Loreley
RAZEM
CHOĆBY DO PIEKŁA
Every night in my dreams
I see you, I feel you...
* * *
Tom…
Nie wiem, jak mam Ci to powiedzieć, dlatego piszę. Nie przeszłoby mi to przez gardło. Tak strasznie się boję Twojej reakcji. Boję się obrzydzenia w Twoich oczach. Nie chcę, żebyś mnie znienawidził, ale to, co chcę Ci powiedzieć, pewnie spowoduje, że nie będziesz mnie już uważał za brata. Wiem to i zdaję sobie sprawę, co robię i jakie to może mieć konsekwencje. Ale ja już nie umiem wytrzymać!!! Nie potrafię wytrzymać sam ze
sobą! Mam ochotę się zabić, żeby tylko nie czuć tego, co czuję.
To było niezależne ode mnie, uwierz mi. Długo walczyłem ze sobą, próbowałem zapomnieć, stłumić w sobie to uczucie. Ale nie potrafię! To jest za silne. Ja tego nie chciałem, nie chciałem, Tom!
Pamiętasz, wiele razy pytałeś mnie, dlaczego nie mam dziewczyny, dlaczego nawet nie próbuję sobie jakiejś znaleźć. A ja po prostu nie chcę! Nie chcę oszukiwać jej ani tym bardziej siebie. Bo ja, Tom, potrafię kochać tylko jedną osobę, tylko do jednej osoby należę…
Czarnowłosy chłopak siedzący na łóżku przeczytał to, co przed chwilą napisał na kartce, po czym gwałtownymi ruchami zgniótł papier i wyrzucił go gdzieś w przestrzeń. Po podłodze walało się już kilka podobnych papierowych kul… Chłopak objął głowę ramionami i zaczął się kiwać jak dziecko mające chorobę sierocą. Jego drobnym ciałem wstrząsały spazmy szlochu…
Hotelowy pokój tonął w ciemności, tylko zza okna dobiegało nikłe światło księżyca, który zbliżał się do pełni. Lodowaty poblask oświetlał niektóre sprzęty oraz powodował, że od innych ścieliły się na podłodze i ścianach długie cienie. Stojąca w rogu dekoracja z suszonych kwiatów zdawała się ożywać; rośliny wyciągały długie
pnącza niczym ramiona chcące pochwycić nieostrożnego obserwatora, by potem zdusić go wśród ciszy.
Cisza…
Upiorna, dzwoniąca w uszach cisza, przywołująca wizje i najdziksze fantazje znękanemu umysłowi.
Umysł czarnowłosego chłopca leżącego na łóżku wśród zburzonej pościeli był opętany jedną myślą, i to już od dawna. Zwłaszcza nocą, gdy zostawał sam w swoim hotelowym pokoju, nastolatkowi wydawało się, że zjawy wychylają się z ciemnych rogów apartamentu i zbliżają do niego, coraz bliżej i bliżej. Może były to wyrzuty sumienia…? Tak, możliwe, bo to uczucie, które nosił w sercu, było złe, niegodne, odrzucające, jakieś takie… brudne. Dla innych. Bo dla niego było najcenniejszym skarbem, pielęgnowanym z niemal mistycznym kultem. A
jednocześnie sprawiało mu niesamowity ból, bo chłopak wiedział, że nigdy nie będzie spełnione. Strach go paraliżował na samą myśl, że mógłby wyznać je ukochanej osobie. Nie, nie mogło do tego dojść! Nigdy! A zatem biedny nastolatek był skazany na cierpienie, bo nie potrafił wymazać z serca tej… miłości? Fascynacji? Pożądania? Nie wiedział sam, jak określić to uczucie. Wiedział jednak jedno - cokolwiek to było, potwornie bolało.
Ból przychodził zwłaszcza nocą, bo w dzień udawało się zachować pozory. W świetle dnia byli tylko braćmi - najpopularniejszymi w Niemczech, uwielbianymi, podziwianymi przez tysiące dziewczyn. Bill i Tom Kaulitzowie. Niesamowici bliźniacy, gwiazdy rocka u szczytu kariery. Zawsze w wywiadach twierdzili zgodnie, że są dla siebie nawzajem najważniejszymi osobami na świecie. W przypadku Billa słowa te były stuprocentową prawdą.
