Czysta Karta, rozdz. 1
Tabula rasa - to pojęcie łacińskie oznaczające czystą kartę.
To opowiadanie jest tłumaczeniem opowiadania Lionory o tym samym tytule. Można je znaleźć na FANFICTION.NET.
Podsumowanie opowiadania: Zbiorowa utrata pamięci w Hogwarcie. Jak zachowają się Harry, Ron, Hermiona, Severus, Albus i Minerva, gdy nie bardzo będą pamiętać kim są. Pomysł na to opowiadanie został zaczerpnięty z jedenego z odcinków Buffy.
TABULA RASA
Rozdz.1 "Majstersztyk w trakcie powstawania"
-Jesteś ... jesteś szalony - wyjąkał Crabbe, kiedy po raz pierwszy opowiedziałem mu i Goyle'owi o moim doskonałym planie. Użycie przez niego wielosylabowego wyrazu zbiło mnie chwilowo z pantałyku, ale szybko się pozbierałem.
-Wolę określenie diabelski geniusz - odpowiedziałem chłodnym głosem i popatrzyłem na niego z wyższością. Lata praktyki przed lustrem opłaciły się, gdyż Crabbe wycofał się jak skarcony pies.
-Pomyślcie o tym - wyszczerzyłem w uśmiechu zęby i kontynuowałem zachwycając się możliwościami mojego planu. - To jest po prostu idealne. Już nie mogę się doczekać.
Dwaj moi towarzysze rzucili sobie spojrzenia pełne wątpliwości, gdy sądzili, że tego nie widziałem. Wątpcie sobie ile chcecie tchórze, dopóki wypełnicie to, co do was należy nic mnie to nie obchodzi. Zobaczycie, to będzie istny majstersztyk, orginalny, zły, czarnomagiczny wytwór mojego geniuszu. Będą o tym pamiętały przyszłe pokolenia...
- Znowu ma ten marzycielski wyraz twarzy - wyszeptał Goyle, przerywając mi rozważania nad moja wielkością. Zaśmiałem się z drwiną, a oni podskoczyli. Jeśli chodzi o drwiące uśmieszki, uczyłem się od mistrza. Profesor Snape byłby ze mnie dumny.
Odzyskawszy ich niepodzielną uwagę, przedstawiłem im szczegóły, wysyczałem kilka rozkazów i kazałem się odczepić - nawet bezpretensjonalny, na wskroś przesiąknięty złem majstersztyk nie jest warty spóźnienia się na lekcję z Profesor McGonagall. W rzeczywistości wątpię, czy zostałoby mi wystarczająco dużo sił do jego wykonania, gdybym jej podpadł. Oczywiście wcale jej się nie boję, ale nie warto jest jej następować na odcisk.
<<>><<>><<>>
Piątkowa noc była wprost idealna do realizacji planu. Dlatego popołudniu w naszym pokoju wspólnym przedstawiłem wszystkie etapy planu moim dwóm idiotom, koncentrując się na tym, co każdy z nich ma wykonać. Szkoda, że nie mogłem zrobić tego wszystkiego sam. Nienawidziłem polegać na tych dwóch półgłówkach.
- Widzicie, to jest całkiem proste. Rzucamy zaklęcie w Wielkiej Sali, powinno być w miarę bezpiecznie, bo w czasie gdy będziemy to robić, nikt nie ma prawa się tam znajdować. Możemy więc być zupełnie pewni, że nie pomiesza nam szyków żaden nieproszony gość. Chcemy tylko dopaść Palanta Który Przeżył, jego szlamowatą przyjaciółkę i debilnego Weasley'a, prawda chlopcy?
- Ale Draco, - przerwał mu Crabbe - co jeśli ktoś nas przyłapie?
- Przestań jęczeć! - odszczeknąłem. - Nie damy się złapać. Właśnie dlatego robimy to w Wielkiej Sali. Gdyby Filch albo ktokolwiek inny czaił się w pobliżu, zobaczymy go z daleka. I pamiętajcie, to zaklęcie jest trwałe chyba, że rzuci się przeciwzaklęcie, a to znaczy, że nie można go po prostu przeczekać. Gdy już zostanie rzucone, nasi bohaterscy Gryfoni, nie będą mieli zielonego pojęcia ani kim, ani gdzie są. Dlatego nie będą mogli nas obwinić, prawda?
- I myślisz, że zostaną przez to wyrzuceni?
- Prawdopodobnie. Będą się pałętać po zamku przez całą noc, więc musza wpaść na Filcha albo Panią Norris. Albo Irytka - dodałem z wielką radością. Mogłem ich sobie wyobrazić, przerażonych, niewiedzących co się dzieje, biegających bez celu po całym zamku, gubiących się w ślepych korytarzach, trafiających na ruszające się schody... Będzie dużo zabawy, nawet jeśli potem nie zostaną wyrzuceni. Czułem początki uśmiechu na twarzy, ale zdołałem go w sobie zdusić. Miałem teraz na głowie ważniejsze sprawy.
Goyle wyglądał, jak gdyby to wszystko było ponad jego możliwości.
- Ale...Potter i reszta nie będą przecież siedzieć w Wielkij Sali o drugiej rano.
Westchnąłem, ale udało mi się zachować kontrolę. "Co zjadłeś na lunch, Goyle, swój mózg?"
- Dokładnie - odpowiedziałem. - Na tym właśnie polega twoje zadanie. Widzisz, musisz zrobić...
<<>><<>><<>>
Istniało pewne ryzyko, wiem, ale kto powiedział, że odważni mogą być tylko Gryffoni? Ślizgoni są tak samo dzielni, ale oprócz tego posiadamy jeszcze spryt. Ale od kiedy, ten palant Potter zaczął działać mi na nerwy, uznałem, że on też powinien trochę pocierpieć.
Oczywiście, mogłem pomyśleć o tym wcześniej.
Jednak dopiero niedawno znalazłem idealne zaklęcie. Było to wtedy, gdy zakradłem się do prywatnej biblioteczki mojego ojca - znaczy się, gdy podzielił się ze mną swoją godną podziwu wiedzą o czarnej magii, poczas moich letnich wakacji. Wymagło ono przynajmniej pary rzucających, ale im więcej, tym lepiej. I skoro żaden z nas nie miał doświadczenia - znaczy się, ani Crabbe ani Goyle nie byli geniuszami jak ja, doszedłem do wniosku, że lepiej jeśli zrobimy to we trójkę. Gdy tylko wszystkie pułapki zanlazły się na swoich miejscach, ustawiłem Goyla przy wejście do Wielkiej Sali. Crabbe stanął przy ścianie na przeciwko wejścia, a ja znalazłem się przy stole nauczycielskim.
Było konieczne, żebyśmy zachowali kontakt wzrokowy, ponieważ musieliśmy rzucić zklęcie dokładnie w tej samej chwili. Zaklęcie miało obejmować całe pomieszczenie, w którym zostało rzucone, a wszyscy wewnątrz danego pokoju mieli się znaleźć pod jego wpływem, jeśli sami go nie rzucili. Rzuciłem moim towarzyszom surowe spojrzenie i policzyłem do trzech, i...
- CONFUTATIS MALEDICTIS!
...wykrzyczęliśmy w tym samym momencie. Niebieskawe światło rozbłysło z mojej różdżki i wstęga iskier połączyła się z podobnymi iskrami z różdżek Crabbe'a i Goyle'a. Gdy się połączyły, niebieska poświata wypełniła całą Wielką Salę. Uniosła się w kierunku sufitu i rozprzestrzeniła we wszystkich kierunkach. Wybiegliśmy w pośpiechu - ehm...wyszliśmy dostojnym i spokojnym krokiem.
- Draco, to miało tak wyglądać?
"Skąd niby miałbym to wiedzieć."
- Oczywiście Crabbe, nie przejmuj się. Ktokolwiek teraz wejdzie do tej sali, straci na pewien czas przytomność, a kiedy odzyska świadomość, nie będzie o niczym pamiętał.
- Ale przecież wszyscy przychodzą tu jutro na śniadanie - zakwilił Goyle, jak gdyby właśnie w tej chwili zdał sobie sprawę, że postawił na szali swój kolejny posiłek.
- Do tego czasu przestanie już działać. Mówiłem ci przecież, że jest skuteczny tylko przez godzinę lub dwie. Potter i jego sługusy powinni zjawić się wkrótce, jeśli zostawiłeś liścik tak, jak ci poleciłem.
Goyle zapewnił mnie, że zrobił wszystko jak należy i zajęliśmy pozycję za zbroją rycerza blisko wejścia prowadzącego do Wielkiej Sali.
Teraz musieliśmy tylko cierpliwie poczekać.
Mwahahaaha... cholera, że też nie wziąłem ze sobą czekoladowych żab.
Rozdz.2 "Pułapka działa"
Wcale, a wcale mi się to nie podobało. Nie twierdzę, że przez te wszystkie lata, zawsze przestrzegałam regulaminu szkoły, ale to wcale nie znaczyło, że popierałam łagodniejsze wersje jego łamania.
Poza tym było to całkowicie niedorzeczne.
Musiałam przeczytać ten liścik jeszcze raz.
Harry, spotkajmy się w Wielkiej Sali o drugiej w nocy.
Czyż nie był to najgłupszy liścik, jaki kiedykolwiek widzieliście?
- Harry, on nie jest nawet podpisany - próbowałam przekonac chłopaków.
- Może ten, kto go wysyłał, bardzo się śpieszył. Może nie miał wiele czasu - zasugerował.
- Może jest od Syriusza - dorzucił Ron.
Wzniosłam oczy ku niebu. Tak bardzo chcieli mieć jakąś przygodę, że wykorzystaliby każdą wymówkę byle tylko móc poskradać się po zamku w czasie ciszy nocnej. Nawet zdanie nabazgrane na skrawku papieru.
- Syriusz spotkałby się z Harrym w pokoju dziennym. Już tak robił. Poza tym zawsze podpisywał swoje listy, kiedy przysyłał sowy. Ta... prośba o spotkanie... znalazła drogę do torby Harrego w bardzo tajemniczy sposób.
Wymienili spojrzenia między sobą. Zawsze to robili, gdy miałam rację i chcieli przemyśleć swój sposób działania albo gdy chcieli się upewnić, że postępują słusznie. Jak gdybym tego nie widziała. Odwróciłam się do nich plecami, żeby pokazać, że wcale mi nie zależy i spojrzałam na ogień płonący w kominku. Ludzie wokół nas zaczęli powoli udawać się do swoich pokojów. Moje oczy zaczynały łzawić z powodu zbyt długiego wpatrywania się w ogień. Rzuciłam moim dwojgu stukniętym, najlepszym przyjaciołom piorunujące spojrzenie.
- Hermiono - mówił Ron (oczywiście patrzyłam się na niego, ale jedyne co widziałam to wielka pomarańczowa plama światła tańcząca mi przed oczyma, wyglądała trochę podobnie do Rona, więc udawałam, że to właśnie Ron). - Jest nas troje, plus mamy pelerynę niewidkę. Moglibyśmy pójść do Wielkiej Sali, zerknąć kto tam czeka na Harry'ego i jeśli byłby to na przykład Lucjusz Malfoy, to po prostu zawrócimy. Nikt nie będzie nawet wiedział, że tam byliśmy. W drodze powrotnej możemy wpaść po jedzenie do kuchni - dodał zadowolony z siebie.
Powoli mój wzrok zaczynał wracać do normy, widziałam już zarys potakującej głowy Harrego.
- Nie pomyśleliście nawet przez chwilę, że to może być kawał? - dopytywałam się. - Że Malfoy mógł to wszystko zorganizować i donieść na nas Filch'owi, żebyśmy mieli kłopoty?
- Właściwie - uśmiechnął się Harry - to była pierwsza rzecz jaka przyszła mi do głowy i po prostu umieram z ciekawości, żeby to odkryć.
<<>><<>><<>>
Już prawie zapomniałam jakie to uczucie być ściśniętą pod Peleryną Niewidką razem z chłopakami. Zawsze było to nieco niewygodne, ale teraz, gdy urośliśmy, stało się to jeszcze trudniejsze. Peleryna może dobrze ukrywała osobę dorosłą (albo trójkę dzieci), ale powoli robiliśmy się na to za starzy. Oczywiście musiałam to powiedzieć, w nagrodę otrzymałam dwa szturchnięcia łokciami w brzuch.
W międzyczasie Harry zaczął powoli otwierać drzwi do Sali. Gdyby miał ze sobą Mapę Huncwotów, to sprawy mogły by się potoczyć zupełnie inaczej. Ale rozumiem jego decyzję o oddaniu mapy Dumbledorowi, gdy w zeszłym roku sprawy w Hogwarcie nie wyglądały zbyt przyjemnie. Nawet go do tego namawiałam. To bardzo pożyteczne narzędzie, a Dyrektor obiecał używać jej tylko w stanie najwyższej konieczności. W przeciwnym razie czulibyśmy się pozbawieni prywatności. Nie dopytywał się o jej pochodzenie, co pozwoliło mi przypuszczać, że wiedział o niej o wiele więcej niż przewidywaliśmy.
- Jeszcze nikogo nie ma, powinniśmy wejść do środka i zobaczyć, kto przyjdzie - syknął Harry.
- Może się ukrywają, a wtedy znaczyłoby, że już tu są - odszepnął Ron.
Nie nagadałam im za mówienie nonsensów. Nie miałam już siły. Egzaminy końcowe zbliżały się wielkimi krokami i powinnam w tej chwili albo spać albo się uczyć. Zamiast tego pozwoliłam się zaciągnąć na najbardziej jak dotąd bezsensowną przygodę. Merlinie pomóż, ile jeszcze może znieść przyjaźń zapoczątkowana przez trola.
Kiedy otworzyliśmy drzwi i weszliśmy do Wielkiej Sali, wydawało mi się, że kącikiem oka zauważyłam jakiś ruch, ale skoro byłam teraz częscią sześcionożnej istoty, nie miałam okazji, żeby przyjrzeć się temu dokładniej.
Kiedy dotarliśmy do głównego stołu, Harry zrzucił pelerynę.
- Nikogo nie ma - oświadczył wyraźnie rozczarowany.
Poszli trochę bardziej w głąb Sali zostawiając pelerynę u moich stóp. Skrzyżowałam ramiona na piersi.
- Poczekajmy jeszcze chwilę, a potem chodźmy po jedzenie - Ron odwrócił się do Harrego.
Właśnie miałam zamiar postawić się i zaciągnąć ich natychmiast do łóżka, kiedy zobaczyłam błyskające niebieskie światła zbliżające się do nas od zaczarowanego sufitu. Harry zauważył je również. Widziałam jak próbował im uciec, ale nagle wszystko pochłonęła niebieska eksplozja. Nie miałam nawet czasu, żeby sięgnąć po różdżkę, gdy świat wokół mnie pogrążył się w ciemnościach. Może tak wygląda śmierć. Wiedziałam, że nie powinnam dać się namówić na tą eskapadę, to było bardzo głupie z mojej strony. Dlaczego zawsze przytrafiają mi się takie rzeczy. Nie chcę umierać, nie tak krótko przed ukończeniem szkoły, iniechcęumie...... 'głuchy odgłos upadającego ciała'
Rozdz.3 Zmartwienie
"Severusie, sam musisz przyznać, że to najlepsze rozwiązanie," kłóciłam się, uważnie obserwując profil Mistrza Eliksirów, próbując odczytać jego wyraz twarzy. Oczywiście, nie było to możliwe. Albo był on bardzo zamkniętym w sobie młodym człowiekiem, albo wykonywał olbrzymią pracę, aby sprawiać takie wrażenie. Albo poprostu był tak wściekły, że niewiele brakowało mu do wybuchu. Czułam się, jakbym szła obok aktywnego wulkanu. Zacisnęłam kurczowo palce na różdżce ukrytej w rękawie.
Albus się wtrącił. "Zgadzam się z Minervą. Muszę też dodać, że bardzo liczymy na twoją współpracę, Severusie." Severus rzucił mu piorunujące spojrzenie, które było raczej powściągliwe jak na jego możliwości. Wiedziałam, że nie zgadzał się z naszym pomysłem, ale sam nie potrafił podać lepszego rozwiązania. Sytuacja była napięta, gdy wracaliśmy z lochów, gdzie dyskutowaliśmy o tym problemie. Przechodziliśmy obok korytarza przy Wielkiej Sali.
Było już dobrze po północy i normalnie żadne z nas nie byłoby w pobliżu Wielkiej Sali. Argus Filch radził sobie świetnie z patrolowaniem zamku, poza tym duchy były bardzo spostrzegawcze i można było im zaufać, z pewnymi wyjątkami. Były oczywiście dni i noce, gdy przez cały czas musieliśmy być w pogotowiu. Właśnie przypomniało mi się zamieszanie, które miało miejsce cztery lata temu, kiedy to Syriuszowi Black'owi udało się uciec z Azkabanu. Dzisiaj nikt z nauczycieli nie powinien się tu znajdować z powodu pilnych spraw, o których rozmawialiśmy przez ostatnie godziny.
Przeszliśmy obok zakrętu i stanęliśmy jak wryci.
Z pomiędzy szpar w drzwiach prowadzących do Wielkij Sali, wydobywały się jasnoniebieskie błyski światła., jak gdyby wewnątrz rozpętała się śnieżyca. Światło zamigotało i zniknęło w ciągu kilku sekund, gdy je obserwowaliśmy. Albus szybko znalazł się przy drzwiach z uniesioną różdżką i zdeterminowanym wyrazem twarzy. Zaraz za nim podążył Severus - niczym uosobienie furii, wyglądał przerażająco.
Ruszyłam zaraz za nimi i ujrzałam cichą i spokojną Wielką Salę, wszystko było w doskonałym porządku.
Wtedy zobaczyłam ciała.
"Merlinie," pamiętałam, że westchnęłam, zanim wbiegłam za Albusem, żeby ocenić uszkodzenia. Potter i Weasley leżeli nieruchomo na podłodze z zamkniętymi oczyma. Po bliższym ich zbadaniu, okazało się, że żyją. Dzięki Niebiosom, stracili tylko przytomność. Albus ruszył na obchód całej sali, aby odnaleźć powód ich obecnej sytuacji, ja ruszyłam w kierunku krzeseł, żeby zamienić je w nosze. Wtedy usłyszałam za sobą głos Severusa.
"Jest jeszcze jeden."
Obróciłam się i zobaczyłam pannę Granger leżącą obok stołu nauczycielskiego, z pochylonym nad nią Severusem, dotykającym jej czoła. Byłam niemal pewna, że mruczał pod nosem coś w stylu "głupi, szukający kłopotów Gryfoni." Nagle zobaczyłam niebieskie iskry pędzące w jego kierunku. Chciałam go ostrzec albo użyć różdżki, nie mogłam się jednak poruszyć. Zamiast tego patrzyłam z przerażeniem, jak oczy Severusa traciły blask, a on wydawał sie kompletnie rozluźniać. Sama nie byłam w lepszej sytuacji, ponieważ niebieskie światło zdawało się otaczać również mnie. Usłyszałam głos Albusa, "Nie, nie, tylko nie to zaklęcie," a potem delikatny głuchy odgłos jego padającego ciała.
