Sławoj Składkowski - Strzępy meldunków
Felicjan
kład
i
Przedmoiuą opatrzył
Andrzej Garlicki
Wydaumictmo Ministerstwa Obrony NarodotueJ Warszawa 1988
Strzępy meldunków
Obwolutę, okładkę i stronę tytułową projektował MICHAŁ JĘDRCZAK
Przvoisv i indeks osób onracował MICHAŁ CZAJKA
Redaktor WANDA ZBYSZEWSKA
Redaktor techniczny RENATA WOJCIECHOWSKA
PRZEDMOWA
Korektor ZOFIA BANASIAK
"Nazywałem go - pisał w wydanej w 1941 roku Historii Polski Stanisław Cat-Mackiewicz - .Komendanta Piłsudskiego wachmistrzem So-roką'. Kto wie, może gdyby zacnego Sorokę zrobiono kanclerzem Rzeczypospolitej, także by zwariował. Jako pisarz, Składkowski pozostanie w literaturze polskiej - jego pyszna proza wojskowa przypomina jędr-nością i świetną polszczyzną styl Jana Chryzostoma na Gosławicach Paska. Składkowski miał rozmach, dynamiczność, ujawniał ją zwłaszcza w sprawach, do których dorósł, a więc przede wszystkim w sprawach klozetów i urządzeń sanitarnych. Jego reformy w tej dziedzinie były tak arbitralne i tak energicznie przeprowadzane w całej Polsce, że nazwałem go ,Piotrem Wielkim w klozetowej skali'. Za czasów jego premierostwa przywieziono do Polski zwłoki króla i wielkiego księcia Stanisława Augusta. Składkowski oświadczył, że nie może tego króla pochować na Wawelu, bo to był zły król, i w nocy po kryjomu kazał go zamurować w zakrystii w Wołczynie, b. rodzinnym majątku Poniatowskich na Podlasiu. Pisałem mu wtedy dość wyraźnie: ,zobaczymy jeszcze, na jaki pogrzeb pan zasłużysz'. Istotnie, gdy cała Europa budowała schrony, Składkowski wiercił dziury w płotach, domagając się, by cała Polska miała płoty z drutu lub żeby chłopi bielili swe chaty. Nawet w tragicznym odwrocie z Polski sam premier spisywał protokoły za niechlujnie utrzymane śmietniki. Tragizmem narodów słowiańskich są rządy państw oddane obłąkańcom; lejce rozbieganej czwórki czy kierownica samochodu w rękach obłąkańca nie są widokiem tak tragicznym jak obłąkane władztwo nad wielkim państwem i żywym narodem. Paweł I, obłąkany rycerz, wizjoner średniowiecza na tronie Rosji. Rasputin, u nas Składkowski. Był to zresztą dobry człowiek, dobry żołnierz, dobry Polak. Zwichnęli mu umysł, pozbawili poczucia uczciwości żołnierskiej ci, co zrobili go premierem, wyrządzając mu tym największą osobistą krzywdę" *.
* Stanisław Mackiewicz (Cat): Historia Polski od 11 listopada 1918 r. do 17 września 1939 r., Londyn 1941, s. 278-279.
Copyright by Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej, Warszawa 1988
LI-0 TKK A
* !
Biblioteka WDiNP UW
1098004486
ISBN 83-11-07600-6
Cat miał powody, by nie lubić ostatniego premiera II Rzeczypospolitej, bo na jego to właśnie polecenie znalazł się, na krótko zresztą, w Berezie Kartuskiej. Pamiętajmy też, że cytowany fragment pisany byJ w kilkanaście miesięcy po klęsce wrześniowej.
W miarę upływu czasu historiografia emigracyjna łagodniała w ocenach generała Felicjana Sławoja Składkowskiego. Władysław Pobóg-Ma-linowski stwierdzając, iż powołanie gabinetu Składkowskiego było rezultatem kompromisu pomiędzy Mościckim i Rydzem-Smigłym, wskazywał, że w tej sytuacji premier "musiał zrezygnować ze swoich konstytucyjnych praw i obowiązków", bowiem każdy z ministrów "miał swe oparcie albo u Prezydenta, albo u Śmigłego, i stąd zależność ich od premiera była umiarkowana i względna". W rezultacie "ograniczony w roli premiera, mógł Składkowski tym więcej czasu l energii poświęcić sprawom wewnętrznym, zrobił też bardzo dużo w zakresie usprawnienia administracji i podniesienia stanu sanitarnego kraju; ponadto - zarządzenia jego o odnowieniu domów, porządkowaniu dróg, burzeniu płotów, wprowadzaniu siatkowych ogrodzeń, zakładaniu trawników, sadzeniu drzew zmieniały wygląd przedmieść, dzielnic, ulic w całej niemal Polsce, dawały przy tym możność dorywczego zatrudnienia do 120 tyś. ludzi, a więc i ważnego odciążenia problemu bezrobocia" *.
Adam Krzyżanowski, wybitny ekonomista i człowiek dobrze zorientowany w personaliach obozu sanacyjnego, pisał, że "Sławoj Składkowski był człowiekiem szczęśliwym. Zaciągnął się do Legionów. Czuł się stale żołnierzem, powołanym li tylko do wykonywania rozkazów, wydawanych przez przełożonych, którzy za niego myśleli i kierowali jego postępowaniem. Nfe żarła go ambicja wpływania na tok wypadków. Wystarczyło mu być posłusznym komendantowi Legionów, a po jego śmierci - następcy" **.
Podobnie pisze o Sławoju Składkowskim Paweł Zaremba stwierdzając, że jego osoba i działalność "były i wówczas, i później ulubionym przedmiotem różnych anegdot i dykteryjek, po części prawdziwych, a po części tylko dowcipnych. Składkowski się wcale na nie nie oburzał, a będąc sam - jak wiemy chociażby z jego twórczości literackiej - człowiekiem bardzo dowcipnym, z dużym zapałem tę atmosferę wokół swojej osoby podsycał. Sprawiedliwość wymaga przyznania mu wielu zasług dzięki jego pracowitości i zapobiegliwości, lecz raczej jako ministra spraw wewnętrznych, a nie premiera rządu. Sam mówił o sobie z humorem, że jest premierem ,faute de mieux' - z braku kogoś lepszego, lub inaczej, że każdy inny premier komuś by przeszkadzał. Przyznawał też, że zawsze wykonywał rozkazy Piłsudskiego, jako wojskowy. W rzeczywistości był wojskowym lekarzem. Po śmierci Piłsudskiego obją!
* Władysław Pobóg-Malinowski: Najnowsza historia polityczna Polski 1864-1945. Tom drugi, część pierwsza, Londyn 1953, s. 645-646. ** Adan Krzyżanowski: Dzieje Polski, Paryż 1973, s. 195-196.
premierostwo, gdyż tego sobie życzył następca Piłsudskiego - to znaczy 3migły-Rydz jako najstarszy oficer" *.
Historiografia krajowa nie zajmowała się dotychczas postacią Sławoja Składkowskiego. W syntezach dziejów II Rzeczypospolitej temu najdłużej urzędującemu premierowi poświęca się w najlepszym razie parę zdań **. W świadomości społecznej utrwalił się raczej stereotyp z Domku z kart Emila Zegadłowicza, gdzie Sławoj Składkowski przedstawiony jest w karykaturalnym uproszczeniu. Koresponduje z tym charakterystyka, którą daje Romeyko: "Sama już sylwetka tego ,męża stanu' wydawała mi się zawsze dziwna. Nie umiałem wyzbyć się wrażenia, że obserwuję takiego sobie pełnego żywotności ,pospolitaka' wciągniętego w mundur o numer za duży, wbitego w, komiśne' buty, któremu jeszcze przed łaźnią i fryzjerem przyczepiano ostrogi, akselbanty i ordery. Wulgarny w zachowaniu się i w mowie, wiecznie się spieszył; ruchy jego były szorstkie, nieopanowane, wzrok rozbiegany, którego nie potrafił zatrzymać na jednym miejscu czy osobie. Widział i słyszał jedynie to, co uprzednio zamierzał zobaczyć czy usłyszeć; zachłystywał się
* Paweł Zaremba: Historia dwudziestolecia (1918-1939). Tom II Do druku przygotował Marek Łatyński, Paryż 1981, s. 231.
** W obszernym, czteroczęściowym, tomie IV Historii Polski przygotowanym przez Instytut Historii PAN o Sławoju Składkowskim czytamy: "Nowy premier, lekarz, generał, poprzednio parokrotny minister, oddany całkowicie Piłsudskiemu, uzdolniony publicysta i błyskotliwy mówca był przede wszystkim wykonawcą i powolnym narzędziem w rękach Rydza--Śmigłego, nie posiadał wystarczających kwalifikacji na ten wysoki urząd, jako polityk był indywidualnością mniej niż przeciętną" (s. 225-226). Henryk Zieliński pisze o Składkowskim, że "nie miał on poważniejszych aspiracji politycznych, był typem wykonawcy o raczej ograniczonych horyzontach myślowych, służbiście posłusznego zarówno prezydentowi, jak i generalnemu inspektorowi" (Historia Polski 1914-1939, Wrocław 1983,
s. 247).
"Składkowski - stwierdza Andrzej Ajnenkiel - zasłynął swymi nagłymi, przeprowadzanymi w różnych porach dnia i nocy, inspekcjami. Chciał w ten sposób usprawnić administrację. Ośmieszano jego usiłowania podniesienia stanu sanitarnego kraju, owo ,malowanie płotów' i .sławojki". Stał się też głośny jako inicjator brutalnych posunięć pacyfikacyjnych, autor pamiętnych słów ,policja strzelała i strzelać będzie', zwolennik głośnego ,i owszem', dającego placet postulowanemu przez prawicę ekonomicznemu bojkotowi Żydów. On też przyczynił się znacznie do ponownego zapełnienia 'Więźniami Berezy. Jako premier ograniczał się przede wszystkim do kierowania resortem spraw wewnętrznych. Próby koordynowania działalności innych ministerstw napotykały przeszkody z tego przede wszystkim powodu, że każdy z ministrów miał oparcie bądź u prezydenta, bądź u Rydza i z tej przyczyny w niewielkim stopniu liczył się z nominalnym szefem rządu" (Polska po przewrocie majowym. Zarys dziejów -politycznych Polski 1926-1939. Warszawa 1980, s. 518).
Piotr Stawecki, świetny znawca problematyki wojskowej II RP, unika oceny Sławoja Składkowskiego (Następcy Komendanta. Wojsko a polityka wewnętrzna Drugiej Rzeczypospolitej to latach 193S-1939, Warszawa 1969. s. 39).
od szybkiege mówienia. Umysł jego nie podlegał woli skupienia, zastanowienia się, przemyślenia. Wyniosły, zarozumiały, arbitralny i arogancki w stosunku do podwładnych i mniej znanych - obcych, ,brat łata' w stosunku do ,braci legionowej'..." *. Pamiętać jednak należy, że Romeyko pisze, iż nie może myśleć o Sławoju bez odrazy.
W każdym razie ten stereotyp tępego zupaka, maniaka "sławojęk" i radosnego "byczo jest" powszechnie funkcjonuje. Na pewno nie był Sławoj intelektualistą, na pewno zostając premierem znacznie przekroczył próg niekompetencji, ale mimo wszystko i ocena Cata-Mackiewicza, i charakterystyka Romeyki wydają się krzywdzące. Czas już chyba napisać naukową biografię i tej postaci. A materiału, i to różnorodnego, jest bardzo wiele.
Póki co należy przedstawić w encyklopedycznym skrócie koleje życia autora Strzępów meldunków. Urodził się 9 czerwca 1835 r w zaborze rosyjskim, w Gąbinie, w powiecie gostyńskim. Jego ojciec, Wincenty, był sędzią. Gimnazjum ukończył Sławoj w Kielcach, do których przenieśli się rodzice, i w 1904 roku zapisał się na Wydział Lekarski Uniwersytetu Warszawskiego. Studiował zaledwie kilka tygodni, gdy za udział w manifestacji na placu Grzybowskim, w dniu 13 listopada, został aresztowany i osadzony na Pawiaku. Był wówczas członkiem "Spójni", organizacji znajdującej się pod wpływem Polskiej Partii Socjalistycznej. Stąd prowadzała już prosta droga do PPS. Po krótkim pobycie na Pawiaku Składkowski odesłany został pod nadzór policyjny do Kielc. Tu w gorących miesiącach rewolucji działa w PPS, często, jak wspomina, wyjeżdżając do pobliskiego Zagłębia. Studia medyczne ukończył w 1911 roku w Uniwersytecie Jagiellońskim i tamże został asystentem u znanego anatoma, profesora Kazimierza Kostaneckiego.
Może by i został Sławoj zwykłym lekarzem, gdyby nie wielka wojna. W sierpniu 1914 roku wstępuje do Legionów i służy jako lekarz najpierw w V batalionie, a później w l, 7 i 5 pułku piechoty. Opisał to w dwutomowych wspomnieniach zatytułowanych Moja slużba w Brygadzie. W lipcu 1917 roku, po kryzysie przysięgowym, jako poddany rosyjski osadzony został w obozie oficerskim w Beniaminowie. Wspomnienia z tego okresu ukazały się w tomie zatytułowanym Beniaminów.
Gdy wybuchła niepodległość, objął komendę tworzącego się w Zagłębiu Wojska Polskiego. Wówczas to właśnie złożył pierwszy w Niepodległej meldunek Komendantowi. "Broń, odebrana Austriakom i Niemcom - pisze w Strzępach meldunków - dostała się częściowo w ręce ludności cywilnej. Skorzystali z tego komuniści i stworzyli oddziały czerwonej gwardii, zaopatrzone w karabiny ręczne i maszynowe, ćwiczące się na licznych punktach zbornych i wartowniach. Żołnierz, który miał stawić czoło tej lokalnej czerwonej gwardii, był młody, ideowy, ale niedosta-
* Marian Romeyko: Przed i po maju, t. 2. Warszawa 1976, s. 274.
tecznie wyszkolony, a w wielu wypadkach spokrewniony z komunistami. Trudno było żądać, by strzelaj z zimną krwią do swych krewnych spod czerwonego sztandaru".
Od pierwszych dni niepodległości miał więc Sławoj do czynienia z zadaniami raczej policyjnymi niż wojskowymi. Przez kilka miesięcy, do kwietnia 1919 roku był oficerem politycznym w Dowództwie Okręgu Wojskowego w Będzinie. Szybko awansował. Pierwszy meldunek składał u Piłsudskiego jeszcze jako kapitan. Nominację na pułkownika otrzymał ze starszeństwem od l czerwca 1919 roku. Był kolejno szefem sanitarnym dywizji, grupy operacyjnej, armii. W latach 1921-1923 był inspektorem Oddziałów Sanitarnych WP. W 1924 roku skierowany został na kurs w Ecole Superieure de Guerre we Francji. W opinii o nim pisał płk Trousson, dyrektor wyszkolenia Francuskiej Misji Wojskowej: "jego umysł był przyzwyczajony do rozstrzygnięć bezwzględnych i nie podlegających dyskusji. Jego szorstki i niewątpliwie despotyczny charakter zdawał się mięknąć i naginać do naszych rozumowań... Pod szorstką skorupą ukrywa się u niego wielka uczciwość" *.
Przewrót majowy zastał Składkowskiego, już jako generała brygady, na stanowisku szefa Departamentu Sanitarnego Ministerstwa Spraw Wojskowych. Nie miał oczywiście żadnych wątpliwości, po której opowiedzieć się stronie. Był piłsudczykiem, choć jak pisał po latach, nie odgrywał wśród piłsudczyków wybitnej roli. W drugim dniu przewrotu, 13 maja 1926 roku, generał Dreszer mianował Składkowskiego komisarzem rządu na m. st. Warszawę, co odpowiadało stanowisku wojewody. Miał za zadanie utrzymać porządek ł spokój w Warszawie oraz zapewnić ludności wyżywienie po normalnych cenach.
"Kiedy tylko umilkły strzały uliczne - wspomina Feliks Młynarski - zaraz zgłosił się do Banku Polskiego gen. Felicjan Sławoj Składkowski, mianowany komisarzem na miasto Warszawę. Buńczucznie zakomunikował, że Piłsudski nakazuje utrzymanie stabilizacji złotego. Zapytałem go, czy i ile milionów dolarów przynosi, aby zrealizować taki .rozkaz', ponieważ chyba orientuje się, że stabilizacja będzie wymagać obfitych środków dewizowych. Zdetonowany wycofał się z .nakazu', a tylko prosił o doraźne przeciwdziałanie panice giełdowej, gdyby się zrodziła **.
Ale mimo wszystko dawał sobie Sławoj Składkowski nieźle radę na nowym stanowisku. Gdy więc jesienią 1926 roku nastąpiło pierwsze po przewrocie majowym przesilenie gabinetowe i generał Kazimierz Mło-dzianowski opuścić musiał Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, Piłsudski wezwał Składkowskiego do Belwederu i oświadczył mu: "No więc zostaniecie ministrem spraw wewnętrznych, bo Młodzianowski nie chce już' dłużej pracować z tym... Sejmem", a gdy zaskoczony Sławoj powiedział,
* Centralne Archiwum Wojskowe, sygn. 2150. Dziękuję doc. dr. hab. Piotrowi Staweckiemu za udostępnienie mi tej opinii.
** Feliks Młynarski: Wspomnienia, Warszawa 1971, s. 281.
że nigdy z polityką nie miał do czynienia, Piłsudski zakończył audiencję: "Niepotrzebna tu polityka. Wszyscy krzyczą, że jesteście administrator, więc dlatego będziecie ministrem. Zameldujecie się u pana Bartla. No do widzenia!"
Te trzy kropki przed słowem Sejm oznaczają słowo nieparlamentarne. Piłsudski często słów takich używał, a autor Strzępów meldunków zastępował je kropkami, co czasami powoduje, że wypowiedzi Piłsudskiego są niezbyt zrozumiałe.
Niezwykła to była forma ministerialnej nominacji. Zacytujmy ko
mentarz, jakim opatrzył ten fragment Wacław Jędrzejewicz: "Trzeba tu
wyjaśnić specyficzny stosunek Piłsudskiego do Sławoja Składkowskiego,
którego dobrze znał z Legionów i bardzo lubił. Nie traktował go jednak
jako partnera do rozmów, lecz jako oddanego mu człowieka, gotowego
,posłusznie' wykonać wszelkie polecenia, ściśle według otrzymanych in
strukcji. Stąd zwykle suchy ton Piłsudskiego i krótkie polecenia. (...) Na
tomiast - stwierdza dalej W. Jędrzejewicz - nie należy z notatek
Składkowskiego wyciągać zbyt daleko idących wniosków odnośnie charak
terystyki samego Piłsudskiego. Miał on wiele postaci i oblicz i potrafił
w rozmowach być bardzo różnym. Jeżeli chodzi o omawiane przesilenie
gabinetowe, to można sobie wyobrazić, że zaproszenie do rządu takich
osobistości, jak Aleksander Meysztowicz lub Karol Niezabytowski, było
zupełnie inne. Piłsudski potrafił być w podobnych rozmowach nie
słychanie finezyjnym w doborze argumentów, uważnym w wypowiadaniu
swoich myśli, a także w użyciu osobistego czaru w stosunku do ludzi,
co wielu współczesnych podkreślało" *. *
Sławojowi Składkowskiemu, jak wynika ze Strzępów meldunków i innych jego wspomnień, nigdy nie było dane owej finezji doświadczyć. Jego stosunek do Komendanta był bezkrytycznie bałwochwalczy, co - jak się wydaje - czasami Piłsudskiego denerwowało. Sam Sławoj Skład-kowski "zwykł mawiać, że jest koniem ujeżdżanym przez Marszałka Piłsudskiego i gdy na życzenie Marszałka ustępował z jakiegokolwiek stanowiska, twierdził, że ,jak dobry ogier, z lekka popierdując odchodzi do stajni" **.
Ministrem spraw wewnętrznych był ponad trzy lata, bo od 2 października 1926 do 7 grudnia 1929 roku. Następnie powrócił na siedem miesięcy do wojska, jako zastępca szefa administracji armii, by 3 czerwca 1930 roku ponownie objąć resort spraw wewnętrznych. On to właśnie przeprowadził aresztowania przywódców Centrolewu. Do wojska powrócił w czerwcu 1931 roku na stanowisko II wiceministra spraw wojskowych i szefa administracji armii. Jak już wspomnieliśmy, 15 maja 1936 roku,
* Wacław Jędrzejewicz: Kronika życia Józefa Pilsudskiego 1857-1935. Tom drugi. Londyn 1977, s. 250.
** Henryk Gruber: Wspomnienia i uwagi. Londyn b.r.w., s. 302.
10
awansowany dwa miesiące wcześniej na generała dywizji, został szefem rządu.
Po klęsce wrześniowej został internowany w Rumunii. W czerwcu 1940 roku, wyposażony przez ambasadę polską w Bukareszcie w fałszywy paszport, wyjechał przez Bułgarię do Turcji. Po półrocznym pobycie w Turcji, w styczniu 1941 roku przetransportowany został do Palestyny. Tu przyjęto go do armii, powierzając "inspekcję jednostek i instytucji Armii Polskiej na terenie Palestyny pod względem sanitarnym". Już jednak po czterech miesiącach przeniesiony został do tzw. II grupy, czyli stal się oficerem bez przydziału. W 1947 roku przeniósł się do Wielkiej Brytanii i zamieszkał w Londynie, gdzie zmarł 31 sierpnia 1962 roku.
Na emigracji sporo pisał. Między innymi opublikował obszerną relację o pracach i czynnościach rządu polskiego we wrześniu 1939 roku. Rozproszone po różnych emigracyjnych pismach teksty zebrane zostały w dwóch książkach *.
Sławoj Składkowski miał zwyczaj codziennego notowania swych czynności w specjalnych zeszytach. "Przez długie trzynaście lat pracy w rządzie od 1926-1939 roku - wspominał - nazbierało się jedenaście tych zeszytów, bogatych w treść i tajemnice państwowe. Na szczęście zapełniane były one mym mało czytelnym pismem, tak że niełatwe do szybkiego odczytania, ale na pewno dość przejrzyste przy powolnym odcyfrowywaniu i przy użyciu szkła powiększającego. Postanowiłem zabrać tę walizkę ze sobą do Bukaresztu, a w razie ucieczki stamtąd, albo ulokować ją u zaufanych ludzi, albo raczej zniszczyć jej zawartość, by nie wpadła w ręce niemieckie lub bolszewickie" **. Niestety zeszyty te zniszczył. Cztery razem z Jakubem Krzemieńskim utopili w jeziorze, pozostałe pracowicie moczył w hotelowej umywalce, by zamazał się kopiowy ołówek, którym były pisane, i następnie wyrzucał. W ten sposób jedno z ciekawszych źródeł do pomajowych dziejów II Rzeczypospolitej zostało unicestwione.
Zeszyty te niewątpliwie wykorzystał przy pisaniu Strzępów meldunków. Pierwsze wydanie ukazało się z datą 1936 ,roku, ale egzemplarze gotowe były już w końcu 1935, a więc w kilka zaledwie miesięcy po śmierci Piłsudskiego.
Pojawienie się tej książki było sensacją polityczną. Ukazywała ona bowiem Piłsudskiego nie znanego szerszej opinii, ukazywała sposób podejmowania decyzji politycznych, ujawniała wiele spraw dotychczas otoczonych tajemnicą. I była to książka - oczywiście wbrew zamierzeniom autora - demaskatorska. Mieczysław Niedziałkowski, wybitny działacz socjalistyczny, pisał: "Ciekawe są podane w książce fakty. Ciekawa - niesłychanie mentalność autora, który pisząc z niewątpliwą szczerością, nie
* Kwiatuszki administracyjne i inne. Londyn 1959; Nie ostatnie słowo oskarżonego. Wspomnienia i artykuły. Londyn 1964.
** Nie ostatnie słowo oskarżonego..., s. 384, 399-400.
11
zdaje sobie sprawy, że kreśląc wizerunek lat ubiegłych zbudował, jeśli mowa o postaci marszałka Piłsudskiego - krzywe zwierciadło; - gdy idzie o tzw. otoczenie marszałka Piłsudskiego zv/ierciadło najdokładniejsze. Ja osobiście, gdym przeczytał Strzępy meldunków, powiedziałem sobie: a jednak nie przypuszczałem, że to było... aż tak... z tym otoczeniem" *. Piłsudczycy rzeczywiście znaleźli się w delikatnej sytuacji. Tym bardziej że Strzępy meldunków ukazały się w okresie - jak nazwał to Bogusław Miedziński - dekompozycji obozu rządzącego. Po śmierci Komendanta rozpoczęła się bowiem ostra walka na szczytach obozu sanacyjnego. Była to walka o koncepcję sprawowania władzy, a tym samym o wpływ na podejmowane decyzje. Nie wnikając w szczegóły stwierdzić można, iż śmierć Piłsudskiego spowodowała destabilizację w piisudczy-kowskiej elicie władzy. Objęcie Generalnego Inspektoratu Sił Zbrojnych przez odsuniętego do tej pory od działalności politycznej Rydza-Smig-łego oznaczało istotną zmianę w utrwalanej od końca lat dwudziestych hierarchii grupy kierowniczej. Równocześnie uaktywniło się również dotychczas odsunięte od decyzji politycznych środowisko związane z prezydentem Mościckim. Klęska polityczna obozu sanacyjnego w wyborach jesienią 1935 roku stanowiła dodatkowy cios dla dotychczasowej grupy kierującej obozem.
Nic więc dziwnego, że Strzępy meldunków przyjęte zostały przez piłsudczyków z dość wyraźnym zakłopotaniem. Ślad tego można znaleźć w posłowiu autora do wydania emigracyjnego i w zmianach, których dokonał w tym wydaniu **.
Publiczne wypowiedzi były jednak nader pozytywne. .Juliusz Kaden-Bandrowski pisał w "Gazecie Polskiej", że chciałby posprzeczać się z kolegą Składkowskim o skromność tytułu: "Tak, tak z kolegą! Bo jeśli na myśl o takim koleżeństwie jeżą się na mundurze generała świetliste pioruny generalskie, a gwiazdy kołnierza ze swych orbit wyskakują, to jednak muszę Składkowskiego poczytywać za kolegę i za jakiego kolegę? Ależ to pisarz wyborny i rasowy pamiętnikarz każdą scenę pamiętający
* "Prosto z mostu" 1936, nr 6.
** "...podczas gdy jedni przy czytaniu książki płakali, inni, nie obejmując całości, wyśmiewali zawarte w niej szczegóły lub oburzali się z powodu ich ujawnienia, czasem niektórzy może nawet ze względów subiektywnych". I dalej pisząc, że w powojennej Polsce książki jego są zakazane, dodaje: "Tak się jednak dziwnie składa, że i tu, na wygnaniu, co za dziwna zbieżność, są jednostki chcące przemilczeć moją działalność, nawet pisarską, ł nie uznają tego, że od lat 28, gdzie tylko mogę i jak tylko umiem najlepiej, podnoszę znaczenie dla dziejów Polski postaci Marszałka Piłsudskiego. Niestety np. w broszurze ,W ćwierćwiecze zgonu' nie ma ani słowa o moich kilku książkach, licznych broszurach i artykułach o Komendancie. Co skłoniło członków Sekcji Wydawniczej Komitetu do tego wiele mówiącego przemilczenia - nie wiem". Sławoj Składkowski: Strzępy meldunków. Londyn 1965,-s. 181-182.
Obecne wydanie zostało oparte na edycji Strzępów meldunków z 1936 roku, III nakład, i nie uwzględnia zmian dokonanych na emigracji.
12
żywo, umiejący każde zdarzenie najprostszymi słowami poprowadzić, a szczegółami nie zaciemnić, a uwagami nie przytłoczyć, a zapamiętać najdrobniejsze okoliczności, rzeczy tylko potrzebne uwzględnić. (...) Dla nas zwykłych czytelników, zwykłych obywateli państwa nie są to strzępy, lecz •wprowadzenie do najwspanialszej pracowni, w której razem z wodzami, wodzów za uczniów mając pracował i tworzył nasze dzieje jeden z najmocniejszych i najświatlejszych ludzi epoki" *.
"Stosunek autora do Marszałka Piłsudskiego - pisał inny recenzent - przypomina, a raczej pokrywa się całkowicie z kultem żołnierzy napoleońskich dla Wielkiego Cesarza. Bezwzględne, bezgraniczne posłuszeństwo, najszczersze przywiązanie i oddanie, nie tkliwa, lecz przesiąknięta całą istotą żarliwa miłość, gotowość do największych oliar i poświęceń, każdy najbardziej nawet bezwzględny rozkaz zostanie wykonany, każde życzenie zostanie spełnione bezzwłocznie, bez najsłabszego odruchu sprzeciwu, bez zastanowienia się, bez szukania odpowiedzi na pytanie - po co czy na co? Umrzeć, jeśli tego zażąda Komendant, przyjąć tekę ministra lub zejść nagle w dół na stanowisko niższe i tam z takim samym oddaniem, z taką samą żarliwością i zaciętością realizować myśl, która brzemieniem rozkazu spadła na duszę. Uwielbiam i nie staram się rozumieć - oto w kilku słowach ujęta podstawa tego stosunku" **.
Od pierwszego wydania Strzępów meldunków minęło ponad pół wieku. Żyjemy w państwie o innym systemie politycznym, innych granicach, innej strukturze narodowościowej i społecznej. Ta książka jest książką czasu minionego, świadectwem epoki, którą zamknął rok 1939. Ale właśnie dlatego warto ją przeczytać. By lepiej zrozumieć ów czas miniony.
ANDRZEJ GARLICKI
* "Gazeta Polska" 1935, nr 356.
** Władysław Pobóg-Malinowski w: "Nowa Książka" 1936, z. 7, s. 378. Kazimiera Iłłakowiczówna, która w 1939 r. opublikuje hagiograficzną Ścieżkę obok drogi, opisującą jej kontakty z Piłsudskim, zgłosiła Strzępy meldunków do nagrody literackiej "Wiadomości Literackich". W głosowaniu czytelników otrzymały 48 głosów (na ogólną liczbę 1013 głosów). Ręcz ciekawa, że "Wiadomości Literackie" nie zamieściły recenzji ze Strzępów meldunków.
"STRZĘPY" - TYLKO MELDUNKÓW
Dużo rzeczy mówionych przez Komendanta oddać nie potrafię, mimo że zapisywałem je dosłownie w czasie meldowania się.
Dużo rzeczy pisać jeszcze nie wolno - stanowią tajemnicą Państwa.
W Polsce Niepodległej widziałem Marszałka Józefa Piłsudskiego przeszło 150 razy.
Spisałem wszystko, tak jak było, by nie poszło w niepamięć.
Dopóki jak żywa stoi w oczach postać Pana Marszałka.
Póki dźwięczą w uszach słowa Komendanta.
PIERWSZY MELDUNEK W POLSCE NIEPODLEGŁEJ
Ciężko mi było w Zagłębiu, w końcu listopada 1918 roku, jako komendantowi tworzącego się łam Wojska Polskiego.
Broń, odebrana Austriakom i Niemcom, dostała się częściowo w ręce ludności cywilnej. Skorzystali z tego komuniści i stworzyli oddziały 'Czerwonej gwardii *, zaopatrzone w karabiny ręczne i maszynowe, ćwiczące się na licznych punktach zbornych i wartowniach.
Żołnierz, który miał stawić czoło tej lokalnej czerwonej gwardii, był młody, ideowy, ale niedostatecznie wyszkolony, a w wielu wypadkach spokrewniony z komunistami. Trudno było żądać, by strzelał iż zimną kirwią do swych krewnych spod czerwonego sztandaru.
Był wprawdzie batalion kapitana Młota Fijałkowskiego dobrze wyszkolonych żołnierzy, ale trudno było 'obsadzić nim całe Zagłębie.
Jeżeli dodamy konieczność bacznego strzeżenia granicy, często naruszanej przez Niemców, to stanie się jasne, że położenie naszych oddziałów wojskowych w Zagłębiu najłatwiejsze nie było.
Wobec tego wybrałem się do Warszawy do Obywatela Komendanta, by zameldować Mu swoje troski i wątpliwości oraz prosić posłusznie o rozkazy.
* Czerwona Gwardia - rewolucyjna formacja zbrojna, powołana 8 listopada 1918 r. przez Radę Delegatów Robotniczych w Dąbrowie Górniczej, działała na terenie Zagłębia Dąbrowskiego. Rozbrojona w grudniu 1918 r.
2 - Strzępy meldunków "*- •' 17
"
Koleje chodziły już dosyć regularnie, wśród podziwu i zadowolenia podróżnych, odzwyczajonych od ruszania się z miejsca w ciągu ta-wania okupacji.
Warszawa tętniła wzmożonym życiem dźwigającej się z upadku stolicy, przy czym nie można było zorientować się, gdzie zaczynało i kończyło się wojsko, gdyż wszędzie na ulicach było pełno cywilów z karabinami.
Nawet przed Belwederem posterunki Legii Akademickiej pełniły służbę wartowniczą w cywilnych paltotach *.
W pałacu zastałem pełno delegacyj, interesantów i dostojników, oczekujących na swą kolej dostania się do Komendanta.
,Cała Polska spieszyła do tego miejsca pracy, gdzie wykuwało się Jej nowe życie, ,by zaczerpnąć otuchy i wskazań do dalszych poczynań. To samo, oczywista, chciałem zrobić i ja w mych skromnych możliwościajch.
Mimo wielkiego zatłoczenia salonów belwederskich, dzięki pomocy rotmistrza Kazimierza Stamirowskiego, adiutanta Komendanta, udało mi się zameldować u Niego o godzinie 5 po południu.
Wszedłem do dużej sali jasno oświetlonej.
Komendant stał w swojej kurtce strzeleckiej bez odznak, obok stołu. Za Nim - półkolista wnęka z zawieszonym jakimś dużym obrazem. Białe alabastrowe urny z umieszczonemi wewnątrz lampami elektrycznymi oświetlają dalsze części salonu.
Chcę jakoś powitać bladego i zmęczonego, wychudłego Komendanta, chcę powiedzieć coś o 'mej radości, że Go znów widzę, ale Obywatel Komendant podaje szybko rękę i krótko rzuca: "No, co?"
Więc melduję posłusznie, że mam trudności z Niemcami na granicy i komunistami w Zagłębiu, ale Komendant przerywa moje biadolenie i mówi krótko:
"Chcę oddać władzę w Polsce Sejmowi. Wybory muszą od-
* Legia Akademicka - ochotnicza jednostka Wojska Polskiego, utworzona przez studentów wyższych uczelni Warszawy 11 listopada 1918 r. 3 grudnia 1918 r. przekształcona w 36 Pułk Piechoty Legli Akademickiej.
18
ć się w spokoju, mimo że spodziewam się bojkotowania ich "zez komunistów. Niewykluczone są strejki. Musicie więc przygotować zapas węgla na sześć tygodni i utrzymać porządek
w Zagłębiu". _
Chciałem spytać, czy mam w tym celu obsadzie kopalnie wojskiem i idąc przymusowych zarządców spośród oficerów, ale Komendant wyciągnął rękę i powiedział: "To wszystko". Już więc muszę wyjść z pokoju, by dać miejsce następnym
interesantom.
Ściskam z wdzięczności rotmistrza Stamirowskiego i wychodzę na dziedziniec Belwederu, rzucającego jasne światło w ciemną noc listopadową.
Wiem już, co mam robić, bo widziałem i mówiłem przecież z Obywatelem Komendantem.
Wszystkiego mi nie powiedział, ale mam wrażenie, że wiem już wszystko! Teraz trudności w Zagłębiu wydają się łatwe i proste.
Widziałem Komendanta!!!
OFICER POLITYCZNY
W styczniu 1919 roku zostałem mianowany, jako znający stosunki w Zagłębiu Dąbrowskim, oficerem politycznym przy pułkowniku Tarnawskim, komendancie Okręgu Wojskowego Będzin. Urząd mój nosił -wiele mówiący tytuł, "szefa sztabu".
Otóż pewnego dnia styczniowego przyszedł fonogram z Warszawy, że na drugi dzień mam zameldować się u Obywatela Komendanta w Belwederze.
Boże, co za radość!
Więc już nie ja staram się dostać do Komendanta, ale On sam wzywa mię do siebie. Widoczne jest więc, że do czegoś jeszcze mię potrzebuje.
2* 19
Wieść o wyjeździe moim do Warszawy obiegła szybko cały "wojskowy" Będzin. Wróżono mi wielkie dostojeństwa, którymi obdarzony będę niezawodnie na "specjalnej audiencji" w Warszawie.
Toteż na dworzec stawiła się duża ilość kolegów oficerów, by żegnać wyróżnionego przez Komendanta "szefa sztabu" Okręgu Wojskowego Będzin, który jutro może zostać kimś jeszcze wyższym.
Zrobił się po prostu "jubel", i to na cały Będzin.
Przyznaję się, że i ja trochę wierzyłem, że to wezwanie do Belwederu musi przecież oznaczać coś niezwykłego.
Tego zdania był również mój przełożony pułkownik Tarna-wski.
Pierwszy to raz byłem wezwany przez samego Komendanta i nie mogłem zupełnie zorientować się, po co i ,w jakim celu.
Wyznaję ze skruchą, że i później, na .wyższych stanowiskach, ani razu, dosłownie ani razu, nie udało mi się przewidzieć, po co jestem wezwany do Komendanta. Zawsze Obywatel Komendant miał mi do rozkazania co innego, niż ja przypuszczałem.
Nie wiedzieli również, po co są wezwani przez Komendanta - koledzy, których po (przybyciu do Warszawy spotkałem w adiutanturze Belwederu.
Weszliśmy razem do znanej mi sali przyjęć z wnęką półkolistą i urnami z alabastru.
Komendant wygląda już lepiej niż po powrocie z Magdeburga, chociaż widać na Nim zmęczenie, gdyż w poczekalniach Belwederu tak samo pełno, jak miesiąc temu.
Obywatel Komendant przemówił do nas krótko, stawiając, jako oficerom politycznym, następujące rozkazy:
1) Dobrze i gruntownie poznać swój teren.
2) Być lojalnym wobec swych przełożonych, równocześnie informując ich ściśle o nastrojach politycznych w terenie i sposobach dążących do ich opanowania.
3) Wpłynąć, wszystkimi rozporządzalnymi siłami, na wytworzenie takiego stosunku między oficerem i żołnierzem,
20
jaki był w Legionach, czyli oprzeć go na dobrym przykładzie i zaufaniu.
4) Urobić w społeczeństwie przekonanie o ważności wyborów do Sejmu, jako źródła władzy w Państwie.
Odprawa trwała nie dłużej niż kwadrans, a wyszliśmy z niej bogaci w wytyczne dla naszej pracy w terenie i pokrzepieni na duchu, jak po każdym widzeniu Komendanta.
Tegoż wieczora wyjechałem do Będzina, gdzie nikt nie spodziewał się tak szybko mego przyjazdu.
Pułkownik Tarnawski, gdy zameldowałem mu (przy referowaniu odprawy belwederskiej) o osobistym rozkazie Komendanta - bezwzględnej lojalności -wobec niego, pułkownika, jako bezpośredniego mego przełożonego, odetchnął z ulgą, zaczerwienił się z zadowolenia i uścisnął mocno moją ręką.
Reszta za to kolegów patrzyła na mnie z widocznym rozczarowaniem, gdy po meldowaniu się w Belwederze u Komendanta wróciłem do dawnej mojej pracy w Okręgu Wojskowym Będzin.
ZDOBYCIE MIŃSKA
W gorący dzień letni 1919 roku wdzierała się Druga Dywizja Legionów do bronionego przez bolszewików Mińska *.
Do południa trwały jeszcze walki na ulicach z ustępującym powoli nieprzyjacielem.
Ledwiejśhny roztasowali kwaterę Dowództwa Dywizji w jednym z lepszych hoteli miasta, gdy rozeszła się wieść, że przyjechał Komendant.
Wyglądamy przez okno, rzeczywiście przed hotelem stoi duże auto, zakurzone z dalekiej drogi. Wybiegamy z pokoju na korytarz i spotykamy na schodach Komendanta, zakurzonego
* Wojska polskie zajęły Mińsk 8 sierpnia 1919 r.
21
i zmęczonego, ale wesołego i zadowolonego ze zdobycia Mińska. Z korytarza Komendant idzie w towarzystwie generała Roi i szefa sztabu dywizji Piskora do dużej sali, w której ma odbyć się odprawa ze sztabem naszej dywizji.
Przechodząc obok mnie, Komendant podaje mi rękę, mówiąc: "Co słychać, doktorze?"
Naturalnie jest to tylko pytanie życzliwe, które ma zostać bez odpowiedzi, gdyż cały czas Komendant zajęty jest sprawą zorganizowania pościgu ,za bolszewikami.
W chwilę po Komendancie przyjeżdża na odprawę generał Koinarzeyski, dowódca Dywizji Poznańskiej, która weszła razem z nami do Mińska.
Oczywista, wobec Komendanta przedstawiciele każdej z dywizyj, a więc naszej - legionowej i poznańskiej, twierdzą, że pierwsza \veszła do Mińska ich dywizja.
Komendant śmieje się z tego lokalnego patriotyzmu i szybko wydaje krótkie rozkazy, mające na celu od cięcie odwrotu bolszewikom, cofającym się wzdłuż dwóch linij kolejowych, biegnących z Mińska w kierunku Borysowa i Bobrujska.
Odprawa trwa zaledwie pół godziny, po czym Komendant, odprowadzany przez nas do samochodu, odjeżdża z Mińska na inny odcinek f rontu.
Było to jedyne moje spotkanie z Komendantem na froncie. Utkwiło mi ono w pamięci na całe życie ze względu na wyraz twarzy Komendanta.
Nigdy później, w czasie największych tryumfów politycznych, nie widziałem tyle ognia, radości i satysfakcji w oczach Komendanta, jak wtedy w Mińsku, w chwili montowania pościgu, mającego zniszczyć nieprzyjaciela, cofającego się ze zdobytego przez nas miasta.
Żywiołem Komendanta była wojna, a owocem jej - Zwycięstwo.
NIEUDANY MELDUNEK W BELWEDERZE
W grudniu 1919 roku pełniłem od kilku miesięcy służbę szefa sanitarnego Grupy Operacyjnej Generała Żeligowskiego z siedzibą dowództwa w Mińsku.
Pracy biurowej było tam mało. Za to odcinek frontu - duży i urozmaicony.
Toteż, mimo zimy, jeździło się często na dalekie inspekcje, celem zorientowania się w stanie zdrowotnym naszych oddziałów.
W czasie jednej z takich inspekcyj, wśród zawianych śniegiem lasów, wezwano mię telefonicznie do sztabu Grupy i tu dowiedziałem się, że zostaję przeniesiony do Warszawy, do Departamentu Sanitarnego Ministerstwa Spraw Wojskowych, gdzie mam niezwłocznie się zameldować.
Nie było rady, trzeba było jechać.
W Warszawie dowiedziałem się, że zostałem mianowany szefem Wydziału Organizacyjnego Służby Sanitarnej.
Dało mi to dobrą "szkołę". Praca przy pękatych biurkach w ciasnych, ciemnych pokojach pałaiou Mostowskich wydała mi się tak okropna, że po wielu szamotaniach się psychicznych i bezskutecznych próbach załatwienia sprawy "legalnie" zdecydowałem się na krok bohaterski: raport u Komendanta z prośbą o wysianie •nnłe z powrotem na front.
Oczywista - był to, wyznaję ze skruchą, "raport" bez zachowania drogi służbowej, a nawet w tajemnicy przed ministrem spraw wojskowych generałem Sosnkowskim.
Nie mogąc uzyskać "sprawiedliwości" w ministerstwie, skierowałem swe kroki do Beliwederu.
W Belwederze nie było już takiego natłoku, jak przed rokiem, ale praca Komendanta była ogromna z powodu przeciągającej się wojny i sytuacji politycznej w kraju.
Dlatego też adiutant, któremu wyniszczyłem moją sprawę, wzbraniał się w ogóle meldować mię u Komendanta.
Wreszcie, uproszony przeze mnie i przekonany, że przecież chodzi o wypuszczenie mię z kraju na front, o co przecież
23
znóvi takiego natłoku podań nie ma, wszedł, wahając się, do gabinetu, gdzie pracował Obywatel Komendant.
Oczekiwałem z bijącym sercem, czy uda mi się dostać do Komendanta i zameldować swą prośbę, gdy szybko wrócił adiutant i twarzą zmieszaną, nie wróżącą nic dobrego, po czym dłuższą chwilę milczał, jakiby ważył, co mi powiedzieć.
"jST'0 co?" spytałem, ^czując coś niedobrego, "czyście meldowali moją prośbę?"
"^eldawałem... i Komendant odpowiedział tylko tyle: Powiedzcie mu, nieoh on ani tu nie przychodzi!" - oświadczył mi adiutjut, który też widocznie "coś" usłyszał z mego powodu. Zrozumiałem, że nic nie wskóram i na front się nie dostanę. Postałem, poczekałam, pomyślałem i... wróciłem smutny do mego biurka w ponurym pałacu Mostowskich. Dobrym szefem wydziału, zdaje się, nie byłem. O-ulbe akta kładłem na dmo szuflad biurka, a cienkie załatwiałem "od ręki". Nie mogłem jakoś nabrać serca do tej "wojny" z papierami.
Węszcie w lecie 1920 roku udało mi się, tym razem już na podstawie raportu, z zachowaniem drogi służbowej, opuścić mroczne korytarze pałacu Mostowskich i wrócić na front, na stanowisko szefa sanitarnego Grupy Operacyjnej Jazdy.
UWAGI O SŁUŻBIE SANITARNEJ
Po zwycięskim zakończeniu wojny z bolszewikami Obywatel Komendant od czasu do czasu wzywał do Belwederu przedstawicieli broni i służb celem omówienia dodatnich i ujemnych cech, wskazanych w trakcie działań wojennych.
W czasie tych odpraw krytyka przeszłości była punktem wyjścia do wytycznych na przyszłość, mających zapobiec powtórzeniu dawnych błędów i niedociągnięć.
My z departamentu sanitarnego długo nie byliśmy wzywa-
24
ni, tak że zwątpiliśmy już w to, by Komendant osobiście zechciał omówić wrażenia z działalności naszej służby w czasie wojny i udzielić nam wskazówek na przyszłość.
W tym czasie, tj. w 1921 roku, walczyliśmy jeszcze uporczywie o prawa służby zdrowia i lekarzy w Wojsku Polskim. Obawialiśmy się, zresztą nie bez pewnej dozy słuszności, że prawa służby zdrowia, nabyte w Legionach i w okresie wojny o Niepodległość, będą uszczuplane stopniowo w czasie nadchodzącego pokoju.
Chodziło - między innymi - o rozstrzygnięcie zasadniczego pytania, czy lekarz wojskowy ma być oficerem, czy też urzędnikiem wojskowym.
Zdania były mocno podzielone.
Toteż gdy otrzymaliśmy wezwanie do Belwederu, szef departamentu polecił mi opracować referat w sprawie uprawnień lekarzy wojskowych, które byłyby, naszym zdaniem, pożądane w Wojsku Polskim.
Elaborat mój sumiennie zacząłem od shiżby sanitarnej z czasów... Egipcjan.
Podkreśliłem ;w nim, że lekarze-kapłani w wojsku egipskim mieli duży wpłyiw nie tylko na leczenie rannych wojowników, ale na całokształt życia wojska, dzięki dużym wiadomościom z zakresu higieny wojskowej.
Rozpatrując dalej prawa lekarzy wojskowych w szeregu wieków i wpływ tych praw na wydajność i pożytek pracy służby sanitarnej, dochodziłem do wniosku - konieczności nadania lekarzom praw oficerskich.
W dniu wyznaczonym meldowaliśmy się z .drżeniem serc w dużym salonie Belwederu.
Przy Panu Marszałku był obecny w czasie odprawy pułkownik lekarz Piestrzyński, co dodaiwało nam nieco otuchy.
Mówię: przy "Panu Marszałku", gdyż po otrzymaniu przez Obywatela Komendanta buławy marszałkowskiej, w darze od zwycięskich wojsk, tytułowaliśmy go już zawsze: "Panie Marszałku".
Komendant, po przywitaniu się, pozwolił nam siadać, a później powiedział .mniej więcej, co następuje:
25
"Proszę panów, ja nie mogę nie zwrócić uwagi panów na specjalną cechę waszej służby, którą obserwowałem w czasie obecnie zakończonej wojny.
Podczas gdy lekarze oddziałowi pracowali dobrze, to szpitale wasze rzadko kiedy zdążały, by w porę zaopatrzyć rannych i wywieźć ich na tyły.
Ja nie mogę obronić się od tego wrażenia, że szpitale wasze stale były w drodze i więcej dni spędziły w marszu niż przy właściwym pełnieniu służby. Nie wiem, czemu to przypisać, ale tak było".
Przyznam się, żeśmy zdrętwieli z wrażenia pod wpływem tej surowej krytyki Pana Marszałka, skierowanej pod adresem działalności naszej służby z czasu oistatniej wojny.
Chcąc bronić służby sanitarnej, zameldowałem, że braki naszej ruchliwości pochoidziły stąd, iż mieliśmy kiepskie konie, a rozkazów nie otrzymywaliśmy w porę, choćby na skutek braku telefonów w szpitalach polowych.
Stąd, nim ewakuowaliśmy rannych i zwinęliśmy szpital - oddziały walczące zdążyły już odsunąć się daleko od nas.
Pan Marszałek przerwał mi, .mówiąc: "Ha, ha, panie, to doskonale, to pan już o wojnie zapomniał, to chcielibyście mieć dobre komę i być na parę dni naprzód przez telefon powiadomieni o zamierzeniach wojsk, które powinny czekać na szpitale, a nie pędzić zbyt szybko naprzód. Otóż wiedzcie, że w przyszłej wojnie ja będę jeszcze szybciej maszerował niż w minionej. Musicie mię dogonić i bez telefonów!..." dodał, śmiejąc się, Komendant.
Zapanowało milczenie, które wykorzystując, spytałem Pana Marszałka, czy mógłbym zameldować, jak sobie przedstawiamy stanowisko lekarza w Wojsku Polskim, niezbędne - naszym zdaniem - do należytego wypełnienia zadań służby sanitarnej.
Pan Malrszałek skinął głową, mówiąc: "Dobrze, ale tylko lorótko!"
Odchrząknąłem więc i, nie umiejąc przegrupować mego referatu w obecności Komendanta, zaczynam: "Egipcjanie w swym wojsku..,"
26
Pan Marszałek pochylił się w fotelu, jakby wątplił, czy dobrze dosłyszał, a potem, uderzając ręką w poręcz fotela, mówi: "Czy to ma być krótko?!"
"Będzie .krótko, Pandę Marszałku", odpowiedziałem widząc z rozpaczą, że za chwilę mogę "stracić głos".
Jakoś udało mi się przeskoczyć dość szybko przez tryumfy lekarzy .wojskowych w starożytnym Egipcie i napiętnować nieuctwo cyrulików średniowiecza, przy "opiece" których ginęło w wojskach więcej wojowników od chorób zakaźnych niż od walk.
Podkreśliłem dalej nieudolność przesiąkniętych martwą rutyną "urzędników zdrowia" czasów wielkiego księcia Konstantego i, gdy zacząłem mówić o dodatniej działalności w Powstaniu Listopadowym generał-sztataslekairza Kaczkowskiego, Obywatel Komendant przerwał mi, mówiąc:
"Lekarz wojskowy musi być oficerem, gdyż pracuje i styka się z żołnierzem na polu walki i jej bezpośrednich tyłach. Bez praw oficerskich nie mógłby wypełniać tam swych .czynności".
Słuchaliśmy, olśnieni tym rozstrzygnięciem Pana Marszałka, które przyszło tym bardziej niespodziewanie po surowej krytyce naszej służby, wyrażonej na początku odprawy, gdy On już wstał, mówiąc: "Dziękuję panom!"
Wychodziliśmy z Belwederu "jak zmyci", lecz szczęśliwi z powodu decyzji Komendanta.
Walka o prawa służby zdrowia i jej personelu w Wojsku Polskim - została rozstrzygnięta dla nas w sposób dodatni i "honorowy".
WYGNANIE W SULEJÓWKU
W czasie kilkuletniego, dobrowolnego, wygnania Komendanta w Sulejówku przechodziliśmy my, Jego uczniowie i podkomendni, ciężkie chwile *.
* Latem 1923 r. PiJsudski zrzekł się zajmowanych stanowisk: szefa
27
Toteż każde widzenie Komendanta, każde zetknięcie się z Nim było dla nas wielkim niezapomnianym świętem i pokrzepieniem ducha.
Niestety, okazje zobaczenia Komendanta były rzadkie i nieregularne.
Wieść o nich rozchodziła się zwykle wśród nas na krótko przed terminem, tak że niewielu tylko wybranych mogło nasycić swoje oczy widokiem Wodza.
Mogliśmy, mieliśmy możność widzieć Komendanta w czasie Jego odczytów wojskowych, podczas zjazdów legionowych, na nieczęsto zwoływanych, zamkniętych zebraniach politycznych i wreszcie na Dworcu Wileńskim, przy rzadkich zresztą, ale jedynych - wyjazdaich do Wilna.
Zarówno w czasie odczytów wojskowych Komendanta, jak i przy zjawianiu się Jego na zjazdach legionowych - wybuchał taki żywiołowy entuzjazm kolegów, że doprawdy sama treść przemówienia odchodziła na plan dalszy.
Sam fakt oglądania Wodza, patrzenia w Jego mądre, dobre oczy, słuchanie Jego głosu, stwierdzenie, że przecież żyje wbrew chęciom wrogów, że wygląda nieźle - wszystko to .stwarzało dla nas niezapomnianą, jedyną w życiu atmosferę dumy i szczęścia, przypominającą młodzieńcze czasy Pierwszej Brygady.
Nie wiedzieliśmy wcale, kiedy skończy się wygnanie Komendanta i w jakich warunkach zechce wrócić do władzy w Polsce, ale to było nam niepotrzebne, gdyż ufaliśmy Mu i wiedzieliśmy, że gdy nadejdzie czas - wyda nam rozkazy.
Rozkazy te, od czasu do czasu, dawał Komendant w nielicznym gronie kolegów, podczas z rzadka zwoływanych zebrań politycznych. Odbywały się one zwykle albo w mieszkaniu obywatela Switalskiego, albo Krzemieńskiego.
Na zebraniach tych bywało nieraz do czterdziestu osób. Czasami czekaliśmy na przybycie Komendanta po parę godzin, gdyż nie zawsze zdołano wydobyć dla Niego dobre auto celem przyjazdu z Sulejówka do Warszawy.
W czasie tych zebrań nie było żadnej dyskusji. Padały je-
Sztabu Generalnego oraz przewodniczącego Ścisłej Rady Wojennej, i do przewrotu majowego mieszka! w Sulejówku jako osoba prywatna.
28
dynie ścisłe, rzeczowe polecenia i rozkazy Komendanta, których słuchaliśmy jak wyroczni.
Smętni byliśmy, że musimy oto, w wolnej, wywalczonej Polsce, kryć się z naszym posłuszeństwem i wiernością wobec Komendanta, tym bardziej że nie śmieliśmy pytać, kiedy wreszcie nastanie kres tej konspiracji.
Wyjazdy Pana Marszałka do Wilna odbywały się w okresie sulejówkowskim co parę miesięcy, zwykle w godzinach rannych, z Dworca Wileńskiego, na który Komendant przyjeżdżał z Sulejówka samochodem. Zbieraliśmy się wtedy, na długo przed odejściem pociągu, wielką gromadą na dworcu, oczekując przyjazdu Komendanta.
Pan Marszałek aż do chwili odjazdu rozmawiał z nami, żartował i dowcipkował, tak jakby wyjeżdżał w podróż nie z wygnania, ale po dawnemu, z Belwederu. Zawsze bowiem w podróży Komendant jest w dobrym humorze.
W roku 1925, w czasie jednego z wyjazdów do Wilna, zameldowałem się Komendantowi .na dworcu z moim dwunastoletnim synem.
Komendant położył swoją kochaną rękę na głowie chłopca.
MELDUNEK W SULEJÓWKU
"Czy chcesz odwieźć Komendantowi lekarstwa?" spytał mię pułkownik lekarz Hubieki pewnego jesiennego dnia 1923 roku.
Ucieszyłem się niezmiernie.
Już od paru lat siedział Komendant na dobrowolnym wygnaniu w Sulejówku i mogliśmy widywać Go tylko bardzo rzadko, bo jedynie przy okazji zjazdów legionowych, przejazdów przez Warszawę do Wilna i odczytów wojskowych, które zresztą nie były częste.
Dlatego możność zobaczenia Komendanta w Sulejówku, gdzie nigdy jeszcze nie byłem, zelektryzowała mię i napełniła błogim oczekiwaniem.
29
Uda mi się więc nie tylko widzieć Dziadka, ale może pomówić z Nim o polityce, o Jego i naszej przyszłości, wreszcie o tym, co ma być dalej w Polsce.
Chwyciłem więc skwapliwie doręczoną mi przez kolegę Hubickiego paczkę z lekarstwami, zawiniętą w szary papier, i tegoż dnia o zmroku jechałem tramwajem na Dworzec Wschodni. Był on mi doskonale znany z trzymiesięcznych codziennych wyjazdów na kurs do Rembertowa.
Teraz jechałem do Sulejówka, zaledwie o kilka kilometrów dalej, ale w jakże odmiennym nastroju niż na codzienne wykłady wojskowe.
Była już ciemna noc listopadowa, dął zimny wiatr i zacinał deszczem, gdy wysiadłem z pociągu na stacyjce z napisem "Su-lejówek", umieszczonym na drewnianym budyneczku, przypominającym ni to barak, ni to jakąś werandę, o otwartej stronie zwróconej do torów kolejowych.
W myśl wskazówek życzliwych kolejarzy przeszedłem przez tory kolejowe i piaszczystą drogą posuwałem się powoli wśród opłotków, otaczających jakieś, ledwie widoczne w ciemności, domostwa.
Tak, stopniowo, znalazłem dom obywatela premiera Mora-czewskiego, a wkrótce potem otwierałem furtkę w ogrodzeniu willi Komendanta.
Powitało mię szalone ujadanie psów - i podoficer żandarmerii, który dowiedziawszy się, kto jestem i w jakim celu przybywam, wprowadził mię na ganek i poszedł meldować. Za chwilę wyszedł z oznajmieniem, że Obywatel Komendant prosi. Rozebrałem się z mokrego płaszcza w ciemnawym przedpokoju i wszedłem do jasno oświetlonego gabinetu Pana Marszałka, trzymając w oręku paczkę z lekarstwami.
Komendant zdrów, dobrze wyglądający i uśmiechnięty stał przy biurfcu i patrzył na mnie szarymi oczami spod swych wielkich brwi.
Oślepiony nagłym światłem, po wyszukiwaniu 'drogi w ciemnościach, zobaczyłem szary mundur Komendanta dopiero po chwili, poderwałem się na "baczność" i zameldowałem, że przywożę lekarstwa.
30
Komendant aż się za boki złapał na skutek mego głośnego meldunku i, podając mi rękę, zawołał przedrzeźniając mój głos: "Składkowski, melduję - hu, hu i hu! zawsze tacy zostaliście!!"
Lekarstwa Pan M!airszałek położył na biurku, przy którym. siedliśmy, i zaczął ze mną rozmowę, głównie oj stosunkach panujących w wojsku. Na wiele rzeczy, meldowanych przeze mnie, Komendant zżymał się, ale raczej słuchał tego, co mówiłem, niż mówił. Parę razy korciło mię, by zapytać wprost: "Obywatelu Komendancie, kiedy to wszystko wreszcie się skończy i kiedy Komendant 'wróci do nas?!"
Jednak milczenie Pana Marszałka, przerywane z Jego strony tylko krótkimi pytaniami, na które nie zawsze Umiałem trafnie i wyczerpująco odpowiedzieć, oraz jakiś niemy nakaz w oczach Komendanta kazały mi milczeć.
Po pewnym czasie weszła do gabinetu Pani Marszałkowa i poprosiła nas na kolację.
Przedtem prosiłem Ją o sprawdzenie, czy przywiozłem odpowiednie lekarstwa, gdyż Komendant wcale się nimi nie interesował i nawet na nie nie spojirzał.
Leki okazały się tafcie, jakie miał przepisane Pan Maiisza-lek, wobec czego poszliśmy na kolację.
Wyznaję, że to zaproszenie Komendantowej przyjąłem z ciężkim sercem. Wiadomo było między narni, że na skutek nieprzyjmowania przez Pana Marszałka należnych mu poborów*, w Sulejówku "nie przelewało się".
W stołowym pokoju siedziały już przy stole dwie córeczki Państwa Piłsudskich: Wandzia i Jagódka. Pani Marszałkowa bardzo gościnnie zapraszała do jedzenia.
Serce ściskało się, gdy widziałem, w jakich warunkach musi żyć Komendant i Jego rodzina.
Po kolacji siedzieliśmy jeszcze jakiś czas przy stole, gdy Pan Marszałek zaczai ziewać.
"Ziuk jest zmęczony?" zapytała troskliwie Komendantowa.
* Pilsudski nie korzystał z przyznanego mu przez Sejm dożywotniego uposażenia, które przeznaczał na cele społeczne i charytatywne. Utrzymywał się z pracy pisarskiej i odczytów.
31
Zacząłem się żegnać. Komendant rzeczywiście jakoś przygasł po chwilowym ożywieniu.
W ogrodzie znów odprowadzał imię do furtki żandarm i ujadanie psów.
Na dworcu wył wiatr i rzucał dla odmiany mokrym śniegiem...
Nazajutrz, radosny, musiałem opowiadać kolegom, jak widziałem Komendanta w Sulejówku.
KINDŻAŁ MAROKAŃSKI
W maju 1924 roku wysłany zostałem do Maroka, by studiować tam lotnictwo sanitarne.
Na próżno przez kilka dni czekałem na transporty rannych. Powstańcy marokańscy * w górach Atlasu jakby zwiedzieli się o mym przybyciu, nie atakowali wysuniętych posterunków francuskich, tak że rannych nie było nawet "na lekarstwo".
Spędzałem więc wolny czas, w ucieczce przed fioletowo-białymi promieniami potężnego słońca, na skalistym wybrzeżu oceanu, w Rabacie.
Tutaj, w cieniu ruin twierdzy mauretańskich piratów, powziąłem śmiałą myśl napisania odkrytfci do Komendanta, który przebywał wtedy w Sulejówku.
Wiedziałem, że listu na pewno nie przeczyta, najwyżej Mu go "zreferują", a kartkę, być może, obejrzy choć przelotnie.
Dlatego powziąłem śmiałą myśl napisania "odkrytki" z Rabatu do Sulejówka.
W kartce napisałem, że wysyłam ją z najdalszego miejsca od Polski, do jakiego dotąd w życiu dotarłem, o czym "posłusznie melduję".
* Powstanie w górach Rif (północne Maroko) skierowane było przeciwko Hiszpanii i Francji, sprawującym protektorat nad Marokiem. Trwało od 1921 do 1926 r.
32
W Meknes, dawnej stolicy sułtanów Maroka, wzdłuż wąskich stromych uliczek pieni się gwarne życie niezliczonych sklepów i sklepików.
Gwar krzykliwych głosów ludzkich wisi w powietrzu omdlałym od palących, rozżarzonych do białości, promieni słońca.
W jednym ze sklepów zobaczyłem stary kindżał, nieudolnej ręcznej roboty, w miedzianej pochwie. Rękojeść z czarnego drzewa nabijana była również miedzią.
Na zakręconej w półksiężyc pochwie jakieś trójkąty i kwadraty, ryte w miedzi, tworzyły pierwotną ornamentację.
Sięgnąłem ręką po kindżał.
Kupiec, siedzący na .ziemi, wpośród swego towaru, seonym ruchem dał mi go do ręki.
Nastąpił nieuchronny targ, w czasie którego sprzedający wyjął z pochwy kindżał, o zakrzywionej, podeszłej rdzą klindze i, wskazując na jakiś napis, powiedział: "stara robota, oto napis".
"Co znaczy ten napis?" zapytałem.
Kupiec spojrzał mi w oczy, potem wzruszył ramionami i powiedział tylko: "stary napis"...
Zapłaciłem, po czym kupiec pyta mię lakonicznie: "Francuz?!"
"Nie".
Sięgnął leniwie do leżącego otok stosu jakichś pstrych sznurków, wybrał zrudziały sznur w czerwone i niebieskie cętki i przywiązał go do pochwy kindżału.
Patrząc mi w oczy, wyjął jeszcze raz kindżał, spojrzał na napis i powiedział:
"Przywiązać mocno do siodła!
Niech kindżał ten nigdy nie wpadnie w ręce twoich wrogów!"
Już kindżał, zawinięty w papier, trzymałem w rękach, a kupiec zajął się natychmiast innym kupującym.
Zrozumiałem, że był to widocznie zwykły obrządek, zwykłe życzenie, towarzyszące sprzedaży kindżału.
33
3 - Strzępy meldunków
Później kilka razy, już w Paryżu, usiłowałem dowiedzieć się, co oznacza napis na klindze kindżału, ale na próżno.
Napis był stary, zatarty i nakreślony nieudolnie - niewprawną ręką.
W początku 1925 roku, w Warszawie, otrzymaliśmy wezwanie na tajną odprawę. Komendant przyjeżdżał z Sulejówka i miał przemówić do nas w mieszkaniu majora Świtalskiego.
Wziąłem mój kindżał, owinięty w papier, i schowałem go pod mundurem na piersiach, by po odprawie ofiarować go Obywatelowi Komendantowi.
Po przemówieniu Komendanta, którego wysłuchaliśmy jak Ewangelii, obywatel Switalski wprowadził mię do bocznego pokoju, gdzie Komendant ubierał się już do odjazdu.
Wyjąłem mój kindżał i ofiarowałem go Komendantowi, wyjaśniając, że jeźdźcy marokańscy mają jeszcze dzisiaj takie kin-dżały, przywiązane na sznurku po prawej stronie siodła, i używają ich do walki wręcz z konia.
Komendant obejrzał kindżał, spojrzał na napis na klindze i ważył go w ręku.
Korzystając z chwili, spytałem, czy Komendant otrzymał moją kartę z Rabatu.
,.Zdaje się - otrzymałem", odpowiedział.
