnęło mu się to nazwisko. Ale nic nie może na to poradzić. Powiedziałam Potem jeszcze wyciągnąłem go na stówka i wtedy mu, źe towarzystwo ubezpieczeniowe »traci dzie- wymienił Maidenhead. To mi na początek wystar- »ięć tysięcy franków, jeżeli Clarron zabije następ* czyło.

ną żonę, więc nie mogą ryz>kować. Przecież nie Spojraaia na niego bacznie brązowymi oczami i

wiadomo, czy Scotland Yardowi uda się nie zagryzła wargi.

dopuścii do zbrodni. — To doprawdy niezwykłe.

Simon głośno się roześmiał. — Swego oasu wystarczały mi baroziej skąpe

— Zaczyuam myileć o pani jako o towarzyszu informacji» żeby spora zrobić — powiedział broni. Ale do tej pory nie wiem jcscze, j& pani wesoło. —- Ale pani nadal coś ukrywa. Co to z* •obie wyobraża moją rolę w tej sytuacji. pomysł, że pani ma być następną ofiarą?

—- Och, tak! Widzi pan, musiałam go dobrze świadkiem, Szczycił rię tym, że w każdej chwili j>oznać. On uważa, że jestem młodą wdową z panuje nad każdym swoim gestem i spojrzeniem, pieniędzmi. nad tonem głosu. Po bliższej obserwacji suwało się

— I że będzie mógł tylko wtedy panią zdobyć, oczywiste, że byiby z niego znakomity gnez w kiedy odzyska wolność? pokera, i tak było istotnie.

— Tak, Dlatego lei namówiłam towarzystwo Twarz miał raczej przystojną, pozbawioną ubezpieczeniowe, żeby mi wynajęło ten domek; to jakichś specjalnych cech, ale jako fachowy aktor mi ułatwi zadanie. On imejzka zaraz obok. nadał jej pewne cechy indywidualne, zapuściwszy

święty uniósł brwi zapalając właśnie papierosa, swoje siwe włosy i nosząc okulary w demnej Wstał I podszedł do okna. Patrząc z tej strony nie oprawie. Jego figura była zupełnie dobra jak na mógł dostrzec sąsiedniego domu i przypomniał człowieka liczącego pięćdziesiąt pięć łat, i tylko sobie, że kiedy podjeżdżali do jej willi, nie widział pewna miękkość wokół podbródka zdradzała Ko­go również, ponieważ jego front zasłaniały drze* dencję do otyłości.

wa; ale z tylu tylko oiski żywopłot oddzielał Nie mrugnął nawet okien}, kiedy usłyszał nazwi- trawniki, które dochodziły aż do rzeki. sko TcrapJara, chociaż instynkt podszepnął mu, że

— Zrobiłam jeszcze więcej — ciągnęła Adrian tylto on jeden mógł się dowiedzieć o nim jakichś na- — Którego! dnia, kiedy mnie tu odwiedził, Wższych szczegółów. Kie rozumiał wprawdzie, udałam, że jestem trochę wstawiona, i dałam mu dlaczego TcmpUt się ni« zainteresował, ale do zrozumienia, że kiedy mój wyimaginowany wystarczająco dużo o nim czytał, żeby wiedzieć, mąż był chory na zapalenie płuc, poscarałamsię o że Święty posiadał wprost nadnaturalny dar to, żeby nie wyzdrowiał. tropienia nie wykrytych zbrodni. W każdym razie

— A więc bratnia dusza? nie zamierzał wpadać z tego powodu w panikę,

■— O tym chwycie przeczytałam w jakiejś Łtóra jego zdaniem była przyczyną tyłu sukcesów

powieści kryminalnej. Ale na nim nie zrobiło tc Świętego w wake z przestępcami, najmniejszego wrażenia. On jest — jak pan to — Zupełnie nie wiem, co go tu może mtereso> określił — zi sprytny ptasztk, żeby się na to dać wać —powiedział szczerze swojej żonie, gdyż był złapać. na tyle mądry, żeby nie komplikować sobie życią

Nagle spostrzegli na sąsiednim trawniku jakie« kłamstwami i niedomówieniami, o ile to nie było goś mężczyznę; najpierw okiem ogrodnika amato- konieczne. — Jestem prawie pewny, że biedna ta przyjrzał się żywopłotowi, potem odwrócił się i France? nigdy nie wspominała mi o przyjaciółce spojrzał w stronę willi. Po chwili skierował się ku nazwiskiem Brown. Nazwisko to pewno jest tylko przerwie w żywopłocie. - jakimś pretekstem.

— Nasi zakochany nadchodzi. Musimy prędko — Mam nadzieja, że to nie moje klejnoty go wymyślić jakąś historyjkę, w której i dła mnie interesują — powiedziała pani Clarron. znalazłoby się miejsce — powiedział święty. Dotknęła naszyjnika z szafirów, widocznego w

wycięciu iisiust, palcami lśniącymi od diamento­wych i rubinowych pierścionków. Gdyby nie •' IV spoczywała na wysoko spiętrzonych poduszkach,

można by przypuszczać,.że wystroiła się na galowe Kegin&Jd Clarron był Święcie przekonany, ie preedsławienie w operze, odniósłby niewątpliwie wielkie sukcesy na scenie. Pan Clarron ściągną! usta. gdyby ni«f tępota ograniczonej publiczności- O — Nie chciałbym cię niepokoić, moja droga, swoim wybitnym talencie nie wątpił ani przez ale to całkiem możliwe. Ciągłe cię proszę, żebyś chwilę. Podczas gdy pomniejsi adepci Tcspisa* mi pozwoliła zamknąć «roją biżuterię w sejfie, odtwarzali swe role w świetle reflektorów przez Trzymanie w domu klejnotów wartości pięćdzie* kilka godzin dziennie, on swoją odgrywał przez sięciu tyuęcy funtów może cię narazić na wiele dwadzieścia cztery godziny na dobę, nic korzysta-1 kłopotów.

jąę z pomocy cudzego tekstu, i to przed widownią — Bardzo cię proszę, mój drogi, nie zaczynaj nieświadomą, jakiego aktonkiego popisu jest na nowo — poprosiła słabym głonem. — Są

przecież ubezpieczane,, prawda? A ponieważ nig­dy już nie -wyjdę i nie będę mogła się w nich pokazać, wkładam je dla ciebie, i to jest moją -

jedyus* . jf.raności-\. Wiem, że nie potrafisz zrozumieć tc^o, co czuje Kobieta, ule mnie to *prav,: . wielką przyjemność. Zresztą należą pnccież do innie.

Par. Clarron re stoickim spokojera zaniechał dalszej dyskusji. Już wiele świetnych monologów poświęci! ir-ru 2;tv'adr«ieniu, ale niv udało mu się przełamać jrj uporu.