Ostatnią rzeczą jaką zobaczyłam, zanim zemdlałam, był Severus opadający na pannę Granger.
~*~*~*~
Zawsze myślałem trzeźwo, byłem zdeteminowany i miałem absolutną kontrolę. Byłem spokojny.
Byłem martwy.
Skąd oni się tu wzięli! Trzy najmniej prawdopodbne osoby, które mogły się pojawić. Trzy najgorzej wybrane osoby, żeby zrobić im kawał.
Snape - bardzo źle. McGonagall - jeszcze gorzej. Dumbledore - kompletna katastrofa.
Już po mnie.
Opadłem na podłogę próbując się pozbierać, ale jedyna rzecz, o której mogłem myśleć, to fakt, że właśnie udało mi się pozbawić Dyrektora, Wicedyrektora, Głowę mojego Domu wszystkich wspomnień.
Z wielkim trudem powstrzymałem nagłą potrzebę uderzenia Crabbe'a, kiedy jego twarz pojawiła się obok mnie. "Draco? Oni po prostu weszli. Draco? Co teraz zrobimy? Draco?"
Goyle w międzyczasie przesunął się w kierunku wejścia do Wielkiej Sali.
"NIE!" krzyknąłem, aż podskoczył. "Zaklęcie jeszcze działa. Jest wystarczająco źle i nie potrzebuję jeszcze jednego z was tracącego przytomność." Popatrzyłem się na ich twarze, nie było widać na nich zrozumienia.
Merlinie, następnym razem, gdy będę planował atak, przysięgam, że zwerbuję do pomocy grupę Krukonów, nawet jeśli miałoby to oznaczać wspólpracę z grupą Krukonów. Mając Crabbe'a i Goyle'a jako pomocników, to tak jak by się miało dwa mózgi mniej do pracy.
'Myśl,' ponaglałem się. Jesteś sprytny, Malfoy. Myśl. Co zrobiłby ojciec? ... Tak, zabijanie wszystkich było jedną z możliwości, ale niestety nie miałem wystarczająco dużo mocy i treningu potrzebnego, żeby rzucić jedno z Niewybaczalnych Zaklęć. Znaczy się, głupcy prowadzący szkołę, nie chcieli jak dotąd zapoznać nas ze sposobami magicznego zabijania.
Opcje. Potrzebowałem szybko dużo pomysłów. Jak...
"Musimy złamać zaklęcie."
Drużyna Półgłówków nadal patrzyła się na mnie tępo. Co sprawiało, że w ogóle funkcjonowali? Jak dali radę zrozumieć pojęcie, na przykład, ciągłego oddychania?
"Crabbe, Goyle, musimy ZŁAMAĆ TO PRZEKLĘTE ZAKLĘCIE. TERAZ!"
"Ale to znaczy, że odpuścimy Potterowi," narzekał Goyle.
"To także oznacza, że będziemy nadal żywi i nie zostaniemy wyrzucenize szkoły," odparłem. "Goyle, tam jest Dumbledore, McGonagall i Snape. Obedrą nas żywcem ze skóry, jeśli kiedykolwiek dowiedzą się, co zrobiliśmy. A przecież nie możemy ich zostawić w takim stanie na zawsze, prawda?"
'Dlaczego nie?' zapytał cichy głosik w mojej głowie. Rozpoznałem go jako moje złe ja i odepchnąłem głeboko. Tak naprawdę, to nie było takiej możliwości. Dumbledore może i był zniedołężniałym starym głupcem, ale nawet najbardziej tępy nauczyciel zauważyłby, że został przeklęty, gdy pojawiłby się bez żadnych wspomnień. Potter mógł sam wpakować się w kłopoty, znany był z tego, iż często parał sie czarną magią. Ale byłoby to zbyt podejrzane, gdyby nagle okazało się ,że ktoś majstrował też z umysłach nauczycieli.
"Jak je złamiemy?" zapytał się Crabbe.
"Bardzo łatwo. Musimy stanąć w tych samych miejscach co poprzednio, gdy rzycaliśmy zaklęcie i wypowiedzieć przeciwzaklęcie. Wszyscy, na których miało wpływ, powinni od razu odzyskać utracone wspomnienia. Nie muszą nawet wracać do Wielkiej Sali."
Byłem zadowolony, że popatrzyłem się na tą informację, chociaż wcale nie miałem zamiaru jej użyć.
"Jakie jest przeciwzaklęcie, Malfoy?"
"To..." Cholera, jak ono szło? Zapomniałem, Merlinie, nie wiem. Moje nieco-rozhisteryzowane-i-na-skraju-paniki-ja, zaczynało przejmować kontrolę w mojej głowie. Tylko spokojnie, przecież nigdy nie zapamiętałem przeciwzaklęcia.
"Dobra, powiem wam, co zrobimy. Wrócimy do dormitorium, znajdziemy przeciwzaklęcie, prześlizgniemy się z powotem i je rzucimy. Jeśli w miedzyczasie się obudzą, będziemy musieli ich tylko wywabić z Wielkiej Sali, żeby nas nie zobaczyli. Kiedy już rzucimy przeciwzaklęcie, szybko wrócimy do lochów. Nikt nie musi o tym wiedzieć. Wszystko będzie należeć do historii."
"Draco, ale sam przecież mówiłeś, że chcesz przejść do historii."
Poruszyłem różdżką w kierunku Goyle'a i rzuciłem na niego urok sklejający usta. Co za rozkosz. Powinienem to zrobić wiele let temu.
Ruszyliśmy w ciszy w kierunku dormitorium.
***********************************************
Jak się podobało? Ktoś ma jakieś uwagi?
Następny rozdział będzie miał tytuł: "Przebudzenie" i będzie opisywał pierwsze reakcje wszystkich, na których podziałało zaklęcie.
Rozdz.4 "Przebudzenie"
Coś miękiego, co jeszcze przed chwilą znajdowało się pode mną, poruszyło się nieznacznie i zmieniło pozycję. Teraz leżało częściowo na mnie. Uczucie, które najpierw wydawało się przyjemne, zmnieniło się w coś zupełnie przeciwnego.
Poruszyłem się.
Ciężar na mojej piersi poruszył się także.
Próbowałem się przesunąć. Moje ramiona były uwięzione przez ten sam ciężar, który zaczynał poważnie przeskadzać mi w oddychaniu.
Uwolniłem jedno ramię i usiłowałem odsunąć przeszkodę. Przeszkoda krzyknęła mi prosto w twarz i gwałtownie się podniosła.
Jakaś twarz patrzyła się prosto na mnie. Czy to w ogóle była ludzka twarz? Wykrzywiona przerażeniem i otoczona skołtunioną masą brązowych włosów. Zaskoczony szybko się odczołgałem.
Było więcej krzyków. Usłyszałem, jak ktoś gwałtownie wciągał powietrze, ktoś inny zaskowyczał. Twarz nadal znajdowała się przede mną, nadal się na mnie patrzyła.
Ktoś przerwał milczenie. "Kim jesteście?"
Popatrzyłem się, kto zadał pytanie. Był to rudowłosy chłopak mający około siedemnastu lat, może osiemnastu, stał niedaleko ode mnie. Przyjął pozycję obronną. Koło niego siedział inny chłopak, który oszołomiony rozglądał się wokoło, najwyraźniej nie był w stanie na niczym skupić spojrzenia.
Nikt nie spieszył się z odpowiedzią, więc przeniosłem uwagę na twarz znajdującą się obok mnie. Wydawała się przyłączona do ciała (przynajmniej to obyło się bez niespodzianek), które to przypuszczalnie ciało przeszkadzało mi wcześniej w spaniu.
Co takiego robiłem, leżąc na podłodze z ... dziewczyną? Wstałem nie wiedząc, co myśleć o tej sytuacji. Dziewczyna podniosła się również.
"Kim jesteś?" zapytała nie spuszczając ze mnie wzroku. Zanim jednak zdążyłem odpowiedzieć, coś w pobliżu się poruszyło.
"Czy ktoś mógłby mi wyjaśnić, co się stało? I kim jesteście?" zapytał surowy głos. Spojrzałem na właściciela, którym okazała się kobieta patrząca na nas z dezaprobatą. Nosiła na sobie ... spiczasty kapelusz?
Chłopak siedzący na podłodze, też dał radę wstać. Miał czarne włosy i zielone oczy, i nie wiedziałem dlaczego, ale działał mi na nerwy. Znaczy, działał mi na nerwy bardziej niż wszyscy obecni na tej sali.
Wyglądało na to, że wszystkim udało się przyjąć pozycję stojącą. Spoglądaliśmy na siebie podejrzliwie. Uniosłem ręce i powoli zacząłem masować sobie skronie, podczas gdy próbowałem obiektywnie ocenić sytuację. Obudziłem się na podłodze, która najwyraźniej znajdowała się w jakiejś sali. Znajdowały się w niej długie stoły, świeczniki i niezaprzeczalnie jakieś sztandary. Nie mogłem również nie zauważyć braku sufitu. Otaczała mnie dziwna zbieranina osób. Dziewczyna, z którą najwyraźniej dzieliłem drzemkę, kobieta ubrana jak czarownica i dwoje nastoletnich chłopaków z wyrazem tępoty wypisanej na twarzach.
"Co to ma znaczyć?" zażądałem wyjaśnień. Popatrzyli się na mnie. "Czy to jakiś żart? Kim jesteście i gdzie ja jestem?"
"Ty mi to powiedz!" wykrzyknął rudzielec. Wyglądało mi na to, że zaczynały go zawodzić nerwy. "Kim jesteście dziwolągi?! Porwaliście mnie?!"
Zanim zdążyliśmy się odezwać, coś wyskoczyło zza stołu. Okazało się, że był to stary człowiek ubrany w purpurowe szaty, ale przecież nie było możliwe, żeby starzec mógł tak zwinnie i szybko wskoczyć na stół. Rozejrzał się wokół i zauważył naszą dziwnie wyglądającą grupkę.
"Przepięknie!" wykrzyknął, zszedł ze stołu i udał się w naszym kierunku. "Przyjęcie! Czy to zamek?" Podszedł i chwycił mnie za kołnierz. Udało mi się uwolnić z tego uchwytu, ale nadal nie puszczał mojego ubrania. "Powiedz, mój dobry panie, czy jesteś właścicielem tego wspaniałego miejsca?"
"Zdecydowanie nie," odwarknąłem.
"Wielka szkoda. Ale nie masz nic przeciwko, żebym się trochę rozejrzał?" Skończywszy mówić, odwrócił się i rozpoczął zwiedzanie sali, zachowywał się jak turysta znajdujący się w muzeum.
Dziewczyna odsunęła się ode mnie w czasie tej dziwnej wymiany zdań i stanęła w pobliżu dziwnej kobiety. Obie przeniosły swoją uwagę na mnie.
"Czy ktoś wogóle wie, gdzie jesteśmy?" zapytała kobieta. Chłopcy przecząco potrząsneli głowami. Ciemnowłosy powiedział cichym głosem, "Ja nawet nie wiem, kim jestem."
"Ja także!" wykrzyknął drugi, a dziewczyna przytaknęła.
To było absurdalne.
"To niedorzeczne. Czyżbyście sugerowali, że nikt z was nie ma pojęcia kim jest?" zaśmiałem się drwiąco. Chwileczkę - poczułem jakby znajomą satysfakcję?
"A ty pamiętasz?" zapytała dziewczyna. Popatrzyłem się na nią z wyższością.
"Oczywiście, że tak. Nazywam się ..." zastanowiłem się.
Nie wiedziałem.
Popatrzyła się na mnie z zadowoleniem.
Głośny krach przerwał nam ponownie. Starzec oglądał zbroję, która teraz w częściach walała się po podłodze. Nie obciął sobie przy tym żadnych kończyn, więc postanowiłem go zignorować. On jednak pomachał w moim kierunku i krzyknął, "Naprawdę, posiadasz znakomitą kolekcję, mój drogi Panie. Czy powiedział ci ktoś, że z daleka przypominasz hrabiego Drakulę?"
Chłopcy zaczęli chichotać, gdy rudowłosy szepnął, "Kim jest hrabia Drakula?" Drugi wzruszył ramionem i znowu zacząli chichotać. Wydawało się, że zaczęli się dogadywać całkiem dobrze. Może powinienem mieć na nich oko.
Dziewczyna zaczęła chodzić tam i z powrotem, mamrotając coś pod nosem. Zauważyłem, że miała na sobie takie same szaty, jak obydwaj chłopcy. Właściwie, to ja również byłem ubrany w podobnym stylu. Moje szaty były całe czarne, bardziej eleganckie i lśniące od reszty.
Przyglądając się ich ubraniom, zauważyłem dziwną naszywkę.
"Poczekaj chwilę. Podejdź bliżej," poleciłem dziewczynie. Pochyliłem się, żeby móc ją dokładniej obejrzeć. Pod napisem 'Hogwart' były umieszczone jakieś zwierzęta: lew (wyglądający bardzo pompatcznie), borsuk, kruk i piękny, srebrzysty wąż. Pod nimi był napis: 'Draco dormiens numquat titillando'. Dziewczyna odchrząknęła. Wtedy zauważyłem, że podczas gdy obrysowywałem kontury naszywki, moja ręka znalazła się na jej ... ehm, w niestosownym miejscu na przodzie jej ciała. Uh, nie wyglądało to dobrze. Znaczy się, to było przyjemne, ale nie byłem pewien, czy byłem upoważniony do takiego zachowania. Zabrałem rękę. Obydwoje usiłowaliśmy unikać patrzenia na siebie.
"Co to może znaczyć?" zastanawiał się ciemowłosy chłopak. "Może należymy do jakiegoś klubu. Wczoraj mieliśmy jakąś imprezę, upiliśmy się i urwał nam się film."
"Nie sądzę, żebym piła," szepnęła dziewczyna. Kobieta popatrzyła się na nią z aprobatą.
"Dlaczego nie, łatwo mogę sobie wyobrazić, że należę do klubu," powiedział rudzielec. "Ale co z nimi?" wskazał palcem na mnie i kobietę.
"Może jesteśmy w jakiś sposób spokrewnieni?" powiedziała. Ponieważ miała szkocki akcent, wątpiłem czy któreś z nas było z nią spokrewnione.
"Macie włosy tego samego koloru," oświadczyła dziewczyna wskazując mnie i ciemnowłosego chłopaka. "Może jesteście ojcem i synem."
"Co!?!" wykrzyknęliśmy równocześnie.
"Widać między wami pewne podobieństwo."
"On? Moim ojcem?" chłopak popatrzył się na mnie z niedowierzaniem.
Rozważyłem to uważnie. "Wydajesz się znajomy," powiedziałem, przyglądając mu się ze zmrużonymi oczyma. "Kiedy się na ciebie patrzę, nachodzi mnie uczucie... głębokigo rozczarowania."
"Och, tak!" wzniósł oczy do nieba. "Muszę tobą pogardzać. A co z tą wywłoką?" wskazał na dziewczynę. "Widziałem, że spaliście ze sobą."
"Odpoczywaliśmy razem," poprawiłem z wściekłością. "Jak śmiesz ..."
Kobieta przerwała nam. "Skoro żadne z nas o niczym nie wie, proponuję poszukać pomocy."
"Znaleźć szpital," zaoferowała dziewczyna.
Kobieta przytaknęła. "Powinniśmy chyba rozważyć podzielenie się na grupy. Jak widać w tym pomieszczeniu znajduje się kilka drzwi. Proponuję, żeby przystąpić do tego w parach. Chłopcy mogą sprawdzić tamte drzwi, a was dwoje te." Popchnęła dziewczynę i mnie w kierunku kolejnych drzwi. "Ja zajmę się naszym gorliwym poszukiwaczem przygód ..." zakończyła, kiwając głową w kierunku starca, który bawił się znakomicie. W tym właśnie momencie usiłował założyć zbroję rycerza. "... zobaczymy, czy uda nam się kogoś znaleźć. Spotkamy się ponownie za godzinę."
Zgodziliśmy się z ociąganiem i rozeszliśmy się w różnych kierunkach. Ulżyło mi, gdy pozbyłem się towarzystwa mojego potencjalnego syna. Gdy wyszliśmy z sali, zdecydowałem udać się w kierunku schodów. Zerknąłem na dziewczynę. Zmagała się, żeby dotrzymać mi kroku. Gdy tylko nasze oczy się spotkały, szybko odwróciła głowę. Mały, złośliwy uśmiech pojawił się na mojej twarzy. Przypuszczałem, że nie byłem miłą osobą. Spróbowałem zaśmiać się szyderczo, poczułem się doskonale.
"Więc..." zacząłem, "... czy masz pojęcie, dlaczego obudziłaś się leżąć na mnie?"
************************************************************
Jakieś uwagi?
Rozdz.5 "Na nieznanym terytorium"
Oburzające! Bezczelny drań!
I dlaczego wyglądał na takiego zadowolonego z siebie?
Tkwiliśmy w tym bagnie razem, prawda? Zagubione i bez wspomnień ofiary jakiegoś okropnego wypadku. Dlaczego był taki pewny siebie? Nie, to było coś więcej, odkąd zaczął ze mnie drwić, wyglądał na naprawdę usatysfakcjowanego.
Zachowywał się swobodnie, gdy tymczasem ja byłam kłębkiem nerwów.
Byłam bliska paniki, przerażona!
Nic nie wiedziałam i to było najstraszniejsze. Nie byłam tego całkowicie pewna, ale miałam przeczucie , że nie lubiłam nie wiedzieć, co się wokół mnie dzieje.
Jakim cudem zostałam przydzielona do pary z tym czarnym strachem na wróble?
Kiedy podążaliśmy w kierunky najbliższej klatki schodowej, postanowiłam ustalić dokładnie, o czym wiedziałam.
Zastanowiłam się... obudziłam się w czymś, co wyglądało jak zamek pełen dziwacznych mieszkańców... właściwie, to obudziłam się leżąc na jednym z nich.
Nie znałam żadnego z nich, a oni najwyraźniej nie znali mnie. Nie miałam pojęcia, gdzie byłam. I nie wiedziałam, czy coś mnie łączyło z przerośniętym nietoperzem idącym obok.
Jak śmiał?
Jak śmiał mnie pytać, dlaczego obudziłam się leżąc na nim, kiedy nawet nie znałam własnego imienia? Prawdopodobnie nie potrafiłabym też rozpoznać własnej twarzy w lustrze.
Nienawidziłam tej sytuacji.
Czyżbym nagle jęknęła? Dlaczego Batman tak dziwnie zerka na mnie z ukosa. Miałam nadzieję, że nie zajęczałam.