Chciałem dodać, że plamki na karcie pochodziły od kropel fali przypływu oceanu, ale widząc, że Komendant szykuje się do wyjścia - szybko powiedziałem:
"Obywatelu Komendancie, melduję posłusznie, że kindżał ten został sprzedany z życzeniem, by nigdy nie wpadł w ręce wrogów tego, który go posiada!"
Źrenice Komendanta na chwilę rozszerzyły się zdziwieniem, po chwili jednak wręczył kindżał obywatelowi Switalskiemu, mówiąc żartobliwie: "W takim razie przechowajcie go dla imnie". Roześmieliśmy się wszyscy i za chwilę Komendant wszedł do samochodu.
W kilka lat później, po meldunku u Paina Marszałka, w towarzystwie majora Buslera zwiedzałem małe muzeum, składające się z darów ofiarowanych Komendantowi, na piętrze w Belwederze. Wśród zawieszonej na ścianie broni poznałem ofiarowany przeze mnie kindżał, ale bez starego sznurka, który przywiązał kupiec marokański.
Jakaś ręka, miłująca porządek i nowe rzeczy, nieświadoma tego, co czyni, usunęła sznur, który miał przecież sprawiać, by kindżał nie dostał się nigdy do rąk wrogów tego, któremu był ofiarowany.
ODMOWA LECZENIA SZPITALNEGO
W końcu zimy 1925 roku zgłosił się do mnie, do biura szefa Departamentu Sanitarnego, pułkownik Wieniawa-Długo-szowski, oświadczając, że Komendant jest w Warszawie, w mieszkaniu państwa profesorostwa Sujkowskich, gdzie leży chory, w gorączce.
Prawdopodobnie będzie to grypa, na którą Komendant choruje każdej zimy.
Chodzi o to, by namówić Komendanta do przeniesienia się do szpitala tu w Warszawie, gdyż przejazd samochodem do Su-lejówka w stanie gorączkowym może być niebezpieczny, zwłaszcza wobec panującego zimna.
Uradziliśmy wobec tego przewieźć Komendanta do Szpitala Mokotowskiego, którego szef - podpułkownik lekarz Raźnie-wski, chociaż nie legionista, pozostał wiemy i przywiązany do Wygnańca z Sulejówka.
Zamówiłem telefonicznie obszerny pokój w szpitalu i udałem się razem z pułkownikiem Wieniawą do mieszkania państwa Sujkowskich.
Komendanta zastaliśmy leżącego w ubraniu na łóżku. Ciężko oddychał, oczy miał błyszczące, widoicanie miał gorączkę.
34
3«
35
Mowy nie było, naszym zdaniem, by mógł w tym stanie jechać samochodem do Sulejówka w zimno i niepogodę.
W tym też duchu zaczęliśmy iprosić Pana Marszałka, by poddał się leczeniu w szpitalu. Przedstawienia nasze E początku nie odnosiły żadnego skutku, po pewnym jednak czasie Komendant, acz niechętnie, dał swą zgodę na przewiezienie Go do Szpitala Mokotowskiego.
Ucieszeni tym sukcesem, wybiegliśmy z Wieniawą na ulicę dopilnować urządzenia pokoju w szpitalu i poczynić pewne zakupy dla Komendanta. Było koło godziny piątej po południu, uradziliśmy więc przewieźć chorego do szpitala na godzinę siódmą wieczorem.
W szpitalu zastałem pokój przygotowany, uprzątnięty i upiększony kwiatami na przyjęcie Komendanta. Umówiliśmy się z podpułkownikiem lekarzem Raźniewskim na godzinę siódmą wieczorem, (po czym wróciłem do mieszkania państwa Suj-kowskich.
Komendant na pół drzemał, leżąc na łóżku, odwrócony do ściany. Kiedy zameldowałem, że pokój w szpitalu jest gotowy, że za pół godziny przewieziemy Komendanta, nagle usłyszałem stanowczą i nieodwołalną decyzję, że Komendant do szpitala nie pojedzie, natomiast autem, które ma sprowadzić Wieniawą, odjedzie jeszcze dzisiaj do Sulejówka.
Na próżno przedstawiałem ryzyko podobnego postępowania. Komendant nie ustępował, mimo wszystkich mych próśb, błagań i perswazyj.
Bojąc się o zdrowie i życie Komendanta i chcąc wyprosić Jego zgodę na leczenie się w szpitalu, pocałowałem Go w rękę.
Komendant wyrwał rękę, wołając: "Właśnie nie pójdę, co to, zmuszać mię już chcecie, co za świństwo!!"
Umilkłem, widząc, że niczego już nie osiągnę, żałując, że tylko na próżno zirytowałem Komendanta.
Za chwilę wszedł Wieniawą, ale i jemu nie udało się przekonać Komendanta, by zechciał udać się do szpitala.
Osiągnęliśmy naszymi prośbami tylko tyle, że Komendant zgodził się zostać na moc u państwa Sujkowskich - i wyjechać do Sulejówka dopiero nazajutrz rano.
36
Wobec tej zgody rozebraliśmy Komendanta i ułożyliśmy Go do łóżka, po czym pojechaliśmy z Wieniawą do szpitala z minami mocno niewyraźnymi.
Podpułkownik lekarz Raźniewski wybiegł na schody, by meldować się Komendantowi, toteż zmartwił się, gdyśmy mu zakomunikowali odmowę Komendanta na przybycie do szpitala.
Baliśmy się, teraz we trzech, medytując, jak Komendant, mając gorączkę, zniesie nazajutrz drogę do Sulejówka, ale byliśmy zupełnie bezradni.
MINISTER SPRAW WEWNĘTRZNYCH
Po przewrocie majowym 1926 roku pełniłem obowiązki komisarza rządu na miasto stołeczne Warszawę *.
Minister spraw wewnętrznych Młodzianowski darzył mię całkowitym swym zaufaniem i gdy podawał się do dymisji, w końca miesiąca września, wezwał imię do siebie.
Oświadczył mi krótko, że zamierza podać się do dymisji wskutek rozdźwięków z większością Sejmu i chce przedstawić mię Komendantowi jako kandydata na ministra po swym ustąpieniu **.
Nie przypuszczałem, by z tego wyszło coś realnego, gdy niespodzianie, dnia l października, wezwany zostałem w godzinach popołudniowych do Belwederu.
Komendanta nie widziałem już dosyć dawno, toteż byłem dobrze wzruszony, gdy stary wielka samochód Komisariatu Rządu wtoczył się ze mną z chrzęstem na wysypany żwirem dziedziniec Belwederu.
Pan Marszałek przyjął mię w narożnym saloniku, leżącym
* Komisarz rządu na miasto stołeczne Warszawę - urzędnik administracji państwowej będący odpowiednikiem wojewody (stąd czasami by! tytułowany wojewodą).
** Kazimierz Młodzianowski podał się do dymisji po udzieleniu mu przez Sejm 24 września 1926 r. wotum nieufności, ale jego ustąpienie z rządu wynikało prawdopodobnie z jego własnej decyzji.
37
od strony tarasu 23 dużym salonem, który znałem z dawnych meldowań się u Komendanta.
Wygląd Pana ilarszałka przedstawiał się dobrze. Ubrany był Komendant w icurtkę strzelecką bez odznak i siedział za owalnym stołem w rogu pokoju, stawiając pasjansa.
Pierwszy to iaz od czasów brygadowych widziałem Komendanta w zwykłych warunkach bytowania, bez oficjalnego otoczenia, toteż dmród tego zaufania rozrzewniał mię oraz, wyznaje, nawet mi pochlebił.
Pan Marszałek podał mi rękę nad stołem, wskazał ręką krzesło i powiedział bez wstępów: "No więc, zostaniecie ministrem spraw wewnętrznych, bo Młodzianowski nie chce już dłużej .pracować z tym,.. Sejmem".
Siedziałem cicho, czekając, co Komendant powie dalej, gdy jednak .milczał, patrząc mi badawczo w oczy, zwróciłem posłusznie uwagę, że z .polityką dotychczas się nie stykałem, że są inni koledzy, znający ją lepiej.
Na to Pan Marszałek, śmiejąc się i jakby przyznając mi rację, powiedział: "Nie potrzebna tu polityka. Wszyscy krzyczą, że jesteście administrator, więc dlatego będziecie ministrem. Zameldujecie się u pana Bartla. No, do widzenia!"
Tu Komendant, jakby znudzony tą rozmową, opuścił głowę i zaczął stawiać pasjansa, mię podając md ręki na pożegnanie. Wymeldowałem się i wyszedłem z Belwederu, zdziwiony i tym, że zostałem ministrem, ale również i formą, w jakiej to się odbyło.
Przyznam się, ie gdym dawniej czytywał w gazetach, że ktoś został ministrem, to przedstawiałem to sobie zupełnie inaczej.
Komendant zaproponował mi "posadę" w ten sposób, jakby uległ tylko "namowom" i "krzykom" innych, a sani był z góry przekonany, że ja na takie stanowisko się nie nadaję.
Co prawda, to w głębi duszy myślałem to samo i ja.
Zameldowałem się, w myśl rozkazu, u premiera Bartla i na drugi dzień, 2 października, otrzymałem krótkie pismo, zaopatrzone podpisem Pana Prezydenta Rzeczypospolitej i Komendanta, jako Prezesa Rady Ministrów, treści następującej:
"Mianuję Pana Ministrem Spraw Wewnętrznych".
Dnia 3 października złożyłem w ręce Pana Prezydenta przepisaną przysięgę.
Tak to zostałem ministrem.
Wszyscy winszują mi tego "dowodu zaufania" Komendanta... Oj, oj!!
PIERWSZA RADA MINISTRÓW
Z KOMENDANTEM
W listopadzie 1926 <roku wezwany zostałem na Radę Ministrów, jak zwykle, o godzinie piątej 'minut trzydzieści.
Mimo iż godzina wyznaczona już minęła, premier Bartel nie rozpoczynał posiedzenia, ani nawet tnde pokazał się na sali obrad.
Była to sensacja nie lada, gdyż profesor Bartel odznaczał się w swych pracach niezwykłą punktualnością.
Po pół godziny oczekiwania rozeszła się wiadomość, że ma przyjechać do Rady Ministrów Komendant i że premier Bartel oczekuje Go przed gmachem.
Wiadomość ta sprawdziła się niebawem.
Komendant w towarzystwie premiera Bartla wszedł na salę w 'doskonałym humorze, ubrany w niebieski mundur marszałkowski z odznaczeniami bojowymi i, nie witając się z nikim, zajął miejsce przy stole obrad, po prawej stronie prezesa gabinetu, czyli tuż obok mego miejsca. Szybko odsunąłem swój fotel, nie śmiać siedzieć obok Komendanta, ale Pan Marszałek przytrzymał mię za rękaw, mówiąc: "Siedź-że pan!"
Po chwili, śmiejąc się i robiąc groźną minę, Komendant spytał imię ostro: "A dlaczego to nie macie szabli?!"
Szablę zostawiłem w przedpokoju, nie poczuwając się więc do winy, zerwałem się z fotela i odpowiedziałem wesoło: "Panie Marszałku, melduję posłusznie, nie byłoby równych szans w dyskusji, gdybym tylko ja jeden był uzbrojony!"
38
39
Komendant śmiał się serdecznie i patrzył na mnie tak dobrym, radosnym wzrokiem, że starczyło mi to za wszystkie "zapewnienia i dowody" zaufania.
Nagle odbiegły mię wszelkie obawy, że Komendant niechętnie wyznaczył mię na stanowisko ministra spraw wewnętrznych.
Pan Marszałek siedział do samego końca obrad Rady Ministrów, po czym udał się do gabinetu premiera Bartla celem załatwienia szeregu spraw państwowych.
RADA NAUKOWA WYCHOWANIA FIZYCZNEGO
Dnia 16 lutego 1927 roku zostałem zaproszony na godzinę 12 do Ministerstwa Spraw Wojskowych na pierwsze inauguracyjne posiedzenie stworzonej wolą Komendanta Rady Naukowej Wychowania Fizycznego.
Zebranie odbyło się w pięknie urządzonej sali konferencyjnej Ministerstwa Spraw Wojskowych.
W chwili wejścia do sali zastałem tam szereg osób mających oficjalny lub nieoficjalny związek z wychowaniem fizycznym narodu. Byli więc: minister oświaty Dobrucki, szef Departamentu Zdrowia Min. Spraw Wojskowych pułkownik Rouppert oraz pułkownicy: Osmólski, Pieracki, Bobkowski i Ulrych, pracujący w sprawie wychowania fizycznego bądź w wojsku, bądź wśród młodzieży i stowarzyszeń sportowych.
Z władz cywilnych byli: dyrektor służby zdrowia Wroczyń-ski, profesor uniwersytetu Ciechanowski, kilka pań lekarek, wreszcie propagator taternictwa i morza - generał Zaruski.
Punktualnie o godzinie dwunastej wszedł do oświetlonej jasno promieniami słońca sali - marszałek Piłsudski i po przywitaniu się i zajęciu przez wszystkich miejsc za wielkim stołem otworzył pierwsze posiedzenie stworzonej przez siebie Rady Naukowej Wychowania Fizycznego.
40
Przy otwarciu posiedzenia Komendant wypowiedział mowę, w której wezwał Radę, jako grono specjalistów, do współpracy z rządem. Praca 'wspólna podzielona zostaje w ten sposób, że rzeczą specjalistów jest opracować najważniejsze działy wychowania fizycznego, rzeczą zaś rządu jest, w myśl słów Komendanta, "regulacja wysiłków ludzkich, zorganizowanie ich, o ile one są sobie sprzeczne, gdyż to się naj<częściej zdarza".
Wychowanie fizyczne narodu chce Pan Marszałek zacząć od dzieci, "które w dusznej atmosferze szkolnej muszą z konieczności wyprostowywać swe biedne nóżki".
W końcu swego przemówienia Pan Marszałek wzywa członków Rady do wykazania samodzielności myślenia i inicjatywy działania.
Po imowie Komendanta odbyła się krótka dyskusja, w czasie której Pan Marszałek zachował swój dobry humor, co zdarza się rzadk*.
Widocznie problem wychowania fizycznego narodu zajmuje Go bardzo i chce mieć oświetlone to zagadnienie przez specjalistów dokładnie j ze wszystkich stron. Dlatego nie niecierpliwi się, słuchając dyskusji.
Wieczorem odbyło się przyjęcie w sali Hotelu Europęjskie-go, na którym mogłem rozmawiać z Komendantem.
Tak zeszedł szczęśliwie cały ten dzień "wychowania fizycznego".
OTWARCIE SEJMU 1928 ROKU
Wybory do Sejmu 1928 roku dały dla stronnictwa rządowego wyniki bairdzo skromne *.
W żadnym wypadku wynik tych wyborów nie odpowiadał wielkiej popularności Marszałka Piłsudskiego w Polsce.
* W wyborach do Sejmu 8 marca 1928 r. Bezpartyjny Blok Współpracy z Rządem i inne ugrupowania prorządowe uzyskały razem 25,1% głosów i 29,3% mandatów.
41
Co gorsze, szereg stronnictw opozycyjnych nadużywało najpopularniejszego w Polsce imienia Komendanta do głosowania na ich listy *. Twierdzili przy tym, że właśnie oni najlepiej rozumieją ideę Komendanta, a nie rząd i bloik bezpartyjny. Mimo to, a może właśnie dlatego, pisma opozycyjne już przed otwarciem Sejmu głosiły o popełnionych nadużyciach wyborczych ze strony władz administracyjnych, oskarżając o nie rząd. Samo otwarcie Sejmu w tych warunkach nie zapowiadało się spokojnie, wobec czego Pan Marszałek, jako premier rządu, podjął się dokonać go osobiście.
Na parę dni przed początkiem obrad sejmowych wezwany zostałem do Pana Marszałka, który oświadczył mi, co następuje: "Otwarcia nowego Sejmu dokonam osobiście, w imieniu Pana Prezydenta.
Mają tylko złożyć przysięgę i wybrać przewodniczącego, więcej nic. (Po chwili namysłu). Jeżeli będą mi chcieli przeszkadzać, to wprowadzę do sejmu policję ... Co to jest! ...
I to mi bardzo odpowiada, że pan nosisz mundur. Bo pan mi odpowiadasz osobiście za porządek w sejmie. Za dwa dni zameldujecie mi, czy jesteście gotowi. No, .możecie odejść!!"
Odpowiedziałem jak zwykle: "Rozkaz, Panie Marszałku!" po czym zaproponowałem, by imoże dla utrzymania porządku w sejmie użyć straży marszałkowskiej, którą będzie dysponował poseł Bójko, jako chwilowy przewodniczący **.
Pan Marszałek .machnął ręką i odpowiedział: "Nie chcę znać waszej straży marszałkowskiej!"
Tu Pan Marszałek odwrócił się do swoich papierów, nie podając mi ręki na pożegnanie.
Teraz, w tajemnicy, zacząłem montować plan użycia policji w sali sejmowej, na wypadek oporu posłów przeciwko zarządzeniom Pana Marszałka.
* Jako ugrupowanie piłsudczykowskie deklarowało się - wbrew woli Piłsudskiego - Stronnictwo Chłopskie. Również Polska Partia Socjalistyczna i Polskie Stronnictwo Ludowe "Wyzwolenie" unikały występowania przeciwko Piłsudskiemu.
** Jakub Bójko, działacz chłopski wybrany z listy BBWR, otwierał posiedzenie jako marszałek-senior, mimo że xv Sejmie zasiadało dwu posłów starszych od niego wiekiem.
42
Trudności rosły, jak po grudzie.
Przede wszystkim nie znałem nowego gmachu, w którym miał zebrać się Sejm *, jego rozkładu, przejść, połączeń i rozmieszczenia w nim posłów.
Wybrałem się więc do sejmu celem "zbadania warunków bezpieczeństwa".
W wielkiej półkolistej sali kończono jeszcze prace nad ustawieniem foteli poselskich. Wszędzie czyniono ostatnie przygotowania przed otwarciem sesji.
Obszedłem salę, korytarze i dojścia od dawnego sejmu, obecnie senatu, bufetu i hotelu poselskiego. Kazałem zbadać i zabezpieczyć specjalnie podium, na którym zasiada prezydium Sejmu, a z którego Pan Marszałek miał otwierać Sejm.
Co do obsadzenia galerii, to niestety, najmniej połowa biletów rozdana już została przez kancelarię sejmową, zupełnie nie wiadomo komu.
Policję, potrzebną mi na sali, umieściłem w jednym z domów przy ulicy Wiejskiej. Byli to dobrani ludzie bez karabinów, tylko z pistoletami przy pasach. W razie gdyby pierwszy dziesiątek policjantów nie dał sobie rady przy robieniu porządku w sali sejmu, miał mu nadejść z pomocą drugi, zbrojny już w karabiny.
Poza tym na ulicy Wiejskiej poleciłem dać wzmocnioną obsadę policji, jak zwykle w dniach otwarcia Sejmu.
Gdy zameldowałem się u Pana Marszałka w sprawie mych przygotowań, nie chciał wchodzić w szczegóły, powiedział tylko krótko: "Wszystko ma być zrobione porządnie, przez policję mundurową, a nie . . ."
W dniu 27 marca 1928 roku przyjechałem do sejmu wcześnie, na godzinę przed jego otwarciem.
Na ulicy Wiejskiej przed gmachem sejmu - normalne ożywienie ze strony publiczności i policji.
W sejmie rozejrzałem się jeszcze raz, sprawdzając, gdzie na sali ma siedzieć jakie stronnictwo.
* Otwarcie Sejmu drugiej kadencji było inauguracją nowego gmachu sejmowego. Poprzednie sejmy zbierały się w sąsiednim budynku byłej rosyjskiej szkoły żeńskiej.
43
Mimo wczesnej godziny, na galeriach i w loży dla dyplomacji jest już wiele miejsc zajętych.
Na sali, w fotelach poselskich, na razie panują pustki.
Nikt ze świeżo 'wybranych posłów nie chce pokazać, że mu pilno do "fotela".
Powoli zaczynają zjeżdżać się ministrowie i podsekretarze stanu.
Koło godziny piątej przyjechał do sejmu Komendant i przeszedł do pokoju dla rządu, położonego tuż otok ław rządowych w sali obrad.
Poprosiłem do Pana Marszałka posła Bójkę, z którym Komendant rozmawiał z ożywieniem kilka minut.
Komendant ubrany jest w swój błękitny mundur marszałkowski z bojowymi odznaczeniami, przy szabli na długich rap-ciach. W białe rękawiczki przybrane tręce trzymają niebieska maciejówkę.
Porucznik Zaćwilichowski, sekretarz Prezesa Rady Ministrów, trzyma akt Prezydenta Rzeczypospolitej - otwarcia nowo obranego Sejmu.
Po odejściu posła Bójki Pan Marszałek przywołał mię do siebie i spytał: "Jesteście gotowi?"
"Tak jest, Panie Marszałku!" odpowiedziałem "zuchowato".
,,To dobrze, będziecie dzisiaj cały wieczór przy mnie, potrzebuję was. Macie wykonać natychmiast wszystko, co wam każę".
Oo tu dużo gadać, byłem naprawdę szczęśliwy z powodu okazywanego mi zaufania Komendanta.
Wszedł do pokoju porucznik Zaćwilichowski, meldując, że sala sejmowa jest już zapełniona. Wszyscy ministrowie również zajęli już swe miejsca na ławach rządowych. Była wtedy godzina piąta 'minut 35 po południu.
Pan Marszałek bierze z rąk porucznika Zaćwiliehawskiego zwinięty w trąbkę akt otwarcia Sejmu i wychodzi do sali sejmowej. Kieruje się w stronę fotela przewodniczącego i wśród grobowej ciszy zaczyna rozwijać orędzie Prezydenta Rzeczypospolitej. Porucznik Zaćwilichowski i ja stoimy tuż za Panem Marszałkiem. Cały Sejm zastygł w oczekiwaniu . ..
44
Nagle, na lewej stronie Sejmu, między pierwszymi a dru-i drzwiami, wiodącymi na .korytarz, w tylnych rzędach, nie-wielka grupa posłów zaczyna krzyczeć: "Precz z faszystowskim rządem Piłsudskiego!!", później, za chwilę, znów - cisza.
Pan Marszałek przerywa rozwijanie papieru i mówi w kierunku krzyczących komunistów: "Panowie będziecie wyrzuceni z sali!"
Nie wiem, czy mogli usłyszeć te słowa, powiedziane "pod wąsem", ale krzyki ich wzmogły isię z tym większą siłą.
"Wyrzucić ich!" powiedział Pan Marszałek, odwracając się do mnie i wskazując ręką komunistów.
Wybiegłem do hallu głównego i krzyknąłem w kierunku stojącego przy szatni komisarza rządu Jaroszewicza: "Pierwszy rzut!! - już!"
Jaroszewicz wybiegł przed sejm.
Zapanowała znów w korytarzach sejmu cisza, przerwana na chwilę mym krzykiem. Straż marszałkowska stała na swych miejscach.
Z sali posiedzeń Sejmu nie dochodziły mię również żadne krzyki.
Za chwilę, która wydała mi się dość długa, wpadł do hallu biegiem dziesiątek policjantów bez karabinów, prowadzony przez Jaroszewicza i komisarza policji.
Spojrzałem, gdy biegli jeszcze korytarzem przy garderobie, jak zachowa się straż 'marszałkowska. Strażnicy patrzyli na policjantów z zimną obojętnością.. .
Dobrze, są więc "neutralni".
Wzniesieniem ręki zatrzymałem biegnących i krzyknąłem: "Chłopcy, ci s ... syni komuniści przeszkadzają mówić Komendantowi. Wyrzucimy ich, za mną!"
Teraz biegłem korytarzem, a za mną stukali okutymi obcasami policjanci.
Byle tylko nie omylić się co do <drzwi - myślałem.
Oto drugie drzwi szklane, otwieram je szybko i wbiegam do sali, a za mną wojewoda Jaroszewicz z policjantami.
Widzę pobladłych komunistów i wskazuję ich (policjantom.
45
i
W tej chwili jednak "Sejm" zaczyna krzyczeć i ruszać się z miejsc.
Posłowie z PPS ruszają tłumem ku mnie, wołając: "Co pan robi?!"
Jeden z nich wyciąga z kieszeni pistolet, ale na szczęście chowa z powrotem do kieszeni.
Moi policjanci chwytają krzyczących komunistów, by ich wyprowadzić z sali, ale posłowie socjalistyczni i chłopscy dopadli już do ostatnich rzędów foteli i uczepili się komunistów, nie dając ich wyprowadzić. Grożą przy tym policjantom i rzucają się na nich.
"Chłopcy, wyprowadzić ich, wypełnić obowiązek!" ryczałem przez ten czas, odgradzając posłów od policjantów.
"Winszuję panu pańskiej funkcji, panie generale!" krzyczy za mną generał - poseł Roją. Nie mam, niestety, czasu mu odpowiedzieć.
Robi się zakorkowanie. Moi policjanci nie mogą wyciągnąć w ciasnym przejściu sali komunistów, trzymanych przez szereg posłów. Nawet każdy policjant jest "miłosiernie" osadzony na miejscu przez paru wpiętych w jego mundur "suwerenów".
Silą złego na jednego. Jesteśmy oblepieni i zablokowani przez posłów.
Na szczęście Jaroszewicz wprowadza w tej chwili drugi dziesiątek policjantów.
Zjawienie się ludzi z karabinami, którymi odsuwają nacierających posłów, pozwala nam wytargać z sali komunistów i, poza nimi, posła Smołę, którego ani rusz nie dało się odczepić od gąsienicy posłów i policjantów, wypełzającej, a właściwie wyciąganej przez policjantów ustawionych w korytarzu, przez drzwi sali posiedzeń Sejmu.
Wychodząc z sali, oglądam się na Komendanta. Stoi on spokojnie wsparty na szabli, samotny i zrównoważony w tym chaosie borykania się i walki.
Komunistów każę odprowadzić do komisariatu policjantom z karabinami, a pierwszy rzut z pistoletami każę mieć, na wszelki wypadek, jeszcze w pogotowiu.
Policja opuszcza sejm.
46
Gdy wszedłem na salę posiedzeń, Pan Marszałek czytał już orędzie Pana Prezydenta, wobec spokoju i ciszy na sali.
Staję obok Komendanta i porucznika Zaćwilichowskiego.
po odczytaniu aktu otwarcia Sejmu Pan Marszałek staje z boku, a do fotela prezydialnego zbliża się poseł Bójko, desygnowany przez Pana Prezydenta Rzeczypospolitej, jako najstarszy wiekiem, do przewodniczenia na pierwszym posiedzeniu Sejmu.
Na sekretarzy powołuje on najmłodszych posłów: Piotra Kosibę i Władysława Pragę. Przy czytaniu tego drugiego nazwiska poseł Bójko ma trudności wzrokowe, wobec czego Komendant szybko zbliża się do niego i pomaga odczytać nazwisko posła.
Zaczyna się składanie ślubowania przez posłów, w czasie którego Pan Marszałek przechodzi do pokoju ministrów.
Spostrzegaim, że Komendant jest bardzo zmęczony. Oddycha szybko, jest blady i spocony.
Widocznie to wprowadzenie policji do sejmu kosztowało Go więcej zdrowia niż tych posłów, ryczących o wolnościach parlamentarnych.
Proponuję Panu Marszałkowi, by się położył na kanapę, ale odmawia i za chwilę odjeżdża do Belwederu, każąc tam powiadomić się o przebiegu wyboru przewodniczącego Sejmu.
Odprowadziliśmy Go do samochodu, po czym wróciliśmy na salę obrad.
Po ukończeniu ślubowania i przerwie odbyły się wybory na marszałka Sejmu, którym wybrany został poseł Daszyński.
Aresztowani komuniści wrócili z pozwolenia Komendanta do sejmu i złożyli ślubowanie przy krzykach tryumfalnych lewicy.
Po ukończeniu pierwszego posiedzenia Sejmu zwolniłem policję i udałem się zameldować o przebiegu posiedzenia.
Wyszły nadzwyczajne dodatki pism o zajściach w sejmie Pisma opozycyjne, a nawet niektóre nasze uważały, że pohańbiłem godność ministra, wyrzucając osobiście z policją komunistów z sali.
Nie wiedzieli oni, że Komendant, gdy jeden z Jego pod-
47
r
komendnych wzbraniał się wykonania pewnego, mniej przyjemnego irozkazu, powiedział: "Paniczyk, a inie łaska g ... a wozić dla Polski, gdy będzie trzeba!!"
Tak, życie Państwa, jak życie człowieka składa się nie z samych tylko funkcyj podniosłych.
A minister, to przecież minister Państwa.
No, a minister to - wiadomo - znaczy po prostu - sługa!
KADA GABINETOWA NA ZAMKU
Na urzędzie ministra spraw wewnętrznych widywałem Komendanta dosyć rzadko.
Nawet w czasie wyjazdów Pana Marszałka do Wilna nie zawsze udało mi się być na dworcu, gdyż podróże Komendanta trzymane były w całkowitej tajemnicy. Ja sam nie pchałem się, nie chcąc być posądzonym o natręctwo.
Pracowałem w swoim resorcie jak umiałem, nie wiedząc zupełnie, czy praca moja podoba się Komendantowi, czy nie. Kontakt tygodniowy podtrzymywałem z premierem Ba<rtlem, który koordynował pracę ministrów, bądź w charakterze premiera, lub wicepremiera, gdy premierem był sam Pan Marszałek.
Na posiedzeniach Rady Ministrów i w gmachu Prezydium Komendant bywał bardzo rzadko. Za to premier Bartel bywał dosyć często w Belwederze celem otrzymania od Komendanta ogólnych wytycznych polityki państwowej.
W tych warunkach nadeszło lato 1928 roku i większość ministrów szykowała się do wyjazdu na urlop, gdy gruchnęła wieść, że w dniu 25 czerwca 1928 roku odbędzie się Rada Gabinetowa na Zamku, a więc w obecności Pana Prezydenta.
Zrozumieliśmy od razu, że wobec tego będzie obecny także i Komendant.
Jakoż gdy zebraliśmy się już na Zamku, w sali łączącej
48
adiutanturę 2 gabinetem Pana Prezydenta, sygnał trąbki, dochodzący z dziedzińca zamkowego', oznajmił wystąpienie warty pod broń przed Komendantem, a w chwilę potem wszedł do sali Pan Marszałek.
Ubrany był, jak zwykle przy pobycie na Zamku, w błękitny mundur marszałka z odznaczeniami bojowymi.
W lewej ręce niósł Komendant szablę (na długich rapciach), czapkę-maciejówkę i białe rękawiczki. Po przywitaniu się z nami Pan Marszałek wszedł do gabinetu Pana Prezydenta.
,W kilka (minut później adiutant otworzył drzwi i przez gabinet weszliśmy do dużej narożnej sali z kolumnami, gdzie był ustawiony długi stół, nakryty suknem.
Po przywitaniu się z Panem Prezydentem obsiedliśiny stół i Komendant poprosił o głos, po czym złożył, jako szef gabinetu, dymisję na ręce Pana Prezydenta w imieniu wszystkich obee* nych ministrów.
Sprawiedliwość wymaga zaznaczyć, że nikt z nas, ministrów, nie wiedział zupełnie o zamiarze Pana Marszałka podania się do dymisji, ale, oczywista, milczeliśmy z godnością.
Jako motywy dymisji podał Pan Marszałek swoje zdrowie, nie pozwalające Mu zajmować się jednocześnie całokształtem spraw rządu i przygotowywaniem obrony Państwa.
Znacznie ważniejszą jednak przyczyną dymisji Komendanta, jako szefa rządu, jest obecna konstytucja polska i związany z nią tryb i zasięg pracy prezesa Rady Ministrów.
Zdaniem Komendanta - szef gabinetu ministrów, w myśl naszych tradycyj, musi pracować ze wszystkimi i ^często ma pracę podrzucaną przez innych ministrów, ożyli .musi "niańczyć cudze dzieci".
Nawet przedstawiciele obcych państw zwracają się z szeregiem rzeczy do premierai, czyli cały świat daje mu "podrzutki".
O ile zwrócić na to uwagę odnośnych ministrów - podają się oni do dymisji i trzeba ich uspokajać.
Czyli, zdaniem całego świata, prezes ministrów jest "oinni-potens", a "ominipotens" to jest to samo, co "rienpotens" *.
* omnipotens (lać.) - wszechmogący; rienpotens - nic nie mogący,
49
* - Strzępy meldunków
I
Ten stały nacisk najważniejszych spraw na szefa rządu, który przecież jest osobą przejściową, pochodzi ze zbyt małych prerogatyw Pana Prezydenta Rzeczypospolitej, będącego czynnikiem stałym w życiu Państwa.
A przecież większa jeszcze ilość podrzutków niż do Pana Marszałka szła na pana Bartla. Stąd zdrowie obydwóch jest już zepsute.
Musi być w państwie czynnik, musi być "ktoś, co może pozwolić albo nie pozwolić".
Lekarze zabronili Komendantowi żyć dalej "w proteście z samym sobą", co jest związane z codziennym pozwalaniem i niepozwalaniem na szereg spraw.
Komendant "nie może patrzeć spokojnie" na nieuregulowanie sprawy urzędniczej, której nie udało mu się załatwić.. .
Protestuje przeciwko temu, że nie załatwił tej sprawy, i to jedynie "z powodu ochrony jej przez ministrów". Było to przecież łatwe...
Komendant "wpada w pasję", gdy o tym myśli.
Druga rzecz, która nie udała się Panu Marszałkowi, to "stanowcze zerwanie z paskudztwami przeszłości... Gdzieś nikły pieniądze, gdzieś kradli".. .
System poprawy idzie naprzód, zdaniem Komendanta, ale nie dosyć szybko i radykalnie. Dowód to, że nawet "omnipo-tens - nie może".
Ostatnim motywem podania się Komendanta do dymisji jest Sejm, jego praca i zachowanie się oraz stosunek rządu i premiera do Sejmu.
"Nie jestem w stanie... się długo i znosić szubrawstwa sejmowe, to dla mnie fizycznie niemożliwa rzecz!"
Jako przykład może służyć ostatnie uchwalenie budżetu przez Sejm. Na całym świecie w pracy parlamentarnej jest tu dwa "aut": albo budżet przedłożony przez rząd jest przyjęty przez Sejm, albo nie jest przyjęty.
Na te dwa "aut" jednak w Polsce znaleziono trzecie -
v/yraz stworzony przez Piłsudskiego z fr. rien - nic i lać. potens mocny, mający władzę.
50
całkowita zmiana budowy, budżetu, czyli - rozmiękczenie mózgu.
Komendant nie może tego robić.
Cieszy się, że był chory w czasie uchwalania budżetu przez Sejm, inaczej "gnaty byłyby połamane"...
Musi być szef gabinetu, który łatwiej się ...
Nie chce z nimi gadać.
Składkowski też .. . się, a nie bił po mordzie.
"M ... *, prawnik kauzyperda, prezes socjalistów, oni może chcą straszyć mnie prawniczymi określeniami!!"
"Pan Prezydent widzi, że ja szaleję, a mnie nie wolno szaleć". ..
Tu musi być człowiek na premiera, który będzie, zdaniem Komendanta, bardziej kompromisowy.
"Ja staję, gdy jest burza, bo znam się na tym, ale na drobne rzeczy". . . Oni uchwalają wysokość dochodu, którego rząd dać nie może.
"Jak Sejm Sejmem - takiej głupoty nie było!!"
Teraz Komendant reasumuje, że do prośby o dymisję zmusza Go: stan zdrowia, sprawa urzędnicza, nieuzgodnienie kom-petencyj ministrów i sprawa stosunku rządu do Sejmu.
Przekleństwa: "Kab ty cudze dzieci niańczył" - Komendant dłużej znosić nie może.
Jeżeli przyjdą rzeczy poważniejsze w życiu Państwa, Komendant zawsze służy swą osobą Panu Prezydentowi. Obecnie jednak podaje swój gabinet do dymisji.
Gdy Pan Prezydent zechce wezwać kogo innego na szefa rządu, to zawsze znajdzie Komendanta do pracy w wojsku i Generalnym Inspektoracie.
Za kilka miesięcy, jeżeli zajdzie potrzeba, Komendant gotów jest znów stawić się na wezwanie Pana Prezydenta jako szef gabinetu.
Wtedy znów trzeba będzie dobierać inny gabinet, "ale Skłaćt-kowskiego nie wezmę, bo on się. .,", dodaje Komendant.
Po chwili milczenia, patrząc na mnie, Pan Marszałek mówi: "Ja się zresztą namyślę, ale musi bić jak stupajka!"
* Marek.
51
Zwracając ii? do Pana Prezydenta, Komendant proponuje, by nie doprowilzać do tego, żeby "jeden człowiek mógł być stały jako szef jubinetu", .natomiast dobrać trzech, .czterech ludzi najodpowiekiejszych i zgranych ze sobą, którzy by rządzili jeden po digirn.
Tylko wtect możliwa jest ciągłość linii rządów i odpoczynek jednego ptniera przez czas, gdy pracuje inny. Inaczej szef gabinetu m«e dojść do choroby i skończyć się.
Obecnie wstanie swego zdroiwia Komendant widzi takie samo wyczerpaiie i przemęczenie, jak w chwili gdy przestał być NaezelniMat Państwa. Komendant gorączkuje i zupełnie już nie sypia.
"Wyjaśniłeś więc powody i mus mojej dymisji. Zostawiam drzwi otwarte dl wybrańca Pana Prezydenta.
Rzecz nienipHwa obecnie do rozgłoszenia. Na razie - niemożliwe to orosić.
Ja staję dofoaporządzenia każdego premiera, którego wyznaczy Pan Pisydent, ale postawię przyszłemu premierowi jako -warunek realnienie budżetu Ministerstwa Spraw Wojskowych".
Przez czas lonmowania nowego gabinetu Pan Marszałek gotów jest jesza pełnić siwe obowiązki.
Zwracając ą do ministrów, mówi, pokazując swoją dłoń: "Jesteście w mojej łapce i nie radzę robić zamieszania!"
"Pan Prezyónt będzie miał czas robić narady ze mną, prezesem Sejmu i Saatu"...
"Tak, jak ja starałem się robić przy Sejmie suwerennym: oni mi przedstafiali kandydatów, a ja ich wyrzucałem przez drzwi"...
"Prezes gabketu musi robić także wszystkie roboty główne, a ministrowie są wobec Sejlmu miękcy. Przecież ja mogę wskazać panów, itórzy podawali się do dymisji. Czy to jest ainipoteneja prezesa gabinetu?! A podań ma'- do sufitu!...
Do Druskieiik przyjechała jedna kobieta aż ze Stanisławowa i mówi: ,ptyjechałem tu, bo pan bez roboty!! "
52
Tu Marszałek zamilkł, wyczerpany długim i gwałtownym mówieniem.
Pan Prezydent, zaibierajajc głos, wyraził zadowolenie, że Komendant zgadza się na odpoczynek, leczenie i poprawę swego zdrowia. Pan Prezydent ma nadzieję, że po powrocie do zdrowia Pan Marszałek wróci znów do decydującej pracy dla Państwa.
Obecnie Pan Prezydent wzywa ministrów do powstania z miejsc celem uczczenia zasług Komendanta jako premiera.
Pan Marszałek zwraca się z ulgą do Pana Prezydenta, mówiąc już półprywatnie: "Rzecz przechodzi do ciebie" .. .
Zmiana gabinetu ma nastąpić w ciągu siedmiu do dziesięciu dni, przy czym Komendant mówi z westchnieniem:
"Mnie kradną lato".
Lekarze wysyłają Komendanta, na południe, ale "tym lekarzom to tak łatwo bredzić". Dlatego, o ile Pani Marszałkowa nie będzie mogła wyjechać z powodu zwichnięcia nogi, to Komendant osobiście odwiezie dzieci nad morze.
Żegnamy się z Panem Prezydentem i Komendantem.
Zostaje tylko minister Moraczewski, którego zatrzymuje Pan Marszałek.
Opuszczamy Zamek pod silnym wrażeniem słów Komendanta. Było to pierwsze ostrzeżenie ze strony Pana Marszałka, że kiedyś będzie musiał odciążyć się w ogromie pracy państwowej.
Na drugi <dzień, 27 'czerwca 1928 roku, gabinet Komendanta otrzymał dymisję od Prezydenta Rzeczypospolitej.
ŚLEDZTWO w SPRAWIE KORYZMY
Wieczorem dnia 8 grudnia 1928 roku wezwany zostałem do Belwederu, do Pana Marszałka, w sprawie zabójstwa żandarma Koryzmy, stojącego na posterunku na tarasie pałacu belweder-skiego *.
* Według W. Jędrzejewicza (Kronika życia Józefa Piłsudskiego
53
Zreferowałem sprawę, tak jak ją znałem z meldunków władz bezpieczeństwa, nie mogłem jednak, niestety, pochwalić się konkretnymi rezultatami dochodzeń.
Pan Marszałek kazał prowadzić dalsze śledztwo z całą energią, po czym pożegnał się z nami.
W czasie meldunku był obecny pułkownik Prystor.
Komendant wygląda dobrze. Meldowałem się w narożnym saloniku Belwederu.
Po wyjściu od Pana Marszałka dłuższy czas naradzaliśmy się, w myśl Jego wytycznych, z pułkownikiem Prystoirem celem uzgodnienia dochodzeń władz cywilnych i wojskowych.
Ponieważ Pan Marszałek przestał mówić, więc pożegnałem się uszczęśliwiony z pochwały Komendanta.
Adiutanci powiedzieli mi, w poczekalni przy wyjściu, że Pan Marszałek, czytając moją mowę w gazecie, powiedział: Gdyby wszyscy tak przemawiali w Sejmie, to ja bym nie był chory".
Oczywista, jestem skłonny uważać to za prawdę niezwykle dla mnie pochlebną, chociaż przy chwaleniu mego przemówienia wobec mnie Komendant był znacznie powściągliwszy.
No, ale nawet i powściągliwą pochwałę Komendanta słyszy się nie co dzień.
POCHWAŁA KOMENDANTA
RADA MINISTRÓW W OBECNOŚCI KOMENDANTA
Dnia 5 stycznia 1929 roku wezwany zostałem do Belwederu na godzinę dwunastą w południe.
Pan Marszałek przyjął mię, jak zwykle, w gabinecie narożnym, położonym za dużym salonem, siedząc za półokrągłym stołem.
Gdy siadłem naprzeciw, Komendant spytał mię o sytuację w Sejmie.
Opowiedziałem w krótkości o dwudniowej dyskusji na plenum Sejmu, o budżecie i funduszu dyspozycyjnym Ministerstwa Spraw Wewnętrznych.
Pan Marszałek wysłuchał mię cierpliwie, nie przerywając, po czym pochwalił moją mowę w Sejmie- - za jej śmiałość i otwarte przedstawienie sprawy funduszu dyspozycyjnego *.
1867-J935, t. II, Londyn 1977) śmierć Koryzmy byla wynikiem intrygi wymierzonej w żandarmerię przez urząd śledczy policji. Agent policji strzelał w stronę Belwederu, aby wykazać, że ochrona gmachu jest niewystarczająca, i przypadkiem zabił żandarma.
* Składkowski wygłosił mowę na plenum Sejmu dnia 4 lutego (nie stycznia!) 1929 r. Atakował decyzję komisji budżetowej Sejmu, która skreśliła z budżetu fundusz dyspozycyjny ministra spraw wewnętrznych,
54
Dnia 22 stycznia 1929 roku wezwany zostałem na Radę Ministrów na godzinę pierwszą po południu.
Premier Bartel roapoczął ją z ipewnem opóźnieniem, gdyż niespodziewanie na posiedzenie ministrów przyjechał Komendant. Obrady trwały dwie i pół godziny, z czego koło dwudziestu minut przemawiał sam Komendant.
Jak zwykle - zdanie Jego było ostateczną i bezapelacyjną decyzją w sprawie poruszanej na Radzie. Nikt z obecnych nie śmiał przeciwstawić się, pod jakimkolwiek względem, opinii i wytycznym wypowiedzianym przez Pana Marszałka.
Udało mi się zabrać na pamiątkę arkusz papieru, na którym w czasie obrad Komendant robił swe notatki i rysunki.
Po Radzie Ministrów, jak zwykle, Pan Marszałek udał się do gabinetu premiera Bartla.
i deklarował: "nieprawdą jest, abym używał funduszów dyspozycyjnych na popieranie takiej czy innej akcji partyjnej wśród społeczeństwa polskiego".
55
MELDUNEK W INSPEKTORACIE
Dnia 3 kwietnia 1929 roku zostałem wezwany na godzinę trzynastą do Inspektoratu, gdzie Pan Marszałek przebywa obecnie, gdy ma dużo roboty z inspektorami armij.
Dyżurny żandarm, siedzący w klatce schodowej, wysłanej biaknczerwonym chodnikiem, zatelefonował do adiutantury o mym przybyciu i wskazał mi drogę po schodach na piętro.
Drzwi poczekalni otworzył major pułku szwoleżerów Busler i poszedł meldować do Komendanta. W poczekalni nie ma nic prócz wieszadła, stołu, kanapy i paru krzeseł. Umeblowanie bardzo skromne.
Za chwilę major wyszedł, mówiąc, że Pan Marszałek prosi. Przeszedłem wielki, wysoki, nieprzytulny pokój, umeblowanie którego stanowi wielki stół, nakryty zielonym suknem, i łóżko stojące za stołem, z daleka od ściany.
Całość sprawia wrażenie nieprzytułnej tymczasowości.
Drugi gabinet, od strony dziedzińca, jest bardziej ciepły i przytulny. Stoi tu również wiielM stół, cały zarzucony aktami i mapami, za którym w fotelu siedzi Komendant w rozpiętej kurtce strzeleckiej i pantoflach, paląc papierosa. Niedaleko Komendanta na pliku papierów leży, jako przycisk, duży, czarny, oksydowany pistolet Browning.
Na roekaz Pana Marszałka siadam po przeciwnej stronie stołu, po czym Komendant oświadcza md, iż wezwał mię, w zastępstwie chorego premiera Bartla, głównie w tym celu, abym zaniósł premierowi polecenie "zbesztania" ministrów za brak pracy, politykomanię i "chodzenia do Sejmu".
Tu Pan Marszałek odłożył papierosa i tak mówił dalej: "Jest trzech ludzi, gdzie jest źródło władzy w Polsce: Pan Prezydent, ja i pan Bartel. Niechże więc ministrowie szukają władzy u tego źródła, a nie w Sejmie, który będę teraz traktował jak Sejm pana Rataja".
Dalej dał mi Komendant kilka poufnych zleceń do premiera Bartla i kazał go prosić, by nie wychodził z sypialni do biura, gdyż jest jeszcze chory, osłabiony i był spocony, gdy Pan Marszałek był u niego po raz ostatni.
Nazajutrz Komendant ma zamiar odwiedzić premiera Bartla w Prezydium Rady Ministrów, prosi więc o dobre napalenie w piecach, gdyż w pokojach Prezydium panuje zawsze zimno, a Komendant nie chce wstępować w ślady pana Bartla i przeziębić się teraz, gdy wiosna za pasem.
Niestety pogoda jest fatalna, zmienna i mimo kwietnia, jak onówią dzieci: "sasanek nie chce wyjść!"
Komendant śmiał się serdecznie z tej charakterystyki pogody, przekazanej Mu przez dzieci i, patrząc w zachmurzone nagle niebo za oknami, powtórzył smętnie parę razy: "Tak, sasanek nie chce wyjść, to i ja czekam też lepszego czasu". Wobec tego nie jest pewne, czy nazajutrz Pan Marszałek wybierze się do Prezydium Rady Ministrów. Wszystko będzie zależeć od pogody.
Komendant wygląda dobrze i mało kaszle, szkoda więc byłoby, gdyby się zaziębił.
Pożegnałem się i pojechałem do premiera Bartla, by mu powtórzyć polecenia Pana Marszałka.
MIANOWANIE WICEMINISTRA PIERACKIEGO
Dnia 8 kwietnia 1929 r., w poniedziałek, wezwany zostałem telefonicznie przez doktora Woyczyńskiego na godzinę dwunastą w południe do Inspektoratu.
Pana Marszałka zastałem w drugim, bardziej słonecznym, gabinecie, chodzącego po pokoju w brunatnym swetrze.
Wygląd Komendanta dobry, kaszel przychodzi tylko z rzadka.
Po moim zameldowaniu się Pan Marszałek usiadł w fotelu za wielkim stołem, kazał mi usiąść naprzeciw i zaczął mówić w sposób następujący:
"Wezwałem was, bo chcę iż wami pomówić o waszym resorcie. Wiecie, że koło czwartku rozstrzyga się sprawa rządu. Premierem będę albo ja, albo Switalski.
56
57
Chciałbym obecnie poprowadzić rząd, ale -ma to swoje ujemne strony.
Pan Prezydent przedstawia mi, bym szanował moje zdrowie, bo będąc premierem, zdzieram się bardzo, gdyż muszę opanowywać swe nerwy. (Machnąwszy ręką). Całe życie musiałem opanowywać swe nerwy, a to jest bardzo ciężko. (Zapalając się nagle i stukając ręką w stół).
A jak stracę panowanie, jestem zupełnie wytrącony z równowagi, to każę powiesić albo rozstrzelać stu lub dwustu tych łajdaków, złodziei, drani... wtedy będzie spokój i porządek w Polsce. (Uspokajając się, z uśmiechem). Tak, że być dla mnie premierem teraz to za ciężko".
Poza tym pogoda jest zupełnie zła, czas taki, że nie wiadomo, co to znaczy takiego, ja nie mogę wychodzić z domu, więc jako premier zwycięży Switalski. (Po chwili milczenia). Otóż, o waszym resorcie... Na miejsce waszego zastępcy, ja chcę wain dać Pderackiego, czy się zgadzacie?!" "Rozkaz, Panie Marszałku!" Tu Komendant uśmiechnął się i mówił dalej: "Widzicie, wy dużo jeździcie i to dobrze, że dużo jeździcie, ale przez ten czas, gdy wyjeżdżacie, nikt nie może wykorzystywać waszej nieobecności i działać, jak chce, od okazji do okazji. Dlatego tam u was musi być pewny •człowiek".
Widocznie na twarzy mojej odbiło się wielkie zdziwienie z tego cnagłego przydziału pułkownika Pieradkiego, bo Komendant zatrzymał się chwilę, popatrzył na mnie i dodał: "Nie jestem austriacka świnią, żeby was podejść, tylko tak trzeba! Nie mówcie o tyrn jeszcze tam... w wojsku, bo oni zaraz zaczną robić plany, a tak ja to załatwię delikatnie"...
Teraz Pan Marszałek przeszedł do spraw Korpusu Ochrony Pogranicza i powiedział: "Będziecie 'mieli jako dowódcę KOP-u - Tessaro. On jest człowiek mocny, twardy i on tu się w centrali nie zepsuje".
Odpowiedziałem znów: "Rozkaz, Panie Marszałku". Tak Komendant "porządkował" mój resort, a ja oczywista, nie miałem tu nic do gadania, tylko patrzyłem, jak miejsca moich 'podwładnych zmieniają swych "pOsiedzicieli".
Widocznie Komendant jednak nie wyczerpał jeszcze swych planów co do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, bo 'pomyślał chwilę i powiedział: "Co do reszty, zobaczymy później!"
Nie na próżno na początku mego meldowania się Pan Marszałek uprzedził mię, że zajmie się sprawami mego resortu!
Teraz Komendant złagodniał na twarzy i rzucił nagle pytanie: "Wrażenie mego artykułu?!"
Odpowiedziałem, że wrażenie artykułu: "Dno oka" jest druzgocące *.
Artykuły w dziennikach opozycji trąbią na odwrót. Opinia Sejmu jest zaskoczona nowym uderzeniem Komendanta. W "Robotniku" Niedziałkowski pisze, że rozbrojeni ludzie nie byli bojówką, tylko że to był kurs instruktorski.
Mówią, że nie mogą dopuścić do walki, bo to byłoby zgubne dla Polski, czyli - cofają się na całej linii.
Pan Marszałek podał mi rękę, mówiąc: "To dobrze, to mi bardzo odpowiada z tym Sejmem. Dziękuję bardzo!"
Wyszedłem do poczekalni, 'wyprowadzony przez adiutanta, kapitana Parczyńskiego.
Tu siadłem chwilę na krześle, by choć trochę uporządkować myśli, bo takiego "łupnia", taką "szkołą" dał mi Komendant. Potem szybko ubrałem się i wyszedłem, rozumiejąc, że nic na razie nie wymyślę!
Całą noc myślałem, co robić, a na rano miałem już plan
gotowy.
Do dymisji się nie podam, bo to nonsens z Komendantem. Jeżeli będzie •chciał, to w każdej chwili mię wyrzuci.
Szkoda więc gadać, trzeba jeszcze raz święcie wypełnić rozkaz Komendanta.
Ciężko było mi rozstawać się z wiceministrem Jaroszyń-skim, dotychczasowym mym pomocnikiem, ale - rozkaz jest
rozkazem.
Pułkownikowi Pierackiemu, gdy zameldował się u mnie
* Artykuł "Dno oka", opublikowany 7 kwietnia 1929 r. w dzienniku "GJos Prawdy", zawierał liczne obelgi pod adresem Sejmu i niektórych działaczy opozycji sejmowej.
58
59
z rozkazu Pana Marszałka, przydzieliłem najważniejszą funkcję me>go resortu - sprawy polityczne, mówiąc: "Pułkowniku, jest > tyle pracy w Polsce, że dla nas obydwóch wystarczy".
Pracowaliśmy też potem zawsze zgodnie i w harmonii. W parę lat później, gdy zbliżyliśmy się do siebie, Bronek Pieraoki wyznał mi, że szedł do m/nie z ciężką misją od Komendanta zaprowadzenia w mym resorcie porządku i pracy, gdyż Komendant, wysyłając go, powiedział: "Musicie iść do Sławo ja i podtrzymać go, bo chłopak zupełnie mi się wykoleił - nic nie robi, tylko autem jeździ".
Oczywista - była to "praca" przyjaciół, których każdy posiada.
O wy, "serdeczni przyjaciele", którzyście tak odmalowali Panu Marszałkowi moją pracę w terenie - obyście ... żyli wiecznie!
Ciągłą pracą i posłuszeństwem wobec Komendanta zdobyłem na nowo Jego zaufanie, którym odbarzał mię aż do swej śmierci.
TRZYKROTNE WIDZENIE KOMENDANTA
Dnia 15 kwietnia 1929 roku widziałem Komendanta trzy razy, eo będzie chyba rekordem w mym życiu.
O godzinie 11 rano wezwani zostaliśmy wszyscy ministrowie nowo sformowanego rządu Switalskiego na Zamek, gdzie w gabinecie Pana Prezydenta złożyliśmy na Jego ręce przepisaną przysięgę.
Pan Marszałek przyjechał, jak zawsze na Zamek, w stroju uroczystym, przy szabli, w białych rękawiczkach. Powitało Go na dziedzińcu wyjście pod broń warty zamkowej.
Przywitał sdę z nami, zebranymi w salonie, łączącym adiu-tanturę z gabinetem Pana Prezydenta, po czym wszedł, razem z premierem Switalskim, do gabinetu.
60
Za chwilę zostaliśmy poproszeni i L my vraEyBcy
Przysięgę przed Krzyżem i z^lanymi specami odczytał głośno Pan Prezydent, a my pawtai5rzaliśmy Ją za Mm
Prócz premiera mamy czterech nowydh ministrów. pułko_ wnik Boerner - poczta i telegraf; C^zerwióski _ oświata. Ma_ tuszewski - skarb i pułkownik Prj'^tor _ praca j opieka spo_ łeczna.
Po przysiędze Pan Marszałek R,ozogtał w gabkle{ie pana Prezydenta, a my odjechaliśmy kafc^y do swegQ minisiteirstwa_
Ja nie potrzebowałem witać si^2 moimi uraędnikami gdyż znamy się już przeszło dwa lata. Ta^ z rozkazu Komendanta człowiek przeżył już parę "gabkietór^. jako miriister
O godzinie trzeciej i pół po P8jłudniu odbyło się pierwsze posiedzenie nowego gabinetu w Pm;;ydium Rady Ministrów, na które przyjechał również Pan Łfaisza^ek j usiad} obofe premiera Switalsfeiego.
Nowy premier w krótkim piz^mówieniu ofiarował ministrom swą pracę i pomoc, żądając o^ nich w zamian lojałności i zgodnego wsipółdziałania.
Pan Marszałek ani nikt z 'obec^ydlj prócz premiera głosu nie zabierał, tak że ta pierwsza Rad,a Ministrów gabinetu Switalskiego trwała zaledwie kilka minut .
Przy końcu swego przemówią:.^ premier oświadiczył ze na godzinę piątą po południu mamy iwszyscy stawić gię w Bel_ wederze, gdzie nastąpi pożegnanie listującego premiera Bartla.
Na parę minut przed piątą pe^ już było w aidiutan.turze i poczekalni Belwederu, gdyż zapro Szeni zostali wszyscy nowi i ustępujący ministrowie.
Samo pożegnanie premiera Bait;la odbyło ^ w diuzej saM przyjęć.
Pan Marszałek był w świetny^ humorze t [pl0saidził pam Bartla po swej prawej stronie na h:llapie! w półkoli&tym wgłębieniu salonu.
Obowiązki gospodarza pełnił pułkownik Prystor i trzeba
mu przyznać, że dał do picia par^ butdek doskoniałe
grzyna. 6 ^
punktem
Pożegnanie ciągnęło się czas i.
61
cyjnym było przemówienie Pana Marszałka, który w serdecznych i wesołych słowach zwrócił się do premiera Bartła, mówiąc, że nie żegna się z nim, lecz rozstaje się tylko na czas konieczny, by premier mógł "wyleczyć swoje nerwy i swoje nerki".
Dobry humor Komendanta ożywił, podniósł atmosferę pożegnania do rozmiarów serdecznej manifestacji na cześć ustępującego i dobrze zharatanego pracą premiera Bartla. Przemówienia, -choć "na chybcika" przy [kieliszku, sypały się ze wszystkich stron.
Premier Bartel był widocznie wzruszony tym objawem uznania za swą pracę ze strony Komendanta oraz wyrazami sympatii od swych byłych współpracowników.
Tak rozstawał się Komendant ze swym długotrwałym współpracownikiem.
wali połowę tych poborów, które mają obecnie. Świadczy to niewątpliwie o słabych wpływach w terenie posłów opozycyjnych. Komuniści, po pobiciu ich w roku zeszłym, wyszukują pretekstów, by nie manifestować tłumnie l maja. Wobec czego większych manifestacyj w dniu pierwszego maja nie spodziewam się, jak również bójek wśród manifestujących, podobnych do tych, jakie były rok temu *.
Pan Marszałek odpowiedział, że bez względu na to, jakie będzie nasilenie manifestacyj pierwszomajowych, policja ma nie reagować ma krzyki, śpiewy, a nawet 'bójki manifestantów. Natomiast z całą energią i siłą wystąpić należy wobec każdej strzelaniny na ulicy i zdusić ją wszelkimi siłami w zarodku.
Zameldowałem posłusznie, że przygotuję wszelkie spodki ostrożności w myśl tych rozkazów, i zameldowałem swoje odejście.
Wygląd i humor Komendanta - dobry.
MELDUNEK W SPRAWIE l MAJA
SPRAWOZDANIE FINANSOWE
Dnia 19 kwietnia 1929 raku wezwany zostałem przez pułkownika Prystora do Komendanta, do Inspektoratu na g»dzinę szóstą wieczorem.
Pan Marszałek przyjął mię w drugim pokoju pytaniem, czy obawiam się jakichś rozruchów względnie niepokojów na dzień pierwszego maja.
Odpowiedziałem, że niewątpliwie manifestacje będą, ale większych rozruchów się nie spodziewam.
W ostatnich czasach była manifestacja w postaci krzyków narodowców w jednym z kin Warszawy po zgaszeniu świateł, a więc po ciemku. Samo to już świadczy o słabości manifestujących.
Dalej jeden z posłów ludowych, który wyjechał na wieś agitować przeciw rządowi, usłyszał od swych wyborców chłopów, że najlepiej byłoby, gdyby posłowie i urzędnicy otrzyaaay-
Dnia 8 maja 1929 roku odbyła się w godzinach popołudniowych Rada Ministrów, na której minister Matuszewski złożył szczegółowe sprawozdanie z sytuacji finansowej Kraju.
Na posiedzeniu był obecny Pan Marszałek, który krytykował często przemówienia poszczególnych ministrów w czasie dyskusji nad sprawozdaniem ministra skarbu.
Komendant nawoływał do poparcia ministra skarbu w jego dążeniach oszczędnościowych, mówiąc: "Byłem tym, który żądał najmniej, lecz wszyscy dodawali nowe sumy w swych żądaniach, ku memu przerażeniu.
* l maja 1928 r. w Warszawie na placu Teatralnym demonstracja komunistyczna została ostrzelana przez bojówkę warszawskiej organizacji PPS, pragnącą przeszkodzić w połączeniu się jej z pochodem socjalistycznym.
62
63
Ciągle byłem ostrożny i ostrzegałem przeciw tumultowi optymizmu.
Dawniej pieniądze skarbowe lały się na rękę z otwartymi palcami. Myśmy ścisnęli rękę. Zostało dużo na ręce, ale jeszcze raz ścisnąć już nie można ...
Budżet i tak już powiększyliśmy... Będzie pan miał jeszcze dodatki na urzędników, u 'których są w niewoli ministrowie.
Nie staram się malować na czarno, lecz ma (wielką oszczędność. . . Popieram ministra finansów... Nie idźcie z dodatkowymi kredytami i ściśnijcie 'kieszeń ...
Najgorsze - tumult optymizmu i tumult pesymizmu ..."
Pan Marszałek przemawiał przeszło pół godziny, zapalając się chwilami do swych myśli.
Wygląd Komendanta dosyć dobry, jest jednak blady i zmęczony.
RADOSNY POWRÓT Z WILNA
Od kilku dni Pan Marszałek bawił w Wilnie.
Nie byłem powiadomiony o Jego wyjeździe, toteż z tym większą radością otrzymałem wiadomość, że Komendant wraca do Warszawy w dniu 23 maja 1929 roku, o godzinie szóstej minut czterdzieści wieczorem.
Jak zwykle, na pół gadziny przed nadejściem pociągu byłem już na dworcu, by sprawdzić zarządzenia bezpieczeństwa.
Robiłem to właściwie tak z amatorstwa, boć na pewno podkomendni moi znają się na tym znacznie lepiej ode mnie.
Po mnie zaczęli nadjeżdżać stopniowo ministrowie: Kiihn, Prystor, Kwiatkowski i Boerner.
Na parę minut przed przybyciem pociągu przyjechał premier Switalski.
Każdy z nas patrzył filuternie na drugiego, że to niby my
64
wiemy, kiedy przyjeżdża Komendant. Prowadzeni przez ministra Kiihna i inspektora Szmidta wyszliśmy na peron, gdzie wkrótce wtoczył isię wolno pociąg wileński.
Chwilkę biegniemy do ostatniego wagonu, stopnie którego opuszcza na peron konduktor, nazywający się Wojewoda.
Szykujemy się przed wyjściem z wagonu, na tle zasłoniętych okien którego widać już pochyloną lekko postać Komendanta.
Patrzymy, Komendant wychodzi żwawo z wagonu i zaczyna witać się z nami.
Boże, jak dobrze wygląda!
Jakże ten kiłkudnrówy pobyt w Wilnie świetnie Mu zrobił. Już nie znać na Nim zupełnie przebytej choroby ani pisania "artykułów", ani zgryzot konstytucyjnych.
Niezwykłą zdolnością regeneracyjną w ciągu kilku dni zwalił Komendant z siebie brzemię trudów i walk. Opalony, wysmukły w swym niebieskim mundurze idzie Pan Marszałek, żwawo rozmawiając z premierem.
My grupujemy się w drugim rzucie, postępując za szybko idącym Komendantem.
Inspektor Szmidt kieruje nas w istronę wyjścia na ulicę Chmielną.
Komendant rozmawia ożywiony, radosny, po trochu z każdym z nas.
Ja, jak zwykle, jestem w obecności Komendanta zażenowany i nieśmiały. Zdaje mi się zawsze, że Pana Marszałka trzeba oszczędzać, a nie zawracać Mu głowy tym, co ja mogę powiedzieć.
Tak samo nie mam dotąd jeszcze autografu Komendanta pod Jego fotografią, bo zawsze jakoś -nie śmiem Go niepokoić prośbą o podpis.
Dochodzimy już, mocni i radośni Jego mocą i radością, do ulicy Chmielnej.
Trochę ludzi zbiera się przy wyjściu. Mężczyźni zdejmują kapelusze, ale kobiety patrzą tylko serdecznie, nie zdobywając się na jakiś wybuch powitania.
65
S - Strzępy meldunków
r
My, Polacy, nie mamy jeszcze po prostu techniki uzewnętrzniania swych uczuć w tłumie.
Czy to niewola, czy sentymentalizm?!
Ktoś słabo i nieśmiało rzucił: "Niech żyje", głównie jednak tłum wita Komendanta wzrokiem.
Już Pan Marszałek siada do auta, wesoły i wypoczęty.
Chciałoby się wyrzucić za nim z całej piersi: "Niech żyje Komendant!!"
DWA MELDUNKI W SPRAWIE KOP-u
W dniu 11 maja i 28 maja 1929 roku meldowałem się dwa razy w Inspektoracie u Pana Marszałka, w sprawie stosunku pracy Korpusu Ochrony Pogranicza do władz administracyjnych i policji.
Pan Marszałek wydał swe dyspozycje i wytyczne.
TRYBUNAŁ STANU
W początkach czerwca 1929 roku otrzymałem następujący papier:
"Nr. sprawy T. S. 1/29 20.
l egzemplarz należy doręczyć adresatowi
Wezwanie
Trybunał Stanu* (Warszawa, Plac Krasińskich - Pałac Rzeczypospolitej) na zasadzie art. 581 n. p. k. wzywa pod skut-
* Trybunał Stanu - instytucja przewidziana przez konstytucję z 1921 r. do rozpatrywania wykroczeń popełnionych przez prezydenta RP
66
karni tprawa Pana Felicjana Sławoj-Składkowskiego, Ministra Spraw Wewnętrznych, na dzień 26 czerwca 1929 r. o godz. 11, jako świadka w sprawie b. Ministra Skarbu Gabriela Czechowi cza.
