Wiera Gran


0x08 graphic
Piętno

0x01 graphic
 Tekst: Joanna Szczęsna 2008-06-01, ostatnia aktualizacja 2008-06-04 17:02:37.0

Miała wszystko: głos, wdzięk, ekspresję. Gdyby tylko Izrael nie doprowadził jej do wariacji

Zaprosiła mnie do swego maleńkiego, zagraconego studia w XVI dzielnicy Paryża jesienią 2006 r. W wąskim przedpokoju z jednej strony piętrzyły się pudła pełne scenicznych toalet pamiętających czasy, gdy śpiewała w nowojorskiej Carnegie Hall czy paryskich salach koncertowych, z drugiej - bił po oczach wykonany czerwonym sprayem napis: 'Ratunku, szajka Szpilmana i Polańskiego chce mnie zamordować'. W pokoju na podłodze - stosy papierzysk, teczek, maszynopisów, wycinków ('Zawarłam z kurzem układ: ja go nie ruszam, on mi nie szkodzi').

Nad stołem - fotografia grobu zmarłego w niemowlęctwie (jesień 1944 r.) synka. Na łóżku pod poduszką - nóż, młotek i śrubokręt ('Jestem gotowa drogo sprzedać swoje życie'). Zgasiła światło, kazała wyciągnąć wtyczkę telefonu. Kiedy opowiadała o getcie i czasach tużpowojennych, była dokładna i precyzyjna, a na każde jej słowo znalazłam potwierdzenie w dokumentach w Żydowskim Instytucie Historycznym.

Kiedy przedstawiała swoją walkę z izraelskim wymiarem sprawiedliwości, kipiała z wściekłości. Kiedy opowiadała o teraźniejszości, czuć było szaleństwo, choć nawet wtedy przezierały spoza niego inteligencja, ironia, dowcip. - Musi pani mieć świadomość, że jesteśmy filmowane, że mówimy na podsłuchu. Pyta pani, gdzie podsłuch? Wszędzie. A kamery? W abażurach. Jestem chorobliwie wstydliwa, to coś paraliżującego, coś, co zawsze przeszkadzało mi w życiu, zainstalowali więc kamery, by mnie upokorzyć. Robią wszystko, by mnie pognębić. Włamują się przez okno, aplikują zastrzyki, narkotyzują. Grzebią w papierach, a to papiery o wielkiej wartości moralnej i historycznej. Rozerwali mi nerwy i mózg. Myślę, że gestapo byłoby dla mnie litościwsze. Pani milczy, nie wierzy mi.- Ci, którzy panią oskarżali, od dawna nie żyją. - Pastwi się nade mną drugie już pokolenie, chcą, żebym odszczekała swoją książkę.

A przecież gdybym ja nie była odpowiedzialna za każde słowo, które tam napisałam, miałabym na karku setkę procesów. Mnie się traktuje jak wariatkę, może nawet nią jestem, ale nie na sto procent. Może gdzieś przesadzam, może wyolbrzymiam, pewnie mam obsesję. Ale ja miałam prawo zwariować. Poważna stacja France Culture puściła ostatnio wywiady z ludźmi z b. NRD, których Stasi tak długo dręczyło, aż popadli w obłęd. I poczułam wielką ulgę. Bo zrozumiałam, że nie ja jedna przeszłam przez piekło i psychiczne tortury. Proszę zapamiętać: radio France Culture, 10 listopada, tuż przed północą.

W getcie o miłości

Mówiło się: 'Idziemy na Wierę Gran' (miała przydomek 'Magnes'). Specjalnie dla niej Władysław Szpilman skomponował muzykę do piosenki 'Jej pierwszy bal' (słowa: Władysław Szlengel). To był popisowy numer Wiery. Kolejno - w rytm fokstrota, rumby, tanga, tyrolskiego walczyka i mazurka - śpiewała o tancerzach ze starego balowego karneciku, a publiczność zalewała się łzami. Szczególnie gdy dochodziło do mazurka, bo pobrzmiewały w nim echa Szopena, którego muzyka była w getcie zakazana. 'Była moją ukochaną pieśniarką, a przy tym śliczną kobietą. » List, pierwszy miłosny list «- jej zmysłowy głos brzmi do dziś w moich uszach' - wspominał po latach Antoni Marianowicz w książce 'życie surowo wzbronione'.



'Ma swój żelazny repertuar - pisała Mina Tomkiewicz w powieści » Bomby i myszy «. - To piosenki o miłości, o szumiących w rytm walca drzewach. Kiedy ludzie przychodzą do kawiarni, chcą mieć właśnie takie piosenki. Chcą przymknąć oczy i myśleć, że są znów w » Adrii «czy w » Paradizie «'. Kawiarnia Sztuka przy Leszno 2, gdzie Gran występowała od marca 1941 do lipca 1942 r., była najpopularniejszym lokalem w warszawskim getcie. Szło się tam słuchać nie tylko muzyki, ale też kabaretowych skeczy, zabawnych kupletów, politycznych żartów (z urzędników Judenratu i żydowskiej policji, z plagi wszy i szalejącego tyfusu, z wywózek i zatłoczonych wagonów na Umschlagplatzu, nawet z gestapo).

Z lokalu wychodziło się wprost na wachę - jedną z bram wjazdowych do getta - i uzbrojonych Niemców. Tuż obok, przy Leszno 13, mieściła się siedziba złowrogiego Urzędu ds. Walki z Lichwą i Spekulacją, będącego de facto ekspozyturą gestapo w getcie. Jego prezes Abraham Gancwajch lubił bawić się w protektora muz, urządzać przyjęcia, na które zapraszał przymierających głodem pisarzy i artystów. Czy chodził do Sztuki? Jeśli nie on sam osobiście, to na pewno jego ludzie, których zwano 'gestapowcami z trzynastki'. Bywali tam gettowi krezusi, żydowscy policjanci, szmuglerzy. Ale też przeciętni inteligenci, którzy przy cienkiej herbatce (na prawdziwą kawę i ciastka o przedwojennym smaku nie było ich stać) chcieli poczuć się znów ludźmi, zaznać jakiejś namiastki dawnego życia. Pytam Marka Edelmana, czy bywał w Sztuce.

