P.C. CAST + KRISTIN CAST
Wybrana
Rozdzia艂 pierwszy
- Fakt - powiedzia艂am do swojej kotki Nali. - Mam kompletnie spieprzone urodziny.
Tak naprawd臋 nie tyle ona jest moja kotk膮, ile ja jestem jej osob膮. Wiecie, jak to jest z kotami: nie maja w艂a艣cicieli, tylko s艂u偶b臋. Staram si臋 to jednak ignorowa膰.
Gada艂am wi臋c do niej, jakby ws艂uchiwa艂a si臋 z wielk膮 uwag膮 w ka偶de moje s艂owo, co oczywi艣cie nijak si臋 mia艂o do rzeczywisto艣ci.
-Os siedemnastu lat te same kompletnie beznadziejne urodziny dwudziestego czwartego grudnia. Zd膮偶y艂am si臋 ju偶 ca艂kiem przyzwyczai膰. Wisi mi to. - Wiedzia艂am, 偶e wypowiadam te s艂owa jedynie po to, by przekona膰 sam膮 siebie. Nala zamiaucza艂a na mnie swoim g艂osem zrz臋dliwej staruszki i zaj臋艂a si臋 lizaniem intymnych cz臋艣ci, pokazuj膮c mi dobitnie, 偶e ma mnie w g艂臋bokim powa偶aniu.
-B臋dzie tak - kontynuowa艂am, maluj膮c oczy kredk膮, ale leciutko, bo kreowanie si臋 na w艣ciek艂ego szopa pracza zdecydowanie mi nie s艂u偶y (i nie podejrzewam, 偶eby s艂u偶y艂o komukolwiek). - Dostan臋 fur臋 偶yczliwych prezent贸w, kt贸re w gruncie rzeczy nie s膮 prezentami urodzinowymi, tylko gwiazdkowymi. Ludzie ci膮gle staraj膮c si臋 po艂膮czy膰 moje urodziny z gwiazdk膮, a to ani troch臋 nie wypala. - Spojrza艂am w odbijaj膮ce si臋 w lustrze wielkie zielone oczy Nali. - B臋dziemy si臋 u艣miecha膰 i udawa膰, 偶e ciesz膮 nas te badziewie pseudourodzinowe prezenty, bo ludzie nie kumaj膮, 偶e nie mo偶na skutecznie po艂膮czy膰 urodzin z gwiazdk膮 -Postanowi艂am, 偶e b臋dziemy si臋 u艣miecha膰 i udawa膰, 偶e jeste艣my zadowolone z prezent贸w urodzinowych, poniewa偶 nie chc臋 by ludzie dostrzegli moj膮 niech臋膰 do mieszanki urodzinowej w Bo偶e Narodzenie. - Przynajmniej nie b臋dzie 艂atwo.
Nala kichn臋艂a.
-Masz absolutn膮 racj臋, ale musimy by膰 grzeczne, w przeciwnym razie b臋dzie jeszcze gorzej. Nie dos膰, 偶e dostan臋 g贸wniane prezenty, to jeszcze wszyscy si臋 zdenerwuj膮 i sytuacja zrobi si臋 nieprzyjemna - Nala nie wygl膮da艂a na przekonan膮, wi臋c moj膮 uwag臋 skupi艂a na swoim odbiciu. My艣la艂am, 偶e wysz艂a za gruba linia, ale gdy przygl膮da艂am si臋 bli偶ej zrozumia艂am, 偶e to, co robi艂y moje oczy tak wielkie i ciemnie nie by艂o co艣 tak zwyk艂ego jak kreska. Nawet je艣li nie min臋艂y dwa miesi膮ce od czasu, kiedy zosta艂am naznaczona jako wampir, szafirowo-kolorowy sierp ksi臋偶yca tatua偶 mi臋dzy oczami i opracowana filigranowa zaz臋biaj膮ca si臋 tatua偶 koronka w ramce na twarzy mia艂a zdolno艣膰 zaskoczy膰 mnie ponownie. I odnalezienie jednego z zakrzywionych jak klejnot niebiesk膮 lini臋 spirali z koniuszka palca. Potem niemal bez 艣wiadomej my艣li wyci膮gn臋艂am ju偶 na szyj臋 m贸j czarny szeroki sweter w d贸艂, tak aby ods艂ania艂 moje lewe rami臋. Wzi臋艂am p贸藕niej i rzuci艂am z powrotem moje d艂ugie ciemne w艂osy tak, 偶e nietypowe nawyki tatua偶e, kt贸re powsta艂y na bazie mojej szyi roz艂o偶one na moim ramieniu i d贸艂 po obu stronach kr臋gos艂upa na moich plecach by艂y widoczne. Jak zawsze, na widok moich tatua偶y przechodzi艂 przeze mnie elektryczny deszcz, kt贸ry by艂 po cz臋艣ci cudem a po cz臋艣ci strachem.
-Nie, jeste艣 jak ka偶dy inny adept - szepta艂am do moich refleksji. Potem odchrz膮kn臋艂am i kontynuowa艂am g艂osem zbyt pewnym siebie.
-I to nie w porz膮dku, jeste艣 jak ka偶dy inny. - Robi艂o mi si臋 gor膮co gdy patrzy艂am na siebie.
-Cokolwiek. - Spojrza艂am od g贸ry na g艂ow臋, na p贸艂 zaskoczona, 偶e nie by艂o ich wida膰. Mam na my艣li, 偶e mog臋 z pewno艣ci膮 czu膰 normaln膮 ciemn膮 chmur臋, kt贸ra zosta艂a po mnie w ci膮gu ostatnich miesi臋cy.
-Cholera, jestem zaskoczona, 偶e nie pada tutaj. Ale jednak nie jest taka wielka, 偶e pada na moje w艂osy? - Ironicznie powiedzia艂am mojej refleksji. Po chwili westchn臋艂am i podnios艂am kopert臋, kt贸r膮 przedtem po艂o偶y艂am na biurku. W miejscu nadawcy widnia艂 po艂yskuj膮cy z艂oty nadruk: RODZINA HEFFER脫W. - I jakby tego by艂o ma艂o…
Nala zn贸w kichn臋艂a.
-Masz racj臋, musz臋 by膰 ponad to. - I niech臋tnie otworzy艂am kopert臋 i wyci膮gn臋艂am kart臋.
-Ach, do diab艂a. Jest gorzej ni偶 my艣la艂am. - Nie by艂o ogromnego, drewnianego krzy偶 z przodu karty. By艂 za to stary pozwijany w czasie papier. Napisane by艂y s艂owa:” On jest dowodem dla up艂ywu czasu.” W 艣rodku karty zosta艂o wydrukowane (czerwonymi literami):
Weso艂ych 艢wi膮t.
Poni偶ej fakt, 偶e moja mama to pisa艂a, to powiedzia艂a:
Mam nadziej臋, 偶e b臋dziesz pami臋ta膰 o rodzinie w tym b艂ogos艂awionym czasie roku. Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin.
Kochaj膮cy mama i tata.
-To takie typowe. - powiedzia艂am Nali. W brzuchu zacz臋艂o mi burcze膰.
-A on nie jest moim Tat膮. - Porwa艂am kartk臋 na dwie cz臋艣ci i wrzuci艂am je do kosza, a nast臋pnie sta艂am wpatruj膮c si臋 w podarte kawa艂ki.
- Je艣li rodzice nie ignoruj膮 mnie dostatecznie, s膮 one obra藕liwe dla mnie. Wola艂a bym by膰 lepiej ignorowana.
Pukanie do drzwi mnie otrze藕wi艂o.
- Zoey, ka偶dy chce wiedzie膰, gdzie jeste艣, - G艂os Damiena zabrzmia艂 g艂adko za drzwiami.
- Czekaj na mnie, jestem ju偶 prawie gotowa. - Krzykn臋艂am , podkr臋ci艂am si臋 psychicznie i da艂am swojemu odbiciu jedno spojrzenie, podj臋艂am decyzj臋, zdecydowa艂am obronnie, aby zostawi膰 swoje nagie rami臋.
-Moje znaki s膮 jak ka偶de inne. Mo偶e r贸wnie偶 daj膮 co艣 co m贸wi膮.
Znowu mruczy. Potem westchn臋艂a.
-Nie jestem zwykle w tak z艂ym humorze. Ale powodem s膮 moje chore urodziny, chorzy rodzice...
No nie mog艂am utrzyma膰 na sobie tego.
-Chc臋 偶eby Stevie Rea tu by艂a. - szepn臋艂am.
To wszystko, sk艂oni艂o mnie do wycofania si臋 od moich znajomych (w tym ch艂opc贸w, obydwu) w ci膮gu ostatnich miesi臋cy i podszywania si臋 pod du偶e, rozmok艂e, obrzydliwe, chmury deszczu. T臋skni臋 za moj膮 najlepsz膮 przyjaci贸艂k膮, ex-wsp贸艂lokatork膮, nie chcia艂am 偶eby umar艂a, ale wiedzia艂am, kto rzeczywi艣cie by艂 przekszta艂conym nieumartym stworzeniem nocy. Nie wa偶ne jak melodramatyczny i z艂y by艂 film B, kt贸ry brzmia艂. Prawda jest taka, 偶e teraz, kiedy Stevie Rea powinna zosta膰 na dole i 艣wi臋towa膰 ze mn膮 moje urodziny, naprawd臋 czai si臋 gdzie艣 w starych tunelach pod Tulsa i spiskuje z innymi nieumartymi, kt贸rzy naprawd臋 s膮 藕li, jak r贸wnie偶 zdecydowanie brzydko pachn膮.
-Uh, Z? Wszystko w porz膮dku? - g艂os Damiena ponownie przerwa艂 moje rozmy艣lania.
Blahs. I znowu skar偶膮ca si臋 Nala, odwr贸ci艂a si臋 plecami, popatrzy艂a si臋 na skrawki mojej karty urodzinowej i szybko wysz艂a drzwiami, prawie biegiem, Damien si臋 zaniepokoi艂.
-Sorry... sorry... mrukn臋艂am. Zachwia艂 si臋 w p贸艂 kroku obok mnie, daj膮c mi troch臋 szybsze spojrzenie na boki.
-Zawsze wiadomo, kto by nie by艂 tak podekscytowany w dniu swoich urodzin - powiedzia艂 Damien.
-Wpad艂em na Nal臋 - wzruszy艂 ramionami, pr贸buj膮c si臋 u艣miechn膮膰 w spos贸b nonszalancki.
- Jestem tylko praktyczna do kiedy nie jestem stara, jak brud, jak trzydzie艣ci i musz臋 k艂ama膰 co do mojego wieku.
Damien zatrzyma艂 si臋 i odwr贸ci艂 si臋 do mnie.
-Okeyyyy. - Przeci膮gn膮艂 s艂owo.
-Wszyscy wiemy, 偶e w wieku trzydziestu lat wampir nadal wygl膮da mniej wi臋cej na maksymalnie na gor膮ce dwadzie艣cia. W艂a艣ciwie sto i trzydzie艣ci lat wampir nadal wygl膮da mniej wi臋cej na dwadzie艣cia zdecydowanie gor膮co. Wi臋c ca艂y temat na problem wieku minimaleje. Co naprawd臋 si臋 z tob膮 dzieje? - zawaha艂am si臋, usi艂uj膮c dowiedzie膰 si臋, co powinnam lub mo偶e raczej co mog臋 powiedzie膰 Damienowi. Podni贸s艂 starannie oskubane czo艂o, a m贸j najlepszy g艂os nauczycielski rzek艂: Wiesz, jak my ludzie wra偶liwi jeste艣my, wra偶liwi na emocje, wi臋c mo偶esz tak po prostu zrezygnowa膰 i powiedzie膰 prawd臋.
I znowu westchn膮艂.
-My geje mamy 艣wietn膮 intuicj臋. - powiedzia艂
-To my homo mamy dum臋 i nadwra偶liwo艣膰. Czy nie jestem homo uw艂aczaj膮c czas?
-Nie, je艣li jest u偶ywane przez homo. Nawiasem m贸wi膮c, jest impas i to tak nie dzia艂a na ciebie. - on rzeczywi艣cie po艂o偶y艂 r臋k臋 na biodrze i wykorzysta艂 stop臋.
U艣miechn臋艂am si臋 do niego, ale widzia艂, 偶e jego s艂owa nie dotar艂y do mnie. Pod pewnym ci臋偶arem, sama si臋 zdziwi艂am ale nagle desperacko chcia艂am powiedzie膰 Damienowi prawd臋.
-T臋skni臋 za Stevie Rea, - wygada艂am si臋, nie potrafi艂am zatrzyma膰 s艂贸w. Nie zawaha艂 si臋.
- Wiem. - Odpar艂 a jego oczy patrzy艂y na mnie podejrzanie wilgotne.
I to by艂 to. Podobnie jak matka z艂ama艂a otwarte we mnie s艂owa, przyszed艂 czas rozlania si臋.
-Ona powinna by膰 tutaj! Powinna by膰 uruchomiona jak szalona kobieta wk艂ada膰 dekoracje urodzinowe i ciasto do pieczenia ze wszystkim sama.
-Straszny placek, - Damien powiedzia艂 odrobin臋 poci膮gaj膮c nosem.
-Tak, ale by艂oby jednym z jej mamy ulubionych przepis贸w - da艂am moj膮 najlepsz膮 przesadzon膮 brzd臋kiem, jak na艣ladowa艂a prostacki g艂os Stevie Rea, kt贸ry powodowa艂 u niego u艣miech przez 艂zy, i my艣la艂am, 偶e jak to dziwnie by艂o, 偶e teraz jestem winna Damienowi jak si臋 zdenerwowa艂 naprawd臋 czu艂 i dlatego czu艂am jak w ten spos贸b m贸j u艣miech dotar艂 w jego oczy.
-A bli藕niaczki i bym si臋 wkurzy艂 bo ona podkre艣li艂a wszyscy nosz膮 czapeczki, wskaza艂 te urodzinowe z elastycznej ci膮gn膮cej si臋 szczypty brody. - Wzdrygn膮艂 si臋 w nie tak jaki horror udawa艂.
-Bo偶e, one s膮 tak nieatrakcyjne - 艢mia艂 si臋 i poczu艂am jak lekki u艣cisk w klatce piersiowej rozpoczyna si臋 rozlu藕nia膰.
-Jest tylko co艣 o Stevie Rea, 偶e czuj臋 si臋 dobrze. - nie wiedzia艂am, 偶e b臋d臋 u偶ywa艂a tego w czasie tera藕niejszym, a偶 艂zy Damiena si臋 za艂ama艂y.
-Tak, ona by艂a wielka - powiedzia艂 z dodatkowym naciskiem na stron臋 i spojrza艂 na mnie tak jakby martwi si臋 o moje zdrowie psychiczne. Gdyby tylko pozna艂 ca艂膮 prawd臋. Gdybym tylko mog艂a mu j膮 powiedzie膰.
Ale nie mog艂am. Gdyby kto艣 m贸g艂 dosta膰 albo Stevie Rea lub mnie, lub nas obojga zabity. Dla dobra tej chwili.
Zamiast wi臋c ja chwyci艂am oczywi艣cie przyjaciela r臋k臋 i zacz臋艂am ci膮gn膮c w kierunku schod贸w, kt贸re prowadz膮 nas do publicznego pomieszczenia akademiku dziewcz膮t i moim znajomym oczekiwan膮 (i ich zaprezentuj臋).
-Idziemy. Czuj臋 potrzeb臋 by otworzy膰 prezenty. - sk艂ama艂am z entuzjazmem.
-OMG! Ju偶 nie mog臋 si臋 doczeka膰 kiedy otworzysz m贸j. - Damien bluzga艂.
-Ty i te ci膮g艂e zakupy! - u艣miechn臋艂am si臋 i kiwn臋艂am g艂ow膮, jako偶 Damien dalej pogr膮偶ony by艂 w poszukiwaniu jego perfekcyjnego prezentu. Z regu艂y nie jest tak jawnie homoseksualny. Nie znaczy to, 偶e fantastyczny Damien Maslin w rzeczywisto艣ci nie jest gejem.
On jest ca艂kowicie. Jest wysoki ma br膮zowe w艂osy, du偶e s艂odkie oczy, jest jednym s艂owem znakomitym materia艂em ch艂opaka (kt贸rym jest, je艣li jeste艣 ch艂opcem). Nie trzepocz膮co dzia艂aj膮cy m艂ody facet, ale ch艂opak rozmawiaj膮cy o zakupach a on z pewno艣ci膮 pokazuje pewne tendencje dziewcz臋ce. Nie 偶eby mi si臋 to nie podoba艂o, 偶e on jest taki. My艣l臋, 偶e fajnie wygl膮da, gdy tryska na temat znaczenia zakupu naprawd臋 dobrych but贸w, a naprawd臋 jego paplanina by艂a koj膮ca. To mi pomog艂o, aby przygotowa膰 si臋 do stawienia czo艂a z艂u przedstawionemu, 偶e (niestety) czeka na mnie. Szkoda, 偶e nie mo偶e mi pom贸c twarz, kt贸ra naprawd臋 mnie niepokoi.
Jeszcze m贸wi膮c o kwestii jego zakupu, Damien doprowadzi艂 mnie jednak do g艂贸wnego pokoju akademika. I machn膮艂 na r贸偶ne grupki dziewcz膮t skupionych wok贸艂 stolik贸w z p艂askimi telewizorami, jak ruszyli艣my do cz臋艣ci do pokoiku, kt贸ry s艂u偶y艂 jako pracownia komputerowa oraz biblioteka. Damien otworzy艂 drzwi i moi znajomi wy艂amali si臋 ca艂kowicie poza ch贸rem i zacz臋li 艣piewa膰 `Sto lat'. Us艂ysza艂am syk Nali, k膮tem oka popatrzy艂am na mnie i z powrotem w drzwiach i znikn臋艂a na korytarzu. Tch贸rz, pomy艣la艂am, cho膰 chcia艂am uciec razem z ni膮.
Piosenka na szcz臋艣cie si臋 sko艅czy艂a, a jej ton roi艂 mnie.
-Szcz臋艣cia, szcz臋艣cia! - powiedzia艂y bli藕niaczki razem. Dobrze, 偶e nie s膮 genetycznie bli藕niaczkami. Erin Bates jest bardzo bia艂膮 dziewczyn膮 z Tulsy a Shaunee Cole jest pi臋kn膮 karmelow膮 dziewczyn膮 Jamajki pochodzenia Ameryka艅skiego, kt贸ra wychowa艂a si臋 w Connecticut, ale obie s膮 tak podobne, 偶e mieszanka sk贸r oraz regionu nie mo偶e dokona膰 偶adnej r贸偶nicy. S膮 bli藕niaczkami duszy, kt贸ra jest bli偶ej ni偶 sam spos贸b wi臋z贸w biologicznych.
-Wszystkiego najlepszego, Z! - powiedzia艂 g艂臋boki seksowny g艂os. Wiedzia艂am bardzo, bardzo dobrze. Wysz艂am z dw贸ch kanapek i posz艂am w ramiona mojego ch艂opaka, Erika. No c贸偶, technicznie Erik jest jednym z moich dw贸ch ch艂opak贸w, a drugim jest Heath, ch艂opak z dnia zanim mia艂o miejsce moje naznaczenie, a ja nie mam si臋 do datowania go teraz, pozwoli艂 mi przypadkowo ssa膰 jego krew, a teraz jestem z nim skojarzona i tak on jest moim ch艂opakiem domy艣lnie. I tak to myl臋. To sprawia, 偶e Erik jest szalony. Tak, spodziewam si臋 wyrzut贸w do mnie ka偶dego dnia z jego powodu.
-Dzi臋ki - mrukn臋艂am patrz膮c na niego i coraz bardziej uwi臋ziona na nowo w jego niesamowitych oczach. Erik jest wysoki i ciep艂y, Superman z ciemnymi w艂osami i niesamowicie niebieskimi oczami. Odetchn臋艂am w jego ramionach, w leczeniu mnie nie sta艂o si臋 wiele w ci膮gu ostatnich miesi臋cy, a tymczasem bukiet jego przepysznych zapach贸w i poczucie bezpiecze艅stwa czu艂am, kiedy by艂am blisko niego. Nasz wzrok si臋 spotka艂 i tak jak w filmach, na drugi plan odeszli w艂a艣nie wszyscy poza nami.
Gdy wysuwa艂am si臋 z jego obj臋膰 jego u艣miech by艂 powolny i nieco zaskoczony, co spowodowa艂o b贸l w moim sercu. By艂am dzieckiem przez zdecydowanie zbyt d艂ugi okres i nawet nie bardzo rozumiem dlaczego.
Impulsywnie stan臋艂am na palcach i poca艂owa艂am go, ku og贸lnej rado艣ci moich przyjaci贸艂.
-Hej, Erik dlaczego takie romantyczne sceny dziej膮 si臋 tylko w okoliczno艣ciach urodzin? - Shaunee unios艂a brwi a m贸j ch艂opak si臋 u艣miechn膮艂.
-Zdecydowanie s艂odki buziak - powiedzia艂a Erin w typowym dla siebie podw贸jnym uniesieniu brwi tak jak zrobi艂a to Shaunee.
-Co powiecie na dzie艅 ma艂y urodzinowych poca艂unk贸w.
Zrobi艂o mi si臋 gor膮co na widok spojrze艅 bli藕niaczek.
-Uh, to nie jego urodziny. Mo偶esz tylko ca艂owa膰 tego kto dzi艣 艣wi臋tuje.
-Cholera, - powiedzia艂a Shaunee. Kocham ci臋 Z, ale nie chce ca艂owa膰 cie.
-Tylko prosz臋 o poca艂owanie tej samej p艂ci - powiedzia艂a Erin, a potem u艣miechn臋艂a si臋 znacz膮co do Damiena (kt贸ry z uwielbieniem spogl膮da艂 na Erika).
-Wchodz臋, 偶e do Damiena...
-Co? - Damien powiedzia艂 wyra藕nie zwracaj膮c wi臋ksz膮 uwag臋 na oryginalno艣膰 Erika, ni偶 bli藕niaczki.
-Ponownie, mo偶emy powiedzie膰... - zacz臋艂a Shaunee.
-B艂膮d zespo艂u! - doko艅czy艂a Erin.
Erik za艣mia艂 si臋 dobrodusznie, da艂 Damienowi cios w rami臋 jak prawdziwemu facetowi i powiedzia艂:
-Hej, jak kiedykolwiek podejm臋 decyzj臋 o zmianie dru偶yny, b臋dziesz wiedzia艂 jako pierwszy. (To kolejny pow贸d dla kt贸rego go tak uwielbiam. Jest mega-super i popularny, ale akceptuje te偶 ludzi, takimi jakimi oni s膮 i nigdy nie prezentuje si臋: `Jestem najwa偶niejszy i to jest podstaw膮.')
-Uh, mam nadziej臋, 偶e to ja pierwsza dowiem si臋 o twojej zmianie zespo艂贸w, - rzek艂am.
Erik za艣mia艂 si臋 i przytuli艂 mnie, szepcz膮c `To co艣 o co nigdy nie musisz si臋 martwic' mi w ucho.
Chocia偶 powa偶nie zastanawia艂am si臋 czy skra艣膰 jeszcze innego buziaka Erikowi, ale mini tr膮ba powietrzna w formie ch艂opaka Damiena, Jacka Twista wpad艂a do pokoju.
- Tak, ona jeszcze nie otworzy艂a tego prezentu. Wszystkiego najlepszego, Zoey! Jack zarzuci艂 ramiona wok贸艂 nas (tak, Damiena i mnie) i mocno nas u艣ciska艂.
-A nie m贸wi艂em, 偶e niepotrzebnie si臋 spieszysz - powiedzia艂 Damien przelotnie.
-Wiem, ale musia艂em si臋 upewni膰, 偶e by艂 owini臋ty prawid艂owo - powiedzia艂 Jack. Z rozmachem takim jakim tylko gej mo偶e si臋 艣cisn膮膰, si臋gn膮艂 do portmonetki zap臋tlonej na ramieniu i podni贸s艂 w stron臋 okna zawini臋ty w czerwono zielon膮 foli臋 zawini臋t膮 w 艂uk, 偶e by艂 tak wielki, 偶e praktycznie trudny do zapakowania.
-Zrobi艂em 艂uk dla ciebie.
-Jack jest naprawd臋 dobry z rzemios艂a - powiedzia艂 Erik. - Zreszt膮 dobrze te偶 radzi sobie ze sprz膮taniem!
-Przepraszam - powiedzia艂 s艂odko Jack - Obiecuj臋 posprz膮ta膰 po imprezie.
Erik i Jack s膮 wsp贸艂lokatorami, a Erik nie okazuj臋 w og贸le ch艂odu. Jest jedna pi膮tka by艂ych (w normalnym j臋zyku to jest junior) i on te偶 staje si臋 najpopularniejszym facetem w szkole. Jack by艂 na trzecim formatowaniu, nowe dziecko, s艂odki, ale mi艂y i na pewno gej. Erik m贸g艂 by przyczyni膰 si臋 do wielkiego pozbycia si臋 go w dziwny spos贸b i m贸g艂 sprawi膰, 偶e Jack piekli艂 by sobie 偶ycie w domu nocy. Zamiast tego ca艂kowicie wzi膮艂 go pod swoje skrzyd艂a i traktuje go jak m艂odszego brata, dobrym traktowaniem ch艂opca zaj膮艂 si臋 tak偶e Damien, kt贸ry oficjalnie wychodzi艂 z Jackiem na dwa punkty, pi臋膰 tygodni od dnia dzisiejszego. (Wszyscy wiemy, 偶e Damien jest 艣miesznie romantyczny i on obchodzi p贸艂rocznice tygodnia, jak r贸wnie偶 tygodniowe w nich. To sprawia, 偶e ka偶dy z nas jest klinem. W mi艂y spos贸b.)
-Hello! M贸wimy o prezentach! - powiedzia艂a Shaunee.
-Tak, wprowadzaj膮c do otwarcia prezent贸w tutaj w tabeli Zoey powinna pierwsza dosta膰 si臋 do ich otwarcia. - powiedzia艂a Erin.
Us艂ysza艂am jak Damien szepce Jackowi. Pomog艂em Damienowi szuka膰 pomocy, jak zapewnia艂 Jack. - nie to jest idealne!
-Przynios臋 go ze sto艂u i otworzysz go w pierwszej kolejno艣ci. - Wyrwa艂 paczk臋 i pobieg艂 z ni膮 do sto艂u i zacz膮艂 dok艂adnie wyodr臋bnia膰 zielony misterny 艂uk spod czerwonej foli m贸wi膮c: - my艣l臋 偶e powinienem zapami臋ta膰 ten 艂uk, poniewa偶 jest naprawd臋 fajny. Podzi臋kowa艂am Damienowi mrugaj膮c. S艂ysza艂am, Erika i chichocz膮c膮 Shaunee i uda艂o mi si臋 kopn膮膰 jednego z nich i po chwili zamkn臋li si臋 oboje. Przesun臋艂am 艂uk obok nieopakowanych, otworzy艂am pude艂eczko i wyj臋艂am...
Och, Tak.
-艢nie偶na kula - powiedzia艂am, staraj膮c si臋 brzmie膰 dobrze. - z ba艂wanem w 艣rodku. Dobrze, ba艂wan, 艣wiec膮cy 艣nieg nie jest prezentem urodzinowym. To jest 艣wi膮teczna dekoracja.
-Tak! Tak! Pos艂uchaj co to gra! -Powiedzia艂 Jack, praktycznie skacz膮c w g贸r臋 i w d贸艂 z podniecenia, wzi膮艂 艣wiecie ode mnie i rany pokr臋t艂o w swojej bazie , tak aby 艣nie偶ny ba艂wanek rozpocz膮艂 Tinkling. Bole艣nie tandetne i przereklamowane.
-Dzi臋kuj臋, Jack. To jest urocze - sk艂ama艂am.
-Ciesz臋 si臋, 偶e ci si臋 podoba - powiedzia艂 Jack. W ko艅cu dzi艣 s膮 twoje urodziny. Potem rzuci艂 wzrokiem na Erika i Damiena. U艣miechn膮艂 si臋 do nich jak do z艂ych ch艂opc贸w.
Zasia艂 tym u艣miech na mojej twarzy.
-Och, dobrze, dobrze. Lepiej otworz臋 nast臋pne do kolejnego przedstawienia.
-M贸j nast臋pny! - Damien wr臋czy艂 mi d艂ugie, mi臋kkie pud艂o.
Z przyklejonym u艣miechem zacz臋艂am go otwiera膰, ca艂y czas 艂api膮c si臋 na pragnieniu, 偶eby m贸c zmieni膰 si臋 w kota i z sykiem wymkn膮膰 z pokoju.
Rozdzia艂 drugi
- O rany, super! - powiedzia艂am g艂adz膮c r臋ko po z艂o偶onym materiale szalu. Nie s膮dzi艂am, 偶e dostan臋 naprawd臋 taki fajny prezent.
- To jest kaszmir - powiedzia艂 zadowolony z siebie Damien.
Wyci膮gn臋艂am go z opakowania, podekscytowana szykiem, jego kremowego koloru, zamiast 艣wi膮tecznego czerwonego lub zielonego, tak jak zazwyczaj. Wtedy zamar艂am, zbyt szybko si臋 ciesz膮c.
- Patrz, ba艂wanki haftowane na ko艅cach? - powiedzia艂 Damien.
- Nie s膮dzisz, 偶e jestem zdolny?
- Tak, zdolny- powiedzia艂am. Pewnie na Bo偶e Narodzenie one s膮 艣wietne. `Na prezent urodzinowy, uh, nie za bardzo'.
-W porz膮dku, nasz nast臋pny.- powiedzia艂a Shaunee, przynosz膮c mi du偶e zawini膮tko przypadkowo owini臋te w zielon膮 foli膮 w choinki.
-I nie jest on zgodny z motywem ba艂wana - powiedzia艂a Erin marszcz膮c brwi w stron臋 Damiena.
-Tak, dok艂adnie. - powiedzia艂a Shaunee i tak偶e zmarszczy艂a si臋 do Damiena.
-W porz膮dku! - powiedzia艂am zbyt szybko i zbyt entuzjastycznie, a nast臋pnie zacz臋艂am odpakowywa膰 prezent od nich. Wewn膮trz opakowania by艂 czarny sztylet, sk贸rzane buty, kt贸re by艂y ca艂kowicie czaderskie, szykowne i bajeczne... gdybym nie dosz艂a do choinki, wraz z czerwonymi i z艂otymi ozdobami, w kt贸re by艂a ubrana w pe艂nym kolorze na wszystkich stronach. To. Mo偶e. Tylko. By膰. U偶ywane. Na. Bo偶e Narodzenie. Co sprawi艂o, 偶e zdecydowanie lepsze urodziny obecnie.
-Oh, dzi臋ki. - stara艂am si臋 zachowa膰 entuzjastycznie. - One s膮 naprawd臋 s艂odkie.
-Zaj臋艂o nam sporo czasu 偶eby takie znale藕膰. - powiedzia艂a Erin.
-Tak, zwyk艂e buty nie nadaj膮 si臋 dla Pani, kt贸ra urodzi艂a si臋 dwudziestego czwartego - powiedzia艂a Shaunee.
-Nie naprawd臋. Proste czarne sk贸rzane buty i sztylet s膮 niezwyk艂e, powiedzia艂am czuj膮c jak p艂acz臋.
-Hey, tu jest jeszcze inny prezent. - g艂os Erika wyci膮gn膮艂 mnie z czarnej dziury mojej urodzinowej obecnej depresji.
-Och, jeszcze co艣? - mia艂am nadziej臋, 偶e tylko to wysz艂o ode mnie, 偶e nie powiedzia艂am: - Och, jeszcze jeden tragiczny prezent?
-Tak, jest co艣 jeszcze. - powiedzia艂 i prawie nie艣mia艂o poda艂 mi ma艂y prostok膮tny kszta艂t boa. - Mam nadziej臋, 偶e ci si臋 spodoba.
Spojrza艂am w d贸艂 na boa, wzi臋艂am go i niemal zacz臋艂am piszcze膰 w radosnym zaskoczeniu. Erik trzyma艂 srebrno - z艂oty owini臋ty obecnymi naklejkami nastrojowy pi臋kny klejnot z grawerem w 艣rodku. (Przysi臋gam, 偶e us艂ysza艂am `Alleluja Ch贸rem' p贸艂ksi臋偶yc gdzie艣 w tle).
-To z klejnotami! - brak艂o mi tchu i nie mog艂am sama sobie ju偶 pom贸c.
-Mam nadziej臋, 偶e ci si臋 podoba. - powt贸rzy艂 Erik, unosz膮c r臋k臋 i ofiaruj膮c mi srebrno-z艂otego boa kt贸ry 艣wieci艂 jak skarb.
Wyszukany przepi臋kny zwijaj膮cy epos czarny aksamitny boa. Aksamitny. Przysi臋gam. Prawdziwy aksamit. Powstrzyma艂am troch臋 moje usta by nie zachichota膰, ale potrzebowa艂am oddechu wi臋c otworzy艂am je.
Pierwsz膮 rzecz膮 kt贸r膮 zobaczy艂am by艂 b艂yszcz膮cy 艂a艅cuszek platyny. Moje oczy oniemia艂y z zachwytu, spojrzawszy po 艂a艅cuszku a偶 do pi臋knych pere艂, kt贸re po艂o偶one by艂y w pluszowym aksamicie. Aksamit! Platyna! Per艂y! Zassa艂am powietrze tak, 偶e mog艂am rozpocz膮膰 m贸j wylew s艂贸w OMGdzi臋kuj臋Erikujeste艣najwspanialszymch艂opakiempods艂o艅cem wtedy zrozumia艂am, 偶e per艂y s膮 w dziwnym kszta艂cie. Zosta艂y one uszkodzone? Gdyby bajecznie ekskluzywne i zdumiewaj膮ce ekspansywnie nastrojowy pi臋kny klejnot, a m贸j ch艂opak zosta艂 oszukany przez dom towarowy? I wtedy zrozumia艂am, co widzia艂am.
Per艂y zosta艂y ukszta艂towane w ba艂wana.
-Podoba ci si臋? - zapyta艂 Erik. Kiedy go zobaczy艂em a偶 krzycza艂 do mnie, kup go dla Zoey, a ja musia艂em to po prostu zrobi膰.
-Tak. Podoba mi si臋. Jest unikalny - uda艂am.
-To Erik, zapocz膮tkowa艂 temat ba艂wana! - zawo艂a艂 rado艣nie Jack.
-C贸偶, to nie by艂 dobry temat. - powiedzia艂 Erik, i policzki nieco mu si臋 zar贸偶owi艂y. - Pomy艣la艂em, 偶e by艂o by to bardziej wyj膮tkowe, a nie jak zawsze jakie艣 typowe serce.
-Tak, serce mo偶e by膰 tylko zwyczajnie urodzinowe. A kto by tego chcia艂? - powiedzia艂am.
-Pozw贸l mi to tobie za艂o偶y膰, - powiedzia艂 Erik.
Nie mog艂am zrobi膰 nic innego, jak tylko wyci膮gn膮膰 w艂osy z drogi i pozwoli膰 Erikowi zapia膰 delikatny 艂a艅cuszek na mojej szyi. Poczu艂am jak ba艂wanek wisi ci臋偶ko i obrzydliwie uroczy艣cie powy偶ej mojego serca.
-Jest s艂odki. - powiedzia艂a Shaunee.
-I bardzo wyj膮tkowy, - powiedzia艂a Erin. Bli藕niaczki da艂y potwierdzenie identycznym kiwni臋ciem g艂owy.
-Na dodatek m贸j szalik pasuje idealnie. - powiedzia艂 Damien.
-I moja kula 艣nie偶na! - doda艂 Jack.
-To zdecydowanie zosta艂o tematem urodzinowych 艣wi膮t, - powiedzia艂 Erik, rzucaj膮c bli藕niaczk膮 zak艂opotane spojrzenie, kt贸re odpowiedzia艂y na to przepraszaj膮cym u艣miechem.
-Tak, tak, to na pewno jest tematem urodzinowych 艣wi膮t. - powiedzia艂am i poca艂owa艂am per艂owego ba艂wanka. Rozpromieni艂am si臋, wykorzystuj膮c ca艂y talent aktorski, jaki zdo艂a艂am z siebie wykrzesa膰. - Dzi臋ki ch艂opcy, naprawd臋 doceniam ten wasz czas i wysi艂ek jaki w艂o偶yli艣cie w znalezienie takich prezent贸w. Doceniam to. -A chcia艂am to zrobi膰. Powiedzie膰, 偶e nie znosz臋 prezent贸w, ale na my艣l przysz艂y mi zupe艂nie inne rzeczy.
Razem z absolutnie wszystkimi moimi przyjaci贸艂mi zebrali艣my si臋 w wielka radosn膮 grup臋 i zacz臋li艣my si臋 艣mia膰. W艂a艣nie wtedy przez otwarte drzwi zamachn臋艂o si臋 艣wiat艂o i wesz艂a do sali burza blond w艂os贸w.
-Tu.
Na szcz臋艣cie, moje przekszta艂caj膮ce si臋 wampirze zmys艂y by艂y ca艂kiem dobre, i z艂apa艂am boa zanim ona zd膮偶y艂a si臋 na mnie rzuci膰.
-Wiadomo艣膰 e-mail przysz艂a do ciebie podczas gdy by艂a艣 tutaj ze swoim stadem frajer贸w - powiedzia艂a drwi膮co
-Id藕 precz, Afrodyto. - powiedzia艂a Shaunee.
-Zanim oblejemy cie 艣niegiem. - doda艂a Erin.
-Cokolwiek - powiedzia艂a Afrodyta. Powoli zacz臋艂a si臋 odwraca膰, ale zatrzyma艂a si臋 i z szerokim niewinnym u艣miechem doda艂a - Naszyjnik z ba艂wankiem, uroczy. Nasze oczy spotka艂y si臋 i przysi臋g艂am 偶e mrugn臋艂a do mnie zanim przerzuci艂a w艂osy i pomkn臋艂a daleko z u艣miechem unosz膮c si臋 w powietrzu jak mg艂a.
-Ona jest totaln膮 suk膮. - powiedzia艂 Damien.
-Mo偶na by pomy艣le膰, 偶e powinna wyci膮gn膮膰 jak膮艣 wnioski gdy C贸ry Nocy przesta艂y by膰 pod jej w艂adz膮, a Neferet og艂osi艂, 偶e bogini wycofa艂a swoje dary kt贸rymi obdarowa艂a Afrodyt臋 - powiedzia艂 Erik - Ale ta dziewczyna nigdy si臋 nie zmieni.
Spojrza艂am na niego ostro. Tak m贸wi艂 Erik Night, jej by艂y ch艂opak. Nie musia艂am g艂o艣no wypowiada膰 tych s艂贸w. Widzia艂am, 偶e Erik szybko spojrza艂 na mnie i 艂atwo mo偶na by艂o je wyczyta膰 z moich oczu.
-Nie pozw贸l jej zepsu膰 twoich urodzin Z. - powiedzia艂a Shaunee.
-Ignoruj t膮 nienawistn膮 wied藕m臋. Wszyscy tak robi膮. - doda艂a Erin.
Erin mia艂a racj臋. Poniewa偶 egoizm Afrodyty spowodowa艂 w艂a艣nie jej publiczne wykluczenie z przyw贸dztwa C贸r i Syn贸w Ciemno艣ci, najbardziej presti偶owego grona adept贸w w szkole i prowadz膮cej C贸ry Ciemno艣ci jako szkoleniu na kap艂ank臋 by艂o jej odebrane, straci艂a t臋 szans臋 na rzecz popularnej i pot臋偶nej adeptki z trzeciego formatowania.
Nasza wy偶sza kap艂anka Neferet, kt贸ra by艂a r贸wnie偶 moj膮 mentork膮, stwierdzi艂a jasno, 偶e nasza bogini Nyks, wycofa艂a sw贸j dar kt贸rym obdarzy艂a Afrodyt臋. Zasadniczo to Afrodyta stara艂a si臋 unika膰 miejsc w kt贸rych okazuje si臋 popularno艣膰 i uwielbienie.
Niestety, nie wiedzieli, 偶e uwierzyli w zwyk艂e bajki. Afrodyta u偶y艂a swojej wizji, kt贸ra wyra藕nie m贸wi艂a 偶e mo偶na uratowa膰 moj膮 babci臋, jak i mojego ch艂opaka - cz艂owieka Heatha. Pewnie i nadal by艂a egoistyczn膮 suk膮, ale jednaj. Heath i babcia byli 偶ywi, a znaczn膮 cze艣膰 zawdzi臋czam w艂a艣nie Afrodycie.
Plus jest taki, 偶e niedawno dowiedzia艂am si臋, 偶e Neferet nasza wy偶sza kap艂anka i zarazem moja mentorka, najbardziej podnios艂y wampir w szkole r贸wnie偶 nie by艂a tym kim zdawa艂a si臋 by膰. W艂a艣ciwie to zaczynam s膮dzi膰, 偶e Neferet by艂a prawdopodobnie z艂a, gdy偶 by艂a tak silna. Ciemno艣膰 nie zawsze oznacza z艂o, podobnie jak 艣wiat艂o nie zawsze niesie ze sob膮 dobro. S艂owa Nyx kt贸re wypowiedzia艂a do mnie w dzie艅 w kt贸ry zosta艂am naznaczona przemkn臋艂y przez m贸j umys艂, podsumowuj膮c problem z Neferet. Nie by艂a tym kim si臋 wydawa艂a by膰.
I nie mog艂am powiedzie膰 nikomu, a przynajmniej nie ka偶demu, kto 偶yje (kt贸ra zostawi艂a mnie z moja najlepsz膮 nieumart膮 przyjaci贸艂k膮, z kt贸r膮 nie uda艂o mi si臋 porozmawia膰 podczas ubieg艂ego miesi膮ca). Na szcz臋艣cie te偶 nie rozmawia艂am z Neferet podczas ostatniego miesi膮ca. Wyjecha艂a ona na rekolekcje zimowe do Europy i nie planuje powrotu przed Nowym Rokiem. Usi艂uj臋 szczeg贸艂owo obmy艣li膰 plan, jak Radzic sobie z ni膮 gdy wr贸ci. Do tej pory sk艂ania艂 si臋 on tylko do wymy艣lenia planu. Jak nie by艂o w og贸le 偶adnego planu. Bzdury.
-Hej, co jest w pakiecie? - zapyta艂 Jack, wyci膮gaj膮c mnie z mojego koszmarnego umys艂u z powrotem do koszmaru urodzinowych 艣wi膮t.
Wszyscy patrzyli na br膮zowe papierowe opakowanie, kt贸re nadal trzyma艂am.
-Nie wiem. - powiedzia艂am.
-Za艂o偶臋 si臋, 偶e to nic innego jak prezent urodzinowy! - krzykn膮艂 Jack. - Otwieraj!
-Oh, ch艂opcze... - powiedzia艂am. Ale gdy moi przyjaciele patrzyli zaciekawieni, ja by艂am zaj臋ta rozpakowywaniem zawini膮tka. Wewn膮trz stylowego br膮zowego opakowania by艂 inny pakunek, lecz ten by艂 owini臋ty w pi臋kny lawendowy papier.
-Tak, jest to kolejny prezent urodzinowy! - Jack zapiszcza艂.
-Ciekawe od kogo? - zapyta艂 Damien.
W艂a艣nie zastanawiaj膮c si臋 sama przekona艂am si臋, 偶e papier przypomina mi o mojej babci, kt贸ra ma wype艂nione po brzegi pola lawendy. Ale dlaczego wys艂a艂a prezent przez poczt臋, gdy mia艂am si臋 z ni膮 spotka膰 p贸藕niej dzi艣 w nocy.
Odkry艂am g艂adkie, bia艂e zawini膮tko, kt贸re otworzy艂am. Wewn膮trz by艂 jeszcze inny znacznie mniejszy bia艂y pakunek umieszczony przytulnie wewn膮trz kilku bibu艂 lawendy. Ciekawo艣膰 zupe艂nie mnie zdominowa艂a, podnios艂am troch臋 zawini膮tko z otaczaj膮cej go tkanki lawendy. Kilka kawa艂k贸w papieru przylega艂o jak naelektryzowane na dole nowego uwolnionego zawini膮tka i zacz臋艂am przesuwa膰 je wy艂膮cznie do otwarcia. Gdy przesun膮艂 si臋 do skraja tak, 偶e zobaczy艂am co kry艂o si臋 wewn膮trz, nabra艂am powietrza. Na bia艂ej bawe艂nie le偶a艂a najpi臋kniejsza bransoletka jaka kiedykolwiek widzia艂am. Zebra艂y si臋 we mnie ochy i achy na jej widok. By艂y na niej rozgwiazdy i muszle i koniki morskie a ka偶da z nich by艂a oddzielona 艣wiec膮cym ma艂ym srebrnym sercem.
-Jest absolutnie perfekcyjna! - powiedzia艂am mocuj膮c j膮 do mojego nadgarstka. - Zastanawiam si臋, kto m贸g艂 mi j膮 przys艂a膰. Za艣mia艂am si臋, zwr贸ci艂am uwag臋 na r臋k臋 w ten spos贸b, 偶e szczeg贸艂y, kt贸re tak 艂atwo przyci膮gn臋艂y nasze wra偶liwe oczy szokuj膮cymi po艂ami polerowanego srebra i uczyni艂y z niego b艂yszcz膮cy klejnot. - To musi by膰 prezent mojej babci, ale to dziwne, poniewa偶 jeste艣my dzi艣 um贸wione na spotkanie tylko... - i zda艂am sobie z tego spraw臋, 偶e ka偶dy by艂 ca艂kowicie, absolutnie, niepokoj膮co milcz膮cy.
Popatrzy艂am na moich przyjaci贸艂. Ich uczucia waha艂y si臋 od wstrz膮su (Damiena), do irytacji (Bli藕niaczek) i gniewu (Erika),
-Co?
-Masz. - powiedzia艂 Erik, wr臋czaj膮c mi kartk臋, kt贸ra musia艂a wypa艣膰 z po艣r贸d kawa艂k贸w bibu艂y.
-Och - powiedzia艂am rozpoznaj膮c pismo. Och do diab艂a! To by艂 prezent Heatha. Lepiej znanego jako ch艂opak numer 2. Czytaj膮c kr贸tk膮 notk臋 poczu艂am coraz wi臋kszy gor膮co i wiedzia艂am, 偶e stawa艂 si臋 on ca艂kowicie nieatrakcyjnym odcieniem jasnoczerwonym.
Zo - Wszystkiego Najlepszego! Wiem jak bardzo nienawidzisz tych urodzinowo 艣wi膮tecznych prezent贸w, kt贸re staraj膮 si臋 miesza膰 urodziny z Bo偶ym Narodzeniem, dlatego w艂a艣nie wys艂a艂em ci co艣 co lubisz. Hej! To nie ma nic wsp贸lnego z Bo偶ym Narodzeniem! Cholera! Nienawidz臋 tych g艂upich Kajman贸w i nudnych wakacji z rodzicami i licz臋 dni kiedy b臋d臋 m贸g艂 zobaczy膰 ci臋 ponownie. Do zobaczenia 26!
Kochaj膮cy ci臋
Heath
-Och, powt贸rzy艂am jak ca艂kowita kretynka. - to od Heatha. Chcia艂am po prostu znikn膮膰.
-Prosz臋. Tylko prosz臋. Dlaczego nie m贸wi艂a艣 nikomu, ze nie lubisz prezent贸w urodzinowych kt贸re maja co艣 wsp贸lnego z Bo偶ym Narodzeniem? - Shaunee zapyta艂a jak zwykle bezsensownie.
-Tak, wszystko co musia艂a艣 to, tylko zrobi膰 to co艣 powiedzie膰 - powiedzia艂a Erin.
-Uh - odpar艂am zwi臋藕le.
-My艣leli艣my, 偶e temat ba艂wanka by艂 s艂odkim pomys艂em, ale nie je艣li nienawidzi si臋 艢wi膮t - powiedzia艂 Damien.
-Nie jest tak, 偶e nie lubi臋 艣wi膮tecznych rzecz - uda艂o mi si臋 powiedzie膰. - Lubi臋 globus 艣nie偶ny, Jacka powiedzia艂am cicho patrz膮c jak on powoli zaczyna p艂aka膰. - 艢nie偶ne cz臋艣ci mnie powoduj膮 rado艣膰.
-Wygl膮da na to, 偶e Heath wie wi臋cej od nas. - G艂os Erika by艂 szorstki i bez emocji, ale jego oczy by艂y ciemnie z b贸lu, kt贸ry 艣cisn膮艂 m贸j 偶o艂膮dek.
-Nie, Eryk, to nie jest tak - powiedzia艂am szybko robi膮c krok ku niemu.
On wr贸ci艂, jak jaka艣 straszna choroba kt贸rej nie chcia艂am z艂apa膰, i nagle to naprawd臋 mnie wzi臋艂o. To nie jest moja wina, 偶e Heath zna mnie lepiej, poniewa偶 znamy si臋 od trzeciej klasy i zorientowa艂 si臋 jak ten dzie艅 na mnie wp艂ywa艂. Dobrze, wiedzia艂 o mnie rzeczy o kt贸rych jeszcze si臋 nie dowiedzieli艣cie, Nie by艂o w tym nic dziwnego! On by艂 w moim 偶yciu od siedmiu lat. Eriku, Damien, Bli藕niaczki i Jack zjawili艣cie si臋 w moim 偶yciu dopiero dwa miesi膮ce temu. I czy to jest moja wina?
Celowo popatrzy艂am si臋 na zegarek.
-Mam si臋 spotka膰 z babci膮 sali g艂贸wnej za pi臋tna艣cie minut. Ju偶 jest troch臋 p贸藕no. - powiedzia艂am, podesz艂am do drzwi, ale zatrzyma艂am si臋 przed opuszczeniem pokoju. Odwr贸ci艂am si臋 i spojrza艂am na grup臋 moich przyjaci贸艂.
-Nie chcia艂am zrani膰 niczyich uczu膰. Przykro mi, je艣li przez pami臋膰 Heatha czujecie si臋 藕le, ale to nie moja wina. A ja powiedzia艂am komu艣, 偶e nie lubi臋, kiedy ludzie staraj膮 si臋 zrobi膰 mieszank臋 urodzin i Bo偶ego Narodzenia. Powiedzia艂am to Stevie Rea.
Rozdzia艂 trzeci
Starbucks na Utica Square, spokojnym centrum handlowym na wolnym powietrzu znajduj膮cym si臋 zaraz z d贸艂 ulicy od Domu Nocy, by艂 bardziej zat艂oczony ni偶 my艣la艂am. To znaczy, oczywi艣cie, by艂a niezwykle ciep艂a zimowa noc, ale to by艂 r贸wnie偶 24 grudnia, i prawie dziewi膮ta godzina. Mo偶na by pomy艣le膰, 偶e ludzie powinni by膰 w domach przygotowuj膮c si臋 na wizje 艣liwek z cukrze i innych tym podobnych rzeczy, a nie szuka膰 zastrzyku kofeiny.
Nie, powiedzia艂am sobie surowo, nie mam zamiaru by膰 w z艂ym humorze przy babci, tak bardzo chcia艂am j膮 zobaczy膰, i nie zamierzam zepsu膰 tego kr贸tkiego czasu, gdy jeste艣my razem. Dodatkowo, babcia ca艂kowicie zdaje sobie spraw臋 jak kiepskie s膮 prezenty gwiazdkorodzinowe. Zawsze daje mi co艣 tak unikatowego i cudownego jak ona sama.
- Zoey! Tu jestem!
W dalekim ko艅cu deptaka Starbucksa zobaczy艂am machaj膮c膮 do mnie r臋k臋 babci. Tym razem nie musia艂am nak艂ada膰 na twarz fa艂szywego u艣miechu. Jej widok zawsze wywo艂ywa艂 u mnie prawdziw膮 rado艣膰, wi臋c zacz臋艂am wi臋c omija膰 t艂um, spiesz膮c do niej.
- Oh, Zoey ptaszyno! Tak za tob膮 t臋skni艂am U-we-tsi-a-ge-ya!- otuli艂o mnie czirokeskie s艂owo oznaczaj膮ce c贸rk臋, wraz z ciep艂ymi, znajomymi ramionami mojej babci, przynosz膮c ze sob膮 s艂odki, uspokajaj膮cy zapach lawendy i domu. Przylgn臋艂am do niej, wch艂aniaj膮c mi艂o艣膰, bezpiecze艅stwo i akceptacj臋.
- R贸wnie偶 za tob膮 t臋skni艂am, babciu.
U艣cisn臋艂a mnie jeszcze raz i odsun臋艂a na d艂ugo艣膰 ramienia. - Pozw贸l mi na siebie spojrze膰. Tak, wygl膮dasz na siedemna艣cie lat. Wydajesz si臋 bardziej dojrza艂a, i my艣l臋, 偶e troch臋 wy偶sza, ni偶 gdy mia艂a艣 zaledwie szesna艣cie.
U艣miechn臋艂am si臋 szeroko - Oh, babciu, wiesz, 偶e wcale nie wygl膮dam inaczej.
- Oczywi艣cie, 偶e wygl膮dasz. Lata zawsze dodaj膮 urody i si艂y pewnym typom kobiet - a ty do nich nale偶ysz.
- Tak samo jak ty, babciu. Wygl膮dasz 艣wietnie - To nie by艂y tylko s艂owa. Babcia mia艂a z tysi膮c lat - co najmniej z pi臋膰dziesi膮t- lecz dla mnie zawsze wygl膮da艂a wiecznie m艂odo. No dobrze, nie wiecznie m艂odo jak kobieta wampir, kt贸ra wygl膮da na dwadzie艣cia-par臋 lat , a ma pi臋膰dziesi膮t-par臋 ( lub sto pi臋膰dziesi膮t-par臋). Babcia wygl膮da艂a zachwycaj膮co m艂odo w ludzki spos贸b ze swoimi srebrnymi w艂osami i 偶yczliwymi br膮zowymi oczami.
- 呕a艂uj臋, 偶e musia艂a艣 ukry膰 sw贸j pi臋kny tatua偶 aby si臋 ze mn膮 zobaczy膰. - palce babci na kr贸tko dotkn臋艂y mojego policzka pokrytego grub膮 warstw膮 podk艂adu, kt贸ry ka偶dy adept musia艂 nak艂ada膰 przed opuszczeniem teren贸w Domu Nocy. Tak, ludzie wiedzieli o istnieniu wampir贸w - doros艂e wampiry si臋 nie ukrywa艂y. Ale zasady dla adept贸w by艂y inne. S膮dz臋, 偶e mia艂o to sens - nastolatki nie za dobrze radzi艂y sobie z konfliktami - a 艣wiat ludzi d膮偶y艂 do konfliktu z wampirami.
- Tak ju偶 musi by膰. Zasady s膮 zasadami, babciu - wzruszy艂am ramionami.
- Ale nie zakry艂a艣 tych pi臋knych znak贸w na twojej szyi i ramionach, prawda?
- Nie, dlatego za艂o偶y艂am ta kurtk臋. - rozejrza艂am si臋, by sprawdzi膰 czy nikt nie patrzy, po czym odsun臋艂am w艂osy i zsun臋艂am w d贸艂 kurtk臋 by szafirowa paj臋czyna z ty艂u mojej szyi i ramion sta艂a si臋 widoczna.
- Oh, Zoey ptaszyno, s膮 tak magiczne, - mi臋kko powiedzia艂a babcia. - Jestem dumna, 偶e bogini wybra艂a w艂a艣nie ciebie i tak niezwykle naznaczy艂a.
Ponownie mnie przytuli艂a, a ja przylgn臋艂am do niej, niesamowicie zadowolona, 偶e mam ja w swoim 偶yciu. Akceptuje mnie dla mnie. Nie mia艂o dla niej znaczenia, 偶e zmieniam si臋 w wampira. Nie mia艂o dla niej znaczenia, 偶e do艣wiadcza艂am 偶膮dzy krwi i 偶e mog艂am manifestowa膰 wszystkie pi臋膰 偶ywio艂贸w: powietrze, ogie艅, wod臋, ziemi臋 oraz ducha. Dla babci by艂am jej prawdziw膮 u-we-tsi-a-ge-ya, c贸rka jej serca, i wszystko inne, co ze sob膮 przynosi艂am, by艂o spraw膮 drugorz臋dn膮. By艂o to dziwne i cudowne, 偶e by艂y艣my ze sob膮 tak blisko, i tak do siebie podobne, podczas gdy jej prawdziwa c贸rka, moja mama, by艂a ca艂kowicie inna.
- Tu jeste艣cie. Ruch na ulicach by艂 po prostu okropny. Nienawidz臋 opuszcza膰 Broken Arrow i wywalcza膰 sobie drog臋 do Tulsy podczas 艣wi膮tecznego ruchu.
Jak gdyby moje my艣li j膮 tu sprowadzi艂y, us艂ysza艂am g艂os mojej matki i poczu艂am si臋, jakby kto艣 wyla艂 na mnie kube艂 zimnej wody. Odsun臋艂y艣my si臋 od siebie z babci膮, by zobaczy膰 moja mam臋 stoj膮ca przy naszym stoliku, trzymaj膮c膮 prostok膮tne pude艂ko z piekarni i zapakowany prezent.
- Mama?
- Linda?
Powiedzia艂y艣my z babci膮 jednocze艣nie. Nie zaskoczy艂o mnie to, 偶e babcia wygl膮da艂a na tak samo zaskoczon膮 jak ja, przez nag艂e pojawienie si臋 mojej matki. Babcia nigdy nie zaprosi艂aby mojej matki bez mojej wiedzy. Obie ca艂kowicie zgadza艂y艣my si臋 co do niej. Po pierwsze, zasmuca艂a nas. Po drugie, chcia艂y艣my 偶eby si臋 zmieni艂a. Po trzecie, wiedzia艂y艣my, 偶e prawdopodobnie tego nie zrobi.
- Nie b膮d藕cie tak zaskoczone. Mia艂abym nie pojawi膰 si臋, na 艣wi臋towaniu urodzin mojej w艂asnej c贸rki?
- Ale, Linda, gdy rozmawia艂am z Toba w zesz艂ym tygodniu, powiedzia艂a艣, 偶e zamierzasz przes艂a膰 prezent dla Zoey poczt膮. - powiedzia艂a babcia, wygl膮daj膮c na tak zdenerwowan膮, jak ja si臋 czu艂am.
- To by艂o zanim powiedzia艂a艣, 偶e zamierzasz si臋 tu z ni膮 spotka膰. - mama powiedzia艂a do babci, potem spojrza艂a na mnie marszcz膮c brwi. - To nie tak, 偶e Zoey sama mnie zaprosi艂a, ale przywyk艂am do tego, 偶e mam nieuprzejm膮 c贸rk臋.
- Mamo, nie rozmawia艂a艣 ze mn膮 od miesi膮ca. Jak mia艂abym zaprosi膰 ci臋 gdziekolwiek? - stara艂am si臋 utrzyma膰 oboj臋tny ton g艂osu. Naprawd臋 nie chcia艂am przemieni膰 wizyty babci w scen臋 wielkiego dramatu, ale moja mama nie wypowiedzia艂a jeszcze dziesi臋ciu zda艅 i by艂a w艂a艣nie ca艂kowicie na mnie wkurzona. Z wyj膮tkiem g艂upiej 艣wi膮teczno-urodzinowej kartki, kt贸r膮 mi przys艂a艂a, jedyny kontakt jaki mia艂am z mam膮 mia艂 miejsce, gdy ona i jej okropny m膮偶, m贸j ojciach, przyszli w dzie艅 wizyt dla rodzic贸w do Domu Nocy miesi膮c temu. To by艂 koszmar. Ojciach, kt贸ry jest starszym w Ko艣ciele Ludzi Wiary, pokaza艂 swoj膮 ograniczon膮 umys艂owo, oceniaj膮c膮 i 艣wi臋toszkowat膮 osobowo艣膰, zosta艂 wyrzucony i zakazano mu powrotu. Jak zwykle, moja mama pobieg艂a za nim jak dobra uleg艂a 偶ona.
- Nie dosta艂a艣 mojej kartki? - suchy ton mamy zacz膮艂 si臋 za艂amywa膰 pod wp艂ywem mojego spojrzenia.
- Tak, mamo. Dosta艂am.
- Widzisz, my艣la艂am o tobie.
- Dobrze, mamo.
- Wiesz, mog艂aby艣 zadzwoni膰 czasem do swojej matki- powiedzia艂a troch臋 p艂aczliwie.
Westchn臋艂am.
- Przepraszam, mamo. W szkole by艂o troch臋 zamieszania w zwi膮zku z ko艅cem semestru i w og贸le.
- Mam nadziej臋, 偶e dostajesz dobre stopnie w tej szkole.
- Dostaje, mamo. - sprawi艂a, 偶e poczu艂am si臋 smutna, samotna i z艂a w tym samym czasie.
- Wi臋c, dobrze. - Mama wytar艂a oczy i zacz臋艂a krz膮ta膰 si臋 w ko艂o z paczkami, kt贸re kupi艂a. Widocznie wymuszonym weso艂ym g艂osem doda艂a, - Dalej, usi膮d藕my. Zoey, za minutk臋 mo偶esz p贸j艣膰 do Starbucksa i przynie艣膰 nam co艣 do picia. To dobrze, 偶e twoja babcia mnie zaprosi艂a. Jak zwykle, nikt nie pomy艣la艂 by przynie艣膰 tort.
Usiad艂y艣my, a mama zacz臋艂a zmaga膰 si臋 z ta艣m膮 na pudelku z piekarni. Gdy by艂a zaj臋ta, babcia i ja wymieni艂y艣my spojrzenie ca艂kowitego zrozumienia. Wiedzia艂am, 偶e nie zaprosi艂a mamy, a ona wiedzia艂a, 偶e ca艂kowicie nienawidzi艂am tortu. Szczeg贸lnie taniego, przes艂odzonego tortu zamawianego w piekarni przez mam臋.
Z rodzajem chorobliwej fascynacji, zwykle zarezerwowanej na gapienie si臋 na wraki samochod贸w, patrzy艂am jak mama otwiera pude艂ko z piekarni i ods艂ania ma艂e, kwadratowe, jednowarstwowe bia艂e ciasto. Zwyczajowy napis Wszystkiego Najlepszego napisano na czerwono, dopasowuj膮c go do poinsecji (gwiazd betlejemskich) umieszczonych w rogach. Ca艂o艣膰 wyka艅cza艂 zielony lukier.
- Czy偶 nie wygl膮da dobrze? Mi艂o i 艣wi膮tecznie, - powiedzia艂a mama, pr贸buj膮c oderwa膰 naklejk臋 informuj膮c膮 o przecenie z przykrywki pude艂ka. Nagle zamar艂a i spojrza艂a na mnie rozszerzonymi oczami. - Ale wy ju偶 nie 艣wi臋tujecie Bo偶ego Narodzenia, prawda?
Odnalaz艂am fa艂szywy u艣miech, kt贸rego wcze艣niej u偶ywa艂am i na nowo nanios艂am go na twarz. - 艢wi臋tujemy Yule, lub inaczej przesilenie zimowe, kt贸re by艂o dwa dni temu.
- Za艂o偶臋 si臋, 偶e kampus pi臋knie teraz wygl膮da.- babcia u艣miechn臋艂a si臋 do mnie i pog艂aska艂a mnie po d艂oni.
- Dlaczego kampus mia艂by wygl膮da膰 pi臋knie? - powr贸ci艂 suchy ton mamy. - Je艣li nie obchodz膮 艣wi膮t, dlaczego mieliby udekorowa膰 艣wi膮teczne drzewka?
Babcia wyprzedzi艂a mnie z wyja艣nieniem. - Lindo, Yule obchodzono na d艂ugo przed Bo偶ym Narodzeniem. Staro偶ytni ludzie dekorowali 艣wi膮teczne drzewka. - wypowiedzia艂a te s艂owa z lekko sarkastyczn膮 intonacj膮, - od tysi膮cleci. To chrze艣cijanie zaadaptowali t膮 tradycj臋 od pogan, nie na odwr贸t. W艂a艣ciwie, ko艣ci贸艂 wybra艂 dwudziesty-pi膮ty grudnia na dzie艅 narodzin Jezusa, by pokrywa艂 si臋 z odchodami przesilenia zimowego. Czy pami臋tasz, 偶e gdy dorasta艂a艣 obtacza艂y艣my szyszki w ma艣le orzechowym, nawija艂y艣my razem z jab艂kami, popcornem i 偶urawin膮, i dekorowa艂y艣my drzewo na zewn膮trz domu, kt贸re zawsze nazywa艂am naszym Yulowym drzewem, razem ze 艣wi膮tecznym drzewkiem w domu. - babcia u艣miechn臋艂a si臋 do c贸rki na po艂y smutno, na po艂y nerwowo zanim odwr贸ci艂a si臋 do mnie, - Wi臋c przybrali艣cie drzewa na kampusie?
Pokiwa艂am g艂ow膮.
- Ta, wygl膮daj膮 niesamowicie, a ptaki i wiewi贸rki ca艂kowicie zbzikowa艂y.
- C贸偶, dlaczego nie otwierasz prezent贸w, potem mo偶emy wzi膮膰 ciasto i kaw臋? - powiedzia艂a moja mama, zachowuj膮c si臋 jakby艣my z babci膮 nigdy nie rozmawia艂y.
Babcia poja艣nia艂a. - Tak, czeka艂am miesi膮c, 偶eby ci to da膰. - schyli艂a si臋 i wyci膮gn臋艂a dwa prezenty spod sto艂u po swojej stronie. Pierwszy by艂 du偶y i nakryty kolorowym 艣wiec膮cym (i ca艂kowicie nie 艣wi膮teczny) papierem pakowy. Drugi mia艂 rozmiar ksi膮偶ki i pokryty by艂 kremow膮 bibu艂k膮, jak膮 dostaje si臋 w modnych butikach. - Ten otw贸rz jako pierwszy. - babcia przysun臋艂a mi nakryty prezent, a ja ch臋tnie go odpakowa艂am, by znale藕膰 w 艣rodku magi臋 mojego dzieci艅stwa.
- Oh, babciu! Tak bardzo ci dzi臋kuj臋! - przycisn臋艂am twarz do jasno kwitn膮cej lawendy posadzonej w glinianej doniczce i wci膮gn臋艂am powietrze. Wspania艂y aromat zi贸艂 przyni贸s艂 za sob膮 wizj臋 leniwych letnich dni i piknik贸w z babci膮. - Jest idealny. - powiedzia艂am.
- Musia艂am wyhodowa膰 j膮 w szklarni by mog艂a dla ciebie zakwitn膮膰. Oh, i potrzebujesz tego.- babcia wr臋czy艂a mi papierowa torb臋. - Jest tu lampa u偶ywana do hodowli i oprawa na ni膮, wi臋c b臋dziesz pewna, 偶e ro艣lina dostaje wystarczaj膮c膮 ilo艣膰 艣wiat艂a bez potrzeby otwierania zas艂on w twojej sypialni i ranienia oczu.
U艣miechn臋艂am si臋 do niej szeroko. - My艣lisz o wszystkim. - Spojrza艂am na mam臋 i zobaczy艂am, ze na ma twarzy puste spojrzenie, co jak wiedzia艂am oznacza艂o, 偶e chcia艂aby by膰 gdzie艣 indziej. Chcia艂am ja zapyta膰 czemu w og贸le k艂opota艂a si臋 by przyj艣膰, ale b贸l 艣cisn膮艂 mi gard艂o, co mnie zaskoczy艂o. My艣la艂am, 偶e wyros艂am ponad jej zdolno艣膰 ranienia mnie. Wygl膮da艂o na to, 偶e pomimo siedemnastu lat nie by艂am tak doros艂a jak to sobie wyobra偶a艂am.
- Tutaj, Zoey ptaszyno, przynios艂am ci jeszcze jedna rzecz. - powiedzia艂a babcia, wr臋czaj膮c mi prezent zawini臋ty w bibu艂k臋. Mog艂am powiedzie膰, 偶e zauwa偶y艂a kamienne milczenie mamy i, jak zwykle, stara艂a si臋 przej膮膰 g贸wniane obowi膮zki rodzicielskie swojej c贸rki.
Prze艂kn臋艂am ci臋偶ar zal臋gaj膮cy w moim gardle i rozpakowa艂am prezent by odkry膰 oprawiona w sk贸r臋 ksi膮偶k臋, kt贸ra jak zobaczy艂am by艂a stara i brudna. Wtedy zauwa偶y艂am tytu艂 i sapn臋艂am. - Drakula! Da艂a艣 mi star膮 kopi臋 Drakuli!
- Sp贸jrz na stron臋 z prawami autorskimi, kochanie. - powiedzia艂a babcia, oczy b艂yszcza艂y jej z zadowolenia.
Odwr贸ci艂am stron臋 wydawnictwa i nie mog艂am uwierzy膰 w to co widzia艂am. - M贸j Bo偶e! To jest pierwsze wydanie!
Babcia 艣mia艂a si臋 weso艂o. - Przewr贸膰 kilka stron.
Zrobi艂am to i znalaz艂am podpis Stokera nabazgrany wzd艂u偶 do艂u strony tytu艂owej i datowany na stycze艅 1899 roku.
- To podpisane pierwsze wydanie! Musia艂o kosztowa膰 mas臋 pieni臋dzy! - zarzuci艂am ramiona wok贸艂 babci i przytuli艂am j膮.
- W艂a艣ciwie, znalaz艂am j膮 w podupad艂ym sklepie z u偶ywanymi ksi膮偶kami, kt贸ry zbankrutowa艂. To by艂a kradzie偶. Mimo wszystko, to tylko pierwsza edycja ameryka艅skiego wydania Stokera.
- To jest super, nie do uwierzenia, babciu! Bardzo ci dzi臋kuj臋.
- No c贸偶, wiem jak bardzo kochasz t膮 star膮 przera偶aj膮c膮 opowie艣膰, a w 艣wietle obecnych wydarze艅 pomy艣la艂am, 偶e by艂oby ironicznie zabawne gdyby艣 mia艂a podpisane wydanie. - powiedzia艂a babcia.
- Wiedzia艂a艣, 偶e Bram Stoker by艂 skojarzony z wampirem, i to dlatego napisa艂 ksi膮偶k臋? - wyrzuca艂am z siebie, gdy ostro偶nie przekr臋ca艂am cienkie kartki, sprawdzaj膮c stare ilustracje, kt贸re by艂y, w rzeczy samej, przera偶aj膮ce.
- Nie mia艂am poj臋cia, 偶e Stoker mia艂 zwi膮zki z wampirami, - powiedzia艂a babcia.
- Nie nazwa艂abym ugryzienie przez wampira a potem pod bycie wp艂ywem zakl臋cia, zwi膮zkiem, - powiedzia艂a moja matka.
Babcia i ja spojrza艂y艣my na ni膮. Westchn臋艂am.
- Mamo, jest mo偶liwe 偶eby cz艂owiek i wampir stworzyli zwi膮zek. W艂a艣nie o to chodzi w skojarzeniu. - No c贸偶, chodzi tak偶e o 偶膮dze krwi i troch臋 po偶膮dania, oraz psychiczne po艂膮czenie, kt贸re mo偶e by膰 nieco rozpraszaj膮ce, wszystko to wiem z do艣wiadczenia z Heathem. Ale nie zamierza艂am wspomina膰 o tym mojej mamie.
Moja matka zadr偶a艂a jakby co艣 paskudnego w艂a艣nie przebieg艂o od jej palc贸w do kr臋gos艂upa. - Dla mnie to brzmi obrzydliwie.
- Matko. Nie pojmujesz, 偶e w mojej przysz艂o艣ci s膮 dwa bardzo specyficzne wybory? Dzi臋ki jednemu stan臋 si臋 tym, co nazywasz obrzydlistwem. Inny spowoduje, 偶e w ci膮gu nast臋pnych czterech lat umr臋. - nie chcia艂am z ni膮 tego roztrz膮sa膰, ale jej postawa naprawd臋 mnie wkurzy艂a. - Wi臋c wola艂aby艣 raczej widzie膰 mnie martw膮, czy jako doros艂ego wampira?
- 呕adne z powy偶szych, oczywi艣cie. - powiedzia艂a.
- Lindo, - babcia po艂o偶y艂a swoja r臋k臋 na mojej nodze pod sto艂em i 艣cisn臋艂a. - To co Zoey chce powiedzie膰 to to, 偶e powinna艣 zaakceptowa膰 j膮 i jej now膮 przysz艂o艣膰, i 偶e twoje zachowanie rani jej uczucia.
- Moje zachowanie! - my艣la艂am, 偶e mama zamierza rozpocz膮膰 swoj膮 tyrad臋 „dlaczego zawsze si臋 mnie czepiacie,” ale zamiast tego zaskoczy艂a mnie bior膮c g艂臋boki oddech, a potem patrz膮c mi prosto w oczy. - Nie mia艂am zamiaru rani膰 twoich uczu膰, Zoey.
Przez chwil臋 wygl膮da艂a jak dawna ona, jak mama, kt贸r膮 by艂a zanim po艣lubi艂a Johna Heffera i zamieni艂a si臋 w Idealn膮 Ko艣cieln膮 呕on臋 ze Stepfort, i poczu艂am jak 艣ciska mi si臋 serce. - Mimo to, ranisz moje uczucia, mamo. - us艂ysza艂am jak m贸wi臋.
- Przepraszam, - powiedzia艂a. Po czym wyci膮gn臋艂a do mnie swoj膮 r臋k臋. - Mo偶e spr贸bujemy tych wszystkich urodzinowych rzeczy od nowa?
W艂o偶y艂am swoj膮 d艂o艅 w jej, czuj膮c ostro偶n膮 nadziej臋. Mo偶e cz臋艣膰 mojej dawnej mamy nadal jest wewn膮trz niej. Chodzi mi o to, 偶e przysz艂a sama, bez ojciacha, co jest bardzo bliskie cudowi. U艣cisn臋艂am jej d艂o艅 i si臋 u艣miechn臋艂am. - Dla mnie to brzmi dobrze.
- Wi臋c, powinna艣 otworzy膰 tw贸j prezent, a potem mo偶emy zje艣膰 tort, - powiedzia艂a mama, przesuwaj膮c pude艂ko stoj膮ce obok jeszcze nietkni臋tego ciasta.
- Dobrze! - stara艂am si臋 utrzyma膰 entuzjazm w moim g艂osie, nawet je艣li prezent opakowany by艂 w papier pokryty ponurymi scenkami narodzenia. Utrzymywa艂am u艣miech, dop贸ki nie rozpozna艂am bia艂ej sk贸rzanej ok艂adki i z艂oto zako艅czonych stron. Moje serce spad艂o do 偶o艂膮dka, obr贸ci艂am ksi膮偶k臋 by przeczyta膰: S艂owo 艢wi臋te, Wydanie Ludzi Wiary wydrukowane droga z艂ot膮 kursyw膮 wzd艂u偶 ok艂adki. Inny przeb艂ysk przesadzonego z艂ota przyku艂 moje spojrzenie. Wzd艂u偶 do艂u ok艂adki przeczyta艂am: Rodzina Heffer. W 艣rodku pomi臋dzy pierwszymi stronami znajdowa艂a si臋 czerwona aksamitna zak艂adka ze z艂otym chwostem, pr贸buj膮c kupi膰 sobie troch臋 czasu, 偶ebym mog艂a wymy艣li膰 co艣 do powiedzenia, co艣 innego ni偶 „to naprawd臋 ohydny prezent,” pozwoli艂am stron膮 otworzy膰 si臋 na niej. Wtedy mrugn臋艂am, maj膮c nadziej臋, 偶e to co przeczyta艂am by艂o tylko podst臋pem moich oczu. Nie. To naprawd臋 tam by艂o. Ksi臋ga otworzy艂a si臋 na stronie z drzewem genealogicznym. Dziwnym, pochy艂ym, lewor臋cznym pismem, kt贸re jak z 艂atwo艣ci膮 rozpozna艂am nale偶a艂o do ojciacha, wypisane by艂o nazwisko mojej mamy LINDA HEFFER. Narysowana kreska 艂膮czy艂a je z JOHN HEFFER, z boku znajdowa艂a si臋 data ich 艣lubu. Poni偶ej ich nazwisk, napisane jakby艣my byli ich rodzonymi dzie膰mi, znajdowa艂y si臋 imiona mojego brata, mojej siostry i moje.
No dobrze, m贸j biologiczny ojciec, Paul Montgomery, opu艣ci艂 nas, gdy by艂am jeszcze dzieckiem i ca艂kowicie znikn膮艂 z powierzchni ziemi. Raz na jaki艣 czas dociera艂y od niego 偶a艂o艣nie ma艂e czeki z alimentami bez adresu zwrotnego, ale z wyj膮tkiem tych rzadkich przypadk贸w, od dziesi臋ciu lat nie by艂 on cz臋艣ci膮 naszego 偶ycia. Tak, by艂 g贸wnianym tat膮. Ale jednak nim by艂, a John Heffer, kt贸ry naprawd臋 mnie nienawidzi艂, nie.
Spojrza艂am sponad fa艂szywego drzewa genealogicznego w oczy mojej mamy. M贸j g艂os brzmia艂 na zaskakuj膮co opanowany, nawet spokojny, ale wewn膮trz mnie k艂臋bi艂y si臋 emocje. - O czym my艣leli艣cie kiedy wybierali艣cie to na m贸j prezent urodzinowy?
Mama wygl膮da艂a na zirytowan膮 moim pytaniem. - My艣leli艣my, 偶e chcia艂aby艣 wiedzie膰, 偶e nadal jeste艣 cz臋艣ci膮 naszej rodziny.
- Ale nie jestem. Nie by艂am na d艂ugo zanim zosta艂am naznaczona. Ty to wiesz, ja to wiem, i John to wie.
- Tw贸j ojciec na pewno nie…
Podnios艂am r臋k臋 aby jej przerwa膰. - Nie! John Heffer nie jest moim ojcem. Jest twoim m臋偶em, i to wszystko. Tw贸j wyb贸r - nie m贸j. To wszystko kim kiedykolwiek by艂. - Rana, kt贸ra krwawi艂a wewn膮trz mnie od czasu przyj艣cia mojej mamy otworzy艂a si臋 i spowodowa艂a krwotok gniewu w moim ciele. - Jest tak, mamo. Gdy kupowa艂a艣 mi prezent powinna艣 wybra膰 co艣 co jak my艣la艂a艣 mi si臋 spodoba, a nie co艣 co tw贸j m膮偶 chcia艂 wepchn膮膰 mi do gard艂a.
- Nie wiesz o czym m贸wisz, m艂oda damo, - powiedzia艂a moja matka. Potem spojrza艂a w艣ciekle na babci臋. - Przej臋艂a to zachowanie od ciebie.
Moja babcia unios艂a jedna srebrn膮 brew na swoja c贸rk臋 i powiedzia艂a. - Dzi臋kuj臋 ci, Lindo, mo偶liwe 偶e jest to najmilsza rzecz jak膮 kiedykolwiek mi powiedzia艂a艣.
- Gdzie on jest? - zapyta艂am mam臋.
- Kto?
- John. Gdzie on jest? Nie przysz艂a艣 tu dla mnie. Przysz艂a艣, poniewa偶 on chcia艂 偶ebym 藕le si臋 poczu艂a, a to jest co艣 czego nie chcia艂by przegapi膰. Wi臋c gdzie on jest?
- Nie wiem o co ci chodzi. - rozejrza艂a si臋 z min膮 winowajcy, i wiedzia艂am 偶e mia艂am racj臋.
Wsta艂am i zawo艂a艂am w stron臋 deptaka, - John! Poka偶 si臋, poka偶 si臋, gdzie jeste艣!
I rzeczywi艣cie, m臋偶czyzna oderwa艂 si臋 od jednego ze stolik贸w znajduj膮cych si臋 na przeciwnym ko艅cu deptaka, blisko wyj艣cia ze Starbucksa. Studiowa艂am go, gdy podchodzi艂 do nas, pr贸buj膮c zrozumie膰 co moja matka w nim widzia艂a. By艂 ca艂kowicie zwyczajnym facetem. 艢redni wzrost - ciemne, siwiej膮ce w艂osy - w膮t艂y podbr贸dek- w膮skie ramiona- cienkie nogi. By艂 taki dop贸ki nie spojrza艂o si臋 w jego oczy, i zobaczy艂o co艣 niezwyk艂ego, a wtedy to co odkrywa艂e艣 by艂o niezwyk艂ym brakiem ciep艂a. Zawsze my艣la艂am i偶 to dziwne, 偶e tak zimny, bezduszny facet m贸g艂 wci膮偶 g艂osi膰 religi臋.
Dotar艂 do naszego stolika i zacz膮艂 otwiera膰 usta, ale zanim m贸g艂 przem贸wi膰, rzuci艂am w niego moim „prezentem”.
- Zatrzymaj go. To nie moja rodzina i nie moja wiara, - powiedzia艂am, patrz膮c mu prosto w oczy.
- Wi臋c wybra艂a艣 z艂o i ciemno艣膰, - powiedzia艂.
- Nie. Wybra艂am moja kochaj膮c膮 bogini臋, kt贸ra mnie naznaczy艂a jako jej w艂asno艣膰 i obdarzy艂a mnie specjalnymi mocami. Wybra艂am inn膮 drog臋 ni偶 ty. To wszystko.
- Jak powiedzia艂em, wybra艂a艣 z艂o. - po艂o偶y艂 r臋ce na ramionach mojej mamy, jakby potrzebowa艂a jego wsparcia by m贸c tu siedzie膰. Mama przykry艂a jego d艂onie swoimi i poci膮gn臋艂a nosem.
Zignorowa艂am do i skupi艂am si臋 na niej.
- Mamo, prosz臋 nie r贸b tego ponownie. Je艣li mo偶esz mnie zaakceptowa膰, i je艣li naprawd臋 chcesz mnie widywa膰, to zadzwo艅 i si臋 spotkamy. Ale udawanie, 偶e chcesz mnie zobaczy膰, poniewa偶 John m贸wi ci co robi膰, rani moje uczucia i nie jest dobre dla 偶adnej z nas.
- Dla 偶ony dobrze jest, gdy jest pos艂uszna m臋偶owi, - powiedzia艂 John.
Pomy艣la艂am by wspomnie膰 jak szowinistyczne, protekcjonalne i po prostu 藕le brzmi膮ce to by艂o, ale zamiast tego postanowi艂am nie marnowa膰 oddechu i powiedzia艂am, - John, id藕 do diab艂a.
- Chcia艂am, 偶eby艣 odwr贸ci艂a si臋 od z艂a, - powiedzia艂a mama, 艂agodnie p艂acz膮c.
Przem贸wi艂a moja babcia. Jej g艂os by艂 smutny, ale surowy. - Lindo, to godne po偶a艂owania, 偶e znalaz艂a艣 i ca艂kowicie wsi膮k艂a艣 w system wierze艅, kt贸ry przyjmuje jako jednego ze swoich g艂贸wnych wyznawc贸w, kogo艣 tak z艂ego.
- Tym co znalaz艂a twoja c贸rka jest B贸g, i to nie dzi臋ki tobie. - ostro rzuci艂 John.
- Nie. Moja c贸rka znalaz艂a ciebie, to smutne, ale prawdziwe, 偶e nigdy nie lubi艂a my艣le膰 samodzielnie. Teraz ty robisz to za ni膮. Ale jest tu ma艂a niezale偶na my艣l, 偶e Zoey i ja zechcemy odej艣膰 z wami, - babcia wci膮偶 m贸wi艂a, podaj膮c mi moj膮 lawend臋 i pierwsze wydanie Drakuli, a potem chwytaj膮c m贸j 艂okie膰 i stawiaj膮c mnie na nogi. - Tu jest Ameryka, a to znaczy, 偶e nie masz prawa my艣le膰 za reszt臋 z nas. Lindo, zgadzam si臋 z Zoey. Je艣li w swojej g艂owie odnajdziesz troch臋 rozs膮dku i zechcesz zobaczy膰 nas, poniewa偶 nas kochasz tak jak my ci臋 kochamy, zadzwo艅 do mnie. Je艣li nie, nie chc臋 ci臋 wi臋cej s艂ysze膰. - babcia przerwa艂a i potrzasn臋艂a za wstr臋tem g艂ow膮 w kierunku Johna. - A ty, nie chc臋 ju偶 nigdy wi臋cej us艂ysze膰 cokolwiek od ciebie, nie wa偶ne co si臋 stanie.
Gdy odchodzi艂y艣my, goni艂 nas g艂os Johna, ostry i przerywany z艂o艣ci膮 i nienawi艣ci膮. - Oh, zn贸w mnie us艂yszycie. Obie. Istnieje wielu dobrych, bogobojnych ludzi, kt贸rzy s膮 zm臋czeni tolerowaniem waszego z艂a, kt贸rzy wierz膮, 偶e ju偶 wystarczy. Nie b臋dziemy d艂u偶ej 偶y膰 obok czcicieli ciemno艣ci. Zapami臋tajcie moje s艂owa… poczekajcie i zobaczycie… to czas waszej skruchy…
Na szcz臋艣cie, szybko znalaz艂y艣my si臋 poza zasi臋giem jego tyrady. Czu艂a si臋, jakbym mia艂a si臋 rozp艂aka膰 dop贸ki nie zrozumia艂am co moja s艂odka stara babcia mrucza艂a do siebie.
- Ten cz艂owiek jest jak膮 cholerna g贸wnian膮 ma艂p膮.
- Babciu! - powiedzia艂am.
- Oh, Zoey ptaszyno, czy nazwa艂am m臋偶a twojej matki cholerna g贸wnian膮 ma艂p膮 na g艂os?
- Tak, babciu, zrobi艂a艣 to.
Spojrza艂a na mnie, jej ciemne oczy si臋 iskrzy艂y.
- To dobrze.
Rozdzia艂 czwarty
Babcia pr贸bowa艂a ratowa膰 reszt臋 moich urodzin. Przesz艂y艣my Utica Square do restauracji Stonehorse, gdzie zdecydowa艂y艣my si臋 na troch臋 porz膮dnego tortu. Co oznacza艂o, 偶e babcia mia艂a dwa kieliszki czerwonego wina, a ja nap贸j gazowany i wielki, lepki kawa艂ek diabelskiego ciasta. (Tak, bawi艂a nas ta ironia).
Babcia nie stara艂a si臋 naprawia膰 wszystkiego fabrykuj膮c jakie艣 g贸wno o tym, 偶e mama nie mia艂a tego na my艣li... jest zagubiona... po prostu daj jej czas...bla...bla...bla. Spos贸b babci by艂 praktyczniejszy i ch艂odniejszy od tego.
- Twoja mama jest s艂ab膮 kobiet膮, kt贸ra odnajduje siebie poprzez m臋偶czyzn臋 - powiedzia艂a popijaj膮c swoje czerwone wino. - Niestety, wybra艂a naprawd臋 z艂ego m臋偶czyzn臋.
- Nigdy si臋 nie zmieni, prawda?
Babcia delikatnie dotkn臋艂a mojego policzka, - Mog艂aby, Zoey ptaszyno, ale szczerze w to w膮tpi臋.
- Lubi臋 to, 偶e mnie nie ok艂amujesz, babciu. - powiedzia艂am.
- K艂amstwa niczego nie naprawiaj膮. Nawet nie czyni膮 rzeczy 艂atwiejszymi, a przynajmniej nie na d艂ugo. Najlepiej powiedzie膰 prawd臋 i uczciwie posprz膮ta膰 ba艂agan.
Westchn臋艂am.
- Skarbie, czy jest jaki艣 ba艂agan, kt贸ry musisz posprz膮ta膰? - spyta艂a babcia.
- Ta, ale na nieszcz臋艣cie nie nale偶y on do tych uczciwych. - za偶enowana u艣miechn臋艂am si臋 do babci i opowiedzia艂am jej wszystko o moim katastrofalnym przyj臋ciu urodzinowym.
- Wiesz, 偶e musisz naprostowa膰 t膮 spraw臋 z ch艂opakami. Bo nied艂ugo Heath i Erik sami si臋 za ni膮 wezm膮. - unios艂a palce, pokazuj膮c nimi odleg艂o艣膰 cala, dla podkre艣lenia s艂owa „nied艂ugo”.