Wychodząc z sali, podzieliliśmy się w pary tak, jak zasugerowała kobieta w szpiczastym kapeluszu. Szkoda, że nie mogłam być z nią w parze, wyglądała na najbardziej godną zaufania osobę spośród naszej małej grupki imprezowiczów. Zamiast tego, wysłała mnie z tą mroczną figurą. Brrr....
Naprawdę potrzebowaliśmy znaleźć kogoś, kto mógłby nam pomóc. Minęło zaledwie pięć minut odkąd opuściliśmy salę, a już napotkaliśmy kłopoty. Gdy wchodziliśmy po schodach, odkryłam, że kończą się one w powietrzu, omal przez to nie spadłam.
Naszczęście nietoperz chwycił mnie za kołnierz. Tak, wolałam zostać uduszona niż roztrzaskać się przy zderzeniu z ziemią.
Cała drżąca ze strach spojrzałam w dół. "Kto zaprojektowałby schody prowadzące do nikąd?"
Mężczyzna odwrócił się z szelestem zamiatając szatą podłoże, nie odpowiedział na moje pytanie. Schodził na dół, krocząc pewnie przede mną, ledwo dałam radę za nim nadążyć.
"Zaczekaj," zasapałam, "jeśli to zamek, to musi gdzieś mieć bibliotekę. Moglibyśmy znaleźć odpowiedź na to, co się z nami stało, w którejś z książek."
Zaśmiał się szyderczo. Rany, miał ograniczoną ilość wyrazów twarzy. "A jaką książkę proponujesz byśmy przeczytali? 'Utrata przytomności dla początkujących' czy 'Zrób to sam - Amnezja' albo po prostu 'Szaleństwo'?"odpowiedział głosem ociekającym sarkazmem. "A co powiesz o 'Zgubić się bez pamiętania własnego imienia'?"
Miałam dość jego drwin. Cała sytuacja była frustrująca, a poza tym były granice, ile osoba nie mająca żadnych osobistych wspomnień może znieść. Coś się we mnie przełamało. Pobiegłam za nim krzycząc: "Tak, a gdy już o tym mówimy, może znajdziemy 'Przewodnik do budzenia się na dziwakach.'"
Chwileczkę - czyżbym zauważyła delikatny uśmiech na jego twarzy? Proszę, nie mówcie mi, że miał takie właśnie poczucie humoru.
Schodziliśmy coraz niżej, a on nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi. Byłam cicho, no bo co mogłam powiedzieć? Poza tym był starszy ode mnie, więc to on objął prowadzenie.
"Lochy," odezwał się bez uprzedzenia.
"Co proszę?" Czyżby chciał mnie zamknąć?
"To droga do lochów."
"Skąd wiesz? Byłeś już tu kiedyś?"
Zatrzymaliśmy się na chwilę. "Prawdopodobnie," odpowiedział z wahaniem rozglądając się wokół. Było tu o wiele ciemniej i miałam problemy z przystosowaniem wzroku do słabnącego światła. "Po prostu wiem."
Nie przeszkadzało mi to. Prawie o niczym nie miałam pojęcia, a każdy strzępek informacji wydawał się lepszy niż nic. Więc jeśli wiedzieliśmy, gdzie w tym zamku były lochy, to z pewnością mogliśmy ich unikać ze wszystkich sił.
Mój towarzysz miał jednak zupełnie inne plany. Jeszcze bardziej zdeterminowany niż wcześniej, ruszył w ich kierunku.
"Co robisz?!" krzyknęłam, usiłując dotrzymać mu kroku.
"A jak sądzisz?"
"Nie zamierzasz chyba iść w ich kierunku?"
Zatrzymał się i obrócił patrząc prosto na mnie. Był zirytowany. "Wątpię, żeby twoja pozycja umożliwiała zrozumienie moich myśli, ale tak, zamierzam iść dalej w tym kierunku."
"Ale dlaczego?!"
Gdyby wzrok mógł zabijać, z pewnością byłabym już kupką popiołu. Westchnął i zbliżył się do mnie. Znajdowaliśmy się kilka cali od siebie. Nie wiedziałam dlaczego, ale miałam przez to problemy ze skoncentrowaniem się na jego słowach. ... Wow, miał najciemniejsze oczy jakie widziałam ... ahh, nie żebym to pamiętała ... "Słuchaj uważnie, bo nie mam zamiaru się powtarzać," syknął, "Wydaje się, że mam jakieś niewyraźne wspomnienia dotyczące tego miejsca, a z tego wynika, iż musiałem już tu kiedyś być. Moim zdaniem to robi lochy doskonałym miejscem do rozpoczęcia naszych poszukiwań. Jeśli się ze mną nie zgadzasz, możesz nadal wałęsać się bez celu wokół. Nie będę cię zatrzymywał."
Robił się coraz bardziej surowy. Bycie zdenerwowanym i zmartwionym, w takiej sytacji jak nasza, było czymś zupełnie naturalnym, ale on robił się coraz bardziej złośliwy. Jeśli to właśnie były chwile, gdy jego prawdziwa osobowść wydobywała się na światło dzienne, to mogłam mieć większe kłopoty niż przewidywałam.
"Nie ma potrzeby, żebyś traktował mnie, jak kogoś gorszego od siebie," odpowiedziałam. "Za kogo wogóle się uważasz?"
Zarobiłam kolejne prawie zabójcze spojrzenie, ale nie dał mi odpowiedzi. Dobrze, to nie było (miałam nadzieję) najmądrzejsze, co kiedykolwiek powiedziałam. Próbowałam trzymać buzię na kłódkę, kiedy ponownie ruszył w kierunku lochów i skoncentrowałam się na dotrzymaniu mu kroku. (Być może nie był najprzyjemniejszym towarzyszem, ale jakkolwiek straszny by nie był, to zwiedzanie tej przestrzeni na własną rękę, wydawało mi się bardziej przerażające.)
W końcu dotarliśmy do końca schodów. Przed nami rozciągał się mroczny korytarz, który na końcu rozwidlał się i prowadził w dwóch, zupełnie różnych kierunkach. Stało w nim więcej zbroi rycerzy, na ścianach wisiało kilka portretów i znajdowało się także kilka par drzwi. Popatrzyłam się na portret wiszący najbliżej mnie. Pokazywał starszego mężczyznę w błyszczących szatach, siedzącego przy biurku. Spał.
Mój towarzysz także przyglądał się obrazom. Po chwili pokręcił głową, wyglądał na zdezorientowanego. "Wszyscy śpią."
"Kto?" zapytałam.
"Ludzie na tych portretach. Wszyscy śpią."
Miał rację. Wszystkie portrety przedstawiały śpiących mężczyzn i kobiety. Byli ubrani w szaty i szpiczaste kapelusze (wydawało się to powszechną praktyką w tym miejscu). Wyglądało to naprawdę ponuro. Nie podobało mi się.
Byłam bliska załamania nerwowego. Nieświadomie zbliżyłam się do niego. Był najbliższą rzeczą przypominającą osobę ludzką, prawda? Jednak próbowanie uzyskania komfortu z jego obecności, było jak próbowanie wyciągnięcia ciepła z kostek lodu. Ignorując całkowicie moją nerwowość, pochylił się nad jednym z portretów, żeby przyjrzeć mu się dokładniej. "Wyglądają prawie, jakby byli żywi," powiedział podziwiając szczegóły. "To .. niesamowite."
"Ale oni śpią."
"Niezupełnie, a wszystko przez was. Moglibyście rozmawiać trochę ciszej? Zaczęliście krzyczeć już na schodach. Słyszałem was wyraźnie." Odezwał się głos za nami, podskoczyliśmy zaskoczeni. Nikogo nie było.
"Słyszałeś?" szepnęłam.
"Ha, teraz zaczynacie szeptać, dziękuję bardzo."
To był...O MÓJ BOŻE, to był mężczyzna śpiący na portrecie obok??? Tylko, że teraz już nie spał, obudził się i RUSZAŁ się i MÓWIŁ.
Obraz do nas mówił.
Dobrze. Wzięłam głęboki wdech i policzyłam do dziesięciu.
Obraz nadal mówił.
Kilka rzczy wydarzyło się w tej samej chwili.
Okropnie przerażona, zrobiłam to, co każdy by zrobił na moim miejscu. Rzuciłam się na mojego mrocznego i imponującego towarzysza i usiłowałam się ukryć za jego plecami. Jednak, ponieważ nie doceniłam własnej siły, przewróciłam go i wylądowałam na nim (hmm, zaczynało mi to wchodzić w nawyk... Zaczęłam się zastanawiać, czy może wcześniej nam się już to nie przydarzało). Razem przewróciliśmy jeszcze zbroję stojącą w pobliżu. Zrobiła sporo hałasu rozlatując się na kawałki i tocząc się we wszystkich kierunkach. Hałas obudził inne postacie na obrazach, które zaskoczone zacząły narzekać na nasze najście.
To był koszmar.
Gdzieś pośród tego całego zamieszania, zaczęłam krzyczeć i nie przestawałam. Nie miałam najmniejszego zamiaru przestawać.
Ktoś zaciągnął mnie do najbliższego pokoju. Było w nim bardzo cicho, nielicząc moich krzyków. Ktoś kazał mi się uspokoić. Ktoś mną potrząsnął, karząc mi się "zamknąć do diabła." Więc to zrobiłam.
Najwyraźniej, to właśnie mój czarny rycerz mnie ocalił. Musiał się w jakiś sposób wyplątać z mojego uścisku i wyciągnąć mnie z tego pandemonium, które rozgrywało się w korytarzu. Byliśmy w ....
"Czy to klasa?" zapytałam rozglądając się wokół. Nadal miałam zachrypnięty głos od krzyczenia.
"Na to wygląda."
"Więc to jest..."popatrzyłam się mu prosto w oczy.
Dokończył moje zdanie, "... szkoła? - Na to wygląda."
W końcu znaleźliśmy jakąś przydatną informację. Szkoła, jak wiadomo z defincji była miejscem, gdzie zdobywało się wiedzę, gdzie panowała dyscyplina i porządek. Jakie straszne i dziwne rzeczy mogły wydarzyć się w szkole?
Zaczął przemierzać pokój. "Obrazy mówiły do nas."
Och, zapomniałam o tym. Och, ale przecież to była szkoła, dobre miejsce, a to całe szaleństwo można było prawdopodobnie jakoś racjonalnie wytłumaczyć. Musiało być jakieś logiczne wyjaśnienie.
"Może to nie były obrazy. Przecież obrazy nie mówią, prawda? Może to były... płaskie ekrany telewizyjne."
Mój wybawca (przecież mnie uratował i nie mogłam nadal nazywać go nietoperzem, prawda?) popatrzył się na mnie. "Czym do Wszystkich Świętych jest ekran telewizyjny?"
Zanim zdążyłam nazwać go wariatem, duch przeniknął przez tablicę i ruszył w naszym kierunku. W tych warunkach zdecydowałam, że najmądrzejszym wyjściem będzie zemdleć.
Zemdlałam.
Rozdz.6 "Odkrywając teraźniejszość"
"Powtórzcie," rozkazałem.
Powtórzyli. Ich wymowa była okropna, ale musiała wystarczyć.
"Dobra, teraz spróbujcie to zapamiętać do czasu, aż dojdziemy do Wielkiej Sali."
"Ale, Draco, co jeśli nadal tam będą?" zapytał Goyle. Mimo, że nienawidziłem tego, musiałem przyznać mu rację.
"Wtedy będziemy musieli ich z tamtąd wywabić. Nie możemy sobie pozwolić na to, żeby nas zobaczyli." Oczywiście nie bałem się Pottera i jego fanclubu, doszedłem jednak do wniosku, że rozważniej będzie ukryć swój udział w tym przedsięwzięciu przed trzema najbardziej wpływowymi nauczycielami w szkole.
Zamknąłem książkę. Miała tytuł: "Pożyteczne Współczesne Zaklęcia". Znalazłem ją w prywatnej biblioteczce mojego ojca, tej w lochach Dworu Malfoyów. W tej, do której nie miałem dostępu. W tej, o której nie mogłem nikomu powiedzieć. W tej z książkami, których nie sprzedawano w "Esach i Floresach." W tej...myślę, że zrozumieliście.
Nie wiedziałem, czy książka była rzadka i cenna, ale byłem pewien, że byłbym surowo ukarany, gdyby ktoś znalazł ją w moim posiadaniu. Odłożyłem ją bardzo ostrożnie zanim wyszliśmy.
Dwa razy sprawdziłem, czy to zaklęcie może być usunięte tylko wtedy, gdy przeciwzaklęcie zostanie wypowiedziane dokładnie w miejscu, w którym zaklęcie zostało rzucone. Szczerze, nie miałem zbyt wielkiej ochoty wracać, Crabbe i Goyle nie byli najodpowiedniejszymi towarzyszami do skradania się po zamku. Obydwaj byli raczej hałaśliwi i niezdarni. Mógłbym ganiać po zamku z dwoma Norweskimi Kolczastymi Smokami i mniej zwracałbym na siebie uwagi.
~*~*~*~
"Myślisz, że mieszkamy w tym miejscu?"
Wzruszyłem ramionami."Możliwe. Przecież mamy na sobie te jakieś szaty z naszywkami, które wyglądają tak samo, jak te herby wiszące na ścianach w tamtym pomieszczeniu."
"No, ale może zostaliśmy porwani przez członków jakiejś sekty albo coś w tym stylu, a to co mamy na sobie to... to jakby nasze szaty ofiarne."
Musiałem chyba się na niego zagapić z kompletnym wyrazem niedowierzania na twarzy, bo mój czarnowłosy towarzysz szybko dodał, "To chyba raczej mało prawdopodobne. Pewnie już bylibyśmy martwi albo przynajmniej pilnowaliby nas jacyś strażnicy."
W tej chwili byłem gotów zaakceptować każde wyjaśnienie. Z każdą minutą robiłem się coraz bardziej sfrustrowany. Utrata pamięci była wystarczająco okropna, a jej utrata w takim miejscu jak to, sprawiała, że było to sto razy gorsze. Odkrywanie, że oprócz ciebie amnezję miało jeszcze kilka osób, nie powinno się było odbywać bez dużego zapasu czekolady. Już dobrze, byłem głodny od czasu, gdy opuściliśmy zamek. Może nie była to najbardziej odpowiednia chwila, żeby myśleć o jedzeniu, ale nie mogłem nic na to poradzić.
Wyszliśmy z zamku przez duże frontowe drzwi i wędrowaliśmy bez celu po terenie go otaczającym. Cieszyłem się, że nie byłem sam, ponieważ ten zamek (z zewnątrz było oczywiste, że to zamek) wyglądał raczej przerażająco. Była prawie pełnia księżyca, więc było wystarczająco jasno i widzieliśmy, gdzie szliśmy. Wystarczająca ilość światła, która tworzyła wokół nas dosyć strzaszne cienie. Zadrżałem.
Trochę wcześniej, razem z moim towarzyszem, doszliśmy do wniosku, że mieliśmy mniej więcej tyle samo lat, było to po tym jak porównaliśmy nasz wygląd w pobliskiej tafli jeziora. Przestraszyłem się, gdy zobaczyłem w odbiciu głowę z czerwonymi włosami, bo wysoki, rudowłosy chłopak z piegami, spoglądający na mnie był dla mnie kimś zupełnie obcym. Co więcej to, że zobaczyliśmy własne odbicie, nie przywołało żadnych wspomnień i czuliśmy się jeszcze bardziej bezradni niż wcześniej.
Nadal kontynuowaliśmy nasze poszukiwania pomocy - hmmm - jedzenia, mój towarzysz przerwał milczenie.
"Chyba jest jesień."
Zgodziłem się. Nie było bardzo zimno, ale można było wyczuć powiew mroźnego powietrza.
"Przynajmniej nie zamarźniemy," dodał.
"Ale możemy umrzeć z głodu," odpowiedziałem ponuro.
Zanim jednak zdążył odpowiedzieć, coś olbrzymiego stanęło przed nami. Był to ogromny człowiek. Rzuciła mi się w oczy bujna grzywa i usłyszałem jak ta kreatura ryknęła, przywodząc mi na myśl dzikie bestie. Po raz pierwszy odkąd straciłem pamięć, wiedziałem dokładnie, co miałem robić. Odwróciłem się i zacząłem uciekać
Tylko nie dotarłem zbyt daleko.
Jednym zwinnym ruchem, niedźwiedź złapał mnie za kołnierz, a mojego towarzysza za ramię. Zacząłem krzyczeć, kopać, miałem zamiar się obrócić, żeby go ugryźć, ale olbrzym pociągnął nas za sobą. Nadal ryczał. Po chwili udało mi się zrozumieć kilka słow, doszedłem do wniosku, że ten gigant, to w rzeczywistości człowiek. To był najwyższy, największy człowiek, jakiego widziałem... hmmm, chyba.
Wepchnął nas do chaty, posadził na sofie i wykrzyknął, "Co sobie myślicie, łażąc tu po nocy? Myślałem, że z tego wyrośliście... Co z wami? Gapicie się, jakbyście mnie wcześniej nie widzieli... Harry?"
"Kto?" wyrwało mi się, ale mój towarzysz szturchnął mnie łokciem. Pochylając się w moim kierunku szepnął, "Wydaje się, że wie kim jesteśmy. Zobaczmy co z tego wyniknie."
Trochę zdezorientowany, ale bez wystarczającej ilości energii, by sprzeciwić się czemukolwiek, posłuchałem go. Harry (było to chyba jego imię) wziął głęboki wdech i powiedział, "Ehh.... więc, my tylko ...ehh, tylko sobie spacerowaliśmy, wiesz, ehh... a ty?" przerwał i popatrzył się na olbrzyma z uwagą.
"Wyszedłem tylko z Kłem. Lubi sobie poganiać w nocy po lesie. Wtedy zobaczyłem was chodzących wokół jeziora. Co was napadło, żeby wychodzić w czasie ciszy nocnej? Odprowadzę was do zamku. Chyba powinienem powiedzieć o waszym wypadzie Dyrektorowi." Odwrócił się i popatrzył się prosto na mnie. "Co cię napadło Ron, żeby wrzeszczeć i rzucać się jak wariat?"
"Nazywam się Ron?" zapytałem i znowu dostałem szturchańca.
Nasz nowy znajomy potrząsnął głową. "Nie powinniście się pokazywać, bo możecie mieć kłopoty. Gdzie twoja Peleryna Niewidka, Harry? Powinieneś ją przywołać."
Harry spojrzał na mnie, a potem kompletnie zaskoczony odwrócił się w kierunku olbrzyma. Wstał powoli ciągnąc mnie przy tym za rękaw. "Ehh, dobra. Pójdę i ... przywołam... moją... Pelerynę Niewidkę. Chodź Ron. Pomóż mi przywołać Pelerynę Niewidkę." Ruszył w kierunku drzwi szepcząc, "Wynośmy się stąd jak najszybciej."