- To był mój punkt kontaktowy, spotykałem się tam z kolegami z partii Polskich Socjalistów - Mietkiem Dąbem i Marianem Merenholcem - która oddelegowała ich do policji. Nie interesowałem się programem artystycznym, ale pamiętam, że Gran miała piękny niski alt. Spośród występującej w Sztuce plejady gwiazd (Marysia Ajzensztadt zwana 'słowikiem getta', laureat konkursu chopinowskiego Leon Boruński, autor przedwojennych przebojów Andrzej Włast) wielką akcję likwidacji getta z lata 1942 r. przeżyli jedynie Szpilman i Gran (ich rodzinom nie udało się uniknąć Umschlagplatzu). Okupacyjną epopeję Szpilmana uwiecznił w 'Pianiście' Roman Polański. Dzieje życia, cierpienia i szaleństwa Wiery Gran są wciąż do napisania.

Sztafeta oszczerców

Sąd Związku Zawodowego Artystów Scen Polskich uznał jej zachowanie podczas okupacji za 'bez zarzutu'. Komisja Weryfikacyjna Muzyków orzekła, że 'w niczym nie uchybiła honorowi Polki'. Prokuratura Specjalna śledztwo przeciw niej umorzyła 'z braku cech przestępstwa'. Wszędzie tam Gran zgłosiła się sama, kiedy tylko dotarło do niej, jakoby po opuszczeniu getta utrzymywała kontakty z 'żydowskimi gestapowcami'. I poprosiła o - jak powiedzielibyśmy dziś - autolustrację (zgłoszenie do MBP okupiła paroma tygodniami aresztu).

Mimo korzystnych orzeczeń plotki nie ustawały, aż w 1947 r. sprawą zajął się Sąd Obywatelski przy Centralnym Komitecie Żydów Polskich, który - po dwu latach i przesłuchaniu kilkudziesięciu świadków - ją uniewinnił. Jednak Gran nie została w Polsce; w 1950 r. wyemigrowała w świat, by ostatecznie osiąść we Francji. - To zaczęło się zaraz po wyzwoleniu - opowiadała mi Stefania Grodzieńska, która Wierę znała sprzed wojny, ze szkoły baletowej Ireny Prusickiej. - Razem z moim mężem Jerzym Jurandotem dementowałam plotki na jej temat, gdzie mogłam.

Kiedy dosięgły także mnie, mąż się wściekł. Wyśledził, że ich źródłem był urzędnik Judenratu, szef Centralnej Komisji Imprezowej w getcie Jonas Turkow, przed wojną znany aktor i reżyser, który szybko opuścił Polskę, oraz Władysław Szpilman. Poszedł do niego do radia. Scena była filmowa. Szpilman: 'Kogo ja widzę, witam, witam'. Mąż: 'Chwileczkę, czy to pan rozpowiada, że miałem kontakty z Niemcami?'. Szpilman: 'Skądże'. Mąż: 'Więc dostanie pan w mordę tylko raz, za moją żonę'. Co powiedział, to zrobił. I plotki o mnie skończyły się jak nożem uciął. Ale wiem, że w Izraelu wymieniano dwa nazwiska 'gestapówek' - Wiery i Franciszki Mann, naszej koleżanki ze szkoły, która faktycznie, wcale się z tym nie kryjąc, prowadzała się z ludźmi z 'trzynastki' i Niemcami w getcie i po aryjskiej stronie. Grodzieńska uważa, że gdyby nie zajadłość Turkowa, Gran zrobiłaby światową karierę: - Miała wszystko: głos, wdzięk, urodę, ekspresję. Gdyby tylko Izrael nie doprowadził jej do wariacji... Mówiłam: 'Pluń na to, co cię obchodzi gadanie w Izraelu'. Ale ona nie nadawała się do racjonalnej rozmowy.

Na inne tematy tak, tyle że na inne tematy nie potrafiła rozmawiać. Pomówienia o kolaborację ścigały Wierę Gran po całym świecie, dopadały na koncertach w obu Amerykach i w Europie. Ale jej prawdziwa gehenna zaczęła się w Izraelu, dokąd w 1971 r. pojechała na występy. Odwołano je, gdy Światowy Związek Bojowników Żydów, Więźniów Obozów i Ofiar Nazizmu zapowiedział manifestacje byłych więźniów w pasiakach pod salami koncertowymi. Turkow zapewnił władze Związku, że ma świadków oraz nowe i niepodważalne dowody (jednak nowe dowody nigdy się nie pojawiły, nie objawili się też żadni świadkowie). W ślad za bojkotem poszła prasowa nagonka. Przeciwstawiła się jej jedynie gazeta 'Haarec' piórem Rana Kislewa, który tak podsumował swój oparty na rozmowach i z obrońcami, i z oskarżycielami Gran artykuł: 'Skazano ją na śmierć cywilną w sądzie linczu, w którym nie obowiązują zasady sprawiedliwości'. Wynajęła adwokatów, by wytoczyć proces oszczercom. Próbowali do niego nie dopuścić, wysuwając już to argumenty, że sprawa szkodzi reputacji Izraela w świecie, już to że Gran się wychrzciła, nie ma więc prawa do składania pozwów przed izraelskim sądem (proces ślimaczył się przez całe lata 70., umorzono go w roku 1982).



Na listy i oświadczenia słane przez ludzi, którzy nie tylko znali stosunki panujące w getcie, ale też często pamiętali Gran z osobistych kontaktów i uważali, że zachowywała się nieskazitelnie, nie reagowali. W obronę piosenkarki ze szczególną mocą zaangażował się historyk Michał Borwicz. 'Znam wszystkie liczące się publikacje dotyczące getta Warszawy - pisał. - Poza gołosłownymi » palnięciami «nigdzie nie spotkałem żadnej próby umotywowania oskarżeń'. Protestował - jako członek Związku Bojowników - przeciw wykorzystywaniu tej organizacji w kampanii nienawiści i 'purimowej przebierance w pasiaki': 'Jest w tym dużo ze stalinizmu i z Kafki, dużo nieodpowiedzialności ludzi, którzy ściągają Związek do lilipucich wyładowań jednostkowych zawiści i uporu, dublowanych brakiem najprymitywniejszych nawet pojęć o wymogach legalności'. I jeszcze: 'Po udokumentowanych orzeczeniach [polskich] sądów wznawianie gołosłownych oskarżeń przez kapturowych oskarżycieli jest moralnie niedopuszczalne i zasługuje na potępienie'. Rzucił na szalę swoje przyjacielskie stosunki z Turkowem, którego wprost spytał, na czym opiera swoje oskarżenia.