- Zrobi臋 to, ale Heath przez prawie tydzie艅 by艂 w szpitalu po tej ca艂ej sprawie z seryjnym morderc膮, z kt贸rej go wyratowa艂am, a potem jego rodzice wywie藕li go na Kajmany na 艣wi膮teczne wakacje. Nawet go nie widzia艂am przez ostatni miesi膮c. Wi臋c naprawd臋 nie mia艂am okazji, 偶eby cokolwiek zrobi膰 w sprawie Heatha i Erika. - skupi艂am si臋 na skrobaniu dna mojego talerza, 偶eby nie patrze膰 na babci臋. Ta „ca艂a sprawa z seryjnym morderc膮” by艂a ca艂kowicie zmy艣lona, uratowa艂am Heatha, ale nie od czego艣 tak prostego jak zwariowany cz艂owiek. Uratowa艂am go od grupy stworze艅, kt贸rych przyw贸dczyni膮 by艂a (i pewnie nadal jest) moja najlepsza przyjaci贸艂ka, nieumar艂a Stevie Rae. Ale nie mog艂am powiedzie膰 tego babci. Nikomu nie mog艂am tego powiedzie膰, poniewa偶 za tym wszystkim sta艂a Wysoka Kap艂anka Domu Nocy, moja mentorka, Neferet, a ona mia艂a zbyt dobre zdolno艣ci psychiczne. Wydawa艂o mi si臋, 偶e nie mo偶e czyta膰 moich my艣li, przynajmniej nie za dobrze, ale je艣li komu艣 powiem, to przeczyta jego lub jej my艣li i wszyscy b臋dziemy mieli wielkie k艂opoty.
M贸wi膮c o sytuacji stresowej.
- Mo偶e powinna艣 wr贸ci膰 do domu i wszystko naprawi膰, - powiedzia艂a babcia. A kiedy zobaczy艂a moje zaskoczone spojrzenie doda艂a, - Mia艂am na my艣li spraw臋 z prezentami gwiazdkorodzinowymi, a nie z Heathem i Erikiem.
- Oh, dobrze. Ta, powinnam to zrobi膰. - przerwa艂am, my艣l膮c o tym co przed chwila powiedzia艂a babcia. - Wiesz, to miejsce naprawd臋 staje si臋 moim domem.
- Wiem, - u艣miechn臋艂a si臋, - i jestem zadowolona. Znalaz艂a艣 swoje miejsce, Zoey ptaszyno, i jestem z ciebie dumna.
Babcia odprowadzi艂a mnie do miejsca, gdzie zaparkowa艂am mojego wiekowego Volkswagena garbusa i u艣cisn臋艂a mnie na dowidzenia. Podzi臋kowa艂am jej ponownie za wspania艂e prezenty, a 偶adna z nas nie wspomnia艂a o mojej matce. S膮 sprawy o kt贸rych lepiej nie rozmawia膰. Powiedzia艂am babci, 偶e wracam do Domu Nocy, by naprawi膰 sprawy z moimi przyjaci贸艂mi i naprawd臋 mia艂am to na my艣li. Lecz zamiast tego odnalaz艂am siebie jad膮c膮 do 艣r贸dmie艣cia. Ponownie.
Przez ostatni miesi膮c, ka偶dej nocy, za pomoc膮 jakiej艣 s艂abej wym贸wki, albo po prostu wymykaj膮c si臋, nawiedza艂am ulice 艣r贸dmie艣cia Tulsy. Nawiedza艂am...prychn臋艂am. To by艂o doskona艂e s艂owo do opisu mnie szukaj膮cej mojej najlepszej przyjaci贸艂ki, Stevie Rae, kt贸ra umar艂a miesi膮c temu i sta艂a si臋 nieumar艂a.
Tak, to by艂o tak dziwne jak brzmia艂o.
Adepci umierali. Wszyscy to wiedzieli艣my. By艂am 艣wiadkiem 艣mierci dwojga spo艣r贸d tr贸jki, kt贸ra umar艂a od czasu, gdy przyby艂am do Domu Nocy. Dobrze, wi臋c wszyscy wiedzieli, 偶e mo偶emy umrze膰. To czego nie wiedzieli, to to, 偶e trzech ostatnich adept贸w, kt贸rzy umarli, zosta艂o wskrzeszonych, albo ponownie o偶yli, albo... do diab艂a. Podejrzewam, 偶e najprostszym sposobem na opisanie tego co zasz艂o jest to, 偶e zostali stereotypami wampir贸w: chodz膮cymi nieumar艂ymi, b臋d膮cymi krwio偶erczymi potworami, w kt贸rych nie pozosta艂o nic z cz艂owiecze艅stwa. R贸wnie偶 藕le pachnieli.
Wiedzia艂am, poniewa偶 mia艂am pecha zobaczy膰 to co na pocz膮tku wzi臋艂am za duchy, czyli pierwszych dwoje martwych adept贸w. Kiedy zacz臋艂y si臋 morderstwa ludzkich nastolatk贸w, wygl膮da艂o to tak, jakby kto艣 pr贸bowa艂 wmanewrowa膰 w to zab贸jstwo wampiry. To by艂o do bani, zw艂aszcza, 偶e zna艂am dw贸ch pierwszych ch艂opc贸w, kt贸rzy zostali zamordowani, a uwaga policji zwr贸ci艂a si臋 na mnie. Wszystko sta艂o si臋 jeszcze gorsze gdy Heath sta艂 si臋 trzecim zaginionym.
C贸偶, nie mog艂am pozwoli膰 im go zabi膰. Dodatkowo, ja i Heath zostali艣my przypadkowo skojarzeni. Z pomoc膮 Afrodyty rozgryz艂am jak pod膮偶a膰 za skojarzeniem do Heatha. Policja my艣li, 偶e uratowa艂am nie藕le sponiewieranego Heatha z r膮k ludzkiego seryjnego mordercy.
A co naprawd臋 odkry艂am?
Moj膮 nieumar艂膮 najlepsz膮 przyjaci贸艂k臋 i jej obrzydliwych podw艂adnych. Wydosta艂am stamt膮d Heatha („tam” by艂o starymi 艣r贸dmiejskimi tunelami pod opuszczonymi magazynami Tulsy) i stawi艂am czo艂o Stevie Rae. Albo temu co z niej zosta艂o.
Bo widzicie, jednym problemem jest to, 偶e nie wierz臋 i偶 ca艂e jej cz艂owiecze艅stwo uleg艂o zniszczeniu, gdy sta艂a si臋 jedn膮 z nieumar艂ych i wstr臋tnych by艂ych adept贸w, kt贸rzy pr贸bowali zje艣膰 Heatha.
Drugim problemem jest Neferet. Stevie Rae powiedzia艂a mi, 偶e to Neferet stoi za ich nieumar艂o艣ci膮, wiem, 偶e to prawda, poniewa偶 na艂o偶y艂a ona na Heatha i mnie naprawd臋 obrzydliwe zakl臋cie na chwil臋 przed pojawieniem si臋 policji. Mia艂o ono spowodowa膰, 偶e zapomnimy o wszystkim co sta艂o si臋 w tunelach. My艣l臋, 偶e podzia艂a艂o ono na Heatha. W moim przypadku zakl臋cie zadzia艂a艂o tylko chwilowo. U偶y艂am mocy pi臋ciu 偶ywio艂贸w by je prze艂ama膰.
Wi臋c, to jest streszczenie tej d艂ugiej historii. Teraz martwi臋 si臋 o to co, do diab艂a mam zrobi膰 z: raz, Stevie Rae; dwa, Neferet; Trzy, Heathem. Mog艂oby si臋 wydawa膰 pomocnym to, 偶e 偶adne z moich trzech zmartwie艅 nie by艂o w moim pobli偶u w ostatnim miesi膮cu, ale tak nie jest.
- No dobrze, - powiedzia艂am na g艂os, - to moje urodziny, i to by艂y niezwykle g贸wniane urodziny, nawet jak dla mnie. Wi臋c, Nyx, chc臋 ci臋 prosi膰 o tylko jedn膮 urodzinow膮 przys艂ug臋. Chc臋 znale藕膰 Stevie Rae. - i po艣piesznie doda艂am - Prosz臋. - (Damien przypomina艂 by mi, 偶e kiedy m贸wisz do bogini lepiej by膰 uprzejmym).
Nie oczekiwa艂am 偶adnej odpowiedzi, wi臋c kiedy s艂owa otw贸rz okno przep艂ywa艂y w k贸lko przez m贸j umys艂, pomy艣la艂am, 偶e to tekst piosenki z radia, ale moje radio nie by艂o w艂膮czone, a s艂owa nie mia艂y podk艂adu muzycznego - dodatkowo, by艂y one wewn膮trz mojej g艂owy, a nie w radiu.
Czuj膮c si臋 troch臋 wi臋cej ni偶 zdenerwowana, otworzy艂am okno.
Przez ca艂y tydzie艅 by艂o niezwykle ciep艂o. Dzisiaj temperatura osi膮gn臋艂a prawie szesna艣cie stopni, co by艂o dziwne jak na grudzie艅, ale to by艂a Oklahoma, a dziwna by艂o po prostu kolejnym s艂owem na okre艣lenie pogody w Oklahomie. Ale nadal, by艂o blisko p贸艂nocy, a w nocy si臋 och艂adza艂o. To mi nie przeszkadza艂o. Doros艂e wampiry nie odczuwa艂y zimna tak jak ludzie. Nie, nie dlatego, 偶e s膮 zimnymi, martwymi o偶ywionymi cia艂ami (ach, to mog艂oby by膰 czym艣, czym jest Stevie Rae). Dziej臋 si臋 tak, poniewa偶 ich metabolizm jest inny ni偶 ludzki. Jako adeptka, szczeg贸lnie taka, kt贸ra jest bardziej zaawansowana ni偶 wi臋kszo艣膰 dzieciak贸w naznaczonych zaledwie par臋 miesi臋cy temu, moja wytrzyma艂o艣膰 na zimno by艂a du偶o wi臋ksza ni偶 ludzkich nastolatk贸w. Wi臋c zimne powietrze wpadaj膮ce do mojego garbusa nie przeszkadza艂o mi, dlatego to by艂o dziwne, 偶e nagle zacz臋艂am kicha膰 i dosta艂am g臋siej sk贸rki.
Uh, co to za zapach? Pachnia艂o jak zat臋ch艂a piwnica i sa艂atka jajeczna, kt贸ra nie zosta艂a w por臋 schowana do lod贸wki, i brud, wszystko to zmieszane razem tworzy艂o obrzydliwy dokuczliwie znajomy zapach.
- Ah, do diab艂a! - zda艂am sobie spraw臋, co wyczulam i szepn臋艂am garbusem przekraczaj膮c wszystkie trzy ulice jednokierunkowe, by zaparkowa膰 troch臋 na p贸艂noc od 艣r贸dmiejskiego dworca autobusowego. Po艣wi臋ci艂am jedynie troch臋 czasu na zamkni臋cie okna i zablokowanie drzwi (umar艂abym, gdyby kto艣 uszkodzi艂 moje pierwsze wydanie Drakuli), zanim wyskoczy艂am z samochodu i pospieszy艂am na chodnik, gdzie stan臋艂am spokojnie i w膮cha艂am powietrze. Z艂apa艂am zapach troch臋 na prawo. Uh. By艂 zbyt okropny by go przegapi膰. Stale w臋sz膮c, jak pies, zacz臋艂am pod膮偶a膰 za moim nosem w d贸艂 chodnika, oddalaj膮c si臋 od dodaj膮cych otuchy 艣wiate艂 dworca autobusowego.
Znalaz艂am j膮 w zau艂ku. Z pocz膮tku my艣la艂am, 偶e pochyla艂a si臋 nad wielk膮 kup膮 艣mieci i moje serce si臋 艣cisn臋艂o. Musz臋 wyci膮gn膮膰 j膮 z takiego 偶ycia - musz臋 wymy艣li膰 spos贸b na utrzymanie jej bezpiecznej, dop贸ki ta straszna rzecz, kt贸ra j膮 spotka艂a nie zostanie naprawiona. Lub b臋dzie musia艂a ponownie umrze膰, na dobre. Nie! Zamkn臋艂am umys艂 na tego rodzaju my艣li. Ju偶 raz patrzy艂am jak Stevie Rae umiera. Nie mia艂am zamiaru przechodzi膰 przez to ponownie.
Ale zanim mog艂am do niej dotrze膰 i pochwyci膰 w ramiona (gdy wstrzymywa艂am oddech) i powiedzie膰 jej, 偶e sprawi臋, 偶e wszystko b臋dzie dobrze, kupa 艣mieci j臋kn臋艂a i poruszy艂a si臋, a ja zda艂am sobie spraw臋, 偶e Stevie Rae nie grzebie w 艣mieciach, ona gryz艂a bezdomn膮 w szyj臋!
- Oh, to obrzydliwe! Jejku, to prostu przesta艅!
Z nieludzk膮 szybko艣ci膮, Stevie Rae si臋 odwr贸ci艂a. Bezdomna upad艂a na ziemi臋, ale Stevie Rae stale trzyma艂a jeden z jej brudnych nadgarstk贸w. Zasycza艂a na mnie z obna偶onymi z臋bami i 艣wiec膮cymi przera偶aj膮c膮 czerwieni膮 oczami. By艂o to zbyt obrzydliwe, by by膰 straszne lub nawet przera偶aj膮ce. Dodatkowo, mia艂am w艂a艣nie naprawd臋 okropne urodziny, a ludzie, nawet nieumarli najlepsi przyjaciele, byli w tej chwili najmniej denerwuj膮cy.
- Stevie Rae, to ja. Mo偶esz ju偶 wy艂膮czy膰 to g贸wno z syczeniem. Dodatkowo, to jest niedorzeczny wampirzy clich茅 (bana艂).
Przez sekund臋 nic nie m贸wi艂a i nasz艂a mnie okropna my艣l, 偶e mog艂o jej si臋 jako艣 pogorszy膰 przez ten miesi膮c odk膮d ostatni raz j膮 widzia艂am, do punktu w kt贸rym sta艂a si臋 jak reszta - bestialska i nieuchwytna. M贸j 偶o艂膮dek szepn膮艂 si臋 bole艣nie, ale napotka艂am jej czerwone oczy i przesun臋艂am na ni膮 moje w艂asne. - I, prosz臋, naprawd臋 藕le pachniesz. Nie macie prysznica w Przera偶aj膮cej Krainie Nieumar艂ych?
Stevie Rae zmarszczy艂a brwi, co teraz stanowi艂o post臋p, poniewa偶 jej wargi zakry艂y z臋by. -Odejd藕, Zoey, - powiedzia艂a. Jej g艂os by艂 zimny i p艂aski, sprawiaj膮c, 偶e to co kiedy艣 by艂o s艂odkim akcentem z Oklahomy brzmia艂o jak szorstki poszukiwacz odpadk贸w, ale wym贸wi艂a moje imi臋, co by艂o zach臋t膮 kt贸rej potrzebowa艂am.
- Nie zamierzam nigdzie i艣膰, dop贸ki nie porozmawiamy. Wi臋c zostaw t膮 bezdomn膮 - eh, Stevie Rae, ona prawdopodobnie ma wszy i kto wie co jeszcze - i porozmawiajmy.
- Je艣li chcesz rozmawia膰 musisz poczeka膰 dop贸ki nie sko艅cz臋 si臋 po偶ywia膰. - Stevie Rae przechyli艂a na bok g艂ow臋 ruchem przypominaj膮cym owada. - Czy dobrze pami臋tam, 偶e skojarzy艂a艣 ze sob膮 twojego ma艂ego ludzkiego ch艂opca zabawk臋? Wygl膮da na to, 偶e kosztowa艂a艣 krwi swojej w艂asno艣ci. Chcesz do艂膮czy膰 do mnie przy gryzieniu? - u艣miechn臋艂a si臋 i obliza艂a k艂y.
- Dobrze, to przera偶aj膮ce, wprost przera偶aj膮ce! I do twojej wiadomo艣ci Heath nie jest moim ch艂opcem zabawk膮. On jest moim ch艂opakiem, albo jednym z nich w ka偶dym b膮d藕 razie. Napi艂am si臋 jego krwi przez przypadek. Zamierza艂am ci o tym powiedzie膰, ale umar艂a艣. Wi臋c, nie. Nie chc臋 ugry藕膰 tej osoby. Nawet nie wiem gdzie by艂a. - Obdarzy艂am biedn膮 kobiet臋, o szeroko otwartych oczach i popl膮tanych w艂osach s艂abym u艣miechem. - Uh, bez urazy, ma'am.
- Dobrze, wi臋cej dla mnie. - Stevie Rae zacz臋艂a odchyla膰 w ty艂 g艂ow臋 kobiety.
- Przesta艅!
Popatrzy艂a na mnie przez rami臋. - Jak powiedzia艂am, odejd藕 Zoey. Ty tutaj nie nale偶ysz.
- Ty tak偶e - powiedzia艂am.
- To tylko jedna z wielu rzeczy, co do kt贸rych si臋 mylisz.
Gdy odwr贸ci艂a si臋 z powrotem do kobiety, kt贸ra teraz p艂aka艂a i powtarza艂a w k贸艂ko „prosz臋, oh prosz臋”, post膮pi艂am kilka krok贸w do przodu i unios艂am r臋ce nad g艂ow臋. - Powiedzia艂am, zostaw j膮.
Odpowiedzi膮 Stevie Rae by艂o sykni臋cie i otworzenie ust, by rozszarpa膰 kobiecie gard艂o. Zamkn臋艂am oczy i szybko si臋 skupi艂am. - Powietrze, przyb膮d藕 do mnie! - rozkaza艂am. Natychmiastowo moje w艂osy zacz臋艂y powiewa膰 w otaczaj膮cej mnie bryzie. Zakr臋ci艂am jedn膮 r臋k膮 przede mn膮, wyobra偶aj膮c sobie ma艂e tornado. Gdy szarpn臋艂am nadgarstkiem i popchn臋艂am moc powietrza w kierunku p艂acz膮cej bezdomnej kobiety, otworzy艂am oczy. Dok艂adnie tak jak to sobie wyobra偶a艂am, otoczy艂o j膮 wiruj膮ce powietrze, ledwie unosz膮c w艂os z potarganej g艂owy Stevie Rae, podnios艂o bezdomn膮 i ponios艂o w d贸艂 ulicy, pozwalaj膮c jej odej艣膰, gdy tylko dotar艂a do bezpiecznych 艣wiate艂 ulicznych. - Dzi臋kuj臋 ci, powietrze, - wymrucza艂am i poczu艂am, jak przed znikni臋ciem bryza delikatnie muska moja twarz.
- Robisz si臋 w tym dobra.
Odwr贸ci艂am si臋 do Stevie Rae. Obserwowa艂a mnie z widocznie nieufnym wyrazem twarzy, jakby my艣la艂a, 偶e zamierzam wyczarowa膰 kolejne tornado i wessa膰 j膮 w otch艂a艅.
Wzruszy艂am ramionami. - 膯wiczy艂am. To tylko koncentracja i kontrola. Wiedzia艂aby艣 to, gdyby艣 r贸wnie偶 膰wiczy艂a.
Przeb艂ysk b贸lu przemkn膮艂 przez wychudzon膮 twarz Stevie Rae tak szybko, 偶e zastanawia艂am si臋 czy naprawd臋 to widzia艂am, czy tylko sobie wyobrazi艂am. - Teraz nie mam nic wsp贸lnego z 偶ywio艂em.
- To bzdury, Stevie Rae. Masz zwi膮zek z ziemi膮. Mia艂a艣 go zanim umar艂a艣, albo cokolwiek si臋 sta艂o. - zastanowi艂am si臋 nad tym jak niezr臋cznie by艂o m贸wi膰 do nieumar艂ej martwej Stevie Rae o byciu martw膮. - Tego rodzaju rzeczy nie odchodz膮. Dodatkowo, pami臋tasz tunele? Wci膮偶 masz to po艂膮czenie.
Stevie Rae potrz膮sn臋艂a g艂ow膮 i jej kr贸tkimi blond lokami, te kt贸re nie by艂y ca艂e potargane i brudne, przypomnia艂y mi jak kiedy艣 wygl膮da艂a. - To znikn臋艂o. Cokolwiek kiedy艣 posiada艂am umar艂o wraz z t膮 cz臋艣ci膮 mnie, kt贸ra by艂a ludzka. Musisz to zaakceptowa膰 i i艣膰 dalej. Ja to zrobi艂am.
- Nigdy tego nie zaakceptuj臋. Jeste艣 moj膮 najlepsza przyjaci贸艂k膮. Nie zamierzam przej艣膰 nad tym do porz膮dku dziennego.
Nagle Stevie Rae zasycza艂a przera偶aj膮cym, dzikim g艂osem, a jej oczy zap艂on臋艂y krwist膮 czerwieni膮. - Czy wygl膮dam jak twoja najlepsza przyjaci贸艂ka?
Zignorowa艂am spos贸b w jaki moje serce t艂uk艂o si臋 wewn膮trz klatki piersiowej. Mia艂a racj臋. To czym si臋 sta艂a zupe艂nie nie przypomina艂o Stevie Rae kt贸r膮 zna艂am. Ale nie wierzy艂am, 偶e ca艂kowicie znikn臋艂a. Widzia艂am przeb艂yski mojej najlepszej przyjaci贸艂ki w tunelach, a to znaczy艂o, 偶e nie mog臋 si臋 spisa膰 jej na straty. Czu艂am, jakbym mia艂a si臋 rozp艂aka膰, ale zamiast tego wzi臋艂am si臋 w gar艣膰 i zmusi艂am g艂os do normalnego brzmienia.
- C贸偶, do diab艂a nie, nie wygl膮dasz jak Stevie Rae. Ile czasu min臋艂o od kiedy my艂a艣 w艂osy? I co ty masz na sobie? - wskaza艂am na przepocone spodnie i za du偶膮 koszulk臋 przykryt膮 d艂ugim, paskudnie poplamionym czarnym p艂aszczem, podobnym do tych jakie wk艂adaj膮 zwariowani goci nawet je艣li na zewn膮trz jest ze sto stopni. - Ja tak偶e nie by艂abym do siebie podobna, gdybym si臋 tak ubra艂a. - westchn臋艂am i zbli偶y艂am si臋 do niej o kilka krok贸w. - Dlaczego po prostu nie p贸jdziesz ze mn膮? Przekradn臋 ci臋 do akademika. To b臋dzie 艂atwe - praktycznie nikogo tam nie ma. Nie ma Neferet. - doda艂am, a potem przyspieszy艂am (w膮tpi艂am czy kt贸rakolwiek z nas chcia艂a rozmawia膰 teraz o Neferet - albo kiedykolwiek) - wi臋kszo艣膰 nauczycieli wyjecha艂a na ferie zimowe, a dzieciaki s膮 na kr贸tkich wycieczkach by zobaczy膰 rodziny. Nic nie stoi na przeszkodzie. Nie b臋dziemy nawet niepokojone przez Damiena, bli藕niaczki i Erika, poniewa偶 s膮 na mnie wkurzeni. Wi臋c b臋dziesz mog艂a wzi膮膰 d艂ugi, mydlany prysznic, a ja dam ci jakie艣 prawdziwe ciuchy, potem mo偶emy pogada膰. - patrzy艂am jej w oczy, wi臋c zobaczy艂am wype艂niaj膮c膮 je t臋sknot臋. Przynajmniej chwilowo, ale wiedzia艂am, 偶e tam by艂a. Wtedy szybko spojrza艂a w bok.
- Nie mog臋 z tob膮 p贸j艣膰. Musz臋 si臋 偶ywi膰.
- To nie problem. Zdob臋d臋 ci co艣 do jedzenia z kuchni w akademiku. Hej, jestem pewna, 偶e mog臋 znale藕膰 miseczk臋 Lucky Charms, - u艣miechn臋艂am si臋. - Pami臋tasz, s膮 magicznie pyszne - i i ca艂kowicie nie maj膮 warto艣ci od偶ywczych.
- Tak jak Count Chocula?
M贸j u艣miech si臋 poszerzy艂 zmieniaj膮c w u艣miech od ucha do ucha wyra偶aj膮cy ulg臋, gdy Stevie Rae podj臋艂a w膮tek naszej starej dyskusji o tym kt贸re z naszych ulubionych p艂atk贸w 艣niadaniowych s膮 najlepsze. - Count Chocula maj膮 smaku kokosa, a wi臋c warto艣膰 od偶ywcz膮. Kokos jest ro艣lin膮. Jest zdrowy.
Oczy Stevie Rae napotka艂y moje. Nie 艣wieci艂y ju偶 na czerwono, a ona nie pr贸bowa艂a ukry膰 wype艂niaj膮cych je i sp艂ywaj膮cych jej po policzkach 艂ez. Odruchowo podesz艂am by j膮 przytuli膰, ale ona si臋 odsun臋艂a.
- Nie! Nie chc臋 偶eby艣 mnie dotyka艂a, Zoey. Nie jestem tym kim by艂am. Jestem brudna i odra偶aj膮ca.
- Wi臋c wr贸膰 ze mn膮 do szko艂y i umyj si臋! - b艂aga艂am. - Jako艣 to rozwi膮偶emy- obiecuj臋.
Stevie Rae potrz膮sn臋艂a g艂ow膮 ze smutkiem i wytar艂a oczy. - Tu nie ma rozwi膮zania. Kiedy powiedzia艂am, 偶e jestem brudna i odra偶aj膮ca nie chodzi艂o mi o wygl膮d. To co widzisz na zewn膮trz nie jest nawet w po艂owie tak paskudne jak to jaka jestem w 艣rodku. Zoey, ja musz臋 si臋 po偶ywia膰. Nie chodzi tu o jedzenie p艂atk贸w, kanapek i picie napoj贸w gazowanych. Musz臋 mie膰 krew. Ludzk膮 krew. Je艣li nie... - przerwa艂a i zobaczy艂am przechodz膮ce przez ni膮 straszne dreszcze. - Je艣li nie, b贸l jest rozdzieraj膮cy, pal膮cy g艂贸d nie do zniesienia. Musisz zrozumie膰, 偶e chce si臋 po偶ywia膰. Ja chc臋 rozdziera膰 ludzkie gard艂a i pi膰 ciep艂膮 krew, tak wype艂nion膮 strachem, z艂o艣ci膮 i b贸lem, 偶e a偶 odurzaj膮c膮. - ponownie przerwa艂a, tym razem ci臋偶ko oddychaj膮c.
- Nie mo偶esz naprawd臋 chcie膰 zabija膰 ludzi, Stevie Rae.
- Mylisz si臋, chce tego.
- M贸wisz tak, ale ja wiem, 偶e wci膮偶 istniej膮 cz膮stki mojej najlepszej przyjaci贸艂ki wewn膮trz ciebie, a Stevie Rae nie czu艂a by si臋 dobrze bij膮c szczeniaka, a co dopiero zabijaj膮c kogo艣. - przyspieszy艂am, gdy otworzy艂a usta by nie zgodzi膰 si臋 ze mn膮. - A co je艣li zdob臋d臋 ci ludzk膮 krew, 偶eby艣 nie musia艂a nikogo zabija膰?
Okropnym, pozbawionym emocji g艂osem powiedzia艂a: - Lubi臋 zabija膰.
- Lubisz r贸wnie偶 by膰 brudna, 艣mierdz膮ca i wygl膮da膰 odra偶aj膮co? - powiedzia艂am ostro.
- Nie dbam ju偶 o to jak wygl膮dam.
- Naprawd臋? A co je艣li powiem, 偶e mog艂abym da膰 ci par臋 d偶ins贸w Ropera, kowbojskie buty i 艂adn膮, 艣wie偶o wyprasowan膮 koszul臋 z d艂ugimi r臋kawami do w艂o偶enia w spodnie? - zobaczy艂am migotanie w jej oczach i wiedzia艂am, 偶e uda艂o mi si臋 dotkn膮膰 starej Stevie Rae. M贸j umys艂 pracowa艂 gor膮czkowo pr贸buj膮c wymy艣li膰 w艂a艣ciwa rzecz do powiedzenia, podczas gdy cz臋艣膰 jej nadal s艂ucha艂a. - Wi臋c, zr贸bmy tak. Spotkaj si臋 ze mn膮 jutro o p贸艂nocy - nie czekaj. Jutro jest sobota. Nie ma mowy, 偶eby wszystko uspokoi艂o si臋 do p贸艂nocy na tyle bym mog艂a si臋 wymkn膮膰. Wi臋c przenie艣my to na trzeci膮 w nocy w pawilonach na terenie Philbrook. - przerwa艂am na chwilk臋 by u艣miechn膮膰 si臋 do niej. - Pami臋tasz to miejsce, prawda? - Oczywi艣cie, wiedzia艂am, 偶e z ca艂膮 pewno艣ci膮 pami臋ta艂a gdzie to jest. By艂a tam ze mn膮 wcze艣niej, tylko tamtej nocy stara艂a si臋 mnie uratowa膰, a nie na odwr贸t.
- Tak, pami臋tam. - rzuci艂a kr贸tko tym samym zimnym, p艂askim g艂osem.
- Dobrze, wi臋c spotkaj si臋 tam ze mn膮. Przynios臋 ze sob膮 twoje ubranie i b臋d臋 mia艂a krew. B臋dziesz mog艂a zje艣膰, albo wypi膰, albo cokolwiek innego, i si臋 przebra膰. Potem mo偶emy zacz膮膰 szuka膰 rozwi膮zania. - dopowiedzia艂am sobie, 偶e wezm臋 tak偶e myd艂o, szampon i wyczaruj臋 troch臋 wody, wi臋c b臋dzie mog艂a si臋 umy膰. Eh, pachnia艂a tak okropnie jak wygl膮da艂a. - Dobrze?
- To nie ma sensu.
- Pozwolisz, 偶e sama zadecyduj臋? Dodatkowo, nie opowiedzia艂am ci jeszcze o horrorze moich urodzin. Babcia i ja mia艂y艣my koszmarn膮 scen臋 z moj膮 mam膮 i ojciachem. Babcia nazwa艂a ojciacha g贸wnian膮 ma艂p膮.
艢miech, kt贸rym wybuchn臋艂a Stevie Rae, brzmia艂 tak bardzo jak jej stare ja, 偶e m贸j wzrok rozmaza艂 si臋 od 艂ez i musia艂am gor膮czkowo mruga膰.
- Prosz臋 przyjd藕, - powiedzia艂am, g艂osem szorstkim od emocji. - Tak za tob膮 t臋skni臋.
- Przyjd臋 - powiedzia艂a Stevie Rae. - Ale b臋dziesz tego 偶a艂owa膰.
Rozdzia艂 pi膮ty
Z t膮 niezbyt pozytywn膮 uwag膮, Stevie Rae odwr贸ci艂a si臋 i pop臋dzi艂a w d贸艂 ulicy, znikaj膮c w jej ciemnym smrodzie. Du偶o wolniej dotar艂am do mojego garbusa. By艂am smutna i niespokojna i mia艂am za du偶o rzeczy do przemy艣lenia, by pojecha膰 z powrotem prosto do szko艂y, wi臋c zamiast tego pojecha艂am do otwartego przez 24 godziny na dob臋 IHOPu, znajduj膮cego si臋 w po艂udniowej Tulsie na Seventy-first Street, zam贸wi艂am du偶ego czekoladowego shake mlecznego oraz stert臋 nale艣nik贸w z czekoladow膮 posypk膮, i podczas jedzenia kontynuowa艂am moje przemy艣lenia.
Sadz臋, 偶e ze Stevie Rae wszystko posz艂o dobrze. To znaczy, zgodzi艂a si臋 spotka膰 ze mn膮 jutro. I nie pr贸bowa艂a mnie ugry藕膰, co by艂o dobre. Oczywi艣cie, pr贸ba-zjedzenia-bezdomnej by艂a bardzo niepokoj膮ca, tak jak jej wygl膮d i zapach. Ale pod t膮 ca艂膮 nienawistn膮 powierzchowno艣ci膮 szalonej nieumar艂ej dziewczyny, przyrzekam, 偶e nadal mog艂am wyczu膰 moj膮 Stevie Rae, moj膮 najlepsz膮 przyjaci贸艂k臋. Zamierza艂am trzyma膰 si臋 blisko i zobaczy膰, czy mog臋 przywr贸ci膰 j膮 do 艣wiat艂a. Symbolicznie m贸wi膮c. S膮dz臋, 偶e obecnie 艣wiat艂o przeszkadza jej nawet bardziej ni偶 mnie albo doros艂ym wampirom. Wyobra偶am to sobie. Wszystkie nieumar艂e martwe dzieciaki z ca艂膮 pewno艣ci膮 s膮 stereotypami wampir贸w. Zastanawia艂am si臋, czy stane艂aby w p艂omieniach pod wp艂ywem 艣wiat艂a s艂onecznego. Cholera. To z ca艂膮 pewno艣ci膮 by艂o by z艂e, szczeg贸lnie, 偶e mia艂y艣my si臋 spotka膰 o 3 nad ranem, a by艂o to tylko kilka godzin przed 艣witem. Ponownie cholera.
Jakby martwienie si臋 o 艣wiat艂o s艂oneczne i wszystko inne nie by艂o wystarczaj膮ce, musia艂am zacz膮膰 si臋 martwi膰 o to co zamierza艂am zrobi膰, gdy nauczyciele (szczeg贸lnie Neferet) wr贸c膮 do szko艂y w zbyt bliskiej przysz艂o艣ci, i faktem, i偶 musz臋 zatrzyma膰 wiedz臋 o tym, 偶e Stevie Rae by艂a nieumar艂膮 z dala od wszystkich. Nie. Nie martwi艂am si臋 co b臋dzie po tym jak Stevie Rae b臋dzie umyta i w jakim艣 bezpiecznym miejscu. Po prostu bra艂am na raz jeden ma艂y kroczek i mia艂am nadziej臋, 偶e Nyx, kt贸ra wyra藕nie pozwoli艂a mi spotka膰 si臋 ze Stevie Rae, zamierza艂a udzieli膰 mi troch臋 pomocy w rozwi膮zywaniu tych spraw.
Do czasu, gdy dotar艂am do szko艂y prawie 艣wita艂o. Szkolny parking by艂 w wi臋kszo艣ci pusty i nie spotka艂am nikogo podczas powolnej drogi w stron臋 zespo艂u budynk贸w przypominaj膮cych zamek, kt贸re tworzy艂y Dom Nocy. Dziewcz臋cy akademik znajdowa艂 si臋 na przeciwnym ko艅cu kampusu, ale nadal si臋 nie spieszy艂am. Dodatkowo, musia艂am co艣 zrobi膰, zanim p贸jd臋 do akademika i by艂o to wi臋cej ni偶 tylko pobiegni臋cie do grupy moich niezadowolonych przyjaci贸艂. (Uh, naprawd臋 naprawd臋 nie cierpi臋 moich urodzin.)
Budynek stoj膮cy po przeciwnej stronie g艂贸wnej struktury Domu Nocy zosta艂 zbudowany z tej samej dziwnej mieszanki starych cegie艂 i wystaj膮cych g艂az贸w co reszta szko艂y, ale by艂 mniejszy i zaokr膮glony, a z przodu znajdowa艂 si臋 marmurowy pos膮g naszej bogini Nyx z uniesionymi ramionami, jakby jej d艂onie obejmowa艂y ksi臋偶yc. Sta艂am patrz膮c na bogini臋. Staromodne lampy gazowe o艣wietlaj膮ce kampus nie by艂y tylko u艂atwieniem dla naszego zmieniaj膮cego si臋 wzroku. Tworzy艂y one mi臋kkie, ciep艂e 艣wiat艂o kt贸re migota艂o jak pieszczota, tchn膮c 偶ycie w pos膮g Nyx.
Czuj膮c wi臋cej ni偶 tylko troch臋 szacunku do bogini, postawi艂am moja lawend臋 i Drakul臋 (delikatnie), i przeszuka艂am zimowa traw臋 woko艂o podstawy posagu Nyx, a偶 znalaz艂am wysoka zielon膮 艣wieczk臋 modlitewn膮, kt贸ra przewr贸ci艂a si臋 ba bok. Ustawi艂am j膮 prosto, zamkn臋艂am oczy i skupi艂am si臋, koncentruj膮c si臋 na cieple, pi臋knie p艂omienia lampy gazowej i na tym jak jedna 艣wieczka mog艂a da膰 wystarczaj膮co du偶o 艣wiat艂a by zmieni膰 atmosfer臋 ciemnego pokoju.
- Wzywam ogie艅 - 艣wiat艂o do mnie, prosz臋 - wyszepta艂am.
Us艂ysza艂am s艂aby syk i poczu艂am przeb艂ysk ciep艂a na twarzy. Kiedy otworzy艂am oczy zobaczy艂am, 偶e zielona 艣wieca reprezentuj膮ca 偶ywio艂 ziemi p艂onie weso艂o. U艣miechn臋艂am si臋 w zadowoleniu. Nie przesadza艂am w rozmowie ze Stevie Rae. W ostatnim miesi膮cu 膰wiczy艂am wzywanie 偶ywio艂贸w i sta艂am si臋 w tym naprawd臋 dobra. (Nie 偶eby moja niesamowita, dana przez bogini臋 moc mog艂a pom贸c mi za艂agodzi膰 zranione uczucia moich przyjaci贸艂, ale jednak.)
Ustawi艂am ostro偶nie zapalon膮 艣wiec臋 u st贸p Nyx. Zamiast pochyli膰 g艂ow臋, odchyli艂am j膮 do ty艂u, wi臋c moja twarz by艂a otwarta i patrzy艂am na majestat nocnego nieba. Wtedy pomodli艂am si臋 do mojej bogini, ale przyznawa艂am, 偶e m贸j spos贸b modlenia brzmia艂 bardziej jak zwyk艂a rozmowa. Nie dlatego, 偶e okazywa艂am brak szacunku Nyx. Po prostu taka jestem. Od pierwszego dnia, gdy zosta艂am naznaczona i ukaza艂a mi si臋 bogini, czu艂am si臋 blisko niej- jakby naprawd臋 troszczy艂a si臋 o to co dzieje si臋 w moim 偶yciu, w przeciwie艅stwie do bezimiennego Boga Najwy偶szego spogl膮daj膮cego na mnie w d贸艂 ze zmarszczonymi brwiami i wszystko zauwa偶aj膮cego, b臋d膮cego zbyt ochoczym do wype艂niania kart wst臋pu do piek艂a.
- Nyks, dzi臋kuj臋 za pomaganie mi dzi艣 wieczorem. Jestem zmieszana i ca艂kowicie zadziwiona sytuacj膮 Stevie Rae, ale wiem, 偶e je艣li mi pomo偶esz -pomo偶esz nam- mo偶emy przez to przej艣膰. Dbaj o ni膮, prosz臋, i pom贸偶 mi dowiedzie膰 si臋 co zrobi膰. Wiem, 偶e naznaczy艂a艣 mnie i obdarzy艂a艣 specjalnymi mocami z jakiego艣 powodu i zaczynam my艣le膰, 偶e ten pow贸d ma co艣 wsp贸lnego ze Stevie Rae. Nie chc臋 ci臋 ok艂amywa膰; to mnie przera偶a. Ale wiedzia艂a艣 jakim cykorem by艂am, gdy mnie wybra艂a艣, - u艣miechn臋艂am si臋 do nieba. Podczas mojej pierwszej rozmowy z Nyx, powiedzia艂am jej, 偶e nie mog臋 by膰 naznaczona jako kto艣 wyj膮tkowy, poniewa偶 nie potrafi臋 nawet parkowa膰 r贸wnolegle. Nie wydawa艂o si臋 wtedy to dla niej wa偶ne i mia艂am nadziej臋, 偶e nadal tak by艂o. - W ka偶dym b膮d藕 razie, chcia艂am tylko zapali膰 to dla Stevie Rae by pokaza膰, 偶e nie zapomnia艂am o niej, i 偶e nie chc臋 ucieka膰 od tego, co chcesz bym zrobi艂a, nie wa偶ne jak niedoinformowana jestem w sprawie szczeg贸艂贸w.
Zamierza艂am posiedzie膰 tu przez chwil臋 i mia艂am nadziej臋, 偶e us艂ysz臋 kolejny szept w mojej g艂owie, kt贸ry m贸g艂by podda膰 mi jaki艣 pomys艂 jak powinnam poradzi膰 sobie z jutrzejszym spotkaniem ze Stevie Rae. Wi臋c nadal siedzia艂am przed posagiem Nyx i patrzy艂am w niebo, gdy wystraszy艂 mnie g艂os Erika dochodz膮c z miejsca na prawo ode mnie.
- 艢mier膰 Stevie Rae naprawd臋 tob膮 wstrz膮sn臋艂a, prawda?
Podskoczy艂am i wyda艂am nieatrakcyjny pisk. - Jejku, Erik! Wystraszy艂e艣 mnie tak bardzo, 偶e prawie si臋 zsika艂am. Nie podkradaj si臋 tak do mnie.
- W porz膮dku, przepraszam. Nie powinienem ci przeszkadza膰. Do zobaczenia p贸藕niej. - zacz膮艂 odchodzi膰.
- Czekaj, nie chc臋 偶eby艣 odszed艂. Po prostu mnie zaskoczy艂e艣. Nast臋pnym razem zaszele艣膰 li艣膰mi lub zakaszl albo co艣 w tym stylu. Dobrze?
Zatrzyma艂 si臋 i odwr贸ci艂 do mnie. Jego twarz by艂a os艂oni臋ta, ale s艂abo kiwn膮艂 mi g艂ow膮 i powiedzia艂: - Dobrze.
Wsta艂am i si臋 u艣miechn臋艂am, mia艂am nadziej臋, 偶e by艂 to zach臋caj膮cy u艣miech. Maj膮c na boku nieumar艂膮 przyjaci贸艂k臋 i skojarzonego ludzkiego ch艂opaka, naprawd臋 lubi艂am Erika i z ca艂膮 pewno艣ci膮 nie chcia艂am z nim zerwa膰. - W tej chwili ciesz臋 si臋, 偶e tu jeste艣. Chc臋 przeprosi膰 za to, co sta艂o si臋 wcze艣niej.
Erik wykona艂 szorstki ruch r臋kami. - Nie przejmuj si臋 tym, i nie musisz nosi膰 naszyjnika z ba艂wankiem, albo mo偶esz do odnie艣膰 i wymieni膰. Albo zrobi膰 cokolwiek innego. Zatrzyma艂em paragon.
Moja r臋ka unios艂a si臋 by dotkn膮膰 per艂owego ba艂wanka. Teraz kiedy mog艂am go straci膰 (i Erika) nagle zda艂am sobie spraw臋, 偶e jest s艂odki. (Erik by艂 wi臋cej ni偶 s艂odki.) - Nie! Nie chc臋 go oddawa膰. - przerwa艂am i pozbiera艂am si臋, wi臋c nie brzmia艂am jak wariatka i desperatka. - Dobrze, jest tak. Istnieje wyra藕na mo偶liwo艣膰, 偶e mog臋 by膰 troch臋 nadwra偶liwa w tej ca艂ej sprawie urodziny-艣wi臋ta. Naprawd臋 powinnam powiedzie膰 wam jak si臋 z tym czuj臋, ale obchodzi艂am okropne urodziny od tak dawna, 偶e podejrzewam, i偶 po prostu o tym nie pomy艣la艂am. Lub przynajmniej nie przed dniem dzisiejszym. A wtedy naprawd臋 by艂o ju偶 za p贸藕no. Nie zamierza艂am nic powiedzie膰, a wy nawet by艣cie nie dowiedzieli, gdyby艣cie nie zobaczyli wiadomo艣ci od Heatha. - Pami臋ta艂am, 偶e nadal mia艂am na nadgarstku wspania艂膮 bransoletk臋 od Heatha, wi臋c opu艣ci艂am r臋k臋 i przycisn臋艂am ja do boku, pragn膮c by zachwycaj膮co s艂odkie ma艂e serduszka przesta艂y tak beztrosko pobrz臋kiwa膰. Potem doda艂am ko艣lawo: - Dodatkowo, masz racj臋. Stevie Rae naprawd臋 mnie wstrz膮sn臋艂a. - wtedy zamkn臋艂am usta, poniewa偶 zda艂am sobie spraw臋, 偶e (ponownie) m贸wi艂am o potencjalnie martwej Stevie Rae jakby by艂a 偶ywa, lub w jej przypadku sadze, 偶e powinnam powiedzie膰 nie martwa. I, oczywi艣cie, be艂kota艂am jak zdesperowana wariatka, na kt贸r膮 pr贸bowa艂am si臋 nie wygl膮da膰.
Niebieskie oczy Erika zdawa艂y si臋 patrze膰 do wewn膮trz mnie. - Czy by艂oby to dla ciebie 艂atwiejsze, gdybym po prostu si臋 wycofa艂 i zostawi艂 ci臋 sam膮 na jaki艣 czas?
- Nie! - sprawi艂, 偶e rozbola艂 mnie brzuch. - To zdecydowanie nie by艂oby 艂atwiejsze je艣li by艣 si臋 wycofa艂.
- Po prostu by艂a艣 tak nieobecna od 艣mierci Stevie Rae. Mog臋 zrozumie膰, 偶e potrzebujesz troch臋 przestrzeni.
- Erik, prawda jest taka, 偶e to nie tylko przez Stevie Rae. Istniej膮 inne zwi膮zane ze mn膮 rzeczy, o kt贸rych ci臋偶ko mi m贸wi膰.
Przysun膮艂 si臋 i wzi膮艂 moja d艂o艅, splataj膮c swoje palce z moimi. - Nie mo偶esz mi powiedzie膰? Jestem ca艂kiem dobry w rozwi膮zywaniu problem贸w. Mo偶e m贸g艂bym pom贸c.
Spojrza艂am w jego oczy i tak cholernie mocno chcia艂am mu powiedzie膰 wszystko o Stevie Rae, Neferet i nawet o Heathcie, 偶e mog艂am czu膰 jak pochylam si臋 w jego kierunku. Erik zlikwidowa艂 pozosta艂膮 miedzy nami ma艂膮 przestrze艅, a ja w艣lizgn臋艂am si臋 w jego ramiona z westchnieniem. Zawsze pachnia艂 tak dobrze, a w dotyku by艂 silny i solidny.
Po艂o偶y艂am policzek na jego piersi. - 呕artujesz, jasne, 偶e jeste艣 dobry w rozwi膮zywaniu problem贸w. Jeste艣 dobry we wszystkim. Obecnie, jeste艣 nienaturalnie bliski idea艂owi.
Poczu艂am dudnienie w jego klatce piersiowej, gdy si臋 艣mia艂. - Powiedzia艂a艣 to tak, jakby to by艂o z艂e.
- To nie jest z艂e-to jest onie艣mielaj膮ce - wymamrota艂am.
- Onie艣mielaj膮ce! - odsun膮艂 si臋, wi臋c m贸g艂 na mnie spojrze膰. - Musisz 偶artowa膰! - za艣mia艂 si臋 ponownie.
Zmarszczy艂am brwi. - Dlaczego si臋 ze mnie 艣miejesz?
Obj膮艂 mnie i powiedzia艂: - Z, czy masz jakiekolwiek poj臋cie jak to jest umawia膰 si臋 z dziewczyn膮 b臋d膮c膮 najpot臋偶niejsza adeptk膮 w historii wampir贸w?
- Nie, nie umawiam si臋 z dziewczynami. - Nie 偶eby by艂o co艣 z艂ego w lesbijkach.
Wzi膮艂 m贸j podbr贸dek w d艂o艅 i podni贸s艂 mi twarz. - Mo偶esz by膰 przera偶aj膮ca, Z. Kontrolujesz 偶ywio艂y, wszystkie z nich. M贸wimy o posiadaniu dziewczyny, kt贸rej lepiej nie wkurza膰.
- Oh, prosz臋! Nie b膮d藕 niem膮dry. Nigdy ci臋 nie zaatakowa艂am. - nie chodzi艂o mi o to, 偶e obecnie atakuj臋 ludzi. Wi臋kszo艣ci, z wyj膮tkiem nieumartych ludzi. C贸偶, i jego by艂ej dziewczyny, Afrodyty (kt贸ra jest prawie tak nienawistne i niezno艣na, jak nieumarli martwi.) Lecz prawdopodobnie dobrym pomys艂em by艂o nie wyci膮ga膰 tego.
- Po prostu m贸wi臋, 偶e nie musisz by膰 onie艣mielana przez nikogo. Jeste艣 niesamowita Zoey. Nie wiesz tego?
- S膮dz臋, 偶e nie. Wszystko ostatnio jest do艣膰 niejasne.
Erik ponownie si臋 odsun膮艂 i spojrza艂 na mnie. - Wi臋c pozw贸l mi wyja艣ni膰 to dla ciebie.
Poczu艂am, 偶e p艂awi臋 si臋 w jego niebieskich oczach. Mo偶e mog艂abym mu powiedzie膰. Erik by艂 na pi膮tym formatowaniu i w po艂owie swojego trzeciego roku w Domu Nocy. Mia艂 prawie dziewi臋tna艣cie lat i niesamowity talent aktorski. (Potrafi艂 r贸wnie偶 艣piewa膰.) Je艣li jaki艣 adept m贸g艂 utrzyma膰 sekret, to by艂 to on. Ale gdy otwiera艂am usta by zdradzi膰 prawd臋 o nieumartej Stevie Rae, straszne uczucie 艣cisn臋艂o m贸j 偶o艂膮dek i sprawi艂o, 偶e s艂owa zamarz艂y w moim gardle. To by艂o ponownie to uczucie. G艂臋bokie przeczucie, kt贸re m贸wi艂o mi by trzyma膰 usta zamkni臋te, ucieka膰 jakby goni艂 mnie sam diabe艂, albo co艣 w tym, stylu, po prostu wzi膮膰 oddech i pomy艣le膰. W tej chwili m贸wi艂o mi w spos贸b niemo偶liwy do zignorowania, 偶e musz臋 trzyma膰 usta zamkni臋te, co wzmocni艂y nast臋pne s艂owa Erika.
- Hej, wiem, 偶e raczej porozmawia艂aby艣 z Neferet, ale ona nie wr贸ci jeszcze przez tydzie艅 albo co艣 ko艂o tego. Do tego czasu mog臋 j膮 zast膮pi膰.
Neferet by艂a jedyna osob膮 lub wampirem, z kt贸r膮 absolutnie nie mog艂am porozmawia膰. Do diab艂a. Neferet i jej zdolno艣ci psychiczne by艂y powodem przez kt贸ry nie mog艂am powiedzie膰 o Stevie Rae moim przyjacio艂om albo Erikowi.
- Dzi臋ki, Erik, - odruchowo zacz臋艂am wysuwa膰 si臋 z jego ramion. - Ale sama musz臋 sobie z tym poradzi膰.
Odszed艂 ode mnie tak nagle, 偶e prawie upad艂am. - To on, prawda?
-On?
- Ten ludzki go艣膰. Heath. Tw贸j dawny ch艂opak. On wraca za dwa dni i dlatego zachowujesz si臋 dziwnie.
- Nie zachowuj臋 si臋 dziwnie. Przynajmniej nie tak dziwnie.
- Dlaczego wi臋c nie pozwalasz mi si臋 dotyka膰?
- O czym ty m贸wisz? Pozwalam ci mnie dotyka膰. W艂a艣nie ci臋 przytuli艂am.
- Przez oko艂o dwie sekundy. Potem si臋 odsuwasz, tak jak zrobi艂a艣 to przed chwil膮. Sp贸jrz, je艣li zrobi艂em co艣 z艂ego, musisz mi powiedzie膰 i…
- Nie zrobi艂e艣 niczego z艂ego!
Erik nie odzywa艂 si臋 przez kilka oddech贸w, a kiedy przem贸wi艂 brzmia艂 doro艣lej ni偶 prawie dziewi臋tnastolatek i na troch臋 bardziej smutnego. - Nie mog臋 rywalizowa膰 ze skojarzeniem. Wiem o tym. I nawet nie pr贸buj臋. Po prostu my艣la艂em, 偶e mi臋dzy tob膮 i mn膮 jest co艣 wyj膮tkowego. Ostatecznie b臋dziemy istnie膰 du偶o d艂u偶ej ni偶 te kilka biologiczna rzeczy, kt贸re dzielisz z lud藕mi. Ty i ja jeste艣my podobni, a ty i Heath nie. Przynajmniej ju偶 nie.
- Erik ty nie rywalizujesz z Heathem.
- Dowiadywa艂em si臋 o troch臋 Skojarzeniu. W nim chodzi o seks.
Mog艂am poczu膰, 偶e moja twarz robi si臋 gor膮ca. Oczywi艣cie mia艂 racj臋. Skojarzenie by艂o seksualne, poniewa偶 czynno艣膰 picia ludzkiej krwi pobudza艂a te same receptory w m贸zgu wampira i cz艂owieka, kt贸re by艂y pobudzane w trakcie orgazmu. Nie 偶ebym chcia艂a rozmawia膰 o tym z Erikiem. Wi臋c zamiast tego wyci膮gn臋艂am na powierzchni臋 fakty i nie wchodzi艂am si臋 w g艂臋bsze sprawy. - W nim chodzi o krew, nie o seks.
Obdarzy艂 mnie spojrzeniem m贸wi膮cym, 偶e (niestety) m贸wi艂 prawd臋. Sam wyszukiwa艂 wiadomo艣ci.
Naturalnie, zacz臋艂am si臋 broni膰. - Nadal jestem dziewic膮, Erik, i nie jestem gotowa by to zmieni膰.
- Nie powiedzia艂em, 偶e ty…
- Brzmia艂o to tak, jakby艣 pomiesza艂 mnie ze swoj膮 by艂膮 dziewczyn膮, - przerwa艂am mu - T膮 kt贸r膮 widzia艂am na kolanach przed tob膮 pr贸buj膮c zrobi膰 ci kolejn膮 lask臋. - No dobrze to naprawd臋 nie by艂o uczciwe z mojej strony, wyci膮ga膰 to wstr臋tne zaj艣cie pomi臋dzy Afrodyta a nim, kt贸rego by艂am przypadkowym 艣wiadkiem. Nie zna艂am wtedy nawet Erika, ale w tym momencie podejmowanie z nim walki wydawa艂o si臋 du偶o 艂atwiejsze ni偶 m贸wienie o 偶膮dzy krwi, kt贸r膮 z ca艂膮 pewno艣ci膮 czu艂am w stosunku do Heatha.
- Nie zamierza艂em miesza膰 ci臋 z Afrodyt膮, - powiedzia艂 przez zaci艣ni臋te z臋by.
- C贸偶, mo偶e tu nie chodzi o mnie zachowuj膮c膮 si臋 dziwnie. Mo偶e chodzi o to, 偶e chcesz czego艣 wi臋cej ni偶 mog臋 ci teraz da膰.
- To nie prawda, Zoey. Dobrze wiesz, 偶e nie naciskam na ciebie w sprawie seksu. Nie chce kogo艣 takiego jak Afrodyta. Chc臋 ciebie. Ale chc臋 by膰 w stanie ci臋 dotyka膰 bez twojego odsuwania si臋, jakbym by艂 jakim艣 tr臋dowatym.
Czy ja to robi艂am? Cholera. Prawdopodobnie tak. Wzi臋艂am g艂臋boki oddech. Taka walka z Erikiem by艂a g艂upia i zmierza艂a by zako艅czy膰 si臋 jego strat膮, je艣li nie znajd臋 jakiego艣 sposobu by pozwoli膰 mu przebywa膰 blisko mnie, nie pozwalaj膮c dowiedzie膰 si臋 rzeczy, kt贸re przypadkowo m贸g艂by zdradzi膰 Neferet. Spojrza艂am w d贸艂 na ziemi臋, pr贸buj膮c przejrze膰 my艣li o kt贸rych mog艂am, a o kt贸rych nie mog艂am mu powiedzie膰. - Nie my艣l臋, 偶e jeste艣 tr臋dowaty. My艣l臋, 偶e jeste艣 najgor臋tszym ch艂opakiem w szkole.
Us艂ysza艂am jak Erik g艂臋boko wzdycha. - C贸偶, w艂a艣nie powiedzia艂a艣, 偶e nie umawiasz si臋 z dziewczynami, wi臋c powinno to oznacza膰, i偶 powinno ci si臋 podoba膰 kiedy cie dotykam.
Spojrza艂am na niego. - Bo tak jest. Lubi臋 to. - wtedy zdecydowa艂am si臋 powiedzie膰 mu prawd臋. Albo ostatecznie tyle prawdy ile mog艂am. - To jest po prostu trudne pozwoli膰 ci by膰 blisko mnie, gdy musze radzi膰 sobie z, c贸偶, tym majdanem. - Oh, 艣wietnie. Nazwa艂am to majdanem. Jestem kretynk膮. Dlaczego ten dzieciak nadal mnie lubi?
- Z, czy ten majdan ma co艣 wsp贸lnego z dowiedzeniem si臋 jak sobie radzi膰 z twoimi mocami?
- Ta. - Dobrze, to w du偶ym stopniu by艂o k艂amstwo, ale nie ca艂kowicie. Ca艂y ten majdan (np. Stevie Rae, Neferet, Heath) zdarzy艂 si臋 mnie z powodu moich mocy i musia艂am sobie z tym poradzi膰, mimo, 偶e szczerze nie robi艂am tego za dobrze. Czu艂am, jakbym powinna skrzy偶owa膰 palce za plecami, ale obawia艂am si臋, 偶e Erik to zauwa偶y.
Zrobi艂 krok w moim kierunku. - Wi臋c ten majdan, to nie to , 偶e nienawidzisz gdy ci臋 dotykam?
- Nienawidzenie tego, 偶e mnie dotykasz nie jest majdanem. Z ca艂膮 pewno艣ci膮 nie. Z ca艂膮 pewno艣ci膮. - zrobi艂am krok w jego kierunku.
U艣miechn膮艂 si臋 i nagle jego ramiona zn贸w mnie otacza艂y, tylko tym razem schyli艂 si臋 by mnie poca艂owa膰. Smakowa艂 tak dobrze, jak pachnia艂, wi臋c poca艂unek by艂 mi艂y i gdzie艣 w jego 艣rodku zda艂am sobie spraw臋, jak du偶o czasu up艂yn臋艂o od kiedy Eriki i ja mi臋li艣my dobr膮 gor膮c膮 sesj臋 pieszczot. To znaczy, nie jestem puszczalska jak Afrodyta, ale nie jestem te偶 zakonnic膮. I nie k艂ama艂am m贸wi膮c Erikowi, 偶e lubi臋 gdy mnie dotyka. Przesun臋艂am rekami w g贸r臋 po jego szerokich ramionach, jeszcze bardziej opieraj膮c si臋 o niego. Dobrze do siebie pasowali艣my. On jest naprawd臋 wysoki, ale to mi si臋 podoba. Sprawia, ze czuj臋 si臋 ma艂a, dziewcz臋ca i chroniona, i to tak偶e lubi臋. Pozwoli艂am moim palcom b艂膮dzi膰 z tylu jego szyi, gdzie jego grube i lekko kr臋cone ciemne w艂osy sp艂ywa艂y z d贸艂. Moje paznokcie dra偶ni艂y znajduj膮ca si臋 tam mi臋kka sk贸r臋, poczu艂am jak dr偶y i us艂ysza艂am ma艂y j臋k wydobywaj膮cy si臋 z wn臋trza jego gard艂a.
- Tak dobrze jest ci臋 czu膰, - szepn膮艂 do moich ust.
- Ciebie r贸wnie偶 - wyszepta艂am w odpowiedzi. Przyciskaj膮c si臋 do niego, pog艂臋bi艂am poca艂unek. I wtedy pod wp艂ywem impulsu (zdzirowatego impulsu) wzi臋艂am jego r臋k臋 z mojego krzy偶a i przenios艂am wy偶ej, tak 偶e obejmowa艂a moj膮 pier艣. Znowu j臋kn膮艂, a jego poca艂unek sta艂 si臋 mocniejszy i gor臋tszy. Przesun膮艂 swoj膮 r臋k臋 w d贸艂 i pod m贸j sweter, a potem z powrotem do g贸ry wi臋c trzyma艂 moj膮 pier艣 w d艂oni, nag膮 po moim czarnym koronkowym stanikiem.
Dobrze, po prostu to przyznam. Lubi艂am, gdy dotyka艂 moich cyck贸w. To by艂o przyjemne. Zw艂aszcza przyjemne by艂o to, 偶e udowodni艂am Erikowi, i偶 go nie odrzuca艂am. Przesun臋艂am si臋, wi臋c m贸g艂 mie膰 lepszy dost臋p i jako艣 ten ma艂y, niewinny (c贸偶, cz臋艣ciowo niewinny) ruch spowodowa艂, 偶e moje usta si臋 zsun臋艂y i moje przednie z臋by rozci臋艂y jego doln膮 warg臋.
Uderzy艂 mnie smak jego krwi i sapn臋艂am w jego usta. To by艂 bogaty, ciep艂y i niewymownie s艂ony smak. Wiem, 偶e to obrzydliwie brzmi, ale nie mog艂am si臋 powstrzyma膰 i natychmiastowo na niego odpowiedzia艂am. Obj臋艂am d艂o艅mi twarz Erika i przysun臋艂am usta do jego wargi. Delikatnie ja poliza艂am, co sprawi艂o, 偶e krew p艂yn臋艂a szybciej.
- Tak, no dalej. Pij, - Powiedzia艂 Erik, szorstkim g艂osem, a jego oddech stawa艂 si臋 coraz szybszy.
To by艂a ca艂a zach臋ta jakiej potrzebowa艂am. Wessa艂am do ust jego warg臋, smakuj膮c cudownej magi jego krwi. Nie by艂a taka jak krew Heatha. Nie przynios艂a mi przyjemno艣ci tak intensywnej, 偶e prawie bolesnej, prawie pozbawiaj膮cej kontroli. Krew Erika nie by艂a jak wybuch bia艂ego gor膮cego po偶膮dania, tak jak Heatha. Krew Erika by艂a jak ma艂e ognisko, co艣 ciep艂ego, pewnego i mocnego. Wype艂ni艂a moje cia艂o p艂omieniem rozpalaj膮cym ciek艂膮 przyjemno艣膰 przez ca艂膮 drog臋 w d贸艂 do moich palc贸w, sprawia艂o to, 偶e chcia艂am coraz wi臋cej Erika i jego krwi.
- Uh-hum!
Wydatny (i g艂o艣ny) odg艂os oczyszczanego gard艂a sprawi艂, 偶e Erik i ja odskoczyli艣my od siebie, jakby porazi艂 nas pr膮d. Widzia艂am jak oczy Erika rozszerzaj膮 si臋, gdy spojrza艂 w g贸r臋 i za mnie, i wtedy zobaczy艂am jego u艣miech, kt贸ry sprawi艂, 偶e wygl膮da艂 jak ma艂y ch艂opiec przy艂apany z r臋k膮 w s艂oju z ciastkami (najwyra藕niej w moim s艂oju z ciastkami.)
- Przepraszam, Profesorze Blake. My艣leli艣my, 偶e jeste艣my sami.
Rozdzia艂 sz贸sty
O. M贸j. Bo偶e. Chcia艂am umrze膰. Chcia艂am umrze膰, obr贸ci膰 si臋 w py艂 i 偶eby bryza rozsiewa艂a mnie gdziekolwiek tak d艂ugo, jak b臋dzie to daleko st膮d. Zamiast tego odwr贸ci艂am si臋. Rzeczywi艣cie, Loren Blake, zwyci臋zca konkursu o laur Poety Wampir贸w i Najlepiej-Wygl膮daj膮cy M臋偶czyzna w znanym wszech艣wiecie, sta艂 tam z u艣miechem na klasycznie przystojnej twarzy.
- Oh, uh, cze艣膰, - wyj膮ka艂am i poniewa偶 nie brzmia艂o to wystarczaj膮co g艂upio, wyrzuci艂am - Jeste艣 w Europie.
- By艂em. Po prostu wr贸ci艂em tego wieczora.
- Wi臋c jaka jest Europa? - spokojny i pozbierany Erik nonszalancko u艂o偶y艂 r臋k臋 na moich ramionach.
U艣miech Lorena sta艂 si臋 szerszy, gdy spojrza艂 z Erika na mnie. - Nie tak przyjazna jak to tutaj.
Erik, kt贸ry wygl膮da艂 jakby dobrze si臋 bawi艂, roze艣mia艂 si臋 mi臋kko. - C贸偶, nie chodzi o to dok膮d jedziesz, tylko o to kogo znasz.
Loren uni贸s艂 jedn膮 idealna brew. - Oczywi艣cie.
- To urodziny Zoey. Po prostu robimy urodzinowe poca艂unki. - Powiedzia艂 Erik. - Wiesz, 偶e Zoey i ja chodzimy ze sob膮.
Spojrza艂am z Erika na Lorena. W powietrzu pomi臋dzy nimi prawie widoczny by艂 testosteron. Jejku, zachowywali si臋 zupe艂nie jak samcy. Szczeg贸lnie Erik. Przysi臋gam, 偶e nie by艂abym zdziwiona, gdyby waln膮 mnie w g艂ow臋 i zacz膮艂 odci膮ga膰 za w艂osy. Nie by艂 to atrakcyjny obraz mentalny.
- Tak, s艂ysza艂em, 偶e wy dwoje si臋 spotykacie, - powiedzia艂 Loren. Jego u艣miech wygl膮da艂 dziwnie - jako艣 tak sarkastycznie, prawie jak drwina. Wtedy wskaza艂 na moje usta. - Masz tu troch臋 krwi, Zoey. Mo偶e zechcesz to wyczy艣ci膰. - Moja twarz p艂on臋艂a. - Oh, i wszystkiego najlepszego. - Zawr贸ci艂 na chodnik i uda艂 si臋 w kierunku cz臋艣ci szko艂y mieszcz膮cej prywatne pokoje profesor贸w.
- Nie wiem w jaki spos贸b mog艂oby to by膰 bardziej 偶enuj膮ce. - powiedzia艂am po zlizaniu krwi z moich ust i poprawieniu swetra.
Erik wzruszy艂 ramionami i u艣miechn膮艂 si臋 szeroko.
Trzepn臋艂am go w klatk臋 piersiow膮 zanim si臋gn臋艂am po moj膮 ro艣link臋 i ksi膮偶k臋. - Nie wiem czemu sadzisz, 偶e to jest zabawne, - powiedzia艂am i zacz臋艂am maszerowa膰 w stron臋 akademika. Oczywi艣cie, pod膮偶y艂 za mn膮.
- Tylko si臋 ca艂owali艣my, Z.
- Ty ca艂owa艂e艣. Ja pi艂am twoj膮 krew. - spojrza艂am w bok na niego. - Oh, i jest jeszcze ma艂y szczeg贸艂 twoje-d艂onie-pod-moj膮-bluzk膮. Lepiej o tym nie zapomnij.
Wzi膮艂 ode mnie lawend臋 i chwyci艂 moj膮 d艂o艅. - Nie zapomn臋 togo, Z.
Nie mia艂am wolnej r臋ki, by trzepn膮膰 go ponownie, wi臋c rzuci艂am mu piorunuj膮ce spojrzenie. - To 偶enuj膮ce. Nie mog臋 uwierzy膰, 偶e Loren nas zobaczy艂.
- To by艂 tylko Blake, a on nie jest nawet w pe艂ni profesorem.
- To 偶enuj膮ce - powt贸rzy艂am, chc膮c by moja twarz si臋 och艂odzi艂a. Chcia艂am r贸wnie偶 m贸c napi膰 si臋 troch臋 wi臋cej krwi Erika, ale nie zamierza艂am o tym wspomina膰.
- Nie jestem za偶enowany. Ciesz臋 si臋, 偶e nas zobaczy艂, - powiedzia艂 Erik zadowolony z siebie.
- Cieszysz si臋? Od kiedy publiczne obmacywanie si臋 sta艂o si臋 dla ciebie podniecaj膮cym? - 艢wietnie. Erik by艂 dziwnym go艣ciem, a ja w艂a艣nie si臋 o tym dowiedzia艂am.
- Publiczne obmacywanie si臋 nie jest podniecaj膮ce, ale nadal si臋 ciesz臋, 偶e Blake nas widzia艂. - Ca艂a rado艣膰 znik艂a z g艂osu Erika, a jego u艣miech sta艂 si臋 ponury. - Nie lubi臋 sposobu w jaki na ciebie patrzy.
Przewr贸ci艂o mi si臋 w 偶o艂膮dku. - Co masz na my艣li? Jak on na mnie patrzy?
- Jakby艣 nie by艂a uczennic膮 a on nauczycielem. - przerwa艂. - Wi臋c nie zauwa偶y艂a艣?
- Erik, my艣l臋, 偶e jeste艣 szalony. - ostro偶nie nie odpowiedzia艂am na pytanie. - Loren patrzy na mnie, jak na wszystko inne. - Serce wali艂o mi w piersi, jakby chcia艂o wybi膰 sobie drog臋 na zewn膮trz. Do diab艂a tak, zauwa偶y艂am jak Loren na mnie patrzy! Ju偶 dawno to zauwa偶y艂am. Nawet rozmawia艂am o tym ze Stevie Rae. Ale po tym wszystkim co sta艂o si臋 p贸藕niej i prawie miesi臋cznym wyje藕dzie Lorena, po prostu przekonywa艂am siebie, 偶e wyobrazi艂am sobie wi臋kszo艣膰 z tego co miedzy nami zasz艂o.
- Nazywasz go Lorenem, - powiedzia艂 Erik.
- Taa, jak powiedzia艂e艣, nie jest prawdziwym profesorem.
- Nie nazwa艂em go Loren.
- Erik, pom贸g艂 mi w poszukiwaniach nowych zasad dla C贸r Ciemno艣ci. - To by艂o wi臋cej ni偶 przesada, w艂a艣ciwie k艂amstwo. Ja szuka艂am, Loren tam by艂. Rozmawiali艣my o tym. Wtedy dotkn膮艂 mojej twarzy. Zdecydowa艂am nie my艣le膰 o tym, i pospiesznie doda艂am. - Ponad to, zapyta艂 mnie o moje tatua偶e. - I zrobi艂 to. W pe艂ni臋 ksi臋偶yca obna偶y艂am wi臋kszo艣膰 moich plec贸w, 偶eby m贸g艂 je zobaczy膰… i dotkn膮膰 ich… i pozwoli膰 im zainspirowa膰 jego poezj臋. Oderwa艂am m贸j umys艂 r贸wnie偶 od tego kierunku my艣lenia, i zako艅czy艂am z: - Wi臋c troch臋 go znam.
Erik chrz膮kn膮艂.
Czu艂am jakby m贸j umys艂 wype艂nia艂o stado myszoskoczk贸w biegaj膮cych w k贸艂ko w ko艂owrotku, ale sprawi艂am, 偶e m贸j g艂os brzmia艂 lekko i 偶artobliwie. - Erik, jeste艣 zazdrosny o Lorena?
- Nie. - Erik spojrza艂 na mnie, nast臋pnie w bok, a potem ponownie napotka艂 moje oczy. - Tak. No dobrze, mo偶e.
- Nie b膮d藕. Nie ma 偶adnego powodu, 偶eby艣 by艂 zazdrosny. Mi臋dzy mn膮 a nim nic nie b臋dzie. Obiecuj臋. - Uderzy艂am moim ramieniem w jego. W tym momencie naprawd臋 tak uwa偶a艂am. Wystarczaj膮co stresuj膮ca by艂a pr贸ba rozgryzienia co zrobi膰 ze skojarzonym Heathem. Ostatnia rzecz膮 jaka potrzebowa艂am by艂 sekretny romans z kim艣, kto by艂 nawet bardziej poza zasi臋giem ni偶 ludzki by艂y ch艂opak. (Niestety, wygl膮da艂o na to, 偶e ostatnia rzecz jakiej potrzebuje jest zwykle pierwsz膮 jak膮 dostaj臋.)
- Po prostu czuj臋, 偶e on nie jest w porz膮dku, - powiedzia艂 Erik.
Zatrzymali艣my si臋 przed dziewcz臋cym akademikiem i, nadal trzymaj膮c jego d艂o艅, odwr贸ci艂am si臋 do niego i niewinnie zatrzepota艂am rz臋sami. - Wi臋c dotyka艂e艣 tak偶e Lorena?
Skrzywi艂 si臋. - Nie ma na to nawet najmniejszej mo偶liwo艣ci. - Przyci膮gn膮艂 mnie do siebie i otoczy艂 ramionami. - Przepraszam za robienie tych wariactw o Blake'a. Wiem, ze mi臋dzy wami nic nie ma. S膮dz臋, 偶e jestem zazdrosny i g艂upi.
- Nie jeste艣 g艂upi i nie my艣l臋, 偶e jeste艣 zazdrosny. Albo przynajmniej troszeczk臋.
- Wiesz, 偶e szalej臋 za tob膮, Z. - powiedzia艂, schylaj膮c si臋 i ocieraj膮c o moje ucho. - 呕a艂uj臋, 偶e jest tak p贸藕no.
Zadr偶a艂am. - Ja r贸wnie偶. - Ale mog艂am zauwa偶y膰 nad jego ramieniem ja艣niej膮ce niebo. Dodatkowo, by艂am wyko艅czona. W艣r贸d moich urodzin, moj膮 mama i ojciachem i moj膮 nieumar艂膮 najlepsz膮 przyjaci贸艂k膮, naprawd臋 potrzebowa艂am troch臋 samotno艣ci by pomy艣le膰 i dobrego, solidnego nocnego (albo w naszym przypadku, dziennego) snu. Ale to nie powstrzyma艂o mnie przed wtuleniem si臋 w Erika.
Poca艂owa艂 mnie w czubek g艂owy i przytrzyma艂 blisko siebie. - Hej, wymy艣li艂a艣 ju偶 kto zast膮pi ziemi臋 podczas Rytua艂u Pe艂ni Ksi臋偶yca?
- Nie, jeszcze nie, - powiedzia艂am. Cholera. Rytua艂 Pe艂ni Ksi臋偶yca mia艂 odby膰 si臋 za dwie noce, a ja unika艂am my艣lenia o nim. Zast膮pienie Stevie Rae by艂o by wystarczaj膮co okropne, gdyby by艂a naprawd臋 martwa. Wiedza, 偶e jest nieumar艂膮 i w艂贸czy si臋 po 艣mierdz膮cych ulicach i obrzydliwych tunelach 艣r贸dmiejskich, po prostu czyni艂a zast膮pienie jej czysto przygn臋biaj膮cym. Nie zrozumcie mnie 藕le.
- Wiesz, 偶e to zrobi臋. Wszystko co musisz to poprosi膰.
Unios艂am g艂ow臋 by na niego spojrze膰. By艂 cz艂onkiem Rady Starszych, razem z Bli藕niaczkami, Damienem i, oczywi艣cie, mn膮. Ja sta艂am na czele rady pomimo, 偶e technicznie by艂am nowicjuszem, a nie seniorem. Stevie Rae r贸wnie偶 by艂a cz艂onkiem rady. I, nie, nie zdecydowa艂am jeszcze, kto powinien j膮 zast膮pi膰. Obecnie, powinnam wskaza膰 lub wybra膰 dw贸ch uczni贸w do rady i tak偶e o tym nie pomy艣la艂am. Bo偶e, by艂am zestresowana. Wzi臋艂am g艂臋boki wdech. - Czy m贸g艂by艣 prosz臋 reprezentowa膰 ziemi臋 w kr臋gu na Rytua艂 Pe艂ni Ksi臋偶yca?
- Nie ma sprawy, Z. Ale nie s膮dzisz, 偶e by艂oby dobrym pomys艂em, wcze艣niejsze prze膰wiczenie zamykania kr臋gu? Z reszt膮 was posiadaj膮cych zwi膮zek z 偶ywio艂em, albo jak w twoim przypadku z wszystkimi pi臋cioma 偶ywio艂ami, lepiej upewnijmy si臋, 偶e wszystko p贸jdzie g艂adko, gdy do艂膮czy do was nieobdarowany ch艂opak.
- W艂a艣ciwie to nie jeste艣 nieobdarowany.
- C贸偶, nie m贸wi艂em o moich olbrzymich umiej臋tno艣ciach w podpieszczaniu. Przewr贸ci艂am oczami. - Ja tak偶e.
Przyci膮gn膮艂 mnie bli偶ej, wi臋c moje cia艂o wtopi艂o si臋 w niego. - S膮dz臋, 偶e powinienem pokaza膰 ci wi臋cej z moich talent贸w.
Zachichota艂am, a on mnie poca艂owa艂. Nadal mog艂am wyczu膰 posmak krwi na jego ustach, co uczyni艂o poca艂unek nawet s艂odszym.
- S膮dz臋, 偶e w艂a艣nie si臋 godzicie, - powiedzia艂a Erin.
- To wygl膮da bardziej na pieszczoty ni偶 na godzenie si臋, bli藕niaczko, - powiedzia艂a Shaunee.
Tym razem Erik i ja nie odskoczyli艣my od siebie. Po prostu westchn臋li艣my.
- W tej szkole nie ma czego艣 takiego jak prywatno艣膰, - wymrucza艂 Erik.
- Halo! Wsysacie si臋 w swoje twarze na widoku, - powiedzia艂a Erin.
- My艣l臋, 偶e to s艂odkie, - powiedzia艂 Jack.
- To dlatego, 偶e ty jeste艣 s艂odki, - powiedzia艂 Damien, k艂ad膮c swoje ramiona na ramionach Jacka, gdy schodzili z szerokich schod贸w frontowych akademika.
- Bli藕niaczko, mog臋 zwymiotowa膰. A co z tob膮? - powiedzia艂a Shaunee.
- Z ca艂膮 pewno艣ci膮. Jak z procy, - powiedzia艂a Erin.
- Wi臋c takie czu艂o艣ci sprawiaj膮, 偶e czujecie si臋 chore, huh? - Spyta艂 Erik ze z艂ym b艂yskiem w oczach. Zastanawia艂am si臋 co zamierza艂.
- Ca艂kowicie powoduj膮 md艂o艣ci- powiedzia艂a Erin.
- Zgadza si臋, - zgodzi艂a si臋 Shaunee.
- Wi臋c nie b臋dziecie zainteresowane tym co Cole i T.J. chcieli 偶ebym wam przekaza艂?
- Cole Clifton? - powiedzia艂a Shaunee.
- T.J. Hawkins? - powiedzia艂a Erin.
- Tak i tak - powiedzia艂 Erik.
Patrzy艂am jak podw贸jnie cyniczne Shaunee i Erin natychmiastowo zmieniaj膮 swoje negatywne nastawienie.
- Cole jest taki wspaniaaa艂y - w艂a艣ciwie wymrucza艂a Shaunee. - Te jego w艂osy blond i te niegrzeczne niebieskie oczy sprawiaj膮, 偶e chc臋 da膰 mu klapsa.
- T.J. - Erin wachlowa艂a si臋 dramatycznie- ten ch艂opak mo偶e 艣piewa膰. I jest wysoki… Ooh, on jest cholernie wspania艂y.
- Czy to przedstawienie oznacza, 偶e jeste艣cie obecnie zainteresowane takim czu艂o艣ciami? - spyta艂 Damien z zadowolonym uniesieniem brwi.
- Tak, Kr贸lowo Damien, - powiedzia艂a Shaunee, podczas gdy Erin zmru偶y艂a oczy i kiwn臋艂a.
- Wiec masz co艣 co chcesz przekaza膰 Bli藕niaczk膮 od Cola i T.J.? - zasugerowa艂am Erikowi, zanim Damien m贸g艂 odgry藕膰 si臋 Bli藕niacz膮, co sprawi艂o, 偶e po raz milionowy zat臋skni艂am za Stevie Rae. By艂a lepsza w utrzymywaniu pokoju ni偶 ja.
- Tylko to, 偶e my wszyscy pomy艣leli艣my, 偶e by艂oby fajnie gdyby艣cie Shaunee i Erin i ty- 艣cisn膮艂 moje rami臋 - posz艂y z nami do IMAXa jutrzejszej nocy.
- My jako ty, Cole i T.J.? - spyta艂a Shaunee.
- Tak. Oh, Damien i Jack r贸wnie偶 s膮 zaproszeni.
- Co b臋dziemy ogl膮da膰?- spyta艂 Jack.
Erik przerwa艂 dla dramatyczniejszego efektu, i powiedzia艂. - 300 powraca jako specjalny pokaz wakacyjny IMAXu.
Teraz Jack zacz膮艂 si臋 wachlowa膰.
Damien u艣miechn膮艂 si臋 szeroko.
- Wchodzimy w to.
- My, tak偶e - powiedzia艂a Shaunee, gdy Erin kiwa艂a potwierdzaj膮co tak energicznie, 偶e jej d艂ugie blond w艂osy fruwa艂y naoko艂o, sprawiaj膮c, 偶e wygl膮da艂a jak szalona cheerleaderka.
- Wiesz, 300 b臋dzie idealnym filmem. On ma co艣 dla ka偶dego. - powiedzia艂am. - M臋skie sutki dla tych z nas, kt贸rzy to lubi膮. I dziewcz臋ce balony dla tych z nas, kt贸rzy to lubi膮. W dodatku du偶膮 dawk臋 dla bohaterskiego zachowania facet贸w, a kto tego nie lubi?
- I pokaz w IMAXie o p贸艂nocy, dla tych z nas, kt贸ry nie lubi膮 艣wiat艂a s艂onecznego. - powiedzia艂 Erik.
- Czysta perfekcja. - powiedzia艂 Damien.
- Zgadza si臋 - razem powiedzia艂y Bli藕niaczki.
Po prostu sta艂am tam i u艣miecha艂am si臋 szeroko. Szala艂am za nimi. Ka偶dym i ka偶dej z ich pi膮tki. Nadal t臋skni艂am za Stevie Rae, ale po raz pierwszy w tym miesi膮cu czu艂am si臋 sob膮 - zadowolona, a nawet szcz臋艣liwa.
- Wi臋c to randka? - powiedzia艂a Erin.
Wszyscy powiedzieli tak.
- Lepiej wracajmy do naszych akademik贸w. Nie chc臋 zosta膰 z艂apany na 艣wi臋tej ziemi dziewczyn po akademickiej godzinie policyjnej. - dra偶ni艂 si臋.
- Taa, lepiej chod藕my, - powiedzia艂 Damien.
- Hej, Zoey, wszystkiego najlepszego, - powiedzia艂 Jack.
Jejku, on jest s艂odkim dzieciakiem. U艣miechn臋艂am si臋 do niego.
- Dzi臋ki, skarbie.
Potem spojrza艂am na reszt臋 moich przyjaci贸艂.
- Przepraszam, wcze艣niej zachowywa艂am si臋 jak dupek. Naprawd臋 lubi臋 moje prezenty.
- Co znaczy, 偶e b臋dziesz nosi膰 swoje prezenty? - powiedzia艂a Shaunee, mru偶膮c na mnie jej ostre oczy w kolorze czekolady.
- Taa, b臋dziesz nosi膰 te ca艂kowicie odjechane buty na kt贸re wyda艂y艣my 295.52 dolara? - doda艂a Erin.
Prze艂kn臋艂am. Rodziny Shaunee i Erin mia艂y pieni膮dze. Ja, z drugiej strony, zupe艂nie nie przywyk艂am do posiadania but贸w za 300 dolar贸w. Teraz, gdy zda艂am sobie spraw臋 jak by艂y drogie, lubi艂am je coraz bardziej.
- Tak, b臋d臋 nosi膰 te wspaniaaa艂e buty. - na艣ladowa艂am Shaunee.
- Kaszmirowy szal tak偶e nie by艂 tani - wynio艣le powiedzia艂 Damien. - Czy wspomnia艂em, 偶e to kaszmir? Stu procentowy.
- Wi臋cej razy ni偶 mo偶na zliczy膰 - wymamrota艂a Erin.
-Uwielbiam kaszmir. - zapewni艂am go.
Jack zmarszczy艂 brwi i spojrza艂 na swoje stopy.
- Moja kula 艣nie偶na nie by艂a tak droga.
- Ale jest s艂odka, i pod膮偶a za tematem ba艂wana, idealnie pasuje do mojego cudownego naszyjnika z ba艂wankiem, kt贸rego nie zamierzam nigdy zdejmowa膰. - u艣miechn臋艂am si臋 do Erika.
- Nawet w lecie? - spyta艂.
- Nawet w lecie - powiedzia艂am.
Erik wyszepta艂: - Dzi臋kuj臋, Z. - I lekko mnie poca艂owa艂.
- Czuj臋, 偶e zn贸w pojawiaj膮 si臋 moje md艂o艣ci. - powiedzia艂a Shaunee.
- Ju偶 czuj臋 偶贸艂膰 w ustach - powiedzia艂a Erin.
Erik przytuli艂 mnie raz jeszcze, zanim odbieg艂 za ju偶 odchodz膮cymi Jackiem i Damienem. Obracaj膮c si臋 przez rami臋, zawo艂a艂, - Wi臋c powiem Colowi i T.J., 偶e wy dwie nie jeste艣cie zwolenniczkami ca艂owania.
- Zr贸b to, a zabijemy ci臋, - powiedzia艂a s艂odko Shaunee.
- B臋dziesz martwy jak ska艂a - powiedzia艂a Erin, r贸wnie s艂odko.
Podczas gdy podnosi艂am lawend臋 i przytula艂am do piersi Drakul臋, powt贸rzy艂am s艂abn膮cy 艣miech Erika i posz艂am do akademika z przyjaci贸艂kami. W艂a艣nie zacz臋艂am my艣le膰, 偶e mo偶e mog艂abym znale藕膰 rozwi膮zanie sprawy Stevie Rae i wszyscy zn贸w mogliby艣my by膰 razem.
Niestety, te my艣li dowodzi艂y, 偶e by艂o to tak naiwne jak niemo偶liwe.
Rozdzia艂 si贸dmy
Sobotnie popo艂udnie (kt贸re u nas tak w艂a艣ciwie jest sobotnim porankiem) jest zazwyczaj czasem do leniuchowania. Dziewczyny kr臋c膮 si臋 w pi偶amach po korytarzach, z poczochranymi w艂osami i zaspanymi minami, wcinaj膮c p艂atki 艣niadaniowe lub jedz膮c zimny popcorn ogl膮da艂y w grupach filmy w sali telewizyjnej.
Wi臋c to nic dziwnego, 偶e Shaunee i Erin spojrza艂y na mnie zdezorientowane, z p贸艂-przytomnym wzrokiem i zmarszczonymi brwiami gdy si臋gn臋艂am po batonik muesli i puszk臋 br膮zowego piwa (nie dietetycznego) i pojawi艂am sie miedzy nimi gapi膮c sie z TV.
- Co? - zapyta艂a Erin.
-Z, dlaczego jeste艣 taka podekscytowana?
-Taaa, to niezdrowe by膰 tak szcz臋艣liwym o tak wczesnej porze. - Powiedzia艂a Erin
-Dok艂adnie bli藕niaczko. Gdyby wszyscy wstawali o tak wczesnej porze ka偶dego dnia to po jakim艣 czasie zrz臋dliwo艣膰 murowana. -Powiedzia艂a Shaunee.
-Nie podekscytowana ,tylko mam du偶o pracy. - Na szcz臋艣cie to przerwa艂o ich wyk艂ad. -Ide do biblioteki ,musze poszuka膰 kilku informacji dotycz膮cych rytua艂u.
Nie k艂ama艂am. W艂a艣ciwie chodzi艂o o to 偶eby uwierzy艂y ,偶e mam na my艣li rytua艂 dotycz膮cy najbli偶szego 艣wi臋ta Pe艂ni Ksi臋偶yca, gdy w rzeczywisto艣ci mia艂am na my艣li rytua艂 dotycz膮cy biednej niby zmar艂ej Stevie Rae.- Podczas gdy b臋d臋 w bibliotece, chcia艂abym 偶eby艣cie poszuka艂y Damiena i Erika, i powiedzia艂y im ,偶e spotkamy si臋 pod d臋bami przy zachodniej cz臋艣ci muru. -spojrza艂am na zegarek. -Jest godzina pi膮ta trzydzie艣ci, powinnam sko艅czy膰 wyszukiwanie informacji ko艂o si贸dmej. Wi臋c mo偶e spotkajmy sie o si贸dmej pi臋tna艣cie?
- Okey. - Odpowiedzia艂y bli藕niaczki jednocze艣nie.
-Ale po co tak w艂a艣ciwie si臋 spotykamy? - zapyta艂a Erin.
-Oh, przepraszam zapomnia艂am wam powiedzie膰. Erik b臋dzie przedstawicielem 偶ywio艂u ziemi na jutrzejszej uroczysto艣ci. - Z trudem prze艂kn臋艂am 艣lin臋. Bli藕niaczki posmutnia艂y, nikt z nas nie zapomnia艂 o Stevie Rae, nawet ci z nas, kt贸rzy uwa偶ali, 偶e umar艂a.