Co mogłem powiedzieć? Udało nam się dojść do drzwi, otworzyć je, ale nie wyszliśmy.
Przed nami stało ogromne, czarne psisko z wyszczerzonymi zębiskami.
~*~*~*~
"A co my tu mamy, co? Oh... . To tylko pan, Profesorze."
Duch unosił się w powietrzu i nic, co zrobiłem, nie spowodowało jego zniknięcia. Mrugnęłem, potrząsnąłem głową, nawet zamknąłem oczy na parę chwil, ale żaden z tych desperackich gestów nie działał. Przede mną nadal unosił się duch.
Dziewczyna zemdlała i leżała gdzieś pod biurkiem, zasygnalizowało mi to, że ona również widziała tę zjawę. Była ona nawet całkiem fascynująca, sposób w jaki migotała i światło przedostające się przez jej przeźroczystą formę. Tak byłem zajęty przyglądaniem się duchowi, że na początku nie zauważyłem, iż coś do mnie mówił.
Kiedy jego słowa w końcu do mnie dotarły, byłem porażony.
"Jak mnie nazwałeś upiorze?" zapytałem z odwagą. Nie miałem zamiaru dać się przestraszyć jakiemuś widmu. Nie po tym wszystkim, co się dzisiaj wydarzyło. Zbiorowa utrata pamięci, dziwaczni ludzie, schody prowadzące do nikąd i rozmawiające portrety - czym był zwykły duch w porównaniu do tego wszystkiego?
"Ochhh, znowy się wściekamy, co?" Duch unosił się z góry na dół, było to chyba duchową formą podskakiwania. "A nawet nie zacząłem cię przezywać. Krzyczysz teraz na biednago Irytka tylko za to, że patroluje zamek, co Profesorze? Wykonuję tylko to, co do mnie należy." Zjawa zrobiła salto.
Wyprostowałem się (byłem raczej wysoki, oceniłem patrząc się na mable znajdujące się w pomieszczeniu). Zaczynałem sie robić rozdrażniony, teraz kiedy stało się oczywiste, że z jego strony nie grozi mi żadne niebezpieczeństwo. Podniosłem głos. "Wiesz kim jestem i co tu robię?"
"Coż to, Profesorze Snape, nie mam pojęcia, co tu robisz. Ale skoro to twoja klasa, przypuszczam, że mogę zgadnąć. A może miałbyś ochotę, mi to wyjaśnić?"
"Ja tu zadaję pytania, zjawo. Teraz powiedz mi, co wiesz."
Nie zdążył odpowiedzieć, bo w tej właśnie chwili dziwczyna odzyskała przytomność. Chwytając się za głowę, próbowała usiąść. Podszedłem jej pomóc. Złapałem ją za rękę i podciągnąłem do pozycji stojącej. "Wszystko w porządku?" zapytałem.
Przytaknęła, ale gdy zobaczyła unoszącego się ducha, o mało co ponownie nie upadła. "Nie martw się, nie zrobi nam żadnej krzywdy," zapewniłem ją, chociaż wcale nie byłem pewien jego zamiarów. Chciałem tylko, żeby przestała mdleć i krzyczeć, bo działało mi to na nerwy.
Duch popatrzył się na nas ze zdziwieniem. Wytrzeszczył swoje blade oczy, cofnął się trochę. "Chwileczkę," mruknął. "Ty nie ... ty i ta ... szlama?"
"Po prostu powiedz, co o nas wiesz," zażądałem ponownie.
"Och, widziałem wystarczająco wiele, żeby wiedzieć, co się tu dzieje," wykrzyknął podpływając w kierunku dziewczyny. Wisiał nad jej głową, więc się cofnęła. "Panna Granger, już rozumiem. Nie mogła to być jakaś inna studentka, musiała to być Gryfonka, szlama." Unosił się w kierunku sufitu. "Och, ale to doskonale." Opuścił się na dół, zatrzymał się tuż przede mną. Patrzenie się w oczy ducha i przez nie było raczej nieprzyjemnym doświaczeniem, ale nie mogłem odwrócić wzroku.
"Te wszystkie lata krzyków na Irytka. Te wszystkie lata rozstawiania mnie po kątach i rozkazywania. Te wszystkie lata napuszczania Krwawgo Barona na biednego Irytka, który tylko chciał się trochę zabawić. Ty," wskazał na mnie swoim przeźroczystym palcem, "możesz zacząć mnie przepraszać, teraz kiedy o was wiem."
Uniósł się do góry i przepłynął przez ścianę. Ostanią rzeczą jaką usłyszałem było, "Wątpię jednak, by to powstrzymało mnie od powiedzenia o was wszystkim wokół."
Popatrzyłem się na... jak ta zjawa ją nazwała? Panna Granger? Wyglądała, jakby trafił w nią piorun.
Cichym głosem zapytała, "Co to było?"
"Nie mam pojęcia," przyznałem. "Ale to coś wiedziało, jak się nazywamy."
Właściwie, to zjawa dostarczyła nam więcej informacji poza imionami. Najwyraźniej byłem nauczycielem i ... co? ... miałem romans ze studentką?
Robił się z tego wszystkiego coraz większy bałagan.
Nastąpiła chwila niezręcznego milczenia, po chwili panna Granger powiedziała. "Więc... myslisz, że czego uczysz?"
Pytanie to miało chyba za zadanie złagodzić napięcie między nami, ale zdałem sobie sprawę, że naprawdę chciałem poznać na nie odpowiedź. "Ta... rzecz powiedziała, że to moja klasa. Może powinniśmy się trochę rozejrzeć."
Zgodziła się ze mną i podeszła do półek z książkami znajdującymi się w tylnej części klasy. Postanowiłem sprawdzić biurko stojące pod tablicą - moje biurko - chcieliśmy być od siebie możliwie jak najdalej.
Najwyraźniej nie miała zamiaru przyjąć do wiadomości najświeższych rewelacji o nas, a ja nie miałem zamiaru na siłę wyciągać tego tematu.
Jednak nie mogłem powstrzymać się od kilku spojrzeń w jej kierunku, zastanawiałem się, co rzeczywiście się działo między nami. Coś mi tu nie pasowało. Czułem się raczej dziwnie. Przcież nie była nawet w moim typie.
Nie, chwileczkę... nie znałem swojego typu.
Ale ona na pewno nie była tym typem.
~*~*~*~
Jaką ja byłam osobą?
Przecież nie mogłam być, to nie możliwe, nie byłam dziewczyną, która robiłaby ... to ...żeby dostać dobre stopnie?
Chwileczkę. Czegoś tu nie rozumiałam.
Musiałam ponownie sobie wszystko ułożyć w głowie.
Wszystko, co ta zjawa powiedziała, sugerowało, że coś niewłaściwego miało między nami miejsce, ja i ... on.
Ale: Półgodziny wcześniej nawet bym nie uwierzyła, że duchy istniały, a teraz wierzyłam w to, co powiedział mi duch?
Ale: Ocalił mnie przed mówiącymi portretemi na korytarzu.
Ale: To mogło być tylko odruchowe działanie i nie miało ze mną żadnego związku.
Ale: Obudziłam się na nim.
Ale: ...
...
Obudziłam się na nim.
Uhhh.
Spojrzałam na niego. O nie, też się na mnie patrzył. Szybko odwróciłam wzrok, on również.
Musiałam się skoncentrować i zrobić coś produktywnego, żeby aktywnie polepszyć swoją sytuację. No więc, dobrze. Zlustrowałam półki przede mną, ale zawartość słoików i jakieś dziwne przyrządy nie miały dla mnie żadnego sensu.
"Spójrz na to wszystko. Dziwne słoiki z dziwnymi składnikami. Dziwne książki z dziwnymi tytułami." podniosłam najbliżej leżące tomy. "Najskuteczniejsze Eliksiry, Tysiąc Magicznych Ziół i Grzybów."
Podszedł do mnie i wziął książki. Przeglądając strony powiedział, "Nie mogę otworzyć biurka."
Raczej mnie to nie obchodziło w tej chwili. Całe to doświadczenie robiło się coraz gorsze. "Co to wszystko znaczy? Eliksiry? Magiczne zioła i grzyby? Ooo... i gadające obrazy i poltergeisty?"
Całkowicie zignorował moje pytania. Był zajęty czytaniem książek. "Po prostu fascynujące," mamrotał, "absolutnie fenomenalne."
Próbowałam zobaczyć, co go tak zainteresowało. Rzucił mi się w oczy nagłówek: Najsilniejsze Eliksiry Miłosne. "Nie sądzę, żebyśmy ich potrzebowali," zauważyłam i od razu tego pożałowałam. 'Świetnie Granger. Aktywnie poprawiamy naszą sytuację, prawda?'
"Nie uważam, żebyś miała prawo być imertynencka, panno Granger," podkreślił, "Rozpatrując to, czego się o tobie dowiedziałem."
"Przepraszam?"
Był pełen rezerwy i prawości, gdy popatrzył się na mnie z góry. "Jesteś studentką, a ja nauczycielem, najwyraźniej chciałaś polepszyć..."
"Och, to dobre," nie dałam mu dokończyć zdania. "Ja widzę to zupełnie inaczej. Prawdopodobnie mnie uwiodłeś. Powinnam to zgłosić."
Napradę to powiedziałam?
Wydawał się tak samo zaskoczony jak i ja. "Grozisz mi?" zapytał niskim i groźnym głosem, wyglądał na wściekłego.
Zmienił się z potencjalnego kochanka na potencjalnego mordercę w ciągu mniej niż pół minuty. Wow.
Wydawało się, że miałam na tego mężczyznę spory wpływ.
~*~*~*~
Jakieś komentarze? Podobało się? Pisać dalej?
Rozdz.7 "Rewelacje"
"Dobranoc, sir Cadoganie." Pożegnałem małego rycerza na portrecie, dzięki temu zarobiłem potępiające spojrzenie od mojej prawie wszystko potępiającej towarzyszki. Niewielki bohater z obrazu udzielił nam kilku odpowiedzi i uważałem, że było grzecznie być miłym w odpowiedzi.
Gdy wracaliśmy do Wielkiej Sali, gdzie mieliśmy spotkać resztę uczestników tej spowodowanej zaklęciem przygody, Minerwa zapytała ostrym głosem, "Naprawdę wierzysz w to, co powiedział nam obraz?"
Odwróciłem się do niej z uśmiechem. "Sam fakt, że obraz mówił, powinien być wystarczającym dowodem na to, że to co ujawnił jest prawdą. Jeśli zaakceptujemy, że jest to Szkoła Czaroziejstwa i Magii, wszystko co się do tej pory wydarzyło, miałoby sens."
Minerva (Sir Cadogan powiedział nam nasze imiona i stanowiska jakie, jako personel szkoły zajmowaliśmy, uważałem też, że mojej towarzyszce mniej przeszkadzało to, iż okazała się czarownicą niż sam fakt, iż ja okazałem się dyrektorem szkoły) potrząsnęła głową.
"To jest po prostu śmieszne i wcale niczego nie wyjaśnia. No, może wyjaśnia mówiące portrety czy ruszające się schody, ale co się nam przydarzyło?"
"Przypuszczam, że powodem naszej utraty pamięci, był czar, który się nie udał. Proponuję jednak, byśmy teraz wrócili do Wielkiej Sali i zaczekali tam na resztę. Godzina już prawie minęła i powini już tam być. Może też znaleźli kilka odpowiedzi. Niedługo będzie ranek, a do tego czasu na pewno znajdziemy pomoc."
"Mam tylko nadzieję, że się nie zgubili. Większość z nich prawdopodobnie była studentami, a to sprawia, że jesteśmy odpowiedzialni za ich bezpieczeństwo."
Ukryłem uśmiech. "Akceptujesz fakty?"
"Nawet jeśli mam pewne wątpliwości co do magicznych aspektów tej eskapady, nie mogę od razu odrzucić wiadomości, że to może być szkoła. Jeśli to jest szkoła i jeśli naprawdę mamy tu władzę, to powinniśmy zająć się tą sytuacją, Albusie."
Pokiwałem głową i ruszyliśmy w milczeniu. Wracaliśmy tą samą drogą, którą przyszliśmy, po ruchomych schodach. To była długa droga. Obraz Sir Cadogan'a znajdował się w odległym kącie zamku. Kiedy dopytywałem się o powód tego wydawałoby się wygnania, wymigiwał się od udzielenia mi informacji. Wymamrotał jednak coś o hasłach i o tym jak to tylko on był na tyle odważny by coś zrobić, poczas gdy inni stchórzyli. Najwyraźniej był strażnikiem i przepuścił kogoś nieupoważnionego, ale z tego co zrozumiałem, miało to miejsce kilka lat temu. Postanowiłem, że gdy tylko odzyskam swoje wspomnienia i władzę, przeniosę go w jakieś bardziej uczęszczane miejsce.
Musiałem przyznać, że to miejsce było raczej przyjemne. Humor mi dopisywał, teraz kiedy wiedziałem kim byłem i gdzie.
"Ach, jeszcze jedna dobra wiadomość."
"Jaka?" spojrzała na mnie Minerva. Pokazałem jej niewielki okrągły przedmiot.
"Dropsy cytrynowe. Może się poczęstujesz?"
Zmarszczyła brwi i odrzuciła moją ofertę poczęstunku. Z zadowoleniem ssałem dropsa podczas drogi powrotnej do punktu wyjściowego naszej przygody.
~*~*~*~
Nie wiedziałem jak to się stało. Przysięgam, że nie miałem najmniejszego pojęcia.
Ale to było wspaniałe.
Kiedy to olbrzymie psisko zbliżyło się do mnie i do Rona, instynktownie wyciągnąłem z kieszeni drewniany patyk. Wogóle o tym nie myśląc, wykrzyknąłem, "Petrificus Totalus!" i mogłem tylko obserwować ze zdziwieniem jak iskry z mojej musiałem-to-przyznać-różdżki, powaliły bestię.
Zaczęliśmy uciekać ile sił w nogach. Zerkając do tyłu, widziałem jak gigantyczna postać człowieka pochylała się nad psem z piekła rodem i płakała.
Biegliśmy nie zatrzymując się dopóki nie dotarliśmy bezpiecznie z powrotem do zamku.
Ron odwrócił się w moim kierunku i usiłując złapać oddech, wydyszał, "Co... co to było?"
Popatrzyłem się z uwagą na różdżkę, którą nadal trzymałem w ręce. "Nie wiem," odparłem zasapny. Ale było możliwe tylko jedno wytłumaczenie, prawda? Ten cały interes z różdżkami mógł oznaczać tylko jedną rzecz, prawda?
"Może jestem jakimś bohaterem."
Ron popatrzył się na mnie z podziwem. "Możesz zrobić jeszcze coś innego?"
"Skąd mogę wiedzieć?"
Rozejrzałem się wokół. Byliśmy ponownie przy wejściu do zamku i było tu wiele różnych przedmiotów, ale nie miałem pomysłów, co mogłbym z nimi zrobić. Pomachałem różdżką nad krzesłem, ale nie zauważyłem żadnej reakcji z jego strony.
"Nie pamiętam żadnych... inkantacji albo czegośtam co potrzebujesz powiedzieć, co mogłoby sprawić, żeby coś się stało."
"Pomyśl," ponaglił mnie Ron, ale miałem pustkę w głowie.
"Powiedziałem ci przecież, że nie wiem. Nie mam pojęcia nawet jak to zrobiłem. Nie myślałem, co robiłem. Wszystko stało się tak szybko, to był po prostu odruch."
"Olbrzym wspominał coś o przywoływaniu. Musiał wiedzieć o twoich mocach. Możesz coś przywołać?"
Rozważyłem ten pomysł. Odwróciłem się w stronę krzesła i spróbowałem ponownie, "Przysuń się!" wykrzyknąłem władczym głosem, ale bezmyślny mebel całkowicie mnie zignorował. Nie zareagował też na "Rozkazuję ci!" i "Abrakadabra!" Zacząłem czuć się trochę głupio.
"Nie działa," przyznałem.
Ron spojrzał na mnie z nieukrywanym podziwem. "Nie szkodzi, nadal jesteś magikiem, tylko prawdziwym."
Wzruszyłem ramionami. "Prawdopodobnie," przyznałem skromnie.
"Genialne," podsumował Ron. Nagle spojrzał w górę. "Może dlatego zostałeś schwytany i umieszczony tutaj. Mogła złapać cię... hmmm... jakaś pragnąca władzy zła sekta. Wyczyścili twoją pamięć, aby bez problemów mogli używać twoich zdolności."
"A co z tobą?"
"Może też mam jakieś moce." Zaczął przeszukiwać swoje kieszenie, ale nie znalazł żadnej różdżki. "Może mi nie potrzebna," wzruszył ramionami.
Miałem co do tego wątpliwości, ale nie chciałem niszczyć jego złudzeń. "Możliwe," skomentowałem. "Chyba powinniśmy wracać. Pozostali pewnie już są na miejscu. Powinniśmy im powiedzieć, czego się dowiedzieliśmy."
Ron wyszczerzył do mnie zęby. "Wątpię, czy znaleźli coś tak spektakularnego jak my."
Ach, mogł się jednak pomylić.
~*~*~*~
To był jednen z najstraszniejszych momentów w moim życiu. Nie miało dla mnie najmniejszego znaczenia to, że pozostałych nie pamiętałam. Ten właśnie bardzo specjalny i bardzo przerażający moment, zasługiwał na to, aby dołączyć do reszty moich najgorszych momentów w życiu. Najpierw jednak musiałam je odzyskać.
Patrzył się na mnie z takim wyrazem twarzy, jak bym usiłowała zadźgać go łyżeczką, a ja tylko zagroziłam jego reputacji i karierze.
Czego innego mógł oczekiwać? Ach tak... prawdopodobnie tego, byłam dziwką?
"Proponuję, żebyś mi nie groziła, dopóki nie będziesz pewna, bez cienia wątpliwości, że to ty jesteś ofiarą," warknął. Wow, miał najbardziej intrygujący głos...
Nie miałam najmniejszego zamiaru pozwolić mu na patrzenie się na mnie z góry. Musiałam się jakoś na nim odegrać. Odwróciłam się, skrzyżowałam ramiona na piersi i zaczęłam się dąsać.
Tak Granger, doskonały pomysł. Co dokładnie miało mu to udowodnić?
Spróbowałam innej taktyki. "Więc przyznajesz się?"
Popatrzył się na mnie, jak bym straciła rozum. "Do czego niby się przyznaję, panno Granger?"
"Ehmm...wiesz... do tego, że ... coś między nami jest..."
"Na pewno do niczego się nie przyznaję, nie mamy wystarczająco dużo informacji. Radzę ci też nie wyciągać pochopnych wniosków."
"Więc zaprzeczasz?"
Zdesperowany uniósł ręce. "Mogłabyś zmienić temat?"
