AL KUT Ostatnia zmiana Polscy żołnierze w Iraku bez cenzury(1)


AL KUT.

OSTATNIA ZMIANA

POLSCY ŻOŁNIERZE W IRAKU - BEZ CENZURY.

Piszemy o tym, co czuliśmy w Iraku. "Al Kut. Ostatnia zmiana"

Część I - Bez cenzury

opracowanie (th)

Książka "Al. Kut. Ostatnia zmiana”, wydana w zaledwie 500 egzemplarzach, została napisana przez 27 żołnierzy 17. Wielkopolskiej Brygady Zmechanizowanej, którzy jako ostatni opuścili irackie Al Kut. Autorami książki są żołnierze z brygady w Międzyrzeczu, którzy służyli w Iraku.

0x01 graphic

(fot. 17. WBZ)

Wstęp

Szanowni Państwo, oddajemy Wam publikację szczególną. Misje realizowane przez polskie jednostki wojskowe poza granicami kraju poddawane są wielopłaszczyznowej analizie i krytyce. W zależności od koniunktury, ci sami publicyści i politycy potrafią żołnierzy wykonujących zadania mandatowe wychwalać jako herosów współczesności i ambasadorów polskiej racji stanu, albo obrzucać inwektywami. My, żołnierze już się do tego przyzwyczailiśmy, choć absolutnie się z tym nie zgadzamy.

Polecając tę książkę, nie zamierzamy kogokolwiek przekonywać, że prowadzenie operacji wojskowych jest celowe. Nie zakładaliśmy także wpływać na państwa przekonanie wobec wojska jako takiego. Chcemy się podzielić odczuciami, przemyśleniami oraz emocjami, jakie towarzyszą człowiekowi przebywającemu z dala od rodziny i bliskich w niebezpiecznym środowisku.

Ostrzały i tragedie

Książka jest pracą zbiorową żołnierzy, którzy pełnili służbę w ramach VIII zmiany Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Republice Iraku w pierwszej połowie 2007 roku. Swoje myśli przelaliśmy na papier w pod koniec misji. Są one często nacechowane emocją.

Opisywani ludzie i sytuacje są prawdziwe, bez fabularyzowania typowego dla wspomnień post factum. Autorami poszczególnych rozdziałów i podrozdziałów są żołnierze wszystkich stopni. Książkę pisali szeregowi, podoficerowie i oficerowie. Chcemy Państwu pokazać, jak odbywa się przygotowanie do takiej eskapady, czym zajmują się ludzie, którzy na kilka miesięcy opuszczają swoich najbliższych, jak odbywa się aklimatyzacja do nowej rzeczywistości po przybyciu w rejon operacji. Spróbujemy przybliżyć rzeczywistość polityczną, społeczną i religijną tego targanego wojną kraju, a w szczególności prowincji Wasit, którą współrządziliśmy, albo jak kto woli, okupowaliśmy przez kilka miesięcy.

Będziecie mogli dowiedzieć się, co czują żołnierze, którzy w obliczu realnego zagrożenia trzymają w rękach broń załadowaną bynajmniej nie ślepą amunicją i podejmują decyzję: "Co robić? Jak zareagować?”. Chcemy Państwu pokazać, że misja to nie tylko ostrzały, niebezpieczeństwo, tragedie, ale również chwile kiedy uśmiech, podziękowanie czy wdzięczność lokalnego społeczeństwa, a szczególnie dzieci, są udziałem polskich żołnierzy.

Daleko od domu

Oddając się lekturze tej książki będziecie mogli poznać od podszewki, jakie są relacje między żołnierzami koalicji, jak modelują się stosunki między ludźmi różnych kultur, religii, temperamentów, którym politycy każą nazywać się sojusznikami. Podzielimy się z Państwem doświadczeniem, jakie wynieśliśmy z prób kreowania pozytywnego wizerunku Polski w oczach lokalnych władz za pośrednictwem mediów i podczas kontaktów interpersonalnych.

Postaramy się bez retuszu pokazać bazę, którą oprócz żołnierzy widziało może kilkadziesiąt osób w kraju. Zobaczycie jak się mieszka, spędza czas po służbie, wypełnia podstawowe funkcje życiowe. Będziecie mogli Państwo dowiedzieć się, co może wymyślić polski żołnierz mimo dzielących go od domu tysięcy kilometrów, by być z bliskimi.
Mając na uwadze ograniczenia, jakie nakłada na żołnierzy 26. artykuł Ustawy Zasadniczej, podzielimy się z Państwem przemyśleniami dotyczącymi bilansu naszego pobytu w Iraku.

Pisząc tę książkę, chcieliśmy wyrazić serdeczne podziękowania tym, którzy pomogli nam w okresie przygotowania do misji i wspierali nas podczas jej trwania. Szczególne podziękowania składamy społeczeństwu Lubina, które ufundowało nam proporzec bojowy. Okazał się on szczęśliwy, bowiem wszyscy służący pod jego błękitnym tłem, wrócili cali i zdrowi do domu. Dziękujemy za błogosławieństwo szczęśliwego powrotu do bliskich udzielone przez ordynariusza diecezji gorzowsko-zielonogórskiej, które się ziściło. Dziękujemy darczyńcom za wyposażenie nas w sprzęt sportowy, leki, środki czystości, przybory szkolne i maskotki, które w późniejszej naszej działalności okazały się skuteczniejsze od kul. Dziękujemy naszym rodzinom, które wspierały nas przez te długie, sześć miesięcy, dodawały otuchy i pozwoliły wytrwać z godnością do końca naszej części operacji pod kryptonimem "Iracka Wolność”.

Część II - Trudne Początki

0x01 graphic

Misja w Iraku to najpierw długie godziny planowania.

(fot.17 WBZ)

Formowanie 1. Brygadowej Grupy Bojowej (BGB) rozpoczęto w 17. Wielkopolskiej Brygadzie Zmechanizowanej (17WBZ) dość wcześnie, bo już w czerwcu, mimo że nie było jeszcze oficjalnych rozkazów.

Związane to było ze zbliżającym się okresem urlopowym kadry i realizacją ważnych zadań na poligonie drawskim, gdzie brygada wzięła udział w ćwiczeniu dowódczo-sztabowym pod kryptonimem "Anakonda”. Czekanie na oficjalny rozkaz do formowania kontyngentu spowodowałby szereg zakłóceń w przygotowaniu zmiany.

Chętnych było wielu

Początkowo prowadzono prace na bazie etatu 1BGB VII zmiany realizującej wówczas zadania w Iraku. Komponent narodowy 1BGB składał się wówczas z dowództwa i sztabu, grupy manewrowej, kompanii dowodzenia i zabezpieczenia oraz grupy medycznej.

Grupa manewrowa formowana była na bazie 25. Brygady Kawalerii Powietrznej, pozostałe komponenty na bazie 17WBZ.

Podczas jednej z odpraw, w połowie czerwca, dowódca 17. Wielkopolskiej Brygady Zmechanizowanej, generał brygady Mirosław Różański, określił kluczowy personel 1BGB. Wydał również wytyczne do sformowania dowództwa i sztabu z etatowych komórek 17WBZ, grupy medycznej z etatowego personelu zabezpieczenia medycznego, kompanii dowodzenia i zabezpieczenia (plutony ochrony i obrony) z 2. batalionu piechoty zmotoryzowanej. Stanowiska specjalistyczne w plutonie dowodzenia i plutonie logistycznym kompletowane miały być żołnierzami z batalionu dowodzenia i pododdziałów logistycznych brygady.

Przy dokonywaniu naboru kandydatów dowódca brygady określił następujące kryteria: posiadane kwalifikacje, opinia służbowa, niekaralność oraz ocena z wychowania fizycznego (nie mniejsza niż cztery).

Na tej samej odprawie generał postawił zadanie dla dowódcy 2. batalionu piechoty zmotoryzowanej, który nie uczestniczył, jak większość innych pododdziałów brygady, we wspomnianym wcześniej ćwiczeniu pod kryptonimem "Anakonda”, zorganizowania szkolenia związanego z przygotowaniem do w misji w Iraku.

Od tego momentu rozpoczęła się mozolna praca układania obsady etatowej. Żołnierze desygnowani przez dowódcę 17WBZ na szefów poszczególnych komórek organizacyjnych oraz dowódców pododdziałów rozpoczęli układanie nazwisk do etatu. Chętnych do wyjazdu było wielu. Codziennie dzwoniły telefony z pytaniami o wolne miejsca. Nikogo nie odsyłano z kwitkiem. Ci co się nie załapali, byli zapisywani jako rezerwowi. Szkielet komponentu był gotowy pod koniec czerwca. Wtedy wszyscy rozjechali się na urlopy i odłożono sprawę formowania do wpłynięcia oficjalnego rozkazu.

0x01 graphic

Na miejscu ważny jest dobry kontakt z Irakijczykami

(fot. 17 WBZ)

Co to olimpiada?

Po powrocie, we wrześniu, podczas szkolenia poligonowego w Drawsku Pomorskim, wpłynął oficjalny rozkaz do formowania zmiany. Okazało się wówczas, że oprócz komponentu 1BGB, 17WBZ zobligowana jest do wydzielenia dodatkowych trzech plutonów na potrzeby batalionu dowodzenia Wielonarodowej Dywizji Centrum Południe (WD CP) oraz niektórych stanowisk w sztabie dywizji. Ze względu na dużą liczbę żołnierzy deklarujących chęć udziału w misji, nie było problemów z obsadzeniem tychże stanowisk. Do czasu powrotu z poligonu wszystkie komórki w etacie były wypełnione (załącznik nr 1 - wykaz żołnierzy uczestniczących w misji).

Po powrocie z poligonu wyznaczona rozkazem dowódcy 17WBZ komisja pod przewodnictwem szefa sztabu, pułkownika Piotra Malinowskiego, rozpoczęła tzw. rozmowy kadrowe z kandydatami przewidzianymi do udziały w misji. Przeprowadzono je w dwóch etapach. Najpierw rozmawiano z żołnierzami dowództwa i sztabu oraz grupy medycznej w garnizonie Międzyrzecz. Następnie, w tym samym dniu, z kandydatami kompanii dowodzenia i zabezpieczenia w garnizonie Wędrzyn. Rozmowy przebiegały bardzo sprawnie. Większość żołnierzy już wcześniej znała propozycje stanowisk.

- Układanie składu poszczególnych plutonów rozpoczęło się stosunkowo wcześnie, bo już w czerwcu - wspomina tamten czas dowódca plutonu dowodzenia, starszy chorąży sztabowy Jan Sabiło. - Pełniący obowiązki szefa sztabu, major Piotr Zieja, wydał dyspozycje do podawania kandydatów na stanowiska.

Rozpoczęła się jazda bez trzymanki. Telefony z pytaniami: kto może jechać, ilu, jakie stanowiska? Niektórzy, z większymi plecami, zaczęli podejścia do plecaków od sprawdzenia, na jakie stanowisko mogą jechać. Pluton dowodzenia, niby prosta sprawa - skład dograny, chociaż jak zwykle wyżsi przełożeni musieli namieszać, zmniejszając obsady wozów dowodzenia z trzech do dwóch żołnierzy (tylko dowódca i kierowca operator). Zabrakło miejsca dla operatora. Później dopiero okazało się jak nietrafiona była to decyzja - dodaje starszy chorąży.

Na początku października rozpoczęły się rozmowy z kandydatami do wyjazdu na VIII zmianę Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Iraku. W skład komisji wchodzili: przewodniczący, płk Piotr Malinowski, szef szkolenia, ppłk Wojciech Ziółkowski, szef sekcji wychowawczej, mjr Zdzisław Kość oraz pomocnik dowódcy brygady ds. podoficerów, st. chor. szt. Jan Sabiło.

Żołnierze wchodzili po kolei. Każdy chciał zrobić jak najlepsze wrażenie.
- Czy wyraża pan zgodę na wyjazd w składzie BGB do Iraku na stanowisko…?
- Tak! - odpowiadała większość, chociaż nie wszyscy się zgadzali.
- Czy jest pan zdrowy?
- Tak!
- Czy był pan karany?
- Nie!
- Pana ocena z rocznego egzaminu ze szkolenia fizycznego?
- Cztery.

- Został pan wstępnie zakwalifikowany do wyjazdu w skład 1BGB - w większości przypadków słyszeli kandydaci.
- Oto zaświadczenie o zakwalifikowaniu pana do wyjazdu na misję. Proszę przedstawić to w kancelarii ogólnej, a następnie udać się po skierowanie na komisję lekarską. Rozmowy przebiegały bezproblemowo. Było więcej kandydatów niż miejsc. Chętni czekali w długich kolejkach. Niektórzy zdziwieni byli pytaniami o ocenę z wychowania fizycznego.
- A co ja na olimpiadę jadę czy na misję? - pytali.

Doświadczone pająki

Po zakończeniu oficjalnych rozmów przyszły pierwsze przemyślenia dowódców poszczególnych plutonów.

Dowódca plutonu dowodzenia st. chor. sztab. Jan Sabiło: - W plutonie dowodzenia jest prostą sprawą. Większość wchodzi w skład batalionu dowodzenia, więc nie ma problemów ze składem. Dowódcy wozów dowodzenia chętni są do wyjazdu jako operatorzy, a z dywizjonu przeciwlotniczego jako dowódcy wozów dowodzenia. Obsługa radiostacji HARRIS to doświadczeni misjonarze, już drugi raz w Iraku "Wolti” i dwóch "Myniów”.

Starszy operator kierowca i operator to doświadczone pająki, dobrze znają sprzęt i swoją pracę. Drużyna kablowa - etatowy dowódca drużyny w kraju i trzech monterów szeregowych zawodowych, będących również operatorami wozów dowodzenia. W razie czego można ich użyć jako operatorów tych wozów. Specjalności jedno, a stan zdrowia to zupełnie coś innego. Rozmowy to dopiero cząstka jaką się zalicza przed wyjazdem na misję.

Dowódca drugiego plutonu ochrony, por. Arkadiusz Sieniawski: - Na pytanie zadane przez zastępcę dowódcy BGB, płk Piotra Malinowskiego, była krótka odpowiedź: "Tak, zgadzam się”. Potem pojawiły się pytania: "Jaka struktura plutonu, jacy podwładni, jak będzie wyglądał proces szkolenia i przygotowania do misji?”. Optymistyczny był fakt, że większość podwładnych to ludzie z kompanii, w której służyłem.

Część III - Niektórzy musieli zostać w domu

0x01 graphic

Jako pierwszy na rekonesans do Iraku pojechał dowódca - ówczesny gen. bryg. Mirosław Różański (z lewej)

(fot. 17 WBZ)

Po zakończeniu rozmów zakwalifikowani żołnierze przystąpili do przekazywania obowiązków na stanowiskach, które dotąd zajmowali, tak aby 20 października 2006 r. stawić się do wykonywania zadań w strukturach BGB.

20 października jest dniem pamiętnym. Można przyjąć, że wtedy sformowano BGB. Na placach apelowych garnizonów Międzyrzecz i Wędrzyn odbyły się pierwsze zbiórki, na których przeprowadzono apel ewidencyjny BGB i komponentu formowanego na potrzeby batalionu dowodzenia WD CP. Od tego momentu funkcjonowaliśmy i szkoliliśmy się w strukturach, w jakich udaliśmy się później do Iraku.
Obciążenie było duże, ale każdy zgodził się na wyjazd dobrowolnie i był świadomy, że trzeba się do niego dobrze przygotować.

Dowódca plutonu logistycznego, chorąży Mariusz Bućkowski dzień spotkania ze swoim plutonem postrzega następująco: - Dzień, w którym miałem objąć dowodzenie plutonem logistycznym kompanii dowodzenia i zabezpieczenia, był kolejnym dniem pracy w 17WBZ, a jednak znacząco różnił się od pozostałych. Wpływ na to miał proces szkolenia, który wtedy się rozpoczynał. Był dostosowany do potrzeb misji, więc różnił się od szkolenia programowego w jednostce. Ponadto było to moje pierwsze spotkanie z żołnierzami plutonu. Okazało się jednak, że znałem tych ludzi, jednych tylko z widzenia, innych doskonale, a z niektórymi kiedyś pracowałem. Sami żołnierze również znali się dobrze, choć nie pochodzili z jednego pododdziału. Wiadomo było od początku, że wiedzę techniczną i fachową, jaką posiadają, wykorzystają przy wykonywaniu swoich zadań. Jedynym zmartwieniem było to, jakim sprzętem będziemy dysponować tam na miejscu i jakie zaplecze pozostawili nam poprzednicy w bazie Delta.

Kolejki w szpitalu

Ważnym etapem przygotowań były badania lekarskie, które musiał przejść każdy żołnierz. Realizowane były w 105 Szpitalu Wojskowym w Żarach, oddalonym od Międzyrzecza o około 120 km. Było to niewątpliwe duże utrudnienie, ponieważ każdy z nas musiał stawić się w szpitalu co najmniej dwa razy. Najpierw, aby wykonać badania laboratoryjne, a następnie odwiedzić specjalistę i zameldować się przed komisją lekarską.

Ponadto okazało się, że w tym samym czasie realizowane były badania żołnierzy z innych jednostek wyjeżdżających do Iraku oraz badania do kontyngentu afgańskiego. Przed gabinetami specjalistów oraz komisji lekarskiej ustawiały się więc długie kolejki. Dzięki determinacji żołnierzy, badania udało się jednak zakończyć dość szybko, bo w listopadzie.

Niestety wtedy okazało się, że z paroma żołnierzami trzeba się pożegnać. Wojskowa komisja lekarska nie dopuściła ich do udziału w misji. W ich miejsce przyjęci zostali pierwsi z list rezerwowych. Część miała już badania. Szybko wypełnili luki po tych, którzy badań nie przeszli.
W tym samym czasie realizowano zadania związane z wyrobieniem kart i tabliczek tożsamości, z grupą krwi, paszportów oraz z pobieraniem umundurowaniem i doposażeniem żołnierzy.
Pierwsza połowa grudnia poświęcona była głównie na szkolenie i egzaminy, jakim została poddana 1BGB w ramach ćwiczenia "Eufrat VIII”.

Po zakończeniu poligonu, 10 i 13 grudnia 2006 r., do Iraku udała się grupa rekonesansowa, czyli: gen. bryg. Mirosław Różański, mjr Michał Rohde, mjr Paweł Gadomski, mjr Krzysztof Balcerzak i kapitan Wojciech Luzak. Mieli zapoznać się z rejonem odpowiedzialności BGB oraz z zadaniami przez nią realizowanymi. Określono również jej potrzeby. Dotyczyły one głównie sprzętu uzbrojenia, łączności, jak i informatycznego.
Po powrocie z rekonesansu rozpoczął się czas logistyków oraz walka z upływającym czasem, aby zabezpieczyć wszystkie potrzeby. W większości udało się je zaspokoić, co znacznie ułatwiło nam potem funkcjonowanie w Iraku.

16 grudnia 2006 r. był ostatnim dniem przygotowań do wyjazdu do Iraku. Na placu apelowym w Międzyrzeczu odbyła się uroczysta zbiórka BGB, na której dowódca wręczył wszystkim żołnierzom certyfikaty dopuszczające do udziału w misji. Potem wszyscy rozjechali się do domów na zasłużone urlopy, aby spędzić ostatnie dni w gronie najbliższych. Zwłaszcza, że zbliżały się święta Bożego Narodzenia i Nowego Roku.

0x01 graphic

Każdy żołnierz przed wyjazdem musiał dużo strzelać.

(fot. 17 WBZ)

Oddałem granaty

Okres przygotowawczy, w tym szkolenie naszego komponentu, wypadło w dość ciekawym czasie i zbiegło się z innymi ważnymi przedsięwzięciami. Dotąd jednostki przygotowujące swoich żołnierzy do udziału w misji irackiej właśnie na nich skupiały swój wysiłek i uwagę. 17WBZ otrzymała zadanie jednoczesnego formowania i przygotowania kontyngentów do Iraku i Afganistanu. Marzenia, że kto żyw rzuci się by nam pomagać, prysły więc jak mydlana bańka. Niestety struktury BGB nie obejmowały pionu szkolenia, dlatego też powstał on nieetatowy.
Sztab brygady pozostał w Międzyrzeczu, a kompania dowodzenia i zabezpieczenia tworzyła się w naszym drugim garnizonie, w Wędrzynie. W związku z tym komórkę szkoleniową wraz z zadaniami musieliśmy także podzielić na dwie części.

Na początek najważniejsze było zdobycie z różnych komórek etatowego sztabu brygady programów, diagramów i całej reszty dokumentów wytworzonych w garnizonie podczas naszego pobytu na poligonie w Drawsku Pomorskim. Ponadto analiza przydzielonych limitów amunicji i środków materiałowych na szkolenie dała nam kilka problemów do rozważenia. Co prawda dowódca brygady pozostawił wiele swobody w przydzielaniu limitów. Niektórych rzeczy było jednak w brygadzie śladowe ilości albo nie było ich wcale.

- Dobrze pamiętam moją "wojnę” z Krzyśkiem Krukiem, który był odpowiedzialny za komponent afgański o granaty nasadkowe do "beryla” - wspomina szef szkolenia brygady i sztabu BGB, ppłk Wojciech Ziółkowski. - On potrzebował 600, a ja 300 sztuk. W limicie brygady było natomiast tylko 200. Na tle limitów kilkakrotnie zresztą toczyliśmy boje, które w większości przypadków kończyły się kolejnym dzieleniem naszej mizerii w gabinecie zastępcy, płk Zbigniewa Grzesiczaka. A sprawa z granatami nasadkowymi? No tak, po prostu oddałem wszystkie dla "Afgańczyków” bo wiedziałem, że praktyczne strzelanie przeprowadzimy już na miejscu, w Iraku, podczas przyjmowania odpowiedzialności za stref - dodaje.

Najdotkliwiej jednak brygada odczuwała brak amunicji snajperskiej. Nie było tutaj żadnej możliwości manewru. Snajper musi po prostu strzelać ze swojej broni i żadna teoria, żadne zamienniki nie wchodziły w grę. Start naszego szkolenia może i nie odbył się w świetle reflektorów i błysku fleszy, bo i ludzie jeszcze nie zameldowali się w strukturach tworzonej BGB, ale przecież nie można było czekać na wszystkich. Najważniejszym problemem było uporać się ze szczegółowym planowaniem i organizacją szkolenia.

Koncepcję szkolenia przygotowywał jeden z najsolidniejszych oficerów w zespole w zakresie pracy sztabowej, ppłk Marek Skubiszewski. Mjr Darek Kaczmarczyk odpowiadał za ramowe i tygodniowe plany szkolenia. Pozostała kwestia nadzoru nad realizacją przedsięwzięć i skomplikowany system meldunków, który wykonywali ppłk Wojciech Ziółkowski i mjr Piotr Szuder.