-Erik pomy艣la艂 ,偶e lepiej by by艂o po膰wiczy膰 zamykanie kr臋gu przed jutrzejszym
rytua艂em. Wiecie, 偶e ca艂a reszta ma pojedyncze dary odczuwania 偶ywio艂贸w a on nie, te偶 uwa偶am to za dobry pomys艂.
-Tak...,brzmi nie藕le,...-wybe艂kota艂y bli藕niaczki.
-Stevie Rae, nie chcia艂aby 偶eby艣my spieprzyli rytua艂 dlatego ,偶e nam jej brakuje. -powiedzia艂am.
- Przyjdziemy- powiedzia艂a Shaunee.
-艢wietnie, po wszystkim p贸jdziemy obejrze膰 300.- Powiedzia艂am. To sprawi艂o ,偶e
dziewczyny u艣miechn臋艂y sie od ucha do ucha.
-Oh, chcia艂abym jeszcze aby艣cie si臋 upewni艂y czy wszystkie kolory 艣wieczek symbolizuj膮ce 偶ywio艂y znajduj膮 sie na swoim miejscu.
-Jasne, Z, sprawdzimy to. -Powiedzia艂a Erin.
-Dzi臋ki, dziewczyny.
-Hej, Z! -zawo艂a艂a Shaunee gdy ju偶 by艂am przy drzwiach, odwr贸ci艂am si臋 i spojrza艂am na nie.
-艢wietne buty. - doda艂a Erin. U艣miechn臋艂am sie i podnios艂am jedn膮 nog臋. Mia艂am na sobie jeansy ale tego rodzaju ,偶e by艂y podwini臋te pod moim kolanem tak, 偶e ka偶dy bez wi臋kszego problemu m贸g艂 dostrzec skrz膮ce si臋 choinki, kt贸re ozdabia艂y ka偶d膮 stron臋 buta. Mia艂am na sobie r贸wnie偶 kaszmirowo-ba艂wankow膮 apaszk臋 od Damiena. Grupka dziewczyn siedz膮cych na fotelach najbli偶ej drzwi szepta艂a do siebie m贸wi膮c, 偶e moje buty s膮 艣wietne. Spojrza艂am jeszcze raz na bli藕niaczki, kt贸re w艂a艣nie patrzy艂y na mnie wzrokiem wyra偶aj膮cym bez s艂贸w : A-NIE-M脫WILAM!
-Dzi臋ki, dosta艂am je od Bli藕niaczek na urodziny. - Powiedzia艂am to na tyle g艂o艣no, 偶eby Schaunee i Erin mnie us艂ysza艂y. Si臋gn臋艂am po moje piwko i podarzy艂am do centrum informacji znajduj膮cego si臋 w g艂贸wnym budynku szkolnym. O dziwo czu艂am si臋 na si艂ach poprowadzi膰 rytua艂 Pe艂ni Ksi臋偶yca, z pewno艣ci膮 b臋dzie nam brakowa艂o Stevie Rae reprezentuj膮cej Ziemi臋, ale b臋d臋 wspierana przez moich przyjaci贸艂. Przecie偶 to wci膮偶 pozostali艣my MY ,nawet je艣li zostali艣my zmniejszeni o jedn膮 z nas.
Szko艂a by艂a dzi艣 jeszcze bardziej opuszczona ni偶 w ubieg艂ym miesi膮c, gdzie by艂o to logiczne gdy偶 by艂y 艣wi臋ta i mimo, 偶e adepci musza pozostawa膰 w kontakcie fizycznym z doros艂ymi wampirami, mamy pozwolenie na opuszczenie kampusu a偶 do zmierzchu.(Jest cos w rodzaju substancji zapachowej, kt贸ra prawie kontroluje nasz umys艂y i u艂atwia nam przej艣膰 Przemian臋, reszta nas umiera). Wi臋c dlatego wi臋kszo艣膰 adept贸w sp臋dza 艣wi臋ta ze swoj膮 ludzk膮 rodzin膮.
Tak jak sie spodziewa艂am, biblioteka by艂a r贸wnie opuszczona jak i ca艂a szko艂a. Nie musia艂am martwi膰 si臋 o to, 偶e podczas moich nietypowych poszukiwa艅 kto艣 mi przeszkodzi, tak jak to bywa w normalnej szkole. Wampiry ze swoimi fizycznymi i parapsychologicznymi mocami nie musia艂y za nami chodzi膰 aby sprawdza膰 czy zachowujemy si臋 adekwatnie. W艂a艣ciwie, zastanawiam si臋 co by zrobili adeptowi je偶eli zachowa艂 by si臋 nieodpowiedzialnie i durnie jak zwyk艂y nastolatek. Damien m贸wi, 偶e wyrzucaj膮 takiego 艂otra i to w ka偶dej epoce, przez r贸偶ne okresy czasu. Wyrzucenie adepta z domu nocy oznacza jedno: Jego powa偶ne rozchorowanie, topienie sie w jego w艂asnych p艂ynach fizjologicznych, rozpadanie jego tkanek ,zawsze ko艅czy si臋 jednym : 艢mierci膮.
Og贸lnie rzecz bior膮c to lepiej nie podpa艣膰 wampirowi. Ja, oczywi艣cie uczyni艂am sobie wroga z najpot臋偶niejszej kap艂anki w naszej szkole. Czasami bycie mn膮 by艂o fajne na przyk艂ad gdy Erik czule mnie ca艂owa艂 albo gdy sp臋dza艂am czas ze swoimi przyjaci贸艂mi — ale przewa偶nie bycie mn膮 by艂o kup膮 stresu i niepokoju egzystencjalnego.
Przeszuka艂am pachn膮ce st臋chlizn膮 stare ksi膮偶ki w metafizycznym dziale biblioteki (jak sobie pewnie wyobra偶asz, w tej szczeg贸lnej bibliotece to by艂 du偶y dzia艂). Strasznie d艂ugo si臋 to ci膮gn臋艂o, gdy偶 dzisiaj postanowi艂am nie u偶ywa膰 przegl膮darki internetowej. Ostatni膮 rzecz膮 kt贸r膮 teraz chcia艂am, by艂oby pozostawienie szlaku :"Zoey Redbird poszukuje informacji o zmar艂ych adeptach kt贸re tak naprawd臋 nie umar艂y a sta艂y si臋 krwio偶erczymi potworami przez dobr膮 kap艂ank臋 kt贸ra tak naprawd臋 jest z艂a i ma jaki艣 idiotyczny plan. Nie, zdecydowanie to nie by艂 dobry plan.
Gni艂am w bibliotece od ponad godziny, strasznie irytowa艂o mnie moje 艣limacze tempo, tak bardzo chcia艂abym poprosi膰 Damiena o pomoc. Damien to nie tylko m膮dry dzieciak ale i szybki lektor, potrafi r贸wnie偶 wszystko szybko znale藕膰. Trzyma艂am kurczowo ksi膮偶k臋 do rytua艂贸w uzdrawiania cia艂a, i pr贸bowa艂am dosi臋gn膮膰 sk贸rzanej, zar贸wno starej jak i brudnej ksi膮偶ki zatytu艂owanej: Zwalczanie z艂a czarami i obrz臋dami z rytua艂ami i zakl臋ciami. Nagle dostrzeg艂am siln膮 m臋sk膮 d艂o艅 ,kt贸ra 艣ci膮gn臋艂a ksi膮偶k臋 z nad mojej g艂owy. Odwr贸ci艂am sie i zauwa偶y艂am stoj膮cego nademn膮 Lorena Blacka.
-Zwalczanie z艂a, no, no. Ciekawy wyb贸r materia艂u.
Jego blisko艣膰 nie sprzyja艂a moim nerwom. -Znasz mnie,(tak naprawd臋 wcale tak nie by艂o) lubi臋 by膰 przygotowana.
Jego czo艂o pokry艂o si臋 zmarszczkami w zamieszaniu.-Spodziewasz si臋 ataku z艂a?"
"Nie!" powiedzia艂am w taki spos贸b, 偶e wysz艂o to bardzo niewiarygodnie. Wi臋c u艣miechn臋艂am si臋, staraj膮c si臋 o gejowski, beztroski ton, (aaah, eeeh), ale by艂 pewna, 偶e wysz艂am na totaln膮 idiotk臋.
-Chodzi o to, 偶e par臋 miesi臋cy temu nikt nie spodziewa艂 si臋 tego, 偶e Afrodyta straci kontrol臋 nad tymi krwio偶erczymi potworami ,wi臋c pomy艣la艂am sobie 偶e warto sie zawsze zabezpiecza膰 ni偶 p贸藕niej wpa艣膰. O Bo偶e jestem kompletnym durniem, co ja wygaduje?
-No to ma sens. Wiec niema nic specyficznego w tym co tutaj przygotowujesz?
Zdziwi艂y mnie jego pe艂ne ciekawo艣ci oczy. -Nie, po prostu chce wypa艣膰 jak najlepiej jako przewodnicz膮ca C贸r Ciemno艣ci, to wszystko.
Rzuci艂 okiem na rytua艂y kt贸re trzyma艂am w r臋ce. -Wiesz ,偶e te rytua艂y przeznaczone s膮 tylko dla doros艂ych wampir贸w? Kiedy adepci choruj膮, stoi za tym tylko jeden pow贸d: Ich cia艂a odrzuci艂y przemian臋 i umieraj膮 poczym doda艂 艂agodniejszych g艂osem:-Chyba nie czujesz si臋 藕le?
- O rety, nie! Powiedzia艂em po艣piesznie. -Mam si臋 dobrze. chodzi o to... — zawaha艂am si臋, kaszln臋艂am dla usprawiedliwienia. Z nag艂ym natchnieniem przysz艂a mi pewna wym贸wka : - W zasadzie ci臋偶ko sie przyzna膰, ale pomy艣la艂am, 偶e lepiej si臋 troch臋 dokszta艂c臋 je偶eli kiedy艣 mam zosta膰 starsza kap艂ank膮.
Loren u艣miechn膮艂 si臋 -Dlaczego ci臋偶ko si臋 przyzna膰? Nie wyobra偶am sobie ciebie jako jedn膮 z tych g艂upich kobiet, kt贸re my艣l膮, 偶e bycie oczytanym i wykszta艂conym przynosi wstyd.
Czu艂am ,偶e moje policzki staj膮 si臋 gor膮ce, nazwa艂 mnie "kobiet膮" by艂oby lepiej jakby nazwa艂 mnie adeptk膮 b膮d藕 dzieciakiem. On zawsze sprawia ,偶e czuje si臋 taka kobieca.-O, nie, nie o to mi chodzi艂o. To wprawia w zak艂opotanie poniewa偶 brzmi to tak jako艣 zarozumiale przypuszcza膰, 偶e kiedy艣 w rzeczywisto艣ci b臋d臋 starsz膮 kap艂ank膮 .
-My艣l臋, 偶e przypuszczanie jest to po prostu dobrym i zdrowym rozs膮dkiem i s艂uszn膮 wiar膮 w siebie. Jego u艣miech podgrza艂 mnie nieziemsko ,przysi臋gam, 偶e czu艂am jego gor膮co na swojej sk贸rze. -Zawsze czu艂em poci膮g do pewnych siebie kobiet.
Bo偶e ,sprawi艂 ,偶e ugi臋艂y si臋 pode mn膮 kolana.
-Nie masz poj臋cia jaka jeste艣 wyj膮tkowa, prawda Zoey? Jeste艣 jedyn膮 w swoim rodzaju, nie jeste艣 taka jak inni adepci, jeste艣 bogini膮 w艣r贸d tych, kt贸rzy my艣l膮 o siebie p贸艂bogowie. - Gdy jego r臋ka popie艣ci艂a bok mojej twarzy, g艂adz膮c po tatua偶ach, kt贸re oprawi艂y moje oczy, pomy艣la艂am, 偶e wtopi臋 si臋 do rega艂贸w.
Dobija mnie: rzekomo tak promienna pani
Mego serca jest mroczna niby dno otch艂ani.
-Sk膮d to jest? - jego dotkni臋cie sprawi艂o mrowienie mojego cia艂a i to, 偶e zakr臋ci艂o mi si臋 w g艂owie ale mi uda艂o si臋 rozpozna膰 g艂臋bok膮 intonacj臋, kt贸rej jego zdumiewaj膮cy g艂os nabra艂 gdy wyg艂asza艂 poezj臋
-Szekspir - wyszepta艂, jego kciuk 艣ledzi艂 kszta艂t tatua偶u, kt贸ry ozdabia艂 moj膮 ko艣膰 policzkow膮. -to jest na podstawie jednego z sonet贸w, kt贸re napisa艂 do Ciemnej Pani, kt贸ra by艂a jego prawdziw膮 mi艂o艣ci膮. Wiemy, oczywi艣cie, 偶e by艂 wampirem kt贸ry wiedzia艂, 偶e prawdziw膮 mi艂o艣ci膮 jego 偶ycia by艂a panna, kt贸ra zosta艂a naznaczona i kt贸ra umrze jako adept bez zako艅czenia przemiany.
-My艣la艂am, 偶e zabroniony jest zwi膮zek mi臋dzy doros艂ym wampirem a adeptem.- Byli艣my tak blisko siebie, 偶e wystarczy艂 m贸j cichy szept aby mnie us艂ysza艂.
-Nie powinni艣my. To jest bardzo niestosowne. Ale czasami zdarza si臋 atrakcyjno艣膰, kt贸ra zdarza si臋 mi臋dzy dwoma lud藕mi to wykrusza granice wampira z adeptem, jak r贸wnie偶 wiek i dobre wychowanie. Wierzysz w ten rodzaj atrakcyjno艣ci, Zoey?
M贸wi艂 o nas! Wpatrywali艣my sobie w oczy, i poczu艂am, 偶e si臋 w nim zadurzam. Jego tatua偶e by艂y 艣mia艂ymi wzorami zawi艂ych rozcinaj膮cych linii, kt贸re sprawia艂y wra偶enie b艂yskawicznych zasuw, doskonale idzie to w parze z jego ciemnymi w艂osami i oczami. By艂 tak chorobliwie przystojny zarazem znacznie starszy sprawi艂, 偶e czu艂am si臋 w tym samym czasie niewiarygodnie atrakcyjna dla niego, przy nim co艣 czego tej pory nie do艣wiadczy艂am tak 艂atwo i szybkim tempie we mnie wzrasta艂o, to by艂o poza moj膮 kontrol膮. Ale ta atrakcyjno艣膰 istnieje, a gdyby mia艂 racj臋, to z pewno艣ci膮 wykruszy艂oby granice Wampir-Adept. To by艂o tak mocne, 偶e nawet Erik zauwa偶y艂 jak Loren na mnie patrzy艂.
Erik … Wina przepra艂a mnie. Umar艂by gdyby m贸g艂 zobaczy膰 co nadawa艂o mi臋dzy Loren a mn膮. Sk膮pa ma艂a my艣l wi艂a si臋 przez m贸j umys艂, Erik mnie nie widzi, wzi臋艂am g艂臋boki, chybotliwy oddech i powiedzia艂am -Tak. Wierz臋 w ten rodzaj atrakcyjno艣ci. A ty?
- Teraz tak. Jego u艣miech by艂 godny ubolewania to sprawi艂o, 偶e on nagle wygl膮da艂 tak m艂odziutko i by艂 taki przystojny zarazem wra偶liwy, moje obwinianie si臋 Erikiem usta艂o. Chcia艂am tylko wzi膮膰 Lorena w swoje ramiona i powiedzie膰 mu, 偶e wszystko by si臋 u艂o偶y艂o. By艂am w trakcie wchodzenia na nerw odpowiedzialny za ruch aby si臋 do niego zbli偶y膰. Jego nast臋pne s艂owa zaskoczy艂y mnie tak bardzo 偶e zapomnia艂em o jego u艣miechu s艂odkiego ma艂ego ch艂opca. -Wr贸ci艂em wczoraj poniewa偶 wiedzia艂em, 偶e s膮 twoje urodziny.
Mrugn膮艂em we wstrz膮sie.
-Wiedzia艂e艣?
Kiwn膮艂 g艂ow膮, ci膮gle pieszcz膮c m贸j policzek jego palcem. -Szuka艂em ci臋 gdy wpad艂em na ciebie i Erika. Jego oczy spochmurnia艂y i jego g艂os sta艂 si臋 g艂臋boki i surowy. -Nie podoba艂 mi si臋 widok jego r膮k na twoim ciele.
Zawaha艂am si臋, nie by艂am pewna jak mu na to odpowiedzie膰 . By艂am speszona jakbym piek艂o zobaczy艂a, kiedy widzia艂 jak z Erikiem pie艣cili艣my si臋 nawzajem. Przecie偶 nie robili艣my nic z艂ego, jakby nie patrze膰 Erik jest moim ch艂opakiem i to co robimy nie jest tak naprawd臋 w Lorena interesie. Ale wpatruj膮c si臋 w jego oczu zda艂am sobie spraw臋, 偶e mog臋 chcie膰 by to by艂 interes Lorena.
Jakby m贸g艂 czyta膰 w m贸j my艣lach wzi膮艂 jego r臋k臋 z mojej twarzy i odwr贸ci艂 wzrok ode mnie. -Wiem. Nie mam jakiegokolwiek prawa by by膰 z艂y na ciebie za bycie z Erikiem. To nie m贸j interes.
Wolno, dotkn臋艂am jego brody, zwracaj膮c jego twarz do mnie tak 偶e m贸g艂 popatrze膰 mi w oczy. -Chcesz by to by艂a twoja sprawa?
-Bardziej ni偶 mo偶na to wyrazi膰 s艂owami, powiedzia艂. - Od艂o偶y艂 ksi膮偶k臋 — wci膮偶 trzyma艂 j膮 w r臋kach — i obejmuj膮c moj膮 twarz w swoich r臋kach, opieraj膮c kciuki blisko moich warg. -Teraz moja kolej na urodzinowy poca艂unek."
Za偶膮da艂 moich ust a zarazem czu艂am, 偶e ma ochot臋 za偶膮da膰 mojego cia艂a i duszy. Okay, Erik dobrze ca艂owa艂, ca艂owa艂am Heath odk膮d by艂am w trzeciej klasie i by艂 w 艣rodku na czwartym miejscu, wi臋c poca艂unki Heatha by艂y znajome i dobre. Loren by艂 m臋偶czyzn膮. Gdy poca艂owa艂 nie mia艂am ju偶 偶adnych w膮tpliwo艣ci. Jego wargi i j臋zyk wskaza艂y, 偶e wie dok艂adnie czego chcia艂 i r贸wnie偶 wiedzia艂 jak to dosta膰. Ta dziwna, magiczna rzecz przytrafi艂a si臋 w艂a艣nie mnie . Nie by艂am juz jakim艣 dzieciakiem, kiedy odwzajemnia艂am jego poca艂unek, By艂am kobiet膮, dojrza艂膮 i pot臋偶n膮, wiedzia艂am czego chce i jak to dosta膰.
Gdy zako艅czyli艣my poca艂unek, oboje zostali艣my bez tchu. Loren wci膮偶 trzyma艂 moj膮 twarz w jego d艂oniach ale odsun膮艂 si臋 na tak膮 odleg艂o艣膰 aby艣my mogli spojrze膰 sobie w oczy.
-Nie powinienem tego robi膰.
-Wiem. - Ale to nie powstrzyma艂o mnie przed wpatrywaniem si臋 艣mia艂o w niego. Wci膮偶 trzyma艂am kurczowo g艂upie lecznicze rytua艂y i zakl臋cia rezerwuj膮c jedn膮 r臋k臋 ale moja druga r臋ka opiera艂a si臋 na jego klatce piersiowej. Wolno rozk艂adam swoje palce aby pod膮偶a艂y wzd艂u偶 jego szyi. Zadr偶a艂 i poczu艂am, jak to zadr偶a艂o gdzie艣 w g艂臋bi mego serca.
- To b臋dzie skomplikowane. Powiedzia艂.
-Wiem. - Powt贸rzy艂am.
-Ale ja nie chce przestawa膰 .
-To tak jak ja - powiedzia艂am.
-Nikt nie mo偶e o nas wiedzie膰. Przynajmniej nie teraz.
-Okey, - nie wiedzia艂am co konkretnie ma na my艣li ,m贸wi膮c o nas, ale wiedzia艂am 偶e my艣l o naszym romansie sprawi艂a, 偶e m贸j 偶o艂膮dek zawi膮za艂 si臋 na supe艂.
Poca艂owa艂 mnie raz jeszcze. Tym razem jego wargi by艂y s艂odkie , ciep艂e i bardzo 艂agodne, poczu艂am, jak dziwny w臋ze艂 si臋 rozwi膮zywa艂. -Prawie zapomnia艂em. - szepn膮艂 moim wargom. -Mam co艣 dla ciebie." - Da艂 mi szybko jeszcze jednego buziaka poczym si臋gn膮艂 r臋k膮 w g艂膮b jego kieszeni. U艣miechaj膮c si臋 poda艂 mi ma艂e pude艂eczko od jubilera, podaj膮c mi go szepn膮艂: -Wszystkiego najlepszego, Zoey.
Moje serca skaka艂o 偶a艂o艣nie po mojej klatce piersiowej, kiedy otwiera艂am pude艂ko.- O m贸j Bo偶e, one s膮 wspania艂e. Brylantowe kolczyki mieni艂y si臋 jak pi臋kny uchwycony sen.Nie by艂y pot臋偶ne i szpanerskie, ale ma艂e i delikatne, orze藕wia艂y tak, 偶e b艂yszcz膮c sie zadawa艂y moim oczu b贸l. Przez moment zobaczy艂am s艂odki u艣miech Erika ,kiedy podarowa艂 mi naszyjnik z per艂owym ba艂wankiem. P贸藕niej moje sumienie odtworzy艂o mi g艂os babci, m贸wi艂a ,偶e niema mowy 偶ebym przyj臋艂a tak drogi prezent od m臋偶czyzny. G艂os Lorena zako艅czy艂 moje my艣li o Eriku i rady mojej babci.
-Zobaczy艂em je i przypomnia艂y mi o Tobie, doskona艂e, pi臋kne i promienne.
-O, Loren! Nigdy nie dosta艂am czego艣 tak pi臋knego. Opar艂am si臋 o niego, podnosz膮c moj膮 g艂ow臋 w g贸r臋, ca艂owa艂 mnie tak d艂ugo a偶 do momentu w kt贸rym poczu艂am ,偶e g艂owa mi zaraz eksploduje.
-Id藕 i je przymierz -szepn膮艂 do mnie Loren kiedy ja pr贸bowa艂am doj艣膰 do siebie po naszym poca艂unku.
Nie za艂o偶y艂am dzisiaj 偶adnych kolczyk贸w, wi臋c zaj臋艂o mi kilka sekund w艂o偶enie ich w uszy.
-Tam jest stare fazowane lustro w czytelni, id藕 i sie obejrzyj. - U艂o偶yli艣my Lorenem ksi膮偶ki na swoim miejscu, poczym on wzi膮艂 mnie za r臋k臋 i poprowadzi艂 do przytulnego zak膮tka centrum informacji. By艂a tam wy艣cielana kanapa i dwa pasuj膮ce do niej fotele. Na 艣cianie wisia艂o du偶e zabytkowe lustro. Loren stan膮艂 za mn膮 k艂ad膮c mi d艂onie na ramionach, tak, 偶e mogli艣my zobaczy膰 w nim nasze odbicie. Odsun臋艂am swoje d艂ugie w艂osy za uszy i kiwa艂am g艂ow膮 by zobaczy膰 jak pi臋kne diamenty si臋 mieni膮.
-S膮 pi臋kne. - Powiedzia艂am.
Loren 艣cisn膮艂 moje ramiona i przytuli艂 mnie do siebie. -Tak, jeste艣. Wci膮偶 patrz膮c na nasze lustrzane odbicie, tr膮ci艂 nosem jednego z moich diamentowych kolczyk贸w i szepn膮艂: -Wydaje mi si臋, 偶e do艣膰 nauki jak na jeden dzie艅. Chodz zemn膮 do mojego pokoju.
Poczu艂am jak zamykaj膮 mi sie powieki podczas gdy on ca艂owa艂 m贸j kark wzd艂u偶 linii mojego tatua偶u. On naprawd臋 chcia艂 偶ebym posz艂a z nim do pokoju i odby艂a stosunek. Nie chcia艂am tego, okey mo偶e i bym to zrobi艂a, teoretycznie utrata dziewictwa z tym niewiarygodnie gor膮cym i do艣wiadczonym m臋偶czyzn膮 by艂o by wspania艂e ale teraz? w tym momencie? Wci膮gn臋艂am powietrze do p艂uc i niezgrabnym ruchem wysun臋艂am si臋 z jego ramion. -Nie mog臋,... -Kiedy m贸j umys艂 b艂膮dzi艂 w poszukiwaniu innego wyt艂umaczenia, czego艣 co nie zabrzmi szczeniacko i g艂upio, antyczny zegarek stoj膮cy za kanap膮 wybi艂 godzin臋 si贸dm膮. -Nie mog臋, dlatego ,偶e um贸wi艂am si臋 z Schaunee i Erin oraz z reszta rady na si贸dm膮 pi臋tna艣cie, chcemy po膰wiczy膰 przed jutrzejszym rytua艂em.
Loren si臋 u艣miechn膮艂. -Jeste艣 ma艂膮 pracowit膮 przewodnicz膮c膮 C贸r Ciemno艣ci, prawda? No c贸偶, trzeba to prze艂o偶y膰. Przysun膮艂 si臋 do mnie i my艣la艂am, 偶e mnie znowu poca艂uje, zamiast tego dotkn膮艂 mojej twarzy pieszcz膮c przy tym moje tatua偶e. Jego dotkni臋cie sprawi艂o 偶e zadr偶a艂am, nie umia艂am z艂apa膰 tchu. -Je艣li postanowisz zmieni膰 zdanie, b臋d臋 na strychu dla poet贸w, wiesz gdzie to jest?
Kiwn臋艂am g艂ow膮, wci膮偶 sztuka m贸wienia wydawa艂a si臋 dla mnie za trudna. Ka偶dy wiedzia艂 o poetyckim strychu, laureaci poezji mieli dla siebie ca艂e trzecie pi臋tro, niejednokrotnie s艂ysza艂am jak bli藕niaczki fantazjowa艂y by si臋 tam znale藕膰.
-Dobrze, chcia艂bym 偶eby艣 wiedzia艂a ,偶e b臋d臋 o tobie my艣la艂 nawet je偶eli postanowisz nie przyj艣膰, czym mnie bardzo unieszcz臋艣liwisz.
Odwr贸ci艂 si臋 i oddala艂 w stron臋 wyj艣cia, gdy zatrzyma艂 go m贸j g艂os. -Ale ja naprawd臋 nie mog臋 przyj艣膰.., kiedy Ci臋 znowu zobacz臋?
Spojrza艂 na mnie przez ramie z jego seksownym u艣miechem na twarzy. -Nie martw si臋 moja ma艂a kap艂anko.
Kiedy wyszed艂 ci臋偶ko upad艂am na kanap臋. Nogi mia艂am z waty a serce wali艂o mi tak mocno, 偶e a偶 sprawia艂o mi to b贸l. Dr偶膮cym gestem, dotkn膮艂em jednego z brylantowych kolczyk贸w, by艂 zimny w odr贸偶nieniu od per艂owego ba艂wanka kt贸ry wisia艂 na moim karku oraz srebrnej bransoletki kt贸ra trzyma艂a si臋 kurczowo mojego nadgarstka. By艂y gor膮ce. Z艂apa艂am twarz w swoje d艂onie i powiedzia艂am do siebie 偶a艂o艣nie : - Zdaje si臋, 偶e zmieniam si臋 w zdzir臋.
Rozdzia艂 贸smy
Ka偶dy by艂 ju偶 tam gdy, pop臋dzi艂am w g贸r臋. Nawet Nala by艂a tam. Przysi臋gam 偶e popatrzy艂a na mnie ze spojrzeniem kt贸re, powiedzia艂oby 偶e wiedzia艂a dok艂adnie co ja robi艂am. Czu艂am si臋 na si艂ach w bibliotece. W takim razie strzeli艂a zrz臋dliwie -ja uf, oj!! w moim og贸lnym kierunku, kichn臋艂am i wys艂ana poza domem. Bo偶e, jestem tak zadowolona, ona nie mo偶e rozmawia膰. Nagle ramiona Erik by艂y wok贸艂 mnie. Poca艂owa艂 mnie szybko a, nast臋pnie przytuli艂 mnie i szepn膮艂 mi do ucha: -Nie mog艂em si臋 doczeka膰 by Ci臋 zobaczy膰 przez ca艂y dzie艅.
-Dobrze, by艂am w bibliotece. Zda艂am sobie spraw臋 偶e m贸j ton by艂 drog膮 te偶 nag艂y i pe艂ny nie nawie艣膰 (innymi s艂owy, winny) gdy, odci膮gn膮艂 si臋 od mnie i udzieli艂 mi uroczego ale zdezorientowanego u艣miechu.
-Tak, Bli藕niaczki nam powiedzia艂y co. Zaj膮艂em si臋 jego spojrzeniami, czuj膮c ca艂kowicie temu podobn膮 kupk臋. Jak nawet mog艂aby zaryzykowa膰 przy pozbywaniu si臋 go? Nigdy nie powinna pozwoli膰 Lorenowi ca艂owa膰 mnie. To by艂o w b艂臋dzie. Wiedzia艂am 偶e to by艂o z艂y i...
-Hej, Z! 艁adny szal - Damien powiedzia艂, szarpi膮c na ko艅cu jednego z ba艂wan贸w 艣niegowych i przerywaj膮c mojej pe艂nej skruchy umys艂owej tyrady.-dzi臋ki, m贸j ch艂opak da艂 to mi, spr贸bowa艂am kulej膮cy flirciary, tylko wiedzia艂am 偶e zagra艂am na wszystkim dziwne i zbyt perle.
-Przez ten ma艂y komentarz ona ma na my艣li swojego przyjaciela kt贸ry jest ch艂opcem, Shaunee powiedzia艂a, daj膮c mi bu艂k臋 oczn膮.
-Tak, nie podkre艣laj膮c Jacka, Erin powiedzia艂a.
-Damien nie przebieraj膮ca si臋 dru偶yna.
-Nie powinna艣 zabrania膰 mi podkre艣lenia? Erik zapyta艂 swawolnie.
-Nie, s艂odki Romeo, Erin powiedzia艂a. -Je艣li Z pozbywa si臋 ciebie dla Kr贸lowej kt贸r膮 jest Damien b臋dzie tu do pomocy kt贸r膮, zadajesz swoim 偶alem, Shaunee powiedzia艂a. W takim razie Bli藕niaczki zrobi艂y improwizowanego guza i har贸wk臋 dla korzy艣ci Erik. Pomimo winy czu艂am, ich dw贸ch roz艣mieszaj膮cych mnie, i przykry艂am oczy Erika. Damien w spos贸b ostentacyjny spojrza艂 z marsow膮 min膮 za Bli藕niaczki a, nast臋pnie przeczy艣ci艂 gard艂o.
-Te dwie s膮 ca艂kowicie niepoprawne. Bli藕niaczka, zapomina, co robi niepoprawne znaczenie?" Shaunee powiedzia艂a.
-S膮dz臋 偶e to znaczy 偶e jeste艣my gor臋tsze i bardziej erotyczne ni偶 ca艂e stado z corriges, Erin powiedzia艂a, wci膮偶 podskakuj膮c i miel膮c.
-Ty dwie s膮 g艂upie, co oznacza 偶e masz bardzo ma艂o zmys艂u. Damien powiedzia艂 ale, nawet nie m贸g艂 powstrzyma膰 si臋 od 艣miechu, zw艂aszcza gdy chichocz膮cy Jack przy艂膮czy艂 si臋 do guza i zgrzytu.
-W ka偶dym razie, kontynuowa艂. -Prawie poszed艂em do biblioteki, ale przecie偶 Jack i ja mieli艣my wszystkich wymaga膰 patrzenia na Wol臋 i Gracj臋 wznowienie maratonu i ja zupe艂nie straci艂em poczucie czasu. Nast臋pny czas chcesz prowadzi膰 badania, w艂a艣nie dawa艂 zna膰 mi, jednak, i b臋d臋 cieszy膰 si臋 do pomocy tobie na zewn膮trz. -jestem troch臋 taki mol ksi膮偶kowy. Jack powiedzia艂, popychaj膮c jego bark swawolnie. Damien zarumieni艂 si臋. Bli藕ni臋ta zrobi艂y knebluj膮ce ha艂asy. Erik 艣mia艂 si臋. Chcia艂am wyrzyga膰 si臋 moja odwag膮 w g贸r臋. -O!, 偶aden problem. By艂em w trakcie patrzenia w g贸r臋 na jaki艣, dobrze, co艣, -powiedzia艂am. -Wi臋cej czego艣 jeszcze raz? Erik u艣miechn膮艂 si臋 w d贸艂 do mnie. Nie cierpia艂am 偶e popatrzy艂 tak ze zrozumieniem i oddaniem. Gdyby wiedzia艂 偶e co艣 na temat kt贸rego, zbiera艂am informacje cho膰 ob艣ciskiwa艂am si臋 z Loren Blakem…Oh, Bo偶e. Nie. Nie m贸g艂 nigdy dowiedzie膰 si臋. I, tak, u艣wiadamiam sobie jak drobny i to by艂o to nie d艂ugo wcze艣niej ssa艂am twarz Loren i czu艂am wszystkie gor膮co i mrowienie w nim, ale teraz by艂am w艂a艣ciwie dusz膮c膮 na fali winy. Wyra藕nie chc臋 terapii.
-Przynosi膰 艣wiece? - Zapyta艂a Bli藕niaczki, postanawiaj膮c raz na zawsze nie my艣le膰 o Loren eksperym臋tuj膮c p贸藕niej.
-Oczywi艣cie - Erin powiedzia艂a. -Sprawi艂o mi to przyjemno艣膰. To by艂o 艂atwiutkie,
-Shaunee powiedzia艂o. Nawet mamy zak艂ada膰 ich poprawne miejsce. Wskaza艂a za nas do mi艂ego p艂askiego obszaru pod baldachimem olbrzymiego d臋bu. Mog艂am zobaczy膰 cztery 艣wiece reprezentuj膮ce elementy w ich nale偶ytych miejscach, z pi膮t膮 艣wiec膮, przedstawiaj膮c膮 ducha, siadaj膮c w trakcie z kregu
-Przynios艂em zapa艂ki, Jack powiedzia艂 entuzjastycznie. -Okey. Dobrze. R贸bmy to, -powiedzia艂am. Nas pi臋cioro zacz膮艂 przenosi膰 do naszych 艣wiec. Damien zaskoczy艂 mnie przez zawieszanie z powrotem troch臋 od innych i szepcz膮c, -je艣li chcesz by Jack wyszed艂, to daj mi zna膰 to powiem 偶eby poszed艂.
-Nie, powiedzia艂am automatycznie a, nast臋pnie m贸j umys艂 dogoni艂 moje usta i doda艂am, -nie, Damien. To jest fajne dla niego by膰 tu. On jest cz臋艣ci膮 nas. On nale偶y do nas. Damien udzieli艂 mi wdzi臋cznego u艣miechu i skin膮艂 do Jacka kt贸ry przyni贸s艂 mi zapa艂ki. Potruchta艂 do mnie w trakcie z ko艂a.
-Zamierza艂em przynie艣膰 zapalniczk臋, ale przecie偶 pomy艣la艂em o tym i to w艂a艣nie nie wyda艂o si臋 prawe. Wyja艣ni艂 mi bardzo powa偶nie.
-My艣l臋 偶e lepiej b臋dzie zu偶y膰 prawdziwe drzewo. Wiesz, prawdziwe mecze. Zapalniczka jest sprawiedliwa te偶 zimna i wsp贸艂czesna do staro偶ytnego rytua艂u. Wi臋c przynios艂em te. Mia艂 zaszczyt przedstawi膰 d艂ug膮 walcowat膮 rzecz. I w艂a艣nie wygl膮da艂 przy tym, dobrze, g艂upek, 艣ci膮gn膮艂 czubek i poda艂 mi doln膮 cz臋艣膰. Widzisz d艂ugie i do tego eleganckie mecze kominka. Przenios艂em je z legowiska w naszym akademiku. Wiesz, ko艂o kominka. Wzi臋艂am mecze od niego. By艂y d艂ugie szczup艂e i 艂adny kolor fio艂ka z czerwonymi wskaz贸wkami.
-S膮 doskona艂e, powiedzia艂am, zadowolona mog艂am uszcz臋艣liwi膰 kogo艣.
-Jestem pewna 偶e, zabior臋 je jutro do prawdziwego rytua艂u. Wykorzystam ich zamiast zwyk艂ej zapalniczki.
-Wielki! rozp艂ywa艂 si臋 a nast臋pnie, strzelaj膮c z zadowolonego u艣miechn膮艂 si臋 do Damien, po艣pieszcie si臋 z ko艂em by siedzie膰 wygodnie pod drzewem, odchylaj膮c si臋 przeciwko d臋bowi. -Niez艂e, jeste艣 facetem, gotowy? Moi trzej przyjaciele i jeden ch艂opak (z wdzi臋czno艣ci膮 to by艂 jedyny m贸j ch艂opak prezent) powiedzia艂a tak.
-W艂a艣nie przegl膮da膰 podstawy i nie robi膰 tego wszystkiego skomplikowane i wymagane. Gdy faceci zostan膮 wyeliminowani w kole w twoich odpowiednich posad臋 w reszcie Ciemnych C贸r i Syn贸w. W takim razie Jack idzie do klucza muzyka i wzeszed艂, po prostu temu podobny zrobi艂am w zesz艂ym miesi膮cu.- Kiedy Profesor Blake wyrecytuj wiersz jeszcze raz? Damien zapyta艂.
-O!, dziecko, mam nadziej臋 Shaunee powiedzia艂a. -Ten wamp jest jak grzywna on prawie robi poezj臋 interesuj膮ce Erin powiedzia艂a.
-Nie! Strzeli艂am. Wtedy gdy wszyscy dali mi dziwne spojrzenia (przypuszczam 偶e by艂y wszystkim daj膮c mi dziwne spojrzenie kt贸re, Bli藕niaczki i Damien zrobili, unikn臋艂am patrzenia na Erik.) Kontynuowa艂am w szalonym g艂osie,
-chc臋, nie my艣le膰 偶e on wyg艂osi co艣. Nie rozmawia艂am z nim o tym, tylko o czymkolwiek, powiedzia艂am z pe艂n膮 i kompletn膮 nonszalancj膮, w takim razie po艣pieszy艂am si臋 o. -Tak, wejd臋 i przenios臋 kr膮g do muzyki, Z alb, o bez poezji, do mnie zanie艣 do mojego miejsca po艣rodku. Rzuc臋 ko艂o, prosi膰 Nyx's b艂ogos艂awi膮c dla nas specjalnie z pocz膮tku z nowego roku, pij wino wok贸艂, ni偶 blisko ko艂a i my wszyscy id藕my je艣膰. Rzuci艂am okiem na Damiena,
-Opiekowa艂e艣 si臋 jedzeniem, z prawej strony?
-Tak, szef kuchni wr贸ci od swoich zimowych wakacji, i on i ja ustalili艣my wczoraj menu. Jemy chili o milion innych drogach. I, doda艂 g艂os kt贸ry, powiedzia艂 偶e pomy艣la艂a 偶e by艂 zupe艂nie niepos艂uszny, r贸wnie偶 wypijamy importowane piwo.
-Brzmi nie藕le, u艣miechn臋艂am si臋 za uznanie dla mnie u niego. Tak, to brzmi dziwnie i z lekka nielegalnie 偶e nieletni zamierzali pi膰 piwo przy czy co jest zasadniczo szko艂a usankcjonowa艂a wydarzenie. Prawda jest 偶e z powodu fizjologicznej Zmiany to mia艂o miejsce wewn膮trz wszystkiego z naszych cia艂, alkohol w艂a艣nie nie wp艂yn膮艂 na nas jeszcze co najmniej nie do艣膰 spowodowa艂o na nas dzia艂a膰 tak jak na typowych nastolatk贸w(innymi s艂owy nie b臋dziemy mie膰 wszystkiego zmarnowane i u偶ywamy tego jako wym贸wki by odby膰 stosunek ze sob膮).
-Hej!, Z, nie zamierza艂e艣 og艂osi膰 przy rytuale w kogo stukasz dla Prefekta Rada ten nadchodz膮cy rok? Erik zapyta艂.
-Masz racj臋. Zapomnia艂am 偶e musz臋 to robi膰. Westchn臋艂am. -Tak, tak, ja przede mn膮 blisko ko艂o zapowiem dwoje dzieci w kt贸re stukam.
-Kim s膮 ci ludzie? - Damien zapyta艂. Ja, uh, nie zaw臋zi艂am si臋 tego do dw贸ch ju偶. Zrobi臋 swoje ostateczne decyzja w sprawie tego dzi艣 wieczorem, sk艂ama艂am. W rzeczywisto艣ci, nie wystara艂am si臋 o jakiekolwiek imiona ju偶. Nawet nie chcia艂am my艣le膰 o tym od jednego o tym kto zast膮pi艂oby Stevie Rae's na Radzie. W takim razie zapami臋ta艂am 偶e naprawd臋 zosta艂am za艂o偶ona pozwoli膰 mojej obecnej Radzie pomaga膰 mi decydowa膰 si臋 kt贸rych no powinni艣my wybra膰.
-Uh, faceci. Zgaduj臋 jutro 偶e przed rytua艂em mo偶emy spotyka膰 si臋 i przekraczam imion.
-Hej!, Z, nie podkre艣laj, Erik powiedzia艂.
-W艂a艣nie wybieram dwoje dzieci. B臋dziemy mie膰 si臋 dobrze z nimi. Poczu艂am olbrzymie umycie reliefu.
-Jeste艣 pewna? Moi przyjaciele nazwani ch贸r Z niez艂e i brzmi nie藕le do mnie -komentarze. Ka偶dy z nich najwyra藕niej maj膮c najwy偶sze zaufanie do mnie. Fu!.
-Niez艂e dobre. Tak, traktujemy ozi臋ble wszystko z kolejno艣ci rytua艂u? Zapyta艂am. Kiwn臋li g艂ow膮. -Niez艂e. Niech praktyka w艂膮czy si臋 w ko艂o. Jak zawsze, to nie liczy艂o si臋 co stres i nonsens nadawa艂 w moim 偶yciu. Gdy to przysz艂o na ko艂o rzucaj膮c i wzbudzaj膮cym pi臋ciu element贸w z kt贸rymi, mam specjaln膮 wi臋藕, albo sympatie, poczucie radosnego podniecenia i przyjemno艣膰 dar w postaci mnie mi sprawia kt贸r膮 (z wdzi臋czno艣ci膮) zacienia jeszcze wszystko. Poniewa偶 podszed艂em do Damien kt贸rego, poczu艂am m贸j stres podnios艂a si臋 razem z moim duchem. Usun臋艂am jeden d艂ugi, szczup艂y mecz i uderzy艂am to przeciwko cienkiemu paskowi i suchym jak papier dna cylindra. To zapali艂o poniewa偶 powiedzia艂am,
-Wzywam powietrze do naszego kr臋gu. Wci膮gn臋艂am w p艂uca to z na zewn膮trz pierwsze oddechy, wi臋c to jest tylko prawe 偶e to jest pierwszym elementem zawo艂ania.
-Przyjd藕 do nas, powietrze! Dotkn膮艂em zapa艂ki do 偶贸艂tej 艣wiecy kt贸r膮, Damien trzyma艂 i to zapali艂o si臋, i zawieszony zapalony, r贸wno w gwa艂townym zacinaj膮cym si臋 wietrze kt贸ry zakr臋ci艂 si臋 wok贸艂 Damien i mnie tak jak byli by艣my po艣rodku z poskromion膮 tylko nie swawolne mini-tornado. Damien i ja u艣miechn臋li艣my si臋 do siebie. -Nie my艣la艂em 偶e kiedykolwiek przejd臋 jak zdumiewaj膮c to jest" powiedzia艂 艂agodnie. -Mnie, 偶aden nie przeszed艂 powiedzia艂am, i zgasi艂am szalenie migotliwy mecz. W takim razie przeprowadzi艂am si臋 zgodnie z ruchem wskaz贸wek zegara, albo... , wok贸艂 kr臋gu do Shaunee i jej czerwonej 艣wiecy. Mog艂am s艂ysze膰 Shaunee nuc膮ce troch臋 pod jej oddechem kt贸ry, dostrzeg艂am poniewa偶 wyci膮gn臋艂am nast臋pn膮 zapa艂k臋, jako stary Jim Morrison piosenka, "Light My Fire." U艣miechn臋艂am si臋 do niej.
-Ogie艅 podgrzewa nas z swoim nami臋tnym p艂omieniem.
Wzywam ogie艅 do naszego kr臋gu! Jak zwykle, ledwie musia艂em dotkn膮膰 o艣wietlonej zapa艂ki aby, Shaunee's 艣wieca si臋 zapali艂a. To natychmiast, li偶膮c 艣wiat艂o i ciep艂o przeciwko naszym sk贸rom. -Nie mog艂am bym by膰 gor臋tsza gdybym p艂on膮艂, powiedzia艂a -Dobrze, Nyx pewnie da艂a ci prawy 偶ywio艂, powiedzia艂am jej. W takim razie podszed艂em do Erin kt贸ry praktycznie drga艂a z radosnym podnieceniem. M贸j mecz odby艂 si臋 wci膮偶 p艂on膮c, wi臋c po prostu u艣miechn臋艂am si臋 do Erin i powiedzia艂em, -Woda jest nienagann膮 r贸wnowag膮 do p艂omienia w艂a艣nie kiedy Irlandia jest idealnym Bli藕niakiem dla Shaunee. Wzywam wod臋 do naszego kr臋gu! Dotkn臋艂am zapa艂ki do niebieskiej 艣wiecy i natychmiast zosta膰 poch艂on膮膰 w zapachach i odg艂osach morza. Przysi臋gam 偶e mog艂am poczu膰 ciep艂e, tropikalne mycie si臋 na wodzie o swoje nogi, sch艂adzaj膮c co ogie艅 w艂a艣nie zbytnio podgrza艂.
-Kocham mnie jaka艣 woda, Erin powiedzia艂a rado艣nie. W takim razie narysowa艂em g艂臋boki, umacniaj膮c oddech, zapewniaj膮c 偶e moja twarz zosta艂a umieszczona w spokojnym u艣miechu, i podszed艂em gdzie Erik sta艂 na czele z ko艂a i zawiera艂 zielonej 艣wiecy kt贸ra, przedstawia czwart膮 elementarn膮 zasad臋 kr臋gu, ziemia.
-Jeste艣 gotowy? Zapyta艂am go. Erik wyszed艂 na troch臋 bladego, ale kiwn膮艂 g艂ow膮 i jego g艂os by艂 silny i pewny gdy powiedzia艂,
-Tak. Jestem gotowy. Podnios艂am wci膮偶 pal膮cy mecz i Au!! Pierdo艂y!" Czuj膮c tak jak sko艅czony dure艅 i niewysoka kap艂anka w trenowanie i tylko opierzone piskl臋 kiedykolwiek mia艂a utalentowanie z sympati膮 do wszystkich pi臋膰 element贸w, przegra艂am parti臋 偶e pozwoli艂am pali膰 te偶 d艂ugo i przypala膰 moje palce. Popatrza艂am z zak艂opotaniem u Erik a nast臋pnie oko艂o prawie sko艅czy膰 ko艂o.
-Przepraszam, faceci. Zlekcewa偶yli moje idiotyczne zachowanie pogodnie. By艂em w trakcie odwr贸cenia si臋 do Erik i dla kopanie w cylindrze nast臋pny mecz kiedy co mia艂am zobaczy膰 albo raczej, co ja zobacz臋 nie zg艂osi艂a w swoim umy艣le. To by艂 偶aden w膮tek 艣wiat艂a kr臋puj膮cego Damien, Shaunee, i Irlandia. Ich 艣wiece zosta艂y zapalone. Ich elementy okaza艂y si臋 . Ale m贸j zwi膮zek czu艂 od tej pory 偶e nasza pi膮tka rzuci艂 nasze pierwszy kr膮g razem, kt贸ry by艂 tak pot臋偶ny to by艂o widoczne jako pi臋kne, wi膮偶膮cy w膮tek 艣wiat艂a, by艂 z pewno艣ci膮 brakuj膮cy. Nie pewna co robi膰, pos艂a艂em cichy apel do Nyx, prosz臋, Bogini, pokaz mi co艣 potrzebuj臋 zrobi膰 reform臋 nasz kr膮g bez Stevie Rae! W takim razie zapali艂am zapa艂k臋 i u艣miechn膮艂em si臋 zach臋caj膮co do Erik.
-Ziemia wspiera nas i wychowuje nas. Jako czwarty element wzywam ziemi臋 do naszego kr臋gu! Wzi臋艂am d艂ugi mecz i dotkn膮艂em tego do knot zielonej 艣wiecy. Reakcja Erik by艂a natychmiastowa. Krzykn膮艂 z b贸lu poniewa偶 zielona 艣wieca polecia艂a z swojej r臋ki z dala od ko艂a i do g臋stniej膮cych cieni za drzewie. Erik pociera艂 swoj膮 r臋k臋 i mamrota艂 troch臋 o tym maj膮c ochot臋 zosta膰 uk艂uty, w tym samym czasie sznurek z zakl臋ciem pochodzi膰 z ciemno艣ci jako kto艣 kto by艂, pozornie, bardzo wkurzony, by艂 na czele naszej drogi. -Cholera!! Au!! G贸wno! Co -Afrodyta wysz艂a z cieni trzymaj膮cych nieo艣wietlon膮 zielon膮 艣wiec臋 i pocieraj膮ce czerwonego znamienia na jej czole kt贸re ju偶 zaczyna艂o powi臋ksza膰 si臋.
-O, cudownie. Powinnam sp臋dza膰 na pieprzeniu symbolizowania. Kazali mi przyj艣膰 tutaj, przerwa艂a rozejrza艂a si臋 na drzewa i traw臋, wtedy pokry艂a si臋 zmarszczkami w g贸r臋 jej doskona艂ego nosa, pustkowie kt贸re wszystko otoczy艂o z natury, i co znajduj臋 opr贸cz owad贸w i brudu? Stado g艂upk贸w rzucaj膮cych we mnie g贸wnem, powiedzia艂a. -Tylko chc臋 by艣my pomy艣leli o tym, Erin powiedzia艂a mile.
-Afrodyta, jeste艣 pe艂n膮 nienawi艣ci wied藕m膮 z piek艂a rodem Shaunee powiedzia艂o w艂a艣nie jak mile.
-Idioci, rozmawiacie ze mn膮. Ignoruj膮c ich sprzeczki powiedzia艂am,
-Kto kaza艂 ci przyj艣膰 tutaj? Afrodyta popatrza艂a mi w oczy.
-Nyks - powiedzia艂a.
-Spraw przyjemno艣膰! -Cokolwiek! "Na pewno nie! Damien i Bli藕niaczki kt贸re wszyscy wykrzykn臋li razem. Zauwa偶y艂em 偶e ten Erik trzyma艂 podejrzliwie si臋 cicho. Unios艂am swoj膮 r臋k臋.
-Do艣膰! Strzeli艂am i oni zamkn膮 si臋.
-Dlaczego Nyks kaza艂 ci臋 przyj艣膰 tutaj? Zapyta艂am Afrodyt臋. Wci膮偶 spotykaj膮c moje spojrzenie prosto, podesz艂a do mnie. Ledwie daj膮cy Erik glace powiedzia艂a,
-Usu艅 z….
Zanim ka偶dy m贸g艂 zapewni膰 偶e straci艂am instynkt, ju偶 wiedz膮c z przeczucia to sprawia艂o , co zdarzy艂oby si臋.
-Ziemia wspiera nas i wychowuje nas. Jako czwarty element wzywam ziemi臋 do naszego kr臋gu Powt贸rzy艂am a, nast臋pnie dotkn臋艂am m贸j nowo o艣wietlon膮 zapa艂k臋 do zielonej 艣wiecy. To zap艂on臋艂o natychmiast, oblegaj膮c Afrodyt臋 i mnie w zapachach i d藕wi臋kach bujnej 艂膮ki podczas rozkwitu w trakcie lata. Afrodyta m贸wi艂a 艂agodnie.
-Nyks zdecydowa艂a 偶e chcia艂am wi臋cej g贸wna w moim g艂upim nape艂ni艂y 偶yciu. Wi臋c teraz mam sympati臋 do ziemi. Wystarczaj膮co ironiczne dla ciebie?
Rozdzia艂 dziewi膮ty
- Oh, w 偶adnym cholernym razie! - krzykn臋艂a Shaunee.
- Zgadzam si臋, bli藕niaczko! Tylko nie w 偶adnym pieprzonym cholernym razie! - powiedzia艂a
Erin.
- Nie mog臋 uwierzy膰, 偶e to prawda. - powiedzia艂 Damien.
- Uwierz w to - powiedzia艂am, stoj膮c plecami do reszty kr臋gu, ci膮gle wpatruj膮c si臋 w Afrodyt臋. Zanim moi przyjaciele mogli jeszcze bardziej ze艣wirowa膰 doda艂am: - Sp贸jrzcie na kr膮g. - nie musia艂am na niego patrze膰. Wiedzia艂am co zobacz臋, a ich sapni臋cia potwierdzi艂y, 偶e mia艂am racj臋. Jednak odwr贸ci艂am si臋 powoli, na nowo przestraszona pi臋knem pasma 艣wiat艂a pochodz膮cego od bogini wi膮偶膮cego razem ich czw贸rk臋. - Ona m贸wi prawd臋. Nyks j膮 tu przys艂a艂a. Afrodyta posiada po艂膮czenie z ziemi膮.
Zszokowani, milcz膮cy, moi przyjaciele po prostu patrzyli, gdy kierowa艂am si臋 do 艣rodka kr臋gu i podnosi艂am moj膮 fioletowa 艣wiec臋.
- Duch jest tym, co czyni nas wyj膮tkowym, co daje nam odwag臋 i si艂臋, i jest tym co przetrwa gdy nie b臋dzie ju偶 naszych cia艂. Przyb膮d藕 do mnie, duchu! - By艂am zanurzona we wszystkich czterech 偶ywio艂ach gdy wp艂yn膮 we mnie duch, wype艂niaj膮c mnie spokojem i rado艣ci膮. Sz艂am dooko艂a kr臋gu, napotykaj膮c zaskoczone, ura偶one spojrzenia moich przyjaci贸艂, pr贸buj膮c pom贸c im zrozumie膰 co艣 czego sama nie pojmowa艂am, ale tym co mog艂am poczu膰 by艂a, w rzeczy samej, wola Nyks.
- Nie twierdz臋, 偶e rozumiem Nyks. Drogi bogini s膮 tajemnicze i czasami prosi nas o naprawd臋
trudne rzeczy. To jedna z tych trudnych rzeczy. Polubcie to lub nie, Nyks uczyni艂a jasnym, 偶e Afrodyta powinna zaj膮膰 miejsce Stevie Rae w naszym kr臋gu. - spojrza艂am na Afrodyt臋. - Nie s膮dz臋, 偶eby ona si臋 na to cieszy艂a.
- Niedopowiedzenie - wymamrota艂a Afrodyta.
Kontynuowa艂am.
- Ale mamy wyb贸r. Nyks nas nie zmusza. Musimy si臋 zgodzi膰 przyj膮膰 Afrodyt臋, albo… - zawaha艂am si臋, nie wiedz膮c jak doko艅czy膰. Pr贸bowali艣my zamkn膮膰 kr膮g z kim艣 innym, a Erik nie by艂 w stanie reprezentowa膰 ziemi. Mo偶e bogini nie chcia艂a, 偶eby to w艂a艣nie Erik sta艂 w kr臋gu, ale trudno by艂o mi w to uwierzy膰. Nie dlatego, 偶e Erik by艂 dobrym ch艂opcem i cz艂onkiem nasze Rady, ale przeczucie m贸wi艂o mi, 偶e problemem nie by艂o to, 偶e Nyks nie chcia艂a Erika. Problemem by艂o to, 偶e Nyx chcia艂a Afrodyty.
Westchn臋艂am i brn臋艂am dalej.
- Albo mo偶emy zacz膮膰 wypr贸bowywa膰 grono innych dzieciak贸w i zobaczy膰 czy kt贸ry艣 z nich jest w stanie manifestowa膰 ziemi臋. - spojrza艂am na zewn膮trz kr臋gu i napotka艂am zacienione oczy Erika. - Ale nie s膮dz臋, 偶e to kwestia Erika. - U艣miechn膮艂 si臋 do mnie, ale to by艂o tylko wykrzywienie ust; u艣miech nie obj膮艂 jego oczu czy dotkn膮艂 twarz.
- My艣l臋, 偶e musimy zrobi膰 to czego chce od nas Nyks. Nawet je艣li nam si臋 to nie podoba, -
powiedzia艂a Damien.
- Shaunee? - odwr贸ci艂am si臋 do niej. - Jaki jest tw贸j g艂os?
Shaunee i Erin wymieni艂y spojrzenia i przysi臋gam, jakkolwiek dziwne to brzmi, mog艂am prawie zobaczy膰 s艂owa przep艂ywaj膮ce w powietrzu pomi臋dzy nimi.
- Pozwolimy wied藕mie do艂膮czy膰 do kr臋gu - powiedzia艂a Shaunee.
- Ale tylko dlatego, 偶e chce tego Nyks - powiedzia艂a Erin.
- Taaa, ale chcemy zaznaczy膰, 偶e totalnie nie rozumiemy o co chodzi Nyks - doda艂a Shaunee,
podczas gdy Erin kiwa艂a potwierdzaj膮co.
- Czy one zamierzaj膮 nazywa膰 mnie wied藕m膮? - powiedzia艂a Afrodyta.
- Oddychasz? - spyta艂a Shaunee.
- Wi臋c je艣li oddychasz to nadal jeste艣 wied藕m膮 - powiedzia艂a Erin.
- Wi臋c tak ci臋 nazywamy - doko艅czy艂a Shaunee.
- Nie - powiedzia艂am stanowczo. Bli藕niaczki skierowa艂y ich spojrzenia na mnie. - Nie musicie jej lubi膰. Nie musicie nawet lubi膰 tego, 偶e Nyks j膮 tu chce. Ale je艣li zaakceptujemy Afrodyt臋, wtedy j膮 naprawd臋 zaakceptujemy. Co znaczy, 偶e przezwiska musz膮 si臋 sko艅czy膰. - Bli藕niaczki nabra艂y powietrza, w oczywisty spos贸b przygotowuj膮c si臋 do spierania si臋 ze mn膮, wi臋c pospiesznie doda艂am - Sp贸jrzcie w siebie, szczeg贸lnie teraz, gdy manifestujecie swoje 偶ywio艂y. Co m贸wi膮 wam wasze sumienia? - wstrzyma艂am oddech i czeka艂am.
Bli藕niaczki przerwa艂y.
- Taaa, dobrze - powiedzia艂a nieszcz臋艣liwie Erin.
- Widzimy tw贸j punkt widzenia. Po prostu go nie lubimy - powiedzia艂a Shaunee.
- A co z ni膮? Wi臋c przestaniemy nazywa膰 j膮 wied藕m膮 i tym podobne, ale ona nadal b臋dzie si臋
tak zachowywa膰? - powiedzia艂a Erin.
- Teraz Erin ma racj臋 - powiedzia艂 Damien.
Spojrza艂am na Afrodyt臋. Wygl膮da艂a na znudzon膮, ale mog艂am dostrzec, 偶e bra艂a hausty powietrza, jakby nie mia艂a do艣膰 zapachu 艂膮ki, kt贸ry ziemia manifestowa艂a woko艂o niej. Co jaki艣 czas zauwa偶a艂am, 偶e przesuwa palcami naoko艂o siebie, jakby pozwala艂a im muska膰
wysok膮, aromatyczn膮 traw臋. To jasne, 偶e nie by艂a tak nieporuszona tym co si臋 w艂a艣nie sta艂o,
za jak膮 chcia艂a uchodzi膰.
- Afrodyta zamierza zrobi膰 to samo, co wy dwie w艂a艣nie zrobi艂y艣cie. Poszuka swojego
sumienia i zrobi w艂a艣ciw膮 rzecz.
Afrodyta rozejrza艂a si臋 kpi膮co dooko艂a jakby szuka艂a czego艣 ukrytego po艣r贸d nocy. Potem
wzruszy艂a ramionami.
- Ups. Wygl膮da na to, 偶e nie mam sumienia.
- Sko艅cz to! - powiedzia艂am ostro, a energia kt贸r膮 przywo艂a艂am z kr臋giem przeskoczy艂a
pomi臋dzy Afrodyta a mn膮, wij膮c si臋 niebezpiecznie wok贸艂 jej cia艂a. Moc wzmocni艂a m贸j g艂os,
sprawiaj膮c, 偶e niebieskie oczy Afrodyty zw臋zi艂y si臋 z zaskoczenia i strachu. - Nie tu. Nie w tym kr臋gu. Nie b臋dziesz k艂ama膰 i udawa膰. Decyduj teraz. Ty r贸wnie偶 masz wyb贸r. Wiem, 偶e ju偶 wcze艣niej ignorowa艂a艣 Nyks. Mo偶esz zn贸w wybra膰 zignorowanie jej. Ale je艣li zdecydujesz si臋 zosta膰 i wype艂ni膰 wol臋 bogini, nie b臋dziesz tego robi膰 z k艂amstwami i nienawi艣ci膮.
My艣la艂am, 偶e z艂amie kr膮g i odejdzie. Prawie chcia艂am 偶eby to zrobi艂a. By艂oby 艂atwiej nie mie膰 nikogo reprezentuj膮cego ziemi臋. Mog艂am po prostu sama zapali膰 zielon膮 艣wiec臋 i postawi膰 j膮 na ziemi. Niewa偶ne. Ale Afrodyta mnie zaskoczy艂a, a to mog艂o by膰 tylko pierwsze z wielu zaskocze艅, kt贸re Nyks zachowa艂a dla mnie.
- Dobrze. Zostan臋.
- Dobrze, - powiedzia艂am. Rozejrza艂am si臋 po przyjacio艂ach. - Dobrze?
- Taaa, dobrze - wygmerali.
- 艢wietnie. Wi臋c mamy nasz kr膮g. - powiedzia艂am.
Zanim cokolwiek groteskowego mog艂o si臋 jeszcze zdarzy膰, przesz艂am wok贸艂 kr臋gu przeciwnie do ruchu wskaz贸wek zegara, nakazuj膮c odej艣膰 ka偶demu 偶ywio艂owi. Srebrne pasma mocy znik艂y, pozostawiaj膮c za sob膮 ciep艂膮 bryz臋 o zapachu oceanu i dzikich kwiat贸w. Nikt nic nie powiedzia艂 i niezr臋czna cisza narasta艂a, a偶 zacz臋艂am czu膰 przykro艣膰 ze wzgl臋du na Afrodyt臋. Oczywi艣cie, ona otworzy艂a swoje usta i, jak zwykle, zniszczy艂a jakiekolwiek wsp贸艂czucie, kt贸re kto艣 m贸g艂 poczu膰 w stosunku do niej.
- Nie martwcie si臋. Odchodz臋, wi臋c mo偶ecie wr贸ci膰 do swojego spotkania z Dungeons and
Dragons czy czego tam - zadrwi艂a Afrodyta.
- Hej, nie gramy w Dungeons and Dragons! - powiedzia艂 Jack.
- Chod藕cie, mamy czas by p贸j艣膰 do IHOPu po co艣 do jedzenia zanim zacznie si臋 film - powiedzia艂 Damien, i ca艂a grupa ca艂kowicie zignorowa艂a Afrodyt臋, gdy odchodz膮c rozmawiali mi臋dzy sob膮 jak fajni s膮 Spartanie i jak tym razem podczas ogl膮dania 300 zamierzaj膮 wy艣ledzi膰 ilu wampirzych aktor贸w w nim gra.
Odeszli kilkana艣cie st贸p zanim Erik zorientowa艂 si臋, 偶e nie sz艂am z nimi.
- Zoey? - zawo艂a艂. Ca艂a grupa si臋 zatrzyma艂a i spojrza艂a na mnie, ca艂kowicie zdziwieni widz膮c mnie i Afrodyt臋 nadal stoj膮ce w rozwi膮zanym kr臋gu. - Idziesz? - jego g艂os by艂 ostro偶nie neutralny, ale mog艂am zobaczy膰 jak zaciska szcz臋ki w mieszaninie tego co mog艂o by膰 rozdra偶nieniem lub zmartwieniem.
- Id藕cie. Zobaczymy si臋 na filmie. Musz臋 porozmawia膰 z Afrodyt膮.
Oczekiwa艂am, 偶e Afrodyta rzuci jaki艣 m膮drali艅ski komentarz, ale nie zrobi艂a tego. Spojrza艂am
na ni膮 i zobaczy艂am, 偶e wpatrywa艂a si臋 w ciemno艣膰 i nie zwraca艂a uwagi na moich przyjaci贸艂 i mnie.
- Ale, Z, przegapisz nale艣niki z polew膮 czekoladow膮 - powiedzia艂 Jack.
U艣miechn臋艂am si臋 do niego.
- W porz膮dku. Zjad艂am kilka ostatniej nocy - to by艂y przecie偶 moje urodziny.
- One musz膮 pogada膰, wi臋c chod藕my - powiedzia艂 Erik.
Nie spodoba艂o mi si臋 brzmienie jego g艂osu - prawie jakby mu nie zale偶a艂o - ale odszed艂 zanim mog艂am cokolwiek powiedzie膰. Cholera. By艂am pewna, 偶e b臋d臋 musia艂a si臋 z nim zn贸w godzi膰.
- Erik lubi, gdy rzeczy id膮 w ten spos贸b. Lubi r贸wnie偶 dziewczyny, kt贸re stawiaj膮 go na pierwszym miejscu. Zgaduj臋, 偶e w艂a艣nie si臋 o tym dowiedzia艂a艣 - powiedzia艂a Afrodyta.
- Nie zamierzam rozmawia膰 z tob膮 o Eriku. Chce po prostu us艂ysze膰 co ze swoich zamiar贸w
pokaza艂a ci Nyx.
- Czy nie powinna艣 ju偶 zna膰 zamiar贸w Nyks, bla, bla, cokolwiek? Czy nie jeste艣 jej wybran膮?
- Afrodyto, w tej chwili mam straszny b贸l g艂owy. Chce by膰 z moimi przyjaci贸艂mi i je艣膰 nale艣niki. Potem chce p贸j艣膰 obejrze膰 300 z moim ch艂opakiem. Wi臋c jestem ju偶 zm臋czona tym ca艂ym twoim zachowaniem jestem-tak膮-suk膮-przez-ca艂y-czas. Zr贸bmy tak - po prostu odpowiedz na pytanie i obie b臋dziemy mog艂y i艣膰 robi膰 cokolwiek chcemy. - Potar艂am czo艂o.
Ostatni膮 rzecz膮 jak膮 oczekiwa艂am by艂a bomba, kt贸r膮 nagle na mnie zrzuci艂a.
- Naprawd臋 chodzi ci tylko o odpowied藕 na pytanie tak, aby艣 mog艂a p贸j艣膰 na spotkanie z t膮
kreatur膮 w kt贸r膮 przemieni艂a si臋 Stevie Rae, nieprawda偶?
Poczu艂am jak ca艂y kolor odp艂ywa z mojej twarzy.
- O czym ty do diab艂a m贸wisz Afrodyto?
- Przejd藕my si臋 - powiedzia艂a i zacz臋艂a i艣膰 wzd艂u偶 wielkiego kamiennego muru otaczaj膮cego
szko艂臋.
- Nie, Afrodyto. - Z艂apa艂am jej r臋k臋. - Powiedz mi co wiesz.
- Sp贸jrz, to trudne dla mnie pozostawa膰 spokojn膮 tak szybko po wizji, a ta kt贸r膮 mia艂am, kt贸ra sprawi艂a, 偶e tu przysz艂am nie by艂a jak moje normalne wizje. - Afrodyta odsun臋艂a si臋 ode mnie wolna i przesun臋艂a r臋k膮 wzd艂u偶 brwi jakby r贸wnie偶 mia艂a b贸l g艂owy. Po raz pierwszy zauwa偶y艂am, 偶e trz臋s膮 jej si臋 r臋ce - w tej chwili ca艂e jej cia艂o dr偶a艂o, a ona wygl膮da艂a nienaturalnie blado.
- W porz膮dku. Przejdziemy si臋.
Przez chwil臋 nic nie m贸wi艂a i musia艂am walczy膰 ze sob膮 by jej nie chwyci膰, nie potrz膮sn膮膰 jej
i nie sprawi膰 by powiedzia艂a mi sk膮d wie o Stevie Rae. Gdy w ko艅cu zacz臋艂a m贸wi膰, nie patrzy艂a na mnie i wydawa艂o si臋, 偶e m贸wi bardziej do nocy ni偶 do mnie.
- Moje wizje si臋 zmieni艂y. To zacz臋艂o si臋 od tej, kt贸r膮 mia艂am, gdy gin臋艂y te ludzkie dzieciaki.
Zwykle by艂am w stanie ogl膮da膰 rzeczy jakbym by艂a po prostu obserwatorem. Obserwowa艂am co si臋 dzia艂o, ale nie odczuwa艂am tego. Wszyscy i wszystko by艂o przejrzyste, 艂atwe do zrozumienia. Z tymi ch艂opakami by艂o inaczej. To nie by艂o ju偶 niezale偶ne. By艂am jednym z nich. Mog艂am poczu膰 jak by艂am zabijana razem z nimi. - przerwa艂a i zadr偶a艂a. - Rzeczy r贸wnie偶 nie by艂y ju偶 przejrzyste. Wszystko sta艂o si臋 wielk膮 stert膮 strachu, paniki i szalonych uczu膰. Dostawa艂am kilka migni臋膰 rzeczy, kt贸re mog艂am zidentyfikowa膰 lub zrozumie膰, jak wtedy, gdy powiedzia艂am ci, 偶e musisz wydosta膰 Heatha z tych tuneli bo inaczej umrze. Ale w wi臋kszo艣ci jestem przera偶ona i zmieszana, i potem czuje si臋 okropnie. - Afrodyta spojrza艂a na mnie jakby w艂a艣nie przypomnia艂a sobie, 偶e tam by艂am. -Tak jak to by艂o z wizj膮, w kt贸rej widzia艂am jak twoja babcia ton臋艂a. Ja wtedy by艂am twoj膮 babci膮 i to by艂o tylko szcz臋艣cie, 偶e uchwyci艂am przeb艂yski mostu i wiedzia艂am gdzie wpad艂a do wody.
Skin臋艂am g艂ow膮.
- Pami臋tam, 偶e nie mog艂a艣 powiedzie膰 mi zbyt du偶o. My艣la艂am, 偶e by艂o tego wi臋cej, tylko nie chcia艂a艣 mi powiedzie膰, a nie 偶e nie mog艂a艣 mi powiedzie膰.
Jej u艣miech by艂 sarkastyczny.
- Tak, wiem. Nie 偶ebym przejmowa艂a si臋 tym co my艣lisz.
- Po prostu przejd藕 do cz臋艣ci o Stevie Rae. - Bo偶e, by艂a niezno艣na.
- Nie mia艂am wizji od miesi膮ca. To dobrze, gdy偶 moi rodzice nalegaj膮 偶ebym ich odwiedza艂a
w czasie ferii zimowych. Cz臋sto.
Jej grymas m贸wi艂, 偶e odwiedzanie jej rodzic贸w nie by艂o dobre, co ju偶 wiedzia艂am. W czasie
ostatniej nocy odwiedzin przypadkowo obejrza艂am w wi臋kszo艣ci koszmarn膮 scen臋 pomi臋dzy Afrodyt膮 a jej rodzicami. Jej tata jest burmistrzem Tulsy. Jej mama mog艂aby by膰 Szatanem. Zasadniczo, sprawili, 偶e moi starzy wydaj膮 si臋 rodzicami Brady'ego (tak, jestem 偶a艂osna i ogl膮dam powt贸rki w Nickelodeon).
- Mia艂am wczoraj scen臋 urodzinow膮 z moimi rodzicami.
- Tw贸j ojczym jest jednym z psycholi od Ludzi Wiary, prawda?
- Ca艂kowicie. Moja babcia nazwa艂a go g贸wnian膮 ma艂p膮.
To strawi艂o, 偶e si臋 za艣mia艂a. Mam na my艣li prawdziwy 艣miech. Obserwowa艂am j膮, zadziwiona jak przekszta艂ci艂o to jej twarz z zimnej i 艂adnej w ciep艂膮 i pi臋kn膮.
- Tak. Nienawidz臋 moich starych - powiedzia艂am.
- A kto nie? - powiedzia艂a.
- Stevie Rae nie nienawidzi艂a rodzic贸w. Lub ostatecznie nie wcze艣niej…- m贸j g艂os zanikn膮艂 i
musia艂am zwalczy膰 ochot臋 wybuchni臋cia 偶enuj膮cymi 艂zami.
- Wi臋c ta cz臋艣膰 wizji ju偶 si臋 wydarzy艂a. Stevie Rae zosta艂a zmieniona w potwora.
- Ona nie jest potworem! Jest po prostu inna ni偶 by艂a.
Afrodyta unios艂a jedn膮 idealn膮 blond brew.
- Powiedzia艂abym, 偶e to mog艂o by by膰 usprawiedliwieniem, gdybym nie widzia艂a w co si臋 zmieni艂a.
- Po prostu powiedz mi co widzia艂a艣.
- Widzia艂am jak wampiry by艂y zabijane. Okropnie. - Afrodyta musia艂a przerwa膰 by prze艂kn膮膰
艣lin臋, jakby stara艂a si臋 nie zwymiotowa膰.
- Przez Stevie Rae? - zapiszcza艂am.
- Nie. To by艂a inna wizja.
- Aha. Pogubi艂am si臋
- Spr贸buj mie膰 takie wizje jak ja ostatnio, a zobaczysz co to znaczy si臋 pogubi膰. Totalna konsternacja. I b贸l. I Stach. Okropno艣膰
- Wi臋c w tej wizji z umieraj膮cymi wampirami nie by艂o Stevie Rae??
Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.
- Nie, ale czuj臋 jakby te obie wizje by艂y powi膮zane. - Afrodyta westchn臋艂a. - Widzia艂am Stevie Rae. By艂a okropna. Naprawd臋 brudna i chuda i jej oczy 艣wieci艂y dziwn膮 czerwieni膮. I nie uwierzy艂aby艣 co mia艂a na sobie. Chodzi mi o to, 偶e nie by艂a Miss Wyczucia Stylu, ale jednak.
- Taaa, taaa, 艂api臋 to. Wiec widzia艂a艣 j膮 jako nieumar艂膮.
- Mo偶na tak powiedzie膰. Zmieni艂a si臋 w jaki艣 potworny stereotyp wampira, w monstrum, kt贸re ludzie w nas widz膮 od wiek贸w..
- Nie wszyscy ludzie. Wiesz, naprawd臋 powinna艣 porzuci膰 twoje ca艂kowicie g贸wniane
zachowanie w stosunku do ludzi. By艂a艣 jednym z nich. - powiedzia艂am.
- Cokolwiek. By艂am te偶 zakochana w Seanie Williamie Scotcie. M贸wi膮c o starych wiadomo艣ciach. - Odrzuci艂a w艂osy do ty艂u. - Tak czy owak, widzia艂am Stevie Rae, gdy umiera艂a. Ponownie. Tym razem naprawd臋. I wiem, 偶e je艣li ta wizja stanie si臋 prawd膮 to b臋dzie znaczy膰, 偶e wszystkie te wampirze 艣mierci, kt贸re widzia艂am, naprawd臋 si臋 wydarz膮. Wi臋c musimy znale藕膰 spos贸b na uratowanie Stevie Rae, poniewa偶 Nyks szczerze nie cieszy si臋 艣mierci膮 grupy wampir贸w.
- Jak umar艂a Stevie Rae?
- Zabi艂a j膮 Neferet. Wypchn臋艂a j膮 na ostre s艂o艅ce i Stevie si臋 zjara艂a.
Rozdzia艂 dziesi膮ty
- Cholera. Czyli rzeczywi艣cie nie mo偶e wychodzi膰 na s艂o艅ce - powiedzia艂am.
- Jeszcze tego nie wiesz? - powiedzia艂a Afrodyta.
- Nie 艂atwo rozmawia si臋 ze Stevie Rae odk膮d, no c贸偶, umar艂a
- Ale widzia艂a艣 si臋 i rozmawia艂a艣 z ni膮?
Przesta艂am spacerowa膰 i stan臋艂am przed Afrodyt膮, wi臋c musia艂a spojrze膰 mi w twarz.
- S艂uchaj, nie mo偶esz nikomu powiedzie膰 o Stevie Rae.
- Nie 偶artujesz? My艣la艂am nad w艂o偶eniem tego w szkole papiery.
- Jestem powa偶na, Afrodyto.
- Nie traktuj mnie jakbym by艂a idiotk膮. Je艣li kto艣 opr贸cz nas dowie si臋 o Stavie Rae, Neferet
te偶 si臋 dowie. Jest do tego zobowi膮zana odk膮d mo偶e czyta膰 my艣li wszystkich. C贸偶, z wyj膮tkiem nas.
- R贸wnie偶 twoich my艣li nie mo偶e czyta膰?
U艣miech Afrodyty wyra偶a艂 samozadowolenie i troch臋 wi臋cej ni偶 tylko troch臋, nienawi艣膰.
- Nigdy nie by艂a w stanie tego robi膰. My艣lisz, 偶e w jaki spos贸b ukrywa艂am to ca艂e g贸wno tak d艂ugo?
- Uroczo. - Wyra藕nie pami臋ta艂am jak okropn膮 suk膮 by艂a Afrodyta jako przyw贸dczyni C贸r Ciemno艣ci. W艂a艣ciwie, od momentu w kt贸rym spotka艂am Afrodyt臋 by艂a ona samolubna, pod艂a i otwarcie nienawistna. Tak, jej wizje pomog艂y mi uratowa膰 moj膮 babci臋 i Heatha, ale uczyni艂a jasnym, 偶e tak naprawd臋 nie troszczy艂a si臋 o uratowanie 偶adnego z nich, i pomaga艂a tylko dlatego, 偶e mog艂a wyci膮gn膮膰 z tego co艣 dla siebie. Spojrza艂am na ni膮 zw臋偶onymi oczami. - Dobrze, musisz wyja艣ni膰 dlaczego fatygowa艂a艣 si臋, by powiedzie膰 mi to wszystko. Co z tego masz?
Afrodyta otworzy艂a szeroko oczy w pozorowanej niewinno艣ci i u偶y艂a 艣miesznego akcentu z
Southern Belle. - Dlaczego, co masz na my艣li? Pomagam ci poniewa偶 ty i twoi przyjaciele zawsze byli艣cie dla mnie tacy mili.
- Sko艅cz z tym g贸wnem, Afrodyto.
Jej twarz si臋 wyg艂adzi艂a, a g艂os zn贸w sta艂 si臋 normalny.
- Powiedzmy, 偶e mam wiele rzeczy do naprawienia.
- Dla Stevie Rae?
- Dla Nyks.- Nie patrzy艂a na mnie. - Prawdopodobnie nie chcesz, by膰 pot臋偶n膮, obdarzon膮 nowymi darami od Nyks i zasadniczo Pani膮 Idealn膮, ale gdy ju偶 przez troch臋 nasz swoje dary, mo偶e si臋 okaza膰, 偶e nie zawsze 艂atwo jest robi膰 w艂a艣ciwe rzeczy. Inne rzeczy - ludzie - mog膮 wchodzi膰 ci w drog臋. Zaczniesz pope艂nia膰 b艂臋dy. - Afrodyta zakpi艂a. - C贸偶, mo偶e ty nie. Ale ja tak. Mo偶e szczeg贸lnie nie dbam o ciebie albo Stevie Rae, albo mo偶e kogokolwiek w tej szkole, ale zale偶y mi na Nyks. - Glos jej si臋 za艂ama艂. - Wiem jak to jest wierzy膰, 偶e bogini odwr贸ci艂a si臋 ode mnie i ju偶 nigdy nie chc臋 si臋 tak czu膰.
Wyci膮gn臋艂am r臋k臋 i dotkn臋艂am jej ramienia. - Ale Nyks nie odwr贸ci艂a si臋 od ciebie. To by艂o
tylko k艂amstwo, kt贸re rozpowszechni艂a Neferet, by nikt nie uwierzy艂 w twoje wizje. Wiesz, 偶e to Neferet stoi za tym w co przemieni艂a si臋 Stevie Rae, prawda?
- Wiem to od czasu wizji, w kt贸rej zobaczy艂am umieraj膮cego Heatha. - zmusi艂a si臋 do lekkiego 艣miechu. - Dobrze, 偶e nie mo偶e czyta膰 naszych my艣li. Nie wiem co robi adeptom, kto wie jak jest okropna.
- Ona wie, 偶e ja wiem.
- Musisz 偶artowa膰!
- C贸偶, wie, 偶e jestem przeciwko niej. - Zawaha艂am si臋, a potem zrozumia艂am, co do diab艂a.
Wystarczaj膮co dziwne by艂o to, i偶 okaza艂o si臋, 偶e Afrodyta (a.k.a, wied藕ma z piek艂a rodem) by艂a jedyn膮 osoba na ziemi z kt贸r膮 mog艂am naprawd臋 porozmawia膰. - Neferet pr贸bowa艂a usun膮膰 mi wspomnienia o nocy, gdy uratowa艂am Heatha z r膮k tych nieumartych martwych dzieciak贸w. To zadzia艂a艂o na chwil臋, ale wiedzia艂am, 偶e co艣 jest nie tak. U偶y艂am mocy 偶ywio艂贸w by wyleczy膰 moje wspomnienia, i, c贸偶, w pewien spos贸b pozwoli艂am Neferet wiedzie膰, 偶e pami臋tam co si臋 sta艂o.
- W pewien spos贸b pozwoli艂a艣 jej wiedzie膰?
Zniecierpliwi艂am si臋.
- C贸偶, grozi艂a mi. Powiedzia艂a, 偶e nikt mi nie uwierzy je艣li powiem cokolwiek o niej. I, uh, zdenerwowa艂am si臋. Wi臋c powiedzia艂am jej, 偶e nie ma znaczenia czy uwierzy mi jaki艣 wampir czy adept, poniewa偶 Nyks mi wierzy.
Afrodyta si臋 u艣miechn臋艂a.
- Za艂o偶臋 si臋, 偶e to j膮 wkurzy艂o.
- Taaa, podejrzewam, 偶e tak. - W艂a艣ciwie czu艂am si臋 troch臋 chora na my艣l jak prawdopodobnie wkurzona jest Nefret. - Ale wyjecha艂a zaraz potem na ferie zimowe, nie widzia艂am jej od tamtego czasu.
- Wkr贸tce wr贸ci.
- Wiem.
- Boisz si臋? - spyta艂a Afrodyta.
- Ca艂kowicie - powiedzia艂am.
- Nie obwiniam ci臋 za to. Dobrze, oto co wiem na pewno z moich wizji. Musimy zabra膰 Stevie Rae w jakie艣 bezpieczne miejsce i daleko od reszty tego czego艣. I musimy zrobi膰 to teraz. Zanim wr贸ci Neferet. Mi臋dzy nimi jest jakie艣 po艂膮czenie. Nie rozumiem tego, ale wiem, 偶e istnieje, i wiem, 偶e jest z艂e. - Afrodyta przyj臋艂a wyraz twarzy jakby w艂a艣nie spr贸bowa艂a czego艣 obrzydliwego. - W艂a艣ciwie wszystkie te rzeczy o nieumartych martwych potworach s膮 z艂e. Porozmawiajmy o tych odra偶aj膮cych istotach.
- Stevie Rae r贸偶ni si臋 od reszty z nich.
Afrodyta rzuci艂a mi spojrzenie m贸wi膮ce, 偶e ca艂kowicie mi nie wierzy.
- Pomy艣l o tym. Dlaczego Nyks da艂aby adeptowi tak pot臋偶ny dar jak zwi膮zek z ziemi膮 a potem
pozwoli艂a mu umrze膰. A potem powsta膰. - Przerwa艂am, zmagaj膮c si臋 z tym co zrobi膰, 偶eby zrozumia艂a. - My艣l臋, 偶e jej po艂膮czenie z ziemi膮 jest powodem tego, 偶e Stevie Rae zatrzyma艂a troch臋 jej cz艂owiecze艅stwa, i naprawd臋 wierz臋, 偶e je艣li ja - to znaczy my, je艣li my pomo偶emy jej, odnajdzie reszt臋 swojego cz艂owiecze艅stwa. Lub mo偶e znajdziemy spos贸b na jej uleczenie.
Na sprawienie by zn贸w by艂a adeptem lub nawet doros艂ym wampirem. I mo偶e je艣li poradzimy
sobie si臋 ze Stevie Rae, to b臋dzie znaczy膰, 偶e istnieje szansa r贸wnie偶 dla reszty z nich.
- Wi臋c nasz wskaz贸wk臋 jak zamierzamy si臋 z ni膮 poradzi膰?
- Nie. 呕adnej wskaz贸wki. - Potem u艣miechn臋艂am si臋 szeroko. - Ale teraz mam pot臋偶n膮 adeptk臋 z wizjami i zwi膮zkiem z ziemi膮, kt贸ra mi pomaga.
- 艢wietnie. To sprawia, 偶e czuje si臋 o wiele lepiej.
Nie chcia艂am przyznawa膰 si臋 Afrodycie, ale prawda by艂a taka, 偶e mo偶liwo艣膰 porozmawiania
z ni膮 o Stevie Rae i posiadanie jej pomagaj膮cej mi rozgry藕膰 co powinny艣my zrobi膰 sprawia艂o, 偶e czu艂am si臋 lepiej. Du偶o lepiej.
- W ka偶dym razie - powiedzia艂a Afrodyta. - Jak zamierzamy odnale藕膰 Stevie Rae? - wygi臋艂a
usta. - Nie m贸w mi, 偶e oczekujesz, i偶 b臋d臋 pe艂za膰 z tob膮 po tych obrzydliwych tunelach.
- W艂a艣ciwie, Stevie Rae powiedzia艂a, 偶e spotka si臋 ze mn膮 dzi艣 w pawilonach Philbrook
oko艂o trzeciej.
- Zamierza si臋 pokaza膰?
Przygryz艂am warg臋.
- Przekupi艂am j膮 ciuchami country, wi臋c s膮dz臋, 偶e tak.
Afrodyta potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.
- Wi臋c umar艂a, powsta艂a, i nadal ma g贸wniane wyczucie stylu.
- Najwyra藕niej.
- Teraz to jest naprawd臋 smutne.
-Taaa, - westchn臋艂am. Kocha艂am Stevie Rae, ale nawet ja musia艂am przyzna膰, 偶e lubi艂a ubiera膰 si臋 jak wie艣niak.
- Wi臋c, gdzie j膮 zabierzesz jak ju偶 dasz jej ubrania?
Nie sadzi艂am, 偶e powinnam wspomnie膰, 偶e chcia艂abym zabra膰 j膮 prosto do wanny. - Nie wiem. Nie my艣la艂am du偶o dalej poza dostarczenie jej ubra艅 i, uh, krwi.
- Krwi!
- Musi j膮 mie膰. Ludzk膮 krew. Albo oszaleje.
- Czy ona nie jest ju偶 szalona?
- Nie! Ona po prostu pr贸buje upora膰 si臋 z pewnymi problemami.
- Problemami?
- Mas膮 problem贸w - powiedzia艂am twardo.
- Dobrze. Niewa偶ne. Musisz zdecydowa膰, gdzie j膮 zabierzesz. Nie mo偶e pozosta膰 z reszt膮 tego czego艣. To jej nie pomo偶e- powiedzia艂a Afrodyta.
- Zamierza艂am przekona膰 j膮 偶eby tu wr贸ci艂a. Mog艂abym ca艂kiem 艂atwo ukry膰 j膮 tu, gdy
wi臋kszo艣膰 wampir贸w wyjecha艂a.
- Nie mo偶esz przyprowadzi膰 jej tu z powrotem. - Afrodyta zblad艂a. - To tu widzia艂am j膮
umieraj膮c膮. Ponownie.