Widziałam, że zaczynał tracić resztki cierpliwości, ale nie potrafiłam się powstrzymać. "Ale... ale..."
Westchnął. "Panno Granger, przestań się natychmiast jąkać."
"Muszę to wiedzieć," wyrwało mi się. "Ja poprostu... muszę wiedzieć."
Westchnął ponownie. "Powinniśmy już wracać. Godzina prawie minęła."
"Powiemy reszcie o naszych odkryciach?"
Uniósł brew. Och. Dlaczego nie mogłam siedzieć cicho?
"Nie ...o tym odkryciu, oczywiście," wymamrotałam.
~*~*~*~
Jej skrępowanie całą sytuacją było nawet zabawne. Jedyne co nie było zabawne, to moje własne zażenowanie sytuacją.
Przez cały czas, który spędziliśmy w klasie usiłowałem oswoić się z myślą, że byłem w jakimś związku z tą dziewczyną.
Wyjaśniało to kilka spraw, miedzy innymi to, że obudziła się na mnie. Ale był jeszcze sposób w jaki się do mnie odzywała i to napięcie między nami, z którego powoli zaczynałem sobie zdawać sprawę.
Kiedy szliśmy z powrotem w stronę sali, zauważyłem, że trzymała się blisko mnie. Zastanawiało mnie tylko, czy odzywające się od czasu do czasu portrety miały z tym coś wspólnego. Wyglądała na wystraszoną.
"Myślisz, że utrzymujemy wszystko w tajemnicy?" zapytała nagle.
Walczyłem z nagłą potrzebą, aby ją udusić. Nie mogła już odpuścić tego tematu? "Dlaczego pytasz?" warknąłem.
"Ponieważ obudziliśmy się w pokoju z tymi wszystkimi ludźmi, którzy pewnie są również uczniami i nauczycielami. Wydawało się też, że nie mieliśmy nic przeciwko temu, że byliśmy widywani razem, zanim straciliśmy pamięć, bo w przeciwnym razie nie obudzilibyśmy się ... ehm... wiesz... w takiej pozycji w jakiej byliśmy."
Miała czelność się jeszcze przy tym zaczerwienić. Dlaczego ciągle drążyła ten temat, jeśli była nim zawstydzona, a mnie on drażnił.
"Posłuchaj uważnie, nie wiem czy ukrywamy nasz niefortunny romans, czy też jest on sprawą publiczną. Nie wiem nawet, kto był inicjatorem. Na pewno też nie mam o niczym innym pojęcia. Dlatego też, i będzie to eufemizmem akurat w tej chwili, jestem cały rozdrażniony. Więc jeśli chcesz, abym zachowywał się w miarę cywilizowanie w tych okolicznościach, dobrze ci radzę, żebyś przestała spekulować."
"Och," tylko tyle powiedziała. Przez chwilę szliśmy bez żadnych dalszych przeszkód. Gdy już niemal byliśmy w sali, popatrzyła się na mnie. "Dlaczego uważasz nasz romans za niefortunny?"
~*~*~*~
W nastęnym rozdziale będzie ponowne spotkanie w Wielkiej Sali i wymiana zdobytych informacji. Miłego czytania.
Rozdz.8 "Wściekłość"
Popatrzyła się na mnie. "Dlaczego uważasz nasz romans za niefortunny?"
Z wrażenia aż się zatrzymałem. Co na Boga było nie tak z tą dziewczyną? Patrzyłem się na nią z wyrazem niedowierzania na twarzy, bo nie mogłem uwierzyć, że powiedziała to naprawdę. Jednak widząc jej pytający wzrok, przestałem mieć wątpliwości.
"Nie oczekujesz chyba wyjaśnień?" odwarknąłem, próbując ją zastraszyć. Musiałem przyznać, że byłem dosyć zadowolony z rezultatu.
"Tak, wyjaśnij mi."
Hmmpf! I już po zastraszaniu. Musiałem wypróbować inne podejście.
"W takim razie, pomyślmy. Uczę w tej szkole, ty jesteś uczennicą. Prawdopodobnie masz też ze mną lekcje. Jestem dużo starszy od ciebie, sądząc po naszych pozycjach w tej instytucji. Nadal mamy romans." W końcu to powiedziałem. "A teraz, gdybym cię poprosił, żebyś się skoncentrowała, może połączyłabyś ze sobą te wszystkie fakty i moje wcześniejsze stwierdzenie?" zapytałem złośliwie.
Najwyraźniej nie rozumiała jeszcze pojęcia sarkazmu.
"Tak, rozumiem oczywiste powody, dlaczego nasz związek może być czymś nieodpowiednim. Jednak z jakiegoś powodu, nie powstrzymało nas to przed jego rozpoczęciem, profesorze."
"Miałem wrażenie, że nie wiemy, kto rozpoczął ten romans. Z resztą to już nieważne, możesz uważać, że właśnie się zakończył."
Teraz nadeszła jej kolej, aby zatrzymać się z zaskoczeniem. "Zrywasz ze mną!?" Miała jeszcze odwagę udawać oburzoną. "Nawet mnie nie znasz," narzekała, "i już ze mną zrywasz!?"
Wolałem na to nie odpowiadać, a ona nareszcie zostawiła ten temat w spokoju. Nie miałem pojęcia w jaki sposób zasłużyłem sobie na tą błogosławioną ciszę, ale byłem wdzięczny, że bez dalszej zwłoki i dyskusji dotarliśmy do Wielkiej Sali.
~*~*~*~
"Jestem głodny."
"Ja też."
"Zamknijcie się, obydwoje."
"Ale Draco..."
"Siedź cicho, Goyle."
"Ale ja naprawdę ..."
Odwróciłem się i spojrzałem na niego ze złością. Cofnął się, ale nie było to wystarczająco szybko. Merlinie, czyżbym tracił rozsądek? Przeżyłem tej nocy już najgorsze do wyobrażenia koszmary. Kiedy tylko myślałem, że nie mogło już być gorzej ... oni znowu to robili. Nadszedł czas na działanie i to szybko.
Wróciliśmy do Wielkiej Sali, co samo w sobie było cudem skoro wałęsaliśmy się po zamku już ponad godzinę. Na serio, Filch był szkodnikiem, ale był niczym w porównaniu do tej zielonookiej kulki futra. Wiedziałem, że błyszczące w ciemności zielone oczy, będą mnie prześladować do końca życia. Pani Norris przecięła nam drogę trzy razy, kiedy szliśmy do pokoju wspólnego Ślizgonów i dwa razy podczas naszej drogi powrotnej do Wielkiej Sali. Za każdym razem gwałtownie odskakiwaliśmy do tyłu i lądowaliśmy w jakiejś klasie albo szafie. Nie miałem słów, żeby opisać ten horror, jakim było ukrywanie się w szafie razem z Crabbem i Goylem. Drżałem z obrzydzeniem już na samo wspomnienie.
Powoli otwierając drzwi do sali zdałem sobie sprawę, że mieliśmy więcej problemów. Nasze ofiary właśnie były w środku i nie mogliśmy tam po prostu wejść i rzucić przeciwzaklęcia.
Cholera.
"Musimy ich wywabić"
"Ale jak, Draco?"
"Siedź cicho i pozwól mi myśleć," zażądałem, a oni posłuchali się bez sprzeciwów. Nowopowstała cisza pozwoliła mi usłyszeć rozmowę, która właśnie miała miejsce wewnątrz. Najwyraźniej obudzili się bez żadnych wspomnień (tak, zaklęcie podziałało, byłem genialny), podzielili na grupy i przeszukali zamek. Właśnie dzielili się swoimi odkryciami, kiedy rozpocząłem podsłuchiwanie. Dumbledore i McGonagall siedzieli przy stole nauczycielskim, Snape stał naprzeciwko nich ze skrzyżowanymi na piersi rękami i raczej z zirytowanym wyrazem twarzy, Granger - w ponurym nastroju - była zaraz obok niego. Duet - Potter i Weasley - rozsiadł się na krzesłach w pewnym oddaleniu od pozostałych.
"Więc to jest szkoła?" zapytał Potter, a Dumbledore przytaknął. "A ty jesteś dyrektorem?"
Dumbledore przytaknął ponownie, a ja mogłem się tylko zastanawiać jak, na Merlina, się o tym dowiedzieli. "Ty jesteś nauczycielką," kontynuował Potter wskazując McGonagall, "tak jak i mój ojciec." Snape kiwnął lekko głową po usłyszeniu tego komentarza. Musiałem się z całych sił powstrzymywać przed zemdleniem.
Ojciec?
Chwileczkę? Jak bardzo namieszaliśmy im w głowach? Jak wpadli na pomysł, że Snape był ojcem Pottera? W tym właśnie momencie dołączyła do mojej kolekcji rzeczy niedopomyślenia kolejna myśl.
"A co wy odkryliście?" zapytała McGonagall Pottera i Weasleya.
"Harry jest super bohaterem,"powiedział podekscytowany Weasley, a ja musiałem walczyć z przemożną ochotą walenia głową o framugę drzwi.
"Ehhm... potrafię robić... rzeczy," rozwinął Potter i zaczął wywijać swoją różdżką.
Dumbledore mu przerwał. "Nie chciałbym cię rozczarować, ale sądzę, że nie tylko ty posiadasz w tym towarzystwie pewne moce."
Widziałem jak Potter kiwał głową z przygnębieniem, gdy Dumbledore wyjaśniał, że Hogwart jest szkołą Czarodziejstwa i Magii.
"Chcesz powiedzieć, że my wszyscy potrafimy... czarować?" To był głos Granger. Była pełna wątpliwości. "Dlaczego nie mamy różdżek?"
"Może zgubiliśmy je w czasie tego, co się nam przydarzyło," zasugerował Weasley. Usłyszałem szelesty, kiedy zaczęli ich szukać po całej sali. Nie minęło wiele czasu, gdy profesor Snape burknął, "Tutaj!" i wyciągnął przed siebie kolekcję różdżek. Przez szparę w drzwiach zobaczyłem jak Dumbledore i McGonagall sięgneli bez wahania po swoje różdżki. Nawet Weasley i szlama zdołali instynktownie zidentyfikować swoje.
"A co to jest?" usłyszałem pytanie McGonagall. Zaglądając do środka widziałem ją trzymającą w dłoniach błyszczący i powiewający materiał., który przypominał mi trochę kostium Śmiercio... chciałem powiedzieć, kostium na specjalne okazje mojego ojca. Ahmm.
Skoro nikt nie potrafił zidentyfikować srebrzystego płaszcza, odłożyli go na bok, a ja postanowiłem zbadać go dokładniej nieco później. W tej chwili byłem raczej zajęty słuchaniem ich ostatnich wniosków.
Opiekun mojego domu mówił. "Oprócz spotkań z duchami i rozmawiającymi portretami nie odkryliśmy niczego, co miałoby jakieś większe znaczenie."
"Rozmawialiście z duchem?" dopytywał się wyraźnie zaciekawiony Dumbledore.
"Tak," to była Granger, "Było to raczej pouczające spotkanie."
Profesor Snape rzucił jej spojrzenie przeznaczone specjalnie dla Gryfonów. Powinno było ono zamrozić ją na miejscu, ale nie wywarło na niej wrażenia. Czyżby Snape tracił swoje umiejętności zastraszania? Horror nad horrorami!
"Wydaje się, że jesteśmy... zaangażowani," powiedziała Granger. Zaczynałem się poważnie martwić tym, co zrobiliśmy z ich głowami. Chyba nie mogli przecież w to wszystko wierzyć?
"W czym?" zapytał Weasley.
Potter potrafił wyciągać wnioski o wiele szybciej. "Ugh, masz romans z moim ojcem?"
Wydawało sie, że Weasley też w końcu załapał, "Och, miałaś na myśli ze sobą?"
"To skończone!" wyjaśnił Snape z zaciśniętymi zębami.
"Błe," powiedział Weasley.
Zamknąłem drzwi i odwróciłem się w kierunku moich towarzyszy.
"Całkowicie zniszczyliśmy ich psychikę," oznajmiłem ze spokojem. Popatrzyli się na mnie, jak gdyby to nie było nic nowego - w pewnym sensie nie było. Dumbledore był zniedołężniały od dnia urodzenia, a Potter - przypuszczałem - dostał obłędu po tym jak Sami-Wiecie-Kto rzucił na niego klątwę.
Zdecydowałem się na działanie. "Rzucimy urok na jakiś przedmiot w sali, żeby ich przestraszyć. A kiedy wybiegną przerażeni, wejdziemy do środka i rzucimy przeciwzaklęcie."
~*~*~*~
To naprawdę wyszło mi nie najlepiej.
Jakimś sposobem wypaplałam, że coś było między nami, chociaż wcale nie miałam takiego zamiaru.
A teraz nienawidził mnie jeszcze bardziej, a chłopcy - Harry i Ron, tak się nazywali - byli obrzydzeni. Tak na serio to nie widziałam dlaczego. Nasz związek był nieodpowiedni, prawda, ale Snape był intrygującą osobą. Teraz, kiedy o tym myślałam, zaczynałam rozumieć dlaczego mógł wydawać mi się atrakcyjny. Miał fascynujące oczy, hipnotyzujący głos i... i musiałam przestać się nim zachwycać w tej chwili. 'Weź się w garść, Granger.'
Dumbledore i McGonagall mieli właśnie wyrazić swoje opinie, ale nie zdążyli. Nagle rozpocząło się istne piekło.
Na początku nie wiedziałam, co się działo. Słyszałam tylko skrzypienie i chrobotanie czegoś metalowego. Odwróciłam się by stanąć twarzą w twarz z naszymi przeciwnikami. Zbroje stojące w korytarzu - ożyły! Jeszcze przed chwilą martwi rycerze unieśli miecze i ruszyli w naszym kierunku. Było źle!
Krzyknąłam i pobiegłam do drzwi. Zaraz za mną podążyli Harry i Ron. Odgłosy ciężkich kroków, które słyszeliśmy, świadczyły o tym, że rycerze powoli zaczynali nas doganiać. Profesor McGonagall była tuż za nami. Wykrzyczała, "Uciekajcie, trzymajcie się razem!"
Zanim wybiegliśmy z sali, zerknęłam przez ramię i zobaczyłam jak Dumbledore i Snape podjęli walkę. Wyciągnęli przed siebie różdżki, ale nie wiedzieli, co trzeba było powiedzieć. Cofali się pomału w kierunku drzwi. Nic nie mogłam poradzić na to, że odczuwałam niepokój myśląc o... o nim.
Na zewnątrz McGonagall wepchnęła nas szybko do niewielkiego przedpokoju i zaraz poszła pomóc reszcie. Pojawili się po kilku sekundach porzucając walkę i decydując się na ucieczkę.
Opadliśmy z ulgą na krzesła, gdy tylko usłyszeliśmy, że metalowe kroki robiły się coraz cichsze.
"Co to było?" wydyszał Ron.
"Mogę tylko zgadywać tak samo jak i ty," potrząsnął głową Dumbledore.
Snape, który nadal stał najbliżej drzwi, wyglądał jakby chciał popełnić morderstwo. "Głupie dowcipy, to właśnie były głupie dowcipy."
Zanim mógł to dokładniej wyjaśnić, drzwi otworzyły się z rozmachem i uderzyły go w głowę. Przewrócił się na podłogę. Jedna ze zbrój namierzyła naszą kryjówkę i po cichu się zbliżyła. Gdy Snape leżał bezbronny i ogłuszony, rycerz uniósł miecz.
Nie myśląc o tym co robiłam, podbiegłam do nich. Skierowałam różdżkę w kierunku napastnika i wykrzyknęłam, "Finite Incantatum!" Nie wiedziałam skąd nagle te słowa pojawiły się w mojej głowie. Nie kontrolowałam nawet ruchów nadgarstka. Machnęłam rożdżką. Po prostu sie stało. Rycerz zatrzymał się jak zamrożony w połowie ruchu, a wszystko to przez deszcz iskier, który wytrysnął z różdżki.
Cokolwiek sprawiło, że się poruszał, zniknęło. Ponownie stał się martwym elementem dekoracyjnym.
"Nic ci nie jest?" zapytałam usiłując złapać oddech i szarpiąc za każdą część jego ciała, której mogłam dosięgnąć.
Udało mu się utrzymać mnie przez chwilę na odległość, dopóki nie wstał z podłogi. Również się podniosłam.
"Dzięki tobie. Wydaje się, że przypomniałaś sobie jakiś czar."
Pokiwałam głową nie spuszczając z niego wzroku ani przez chwilę.
"Słuchaj, przepraszam!" wyrwało mi się. "Za wszystko co powiedziałam wcześniej. Wiem, że mnie nie uwiodłeś i nie mam zamiaru cię zgłosić. Myślę, że to co jest między nami, jest obustronne albo nawet ja mogłam to zainicjować. Ale nie czuję się do niczego zmuszana ani nic podobnego. Cieszą się, że nic ci się nie sta..."
Z pewnością byłam na skraju histerii, nie mogłam przestać, tak bardzo mi ulżyło, że nic mu się nie stało. Prawdopodobnie mogłabym tak mówić przez całą noc, jeśliby on nie przedsięwziął pewnych drastycznych środków, żeby mnie uciszyć.
Pochylił się i pocałował mnie.
Och. O mój boże.
To nie był przeciętny pocałunek podziękowawczy. Szybko przeistaczał się w namiętny szał.
Na początku byłam zszokowana, ale gdy pocałunek się pogłębił, odrzuciłam wszelkie wątpliwości. Kiedy otoczył mnie ramionami, pozwoliłam sobie na przeczesanie jego włosów palcami i pożegnałam cały swój zdrowy rozsądek. Wow... ten facet to dopiero potrafił całować... Zamknęłam oczy i poddałam się uczyciom, które wywoływały jego usta dotykające moich, jego język dotykający mojego...
Przerwał pocałunek i popatrzył mi sie prosto w oczy. Zdałam sobie sprawę, że lekko się chwiałam, on również wyglądał na zdyszanego. Byłam mgliście świadoma jakiś wymamrotanych przez pozostałych komentarzy (od potępiających od McGonagal, do odgłosów wymiotowania od Rona i Harrego). Jednak w tej właśnie chwili nie miały one dla mnie najmniejszego znaczenia, na pewno nie, gdy ten właśnie mężczyzna znajdował się przede mną, jego oczy, jego usta... W jego oczach widziałam głód, co częściowo mnie niepokoiło, a częściowo podniecało.
Zanim jednak zdołałam pozbierać się do kupy, znowu się całowaliśmy.
Nie wyglądało na to, żeby zamierzał przestać.
Coż, ja również nie miałam takiego zamiaru.
~*~*~*~
To było naprawdę zabawne, oglądać ich wszystkich jak w pośpiechu wypadli z Wielkiej Sali. Zaczarowana Zbroja podążyła za nimi korytarzem, a my mogliśmybezproblemowo wśliznąć się do teraz już pustej sali.