Sekretarz Trybunału Stanu
Łukaszewicz Sędzia Apelacyjny"
Ano, jak dostałem to wezwanie, to zamyśliłem się.
Zamyśliłem się i było nad czym, gdyż ten Trybunał Stanu był jedną wielką niewiadomą co do swych praw, komipetencyj i trybu postępowania. Pytałem się prawników o wyjaśnienia, ale ci wiedzieli tylko rzeczy zasadnicze, a w wątpliwościach szczegółowych - zasłaniali się brakiem "precedensów".
No, i mieli trochę racji - precedensów nie było, bo Trybunał Stanu zbyt często się nie zbiera.
Ja chciałem wiedzieć, jakie prawa mają wobec świadków poszczególni członkowie, prezes i oskarżyciele Trybunału.
Zajmowało mię również, czy są pytania, które można uchylić lub na które można nie dać odpowiedzi.
Wreszcie, co w ogóle zeznawać w tej nie tyle budżetowej, ile politycznej sprawie, będącej jednym z ogniw walki Marszałka Piłsudskiego z omnipotencją Sejmu.
Uspokoił mię fakt, że na świadka wezwany został również Pan Marszałek i minister Kwiatkowski.
W każdym więc razie jest człowiek w dobrym towarzystwie.
Co będzie jednak, jeżeli Pan Marszałek nie da mi żadnych wytycznych co do zachowania się i zeznawania wobec Trybunału Staniu?
Niepewności moje rozchwiały się, gdy otrzymałem wezwa-
5*
i członków rządu. Składał się z sędziów wybranych przez Sejm i Senat, a jego przewodniczącym był z urzędu pierwszy prezes Sądu Najwyższego. Trybunał Stanu został zwołany tylko raz, w celu osądzenia ministra skarbu G. Czechowicza, który w 1928 r. przekazał (na polecenie Piłsudskiego) 8 min złotych z funduszu dyspozycyjnego premiera na kampanię wyborczą BBWR. Trybunał Stanu nie wydał wyroku, ale odesłał sprawę Czechowicza do ponownego rozpatrzenia przez Sejm.
67
nie do Belwederu, do Komendanta, na dzień 25 czerwca w godzinach popołudniowych.
Razem ze mną wezwani zostali jeszcze dwaj ministrowie.
Pan Marszałek przyjął nas w dużym salonie Belwederu i od razu podał plan działania w związku z jutrzejszym posiedzeniem Trybunału Stanu.
Komendant oświadczył, że wszelkie sprawy, związane ze współpracą rządu z Sejmem, bierze wyłącznie na siebie i oświetli je wszechstronnie w swym jutrzejszym przemówieniu.
My, jako świadkowie, mamy odmówić zeznań, w szczególności w sprawach tyczących się stosunku ministrów między sobą w byłym gabinecie Pana Marszałka.
Nie będąc pewnym ścisłości tego, co usłyszałem, spytałem Komendanta, czy mam więc jako świadek wstrzymać się od dawania 'wyjaśnień przed Trybunałem Stanu, a gdy Pan Marszałek dał odpowiedź twierdzącą, odpowiedziałem: "Rozkaz, Panie Marszałku!"
Pan Marszałek oświadczył, że zamierza "winę", przypisywaną ministrowi Czechowiczowi, wziąć całkowicie na siebie i zrobić to w ten sposób, że chociaż Trybunał Stanu składa się z ludzi na ogół sympatycznych, ale będzie to dla nich ciężko słuchać przemówienia Komendanta.
"Zależy mi na skompromitowaniu dalszym Trybunału Stanu i Sejmu", zakończył Komendant, żegnając się z nami.
Nazajutrz, 26 czerwca 1929 roku, zaraz po wyjaśnieniach oskarżonego ministra Czechowicza, wezwany zostałem jako świadek przed Trybunał Stanu, zasiadający pod prezesurą pana Supińskiego.
W myśl otrzymanego wczoraj rozkazu odmówiłem zeznań, motywując ten krok faktem współwiny moralnej z oskarżonym ministrem Czechowiczem.
Obydwaj bowiem, w stosunku do Sejmu, wypełnialiśmy ściśle rozkazy Pana Marszałka.
Jeżeli więc to jest winą i minister Czechoiwicz jest postawiony za to przed Trybunał Stanu, to czuję się współwinnym z oskarżonym ministrem w całej rozciągłości. Stąd - odmawiam wszelkich wyjaśnień i zeznań.
68
Takie stanowisko nie spodobało się oskarżycielowi sejmowemu posłowi Liebermanowi, ale prezes Supiński wkrótce zwolnił mię od dalszych zeznań.
Zaraz po mnie zeznawał minister przemysłu i handlu Kwiatkowski, po czym prezes Trybunału zarządził przerwę.
Po przerwie wszedł na salę Pan Marszałek. Wszyscy obecni na sali, z wyjątkiem członków Trybunału, wstali z miejsc.
Komendant zastrzegł się, że to, co będzie przykrego mówił o Trybunale Stanu, nie odnosi się do jego dzisiejszego składu, lecz instytucji jako takiej.
Biorąc całą "winę" przekroczeń budżetowych na siebie, Pan Marszałek stwierdził, że minister Czechowicz uległ w tej sprawie Jego presji personalnej, w czasie gdy Komendant "miał zaszczyt pracować" z nim w jednym gabinecie.
Mój Boże, czyż za takie jedno powiedzenie ze strony Pana Marszałka nie warto stanąć nawet trzy razy jako oskarżony przez Trybunałem Stanu?!
Są jeszcze szczęściarze na tym świecie!
DWA MELDUNKI W ZASTĘPSTWIE PREMIERA
Z powodu urlopu premiera Switalskiego meldowałem się u Pana Marszałka dwa razy w sprawach bieżących.
Taki "premierowski" meldunek nie należy bynajmniej do przyjemności.
Komendant ma specjalne, "dalekowzroczne" nastawienie na sprawy Państwa. Myśli On kategoriami zasadniczych zagadnień, sięgających lat, a nie miesięcy.
Tymczasem premier musi zwracać się często do Pana Marszałka w ważniejszych sprawach bieżących, by zasięgnąć Jego opinii jako oficjalnego lub nieoficjalnego szefa rządu.
O ile sprawa nie wzbudza zainteresowania Pana Marszałka,
69
odmawia On odpowiedzi całkowicie lub odkłada ją na dalszy termin, nie zawsze osiągalny dla premiera.
Przy takich [rozmowach "w sprawach bieżących" Pan Marszałek -miał z góry zły humor, chyba że coś zdołało Go zainteresować. Wtedy audiencja była wygrana i można było załatwić więcej nawet, niż się przypuszczało.
Ba, ale skąd wzdąć do każdego meldunku sprawy, które by zainteresowały Pana Marszałka?
Gdy meldowałem się u Komendanta w dniu 24 lipca 1929 roku, panował szalony upał.
Pan Marszałek był widocznie zmęczony i znudzony już na początku mego meldowania się. Nie zostałem zwymyślany za nic, chyba tylko dlatego, że Pan Marszałek był "nie ubrany: w pantoflach i rozpiętym mundurze.
Komendant zaś ma tę "delikatność", że gdy ma kogoś zwymyślać, to 'mówi mu grzecznie - "panie" i ubiera się przepisowo na taką "uroczystość".
Ja, mimo oczywistego i wyraźnego zanudzenia Komendanta, musiałem ciągnąć mój meldunek od początku do końca. Był on niestety nudny i jałowy:
1) Program najbliższej Rady Ministrów.
2) Poprawa budżetu Korpusu Ochrony Pogranicza.
3) Wyasygnowanie miliona złotych na budowę Centralnego Państwowego Instytutu Wychowania Fizycznego '(zainteresowanie Komendanta, jak zawsze, sprawami wychowania fizycznego).
4) Stosunek rządu do opozycji z prawicy i lewicy.
5) Skonfiskowany w "Robotniku" artykuł o "Słońcu" *.
6) Zjazd legionistów w Nowym Sączu **, chęć PPS 'wysłania tam swej ekipy, byłych legionistów. (Na to Pan Marszałek machnął tylko ręką, dając do zrozumienia, że to nieważne). Na zjazd Komendant nie pojedzie, gdyż musi odpocząć. Może coś (przyśle do "kolegów", jeszcze
* 24 lipca 1929 r. został skonfiskowany w "Robotniku" felieton pod tytułem "Bajeczka o człowieku, który nie chciał być słońcem", zawierający w alegorycznej formie krytykę Piłsudskiego i prezydenta Mościc-kiego.
** Zjazd legionistów w Nowym Sączu odbył się 11 sierpnia 1929 r.
70
dobrze nie wie. Zależy od tego, jak będzie się czuł w okresie zjazdu.
7) Pan Marszałek jest w zasadzie przeciwny dalszym wymianom jeńców politycznych z Sowietami, uważa irów-nież za zbyteczne dalsze oddawanie pod sąd posłów opozycji, jako nie wiodące do celu.
8) Ze względu na bliski swój wyjazd na urlop zakazuje Pan Marszałek robić nowe wydatki budżetowe ani też nie chodzić później do Sejmu z ich zatwierdzeniem.
9) Zbadać dobrze sytuację Sejmu i stronnictw opozycyjnych, by wiedzieć, co robić w jesieni.
10) Pan Marszałek zmienia trasę kolei projektowanej 'między Zagłębiem Węglowym a Gdynią.
11) Wreszcie Komendant zezwolił na postawienie siwego popiersia, odlanego w brązie, w zakładzie dla ;dzieci w Ustroniu w Poznańskiem, mówiąc: "Stawiajcie, co chcecie!"
Uff! Gdy kończyłem ten meldunek, byłem cały mokry, nie od upału, ale od widocznego znudzenia Komendanta!
Podobny, niestety, charakter nosił mój meldunek, złożony Panu Marszałkowi, w zastępstwie premiera, w dniu 31 lipca 1929 roku.
Na porządku dziennym były sprawy polityczne, mające być aktualnymi w jesieni; trwanie wakacyj ministrów, wreszcie pewna sporna sprawa, z którą nie mogłem sobie dać rady.
Mianowicie (minister rolnictwa Niezabitowski nie chciał, ze względów zasadniczych polityki zbożowej, podpisać ceł wywozowych na pszenicę, na które termin mijał właśnie w dniu dzisiejszym - 31 lipca.
Gdy zameldowałem tę sprawę Panu Marszałkowi, nie przejął się nią bynajmniej i powiedział z niezadowoleniem, że nie będzie jej rozpatrywał, gdyż właśnie również w dniu dzisiejszym, 31 lipca, rozpoczyna swój urlop.
Wiałem iwięc z Inspektoratu, szczęśliwy, że nie jestem "prawdziwym" premierem, który musi często składać meldunki w sprawach bieżących.
71
OFICEROWIE W PRZEDSIONKU SEJMU
Dnia 30 października 1929 roku zawiadomiony zostałem t z powodu choroby premiera Świtalskiego ma nowo otwartą 'Se, sję sejmową w dniu następnym, a więc 31 października, przyjedzie osobiście Pan Marszałek.
Gdy tego dnia, przed godziną szesnastą, przyjechałem do sejmu, zastałem tam na ganku i w przedsionku kilkudziesięciu oficerów. Stali oni po obydwu stronach przedsionka, zostawiając wolne przejście do korytarza sejmowego,
Udałem się do pokoju dla rządu, a na parę minut przed spodziewanym przyjazdem Komendanta -wyszedłem na ganek sejmowy, by Go powitać.
Pan Marszałek przyjechał otwartym samochodem w towarzystwie pułkownika Becka i po wejściu do przedsionka sejmu przeszedł wśród szpaleru oficerów salutujących Go w milczeniu.
Od mych urzędników, będących w sejmie, dowiedziałem się, iż oficerowie czują się dotknięci wezwaniem, zwróconem do nich przez funkcjonariuszy sejmu, by wyszli z przedsionka. Zameldowałem o tym Komendantowi.
Ledwie Pan Marszałek usiadł na kanapie w pokoju ministrów, gdy oznajmiono ,mi, że marszałek Sejmu Daszyński prosi mię do swego gabinetu. Zapytałem więc Komendanta, czy mogę się tam udać.
Pan Marszałek polecił mi iść i w razie poruszenia przez marszałka Sejmu Daszyńskiego sprawy obecności oficerów w przedsionku oświadczyć mu, że oficerowie czują się dotknięci i wzburzeni usiłowaniami ze strony funkcjonariuszy marszałka Sejmu usunięcia ich z gmachu obrad sejmowych.
Zostawiłem Pana Marszałka palącego papierosa w pokoju ministrów, a sam udałem się do gabinetu marszałka Sejmu Daszyńskiego. W pierwszym pokoju, czyli saloniku marszałka Sejmu, zastałem pułkownika Becka i po przywitaniu się z marszałkiem Daszyńskim weszliśmy wszyscy trzej do właściwego gabinetu.
72
Daszyński oświadczył mi, iż wie od swych urzęd-• hallu sejmu zebrali się jacyś uzbrojeni oficerowie, »~- fOf^> że weJda- na sale- obrad.
którzy S siedziałem, że nie słyszałem nic o tych groźbach, na-Odip^
i, że wzbraniano im pobytu w przedsionku, w
ioTCii^51 * ^/jpowiedni, więc poczuli się tym dotknięci i rozdraż-sposób n*
nieni- _.eSztą oficerom żadnych rozkazów nie dawałem.
a ćzał6-^ Daszyński odpowiedział, że to jest niemożliwe
"A sobie w ten s,posób sprawiedliwość w ciele ustawo-
Wvnuerz^c ^ u j • *
w" j ^e on obrad nie otworzy.
p _j edniałem na to: "Mam zaszczyt zawiadomić Pana Mar-
_ _"j _: _ ^__j_ T~» _ -n «• 11 •»•» • •• - -
łk że ^ seimie Jest Pan Marszałek Piłsudski, jako zastępca
premiera
TO rnoje oświadczenie zostało potwierdzone przez pułkownika Beeka- Marszałek Daszyński odpowiedział krótko: "Ja wiem" po czym z pułkownikiem Bedkiem opuściliśmy gabinet prezesa Sejmu.
Pana Marszałka zastaliśmy w pokoju ministrów w towarzystwie ministra Prystora i innych członków rządu, którzy orzybyli również na otwarcie sesji sejmowej.
Gdy zameldowaliśmy Komendantowi słowa marszałka Daszyńskiego, iż nie otworzy posiedzenia Sejmu z powodu obecności w przedsionku oficerów, Komendant powiedział krótko, że zamierza osobiście udać się do .marszałka Sejmu.
Tymczasem w korytarzach sejmu zaczęły rozchodzić się wieści, że marszałek Daszyński napisał list do Pana Prezydenta o niemożliwości otwarcia obrad, to znów później przyszła wiadomość, że marszałek Daszyński osobiście pojechał do Pana Prezydenta na Zamek.
Tak 'mijał czas.
W sali obrad siedzieli rozmawiając zebrani posłowie, a w przedsionku trwali w milczeniu oficerowie.
Po ipevrnym czasie przyszło sprostowanie, że marszałek aszyński nie opuszczał sejmu i jest u siebie w gabinecie.
Marszałek siedział w pokoju rządu, rozmawiając z
73
O godzinie piątej Komendant spojrzał na zegarek, wezwał mię i mówi z uśmiechem: "Może by już iść do niego?"
Odpowiedziałem: "Pandę Marszałku, -melduję posłusznie, że mamy czas".
Mówiąc tak, miałem nadzieję, że marszałek Daszyński, widząc spokojne zachowanie się oficerów otworzy obrady Sejmu.
Komendant jednak nagle wstał i powiedział już bez uśmiechu: "Ale ja obliczyłem sobie, że o piątej godzinie zacznę!" po czym kazał się prowadzić do .gabinetu marszałka Daszyńskiego.
Szliśmy więc: Pan Marszałek, pułkownik Beck i ja, przez korytarze sejmu do gabinetu pana Daszyńskiego.
Marszałek Daszyński spotkał nas sztywny i uroczysty i po przywitaniu się z Panem Marszałkiem poprowadził Go do drugiego pokoju - właściwego gabinetu.
We drzwiach, widząc, że idziemy do gabinetu, marszałek Daszyński obrócił się do mnie i pułkownika Becka i, wskazując salonik powiedział: "Może pan generał i pułkownik zostaną".
Pan Marszałek Piłsudski: "Nie, od czasu gdy pan przekręca wszystko, wzdąłem tu dwóch świadków. (Siadają, pułkownik Beck i ja - stoimy).
Słyszałem, że miał pan jechać do Pana Prezydenta, więc nie przychodziłem do pana, teraz widzę, że pan jest tu, więc przychodzę i chcę pana spytać, po co robi pan te hece.
Czy ja 'mam długo czekać na otwarcie Sejmu?
Czemu Pan nie otwiera Sejmu. Co znaczą te hece?!"
Marszałek Daszyński: "Czy to, że tu są panowie oficerowie w sejmie?"
Pan Marszałek Piłsudski: "Nie, nie to, ale to, że pan nie otwiera posiedzenia Sejmu.
Czegóż pan go nie otwiera?"
Marszałek Daszyński (mocnym, starczym głosem): "Pod bagnetami, karabinami i szablami izby ustawodawczej nie otworzę. W hallu są uzbrojeni oficerowie".
Pan Marszałek Piłsudski: "A skąd pan to wie, że oficerowie są uzbrojeni, i jak pan to dowiedzie?"
Marszałek Daszyński: "Mówili mi to moi urzędnicy".
Pan Marszałek Piłsudski: "Oh! pańscy urzędnicy! Oficero-
74
wje weszli spokojnie do gmachu i nic im nie mówiono, a dopiero później, nie wiadomo kto, pański służący czy urzędnik, czy może który z panów posłów powiedział im, żeby wyszli. Jeżeli pan tego nie chce, to trzeba to było ogłosić zawczasu. Nikt tak nie robi, a przed wąskim wejściem, gdzie ogłoszenia nie ma, zawsze tłum zebrać się musi. A później jacyś fagasi albo któryś z posłów każe oficerom wychodzić.
Po co te głupstwa?"
Marszałek Daszyński: "Jest pan moim gościem, więc nie chce z tego, co pan mówi, robić użytku".
Pan Marszałek Piłsudski: "Z czego?"
Marszałek Daszyńskd: "Pan mówi, że robię głupstwa".
Pan Marszłek Piłsudski: "Ja nie jestem gościem, jestem tu oficjalnie".
Marszałek Daszyński: "Ja też oficjalnie!"
Pan Marszałek Piłsudski: "Więc proszę pana o trzymanie języka! (uderzenie w stół ręką) i pytam pana, czy zamierza pan otworzyć sesję?"
Marszałek Daszyński: "Pod bagnetami, rewolwerami i szablami nie otworzę!"
Pan Marszałek Piłsudski: "To pańskie ostatnie słowo?!"
Marszałek Daszyński: "Talk jest".
Pan Marszałek Piłsudski: "To pańskie ostatnie słowo?"
Marszałek Daszyński: "Tak jest".
Pan Marszałek Piłsudski bierze czapkę, białe rękawiczki i, kłaniając się lekko, nie podając ręki marszałkowi Daszyńskie-mu, opuszcza jego gabinet.
W saloniku Komendant wypowiada dwa znane historyczne słowa, niezupełnie pochlebne dla marszałka Daszyńskiego *.
Przechodzimy znów przez korytarze sejmu do pokoju ministrów. Tu Pan Marszałek siada na kanapie mówiąc: "Dajcie mi się namyślić". Po chwili Komendant decyduje się jechać do Zamku do Pana Prezydenta, by omówić z Nim sytuację.
Z Panem Marszałkiem odjeżdżają minister Prystor i pułkownik Beck.
Piłsudski powiedział wtedy: "To dureń".
75
Odprowadzam Komendanta do samochodu przez szpaler oficerów, którzy ciągle stoją w przedsionku, i wracam do pokoju ministrów.
Oficerowie powoli i w spokoju opuszczają przedsionek sejmu.
Jadę do chorego premiera Switalskiego do Prezydium Rady Ministrów, by mu zameldować przebieg wypadków w sejmie.
Z Prezydium Rady Ministrów jadą na Zamek, gdzie składam Panu Marszałkowi meldunek w obecności Pana Prezydenta Rzeczypospolitej i ministra Prystora.
Pan Marszałek żegna się z Panem Prezydentem i jedzie ze mną samochodem do premiera Switalskiego.
(Jest to jeden z 'nielicznych razy, kiedy towarzyszyłem Komendantowi w samochodzie).
W Prezydium Rady Ministrów Komendant czuje się zmęczony, toteż zostaje u premiera na herbacie.
Zapytuję Pana Marszałka, czy mam pozwolić, by odbyły się manifestacje przy Bramie Straceń w Cytadeli, prowadzone przez PPS i dawnych "Fraków" *. Pan Marszałek daje rozkaz niestawiania przeszkód.
Omawiając pseudodramatyczną sytuację dzisiejszego wieczoru w sejmie, Komendant mówi: "Niech oni robią wielkimi rzeczami, mnie na razie wystarczy jeszcze działać tylko kpinami".
Zameldowałem swe odejście, zostawiając Komendanta pijącego herbatę u premiera Switalskiego.
Zaraz po przyjeździe do domu opracowałem notatki, tyczące się tego burzliwego wieczoru, które narzuciłem jeszcze w sejmie,
W parę dni później, 2 listopada, pułkownik Becik, szef gabinetu Komendanta jako 'ministra spraw wojskowych, zadzwonił do mnie, że Pan Marszałek chce przejrzeć moje notatki
* Wiec zorganizowany przez PPS l listopada 1929 r. na stokach Cytadeli warszawskiej ku czci ofiar rewolucji 1905 r. został rozpędzony prze policję. "Fracy" - członkowie istniejącej w latach 1906-1909 Polskiej Partii Socjalistycznej-Frakcji Rewolucyjnej.
z ostatnich zajść w sejmie i w tym celu wzywa mię tegoż dnia na godzinę pierwszą.
Wobec tego zapiski moje przepisałem na maszynie i Pan Marszałek porównał je z notatkami pułkownika Becka.
Razem, w obecności Komendanta, opracowaliśmy z pułkownikiem Beckiem tekst komunikatu do prasy, oparty na naszych zapiskach, a obrazujący ściśle przebieg rozmowy Pana Marszałka z marszałkiem Daszyńskim.
Komendant kazał podać cały przebieg wizyty u marszałka Sejmu, nie pomijając żadnych szczegółów ani użytych przez siebie wyrazów.
Tak powstał komunikat PAT-a, który ogłosiliśmy z pułkownikiem Beckiem tegoż dnia, 2 listopada 1929 roku.
Komunikat ten, w myśl inten-cyj Komendanta, znacznie zaognił sytuację polityczną.
Niestety, zaostrzeniu uległ również stan zdrowia Komendanta, który każdą ciężką walkę polityczną opłacał własnym zdrowiem.
KONFERENCJA W SPRAWIE CIWF
Dnia 19 listopada 1929 roku zostałem wezwany na godzinę siedemnastą minut trzydzieści do Pana Marszałka na konferencję w sprawie stworzenia statutu dla nowo budującego się na Bielanach w Warszawie Centralnego Instytutu Wychowania Fizycznego.
Obecni byli:: minister oświaty Czerwiński, generał Rouppert, pułkownik Ulrych i parę innych osób.
Pan Marszałek zadecydował, że na czele szkoły (instytutu) raa stanąć człowiek obeznany dobrze z zasadami wychowania fizycznego i dobrze wyposażony.
Do pomocy dyrektora przydzielona ma być rada przy dy-TeKtorze, składająca się z przedstawicieli trzech zainteresowa-
77
nych ministrów: spraw wojskowych, spraw wewnętrznych i oświaty.
Pierwszym dyrektorem Instytutu mianowany zostaje zasłużony w sprawach sportu pułkownik lekarz Osmólski.
Mamy opracować plan pracy i obowiąziki rady przy dyrektorze.
Pan Marszałek odmówił wprowadzenia specjalnego lekarza do rady przy dyrektorze, mówiąc, że będzie ich tam dosyć wśród specjalistów przydzielonych z Rady Naukowej Wychowania Fizycznego.
Jak zawsze, gdy chodzi o sprawy wychowania fizycznego, Pan Marszałek wykazał wielkie zainteresowanie się sprawą.
Traktował też dzisiaj ministra Czerwińskiego i mnie iako "kolegów ministrów" - wyjątkowo pobłażliwie.
DYMISJA MINISTRA SPRAW WEWNĘTRZNYCH
Na skutek wyrażenia votum nieufności rządowi Switalskie-go przez Sejm, Pan Prezydent Rzeczypospolitej przychylił się do podania o dymisję całego gabinetu, polecając premierowi i ministrom pełnienie swych funkcyj aż do chwili utworzenia nowego rządu.
Misję tworzenia nowego rządu otrzymał od Pana Prezydenta były wielokrotnie premier - profesor Bartel.
Przyjechał on ze Lwowa do Warszawy i przy pomocy sekretarza Rady Ministrów, porucznika Zaćwilichowskiego, za-czął odbywać konferencje z przyszłymi ministrami swego gabinetu.
Na parę dni przed świętami Bożego Narodzenia 1929 roku zostałem wezwany i ja do premiera tworzącego się rządu.
Z miną zafrasowaną zaproponował mi premier Bartel tekę ministra spraw wewnętrznych, dodając melancholijnie, że jest to dla niego - servitut.
78
Od słowa do słowa, zaczęliśmy przyjaźnie wyjaśniać sobie, co znaczy to słowo "servitut". Okazało się, że premier Bartel zamierz3 spróbować "całkowicie konstytucyjnej" współpracy z Sejmem, no a moje całe nastawienie do Sejmu - jego zdaniem __ nie bardzo temu odpowiada. W tych warunkach, spytał mię premier Bartel, czy chcę być ministrem spraw wewnętrznych w jego gabinecie.
Odpowiedziałem, że ministrem spraw wewnętrznych chcę być aż do chwili, gdy trwa dla mnie rozkaz Komendanta, zdaję sobie jednak sprawę, że obecność moja w gabinecie niewątpliwie utrudni premierowi Bartlowi jego zamierzoną współpracę z Sejmem.
Takeśmy sobie pogadali i rozstaliśmy się.
Zaraz po świętach premier Bartel znów zaprosił mię do siebie, pytając, czy chcę być ministrem w jego gabinecie.
Odpowiedziałem, że chcę, to jednak uprzedzam go lojalnie, że polityki mojej wobec Sejmu bez wyraźnego rozkazu Komendanta zmienić nie mogę.
Wobec tego premier Bartel przyrzekł mi wyjaśnić sprawę z Panem Marszałkiem.
Dnia 28 grudnia 1929 roku, wezwany znów do premiera Bartla, usłyszałem, że Pan Marszałek zgodził się, bym nie był ministerem spraw wewnętrznych w nowo tworzonym gabinecie, przy czym Komendant dodał, że ma już od dawna przygotowaną dla mnie pracę w wojsku.
Rozstaliśmy się z premierem Bartlem bez pretensyj, gdyż zdawałem sobie sprawę, że wobec jego nowej -polityki byłbym anachronizmem w jego gabinecie, anachronizmem, który nie ma zamiaru ulec rekonstrukcji w myśl nowych idei sejmofilnych bez rozkazu ze strony Komendanta.
Tak więc przestałem być ministrem spraw wewnętrznych.
Kiedyś, naturalnie, to musiało nastąpić, tym bardziej że i tak Komendant trzymał mię na tym stanowisku przeszło trzy lata.
Gdy wróciłem do domu po rozmowie z premierem Bartlem, nie powiem, żeby w nastroju podniosłym, rozmyślałem, jaką to Pracę da mi Komendant w wojsku.
79
Ta ciekawość moja nie była narażona na długą próbę, gdyż tegoż wieczora otrzymałem wezwanie do Belwederu na jutro, czyli 29 grudnia 1929 roku, na godzinę dwunastą minut piętnaście.
Gdy zameldowałem się w narożnym saloniku Belwederu, Komendant siedział w kurtce strzeleckiej za stołem, stawiając
pasjansa.
Podając mi rękę, powiedział: "Siadajcie. Gdy Bartel uważa was i Prystora za swych współzawodników, więc wrócicie do
wojska. .. "
Odpowiedziałem: "Rozkaz, Panie Marszałku!" - po czym Komendant ciągnął dalej: "Nabyliście obecnie znajomości państwa . .. wasze doświadczenie państwowe macie teraz przelać na innych.
Administracja naszej armii >ciągle jeszcze nie wyzbyła się wstrętnych tradycyj z czasów wojny: robienia sobie życia na tyłach, nawet bez pomagania bijącym się. Dlatego oficerowie liniowi przegrali po ich powrocie do domu. Dlatego ja cały czas wysuwam na górę ludzi, którzy przeszli przez wojnę.
Wadą organizacji administracji naszej armdi jest to, że centrala i dowództwa okręgów korpusu zajmują się tą samą rzeczą. Istnieje nadmierna centralizacja, tak że centrala odbiera za dużo od DOK .. ."
Metoda pracy specjalnej, którą otrzymano od Pana Marszałka, rozpocznie się od powierzenia generałowi Zarzyckiemu, dotychczasowemu zastępcy szefa Administracji Armii, resortu przemysłu wojennego, ja zaś otrzymam nominację na zastępcę szefa Administracji Armii.
Obowiązków moich na razie mam nie obejmować, aż do specjalnego rozkazu Komendanta. Wszystkie obowiązki zastępcy generała Konarzewskiego, jako szefa Administracji Armii, ma pełnić po dawnemu generał Zarzycki.
Poimoc przy wejściu do wojska otrzymam od szefa gabi' netu Pana Marszałka, pułkownika Becka, i szefa Biura Inspekcji, pułkownika Gąsiorowskiego. Poza tym pomagać mi będzie pułkownik Langner, szef Biura Ogólnoadminfetracyjnego.
Naturalnie, współpracować witnienem z generałami Kona-rzewskim i Fabrycym - wiceministrami oraz szefem Sztabu - generałem Piskorem.
Celem wybadania opinii dowódców okręgów korpusów mam "wysłuchać żale" generałów: Wróblewskiego z Krakowa, Dzierżanowskiego z Poznania, Litwinowicza z Grodna i Popowi cza ze Lwowa.
Pracę powierzoną mi przez Pana Marszałka ma cechować "powolne, istotne jej odrobienie, a nie napisanie tylko papierka".
Za 2 miesiące mam zameldować się u Komendanta z pierwszymi wytycznymi mej pracy, po czym otrzymam dalsze instrukcje.
Po tych rozkazach Pana Marszałka opuściłem Belweder, jak ogłuszony, niewiele rozumiejąc z formalnej strony mego nowego przydziału.
Mam więc nazywać się zastępcą szefa Administracji Armii i jednocześnie nie pełnić mych nowych funkcyj, lecz wykonać specjalną pracę w wojsku dla Pana Marszałka.
Generał Zarzycki zostaje niewątpliwie w nieprzyjemnej sytuacji, spełniając po dawnemu wszystkie obowiązki zastępcy generała Konarzewskiego, lecz tracąc swój tytuł zastępcy szefa Administracji Armii.
Co jednak mogę zrobić na to wszystko. Nic.
Miałem dużo roboty, a teraz stałem się nagle "zwisa-kiem", czyli człowiekiem bez jasno określonej funkcji, boć pracę, którą mi dał Komendant, można by było, przy pewnym wysiłku, dokonać w ciągu miesiąca.
Oto myśli, jakie wywołały we mnie najnowsze rozkazy Komendanta z dnia dzisiejszego.
Zostały one przerwane o godzinie piątej po południu, gdy udałem się do Prezydium Rady Ministrów na pożegnalną herbatkę, którą dawał ustępujący premier Switalski dla starych i nowych ministrów.
Komendant wytworzył tradycję pomajową, w myśl której ustępujący i wstępujący w kręgi światła władzy premierzy i mi-
6 ~ Str
zępy meldunków
80
81
nistrowie spożywali w salach Prezydium Rady Ministrów wspólną kolację, którą wydawał zawsze ustępujący premier.
Było niewątpliwie w tym dużo chęci wykazania harmonii w chwili tzw. zmiany warty, czyli zastępowania jednych ministrów, podległych Marszałkowi Piłsudskiemu - drugimi.
No, ale nawet w chwili prawdziwej zmiany warty, humory ustępujących z wartowni i wstępujących do niej nie są jednakowe...
Zjadłem już kilka takich kolacyj w Prezydium Rady Ministrów z dobrym apetytem i... humorem, gdyż przeżyłem, jako minister, kilka gabinetów.
Aż dzisiaj - przyszła kryska i na mnie.
Pan Marszałek przyjechał do Prezydium punktualnie, w niebieskim mundurze z bojowymi odznaczeniami i w doskonałym humorze. Jak zwykle, Komendant przez cały wieczór okazywał więcej uprzejmości ustępującemu premierowi i ministrom niż nowym.
Niechże ci nowi zasłużą na Jego zaufanie i uprzejmość. Mają czas i sposobność ku temu.
Po kolacji, przy czarnej kawie, opowiadał Pan Marszałek wiele ciekawych rzeczy.
Najprzód podawał wiele szczegółów z życia ulubionego swego króla - Stefana Batorego, które Komendant poznał w czasie swej podróży w Siedmiogrodzie *.
Otóż podpisy Stefana Batorego zmieniały się w miarę otrzymywania nowych dostojeństw. Całą ich serię badał Komendant w zameczku rodzinnym Batorego.
Pokazywano tam również Panu Marszałkowi łaźnię, w której Stefan Batory osobiście ćwiczył rózgami swą rodzinę i krewnych w razie jakichś przewinień.
Dalej szła opowieść o Angliku, który w podróży po Polsce nie mógł się nadziwić strukturze Barbakanu w Krakowie. Gdy zaszła mowa o isztuce portretowania, Pan Marszałek opowiedział, jak Malczewski koniecznie chciał umieścić ptaka na pierw-
* Piłsudski zwiedzał Siedmiogród we wrześniu 1928 r., podczas pobytu w Rumunii.
82
szym portrecie Komendanta, ale ptaka siedzącego na Jego głowie.
Miało to symbolizować górne myśli Komendanta.
Dalej porównał Pan Marszałek dwie szkoły przedstawiania portretów wodzów, przeprowadzając paralelę między obrazem Kossaka: "Poniatowski pod Raszynem" a obrazem Ślendziń-skiego: "Piłsudski pod Wilnem". Sposób ujęcia nie tylko techniki malarskiej, ale również i tematu jest zupełnie różny.
Później przypomniał Pan Marszałek o misji ministra Pry-stora wobec Ligi Narodów, którą powierzył mu w czasach Litwy Środkowej *.
Wreszcie, jak często, gdy Komendant jest w dobrym humorze, oświadczył, że jesteśmy na najlepszej drodze, by Wilno zostało stolicą całego świata.
Poza Panem Marszałkiem mówili dosyć wiele: premier Swi-talski, minister Moraczewski, Kwiatkowski i Prystor.
Ja, jak zwykle wobec Komendanta, nie śmiałem wiele mówić. Za to Komendant zwracał się do mnie kilka razy w ciągu wieczora.
Rozeszliśmy się już koło północy.
Następnego dnia, 30 grudnia, opuściłem Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, a 31 grudnia otrzymałem już powołanie mię z rezerwy armii do służby czynnej i nominację na zastępcę szefa Administracji Armii.
Komendant, gdy chce, działa bardzo szybko.
Jakże diba Pan Marszałek o swych podwładnych.
Przecież mógł był mię po prostu "spuścić do cywila" i nie troszczyć się więcej o mnie jako o byłego ministra.
Tymczasem przyjmuje mię na powrót do wojska i osobiście powierza specjalną pracę, dodając otuchy swym przemówieniem do mnie w Belwederze i w Prezydium Rady Ministrów.
* Litwa Środkowa - twór państwowy istniejący na Wileńszczyźnie w latach 1920-1922, po zajęciu jej przez wojska polskie, dowodzone przez generała L. Żeligowskiego. A. Prystor, zaufany współpracownik Piłsud-skiego, był wówczas głównym doradcą politycznym Żeligowskiego.
83
"NIC SIĘ NIE ZMIENIŁO"
Ponieważ wypadki chodzą po ludziach nie pojedynczo, więc ustępując z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, zapadłem na dosyć ciężką grypę.
Nie była to bynajmniej, niestety, choroba polityczna, ale połączona z prawdziwą gorączką i innymi "niepolitycznymi" dolegliwościami.
Leżałem więc w domu i rozmyślałem nad zmiennościami tego świata.
Jedyną rozrywką moją było opędzanie się od telefonów, pochodzących od różnych stowarzyszeń, do których należałem, jako minister, parę lat.
Były to wszystko bardzo godne i sympatyczne stowarzyszenia kulturalne i dobroczynne, ale na należenie do których nie mogłem sobie w tej chwili absolutnie pozwolić.
Obliczyłem, że chcąc utrzymać się na poziomie wszystkich składek, które dotychczas płaciłem, trzeba paręset złotych miesięcznie, gdy tymczasem pobory moje skurczyły się w sposób wybitny i nagły w ciągu dwóch ostatnich dni grudnia.
Za styczeń otrzymałem już połowę tego, co miałem za grudzień.
Tymczasem skarbnicy i akwizytorzy stowarzyszeń dzwonili telefonicznie i do drzwi mieszkania, wreszcie przysyłali pocztą szereg pokwitowań, na których "z góry" dziękowali za wpłacenie wkładek na rok nowy 1930.
Jest to jedna z najprzykrzejszych stron życia ustępującego ministra, zatruwająca chwile "zasłużonego wypoczynku".
Z początku krępowałem się, nawet płaciłem, ale gdy zobaczyłem, że nie dam rady, rżnąłem bez żenady ustnie, telefonicznie i listownie, że przestałem być ministrem i nie mam pieniędzy.
Oczywista, przyjmowane to było z "lodowatym uśmiechem", który czuć było nawet przez telefon.
Mniejsza z tym jednak. Są przecież ludzie, którzy mają większe zmartwienia materialne niż moje.
Gdy tak sobie odpoczywałem, filozofując jak umiałem, wez-
84
wano mię telefonicznie w godzinach przedpołudniowych, dnia 13 stycznia 1930 roku, bym stawił się w Belwederze, u Komendanta, o godzinie pół do drugiej po południu.
Miałem jeszcze 38° gorączki i nie ruszałem się od dwóch tygodni z łóżka, postanowiłem jednak, oczywista, zameldować się na rozkaz.
Wstałem więc z łóżka, umyłem się alkoholem, by nie udzielić grypy Komendantowi, wziąłem proszek na wzmocnienie serca, a drugi na osłabienie kaszlu i tak "usztywniony" jechałem starą potrzaskaną "Tatrą" do Belwederu.
Nie powiem, żebym czuł nadmiar sił, ale długie buty usztywniały znakomicie me nogi, pozwalając zachować postawę pionową, zbliżoną do przepisowej.
W adiutanturze Belwederu oświadczył mi adiutant, że Komendant pracuje w swym gabinecie na górze, ale zejdzie, by mię przyjąć w pokojach parterowych.
Gdy czekałem na Komendanta w pokoju przylegającym do adiutantury, nadeszła Pani Marszałkowa. Wyglądała tego dnia na zmęczoną i wyczerpaną.
Na moje ostrzeżenie, w roli półlekarza, odpowiedziała, że nie ma czasu leczyć się, gdyż ma za dużo zajęcia.
Za chwilę zaczął schodzić po stromych schodach Pan Marszałek, podał mi rękę, a słysząc moje ochrypłe meldowanie się, powiedział, że to nieprawda, jakoby na płuca chorowali tylko ludzie szczupli, o wąskiej klatce piersiowej.
Sam Pan Marszałek, chociaż tęgo zbudowany, do czterdziestu lat ciągle miał gorączkę z powodu kaszlu i chrypki. Ojciec Pana Marszałka był jeszcze tęższy, a mimo to często chorował na płuca. Umarł w Petersburgu z osłabienia serca, które wystąpiło w czasie grypy. Mimo choroby, ojciec Komendanta, bardzo lubiąc muzykę, pojechał na koncert "wyższej" filharmonii; po powrocie "L koncertu zmarł nagle.
"To samo Pani Marszałkowa nie uważa na siebie", dodał Komendant, zwracając się do żony.
Potem, powiedziawszy: "No, ja zabieram pana", udał się przez duży salon do narożnego saloniku, dokąd szedłem za Nim, pożegnawszy się pośpiesznie z Panią Marszałkowa.
85
Komendant wygląda dobrze, ubrany jest w błękitną kurtkę strzelecką i w dobrym humorze. Staram się trzymać od Komendanta z dala i nie kasłać, by nie udzielić Mu mej grypy.
Siadłszy za stołem w narożnym gabinecie, Pan Marszałek zaczął mówić:
"Chcę włożyć na pana dodatkowy interes: wychowanie fizyczne i przysposobienie wojskowe wraz z tym Instytutem.
Nie jestem w stanie zająć się sam tą sprawą w szczegółach. Historia tego interesu jest ta, że przysposobieniu wojskowemu wszyscy byli bardzo silnie przeciwni. Teraz się to już zmieniło.
Złączenie jednego z drugim (przysposobienia wojskowego z wychowaniem fizycznym) może jest już za stare. Początek taki był dobry, lecz obecnie, przy rozsportowaniu się i rozwoju wychowania fizycznego, razem z przysposobieniem wojskowym wychodzi obraz zanadto mały i "rwany". Ciężko iść obecnie według metody i recepty dawnej. Do tego doszedł jeszcze ten Instytut.
Dałem na tę zimę dla przysposobienia wojskowego 300 tysięcy złotych, by za nie nauczyć ludzi w ciągu zimy dobrze celować. Inaczej - później szkoda ostrych nabojów. Chodzi o skontrolowanie tej rzeczy przez was przy obecnej penurii budżetowej".
Druga praca, którą włożył na mnie Pan Marszałek, jest związana z teorią nauki wychowania fizycznego.
Chodzi tu o Radę Naukową, którą znam. Tam trzeba ludzi nieprzeciętnych. Aby mogli oni się wyrobić, trzeba dać im pracę i pomoc w tej pracy, a nie postponować Rady Naukowej.
Trzecia rzecz - to Instytut Wychowania Fizycznego.
Tu Pan Marszałek każe mi uregulować rzecz następująco:
"Budżet Instytutu dotąd jest podwójny: Ministerstwa Spraw Wojskowych i Ministerstwa Oświaty, ale przecież przy ćwiczeniach nie można mieszać nauczycielek z podoficerami, mimo wspólnego budżetu. Podstawa w zasadzie jest głupia i durna. Musicie to uregulować.
Gmach jeszcze nie jest zakończony, a my już pędzimy do zakończonych form życia i bytowania Instytutu.
Osmólski zostaje jako dyrektor. Należy go instruować co do postępowania i pracy, zachowując jego autorytet.
Rada przy dyrektorze ma odpowiadać za poziom naukowy In-
86
stytutu. Ma ona wydawać co kwartał sąd o ewolucji szkoły za ten
czas.
W łonie rady przy dyrektorze istnieje tzw. kącik Rady Naukowej, na którego pracę łoży pieniądze budżet wychowania fizycznego.
Jest to laboratorium naukowe przy Instytucie, które nie należy ani do Wojska, ani do Czerwińskiego. Ktoś musi administrować i dbać o ten kącik Rady Naukowej.... Kącik ten jest podstawą przyszłego niezależnego instytutu naukowo-badawczego, ma należeć do Rady Naukowej, stąd należy chronić go od rozdrapania.
Kiliński musi uważać, by tu administracja była samodzielna.
Aby to ułatwić... musi powołać się na regulamin, który pozwoli... obronić wszystko na miejscu od rozwleczenia, np. do Lwowa...
Członkowie Rady Naukowej muszą być za takim administrowaniem ,kącika' - przy Instytucie.
Dalej, musicie skontrolować tam postawione budynki Instytutu. Źle jest, że trzeba było przy jego budowie robić dodatkowe budżety. W tym roku będzie skromny dalszy rozwój budowli Instytutu, ale może dopiero na wiosnę.
Trzeba skończyć jedynie części najistotniejsze i już zaczęte. Nic nie zaczynać na nowo. Dać tylko szyby i zameldować mi o tym".
Tu zdawało mi się, że Pan Marszałek już skończył i czeka na moje odejście, gdy skinął ręką, bym siedział dalej, i zaczął na nowo z ożywieniem:
"Jeszcze jedno.
Pojedziecie na godzinę do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, porozumiecie się z ministrem i zatelefonujecie do każdego z wojewodów, że w polityce wewnętrznej nic się nie zmienia z waszem odejściem.
Zrobicie to możliwie szybko, gdy wyzdrowiejecie, by wojewodowie mi nie opadli".
Wyznaję, że byłem mocno zdziwiony tym rozkazem Komendanta.
Tłumaczyłem posłusznie, że trudno mi będzie w dwa tygodnie po ustąpieniu z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych telefono-
87
wać oficjalnie stamtąd, w obecności nowego ministra, że "nic się nie zmieniło".
Komendant nie przerywał mi, uśmiechał się tylko i odpowiedział krótko: "To bardzo łatwo! Powołajcie się na mnie. Do widzenia".
Wymeldowałem się i wróciłem do domu myśląc, co robić z tym rozkazem. Ha, trzeba go wykonać, jak każdy inny. Zatelefonowałem do ministra Józewskiego, że z rozkazu Komendanta mam być u niego za parę dni, gdy wyzdrowieję.
Dnia 17 stycznia w gabinecie ministra spraw wewnętrznych omówiliśmy formułę rozmowy telefonicznej, uważając, że najlepiej będzie nadać jej formę mego pożegnania z wojewodami, do którego %vstawimy słowa nakazane przez Pana Marszałka, że "nic się nie zmieniło". Samą rozmowę z wojewodami przeprowadziliśmy następnego dnia, 18 stycznia, szybko, bo w ciągu półtorej godziny. Wypadło więc - z łączeniem - po 5 minut na wojewodę.
Sekretarze trzymali w pogotowiu zamówionych do telefonu wojewodów, dając ich bezpośrednio, jednego po drugim, i "standaryzowana" rozmowa odchodziła, jak następuje:
Słuchawkę brał najprzód minister Józewski i mówił do telefonu: "Dzień dobry, panie wojewodo. Tu minister spraw wewnętrznych Józewski. Za chwilę będzie mówił pan minister Skład-kowski".
Teraz ja brałem słuchawkę i mówiłem:
"Tu generał Składkowski. Panie wojewodo, nie mogłem pożegnać się z panem z powodu nagłego odejścia z Ministerstwa, w czasie choroby. Czynię to obecnie, dziękując panu wojewodzie za współpracę ze mną i, w porozumieniu z panem ministrem Józew-skim, pragnę upewnić pana wojewodę, że w polityce wewnętrznej z moim odejściem nic się nie zmieniło. Moje uszanowanie panu wojewodzie".
Tu kładłem słuchawkę na widełki, nim zdumiony taką mieszaniną przemówień ministrów wojewoda mógł się zdobyć na jakieś słowo odpowiedzi.
Pracowaliśmy z ministrem Józewskim, który rozkaz Komendanta potraktował z wielką lojalnością, jak dwa dobrze zgrane
88
automaty i w półtorej godziny zawiadomiliśmy zgodnie i autorytatywnie całą administrację polską, że "nic się nie zmieniło".
Zadanie było wykonane tak, jak kazał Komendant, i poszło łatwo" w myśl Jego zapowiedzi.
Zaraz po wyjeździe z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych udałem się do Belwederu, meldując przez adiutanta, że rozkaz w gprawie rozmowy telefonicznej z wojewodami - wykonałem.
Adiutant wrócił za chwilę, mówiąc:
"Zameldowałem i Pan Marszałek powiedział - dobrze".
POKRZEPIAJĄCY MELDUNEK
Dnia 25 lutego 1930 roku wezwany zostałem do Komendanta, do Belwederu, na godzinę siedemnastą i pół.
Wezwanie to wyrwało mię ze stanu odrętwienia, w którym znajdowałem się od miesiąca.
Co tu dużo gadać. Komendantowi nie meldowałem się już od sześciu tygodni. Pracy, danej mi przez Pana Marszałka, starczało mi zaledwie na 2-3 godziny dziennie. Resztę dnia spędzałem na czytaniu książek wojskowych lub nudzeniu się w mym gabinecie w Ministerstwie Spraw Wojskowych. Nudząc się, jednak wypoczywałem po wytężonej pracy w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych. Jednym słowem, prowadziłem typowy żywot "zwisaka", czyli odstawionego na boczny tor pracownika, który może jeszcze kiedy będzie przepchnięty z powrotem na tor główny, a może tak już przejdzie ze "zwisakowania" - w stan spoczynku.
Toteż zelektryzowany i podniesiony na duchu wchodziłem między białe kolumny ganku belwederskiego.
Pana Marszałka zastałem w narożnym saloniku-gabinecie, łe-zącym za dużym salonem "imieninowym". Nazywałem go tak z Powodu przyjęcia w nim ministrów w czasie jednych jedynych imienin, gdy Komendant przyjmował życzenia w Warszawie.
Zameldowałem się, po czym Pan Marszałek spytał mię o zdro-
89
wie. Podziękowałem posłusznie i siadłem na krześle naprzeciw Komendanta przy stole półokrągłym.
Komendant ubrany jest w zupełnie nową błękitną kurtkę strzelecką z "parasolem" * nad lewą górną kieszenią.
Wygląd Komendanta - niezły, męczy Go tylko kaszel.
Siadając, spostrzegłem z radością brązowe popiersie Komendanta, ustawione na sześcianie z marmuru krajowego, ofiarowane przeze mnie przed rokiem do Belwederu.
Oczywista, mowy nie było o ofiarowaniu popiersia osobiście Panu Marszałkowi, tylko tak - przemyciłem je bezimiennie do Belwederu przez "adiutanturę".
Przede wszystkim poleca mi Pan Marszałek zbadać wykonanie w terenie nauki celowania w Przysposobieniu Wojskowym. Komendant obawia się, że w ciągu zimy nie zostanie wyczerpany ani program nauki, ani pieniądze.
Gdy na pytanie Pana Marszałka, kto to robi w terenie, odpowiadam, że pułkownik Kiliński, Komendant widocznie uspokaja się w swych obawach.
Poleca jednak sprawdzić mi rzecz całą w terenie.
Dalej zapytuje mię Pan Marszałek, co zrobiłem dotychczas w sprawie Centralnego Instytutu Wychowania Fizycznego.
Po złożeniu meldunku w tej sprawie obiecuje mi Komendant, że w niedługim czasie wybierze się, by objechać samochodem wzdłuż alej parku Instytutu celem obejrzenia z bliska jego budowli.
Melduję utworzenie w pracowniach Instytutu - laboratorium Rady Naukowej i wkłady już tam zrobione.
Komendant pyta o współpracowników pułkownika Osmólskie-go i obawia się tarć przy pracach Rady Naukowej Wychowania Fizycznego na terenie Instytutu. Na szczęście, mogę uspokoić te obawy Pana Marszałka, na podstawie przeprowadzonej przeze mnie inspekcji w Instytucie.
Wreszcie przedstawiam Komendantowi szkic powierzonej mi
* "Parasol" - popularna nazwa Odznaki Oficerskiej Związku Walki Czynnej, nadawanej przez Piłsudskiego przed I wojną światową oficerom Związków Strzeleckich.
pracy organizacyjnej. Pan Marszałek każe napisać jej treść "językiem ludzkim, bez paragrafów".
Ma w tej sprawie odbyć się dyskusja u Komendanta, która będzie jednocześnie krytyką mej pracy, ale nastąpi to najwcześniej dopiero w kwietniu. Mam więc jeszcze dosyć czasu do pisania mego elaboratu.
Po ukończeniu części służbowej meldunku Komendant po-milczał chwilę, potem spojrzał na mnie i powiedział: "A my mamy chorobę"...
Tu wyjaśnił Pan Marszałek, że panna Wandzia ma odrę, że "było ciężko", że "Michałowicz kręcił głową", że "było 41° gorączki", że "wysypka nie chciała wyjść", ale że "jest już dobrze, bo jest 36° ".
Po chwili znów milczenia Komendant dodał: "Wandzia wymigała się, jak była chora Jagódka, to teraz, co to za gadanie - obowiązkowo odrę już każdy przejść musi".
Tu Pan Marszałek zamyślił się na chwilę, po czym podał mi rękę i powiedział: "Dziękuję serdecznie".
Wyszedłem pokrzepiony na duchu rozmową z Komendantem.
Nie darmo mówimy, wśród nas, współpracowników Komendanta, że kto obetrze się o kolumny Belwederu, ten już jest mocniejszy i "usztywniony" na przeciwności życiowe.
ZATWIERDZENIE ZASAD PRACY
Dnia 29 kwietnia 1930 roku zostałem wezwany do Komendanta do Belwederu. Złożyłem meldunek z mej pracy, którą w ogólnych zarysach Komendant zaakceptował.
Później Pan Marszałek dłuższy czas mówił o sprawach polityki wewnętrznej i wojska.
W końcu swego przemówienia uprzedził mię Pan Marszałek, Ze przed użyciem mnie w wojsku na stałe będzie miał dla mnie Pracę w jednym z resortów cywilnych.
90
91
Wyszedłem z Belwederu, myśląc, co to będzie za praca i jak prędko ją dostanę.
Obym tylko miał tej pracy więcej niż obecnie. Zaiste, wypocząłem już dostatecznie po pracy w sprawach wewnętrznych.
Komendant kaszle i jest zaflegmiony, jak zwykle na wiosnę, ale wygląda dobrze.
POWRÓT MINISTRA SPRAW WEWNĘTRZNYCH
Dnia 26 maja 1930 roku wezwany zostałem do Belwederu na godzinę szóstą wieczorem.
Gdy meldowałem się w narożnym gabinecie Komendanta, gasły w nim ostatnie promienie światła dziennego, chociaż słońce złociło jeszcze wierzchołki drzew parku belwederskiego.
Pan Marszałek siedział w fotelu przy oszklonych drzwiach, prowadzących na taras. Nie podając mi ręki, kazał usiąść przy stole półokrągłym i bez żadnych wstępów zaczai:
"Przechodzicie do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych.
Sejm będzie rozwiązany i macie zrobić nowe wybory razem ze Sławkiem i Switalskim. Oświadczyli mi oni, że do wyborów jesteście im potrzebni, więc chwilowo wrócicie do spraw wewnętrznych.
Ile czasu wam potrzeba, żeby zrobić wybory?"
Milczałem, zmieszany i zaskoczony słowami Komendanta, który tymczasem ciągnął:
"Sześć tygodni wam wystarczy?"
"Sześć tygodni na pewno nie wystarczy, Panie Marszałku - odpowiedziałem.
Muszę przecież zorientować się w sytuacji, poznać administrację i nastroje ludności. Zdaje mi się, że najmniej potrzeba mi na zrobienie wyborów - trzy miesiące. Muszę podciągnąć ludzi. (Gdy zaś Komendant milczał słuchając, dodałem:)
Przecież trudno, Panie Marszałku, objąć niespodzianie do-
^rodzenie pułkiem i za godzinę prowadzić ten pułk do ataku, nie znając ludzi ani terenu".
Komendant uśmiechnął się i powiedział:
"A jednak Napoleon tak robił.
Miał jednego pułkownika, zapomniałem tylko jego nazwisko, którego rzucał zawsze do objęcia dowodzenia w najcięższych chwilach. Bił się pod Aspern z pułkiem, do którego przydzielony został w czasie bitwy... Zapomniałem jego nazwisko... Więc ile potrzeba wam czasu na te wybory?"
Rozłożyłem (z lekka) ręce, chcąc usprawiedliwić się tym gestem, że nie jestem pułkownikiem spod Aspern, i zameldowałem: "Melduję posłusznie, że trzy miesiące, Panie Marszałku".
"Trzy miesiące, ciągle wasze trzy miesiące.
Tylko nie myślcie, że idziecie na stałe do tej polityki.
Zrobicie wybory i macie wracać do wojska.
To nie ma rady. Co to jest takiego...
Pójdziecie jutro do premiera Sławka, ja będę z nim mówił. Dowiecie się, kiedy macie przejść do spraw wewnętrznych".
Skinienie ręki, że mogę odejść.
Melduję swe odejście i przez słabo oświetlony salon przechodzę do jasnej poczekalni, obok adiutantury.
Przestaję, wreszcie, być "zwisakiem".
Trwało to "tylko" 5 miesięcy, ale naprawdę to wystarczy.
Ciekawym też, dlaczego to Napoleon nie mianował tego "morusa" spod Aspern dowódcą pułku na stałe, tylko tak ciskał nim od wypadku do wypadku.
I co by powiedział pułkownik spod Aspern, gdyby mu nagle kazali robić wybory.
Nazajutrz, 27 maja, zameldowałem się u premiera Sławka, który oświadczył mi, że w pierwszych dniach czerwca obejmę urzędowanie ministra spraw wewnętrznych, gdyż Pan Prezydent zaakceptował już moją kandydaturę na to stanowisko.
Tak też się stało.
Dnia 3 czerwca otrzymałem nominację Pana Prezydenta Rzeczypospolitej i złożyłem przysięgę.
Służbę objąłem 4 czerwca, a już 6 czerwca o godzinie sie-
92
93
demnastej i pół meldowałem się na rozkaz Komendanta w Belwederze, gdzie otrzymałem ogólne wytyczne polityki wewnętrz, nej Państwa.
Komendant jeszcze raz przypomniał, że po zrobieniu wyborów wracam do wojska.
Tak więc będę ministrem spraw wewnętrznych, ale nie "na dniówki", tylko "na akord".
Jak tylko odwalę pracę, to znów jazda do wojska.
Byle tylko nie na "zwisaka"...
ZJAZD LEGIONISTÓW W RADOMIU
Szczęśliwe, niezapomniane chwile, gdy Komendant miał jeszcze siły przyjeżdżać na zjazdy, by przemówić lub choćby tylko pokazać się braci legionowej!
Bo to zjazd zjazdem, wiadomo - jest po to, by zjechać się, skrzyknąć i zobaczyć między kolegami, ale przecież najważniejszym zagadnieniem każdego zjazdu legionowego było:
"Przyjedzie czy nie przyjedzie?!!"
Kto?
Wiadomo kto - Komendant!!
Więc to samo było i w czasie Zjazdu Radomskiego, w sierpniu 1930 roku... *
Lały się w dniu tym od rana potoki deszczu na Rynek Radomski, w czasie mszy i poświęcenia pomnika Żołnierza Legionowego.
Wiara była przemoknięta i zziębnięta, ale stokroć gorsza od niepogody była niepewność, czy zobaczymy choć na chwilę Komendanta.
Bo zepsuci jeszcze wtedy byliśmy naszym szczęściem i Zjazdu bez mowy i bytności Komendanta - uznać nie chcieliśmy.
* IX zjazd legionistów odbył się w Radomiu 10 sierpnia 1930 r.
W połowie mszy rozeszła się wiadomość, że Komendant wyjechał już autem z Warszawy.
I tu zaczęła się nasza niepewność i nowy niepokój.
Drogi były zepsute i rozmoknięte, a Komendant lubił jeździć bardzo szybko.
Mało tego, lubił ustanawiać rekordy szybkiej jazdy na naszych fatalnych szosach.
Odbywało się to zwykle w ten sposób, że przy wyjeździe z Warszawy Pan Marszałek patrzył na zegarek i, zwracając się do swego świetnego szofera Malinowskiego, dawał mu rozkaz, że na tę a tę (bardzo bliską) godzinę ma dojechać do celu podróży.
Błoto, objazdy, zła droga i przeszkody na niej nie wchodziły w rachubę przy tych obliczeniach Komendanta, robionych dosłownie "z zegarkiem w ręku". W tych warunkach nietrudno było o wypadek.
Toteż samochód Pana Marszałka był specjalnie kontrolowany przed każdym wyjazdem, ale mimo to drżeliśmy przed możliwością katastrofy przy każdej podróży Komendanta.
Otóż i w czasie Zjazdu Radomskiego tak samo niepokoiliśmy się o szczęśliwy przebieg podróży Komendanta, moknąc na Rynku Radomskim.
Czy przyjedzie i czy szczęśliwie dojedzie?!
Pod koniec ceremonii odsłonięcia pomnika rozeszła się lotem błyskawicy wieść, że Komendant przyjechał, że bokiem placu wszedł do gmachu Dyrekcji Kolei Radomskiej, z ganku którego miał przyjmować naszą defiladę.
O jakimś przemówieniu Komendanta, wobec ulewnego deszczu, mowy nie było. Wiara uważała jednak za szczęście, że chociaż się nam pokaże i przejrzy nasze szeregi.
Przecież właściwie po to tu wszyscy przyjechaliśmy!!
Prezes Sławek, generał Śmigły i kilku nas jeszcze zameldowaliśmy się u Komendanta w gmachu Dyrekcji Kolejowej.
Był trochę zmęczony, ale drogę odbył dobrze i nie zmókł Wcale w czasie jazdy samochodem, tylko trochę przy przechodzeniu przez plac zapełniony legionistami.
W chwilę potem Komendant, w towarzystwie obywateli Sławka i Śmigłego, wyszedł na wysoki ganek, panujący nad ca-
95
94
łym placem, zalanym zbitą masą oczekujących kolegów. Huragan gorącej radości i entuzjastycznych okrzyków przeleciał po całym zadeszczonym placu w chwili ukazania się pochylonej postaci Komendanta przed filarami gmachu.
Właśnie na przekór chmurom, mgle i deszczowi, właśnie na przekór zimnu i przemoczeniu darła się i ryczała wiara na widok niebieskiego płaszcza swego Wodza.
Teraz cały tłum, zalegający szczelnie plac, runął naprzód wpatrzony w Komendanta, jakby chciał rozerwać wysoki ganek, na którym stał Pan Marszałek.
Stał pod deszczem, razem z nami wszystkimi, i nie żałował nam swego, tak drogiego dla Polski, zdrowia.
Tu egoizm szczęścia oglądania Komendanta przeważył u wiary troskę o Jego zdrowie.
Nasz jest i niczyj poza tym, więc naraża dla nas nawet swe zdrowie. Dlatego ryczała i dygotała wiara szczęściem, jak chyba nigdy.
Po długich, długich chwilach entuzjazmu stanęła wiara do defilady na ciasnej przestrzeni placu.
Niesporo im szło - schodzić z placu i tracić z oczu Komendanta. No, ale jak defilada, to defilada.
Szli waląc przemoczonymi butami w kamienie placu, jakby wywalić je chcieli z bruku, szli szybko popędzani deszczem i naporem fali ludzkiej, patrząc z nabożeństwem na ganek, gdzie Komendant, Komendant mókł razem z nimi.
Trwało to przeszło godzinę i Komendant zdążył przemoknąć niestety tak, że musiał po jakim takim osuszeniu się odjechać, przepowiadając sobie pewną gorączkę.
Ale co warta była ta nadzieja, której nikt nie tracił, że ujrzymy Go jeszcze po południu na akademii.
Przecież błoto i deszcz, i zimno nie istniały dla nas w obecności Komendanta.
MELDUNKI W SPRAWACH POLITYCZNYCH
Dwa przeszło miesiące byłem już ministrem spraw wewnętrznych, a Pan Marszałek zupełnie nie wzywał mię do siebie.
Dopiero 11 sierpnia 1930 roku zostałem wezwany do Belwederu, gdzie Komendant kazał mi przygotować w najkrótszym czasie odpowiedź na szereg zajmujących Go pytań z zakresu życia politycznego Polski.
Największy nacisk położył Pan Marszałek na toczące się dochodzenia w sprawie kongresu Centrolewu, odbytego w Krakowie w dniu 29 czerwca, którego uczestnicy występowali nie tylko przeciwko rządowi i Komendantowi, ale nawet przeciwko Prezydentowi Rzeczypospolitej *.
Stopień winy i obciążenia poszczególnych posłów Komendant objął ogólną nazwą "kondemnatek" ** i kazał sobie możliwie szybko przygotować i szczegółowo zreferować owe "kondemnatki" wszystkich posłów Centrolewu.
Dalej interesował się Pan Marszałek wynikami wyborów samorządowych, ogólną charakterystyką podległej mi administracji, wreszcie nawet cenami zboża po zbiorach.
Po wysłuchaniu ogólnej charakterystyki sytuacji politycznej w kraju zapytał mię Komendant, kiedy - zdaniem moim - należałoby rozpisać wybory.
Odpowiedziałem, że robiłbym jak najprędzej, gdyż da to zaskoczenie przeciwników politycznych i spowoduje ujęcie inicjatywy w nasze ręce.
Pan Marszałek nic na to nie odpowiedział, tylko pożegnał się ze mną.
Następne meldunki w sprawie sytuacji politycznej miałem u Pana Marszałka bądź sam, bądź w obecności ministra Cara i pułkownika Becka.
Komendant przeziębił się na Zjeździe i, gdy widziałem Go w Warszawie w parę dni później, miał gorączkę i kasłał bezustannie.
96
Rezolucja kongresu Centrolewu zarzucała prezydentowi Mościckie-nadużywanie uprawnień konstytucyjnych głowy państwa dla bieżą-^celow politycznych rządu" i domagała się jego ustąpienia.
7 -
Strzępy meldunków
"Kondemmatka" - od wyrazu kondemnata, oznaczającego w przedrozbiorowej Polsce zaoczny wyrok skazujący.
97
Przedmiotem ich były "kondemnatki" posłów Centrolewu i zorganizowana akcja sabotażowa w Małopolsce wschodniej *.
Meldunki te odbyłem u Pana Marszałka:
19 sierpnia 1930 roku, o godzinie siedemnastej i pół, w Belwederze;
21 sierpnia 1930 roku, o godzinie siedemnastej i pół, w Inspektoracie;
22 sierpnia, w obecności ministra Cara i pułkownika Becka, w Belwederze, o godzinie piątej i pół po południu.
W czasie tego ostatniego meldunku Pan Marszałek zapowiedział nam, że za parę dni zamierza zostać premierem rządu, który będzie robił wybory.
Po objęciu władzy zamiarem Komendanta jest, po rozwiązaniu Sejmu, aresztowanie szeregu byłych posłów za ich "kondemnatki".
W pewnej chwili Pan Marszałek zapytał, kto podpisze rozkaz aresztowania.
Zapanowało milczenie, po którym zameldowałem: "Melduję posłusznie, że ja podpiszę, Panie Marszałku".