- Cholera! W taki razie nie wiem co do diab艂a mam zrobi膰. - przyzna艂am.
- Podejrzewam, 偶e mo偶esz zabra膰 ja do mojego starego domu - powiedzia艂a Afrodyta.
- Taaa, racja. Twoi rodzice s膮 tak wyrozumiali i w og贸le. To brzmi jak wspania艂y pomys艂, Afrodyto.
Przewr贸ci艂a oczami.
- Moi rodzice wyjechali. Wylecieli wcze艣nie tego ranka na trzy tygodnie na narty do Breckenridge. Dodatkowo, nie zatrzymywa艂aby si臋 wewn膮trz domu. Moi rodzice 偶yj膮 w jednej z tych starych rezydencji w d贸艂 ulicy od Philbrook. Maj膮 mieszkanie nad gara偶em, kt贸re zwykle wykorzystywane by艂o jako kwatery dla s艂u偶by. Ju偶 go nie u偶ywamy, z wyj膮tkiem chwil, gdy przyje偶d偶a z wizyt膮 moja babcia, ale moja mama po prostu upchn臋艂a j膮 w jednym z tych dom贸w opieki o wysokiej klasie, wysokim poziomie bezpiecze艅stwa i wysokiej cenie, wi臋c nie musisz si臋 tym przejmowa膰. Nadal, wszystko w mieszkaniu powinno dzia艂a膰 - wiesz, pr膮d, woda i podobne.
- My艣lisz, 偶e b臋dzie jej tam dobrze?
Afrodyta wzruszy艂a ramionami.
- B臋dzie tam bezpieczniejsza ni偶 tu.
- W porz膮dku. Wi臋c tam p贸jdzie.
- Zgodzi si臋 na to?
- Taaa, - sk艂ama艂am. - Powiem jej, 偶e lod贸wka wype艂niona jest krwi膮. - westchn臋艂am. - nawet pomimo tego, 偶e nie wiem sk膮d do diab艂a mam zdoby膰 dla niej szklank臋 krwi, nie m贸wi膮c o pe艂nej lod贸wce.
- Jest w kuchni.
- W twoim domu? - teraz by艂am ca艂kowicie zmieszana.
- Nie, dajcie mi cierpliwo艣膰. Krew jest tu. W du偶ej lod贸wce ze stali nierdzewnej w kuchni.
Dla wampir贸w. 艢wie偶e dostawy docieraj膮 ca艂y czas od ludzkich dawc贸w. Wszyscy z wy偶szego formatowania o tym wiedz膮. Czasem u偶ywamy jej do rytua艂贸w.
- To zadzia艂a, zw艂aszcza odk膮d prawie nikogo tu nie ma. Powinnam by膰 w stanie dosta膰 si臋
do kuchni i wzi膮膰 troch臋 krwi, unikaj膮c z艂apania. - zmarszczy艂am brwi. - Prosz臋 powiedz mi, 偶e ona nie znajduje si臋 w dzbankach lub czym艣 r贸wnie niepokoj膮cym.
Dobrze, nawet pomimo tego, 偶e naprawd臋, naprawd臋 lubi艂am pi膰 krew, nadal przera偶a艂 mnie
pomys艂 jej picia. Wiem, potrzebuje terapii. Znowu.
- Jest w torebkach, jak w szpitalu. Nie ma si臋 czym denerwowa膰.
Do tego czasu, automatycznie zrobi艂y艣my zakr臋t w prawo i w臋drowa艂y艣my z powrotem w
kierunku akademika.
- Musisz p贸j艣膰 ze mn膮 - powiedzia艂am gwa艂townie.
- Do kuchni?
- Nie, chodzi艂o mi o Stevie Rae. Musisz pokaza膰 nam tw贸j dom i jak dosta膰 si臋 do mieszkania
i wszystko inne.
- Nie b臋dzie chcia艂a si臋 ze mn膮 zobaczy膰 - powiedzia艂a Afrodyta.
- Wiem, ale b臋dzie musia艂a sobie z tym poradzi膰. Wie, 偶e twoja wizja ocali艂a moj膮 babci臋. Gdy powiem jej, 偶e mia艂a艣 wizj臋 o niej, b臋dzie musia艂a w to uwierzy膰. - Cieszy艂am si臋, 偶e brzmia艂am tak pewnie. Z ca艂膮 pewno艣ci膮 nie czu艂am si臋 pewnie. - Ale mo偶liwe, 偶e najlepiej b臋dzie je艣li si臋 ukryjesz i poczekasz dop贸ki z ni膮 nie porozmawiam zanim ci臋 zobaczy.
- Sp贸jrz, staram si臋 zrobi膰 w艂a艣ciwa rzecz, ale nie zamierzam ukrywa膰 si臋 przed dzieciakiem,
kt贸rego zwyk艂am u偶ywa膰 jako lod贸wki.
- Nie nazywaj jej tak! - wybuch艂am. - Czy kiedykolwiek pomy艣la艂a艣, 偶e du偶膮 cz臋艣ci膮 twoich
problem贸w i tego dlaczego spotka艂o ci臋 tak wiele z艂ych rzeczy nie jest Neferet i 艣wi艅stwa kt贸re zrobi艂a, ale fakt, 偶e zachowujesz si臋 tak j臋dzowato i g贸wnianie?
Brwi Afrodyty pow臋drowa艂y w g贸r臋, a ona przekrzywi艂a g艂ow臋 w bok, co sprawi艂o, 偶e
wygl膮da艂a jak blond ptaszek.
- Taaa, my艣la艂am o tym, ale nie jestem jak ty. Nie jestem tak膮 optymistk膮 i Pann膮 Dobra-do-Szpiku-Ko艣ci1. Powiedz mi co艣. My艣lisz, 偶e ludzie s膮 zasadniczo dobrzy, prawda?
Jej pytanie zaskoczy艂o mnie, ale wzruszy艂am ramionami i pokiwa艂am.
- Tak, tak sadz臋.
- Ja nie. My艣l臋, 偶e wi臋kszo艣膰 ludzi, i m贸wi臋 o wampirach i ludziach, s膮 g贸wniani. Oni
odgrywaj膮 role. Udaj膮, 偶e s膮 tacy wspaniali, ale s膮 o krok od pokazania jakie naprawd臋 s膮 z
nich dupki.
- To przygn臋biaj膮cy spos贸b przej艣cia przez 偶ycie. - powiedzia艂am.
- Ty nazywasz to przygn臋biaj膮cym, ja rzeczywistym.
- Jak mo偶esz komukolwiek zaufa膰?
Afrodyta nie patrzy艂a na mnie.
- Nie mog臋. Tak jest 艂atwiej. Sama si臋 przekonasz. - Ponownie spojrza艂a mi w oczy i nie mog艂am odczyta膰 ich dziwnego wyrazu. - Moc zmienia ludzi.
- Nie zamierzam si臋 zmienia膰. - zamierza艂am powiedzie膰 wi臋cej, ale wtedy pomy艣la艂am o
fakcie, 偶e gdyby zaledwie kilka miesi臋cy temu kto艣 powiedzia艂 mi, 偶e b臋d臋 ob艣ciskiwa膰 si臋 z doros艂ym facetem, podczas gdy mam nie jednego, ale dw贸ch ch艂opak贸w, powiedzia艂abym, 偶e nie ma na to pieprzonej mo偶liwo艣ci. Czy nie znaczy to, 偶e si臋 zmieni艂am?
Afrodyta u艣miechn臋艂a si臋, jakby mog艂a czyta膰 mi w my艣lach.
- Nie m贸wi艂am o tobie.
M贸wi艂am o ludziach wok贸艂 ciebie.
- Och - powiedzia艂am. - Afrodyto, nie z艂o艣膰 si臋 czy co艣, ale my艣l臋, 偶e lepiej od ciebie dobieram przyjaci贸艂.
- Przekonamy si臋. A m贸wi膮c o nich - Nie powinna艣 zmierza膰 teraz do kina by spotka膰 si臋 z
przyjaci贸艂mi?
Westchn臋艂am.
- Taaa, ale nie ma sposobu bym posz艂a. Musz臋 zdoby膰 krew dla Stevie Rae, skompletowa膰 jej ubranie, chc臋 r贸wnie偶 zatrzyma膰 si臋 przy Wal-Martcie i wzi膮膰 jeden z tych telefon贸w na kart臋. S膮dz臋, 偶e dobrym pomys艂em jest danie go Stevie Rae, 偶eby mog艂a do mnie dzwoni膰.
- Dobrze. Mo偶e zabierzesz mnie spod przej艣cia przy wschodnim murze oko艂o drugiej
trzydzie艣ci? To da nam wystarczaj膮co du偶o czasu, by dotrze膰 do Philbrook przed Stevie Rae.
- Brzmi dobrze. Musze tylko pobiec do mojego pokoju, z艂apa膰 troch臋 ciuch贸w Stevie Rae,
moj膮 torebk臋, i wychodz臋.
- Dobrze, p贸jd臋 do akademika jako pierwsza.
- Co?
Afrodyta rzuci艂a mi spojrzenie m贸wi膮ce, i偶 s膮dzi, 偶e jestem op贸藕niona.
- Nie chcesz, 偶eby ludzie widzieli mnie z tob膮. Pomy艣l膮, 偶e jeste艣my przyjaci贸艂kami lub co艣 r贸wnie 艣miesznego.
- Afrodyto, nie dbam o to co pomy艣l膮 ludzie.
Przewr贸ci艂a oczami.
- Ja tak.
Potem pospieszy艂a przede mn膮 do akademika.
- Hej! - zawo艂a艂am. Spojrza艂a przez rami臋. - Dzi臋ki, 偶e mi pomog艂a艣.
Afrodyta zmarszczy艂a brwi.
- Nie wspominaj o tym. I naprawd臋 mam to na my艣li. Nie. Wspominaj. O. Tym. - potrz膮saj膮c g艂ow膮, pospieszy艂a do akademika.
Rozdzia艂 jedenasty
Gdy przeszukiwa艂am szuflad臋 zawieraj膮c膮 ubrania Stevie Rae, znalaz艂am medalion w kszta艂cie serca. By艂am z ni膮 tej nocy, gdy umar艂a, a do czasu, gdy wr贸ci艂am do naszego pokoju wampirza grupa sprz膮taj膮ca (albo jak tam si臋 nazywaj膮) zd膮偶y艂a zabra膰 rzeczy Stevie Rae. Wkurzy艂am si臋. Naprawd臋 wkurzy艂am. I nalega艂am, 偶eby oddali niekt贸re jej rzeczy, poniewa偶 chcia艂am je zatrzyma膰 by mi o niej przypomina艂y. Wi臋c Anastazja, nauczycielka czar贸w i rytua艂贸w (ona jest naprawd臋 mi艂a i jest 偶on膮 Smoka Lankford, instruktora szermierki) zabra艂a mnie do odra偶aj膮cego schowka, gdzie wepchn臋艂am troch臋 rzeczy Stevie Rae do torby, a potem wrzuci艂am je powrotem do tej garderoby. Pami臋tam, 偶e Anastazja by艂a dla mnie mi艂a, ale r贸wnie偶 w spos贸b widoczny pot臋pia艂a zatrzymywanie przeze mnie pami膮tek po Stevie Rae.
Gdy adept umiera, wampiry oczekuj膮, 偶e zapomnimy o nim i p贸jdziemy dalej. Koniec i kropka.
C贸偶, po prostu nie sadz臋, 偶e to jest w艂a艣ciwe. Nie zamierza艂am zapomina膰 mojej najlepszej przyjaci贸艂ki, nawet zanim odkry艂am, 偶e naprawd臋 by艂a nieumar艂a.
W ka偶dym razie, chwyci艂am jej d偶insy, gdy co艣 wypad艂o z kieszeni. To by艂a pomi臋ta koperta ze s艂owem ZOEY napisanym r臋cznym niechlujnym pismem Stevie Rae na wierzchu. Gdy j膮 otwiera艂am rozbola艂 mnie brzuch. Wewn膮trz by艂a kartka urodzinowa - jedna z tych bzdurnych z rysunkiem kota (kt贸ry bardzo przypomina艂 Nale) ubranego w urodzinow膮 czapeczk臋 i krzywi膮cego si臋. Wewn膮trz by艂o napisane WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO, LUB CO艢TAM, JAKBY MI ZALE呕A艁O, W KO艃CU JESTEM KOTEM. Stevie Rae narysowa艂a wielkie serce i dopisa艂a KOCHAMY CI臉! STEVIE RAE I ZRZ臉DLIWA NALA. Na spodzie koperty przesuwa艂 si臋 srebrny 艂a艅cuszek. Podnios艂am go i znalaz艂am wisz膮cy na nim medalion w kszta艂cie serca. Trz臋s艂y mi si臋 palce, gdy otwiera艂am medalion. Wypad艂o z niego wielokrotnie z艂o偶one zdj臋cie. Rozprostowa艂am je ostro偶nie i, szlochaj膮c lekko, rozpozna艂am w nim zdj臋cie, kt贸re nam zrobi艂am (trzymaj膮c aparat w wyci膮gni臋tej r臋ce, zbli偶aj膮c nasze twarze i naciskaj膮c przycisk). Wycieraj膮c oczy, w艂o偶y艂am zdj臋cie z powrotem do medalionu i zapi臋艂am 艂a艅cuszek na szyi. To by艂 kr贸tki 艂a艅cuszek, wi臋c serce znalaz艂o si臋 zaraz poni偶ej miejsca zbiegu obojczyk贸w.
W jaki艣 spos贸b, znalezienie naszyjnika sprawi艂o, 偶e poczu艂am si臋 silniejsza, tak wi臋c zabranie krwi z kuchni by艂o du偶o 艂atwiejsze ni偶 my艣la艂am, 偶e b臋dzie. Zamiast mojej zwyczajnej torebki - ma艂ej designerskiej, kt贸r膮 znalaz艂am w butiku na Utica Square w zesz艂ym roku (jest ona z r贸偶owego sztucznego futerka, ca艂kowicie odjechana), wzi臋艂am moj膮 ogromn膮 torb臋 - t膮, kt贸r膮 u偶ywa艂am jako torb臋 na ksi膮偶ki, gdy chodzi艂am do South Intermediate Hight School w Broken Arrow, zanim zosta艂am naznaczona, a moje 偶ycie eksplodowa艂o. W ka偶dym razie, torba by艂a wystarczaj膮co du偶a, by nosi膰 w niej grube dziecko (je艣li by艂 niskie), wi臋c 艂atwo by艂o wcisn膮膰 do niej niemodne d偶insy Stevie Rae od Ropera, T-shirt, jej czarne buty kowbojskie (uuh) i troch臋 bielizny, i nadal pozosta艂o miejsce na pi臋膰 torebek krwi. Tak, by艂y du偶e. Tak, chcia艂am wbi膰 w jedn膮 s艂onk臋 i wypi膰 jak sok w kartoniku. Tak, jestem odra偶aj膮ca.
Sto艂贸wka by艂a nieczynna, tak jak kuchnia, i ca艂kowicie pusta. Ale jak wszystko inne w tej szkole, nie zamkni臋ta. Wesz艂am i wysz艂am z kuchni z 艂atwo艣ci膮, nios膮c ostro偶nie moj膮 wype艂nion膮 krwi膮 torebk臋, staraj膮c si臋 wygl膮da膰 nonszalancko i nie na winn膮. (Nie jestem dobrym z艂odziejem.)
Martwi艂am si臋 spotkaniem Lorena (o kt贸rym naprawd臋 naprawd臋 stara艂am si臋 zapomnie膰, nie tak mocno by zdj膮膰 diamentowe kolczyki, ale jednak), ale jedyn膮 osob膮 kt贸r膮 zobaczy艂am by艂 dzieciak z trzeciego formatowania nazywaj膮cy si臋 Ian Browser. On jest dziwaczny i ko艣cisty, ale r贸wnie偶 zabawny. Mam z nim zaj臋cia z dramatu, a on jest komicznie zakochany w naszej nauczycielce, profesor Nolan. W艂a艣ciwie to, szuka艂 profesor Nolan, gdy dos艂ownie wbieg艂 na mnie wychodz膮c膮 ze sto艂贸wki.
- Och, przepraszam Zoey! Przepraszam! - Ian obdarzy艂 mnie lekkim nerwowym pozdrowieniem wampir贸w wyra偶aj膮cym szacunek, r臋ka zaci艣ni臋ta w pi臋艣膰 na sercu. - Ja… Ja nie chcia艂em wpa艣膰 na ciebie.
- Nie ma sprawy. - powiedzia艂am. Nienawidzi艂am, gdy w moim pobli偶u dzieciaki stawa艂y si臋 nerwowe i przestraszone, jakby my艣la艂y, 偶e mog臋 zmieni膰 je w co艣 wstr臋tnego. Prosz臋. To Dom Nocy nie Hogwart. (Tak, czyta艂am ksi膮偶ki o Potterze i kocha艂am filmy. Tak, to kolejny dow贸d mojego dziwactwa.)
- Nie widzia艂a艣 profesor Nolan?
- Nie. Nawet nie wiedzia艂am, 偶e wr贸ci艂a z ferii - powiedzia艂am.
- Taaa, wr贸ci艂a wczoraj. Mieli艣my si臋 um贸wi膰 si臋 na spotkanie oko艂o trzydzie艣ci minut temu. - u艣miechn膮 si臋 szeroko i zaczerwieni艂 na jasno r贸偶owo. - Naprawd臋 chc臋 si臋 dosta膰 do fina艂u konkursu na monolog Szekspirowski w przysz艂ym roku, wi臋c poprosi艂am j膮 by mnie uczy艂a.
- Och, to mi艂e. - Biedny dzieciak. Nigdy nie dostanie si臋 do fina艂u w czadowym konkursie Szekspirowskim je艣li jego g艂os nie przes艂anie si臋 艂ama膰.
- Je艣li zobaczysz profesor Nolan, czy mog艂aby艣 jej powiedzie膰, 偶e j膮 szukam?
- Tak zrobi臋 - powiedzia艂am. Ian pop臋dzi艂 dalej. Chwyci艂am moj膮 torb臋 i ruszy艂am prosto na parking a potem do Wal-Martu.
Kupienie telefonu na kart臋 (oraz troch臋 myd艂a, past臋 do z臋b贸w i CD Kenny Chesney) by艂o proste. Prostym nie by艂o poradzenie sobie z telefonem od Erika.
- Zoey? Gdzie ty jeste艣?
- Nadal w szkole. - powiedzia艂am. Co w艂a艣ciwie nie by艂o k艂amstwem. Do tego czasu dotar艂am do miejsca na drodze zaraz za wschodnim murem, gdzie by艂o sekretne przej艣cie wiod膮ce z ty艂贸w szko艂y. Powiedzia艂am „sekretne” poniewa偶 masy adept贸w i prawdopodobnie wszystkie wampiry o nim wiedzia艂y. Niewypowiedzian膮 szkoln膮 tradycj膮 by艂o, 偶e adepci mogli wymyka膰 si臋 z kampusu na rytua艂y i niekt贸re z艂e zachowania.
- Nadal w szkole? - brzmia艂 na zirytowanego. - Ale film prawie si臋 ko艅czy.
- Wiem. Przepraszam.
- Wszystko w porz膮dku? Wiesz, 偶e powinna艣 ignorowa膰 to ca艂e g贸wno jakie m贸wi Afrodyta.
- Taaa, wiem. Ale nie powiedzia艂a nic o tobie. - Lub przynajmniej niewiele. - Po prostu teraz jestem zdenerwowana i musz臋 przemy艣le膰 pewne sprawy.
- Ponownie sprawy. - Nie brzmia艂 na szcz臋艣liwego.
- Naprawd臋 mi przykro, Erik.
- Dobrze, taaa. Nie ma sprawy. Zobaczymy si臋 jutro lub kiedy艣 tam. Cze艣膰. - I si臋 roz艂膮czy艂.
- Cholera- powiedzia艂am do martwego telefonu.
Afrodyta zastuka艂a w okno po stronie pasa偶era i sprawi艂a, 偶e podskoczy艂am i wyda艂am z siebie cichy pisk. Od艂o偶y艂am telefon i pochyli艂am si臋, by odblokowa膰 dla niej drzwi.
- Za艂o偶臋 si臋, 偶e jest wkurzony- powiedzia艂a.
- Czy posiadasz nienormalnie dobry s艂uch?
- Nie, po prostu nienormalnie dobre zdolno艣ci do zgadywania. Dodatkowo, znam naszego ch艂opaka Erika. Wystawi艂a艣 go dzi艣. Jest wkurzony.
- Dobrze, po pierwsze, on nie jest naszym ch艂opakiem. On jest moim ch艂opakiem. Po drugie, nie wystawi艂am go. Po trzecie, nie chc臋 rozmawia膰 z tob膮 o Eriku, Panno Zrobi臋 Loda.
Zamiast sycze膰 i plu膰 na mnie, jak tego oczekiwa艂am, Afrodyta za艣mia艂a si臋.
- Dobrze. Jak chcesz. I nie odrzucaj czego艣 zanim tego nie spr贸bujesz, Panno Porz膮dnicka.
- Dobrze, eew - powiedzia艂am, - Zmieniaj膮c temat. Mam pomys艂 jak poradzi膰 sobie ze spraw膮 Stevie Rae. Nie sadz臋 ju偶, 偶e powinna艣 si臋 ukry膰. Wi臋c pokaz mi jak dotrze膰 do mieszkania twoich rodzic贸w. Zostawi臋 ci臋 tam i pojad臋 po Stevie Rae.
- Chcesz 偶ebym znik艂a zanim pojawisz si臋 ze Stevie Rae?
Ju偶 to przemy艣la艂am. By艂o to kusz膮ce, ale prawda by艂a taka, wygl膮da艂o na to, 偶e Afrodyta i ja musia艂y艣my pracowa膰 razem by odmieni膰 Stevie Rae. Wi臋c moja najlepsza nieumar艂a przyjaci贸艂ka b臋dzie musia艂a przywykn膮膰 do obecno艣ci Afrodyty w pobli偶u. Dodatkowo, ju偶 musia艂am za du偶o razy si臋 skrada膰. Nie mog艂am po prostu poradzi膰 sobie ze skradaniem si臋 wok贸艂 dzieciaka, kt贸ry skrada艂 si臋 wok贸艂 wszystkich innych. Je艣li ma to jaki艣 sens.
- Nie. Stevie Rae musi nauczy膰 si臋 radzi膰 sobie z tob膮. - spojrza艂am na Afrodyt臋, gdy zatrzyma艂am si臋 na 艣wiat艂ach i doda艂am weso艂o, - Albo mo偶e zrobi nam wszystkim przys艂ug臋 i ci臋 zje.
- To takie mi艂e, 偶e zawsze patrzysz na pozytywne strony wydarze艅, - sarkastycznie powiedzia艂a Afrodyta. - Dobrze, tu skr臋膰 w prawo. Potem, gdy dotrzesz do Peorii, to w lewo i jed藕 kilka budynk贸w w d贸艂 zanim nie zobaczysz du偶ego ceglanego znaku i miejsca skr臋tu do Philbrook.
Zrobi艂am jak powiedzia艂a. Nie rozmawia艂y艣my, ale nie czu艂am mi臋dzy nami niezr臋czno艣ci czy niewygody. Dziwne by艂oto, jak w tej chwili 艂atwo przebywa艂o mi si臋 z Afrodyt膮. To nie znaczy, 偶e nie by艂a ju偶 suk膮, ale zaczyna艂am j膮 na pewien spos贸b lubi膰. Lub mo偶e by艂 to kolejny znak, 偶e powinnam powa偶nie pomy艣le膰 o terapii, i zastanawia艂am si臋 czy Prozac lub Lexapro lub inny cudowny antydepresant dzia艂a na adept贸w.
Przy znaku Philbrook skr臋ci艂am w lewo i Afrodyta powiedzia艂a, - Dobrze, jeste艣my prawie na miejscu. To pi膮ty dom na prawo. Nie wybieraj pierwszego podjazdu, jed藕 drugim. On prowadzi za dom do mieszkania nad gara偶em.
Dojecha艂y艣my na miejsce i jedyne co mog艂am zrobi膰 by艂o potrz膮艣ni臋cie g艂ow膮. - To tu mieszkasz?
- Mieszka艂am - powiedzia艂a.
- To jest pierniczona rezydencja! - i mia艂am na my艣li jedn膮 z tym odlotowych. Wygl膮da艂a na tak膮, w kt贸rej jak sobie wyobra偶a艂am, 偶e mogli mieszka膰 bogaci mieszka艅cy W艂och.
- To by艂o pieprzone wi臋zienie. I nadal jest. - zamierza艂am powiedzie膰 co艣 na wp贸艂 g艂臋bokiego, o tym, 偶e teraz jest woln膮, naznaczon膮 i legalnie usamodzielnion膮 nieletni膮 i 偶e w艂a艣ciwie mog艂a powiedzie膰 swoim starym, 偶eby spadali (jak ja to zrobi艂am), ale jej nast臋pny przem膮drza艂y komentarz, sprawi艂, 偶e zapomnia艂am o wszystkich tych mi艂ych rzeczach, kt贸re chcia艂am powiedzie膰. - To niezno艣ne, 偶e jeste艣 za cholernie czysta by przeklina膰. M贸wienie pieprzy膰 ci臋 nie zabije. To nawet nie znaczy, 偶e nie jeste艣 ca艂a dziewicza.
- Przeklinam. M贸wi臋 do diab艂a, g贸wno, a nawet cholera. Cz臋sto. - i dlaczego nagle poczu艂am potrzeb臋 bronienia moich preferencji nieprzeklinania?
- Jak chcesz- powiedzia艂a, w jasny spos贸b 艣miej膮c si臋 ze mnie.
-I nie ma nic z艂ego w byciu dziewic膮. To lepsze ni偶 by膰 艂atw膮.
Afrodyta nadal si臋 艣mia艂a. - Musisz si臋 wiele nauczy膰, Z. - wskaza艂a na budynek, wygl膮daj膮cy jak mniejsza wersja rezydencji. - Pojed藕 za niego. Jest tam tylna droga do mieszkania i tw贸j samoch贸d b臋dzie niewidoczny z drogi.
Zatrzyma艂am si臋 za ca艂kowicie odlotowym gara偶em i wysiad艂y艣my z moje garbusa. Afrodyta u偶y艂a swoich kluczy by otworzy膰 drzwi, kt贸re otworzy艂y si臋 na klatk臋 schodow膮. Pod膮偶y艂am za ni膮 do mieszkania.
- Jejku, s艂u偶膮cy musieli tu 偶y膰 ca艂kiem dobrze - wymrucza艂am, rozgl膮daj膮c si臋 po ciemniej, l艣ni膮cej drewnianej pod艂odze, sk贸rzanych meblach i b艂yszcz膮cej kuchni. Nie by艂o tam masy tandetnych bibelot贸w zanieczyszczaj膮cych wystr贸j, lecz 艣wiece i kilka waz wygl膮daj膮cych na ca艂kiem drogie. Mog艂am zobaczy膰, 偶e sypialnia i 艂azienka znajdowa艂y si臋 na drugim ko艅cu mieszkania, i musia艂am tylko zerkn膮膰 by zobaczy膰 wielkie 艂o偶e z puchat膮 ko艂dr膮 i poduszkami. Zgadywa艂am, 偶e 艂azienka by艂a lepsza ni偶 g艂贸wna 艂azienka z domu moich rodzic贸w.
- My艣lisz, 偶e b臋dzie dobrze? - spyta艂a Afrodyta.
Podesz艂am do jednego z okien.
- Grube zas艂ony - to dobrze.
- R贸wnie偶 rolety. Zobacz, mo偶emy je st膮d zamkn膮膰. -Afrodyta zademonstrowa艂a ich dzia艂anie.
Kiwn臋艂am na telewizor z p艂askim ekranem.
- Kabl贸wka?
- Oczywi艣cie - powiedzia艂a - Jest tu gdzie艣 r贸wnie偶 masa p艂yt DVD.
- Idealnie - powiedzia艂am id膮c do kuchni. - Zostawi臋 tu wszystkie torebki z krwi膮, poza jedn膮 i pojad臋 po Stevie Rae.
- 艢wietnie. Obejrz臋 powt贸rki Real World - powiedzia艂a Afrodyta.
- 艢wietnie - powiedzia艂am. Ale zamiast wyj艣膰, przeczy艣ci艂am z trudno艣ci膮 gard艂o. Afrodyta spojrza艂a w gor臋 znad telewizora. - Co?
- Stevie Rae nie wygl膮da i nie zachowuje si臋 jak kiedy艣.
- Naprawd臋? Niemia艂abym o tym poj臋cia, gdyby艣 mnie nie o艣wieci艂a. To znaczy, wi臋kszo艣膰 ludzi, kt贸rzy umarli, a potem wr贸cili do 偶ycia jako krwio偶ercze potwory wygl膮da i zachowuje si臋 tak samo.
- M贸wi臋 serio.
- Zoey, widzia艂am Stevie Rae i kilka z tych istot w moich wizjach. S膮 straszne. Koniec i kropka.
- Jest gorzej, gdy widzisz je osobi艣cie.
- Nie ma w tym du偶ej niespodzianki - powiedzia艂a.
- Nie chc臋 偶eby艣 powiedzia艂a cokolwiek do Stewie Rae - powiedzia艂am.
- Masz na my艣li co艣 o byciu martw膮 i tym podobne? Czy o byciu straszn膮?
- O obu. Nie chc臋 jej odstraszy膰. R贸wnie偶 nie chc臋 by si臋 na ciebie rzuci艂a i wyrwa艂a ci gard艂o. To znaczy, my艣l臋, 偶e prawdopodobnie mog艂abym j膮 powstrzyma膰, ale nie jestem tego pewna na sto procent. I poza faktem, 偶e by艂oby to odra偶aj膮ce i trudne do wyja艣nienia, nie chc臋 my艣le膰 co ca艂a ta krew zrobi艂aby z tym 艣wietnym mieszkaniem.
- Jak mi艂o z twojej strony.
- Hej, Afrodyto, co powiesz o spr贸bowaniu czego艣 nowego. Spr贸buj by膰 mi艂a. - powiedzia艂am.
- A mo偶e po prostu nie b臋d臋 si臋 odzywa膰.
- To r贸wnie偶 mo偶e by膰 dobre. - Ruszy艂am w stron臋 drzwi. - Spr贸buj臋 szybko j膮 tu przywie藕膰.
- Hej! - zawo艂a艂a za mn膮 Afrodyta. - Naprawd臋 mog艂aby wyrwa膰 mi gard艂o?
- Z ca艂膮 pewno艣ci膮 - powiedzia艂am i zamkn臋艂am za sob膮 drzwi.
Rozdzia艂 dwunasty
Wiedzia艂am, 偶e Stevie Rae dotar艂a do pawilonu przede mn膮. Nie mog艂am jej zobaczy膰, ale mog艂am wyczu膰. Fuj. Naprawd臋, fuj. Mia艂am nadziej臋, 偶e k膮piel i troch臋 szamponu pomog膮 pom贸c na ten smr贸d, ale troch臋 w to w膮tpi艂am. W ko艅cu by艂a, c贸偶, martwa.
- Stevie Rae, wiem, 偶e gdzie艣 tu jeste艣. - Zawo艂am tak cicho jak mog艂am. No dobrze, wampiry maj膮 zdolno艣膰 cichego poruszania si臋 i tworzenia rodzaju niewidzialnej ba艅ki dooko艂a nich. Adepci r贸wnie偶 posiadaj膮 te zdolno艣ci. Po prostu nie s膮 one ca艂kowite. B臋d膮c dziwnie obdarzonym adeptem, mog艂am porusza膰 si臋 woko艂o do艣膰 dobrze i nie zosta膰 zauwa偶ana przez kogo艣 wygl膮daj膮cego przez okno o 3 nad ranem, na przyk艂ad przez ochron臋 muzeum. Wi臋c by艂am ca艂kiem pewna mojej zdolno艣ci bycia niewidzialn膮 na p贸艂mrocznych, bajkowych terenach muzeum, ale nie mia艂am poj臋cia, czy mog艂am rozszerzy膰 t臋 zdolno艣膰 by ukry膰 Stevie Rae. Innymi s艂owy, musia艂am do niej dotrze膰 i st膮d zabra膰. - Wyjd藕. Mam twoje ubrania i troch臋 krwi i ostatni膮 p艂yt臋 Henny Chesney. - Doda艂am to ostatnie jako jawn膮 艂ap贸wk臋. Stevie Rae absurdalnie kocha艂a Kenny'e Chasney. Nie, r贸wnie偶 tego nie rozumia艂am.
- Krew! - G艂os, kt贸ry m贸g艂by nale偶e膰 do Stevie Rae, je艣li z艂apa艂aby naprawd臋 paskudne przezi臋bienie i utraci艂a resztki rozumu, zasycza艂 z krzak贸w z ty艂u pawilonu.
Obesz艂am pawilon i dotar艂am do g臋stego (cho膰 dobrze utrzymanego) listowia.
- Stevie Rae?
Z oczami 艣wiec膮cymi straszliw膮 rdzaw膮 czerwieni膮, wype艂z艂a z krzak贸w i zatoczy艂a w moj膮 stron臋.
- Daj mi krew!
O m贸j Bo偶e, wygl膮da艂a jak kto艣 ca艂kowicie szalony. Pospiesznie si臋gn臋艂am do torby, wyci膮gn臋艂am torebk臋 krwi i poda艂am jej. - Wytrzymaj jeszcze sekund臋, mam gdzie艣 tu no偶yczki i…
Z naprawd臋 obrzydliwym warczeniem, Stevie Rae rozerwa艂a brzeg torebki z臋bami (uch, wygl膮daj膮cymi bardziej na k艂y), przekr臋ci艂a torebk臋 do g贸ry nogami i wypi艂a krew. Gdy wycisn臋艂a torebk臋 do sucha, upu艣ci艂a ja na ziemi臋. Gdy w ko艅cu na mnie spojrza艂a, oddycha艂a jakby w艂a艣nie przebieg艂a wy艣cig.
- Nie by艂o 艣licznie, prawda?
U艣miechn臋艂am si臋 i najlepiej jak mog艂am stara艂am si臋 ignorowa膰 to, jak przera偶ona by艂am. - C贸偶, moja babcia zawsze m贸wi艂a, 偶e poprawna gramatyka i dobre maniery sprawiaj膮, 偶e jeste艣 bardziej atrakcyjna, wi臋c mo偶e zechcesz porzuci膰 „nie by艂o” i spr贸bujesz m贸wi膰 „prosz臋” nast臋pnym razem.
- Potrzebuj臋 wi臋cej krwi.
- Mam dla ciebie jeszcze cztery pakiety. S膮 w lod贸wce w miejscu, gdzie si臋 zatrzymasz. Chcesz zmieni膰 ubrania tutaj, czy poczekasz, a偶 tam dotrzemy i we藕miesz prysznic? To zaraz w d贸艂 ulicy.
- O czym ty m贸wisz? Po prostu daj mi ubrania i krew.
Jej oczy nie by艂y ju偶 tak jasno czerwone, ale nadal wygl膮da艂a ma z艂膮 i szalon膮. By艂a nawet cie艅sza i bledsza ni偶 noc wcze艣niej. Wzi臋艂am g艂臋boki wdech. - To si臋 musi sko艅czy膰, Stevie Rae.
- To jest to czym teraz jestem. To si臋 nie zmieni. Ja si臋 nie zmieni臋. - Wskaza艂a na zarys ksi臋偶yca na swoim czole. - To nigdy si臋 nie wype艂ni, a ja zawsze b臋d臋 martwa.
Patrzy艂am za zarys ksi臋偶yca. Czy on zblad艂? Pomy艣la艂am, 偶e zdecydowanie wygl膮da艂 na s艂abszy, lub ostatecznie na mniej wyra藕ny, co nie mog艂o by膰 dobre. To mn膮 wstrz膮sn臋艂o. - Nie jeste艣 martwa. - by艂o to wszystko co mog艂am wymy艣le膰.
- Czuj臋 si臋 martwa.
- Dobrze, c贸偶, wygl膮dasz jak martwa. Wiem, 偶e gdy wygl膮dam jak g贸wno, r贸wnie偶 czuje si臋 jak g贸wno. Mo偶e po cz臋艣ci dlatego czujesz si臋 tak 藕le. - Si臋gn臋艂am do torby i wyci膮gn臋艂am jeden z jej kowbojskich but贸w. - Zobacz co ci przynios艂am.
- Buty nie mog膮 naprawi膰 艣wiata. - by艂 to temat, o kt贸ry Stevie Rae i Bli藕niaczki spiera艂y si臋 wcze艣niej, a jej g艂os ni贸s艂 sugesti臋 jej dawnego rozdra偶nienia.
- To nie to, co powiedzia艂y by Bli藕niaczki.
Znajomy ton z jej g艂osie zmieni艂 si臋 w pozbawiony emocji i zimny. - Co powiedzia艂yby Bli藕niaczki, gdyby mnie teraz zobaczy艂y?
Napotka艂am czerwone oczy Stevie Rae. - Powiedzia艂yby, 偶e potrzebujesz k膮pieli i poprawy nastawienia, ale r贸wnie偶 by艂yby niewiarygodnie szcz臋艣liwe, 偶e jeste艣 偶ywa.
- Nie jestem 偶ywa. To jest to, co chc臋 偶eby艣 zrozumia艂a.
- Stevie Rae, Nie zamierzam tego zrozumie膰, poniewa偶 chodzisz i m贸wisz. Nie sadz臋, 偶e jeste艣 czym艣 martwym - my艣l臋, 偶e si臋 zmieni艂a艣. Nie tak jak ja si臋 zmieniam staj膮c si臋 tym co rozpoznajemy jako doros艂ego wampira. Przechodzisz inny rodzaj zmiany, i my艣l臋, 偶e jest ona trudniejsza od tej, kt贸ra przydarzy艂a si臋 mnie. To dlatego przechodzisz przez to wszystko. Mog艂aby艣 da膰 mi szans臋 by ci pom贸c? Nie mo偶esz po prostu spr贸bowa膰 uwierzy膰, 偶e wszystko b臋dzie dobrze?
- Nie wiem jak mo偶esz by艣 tego taka pewna. - powiedzia艂a.
Da艂am jej odpowied藕, kt贸r膮 czu艂am g艂臋boko w duszy, i w chwili, gdy to powiedzia艂am wiedzia艂am, 偶e by艂o to w艂a艣ciwe. - Jestem pewna, 偶e b臋dzie z tob膮 wszystko dobrze, poniewa偶 jestem pewna, 偶e Nyx nadal ci臋 kocha i pozwoli艂a by to si臋 sta艂o z jakiego艣 powodu.
Prawie bolesne by艂o patrzenie na nadziej臋, kt贸ra zab艂ys艂a w jej oczach. - Naprawd臋 my艣lisz, 偶e Nyks nie da艂a sobie ze mn膮 spokoju?
- Nyks tego nie zrobi艂a i ja tak偶e. - zignorowa艂am jej zapach i obdarzy艂am mocnym u艣ciskiem, kt贸rego nie odwzajemni艂a, ale r贸wnie偶 nie odsun臋艂a si臋 ode mnie lub nie ugryz艂a mnie w szyj臋, wi臋c stwierdzi艂am, ze robimy post臋py. - Chod藕. Miejsce, kt贸re dla ciebie znalaz艂am jest zaraz w d贸艂 ulicy.
Zacz臋艂am i艣膰 wierz膮c, 偶e pod膮偶y za mn膮, co zrobi艂a po jedynie kr贸tkim zawahaniu. Przeci臋艂y艣my teren muzeum i wysz艂y艣my na Rockford, ulic臋 biegn膮c膮 przed nim. Dwudziesta si贸dma, ulica prowadz膮co do rezydencji Afrodyty (c贸偶, to tak naprawd臋 rezydencja jej szalonych rodzic贸w) znajdowa艂a si臋 na prawo od Rockford. Czuj膮c si臋 bardziej ni偶 tylko troch臋 nierealnie, sz艂am po 艣rodku drogi w ciemno艣ci, koncentruj膮c si臋 na okrywaniu nas cisz膮 i niewidzialno艣ci膮, ze Stevie Rae id膮c膮 kilka st贸p za mn膮. By艂o ciemno i niezwykle cicho. Spojrza艂am w g贸r臋 poprzez zimowe ga艂臋zie wielkich starych drzew rosn膮cych wzd艂u偶 ulicy. Powinnam by膰 w stanie zobaczy膰 ksi臋偶yc b臋d膮cy prawie w pe艂ni, ale chmury si臋 st艂oczy艂y, zaciemniaj膮c wszystko poza niewyra藕nym bia艂ym blaskiem w miejscu, gdzie powinien znajdowa膰 si臋 ksi臋偶yc. Zrobi艂o si臋 zimno, a ja cieszy艂am si臋, 偶e m贸j zmieniaj膮cy si臋 metabolizm chroni mnie przed ch艂oszcz膮cym wiatrem. Zastanawia艂am si臋 czy zmiany pogody przeszkadzaj膮 Stevie Rae, i zamierza艂am j膮 spyta膰, gdy nagle przem贸wi艂a.
- To nie spodoba si臋 Neferet.
- To?
- Moje przebywanie z tob膮 zamiast z reszt膮. - Stevie Rae wydawa艂a si臋 pobudzona i nerwowo skuba艂a jedn膮 r臋k臋 drug膮.
- Spokojnie, Neferet nie dowie si臋, 偶e jeste艣 ze mn膮, lub ostatecznie nie zanim nie b臋dziemy gotowi na to by wiedzia艂a, - powiedzia艂am.
- Dowie si臋 tak szybko jak tylko wr贸ci i zobaczy, 偶e nie jestem z ca艂膮 reszt膮.
- Nie, po prostu dowie si臋, 偶e znikn臋艂a艣. Wszystko mog艂oby ci si臋 przydarzy膰. - wtedy uderzy艂a mnie my艣l tak niewiarygodna, 偶e zatrzyma艂am si臋 jakbym wpad艂a na drzewo. - Stevie Rae! Nie musisz przebywa膰 w pobli偶u doros艂ych wampir贸w by wszystko by艂o dobrze!
- Huh?
- To dowodzi twojej przemiany! Nie kaszlesz, nie umierasz!
- Zoey, ja ju偶 to zrobi艂am.
- Nie, nie, nie! Nie to mam na my艣li. - chwyci艂am jej rami臋, ignoruj膮c fakt, 偶e natychmiastowo wyrwa艂a si臋 z mojego uchwytu i zrobi艂a krok w ty艂. - Mo偶esz 偶y膰 bez wampir贸w. Tylko inny doros艂y wampir mo偶e to robi膰. Wi臋c jest tak jak powiedzia艂am. Przesz艂a艣 przemian臋, tylko inny jej rodzaj!
- I to jest dobra rzecz?
- Tak! - Nie by艂am pewna jak brzmia艂am, ale by艂am zdeterminowana by zachowa膰 przed Stevie Rae pozytywn膮 fasad臋. Dodatkowo, wygl膮da艂a niezbyt dobrze. To znaczy nawet bardziej niezbyt dobrze ni偶 jej zwyk艂y wstr臋tny wygl膮d. - Co si臋 z tob膮 dzieje?
- Potrzebuj臋 krwi! - przetar艂a brudn膮 twarz dr偶膮cymi r臋kami. - Ta ma艂a torebka nie by艂a wystarczaj膮ca. Powstrzyma艂a艣 mnie wczoraj przed po偶ywieniem si臋, wi臋c od przedwczoraj nie jad艂am. To… to 藕le gdy nie jem. - dziwnie pochyli艂a g艂ow臋, jakby ws艂uchiwa艂a si臋 w g艂os na wietrze. - Mog臋 us艂ysze膰 szepc膮c膮 w ich 偶y艂ach krew.
- Czyich 偶y艂ach? - by艂am r贸wnie zaintrygowana jak przera偶ona.
Zrobi艂a szeroki ruch ramieniem, kt贸ry by艂 dziki i elegancki. - Ludzi 艣pi膮cych dooko艂a nas. - jej g艂os opad艂 do ochryp艂ego pomruku. W tym tonie by艂o co艣, co sprawia艂o, 偶e chcia艂am si臋 przysun膮膰 bli偶ej niej, nawet pomimo tego, 偶e jej oczy ponownie zal艣ni艂y jasnym szkar艂atem i pachnia艂a tak okropnie, 偶e chcia艂am si臋 d艂awi膰.
- Jeden z nich si臋 obudzi艂. - wskaza艂a na olbrzymi膮 rezydencj臋 na prawo od miejsca w kt贸rym sta艂y艣my. - To dziewczyna… nastolatka… jest sama w swoim pokoju…
G艂os Stevie Rae sta艂 si臋 poci膮gaj膮co 艣piewny. Moje serce zacz臋艂o ci臋偶ko bi膰 w mojej klatce piersiowej.
- Jak mo偶esz to wiedzie膰? - wyszepta艂am.
Zwr贸ci艂a na mnie swe p艂on膮ce oczy. - Jest tak du偶o rzeczy o kt贸rych wiem. Wiem o twojej 偶膮dzy krwi. Mog臋 j膮 wyczu膰. Nie ma powodu dla kt贸rego nie powinna艣 si臋 podda膰. Mo偶emy wej艣膰 do domu. P贸j艣膰 do pokoju dziewczyny i wzi膮膰 j膮 wsp贸lnie. Podziel臋 si臋 ni膮 z tob膮, Zoey.
Na chwil臋 zagubi艂am si臋 w obsesji bij膮cej z oczu Stevie Rae, i w mojej w艂asnej potrzebie. Nie kosztowa艂am ludzkiej krwi od czasu, gdy Heath da艂 mi troch臋 ponad miesi膮c temu. Wspomnienie tego wy艣mienitego napoju przep艂yn臋艂o przez moje cia艂o, jak dr臋cz膮cy sekret. Ca艂kowicie zahipnotyzowana, s艂ucha艂am Stevie Rae tkaj膮cej sie膰 ciemno艣ci chwytaj膮c膮 mnie w swoj膮 pi臋kn膮, lepk膮 g艂臋bie.
- Mog臋 pokaza膰 ci jak dosta膰 si臋 do domu. Mog臋 wyczu膰 tajemne przej艣cia. Mo偶esz sprawi膰, 偶e dziewczyna mnie zaprosi - Nie mog臋 teraz wej艣膰 do czyjego艣 domu, chyba 偶e najpierw mnie zaprosi… - Stevie Rae si臋 roze艣mia艂a.
To jej 艣miech sprawi艂, 偶e si臋 z tego otrz膮sn臋艂am. Stevie Rae mia艂a kiedy艣 najlepszy 艣miech na 艣wiecie. By艂 szcz臋艣liwy, m艂ody i niewinnie zakochany w 偶yciu. Teraz to, co wydobywa艂o si臋 z jej ust by艂o szalonym, pokr臋conym echem tej dawnej rado艣ci.
- Mieszkanie jest dwa domy dalej. Jest tam krew w lod贸wce. - odwr贸ci艂am si臋 i zacz臋艂am i艣膰 szybko w d贸艂 ulicy.
- Nie jest ciep艂a i 艣wie偶a. - brzmia艂a na wkurzon膮, ale zn贸w za mn膮 sz艂a.
- Jest wystarczaj膮co 艣wie偶a, i jest tam mikrofal贸wka. Mo偶esz j膮 podgrza膰.
Nie powiedzia艂a nic wi臋cej i dotar艂y艣my do rezydencji w kilka minut. Poprowadzi艂am j膮 do mieszkania nad gara偶em, otworzy艂am zewn臋trzne drzwi i wesz艂am. By艂am w po艂owie schod贸w, gdy zda艂am sobie spraw臋, 偶e nie ma za mn膮 Stevie Rae. Spiesz膮c z powrotem po schodach, zobaczy艂am j膮 stoj膮ca na zewn膮trz w ciemno艣ciach. Jedyne co by艂o dobrze widoczne to czerwie艅 jej oczu.
- Musisz mnie zaprosi膰. - powiedzia艂a.
- Och, przepraszam. - To co powiedzia艂a wcze艣niej, tak naprawd臋 nie zosta艂o przeze mnie zarejestrowane, i teraz poczu艂am wstrz膮s spowodowany szokiem na ten dow贸d si臋gaj膮cej duszy zmiany Stevie Rae. - Uch, wejd藕, - powiedzia艂am szybko.
Stevie Rae post膮pi艂a krok na prz贸d i uderzy艂a w niewidzialna barier臋. Wyda艂 bolesny okrzyk, kt贸ry przekszta艂ci艂 si臋 w warkni臋cie. Jej oczy zal艣ni艂y na mnie. - Zgaduj臋, 偶e tw贸j plan nie zadzia艂a艂. Nie mog臋 tam wej艣膰.
- My艣la艂am, 偶e powiedzia艂a艣, 偶e po prostu musisz zosta膰 zaproszona.
- Przez kogo艣 mieszkaj膮cego w tym domu. Ty tu nie mieszkasz.
Nade mn膮 ozi臋ble uprzejmy g艂os Afrodyty (brzmi膮cej nieprzyjemnie jak jej matka) zawo艂a艂. - Ja tu mieszkam. Wejd藕.
Stevie Rae przesz艂a przez pr贸g bez 偶adnych problem贸w. Zacz臋艂a wchodzi膰 po schodach i prawie dotar艂a do mnie, gdy musia艂a skojarzy膰 g艂os Afrodyty. Zobaczy艂am jak jej twarz zmienia si臋 z pozbawionej wyrazu na niebezpieczn膮 z przymru偶onymi oczami.
- Przyprowadzi艂a艣 mnie do jej domu! - Stevie Rae m贸wi艂a do mnie, ale patrzy艂a na Afrodyt臋.
- Tak, a to dlaczego jest w艂a艣ciwie 艂atwe do wyja艣nienia. - rozwa偶a艂am z艂apanie jej w razie, gdyby zacz臋艂a ucieka膰, a potem przypomnia艂am sobie jak niesamowicie silna si臋 sta艂a, wi臋c zamiast tego zacz臋艂am si臋 skupia膰, zastanawiaj膮c si臋, czy moje po艂膮czenie z wiatrem mog艂oby by膰 u偶yte do stworzenia bryzy, kt贸ra zamkn臋艂aby drzwi zanim Stevie Rae mog艂aby uciec.
- Jak mo偶esz to wyja艣ni膰! Wiesz, 偶e nienawidz臋 Afrodyty. - wtedy na mnie spojrza艂a. - Umar艂am i teraz ona jest twoj膮 przyjaci贸艂k膮?
Otwiera艂am usta by upewni膰 Stevie Rae, 偶e Afrodyta i ja w艂a艣ciwie si臋 nie kolegujemy, gdy przeszkodzi艂 mi arogancki g艂os Afrodyty.
- Wr贸膰 do rzeczywisto艣ci. Zoey i ja nie jeste艣my przyjaci贸艂kami. Wasze ma艂e stado oferm jest nadal nietkni臋te. Jedynym powodem dla kt贸rego jestem w to zamieszana jest to, 偶e Nyx ma ca艂kowicie groteskowe poczucie humoru. Wi臋c wchod藕 albo id藕 do diab艂a. Jakby mi zale偶a艂o… - jej g艂os ucich艂, gdy wesz艂a do mieszkania.
- Ufasz mi? - zapyta艂am Stevie Rae.
Spojrza艂a na mnie przez, jak si臋 wydawa艂o, d艂uga chwil臋, zanim odpowiedzia艂a. - Tak.
- Wi臋c wchod藕. - kontynuowa艂am wchodzenie po schodach ze Stevie Rae niech臋tnie pod膮偶aj膮c膮 za mn膮.
Afrodyta wyci膮gn臋艂a si臋 na kanapie udaj膮c, 偶e ogl膮da MTV. Gdy wesz艂y艣my do pokoju, zmarszczy艂a nos i powiedzia艂a. - Co to za obrzydliwy zapach? Jakby co艣 martwego i… - spojrza艂a w g贸r臋 i napotka艂a wzrok Stevie Rae. Jej oczy si臋 zw臋zi艂y. - Niewa偶ne.- wskaza艂a na ty艂y mieszkania. - 艁azienka jest tam.
Poda艂am Stevie Rae moj膮 torb臋.
- Trzymaj. Pogadamy, gdy wr贸cisz.
- Najpierw krew, - powiedzia艂a Stevie Rae.
- Id藕, a ja przynios臋 ci torebk臋.
Stevie Rae patrzy艂a si臋 na Afrodyt臋, kt贸ra spogl膮da艂a w telewizor.
- We藕 dwie - w艂a艣ciwie wysycza艂a.
- Dobra. Przynios臋 dwie.
Bez dalszych s艂贸w, Stevie Rae opu艣ci艂a pok贸j. Patrzy艂am jak przechodzi艂a przez kr贸tki korytarz dziwnym, dzikim krokiem.
- Halo! Przera偶aj膮ce, obrzydliwe i ca艂kowicie wstrz膮saj膮ce - wyszepta艂a Afrodyta. - Jakby艣 nie mog艂a mnie ostrzec?
- Pr贸bowa艂am. My艣la艂a艣, 偶e wszystko wiesz. Pami臋tasz? - odszepta艂am. Potem pospieszy艂am do ma艂ej kuchni i wyj臋艂am torebki z krwi膮. - Powiedzia艂a艣 r贸wnie偶, 偶e b臋dziesz mi艂a.
Zapuka艂am do zamkni臋tych drzwi 艂azienki. Stevie Rae nic nie odpowiedzia艂a, wi臋c otworzy艂am je powoli i zerkn臋艂am do 艣rodka. Trzyma艂a swoje d偶insy, bluzk臋 i buty i po prostu tam sta艂a, na 艣rodku bardzo mi艂ej 艂azienki, patrz膮c na ubrania. By艂a cz臋艣ciowo odwr贸cona ode mnie, wi臋c nie mog艂am by膰 pewna, ale my艣la艂am, 偶e mog艂a p艂aka膰.
- Przynios艂am krew, - powiedzia艂am delikatnie.
Stevie Rae otrz膮sn臋艂a si臋, przetar艂a r臋k膮 twarz, a potem rzuci艂a ubrania i buty na g贸r臋 marmurowej szafki przy umywalce. Wyci膮gn臋艂a r臋k臋 po torebki. Da艂am je jej, wraz z no偶yczkami, kt贸re zabra艂am z kuchni.
- Potrzebujesz pomocy w znalezieniu czego艣? - spyta艂am.
Stevie Rae potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. Bez patrzenia na mnie powiedzia艂a, - Czekasz, poniewa偶 jeste艣 ciekawa jak wygl膮dam nago czy poniewa偶 chcesz 艂ykn膮膰 krwi?
- 呕adne w tych. - utrzymywa艂am m贸j g艂os idealnie normalnym, odrzucaj膮c wkurzenie si臋 na ni膮, gdy dra偶ni艂a mnie w tak jawny spos贸b. - B臋d臋 na zewn膮trz w salonie. Mo偶esz zostawi膰 swoje stare rzeczy w przedpokoju, a ja je wyrzuc臋. - stanowczo zamkn臋艂am za sob膮 drzwi 艂azienki.
Afrodyta potrz膮sa艂a na mnie swoj膮 g艂ow膮, gdy do niej do艂膮czy艂am.
- My艣lisz, 偶e mo偶esz to naprawi膰?
- 艢cisz sw贸j g艂os! - wyszepta艂am. Potem usiad艂am ci臋偶ko na przeciwnym ko艅cu kanapy. - I, nie, nie s膮dz臋, 偶e ja mog臋 j膮 naprawi膰. My艣l臋, 偶e ty, Nyks i ja mo偶emy j膮 naprawi膰.
Afrodyta wzruszy艂a ramionami.
- 艢mierdzi r贸wnie paskudnie, jak wygl膮da.
- Jestem tego r贸wnie 艣wiadoma, jak i ona.
- Ja tylko m贸wi臋, ugh.
- M贸w co chcesz, tylko nie m贸w tego Stevie Rae.
- Wi臋c tylko wspomn臋, 偶e ta dziewczyna nie wydaje mi si臋 bezpieczna, - powiedzia艂a Afrodyta, trzymaj膮c swoj膮 r臋k臋, jakby sk艂ada艂a przysi臋g臋. - Mam na ni膮 swa s艂owa: bomba zegarowa. My艣l臋, 偶e wystraszy艂aby nawet twoje stado oferm.
- Naprawd臋 chcia艂abym, 偶eby艣 przesta艂a ich tak nazywa膰 - powiedzia艂am. Bo偶e, by艂am wyko艅czona.
- S艂ysza艂am, 偶e urz膮dzacie sobie „baratony” - zakpi艂a.
- Co? - nie mia艂am poj臋cia o czy m贸wi.
- To s膮 weekendy, w kt贸re ca艂a twoja paczka zbiera si臋 razem, by ogl膮da膰 maratony film贸w Star Wars lub W艂adcy Pier艣cieni.
- Taaa, i co?
Afrodyta melodramatycznie wywr贸ci艂a oczami.
- To, 偶e nie pojmujesz jak jest to dziwaczne, dowodzi, 偶e mia艂am racj臋. Jeste艣cie z ca艂膮 pewno艣ci膮 stadem oferm.
Us艂ysza艂am jak drzwi 艂azienki otwieraj膮 si臋 i zamykaj膮, wi臋c nie przejmowa艂am si臋 m贸wieniem Afrodycie, 偶e, tak, w rzeczy samej, wiedzia艂am jak dziwaczne by艂y te filmy, ale ta dziwaczno艣膰 mog艂a by膰 tak偶e zabawna, szczeg贸lnie, gdy wyg艂upiasz si臋 ze swoimi przyjaci贸艂mi i jesz popcorn i rozmawiasz o tym jak totalnie gor膮cy s膮 Anakin i Aragorn (ja lubi艂am r贸wnie偶 Legolasa, ale Bli藕niaczki m贸wi艂y, 偶e jest zbyt gejowski. Damien oczywi艣cie go podziwia艂.) chwyci艂am torb臋 na 艣mieci spod zlewu i wepchn臋艂am do niej obrzydliwe ciuchy Stevie Rae, zwi膮za艂am, a potem otworzy艂am drzwi mieszkania i zrzuci艂am ze schod贸w.
- Wstr臋tne. - powiedzia艂a Afrodyta.
Opad艂am na kanap臋, ignoruj膮c j膮 i wpatruj膮c si臋, niewidz膮co, w ekran telewizora.
- Nie b臋dziemy o tym rozmawia膰? - Afrodyta wskaza艂a podbr贸dkiem w kierunku 艂azienki.
- Stevie Rae to ona nie to.
- Pachnie jak to.
- I nie. Nie b臋dziemy o niej rozmawia膰, dop贸ki ona do nas nie do艂膮czy - powiedzia艂am stanowczo.
Rozdzia艂 trzynasty
Po zako艅czeniu rozmowy z Afrodyt膮 o Stewie Rae wr贸ci艂am do ogl膮dania telewizji, ale po chwili nie mog艂am ju偶 usiedzie膰 w miejscu, wi臋c wsta艂am i chodzi艂am od okna do okna zas艂aniaj膮c okiennice i zas艂ony. Nie trwa艂o to d艂ugo, wi臋c wesz艂am do kuchni i zacz臋艂am chocia偶 czy艣ci膰 szafki. Dopiero co zauwa偶y艂am, 偶e w lod贸wce jest sze艣ciopak Perrier, kilka butelek bia艂ego wina i kilka bloczk贸w drogiego importowanego sera kt贸ry 艣mierdzia艂 stopami, by艂o tam tak偶e kilka paczek owini臋tego w papier mi臋sa i ryb w zamra偶arce, kostek lodu i to wszystko, w szafkach by艂o jeszcze kilka rzeczy ale to by艂o ca艂e jedzenie bogatych ludzi. Hmm, importowane ryby w puszkach mia艂y ci膮gle g艂owy, w臋dzone ostrygi, inne dziwne mi臋so i marynowany towar, i d艂ugie pude艂ka z czym艣 co nazywa艂o si臋 krakersy.
- Musimy i艣膰 do sklepu spo偶ywczego - powiedzia艂am.
- Je艣li mo偶esz trzyma膰 艣mierdz膮c膮 ci膮gle w 艂azience, wszystko co musisz zrobi膰 to wej艣膰 na konto online moich rodzic贸w z drobnym jedzeniem. Wybra膰 co chcesz ze sklepu. Dostarcz膮 to i zapisz膮 na moich rodzic贸w
- Nie b臋d膮 zdziwieni kiedy zobacz膮 rachunek?
- Oni nawet nie zauwa偶膮 - powiedzia艂a. - Bank za to p艂aci, to nie jest du偶a sprawa
- Naprawd臋? - By艂am zdumiona lud藕mi tak 偶yj膮cymi. - Ja pierdziel臋, ale wy musicie by膰 nadziani!
Afrodyta wzruszy艂a ramionami.
- No. Niby.
Stevie Rae wyda艂a gard艂owy d藕wi臋k i Afrodyta i ja podskoczy艂y艣my, jej widok sprawi艂 偶e moje serce 艣cisn臋艂o si臋 mocno. Jej kr贸tkie blond w艂osy by艂y mokre, i wisia艂y naoko艂o jej twarzy uk艂adaj膮c si臋 w znane mi loki. Jej oczy mia艂y ci膮gle pociemnia艂y odcie艅 czerwieni i jej twarz by艂a chuda i blada, ale czysta. Jej ubrania by艂y lu藕ne ale wygl膮da艂a znowu jak Stevie Rae.
- Cze艣膰 - powiedzia艂am delikatnie. - Czujesz si臋 lepiej?
Wygl膮da艂a nieprzyjemnie, ale ludzko.
- Pachniesz lepiej - powiedzia艂a Afrodyta
Spojrza艂am na ni膮.
- Co? To by艂o mi艂e.
Westchn臋艂am, rzucaj膮c jej spojrzenie m贸wi膮ce: „cholernie dzi臋ki za wsparcie”.
- OK., mo偶e spr贸bujemy wsp贸lnie wymysli膰 plan? - zaproponowa艂am. Mia艂o to by膰 pytanie retoryczne, ale Afrodyta si臋 przyczepi艂a.
- Czego konkretnie on ma dotyczy膰? Znaczy, wiem, 偶e Stevie Rae ma pewnie, hm, nietypowe problemy, tylko nie do ko艅ca rozumiem, co twim zdaniem mo偶emy w tej sprawie zrobi膰. Jest trupem. Nawet je艣li 偶ywym. - Zerkne艂a na Stevie Rae. - S艂uchaj, nie chc臋 by膰 wredna, po prostu…
- Nie jeste艣 wredna. Po prostu m贸wisz prawd臋 - przerwa艂a jej Stevie Rae. - Ale nie udawaj, 偶e teraz bardziej si臋 troszczysz o moje samopoczucie ni偶 za mojego 偶ycia.
- Stara艂am si臋 by膰 uprzejma! - burkn臋艂a Afrodyta tonem, kt贸ry by艂 dok艂adnym przeciwie艅stwem uprzejmego.
- To staraj si臋 bardziej - mrukn臋艂am. - Siadaj - doda艂am, patrz膮c na Stevie Rae. Usiad艂a na pufie obok tapczanu, zignorowa艂am m贸j b贸l g艂owy i usiad艂am na tapczanie. - Dobra. Oto co wiem. - Wylicza艂am na palcach. - Stevie Rae nie musi ju偶 偶y膰 blisko doros艂ych wampir贸w co oznacza 偶e przesz艂a pe艂n膮 Przemian臋. - Afrodyta zacz臋艂a otwiera膰 usta, ale ja szybko zacz臋艂am - Musi pi膰 krew cz臋艣ciej ni偶 normalne doros艂e wampiry. - Spojrza艂am na Afrodyte i Stevie Rae. - Wiecie mo偶e, czy doros艂e wampiry wariuj膮, je艣li regularnie nie spo偶ywaj膮 krwi?
- Na zaj臋ciach z wampirskiej socjologii uczyli艣my si臋, 偶e dorosli musz膮 regularnie pi膰 krew, by zachowa膰 zdrowie. Zar贸wno psychiczne, jak i fizycznie. - Afrodyta wzruszy艂a ramionami. - To specjalizacja Neferet, a ona nigdy nie wspomnia艂a o tym, 偶eby wampiry wariowa艂y. Kto wie, mo偶e to jadna z tych rzeczy, kt贸re m贸wi膮 nam, dopiero gdy uko艅czymy Przemian臋.
- Nic o tym nie wiedzia艂am dop贸ki nie umar艂am - rzek艂a Stevie Rae.
- Mo偶e to by膰 krew z ka偶dego ssaka, czy to musi by膰 ludzka krew?
- Ludzka.
Pytanie by艂o skierowane do Stevie Rae, ale obie dziewczyny odpowiedzia艂y jednocze艣nie.
- Dobrze wi臋c poza przymusem picia krwi i brakiem potrzeby bycia blisko doros艂ych wampir贸w, Stevie Rae nie mo偶e wej艣膰 do domu bez zaproszenia.
- Przez kogo艣 kto tam mieszka - doda艂a sama zainteresowana. - Ale to nie jest wielki problem.
- Czemu? - zapyta艂am
Stevie Rae przewr贸ci艂a swoimi czerwonymi na mnie.
- Mog臋 zmusi膰 ludzi do robienia rzeczy kt贸rych nie chc膮 robi膰.
Z trudem opanowa艂am dr偶enie.
- Nie jestem wstrz膮艣ni臋ta - powiedzia艂a Afrodyta.- Du偶o doros艂ych wampir贸w ma takie silne zdolno艣ci, dlatego potrafi膮 by膰 bardzo przekonywuj膮cy dla ludzi. To jeden z powod贸w dla kt贸rego si臋 nas boj膮. Powinna艣 o tym wiedzie膰 Zoey.
- Ja? Czemu?
Afrodyta podnios艂a brwi. „
- Jeste艣 skojarzona ze swoim ludzkim ch艂opakiem. Jak ci臋偶kie dla ciebie by艂o przekonanie go aby艣 mog艂a sobie troch臋 possa膰.- Zatrzyma艂a sw贸j ironiczny u艣miech. - Mam oczywi艣cie na mysli krew.
Zignorowa艂am jej g艂upi u艣miech.
- Wi臋c Stevie Rae ma to tak jak wampiry po przemianie. Ale wampiry nie musz膮 by膰 zapraszane do czyjego艣 domu, prawda?
- Nigdy nie s艂ysza艂am o czym艣 takim - powiedzia艂a Afrodyta.
- To dlatego 偶e jestem bez duszy - oznajmi艂a Stevie Rae g艂osem ca艂kowicie pozbawionym emocji.
- Nie jeste艣 bez duszy - zaprotestowa艂am automatycznie
- Jeste艣 w b艂臋dzie. Umar艂am i Neferet sprowadzi艂a mnie z powrotem, moja dusza jest martwa.
Nie mog臋 nawet zacz膮膰 my艣le膰 偶e to co m贸wi mo偶e by膰 prawd膮, i otworzy艂am moje usta 偶eby odpowiedzie膰, ale Afrodyta by艂a szybsza.
- To ma sens. To dlatego nie mo偶esz wej艣膰 do domu 偶yj膮cej osoby bez zaproszenia. To tak偶e prawdopodobnie, dlatego si臋 spalasz kiedy s艂o艅ce ci臋 porazi. Nie masz duszy, wi臋c nie mo偶esz si臋 obroni膰 przed 艣wiat艂em.
- A ty sk膮d to wiesz? - zapyta艂a Stevie Rae.
- Jestem dziewczyn膮 z wizjami, pami臋tasz?
- Przecie偶 Nyks ci臋 porzuci艂a i odebra艂a wizje - powiedzia艂a Stevie Rae .
- To Neferet chcia艂a 偶eby wszyscy w to wierzyli - powiedzia艂am dosadnie. - Ale Nyks nie opu艣ci艂a jej wi臋c nie opu艣ci艂a i ciebie.
- Wi臋c dlaczego pomagasz Zoey? - Stevie Rae zada艂a pytanie Afrodycie. - Ii nie wmawiaj mi 偶e Nyx cie do tego przymusza. Jaki jest prawdziwy pow贸d?
Afrodyta zadrwi艂a.
- Nie tw贸j zasrany interes.
Stevie Rae zerwa艂a si臋 na r贸wne nogi i ruszy艂a przez pok贸j tak szybko, 偶e jej ruchy by艂y jednym wielkim rozmazanym cieniem. Zanim mog艂am j膮 ujrze膰 mia艂a r臋ce owini臋te wok贸艂 szyi Afrodyty i twarz zbli偶on膮 do jej twarzy.
- Jeste艣 w b艂臋dzie to tez m贸j interes poniewa偶 tu jestem! Pami臋tasz? Zaprosi艂a艣 mnie.
- Pu艣膰 j膮 - powiedzia艂am spokojnie, cho膰 serce pulsowa艂o mi jak oszala艂e. Stevie Rae sprawia艂a w tej chwili wra偶enie niebezpiecznej i niepoczytalnej.
- Nigdy jej nie lubi艂am Zoey. Wiesz o tym m贸wi艂am ci miliony razy nie jest dobra i powinna艣 by膰 daleko od niej. Nie wiem dlaczego nie powinnam skr臋ci膰 jej karku.
Zaczyna艂am si臋 martwi膰 tym jak wielkie staj膮 si臋 oczy Afrodyty i jak jej twarz robi艂a si臋 czerwona. Stara艂a si臋 broni膰 przed Stevie Rae ale wygl膮da艂o to jakby dziecko pr贸bowa艂o broni膰 si臋 przed doros艂ym m臋偶czyzn膮. Pozw贸l mi dotrze膰 do Stevie Rae us艂ysza艂am.
Rozpocz臋艂am cich膮 modlitw臋 do bogini zacz臋艂am przywo艂ywa膰 moc 偶ywio艂贸w do mnie, powtarza艂am ci膮gle to samo w moim umy艣le.
- Nie skr臋cisz jej karku poniewa偶 nie jeste艣 potworem.
Nie pu艣ci艂a Afrodyty, ale odwr贸ci艂a si臋, by na mnie spojrze膰.
- Sk膮d wiesz?
- Poniewa偶 wierz臋 w nasz bogini臋, i poniewa偶 uwa偶am, 偶e w cz臋艣膰 ciebie, jest nadal moim najlepszym przyjacielem. "
Stevie Rae pu艣ci艂a Afrodyt臋, kt贸ra zacz臋艂a kaszle膰 i mia艂a otarcia na szyi.
- Powiesz 偶e ci przykro - powiedzia艂am Stevie Rae.jej czerwone oczy przeszy艂y mnie, ale podnios艂am brod臋 i patrzy艂am na ni膮 z powrotem. - Powiedz Afrodycie 偶e ci przykro. -Powt贸rzy艂am.
- Nie jest mi przykro - wycedzi艂a Stevie Rae kiedy chodzi艂a (z normaln膮 szybko艣ci膮) do oko艂a krzes艂a.
- Nyks da艂a Afrodycie po艂膮czenie z ziemi膮 - powiedzia艂am. Cia艂o Stevie Rae poderwa艂o si臋 gwa艂townie. - Wi臋c je艣li atakujesz j膮 naprawd臋 atakujesz tez Nyks
- Nyks pozwoli艂a jej zaj膮膰 moje miejsce!
- Nie. Nyx pozwoli艂a jej pom贸c ci. Nie dam sobie z tym sama rady, Stevie Rae. Nie mog臋 powiedzie膰 o tobie 偶adnemu z naszych przyjaci贸艂, poniewa偶 Neferet wie wszystko co wiedz膮 oni, a ja jestem wi臋cej ni偶 pewna, 偶e Neferet jest z艂a, Afrodyta jest jedyn膮 osob膮 opr贸cz mnie, kt贸rej Neferet nie mo偶e czyta膰 w my艣lach.
Stevie Rae wpatrywa艂a si臋 w Afrodyt臋 kt贸ra wci膮偶 pociera艂a szyj臋 i 艂apczywie wciaga艂a powietrze.
- Wci膮偶 chc臋 wiedzie膰 dlaczego chce nam pom贸c. Nigdy nie lubi艂a nas wszystkich, jest k艂amc膮 i totaln膮 suk膮.
- Pokuta - zdo艂a艂a wykrztusi膰 Afrodyta.
- Co? - zdziwi艂a si臋 Stevie Rae.
Afrodyta spojrza艂a na ni膮 jej g艂os by艂 ci臋偶ki ale zdecydowanie oddycha艂a ju偶 normalniej.
- Co si臋 sta艂o? Czy to za du偶e s艂owo dla ciebie? P-O-K-U-T-A.- Przeliterowa艂a. - Mam na my艣li, 偶e musz臋 naprawi膰 to co zrobi艂am, a du偶o zrobi艂am. Wi臋c musz臋 zrobi膰 to czego nie robi艂am wcze艣niej, aby by膰 bli偶ej Nyks. Usun臋艂a grymas b贸lu ze swojej twarzy. - Nie, nie lubi臋 ci臋 przez to bardziej i wci膮偶 pachniesz 藕le, a twoje ubrania s膮 beznadziejne”
- Afrodyta odpowiedzia艂a na twoje pytanie - powiedzia艂am Stevie Rae. - Mog艂a by by膰 przy tym milsza, ale ty pr贸bowa艂a艣 skr臋ci膰 jej kark. Teraz przepro艣 j膮 za to - patrzy艂am na Stevie Rae i cicho wezwa艂am energie ducha do mnie. Widzia艂am, 偶e Stevie Rae drgn臋艂a i patrzy艂a gdzie艣 daleko.
- Sorki - wymamrota艂a.
- Nie s艂ysz臋 jej - powiedzia艂a Afrodyta
- Nie mam poj臋cia dlaczego zachowujecie si臋 jak dzieci! - fukn臋艂am,. - Stevie Rae przepro艣 j膮 normalnie.
- Przepraszam - wycedzi艂a Stevie Rae marszcz膮c brwi na Afrodyt臋.
- Dobrze sp贸jrz - powiedzia艂am. - Musimy zawiesi膰 bro艅 mi臋dzy nami trzema. Nie mog臋 si臋 ba膰 偶e je艣li obr贸c臋 g艂ow臋 wy b臋dziecie chcia艂y si臋 pozabija膰.
- Ona nie mo偶e mnie zabi膰 - zauwa偶y艂a Stevie Rae, paskudnie wywijaj膮c warg臋.
- Poniewa偶 ju偶 nie 偶yjesz czy 偶e nie chce podchodzi膰 wystarczaj膮co blisko pod ciebie by skopa膰 tw贸j 艣mierdz膮cy ty艂ek? - Zapyta艂a Afrodyta swoim s艂odkim g艂osikiem.
- To jest dok艂adnie to o czym m贸wi臋! - krzykn臋艂am. - Przesta艅cie! Je艣li my nie mo偶emy si臋 dogada膰 jak mamy przeciw wstawi膰 si臋 Neferet i jak mamy naprawi膰 to co sta艂o si臋 Stevie Rae?
- Mamy przeciwstawi膰 si臋 Neferet?- powiedzia艂a Afrodtya.
- Dlaczego mamy si臋 jej przeciwstawia膰? - Zapyta艂a Stevie Rae.
- Bo stoi po stronie z艂a, do kurwy nedzy! - wykrzycza艂am.
- Powiedzia艂a艣 „kurwa” - stwierdzi艂a Stevie Rae.
- Tak, i nie zosta艂a艣 uderzona piorunem, nie stopnia艂a艣 i cholera wie co jeszcze.- Powiedzia艂a zadowolona Afrodyta.
- To nawet nie wygl膮da dobrze kiedy wychodzi z twoich ust, Z - powiedzia艂a Stevie Rae.
Nie mog艂am powstrzyma膰 si臋 od u艣miechu do Stevie Rae. Nagle poczu艂am ogromny przyp艂yw nadziei. Ci膮gle tu by艂a musia艂am co艣 wymy艣le膰 偶eby by膰 z ni膮 ci膮gle w kontakcie.
- To jest to!” - wsta艂am z podniecenia. - My艣l臋, 偶e mia艂a艣 racj臋, kiedy m贸wi艂a艣 偶e straci艂a艣 dusz臋, Stevie Rae. Lub przynajmniej cz臋艣ci brakuje.
- M贸wisz, jakbys uwa偶a艂a, 偶e to co艣 dobrego. Nie kukam - zauwa偶y艂a Afrodyta.
- Nie cierpi臋 si臋 z ni膮 zgadza膰, ale tak, czemu moja zaginiona dusza jest dobr膮 rzecz膮? - powiedzia艂a Stevie Rae.
- Bo w艂a艣nie tak ci臋 naprawimy! - Oni po prostu patrzyli na mnie z dziwnymi minami. Przekr臋ci艂am oczami. „Musimy dowiedzie膰 si臋 co zrobi膰 alby po艂膮czy膰 twoj膮 dusz臋 z powrotem w ca艂o艣膰. Chocia偶 mo偶e nie by膰 dok艂adnie tak jak kiedy艣 gdy偶 przesz艂a艣, ju偶 zmian臋.
- Oczywi艣cie - mrukn臋艂a Afrodyta
- Ale z uzdrowion膮 dusz膮 dostaniesz swoje cz艂owiecze艅stwo z powrotem-b臋dziesz sob膮. A to jest najwa偶niejsze z tego wszystkiego - zrobi艂am gest w jej stron臋 - wiesz, twoje czerwone oczy i potrzeba picia krwi. Albo oszalejesz , wszystko to mo偶e min膮膰 kiedy b臋dziesz na powr贸t sob膮.
- Jest 7.00 P贸jd藕my si臋 przespa膰 i spotkamy si臋 po rytuale ksi臋偶yca. Poszukam czegokolwiek o zaginionych lub zabranych duszach i jak to naprawi膰. - W ko艅cu mia艂am na czym si臋 skupi膰 w bibliotece, nie b臋d臋 krz膮ta艂a si臋 bez celu, a mo偶e spotkam Lorena? Ca艂kowicie o nim Zapomnia艂am.
- Brzmi to bardzo dobrze, jestem gotowa si臋 stad wydosta膰. -Afrodyta wsta艂a moich rodzic贸w nie b臋dzie przez trzy tygodnie, wi臋c nie musisz si臋 martwi膰 偶e wr贸c膮 do domu. S膮 ch艂opcy od basenu kt贸rzy przyje偶d偶aj膮 dwa razy w tygodniu, ale to w ci膮gu dnia, i pokoj贸wka jest zwykle raz w tygodniu w ci膮gu dnia 偶eby utrzyma膰 porz膮dek ale tylko wtedy kiedy babcia ma przyjecha膰 wi臋c to te偶 nie powinien by膰 problem.
- Ona jest na prawd臋 bogata - powiedzia艂a do mnie Stevie Rae
- Widocznie - powiedzia艂am.
- Masz kabl贸wk臋? - Sevie Rae zapyta艂a Afrodyt臋.
- Oczywi艣cie - odpowiedzia艂a.
- 艢wietnie - powiedzia艂a Stevie Rae, wygl膮daj膮c na szcz臋艣liwsz膮.
- Dobrze wi臋c wychodzimy st膮d - powiedzia艂am do艂膮czaj膮c do Afrodyty stoj膮cej ju偶 przy drzwiach. - Oh Stevie Rae kupi艂am telefon jednorazowy, jest w mojej torbie. Je艣li b臋dziesz czego艣 potrzebowa艂a po prostu zadzwo艅 na m贸j telefon, b臋d臋 pami臋ta艂a 偶eby by艂 ci膮gle w艂膮czony.
- Id藕 ju偶 zobaczymy si臋 p贸藕niej - powiedzia艂a Stevie Rae. - Nie musisz si臋 o mnie martwi膰. Ju偶 jestem nie 偶ywa. Co mo偶e by膰 gorszego?
- Co艣 w tym jest - powiedzia艂a Afrodyta.
- Dobrze wi臋c. Do zobaczenia - powiedzia艂am.
Nie chcia艂am tego g艂o艣no, ale moim zdaniem by艂o mn贸stwo rzeczy, kt贸re jeszcze mog艂y si臋 sta膰, jakby sam fakt, 偶e Stevie Rae nie 偶y艂a, nie by艂 wystarczaj膮co nieprzyjemny. Niestety, zignorowa艂am swoje obawy i brn臋艂am dalej w te histori臋, nie maj膮c bladego poj臋cia, w jakie piek艂o si臋 pakuj臋.
Rozdzia艂 czternasty
- Wysad藕 mnie przy furtce w murze - powiedzia艂a Afrodyta. - Nadal uwa偶am, 偶e ludzie nie powinni nas razem widywa膰.
Skr臋ci艂am w prawo na Peoria Street i jecha艂am z powrotem do szko艂y „Jestem zaskoczona 偶e tak bardzo ci zale偶y co my艣l膮 inni ludzie
- Nie obchodzi mnie czego dowie si臋 Neferet. Je艣li pomy艣li 偶e obie jeste艣my przyjaci贸艂kami, albo je艣li tylko 偶e nie jeste艣my wrogami, ona i tak b臋dzie wiedzia艂a 偶e dzielimy tajemnice zwi膮zane z jej osob膮”
- I to b臋dzie wyj膮tkowo z艂e - sko艅czy艂am za ni膮.
- Zdecydowanie” powiedzia艂a.
- Ale b臋dzie mia艂a okazje zobaczy膰 nas razem tylko raz na jaki艣 czas bo b臋dziesz 偶ywio艂em ziemi w moim kr臋gu.
Afrodyta spojrza艂a zaskoczona.
- Nie, nie b臋d臋.
- Oczywi艣cie 偶e b臋dziesz.
- Nie, nie b臋d臋.
- Afrodyto, Nyks obdarzy艂a ci臋 zdolno艣ci膮 komunikacji z ziemi膮. Nale偶ysz do kr臋gu. O ile nie zamierzasz ignorowa膰 jej woli. - Nie doda艂am „znowu”, ale wydawa艂o si臋 偶e wisi mi臋dzy nami w powietrzu.
- Ju偶 powiedzia艂am, zrobi臋 to czego chce Nyks - wycedzi艂a przez zaci艣ni臋te z臋by.
- Co oznacza 偶e b臋dziesz cz臋艣ci膮 rytua艂u pe艂ni ksi臋偶yca - powiedzia艂am.
- To b臋dzie troch臋 trudne, s膮dz膮c po tym, 偶e nie jestem ju偶 cz艂onkini膮 C贸r Ciemno艣ci.
Cholera. Zapomnia艂am o tym.
- No to po prostu musisz wr贸ci膰 do C贸r Ciemno艣ci.”- Zacz臋艂a co艣 m贸wi膰. Podnios艂am g艂os i powiedzia艂am. - Co oznacza 偶e musisz przestrzega膰 nowych zasad.
- Bla, bla, bla - mrukn臋艂a.
- Znowu zaczynasz - ochrznia艂m j膮. - To jak, przysi臋gniesz czy nie?
Widzia艂am jak zagryza wargi, nie odzywa艂am si臋 ci膮gle jad膮c. To jest decyzja kt贸r膮 Afrodyta b臋dzie musia艂a podj膮膰 dla samej siebie. Powiedzia艂a 偶e chce odpokutowa膰 swe wyst臋pki dla bogini. Ale chcie膰 czego艣 a zrobi膰 to, to ca艂kiem inne sprawy. Afrodyta by艂a samolubna przez bardzo d艂ugi czas. Czasami widzia艂am przeb艂ysk zmian w Afrodycie, ale zazwyczaj by艂a to dziewczyna z piek艂a rodem.
- Zwisa mi to.
- Czyli?
- Jak chcesz, to mog臋 przysi膮c na te twoje debilne zasady.
- Afrodyto, cz臋艣膰 przysi臋gi oznacza, 偶e wierzymy 偶e zasady nie s膮 debilne.
-Nie, nie ma w przysi臋dze nic co ka偶e mi nie m贸wi膰 偶e jest kiepska. Po prostu chc臋 powiedzie膰 wszystko co my艣l臋, wi臋c naprawd臋 my艣l臋 偶e twoje zasady s膮 kiepskie.
- Je艣li tak my艣lisz, to czemu je pami臋tasz?
- Znaj wroga swego - zacytowa艂a.
- Kto tak powiedzia艂?
Wzruszy艂a ramionami. S膮dzi艂am, 偶e by艂a wyczerpana, i nie chcia艂a powiedzie膰 ju偶 czegokolwiek.
- Kto艣, kiedy艣. S膮dz膮c po brzmieniu, do艣膰 dawno.
Zatrzyma艂am si臋 na poboczu. Na szcz臋艣cie przez noc nagromadzi艂o si臋 na niebie sporo chmur, wi臋c poranek by艂 ciemny i ponury. Wystarczy艂o, 偶eby Afrodyta pokona艂a ma艂y trawniczek oddzielaj膮cy drog臋 od okalaj膮cego szko艂臋 muru, przesz艂a przez furtk臋 i przemierzy艂a kr贸tki odcinek chodnika dziel膮cy ja od internatu. Zmru偶y艂am oczy i spojrza艂am w niebo, zastanawiaj膮c si臋, czy powinnam poprosi膰 wiatr, by przywia艂 jeszcze wi臋cej chmur, ale jeden rzut oka na naburmuszon膮 twarz Afrodyty przekona艂 mnie, 偶e da sobie rad臋 ze 艣wiat艂em s艂onecznym.
- Wi臋c b臋dziesz na rytuale dzisiejszego wieczoru? - zapyta艂am, nie wiedz膮c, czemu tak zwleka z wysiadk膮.
- Taaa, pewnie.
Jej g艂os by艂 rozproszony, nie wa偶ne, ta dziewczyna by艂a czasami dziwna.
- OK. To Nara - powiedzia艂am.
- Nara - wymamrota艂a, otwieraj膮c drzwi (w ko艅cu!) wysiadaj膮c z samochodu. Ale zanim zamkn臋艂a drzwi schyli艂a si臋 i szepn臋艂a:
- Co艣 jest nie tak, czy ty te偶 to czujesz?
Zastanowi艂am si臋.
- Nie wiem, czuje si臋 niespokojna i zestresowana, ale to pewnie dlatego 偶e moja najlepsza przyjaci贸艂ka nie 偶yje… znaczy 偶yje, chocia偶 umar艂a. - Potem przyjrza艂am jej si臋 dok艂adniej. - B臋dziesz mia艂a wizj臋?
- Nie wiem. Nie zawsze mog臋 stwierdzi膰 kiedy one nadchodz膮. Czasem cos czuj臋 czasem nie.
By艂a naprawd臋 blada i lekko spocona, co w jej przypadku stanowi艂o zdecydowanie odst臋pstwo od normy.
- Mo偶e powinna艣 wej艣膰 z powrotem do samochodu. Prawdopodobnie nikt nie b臋dzie t臋dy przechodzi艂 wi臋c nie zobaczy nas razem.
Afrodyta b贸l mia艂a gdzie艣, ale widzia艂am jak w czasie wizji jest bezradna i chora mi naprawd臋 nie podoba艂a si臋 my艣l 偶e mog臋 zosta膰 z ni膮 sama.
Otrz膮sn臋艂a si臋, przypominaj膮c mi kota wracaj膮cego z deszczu.
- Nic mi nie jest, pewnie sobie co艣 wymy艣li艂am. Do zobaczenia dzi艣 wieczorem.
Patrzy艂am jak szybko pokonuje trawiasty obszar i kamienny mur aby dosta膰 si臋 na teren szko艂y, ogromne wiekowe d臋by rzuca艂y cie艅 wzd艂u偶 muru co wygl膮da艂o niezwykle z艂owrogo. Hmmm... kto teraz ma dziwne my艣li? Po艂o偶y艂am r臋ce na kierownicy i juz mia艂am odje偶d偶a膰 kiedy Afrodyta Krzykn臋艂a. Czasami nie my艣l臋. Moje cia艂o po prostu dzia艂a. To by艂 jeden z tych moment贸w, wysiad艂am z samochodu i zacz臋艂am biec w stron臋 Afrodyty zanim nawet o tym pomy艣la艂am. Kiedy do niej dobieg艂am wiedzia艂am na raz dwie rzeczy. Jedna 偶e co艣 pi臋knie pachnia艂o, jak bym to ju偶 zna艂a, co kolwiek to by艂o wdycha艂am to automatycznie. Drug膮 rzecz膮 by艂a Afrodyta pochylona w talii zwraca艂a i p艂aka艂a w jednym czasie co nie jest bardzo przyjemne do ogl膮dania. By艂am zbyt zaj臋ta patrzeniem na ni膮 i pr贸b膮 dowiedzenia si臋 co si臋 dzieje aby zn贸w poczu膰 ten pi臋kny zapach.
- Zoey! - Szlocha艂a Afrodyta. - Zawo艂aj kogo艣, szybko!