Nie potrafił dokładnie określić momentu, w którym zaczął patrzeć na Toma inaczej niż wcześniej. Początkowo było to delikatne, niemal niewyczuwalne i takie… nienazwane. Po prostu chciał mieć brata jak najczęściej przy sobie, chciał widzieć jego niepowtarzalny uśmiech słany w swoim kierunku, pragnął, by ten stawał obok niego, gdy pozowali do zdjęć. Wówczas jeszcze mógł to sobie tłumaczyć zwykłym uczuciem czułości w stosunku do człowieka, który w pewnym sensie był jego druga połówką. Choć już wtedy czuł dziwny niepokój…
Potem było coraz gorzej. Na widok Toma w towarzystwie jakiejś dziewczyny w młodym sercu czarnowłosego
chłopca pojawiał się niezrozumiały ból, a także swoista zazdrość, że to owa Sandra, Jessica czy Katrin może się przytulać do blondyna, a nie on. Odwracał wówczas wzrok, by nie dodawać sobie cierpień. Stał się markotny, odcinał się od ludzi, a na pytania „Co się dzieje?” odpowiadał wzruszeniem ramion, albo stwierdzał, że jest zmęczony, boli go głowa, czy coś podobnego. Można było znaleźć tysiące wytłumaczeń. Zamykał się w sobie, zmizerniał, choć na zewnątrz wszystko było jak dawniej. Nadal był uwielbianym przez tłumy Billem Kaulitzem z
Tokio Hotel, uśmiechniętym, zwariowanym, spontanicznym. Wszystko to, to gra pozorów, które młody wokalista ze wszystkich sił starał się zachowywać.
I tylko nocą, leżąc sam w swoim hotelowym łóżku pozwalał sobie na chwilę słabości. Wtedy już nie musiał udawać, bo wtedy nikt nie widział łez płynących z piwnych oczu, dłoni zaciskających się z bezsilności ani ust raz za razem szepczących pytanie, na które nie było odpowiedzi: „Dlaczego mnie to spotkało?” Tak bardzo pragnął, by Tom był wówczas przy nim, by przytulił, otoczył ramionami, ukoił cierpienie, ale tak się nie działo. Drzwi pozostawały zamknięte, pokój nadal tonął w mroku. Bywało, że brat znajdował się w sąsiednim apartamencie, tuż za ścianą, ale ta ściana dzieląca ich pokoje rozdzielała także ich samych niewidzialną barierą.
Nie dało się jej zburzyć.
Wiele razy Bill próbował sobie wyobrazić sytuację, w której wyjawia Tomowi wszystko. I zawsze widział to samo, a raczej trzy wersje takiej sceny. W pierwszej blondyn wybucha mu w twarz szyderczym śmiechem, po czym stwierdza: „Ty jesteś chory! Idź się lecz!”, w drugiej - patrzy z obrzydzeniem i pogardą w swoich orzechowych oczach, a w trzeciej - po prostu bez słowa daje w pysk. W żadnej z tych sytuacji młodszy z braci nie chciał się nigdy w życiu znaleźć.
Męczył się sam ze sobą i swoimi uczuciami, których nawet nie potrafił dokładnie zdefiniować. Czy to prawdziwa miłość? Na litość boską, przecież wcześniej miał dziewczyny, czyli gejem nie był! Do Toma zawsze żywił specyficzne uczucie, zawsze chciał mieć go blisko siebie, ale nie mógł tego nazwać miłością. Dopiero potem
wszystko się zmieniło…
Jedno czarnowłosego chłopca bolało najbardziej: obojętność Toma. Już od dłuższego czasu blondyn unikał jakiegokolwiek fizycznego kontaktu z bratem. Skończyły się chociażby łaskotki, przyjacielskie szturchańce czy takie zwykłe przytulenie, gdy młodszy bliźniak był smutny. Nic, ani jednego dotyku, choćby przelotnego.