"No więc!" powiedział Komendant, jakby strofując mię za zbyt długie namyślanie się.
DYMISJA RZĄDU SŁAWKA
Dnia 23 sierpnia 1930 roku zwołana została Rada Gabinetowa, na którą przybył Komendant.
Zagaił ją premier Sławek, który oświadczył, że jest przemęczony i nie może pogodzić obowiązków prezesa rządu z przewodniczeniem w Bloku Bezpartyjnym. Wobec czego postanowił prosić Pana Prezydenta Rzeczypospolitej o dymisję ze stanowiska premiera.
* Latem 1930 r. Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów podjęła akcję terrorystyczną w Galicji Wschodniej (głównie podpalanie polskich domów i instytucji).
98
Taka dymisja równa się, oczywiście, dymisji całego gabinetu. Nastało dłuższe, zrozumiałe *zupełnie milczenie, po którym zabrał głos Pan Marszałek, podając do naszej wiadomości, że Pan Prezydent proponował Mu objęcie urzędu premiera, po ustąpieniu premiera Sławka.
Pan Marszałek zapewne przyjmie propozycję Pana Prezydenta, musi jednak przedtem rozmówić się z ministrem skarbu w sprawach natury zasadniczej.
Pan Marszałek nie chce jako premier być "Madchen fur al-les" *, stąd weźmie sobie do pomocy, jako ministra bez teki i wicepremiera, pułkownika Becka, dotychczasowego swego szefa gabinetu w Ministerstwie Spraw Wojskowych.
Ponieważ jednak pułkownik Beck będzie koordynował pracę wszystkich ministrów w zastępstwie Pana Marszałka, więc Komendant zapytuje po kolei ministrów, czy zgadzają się na takie postawienie sprawy.
Przed wypowiedzeniem się ministrów Pan Marszałek uprzedza, że w razie sprzeciwu kogokolwiek przeciw Beckowi wybierze na pewno Becka, a nie któregokolwiek z ministrów.
Nastaje chwila głuchego milczenia, którego nikt nie śmie przerwać wobec surowego wzroku i głosu Komendanta.
Pan Marszałek stawia pytania ministrom, czy zgadzają się na zastępowanie Go przez pułkownika Becka, poczynając od ministra poczty i telegrafu - Boernera.
Wszyscy po kolei wyrażają swą zgodę.
Nieobecni są ministrowie Kwiatkowski i Staniewicz, z którymi Pan Marszałek przyrzeka pomówić osobno.
Rada Gabinetowa kończy się szybko, wśród milczenia wszystkich ministrów.
Premier Sławek jedzie na Zamek, by złożyć oficjalnie swą prośbę o dymisję w ręce Pana Prezydenta, Komendant zaś zostaje w Prezydium Rady Ministrów, by rozmówić się z ministrem skarbu Matuszewskim.
My wszyscy mamy przyjść do Prezydium pojutrze, w poniedziałek, o godzinie pół do pierwszej po południu. Wtedy dowiemy się, co będzie dalej.
Madchen fur alles ifniem.) - dziewczyna do wszystkiego.
99
Wszystko poszło szybko, sprawnie i, można powiedzieć, wcale nie przesadzając, bez gadania.
Już Pan Marszałek, jak chce, to umie wytworzyć taką atmosferę, że nikt słówka nie piśnie.
Dzisiaj Komendant był surowy i niedostępny, jak rzadko.
Widocznie jako premier nie myśli żartować i postawi nam duże wymagania.
GABINET KOMENDANTA
Gdyśmy zebrali się w Prezydium Rady Ministrów, o oznaczonej godzinie, a więc dwunastej i pół po południu, w poniedziałek dnia 25 sierpnia 1930 roku, sytuacja zmiany gabinetu była już prawie wyjaśniona. Komendant, tak samo surowy i opryskliwy jak w sobotę, oświadczył, że po rozmowie sobotniej z ministrem skarbu Matuszewskim zapewne obejmie gabinet.
Pan Marszałek mówi "zapewne", gdyż ostatecznie nie mówił jeszcze z Panem Prezydentem po zaproponowaniu Komendantowi premierostwa.
Wobec ministrów przyszłego gabinetu stawia następujące warunki:
a) pracuje tylko z ministrami,
b) w sprawach jedynie najważniejszych,
c) sprawy codzienne załatwia w gabinecie minister Beck.
Teraz Komendant jedzie na Zamek oświadczyć Panu Prezydentowi, że zgadza się na objęcie prezesury rządu. O ile nie zajdzie nic nieprzewidzianego, mamy zgłosić się na Zamku o godzinie piątej po południu celem złożenia przysięgi.
Odbyła się ona, rzeczywiście, o godzinie piątej, według ustalonego ceremoniału.
Tak zaczęły się rządy Komendanta, mające dać nam zwycięskie wybory.
Oczywista, nikt nie ośmielił się nazwać Komendanta - panem premierem!
Obecnie, wszyscy nazywamy Komendanta Panem Marszałkiem, z wyjątkiem paru najbliższych współpracowników, którym wolno mówić - Komendancie.
Ja spróbowałem raz wyrazić się w ten sposób, zwracając się do Pana Marszałka, ale otrzymałem takie spojrzenie, że ciarki mię przeszły.
Widocznie forma tytułu, zasłużonego na zwycięskiej wojnie - Panie Marszałku - jest Komendantowi najmilsza. Dlatego też, gdy Komendant mówi o marszałku Sejmu lub Senatu, mówi o nich zawsze: "prezes", a nie "marszałek".
Marszałek w Polsce jest tylko jeden, Ten, który zdobył buławę w zwycięskiej wojnie o Niepodległość.
Jeden jedyny raz, gdy Komendant zatelefonował do mnie w pewnej sprawie, usłyszałem w telefonie:
"Tu Marszałek"...
Zdębiałem tak, że nawet się nie zameldowałem...
Komendant powiedział, o co Mu chodzi, i spytał, nie słysząc nic ode mnie: "Zrozumieliście?!"
"Tak jest, Panie Marszałku!"
ROZWIĄZANIE SEJMU
Po objęciu rządu przez Pana Marszałka nikt w Polsce nie wątpił, że wkrótce zajdą znaczne zmiany w życiu politycznym Państwa.
Jakoż dnia 29 sierpnia 1930 roku, o godzinie szóstej i pół po południu, wezwani zostaliśmy do Prezydium Ministrów na Radę Gabinetową. Punktualnie o oznaczonej godzinie Pan Marszałek zasiadł na fotelu premiera, obok Niego minister Beck.
Komendant wygląda źle i zmęczony, jak zwykle w okresach wytężonej pracy. Dla nas, ministrów, jest ciągle surowy i - celowo samotny.
Widocznie przyjdą ważne decyzje, które narzuci nam Pan Marszałek.
100
101
Gdyśmy siedli przy stole obrad, Pan Marszałek zaczął mówić głosem głębokim i podnieconym:
"Zebrałem panów, by dać wam wniosek do uchwalenia. Wniosek ten brzmi o rozwiązaniu Sejmu.
...Ta głupia konstytucja. Ta głupia konstytucja...
Proszę panów, ja przystępuję do motywacji.
Ja dawno zmierzyłem swoje możliwości i niemożliwości pracy. Pierwszą rzeczą, która mię skłania do rozwiązania Sejmu, jest system niemożliwości babrania się w wielkich brudach.
Nigdy tego nie mogłem znieść - urodziłem się we dworze i nazywali mię paniczem, i nie mogę babrać się w brudach, i wtedy wolę zabić człowieka.
Tymczasem w Sejmie ja ciągle musiałbym babrać się w brudach. Druga rzecz, panowie posłowie zrobili fach w przestępowa-niu prawa w sposób liczny i ciągły.
Jak ja mogę zależeć od czasu wakacyjnego jakiegeś drania... Musiałbym odpowiadać na te draństwa stale gwałtem, (c)Opierając próby anarchizowania Państwa w sposób bezczelny.
(Przedrzeźniając)... W imieniu Sejmu!!...
Sejm jest tylko, gdy jest posiedzenie!
Inaczej, jest to banda, której ja szanować nie naegę!!!
Muszę więc popełniać ciągły gwałt za małe świństwa posłów.
To trwałoby za wiele czasu i postawiło rząd w upokarzające stanowisko.
Jestem człowiekiem wojny, mogę popełnić gwałt, ale nie mogę siec ,takiego pana' na ulicy za strzelanie do policji... Jakiś immunitet!!
To jest drugi powód, może najstraszniejszy.
Trzeci wreszcie motyw - jest to mus wytwarzania ciągle nowych sytuacyj z Sejmem.
Musiałbym popełniać gwałt za gwałtem i wtedy - życie by mi zbrzydło".
Tu Komendant przerwał, bębniąc palcami po stale i patrząc w dal.
Jeden z ministrów zapytał, kiedy będą wybory.
Komendant spojrzał na niego bystro i odpowiedział z żywością:
102
"Przepraszam, to ja zaraz dodam.
Konstytucja pozwala rozwiązać Sejm, ale wszystkie rzeczy związane z terminami należą już do Pana Prezydenta i o tym. nie mogę dyskutować z panami.
Ja powiem wam tylko, że mam teraz okres zacisza, bo to bydło wypoczywa... Ja nie myślę nawet szanować immunitetu poselskiego. Kara musi ich spotkać, a pan od razu o terminach wyborów.
Wybory będą na pewno rozpisane, bo ja rządzę konstytucyj-nie. Ja dla Polaków nie będę czyścił wychodków przez ,oktrojo-wanie' *!
Ja mogę iść nawet już na sesję budżetową, ale ta jest obrzydliwe... W razie przeciwnym dyktatorem będzie komisarz policji, wyznaczony przez pana Składkowskiego, który będzie ciągle po mordach bić, tak że zęby latać będą".
Znów paru ministrów zwróciło się do Pana Marszałka z projektem zmiany ordynacji wyborczej, na co Komendant odparł:
"Ja już zwalczyłem dużo prawnych zastrzeżeń pana Cara, ale tak daleko iść nie mogę.
Już konferowałem nawet z prokuratorami, ale ja nie będę za tym, niestety, by zmieniać ordynację wyborczą.
Co panowie chcecie, mamy nad sobą: Sąd Najwyższy, ,Traj-bunał' Administracyjny, kompetencyjny i ... jej ... jej...!!
I pan Car ich broni!!"
Minister Zaleski pyta, czy uchwała jest tylko zasadnicza, czy też należy rozwiązać Sejm w pewnym terminie.
Komendant: "Ja nie mogę tego Panu Prezydentowi narzucać, bo to jest Jego rzecz.
To jest sekret Pana Prezydenta.
Dlatego dopóki nie mam zgody Pana Prezydenta ca do terminów, to nie mogę nic postanowić".
Na uwagę jednego z ministrów, jak można uniknąć sesji budżetowej Sejmu, Pan Marszałek odpowiada zniecierpliwiony:
"No, to wie pan, bardzo praktyczny wzgląd.
Najgłówniejsza rzecz jednak jest to, jak będzie z wyborami.
* Oktrojowanie - narzucenie przez władzę zwierzchnią konstytucji lub praw z pominięciem parlamentu.
103
Proszę panów, ja poddaję pod głosowanie rozwiązanie Sejmu.
Kto jest za tym?!"
(Ogólne podniesienie rąk, bo, no niechby tylko nie!!!).
"Ja jadę teraz do Pana Prezydenta i, dopóki pan Beck nie zawiadomi panów po powrocie z Zamku, zechcą panowie nie mówić nikomu.
Wtedy, jak Beck zawiadomi, to wolno mówić!"
(Do ministra Zaleskiego, ze śmiechem).
,Żeby pan zagranicy nie informował, bankierom nie mówił"...
Na posiedzeniu przeszła jeszcze kwestia mianowania pana Jagodzińskiego na kierownika województwa stanisławowskiego, po czym Pan Marszałek pojechał na Zamek.
Następnego dnia, 30 sierpnia, ukazał się dekret Pana Prezydenta o rozwiązaniu Sejmu i Senatu.
Wybory do Sejmu zostały wyznaczone na 16 listopada, a do Senatu na 23 listopada.
Tak więc, w grudniu tego roku, w myśl zapowiedzi Komendanta, wracam zapewne do wojska.
4) Podpalań, sabotażów, napadów i gwałtów w Małopolsce wschodniej nie wolno traktować jako jakieś powstanie.
Unikać rozlewu krwi, natomiast stosować, w razie dobrowolnego czy niedobrowolnego popierania zamachowców przez ludność, represje policyjne, a gdzie to nie pomoże - kwaterunek •wojskowy ze wszystkimi ciężarami, związanymi z nim *.
Sama obecność wojska uniemożliwi zamachowcom terroryzowanie ludności. Ludność musi wiedzieć, że ma słuchać władz, a nie zamachowców.
Poza tym Pan Marszałek, już w obecności ministra Becka i mojej, wysłuchał referatu wiceministra Stamirowskiego i naczelnika Kaweckiego - o sytuacji politycznej.
"PANOWIE URZĘDNICY, BYLI POSŁOWIE'
ROZKAZY KOMENDANTA
Pan Marszałek codziennie przyjeżdża obecnie do Prezydium Rady Ministrów, gdzie przyjmuje ministrów w ważniejszych sprawach.
Byłem dzisiaj, pierwszego września 1930 roku, z meldunkiem u Komendanta, w czasie którego otrzymałem następujące instrukcje i rozkazy:
1) Pan Marszałek daje swe nazwisko na pierwszem miejscu listy państwowej Bloku Bezpartyjnego.
2) Pan Marszałek akceptuje odebranie pozwolenia na broń byłym posłom.
3) Na przedstawionej przeze mnie liście posłów z "konde-mnatkami" Pan Marszałek własnoręcznie, zielonym ołówkiem zaznacza, kto ma być aresztowany i zamknięty w Brześciu.
Dnia 10 września 1930 roku wezwany zostałem na Radę Ministrów, jak zwykle, na godzinę piątą i pół.
Byłem tego dnia dobrze niewyspany po całonocnej służbie w ministerstwie z powodu przeprowadzanych aresztowań byłych posłów, cłreiążonych "kondemnatkami", ale ożywiłem się natychmiast, gdy zobaczyłem, że Radzie Ministrów przewodniczy osobiście Komendant.
Pan Marszałek wygląda nieźle, ale ciągle jest jeszcze surowy, jakby zirytowany i nieprzystępny.
Ledwie usiedliśmy, gdy Komendant zaczął mówić głosem urywanym i surowym:
"Proszę panów, my mamy do rozpatrzenia 12 wniosków, a potem jest jeszcze część druga.
Część druga Rady Ministrów, wedle zwyczaju bardzo śmiesznego, zawiera rzeczy, które przyjmowane są wszystkie en błoć.
Według wytycznych Piłsudskiego przeprowadzono tak zwaną pacy-Galicji Wschodniej, trwającą od 16 września do 30 listopada 1930 r.
104
105
Zajmą nam dzisiaj czas obrad - panowie urzędnicy, byli posłowie *.
Stanąłem do walki, że były poseł nic nie znaczy...
Liczba ich coraz więcej się mnoży i wszystkich trzeba karmić...
Oni przychodzą teraz na miejsca zajęte, gdyż nie są od dawna urzędnikami.
Teraz wyrzucać kogo dla nich?!
Kazałem przygotować projekt przeniesienia tyeh byłych posłów na nowe miejsca. Czekam do końca września z tymi przeniesieniami. Inaczej - ich usunę. Jest ich 39 ludzi, którzy naturalnie teraz zgłaszają się na smaczne kawałki...
Będą panom zrobione propozycje z prezydium - co do ich przeniesień i panowie zechcą zastosować się do tego...
Ja walczę z systemem, że były poseł znaczy jeszcze cokolwiek na świecie!
Druga rzecz, proszę panów, jest to, że na szczęście panowie prokuratorzy zastosowali ściganie byłych posłów.
Co do mnie, to też przygotowałem część tej pracy, bo chcę, by byli karani. Nie mogę znieść, by taka banda byłych posłów była niekaralna i psuła moralność Polski...
Ta bezkarność tego bydła przeklętego psuje całe Państwo...
Zastrzelę ich, jak psów, gdy sądy nie osądzą...
Zwrócę jeszcze raz panów uwagę, co do ich urzędników, w czasie trwania wyborów.
Ja ostrzegam, urzędników wyrzucę ze służby... takich panów, którzy robią, co do nich nie należy... robią z siebie hieny wyborcze...
Panów proszę o dwie rzeczy:
1) Załatwić sprawę z panami urzędnikami, byłymi posłami.
Na przykład, pan Rataj jest profesorem szkoły średniej w Samborze...
Pan Pużak jest urzędnikiem szóstej klasy u pana Boernera.
Cóż on robi u pana? Buntuje panu urzędników!!
* W myśl artykułu 16 konstytucji z 1921 r. pracownicy państwowi i samorządowi otrzymywali urlop na czas trwania mandatu poselskiego, a po jego wygaśnięciu mieli prawo wrócić na dawne stanowisko pracy,
106
Pan Chądzyński jest urzędnikiem ministra przemysłu i handlu... To nonsens...
Wobec tego, że zacząłem walkę ze związkiem zawodowym byłych posłów do Sejmu, muszę walczyć z tym i przez panów.
Jeżeli się nie zgodzą na przeniesienie, to ja ich wydalę.
Ja im wyznaczę komisję lekarską, tak jak w wojsku...
Ja myślę ich tak zasekować, żeby im życie zbrzydło!
Druga rzecz, do której wracam, to uprzedzenie panów urzędników co do ich stanowiska w czasie wyborów...
Ja panów bardzo proszę, żeby to było jak należy!!"
Tu Pan Marszałek, zmęczony, przerwał swe przemówienie.
Minister Czerwiński zwraca uwagę, że co do nauczycieli istnieje tak zwana stabilitas loci *.
Każde więc przeniesienie nauczyciela, byłego posła, będzie bezprawne i obalone przez Trybunał Administracyjny.
Na to Pan Marszałek odpowiedział porywczo:
"Robić!... Wszystko jedno... Trybunał Administracyjny musi wziąć pod uwagę, że pan nie może dać dwóch nauczycieli, tam gdzie potrzeba jednego. Nie wyrzuci pan dobrego pracownika dlatego, że przyszedł kiepski, który był posłem i wszystko zapomniał.
...Bezpłatny urlop można udzielić, kto poprosi, bo t(r) nie szarpie pieniędzy...
Droga mej walki polega na tym. że ja ich przenoszę na nowe miejsca...
Każdy z panów zwoła starszych urzędników i przedstawi im to, jak mają się zachować w wyborach...
Teraz, proszę panów, wiecie, że w Warszawie kazałem zaaresztować dziewięciu posłów, natomiast na prowincji aresztują ich prokuratorzy".
Tu Pan Marszałek, zmęczony, opuścił posiedzenie Rady Ministrów, wzywając mię za sobą do gabinetu premiera.
Tu referowałem sytuacje akcji wyborczej w kraju i projekt komunikatu o aresztowaniach byłych posłów.
* Stabilitas loci (łac.) - trwałość miejsca, tu: przywilej zabezpieczający przed przeniesieniem na inne stanowisko.
187
Pan Marszałek długo jeszcze był wzburzony po swym przemówieniu, a wkrótce poczuł się szalenie zmęczony...
Jeżeli Komendant będzie jeszcze dłuższy czas premierem, to przypłaci tę pracę zdrowiem.
Dobrze Komendant powiedział kiedyś, że być szefem rządu to praca nie dla Niego.
Pan Marszałek wygląda źle i widocznie jest zmęczony tym prowadzeniem rządu. Codziennie pracuje po południu w Prezydium Rady Ministrów.
No, aby tylko mógł wytrzymać do wyborów. Później będzie łatwiej.
SPRAWY BUDŻETOWE
MELDUNEK W SPRAWACH POLITYCZNYCH
Dnia 15 września wezwany zostałem do Pana Marszałka, do Prezydium Rady Ministrów, na godzinę piątą po południu.
Meldowałem przebieg niedzielnych manifestaeyj w kraju, a szczególnie w Warszawie, w Dolinie Szwajcarskiej i Alejach Ujazdowskich *.
Później przedstawiłem sytuację w Małopolsce wschodniej i konieczność zlikwidowania "Piasta" **, występującego specjalnie gwałtownie.
Pan Marszałek słuchał spokojnie, nie przerywając mi, poter dał ogólne wytyczne i rozkazy.
Zabronił przede wszystkim rozdymania znaczenia wypadkóv i manifestaeyj zarówno w centrum Państwa, jak i Małopołscd wschodniej.
W Polsce ma panować spokój, bez żadnych stanów wyjatko-l wych. Natomiast sądy mają niezwłocznie załatwić przestępstwa przeciw porządkowi w Państwie, tak by przykład kary działał możliwie szybko i bezpośrednio.
Poza tym mam karać mocno, możliwie pieniężnie, za niele-j galne posiadanie broni.
* 14 września 1930 r. w 21 miejscowościach odbyły się wiece zwolenJ ników Centrolewu. W Warszawie demonstracja w Alejach Ujazdowskie!] zakończyła się starciem z policją, zginęły 2 osoby, a 29 było rannych.
** "Płast" - skauting ukraiński, organizacja o nastawieniu nacjonali-j stycznym.
Dnia 23 września 1930 roku wezwani zostaliśmy na Radę Ministrów, jak zwykle na godzinę piątą minut trzydzieści po południu.
Komendant przewodniczył. "Punkty" szybko przechodziły jeden za drugim, jak zwykle w obecności Pana Marszałka, który nie dopuszczał do długiej dyskusji w czasie obrad.
Po wyczerpaniu porządku dziennego zabrał głos Pan Marszałek, w sprawach układania budżetu na rok następny.
Komendant stwierdza zmniejszenie się dochodu Państwa o 7 do 8%. Za cały rok może to dać 150 do 180 milionów złotych.
"Ten smutny jakoby stan, mówi Komendant, nie wydaje mi się zanadto smutnym.
Analiza moja związana jest z tym, z czego składa się to zmniejszenie.
Przede wszystkim widzimy 59 milionów zmniejszenia z ceł, czyli zmniejszenia dochodów państwowych z tego działu.
My tyleśmy zrobili szykan celem zmniejszenia importu, że osiągnęliśmy skutek .doskonały'...
...Trzydzieści kilka milionów istotnego zmniejszenia naszego budżetu - wydaliśmy na podwyższenie, wbrew mej opinii, pensy j urzędnikom.
Dlatego w rozmowie mej z ministrem skarbu nie mogłem się zatrzymać na globalnej sumie, którą bym wyznaczył.
Zgodził on się ze mną, że prace nad budżetem muszą być prowadzone dłuższą drogą - rozmów z innymi ministrami.
108
109
Ja stwierdzam jeszcze raz, że jest zmniejszenie dochodów skarbowych o trzydzieści kilka milionów...
Będę z panami rozmawiał pod naciskiem zmniejszenia dochodów...
Zamierzam już w tym tygodniu przystąpić do pracy z ministrami.
Wybrałem na pierwszy plan pana ministra Staniewicza i pana Matakiewicza.
Ja uprzedzam panów, że dodatkowych kredytów nie puszcze".
Tu Komendant skłonił się wszystkim głową i wyszedł z sali obrad, razem z ministrem Beckiem.
Pan Marszałek wygląda lepiej i jest mniej surowy niż na początku swej prezesury w Radzie Ministrów.
PODWIECZOREK W PREZYDIUM
Minister Beck zawiadomił mię telefonicznie, że dnia 29 września (1930 roku), o godzinie piątej po południu, Komendant będzie rozmawiał w sprawach sytuacji politycznej w Prezydium Rady Ministrów z paru osobami spośród swych najbliższych współpracowników.
W dużej sali Prezydium zebraliśmy się na wyznaczoną godzinę: prezes Sławek, b. premier Switalski i ja. Za chwilę wszedł Komendant, w mundurze marszałkowskim, w towarzystwie ministra Becka.
Na środku sali - stół zastawiony był do podwieczorku, ale Komendant wyjął od razu papierosa i mówił cały czas paląc, tak że nikt nie tknął owoców, leżących na stole.
Gdy tylko zajęliśmy miejsca przy stole, Komendant zaczął mówić:
"Moja metoda walki politycznej ma za cel: 1) zmianę konsty* tucji; 2) poprawę złych obyczajów politycznych i parlamentarnych.
Aby to osiągnąć, przeszkadzam w życiu przeciwnikom. Są tu: a) aresztowania; b) poszukiwanie broni; c) płacenie za nią kar, czyli, w ogóle psucie przeciwnikom życia.
Chciałbym się obejrzeć, czy należy ten styl prowadzić do końca tak ostro, czy też przestać go kontynuować.
Bo tak już jest w Polsce: jak deszcz pada, to musi padać cały rok... wszyscy do wszystkiego się przyzwyczajają... po jakimś czasie ludzie się obyli i to nie stanowi już tak wielkiej rzeczy.
Sądownictwo poszło na...
Ja stawiam pytania: po pierwsze, czy prolongować to dalej w sposób ostry i silny, czy robić to już normalnie;
po drugie, jak to się odbiło na szansach wyborczych, gdyż na pewno dobrze się odbiło na osłabionej poprzednio administracji".
Tu Pan Marszałek kazał nam odpowiadać po kolei na postawione przez siebie pytania.
Mówiąc o wyborach, oświadczyłem, że na zasadzie mych ob-serwacyj spodziewam się, że Blok Bezpartyjny otrzyma 170 mandatów, nie wliczając w to listy państwowej *.
Pan Marszałek rzucił się na to z niechęcią:
"Co pan mi tu wygadujesz!! Znam takich, co wygadują podobnie głupie rzeczy, a później, gdy się one nie sprawdzą, płaczą i wołają: Nie udało mi się!"
Potem, już spokojniej, Pan Marszałek dodał:
"Przecież ja muszę zupełnie inną taktykę szykować wobec Sejmu, w którym mam większość, a w którym jej nie mam. Zrozumcie to".
Odpowiedziałem, że zameldowałem tak, jak sprawa mi się przedstawia, bez naświetlenia optymistycznego.
Zebrawszy nasze opinie, Komendant pożegnał nas i odszedł z ministrem Beckiem do gabinetu premiera.
Takeśmy z przygotowanego podwieczorku nic nie ruszyli.
* W wyborach 16 listopada 1930 r. BBWR uzyskał 247 mandatów (56%), a nie wliczając listy państwowej - 204 mandaty.
111
110
MELDUNEK O SPISKU NA ŻYCIE KOMENDANTA
Dnia 6 października 1930 roku meldowałem się u Pana Marszałka w sprawie kandydowania do Sejmu posłów uwięzionych w Brześciu.
Meldunek trwał koło pół godziny.
Dnia 12 października, w niedzielę, władze bezpieczeństwa natknęły się na ślady spisku na życie Komendanta *.
Następnego dnia, 13 października, w poniedziałek, byłem przyjęty w tej sprawie najprzód u ministra Becka, a o godzinie dwunastej i pół po południu zameldowałem się u Pana Marszałka.
Gdy powiedziałem, że poszlaki spisku na życie Komendanta sięgają szeregów milicji PPS, Komendant zaczął spokojnie rozważać psychologiczne możliwości podobnego faktu.
Po dłuższym rozumowaniu, myśleniu głośno Pan Marszałek doszedł do przekonania, że mimo więzów dawnej pracy Jego z PPS zaistnienie spisku w szeregach milicji nie jest wykluczone. Rzecz w tym, że milicja PPS znajduje się obecnie w stanie rozkładu. Rozkład ten powstał na tle bezczynności, która musiała wywołać zniechęcenie wszystkich bardziej energicznych członków milicji.
Na takim tle występują zwykle odruchy mocniejszych ludzi, którzy starają się drogą faktów dokonanych przeforsować swoją
taktykę.
Tym odruchom nie mogą przeciwstawić się obecnie władze milicji na skutek braku koordynacji pracy i mocnego dowodzenia.
Bez względu na większe lub mniejsze prawdopodobieństwo zamachu na Jego życie, Komendant zgodził się zwiększyć środki ochronne w czasie swych wyjazdów, szczególnie do Sulejówka.
* Piotr Jagodziński, weteran ruchu socjalistycznego, kierownik milicji PPS w Warszawie, symulował przygotowywanie zamachu bombowego na Piłsudskiego, aby zdemaskować agenta policyjnego w szeregach milicji. W lutym 1931 r. został skazany na rok więzienia i zwolniony za kaucją.
112
BUDŻET NA ROK PRZYSZŁY
Po Radzie Ministrów, która zaczęła się o godzinie piątej i pół po południu dnia 17 października 1930 roku, Pan Marszałek zarządził pozostanie na sali jedynie ministrów, otwierając tym sposobem tzw. zebranie Rady Gabinetowej.
Gdy już wyszli sekretarze, protokołujący zwykle posiedzenia, Pan Marszałek zaczął mówić w sposób następujący:
"Mój doradca finansowy, pan Matuszewski, mam z nim do rozmówienia się, gdyż żąda, bym zmniejszył globalną sumę budżetu Państwa.
Muszę więc wydobyć z siebie również pewną sumę, zmniejszającą budżet, choć z doradcą finansowym (patrząc z uśmiechem na ministra skarbu Matuszewskiego) będę się targował.
Przygotowany jednak być muszę na zmniejszenie mego budżetu (jako ministra spraw wojskowych). Minister finansów też ustąpić mi musiał, tak jak i panowie.
Osiągnąłem u panów najrozmaitsze ustępstwa, gdym szedł in minus...
Odziedziczyliśmy zdrzewnienie wszystkiego, co jest pieniądzem państwowym, i wydawanie pieniędzy w sposób nieprzyzwoity.
Pieniądze przed majem przepływały przez dłoń z rozstawionymi palcami, dopiero po maju palce tej dłoni się zamknęły.
W tym stanie ciężkim musimy mieć zimną krew i spokój, a poza tym zwrócić uwagę na trzy biedy.
Pierwszą biedą są urzędnicy, nazbyt rozbudowani co do liczby i wysokości poborów.
Drugą biedą jest pan Prystor z jego opieką społeczną.
Trzecią biedę stanowi pan minister Połczyński z jego dopłatami do cen żyta *.
* Dopłaty do cen Żyta wprowadzono, aby przeciwdziałać załamaniu się cen spowodowanemu kryzysem. Od 1929 r. miały charakter premii eks portowych (zwrot pieniędzy wydanych przez eksporterów żyta noDłacP nie cła), a od wiosny 1930 r. Państwowe Zakłady Przemysłu Zbożowego^ Pywały żyto po cenach nieznacznie wyższych od cen rynkowych System in" terwencji państwowej na rynku zbożowym okazał się mało skuteczny
113
' "~ Strzępy meldunków
Ich wszystkich trzeba ukrócić, bez tego nie ma wyjścia.
To są trzy miejsca, które nam zrobiły trzy dziury, już nie kobiece, ale większe. Pan Połczyński chce, by żyto kosztowało np. 73 złote, bo wtedy będzie dobrze... *
Ja podyktuję cyfry dla budżetów panów koło pierwszego listopada, albowiem budżet napisać będziemy mogli w ciągu pięciu tygodni...
Co do formy budżetowania, będę trzymał się tej zasady, że każdy minister broni swego budżetu przed Sejmem..., i dlatego każdy z panów jest wolny zrobić formę swego budżetu, jaka mu
się podoba.
Jeżeli któremu z panów nie starczy konceptu, to niech zostawi formę budżetu tak, jak jest.
Moje jedyne żądanie jest, by wszystkie wydatki osobowe były przedstawione osobno".
Minister Prystor pyta Komendanta, jak w budżecie ma umieścić swoje liczne "urzędy".
Pan Marszałek śmieje się, macha ręką i mówi:
"Jak tobie będzie wygodniej, tak i rób.
Jak ciebie zaatakują, to ja się ciebie zrzeknę (ogólna wesołość).
Dlatego wam swobodę taką daję.
Sposób pisania naszego budżetu jest przystosowany tylko dla wygody urzędników, a ja nie mam obowiązku o to dbać. Każdy z panów może napisać budżet, jak chce, i później bronić go, jak
chce".
Minister Matakiewicz wyraża obawę, że tym sposobem budżety różnych ministerstw będą niejednolite.
Minister Kwiatkowski wyjaśnia, że Panu Marszałkowi chodzi jedynie o swobodę programu budżetowego, wyrażonego w pewnych stałych formach budżetowania.
Komendant rozszerza tę opinię, mówiąc: "Ja daję panom swobodę robienia budżetu, jak kto chce".
Minister Matuszewski oświadcza, że poda metodę, by wyodrębnić wydatki osobowe w każdym ministerstwie, po czym Pan Marszałek dodaje:
* We wrześniu 1930 r. cena żyta wynosiła 16 zł za 100 kg.
"Nie będę motywował metody mej pracy, gdyż powiem to l listopada, przy końcu pracy.
Ostatni u mnie na rozmowę pójdzie pan Połczyński i Skład-kowski.
Kiihn (minister kolei) i Boerner (minister poczt) będą mów'ć tylko z ministrem finansów o dochodach, jakie dadzą, bo panowie musicie iść in plus".
Tu Pan Marszałek wstał ze swego miejsca, na znak, że Rada Gabinetowa skończona i, skinąwszy głową, wyszedł z sali obrad z ministrem Beckiem.
Komendant wygląda lepiej i jest w lepszym humorze niż w ciągu poprzedniego miesiąca, mimo że roboty ma wcale nie mniej.
Z niezwykłą sumiennością spędza Komendant w Prezydium Rady Ministrów prawie każde popołudnie. Musi to wyczerpywać Jego siły, a poza tym zwiększa niebezpieczeństwo dla Jego życia w razie zamachu, dzięki stałości drogi między gmachem Rady Ministrów a Belwederem.
Wbrew swej zapowiedzi, że w sprawie budżetu wezwany będę dopiero ostatni, kazał mi Komendant zreferować budżet Ministerstwa Spraw Wewnętrznych już 21 października.
Pan Marszałek zatwierdził mój budżet w całości, nie zmniejszając go, zaznaczając, że nie może zmniejszać ani ilości policji w Państwie, ani też obniżać skromnego uposażenia policjantów.
Dnia 4 października o godzinie szóstej po południu meldowałem się u Pana Marszałka w sprawach politycznych.
RADA GABINETOWA W SPEAWIE BUDŻETU NA ROK PRZYSZŁY
Dnia 6 listopada 1930 roku wezwani zostaliśmy na Radę Gabinetową do Prezydium Rady Ministrów.
Przewodniczył sam Komendant osobiście. Wygląda dobrze i jest pełen energii.
115
114
Po omówieniu ogólnych wytycznych budżetowych, Pan Marszałek ciągnął swe przemówienie w sposób następujący:
"Druga praca ministra skarbu jest związana z istniejącym zmniejszeniem złośliwym dochodów monopolowych *.
Słyszałem zdanie pana Konarzewskiego, że wódkę pędzą na maszynkach amerykańskich, co przeszkadza panu Matuszewskiemu, a pomaga ministrowi rolnictwa...
Z drugiej strony jednak przy bojkocie monopoli zmniejsza się pijaństwo, co także nie jest tak złe. . . Państwo byłoby spokojne, nawet gdyby to sięgało dalej.
Pan Matuszewski był bardziej pesymistą niż ja, gdyż ja tego
niepokoju nie miałem.
Natomiast muszę powiedzieć o trzech dziurach w worku państwowym: wygoda urzędników, bezrobocie i interwencja zbożowa.
Przypominam sobie ciągle czas pomajowy 1926 roku. Wtedy sytuacja była gorsza i kwestie budżetowe odgrywały zupełnie inną rolę jak te^az.
Wtedy zastanawiałem się, czy w ogóle możliwa jest organizacja wojska jak obecnie.
Minister finansów robił szopki i panika szalała tak wielka że ja stworzyłem aforyzm, że .Polskę przewrócić można za 600.000 dolarów'.
Obecnie wiele mi się przypomina z czasów 26 roku. Wtedy - chaos zaczynał panować i panowie co tydzień robiliście nowe budżety. Pan minister finansów przeżył próby runu na nasze kasy... Bank Polski dygotał...
Ale przy mnie trudno jest poddać się panice. Tak było wte-
dy...
Obecnie pan Matuszewski przetrzymał ten nowy okres paniki z takim bohaterstwem, że jestem pełen podziwu dla niego...
Przechodziliśmy dawniej już od budżetu miesięcznego do dekadowego, co położyło Grabskiego i rządy Sejmu.
Nie można, proszę panów, bić ciągle w jeden punkt, jak to
* Niektóre stronnictwa opozycyjne prowadziły agitację przeciwko spożywaniu alkoholu, aby zmniejszyć dochody państwa czerpane z monopolu spirytusowego.
116
robi pan Prystor i Połczyński z bezrobociem i interwencją zbożową.
Idziemy teraz stopniowo ku lepszym czasom, ale wytrzymać ten napór było dla mnie i ministra finansów niełatwe.
Ja to mówię, bo w preliminarzu, podanym panom, jest pewna przesada in plus, nie in minus.
Zamykanie tego roku budżetowego chciałbym, by spadło na Pana Prystora i Połczyńskiego.
To zamykanie dochodzi do 150 milionów na wydatki dla urzędników i panowie zobaczcie, co wam to da.
Dlatego preliminarz wydatków, wbrew słuszności, szedł in plus.
Pan Matuszewski przedstawił mi swój projekt obcięcia budżetu do 130 milionów.
Ja rozumiem ostrożność pana Matuszewskiego, ale moim staraniem iść należy w kierunku zmniejszenia obcinania budżetu, przynajmniej do możliwego stopnia.
Ja liczę się z lepszą pracą przyszłego Sejmu, niż dotąd, i z moimi próbami uzdrowienia finansów Państwa.
Dotychczas jest ten system, by Państwo oddawało swe fundusze nie na swe potrzeby, lecz do prywatnych kieszeni. (Ze złością i ironią).
Państwo musi kredyty melioracyjne wydawać bez procentów nawet. Państwu dać procent za pożyczkę jest niemożliwością!!
Na Państwo... trzeba! Takie Państwo... to do... z takim Państwem.
Ja zrobię towarzystwo akcyjne do wyciągania złota z powietrza. Dostanę na to od panów zaraz 4 kilometry lasów państwowych, wezmę moich krewnych do komisji rewizyjnej towarzystwa i zażądam dla tego towarzystwa najmniej 4 miliony, nie mniej!!! (Unosząc się).
A jak mi się nie uda, to - jeszcze zażądam!!
Tak się robi w naszym Państwie.
Mam wstręt do takiego Państwa!
W skórę bić takich projektodawców!
Otóż ja liczę, że można dojść do tego, by Państwo mniej traciło na rzeczy niepotrzebne. Dlatego, proszę panów, ja pozwalam
117
sobie być optymistą, mimo że budżet nasz ma dziury. Tak, ma
dziury...
Spory moje z panem Matuszewskim w sprawie budżetu poszły dość łagodnie, bo on ma... cichy głos. Zakończyliśmy dosyć zgodnie i potem wszystko kręciło się między nami koło 7-8 milionów.
Przede wszystkim obciąłem pana Matuszewskiego jak najdalej, tak by możliwie goły mi się prezentował. Gdy zacząłem od tego, poszło później znacznie łatwiej.
Między innymi w systemie pracy mojej szedłem w kierunku niemożliwości obcięcia budżetu wojskowego.
Bez wojska nasze znaczenie w świecie całym jest zerem. Żyjemy w czasach demagogicznych krzyków i hałasów, które idą przeciw wojsku. Dlatego możemy być jednymi z pierwszych, których zechcą rozbrajać. Zacznie się to rozbrajanie od obcięcia budżetu i dlatego ja nie mogę ustąpić nic w budżecie wojska.
Przy tym ogólnym obcinaniu jednak wojsko swój udział mieć również może... Wtedy to pada jednak głównie na pracę przygotowań mobilizacyjnych, których wtedy robi się mniej. Muszą one wtedy być przejadane przez ich wydawanie, zużycie i
nie uzupełniane.
Mógłbym, w ostateczności, zmniejszyć budżet wojska o 20 milionów. Ja jednak postawię to w zależności od decyzji Pana Prezydenta i zdania pana Prezesa Rady Ministrów. I tak już zmniejszyłem budżet jak najwięcej. To budżet wojska.
Druga rzecz tyczy się ministra spraw wewnętrznych. Byłem przeciwny obcięciu jego budżetu.
Jesteśmy, w ciągu rządów ministra Składkowskiego, świadkami niezwykle pocieszającego zjawiska - podniesienia autorytetu i siły moralnej policji.
Przy tej ilości policji płace policji są bardzo nikłe i dlatego nie można nie iść pewnym nadmiarem wygód dla policjanta.
To, czego odmawiam innym urzędnikom, nie mogę odmówić policji. (Zwracając się do Składkowskiego). Od siebie dałem panu pół miliona spod serca na rzecz pańskiego resortu...
118
Suma, na którą najbardziej został obcięty budżet, jest największa u ministra wyznań religijnych i oświecenia.
Przełożenie mieszkań nauczycieli na samorządy daje ministrowi oświaty oszczędność wielką, więc ja pana obciążyłem na 21 milionów. Wobec tej oszczędności z mieszkaniami, suma ta zbyt przerażającą dla pana być nie może.
Wreszcie walczyłem najwięcej o budżet pana Połezyńskiego (minister rolnictwa). Stale żądałem nieobcinania go tak daleko. Miałem, przyznam się, chęć ukarania pana za interwencję zbożową, poza tym nie mogłem znieść tego, co pan powiedział, że pan chce doprowadzić oprocentowanie kredytu melioracyjnego do zera! Ja, panie, o to nie spałem trzy godziny!!... Ja na takie rzeczy nie mogę iść!
Dlatego mimo chęci dociągnięcia pana do pięciu milionów, ta rzecz mi się nie udała. (Komendant śmieje się przekornie do ministra Połczyńskiego). Co do innych budżetów, to starałem się trzymać tego, jak umówiłem się z panami.
Jeżeli panu Matuszewskiemu skreśliłem coś, to pan na to zasłużył!
Eo jak pan nie wyda dwudziestu milionów, to po co panu to w budżecie?
Ja się starałem głównie o swój budżet, budżet Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Ministerstwa Oświaty.
Stan finansów jest zły. Dlaczego tak jest?!
Mówię jeszcze raz o trzech workach: urzędnicy, interwencja zbożowa i bezrobocie.
Kwestia urzędnicza zależy zupełnie od nas. Na urzędników wydaje się dużo niepotrzebnych pieniędzy *.
Z tą kwestią urzędniczą mam do czynienia od maja 26 roku i przegrałem ją haniebnie, między innymi dzięki podwyżce poborów urzędniczych o 130 milionów w czasie mojej nieobecności w Polsce.
* Obowiązujące w latach dwudziestych przepisy były bardzo korzystne dla urzędników państwowych, przewidywały automatyczne awanse związane z wysługą lat, różnego rodzaju dodatki do pensji, zaliczanie lat przepracowanych w państwach zaborczych jako podstawy wymiaru emerytur. Duża część tych przywilejów została odebrana urzędnikom przez ustawodawstwo oszczędnościowe w latach 1931 i 1933.
119
W wojsku ja przez cztery i pół lat poświęcam bardzo dużo czasu personaliom i mam wojsko 'obecnie tysiąc razy lepsze rat dawniej, ale zmniejszyłem o trzy tysiące ilość oficerów i - specjalnie - ilość starszych rang. Zostawiłem tylko naprawdę dobrych.
Za to psuto mi stale życie. Dzięki temu wydatki na personalia są znacznie niższe i wojsko poprawiłem, tak że jest jednym z najlepszych w Europie.
Dopiero wtedy praca pójdzie dobrze, gdy urzędników pocisnąć i połowę wyrzucić.
U mnie, w wojsku, idzie naprzód i awansuje tylko zdolny albo bardzo pracowity, a u was jest całowanie po ... urzędników i dlatego to, co wam odebrałem, możecie dziesięć razy odebrać od waszych urzędników!
Personalia, panowie, nad wami panują!
Panowie urzędnicy siedzieli nad swymi przywilejami i Państwo jakby ruszyć ich nie może. Każdy interes, chroniąc się, chowa się za administrację.
Luksus wszędzie! Jakie macie prawo tak rozporządzać pieniędzmi?!
Mam tylko dwa ministerstwa, które poszły, jak należy - to moje i spraw wewnętrznych.
I trzeba nadeptać tę gadzinę wydatków administracyjnych i główkę jej zdeptać.
Rozbudowane są wasze ministerstwa tak daleko, że w tłumie nie można dobrze pracować i stąd panowie pracować dobrze nie możecie.
Przykład: mamy trzy instancje w każdym ministerstwie, stąd - wielka ilość pisaniny.
Gdy byłem Naczelnikiem Państwa, mówiłem zawsze: Idzie ciężko wóz państwowy, ktoś podłoży zapałkę i... wóz staje. Ta miękkość administracji stwarza, że te wydatki niepotrzebne rosną. Zmniejszcie je trochę, a będzie lepiej...
Wasz system jest centralizacją tak śmieszną, że nie jest już centralizacją nawet, a przeszkadzaniem w pracy. Poza tym te coraz nowe wydatki w poborach urzędników.
Dziecko ma - płać, żonę ma - płać, ... się źle płać, ciągle płać!! Urzędników jest za wiele, a wy jeszcze ich dobieracie.
Te wasze ,szczebły', rangi!! Takie Państwo!!
Miałem mieć na początku bataliony, złożone z generałów, a bez szeregowych. Tymczasem jeden człowiek dobrze pracujący starczy za tysiące złych. Ale nie kierować się, szczeblami', rangami i tak zwanymi nabytymi przywilejami i innymi diabłami. Wtedy wasze skrócenia dadzą się zrobić.
Dlatego bronię budżetu mego i spraw wewnętrznych, bo te dwa ministerstwa - swoje zrobiły.
Przegrałem tę sprawę urzędniczą i Państwo płaci za to 135 milionów.
Mówiłem ciągle, nie podnosić poborów, chyba najzdolniejszym i pracowitym. Panowie z urzędnikami pakty zawieracie i po ... ich całujecie.
Jeżeli ja tak walczyłem o budżet ministra rolnictwa, to dlatego, że pan Połczyński - jeden - zmniejszył go na personaliach. (Zwracając się do ministra Połczyńskiego). Ja dlatego o pana tak walczyłem".
Minister Staniewicz zwraca uwagę, że jeżeli tym samym budżetem więcej robi, niż robiono dawniej, to - jego zdaniem - robi też oszczędności.
Pan Marszałek: "Ja w to nie wierzę!"
Minister Boerner: "Ja zwiększyłem ilość urzędów pocztowych".
Pan Marszałek: "Ja budżetów pana Boernera i Kiihna nie rozpatrywałem. Ich obciął pan Matuszewski".
Minister Boerner mówi, że szereg wydatków jego związanych jest z brzemieniem ustaw, w razie niewykonania których wkracza Trybunał Administracyjny.
Pan Marszałek: "Trybunał Administracyjny nie jest od tego, żeby naprawiał i krytykował rządy, to Sejm jest od krytyki rządu".
Minister Prystor proponuje omówić kwestie urzędniczą, Komendant oświadcza, że kwestię urzędniczą poruszy w tydzień po wyborach, po czym mówi:
121
120
"Streszczam rnoje motywacje w sprawach budżetu:
Nasz system finansowy i stan budżetu me przedstawia ^ dobrze i na rok przyszły. Optymizm mój jednak jest uza sad* o-ny, gdyż liczę na lepszą pracę Sejmu i łatwość obciąć, gdy zecnce-cie zmienić wasz system w sprawie urzędników.
W sprawie wojska niemożliwe jest obcięcie budżetu, gdyż chodzi tu o spokój i pewność Państwa. Chodzi to samo i o pohcL
W samym budżecie wojska Pan Prezydent, o ile uzna to, zmniejszy go o 20 milionów. Inne zmniejszenia będą łatwe przy zmianie kwestii urzędników".
Tu Pan Marszałek spojrzał z uśmiechem na ministra Matu-
skarbu daje ogólną charakterystykę trudności budżetowych, które jednak ma nadzieję szczęśliwie pokonać
Zabierają teraz po kolei głos ministrowie: Kwiatkowski, Ma-takiewicz, Polczyński, Czerwiński i Zaleski.
Każdy z nich przedstawia niemożliwość dokonania dalszych
obcięć w ich budżetach. . _
Pan Marszałek słucha dosyć cierpliwie tych przemówień, po
czym zabiera głos. . , ,vu"0~;0
"Ja pracuję nad scałkowaniem budżetu, panowi* zaś chcec e
go zróżniczkować. Na pewno każdy i panów mógłby żądać me
zmniejszenia, lecz zwiększenia swego budżetu!
StmSfzawsze powiem: Najgorzej na tym budżecie wychodzi wojsko i finanse. Ja daję z mego budżetu 20 milionów i nie wiem, jak wytrzyma swe obcięcia Matuszewski.
Pan Matakiewicz broni inwestycyjnego charakteru swego budżetu. Właśnie na inwestycje musimy mieć pieniądze i na me się idzie.
Każdy - swoje broni, to ja będę bronił budżetu wojskowego,
tak że świat się zatrzęsiel! (stuka ręką w stół). tr7vqta
Mnie boli mój budżet i ministra Czerwinskiego, gdzie trzysta trzydzieści tysięcy dzieci zostaje bez nauki.
To cóż mnie obchodzą drogi...
Panowie chcecie mię zmusić, żebym ja jeszcze raz z panem
122
Matuszewskim pracował. Ja nie będę... pracował! (Bębniąc nerwowo palcami po stole i przesuwając papierośnicę).
Mnie ledwie to się udało, żeby mieć realny budżet...
My jesteśmy świadkami wzrostu naszego budżetu, zbyt szybko. Ponarastały nam rozmaite podwyżki, związane z naszą pracą. Mnie zawsze dziwi, że tak nagle wyrastają różne potrzeby i gdy ich nie uwzględnić, zaraz... świat się kończy!
Można jeździć i po złej drodze.
My jesteśmy specjalistami w niszczeniu mienia państwowego.
Szedłem w kierunku, choć trochę, urealnienia budżetu.
Jak wyjdziecie w tym roku przy obcięciu stu dwunastu milionów? !
To nie jest i tak realne. Nie widzę możliwości zrobienia realnego budżetu bez wielkich skrótów.
Wolę skrócić urzędników niż robotę! .;:• Urzędnicy mogą zaczekać jeszcze cztery lata.
Byli bici w każdym państwie, a teraz muszą krzyczeć, bo
w Polsce...
Prawie każdy z panów ministrów mówił mi, że gdyby miał prawo niedzielenia budżetu na paragrafy, to zgodziłby się jeszcze bardziej być obcięty. Widzicie państwo, jak łatwo zdecydować się
być obciętym.
Pod względem usunięcia tych paragrafów będę mógł dać
panom dość daleko idące gwarancje.
Ja skończyłem.
Westchnijcie panowie ciężko, bo każdemu wolno jest westchnąć i... podnieście ręce... (Licząc). Przeszło wszystkimi głosami przeciw głosowi pana Połczyńskiego. Skończone...
Teraz musimy budżet ten napisać.
Tu jest dopuszczalne podawanie jedynie cyfr w setkach tysięcy, a nie w złotych i ułamkach.
Sprawę uzgodnienia szczegółów budżetu aż do końca zostawiam zupełnie panu Matuszewskiemu i zostawiam mu najzupełniej moje pełnomocnictwo co do drobnych uzgadniań, z tym że powstała stąd nadwyżka nie przekroczy jednego miliona na ca-iości.
123
Pan minister każdy odpowiada przed Sejmem za swój budżet i dlatego każdy ma swobodą w ułożeniu swego budżetu.
Żaden urzędnik ani żaden finansjer nie ma prawa tu wkraczać.
Nie wolno tylko obciążać budżetu na przyszłość bez ministra
finansów. Na przykład - zaczynać budowli, nie mając pieniędzy.
2adna pozycja budżetu nie śmie być mniejsza od dziesięciu tysięcy złotych. Nie wolno mniejszych cyfr wpisywać. Nie wolno dawać znaków specjalnych przy rubrykach, bo to psuje budżet.
Na druk budżetu dają dwa tygodnie czasu. Musi on być wniesiony do Sejmu dziesiątego grudnia.
Minister skarbu chce robić sam budżet z ministrami i chce, by kredytów dodatkowych nie było.
Objaśnienia mogą być do budżetu, ale bez nich może być
i łatwiej bronić budżetu.
Posiedzenie Rady Ministrów następne będzie znowu dopiero
po wyborach.
Dekrety dla Pana Prezydenta będą przechodzić na posiedzeniach raz na tydzień. Ja nie będę mógł przewodniczyć, lecz zastąpi mię pan Beck.
Do Sejmu mamy jeszcze cztery tygodnie, a mamy do uchwalenia 28 dekretów. To nie jest dużo. Teraz musicie poświęcić dużo czasu na poprawę budżetu. (Po chwili milczenia).
Chciałem panów zaprosić na kieliszek wina z powodu zakończenia budżetu, ale nie mam, niestety, czasu.
Ja poświęcę, po wyborach, jedną Radę Ministrów na kwestię
urzędniczą.
Teraz siadam do awansów w wojsku. Jest to wielka praca. Nie ma mowy o awansach automatycznych. To przeczy pojęciu
o awansie"...
Tu Pan Marszałek wstaje z fotela i, kłaniając się z lekka,
opuszcza salę obrad.
CZYM CHCĘ BYĆ?
Dnia 18 listopada 1930 roku, w dwa dni po wyborach, które dały większość w Sejmie Blokowi Bezpartyjnemu, wezwany zostałem do Komendanta, do Prezydium Rady Ministrów, na godzinę szóstą i pół wieczorem.
Pan Marszałek siedział w gabinecie premiera, przy stole okrągłym, w fotelu stojącym najbliżej okna.
Wygląda na zmęczonego i niewyspanego. U nóg Jego żarzy się piecyk elektryczny, gdyż w wielkim gabinecie wcale nie
jest za ciepło.
Pokój oświetlony jest jedyną lampą, stojącą na biurku, stąd
panuje w nim półmrok.
Melduję się.
Komendant: "Niech pan siada.
Pamięta pan dawną naszą umowę, że pan wraca do wojska?"
Ja: "Tak jest, Panie Marszałku!"
Komendant: "Teraz zrobił pan dobrze wybory (widząc radość na mej twarzy, głosem surowszym), zrobił je pan dobrze wraz z innymi, więc co pan wybiera obecnie, swój urząd czy
Ja:' "Wedle rozkazu, Panie Marszałku, będę dalej pracował".
Komendant: "Jest pan nudny".
Ja: "Nie mogę przecież osądzić, Panie Marszałku, do której
służby nadam się lepiej".
Komendant (przerywając mi niecierpliwym ruchem ręki): "Nie pytam o służbę, ale - co jest lepiej dla pana!"
Ja: "Panie Marszałku, o tym, co jest dobre dla mnie, już zdążyłem" zapomnieć, służąc Panu Marszałkowi.
.Ofiarowałem się' i będzie dobrze tak, jak zrobi Pan Marszałek".
Komendant: "Pan mówi do mnie jak austriacki stabler* i
usiłuje pan być tajemniczy".
* Stabler (niem. potoczne) - sztabowiec.
125
Ja: "Tutaj, w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, umiem już wszystko i praca idzie mi łatwo"...
Komendant: "No, no!"...
Ja: "Ale jak Pan Marszałek każe mi przejść do wojska, to na pewno w ciągu pół roku lub roku nauczę się moich nowych obowiązków.
Komendant (uderzając dłonią w poręcz fotela): "Pan mi robi zmartwienie!"
Ja: "Żeby Pan Marszałek miał zawsze tylko takie zmartwienia"...
Komendant: "Kiedy pan taki, to niech pan sobie idzie... Ja panu nawet nie powiem, gdzie pan będzie".
Ja: "Melduję posłusznie swoje odejście!"...
Komendant macha ręką, że mogę odejść.
Wyszedłem z gabinetu i opowiedziałem całą rozmowę z Komendantem ministrowi Beckowi, którego spotkałem w przyległej sali, oczekującego na meldunek u Pana Marszałka.
Opuściłem gmach Prezydium pod wrażeniem, że jednak dobrze odpowiedziałem Komendantowi, ale jednocześnie z niepokojem, co z tego wyjdzie i jak Komendant rozstrzygnie me losy.
W każdym razie wybierać coś "dla siebie" - nie było sensu.
Takie rzeczy to nie z Komendantem.
SPRAWY URZĘDNICZE
W kilka dni po wyborach do Senatu, dnia 28 listopada 1930 roku, wezwany zostałem na Radę Gabinetową, do Prezydium Rady Ministrów.
Gdy zebraliśmy się w sali posiedzeń, punktualnie o godzinie pierwszej po południu, wszedł Pan Marszałek w towarzystwie ministra Becka i... prezesa Sławka.
Byliśmy wszyscy zaskoczeni obecnością prezesa Sławka, który nie należał do składu gabinetu, i zrozumieliśmy, że święci się coś niezwykłego.
126
Komendant siadł na swym miejscu i zaczął mówić, od razu głosem wzburzonym:
&
"Pierwszą rzeczą, którą mam zakomunikować panom - podaję się do dymisji... Ja już poirytowałem się tak, że boję się z ludźmi rozmawiać... Szarpnąłem się silnie i już więcej nie mogę pracować.
Pan Prezydent wyznaczył na premiera - pana Sławka. Daję panu Sławkowi czas do sformowania gabinetu według jego myśli... Krótki czas...
Przez ten czas jestem prezesem gabinetu i moja rączka (otwierając rękę i patrząc po obecnych) będzie jeszcze odczuta!
Nie mogę dalej pracować... Jest zima, ciężka pora i wtedy zawsze stoję na progu śmierci, a ja tego nie chcę!... (Chwila ciszy grobowej, Komendant mruczy pod wąsem, potem mówi).
Na porządku dziennym jest kwestia urzędnicza.
Dajemy olbrzymie sumy na wydatki osobowe urzędników i emerytury. Ministerstwo Spraw Wojskowych, na 800 milionów budżetu, daje 300 milionów na wydatki osobowe.
Żałuję teraz, że budżetów nie obciąłem więcej.
W kwestii urzędniczej - postanowiłem sobie nie irytować siebie...
Mam największą pogardę dla siebie samego, że nie potrafiłem jej przeprowadzić. Zjada nas ten dodatek dany urzędnikom, a nie mamy dobrych urzędników.
W systemie całej pracy urzędników jest usunięcie siebie od wszelkiej pracy wobec ministrów i panowie indolentnie to popierają.
Indolencja jest wadą Polski. Dlatego mamy do czynienia z budżetem, który nie ma sensu, bo gubi się on dla urzędników.
Po co zbierać podatki na nich. Tak zwane gazowe budżety nie mają kultury pracy.
Ten system indolencji do wszystkiego, co jest osobą, jest tak charakterystyczny dla Polaków.
U nas jest zawsze robienie dla osoby, nie dla rzeczy, nie dla pracy i wielkości Państwa.
Druga metoda urzędników to jest grożenie palcem w jakimś
127
Trybunale Administracyjnym. Ja przedstawię swój program tak, by panom ułatwić obcięcie nadmiernych personaliów. Każdy z panów ma swego pomocnika dla personaliów.
Ja idę przeciw wszystkim moim pomocnikom i dlatego wojsko się poprawia i wykazuje swoją wartość.
Projekt mój polega na wniesieniu do Sejmu zmiany pragmatyki służbowej. Bo dotychczasowa jest to spisek przeciw Państwu, który panowie popieracie, by nie mieć kłopotu!
Poleciłem panu Pierackiemu przygotować wszystkie paragrafy pragmatyki, które mają być zmienione.
Ja szczęśliwie dałem sobie radę z najgorszym złem - panami posłami.
Pan Sławek ma dać sobie radę z drugim złem - prawami urzędników.
Państwo jest bez praw wobec urzędników!!
Następna rzecz, to jest ustanowienie konieczności posiadania w każdej dykasterii jednego człowieka - ministra lub jego pomocnika, który ma kwalifikować urzędników tak pilnie, by była nulla dies sine linea *...
Urzędnicy nie mogą sami się kwalifikować swymi sowietami. Kwalifikować powinni tylko przełożeni.
Musi dlatego nastąpić zmiana biur personalnych i dawać tam ludzi bezwzględnych.
Do góry mogą iść tylko ci, co są bardzo pracowici, a tacy są w Polsce, co żyły z siebie wyciągają, lub zdolni ludzie. Ale zdolni hułtaje - za nic w świecie!
Następną rzeczą są emerytury.
Z trwogą śledziłem wzrost emerytur w sposób anormalny, gdyż emerytury płacimy anormalnie. Tylko dwunastoletnia służba powinna być ceniona, a nie wymyślanie jeszcze jakichś dodatków.
Wszystkie prawa urzędników następują ,mechanicznie' i zawsze działają in plus, nigdy in minus. Musi tam być ukryte tyle świństw, jak... Pan minister Matuszewski musi sam wziąć ener-
ani dnia bez kreski (tj. bez posunię-
* Nulla dies sine linea (lać.) cia pracy naprzód).
128
gicznego człowieka, tak by te pobory urzędnicze nie szły więcej w górą, a nawet spadły.
My płacimy za służbą dla Rosji, Austrii i Niemiec, nie wiadomo czemu.
Powtarzam, konieczne jest:
1) Zniesienie z pragmatyki służbowej tych paragrafów, które szkodzą rządzeniu.
2) Zniesienie indolencji ministrów i obcięcie najrozmaitszych ,etatów'.
Ja wolę nie mieć złego oficera niż płacić mu niepotrzebnie pieniądze. Sama budowa waszych ,etatów' jest śmieszna.
A później, na ich zasadzie: .Jakżeż ja wyrzucę?!' - zapłacze się pan minister!
Ludzi bez pracy jest w urzędach więcej jak trzecia część, to na pewno.
Wobec tego, że ja tylko robiłem porządek w personaliach, a indolentni ministrowie - nic, znajdowałem wszędzie przeszkody w postaci mafij urzędniczych.
To są dranie w tych mafiach, a panowie chcecie tylko wygo
dy mieć!... .Niech, niech, niech jeszcze służą'... mówicie, gdy nie
ma pieniędzy. 4* ,
Gdybyście poświęcili czasu i energii, to te obcięcia budżetowe spokojnie zakończycie.
Jeden ze sposobów w Polsce: gdy kto jest dureń, to pchnąć go wyżej, bo wtedy nie będzie przeszkadzał w pracy, a dół będzie pracował.
Te tak zwane .szczebły' i rangi są zupełnie szkodliwe.
To dobry projekt pana Matuszewskiego, by wzrost budżetu zatrzymać przez usunięcie trzech dziur w worku budżetowym: sprawy urzędniczej, interwencji zbożowej i bezrobocia.
Najważniejsza jest pierwsza sprawa-urzędnicza.
Żałuję mocno, że nie zrobiłem tu pierwszych kroków realnych. Zmuszony jestem zwalić na pana Sławka tę ciężką i niezwykłą pracę.
Po Sejmie ta druga rzecz jest najważniejszą naprawą Państwa. Ja sądzę, że dla pierwszego kroku na tej drodze wprowadzenie tych rzeczy jest wystarczające.
129
9 - Strzępy meldunków
Musi jednak sam minister lub jego pomocnik siedzieć na personaliach...
Na początku Państwa ta banda mafij rosła, ale ja miałem
wojnę!
Wszędzie furtki i wyjątki dla wybranych, to stała praca personaliów. Co to za zabawa?!... Krętacze, wstyd mówić o waszych
urzędnikach.
Jeden człowiek pracowity pracuje za dziesięciu innych! Dlatego każda rzecz, której w urzędach dotknąć, to stare g..., śmierdzi i śmierdzi. Ten wóz państwowy i zapałki, które go zatrzymują.
Dlatego wasz obowiązek - przestać być indolentnymi, tak by całą pracą urzędników nie było tylko wygodnie wy... się w wychodkach państwowych!... (Ciężko oddychając). Przepraszam, ja zaczynam się irytować"...
Minister Matuszewski wtrąca uwagę, że koszty osobowe budżetu są tak duże, gdyż obejmują również koszty personelu przedsiębiorstw państwowych, Komendant jednak nie zgadza się na to,
mówiąc:
"Tak, według pana, przemysł i handel - jeszcze jako tako, roboty publiczne - jeszcze jako tako, wszystko jako tako! Tak nie
można pracować!
Ja nie cofam żadnych słów. Ta niemoc panów w stosunku do urzędników, ja nie mogę jej znosić. Dlatego zaczynam wycofywać się z politycznego centrum i podaję się do dymisji.
Muszę przedtem załatwić różne rzeczy z panem Sławkiem i przeprowadzę z nim szereg rozmów. Dalej moje mieszanie się do spraw państwowych nie sięga, gdyż jesteśmy w stanie kryzysu ministerialnego. (Nachylając się do prezesa Sławka). Będę dzisiaj z tobą mówił i pomówię z tobą o terminach, i proszę cię, byś ich nie chybił, bo inaczej - ja wszystko rzucą... (Zwracając się do
ministrów).
Ja dzisiaj z panem Sławkiem ułożę terminy i do tego czasu
nie podam się do dymisji.
Pan Kwiatkowski się śmieje, a sam wygląda zmęczony, inaczej, niż gdy tu przyszedł".
Minister Kwiatkowski mówi, że gdy wypocznie miesiąc, będzie wyglądał jak dawniej.
130
Pan Marszałek przerywa mu, mówiąc z żywością:
"A ja panu radzę wziąć urlop na dwa miesiące minimum. Ja panu powiem zdanie pana doktora Pareńskiego, który był jednym z najznakomitszych doktorów.
Gdy mnie leczył, jeszcze przed wojną, mówił mi często: ,Pan odpoczywa, ale pan odpoczywa za krótko, bo miesiąc to jest za krótko dla restytucji nerwów'.
Gdy mówiłem mu, że po miesiącu nudzę się już na urlopie, on powiedział, że dopiero gdy pan zaczyna się nudzić, dopiero wtedy zaczyna być dobrze. Nerwy restytuują się tylko w czasie snu i dopiero w drugim miesiącu odpoczynku.
Dlatego ja panów opuszczam i wyjeżdżam na dłuższą kurację. Ja nie mogę już wytrzymać całej zimy u nas. Mnie szarpnęła przeszła zima tak, że się przeraziłem.
Wyszedłem z zimy jak konie na Syberii, które nie mają sta-jen. Konie słaniają się na nogach...