Każdy musiał strzelać

Mimo że do Iraku miał lecieć zespół doświadczonych, zawodowych żołnierzy brygady, to istniało wiele obszarów, o których jako sztab mieli niewielkie pojęcie. Nie było dotąd potrzeby ani wymogu, aby te obszary poznawać.
- Niektóre tematy były tylko przypomnieniem, niektóre pogłębieniem wiedzy, ale i były dziewicze kwestie, których nigdy nie poruszaliśmy - zaznaczył ppłk Ziółkowski.

Zaczęto więc od teorii, dbając jednocześnie by każdy żołnierz przynajmniej raz w tygodniu strzelał, zarówno z pistoletu, jak i broni długiej. Początkowo były to zwykłe zadania ogniowe zgodne z warunkami programu strzelań. Jednocześnie sztab VIII zmiany BGB kończył prace nad własnym "Programem strzelań sytuacyjnych i zespołowych”, który po zatwierdzeniu przez przełożonych miał dać szansę dobrego przygotowania chłopaków do misji pod względem ogniowym. Przeszkolili całą BGB z nawigacji satelitarnej i podstaw geodezji, w wojsku nadal zwanej topografią. Do tego cały cykl zajęć z prawa, finansów, historii i kultury Iraku, łączność, chemia i saperka oraz bardzo ważne szkolenie sanitarne uzupełniały wiedzę niezbędną misjonarzom wybierającym się do Iraku.

Od początku przygotowań oficerowie sztabu BGB próbowali wykorzystać, czasem wręcz wymusić pomoc innych jednostek i ośrodków, by zapewnić swoim żołnierzom najlepsze warunki do szkolenia. Wielokrotnie pomocne były znajomości z żołnierzami z innych jednostek. Udało się więc przeszkolić ratowników medycznych w jednostce Państwowej Straży Pożarnej w Świebodzinie, operatorów działka SPG-9 w 2. batalionie 25. Brygady Kawalerii Powietrznej w Tomaszowie Mazowieckim. Żołnierze z brygady byli także najczęstszymi i najlepszymi klientami komendy poligonu w Wędrzynie.
Wykorzystując sympatię i przychylność komendanta, pułkownika Andrzeja Pelca, dokonywali karkołomnych nieraz zabiegów, by wojsko zajmowało obiekty i strzelało. Bywało, że plutony szkoliły się do południa na obiektach międzyrzeckich, a już po obiedzie strzelały na obiektach Wędrzyna.

Część IV - Jazda na całego

0x01 graphic

Na przeszkolenie na linach nie było wiele czasu. Przyjazd do Szczecina i od razu

(fot. 17 WBZ)

Pomimo wielu trudności, żołnierze w końcu osiągnęli strukturą 1BGB gotowość do udziału w szkoleniu na poligonie, którego podsumowaniem miało być ćwiczenie pod kryptonimem "Eufrat VIII”. Początkowo mieli pozostać na swoich obiektach, tj. w Wędrzynie, gdzie już w pełni zaplanowali wykorzystanie strzelnic i pasa ćwiczeń taktycznych Trzemeszno.

Dowództwo dywizji miało ćwiczyć na poligonie w Żaganiu, w ocenie dowódcy brygady takie rozmieszczenie pozwoliłoby sprawdzić system dowodzenia, a szczególnie środki łączności na realnych odległościach, jakie wystąpią w Iraku. Wszystko zostało już organizacyjnie dopięte na ostatni guzik. Zaplanowano udział pododdziałów BGB w szkoleniu i ćwiczeniu ale… na obiektach poligonu Świętoszów. U podstaw tej kuriozalnej decyzji leżały chyba brak zaufania i typowe patrzenie na ręce podwładnemu.

Kaprysy i zachcianki

Z wielu względów nie było to korzystne dla żołnierzy gen. Różańskiego. Między innymi dlatego że wielu z nich należało wyłączać ze struktur szkolenia do innych zadań, takich jak ubezpieczenie obiektów szkolenia poligonowego i kierunków strzelań, ubezpieczenie obozowiska itp. Nie znaczy to, że ci żołnierze nie byli szkoleni. Zresztą zgodnie z ideą dowódcy brygady, każde przedsięwzięcie powinno być elementem szkolenia i dlatego znowu kilka karkołomnych zabiegów, zarówno planistycznych, jak i organizacyjnych pozwoliło efektywnie wykorzystać czas poligonu.

Również na tym poligonie żołnierze BGB spotkali się z niebywałą życzliwością i pomocą zarówno komendanta, jak i pozostałych oficerów, kierowników poszczególnych obiektów oraz wszystkich ludzi z obsługi. Dzięki temu w pełni zrealizowali programy szkolenia oraz strzelań. Nie było wtedy rzeczy niemożliwych, obsługa pasa taktycznego Świętoszów spełniała nasze kaprysy i zachcianki. Wystarczyło wieczorem zadzwonić do kierownika obiektu, by rano plutony mogły wchodzić i strzelać kolejne zadania, a to z burt jadącego pojazdu (nawet kolumny pojazdów), a to sytuacyjnie drużyną w czasie patrolu, a nawet wykonywać zadania ogniowe w dzień i w nocy kompanią z budowanego na ich potrzeby Campu.
W tym czasie oddzielnym tokiem szkolili się snajperzy oraz drużyna ochrony dowódcy. Ze względu na specyfikę czekających ich zadań realizowali własny cykl zajęć, wykonując jednak w ramach kompanii wszystkie obowiązujące strzelania.

Wiadomo, że nie każde zajęcia budzą jednakowy entuzjazm żołnierzy, ale było przedsięwzięcie, po którym w każdym zakamarku bazy, na poligonie trzebieńskim słychać było zachwycone głosy chłopaków z BGB. Co tak wzbudziło ich emocje? Praktyczne szkolenie z ewakuacji medycznej MEDEVAC z udziałem śmigłowców grupy manewrowej ppłk Szymona Koziatka. Gdy żołnierz może osobiście naprowadzić śmigłowiec na lądowisko, załadować do niego nosze z "rannym” kolegą i odbyć lot, to widzi sens wcześniejszych wykładów o ewakuacji drogą powietrzną. Nic tak nie pobudza wyobraźni i nie utrwala wiedzy, jak dobrze przygotowane zajęcia praktyczne, po których żołnierz może powiedzieć: "Robiłem to naprawdę”.

Policja pomogła

Gdy sztab BGB osiągał gotowość do ćwiczenia podsumowującego okres przygotowania do misji, plutony kończyły ostatnie zajęcia taktyczne i ogniowe. Rozpoczynając udział w ćwiczeniu "Eufrat VIII”, gen. bryg. Różański miał świadomość, że ma dobrze przygotowany sztab oraz kompanię zdolną do realizacji zadań taktycznych w ramach misji, a także ogniowo do wykonania wszelkich zadań do obrony bazy kompanią w dzień i w nocy przy wykorzystaniu broni indywidualnej i zespołowej jak również posiadanych środków wsparcia ogniowego.

Starania BGB zostały docenione podczas "Eufratu”, gdzie żołnierze wykazali się wysokim stopniem wyszkolenia i dojrzałością do wykonywania trudnych zadań stabilizacyjnych poza granicami państwa.
Na tym jednak szkolenie się nie skończyło. Podczas rekonesansu rejonu misji w Al-Kut okazało się, że zespół oficerów łącznikowych PJCC, wykonujących zadania w centrum będzie o wiele bardziej narażony na oddziaływanie terrorystów niż wynikało to z naszej dotychczasowej oceny. Trzeba było więc stworzyć warunki do ewakuacji zmiany dyżurnej z centrum miasta w przypadku zagrożenia.

Jednym z podstawowych wariantów było podjęcie ewakuacji przez śmigłowiec. Nikt z obsady nie miał dotąd do czynienia z technikami linowymi, uprzężami, podczepianiem do śmigłowca. Czasu było mało by oficjalnie załatwić sprawę. Limity i inne tego typu problemy generowane przez sztabowców w Warszawie okazały się przeszkodą nie do przeskoczenia. Na to jednak żołnierze z 17WBZ również znaleźli sposób. Od roku snajperzy brygady współpracowali z antyterrorystami w zakresie szkolenia i doradztwa. Wystarczył jeden telefon dowódcy i zespół sześciu oficerów oraz drużyna snajperów na początku stycznia znaleźli się w Szczecinie, w oddziale AT policji.

0x01 graphic

Normalnie kurs zjazdu na linach trwa dwa miesiące. Tyle czasu żołnierze nie mieli.

(fot. 17 WBZ)

To "tylko” ściana

Tu po raz kolejny potwierdziło się powiedzenie, że polski żołnierz to takie dziwne urządzenie, któremu wystarczy powiedzieć, co i gdzie ma zrobić, a resztą on już się zajmie. Po przybyciu do Szczecina i kurtuazyjnym powitaniu, żołnierze od razu wzięli się do roboty. Zaczęli od podstaw: zakładanie uprzęży do wspinaczki, wiązanie lin, montowanie zestawów i dziwnych urządzeń, które widzieli pierwszy raz w życiu.
- Gdy nasz nowy serdeczny kolega Lutek z antypatyków powiedział, że jeszcze godzinkę się tak pobawimy na sucho i pojedziemy na ścianę, przyjęliśmy to ze śmiechem. Przecież powiedziano nam, że taki kurs trwa około dwóch miesięcy, a my byliśmy u antyterrorystów nieco ponad dwie godziny - wspomina tamten dzień ppłk Robert Urbanek. - Ale stało się, w południe już jechaliśmy w kolumnie wozów policyjnych w kierunku portu, gdzie antyterroryści na spółę ze strażakami utrzymują ścianę do ćwiczeń technik linowych i wspinaczki.

Początek stycznia, zimno, a na dodatek wiatr. Z dołu ściana nie wydawała się tak wysoka, ale wystarczyło już spojrzeć w dół z pierwszej kondygnacji by zapomnieć o chłodzie, a nad głowami jeszcze trzy piętra. Dali radę. Po pierwszych zjazdach na linie, do drabinki utworzyła się kolejka, bo każdy chciał jak najwięcej razy zjechać. To była "tylko” ściana.

Nadal nie docierało do międzyrzeczan, że następnego dnia będą ćwiczyć techniki na linach, ale już pod latającym śmigłowcem. I stało się. Rano, w hangarze krótki instruktaż, parę słów przypomnienia teorii z dnia poprzedniego i pierwsza czwórka już siedziała w śmigłowcu. Na początek mogłoby się wydawać rzecz prosta - zjazd na szybkiej linie.
Niewielka wysokość i siła ciążenia miały wykonać za nich robotę. Jednak ten tylko zrozumie ich wrażenia, kto miał okazję stanąć w wyjściu śmigłowca i rzucić się bez żadnego ubezpieczenia na grubą jak przedramię linę.

Na winogrono

Potem przyszła kolej na zjazdy na linie indywidualnie. Odchylić się mocno w tył, oderwać stopy od progu i zjechać. Kiedy już myśleli, że desantowanie na szybkiej linie na dach hangaru będzie podsumowaniem i szczęśliwym zakończeniem pełnego przygód dnia z antyterrorystami, okazało się, że deser dopiero przed nimi. - Po trzech w zespole, przygotować się do podebrania "na winogrono”. Słowa proste, język zrozumiały… ale, no kurde! - wspomina szkolenie z policjantami ppłk Robert Urbanek. - Przecież to jest dopiero jazda na całego! Znów daliśmy radę i muszę przyznać, że to było jedno z ciekawszych przeżyć, a przecież za nami już po dwadzieścia lat służby i więcej!

Po powrocie żołnierzy ze Szczecina szef szkolenia, ppłk Ziółkowski, mógł wreszcie złożyć dowódcy brygady meldunek o zakończeniu szkolenia sztabu i kompanii do udziału w VIII zmianie Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Republice Iraku.

Część V - Obiecaliśmy, że wrócimy

0x01 graphic

Pierwsza grupa żołnierzy, tzw. grupa przygotowawcza, opuściła kraj 8 stycznia 2007 r.

(fot. 17 WBZ)

Po zakończeniu urlopów wszyscy żołnierze BGB, zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, stanęli na placu apelowym w Międzyrzeczu. Stąd przy dźwiękach orkiestry przemaszerowali do kościoła pw. św. Jana Chrzciciela, w którym odbyła się pożegnalna msza misjonarzy z Iraku. W trakcie mszy biskup Adam Dyczkowski poświęcił proporzec 1BGB i pobłogosławił żołnierzy na czas niebezpiecznej misji. Później na placu apelowym w 17WBZ odbyła się zbiórka z udziałem władz wojewódzkich i samorządowców oraz rodzin żołnierzy. Podczas tej uroczystości przedstawiciel prezydenta Lubina, Roberta Raczyńskiego, wręczył ufundowany przez mieszkańców proporzec bojowy.

Zebranym na placu utkwiły w pamięci słowa dowódcy brygady, który obiecał, że za pół roku wszyscy żołnierze powrócą do kraju cali i zdrowi. Jak się później okazało przyrzeczenia dotrzymał. Wieczorem większość uczestników misji spotkała się na balu w kasynie wojskowym w Międzyrzeczu. Zabawa trwała do białego rana. To spotkanie było poświęcone żonom, narzeczonym i bliskim. Była to idealna chwila, by przytulić się do ukochanej osoby, spojrzeć w oczy i obiecać, powrót za pół roku.

0x01 graphic

Przed wylotem była oczywiście defilada

(fot. 17 WBZ)

W Kuwejcie nie czuć wojny

Po oficjalnych pożegnaniach przyszedł czas na pakowanie i podróż do Iraku. 1. Brygadowa Grupa Bojowa została przetransportowana do Iraku w czterech grupach. Najpierw autokarami do Wrocławia, następnie samolotami pasażerskimi do Kuwejtu, a stamtąd wojskowymi samolotami transportowymi bezpośrednio do Al-Kut - miejsca stacjonowania BGB.

Pierwsza grupa żołnierzy, tzw. grupa przygotowawcza, opuściła kraj 8 stycznia 2007 r. Było w niej dziesięciu żołnierzy, którzy mieli rozpocząć proces przyjmowania obowiązków. Potem, 16 i 20 stycznia, polecieli pozostali żołnierze z dowódcą brygady na czele. Żołnierze plutonu dowodzenia tak relacjonują tamte chwile: - Tak naprawdę zaczęło się 18 stycznia 2007 r., gdy wylądowaliśmy w Kuwejcie. Temperatura 16 stopni, chociaż słoneczko wskazuje, że powinno być więcej. Wszyscy uśmiechnięci, radośni jak na wycieczce. Nie czuje się groźby wojny, zagrożenia życia. Dla części plutonu dowodzenia była to pierwsza misja, ale byli też weterani, którzy zabrali się kolejny raz do Iraku.

W Kuwejcie nie czuć wojny, wszyscy na "lajtowo”, bez amunicji. Owszem broń musi być, ale nie załadowana. Podobno następnego dnia mamy pobrać amunicję i ma być przelot do Iraku, do bazy Delta w Al-Kut. Wszyscy lekko podnieceni idziemy do dużego namiotu spać. Warunki prawie jak na poligonie, łóżka polowe składane, duże nadmuchy z ciepłym powietrzem - tak nam się wydaje. Leżymy na śpiworach, dobrze że dostaliśmy takie grube. Niektórzy, co bardziej leniwi, zabrali cywilne letnie śpiworki, takie na ciepłe noce pod namiotem. Późna noc, część żołnierzy rozmawia o doznaniach podczas lotu.
Powoli cichną rozmowy, zasypiamy. W środku nocy nagle rozpoczął się ruch - ci w letnich śpiworach zaczęli marznąć. Temperatura spadła szybko, a dmuchawy dmuchały zimnym powietrzem.

Jak w McDonaldzie

Kolejny dzień zaczął się bardzo wcześnie wojskowym zwyczajem - aby się nie spóźnić na lot o 9 trzeba wstać o 4. Wszyscy szybko się budzą, idą coś zjeść. DFAC czynny od 5 do 8, a tam cieplutko i przyjemnie można siedzieć, rozmawiać i jeść. DFAC, czyli stołówka urządzona skromnie, ale ze smakiem, jak przystało na zawodową armię. Jedzenie jak w barze McDonald's - barowe dania i do oporu napoje: Pepsi, Coca Cola, 7Up, Sprite. Zajadamy bekon, popijamy Pepsi i czujemy się jak w... kurorcie.
Spotykamy innych misjonarzy wracających po misji do kraju - są zmęczeni, ale szczęśliwi. Każdy wypatruje znajomych z poprzednich misji. Oczywiście Wolti wszędzie ma znajomych. Spotkał kolegę, który wracał właśnie z Echo. Pogadali, powspominali, wymienili opinie i życzenia spokojnej misji, bezpiecznego powrotu i do obowiązków.

Następnie pobieramy amunicję i kamizelki kuloodporne. Cały dzień spędzimy w bazie Virginia w Kuwejcie. Nie ma lotów do Delty. Może dopiero kolejnego dnia. Wszyscy odpoczywamy, a raczej nudzimy się. Jakieś sklepy lub internet - trzeba wysłać do rodziny wiadomości że wszystko w porządku. Przekazujemy sobie informacje, gdzie jest kafejka internetowa, gdzie są sklepy, gdzie BX/PX. Niestety nikt z polskiej misji organizującej przerzut wojska nie zadbał, aby wykonać jakiś plan, bo i po co lub dla kogo? Chodzimy, błąkamy się: spanie, jedzenie, spacer, spanie, spacer, jedzenie i tak do wieczora.

Panowie z letnich śpiworów zaglądają do dmuchawy.
- Dlaczego nie grzeje - pyta jeden drugiego.
- Zobacz. Widzisz? Spirala jest czerwona czy nie? Dobra zobaczymy wieczorem, czy grzeje, bo teraz nie widać - rezygnują znudzeni z naprawy amerykańskiego bubla.

Mija kolejna zimna noc. Jest decyzja - lecimy następnego dnia z samego rana. Pobudka o 4, wylot o 7. Jest ciemno, autobusy mają pozasłaniane okna - takie przepisy. Jedziemy na lotnisko. Dobrze, że w autobusie jest ciepło. Na lotnisku procedury wypakowania bagaży, ułożenia na palety i oczekiwanie na lot. Przemieszczamy się do samolotu autobusem. Widać zbombardowane, poniszczone schrony. Dostajemy ochraniacze słuchu, będziemy lecieć około 40 minut. Kamizelki, hełmy i broń mamy przy sobie. Rośnie napięcie. Wsiadamy do samolotu… Tu natrafiamy na pierwszą niespodziankę - brak dwóch miejsc. Ostatni siedzą więc na ogonie.

Strzelają do nas!

Lot trwa krótko, około 45 minut. Samolot schodzi gwałtownie do lądowania, pilot wykonuje nerwowe manewry, rzuca samolotem na lewo i prawo. Czyżby ostrzał? Strzelają do nas? U niektórych widać strach, oczy wielkie jak pięć złotych.
Samolot wylądował szczęśliwie. Nikt do nas nie strzelał, po prostu takie procedury lądowania. Kołujemy. Gdy otwiera się tył samolotu, widać dowódcę kompanii, kapitana Borowczyka. Wysiadamy, nie wiemy czy jest jakieś zagrożenie, może strzelają do nas.

Wszyscy stoją jednak na lotnisku bez kamizelek i hełmów, czyli jest bezpiecznie, całe szczęście.
Wszyscy żołnierze BGB zostali przerzuceni w rejon pełnienia misji do 20 stycznia 2007 r. Do tego czasu wcześniej przybyli przyjmowali obowiązki od VII zmiany. Czasu było mało, bo już 23 stycznia 2007 r., po uroczystym przekazaniu obowiązków, międzyrzeczanie przystąpili do wykonywania zadań.

Niewątpliwie sukcesem formowania BGB było obsadzenie wszystkich stanowisk żołnierzami z jednej brygady. Trafne wydaje się tu hasło znajdujące się na jej proporcu "One team one mission” (z ang. jedna drużyna, jedna misja). Każdy wiedział na kogo, w jakim stopniu i w jakiej sytuacji może liczyć. Sukcesem był również równy udział żołnierzy będących już na misjach, w tym tej irackiej, i żołnierzy jadących na nią po raz pierwszy. Choć sytuacja w Iraku i charakter misji od ich ostatniego pobytu zmienił się diametralnie, to pewne procedury pozostały bez zmian. Ci którzy jechali na misję po raz pierwszy, mieli od kogo się uczyć. Misja VIII zmiany BGB była niewątpliwie pierwszą stworzoną z żołnierzy jednej brygady. Jest to na pewno kierunek na przyszłość. Na misje powinny jeździć zwarte i zgrane pododdziały.

Część VI - Trochę teorii

0x01 graphic

Jadąc do Iraku trzeba najpierw zdobyć informację o jego mieszkańcach.

(fot. 17. WBZ)

Irak leży w Azji na Bliskim Wschodzie w rejonie Zatoki Perskiej. Graniczy z Turcją, Iranem, Kuwejtem, Arabią Saudyjską, Jordanią i Syrią. Terytorium kraju tworzą cztery główne strefy klimatyczne. Środkową i południowo-wschodnią część kraju zajmuje płaska i rozległa Nizina Mezopotamska. Jest to najżyźniejszy, gęsto zaludniony obszar Iraku.

Na północnym zachodzie przechodzi ona w pustynną i płaską wyżynę Al-Dżazira, urozmaiconą pasmami wzniesień. Na zachodzie i południowym zachodzie od Niziny Mezopotamskiej rozciąga się wyżynny i pustynny obszar, który łączy się na zachodzie z Pustynią Syryjską, a na południowym wschodzie z pustynią An-Nafud. Północną i północno-wschodnią część Iraku stanowi górzysta kraina (Kurdystan). Terytorium Iraku przecinają dwie wielkie rzeki zachodniej Azji: Eufrat i Tygrys, które na południu łączą się w rzekę Szatt al-Arab i uchodzą do Zatoki Perskiej.

Brzegi Tygrysu

Ze względów administracyjnych Irak podzielony jest na 15 prowincji (muhafaza) i jeden region autonomiczny (Kurdystan).
Stolicą prowincji Wasit jest miasto Al-Kut, położone nad rzeką Tygrys. Graniczy ona od północy z prowincjami Baghdad i Diyala, z zachodu z prowincjami Babil i Al Quadisiyah, na wschodzie z Iranem, a na południu z prowincją Dhiqar, zaś na południowym wschodzie z prowincją Maysan.

Całą prowincję przedziela rzeka Tygrys, dając jej mieszkańcom możliwość nawodnienia pól uprawnych, a dla wielu zwierząt będąc jednym z nielicznych źródeł wody pitnej.
Prowincja Wasit zajmuje powierzchnię 171,53 km2. Zamieszkuje ją 964 600 osób. W samej stolicy prowincji jest 400 000 mieszkańców.