Niekiedy Billa ogarniał strach, czy Tom przypadkiem się czegoś nie domyśla. Na samą myśl o takiej ewentualności oblewał go zimny pot. Ale chyba nie… Przecież za dobrze się z tym krył. Choć z drugiej strony, byli bliźniakami. Rozumieli się bez słów, potrafili bezbłędnie wyczuwać emocje drugiego, ba, nawet często śnili o tym samym! Czy Tom wiedział…? Nie! Nie mógł!
Księżyc zaglądał do hotelowego pokoju i oświetlał swym zimnym blaskiem chłopca leżącego na łóżku. Chłopak był piękny. Szczupła sylwetka, roztrzepane w uroczym nieładzie czarne jak smoła włosy, delikatna twarz, niezwykłe oczy koloru gorzkiej czekolady, teraz skryte za przymkniętymi powiekami. Wyglądał jak anioł. Mógł wzbudzić uczucia nawet zimnego, nieczułego księżyca. Ale on pragnął miłości tylko od jednej osoby.
Od swojego brata.
Tej nocy sen spłynął na znękanego Billa szybciej niż zazwyczaj. Niekiedy dopiero gdy niebo za oknem zaczynało już szarzeć, udawało mu się pogrążyć w niebycie. Bywało, że godzinami przewracał się po łóżku, nie umiejąc zasnąć. I myśląc.
Jego myśli biegły ku Tomowi, choć tego nie chciał. Nie chciał? Czy na pewno? Czyż nie zamykał oczu i nie wyobrażał sobie, że brat jest tutaj, tuż obok niego? Że powoli odsuwa kołdrę i kładzie się przy jego stęsknionym, spragnionym ciele? Że obejmuje, delikatnie gładząc po plecach? A potem całuje, a pocałunek ten jest niczym muśnięcie letniego wiatru? I szepcze: „Jestem przy tobie, braciszku. Kocham cię…”?
Te wyobrażenia wystarczały, by Bill zaczynał drżeć jak liść na wietrze, ale nie ze strachu, oj, nie. On drżał z podniecenia. Dziwne ciepło zalewało jego ciało, rozrzewniało serce, opanowywało umysł. Szaleństwo zmysłów… I wówczas niemal rzeczywiście widział obok siebie Toma, którego dłonie tak cudownie muskały skórę, a usta fundowały niespieszną podróż do nieba, do raju ekstazy. I bywało, że wtedy, myśląc o bracie, sam dawał sobie kilka chwil dzikiej przyjemności, po której przychodziły długie godziny wyrzutów sumienia, połączone z tępym
wpatrywaniem się w ciemny sufit i łzami spływającymi po policzkach.
Tak jednak zdarzało się rzadko. Najczęściej wystarczała mu sama myśl o spokojnej obecności Toma, jego uśmiechu i kojącym dotyku. Nic więcej Billowi nie było potrzebne. A nie miał nawet tego. I wiedział, że nigdy mieć nie będzie. Bo przecież TAKA miłość żywiona do brata to grzech, coś plugawego i ohydnego, coś, co należało w sobie stłumić, ukryć w najdalszym zakątku podświadomości.
Tylko, że był pewien problem: Bill tego nie potrafił.
Chciał to spalające go uczucie wyjawić, ale nie wprost, podczas rozmowy, tylko pisząc list. Stworzył kilka wersji, ale żadna mu nie odpowiadała. Bo jak takie coś ująć w słowa??? Tego nie potrafiłby chyba nawet najwytrawniejszy pisarz czy poeta, a co dopiero on - szesnastoletni wokalista rockowy, który uczucia na
papier umiał przelewać tylko w postaci piosenek. Nie mógł już jednak wytrzymać tego, jak Tom go ranił, może nieświadomie, ale za to trafiając prosto w serce.
Tego popołudnia było nie inaczej.