Wkrótce po ślubie z nią przeżył szok na wiado­mość; f` miliony, o których mu tyle opowiadała, nic maja pokrycia bankowego Jej zmarły mąż, który zaspokajał jej zamiłowanie do drogich kamieni i obsypywał ją nimi jak sułtan, tak obciążył aktywa swej firmy, ic po jego śmierci z trudem ¿dolano zapłacić podatek spadkowy. Oczywiic.; biżuteria, jaką posiadała, była nie do pogardzenia, ale Clarron liczy! na znacznie wię- ccj, a jej fanatyczne przywiązanie do Wejnotów i niechęć do rozstawa się z nimi choćby na chwilę dowodził)' jasno, żc tylko w wyniku trzeciego wdowieństwa może liczyć na jakiś większy kapitał.

Jednak po przemyślaniu ostatnio całej sprawy doszedł do wniosku, że klejnoty te mogą mu przytiU-łf podwójny zysk, w sumie więc był zadowolony, że wypadek 2 bronią nie udał się, bo to mu ¿2)0 możność zaplanowania zabójstwa w sposób bardziej finezyjny.

— Dobrze, kochanie — powiedział łagodnie —~ ale gdyby tu przyszedł i akurat mnie by nie było» pod żadnym pozorem nie wolno ci z nim rozma­wiać..

— Nigdy w życiu bym tego nie zrobjła, zemd­lałabym ze strachu. Uważam, żc powinieneś natychmiast zawiadomić policję.

— TaW, masz Tację, powinienem był to j»i zrobić — przyznał.

Z niepokojem popatrzył ze swego ogrodu na willę Adrianny Halberd. Wiedział już, że była w bartę „U SkindleV, kiedy Święty się o niego dopytywał, ale nie miał pojęcia, jak dalej potoczy­ły się sprawy. Postanowił jednak wziąć byka za rogi.

Wpuszczony przez Adriannę tylnym wejściem, zdrętwiał na widok szczupłego, opalonego męż­czyzny, który siedział rozparty na fotelu pod oknem z taką miną, jakby cały dom należał do oiego.

— Bardzo cię przepraszam, nic wiedziałem, ie masz gośda.

— Nic bądź niemądry, Rcggje — przerwała mu wesoło. — Wejdź. Wialnie mówiliśmy o tobie. To pan Templar. Spotkałam go „U Skindle'a”.

Słyszałam, jak pytał o ciebie, i zacięliśmy rozma­wiać.

I tym razem Clarronowi dopomogły jego aktor* skie uzdobknia.

— Pani JafTerty jut mi o tym mówiła — odparł z c«łVnwita swobodą. — Ale prawdę inóssiąc, nie baru^o mogę sobie przypomnieć ową panią Brown, na którą pan się powoływał.

— Wcale mnie to nie dziwi — powiedział święty. — Nic chciałbym pana 'zaskoczyć, ale pani Brown była siostrą pańskiej żony. Pan Brown jest lepiej znany FBI jako Bingo Brown, przywód* ca gangsterów w Baltimore.

— Święty oczywiście zna wszystkie ciemne ty* py — wyjaśniła beztrosko Adrianna. — Zaczął nil opowiadać o nich zupełnie niezwykle historie i właśnie go zaprosiłam, żeby mi dokończył te opowidci.

— Istotnie? — Głos pana Clarron» był niesk?.- zitelnie wyniosły. — Ale tym razem jestem pe­wien, że się pomylił. Moja zmarła iova nie miała siostry.

— Wcale się nie dziwię, ie' pan o niej nie słyszał — wyjaśnił Święty. — Kiedy związała się z Bingo, rodzina wydziedziczyła ją i postanowiła nigdy więcej nie wspominać jej imienia. Ona jednak bardzo kochała pańską zmarłą żonę i od czasu tego niezwykłego wypadku zamęczała Bin­ga, żeby sprawdził, czy z pana porządny facet. Kiedy więc przypadkiem spotkałem się z nim przed wyjazdem do Anglii, poprosił mnie, żebym pana odszukał. Oczywiście to absurd, ale...

— Bardzo treściwie pan to wszystko wyłoży! — powiedział Clarron lodowato —ale jeżeli chciałby pan ze mną pomówić na temat tej bezczelnej insynuacji, musimy to odłożyć na kiedy indziej. —; Zwróci! się do dziewczyny. —- Wpadłem do ciebie tylko na chwilę, moja droga, żeby się spytać, czy będziesz dzisiaj wieczorem w domu. Muszę jechać w ważnych sprawach do Londynu i wrócę dość późno, a pani JafTerty ma dzisiaj wychodne. Wprawdzie nic przewiduję żadnych niespodzia­nek, ale byłbym spokojniejszy, gdybym wiedział, że w razie potrzeby moja żona może do ciebie zatelefonować.

— Ale oczywiście, proszę bardzo — powiedzia­ła Adrianna nieco zmieszana,

— Dziękuję ci, moja droga.

Pan Clarron skłonił się Świętemu oziębłe i 'natychmiast wyszedł.

Nie poddawał uę nigdy pauice. Osiąganie sukcesów w roli Sinobrodego wymagało zimnej

krwi. co i«!« /¿wsze doceniają bardziej ulegający D-.dtomlc! Zróbmy to raczej wdanie, nic chcę nastrojom mordercy. I choć oczywiście słyszał zbyt długo być poza domem, wiek legend o Świętym, słynął jednak również o W ten sposób uzasadniał komeęgńflit potoiU* okrutnym kodeksie obowiązującym gangsterów wienia żony samej akurat w dniu wychodnego- amerykańskich. pani JafTerty. Jeśliby dentysta nie znalazł nic

Nadał nie tracił głowy. Mógł przyjąć tę nie* wymagającego leczenia w jego uzębieniu, domnie» prawdopodobną możliwość, że święty mówił many ból zawsze można będzie złożyć Eakarb prawdę, na ra/ie tego nie sprawdzając. Ale jego newralgii. obecuość znaczyła, żc bez chwili zwłoki musi Zonie powiedział:

zacząć realizować swój płan, który wypracował — Skoro już muszę jechać do dentysty, .to już w najdrobniejszych szczegółach i do którego zobaczę się przy okazji z tym młodym człówie*

I przygotował całą skomplikowaną scenerię. kiem, którego sztukę czytaliśmy w zeszłym tygod-

[ Tak genialnie wszystko obmyślił, że nawet niu. Właśnie rozmawiałem z nim przrz telefon i ; niezrozumiałe i nieprzewidziane wtargnięcie Świę- powiedział mi, ie ktoi od Ranka bardzo rię nią tego mógł Vyzyskać na swoją korzyść. interesuje. Nie chciałbym jej wypuścić z rąk,

Uświadomił to sobie wówczas, gdy Adrianna zwłaszcza ie prawa na sGImowanic zostały lprze- Halberd przedstawiała mu Świętego i kiedy Itieru- dane j^ż formalnie.

jąc się swoim niezawodnym instynktem wypowia- — Ależ oczywiście, kochanie, jeijź — odpar­zał mechanicznie slcrwa myśląc 0 czym in* la. — Dam sobie świetnie radę, jeśii tylko jak ;nym, zwykle przygotują» mój stojik.