Pod względem etnicznym w prowincji 92% stanowią Arabowie, 7% Kurdowie i 1% pozostałe narodowości. Mieszkańcy prowincji Wasit (Arabowie) w 90% stanowią szyici, a 10% to sunnici.
Prowincja Wasit ma wiele dobrze utrzymanych dróg oraz linię kolejową. Należy wspomnieć o mostach umożliwiających komunikację poprzez przekroczenie głównej rzeki Tygrys, dzielącej prowincję na dwie części. Sama stolica prowincji łączy brzegi rzeki trzema mostami, umożliwiając jej mieszkańcom przejazd i przejście pomiędzy dzielnicami miasta, do centrum oraz targowiska. Al-Kut podzielone jest na 18 dzielnic, w skład których wchodzą: Al Shuhada, Damuk, Dur Al-Aummal, Al Zahara, Al Khacheyyach, Al Kafa'aat, Al Horrah/Al Hywar, Al Haydarrye, Al Mashrooa, Al Kareemia, Al Izza, Zweevijat, Al Jihad, Zain Al Kawias, Sharkeyah, Al Hawi, Jafaria, Felaheeya, Al Anwar Al Sadr.

Stolicę prowincji Wasit w przeważającej większości, bo aż w 70% zamieszkują szyici, 20% stanowią Kurdowie i 10% sunnici. W zależności od wyznania i klanów mieszkańcy Al-Kut grupują się w dzielnicach. Jedynie w dwóch dzielnicach miasta mieszka ludność o innym pochodzeniu - w dzielnicy Damuk (20% sunnitów) oraz w dzielnicy Sharkeyah (90% Kurdów).

0x01 graphic

Tak wyglądają strefy wpływów w prowincji.

(fot. Archiwum)

Sunnici i Szyici

Główną religią Iraku jest islam. Jest to religia o charakterze totalnym. Podstawowe znaczenie dla świata islamu posiada jego święta księga - Koran, która składa się ze 114 sur, zawierających według wierzeń muzułmanów objawione słowo boskie. Określa porządek polityczny i społeczny oraz wzory kulturowe.

Drugim obok Koranu źródłem prawa i podstawą działań jest tradycja postępowania wspólnoty muzułmańskiej (sunna), składająca się z opowieści (hadisów) o funkcjonowaniu gminy muzułmańskiej z okresu życia Mahometa. W islamie duży nacisk położony jest na konieczność wykonywania obowiązków religijnych, których jest pięć podstawowych: wyznanie wiary (szarada), modlitwa (salat), post (saum), jałmużna (zakat) oraz pielgrzymka do Mekki (hadżdż).

Ważnym pojęciem jest dżihad, czyli święta wojna, rozumiana jako działanie zmierzające do szerzenia islamu, od samodoskonalenia się człowieka po walkę zbrojną z niewiernymi.
Muzułmanie, pomimo wspólnoty wiary, nie są jednorodni. Podstawowy podział wśród nich na sunnitów i szyitów, ma podstawy nie religijne, a polityczne. Dotyczyło to sporu o przejęcie władzy po Mahomecie, która według szyitów powinna pozostać w rodzinie proroka. Sunnici natomiast opowiadali się za wyborem następców Mahometa przez przedstawicieli wiernych.

Irak był i pozostaje centrum światowego szyizmu - jedna z dwóch głównych grup w islamie. Tu formowały się początki szyizmu i tu są główne ośrodki myśli szyickiej i centra pielgrzymkowe (An-Nadżaw i Karbala). Szyici stanowią też większość w Iraku (około 60%), ale w dotychczasowej historii kraju większą rolę odgrywali sunnici (około 35%). Sunnici dominują na północy kraju (sunnitami jest część Arabów i niemal wszyscy Kurdowie oraz Turkmeni). W Iraku od niemal dwóch tysięcy lat mieszkają także małe grupy katolików i protestantów, które łącznie stanowią około 5%. Prowincja Wasit jest głównym skupiskiem szyitów, a sunnici występują tu w niewielkich ilościach.

Szejkowie są ważni

W Iraku wciąż ogromne znaczenie odgrywają podziały plemienne. Bardzo wysoka jest pozycja przywódców plemiennych (klanów) zwanych u Arabów szejkami, a u Kurdów agami. Oni, podobnie jak starsi w rodzinie, sprawują realną władzę nad społecznościami lokalnymi (wsią, dzielnicą, miastem), rozwiązując konflikty między poszczególnymi rodami i spory z innymi plemionami. W czasach Saddama Husajna przedstawiciele elit plemiennych częstokroć sprawowali ważne funkcje w administracji terenowej, zapewniając władzę nad prowincjami i broniąc interesów swoich ludzi.

Jak się Polak z Irakijczykiem dogadywali - Część VII

0x01 graphic
Podstawą sukcesu było porozumienie się z miejscowymi. Np. z policją.

(fot. 17 WBZ)

Przed skierowaną do prowincji Wasit Brygadową Grupą Bojową stały zadania, jakie na pozór niczym nie różniły się od tych jakie wykonywali nasi poprzednicy. Otrzymany rozkaz obligował żołnierzy do doradzania, wspierania i asystowania Irackim Siłom Bezpieczeństwa w nakazanym rejonie odpowiedzialności (prowincji Wasit) oraz stworzenia podstaw do przejęcia pełnej odpowiedzialności za prowincję przez władze irackie. Zadanie to od kilku już poprzednich zmian nie zmieniało się.

Sytuacja w prowincji nie pozwalała na użycie innego terminu jak właśnie: "stworzenie podstaw do przyjęcia pełnej odpowiedzialności za prowincję przez władze irackie”. Siły, jakimi dysponowała BGB, znacznie odbiegały od potrzeb. W zasadzie zadania nie należały do skomplikowanych. Jak się jednak wkrótce wszyscy przekonali, sytuacja wyglądała inaczej niż za poprzednich zmian. Władze irackie nie potrafiły lub nie mogły zapanować nad rozszerzającym się ekstremizmem i radykalizmem.

W sieci szeryfa

Sytuacja wymagała od wojsk koalicji takiej działalności, która pozwoliłaby jak najszybciej wzmocnić zarówno Irackie Siły Bezpieczeństwa, jak i władze lokalne w walce z ugrupowaniami terrorystycznymi, a także przywrócić ład i porządek w prowincji.
Wracając jednak do samego zadania i jego operacyjnej treści, sztab gen. Różańskiego sprecyzował zadania kluczowe, które w sposób najszybszy i efektywny pozwoliłyby na zrealizowanie misji. W swojej działalności skupili się na trzech filarach.

Pierwszym były Irackie Siły Bezpieczeństwa, których jak w każdym młodym państwie było za dużo, w żaden sposób nie odpowiadały potrzebom, a także brakowało im kompetencji.
Drugim filarem były władze lokalne, które choć bardzo chętne do współpracy, to nie były w stanie samodzielnie podejmować żadnych kluczowych decyzji.
Trzecim filarem, i chyba najłatwiejszym do opanowania, były siły koalicji, a dokładnie mówiąc ich monitoring i wspieranie w każdy z możliwych sposobów w ramach rejonu odpowiedzialności. Powodem takiej sytuacji była głównie struktura, jaką każda armia posiada, a na mocy odpowiednich rozkazów i wytycznych jasno określa kompetencje i odpowiedzialność każdego.

Nie zawsze i nie do końca wszystko było jasne i zrozumiałe. Może wynikało to z koncepcji wielkiej machiny, gdzie czasami nie zauważy się jakiegoś trybiku, który jakoś wymknął się spod kontroli i spokojnie czeka na to, co będzie dalej. Doskonałym tego przykładem było wykorzystywanie lub raczej możliwość wykorzystywania kontyngentów innych krajów na pozór w prozaicznej czynności, jaką było działanie w ramach patroli. Wiele zachodu kosztowało Polaków takie ubranie zadań np. dla kazachskich saperów, by zgodnie z obowiązującymi ich przepisami podjęli działania z zakresu oczyszczania bazy z niewybuchów.

Zadanie określone kluczowym wymagało od BGB współpracy, monitoringu i wspierania wszelkich sił koalicyjnych przebywających w rejonie odpowiedzialności. Prawdę mówiąc było co monitorować, głównie ze względu na przejście graniczne oraz drogi alternatywnie wykorzystywane w czasie przemarszu konwojów. Często, głównie ze względu na natężenie ruchu, żołnierze nie wiedzieli nawet o przegrupowaniu wołaniem o pomoc zgłaszali się w sieci "szeryfa”. Wtedy to uruchamiany był pluton szybkiego reagowania QRF (z ang. Quick Reaction Forces), który ruszał na ratunek potrzebującym.

Model z papierosów

Innym zadaniem połączonym bezpośrednio ze wspomnianym wcześniej pierwszym i drugim filarem była koordynacja działań pododdziałów amerykańskich, armeńskich, kazachskich i salwadorskich w rejonie prowincji. Nie można sobie pozwolić na to, by na przykład w jednym rejonie miasta pojawiały się dwa elementy wykonujące to samo zadanie. Wszelkie sytuacje z tym zadaniem związane były koordynowane na bieżąco przez odpowiedników danych sekcji czy pododdziałów. Oficerowie operacyjni (tzw. operatorzy) z Salwadoru spotykali się z polskimi raz na tydzień po to, by przedstawić i koordynować działania operacyjne. Pomimo barier językowych i kulturowych, udawało nam się realizować zakładany plan. Nie raz można było zobaczyć żołnierzy w różnych mundurach używających rąk, nóg, kawałków papieru i papierosów jako modeli pomagających wyjaśnić jakieś większe przedsięwzięcie.

Jeżeli chodzi o Irackie Siły Bezpieczeństwa, to zadanie BGB polegało, przynajmniej w części teoretycznej, na "tactical overwatch”, czyli mówiąc wprost nadzorze szczebla taktycznego nad ich poczynaniami. W bardzo krótkim czasie okazało się, że zarówno armia, jak i policja nie stanowiły większej wartości bojowej. Dodatkowo ich morale dziesiątkowane było przez olbrzymi wpływ członków organizacji i ugrupowań terrorystycznych.
Każdy z plutonów otrzymał, niejako na własność, jeden pluton iracki - zarówno armii, jak i policji. Zadanie było jasne - doprowadzić do takiego poziomu wyszkolenia, który pozwalałby na wspólne wykonywanie operacji.

Początki były ciężkie. Strona iracka podchodziła do zadania z dużym dystansem, podsyłając niekoniecznie zwarte pododdziały, a raczej zbieraninę tych, którzy w danym czasie akurat nic nie robili. Dość szybko jednak rozeszła się informacja, że Polacy przykładają się do szkolenia, można nauczyć się wielu ciekawych rzeczy, jak chociażby technik przeszukiwania domów, tworzenia doraźnej obrony, walki wręcz oraz tego, czego brakuje obu formacjom najbardziej - strzelania. Okazuje się, że pomimo niesamowitej wręcz popularności broni oraz jej dostępności, zarówno armia, jak i policja prawie nie strzelają. Przyczyna jest prosta - każdy wystrzelony nabój trzeba odkupić. To uniemożliwiało wyszkolenie strzeleckie żołnierzy i policjantów. Żołnierze 17WBZ prowadzili zaś szkolenie nie na sucho, lecz na bojowo, z prawdziwą amunicją. Różnorodność i ciekawa forma zajęć spowodowały zwiększanie się liczby chętnych do szkolenia oraz przybywanie zwartych i jednolicie (na miarę iracką) wyposażonych pododdziałów. Najlepszym sprawdzianem umiejętności stały się oczywiście wspólne operacje. Początkowo skromne, prowadzone na niewielkich obiektach, następnie, w miarę podnoszenia kwalifikacji i wyszkolenia, większe i wymagające dużej precyzji oraz rozumienia się bez słów.

0x01 graphic

(fot. 17 WBZ)

Potrafili się dogadać

- Muszę przyznać, że naprawdę nieocenioną pracę wykonali nasi żołnierze, którzy nie znając języka doprowadzili do podniesienia kwalifikacji swoich irackich partnerów do tego stopnia, że w zasadzie nie byli potrzebni tłumacze - opowiada dowódca BGB, gen. bryg Mirosław Różański. - Często miałem obawy, czy w trakcie wykonywanego zadania nie dojdzie do nieporozumienia i tragedii, czy dwie różne przecież kultury i szkoły będą potrafiły się dogadać i zrozumieć w sytuacjach krytycznych. Jak pokazały wyniki przeprowadzonych przez nas operacji, obawy te były bezpodstawne. Każdy sukces, zatrzymanie terrorystów, konfiskata broni i materiałów wybuchowych, amunicji oraz rakiet były najlepszym odzwierciedleniem tego, w jaki sposób ten filar i to kluczowe zadanie zostało wykonane.

Wracając do drugiego filaru, a więc do wspierania lokalnych władz, należy powiedzieć, że niemal każdy z nas rozpoczął tę drogę na ślepo. Chyba największym problemem było wyczucie i sprawdzenie swoich możliwości wywierania wpływu na to, co i jak będzie się działało w formalnych strukturach władz. Wszak nasza doktryna na posiada takich sformułowań jak "nation building”. Żadne wojskowe studia nie określały też, w jaki sposób i co można robić, aby osiągnąć zakładany cel na niwie administracyjno-polityczno-cywilnej.

Początkowo to kluczowe zadanie opierało się na formalnych kontaktach i spotkaniach z przedstawicielami irackich władz prowincji różnego szczebla. Wspólne rozmowy o sytuacji oraz doświadczenia i obserwacja naszych żołnierzy wyniesiona z patroli pozwoliła na sprecyzowanie kierunku i sposobu wspierania władz lokalnych. Kolejnym czynnikiem umożliwiającym działanie w tym kierunku było poznanie irackiej kultury.

Zapomnieć na chwilę

Wiele rzeczy zależało od błahej na pozór postawy, jaką przyjmowały strony w trakcie rozmowy. Najlepszym tego przykładem był szef Prowincjonalnego Połączonego Centrum Reagowania Kryzysowego PJCC, w stopniu generała brygady, który do czasu, aż nie został wyraźnie "przyprowadzony do porządku”, a kolokwialnie mówiąc obsobaczony przez dowódcę BGB, w żaden sposób nie dał się okiełznać, nie wspominając nawet o współpracy. Sytuacja ta miała miejsce w czasie jednej z konferencji PSTA, jakie co miesiąc odbywały się w bazie Delta. Dotyczyła postępu, jaki prowincja Wasit dokonała do osiągnięcia pełnej samodzielności. Przytoczona konferencja PSTA była wydarzeniem pozwalającym zebrać przy stole wszystkich przedstawicieli władz irackich. Sytuacja ta przypominała bardziej rybacką wioskę, gdzie każdy rybak próbował zgarnąć jak najwięcej sieci dla siebie, by później mógł z tego czerpać i być panem wioski.

Zadaniem Polaków była nauka władz irackich rozmawiania i dzielenia się problemami oraz spostrzeżeniami. Wspólne rozwiązywanie problemów i przeciwdziałanie im zgodnie z maksymą "w jedności siła”. Zadanie, jakie otrzymała BGB, nie należało do łatwych, choć przez wielu mogło być tak odbierane.

- Dla mnie osobiście i myślę, że dla każdego z nas najważniejsze było zrobienie dla Iraku czegoś, co pozwoli choć na chwilę zapomnieć o tym, co się tu dzieje. Zobaczyć światełko w tunelu i uwierzyć, że może być lepiej. Zresztą znając ludzi, z którymi zdecydowałem się przyjechać, wiedziałem, że nie będzie łatwo. Nikt z nas nie odpuszcza, każdy próbuje zrobić coś lepiej, poprawić. Charyzma i zawziętość, upartość w dążeniu do celu, chęć wykazania się i pokazania z jak najlepszej, najbardziej profesjonalnej strony dominowała zawsze w naszej brygadzie. Jak wkrótce przekonaliśmy się, że nasza upartość i determinacja zostały dostrzeżone, a zadanie wykonane z powodzeniem. Prowincja Wasit wymieniana była na jednym z czołowych miejsc w całym Iraku zdolnych do osiągnięcia pełnej autonomii już we wrześniu 2007 - relacjonuje dowódca BGB.

W Iraku każdy miał dostęp do broni - Część VIII

0x01 graphic

(fot. 17 WBZ)

Sekcja rozpoznawcza (S-2) była komórką wewnętrzną sztabu BGB. Odpowiedzialna była za koordynację i kierowanie elementami systemu rozpoznania brygady, sprawny obieg informacji rozpoznawczych oraz zabezpieczenie komórek funkcjonalnych sztabu i wojsk koalicji w materiały i wydawnictwa topograficzne. Sekcja składała się początkowo z dwóch oficerów i tłumacza polsko-arabskiego. Kierował nią mjr Norbert Iwanowski, w obsadzie był też kpt. Artur Świderski.

Wkrótce do sekcji dołączył mjr Piotr Szuder, oficer łącznikowy PJCC. Tak zdecydował dowódca BGB, gdyż oceniono, że przejazd jak i pełnienie służby (m.in. pozyskiwanie i przekazywanie informacji o sytuacji w mieście i prowincji) przez oficerów PJCC w budynku władz lokalnych w Al-Kut jest niewspółmierny z istniejącym zagrożeniem.

Sytuacja ogólna w prowincji Wasit

Próba wprowadzenia ustroju demokratycznego w Republice Iraku, po obaleniu reżimu Sadama Husajna, umożliwiła przejęcie władzy przez ugrupowania reprezentujące większość szyicką, zdominowaną przez wpływy państw ościennych sympatyzujących z Irakiem. Silna pozycja służb specjalnych gwarantowała realizację interesów tych państw poprzez przejęcie kontroli nad większością kluczowych stanowisk we władzach lokalnych oraz w Irackich Siłach Bezpieczeństwa (ISB). Kolejnym przykładem działania sąsiednich agentur było wsparcie finansowe bojówkarzy, wywodzących się z różnych ugrupowań terrorystycznych, co pogłębiało konflikt wewnętrzny i potęgowało przemoc przeciwko siłom koalicji.

Konflikt wewnętrzny w Iraku ewoluował w kierunku eskalacji wewnętrznych tarć etniczno-religijnych, znajdujących przełożenie w walce o wpływy politycznoekonomiczne.
Konflikt ten znajdował odbicie we wszystkich warstwach społecznych Iraku, jak również w polityce, uprawianej na wszystkich szczeblach, a przede wszystkim regionalnych. Jego zasięg ograniczał się do stałych rejonów spornych, gdzie stykały się rywalizujące ze sobą grupy etniczne i religijne. Organizacje terrorystyczne oraz państwa sąsiadujące dla realizacji swoich celów wykorzystywały ekstremistyczne ugrupowania islamskie.

W prowincji Wasit, zdominowanej przez szyitów, konflikt nie miał typowego podłoża etniczno-religijnego. Za wyjątkiem północno-wschodniej części, rejonu As Suwayrah. Szyicka ekstrema - JAM, ugrupowanie Al Sharkiego - oraz BADR prowadzili działania w celu skutecznego wiązania, a następnie wyparcia sił koalicyjnych z prowincji. Z oceny oficerów S-2 wynikało, że każdy ośrodek użyteczności publicznej, szczególnie policja i władza lokalna na wszystkich poziomach, były monitorowane i kontrolowane przez urzędników i funkcjonariuszy należących do partii lub ugrupowań o charakterze antykoalicyjnym. Brano pod rozwagę, że wszelkich oponentów władzy lokalnej usuwano rękoma bojówek Armii Mahdiego i grupy Al Sharkiego (płatne działanie), którym i tak przypisywano wszelkie akty terroru dokonywane w prowincji.

Nie ufali władzy

O likwidowaniu przeciwników politycznych świadczy egzekucja dokonana w 19 marca 2007 r. na Khalaf Gargan Naser, należącym do Harakat Hezbollah, burmistrzu miasta Ad Dujaylah, wcześniej burmistrz Al-Kut. Z pozyskanych informacji wynikało, że ofiara została porwana, a następnie zamordowana w pobliżu Al-Kut przez członków JAM, w tym samego lidera Mahomeda Itee. W zabójstwie brało udział sześciu zamachowców, m.in. trzech członków lokalnej policji - skorumpowanych oficerów powiązanych z JAM.
W ramach odwetu członkowie Hezbollahu wymusili na lokalnej policji wydanie Mahomeda Itee oraz dwóch innych członków JAM, na których dokonali samosądu. Po trzydniowej ceremonii żałobnej, JAM przystąpił do zdecydowanych działań. Koncentrując w okolicach Al-Kut swoich członków, dążył do obalenia władzy lokalnej i wywołania rebelii wmieście. Jednak zdecydowane działania BGB wraz z ISB powstrzymały zapał i determinację JAM-owców.

Ograniczenia w dostawie podstawowych środków, w tym paliwa, bieżącej wody, elektryczności, oraz wzrastający wskaźnik bezrobocia decydowały o niskim poziomie zaufania społecznego do władz lokalnych w całej prowincji. Dodatkowo brak poprawy w zakresie podstawowych usług i świadczeń, pomocy socjalnej i opieki medycznej potęgował niezadowolenie oraz negatywny nastrój społeczności lokalnej. Stworzyło to niejako warunki do traktowania i postrzegania prowincji Wasit jako "rejonu odpoczynku” dla bojówek szyickich działających w rejonie Bagdadu. Duża liczba uchodźców przybyłych z tego rejonu oraz wysokie bezrobocie, zapewniały stały dopływ ochotników, zasilających szeregi szyickich ugrupowań ekstremistycznych, gotowych do podjęcia działań przeciwko sunnitom i siłom koalicyjnym. Siły antykoalicyjne wykorzystywały również Wasit jako bezpieczne schronienie i zaplecze w zaopatrzeniu w broń, materiały wybuchowe oraz środki do produkcji ładunków wybuchowych.

Nieszczelność granic oraz swoboda przemieszczania się czyniły z Wasit rejon tranzytowy środków walki oraz przeszkolonych ochotników. Następnie środki te, prawdopodobnie rozdzielane i przerzucane były do sąsiednich prowincji: Diala, Babil i Al Qadisiah. BADR, przejmując kontrolę nad jednym z odłamów JAM, uzależnił jego działanie od udzielanego mu wsparcia finansowego. Alternatywnym źródłem finansowania dla nadal wiernych Muktadzie Al Sadrowi sił Armii Mahdiego (kolejna grupa) była przestępczość zorganizowana oraz nielegalny handel bronią, paliwem oraz używkami.

Źródła wsparcia rebeliantów

Szeroki i nieograniczony dostęp do broni, wysoka stopa bezrobocia, niski poziom edukacji wpływały destabilizująco na życie publiczne przez cały okres trwania misji w prowincji Wasit. Był to znaczący impuls do rozwinięcia działalności kryminalnej przez ugrupowania terrorystyczne i młodych, bezrobotnych, ubogich ludzi. Z tego pokolenia rekrutowano do poszczególnych ugrupowań terrorystycznych, oferujących pieniądze, pracę, rozrywkę w zamian za usługi świadczone przeciwko siłom koalicyjnym, ISB i ludności cywilnej nieprzejawiającej chęci współpracy. Działalność przestępcza, jak przemyt, oszustwa, wymuszenia, rabunki, rozboje, jak również czarny rynek, była głównym źródłem dochodu, umożliwiającym rebeliantom sprawne organizowanie i prowadzenie działań.