* * *
Widok brata w objęciach jakiejś przygodnej dziewczyny zawsze wywoływał w Billu ból, a tym razem dodatkowo wściekłość. Przecież na własne oczy widział jak ta panna jeszcze nie tak dawno migdaliła się z Georgiem! Nie spotkawszy się z większym zainteresowaniem basisty, najwyraźniej postanowiła zabrać się za gitarzystę.
Dlatego właśnie widok tej dwójki na kanapie apartamentowego salonu, całującej się namiętnie, wywołał w czarnowłosym atak dzikiej furii. Nikt nie miał prawa wykorzystywać jego brata!
- Mało ci było Georga? - zapytał, stając w drzwiach, gdy już nieco ochłonął po pierwszym wrażeniu. Bo w pierwotnym odruchu miał ochotę rzucić się na tę lafiryndę i siłą odciągnąć ją od Toma.
Gitarzysta i blondynka oderwali się od siebie.
- Zostaw go w spokoju. - Bill podszedł bliżej. - To do niczego nie prowadzi.
- Braciszku, wyluzuj. - Tom uśmiechnął się pobłażliwie. - Przecież niczego złego nie robimy, a Tammy wie, jakie są reguły tej gry, prawda, skarbie? - Poufale cmoknął blondynkę w policzek.
Dziewczyna zachichotała, potwierdzając tym samym ogólny sens wypowiedzi gitarzysty.
- Jesteś żałosny, Tom. - Bill spojrzał na brata pogardliwie.
Ten z trudem zdołał się pohamować.
- Tammy, mogłabyś poczekać na mnie w barze na dole? - próbował zachować opanowanie. - Chciałbym pogadać z moim `kochanym braciszkiem'… - Och, mój Boże, jak bardzo Bill pragnął, by Tom nie wypowiedział tych dwóch słów z ironią! - …na osobności…
Blondynka wydęła usta, ale posłuchała. Po chwili bracia zostali w pokoju sami.
- Czy ty musisz się zawsze wcinać? - Gitarzysta podniósł się z kanapy. W jego głosie znać było agresję. - Nic ci do tego, co robię.
- Ale musisz za każdym razem z inną laską? Daj spokój, ta panna to zdzira! Sam widziałem jak niedawno miziała się w barze z Georgiem!
- No i co z tego, do cholery! Przecież nie zamierzam się z nią żenić! Nie zabawiaj się w mojego strażnika moralności! Święty Billuś romantyk!... Sam byś sobie znalazł jakąś lalę, a nie marudził cały czas.
Bill nie kontrolował już drżenia własnego ciała. Ani słów.
- A nie pomyślałeś, że nie chcę, co?! - krzyknął. - Że może nie mam ochoty każdego dnia lądować w łóżku z kimś innym?! Wykorzystywać coraz to nowe naiwne fanki?! Co?! Nie przyszło ci to do tego zakutego łba?!
Jego wątłe ciało całe dygotało ze złości, a oczy przysłoniła podejrzana szklista kurtyna.
- Bill…
- Może ja jestem zakochany! - Młodszy Kaulitz nie pozwalał bratu dojść do głosu. Wiedział, że może potem żałować swoich słów, ale nie potrafił się już powstrzymać. Czara goryczy się przelała. - Może jestem zakochany w kimś, kto na to nie zasługuje! Ale ja, ostatni idiota i naiwniak, nie potrafię przestać tego kogoś kochać! Chociaż wiem, że to beznadziejne!... Cholera, do diabła z tobą, Tom!
Nie panował już nad łzami; popłynęły mu po policzkach. Nie chciał już patrzeć na brata. To sprawiało mu niemal fizyczny ból. Odwrócił się na pięcie i pobiegł w kierunku swojego pokoju.
- Bill, czekaj! Ja…
Równie dobrze gitarzysta mógłby mówić te słowa do ściany. Drzwi za jego bratem zatrzasnęły się z hukiem.
Bill osunął się na podłogę i objął głowę ramionami. Łzy niekontrolowanym strumieniem ciekły mu po twarzy, wsiąkały w materiał spodni.
Tom, dlaczego mi to robisz???
Pytanie pozostało bez odpowiedzi.