- Co to jest? Wizja? Co jest nie tak? - Chwyci艂am j膮 za ramiona i pr贸bowa艂am wsta膰, ci膮gle wymiotowa艂a.
- Nie! Za mn膮! Pod 艣cian膮!... - Zakaszla艂a. Najwyra藕niej nie mia艂a ju偶 czym rzyga膰. - To straszne.
Nie chcia艂am ale moje oczy automatycznie spojrza艂y za ni膮 na zacieniony szkolny m贸r. To by艂a najgorsza rzecz jak膮 kiedykolwiek widzia艂am. W pierwszej my艣li nie chcia艂am nawet zarejestrowa膰 tego co to jest . P贸藕niej pomy艣la艂am 偶e to musi by膰 jaki艣 rodzaj mechanizmu obronnego. Niestety nie trwa艂o to d艂ugo. Zamruga艂am i spojrza艂am w ciemno艣膰, co艣 wygl膮da艂o na chore i mokre i ...
I dowiedzia艂am si臋 jaki s艂odki, uwodzicielski zapach to by艂, Walczy艂am przed upadkiem na kolana i zacz臋艂am zwraca膰 moimi wn臋trzno艣ciami obok Afrodyty. Poczu艂am krew. Nie zwyk艂膮 ludzk膮 krew, kt贸ra jest wystarczaj膮co pyszna. To co czu艂am to by艂a krew doros艂ego wampira.
Jej cia艂o przebite by艂o groteskowo do drewnianego krzy偶a, kt贸ry zosta艂 wsparty o 艣cian臋. Nie gwo藕dzie kt贸re przebija艂y kostki i 偶y艂y by艂y najgorsze, by艂 r贸wnie偶 ko艂ek wbity w jej serce. By艂 tam jaki艣 rodzaj papieru w艂o偶ony mi臋dzy ko艂ek a cia艂o. Widzia艂am, 偶e jest co艣 na nim napisane, ale moje oczy nie mog艂y przyjrze膰 si臋 wystarczaj膮co aby odczyta膰 s艂owa.
Odci臋li jej tak偶e g艂ow臋. To G艂owa Profesor Nolan. Wiem o tym dlatego 偶e zamontowali g艂ow臋 na drewnianym palu obok jej cia艂a. Jej d艂ugie czarne w艂osy powiewa艂y lekko na wietrze. Jej usta by艂y otwarte w przera偶aj膮cym grymasie, ale oczy mia艂a zamkni臋te. Podnios艂am Afrodyt臋 za ramie i postawi艂am na nogi.
- Chod藕! Musimy sprowadzi膰 pomoc.
Spogl膮daj膮c na siebie, wsiad艂y艣my do samochodu. W艂膮czy艂am silnik, zmieni艂am bieg i po艣piesznie odjecha艂am.
- Z-z-znowu b臋d臋 rzyga膰. - Afrodyta tak szcz臋ka艂a z臋bami, 偶e ledwie by艂a w stanie m贸wi膰.
- Nie, nie b臋dziesz. - Nie mog艂am uwierzy膰 jak spokojnie to zabrzmia艂o.- Oddech. Czerp energi臋 z ziemi. - Zda艂am sobie spraw臋 偶e ja robi臋 to automatycznie, tylko w moim przypadku czerpi臋 energie z pi臋ciu 偶ywio艂贸w. - Nic ci nie jest - powiedzia艂am jej i zebra艂am energi臋 z wiatru, wody, powietrza i ducha aby histeria i szok min膮艂. - Nic nam nie jest.
- Nic nam nie jest… Nic nam nie jest… - Afrodyta powtarza艂a.
Trz臋s艂a si臋 tak mocno, 偶e si臋gn臋艂am na tyle siedzenie i chwyci艂am swoj膮 bluz臋 kangurk臋 - Owi艅 si臋, ju偶 prawie jeste艣my.
- Ale wszyscy wyjechali! Kogo powiadomimy?
- Nie wszyscy. - Rozpaczliwie przeszukiwa艂am pami臋膰. - Lenobia nigdy nie opuszcza swoich koni na d艂ugo. Prawdopodobnie tu jest, i wczoraj widzia艂am Lorena Blake'a. On b臋dzie wiedzia艂 co robi膰.
- Dobrze... dobrze... - mamrota艂a Afrodyta.
- Pos艂uchaj mnie Afrodyto - powiedzia艂am surowo, a ona obr贸ci艂a ku mnie swoje rozszerzone, przera偶one oczy. - B臋d膮 chcieli wiedzie膰 dlaczego jeste艣my razem, i dlaczego pomaga艂am ci wkra艣膰 si臋 z powrotem.
- Co powiemy?
- Nie by艂am z tob膮 i nie pomaga艂am ci wr贸ci膰. By艂am odwiedzi膰 swoj膮 babci臋, a ty… - przerwa艂am, pr贸buj膮c co艣 wymy艣li膰. - Ty by艂a艣 w domu. Zobaczy艂am cie jak wracasz do szko艂y i ci臋 podwioz艂am. Kiedy przechodzi艂a艣 przez mur poczu艂a艣 偶e co艣 jest nie tak, wiec postanowi艂a艣 to sprawdzi膰, i tak j膮 znalaz艂y艣my.
- Dobrze, dobrze. Mog臋 tak powiedzie膰.
- Zapami臋tasz to?
Wzi臋艂a g艂臋boki oddech
- Zapami臋tam.
Nie przejmowa艂am si臋 regularn膮 przestrzeni膮 na parkingu. Z piskiem opon podjecha艂am jak najbli偶ej g艂贸wnego budynku. Czeka艂am wystarczaj膮co d艂ugo aby z powrotem podnie艣膰 Afrodyt臋, i razem posz艂y艣my chodnikiem w stron臋 drewnianych drzwi starego budynku. Cicho podzi臋kowa艂am 偶e drzwi nie by艂y zasuni臋te, otworzy艂am drzwi opar艂am o nie Afrodyt臋. I pobieg艂am prosto do Neferet.
- Neferet! Musisz tu przyj艣膰! Prosz臋! To straszne! - za艂ka艂am, rzucaj膮c jej si臋 w ramiona. M贸j umys艂 wiedzia艂, 偶e robi艂a straszliwe rzeczy, ale miesi膮c temu Neferet by艂a dla mnie jak matka.
- Zoey? Afrodyta?
Afrodyta osun臋艂a si臋 ko艂o nas i s艂ycha膰 by艂o jej 艂kanie. Zauwa偶y艂am 偶e zacz臋艂am si臋 trz膮艣膰 tak mocno 偶e je艣li nie sta艂a bym w silnych ramionach Neferet prawdopodobnie nie mog艂a bym sta膰. Kap艂anka trzyma艂a mnie pewnie ale mog艂a spojrze膰 mi w oczy.
- Powiedz mi Zoey co si臋 sta艂o?
Moje dr偶enie si臋 wzmog艂o. Pochyli艂am g艂ow臋 i zazgrzyta艂am z臋bami, pr贸buj膮c ponownie znale藕膰 w sobie si艂臋 i zacz膮膰 m贸wi膰.
- S艂ysza艂am co艣 i... - Rozpozna艂am nasz膮 profesor, Lenobie, czysty mocny g艂os zbli偶a艂 si臋 do nas korytarzem. - Na Bogini臋! - K膮tem oka widzia艂am jak zbli偶a si臋 do Afrodyty i pr贸buje wesprze膰 jej cia艂o.
- Neferet ? Co si臋 sta艂o?
Podnios艂am g艂ow臋 kiedy us艂ysza艂am znajomy g艂os i zobaczy艂am Loren, w艂osy potargane jak by przed chwil膮 spa艂, wychodzi艂 z klatki schodowej kt贸ra prowadzi艂a do jego pokoju.
Spojrza艂am na niego i jako艣 uda艂o mi si臋 m贸wi膰.
- To profesor Nolan. - powiedzia艂am, dziwi膮c si臋, 偶e m贸j g艂os brzmi tak czysto, cho膰 cia艂o zdawa艂o si臋 rozpada膰 na strz臋py. - Przy furtce we wschodnim murze. Kto艣 ja zabi艂.
Rozdzia艂 pi臋tnasty
Potem wszystko potoczy艂o si臋 bardzo szybko, ale wydawa艂o mi si臋, jakby przydarzy艂o si臋 to komu innemu, kto tymczasowo zamieszka艂 w moim ciele. Neferet natychmiast przej臋艂a dowodzenie. Oceni艂a stan m贸j i Afrodyty i zdecydowa艂a (niestety), 偶e jedynie ja z nas dw贸ch jestem wstanie wr贸ci膰 z nimi po cia艂o. Wezwa艂a Dragona Lankforda, kt贸ry pojawi艂 si臋 uzbrojony. S艂ysza艂am Neferet i Dragona sprawdzaj膮cych ilu stra偶nik贸w wr贸ci艂o ju偶 z przerwy zimowej. Wydawa艂o si臋, jakby te dwa szczup艂e, silne wampiry pojawi艂y si臋 zaledwie kilka sekund p贸藕niej. Niejasno je rozpoznawa艂am. Zawsze by艂a jaka艣 grupa doros艂ych wampir贸w przychodz膮cych i wychodz膮cych ze szko艂y. Wcze艣nie nauczy艂am si臋, 偶e spo艂ecze艅stwo wampir贸w by艂o bardzo matriarchalne, co znaczy艂o, 偶e po prostu uruchamia艂y interes. Mimo wszystko nie znaczy艂o to, 偶e wampiry p艂ci m臋skiej nie by艂y szanowane. By艂y. Po prostu znaczy艂o to, 偶e zazwyczaj ich dary dotyczy艂y sfery fizycznej, a dary kobiet - intelektualnej i intuicyjnej. Co by nie m贸wi膰, wampiry p艂ci m臋skiej by艂y niesamowitymi stra偶nikami i ochroniarzami. Tych dw贸ch plus Dragon i Loren sprawiali, 偶e czu艂am si臋 jaki艣 milion razy bezpieczniejsza.
Nie oznacza to, 偶e by艂am zachwycona na my艣l o powrocie do miejsca, w kt贸rym znajdowa艂o si臋 cia艂o Nolan. C贸偶. Wsiedli艣my do jednego ze szkolnych samochod贸w kombi i pojechali艣my. Dr偶膮ca r臋k膮 wskaza艂am punkt, w kt贸rym poprzednio si臋 zatrzyma艂am. Smok zaparkowa艂
- Przeje偶d偶a艂am t臋dy i w艂a艣nie tutaj Afrodyta powiedzia艂a, 偶e czuje, 偶e co艣 jest nie tak. - zapocz膮tkowa艂am nasze Wielkie K艂amstwo. - Niewiele mog艂y艣my st膮d zobaczy膰.
Moje spojrzenie bieg艂o ku ciemnym miejscu ko艂o klapy w murze.
- Te偶 dziwnie si臋 czu艂am, wi臋c zdecydowa艂y艣my si臋 sprawdzi膰, co jest nie tak. - niepewnie zaczerpn臋艂am powietrza. - S膮dz臋, 偶e my艣la艂am, 偶e to jaki艣 dzieciak, kt贸ry chcia艂 zakra艣膰 si臋 z powrotem do akademika, ale nie mo偶e znale藕膰 klapy.
Prze艂kn臋艂am, 偶eby pozby膰 si臋 guli z mojego gard艂a.
- Kiedy podesz艂y艣my bli偶ej do muru, mog艂y艣my stwierdzi膰, 偶e co艣 tam si臋 sta艂o. Co艣 strasznego. I - poczu艂am zapach krwi. Kiedy zda艂y艣my sobie spraw臋, co to by艂o - 偶e to by艂a profesor Nolan - uda艂y艣my si臋 prosto do ciebie.
- Jeste艣 w stanie tam p贸j艣膰 czy wolisz zosta膰 tutaj i poczeka膰 na nas? - g艂os Neferet by艂 mi艂y i wsp贸艂czuj膮cy i wszystko we mnie marzy艂o, 偶e wci膮偶 jest jedn膮 z dobrych.
- Nie chc臋 by膰 sama. - powiedzia艂am.
- W takim razie p贸jdziesz ze mn膮. - powiedzia艂a. - Stra偶nicy b臋d膮 nas ochrania膰. Teraz nie masz si臋 czego ba膰, Zoey.
Skin臋艂am g艂ow膮 i wysiad艂am z auta. Dwaj stra偶nicy, Dragon i Loren, znajdowali si臋 po obu stronach mnie i Neferet. Wydawa艂o si臋, 偶e to tylko kilka sekund zabra艂o przej艣cie przez trawiasty teren i wej艣cie w obszar zapachu - i zobaczenie - odleg艂o艣ci od ukrzy偶owanego cia艂a. Poczu艂am, jak moje kolana zaczynaj膮 si臋 ca艂e trz膮艣膰, jak 艣wie偶y horror tego,co zosta艂o jej zrobione dotar艂 do mojego dopiero co zszokowanego umys艂u.
- O, 艂askawa bogini! - wykrztusi艂a Neferet. Ruszy艂a wolno do przodu, a偶 dosi臋g艂a potwornej, nadzianej g艂owy. Patrzy艂am, jak odgarnia do ty艂u w艂osy profesor Nolan, a wtedy jej r臋ka spocz臋艂a na czole martwej kobiety.
- Znajd藕 pok贸j, moja przyjaci贸艂ko. Odpocznij na zielonych 艂膮kach naszej bogini. To w艂a艣nie tam pragniemy spotka膰 ci臋 kiedy艣 zn贸w.
W momencie, kiedy poczu艂am, 偶e moje kolana si臋 poddaj膮, silna d艂o艅 znalaz艂a si臋 pod moim 艂okciem i utrzyma艂a mnie na stoj膮co.
- Wszystko w porz膮dku.
Spojrza艂am na Lorena i musia艂am zamruga膰, 偶eby skupi膰 na nim wzrok. Nie rozlu藕nia艂 chwytu, ale wyci膮gn膮艂 ze swojej kieszeni jedn膮 z tych starodawnych, p艂贸ciennych chusteczek do nosa. Dopiero wtedy zorientowa艂am si臋, 偶e p艂aka艂am.
- Loren, we藕 Zoey z powrotem do akademika. Nie ma ju偶 nic, co mog艂aby tu zrobi膰. Dop贸ki jeste艣my w艂a艣ciwie chronieni, mog臋 zawiadomi膰 ludzk膮 policj臋. - powiedzia艂a Neferet i zwr贸ci艂a swoje stanowcze spojrzenie na Dragona. - Sprowad藕 tu teraz innych stra偶nik贸w.
Dragon szarpni臋ciem otworzy艂 sw贸j telefon kom贸rkowy i zacz膮艂 dzwoni膰. Wtedy Neferet zwr贸ci艂a si臋 do mnie.
- Wiem, 偶e okropny by艂 dla ciebie ten widok, ale jestem dumna, 偶e by艂a艣 na tyle silna, 偶eby przez to przej艣膰.
Nie mog艂am wydoby膰 z siebie g艂osu, wi臋c po prostu pokiwa艂am g艂ow膮.
- Pozw贸l si臋 odwie藕膰 do domu, Zoey. - szepn膮艂 Loren.
Gdy Loren pom贸g艂 mi wr贸ci膰 do samochodu, zimny deszcz zacz膮艂 delikatnie pada膰 wok贸艂 nas. Odwr贸ci艂am si臋 przez rami臋 i zobaczy艂am, 偶e zmywa krew z cia艂a profesor Nolan, jak gdyby sama bogini op艂akiwa艂a jej kl臋sk臋.
Loren nie przestawa艂 do mnie m贸wi膰 ca艂膮 drog臋 powrotn膮 do szko艂y. Nie bardzo pami臋tam, o czym m贸wi艂. Po prostu wiedzia艂am, 偶e m贸wi艂 mi tym swoim g艂臋bokim, pi臋knym g艂osem, 偶e wszystko b臋dzie dobrze. Czu艂am, ze mnie otula i stara si臋 utrzyma膰 w cieple. Zaparkowa艂 i zaprowadzi艂 mnie do szko艂y, wci膮偶 trzymaj膮c w silnym u艣cisku moje rami臋. Kiedy skr臋ci艂 i doprowadzi艂 na nie do akademika, ale do jadalni, spojrza艂am na niego pytaj膮co.
- Potrzebujesz czego艣 do jedzenia i do picia. A nast臋pnie snu. Zamierzam upewni膰 si臋, 偶e dosta艂a艣 pierwsze dwie rzeczy przed t膮 drug膮. - przerwa艂 i u艣miechn膮艂 si臋 smutno. - Je艣li tylko jeste艣 gotowa, 偶eby porusza膰 si臋 o w艂asnych si艂ach.
- Nie jestem zbyt g艂odna. - powiedzia艂am.
- Wiem, ale jedzenie sprawi, 偶e poczujesz si臋 lepiej. - Jego r臋ka przesun臋艂a si臋 na d贸艂, aby zn贸w chwyci膰 m贸j 艂okie膰. - Pozw贸l mi ugotowa膰 co艣 dla ciebie, Zoey.
Pozwoli艂am mu wepchn膮膰 mnie do kuchni. Jego r臋ka by艂a ciep艂a i silna i mog艂am poczu膰, 偶e zaczyna przynosi膰 ch艂odne odr臋twienie, kt贸re osadzi艂o si臋 we mnie.
- Potrafisz gotowa膰? - spyta艂am go, chwytaj膮c si臋 jakiegokolwiek tematu nie dotycz膮cego 艣mierci i horroru.
- Tak, ale niezbyt dobrze. - u艣miechn膮艂 si臋 szeroko, wygl膮daj膮c przy tym jak przystojny ma艂y ch艂opiec.
- Nie brzmi obiecuj膮co. - powiedzia艂a. Czu艂am, 偶e si臋 u艣miecham, ale wydawa艂o si臋 to sztywne i niewygodne, tak jakbym zapomnia艂a, jak si臋 to robi.
- Nie martw si臋, z tob膮 b臋d臋 艂agodny. - wyci膮gn膮艂 sto艂ek z rogu pomieszczenia i po艂o偶y艂 go obok d艂ugiego bloku lady rze藕nickiej, znajduj膮cego si臋 w g艂臋bi tej niezwyk艂ej kuchni.
- Usi膮d藕. - poleci艂.
Zrobi艂am jak kaza艂, z ulg膮 przyjmuj膮c fakt, 偶e nie musia艂am ju偶 sta膰. Obr贸ci艂 si臋 do szafki i zacz膮艂 z niej wyci膮ga膰 r贸偶ne rzeczy oraz jedn膮 z ch艂odziarek (cho膰 nie t膮, w kt贸rej trzymali krew).
- Tutaj, wypij to. Powoli.
Zamruga艂am, zdziwiona, na widok poka藕nego kielicha wype艂nionego czerwonym winem.
- Nie bardzo lubi臋…
- To wino b臋dzie ci smakowa艂o. - jego ciemne oczy wpatrywa艂y si臋 w moje. - Zaufaj mi i wypij to.
Zrobi艂am, jak powiedzia艂. Smak eksplodowa艂 na moim j臋zyku, przesy艂aj膮c iskry ciep艂a przez ca艂e cia艂o.
- W tym jest krew! - wykrztusi艂am.
- To prawda. - robi艂 kanapk臋 i nawet na mnie nie spojrza艂. - Tak w艂a艣nie wampiry pij膮 swoje wino - zmieszane z krwi膮.
Spojrza艂 na mnie, 偶eby zn贸w napotka膰 moje spojrzenie.
- Je艣li smak jest dla ciebie nie do przyj臋cia, dam ci co艣 innego do picia.
- Nie, jest dobrze. Wypij臋 to tak. - wzi臋艂am kolejny 艂yk, zmuszaj膮c si臋, 偶eby nie wypi膰 wszystkiego jednym, wielkim haustem.
- Mam przeczucie, 偶e nie mia艂aby艣 z tym problemu.
Moje oczy zwr贸ci艂y si臋 na niego.
- Dlaczego tak m贸wisz?
Mog艂am poczu膰 moj膮 si艂臋, jak tylko m贸j rozum wr贸ci艂 do mnie, gdy wspania艂a krew znalaz艂a si臋 w moim ciele.
Wr贸ci艂 do robienia kanapki i wzruszy艂 ramionami.
- Skojarzy艂a艣 ludzkiego ch艂opaka, prawda? W艂a艣nie dlatego by艂a艣 zdolna znale藕膰 go i uratowa膰 przed seryjnym morderc膮.
- Tak.
Kiedy nie powiedzia艂am niczego wi臋cej, spojrza艂 na mnie i u艣miechn膮艂 si臋.
- Te偶 tak my艣l臋. To si臋 zdarza. Czasem przypadkowo Kojarzymy kogo艣.
- Adepci nie. Nie jeste艣my upowa偶nieni do picia ludzkiej krwi. - powiedzia艂am.
U艣miech Lorena by艂 ciep艂y i pe艂en uznania.
- Nie jeste艣 normaln膮 adeptk膮, wi臋c normalne zasady ci臋 nie obowi膮zuj膮.
Jego wzrok trzyma艂 m贸j i wydawa艂o si臋, jakby m贸wi艂 o czym艣 wi臋cej ni偶 tylko przypadkowym piciu odrobiny ludzkiej krwi. Sprawia艂, 偶e czu艂am si臋 i gor膮ca, i ch艂odna - przestraszona, ale zupe艂nie doros艂a i seksowna- wszystko w jednej chwili.
Zamkn臋艂am usta i wr贸ci艂am do popijania wina zmieszanego z krwi膮 (wiem, 偶e to brzmi kompletnie obrzydliwie, ale by艂o przepyszne).
- Tutaj, zjedz to. - poda艂 mi talerz, na kt贸rym le偶a艂a kanapka z serem i szynk膮, kt贸r膮 dopiero co dla mnie zrobi艂. - Poczekaj, potrzebujesz jeszcze nieco tego.
Pogrzeba艂 w szafce, a偶 mrukn膮艂 „aha!” i obr贸ci艂 si臋, 偶eby wysypa膰 ca艂膮, du偶膮 paczk臋 serowych Doritos na m贸j talerz.
U艣miechn臋艂am si臋. Tym razem moje usta czu艂y si臋 bardziej naturalnie, robi膮c to.
- Doristos! 艢wietnie.
Wzi臋艂am du偶ego gryza i zda艂am sobie spraw臋, 偶e rzeczywi艣cie by艂am bardzo wyg艂odzona.
- Wiesz, ze nie lubi膮, 偶eby adepci jedli 艣mieciowe jedzenie jak to.
- Jak ju偶 powiedzia艂em - Loren u艣miechn膮艂 si臋 zn贸w do mnie tym swoim powolnym, seksownym u艣miechem - nie jeste艣 taka, jak reszta adept贸w. I zdarza mi si臋 obstawa膰 przy pogl膮dzie, 偶e niekt贸re zasady s膮 po to, 偶eby je 艂ama膰.
Jego oczy przenios艂y si臋 z moich oczu na kolczyki z diamencikami tkwi膮ce w p艂atkach moich uszu.
Poczu艂am, ze moja twarz robi si臋 gor膮ca, wi臋c wr贸ci艂am do jedzenia, raz tylko chwilk臋 zerkaj膮c w g贸r臋 na niego. Loren nie zrobi艂 sobie kanapki, ale nala艂 sobie wina do szklanki i pi艂 je wolno, podczas gdy obserwowa艂, jak jem. By艂am ju偶 gotowa powiedzie膰 mu, 偶e mnie stresuje, kiedy przem贸wi艂.
- Od kiedy ty i Afrodyta jeste艣cie przyjaci贸艂kami?
- Nie jeste艣my. - powiedzia艂am mi臋dzy k臋sami kanapki (kt贸ra by艂a bardzo dobra - wi臋c on jest 艣miesznie przystojny, seksowny, m膮dry, i potrafi gotowa膰!).
- Jecha艂am z powrotem do szko艂y, kiedy zobaczy艂am, 偶e idzie. - Podnios艂am jedno rami臋, jakbym nie mog艂a powiedzie膰 o niej nic dobrego. - Stwierdzi艂am, ze to cz臋艣膰 mojej pracy jako liderki C贸r Ciemno艣ci, 偶eby by膰 mi艂膮, nawet dla niej. Wi臋c zaproponowa艂am, 偶e j膮 podwioz臋.
- Jestem nieco zdziwiony, 偶e si臋 zgodzi艂a. Wy dwie nie jeste艣cie zaprzysi臋g艂ymi wrogami?
- Niewa偶ne! Zaprzysi臋g艂ymi wrogami? Tak w og贸le to za du偶o o niej nie my艣l臋.
Marzy艂am, 偶eby powiedzie膰 Lorenowi prawd臋 na temat Afrodyty. Nie cierpia艂am k艂ama膰 (i nie by艂am w tym zbyt dobra, ale najwyra藕niej wydawa艂o mi si臋, 偶e to si臋 poprawia w miar臋 praktyki). Ale nawet je艣li my艣la艂am o wyrzuceniu z siebie prawdy przed Lorenem, zdusi艂am to w sobie z wyra藕nym przeczuciem, 偶e nie ma sposobu, 偶eby mu o tym powiedzie膰. Wi臋c u艣miechn臋艂am si臋 i zacz臋艂am prze偶uwa膰 moj膮 kanapk臋 i g艂贸wnie stara艂am si臋 skupi膰 tylko na tym, 偶e czuj臋 si臋 ju偶 troch臋 mniej jak w Nocy 呕ywych Trup贸w. Co przypomnia艂o mi o profesor Nolan. Od艂o偶y艂am po艂owicznie zjedzon膮 kanapk臋 i wzi臋艂am kolejny 艂yk wina.
- Loren, kto m贸g艂 zrobi膰 co艣 takiego, jak to, co zrobiono profesor Nolan?
Jego przystojna twarz nabra艂a mrocznego wyrazu.
- My艣l臋, 偶e cytat jest oczywisty.
- Cytat?
- Nie widzia艂a艣, co by艂o napisane na papierze, kt贸ry w ni膮 wbili?
Pokr臋ci艂am g艂ow膮, czuj膮c, 偶e zn贸w jest mi troch臋 niedobrze.
- Wiedzia艂am, 偶e na tym papierze jest co艣 napisane, ale nie przypatrywa艂am si臋 na tyle, 偶eby zobaczy膰, co.
- G艂osi艂: „Czarownikom 偶y膰 nie dopu艣cisz. Ksi臋ga Wyj艣cia 22:18”. I 呕A艁OWA膯 napisane jest i podkre艣lone kilkakrotnie.
Co艣 zacz臋艂o sw臋dzie膰 w mojej pami臋ci i zacz臋艂am si臋 czu膰, jakbym p艂on臋艂a od 艣rodka, co nie mia艂o nic wsp贸lnego z krwi膮 w moim winie.
- Ludzie Wiary.
- Na to wygl膮da. - Loren potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. - Zastanawiam si臋, o czym my艣la艂a kap艂anka, kiedy zdecydowali si臋 kupi膰 to miejsce i za艂o偶y膰 tu Dom Nocy. Wygl膮da艂o to jak proszenie si臋 o k艂opoty. Jest kilka cz臋艣ci kraju o ograniczonych umys艂ach i rozw艣cieczonych, przeczulonych na punkcie swoich religijnych wierze艅.
Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. Wygl膮da艂 na nie藕le rozjuszonego. Chocia偶 nie rozumia艂am oddawania czci bogu, kt贸ry uw艂acza艂 kobietom i kt贸rego „prawdziwi wierni” uwa偶ali, 偶e prawid艂owe jest patrzenie z g贸ry na wszystkich, kt贸rzy nie my艣leli tak samo, jak oni.
- Nie wszyscy w Oklahomie s膮 tacy. - powiedzia艂am stanowczo.
- Jest tak偶e silny system wierze艅 Rodowitych Amerykan贸w (Indian) i wiele zwyk艂ych ludzi nie chce zaprzeda膰 si臋 uprzedzeniom g艂upich Ludzi Wiary.
Za艣mia艂 si臋 i jego twarz si臋 odpr臋偶y艂a.
- Czujesz si臋 lepiej.
- Tak, s膮dz臋, 偶e tak.
- Lepiej, ale bez si艂. - powiedzia艂. - Czas skierowa膰 si臋 do twojego akademika, a potem do twojego 艂贸偶ka. Musisz odpocz膮膰 i odzyska膰 swoj膮 si艂臋 na to, co nadejdzie.
Poczu艂am lodowate uk艂ucie l臋ku w brzuchu i mia艂am nadziej臋, 偶e nie zjad艂am za du偶o chips贸w.
- A co si臋 stanie?
- Min臋艂y lata, od kiedy mia艂 miejsce otwarty atak ludzi na wampiry. To zmieni stan rzeczy.
Ch艂贸d strachu rozlewa艂 si臋 po moich wn臋trzno艣ciach.
- Zmieni stan rzeczy? Jak?
Loren napotka艂 moje spojrzenie.
- Nie b臋dziemy cierpie膰 zniewag, nie oddaj膮c ich.
Jego twarz sta艂a si臋 stanowcza i nagle wygl膮da艂 bardziej na stra偶nika ni偶 na poet臋, bardziej na wampira ni偶 cz艂owieka. Wygl膮da艂 na pe艂nego energii, niebezpiecznego, egzotycznego i wi臋cej ni偶 troch臋 przera偶aj膮cego. Okay, m贸wi膮c szczerze, na najgor臋tszego faceta, jakiego kiedykolwiek widzia艂am.
Wtedy, kiedy zda艂 sobie spraw臋, 偶e powiedzia艂 za du偶o, u艣miechn膮艂 si臋, obszed艂 blat i stan膮艂 blisko mnie.
- Ale ty nie potrzebujesz martwi膰 si臋 tym ani troch臋. W ci膮gu doby szko艂a zostanie zalana przez elit臋 wampirzych stra偶nik贸w, Syn贸w Erebusa. 呕aden fanatyczny cz艂owiek nie b臋dzie w stanie was tkn膮膰.
Zmarszczy艂am brwi, martwi膮c si臋 na my艣l o konsekwencjach wzmo偶onej ochrony. Jak, do diab艂a, uda mi si臋 przemyci膰 siebie i opakowania z krwi膮 dla Stevie Rae z mn贸stwem przepe艂nionych testosteronem stra偶nik贸w bij膮cych si臋 w piersi i b臋d膮cych superopieku艅czy?
- Hej, b臋dziesz bezpieczna. Obiecuj臋.
Loren wzi膮艂 m贸j podbr贸dek w swoje d艂onie i podni贸s艂 moj膮 twarz. Nerwowe oczekiwanie sprawi艂o, 偶e m贸j oddech sta艂 si臋 szybki, a w brzuchu czu艂am motyle. Stara艂am si臋 o nim nie my艣le膰, stara艂am si臋 nie my艣le膰 o jego poca艂unkach i sposobie, w jaki moja krew pulsowa艂a, kiedy na mnie patrzy艂, ale prawd膮 by艂o, ze tylko wiedza, jak bardzo moje bycie z Lorenem zrani艂o by Erika i zestresowanie z powodu Stevie Rae i Afrodyty i okropno艣膰 tego, co spotka艂o profesor Nolan sprawi艂o, ze mog艂am my艣le膰 tylko o dotyku jego ust na moich. Chcia艂am, 偶eby ca艂owa艂 mnie jeszcze raz, jeszcze i jeszcze.
- Wierz臋 ci. - szepn臋艂am. W tym momencie przysi臋g艂am sobie, 偶e b臋d臋 wierzy膰 wszystkiemu, co powie.
- Cieszy mnie, 偶e nosisz moje kolczyki.
Zanim zdo艂a艂am cokolwiek powiedzie膰, pochyli艂 si臋 i poca艂owa艂 mnie, d艂ugo i g艂臋boko. Jego j臋zyk napotka艂 m贸j i mog艂am skosztowa膰 smak wina i n臋c膮cy 艣lad krwi w jego ustach. Po tym, co wydawa艂o si臋 d艂ugim czasem, odsun膮艂 swoj膮 twarz od mojej. Jego oczy by艂y ciemne, a oddech g艂臋boki.
- Musz臋 odstawi膰 ci臋 z powrotem do akademika, zanim skusz臋 si臋, 偶eby zatrzyma膰 ci臋 przy sobie na zawsze. - powiedzia艂.
Zebra艂am w sobie ca艂膮 b艂yskotliwo艣膰 mojego umys艂u i zdo艂a艂am powiedzie膰 na wydechu „Okay”. Ponownie chwyci艂 moje rami臋, tak jak wtedy, drodze do kuchni, kiedy mnie podpiera艂. Tym razem jego dotyk by艂 gor膮cy i osobisty. Nasze cia艂a ociera艂y si臋 o siebie, kiedy szli艣my przez ponury poranek do akademika dziewczyn. Poprowadzi艂 mnie po frontowych schodach i otworzy艂 drzwi. Du偶y pok贸j dzienny by艂 opustosza艂y. Spojrza艂am na m贸j zegarek i ledwo mog艂am uwierzy膰, 偶e jest kilka minut po dziewi膮tej rano. Loren podni贸s艂 szybko moj膮 d艂o艅 do swoich ust i poca艂owa艂 ciep艂o, zanim pu艣ci艂.
- Dobranoc tysi膮ckro膰. Tysi膮ckro膰 grosza bez twojego blasku. Mi艂y, chc膮c mi艂膮 sw膮 ujrze膰, nie zwleka, i niby ucze艅 ze szko艂y ucieka. Lecz gdy roz艂膮czy go z ni膮 los okrutny, znowu ku szkole kieruje wzrok smutny…
Niejasno rozpozna艂am cytat z Romea i Julii. M贸wi艂 mi, 偶e mnie kocha? Moja twarz pokry艂a si臋 rumie艅cem z nerw贸w i podniecenia.
- Do widzenia. - powiedzia艂am delikatnie. - Dzi臋kuj臋, 偶e si臋 mn膮 opiekowa艂e艣.
- Ca艂a przyjemno艣膰 po mojej stronie, pani. - powiedzia艂. - Adieu.
Uk艂oni艂 mi si臋, k艂ad膮c swoj膮 pi臋艣膰 na sercu, w pe艂nym szacunku wampirzym salucie stra偶nika dla jego Najwy偶szej Kap艂anki, a potem odszed艂. W oparach niepotrzebnego szoku i zawroty g艂owy spowodowane poca艂unkiem Lorena praktycznie frun臋艂am w g贸r臋 po schodach i do mojego pokoju. My艣la艂am o spotkaniu z Afrodyt膮, ale by艂am na kraw臋dzi kompletnego wyczerpania i istnia艂a tylko jeszcze jedna rzecz, na kt贸rej zrobienie mia艂am wystarczaj膮co energii, zanim odp艂yn臋艂abym. Po pierwsze, zacz臋艂am kopa膰 w moim koszu na papiery i znalaz艂am dwie po艂贸wki obrzydliwej kartki urodzinowej, wys艂anej przez moj膮 mam臋 i ojciacha. Poczu艂am niezdrowe szarpni臋cie w 偶o艂膮dku, kiedy z艂膮czy艂am dwa skrawki i zobaczy艂am, 偶e dobrze pami臋ta艂am. By艂 tam krzy偶 z notatk膮 przypi臋t膮 ko艂kiem w 艣rodku, co niesamowicie przypomina艂o mi to, co zdarzy艂o si臋 profesor Nolan. Zanim zmieni艂am zdanie, wzi臋艂am m贸j telefon kom贸rkowy, zaczerpn臋艂am g艂臋boki oddech i wybra艂am numer. Mama odebra艂a po trzecim sygnale.
- Witam! To b艂ogos艂awiony poranek! - powiedzia艂a rado艣nie. Najwyra藕niej nie sprawdzi艂a ID dzwoni膮cego.
- Mamo, to ja.
Jak przewidzia艂am, jej ton momentalnie si臋 zmieni艂.
- Zoey? Zn贸w si臋 co艣 sta艂o?
By艂am zbyt zm臋czona na nasze zwyk艂e gierki typu matka - c贸rka.
- Gdzie by艂 John zesz艂ej nocy?
- O czym ty m贸wisz, Zoey?
- Mamo, nie mam czasu na te bzdury. Po prostu mi powiedz.
- Nie s膮dz臋, 偶eby podoba艂 mi si臋 tw贸j ton, m艂oda damo.
St艂umi艂am w sobie ch臋膰 krzyczenia z frustracji.
- Mamo, to wa偶ne. Bardzo wa偶ne. To sprawa 偶ycia i 艣mierci.
- Zawsze by艂a艣 taka dramatyczna. - powiedzia艂a. Za艣mia艂a si臋 nerwowym, nieco fa艂szywym 艣miechem. - Tw贸j ojciec przyjecha艂 ze mn膮 do domu, oczywi艣cie. Obejrzeli艣my mecz pi艂ki no偶nej w telewizji, a potem poszli艣my spa膰.
- A o kt贸rej wyszed艂 dzisiaj rano?
- Co za g艂upie pytanie! Wyszed艂 p贸艂 godziny albo godzin臋 temu, jak zwykle. Zoey, o co chodzi?
Westchn臋艂am. Czy mog艂am jej powiedzie膰? Co Neferet m贸wi艂a o dzwonieniu na policj臋? Na pewno to, co sta艂o si臋 profesor Nolan, b臋dzie nadawane w telewizji we wszystkich dzisiejszych wiadomo艣ciach. Ale jeszcze nie czas. Nie teraz. Wiedzia艂am cholernie dobrze, 偶e nie mo偶na ufa膰 mojej matce w kwestii zatrzymania czego艣 dla siebie.
- Zoey? Zamierzasz mi odpowiedzie膰?
- Po prostu ogl膮daj wiadomo艣ci. Zobaczysz, o co chodzi. - powiedzia艂am.
- Co zrobi艂a艣? - zda艂am sobie spraw臋, 偶e nie brzmi to, jakby by艂a zmartwiona czy z艂a, tylko zrezygnowana.
- Nic. To nie ja. Lepiej patrz bli偶ej domu, poszukuj膮c winowajcy. I pami臋taj, nie mieszkam ju偶 w twoim domu.
Jej g艂os sta艂 si臋 艂amliwy.
- To prawda. Z pewno艣ci膮 nie mieszkasz. Czy偶by艣 ty i twoja pe艂na nienawi艣ci babcia nie powiedzia艂y mi, 偶e nie b臋dziecie ju偶 nigdy ze mn膮 rozmawia膰?
- Twoja matka nie jest pe艂na nienawi艣ci. - powiedzia艂am automatycznie.
- Jest dla mnie! - wykrztusi艂a moja matka.
- Niewa偶ne. Masz racj臋. Nie powinnam by艂a dzwoni膰. Miej dobre 偶ycie, mamo. - powiedzia艂am, i roz艂膮czy艂am si臋.
Mama mia艂a racj臋 co do jednej rzeczy. Nie powinnam ju偶 nigdy do niej dzwoni膰. Kartka by艂a prawdopodobnie zbiegiem okoliczno艣ci. To znaczy, by艂o tylko oko艂o biliona specjalnych, religijnych magazyn贸w w Tulsie i Broken Arrow. Wszystkie sprzedawa艂y te kiepskie kartki. I wszystkie one wydawa艂y si臋 wygl膮da膰 tak samo - tak偶e go艂臋bice i fale zmywaj膮ce 艣lady st贸p zostawione na piasku, albo krzy偶e, krew i gwo藕dzie. Nie musia艂y koniecznie mie膰 jakiego艣 znaczenia. Czy mia艂y?
Moja g艂owa czu艂a si臋 pijana, a m贸j brzuch chory. Musia艂am wiele sobie przemy艣le膰, ale nie by艂am w stanie, gdy by艂am tak zm臋czona. Powinnam i艣膰 spa膰 a potem stara膰 si臋 wymy艣li膰, co powinnam zrobi膰. Zamiast wyrzuca膰 kartk臋 do kosza, po艂o偶y艂am j膮 na wierzchu szuflady mojego biurka. Wtedy zdj臋艂am ubranie i w艂o偶y艂am moj膮 najwygodniejszy dres. Nala ju偶 chrapa艂a na mojej poduszce. Po艂o偶y艂am si臋 ko艂o niej, zamkn臋艂am oczy, zmuszaj膮c si臋 do wymazania potwornych obraz贸w i pyta艅 bez odpowiedzi z mojego umys艂u, i w zamian za to skoncentrowa艂am si臋 na mruczeniu mojego kota, zanim zapad艂am w wyja艂owiony sen.
Rozdzia艂 szesnasty
Wiedzia艂am, 偶e Heath wr贸ci艂 do miasta, poniewa偶 przerwa艂 m贸j sen. Le偶a艂am na zewn膮trz na s艂o艅cu (widzicie wi臋c, 偶e oczywiste jest, 偶e to sen) na du偶ym dmuchanym materacu w kszta艂cie serca na 艣rodku jeziora zrobionego ze Sprite'a (kto wie?), kiedy w jednej chwili wszystko znikn臋艂o i znajomy g艂os Heatha wdar艂 si臋 do mojej czaszki.
- Zo!
Moje oczy otworzy艂y si臋. Nala gapi艂a si臋 na mnie swoimi zrz臋dliwymi, kocimi, zielonym oczyma.
Kot, do kt贸rego „nale偶a艂am”, wstawa艂 na tyle d艂ugo, 偶eby podrepta膰 wok贸艂 siebie w k贸艂ku kilka razy, a potem klapn臋艂a i wr贸ci艂a do snu.
- W og贸le nie pomagasz. - powiedzia艂am.
Zignorowa艂a mnie. Spojrza艂am na zegarek i j臋kn臋艂am. By艂a dziewi臋tnasta. Jezu, spa艂am mniej wi臋cej osiem godzin, ale moje powieki by艂y jak papier 艣cierny. Ugh. Co dzisiaj musz臋 zrobi膰?
Wtedy przypomnia艂am sobie o profesor Nolan i o rozmowie z moj膮 mam膮 i m贸j 偶o艂膮dek 艣cisn膮艂 si臋. Czy powinnam komu艣 powiedzie膰 o moich podejrzeniach? Jak powiedzia艂 Loren, Ludzie Wiary byli ju偶 zamieszani w morderstwo z powodu okropnej notki, kt贸r膮 tam zostawiono. Wi臋c czy rzeczywi艣cie potrzebowa艂am powiedzie膰 co艣 o fakcie, 偶e nie by艂abym zaskoczona, je艣li m贸j ojciach by艂 w to zaanga偶owany? Dla mamy by艂o jasne, 偶e by艂 w domu ca艂膮 zesz艂膮 noc i dzisiejszy ranek. Przynajmniej tak m贸wi艂a. Czy mog艂a k艂ama膰?
Dreszcz przeszed艂 przez moje cia艂o. Oczywi艣cie, 偶e mog艂a. Zrobi艂aby wszystko dla tego obrzydliwego faceta. Dowiod艂a ju偶 tego, odwracaj膮c si臋 ode mnie. Ale je艣li k艂ama艂a, a ja bym j膮 wyda艂a, to by艂abym odpowiedzialna za to, co by jej si臋 mog艂o sta膰. Nienawidzi艂am Johna Heffera, ale czy nienawidzi艂am go wystarczaj膮co, 偶eby spowodowa膰 upadek mojej matki razem z nim?
Czu艂am si臋 jak rzygi.
- Je艣li m贸j ojciach jest zamieszany w morderstwo, to policja to odkryje. Je艣li to si臋 stanie to nic, co nadejdzie, nie b臋dzie moj膮 win膮. - powiedzia艂am te s艂owa g艂o艣no, pozwalaj膮c w艂asnemu g艂osowi uspokoi膰 si臋. - B臋d臋 czeka膰 i zobacz臋, co si臋 stanie.
Nie mog艂am tego zrobi膰. Po prostu nie mog艂am. By艂a okropna, ale by艂a moj膮 mam膮 i wci膮偶 pami臋ta艂am czasy, kiedy mnie kocha艂a. Nie zamierza艂am robi膰 nic poza pr贸bami pozbycia si臋 z moich my艣li mamy i ojciacha. Kropka. O to mi chodzi. Podczas gdy stara艂am si臋 kontynuowa膰 przekonywanie si臋 do podj臋cia w艂a艣ciwej decyzji, przypomnia艂am sobie, co jeszcze mia艂o si臋 dzisiaj zdarzy膰. Rytua艂 Pe艂ni Ksi臋偶yca C贸r Ciemno艣ci. Moje serce znalaz艂o si臋 w 艣ci艣ni臋tym 偶o艂膮dku. Normalnie by艂abym podniecona i lekko zestresowana. Dzisiaj by艂am po prostu zestresowana. A w dodatku, posiadanie Afrodyty do艂膮czonej do naszego kr臋gu nie b臋dzie raczej cieszy艂o si臋 akceptacj膮. Niewa偶ne. Moi przyjaciele po prostu b臋d膮 musieli sobie z tym poradzi膰. Westchn臋艂am. Moje 偶ycie bywa艂o do dupy. W dodatku, prawdopodobnie mia艂am depresj臋. Czy ludzie w depresji czasem nie 艣pi膮 d艂u偶ej ni偶 zwykle? Zamkn臋艂am moje piek膮ce oczy, ulegaj膮c moim samo diagnozom, i prawie zasn臋艂am, kiedy „Zoey, kochanie!” wrza艣ni臋te na wskro艣 mojego umys艂u, jak tylko m贸j budzik zacz膮艂 becze膰. Budzik? To by艂 weekend. Nie nastawi艂am mojego budzika. M贸j telefon kom贸rkowy dzwoni艂 z cichym ha艂asem, jaki robi, kiedy dostaj臋 smsa. Na wp贸艂 przytomnie otworzy艂am telefon. Zamiast znale藕膰 jednego smsa, znalaz艂am cztery wiadomo艣ci tekstowe.
wr贸ci艂em, zo!
musz臋 si臋 z tob膮 spotka膰 zoey
wci膮偶 ci臋 kocham zo
zo, zadzwo艅 do mnie!
- Heath. - westchn臋艂am i usiad艂am na 艂贸偶ku. - A niech to! To staje si臋 coraz gorsze i gorsze.
Co, do diab艂a, mia艂am z nim zrobi膰? On i ja Skojarzyli艣my si臋 jaki艣 miesi膮c temu. Zosta艂 porwany przez obrzydliwy gang Stevie Rae z艂o偶ony z 偶ywych - nie偶ywych dzieciak贸w i prawie zabity. Zachowa艂am si臋 jak kawaleria (albo Storm z X-Mena) i uratowa艂am go, ale zanim mogli艣my odej艣膰 stamt膮d, zjawi艂a si臋 Neferet i wyczy艣ci艂a nam pami臋膰. Dzi臋ki moim darom od Nyks, odzyska艂am wspomnienia. Nie mia艂am 偶adnego znaku, ze Heath cokolwiek zapami臋ta艂. Okay, jasne, 偶e pami臋ta艂, 偶e jeste艣my Skojarzeni. Albo, 偶e wci膮偶 si臋 ze sob膮 umawiamy. Chocia偶 tak naprawd臋 tego nie robili艣my. Westchn臋艂am po raz kolejny. Co czu艂am do Heatha? By艂 z przerwami moim ch艂opakiem, odk膮d by艂am w trzeciej, a on w czwartej klasie. Tak naprawd臋, prawie wci膮偶 byli艣my ze sob膮, zanim zdecydowa艂 zawrze膰 g艂臋bok膮 i pe艂n膮 znaczenia relacj臋 z Budweiserem. Nie lubi艂am, jak m艂odzi ch艂opacy byli pijani, wi臋c zerwa艂am z nim, chocia偶 najwyra藕niej nie bardzo zrozumia艂, 偶e go rzuci艂am. Naznaczenie i moja przeprowadzka do Domu Nocy sprawi艂a, 偶e zrozumia艂, 偶e byli艣my blisko. S膮dz臋, ze ssanie jego krwi i ca艂owanie si臋 z nim prawdopodobnie nie pomog艂o mu u艣wiadomi膰 sobie, 偶e byli艣my tak偶e zobowi膮zani zerwa膰 ze sob膮. Jezu, zamieniam si臋 w jak膮艣 dziwk臋. Jaki艣 tysi臋czny raz marzy艂am o kim艣, z kim mog艂abym porozmawia膰 na temat moich wszystkich problem贸w uczuciowych zwi膮zanych z ch艂opakami. Obecnie, doliczaj膮c Lorena, powinnam powiedzie膰 problemy uczuciowe zwi膮zane z ch艂opakami i m臋偶czyzn膮. Potar艂am czo艂o i spr贸bowa艂am przyg艂adzi膰 w艂osy, 偶eby jako艣 wygl膮da艂y. Okay, rzeczywi艣cie potrzebowa艂am podj膮膰 decyzj臋 i wydoby膰 z siebie troch臋 odwagi.
Sprawa pierwsza: lubi艂am Heatha. Mo偶e nawet go kocha艂am. I ta zmys艂owo艣膰 jego krwi by艂a totalnie gor膮ca, nawet je艣li nie by艂am upowa偶niona do picia tej krwi. Czy chcia艂am z nim zerwa膰? Nie. Czy powinnam z nim zerwa膰? Definitywnie.
Sprawa druga: lubi艂am Erika. Jak diabli. Jest m膮dry, zabawny i naprawd臋 mi艂y. Jego bycie najprzystojniejszym i najpopularniejszym adeptem tak偶e nie rani. I, jak wiele razy mi przypomina艂, mamy ze sob膮 wiele wsp贸lnego. Czy chcia艂am z nim zerwa膰? Nie. Czy powinnam z nim zerwa膰? C贸偶, tylko, je艣li nadal b臋d臋 oszukiwa膰 go w sprawie kolesia numer jeden i m臋偶czyzny numer trzy.
Sprawa trzecia: lubi艂am Lorena. 呕y艂 w kompletnie innym wszech艣wiecie ni偶 Erik i Heath. On. By艂. M臋偶czyzn膮. Doros艂ym wampirem z ca艂膮 si艂膮, bogactwem i pozycj膮, kt贸ra za tym sz艂a. Wiedzia艂 rzeczy, kt贸rych ja zaczyna艂am si臋 dopiero domy艣la膰. Nikt inny nie sprawia艂, 偶e czu艂am si臋 tak, jak przy nim; sprawia艂, 偶e czu艂am si臋 jak prawdziwa kobieta. Czy chcia艂am z nim zerwa膰? Nie. Czy powinnam z nim zerwa膰? Nie po prostu tak, ale cholerne tak.
Tak wi臋c by艂am pewna, co powinnam zrobi膰. Musia艂am zerwa膰 z Heathem (tym razem naprawd臋), wci膮偶 spotyka膰 si臋 z Erikiem i (jakbym mia艂a jaki艣 sens) nigdy, przenigdy nie przebywa膰 zn贸w sam na sam z Lorenem Blake. W dodatku, to z tym ca艂ym g贸wnem w moim 偶yciu - z moj膮 nieumar艂膮 najlepsz膮 przyjaci贸艂k膮, pr贸bami radzenia sobie z Afrodyt膮, kt贸rej wszyscy moi przyjaciele nie mog膮 znie艣膰, okropie艅stwem tego, co sta艂o si臋 profesor Nolan - naprawd臋 nie mia艂am czasu ani energii jak膮 zabiera艂 dramat randkowy. Nie uwzgl臋dniaj膮c tego, 偶e nie mia艂am dot膮d okazji czu膰 si臋 zdzirowato. To nie by艂o uczucie, kt贸re szczeg贸lnie lubi艂am (chocia偶 ten styl 偶ycia najwyra藕niej zapewnia艂 sta艂e dostawy 艣wietnej bi偶uterii). Tak wiec podj臋艂am decyzj臋 i postanowi艂am rozpocz膮膰 akcj臋. Natychmiastow膮 akcj臋. Otworzy艂am telefon i wystuka艂am wiadomo艣膰 dla Heatha.
musimy pogada膰
Jego odpowied藕 by艂a prawie natychmiastowa. Prawie mog艂am zobaczy膰 jego 艂adny, szeroki u艣miech.
supcio! Dzisiaj?
Przygryz艂am warg臋, kiedy o tym pomy艣la艂am. Zanim podj臋艂am ods艂oni艂am okno, odsuwaj膮c cienk膮 zas艂on臋 na bok i wyjrza艂am na zewn膮trz. Dzie艅 by艂 pochmurny i ch艂odny. Dobrze. To oznacza艂o mniejsz膮 szans臋 na ludzi kr臋c膮cych si臋 na zewn膮trz, zw艂aszcza, 偶e ju偶 zrobi艂o si臋 ciemno. Stara艂am si臋 wymy艣li膰, gdzie powinni艣my si臋 spotka膰, kiedy telefon zn贸w zawibrowa艂.
mog臋 przyj艣膰 do ciebie
NIE
Odpisa艂am szybko. Ostatni膮 rzecz膮, kt贸rej potrzebowa艂am by艂 przystojny, niewtajemniczony i totalnie Skojarzony Heath, pokazuj膮cy si臋 w Domu Nocy. Ale gdzie mog艂am go spotka膰? Wychodzenie na zewn膮trz prawdopodobnie nie b臋dzie 艂atwe, zw艂aszcza, 偶e jeden z naszych profesor贸w zosta艂 zabity. M贸j telefon zawibrowa艂. Westchn臋艂am.
to gdzie?
Cholera. Gdzie? Wtedy uderzy艂o mnie, 偶e znam idealne miejsce. U艣miechn臋艂am si臋 i odpisa艂am Heathowi.
Starbucks o pierwszej
OK!
Teraz musia艂am wymy艣li膰, jak mam na serio zerwa膰 z Heathem. Albo przynajmniej wymy艣li膰 spos贸b, w jaki mog艂abym go utrzyma膰 na dystans, zanim Naznaczenie mi臋dzy nami blaknie. Je艣li to blaknie. Naprawd臋, to minie. Posz艂am do 艂azienki, umy艂am twarz zimn膮 wod膮, staraj膮c si臋 obudzi膰. Nie czuj膮c si臋 na si艂ach odpowiada膰 na mas臋 pyta艅, dok膮d id臋, wrzuci艂am do torebki opakowanie korektora kosmetycznego, kt贸ry adepci zobowi膮zani byli nak艂ada膰, je艣li wychodzili gdziekolwiek poza teren szko艂y, 偶eby wmiesza膰 si臋 w lokaln膮 populacj臋 (co sprawia艂o, 偶e tak jakby byli艣my naukowcy robi膮cy badania terenowe, podczas gdy staraj膮 si臋 wymiesza膰 z obc膮 populacj膮). Stwierdzi艂am, 偶e naprawd臋 nie potrzebuj臋 patrze膰 przez okno, 偶eby zobaczy膰, jaka by艂a pogoda. Moje d艂ugie, ciemne w艂osy by艂y dzisiaj bardzo zwariowane, co mog艂o jedynie oznacza膰 deszcz i wilgo膰. 艢wiadomie wybra艂am bardzo nieseksowne ciuchy, decyduj膮c si臋 na czarny, menelowaty top, moj膮 g贸wnian膮 kurtk臋 z kapturem Borg Invasion 4D i najwygodniejsz膮 par臋 d偶ins贸w. Pami臋taj膮c, 偶e potrzebowa艂am p贸j艣膰 do kuchni i chwyci膰 puszk臋 br膮zowego napoju gazowanego - kompletnie pozbawionego cukru i kofeiny - i otworzy艂am drzwi, 偶eby zobaczy膰 Afrodyt臋, stoj膮c膮 tam z r臋k膮 podniesion膮 do zapukania.
- Cze艣膰 - powiedzia艂am.
- Hej. - Ukradkiem rozejrza艂a si臋 wok贸艂 siebie po hallu.
- Wejd藕. - Przesun臋艂am si臋 na bok i zamkn臋艂am za nami drzwi. - Chcia艂 powinnam si臋 spieszy膰. Mam z kim艣 spotkanie poza akademikiem.
- Poniek膮d dlatego tu jestem. Oni nie pozwalaj膮 nikomu wyj艣膰 poza kampus.
- Oni?
- Wampiry i ich stra偶nicy.
- Stra偶nicy ju偶 tu s膮?
Afrodyta skin臋艂a g艂ow膮.
- Paczka Syn贸w Erebusa. Cholernie przyjemnie na nich patrze膰 - mam na my艣li, wygl膮daj膮 naprawd臋, na serio gor膮co - ale definitywnie b臋d膮 nas tu wi臋zi膰.
Wtedy zda艂am sobie spraw臋, co powiedzia艂a.
- O, cholera. Stevie Rae.
- Jutro b臋dzie bez krwi. Tak b臋dzie, je艣li ju偶 nie jest. Wychla艂a ju偶 pewnie wszystko z tych opakowa艅 z krwi膮. - powiedzia艂a Afrodyta z drwi膮cym u艣mieszkiem na ustach.
- Zadzwoni臋 do niej i powiem, 偶eby zostawi艂a je na zapas, ale przyniesiemy jej wi臋cej. Nied艂ugo. Cholera! - powt贸rzy艂am. - Naprawd臋 nie mog臋 od艂o偶y膰 tego, uh, spotkania.
- Wi臋c Heath jest zn贸w w mie艣cie?
Wykrzywi艂am do niej twarz.
- Mo偶e.
- Daj spok贸j. Twoja twarz jest bardzo 艂atwa do odczytania. - podnios艂a jedn膮 ze swoich idealnie wyskubanych, blond brwi. - Za艂o偶臋 si臋, 偶e Erik nie wie o tym spotkaniu.
Pami臋ta艂am, 偶e Afrodyta by艂a eks dziewczyn膮 Erika i nie mia艂o znaczenia, jak bardzo by艂y艣my dla siebie przyjacielskie - wiedzia艂am, 偶e mog艂a skorzysta膰 z okazji, 偶eby zn贸w by膰 z Erikiem, wi臋c wzruszy艂am nonszalancko ramionami.
- Erik dowie si臋 o tym, jak tylko wr贸c臋. Zamierzam zerwa膰 z Heathem. I to nie twoja sprawa.
- S艂ysza艂am, 偶e przerwanie wi臋zi Skojarzenia jest niemal偶e niemo偶liwe. - powiedzia艂a.
- Tak jest ze Skojarzeniem doros艂ego wampira. Inaczej jest z adeptami. - mia艂am nadziej臋, 偶e w艂a艣nie tak by艂o. - Ponadto, to nadal nie jest tw贸j interes.
- Okay. Nie ma problemu. Je艣li to nie moja sprawa, ze potrzebujesz wydosta膰 si臋 z akademika, nie ma powodu, 偶ebym powiedzia艂a ci, jak si臋 stad wykra艣膰.
- Afrodyto. Nie mam czasu na gierki.
- Dobrze. - odwr贸ci艂a si臋, 偶eby odej艣膰, ale zast膮pi艂am jej drog臋.
- Jeste艣 suk膮. Zn贸w - powiedzia艂am.
- A ty prawie przekl臋艂a艣. Zn贸w - powiedzia艂a.
Krzy偶owa艂am ramiona na piersi. Afrodyta przewr贸ci艂a oczyma.
- Okey, niewa偶ne. Przekradniesz si臋, je艣li p贸jdziesz do tej cz臋艣ci szkolnego muru, kt贸ry jest najbli偶ej stajni - fragmentu znajduj膮cego si臋 najbli偶ej ko艅ca ma艂ego pastwiska. Na ko艅cu jest ma艂y lasek i kilka lat temu jedno z tamtejszych drzew zosta艂o z艂amane przez piorun. Le偶y oparte o mur. Z艂amanie sprawia, 偶e 艂atwo si臋 na nie wspi膮膰. A skakanie z muru nie jest zbyt du偶ym problemem.
- A jak wr贸ci艂a艣 do akademika? Czy te偶 jest jakie艣 drzewo po drugiej stronie?
Pos艂a艂a mi diabelski u艣mieszek.
- Nie, ale kto艣 pozostawi艂 lin臋 wygodnie przywi膮zan膮 do ga艂臋zi. Wspinaczka powrotna na mur nie jest ci臋偶ka, ale g贸wniana dla twojego manicure.
- Okay. Rozumiem. Teraz wszystko, co musz臋 wymy艣li膰, to jak zabra膰 troch臋 krwi z kuchni. - powiedzia艂am bardziej do siebie ni偶 do Afrodyty. - Mam wystarczaj膮co du偶o czasu na spotkanie z Heathem, szybki powr贸t i zobaczenie si臋 ze Stevie Rae i powr贸t na rytua艂.
- Masz na to mniej czasu. Neferet sama organizuje Rytua艂 Pe艂ni Ksi臋偶yca i chce, 偶eby wszyscy tam byli - powiedzia艂a Afrodyta.
- Cholera! My艣la艂am, 偶e Neferet nie przeprowadzi og贸lnoszkolnego rytua艂u z powodu przerwy 艣wi膮tecznej.
- Przerwa 艣wi膮teczn膮 zosta艂a oficjalnie odwo艂ana. Wszystkie wampiry i adepci s膮 zobowi膮zani do jak najszybszego powrotu do kampusu. I cholera nie jest na to odpowiednim s艂owem.
- Zignorowa艂am jej komentarz na temat moich nie przekle艅stwowych przekle艅stw.
- Przerwa jest odwo艂ana z powodu tego, co sta艂o si臋 profesor Nolan?
Afrodyta przytakn臋艂a.
- To by艂o naprawd臋 okropne, prawda?
- Taa.
- Dlaczego nie zwymiotowa艂a艣?
Wzruszy艂am ramionami, czuj膮c si臋 nieswojo.
- S膮dz臋, 偶e by艂a zbyt przestraszona, 偶eby rzyga膰.
- Te偶 bym tak chcia艂a - powiedzia艂a Afrodyta. Spojrza艂am na zegarek. By艂a prawie 贸sma. Musia艂am si臋 pospieszy膰, je艣li naprawd臋 chcia艂am st膮d wyj艣膰 i wr贸ci膰 na czas.
- Musz臋 i艣膰. - Ju偶 by艂o mi niedobrze na my艣l, w jaki spos贸b uda mi si臋 wykra艣膰 krew z prawdopodobnie zaj臋tej kuchni.
- Tutaj. - Afrodyta poda艂a mi p艂贸cienn膮 torb臋, kt贸r膮 trzyma艂a na ramieniu. - Zabierz to do Stevie Rae.
Torba by艂a pe艂na saszetek z krwi膮. Zamruga艂am zdziwiona.
- Jak uda艂o ci si臋 je zdoby膰?
- Nie mog艂am spa膰, wiec wymy艣li艂am, 偶e wampiry mog膮 zwo艂a膰 g艂贸wne wsparcie po tym, co zdarzy艂o si臋 profesor Nolan, co oznacza艂o, ze kuchnia b臋dzie zn贸w zat艂oczona. Pomy艣la艂am wiec, 偶e lepiej b臋dzie zrobi膰 kr贸tk膮 wycieczk臋, 偶eby wyczy艣ci膰 zaopatrzenie krwi, zanim nie b臋dzie mo偶na nic dosta膰. Wzi臋艂am je do mojej minilod贸wki w pokoju.
- Masz minilod贸wk臋. - Cholera. Naprawd臋 chcia艂abym mie膰 minilod贸wk臋.
Rzuci艂a mi bardzo afrodytowe, drwi膮ce spojrzenie, patrz膮c z g贸ry na mnie.
- To jeden z przywilej贸w bycia osob膮 z wy偶szej klasy.
- C贸偶, dzi臋kuj臋. To bardzo mi艂e z twojej strony - zdoby膰 to dla Stevie Rae.
Jej spojrzenie pog艂臋bi艂o si臋.
- Sp贸jrz, nie by艂am mi艂a. Po prostu nie chc臋, 偶eby Stevie Rae po偶ar艂a s艂u偶膮cych moich rodzic贸w. Jak m贸wi mama, zbrodnie doskona艂e s膮 bardzo trudne do wykrycia.
- Jeste艣 bardzo mi艂a, Afrodyto.
- Zapomnij o tym.
Odwr贸ci艂a si臋 ode mnie i ze skrzypieniem otworzy艂a drzwi, rozgl膮daj膮c si臋 po hallu, 偶eby upewni膰 si臋, czy nikogo tu nie by艂o. Zn贸w spojrza艂a na mnie.
- I dok艂adnie to mia艂am na my艣li: zapomnij o tym.
- Do zobaczenia na rytuale C贸r Ciemno艣ci. Nie zapomnij.
- Szkoda, 偶e nie zapomnia艂am. Jeszcze bardziej szkoda, 偶e tam b臋d臋.
Powiedziawszy to, pospiesznie wysz艂a z mojego pokoju i znikn臋艂a w hallu.
- Problemy emocjonalne - mrukn臋艂am, jak tylko wysz艂am z mojego pokoju i ruszy艂am hallem w przeciwn膮 stron臋. - Ta dziewczyna ma jakie艣 problemy emocjonalne.
Rozdzia艂 siedemnasty
Wiedzia艂am, 偶e Eric si臋 w艣cieknie. Kiedy wybieg艂am z kuchni z puszka piwa i p艂贸cienn膮 torb膮 pe艂n膮 krwi, Bli藕niaczki siedzia艂y na swoich ulubionych fotelach, ogl膮daj膮c na DVD Spidermana 3.
- Ja pierdziel臋, Zo, nic ci nie jest? - zapyta艂a Shaunee. Mia艂a wielkie oczy i wygl膮da艂a na przera偶on膮.
- S艂ysza艂y艣my, 偶e ty i wied藕…znaczy Afrodyta - poprawi艂a si臋 niech臋tnie Erin - znalaz艂y艣cie Nolan. To musia艂o by膰 straszne.
- Taaa, dosy膰. - Zmusi艂am si臋 do pocieszaj膮cego u艣miechu, 偶eby nie zauwa偶y艂y, 偶e nie marz臋 o niczym innym, jak tylko o natychmiastowym wybiegni臋ciu z sali.
- Nie mog臋 uwierzy膰, 偶e to naprawd臋 si臋 sta艂o - doda艂a Erin.
- W艂a艣nie. To si臋 wydaje nierzeczywiste - zawt贸rowa艂a jej Shaunee.
- Niestety - powiedzia艂am z powag膮. - Ona rzeczywi艣cie nie 偶yje,
- Na pewno nic ci nie jest? - zapyta艂a Shaunee.
- Serio si臋 o ciebie martwimy - wtr膮ci艂a Erin.
- Wszystko w porz膮dku. Przysi臋gam. - Skr臋ca艂o mnie w 偶o艂膮dku. Shaunee, Erin, Damien i Erik byli moimi najlepszymi przyjaci贸艂mi i nienawidzi艂am ich ok艂amywa膰, nawet je艣li wi臋kszo艣膰 tych k艂amstw polega艂a jedynie na przemilczaniu fakt贸w. W ci膮gu dw贸ch miesi臋cy mojego pobytu w szkole stali艣my si臋 rodzin膮, wi臋c wiedzia艂am, 偶e Bli藕niaczki nie udaj膮. Autentycznie si臋 o mnie martwi艂y. Kiedy tam sta艂am, staraj膮c si臋 oceni膰, co mog臋 im powiedzie膰, a co nie, nagle przed oczami stan臋艂a mi potworna wizja: co b臋dzie, je艣li dowiedz膮 si臋 o wszystkim, co przed nimi ukrywa艂am, i odwr贸c膮 si臋 ode mnie> Co b臋dzie, je艣li przestaniemy by膰 rodzin膮? Sama my艣l o tym wzbudza艂a we mnie panik臋. Nie czeka艂am, a偶 kompletnie si臋 rozsypi臋, wyznam wszystko i padn臋 im do st贸p, b艂agaj膮c, 偶eby mnie zrozumia艂y.
- Musz臋 si臋 spotka膰 z Heathem - wyrzuci艂am z siebie.
- Z Heathem? - Shaunee patrzy艂a na mnie jak sroka w gnat.
- Z jej by艂ym, Bli藕niaczko. Nie pami臋tasz? - przypomnia艂a jej Erin.
- Aha, z tym uroczym blondaskiem, kt贸rego dwa miesi膮ce temu omal nie zjad艂y duchy wampir贸w, a potem nie zabi艂 ten okropmy seryjny morderca, kt贸ry wygl膮da艂 jak zwyk艂y przechodzie艅! - zawo艂a艂a Shaunee.
- Wiesz, Zo, mog艂aby艣 tak nie do艣wiadcza膰 swoich by艂ych - mrukn臋艂a Erin.
- Fakt, nie ma 艂atwego 偶ycia - przerwa艂am jej, id膮c niby to lekkim krokiem ku drzwiom. - Sorry, laski, musz臋 lecie膰.
- Nikogo nie wypuszczaj膮 z campusu - rzek艂a Erin.
- Wiem, tylko… - Zawaha艂am si臋, po czym poczu艂am, 偶e robi臋 z siebie idiotk臋. Nie mog艂am powiedzie膰 dziewczynom o Stevie Rae ani o Lorenie, ale przecie偶, do cholery, mog艂am sobie pozwoli膰 na szczero艣膰 w sprawie czego艣 tak banalnego jak wymykanie si臋 ze szko艂y. - Znam tajne wyj艣cie.
- Super, Zo! -powiedzia艂a Rado艣cie Shaunee. - Bezwzgl臋dnie wykorzystamy twoj膮 wybitna umiej臋tno艣膰 przenoszenia si臋 poza szko艂臋 w czasie przeznaczonym na nauk臋 przed wiosennymi egzaminami.
- W艂a艣nie. - Erin przewr贸ci艂a oczami. - Kto jak kto, ale 偶eby艣my my musia艂y si臋 uczy膰? Zw艂aszcza wtedy, gdy w mie艣cie jest tyle posezonowych wyprzeda偶y but贸w! - Unios艂a swoje bardzo jasne brwi i doda艂a: - No dobra, Zo, a co mamy powiedzie膰 ukochanemu?
- Ukochanemu?
- O rany, twojemu ukochanemu. Erikowi Nightowi Uroczemu. - Spojrza艂a na mnie tak, jakby my艣la艂a, 偶e postrada艂am zmys艂y.
- Halo. Ziemia do Zoey. Jeste艣 pewna, 偶e wszystko w porz膮dku? - zaniepokoi艂a si臋 Shaunee.
- Spoko, spoko. Nic mi nie jest. Po co macie co艣 m贸wi膰 Erikowi?
- Bo kaza艂 nam cie prosi膰, 偶eby艣 do niego zadzwoni艂a, jak si臋 obudzisz. On te偶 martwi si臋 o ciebie jak diabli.
- Jak wkr贸tce si臋 do niego nie odezwiesz, to si臋 tu zjawi jak nic - doda艂a Erin. - O rany, Bli藕niaczko! - Zrobi艂a wielkie oczy u艂o偶y艂a wargi w seksowny u艣miech. - My艣lisz, 偶e Eryk Uroczy przyprowadzi ze sob膮 tych dw贸ch przystojniaczk贸w?
Shaunee odrzuci艂a do ty艂u soje g臋ste ciemne w艂osy.
- Zdecydowanie wyczuwam tak膮 mo偶liwo艣膰. T. J. i Cole s膮 przecie偶 jego kumplami i w tym niespokojnym czasie powinni by膰 u jego boku.
艢wi臋ta racja, Bli藕niaczko. Wszyscy wiemy, jak to przyjaciele powinni si臋 trzyma膰 razem w trudnych chwilach.
W idealnej synchronizacji obie obr贸ci艂y si臋 do mnie.
- Id藕 i r贸b z tym swoim by艂ym, co tam chcesz - rzek艂a Erin.
- Jasne. B臋dziemy ci臋 kry膰. Poczekamy, a偶 Erik si臋 zjawi, i powiemy, 偶eby nie zostawia艂 nas, biedaczek, samiute艅kich - doda艂a Shaunne.
- Zdecydowanie potrzebujemy ochrony - ci膮gn臋艂a Erin. - A to oznacza, 偶e b臋dzie musia艂 p贸j艣膰 po swoich kumpli i wszyscy razem b臋dziemy tu siedzie膰 jak myszy pod miot艂膮, czekaj膮c, a偶 wr贸cisz z tego swojego…hm, spotkania.
- Brzmi nie藕le, Ale nie m贸wcie mu, 偶e jestem poza campusem, 偶eby si臋 nie wkurzy艂. 艢ciemniajcie, 偶e posz艂am pogada膰 z Neferet czy co艣.
- Spoko. Co艣 wymy艣limy. Wracaj膮c do temat, nie uwa偶asz, 偶e jest troch臋 niebezpiecznie wymyka膰 si臋 teraz? - zapyta艂a Shaunee. - To, 偶e zrobi艂o si臋 tu troch臋 strasznie, to niezupe艂nie nasz wymys艂.
- W艂a艣nie. Nie mo偶esz zerwa膰 tym swoim ludzkim ch艂opakiem p贸藕niej, jak ju偶 z艂api膮 tego psychola, kt贸ry ukrzy偶owa艂 Nolan i obci膮艂 jej g艂ow臋> - popar艂a j膮 Erin.
- Musz臋 to zrobi膰 teraz. Wiecie, 偶e przy Skojarzeniu nie jest tak samo jak przy zwyczajnym zrywaniu.
- Dramat - mrukn臋艂a Erin.
- Wielki dramat - Shaunee z powag膮 pokiwa艂a g艂ow膮.
- No w艂a艣nie, a im d艂u偶ej b臋d臋 to odk艂ada膰, tym b臋dzie trudniej. Heath dopiero co wr贸ci艂 do miasta i ju偶 zadr臋cza mnie esemesami. - Bli藕niaczki rzuci艂y mi wsp贸艂czuj膮ce spojrzenia. - Dobra. To na razie. Wr贸c臋 tak, 偶eby zd膮偶y膰 si臋 przebra膰 na obrz臋d Neferet. - Wycofa艂am si臋 szybko, s艂ysz膮c za sob膮 ch贸ralne „Nara”!
Wybieg艂am za drzwi i natychmiast wpad艂am za co艣, co wygl膮da艂o jak wielka 偶ywa g贸ra. Niewiarygodnie silne r臋ce podtrzyma艂y mnie, ratuj膮c przed upadkiem ze schod贸w. Podnios艂am wzrok ( bardzo, bardzo wysoko) i zobaczy艂a pi臋kn膮, jakby w kamieniu wyciosan膮 twarz. Mrugn臋艂am zdumiona. Niew膮tpliwie mia艂a przed sob膮 doros艂ego wampira z pe艂nym (i bardzo fajnym) tatua偶em, kt贸ry jednak wygl膮da艂 na niewiele starszego ode mnie. No i by艂 niesamowicie wielki!
- Ostro偶nie, adeptko - powiedzia艂 ubrany na Czerno wielkolud. Po chwili wyraz jego twarzy si臋 zmieni艂. - Jeste艣 Zoey Redbird!
- Owszem
Pu艣ci艂 mnie, zrobi艂 krok w ty艂 i przycisn膮艂 pi臋艣膰 do serca w zamaszystym salucie.
- Mi艂o mi. To wielka przyjemno艣膰 pozna膰 kogo艣 tak hojnie obdarzonego przez Nyks.
Niezgrabnie odwzajemni艂am salut.
- Mnie te偶 mi艂o. A ty jeste艣…?
- Darius, Syn Ereba - odpar艂, sk艂aniaj膮c si臋 lekko, jakby podawa艂 mi sw贸j tytu艂, a nie po prostu imi臋.
- Jeste艣 jednym z tych go艣ci wezwanych z powody tego, co si臋 sta艂o z profesor Nolan? - zapyta艂am. G艂os dr偶a艂 mi lekko, co nie umkn臋艂o uwadze Dariusa.
- Hej - powiedzia艂, wygl膮daj膮c teraz jeszcze m艂odziej, ale jednocze艣nie niewiarygodnie pot臋偶nie - nie martw si臋, Zoey. Synowie Ereba b臋d膮 broni膰 szko艂y Nyks do ostatniego tchnienia.
Powiedzia艂 to w taki spos贸b, 偶e ciarki przesz艂y mi po plecach. By艂 olbrzymi, muskularny i bardzo, bardzo powa偶ny. Nie wyobra偶a艂am sobie, 偶eby ktokolwiek m贸g艂 go pokona膰, nie m贸wi膮c ju偶 o zmuszeniu do wydania ostatniego tchnienia.
- D藕…dzi臋ki - wyj膮ka艂am.
- Moi towarzysze s膮 rozstawieni w r贸偶nych punktach szko艂y. Mo偶esz spac spokojnie, ma艂a kap艂anko. - U艣miechn膮艂 si臋 do mnie.
„Ma艂a kap艂anko”? Matko, ten ch艂opach chyba dopiero ci przeszed艂 Przemian臋.
- To dobrze. Ciesz臋 si臋. - Ruszy艂am po schodach w d贸艂. - Id臋 do.. yyy…do stajni odwiedzi膰 swoj膮 klacz. Persefon臋. Mi艂o by艂o ci臋 pozna膰. Ciesz臋 si臋, 偶e tu jeste艣. - zako艅czy艂am i pomacha艂am mu idiotycznie, po czym szybkim krokiem pomaszerowa艂am w stron e stajni. Czu艂am na plecach jego wzrok.
Kurde. Ci臋偶ka sprawa. Zachodzi艂am w g艂ow臋, co robi膰. Niby jak mia艂am si臋 wymkn膮膰, skoro ci olbrzymi wojownicy (niewa偶nie jak przystojni) wsz臋dzie si臋 kr臋cili? Zreszt膮 jakie mia艂o znaczenie, 偶e s膮 przystojni? Czy偶bym mia艂a czas na kolejnego 藕le dobranego partnera? W 偶yciu. Poza ty facet by艂 gigantem. Jezu. Kompletnie zamiesza艂o mi si臋 w g艂owie. My艣la艂am, 偶e zwariuj臋 od nat艂oku wra偶e艅.
I nagle us艂ysza艂am gdzie艣 w 艣rodku g艂o艣 m贸wi膮cy: My艣l… uspok贸j si臋…
S艂owa falowa艂y koj膮co w mim sko艂atanym umy艣le. Machinalnie zwolni艂am i oddycha艂am g艂臋boko, staraj膮c si臋 rozlu藕ni膰 i zastanowi膰. Spokojnie… musz臋 pomy艣le膰…
I wtedy mnie ol艣ni艂o. Od razu wiedzia艂am, co robi膰. W cieniu pomi臋dzy dwiema kolejnymi lampami gazowymi zesz艂am chodnika, jakbym zamierza艂a si臋 przej艣膰 w艣r贸d wielkich starych d臋b贸w; tyle 偶e po dotarciu do pierwszego z nich stan臋艂am w cieniu, zamkn臋艂am oczy i skoncentrowa艂am si臋. Potem. Tak jak robi艂am ju偶 wcze艣niej, przyzywa艂am do siebie bezg艂o艣no艣膰 i niewidzialno艣膰, by zamkn臋艂y mnie w grobowej ciszy (mia艂am nadziej臋, ze ta metafora jest jedynie dzie艂em mojej bujnej wyobra藕ni, a nie jakim艣 koszmarnym omenem).
Jestem absolutnie bezg艂o艣na… nikt mnie nie widzi… nikt mnie nie s艂yszy… jestem jak mg艂a… sny… duch…
Czu艂am obecno艣膰 Syn贸w Ereba, ale nie rozgl膮da艂am si臋. Nie pozwala艂am sobie na os艂abienie koncentracji. Zamiast tego wci膮偶 powtarza艂am swoj膮 wewn臋trzn膮 modlitw臋 czy raczej zakl臋cie. Porusza艂am si臋 jak odprysk my艣li, jak tajemnica skryta w艣r贸d warstw milczenia i mg艂y, powietrza i magii. Moje cia艂o dr偶a艂o i zdawa艂o mi si臋, 偶e unosz臋 si臋 ponad ziemi膮, a kiedy zerkn臋艂am w d贸艂, zamiast siebie ujrza艂am jedynie cie漏 ukryty wewn膮trz innego cienia. To musia艂o by膰 to, co Stoker opisywa艂 w Drakuli! Zamiast mnie wystraszy膰, ta my艣l wzmocni艂a moj膮 koncentracj臋, czyni膮c mnie jeszcze bardziej eteryczn膮. Poruszaj膮c si臋 jak we 艣nie, odnalaz艂am przepo艂owione przez piorun drzewo i wspi臋艂am si臋 po z艂amanym pniu na gruby konar oparty o mur, jakbym nic nie wa偶y艂a.
Zgodnie ze s艂owami Afrodyty wok贸艂 konara w miejscu jego rozwidlenie tkwi艂a przywi膮zana mocno lina, zwini臋ta w k艂臋bek jak przyczajony w膮偶. Nadal poruszaj膮c si臋 bezszelestnie jak we 艣nie, przerzuci艂am jej koniec przez mur. Potem, pod膮偶aj膮c za instynktem p艂yn膮cym z najg艂臋bszych g艂臋bin mojej duszy, unios艂am r臋ce i szepn臋艂am: „Przyb膮d藕 do mnie powietrze, i ty przyb膮d藕 duchu. Opu艣膰 mnie na ziemi臋 jak nocna mg艂臋”.
Nie musia艂am zeskakiwa膰 z muru. Wiatr zawirowa艂 wok贸艂 mnie, pieszczotliwie unosz膮c moje niewa偶kie teraz cia艂o i opuszczaj膮c 艂agodnie dwadzie艣cia st贸p w d贸艂, na trawnik po drugiej stronie. Oczarowana na chwil臋 zapomnia艂am o zamordowanej nauczycielce, problemach z facetami i wszystkich stresach swojego 偶ycia. Kr臋ci艂am si臋 wok贸艂 z uniesionymi ramionami, ch艂on膮c dotyk wiatru i Nocy na swojej wilgotnej przejrzystej sk贸rze. Zdawa艂o mi si臋, 偶e jestem cz臋艣ci膮 Nocy. Ledwie muskaj膮c ziemi臋, posuwa艂am si臋 trawiast膮 艣cie偶k膮, a偶 dotar艂am do chodnika prowadz膮cego wzd艂u偶 Utica Street do Utica Square. Czu艂am si臋 tak niesamowicie, 偶e omal nie zapomnia艂am si臋 zatrzyma膰 i na艂o偶y膰 krem maskuj膮cy na pokrywaj膮ce twarz tatua偶e. Przystan臋艂am niech臋tnie, by wyj膮膰 go z torby wraz z lusterkiem. Widok w艂asnego odbicia zapar艂 mi dech. Wygl膮da艂am jak migocz膮ca t臋cza. Moja sk贸ra po艂yskiwa艂a per艂owymi barwami niczym mira偶. Czarne w艂osy unosi艂y si臋 艂agodnie na wietrze wiej膮cym wy艂膮cznie dla mnie. Nie wygl膮da艂am ani jak cz艂owiek, ani jak wampir, lecz jak nowa istota, zrodzona z Nocy i pob艂ogos艂awiona przez 偶ywio艂y.
Pr贸bowa艂am sobie przypomnie膰, co Loren powiedzia艂 do mnie w bibliotece. Co艣 o tym, 偶e jestem bogini膮 w艣r贸d p贸艂bog贸w. M贸j obecny wygl膮d sprawi艂, 偶e zacz臋艂am si臋 zastanawia膰, cze przypadkiem nie ma w tym odrobiny prawdy. Poczu艂am dreszcz mocy, a w艂osy stan臋艂y mi d臋ba i przysi臋gam, 偶e tatua偶e na szyj i plecach zacz臋艂y rozkosznie parzy膰. Mo偶e Loren mia艂 racj臋 w wielu sprawach - tak偶e w tej, 偶e jeste艣my sobie pisani? Mo偶e po ostatecznym zerwaniu z Heathem powinnam przesta膰 si臋 spotyka膰 tak偶e z Erikiem? My艣l o odej艣ciu od niego troch臋 mnie zamroczy艂a, ale to by艂o do przewidzenia. Nie by艂am potworem. Naprawd臋 go lubi艂am. Czy jednak 艣mier膰 Nolan nie pokaza艂a, 偶e nigdy nie wiadomo, co si臋 zdarzy? 呕ycie, nawet 偶ycie wampira, czasem trwa stanowczo kr贸tko. Mo偶e wi臋c powinnam by膰 z Lorenem? Mo偶e to jest w艂a艣ciwe rozwi膮zanie, my艣la艂am wpatrzona w swoje czarodziejskie odbicie.
W ko艅cu naprawd臋 r贸偶ni艂am si臋 od innych adept贸w.
Powinnam to zaakceptowa膰, przesta膰 z tym walczy膰 i nie czu膰 si臋 g艂upio z tego powodu.
A skoro r贸偶ni艂am si臋 od innych adept贸w, czy偶 nie by艂o logiczne, 偶e musz臋 by膰 z kim艣 szczeg贸lnym - z kim艣, z kim nie mog艂aby si臋 spotka膰 zwyk艂a adeptka?
„Ale Erikowi na tobie zale偶y i tobie na nim te偶. Nie jeste艣 w porz膮dku wobec Erika… ani wobec Heatha… Loren to doros艂y facet… i nauczyciel… wi臋c mo偶e jednak nie powinni艣cie si臋 potajemnie spotyka膰…”
Zignorowa艂am te wyrzuty sumienia i bezg艂o艣nie nakaza艂am wiatrowi, mgle i ciemno艣ci, bo si臋 oddali艂y, materializuj膮c mnie i pozwalaj膮c mi ukry膰 charakterystyczne tatua偶e. Gdy ju偶 to zrobi艂am, unios艂am brod臋, wyprostowa艂am plecy i ruszy艂am w stron臋 Starbucksa na Utica Square, bo spotka膰 si臋 z Heathem, nadal nie bardzo wiedz膮c, co ja u diab艂a robi臋.
Sz艂am wolno ciemniejsza stron膮 chodnika, gdzie nie by艂o wielu lamp, i zastanawia艂am si臋, co mam mu powiedzie膰, 偶eby zrozumia艂, 偶e nie mo偶emy si臋 ju偶 widywa膰. Nie przesz艂am jeszcze po艂owy drogi do placu, gdy zobaczy艂am, jak idzie w moja stron臋. Tak naprawd臋 to najpierw go poczu艂am. Cos jak sw臋dzenie pod sk贸r膮, kt贸rego nie da si臋 podrapa膰. Albo abstrakcyjny przymus pod膮偶ania naprz贸d, szukania czego艣, co znam i czego pragn臋, ale nie wiem, jak to znale藕膰. Potem przymus z abstrakcyjnego przeszed艂 w konkretny, z pod艣wiadomego n臋kania w 偶膮danie. I wtedy zobaczy艂am Heatha. Szed艂 mi na spotkanie. Zauwa偶yli艣my siebie jednocze艣nie. On by艂 po drugiej stronie ulicy, dok艂adnie pod lamp膮. Zobaczy艂am, jak b艂yszcza mu oczy, a u艣miech promienieje. Na m贸j widok natychmiast ruszy艂 biegiem przez ulic臋 (nie rozgl膮daj膮c si臋 - na szcz臋艣cie z powodu kiepskiej pogody by艂o prawie pusto, inaczej ch艂opak m贸g艂by zion膮c pod ko艂ami samochodu).
Nim si臋 spostrzeg艂am, otoczy艂 mnie ramionami i po艂askota艂 w ucho.
- Zoey! Och, najdro偶sza, tak t臋skni艂em!
Nienawidzi艂am instynktownej reakcji mojego cia艂a na jego dotyk. Heath pachnia艂 domem - no dobrze, bardziej seksown膮 i s艂odk膮 wersj膮 domu, ale jednak. Nie czekaj膮c, a偶 roztopi臋 si臋 bezradnie w jego ramionach, odepchn臋艂am go, nagle u艣wiadamiaj膮c sobie, jak ciemne, odludne, wr臋cz intymne jest miejsce, w kt贸rym stoimy.
- Heath, mieli艣my si臋 spotka膰 w Starbucksie. - No w艂a艣nie, w tamtejszym ogr贸dku zawsze siedzia艂o mn贸stwo amator贸w kawy, wi臋c o intymno艣ci nie mog艂o by膰 mowy.
Wzruszy艂 ramionami, szczerz膮c si臋.
- Wiem, ale poczu艂em, 偶e si臋 zbli偶asz, i nie mog艂em wysiedzie膰. - Jego br膮zowe oczy zaiskrzy艂y uroczo, a d艂o艅 pog艂aska艂a m贸j policzek. - Nie pami臋tasz, 偶e jeste艣my Skojarzeni? Ty i ja na wieki, najdro偶sza.
Zmusi艂am si臋 do zrobienia ma艂ego kroczku w ty艂, 偶eby sytuacja sta艂a si臋 nieco mniej intymna.