Dodatkowo do Wasit szerokim strumieniem płynęła pomoc, głównie z państw sympatyzujących z Irakiem. Wsparcie szyickich milicji odbywało się za pośrednictwem dobrze rozwiniętej agentury wywiadowczej, która pomagała w dostarczaniu funduszy, środków walki (broń, amunicja), danych rozpoznawczych oraz materiałów propagandowych, które wykorzystywane były do wszelkiego rodzaju działań terrorystycznych.

0x01 graphic

Polscy żołnierze doskonale wiedzieli, gdzie działają ekstremiści.

(fot. 17 WBZ)

Ugrupowania ekstremistyczne

Obszar odpowiedzialności BGB pokrywał się z granicami prowincji Wasit. W tym czasie w prowincji występowały trzy zasadnicze rejony operowania ugrupowań ekstremistycznych. Pierwszy to miejscowość Al-Kut z jej otoczeniem, gdzie swoją aktywność uwidocznili członkowie Armii Mahdiego. Kolejnym był Badrah z przejściem granicznym Zurbatia, rejon aktywności członków BADR, parających się przemytem kontrabandy i czarnym rynkiem. Trzecim zaś rejon północno-zachodni prowincji z miejscowością As Suwayrah - od As Suwayrah do Salman Pak, poza obszarem prowincji - gdzie swoją aktywność w bardzo wyraźny sposób zaznaczały odłamy sunnickich organizacji ekstremistycznych i iracka Al Qaida, Ansar Al Sunna oraz Wahabi.

Sunnickie organizacje ekstremistyczne były i są nadal zaangażowane w konflikt na tle religijnym. Celem ich działania było utworzenie Sunnickiego Kalifatu i zmuszenie "najeźdźców” do opuszczenia Iraku i całego Bliskiego Wschodu, a także przywrócenie sunnitom ich dawnej, uprzywilejowanej pozycji w irackiej społeczności oraz marginalizacja wpływów szyitów w państwie. Natomiast szyickie uzbrojone milicje dążyły do ustanowienia szyickiej dominacji. Jednym z celów pośrednich było wzięcie odwetu na przedstawicielach byłego reżymu Sadama Husaina.

Ekstremiści sunniccy

W zasadzie członkowie trzech ugrupowań: Ansar Al Suna, iracka Al Qaida oraz Wahabi były źródłem największego zagrożenia dla rejonu As Suwayrah. Ugrupowania te w swoich szeregach skupiały zarówno najemników zagranicznych z Syrii, Jemenu, Arabii Saudyjskiej, Afganistanu, Libii, Sudanu, jak również rdzennych Irakijczyków.

Bojownicy sunniccy realizowali różnorodne działania w tym: zastraszanie, wymuszanie, zabójstwa dokonywane na ludności szyickiej oraz bezpośrednie ataki na irackie siły bezpieczeństwa i siły koalicji.
Rejon As Suwayra wykorzystywany był głównie jako "safe haven” - baza wypadowa, gdzie rebelianci wypoczywali po walkach i wycofaniu z Bagdadu, leczyli odniesione rany, zaopatrywali się w broń i amunicję, trenowali nowe techniki walki oraz przygotowywali i planowali kolejne akcje. Ludność regionu zasadniczo wspierała ich irackiej wynikało, że spora część zagranicznych najemników żeniła się z miejscowymi kobietami (sunnitkami), zapewniając sobie tym samym stałą opiekę i powrót do rodzinnej wioski o każdej porze.

Najgorętszym punktem rejonu była miejscowość Al Gass. Miejscowość ta, otoczona gajem palmowym, zwanym Samra Jungle, zapewniała bojownikom schronienie i umożliwiała działalność. Pozostałe wioski rejonu, gdzie operowali bojownicy, posiadały bardzo dobrą dookrężną rozbudowę inżynieryjną, utrudniającą podejście wszelkim siłom w ich pobliże. Zasadniczymi sposobami oddziaływania były ataki z wykorzystaniem improwizowanych ładunków wybuchowych IED, ostrzał z broni strzeleckiej, w czasie zasadzek ogniowych i z pojazdów podczas ruchu, oraz ostrzał moździerzowy i rakietowy.

Z oceny oficerów rozpoznania BGB wynikało, że głównym punktem zainteresowania działaniami terrorystycznymi były siły koalicyjne, które traktowane były jako wojska okupacyjne oraz ISB, które postrzegane były jako elementy zdominowane przez szyitów i pozostające pod wpływami irańskich służb specjalnych. W większości przypadków celami ataków były posterunki (miejsca stacjonowania) wojsk irackiej 3. Brygady. Rozmieszczone tam pododdziały 2. i 3. Batalionu były sukcesywnie nękane przez ekstremistów, ponosząc często znaczne straty w ludziach i sprzęcie. Odpowiedź ogniem i przeprowadzane operacje połączonych sił wojsk koalicji i irackiej armii nie przynosiły większych rezultatów. W kwietniu rejon As Suwayrah został przekazany w podporządkowanie innej koalicyjnej dywizji obejmującej swym zasięgiem cały obszar, w którym operowały sunnickie bojówki.

Strzelali do Polaków z rakiet i moździerzy, czyli żołnierskie wspomnienia z Iraku - Cześć IX

0x01 graphic

Baza musiała być dobrze pilnowana.

(fot. 17 WBZ)

Szyickie ugrupowania paramilitarne (milicje) stanowiły największe zagrożenie zarówno dla sił bezpieczeństwa, władz lokalnych w prowincji, jak również dla sił koalicyjnych.
Zasadniczą szyicką bojówką było ugrupowanie Jaysh al Mahdi (Armia Mahdiego, JAM). Ugrupowanie to stanowiło zbrojne ramię ruchu społecznego OMS - Biuro Męczennika Sadra, wspierające polityczne aspiracje Muktady Al Sadra oraz głoszoną przez niego ideologię. Według BGB ugrupowanie to dzieliło się na trzy niezależne grupy. Pierwszą stanowili fanatyczni bojownicy całkowicie podporządkowani liderowi Muktadzie Al Sadr. Była to grupa łatwa do kontroli ze względu na przewidywalny charakter działania związany z czytelnymi przekazami płynącymi od samego lidera.

Druga grupa to bojownicy, którzy wyszli z podporządkowania Muktady Al Sadra. Kierowana była przez lokalnych liderów działających na własny rachunek. Utrzymywała się z działalności kryminalnej (rozboje, wymuszenia). Była nieprzewidywalna i trudna do kontroli.
Trzecia, wspierana przez agentury państw sąsiednich, była najlepiej wyszkolona, uzbrojona i sukcesywnie zaopatrywana w broń oraz amunicję. Była to grupa bardzo trudna do kontroli, gdyż jej członkowie przeniknęli i piastowali wysokie urzędy w strukturach lokalnej władzy i irackich siłach bezpieczeństwa.

Zastraszenia i porwania

Drugą znaczącą szyicką organizacją był Korpus BADR, stanowiący militarne ramię Najwyższej Rady Islamskiej Iraku, partii, która sprawowała władzę lokalną w Wasit.
Pozostałe liczące się szyickie organizacje ekstremistyczne to Armia Obrońców (Army of the Guardians Al Sharki), z liderem szejkiem Mahmudem Al Sarkhi Al Hassani. Celem działania, zarówno ugrupowań politycznych, jak i ich frakcji zbrojnych było przede wszystkim wyparcie sił koalicyjnych z terytorium prowincji i całego Iraku, sformowanie zdominowanego przez szyitów rządu oraz zapewnienie bezpieczeństwa na obszarach zamieszkiwanych przez mniejszość szyicką. Wasit była całkowicie zdominowana przez Szyitów (90%), którzy stanowili zasadniczą większość we wszystkich aglomeracjach. Dlatego też, traktowali je jako własne enklawy, a wszelkie działania przeciwko nim wiązały się z natychmiastową reakcją odwetową. Zatem głównym rejonem operowania powyższych grup były miasta Al-Kut, An Numanija i Badrah wraz z ich sąsiedztwami.

W większości przypadków szyickie ugrupowania terrorystyczne realizowały swoje działania poprzez: zastraszanie, porwania dla okupu, handel bronią, narkotykami, egzekucje członków byłego reżymu, jak również członków społeczności sunnickiej.
Z działalności kryminalnej mieli środki na realizację zasadniczych zadań związanych z nękaniem wojsk koalicji i ISB. Zasadniczymi sposobami oddziaływania były ataki z wykorzystaniem improwizowanych ładunków wybuchowych IED, połączone z ostrzałem z broni strzeleckiej i granatników przeciwpancernych. Ostrzały rakietowe i moździerzowe były najczęstszym sposobem nękania sił koalicyjnych stacjonujących w bazie Delta. Zmiana taktyki, technik i procedur powodowały, że terroryści byli nieprzewidywalni i bardzo groźni w swoich działaniach.

Trochę statystyki

Główny wysiłek sił antykoalicyjnych w prowincji Wasit skupiony był na działaniach realizowanych w ośrodkach miejskich. W czasie VIII zmiany wzrosła ilość ataków przeprowadzanych z wykorzystaniem improwizowanych ładunków wybuchowych IED, zarówno na głównych szlakach komunikacyjnych, jak i drogach wewnętrznych miast, oraz ataków rakietowych przeprowadzanych na elementy infrastruktury sił koalicyjnych. Odnotowano również gwałtowny wzrost ataków przeprowadzanych na oficjeli pełniących różne funkcje publiczne i społeczne (pracownicy lokalnej, władzy, szejkowie) oraz stróżów prawa, głównie policjantów pracujący w wydziałach dochodzeniowo-śledczych.

Od 23 stycznia do 20 czerwca 2007 r. w całej prowincji ugrupowania terrorystyczne przeprowadziły 209 ataków przeciwko różnym celom:
- z użyciem improwizowanych ładunków wybuchowych IED - 36;
- z wykorzystaniem samochodowych min pułapek VBIED - 4;
- z użyciem broni ręcznej i maszynowej SAF/RPG - 39;
- ataków rakietowych i moździerzowych (w tym na bazę Delta) - 56;
- dokonano morderstw - 12;
- dokonano porwań - 3;
- odnaleziono zwłoki - 29;
- zidentyfikowano i odnaleziono broń oraz amunicję - 10.
Na wojska koalicji dokonano 70 ataków. Na Irackie Siły Bezpieczeństwa 59, na ludność
cywilną 67 i na infrastrukturę 5.

Uwaga na auta pułapki

Końcówka stycznia, która zarazem była początkiem misji polskich żołnierzy w Wasit, nie zapowiadała się optymistycznie. Odnotowano szereg aktów terrorystycznych i kryminalnych, głównie w wybranych dzielnicach Al-Kut, jak również w rejonie As Suwayrah. W tygodniu dokonano ich 20. Precyzyjnie wykonywane, przede wszystkim na członków ISB i ludność cywilną, generowały dużą liczbę ofiar oraz zniszczeń infrastruktury.

W lutym rejony Al-Kut i As Suwayrah były zasadniczymi miejscami oddziaływania sił antykoalicyjnych. Głównymi sposobami oddziaływania były ataki przeprowadzanie z wykorzystaniem improwizowanych ładunków wybuchowych, broni strzeleckiej i granatników przeciwpancernych. Baza Delta była dwukrotnie atakowana rakietami kalibru 107 mm, typu 63 produkcji chińskiej. Ataki te były mało precyzyjne i nie spowodowały strat ani zniszczeń. Niewykluczone, że w posiadaniu ekstremistów były rakiety 122 mm, montowane na jednoprowadnicowych improwizowanych wyrzutniach, które stanowić mogły największe zagrożenie ze względu na zasięg i promień rażenia.

Niemniej jednak nie stwierdzono ze 100% pewnością ich użycia. Z przeprowadzonej analizy wnikało, że nastąpił spadek ataków rakietowych przeprowadzanych na bazę Delta. Wiązało się to prawdopodobnie z brakiem efektu porażenia (duży obszar bazy).
Niewykluczone było, że siły antykoalicyjne, aby osiągnąć przynajmniej minimalny efekt, będą częściej atakować z wykorzystaniem improwizowanych ładunków wybuchowych, na drogach miasta Al Kut i na szlakach komunikacyjnych ASR Bismark, ASR Bucharest. Połączone mogło to być z ostrzałami z broni strzeleckiej i granatników.

Byłby to powrót do dawnych, aczkolwiek sprawdzonych sposobów działania. Ataki takie mogłyby przybrać charakter kompleksowy, szczególnie na patrole i konwoje przemieszczające się po głównych i alternatywnych szlakach komunikacyjnych. Nie wykluczone było, że przeciwnik również powróci do ostatnio reaktywowanego sposobu ataku z wykorzystaniem samochodu pułapki VBIED. W miesiącu odnotowano trzy takie zdarzenia w rejonie As Suwayrah, gdzie podczas całej VII zmiany były zaledwie 2.
Należało liczyć się w dalszym ciągu z możliwością ataków rakietowych i moździerzowych na bazę Delta z użyciem rakiet kalibru 107, jak i 122 mm.

Nie wykluczyliśmy również przypadków inwigilacji lokalnych pracowników bazy w celu uzyskania informacji na temat: rozmieszczenia najważniejszych obiektów, ich przeznaczenia, wykonywanych zadaniach oraz działalności sił koalicyjnych w rejonie odpowiedzialności BGB. Atak wewnątrz bazy z wykorzystaniem improwizowanych ładunków wybuchowych również był brany pod uwagę. Zakładano, że w najbardziej niebezpiecznym wariancie, liczba tych ataków mogłaby drastycznie wzrosnąć. W przypadku każdego wyjazdu z bazy należało liczyć się z dużym prawdopodobieństwem wystąpienia powyższych zdarzeń. Nie można było wykluczyć sytuacji, że ekstremiści religijni zachowają w dalszym ciągu zdolność do organizowania i przeprowadzania ataków samobójczych oraz za pomocą pojazdów mechanicznych. Głównymi obiektami tych ataków stać się mogły stołówki żołnierskie i bramy nr 1 i 2.

0x01 graphic

Czasami ochrona bazy była zaskakiwana ostrzałami bazy w środku dnia.

(fot. 17. WBZ)

Ostrzały dzienne

Zmiana taktyki działania, skupiająca główny wysiłek na eliminacji elementów współpracujących z siłami koalicyjnymi, skutkowała wzrostem ilości ataków przeprowadzanych na ludność cywilną oraz pracowników irackiego aparatu bezpieczeństwa. Pomimo że pod względem ilości ataków ludność cywilna była na drugim miejscu, to właśnie ataki na niżą przyniosły największe straty. Akty terroru dokonywane przeciwko ludności cywilnej związane były z zadaniem jej jak największych strat, wywołaniem niepokoju społecznego oraz dyskryminacją Irackich Sił Bezpieczeństwa.

Marzec rozpoczął się od kompleksowego ataku na bazę Delta. Przez dwie godziny baza była obiektem ostrzałów rakietowych i moździerzowych z dzielnic: Al Shuhada (5-6 km na północny wschód od bazy), Al Kareemia i Al Jihad, stanowiących sąsiedztwo bazy. Dodatkowo główna brama wjazdowa do bazy została ostrzelana z broni ręcznej i maszynowej. Był to pierwszy atak, podczas którego terroryści rozproszyli swój wysiłek i zaatakowali z dwóch kierunków. W skali całego miesiąca zanotowano 24 ataki rakietowe i moździerzowe. Baza Delta ostrzelana została dwunastokrotnie rakietami kalibru107 mm i granatami moździerzowymi 81 mm.

Trudno było upatrywać jakichś schematów postępowania w działalności terrorystów. Atakowali nieszablonowo i nieschematycznie. Baza ostrzeliwana była zazwyczaj pomiędzy godziną 22 a 24. Najczęściej w soboty i niedziele. Z naszej oceny wynikało, że duży wpływ na powyższe, miała propaganda immanów wygłaszana do wiernych podczas piątkowych modłów.

Zaskoczeniem był dla nas ostrzał bazy za dnia, w okolicach godziny 11. Pomimo sporego ruchu w bazie, nikomu nic się nie stało. W przeciągu tego miesiąca najczęściej stosowanymi technikami były również ataki z wykorzystaniem improwizowanych ładunków wybuchowych IED, których zanotowano aż 10, oraz ataki z broni strzeleckiej połączone z ogniem granatników RPG-7. Zgodnie z przewidywaniami, terroryści upatrywali największy efekt porażenia w ustawianiu improwizowanych ładunków wybuchowych, gdzie liczba tych ataków drastycznie wzrosła z 3 do 10. Nie zaprzestali również ataków rakietowych na bazę Delta, choć dalej mało precyzyjne powodowały obawy o ich nasileniu i możliwościach rażenia. Zdecydowana większość ataków przeprowadzona była na ISB i ludność cywilną. To przeciwko nim użyto większość improwizowanych ładunków wybuchowych IED, ataków moździerzowych, a także ostrzałów z broń ręcznej i maszynowej w ramach ataków kompleksowych.

Zatrzymali szefa

Kwiecień był miesiącem przełomowym w oddziaływaniu sił antykoalicyjnych. Sytuacja w prowincji pozostawała napięta, niemniej jednak aktywność BGB znacznie ograniczyła poczynania terrorystów. Rejony miast Al-Kut i Badrah nadal generowały zagrożenie dla stacjonujących wojsk w bazie i operujących w terenie. Główny wysiłek działań rebelianckich skierowany był przeciwko ISB i ludności cywilnej. Do sukcesów BGB należy zaliczyć zatrzymanie, wspólnie z wydzielonymi siłami irackiej armii i policji, ponad 20 członków sił antyirackich.

Z informacji pozyskanych od naszych źródeł dowiedzieliśmy się, że nowym przywódcą JAM w Al-Kut został Sayed Hamid Alhamishey. Ustaliliśmy, że zamieszkiwał on w dzielnicy Al Jihad. Przed objęciem przywództwa był szefem batalionu JAM z rejonem odpowiedzialności na Al-Kut i jego sąsiedztwa. W strukturze JAM był głównym planistą, wskazującym miejsca podkładania improwizowanych ładunków wybuchowych przeciwko ISB i wojskom koalicji. Odpowiadał również za dokonywanie zamachów na funkcjonariuszy irackiej policji i napady na posterunki kontrolne. Przypisywało mu się także wykonanie zamachów na lokalnych tłumaczy pracujących z wojskami koalicji.

W wyniku działalności operacyjnej S-2 i służb wywiadowczych ustalono miejsce ukrywania się Sayed Hamid Alhamishey i pozostałych terrorystów z nim współpracujących. Na podstawie tych informacji, 24 kwietnia 2007 r. o godzinie 1.30, zatrzymano lidera JAM, który spał w domu u jednego z lokalnych urzędników powiązanych z JAM. Tej samej nocy został zatrzymany kolejny członek JAM, piastujący wysokie stanowisko w Biurze Wywiadu prowincji Wasit.

Najczęściej stosowanymi przez terrorystów technikami były ataki z wykorzystaniem improwizowanych ładunków wybuchowych - 18 zdarzeń (wzrost o 8 w stosunku do marca), które przeciwnik zintensyfikował od pierwszych dni miesiąca. Ataki z użyciem broni strzeleckiej połączonej z ogniem granatników pozostały na tym samym poziomie.
Nie zaprzestano również ataków rakietowych na bazę Delta, choć ich intensywność znacznie spadła. Rejony dzielnic Al Shuhada, Al Kareemia i Al Jihad pozostawały rejonami o dużej aktywności terrorystycznej. Ponadto dołączyła do nich dzielnica Al Navar Al Sadr.

Bez specjalnych zasad

W kwietniu zaobserwowano znaczącą zmianę w oddziaływaniu ogniowym na bazę. Zmieniono rejon prowadzenia ostrzałów. Przy utrzymaniu dotychczasowych miejsc, jak dzielnice Al Shuchada i Damook, przeciwnik z dużym powodzeniem wykorzystywał rejony, z których dotychczas prowadził ogień moździerzowy. Należały do nich dzielnice: Al Kareemia, Al Izza i Al Jihad. Pomimo ich bliskiego sąsiedztwa z bazą Delta, z powodzeniem prowadził ostrzały z wykorzystaniem 107-milimetrowych rakiet. Z posiadanych informacji wynikło, że dzielnice te nie były kontrolowane, lub kontrolowane w minimalnym zakresie, przez irackie siły bezpieczeństwa. Umożliwiło to działania i spowodowało poczucie bezkarności operujących tam grup przestępczych i terrorystycznych. Żołnierze BGB mieli również świadomość, że każda akcja sił koalicyjnych, jak aresztowanie liderów i członków grup terrorystycznych, ustalenie miejsc przechowywania materiałów niebezpiecznych, wiązać się będzie z reakcją ze strony terrorystów.

W całym miesiącu odnotowano wzrost liczby ataków przeprowadzanych na osoby pełniące funkcje publiczne i społeczne oraz stróżów prawa. Do spektakularnego ataku doszło 12 kwietnia 2007 r. o godzinie 13.20, w dzielnicy Al Kafa'aat. Zginął wtedy były szef Prowincjonalnego Połączonego Centrum Reagowania Kryzysowego PJCC, pułkownik Ali Rebeh. Został postrzelony w klatkę piersiową w pobliżu własnego domu przez nieznanych sprawców. Według BGB, było to zabójstwo na zlecenie, wykonane przez członków JAM z jadącego samochodu.

W maju główny wysiłek działań terrorystycznych skupiony był przeciwko siłom koalicyjnym. Było to pokłosie działalności BGB poza rejonem bazy. Według oceny sekcji rozpoznawczej, Al Kut i jego sąsiedztwo było wciąż punktem zapalnym, odzwierciedlającym sytuację panującą w rejonie odpowiedzialności. Na 27 potwierdzonych aktów przemocy w prowincji, 25 dokonano w Al-Kut. Wzrost działalności terrorystycznej zaobserwowano w wybranych dzielnicach, niejako specjalizujących się w wykonywaniu różnego typu aktów terroru i działalności kryminalnej. Do Al Shuhada, An Alvar Al Sadr, Al Kareemia i Al Jihad dołączyła Al Izza. Było to spowodowane brakiem kontroli przez ISB nad tymi rejonami, szczególnie w okresie ograniczonej widoczności. Lokalna policja demonstrowała swoją obecność i chęć działania tylko w rejonach centralnych dzielnic, nie prowadząc działalności prewencyjnej na przedmieściach i w miejscach zapalnych.