Ja nie wiem, czy, jeszcze parę tygodni, ja bym wygrał wybory, tak jestem osłabiony... Ale ja - ,chytra Litwina' jestem. (Zwracając się do prezesa Sławka). Ja myślałem, że trzeba będzie pracować z wyborami do stycznia. Ponieważ wygrałeś je wcześniej, ja mówię, że ja byłem w rządzie, a nie ty! (Śmiejąc się). No już minęło! (Po chwili milczenia, jakby w zamyśleniu).
Ja zawsze mówię, że nie jestem Polakiem, bo bym się często za panów wstydził i wstydzę... (Nagle urywając wątek przemówienia). Rozmowy przy panu Sławku poprowadzę z panami Za-leskim i Matuszewskim. Jeszcze poprowadzę rozmowę z tobą i panem Składkowskim. To jeszcze mogę, bo to krótka osobista rozmowa.
Terminy są krótkie, siedem, osiem dni... Ja dłużej nie wytrzymam...
W Polsce nigdy jednej rozmowy zrobić nie można. Tylko ja robię jedną rozmowę, ale - nie jestem Polakiem... Ty będziesz miał czterdzieści rozmów. Ty jesteś Polakiem i lubisz personalne sprawy odrabiać... Ja tych trzech dni ostatnich ci nie zapomnę. Ja już tak jestem przemęczony, że po południu jestem do niczego. Ja nie mogę nie powiedzieć, że pracując nadmiernie, spokojnie zbliżam się do grobu. Dlatego zawsze z podziwem jestem dla
131
mego ojca, który mógł pracować dziennie 18 godzin. Ja tak wytrzymywałem tylko do trzydziestego roku życia.
Teraz jestem zmęczony...
Ale w systemie każdego kryzysu ministerialnego są rzeczy trwożące. Dlatego jutro to ogłoszę, że zimą z trudem znoszę ten klimat i muszę wyjeżdżać.
Praca związana z pragmatyką urzędniczą była przeze mnie polecona panu Pierackiemu, który, mimo choroby, stanął do roboty. Tylko on jest zbyt gruntowny i przepracowuje się... (Po chwili namysłu i patrzenia w dal).
Ja serdecznie panom wszystkim dziękuję".
Komendant wychodzi z sali z prezesem Sławkiem i ministrem Beckiem, lekko skinąwszy głową na pożegnanie z ministrami swego gabinetu.
Będzie to trwało jeszcze trzy, cztery, może do sześciu miesięcy, czyli na wiosnę pójdziecie do wojska. Tylko nie mówcie nikomu, bo zaraz mam w wojsku rwetes".
W tej chwili wszedł do gabinetu premier Sławek, będący w trakcie tworzenia nowego gabinetu. , "A co, jałf ci idzie?"... spytał go Komendant. : Zrozumiałem, że trzeba odejść i pożegnałem się.
"Osobista rozmowa" była rzeczywiście "krótka", ale niezwykle serdeczna.
Widocznie Komendant chciał mnie wynagrodzić za zwymvś-lanie przed dwoma tygodniami od "austriackich stablerów".
.KROTKA OSOBISTA ROZMOWA'
Z niecierpliwością oczekiwałem "osobistej rozmowy" ze mną, zapowiedzianej przez Pana Marszałka w czasie ostatniej Rady Gabinetowej.
Nastąpiła ona dnia 3 grudnia 1930 roku, o godzinie piątej i pół po południu, w gabinecie premiera, w Prezydium Rady Ministrów.
Tym razem pokój jest jasno oświetlony. Komendant w mundurze marszałka stoi na środku gabinetu. Jest zmęczony i przy-gaszony.
Melduję się "na rozkaz".
Pan Marszałek: "Jak się macie, moje dziecko? Chodźcie-no tutaj! (Podaje mi rękę).
Więc ja myślałem długo i postanowiłem, skoro zostawiliście mi wybór, że zostaniecie w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych.
Tak będzie lepiej. Ja jestem zmęczony i nie mogę przeprowadzić w wojsku wszystkich koniecznych rozmów.
132
PRZEJŚCIE NA SZEFA ADMINISTRACJI ARMII
Dobiegał już rok od wyznaczenia mnie przez Pana Marszałka na ministra spraw wewnętrznych i nic nie było słychać o zapowiedzianym powrocie mej skromnej osoby do wojska.
A przecież gdy rok temu, w czerwcu roku 1930, wyznaczył mię Komendant na sprawy wewnętrzne, powiedział wyraźnie: "Zrobicie wybory, a potem, nie ma rady, macie wracać do wojska".
W myśl tych słów Pana Marszałka debatowałem parę razy, czy nie oddać mu "mej teki do dyspozycji", mówiąc górnolotnym językiem państw parlamentarnych.
Rozumiałem jednak nonsens podobnego wystąpienia wobec ciągłej i nieustannej "dyspozycyjności" naszych "tek" w rękach Komendanta.
Siedziałem więc cicho i robiłem swoje, jak umiałem, w sprawach wewnętrznych, mimo że od wyborów minęło już przeszło Pół roku.
Wyznaję, że nie bardzo mię to martwiło, bo zawsze co minister, to nie wiceminister, choćby przy samym Komendancie. Poza tym nie byłem pewny, jakie trudności napotkam jako wice-
133
minister spraw wojskowych, ze względu na moje "nieliniowe" pochodzenie.
O wytyczne zasadnicze mej pracy nie bałem się wiedząc, że będę pracował pod bezpośredniem kierownictwem Pana Marszałka jako ministra.
Tak stały sprawy, gdy wezwany zostałem do 'Belwederu na dzień 2 czerwca 1931 roku, na godzinę pół do pierwszej po południu. Nie wiedziałem zupełnie, czy Komendant będzie rozmawiał ze mną jeszcze w sprawach Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, czy też już - Wojskowych.
Był jasny, słoneczny dzień letni - i narożny salon Belwederu tonął w promieniach słońca, gdy meldowałem się Panu Marszałkowi.
Zastałem Komendanta siedzącego za owalnym stołem w rogu pokoju, roześmianego i patrzącego na mnie z przekorą. Ledwie usiadłem, gdy Pan Marszałek zawołał: "Przyszła kryska na Ma-tyska!
Taki jestem kontent, że tę sprawę już załatwiłem. Przypieczętowałem ją dymisją... Teraz wasze zmartwienie.
Konarzewski i szef sztabu wiedzą już, że będziecie głównym administratorem. Sprawa będzie trwać do końca czerwca.
Stopniowo będziecie odbierać służbę i musicie się zaznajomić głównie z budżetem, bo będziecie w nim pracować. Czas macie do pracy w waszym obecnym ministerstwie jeszcze do końca czerwca, chociaż ja straszę pana premiera, że już do końca czerwca nie wytrzymam".
Tu Pan Marszałek zaśmiał się, jakby chciał pokazać, że bez takiego pracownika jak ja mógłby "wytrzymać" nie tylko "do końca czerwca", ale całe życie - i przeszedł do pierwszych rozkazów w sprawach wojskowych.
Mam więc, pozostając na razie na stanowisku obecnym, ministra spraw wewnętrznych, stopniowo w ciągu czerwca, z zachowaniem tajemnicy, wchodzić w służbę generała Konarzewskie-go, I wiceministra spraw wojskowych, przy czym muszę się zaznajomić głównie z "urządzeniem nowego budżetu" na rok przyszły.
134
Mam iść życzliwie wobec żądań wiceministra generała Fab-rycego, szczególnie w sprawie wyszkolenia strzeleckiego wojska i potrzebnej do tego amunicji.
"Jeszcze jedna kwestia, to jest zbadać specjalnie przezbroje-nie - ujednostajnienie uzbrojenia wojska, gdyż jest jeszcze kilka dywizyj z karabinami francuskimi. To mamy zrobić... Musiałem cały rok poświęcić Państwu, stąd straciłem dużo pracy w wojsku. Na zimę wyznaczę coraz więcej pracy.
Tyle wam chciałem powiedzieć, moje dziecko" - zakończył Komendant swe przemówienie, żegnając się łaskawie ze mną.
Opuściłem Belweder i wracałem zamyślony do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych.
Było o czym myśleć. Od dwóch lat nie miałem urlopu. W zeszłym roku w czasie wakacyjnym wypadło mi kręcić się koło sprawy brzeskiej, pacyfikacji Małopolski i wyborów. W tym roku, gdy myślałem trochę wypocząć - otrzymuję na miesiąc czerwiec zajęcie podwójne, a później nową zupełnie służbę z miłościwą zapowiedzią Pana Marszałka: "na zimę wyznaczę coraz więcej pracy".
Nic więc z mego wypoczynku, ale za to przecież będę pracował w bliskości Komendanta i w sprawach wojska, które On stawia zawsze tak wysoko.
Ja, skromny lekarz wojskowy, mam, na skutek zaufania do mnie Komendanta, przygotowywać Mu materiałową część przyszłej wojny, przyszłych Jego zwycięstw.
Można być podniesionym na duchu, obejmując podobną służbę, nawet będąc przypadkowo, z rozkazu Pana Marszałka, ministrem spraw wewnętrznych.
Będę więc pracował przez czerwiec od 8 godziny do 10 w Ministerstwie Spraw Wojskowych, a od 10 do 3 po południu w sprawach wewnętrznych.
Dopiero Komendant zdziwi się, gdy zobaczy, że chwyciłem szybko w ręce sprawy administracji armii, mimo że mam w sprawach wewnętrznych przez cały czerwiec wybory uzupełniające .w paru okręgach. Nie mogą przecież one wypaść gorzej niż poprzednie, zakwestionowane.
Pokażemy, że Sarmata umie jeszcze wolnym być!!
135
PODANIE O DYMISJĘ
ZE STANOWISKA MINISTRA SPRAW WEWNĘTRZNYCH
Dnia 15 czerwca 1931 roku zostałem wezwany do Belwederu | na godzinę pierwszą po południu.
Pana Marszałka zastałem siedzącego w narożnym saloniku, l przy stawianiu pasjansa, ubranego w kurtkę strzelecką bez od-l znak. Ledwie usiadłem po przeciwległej stronie stołu, gdy Ko-j mendant zaczął:
"Czy gotowi jesteście?!"
Ja przypuszczałem, że Panu Marszałkowi chodzi o moje stu-j dia budżetowe, zacząłem więc recytować wszystko, czego zdążyłem nauczyć się przez kilka dni od generała Konarzewskiego pułkownika Langnera.
Komendant przerwał mi jednak szybko ten popis, mówiąc: "Nie to! Pytam, czy jesteście gotowi ze sprawami formalnymi. Przecież musicie podać się do dymisji i tak dalej. (Po chwili milczenia).
Musimy sobie wyznaczyć pewne terminy.
Rozumiecie, tu trzeba byłoby Rady Ministrów na robieni^ podsekretarza stanu, ale ja nie chcę, by Rada Ministrów miała mi mówić, co robić z generałami, więc poproszę premiera, bj zrobił mi ustępstwo i żeby was mianował tylko Pan Prezyden^ i ja.
Podanie do dymisji złożycie po rozmowie jutrzejszej z prej zesem gabinetu".
Gdy odpowiedziałem: "Rozkaz, Panie Marszałku!" - nagi j usłyszałem wypowiedziane twardo:
"Nie będziecie pierwszym wiceministrem, lecz drugim wice| ministrem i szefem Administracji Armii!"
Wyznaję, że zabolało mię to na razie, ale złapałem w siebij duży łyk powietrza i znów zawołałem: "Rozkaz, Panie Marszał ku!".
Teraz Komendant kazaf mi omówić ze swym szefem gabinetu, majorem Sokołowskim, wydanie rozkazu, mieszczącego w sobie specjalne pełnomocnictwo w sprawach pieniężnych, brzmiące podobnie do tego, które otrzymał od Pana Marszałka generał Konar zewski.
Sprawę przyszłego budżetu mam omówić z generałem Fab-rycym i szefem sztabu, generałem Piskorem, przy czym Pan Marszałek dał wytyczną następującą:
"Chcę, by w tym tygodniu rzecz została przez was z Fab-rycym i szefem sztabu dociągnięta do różnic i te różnice pójdą na moje rozstrzygnięcie; te różnice rozstrzygnę w sobotę. Docisnąć do różnic między wami, Fabrycym i szefem sztabu, tak bym nie musiał wszystkiego przeglądać.
Teraz rzecz związana z zeszłym rokiem budżetowym. Za zeszły rok my nie otrzymaliśmy siedemdzisiąt kilka milionów... Rozpada się to na poszczególne pozycje... Te rzeczy wy musicie mieć spisane pozycjami. Ja odmówiłem wypłaty szeregu rzeczy - nie płacę, bo mi nie dają pieniędzy. Te pozycje muszą zostać - w tej sytuacji - nie wypłacone. Tegorocznego budżetu w to nie wkładami
Odmówiłem rachunków do Kontroli Generalnej, bo nie rozumiem, jak to ma być, że mam płacić pieniędzmi, których nie dostałem.
Okres ulgowych miesięcy musi być przedłużony, bo w tym chaosie... niemożliwe nic wiedzieć... I o tym będę jutro rozmawiał z prezesem gabinetu...
Spiszcie mi to wszystko, co zostało do opłacenia z zeszłego roku!! (Szukając w papierach). Może to i mam, ale zagubiłem kartkę.
Stosunek mój do pieniędzy - niewypłacalność, gdyż odmawiam płacenia aż do otrzymania należności za rok ubiegły.
Waszym zastępcą zamianuję pułkownika Langnera, szefa Biura Ogólnoadministracyjnego. Na przemysł wojenny weźmiecie pułkownika Czuruka.
Streszczam się:
137
136
1) Dociągnie pan do różnic budżetowych z Fabrycym i Pis-korem i da mi do rozstrzygnięcia.
2) Zrobi pan spis pozycyj nie wypłaconych za rok ubiegły i powie, że pieniędzy na ten cel nie otrzymaliśmy. To... było zmuszanie nas do wypłaty z tegorocznego budżetu, a ja tego nie chcę!
Jak wy mi podacie rachunek rzeczy nie wypłaconych, to ja rozumiem, że pewne rzeczy dadzą się zapłacić. Może, ale niewiele...
3) Jutro was zawiadomię, czy już się podajecie do dymisji, czy nie.
4) Musicie przygotować rzeczy związane z Langnerem i Czurukiem, bo ja rozkazów dotąd nie podpisałem.
Muszę wam powiedzieć, że z Maciejowskim mówiłem, że można wyjść z przemysłu uzbrojenia..."
W końcu spytałem Pana Marszałka, czy mam złożyć mój mandat poselski przy przejściu do wojska.
Komendant roześmiał się wesoło i zawołał:
"Ależ po co, będziecie właśnie parlamentarnym podsekretarzem stanu i to w moim ministerstwie!".
Tu pan Marszałek mię pożegnał.
Na drugi dzień zgłosiłem się, w myśl otrzymanego rozkazu, u premiera Prystora, meldując, że zamierzam podać się do dymisji ze stanowiska ministra spraw wewnętrznych.
Pan premier odpowiedział, że mówił w tej sprawie z Komendantem i mam pełnić obowiązki w sprawach wewnętrznych do 22 czerwca, ale podanie do Pana Prezydenta Rzeczypospolitej mam napisać jeszcze dzisiaj.
Premier będzie prosił Pana Prezydenta o zwolnienie mnie z datą 22 czerwca.
Tak też się stało. Napisałem podanie o zwolnienie, a 23 czerwca meldowałem się u Pana Prezydenta Rzeczypospolitej już jako wiceminister spraw wojskowych.
W drugim dniu mego urzędowania otrzymałem następujące pismo:
"Rozkaz Dzienny Nr 20 Mini.ter.twa Spraw
Wojskowych ^ * w
Warszawa, dnia 24.VI.193i r.
Wyciąg
Wszelkie sprawy natury pieniężnej przekazuję tymczasowo Szefowi Administracji Armii gen. bryg. Sławoj Składkowskiemu Felicjanowi, który za celowość gospodarki pieniężnej ponosi osobiście odpowiedzialność.
Minister Spraw Wojskowych
(-) J. Piłsudski
Marszałek Polski"
Skromność nakazuje mi dodać, że to "tymczasowe" przekazanie "wszelkich spraw natury pieniężnej" trwało aż do śmierci Komendanta.
SPRAWY ADMINISTRACYJNE
Dnia 18 czerwca 1931 roku pułkownik Glabisz wezwał mnie przez telefon do Inspektoratu na godzinę czwartą i pół po południu.
Komendant siedzi za stołem w drugim gabinecie, jest zmęczony i nie ogolony, ubrany w rozpiętą pod szyją kurtkę strzelecką.
Gdy zameldowałem się i siadłem przy drugim końcu długiego stołu, Pan Marszałek wypowiedział szereg myśli o administrowaniu wojska, z których mogę podać następujące:
"Wy tam macie to Biuro Ogólnoadministracyjne.
Mój .standpunkt' * jest taki: ja zmieniłem dużo, co jest linią
* Standpunkt (niem.) - stanowisko.
138
139
natomiast, niestety, w pracy ministerium nie zrobiłem zmian...
Ja ciągle jednej rzeczy się obawiam - umiejętności robienia i pracowania w czemś, co nie jest bojem.
Postępują jak ,duraczki', a ja sam wszystkim muszę się zajmować. Jak kiedyś: sześć ministeriów wybudowali na tyłach, w czasie wojny.
Ja nie mogę tego ująć inaczej, jak konieczności posiadania ludzi przygotowanych personalnie, by być administratorami i dowódcami tyłów.
Dlatego to tę robotę - wysoko stawiam i cenię. I dlatego na szefa Biura Ogólnoadministracyjnego należy szukać człowieka, który by już w tej dziedzinie się specjalizował. Wszystko jedno, czy to będzie dowódca pułku, czy brygady, wybierajcie. Nie każdego oddam.
Więc jest tak. Ja, na przykład, Zabdyra odebrałem od pułku i postawiłem go na ważnej dziedzinie poboru... Langner - poszedł z brygady... Może by dać wam Zabdyra... Bo tu trzeba człowieka, który by umiał również administrować swoją portmonetką i swoimi spodniami... (Śmiejąc się).
Pan patrzy na mnie, że ja tego nie umiem. Tak, ja jestem od wielkiej koncepcji, nie od administracji.
Mój ojciec, nieboszczyk, był wspaniałym uczonym agronomem, ale taki ogromny majątek, jak Zułów, przy końcu jego życia wyglądał jak Smorgonie po rozstrzelaniu. Był na dziedzińcu las słupów kamiennych, zbudowanych nie wiadomo po co.
Bóg wie, czego on tam narobił, bo nie był administratorem. Ja również...
Pięć kas w czasie rewolucji dali mi do ręki, bo umiałem powiedzieć, że nie dam pieniędzy. Toteż najszczęśliwszy byłem, gdy w kasie zostało już 20 halerzy, bo wtedy byłem spokojny. Tak, to przedtem po nocach nie sypiałem... (Po chwili milczenia).
Pan musi mi przygotować przynajmniej kilku kandydatów. Ludzie nasi muszą nauczyć się to robić. To musi być człowiek, który ma autorytet, który dowodził pułkiem lub brygadą.
Nie może być z tych ludzi ,mniej-więcej'... Wprost z linii musi przyjść ten człowiek na Biuro Ogólnoadministracyjne.
To wszystko do was.
Przyjdziecie w sobotę, wy, Fabrycy i Piskor, i Langner; godziny jeszcze nie wiem".
Melduję swoje odejście, żegnany skinieniem głowy Komendanta.
Gdy zebraliśmy się w Inspektoracie, w składzie wskazanym przez Komendanta, dnia 20 czerwca o godzinie czwartej i pół, Pan,Marszałek poruszył zagadnienie minimum budżetu, potrzebnego do dobrego życia wojska. Poza to minimum Pan Marszałek nie zajdzie, grożąc w przeciwnym razie: "Wtedy ja pójdę!"...
Jeszcze raz zebraliśmy się w sprawach budżetowych dnia 3 lipca, w Inspektoracie.
Po omówieniu spraw budżetowych Komendant oświadczył, że wyjeżdża na urlop, mniej więcej do połowy sierpnia. Zastępować Pana Marszałka ma generał Fabrycy. Do pomocy otrzymuje on generała Kasprzyckiego, który ma w tych dniach zgłosić się do służby w ministerstwie.
Dnia 4 lipca 1931 roku, o godzinie dziewiątej minut dwadzieścia rano, Komendant, w dobrym humorze, wyjechał na urlop z Dworca Wileńskiego.
Jak zawsze, mimo nie zapowiadanego wyjazdu Pana Marszałka, na peronach, przylegających do pociągu, przy którym był przyczepiony wagon Komendanta, zebrały się tłumy ludzi.
Okna domu kolejarzy, przylegającego do dworca były wypełnione całymi rodzinami, chcącymi pokazać Komendanta swym dzieciom.
Poza tym, jak zawsze, odjazd odbył się bez żadnych uroczystości. Paru tylko ministrów i wiceministrowie spraw wojskowych, wreszcie inspektor Szmidt, mający prowadzić pociąg, oczekiwali na peronie przybycia Pana Marszałka.
Przyjechał w ostatniej chwili, przed czasem odejścia pociągu i, radosny z powodu oczekujących Go wakacyj, lekko i szybko wszedł do wagonu.
Za chwilę pociąg odszedł, uwożąc Komendanta w kierunku Jego Wilna.
141
140
.TENDENCJE PRAWODAWCZE"
Dnia 4 sierpnia 1931 roku, wkrótce po powrocie Komendanta z urlopu, wezwani zostaliśmy do Inspektoratu: generał Fabrycy, ja i major Sokołowski, szef Gabinetu Ministra.
Po zameldowaniu się i zajęciu miejsc przy dużym stole w pierwszym gabinecie Pana Marszałka, usłyszeliśmy, co następuje:
"Proszę panów, ja was ściągnąłem dla jednej sprawy, związanej z tendencjami prawodawczymi.
Ja się zawsze sprzeciwiałem tendencjom prawodawczym, cło których ludzie są chętni. Niestety, to było bezużyteczne i tendencje te istnieją. To wydaje mi się nonsensem, bo i tak jesteśmy w chaosie, a tu jeszcze nowy chaos!
Coś nie klapuje i dlatego wydajemy nowy dekret. Byłem temu przeciwny.
Gdy przyszedł Sejm z nasza większością, sam byłem inicjatorem poprawienia różnych ustaw, czyli tego, co przechodzi przez Sejm.
Możność wydawania dekretów Pana Prezydenta sprawiła to, że ministrowie wnieśli 800 dekretów i Sejm przestał je nawet •protestowywać, bo to było niemożliwe.
Ja stwierdziłem przed wyjazdem do Founchalu *, że Sejmowi trzeba dać raczej robotę konstytucyjną. Na przykład system kontroli państwowej, który jest przestarzały, albo zmiana ustawy o samorządach. Wyrosła z tego po mym wyjeździe gwałtowna f a- l la prawodawstwa, bo musimy zmieniać przez Sejm to, co on uch-| walił.
Po powrocie spotkałem projekty idące i od wojska.
Samo nasze prawodawstwo jest takie, że wszystko podpada pod Sejm. Brak jest u nas różnicy między ustawą a przepisem, l Najlepiej działać w drobnych sprawach drogą przepisów, a nie j ustawodawstwa.
Ale tu spotykamy przeszkody w istniejącym już ustawodaw- j stwie.
* Punchal - glówne miasto Madery (Portugalia). PiJsudski wypoczywał na Maderze od grudnia 1930 do marca 1931 r.
142
Wstrzymałem swoje podpisy pod nowymi ustawami, bo Sejm jest już nimi zawalony.
Wczoraj z prezesem gabinetu stwierdziłem, że najciężej muszę krzywdzić mą dykasterię, gdyż jestem przyzwoitym państ-wowcem, a inni ministrowie nie są nimi.
To pochodzi z czasów Sejmu Ustawodawczego i następnego, gdy tworzono, jak mówili u nas, w pierwszym pułku - ^regulowanie nieporządków'.
• Otóż powiedziałem panu prezesowi, że przystępuję obecnie do prawodawstwa wojskowego i chcę dodać choćby sto ustaw.
Biedy w starych naszych ustawach: duch ograniczenia Państwa wszelkimi sposobami. Ograniczenie to osiągamy czy to elementem społecznym, czy to składkowym pismem praw dla każdej partii. Stąd w ustawach widzimy frazesy, dodane nie wiadomo po co - nonsens ówczesnego życia - dzięki którym w tych prawach jest dużo nie tylko sprzeczności, ale i nieokreśloności. Język nie jest jeden i ten sam w ciągu całej ustawy. Są miejsca, gdzie są podawane rzeczy wprost .studenckie'.
Dlatego przy próbach ustawodawczych, z naszej strony, trzeba iść drogą poprawek, a nie całych nowych praw. To łatwiej przejdzie i daje możność uregulowania rzeczy istotnych przez wyrzucenie szeregu paragrafów niepotrzebnych, a nie powiększanie ich liczby.
Jeszcze istnieje jedna tendencja w Sejmie: oddać to wszystko Prezydentowi do podpisania, by się pozbyć tego. Będą te składkowe rzeczy niezbyt i dla nich przyjemne.
Tak może prędzej dojdę do tego, by dać Panu Prezydentowi prawo dekretowania.
Stąd u nas w wojsku konieczne jest przygotowanie pewnej akcji. Najprzód trzeba utworzyć prawną komisję, celem przejrzenia starych ustaw, zrobienia planu prac i wybrania najprzód, co idzie prędzej, a co później.
Ustawy, które nam ciążą, należy wysunąć naprzód, drogą poprawek, a nie nowego ustawodawstwa.
Mamy obecnie - początek sierpnia. Należy zacząć pracę w ten sposób, by skończyć ją w drugiej połowie sierpnia. Pierwsze
143
idą rzeczy już przygotowane (przeglądając podaną przeze mnie kartkę z projektami ustaw).
Czy to nie można zrobić drogą rozkazów?
Więc to jest pragmatyka? Pragmatyki - teraz nie można.
Lepiej tych cywilów z ich pragmatyką odczekać niż, odwrotnie, iść razem!
Ustawa o Czerwonym Krzyżu? Czy Czerwony Krzyż nie ma już innych podatków? Kontrola zawsze jest trudna przy pobieraniu opłat stałych.
Więc, panowie, zaczniecie ten okres próbny pracy ustawodawczej.
Dacie poprawki do starego ustawodawstwa, do rzeczy, które obciążają Państwo wydatkami i niejasnościami, a nie dadzą się
załatwić drogą rozkazów.
Jest zawsze w ustawach i rozporządzeniach dodatkowa praca włożona: zwalić odpowiedzialność na kogo innego, na Radę Ministrów.
Dobrze byłoby, gdybyście odciążyli Radę Ministrów, a odpowiedzialność włożyli na ministra spraw wojskowych, a co nie można, dali na podpis Pana Prezydenta.
Wojsko i sprawy zagraniczne najlepiej zostawić przy Prezydencie.
W państwach monarchicznych to było przy królu, przez same
jego urodzenie. To dawało ,ustojcziwoje rawnowiesje'.
Więc dokonacie próby przejrzenia praw i wyciągniecie z nicł
co jest najodpowiedniejszego. Na koniec sierpnia macie przygoj
tować 27 ustaw. j
Sokołowski zamelduje rzeczy, do mego podpisu. (Po chwi
milczenia, patrząc z uśmiechem w dal).
A ja będę postępował tak, jak zastępca sprawnika na Syberii...
Na Syberii, w pierwsze dwa lata pobytu w Kiereńsku, zrobili mi rodzaj posady w Kierenskoj Grażdanskoj Bolnice *. Statut tego szpitala był jeszcze z czasów Mikołaja I. Rządził szpitalem doktor i smotritiel.
* Piłsudski przebywał na zesłaniu w Kiereńsku nad Leną w 1887-1890 i pracował tam jako pisarz kancelaryjny w szpitalu.
144
Peza tym była Rada Szpitalna, którą stanowili: sprawnik, pomocnik sprawnika, sędzia miejscowy i podprokurator, potem - pan dowódca "miestnoj roty' - kapitan, i wreszcie doktor.
Sowiet bolnicy zależał od guberni, gdzie był najwyższy so-wiet na gubernię, gdzie szły wszystkie papiery.
Najlepsze w tych papierach były rachunki. Światło liczyło się jeszcze na .salnyja świeczki', chociaż dawno już w szpitalu paliło się naftą.
Porcje dla chorych były: ,ordynarna', ,extraordynarna' i mleczna. Doktor co dzień musiał te porcje ustanawiać i obliczone było. co idzie na porcję. Był tam wliczony ,kwas', którego nikt nie robił, ale obliczony był na ,doli' z ułamkiem jeszcze.
Dlatego, gdy siadałem do rachunków przed końcem miesiąca, to była ostra praca!
Moje rachunki podpisywał doktor, smotritiel i sowiet szpitala.
Otóż opowiadał mi stróż, który nosił rachunki do podpisu, że pomocnik sprawnika, gdy miał podpisać rachunki, to żegnał się trzy razy i mówił: ,Hospodi, pomiłuj!'... (Po chwili milczenia, głośniej).
Tak ja będę wasze prawa i ustawy podpisywał! (Patrząc v; dal, z uśmiechem). A ja byłem jednocześnie sekretarzem szpitala i jego sowietu.
Otóż doktor, młody człowiek, nie mógł znosić tego .kwasu' i ,salnych świeczek' i dał projekt zmiany obliczenia rachunków do Irkucka. Po trzech kwartałach otrzymał za to ,nagoniaj', skierowany na cały sowiet, co ostatecznie spadło na mnie.
Otóż pod tą wymówką władzy musiał ,raspisatsia' cały sowiet szpitala. To wszystko zrobiłem jednocześnie w pół godziny i odesłałem do Irkucka. Bo nagana musiała być załatwiona i odesłana natychmiast.
Płacił w szpitalu chory za siebie sam lub gmina. Poszukiwania za chorymi, którzy nie zapłacili, były częste. Raz przy kontroli zrobiono ,naczot' byłemu smotritielowi, na kilka kopiejek.
145
Poszukiwania go, ,pierepiska' trwała już dwa i pół lat, gdy doszła do mnie. Poszukiwania były robione ,w gorodie Tomskie'. Bez kolei szło to trzy tygodnie, a i tam się nie śpieszyli. W Tom-
10 - Strzępy meldunków
sku na blankietach pięciu uczastków policji napisali, że go tam nie ma. Papier i pieczęcie na te poszukiwania szły już w ruble.
Potem wysłano go szukać na ,zołotyje pruski', gdzie chowali się dłużnicy, ale i tam ,nie naszłoś'.
Myślałem, co robić. Nie załatwionych papierów nie mogło być we ,wchodiaszczem żurnale'. Przy rewizji każdej - najprzód badali akta nie załatwione.
Ja wymyśliłem więc jeszcze jedno miejsce i wysłałem papier z poszukiwaniami do Władywostoku, prosząc też, jak poprzednicy: ,po swiedienjam', by pismo szło jak najdalej i najdłużej...
Więc ja będę te wasze ustawy podpisywał tak, jak ten pomocnik sprawnika" - zakończył Komendant swą opowieść syberyjską, żegnając się z nami.
.SYTUACJA FINANSOWA"
Dnia 6 sierpnia 1931 roku, o godzinie pół do pierwszej po południu, meldowałem się u Pana Marszałka, na Jego rozkaz, w
Inspektoracie.
Komendant widocznie wstał niedawno, gdyż nie był jeszcze ubrany. Zresztą, może nie ubierał się z powodu upału.
Gdy wszedłem do pierwszego gabinetu i zameldowałem się, Pan Marszałek, widocznie w doskonałym humorze, nie podając
mi ręki, rzucił nagle:
"Powiedzcie, czy to właściwie dobrze jest meldować się, gdy
przełożony nie jest ubrany?"
Pomyślałem chwilę, jak wydobyć się z pułapki, zastawionej na mnie przez Komendanta, i odpowiedziałem:
"Panie Marszałku, nie wiem, czy dobrze jest meldować się, wiem tylko, że bardzo niedobrze byłoby nie zameldować się"...
146
Komendant, śmiejąc się, machnął tylko ręką, po czym, siadając przy stole i wskazując mi miejsce naprzeciw, powiedział z łagodną ironią:
"Jako z .ministrem' naszej szanownej administracji, muszę omówić z wami najprzód, jaka jest nasza sytuacja finansowa?"
Zameldowałem stan budżetu wojska i zaangażowanie się na-:śze w wydatkach.
Pan Marszałek słuchał uważnie, nie przerywając, później powiedział krótko: "No, dziękuję".
Bodaj to zawsze mieć takie meldunki u Komendanta.
W kilka dni później, dnia 14 sierpnia, o godzinie pół do szóstej po południu, meldowałem się znów w Inspektoracie u Pana Marszałka, w sprawach budżetu i administracji.
Po załatwieniu szeregu spraw, związanych z wyszkoleniem wojska, a wymagających dodatków pieniężnych z budżetu wojska, Pan Marszałek powiedział:
"Jeszcze jedna rzecz, o której ja, tak sobie, zaczynam rozmowę z panem.
Niepokoję się o... i przyszedłem do zdania, że dalsza odbudowa tam koszar da się zrobić przy pomocy Ministerstwa Pracy i Opieki Społecznej. W zeszłym roku miałem opłaconych robotników bez kredytów i procentów przez Alę (premier Aleksander Prystor). Teraz możemy trochę zrobić przez Hubickiego. On i dotąd wypłaca zapomogi dla naszych robotników.
Hubicki wstawi odpowiednią sumę i wojsko zatrudni bezrobotnych, wtedy możemy budować. Część pieniędzy, naturalnie, trzeba robotnikom płacić z naszego budżetu.
Chcę w... dać ten Instytut Geograficzny, by wynieść go z Warszawy już na tę zimę.
Bo tam, gdzie jest teraz, grożą nam, że dom się niszczy, i chcą zerwać kontrakt z Instytutem. Spróbujmy więc odnawiać domy aż do listopada i przenieść Instytut"...
(W parę miesięcy później Pan Marszałek zmienił gwą decyzję i kazał Instytut Geograficzny zostawić w Warszawie).
Przy końcu długiego meldunku, już o zmroku, w związku z omawianiem dążenia do dużej samodzielności władz prowincjonalnych, Komendant opowiedział o generale rosyjskim Zielono-wie, który jako "gradonaczamik" miasta Odessy, kazał kłaniać się sobie wszystkim Żydom w mieście.
Został jednak wkrótce usunięty ze swego miejsca na skutek
zwymyślania na "bulwarze" w Odessie szefa departament,i z Petersburga, który przyjechał tajnie na inspekcję i był podobny do
^Wreszcie meldowałem się u Pana Marszałka w sprawach.administracyjnych dnia 2 września 1931 r., o godzinie pół do pier-
WSZlPn°MarUsSeUk był zadowolony z meldunku, gdyż powiedział,
żegnając się ze mną: •, • i »
"Bardzo dobrze. Do widzenia, moje dziecko .
CZTERY MELDUNKI
Generał Fabrycy i ja - meldowaliśmy sią w Inspektoracie u Pana Marszałka, w ciągu krótkiego czasu cztery razy, w sprawach, których, niestety, podać w tym miejscu nie mogę. _
Zanotuję więc w tych meldunkach tylko parę zdań i powiedzeń Komendanta, które mogą być ujawnione.
Meldunek z dnia 17 września 1931 roku, o godzinie pół do pierwszej po południu. Niczego nie mogę podać.
Meldunek z dnia 21 września 1931 roku, o godzmie pół do
pierwszej po południu.
Wieniawę i Prystora dawno chciałem mianować genera-tami',"gdyż oni pomagali mi w czasie wojny. (Po chwili milczę-'nią.) Prystor teraz premierem, to nie można"...
..."Teraz do innych rzeczy. Co mi powiedział mój brat, a minister finansów*. Nie jest pewien, czy dotrzyma całości budżetu i czy do końca roku go pokryje. Nie sądzi, by można było liczyć na lepsze miesiące i na pokrycie dotychczasowych deficytów. (Po
chwili milczenia. , , .
Panie, funt szterling, funt szterling mię martwi! Przechodzi
my coraz'bardziej na ,gotiu'**, a to jest przecież już z poda-
* Jan Pilsudski.
** Tak w tekście.
148
ków... Ja teraz w funtach szterlingów siedze-> by dać krok w tej sprawie na przyszłość przynajmniej. Tafci jestem tym zajęty, że nie mogę o czym innym myśleć...
Meldunek z dnia 30 września 1931 roku, ° godzinie trzynastej.
..."Teraz biedy zimowe na mnie włazi-
...U mnie z czasem paskudnie wycłWzi - co do te§° wyjazdu, bo 15 października ja mam święto mojeJ panny (Panna Jagódka). To już więc podejrzanie dla niej wy?la-da, że Ja tak w okre-sie takiego święta - wyjeżdżam...
Ja chcę do Konstancy jechać*, by przedłużyć jesień, bo tu zima tak wcześnie się zaczyna... I to ja dostałem urlop od córek tylko na wypadek, gdy będzie deszcz (śmiejąc się). Więc ja proszę Boga o deszcz...
...Personalia były ważniejsze niż same rzeczy. Miałem z nimi (legionistami) z tego powodu takie scenj'> ze jej... jej! To okropne rzeczy wśród tych legionistów. Liczą si<? kompaniami i sitwą jeszcze z czasów legionowych. Rzeczy nie rfiaface żadnego znaczenia obecnie (przedrzeźniając): ,On był u mnie w plutonie!!' - Będą już staruszkami i jeszcze będą sią kłócić!
Ja raz spotkałem się jeszcze z weteCanami 63 roku w takiej samej sprawie. Chciałem dać im Virtuti Militari, każdemu, kto służył w linii, a nie w tych dodatkach jal^hś-
Są u nich mierosławszczycy ** i ci, d> sa. contre.
To była główna kłótnia między nii*" jeszcze obecnie!
Jeden był dowódcą oddziału nawet, &• wykreślili go z listy na Virtuti dlatego, że był mierosławszczykiem- To już nie mogę zapomnieć tego!
Ja, wszystko jedno, mu to Virtuti W liście wstawiłem. Bo co za nonsens!
A ci (legioniści) znów będą tu się kłócic kompaniami z 14
roku!"...
* Piłsudski odbył podróż do Konstancy (Rumunia) w październiku
193! r.
** Mierosławszczycy - zwolennicy LudW*8 Mierosławskiego, dyktatora powstania styczniowego.
149
Meldunek z 9 października 1931 roku, o godzinie szóstej po
południu.
Komendant wygląda źle, ma wypieki na twarzy i mówi nam
już od progu:
"Jestem słaby... i zaziębiony, więc będę może niecierpliwy
i wściekły.
....Technicznego człowieka' mamy w Polsce mało i tym różnimy się bardzo od innych.
To zawsze przypomina mi się biedny mój ordynans, który
był ze mną w Paryżu.
Przy powrocie do Polski, w Zbąszyniu wskoczył do mnie do przedziału, budzi mię i krzyczy: ,Panie Naczelniku, przyjechaliśmy do Polski, bo grają Pierwszą Brygadę!'
Pytam go: ,Cóż to, źle wam było w Paryżu?' ,Panie Naczelniku - w Paryżu aut więcej jak w Warszawie ludzi, to jak tam żyć można?!'
Rzeczywiście, mój ordynans Władek w Paryżu wlazł w tarapaty. Poszedł zwiedzać miasto, by w wyznaczonej godzinie do służby stanąć. Poszedł więc sobie, a gdy miał wrócić, wsadzili go do metropolitain * i nie wiedział, gdzie ma wysiąść, bo po francusku nie umiał.
Twierdzi, że nie chcieli go wypuścić, ale - ,cud' - wyszedł na górę na ulicę i spotkał przypadkowo ordynansa generała Hen-rysa, który był w Polsce. Rzucił się do niego jak do zbawcy, a ten go zabrał do szynku i wszędzie go przedstawiał, tak że przyszedł do mnie do domu późno i pijany.
Tak oszalał ze strachu, że znów go spod ziemi nie wypuszczą, że bał się wyjść na ulicę...
Nam brak ludzi obeznanych i oswojonych z techniką... ...Jeszcze jedno, panowie nie zechciejcie tutaj wprowadzać! jakichś nowatorstw przez ten czas, jak mnie nie będzie. Ja terazl robię przygotowania, związane z moim wyjazdem"... Pan Marszałek żegna się z nami.
* Metropolitain (franc.) - metro.
y WYTYCZNE AWANSOWE
a
Dnia 19 listopada 1931 roku wezwany zostałem do Inspek-< toratu, razem z generałem Fabrycym, na godzinę pół do pierwszej ; po południu.
Pan Marszałek wyszedł do nas do pierwszego gabinetu, ubrany w mundur z trzema odznaczeniami, i podał nam ogólne wytyczne awansowe w słowach następujących:
"Ja kilka dni temu rozmawiałem z szefem gabinetu w sprawie związanej z całym wojskiem. Była uchwała Rady Ministrów, by nie robić awansów na rok przyszły.
W armii nie można robić tego zatrzymania awansów dla dwóch powodów:
a) istnieje obowiązek kwalifikacji rocznej i nie wolno jej nie wykorzystać;
b) armia musi być rozumiana, jako całość, w stanie płynnym, a nie stałym, bo stała armia jest najgorsza.
Jako przykład może służyć, że gdy armia francuska poszła do wojny, to generał Joffre zmienił dwie trzecie swych dowódców, w tym nawet swych przyjaciół. Inaczej, Francja byłaby przegra-ła wojnę.
Ja sam raz byłem w ciężkiej sytuacji z jazdą, bo nie miałem w niej podpułkowników. Dlatego mus awansu dla wojska istnieje.
Prystor zgodził się na awans w armii, lecz zastrzegł się, by awansując wielu, nie robić obciążeń budżetowych.
W zeszłym roku awanse dały zwiększenie wynagrodzeń o 450 tysięcy.
Nie jest to tak straszne, gdyż Prystor powiedział, że zwolnionym i tak trzeba płacić emerytury.
Mimo że ja myślę, że Polacy przestaną wreszcie płacić emerytury za to, że ktoś służył Austriakom lub Moskalom. To zwiększa bardzo budżet, zresztą nie nasz. My, szczęśliwie, pracujemy lepiej niż inne państwa, gdyż nie mamy emerytur w budżecie spraw wojskowych.
Wynik mojej dyskusji z premierem Prystorem jest ten, że mogę zrobić w wojsku awanse, ale wąskie. (Po chwili milczenia, zwracając się do nas dwóch).
151
150
Czego od was wymagam?
Ja nie mogę iść przy tych awansach drogą starszeństwa. Im bardziej awanse są wąskie, tym bardziej wyborowe muszą być.
Zatrzymałem się już na najniższych rangach w oczyszczaniu armii. Każda ranga zajmowała mi rok pracy. Cięcia moje oczyściły personalia do piramidy w hierarchii rang.
Kapitanowie i porucznicy dają trudności, gdyż liczba ich duża. Stąd trudno tu jest iść rozumnie, indywidualizując...
Nie można jednak zamykać im drogi do wyjścia wyżej. Stąd kłopot ze starymi majorami.
Panowie obaj będziecie użyci do wszystkich prac awanso-wych, każdy w swojej dziedzinie...
...Więc kwestia awansów rozstrzygnięta: awanse będą. (Śmiejąc się). Może mniej niż za 400 tysięcy złotych, ale będą. Szerzej awanse podporuczników ujmę. (Patrząc na mapy, które chcę pokazać Fanu Marszałkowi). Nic więcej nie chcę! Te wasze mapy!!"
Wychodzimy.
*
spektoratu. Głosowanie ma być tajne i nie wolno innym pokazv-wać kartek: tego nie robić.
Do zbierania kartek z wszystkimi głosami wyznaczony jest przeze mnie pułkownik Wieniawa-Długoszowski, człowiek z najbardziej honorowych w armii i nie mówi, kto jak głosuje.
Stawiam kandydatów ja - i nikt inny.
Żadnych zmian w naszym dziale na razie nie ma. Rzeczy związane z zaopatrzeniem - zostają tak, jak były. Dlatego awanse będą wąskie".
Pan Marszałek przemawiał jeszcze czas dłuższy w innych sprawach, mających być wytycznymi do rnej służby. Mówił spokojnie i łagodnie.
Po takiej rozmowie człowiek nabiera zawsze otuchy do dalszej pracy i przezwyciężania przeszkód.
POSIEDZENIE AWANSOWE NA 1932
WSTĘPNE UWAGI AWANSOWE
Dnia 7 grudnia 1931 roku zostałem wezwany, wraz z mym zastępcą pułkownikiem Langnerem, do Inspektoratu na godzinę pół' do pierwszej po południu.
Pan Marszałek przyjął nas w pierwszym gabinecie, mówiąc?j
"Proszę panów, pierwsza rzecz to jutrzejsze prace awansowe.
Pierwsze głosowanie będzie nad kandydatami na generałów^ Pułkownik Langner głosować nie ma prawa i PTZJ pierwszym głosowaniu nie będzie.
Drugie głosowanie dotyczy awansów trzech rodzajów broni: piechoty, kawalerii i artylerii z podpułkowników na pułkowników. Na tym głosowaniu Langner będzie obecny.
Posiedzenie odbędzie się jutro o 12 z rana, tutaj, w sali In-'j
152
Zgodnie z zapowiedzią Pana Marszałka, następnego dnia, 8 grudnia 1931 roku, o godzinie 12 w południe, zebrali się inspektorowie armii i wiceministrowie w sali odpraw Inspektoratu. Poza tym był obecny pułkownik Wieniawa-Długoszowski.
W sali stoi wielki stół w kształcie podkowy, obstawiony krzesłami i fotelami. Na ścianie wisi duży obraz Rozena, przedstawiający przegląd na placu Saskim, dokonywany przez wielkiego księcia Konstantego. Defiluje 2 pułk ułanów i artyleria konna.
Poza tym jest zawieszone kilka fotograf i j powstańczych z 1863 roku.
Pan Marszałek wszedł do sali, ubrany w mundur z odznaczeniami bojowymi, i nie witając się z nikim, usiadł w fotelu przy najwyższym miejscu stołu. Nikt nie siedzi obok Pana Marszałka, prócz pułkownika Wienławy. Usiedliśmy na zaproszenie Komendanta.
Generał Fabrycy usiadł naprzeciw Pana Marszałka, mówiąc
153
mi, bym siadł tam również jako wiceminister. Wolałem siąść z boku, tak jednak, by widzieć i słyszeć rzeczy, których dotychczas ani widziałem, ani słyszałem.
Pierwszy to raz zostałem dopuszczony do zebrania wojskowych, piastujących najwyższe stanowiska. Stąd czułem się nieśmiało i niepewnie.
Pan Marszałek zagaił:
"Proszę panów, my dzisiaj przystępujemy do prac awanso-wych.
Sposób naszej pracy będzie następujący: Ja daję przedstawienia na generałów. Przy czym, ponieważ przedstawiam na generała również kandydaturę pułkownika Długoszowskiego, będziecie więc panowie głosowali dwa razy, raz na niego, drugi raz na resztę kandydatów na generałów.
Kartki z głosowaniem na pułkownika Długoszowskiego oddacie mi osobiście. (Wieniawa opuszcza salę). Macie pisać ,tak' lub ,nie', albo dawać plus lub minus, wszystkim na jednej kartce, z wyjątkiem Wieniawy".
Oddajemy Panu Marszałkowi kartki na awans Wieniawy. Komendant nakłada binokle, przegląda kartki i mówi z uśmiechem: "Wieniawa przeszedł!", po czym każe wołać pułkownika Długoszowskiego, który wchodzi na salę.
Teraz Komendant stawia kandydatów na generałów. Z piechoty: pułkownik Jatelnicki, pułkownik Zulauf, pułkownik Bort-nowski. Z artylerii odczytał Pan Marszałek pułkowników Przed-rzymirskiego i Gąsiorowskiego. Z kawalerii podał Komendant tylko jedną kandydaturę - Wieniawy.
Dalej odczytał Pan Marszałek kandydatów na pułkowników, po czym powiedziawszy: "Ja panów zostawię teraz" - opuścił salę.
My głosowaliśmy - na generałów bez dyskusji, a na pułkowników z dyskusją, której przewodniczył generał Sosnkowski-
Gdy ukończyliśmy, pułkownik Długoszowski zebrał kartki i odniósł je do Pana Marszałka.
Wyraziliśmy wszyscy Wieniawie "współczucie" z powodu u-traty, przy awansie na generała, czapki szwoleżerskiej, czerwonego lampasa i tak popularnego tytułu: "pułkownik Wieniawa".
Odpowiedział, śmiejąc się, że to "dla Ojczyzny". Naszyłby sobie chętnie błyskawicę generalską na czerwony lampas czapki szwoleżerskiej, ale... boi się Komendanta.
Tak, nie ma nic bez "ale".
AWANSE SANITARNE NA ROK 1932
Dnia 21 grudnia 1931 roku zostałem wezwany z generałem Rouppertem na posiedzenie awansowe do Inspektoratu. W poczekalni zastaliśmy już generała Fabrycego i pułkownika Hulewicza.
Pan Marszałek, siedząc w pierwszym gabinecie za stołem, polecił nam siadać, po czym zaczął mówić, zwracając się do generała Roupperta.
"Służba zdrowia.
W ciągu ostatnich lat awansowało na lekarzy przeciętnie 84 rocznie. W tym roku dam wam jednak tylko 42, gdyż awanse są mniejsze. Ja nie idę dużymi awansami. (Przeglądając tablice awansowe). Najlepiej awansów dawać na wyższe stanowiska mało, a niższe stanowiska szybko dociągać do kapitanów. W ogóle to głupie urządzenie dla lekarzy wojskowych, że w niższych szarżach zaczynają swą służbę.
Jeżeli pan pójdzie w awansach niższymi szarżami, to ja panu te 42 awanse powiększę, ale dla tych niższych szarż".
Generał Rouppert melduje, że sam też opiekuje się niższymi szarżami, prosi jednak Pana Marszałka o awansowanie jednego pułkownika na generała.
Komendant, porywczo: "Nie, z tego nic nie będzie!
On ciągle mi od góry pcha, gdy ja od dołu. Ja muszę iść wąskimi awansami. Jak panu nie wstyd (ze śmiechem). Ja cię ,pod areszt' posadzę.
Jak pan pójdziesz awansami młodszych, to zwiększę panu awanse do 45; a jak awansujesz tylko starszych, to zmniejszę pa-nu do 40. Pan tylko o starszych się stara.
155
154
Szerzej niższymi iść, a węziej - starszymi".
Przez cały czas tych wymówek Pan Marszałek śmieje się pod wąsem, ubawiony zmieszaniem generała Roupperta, z którym, podobno, zawsze jest bardzo pogodny i wesoły.
Gdy generał Rouppert zapytuje, ile dostanie awansów dla oficerów służby zdrowia, poza lekarzami, Komendant udaje zaskoczenie i woła:
"Więc to tyczy się tylko lekarzy?! Oni tylko wchodzą w tę grupę? Inni nie wchodzą?! Ja nie mogę znieść tych grup osobowych, złożonych z 15 ludzi".
Potem, wracając do list awansowych:
"Dwóch na pułkowników i podpułkownik Woyczyński, prócz tego, awansuje.
Sześciu na podpułkowników.
Dziesięciu kapitanów na majorów.
Dwudziestu siedmiu poruczników na kapitanów.
To wszystko - lekarze.
Aptekarzy średnio awansowało rocznie 9. Bierzmy połowę - awansuję w tym roku czterech.
Dwóch poruczników sanitarnych awansuje na kapitanów, ale robię to tylko dla Stachurka (tak Komendant nazywa w chwilach dobrego humoru generała Roupperta).
Podporuczników sanitarnych - wszystkich 15 awansuję.
Ilu jest dentystów? Trzynastu? Trzynaście - cyfra bardzo iadna. Zgoda - dla Was (do generała Roupperta).
Weterynarzy awansowało rocznie przeciętnie 18. Daję połowę, czyli 9 spośród 11 przez was przedstawionych.
Administracyjni - nie awansuję.
Proszę panów, ja przed świętami kończę te awanse. Zacznę później te maleńkie grupki - (sadownicy, geografowie itd.) możliwie szybko. Będzie ich 20 wszystkich razem.
Zostaje łączność, inżynieria i saperzy - i dlatego muszę na to specjalny czas poświęcić.
Jest jeszcze pilna marynarka, ale ta idzie po świętach".
Generał Fabrycy pyta: "Około jakiego 4 stycznia?"
Pan Marszałek: "Tak jest. Jeżeli śpieszę, to tylko z powodu pana (do pułkownika Hulewicza).
W czasie świąt ja awansami się nie zajmuję. Zajmę się czym innym. Mam dość awansów!"
Komendant żegna się z nami, śmiejąc się do strapionego generała Roupperta.
AWANSE SŁUŻB NA ROK 1932
> Dnia 26 stycznia 1932 roku wezwany zostałem do Inspektoratu na godzinę 13, w sprawie awansów służb.
Szefowie departamentów nie byli wezwani.
;...- "Idziemy korpusami osobowymi" - zaczął Pan Marszałek, siedząc za wielkim stołem w pierwszym gabinecie.
Na ogół przeszły awanse średnio.
Komendant był w dobrym nastroju i udało mi się uprosić Go o średnie przynajmniej awanse dla służb, motywując to ostrym kursem, który zaprowadziłem w administracji armii.
Że niby, mówiłem, gdy są karani, niechże będą i awansowani.
Pan Marszałek słuchał moich wynurzeń, kiwając pobłażliwie głową i nie przerywając mi.
Jedynie samochody i tabory nie otrzymały żadnego awansu. Postaram się, by awansowali na rok przyszły, po wypełnieniu rozkazów i uwag Pana Marszałka.
Wychodziłem z Inspektoratu radosny, że udało mi się chociaż coś niecoś uzyskać i że nie wracam do mych podwładnych z pustymi rękami.
A wobec podkreślonej kilkakrotnie przez Pana Marszałka w tym roku "wąskości awansów" nie była wykluczona nawet ta smutna ostateczność.
15?
156
Tymczasem Komendant załatwił ze mną awanse służb szybko i życzliwie.
Widocznie chce mi okazać swą pobłażliwość w początkach mej pracy w administracji armii i ułatwić współpracę z podwład-
nymi.
DWA MELDUNKI W SPRAWIE BUDŻETU WOJSKA
Ze względu na toczącą się dyskusję budżetową w Sejmie Pan Marszałek wezwał mię do siebie w dniu 30 stycznia 1932 roku, o godzinie 13.30, do Inspektoratu.
Przyjęty zostałem w pierwszym gabinecie i Komendant od razu kazał sobie zreferować budżet.
Zameldowałem, między innymi, z radością, że będę może miał pewne oszczędności na niektórych działach budżetu. Pan Marszałek spojrzał na mnie bystro i powiedział:
"Czy pan uważa, że już wszystkiego mamy dosyć w wojsku?
W tej obronie budżetu musicie się trzymać istotnych, a nie tylko tegorocznych potrzeb wojska. Te wasze oszczędności są dosyć niepewne nawet co do nazwy, gdyż pojutrze mogą już przestać być nimi.
My mamy pewne zabytki przeszłości, że odkładamy dużo pieniędzy do wydatkowania na zakończenie roku budżetowego, gdyż szło się dawniej dodatkowymi budżetami - i kapitałami dodatkowymi. Lepiej więc nie robić oszczędności w tangentach miesięcznych.
Ja boję się, że nie zakończymy roku tym, co mamy, a pan mi tu chwali się oszczędnościami".
Pan Marszałek pożegnał mię, zburczawszy porządnie z powodu moich tendencyj oszczędzania na życiu wojska za wszelką cenę.
Komendant nie uważał zagadnienia za wyczerpane, gdyż wezwał mię znów do siebie już l lutego, czyli w dwa dni po poprzednim meldunku.
Widocznie obawiał się ciągle mych skłonności do "oszczędzania", gdy potrzeby wojska wzrastają.
Tym razem Pan Marszałek siedział w drugim pokoju, za wielkim stołem, w rozpiętej kurtce bez odznak. Kazał mi siąść przy drugim końcu stołu, zarzuconego mapami i papierami.
"Jeszcze raz całą sprawę budżetu wałkowałem z premierem" - zaczął Pan Marszałek.
"Trzeba inaczej obchodzić się z pieniędzmi. Niech pan nie mówi nic o tych pańskich oszczędnościach. Zbliżamy się do końca okresu budżetowego. Ja będę walczył o te pieniądze, które są konieczne. Po co im dawać przed oczy pieniądze. My rok budżetowy kończymy wielkimi wydatkami, albo zarwiemy się w potrzebach wojska. Zakończyłem rozmowę z premierem, żądając na przyszły rok budżetu bez zmiany. Niech się dzieje wola nieba.
Tu w budżecie wspominacie o Departamencie Inżynierii. Ja już go skasowałem raz, a on ciągle istnieje. To non?ens.
Jutro wyjeżdżam rano do Wilna. W tym tygodniu - o ile byłoby coś, możecie później u mnie załatwić, byleby tjiko to nie były sprawy personalne".
Melduję posłusznie Panu Marszałkowi, że budżet będziemy mieli w wysokości lat poprzednich.
Rozumiem, że potrzeby wojska są wielkie, toteż meldowałem o "oszczędnościach" wyłącznie Panu Marszałkowi. Są to pozostałości z paru miesięcy, które będą na pewno wydane przed końcem roku budżetowego i to na rzeczy naprawdę potrzebne.
Pan Marszałek słucha mię łaskawie, nie przerywa, r.awet przytakuje głową. Widocznie obawy Pana Marszałka co oo obrony przeze mnie budżetu zostały rozproszone moim przemówieniem, dość że Komendant pokazuje mi szczegółowo, leżące na stole w gabinecie, japońskie wydanie ,,Popiołów", zachwycając się rysunkami i winietami.
Opuszczam Inspektorat - pokrzepiony na duchu dobrocią i wyrozumiałością Komendanta.
159
158
ZAMKNIĘCIE ROKU BUDŻETOWEGO
Dnia 27 lutego 1932 roku wezwani zostaliśmy do Inspektoratu na^ PoTdo pierwszej po południu: *^L^ %
Pan Marszałek przyjął nas w pierwszym gabinecie i, po omówSuu spraw bieżących, przemówił w sposób następcy:
^rs:^r^
ie budżetu, by wyjść z nim DCawniejTvło jeszcze gorzej. W tym czasie wyp niej~iaiUJkredyty i wydatki, gdyż były niedobory, n«j
nie roku budżetowego w Państwie jest tak nienormalne, ze ]a-
^owego ^ «o czas witego nie-
bezpieczeństwa...
Obrona naszego budżetu musi być zacięta.
Idziemy plństwowo z deficytem. Ja osobiśde w tym jaw nym Łieycie ^ue widz, nieszczęścia. Widz, f^ cytach nie pisanych, w tych spacerach poza budżet,
Teraz iest początek marca. Jest mus obrony tangenty marł cowej '. W zeszłym miesiącu ja to obroniłem. Teraz me w5dz
mnie surowo). Oszczędności pana są iluzoryczne. Pan się chwalił tym niepotrzebnie.
Ja zanadto dobrze pamiętam ukończenie roku poprzedniego.
Liczę się z tym, że w przyszłym miesiącu i w kwietniu będziemy mieli większe kłopoty, niż przypuszczacie, i że będziemy musieli jeszcze pracować nad przyszłorocznym budżetem, robiąc go inaczej...
Tak więc, proszę panów, jest to jedno moje polecenie, bardzo na was włożone...
Teraz przejdę do innego rozkazu, który wam dam.
To jest rozkaz: dla wojska moje funkcje przechodzą na generała Fabrycego...
...Ja skończyłem. Nie mam nic więcej. Wyjeżdżam we wtorek".
Żegnamy się i wychodzimy.
Pan Marszałek w parę dni później wyjechał na odpoczynek do Rumunii i Egiptu, na którym był od l marca do 22 kwietnia 1932 roku.
TRZY MELDUNKI
zwracaa uwagi na żadne .państwowe' na ciski. Tengprzejsciowy czas jest bardzo niebezpieczny. W*c oba panowie musicie być d qui vive ** teraz, w końcu tego roku. Zad|
Proszę pamiętać, że zakończenie roku jest i u nas, nie tyl| ko u nich. Ta gospodarka łatana nie może me robić kłopotu. My musimy też łatać dziury w budżecie. To był mój jeden z największych argumentów. (Patrząc
* Tan-anta - linia styczna. Pilsudski mówił o zbieżności dochodój 2 W^K\"^eS.r-CUw stanie pogotowia (poprawnie: sur le g«» -vive).
160
Trzy te meldunki obejmują sprawy, o których pisać nie mogę. Podaję więc tylko "strzępy strzępów".
Meldunek z 10 maja 1932 roku, w Inspektoracie, o godzinie pół do pierwszej.
..."Jeden interes, związany z rozmową moją z szefem gabinetu.
Użył on już wszelkich sposobów, by wytrzymać sytuację finansową, ale dla zamknięcia budżetu zostaje mu jedno tylko - obciąć gaże o 10 procent. Ja powiedziałem, że chcę, by gaża, dla wyrównania, nie była tak jednolicie zmniejszana, ale u większych 10 procent, u mniejszych urzędników - 7 lub 8 procent, by zaznaczyć różnicę socjalną.
161
• - Strzępy meldunków
Druga rzecz, ja panu mówię jeszcze jedno polecenie, by przy dyskusji w Radzie Ministrów pan podniósł, by do oficerów tą obniżkę poborów później zastosować, bo wchodzimy w okres ćwiczeń, który obciąża oficerów.
Więc do oficerów, by to opóźnić do października...
...Budżetowe biedy przejść i obmyśleć pewne rzeczy - zrobię to po powrocie z Wilna.
Teraz z panem mówić nic nie będą".
Gdy chcę już meldować swoje odejście, Komendant, który po powrocie z Egiptu wygląda dobrze i jest w doskonałym humorze, zatrzymuje mię ruchem ręki i opowiada o suchości i gorącu klimatu Egiptu.
Chcąc, na przykład, tam zachwalić pokój do wynajęcia, podkreśla się, że leży on od strony północnej i jest pozbawiony słońca. Mówiąc to - Komendant śmieje się wesoło i beztrosko. Widocznie urlop dobrze Mu zrobił.
Meldunek z dnia 18 maja 1932 roku, od godziny dziewiątej i pół do godziny jedenastej i pół - wieczorem.
...,,Ja wam powiem sekret, dlaczego wygrałem wojnę. Ja tego sekretu jeszcze innym nie mówię, ale powiem niedługo.
Ja sam się temu bardzo długo dziwiłem, że wojnę wygrałem.
Tylko, to sprawa stara...
Gdy chodziliśmy, my dzieci, z ojcem do lasu, ojciec lubił chować się i patrzeć, co z tego wyjdzie.
Z początku nic, nikt nie zauważył nieobecności ojca, ale powoli zaczynaliśmy go wołać, gdy to nie pomagało, krzyczeć, wreszcie dzieci ogarniała panika.
Wtedy reakcją moją było, że zrozpaczone rodzeństwo wyprowadzę z lasu do domu. Sam nie wiedziałem, czy to zrobię, ale przyrzekałem im to święcie.
Wtedy dzieci przestawały rozpaczać, choć płakały jeszcze i zgadzały się, że ,Ziuk' wyprowadzi je do domu.
W takiej chwili zwykle ojciec wychodził z ukrycia, oszalałe dzieci pędziły do niego, krzycząc, że ,Ziuk' chciał je wyprowadzić
do domu.
Taką samą reakcje, nakaz, miałem w czasie wojny.
162
Całą wojnę musiałem oszukiwać wszystkich, że na pewno zwyciężę: przyjaciół, podkomendnych, ,opiekunów'.
I mówię sobie: Jeżeli tę wojnę wygrałeś, z takim wojskiem, nastrojami i .opiekunami', to dlatego, że byłeś geniuszem"...
..."Budżet, zasada 64 miliony miesięcznie dotychczas milcząco akceptowana. Oni piszczą strasznie, że nie mają. Ja będę mówić z szefem rządu. Ja mam tego dosyć".
Meldunek z dnia 30 maja 1932 roku.
,,Proszę panów, ja stoję przed wyznaczeniem na stanowisko szefa Departamentu Piechoty jednego z oficerów"...
CZYTAM WASZĄ KSIĄŻKĘ
Dnia 25 sierpnia 1932 roku wybrałem się do Inspektoratu, by ofiarować książkę: "Moja służba w Brygadzie" Komendantowi.
Niestety, do Komendanta dostać się nie mogłem, zostawiłem więc książkę, z ciężkim sercem, w adiutanturze.
W parę dni później, bo dnia l września, wezwany zostałem do Inspektoratu, na godzinę pierwszą po południu.
Wchodzę do drugiego gabinetu Pana Marszałka i... znajduję moją książkę otwartą na stoliku do pasjansa.
Komendant spostrzegł moje "zapatrzenie się" w kierunku książki i mówi z uśmiechem:
"Czytam waszą książkę. Strasznie śmiesznie to wszystko opisaliście i tyle wspomnień przychodzi, gdy się to czyta. - Bardzo zajmujące..."
Widocznie Komendant czytał książkę bez znudzenia, gdyż była już otwarta w połowie swej grubości.
Zdrętwiałem z zadowolenia i ledwie zdołałem odpowiedzieć:
"Panie Marszałku, ja to co dzień trochę pisałem w polu, a obecnie to rozwinąłem".
Pan Marszałek, słuchając mych wyjaśnień, przesiadł się do dużego stołu i zaczął wydawać rozkazy w sprawach służbowych.
Wychodząc, zerknąłem jeszcze raz na moją książkę, którą czytał przecież sam Komendant!
163
CHWILA ZNUŻENIA
Dnia 27 września 1932 roku meldowałem się, na rozkaz Pana Marszałka, o godzinie szóstej i pół wieczorem, w Inspektoracie. Komendanta zastałem w drugim gabinecie, skurczonego przy
stoliku do pasjansa.
Nie jest blady, ale ma wypieki pod oczami, które zapadłe, błyszczą niezdrowym ogniem. Ubrany jest Komendant w zielonkawy sweter, na nogach ma pantofle.
Melduję się, potem, na znak ręką Komendanta, siadam przy
dużym stole.
Komendant ogląda się na mnie, mówiąc głosem zmęczonym
i przerywanym:
"Zastaje mnie pan w gorączce... Nietypowa grypa...