- O tym w艂a艣nie musz臋 z tob膮 pogada膰. Wr贸膰my do Starbucksa, wypijmy co艣 i porozmawiajmy. - W艣r贸d ludzi. W miejscu, w kt贸rym nie b臋dzie mnie tak kusi艂o, 偶eby go 艣ci膮gn膮膰 z chodnika w ciemn膮 alejk臋, zatopi膰 z臋by w jego s艂odkiej szyjce i…
- Nie mo偶emy - powiedzia艂, zn贸w si臋 szczerz膮c.
- Nie mo偶emy? - Potrz膮sn臋艂am g艂ow膮, usi艂uj膮c wy艂膮czy膰 t臋 na wp贸艂 (no dobrze, mo偶e i nie na wp贸艂) obrzydliw膮 scen臋, kt贸ra zacz臋艂a si臋 rozgrywa膰 w mojej (rozbuchanej) wyobra藕ni.
- Nie. Kayla i banda kurwiszon贸w w艂a艣nie tam siedz膮.
- Banda kurwiszon贸w?
- Taaa, tak z Joshem i Travisem nazywamy Whitney, Lindsey, Chelsea i Paige.
- Aha. Nie藕le. Od kiedy to Kayla zadaje si臋 z tymi wrednymi dziwkami?
- Odk膮d zosta艂a艣 Naznaczona.
Zmru偶y艂am podejrzliwie oczy.
- Dlaczeg贸偶 to Kayla i jej nowe przyjaci贸艂ki mia艂yby akurat dzi艣 wybiera膰 si臋 do Starbucksa?
I dlaczego do tego akurat Starbucksa, a nie do tego w Broken Arrow, gdzie maj膮 znacznie bli偶ej?
Uni贸s艂 r臋ce w ge艣cie poddania.
- Nie zrobi艂em tego specjalnie!
- Czego Heath?!! - Matko, jaki z niego chwilami by艂 debil.
- Nie wiedzia艂em, 偶e b臋d膮 wychodzi膰 z Gapa dok艂adnie w momencie, kt贸rym ja b臋d臋 parkowa艂 przed Starbucksem. One pierwsze mnie zobaczy艂y.
- Hm, to wyja艣nia ich nag艂膮 ch臋tk臋 na kofein臋. Jestem zdumiona, 偶e nie pobieg艂y za tob膮 chodnikiem. - No dobra. Pami臋ta艂am, 偶e przysz艂am tu, 偶eby z nim zerwa膰, ale i tak by艂am w艣ciek艂a jak diabli z powodu faktu, 偶e Kayla wok贸艂 niego w臋szy.
- Raczej nie chcesz si臋 z nimi spotka膰, co?
- „Nie chc臋” to ma艂o powiedziane - odrzek艂am.
- Tak my艣la艂em. To mo偶e odprowadz臋 ci臋 do szko艂y. - Zrobi艂 krok w moj膮 stron臋. Pami臋tam, jak rozmawiali艣my na murze dwa miesi膮ce temu. Fajnie by艂o.
Ja te偶 to pami臋ta艂am. Szczeg贸lnie wbi艂 mi si臋 pami臋膰 fakt, 偶e wtedy po raz pierwszy posmakowa艂am jego krwi. Zadr偶a艂am. I szybko si臋 otrz膮sn臋艂am. Naprawd臋 musia艂am pohamowa膰 te swoje krwawe 偶膮dze.
- Heath - powiedzia艂am stanowczo - nie mo偶esz mnie odprowadzi膰 do szko艂y. Nie ogl膮dasz wiadomo艣ci? Jaki艣 ludzki idiota zabi艂 wampira. Teraz ca艂a szko艂a przypomina ob贸z wojskowy. Musia艂am si臋 wymkn膮膰 na spotkanie z tob膮 i zaraz musz臋 wraca膰.
- Tak, co艣 tam s艂ysza艂em. - Wzi膮艂 mnie za r臋k臋. - Ale z tob膮 wszystko OK.? Zna艂a艣 t臋 wampirk臋, kt贸r膮 zabili?
- Owszem. To by艂a moja nauczycielka dramatu. Co do drugiego pytania, to nie, nie jest OK. Dlatego musimy pogada膰. - Podj臋艂am decyzj臋. - Chod藕. P贸jdziemy do parku Woodward. - Dodatkowym atutem tego miejsca by艂 fakt, 偶e le偶a艂o w samym 艣rodku Tulsy, w zwi膮zku z czym o prywatno艣膰 by艂o tam trudno. Przynajmniej tak膮 mia艂am nadziej臋.
- Spoks - odpar艂 rado艣nie Heath.
Nie pu艣ci艂 mojej d艂oni, wi臋c ruszyli艣my wzd艂u偶 ulicy, trzymaj膮c si臋 za r臋ce, tak jak chodzili艣my od czas贸w podstaw贸wki. Zd膮偶yli艣my przej艣膰 mo偶e ze dwa metry, gdy g艂os Heatha wdar艂 si臋 w moje t艂umione my si臋 o tym, 偶e przez z艂膮czone nadgarstki czuj臋, jak synchronicznie bij膮 nam serca.
- Zo, co si臋 sta艂o w tunelach?
Zerkn臋艂am na niego gwa艂townie.
- A co pami臋tasz?
- G艂贸wnie ciemno艣膰 i ciebie.
- Znaczy?
- Nie pami臋tam , jak si臋 tam dosta艂em, pami臋tam tylko z臋by i 艣wiec膮ce czerwone oczy. - 艢cisn膮艂 moj膮 d艂o艅. - Nie chodzi mi o twoje z臋by, Zo. Poza tym twoje oczy nie 艣wiec膮. One l艣ni膮.
- Tak?
- pewnie. Szczeg贸lnie kiedy pijesz moja krew. - Zwolni艂 tak bardzo, 偶e prawie stan臋li艣my, po czym uni贸s艂 moj膮 d艂o艅 do ust i poca艂owa艂. - Wiesz, to cholernie przyjemne wra偶enie, kiedy tak ze mnie pijesz…
Jego g艂os sta艂 si臋 g艂臋boki i ochryp艂y, a dotyk ust na mojej sk贸rze parzy艂 jak ogie艅. Mia艂am ochot臋 wtuli膰 si臋 w niego, zatraci膰, zatopi膰 w nim z臋by i…
Rozdzia艂 osiemnasty
- Heath, skup si臋. - Przeobrazi艂am p艂on膮cy we mnie ogie艅 po偶膮dania w zniecierpliwienie. - Tunele. Mia艂e艣 mi powiedzie膰, co pami臋tasz.
- A, tak. - U艣miechn膮艂 si臋 swoim uroczym 艂obuzerskim u艣mieszkiem. - Zapyta艂em cie o to w艂a艣nie dlatego, 偶e nie pami臋tam zbyt wiele. Z臋by, pazury, oczy i tak dalej, no i potem ty. To co艣 jak z艂y sen. Znaczy, nie licz膮c fragmentu z tob膮. Ten jest super. Hej, Zo, to ty mnie uratowa艂a艣?
Spojrza艂am na niego z politowaniem i ruszy艂am naprz贸d, ci膮gn膮c go za sob膮.
- Tak, palancie, ja.
- Przed czym?
- Jezu, czy ty nie czytasz gazet? Ta historia by艂a na drugiej stronie. - Chodzi艂o mi o pi臋kn膮, acz zmy艣lon膮 opowie艣膰, w kt贸rej cytowano kr贸tk膮 i w wi臋kszo艣ci nieprawdziw膮 wypowied藕 detektywa Marksa.
- Wiem, ale niewiele tam napisali. A co si臋 sta艂o naprawd臋?
Przygryz艂am warg臋, zachodz膮c w g艂ow臋, co mu odpowiedzie膰. Nie pami臋ta艂 prawie nic, co wi膮za艂o si臋 ze Stevie Rae i jej band膮 nieumar艂ych eksadept贸w. Blokada pami臋ci zastosowana przez Neferet niew膮tpliwie wci膮偶 tkwi艂a w jego umy艣le. I nagle zrozumia艂am, 偶e tak musi zosta膰. Im mniej Heath wie o tym, co si臋 zdarzy艂o, tym mniejsze jest prawdopodobie艅stwo, 偶e Neferet postanowi po raz kolejny wymaza膰 mu pami臋膰, co nie mog艂o prowadzi膰 do niczego dobrego. Poza tym ch艂opak musia艂 normalnie 偶y膰 swoim l u d z k i m 偶yciem i pozby膰 si臋 obsesji dotycz膮cej mnie i wampiryzmu.
- W sumie niewiele ponad to, co pisali w gazetach. Nie wiem, kim by艂 ten facet. Jaki艣 wariat. Ten sam co zabi艂 Chrisa i Brada. Znalaz艂am ci臋 i wykorzysta艂am swoja moc, 偶eby ci臋 wyrwa膰 z jego 艂ap, ale by艂e艣 troch臋 pokiereszowany. No wiesz, poci膮艂 ci臋 i tak dalej. Pewnie dlatego masz takie dziwaczne wspomnienia. - Wzruszy艂am ramionami. - Na twoim miejscu nie zaprz膮ta艂abym sobie tym g艂owy. To nic takiego. - Doszli艣my w艂a艣nie do tylnej bramy parku. Nie dopuszczaj膮c Heatha do g艂osu, wskaza艂am 艂awk臋 pod pierwszym z brzegu du偶ym drzewem. - Mo偶e tu si膮dziemy?
- Jak sobie 偶yczysz, Zo. - Otoczy艂 mnie ramieniem i ruszyli艣my w stron臋 艂awki.
Gdy siadali艣my, zdo艂a艂am si臋 wypl膮ta膰 z jego u艣cisku i obr贸ci膰 ku niemu w taki spos贸b, 偶e moje kolana tworzy艂y barier臋 uniemo偶liwiaj膮c膮 zbytnia blisko艣膰. Wzi臋艂am g艂臋boki oddech i zmusi艂am si臋, by spojrze膰 mu w oczy. Potrafi臋 to zrobi膰, powtarza艂am sobie. Potrafi臋.
- Heath, musimy przesta膰 si臋 spotyka膰.
Zmarszczy艂 czo艂o. Wygl膮da艂 teraz, jakby pr贸bowa艂 rozwi膮za膰 trudne zadanie matematyczne.
- O czym ty m贸wisz, Zo? Oczywi艣cie, 偶e b臋dziemy si臋 dalej spotyka膰.
- Nie. To ci szkodzi. Musimy z tym sko艅czy膰 raz na zawsze. - Zacz膮艂 protestowa膰, wi臋c szybko m贸wi艂am dalej: - Wiem, 偶e to ci si臋 wydaje trudne, ale tylko z powodu Skojarzenia. Naprawd臋. Czyta艂am o tym. Je艣li przestaniemy si臋 widywa膰, wi臋藕 os艂abnie. - Nie do ko艅ca by艂a to prawda. W tek艣cie napisano, 偶e wi臋藕 skojarzeniowa czasami s艂abnie wskutek braku kontakt贸w. C贸偶, liczy艂am na to, 偶e tym razem tak b臋dzie. - Poradzisz sobie. Zapomnisz o mnie i wr贸cisz do normalnego 偶ycia.
Kiedy m贸wi艂am, mina Heatha stawa艂a si臋 coraz bardziej powa偶niejsza, a cia艂o nieruchomia艂o. Nawet t臋tno mu zwolni艂o. Potem si臋 odezwa艂 i jego g艂os brzmia艂 staro. Bardzo staro. Jakby Heath prze偶y艂 tysi膮c lat i wiedzia艂 o rzeczach, kt贸rych ja mog艂am si臋 jedynie domy艣la膰.
- Nie zapomn臋 o tobie. Nawet po 艣mierci. To w艂a艣nie jest moje normalne 偶ycie. Normalna jest mi艂o艣膰 do ciebie.
- Nie kochasz mnie. Jeste艣my po prostu Skojarzeni - powiedzia艂am.
- Bzdura! - krzykn膮艂. - Nie m贸w mi, 偶e cie nie kocham! Kocham ci臋 od dziewi膮tego roku 偶ycia. To ca艂o Skojarzenie jest tylko dodatkiem do tego, co 艂膮czy nas od dzieci艅stwa.
- Skojarzenie musi wygasn膮膰 - oznajmi艂am.
- Dlaczego? Ju偶 ci m贸wi艂em, 偶e czuj臋 si臋 z tym 艣wietnie. Dobrze wiesz, 偶e jeste艣my dla siebie stworzeni, Zo. Musisz w nas uwierzy膰.
Patrzy艂 na mnie tak b艂agalnie, a偶 zacz臋艂o mnie skr臋ca膰 z rozpaczy. Mia艂 mn贸stwo racji. Byli艣my razem tak d艂ugo - gdyby nie moje Naznaczenie, pewnie poszliby艣my razem na studia, a po ich sko艅czeniu wzi臋liby艣my 艣lub. Mieszkaliby艣my na przedmie艣ciach z dzieckiem i psem. Raz po raz by艣my si臋 k艂贸cili, g艂贸wnie o to, 偶e Heath ma fio艂a na punkcie sportu, potem on jak zawsze przynosi艂by mi kwiaty i pluszowe misie i godziliby艣my si臋.
Ale moje dawne 偶ycie umar艂o z dniem, w kt贸rym zosta艂am Naznaczona. Im d艂u偶ej o tym my艣la艂am, tym bardziej si臋 upewnia艂am, 偶e zerwanie z Heathem b臋dzie w艂a艣ciwym posuni臋ciem. Przy mnie nie m贸g艂by by膰 nikim wi臋cej ni膰 odpowiednikiem z Drakuli, a s艂odki Heath, mi艂o艣膰 mojego dzieci艅stwa, zas艂ugiwa艂 na lepszy los. Zrozumia艂am, co musz臋 zrobi膰 i jak.
- Heath, dla mnie to nie jest takie fajne jak dla ciebie - rzek艂am ch艂odnym, beznami臋tnym g艂osem. - Nie jeste艣my ju偶 razem. Mam ch艂opaka. Prawdziwego. Jest taki jak ja. Nie jest cz艂owiekiem. Teraz to jego pragn臋. - Nie by艂am pewna, czy m贸wi臋 o Eriku czy o Lorenie, ale b贸l w oczach Heatha zepchn膮艂 ten problem na dalszy plan.
- Je艣li musz臋 si臋 tob膮 dzieli膰, niech tak b臋dzie - powiedzia艂 niemal szeptem, odwracaj膮c wzrok, jakby by艂 zbyt za偶enowany, by spojrze膰 mi w oczy. - Zrobi臋, cokolwiek b臋dzie trzeba, byle tylko ci臋 nie straci膰.
Poczu艂am, jak co艣 wewn膮trz mnie p臋ka, ale roze艣mia艂am mu si臋 w twarz.
- Pos艂uchaj sam siebie! Jeste艣 偶a艂osny. Czy ty wiesz, jacy s膮 wampirscy m臋偶czy藕ni?
- Nie - odpar艂 pewniejszym g艂osem i tym razem podni贸s艂 na mnie wzrok. - Nie, nie wiem, jacy s膮. Jestem pewien, 偶e potrafi膮 robi膰 wiele 艣wietnych rzeczy. S膮 wielcy, 藕li i tak dalej. Wiem za to, czego nie potrafi膮. Tego.
Ruchem tak szybkim, 偶e nie zd膮偶y艂am si臋 zorientowa膰, co robi, wyj膮艂 z kieszeni d偶ins贸w 偶yletk臋, przy艂o偶y艂 sobie do szyi i wykona艂 z boku d艂ugie g艂臋bokie naci臋cie. Od razu wiedzia艂am, 偶e nie naruszy艂 偶adnej t臋tnicy ani nic z tych rzeczy. Rana nie by艂a gro藕na, ale p艂yn臋艂a z niej krew - gor膮ce, s艂odkie 艣wie偶e stru偶ki krwi, krwi Heatha wydzielaj膮cej wo艅, kt贸rej od chwili Skojarzenia mia艂am po偶膮da膰 ponad wszystko! S艂odki aromat wlewa艂 mi si臋 w nozdrza i wywo艂ywa艂 natarczywe mrowienie sk贸ry.
Nie mog艂am si臋 powstrzyma膰. Pochyli艂am si臋 do przodu, a Heath przechyli艂 g艂ow臋 na bok, ods艂aniaj膮c l艣ni膮ce naci臋cie.
- U艣mierz nasz b贸l, Zoey. Pij ze nie i uga艣 ten ogie艅, zanim stanie si臋 nie do zniesienia.
N a s z b贸l. Wi臋c Heath fizycznie cierpia艂 z mojego powodu. Czyta艂am o tym w podr臋czniku wampirskiej socjologii dla zaawansowanych. Ostrzegano tam przed niebezpiecze艅stwem Skojarzenia, w wyniku kt贸rego wi臋藕 mog艂a si臋 sta膰 tak silna, 偶e powodowa艂a b贸l u cz艂owieka pozbawionego mo偶liwo艣ci pojenia partnera swoj膮 krwi膮.
Wi臋c wypij臋… tylko ten jeden, ostatni raz… 偶eby ukoi膰 jego b贸l.
Pochyli艂am si臋 jeszcze bardziej i po艂o偶y艂am mu d艂o艅 na ramieniu. Nim zd膮偶y艂am wystawi膰 j臋zyk i zliza膰 po艂yskuj膮ca str贸偶k臋 czerwieni, dr偶a艂am ju偶 na ca艂ym ciele.
- Tak, Zoey, tak! - j臋kn膮艂 Heath. - Tak lepiej. Przybli偶 si臋, najdro偶sza, we藕 wi臋cej!
Wczepi艂 palce w moje w艂osy i przyci膮gn膮艂 mnie do swojej szyi, a ja pi艂am i pi艂am. Jego krew eksplodowa艂a w moim ciele. Kiedy艣 czyta艂am o tym wszystkich przyczynach i mechanizmach reakcji fizjologicznej zachodz膮cej mi臋dzy cz艂owiekiem i wampirem, kt贸rych przyci膮ga do siebie zew krwi. Byo to cos ca艂kiem prostego, otrzymanego od Nyks, 偶eby艣my mogli czerpa膰 przyjemno艣膰 a aktu, kt贸ry w przeciwnym razie m贸g艂by by膰 brutalny i 艣miertelny. Ale beznami臋tne s艂owa na martwym papierze nawet w najmniejszym stopniu nie odzwierciedla艂y tego, co dzia艂o si臋 teraz w naszych cia艂ach. Usiad艂am na nim okrakiem, czuj膮c twardo艣膰 pod najbardziej intymn膮 cz臋艣ci膮 swojego cia艂a. Heath pu艣ci艂 moje w艂osy i po艂o偶y艂 mi r臋ce na biodrach, ko艂ysz膮c si臋 rytmicznie, st臋kaj膮c, dysz膮c i szepcz膮c, 偶ebym nie przestawa艂a. Zreszt膮 ja i tak nie zamierza艂am przesta膰. Nigdy. Moje cia艂o p艂on臋艂o, tak jak przedtem jego cia艂o - tyle 偶e m贸j b贸l by艂 s艂odki, p艂omienny, rozkoszny. Wiedzia艂am, 偶e Heath ma racj臋. Erik by艂 taki jak ja i zale偶a艂o mi na nim. Loren by艂 dojrza艂ym m臋偶czyzn膮, pot臋偶nym i niezwykle tajemniczym. Ale 偶aden z nich nie m贸g艂 da膰 mi tego co on. 呕aden nie m贸g艂 wzbudzi膰 we mnie takich uczu膰… takich pragnie艅… takiego po偶膮dania…
- Jazda, dziwko! Uje藕d藕 go! Daj czadu!
- Ten bia艂y ch艂opta艣 nie jest ciebie wart. Chod藕, ja ci dam co艣, co naprawd臋 poczujesz.
Heath przesun膮艂 Donie na moich idach i zacz膮艂 odwraca膰 mnie do szydz膮cych podgl膮daczy, ale we mnie zap艂on臋艂a o艣lepiaj膮ca furia. Zareagowa艂am b艂yskawicznie. Oderwa艂am wargi od szyi Heatha i zobaczy艂am dw贸ch czarnosk贸rych ch艂opak贸w, kt贸rzy znajdowali si臋 ju偶 o dwa, trzy metry od nas i podchodzili coraz bli偶ej. Miele na sobie te stereotypowe portki spadaj膮ce z ty艂ka i durne, zbyt du偶e p艂aszcze, a kiedy wyszczerzy艂am na ich z臋by i sykn臋艂am, wredne u艣mieszki zesz艂y im z twarzy, ust臋puj膮c miejsca niedowierzaj膮cemu przera偶eniu.
- Wynocha st膮d albo was zabij臋 - warkn臋艂am tak gro藕nie, 偶e nie rozpozna艂am w艂asnego g艂osu.
- To pierdolona wampirska suka! - wyj膮ka艂 ni偶szy z ch艂opak贸w.
- Co ty - prychn膮艂 drugi - lachon nie ma tatua偶a. Ale jak chce co艣 possa膰, to zaraz jej dam.
- Taaa, wpierw ty, potem ja. A ch艂opta艣 niech patrzy, jak to si臋 robi.
Za艣miali si臋 wrednie i zn贸w ruszyli w nasza stron臋.
Nie wstaj膮c, unios艂am jedn膮 r臋k臋 nad g艂ow臋, w wierzchem drugiej przesun臋艂am od czo艂a w d贸艂 twarzy i star艂am krem maskuj膮cy. Napastnicy stan臋li jak wryci. Po chwili trzyma艂am nad g艂ow膮 obie r臋ce. Nie mia艂a trudno艣ci z koncentracj膮: nasycona 艣wie偶膮 krwi膮 Heatha czu艂am si臋 wielka, pot臋偶na i strasznie, ale to strasznie w艣ciek艂a.
- Wietrze, przyb膮d藕 do mnie - rozkaza艂am i moje w艂osy zacz臋艂y si臋 unosi膰 w 艂opocz膮cym powietrzu. - Zanie艣 ich w diab艂y! - rzuci艂am w stron臋 dw贸ch bandzior贸w, uwalniaj膮c z tymi s艂owami ca艂膮 swoja furi臋. Wiatr natychmiast spe艂ni艂 moje 偶膮danie, uderzaj膮c w nich z taka moc膮, 偶e z wrzaskiem i przekle艅stwami zwalili si臋 z n贸g i poturlali w dal. Z czym艣 na kszta艂t pow艣ci膮gliwej fascynacji patrzy艂am, jak wiatr opuszcza ich i pozostawia na 艣rodku Dwudziestej Pierwszej Ulicy.
Nawet nie drgn臋艂am, gdy uderzy艂a w nich ci臋偶ar贸wka.
- Zoey, cos ty narobi艂a?
Spojrza艂am na Heatha. Jego szyj膮 nadal krwawi艂a, twarz mia艂 blad膮, a oczy wielkie i przera偶one.
- Chcieli zrobi膰 ci krzywd臋. - Teraz, gdy ju偶 wyzby艂am si臋 gniewu, czu艂am si臋 ot臋pia艂a i sko艂owana.
- Zabi艂a艣 ich? - G艂os Heatha brzmia艂 dziwnie, by艂o w nim przera偶enie i oskar偶enie.
Zmarszczy艂am brwi.
- Nie. Tylko ich odes艂a艂am. Reszt臋 zrobi艂a ci臋偶ar贸wka. Poza tym mo偶e jeszcze 偶yj膮. - Spojrza艂am na drog臋. Ci臋偶ar贸wka zatrzyma艂a si臋 z piskiem opon kawa艂ek dalej. Inne samochodu tez stan臋艂y, s艂ycha膰 by艂o krzycz膮cych ludzi. - A do szpitala 艢wi臋tego Jana st膮d 偶abi skok. - Gdzie艣 w pobli偶y zawy艂y syreny. Widzisz, karetka ju偶 jedzie. Na pewni si臋 wyli偶膮.
Heath zepchn膮艂 mnie ze swoich kolan, odsun膮艂 si臋 i przycisn膮艂 r臋kaw swetra do rozci臋cia na szyi.
- Musisz st膮d spada膰. Za chwil臋 zjawi膮 si臋 gliniarze. Nie powinni ci臋 tu zobaczy膰.
- Heath? - Wyci膮gn臋艂am do niego r臋k臋, ale zrobi艂 unik. Oszo艂omienie mija艂o i czu艂am, 偶e zaczyna艂 dr偶e膰. Jezu, co ja narobi艂am? - Boisz si臋 nie?
Z oci膮ganie chwyci艂 moj膮 r臋k臋 i przytuli艂 mnie.
- Nie ciebie. O ciebie. Je艣li ludzie si臋 dowiedz膮, co potrafisz, to.. nie wiem, co mo偶e si臋 sta膰. - Odsun膮艂 si臋 nieco, 偶eby spojrze膰 mi w oczy, nie wypuszczaj膮c mnie z u艣cisku. - Zmieniasz si臋, Zoey. I nie jestem pewien w co.
Oczy zasz艂y mi 艂zami.
- W wampira, Heath. Na tym w艂a艣nie polega Przemiana.
Dotkn膮艂 mojego policzka, potem star艂 kciukiem reszt膮 kremu maskuj膮cego ods艂aniaj膮c znak na moim czole, i pochyli艂 si臋, by poca艂owa膰 p贸艂ksi臋偶yc.
- Nie przeszkadza mi, 偶e stajesz si臋 wampirem. Ale chc臋, 偶eby艣 pami臋ta艂a, 偶e nadal jeste艣 Zoey. Moj膮 Zoey. A moja Zoey nie jest pod艂a.
- Nie mog艂am pozwoli膰 偶eby cie skrzywdzili - szepn臋艂am, teraz dr偶膮c na ca艂ego i wreszcie u艣wiadamiaj膮c sobie, jak bezdusznie i strasznie post膮pi艂am. By膰 mo偶e przed chwil膮 pos艂a艂am na 艣mier膰 dw贸ch ludzi.
- Hej, Zo, popatrz na mnie. - Uni贸s艂 mi brod臋, zmuszaj膮c, bym spojrza艂a mu w oczy. - Mam ponad sze艣膰 st贸p wzrostu. Jestem czo艂owym rozgrywaj膮cym w lidze mi臋dzyszkolnej. Uniwerek w Oklahomie oferuje mi stypendium i gr臋 w dru偶ynie akademickiej. Czy mog艂aby艣 艂askawie zrozumie膰, 偶e potrafi臋 sam o siebie zadba膰? - Pu艣ci艂 moja brod臋 i zn贸w dotkn膮艂 policzka. Jego g艂os brzmia艂 dziwnie powa偶nie i doro艣nie, jak g艂os jego ojca. - Kiedy by艂em z rodzicami na wakacjach, poczyta艂em troch臋 o tej bogini, Nyks. Du偶o si臋 pisze o wampirach, Zo, ale nigdzie nie m贸wi膮, 偶e Nyks jest z艂a. Powinna艣 o tym pami臋ta膰. Nyks obdarzy艂a ci臋 r贸偶nymi mocami i nie s膮dz臋, 偶eby by艂a zadowolona, je艣li b臋dziesz ich u偶ywa膰 w niew艂a艣ciwy spos贸b. - Spojrza艂 ponad moim ramieniem na odleg艂膮 drog臋 i rozgrywaj膮c膮 si臋 tam straszn膮 scen臋. - Nie powinna艣 post臋powa膰 nikczemnie, Zo, niezale偶nie od sytuacji.
- Kiedy to sta艂e艣 si臋 taki dojrza艂y?
U艣miechn膮艂 si臋.
- Dwa miesi膮ce temu. - 艁agodnie poca艂owa艂 mnie w usta, p贸藕niej wsta艂 i poci膮gn膮艂 mnie za sob膮. - Musisz st膮d znikn膮膰. Ja wr贸c臋 t膮 sam膮 drog膮, kt贸r膮 przyszli艣my. Ty lepiej id藕 do szko艂y przez rosariom. Je艣li ci go艣cie prze偶yli, to wszystko wygadaj膮, a to nie wyjdzie Domowi Nocy na dobre.
Skin臋艂am g艂ow膮.
- Dobra. Jasne. Wracam so szko艂y. - Westchn臋艂am. - A mia艂a tylko z tob膮 zerwa膰.
Wyszczerzy艂 si臋 od ucha do ucha.
- Nic z tego, Zo. Ty i ja na zawsze, najdro偶sza! - Poca艂owa艂 mnie mocno, po czym pchn膮艂 lekko w kierunku rosarium s膮siaduj膮cego z parkiem. - Zadzwo艅 do mnie i um贸wimy si臋 na przysz艂y tydzie艅, OK?
- OK. - wymamrota艂am.
Zacz膮艂 oddala膰 si臋 ty艂em, 偶eby widzie膰, jak odchodz臋, a ja odwr贸ci艂am si臋 i ruszy艂am do rosarium. Automatycznie, jakbym robi艂a to od lat, przyzwa艂am mg艂臋 i noc, magie i mrok, 偶eby mnie ukry艂y.
- 艁a艂! Super, Zo! - us艂ysza艂am za plecami wrzask Heatha. - Kocham ci臋!
- Ja ciebie te偶. - Nie odwr贸ci艂am si臋, ale szepn臋艂am te s艂owa na wiatr i kaza艂am mu zanie艣膰 je do Heatha.
Rozdzia艂 dziewi臋tnasty
Taa, powa偶nie nawali艂am. Nie tylko nie zerwa艂am z Heathem, ale prawdopodobnie umocni艂am nasze Skojarzenie. W dodatku mog艂am spowodowa膰 艣mier膰 dwu m臋偶czyzn. Mia艂am dreszcze, czuj膮c si臋 bardziej ni偶 troch臋 chora. Co, do diab艂a, si臋 ze mn膮 sta艂o? Pi艂am krew Heatha i na nowo prze偶ywaj膮c stare, dobre czasy (Jezu, stawa艂am si臋 jak jaka艣 suka), a tedy ci m臋偶czy藕ni zacz臋li nas zaczepia膰 i sta艂o si臋 tak, jakby co艣 we mnie oszala艂o zmieni艂o z Normalnej Zoey w Psychiczn膮 Wampirz膮 Morderczyni臋 Zoey. Jak to si臋 sta艂o? Czy wampiry wariowa艂y, gdy cz艂owiek, z kt贸rym by艂y Skojarzone, by艂 zagro偶ony?
Pami臋ta艂am, jak wkurzona by艂am w tunelach kiedy „przyjaciele” Stevie Rae (aktualnie nie kumplowa艂a si臋 z obrzydliwymi nieumar艂ymi martwymi dzieciakami) zaatakowali Heatha. Okay, nawet u偶y艂am przemocy, ale nie czu艂am tak wielkiej w艣ciek艂o艣ci, 偶eby przejecha膰 ich twarzami po ziemi! Ju偶 samo wspomnienie wszechogarniaj膮cej z艂o艣ci, gdy dwaj m臋偶czy藕ni zacz臋li si臋 kierowa膰 w nasz膮 stron臋 (stron臋 Heatha), chc膮c nam (Heathowi) zrobi膰 krzywd臋 sprawi艂o, 偶e moje r臋ce zacz臋艂y si臋 trz膮艣膰.
Zapewne by艂o w tym za du偶o wampirzych rzeczy, 偶ebym mog艂a o tym wiedzie膰. Do diab艂a, robi艂am nawet notatki i zapami臋ta艂am nieco z rozdzia艂u o Skojarzeniu i po偶膮daniu krwi, ale zacz臋艂am rozumie膰, 偶e by艂o du偶o rzeczy, kt贸re w tej och-jak-pouczaj膮cej ksi膮偶ka pomin臋li. Tym, kogo potrzebowa艂am, by艂 doros艂y wampir. Na szcz臋艣cie, zna艂am kogo艣, kto ch臋tnie odby艂by wolontariat jako m贸j nauczyciel. By艂am pewna, 偶e by艂o wiele rzeczy, kt贸rych z przyjemno艣ci膮 by mnie nauczy艂.
My艣la艂am o tych rzeczach, kt贸re by艂y 艂atwe do zrobienie, gdy by艂am wype艂niona gor膮c膮, seksown膮 krwi膮 Heatha. Moje cia艂o wci膮偶 mrowi艂o od gor膮ca, si艂y i wra偶e艅. Wiedzia艂am, ze nie mam o tym poj臋cia, ale chcia艂am wi臋cej. O wiele wi臋cej.
Nie by艂o w膮tpliwo艣ci, 偶e mi臋dzy mn膮 i Lorenem co艣 by艂o. To by艂o inne ni偶 to co艣 z Heathem i nawet inne ni偶 to, co by艂o mi臋dzy mn膮 a Erikiem. Cholera. Mia艂am na g艂owie za du偶o rzeczy, wp艂ywaj膮cych na moje 偶ycie.
Przede wszystkim, dotar艂am do apartamentu rodzic贸w Afrodyty mieszcz膮cego si臋 nad gara偶em w postaci napalonej, nape艂nionej energi膮 i wci膮偶 zawstydzonej mg艂y i by艂am tak rozproszona przez, c贸偶, seks, 偶e nie my艣la艂am o tym, ze wydawa艂am si臋 by膰 niczym wi臋cej jak mg艂膮 i ciemno艣ci膮, stoj膮c膮 aktualnie w salonie w mieszkaniu i ogl膮daj膮c膮 Sevie Rae, kt贸ra gapi艂a si臋 swoimi wilgotnymi, czerwonymi oczyma na ekran telewizora i poci膮ga艂a nosem. Spojrza艂am na telewizor i zda艂am sobie spraw臋, 偶e ogl膮da艂a na Lifetime Film Tygodnia. Wygl膮da艂 jak jeden z tych o matkach, kt贸re wiedz膮, ze umieraj膮 na jakie艣 okropne choroby i musz膮 艣ciga膰 si臋 z czasem (i przerwami na reklamy), 偶eby znale藕膰 nowe rodziny dla milion贸w swoich 偶ywotnych dzieci.
- M贸w o byciu w depresji. - powiedzia艂am. G艂owa Stevie Rae obr贸ci艂a si臋, a zaraz potem znalaz艂a si臋 w skulonej, dzikiej pozycji obronnej i skoczy艂a za kanap臋, sycz膮c na mnie i warcz膮c.
- Ach, cholera! - od razu odwo艂a艂am ciemno艣膰, wi臋c teraz zn贸w by艂am cia艂em sta艂ym, widzialn膮 mn膮. - Przepraszam, Stevie Rae. Zapomnia艂am, ze wygl膮dam jak z Brama Stokera.
Spojrza艂a na mnie zza kanapy z skrz膮cymi oczyma i obna偶onymi k艂ami, ale ju偶 bez syku.
- Uch, to tylko ja. Uspok贸j si臋. - z艂apa艂am lnian膮 torb臋 i potrz膮sn臋艂am ni膮, wi臋c krew wyda艂a obrzydliwy d藕wi臋k. - Twoja przek膮ska.
Wsta艂a i przewr贸ci艂a oczyma.
- Nie powinna艣 tego robi膰.
Unios艂am brwi.
- Czego nie powinnam robi膰? Przynosi膰 ci krwi albo zmienia膰 si臋 w mg艂臋 i ciemno艣膰?
Stevie Rae schwyci艂a torb臋, kt贸r膮 macha艂am jej przed nosem.
- Podkrada膰 si臋 do mnie. To mo偶e by膰 niebezpieczne.
Westchn臋艂am i usiad艂am na kanapie, staraj膮c si臋 ignorowa膰 to, 偶e zacz臋艂a ju偶 ch艂epta膰 krew z pierwszej plastikowej torebki.
- Je艣li zagryz艂aby艣 mnie wtedy, gdy moje 偶ycie by艂oby tak beznadziejne, jak teraz, wy艣wiadczy艂aby艣 mi przys艂ug臋.
- Taa, za艂o偶臋 si臋. Pami臋tam, jak ci臋偶ko by艂o by膰 偶yw膮. Wszystko wype艂nione randkowymi dramatami i o-bogini, co ja mam w艂o偶y膰 do szko艂y. To naprawd臋 okropne, w przeciwie艅stwie do 艣mierci, a potem zostania nieumar艂膮, przy czym ca艂y czas czujesz si臋 bardziej jak umar艂a.- Stevie Rae m贸wi艂a ch艂odnym, sarkastycznym g艂osem, tak niepodobnym do tego, kt贸rym zwyk艂a m贸wi膰, kt贸ry nagle zirytowa艂 to g贸wno siedz膮ce we mnie. Tak, jakbym nie by艂a zestresowana, poniewa偶 nie by艂am martwa. Albo nieumar艂膮. Albo cokolwiek.
- Profesor Nolan zosta艂a zabita zesz艂ej nocy. Wygl膮da na to, 偶e kilkoro Ludzi Wiary ukrzy偶owa艂o j膮, odci臋艂o jej g艂ow臋 i zostawi艂o niedaleko przej艣cia we wschodniej cz臋艣ci muru z urocz膮 notk膮 o nie pozwalaniu czarownikom 偶y膰. Sadz臋, ze m贸j ojciach m贸g艂 by膰 w to zamieszany, ale nie mog臋 o tym nic powiedzie膰, bo moja mama go kryje i je艣li go wydam, to ona prawdopodobnie zostanie wsadzona do wiezienia na do偶ywocie. Pi艂am krew Heatha, kiedy zosta艂o to przerwane przez jakich艣 dw贸ch cz艂onk贸w gangu, kt贸rych, jak s膮dz臋, mo偶e przypadkowo zabi艂am, a Loren Blake i ja ob艣ciskiwali艣my si臋. Wi臋c, jaki by艂 tw贸j dzie艅?
Stara Stevie Rae migota艂a wewn膮trz tych czerwonych oczu.
- O, bogini! - powiedzia艂a.
- No.
- Ob艣ciskiwa艂a艣 si臋 z Lorenem Blake'iem? - Tak jak zawsze, Stevie Rae bra艂a sobie do serca najnowsze plotki. - I jak by艂o?
Westchn臋艂am obserwuj膮c, jak zabiera si臋 za drug膮 torebk臋 krwi.
- To by艂o niesamowite. Wiem, 偶e to zabrzmi 艣miesznie, ale s膮dz臋, 偶e jest co艣 mi臋dzy nami.
- Dok艂adnie jak Romeo i Julia. - powiedzia艂a mi臋dzy 艂ykami.
- Uch, Stevie Rae, mog艂aby艣 u偶ywa膰 innej analogii? „Romeo i Julia” nie ko艅czy si臋 za dobrze.
- Za艂o偶臋 si臋, 偶e dobrze smakuje. - powiedzia艂a.
- H臋?
- Mia艂am na my艣li jego krew.
- Nie wiedzia艂am.
- Jeszcze. - powiedzia艂a i opr贸偶ni艂a kolejne opakowanie krwi.
- Skoro ju偶 o tym m贸wimy, powinna艣 przystopowa膰 z tym piciem krwi. Neferet skontaktowa艂a si臋 z Wampirzym Synami Erebusa i trudno jest teraz wykra艣膰 si臋 ze szko艂y. Nie jestem pewna, kiedy b臋d臋 mog艂a tu wr贸ci膰 i przynie艣膰 ci wi臋cej krwawego towaru.
Stevie Rae przeszy艂 dreszcz. Wygl膮da艂a prawie normalnie, ale moje s艂owa sprawi艂y, ze jej mina uleg艂a natychmiastowej zmianie, a oczy sta艂y si臋 czerwie艅sze.
- Nie mog臋 znie艣膰 tego d艂u偶ej.
M贸wi艂a tak g艂o艣nym, piskliwym g艂osem, ze niemal偶e jej nie s艂ysza艂am.
- To taka wielka sprawa, Stevie Rae? Mam na my艣li, si臋 mo偶esz si臋 powstrzyma膰 albo co艣 w tym stylu?
- To nie tak! Czuj臋, 偶e to mi si臋 wymyka… coraz bardziej z ka偶dym dniem… z ka偶d膮 godzin膮.
- Co si臋 wymyka?
- Moje cz艂owiecze艅stwo! - praktycznie zaszlocha艂a.
- Ale, s艂o艅ce - powiedzia艂am, przysuwaj膮c si臋 do niej i otaczaj膮c j膮 ramieniem, ignoruj膮c jej dziwny zapach i fakt, 偶e jej cia艂o przypomina艂o w dotyku ska艂臋. - Ju偶 ci lepiej. Jestem tutaj teraz. Zobaczymy, co da si臋 zrobi膰.
Stevie Rae spojrza艂a mi w oczy.
- Dok艂adnie teraz mog臋 poczu膰 tw贸j puls. Wiem, kiedy twoje serce bije. Jest co艣 we mnie, co krzyczy, 偶eby rozszarpa膰 ci szyj臋 i wypi膰 twoj膮 krew.
Odsun臋艂a si臋 ode mnie i przesun臋艂a na drugi koniec kanapy.
- Potrafi臋 przybra膰 twarz starej Stevie Rae, ale jest we mnie cz臋艣膰 potwora. Po prostu robi臋 to. Mog臋 ci臋 upolowa膰.
Wzi臋艂am g艂臋boki wdech i stara艂am si臋 nie odwr贸ci膰 od niej wzroku.
- Okay, wiem, ze cze艣膰 tego jest prawd膮. Ale nie wierz臋 we wszystko, nie chc臋 te偶, aby艣 ty wierzy艂a. Twoje cz艂owiecze艅stwo jest wci膮偶 tutaj, w g艂臋bi ciebie. Taa, mo偶e by膰 troch臋 schowana, ale wci膮偶 tu jest. A to znaczy, ze wci膮偶 jeste艣my najlepszymi przyjaci贸艂kami. Pomy艣l o tym. Nie musisz mnie upolowa膰. Halo - jestem tutaj. Nie chowam si臋.
- S膮dz臋, 偶e mog艂aby艣 by膰 w niebezpiecze艅stwie przeze mnie. - szepn臋艂a. U艣miechn臋艂am si臋.
- Jestem silniejsza ni偶 my艣lisz, Stevie Rae.
Poruszaj膮c si臋 powoli, 偶eby jej nie zaskoczy膰, przysun臋艂am si臋 do niej i po艂o偶y艂am moje r臋ce na jej.
- Czerp si艂臋 z ziemi. Jestem pewna, 偶e jeste艣 inna ni偶 reszta, uch - zamilk艂am, staraj膮c si臋 wymy艣li膰, jak ich nazwa膰.
- Obrzydliwych, nieumar艂ych martwych dzieciak贸w? - uzupe艂ni艂a Stevie Rae.
- No. Jeste艣 inna ni偶 reszta obrzydliwych, nieumar艂ych martwych dzieciak贸w ze wzgl臋du na twoje po艂膮czenie z ziemi膮. Czerp z niej si艂臋, kt贸ra pomo偶e ci walczy膰 z czymkolwiek, co b臋dzie si臋 w tobie dzia艂o.
- Ciemno艣膰… To ciemno艣膰 jest wewn膮trz mnie. - powiedzia艂a.
- Nie tylko ciemno艣膰. Ziemia te偶 tam jest.
- Okay… okay... - wydysza艂a. - Ziemia. Zapami臋tam. Naprawd臋 spr贸buj臋.
- Potrafisz to pokona膰, Stevie Rae. Potrafimy to pokona膰.
- Pom贸偶 mi. - powiedzia艂a nagle 艣ciskaj膮c mocno moj膮 d艂o艅 i prawie rozp艂atuj膮c si臋. - Prosz臋, Zoey, pom贸偶 mi.
- Pomog臋. Obiecuj臋.
- Nied艂ugo. To musi by膰 nied艂ugo.
- B臋dzie. Obiecuj臋. - powt贸rzy艂am, nie maj膮c poj臋cia w jaki spos贸b zamierza艂am dotrzyma膰 obietnicy.
- Co zamierzasz zrobi膰? - spyta艂a Stevie Rae, patrz膮c mi desperacko w oczy. Powiedzia艂am jedyn膮 rzecz, kt贸ra przysz艂a mi do g艂owy.
- Zamierzam stworzy膰 kr膮g i prosi膰 Nyks o pomoc.
Stevie Rae zamruga艂a.
- I to wszystko?
- C贸偶, nasz kr膮g jest silny, a Nyks jest bogini膮. Czego wi臋cej potrzebujemy? - brzmia艂am pewniej, ni偶 si臋 czu艂am.
- Chcesz, 偶ebym zn贸w reprezentowa艂a ziemi臋? - jej g艂os zadr偶a艂.
- Nie. Tak. - zamilk艂am w poczuciu winy, zastanawiaj膮c si臋 co mia艂abym zrobi膰 z Afrodyt膮. By艂o jasne, 偶e b臋dzie reprezentowa膰 ziemi臋, kiedy do艂膮czy艂a do naszego kr臋gu. Ale czy Stevie Rae nie wkurzy艂aby si臋, gdyby zobaczy艂a, 偶e jej miejsce jest zaj臋te przez jej zaciek艂ego wroga? W dodatku, nikt poza Afrodyt膮 nie wiedzia艂 o Stevie Rae, a ta wiedza musia艂a by膰 utrzymana w sekrecie, aby Neferet nie dowiedzia艂a si臋, jak膮 wiedz臋 posiadam na jej temat. Problemy. Definitywnie mia艂am problemy.
- Uch, nie jestem pewna. Pozw贸l mi o tym pomy艣le膰, okay?
Mina Stevie Rae zn贸w uleg艂a zmianie. Teraz wygl膮da艂a na z艂aman膮, kompletnie pokonan膮.
- Nie chcesz ju偶, 偶ebym by艂a cz臋艣ci膮 kr臋gu.
- To nie tak! Po prostu to ty musisz by膰 uzdrowiona, wi臋c mo偶e lepiej b臋dzie, jak staniesz po艣rodku kr臋gu zamiast na swoim normalnym miejscu. - westchn臋艂am i potrz膮sn臋艂am g艂ow膮. - Musz臋 si臋 dowiedzie膰 czego艣 wi臋cej na ten temat.
- Zr贸b to szybko, okay?
- Zrobi臋. A ty musisz mi obieca膰, 偶e przyhamujesz z krwi膮, zostaniesz tu i skupisz si臋 na swoim po艂膮czeniu z ziemi膮. - powiedzia艂a.
- Okay, spr贸buj臋.
U艣cisn臋艂am jej d艂o艅, a potem uwolni艂am swoj膮.
- Przykro mi, ale musz臋 i艣膰. Neferet organizuje specjalny rytua艂 dla profesor Nolan, a ja musz臋 odprawi膰 Rytua艂 Pe艂ni Ksi臋偶yca.
I zamierza艂am wpa艣膰 zn贸w do biblioteki i wyszuka膰 cos o rytuale, kt贸ry m贸g艂by pom贸c Stevie Rae. Nie mia艂am poj臋cia, co zrobi膰 z Lorenem. I Erik prawdopodobnie b臋dzie na mnie z艂y, poniewa偶 wysz艂am. I nie zerwa艂am z Heathem. Jejku, bola艂a mnie g艂owa. Znow.
- To trwa od miesi膮ca.
- H臋? - sta艂am w miejscu, ju偶 rozproszona problemami, z kt贸rymi musia艂am sobie poradzi膰.
- Umar艂am dok艂adnie miesi膮c temu, podczas pe艂ni ksi臋偶yca.
To zaj臋艂o ca艂膮 moj膮 uwag臋.
- To prawda. To trwa od miesi膮ca. Zastanawiam si臋…
- Czy to mo偶e co艣 znaczy膰? Je艣li dzi艣 w nocy to dobry czas, 偶eby odwr贸ci膰 to, co si臋 ze mn膮 sta艂o?
Prawie si臋 wzdrygn臋艂am, s艂ysz膮c jej wype艂niony nadziej膮 g艂os.
- Nie wiem. Mo偶e.
- Czy powinnam spr贸bowa膰 dosta膰 si臋 do akademika dzi艣 w nocy?
- Nie! To miejsce jest wype艂nione stra偶nikami. Na pewno by ci臋 z艂apali.
- Mo偶e powinni. - powiedzia艂a wolno. - Mo偶e wszyscy powinni o mnie wiedzie膰.
Pociera艂am skronie, usi艂uj膮c zrozumie膰, co podpowiada mi instynkt. Do tej pory ca艂y czas krzycza艂, 偶e mam trzyma膰 Stevie Rae w ukryciu, wi臋c teraz nie wiedzia艂am, czy nadal mam to robi膰 czy te偶 s艂ysz臋 jedynie echa wcze艣niejszych krzyk贸w zmieszane z w艂asn膮 konsternacj膮 (zapewne po艂膮czon膮 z odrobin膮 depresji i przygn臋bienia).
- Nie wiem. S艂uchaj… potrzebuj臋 troszk臋 wi臋cej czasu, dobrze?
Ramiona Stevie Rae opad艂y.
- Okay, ale nie s膮dz臋, 偶eby zosta艂o du偶o mnie po minionym miesi膮cu.
- Wiem. Pospiesz臋 si臋. - powiedzia艂am bezmy艣lnie. Pochyli艂am si臋 i szybko j膮 przytuli艂am. - Pa. Nie martw si臋. Wr贸c臋 szybko. Obiecuj臋.
- Kiedy co艣 wymy艣lisz, napisz do mnie albo cos w tym stylu, a ja przyjd臋. Okay?
- Okay. - odwr贸ci艂am si臋 w stron臋 drzwi. - Kocham ci臋, Stevie Rae. Nie zapomnij o tym. Wci膮偶 jeste艣my przyjaci贸艂kami.
Nic nie powiedzia艂a, ale skin臋艂a g艂ow膮, wygl膮daj膮c ponuro. Przywo艂a艂am do siebie noc, mg艂臋 i magi臋 i pospiesznym krokiem ruszy艂am w ciemno艣ci.
Rozdzia艂 dwudziesty
Oczywi艣cie zosta艂am przy艂apana na zakradaniu si臋 z powrotem do campusu. Zd膮偶y艂am ju偶 przep艂yn膮膰 nad murem (tak, w dos艂ownym znaczeniu przep艂yn膮膰, co by艂o tak fajne, 偶e wr臋cz nie da si臋 tego opisa膰) i sz艂am ukradkiem w stron臋 internatu w tempie, kt贸re uwa偶a艂am za rewelacyjne, kiedy nagle wpada艂am prosto na nich: grup臋 wampir贸w i uczni贸w ze starszych formatowa艅 otoczonych co najmniej tuzinem wielkich wojownik贸w (zauwa偶y艂am w tym gronie Bli藕niaczki i Damiena, wi臋c wysz艂o na to, 偶e Afrodyta mia艂a racj臋: Neferet w艂膮czy艂a do swojego kr臋gu moj膮 rad臋 starszych). Zamar艂am, cofn臋艂am si臋 w cie艅 wielkiego d臋bu i wstrzyma艂am oddech w nadziei, 偶e moj膮 nowo odkryta umiej臋tno艣膰 znikania ( czy te偶 raczej mgielnego kamufla偶u) pozwoli mi pozosta膰 niezauwa偶on膮. Niestety, Neferet niemal natychmiast si臋 zatrzyma艂a, a ca艂a grupa posz艂a w jej 艣lady. Kap艂anka przechyli艂a g艂ow臋, przysi臋gam, 偶e w臋szy艂a na wietrze jak pies go艅czy. Potem jej wzrok pow臋drowa艂 ku mojemu drzewu i jakby si臋 w nie wwierci艂. Wtedy straci艂am koncentracj臋, poczu艂am dr偶enie i wiedzia艂am, 偶e zn贸w sta艂am si臋 ca艂kowicie widoczna.
- O, Zoey, tu jeste艣! W艂a艣nie pyta艂am twoich przyjaci贸艂 - przerwa艂a na moment, by rzuci膰 Bli藕niaczkom, Damienowi i (a niech to!) Erikowi jeden ze swoich cudownych, superpromiennych u艣miech贸w - gdzie te偶 mo偶esz si臋 podziewa膰. - Jej u艣miech os艂ab艂, ust臋puj膮c miejsca idealnej matczynej trosce. - Nie powinna艣 si臋 teraz w艂贸czy膰 bez eskorty.
- Przepraszam. Musia艂am… - Przerwa艂am, czuj膮c na sobie wzrok ca艂ej gromady.
- Musia艂a si臋 wyciszy膰 przed ceremoni膮 - doko艅czy艂a za mnie Shaunee, podchodz膮c i bior膮c mnie pod r臋k臋.
- Tak. Zawsze chce troch臋 poby膰 sama przed odprawianiem obrz臋d贸w. Zoey tak ma - doda艂a Erin, tak偶e podchodz膮c i bior膮c mnie pod r臋k臋 z drugiej strony.
- W艂a艣nie. Nazywamy to CDZ: Czas Dla Zoey - wtr膮ci艂 swoje trzy grosze Damien, do艂膮czaj膮c do nas.
- To troch臋 denerwuj膮ce, ale co zrobi膰? - Erik stan膮艂 za nami i po艂o偶y艂 mi na ramionach ciep艂e d艂onie. - Tak to ju偶 jest z nasz膮 Zoey.
Z trudem powstrzymywa艂am 艂zy. Moi przyjaciele byli po prostu debe艣ciakami. Neferet, rzecz jasna, prawdopodobnie wiedzia艂a, 偶e k艂ami膮, lecz spos贸b w jaki to zrobili, wskazywa艂, 偶e dopu艣ci艂am si臋 jedynie jakiego艣 drobnego przewinienia ( na przyk艂ad wymkn臋艂am si臋, 偶eby zerwa膰 z ch艂opakiem), a nie wielkiego i przera偶aj膮cego (na przyk艂ad ukrywania swojej nieumartej krwiopijczej przyjaci贸艂ki).
- No c贸偶, chcia艂abym, 偶eby艣 w najbli偶szej przysz艂o艣ci ograniczy艂a swoje odosobnienie - rzek艂a Neferet lekko karc膮cym tonem.
- Oczywi艣cie. Przepraszam - wymamrota艂am.
- Chod藕my na ceremoni臋. - Kap艂anka kr贸lewskim krokiem wymaszerowa艂a z kr臋gu, wywo艂uj膮c pop艂och w艣r贸d wojownik贸w, kt贸rzy pop臋dzili za ni膮, pozostawiaj膮c mnie i moich przyjaci贸艂 w ogonie.
Rzecz jasna poszli艣my za ni膮. Co innego mogliby艣my zrobi膰?
- I jak tam twoje intymne sprawy? - szepn臋艂a Shaunee.
- Co? - Zamruga艂am zdumiona. Sk膮d wiedzia艂a, co robi艂am z Heathem? Czy偶by a偶 tak bardzo by艂o to po mnie wida膰? Chybabym si臋 spali艂a ze wstydu.
Erin spojrza艂a na mnie z politowanie.
- Heath. Zerwanie. Uda艂o si臋? - szepn臋艂a.
- A, to. Szczerze m贸wi膮c…
- Martwi艂em si臋 o ciebie. - Erik podszed艂 bli偶ej i zr臋cznie odsun膮艂 Shaunee na bok. My艣la艂am, 偶e Bli藕niaczki zaczn膮 go wyzywa膰, ale one tylko mrugn臋艂y znacz膮co i zosta艂y z ty艂u z Damieniem. S艂ysza艂am, jak Shaunee szepcze: „Suuuper”. Jezu, te dziewczyny potrafi艂y stawi膰 czo艂o Neferet, a na widok Erika po prostu si臋 rozp艂ywa艂y.
- Przepraszam - rzuci艂am szybko, czuj膮c si臋 winna z powodu przyjemno艣ci, jak膮 odczuwa艂am, gdy wzi膮艂 mnie za r臋k臋. - Nie chcia艂am cie martwi膰. Po prostu mia艂am do za艂atwienia pewne… no wiesz, sprawy.
Erik wyszczerzy艂 si臋 i spl贸t艂 palce z moimi.
- Mia艂em nadziej臋, 偶e wreszcie pozby艂a艣 si臋 go… to znaczy tej konkretnej sprawy.
Pos艂a艂am za siebie ostre jak sztylet spojrzenie pod adresatem Bli藕niaczek, kt贸re zrobi艂y niewinne minki.
- Zdrajczynie! - mrukn臋艂am.
- Nie b膮d藕 taka z艂a. Wykorzysta艂em swoj膮 nieuczciw膮 przewag臋 i przekupi艂em je czym艣, do czego maj膮 s艂abo艣膰.
- Butami?
- Czym艣, co ceni膮 nawet wy偶ej, przynajmniej chwilowo. T.J.-em i Cole'em.
- Spryciarz - powiedzia艂am.
- Nawiasem m贸wi膮c, nie by艂o to zbyt trudne. T.J. i Cole uwa偶aj膮, 偶e Bli藕niaczki s膮 z a b 贸 j c z o seksowne - rzek艂 Erik z doskona艂ym szkockim akcentem, udowadniaj膮c po raz kolejny, jaki z niego stukni臋ty kinoman (Austin Powers si臋 k艂ania).
- Powiedzieli ci to z tym okropnym akcentem?
呕artobliwie 艣cisn膮艂 mi d艂o艅.
- M贸j akcent wcale nie jest okropny.
- Racja. Wcale nie. - U艣miechn臋艂am si臋 do jego pogodnych b艂臋kitnych oczu, zastanawiaj膮c si臋, jak mog艂o doj艣膰 do tego, 偶e podw贸jnie go zdradzam.
- Jak si臋 dzi艣 miewasz, Zoey?
Wiedzia艂am, 偶e poprzez nasze po艂膮czone d艂onie Erik odczu艂 wstrz膮s, jakiego dozna艂am na d藕wi臋k g艂osu Lorena.
- W porz膮dku - odpar艂am. - Dzi臋ki.
- Dobrze wczoraj spa艂a艣? Zastanawia艂em si臋, jak sobie radzi艂a艣, gdy ju偶 odprowadzi艂em si臋 do internatu. - Rzuci艂 Erikowi wyra藕nie protekcjonalny u艣miech z cyklu „jestem starszy od ciebie” i wyja艣ni艂: - Zoey prze偶y艂a wczoraj wieli szok.
- Wiem - odpar艂 lakonicznie Erik.
Wyczuwa艂am panuj膮ce mi臋dzy nimi napi臋cie i zastanawia艂am si臋 nerwowo, czy kto艣 jeszcze je zauwa偶y艂. Gdy us艂ysza艂am za plecami: „O w mord臋” Shaunee i „Nooo” Erin, z trudem powstrzyma艂am j臋k. Najwyra藕niej zauwa偶yli wszyscy (czyli Bli藕niaczki, co na jedno wychodzi).
Zd膮偶yli艣my ju偶 dobi膰 do grupy doros艂ych, kt贸rzy stali teraz wok贸艂 czego艣, co rozpoznawa艂am jako furtk臋 we wschodnim murze.
- Czemu tu stoimy? - zapyta艂am, ignoruj膮c potencjalnie wybuchow膮 sytuacj臋 z facetami.
- Neferet modli si臋 za dusz臋 profesor Nolan i przywo艂uje na obszar szko艂y czar ochronny - wyja艣ni艂 Loren. G艂os mia艂 zbyt przyjazny, a gdy nasze oczy si臋 spotka艂y, jego spojrzenie by艂o stanowczo zbyt ciep艂e. Matko, on by艂 niesamowity! Przypomnia艂am sobie smak jego ust i…
I dopiero wtedy u艣wiadomi艂am sobie, co powiedzia艂.
- Przy tej krwi i szcz膮tkach… - przerwa艂am bezsilnie, niejasnym gestem wskazuj膮c mur, za kt贸rym wczoraj rozegra艂a si臋 straszna scena.
- Nie b贸j si臋. Neferet kaza艂a uprz膮tn膮膰 teren - rzek艂 艂agonie Loren.
Przez chwile pomy艣la艂am, 偶e mnie dotknie, tam, przy wszystkich! Poczu艂am nawet, jak Erik zamiera, jakby i on si臋 tego spodziewa艂. W tym momencie w nasz komara lny dramat wdar艂 si臋 uroczysty, lecz zarazem pot臋偶ny g艂os Neferet.
- Przejdziemy teraz w miejsce okrutnej zbrodni i ustawimy si臋 w p贸艂ksi臋偶yc wok贸艂 pos膮gu naszej ukochanej bogini, kt贸ry umie艣ci艂am dok艂adnie tam, gdzie znaleziono zmasakrowane cia艂o profesor Nolan. Prosz臋 was, by艣cie skupili serca i umys艂y na transmisji pozytywnej energii dla naszej utraconej siostry, kt贸rej oswobodzony duch zmierza teraz do cudownego kr贸lestwa Nyks. Adepci - przenios艂a na nas wzrok - niech ka偶dy z was stanie obok 艣wiecy symbolizuj膮cej jego 偶ywio艂. - Oczy mia艂a 偶yczliwe, g艂os 艂agodny. - Wiem, 偶e niecz臋sto wykorzystuje si臋 adept贸w w obrz臋dach doros艂ych, ale te偶 nigdy dot膮d Dom Nocy nie m贸g艂 si臋 poszczyci膰 jednoczesn膮 obecno艣ci膮 tylu niezwyk艂ych m艂odych os贸b, wierze wi臋c, 偶e dzisiejszy dzie艅 jest najw艂a艣ciwszy, bym mog艂a po艂膮czy膰 moje dary z waszymi i przyda膰 mocy temu, o co prosimy Nyks. - Prawie czu艂am, jak Bli藕niaczki i Damien dr偶膮 z podekscytowania. - Czy mo偶ecie to zrobi膰 dla mnie, a raczej dla nas?
Damien i Bli藕niaczki kiwali g艂owami jak lalki na spr臋偶ynach. Neferet przenios艂a zielone oczy na mnie. Odpowiedzia艂am skinieniem. Starsza kap艂anka u艣miechn臋艂a si臋, a ja zada艂am sobie pytanie, czy ktokolwiek inny potrafi przejrze膰 jej pozorne pi臋kno i dostrzec ch艂odn膮, wyrachowan膮 osob臋, jak膮 jest wewn膮trz.
Zadowolona z siebie Neferet odwr贸ci艂a si臋 i przesz艂a przez otwart膮 furtk臋. My za ni膮. Przygotowa艂am si臋 za co艣 strasznego - no, przynajmniej krwawego - ale Loren mia艂 racj臋: teren, kt贸ry dzie艅 wcze艣niej wygl膮da艂 tak potwornie, zosta艂 ca艂kowicie oczyszczony. Przez chwil臋 si臋 zastanawia艂am, jak gliniarze zdo艂ali zgromadzi膰 materia艂 dowodowy, lecz szybko si臋 zreflektowa艂am. Neferet na pewno zaczeka艂a, a偶 zrobi膮 swoje, nim zabra艂a si臋 do sprz膮tania. Prawda?
W miejscu, gdzie przedtem le偶a艂o cia艂o profesor Nolan, teraz sta艂 pi臋kny pos膮g Nyks, kt贸ry wygl膮da艂 jak wykuty w pojedynczej bryle onyksu. W uniesionych r臋kach trzyma艂a grub膮 zielona 艣wiec臋 symbolizuj膮c膮 ziemi臋. Doro艣li bez s艂owa utworzyli wok贸艂 pos膮gu p贸艂okr膮g. Damien i Bli藕niaczki stan臋li za przesadnie wielkimi 艣wiecami reprezentuj膮cymi ich 偶ywio艂y, a ja niech臋tnie ustawi艂am si臋 przy fioletowej 艣wiecy ducha. Tymczasem wojownicy rozeszli si臋 i otoczyli nas. Odwr贸ceni do kr臋gu plecami, czujnie wpatrywali si臋 w noc.
Bez swojej zwyk艂ej teatralno艣ci (na kt贸r膮 zwykle tak fajnie si臋 patrzy艂o) Neferet podesz艂a do Damienia, kt贸ry nerwowo trzyma艂 偶贸艂t膮 艣wiec臋 wiatru, i unios艂a ceremonialn膮 zapalniczk臋.
- On nas wype艂nia i tchnie w nas 偶ycie. Przyzywam wiatr do naszego kr臋gu. - Jej g艂os by艂 silny i czysty, niew膮tpliwie wzmocniony przez dar kap艂a艅stwa. Przytkn臋艂a zapalniczk臋 do knota 艣wiecy i wtatr natychmiast za艂opota艂 wok贸艂 niej i Damiena. Sta艂a do mnie ty艂em, wi臋c nie widzia艂am jej twarzy, ale Damien u艣miecha艂 si臋 szeroko i rado艣nie. Pr贸bowa艂am si臋 nie krzywi膰. 艢wi臋ty kr膮g nie by艂 odpowiednim miejscem na bulgotanie z w艣ciek艂o艣ci, lecz nic na to nie mog艂am poradzi膰. Dlaczego tylko ja dostrzega艂am fa艂sz kap艂anki?
Neferet podesz艂a do Shaunee.
- On nas ogrzewa i pociesza. Przyzywam ogie艅 do naszego kr臋gu. - Czerwona 艣wieca Shaunee buchn臋艂a p艂omieniem, jeszcze zanim dotkn臋艂a jej zapalniczka. U艣miech dziewczyny by艂 niemal r贸wnie jasny jak jej 偶ywio艂.
Kap艂anka przesz艂a po okr臋gu w stron臋 Erin.
- Ona nas uspokaja i obmywa. Przyzywa艂 wod臋 do naszego kr臋gu. - Gdy 艣wieca zap艂on臋艂a, us艂ysza艂am odg艂os rozbijaj膮cych si臋 o odleg艂a pla偶e fal i poczu艂am w nocnej bryzie zapach soli i morza.
Przygl膮da艂am si臋 badawczo, jak Neferet idzie dalej i sama zajmuje miejsce przed statu膮 Nyks i zielon膮 艣wiec膮. Pochyli艂a g艂ow臋.
- Adeptka, kt贸ra uosabia艂a ten 偶ywio艂, zgin臋艂a, sprawiedliwie wi臋c b臋dzie, je艣li rola ziemi pozostanie dzi艣 nieobsadzona i je艣li jej 艣wieca znajdzie si臋 dok艂adnie w miejscu, w kt贸rym tak niedawno spoczywa艂o cia艂o naszej drogiej Patricii Nolan. Przyzywam ziemi臋 do naszego kr臋gu. - Neferet zapali艂a zielon膮 艣wiec臋 i cho膰 ta p艂on臋艂a jasno, nie czu艂am w powietrzu ani 艣ladu zapachu zielonych 艂膮k czy polnych kwiat贸w.
Wreszcie kap艂anka stan臋艂a przede mn膮. Nie wiem, jaki wyraz twarzy zademonstrowa艂a Damienowi i Bli藕niaczkom, ale mnie pokaza艂a wyraziste, surowe i zdumiewaj膮co pi臋kne oblicze. Przywodzi艂a w tej chwili na my艣l staro偶ytn膮 wojowniczk臋 z wampirskiego plemienia Amazonek. Niemal zapomnia艂am, jak podst臋pna i gro藕na potrafi by膰.
- On jest nasza kwintesencj膮. Przywo艂uj臋 ducha do naszego kr臋gu. - Zapali艂a moj膮 fioletow膮 艣wiec臋, a ja poczu艂am w 偶o艂膮dku takie samo podniecenie, jakiego si臋 doznaje podczas przeja偶d偶ki rellercoasterem.
Kap艂anka nie zatrzyma艂a si臋, by wymieni膰 ze mn膮 porozumiewawcze spojrzenia. Zamiast tego zabra艂a si臋 za przygotowywanie publiczno艣ci: chodzi艂a w ko艂o wewn膮trz kr臋gu, po kolei patrzy艂a o oczy ka偶demu z otaczaj膮cych nas wampir贸w, po czym przesz艂a do sedna sprawy:
- Tak brutalny i otwarty atak zdarzy艂 si臋 po raz pierwszy od ponad stu lat. Ludzie zamordowali przedstawiciela naszej rasy, a swoim czynem nie tyle przebudzili 艣pi膮cego olbrzyma, ile sprowokowali lamparta, kt贸rego uwa偶ali za oswojonego. - Neferet podnios艂a g艂os i krzycza艂a w gniewie. - Ale tak nie jest!
Poczu艂am, jak w艂osy na r臋kach staj膮 mi d臋ba. Ona by艂a niesamowita. Jak to mo偶liwe, 偶eby kto艣 tak Hejnie obdarowany przez Nyks tak bardzo zb艂膮dzi艂?
- Wierz膮, 偶e nasze k艂y zosta艂y spi艂owane, a pazury wyrwane jak u grubej domowej kotki. Powt贸rz臋 raz jeszcze: SA w b艂臋dzie. - Unios艂a r臋ce nas g艂ow臋. - Z tego 艣wi臋tego kr臋gu, utworzonego na miejscu zbrodni, przyzywamy nasza boginie Nyks, pi臋kne uosobienie Nocy. Prosimy, by przygarn臋艂a do piersi Patricie Nolan, cho膰 ta zesz艂a z tego 艣wiata o wiele dekad za wcze艣nie. Prosimy te偶 Nyks, by jej s艂uszny gniew, jej s艂odka boska furia udzieli艂y nam schronienia przed mordercz膮 sieci膮 tkan膮 przez ludzi. - M贸wi膮c te s艂owa, Neferet podesz艂a z powrotem do pos膮gu.
Niech nas chroni twoja noc;
rozkoszna ponad wszelka moc.
Gdy zwr贸ci艂a si臋 twarz膮 do nas, zobaczy艂am w jej r臋kach ma艂y n贸偶 o ko艣cianym trzonku i wyszlifowanym ostrzu, wygl膮daj膮cym na zab贸jczo skuteczne.
Niechaj Nyks szczelna zas艂ona
osadzie naszej da ochron臋.
Jedn膮 r臋ka unios艂a n贸偶, a drug膮 rysowa艂a z艂o偶one wzory w powietrzu, kt贸re w jej pobli偶u sta艂o si臋 l艣ni膮ce i przezroczyste.
Kto wchodzi lub wychodzi - zna膰 b臋d臋,
wampir, adept czy cz艂owiek - przyb臋d臋.
Z艂o w zarodku skrusz臋
i wol臋 swoja narzuc臋!
Szybkim, gwa艂townym ruchem przeci臋艂a sobie nadgarstek tak g艂臋boko, 偶e natychmiast trysn膮艂 z niego strumie艅 krwi - czerwonej, g臋stej, gor膮cej, s艂odkiej krwi. Jej zapach uderzy艂 mnie w nozdrza i natychmiast 艣lina nap艂yn臋艂a mi do ust. Kap艂anka z pos臋pn膮 determinacj膮 obesz艂a kr膮g dooko艂a, tworz膮c wok贸艂 nas szkar艂atny 艂uk krwi i skrapiaj膮c ni膮 traw臋, kt贸ra niedawno by艂a przesi膮kni臋t膮 krwi膮 Nolan. W ko艅cu wr贸ci艂a do pos膮gu, unios艂a g艂ow臋 ku nocnemu niebu u uko艅czy艂a czar:
Oto ofiara z krwi,
niech 艂aska twa sprzyja mi.
Przysi臋gam, 偶e po tych s艂owach powietrze wok贸艂 nas zafalowa艂o i przez moment naprawd臋 widzia艂am, jak co艣 osiada na murach szko艂y niczym p贸艂prze藕roczysta czarna kurtyna. Ten car pozwoli jej nie tylko wykrywa膰 niebezpiecze艅stwo, ale wiedzie膰 o tym, kiedy ktokolwiek wchodzi do szko艂y lub j膮 opuszcza! Musia艂am ugry藕膰 si臋 w j臋zyk, 偶eby nie j臋kn膮膰. Nie by艂o szans, 偶eby m贸j uczniowski czar 脿 la Stoker oszuka艂 bogini臋. Jak u diab艂a mia艂am si臋 wymkn膮膰 ponownie z krwi膮 dla Stevie Rae?
Kompletnie poch艂oni臋ta w艂asnym problemem, prawie nie zauwa偶y艂a, jak Neferet rozwi膮zuje kr膮g. Niczym drewniany klocek przesz艂am z pozosta艂ymi przez furtk臋 i ockn臋艂am si臋 dopiero na d藕wi臋k g艂臋bokiego g艂osu Lorena, kt贸ry odezwa艂 si臋 niemal przy moim uchu.
- Spotkamy si臋 za chwil臋 w Sali rekreacyjnej. - Spojrza艂am na niego. Musia艂am mie膰 g艂upi膮 min臋, do doda艂: - Twoja ceremonia pe艂ni. Zapomnia艂a艣, 偶e mam by膰 waszym bardem przy tworzeniu kr臋gu?
Nim zd膮偶y艂am cos powiedzie膰, us艂ysza艂am przymilny g艂os Shaunee:
- Uwielbiamy pana recytacje, profesorze.
- Jasne. Nie odpu艣ci艂yby艣my ich sobie nawet kosztem wyprzeda偶y but贸w w Sakskie - doda艂a z b艂yskiem w oku Erin.
- No to na razie -powiedzia艂 Loren, nie spuszczaj膮c ze mnie wzroku. U艣miechn膮艂 si臋, sk艂oni艂 mi si臋 lekko i odszed艂.
- Wypas! - zapia艂a Erin.
- 艢wi臋ta racja, Bli藕niaczko - popar艂a j膮 Shaunee.
- Blake to gnida.
Wszystkie spojrza艂y艣my na naburmuszonego Erika.
- Nie 偶artuj! - oburzy艂a si臋 Shaunee,
- Cudny Loren po prostu chce by膰 mi艂y - doda艂a Erin, patrz膮c na Erika jak na wariata.
- W艂a艣nie! I nie wa偶 si臋 robi膰 Zoey scen - ostrzeg艂a go Shaunee.
- Musisz si臋 przebra膰 - rzuci艂am szybko, nie maj膮c ochoty komentowa膰 ewidentnej zazdro艣ci Erika. - Mo偶e p贸jdziecie ju偶 do Sali rekreacyjnej i sprawdzicie, czy wszystko gotowe? A ja tylko wpadn臋 do pokoju i zaraz do was do艂膮cz臋.
- Spoko - odpar艂y unisono Bli藕niaczki.
- Dopniemy wszystko na ostatni guzik - zapewni艂 Damien.
Erik milcza艂. Rzuci艂am mu kr贸tki i - mia艂am nadziej臋 - niewinny u艣miech, po czym ruszy艂am chodnikiem w stron臋 naszego internatu. Czu艂am, 偶e odprowadza mnie wzrokiem, i z uczuciem bezsilnej rozpaczy my艣la艂am o tym, 偶e b臋d臋 musia艂a zrobi膰 cos w sprawie jego i Lorena ( a tak偶e Heatha). Ale co do diab艂a mog艂am zrobi膰?
Mia艂am fio艂a na punkcie Heatha. I jego krwi.
Erik by艂 niesamowitym facetem, kt贸rego bardzo, bardzo lubi艂am.
Loren by艂 an s艂odszy na 艣wiecie.
A ja by艂am wredn膮 krow膮.
Rozdzia艂 dwudziesty pierwszy
Usi艂owa艂am sobie wm贸wi膰, 偶e ceremonia to ma艂e piwo: szybko utworz臋 kr膮g, odb臋bni臋 mod艂y za Nolan, og艂osz臋, 偶e Afrodyta wst臋puje do C贸r Ciemno艣ci (co by艂o do przewidzenia po tym, jak udowodni艂a, 偶e ma dar komunikacji z ziemi膮), a potem powiem, 偶e z powodu problem贸w, z jakimi wszyscy musimy si臋 teraz zmaga膰, postanowi艂am nie nominowa膰 偶adnych nowych cz艂onk贸w rady przed ko艅cem roku szkolnego. To naprawd臋 b臋dzie 艂atwe, powtarza艂am swojemu 艣ci艣ni臋temu 偶o艂膮dkowi. Bez por贸wnania z wydarzeniami z zesz艂ego miesi膮ca, kiedy to zgin臋艂a Stevie Rae. Dzisiaj nie mo偶e si臋 sta膰 nic z艂ego.
Przebrana i tak przygotowana, jak tylko by艂o to mo偶liwe, otworzy艂am drzwi i zobaczy艂am stoj膮c膮 za nimi Afrodyt臋.
- Wrzu膰 na luz, dobra? - rzuci艂a, schodz膮c mi z drogi. - Musz臋 na ciebie zaczeka膰 i ju偶.
- Afrodyto, czy nikt ci nigdy nie powiedzia艂, 偶e sp贸藕nianie si臋 jest nieuprzejme? - zapyta艂am, biegn膮c wzd艂u偶 korytarza, przeskakuj膮c do dwa schodki i wypadaj膮c na zewn膮trz bez ogl膮dania si臋 na ni膮. Skin臋艂am Dariusowi, kt贸ry trzyma艂 wart臋 przed budynkiem, a on mi zasalutowa艂.
- Wiesz, z tych wojownik贸w to na serio s膮 niez艂e ciacha. - Afrodyta zdo艂a艂a mnie dogoni膰 i teraz ogl膮da艂a si臋, 偶eby jeszcze rzuci膰 okiem na Dariusa. Potem spojrza艂a na mnie, wydymaj膮c usta, i oznajmi艂a: - Nie, nikt nigdy mi nie powiedzia艂, 偶e sp贸藕nianie si臋 jest nieuprzejme. Zosta艂am wychowana na kogo艣, na kogo inni musza czeka膰. Moja matka uwa偶a艂a wr臋cz, 偶e s艂o艅ce nie mo偶e wzej艣膰 ani zej艣膰, p贸ki ona sobie tego nie za偶yczy.
Przewr贸ci艂am oczami.
- Jak tam ceremonia Neferet?
- Masakra. Rzuci艂a zas艂on臋 ochronn膮 na ca艂a szko艂臋. Nikt nie mo偶e wej艣膰 ani wyj艣膰 bez jej wiedzy. Lepiej by膰 nie mo偶e. No, chyba 偶e dla nas.
Chocia偶 w pobli偶u nikogo nie by艂o, Afrodyta 艣ciszy艂a g艂os.
- Stevie ma jeszcze zapasy?
- Niewiele. Musimy szybko co艣 wykombinowa膰.
- Nie wiem, co twoim zdaniem my powinny艣my wykombinowa膰 - powiedzia艂a, akcentuj膮c s艂owo „my”. - To ty masz te swoje supermoce. Ja tylko si臋 przy艂膮czy艂am. - Przerwa艂a, jeszcze bardziej 艣ciszaj膮c g艂os. - Poza tym nie mam poj臋cia, co niby chcesz zrobi膰. Ona jest ohydna i po prostu przera偶aj膮ca.
- To moja najlepsza przyjaci贸艂ka - szepn臋艂am 偶arliwie.
- Nie. To b y 艂 a twoja najlepsza przyjaci贸艂ka. Teraz jest wstr臋tnym zombiakiem, kt贸ry pije krew jak oran偶ad臋.
- Nadal jest moj膮 przyjaci贸艂k膮 - upiera艂am si臋.
- Dobra. Niech ci b臋dzie. W takim razie j膮 wylecz.
- Niby jak? To nie takie proste.
- Sk膮d wiesz? Pr贸bowa艂a艣?
Stan臋艂am jak wryta.
- Co?
Afrodyta unios艂a brew, wzruszy艂a ramionami i zrobi艂a potwornie znudzona min臋.
- Pytam, czy pr贸bowa艂a艣.
- Ja pierdziel臋! Czy to mo偶liwe? Tyle czasu pr贸buje wymy艣li膰 jaki艣 czar, obrz臋d czy co艣, cos wyj膮tkowego, niesamowitego i strasznie magicznego, a Mo 偶e powinnam po prostu zwr贸ci膰 si臋 do Nyks i poprosi膰 o uleczenie Stevie Rae. - Stoj膮c tam i rozkoszuj膮c si臋 t膮 chwil膮 ol艣nienia, s艂ysza艂am w g艂owie echo g艂osy Nyks, powtarzaj膮ce s艂owa wypowiedziane do mnie przez bogini臋 miesi膮c wcze艣niej, zaraz zanim u偶y艂am swoich mocy, by zerwa膰 blokad臋, kt贸r膮 Neferet umie艣ci艂a w mojej pami臋ci: „Chc臋 ci przypomnie膰, 偶e 偶ywio艂y mog膮 r贸wnie dobrze odnawia膰, jak i niszczy膰”.
- „Ja pierdziel臋”? Powiedzia艂a艣 „Ja pierdziel臋”? To偶 to prawie przekle艅stwo! Zaczynam si臋 martwi膰 o t臋 twoj膮 niewyparzon膮 g臋b臋.
Ale ja by艂am tak szcz臋艣liwa i pe艂na nadziei, 偶e nawet Afrodyta nie mog艂a mnie wyprowadzi膰 z r贸wnowagi. Za艣mia艂am si臋.
- Chod藕my! Martwi膰 b臋dziemy si臋 p贸藕niej.
Ruszy艂am przed siebie niemal biegiem. Przed wej艣ciem do Sali rekreacyjnej sta艂 jeden z wojownik贸w - wielki czarnosk贸ry wampir, kt贸ry nadawa艂by si臋 na zawodowego zapa艣nika. Afrodyta mrukn臋艂a co艣 na jego widok jak zadowolona kotka, a on u艣miechn膮艂 si臋 uroczo, ale wci膮膰 wojowniczo. Dziewczyna zatrzyma艂a si臋, by z nim poflirtowa膰.
- Nie sp贸藕nij si臋 - sykn臋艂am.
- Wyluzuj. Zaraz tam b臋d臋. - Odegna艂a mnie gestem i rzuci艂a mi spojrzenie, z kt贸rego wyczyta艂am, 偶e nie powinny艣my pokazywa膰 si臋 razem. Skin臋艂am lekko g艂ow膮 i wesz艂am do Sali.
- Zo! Jeste艣 wreszcie! - Najpierw Jack, a zaraz za nim Damien przytruchtali do mnie.
- Przepraszam, przysz艂am najszybciej, jak si臋 da艂o - rzuci艂am tonem usprawiedliwienia.
- Nie ma sprawy - odpar艂 z u艣miechem Damien. - Wszystko jest gotowe. - Jego u艣miech zblad艂. - Znaczy, opr贸cz Afrodyty. Nie dotar艂a jeszcze.
- Widzia艂am j膮. Ju偶 idzie. Mo偶ecie zaj膮膰 miejsca.
Damien skin膮艂 g艂ow膮. Wr贸ci艂 do kr臋gu, a Jack podszed艂 do k膮cika ze sprz臋tem nag艂a艣niaj膮cym (ch艂opak jest geniuszem, je艣li chodzi o wszelk膮 elektronik臋)
- Jak b臋dziecie gotowi, to m贸wcie! - zawo艂a艂.
U艣miechn臋艂am si臋 do niego, po czym wr贸ci艂am wzrokiem do kr臋gu. Bli藕niaczki pomacha艂y mi ze swoich stanowisk na po艂udniu i zachodzie. Erik sta艂 w pobli偶u pustego pola ze 艣wieca ziemi. Pochwyci艂 moje spojrzenie i mrugn膮艂. U艣miechn臋艂am si臋, ale mimowolnie zada艂am sobie pytanie, dlaczego stoi tak blisko miejsca, w kt贸rym zaraz znajdzie si臋 Afrodyta.
Skoro o niej mowa… Z艂a, 偶e zdo艂a艂a zmusi膰 m n i e do czekania na ni膮, zerkn臋艂am na drzwi akurat w chwili, kiedy w艣lizgiwa艂a si臋 do Sali. Widzia艂am, 偶e si臋 zawaha艂a, i zdawa艂o mi si臋, 偶e zblad艂a na moment, spogl膮daj膮c na kr膮g oczekuj膮cych C贸r i Syn贸w Ciemno艣ci. Potem dumnie unios艂a brod臋, odrzuci艂a do ty艂u szop臋 jasnych w艂os贸w i nie zwracaj膮c na nikogo uwagi, pomaszerowa艂a prosto do p贸艂nocnej cz臋艣ci kr臋gu, by ustawi膰 si臋 za zielon膮 艣wiec膮. Na jej widok wszystkie pogaw臋dki ucich艂y, jakby kto艣 nagle wy艂膮czy艂 g艂os. Przez par臋 sekund panowa艂a ca艂kowita cisza, po czym g艂osy powr贸ci艂y w [postaci st艂umionych szept贸w. Afrodyta po prostu sta艂a przy swojej 艣wiecy, wygl膮daj膮c spokojnie, pi臋knie i bardzo zarozumiale.
- Lepiej zacznijmy, zanim wybuchnie bunt.
Tym razem nie podskoczy艂am na d藕wi臋k g艂臋bokiego, zmys艂owego g艂osu Lorena tu偶 za moimi plecami. Obr贸ci艂am si臋 jednak, g艂贸wnie po to, 偶eby ludzie (to znaczy Erik) nie zauwa偶yli wyrazu mojej twarzy i promiennego u艣miechu, kt贸rym obdarzy艂am go艣cia.
- Je艣li o mnie chodzi, jestem gotowa - powiedzia艂am.
- A ona? - Loren wskaza艂 brod膮 Afrodyt臋, - Powinna tu by膰?
- Niestety tak - odpar艂am.
- Zapowiada si臋 ciekawie.
- Tak to ju偶 jest ze mn膮 i z moim 偶yciem. Ciekawe jak wypadek samochodowy.
Parskn膮艂 艣miechem.
- Raz na wozie, raz pod wozem.
- G艂贸wnie pod. - Westchn臋艂am, spowa偶nia艂am i odwr贸ci艂am si臋 twarz膮 do kr臋gu.
- Jestem gotowa - oznajmi艂am.
- B臋d臋 recytowa艂 w rytm muzyki. W tym czasie rozpoczniesz sw贸j taniec do 艣rodka kr臋gu.
Skin臋艂am g艂ow膮 i skoncentrowa艂am si臋 na oddychaniu i wyciszeniu. Gdy zabrzmia艂a muzyka, szepty w kr臋gu ca艂kiem ucich艂y. Wszyscy patrzeli na mnie. Nie rozpozna艂am utworu, ale by艂 miarowy, rytmiczny, d藕wi臋czny, przywodz膮cy na my艣l puls. Moje cia艂o automatycznie synchronizowa艂o si臋 z nim. Ruszy艂am wok贸艂 kr臋gu.
G艂os Lorena idealnie uzupe艂nia艂 muzyk臋.
Ja jestem jednym z tych, co noc poznali,
Wyszed艂em w deszcz, by w deszczu wraca膰 znowu.
S艂owa starego wiersza 艣wietnie wprowadza艂y nastr贸j, przywo艂uj膮c obrazy odmienno艣ci, z kt贸r膮 coraz lepiej zapoznawa艂a si臋 podczas swoich samotnych wycieczek poza campus.
Schodzi艂em w d贸艂 zau艂k贸w smutnych schod贸w,
Min膮艂em te偶 na stra偶y wartownika
I opu艣ci艂em wzrok, niech臋tny s艂owu.
Niemal czu艂am na sk贸rze ciemno艣膰 minionej Nocy, kt贸ra zdawa艂a si臋 przesi膮ka膰 mi przez sk贸r臋, i wbrew rozs膮dkowi by艂am przekonana, 偶e nale偶臋 bardziej do niej ni偶 do ludzkiego 艣wiata poza murami. Wchodz膮c do kr臋gu, zadr偶a艂am i us艂ysza艂am st艂umiony j臋k zdumienia Damiena. Wi臋c mgie艂ka i magia ju偶 mn膮 zaw艂adn臋艂y.
A p贸藕niej w nieziemskiej tkwi膮c oddali
艢wiec膮cy zegar na niebie to zdanie:
„Czas nie jest dobry ani z艂y”, zapali艂.
Ja jestem jednym z tych, co noc poznali.*
G艂os Lorena ucich艂, ja po raz ostatni si臋 okr臋ci艂a, oddalaj膮c w my艣lach mg艂臋 i na powr贸t staj膮c si臋 widoczna. Nadal wype艂niona po brzegi nocna magi膮, podnios艂am z zastawionego wszelkimi dobrami sto艂u po艣rodku kr臋gu rytualnego zapalniczk臋 i nagle u艣wiadomi艂am sobie, 偶e by膰 mo偶e po raz pierwszy naprawd臋 czuj臋 si臋 jak starsza kap艂anka Nyks, wprost ociekaj膮ca magi膮 bogini i promieniej膮ca jej mocami. Zala艂a mnie fala szcz臋艣cia, kompletnie usuwaj膮ca w cie艅 wszystkie inne troski ostatnich tygodni. Lekkim krokiem podesz艂am do Damiena.
- To by艂o super! - powiedzia艂 z u艣miechem.
Odwzajemni艂am u艣miech i unios艂am zapalniczk臋. S艂owa, kt贸re natychmiast znalaz艂am w g艂owie, musia艂y pochodzi膰 od Nyks. Sama nigdy w 偶yciu nie by艂am tak poetyczna.
- B膮d藕cie pozdrowione, szepcz膮ce bryzy z odleg艂ych stron, swobodne, czyste i 艣wie偶e. W imieniu Nyks przyzywam was do siebie! - Przytkn臋艂am p艂omie艅 do knota 偶贸艂tej 艣wiecy Damiena i natychmiast otoczy艂 mnie s艂odki, pieszczotliwy wietrzyk.