Tak więc Reginałd Clarron zupełnie spokojny — Nikt nigdy nie miał (ak cudownej żony jak wraca! powoli przez trawnik do swego domu, ja, na co zresztą zupełnie nie zasługuję — powie* pochłonięty wyłącznie rozmyślaniem, w jaki spo- dział wyjątkowo zgodnie z prawdą, sób dzisiejszego wieczoru zabije swoją trzecią Ten szpitalny stół, zbudowany na wzór rucho* żonę. mego pomostu, był na tyle wysoki, że riegai ponad

posłanie. Dzięki systemowi sznurów i bloków, które Clarron sam zainstalował, chora mogła —*

V zależnie od życzenia — przysuwać go lub odsu­

wać.

Chociaż sztuki wystawiane przez Cłarrona Z kuchni przyniósł obrus i srebrne sztućce, nigdy nie szły dłużej niż cztery tygodnie, był następuje talerze, kieliszek, chleb, masło, cukier, jednak uważany za producenta z West Eiidu i w śmietankę, salaterkę z truskawkami, karafkę z związku z tym otrzymywał stale wiele sztuk do winem, elektryczną maszynkę do kawy i ełektry- wglądu. Oczywiście najlepsze szły przede wszyst- czńy podgrzewacz z dueconą baraniną po irlandz­kim do producentów, którzy mogli się poszczycić ku; wystarczył© tylko włączyć tznui do kontaktu* większymi sukcesami, aie Cłarron czytał uwainie aby podgrzać potrawę.

wszystko, co do niego napływało, licząc na to, że Do mięsnego sosu dodał, dokładnie mieszając, wreszcie natrafi na coś'wartościowego, na czym pewną łłość lekarstwa bez smaku, które zbyt łatwo uda mu się dobrze zarobić, że wreszcie nadejdzie można wszędzie dostać, żebym je tu wymieniał, a dzień, kiedy on pierwszy dostrzeże możliwość którego odpowieduiadawka wywołuje po upływie sukcesu i w ciągu jednego wieczoru zdobędzie pól godziny sen, a wkrótce potem śmierć. W rozgłos i majątek. obawie, iż żonie może nie dopisać apetyt, pan

Z rękopisów leżących na swoim biurku wybrał Cła rron wsypał ilość wystarczającą do uśmiercenia -`edeo, jego zdaniem najlepszy z ostatnio otrzyma* czterech osób.

Mych, i Sadzwouił do aurora, który mieszkał w •— Ma cudowny zapach — powiedział uaosząc Londynie. pokrywkę i wciągając z .lubością zapach barani-

— Myślę, młody człowieku, że moie udałoby ny. — Odłożyłem sobie trochę na jioufjszy lunch, się coś zrobić z pańską sztuką — powiedział — uie potrzebujesz więc uic mi zostawiać.

Chciałbym z panem omówić kilka niezbyt istot* Sprawdził, czy telewizor jest ustawiony tak, nych poprawek. Rzadko jeżdżę dó miasta, ale żeby mogła oglądać program z łóżka — na stoliku dzisiaj po południu mam kilka spraw do załatwię- nocnym miała odpowiedni przełącznik do reguło nia. Czy mógłby paa ze mną tjeić kolację?... wani.t obrazu i dźwięku — raz jeszcze upewnił tię,

■czy wszystko jest na miejscu, położył książki i pisma ilustrowane w zasięgu jej ręki, ponownie sprawdził tiól, strzepnął -poduszki i wreszcie •spyta!:

— Czy jeszcze czegoś będziesz może potrzebo­wała, najdroższa?

-- Dziękuję, mam wsżytiko. Wracaj tylko prędko i rozpieszczaj mnie dalej.

Pan Clarron ucałował ją tkliwie w czoło. Samopoczucie miał znakomite. Ułnożliwii jej najbardziej humanitarną imierć, jaką można sobie -wyobrazić, o wicie spokojniejszy niż błyskawiane zgładzenie jej poprzedniczki. Nie był brutalem i nie lubił krzywdzić kobiet. Tylko jego pierwsza żona może nieco cierpiała umicrąjąc, ale wtedy byl przecież jeszcze amatorem.

W znakomitym humorze udał się do swego klubu na spotkanie z młodym autorem.

■ - Polecam dzisiaj baraninę po irlandzku, -sir - powiedział kelner.

` Zabrzmiało to juk omen.

— To moja ulubiona potrawa, a już myftlafftn, *e mnie ominie, Inna sprawa, że nikt nie potrafi prayrz4df.il jej równic znakomicie jak pani JafTcr- tv. nas-'./. £■-'podyni wyi/.nil Clarron swemu gościowi ona robi lowpr< *' •-udywnif. Trzeba przyzn.-», te te niepozorne Irlanriki »4 znakomity- mi ku'-harkatni. A w dzi irjszych czasach sztuka Kulinarna /unika,

Od Uk dawna ma pan ten skarb? — spytał *<■ zdiiwhttwą uprzejmością »łlody czlnwiek.

Dopiero trzy »ygotlnir i nieęli mi |*an wifRy, mMv ctlnwtrLu, żc codziennie się modle, 4eby nú; *ię nic zmieniło. Tyfc mieliśmy smutnych d<?-V iadf/cń 7c M>ija Utnz j*;-t i.-jwalitłką i

wymaga f.p»-i opieki. Air pani Jaftćrly nigdy «ę l»Íc «karły. 1 p<itnyiJoí tvlkci- że <in«il z niej nie zrczygn«>wałem.

I>,prawdy.1* — powiedr'al grcrcanie mło- dlicnirc.

Dostałem ją z biura pośrednictwa pracy, ale nie piiala aadnych referenci». To xnar¿y takich, które múgibvra *pff»wdrí¿: Na ostatniej pojadzie byU pnset dwai(*tcśria Ul, ale jej |i«miwo w\jr- chüli do Ntwwj Zelandii, a »ujt nie chutl^ upukit Anglii, Miał* w*pam«ly łi*t pc4er*ją<y, alr oczy­wiście m6i>l być thlkuiWiDy. I nawet taio, k^ju« micukab pciitm, wynajmował» ppkAj nlctłwk przez kilka rfui, cały C*** «¿ukajać prary, tak żc jej ¿«Apodarte ni< potralili mi nic o niej powiedaieć. Widii pan, ifuu*ę być specjafaie ostroiny, bo muja ioiia uayma całą sweyą biżuterię w domu.

— To nieco ryzykowne — stwierdził jego rozmówca krając ziewanie.