Ten 'nie potrafił przytoczyć nic poza powoływaniem się na pogłoski'. Do sumień prześladowców Wiery apelował nadaremnie. Historię rozpaczliwych zmagań w obronie swego dobrego imienia opisała Wiera Gran w rozdzierającej serce książce 'Sztafeta oszczerców. Autobiografia śpiewaczki'. Jerzy Giedroyc nie zdecydował się na publikację tych wspomnień. 'Są słabe literacko, zbyt szczegółowe, pisane ze zrozumiałą namiętnością, ale cały szereg sądów i ocen może być traktowane jako oszczerstwo i spowodować sprawy sądowe' - uzasadniał swą odmowę. Wydała je własnym sumptem w roku 1980. Niewielu żyje dziś świadków z warszawskiego getta. Profesor neurochirurgii Jerzy Szapiro, który mieszkał w tej samej kamienicy, gdzie mieściła się Sztuka, a pracował w szpitalu po drugiej stronie ulicy, opowiadał mi: - Mógłbym powiedzieć, że nie pamiętam, aby coś złego mówiono o zachowaniu Gran. Ale powiem więcej: pamiętam, że niczego takiego nie mówiono. A proszę wziąć pod uwagę, że chodziło nie tylko o piętno zdrady.

To była sprawa naszego lęku i poczucia bezpieczeństwa. Dobre świadectwo wystawił też Wierze Gran w swych wspomnieniach Antoni Marianowicz: 'Nigdy nie słyszałem, by ktoś zarzucał jej złą konduitę albo wykorzystywanie znajomości do niecnych celów. Przeciwnie, znana była z uczynności i filantropii'. Czemu zatem Jonas Turkow tak się zawziął na Wierę Gran? Niemal wszyscy moi rozmówcy powtarzali: szło o osobiste animozje i zawodową zazdrość. Żona Turkowa Diana Blumenfeld też była śpiewaczką, głos jednak miała gorszy, śpiewała tylko w jidysz, nigdy nie miała takiego powodzenia jak Wiera. Ren Kislew dodał jeszcze, że jego zdaniem Turkow musiał głęboko wierzyć w swoje oskarżenia. Ale skąd w tym wszystkim wziął się Szpilman? Grodzieńska uważa, że z powodu głupoty: - Sprawa wyszła od Turkowa, Szpilman był tylko kolporterem. Jeden z paryskich znajomych Wiery Gran opowiadał mi, że musiała się ze Szpilmanem po prostu nie lubić, on zresztą ani słowem nie wspomniał o niej w 'Pianiście'. - Na pewno skrzywdził ją swymi posądzeniami, a jej z tego cierpienia coś takiego się zrobiło, że zobaczyła w nim oprawcę i oskarżyła go w swej książce - choć nie pod nazwiskiem - iż w czasie wielkiej akcji likwidacji getta zapisał się do policji. Przystępując do kręcenia filmu o Szpilmanie, Polański na nowo rozdrapał jej rany.

Czekając na Woltera

Podejrzliwa i nieufna dwa lata wzbraniała się przed spotkaniem. Nie miałam zresztą dobrego wejścia. Gdy jesienią 2004 r. w pierwszej telefonicznej rozmowie powołałam się na Marka Edelmana, wybuchnęła. Wyrządził jej wielką krzywdę, mówiąc w wywiadzie z okazji 60. rocznicy wybuchu powstania w getcie, że to ona nocą z 18 na 19 kwietnia 1943 r. dzwoniła z aryjskiej strony z ostrzeżeniem, iż rankiem do getta wejdą Niemcy. - Ja przecież wtedy, odcięta od wszelkich wiadomości, ukrywałam się pod Warszawą, on zaś, choć nie expressis verbis, oskarżył mnie o jakieś konszachty z Niemcami.

Opowiadała, że zadzwoniła do niego z awanturą, ale połączenie przerwano, a gdy połączyła się ponownie - na jego miejsce podstawiono kogoś innego. Skąd to przypuszczenie? Za pierwszym razem rozmawiała ze starym człowiekiem, drugi raz słuchawkę podniósł jakiś młodzian. Długo musiałam ją zapewniać, że Edelman żadnych oskarżeń pod jej adresem nie wysuwa, najlepszy dowód na to, że prosił mnie, bym się z nią spotkała. Tłumaczyłam, że głos Edelmana czasem brzmi dziarsko i młodzieńczo, a czasem przeciwnie. W desperacji obiecałam nawet, że spróbuję nagrać go dla niej w tych dwóch wersjach.

- Ale uprzedzam, mam absolutny słuch. A właściwie to o czym chce mnie pani przekonać? - Że nie wszyscy są w spisku przeciwko pani.

Spytałam później Edelmana, czy jest pewien, że wtedy, w kwietniu 1943 r., dzwoniła właśnie Wiera Gran. - Nie ja odebrałem ten telefon, ale tak mówiono. - Ktoś się pod nią podszył? Po co?

- Może chciał się w ten sposób uwiarygodnić? Pomyśl tylko, gdyby chciał nas uprzedzić jakiś marny żydowski policjant, którego ruszyło sumienie, nikt by mu nie uwierzył. A Gran była znaną osobą, wzbudzała zaufanie. W naszych wielogodzinnych rozmowach próbowała się dystansować od swego losu. Odwoływała się do sprawy Dreyfusa ('Jego po kilkunastu latach uwięzienia na wyspie zrehabilitowano, ja od 60 lat tkwię w klatce obmowy i nienawiści'). Opowiadała o dwu książkach, których lektura naznaczyła ją na całe życie - 'Proces' Kafki ('Niczym Józef K. od lat obijam się o mur z absurdów') i 'Traktat o tolerancji' Woltera. W opisanej tam tragedii Jeana Calasa, hugenockiego kupca z Tuluzy oskarżonego w 1762 r. przez religijnych fanatyków o zabójstwo syna, który rzekomo chciał przejść na katolicyzm, odnajdywała podobieństwa do swego losu ('Choć jego żywcem połamali kołem, a ja w porównaniu z nim byłam torturowana tylko troszkę').