Pospiesznie podesz艂am so Shaunee i do jej czerwonej 艣wiecy. Postanawiaj膮c nadal poddawa膰 si臋 temu specyficznemu uczuciu kap艂a艅skiej magii, kt贸re mn膮 zaw艂adn臋艂o, rozpocz臋艂am inwokacj臋 bez podnoszenia zapalniczki,
- B膮d藕 pozdrowiony, o偶ywczy ogniu z odleg艂ych stron, kt贸ry budzisz 偶ycie. W imieniu Nyks przyzywam ci臋 do siebie! - Pstrykn臋艂am palcami przy knocie, a on buchn膮艂 cudownym p艂omieniem. Wymieni艂am u艣miechy z Shaunee, po czym ruszy艂am w stron臋 Erin.
- B膮d藕cie pozdrowione, ch艂odne wody jeziora i strumieni z odleg艂ych stron. Przyp艂y艅cie ku nam, niesione magi膮, czyste i bystre. W imieniu Nyks uka偶cie si臋 naszym oczom. Przyzywam was! - Dotkn臋艂am zapalniczk膮 niebieskiej 艣wiecy Erin i napawa艂am si臋 m臋kami zachwytu, jakimi moi towarzysze przyj臋li wod臋, kt贸ra ujawni艂a si臋, pluskaj膮c w st贸p Erin, lecz ich nie dotykaj膮c.
- Czad! - szepn臋艂a Erin.
Wyszczerzy艂am si臋 do niej i zgodnie z ruchem wskaz贸wek zegara przesz艂am do miejsca, kt贸rym sta艂a Afrodyta z zielon膮 艣wic膮. Twarz Afrodyty nie wyra偶a艂a 偶adnych emocji; tylkow oczach dostrzega艂am l臋k i przez chwil臋 zadawa艂am sobie pytanie, od jak dawna ta dziewczyna skrywa emocje. Znaj膮c jej koszmarnych rodzic贸w, pewnie od d艂u偶szego czasu.
- Wszystko b臋dzie dobrze - szepn臋艂am, ledwie poruszaj膮c ustami.
- Mog臋 si臋 porzyga膰 - odszepn臋艂a.
- Daj spok贸j. - U艣miechn臋艂am si臋, a potem g艂o艣no wypowiedzia艂am pi臋kne s艂owa, kt贸re ko艂ata艂y mi si臋 w g艂owie: - Zbud藕cie si臋 omszonego snu, nios膮c nam obfito艣膰, pi臋kno i harmoni臋. W imieniu Nyks przyzywam was do siebie.
__________________
*Wiersz R. Frosta, Kt贸rzy poznali noc, prze艂. Ludmi艂a Marja艅ska.
Zapali艂am 艣wiec臋 Afrodyty i sal臋 zala艂a wyrazista, silna wo艅 艣wie偶o skoszonego siana, w powietrzu rozbrzmia艂 艣wiergot ptak贸w. Pachnia艂y te偶 bzy, tak s艂odkie, jakby spryskano nas najl偶ejszymi, najdoskonalszymi perfumami 艣wiata. Spojrza艂am w b艂yszcz膮ce oczy Afrodyty, p贸藕niej rozejrza艂am si臋 po kr臋gu. Wszyscy spogl膮dali na ni膮 w zdumionym milczeniu.
- Tak - powiedzia艂a po prostu, odpowiadaj膮c na k艂臋bi膮ce si臋 w ich g艂owach pytania, mia艂am nadziej臋, 偶e i rozwiewaj膮c w膮tpliwo艣ci. Mogli jej nie lubi膰, mogli nawet je nie ufa膰, ale musieli zaakceptowa膰 fakt, 偶e Nyks ja wybra艂a.
- Afrodyta zosta艂a pob艂ogos艂awiona darem komunikacji z 偶ywio艂em ziemi. - Wesz艂am do 艣rodka kr臋gu i podnios艂am fioletow膮 艣wiec臋. - Duchu pe艂en magii i nocy, szepcz膮ca duszo bogini, przyjacielu i nieznajomy, tajemnico i wiedzo, przyzywam ci臋 do siebie! - 艢wieca zap艂on臋艂a, a ja sta艂am bez ruchu przepe艂niona znajom膮 kakofoni膮 wszystkich pi臋ciu 偶ywio艂贸w i tak oczarowana, 偶e niemal zapomnia艂am o oddychaniu.
Kiedy ju偶 troch臋 dosz艂am do siebie, zapali艂am splecion膮 lin臋 z uszonego eukaliptusa i sza艂wii, po czym zdmuchn臋艂am j膮, wdychaj膮c g艂臋boko zapach zi贸艂 i staraj膮c si臋 wch艂on膮膰 zalety, kt贸re w nich wychwala艂a moja babcia: eukaliptus mia艂 uzdrawia膰, chroni膰 i oczyszcza膰, a bia艂a sza艂wia wygania膰 z艂e duchy, z艂a energi臋 i z艂e wp艂ywy. Otoczona pikantnym dymem odwr贸ci艂am si臋 do pozosta艂ych i zacz臋艂am m贸wi膰, r贸wnie 艣wiadoma wpatrzy nocy we mnie oczu jak po艂yskuj膮cej, wyrazistej srebrnej nici 艂膮cz膮cej w ca艂o艣膰 m贸j kr膮g.
- B膮d藕cie pozdrowieni! - zawo艂a艂am.
- B膮d藕cie pozdrowieni! - odkrzykn臋li.
- Wszystkim wam wiadomo - zacz臋艂am, czuj膮c jak schodzi ze mnie napi臋cie - 偶e wczoraj zabito profesor Nolan. By艂o to w ka偶dym calu tak potworne i tak prawdziwe, jak donosz膮 plotki. Chcia艂abym teraz prosi膰 was o wsp贸lne b艂aganie Nyks o pociech臋 dla jej duszy, a tak偶e o pociech臋 dla nas. - Przerwa艂am i odszuka艂am wzrokiem Erika. - Jestem tu od niedawna, ale wiem, 偶e wielu z was by艂o z profesor Nolan naprawd臋 blisko. - Cho膰 pr贸bowa艂 si臋 u艣miechn膮膰, jego usta wci膮偶 by艂y smutne, a powieki mruga艂y gwa艂townie, by nie wypu艣ci膰 艂ez po艂yskuj膮cych w b艂臋kitnych oczach. - By艂a dobra nauczycielk膮 i mi艂膮 osob膮. B臋dzie nam jej brakowa艂o. Poslijmy jej duchowi ostatnie b艂ogos艂awie艅stwo.
-B膮d藕 b艂ogos艂awiona! - odpowiedzia艂 mi zgodny 偶arliwy ch贸r.
Przerwa艂am, by da膰 im czas na uspokojenie, po czym kontynuowa艂am.
- Wiem, 偶e mia艂am dzi艣 og艂osi膰 nominacje do rady, ale z powodu wszystkich zdarze艅 ostatniego miesi膮ca postanowi艂am z tym zaczeka膰 do ko艅ca roku szkolnego. Wtedy spotkam si臋 z rad膮, wybierzemy kilka nazwisk i poddamy wam g艂osowanie. Tymczasem postanowi艂am automatycznie do艂膮czy膰 do naszej rady jedn膮 osob臋. - Stara艂am si臋 przybra膰 konkretny ton, jak gdyby moja wiadomo艣膰 nie by艂a czym艣, co wi臋kszo艣膰 z nich uzna za kompletne szale艅stwo. - Jak ju偶 zauwa偶yli艣cie, Afrodyta otrzyma艂a dar komunikacji z ziemi膮. Podobnie jak Stevie Rae staje si臋 tym samym uprawniona do uczestnictwa w naszej radzie. I tak jak Stevie zgodzi艂a si臋 podporz膮dkowa膰 moim nowym regu艂om dal C贸r Ciemno艣ci. - Odwr贸ci艂am si臋, by spojrze膰 jej w oczy, i z ulga przywita艂am jej nerwowy u艣miech oraz kr贸tkie skinienie g艂owy. Potem, nie daj膮c pozosta艂ym czasu na komentarze, podnios艂a ze sto艂u Niks puchar s艂odkiego czerwonego wina i rozpocz臋艂am oficjaln膮 inwokacj臋 do rytualnej modlitwy Pe艂ni Ksi臋偶yca.
- W tym miesi膮cu po raz kolejny odkrywamy, 偶e wraz z pe艂ni膮 przychodzi nam stawi膰 czo艂o wielu nowym wyzwaniom. Miesi膮c temu by艂y to nowe kanony C贸r i Syn贸w Ciemno艣ci. Tym razem jest to nowa cz艂onkini rady starszych oraz smutek po 艣mierci nauczycielki. Jestem wasze przewodnicz膮c膮 dopiero miesi膮c, ale wiem ju偶, 偶e mog臋… - przerwa艂am i poprawi艂am si臋 : - …mo偶emy zaufa膰 Nyks, kt贸ra kocha nas i jest z nami nawet o obliczu tak potwornych zdarze艅.
Unios艂am puchar i sz艂am wok贸艂 kr臋gu, recytuj膮c pi臋kny stary wiersz, kt贸rego nauczy艂am si臋 przed miesi膮cem.
Skapana blasku ksi臋偶yca
Tajemnico g艂臋bi ziemi
Si艂o toczonych w贸d
Ciep艂o p艂omieni
W imieniu Nyks przyzywamy was!
Da艂am ka偶demu z adept贸w skosztowa膰 wina, kiwaj膮c g艂ow膮 w odpowiedzi na ich u艣miechy. Stara艂am si臋 wygl膮da膰 na kogo艣, komu mog膮 zaufa膰 i na kogo zawsze mog膮 liczy膰.
Uzdrawianie chorych
Prawda zamiast fa艂szu
Oczyszczenie nieczystych
Umi艂owanie prawdy
W imieniu Nyks niech si臋 stanie!
Cieszy艂am si臋, 偶e po wypiciu wina ka偶dy grzecznie recytuje formu艂k臋 „B膮d藕 pozdrowiona: i nikt nie wygl膮da na szczeg贸lnie oburzonego.
Wzroku kota
S艂uchu delfina
Zr臋czno艣ci w臋偶a
Tajemnico Sfinksa
W imieniu Nyks przyzywam was
B膮d藕 pozdrowieni wraz z nami!
Na ko艅cu poda艂am puchar Afrodycie i ledwie dos艂ysza艂am jej cichutki szept: „Dobra robota, Zoey”. Po wypiciu odda艂a mi puchar, m贸wi膮c „B膮d藕 pozdrowiona” dostatecznie g艂o艣no, by wszyscy to us艂yszeli.
Z ulg膮 i niema艂膮 dum膮 z siebie wypi艂am resztk臋 wina i odstawi艂am puchar na st贸艂. W kolejno艣ci odwrotnej do przywo艂ywania podzi臋kowa艂am teraz ka偶demu 偶ywio艂owi i pozwoli艂am mu odej艣膰, Afrodyta, Erin, Shaunee i Damien po kolei zdmuchiwali soje 艣wiece.
- Og艂aszam zako艅czenie obchod贸w Pe艂ni Ksi臋偶yca! - oznajmi艂am. - B膮d藕cie pozdrowieni!
- B膮d藕cie pozdrowieni! - odpowiedzieli ch贸rem adepci a ja u艣miechn臋艂am si臋 jak kompletna debilka, gdy nagle Erik krzykn膮艂 z b贸lu i opad艂 na kolana.
Rozdzia艂 dwudziesty drugi
W przeciwie艅stwie do momentu 艣mierci Stevie Rae, tym razem ani przez chwil臋 nie czu艂am oszo艂omienia czy wahania.
- Nie! - krzykn臋艂am, podbiegaj膮c i kl臋kaj膮c przy Eriku, kt贸ry opad艂 na czworaki i st臋ka艂 z g艂ow膮 zawieszon膮 niemal do ziemi.
Nie widzia艂am jego twarzy, ale zauwa偶y艂am 偶e pot - a mo偶e nawet krew, cho膰 nie czu艂am jeszcze jej zapachu - ju偶 przesi膮ka mu przez koszul臋. Wiedzia艂am, co nast膮pi za chwil臋: krew try艣nie strumieniem z jego oczu, nosa, ust i Erik dos艂ownie si臋 w niej utopi. Owszem, brzmi to strasznie i takie w艂a艣nie b臋dzie.
Nic tego nie powstrzyma. Nic nie mo偶e tego zmieni膰. Ja mog艂am tylko by膰 przy nim w tych ostatnich chwilach i liczy膰 na to, 偶e stanie si臋 taki jak Stevie Rae, zachowuj膮c w sobie cz膮stk臋 cz艂owiecze艅stwa.
Po艂o偶y艂am d艂o艅 na jego dr偶膮cym ramieniu. Przez koszul臋 przebija艂a gor膮czka, jakby cia艂o p艂on臋艂o od 艣rodka. Rozgl膮da艂am si臋 nerwowo w poszukiwaniu pomocy. Damien ju偶 by艂 przy mnie, jak zawsze, gdy go potrzebowa艂am.
- Przynie艣 r臋czniki i sprowad藕 Neferet - poleci艂am, a on ju偶 bieg艂. Jack ruszy艂 w 艣lad za nim.
Obr贸ci艂am si臋 z powrotem do Erika, lecz nim zd膮偶y艂am wzi膮膰 go w ramiona, przez jego j臋ki i przera偶one krzyki pozosta艂ych przebi艂 si臋 g艂os Afrodyty:
- Zoey, on nie umiera. - Podnios艂am na ni膮 wzrok, nie rozumiej膮c, co chce powiedzie膰. Z艂apa艂a mnie za r臋k臋 i odci膮gn臋艂a od Erika. Zacz臋艂am si臋 szarpa膰, ale na d藕wi臋k jej kolejnych s艂贸w zamar艂am. - Pos艂uchaj! On nie umiera. To Przemiana.
Erik nagle krzykn膮艂, a jego cia艂o skuli艂o si臋, jakby co艣 pr贸bowa艂o na si艂臋 wyszarpn膮膰 mi si臋 z piersi. Przycisn膮艂 d艂onie do twarzy. Wci膮偶 wstrz膮sa艂y nim gwa艂towne drgawki. Niew膮tpliwie cierpia艂 i dzia艂o si臋 z nim co艣 wielkiego. Ale nigdzie nie by艂o ani 艣ladu krwi.
Afrodyta mia艂a racje. Erik zmienia艂 si臋 w doros艂ego wampira.
Podbieg艂 do mnie Jack i wrzuci艂 mi w r臋ce par臋 r臋cznik贸w. Podnios艂am g艂ow臋. By艂 taki zaryczany, 偶e a偶 si臋 osmarka艂. Wsta艂am i przytuli艂am go.
- On nie umiera. To Przemiana - powt贸rzy艂am s艂owa Afrodyty dziwnie ochryp艂ym i napi臋tym g艂osem.
W tym momencie do sali wpad艂a Neferet, a za ni膮 Damien i kilku wojownik贸w. Kap艂anka podbieg艂a do Erika. Badawczo obserwowa艂am jej twarz i poczu艂am osza艂amiaj膮cy przyp艂yw ulgi, gdy maluj膮ce si臋 na niej napi臋cie i obawa w mgnieniu oka przesz艂y w wyraz rado艣ci. Neferet z wdzi臋kiem opad艂a na pod艂og臋 obok Erika. Mamrocz膮c co艣 tak cicho, 偶e nie zdo艂a艂am wychwyci膰 s艂贸w, 艂agodnie dotkn臋艂a jego ramienia. Raz jeszcze wstrz膮sn膮艂 nim gwa艂towny spazm, po czym wszystko si臋 uspokoi艂o. Drgawki i j臋ki b贸lu dobieg艂y ko艅ca i Erik powoli si臋 rozprostowa艂, a nast臋pnie uni贸s艂 na czworaki. G艂ow臋 wci膮偶 mia艂 zwieszon膮, wi臋c nie widzia艂am jego twarzy.
Neferet zn贸w co艣 do niego szepn臋艂a, a on skin膮艂 g艂ow膮. Wtedy kap艂anka podnios艂a si臋 i spojrza艂a na nas. Jej u艣miech by艂 niesamowity, przepe艂niony rado艣ci膮 i niemal o艣lepiaj膮co pi臋kny.
- Radujcie si臋, adepci! Erik Night uko艅czy艂 Przemian臋. Wsta艅, Eriku, i chod藕 za mn膮, by przej艣膰 obrz臋d oczyszczenia i rozpocz膮膰 nowe 偶ycie!
Erik wsta艂 i uni贸s艂 g艂ow臋. Krzykn臋艂am zdumiona, podobnie jak wszyscy pozostali. Jego twarz ja艣nia艂a, jakby gdzie艣 w 艣rodku kto艣 w艂膮czy艂 艣wiat艂o. Ju偶 wcze艣niej by艂 przystojny, ale teraz jego uroda nabra艂a blasku: oczy mia艂 bardziej niebieskie, g臋ste w艂osy zmierzwione, czarne i gro藕ne. Wydawa艂 si臋 nawet wy偶szy. No i jego znak by艂 teraz kompletny: szafirowy p贸艂ksi臋偶yc si臋 wype艂ni艂, a wok贸艂 oczu, wzd艂u偶 brwi i ponad wyrazistymi ko艣膰mi policzkowymi pojawi艂 si臋 zdumiewaj膮cy wz贸r przeplataj膮cych si臋 linii, u艂o偶onych w kszta艂t maski, kt贸ra natychmiast przywiod艂a mi na my艣l pi臋kny znak profesor Nolan. Jakie to znamienne, pomy艣la艂am w oszo艂omieniu.
Wzrok Erika na chwile zatrzyma艂 si臋 na mojej twarzy i jego pe艂ne usta obdarzy艂y mnie wyj膮tkowym u艣miechem. My艣la艂am, 偶e serce mi eksploduje. Potem Erik uni贸s艂 r臋ce nad g艂ow臋 i wykrzykn膮艂 g艂osem przepe艂nionym moc膮 i czyst膮 rado艣ci膮:
- Uko艅czy艂em Przemian臋!
Wszyscy zacz臋li wiwatowa膰, ale nikt pr贸cz Neferet i innych wampir贸w nie zbli偶y艂 si臋 do niego. P贸藕niej doro艣li wraz z nim opu艣cili sal臋 w艣r贸d podekscytowanych pomruk贸w.
Sta艂am jak wryta, kompletnie otumaniona, zmagaj膮c si臋 z fal膮 md艂o艣ci.
- Zostanie namaszczony na s艂ug臋 bogini - rzek艂a Afrodyta. Sta艂a ko艂o mnie, a jej g艂os by艂 r贸wnie pos臋pny jak moje uczucia. - Adepci nie wiedz膮 dok艂adnie, co si臋 dzieje podczas ceremonii namaszczenia. To wielka tajemnica doros艂ych wampir贸w i nie wolno im jej zdradza膰. - Wzruszy艂a ramionami. - Cos w tym stylu. Pewnie kiedy艣 j膮 poznamy.
- Albo umrzemy - wymamrota艂am zdr臋twia艂ymi wargami.
- Albo umrzemy - zgodzi艂a si臋, po czym spojrza艂a na mnie. - Nic ci nie jest?
- Nic - odpar艂am machinalnie.
- Hej, Zo! Niesamowite, co? - zawo艂a艂 Jack.
- Ojejku, to by艂o niewiarygodne. Jestem wprost roztrz臋siony. - Jak zwykle Damien powachlowa艂 si臋 dramatycznie.
- No prosz臋! Teraz Erik Night do艂膮czy do grona wampirskich przystojniak贸w, takich jak Brandon Routh, Josh Hartnett czy Jake Gyllenhaal,
- Nie zapominaj o Lorenie Blake'u, Bli藕niaczko - doda艂a Erin.
- Ale偶 bynajmniej - zapewni艂a j膮 Shaunee.
- To po prostu super, 偶e ch艂opak Zoey zosta艂 wampirem. Prawdziwym, znczy - podnieca艂 si臋 Jack.
Damien nabra艂 tchu, by co艣 powiedzie膰, ale nagle zamkn膮艂 usta i zrobi艂 niewyra藕n膮 min臋.
- Co? - zapyta艂am.
- Nic, ja tylko… no… - pl膮ta艂 si臋.
- Jezu, no co? Gadaj! - za偶膮da艂am.
Wzdrygn膮艂 si臋 przestraszony moim tonem, przez co poczu艂am si臋 jak idiotka. Opowiedzia艂 jednak:
- Ja za bardzo si臋 nie znam, ale kiedy adept uko艅czy Przemian臋, zwykle opuszcza Dom Nocy i rozpoczyna 偶ycie doros艂ego wampira
- Odejdzie ze szko艂y - zapyta艂 Jack.
- Czeka ci臋 zwi膮zek na odleg艂o艣膰, Zo - rzuci艂a szybko Erin.
- jasne. Cos wykombinujecie. Spoko wodza - doda艂a Shaunee.
Spojrza艂am na Bli藕niaczki, nast臋pnie na Damiena i Jacka, a na ko艅cu na Afrodyt臋.
- Zimna dupa - stwierdzi艂a. - Przynajmniej dla ciebie. - Unios艂a brwi i wzruszy艂a ramionami. - Ciesz臋 si臋, 偶e mnie rzuci艂.
Dumnie odrzuciwszy w艂osy do ty艂u, ruszy艂a w kierunku wy艂o偶onego w s膮siedniej sali jedzenia.
- Je艣li nie mo偶emy jej nazwa膰 „wied藕m膮 z piek艂a rodem”, to mo偶e chocia偶 „pink膮”? - zaproponowa艂a Shaunee.
- Wola艂abym „wredn膮 pind膮”, Bli藕niaczko - wtr膮ci艂a Erin.
- Myli si臋! - rzuci艂 zawzi臋cie Damien. - Erik wci膮偶 jest twoim ch艂opakiem, nawet je艣li wyjedzie, 偶eby wype艂ni膰 wampirskie misje.
Wszyscy gapili si臋 na mnie, wi臋c spr贸bowa艂am si臋 u艣miechn膮膰.
- Tak wiem. Wszystko w porz膮dku. Po prostu za du偶o wra偶e艅 naraz. Chod藕my cos zje艣膰. - Nie czekaj膮c, a偶 zn贸w zaczn膮 mnie pociesza膰, ruszy艂am w kierunku sto艂贸w, a oni podreptali za mn膮 jak stado kaczuszek.
Mia艂am wra偶enie, 偶e jedzenie i p贸藕niej sprz膮tanie trwa w niesko艅czono艣膰, ale gdy spojrza艂am na zegarek, okaza艂o si臋, 偶e Synowie i C贸ry Ciemno艣ci najedli si臋 bardzo szybko i nie oci膮gali si臋 odej艣ciem. Wszyscy z podnieceniem rozprawiali o Eriku, a ja kiwa艂am g艂owa i cos tam odmrukiwa艂am, staraj膮c si臋 nie okaza膰 ot臋pienia i przygn臋bienia. Podejrzewam, 偶e nie bardzo mi wychodzi艂o, dlatego wszyscy tak szybko si臋 zmywali.
W ko艅cu spostrzeg艂am, 偶e zostali tylko Jack, Damien i Bli藕niaczki, kt贸rzy po cichu wyrzucali resztki i pakowali 艣mieci do work贸w.
- Hej, ja to zrobi臋 - zaprotestowa艂am.
- Ju偶 ko艅czymy, Zo - odpar艂 Damien. - Musimy jeszcze sprz膮tn膮膰 rzeczy ze stolika Nyks.
- Zostawcie to mnie - mrukn臋艂am, staraj膮c si臋 (oczywi艣cie bezskutecznie, wnioskuj膮c z ich min), by wypad艂o to nonszalancko.
- Zo, wszystko…
Unios艂am r臋k臋, by uciszy膰 Damiena.
- Jestem zm臋czona. Ta historia z Erikiem troch臋 mnie wystraszy艂a. Szczerze m贸wi膮c, musze chwile poby膰 sama. - Nie chcia艂am, 偶eby to zabrzmia艂o tak wrednie, ale przybli偶a艂am si臋 okresu wytrzyma艂o艣ci, je艣li chodzi o przylepiony do ust u艣miech i udawanie, 偶e nie trz臋s臋 si臋 ca艂a w 艣rodku. Zdecydowanie wola艂am, by moi przyjaciele my艣leli, 偶e mam zesp贸艂 napi臋cia przedmiesi膮czkowego, ni偶 偶e jestem na skraju wytrzyma艂o艣ci nerwowej. Osoby szkolone na starsze kap艂anki nie sypi膮 si臋 z przera偶enia. Radz膮 sobie. A ja naprawd臋, naprawd臋 nie chcia艂am zdradzi膰, 偶e mnie to nie dotyczy, - Prosz臋, dajcie mi czas. Dobra?
- Nie ma sprawy - odpar艂y jednog艂o艣nie Bli藕niaczki. - Nara, Zo.
- Donra. No… to do zobaczenia - doda艂 Damien.
- Narka, Zo - uzupe艂ni艂 Jack.
Zaczeka艂am, a偶 zamkn膮 za sob膮 drzwi, po czym powoli przesz艂am do przyleg艂ego pomieszczenia b臋d膮cego sal膮 do ta艅c贸w i jogi. W k膮cie le偶a艂a sterta materacy. Klapn臋艂am na nie i dr偶膮cymi rekami wyj臋艂am z kieszeni sukni telefon.
wszystko gra?
Wstuka艂am kr贸tk膮 wiadomo艣膰 i wys艂a艂am na numer kom贸rki, kt贸r膮 da艂am Stevie Rae. Mia艂am wra偶enie, 偶e min臋艂a wieczno艣膰, nim przysz艂a odpowied藕.
gra
czekaj - napisa艂am
streszczaj si臋 - odpisa艂a
ok.
Zamkn臋艂am kom贸rk臋, opar艂am si臋 o 艣cian臋 i czuj膮c si臋 jak kto艣, komu zwali艂 si臋 na barki ca艂y 艣wiat, rozrycza艂am si臋 histerycznie.
Rycza艂am, trz臋s艂am si臋 i rycza艂am dalej, mocno przyciskaj膮c kolana do piersi i ko艂ysz膮c si臋 w prz贸d i w ty艂. Wiedzia艂am co jest ze mn膮 nie tak, i by艂am zdziwiona, 偶e nikt, 偶aden z moich przyjaci贸艂 nie domy艣li艂 si臋 tego.
Kiedy my艣la艂am, 偶e Erik umiera, ponownie, prze偶y艂am sytuacj臋 sprzed miesi膮ca, kiedy to Stevie Rae skona艂a w moich ramionach. Wszystko wr贸ci艂o: widok krwi, rozpacz i koszmar tamtej chwili. By艂am tym zupe艂nie oszo艂omiona, bo s膮dzi艂am, 偶e ju偶 sobie z tym poradzi艂am, zw艂aszcza 偶e Stevie w rzeczywisto艣ci nie by艂a martwa.
Ale tylko si臋 oszukiwa艂am
Rycza艂am tak strasznie, 偶e nie zauwa偶y艂a, jego obecno艣ci, p贸ki nie dotkn膮艂 mojego ramienia. Podnios艂am wzrok, ocieraj膮c 艂zy i staraj膮c si臋 wymy艣li膰 jaki艣 pocieszaj膮cy bana艂 dla osoby, kt贸ra po mnie wr贸ci艂a.
- Czu艂em, 偶e mnie potrzebujesz.
Rozpozna艂am Lorena i ze szlochem rzuci艂am mu si臋 ramiona. Usiad艂 obok, sadzaj膮c mnie sobie na kolanach. Przytuli艂 mnie mocno, mamrocz膮c s艂odkie s艂owa - 偶e wszystko b臋dzie dobrze, 偶e ju偶 nigdy nie pozwoli mi odej艣膰. Gdy w ko艅cu troch臋 si臋 uspokoi艂am, poda艂 mi jedn膮 ze swoich staromodnych chusteczek z materia艂u.
- Dzi臋ki - mrukn臋艂am, po czym wydmucha艂am noc i otar艂am twarz. Stara艂am si臋 nie patrze膰 na siebie w lustrach zawieszonych na przeciwleg艂ej 艣cianie, ale nie zdo艂a艂am unikn膮膰 widoku napuchni臋tych oczu i czerwonego nosa. - Super. Wygl膮dam jak p贸艂 dupy zza krzaka.
Za艣mia艂 si臋 i obr贸ci艂 mnie przodem do siebie, po czym 艂agodnie pog艂adzi艂 moje w艂osy.
- Raczej jak bogini przygnieciona smutkiem i troskami.
Poczu艂am, jak gdzie艣 w piersi wzbiera mi histeryczny chichot.
- Nie s膮dz臋, 偶eby boginie potrafi艂y si臋 osmarka膰.
U艣miechn膮艂 si臋.
- Nie by艂bym tego taki pewien. - Zaraz spowa偶nia艂. - Kiedy Erik przechodzi艂 Przemian臋, my艣la艂am, 偶e umiera, prawda?
Skin臋艂am g艂ow膮, boj膮c si臋, 偶e je艣li si臋 odezw臋, zn贸w zaczn臋 rycze膰.
Loren zacisn膮艂 z臋by.
- Wielokrotnie powtarza艂em Afrodycie - rzek艂 po chwili - 偶e wszyscy adepci, nie tylko pi膮to - i sz贸stoformatowcy, powinni wiedzie膰, jak wygl膮da ostatnie stadium Przemiany, 偶eby nie prze偶ywali szoku, gdy to nast膮pi.
- Czy to boli tak bardzo, jak si臋 wydaje?
- Boli, ale to przyjemny b贸l, o ile rozumiesz, co mam na my艣li. Por贸wnaj to do zm臋czenia mi臋sni po pracy. Bol膮, lecz nie ma w tym nic z艂ego.
- Wygl膮da艂o o wiele gorzej ni偶 zm臋czenie mi臋艣ni.
- Nie jest takie z艂e. Wi臋cej w tym strachu ni偶 prawdziwego b贸lu. Nat艂ok bod藕c贸w i wyostrzona wra偶liwo艣膰. - Pog艂aska艂 mnie po policzku, lekko przesuwaj膮c palcem wzd艂u偶 linii znaku. - sama kiedy艣 to prze偶yjesz
- Mam nadziej臋.
Przez chwile oboje milczeli艣my. Loren nadal mnie g艂aska艂, pod膮偶aj膮c za znakiem w d贸艂 szyi. Rozlu藕ni艂am si臋 pod jego dotykiem, a jednocze艣nie przechodzi艂y mnie ciarki.
- Ale co艣 jeszcze ci臋 martwi, prawda? - zapyta艂 艂agodnie. Jego g艂os by艂 g艂臋boki, melodyjny i hipnotyzuj膮co pi臋kny. - Nie chodzi wy艂膮cznie o to, 偶e Przemiana Erika przypomnia艂a ci o 艣mierci przyjaci贸艂ki.
Nie odpowiedzia艂am, Po chwili Loren nachyli艂 si臋 i poca艂owa艂 mnie w czo艂o, leciutko dotykaj膮c wargami wytatuowanego p贸艂ksi臋偶yca. Zadr偶a艂am
- Porozmawiaj ze mn膮, Zoey. Tyle si臋 ju偶 mi臋dzy nami zdarzy艂o, 偶e z pewno艣ci膮 wiesz, i偶 mo偶esz mi zaufa膰.
Musn膮艂 wargami moje usta. By艂oby cudownie, gdybym mog艂a mu opowiedzie膰 o Stevie Rae. Mo偶e jako艣 by mi pom贸g艂, a ja bardzo, ale to bardzo potrzebowa艂am pomocy. Zw艂aszcza teraz, gdy dosz艂am do wniosku, 偶e moja modlitwa do Nyks mog艂a uratowa膰 Stevie, co oznacza艂, 偶e trzeba b臋dzie utworzy膰 kr膮g i albo p贸j艣膰 ca艂膮 gromad膮 (Damien, Bli藕niaczki, Afrodyta i ja) do Stevie Rae, albo sprowadzi膰 j膮 do nas. Czar ochronny Neferet z pewno艣ci膮 nam w tym nie pomo偶e.
Loren m贸g艂 jednak zna膰 jak膮艣 doros艂膮 wampirsk膮 tajemnic臋, kt贸ra pozwoli go zneutralizowa膰. Usi艂owa艂am ws艂ucha膰 si臋 w sw贸j instynkt i oceni膰, czy wci膮偶 ka偶e mi trzyma膰 g臋b臋 na k艂贸dk臋, ale dotyk r膮k i warg Lorena kompletnie mnie rozprasza艂.
- Porozmawiaj ze mn膮 - szepn膮艂, trzymaj膮c usta przy moich.
- Ja… ja naprawd臋 chc臋 - odszepn臋艂am z wysi艂kiem. - Tylko… to takie skomplikowane.
- Pomog臋 ci, kochanie. Razem znajdziemy wyj艣cie. - Jego poca艂unki by艂y coraz d艂u偶sze i coraz g艂臋bsze.
Chcia艂am mu wszystko wyzna膰, ale kr臋ci艂o mi si臋 w g艂owie i my艣lenie, a tym bardziej m贸wienie stawa艂o si臋 coraz trudniejsze.
- Poka偶e ci, ile nas 艂膮czy… jak kompletnie mo偶emy si臋 zespoli膰 - powiedzia艂.
Wyj膮艂 d艂onie z moich w艂os贸w i poci膮gn膮艂 za swoj膮 koszul臋. Guziki odpad艂y z trzaskiem, ods艂aniaj膮c pier艣. Potem powili przesun膮艂 sobie paznokciem po lewej piersi, tworz膮c idealnie szkar艂atn膮 kresk臋. Zapach krwi uderzy艂 mnie w nozdrza,
- Pij - rzek艂 Loren.
Nie mog艂am si臋 powstrzyma膰. Opu艣ci艂am twarz na jego pier艣 i spr贸bowa艂am. Krew rozla艂a si臋 po ca艂ym moim wn臋trzu. By艂a inna ni偶 krew Heatha - nie tak gor膮ca, mniej smaczna, ale bardziej pot臋偶na. Pulsowa艂a we mnie, budz膮c gwa艂towne po偶膮danie. Przycisn臋艂am si臋 do niego, pragn膮c wi臋cej.
- Teraz moja kolej. Daj mi spr贸bowa膰 siebie - powiedzia艂.
Nim zrozumia艂am, co robi, zdar艂 ze mnie sukni臋. Nie mia艂am czasu si臋 speszy膰, 偶e widzi mnie w samych majtkach i staniku, bo przesun膮艂 paznokciem po mojej piersi, wywo艂uj膮c ostry b贸l, i ju偶 po chwili przywar艂 do mnie ustami, zlizuj膮c krew, a b贸l ust膮pi艂 miejsca zdumiewaj膮cej rozkoszy, tak wielkiej, 偶e potrafi艂am jedynie st臋kn膮膰. Loren zdziera艂 z siebie str贸j, nie przestaj膮c pi膰, a ja mu pomaga艂am. Wiedzia艂am po prostu, 偶e musze go mie膰. Wszystko by艂o 偶arem, zmys艂owo艣ci膮, po偶膮danie. Jego d艂onie i usta by艂y wsz臋dzie, lecz ja wci膮偶 nie mia艂am do艣膰.
I wtedy to si臋 sta艂o. Czu艂am pod sk贸r膮 bicie jego serca, s艂ysza艂am krzyk jego pragnienia w swojej g艂owie, podda艂am si臋 wsp贸lnemu po偶膮daniu - nagle gdzie艣 w g艂臋bi mojego sko艂owanego umys艂u us艂ysza艂am krzyk Heatha: „Zoey, nie!”.
Wzdrygn臋艂am si臋 w ramionach Lorena.
- Ciii - szepn膮艂. - Wszystko w porz膮dku. Tak jest lepiej, kochanie, znacznie lepiej. Skojarzenie z cz艂owiekiem jest zbyt trudne, zbyt skomplikowane…
Oddycha艂am szybko i z trudem.
- Zerwa艂e艣 je? Zniszczy艂e艣 moje Skojarzenie z Heathem?
- Tak. Zast膮pi艂em je naszym. - Zmieni艂 pozycj臋 i znalaz艂am si臋 pod nim. - A teraz doko艅czmy to. Kochajmy si臋, najdro偶sza.
- Dobrze - szepn臋艂am, zn贸w szukaj膮c ustami piersi Lorena. Kochali艣my si臋, nie przerywaj膮c uczty, a偶 naszym 艣wiatem wstrz膮sn臋艂a eksplozja krwi i nami臋tno艣ci.
Rozdzia艂 dwudziesty trzeci
Le偶a艂am na Lorenie pogr膮偶ona w cudownej mgie艂ce zmys艂owo艣ci. Jego d艂o艅 g艂adzi艂a mnie po plecach d艂ugimi ruchami, pod膮偶aj膮c za lini膮 tatua偶y.
- Twoje wzory s膮 niesamowite. Tak jak ty - mrukn膮艂.
Westchn臋艂am rado艣nie, muskaj膮c go nosem. Obr贸ciwszy g艂ow臋, nie mog艂am oderwa膰 wzroku od naszego odbicia w zajmuj膮cych ca艂膮 艣cian臋 lutrach. Byli艣my nadzy, tylko cz臋艣ciowo przykryci moimi d艂ugimi ciemnymi w艂osami, a na naszych cia艂ach widnia艂y splecione intymnie stru偶ki krwi. Moje filigranowe tatua偶e wygl膮da艂y egzotycznie, ci膮gn膮c si臋 od twarzy i szyi wzd艂u偶 zakrzywionej linii kr臋gos艂upa a偶 po l臋d藕wie. Cienka warstwa potu na ciele sprawia艂a, 偶e wzory b艂yszcza艂y jak szafiry.
Loren mia艂 racj臋. By艂o niesamowicie. Nie myli艂 si臋 te偶, je艣li chodzi艂o o nas. To, 偶e by艂 doros艂ym wampirem (i nauczycielem w mojej szkole) nie mia艂o znaczenia. To co nas 艂膮czy艂o, si臋ga艂o o wiele g艂臋biej ni偶 to, co czu艂am do Erika, a nawet do Heatha.
Do Heatha...
Senne uczucie zadowolenia opu艣ci艂o mnie, jakby kto艣 wyla艂 mi na plecy kube艂 zimnej wody. Przenios艂am wzrok z naszego odbicia na twarz Lorena. Przygl膮da艂 mi si臋 z lekkim u艣mieszkiem b艂膮dz膮cym w k膮cikach ust. Kurcz臋, nie mog艂am uwierzy膰, 偶e jest m贸j! By艂 wprost cudowny. Potem jednak pozbiera艂am my艣li i zada艂am pytanie, na kt贸re powinnam by艂a sama odpowiedzie膰:
- Loren, czy to prawda, 偶e moja wi臋藕 z Heathem zosta艂a zerwana?
- Tak - odpar艂. - Teraz my dwoje jeste艣my Skojarzeni.
- Ale czyta艂am w podr臋czniku wampirzej socjologii, 偶e zerwanie wi臋zi miedzy wampirem a cz艂owiekiem jest bardzo trudne i bolesne. Jak mog艂o do tego doj艣膰 tak 艂atwo? Nie pisali nic o tym, 偶e jedno Skojarzenie mo偶e uniewa偶ni膰 inne.
U艣miechn膮艂 si臋 szerzej i da艂 mi s艂odkiego ca艂usa.
- Z czasem si臋 dowiesz, 偶e podr臋czniki pomijaj膮 mn贸stwo fakt贸w zwi膮zanych z wampiryzmem.
Poczu艂am si臋 m艂oda, g艂upiutka i mocno zawstydzona. a on natychmiast to wychwyci艂.
- Hej, nie chcia艂em ci臋 urazi膰. Pami臋tam, jakie to by艂o frustruj膮ce, gdy nie za bardzo wiedzia艂em, kim si臋 w艂a艣ciwie staj臋. Nie ma sprawy, to si臋 przydarza nam wszystkim. Teraz masz mnie do pomocy.
- Po prostu nie podoba mi si臋 ta niewiedza - powiedzia艂am, zn贸w rozlu藕niaj膮c si臋 w jego ramionach.
- Wiem. Ju偶 ci m贸wi臋, o co chodzi z tym zrywaniem wi臋zi. Mia艂a艣 wi臋藕 z cz艂owiekiem, ale nie jeste艣 jeszcze wampirk膮. Nie uko艅czy艂a艣 Przemiany. - Przerwa艂, po czym doda艂 stanowczo: - Jeszcze. Wi臋c wasze Skojarzenie nie by艂o w pe艂ni dojrza艂e. Kiedy ty i ja skosztowali艣my swojej krwi, nasza wi臋藕 przewa偶y艂a. - U艣miechn膮艂 si臋 zalotnie. - Bo ja j e s t e m wampirem.
- Czy to bola艂o Heatha?
Wzruszy艂 ramionami.
- Pewnie tak, ale b贸l nie trwa d艂ugo. Poza tym na d艂u偶sz膮 met臋 tak jest lepiej. Wkr贸tce ca艂y wampirski 艣wiat otworzy si臋 na ciebie, Zoey. Staniesz si臋 niezwyk艂膮 kap艂ank膮. W twoim 艣wiecie nie b臋dzie miejsca dla cz艂owieka.
- Wiem, 偶e masz racj臋 - powiedzia艂am, staraj膮c si臋 pouk艂ada膰 sobie wszystko w g艂owie i pami臋taj膮c, jak przekonana by艂am jeszcze kilka godzin temu, 偶e musz臋 zerwa膰 z Heathem. To dobrze, 偶e Skojarzenie z Lorenem zerwa艂o moj膮 wi臋藕 z Heathem. Tak by艂o lepiej dla nas obojga. Potem do g艂owy przysz艂o mi co艣 jeszcze. - Ca艂e szcz臋艣cie, 偶e nie by艂am Skojarzona z tob膮 i Heathem jednocze艣nie.
- To niemo偶liwe. Nyks sprawi艂a, 偶e Skojarzenie mo偶e by膰 wy艂膮cznie pojedyncze. Pewnie po to, 偶eby艣my nie mogli tworzy膰 sobie armii ludzkich s艂ug.
Przestraszy艂 mnie zar贸wno jego sarkastyczny ton, jak i samo znaczenie s艂贸w.
- Nigdy bym nie wpad艂a na taki pomys艂 - rzek艂am.
Za艣mia艂 si臋 cicho.
- Ale wiele wampir贸w tak.
- A ty?
- No co艣 ty. - Poca艂owa艂 mnie. - Poza tym nasza wi臋藕 absolutnie mi wystarcza. Nie potrzebuj臋 innych.
By艂am w si贸dmym niebie. Loren nale偶a艂 do mnie, a ja do niego! P贸藕niej przed moimi oczami przemkn臋艂a twarz Erika i rado艣膰 os艂ab艂a.
- Co jest? - zapyta艂 Loren.
- Erik! - szepn臋艂am.
- Jeste艣 moja! - rzuci艂 ochryp艂ym g艂osem, ca艂uj膮c mnie gwa艂townie i zaborczo, a偶 krew zacz臋艂a mi pulsowa膰 w 偶y艂ach.
- Tak. - Tylko tyle zdo艂a艂am wyszepta膰, gdy poca艂unek dobieg艂 ko艅ca. Loren by艂 jak przyp艂yw, kt贸remu nie mo偶na si臋 oprze膰. Pozwoli艂am mu zabra膰 Erika i ponie艣膰 si臋 w dal. - Jestem twoja.
Loren obj膮艂 mnie mocniej, a p贸藕niej uni贸s艂 艂agodnie i obr贸ci艂 si臋, by spojrze膰 mi w oczy.
- Wi臋c ju偶 teraz mo偶esz mi zdradzi膰?
- Zdradzi膰 co? - zapyta艂am, cho膰 dobrze wiedzia艂am, co chce us艂ysze膰.
- Co ci臋 tak martwi艂o.
Ignoruj膮c gwa艂towny skurcz 偶o艂膮dka, podj臋艂am decyzj臋. Po wszystkim, co si臋 mi臋dzy nami wydarzy艂o, musia艂am mu zaufa膰.
- Stevie Rae nie umar艂a. Przynajmniej nie tak, jak wyobra偶amy sobie 艣mier膰. 呕yje, cho膰 si臋 zmieni艂a. I nie tylko ona prze偶y艂a rzekom膮 艣mier膰. Jest ich wi臋cej, ale pozostali s膮 inni. Stevie zdo艂a艂a zachowa膰 cz艂owiecze艅stwo. Reszta nie.
Poczu艂am, jak jego cia艂o sztywnieje, i czeka艂am, 膮z mi powie, 偶e jestem stukni臋ta, ale on rzek艂:
- Jak to? Wyt艂umacz mi wszystko, Zoey.
Wi臋c wyt艂umaczy艂am. Opowiedzia艂am mu o wszystkim - od "duch贸w", kt贸re widzia艂am, po odkrycie, 偶e tak naprawd臋 nie s膮 duchami; o strasznym widoku nieumar艂ych zabijaj膮cych pi艂karzy z Union i o uratowaniu Heatha. Na koniec opowiedzia艂am o Stevie Rae, nie ukrywaj膮c najmniejszego szczeg贸艂u.
- Wi臋c czeka teraz w mieszkaniu nad gara偶em rodzic贸w Afrodyty? - zapyta艂.
- Tak. Musi codziennie pi膰 krew. Z tym jej cz艂owiecze艅stwem bywa r贸偶nie. Je艣li nie dostanie krwi, obawiam si臋, 偶e stanie si臋 jak pozostali. - Zadr偶a艂am, a on przygarn膮艂 mnie mocniej.
- S膮 tacy straszni? - zapyta艂.
- Niewyobra偶alnie. Nie s膮 lud藕mi ani wampirami. Wygl膮daj膮 jak wcielenie najgorszych stereotyp贸w dotycz膮cych wampir贸w i ludzi. Oni nie maj膮 dusz, Loren. - Badawczo spojrza艂am mu w oczy. - Ich ju偶 si臋 nie da uzdrowi膰, ale Stevie Rae dzi臋ki swojemu darowi pokrewie艅stwa z ziemi膮 zdo艂a艂a zachowa膰 dusz臋, nawet je艣li nieca艂膮. Naprawd臋 my艣l臋, 偶e mo偶emy co艣 dla niej zrobi膰.
- Serio?
Przemkn臋艂o mi przez my艣l, 偶e to troch臋 dziwaczne, 偶eby Loren z takim zdziwieniem odnosi艂 si臋 do mojego pomys艂u uzdrowienia Stevie Rae, a z drugiej strony bez wi臋kszego zdziwienia przyj膮艂 fakt istnienia nieumar艂ych.
- No tak. Mog臋 si臋 myli膰, ale wie偶臋, 偶e musz臋 jedynie wykorzysta膰 moc 偶ywio艂贸w. Wiesz... - Urwa艂am i wierci艂am si臋, maj膮c nadziej臋, 偶e nie ci膮偶臋 mu zbytnio. - Mam szczeg贸lny kontakt ze wszystkimi pi臋cioma 偶ywio艂ami. S膮dz臋, 偶e po prostu musz臋 go wykorzysta膰.
- Mo偶e si臋 uda. Pami臋taj jednak, 偶e wzywasz na pomoc pot臋偶n膮 magi臋, a to zawsze ma swoj膮 cen臋. - M贸wi艂 powoli, jakby wa偶y艂 ka偶de s艂owo (w odr贸偶nieniu ode mnie, bo ja zwykle chlapa艂am ozorem i p贸藕niej tego 偶a艂owa艂am). - Zoey, jakim sposobem taka straszna rzecz przydarzy艂a si臋 Stevie Rae i innym adeptom? Kto albo co za tym stoi?
Ju偶 mia艂am powiedzie膰 "Neferet", gdy nagle co艣 mnie 艣cisn臋艂o w 艣rodku. Nie wymawiaj jej imienia, powiedzia艂 jaki艣 g艂os. No dobrze, mo偶e to nie by艂 g艂os ani nie pad艂y te konkretne s艂owa, ale nagle zrozumia艂am, co sprawi艂o, 偶e ni st膮d ni zow膮d zachcia艂o mi si臋 rzyga膰. A potem z lekkim zaskoczeniem u艣wiadomi艂am sobie, 偶e nie powiedzia艂am Lorenowi w s z y s t k i e g o. M贸wi膮c o tamtej nocy, kiedy uratowa艂am Heatha przed p贸艂martwymi adeptami i odnalaz艂am Stevie Rae, bez zastanowienia przemilcza艂am wszystkie wzmianki o Neferet. Nie zrobi艂am tego celowo, ale efekt by艂 taki, 偶e pozbawi艂am Lorena wa偶nego fragmentu uk艂adanki.
Nyks. To musia艂a by膰 kwestia oddzia艂ywania bogini na moj膮 pod艣wiadomo艣膰. Nyks nie chcia艂a, 偶eby Loren si臋 dowiedzia艂 o Neferet. Czy偶by chcia艂a go chroni膰? Pewnie tak...
- Co si臋 dzieje, Zoey?
- Nic, nic. Po prostu si臋 zamy艣li艂am. N-nie - zaj膮kn臋艂am si臋 - nie wiem, jak dosz艂o do tej ca艂ej sytuacji, chocia偶 naprawd臋 bym chcia艂a. Chcia艂abym si臋 tego dowiedzie膰.
- A Stevie Rae? Te偶 nie wie?
Zn贸w poczu艂am w 偶o艂膮dku ostrzegawcze skurcze.
- Nie jest teraz zbyt komunikatywna. Nie wiem dlaczego. Czy podobne rzeczy ju偶 si臋 wcze艣niej zdarza艂y?
- Nie, nie s艂ysza艂em o niczym takim. - Pog艂adzi艂 mnie uspokajaj膮co po plecach. - Po prostu pomy艣la艂em, 偶e gdyby艣 wiedzia艂a, jak do tego dosz艂o, by艂oby ci 艂atwiej znale藕膰 na to spos贸b.
Spojrza艂am mu w oczy, pragn膮c si臋 pozby膰 m臋cz膮cych mnie md艂o艣ci.
- Nie wolno ci o tym nikomu m贸wi膰, Loren. Nikomu, nawet Neferet. - Stara艂am si臋 by膰 stanowcza, jak przysta艂o na strasz膮 kap艂ank臋, cho膰 g艂os mi dr偶a艂 i 艂ama艂 si臋.
- O to nie musisz si臋 martwi膰. Pewnie, 偶e nikomu o tym nie powiem. - Przygarn膮艂 mnie i g艂aska艂. - Ale czy wie o tym kto艣 opr贸cz nas?
- Nikt - odpar艂am tak machinalnie, 偶e sama si臋 zdziwi艂am.
- Afrodyta te偶 nie? Przecie偶 ukrywasz Stevie Rae w jej mieszkaniu, prawda?
- Tak, ale ona nie wie. Us艂ysza艂am, jak opowiada艂a paru osobom, 偶e jej rodzice wyjechali na ca艂膮 zim臋 i 偶e mo偶na zrobi膰 u niej imprez臋, tyle 偶e nikt nie by艂 zainteresowany, bo wszyscy s膮 na ni膮 w艣ciekli. Pomy艣la艂am, 偶e skoro mieszkanko stoi puste, to spr贸buj臋 tam przechowa膰 Stevie Rae. - Wcale nie zamierza艂am go ok艂amywa膰 sprawie Afrodyty, ale najwyra藕niej moje usta zadecydowa艂y za mnie. Mia艂am wielk膮 nadziej臋, 偶e Loren nie domy艣li si臋 k艂amstwa.
- C贸偶, pewnie tak jest lepiej. Zoey, powiedzia艂a艣, 偶e Stevie nie jest sob膮, 偶e nie jest w pe艂ni komunikatywna. Jak z ni膮 rozmawiasz?
- Nie, no potrafi m贸wi膰, ale jest sko艂owana i... i... - Miota艂am si臋 w poszukiwaniu sposobu na wyja艣nienie tego, nie zdradzaj膮c zbyt wiele. - I czasem bardziej przypomina zwierz臋 ni偶 cz艂owieka - doda艂am g艂upkowato. - Widzia艂am si臋 z ni膮 wieczorem, przed ceremoni膮 Neferet.
Wyczulam, 偶e kiwa g艂ow膮.
- To stamt膮d wraca艂a艣.
- Tak. - Postanowi艂am pomin膮膰 spraw臋 Heatha. Na sam膮 my艣l o nim czu艂am si臋 winna. Nasza wi臋藕 zosta艂a zerwana, a ja zamiast ulgi odczuwa艂am dziwaczn膮 pustk臋.
- Sk膮d wiesz, 偶e Stevie nadal siedzi w mieszkaniu Afrodyty i 偶e nic jej nie jest?
- Co? - zapyta艂am rozkojarzona. - Aha. Da艂am jej kom贸rk臋. Mog臋 do niej dzwoni膰 albo pisa膰. Niedawno sprawdza艂am. - Wskaza艂am na kom贸rk臋, kt贸ra wypad艂a z kieszeni mojej sukni i le偶a艂a na pod艂odze obok materac贸w. Potem wyrzuci艂am Heatha z my艣li, 偶eby si臋 skupi膰 na pilniejszych sprawach. - Mo偶e b臋d臋 musia艂a poprosi膰 ci臋 o pomoc.
- Pro艣, o co tylko chcesz - odpar艂, delikatnie odsuwaj膮c mi w艂osy z twarzy.
- Musz臋 albo przemyci膰 Stevie Rae tutaj, do szko艂y, albo przetransportowa膰 ca艂膮 ekip臋 do niej.
- Ekip臋?
- No wiesz, Damiena, Bli藕niaczki i Afrodyt臋, 偶eby艣my mogli utworzy膰 kr膮g. Mam przeczucie, 偶e do uzdrowienia Stevie b臋dzie mi potrzebna dodatkowa si艂a, kt贸r膮 oni daj膮 swoim 偶ywio艂om.
- M贸wi艂a艣, 偶e o niej nie wiedz膮.
- No bo nie wiedz膮. B臋d臋 musia艂a im powiedzie膰, ale zrobi臋 to dopiero w ostatniej chwili, tu偶 przed pr贸b膮 uzdrowienia Stevie z tego chor贸bska. - Jezu, co za debilne s艂owo! Ja chyba kompletnie zwariowa艂am. Pokr臋ci艂am g艂ow膮 z westchnieniem. - Bynajmniej mnie to nie cieszy - doda艂am 偶a艂o艣nie, maj膮c na my艣li "chor贸bsko" Stevie Rae i w艣ciek艂o艣膰 moich przyjaci贸艂, kiedy si臋 dowiedz膮, 偶e ukrywa艂am przed nimi co艣 tak wa偶nego.
- Wi臋c w ko艅cu zaprzyja藕ni艂a艣 si臋 z Afrodyt膮?
Zada艂 tytanie lekkim tonem, z u艣miechem, poci膮gaj膮c mnie za kosmyk w艂os贸w, ale tak jak w przypadku Heatha, dzi臋ki Skojarzeniu wyczuwa艂am w nim ukryte napi臋cie. Moja odpowied藕 by艂a dla niego znacznie wa偶niejsza, ni偶 okazywa艂. Martwi艂o mnie to nie tylko dlatego, 偶e zn贸w czu艂am skurcze 偶o艂膮dka, kt贸re wr臋cz uniemo偶liwia艂y mi powiedzenie ca艂ej prawdy.
Spr贸bowa艂am wi臋c przybra膰 r贸wnie lekki ton.
- Co ty!... Jest okropna. Po prostu z jakiego艣 powodu, kt贸rego Damien, Bli藕niaczki i ja kompletnie nie pojmujemy, Nyks obdarzy艂a j膮 zdolno艣ci膮 komunikacji z ziemi膮. Bez niej kr膮g nie dzia艂a, jak powinien, wi臋c wychodzi na to, 偶e musimy j膮 wzi膮膰. Ale nie kumplujemy si臋 ani nic takiego.
- To dobrze. S艂ysza艂em, 偶e ma powa偶ne problemy. Nie powinna艣 jej ufa膰.
- Nie ufam. - Powiedziawszy to, u艣wiadomi艂am sobie nagle, 偶e jest odwrotnie. Mo偶e nawet ufa艂am jej bardziej ni偶 Lorenowi, z kt贸rym w艂a艣nie straci艂am dziewictwo i dost膮pi艂am Skojarzenia. Super. Wida膰 taka ju偶 moja uroda.
- Hej, nie przejmuj si臋. Widz臋, 偶e samo m贸wienie o tym ci臋 niepokoi. - Pog艂aska艂 mnie po policzku i odruchowo przywar艂am do jego d艂oni. Dotyk Lorena by艂 po prostu niesamowity. - Teraz masz mnie. Znajdziemy wyj艣cie. Musimy dzia艂a膰 powoli.
Chcia艂am mu przypomnie膰, 偶e Stevie Rae nie ma zbyt wiele czasu, ale on ju偶 mnie ca艂owa艂, a ja potrafi艂am my艣le膰 tylko o dotyku jego cia艂a... o tym, 偶e czuj臋, jak przyspiesza mu puls... i 偶e nasze serca bij膮 w tym samym rytmie. Nasze poca艂unki si臋 pog艂臋bia艂y, jego d艂onie schodzi艂y coraz ni偶ej. Ko艂ysa艂am si臋 w jego ramionach, my艣l膮c o po偶膮daniu i o krwi... i o niczym wi臋cej; o niczym pr贸cz Lorena, Lorena, Lorena...
Przez otaczaj膮c膮 mnie mgie艂k臋 nami臋tno艣ci przebi艂 si臋 dziwny zd艂awiony d藕wi臋k. Sennym ruchem odwr贸ci艂am g艂ow臋, wci膮偶 rozkoszuj膮c si臋 poca艂unkami Lorena na szyi. I zamar艂am.
W drzwiach sta艂 Erik z wyrazem niebotycznego zdumienia na ozdobionej 艣wie偶ym znakiem twarzy.
- Erik! Ja... - Rzuci艂am si臋 naprz贸d, chwytaj膮c sukni臋 i usi艂uj膮c si臋 ni偶 przykry膰. Ale nie musia艂am si臋 przejmowa膰, 偶e widzi mnie nag膮: Loren natychmiast zas艂oni艂 mnie swoim cia艂em.
- Przeszkadzasz. - W jego aksamitnym g艂osie s艂ycha膰 by艂o ledwie t艂umion膮 furi臋, tak siln膮, 偶e a偶 przenika艂a mi przez sk贸r臋, budz膮c zdumienie.
- Zauwa偶y艂em - wycedzi艂 Erik, po czym odwr贸ci艂 si臋 i wyszed艂 bez s艂owa.
- Jezu! Matko! Nie mog臋 w to uwierzy膰! - j臋kn臋艂am, chowaj膮c p艂on膮c膮 twarz w d艂oniach.
Loren natychmiast mnie obj膮艂.
- Wszystko w porz膮dku, kochanie - powiedzia艂 g艂osem r贸wnie 艂agodnym jak jego dotyk. - I tak musia艂by si臋 o nas kiedy艣 dowiedzie膰.
- Ale nie w ten spos贸b! - zawo艂a艂am. - To po prostu potworne! - Unios艂am g艂ow臋 i spojrza艂am na niego. - Teraz wszyscy si臋 dowiedz膮. A ty m贸wisz: "W porz膮dku"? Loren, ty jeste艣 nauczycielem, a ja adeptk膮. Zasady tego zabraniaj膮. Nie m贸wi膮c ju偶 o Skojarzeniu! - Potem uderzy艂a mnie kolejna my艣l, tak straszna, 偶e a偶 zadr偶a艂am. Co b臋dzie, je艣li za zwi膮zek z Lorenem wyrzuc膮 mnie z grona C贸r Ciemno艣ci?
- Zoey, wys艂uchaj mnie. - Po艂o偶y艂 mi r臋ce na ramionach i potrz膮sn膮艂 mn膮 lekko. - Erik nikomu nic nie powie.
- Owszem, powie! Widzia艂e艣 jego min臋. Nie ma zamiaru zatrzyma膰 tego w tajemnicy, by mnie chroni膰. - W og贸le ju偶 nigdy w 偶yciu nic dla mnie nie zrobi, pomy艣la艂am.
- B臋dzie milcza艂 jak gr贸b, bo ja mu ka偶臋.
Troska znik艂a z twarzy Lorena, nast臋puj膮c miejsca okrucie艅stwu. Wygl膮da艂 teraz r贸wnie niebezpiecznie, jak brzmia艂 jego g艂os, kiedy m贸wi艂, 偶e Erik nam przeszkadza. Poczu艂am uk艂ucie strachu i zacz臋艂am si臋 zastanawia膰, czy Loren co艣 przede mn膮 ukrywa.
- Nie r贸b mu krzywdy - szepn臋艂am, nie zwracaj膮c uwagi na sp艂ywaj膮ce mi po policzkach 艂zy.
- Ojej, kochanie, nie martw si臋. Nic mu nie zrobi臋. Po prostu utn臋 sobie z nim pogaw臋dk臋. - Wzi膮艂 mnie w ramiona i cho膰 moje cia艂o, puls i ca艂e jestestwo pragn臋艂y by膰 jak najbli偶ej niego, wyrwa艂am si臋.
- Musz臋 i艣膰.
- Dobrze. Ja te偶 ju偶 powinienem.
Ubiera艂am si臋, wmawiaj膮c sobie, 偶e powodem po艣piechu Lorena jest jedynie ch臋膰 porozmawiania z Erikiem, ale sama my艣l o oddaleniu si臋 od niego sprawia艂a, 偶e m贸j 偶o艂膮dek zaczyna艂 przypomina膰 studni臋 wype艂nion膮 obrzydliw膮 czarn膮, wrz膮c膮 ciecz膮. Naci臋cie nad piersi膮, z kt贸rego pi艂 moj膮 krew, piek艂o. Poza tym cia艂o bola艂o mnie w intymnych miejscach, w kt贸rych nigdy, przenigdy dot膮d nie czu艂am b贸lu. Zerkn臋艂am na 艣cienne lustra. Oczy mia艂am czerwone i napuchni臋te, twarz ca艂膮 w plamach, a nos zar贸偶owiony. Z w艂os贸w zrobi艂a mi si臋 jedna wielka szopa. Wygl膮da艂am potwornie, co z reszt膮 wcale mnie nie dziwi艂o, bo tak te偶 si臋 czu艂am.
Loren uj膮艂 mnie za r臋k臋 i razem przeszli艣my przez pust膮 sal臋 rekreacyjn膮. Przed otwarciem drzwi poca艂owa艂 mnie raz jeszcze.
- Wygl膮dasz na zm臋czon膮 - rzek艂.
- Bo jestem padni臋ta. - Zerkn臋艂am na zegar w sali i ze zdziwieniem zobaczy艂am, 偶e jest dopiero wp贸艂 do trzeciej nad ranem. Mia艂am wra偶enie, 偶e w ci膮gu kilku ostatnich godzin w rzeczywisto艣ci up艂yn臋艂o kilka nocy.
- Po艂贸偶 si臋 spa膰, kochanie - powiedzia艂. - Jutro zn贸w b臋dziemy razem.
- Jak? Kiedy?
U艣miechn膮艂 si臋 i pog艂aska艂 mnie po policzku, pod膮偶aj膮c palcem wzd艂u偶 tatua偶u.
- Nie martw si臋. Kiedy oboje troch臋 si臋 wy艣pimy, przyjd臋 do ciebie. - Pod wp艂ywem jego ciep艂ego dotyku moje cia艂o w w艂asnej woli pochyli艂o si臋 ku niemu. Nie przerywaj膮c pieszczoty, zacz膮艂 recytowa膰:
Wstaj臋 z 艂o偶a, 艣ni膮c o tobie,
W pierwszym s艂odkim nocy 艣nie,
Gdy 艂agodny zefir tchnie,
Gdy si臋 z艂oc膮 gwiazdek roje!
Wstaj臋 z 艂o偶a, 艣ni膮c o tobie -
Jaki艣 duch czy jaki艣 ptak
Prowadzi mnie - kt贸偶 wie jak? -
Pod twe okno, dzieci臋 moje!
(wiersz P. B. Shelleya, Serenada indyjska, prze艂. Antoni Lange.)
Zadr偶a艂am pod jego dotykiem, a wypowiadane s艂owa przyspieszy艂y mi puls i wywo艂a艂y zawroty g艂owy.
- To tw贸j wiersz? - szepn臋艂am.
- Nie, Shelleya - odpar艂 Loren, ca艂uj膮c mnie w szyj臋. - Trudno uwierzy膰, 偶e nie by艂 wampirem, co?
- Mhm - przytakn臋艂am, w zasadzie go nie s艂uchaj膮c.
Za艣mia艂 si臋 i przygarn膮艂 mnie do siebie.
- Jutro do ciebie przyjd臋. Obiecuj臋.
Wyszli艣my razem, ale wkr贸tce si臋 rozdzielili艣my. Loren poszed艂 w kierunku budynku ch艂opak贸w, a ja skierowa艂am si臋 do internatu dziewcz膮t. Cieszy艂am si臋, 偶e niewiele os贸b kr臋ci si臋 po terenie szko艂y, bo nie mia艂am ochoty spotka膰 nikogo znajomego. Noc by艂a ciemna i pochmurna, staro艣wieckie lampy gazowe w艂a艣ciwie nie rozprasza艂y mroku. Bynajmniej mi to nie przeszkadza艂o. P艂aszcz nocy cz臋艣ciowo koi艂 fizyczny b贸l, kt贸ry wywo艂a艂a w moim uk艂adzie nerwowym roz艂膮ka z Lorenem.
Nie by艂am ju偶 dziewic膮.
Ta my艣l uderzy艂a we mnie z osobliwym zgrzytem. Wszystko sta艂o si臋 tak szybko, 偶e nie mia艂am czasu si臋 nad tym zastanowi膰, ale jednak si臋 sta艂o. Jezu. Musia艂am pogada膰 ze Stevie Rae. Nawet w swojej truposzowatej wersji z pewno艣ci膮 zamieni si臋 w s艂uch. Czy wygl膮dam teraz inaczej? Nie, co za g艂upota. Przecie偶 nie mo偶na tego wyczyta膰 z twarzy. No, przynajmniej zazwyczaj. Ale ja nie by艂am typow膮 nastolatk膮 (o ile co艣 takiego w og贸le istnieje). Na wszelki wypadek postanowi艂am dok艂adnie si臋 sobie przyjrze膰 w lustrze, gdy dotr臋 do pokoju.
Skr臋ci艂am w艂a艣nie w chodnik prowadz膮cy do naszego budynku i uk艂ada艂am sobie w my艣lach wyja艣nienie dla przyjaci贸艂, kt贸rzy pewnie siedzieli na dole ogl膮daj膮c filmy albo co艣. Oczywi艣cie ne mog艂am im powiedzie膰 o Lorenie, ale musia艂am skleci膰 jak膮艣 historyjk臋 o zerwaniu z Erikiem. A mo偶e nie? Loren zamierza艂 z nim pogada膰, wi臋c przypuszcza艂am, 偶e Erik b臋dzie trzyma艂 g臋b臋 na k艂贸dk臋 w tej sprawie. Mog艂am po prostu powiedzie膰, 偶e musieli艣my si臋 rozsta膰 z p[owodu przej艣cia przez niego Przemiany, i nie dodawa膰 wi臋cej. Nikogo by nie zdziwi艂o, 偶e jestem zbyt przygn臋biona, by wdawa膰 si臋 w dyskusje. Postanowi艂am wi臋c tak zrobi膰.
Nagle z cienia rzucanego przez pi臋knie pachn膮cy cedr wy艂oni艂 si臋 ciemny kszta艂t, kt贸ry zastawi艂 mi drog臋.
- Dlaczego, Zoey?
To by艂 on.
Rozdzia艂 dwudziesty czwarty
Sta艂am jak sparali偶owana, ale zdo艂a艂am unie艣膰 na niego wzrok. Znak na jego czole wci膮偶 mnie zdumiewa艂: by艂 tak wyj膮tkowy i niesamowity, 偶e jeszcze przydawa艂 Erikowi urody.
- Dlaczego? - powt贸rzy艂, gdy gapi艂am si臋 na niego jak oniemia艂a idiotka.
- Eriku, tak mi przykro! - wykrztusi艂am. - Nie chcia艂am ci臋 zrani膰. Nie chcia艂am, 偶eby艣 dowiedzia艂 si臋 w ten spos贸b!
- Jasne - mrukn膮艂 ch艂odno. - Dowiedzenie si臋, 偶e moja dziewczyna, kt贸ra udawa艂a przy mnie niewini膮tko, w rzeczywisto艣ci jest dziwk膮, by艂oby prostsze, gdyby艣, na przyk艂ad og艂osi艂a to w szkolnej gazetce. Tak, to by艂oby znacznie lepsze.
Wzdrygn臋艂am si臋 na d藕wi臋k nienawi艣ci w jego g艂osie.
- Nie jestem dziwk膮.
- W takim razie dobrze j膮 udawa艂a艣. Wiedzia艂em! - wrzasn膮艂. - Wiedzia艂em, 偶e co艣 jest mi臋dzy wami! Tyle 偶e jak idiota uwierzy艂em w twoje zapewnienia, 偶e to nieprawda. - Za艣mia艂 si臋 ponuro. - Matko, ale ze mnie palant.
- Eriku, my wcale tego nie planowali艣my! Po prostu zakochali艣my si臋 w sobie. Pr贸bowali艣my siebie unika膰, ale nam si臋 nie uda艂o.
- Jaja sobie robisz? Naprawd臋 wierzysz, 偶e ten dupek ci臋 kocha?
- Kocha mnie.
Erik potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 i zn贸w parskn膮艂 ponurym 艣miechem.
- Je艣li w to wierzysz, to jeste艣 jeszcze g艂upsza ni偶 ja. On cie wykorzystuje, Zoey. Facet jego pokroju mo偶e chcie膰 od takiej dziewczyny jak ty tylko jednego. I w艂a艣nie to dosta艂. Kiedy si臋 nasyci, rzuci ci臋 i poszuka sobie innej.
- Nie masz poj臋cia, o czym m贸wisz, Erik.
- Ale wiesz, mo偶e to i prawda - odpar艂 zimnym, bezwzgl臋dnym obco brzmi膮cym g艂osem. - Nie mia艂em poj臋cia, o czym m贸wi臋, przez ca艂y ten czas kiedy twierdzi艂em, 偶e jeste艣my ze sob膮, i kiedy opowiada艂em wszystkim, jaka jeste艣 艣wietna i jaki jestem z tob膮 szcz臋艣liwy. Naprawd臋 my艣la艂em, 偶e si臋 w tobie zakochuj臋.
Skr臋ca艂o mnie w 偶o艂膮dku, ka偶de s艂owo Erika niemal przeszywa艂o mi serce.
- Ja te偶 my艣la艂am, 偶e zakochuje si臋 w tobie - powiedzia艂am cicho, mrugaj膮c mocno, 偶eby nie wypu艣ci膰 艂ez.
- Sranie w banie! - wrzasn膮艂. Zabrzmia艂o to bezlito艣nie, ale widzia艂am, 偶e i on ma 艂zy w oczach. - Przesta艅 pogrywa膰 sobie ze mn膮. I ty uwa偶asz, 偶e to Afrodyta jest wredna dziwk膮? W por贸wnaniu z tob膮 jest anio艂kiem.
Chcia艂 odej艣膰, ale go zatrzyma艂am.
- Erik, czekaj. Nie chc臋, 偶eby to si臋 sko艅czy艂o w ten spos贸b - powiedzia艂am, nie mog膮c d艂u偶ej powstrzyma膰 艂ez.
- Nie wa偶 si臋 rycze膰! Sama tego chcia艂a艣. Zaplanowali艣cie to z Blakiem.
- Nie! Niczego nie planowa艂am!
Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮, mrugaj膮c coraz mocniej,.
- Daj mi spok贸j. Mi臋dzy nami koniec. Nie chc臋 ci臋 wi臋cej widzie膰.
I oddali艂 si臋 niemal biegiem.
P艂aka艂am w niesko艅czono艣膰 ze 艣ci艣ni臋tym sercem. W ko艅cu nogi same ponios艂y mnie do jedynego miejsca, do kt贸rego mog艂am i艣膰; do jedynej osoby, kt贸r膮 pragn臋艂am zobaczy膰. W drodze na Poddasze Poety zdo艂a艂am si臋 jako艣 pozbiera膰. No dobrze, mo偶e nie pozbiera膰, ale przynajmniej ogarn膮膰 na tyle, 偶eby wygl膮da膰 normalnie dla mijaj膮cych mnie os贸b (dw贸ch wampir贸w i kilkorga adept贸w) i unika膰 niewygodnych pyta艅. Przesta艂am p艂aka膰, przeczesa艂am palcami w艂osy i cz臋艣ciowo zakry艂am nimi twarz, 偶eby nie by艂o wida膰 艣lad贸w niedawnych prze偶y膰.
Bez wahania wesz艂am do budynku, w kt贸rym mie艣ci艂y si臋 kwatery nauczycieli. Wzi臋艂am g艂臋boki oddech i modli艂am si臋, 偶eby nikt mnie nie zobaczy艂.
Gdy tylko znalaz艂am si臋 w 艣rodku, zorientowa艂am si臋, 偶e niepotrzebnie si臋 ba艂am. Budynek urz膮dzono, inaczej ni偶 zwyk艂y internat i oby艂o si臋 bez konieczno艣ci przechodzenia przez du偶a 艣wietlic臋, w kt贸rej wampiry przesiadywa艂y jak adepci, ogl膮daj膮c telewizj臋. Na dole znajdowa艂 si臋 du偶y hol z kamienn膮 posadzk膮, od kt贸rego odchodzi艂y pozamykane drzwi. Po prawej stronie zobaczy艂am schody, ku kt贸rym od razu si臋 skierowa艂am. Wiedzia艂am, 偶e Loren m贸g艂 nie wr贸ci膰 jeszcze do siebie. Mo偶e wci膮偶 szuka艂 Erika. Ale to nic: po prostu po艂o偶臋 si臋 w jego 艂贸偶ku i zaczekam. W pewien spos贸b dzi臋ki temu zn贸w b臋dziemy blisko. Sztywno, jakby moje cia艂o nie nale偶a艂o do mnie, wesz艂am na najwy偶sze pi臋tro i ruszy艂am do drzwi, du偶ych i drewnianych, od kt贸rych dzieli艂a mnie niewielka odleg艂o艣膰.
Zbli偶aj膮c si臋, zauwa偶y艂am, 偶e s膮 uchylone, i us艂ysza艂am dobiegaj膮cy zza nich 艣miech Lorena, kt贸ry podzia艂a艂 na mnie jak pieszczota, obmywaj膮c z b贸lu i smutku wywo艂anego awantur膮 Erika. Dobrze zrobi艂am, przychodz膮c tu. Niemal czu艂am ju偶 obejmuj膮ce mnie ramiona i czeka艂am na s艂owa pocieszenia, przekonana, 偶e dotyk Lorena pomo偶e mi zapomnie膰 o okropno艣ciach wypowiedzianych przez Erika i sprawi, 偶e przestane si臋 czu膰 tak podle. Po艂o偶y艂am d艂o艅 na drzwiach, by je pchn膮膰, wej艣膰 i przytuli膰 si臋 do niego.
Wtedy us艂ysza艂am 艣miech - niski, melodyjny i kusz膮cy. I ca艂y m贸j 艣wiat si臋 zatrzyma艂.
To by艂 艣miech Neferet. Tego pi臋knego, czaruj膮cego 艣miechu nie da艂o si臋 z niczym pomyli膰; by艂 r贸wnie charakterystyczny jak g艂os Lorena. Kiedy przesta艂a si臋 艣mia膰, us艂ysza艂am jej s艂owa prze艣lizguj膮ce si臋 przez szczelin臋 w drzwiach jak truj膮ca mg艂a.
- 艢wietnie si臋 spisa艂e艣, kochanie. Teraz wiem, ile ona wie, i wszystko doskonale si臋 posk艂ada艂o. Nie b臋dzie problemu z jej dalsz膮 izolacj膮. Mam tylko nadziej臋, 偶e rola, kt贸r膮 musisz odegra膰, nie sprawia ci zbytniej przykro艣ci. - Droczy艂a si臋 z nim, ale gdzie艣 pod p艂aszczykiem kpiny pobrzmiewa艂o okrucie艅stwo.
- 艁atwo ni膮 sterowa膰. Wystarczy jaka艣 b艂yskotka i par臋 komplement贸w, a ju偶 dostaje si臋 w zamian jej szczer膮 mi艂o艣膰 i cnot臋 z艂o偶on膮 na o艂tarzu boga oszustwa i hormon贸w. - Roze艣mia艂 si臋. - M艂ode dziewcz臋ta s膮 takie zabawne… tak przewidywalne.
Zdawa艂o mi si臋, 偶e jego s艂owa przeszywaj膮 moj膮 sk贸r臋 w stu r贸偶nych miejscach, ale zmusi艂am si臋, by podej艣膰 bezszelestnie i zajrze膰 przez szpar臋 w drzwiach. Dostrzeg艂am du偶y pok贸j wype艂niony eleganckimi, obitymi sk贸ra meblami i o艣wietlony mn贸stwem wysokich 艣wiec. Moje oczy natychmiast przyci膮gn膮艂 g艂贸wny element pomieszczenia: ogromne 偶elazne 艂贸偶ko stoj膮ce na samym 艣rodku. Loren le偶a艂 na plecach wsparty na mn贸stwie grubych poduszek i kompletnie nagi.
Neferet mia艂a na sobie d艂ug膮 czerwon膮 sukni臋, idealnie podkre艣laj膮c膮 jej pi臋kn膮 figur臋 i ods艂aniaj膮c膮 g贸rne partie piersi. Przechadza艂a si臋 w t臋 i we w t臋, przesuwaj膮c d艂ugimi wypiel臋gnowanymi paznokciami po por臋czy 艂o偶a.
- Odwracaj jej uwag臋, a ja si臋 postaram, 偶eby nieliczne grono przyjaci贸艂 odwr贸ci艂o si臋 od niej. Jest pot臋偶na, lecz nigdy nie zdo艂a zrobi膰 u偶ytku ze swoich dar贸w, je艣li nie b臋dzie mie膰 nikogo, kto by j膮 przywo艂a艂 do porz膮dku, kiedy ugania si臋 za tob膮. - Urwa艂a i popuka艂a si臋 palcem po brodzie. - Ale wiesz, to Skojarzenie mnie zaskoczy艂o. - Zauwa偶y艂am, 偶e Loren si臋 wzdrygn膮艂, na co kap艂anka odpowiedzia艂a u艣miechem. - Nie s膮dzi艂e艣, 偶e to wyw膮cham? 艢mierdzisz jej krwi膮, a ona 艣mierdzi twoj膮.
- Nie wiem, jak to si臋 sta艂o - rzek艂 Loren zirytowanym g艂osem, 偶e dos艂ownie czu艂am, jak serce rozpada mi si臋 na male艅kie kawa艂ki. - Chyba nie docenia艂em w艂asnych zdolno艣ci aktorskich. Co za ulga, 偶e to tylko gra. Nie chcia艂bym prze偶ywa膰 tych wszystkich popl膮tanych emocji i wi臋z贸w prawdziwego Skojarzenia. - Parskn膮艂 艣miechem. - Takiego jak to, kt贸re ona mia艂a z tym ludzkim ch艂opakiem. Musia艂o go paskudnie bole膰, gdy je zerwa艂am. Dziwne, 偶e potrafi艂a si臋 tak mocno zwi膮za膰 przed uko艅czeniem Przemiany.
- To jeszcze jeden dow贸d jej mocy! - prychn臋艂a Neferet.- Nawet je艣li da艂a si臋 tak 艂atwo wyprowadzi膰 na manowce w kwestii swego wybra艅ca. I nie pr贸buj narzeka膰, 偶e Skojarzy艂a si臋 z tob膮. Oboje wiemy, 偶e to wzmocni艂o twoja przyjemno艣膰 z seksu.
- C贸偶, mog臋 ci jedynie powiedzie膰, 偶e by艂o mi cholernie nie na r臋k臋, i偶 tak szybko przys艂a艂a艣 szlachetnego Eryczka po jego dziewczyn臋. Nie mog艂a艣 mi da膰 paru minut wi臋cej na doko艅czenie?
- Mog臋 ci da膰, ile tylko zechcesz. Je艣li chodzi o 艣cis艂o艣膰, mog臋 wyj艣膰 dok艂adnie w tej chwili, 偶eby艣 m贸g艂 p贸j艣膰 do swojej ma艂ej suczki i d o k o 艅 c z y 膰.
Loren usiad艂, pochyli艂 si臋 do przodu i z艂apa艂 j膮 za nadgarstek.
- Chod藕 do mnie, kochanie. Wiesz, 偶e tak naprawd臋 wcale jej nie pragn臋. Nie gniewaj si臋 na mnie, z艂otko.
Bez trudu wy艣lizgn臋艂a si臋 z jego u艣cisku, ale by艂a raczej rozbawiona ni偶 z艂a.
Nie gniewam si臋. Przeciwnie. Dzi臋ki zerwaniu Skojarzenia z tamtym ch艂opakiem Zoey sta艂a si臋 jeszcze bardziej samotna. Zreszt膮 twoje Skojarzenie z t膮 siks膮 przecie偶 nie jest wieczne. Sko艅czy si臋, gdy ona przejdzie Przemian臋. Lub gdy umrze - doda艂a z cichym 艣miechem. - A mo偶e wola艂by艣, 偶eby si臋 nie sko艅czy艂o? Mo偶e doszed艂e艣 do wniosku, 偶e wolisz m艂odo艣膰 i naiwno艣膰 ni偶 mnie?
- Nigdy, kochana! Nigdy nie b臋d臋 pragn膮艂 nikogo tak jak ciebie! - zapewni艂. - Zaraz ci to poka偶臋, najdro偶sza. Zaraz ci poka偶臋. - Szybko przesun膮艂 si臋 na skraj 艂贸偶ka i wzi膮艂 ja w ramiona. Patrzy艂am, jak jego d艂onie w臋druj膮 po jej ciele, tak samo jak niedawno w臋drowa艂y po moim.
Zatka艂am d艂oni膮 usta, by nie wybuchn膮膰 szlochem.
Neferet obr贸ci艂a si臋 w jego ramionach, przywieraj膮c do艅 plecami, a on nie przestawa艂 jej pie艣ci膰. By艂a zwr贸cona twarz膮 do drzwi, wi臋c widzia艂am, 偶e ma zamkni臋te oczy i rozchylona usta. J臋cza艂a z rozkoszy, powoli, niemal sennie otwieraj膮c oczy… i spogl膮daj膮c prosto na mnie.
Okr臋ci艂am si臋 na pi臋cie, p臋dem zbieg艂am ze schod贸w i wybieg艂am z budynku. Mia艂am ochot臋 biec przed siebie w niesko艅czono艣膰, znale藕膰 si臋 bardzo daleko, ale zawiod艂o mnie w艂asne cia艂o. Ju偶 po paru krokach poczu艂am straszne zm臋czenie i zdo艂a艂am doku艣tyka膰 w cie艅 jednego z wypiel臋gnowanych 偶ywop艂ot贸w, gdzie zgi臋艂am si臋 w p贸艂 i rzyga艂am jak kot.
Gdy wreszcie przesta艂am wymiotowa膰 i d艂awi膰 si臋, ruszy艂am wolno przed siebie, ale m贸j umys艂 nie pracowa艂 jak le偶y: z szybko艣ci膮 huraganu uderzy艂y we mnie straszne, dezorientuj膮ce my艣li, a mo偶e raczej uczucia, kt贸re tak naprawd臋 sprowadza艂y si臋 do wsp贸lnego mianownika. By艂 nim b贸l.
W艂a艣nie on pozwoli艂 mi zrozumie膰, 偶e Erik mia艂 racj臋, cho膰 nie doceni艂 Lorena. My艣la艂, ze chodzi mu tylko o seks. Tymczasem prawda by艂a taka, 偶e Loren nawet mnie nie po偶膮da艂. Wykorzysta艂 mnie jedynie dlatego, 偶e kaza艂a mu to zrobi膰 kobieta, na kt贸rej mu zale偶a艂o. Nie by艂am dla niego nawet obiektem rozkoszy, a wy艂膮cznie przeszkod膮. Dotyka艂 mnie i m贸wi艂 mi te wszystkie rzeczy, pi臋kne rzeczy, po prostu dlatego, 偶e odgrywa艂 rol臋 powierzon膮 mu przez Neferet, a ja znaczy艂am dla niego miej ni偶 zero.
Dusz膮c w sobie szloch, unios艂am r臋ce, wyrwa艂am z bose z uszu diamentowe wkr臋tki i z krzykiem odrzuci艂am je w dal.
- Do diab艂a, Zoey. Je艣li mia艂a艣 do艣膰 tych diament贸w, mog艂a艣 co艣 powiedzie膰. Mam kilka pere艂, kt贸re 艣wietnie by pasowa艂y do tego debilnego naszyjnika z ba艂wanem od Erika. Zamieni艂abym si臋 z tob膮.
Odwr贸ci艂a si臋 z wolna, boj膮c si臋, 偶e je艣li zrobi臋 to zbyt szybko, moje cia艂o rozleci si臋 na kawa艂ki. Afrodyta nadesz艂a od strony chodnika prowadz膮cego do jadalni. W jednej r臋ce trzyma艂a jaki艣 dziwny owoc, a w drugiej butelk臋 corony.
- Co tak patrzysz? Lubi臋 mango - 偶achn臋艂a si臋. - W internacie nigdy ich nie ma, ale w lod贸wce u wamp贸w s膮. My艣lisz, 偶e zauwa偶膮 brak jednego? - Milcza艂am, wi臋c po chwili kontynuowa艂a: - Dobra, dobra, wiem, 偶e piwo jest banalne i pozerskie, ale te偶 je lubi臋. Tylko please, b膮d藕 tak dobra i nie m贸w nic mojej starej. Dosta艂aby sza艂u. - Dopiero wtedy przyjrza艂a mi si臋 lepiej i zrobi艂a wielkie oczy. - Kurde, Zoey! Jak ty wygl膮dasz! Masakra! Sta艂o si臋 co艣?
- Nic. Daj mi spok贸j - wychrypia艂am, ledwie rozpoznaj膮c w艂asny g艂os.
- Dobra, spoko. Id藕 w swoj膮 stron臋, a ja w swoj膮 - mrukn臋艂a i oddali艂a si臋 niemal biegiem.
Zosta艂am sama. Wszyscy mnie opuszczali, tak jak przewidzia艂a Neferet. I zas艂u偶y艂am na to. Zada艂am Heathowi potworny b贸l. Zrani艂am Erika. Odda艂am cnot臋 w zamian za k艂amstwa. Jak to uj膮艂 Loren? „Po艣wi臋ci艂am prawdziwa mi艂o艣膰 i z艂o偶y艂am cnot臋 na o艂tarzu boga oszustwa i hormon贸w”? Nic dziwnego, 偶e zdobi艂 tytu艂 Mistrza Poezji. Zdecydowanie by艂 mistrzem s艂owa.
Ruszy艂am biegiem, nie wiedz膮c, dok膮d biegn臋, wiedz膮c jedynie, 偶e musz臋 ucieka膰, p臋dzi膰 na o艣lep przed siebie, inaczej m贸j umys艂 eksploduje. Zatrzyma艂am si臋, dopiero gdy zabrak艂o mi tchu. Dysza艂am ci臋偶ko oparta o kor臋 starego d臋bu.
- Zoey? To ty?
Podnios艂am wzrok i zamruga艂am, 偶eby troch臋 rozwia膰 mgie艂k臋 cierpienia. To by艂 Darius, ten m艂ody przystojny wojownik olbrzym. Sta艂 na szczycie otaczaj膮cego szko艂臋 szerokiego muru, przygl膮daj膮c mi si臋 z zaciekawieniem.
- Czy wszystko dobrze? - zapyta艂 w ten dziwaczny, staromodny spos贸b, w jaki wys艂awiali si臋 wojownicy.
- Tak - wykrztusi艂am. - Po prostu mia艂am ochot臋 na spacer.
- Nie spacerowa艂a艣 - zauwa偶y艂 logicznie.
- Chodzi mi o to, 偶e chcia艂am si臋 przewietrzy膰. - Spojrza艂am mu w oczy i stwierdzi艂am, 偶e do艣膰 ju偶 mam k艂amstw. - Ba艂am si臋, 偶e g艂owa mi p臋knie, wi臋c bieg艂am tak szybko i d艂ugo, jak tylko mog艂am. No i wyl膮dowa艂am tutaj.