Takie podejście ISB, dawało dużą swobodę działania ugrupowaniom terrorystycznym. Niejednokrotnie w ich strukturach znajdowali się funkcjonariusze organów porządkowych. Przeciwnik powrócił do starego sposobu oddziaływania, tj. do ataków z użyciem rakiet i granatów moździerzowych. Odnotowano 16 ostrzałów bazy Delta, głównie pomiędzy 24 a 3. Do ostrzału przeciwnik wykorzystywał improwizowane wyrzutnie dla znanej już 107-milimetrowej rakiety. Ataki te nabrały bardziej zorganizowanego charakteru i świadczyły o lepszym przygotowaniu zamachowców. Zauważono, że częstotliwość tych ataków uzależniona była również od możliwości posiadania rakiet. Pozyskanie ich wiązało się z jak najszybszym ich użyciem, dlatego też terroryści nie kierowali się jakimiś specjalnymi zasadami.

Nielegalny przemyt

Odnotowano jeden przypadek ostrzału bazy z trzech różnych kierunków z częstotliwością co dwie, trzy godziny. Prawdopodobnie tego typu atakami terroryści dążyli do uzyskania efektu psychologicznego. W jednym miesiącu przeciwnik kilkakrotnie dokonał ataków z wykorzystaniem improwizowanych ładunków wybuchowych IED, umieszczając je na drogach wewnętrznych poszczególnych dzielnic. Odnotowano również przypadki zasadzek ogniowych organizowanych na patrole i konwoje wojsk koalicji oraz ISB. Dodatkowym zagrożeniem była możliwość rażenia za pomocą ognia precyzyjnego, prawdopodobnie przy użyciu karabinów wyborowych typu 7,62 mm kbw SWD. Niemniej jednak, poza ostrzałami rakietowymi i moździerzowymi, odnotowano znaczny spadek incydentów w prowincji.

Punkt graniczny Zurbatyiah i jego sąsiedztwo w dalszym ciągu należały do zasadniczego rejonu nielegalnego przemytu broni, amunicji i prowadzenia działalności kryminalnej. Świadczyła o tym próba przemytu i konfiskata 10 rakiet kalibru 107 mm, 60 kg trotylu i 30 kg plastycznego materiału wybuchowego, podczas prowadzenia operacji granicznej przez wojska koalicji.

W czerwcu BGB wykonywała swoje zadania przez trzy tygodnie. Również w tym miesiącu główny wysiłek działań terrorystycznych skupiony był przeciwko siłom koalicyjnym. Każda akcja wykonana przez siły BGB wiązała się z niemal natychmiastową reakcją terrorystów. W dalszym ciągu Al-Kut pozostawało punktem zapalnym prowincji. Na 23 potwierdzone akty przemocy, 22 miały odnotowano w tym mieście. 17 razy ostrzelano bazę Delta, głównie w godzinach pomiędzy 24 a 4 rano. Terroryści coraz śmielej atakowali w ciągu dnia, używając 122 mm pociski rakietowe. Zostało to potwierdzone w dwóch przypadkach po odnalezieniu i oględzinach miejsc, jak również pozostałości rakiet.
Rejony dzielnic Al Shuhada, Al Kareemia, Al Izza i Al Jihad nadal pozostawały gorącymi miejscami. Dzielnica Al Navar Al Sadr obniżyła aktywność terrorystyczną i kryminalną. Za wyjątkiem ostrzałów rakietowych i moździerzowych, odnotowano znaczny spadek incydentów w pozostałych kategoriach.

Nasi sojusznicy i nie tylko - Część X

0x01 graphic

W kazachskim kontyngencie była grupa saperów wyszkolonych do likwidacji materiałów niebezpiecznych oraz drużyna uzdatniania wody.

(fot. 17. WBZ)

Grupa rekonesansowa BGB, wracając po rekonesansie w Iraku, przywiozła wiele informacji dotyczących przyszłej działalności, a wśród nich także te o obowiązkach zastępcy dowódcy brygady. Wśród wielu zadań było także polecenie utrzymywania kontaktów z pozostałymi kontyngentami stacjonującymi w bazie Delta w Al-Kut. W internecie poszukiwaliśmy podstawowych informacji o krajach przyszłych towarzyszy broni. Jak się nazywa stolica Salwadoru? Z kim graniczy Armenia? Gdzie leży Kazachstan? - na te i inne pytania żołnierze szukali odpowiedzi.

- Po przylocie pierwsze spotkanie z moim poprzednikiem, płk Markiem Makosiem, odbyło się w kancelarii zastępcy dowódcy brygady. Moją uwagę przyciągnęła wtedy mapa bazy z zaznaczonymi miejscami stacjonowania kontyngentów - opisuje zastępca dowódcy BGB ppłk Piotr Malinowski. - Oznaczenia te były wykonane z miniaturowych flag narodowych. Zacząłem rozpoznawać poszczególne barwy i dopowiadać sobie w myślach informacje zdobyte w kraju z internetu. W bazie mieliśmy batalion z Salwadoru, pluton saperów i pluton transportowy z Armenii, pluton saperów i drużynę uzdatniania wody z Kazachstanu, obsługę bezpilotowego środka rozpoznawczego i grupę rozpoznania osobowego z Rumunii, grupę instruktorów straży granicznej z Ukrainy oraz szereg jednostek ze Stanów Zjednoczonych, poczynając od grup sił specjalnych, poprzez instruktorów policji i straży granicznej, aż po warsztaty techniczne i zespół śmigłowcowej ewakuacji medycznej. Na planie bazy i miasta były też oznaczenia z miniaturowymi flagami irackimi. Było to miejsca stacjonowania 3. Brygady Irackiej Armii. Wtedy zastanowiło mnie, z którym kontyngentem będę miał kontakt. W myślach obstawiłem: salwadorski batalion "Cuscatlan”. Okazało się jednak się, że pierwsze spotkanie miałem nie z żołnierzami salwadorskimi, lecz z pracownikami amerykańskiej firmy logistycznej KBR, która zabezpiecza wojska koalicji biorące udział w operacji pod kryptonimem "Iracka Wolność”.

Co to jest KBR?

Popularnie nazywany przez żołnierzy "Kej-bi-ar”, nazwę wziął od pierwszych liter nazwisk swoich założycieli, Morrisa W. Kelloga, George'a i Hermana Brownów oraz Dona Roota. KBR to potężna firma logistyczna, mająca przedstawicielstwa w każdej bazie koalicji. W bazie Delta siedziba KBR była jednym z bardziej zadbanych miejsc, z pięknym trawnikiem i oczywiście masztem z amerykańską flagą. Amerykańską, gdyż mimo że pracownikami firmy są przedstawiciele wielu nacji świata, to jednak jej główna siedziba mieści się w Houston, w USA.

W każdą niedzielę przedstawiciele KBR spotykali się z dowództwem naszej bazy. Omawiali zamierzenia, które trzeba było zrealizować w bazie, przeszkody stojące na drodze tych zamierzeń oraz sprawy bieżące, a wśród nich głównie drobne problemy, m.in. przekraczanie prędkości przez pojazdy wojskowe, parkowanie pojazdów w miejscach niedozwolonych czy też jazda po bezdrożach, co powodowało awarie pojazdów. Na pierwsze spotkanie z nową, VIII już polską, zmianą przybyło dwoje przedstawicieli kierownictwa firmy w bazie Delta - Veselka Nucić oraz Matt Blockholm.
Po przywitaniu przechodzimy do spraw merytorycznych. Nagle do głosu wyrywa się Matt, czym wywołuje ogromne zaskoczenie, bo mówi czysto po polsku! Okazuje się, że rodzina Macieja Blockholma pochodzi z Poznania, a on urodził się w Szwecji. Mimo że nie wychowywał się w Polsce i nigdy tu nie mieszkał, tradycja jego rodziny wymagała znajomości języka kraju ojców. Później okazało się, że Veselka również pochodzi z Europy - jest Serbką.

Gdy zabrzmiał język polski, atmosfera nagle się ociepliła. Kolejnym wesołym akcentem był moment, gdy po ich skardze na przekraczanie prędkości w bazie, dowódca BGB wyjął raport polskiej żandarmerii wojskowej, z którego wynikało, że wśród dziesięciu łamiących przepisy ruchu drogowego było: dwóch żołnierzy amerykańskich, Polak, Salwadorczyk i siedmiu pracowników KBR. W ten sposób pierwsze lody zostały przełamane między VIII zmianą polskiego kontyngentu a KBR. To spotkanie miało zasadniczy wpływ na dalszą współpracę. Do końca pobytu Polaków w Delcie w Al-Kut współpraca przebiegała bez kłopotów.

Kontyngent rumuński

W Delcie stacjonował niewielki kontyngent rumuński, ale dla BGB bardzo istotny. W bazie funkcjonowało bowiem lotnisko, a Rumuni dysponowali elementami rozpoznania z bezpilotowym środkiem rozpoznawczym (BŚR) typu "Shadow 600” oraz jedną grupą rozpoznania osobowego. Kontyngent rumuński tworzyli w większości młodzi oficerowie, doskonale przygotowani językowo, fachowcy w swoich dziedzinach, a do tego bardzo grzeczni i kulturalni. Ich dowódca, płk Isache Lipiu, ujmował swoją fachowością, osobowością i spokojem.

Grupa BŚR wykonywała loty nad strefą, dostarczając zdjęcia i filmy z opisem sytuacji. Współpraca z polskimi żołnierzami rozpoczęła się bardzo szybko, już na początku misji po otrzymaniu zadania patrolowania drogi z Al-Kut do przejścia granicznego w Zurbatji. Dowódcy pierwszy kontakt z tą trasą mieli właśnie przed monitorem rumuńskiego operatora, prezentującego obraz przesyłany z BŚR. Mogli porównać trasę z jej odwzorowaniem na mapie przed wyjazdem w teren. Później, podczas wszystkich operacji mieli wgląd w rejon działań, w czasie rzeczywistym. Oczami BGB był właśnie rumuński BŚR. Podczas operacji na miejscu przy operatorze zawsze był obecny jeden z naszych oficerów - kpt. Mariusz Wit lub mjr Norbert Iwanowski.

Rumuńska grupa rozpoznania osobowego, kierowana przez młodego oficera, dostarczała informacje uzyskane od źródeł osobowych bezpośrednio do oddziału G-2, sztabu WD CP. Współpracowała blisko z polskim odpowiednikiem, który pod kierownictwem kpt. Adama, operował w Al-Kut, a także był w ścisłym kontakcie z sekcją rozpoznania BGB.
Informacje dostarczane przez obydwie grupy kontyngentu rumuńskiego do sekcji S-2
wspierały proces planowania i dowodzenia.

Ormianie

Armeński kontyngent znajdujący się w Delcie składał się z plutonu saperów, który tworzył patrol saperski EOD oraz z plutonu transportowego, posiadającego na wyposażeniu pięciotonowe samochody ciężarowe. Armeński patrol saperski EOD był doskonale przygotowany, a co najistotniejsze likwidował improwizowane ładunki wybuchowe.
Armeńscy saperzy z EOD kilkanaście razy wyruszali wspólnie z naszymi patrolami w strefę, brali udział w likwidacji materiałów niebezpiecznych poza bazą oraz uczestniczyli w prowadzonych przez Polaków operacjach. Z przedstawicielami sekcji S-2 z BGB lokalizowali oraz opracowywali dane dotyczące miejsc upadku rakiet lub pocisków moździerzowych w bazie po każdym ataku.

Armeński pluton transportowy wspierał działania związane z obroną i ochroną, pełniąc służbę przy stołówce. Kontyngent armeński po ogłoszeniu decyzji, że WD CP wychodzi z prowincji Wasit i opuści bazę Delta, jako pierwszy kontyngent wchodzący w skład WD CP przemieścił się z bazy Delta w Al-Kut do Echo w Ad Diwaniyah. Spowodowane to było nieuregulowanymi międzypaństwowymi stosunkami z Gruzją, która wprowadziła brygadę w miejsce oddziałów WD CP do prowincji Wasit.
W mistrzostwach Europy w piłkę nożną 2008 Polska była w jednej grupie kwalifikacyjnej między innymi z Armenią. Polska telewizja transmitowała mecze eliminacyjne. Kpt. Adam Kopertowski oraz st. kpr. Jarosław Warkocki zestawili połączenie telewizyjne i podłączyli sygnał do rzutnika multimedialnego. Na transmisję meczów zostali zaproszeni żołnierze armeńscy. W sali odpraw, gdzie wyświetlane były mecze, rozlegały się na przemian polskie i armeńskie okrzyki kibiców piłkarskich.

Kazachowie

Tuż po przyjęciu strefy, do polskiego dowództwa bazy Delta dotarła informacja, która wymusiła pilne spotkanie przedstawicieli kontyngentów dotyczące bezpieczeństwa.
Wzięli w nim udział oficerowie każdego państwa tworzącego BGB. Byli wśród nich dwaj żołnierze w nieznanych nam mundurach, o odmiennym kamuflażu.

- Podszedłem do starszego z nich, aby się przywitać i w odpowiedzi usłyszałem: "Zdrastwujtie brat. Kak dieła?”. Okazało się, że ten nieznany mi kamuflaż munduru posiadają żołnierze z Kazachstanu. Ich dowódca - mjr Zhanibek Kutzhanov - nie znał języka angielskiego, więc na odprawach zawsze miał przy sobie tłumacza - por. Gałuma Berdenova - opowiada o pierwszym kontakcie z Kazachami dowódca zastępca dowódcy BGB. - Mjr Kutzhanov, dowódca Kazachów okazał się doskonałym fachowcem saperem. Nieznajomość języka nadrabiał osobowością. Zdrobnieniem jego trudnego do wymówienia imienia, było imię Żora. Współpraca z nim układała się bez problemów. Miał w swoim kontyngencie grupę saperów wyszkolonych do likwidacji materiałów niebezpiecznych oraz drużynę uzdatniania wody. Kazachscy saperzy oprócz prowadzenia magazynu materiałów wybuchowych, który mieścił się w jednym z dawnych saddamowskich hangarów lotniczych, realizowali zadania związane z niszczeniem materiałów niebezpiecznych. Przy bramie wjazdowej do bazy nr 1, z polecenia mjr Krzysztofa Balcerzaka, powstał specjalnie wyznaczony, zabezpieczony i nadzorowany rejon, do którego iracka policja i iracka armia zwoziła przejęte improwizowane ładunki wybuchowe IED oraz profilowane ładunki wybuchowe EFP lub inne materiały wybuchowe wykryte przez patrole polskie, amerykańskie i salwadorskie, operujące w strefie, a także przez samych Irakijczyków. Materiały te były podejmowane, a następnie na wewnętrznym poligonie bazy niszczone właśnie przez kazachskich saperów.

Kazachska drużyna uzdatniania wody nie miała okazji wykazać się swoim kunsztem, gdyż wodę dostarczał do bazy KBR. Drużyna ta realizowała więc zadania związane z ochroną stołówki oraz konwojowania wewnątrz bazy lokalnych pracowników KBR. Po wyjściu BGB z prowincji Wasit i opuszczeniu bazy Delta, kontyngent kazachski pozostał w tej bazie, przechodząc w podporządkowanie Wielonarodowej Dywizji Centrum.

0x01 graphic

Batalion salwadorski składał się dowództwa i pięciu kompanii: dowodzenia, ochrony, współpracy cywilno-wojskowej, wsparcia oraz logistycznej - razem prawie 400 żołnierzy.

(fot. 17. WBZ)

San Salwador

Batalion salwadorski składał się z dowództwa i pięciu kompanii: dowodzenia, ochrony, współpracy cywilno-wojskowej, wsparcia oraz logistycznej - w sumie prawie 400 żołnierzy.
W polskim Taktycznym Centrum Operacyjnym (TOC) służbę pełnił oficer łącznikowy batalionu salwadorskiego. Było to uzasadnione ze względów operacyjnych, ale i dla oficerów TOC-u bardzo wygodne, gdyż batalion salwadorski dysponował bardzo ograniczoną ilością żołnierzy mówiących po angielsku i to oni właśnie byli łącznikowymi.

Zdarzało się, że podczas nieobecności oficera łącznikowego w TOC porozumienie się z salwadorskim odpowiednikiem centrum operacyjnego było niemożliwe, ponieważ mówiono tam wyłącznie po hiszpańsku, a my po polsku, angielsku lub rosyjsku.
Wokół bazy, na jej obwodzie, mieściły się posterunki ochronno-obronne. Posterunków tych było piętnaście, w tym dwa przy bramach obsadzone przez polskich żołnierzy. Pozostałych trzynaście posterunków było obsadzonych właśnie przez żołnierzy salwadorskich. Oni strzegli bazy, a podczas ostrzałów wskazywali kierunki, z których nadlatywały na bazę rakiety lub pociski moździerzowe. Posterunki drugi i trzeci często wspierał ogniem polski posterunek przy bramie numer 1, gdyż ta najczęściej była ostrzeliwana z pobliskiej dzielnicy Al Karelia, która była przez żołnierzy pieszczotliwie nazywana "Czeczenią”.

Batalion salwadorski utrzymywał dwa zespoły szybkiego reagowania tzw. QRF: "Wildcat” - poziomu pierwszego, czyli w gotowości dziesięciominutowej oraz "Panther” - poziomu drugiego w gotowości piętnastominutowej. Niestety przez ograniczenia narodowe salwadorskie QRF mogły operować nie dalej niż w promieniu 56 km od bazy. Poza tą strefą działał polski QRF "Wolf”.

Wszystkim utkwiła w pamięci sytuacja kryzysowa z początku marca. QRF "Panter”, wracając z zadania realizowanego na północ od miasta, jechał przez centrum Al-Kut, pomylił drogi i znalazł się nagle tuż przed biurem Sadra. Został otoczony przez setki manifestantów, z których większość uzbrojona była w karabinki AK i granatniki przeciwpancerne. Dowódca batalionu salwadorskiego wyprowadził swój drugi QRF, aby uchwycić mosty na Tygrysie dzielące bazę od miasta. Polski QRF "Wolf” oczekiwał w bazie, tuż przy bramie, na komendę do wyjścia na połączenie z QRF "Panter”. Do pomocy zostały wezwane również zespoły amerykańskich sił specjalnych. Akcję rozpoczęły wezwane nad miasto do wsparcia dwa F-16 amerykańskich sił powietrznych. Demonstracyjnie wykonały markowane najście na cel i wystrzeliły flary. Tuż przed podaniem komendy do wyjazdu QRF "Wolf” i amerykańskich sił bezpieczeństwa, okazało się, że demonstracja lotnictwa wystarczyła, aby rozładować sytuację. Salwadorczycy zostali odblokowani bez jednego strzału i powrócili bezpiecznie do bazy. Nie trzeba było interweniować.

Salwadorska kompania wsparcia posiadała pluton moździerzy 81 mm. Pluton ten w sytuacjach uzasadnionych wykonywał zadania ogniowe związane z oświetlaniem terenu. Oświetlane były rejony prawdopodobnego wystrzału rakiet lub ognia moździerzowego na bazę. Koordynację tego zadania poprzez salwadorskiego oficera łącznikowego realizowało Taktyczne Centrum Operacyjne BGB.
Po wyjściu BGB z prowincji Wasit i opuszczeniu bazy Delta kontyngent salwadorski, podobnie jak kazachski, pozostał na miejscu, przechodząc w podporządkowanie Wielonarodowej Dywizji Centrum.

0x01 graphic

Amerykańscy „specjalni” długo przekonywali się do nas. Później jednak nasze wspólne operacje były bardzo udane.

(fot. 17 WBZ)

Ukraińcy

Żołnierze ukraińscy realizowali zadania wspólnie z amerykańskimi jednostkami jako zespół instruktorów szkolący iracką straż graniczną. Był to niewielki zespół, ale wykonywał niezwykle ważną pracę. Prowincja Wasit, leżąc przy granicy z Iranem, była strefą przerzutu broni i amunicji dla oddziałów Al Sadra. Przez przejścia graniczne przenikali wyszkoleni w Iranie bojownicy, dlatego kontrola przejść granicznych i wyszkolenie ich obsad wpływały na bezpieczeństwo wojsk koalicji.

Amerykanie

W bazie Delta stacjonowało kilka jednostek z USA. BGB współpracowała z każdą z nich, chociaż oczywiście w innym zakresie. W Delcie znajdowały się: BTT - Zespół Instruktorów Straży Granicznej, PTT - Zespół Instruktorów Policji, Powietrzny Zespół Ewakuacji Medycznej, Siły Specjalne, pluton obsługi HMMWV, Grupa Kontroli Ruchu, pluton łączności, Żandarmeria Wojskowa, Zespół Rozpoznania Osobowego.

BTT był bardzo aktywny poza bazą, chociaż operował głównie w okolicach przejścia granicznego w Zurbatji oraz wzdłuż granicy iracko-irańskiej. W marcu polski patrol współdziałał z BTT na granicy, spędzając tam ponad tydzień. Dowódca BTT był zainteresowany gotowością naszego QRF, który w razie potrzeby wspierałby jego elementy operujące na granicy.
PTT operował w Al-Kut, realizując zadania wspólnie z iracką policją. Z racji tego, że był codziennie w mieście i współpracował z prostymi policjantami, posiadał dużo informacji na temat sytuacji.

Powietrzny Zespół Ewakuacji Medycznej, nazywany także "powietrznym ambulansem”, był bardzo użyteczny, chociaż, gdy słychać było w nocy śmigłowce nad Deltą, znaczyło to, że ktoś z jakiś przyczyn wymagał pomocy lub ewakuacji. Amerykański oddział specjalny długo przekonywał się do żołnierzy BGB. Później jednak wspólne operacje były bardzo udane. W bazie były dwa zespoły: jeden nazywany hiszpańskim, gdyż żołnierze mówili dodatkowo po hiszpańsku i współpracowali z batalionem salwadorskim oraz iracką policją, drugi współdziałał zaś z iracką armią.
Hamery wymagały okresowych przeglądów, a w przypadku usterek, szybkich napraw. Zadania te realizował pluton obsługi. Zdarzało się, że naprawy były czasochłonne. Innym razem należało odczekać na swoją kolej. Oczywiście żołnierze zawsze chcieli mieć swoje wozy do dyspozycji i irytowali się, gdy musieli czekać. Do historii przeszedł przypadek, gdy do warsztatu wysłano żołnierza, który nie znał języka angielskiego. Miał "załatwić” przyspieszenie prac nad którymś z wozów. Żołnierz ten był na tyle asertywny i uparty, że amerykańscy mechanicy nie mogąc się z nim porozumieć dla świętego spokoju zajęli się polskim pojazdem poza kolejnością.