- Wolter doprowadził do rehabilitacji Calasa przez parlament. Czy ja znajdę swego Woltera? - pytała z nadzieją. Co można zrobić w obliczu takiego stężenia bólu i rozpaczy? Tylko słuchać. Więc słucham. O pułapkach i prowokacjach, popsutym telewizorze i ukradzionej korespondencji, przekupionej konsjerżce i złamanych okularach, siadającym w żarówkach napięciu i oderwanych rączkach od garnków. Słucham i milczę. Protestuję, dopiero gdy oświadcza, że to francuskie służby specjalne zatkały jej definitywnie klozet. Postanawiam przekonać ją, że przesadza.

Nazajutrz stawiam się wyposażona w baterię żrących płynów i urządzenie do udrażniania rur. Przez kilka godzin na przemian wlewam i przepycham, przepycham i wlewam, aż woda z rezerwuaru zaczyna spływać bez problemów. W drodze powrotnej prawie mdleję, mam zawroty głowy i mdłości. Kiedy dzwonię do niej później, pyta z wyrzutem, jak mogłam zostawić ją zemdloną na podłodze. Przysięgam, że gdy wychodziłam, była przytomna, mówię, że sama też się źle poczułam, nim jednak zdążę powiedzieć, że pewnie podtrułyśmy się oparami, oznajmia z triumfem: - Sama pani widzi, próbowali zabić nas obie. Poddaję się. Wiem już, że nie wyrąbię żadnej szczeliny w zwartej konstrukcji jej manii prześladowczej. Mogę tylko próbować dochodzić prawdy, zrozumieć, dlaczego jej losy potoczyły się tak tragicznie.



Futro, opaska i sukienka w paski

W Żydowskim Instytucie Historycznym dostaję ponad 300 stron dokumentacji z procesu przed Sądem Obywatelskim. Przedzieram się przez oświadczenia, protokoły zeznań, zapisy rozpraw. Wszyscy, którzy w jakikolwiek sposób zetknęli się z nią osobiście, świadczą na jej korzyść (nie zadawała się z podejrzanymi osobnikami, do stolików gości się nie przysiadała, cieszyła się powszechnym zaufaniem, nie widywano jej z Niemcami, opinię miała nienaganną, wspomagała izbę zatrzymań dla bezdomnych dzieci, uczestniczyła w zbiórkach na ich rzecz).

Zarzuty - niekonkretne, mgliste - formułuje kilka zaledwie osób nienależących do grona jej znajomych. Ktoś widział, że nosiła futro, kiedy Żydom nie wolno już było nosić futer, za to nie nosiła opaski (kelnerki ze Sztuki pamiętają jednak, że miała tylko jeden jasny płaszcz i zawsze gwiazdę Dawida na rękawie). Ktoś na własne oczy widział w 'Biuletynie Informacyjnym' AK ostrzeżenie przed nią, a może nawet był to wyrok śmierci (numeru tego nie odnaleziono w archiwach ani na zlecenie sądu, ani - później - Turkowa; nie mogłam znaleźć go i ja, najwidoczniej go nie było). Ktoś dowiedział się od kogoś, kto zresztą już nie żyje, że widziano ją w kawiarni po aryjskiej stronie, gdzie już po likwidacji getta spotykali się współpracownicy gestapo, dawni pracownicy 'trzynastki' polujący na ukrywających się Żydów (kierowniczka tej kawiarni nigdy jednak jej tam nie widziała), ktoś widział ją w dorożce ze znanym kolaborantem Kohnem (tyle że Kohn już wtedy nie żył).

I tak dalej. Objawiło się też paru mitomanów, których zeznań sąd nie weźmie pod uwagę, nie zgadzają się bowiem miejsca, daty, fakty (ciekawe skądinąd, że te akurat zeznania nagłaśnia prasa codzienna). Kilkoro świadków doskonale obeznanych z sytuacją w getcie (m.in. Jurandot, Krystyna Żywulska, Izabella Czajka-Stachowicz) nazywa rzecz po imieniu: insynuacje i wyssane z palca brednie. Zatrzymuję się nad zeznaniami Szpilmana. W czasie pobytu w getcie ani nie widział, ani nie słyszał, by jego koleżanka z pracy utrzymywała jakieś niestosowne znajomości. Dopiero pod koniec wojny dowiedział się, że już będąc po aryjskiej stronie, miała jakieś kontakty z gestapo. To informacja kluczowa, bo rzekome przewinienia Wiery Gran sytuuje po 2 sierpnia 1942 r., kiedy to przez sądy na Lesznie przy pomocy męża Polaka ona opuściła już getto i przeniosła się do Babic, gdzie mąż, lekarz, załatwił sobie praktykę. Następny kluczowy moment to zeznania Marii Piękniewskiej. Po ich lekturze zrozumiałam, że to ona - świadomie czy nie - uruchomiła lawinę pomówień przeciwko Wierze Gran.

Wiosną 1943 r. aresztowało ją gestapo; przesłuchiwana na Szucha skutecznie wyparła się, jakoby była Żydówką. Przez uchylone drzwi do sąsiedniego pokoju widziała kobietę, a właściwie część jej głowy, konwersującą z Niemcami. Odprowadzający ją do bramy Niemiec wskazał na stojącą na dziedzińcu kobietę w sukience w paski: 'To słynna Wiera Gran, to ją właśnie widziała pani w tamtym pokoju. Współpracuje z nami'. Piękniewska we wskazanej postaci nie rozpoznała znanej jej z widzenia Wiery Gran ('jednak nie podałam w wątpliwość słów gestapowca'). Również na zarządzonej przez sąd konfrontacji ani nie miała pewności, czy kobieta, która przed nią stoi, to prawdziwa Wiera, ani nie potwierdziła, że to ją widziała na Szucha. Zeznała natomiast, że złożyła o tym raport do podziemia, a historię tę opowiedziała na początku 1945 r. najpierw Turkowowi, a później Szpilmanowi. Tymczasem jeśli cokolwiek jest pewne, to fakt, że Wiera Gran po wyjściu z getta - przefarbowana na blondynkę - siedziała jak mysz pod miotłą, wychodziła tylko do kościoła i poza tym nie opuszczała mieszkania (zeznania księdza proboszcza, sąsiadów mieszkających piętro niżej, męża i jego pielęgniarki).