— Trudno nam było się zdecydować, ale bylii- my jui u kresu wytrzymałości, a świadectwo miała tak znakomite, że się obawiałem ją stracić, czeka­jąc na odpowiedź z Nowej Zelandii. Postanowiłem więc zaryzykować. Muszę przyznać, ic jest skru­pulatna co do pól perua. Robi wszystkie zakupy, a nasze rachunki są tak niskie jak nigdy do tej pory... Inna sprawa — powiedział nagle zmar­szczywszy brwi — że dzisiaj w Maidenhcad pojawił się jakiś podejrzany typ i dopytywał się, gdzie mieszkam. To byłoby okropne, gdyby oni dwoje byli...? Och, ale zbyt jestem podejrzliwy. Żałuję, że mi to wszystko przyszło teraz do głowy.

— Mówiąc o podejrzanych typach —■ przerwał mu autor, rozpaczliwie chwytając się tej deski latunku — co pan sądzi o tym atarym człowieku, który puka do drzwi na początku drugiego aktu? Zastanawiałem iię, czy nic lepiej byłoby zatrzy­mać go nieco dłużej i spotęgować w ten sposób napięcie.

Pan Clarron skinął głową ze skupieniem i zaczął rozmawiać o izłocc, co było celem ich spotkania. Pomytlał »obie, te jego mała gierka była zupełnie przekonywająca.

Baranina po irlandzku bardzo mu smakowała. Zapewne w tym momencie jego żona jadła to simo,

VI

— Wcale mi się to nie podoba — oświadczyła Adrianna HalbenJ.

- Terar, kiedy mi pani powiedziała o tej biżuterii pani Clarron, i mnie aię to raocno nie p^rtloba • - stwierdził Simon. — Nasz zakochany małżonek może teraz sfingować wUmanie. pod­czas kt«*fegv. ona etanie umordowana, i «tw«>- ny( p«»zor\, ic ja to zrobiłem-

Jej ui «,-■< twarz wnYikł siała «ę ponury po«ł wpływam skupienia.

Myślę, ir potrnfl pan «obie poradzić. Nie* nada%v*.«najna l>yU ta hutołi*, krórą pan'wymyślił

O jakim* ganK»i<*r*c uazwakit-m Uingo Biown, oieoiooyrn t uosirą jego zmarłej zony, i o tym, ic pan }m jego przyjacielem.

Nie potrafił«« wynjyśłić nic lrp»rcgo w dągu tych paru aeksind, jakie imałem do dyspozy­cji.

Alei czyi pan nie rozumie, *« to może go

H

•kipnie do podjęcia jakichś drastycznych kroków w gadziej, że uda mu się uciec z łupem, zanim pan zdóła mu w tym przeszkodzić?

— Wiaśnie to było moim zamiarem.

#s— Ależ w ten sposób pan się przyczyni do ordowania jego kolejnej żony!

7— A kiedy mu pani napomknęła, że pani przyczyniła się do Śmierci męża, czyż to nie mogło go zachędć do owdowienia, skoro jui miał pew­ność. że nie będzie mu pani miała tego za ile?

Miałam nadzieję, że w ten sposób nakłonię go do szczerości. A wtedy z magnetofonem...

Och, znam dobrze takie chwyty z kryminal­nej):!] powieści. Ale może on równiei je czyta. To go lyłko zachędć do szybszej realizacji ¿w bez «wierzania gę pani. pojrzała oa niego z wyrzutem.

Jeżeli pan jest takt sprytny, to ciekawa w jaki sposób zdobędzie pan przeciw niemu ddjKody.

r— To niełatwe, moja miła. Można tylko trzy­mać się blisko nt<*go 1 mieć nadzieje, żc zdąży aę na czas. kiedy on znów spróbuje, j— Ale nie raoina przecież t istoty ludzkiej robić

Pani Ctarron nie znajdzie się w ten spea6b w fl^kszym mebczpieczeństwie, niż była dotycbczai. Mtt/e tym razem Reggic będzie bardziej zdenerwo­wany. a zresztą my dwoje nie spuszczamy jej teraz n ęka Widzieliśmy, że Reggie odjechał. Od ttj póry siedzę prey Otwartym oknie, a shidt mam ntei^ykle czujny. Będę wiedział, jeżeli Reggie czy ktokolwiek inny zbliży oę do tamtego domu.

• Ale nie może pan tu siedzieć całą ooc.

v?— Znam gonze rzeczy.

~ Mi^by pan wymyitsć przyjemniejszą rozmo»

r- Jewem tuuj — oiwiadczył rzec*owo — i »■taoę na koU<ji, jeleM pani mnie eaprmś. 'K^taJa i zaczęła się nerwowo przechadzać.

„V- Och, oczywiście, może pan tu został. Tak j£wei będzie lepiej Mam trochę mięsa w lodówce. ' ir- A sonie do tego jesłeze piwu*

V- Przed chwilą wypił pan oMamią butelkę.

- ` Op rtwnież w*tai i przeciągnął nę.

- (ifoti 10 nam czuwaniem o wełtym gardle ty pani będz« «< krząta pnt) kuchence, ja iegnę i kupię piwo. /wtatteza <e i papteraty im akortc^yły.

7awahala się preez chwtłę.

Nm*. to leptę ja pijdę - • aaprupuoioHała. — żeby ^>&n tu z<*tał. Gdyby obok lacjęio uę

dziać coi niedobrego, z pana będzie większy pożytek. Oczywiide jefli idzie o silę mięiai.

Chv,ilę ijf zastanawiał nad jtj propozycją pa­trząc na nią kpiącymi oczyma, a potem wnuszv| ramionami.

— Okay, wspaniały mózgu — powiedział «so­lo. — Czy weźmie pani mój samochód?

— Dziękuję, mam wlaany. Włożę tylko spódnkę i zaraz wracam.

Zanim ponownie wróciła do swego małego gararu, upłynęło oczywiście całe piętnaście mmur, i od razu zauwai>ła, że przed willą nie ma samocho­du Świętego.

Precz chwilę starała się sobie wmówić, te odsta­wił dalej wóz chcąc, żeby Clarron wracając nie zauważył go i sądził, że Święty odjechał. Wbiegła do domu wołając go po imieniu, jednak z pustych pokojOw nie padła żadna odpowiedź.

W drzwiach lodówki wetknięta była kartka.

DeiztJfm ds amiafża, *♦ mogę bli* ad? tfn»f Pcm seift ty irwwńgł- Oófh i« wtyalfo.

Zamiast podpisu oarysowana była kreskami zabawna figurka z malutką aureolą.

Wybiegła w zapadający zmrok, raów wołając go po imieniu. Ale jedyną odpowiedzią bvło radio czy telewizor grający w sąsiednim domu. Spojrzała na trawnik sąjdadów i sobaeryła, te a sypialni na górze pada światło. Pędem wbkgta do swojej wiłłi i rzuciła się do tekłooo-

vn

Reginałd Cłarron wyaiadł w Maideahead z pt«iągu o zz. 1 a, aunietul ItiUus zdawkowych słów oa lemat podróży a zawiadowcą stacji, »«adł do swego tamochodu, który tostawił zaparkowany prted stacją, i pojechai do domu ze zwykłą umiarkowaną ssyhkoafią.