Dreszcze miałem, że aż świat się trząsł... Bólów gardła ani łamania w nogach nie mam, ale to grypa... (Tu kaszel meczący chwyta Komendanta)... Tak, jestem biedny, ale trudno, trzeba zgodzić się na wszystko... (Po chwili milczenia, odwrócony do ściany, prawie tyłem do mnie).
Ja dziś was wezwałem, żeby u was sprawdzić rzeczy, które
wam zadałem"...
Po ukończeniu części urzędowej meldunku, czułem potrzebę powiedzenia Komendantowi czegoś pokrzepiającego, nie mogłem jednak ubrać tego, ze względu na służbowy meldunek, w formę bardziej serdeczną, jak: "Panie Marszałku, życzę posłusznie
zdrowia".
Aż przeraziłem się, tak wyszło to jakoś sztywno, nieudolnie,
po feldfeblowsku.
Widocznie jednak ton mego głosu oddał dobrze intencję życzenia, bo Komendant nagle rozjaśnił się i odwrócił do mnie, mówiąc: "Tak, moje dziecko, życzcie mi zdrowia, bo bez zdrowia już dużo nie zrobię. Ja nie rnoge już co dzień pracować"...
"Panie Marszałku, może w takim razie wyznaczyć sobie trzy dni w tygodniu pracy, a resztę czasu odpoczywać, póki nie będzie lepiej", zauważyłem.
"Właśnie, ja to samo myślę, ale kiedy będzie lepiej - nie
wiem", cicho, w zamyśleniu powiedział Komendant, dając mi znak, bym odszedł.
Jeszcze nigdy nie widziałem Komendanta w takim przygnębieniu.
MELDUNKI W SPRAWIE PEZENIESIENIA GENERAŁA WOŁKOWICKIEGO
Na dzień 21 października 1932 roku zostałem wezwany do Inspektoratu.
Gdy zameldowałem się, w myśl rozkazu, o godzinie 13, Pan Marszałek siedział w kurtce strzeleckiej w drugim gabinecie przy stoliku do stawiania pasjansa. Na stoliku, prócz kart, leżało na boku małe serduszko z czekolady i jakiś obrazek.
Siadam przy wielkim stole, po czym Pan Marszałek wydaje mi rozkazy przez czas dłuższy. Między innymi każe wezwać na dzień następny do siebie generała .brygady Wołkowickiego, dowódcę 27 dywizji.
W czasie mówienia Komendant często kaszle, nie mogąc pozbyć się dużej ilości flegmy.
Skarży się przy tym, że od pewnego czasu gorączkuje. Właściwie to gorączka zaczęła się od wyjazdu do .Wilna.
Dziwne jest słyszeć z ust Pana Marszałka zdanie: ,,Wilno mi zaszkodziło".
To powiedzenie jest o tyle wyjątkowe, że Komendant w chwilach dobrego humoru nazywa Wilno - stolicą świata.
Toteż w tymże gabinecie wisi obraz przedstawiający Pana Marszałka, w towarzystwie generała Śmigłego, na wysokiej górze, wydającego rozkazy zdobycia widnego w dali Wilna. Pod obrazem znowu jest położony na specjalnym stole pięknie wykonany teren plastyczny, przedstawiający miasto Wilno z okolicą.
Wszystko to, co przypomina kochane miasto Wilno, znajduje się w ulubionym gabinecie Pana Marszałka. Wilno - dla
164
165
Pana Marszałka jest najpiękniejszym miastem, a Wilnianie - najpewniejszymi i najsympatyczniejszymi z ludzi.
Dlatego też zdziwiłem się niepomiernie, gdy Komendant powiedział, że Wilno Mu "zaszkodziło".
Właściwie to Pan Marszałek nie gorączkuje, lecz ma stan podgorączkowy, wynoszący po południu 37,6 do 37,8 stopni.
Stąd może, mimo zmęczenia częstym kaszlem, wydaje się, że Komendant wygląda dobrze i rześko, gdyż oczy Jego błyszcza od gorączki.
"Najgorzej - mówi Pan Marszałek - że Jagódka gorączkuje tak samo, jak ja. Wandzia jest zdrowa".
Krótkim omówieniem stanu zdrowia obydwóch córek zakończa Komendant rozmowę. Przy mym odejściu podaje mi
rękę.
Na drugi dzień, 22 października, gdy zameldowaliśmy się z generałem Wołkowickim u Pana Marszałka, o godzinie 17.30, przyjął nas w pierwszym gabinecie, w mundurze z odznaczeniami bojowymi, i powiedział, zwracając się do generała Wół- l kowickiego: "Proszę panów siadać! Ja dzisiaj zebrałem panów, l gdyż solenizantem dzisiejszego posiedzenia jest pan"... Dalej otrzymaliśmy szereg rozkazów do wykonania. Stan zdrowia Komendanta nie poprawił się od wcz(r)raj i częsty wilgotny kaszel męczył Go bardzo w czasie dłuższego przemówienia do nas.
Generał Wołkowicki został przeniesiony do centrali Ministerstwa Spraw Wojskowych. Na mnie spadło załatwienie wszystkich, związanych z tym, formalności.
POŻEGNANIE MINISTRA ZALESKIEG*
Zapadał wczesny zmrok zimowy, gdy dnia 8 listopada 1932 roku jechaliśmy do Prezydium Rady Ministrów na pożegnam* ustępującego ministra spraw zagranicznych Zaleskieg(r),
166
Odbyło się ono w postaci podwieczorku, na który przyjechał Komendant.
Wszedł do salonu w towarzystwie premiera Prystora i przywitał się ze wszystkimi obecnymi, poczynając od "solenizanta" - ministra Zaleskiego.
Pan Marszałek w błękitnym mundurze i pasie "salonowym" wygląda rześko i młodo.
Komendant usiadł przy stole w półkolistej wnęce salonu, mając przy sobie ministra Zaleskiego, premiera Prystora i paru ministrów.
Ja, jako wiceminister, znajdowałem się w grupie stojących wokoło wejścia do niedużej wnęki, nie mogącej pomieścić wszystkich zaproszonych.
Gdy podali wino, Pan Marszałek wypił w ręce ministra Zaleskiego, dziękując mu za długotrwałą pracę na terenie spraw zagranicznych.
Później, jak zwykle gdy Pan Marszałek jest w dobrym humorze, zaczął opowiadać.
Mówił o swych wrażeniach z niedawnej podróży do Portugalii i na Maderę; odmalował barwnie kult w Portugalii dla wielkiego odkrywcy Yasco da Gamy. Wreszcie przeprowadził paralelę między dawnym rozmachem żeglarskim Portugalczyków a obecnym Anglików.
Opowiadając o szalenie szybkim powrocie na "Wichrze" po wzburzonym Morzu Północnym, Komendant nie mógł się na-chwalić dzielności i wytrwałości komandora Morgensterna, śmiejąc się, że zmusił go do płynięcia z szybkością przekraczającą już wielki wysiłek okrętu.
Pan Marszałek, jak zwykle, mimo burzy i niepogody na morzu, zniósł podróż doskonale, bez żadnych morskich dolegliwości.
Mówiąc o morzu i jeździe na "Wichrze", Pan Marszałek ze śmiechem używa szeregu wyrażeń technicznych morskich, których nabył w czasie powrotu z Madery. Zresztą obecnie - zdaniem Pana Marszałka - młodzież nasza szybko przyswaja sobie szereg terminów morskich, których my nie znaliśmy.
W okresie pewnego napięcia stosunków w porcie Gdańskim, gdy niespodzianie zjawił się w nim jeden z naszych kontrtor-
187
pedowców, co wywołało dużą sensację w życiu politycznym, c* reczki Pana Marszałka tak określiły sytuację, używając języka "morskiego": "Jak Tatuś .przycumował' (w Gdańsku), to świat się zatrząsł!!" *
Wszyscy roześmieli się z tego "skrótu" sytuacji politycznej, a Pan Marszałek, śmiejąc się również, powtórzył z zadowoleniem: "Tak, jak Tatuś przycumował, to świat, panowie, się zatrząsł!"
Wesoło minął wieczór przy słuchaniu opowiadań Komendanta.
Koło godziny dziewiątej Pan Marszałek, pożegnawszy serdecznie ministra Zaleskiego, odjechał do Belwederu.
OFIAROWANIE KSIĄŻKI
Od paru już tygodni ukazał się w druku drugi tom: "Mojej służby w Brygadzie", a nie miałem sposobności ofiarować jej Komendantowi.
Czekałem na wezwanie w jakiejś innej sprawie i możność zostawienia jej przy sposobności, ale ta sposobność nie nadarzała się, niestety, gdyż nie miałem meldunku u Pana Marszałka już od miesiąca.
Wobec tego zdecydowałem się odnieść książkę do Inspektoratu i oddać dyżurnemu adiutantowi, z tajoną, a słabą nadzieją w duszy, że może, może uda się oddać ją Komendantowi osobiście.
Jakoż dnia 25 listopada 1932 roku wybrałem się koło godziny czternastej z książką pod pachą do Inspektoratu, Otwo-
* W roku 1932 wygasła umowa uprawniająca polską marynarkę wojenną do witania w charakterze gospodarza obcych okrętów wojennych, odwiedzających Gdańsk. Gdy Senat Wolnego Miasta Gdańska zwlekał z przedłużeniem umowy, Piłsudski w czerwcu 1932 r. wysłał do Gdańska kontrtorpedowiec "Wicher", aby powitał odwiedzającą Gdańsk eskadr? brytyjską. W rezultacie władze Gdańska ustąpiły i podpisały nową umowę.
168
rzył mi pułkownik Woyczyński, zdziwiony, że zjawiam się bez wezwania. Wyjaśniłem mu cel mego przybycia, próbując, czy nie mógłbym oddać książki do rąk samemu Panu Marszałkowi.
"Zaraz zobaczę", powiedział doktor i zniknął za drzwiami pierwszego gabinetu. Ja czekałem z bijącym sercem w pierwszym pokoju.
Pułkownik Woyczyński wrócił za chwilę i, o radości, mówi: "Pan Marszałek prosi, ale... na chwilkę tylko".
Byczo jest, chwilka tu więcej jest warta niż gdzie indziej godziny.
Wchodzę do pierwszego gabinetu, gdzie zastaję Komendanta w fotelu, w pantoflach i z rozpiętą kurtką, stawiającego pasjansa.
Walę radośnie obcasami i melduję posłusznie, że oto przynoszę drugi tom książki pod tytułem: "Moja służba w Brygadzie", której pierwszy tom Pan Marszałek był łaskaw przeglądać.
Komendant uśmiecha się, spogląda na skrzyżowaną szablę z lewatywą i zaczyna przerzucać karty.
Melduję, że książkę doprowadziłem do momentu przybycia pułku z frontu do Pułtuska *.
"Do Pułtuska"... powtarza Pan Marszałek, patrząc na fotografie w książce, jakby myśląc o przeszłości.
Rozumiem, że warunek: "tylko na chwilkę", pod którym wprowadził mię tutaj doktor Woyczyński, trwa w całej swej mocy i musi być natychmiast wykonany.
Melduję więc posłusznie odejście i opuszczam gabinet, zostawiając me "dziecko duchowe" w rękach Komendanta.
Dziękuję pułkownikowi Woyczyńskiemu za "protegę" i wieję uradowany z Inspektoratu.
Któż mi zabroni wyobrażać sobie w tej chwili, że Obywatel Komendant natychmiast po mym wyjściu zaczął czytać mą książkę i "nie mógł się od niej oderwać".
Tak też sobie ja marzę nieszkodliwie, chociaż poważnie mąci me marzenia - nie dokończony pasjans Komendanta.
* Mowa o przybyciu 5 pułku piechoty Legionów do Pułtuska pod koniec 1916 r.
169
DWA POSIEDZENIA AWANSOWE NA ROK 1933
Dnia 20 grudnia 1932 roku wezwani zostali inspektorowie, wiceministrowie i szef Sztabu Głównego na odprawę awarisową. O godzinie 17.30 wszyscy byli zebrani w dużej sali konferencyjnej Inspektoratu.
Pan Marszałek zjawił się punktualnie i, jak zwykle, nie witając się z nikim, szybko zajął miejsce w swym fotelu u szczytu stołu, po czym zaczął mówić:
"Proszę panów, zwołałem panów na doroczną praktykę awansową. Postawię kandydatów na generałów i pułkowników trzech rodzajów broni.
Miałem zamiar zrobić z wami pracę, związaną z majorami, ale spadły na mnie prace z Ameryką (sprawa załamania się kursu dolara). Odłożymy to na po świętach... Podyktuję wam nazwiska, związane z kandydatami i zostawię pana (do generała Wieniawy) i będzie pan musiał kartki podliczyć. Tak, to jest wszystko.
Przede wszystkim idą panowie, których daję na generałów (tu Pan Marszałek nakłada binokle i czyta z kartki): ...pułkownik Wład Franciszek, pułkownik Ruckeman Orlik, pułkownik Langner Władysław, pułkownik Mond Bernard, pułkownik Drapella Juliusz, pułkownik Sawicki Kazimierz, pułkownik Przewłocki - iż marynarki komandor Unrug - na admirała. Do tego spisu kilka słów"...
Tu Pan Marszałek motywuje kandydatury na generałów, kończąc wyrzutem pod adresem obecnych: "Oto są rzeczy, których nie bierzecie pod uwagę". (Po chwili przerwy).
"Kandydaci na pułkowników. Z piechoty - 23, niestety, albo - stety!"
Komendant odczytuje z kartki nazwiska, kończąc: "To jest 23 kandydatów.
Proszę panów, teraz idzie kawaleria (odczytanie nazwisk).
Artylerzyści...
To są wszyscy. Proszę panów, wobec tego, że już panów nie będę widział, życzę panom wesołych świąt".
Generał Sosnkowski w imieniu wszystkich obecnych składa Panu Marszałkowi "posłuszne życzenia świąteczne".
Na to Komendant, z żywością: "życzcie mi, bym nie usechł od Ameryki. To się nie opłaci".
Generał Wieniawa: "Płacić nigdy się nie opłaci!"
Pan Marszałek uśmiecha się i wychodzi.
Rozpoczyna się głosowanie na kartkach pod przewodnictwem generała Sosnkowskiego.
Po świętach, w dniu 12 stycznia 1933 roku, o godzinie 17.30, odbyło się dodatkowe posiedzenie w sali Inspektoratu, w obecności Pana Marszałka, poświęcone awansom z majorów na podpułkowników we wszystkich trzech rodzajach broni. Panu Marszałkowi towarzyszył podpułkownik Sobolta.
Posiedzenie, po wyjściu Komendanta, ciągnęło się dość długo pod .przewodnictwem generała Sosnkowskiego.
Wyszliśmy z Inspektoratu koło godziny dziewiątej wieczorem.
DWA MELDUNKI W SPRAWACH BUDŻETU
Dnia 19 stycznia 1933 roku podpułkownik Sobolta zawiadomił mię telefonicznie, że jestem wezwany do Belwederu na godzinę szesnastą i pół.
Pana Marszałka zastałem w rozpiętej starej kurtce strzeleckiej i pantoflach, siedzącego w fotelu za stołem, w narożnym salonie, obok tarasu. Na stole stała filiżanka herbaty, obok - jakieś książki i karty do pasjansa.
Ledwie się zameldowałem, gdy Komendant rzekł: "Siadajcie. Powiedzcie mi, jak jest z waszym budżetem?"
170
171
DWA POSIEDZENIA AWANSOWE NA ROK 1933
Dnia 20 grudnia 1932 roku wezwani zostali inspektorowie wiceministrowie i szef Sztabu Głównego na odprawę awansów O godzinie 17.30 wszyscy byli zebrani w dużej sali konferencyjnej Inspektoratu.
Pan Marszałek zjawił się punktualnie i, jak zwykle, nie witając się z nikim, szybko zajął miejsce w swym fotelu u szczytu stołu, po czym zaczął mówić:
"Proszę panów, zwołałem panów na doroczmą praktykę awansową. Postawię kandydatów na generałów i pułkowników trzech rodzajów broni.
Miałem zamiar zrobić z wami pracę, związaną z majorami, ale spadły na mnie prace z Ameryką (sprawa załamaaia się kursu dolara). Odłożymy to na po świętach... Podyktuje wam nazwiska, związane z kandydatami i zostawię pana (do generała Wieniawy) i będzie pan musiał kartki podliczyć. Tak, to jest wszystko.
Przede wszystkim idą panowie, których daję na generałów (tu Pan Marszałek nakłada binokle i czyta z kartki): ...pułkownik Wład Franciszek, pułkownik Ruckeman Orlik, pułkownik Langner Władysław, pułkownik Mond Bernard, pułkownik Drapella Juliusz, pułkownik Sawicki Kazimierz, pułkownik Przewłocki - iż marynarki komandor Unrug - na admirała. Do tego spisu kilka słów"...
Tu Pan Marszałek motywuje kandydatury na generałów, kończąc wyrzutem pod adresem obecnych: "Oto są rzeczy, rych nie bierzecie pod uwagę". (Po chwili przerwy).
"Kandydaci na pułkowników. Z piechoty - 23, nieste y, albo - stety!"
Komendant odczytuje z kartki nazwiska, kończąc: "To jest 23 kandydatów.
proszę panów, teraz idzie kawaleria (odczytanie nazwisk).
Artylerzyści...
To są wszyscy. Proszę panów, wobec tego, że już panów nie będę widział, życzę panom wesołych świąt".
Generał Sosnkowski w imieniu wszystkich obecnych składa panu Marszałkowi "posłuszne życzenia świąteczne".
Na to Komendant, z żywością: "życzcie mi, bym nie usechł od Ameryki. To się nie opłaci".
Generał Wieniawa: "Płacić nigdy się nie opłaci!"
Pan Marszałek uśmiecha się i wychodzi.
Rozpoczyna się głosowanie na kartkach pod przewodnictwem generała Sosnkowskiego.
Po świętach, w dniu 12 stycznia 1933 roku, o godzinie 17.30, odbyło się dodatkowe posiedzenie w sali Inspektoratu, w obecności Pana Marszałka, poświęcone awansom z majorów na podpułkowników we wszystkich trzech rodzajach broni. Panu Marszałkowi towarzyszył podpułkownik Sobolta.
Posiedzenie, po wyjściu Komendanta, ciągnęło się dość długo pod, przewodnictwem generała Sosnkowskiego.
Wyszliśmy z Inspektoratu koło godziny dziewiątej wieczo-
rem.
DWA MELDUNKI W SPRAWACH BUDŻETU
Dnia 19 stycznia 1933 roku podpułkownik Sobolta zawiadomił mię telefonicznie, że jestem wezwany do Belwederu na godzinę szesnastą i pół.
Pana Marszałka zastałem w rozpiętej starej kurtce strzelec-^J i pantoflach, siedzącego w fotelu za stołem, w narożnym
obok tarasu. Na stole stała filiżanka herbaty, obok - * Rles książki i karty do pasjansa.
cię pedwie się zameldowałem, gdy Komendant rzekł: "Siadaj-• Dowiedzcie mi, jak jest z waszym budżetem?"
170
171
Zameldowałem o dodatnich wynikach dzisiejszej sejmowej komisji budżetowej co do budżetu na rok przyszły.
Dodałem dalej, że przez cały rok obecny otrzymujemy od ministra skarbu regularnie po 64 miliony miesięcznie, które wydajemy w porę. Braków ani długów żadnych przy przejściu na przyszły rok budżetowy nie mamy. Wydamy do przyszłego okresu budżetowego wszystko i na rzeczy najbardziej celowe.
Komendant wysłuchał uważnie mego meldunku i powiedział:
"Dziękuję wam, to już wszystko!"
Pożegnałem się i wyszedłem do adiutantury.
Tu spotkałem podpułkownika Buslera, z którym zwiedziłem, leżące na piętrze Belwederu, muzeum darów, złożonych w hołdzie Panu Marszałkowi z kraju i zagranicy.
Ponieważ wiele darów leży w skrzyniach lub wprost na stołach, postanowiliśmy zamówić porządne gablotki metalowej celem ochrony cennych, pamiątkowych rzeczy od zniszczenia.
Opuściłem Belweder, szczęśliwy z powodu poufałego trak-j towania mię przez Pana Marszałka per "wy".
W kilka dni później, bo już 23 stycznia 1933 roku, zatele-l fonował mi podpułkownik Busler, bym zameldował się u Panaj Marszałka w Belwederze na godzinę szesnastą.
Komendanta zastałem w tym samym narożnym salonie, do-j brze wyglądającego i w doskonałym humorze.
Na wyrażenie mej radości z powodu dobrego wyglądu Pani Marszałek odpowiada, że istotnie czuje się znacznie lepiej niżj dawniej i że nawet dawne "myśli o chorobie Go już odeszły".
Nastaje chwila milczenia, po której Pan Marszałek każe! meldować sobie wysokość całego naszego budżetu państwowego] i stosunek procentowy do niego budżetu wojska.
Gdy melduję, że budżet tegoroczny wojska jest o 10 milio-j nów niższy od zeszłorocznego, Komendant mówi żartobliwie poi rosyjsku: "Chwalitsia nieczem", zaznaczając w ten sposób, że niej jest to różnica warta podkreślenia.
Następnie, po omówieniu jeszcze innych spraw, Pan Mar-l szalek każe zostawić sobie cały budżet Państwa i mówi krótko:] "Ja panu dziękuję!"
172
VIRTUTI MILITARI
Dnia 2 lutego 1933 roku wezwany zostałem na godzinę 16.30 do Inspektoratu.
Pan Marszałek siedzi przy stoliku pasjansowym w gabinecie, od strony dziedzińca.
Wygląd Komendanta dobry, głos czysty, chociaż od czasu do czasu występuje wilgotny, męczący kaszel.
Kiedy doktor Woyczyński wprowadził mię do gabinetu, zaczynał zapadać wczesny zmrok zimowy. Pan Marszałek każe siadać, nie podając ręki.
Jestem z tego zadowolony, gdyż boję się udzielić Komendantowi mego przeziębienia, które może okazać się lekką grypą. Siadam więc jak najdalej od Pana Marszałka, przy wielkim stole, starając się złapać nieco światła do mych notatek.
"Co słychać z ustawą Virtuti Militari?" zaczyna mówić Komendant.
Melduję, że nowa ustawa o Virtuti Militari rozpatrywana była wczoraj na Wojskowej Komisji Sejmu.
Pan Marszałek, przerywając mi, niecierpliwie:
"A kto kazał?!"
Melduję posłusznie, iż zdawało mi się, że mam prawo przesłać projekt ustawy do Sejmu, gdyż Pan Marszałek projekt ten już dość dawno zaparafował.
Poza tym wiem od pułkownika Sokołowskiego, że generał Śmigły meldował się w tej sprawie u Pana Marszałka i nawet odczytał dosłownie § 10, najbardziej wątpliwy, traktujący w sprawie, kto udziela orderu - czy Prezydent Rzeczypospolitej, czy Wódz Naczelny.
Ostatecznie zapadła decyzja, że ma go udzielać Naczelny Wódz, a to ze względu na szybkość nadawania odznaczenia w czasie wojny, nieraz na polu bitwy. Melduję, w dalszym ciągu, przebieg dyskusji na Komisji Wojskowej, gdzie wielu mówców było zdania, że powaga odznaczenia zyskałaby, gdyby nadawał je Prezydent Rzeczypospolitej, oraz że zdaniem niektórych po-
173
słów, odznaczenie powinno być udzielane jedynie za czyny bojowe.
Wszyscy natomiast powitali z uznaniem projekt ulg w przejazdach kolejowych dla kawalerów Orderu Virtuti Militari.
Odpowiedź moja w czasie obrad Komisji Wojskowej polegała na wykazaniu zmiany warunków prowadzenia nowoczesnej wojny, pogłębienia pola walki, zależności zwycięskiego przebiegu wojny między innymi od stanu przemysłu wojennego, a- to jako czynników zmuszających do nowelizacji archaicznej nieco dawnej ustawy o nadawaniu orderu. ,
W przemówieniu moim na Komisji oparłem, się na piśmie Pana Marszałka, skierowanym swego czasu do Kapituły Orderu, żądającym rewizji warunków wynagradzania Krzyżem Virtuti
Militari.
Obecnie sprawa nowej ustawy jest na dobrej drodze. Przewodniczący Komisji Wojskowej Sejmu, pułkownik Miedzinski, wstrzymał jej ostateczne uchwały na kilka dni celem umożliwienia dostarczenia jeszcze paru poprawek przez posłów, którzy
je zgłosili.
Pan Marszałek wysłuchał mego meldunku i na ogół zaakceptował jego zasady, po czym dodał kilka swoich uwag, o
treści następującej:
1) Czwartą klasę Orderu Virtuti Militari może otrzymać tylko dowódca, który przyczynił się do zwycięstwa, a więc nie można jej udzielać jedynie za osobiste męstwo.
2) Udzielenie zniżek kolejowych kawalerom Virtuti Militari uważa Pan Marszałek za niewystarczające. Kawaler Virtuti Militari musi mieć, obowiązkowo, dostarczoną sobie pracę i nie może być bezrobotnym.
3) Spośród głównych rodzajów broni najtrudniej jest znaleźć wytyczne określenia zasług, uprawniających do nadania Virtuti Militari - w artylerii, jako broni specjalnej. Za przykład tego twierdzenia służyć może fakt, że Pan Marszałek był skłonny, na skutek wniosku jednego z dowódców dywizji, przyznać Order Virtuti artylerz^/ś-cie, który pod ogniem ściągnął z pozycji działa, bez koni - "na ludziach".
Wezwany jako ekspert generał Pożarski, do którego Komendant miał zawsze wielkie zaufanie, jako doskonałego żołnierza i artylerzysty, orzekł, że przedstawiony do odznaczenia artylerzysta nie tylko że nie zasługuje na nie, ałe powinien być oddany pod sąd za zbyt dalekie umieszczenie przodków dział i niepodciągnięcie ich w porę, gdy sytuacja stawała się krytyczna. 4) Istnieje odwrotny stosunek przy zasłużeniu na Virtuti Militari między piechotą i artylerią. Im mniej jest powodów do odznaczenia piechoty, tym więcej ich jest w artylerii, gdyż zwykle artyleria musi pracować za złą piechotę i bronić jej swym ogniem.
W trakcie tych uwag Pana Marszałka zmrok w pokoju zgęstniał tak, że musiałem przestać notowania Jego słów. A wielka szkoda, gdyż właśnie wtedy Komendant poprawił się w fotelu i zaczął opowiadać.
, Opowiadał o artylerii japońskiej, która nie zmienia nigdy pozycji w eiągu dnia, choćby była nie wiem jak ostrzeliwana. " Tak samo w najcięższym ogniu maszeruje zawsze stępa, by wykazać, że strach nie ma do niej drogi.
Jasnym przykładem zasług naszej artylerii, nadającym się do dekorowania Orderem Virtuti Militari, było rozbicie pod Wy-szkowem karabinów maszynowych rosyjskich, broniących mostu, który zaraz potem sforsowała piechota.
Co do zwyczajów Japończyków, to attache wojskowy angielski, przydzielony do ich armii w czasie wojny, podaje istniejącą u nich pasję do atakowania pozycyj.
Bitwa jest wtedy dopiero piękna i ważna, gdy jest połą- , czona z ofiarami i stratami.
Sierżant japoński, przydzielony do attache, gdy ten winszował mu bitwy, w której zabity został generał rosyjski Keller, a Rosjanie musieli się szybko cofnąć, odpowiedział: "Bitwa niedobra, bo strat japońskich za ma!o".
Jeszcze jeden przykład, przytoczony przez tegoż attache. Stały obok siebie na pozycji dwie dywizje. Jedna zdobyła we dnie, po krwawych walkach, mały odcinek okopów rosyjskich, a druga nocnym atakiem z małymi stratami wyrzuciła Ro-
175
174
sjan z zajmowanych pozycyj i zadecydowała o zwycięstwie Japończyków. Otóż w ich wojsku ta pierwsza uznana została za lepszą!! - kończy, śmiejąc się, Komendant.
Tak więc różne są pojęcia o zasłudze.
W tej chwili pułkownik Woyczyński wchodzi do gabinetu i zapala światło. Pan Marszałek ucina nagle swe opowiadanie i tonem łagodnym, lecz już o odcieniu służbowym, mówi:
"Teraz, proszę pana, ja mam do pana jeden mały interes"... Tu Komendant daje mi rozkazy w sprawach personalnych, po czym żegna się ze mną łaskawie, podając mi rękę, którą ja staram się jak najmniej uścisnąć, gdyż Pan Marszałek miewa często w niej męczące neuralgie.
Już od progu, korzystając z dobrego humoru Komendanta, pytam nieśmiało, czy przejrzał drugi tom mej książki, ofiarowanej
Mu niedawno.
Pan Marszałek nasrożył się nagle i oświadczył, że do książki mej wcale nie zaglądał, dał ją natomiast do czytania Jagódce, która "urabia się na legionistkę".
Komendant śmieje się przy tym z mego zakłopotania "autorskiego", że niby do książki "nie zaglądał", i żegna mię skinieniem głowy.
W adiutanturze dowiaduję się, że w dniu wczorajszym Pan Marszałek był bardzo niezadowolony, czytając w gazecie o dyskutowaniu na Komisji Wojskowej ustawy o Virtuti Militari, tak że adiutanci byli zdziwieni, gdy "rozmowa" ze mną odbyła się
tak spokojnie.
Oświadczyłem im, że Komendant wcale się nie irytował i zaakceptował wszystko - co zostało w sprawie ustawy zrobione.
Może pomógł tu nastrój zmroku zimowego...
No nie, nie można być znów tak skromnym. Pan Marszałek umie skrzyczeć i o zmroku!
Wyjaśnienia moje musiały być jednak tym razem rzeczowe, jeżeli słuchał ich dosyć długo i niczego mocno nie zganił.
AWANSE SANITARNE NA ROK 1933
Dnia 4 lutego 1933 roku zostałem wezwany wraz z generałem Rouppertem do Inspektoratu na godzinę 18 w sprawie awansów sanitarnych.
Chwilę czekaliśmy w adiutanturze, gdyż Pan Marszałek robił awanse lotnictwa w towarzystwie generała Fabrycego, Ka-sprzyckiego i pułkownika Rayskiego.
Gdy oni wyszli, zameldowaliśmy się u Komendanta, siedzącego za wielkim stołem z rozłożoną mapą Polski, w pierwszym gabinecie Inspektoratu. Przy końcu stołu zajęli miejsca perso-naliusze - pułkownik Hulewicz i podpułkownik Sobolta. My siedliśmy przy stole naprzeciw Pana Marszałka, starając się być nieco dalej od Niego, z tego względu, że zarówno generał Rouppert, jak i ja przeszliśmy świeżo grypę, cierpienie udzielające się Komendantowi nadzwyczaj łatwo.
Pan Marszałek ucieszył się, jak zwykle, z widoku generała Roupperta i zaczął z nim rozmawiać o warunkach zdobycia Państwowej Odznaki Sportowej, którą osiągnął niedawno generał. Szczególnie śmiał się Komendant, gdy Stachurek Rouppert oświadczył Mu, że skacze na metr w górę, mimo swej dużej, niezaprzeczalnie, masy.
Później rozmowa zeszła na radio, przy czym Pan Marszałek stwierdził z uznaniem, że idzie w nim duża propaganda dla sportu.
Słuchaliśmy tej łaskawej rozmowy, gdy nagle Komendant przystąpił do spraw służbowych, mówiąc:
"Ja, zgodnie ze swą zasadą, w stosunku do panów sanitarnych nazwisk nie przeglądam i daję tylko cyfry awansowanych, biorąc je na siebie.
Gdy chodzi o budowę piramidy szarż sanitarnych, to jak przy innych mam wyliczenia ilościowe w porównaniu z 26 rokiem.
Pułkowników było dwa razy więcej, to samo i podpułkowników - znacznie więcej... Ja podciągam do góry poruczników i podporuczników.
177
12 - Strzępy meldunków
176
Otóż ta piramida "nie śmie" wybrzuszać się, czyli posiadać nieproporcjonalnego nadmiaru oficerów którejkolwiek z szarż.
Najczęstsze i najszkodliwsze, zdaniem Pana Marszałka, "wybrzuszania" powstają w rangach majorów i kapitanów. Toteż te rangi wymagają największej i najtroskliwszej selekcji.
Te same właśnie wytyczne zastosował Komendant przy
dzisiejszym awansie.
W czasie przeglądania list awansowych okazało się, że Pan Marszałek zapodział gdzieś binokle, wskutek czego nie mógł odczytywać przydziałów służbowych kandydatów. Dopiero podpułkownik Sobolta znalazł binokle na ruchomym stoliku przy
łóżku Komendanta.
Ten ruchomy stolik dla chorych, pozwalający czytać i stawiać pasjanse w łóżku, ofiarowaliśmy Panu Marszałkowi w czasie pierwszej Jego grypy po 26 roku.
W sprawie Najwyższego Sądu Wojskowego Pan Marszałek wypowiedział następujące uwagi:
"Im więcej instancyj, tym gorsze są sądy.
Sądy wojskowe nie mają wydziałów cywilnych, tylko kryminalne, i wtedy apelacje i kasacje dają wyniki fatalne".
W trakcie krytycznej charakterystyki sądownictwa wojskowego przez Pana Marszałka, chcąc pomóc sprawie, mówię, że jednak prokuratorzy przy DOK są naszą podporą sprawiedliwości.
Komendant patrzy na mnie przez chwilę ironicznie, a potem:
"Ja pana bardzo lubię, ale po co pan takie rzeczy gada - frazesy. To robią sądy, a nie prokuratorzy".
Umilkłem jak zdemontowane działo i dalej Komendant "rozmawiał" już tylko z pułkownikiem Mareschem.
Przy końcu odprawy otrzymałem od Pana Marszałka zapowiedź, bym nie wyjeżdżał z Warszawy w przyszłym tygodniu, gdyż będę wezwany w sprawach awansowych służb, wraz z szefami departamentów.
AWANSE SAMOCHODZIARZY, TABORÓW I LEKARZY WETERYNARII
Zgodnie z zapowiedzią Pana Marszałka, w końcu następnego tygodnia po awansach sadowników zostałem zawiadomiony przez podpułkownika Soboltę, że mam zameldować się w Inspektoracie w sprawie awansów oficerów samochodowych, taborów i weterynarii.
Dnia 24 lutego 1933 roku o godzinie 17.30 oczekiwaliśmy już w Inspektoracie na wezwanie do Pana Marszałka.
Najprzód weszliśmy z pułkownikiem Kossakowskim przy awansach samochodowych, później podpułkownik Stamirowski meldował awanse oficerów taborowych, wreszcie generał Roup-pert otrzymał dosyć obfite awanse dla lekarzy weterynarii.
Zauważyłem, że Pan Marszałek z dużą uwagą i zainteresowaniem wysłuchuje nawet dłuższych odpowiedzi szefów departamentów w sprawach tyczących się ich służb. Nie ma tu mowy o "gilotynowaniu" meldunków, które stosuje Komendant wobec swych najbliższych współpracowników.
Widocznie w ten sposób zdobywa Pan Marszałek potrzebne mu dane do swych decyzyj.
Odpowiedzi specjalistów, nawet przeczące, oczywista w sposób "posłuszny", słowem Komendanta, o ile są rzeczowe i logiczne - przyjmowane są przez Pana Marszałka jako pożądane "nowe elementy do decyzji".
Za to my, najbliżsi podwładni, najczęściej z nielicznymi wyjątkami, mamy zadanie uproszczone: milczeć i słuchać.
Dobrze i pożytecznie jednak jest słuchać rozkazów Komendanta, jeżeli przy tym nawet trzeba "milczeć".
Awanse na ogół poszły nieźle, po czym Pan Marszałek słuchał uważnie i łaskawie opowiadania generała Roupperta, jak na ćwiczeniach w ostrym strzelaniu znalazł się "przez nieporozumienie" w ogniu artylerii.
Żegnając się, Komendant zrobił nagle surową minę, ściągnął swe wielkie brwi i powiedział do generała Roupperta:
"Ja panu winszuję, że pan wyszedł cało - nie spod ognia artylerii, tylko ode mnie".
181
Co tu dużo gadać, o ile Pan Marszałek jest w dobrym humorze, to meldowanie się u Niego jest rozkoszą.
Za to, nie daj Boże "rozmów", w których "człowiek" milczy, a Komendant wali na głowę oskarżenia i wyrzuty, przeważnie,
niestety, słuszne.
Taka "rozmowa" jest równie pożyteczna i "orzeźwiająca",
ale - jak zimny, lodowaty prysznic.
AWANSE OFICERÓW KONTROLI, INTENDENTURY, UZBROJENIA I ADMINISTRACYJNYCH
W dniu 9 marca 1933 roku zostałem wezwany do Inspektoratu z szefami służb, w sprawie awansowania oficerów korpusu kontrolerów, intendentury i uzbrojenia.
Gdy weszliśmy do pierwszego gabinetu z pułkownikiem Wie-lowieyskim, siedział już tam za dużym stołem Pan Marszałek, w mundurze, z trzema odznaczeniami.
Wygląd Komendanta był na ogół dobry, ale przy mlecznym świetle elektrycznej lampy stołowej wydał mi się jakby zmarznięty i zmęczony.
Zaraz po zameldowaniu się naszym, Pan Marszałek wskazał nam miejsce przy stole, naprzeciwko siebie, mówiąc do mnie grzecznie: "Proszę pana generała"...
Zrozumiałem od razu z tego odezwania się i tonu Komendanta, że z awansami dzisiejszymi nie będzie dobrze. Jakoż, niestety, nie omyliłem się.
"Korpus kontrolerów - zaczął Pan Marszałek - patrząc bystro na nas, nosi w swej organizacji system konserwowania tego wszystkiego, co należy do najgorszych rzeczy.
Ma on w sobie zabytki wszelkiej przeszłości, zachowane jako skarby, dla których wymyśla się robotę (do mnie), którą pan prowadzi. Trzeba te rzeczy poprawić i postawić na lepszej podstawie. Wszystkie zabytki, nawet rosyjskiej armii, tu są. Już nie mówię o armii austriackiej.
182
Zaczęliśmy ją naśladować, gdy już nic nie była warta. Potem wzięliśmy się do naśladowania Francuzów.
Tymczasem do zaopatrzenia armii my nie mamy tylu ludzi. Pan jest następcą Konarzewskiego i my brniemy po dawnemu".
W tem miejscu chcę się usprawiedliwić, ale Pan Marszałek przerywa mi niecierpliwie: "Czy pan myśli, że ja pana oskarżam?!
Pan mi w tych warunkach nigdy żadnej chęci do awansowania kontrolerów - nie da!"
Tu Komendant podziękował pułkownikowi Wielowieyskie-mu, który nie został zupełnie dopuszczony do głosu w sprawie obrony swej służby.
Teraz meldował się pułkownik Masny, lecz ledwie usiadł, Pan Marszałek oświadczył kategorycznie, że nie zamierza awansować nikogo z intendentury aż do czasu zmiany położenia oficerów administracyjnych tej służby.
Biedny pułkownik Masny wyszedł jeszcze szybciej, niż wszedł do gabinetu, nie straciwszy jednak nic ze swej godnej postawy.
Zaraz po nim kazał Komendant wezwać pułkownika Macie-jowskiego, szefa służby uzbrojenia.
Gdy tylko usiadł, Pan Marszałek zaczął gwałtownym głosem: "Pan dobiera tylko artylerzystów i to gorszych - do siebie, oto system: jeden jest departament artylerii, a drugi uzbrojenia, żeby ich podwójnie awansować.
Uzbrojenie ważne jest równie dla piechoty, jazdy i innych broni, gdy to wszystko jest dane tylko oficerom artylerii.
C(c) się dzieje wtedy z działem personalnym?! Tylko artyleria ma tę wygodę, że awansuje podwójnie, choć jest najdalej posunięta w dowodzeniu. (Spokojniejszym tonem i uśmiechając się do pułkownika Maciejowskiego). Pan jesteś podwójnym ar-tylerzystą!"
Pułkownik Maciejowski wyjaśnia "posłusznie", że ma w swej służbie nie tylko artylerzystów, ale również, wprawdzie w niedużej ilości, oficerów z innych rodzajów broni.
Poza tym, korzystając z okazji, przedstawia pułkownik postępy swej służby i jej najnowsze prace.
183
Pan Marszałek słucha uważnie, a potem wraca do swej myśli, że oficerowie służby uzbrojenia muszą pochodzić > ze wszystkich rodzajów broni, by mogli bezstronnie uwzględniać potrzeby ich uzbrojenia.
Poza tym, tak jak jest obecnie, "personalnie to źle wygląda", "Dlatego ja pana uprzywilejować awansami nie mogę, żeby pan mię nawet zabił!" mówi w końcu Pan Marszałek do pobladłego pułkownika Maciejowskiego.
"Artyleria awansuje dwiema drogami. Ja pana uprzedzam, że awanse pana będą bardzo wąskie.
Pańska organizacja jest to zapożyczone naśladowanie, stojące najdalej od prawdy... Mam z powodu wadliwej konstrukcji pracy - uprzywilejowanie artylerii w porównaniu z innymi broniami. Dlatego nie mogę iść szeroko z waszymi awansami. Dlatego nie sądźcie, że szerokie będą awanse".
Pułkownik Maciejowski, mimo szczegółowych wyjaśnień, nie może przekonać Pana Marszałka o potrzebie dużych awansów swej służby. Zmuszony jest po pewnym czasie zamilknąć, a Komendant od razu odrzuca mu wszystkie awanse na pułkowników i podpułkowników.
Przy awansach kapitanów na majorów Pan Marszałek pyta, czy pułkownik nie ma większej ilości godnych do awansu, niż to przedstawił, gdyż majorów mógłby mu mianować nieco
więcej.
Pułkownik Maciejowski melduje, że reszta może z awansem
zaczekać do przyszłego roku.
Prosi Pana Marszałka tylko o zatwierdzenie awansu tych kapitanów na majorów, których wyliczał. Na to Komendant odchyla się w tył w fotelu, przygląda się pułkownikowi i woła:
"No, no - to pan jest wyjątek!" Po czym szybko zatwierdza awanse wszystkich poruczników na kapitanów.
Ta "twardość" pułkownika sprawiła Panu Marszałkowi widoczną przyjemność, toteż resztę posiedzenia awansowego spędził w doskonałym humorze.
Dowiedziawszy się, że pułkownik nie przedstawia do awansu podporuczników na poruczników, gdyż są jeszcze na studiach politechnicznych, Pan Marszałek dłuższy czas dyskutował z nim
184
o wysokości stypendiów i zabezpieczeniu możliwości studiów dla młodych oficerów, po czym pożegnał nas łaskawie, każąc mi meldować się jeszcze dzisiaj za dwie godziny, czyli o pół do dziesiątej wieczorem.
Dobry humor nie opuścił Pana Marszałka już przez cały wieczór, mimo że sprawa uregulowania obowiązków i stanowisk oficerów administracyjnych była ważna i wymagała gruntownej reformy.
"Przechodzimy do strasznego bałaganu administracyjnych oficerów"... zaczął Komendant, kiedy zameldowałem się w pierwszym gabinecie Inspektoratu o godzinie pół do dziesiątej wieczorem.
"Sam tytuł dziwaczny - administracyjni - to absurd, a gdy wezmę zestawienie wszystkich ich grup - wychodzi tym gorszy nonsens: naukowo-oświatowi, kancelaryjni, intendentury, gospodarczy, więziennicy, rachunkowi, sanitarni, wreszcie kapelmistrze.
To rodzi przerażenie myślowe... Widać tu chęć wydzielenia niedużych grup ludzi w wojsku.
Ten system - zły.
Oficerowie administracyjni muszą być w takim korpusie oficerskim, gdzie jest ich dział pracy... Mają być jednolite korpusy oficerskie, w myśl ich funkcji.
Na przykład dyplomowany oficer intendentury i zwykły - obecny oficer administracyjny. To sarno przecież mamy w broniach - oficerów dyplomowanych i zwykłych bez dyplomu.
Tak samo, rozróżnienie doktorów od oficerów administracyjnych - niedobre.
Ma być jeden korpus sanitarny dyplomowanych lekarzy i niedyplomowanych - obecnie sanitarno-administracyjnych.
Tworzyć większe grupy, związane z funkcją - to najlepsze".
Tu Pan Marszałek pomyślał chwilę, a potem, żegnając się w doskonałym humorze, powiedział: "No, do widzenia, moje dziecko!"
Wyszedłem ucieszony z Inspektoratu już późnym wieczorem,
185
bo koło północy. Dla Pana Marszałka, który sypia nieszczególnie, jest to jeszcze godzina wczesna.
Użycie wyrazów "moje dziecko" jest ze strony Pana Marszałka dowodem najwyższej łaski; później idzie - traktowanie per "wy", a wreszcie, w razie złego humoru i niezadowolenia - występuje najgrzeczniejsza forma: "panie generale".
Tej najgrzeczniejszej formy obym mógł od Komendanta nigdy nie słyszeć!
No, ale na pewno nieraz jeszcze to się przytrafi.
SĄD KOMENDANTA
Dnia 6 maja 1933 roku wezwany zostałem do Inspektoratu na godzinę 17, jak zwykle nie wiedząc w jakiej sprawie.
W poczekalni zastałem generała Dreszera i oficera N.
O oficerze tym wiedziałem, że od dłuższego czasu "drze koty" ze swym dowódcą dywizji.
Sprawa nieporozumień między podwładnym a przełożonym oparła się aż o Pana Marszałka, który wyznaczył do jej zbadania generała Dreszera.
Naturalnie, w wojsku przełożony ma taką przewagę nad podwładnym, że wynik zatargu zwykle jest do przewidzenia. Tutaj jednak nie było żadnego widocznego przewinienia z żadnej ze stron, biorących udział w zatargu.
Była to raczej walka światopoglądów i metod postępowania w wojsku.
Oficer N., ideowy, ofiarny, były legionista i uczestnik walk niepodległościowych, starł się z generałem, pochodzącym z armii rosyjskiej, ale również mającym swoje zasługi w sprawie odzyskania Wolnej Polski.
Oto myśli, które "snułem", siedząc w poczekalni obok poważnego, jak zawsze, generała Dreszera i bladego, zdenerwowanego kolegi N. w stroju służbowym i z dekoracjami. Pułkownik
Woyczyński wprowadza nas do pierwszego gabinetu, do którego za chwilę wchodzi Komendant, ubrany w mundur marszałkowski z trzema odznaczeniami i z jakimiś papierami w ręku
Meldujemy się posłusznie, przy czym Pan Marszałek podaje każdemu rękę i zapytuje o zdrowie generała Dreszera który przyszedł w długich spodniach z powodu zaognienia się ar-tretyzmu wojennego.
Komendant odsuwa fotel i staje na swym zwykłym miejscu za stołem, po czym każe koledze N. stanąć naprzeciw siebie między generałem Dreszerem a mną.
"Do was komenda nie będzie się odnosić" - mówi spokojnie Pan Marszałek, patrząc na mnie i Dreszera, po czym nagle z ust Komendanta, jak świst bata, pada komenda: "Baczność!!"
Skamienieliśmy wszyscy, poczułem, jak skóra moja nagle zaczyna uciskać czaszkę i twarz.
Pierwszy to raz słyszałem Komendanta rzucającego komendę, ale jak, z jaką szaloną pasją!!
Tymczasem, nim zdołaliśmy ochłonąć, Pan Marszałek już mówił głosem głębokim i surowym:
"Panie...! Mam tu pisma, które wymienialiście z panem generałem... Język i treść tych pism są tu niewojskowe, jakby dwaj... kłócili się między sobą. Dlatego nic nie zdołało mnie zmusić do przeczytania tych papierów!! Przejrzałem tylko opinie dwóch generałów, którzy ocenili postępowanie pana... jako ,brak dyscypliny i opanowania się.' Za to ja pana, panie... muszę ukarać, nie wchodząc w słuszność sprawy i dobre chęci.
Wymelduje się pan wobec tego u swego przełożonego, generała..., wobec którego był pan niekarny, ze swej pracy,... i ja oddaję pana do dyspozycji dowódcy... Okręgu Korpusu, pana generała..."
Tu Pan Marszałek zwraca się do mnie, mówiąc: "Pan jesteś przedstawicielem i wykonawcą Ministerstwa Spraw Wojskowych. To wszystko ma się odbyć szybko. Pan mi odpowiada za to!"
Do kolegi N.: "I mieszkanie pańskie ma być tam, dokąd pan idzie, a nie tu, gdzie pan był, i za to przeniesienie, tebv panu jeszcze urlopu nie dawali"...
186
187
Kolega N., blady: "Czy Pan Marszałek pozwoli?"
Komendant: "Nic nie pozwolę! Odejść!!"
Generał Dreszer i kolega N. wychodzą. Do mnie Komendant mówi: "Pan tu jeszcze zostanie celem wydania niektórych rozkazów".
Gdy zostaliśmy sami, Pan Marszałek przywołał mię do siebie skinieniem palca i mówi: "A jak będzie ze zmniejszeniem
jego poborów?"
Melduje posłusznie, że zostaną obniżone na skutek zmniejszenia dodatku funkcyjnego.
Pan Marszałek surowo: "No to dobrze!", później, nagle roz-pogadzając twarz: "Tylko nie zmniejszajcie mu dużo".
,.Rozkaz, Panie Marszałku!" odpowiadani, próbując uśmiechnąć się porozumiewawczo.
Komendant jednak mówi: "Możecie odejść!", wykręca się
i opuszcza gabinet.
Ja idę pisać rozkazy co do przeniesienia kolegi N., gdyż jutro mam zameldować, że przeniesienie już zostało dokonane.
Tak Pan Marszałek uczył posłuchu i dyscypliny z całą surowością, nawet najbardziej zasłużonych i dawnych swych
współpracowników.
Nie daj Boże być ukaranym przez Komendanta "dla przykładu".
Wtedy człowiek - przestaje istnieć. Zostaje tylko surowa,
nieubłagana służba.
OMYŁKOWE WEZWANIE DO INSPEKTORATU
Dnia l czerwca 1933 roku otrzymałem wezwanie do Inspektoratu na godzinę 13.
Zameldowałem się, jak zwykle, nieco wcześniej i oczekiwałem przybycia Pana Marszałka, który miał przyjść z Belwederu.
Jakoś parę minut przed pierwszą wszedł do poczekalni K mendant i, widząc mnie, zapytał: "A, co?!"
Zameldowałem, że otrzymałem rozkaz stawienia się w Inspektoracie na godzinę trzynastą.
Pan Marszałek nic nie odpowiedział, szybko wszedł do dru giego gabinetu, wzruszając tam ramionami, co, niestety, mogłem widzieć przez uchylone drzwi.
Zrozumiałem, że widocznie zaszło jakieś nieporozumienie z wezwaniami. Nadszedł generał Fabrycy, który też otrzymał wezwanie na godzinę pierwszą.
Za chwilę wyszedł pułkownik Woyczyński, mówiąc, że zaszła pomyłka, gdyż nie jestem dzisiaj Panu Marszałkowi potrzebny, natomiast generał Fabrycy ma zostać.
Opuszczam Inspektorat jak zmyty i, nie wiadomo czemu nieco markotny.
Komendant dobrze wygląda i mimo przebycia pieszo drogi z Belwederu nie jest wcale zmęczony ani zdyszany. Widocznie doroczny wiosenny bronchit przeszedł już szczęśliwie.
Toteż chociaż Pan Marszałek oddalił mię dzisiaj szpetnie razem z moim meldunkiem, to jednak w duszy mojej _ radość że wygląda dobrze i chodzi nam żwawo.
SPRAWY PERSONALNE I ZAOPATRZENIA
Dnia 14 czerwca 1933 roku wezwany zostałem wraz z kilku innymi generałami do Inspektoratu na godzinę trzynastą.
Gdy siedzieliśmy już wokoło wielkiego stołu w pierwszym gabinecie, Pan Marszałek, ubrany w mundur z trzema odznaczeniami, zaczai mówić, co następuje:
"Proszę panów, wobec tego, że mam dzisiaj nowych panów i że kwestia związana jest z zaopatrzeniem, więc stwierdziłem że nie należę do ludzi długowiecznych i dlatego z trudem patrzę na pewne rzeczy.
189
188
Zajmuję się sprawami personalnymi, gdyż kwestia personalna stanowi o wartości wojska. To stanowi główną rzecz dla kierownictwa armii; jeżeli wezmę swój czas, to w wojsku oddawałem więcej niż połowę na personalia armii...
Historia armii naszej wyrosła z wojny, gdzie była organizowana.
Wojnę zacząłem z półbrygadą wojska, a skończyłem z milionem łudzi. To nie może dać nic dobrego.
Zaopatrzenie wyrosło z zaopatrzenia wojennego i miał* taki charakter, jak w Austrii z czasów jej upadku.
Ta dekadencja zostawiła wszędzie wyraźne ślady. Wszędzie wszystkiego brakowało... To system ochrony złodziei i główny system - masa przepisów. Jest ona robiona starannie, by nili dopuścić nikogo, prócz pewnych ludzi.
Odpowiednia ilość przepisów i dodatków daje zawaleni! rzeczami z trudnością ich poruszenia.
Ten system daje rzecz z armii austriackiej: podział wojska na dwie części: pierwsza, która jakoby się bije, i druga, która
- nie bije się.
W armii austriackiej dopuszczano jeszcze wiele rzeczy do zaopatrujących ją i te rzeczy były zmieniane z błyskawiczną szybkością.
Wystarczy przytoczyć następujący szczegół. Jeszcze w Brygadzie główny intendent Litwinowicz poprosił mię raz, by mu dać pozwolenie wyjazdu celem dokonania zakupów. Wyjechał i przez ten czas cała korespondencja z armii szła przez moje race.
Raz otworzyłem kopertą i przeraziłem się: miała być w myśl tego pisma wydana tylko pewna ilość gotówki, a później był rozkaz już tylko rekwirować wszelkie środki żywności.
Nic nie zrobiłem, ale wołam Litwinowicza, gdy wrócił - i mówię mu: ,Nie może pan już wydawać pieniędzy'.
Spojrzał na papier, przeczytał, a potem zmiął go i schował do kieszeni, mówiąc, że takie papiery otrzymują wszyscy intendenci od dłuższego czasu, ale nic sobie z nich nie robią, gdyż pisane są one tylko tak, na wszelki wypadek.
System był, by odpowiadali wszyscy, a nie było odpowiedzialności człowieka... Jest to głupie i śmieszne...
Dział uzbrojenia - nie ma nigdzie tak starożytnego nastawienia, jak u nas. To przypomina, jak za czasów Karola V króla hiszpańskiego - był dział zaopatrzenia w broń, włożony na ,kapitana artylerii'.
Ten sam durny system istnieje i dotąd u nas i to w niejednej rzeczy.
U nas - kawaleria chce mieć charakter jak za czasów króla Jana III, marynarka żyje tradycjami Nelsona, a uzbrojenie wojska odbywa się jak za czasów Karola V. Ta głupota _ nje_ modernizacji..."
Dalej Pan Marszałek dłuższy czas dawał szereg wytycznych w sprawach zaopatrzenia, po czym o godzinie trzeciej p0 p0_ łudniu pożegnał nas, mówiąc:
"Zebranie następne o godzinie szóstej. Punktualnie! Do widzenia panom!"
Wychodziliśmy z Inspektoratu z ciężkim sercem, gdyż po raz to pierwszy w szerszym gronie swych współpracowników wspomniał Pan Marszałek o swej "niedługowieczności".
Dołączyło się do tego wrażenie, że obecnie Komendant nie może już tak długo mówić, jak dawniej. Dzisiaj mówił dwie godziny i zmęczył się bardzo.
Mimo to wezwał nas znów na wieczór. Widocznie ma do wypowiedzenia rzeczy, których nie chce odkładać na późniei
O godzinie osiemnastej znów meldowaliśmy się w pierwszym gabinecie Inspektoratu.
"Proszę siadać", powiedział Pan Marszałek.
"Proszę panów, ja przechodzę do zaopatrzenia specjalnie
Nigdy nie należy ubogiemu lecieć na wszystko absolutnie a umiejętnie wybrać główne rzeczy i nad nimi pracować.
U nas panuje dotychczas austriacka zasada koncesyjna gdzie w budżecie były targi o różne rzeczy między narodami wchodzącymi w skład Austrii. Ten sposób był zasadą.
W myśl niej, na przykład, 1/18 część szkoły była przydzielana dla Dalmacji, a 1/6 - dla Polaków.
System koncesyjny obowiązywał również u nas przez dłuż-
191
190
szy czas w Ministerstwie Robót Publicznych przy budowlach i szosach. W myśl niego cała Polska miała być rozbudowana szosami. W rezultacie nie zrobiono nic albo bardzo mało. Otóż ten system koncesyjny nie może być stosowany, gdyż to absurd... To była zasada, z którą wszędzie miałem do czynienia, gdy
obejmowałem rządy.
Drugą zasadą było łączenie w zaopatrzeniu rzeczy niewspółmiernych.
Ja dzielę sprawy zaopatrzenia na: 1) broń i naboje, 2) wszystko, co nie jest bronią.
Nie można jednakowo załatwiać rzeczy żywych i martwych, metali i niemetali. Dlatego nie należy stosować tych samych ludzi i zasad przy wszystkich działach zaopatrzenia.
Dalszą specjalnością były: Przepisy.
Wywoływały one rosnącą stale przepaść między wojskiem
a zaopatrzeniem...
Wracam do personaliów, bo bez ludzi nie sposób jest dokonać niczego. Całe życie istnieje mus przystosowania się do instrumentu ludzkiego, gdyż człowiek odgrywa wszędzie pierwszorzędna rolę. Dlatego - trzeba iść doborem ludzi...
Przy doborze ludzi do zaopatrzenia należy przede wszystkim uwzględnić znających linię i wojsko, a nie tych, którzy tego
nie chcą znać...
Praca przy zaopatrzeniu różnych broni jednym i tym samym systemem i tymi samymi ludźmi daje złe wyniki. Nie zwracamy wtedy uwagi na jakość zaopatrzenia i jego przedmiotów.
Oto parę obrazów, widzianych przeze mnie \v czasie wojny.
Jadąc autem, by poprawić biedy na froncie wschodniogali-
cyjskimi w czasie odwrotu, a więc po terenie, który jutro miał
przejść w ręce nieprzyjaciela, zobaczyłem ciężką włoską armatę,
samotnie stojącą na pagórku.
Z początku rozgniewałem się, że zostawiono tę armatę. Po
tem pomyślałem, że zapewne nieprzyjaciel będzie miał tylk°
kłopot z tą armatą, gdyż, jako kiepskiej i starej, nie będzie
mógł jej użyć. _ .
192
W czasie tak zwanej obrony Warszawy przekonałem się, ze
było tam tyle artylerii, że można było odeprzeć każdy atak na Warszawę już ogniem armatnim, tak jak na froncie zachodnim. Miedzy innymi było dane przedstawienie dla Warszawy, gdy pułk najcięższej artylerii szedł jej ulicami na front. Kamienice się trzęsły, gdy szły te armaty, zepsuli wszystkie bruki, gdzie szli, ale wtedy to nic było, bo ze strachu. Otóż oficer dowodzący, którego zaopatrzyli w te armaty, bał się z nich strzelać, by ich nie rozsadzić, tak były stare i zużyte.
Później już, pod Grodnem, w kryzysie bojowym, gdy nie nadchodziła druga rezerwowa dywizja, przysłano ten sam najcięższy pułk artylerii, by zdobywać Grodno.
Że to niby Grodno forteca, więc do zdobycia potrzeba cięż
kiej artylerii. , .
Grodno zdobyłem i jechałem autem pod Kuźnicą, wymijając maszerujący pułk najcięższej artylerii.
Zatrzymuję auto i wołam oficera, a ten, uradowany, woła do mnie już z daleka: ,Panie Naczelniku, ja sześć razy strzeliłem z armat!'
Więc on już pod wpływem strachu, gdy bolszewicy atakowali, 6 razy wystrzelił!!
Był z tego dumny, bo ryzykował i szosę całą zepsuł, tak że ruch ustał. Takie fikcje zaopatrzenia są warte, by o nich mówić.
są warte prawdy! r
Ten system fikcyjnego zaopatrzenia - byle zaopatrzyć!
Dlatego przy zaopatrzeniu w uzbrojenie należy postawić
sobie wyraźne cele.
Cel u nas zawsze jeden: uzbrojenie całego wojska jednolitą
bronią zwykłą, i to jest główne zadanie.
Jednakowa broń w całej piechocie - wtedy jesteśmy trzy razy silniejsi. To główna rzecz uzbrojenia i odchylenie od tego
jest zbrodnią...
Proszę panów, ja nie ukryję, że kiedy chciano skrócić budżet wojska po moim przyjeździe z Madery, ja podałem się do
dymisji...
...Moje pierwsze zadanie - przezbroić armię w jednolitą broń, bo różnorodność broni - psuje armię...
183
...Najcięższe armaty, które nie strzelają...
13 - strzępy meldunków
...Proszę panów, jesteście zepsuci tym szczęściem dla Polski, że w Polsce jest talent i podnosi wartość armii; ale nie ma sposobu na fabrykę talentów, więc trzeba go zastąpić ludźmi o zwykłym rozumie.
Tymczasem, u nas tendencja nieszukania doboru człowieka jest tak wielka, że to aż oburza!...
...Gdy byłem kasjerem pięciu instytucyj, nie wydawałem pieniędzy tylko na rzeczy najważniejsze, rzeczy specjalnie wybrane.
,Zdechnijcie, przepadnijcie, a ja pieniędzy nie dam', mówiłem wtedy.
Ubóstwo: trudniej biednemu wydać 10 groszy, niż gdy się jest bogatym, wydać setki złotych. Trzeba umieć wybierać wydatki i tego się trzymać!
Największe wydatki, swego czasu, w Ministerstwie Robót Publicznych szły na opracowanie planów szos, których później nigdy nie budowali i których nikt nie zobaczy, gdyż brakło pieniędzy...
...Mój ojciec był zdolnym rolnikiem-uczonym, ale bez kalkulacji we własnym majątku. Były tam trzy składy, zawierające różne najnowsze maszyny rolnicze, które były do niczego...
...Nie liczę na długie życie i dlatego wskazałem wam...
Ja, proszę panów, powiedziałem wszystko.
Panowie wyjdą, a zostanie czterech panów: Śmigły, Sosn-kowski, Norwid i Fabrycy".
Opuściliśmy gabinet pod wielkim wrażeniem trzygodzinnej mowy Komendanta.
Nie mogę jej tu przytoczyć w całości...
Wrażenie było ogromne.
Nikt, poza Panem Marszałkiem, nie odezwał się jednym słowem. Cały czas panowała cisza skupienia i uwagi.
Następnego dnia, w święto Bożego Ciała, myślałem o przemówieniu Komendanta.
Pierwszy raz wspomniał i to dwa razy o swej "niedługo-wieczności", mimo że, chwała Bogu, wygląda dobrze.
W czasie mówienia Pan Marszałek unosił się, ale nie irytował. Mówił z głębokiem przejęciem się sprawą.
Odniosłem wrażenie, że był to raczej rodzaj testamentu myślowego niż oskarżanie stanu obecnego.
WYJAZD DO ZAŁESZCZYK
Dnia 4 września 1933 roku, podczas pięknej pogody, odprowadziliśmy Pana Marszałka na Dworzec Główny, przy Jego wyjeździe na urlop, do Zaleszczyk.
Był piękny, wesoły ranek jesienny, tak że człowiek myślał ze strachem o pójściu do biura.
Pan Marszałek przyjechał o godzinie ósmej minut dziesięć, czyli na cały kwadrans przed odejściem pociągu.
Przed nowym dworcem w Alejach Jerozolimskich jakaś taksówka, ze skrzypiącymi przeraźliwie hamulcami, o mało nie wpadła na samochód Komendanta, w chwili gdy Pan Marszałek wysiadał na chodnik.
Była chwila napiętego oczekiwania, aż wreszcie biedny szofer, hamując jednym kołem, zdołał w porę zatrzymać taksówkę.
Komendant jest, jak zwykle przy wyjeździe, gdy zostawia za sobą wszystkie troski i kłopoty - wesoły i śmiejący się. Żywo i wesoło komentuje zajście z taksówką.
Szybko schodzi Pan Marszałek, przez labirynt schodów budującego się dworca, na dolny peron, gdzie stoi Jego wagon.
Idziemy za Nim szczęśliwi, że wreszcie znów robi coś dla swego zdrowia.
W wagonie Komendant staje przy otwartym oknie i rozmawia z nami. Gdy rozmowa się urywa, wstawiam parę słów o Wystawie Lniarskiej w Wilnie i wprowadzeniu przeze mnie wyrobów lnianych z Wileńszczyzny do wojska, zamiast tkanin bawełnianych. Pan Marszałek śmieje się i mówi:
194
195
"Tak, słyszałem o tym, pan z siebie bohatera lnianego robi. Wszyscy mi mówią o tym. (Po chwili milczenia).
Widzi pan, ja nie lubię tych pionierskich prac w wojsku, bo wojsko zawsze za nie płaci. Len jest droższy, a zobaczymy, czy będzie trwalszy od bawełny. (Śmiejąc się). Ale rób pan sobie, jak pan chcesz, kiedy pan myśli, że tak lepiej.
Ja nic nie mam do tego".
Pociąg ruszył, uwożąc Komendanta, bodaj pierwszy raz przez nowy tunel, w kierunku Lwowa i Zaleszczyk.
Z tego lnu to Komendant widocznie był zadowolony (Wi-leńszczyzna!), a tylko "osadził" mię tak na miejscu, żeby Mu zbyt dużo "prac pionierskich" do wojska nie wprowadzać.
ZMNIEJSZENIE BUDŻETU WOJSKA
Rano 22 września 1933 roku otrzymałem telefon od majora Buslera, że wezwany jestem dzisiaj na godzinę 14 do Belwederu.
Nie wiedząc, o czym będzie mówił Pan Marszałek, nauczyłem się dobrze budżetu, tak na wszelki wypadek, i na kwadrans przed terminem byłem już w salonie Belwederu, przylegającym do adiutantury, w którym stoi popiersie Prezydenta Narutowicza.
Punktualnie o godzinie drugiej adiutant wypowiedział sakramentalne: "Pan Marszałek prosi".