Ubrań miała niewiele - żadnej sukienki w paski. Świadek, który znał ją z getta, a w Babicach odwiedził dla kamuflażu, niby jako członek rodziny, zeznał, że wyglądała nie do poznania. Sąd w uzasadnieniu wyroku zeznania Piękniewskiej odrzucił, uznawszy, że są oparte na 'sprzecznych z praktyką policyjno-gestapowską wynurzeniach konwojenta' i niepotwierdzone osobistym rozpoznaniem Wiery Gran. Zdaniem sądu kilkoro świadków mogło pomylić Wierę Gran z Franciszką Mannówną. Z tego, co sama Gran opowiedziała przed sądem, dowiadujemy się, że raz jeden znalazła się w sytuacji, kiedy nie mogła odmówić występu na przyjęciu u Szymonowicza, siostrzeńca Gancwajcha (z zeznań sekretarki Turkowa wynika, że również Diana Blumenfeld, ciesząca się w getcie jak najlepszą opinią, zmuszona była do występów u gestapowców, a imprezy te przechodziły przez biuro koncertowe jej męża).

A też, że kilka razy zwróciła się do znanych bogaczy - Moryca Kohna i Zeliga Hellera (swoją fortunę zbudowali na otrzymanej od Niemców koncesji na konne tramwaje w getcie, szemranych interesach i łapówkach) - o datki na pomoc dla dzieci umierających z głodu. 'Żydowscy agenci gestapo - komentował sąd ten fragment wyjaśnień Wiery Gran - lubili się popisywać aktami szczodrobliwości, ofiarując tanio zdobyty pieniądz na cele dobroczynne, okupując w ten sposób własne sumienie. Zlekceważenie ich przez pominięcie przy zbiórkach mogło grozić niebezpiecznymi konsekwencjami. Dlatego Sąd Społeczny traktuje nie jako winę, lecz jako ciężkie przeżycie dla tych osób, które wbrew swej woli nie mogły omijać progów notablów gestapo'.

Wiera Gran opowiedziała mi, że Felicja Czerniaków, żona prezesa Judenratu, wręczyła jej w uznaniu zasług na niwie społecznej srebrną puderniczkę z wygrawerowanym napisem: 'Wierze Gran - dzieci ulicy'. Strzegła jej jak oka w głowie, uważając za koronny dowód swej niewinności. Nie, żebym jej nie wierzyła, ale bardzo chciałam to cacko wziąć do ręki. Bała się mi je pokazać choćby z daleka. Teraz przeczytałam w aktach sądowych 'opis z okazania puderniczki', a to znaczy, że istniała naprawdę. Zawstydziłam się, że miałam jakieś wątpliwości: srebrna puderniczka? W getcie?

Wybrać lepszy los

Lektura akt Sądu Obywatelskiego wytrąciła mnie z równowagi. Trudno jest nie utożsamiać się z Wierą, z jej goryczą i poczuciem krzywdy. Dlaczego jednak - w przerwie na papierosa - łapię się na tym, że biegam przed gmachem ŻIH-u, mówiąc sama do siebie i głośno odpowiadając na jakieś wyimaginowane zarzuty? Cóż, szaleństwo bywa zaraźliwe, a odpowiedź na pytanie, dlaczego jej to wszystko zrobiono, wcale nie jest oczywista. W swoich archiwalnych poszukiwaniach natrafiłam na jej nazwisko w meldunku z maja 1943 r., który trafił do kontrwywiadu AK: 'grasuje po kawiarniach z ramienia G-o' (możliwe, że znów pomylono ją z Mannówną, a możliwe, że u jego źródeł leżała opowieść Piękniewskiej, która uznała, iż to właśnie Wierę Gran widziała, gdy przesłuchiwano ją na Szucha).

Niepotwierdzony, a nawet dementowany (m.in. przez szefa kontrwywiadu AK Bernarda Zakrzewskiego, ps. 'Oskar') wciąż znajduje swoich wyznawców. Na nowy wątek naprowadził mnie artykuł R.M. Grońskiego w 'Polityce': 'Wpadło mi w ręce opracowanie na temat rozrywki w warszawskim getcie pisane przez świadka i zarazem oskarżyciela. Z pozycji pryncypialnych. Zawsze spokrewnionych z fanatyzmem. Jak on ich nienawidził! Tyle lat minęło, a na stronicach pozostały ślady ognia. Autor sprawozdania widział światek szoł biznesu jako grzeszną Sodomę. (...) Był z Centralną Komisją Imprezową związany etatowo. Chodził, oglądał, analizował. Przede wszystkim zaś oburzał się, że występujący aktorzy przypominają swój repertuar z warszawskich teatrzyków; wykonują monologi, niedające się zaliczyć do Wielkiej Sztuki (...).

Wszystko to odbywa się w języku polskim. » Szkodliwa rola asymilacji «- diagnozuje nienawistnik. Nie rozumie, że manifestacja osadzenia w polskiej kulturze rozrywkowej była przeciwdziałaniem izolacji, na jaką skazano mieszkańców Dzielnicy'. Tak, autorem tego opracowania musiał być Turkow (Groński nie zaprzeczył), jego nienawiść do Wiery Gran mogła więc karmić się ideologią. (Trzeba powiedzieć, że Gran zawsze odpłacała pięknym za nadobne. - Zostałam antysemitką - powtarzała mi. - Tak się cieszę, że miałam transfuzję i jestem teraz czystej krwi Aryjką). O jej winie Groński jest w zasadzie przekonany, ale nie chce o tym mówić. Przed sześcioma laty powiedział dziennikarzowi 'Kulis' tylko tyle: 'To był wybuch jakiejś dzikiej nienawiści. Gran oskarżano o to, o co można było oskarżać wiele innych osób z jej środowiska'. Wiem jednak, że całkiem niedawno w wewnętrznej recenzji dla Polskiego Radia ze słuchowiska autorstwa Remigiusza Grzeli o Wierze Gran wypowiadał się w całkiem innym tonie. Jakby mało było starych oskarżeń, śladem Turkowa dopisał nowe: udział w tzw. akcji 'Hotel Polski'. 'Po upadku powstania w getcie (...) tam wabiono ukrywających się Żydów, przyrzekając im za wielkie pieniądze zagraniczne paszporty i możliwość wyjazdu do Urugwaju, Boliwii, Panamy. (...) Była naganiaczką - namawiała znajomych do rejestracji. (...)