Zauważył, że koto wtłłi Adtiaooy nie było już nie •naitefo mu samochodu, który zapewne należał do Świętego, i pomyli*1, że sprawy układają się nadspodziewanie dobrze.

Kiedy otworzy) frontowe drtwi — byittdowoko- ny, te nie będdc musiał pocorowai wbmaaia, co aawur pociąga za tobą iriepotneboc ryzyko, gdyi wvmi i wobec głoaił, żo pani JafTerty ma twój własny kłuci - u»ły>aał nicztoordewaay głoa spik«a 8B('. docSodaący a góry.

Tak tamo jak co wraca« pv> Cłama »sraanie

uraidcU kapelusz na vri%aku, ustawi! parasol do Nie wiedział właściwi«, co go zatrzymało: czy ja-

stojaka, zdjął rękawiczki i położył je na tacy na kii ruch zauważony kątem oka, czy eełest, a może

Jailety wizytowe. Był na tyle przezorny, że ani na delikatne poruszenie powietrza, Kiedy obrócił

jotę nie itnieiiil swych codziennych zwyczajów. Jak głowę, zamarł z przerażenia,

zawsze przed udanHem się na spoczynck poszedł Drzwi masywnej starej garderoby, znajdującej

nawet do kuchni, nalał sobie szklankę wody i wypił. się w przeciv/ległym kącie pokoju, uchyliły się

Na palcach \«zedł po schodach i debo otworzył powoli. Drzwi te zasłaniały światło lampki nocnej,

drzwi do pokoju żony. Telewizor był włączony, ale było na tyle jasno, że mógł doi trzeć w roz3ze-

lampka nocna przy łóżku też, ale jego żona robiła rzająccj się powoli szparze wielką postać pani

wrażenie ¿piącej. Leżała na brzuchu z twarzą Jaflerty i jej płomienne, czerwone włosy. Clairon

ukrytą w poduszkach. miał wrażenie, że wszystkie wnętrzności podjeżdża*

Kochanie — pewiedział głośno Clarron. ją mu do gardła, a serce ściska stalowa dłoń. Na

Nie drgnęła nawet. kręgosłupie poczuł lodowaty dreszcz i oblał się

Stolik był odsunięty j znajdował się w nogach Śmiertelnym potem.

tMha. Jeden rzut oka wystarczył mu, żeby przeto- — No, i proszę, moiidewy — usłyszał najczyst-

nać się, że jadła kolację i pila wino, chociaż szy irlandzki akcent z Killamey — mój pan kradnie

truskawki były nie ruszone, a filiżanka kawy niemal błyskotki mojej biednej kochanej paniuni, która

ptłna, Przez chustkę do nosa podniósł pokrywę jeszcze nie ostygła po jego trudżnie,

podgrzewacza i zobaczył, że naczynie jest prawie Tego nie wytrzymały nawet żelazne nerwy pana

puste. Odłożył pokrywę na miejsce i wrócił do Clamma — odwrócił się na pięcie i z krzykiem

wezgłowia łóżka. wybiegł z pokoju.

Najdroższa — powiedział i wziął ją za ramio- Nie wiedział, co dalej zrobi ani dokąd ma iść. W

na, jakby ją miał zamiar odwrócić. czasie swojej panicznej ucieczki, gnany przemożną

Nieruchome dało dążyło mu jak kamień, a chęcią znalezienia się jak najdalej od nieoczekiwa-

kiedy wypuścił je z rąk, opadło bezwładnie. nego zjawiska, które ujrzał, potknął się na scho-

Pan Ciarroe oag^e stal się demonem aktywooś* dach. Znaleźć się jak najdalej od tego domu,

d, gdyż na tym etapie nawet klika sekund mogło gdzieś, gdzie miałby chwilę spokoju, żeby zebrać

odegrać dtcydującą rolę. strzępy myiti i złożyć je w jakąś całość, co v*

Wybiegł z pokoju i wpadł do siwijej sypialni. W maficzny sposób uchroniłoby go od ostatecznej-

górnej szufladzie jego toalety łeźala para czystych, katastrofy...

białych bewełnianych rękawiczek. Szybko naciąg- Otworzył gwałtownie frontowe drzwi i wpadł

nąj je. Pod nimi łcćał zakończony., specjalnym wprosi w masywne ramiona inspektora Teala.

zaczepem łom, jakiego zwykłe używa się do otwie- — Coo? — zdziwił się inspektor chwytając go w

rania skrzynek; pani Jaflerty kupiła go chyba objęaa i prowadząc z powrotem do hallu. — Co się

tydzień temu w miejscowym sklepie żelaznym. Z stało, panie Clarion?

tym ekwipunkiem pan Clarron wrócił do pokoju A kiedy wszedł dó domu, zza jego szerokich

żony. pleców ukazało się dwóch agentów w cywilu-

Swoje klejnoty ozynałs w górnej szufladzie — Moja żona — wyjąkał Clarron. — Nieżywa

stolika nocnego, gdzie łatwo mogła do nich sięg- w łóżku! Szuflada wyłamana, biżuteria zniknęła! A

oąć. Jedynym us*ęp»twem, jakie na niej wymógł, pani Jaflerty...

' - było alotaiia zamka otwieranego na hasto, choć Tu urwał. Pierwsze słowa wypowiedział chaoty-

jej tłumaczył, k dzięki femu szuflada nie stanie się cznie, ale bez wahania, z pewnością siebie, która

mocniejsza, gdyż przecież, tak jak cały mebel, jest z wynikała z ćwiczenia tego tekstu wiełe razy. Ale

drzewa. Dowiódł tego w kilka sekund, wyrywając teraz, kiedy padło nazwisko pani Jaflerty, nk-

szufładę prawie bez ha)2su. wiedział, jak dalej wybrnąć. Nigdy nie przy-

Wydągnął z niej kasetkę z biżuterią, otworzył ją puszczał, że będzie o niej mówił w jej obecno*

na blade ildih nocnego i szybko przełożył zawar* id.

teść do swoich kieszeni. Łom leżał na podłodze, Inspektor Teał jednak nie zwrócił uwagi na jeg»

tam, gdzie upadł. Pochylił się nad żoną, otworzył wahanie. Patrzył w gócę ponad plecami Clarrona,

zameczek i ściągnął szafirowy naszyjnik, następ* a jego błękitne jak u dziecka ocay rozszerzyły się *e

nic tmiód jej rękę. żeby zdjąć pierścionki z pal* zdumienia.

có*v... — Jak pragnę skonać — trąbił czystym irlandz-

kim akcentem donośny gloi — przed« ten tłusty fac« ze Scotlar d Yardu to mój star/ przyjariel, któjy jak zawsze przyszedł za późno.