Grupa Kontroli Ruchu koordynowała ruch konwojów logistycznych w strefie. Dobre relacje naszej sekcji logistycznej, kierowanej przez mjr Pawła Gadomskiego, z tą grupą pozwalały na realizacje zadań, które w ocenie przełożonych z WD CP były niewykonalne.
Pluton łączności zapewniał poprawne działanie systemu przesyłu informacji używanego przez siły koalicji CENTRIX. System ten polegał na sieci internetowej i zwykłym outlooku, przez który przesyłano informacje. Korpus posiadał również swoją stronę internetową, do której dostęp był przez ten właśnie system.
Amerykańska żandarmeria wojskowa realizowała inne zadania niż polska żandarmeria. Są to silne zespoły bojowe wykonujące zadania operacyjne. Byłoby dobrze gdyby kreujący wizerunek polskiej żandarmerii zobaczyli, jak to robią koalicjanci. Zespół Rozpoznania Osobowego zbierał informacje o sytuacji w strefie odpowiedzialności.

Irakijczycy

W Al-Kut stacjonuje 3. Brygada Irackiej Armii Brygada ta posiada cztery bataliony rozmieszczone w prowincji Wasit. W Al-Kut jest dowództwo brygady, bataliony dowodzenia i piechoty. Drugi batalion piechoty znajduje się w As Suwajrah, zaś trzeci w dawnej bazie sił koalicji Zulu, położonej również niedaleko As Suwajrah. Brygadą dowodzi gen. bryg. Muhammad Jawad Al-Sattar Aziz. Brygada ta jest w składzie 8. Dywizji Irackiej Armii, która stacjonuje w Ad Diwanijah. Ósmą dywizją dowodzi gen. dyw. Othman Ali Farhood Al-Ganymy.

Ataki na bazę i konwoje, czyli misja w Iraku na bojowo - Część XI

0x01 graphic

Żołnierze służący na bramie mieli największy kontakt z Irakijczykami, nie tylko z żołnierzami, ale również z ludnością cywilną,

(fot. 17 WBZ)

Zadania Brygadowej Grupy Bojowej realizowano w oparciu o trzy moduły bojowe, składające się z rdzennych plutonów kompanii dowodzenia i zabezpieczenia, wzmocnionych specjalistami z plutonu dowodzenia i grupy medycznej. Opracowany przez sztab BGB, system realizacji zadań bojowych polegał na cyklicznej zmianie zadań dla poszczególnych modułów bojowych. Co dwa miesiące odbywała się zmiana zadań realizowanych przez poszczególne plutony, co minimalizowało rutynę żołnierzy oraz wzmagało ich czujność. Później okazało się, że przyjęte rozwiązanie okazało się słuszne.
Pośród piasków, w promieniach palącego słońca pustyni, droga do celu nie zawsze biegnie prosto i zwykle nie jest najkrótsza i najłatwiejsza.

Codzienność

Force Protection, czyli życie na bramie Po sprawnym przegrupowaniu z Kuwejtu do Al-Kut, w Iraku 1. pluton pod dowództwem por. Dariusza Milera objął służbę ochronną na bramie głównej do bazy Delta. Służba ta nie należała do najłatwiejszych. Ciężkie warunki klimatyczne, bariera językowa oraz ciągły stres nie pozwalały na chwile słabości.

Każdy dzień służby na bramie wyglądał inaczej. Piękny wschód słońca, chłodny powiew wiatru, nic nie zapowiadało nadejścia burzy. Druga zmiana szykowała się do wejścia na posterunki, gdy nagle rozległ się dźwięk telefonu: - Wzmóc czujność! W waszym kierunku zmierza demonstracja, mogą być uzbrojeni! - zabrzmiał surowo głos w słuchawce. Sierż. Góral bez wahania poderwał zmianę czuwającą i wzmocnił bramę.
W tej sytuacji żołnierze mogli potwierdzić swoje zdolności nabyte podczas szkolenia w kraju. Około 600 ludzi wykrzykiwało hasła w nieznanym nam języku. Prawie każdy trzymał kałasznikowa lub nieobliczalny granatnik RPG. Napięcie rosło z minuty na minutę. Wreszcie pojawili się negocjatorzy. Po długich i nerwowych rozmowach nakłonili tłum do rozejścia się. Wszyscy uzmysłowili sobie jednak, że to dopiero początek.

Dni stawały się coraz dłuższe, nasilało się zmęczenie. Tylko świadomość potencjalnego zagrożenia pobudzała do działania. Ciszę przerwał alarm. Pierwszy raz w kierunku żołnierzy BGB poleciały granaty moździerzowe. Informację o incydencie dowódca bramy przekazał do Taktycznego Centrum Operacyjnego. Niemalże w tym samym czasie zawyły syreny. Wszyscy pobiegli do schronów. Wszyscy z wyjątkiem żołnierzy pełniących służbę na najbardziej wysuniętych posterunkach. To oni mieli obserwować, skąd strzelają, gdzie upadają granaty i czy przypadkiem w ślad za ostrzałem nie rozpocznie się atak na bazę. Trzeci pocisk, dalej już nie liczyli…

Wymierzył w Amerykanina

Początki służby na bramie były ciężkie. Żołnierze tam służący mieli największy kontakt z Irakijczykami, nie tylko z żołnierzami, ale również z ludnością cywilną, która przychodziła do pracy w KBR lub do lekarzy. Podczas dwóch miesięcy spędzonych na bramie można było nauczyć się prostych zdań po arabsku: "Jak się czujesz?”, "Czy masz żonę, dzieci?”. W ciągu dnia do dyspozycji był jednak tłumacz, który pomagał w tłumaczeniu z arabskiego na angielski. Z upływem czasu brama stawała się dla żołnierzy coraz bardziej monotonna. Kontrola przybywających, reakcja wobec tych, którzy nie stosowali się do zakazu zatrzymywania na wysokości ogrodzenia bazy, gesty pozdrowienia dla wyjeżdżających chłopaków z QRF czy amerykańskiej jednostki specjalnej ODA... Na szczęście naszą czujność pobudzały informacje oficerów z TOC, dotyczące prawdopodobnych zagrożeń.

Pełniąc służbę na bramie, doświadczyć można było wielu dziwnych sytuacji. Duże zamieszanie wywołała na przykład słaba pamięć jednego z amerykańskich żołnierzy sił specjalnych. Po ciężkiej nocy spędzonej na działaniach w mieście, zapomniał on, że jednym z warunków wprowadzania "gości” do bazy jest pokazanie karty identyfikacyjnej oraz specjalnej przepustki. Reakcja dowódcy zmiany była konkretna - zakaz wejścia na teren bazy. To bardzo nie spodobało się Amerykaninowi. Wyciągną broń, celując w polskiego dowódcę bramy. Sierżant zachował stoicki spokój. Wymierzył w Amerykanina swojego beryla i żądał okazania przepustki. Emocje sięgały zenitu, niewiele brakowało, aby rozpętać wojnę między koalicjantami. Cała sprawa oparła się o dowództwo BGB. W efekcie zapominalskiego żołnierza odsunięto od wykonywania obowiązków. Polacy byli pewni, że sytuacja pogorszy relacje z Amerykanami. Stało się jednak zupełnie inaczej.
Zaczęto traktować ich jak kolegów, ale zdecydowanych na wszystko. Cóż, zdarza się czasem, że ludziom w takich sytuacjach puszczają nerwy.
- Bezpieczeństwo żołnierzy w bazie i mojej drużyny ponad wszystko - stwierdził sierżant, który nie jedno już przeżył, w końcu w Iraku był trzeci raz.

0x01 graphic

W waszym kierunku zmierza demonstracja, mogą być uzbrojeni!

(fot. 17 WBZ)

To, co lubimy najbardziej

Rozległ się dźwięk budzika. 6 rano, 6 kwietnia 2007 r. Szósty dzień służby w QRF. Żołnierzy z łóżek podrywa głos dowódców. Większość zapomniała już co to służba na bramie, teraz stawiają czoła nowym zadaniom. Żołnierze udają się na kierunki, kierowcy sprawdzają wozy, strzelcy karabinów maszynowych, tzw. gunerzy, montują karabiny w wieżyczkach swoich hummerów, pozostali uzupełniają zapasy żywności, wody i lodu.

Nigdy nie wiadomo, jak długo będą musieli pozostać poza bazą. Dowódcy dogrywają ostatnie szczegóły, wszystko musi chodzić jak w szwajcarskim zegarku. Punktualnie o wyznaczonej godzinie jadą na bramę, gdzie spotykają się z iracką policją. Razem ruszają w kierunku strzelnicy. Po intensywnym treningu wsiadają do wozów i jadą w kierunku bramy nr 2, zwanej pustelnią, gdzie służbę pełnią strzelcy wyborowi pod dowództwem st. kpr. Dariusza Idczaka. Wyruszyli zgodnie z wytycznymi oficerów operacyjnych.

Po około 2 km pada komenda: - Stój! Ubezpieczyć teren, wystawić punkt kontrolny! Wspólnie z irakijskimi policjantami przeszukują pojazd za pojazdem. W działaniu policji, jak zwykle, widać niedociągnięcia. Dowódca drugiej drużyny razem z dowódcą plutonu na bieżąco przekazują uwagi i korygują błędy. Po chwili kontynuują patrol po drodze, gdzie dzień wcześniej iracki patrol najechał na improwizowany ładunek wybuchowy IED. Po sprawdzeniu terenu, dowódca plutonu podaje komendę powrotu do bazy. Z minuty na minutę, z każdym przejechanym kilometrem, byli coraz bliżej bazy. Nie mogli jednak pozwolić sobie na rozluźnienie. Zostało około 1500 metrów. Każdy z nich mógł okazać się zabójczy dla polskich żołnierzy.

Zagrałem na pekaśce

- Pełne skupienie. Nagle słychać potężną eksplozję. Wóz dowódcy plutonu zniknął nam z oczu, kryjąc się za słupem kurzu i ognia. Operator radia, kpr. Pierz, podaje: "Bravo, bravo, bravo, tu pierwszy, odbiór”. Brak odzewu, ponawia wezwanie - opowiada jeden z żołnierzy BGB. - W tym samym czasie sierż. Przybysz podaje TOC współrzędne wybuchu. W radiu słychać głos porucznika: "Wszyscy cali, opuszczamy strefę śmierci - naprzód, naprzód, naprzód!”. Wielka ulga, na szczęście żyją. Nagle drugi wybuch, zatrzęsło naszym hummerem. Słyszałem tylko odbijające się od mojej wieży odłamki. Samochód jechał dalej. Rozległy się strzały karabinów. To po drugiej stronie rzeki. Zobaczyłem przeciwnika i usłyszałem głos sierżanta: "Rolla napier…..”. Bez wahania zagrałem na swojej pekaśce. Nawet nie zauważyłem, kiedy wszyscy ganerzy i siedzący z prawej strony hummerów włączyli się do walki. Po kilku minutach ci z przeciwległego brzegu już nie strzelali. Wychodzimy ze strefy zagrożenia. Usłyszałem w swoim radiu głos Bułgara, ganera pierwszego wozu: "Przed nami martwy pies...”. Jakby ktoś specjalnie go tam położył, żeby nas spowolnić. Decyzja zostaje podjęta natychmiast - rozstrzelać. To może być kolejny ładunek. "Cel zniszczony” - melduje po chwili st. szer. Bodnar. Ostatnie kilkaset metrów trwało wieczność. W bazie czekała już na nas pomoc, natychmiast zostaliśmy zbadani przez lekarzy i ratowników. Na szczęście nikt z naszych nie został ranny. Jedynie iracki policjant miał niewielkie obrażenia.

Po południu przyszedł do żołnierzy dowódca brygady. Generał Różański wypił z nimi herbatę. Rozmawiali o wszystkim i o niczym. Wiedzieli, że cel wizyty był jeden - atak na ich konwój. Kiedy atmosfera nieco się rozluźniła, generał, niby od niechcenia, dowiadywał się o emocje i samopoczucie. Na zakończenie, tuż przed wyjściem, spytał: - Gotowi do następnego patrolu? Żołnierze odpowiedzieli zgodnie: - Tak. Spotkanie okazało się bardziej pomocne niż mogłoby się wydawać. Kiedy przełożony poszedł, żołnierze wiedzieli, że nie są sami na tej wojnie. I tak minął kolejny dzień służby w Iraku.

Setki kilometrów zagrożenia

Minęło kilkadziesiąt dni pobytu w Iraku. W tym czasie wojskowi wykonywali wiele zadań, począwszy od ochrony bazy, przez posterunki kontrolne, tzw. check point, patrole, ochronę wyjazdów sekcji współpracy cywilno-wojskowej CIMIC i oficerów łącznikowych PJCC.

Kolejnym zdaniem była ochrona konwojów logistycznych. Było to bardzo wyczerpujące, głównie ze względów klimatycznych - palące słońce, setki kilometrów i czyhające wszędzie niebezpieczeństwo. Raporty donosiły o nieustających atakach na konwoje wojsk koalicji. Na ogół konwoje przebiegały żołnierzom BGB spokojnie, a drogi mieli zabezpieczone przez śmigłowce grupy manewrowej, lecz widok lei pozostałych po wybuchach min pułapek nie pozwalały zapomnieć o zagrożeniu. Oczywiście nie obyło się również bez komplikacji, zaczynając od problemów technicznych z pojazdami, a kończąc na zmianach tras w czasie konwoju, wymuszonych przez incydenty, do jakich dochodziło na drogach. I tu wciąż dopisywało nam żołnierskie szczęście. Wozy czasami psuły się przy wjeździe do bazy lub kilka kilometrów przed, z małym wyjątkiem konwojów do bazy Cedar, gdzie za każdym razem jedna drużyna zaliczała drogę powrotną w kabinach eskortowanych ciężarówek. Hummer musiał zaś wracać na lawecie lub holu.

Nie ma się co dziwić, sprzęt trochę wiekowy, a eksploatacja maksymalna. Na szczęście z pomocą zawsze przychodziła sekcja S-4, a dokładnie kpt. Mariusz Fil. Potrafił załatwić dosłownie wszystko z remontowcami wojsk koalicji, więc naprawa wozów była błyskawiczna.

Przygody były różne. Pewnego razu żołnierze konwojowali pojazdy z bazy Echo do Delta. W jednej z wiosek zostali zblokowani przez dziurę w moście, która uniemożliwiała przejazd ciężarówek. Dzień wcześniej jechali tą samą trasą i wszystko było w porządku. Wszyscy się zastanawiali, na ile jest to przypadek, na ile czyjeś celowe działania. Napięcie rosło. Szybki meldunek do dowództwa i decyzja - zawrócić konwój do skrzyżowania.
Trudniej z realizacją. Nie łatwo zawrócić konwój o długości prawie 1,5 km na drodze, gdzie ledwo zmieściłyby się dwa fiaty 126p. Należało też wyznaczyć inną drogę.
Po przeanalizowaniu wszystkich możliwości, zdecydowano się jechać na południe, wzdłuż rzeki, drogą przez wojska koalicji dotychczas nie wykorzystywaną, i południową częścią Al-Kut, przez dzielnicę Al-Izza. To jedna z najbardziej niebezpiecznych dzielnic miasta. Rozwiązanie niebezpieczne i bardzo zaskakujące, mogące się więc udać. Koncepcja została przekazana TOC, a oficer dyżurny, kpt. Grzegorz Kaliciak, potwierdził jej słuszność. Przez cały czas konwój ubezpieczały śmigłowce. Zdziwione twarze mieszkańców dzielnicy zdawały się potwierdzać trafność wyboru alternatywnej drogi. Na szczęście udało się przejechać. Gdy żołnierze zobaczyli bramę wjazdową, pojawiły się uśmiechy…

Jak Polacy ochraniali Amerykanów - Część XII

Dzięki współpracy nawiązanej przez gen. bryg. Różańskiego z amerykańskimi jednostkami specjalnymi ODA, jego podwładni przekonali się na własnej skórze, co to znaczy walka w mieście. To już dwunasta część książki "Al Kul. Ostatnia zmiana". W księgarniach jej nie znajdziecie.

0x01 graphic

Najgorsze były przejazdy przez miasto kolumną składającą się z 20 pojazdów inżynieryjnych, dźwigów, różnego rodzaju lawet wiozących betonowe ogrodzenia…

(fot. 17 WBZ)

Ale zanim do tego doszło, przeszli szkolenie z żołnierzami z oddziału ODA, dzięki któremu mogli się bliżej poznać, zbudować podstawy zaufania, określić wspólne działania. Niestety współdziałanie było bardzo utrudnione z jednego, bardzo poważnego powodu - różnic sprzętowych. Nie ma co ukrywać, że amerykańskie jednostki specjalne wyprzedzają nas w tym względzie o kilka, a nawet kilkanaście lat. Różnice nadrabialiśmy determinacją, odwagą, pomysłowością i wyszkoleniem.

Sadryści byli wszędzie

Nadszedł czas sprawdzianu - pierwsza wspólna "wycieczka” na miasto i to w dzielnice, gdzie zadomowili się bojówkarze Al Sadra, pałający nienawiścią do wojsk koalicji. Dzielnica została podzielona na trzy sektory, a w każdym z nich działały dwie drużyny: jedna amerykańska i jedna polska. Odwodem dla nas była sekcja snajperów amerykańskich, polska drużyna wsparcia wyposażona w moździerz M-60 oraz policja i wojsko irackie, którzy zajęli wyznaczone przed akcją pozycje. Żołnierze dostali zielone światło do wejścia w dzielnice i po spieszeniu z pojazdów, ruszyli marszem ubezpieczonym, sprawdzając przecznicę po przecznicy. Ulice pustoszały, jakby lokalni mieszkańcy przeczuwali nadchodzące niebezpieczeństwo. Krew w żyłach buzowała, a adrenalina osiągnęła maksymalny poziom. Wszyscy wiedzieli, że ten dzień będzie niezapomniany.

- W pewnej chwili w naszą kolumnę próbuje się wbić samochód. Nie reaguje na sygnały ostrzegawcze. Jeden ze specjalsów krzyczy: "Stop motherfucker!”. Nie trzeba było używać więcej słów, wiedzieliśmy, co należy zrobić... Wspólnie ze specjalsem oddajemy serie w koła samochodu - opowiada jeden z żołnierzy BGB. - Kierowca ze strachu stracił przytomność. Po chwili wyszedł z pojazdu, a jeden ze specjalsów przykuł go do latarni. Samochód wypełniony był kanistrami z paliwem. Minęła zaledwie minuta i rozległa się długa seria z karabinu maszynowego - zostaliśmy zaatakowani od tyłu. Amerykański ganer ubezpieczający tyły natychmiast zareagował. Słyszę kolejne: "Ooo fuck... RPG”.

Zza rogu wyjechał motocyklista, oddając strzał z granatnika. Trafił w przedział silnikowy amerykańskiego wozu hamvi, który zaczął płonąć. Zgodnie z wcześniej ustalonymi zasadami, zajęliśmy wspólnie najbliższy dom. Ganer w polskim wozie ubezpieczał uliczkę. Czekaliśmy na wsparcie pozostałych grup. Ustawiliśmy obronę okrężną wewnątrz budynku. Nasi koledzy przybyli szybko z odsieczą, ewakuując nas ze strefy ostrzału. Wycofaliśmy się do głównej drogi, aby się przegrupować. W naszym działaniu widać nabyte zgranie. Pluton funkcjonował jak jeden silny organizm. Każdy znał swoje miejsce i zadanie, nie trzeba było używać słów. Szybkie przegrupowanie i walczymy dalej.

Sadryści dali nam odczuć, że są wszędzie. Stanowiska ogniowe rozlokowane były w całej dzielnicy, co chwilę z wąskich uliczek wylatywały RPG, na nasze szczęście chybione. Dowódca plutonu amerykańskiego wzywa wsparcie lotnicze. F-16 likwiduje główny punkt oporu. Niewielu polskim żołnierzom jest dane brać udział w walkach wspieranych przez lotnictwo. Jeszcze tylko pozostaje zniszczyć uszkodzonego hummera. Wracamy do bazy, po drodze ewakuując sekcje snajperów i drużynę wsparcia moździerzowego dowodzoną przez Górala. Amigo słyszy w radiu: "Zemol w bazie...”. To znak, że ostatni pojazd wjechał do bazy. Uff, znowu jest OK - wspominają tamte dramatyczne chwile żołnierze BGB.

Śpiący żołnierze na rondzie

6 kwietnia był jak każdy inny dzień, nic nie zapowiadało, że będzie szczególny. Co prawda rano patrol plutonu por. Milera z policją iracką został zaatakowany dwoma improwizowanymi ładunkami wybuchowymi IED. Na szczęście wyszli z tego bez strat. Dla reszty żołnierzy część dnia upłynęła na usprawnianiu sprzętu.

Po południu przychodzi informacja, że jeden pluton ma zostać oddelegowany do bazy Echo w Ad Diwaniyah. Wszystko owiane jest wielką tajemnicą. Nadszedł wieczór. Około godziny 19 dowódca 3. plutonu otrzymał jasny rozkaz - do 23 osiągnąć pełną gotowość, o godzinie 24 pod osłoną nocy czterema pojazdami HMMWV (pot. hummer) rozpocząć marsz do bazy Echo. Żołnierze mają bardzo mało czasu na przygotowania, a do tego zupełnie nie wiedzą, co będą tam robić. W sekcji operacyjnej S-3 otrzymują mapę, współrzędne oraz wytyczne. -Będziecie uczestniczyć w operacji Black Eagle i ochraniać żołnierzy armii USA. Zadanie doprecyzowane zostanie na miejscu po skontaktowaniu się z grupą manewrową - słyszą.

Odprawa z dowódcami drużyn, postawienie zadań i do roboty. Wcześniejsze wątpliwości zostały zastąpione racjonalnym działaniem ćwiczonym na poligonach w kraju. Każdy wie, co ma zrobić. Amunicji brać tyle, ile wejdzie. Podczas ładowania granatów pojawia się chwila rozluźnienia. Przypomina się scena z filmu "Sami swoi”. O godzina 24, pod osłoną nocy, cztery pojazdy HMMWV przekroczyły bramę nr 2. Jazda na noktowizji nie należy do najłatwiejszych, a przez kolejne 200 km żołnierze będą musieli poruszać się w warunkach ograniczonej widoczności po nieznanej im jeszcze trasie.

Część trasy przebiegła bez zarzutu. Przydały się umiejętności jazdy według mapy i na GPS zdobyte na drugiej zmianie w Iraku. Schody zaczęły się dopiero po zjeździe z głównej drogi łączącej Kuwejt z Bagdadem. Pierwsze, drugie rondo i są w mieście. GPS pokazuje kierunek jazdy. Na każdym rondzie śpiący iraccy żołnierze. Na jednej z dróg nie było możliwości zawrócenia. Dowódca podjął szybko decyzję i pojechali przez rondo, ale pod prąd. Kiedy pierwszy pojazd znalazł się na środku ronda, ciszę nocną przerwał wybuch.

0x01 graphic

Najpierw ochrona okrężna, dopiero potem wprowadzenie kolumny.