Czy wiedziała, że » Hotel Polski «to prowokacja? Sama nie zgłosiła się na wyjazd. Ci, których przekonała, że sprawa jest czysta, zginęli w Auschwitz'. Dla historyka Dariusza Libionki wcale nie jest jasne, czy akcja 'Hotel Polski' była niemiecką prowokacją. W końcu wszyscy kolaboranci i - jak ich nazywa - 'nieprzejrzyści' uwierzyli, że się w ten sposób uratują i wysłali rodziny w transport do obozu internowania w Vittel, skąd mieli ruszyć na drugą półkulę. Fakt, że Gran sama nie zabrała się z 'Hotelem', to dla Libionki dowód jej niewinności. Zresztą w podstawowej pracy na ten temat autorstwa Agnieszki Haski nazwisko Gran nie pada. Po raz ostatni widziałam Wierę Gran w paryskim Domu Opieki św. Kazimierza (tym samym, w którym przed śmiercią przebywał Cyprian Kamil Norwid) przed niespełna rokiem.

Zmarła tam 19 listopada 2007 r. Na jej pogrzeb przyszło zaledwie 13 osób. - Miała talent do zrażania do siebie bliskich i życzliwych osób - mówiła mi jedna z jej paryskich znajomych. - I nie miała serca do mężczyzn. Prawda, że ją skrzywdzono, ale gdyby miała łatwiejszy charakter, mogłaby sobie wybrać jakiś lepszy los. Jako jej epitafium chciałabym przytoczyć czuły fragment ze wspomnień Marianowicza: 'Opowiadał mi Kisiel, że spotkał ją przed kilkoma laty [w drugiej połowie lat 80., była wtedy w okolicach siedemdziesiątki]. Wyglądała przepięknie i była, jak twierdził stary lowelas, jeszcze najzupełniej couchable. Nie znałem jej osobiście, ale myślę o niej często z pewnym rodzajem zażenowania. Po prostu wstydzę się za tych, którzy, w imię tak szczytnych zasad, bezlitośnie ją ukamienowali '.

- Tyle śpiewałam o miłości - westchnęła Wiera w jakiejś naszej rozmowie - tylu mężczyzn się za mną uganiało, a mnie nie udało się żadnego tak naprawdę pokochać. Nie dopisało mi w życiu szczęście.

Tekst: Joanna Szczęsna


0x01 graphic

Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - www.gazeta.pl © Agora SA

0x01 graphic

0x01 graphic

0x01 graphic

0x01 graphic

0x01 graphic

Miała wszystko: głos, wdzięk, ekspresję. Gdyby tylko Izrael nie doprowadził jej do wariacji

fot. Archiwum Wiery Gran w posiadaniu Anatola Borejdo

Wiera Gran

Fot. Prywatne archiwum Wiery Gran w posiadaniu Arona Halberstama

Paryż, 1955 r.

Zaprosiła mnie do swego maleńkiego, zagraconego studia w XVI dzielnicy Paryża jesienią 2006 r. W wąskim przedpokoju z jednej strony piętrzyły się pudła pełne scenicznych toalet pamiętających czasy, gdy śpiewała w nowojorskiej Carnegie Hall czy paryskich salach koncertowych, z drugiej - bił po oczach wykonany czerwonym sprayem napis: 'Ratunku, szajka Szpilmana i Polańskiego chce mnie zamordować'. W pokoju na podłodze - stosy papierzysk, teczek, maszynopisów, wycinków ('Zawarłam z kurzem układ: ja go nie ruszam, on mi nie szkodzi').

Nad stołem - fotografia grobu zmarłego w niemowlęctwie (jesień 1944 r.) synka. Na łóżku pod poduszką - nóż, młotek i śrubokręt ('Jestem gotowa drogo sprzedać swoje życie'). Zgasiła światło, kazała wyciągnąć wtyczkę telefonu. Kiedy opowiadała o getcie i czasach tużpowojennych, była dokładna i precyzyjna, a na każde jej słowo znalazłam potwierdzenie w dokumentach w Żydowskim Instytucie Historycznym.

Kiedy przedstawiała swoją walkę z izraelskim wymiarem sprawiedliwości, kipiała z wściekłości. Kiedy opowiadała o teraźniejszości, czuć było szaleństwo, choć nawet wtedy przezierały spoza niego inteligencja, ironia, dowcip. - Musi pani mieć świadomość, że jesteśmy filmowane, że mówimy na podsłuchu. Pyta pani, gdzie podsłuch? Wszędzie. A kamery? W abażurach. Jestem chorobliwie wstydliwa, to coś paraliżującego, coś, co zawsze przeszkadzało mi w życiu, zainstalowali więc kamery, by mnie upokorzyć. Robią wszystko, by mnie pognębić. Włamują się przez okno, aplikują zastrzyki, narkotyzują. Grzebią w papierach, a to papiery o wielkiej wartości moralnej i historycznej. Rozerwali mi nerwy i mózg. Myślę, że gestapo byłoby dla mnie litościwsze. Pani milczy, nie wierzy mi.- Ci, którzy panią oskarżali, od dawna nie żyją. - Pastwi się nade mną drugie już pokolenie, chcą, żebym odszczekała swoją książkę.

A przecież gdybym ja nie była odpowiedzialna za każde słowo, które tam napisałam, miałabym na karku setkę procesów. Mnie się traktuje jak wariatkę, może nawet nią jestem, ale nie na sto procent. Może gdzieś przesadzam, może wyolbrzymiam, pewnie mam obsesję. Ale ja miałam prawo zwariować. Poważna stacja France Culture puściła ostatnio wywiady z ludźmi z b. NRD, których Stasi tak długo dręczyło, aż popadli w obłęd. I poczułam wielką ulgę. Bo zrozumiałam, że nie ja jedna przeszłam przez piekło i psychiczne tortury. Proszę zapamiętać: radio France Culture, 10 listopada, tuż przed północą.