Óanon odwrócił się, jakby przyciągany jakąś magnetyczną siłą. Ze schodów zstępowała majuta- tylnie otyła kobieta w kapeluszu w ksztalde pi?ipc;jo gniazda na płomiennych włosach.

'.i#- Ona to zrobiła! — zawołał hiitei. Clsflfron. — Dlaczego wziąłem ją bez referencji. U|fr'la się gdzieś tu...

- Proszę, i tak mówi dżentelmen, zwala winę na&czdwie pracującą kobietę! A kto przez cały czjfl chdar zamordować tę biedaczkę i uciec z tą paniusią -i. sąsiedniego domu, która już się tu w^nęla, żeby i nim być razem, zanim jeszcze dałó mojej biednej pani astyglol T.eal rzucii ukradkowe spojrzenie na Adriannę Hałberri, która stała obok dwóch policjantów, i od^ócił się w stronę schodów, a jego rumianą twarz oblała purpura.

• ■'ft- Święty, zdejmij w tq chwili to imiezne przebranie — zagrzmię!— i wyjaśnij zaraz, ikąa sę-iu wziąłeś!

i? Jeżeli panu na tym zależy, panie łnspekto rzc — zgodził się iagodoie Święty. — A szkoda, bo tak ||uż zacząłem się wczuwać w tę rolę.

iRozpiął staroświecką CŁ-.rną suknię, zdjął i położ}! na poręczy schodów. Pod tym nosił specjal­nie ¡wypchany spód, który pozorował kuszące kształty pani jaflerty. Zdjął go również i umieścił obok sukni, a schodząc po stopniach zerwał z głowy płomienną perukę i starannie założył ją aa kulę koócsś-3 poręcz.

-*» To Tanplarl — wycharczał Clarron i w ułamku sekundy poczuł przypływ natchnienia. —

To ¿n to zrobił w tym przebraniu! Był u pani Hałbcrd dzisiaj po południu, kiedy powiedziałem, ijjjg&jeżdżam do Londynu. Ona z pewnością jest jegojwspólnłczką...

*-■: Panna Halbenł -- wyja(iiil rzeczowo Teajj - jest oficerem policji i moją podwładną.

Co mi już dawniej zaświtało — dokończył SwfiKy. — A pani Jaflerty nigdy nie iscśaU. To tyśjK Clarron przebierał się w len «trój. Zamiast itfjH ilitf sobie doskonałe alibi, na czym »padło już Mjflt on wykombinował sobie doskooałt^o kozła derę egu. Ale zanim przeżyje jeszcze kilka gcnial- nyęłwi^itiert i zanim ja stąd odejdę, proszę przeszu- kaćjygo kiesteuc, gdzie znajdriede panowie Wri; pani CUm». A jeiełi jeszcze wtedy bwjpt s>ę tłumaczył, proszę go npytać, po co noti teżh^łe bawełniane rękawiczki.

VSf

— Co to miało znaczyć, źe paoo joź „zaświta­ło”, że jestem w policji? — spytała pimero Adrizc* na Kalberd.

Simon zapalił papifroK-

— W sposób dosyć zdecydcweay p«dorv/sla mnie pani w barre „U Skindie'a". Ale to nágL r*? budzić podejrzeń. Również z tym r.cglets «ę pogodzić, że prowsda pani üedrtwo z raoMSB towatzystwa 'ubezpieczeniowego; zdaizają się cza­sem pry-vatei difekt>wi w spódnicy, nawet jeffi nie odnoszą sptgalnycli sukcesów. Kiedy pani powie* działa, że już jako podlotek była paoi raoją-j wielbidelk^, b>^o to trociię nacugnię^, ale jesor do przyjęcia. Chtafecznie zdarzają się takie postrze­lone dziewczęta. Ale budując to wszystko, trzeba było tego aę trzymać. A tymczasem pani, przeko­nawszy się, że nie posiadam żadnyck ¡ałbncaęi opróc* tych, które mi pani sama pariaŁ-t, anr też żadoega planu, z którego mogłaby paai skorzyiu¿, zmieniła się w sposób zaskakujący. Skończyło się uwiełbieaie podlotka. Stała sę parj krytyetn* — wtęa astra. Nie podobfła eę paai moja improwizacja, wyctylkma w dągu tych paru sekund, w czasie których Reggie szedł tutaj. A nie był to wcale taki zły pomvsl. Ale pani zrobiła się wręcz pnrykra.

— O iłe sobie przypominam — acacia — ntée był pan takim wzorem...

— Tylko że ja nie starałem się niczego tidawaiL, kochanie. Tó była parü rola. A zmiára nastąpiła zbyt gwałtownie. Prawdziwa wielbicielka uważała* by każdy mój pomysł — żeby nie udem jak zwariowany czy niebe^feziBy — za rodo-.-.-ny.

Wtedy właśnie zdałem sprawę z pewnego faktu. Inspektor Teal, dU którego jat to eatatesa sprawa pñed emeryturą, omegi mnie, żebym śę od niej trzymał z dała, jedesk ja go uprzedził-m, żc mimo wszynko wtłdsę w to swojr my grtaze. .\łe cbodaż przyjechałem do Maideobead. nikt z miejsccnłej władzy nie kręcił się kolo nmie, żeby wykonać połeceme Teala. A co jeszcze dziwtagize, nie było tu nigdzie nawet iładu policjant», ti5ty by miał oko na albo starał się uchronić panią

Clarron od nieszczęścia. I połączyłem Kjhie to

wszystko. To pani niusizła być połkjcntem. Z«nim tu przyjechałem z !«:nUka, Teki miał dość rza>-j. łehy do pani zadzwcaić i powiedzieć, że w>ł»eram się do ^SbrnUe-a": Wydał z pewnością polecenie, żeby mitrf mmc nu oku. Pretekst wymyiUliicie tva- prędce: mogę prawic wyobrazić sobie, jak kói«*ka . .

' 41 .

%. . '

■ ■ u

w mózgownicy Teala *łę kręcą i jak pęcznieje z dumy z powodu winnej błyskotliwości,

Inspektor Tcal otworzył opakowanie miętowej gumy do żucia i zawartość wiunąl sobie do ust.

— Dobrze, dobrze — powiedział stanowczo, — Ale co nasiąpiio po wyjściu panny Halberd z willi?

— Kiedy wyszła z domu, żeby zatelefonować do pana po dalsze instrukcje — ciągnął gładko Świę­ty — znów wszystko sobie przemyślałem i wiedzia­łem, że mam rację. Czasu nic miałem wiele, a zresz­tą byłem poważnie zaniepokojony tym, ie moje pojawienie się i zmyślona historyjka mogą skłonić Reggiego do pośpiechu. I doszedłem do wniosku, że poszlaki znajdę tylko w tym domu, czego wyście nie mogli zrobić bez nakazu rewizji. Znasz moje metody, drop Claud, są szybkie, działam zawsze pod wpływem impulsu. Zatelefonowałem więc do pani Clarion i powiedziałem, ie dzwonię z poste« runku miejscowej policji.