A Tom stał na środku pokoju, bezsilnie gapiąc się w drzwi do pokoju Billa. Znowu go skrzywdził. Po raz kolejny zranił paroma głupimi słowami. A przecież nie chciał! Czego zatem chciał? W tym momencie jednego: pobiec za bratem, paść przed nim na kolana i błagać o wybaczenie, a potem długo tulić w ramionach i scałowywać łzy z jego delikatnej twarzy. Tak wiele pragnął, a nie zrobił nic. Nadal stał w miejscu, nie umiejąc się zdobyć na jakikolwiek ruch. I kompletnie zapominając o jakiejś głupiej Tammy, czekającej na niego w barze.
* * *
W ciemności zachybotał jakiś niewyraźny cień. Cień ów zrobił kilka kroków i niepewnie położył dłoń na klamce. Przez chwilę się nie ruszał, po czym… cofnął rękę. Ale nie odszedł. Stał przez moment bez najmniejszego drgnienia, po czym ponownie wyciągnął dłoń w stronę klamki. Zatrzymał ją kilka milimetrów nad metalowym przedmiotem. Znów wahanie…
Otaczała go cisza, ponura nocna cisza. Wszystko jak gdyby zamarło w oczekiwaniu. Wokół panowała ciemność, tylko z okna salonu dobiegał srebrny blask księżyca. Nie docierał on jednak do wąskiego korytarzyka; tam wszystko spowijała nieprzenikniona czerń.
Za drzwiami, przed którymi zatrzymał się cień, znajdował się pokój. A w tym pokoju, na łóżku spał, a raczej drzemał niespokojnie, czarnowłosy chłopiec, zmęczony płaczem i własną, przytłaczającą go bezsilnością. Cień przysunął ucho do drzwi. Cisza. Zaniepokoiło go to. Wiele by dał, aby wiedzieć, co też dzieje się w pokoju, ale
nie umiał się zdobyć na to, by pociągnąć za klamkę.
Bill, braciszku, co ja ci zrobiłem?
Zaczął się zmagać z wyrzutami własnego sumienia.
Bill… Jego kochany brat, jak gdyby lustrzane odbicie jego samego, druga połówka tego samego jabłka. Bez niego nic nie znaczył. Zawsze byli razem, wszystko robili razem. I nie wyobrażali sobie, by mogło być inaczej.
Jego piękny Bill z tymi swoimi wymalowanymi na czarno oczami i roztrzepanymi włosami, wywołujący drżenie serc u tysięcy dziewczyn. Jego piękny Bill, który zawsze budził w nim dziwną, niezrozumiałą czułość. Ten niezwykły chłopak, który, gdy był smutny, sprawiał, że cały świat zdawał się płakać, ale gdy się śmiał, powodował, iż słońce wydawało się świecić jaśniej, a drzewa szumieć bardziej melodyjnie. Jedyny w swoim rodzaju. Jego kochany, piękny Bill.
Znał go niby jak samego siebie, ale nie potrafił do końca przeniknąć tajemnic duszy, poznać sekretów serca, zwłaszcza ostatnio. Oddalali się od siebie, coś wyraźnie się psuło. Bill coraz częściej był smutny, przygaszony, a on… On nie potrafił go pocieszyć. Głupie żarty wydawały mu się niestosowne, a inny sposób… wywoływał strach. Okropny, paraliżujący, skręcający trzewia strach. Ilekroć o tym pomyślał, czuł się wstrętnie z samym sobą. Przecież to jego brat! Krew z jego krwi, kość z jego kości! I on miałby… Nie!!! Nigdy w życiu!
To dlatego ostatnio unikał swego bliźniaka, starał się ograniczyć jakikolwiek fizyczny kontakt z nim. Bał się, że gdy go choćby przytuli, ot tak, przyjacielsko, straci nad sobą kontrolę. Że gdy poczuje to ciepłe, ufne ciało przy swoim, zrobi coś niewyobrażalnie głupiego.