W getcie o miłości

Mówiło się: 'Idziemy na Wierę Gran' (miała przydomek 'Magnes'). Specjalnie dla niej Władysław Szpilman skomponował muzykę do piosenki 'Jej pierwszy bal' (słowa: Władysław Szlengel). To był popisowy numer Wiery. Kolejno - w rytm fokstrota, rumby, tanga, tyrolskiego walczyka i mazurka - śpiewała o tancerzach ze starego balowego karneciku, a publiczność zalewała się łzami. Szczególnie gdy dochodziło do mazurka, bo pobrzmiewały w nim echa Szopena, którego muzyka była w getcie zakazana. 'Była moją ukochaną pieśniarką, a przy tym śliczną kobietą. » List, pierwszy miłosny list «- jej zmysłowy głos brzmi do dziś w moich uszach' - wspominał po latach Antoni Marianowicz w książce 'życie surowo wzbronione'.



'Ma swój żelazny repertuar - pisała Mina Tomkiewicz w powieści » Bomby i myszy «. - To piosenki o miłości, o szumiących w rytm walca drzewach. Kiedy ludzie przychodzą do kawiarni, chcą mieć właśnie takie piosenki. Chcą przymknąć oczy i myśleć, że są znów w » Adrii «czy w » Paradizie «'. Kawiarnia Sztuka przy Leszno 2, gdzie Gran występowała od marca 1941 do lipca 1942 r., była najpopularniejszym lokalem w warszawskim getcie. Szło się tam słuchać nie tylko muzyki, ale też kabaretowych skeczy, zabawnych kupletów, politycznych żartów (z urzędników Judenratu i żydowskiej policji, z plagi wszy i szalejącego tyfusu, z wywózek i zatłoczonych wagonów na Umschlagplatzu, nawet z gestapo).

Z lokalu wychodziło się wprost na wachę - jedną z bram wjazdowych do getta - i uzbrojonych Niemców. Tuż obok, przy Leszno 13, mieściła się siedziba złowrogiego Urzędu ds. Walki z Lichwą i Spekulacją, będącego de facto ekspozyturą gestapo w getcie. Jego prezes Abraham Gancwajch lubił bawić się w protektora muz, urządzać przyjęcia, na które zapraszał przymierających głodem pisarzy i artystów. Czy chodził do Sztuki? Jeśli nie on sam osobiście, to na pewno jego ludzie, których zwano 'gestapowcami z trzynastki'. Bywali tam gettowi krezusi, żydowscy policjanci, szmuglerzy. Ale też przeciętni inteligenci, którzy przy cienkiej herbatce (na prawdziwą kawę i ciastka o przedwojennym smaku nie było ich stać) chcieli poczuć się znów ludźmi, zaznać jakiejś namiastki dawnego życia. Pytam Marka Edelmana, czy bywał w Sztuce.

- To był mój punkt kontaktowy, spotykałem się tam z kolegami z partii Polskich Socjalistów - Mietkiem Dąbem i Marianem Merenholcem - która oddelegowała ich do policji. Nie interesowałem się programem artystycznym, ale pamiętam, że Gran miała piękny niski alt. Spośród występującej w Sztuce plejady gwiazd (Marysia Ajzensztadt zwana 'słowikiem getta', laureat konkursu chopinowskiego Leon Boruński, autor przedwojennych przebojów Andrzej Włast) wielką akcję likwidacji getta z lata 1942 r. przeżyli jedynie Szpilman i Gran (ich rodzinom nie udało się uniknąć Umschlagplatzu). Okupacyjną epopeję Szpilmana uwiecznił w 'Pianiście' Roman Polański. Dzieje życia, cierpienia i szaleństwa Wiery Gran są wciąż do napisania.

Sztafeta oszczerców

Sąd Związku Zawodowego Artystów Scen Polskich uznał jej zachowanie podczas okupacji za 'bez zarzutu'. Komisja Weryfikacyjna Muzyków orzekła, że 'w niczym nie uchybiła honorowi Polki'. Prokuratura Specjalna śledztwo przeciw niej umorzyła 'z braku cech przestępstwa'. Wszędzie tam Gran zgłosiła się sama, kiedy tylko dotarło do niej, jakoby po opuszczeniu getta utrzymywała kontakty z 'żydowskimi gestapowcami'. I poprosiła o - jak powiedzielibyśmy dziś - autolustrację (zgłoszenie do MBP okupiła paroma tygodniami aresztu).

Mimo korzystnych orzeczeń plotki nie ustawały, aż w 1947 r. sprawą zajął się Sąd Obywatelski przy Centralnym Komitecie Żydów Polskich, który - po dwu latach i przesłuchaniu kilkudziesięciu świadków - ją uniewinnił. Jednak Gran nie została w Polsce; w 1950 r. wyemigrowała w świat, by ostatecznie osiąść we Francji. - To zaczęło się zaraz po wyzwoleniu - opowiadała mi Stefania Grodzieńska, która Wierę znała sprzed wojny, ze szkoły baletowej Ireny Prusickiej. - Razem z moim mężem Jerzym Jurandotem dementowałam plotki na jej temat, gdzie mogłam.

Kiedy dosięgły także mnie, mąż się wściekł. Wyśledził, że ich źródłem był urzędnik Judenratu, szef Centralnej Komisji Imprezowej w getcie Jonas Turkow, przed wojną znany aktor i reżyser, który szybko opuścił Polskę, oraz Władysław Szpilman. Poszedł do niego do radia. Scena była filmowa. Szpilman: 'Kogo ja widzę, witam, witam'. Mąż: 'Chwileczkę, czy to pan rozpowiada, że miałem kontakty z Niemcami?'. Szpilman: 'Skądże'. Mąż: 'Więc dostanie pan w mordę tylko raz, za moją żonę'. Co powiedział, to zrobił. I plotki o mnie skończyły się jak nożem uciął. Ale wiem, że w Izraelu wymieniano dwa nazwiska 'gestapówek' - Wiery i Franciszki Mann, naszej koleżanki ze szkoły, która faktycznie, wcale się z tym nie kryjąc, prowadzała się z ludźmi z 'trzynastki' i Niemcami w getcie i po aryjskiej stronie. Grodzieńska uważa, że gdyby nie zajadłość Turkowa, Gran zrobiłaby światową karierę: - Miała wszystko: głos, wdzięk, urodę, ekspresję. Gdyby tylko Izrael nie doprowadził jej do wariacji... Mówiłam: 'Pluń na to, co cię obchodzi gadanie w Izraelu'. Ale ona nie nadawała się do racjonalnej rozmowy.