— A więc podszyli się pod władz; — warknął Tcal.

— Za ęo mogę zostać ukarany grzywną w wysokości kilku funtów —• «twierdził ze smutkiem Święty. — PowiedsaLesn, it pan CUrran prosił nas

o opiekę nad swoim domem, gdyż jakiś podgrzany typ kręci się w okolicy. Muszę przyznać, ie byl bo świetny pomysł, gdyż nie była ani trochę zdziwio­na. Widoczni« Reggie ostrzegł ją przed Świętym. Spytałem więc, czy mogę przysłać człowieka, który sprawdzi, czy wszystko jest w porządku. Zgodziła się na to, ale uprzedziła, ie nie może go wpuśać.Ja uspokoiłem ją, że paD Clarron zostawił nam klucz. Zatrzymałem samochód nieco z dała od domu, wróciłem pieszo i z latwoScią otworzyłem zamek.

— On się włamali — krzyknął z udaną rozpaczą Clamn. — Sam się do tego przyznaj cl

Nie było lo zbyt dobre posunięcie zważywszy na stoi biżuterii znalezionej w jego kieszeniach, którą jeden z policjantów wyjął i umieicil na rozłożonej chustce do nou, drugi za! pracowicie spisywał, i Teal spojrzał na niego prawie z litością.

— Powiedziałem jej, że chcę sprawdzić wszyst­kie okna — ciągnął Simon — dzięki czemu mogłem obejść cały dotn Nie musiałem wędrować daleko. W pokoju CUrrona od razu rzucił mi się w oczy duiy, typowo teatralny kufer. Uniosłem wieko; na samym wierzchu była peruka, » poci nią przebranie fałszywej gospodyni.

Urwał, ietiy spotęgować wrażenie — nic potrafił sobie odmówić — wypuszczając leniwie kl«|b dymu.

— Wszystko stało się nagle jasne. Nie mogło być pomyłki co do tych włosów — widziałem je w barze na głowie pani Jafferty, co może potwierdzić panna Halberd. Powiedziała mi również, że CiatTon był aktorem i występowa! kiedyś z wędrowną trupą. Widziałem dzisiaj po południu Reggiego, to była pani Jaflcny bez pudru, różu i porruidki do usl, za to w tych wielkich okularach w rogowej oprawie. Przypomniałem sobie, że w dnwnych skeczach z music-hallów występowały służące, których wiemą kopią była wialnie pani Jafferty, i że rolę tę zwykle grywali mężczyźni.

— Niech pan mówi dalej.

— Co za wspaniały pomysł Claudl Uchodził za własną gospodynię i stworzył postać, której identy­czność mogło potwierdzić z tuzin dostawców i sąsiadów, a swojej żonie powiedział, ie nikogo nie może znaleźć i że sam musi wykonywać całą domową Tobotę. Przykuta do łóżka, nigdy nie widziała go wychodzącego w tym przebraniu, a poza tym nikł u nich nie bywał. Tak więc gdyby została znaleziona martwa, ograbiona z biżuterii, a pani Jafferty by zniknęła, jest rzeczą oczywistą, że nie potrzebowałby alibi. Wspaniałe umysły Wy­działu śledczego byłyby tak pochłonięte szuka­niem pani Jalferly, że nie wpadłyby na to nig­dy.

— Ale coS ty zrobi' ialej? — Teal prawie ryknął.

— Nie poprzestałem na tym. W górnej szufla­dzie jego komody znalazłem te rękawiczki, które teraz ma na sobie, 1 mały łom, który z kolei łeży na podłodze sypialni jego żony, a którym wyłamał szufladę z biżuterią. Z pewnością sprzedawca by potwierdził, że kupiła go u niego pani Jafferty. Patem poszedłem do pokoju służbowego. Było tani trochę ubrania i osobistych drobiazgów, które kobieta jej pokroju mogłaby mieć — Clarron nawet w tym byl niesłychanie dokładny. Znalazłem również to, co z pewnością pani Jafferty kupiła w miejscowej aptece.

Wyjął małą ciemną buteleczkę i podał ją impek* torowi.

— Wierz mi, Claud, to byl dla mnie prawdziwy wMrząs. Spodziewałem się, że sprowokuję go do akcji, ale ż< to będzie coś, czemu zdołam zapobiec, coś takiego na przykład, jak cios kimcm w głowę- Teraz już bylcm pewien, ie lo, eo zaplanował, stanie się dzii wieczorem, wyjęciu»! przecież do Londynu, a pani Jafferty miała wychodne. Ak - trucizna...

Adrianna Halberd przeczytała *2* pleców Tcała

nalepkę rui buteleczce 1 twarz jej pobludła jak kreda.

Miała przygotowaną biraninr; po irlandz- ku -- ciągnął dalej spokojnie Święty - powiedzia­łem więc, żeby sprawę wyjaśnić do końca: Jmicm pewien, że macie państwo kucharkę irlandkę*. „Ależ nie odparła — od wiciu tygodni nikogo nie możemy znaleźć. To mój mąż wszystko robi m, ale robi to tak znakomicie, że..."

Z gardła utalentowanego męża dobyło się coś w rodzaju łkania, a inspektor Tcal z niejakim opóź­nieniem przypomniał sobie o swoich czynnościach urzędowych.

— Panie Clarron — zaczął formalnie — muszę pana ostrzec, ie cokolwiek pan powie, zostanie zapisane i może być użyte przeciwko panu. Czy chce pan złożyć teraz jakiei zeznanie?

-- Zrobiłem to wszystko — wyjąkał bezradnie Clarron. Tak jak on to powiedział,

Tcal skinął głową w stronę policjanta, który czekał z notesem w ręku.

— A te poprzednie?

-** Tak, wrzuciłem radio do jej kąpieji,

— Az pierwszą żoną, z tą, która się utopiła, jak było?

•- Ją tri zabiłem -- powiedział Clarron z głową ukrytą w rękach. — Przewróciłem lódi l przytrzy­małem ją pod wodą.

Nagle wpadła między nich dziewczyna.