Wszedłem, przez duży salon z wn^ką półkolistą, do sali narożnej, gdzie już siedział Komendant przy stole, założonym kartami do pasjansa.
Pan Marszałek jest nie ogolony i iyłosy zapuszczone spadają Mu na kołnierz kurtki strzeleckiej, ale wygląda dobrze, jest opalony, mimo że podobno w Zaleszczykach, skąd świeżo wrócił, nie było ładnej pogody i cały czas padały deszcze.
Komendant podaje mi rękę i gestem każe usiąść przy stole, mówiąc: "Ja wezwałem was, bo nie mogę już dłużej trzymać tego większego budżetu"...
Na rozkaz Komendanta melduję, że budżet wojska w sumie 829 milionów rocznie nie jest cały wydawany, że wydamy zapewne 768 milionów.
Pan Marszałek każe podać tę sumę do preliminarza budżetowego, zmniejszając tym sposobem budżet nasz o 61 milionów w porównaniu z preliminarzem roku ubiegłego.
Nastaje dłuższa chwila milczenia, po której Pan Marszałek mówi dobitnie: "To wszystko!"
"Czy mogę, Panie Marszałku, przedstawić jeszcze parę rzeczy?" zapytałem.
Komendant, podnosząc nagle głos: "Nie!! - panie!"
Szybko kłaniam się i wychodzę, rozumiejąc, że rozgniewałem Pana Marszałka moją chęcią "meldowania".
O podaniu ręki - mowy nie ma.
Komendant na początku meldunku mówił mi per "wy", a skończył nagle wyrazem "panie", co zawsze nie wróży nic dobrego, a tym razem jest wyraźnym ukaraniem mnie za nietakt, ośmielenie się zaproponowania "przedstawienia paru rzeczy", których Komendant nie żądał ode mnie.
W adiutanturze porządkuję moje papiery i patrzę na.zegar. Jest dopiero godzina druga minut pięć, a więc u Pana Marszałka byłem wszystkiego pięć minut.
Pięć minut, ale dobrych!
DRUGI MELDUNEK W SPRAWIE OBNIŻENIA BUDŻETU WOJSKA
Widocznie Pan Marszałek nie przestał myśleć o redukcji budżetu wojska, gdyż w parę dni po meldunku w Belwederze wezwany zostałem do Inspektoratu na godzinę 19 dnia 25 września 1933 roku.
Otworzył mi drzwi doktor "Woyczyński i po chwili meldowałem się u Pana Marszałka w drugim gabinecie, położonym od strony dziedzińca. Komendant siedział tyłem do drzwi, przed
196
197
stolikiem do stawiania pasjansa, w szarej kurtce bez odznak rozpiętej pod szyją.
Pan Marszałek podał mi ręką i wskazał krzesło obok dużego stołu, po czym zaczął mówić, tasując powoli karty:
,.Ja z szefem gabinetu rozmawiałem w sprawie budżetu Prezes gabinetu poszedł na to bez zastrzeżeń.
Spodziewałem się od niego sprzeciwów, ale nie dał ich. Pan przeszkód nie ma, więc trzeba będzie zmienić i strukturę bu-
dżetu".
Tu Pan Marszałek przerwał na chwilę, z czego korzystając,
powiedziałem:
"Panie Marszałku, premier będzie miał doskonałą sytuację przed Sejmem, że to kryzys i budżet wojska o 61 milionów zmniejsza".
"No tak, z tych pieniędzy już nie ustępuj pan".
"Rozkaz, Panie Marszałku!"
"No to już!" zakończył Pan Marszałek, nagłe ucinając roz-
mowę.
Ja jednak zebrałem się na odwagę i postanowiłem, mimo niepowodzenia przed paru dniami w Belwederze, jeszcze raz próbować zameldowania Komendantowi rzeczy, o której wiedziałem, że zajmowała Go bardzo. Zacząłem więc:
"Panie Marszałku, wiem, jak Panu Marszałkowi leży na sercu kwestia przezbrojenia wojska, więc melduję posłusznie, że w przyszłym roku przezbroję wszystkie pozostałe dywizje. Tak, że w przyszłym roku o tej porze już wszystkie dywizje będą jednolicie uzbrojone".
"No dobrze!" powiedział radośnie Pan Marszałek.
"To dobrze!" powiedział po chwili namysłu, podając mi
-
Meldowałem swoje odejście, po czym doktor Woyczynski
pokazał mi z dumą odnowione pokoje Inspektoratu.
Tak, teraz Pan Marszałek będzie miał trochę wygodniej. ^ Nawet z wielkiego stołu w pierwszym gabinecie, od A Ujazdowskich, w którym Komendant sypia, zostało zdjęte zielon sukno i zastąpione szarym kilimem o ciepłym kolorze.
Jest to dobra innowacja, gdyż na pewno zielone sukno
198
• Ikim stole przypominało ciągłe Panu Marszałkowi rosyjską Wv sadową, a nie musiały to być wspomnienia miłe i uspokajające.
Wyszedłem, z Inspektoratu radosny, że udało rni się zameldować Komendantowi o przezbrojeniu wojska.
DWA MELDUNKI W SPRAWIE POŻYCZKI NARODOWEJ
Kapitan Lepecki zawiadomił mię telefonicznie, rankiem dnia 28 września 1933 roku, że na godzinę 13.30 jestem wezwany do Komendanta, do Inspektoratu.
Kiedy stawiłem się na wezwanie, jak zwykle dziesięć minut przed terminem, dowiedziałem się, że istnieje małe "nieporozumienie" w sprawie Pożyczki Narodowej *.
Rzecz się ma, jak następuje.
Mając polecone od premiera Jędrzejewicza wydanie wytycznych, regulujących wysokość subskrypcji Pożyczki Narodowej przez wojskowych, dokonałem tego określając wysokość rat płaconych przez oficerów w przystosowaniu do stopni cywilnych i na warunkach podanych przez premiera dla urzędników państwowych.
Oczywista, rozkaz ten, wydany przeze mnie "w zastępstwie ministra", odnosił się do wszystkich wojskowych, bez różnicy stopnia.
Niestety, nie miałem możności zameldować Panu Marszałkowi o wydaniu tego rozporządzenia, tak że Komendant nie znał mych "ogólnych wytycznych" w chwili, gdy adiutant zameldował S1ę do Niego z arkuszem subskrypcyjnym pożyczki.
Podobno Pan Marszałek kazał adiutantowi zostawić sobie
Pokr * Pożyczka Narodowa została rozpisana 5 września 1933 r. w celu Wyk !a d^teytu budżetowego. Dla urzędników państwowych i oficerów "Pienie pożyczki było obowiązkowe.
199
arkusz, by namyślić się, w jakiej wysokości ma podpisać pożyczkę.
Wtedy adiutant zameldował, że jest to już przewidziane wytycznymi Ministerstwa Spraw Wojskowych, w myśl których/' każdy oficer powyżej rangi majora wpłaca jednomiesięczne pobory, rozdzielone na 6 rat miesięcznych.
"Kto to kazał?!" spytał Pan Marszałek.
"Generał Składkowski", odpowiedział adiutant.
"Cóż to, on mi będzie dawał rozkazy?!" powiedział Pan Marszałek, odsuwając papier.
Tyle dowiedziałem się do chwili, gdy pułkownik lekarz Woyczyński wyszedł do poczekalni, mówiąc: "Komendant prosi".
Pan Marszałek, o dobrym wyglądzie, siedział za dużym stołem w pierwszym gabinecie, ubrany w kurtkę strzelecką bez
odznak.
Od razu zaczął mówić o Pożyczce Narodowej.
Oczekiwałem wielkiej burzy z powodu wydania przeze mnie "wytycznych", ale Pan Marszałek mówił cały czas spokojnie, nadmieniając, że otrzymał "papier do wypełnienia, a nie wie^
jak to jest w wojsku".
Zameldowałem, że nie mogąc widzieć się z Panem Marszałkiem, wydałem wytyczne w myśl "okólnika" premiera i rozesłałem je do dowódców okręgów korpusów celem wprowadzenia w życie.
"Bo mnie nikt o tym nie mówił", zauważył Komendant, przesuwając palcami srebrną papierośnicę, po czym ciągnął dale; "Ja to zrobię tak, żeby nas (wojskowych) jakoś od tego terminu wykręcić. Bo to zbyt szybki termin sześć miesięcy i te zanadto ciąży nad budżetem rodziny".
Po tych słowach Pan Marszałek, w dalszej rozmowie, zgo dził się, by wojskowi spłacali Pożyczkę Narodową w ciągu dzie sięciu lub dwunastu miesięcy.
Co do urzędników cywilnych pozostawił sprawę do uregu lowania premierowi Jędrzejewiczowi.
"Mam więc sprawę płacenia pożyczki w ciągu 10-12 miesięcy zameldować premierowi jako zdanie osobiste, a nie rozkaz Pana Marszałka?" zapytałem.
200
"Tak jest", odpowiedział Komendant.
"Bo, melduję posłusznie, że już w sobotę, za parę dni, będą to ściągać przez płatników, w myśl wydanego okólnika".
"A, w sobotę już, a tu premiera nie ma", powiedział zafrasowany Pan Marszałek, gdyż premier Jędrzejewicz bawił od paru dni w Gdańsku, z rewizytą tamtejszego Prezydium Senatu.
Komendant dał znak ręką, że mogę odejść.
Wygląd Pana Marszałka i humor - dobre. Meldunek trwał 15 minut.
Sprawy uregulowania spłaty pożyczki przez wojskowych na dłuższe raty Pan Marszałek nie poniechał, gdyż zaraz nazajutrz, 29 września, zostałem wezwany na godzinę 15 do Belwederu.
W adiutanturze spotkałem premiera Jędrzejewicza, który wyszedł od Pana Marszałka dosyć zaaferowany.
Nie miałem czasu porozumieć się z premierem, gdy zostałem wezwany do Komendanta.
Pan Marszałek, w świetnym humorze, siedział za owalnym stołem, zarzuconym kartami, w narożnym saloniku, śmiał się i mówił szybko, z ożywieniem:
"Więc ja już wymogłem na szefie gabinetu to wielkie ustępstwo, że będzie przez wojskowych płacona pożyczka w 10 lub 12 ratach. Wymawiał się tu, że to będzie trudno, ale go zmogłem".
Tu Komendant uśmiechnął się, jakby chciał podkreślić "trudności" Jego z przekonaniem premiera, po czym dodał:
"Nie można tak naruszać budżetu rodzin. Całość pożyczki będzie spłacona w ciągu 12 miesięcy.
Dlatego ja tak śpieszyłem, że to już jutro płatne. Trzeba już ratę pierwszego miesiąca zmniejszyć".
Pokazałem Panu Marszałkowi wynik subskrypcji pożyczki w wojsku, która wyniosła przeszło 16 milionów.
Pan Marszałek podniósł nagle głowę i przekornie, śmiejąc się, mówi: "To teraz nie będzie mniej o połowę?"
"Nie, Panie Marszałku, tylko płacić będziemy mniej co miesiąc, a więc trwać to będzie dłużej, przez 10 do 12 rat".
"To wszystko!" powiedział Komendant, żegnając mię.
201
Wyszedłem szybko, by "złapać" premiera Jędrzejewicza i, w myśl rozkazów Pana Marszałka, uzgodnionych z szefem rządu, podzielić spłatę pożyczki na 10 rat.
Rozkaz nadałem niezwłocznie do wszystkich dowództw okręgów korpusów, gdyż już za dwa dni miała być potrącona z poborów oficerskich pierwsza rata pożyczki.
Na konieczne obliczenia mieliśmy więc zaledwie 36 godzin, ale zostały one dokonane i dnia l października wszystko stało się w myśl rozkazów Pana Marszałka.
Mieliśmy potrącone zamiast szóstej, tylko dziewiątą część poborów, a koledzy poniżej stopnia majora - jeszcze mniej.
Taki był wynik dwóch meldunków w sprawie Pożyczki Narodowej u Pana Marszałka.
AWANSE NOWOROCZNE NA ROK 1934
Dnia 13 grudnia 1933 roku o godzinie osiemnastej zebraliśmy się w sali konferencyjnej Generalnego Inspektoratu, wezwani na posiedzenie awansowe, w obecności Pana Marszałka.
Zjawili się, jak zwykle, inspektorowie armii, wiceministrowie z zastępcami i generał Wieniawa-Długoszowski, któremu Komendant powierza zbieranie kartek po głosowaniu i odniesienie ich do swego gabinetu.
Pan Marszałek wszedł do sali punktualnie, w swym mundurze marszałkowskim, z trzema odznaczeniami, i usiadł w fotelu pod świeżo zawieszonym obrazem Grabowskiego, przedstawiającym atak Moskali na nasze okopy pod Kościuchnówką *.
Gdy zajęliśmy już miejsca, Komendant zaczął mówić:
"Proszę Panów, dorocznym zwyczajem, zaczynamy awanse, jak zwykle, od najstarszych szarż.
Na generałów: płk Godziejewski, płk Drapella, płk Anders i płk Rayski.
* Bitwę pod Kostiuchnówką nad Styrem stoczyły Legiony Polskie w dniach 4-6 lipca 1916 r.
202
Przedtem, nim panowie będziecie głosowali, chcę powiedzieć parę słów o pułkowniku Godziejewskim...
...Długi czas namyślałem się, kogo dać do 19 dywizji piechoty po generale Kasprzyckim. Pułkownik Godziejewski ma: ,le bon sens, qui commande' *.
Są to słowa Napoleona i ten właśnie zdrowy spokojny rozsądek ma pułkownik Godziejewski. Dalej, jest u niego staranność pracy - nadzwyczajna. W tym roku jeszcze raz zbadałem jego pracę i nie znajduję, wyznam panom, pogorszenia. Staranność - znacznie wyższa niż przeciętna.
Nad awansami na generałów będzie, jak zwykle, tajne głosowanie, bez dyskusji.
Dalej, dam wam podpułkowników, tylko dowódców pułków, na pułkowników. Ja mam w piechocie kandydatów... (Komendant odczytuje nazwiska).
To chciałbym, byście awanse podpułkowników na pułkowników ukończyli jutro. Dlatego dalszy ciąg awansów nastąpi jutro po obiedzie, o tej samej godzinie - o szóstej. Kartki wszystkie rozdane?"
"Tak jest", odpowiada generał Wieniawa.
Komendant kieruje się ku wyjściu, ale wraca od drzwi i oddaje generałowi Koń arze wskiemu żółty ołówek, mówiąc z życzliwym uśmiechem: "To należy do tego pokoju".
Pan Marszałek wychodzi, a my zaczynamy głosowanie na piśmie.
Ka drugi dzień, 14 grudnia 1933 roku, znów punktualnie o godzinie 18 wszedł Komendant do sali konferencyjnej Inspektoratu i, po zajęciu miejsca, zaczai mówić:
"Z wczorajszych kandydatów na pułkowników, w piechocie awansowało 9. Generałowie przeszli wszyscy czterej.
Mamy dalej postawić kandydatów na pułkowników kawalerii i artylerii... (Komendant odczytuje nazwiska z karty)... Teraz, proszę panów, ostatnia rzecz: awanse majorów na podpułkowników...
- zdrowy rozsądek, który
203
* Le bon sens, qui commande (franc.) rozkazuje.
...Dzisiaj oczekuję końca waszej pracy i aż do świąt wy jesteście wolni. Ja skończyłem!"
Pan Marszałek opuszcza salę, a my przystępujemy do gło-, sowania.
Komendant wygląda - nie bardzo dobrze.
AWANSE SANITARNE NA ROK 1934
Dnia 18 grudnia 1933 roku otrzymałem telefon od kapitana Lepeckiego, że o godzinie 13.30 mam się zameldować w Inspektoracie.
Będzie, oprócz mnie, obecny generał Rouppert i pułkownil Misiąg.
Przejrzałem jeszcze raz z generałem Rouppertem listę kandydatów na sanitarne awanse sztabowe i postanowiłem, jal zwykle, nie odzywać się zupełnie w czasie referowania ich przezl generała Panu Marszałkowi.
Komendant, mimo że tego nie okazywał, miał wielką słabość do Stachurka Roupperta, jeszcze z czasów Pierwszej Brygady,] a nawet wcześniej - Związku Strzeleckiego.
Toteż awanse sanitarne przechodziły zwykle w pogodnyr nastroju i bez wyrzutów ani krytyki ze strony Pana Marszałka.!
Tak też było i tym razem.
Ledwie Komendant wszedł do pierwszego gabinetu, gdzięj oczekiwaliśmy wprowadzeni przez doktora Woyczyńskiego, gdj zawołał radośnie:
"Doktor Rouppert - jakże zdrowie?!
Proszę pana szanownego Stachurka, więc - kwestie awan-sowę. Skończymy je szybko. Ja mam do was zaufanie, bo wyj jesteście grzeczni i uczciwi".
Wyznaję, że takie podkreślanie uczciwości kolegi wobecj mnie, szefa Administracji Armii - zabolało mię trochę, alei nie pisnąłem słówka, by nie psuć dobrego nastroju Komendanta!
Tymczasem Pan Marszałek siadł za stołem, po drugiej stronie którego siedliśmy we trzech: generał Rouppert, pułkownik Misiąg i ja. Ledwie rozłożyliśmy listy awansowe, gdy Komendant zaczai znów mówić, śmiejąc się wesoło i przekomarzając ze Stachurkiem:
"Na pułkowników dajecie 7 kandydatów!
Dla was najwyższe względy z całej armii.
Dwóch odkreślone, zostaje wam zatwierdzonych pięciu kandydatów.
Ja w artylerii robię tylko dwóch pułkowników, a jednak artyleria - to coś jest.
Teraz na podpułkowników ilu? Przyrównać was do kawalerii, co, dać wam czterech?!"
"Rozkaz!" odpowiedział uradowany generał Rouppert.
Tymczasem Pan Marszałek ciągnął dalej:
"Majorowie... Ja tu nie mogę iść zanadto źle, bo z lekarzami trzeba inaczej się obchodzić. (Po chwili milczenia - ze śmiechem). Warci są w skórę, ale lepsi od innych...
Ilu pan majorów, dwunastu proponuje?
Ja, proszę pana, daję dziesięciu, ale pan musi to ogłosić dopiero razem ze wszystkimi innymi awansami.
Widzicie, co ja robię dla was, Stachurku!!
To wszystko!" - zakończył Pan Marszałek tonem urzędowym, ale gdy spojrzał jeszcze raz na Stachurka, stał się znów dawnym pogodnym Obywatelem Komendantem z Brygady.
Toteż gdy chcieliśmy zameldować nasze odejście, Pan Marszałek udał, że tego nie widzi i zaczął opowiadać wrażenia ze swego życia obecnego i dawnego, aż na Syberii, mówiąc: "Bo wasz fach jest specjalny, wy uczycie się za długo przed otrzymaniem stopnia oficerskiego"...
Dalej mówił Komendant o aptekarzach na zapadłej prowincji, którzy muszą być często i doktorami; o doktorach, którzy zapisują recepty, polecając je używać w chwili gdy pieje czarny kogut; o znachorach na Syberii, wreszcie o aptekarce, noszącej pseudonim "Mieczysława", która adiutantowała w czasach rewolucji.
Słuchaliśmy jak urzeczeni, ciesząc się z dobrego humoru
204
205
Komendanta. Zmierzchało już, gdy wyszliśmy z gabinetu Pana Marszałka.
W poczekalni pułkownik Misiąg zawołał: "O, gdyby tak samo nam szło ze wszystkimi awansami!"
Rzeczywiście, w tak świetnym humorze, jak dzisiaj, nie widzieliśmy Komendanta już od dawna.
DODATKI FUNKCYJNE
Jeszcze w 1926 roku, po przewrocie majowym, kazał Pan Marszałek ustanowić dodatki funkcyjne dla najbardziej odpowiedzialnych stanowisk w wojsku.
Celem ich było podkreślenie ważności stanowiska, bez zwiększania poborów, które obciążałyby później i pobory emerytalne. Dodatki te trwały w wojsku bez zmian do roku 1934.
W początku tego roku zostały zaprowadzone dodatki funkcyjne również dla urzędników cywilnych, przy czym były one podzielone na 16 kategoryj.
Na mnie, jako szefa Administracji Armii, spadło "wdzięczne" zadanie uzgodnienia dawnych dodatków wojskowych z nowo wprowadzonymi cywilnymi.
Zrobiliśmy to w Departamencie Intendentury, jak mogliśmy najlepiej, opierając się na dawnym rozporządzeniu o dodatkach z 1926 roku, i tak przygotowane nowe rozporządzenie oddałem do podpisu Pana Marszałka, przez pułkownika Soko-łowskiego.
Zbliżał się jednak już termin wydania nowych dodatków, a podpisu Komendanta nie było.
Zaniepokojony tą zwłoką, zacząłem sprawę badać i dowiedziałem się, że podobno Pan Marszałek nie jest zadowolony z układu i przydziału dodatków funkcyjnych i dlatego odmawia pod nim swego podpisu.
Wreszcie dnia 24 stycznia 1934 roku, czyli na kilka dni
206
przed terminem ogłoszenia nowych dodatków funkcyjnych, wezwał mię telefonicznie kapitan Lepecki do Inspektoratu na godzinę osiemnastą.
W poczekalni spotkałem, wezwanych również, generała Fa-brycego i pułkownika Sokołowskiego, szefa Gabinetu Ministra.
Pułkownik Woyczyński wprowadził nas do pierwszego gabinetu, dokąd za chwile wszedł Pan Marszałek, ubrany w mundur z trzema odznaczeniami.
Ledwieśmy siedli, po zameldowaniu się, gdy Komendant zaczął tonem niezadowolonym:
"Proszę panów, ja zatrzymałem u siebie to uszeregowanie, gdyż znalazłem tu przede wszystkim rzeczy, które już zniosłem, więc... (Pan Marszałek wybiera dwie funkcje, rzeczywiście świeżo zniesione).
Przy przejrzeniu tej listy ten system, użyty dla zaszeregowania, nie bardzo jest dobry i wzbudził wątpliwości.
W ogóle to są trudne rzeczy i, być może, każda rzecz byłaby nieudolna, ale ta - specjalnie nieudolnie zrobiona.
Ktoś to robił, kto w wojsku nigdy nie był.
Ja tego nie mogę podpisać. W tym nie ma zupełnie zrozumienia rzeczy, a wszystko, co opracowane u góry (wyższe rangi) - to najgorsze. Tu są błędy u góry, a u dołu (niższe rangi) - staranie dociągnięcia do szesnastu kategoryj i całość tak zagmatwana, że - kończy się świat.
Ułożone to jest bez zwracania uwagi na rzeczywistą pracę, tylko są pewne uprzywilejowania wbrew sensowi.
Drobny przykład, proszę panów.
Ja dałem to jeszcze jednemu oficerowi do zreferowania. On mi to przedstawił. To widać ktoś układał z takich ludzi, którzy nie należą do szanujących dowodzenie - jakiś paskuda!! (Podnosząc głos i bijąc ręką w tablice zaszeregowań dodatków).
Dowódca piechoty dywizyjnej jest niżej niż kierownik centrum zaopatrzenia intendentury względnie sanitariatu!"
Tu Pan Marszałek spojrzał na mnie pytająco, więc odpowiedziałem:
"Tak jest, Panie Marszałku, to układał intendent, a ci kierownicy zakładów zaopatrzenia mają bardzo odpowiedzialne
207
stanowiska, związane z obracaniem wielkimi sumami pieniężnymi"...
"Ba, więc tak, to pachnie ,entandanturą', przerwał mi Pan
Marszałek.
Ja nie mogę robić intendentów i dyrektorów nauk, wszystkich na wysokie stopnie dodatków!...
Widocznie ten człowiek, który to pisał, nie rozumie, jak w wojsku się powinno robić.
Poza tym, sam system!
Góra nie bardzo jest pewna. Ja, jako generalny inspektor - mam jakiegoś szefa gabinetu! Kto to jest?!
Uprzywilejowanie wszystkiego, co jest częścią materiałową - jest widoczne.
Ja nie mogę nie zauważyć, że ta próba podziału wysokości dodatków na 16 kategoryj jest za duża.
Połączyć to, co jest rangą - z funkcją, to już jest trudność, nad którą należy się zastanowić. Ale dołączyć do tego jeszcze 16 kategoryj dodatków - to trudność się zwiększa i tego już nie rozumiem.
Według mnie to jest rozwiązanie złe. Robicie trudności, które utrwalacie na wieki".
Korzystając z przerwy w przemówieniu Komendanta, rozwinąłem moje tablice dodatków funkcyjnych; melduję, że oparłem je na zatwierdzonych w 1926 roku, i proszę Pana Marszałka o wskazanie najważniejszych punktów wytycznych.
Komendant każe dowódców dywizyj zaszeregować wyżej od szefów departamentów, a dowódców piechoty dywizyjnej - na równi z szefami departamentów.
Potem, przeglądając tablice, Pan Marszałek, niezadowolony, mówi: "Jak to mógł robić intendent?!
Przecież to decyduje o uposażeniu wszystkich!"
Coś mię skorciło, żeby powiedzieć:
"Panie Marszałku, to musiał do zatwierdzenia przygotować intendent, bo on przecież musi obliczyć, ile to wyniesie i on będzie te pieniądze wypłacał".
Nagle Pan Marszałek zmienił się na twarzy i bijąc ręką w papiery, zawołał w gniewie:
208
"Najlepiej zrób pan płatników dowódcami, wtedy będzie największy porządek!! - Ja pana każę ze schodów zrzucić!!"
Umilkłem, przerażony, by Komendant nie dostał ataku apo-plektycznego, tak silnie zaczerwienił się z gniewu.
Zapanowała długa chwila ciężkiego milczenia.
Potem Pan Marszałek zaczai już spokojnym tonem:
"Spróbujcie rozłożyć pracę tak: uszeregujcie wysokość dodatków funkcyjnych według grup, to znaczy w oddzielną grupę dajcie oficerów liniowych, później sztaby i kancelarie stworzą grupę drugą, a wreszcie do trzeciej grupy dajcie to wszystko, co jest częścią materiałową...
Chodzi teraz o l luty i wypłacenie poborów".
Melduję Panu Marszałkowi, że można wypłacić pobory l lutego, a dodatki funkcyjne nieco później, ale najpóźniej 15 lutego. Komendant akceptuje to skinieniem głowy, a później ciągnie:
"Nauczony tym doświadczeniem, ja, panie generale, uprzedzam, że wtedy dla skontrolowania pracy zrobię małą komisję, bo ja się boję sam decydować.
Gaża - l lutego, a dodatek przed 15, to można ogłosić.
Ja sam nie będę pracował nad detalami..."
Potem, jakby chcąc wynagrodzić mię za nazwanie "panem generałem", Komendant uśmiecha się i mówi:
"I wtedy ja będę nie was cisnął, ale komisję!... Więc to musi być prędko!"
Tu Pan Marszałek spojrzał jeszcze raz na tablice dodatków funkcyjnych i, wskazując palcem na miejsce, gdzie jest uwidoczniony dodatek dla Marszałka Polski, powiedział tonem znów surowym:
"Po co ja podpisywałem pożyczkę, kiedy teraz mi to zwracają... Będą się z Polski śmiać, że bierze pożyczki i zaraz zwraca. Otóż jak wy to robicie!"
Tu Pan Marszałek podał nam rękę i wyszliśmy z gabinetu.
Byłem "nieco" zdruzgotany psychicznie i - było czym!
Cały czas, przeszło godzinę, Komendant irytował się na mnie, a i pożegnał się ze mną też nie bardzo łaskawie.
Nie o to chodzi, że krzyczał.
- Strzępy meldunków
209
Chodzi o to, że przy sklerozie, jaką ma Komendant, boimy się bardzo powtórzenia się ataku apoplektycznego, który miał już przed paru laty, na szczęście w lekkiej bardzo formie.
Dlatego wszelkimi możliwymi środkami staramy się Go nie rozgniewać. Ale, niestety, nie zawsze się to udaje.
DALSZY CIĄG AWANSÓW SANITARNYCH
Dnia 8 marca 1934 roku, o godzinie 18, wprowadził nas, t{
generała Roupperta i mnie, doktor Woyczyński do drugiego gal
binetu Pana Marszałka w Inspektoracie. *
Komendant siedział, jak zwykle, u szczytu dużego stołu. Prócz lampy wiszącej, na stole, po lewej ręce Pana Marszałka, stoi mleczna lampa o świetle mocnym jak reflektor.
Tylko na małej przestrzeni przed Komendantem stół jest wolny od papierów. Reszta stołu założona jest różnymi aktami
i mapami.
Jedna ze stert akt nakryta jest, jak przyciskiem, dużym
pistoletem systemu Browning.
Na znak Pana Marszałka siadamy przy przeciwległym końcu stołu.
Komendant jest w dobrym nastroju i wygląda dobrze. Ubrany w kurtkę strzelecką, bez odznak, tylko z "parasolem" nad lewą górną kieszenią.
Pan Marszałek śmieje się do generała Roupperta przy naszym wejściu do gabinetu i woła:
"Już Stachurek się uśmiecha na dużo prezentów, które ma
otrzymać!
No więc - kapitanowie na majorów!"
Generał Rouppert: "Trzydziestu jeden kandydatów proponuję".
Pan Marszałek: "Ilu w tym lekarzy?!"
Generał Rouppert: "27 lekarzy i czterech farmaceutów, Panie Marszałku".
210
Pan Marszałek z udaną surowością: "U pana główni są farmaceuci, aż czterech na 27 lekarzy! Cóż wy za lekarz jesteście?!
No, zostawmy kapitanów. Idziemy na poruczników. Ilu ich
jest?!"
Generał Rouppert wymienia liczbę poruczników.
Pan Marszałek: "Tu są także farmaceuci?!
Jakaż jest ich ilość?! Pokaż mi pan tę listę!"
Wszystko to Pan Marszałek mówi głosem przekornym i na pozór surowym, ale oczy Jego śmieją się jednakowo, gdy mówi o lekarzach i farmaceutach.
Długo Komendant sprawdza listę kandydatów, przytrzymując ręką binokle i przysunąwszy do siebie matową lampę-re-flektor. Wreszcie, odkładając na bok binokle i odsuwając ręką listę, podnosi nagle głowę i, patrząc bystro w oczy generałowi Rouppertowi, rzuca jeden wyraz: "Podporucznicy?!"
"Podporuczników mam niedużo, Komendancie - odpowiada Rouppert. - Miałbym jeszcze jednego, ale nie mogę podać go do awansu, bo ożenił się bez pozwolenia władz".
Pan Marszałek, śmiejąc się:
"Wziął wam i ożenił się bez pozwolenia?! To bardzo dobrze!! To tęgi chłopak! (Po chwili milczenia, z przekorą). A jak ja go wam zakwalifikuję do awansu, to co będzie?!"
Generał Rouppert: "To będzie bardzo dobrze!"
Pan Marszałek, nieco zawiedziony tą łatwą zgodą Roupperta, a chcąc się z nim dalej przekomarzać, zwraca uwagę na stopnie, kwalifikujące wartość kandydatów do awansu, postawione obok odnośnych nazwisk.
"Dlaczego oni tu mają ,3'. Ja przerobie te ,3' na ,5'! Za co
krzywdzić młodzież?!
Sam pan kiedyś się ożenił i to z dzieckiem, ze studentką..." Tu Pan Marszałek opowiada o jednym ze swych profesorów,
który twierdził w sprawie stopni, że na "5" umie tylko Pan
B°g; na "4" - tylko ja, a uczniowie mogą umieć przedmiot yjko na "3" lub "2", przy czym wybitny uczeń może umieć na
" • (»3" z punktem - po rosyjsku: "s toczkoj"). "Więc i wy
14 »
211
też, Stachurku, tym mfcdym - przy trójce choć punkt postawcie'" (Po chwili milczę^, już głosem urzędowym). ,
"No, prósz, pana, to - to u mnie zostanie". (Z uśmiechem).
"Ja muszę myśleć, jak pana skrzywdzić i nie ulegać mojej
sympatii do pana! . . .
W tym roku przeciętna awansowa znacznie mniejsza ba-
dzie"
Generał Rouppert rozkłada ręce na znak krzywdy, która go
spotyka, i chce coś mówić-
Pan Marszałek:
,.Nic wam, bestiom, więcej nie dam. Tak sobie postanowiłem!" (Odsuwa listy awansowe sanitariatu).
Na próżno generał Rouppert prosi o załatwienie definitywne awansów sanitarnych w dniu dzisiejszym, Komendant nie
daje się przebłagać.
Wreszcie, po długi* targach, zgadza się przejrzeć awanse lekarzy weterynarii, ale znów nie załatwia ich definitywnie, lecz po przejrzeniu odsuwa Jistę celem "dokładnego namyślenia się'.
Następuje chwila dłuższego milczenia, którego nie śmiemy
przerywać.
Teraz Pan Marszałek wygodnie siada w fotelu i zaczyna
opowiadać wrażenia ze swego życia.
Mówiąc o zwyczajach w Anglii, podkreśla z naciskiem, iż przynajmniej za Jego tam pobytu były tak surowe obyczaje, że mężczyzna nie śmiał wejść do przedziału kolejowego, w którym była sama kobieta, choćby przedział ten nie był przeznaczony wyłącznie dla pań-
Na to ja niefortunnie wyrwałem się: "Panie Marszałku,
u nas to jest przeciwnie!"
Komendant spojrzał na mnie z wyraźnym niesmakiem i nic
na to nie powiedział.
Później Pan Marszałek mówił o zorganizowaniu obecnych studiów uniwersyteckich, opierając się na wiadomościach od swych siostrzenic, które studiują w Warszawie i Wilnie.
Przy tym Komendant wypowiedział szereg krytycznych uwag na temat studiowania naszej młodzieży.
Między innymi ostro skrytykował Komendant naszą skłonność do dyletarutyzmu i brak chęci do sumiennego specjalizowania się i pracy na małym odcinku życia.
"Wszystko umieją, biorą się do wszystkiego!
Nie darmo na Syberii mówili: .Poliacziszki naród ehitryj - wsio zna jut!!'
Przed pożeg naniem generał Rouppert próbował jeszcze raz prosić o zatwierdzenie awansów sanitarnych, ale Pan Marszałek ani słuchać o- tym nie chciał.
Odchodzimy więc bez załatwienia awansów.
W pierwszym gabinecie oczekuje nas z niepokojem doktor Woyczyński.
Twierdzi, że Pan Marszałek w dniu wczorajszym był na posiedzeniu wszystkich premierów "pomajowych", na którym przewodniczył Pan Prezydent Rzeczypospolitej.
Pan Marszałsek przemawiał tam przez czas dłuższy i wrócił zmęczony. Dzisiaj długo znów pracował z nami, co go na pewno zmęczyło.
Uspokoiliśmy doktora, że Komendant głównie opowiadał wrażenia ze stfgo życia, tak że raczej wypoczywał.
Pan Marszałek ma bardzo arystokratyczny pogląd na organizację i funkcjonowanie wojska.
Po "dowodze-niu" na pierwszem miejscu stawia służbę liniową w trzeci głównych broniach, a dopiero dalej inne bronie i służby, nie włączając służby sztabowej.
Toteż przy awansach broni głównych jest Pan Marszałek bardzo surowy i wymagający.
Ceni wysolo artylerię, wyraża się z uznaniem o kawalerii, ale największą troską i opieką otacza piechotę.
Kocha ją, ale dlatego stawia jej najwyższe wymagania i dlatego też tak często... wymyśla Królowej Broni...
...Awanse jjn-itarne uważa Pan Marszałek za wypoczynek, zwłaszcza że spat&anie z generałem Rouppertem przywodzi mu na myśl tyle wspo mnień z przeszłości bojowej i życia prywatnego.
Dlatego przeć-hodzą one zwykle gładko i bez burzy.
212
213
WSTRZYMANIE DALSZYCH AWANSÓW NA ROK 1934
W tydzień po wstrzymaniu przez Pana Marszałka awansów sanitarnych i odłożeniu ich do "namyślenia się" zostałem wezwany, dnia 15 marca 1934 roku, na godzinę 18 do Inspektoratu. Zjawili się również: generał Fabrycy, jego zastępca gen. Ka-sprzycki i szef Sztabu Głównego - generał Gąsiorowski.
Zostaliśmy wprowadzeni przez doktora Woyczyńskiego do pierwszego gabinetu i tu oczekiwaliśmy na wejście Komendanta. Na dużym stole leżały papiery, a obok nich stała zapalona matowa lampa-reflektor, rzucająca silne, ale łagodne światło na wykazy awansowe broni i służb, które przygotowane były na dzisiejszą konferencję.
Czekaliśmy z bijącym sercem, co zadecyduje Pan Marszałek w sprawie awansów.
Minęło już prawie trzy miesiące od Nowego Roku, a szereg awansów było jeszcze nie załatwionych.
Innych lat o tej porze było już dawno po awansach. Komendant wyszedł szybko z drugiego gabinetu, podał nam kolejno rękę, po czym grzecznie powiedział: "Proszę siadać!" Ubrany był Pan Marszałek w mundur z trzema odznaczeniami. Wygląda Komendant nieźle, ale jakby schudł. Obydwie te rzeczy: uprzejme podanie ręki i ubiór służbowy nie wróżyły nic dobrego dla awansów naszych oficerów.
Najlepsze bowiem są szansę posłuchania, gdy Komendant jest ubrany w kurtkę strzelecką, niezupełnie zapiętą, nie podaje ręki, tylko palcem wskazuje krzesło, mówiąc czasem: "siadajcie", i traktuje nas per "wy".
Gdy Pan Marszałek, tak jak dzisiaj, jest ubrany w mundur, "prosi" siadać, a do tego jeszcze nazwie "panem", to już wiadomo, że sytuacja nie jest wspaniała.
Po zajęciu miejsca przy stole Komendant spojrzał po nas wszystkich i spytał, gdzie jest pułkownik Wartha.
Doktor Woyczyński poszedł go szukać, a tymczasem na
214
jakiś czas zapanowało milczenie, gdyż każdy z nas myślał o tym, co powie Komendant.
Nareszcie odezwał się pierwszy Pan Marszałek i po chwili rozmowy zaczął uskarżać się na zmienność pogody wiosennei która odbija się źle na Jego bronchicie. Przypomniał przy tym Komendant o nadzwyczaj wczesnej wiośnie 1920 roku gdy sam widział, jak koło Nowego Roku ludzie orali w polu
Rok ten był wyjątkowy pod względem łagodności zimy
Komendant do dziś dnia wyrzuca sobie, że czekał z ofensywą ukraińską aż do końca kwietnia. Tamtejsi ludzie uciekinierzy do Polski, ręczyli, że wcześniej niż w końcu wiosny nie bęuzie można ruszać się w rozmokłym terenie Ukrainy a tymczasem okazało się, że tego roku można by było przeprowadzić tam nawet dużą operację wojenną już wczesną wiosną bo wyjątkowo tego roku wszędzie było sucho.
Tu Komendant chwilę pomilczał, patrząc w światło mlecz
nej lampy, a później ciągnął: "Za to pamiętam, w 1913 roku we
Lwowie spadł na kwitnące już drzewa taki śnieg, że tramwaje
nie chodziły". J.
W tej chwili wszedł do pokoju pułkownik Wartha meldując, że nic nie wiedział o odprawie dzisiejszej i że ściągnięto go w tej chwili telefonicznie.
Pan Marszałek nagle nasrożył się, odrzucił od siebie nastrój
gawędziarski i tonem surowym powiedział do Warthy Niech
pan protokółuje!", po czym zaczął: "
"Proszę panów, ja panów wezwałem, by powiedzieć swoje ostatnie słowo w sprawie awansów. Ja, proszę panów, dalej ani jednego awansu nie dam i chciałem panom to wytłumaczyć"
(Chwila milczenia, w czasie której Pan Marszałek składa i rozkłada machinalnie arkusz z cyframi awansów)
"Historia naszej armii nie należy do wesołych i zaszczytnych. Organizowała się ona w czasie wojny i to pozostawia na długi czas siady swoje... Ta organizacja pokojowa armii w czasie wojny - to dało na pewien czas najgorsze ślady
Główny wysiłek był - nie wojna, ale zorganizowanie armii pokojowego czasu. Dało to dużo starszych oficerów, którzy ni chaeh isc na wojnę, ale rozbudowywać polską armię...
215
Stąd wielki aparat, budowany bardzo starannie. Budowali tak, by być .rzeczywistymi żołnierzami', a nie bandytami bijącymi się za Polskę!
Tu były w grze dwie najgorsze armie i to w chwili ich upadku: austriacka i jeszcze gorsza od niej rosyjska. I według tego budowano wtedy armię polską!...
Ja, proszę panów, już robiłem to doświadczenie, że ja nie chciałem awansować całych działów personalnych za nic w świecie! To samo robię i teraz! Ja nie jestem w stanie awansować kogokolwiek... Starszy człowiek nie jest zdolny do rozwoju i to są niepotrzebni całkiem ludzie. Ja nie jestem w stanie awansować ich i dolewać"...
Dalej Pan Marszałek wydaje zarządzenia, konieczne przed dokonaniem w roku przyszłym dalszych awansów, by uniknąć sytuacji, jaka była w armiach zaborczych, gdy to: ..."podoficer jest najlepszy w myśl dwóch najgłupszych armij, w chwili ich upadku, i ludzi, którzy uważali za durnia tego, kto się za Polskę bije. I może mieli racją!
Ja nie będę się dalej irytował, bo sprawa nie jest tego warta,
tylko wykpienia.
Ja dzisiaj skończyłem awanse i skończyłem z panami!" Zwracając się do Warthy, z uśmiechem: "No zapisałeś pan
to, to i dobrze!"
Do mnie: ,,Składkowski, zameldujcie się w sobotę, będę was potrzebował przy zaszeregowaniu i pan także (do generała Gą-
siorowskiego)".
Opuszczaliśmy gabinet w ciężkim nastroju z powodu braku awansów dla wielu działów wojska. Tak więc w tym roku nie zaawansuje już nikt!
OSTATNIE ROZKAZY W SPRAWIE DODATKÓW FUNKCYJNYCH
W dwa dni po odprawie w sprawach awansowych zostałer wezwany do Inspektoratu, dnia 17 marca, na godzinę 13.30.
216
Chodziło o decyzję Pana Marszałka w sprawie dodatków funkcyjnych, której nie mogliśmy uzyskać w ciągu dwóch miesięcy z powodu zajęcia się Komendanta innymi pilnymi sprawami.
Dyżur miał doktor Woyczyński i wprowadził nas od razu do pierwszego gabinetu Pana Marszałka.
Prócz mnie byli obecni: generał Gąsiorowski, pułkownik Strzelecki i podpułkownik Glabisz.
Pan Marszałek wyszedł do nas w kurtce strzeleckiej, bez odznak, i po przywitaniu się zajął swe zwykłe miejsce za dużym stołem, pod obrazem Kossaka, przedstawiającym Komendanta nad rzeką Wieprzem w momencie początku bitwy warszawskiej w 20 roku.
Obok obrazu wiszą liczne fotografie powstańców i scen powstańczych z 63 roku.
Komendant wygląda dobrze i nie znać na Nim zmęczenia, mimo wytężonej pracy dni ostatnich.
"Więc, kochany generale, zaczął Pan Marszałek, jak wam powiedziałem, ja tą sprawą dalej zająć się sam nie mogłem. Zrobiłem więc komisję z tych trzech panów, którzy mi to przedkładają".
Zwracając się do podpułkownika Glabisza: "Pan referuje!", później, mówiąc do mnie: "A potem pan mi odpowie".
Podpułkownik Glabisz zreferował krytycznie szereg punktów, których celowość starałem się podtrzymać.
Trwało to koło kwadransa, po czym zabrał głos Pan Marszałek, mówiąc, co następuje:
"Jest w tym zaszeregowaniu dużo braków nie uregulowanych, wymagających rozstrzygnięcia.
Dla przykładu, pierwszy oficer Inspektoratu Armii ma dwie kategorie: oficer, który przeszedł przez dowodzenie pułkiem i który nie przeszedł.
Otóż ci, co nie przeszli przez pułk, mają stać niżej w dodatku funkcyjnym niż ci, co dowodzili już pułkiem.
On musi tęsknić, by dostać pułk, a tak to on nie będzie chciał pułku.
U nas, proszę panów, dowódca pułku jest szczeblem, przez
217
który muszą przejść wszyscy wyżsi wojskowi, i on jest punktem najwyższym dla wielu... Dlatego najwyżej mają być postawieni ci, co przeszli przez dowodzenie pułkiem.
To uszeregowanie dotychczasowe jest tak głupie i w tak l durny sposób ułożone, że dalej nie idzie.
Moja główna uwaga związana jest z dowódcą pułku.
Dowódca pułku ma być podwyższony.
Dowódca pułku - to musi być coś w rodzaju doboru w | armii".
Wyrywam się w tym miejscu niefortunnie, że pierwszy l oficer sztabu armii jest na etacie generała.
Pan Marszałek, który nie znosi wyrazu i pojęcia "etat", rzu- | cii się na mnie:
"Fu, wstrętni jesteście... Wezwę i rozkazem skasuję etaty i tym zakończę mą pracę. Czegoś bardziej wstrętnego jak te etaty - ja nie znam. f e!! (Uspokajając się, po namyśle).
Pamiętam, kiedy zająłem Mińsk, gdzie był zawsze zarząd kolejowy sieci i warsztaty kolejowe, zgłosili się zaraz, niby do
Coś tak ohydnego i... to nie znam ludzi!... Okropna to zakała, mnie, wszyscy kolejarze.
Jak ich mój zastępca policzył, to na każdy słup telegraficzny | było dwóch kolejarzy. Oto system rosyjski - ,etaty'.
Jeden profesor rosyjski porównał Moskwę z Londynem. W Moskwie jest o 52 razy mniej pocztowych jednostek przesyłkowych niż w Londynie, a urzędników na poczcie 10 razy więcej w Moskwie niż w Londynie.
Ja przechodziłem granicę pruską z dawnej Rosji setki ra2,y przez punkty, gdzie ilość pracy jednakowa po obydwu stronach. Na pewnej komorze niedaleko Taurogów, po stronie niemieckiej - l urzędnik spełnia wszystkie zadania, no i 2-3 żandarmów. Po stronie rosyjskiej urząd celny zatrudnia 12 urzędników i urząd paszportowy - 6 żandarmów.
Załatwiali oni te same rzeczy, co po stronie niemieckiej, a do tego po stronie rosyjskiej była jeszcze - straż pograniczna.
,Zgodnie z etatami' - może być bardzo łatwo w naszym wojsku brak sześciuset generałów!
218
Jak to oswobodzić się od tego paskudztwa - etatów. (Wracając do dodatków funkcyjnych).
No, ja nie wiem, co z tym zaszeregowaniem zrobić.
Moje żądanie związane jest z dowódcą pułku. Ci, co byli dowódcami pułku, mają być postawieni wyżej. (Zwracając się do mnie).
Uwzględnicie te poprawki, które oni (komisja) dają co do obniżenia i co do podwyższenia dodatków".
Opuszczamy gabinet.
Ze względu, że wypłata dodatków funkcyjnych uległa już zwłoce za luty i marzec, a więc rzecz jest pilna, umawiamy się spotkać wszyscy czterej u mnie w biurze o godzinie 17.00 celem opracowania dodatków funkcyjnych, opierając ich wysokość na odbytym lub nie odbytym dowodzeniu pułkiem.
Odprawa b}^ła burzliwa, ale Pan Marszałek nie wyglądał na bardzo zirytowanego, chociaż krzyczał na etaty.
Cały czas oddech miał równy i spokojny, a więc, na szczęście, nie był poruszony do głębi.
ZMIANA PIERWSZEGO WICEMINISTRA
Dnia 2 lipca 1934 roku wezwani zostali do sali odpraw Inspektoratu generałowie, biorący zwykle udział w posiedzeniach awansowych, na godzinę szóstą po południu.
Udając się na odprawę, zauważyliśmy przy głównym wejściu do Inspektoratu samochód Pana Prezydenta Rzeczypospolitej, który widocznie przyjechał do Komendanta.
Punktualnie o godzinie szóstej Pan Prezydent i Pan Marszałek weszli na salę odpraw.
Po przywitaniu się z najbliżej stojącymi generałami Pan Prezydent usiadł z Komendantem przy stole obrad, po czym pan Marszałek zaczął mówić, gdy już usiedliśmy na swych miejscach:
"Panowie, ja was zebrałem z następującego powodu. Pan
219
Fabrycy był moim pomocnikiem jako ministra, podał się do dymisji i został inspektorem wśród was.
Pomocnik ministra musi być zarazem podsekretarzem stanu, to go wprowadza do zarządu Państwa. Każdy i nich ma prawo zastępować ministra w sprawach państwowych. Dlatego każdy z podsekretarzy stanu inaczej nie idzie w Państwie, jak za zgodą Rady Ministrów.
Wojsko wyjątkowo nie idzie przez uchwałę Rady Ministrów i taki pan wchodzi do Rady Ministrów na zasadzie wyznaczenia go przez ministra spraw wojskowych, znaczy mnie, po zatwierdzeniu przez Pana Prezydenta...
Proszę panów, ja zwołałem panów dla następującego powodu (Komendant liczy obecnych). Ja przy wyznaczaniu wiceministra jestem zupełnie swobodny. Ja chcę wysłuchać opinii waszej, tu zebranych. Opinia ta jest dana mnie, ja zaś mogę przejść nad tą opinią do porządku dziennego...
...Byście opinię dali sumiennie, bierzcie pod uwagę względy czysto wojskowe. Opinia ta musi dać wgląd w wasze sumienia. Macie brać pod uwagę, czy podany przez was kandydat podoła zadaniu, a nie coś innego.
Nie bierzcie pod uwagę żadnych innych względów państwowych, jedynie to, że kandydat ma ćwiczyć i dowodzić wojskiem, gdy ja nie jestem przy dowodzeniu. Ma on nie dozwolić na opuszczanie się wojska w życiu codziennym i dlatego musi być kwestia postawiona, czy podoła on zadaniu, czy nie.
Ja nie dopuszczę żadnej dyskusji.
To jest jedno.
Druga rzecz. Każdy z panów obowiązany jest napisać jedno nazwisko na tej kartce, podpisać się i zgiętą kartkę dać temu generałowi, którego ją wyznaczę.
Mam tylko 10 minut czasu.
Żadnej dyskusji, żadnych gawęd"...
Nastaje cisza, w czasie której wszyscy piszą swe kartki. Komendant patrzy w skupieniu na złoty zegarek, licząc minuty.
Pan Prezydent ogląda wiszący na przeciwległej ścianie sali obraz Rozena: "Rewia wielkiego księcia Konstantego na placu Saskim".
Generał Osiński, pisząc swą kartkę, raz po raz łamie ołówek. "Czwarty ołówek łamię, Panie Marszałku", mówi do Komendanta
Pan Marszałek uśmiecha się, ale wciąż patrzy na zegarek.
Trwa dalej ciężka cisza skupienia. Większość generałów napisała już i złożyła swe kartki.
"Panowie trzeba kończyć, osiem minut jest, zostaje dwie minuty do skończenia!" mówi surowym głosem Komendant
Później zwraca się do generała Gąsiorowskiego i mó\vi z uśmiechem: "Na pana padnie zebrać... (Patrząc w kierunku generała Śmigłego).
Śmigły, zdaje się pierwszy napisał, nie jestem pewny, ale zdaje mi się.
Panowie skończyli? (Licząc kartki i głosujących).
Ja z panami skończyłem i więcej nic nie mam".
Pan Prezydent i Komendant wstają i opuszczają salę.
Na drugi dzień - pierwszym wiceministrem spraw wojskowych mianowany został generał Kasprzycki.
ZMIANA NA STANOWISKU ZASTĘPCY II WICEMINISTRA
W godzinach rannych 25 sierpnia 1934 roku pułkownik So-kołowski, szef Gabinetu Ministra, zawiadomił mię, że mam zameldować się w Belwederze u Komendanta o godzinie 21 minut 30.
Jak zwykle przed pójściem do Pana Marszałka, szczególnie gdy byłem wzywany sam jeden, przejrzałem starannie z generałem Langnerem sprawy budżetowe i... naturalnie, jak zwykle, nie wiedziałem zupełnie, o czym Pan Marszałek będzie mówić ze mną, a właściwie - do mnie.
Chociaż bowiem Komendant lubił meldowanie się moje nazywać "rozmowami", to jednak "rozmowy" te były wybitnie jednostronne, gdyż zwykle mówił Pan Marszałek, a ja starannie zapisywałem Jego słowa.
220
221
Ponieważ Pan Marszałek mówił zwykle wolno i dobitnie, więc udawało mi się zapisywać Jego przemówienia - dosłownie. Było to jednak napisane tak niewyraźnie, że zaraz po ukończeniu meldowania się, poprawiałem ołówkiem, o odmiennym kolorze, najmniej wyraźne (z punktu widzenia czytelności) miejsca.
Było co poprawiać, gdyż nieraz zapisałem kilkanaście stron mego zeszytu, nadążając za przemówieniem Komendanta.
Tego dnia Komendant przyjął mnie w narożnym saloniku, położonym za dużą salą i wychodzącym na taras belwederski. Słońce już zaszło, ale żółte blaski zachodu, odbite od otwartych drzwi szklanych, wpadały do pokoju.
Pan Marszałek siedział na fotelu za owalnym stołem, będącym w samym rogu pokoju i domu, zwrócony twarzą do dużego salonu, przez który przeszedłem szybko, już pod wzrokiem Komendanta.
Na progu narożnego saloniku zameldowałem się "na rozkaz" i zatrzymałem się na skinienie ręki Komendanta, który przyjrzał mi się, mówiąc:
""Niech zobaczę, jak wy wyglądacie". Odpowiedziałem posłusznie, że wyglądam "dziarsko", gdyż jestem po urlopie, na co Pan Marszałek pokiwał głową z powątpiewaniem, ale z uśmiechem.
Ośmielony dobrym humorem i niezłym wyglądem Komendanta, gdyż był opalony, ostrzyżony i ogolony - wyraziłem swą radość, że Komendant widocznie dobrze wypoczął w ciągu lata. Pan Marszałek jednak nasrożył się nagle i, nie podając ręki, wskazał mi krzesło naprzeciw siebie przy stole, na którym leżały karty do pasjansa.
Było to może nie nasrożenie się, lecz troska o zdrowie, gdyż
w chwili gdy usiadłem, Komendant dodał, że mimo wypoczynku
utrzymują się u Niego stany podgorączkowe, które Go osłabiają.
Nim zdążyłem coś na to odpowiedzieć, Komendant zaczął
już mówić swym głosem "urzędowym".
Chwyciłem ołówek i zacząłem szybko notować. "Ja mam do was interes czysto personalny. Ja zmieniłem DOK Łódź, ja mam dymisję Małachowskiego i muszę go zastąpić. - Na jego miejsce pójdzie Langner".
222
Byłem tak zaskoczony tą zmianą, gdyż uważałem generała Langnera za wielką pomoc dla mnie, że aby nie pozwolić sobie na okrzyk zdziwienia, krzyknąłem: "Rozkaz, Panie Marszałku!"
Komendant popatrzył na mnie chwilę, nie przerywając jednak swego przemówienia i w dłuższym wywodzie podał cechy specjalne DOK Łódź, kończąc w ten sposób:
"To wszystko potrzebuje innego ujmowania rzeczy. Potrzebna jest specjalna umiejętność...
Kogo wybrać?
To wymaga specjalnego ujęcia sprawy, a nie sołdackiego traktowania. Dlatego wybrałem tam Langnera i pan musi mu to w moim imieniu powiedzieć.
To lepiej będzie, jak on trochę się opóźni, bo Małachowski się nie śpieszy...
Na jego (Langnera) miejsce też już obmyśliłem... i ja wziąłem... na jego miejsce Ułrycha"...
Tu nastąpiło pochwalne dla pułkownika Ułrycha umotywowanie jego przeniesienia z Oddziału IV Sztabu na miejsce zastępcy II wiceministra.
Komendant przerwał na chwilę, z czego korzystając, zameldowałem, że DOK Lublin, na skutek ciężkiej choroby generała Dobrodzickiego, jest od dłuższego czasu nie obsadzone.
"Na miejsce Dobrodzickiego pójdzie pomocnik z DOK III - Smorawiński"... - odpowiedział Pan Marszałek.
"Powiedzcie memu szefowi gabinetu Sokołowskiemu, że dziś nie będę go potrzebował, lecz w poniedziałek".
Skinienie ręką, że mogę odejść.
Melduję swoje odejście i wychodzę przez duży salon, starając się nie utknąć, w szybko zapadającej ciemności, na jakim sprzęcie.
Skręcając w trzecim pokoju do adiutantury, oglądam się. Komendant zamyślony nad stołem, machinalnie przekłada karty pasjansa.
Opuszczam Belweder po półgodzinnym pobycie, zaskoczony otrzymanymi rozkazami personalnymi.
223
ROZKAZ PRZEDSTAWIENIA WNIOSKÓW
PERSONALNYCH
W godzinach rannych dnia 17 października 1934 roku kapitan Lepecki zawiadomił mię telefonicznie, że zostaję wezwany wraz z pułkownikiem Ulrychem na godzinę 14 do Inspektoratu.
Oczywista nie wiem, jak zwykle, w jakiej by to mogło być sprawie.
O godzinie 13 minut 45 otworzył nam (tj. mnie i pułkownikowi Ulrychowi) drzwi mieszkania Komendanta w Inspektoracie doktor Woyczyński i po chwili oczekiwania wprowadził nas do drugiego gabinetu, położonego od strony dziedzińca. Komendant wygląda nieźle, jest w dobrym humorze, siedzi za dużym stołem założonym książkami i papierami, ubrany w kurtkę strzelecką, bez odznak.
Meldujemy się posłusznie "na rozkaz".
Pan Marszałek, nie podając ręki, skinieniem każe nam zająć miejsca i zaczyna mówić.
"No, siadajcie. No, je reviens toujours a mes moutons. No, ja wracam do moich baranów"...
Tu Komendant w dłuższym przemówieniu rozwinął wytyczne zaopatrzenia armii i to był właśnie ten nawrót "a mes moutons", nawrót - często stosowany.
Mówiąc, jak zwykle Pan Marszałek przesuwał na stole z miejsca na miejsce swą srebrną papierośnicę. Wreszcie brał z niej papieros do ręki i długo, nieraz kwadrans, trzymał nie zapalony, chociaż zapałki miał pod ręką.
Może w ten sposób celowo przedłużał Komendant czas między jednym papierosem i drugim, dość, że nie lubił, gdy mu kto zapalił papieros natychmiast, jak tylko wziął go do ręki.
Papieros musiał niejako dojrzeć w ręku Komendanta do chwili zapalenia go, gdy myśli Jego zajęte były ścisłym sformułowaniem przemówienia.
W drugiej części naszego meldowania się rozkazał Pan Marszałek sporządzić listę kandydatów na wyższe stanowiska w dowództwach korpusów, mówiąc:
"...Więc wy obowiązani jesteście i zrobicie naradę z Kona-rzewskim i zrobicie listę z tych gatunków ludzi. Rozumiecie - posegregujecie ich w tej dziedzinie. To wasz obowiązek".
Tu Pan Marszałek przerwał swe przemówienie i po chwili spytał nas, na kiedy możemy sporządzić Mu żądaną listę.
Mnie, jak zwykle, coś skorciło, żeby sprawę Komendantowi załatwić szybko i, nie namyślając się, wyrecytowałem: "Melduję posłusznie, Panie Marszałku, że możemy to zrobić dzisiaj".
Komendant nie lubi szybkiego załatwiania spraw, toteż spojrzał na mnie z tak wyraźnem zdziwieniem i dezaprobatą, że szybko poprawiłem się: "To pojutrze, Panie Marszałku".
Komendant tylko zaciągnął się papierosem i dalej patrzył na mnie z wybitnym zgorszeniem, z powodu podawania zbyt krótkiego terminu wykonania pracy.
Ponieważ meldowaliśmy się w środę, więc powiedziałem: "No więc może Pan Marszałek każe na sobotę".
Komendant odetchnął i powiedział: "No, to już jest rozsądniej!"
Nagle jednak przypomniał sobie, na moje szczęście, jakieś okoliczności, zmuszające Go do pośpiechu, bo szybko zdecydował:
"To wy zrobicie to dzisiaj".
Po czym, wskazując na pułkownika Ulrycha, dodał:
"Ja jego wyznaczam, bo on jest młodszy i przyniesie mi zdanie wszystkich was trzech. Ja wam powiem kiedy... We czwartek, jutro ja mam taką... i tu zaczyna się moje nieszczęście.
Jak wy jutro o tej samej porze przyniesiecie, to będzie dobrze".
Komendant podał nam rękę i opuściliśmy gabinet Jego pracy.
OSTATNIA REWIA WOJSKOWA
Dnia 11 listopada 1934 roku, przy ładnej pogodzie, Pan Marszałek ostatni raz w swym życiu przyjmował defiladę wojska na Polu Mokotowskim.
224
- Strzępy meldunków
225
Było postanowione, że w razie złej pogody i niemożliwości przybycia Komendanta na rewię, miał Go zastępować generał
Śmigły.
Pan Marszałek rozpoczął odbierać defiladę, jak zwykle, stojąc na zbudowanym specjalnie wzniesieniu, do którego doszedł po wyjściu z samochodu, wzdłuż trybun, witany owacyjnymi okrzykami publiczności.
Przemarsz wojska i organizacyj wojskowych trwał czas dłuższy, stąd w czasie defilady Komendant zmęczył się tak bardzo, że zmuszony był usiąść na przyniesionym naprędce fotelu.
Pan Marszałek dokończył przeglądu mocno osłabiony, już siedząc, po czym najkrótszą drogą samochodem opuścił Pole Mokotowskie.
Nie mogę bliżej opisać tej ostatniej rewii wojskowej w życiu Pana Marszałka, gdyż byłem chory i nie brałem w niej udziału.
Później, w kwietniu, Komendant chciał jeszcze dokonać, jak mówił: "Ostatniej", rewii w Wilnie, w rocznice zdobycia miasta, ale osłabione zdrowie nie pozwoliło Mu już na wyjazd z Warszawy.
Dnia 11 listopada 1934 roku Pierwszy Marszałek Polski oglądał po raz ostatni w życiu zwarte oddziały stworzonego przez siebie wojska.
STYCZNIOWE POSIEDZENIE AWANSOWE
Rano dnia 22 stycznia 1935 roku podpułkownik Glabisz zatelefonował mi, że o godzinie 13.30 i o 17.30 odbędą się dwie odprawy w sali konferencyjnej Inspektoratu w sprawach awan-sowych.
O godzinie pierwszej po południu zaczęliśmy zbierać się w sali konferencyjnej: inspektorowie armii, wiceministrowie i generał Wieniawa-Długoszowski.
Tego ostatniego wzywa Pan Marszałek na każde posiedzenie
w sprawach awansowych celem zebrania kartek po głosowaniu i doręczenia ich Komendantowi w Jego gabinecie.
"To jest człowiek, któremu ja wierzę bezwzględnie, i dlatego on zbierze wasze kartki z głosowaniem", mówi nieraz Pan Marszałek.
Tego dnia Komendant przyszedł ubrany w mundur marszałkowski, z trzema odznaczeniami: .Virtuti Militari, Krzyż Niepodległości z Mieczami i Krzyż Walecznych.
Par\ Marszałek był widocznie osłabiony i podszedł do swego fotela pod obrazem przedstawiającym "Bitwę pod Kościuchnów-ką" - nierównym krokiem.
Obok Niego siadł podpułkownik Glabisz z papierami.
Kotnendant, trzymając w ręku swe binokle w złotej oprawie, przemówił, jak następuje:
"Proszę panów, przystępujemy do awansów i jak zwykłe z pułkowników na generałów".
Po czym Pan Marszałek nałożył binokle, przytrzymując je stale jeflną ręką, i odczytał z kartki:
"Pułkownik Wacław Stacłiiewicz, dowódca 7 dywizji piechoty".
Dalej szło jeszcze kilku kandydatów, postawionych do głosowania przez Komendanta.
"Panowie, swym zwyczajem, przegłosujecie. Po południu będzie tobota, w której będą brali udział pomocnicy panów - pomocnicy wiceministrów: Ulrych i... (tu Komendant chwilowo zatrzymuje się) i Regulski".
Komendant uśmiecha się jakoś smutno i dodaje: "Ja, jak raz jakieś nazwisko się zatnę, to już później (rozkładając ręce) - nie idzie".
Pan Marszałek wstaje z fotela i wychodzi wolnym krokiem. Rozpoczyna się głosowanie pod przewodnictwem generała Sosnkotyskiego.
O godzinie 17.30 odbył się dalszy ciąg posiedzenia awanso-wego. Pan Marszałek przyszedł bardziej wypoczęty niż rano i siadając powiedział:
"Proszę panów, ja przechodzę do panów podpułkowników".
15*
226
227
Dalej Komendant odczytał nazwiska szeregu kandydatów do awansu na pułkowników, dodając przed każdym: "pan".
Jest to charakterystyczna cecha Komendanta, że mówiąc o nieobecnych, wyraża się wybitnie poprawnie.
No, chyba że jest burza przeciw komukolwiek. Wtedy Pan Marszałek wyrazów nie dobiera.
Po odczytaniu nazwisk Pan Marszałek zdjął binokle i powiedział:
"Ja skończyłem. Panowie napiszecie tu Wieniawie karteczki i odejdziecie. Zostanie generał Śmigły, generał Konarzewski, generał Berbecki i pułkownik Misiąg".
Po czym Komendant opuścił salę i rozpoczęło się głosowanie na piśmie.
Po ukończeniu dyskusji i głosowaniu generał Wieniawa-Dłu-goszowski zebrał kartki od głosujących i odniósł je do gabinetu! Pana Marszałka.
dziej świńskie narzędzie zepsucia... Jest w tym rnasę brudu i paskudztwa"...
Dłuższy czas przemawiał Pan Marszałek, w sposób gwałtowny krytykując nasze wady, które poruszał w związku ze sprawami awansowymi.
Dawniej, w miarę gdy przemawiał, na twarzy Jego występowały lekkie rumieńce.
Obecnie cera Komendanta jest ziemista, jakby przyprószona popiołem.
Wyszedł Pan Marszałek również wolno i jakby z trudem stąpając po sali.
Opuszczaliśmy salę odpraw Inspektoratu w ciężkim nastroju z powodu mowy Komendanta i z powodu Jego widocznego osłabienia i złego wyglądu.