"Dobra, zajmijcie takie same pozycje jak wcześniej," rozkazałem. "To przywróci im pamięć natychmiastowo, więc musimy uważać, żeby szybko się stąd zmyć. Nie wiemy jak daleko odeszli i nie możemy dać się złapać."
Ojciec by mnie zabił. Albo jeszcze gorzej, mógłby powiedzieć matce. Zadrżałem na tą myśl (drżenie ze strachu na niespodziwane myśli stawało się niepokjącym zwyczajem).
Nawiązaliśmy kontakt wzrokowy i równocześnie wypowiedzieliśmy słowa.
"QUIDQUID LATET APPAREBIT!"
Ponownie wstęgi światła zaiskrzyły i popłynęły w kierunku środka sali.
Teraz cokolwiek by nie robili, natychmiast odzyskają wiedzę o sobie i wszystkie wspomienia.
Cokolwiek by nie robili.
~*~*~*~
Rozdz.9 "Jak sobie poradzą?"
Nie wiedziałem w co wierzyłem, kiedy jeszcze miałem dostęp do swoich wspomnień - ale w tej chwili modliłem się desperacko do wszystkiego, co chciało mnie wysłuchać, żeby groźny, ciemnowłosy profesor nie był ze mną spokrewniony. Poza oczywistym powodem - Harry Snape brzmiało okropnie i było to zbrodnią , a nie imieniem, kto chciałby mieć za ojca przerośniętego nietoperza uganiającego się za dziewczynami połowę młodszymi od siebie?
Co on sobie wyobrażał? Przecież uczył w tej szkole! Zastanawiałem się, czy bycie świadkiem tego publicznego okazywania uczuć, nie spowoduje w przyszłości, gdy już odzyskam pamięć jakichś nerwicowych odchyleń w moim zachowaniu.
Na szczęście Ron był obok i w pełni podzielał mój punkt widzenia.
"To jest obrzydliwe," wyszeptał w moją stronę dławiąc się przy tym. "Boję się, że moje oczy wypłyną!"
"Wyjdźmy stąd!" odpowiedziałem czując, że zbierało mi się na wymioty.
Opuściliśmy niewielki przedpokój. Zanim jednak weszliśmy z powrotem do opuszczonego korytarza ostrożnie rozejrzeliśmy się wokół w poszukiwaniu morderczych rycerzy. Profesor Dumbledore i McGonagall poszli za nami. Musiałem przyznać, że mnie to raczej zaskoczyło.
"Naprawdę myślałem, że wyjście stamtąd było dobrym pomysłem skoro niektórzy spośród nas potrzebowali odrobiny prywatności," Dumbledore wyjaśnił. Gdy się nad tym zastanowiłem, wyglądało na to, że dyrektor patrzył się na tą okropnie dobraną parę z iskierkami rozbawienia w oczach. Z pewnością nie mógł popierać ... tej rzeczy, którą robili? Coś mi w tym wszystkim nie pasowało, coś było nie tak.
Na szczęście profesor McGonagall także podzielała mój punkt widzenia (i z tą myślą również nie czułem się najlepiej). "Doprawdy Albusie, czy myślisz, że powinniśmy tolerować takie zachowanie?" wyszeptała, ale wystarczająco głośno, żebyśmy z Ronem też ją usłyszeli.
Dyrektor nic na to nie odpowiedział. Zamiast tego popatrzył się prosto na mnie. "Harry, używałeś dzisiaj czarów. Pamiętasz zaklęcie?"
Kiedy potwierdziłem kiwając głową, zapytał się mnie o okoliczności i w jakiej dokładnie sytuacji go użyłem. Powiedziałem mu.
"Olbrzym z ogromnym psem, mówisz? I znał wasze imiona?"
"Wiedział nawet o mocach Harrego," potwierdził Ron i popatrzył się na mnie z podziwem.
Profesor Dumbledore wydawał się to rozważać. "Coś mi mówi, że może on być doskonałym źródłem informacji. Myślicie, że moglibyście znaleźć tą chatkę ponownie?"
Ron wzruszył ramionami, "Byłem trochę... hmm... zajęty zostaniem przy życiu, kiedy nas tam zaciągnął, ale myślę, że możemy spróbować."
"Bajecznie!" wykrzyknął stary czarodziej w sposób na pewno nie przystający starym czarodziejom.
"A co zrobisz ze zbroją, jeśli ponownie postanowi nas zaatakować?" zapytała Profesor McGonagall.
"Oczywiście będziemy musieli poruszać się bardzo ostrożnie, ale wydaje mi się, że wystarczającą ochronę zapewni nam czar, który przypomniał sobie Harry."
"A... hmm... ehm?... Znaczy się... co z nimi?" wydukałem niewyraźnie. Wstyd i niespokojny żołądek przeszkodziły mi w lepszej wymowie. "Nie możemy ich przecież tam zostawić, prawda?"
Znowu zauważyłem ten błysk w oku dyrektora, gdy odpowiedział, "Ufam, że są efektywie chronieni przez zaklęcie, które przypomniała sobie panna Granger."
Dość szybko przetruchtaliśmy obok Wielkiej Sali w kierunku drzwi frontowych. Gdziekolwiek poszli rycrze, nie zobaczyliśmy ich ponownie.
W chwili gdy znaleźliśmy się przy drzwiach prowadzących do sali, ujrzeliśmy błyski światła.
Zastanawiałem się nad tym, ale...
~quidquid latet apparbit~
...Hogwart zawsze krył w sobie mnóstwo tajemnic. Przynajmniej jak długo Dumbledore i McGonagall byli z nami, nie musiałem się niczego obawiać. Może to tylko Irytek.
...?
Co...?
Znowu byłem sobą.
Zagapiłem się na Rona, na którego twarzy widziałem wyraz takiego samego szoku jaki czułem. "Ty jesteś... Harry," wyjąkał. "Nazywam się... Ron Weasley. Mam wielu braci i... siostrę. Kiedyś miałem szczura, ale okazał się złym czarodziejem. Teraz mam sowę, którą podarował mi twój ojciec chrzestny, gdy musiał się ukrywać, ponieważ został skazany za masowe morderstwo."
Tak, to prawie podsumowywało całe życie Rona. I większość mojego, poza częścią w której musiałem mieszkać przez wakacje z okropnymi Mugolami, bo największy wróg ludzkości zabił moich rodziców.
Nikt się nie odzywał, gdy przeczekiwaliśmy nagły powrót wszystkich naszych wspomnień. Po chwili Dumbledore zaczął chichotać przerywają ciszę.
"Przepraszam, ale właśnie przypomniałem sobie przezabawny dowcip. Wiedźma, karzeł i trol przychodzą do baru, a trol pyta, czy chcą zobaczyć jego..."
"Albusie," zganiła go McGonagall (Wydawało się, że nie potrzebowała wiele czasu by pozbierać się do kupy po gwałtownym odzyskaniu pamięci. Może dobrze się czuła ze swoją przeszłością albo była bardzo opanowaną osobą.), "Ktoś majstrował w naszych umysłach. Musimy odnaleźć tego złoczyńcę."
Dumbledore pokiwał głową na znak zgody, nadal przy tym delikatnie chichocząc pod nosem. "Tak, masz zupełną rację, Minervo."
Znowu zerknąłem na Rona. "O co chodzi?"
"Nie wiem," wzruszył ramionami. "Przynajmniej nic złego się nie stało."
Nagle jego oczy powiększyły się ze zgrozy. "Z wyjątkiem..."
Wtedy do mnie też to dotarło. "Merlinie, Ron..."
Pokiwał głową, "Znokałtowałeś Kła. Hagrid będzie wściekły."
Zwalczyłem w sobie potrzebę, żeby nim potrząsnąć. "Nie to. Myślałem o Hermionie!"
Oczy Rona powiększyły się jeszcze bardziej, omal nie wyskoczyły mu z oczodołów. "O mój...," wyszeptał.
Pokiwałem głową ze śmiertelną powagą. "Hermiona całowała Snape'a."
Nawet najbardziej potępiający wzrok McGonagall nie mógł powstrzymać Rona przed rozpoczęciem tyrady na temat Mistrza Eliksirów, który na pewno by nie przeżył, gdyby w tej chwili był obecny.
~*~*~*~
To była szybka decyzja. Bardzo dobra, musiałem dodać.
Kiedy powstrzymała zbroję próbującą mnie zabić i zaczęła histeryzować martwiąc się o mnie, miałem nagły błysk zrozumienia, co mogło mnie w niej pociągać na pierwszym miejscu. Kiedy tak stała przede mną martwiąc się o moje zdrowie, nie była już dłużej tylko nieznośnie wścibskim źródłem irytacji. Zamiast tego zobaczyłem przed sobą kogoś, kto naprawdę troszczył się o mnie (Nie wiedziałem dlaczego, ale dziwnie się z tym czułem. Może byłem kimś w rodzaju samotnego wilka... chwileczkę... wilk... to również z czymś mi się kojarzyło...), kto oprócz tego zaprezentował raczej imponujące magiczne zdolności. I była piękną młodą kobietą, gdy tylko przestawała zachowywać się jak bezradna i tracąca nadzieję osoba. Oprócz tego, nie mogła raczej być dla mnie kimś obcym. Prawdopodobnie mieliśmy też za sobą historię i było to na pewno coś więcej niż budzenie się obok siebie.
Poza tym naprawdę chciałem, żeby zaprzestała swojej tyrady.
Więc ja pocałowałem.
Mogłem zauważyć, że była zaskoczona takim obrotem sprawy, ponieważ usiłowała cofnąć się nieznacznie. Instynktownie i z determinacją przyciągnąłem ją do siebie. Nie miałem zamiaru pozwolić jej odejść tak łatwo. Twierdzenie, że szybko doszła do siebie, byłoby niedomówieniem. A twierdzenie, że odpowiedziała na mój pocałunek, byłoby matką wszelkich niedomówień.
Chociaż przecież wiedziałem, że mieliśmy w tym praktykę. Musieliśmy, ponieważ bez żadnych wątpliwości teraz byliśmy w tym bardzo dobrzy. Zacząłem się zastanawiać, jak daleko posuneliśmy się w przeszłości. Czy my... znaczy się... czy ja... czy my?
Oceniając to z mojego subiektywnego punktu widzenia (odnosiłem się w tym momencie do bardzo osobistych reakcji) ... jeśli chodziło o mnie, mógłbym ją zjeść na miejscu. Nie zauważyłem żadnych obiekcji z jej strony. Ale ponieważ czułem na sobie oczy mojego pracodawcy i współpracownicy, zadowoliłem się przyciągnięciem jej do siebie. Moje ręce zajęły się zbadaniem tego co miała do zaoferowania. W końcu była dla mnie nieznanym terytorium, chociaż prawdopodobnie miałem wcześniej możliwość gruntownego jej zbadania.
Nawet nie byłem całkowicie świadomy tego, że pozostali cicho wymknęli się z pokoju. Nie miałem pojęcia, gdzie zamierzali pójść. Mogliby iść w kierunku nadjeżdżającego pociągu i nie obchodziłoby mnie to w najmniejszyn stopniu w tej akurat chwili. Byłem zajęty.
I jakoś w trakcie tego wszystkiego, mój lewy rękaw uniósł się troche i odkryłem na ramieniu wytatuowaną czaszkę z czymś, co wyglądało jak wąż i wydobywało się z jej otwartych ust.
"Masz tatuaż?" zapytała panna Granger przerywając pocałunek, ale nie próbowała się wymknąć z moich objęć. Rzuciłem gniewne spojrzenie na tą głowę kościotrupa. Była obrzydliwa.
"Najwyraźniej. Hmm... To bardzo... nowoczesne z mojej strony."
"Przynajmniej to nie jest serce z moim imieniem przebite strzałą," zażartowała. To dopiero był przerażający pomysł!
"Przynajmniej w takim wypadku wiedzielibyśmy jak masz na imię," odpłaciłem jej tym samym, ale tylko się uśmiechnęła.
Przysunęła się bliżej mojej twarzy i szepnęła, "Możesz mnie nazywać jak ci się podoba," zanim znowu mnie pocałowała. Myśli o różnych zrobnieniach znalazły się w mojej głowie. Odrzuciło mnie od tego wewnętrznie.
Nagle...
~quidquid latet apparebit~
Zdałem sobie sprawę, że opiekun Slytherinu całował niesławną Hermionę Granger, pannę wszystkowiedzącą i Gryfonkę mugolskiego pochodzenia.
Wtedy odrzuciło mnie również zewnętrznie.
~*~*~*~
Wyrzucą mnie ze szkoły!
Wyrzucą mnie ze szkoły na kilka tygodni przed zakończeniem za zabicie nauczyciela. Bo przecież po tym wszystkim co się stało, nie mogłam mu pozwolić żyć, mogłam?
Gniew, z którym się na mnie patrzył... byłam w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
Godryku!
Gdybym wiedziała jak, rzuciłabym na siebie Obliviate na miejscu. Ale nie uczą tego czaru w Hogwarcie, ponieważ wtedy uczniowie mogliby stale powodować, że ich nauczyciele zapominaliby o szlabanach i zadaniach domowych.
Nie wiedziałam dlaczego, ale nagle byłam znowu Hermioną Granger i była to ostatnia osoba na świecie, którą chciałam być. Gdybym mogła, z radością wróciłabym do mojego poprzedniego stanu nieświadomości i zapomniała o tym, kim byłam na zawsze.
Nadal się na mnie patrzył. W miejscu gdzie jeszcze przed chwilą było słychać moje stłumione pojękiwania, panowała cisza, którą można było kroić nożem. Dlaczego się nie odzywał? Mógłby coś powiedzieć, cokolwiek?
Wtedy do mnie dotarło. Zupełnie stracił zdolność mówienia. Ten mężczyzna, którego kąśliwe uwagi zawsze trafiały tam, gdzie najbardziej bolało, nie wiedział co powiedzieć. To odkrycie przeraziło mnie bardziej niż cokolwiek innego.
Cofnął się o kolejny krok. Zmusiłam się, żeby odwrócić wzrok od jego zszokowanej twarzy. Twarzy, która jeszcze przed paroma sekundami była tak blisko mojej.
Zamknij się! Jeśli chciałam to przetrwać w miarę zdrowa na umyśle, musiałam rozpocząć represje wspomnień w tym właśnie momencie. ... ... ... Ugh! Nie działało!
A to nie było wcale najgorsze, prawda? Była we mnie jakaś cząstka - ta bardzo, bardzo odosobniona, głupia, prymitywna, niedpowiedzialna, hedonistyczna część mnie - która nadal była pod wrażeniem dotyku jego ust.
I chciała go poczuć ponownie.
Powiedziałam, zamknij się! Wow, w mojej głowie przydałyby się porządki. O zbyt wielu rzeczach myślałam równocześnie. Do tej pory udało mi się zidentyfikować dwa główne głosy. Pierwszy krzyczał w agonii, ponieważ pocałowałam mojego złego profesora od eliksirów, podczas gdy drugi rozważał całą sytuację w stylu: Wow, nigdy bym nie zgadła, że potrafił tak świetnie całować.
Cały ten zamęt w moich myślach został gwałtownie przerwany przez głos Mistrza Eliksirów. "Ahem... ,"
powiedział. Do tego momentu w swoich rozmyślaniach doszłam również, ale dziekuję, że o tym wspomniałeś.
"Przypuszczam, że także odzyskałaś pamięć?" zapytał ostrym, ale najgrzeczniejszym tonem głosu jaki u niego kiedykolwiek słyszałam. Musiał być tak samo zawstydzony jak ja. Nie, chwileczkę, przecież to on mnie pocałował pierwszy. Musiał być bardziej zawstydzony niż ja.
"Widzę, że poważnie pomyliliśmy się w ocenie sytuacji," kontynuował udowadniając po raz kolejny, że był mistrzem, kiedy chodziło o niedomówienia.
Szczerze nie wiedziałam co powiedzieć, a neurony w moim mózgu były nadal nieco otumanione przez wcześniejsze intensywne emocje. Byłam w stanie tylko pokiwać głową na znak zgody. To wcale nie znaczyło, że nie ufałam swojemu głosowi. Tylko... nie ufałam swojemu głosowi. Mógł mnie zdradzić i wtedy powiedziałabym coś w rodzaju, 'Nieważne, mógłbyś mnie znowu pocałować?' To było właśnie sedno sprawy - źle się czułam, bo profesor Snape mnie pocałował.
Ale czułam się jeszcze gorzej, ponieważ przestał.
~*~*~*~
Sytuacja, w której się znalazłem była zła. Pocałowałem uczennicę. Na dodatek to nie była jakaś tam uczennica, tylko Hermiona Granger, mól książkowy, ucieleśnienie kłopotów, Gryfońska prymuska.
Jeszcze gorsze było, że sprawiło mi to przyjemność.
To prawda, że w ciągu ostatniego roku rozwinęlo się u mnie niewielkie zainteresowanie tą dziewczyną. Było to w pewien sposób nieuniknione, przecież wyróżniała się na tle klasy potrafiąc uwarzyć z łatwością nawet najtrudniejsze eliksiry. Nie mogłem nic na to poradzić, że ją zauważyłem. I myślałem tu o prawdziwym zauważeniu. Jednego dnia była dla mnie tylko sprytną dziewczyną, a następnego już oszałamiającą i błyskotliwą młodą kobietą. Po tym spędziłem tyle czasu na jej obserwacji przy pracy, że potrafiłem bardzo łatwo przywołać w pamięci obraz jej skoncentrowanej twarzy. Przypuszczałem, że obraz ten zostanie teraz zastąpiony zupełnie inną fantazją. Nadal widziałem ją lgnącą do mnie, pragnącą mnie...
I to było właśnie najgorsze. Cokolwiek spowodowało jej pełną pasji reakcję na mój dotyk, do tej pory na pewno już minęło. Była tak blisko, a teraz znowu znalazła się poza moim zasięgiem. Zostawiając mnie z pełną goryczy wiedzą, co mogłoby być między nami.
~*~*~*~
To źle, że całowałam się z kimś, kto powinien być najbardziej odrażającym mężczyzną na ziemi.
Ale jeszcze gorsze było to, że nie czułam odrazy. Byłam w połowie zażenowana, w połowie przygnębiona - i w połowie ekstatyczna.
Nie było niczego, co mogłabym powiedzieć w swojej obronie. Podobała mi się każda sekunda tego doświadczenia. W ciągu ostatnich kilku godzin miałam okazję odlądać Severusa Snape'a z zupełnie nowej perspektywy i w jakiś sposób pozbawiło go to jego najbardziej przerażających cech charakteru.