-- Wszyscy jesteście idioci! — krzyknęła be* cienia szacunku. — Praeati tę ostatnią możemy jeszcze uratować. Trzeba w<-zw*ć lekarra,-

— Proezę nie tracić czasu odezwał się z niezmąconym »pokojem Święty. — Starałem się to wszystko wyjaśnić pani Clarron, ale nie poszło mi łatwo, jak można się domyślić, Dostała regularnego ataku histerii, ale na szczęście była w tym czasie bardzo głośna sztuka w telewizji, więc nikt na zewnątrz nie zwrócił uwagi na hałas. W kaidym razie »traciła apetyt. Skorzystałam z tego i tak ustawiłem wuyatko na stole, jakby jadła, większą część potrawki, wina i kawy przełożyłem do innych naczyń można je dać du analizy, jeżeli będzie trzeba. Prawic zdołałem j;j przekonać, alewiedzia* lem, że nie potrafl udawać martwej, kiedy wróci Keggie, nawet gdyby udało mi <ię ją »a to namówić. A musiała to zrobłć, Jeśli miał trafić prosto na szubienicę- Kiedy więc usfysułrm jego klucz w zatnku, zadałem jrj mały cios dżudo w wyję. - - Simon uśmiechoął ilę przepraszająco. ~ ł.ada chwili się obudzi, i trzeba jej będzie dać tylko atpirynę i dobrą kułację.

Jak w teatrze, w tej nmej ili «łi z pokoju im piętrze dał się dyszeć jęk — Adrianna bez stara natychmiast pobiegła na górę.

XX

Nieco później Teal, Simon i dziew erym wrócili do willi obok.

Policjanci zabrali Clarrona, 3 jego ¿oną »opie­kowała się sprowadzoaa pielęgniarka- Pani CUir<,a nie pozwoliła wezwać lekarza ani nie chciała zażyć żadnych środków uspokajających, ale za to ipoko|- nic i systematycznie upiła się, co w raultade dało ten sam skutek, święty nie mial jej tego za złe.

- Jedno jist w tym imutne — powicdiiaL — Biedaczka nadaj musi żyć jako ofiara pierwszego nieudanego zamachu Reggiego. 1 dlatego zastana« wiam się, czy nie byłoby jednak lepig, gdyby zjadła ię potrawkę.

• - Wcale nie byłoby lejnej — wyjaśniła Adrian­na. - - Mówiła mi, ie tpecjaJtici chcą się podjąć jeszcze jednej operacji, która może przywróci jej władzę w nogach.

Oczy świętego rozjaśniły się radością.

- A więc można się detr/. z tego sukceni, a mola urwzyitoW bardzo by *ię przydała. Chyb* przyniosła pani to piwo, po które paui myśląc, że na nie czekam. Claud i ja chcielibyśmy wznieść pożcjnalny ioas<-

— Zapominau — wtrącił ni«; Tc*l lej» nie piję. Otyli ludzie nie powinni pić.

Wobec tego Adrianna zaparzyła im herbaty.

- Jedna rzecz mnie dziwi - powiedaiaJ Świę­ty • dlaoego tak dluęa trwało, zanim pojawiłeś #ę u Clunrona; pntdr*. }h już dawno stąd zniknąłem. Albo może inac/rj: j.ikim «-udem znaLoki sic we właściwym momencie na progu domu Clarrona?

— Kiedy opuścił pan lotnisko -- powiędnął Teal z ociąganiem pojechałem do koruuirialu policji w Matdenhead 1 c/chałem um na teMbn panny Halberd. Kiedy doniorla mi, ie Clarron wyjechał du Londyuu, po»lałem człowieka na dwonee, ieby nai nwindomił, kiedy on wtód. Poicm zatelefonowała do mnie i powiedziała, te pan znikł, miałem nadzieję, że ru dobrr. Wobc; (ego przyjechałem tutaj i spotkałem śę * ni> Gdy tylko Ciarroi wysiadł z podągu, acstatiśmy o tym . Mwiadumicni i zaczęliśmy obserwować ten d«a. :. Cihawiałetn «ię, ie z powodu padiki^ zdecyduie się on na jakiś desperacki

(iesyć tyłku na to, tc uda mi się ir.u przeuko^^^';

Natychmiast gdy usłyszeliśmy jego krzyk, wkroczy­liśmy do akcji.

— Ale nic wiedział pan, że pani Jafferty jest postacią fikcyjną.

— Nie.

— 1 gdybym nie byl na miejscu, być może nie zdążylibyście na czas, żeby uratować życie pani Clarron.

— Może zdążylibyśmy ją w porę odesłać do szpitala.

— Nie zdążylibyście. Ale nawet gdyby się tak stało, szukalibyście tyłko pani Jafferty. I gdyby nawet udało się wam stwierdzić, żc nie istniała naprawdę, moglibyście oskarżyć Clarrona jedynie o usiłowanie morderstwa. Tylko pod wpływem szoku, jakiego doznał na widok pani Jafferty, wyznał wszystko.

— Prawdopodobnie tak było — zgodził się ostrożnie Teal. —■ Ale to i lak nic usprawiedliwia pańskiego wtrącenia się w nie swoje sprawy i wzięcia wymiaru sprawiedliwości w swoje ręce. — Glos jego wzniósł się nieco. — A któregoś z najbliższych dni...

— Zapomina pan, inspektorze — powiedział karcąco Święty — że. nie będzie najbliższych dni

dła pana. Idzie pan na emeryturę i będzie pan o mnie tyłko czytał w gazetach.

Inspektor Teal przełknął tę gorzką pigułkę.

Ujrzał przed sobą spokojne elizejskie horyzonty, gdzie nie będzie problemów, obaw ani wyzywają­cego wolnego Strzelca z diabelskim błyskiem w oczach.

— Tak, masz rację, Święty — przyznał Teal. — Zapomniałem o tym.

Wstał powoli a fotela i wyciągnął rękę. Po raz pierwszy w ciągu wiełu lat ich znajomości Simon ujrzał na tej czerwonej apoplcktycznej twarzy coś, co przypominało uśmiech.

— Jestem zadowolony, że cała ta sprawa tak się skończyła — przyznał Teal. Rozejrzał się odrucho­wo wokół siebie. — Muszę jeszcze popracować dzisiaj wieczór. Mam wrażenie, że panna Halberd chciałaby pana przeprosić, ale wolałaby to z pewnością zrobić w cztery oczy. Komorne za tę willę opłacone jest do końca miesiąca — dodał bez widocznego związku. — Jeżeli więc pozwolicie, to ja...

— Wiesz co, Claud, będzie mi debie cholernie brak — powiedział Święty.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Charteris Leslie Simon Templar wkracza do akcji
Charteris Leslie Simon Templar wkracza do akcji
Charteris Leslie Simon Templar wkracza do akcji
Leslie Charteris The Saint 04 Knight Templar
kod do akcji
Zasady jazdy pojazdem uprzywilejowanym do akcji
Jazda do akcji
Leslie Charteris The Saint 03 Enter The Saint
Leslie Charteris The Saint 22 The Saint in Miami
Leslie Charteris The Saint 07 The Saint Meets His Match
Leslie Charteris The Saint 45 The Saint & the Hapsburg Necklace
Leslie Charteris The Saint 36 The Saint in the Sun
Leslie Charteris The Saint 17 The Saint In Action
Leslie Charteris The Saint 34 The Saint to the Resc1207/1757
Leslie Charteris The Saint 12 The Saint In England
Leslie Charteris The Saint 38 The Saint On TV

więcej podobnych podstron