To dlatego te wszystkie dziewczyny… Aby zapomnieć, zatrzeć w sobie niezdrową czułość żywioną w stosunku do Billa. W ich ramionach szukał ukojenia. Łudził się, że w wyniku tych „poszukiwań”, jak je nazywał nawet w wywiadach, znajdzie tę, która pomoże mu uporządkować własne uczucia. Nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo rani to Billa. Aż do dzisiejszego popołudnia.
A teraz stał przed drzwiami jego pokoju, nie mając odwagi pociągnąć za klamkę. Ale jednocześnie pragnął przeprosić Billa za swoje zachowanie. Nie, przeprosiny to był tylko pretekst. On marzył o zobaczeniu tych niesamowitych iskierek w oczach brata, zanurzeniu dłoni w jego kruczoczarnych włosach, muśnięciu ustami jego
zarumienionego policzka. Jego piękny Bill…
Zawsze chciał go chronić, osłonić przed całym złem tego świata. Choć był tylko o dziesięć minut starszy, w dziwny sposób czuł się odpowiedzialny za młodszego brata, już odkąd byli dziećmi. Bill wydawał mu się zawsze taki delikatny, kruchy, starający się ukryć wrażliwą duszę za maską zwariowanego nastolatka i silnego lidera Tokio Hotel. Ale z jego oczu można było czytać jak z otwartej książki. A teraz te piękne, czekoladowe oczy były wypełnione łzami, i to z jego, Toma, powodu.
On, Tom Kaulitz, pozornie taki wyrachowany flirciarz, za nic mający ludzkie uczucia, miał jedną osobę, dla której był gotów poświęcić wszystko.
Czego ja się boję?, pomyślał. Przecież to mój Bill. Może tak miało być od zawsze…?
Mimo to serce biło mu nienaturalnie szybko, gdy nacisnął klamkę i powoli popchnął drzwi.
* * *
Zimne światło księżyca oświetlało postać chłopca leżącego na łóżku. Spał, nadal w swoim dziennym ubraniu, lekko tylko przyrzucony cienką kołdrą, z twarzą przytuloną do poduszki. Na jego widok postać stojąca w progu uśmiechnęła się leciutko.
Drzwi zamknęły się równie cicho, jak się otworzyły. Postać powoli podeszła do łóżka i przysiadła na nim. Wówczas czarnowłosy chłopiec podniósł powieki, początkowo leniwie, ale w końcu otworzył oczy gwałtownie, gdy zdał sobie sprawę, kto przed nim siedzi.
- Tom…
Wspomnienia popołudnia, chwilowo stłumione przez niespokojną drzemkę, znów napłynęły z całą intensywnością do znękanego umysłu. Ciało zwinęło się w kłębek, a usta zadrżały lekko.
- Idź sobie… Nie chcę twoich kolejnych żartów i docinków.
Tom pochylił się odrobinę nad bratem, owiewając jego policzek ciepłym oddechem.
- Naprawdę sądzisz, że przychodziłbym do ciebie w środku nocy, aby grać ci na nerwach?
Bill zadrżał, gdy zobaczył leciutki, na wpół drwiący, na wpół czuły uśmiech na ustach brata.
- Po co w takim razie…
Nie zdołał dokończyć pytania, gdyż wszelką zdolność wydobycia głosu z krtani odebrała mu dłoń Toma, delikatnie gładząca jego policzek.
- Przepraszam za wszystko, Bill. Za wszystkie przykrości, jakie ci sprawiłem. - Głos blondyna był taki ciepły, kojący. - Już nigdy więcej tego nie zrobię, obiecuję.
- Tom…
- Mój piękny Bill… - Gitarzysta obrysował opuszkiem palca usta brata. - Już nigdy nie będziesz sam.
Bill, choć serce waliło mu z emocji niczym młot, zerwał się gwałtownie, siadając na łóżku i odsuwając od Toma.
- Nie żartuj sobie ze mnie! To nie jest zabawne!
- Jest, Bill. Zabawna jest twoja walka z samym sobą. - Ponownie przysunął się do brata i dodał szeptem: - Ale ja nie żartuję. Myślisz, że potrafiłbym robić sobie żarty z czegoś takiego?
