Co jest ważniejsze?
W telewizji pokazywano wiele razy dziennie zniszczenia dokonane przez huragan w niektórych rejonach Polski. Lusia, jej bracia i rodzice wiedzieli już, że nieszczęście nie ominęło cioci Meli i jej rodziny. Wichura zerwała im dach z domu, uszkodziła ściany. Gwałtowna ulewa zalała obejście i mieszkanie, wdarła się też do piwnicy. Meble i całe wyposażenie było całkowicie lub częściowo zniszczone.
Biedna moja siostra - westchnęła zasmucona mama. - Dobrze, że Jurek wrócił już z Irlandii. Nie była przynajmniej sama z dziećmi w tych trudnych chwilach. Sąsiedzi bardzo im pomagają, jak zresztą wszystkim poszkodowanym. Próbują robić prowizoryczne zadaszenia, osuszają wnętrza. Ale to musi potrwać.
Dzięki Bogu choć za to, że nikomu nic się nie stało - stwierdził tato. - Ponieśli duże straty, przeżyli chwile grozy, ale są cali i zdrowi. Otrzymali już małą pomoc finansową. Jestem pewny, że jakaś większa suma bardzo by się im przydała. I to jak najszybciej.
Myślałam o tym samym - odrzekła mama. - Mamy te pieniądze odkładane na nowy telewizor. Obejdziemy się jeszcze bez niego. Poślijmy im.
Nie będzie nowego telewizora? - zmartwił się Jaś.
Będzie, tylko później - uspokoiła go mama. - Ciocia ma cały dom zalany wodą. Trzeba jej szybko pomóc. To jest ważniejsze niż nowy telewizor. Rozumiesz, synku?
Tak - potwierdził chłopczyk po krótkim namyśle. - Ważniejsze. Telewizor kupimy później. Zgadzam się.
Mam jeszcze małą sumkę na szkolne zakupy - mama spojrzała na Lusię. - Gdybyś, córeczko, zrezygnowała chwilowo z nowego plecaka, jesiennej kurtki, butów i dodatków... Co ty na to?
- Znowu będę najgorzej ubraną uczennicą w naszej klasie - westchnęła Lusia. - No ale trudno. Kłopoty cioci Meli są ważniejsze. Zgadzam się.
* * *
Zaczął się rok szkolny. Na przerwach dziewczynki spacerowały po podwórzu, a chłopcy gonili za piłką lub ćwiczyli wrzucanie jej do kosza. Wszyscy rozmawiali o wakacjach, wspominali, gdzie kto był, co zwiedził, jakie miał przygody. Niektóre dziewczynki rozmawiały też chętnie o strojach i zwracały uwagę na to, co która ma na sobie nowego. Renia - jak zwykle - miała wszystko nowe. Koleżankom najbardziej podobały się buciki Reni, które - jak oznajmiła ich właścicielka - zostały kupione w eleganckim salonie obuwniczym w Warszawie. Dziewczynka nawet zdjęła jeden, żeby pokazać znak firmowy, wybity wewnątrz złotymi literkami.
Lusia nie brała udziału w zachwycaniu się strojem i obuwiem Reni. Trzymała się na uboczu, myśląc smętnie, że nie ma czym zaimponować koleżankom. Wolała, żeby nie oglądały jej zbyt dokładnie. Po chwili podeszła do niej Marysia.
Renia jest jedynaczką - powiedziała domyślnie - a jej rodzice są zamożni. Nic dziwnego, że kupują córce wciąż nowe, ładne rzeczy. Ale ty i ja mamy wspaniałe młodsze rodzeństwo, a ona - biedaczka -jest sama. Nie ma jej czego zazdrościć. Nie zamieniłabym się z nią za nic na świecie! A ty?
Też nie, to jasne! - uśmiechnęła się Lusia. Przepadam za moimi braciszkami! Cóż to za słodkie rozrabiaki! Nazywają mnie „dużą siostrą".
Nagle przestała się czuć skrępowana i zawstydzona swoim skromnym ubiorem. Marysia też rzadko ma coś nowego, a mimo to zawsze jest uśmiechnięta, zadowolona, życzliwa dla wszystkich.
- Powinnam brać z niej przykład - pomyślała, patrząc serdecznie na przyjaciółkę. - Marysia zawsze wie, co jest ważniejsze. Po
dobnie jak moi rodzice.
Zofia Śliwowa