Nie wiedzieliśmy wtedy jeszcze, że była to ostatnia odprawa Pana Marszałka z Jego bezpośrednimi podwładnymi. Ostatnia odprawa w Inspektoracie, w którym tyle pracy dokonał.
OSTATNIE POSIEDZENIE AWANSOWI
OSTATNIE WYJAZDY DO WILNA
Wezwany zostałem do Inspektoratu na dzień 2 marca 193E roku, godzina 14.00.
Nikt z wezwanych nie wiedział, jakie będą rozkazy Komendanta.
Zebrali się inspektorowie armii, szef Sztabu Głównego i wi-j ceministrowie z zastępcami.
Parę minut po godzinie drugiej po południu wszedł na salę odpraw Pan Marszałek.
Bardzo wychudł i widoczne było, że jest osłabiony, gdyż szedł wolno wzdłuż stołu i z trudem odsunął swój ciężki fotel, by usiąść.
Od razu przystąpił Komendant do spraw awansowych.
Gorzko, jak zwykle, wyrażał się o protekcji, mówiąc: "Ta mała protekcja w Polsce - Polskę powoli zniszczy. To na]barj
228
W roku 1935 Pan Marszałek opuszczał Warszawę trzy razy.
Wszystkie te trzy razy - wyjeżdżał koleją do Wilna z Dworca Wschodniego.
Pierwszy wyjazd nastąpił 6, a właściwie 7 lutego, jak zwykle z Dworca Wschodniego.
Mówię dlatego 7 lutego, że pociąg odszedł 20 minut po północy, podczas gdy Komendant wraz z rodziną zajął miejsce w wagonie już koło godziny jedenastej wieczorem.
Był to odjazd żałobny, gdyż Pan Marszałek jechał do Wilna aa pogrzeb swej zmarłej w Warszawie siostry, pani Kadena-cowej.
Tego dnia widziałem Komendanta dwa razy: na Dworcu Głównym i Wschodnim.
229
W godzinach popołudniowych Komendant czekał na Dworcu Głównym, by być obecnym przy odprowadzeniu zwłok siostry do specjalnego wagonu, którym odjechały do Wilna. Stał w towarzystwie adiutantów, salutując długo trumnę, po czym wrócił do Belwederu.
Gdy koło godziny jedenastej wieczorem samochód, wiozący Pana Marszałka z rodziną, zatrzymał się przed bocznym wejściem na Dworzec Wschodni, byliśmy przerażeni złym wyglądem i osłabieniem Komendanta. Twarz Jego była dosłownie ścięta cierpieniem i boleścią.
Osłabienie i nierówny chód Pana Marszałka przypisaliśmy jednak jedynie wpływowi śmierci kochanej siostry.
Zresztą już od paru miesięcy Komendant potykał się, szczególnie na prawą nogę, wychodząc z samochodu i przy wejściu do wagonu.
Toteż inspektor kolejnictwa Szmidt, który woził Pana Marszałka pociągami jeszcze w czasie wojny bolszewickiej, zaczął podtrzymywać pod rękę Komendanta przy przejściu od samochodu do wagonu.
Oczywista, żaden z nas, ani adiutanci, nigdy byśmy nie ośmielili się na podobną poufałość.
Tymczasem pomoc inspektora Szmidta przyjmował Pan Marszałek jako coś naturalnego i nie irytującego.
Z początku Komendant tolerował tę pomoc tylko przy siadaniu z samochodu i wchodzeniu na stopnie wagonu, w tyr ostatnim jednak roku życia pozwalał już prowadzić się inspekB torowi Szmidtowi cały czas przejścia przez peron od samochody do wagonu.
Przy schodkach wagonu pomagał w ostatnich podróżac Pana Marszałka konduktor specjalnego wagonu salonowego nazwiskiem Wojewoda.
W dawnych dobrych, weselszych czasach dowcipkowaliśmy że jest to "Wojewoda", stojący najbliżej osoby Komendanta.
Teraz odjazdy i przyjazdy Pana Marszałka utraciły swojj dawne życie i rozmach.
Jak zwykle, tak i tego wieczora, zameldowaliśmy się prze| wejściem na peron: premier Kozłowski, minister kolei Budkie
wieź, minister spraw wewnętrznych Kościałkowski, wiceminisfer Kasprzycki, szef sztabu Gąsiorowski, szef Gabinetu pułkownik Sokołowski i paru innych wyższych oficerów.
Ze strony kolei był jeszcze prezes dyrekcji i, jak zawsze, inspektor Szmidt.
Pan Marszałek, przechodząc z inspektorem Szmidtem -N p0_ dał rękę paru z nas, którzy stali bliżej, po czym wsiadł 2; pa_ niami do wagonu, by ułożyć się do snu, nim ruszy pociąg.
Wagon miał być przetoczony z toru dolnego dworca na tory górne, gdzie odchodził zwykle do Wilna z pociągiem, na4ch0_ dzącym z Dworca Głównego. Tak było i tego wieczoru.
Jak zwykle też nie czekaliśmy na dworcu na odejście p0_ ciągu, lecz odjechaliśmy po wejściu Pana Marszałka do wa§0nu Komendant nie lubił uroczystości odprowadzań, kompanij honorowych i tolerował przy swych podróżach obecność na dworcu jedynie najbliższych współpracowników, i to na czas konieczny.
Gdy, na przykład, dawniej wracał Pan Marszałek z tyiina rannym pociągiem, przychodzącym o godzinie siódmej, Vcale się nie pokazywał na dworcu, lecz odjeżdżał do domu dopie^ p0 paru godzinach, po przesunięciu wagonu na boczny tor.
Powrót Komendanta z pogrzebu pani Kadenacowej nastąpił w trzy dni później, dnia 9 lutego, o godzinie szesnastej i po}
Stawiliśmy się na dworcu na zawiadomienie pułkownik^ go-kołowskiego - ciż sami, co przy odjeździe.
Wagon został odczepiony od pociągu przychodzącego z Wil-na i przetoczony na dolny tor Dworca Wschodniego.
Pan Marszałek tego wieczoru był również bardzo osłal)iony i przeszedł do samochodu, podtrzymywany przez inspektora Szmidta.
Gdy zajął miejsce wraz z rodziną, samochód odjechy d0
Belwederu.
Wyjazd służbowy do Wilna, na grę wojenną, odbył się dnia 21 lutego, znów w godzinach wieczornych. Odprowadziliśmy pan.a Marszałka do wagonu już o godzinie jedenastej i pół wieczoreni.
Z Komendantem wyjeżdżał pułkownik Wenda.
Kapitan Lepecki zawiadomił mię, że Pan Marszałek czyta niój "Beniaminów" i że zabrali mu go na drogę, do wago%.
231
230
Oczywista, ucieszyłem się bardzo.
Mieliśmy wszyscy wrażenie, że Komendant wygląda lepiej niż w czasie poprzedniej podróży, przed kilkoma dniami.
Mimo to widoczne było, że jest osłabiony. Inspektor Szmidt podtrzymywał Go, gdy szedł po peronie.
Starałem się w ostatnich czasach stawać nieco dalej przy meldowaniu się na dworcu, by nie męczyć Pana Marszałka podawaniem ręki. Prawą rękę Komendant ma słabszą i skłonną do bólów newralgicznych, a podaje ją obecnie przy przejściu przez peron już tylko najbliżej stojącym osobom.
To samo odnosi się i do rozmów na dworcu. Dawniej zaczynał je zwykle sam Pan Marszałek, jak tylko wysiadł z samochodu lub wagonu.
Komendant lubi podróżować i dlatego na dworcu przeważnie bywał w dobrym humorze. Obecnie widoczne jest, że Komendant wolałby nie rozmawiać. Dlatego nie wszczynam z Nim rozmowy, by Go nie męczyć.
Powrót z gry wojennej nastąpił dnia 26 lutego, jak zwykle o godzinie czwartej i pół po południu. Zdawało nam się, że Pan Marszałek jest zmęczony podróżą bardziej niż zwykle. Szedł do samochodu mocno oparty na ramieniu inspektora Szmidta.
Cóż mam mówić o ostatniej podróży, jaką odbył koleją Pan Marszałek za swego życia, ciągle wiernie i niezmiennie do kochanego Wilna.
Była to, praktykowana od paru lat przez Komendanta, podróż "imieninowa".
Gdy tłumy z Warszawy i całej Polski szły co roku w dniu 19 marca pod Belweder, Pan Marszałek był zwykle wtedy w Wilnie i spędzał dzień imienin w ścisłym kółku rodzinnym.
Zwykle wesoły i rozmowny w czasie tych "imieninowych" wyjazdów, tym razem Komendant był smutny i poważny. Smutne było i jego otoczenie. Widoczne było, że zarówno Pani Mar-szałkowa i córki, jak i my wszyscy przytłoczeni byliśmy osłabieniem i złym wyglądem Komendanta. W Inspektoracie lub Belwederze ta zmiana wyglądu i sil nie rzucała się tak w oczy jak tu na dworcu, gdzie trzeba było od samochodu przejść pa-ręset kroków po peronie.
Toteż zarówno przy odjeździe, jak i w czasie powrotu z tej ostatniej podróży Pan Marszałek trzymał się tak słabo na nogach, że idąc zwisał na ręku podtrzymującego Go inspektora Szmidta.
Zrozumieliśmy wtedy, że Komendant jest ciężko chory i musi leczyć się bardzo starannie, by móc wrócić do zdrowia.
Niestety, do zdrowia już nie wrócił.
Powrót z Wilna z rodziną w dniu 20 marca 1935 roku był ostatnią podróżą w życiu Pierwszego Marszałka Polski.
Projektowana przez Niego podróż do Wilna na przegląd wojsk w kwietniu, w rocznicę zdobycia miasta, podróż nazwana przez samego Komendanta "ostatnią", ta podróż już do skutku nie doszła z powodu Jego ciężkiej, śmiertelnej choroby.
Do Wilna odjechało tylko Serce Marszałka, po Jego śmierci.
SPEAWY BEZPIECZEŃSTWA
Dnia 10 kwietnia 1935 roku zawiadomiony zostałem telefonicznie przez kapitana Lepeckiego, że Pan Marszałek wzywa mię jutro o godzinie 13 do Inspektoratu.
Jak zwykle, nie wiedziałem zupełnie, w jakiej sprawie jestem wezwany.
Chcąc się jednak choć trochę zorientować, spytałem kapitana, czy jest jeszcze ktoś wezwany razem ze mną. Kapitan odpowiedział, że owszem, wezwany jest generał Wieniawa-Dłu-goszowski i pułkownik Wartha.
Wyznaję, że długo i na próżno biedziłem się nad przypuszczeniami, jaką wspólną sprawę może mieć Komendant równocześnie do nas trzech, zajmujących się zupełnie różnymi działami służby wojskowej.
Nazajutrz, 11 kwietnia, meldowaliśmy się wszyscy trzej w Inspektoracie.
Komendant, jak zwykle, przyjął nas punktualnie, co do minuty.
232
233
Nie zdarzyło ą się czekać na meldunek u Pana Ma nawet pięciu minut poza terminem, wyznaczonym przez Niego. Pan Marszałek -siedział na fotelu w drugim gabine^^ od strony południowej domu, przy końcu dużego stołu. Pot^j kyj wypełniony promieniami wiosennego słońca.
Cicho szedł motorek "powietrza górskiego", zaprowacjzoaego w pokojach Inspektoratu z inicjatywy i pomysłu Pana Prezydenta Rzeczypospolitej celem umożliwienia Komendantowi oddychania czystym powietrzem bez konieczności opuszczania pokoju. Była to innowacja bardzo na czasie, gdyż Pan Marszałek zaziębiał się bardzo łatwo i całymi tygodniami wiosną i jesienią nie opuszczał mieszkania, z powodu bronchitu.
Gdy wszedłem do pokoju i zameldowałem się, Pat^ Marszałek osłonił reją oczy od słońca i wyraził swą radość, że dobrze wyglądam,
Ponieważ od dłuższego już czasu na próżno pragnęliśmy, by Komendant zechciał dać się zbadać lekarzom i leczyć, więc korzystając z dobrego humoru Pana Marszałka, odpowiedziałem: "Panie Marszałku, wyglądam dobrze, bo się leczę".
Gdy Pan Mats^łek zaczął się śmiać, generał Wieniąwa dodał: "Tak, to jest człowiek rozsądny, on się leczy, Komendancie!"
Pan Marszałek gmiał się w dalszym ciągu domyślnie z tych naszych przymówelj i powtórzył: "Bo się leczycie"...
Generał Wieńca, który był przy Panu Marszałku cały czas
przed przewrotem Knajowym, a poza tym cieszy się Jego wy
jątkowym zaufaniem i przyjaźnią, ma, obok niewielu wśród
nas, przywilej imienia do Pana Marszałka: "Komendancie"...
"No siadajcie",,, powiedział Pan Marszałek, wskazując nam
miejsca przy dmgitn końcu stołu, po czym zaczął mówić: ..Pro
szę panów, ja •panów? trzech wezwałem"... _ ,
Głos Komendanta płynął równy, ale mniej donośny i JaklS
matowy. Słuchając, patrzyliśmy na Niego, jak wygląda.
Schudł bardzo, ręce Jego były jeszcze mniejsze niż zwykle i nabrały niepokojącego woskowego koloru.
Za to oczy tyfy żywe i mieniły się, jak dawniej żywszym blaskiem \w miarę przemówienia Komendanta.
Nie wiedzieliśmy jeszcze wtedy, że blask tych oczu pochodził ze stanu podgorączkowego...
Gdy opuszczaliśmy gabinet Pana Marszałka, był widocznie zmęczony swym przemówieniem.
Wyszliśmy z Inspektoratu po otrzymaniu rozkazów, nieco uspokojeni co do stanu zdrowia Komendanta.
Wyglądał jednak na ogół nieźle dla nas patrzących na Niego, gdy siedział spokojnie w fotelu i nie ruszał się z miejsca.
Pocieszaliśmy się, że "gadania" o Jego osłabieniu są tylko gadaniami, że to schudnięcie może jest zapowiedzią długotrwałej staroąci. Tak się jeszcze pocieszaliśmy, chociaż serca nasze biły trwożnie.
WYROK ŚMIERCI
Źle wyglądał Komendant.
Nie od dzisiaj źle wyglądał, ale po ostatnim powrocie z Wilna, z imienin, w miesiącu marcu 1935 roku, stan sił Pana Marszałka pogorszył się znacznie.
Żona i najbliższe otoczenie, po dłuższych wysiłkach i prośbach, zdołali skłonić Pana Marszałka do poddania się badaniu lekarskiemu.
Po kilkakrotnej odmowie przyjęcia go, generał Rouppert zameldował się wreszcie u Komendanta i otrzymał zezwolenie na sprowadzenie lekarza z Wiednia.
Miał on być wezwany i przyjechać pierwotnie przed świętami Wielkiejnocy, ale Pan Marszałek zadecydował w ostatniej chwili, że święta chce mieć jeszcze "spokojne", w gronie rodziny.
Komendant nie poddawał się słabości i wyjeżdżał jeszcze w kwietniu parę razy do Sulejówka samochodem.
Niestety, po każdej takiej wycieczce, która dawniej dawała Mu odpoczynek, wracał coraz bardziej osłabiony.
Na święta Wielkiejnocy został Pan Marszałek w Belwederze.
Zaraz po świętach, dnia 24 kwietnia, przyjechał, wezwany z Wiednia, profesor Wenkenbach i tegoż dnia, koło godziny piątej po południu, zgłosił się z generałem Rouppertem do Belwederu.
Komendant jednak nie zgodził się, jeszcze raz, na przyjęcie lekarza i dopiero na usilne prośby generała Roupperta przyrzekł, że jutro da się zbadać o godzinie 8 rano w Inspektoracie. Nie chce bowiem Pan Marszałek wprowadzać do Belwederu lekarzy i choroby.
Nie byliśmy pewni, czy Pan Marszałek do jutra nie zmieni ąwego zdania, jak to było już tyle razy.
Nazajutrz, w dniu 25 kwietnia, gdy przybyłem do Inspektoratu, od strony pokoju dyżurnych adiutantów, profesor Wenkenbach z generałem Rouppertem i doktorem Mozołowskim byli już u Komendanta.
Nareszcie Pan Marszałek zdecydował się przyjąć lekarza, którego radom i wskazówkom przyrzekł podporządkować się całkowicie.
Czekaliśmy w kilku z adiutantami w małym pokoiku, oddzielonym tylko przedpokojem od gabinetu, w którym leżał Pan Marszałek. Drzwi pokojów były otwarte, tak że słychać było rozmowę Komendanta z badającymi Go lekarzami.
Trwało to koło godziny.
W trakcie czekania przeszedłem do sypialni dyżurnych adiutantów i wkrótce wyszedł tu profesor Wenkenbach ze Stachur-kiem, bladym jak śmierć.
Profesor, sympatyczny starszy człowiek, oświadczył grzecznie, że będzie mógł mi wypowiedzieć swe zdanie co do zdrowia Pana Marszałka po odbyciu konsylium.
Wyszedłem z pokoju, zadraśnięty w mym samopoczuciu lekarza, ale zaraz to wybaczyłem profesorowi, myśląc: "Niech mię wyrzuca z pokoju, byle tylko dobrze leczył Komendanta".
W tej chwili nie przypuszczałem nawet możliwości szybkiej śmierci Pana Marszałka.
Usiadłem znów w małym pokoiku, przylegającym do korytarza i pokoju Pana Marszałka. Przez otwarte drzwi słychać było ciężki oddech i postękiwania Chorego.
W pewnym momencie Komendant zaczął kaszleć, po czym zachłysnął się i krzyknął głośno: "Adiutant!!"
Odruchowo chciałem się rzucić do pokoju Pana Marszałka, by mu pomóc, ale już nadbiegł kapitan Lepecki i znikł w otwartych drzwiach sypialni.
Myślałem o tym, jak Komendant czuł się przełożonym nawet w ciężkiej chorobie, gdy nie wezwał żadnego z tych oddanych Mu oficerów po nazwisku, ale urzędową nazwą: "adiutant".
Miałem wtedy jeszcze nadzieję na wyleczenie Pana Marszałka. Był to jednak ostatni moment nadziei, bo oto generał Rouppert wzywa mię już do pokoju narad lekarzy.
We drzwiach pokoju chwyta mię rozpaczliwie za rękę i mówi: "Usłyszysz zaraz wyrok śmierci!"
Wchodzę do pokoju. Profesor chce coś omawiać długo, ale blady Stachurek mówi mu, że jestem również lekarzem.
"Ach więc tak. Niestety, rozpoznanie moje brzmi: Rak wątroby nie nadający się do operacji.
A ponieważ rak wątroby pierwotny jest bardzo rzadki, więc przypuszczam: rak żołądka z przerzutami do wątroby.
Zresztą pan kolega też wyczuwał pod ręką guzy nowotworowe", dodał profesor, wskazując głową na generała Roupperta.
Spytałem profesora, czy rozpoznanie swoje uważa za ostateczne, gdyż muszę zawiadomić o nim szefa rządu i Pana Prezydenta Rzeczypospolitej.
Niestety, przyznał, że - jego zdaniem - trzeba to zrobić i że przyjmuje całą odpowiedzialność za swe rozpoznanie.
Poza tym nie może w swych przewidywaniach wykluczyć również nagłej katastrofy, czyli niespodziewanej śmierci Komendanta.
Umówiliśmy się, że nie ukrywając przed opinią poważnego stanu zdrowia Pana Marszałka, samo rozpoznanie nowotworu zatrzymamy jako tajemnicę.
Na drugi dzień profesor jeszcze raz zbadał Pana Marszałka i jeszcze raz potwierdził swe rozpoznanie - które było wyrokiem śmierci.
ŚMIERĆ KOMENDANTA
Liczyliśmy dnie i godziny życia Komendanta od chwili wydania wyroku śmierci przez wezwanego na Jego rozkaz z Wiednia profesora Wenkenbacha.
Straszne rozpoznanie raka wątroby wykluczało wszelką pomoc lekarską, mającą na celu choćby tylko przedłużenie bytowania Komendanta.
Na Wielkiego Człowieka przyszła choroba tak potężna, że medycyna współczesna jest wobec niej bezsilna.
Nie mogliśmy więc mieć żadnych złudzeń.
Śmierć Komendanta, straszna myśl o niej, przygniotła nasze serca na długi miesiąc przed Jego zgonem - ostatni miesiąc Jego życia.
A jednak, nie mogąc pogodzić się z myślą o stracie Komendanta, codziennie przerzucaliśmy się od ogromu rozpaczy do znikomego wątku nadziei.
Nadzieja ta malała z dnia na dzień, aż zgasła w naszych sercach na kilkadziesiąt godzin przed ostatniem tchnieniem Marszałka Polski.
W sobotę 11 maja wystąpił krwotok ustami, który bardzo osłabił Komendanta.
W niedzielę 12 maja, o godzinie szóstej po południu, otrzymałem telefon od generała Roupperta z Belwederu: "Jest źle, tętno słabe, bardzo przyśpieszone".
Ulice, którymi jechałem do Belwederu, były ożywione jak zwykle w niedzielne popołudnie.
Gwałtowne zmiany życia Polski, które odbywały się w tej chwili, nie wydostały się jeszcze z sypialni Pierwszego Marszałka.
Z okien pałacu biły smugi światła, jak tego wieczora, gdym pierwszy raz był u Komendanta w Belwederze.
Teraz szedłem do Niego - raz ostatni.
W adiutanturze prócz oficerów służbowych zastałem generała Roupperta i Wieniawę.
Udzielają mi krótkich wyjaśnień. Tętno koło stu, słabe.
Komendant przytomny, błogosławił ręką dzieci, protestował w czasie ukłucia ramienia przez doktora przy zastrzyku do żyły środka nasercowego.
Doktor Stefanowski pojechał po księdza Korniłowicza i ma wrócić niedługo.
Po tej krótkiej rozmowie - Wieniawa z Rouppertem odchodzą do Komendanta. Ja nie śmiem wejść, by Go nie rozgniewać zjawieniem się bez rozkazu.
Telefonuję do premiera Sławka, do generała Kasprzyckiego i polecam zawiadomić będącego poza Warszawą b. premiera Prystora.
Premier Sławek zjawia się na chwilę i po zorientowaniu się w rozpaczliwej sytuacji odjeżdża wkrótce do Prezydium Rady Ministrów.
Przybywa generał Kasprzycki, a wkrótce za nim doktor Stefanowski z księdzem Korniłowiczem.
Ksiądz z doktorem wchodzą do sypialni Komendanta, a za chwilę generał Rouppert wzywa mię, że można już wejść.
Wchodzę do narożnego salonu, w którym tyle razy meldowałem się Komendantowi.
Teraz, niestety, można już wejść bez meldowania się. Staję obok generałów Kasprzyckiego i Wieniawy.
Przed nami, na łożu, leży Komendant z zamkniętymi oczami, ciężko oddychając.
Pani Marszałkowa z córkami klęczy przy łóżku, trzymając rękę umierającego Męża. W nogach łóżka stoi modlący się ksiądz Korniłowicz. Doktor Mozołowski, pochylony po prawej stronie łóżka, obserwuje twarz Komendanta.
Komendant ma oczy ciągle zamknięte. Twarz Jego, wychudła w czasie choroby, jest piękna i spokojna.
Mijają długie chwile samotnego, świszczącego oddechu Komendanta i modłów księdza, udzielającego ostatniego namaszczenia.
Wszystko nagle zatrzymuje się w biegu naszych myśli.
Pozostaje - ta jedna straszna, że nic już Komendantowi pomóc nie możemy.
W pewnym momencie Komendant zachłystuje się i oddech
Jego ustaje. Doktor Mozołowski robi ruch, jakby chciał jeszcze Komendanta ratować, ale za chwilę ręce jego opadają bezsilnie.
To już śmierć.
Klękamy wszyscy. Tylko adiutant, mający służbę, stoi na baczność. Jest godzina 8.45 wieczorem, gdy przestaje bić serce Pierwszego Marszałka Polski. Za chwilę generał Kasprzycki telefonuje do premiera o zgonie Komendanta.
W adiutanturze redagujemy komunikat do prasy o śmierci Komendanta.
Umarł o godzinie 8.45 wieczorem 12 maja 1935 roku, w trzecią niedzielę po Wielkiejnocy.
I nigdy już żadna niedziela naszego życia nie będzie tak wesoła i beztroska jak za Jego pobytu z nami.
Przeżyliśmy z Nim, słuchaliśmy Go wiernie przeszło dwadzieścia lat. A teraz już będziemy z Nim jeszcze tylko w czasie pogrzebu, który skończy się przecież za dni parę, kilka.
Wtedy zostanie nam już tylko - życie bez Niego.
POGRZEB PIERWSZEGO MARSZAŁKA POLSKI
Trzy dni leży Komendant na marach w obitej czernią sali Belwederu, otoczony przez posterunki wiernych żołnierzy, nieruchomych tak samo jak On.
Meldujemy się Mu codziennie, by zobaczyć Go jeszcze parę razy w sali, gdzie widywaliśmy Go za życia.
W tej półkolistej wnęce, gdzie teraz leży Wielki Zmarły, siadywał On często za stołem w czasie większych przyjęć.
Tu Go widziałem pierwszy raz, po powrocie Jego z Magdeburga, już w Polsce Niepodległej, przed szesnastu latami.
Mija kilka dni niezapomnianych smutku i żalu.
Wreszcie - nadchodzi dzień, gdy już Komendant musi wyjść po raz ostatni z Belwederu, który tak zrósł się z Jego osobą.
W godzinach popołudniowych dnia 15 maja zbieramy się na dziedzińcu: rząd, Sejm, Senat i żołnierze - i ustawiamy się po obydwu stronach głównego przejścia.
Przez chwilę mamy złudzenie, że to zbliża się wieczór przed imieninami Komendanta albo 10 listopada, gdy schodzimy się co roku, by złożyć życzenia lub chociaż z daleka zobaczyć Komendanta. Nie zawsze wychodził do nas na dziedziniec, szczególnie w latach ostatnich.
Tym razem, niestety, wyjdzie na pewno z pałacu i zostanie otoczony naszym tłumem żołnierskim.
Nie odejdziemy sprzed Belwederu sami, nad naszymi głowami wyniesiemy Komendanta.
Przybywa Pan Prezydent Rzeczypospolitej w towarzystwie premiera Sławka i generała Śmigłego. Wchodzą do wnętrza Belwederu.
Na dziedzińcu staje tymczasem długi szpaler duchowieństwa w oczekiwaniu na początek ceremonii pogrzebowej.
Przy ostatnich blaskach dnia wypływa spośród filarów ganku pałacu wielka, okryta sztandarem trumna.
Niosą ją najstarsi generałowie. W pierwszej parze generałowie Śmigły i Sosnkowski.
W połowie dziedzińca trumna się zatrzymuje i bierzemy ją na ramiona. Niosę z admirałem Świrskim w drugiej parze.
We wrotach dziedzińca całuję trumnę w miejscu, gdzie leżą wewnątrz nogi Komendanta.
Przed Belwederem stoi działo, powożone przez oficerów artylerii konnej.
Już trumnę stawiamy na lawecie.
Generał Śmigły sprawdza, czy trumna dobrze przymocowana. Panuje lęk ogólny wszystkich wokoło, by ta właśnie trumna nie spadła w czasie marszu do katedry.
Za trumną, obok Pani Marszałkowej, staje Prezydent Rzeczypospolitej.
Czekamy dłuższą chwilę, po czym działo rusza z miejsca, kierując się w Aleje Ujazdowskie.
Teraz idziemy, prowadzeni przez generała Sosnkowskiego,
oddzieleni od trumny grupą rządu oraz delegacyj Sejmu i Senatu.
Warszawa zamarła w strasznej ciszy, panującej od Belwederu aż do katedry.
Nie było żadnych zgrzytów w ponurym nastroju maszerującej kolumny pogrzebowej i stojących po bokach tłumów. Śmierć Komendanta zwyciężyła wszystkich i wszystko w Polsce.
Po paru godzinach marszu wzdłuż półciemnych ulic dochodzimy do zalanego tłumem placu Zamkowego i katedry.
W kościele trumna wniesiona zostaje na podwyższenie. Widoczna jest dla wszystkich.
Komendant już wysoko, daleko od nas. Tu Go zostawiamy na dni kilka, by mogły Go pożegnać tłumy nawet tych, którzy nie widzieli Go nigdy za życia.
W dwa dni później, 17 maja, znów idziemy z Nim na pole rewii, już po raz ostatni z ostatnich...
Na zielonym kurhanie składają Go na działo i defilujemy przed Nim, żegnając Go ostatnim: "Na prawo patrz!"
Najprzód idą generałowie, prowadzeni przez generalnego inspektora Śmigłego, a później delegacje wojska - kompanie, szwadrony z generałem Dreszerem na czele.
Trwa to długą, przygniatającą chwilę...
Defilada w ciszy - skończona. Odjechał już ostatni - generał Dreszer.
Grają - "Jeszcze Polska"...
Wchodzimy na kopiec, by zdjąć trumnę z lawety.
Gdy przenosiłem trumnę wraz z generałem Bukackim, ucałowałem ją znowu przez sztandar biało-czerwony.
Teraz wszystko szybko się kończy...
Trumna wysoko już złożona na lufie polskiej haubicy, ustawionej na długiej platformie kolejowej. Kładą wieńce, zaciągają wartę honorową.
Potem ciągniemy platformę za długie liny, wolno ciągniemy aż do czekającej lokomotywy. To już wszystko, cośmy mogli zrobić! Tu rozstajemy się z Komendantem.
"Uroczystość w Warszawie skończona", mówi do nas generał Śmigły.
Zrywa się ulewa z grzmotami.
Wszyscy jadą do Krakowa, ja zostaję w Warszawie.
Już Cię więcej nie zobaczę, Komendancie, chyba tam, w krypcie.
Już Ci nie zamelduję: "Panie Marszałku", gdy myśli krzyczą: "Obywatelu Komendancie!"...
Pociąg rusza. Już za nim nie pójdę.
Komendancie!...
Nie zmoknij, Komendancie, tak łatwo się przeziębiasz.
Ale to... głupota!
Już pociąg idzie. Co powiedzieć Ci przy rozstaniu...
Ojcze nasz, który jesteś w Niebie, święć się Imię Twoje, przyjdź
Królestwo Twoje...
Ib i
A jednak, w sercu mym zostaniesz, Komendancie, nie Ten, wieziony w trumnie na lawecie działa, ale Ten, który tysiące dział i miliony żołnierzy rzucał do boju o wielkość i życie Polski.
O T k K
INDEKS OSÓB
Ajnenkiel Andrzej - historyk 7
Anders Władysław (1892-1970) - gen. dyw. WP, oficer armii roś,, we wrześniu 1939 dowódca brygady kawalerii i grupy kaw., 1941-43 dowódca Armii Polskiej w ZSRR i na Wschodzie, 1943-45 dowódca 2 Korpusu Polskiego we Włoszech; po wojnie jeden z przywódców emigracji 202
Bartel Kazimierz (1882-4941) - matematyk, prof. Politechniki Lwowskiej, przedstawiciel liberalnego skrzydła sanacji, 1919-20 minister kolei żelaznych, V-IX 1926, VI 1928 - IV 1929, XII 1929 - III 1930 premier, 1926-28 wicepremier; zamordowany przez hitlerowców 10, 38-40, 48, 50, 55-57, 61-62, 78-80
Beck Józef (1894-1944) - płk dypl., legionista, bliski współpracownik J. Piłsudskiego, 1926-30 jego szef gabinetu, VIII-XII 1930 wicepremier, 1930-32 wiceminister, a 1932-39 minister spraw zagranicznych; zmarł internowany w Rumunii 72-77, 80, 97-101, 104-105, 110-112, 115, 124, 126, 132
Berbecki Leon (1874-1963) - gen. broni WP, inżynier, oficer armii roś., legionista, 1928-39 inspektor armii, od 1929 prezes Ligi Obrony Powietrznej i Przeciwgazowej, internowany w Rumunii, potem w niewoli niemieckiej 228
Bobkowskł Aleksander (ur. 1885) - płk dypl. WP, zięć prezydenta I. Moscickiego, w latach 30-tych wicemin. komunikacji 40
Boerner Ignacy (1875-1933) - płk WP, legionista, współpracownik J, Piłsudskiego, 1929-33 min. poczt i telegrafów 61, 64, 90, 106, 115, 121
Bójko Jakub (1857-1943) - działacz chłopski, 1013 prezes PSL "Piast", 1927 przeszedł na stronę sanacji, 1928-30 poseł z listy BBWR, otwierał obrady Sejmu jako marszałek senior 42, 44, 47
Bortnowski Władysław (1891-1966) - gen. dyw. WP, legionista, we wrześniu 1939 dowódca armii "Pomorze", następnie w niewoli niemieckiej; zmarł na emigracji 154
Budkiewicz patrz Butkiewicz
Bukacki patrz Burhardt-Bukacki
Burhardt-Bukacki Stanisław (1890-1942) - gen. dyw. WP, legionista, 1926 przejściowo szef Sztabu Gen., 1926-28 II wicemin. spraw wojsk., 1939 szef Polskiej Misji Wojskowej w Paryżu, następnie w PSZ na Zachodzie 242
Busler Kazimierz (1894-1945) - ppłk WP, legionista, spokrewniony z J. Piłsudskim, jego główny adiutant jako ministra spraw wojsk.; we wrześniu 1939 dowódca pułku kawalerii 35, 56, 172, 196
Butkiewicz Michał (ur. 1886) - inżynier, min. komunikacji 1933-35 230
Car Stanisław (1882-1938) - polityk sanacyjny, prawnik, współtwórca konstytucji 1935, min. sprawiedliwości 1928-29 i 1930, marszałek Sejmu 1935-38 97-98, 103
Chądzyński Adam (1882-19G3) - działacz Narodowej Partii Robotniczej,
przeciwnik sanacji; 1925--26 min. kolei żelaznych 107
Ciechanowski Stanisław (1869-1945) - anatomopatolog, prof. UJ, zasłużony w krzewieniu kultury fizycznej 40
Czechowicz Gabriel (1876-1938) - polityk sanacyjny, 1926-29 min. skarbu 67-69
Czerwiński Sławomir (1085-1931) - polityk sanacyjny, 1929-31 min. wyznań rei. i oświecenia publ. 61, 77-78, 87, 107, 122
Czuruk Otton (1887-1945) - płk dypl. WP, inżynier, 1931-38 szef Biura Przemysłu Wojskowego MSWojsk. 137-138
Daszyński Ignacy (1866-1936) - działacz socjalistyczny, przywódca PPS, 1918 premier Tymczas, Rządu Ludowego w Lublinie, 1920-21 wicepremier, 1928-30 marszałek Sejmu 47, 72-75, 77
Długoszowski-Wieniawa Bolesław (1881-1942) - gen. bryg. WP, legionista (adiutant J. Piłsudskiego), 1930-38 dowódca brygady, następnie dy-
wizji kawalerii, 1938-40 ambasador RP we Włoszech 35-37, 148, 153-
-154, 170-171, 202-203, 226, 228, 233-234, 238-239 Dobrodzicki Jerzy (1884-1934) - gen. bryg. WP, oficer armii austr., 1929-
-34 dowódca Okręgu Korpusu II - Lublin 223 Dobrucki Gustaw (ur. 1873) - działacz POW, polityk sanacyjny, 1927_28
min. wyznań rei. i oświecenia publ. 40 Drapella Juliusz (1886-1946) - gen. bryg. WP, oficer armii austr., 1932-
-39 dowódca dywizji piechoty, po klęsce wrześniowej w niewoli niem.,
zmarł na emigracji 170, 202 Dreszer-Orlicz Gustaw (1889-1936) - gen. dyw. WP, legionista, podczas
przewrotu majowego 1926 dowódca wojsk J. Piłsudskiego, prezes Ligi
Morskiej i Kolonialnej, 1936 inspektor obrony powietrznej państwa;
zginął w katastrofie lotniczej 9, 186-188, 242 Dzierżanowski Kazimierz (1872-1939) - gen. dyw. WP, oficer armii austr.,
1927-33 dowódca Okręgu Korpusu VII - Poznań 81
Fabrycy Kazimierz (1888-4958) - gen. dyw. WP, legionista, 1926-31 II wicemin., 1931-34 I wicemin. spraw wojsk., następnie inspciktor armii, we wrześniu 1939 dowódca armii "Karpaty"; zmarł na emigracji 81, 134, 137, 141-142, 148, 151, 153, 155-156, 160-161, 177, 189, 194, 207, 214, 220
Fijałkowski-Młot Czesław (1892-1944) - gen. bryg. WP, 1928-39 dowódca! dywizji piechoty, we wrześniu 1939 dowódca samodzielnej grupy ope-j racyjnej "Narew"; zmarł w niewoli niem. 17
Gama Yasco da (ok. 1460-1524) - żeglarz i odkrywca portugalski 167
Gąsiorowski Janusz (1889-1946) - gen. bryg. WP, oficer armii austr,! 1931-36 szef Sztabu Gl., następnie dowódca dywizji piechoty; po klęsce wrześniowej w niewoli niem.; zmarł na emigracji 80, 154, 214, 216-217, 221, 231
(Slabisz Kazimierz (1893-1981) - gen. bryg. WP, oficer armii niem., 1929- -39 I oficer do zleceń (w stopniu podpułkownika) generalnego inspektora sił zbrojnych, podczas wojny w PSZ na Zachodzie; zmarł na emigracji 139, 217, 226-227
Godziejewski Eugeniusz (1885-1938) - gen. bryg. WP, legionista, w la- j tach 30-tych dowódca dywizji piechoty 202-203
Grabowski Zygmunt (ur. 1892) - malarz 202
Grabski Władysław (1874-1938) - ekonomista i polityk, premier 1920 i
1923-25, autor reformy walutowej 116 Gruber Henryk (ur. 1892) - prawnik, prezes PKO, autor pamiętników 10
Henrys Paul (1862-1943) - generał franc., 1919-20 szef Francuskiej Misji
Wojskowej w Polsce 150 Hubicki Stefan (1877-1955) - gen. bryg. WP, lekarz, oficer armii roś., od
1929 w służbie cywilnej (1930-34 min. opieki społ.), podczas okupacji
w ruchu oporu 29-30, 147 Hulewicz Bohdan (1888-1968) - płk dypl. WP, peowiak, 1929-33 szef
Biura (Personalnego MSWojsk. 155, 157, 177, 179
Iłłakowłczówna Kazimiera (1892-1983) - poetka, po 1926 sekretarka J. Piłsudskiego 13
Jagodziński Piotr (1889-1943) - działacz PPS 112
Jagodziński Zygmunt (ur. 1891) - 1930-36 wojewoda stanisławowski 104
Jan III Sobieski (1629-1696) - król Polski 191
Janta-Połczyński Leon (1867-1961) - ziemianin, działacz konserwatywny,
1930-31 min. rolnictwa 113-115, 117, 119, 121-123
Jaroszewicz Władysław (1887-1947) - działacz POW, 1926-39 komisarz rządu na m. st. Warszawę; zmarł na emigracji 45-46
Jaroszyński Maurycy (1890-1974) - prawnik, prof. UW, w latach 20-tych wicemin. spraw wewn. 59
Jatelnicki Bolesław (1890-1972) - gen. bryg. WP, oficer armii roś., w latach 30-tych zastępca dowódcy Okręgu Korpusu IX - Brześć, podczas wojny w PSZ na Zachodzie; zmarł na emigracji 154*
Jędrzejewicz Janusz (1885-1951) - polityk sanacyjny, legionista, mjr WP,
1931-34 min. wyznań rei. i oświecenia publ., twórca reformy szkolnictwa, IŁ33-34 premier; zmarł na emigracji 199-202
Jędrzejewicz Wacław (ur. 1893) - polityk sanacyjny, legionista, brat J. Jędrzejewicza, 1934-35 min. wyznań rei. i oświecenia publ., po wojnie na emigracji, autor dzieł historycznych 10, 53
Joffre Jacąues (1852-1931) - marsz. Francji, 1914-16 wódz nacz, armii francuskiej 151
Józewski Henryk (1892-1981) - polityk sanacyjny, 1928-29 i 1930-38 wojewoda wołyński, rzecznik porozumienia z Ukraińcami, 1929-30 min. spraw wewn., podczas okupacji w ruchu oporu 88
247
246
Kaczkowski Karol (1797-1867) - lekarz, prof. UW, gen. WP, podczas powstania listopadowego naczelny lekarz armii polskiej 27 Kadenacy Zofia (1865-1935) - siostra J- Piłsudskiego 229, 231 Kaden-Bandrowski Juliusz (1885-1944) - pisarz, legionista, zwolennik
J. Piłsudskiego 12
Karol V (1500-1558) - król Hiszpanii, cesarz rzymsko-niemiecki 191 Kasprzycki Tadeusz (1891-1978) - gen. dyw. WP, legionista (dowódca I kompanii kadrowej), 1931-34 zastępca I wicemin. spraw wojsk., 1934-
-35 I wicemin. spraw wojsk., 1935-39 min. spraw wojsk., internowany w Rumunii; zmarł na emigracji 141, 177, 203, 214, 221, 231, 239-240
Kawecki Henryk (ur. 1886) - naczelnik Wydz. Bezpieczeństwa w Min. Spraw Wewn., 1930 komisarz rządu na m. st. Warszawę, od 1935 wicemin. spraw wewn. 105
Keller Fiodor (1850-1904) - gen. armii roś.; zginął w wojnie rosyjsko-ja-pońskiej 175
Kiliński Władysław (1887-1964) - płk dypl. WP, dyrektor Państwowego Urzędu Wychowania Fizycznego i Przysposobienia Wojskowego 87, 90
Konarzewski Daniel (1871-1935) - gen. dyw. WP, oficer armii roś., 1925-
-31 I wicemin. spraw wojsk, i szef Administracji Armii, 1931-35 inspektor armii 22, 80-81, 116, 134, 136-137, 183, 203, 225, 228
Konstanty Pawłowicz (1779-1831) - wielki książę rosyjski, 1816-30 wódz nacz. wojsk polskich 27, 153, 220
Korniłowicz Władysław (1884-1946) - ksiądz, kapelan Zakładu dla Ociemniałych w Laskach 239
Koryzma Stanisław (zm. 1928) - żandarm 53-54
Kosiba Piotr (ur. 1901) - 1928-30 poseł na Sejm z listy BBWR 47
Kossak Wojciech (1857--1942) - malarz 83, 217
Kossakowski Tadeusz (1888-1965) - gen. dyw. WP, oficer armii roś., 1932-36 szef Departamentu Zaopatrzenia Inżynieryjnego MSWojsk. (w stopniu pułkownika), podczas wojny w PSZ na Zachodzie, 1944 zrzucony do Polski, uczestnik powstania warszawskiego 181
Kostanecki Kazimierz (1863-1940) - anatom, prof. UJ 8
Kościałkowski-Zyndram Marian (1892-1946) - polityk sanacyjny, działacz POW, 1934-35 min. spraw wewn., 1935-36 premier, 1936-39 min. o-pieki społ.; zmarł na emigracji 321
Kozłowski Leon (1892-1944) - polityk sanacyjny, legionista, archeolog, prof. uniwersytetu we Lwowie, 1934-35 premier 230
Krzernieński Jakuta (1882-1956) - gen. bryg. WP, legionista, prawnik, oficer sądownictwa wojsk., 1930-32 prezes NIK; zmarł na emigracji 11, 28
Krzyżanowski Adam (1873-1963) - ekonomista, prof. UJ 6
Kiihn Alfons (1879-1944) - inżynier, 1928-32 min. komunikacji 64-65, 115, 121
Kwiatkowski Eugeniusz (1888-1973) - polityk, wybitny działacz gospodarczy, 1926-30 min. przemysłu i handlu, realizator rozbudowy portu w Gdyni, 1935-39 wicepremier ł min. skarbu 64, 67, 69, 83, 99, 114, 122, 130
Langner Władysław (1897-1972) - gen. bryg. WP, legionista, 1928-31 szefa Biura Ogólnoadministracyjnego MSWojsk., 1931-34 zastępca II wicemin. spraw wojsk., następnie dowódca Okręgu Korpusu VI-Lwów, we wrześniu 1939 dowódca obrony Lwowa, później w PSZ na Zachodzie; zmarł ma emigracji 80, 136-138, 140-141, 152, 170, 221-223
Lepecki Mieczysław (1897-1969) - mjr WP, legionista, 1931-35 adiutant (w stopniu kapitana) J. Piłsudskiego, podróżnik i literat, po wojnie do 1962 na emigracji 179, 199, 204, 207, 224, 231, 233, 237
Lieberman Herman (1870-1941) - polityk socjalistyczny, skazany w procesie brzeskim, od 1933 na emigracji, min. sprawiedliwości w rządzie W. Sikorsikiego 69
Litwinowicz Aleksander (1879-1948) - gen. bryg. WP, legionista (intendent I Brygady Legionów), 1927-35 dowódca Okręgu Korpusu III- Grodno, 1936-39 II wicemin. spraw wojsk, i szef Administracji Armii, internowany w Rumunii 81, 190
Łatyński Marek - dziennikarz, wydawca 7
Łukaszewicz Wincenty - sędzia, sekretarz Trybunału Stanu 67
Maciejowski Mieczysław (1886-1940) - gen. bryg. WP, legionista, 1930- -38 szef Depart. Uzbrojenia MSWojsk. {w stopniu pułkownika), 1935-39 zastępca II wicemin. spraw wojsk., internowany w Rumunii 138, 183-184
Mackiewicz-Cat Stanisław (1896-1966) - pisarz, publicysta 5, 8
248
249
Malczewski Jacek (1854-1929) - malarz 82
Malinowski- kierowca J. Piłsudskiego 95
Malinowski-Pobóg Władysław (1899-1962) historyk, zwolennik J. Piłsudskiego 6, 13
Małachowski Stanisław (1882-1971) - gen. bryg. WP, oficer armii roś., 1927-34 dowódca Okręgu Korpusu IV-Łódź, następnie w stanie spoczynku; zmarł na emigracji 222-223
Marek Zygmunt (1872-1931) - działacz PPS, 1926-30 prezes frakcji PPS w Sejmie 51
Maresch Teofil (1888-1972) - gen. bryg. WP, legionista, prawnik, 1933-39 szef Depart. Sprawiedliwości MSWojsk., zmarł na emigracji 179-180
Masny Karol (1887-1968) - gen. bryg. WP, 1927-39 szef Depart. Inten-dentury MSWojsk., we wrześniu 1939 szef intendentury armii, następnie w PSZ na Zachodzie; zmarł na emigracji 183
Matakiewicz Maksymilian (1875-1940) - inżynier, prof. Politech. Lwowskiej, 1929-30 min. robót publ. 110, 114, 122
Matuszewski Ignacy (1891-1946) - polityk sanacyjny, płk WP, 1929-31 min. skarbu; zmarł na emigracji 61, 63, 99-100, 113-114, 116-119, 121-123, 128-131
Meysztowicz Aleksander (1864-1943) - ziemianin, polityk konserw., 1926-28 min. sprawiedliwości 10
Michałowiez Mieczysław (1876-1965) - lekarz pediatra, prof. UW, od 1939 działacz Stronnictwa Demokratycznego 91
Miedziński Bogusław (1891-1972) - polityk sanacyjny, legionista, płk WP, 1926-29 min. poczt i telegrafów, 1938-39 marszałek Senatu; zmarł na emigracji 12, 174
Mierosławski Ludwik (1814-1878) - dyktator powstania styczniowego 149
Mikołaj I (1796-1855) - cesarz rosyjski 144
Misiąg Ignacy (1891-1942) - płk WP, oficer armii austr., 1933-35 szef Biura Personalnego MSWojsk. 204-206, 228
Młodzianowski Kazimierz (1880-1928) - gen. bryg. WP, legionista, od 1924 w służbie cywilnej jako wojewoda, V-IX 1926 min. spraw wewn. 9, 37-38
Młot-Fijałkowski patrz Fłjałkowski
Młynarski Feliks (1884-1972) - ekonomista, autor wspomnień 9
Mond Bernard (1887-1957) - gen. bryg. WP, oficer armii austr., 1932-
-39 dowódca dywizji piechoty, po klęsce wrześniowej w niewól! niem. 170
Moraczewski Jędrzej (1870-1944) - polityk socjalistyczny, I9lg_19 premier, po 1926 zwolennik J. Piłsudskiego, 1926-29 min. robót publ w latach 30-tych ponownie w opozycji 53, 83
Morgenstern-Podjazd Tadeusz (1895-1973) - komandor Marynarki Wojennej, oficer floty austr., 1929-30 dowódca ORP "Wicher", podczas II wojny światowej w PSZ na Zachodzie; zmarł na emigracji 167
Mościcki Ignacy (1867-1946) - chemik, prof. Politech. Lwowskiej, 1926-
-39 prezydent RP, po klęsce wrześniowej internowany w Rumunii, zrzekł się urzędu; zmarł w Szwajcarii 6, 12, 39, 49-53, 56, 58, 60-81, 70, 73, 75-76, 93, 97-100, 103-104, 118, 124, 127, 136, 138, 143-144, 213, 219-221, 234, 237, 241
Mozołowski Stefan (1892-1940) - płk WP, legionista, lekarz 236, 239-240
Napoleon Bonaparte (1769-1821) - cesarz Francuzów 13, 93, 203 Narutowicz Gabriel (1865-1922) - inż. konstruktor, 1922 pierwszy prezydent RP; zginął od kuli zamachowca 196 Nelson Horatio (1758-1805) - admirał ang. 191 Niedziałkowski Mieczysław (1893-1940) - działacz PPS, publicysta, 1927_
-39 red. nacz. "Robotnika"; rozstrzelany przez hitlerowców 11, 59 Niezabitowski patrz Niezabytowski Niezabytowski Karol (1865-1952) - ziemianin, polityk konserw., 1926-29
min. rolnictwa, zmarł na emigracji 10, 71 Norwid-Neugebauer Mieczysław (1884-1957) - gen. dyw. WP, legionista,
1926-30 i 1932-39 inspektor armii, 1930-32 min. robót publ., 1939_
-40 szef Polskiej Misji Wojskowej w Londynie, następnie w PSZ na Zachodzie; zmarł na emigracji 194
Orlicz-Dreszer patrz Dreszer
Orlik-Riickeman patrz Riickeman
Osiński Aleksander (1870-1956) - gen. dyw. WP, oficer armii roś., 1926_
-35 inspektor armii, następnie w stanie spoczynku, podczas wojny
w niewoli niem. 221 Osmólski Władysław (1883-1935) - płk WP, lekarz, pierwszy dyrektor
Centralnego Instytutu Wychowania Fizycznego 40, 78, 86, 90
250
251
Parczyński Czesław (ur. 1896) - mjr WP, 1929 adiutant (w stopniu kapitana) J. Piłsudskiego 59
Pareński Stanisław (1843-1913) - lekarz, prof. UJ 131
Pasek Jan Chryzostom (ok. 1636-1701) - pamiętnikarz 5
Paweł I (1754-1801) - cesarz rosyjski 5
Pieracki Bronisław (1895-1934) - płk WP, legionista, polityk, 1929-31 wicemin.,. 1932-34 min. spraw wewn., zamordowany przez nacjonalistów ukr., pośmiertnie awansowany na gen. bryg. 40, 57-60, 128, 132
Piestrzyński Eugeniusz (1887-1962) - płk WP, lekarz, legionista, 1932-39 wicemin. opieki społ. 25
Piłsudska Aleksandra (1882-1963) - żona J. Piłsudskiego, działaczka ruchu niepodległościowego 31, 53, 85, 232, 235, 239, 241
Piłsudska Jadwiga (ur. 1920) - córka J. Piłsudskiego 31, 91, 149, 186, 168, 232, 239
Piłsudska Wanda (ur. 1918) - córka J. Piłsudskiego 31, 91, 166, 168, 232, 239
Piłsudski Jan (1876-1950) - brat J. Piłsudskiego, 1931-32 min. skarbu; zmarł na emigracji 148
Piłsudski Józef (1833-1902) - ojciec marsz. J. Piłsudskiego 85, 140, 162, 194
Piotr I Wielki (1672-1725) - cesarz rosyjski 5
Piskor Tadeusz (1889-1951) - gen. dyw. WP, legionista, 1926-31 szef Sztabu Gen., 1931-39 inspektor armii, 1939 dowódca armii "Lublin", następnie w niewoli niem.; zmarł na emigracji 81, 137, 141
Poniatowski Józef (1763-1813), - książę, min. wojny i naczelny wódz Księstwa Warszawskiego, marszałek Francji 83
Pobóg-Malinowski patrz Malinowski
Połczyński patrz Janta-Połczyński
Popowicz Bolesław (1878-1937) - gen. bryg. WP, legionista, 1928-35 dowódca Okręgu Korpusu VI-Lwów 81
Pożerski Olgierd (1880-1930) - gen. bryg. WP (pośmiertnie awansowany na gen. dywizji), oficer armii roś., 1926-30 dowódca dywizji piechoty 175
Praga Władysław 1902-1943) - 1928-30 poseł na Sejm z listy PSL-Wyz-wolenie; zamordowany przez hitlerowców 47
Prystor Aleksander (1874-1941) - polityk, przed I wojną światową dzia-
252
łącz .niepodległościowy, przyjaciel i bliski współpracownik J. Piłsudskiego, 1929-30 min. pracy i opieki społ., 1930-31 min. przemysłu i handlu, 1931-33 premier, 1935-38 marszałek Senatu; zmarł w więzieniu radzieckim 54, 61-62, 64, 73, 75-76, 80, 83, 113-114, 117, 121, 138, 147-148, 151, 167, 239
Przedrzymirski-Krukowicz Emil (1886-1957) - gen. bryg. WP, oficer armii austr., 1929-37 dowódca dywizji, 1937-39 szef Depart. Artylerii MSWojsk., we wrześniu 1939 dowódca armii "Modlin", następnie w niewoli niem.; zmarł na emigracji 154
Przewłocki Marian (1888-1966) - gen. bryg. WP, oficer armii roś., w latach 30-tych dowódca brygady kawalerii, w czasie wojny w PSZ na Zachodzie; zmarł na emigracji 170
Pużak Kazimierz (1883-1950) - działacz socjalistyczny, członek Organizacji Bojowej PPS, 1921-39 sekr. gen. PPS, podczas okupacji jeden z przywódców WRN; zmarł w więzieniu 106
Rasputin Grigorij (1872-1916) - faworyt rodziny cesarza roś. Mikołaja II 5 Rataj Maciej (1884-1940) - działacz PSL-Piast, współtwórca SL, 1922-
-28 marszałek Sejmu; zamordowany przez hitlerowców 56, 106 Rayski Ludomił (1892-1977) - gen. bryg. WP, oficer armii tureckiej, lotnik, 1926-36 szef Depart. Aeronautycznego MSWojsk., 1936-39 dowódca lotnictwa; zmarł na emigracji 177, 202
Rażniewski Zygmunt (1880-1942) - płk WP, lekarz, działacz PCK 35-37 Regulski Bronisław (1886-1961) - gen. dyw. WP, oficer armii roś., 1934-
-39 zastępca I wicemin. spraw wojsk., następnie w PSZ na Zachodzie; zmarł na emigracji 227 Roją Bolesław (1876-1940) gen. dyw. WP, legionista, od 1922 w stanie
spoczynku, działacz ruchu ludowego, 1928-30 poseł na Sejm z listy Stronnictwa Chłopskiego, przeciwnik sanacji; zamordowany przez hitlerowców w Sachsenhausen 46
Romeyko Marian (1897-1970) - płk dypl. WP, lotnik, autor pamiętników 7-8
Rosen Jan (1854-1936) - malarz 153, 220
Rouppert Stanisław (1887-1945) - gen. bryg. WP, legionista, lekarz, 1931-39 szef Depart. Zdrowia MSWojsk.; zmarł na emigracji 40, 77, 155-157, 177-178, 181, 204-205, 210-213, 235-239
253
Biickeman-Orlik Wilhelm (1894-1986) - gen. bryg. WP, legionista, 1932-
-39 dowódca dywizji piechoty, 1939 dowódca KOP; zmarł na emigracji 170
Rydz-Smigły Edward (1886-1941) - marszałek Polski (od 1936), legionista, 1917-18 komendant POW, bliski współpracownik J. Piłsudskiego, 1921-35 inspektor armii, 1936-39 generalny inspektor sił zbrojnych, we wrześniu 1939 wódz naczelny, internowany w Rumunii, 1941 wrócił do kraju 6-7, 12, 95, 165, 173, 194, 221, 226, 228, 241-242
Sawicki Kazimierz (1888-1971) - gen. bryg. WP, legionista, 1932-38 dowódca dywizji piechoty, w czasie wojny w szeregach AK; zmarł na emigracji 170
Skladkowski Miłosz (ur. 1913) - syn F. S. Składkowskiego 29 Składkowski Wincenty - sędzia, ojciec F. S. Składkowskiego 8 Sławek Walery (1879-1939) - polityk sanacyjny, płk WP, legionista, przyjaciel i bliski współpracownik J. Piłsudskiego, prezes BBWR, XII 1930-V 31 i III-X 1935 premier, współautor konstytucji 1935 92-93, 95, 98-99, 110, 126-133, 239, 241 Smoła Jan (1889-1945) - działacz PSL-Wyzwolenie, następnie SL, 1919-
-35 poseł na Sejm, od 1935 związany z sanacją 46 Smorawiński Mieczysław (1893-1940) - gen. bryg. WP, legionista, 1934-
-39 dowódca Okręgu Korpusu II-Lublin, zginął w Katyniu 223
Sobolta Franciszek (ur. 1898) - ppłk WP, legionista, w latach 30-tych m. in. szef samodz. referatu personalnego GISZ 171, 177, 179-181
Sokołowski Adam Ludwik (1896-1979) - ppłk dypl. WP, legionista, 1930- 35 szef gabinetu J. Piłsudskiego, następnie wojewoda nowogródzki, po wojnie do 1956 na emigracji 136, 142, 173, 206-207, 221, 223, 231
Sosnkowski Kazimierz (1885-1969) - gen. broni WP, legionista (szef sztabu I Brygady Legionów), bliski współpracownik J. Piłsudskiego, VIII 1921-V 23 i XII 1923 - II 24 min. spraw wojsk., 1927-39 inspektor armii, we wrześniu 1939 dowódca Frontu Południowego, następnie w PSZ na Zachodzie, 1943-44 wódz naczelny; zmarł na emigracji 23, 154, 171, 194, 227, 241
Stachiewicz Wacław (1894-1973) - gen. bryg. WP, legionista, 1935-39 szef Sztabu GL; zmarł na emigracji 227
Stamirowski Kazimierz (ur. 1884) - ppłk dypl. WP, legionista, 1918 adiutant (w stopniu rotmistrza) J. Piłsudskiego, od 1929 w służbie cywilnej (m. in. wicemim. spraw wewn.) 18-19, 105
254
Stamirowski Konstanty (1887-1955) - ppłk WP, w latach 30-tych szef Wydz. Taborów Depart. Intendentury MSWojsk. 181
Staniewicz Witold (1888-1966) - ekonomista, prof. uniwersytetów w Wilnie i Poznaniu, 1926-30 min. reform rolnych 99, 110, 121
Stanisław August Poniatowski (1732-1798) - król Polski 5
Stawecki Piotr - historyk 7, 9
Stefan Batory (1533-1586) - król Polski 82
Stefanowski Antoni (1885-1940) - pik WP, legionista, lekarz, zginął w Katyniu 239
Strzelecki Leon (1895-1968) - płk dypl. WP, legionista, w latach 30-tych, m. in. oficer do zleceń generalnego inspektora sił zbrojnych, we wrześniu 1939 dowódca brygady kawalerii, następnie w niewoli niem,; zmarł na emigracji 217
Sujkowska Helena (1873-1944) - żona A. Sujkowskiego; zginęła w powstaniu warszawskim 35-36
Sujkowski Antoni (1867-1941) - geograf, VII-IX 1926 min. wyznań rei. i oświecenia publ. 35-36
Supiński Leon (1874-1950) - prawnik, 1918-19 min. sprawiedliwości, 1929-39 I prezes Sądu Najwyższego, prezes Trybunału Stanu 68
Szmidt - inspektor kolei 65, 141, 230-233
Slendziński Ludomir (1889-1980) - malarz 83
Śmigły patrz Rydz-Smigły
Swirski Jerzy (1882-1959) - wiceadmirał Marynarki Wojennej, oficer
floty roś., szef Kierownictwa Marynarki Wojennej 1925-39 i 1939-
-46 w PSZ na Zachodzie; zmarł na emigracji 241 Switalski Kazimierz (1886-1962) - polityk sanacyjny, mjr WP, legionista,
1928-29 min. wyznań rei. i oświecenia publ., IV-XII 1929 premier,
1930-35 marsz. Sejmu, 1935-36 wojewoda krakowski, 28, 34, 57-58,
60-61, 64, 69, 72, 76, 78, 81, 83, 92, 110
Tarnawski Rudolf (ur. 1869) - gen. bryg. WP, 1919 komendant Okręgu Wojskowego Będzin (w stopniu pułkownika), od 1923 w stanie spoczynku 19-21
Tessaro Stanisław (1891-1930) - gen. bryg. WP, legionista, 1929-30 dowódca KOP 58
Trousson Eugene - płk armii franc., dyr. wyszkolenia Francuskiej Misji Wojskowej w Polsce 9
255
Ulrych Juliusz (1883-1959) - płk dypl. WP, legionista, organizator Państwowego Urzędu Wychowania Fizycznego i Przysposobienia Wojskowego, 1934-35 zastępca II wicemin. spraw wojsk., 1935-39 min. komunikacji 40, 77, 223-225, 227
Unrug Józef (1884-1973) - wiceadmirał Marynarki Wojennej, oficer marynarki niem., 1925-39 dowódca Floty, we wrześniu 1939 dowódca obrony Wybrzeża, następnie w niewoli niem.; zmarł na emigracji 170
Wartka Witold (1889-1967) - płk dypl. WP, oficer armii austr., w latach 30-tych oficer do zleceń w GISZ, po 1935 szef departamentu w MSWojsk. 214-216, 233
Wenkenbach Kareł Frederik (1864-1940) - lekarz, prof. uniwersytetu w Wiedniu 236-238
Wenda Zygmunt (1896-1941) - płk dypl. WP, legionista, adiutant J. Piłsudskiego, bliski współpracownik E. Rydza-Smigłego, jeden z przywódców OZN, 1938-39 wicemarszałek Sejmu 321
Wielowłeyski Władysław (ur. 1886) - płk WP, 1931-39 szef korpusu kontrolerów WP 182-183
Wieniawa-Długoszowski patrz Długoszowski
Wład Franciszek (1888-1939) - gen. bryg. WP, oficer armii austr., 1930- -39 dowódca dyw. piechoty; zginął we wrześniu 1939 170
Wojewoda Paweł - konduktor 65, 230
Wołkowdcki Jerzy (1883-1983) - gen. bryg. WP, oficer floty roś., uczestnik bitwy pod Cuszimą, 1927-32 dowódca dyw. piechoty, 1932-38 gen. do prac specjalnych przy MSWojsk., podczas wojny w Armii Polskiej w ZSRR; zmarł na emigracji 165-166
Woyczyński Marcin (1870-1944) - płk WP, lekarz, legionista, osobisty lekarz J. Piłsudskiego; zginął w powstaniu warszawskim 57, 156, 169, 173, 176, 178, 189, 197-198, 200, 204, 207, 210, 213-214, 217
Wroczyński - dyr. służby zdrowia 40
Wróblewski Stanisław (ur. 1868) - gen. dyw. WP, oficer armii austr., w latach 20-tych dowódca Okręgu Korpusu V-Kraków 81
Zabdyr Michał (ur. 1880) - płk WP, w latach 30-tych szef Depart. Uzd pełnień MSWojsk. 140
Zaćwilichowski Stanisław (1902-1930) - por. WP, 1926-29 sekretarz premiera K. Bartla; zginął w wypadku samochodowym 44, 47, 73
Zaleski August (1883-1972) - dyplomata, 1928-32 i ponownie, na emigracji, 1939-41 min. spraw zagr., po śmierci W. Raczkiewicza prezydent RP na emigracji 103-104, 122, 131, 166-168
Zareniba Paweł (1915-1979) - dziennikarz, historyk 6-7
Zaruski Mariusz (1867-1941) - gen. bryg. WP, legionista, od 1925 w stanie spoczynku, żeglarz i taternik, założyciel Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego 40
Zarzycki Ferdynand (1888-1959) gen. bryg. WP, legionista, 1927-31 zastępca szefa Administracji Armii, 1931-34 min. przemysłu i handlu 80-81
Zegadłowicz Emil (1888-1941) - pisarz 7
Zieliński Henryk - historyk 7
Zielonow-- gen. roś., burmistrz Odessy 147
Zulauf Juliusz (1891-1943) - gen. bryg. WP, 1930-39 dowódca dywizji piechoty, we wrześniu 1939 także grupy operacyjnej i odcinka obrony Warszawy; zmarł w niewoli niem. 154
Zyndram-Kościałkowski patrz Kościałkowski
Żeligowski Lucjan (1865-1947) - gen. broni WP, oficer armii roś., 1920- -21 dowódca wojsk Litwy Środkowej, 1925-26 min. spraw wojsk., od 1927 w stanie spoczynku; zmarł na emigracji 23, 83
t f O T
256
SPIS RZECZY
Przedmowa ............... 5
"Strzępy" - tylko meldunków ........... 15
Pierwszy meldunek w Polsce Niepodległej ....... 17
Oficer polityczny ............... 19
Zdobycie Mińska .............. 21
Nieudany meldunek w Belwederze .......... 23
Uwagi o służbie sanitarnej ............. 24
Wygnanie w Sulejówku ............. 27
Meldunek w Sulejówku ............. 29
Kindżał marokański .............. 32
Odmowa leczenia szpitalnego ............ 35
Minister spraw wewnętrznych ........... 37
Pierwsza Rada Ministrów z Komendantem ........ 39
Rada Naukowa Wychowania Fizycznego ......... 40
Otwarcie Sejmu 1928 roku ............ 41
Rada Gabinetowa na Zamku ............ 48
Śledztwo w sprawie Koryzmy ........... 53
Pochwała Komendanta ............. 54
Rada Ministrów w obecności Komendanta ........ 55
Meldunek w Inspektoracie ............. 56
259