Czarnowłosy nie odpowiedział. Przemógł się tylko i popatrzył w ciemne, tak bardzo go fascynujące oczy brata. Nie dostrzegł w nich fałszu. Były przepełnione dziwną mieszanką subtelnego smutku i niezwykłej czułości. I wpatrywały się w jego twarz.
- Mój piękny Bill - powtórzył Tom, delikatnie gładząc go po niesfornych kosmykach czarnych włosów. - Naprawdę chcesz, żebym sobie poszedł? Nie wolisz, żebym został tutaj? Z tobą?
Dla Billa było już tego za wiele. Nie potrafił dłużej opierać się swoim zmysłom. Przylgnął całym ciałem do Toma, nadal siedzącego na krawędzi łóżka. Nie obchodziło go, jak ten zareaguje. Nic go nie obchodziło. Za tę chwilę był skłonny zgodzić się, by jutro świat przestał istnieć. Był gotów iść do piekła, na samo dno otchłani, byle móc trzymać przy sobie ciało Toma. Nie liczyło się nic innego. Tak długo na to czekał!
Tom go nie odepchnął, co więcej, zanurzył usta i nos w jego włosach, wdychając zapach kokosowego szamponu. Bill westchnął, czując zniewalające ciepło rozlewające się po jego ciele. Było mu cudownie, tak cudownie! Miał ochotę krzyczeć z radości.
- Już nigdy cię nie zostawię - szept Toma zaszemrał tuż przy jego uchu. - Jeśli pójdziemy za to do piekła, to razem.
I znów wszystko było jak dawniej. Znów Tom potrafił czytać w jego myślach i wydobyć stamtąd najpilniej skrywane sekrety. Tak, jeśli czeka ich piekło, to wspólnie. Razem od początku do końca. Nie ma i nigdy nie było innych opcji.
Delikatne usta Toma zaczęły się przesuwać, muskając skroń, policzek, nos niczym letni deszcz. Dobrze, tak niebiańsko dobrze... I wreszcie spełnione marzenie - usta Toma na jego własnych. Boże, co za rozkosz! Nie do opisania. Magia.
Cichy pomruk rozkoszy wydobył się z gardła czarnowłosego, a dłoń ułożyła na karku Toma, zmuszając go tym samym do pogłębienia pocałunku. Blondyn zafascynowany był reakcją brata. Bill stanowił niesamowite połączenie czułej niepewności i drapieżnego pożądania, kobiecej delikatności i męskiej siły. W ogóle był ideałem. Był niczym kobieta i mężczyzna w jednym ciele.
Tom zanurzył dłoń w jego czarnych włosach, na których igrały księżycowe blaski. Bill jęknął, gdy ręka blondyna wślizgnęła się pod jego koszulkę i przesunęła wzdłuż kręgosłupa. Ciało młodszego z braci wygięło się w delikatny łuk. Jego zmysły szalały. Nareszcie miał to, o czym marzył - miał swojego ukochanego Toma przy sobie, słyszał bicie jego serca przy swoim, czuł ciepło jego ciała. W ramionach Toma znikały wszystkie smutki tego świata, rozpraszały się wszystkie strachy. Wreszcie Bill mógł poczuć się potrzebny i bezpieczny. Nie było mu potrzebne nic więcej.
Tej nocy po raz pierwszy od bardzo dawna nie był sam.
* * *
Przez okno zaglądały do hotelowego pokoju słoneczne blaski, spowijając go świetlistą, ciepłą poświatą. Jakiś jeden zabłąkany promyk ułożył się na policzku śpiącego czarnowłosego chłopca. Nastolatkowi to nie przeszkadzało - pogrążony był spokojnym, kojącym śnie. Zdawał się nawet uśmiechać delikatnie, jak gdyby śnił
jakiś piękny sen. Leżący obok niego chłopak z jasnymi dredami, przypatrywał się mu uważnie. Również na jego ustach błąkał się czuły, subtelny uśmiech. Mógłby tak leżeć do końca życia, wpatrując się w tę delikatną, niemal anielską twarz. Twarz jego ukochanego brata.