Do tej pory mój sposób jego postrzegania był zabarwiony pierwszym wrażeniem, które było raczej katastrofalne. Teraz zaczęłam się zastanawiać - czy gdyby Harry nie przekonał mnie do podejrzewania go o chęć kradzieży Kamienia Filozoficznego, czy sama też straciłabym do niego zaufanie? Na pewno wtedy jeszcze się go nie bałam, kiedy tej pamiętnej nocy szliśmy przez zamek. Czy gdyby Ron go nie nienawidził - to ja nigdy bym go nie znielubiła? OK, może po jego uwadze na temat moich zębów. Prawda. Nienawidziłam go.
Niestety to była nieprawda, wielkie kłamstwo. I to właśnie było coś godnego etykietki "naprawdę, naprawdę niedobre."Ponieważ teraz nie mogłam przestać myśleć o nim i jak to było znaleźć się w jego ramionach. To była dokładna pozycja, w której coraz bardziej rozszerzająca się część mojego mózgu planowała mnie umieścić ponownie.
~*~*~*~
Co ktoś mógłby powiedzieć w takiej sytuacji jak nasza?
Przez chwilę zabawiłem się myślą o pozbawieniu Gryffindoru kilku tysięcy punktów za jej nieodpowiednie zachowanie, ale wątpiłem czy przyjęłaby to w milczeniu. Milczenie było jedyną rzeczą, która w tym momencie stała między mną, a całkowitym upokorzeniem.
Spróbowałem więc pomóc jej zrozumieć ten prosty fakt.
"Panno Granger, na pewno jesteś świadoma delikatności sytucji, w której się znalazłem przez nasz romans?"
Uniosła brew spoglając na mnie. Uhh. Zły dobór słów z mojej strony. Chyba poraz pierwszy. "Miałem na myśli... To nie jest romans. No może jest, ale nie mamy przecież żadnego. Wiesz o co mi chodzi, prawda?" zniecierpliwiłem się.
"Jak już mówiłam wcześniej, nie ma potrzeby, żebyś traktował mnie z góry. Poza tym, to nie ja to zaczęłam," przypomniała mi. Taka odpowiedź nie mogła obyć się bez odpowiedniej zemsty.
"Nie, również nie ty to zakończyłaś," odwarknąłem. "Teraz wierzę, że obydwoje się zgodzimy, aby utrzymać ten... interes... w tajemnicy?"
"Jakby to była sesja całowania, o której mogłabym opowiadać. Już siebie widzę dyskutującą o tym z Lavender: Tak, miałam język profesora Snape'a w ustach i to naprawdę, ale to naprawdę mnie podnieciło," parsknęła szyderczo (zawsze szybko się uczyła, już miała opanowana technikę drwiących uśmieszków od tylko krótkiego czasu spędzonego ze Ślizgonem).
"Więc zgadzamy się co do tego?" powtórzyłem ostro.
Pokiwała głową. Od razu poczułem ulgę, prawie taką samą jak wtedy, gdy zdałem sobie sprawę z tego, że nie byłem ojcem Pottera. "Powinniśmy znaleźć pozostałych i wyjaśnić to całe zamieszanie. Ktoś za to zapłaci. Możesz też powiedzieć Potter'owi i Weasley'owi, żeby trzymali buzie na kłódkę, jeżeli cenią swoje życie."
Naprawdę powinienem rzucić na nich Obliviate, ale wiedziałem, że Dumbledore się temu sprzeciwi. Czasami nienawidziłem bycia jego dłużnikiem...nie, chwileczkę, zawsze nieznosiłem bycia jego dłużnikiem.
Odwróciłem się z rozmachem powiewając szatą, musiałem przecież nadal wyglądać imponująco i przerażająco. Ruszyłem w kierunku drzwi.
I zatrzymałem się.
I odwróciłem się.
"Czy ty właśnie powiedziałaś 'i to naprawdę, ale to naprawdę mnie podnieciło'?"
Rozdz.10 "W strefie mroku?"
"Możemy wstąpić do kuchni zanim wrócimy do dormitorium?" wyszeptał prosząco Crabbe.
Nie odpowiedziałem. Chwilę wcześniej postanowiłem zmienić swoją taktykę przetrwania i mój nowy plan zawierał punkt o ignorowaniu moich towarzyszy, chyba że mieli naprawdę coś ważnego do dodania... Właściwie to znaczyło, że mogłem ich całkowicie zignorować.
Dlatego przysunąłem ucho do szpary w drzwiach i próbowałem usłyszeć, co działo się w korytarzu. Byłem raczej zdenerwowany, ponieważ nic nie szło zgodnie z przewidywaniami. Właściwie to wszystko szło źle i zacząłem się już zastanawiać czy nie rzucono na mnie "Klątwy Pecha." Może nie powinienem był zrzucać szukającej Krukonów z miotły w czasie treningu w zeszłym tygodniu... oni na pewno znali się na klątwach, Krukoni...
"Draco, jak wyglądam?" spytał się stojący za mną Goyle. Skoro jednak byłem zdeterminowany, aby przestrzegać zasadę ignorowania, nie miałem zamiaru się nawet odwracać. Chociaż oczywiście ogarnęła mnie wielka ochota na uderzenie Goyla jakimś dużym przedmiotem za zadawanie tak beznadziejnego pytania. Przecież każde lustro w tym budynku wydawało przygnębiające odgłosy, gdy tylko któryś z dwóch moich towarzyszy się w nich przeglądał.
Prawdą było, że udało nam się odwrócić zaklęcie utraty pamięci, ale za to utknęliśmy w Wielkiej Sali, ponieważ nasze niedoszłe ofiary zebrały się tuż przed nią. Nie udało mi się usłyszeć o czym mówili, ale byłem w stanie odróżnić głos McGonagall od pozostałych. Niestety nie zdążyliśmy uciec z Wielkiej Sali zanim zaczarowane zbroje odciągnęły ich wystarczająco daleko, a teraz zdążyli wrócić.
"Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć jak wyglądam?" drążył Goyle.
Odwróciłem się rozzłoszczony z różdżką uniesioną w stronę jego twarzy gotowy do rzucenia sporej ilości zaklęć... tylko jego twarzy nie było tam, gdzie powinna być.
"Goyle? Gdzie do cholery jesteś?"
"Tutaj. Jak wyglądam?"
"Przestań z tym swoim wyglądem! Gdzie jesteś?"
Nagle głowa Goyla unosiła się tuż przede mną. Odskoczyłem do tyłu i wylądowałem bezceremonialnie na twardej podłodze. Crabbe także, tylko że jemu udało się wylądować nieco łagodniej (dlatego, że wylądował na mnie).
"Co do..."
"Czy nie wygląda świetnie?"
Dzięki moim unikalnym umiejętnościom robienia kilku rzeczy naraz, udało mi się wydostać spod Crabbe'a odczołgać trochę od unoszącej się w powietrzu głowy, powstrzymać Crabbe'a od krzyczenia i stłumić mój własny krzyk. A wszystko to miało miejsce w ciągu jednego uderzenia serca, w czasie którego reszta Goyla dołączyła do jego głowy. Wyciągnął świeżo odzyskane ramię, w którym trzymał srebrzysty płaszcz, prosto przed moją twarz.
Już go wcześniej widziałem; McGonagall go znalazła. Przypominał mi jeden z śmiercio... ehm, śmiertelnie przebojowych płaszczów mojego ojca. W każdym razie musiała go odrzucić, gdy zbroje rozpoczęły atak.
Wstając podszedłem do wyposażonego już teraz we wszystkie kończyny Goyla.
"Gdzie go znalazłeś?"
"Leżał na tym krześle. Chciałem go sobie przymierzyć. Dlaczego tak odskoczyłeś? Nie myślałeś, że dobrze na mnie wyglądał?"
Poczułem jak znajomy złośliwy uśmieszek pokazał się na mojej twarzy, gdy zdałem sobie sprawę czym był ten płaszcz. Super łajdak był znowu w akcji.
"Myślę, że właśnie znalazłem sposób na wydostanie nas stąd," poinformowałem ich czując się naprawdę nikczemnie.
Mówiłem wam, że byłem genialnym złoczyńcą. W przyszłym tygodniu zrzucę tą szukającą Krukonów z miotły jeszcze ze dwa razy.
~*~*~*~
"Nieważne," wymamrotałam słabo, podczas gdy każda kropla krwi z mojego ciała popłynęła w kierunku twarzy.
Nie powstrzymało go to, zresztą wcale na to nie liczyłam. Kiedy cieszył się z czyjegoś nieszczęścia na jego twarzy zawsze pojawiał się złośliwy półuśmieszek. Zwykle skierowany on był do Nevilla, Harry'ego i Rona (dokładnie w tej kolejności), ale tym razem był on przeznaczony dla mnie.
"Ależ skąd, proszę to rozwinąć, panno Granger,"odpowiedział, a brzmiało to tak jak gdyby wyraził zainteresowanie moim wyliczaniem właściwości smoczej krwi, a nie moim wygłoszonym przejęciem z powodu jego pocałunków.
"Nic się takiego nie stało, prawda? Powinniśmy się spotkać z pozostałymi jak sam wcześniej powiedziałeś." Chciałam przejść obok, ale zanim dotarłam do drzwi, chwycił mnie za ramię i zmusił do spojrzenia mu prosto w oczy.
Przypomniała mi się kolacja z rodzicami, gdy miałam około siedmiu lat. Jedliśmy kurczaka i o mało co nie udławiłam się jedną z kości. Przez jeden okropny moment byłam sztywna z przerażenia, gardło miałam zablokowane kością, nie mogłam odychać. Byłam sparaliżowana, dopóki mój tato nie przekręcił mnie w powietrzu do góry nogami i nie wydusił kości, wtedy powietrze wpłynęło do moich płuc ponownie.
Teraz czułam się podobnie.
Z wyjątkiem powietrza wpływającego do płuc.
Z chwilą, gdy nasze oczy się spotkały, zostałam uwięziona między wdechem a wydechem, nie byłam w stanie się poruszyć ani odezwać.
On także się nie odzywał, ale przykuwał mnie swoim spojrzeniem. Nie mogłam tak naprawdę odczytać jego wyrazu twarzy, ale mogło to być związane z tym, że wszystkie neurony w moim mózgu sukcesywnie przestawały działać. Wysyłały mi tylko pojedyncze myśli w stylu "... naprawdę... najbardziej intrygujące oczy..." i "...wiem, to zły pomysł, żeby go znowu pocałować... ale nie pamiętam dlaczego..."
Byłam dziwnie świadoma jego dłoni na moim ramieniu. Teraz kiedy wiedziałam kim byliśmy, ten dotyk wydawał się jeszcze bardziej intymny niż wcześniejsze pocałunki.
Wiedziałam, że nie będzie nikogo, kto przytrzymałby mnie i odwrócił do góry nogami do czasu aż odzyskam zmysły, a mój mózg zacznie ponownie działać.
~*~*~*~
"Musimy ją uratować, Harry!" krzyczał Ron Weasley. Harry Potter przytaknął wyglądając na wstrząśniętego. Mimo że rozumiałam ich chęć działania, znałam też sposób myślenia dyrektora. Dlatego nie byłam nawet zaskoczona słowami Albusa.
"Panie Weasley, sądzę, że panna Granger była wcześniej w o wiele bardziej niebezpiecznych sytuacjach. Myślę, że nie powinniśmy zawstydzać ich jeszcze bardziej i ufać, że rozwiążą tę sytuację w swoim własnym zakresie."
Chłopcy wyglądali na wściekłych i nie dostrzegli iskierki rozbawienia widocznej w spojrzeniu Albusa. Czułam się zobowiązana interweniować, "Albusie, uważasz to za rozsądne?"
"Masz ochotę na cytrynowego dropsa?"
"W jaki sposób, na Merlina, wpadli na pomysł, że..."
"Są przyjemnie odświeżające."
"Powinniśmy przynajmniej sprawdzić czy odzyskali wspomnienia."
"Trochę kwaśne na początku, ale robią się słodsze, gdy już je trochę possasz."
"Albusie, mógłbyś proszę przestać mówić przez chwilę o dropsach?"
Popatrzył się na mnie jak gdyby zobaczył mnie poraz pierwszy. "Przepraszam Minervo, mówiłaś coś? Powinniśmy rozważyć nasze działania odnośnie całej tej sprawy." Odwrócił się do dwójki młodych Gryfonów, którzy nadal byli wściekli. Zaczęłam się zastanawiać - czy znowu - nie wiedział więcej niż wszyscy.
Bo przecież nie mógł być aż tak szalony, jak się właśnie zachowywał?
~*~*~*~
Byłem zbyt wspaniałomyślny, zbyt dobry, naprawdę. Musiało to być rodzinne. Malfoyowie mieli historię do wpadania w kłopoty przez swoje miłe zachowanie. Weźmy na przykład mojego ojca. Zawsze dążył do zachowania wiedzy i umiejętności dla przyszłych pokoleń, nigdy nie prosił o nic w zamian - spotykał się zawsze z wrogością ludzi oskarżających go o kolekcjonowanie artefaktów i ksiąg związanych z czarną magią.
Albo na przykład ja. Naprawdę powinienem był zostawić Crabbe'a i Goyle'a samym sobie, wziąźć pelerynę niewidkę, którą znaleźliśmy i wiać ile sił w nogach. Jedynym powodem, dla którego tego nie zrobiłem, było to, że byłem zbyt miły.
Ehm, no i dlatego, bo gdyby ich przyłapano, wszyscy z łatwością by się domyślili, kto naprawdę to wszystko obmyślił. Przecież cała ta sytuacja nosiła w większym lub mniejszym stopniu "znamiona geniuszu." A to od razu było wyraźną wskazówką prowadzącą prosto do Malfoya.
Nieważne, że plan zawiódł.
Chwilkę,właściwie to jeszcze nie zawiódł. Był w trakcie zawodzenia.
W każdym bądź razie, nie zostawiłem dwóch idiotów na pastwę losu. Więc teraz walczyłem o każdy wdech świeżego powietrza, ściśnięty pod peleryną niewidką z tymi głupimi, przerośniętymi kreaturami, nie mając w ogóle wpływu na kierunek naszego ruchu z dala od naszych uprzednich ofiar. Zdarzył się cud, że udało nam się wydostać na korytarz, nie będąc zauważonymi przez Dumbledora, McGonagall, Pottera i Weasleya.
Natomiast nie było cudem to, że nie udało nam się przejść obok nich.
Widząc dyrektora, Crabbe zaczął panikować. Narawdę usiłowałem mu wytłumaczyć koncepcję niewidzialności tak, żeby zrozumiał, ale najwyrażniej jego mózg nie potrafił zaakceptować faktu, że sam nie mógł być widziany przez tych, których spotykał i widział. Zaczął się cofać, próbowałem go powstrzymać. Goyle zamienił się w żywy posąg nie wiedząc co robić. A ta cholerna peleryna była o wiele za mała, aby ukryć przepychanki wielkości Crabbe'o-Goyle'a. Próbowałem skierować swoją różdżkę na Crabbe'a, ale straciłem swoją już i tak nadwyrężoną równowagę. Kiedy sięgnąłem po kołnierz Crabbe'a, aby ją jednak zachować, wszystko zdarzyło się bardzo szybko.
Przestraszony Crabbe odskoczył do tyłu natychmiast, gdy tylko go uchwyciłem pociągając mnie za sobą. Z Goylem zachowującym się jak oś, zaplątaliśmy się w półobrocie, półwyskoku i obracając się uderzyliśmy prosto w Pottera i Weasleya.
~*~*~*~
"Auu!"
"Co do... uughhh!"
"Złaź ze mnie, Malfoy!"
"Nie mogę... auu!"
"Ron?"
"Jestem na dole!... Ehh, ratunku?"
"Gdzie moja różdżka?"
"Nie wiem. Ooo, jest moja."
"Nie twoja, Weasley."
"Zamknij się, Malfoy. Poczekaj tylko, aż będę mógł ruszyć ręką na tyle, żeby skierować ją na ciebie."
"Racja, zamknij się, Malfoy. I złaź z mojej nogi."
"Nie mogę, Potter. Crabbe, mógłbyś się w końcu ruszyć?"
"Ale Draco, Goyle jest za ciężki."
"Goyle, rusz się!"
"Nie mogę, Draco," stęknął, "Nie mam nóg."
Jakkolwiek zabawne by to nie było, zdecydowałem się wyciągnąć Gryfonów z tego spowodowanego przez Ślizgonów nieszczęścia i usunąłem błyszczący fragment materiału z nóg Goyla. Kilka ruchów różdżką później, stanęli na przeciwko siebie gotowi do ponownego rzucenia się sobie do gardeł.
Kiedy tylko młody Malfoy i jego pomocnicy pojawili sie nagle przed nami i wpadli na pana Pottera i Pana Weasleya, zrozumiałem od razu, kto spowodował całe wcześniejsze zamieszanie.
"Przypuszczam, że sprawcy właśnie się ujawnili, Minervo." Podniosłem pelerynę. "I prawdopodobnie próbowali uciec właśnie przy pomocy tego."
Usta Minervy zacisnęly się w najwęższą linię jaką widziałem, w tym również liczę sytuację, gdy dałem Severusovi parę czerwono-złotych skarpet jako prezent na Gwiazdkę.
"Czekam na wyjaśnienia," zażądała od Ślizgonów.
"Nie zrobiliśmy nic złego," zaczął Draco Malfoy. Jego z góry skazana na niepowodzenie próba udawania niewiniątka nawet mnie rozbawiła, mimo że ta sprawa była zbyt poważna bym mógł o niej zapomnieć. Ponieważ jeśli miałem rację, trójka ta użyła jednego z zaklęć, które wpływają na pamięć - 'Confutatis'- zostało ono wynalezione, aby pozbawić obiekt wszystkich osobistych wspomnień. Stworzył je jeden ze zwolenników Voldemorta w celu stworzenia nowego i ulepszonego Śmiercożercy. Zaklęcie to było uważane za nieetyczne, a jego rzucanie zostało zakazane, nawet jeśli nie miało on rangi Zaklęć Niewybaczalnych. Zaklęcie to było oczywiście niebezpieczne i nawet Lucjusz powinien wiedzieć lepiej i nie uczyć swojego bachora tak silnej czarnej magii jak ta.
"Myślisz, że uwierzymy w te pierdoły?" wtrącił Ron Weasley i poczułem się zmuszony zabrać głos. "Język, panie Weasley!"
Malfoy zrobił się bardzo blady, ale nadal próbował. "Chcieliśmy tylko... wziąść coś... z kuchni. Przepraszamy za nieprzestrzeganie ciszy nocnej, to się już więcej nie powtórzy."
Jego przyjaciele próbowali mu pomóc, co jak przypuszczałem wywołało tylko większy stres. "Tak, w ogóle nie próbowaliśmy rzucać pamięciowego zaklęcia," dodał Crabbe. "Aww! Dlaczego to zrobiłeś, Draco?"