Na inne tematy tak, tyle że na inne tematy nie potrafiła rozmawiać. Pomówienia o kolaborację ścigały Wierę Gran po całym świecie, dopadały na koncertach w obu Amerykach i w Europie. Ale jej prawdziwa gehenna zaczęła się w Izraelu, dokąd w 1971 r. pojechała na występy. Odwołano je, gdy Światowy Związek Bojowników Żydów, Więźniów Obozów i Ofiar Nazizmu zapowiedział manifestacje byłych więźniów w pasiakach pod salami koncertowymi. Turkow zapewnił władze Związku, że ma świadków oraz nowe i niepodważalne dowody (jednak nowe dowody nigdy się nie pojawiły, nie objawili się też żadni świadkowie). W ślad za bojkotem poszła prasowa nagonka. Przeciwstawiła się jej jedynie gazeta 'Haarec' piórem Rana Kislewa, który tak podsumował swój oparty na rozmowach i z obrońcami, i z oskarżycielami Gran artykuł: 'Skazano ją na śmierć cywilną w sądzie linczu, w którym nie obowiązują zasady sprawiedliwości'. Wynajęła adwokatów, by wytoczyć proces oszczercom. Próbowali do niego nie dopuścić, wysuwając już to argumenty, że sprawa szkodzi reputacji Izraela w świecie, już to że Gran się wychrzciła, nie ma więc prawa do składania pozwów przed izraelskim sądem (proces ślimaczył się przez całe lata 70., umorzono go w roku 1982).



Na listy i oświadczenia słane przez ludzi, którzy nie tylko znali stosunki panujące w getcie, ale też często pamiętali Gran z osobistych kontaktów i uważali, że zachowywała się nieskazitelnie, nie reagowali. W obronę piosenkarki ze szczególną mocą zaangażował się historyk Michał Borwicz. 'Znam wszystkie liczące się publikacje dotyczące getta Warszawy - pisał. - Poza gołosłownymi » palnięciami «nigdzie nie spotkałem żadnej próby umotywowania oskarżeń'. Protestował - jako członek Związku Bojowników - przeciw wykorzystywaniu tej organizacji w kampanii nienawiści i 'purimowej przebierance w pasiaki': 'Jest w tym dużo ze stalinizmu i z Kafki, dużo nieodpowiedzialności ludzi, którzy ściągają Związek do lilipucich wyładowań jednostkowych zawiści i uporu, dublowanych brakiem najprymitywniejszych nawet pojęć o wymogach legalności'. I jeszcze: 'Po udokumentowanych orzeczeniach [polskich] sądów wznawianie gołosłownych oskarżeń przez kapturowych oskarżycieli jest moralnie niedopuszczalne i zasługuje na potępienie'. Rzucił na szalę swoje przyjacielskie stosunki z Turkowem, którego wprost spytał, na czym opiera swoje oskarżenia.

Ten 'nie potrafił przytoczyć nic poza powoływaniem się na pogłoski'. Do sumień prześladowców Wiery apelował nadaremnie. Historię rozpaczliwych zmagań w obronie swego dobrego imienia opisała Wiera Gran w rozdzierającej serce książce 'Sztafeta oszczerców. Autobiografia śpiewaczki'. Jerzy Giedroyc nie zdecydował się na publikację tych wspomnień. 'Są słabe literacko, zbyt szczegółowe, pisane ze zrozumiałą namiętnością, ale cały szereg sądów i ocen może być traktowane jako oszczerstwo i spowodować sprawy sądowe' - uzasadniał swą odmowę. Wydała je własnym sumptem w roku 1980. Niewielu żyje dziś świadków z warszawskiego getta. Profesor neurochirurgii Jerzy Szapiro, który mieszkał w tej samej kamienicy, gdzie mieściła się Sztuka, a pracował w szpitalu po drugiej stronie ulicy, opowiadał mi: - Mógłbym powiedzieć, że nie pamiętam, aby coś złego mówiono o zachowaniu Gran. Ale powiem więcej: pamiętam, że niczego takiego nie mówiono. A proszę wziąć pod uwagę, że chodziło nie tylko o piętno zdrady.

To była sprawa naszego lęku i poczucia bezpieczeństwa. Dobre świadectwo wystawił też Wierze Gran w swych wspomnieniach Antoni Marianowicz: 'Nigdy nie słyszałem, by ktoś zarzucał jej złą konduitę albo wykorzystywanie znajomości do niecnych celów. Przeciwnie, znana była z uczynności i filantropii'. Czemu zatem Jonas Turkow tak się zawziął na Wierę Gran? Niemal wszyscy moi rozmówcy powtarzali: szło o osobiste animozje i zawodową zazdrość. Żona Turkowa Diana Blumenfeld też była śpiewaczką, głos jednak miała gorszy, śpiewała tylko w jidysz, nigdy nie miała takiego powodzenia jak Wiera. Ren Kislew dodał jeszcze, że jego zdaniem Turkow musiał głęboko wierzyć w swoje oskarżenia. Ale skąd w tym wszystkim wziął się Szpilman? Grodzieńska uważa, że z powodu głupoty: - Sprawa wyszła od Turkowa, Szpilman był tylko kolporterem. Jeden z paryskich znajomych Wiery Gran opowiadał mi, że musiała się ze Szpilmanem po prostu nie lubić, on zresztą ani słowem nie wspomniał o niej w 'Pianiście'. - Na pewno skrzywdził ją swymi posądzeniami, a jej z tego cierpienia coś takiego się zrobiło, że zobaczyła w nim oprawcę i oskarżyła go w swej książce - choć nie pod nazwiskiem - iż w czasie wielkiej akcji likwidacji getta zapisał się do policji. Przystępując do kręcenia filmu o Szpilmanie, Polański na nowo rozdrapał jej rany.

Źródło: Wysokie Obcasy



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Węgiel aktywny gran 0,2 0,6 mm
gran mig noc
GRAN SREBRNAII
gran vekov
Z Cze gran, Model złącz m-s z uwzględnieniem z uwzględnieniem stanów
Z Cze gran, Model złącz m-s z uwzględnieniem z uwzględnieniem stanów
T11a słuzby gran II
4 tw gran istat zproby
Węgiel aktywny gran 10 18 mesh
Aristoteles La Gran Moral
7. Siarka, makuchy, gran. płynności
gran wieku 1 EMEKVIBLCG7XHXYGW7KP7VH5SYLDA4KMKXJUHLI
Wapno sodowane gran 4 10 mesh

więcej podobnych podstron