(fot. 17 WBZ)

Cholerne ostrzały

Pierwszy pojazd wjechał na improwizowany ładunek wybuchowy IED. Wstrząs. Tylko kurz, dym i piszczenie w uszach. Silnik pracuje nadal, a w tle słychać krzyk: - Kierowca naprzód, naprzód! Kolumna odskoczyła na bezpieczną odległość. Nie było kontaktu ogniowego. W radiu słychać było meldunki od wszystkich pojazdów. Znowu udało się wyjść bez szwanku. Wóz dowodzenia natychmiast przesyła wiadomość do TOC dywizji i podał współrzędne miejsca wybuchu. Na szczęście dla żołnierzy, zadziałało urządzenie umieszczone z przodu pojazdu, imitujące temperaturę silnika i powodujące wcześniejszą inicjację wybuchu.

Dalsza droga do bazy przebiegła bez zakłóceń. Drugiego dnia żołnierze BGB spotkali się z dowódcą grupy manewrowej i uszczegółowili zadania. - Będziecie jeździli na północ miasta, ochraniając amerykańskich inżynierów podczas rozbudowy posterunku ochronno-obronnego JSS - dowiedzieli się. Jak się później okazało, była to jedna z najniebezpieczniejszych dzielnic, wcześniej nikt tam jeszcze nie jeździł.

- Przez te cztery miesiące w Delcie mieliśmy "zaliczone” już całe Al-Kut i kilka okolicznych miasteczek i wsi - wspominają żołnierze BGB. - Część chłopaków była na granicy iracko-irańskiej. A oni stanowili tu chyba forteczny garnizon. Jutro rekonesans, pojutrze rozpoczęcie budowy. Szlak by trafił! Czy zawsze musimy wszystko rozpoznawać, robić jako pierwsi? I jeszcze te cholerne ostrzały moździerzowe bazy Echo. Dzisiaj zginął żołnierz amerykański, który nie zdążył się schować do schronu. Żołnierze to widzieli i morale podupadło. Wczorajszym IED, ten Amerykanin, w pamięci jeszcze atak na pluton por. Milera… Nie jest dobrze i trzeba jak najszybciej wyrwać żołnierzy do miasta, żeby przestali rozmyślać i zaczęli działać.

Spotkanie z Amerykanami wywarło na Polakach ogromne wrażenie. Oni na HMMWV typ 5 - opancerzenie prawie czołgowe, a chłopaki z Delty bazują na opancerzeniu typu 2. Kto tu kogo ma ubezpieczać?

Nikt nas nie pożegnał

Pierwszy wyjazd na rekonesans trwał sześć godzin. Amerykanie chcieli wszystko zobaczyć i wszędzie wjechać. Rozbudowa rozpoczęła się 8 kwietnia i trwała prawie do 20. Najgorsze były przejazdy przez miasto, kolumną składającą się z 20 pojazdów inżynieryjnych, dźwigów, różnego rodzaju lawet wiozących betonowe ogrodzenia budowanego posterunku. Prędkość kolumny nie przekraczała 20 km /h, a do ochrony i zabezpieczenia skrzyżowań tylko cztery małe HMMWV. Po dotarciu na miejsce żołnierze rozpoczynali od sprawdzenia miejsca rozbudowy i organizacji obrony okrężnej. Dopiero po tym wprowadzali kolumny. Wystawiali także mobilny punkt kontrolny na wjeździe, gdzie kontrolowali wszystkie pojazdy zbliżające się do miejsca rozbudowy. Szczególne zadania mieli strzelcy karabinów maszynowych, którzy prowadzili obserwację przez lornetki w swoich sektorach odpowiedzialności, aby zabezpieczyć się przed snajperami. I tak codziennie od godziny 8 do 19.

Kiedy budowa dobiegała końca, wśród kolegów z grupy manewrowej pojawiły się komentarze, że jeszcze jeden posterunek jest do wybudowania, a tym z BGB to dobrze idzie.
- Dowódca grupy manewrowej, ppłk Szymon Koziatek, potwierdził, że zostajemy. Zameldowałem o tym naszemu generałowi. Co się potem działo, wiem tylko ze słyszenia - przyznał jeden z dowódców. - Ponoć wymiana zdań między naszym dowódcą, a dowódcą WD CP nie należała do parlamentarnych. Po godzinie Koziatek powiedział mi: "Nie wiem, o co tu chodzi, ale wracacie i to natychmiast”. W plutonie humory się poprawiły, a moi ludzie odgryzali się za poprzednie przytyczki stwierdzeniem: "Nasz generał swoich ludzi nie zostawia samych sobie”.

Kiedy Polacy wyjeżdżali z Echo, nikt z dowództwa dywizji ich nie pożegnał. Szkoda, przecież wykonywali zadania na rzecz WD CP. Nocą wrócili do macierzystej bazy Delta. O 5 rano czekał na nich dowódca BGB, który jak ojciec uściskał ich dłonie i po żołniersku podziękował. Była to chyba największa nagroda, jaką mógł dostać żołnierz od swojego dowódcy - uznanie za dobrze wypełnione zadanie.

Odpoczynek nie trwał jednak długo, ponieważ już następnego dnia znowu pojechali do bazy Echo. Tym razem z konwojem logistycznym. Od tamtej pory 3. pluton już nie spoczął w jednym miejscu. Rozpoczęły się konwoje do Cedru, Talilu, Kuwejtu. Jeden z nich pozostanie im długo w pamięci. Wieczorem 20 czerwca żołnierze dostali informację, że w konwoju będzie jeszcze jeden HMMWV. Ponieważ było już po przekazaniu prowincji Amerykanom, żołnierze uznali, że sztabowcy znowu coś dla nich zaplanowali.

Kiedy rano, przed ruszeniem, zrobili rutynową odprawę, jakież było ich zdziwienie, bo na zbiórce zobaczyli generała Różańskiego z drużyną ochrony. Żołnierze nie byli zachwyceni z tego wsparcia, ale kiedy dojechali do bazy Echo mieli wielką satysfakcję, że generał zaufał właśnie im. Chłopaki w Ad Diwaniyah zazdrościli żołnierzom BGB dowódcy, który potrafi pokazać swoim podwładnym, że jest z nimi w najcięższych chwilach.

Sprzęt to nasza zmora. Polscy żołnierze piszą o misji w Iraku - Część XIII

0x01 graphic

Amerykańskie hummery było znacznie nowsze od tych, których używali Polacy.

(fot. 17 WBZ)

Żołnierz i jego umiejętności to nie wszystko. Przed wyjazdem poza bazę każdy chciał mieć pewność, że zrobił wszystko, aby zapewnić bezpieczeństwo sobie i swoim kolegom. Tu główną rolę odgrywał sprzęt. Począwszy od HMMWV, poprzez broń, do drobnego wyposażenia osobistego. Według zasady, że nie ma rzeczy, których nie można ulepszyć, żołnierze dokonywali modyfikacji sprzętu. W szczególności dotyczyło to HMMWV. Te, którymi dysponowali, nie były najnowsze. Wyprodukowane w drugiej połowie lat 80., pamiętały jeszcze pierwszy konflikt iracki. Amerykanie używali o wiele młodszego sprzętu. Jednak nie było co narzekać, wozy te zapewniały większą mobilność i ochronę niż używane wcześniej polskie Skorpiony.

Podwyższyliśmy wieżę

Cała drużyna modyfikowała swój wóz. Najwięcej zmieniano przy wieżach. W związku z tym, że większość strzelców karabinów maszynowych była słusznego wzrostu, w czasie patroli wystawali ponad osłony wieży. Tu w ruch poszły szlifierki i spawarka. Żołnierze "załatwiali” przednie szyby od HMMWV, które idealnie nadawały się do podwyższania osłon wieży. Ten zabieg miał kilka zalet. Po pierwsze szyba nie była słabsza od osłon pancernych wieży, po drugie zapewniała bardzo dobrą widoczność celowniczemu karabinu maszynowego. Żołnierze starali się podwyższyć wieże na wszystkich pojazdach, jednak nie do wszystkich udawało się zdobyć szyby

Jak dobre było to udoskonalenie mógł się przekonać st. szer. Bodnar, któremu w czasie patrolu odłamki IED tylko przeleciały nad głową, Natrafiły na żołnierski wynalazek i poddały się.

Celowniczy karabinu to łatwy cel dla snajpera. Dowódca brygady podjął decyzję, że trzeba coś z tym zrobić. St. szer. Górgurewicz z plutonu logistycznego w ciągu dwóch dni zamontował przypominające domki konstrukcje na wieżach. Każda taka konstrukcja, w zależności od rodzaju wieży, stanowiła kombinację kątowników, siatki z Hesco (elementu wykorzystywanego do ochrony bazy) i siatki maskującej. Pozwalało to chronić przed wzrokiem i lufą snajpera.

Kamizelki na podłodze

Wiele zadań żołnierze realizowali w nocy. Aby polepszyć widoczność udało się każdego z nich wyposażyć w gogle noktowizyjne. Dysponowali polskimi goglami: PNL-2A i 2AD. Według ustaleń poczynionych już podczas rekonesansu przed przyjazdem na misję, same gogle w nocy nie dawały stuprocentowej pewności kierowcy odnośnie odległości od przeszkód terenowych. HMMWV nie miały lamp emitujących światło podczerwone. Mają je natomiast BWP-1. Pomimo różnic w instalacji elektrycznej tych dwóch wozów, mechanicy z pomocą Amerykanów poradzili sobie z zainstalowaniem lamp na HMMWV. Humory kierowcom poprawiły się natychmiast.

Wzmacniano również podłogi i drzwi amerykańskimi kamizelkami kuloodpornymi. Ten zabieg był praktykowany przez większość kontyngentów dysponujących podobnym sprzętem.
W tym miejscu należy wspomnieć o ekipie z amerykańskiego MST. MST to odpowiednik naszego pododdziału remontowego. Mają oni jednak o wiele większe możliwości. Nie chodzi tutaj o liczbę pracujących żołnierzy, a o sprzęt, jakim dysponują i system pozyskiwania części zamiennych do HMMWV.
- Kiedyś spytałem, kiedy będzie wahacz do jednego z naszych HMMWV. Sierżant usiadł przy komputerze, kliknął dwa razy myszką i spokojnie odpowiedział mi, że w tej chwili część jest na morzu, na pokładzie statku zmierzającego do Kuwejtu i zgodnie z jego obliczeniami powinna być w Delcie za pięć dni. Minęło pięć dni i kierowca odbierał sprawny wóz. Pełny profesjonalizm - opisuje polski logistyk.

Mimo że Amerykanie mieli ustalone godziny otwarcia MST, pomagali w potrzebie. Wystarczyło powiedzieć, że wóz musi być sprawny na 6 rano dnia następnego. Rozumieli, że zadania bojowe wykonywane w rejonie odpowiedzialności wymagają sprawnego sprzętu. Zawsze mówili, że są w stanie, w razie potrzeby, pracować 24 godziny na dobę. Czasami tak właśnie pracowali. Międzyrzeczanie szczególnie zapamiętali sierżanta Taylor'a. Na pierwszy rzut oka typowy amerykański cwaniaczek, później okazał się świetnym przyjacielem Polaków. Poza tym fachowiec. To między innymi dzięki podoficerom takim jak Taylor, BGB mogła bez przeszkód realizować swoje zamierzenia.

Mieli dużo amunicji

Pierwsza poważna akcja odbyła się w lutym. Kilkudniowy wyjazd daleko od bazy. Pojawił się problem łączności. Na dużych odległościach porozumiewać się pozwalały tylko radiostacje KF Harris, o mocy przynajmniej 150 W. BGB nie dysponowała typowymi wozami dowodzenia na HMMWV. Trzeba je było zrobić od zera. Bazując na zwyczajnych HMMWV, radiostacjach z polskich ZWD-3, RF-400 i mając tylko 48 godzin fachowcy z plutonu dowodzenia: sierż. Woltman, sierż. Dudziński i sierż. Wiśniewski, przekładali i mocowali radiostacje, sprzęgacze antenowe i wzmacniacze z ZWD na HMMWV. Do mocowania używali tego co mieli, nawet plastikowych opasek zaciskowych. W nocy przy świetle z lampki przenośnej walczyli z pajęczyną kabli i przewodów. Lutowali i przykręcali. Przydała się fachowa wiedza i pomysłowość. W przypadku popełnienia błędu, uruchomienie radiostacji mogło spowodować spalenie instalacji elektrycznej wozu i bezpieczników radiostacji. Udało się. Łączność była. Nie zawsze wszystko co robili ludzie Różańskiego kończyło się sukcesem. Zdarzały się drobne porażki, ale szczęście dopisywało im w kluczowych momentach misji. To było żołnierskie szczęście, którego życzyli im bliscy przed wyjazdem.

W przypadku dłuższych wyjazdów trzeba było zabrać więcej zaopatrzenia: wody, racji żywnościowych, amunicji itp. Bagażniki były za małe. W takich sytuacjach do akcji wkraczał szef sekcji S-4, mjr Gadomski. Paweł, dzięki swojemu poczuciu humoru, koleżeńskości i dobrej znajomości języka angielskiego, mógł w bazie załatwić wszystko, no prawie wszystko. Żołnierze śmiali się, że rzeczy niemożliwe załatwia tego samego dnia, a cuda następnego. Amerykanie nie mogli mu odmówić. Poszedł więc do por. Clark'a, z armii amerykańskiej i powiedział, że potrzebuje przyczepek do HMMWV.

Amerykanin powiedział: "No problem” i dodatkowe środki transportu się znalazły. Tych przyczepek żołnierze używali w czasie misji do różnych celów, także do przewozu pomocy humanitarnej do Al-Kut. Clark nie chciał podpisanej, zaksięgowanej asygnaty. Ktoś z sił koalicyjnych przyszedł do niego z potrzebą, więc pomógł. Niby proste i oczywiste ale… Paweł dwoił się i troił, żeby żołnierzom wyjeżdżającym poza bramę i tym, którzy stali na posterunkach, było jak najlepiej. Potrafił zorganizować ciepłe posiłki, kanapki i zimne napoje. Ten, kto był w Iraku, wie ile znaczy butelka zimnej wody.

Inna sprawa to zabezpieczenie żołnierzy w środki bojowe. Zdarzały się patrole, w czasie których nie padł ani jeden strzał. Niestety były i takie, kiedy żołnierze zużywali tysiące sztuk amunicji. Zadaniem sekcji logistyki i plutonu logistycznego było stałe nadzorowanie i kompletowanie amunicji w poszczególnych rodzajach broni w BGB. Dowódcy plutonów na bieżąco składali meldunki o zużyciu środków bojowych, a magazynier je uzupełniał. Sierż. Apanowicz, zwany Apaczem, pomimo tego że w kraju nigdy nie był magazynierem, poradził sobie z liczeniem kulek bez problemu. Żołnierze często potrzebowali specyficznych środków bojowych, w zależności od charakteru wykonywanych zadań. Jeżeli nie było takowych na magazynie, ściągali je z bazy Echo. Mieli dużo amunicji. Zgodnie z rozkazem przełożonego, musieli utrzymywać siedmiodniowe zapasy, co w sytuacji ciągłego zagrożenia atakiem terrorystycznym na bazę nie było przesadą.

Tu nie ma ludzi z przypadku - Część XIV

W kolejnym odcinku książki "Al Kut. Ostatnia zmiana” nasi żołnierze opowiadają o Taktycznym Centrum Operacyjnym. Co to takiego? Tej książki nie dostaniecie w żadnej księgarni. Wydano ją zaledwie w 500 egzemplarzach. Możecie ją przeczytać na portalu "Gazety Lubuskiej”.

0x01 graphic

Monitorowanie i ocena prowadzonych operacji to jedno z zadań TOC.

(fot. 17. WBZ)

TOC - Taktyczne Centrum Operacyjne. Czy to wyłącznie nazwa pomieszczenia okupowanego przez jakąś, nie do końca zdefiniowaną służbę dyżurną? A może TOC to mniej lub bardziej skomplikowany wojskowy mechanizm napędzany łańcuchem bezdusznych procedur?

Czy może w końcu jest to grupa ludzi w mundurach, na co dzień bardzo różnych, którzy jednak w szczególnych, często trudnych sytuacjach, tworzą zgrany, profesjonalny zespół? Jakimi aspektami działalności pododdziału czy jednostki wojskowej zajmuje się służba centrum operacyjnego? Jakie są jej rutynowe zadania i jak w związku z tym powinni być przygotowani do misji oficerowie wchodzący etatowo w skład TOC?

Serce brygady

Zasadniczą funkcją TOC jest monitorowanie i ocena prowadzonych operacji, nadzorowanie i kierowanie działaniami podjętymi przez podległe pododdziały, zgodnie z decyzją dowódcy BGB oraz zapoznawanie dowódcy i sztabu z aktualną sytuacją. TOC to podstawowy element sztabu, dzięki któremu dowódca może monitorować i kontrolować działania podległych pododdziałów. To tutaj splatają się wszystkie nici gęstej pajęczyny łączności radiowej, przewodowej i informatycznej. TOC przyjmuje wszystkie, bardzo zróżnicowane wiadomości i meldunki operacyjne bezpośrednio od podległych pododdziałów, formacji wojsk koalicyjnych, sztabu nadrzędnego oraz irackich sił bezpieczeństwa.

W przeciwieństwie do innych komórek, TOC funkcjonuje 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. Służba jednej zmiany trwa dwanaście godzin. Zmiana dzienna rozpoczyna działanie o godz. 8, a nocna o 20.30. Przyjmowanie i przekazywanie obowiązków rozpoczyna się pół godziny wcześniej. Członkowie TOC pracują według własnego, ściśle określonego w stałych procedurach operacyjnych rytmu i porządku. Obowiązuje ich ścisły zakaz opuszczania TOC w czasie służby, z wyjątkiem półgodzinnych przerw na posiłki. Opuszczenie TOC z innych przyczyn może nastąpić wyjątkowo i wyłącznie za zgodą szefa sztabu BGB.

Skład TOC: szef, trzech szefów zmian (Battle Captain), jeden podoficer jako etatowy asystent. Pozostali asystenci na zmianach wybierani są spośród oficerów młodszych sztabu BGB. Jedną z podstawowych funkcji TOC jest zarządzanie przepływem informacji operacyjnych. Ludzie odpowiedzialni za funkcjonowanie tego organizmu wypełniają swoją misję m.in. poprzez stałą realizację zadań, jak monitorowanie i ocena operacji bieżących, położenia, sytuacji i statusu sił własnych lub koalicyjnych w granicach rejonu odpowiedzialności. Szef zmiany odpowiada również za przygotowanie oraz prowadzenie uaktualniających instruktaży i odpraw, zgodnie z ustalonym porządkiem dnia, monitorowanie i ocenę informacji wchodzących i wychodzących, proponowanie rozwiązań problemów bieżących, które mogą mieć wpływ na bieżące działania, stałe informowanie dowódcy BGB i szefa sztabu o krytycznych incydentach tak szybko, jak to w danym momencie możliwe. W sytuacjach kryzysowych obsada TOC uruchamia procedury alarmowe, kieruje przebiegiem alarmu, może zarządzić zebranie zespołu kryzysowego zgodnie z decyzjami dowódcy. Ponadto stale zarządza meldunkami i korespondencją z wyższymi, niższymi i równorzędnymi sztabami.

Nieprzypadkowy dobór

Przygoda? Raczej wyzwanie, jakie stanowi ta komórka dla wybrańców, rozpoczęło się już w czerwcu 2006 roku, kiedy otrzymali propozycję wzięcia udziału w VIII zmianie PKW w Republice Iraku, w której uczestniczyła 17 WBZ. Pięciu znających się ludzi, aczkolwiek na co dzień pracujących w różnych komórkach organizacyjnych brygady, czterech oficerów i chorąży, otrzymało propozycję służby w centrum operacyjnym. Czy dobór tych właśnie osób był przypadkowy? Wydaje się, że nie. Wystarczy przybliżyć nieco charakterystykę poszczególnych osób.

Kapitan Wojciech Luzak jest absolwent Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Zmechanizowanych we Wrocławiu, 43 lata, długoletnia służba w pododdziale zmechanizowanym, a obecnie oficer rozpoznania w sekcji S-2. Wcześniej dwukrotnie w Iraku. Podczas II i IV zmiany dobrze poznał smak misyjnego rzemiosła, szczególnie w 2. batalionowej grupie bojowej.

Kapitan Dariusz Bąkowski jest absolwent Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Pancernych w Poznaniu, 44 lata, szereg stanowisk w pododdziałach czołgów, batalionie zmechanizowanym, rozpoznawczym i sztabie dywizji, obecnie oficer operacyjny w sekcji S-3. W II zmianie PKW w Iraku służył w 2. grupie bojowej (GB).

Kapitan Wojciech Jagielski absolwent Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Inżynieryjnych we Wrocławiu, 33 lata, służbę rozpoczął w 34. Brygadzie Kawalerii Pancernej w Żaganiu, następnie po zawieruchach kadrowych trafił na stanowisko oficera łącznikowego S-3 w 17. Wielkopolskiej Brygadzie Zmechanizowanej.

Kapitan Grzegorz Kaliciak absolwent Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Zmechanizowanych we Wrocławiu, 34 lata. Kilka lat ciężkiej służby w batalionie rozpoznawczym, obecnie szef sztabu batalionu dowodzenia w 17WBZ. W II zmianie PKW w Iraku dowódca kompanii rozpoznawczej w 2GB. Uczestnik i bezpośredni wykonawca wielu spektakularnych akcji, przede wszystkim w Karbali i jej okolicach.

Chorąży Dariusz Gackowicz, 35 lat, doświadczony łącznościowiec, absolwent Szkoły Chorążych Centralnego Ośrodka Szkolenia Wojsk Łączności w Legnicy. W II zmianie PKW Irak w 2. batalionowej grupie bojowej w bazie Lima pod Karbalą. Obecnie starszy instruktor łączności w batalionie zmotoryzowanym.

Otocz i przeszukaj

To nie przypadek. Doświadczenie, znajomość realiów, umiejętność szybkiego przystosowania się do nowych, często ciężkich warunków. Poza tym opanowanie i trzeźwa ocena sytuacji, które pozwalają podejmować decyzje związane z działalnością operacyjną pododdziału. Nieskromnie? Być może, ale właśnie tacy tu byli potrzebni.

W oparciu o centrum operacyjne jako ośrodek dowodzenia i kierowania, prowadzone były przez BGB wszelkiego rodzaju formy aktywności operacyjnej, począwszy od rutynowych patroli połączonych z organizowaniem tymczasowych punktów kontrolnych, poprzez patrole rozpoznawcze, eskorty konwojów, aż po operacje "cordon and serach” (otocz i przeszukaj).