Wyciągnął dłoń i pogładził policzek czarnowłosego, ostrożnie, tak, by go nie zbudzić. Ale tamten, wyczulony na najlżejszy nawet dotyk, zamruczał coś przez sen i mocniej wtulił się w poduszkę. Dredziarz uśmiechnął się do siebie.
- Bill, wstawaj, śpiochu - szepnął tuż nad jego uchem.
Odpowiedzią był głośniejszy, rozkoszny pomruk i zadowolony uśmiech na słodkich ustach. Bill przeciągnął się, nadal nie otwierając oczu. A gdy wreszcie uniósł powieki, zobaczył nad sobą najukochańszą twarz pod słońcem.
- Cześć…
- Jak się spało? - Tom musnął ustami czubek jego nosa.
- Cudownie. Która godzina?
- Prawie jedenasta.
- Jedenasta? - Bill zrobił niezadowoloną minkę. - Czemu mnie budzisz tak wcześnie?
- Bo na czternastą mamy zaplanowaną sesję zdjęciową.
- Nie mam ochoty na sesję zdjęciową. - Ponownie przeciągnął się i ziewnął szeroko.
- A na co masz ochotę? - Pytanie Toma, zadane lekko rozbawionym tonem, wydało się jego bratu dość prowokacyjne.
- Uhm… na ciebie. - Przyciągnął go do leniwego pocałunku, udowadniając, że jest wyjątkowo podatny na podobne prowokacje.
Gdy wreszcie ponownie położyli się obok siebie, a Tom delikatnie gładził włosy, szyję i ramię brata, Bill popatrzył na niego, ale w oczach miał cień smutku.
- Tom, czy to wszystko jest prawdą?
- Prawdą? - blondyn zmarszczył brwi. - Ale co?
- No… to, że przyszedłeś do mnie. - Jego głos był cichy, niepewny. - Że jesteśmy teraz tutaj, razem…
- Oczywiście, że jest prawdą. - Tom pogłaskał brata po policzku. - I powiem ci więcej. Tak może być każdej nocy, jeśli tylko zechcesz.
Ciało Billa zalała nagła fala cudownego rozrzewnienia. Nie, on nadal nie mógł w to uwierzyć. Wydawało mu się, że śni, jak już wielokrotnie, z tym, że ten sen jest wyjątkowo realistyczny. Ale przecież Tom zapewniał, że to prawda. Chyba należało mu wierzyć, czyż nie?
- Tom?
- Uhm?
- Powiedz mi jeszcze tylko jedno - spojrzał w orzechowe oczy brata. - Dlaczego?
Na wargi Toma wystąpił uśmiech, który wydał się czarnowłosemu najpiękniejszy na świecie.
- Może tak musi być, że każdy potrzebuje czasu, by dostrzec prawdziwe uczucie. I aby przestać się go bać.
Bill przymknął powieki, w myślach powtarzając te słowa po raz drugi, trzeci, dziesiąty… Tak szczęśliwy nie czuł się nigdy wcześniej w życiu. Aż bał się tego szczęścia. Wiedział, że on i Tom będą musieli się bardzo pilnować, by nie zdradzić się ze swoimi uczuciami. Za dnia będą tylko, a może aż, braćmi. Będą podróżować, dawać
koncerty, udzielać wywiadów, pozować do zdjęć, spotykać się z fanami. Wszystko jak dawniej. Ale noce już nigdy nie będą takie jak wcześniej. Bo nocą Tom przyjdzie do jego pokoju, przytuli, obejmie i pozwoli zasnąć w swoich ramionach. A wtedy znikną wszystkie żale, wątpliwości i troski dnia codziennego. Nic więcej Billowi nie było potrzebne. Tom był jego niebem, nawet jeśli to uczucie miałoby prowadzić ich obu do piekła. Bill był gotów tam zstąpić, byle Tom kroczył u jego boku.
Uśmiechnął się sam do siebie.
I wreszcie wszystko było na swoim miejscu, tak jak powinno być od zawsze.
KONIEC