"Wierzę, że to powinno załatwić całą sprawę. Używaliście czarnej magii na terenie Hogwartu, z własnej woli postanowiliście zaszkodzić swoim kolegom łamiąc więcej zasad niż mogę wyliczyć w tym momencie. Jesteście w większych kłopotach niż sobie to możecie wyobrazić. Musicie zostać surowo ukarani." Nie często zdarzało mi się widzieć Minervę aż tak wzburzoną. Wyglądała dokładnie tak samo jak trzy lata temu, gdy musieliśmy schwytać Croucha zaraz po zakończonym Turnieju Trójmagicznym. Albo jak wtedy, gdy utknęła w swojej zwięrzęcej formie i musiała poradzić sobie z Syriuszem, również w jego animagicznej postaci, który gonił ją po terenach wokół Hogwartu.
Wydawało się, że Malfoy przwidywał swoje natychmiastowe wyrzucenie z Hogwartu, ponieważ zbladł jeszcze bardziej. Gryfoni starali się ukryć przede mną swoje pełne złośliwego zadowolenia uśmieszki. Postanowiłem więc oddać im przysługę i udawałem, że ich nie zauważyłem.
Zamiast tego zacząłem się zastanawiać co robić. Wtedy przyszedł mi do głowy znakomity pomysł. Surowa kara.
"Minervo," powiedziałem, "sądzę, że znam odpowiednią osobę do tego zadania."
~*~*~*~
Kiedy weszliśmy ponownie do pomieszczenia, w którym zostawiliśmy Hermionę i wrednego, oślizgłego potwora, dwie rzeczy stały się dla mnie zupełnie oczywiste.
Pierwsza, wbrew powszechnym przypuszczeniom, Draco Malfoy posiadał uczucia jak każdy człowiek. Wyraził je dławiąc się, wymiotując i padając na podłogę.
Powodem, dla którego to zrobił, była: Druga rzecz, ani Hermiona ani w.o.p. (patrz: wredny, oślizgły potwór) nie odzyskali jeszcze swoich wspomnień. Nadal się całowali.
"Ughhh!" było wszystkim, co powiedział Malfoy, zanim jak długi padł na podłogę. Leżał tak i patrzył się w przestrzeń pustym wzrokiem próbując uniknąć rzeczywistości. Crabbe i Goyle, nie tak utalentowani i szybcy w reagowaniu, poprzestali na tępym patrzeniu się przed siebie, prosto na opiekuna Slytherinu całującego moją najlepszą przyjaciółkę.
Spojrzałem na Rona. Na jego twarzy zobaczyłem taką samą odrazę jaką czyłem sam.
"Nadal nie mają pojęcia kim są," powiedział nerwowym głosem. "Może powinniśmy zaprowadzić ich do skrzydła szpitalnego."
"To wcale nie jest zły pomysł. Na pewno będziemy tam mieli pod ręką sporo środków dezynfekujących, a pielęgniarka zna też kilka zaklęć uspokajających. Przydadzą się, gdy Hermiona odzyska pamięć."
"Dziękuję bardzo , Harry, ale wątpię, aby to było konieczne," odpowiedziała Hermiona przerywając pocałunek i rzucając w naszym kierunku piorunujące spojrzenie. "Wiem doskonale kim jestem i co robię."
Oczy Rona zrobiły się duże jak spodki. "Ty..."
Poczułem jak opada mi szczęka, nie mogłam wydusic z siebie sensownego słowa, "Ale..."
Musieliśmy wyglądać jak idioci. Profesor Snape uniósł brew, wyglądał na zadowolonego z siebie. Czekał na nasze dalsze reakcje. Hermiona było troche rozczochrana, a ja osobiście wolałem nie myśleć dlaczego. Sposób w jaki przylgnąła do Snape'a mówił sam za siebie.
Głos profesora Dumbledora przerwał szokującą ciszę. "Severusie, przepraszam, że przeszkadzam, ale mam tu kilku uczniów, którymi powinieneś się zająć. Wygląda na to, że członkowie twojego domu postanowili rzucić na nas 'Klątwę Confutatis.'"
Zerknąłem w kierunku dyrektora i odniosłem wrażenie, że był bardziej rozbawiony niż zwykle. Czy on naprawdę mógł być zadowolony z takiego obrotu sprawy?
Nie potrafiłem odczytać wyrazu twarzy profesora Snape'a, ale patrzył się on prosto w oczy Dumbledora.
"Zajmę się tym," powiedział z rozmysłem wskazując na trzech zdziwionych Ślizgonów.
"Bajecznie. Wszystko zostało załatwione. Teraz powinniśmy udać się na spoczynek i wykorzystać pozostałą część nocy jak najlepiej," Dumbledore odwrócił się w kierunku moim i Rona. "Wracajcie do dormitorium i spróbujcie się przespać."
Wyglądał na zachwyconego. Nie miał zamiaru wywalić Snape'a albo chociaż uratować Hermionę?
Ale kiedy ponownie na nią spojrzałem, nie wyglądała mi na osobę, która potrzebowała pomocy. Hermiona i Snape nie spuszczali z siebie wzroku, a sposób w jaki na siebie patrzyli sprawiał, że robiło mi sie mdło.
Dumbledore wypchnął mnie i Rona z pomieszczenia. Udało mu sie również pociągnąć za nami protestującą profesor McGonagall zostawiając Ślizgonów, Snape i ... Hermionę?
"Musimy zaczekać na Hermionę, profesorze!" Zaprotestowałem gwałtownie. Dumbledore nie zwrócił na moje krzyki najmniejszej uwagi. Popatrzył się na mnie z uśmiechem i powiedział: "Masz ochotę na cytrynowego dropsa, Harry?"
"Nie, dziękuję," odparłem zirytowany, "Wolałbym zaczekać na przyjaciólkę, żeby mogła wrócić razem z nami."
"Są bardzo smaczne i pomagają ci zapomnieć o sprawach, którymi nie powinieneś się martwić." Spojrzał na mnie znacząco. Otworzyłem usta, żeby zaprotestować, ale on uniósł dłoń. "Nie, panie Potter. Na dzisiaj koniec dyskusji. Czas dom łóżka. Natychmiast. Idźcie spać, obydwoje."
Odwróciłem sie w kierunku Rona, który nadal był nieco zielony na twarzy. Wzruszył ramionami. Ja również nie miałem już nic więcej do powiedzenia. Ruszyliśmy więc za Dumbledorem i McGonagall w stronę wieży Gryfonów, nadal byliśmy zaskoczni i nieco otumanieni.
Kiedy McGonagall pochyliła się w stronę dyrektora, próbowałem usłyszeć, co miała do powiedzenia.
"Naprawdę uważasz, że to dobry pomysł, prawda?" podsłuchałem.
"Nie mam powodów, żeby nie ufać Severusowi," odpowiedział. Mogłem mu podać sto dobrych powodów na miejscu, większość z nich zaczynających się od 'były' a kończących się na 'śmierciożerca.' Ponadto, ten facet był stronniczy, oślizgły potwór!
McGonagall nie dawała mu się zbyć. "I uważasz, że z tego powodu powinniśmy udawać, że niczego nie widzieliśmy?"
"Oh, właściwie to zamierzam rzucić na nich okiem od czasu do czasu," uśmiechnął się, "ale jestem pewien, że pasują do siebie bardzo dobrze."
"Albusie, mimo że szanuję twoją opinię w tej sprawie, muszę powiedzieć..."
"Masz ochotę na cytrynowego dropsa, Minervo?"
~*~*~*~
Kiedy zostaliśmy sami z trójką Ślizgonów, poczułam się trochę niepewnie. Przecież to był Malfoy i jego goryle.
Okazało się jednak, że niepotrzebnie się martwiłam. Severus zrobił z nich sieczkę przy pomocy samych słów.
"Zaskakujące jest to, że takim idiotom jak wy udało się rzucić klątwę tak skomplikowaną jak Confutatis. Nie zmienia to jednak faktu, że pogwałciliście ludzkie umysły," warknął. "Macie szlaban dopóki nie zakończycie szkoły za to przewinienie."
Zauważyłam, że na twarzy Malfoya pojawił się uśmieszek. Musiało mu ulżyć, że nie został wyrzucony ze szkoły. Severus również to zauważył.
"Nie rób sobie nadzieii, panie Malfoy. Już niedługo będziesz marzył o tym, żebyś został wyrzucony ze szkoły. Wydaje mi się, że Filch musi się uporać z kilkoma niezbyt przyjemnymi sprawami w Zakazanym Lesie, a ja z radością dostarczę mu pomocników."
Na samo wspomnienie o tym, Malfoy od razu przestał sie uśmiechać, zaczął drżeć. Cieszyłam się tą chwilą i starałam się zachować wyraz jego twarzy dokładnie w pamięci, żebym mogła się tym cieszyć także w czasie chłodnych, zimowych wieczorów. W międzyczasie Severus (kiedy zaczęłam o nim myśleć jako Severusie? Kilka godzin temu był dla mnie 'czarnym przypominającym nietoperza strachem na wróble'. Ludzki umysł może być czasem zaskakujący!) wskazał na drzwi.
"Już was tu nie ma!" rozkazał. "Natychmiast! Zmarnowałem na was wystarczająco dużo czasu."
Trójka Ślizgonów ruszyła w pośpiechu do drzwi potykając się o własne nogi. Kiedy trzasnęly drzwi, ponownie zostaliśmy sami.
Jak było powszechnie wiadome lubiłam wszystko wiedzieć, więc pierwszą rzeczą jaką zrobiłam było zadanie pytania.
"Dlaczego ich nie wyrzuciłeś ze szkoły?"
Popatrzył się na mnie z góry. Szeptem, ale z zabójczym uśmiechem, powiedział, "Nigdy nie zabijaj, jeśli najpierw możesz spowodować ból."
"Och," powiedziałam z niepewną miną. "Pewnie będę musiała w przyszłości popracować trochę nad Ślizgońskim sposobem myślenia."
Jeśli to było możliwe, jego uśmiech stał się jeszcze bardziej zabójczy. "Może najpierw zaczniesz pracować nad Ślizgońskim ciałem."
~*~*~*~
Mam nadzieję, że się podobało. Został mi jeszcze tylko Epilog.
Epilog: "Inny poranek"
Najwyraźniej isnieje mugolska piosenka, której słowa mówią: "Jak to możliwe, że w ciemności nocy dotarliśmy tak daleko?" (How in the light of one night did we come so far?) Wiedziałem o tym, ponieważ Hermiona lubi ją sobie nucić, kiedy bierze prysznic lub szczotkuje włosy. (Nigdy bym nie zgadł, że ona w ogóle się czesze. I nie tylko się czesze, ale spędza ogromne ilości czasu robiąc to.) Uwielbiam ją obserwować, a nucąc akurat te słowa, ma w sumie rację.
Na początku tego, co zacząłem nazywać TĄ NOCĄ, byłem w okropnym nastroju. Dumbledore i McGonagall przyszli do lochów, żeby powiadomić mnie o tym, że Lupin został ponownie przyjęty do pracy.
"Uważam, że byłbyś doskonałym Nauczycielem Obrony Przed Czarną Magią, Severusie," oświadczył Dumbledore, "Ale Lupin jest nim również, a ty jesteś nie zastąpiony jeśli chodzi o eliksiry."
Jego pochlebstwa zostały na mnie zmarnowane i kłóciliśmy się do późna.Tak naprawdę to nie zależało mi na tym stanowisku. Już dawno przekroczyłem ten punkt w moim życiu, gdzie mógłbym żyć bez eksperymentowania w moim laboratorium, warzenia i wymyślania nowych eliksirów.... sprawiania, że Longbottom zielenieje ze strachu, kiedy zmuszam go do prztestowania jego własnych eliksirów.....
Tym, do czego miałem zastrzeżenia, był po prostu Lupin. Jeden z moich największych wrogów razem z Potterem, Blackiem i Pettigrew. Nigdy nie przepadaliśmy za sobą z Lupinem, nawet jeszcze zanim próbował mnie pożreć. A teraz musiałem uwarzyć mu miesięczny zapas eliksiru przeciw wilkołactwu, tylko po to, aby nadal mógł mnie irytować?!
Przypomniałem Dumbledorowi i McGonagall, że rodzice na ogół nie reagowali zbyt entuzjastycznie na wiadomość o tym, że wilkołak miał uczyć ich dzieci. Wtedy oni przypomnieli mi, że Lupin - mówiąc technicznie - nie będzie wilkołakiem jeżeli dobrze wykonam swoją pracę z warzeniem eliksiru. Od razu zapytałem ich, czy także na mnie będą chcieli przenieść winę, jeżeli zdarzy się wypadek związany z wilkołactwem. Oni w odwecie zapytali się mnie, czy jest możliwy jakiś nieprzewidziany wypadek z wilkołakiem, jeśli prawidłowo uwarzę eliksir.
Widzicie więc, że było to zupełnie oczywiste, iż tak naprawdę to nie przyszli szukać mojej akceptacji. Oni po prostu przyszli, żeby mnie zawiadomić o fakcie dokonanym pod pretensją dyskusji. Nie mogłem sie więc oprzeć i musiałem im to utrudnić ze wszystkich sił. Kontynuowałem więc kłotnię mimo, że wiedziałem, iż nie ma ona większego sensu, ponieważ nikt - nawet ja! - nie był wstanie odwieść Dumbledora od raz powziętej decyzji. Na końcu okazało się, że bardzo dobrze się stało, iż nie poddałem się od razu, ponieważ do czasu, gdy odprowadzałem moich kolegów z lochów, Malfoy zdążył wykonać swój wyskok, a my staliśmy się jego częścią.
Ze wszystkiego co wydarzyło się TEJ NOCY, chwila, gdy odzyskaliśmy pamięć w tym niewielkim pokoiku, nie miała sobie równych. Szok, gdy zdałem sobie sprawę, kim byłem - kim była dziewczyna w moich ramionach. Do teraz pamiętam jak czekałem, aż zacznie krzyczeć. Byłem przygotowany na to, aby pozwolić jej uciec.
Jednak z jakiegoś powodu, nie zaczęła krzyczeć i do tej pory nie potrafię zrozumieć, co spowodowało, że została. Oczywiście zapytałem ją, ona jednak zawsze ucisza mnie w bardzo efektywny sposób... ehemm...
Jedyną rzeczą, o której wtedy myślałem, było to, że nie mogłem nie wykorzystać tej szansy. Więc po jej niezamierzonych słowach (nadal nie potrafię uwierzyć, że to powiedziała), po prostu nie mogłem pozwolić jej odejść. Więc ją zatrzymałem. Próbowałem odczytać emocje z jej twarzy, nie znalazłem odrazy ani strachu w jej oczach - zadziwiające, ponieważ większość ludzi ma właśnie taki wyraz twarzy, kiedy mają ze mną do czynienia. Nie mogłem również powiedzieć, które z nas zainicjowało kolejny pocałunek. W jednej chwili patrzyliśmy się na siebie, próbując uporządkować nasze myśli, a w następnej chwili rzuciliśmy się sobie w ramiona.
W jakiś sposób, w ciemności nocy dotarliśmy tak daleko. Hermiona nadal śpi spokojnie oparta o moje ramię, jednak niedługo będę musiał ją zbudzić. Jeśli opuści chociaż pięć minut lekcji, będzie mnie torturować i nakarmi moimi szczątkami swojego okropnego kota. (Nigdy bym nie zgadł, że posiada zwierzę bardziej groźne od najjadowitszych węży jakie kiedykolwiek posiadałem. Ten kot to broń i przysięgam, że mnie nienawidzi. Musze przyznać, że pomysł, aby umieścić tego kota w czymś toksycznym... albo coś toksycznego w kocie... pojawił się w mojej głowie... ale wątpię, żeby Hermiona nie odgadła sprawcy w ciągu kilku chwil. Z tego co mi mówiła, jej kot posiada niezawodny zmysł do wykrywania złych czarodziejów, więc może po prostu powinienem go traktować jako żywy wykrywacz zła.)
Co najdziwniejsze, pozostała część szkoły nie zauważyła zmian w naszym zachowaniu. Nie ma żadnych plotek czy złośliwych docinków. Wiem na pewno, że Malfoy i jego cienie są zbyt przerażeni, żeby coś powiedzieć. Widzę ich jak każdej nocy idą do Zakazanego Lasu razem z Filchem i Hagridem i wracają wyglądając na zmęczonych i wystraszonych. Hermiona zaczyna im współczuć. Twierdzi, że oddali nam przecież przysługę. Według mnie, nie ma to najmniejszego znaczenia.
Potter'a i Weasley'a nie potrafię rozgryźć, przypuszczam jednak, że są zbyt zawstydzeni, aby rozpowiadać ludziom o swojej najlepszej przyjaciółce i ich najbardziej znienawidzonym nauczycielu.
Dumbledore sprzyjał naszemu związkowi od samego początku, zaopatrzył nawet Hermione w świstoklik, który pozwalał jej podróżować niezauważenie z jej pokoju do lochów. Na szczęście Minerva nie ma o tym pojęcia - w przeciwnym razie pewnie wpadłaby w szał. Rozpocząła mi grozić, przynajmniej raz dziennie od czasu TEJ NOCY i mówić, żebym traktował dobrze jej ukochaną uczennicę. Odbyła nawet długą rozmowę z Hermioną, o której Hermiona nie chce mi nic powiedzieć. Gdy tylko ją o nią zapytam, robi się czerwona i szybko zmienia temat. Myślę, że wszystko przeszło nam ulgowo, ponieważ do końca roku szkolnego zostało tylko kilka tygodni.
Lupin ma dzisiaj przyjechać - ocywiście mogłem sie spodziewać, że moje myśli pobiegną w kierunku jedynej rzeczy, która może zrujnować ten doskonały poranek. (Doskonały poranek? Od kiedy to te dwa słowa pojawiąją się obok siebie w moich myślach?)
"Znowu się nachmurzyłeś," powiedział przytłumiony głos. Spojrzałem w dół i zobaczyłem ziewającą i przeciągającą się Hermionę. "Która godzina?"
"Nie spóźnisz się na zajęcia," zapewniłem ją sucho i od razu poczułem jak się rozluźnia.
"Obudziłeś mnie tymi swoimi negatywnymi myślami i marszczeniem brwi."
"Możesz jeszcze pospać godzinę," poinformowałem ją.
Popatrzyła się na mnie wyczekująco. "Albo..."
"Albo... możesz wykorzystać ten czas robiąc... coś innego."
Rzuciła w moim kierunku gryffońską wersję złego uśmieszku, który w rzeczywistości wygląda chorobliwie słodko. Tak, myślę że zdecyduje się na... coś innego. Znowu. Więc rzuciłem w jej stronę ślizgońską wersję złego uśmieszku, który nigdy nie zawodzi i powoduje, że zaczyna drżeć.
Nagle przychodzi mi do głowy pewna myśl. Przesuwając dłoń w dół jej ramienia i starając się nie okazać w swoim głosie złośliwej radości, pytam, "Myślisz... że to ja mogę powiedzieć o nas Lupinowi?"
KONIEC
Dziękuję, że dotrwaliście ze mną do samego końca.