MOTTO
Moje szczęście zniknęło za rogiem
Moje oczy w pogoni za tobą
Naucz mnie i poprowadź już dziś
Bo jutro może za późno być
chcę z wiatrem śpiewać
smutki daleko rozwiewać
***********************
Moje życie już od dzieciństwa przeplatało się małymi radościami, niepokojem, euforią i lękiem. Euforia to było tzw. wymuszanie radości. Jak się cieszyć to teraz , bo potem już będzie coś gorszego, albo zły wzrok srogiego ojca. Tego wzroku się zawsze bałam, pamiętam go do dziś. Byłam o 7 lat starszą siostra mojego brata i musiałam ustępować mu we wszystkim. Ja na drugim planie, bo brat chorował często. W odróżnieniu do mamy ojciec był b. surowy , wymagający i apodyktyczny. Teraz to wiem, ze nie tłumaczyło go to, że miał ciężkie życie. Czy ja też musiałam takie mieć?
Przeważnie powodem uwag byłam ja: że chuda, niejadek , garbata. Nikogo nie obchodziło, że byłam wrażliwa na takie uwagi. Dotykały gorzej niż bicie.
Pamiętam, że nie byłam wysłuchiwana, a w 7 klasie zaczęłam pisać powieść o nieudanym życiu pewnego chłopca, której nie dokończyłam. Potem pisałam wiersze. Nie pamiętam ich treści, ale wiem, ze były pełne pytań i buntu, bo te moje uczucia wylewałam na papier. Jeszcze gorzej było gdy w wieku 16 lat umarła mama. Było mi coraz trudniej porozumieć się z ojcem i dlatego uciekłam w nieudane małżeństwo, które było pomyłką, porażką i wielkim strachem o siebie i dzieci przed mężem tyranem, alkoholikiem.
Z jednej strony mąż alkoholik, z drugiej PERFEKCYJNY OJCIEC, który ciągle, usilnie mnie wychowywał, pokazując swą wyższość nawet w obecności moich małych dzieci. Bałam się, że to wszystko skończy dopiero moją śmiercią i to przedwczesną. W sumie nikt mnie nie nauczył jak żyć, kochać, przytulać a moje małżeństwo określam jak „ Szorstką miłość”.
Gdy umarł mój mąż, pomyślałam, że to koniec mojego utrapienia, ale się myliłam, był ojciec.
W międzyczasie miałam dużo kłopotów wychowawczych z synem, a w rezultacie moich wszystkich złych traum i przeżyć zachorowałam i miałam niedokrwienny udar mózgu. Później umarł mój ojciec i wcale nie było lepiej. Pałeczkę przejęły moje dzieci już prawie dorosłe, winiąc mnie za całe zło. Koszmar mój nie miał końca. Nie wiedziałam co mam robić i zaczęłam znów uciekać, tylko gdzie?.
Po pewnym czasie pojawił się w moim życiu mężczyzna, z którego emanowała dobroć, spokój i miłość(której się zaczynam teraz uczyć). Teraz to mój drugi mąż. Tworzymy zgodny związek, „Ale”. No właśnie - mój mąż jest chory ( ma bardzo duże ubytki słuchu i b. źle widzi) i wiedziałam o tym przed ślubem, zaakceptowałam to. Ale problem tkwi w tym, że ja jestem bardzo nerwowa z tego powodu, bo się o niego boję. On jest bardzo dobry, czasem mi się wydaje, że aż za bardzo. Mówi mi ,że mnie kocha, a mnie trudno to wymówić, choć czuję to samo, ale się czegoś boję.
Od paru lat znowu powróciłam do pisania. Przejawia się w nich smutek , cierpienie i ból, czasem nadzieja, jak światełko w tunelu.
Nie umiałam przytulać moich dzieci i jest mi wstyd z tego powodu. Mam wielką ranę w duszy dlaczego tak właśnie jest?. Dlaczego mimo, że ja cierpię muszą też cierpieć moje dzieci. Próbuję przytulać je teraz i moje wnuki też. Ale czy nie jest za późno.
Problemy nie uciekły, tylko czasami się oddalają ode mnie, by znów powrócić. Moja psychika cierpi na tym bardzo.
Nawet nie czuję się atrakcyjna. Każda uwaga na temat mojego wyglądu bardzo mnie rani, a nie umiem się bronić. Mam wrażenie, że taka nieudana już zostanę. W wyniku przebytego udaru mam częściowe ubytki pamięci wstecznej z mojego życia.
Każdą decyzję przemyślam setki razy, a i tak zawsze mam wątpliwości. Mam duże kłopoty w zapamiętywaniu. Ciągle się zastanawiam czy dobrze zrobiłam wychodząc drugi raz za mąż. W sumie to znowu uciekłam od czegoś. Myślę sobie, że samej było by mi dobrze. Mogłabym nawet prowadzić życie pustelnicze.
Życie za trudne, kto mnie zrozumie
Dla mnie za wysoko do chmur
Może nie warto…. martwić się co dalej
….a życie trwa dalej