Pokiwa艂 wolno g艂ow膮.
- To siedlisko mocy. Nie dziwi mnie, 偶e ci臋 przyci膮gn臋艂o.
- Przyci膮gn臋艂o? - Rozejrza艂am si臋 i dopiero w tym momencie zauwa偶y艂a,, gdzie jestem. - To wschodni mur. Niedaleko furtki.
- W rzeczy samej, kap艂anko. Nawet ci ludzcy barbarzy艅cy wyczuli jego moc, skoro zdecydowali si臋 pozostawi膰 cia艂o profesor Nolan w艂a艣nie tu. - Ruchem ramienia wskaza艂 miejsce za murem, gdzie Afrodyta i ja znalaz艂y艣my zw艂oki. Tam te偶 znalaz艂am Nal臋 (a raczej ona mnie), utworzy艂am sw贸j pierwszy kr膮g, pierwszy raz zobaczy艂am nieumar艂ych i przywo艂a艂am 偶ywio艂y oraz Nyks, by prze艂ama膰 blokad臋 pami臋ci na艂o偶ona przez Neferet.
To naprawd臋 by艂o siedlisko mocy. Nie mog艂am uwierzy膰, 偶e wcze艣niej tego nie wyczu艂am. Oczywi艣cie by艂am niezwykle zaj臋ta Heathem, Erikiem, a w szczeg贸lno艣ci Lorenem… Neferet mia艂a racj臋, pomy艣la艂am z niesmakiem, jestem 偶enuj膮co naiwna.
- Dariusie, czy m贸g艂by艣 zostawi膰 mnie tu na chwil臋 sam膮? - zapyta艂am. - Chcia艂abym… chcia艂abym si臋 pomodli膰 i mam nadziej臋, 偶e je艣li b臋d臋 uwa偶nie s艂ucha膰, Nyks udzieli mi odpowiedzi.
- A to b臋dzie 艂atwiejsze, je艣li pozostawi臋 ci臋 sam膮 - zrozumia艂.
Skin臋艂am g艂ow膮 w obawie, 偶e je艣li si臋 odezw臋, g艂os mnie zdradzi.
- Zatem udziel臋 ci owej prywatno艣ci, kap艂anko. Nie oddalaj si臋 jednak zbytnio. Pami臋taj, ze Neferet obj臋艂a czarem ca艂y obszar wok贸艂 szko艂y, wi臋c je艣li tylko skorzystasz z furtki i przekroczysz granic臋, otocz膮 ci臋 Synowie Ereba. - U艣miechn膮艂 si臋 pos臋pnie, lecz 偶yczliwie. - A to nie pomo偶e ci w modlitewnym skupieniu, pani.
- B臋d臋 o tym pami臋ta膰. - Stara艂am si臋 nie krzywi膰, gdy nazywa艂 mnie kap艂ank膮 i pani膮, cho膰 w og贸le nie zas艂ugiwa艂am na te tytu艂y.
Jednym p艂ynnym, niespiesznym rucham Darius zeskoczy艂 z wysokiego muru na dwadzie艣cia st贸p muru, l膮duj膮c z wdzi臋kiem na nogach. Potem zasalutowa艂 mi, przyk艂adaj膮c pi臋艣膰 do serca, sk艂oni艂 si臋 lekko i bezszelestnie znikn膮艂 w mroku.
Wtedy w艂a艣nie moje nogi dosz艂y do wniosku, 偶e nie s膮 w stanie d艂u偶ej mnie d藕wiga膰. Usiad艂am ci臋偶ko na trawie u st贸p starego znajomego d臋bu, przyci膮gn臋艂am kolana pod brod臋, otoczy艂am je ramionami i zacz臋艂am cicho p艂aka膰.
By艂o mi potwornie przykro. Jak mog艂am okaza膰 si臋 tak g艂upia? Jakim cudem da艂am si臋 nabra膰 na k艂amstwa Lorena? Naprawd臋 mu uwierzy艂am. Nie do艣膰, 偶e odda艂am mu swoje dziewictwo, to jeszcze Skojarzy艂am si臋 z nim, robi膮c z siebie podw贸jna idiotk臋.
Brakowa艂o mi babci. Nie przestaj膮c 艂ka膰, si臋gn臋艂am do kieszeni sukni po kom贸rk臋, by do niej zadzwoni膰 i wszystko opowiedzie膰. Wiedzia艂am, 偶e b臋dzie to straszne i wstydliwe, ale wiedzia艂am te偶, 偶e babcia nie skrytykuje mnie ani nie odtr膮ci. Nie przestanie mnie kocha膰.
Tyle 偶e kom贸rki nie znalaz艂am. Dopiero wtedy przypomnia艂am sobie, ze wypad艂a mi z kieszeni, gdy by艂am z Lorenem. Najwyra藕niej zapomnia艂am ja podnie艣膰. Typowe, co? Zamkn臋艂am oczy i opar艂am g艂ow臋 o szorstk膮 kor臋 drzewa.
- Miau?
Ciep艂y wilgotny nosek Nali musn膮艂 m贸j policzek. Nie otwieraj膮c oczu, rozplot艂am r臋ce, by mog艂a mi wskoczy膰 na kolana. Po艂o偶y艂a na moim ramieniu przednie 艂apki i wcisn臋艂a pyszczek w zgi臋cie szyi, prychaj膮c rado艣nie, jakby sam ten d藕wi臋k mia艂 mi poprawi膰 nastr贸j.
- O rany, Nalka, strasznie namiesza艂am - mrukn臋艂am, przytulaj膮c kotk臋 i zn贸w szlochaj膮c wniebog艂osy.
Rozdzia艂 dwudziesty pi膮ty
Na d藕wi臋k zbli偶aj膮cych si臋 krok贸w uzna艂am, 偶e to Darius chce mnie sprawdzi膰, i pr贸bowa艂am doprowadzi膰 si臋 do porz膮dku, ocieraj膮c twarz r臋kami i staraj膮c si臋 zahamowa膰 艂zy.
- O rany, Afrodyto, mia艂a艣 racj臋. Obraz n臋dzy i rozpaczy - us艂ysza艂am g艂os Shaunee.
Podnios艂am wzrok i zobaczy艂am Bli藕niaczki, a za ich plecami Afrodyt臋 i Damiena.
- Osmarka艂a艣 si臋, Zo - zauwa偶y艂a Erin, kr臋c膮c g艂ow膮 z dezaprobat膮. Niestety, ja te偶 musz臋 przyzna膰 Afrodycie racj臋.
- M贸wi艂am - napuszy艂a si臋 Afrodyta.
- Nie s膮dz臋, aby nale偶a艂o do dobrego tonu komplementowanie jej za to, 偶e mia艂a s艂uszno艣膰 w sprawie desperacji Zoey.
- Damien, wyluzuj - j臋kn臋艂a Erin.
- Sko艅cz z t膮 uniwersyteck膮 gadk膮 - popar艂a j膮 Shaunee.
- M膮drej g艂owie do艣膰 po s艂owie. Lecz gdy wiedzy zbywa, s艂ownika u偶ycie po偶膮dane bywa - zadeklamowa艂 Damien.
Wiem, 偶e to g艂upie, ale ich k艂贸tnia brzmia艂a w moich uszach jak cudowna melodia.
- Jako ratownicy jeste艣cie bezu偶yteczni - stwierdzi艂a Afrodyta. - Prosz臋. - Poda艂a mi k艂臋bek czystych (a przynajmniej tak膮 mia艂am nadziej臋) chusteczek. - Jestem bardziej przydatna ni偶 ca艂a wasza tr贸jka. Szkoda gada膰.
Damien prychn膮艂, po czym odsun膮艂 Bli藕niaczki na bok, by przykucn膮膰 przy mnie. Wydmucha艂am nos, wytar艂am twarz i spojrza艂am na niego.
- Sta艂o si臋 co艣 z艂ego, prawda? - zapyta艂.
Skin臋艂am g艂ow膮.
- Co jest, kurde? Zn贸w kogo艣 zabili? - wystraszy艂a si臋 Erin.
- Nie. - G艂os odm贸wi艂 mi pos艂usze艅stwa i musia艂am odchrz膮kn膮膰, zanim zn贸w zacz臋艂am. Tym razem mimo za艂zawionego tonu bardziej przypomina艂am siebie. - Nie, to co innego.
- W takim razie nam powiedz - zaproponowa艂 Damien, poklepuj膮c mnie lekko po ramieniu.
- W艂a艣nie. Wiesz, 偶e razem damy sobie rad臋 prawie ze wszystkim - doda艂a Shaunee.
- Jak wy偶ej, Bli藕niaczko - popar艂a j膮 Erin.
- Co za wiocha. Chyba si臋 porzygam - mrukn臋艂a Afrodyta.
- Przymknij si臋! - rzuci艂y jednog艂o艣nie Bli藕niaczki.
Przyjrza艂am si臋 ka偶demu z moich przyjaci贸艂 po kolei. Wiedzia艂am, 偶e musz臋 im powiedzie膰 o Lorenie, cho膰 nie mia艂am na to najmniejszej ch臋ci. Musia艂am te偶 poinformowa膰 ich o Stevie Rae, i to zanim spe艂ni膮 si臋 przewidywania Nefert, w my艣l kt贸rych moje k艂amstwa i tajemnice mia艂y ich tak wkurzy膰, 偶e odsun膮 si臋 ode mnie.
- To wszystko jest trudne, pogmatwane i raczej nieprzyjemne - ostrzeg艂am.
- Znaczy, takie jak Afrodyta - zakpi艂a Erin.
- Nie ma sprawy. Przyzwyczajamy si臋 - doda艂a Shaunee.
- Szajbuski nieroz艂膮czki - podsumowa艂a Afrodyta.
- Je艣li wszystkie raczycie si臋 zamkn膮膰, Zoey mo偶e zdo艂a nam wyja艣ni膰, co si臋 sta艂o - wycedzi艂 z przesadn膮 cierpliwo艣ci膮 Damien.
- Sorry - wymamrota艂y Bli藕niaczki, a Afrodyta tylko przewr贸ci艂a oczami.
Wzi臋艂am g艂臋boki oddech i otworzy艂am usta, by rozpocz膮膰 swoj膮 koszmarn膮 opowie艣膰, gdy przeszkodzi艂 mi o偶ywiony g艂os Jacka.
- Jest! Znalaz艂em go!
Jack przydrepta艂 do nas. Na m贸j widok jego radosny u艣miech troch臋 przygas艂, co znaczy艂o, 偶e naprawd臋 wygl膮dam jak siedem nieszcz臋艣膰. Potem ch艂opak szybko usiad艂 obok Damiena, pozostawiaj膮c Erika stoj膮cego samotnie i patrz膮cego na mnie z g贸ry.
- No m贸w, kochanie - Damien zn贸w poklepa艂 mnie po ramieniu. - Teraz jeste艣my w komplecie. Mo偶esz nam powiedzie膰, co si臋 sta艂o.
Nie mog艂am wykrztusi膰 s艂owa. Siedzia艂am jak skamienia艂a, wpatruj膮c si臋 w Erika. Jego twarz by艂a pi臋kn膮, lecz nieczyteln膮 mask膮 - przynajmniej dop贸ki si臋 nie odezwa艂, bo wtedy beznami臋tno艣膰 przesz艂a w niesmak, a jego g艂臋boki, wyrazisty g艂os kipia艂 szyderstwem.
- Sama im powiesz, k o c h a n i e, czy ja mam to zrobi膰?
Chcia艂am co艣 powiedzie膰, zawo艂a膰, 偶eby przesta艂, b艂aga膰 go o wybaczenie, skomle膰, 偶e mia艂 racj臋, a ja myli艂am si臋 tak bardzo, 偶e a偶 mnie od tego zemdli艂o. Ale zdo艂a艂am tlyko wyszepta膰 "nie" tak cichutko, 偶e Damien chyba nawet nie us艂ysza艂.
Wkr贸tce si臋 zorientowa艂am, 偶e nawet gdybym krzycza艂a, niczego by to nie zmieni艂o. Erik przyszed艂 tu, 偶eby si臋 na mnie odegra膰, i nic nie mog艂o go przed tym powstrzyma膰.
- Dobrze. Wi臋c ja im powiem. - Zmierzy艂 ka偶de z nich zimnym spojrzeniem. - Nasza Zoey pieprzy si臋 z Lorenem Blakiem.
- Co?!! - wykrzykn臋艂y ch贸rem Bli藕niaczki.
- Niemo偶liwe - rzek艂 Damien.
- Nieee... - wyj膮ka艂 Jack.
Afrodyta milcza艂a.
- A jednak. Widzia艂am ich. Dzi艣. W sali rekreacyjnej. Wiecie, wtedy, kiedy wy my艣leli艣cie, 偶e jest taka przygn臋biona z powodu mojej Przemiany. No w艂a艣nie, Zoey, strasznie by艂a艣 przygn臋biona. tak bardzo, 偶e a偶 musia艂a艣 ssa膰 krew Blake'a i uje偶d偶a膰 go jak konia.
- Lorena Blake'a? - wykrztusi艂a z absolutnym niedowierzaniem Shaunee.
- Pana Pon臋tnego? Faceta, kt贸rego przez ca艂y semestr mia艂y艣my ochot臋 zje艣膰 jak czekoladk臋? - Erin rzuci艂a mi zdumione, przera偶one spojrzenie, idealnie wsp贸艂graj膮ce z tonem jej Bli藕niaczki. - Pewnie uwa偶a艂a艣 nas za kompletne debilki!
- W艂a艣nie. Czemu nic nie powiedzia艂a艣? - zapyta艂a Shaunee.
- Bo gdyby wam wyzna艂a, jak bardzo si臋 k o c h a j 膮, nie by艂yby艣cie takie zachwycone, widz膮c, jak mnie wykorzystuje i udaje, 偶e jeste艣my razem, 偶eby tylko m贸c si臋 potajemnie spotyka膰 z Blakiem. Poza tym pewnie si臋 ciszy艂a, 偶e robi was w konia - doda艂 wrednie Erik.
- Nie wykorzystywa艂am ci臋 - powiedzia艂am do niego zaskoczona si艂膮 w艂asnego g艂osu. - A z was nigdy si臋 nie 艣mia艂am. Przysi臋gam - zapewni艂am Bli藕niaczki.
- Taaa, jakby twoje s艂owo by艂o co艣 warte - prychn膮艂 Erik. - To k艂amliwa dziwka. Wykorzysta艂a was wszystkich tak samo jak mnie.
- W porz膮dku - rzek艂a Afrodyta. - A teraz ty si臋 zamknij.
Parskn膮艂 艣miechem.
- Rany, ale odjazd. Jedna dziwka broni drugiej.
Afrodyta zmru偶y艂a oczy i unios艂a praw膮 r臋k臋. Ga艂臋zie d臋bu b臋d膮ce najbli偶ej Erika gwa艂townie 艣mign臋艂y w d贸艂, wydaj膮c ostrzegawcze skrzypienie 艂amanego drewna.
- Chyba nie chcesz znowu mnie zdenerwowa膰, co? - zapyta艂a. - Niby tak si臋 troszczysz o Zoey, a rzuci艂e艣 si臋 na ni膮 jak wylenia艂y pies, bo zrani艂a twoje ma艂e ego. Co艣 o tym wiem, wi臋c mog臋 zapewni膰, 偶e naprawd臋 jest ono malutkie. Zrobi艂e艣, co chcia艂e艣, a teraz wypad st膮d.
B艂臋kitne oczy Erika zn贸w pow臋drowa艂y w moj膮 stron臋 i przez moment dostrzeg艂am w nich dawnego wspania艂ego faceta, kt贸ry niemal si臋 we mnie zakocha艂, ale po chwili obecny w jego spojrzeniu b贸l zabi艂 resztki 艂agodno艣ci.
- Nie ma sprawy. Spadam - oznajmi艂 i oddali艂 si臋.
Spojrza艂am na Afrodyt臋.
- Dzi臋ki - mrukn臋艂am.
- Nie ma za co. Pami臋tam, jak to jest, kiedy cz艂owiek robi co艣 kompletnie pojebanego i wszyscy w k贸艂ko mu to wypominaj膮.
- Naprawd臋 by艂a艣 z Blakiem? - zapyta艂 Damien.
Skin臋艂am g艂ow膮.
- Ja pier... - zacz臋艂a Shaunee.
- ...dziel臋 - doko艅czy艂a Erin.
- On jest naprawd臋 bardzo przystojny - wtr膮ci艂 Jack.
Wzi臋艂am g艂臋boki oddech.
- Loren Blake to najwi臋kszy pierdolony palant, jakiego znam! - wypali艂am.
- 艁a艂. Zakl臋艂a艣 - zauwa偶y艂a Afrodyta.
- Chodzi艂o mu tylko o seks? - pr贸bowa艂 zgadywa膰 Damien, zn贸w klepi膮c mnie po ramieniu.
- Niezupe艂nie. - Umilk艂am i przetar艂am d艂oni膮 twarz, jakbym przywo艂ywa艂a jak艣 magi臋, kt贸ra pomo偶e mi znale藕膰 w艂a艣ciwe s艂owa. Czas powiedzie膰 im o Stevie Rae. 呕a艂owa艂am, 偶e nie mia艂am czasu prze膰wiczy膰 swojego wyst膮pienia. Zerkn臋艂am na Afrodyt臋, pochwyci艂am jej wzrok i poczu艂am idiotyczne zadowolenie z jej obecno艣ci. Ona przynajmniej mog艂a potwierdzi膰 moj膮 prawdom贸wno艣膰, mo偶e nawet pom贸c Damienowi i Bli藕niaczkom w zrozumieniu sytuacji.
Nagle od strony muru za moimi plecami dobieg艂 dziwny d藕wi臋k. Nie by艂am pewna, czy rzeczywi艣cie go s艂ysz臋, p贸ki Damien nie spojrza艂 mi przez rami臋.
- Co to? - zapyta艂.
- Furtka! - rzek艂a Afrodyta. - Otwiera si臋!
Potworne przeczucie schwyci艂o mnie za gard艂o. Wsta艂am w艂a艣nie, wywo艂uj膮c g艂o艣ny protest Nali i zdziwione spojrzenia Bli藕niaczek, gdy zza otwieraj膮cej si臋 furtki dobieg艂 g艂os Stevie Rae.
- Zoey? To ja!
Rzuci艂am si臋 do furtki wrzeszcz膮c:
- Nie, Stevie Rae! Zosta艅 tam!!!
Ona jednak zd膮偶y艂a wej艣膰 i przygl膮da艂a mi si臋 ze zmarszczonym czo艂em.
- Zoey, przecie偶... - zacz臋艂a, po czym zamar艂a, dostrzegaj膮c pozosta艂ych.
Stoj膮ca obok mnie na ziemi Nala prychn臋艂a gniewnie i rzuci艂a si臋 na Stevie Rae, sycz膮c i pluj膮c jak w艣ciek艂a bestia. Na szcz臋艣cia mia艂am do艣膰 refleksu, 偶eby j膮 z艂apa膰, nim doskoczy艂a do ofiary.
- Nala, nie! To Stevie Rae! - zawo艂a艂am, walcz膮c z kotk膮 i usi艂uj膮c nie da膰 si臋 podrapa膰 ani pogry藕膰. Stevie odskoczy艂a i przykucn臋艂a przyczajona w cieniu pod murem. Jedyn膮 jej cz臋艣ci膮, kt贸r膮 widzia艂am wyra藕nie, by艂y rozjarzone czerwone oczy.
- Stevie Rae? - zd艂awionym g艂osem odezwa艂 si臋 Damien.
- Spok贸j, Nala! - rozkaza艂am kotce, odrzucaj膮c j膮 i podchodz膮c do Stevie. Nie uciek艂a, ale sprawia艂a wra偶enie, jakby w ka偶dej chwili mog艂a to zrobi膰. Wygl膮da艂a fatalnie. Twarz mia艂a wychud艂膮 i blad膮, w艂osy skudlone i matowe. Tylko rozjarzone czerwone oczy wygl膮da艂y zdrowo. A wiedzia艂am ju偶, 偶e ro nie jest dobry znak.
- Jak si臋 czujesz? - zapyta艂am cichym, spokojnym g艂osem.
- Kiepsko - odpar艂a, zezuj膮c ponad moim ramieniem i krzywi膮c si臋. - Trudno mi znowu na nich patrze膰, zw艂aszcza teraz, gdy czuj臋, 偶e trac臋 kontakt.
- Nie stracisz go - powiedzia艂am stanowczo. - We藕 si臋 w gar艣膰. Oni o tobie nie wiedz膮.
- Nie powiedzia艂a艣 im? - Wygl膮da艂a, jakbym j膮 spoliczkowa艂a.
- D艂uga historia - uci臋艂am szybko. - Czemu przysz艂a艣?
Zmarszczy艂a brwi.
- Napisa艂a艣 mi esk臋, 偶eby艣my si臋 tu spotka艂y.
Zamkn臋艂am oczy, by odeprze膰 kolejn膮 fal臋 b贸lu. Loren. Zabra艂 m贸j telefon. Wys艂a艂 wiadomo艣膰 do Stevie. Albo, co bardziej prawdopodobne, zrobi艂a to Neferet. Nie wiedzia艂a, 偶e tu b臋d臋, ale dzi臋ki Lorenowi dowiedzia艂a si臋, 偶e moi przyjaciele nie maj膮 poj臋cia o Stevie Rae. I 偶e Loren wcale nie zamierza艂 przestrzega膰 Erika, by nikomu o nas nie m贸wi艂. Nie w膮tpi艂a, 偶e ch艂opak wpadnie w amok i opowie ca艂emu 艣wiatu, a przynajmniej naszej ekipie, co zobaczy艂. Przy艂apanie w campusie Stevie Rae by艂oby ujawnieniem kolejnej mojej tajemnicy. Ju偶 s艂ysza艂am, jak wszyscy sobie my艣l膮: "Czy zdo艂amy jeszcze kiedy艣 zaufa膰 Zoey?", i czu艂am, jak si臋 ode mnie oddalaj膮.
Dwa punkty dla Neferet. Zero dla Zoey.
Wzi臋艂am Stevie Rae za sztywn膮 r臋k臋 i cho膰 musia艂am j膮 mocno ci膮gn膮膰, ruszy艂y艣my razem tam, gdzie stali Damien, Bli藕niaczki, Jack i Afrodyta. Czworo z nich gapi艂o si臋 na Stevie z rozdziawionymi ustami. Pomy艣la艂am, 偶e powinnam to za艂atwi膰, zanim otocz膮 nas wampirscy wojownicy i ca艂a cholerna szko艂a wszystkiego si臋 dowie, a moje 偶ycie lgnie w gruzach.
- Stevie Rae nie jest martwa - powiedzia艂am.
- Jestem - zaprzeczy艂a.
Westchn臋艂am.
- Daj spok贸j, nie zaczynajmy od nowa tej samej k艂贸tni. Chodzisz i m贸wisz. Masz materialne cia艂o. - Unios艂am nasze z艂膮czone d艂onie, by to zademonstrowa膰. - Wi臋c jak mo偶esz by膰 martwa?
W trakcie przemawiania us艂ysza艂am szlochy. To Bli藕niaczki. Wci膮偶 gapi艂y si臋 na Stevie Rae, ale sta艂y przytulone i p艂aka艂y jak dzieci. Zacz臋艂am co艣 do nich m贸wi膰, lecz Damien mi przerwa艂.
- Jak to?... - Blady jak 艣ciana, z wahaniem zrobi艂 krok naprz贸d. - Jakim cudem?...
- Umar艂am. - Jej g艂os by艂 r贸wnie bezbarwny i pozbawiony 偶ycia jak twarz Damiena. - Potem obudzi艂am si臋 w takiej postaci, czyli, na wypadek gdyby艣cie tego nie dostrzegli, odrobin臋 zmieniona.
- Zabawnie pachniesz - odezwa艂 si臋 Jack.
Zwr贸ci艂a ku niemu swoje rozjarzone oczy.
- A ty pachniesz jak obiad.
- Przesta艅! - Szarpn臋艂am j膮 za r臋k臋. - To twoi przyjaciele. Nie powinna艣 ich starszy膰.
Wyrwa艂a mi si臋.
- Od pocz膮tku usi艂uj臋 ci to wyt艂umaczy膰, Zoey. To nie s膮 moi przyjaciele. Ty te偶 nie. Po tym co si臋 ze mn膮 sta艂o, ju偶 nie. Wiem, 偶e wydaje ci si臋, 偶e potrafisz to naprawi膰, ale przysz艂am tu dzi艣 tylko po to, 偶eby ci powiedzie膰, 偶e to musi si臋 sko艅czy膰. Wi臋c albo napraw mnie raz a dobrze, albo zostaw w spokoju i pozw贸l mi doko艅czy膰 moj膮 przemian臋 w to co艣, czym mam si臋 sta膰.
- Nie mamy na to czasu. Neferet rzuci艂a na obszar szko艂y czar, dzi臋ki kt贸remu dowiaduje si臋, gdy ktokolwiek, cz艂owiek, wamp czy adept, przychodzi tu albo st膮d wychodzi. Przekroczy艂a艣 granic臋, wi臋c lada chwila pojawi膮 si臋 tu Synowie Ereba. Wi臋c lepiej st膮d znikaj, a ja przyjad臋 do ciebie, jak b臋d臋 mog艂a, i doko艅czymy to.
- Wybacz, 偶e si臋 z tob膮 nie zgodz臋, Zoey, chocia偶 mia艂a艣 naprawd臋 parszyw膮 noc - odezwa艂a si臋 Afrodyta - ale nie s膮dz臋, 偶eby wojownicy mieli si臋 tu zjawi膰, bo Neferet wcale nie wie, 偶e Stevie Rae tu jest.
- Co? - zdziwi艂am si臋.
- Afrodyta ma racj臋 - rzek艂 powoli Damien, jakby jego m贸zg stopniowo taja艂 i zaczyna艂 pracowa膰. - Czar informuje Neferet o przekroczeniu granicy przez cz艂owieka, adepta lub wampira. Stevie Rae nie nale偶y do 偶adnej z tych kategorii, wi臋c czar jej nie dotyczy.
- Co ona tu robi? - zapyta艂a Stevie Rae, wpatruj膮c si臋 w Afrodyt臋 p艂on膮cymi oczyma.
Tamta spojrza艂a na ni膮 z politowaniem, ale zauwa偶y艂am, 偶e na wszelki wypadek cofn臋艂a si臋 o par臋 krok贸w.
A potem Bli藕niaczki nagle podbieg艂y do Stevie Rae, wci膮偶 cichutko 艂kaj膮c, cho膰 chyba nawet o tym nie wiedz膮c.
- 呕yjesz! - powiedzia艂a Shaunee.
- Tak nam ciebie brakowa艂o! - doda艂a Erin.
Otoczy艂y j膮 ramionami, a ona sta艂a bez ruchu niczym pos膮g. W pewnym momencie do obejmuj膮cej si臋 gromadki do艂膮czy艂 Damien. Stevie Rae nie zmi臋k艂a. Nie odwzajemni艂a u艣cisku. Zamkn臋艂a oczy i sta艂a jak k艂oda. Ale spod powieki wyp艂yn臋艂a jej jedna czerwonawa 艂za i stoczy艂a si臋 po policzku.
Rozdzia艂 dwudziesty sz贸sty
- Musicie mnie teraz pu艣ci膰. - Stevie Rae m贸wi艂a chropawym, napi臋tym g艂osem, zupe艂nie jak nie ona. Efekt by艂 wi臋c murowany: Damien i Bli藕niaczki natychmiast wypu艣cili j膮 z obj臋膰.
- Naprawd臋 艣miesznie pachniesz - mrukn臋艂a Shaunee, usi艂uj膮c u艣miechn膮膰 si臋 przez 艂zy.
- W艂a艣nie. Nie 偶ebym by艂a z艂o艣liwa czy co艣 - doda艂a Erin.
- Ale nam to nie przeszkadza - zapewni艂 Damien.
- Hej, wy tam, z k贸艂ka wzajemnej adoracji, kt贸rzy wci膮偶 偶yjecie - przerwa艂a im Afrodyta ca艂y czas siedz膮ca pod d臋bem. - Proponuj臋 wam odsun膮膰 si臋 od panny zombie. Ona gryzie.
- Sama gryziesz! - fukn臋艂a Shaunee.
- Pindo jedna! - doda艂a Erin.
- M贸wi prawd臋 - odezwa艂a si臋 Stevie Rae. I przenios艂a wzrok na mnie. - Wyt艂umacz im.
- Stevie Rae ma problem z krwi膮 - powiedzia艂am. - Musi j膮 pi膰. Inaczej odwala jej na ca艂ego.
Afrodyta prychn臋艂a.
- Powiedz prawd臋 - nalega艂a Stevie Rae.
Westchn臋艂am zrezygnowana i poda艂am skr贸con膮 wersj臋.
- Nale偶y do grupy adept贸w, kt贸rzy umarli, a potem powr贸cili w takiej postaci. To oni w zesz艂ym miesi膮cu zabili tych pi艂karzy z Union i prawie wyko艅czyli Heatha. Ratuj膮c go, natkn臋艂am si臋 na Stevie Rae. Ale ona jest inna ni偶 pozostali. Zachowa艂a cz臋艣膰 cz艂owiecze艅stwa.
- Kt贸ra jej si臋 wymyka - wtr膮ci艂a swoje trzy grosze Afrodyta.
Spojrza艂am na ni膮 gro藕nie.
- Mo偶na tak powiedzie膰. Musimy wi臋c wyleczy膰 Stevie, 偶eby zn贸w by艂a taka jak przedtem.
Bli藕niaczki i Damien milczeli przez chwil臋, kt贸ra wydawa艂a mi si臋 niesko艅czono艣ci膮.
- Wiedzia艂a艣 o tym od miesi膮ca i 偶adnemu z nas nic nie powiedzia艂a艣? - zapyta艂 w ko艅cu Damien.
- Pozwoli艂a艣 nam my艣le膰, 偶e Stevie Rae nie 偶yje - doda艂a Shaunee.
- Udawa艂a艣, 偶e sama w to wierzysz - uzupe艂ni艂a Erin.
- Debile! Nie mog艂a wam powiedzie膰. Nie macie poj臋cia, jakie si艂y macza艂y w tym palce - zniecierpliwi艂a si臋 Afrodyta.
- Gadasz jak w podrz臋dnym filmie SF - burkn臋艂a Shunee.
- W艂a艣nie. Nie nabierzesz nas, franco - popar艂a j膮 Erin.
- Wiedzia艂a艣 o tym od miesi膮ca i 偶adnemu z nas nic nie powiedzia艂a艣 - powt贸rzy艂 Damien, tym razem nie w formie pytania.
- Afrodyta ma racj臋 - broni艂am si臋. - Z pewnych wzgl臋d贸w nie mog艂am wam powiedzie膰. - I nadal musia艂am milcze膰. Dla w艂asnego dobra nie powinni wiedzie膰, 偶e za tym wszystkim stoi Neferet. Nawet gdyby mieli mnie za to znienawidzi膰.
- Nie obchodzi mnie, co m贸wi Afrodyta. Jeste艣my twoimi przyjaci贸艂mi. Najlepszymi. Powinna艣 by艂a nam powiedzie膰 - upiera艂 si臋 Damien.
- „Z pewnych wzgl臋d贸w”? - prychn臋艂a Erin. - Wygl膮da na to, 偶e Afrodyta jest jednym z nich!
- A czy „pewne wzgl臋dy” te偶 ci臋 zmusza艂y do trzymania w tajemnicy Lorena? - zapyta艂a Shaunee ostro偶nie, patrz膮c na mnie zmru偶onymi oczyma.
Nie wiedzia艂am, co odpowiedzie膰. Czu艂am, jak si臋 ode mnie oddalaj膮, a najgorsze w tym wszystkim by艂o to, 偶e sama sobie by艂am winna.
- Jak mamy ci ufa膰, skoro ukrywasz przed nami wa偶ne rzeczy? - Damien jak zwykle podsumowa艂 uczucia ca艂ej paczki jednym prostym zdaniem.
- Wiedzia艂am, 偶e to z艂y pomys艂 - wycharcza艂a Stevie Rae. - Spadam st膮d.
- I co? Idziesz sobie schrupa膰 par臋 duszyczek i sterroryzowa膰 setki innych? - zakpi艂a Afrodyta.
Stevie Rae odwr贸ci艂a si臋 gwa艂townie i warkn臋艂a na ni膮.
- Mo偶e powinnam zacz膮膰 od ciebie, wied藕mo.
- Jezu, wrzu膰 na luz. Ja tylko pyta艂am. - Afrodyta stara艂a si臋 m贸wi膰 nonszalancko, ale dostrzeg艂am w jej oczach l臋k.
Zn贸w schwyci艂am Stevie Rae za r臋k臋 i trzyma艂am mocno, gdy pr贸bowa艂a si臋 wyrwa膰. Ignoruj膮c jej wysi艂ki, spojrza艂am na Damiena, a potem na Bli藕niaczki.
- Pomo偶ecie mi ja uleczy膰 czy nie?
Przez chwil臋 milczeli.
- Ja tak - odpar艂 po kr贸tkim wahaniu Damien - ale ju偶 ci nie ufam..
- Jak wy偶ej - doda艂y jednog艂o艣nie Bli藕niaczki.
M贸j 偶o艂膮dek ponownie zbi艂 si臋 w twarda kul臋. Mia艂am ochot臋 osun膮膰 si臋 na traw臋, p艂aka膰 i wo艂a膰 b艂agalnie: „Nie przestawajcie mnie lubi膰! Nie przestawajcie mi ufa膰!”, ale nie mog艂am sobie na to pozwoli膰. Jakkolwiek na to patrze膰, mieli racj臋. Pokiwa艂am g艂ow膮.
- Dobra - powiedzia艂am. - Utworzymy kr膮g i uleczymy ja.
- Nie mamy 艣wiec - zauwa偶y艂 Damien.
- Mog臋 po nie polecie膰 - zaoferowa艂 si臋 Jack. M贸wi艂 do Damiena, unikaj膮c mojego wzroku.
- Nie. Szkoda czasu - powstrzyma艂am go. - I nie potrzebujemy ich. Potrafimy przywo艂a膰 偶ywio艂y. 艢wiece maj膮 tylko charakter obrz臋dowy. - Zamilk艂am. - My艣l臋 jednak, 偶e powiniene艣 odej艣膰, Jack - doda艂am. - Nie jestem pewna, co tu si臋 b臋dzie dzia艂o, a nie chc臋 ryzykowa膰, 偶e co艣 ci si臋 stanie.
- N…no dobra - zaj膮kn膮艂 si臋, po czym w艂o偶y艂 r臋ce do kieszeni o oddali艂 si臋 wolno.
- Wygl膮da na to, 偶e dzi艣 ko艅czymy z obrz臋dami - rzek艂 Damien, spogl膮daj膮c na mnie surowo.
- Taaa, i z paroma innymi rzeczami. - Shaunee patrzy艂a na mnie, ale sprawia艂a wra偶enie obcej osoby. Erin skin臋艂a g艂ow膮, zgadzaj膮c si臋 z ni膮 bezg艂o艣nie, lecz ca艂kowicie.
Zacisn臋艂am z臋by, by nie zawy膰 z b贸lu, smutku i trwogi. Przyjaciele byli dla mnie wszystkim. Je艣li ich strac臋, jak uda mi si臋 przetrwa膰? Jak zdo艂am stawi膰 czo艂o Neferet? Jak skonfrontuj臋 si臋 z Lorenem? Jak sobie poradz臋 z utrat膮 Heatha i Erika?
I wtedy przypomnia艂am sobie co艣, co wyczyta艂am w jednej ze st臋ch艂ych ksi膮g, kt贸re studiowa艂am w poszukiwaniu magicznego remedium na dolegliwo艣膰 Stevie Rae. Pod portretem pi臋knej, gro藕nej starszej kap艂anki Amazonek widnia艂 cytat z jej s艂owami: „Bycie wybrank膮 naszej bogini to przywilej, ale i udr臋ka”.
W艂a艣nie zaczyna艂am rozumie膰, co mia艂a na my艣li ta staro偶ytna kap艂anka Nyks.
- Robimy to czy b臋dziemy tak sta膰??! - zawo艂a艂a Afrodyta.
Wzi臋艂am si臋 w gar艣膰.
- Robimy. P贸艂noc jest tu. - Wskaza艂am drzewo, pod kt贸rym siedzia艂a. - Zajmijcie miejsca. - Nadal trzymaj膮c Stevie Rae za nadgarstek, wesz艂am do 艣rodka tworz膮cego si臋 kr臋gu.
- Je艣li mnie nie pu艣cisz, to jak zajm臋 miejsce ziemi? - zapyta艂a Stevie Rae.
Spojrza艂am w jej czerwone oczy, staraj膮c si臋 dostrzec 艣lad swojej najlepszej przyjaci贸艂ki, ale widzia艂am tylko ch艂odna nieznajom膮.
- Nie b臋dziesz ziemi膮. Staniesz ze mn膮 w 艣rodku- powiedzia艂am.
- No to kto uzupe艂ni kr膮g? Jack ju偶 poszed艂, a poza tym nie jest… - Urwa艂a i jej wzrok pow臋drowa艂 ku g艂贸wnemu punktowi kr臋gu, w kt贸rym sta艂a Afrodyta. - Nie! - sykn臋艂a. - Nie ona!
- Oj, sko艅cz z tym! - zawo艂a艂am, a偶 偶ywio艂y zawirowa艂y w powietrzu, reaguj膮c na m贸j gniew i frustracj臋. - Afrodyta reprezentuje ziemi臋. Przykro mi, ze to ci si臋 nie podoba. Cholernie mi przykro z powodu mn贸stwa rzeczy, na kt贸re nie mog臋 nic poradzi膰. Po prostu musisz si臋 z nimi pogodzi膰, tak samo jak ja. A teraz stan tu i b膮d藕 cicho. Zobaczymy, czy nam si臋 uda.
Wiedzia艂am, ze wszyscy si臋 we mnie wpatruj膮. Bli藕niaczki i Damien oskar偶ycielskim obcym wzrokiem, a Stevie Rae z gniewem i autentyczn膮 nienawi艣ci膮, cho膰 nie wiedzia艂am, czy skierowan膮 tylko przeciw Afrodycie czy przeciw nam obu. Afrodyta sta艂a w p贸艂nocnym kra艅cu kr臋gu, z niepokojem obserwuj膮c Stevie.
Super. Idealna atmosfera dla uczczenia bogini.
Zamkn臋艂am oczy i wzi臋艂am kilka g艂臋bokich, d艂ugich oddech贸w, aby si臋 skoncentrowa膰. Nyks, wiem, 偶e strasznie namiesza艂am, ale prosz臋, b膮d藕 przy mnie i moich przyjacio艂ach. Uzdrowienie Stevie Rae jest wa偶niejsze ni偶 nasze g艂upie k艂贸tnie. Neferet chcia艂a mnie por贸偶ni膰 z przyjaci贸艂mi, bo dzi臋ki temu oddali艂aby mnie tak偶e od ciebie. Ja jednak nie przestan臋 ci ufa膰… i wierzy膰 w ciebie. Nigdy.
Otworzy艂am oczy i podesz艂am energicznie do Damiena. Zazwyczaj wita艂 mnie uroczym u艣miechem, ale teraz patrzy艂 na mnie z uwag膮, lecz bez sympatii.
- Jako terminuj膮ca starsza kap艂anka naszej bogini Nyks wykorzystuj臋 jej pot臋g臋 i w艂adz臋, by przywo艂a膰 do kr臋gu pierwszy 偶ywio艂, wiatr! - powiedzia艂am silnym, wyra藕nym g艂osem, unosz膮c r臋ce nad g艂ow臋 podczas wypowiadania nazwy 偶ywio艂u, i z niewyobra偶aln膮 ulg膮 przywita艂am porywisty wiatr, kt贸ry uderzy艂 w Damiena i we mnie, unosz膮c nam w艂osy i 艂opocz膮c ubraniami. Obr贸ci艂am si臋 w prawo i podesz艂am da Shaunee.
Nie spodziewa艂am si臋 wylewnego powitania i nie pomyli艂am si臋. Ciemne oczy dziewczyny obserwowa艂y mnie nieufnie. Milcza艂a. Odsun臋艂am od siebie rozpacz wywo艂an膮 jej odtr膮ceniem i przywo艂a艂am ogie艅.
- Jako terminuj膮ca starsza kap艂anka naszej bogini Nyks wykorzystuj臋 jej pot臋g臋 i w艂adz臋, by przywo艂a膰 do swego kr臋gu drugi 偶ywio艂, ogie艅!
Prawie nie czekaj膮c, Az poczuj臋 na sk贸rze jego 偶ar, szybko przesz艂am do Erin, r贸wnie milcz膮cej i pow艣ci膮gliwej jak jej poprzedniczka.
- Jako terminuj膮ca starsza kap艂anka naszej bogini Nyks wykorzystuj臋 jej pot臋g臋 i w艂adz臋, by przywo艂a膰 do swego kr臋gu trzeci 偶ywio艂, wod臋!
Odwr贸ci艂am si臋 od zapachu morza i podesz艂am do Afrodyty. Spokojnie spojrza艂a mi w oczy i u艣miechn臋艂a si臋 ponuro.
- Szlag trafia, jak przyjaciele cie olewaj膮, co? - zapyta艂a cicho, 偶eby nikt opr贸cz mnie nie us艂ysza艂.
- Taaa… - odszepn臋艂am. - 呕a艂uj臋, 偶e swego czasu przez mnie twoi ci臋 olali.
- E tam. - Pokr臋ci艂a g艂ow膮. - Nie przez ciebie, tylko przez moje idiotyczne decyzje. Ty masz teraz to samo.
- Dzi臋ki, 偶e mi o tym przypominasz - zakpi艂am.
- Ja tylko nios臋 pomoc - odpar艂a. Ale lepiej si臋 spiesz. Stevie Rae traci form臋.
Nie musia艂am si臋 obraca膰, by wiedzie膰, 偶e to prawda. Czu艂am narastaj膮ce rozdra偶nienie Stevie Rae. Przypomina艂a mocno naci膮gni臋ta gumk臋, kt贸ra w ka偶dej chwili mo偶e si臋 zerwa膰 i w co艣 strzeli膰.
- Jako terminuj膮ca starsza kap艂anka naszej bogini Nyks wykorzystuj臋 jej pot臋g臋 i w艂adz臋, by przywo艂a膰 do swego kr臋gu czwarty 偶ywio艂, ziemi臋!
Owion臋艂y nas s艂odkie, o偶ywcze aromaty wiosennej 艂膮ki. U艣miechn臋艂am si臋 i… gdy si臋 odwr贸ci艂am, by wr贸ci膰 do 艣rodka i przywo艂a膰 ducha w celi zako艅czenia kr臋gu, Stevie Rae p臋k艂a.
- Nie! - warkn臋艂a z taka furi膮 i rozpacz膮, ze ledwie ja zrozumia艂am - Ona nie mo偶e by膰 ziemi膮! Ja ni膮 jestem! Tylko tyle ze mnie zosta艂o! Nie pozwol臋, 偶eby mi to zabra艂a!
Rzuci艂a si臋 na Afrodyt臋 tak b艂yskawicznie, 偶e nie zd膮偶y艂am nawet mrugn膮膰.
- Nie, Stevie Rae! Zostaw j膮! - krzykn臋艂am, usi艂uj膮c ja odci膮gn膮膰, ale to by艂o jak odci膮ganie marmurowej kolumny. Nie da艂am rady. Afrodyta mia艂a racj臋: Stevie Rae nie by艂a cz艂owiekiem, adeptk膮 ani wampirem. By艂a czym艣 pot臋偶niejszym i gro藕niejszym. Trzyma艂a teraz Afrodyt臋 w obrzydliwej parodii u艣cisku; ostre k艂y b艂ysn臋艂y i zatopi艂y si臋 w szyi ofiary.
- Pom贸偶cie mi ja odci膮gn膮膰! - zawo艂a艂am,, patrz膮c z rozpacz膮 na Damiena i Bli藕niaczki i bezskutecznie walcz膮c.
- Nie mog臋! - krzykn膮艂 Damien. - Nie mog臋 si臋 ruszy膰!
- My te偶! - zawo艂a艂a Shaunee.
Wszyscy troje stali przykuci do swoich miejsc przez odpowiadaj膮ce im 偶ywio艂y. Damiena przygwo藕dzi艂 so ziemi porywisty wiatr, Shaunee otoczy艂a klatka ognia, a Erin znalaz艂a si臋 nagle na wyspie po艣rodku bezdennego stawu.
- Musisz doko艅czy膰 kr膮g! - zawo艂a艂 Damien, przekrzykuj膮c wiatr. - Przywo艂aj na pomoc wszystkie 偶ywio艂y. Tylko tak mo偶esz j膮 uratowa膰!
Pobieg艂am do 艣rodka kr臋gu, unios艂am r臋ce nad g艂ow臋 i zawo艂a艂am:
- Jako terminuj膮ca starsza kap艂anka naszej bogini Nyks wykorzystuj臋 jej pot臋g臋 i w艂adz臋 by przywo艂a膰 do swego kr臋gu pi膮ty 偶ywio艂, ducha!
Przyp艂yw mocy targn膮艂 moim cia艂em. Zacisn臋艂am z臋by i stara艂am si臋 opanowa膰 drgawki. Krzyki Afrodyty stawa艂y si臋 coraz s艂absze, ale nie mog艂am zaprz膮ta膰 sobie nimi g艂owy. Zamkn臋艂am oczy, aby si臋 skoncentrowa膰, po czym wypowiedzia艂am zes艂ane przez bogini臋 s艂owa, kt贸re pojawi艂y si臋 w mojej g艂owie niczym s艂odka, pewna odpowied藕 na dziecinne mod艂y. M贸j g艂os zosta艂 magicznie wzmocniony i widzia艂am, jak ka偶de s艂owo materializuje si臋 w powietrzu w postaci iskier.
Wietrze, odegnaj to co nieczyste,
Ogniu, nienawi艣膰 spal zimnokrwist膮,
Wodo, intencje z艂e pozbaw mocy,
Ziemio, zbaw dusz臋 skapan膮 w nocy,
Duchu, wejd藕 w ni膮 i od 艣mierci ocal!
Po tych s艂owach skwiercz膮c膮 kul膮 偶ywio艂贸w, kt贸ra uformowa艂a mi si臋 w r臋kach, cisn臋艂am w Stevie Rae, jakbym rzuca艂a pi艂k膮. Poczu艂am znajomy pal膮cy b贸l, kt贸ry rozla艂 si臋 od podstawy kr臋gos艂upa wok贸艂 talii, i krzykn臋艂am niemal jednocze艣nie ze Stevie.
Gdy otworzy艂am oczy, przywita艂 mnie dziwny widok. Po ataku Stevie Rae Afrodyta upad艂a na ziemi臋. Nie widzia艂am jej twarzy, bo Stevie mi ja zas艂ania艂a, wi臋c w pierwszej chwili nie zrozumia艂a, co si臋 dzieje. Obie dziewczyny otacza艂a wiruj膮ca 艣wiec膮ca kula mocy z艂o偶ona ze wszystkich pi臋ciu 偶ywio艂贸w. Przetacza艂a si臋, na przemian g臋stniej膮c i rzedn膮c, a one to w niej znika艂y, to zn贸w si臋 pojawia艂y. Widzia艂am jednak, 偶e Stevie nie trzyma ju偶 Afrodyty: teraz to Afrodyta przywar艂a do niej, zmuszaj膮c j膮 do picia krwi z razy na swojej szyi. I Stevie Rae wci膮偶 j膮 pi艂a, cho膰 pr贸bowa艂a si臋 oderwa膰.
Rzuci艂am si臋 naprz贸d, chc膮c je rozdzieli膰, i odbi艂am si臋 od ba艅ki mocy jak od szklanej kuli. Nie mog艂am si臋 przedosta膰 i nie mia艂am poj臋cia, jak otworzy膰 bank臋.
- Afrodyto , pu艣膰 j膮! One chce przesta膰, zanim ci臋 zabije! - zawo艂a艂am.
Afrodyta spojrza艂a mi w oczy. Nie poruszy艂a ustami, ale wyra藕nie us艂ysza艂am w g艂owie jej g艂os.
Nie. Tak chc臋 odpokutowa膰 za wszystko, co zrobi艂am. Tym razem to ja zosta艂a wybrana. Pami臋taj, 偶e zgodzi艂am si臋 na to po艣wi臋cenie.
Potem oczy uciek艂y jej w g艂膮b g艂owy, cia艂o opad艂o bezw艂adnie, a ostatni oddech wydosta艂 si臋 spomi臋dzy u艣miechni臋tych warg w postaci d艂ugiego westchnienia. Z potwornym wrzaskiem Stevie Rae w ko艅cu oderwa艂a si臋 od niej i osun臋艂a si臋 na ziemie obok cia艂a. Ba艅ka mocy p臋k艂a i rozwia艂a si臋. Wiedzia艂a, 偶e kr膮g tak偶e zosta艂 przerwany. Czu艂am nieobecno艣膰 偶ywio艂贸w i sta艂am jak wryta, nie maj膮c poj臋cia, co robi膰.
Wtedy Stevie Rae podnios艂a na mnie wzrok. P艂aka艂a r贸偶owymi 艂zami, a oczy mia艂a dziwnie czerwone, ale jej twarz by艂a twarz膮 dawnej Stevie. Jeszcze zanim si臋 odezwa艂a, wiedzia艂am 偶e to co Neferet w niej zniszczy艂a, przeobra偶aj膮c j膮 w 偶ywego trupa, zosta艂o naprawione.
- Zabi艂am ja! Chcia艂am przesta膰! Ona mnie nie puszcza艂a! Nie mog艂am si臋 oderwa膰! Tak mi przykro, Zoey! - zaszlocha艂a.
Podesz艂am do niej chwiejnym krokiem, s艂ysz膮c w g艂owie g艂os Lorena: „Pami臋taj, 偶e wzywasz na pomoc pot臋偶n膮 magi臋, a to zawsze ma swoj膮 cen臋”.
- To nie twoja wina, Stevie Rae -powiedzia艂am. - Ty jej nie…
- Jej twarz! - dobieg艂 zza moich plec贸w g艂os Damiena. - Sp贸jrzcie na znak!
Zamruga艂am, nie wiedz膮c, o co mu chodzi, i krzykn臋艂am zdziwiona. By艂am tak zaabsorbowana patrzeniem w ni膮 i napawaniem si臋 widokiem starej dobrej Stevie, 偶e nie zauwa偶y艂am tego, co by艂o po oczach: p贸艂ksi臋偶yc po艣rodku jej czo艂a by艂 teraz wype艂niony, a wok贸艂 oczu i na policzkach widnia艂 pi臋kny, wzorzysty tatua偶 - wiruj膮ce kwiaty o d艂ugich, zgrabnych przeplecionych 艂ody偶kach.
Ale tatua偶e nie by艂y szafirowe jak u innych wampir贸w. Mia艂y szkar艂atn膮 barw臋 艣wie偶ej krwi.
- Na co si臋 tak gapicie? - zapyta艂a Stevie Rae.
- M..masz. - Erin pogrzeba艂a w swojej nieod艂膮cznej torebce i wyj臋艂a lusterko.
- O matko naj艣wi臋tsza! - wyj膮ka艂a Stevie Rae, zagl膮daj膮c w nie. - Co to znaczy?
- Jeste艣 wyleczona. I Przemieniona. W jaki艣 nowy rodzaj wampira - powiedzia艂a Afrodyta, podnosz膮c si臋 z wysi艂kiem.
Rozdzia艂 dwudziesty si贸dmy
- Ja pierdziel臋! - pisn臋艂a Shaunee, cofaj膮c si臋 i mocno chwytaj膮c Erin za rami臋, 偶eby nie upa艣膰.
- Ty nie 偶y艂a艣! - zawo艂a艂a Erin.
- Serio? Nie mia艂am takiego wra偶enia - odpar艂a Afrodyta, jedn膮 d艂oni膮 pocieraj膮c czo艂o, a drug膮 ostro偶nie dotykaj膮c 艣lad贸w z臋b贸w na szyi. - Au! Jasna dupa, wszystko mnie boli.
- Afrodyto, naprawd臋 bardzo ci臋 przepraszam - kaja艂a si臋 Stevie Rae. - Owszem, nie lubi臋 ci臋, ale jestem pewna, 偶e nigdy bym ci臋 nie ugryz艂a. To znaczy, w moim obecnym stanie.
- Dobra, dobra, luz - mrukn臋艂a Afrodyta. - Bez obaw. To my艂a cz臋艣膰 planu Nyks, cho膰 musz臋 przyzna膰, 偶e bolesna i niewygodna. - Zn贸w skrzywi艂a si臋 z b贸lu. - Ma kto艣 plaster?
- Mam tu gdzie艣 chusteczki. Czekaj. - Erin zn贸w zacz臋艂a grzeba膰 w torebce.
- Postaraj si臋 znale藕膰 czyst膮, Bli藕niaczko. Afrodyta mia艂a ostatnio za du偶o stres贸w, 偶eby jeszcze si臋 nara偶a膰 na jak膮艣 wstr臋tn膮 infekcj臋.
- C贸偶 za 偶yczliwo艣膰 z waszej strony, bo padn臋! - zakpi艂a sama zainteresowana, zerkaj膮c na Bli藕niaczki z p贸艂u艣miechem. Dopiero wtedy zdo艂a艂am lepiej si臋 jej przyjrze膰 i 偶o艂膮dek zjecha艂 mi prawie do ziemi.
- Znikn膮艂! - wyj膮ka艂am.
- O kurde! Zoey ma racj臋! - zawo艂a艂 Damien, gapi膮c si臋 na Afrodyt臋.
- Co? - zapyta艂a. - Co znikn臋艂o?
- Ja ci臋!... - zdumia艂a si臋 Shaunee.
- Kurcz臋, faktycznie! - zawt贸rowa艂a jej Erin, podaj膮c Afrodycie chusteczk臋.
- O czym wy w og贸le be艂koczecie? - zdziwi艂a si臋 tamta.
- Masz. Zobacz. - Stevie Rae poda艂a jej lusterko. - Sp贸jrz na swoj膮 twarz.
Wyra藕nie zirytowana Afrodyta westchn臋艂a.
- Nie musicie mi m贸wi膰, 偶e wygl膮dam jak p贸艂 dupy zza krzaka. Jakby艣cie nie zauwa偶yli, Stevie Rae w艂a艣nie mnie ugryz艂a. Nawet ja nie zawsze prezentuj臋 si臋 idealnie, zw艂aszcza po... - Gdy skoncentrowa艂a si臋 na widoku w lusterku, zamilk艂a, jakby kto艣 wcisn膮艂 przycisk "stop”, po czym unios艂a dr偶膮c膮 d艂o艅 i dotkn臋艂a czo艂a w miejscu, w kt贸rym powinien widnie膰 znak. - Nie ma go! - szepn臋艂a ochryple. - Jak to mo偶liwe?
- Nigdy w 偶yciu nie s艂ysza艂em o czym艣 podobnym. Ani nie czyta艂em - mrukn膮艂 Damien. - Kto艣, kto zosta艂 Naznaczony, nie mo偶e ju偶 zosta膰 Odznaczony.
- Wi臋c tak uda艂o si臋 wyleczy膰 Stevie! - Afrodyta by艂a oszo艂omiona. Wci膮偶 dotyka艂a pustego miejsca po艣rodku czo艂a. - Nyks zabra艂a mi znak i da艂a go jej. - Zadr偶a艂a potwornie. - A ja zn贸w jestem tylko cz艂owiekiem. - Pozbiera艂a si臋 z ziemi, upuszczaj膮c lusterko. - Musz臋 st膮d odej艣膰. To ju偶 nie jest moje miejsce.
Po tych s艂owach ruszy艂a sztywno, z rozszerzonymi szklistymi oczami, w stron臋 furtki w murze.
- Afrodyto, zaczekaj! - zawo艂a艂am, id膮c za ni膮. - Mo偶e wcale nie jeste艣 cz艂owiekiem, mo偶e to jaka艣 anomalia, kt贸ra za par臋 dni minie i tw贸j znak powr贸ci.
- Nie! Znak znikn膮艂. Jestem tego pewna. Wi臋c... zostawcie mnie! - Z p艂aczem przebieg艂a przez furtk臋.
Gdy tylko przekroczy艂a granic臋, powietrze zafalowa艂o i us艂yszeli艣my charakterystyczny trzask, jakby upuszczono i roztrzaskano co艣 du偶ego.
Stevie Rae schwyci艂a mnie za rami臋.
- Zosta艅 tu. Ja po ni偶 p贸jd臋.
- Ale...
- Ju偶 nic mi nie jest. - U艣miechn臋艂a si臋 swoim s艂odkim, pe艂nym 偶ycia u艣miechem. - Naprawi艂a艣 mnie, Zoey. Nie b贸j si臋. To, co si臋 sta艂o z Afrodyt膮, to moja sprawka. Odnajd臋 j膮 i sprawdz臋, czy nic jej nie jest. Potem do was wr贸c臋.
Us艂ysza艂am odleg艂e g艂osy, jakby zmierza艂y w naszym kierunku jakie艣 znaczne si艂y.
- To wojownicy! Wiedz膮, 偶e kto艣 naruszy艂 granic臋! - rzek艂 Damien.
- Id藕! - powiedzia艂am do Stevie Rae. - Zawo艂am ci臋. - Po czym doda艂am: - Ale nie b臋d臋 ju偶 do ciebie esemesowa膰. Nigdy. Je艣li dostaniesz wiadomo艣膰, wiedz, 偶e to nie ode mnie.
- Spoko. Zapami臋tam - odpar艂a Stevie i wyszczerzy艂a si臋 do nas. - To narka! - Schyli艂a si臋 i przesz艂a przez furtk臋, zamykaj膮c j膮 za sob膮. Tym razem powietrze nie zafalowa艂o. Przez chwil臋 zastanawia艂am si臋, co to znaczy.
- Wi臋c co my tu robimy? - zapyta艂 Damien.
- Erik rzuci艂 Zoey, a my j膮 pocieszamy - odpar艂a Shaunee.
- W艂a艣nie - potwierdzi艂a Erin. - Ma do艂a.
- Ani s艂owa o Afrodycie czy o Stevie Rae - ostrzeg艂am.
Popatrzeli na mnie takim wzrokiem, jakbym powiedzia艂a: "Mo偶e lepiej nie m贸wi膰 rodzicom o naszym flircie z piwem".
- Co ty powiesz? - zapyta艂a drwi膮co Shaunee.
- A zamierza艂y艣my wszystko wygada膰! - doda艂a Erin.
- No w艂a艣nie. Przecie偶 nie umiemy trzyma膰 j臋zyka za z臋bami - doda艂 Damien.
Cholera. Najwyra藕niej wci膮偶 byli na mnie w艣ciekli.
- Wiec kto przekroczy艂 barier臋? - zapyta艂 Damien. Zauwa偶y艂am, 偶e nawet na mnie nie patrzy. Zwraca艂 si臋 jedynie do Bli藕niaczek.
- Afrodyta - odpar艂a Erin. - A niby kto?
Nim zd膮偶y艂am zaprotestowa膰, Shaunee doda艂a:
- Oczywi艣cie nie powiemy nic o znikni臋ciu jej znaku. Tylko 偶e tu z nami przysz艂a i wkurzy艂o j膮 to ca艂e skomlenie Zoey.
- I u偶alanie si臋 nad sob膮 - doda艂a Erin.
- I k艂amstwa. Wi臋c si臋 zmy艂a. Jak to ona - doko艅czy艂 Damien.
- Mo偶e mie膰 k艂opoty - zauwa偶y艂a.
- C贸偶... sama si臋 prosi艂a - mrukn臋艂a Shaunee.
- Niekt贸rzy ju偶 tak maj膮 - doda艂a Erin, patrz膮c mi prosto w oczy.
W tym momencie kilku wojownik贸w z Dariusem na czele wpad艂o na polan臋. Z wyci膮gni臋t膮 broni膮 wydawali si臋 strasznie gro藕ni i gotowi porz膮dnie skopa膰 komu艣 (na przyk艂ad nam) ty艂ki.
- Kto przekroczy艂 granic臋? - warkn膮艂 Darius.
- Afrodyta! - zawo艂ali艣my ch贸rem.
Darius natychmiast da艂 znak pozosta艂ym wojownikom.
- Znajd藕cie j膮. - Potem zn贸w odwr贸ci艂 si臋 do nas. - Starsza kap艂anka zwo艂a艂a walne zebranie. Musicie i艣膰 do auli. Odprowadz臋 was.
Poszli艣my za nim potulnie. Zerka艂am na Damiena, ale unika艂 mojego wzroku. Bli藕niaczki te偶. Czu艂am si臋, jakbym by艂a w艣r贸d nieznajomych. A w艂a艣ciwie gorzej, bo nieznajomi mogliby si臋 chocia偶 u艣miechn膮膰 i pozdrowi膰 mnie, czego o obecnych towarzyszach powiedzie膰 nie mog艂am.
Zd膮偶yli艣my uj艣膰 kilka krok贸w, gdy uderzy艂a we mnie pierwsza fala b贸lu. Mia艂am wra偶enie, 偶e kto艣 wbija mi w brzuch niewidzialny n贸偶. By艂am pewna, 偶e zwymiotuj臋 i zgi臋艂am si臋 wp贸艂, st臋kaj膮c.
- Zoey? Co si臋 dzieje? - zapyta艂 Damien.
- Nie wi... - Nie zdo艂a艂am powiedzie膰 nic wi臋cej. Nagle wszystko wok贸艂 mnie nabra艂o niesamowitej ostro艣ci. B贸l w brzuchu rozlewa艂 si臋 na coraz wi臋kszy obszar. Wiedzia艂am, 偶e chroni膮 mnie wojownicy, ale wyci膮gn臋艂am r臋k臋 i schwyci艂am d艂o艅 Damiena. Cho膰 wci膮偶 by艂 na mnie w艣ciek艂y, trzyma艂 mnie mocno i pr贸bowa艂 uspokoi膰.
B贸l dotar艂 do serca. Czy偶by zbli偶a艂o si臋 najgorsze? Nie kaszla艂am krwi膮. Mo偶e to zawa艂. Mia艂am wra偶enie, 偶e rzucono mnie w 艣rodek cudzego koszmaru, torturuj膮c niewidzialnymi no偶ami i r臋koma.
Ostry b贸l, kt贸ry nagle przeszy艂 mi szyj臋, by艂 ju偶 ponad moje si艂y. Wok贸艂 mnie pociemnia艂o. Czu艂am, 偶e upadam, ale nie by艂am w stanie nic zrobi膰. Umiera艂am...
Silne r臋ce z艂apa艂y mnie i poderwa艂y z ziemi. Przez mg艂臋 u艣wiadomi艂am sobie, 偶e to Darius mnie niesie.
Potem poczu艂am w 艣rodku jakie艣 potworne szarpanie i zacz臋艂am krzycze膰.
Mia艂am wra偶enie, 偶e kto艣 wyrywa mi serce z 偶ywego cia艂a. I kiedy ju偶 my艣la艂am, 偶e d艂u偶ej tego nie znios臋, wszystko usta艂o. B贸l znikn膮艂 r贸wnie nagle, jak si臋 pojawi艂, pozostawiaj膮c mnie zdyszan膮 i spocon膮, lecz ca艂kowicie zdrow膮.
- Czekaj. St贸j. Ju偶 nic mi nie jest.
- Pani, mia艂a艣 straszne bole艣ci. Musz臋 ci臋 zanie艣膰 do budynku szpitalnego - rzek艂 Darius.
- Dobrze. Nie. - Z rado艣ci膮 zauwa偶y艂am, 偶e m贸j g艂os zn贸w brzmi normalnie. Postuka艂am Dariusa w przesadnie umi臋艣nione rami臋. - Postaw mnie na ziemi. Naprawd臋 nic mi nie jest.
Wojownik zatrzyma艂 si臋 niech臋tnie i 艂agodnie opu艣ci艂 mnie na ziemi臋. Czu艂am si臋 jak jaki艣 kr贸lik do艣wiadczalny, bo Bli藕niaczki, Damien i pozostali wojownicy gapili si臋 na mnie z rozdziawionymi g臋bami.
- Nic mi nie jest - powt贸rzy艂am surowo. - Nie wiem, co to by艂o, ale przesz艂o. Naprawd臋.
- Powinna艣 i艣膰 do szpitala. Starsza kap艂anka przyjdzie ci臋 odwiedzi膰 po zako艅czeniu zebrania - powiedzia艂 Darius.
- Jeszcze czego! - obruszy艂am si臋. - Ma wa偶niejsze rzeczy do roboty. Nie musi si臋 przejmowa膰 moimi dziwacznymi skurczami... hm, 偶o艂膮dka czy co to tam by艂o.
Darius nie wygl膮da艂 na przekonanego.
Unios艂am brod臋 i wyzby艂am si臋 resztek dumy.
- Po prostu mam gazy. Cierpi臋 na wzd臋cia. Zapytaj moich przyjaci贸艂.
Spojrza艂 na Bli藕niaczki i Damiena.
- Taaa, jest strasznie nagazowana - popar艂a mnie Shaunee.
- M贸wimy na ni膮 "panna 艣mierdzielka" - doda艂a Erin.
- Rzeczywi艣cie jest niezwykle podatna na wzd臋cia - uzupe艂ni艂 Damien.
C贸偶, nie mia艂am z艂udze艅, 偶e ich poparcie oznacza, i偶 wszystko mi wybaczyli i zn贸w jeste艣my kumplami. Przeciwnie, wykorzystali t臋 idealn膮 okazj臋, 偶eby mnie zawstydzi膰.
Jakbym mia艂a za ma艂o k艂opot贸w.
- Gazy, pani? - zapyta艂 Darius, z trudem opanowuj膮c dr偶enie wargi.
Zmienili艣my kierunek i zn贸w szli艣my w stron臋 auli.
- Co to by艂o? - szepn膮艂 do mnie Damien.
- Nie mam poj臋cia - odszepn臋艂am.
- Nie masz poj臋cia - mrukn臋艂a pod nosem Shaunee.
- Albo nie chcesz powiedzie膰 - doda艂a Erin.
Milcza艂am, kr臋c膮c g艂ow膮 ze smutkiem. Sama do tego doprowadzi艂am. Owszem, mia艂am wa偶ne powody, przynajmniej je艣li chodzi o cz臋艣膰 moich zachowa艅. Prawda by艂a jednak taka, 偶e stanowczo zbyt d艂ugo ok艂amywa艂am swoich przyjaci贸艂.
Tak jak stwierdzi艂a Shaunee, sama si臋 o to prosi艂am i dosta艂am za swoje z nawi膮zk膮. Przez reszt臋 drogi do auli nikt si臋 do mnie nie odzywa艂. Gdy wchodzili艣my do 艣rodka, do艂膮czy艂 do nas Jack. Nawet nie zerkn膮艂 w moj膮 stron臋. Wszyscy siedzieli艣my razem, ale pozostali traktowali mnie jak powietrze. Bli藕niaczki trajkota艂y jak zawsze i bez 偶enady rozgl膮da艂y si臋 za T. J.-em i Colem, kt贸rzy zreszt膮 pierwsi je zauwa偶yli i przygnali, 偶eby usi膮艣膰 obok nich. Flirtowanie, kt贸re nast膮pi艂o potem, by艂o tak 偶a艂osne, 偶e omal nie powzi臋艂am postanowienia o dozgonnej rezygnacji z facet贸w. Tyle 偶e i tak nie mia艂am widok贸w na kolejnego.
Jako 偶e wlok艂am si臋 za wszystkimi, usiad艂am z brzegu w ostatnim rz臋dzie, a reszta ekipy przede mn膮. S艂ysza艂am, jak Damien szeptem wtajemnicza Jacka w to, co si臋 sta艂o z Afrodyt膮 i Stevie Rae. Na mnie si臋 nawet nie obejrzeli.
Czekali艣my i czekali, a wszyscy coraz bardziej si臋 niecierpliwili. Zastanawia艂am si臋, po choler臋 Neferet to zebranie. W auli by艂a praktycznie ca艂a szko艂a, cho膰 w niczym nie zmienia艂o to faktu, 偶e czu艂am si臋 tragicznie samotna. Rozejrza艂am si臋, 偶eby sprawdzi膰, czy Erik nie patrzy na mnie spode 艂ba z jakiego艣 punktu auli, ale nigdzie go nie dostrzeg艂am. Dostrzeg艂am za to biednego Iana Bowsera, kt贸ry siedzia艂 w pierwszym rz臋dzie z zaczerwienionymi oczami, wygl膮daj膮c, jakby w艂a艣nie straci艂 najlepsz膮 przyjaci贸艂k臋. Doskonale wiedzia艂am, co czuje.
W ko艅cu przez t艂um przeszed艂 g艂o艣ny szmer i do auli wkroczy艂a Neferet, a za ni膮 kilkoro starszych nauczycieli, w tym Smok Lankford i Lenobia. Otoczona przez Syn贸w Ereba kap艂anka kr贸lewskim krokiem wst膮pi艂a na podest i wszyscy zamilkli, z uwag膮 czekaj膮c na jej s艂owa.
Nie marnuj膮c czasu, przesz艂a od razu do rzeczy.
- D艂ugo 偶yli艣my w pokoju z lud藕mi, cho膰 od dziesi膮tk贸w lat byli艣my przez nich poni偶ani i odtr膮cani. Zazdroszcz膮 nam talentu i urody, bogactwa i pot臋gi. Ta zazdro艣膰 uros艂a do rozmiar贸w nienawi艣ci, kt贸ra przybra艂a posta膰 przemocy dokonywanej na nas przez ludzi nazywaj膮cymi siebie religijnymi i prawymi. - Wybuchn臋艂a zimnym pi臋knym 艣miechem. - Co za obrzydliwo艣膰!
Musz臋 przyzna膰, 偶e sz艂o jej niewiarygodnie dobrze. Ca艂kowicie zahipnotyzowa艂a t艂um. Gdyby nie by艂a starsz膮 kap艂ank膮, z pewno艣ci膮 mog艂aby zosta膰 jedn膮 z najwybitniejszych aktorek epoki.
- To prawda, 偶e ludzi jest wi臋cej ni偶 nas i z tego powodu jeste艣my przez nich lekcewa偶eni. Lecz przysi臋gam wam: je艣li zabij膮 jeszcze cho膰 jedno z nas, wypowiem im wojn臋! - Musia艂a poczeka膰, a偶 ucichn膮 wiwaty wojownik贸w, ale najwyra藕niej nie mia艂a im tego za z艂e. - Cho膰 nie b臋dzie to woja otwarta, b臋dzie walka na 艣mier膰 i 偶ycie...
W tym momencie drzwi auli otworzy艂y si臋 z hukiem i do 艣rodka wpad艂 Darius w towarzystwie dw贸ch innych wojownik贸w. Podobnie jak reszta zebranych Neferet przygl膮da艂a si臋 w milczeniu, jak m臋偶czy藕ni o pos臋pnych twarzach zbli偶aj膮 si臋 do niej. Pomy艣la艂am, 偶e Darius wygl膮da dziwnie: jakby zamiast twarzy mia艂 kredowobia艂a plastikow膮 mask臋.
Neferet odesz艂a od mikrofonu i pochyli艂a si臋, by m贸g艂 szeptem przekaza膰 jej wiadomo艣膰. Kiedy sko艅czy艂, wyprostowa艂a si臋 jak struna, niemal jakby zesztywnia艂a z b贸lu. Potem zachwia艂a si臋 i schwyci艂a za gard艂o. Smok Lankford podszed艂, chc膮c j膮 podtrzyma膰, ale kap艂anka odepchn臋艂a go. Powolnym krokiem wr贸ci艂a do mikrofonu, by oznajmi膰 grobowym g艂osem:
- Znaleziono przykute do frontowej bramy bia艂o wampirskiego Mistrza Poezji, Lorena Blake'a.
Poczu艂am na sobie wzrok Damiena i Bli藕niaczek i zakry艂am usta d艂oni膮, by zd艂awi膰 j臋k przera偶enia jak wtedy, gdy zobaczy艂am Lorena z Neferet.
- Teraz rozumiem twoje dolegliwo艣ci - szepn膮艂 Damien niemal szary na twarzy. - By艂a艣 z nim Skojarzona, prawda?
Mog艂am tylko skin膮膰 g艂ow膮. Ca艂a moja uwaga skupiona by艂a na Neferet, kt贸ra m贸wi艂a dalej:
- Loren zsota艂 rozpruty, a nast臋pnie odci臋to mu g艂ow臋. Podobnie jak w przypadku profesor Nolan, do cia艂a przybito gwo藕dziem ohydny napis, tym razem pochodz膮cy z ksi臋gi Ezechiela i g艂osz膮cy: „Wr贸ca tam i wykorzeni膮 z niej wszystkie bo偶ki i obrzydliwo艣ci. Ukorzcie si臋”.
Umilk艂a i sk艂oni艂a g艂ow臋, jakby si臋 modli艂a, cho膰 chyba po prostu zbiera艂a si艂y.
Potem wyprostowa艂a si臋 i unios艂a g艂ow臋, a jej gniew by艂 tak monumentalny i pi臋kny, 偶e nawet moje serce zabi艂o szybciej.
- Jak ju偶 m贸wi艂am, nim dotar艂a do nas ta straszna wie艣膰, nasza wojna b臋dzie si臋 toczy艂a na 艣mier膰 i 偶ycie, cho膰 nie w otwartej walce. I wyjdziemy z niej zwyci臋sko! Mo偶e nadszed艂 ju偶 czas, by wampiry zaj臋艂y nale偶ne im miejsce w 艣wiecie i przesta艂y by膰 t艂amszone przez ludzi!
Zrobi艂o mi si臋 niedobrze. Wybieg艂am z auli (ca艂e szcz臋艣cie, ze siedzia艂am w ostatnim rz臋dzie), doskonale wiedz膮c, 偶e nikt z mojej paczki nie wyjdzie za mn膮, bo wszyscy b臋d膮 tam siedzie膰 i wiwatowa膰 wraz z reszt膮 zebranych. A ja b臋d臋 rzyga膰 na zewn膮trz, wiedz膮c, ze wojna z lud藕mi jest z艂em. Nie tego pragn臋艂a Nyks.
Oddycha艂am ci臋偶ko, robi膮c g艂臋bokie wdechy, i usi艂uj膮c powstrzyma膰 dr偶enie. Co z tego, 偶e wiedzia艂am, jaka jest wola bogini, skoro nie mog艂am pom贸c jej wype艂ni膰? By艂am jedynie nastolatk膮, a do tego moje ostatnie dzia艂ania dowiod艂y, 偶e niezbyt m膮dr膮. Nyks prawdopodobnie mia艂a mnie do艣膰. W ka偶dym razie powinna.
I wtedy przypomnia艂am sobie znajomy b贸l, kt贸ry rozla艂 si臋 wok贸艂 mojej talii. Rozejrza艂am si臋, by sprawdzi膰, czy nikogo nie ma w pobli偶u, po czym unios艂am skraj sukni, by zobaczy膰 sk贸r臋. Jest! W pasie otacza艂 mnie 艣liczny filigranowy tatua偶. Zamkn臋艂am oczy. Dzi臋kuje, Nyks. Dzi臋kuj臋, 偶e mnie nie zostawi艂a艣!
Opar艂am si臋 o 艣cian臋 auli i p艂aka艂am. P艂aka艂am z powodu Afrodyty i Heatha, Erika i Stevie Rae. A tak偶e - przede wszystkim - z powodu Lorena. Jego 艣mier膰 mn膮 wstrz膮sn臋艂a. M贸j umys艂 wiedzia艂, 偶e Loren mnie nie kocha艂. 呕e mnie wykorzysta艂, bo zleci艂a mu to Neferet. Ale dla mojej duszy nie mia艂o to znaczenia. Odczu艂am jego strat臋 tak, jakby fizycznie wyrwano mi go z serca. Wiedzia艂am, 偶e z t膮 艣mierci膮 co艣 jest nie tak, i nie chodzi艂o wy艂膮cznie o to, 偶e zabili go maniacy religijni. I 偶e za tym zab贸jstwem m贸g艂 sta膰 m贸j ojczym.
Jego 艣mier膰… 艢mier膰 Lorena…
Zn贸w mnie wzi臋艂o. Nie wiem, jak d艂ugo sta艂am wsparta o 艣cian臋 budynku, trz臋s膮c si臋 i p艂acz膮c. Wiedzia艂am jedynie, ze op艂akuj臋 nie tylko Lorena, lecz tak偶e dziewczyn臋, kt贸r膮 jeszcze niedawno by艂am.
- To twoja wina.
G艂os Neferet przeszy艂 mi serce. Podnios艂am g艂ow臋, ocieraj膮c twarz r臋kawem, i zobaczy艂am, jak stoi obok z zaczerwienionymi, lecz suchymi oczyma.
Rzyga膰 mi si臋 chcia艂o na jej widok.
- Oni wszyscy my艣l膮, 偶e nie p艂aczesz, bo jeste艣 dzielna i silna - powiedzia艂am. - Ale ja wiem, 偶e po prostu nie masz serca. Nie jeste艣 zdolna troszczy膰 si臋 o kogo艣 na tyle, by po nim p艂aka膰.
- Mylisz si臋. Kocha艂am go, a on mnie ub贸stwia艂. Ale to ju偶 wiesz, prawda? Zakrad艂a si臋 i obserwowa艂a艣 nas, ty ma艂a podgl膮daczko - odpar艂a Neferet, po czym szybko obejrza艂a si臋 przez rami臋 i unios艂a palec wskazuj膮cy, jakby chcia艂a powiedzie膰, 偶e potrzebuje chwili. Zauwa偶y艂am, ze wojownik, kt贸ry ju偶 mia艂 do niej podej艣膰, odwraca si臋 podpiera plecami drzwi: najwyra藕niej mia艂 pilnowa膰, 偶eby nam nikt nie przeszkodzi艂. Potem kap艂anka na nowo podj臋艂a monolog. - Loren zgin膮艂 przez ciebie. Czu艂, 偶e bardzo si臋 tym wszystkim przej臋艂a艣, i kiedy kto艣 przekroczy艂 granic臋 szko艂y, pomy艣la艂, ze to ty uciekasz po scenie, kt贸r膮 zaaran偶owa艂am mi臋dzy tob膮 a biednym, wstrz膮艣ni臋tym Eryczkiem. - Za艣mia艂a si臋 szyderczo. - Loren poszed艂 ci臋 szuka膰. Dlatego zgin膮艂.
Potrz膮sn臋艂am g艂ow膮. W艣ciek艂o艣膰 i niesmak zapanowa艂y nad b贸lem i strachem.
- Ty do tego doprowadzi艂a艣. I obie o tym wiemy. A co wi臋cej, wie tak偶e Nyks.
Neferet wybuchn臋艂a 艣miechem.
- Ju偶 wcze艣niej wykorzystywa艂a艣 jej imi臋, by mi grozi膰, a jednak wci膮偶 jestem pot臋偶na starsza kap艂ank膮. Podczas gdy ty jeste艣 tylko ma艂膮, g艂upiutk膮, porzucon膮 przez przyjaci贸艂 adeptk膮.
Z trudem prze艂kn臋艂am 艣lin臋. Mia艂a racj臋. Ona by艂a kap艂ank膮, a ja nikim. Dokonywa艂am idiotycznych wybor贸w, przez kt贸re wszyscy si臋 ode mnie odwr贸cili. A ona wci膮偶 tu rz膮dzi艂a. Cho膰 w g艂臋bi serca wiedzia艂am, ze Neferet kryje w sobie z艂o i nienawi艣膰, nawet ja, patrz膮c na ni膮, nie umia艂am tego dostrzec. By艂a inteligentn膮, pi臋kn膮 i silna. Wygl膮da艂a jak idealne wcielenie starszej kap艂anki i osoby wybranej przez bogini臋. Jak mog艂am w og贸le my艣le膰 o stawieniu jej czo艂a?
Wtedy poczu艂am szturchni臋cie wiatru, ciep艂o letniego dnia, s艂odki ch艂贸d morza, nieogarniony ogrom ziemi i si艂臋 mojego ducha. Nowy dow贸d przychylno艣ci Nyks, kt贸ry nosi艂am wok贸艂 talii, przypomnia艂 si臋 mrowieniem, a pami臋膰 przywo艂a艂a s艂owa bogini: Ciemno艣膰 nie zawsze oznacza z艂o, a 艣wiat艂o nie zawsze niesie ze sob膮 dobro.
Wyprostowa艂am si臋. Koncentruj膮c umys艂 na wszystkich pi臋ciu 偶ywio艂ach, unios艂am r臋ce wierzchem d艂oni do g贸ry i pchn臋艂am, nie dotykaj膮c Neferet. Kap艂anka zatoczy艂a si臋 do ty艂u, potkn臋艂a, straci艂a r贸wnowag臋 i upad艂a prosto na ty艂ek. Kilku wojownik贸w wybieg艂o z auli, by ja podnie艣膰, ale nim dotarli, pochyli艂am si臋, jakbym sprawdza艂a, czy nic jej nie jest, i szepn臋艂am:
- Na drugi raz si臋 zastan贸w, zanim mnie wkurzysz, starucho.
- Jeszcze si臋 policzymy - sykn臋艂a.
- Ten jeden raz ca艂kowicie si臋 z Toba zgadzam - stwierdzi艂am.
Potem cofn臋艂am si臋, robi膮c miejsce wojownikom i wszystkim adeptom oraz wampirom, kt贸rzy wylewali si臋 z Sali i otaczali Neferet. S艂ysza艂am, jak ich zapewnia, ze po prostu z艂ama艂a obcas i upad艂a, 偶e wszystko jest w porz膮dku, p贸ki t艂um nie przys艂oni艂 mi jej widoku i nie zag艂uszy艂 g艂osu.
Nie czeka艂am, a偶 Bli藕niaczki i Damien wyjd膮 z auli i dalej b臋d膮 mnie ignorowa膰. Odwr贸ci艂am si臋 od wszystkich i ruszy艂am w kierunku swojego internatu, Az nagle stan臋艂am jak wryta, gdy tu偶 przede mn膮 zza rogu budynku wy艂oni艂 si臋 Erik. Mia艂 przera偶ony wzrok, by艂 blady i wygl膮da艂 na wstrz膮艣ni臋tego. Najwyra藕niej widzia艂 i s艂ysza艂 to, co zasz艂o pomi臋dzy mn膮 a Neferet. Unios艂am g艂ow臋 i spojrza艂am prosto w jego znajome niebieskie oczy.
- Owszem - powiedzia艂am - tu chodzi o znacznie wi臋cej, ni偶 przypuszcza艂e艣.
Pokr臋ci艂 g艂ow膮, bardziej ze zdumienia ni偶 z niedowierzania.
- Neferet… ona… ona jest… - Zaj膮kn膮艂 si臋, spogl膮daj膮c ponad moim ramieniem na otaczaj膮cy kap艂ank臋 t艂um.
- Pod艂a suk膮? To tych s艂贸w szuka艂e艣? Zgadza si臋 - oznajmi艂am z satysfakcj膮 tym wi臋ksz膮, 偶e m贸wi艂am w艂a艣nie go niego.
Chcia艂am mu wyja艣ni膰 wi臋cej, ale powstrzyma艂y mnie jego nast臋pne s艂owa.
- Co nie t艂umaczy twojego post臋pku.
Nagle poczu艂am si臋 bardzo, bardzo zm臋czona.
- Wiem, Eriku.
I odesz艂am, nie m贸wi膮c nic wi臋cej.
Przed艣wit powili rozja艣nia艂 niebo, przemieniaj膮c czer艅 nocy w pastelow膮 szaro艣膰 mglistego poranka. Oddycha艂am g艂臋boko, ch艂on膮c rze艣ko艣膰 nowego dnia. Konfrontacje z Neferet i Erikiem pozostawi艂y w mojej duszy dziwny spok贸j i teraz mog艂am bez trudu u艂o偶y膰 my艣li w dwie zgrabne kolumny.
Aspekty pozytywne: po pierwsze, moja najlepsza przyjaci贸艂ka nie by艂a ju偶 偶膮dnym krwi zombiakiem (co nie zmienia faktu, 偶e nie wiedzia艂am, czym tak naprawd臋 jest ani gdzie si臋 teraz znajduje). Po drugie, nie mia艂am ju偶 trzech facet贸w, mi臋dzy kt贸rymi musia艂abym wybiera膰. Po trzecie, nie by艂am z nikim Skojarzona. Po czwarte, Afrodyta nie umar艂a. Po pi膮te, powiedzia艂am swoim przyjacio艂om o wielu rzeczach, o kt贸rych od dawna zamierza艂am im powiedzie膰. Po sz贸ste, nie by艂am ju偶 dziewic膮.
Aspekty negatywne: po pierwsze, nie by艂am ju偶 dziewic膮. Po drugie, nie mia艂am ch艂opaka. 呕adnego. Po trzecie, mog艂am si臋 jako艣 przyczyni膰 do 艣mierci Lorena Blake'a, a je艣li nie ja, to kto艣 z mojej rodziny. Po czwarte, Afrodyta przemieni艂a si臋 w cz艂owieka i bi艂a zrozpaczona. Po pi膮te, wi臋kszo艣膰 przyjaci贸艂 by艂a na mnie w艣ciek艂a i nie ufa艂a mi. Po sz贸ste, nie przesta艂am ich ok艂amywa膰, bo nadal nie mog艂am im wyjawi膰 prawdy o Neferet. Po si贸dme, znalaz艂am si臋 w samym 艣rodku wojny mi臋dzy wampirami (do kt贸rych jeszcze nie nale偶a艂am) i lud藕mi (do kt贸rych ju偶 nie nale偶a艂am). I na koniec nagroda g艂贸wna: p 贸sme, najpot臋偶niejsza wampirska kap艂anka naszych czas贸w by艂a moim 艣miertelnym wrogiem.
- Miau! - us艂ysza艂am niezadowolony g艂os Nali i w ostatniej chwili zd膮偶y艂am roz艂o偶y膰 r臋ce, bo kotka ju偶 na mnie wskakiwa艂a.
Przygarn臋艂am ja.
- Kiedy艣 skoczysz za szybko i wyl膮dujesz na ty艂ku. - U艣miechn臋艂am si臋. - Tak jak dzisiaj Neferet.
Odpowiedzia艂a mruczeniem i ocieraniem pyszczka o m贸j policzek.
- C贸偶, droga Nalu, zdaje si臋, 偶e wdepn臋艂y艣my w brzydkie g贸wienko. Negatywne aspekty mojej sytuacji znacznie przewy偶szaj膮 pozytywne, a wiesz, co jest najdziwniejsze? - Zaczynam si臋 do tego przyzwyczaja膰. - Nala wci膮偶 mrucza艂a jak naj臋ta. Poca艂owa艂am j膮 w bia艂膮 plamk臋 nad nosem. - Nadchodzi czas ci臋偶kiej pr贸by, ale naprawd臋 wierz臋, ze Nyks mnie wybra艂a, co oznacza, ze b臋dzie przy mnie. - Nala prychn臋艂a jak oburzona kocia staruszka, wi臋c szybko si臋 poprawi艂am: - To znaczy przy nas. - Przesun臋艂am ja w r臋kach, by otworzy膰 drzwi budynku. - Oczywi艣cie ten wyb贸r ka偶e mi troch臋 pow膮tpiewa膰 w jej zdolno艣ci decyzyjne - mrukn臋艂am, tylko cz臋艣ciowo 偶artuj膮c.
Uwierz w siebie, c贸rko, i przygotuj si臋 na to, co nadchodzi.
Podskoczy艂am, s艂ysz膮c w g艂owie g艂os bogini. Super. „Przygotuj si臋 na to, co nadchodzi” nie brzmia艂o zbyt optymistycznie.
Zerkn臋艂am na Nal臋 i westchn臋艂am.
-Pami臋tasz, jak my艣la艂y艣my, 偶e naszym najwi臋kszym problemem s膮 spieprzone urodziny?
Kichn臋艂a mi prostu w twarz. Parskn臋艂am 艣miechem, powiedzia艂am „ble” i pobieg艂am do pokoju po paczk臋 chusteczek, kt贸re trzyma艂am na stoliku przy 艂贸偶ku.
Nala jak zwykle idealnie podsumowa艂a moje 偶ycie: troch臋 偶a艂osne i bardziej ni偶 troch臋 chaotyczne.
Dzi臋ki pacy chomik贸w: Alice_Cullen_xDD, bloody_vam_pire, dygresywna, nimel, Russski i vianne_r