Jeśli chodzi o patrole, to były one często realizowane wspólnie z iracką policją i armią w sile plutonu, jak również pododdziałami amerykańskich sił specjalnych. Skład takiego połączonego patrolu to pluton ochrony z BGB i element w sile plutonu reprezentujący jedną z wyżej wymienionych formacji. Działanie patrolu oraz przemieszczanie się konwoju monitorowane było przez szefa zmiany i jego asystenta. Zanim patrol lub konwój opuścił bazę, sprawdzali oni status powietrznego wsparcia medycznego Air Medevac (około 30 minut przed planowanym opuszczeniem bazy) oraz powiadamiali TOC batalionu salwadorskiego o planowanym zadaniu (trasie, miejscu i czasie realizacji zadania). Batalion salwadorski był odpowiedzialny za udzielenie pomocy każdemu elementowi sił koalicyjnych w odległości do 50 km od bazy, w sytuacji gdy ten znalazł się w sytuacji kryzysowej, wydzielając w tym celu pododdział szybkiego reagowania w sile plutonu. Przed wyjazdem dowódca elementu opuszczającego bazę meldował się do TOC, uściślał skład pododdziału - pojazdy i stan osobowy, punkty meldunkowe na trasie działania, uszczegóławiał treść otrzymanego zadania. W zależności od rodzaju zadania, zwłaszcza jego formatu, niektóre szczegóły ustalano dzień wcześniej. Przed samym wyjazdem dowódca elementu potwierdzał ustalenia lub informował o zmianach.

Szef zmiany zapoznawał go natomiast z bieżącą sytuacją w rejonie realizacji zadania. Razem uzgadniali współdziałanie na linii pododdział - TOC, sposób utrzymania łączności, meldowania o aktualnym położeniu, działania na wypadek sytuacji kryzysowych. Trzeba pamiętać, że Battle Captain nie dowodzi elementem operującym poza bazą, a monitoruje jego działanie i inicjuje proces udzielenia mu pomocy w nagłej potrzebie. Dotyczy to przede wszystkim uruchomienia akcji ewakuacji medycznej drogą lądową, a w znacznej odległości od bazy drogą powietrzną, udzielenia pomocy technicznej w przypadku konieczności ewakuacji uszkodzonego pojazdu lub udzielenia wsparcia w przypadku ataku ze strony przeciwnika, jeśli sytuacja tego wymaga (przeciwnik ma przewagę liczebną oraz korzystniejsze położenie w stosunku do zaatakowanego elementu).

Ocena sytuacji, w jakiej znalazł się niespodziewanie patrol lub konwój, należy przede wszystkim do jego dowódcy i to do niego należy ostateczna decyzja. Szef zmiany zna sytuację jedynie na podstawie meldunków. W pewnych jednak przypadkach, zwłaszcza pod nieobecność dowódcy BGB, gdy jest pewny słuszności swojej decyzji, może wydać mu rozkaz podjęcia określonego działania.
W końcu szefem zmiany powinien być oficer doświadczony i opanowany, charakteryzujący się zdolnością do podjęcia trudnej decyzji, za którą jest gotowy ponieść odpowiedzialność, a nie tylko człowiek-maszyna, znający obowiązujące procedury.

0x01 graphic

W Delcie funkcjonowało lotnisko. Była tam grupa rozpoznania z bezpilotowym środkiem rozpoznawczym Shadow 600.

(fot. 17. WBZ)

Ucieczka - wróg żołnierza

Życie często zaskakuje i wykracza poza obowiązujące procedury. Nikt nie jest w stanie przewidzieć, co czeka pluton opuszczający bazę, mimo wytężonej pracy całego sztabu, który planując zadanie skupia się przede wszystkim na zapewnieniu żołnierzom maksimum bezpieczeństwa. Po pierwsze wrócić cało, dopiero po drugie zrobić wszystko, co jest możliwe, żeby wykonać zadanie. Oczywiście nie wchodzi tu w grę ucieczka z pola walki. Ucieczka jest wrogiem żołnierza i potęguje straty.

Jeśli chodzi o poważniejsze, szeroko zakrojone operacje, obejmowały elementy nie tylko dwóch, ale często wielu formacji. Odprawa przygotowująca poszczególne osoby funkcyjne do udziału w operacji, w tym szefa TOC, odbywała się w dzień wcześniej.
Operacja kierowana była przez grupę operacyjną często o międzynarodowym składzie. W jej skład wchodzili, oprócz obsady centrum operacyjnego, dowódca BGB, jego zastępca, szef sztabu oraz sekcji operacyjnej. Rzecz jasna nie zawsze wszyscy wyżej wymienieni wchodzili w skład grupy operacyjnej, czy w trakcie prowadzenia operacji przebywali w pomieszczeniu TOC. W grę wchodziły przecież tak prozaiczne kwestie jak posiłki oraz bieżące zadania, związane z codziennym funkcjonowaniem bazy oraz szereg dodatkowych, które trzeba było realizować równolegle. Grupę operacyjną uzupełniali: oficer łącznikowy batalionu salwadorskiego, radiooperator obsługujący środki łączności, bez którego profesjonalizmu nie można było się obyć, a także oficerowie łącznikowi elementów współdziałających w danej operacji z BGB: armii amerykańskiej, irackiej, straży granicznej czy też policji oraz polskiej grupy manewrowej. W tym ostatnim przypadku chodziło o współdziałanie z polskimi śmigłowcami, zapewniającymi rozpoznanie i wsparcie ogniowe w przypadku nawiązania kontaktu ogniowego z ewentualnym przeciwnikiem.
Rozpoznanie na rzecz komponentu lądowego prowadził również bardzo często kontyngent rumuński, stacjonujący w bazie Delta, dysponujący bezpilotowym środkiem rozpoznania powietrznego.

Szef zmiany w czasie prowadzenia operacji nie tylko monitorował przebieg operacji wspólnie z radiooperatorem odpowiedzialnym za utrzymanie łączności z elementami znajdującymi się na zewnątrz bazy, ale również rozwiązywał bieżące problemy związane z funkcjonowaniem bazy, jej codziennym życiem. Informował o irackich interesentach przybywających do różnych osób w bazie, odbierał meldunki o patrolach i konwojach wjeżdżających oraz wyjeżdżających, otrzymywał informacje o istotnych przylotach i wylotach samolotów, a także śmigłowców z lotniska znajdującego się w obrębie bazy.
Ponadto, jeśli zachodziła taka potrzeba, kierował straż pożarną do pożaru, żandarmerię wojskową do podejrzanych osób lub pojazdów, informował KBR (amerykańską firmę odpowiedzialną za sprawy socjalno-bytowe w bazach w Iraku) o awariach i usterkach, np. przerwach w dopływie prądu, brakach w dostawie wody, oraz kierował patrol rozminowania do rejonu, gdzie znalezione zostały niewybuchy. Te wszystkie zadania, począwszy od najdrobniejszych, mniej istotnych, aż po poważniejsze, czy też priorytetowe, tzn. takie, które wymagały podjęcia natychmiastowego działania w związku z pojawieniem się zagrożenia dla życia lub zdrowia żołnierzy i pracowników cywilnych przebywających w bazie, musiały być realizowane równolegle.

Zdali egzamin

Pełniący służbę szef zmiany, nie zapominając o prowadzonej operacji, ani na chwilę nie tracąc z oczu pododdziałów operujących poza bazą, jednocześnie rozwiązywał wszystkie bieżące, nierzadko nagle pojawiające się i niemniej ważne problemy dotyczące bezpośrednio samej bazy. Ponadto przygotowywał bieżące i doraźne meldunki, wysyłał je do przełożonych i podwładnych oraz do kontyngentów współdziałających, przestrzegając zasad terminowości.

To Battle Captain poniósłby odpowiedzialność, gdyby jakakolwiek informacja nie dotarła na czas do zainteresowanych lub działanie nie zostałoby podjęte na czas. Skutki mogłyby być przecież w skrajnych przypadkach tragiczne. Gdy na TOC-u pracowała grupa operacyjna, służba TOC miała sytuację komfortową - sztab oficerów różnych specjalności oraz dowódcę grupy odpowiedzialnego w pierwszej kolejności za powodzenie operacji.

Oczywiście w codziennej praktyce przeważały jednak rutynowe działania operacyjne, monitorowane tylko przez szefa zmiany i jego asystenta, niemniej niebezpieczne - czy patrol lub konwój zakończy się pomyślnie i bez żadnych niespodzianek, czy wszyscy szczęśliwie powrócą do bazy? Z jednej strony obawa o kolegów wykonujących zadania poza bazą, z drugiej niezbędne na tym stanowisku opanowanie i pewność siebie podczas podejmowania trudnych decyzji. Służba szczególnie odpowiedzialna, dająca możliwość sprawdzenia swoich umiejętności praktycznego działania w sytuacjach kryzysowych, kiedy odpowiada się za życie wielu osób. Ten szczególny egzamin etatowa obsada centrum operacyjnego i oficerowie oraz podoficerowie innych sekcji sztabu BGB pełniący służbę asystenta zdali w pełnym zakresie. To właśnie dzięki ich profesjonalizmowi w bazie wszyscy mogli spać spokojnie, a wykonujący zadania poza bazą mogli liczyć na sprawne udzielenie pomocy w każdej sytuacji.

Jak na polowaniu - Część XV

0x01 graphic

Żołnierze musieli być gotowi do wyjazdu na akcję w każdej chwili.

(fot. 17. WBZ)

Któryś z kolei iracki wieczór, bezwietrzny, duszny, i jak wszystkie poprzednie, nieprzewidywalny. Kolejna służba. Przekazanie nastąpiło szybko. Ważne informacje z całego dnia, położenie patroli i innych elementów. Obsady przybijają piątki i nocna zmiana przejmuje władzę oraz monitoring sytuacji w prowincji.

Sprawdzili łączności, zarówno kablową, jak i radiową z punktami kontrolnymi na bramach i bezpośrednią z dowódcą QRF. W panujących tu temperaturach często zawodzą źródła zasilania, dlatego należało być na to wyczulonym. Od dobrej łączności może kiedyś zależeć czyjeś życie. Żołnierze porównali także książki ruchu elementów koalicyjnych - taki nieformalny dokument, w którym zapisuje się najważniejsze dane wszystkich jednostek wyjeżdżających z bazy i operujących w polskim rejonie odpowiedzialności. Pomagało to często w szybki sposób zweryfikować informacje w przypadku ataku na siły koalicji, wskazać konkretny pododdział oraz zaangażowane siły i środki.

Jak po maśle

Tego wieczoru na zewnątrz były dwa amerykańskie elementy BTT, jeden ukraiński i dwie grupy amerykańskiego pododdziału specjalnego ODA. Do tego towarzystwa w nocy miał dołączyć jeden z polskich plutonów.

Do godziny 21 szef zmiany TOC przygotował i wysłał do swojego odpowiednika w WD CP meldunek o działalności operacyjnej w ciągu ostatniej doby. W międzyczasie trzeba było przygotować wszystko do prowadzenia działań bieżących oraz zbierać dane do odprawy porannej. W tej prowadzonej w BGB uczestniczył Battle Captain nocnej zmiany, który zapoznaje kierowniczą kadrę oraz przedstawicieli poszczególnych koalicyjnych komponentów operujących z bieżącą sytuacją w rejonie odpowiedzialności, szczegółowo omawia ostatnie ważne wydarzenia i incydenty w strefie czy w końcu przedstawia zadania, jakie będą realizowane w kolejnej dobie. W tym samym czasie szef TOC uczestniczy w porannej odprawie dowódcy WD CP, któremu składa telefonicznie meldunek operacyjny.

Obsada zmiany musiała jeszcze nawiązać łączność z polskim plutonem o kryptonimie Falcon i ustalić zasady współdziałania oraz korespondencji, a także wprowadzić na dokumenty graficzne ewentualne poprawki w planie działania. Sprawdzenie statusu śmigłowcowej ewakuacji medycznej (Medevac), gotowości do działania pododdziału alarmowego (QRF) było już rutyną. Jeżeli którykolwiek z tych elementów byłby nieoperacyjny w danym momencie, Falcon nie wyjdzie na akcję. Bezpieczeństwo i życie ludzi jest zawsze priorytetem Warunki atmosferyczne potrafią zmienić się z minuty na minutę, w każdej chwili mogło powiać piaskiem z nad pustyni i śmigłowce nie będą mogły wystartować.

Wyróżniamy trzy stany gotowości, zarówno dla Medevac, jak i QRF. Status zielony oznacza, że element jest w pełni operacyjny i w każdej chwili może podjąć akcję. Kolor bursztynowy informuje nas, że siły nie są w pełni operacyjne, co oznacza, że jedynie w wyjątkowych sytuacjach są do użycia i w niepełnym wymiarze. Czerwony status unieruchamia wszystkich w bazie.

Tego wieczora było zielone światło od wszystkich dla wszystkich elementów. Porucznik Miler, dowódca Falcona, zameldował gotowość plutonu do wyjazdu. Wszystko szło jak po maśle, punkt po punkcie, zgodnie z procedurami. Sygnał "droga” dla Falcona i po chwili pięć pojazdów HUMMWV opuściło bazę. Pięć pojazdów i dwudziestu pięciu żołnierzy z etatowym uzbrojeniem, a dodatkowo wyposażonych w SPG-9 i dwa moździerze 60 mm LM-60D. Ruszyli pod osłoną nocy, bez świateł, wykorzystując urządzenia noktowizyjne.

Bez zbędnych słów

Jechali w rejon, z którego najprawdopodobniej w ciągu kilku ostatnich nocy terroryści odpalali rakiety, które eksplodowały w bazie Delta. Wprawdzie informacja nie była do końca sprawdzona, ale nie można było jej zlekceważyć. Bagatelizowanie tego typu wiadomości mogłoby doprowadzić do tragedii, ponieważ dałoby wolną rękę rebeliantom w przygotowaniu kolejnych ataków.

W radiostacji słychać było kolejne meldunki o sytuacji i położeniu Falcona. Asystent oficera operacyjnego wrysowywał przyjęte dane na mapę sytuacyjną. Zbliżali się do punktu oznaczonego na mapie literą "S”. Po kilkunastu minutach, bez problemów dotarli do owego miejsca. Tym razem bez wybuchowych niespodzianek ustawionych przy drodze.

Na szczęście do tej pory obyło się bez ofiar. Miny pułapki eksplodowały między pojazdami i kończyło się na delikatnym stresie, podniesionej adrenalinie i ciśnieniu krwi, kilku mocnych słowach wypowiedzianych w kierunku niewidzialnego zagrożenia oraz na niewielkich uszkodzeniach sprzętu. Podczas jednego z patroli realizowanych wspólnie z amerykańskimi specjalsami, Polacy weszli w pułapkę ogniową. Doszło do ostrej wymiany ognia, w której Amerykanie stracili jeden pojazd trafiony granatem przeciwpancernym. Rebelianci strzelali z granatników, jeżdżąc na motorach, nie stanowili więc łatwego celu. Obyło się jednak bez strat w ludziach. Trzeba było być gotowym na każdą ewentualność. Teraz to jednak była przeszłość.

Żołnierze dojechali do północnej części Al-Kut, w rejon dzielnicy Damook. To żabi skok do Al Shuhada, dzielnicy, z której najczęściej wystrzeliwano do koalicjantów rakiety. Pięć drużyn sprawnie, bez zbędnych słów, zajęło wskazane przez dowódcę plutonu stanowiska, szybko skorygowane do rzeczywistego ukształtowania terenu i lokalnej zabudowy. Z wozu dowodzenia do TOC dotarły dokładne współrzędne z GPS i nastąpiła cisza.

0x01 graphic

Zagrożenie mogło czaić się wszędzie.

(fot. 17 WBZ)

Widzimy te wyrzutnie

Wszyscy czekali na rozwój sytuacji. Rozpoczęło się polowanie. Klasyczna myśliwska zasiadka, tylko "zwierzyna” o wiele groźniejsza, a przede wszystkim uzbrojona. Tak jak wiele podobnych akcji, również ta może skończyć się fiaskiem, bo albo nie stwierdzi się aktywności potencjalnego przeciwnika w przewidywanym rejonie, albo zmieni on teren działania. Normalka. Zaczęło się odliczanie, od meldunku do meldunku. Spokojnie i cicho.

Ciszę przerwał charakterystyczny świst i po kilku sekundach żołnierzami wstrząsał potężny wybuch. Jeden, po chwili drugi i trzeci. Atak rakietowy. Trzeba było uruchomić system alarmowania. Kilka telefonów do głównych komponentów w bazie: - Blue, blue, blue, incoming. Po chwili słychać było już wycie syren w bazie Delta. Wszystko realizowane jest mechanicznie. Alarmowane są kolejne elementy w bazie, chociaż z pewnością dźwięk syreny dotarł już do wszystkich. Radiotelefonista wywołał Falcona.

W tym samy czasie salwadorski oficer łącznikowy zameldował, że jedna z rakiet eksplodowała tuż przy ich posterunku. Obyło się jednak bez ofiar. Asystent zebrał meldunki z posterunków obserwacyjnych. Ustalał skąd strzelano i gdzie eksplodowały pozostałe rakiety. Musiał też zebrać meldunki telefoniczne o stanie ludzi. Tymczasem zgłosił się Falcon i zameldował, że terroryści strzelali z rejonu "S”.

- Wyraźnie widzieliśmy start rakiet, są wyrzutnie - około trzystu do czterystu metrów od naszych stanowisk, widzimy ich przez lornetki noktowizyjne - słychać w radiostacji. - Są w zasięgu naszego ognia, czekamy na decyzję - kontynuował głos w słuchawce.

Chwila zastanowienia, ocena sytuacji i ryzyka. Ilu ich może być i czym dysponują? Szef zmiany krótko zrelacjonował przebieg wydarzeń dowódcy BGB: - Proponuję otworzyć ogień z sześćdziesiątek i PK - podsumował meldunek. Z głośnika motoroli wyraźne było słychać: - Akceptuję, wykonać!

Strzeliliśmy 20 granatów

Kolejne komendy spływały już błyskawicznie do Falcona, a tam wszyscy czekali w gotowości. Po kilku minutach porucznik Miler meldował: - Strzeliliśmy 20 granatów, ogień z kaemów podzieliłem na zaobserwowane wyrzutnie. W tej chwili wszystko ucichło, nie obserwujemy żadnego ruchu w tym rejonie. Nie możemy tam wjechać, żeby sprawdzić, ciężki teren, pocięty kanałami, w dzień bym pokombinował, ale teraz nie ma szans. Nic nowego. Terroryści zawsze tak wybierają miejsce ustawienia wyrzutni lub moździerzy, żeby uniemożliwić lub maksymalnie utrudnić dostęp irackim siłom bezpieczeństwa lub żołnierzom jednostek koalicyjnych. Po chwili zapada decyzja o powrocie. Obsada TOC musiała odwołać alarm w bazie i bezpiecznie doprowadzić do niej "myśliwych”. Więcej rakiet tamtej nocy nie spadło, chociaż ostatnio nie strzelali ich mniej jak sześć, czasem nawet osiem.

Po kilku miesiącach w rejonie działań, biorąc pod uwagę wszelkie statystyki i doświadczenia, śmiało można stwierdzić, że wiele wydarzeń czy działań wymagało podejmowania decyzji w krótkim czasie i TOC był najlepiej przygotowanym do tego, zarówno miejscem, jak i zespołem. Dzięki szybkiej reakcji wszelkie problemy mogły być rozwiązywane w krótkim czasie wewnątrz tego miniośrodka dowodzenia i kierowania.

Ataki przeciwko siłom koalicyjnym, stałe zagrożenia jak miny-pułapki IED przy drogach, samochody-pułapki VBIED, ewakuacja medyczna, zarówno lądowa, jak i powietrzna, wzmocnienie pododdziałów operujących poza bazą przez siły szybkiego reagowania QRF oraz wiele innych przypadków na co dzień rozwiązywane były właśnie przez TOC - najczęściej z doskonałymi rezultatami.

Powiew Tsunami, czyli polscy żołnierze w Iraku - Część XVI

0x01 graphic

Stała łączność w przypadku akcji to sprawa bardzo ważna.

(fot. 17 WBZ)

BGB działała na terenie Iraku stykając się z kulturą, religią i całą specyfiką. Obszar w jakim przyszło działać BGB, jego różnorodność i sytuacja panująca w Iraku były głównymi determinantami, jakie określił zadania i działania operacyjne w rejonie odpowiedzialności.

Teren prowincji Wasit pocięty rzekami i kanałami z dwoma ogromnymi rozlewiskami oraz górami na wschodzie prowincji, zmuszał żołnierzy do przyjęcia takich sposobów działań, o których próżno szukać wiadomości w instrukcjach i podręcznikach taktyki.
Dodatkowym elementem, bardzo delikatnym pod względem politycznym, była bliskość granicy iracko-irańskiej, narzucająca na prowadzone działania wiele ograniczeń.

Droga do nieba

Żołnierze naładowani książkową wiedzą i wzorami ćwiczeń realizowanych w Polsce zderzyli się z konkretnym zadaniem. Rozpoczęli planowanie działań do pierwszej operacji pod kryptonimem "Bridge to Heaven” (z ang. "Droga do Nieba”). I tutaj pojawiło się pierwsze zaskoczenie. Większość danych i sposobów działania trzeba było zweryfikować. Współdziałanie na gruncie operacyjnym z irackimi siłami bezpieczeństwa wymagało wiele cierpliwości, szybkości planowania oraz elastyczności. Synchronizacja wszystkich składowych wymagała lawirowania na styku kultur i obyczajów, naginania się do ograniczeń sprzętowych i możliwości jego użycia. Okazało się, że Irakijczycy, w myśl zasady, że "szczęśliwi czasu nie liczą”, często się spóźniali. Nie uznawali tego jednak za nic złego. Łączność okazała się niekompatybilna, śmigłowce mogły latać tylko do określonej godziny, przestrzeń powietrzną trzeba było dzielić między rumuńskiego UAV, a parę Mi-24…

Na tym etapie szczególnie dało się odczuć, że przygotowania, które BGB poczyniła w kraju, były niezbędne i przyniosły wymierny efekt. Przed misją 17WBZ wpadła na pomysł, aby trening sztabowy oprzeć na danych z Iraku. Zapoznali się z obszarem, siłami oraz z ich rozkładem. Dane uaktualniali co tydzień, a działanie planowane było na podstawie oryginalnego zarządzenia przygotowawczego, tzw. Frago. Pracowali na dokumentach anglojęzycznych, stosowanych w armii amerykańskiej. Wszystko to zdecydowanie podniosło poziom międzyrzeckiego kontyngentu.

Wracając do operacji pod kryptonimem "Bridge to Heaven”, potwierdziła się zasada, że uczenie się jest procesem ciągłym, a szablony są dobre do rysunku technicznego. Podczas trwania operacji, na monitorach w centrum kierowania pojawił się obraz z UAV, na którym kilku ludzi rozstawia podłużne przedmioty na dachu jednego z budynków. Dowódca nakazał przekazać te informacje do wojsk operujących w terenie i do śmigłowców.
Niestety pojawił się problem. Ustalenie położenia w systemie UTM przy skalach map, jakie posiadali, nie dawało zbyt wiele. Jedynym wyjściem było przygotowanie, we własnym zakresie planów rejonu działania z siatką współrzędnych. Od tej pory do każdego działania w rejonach zurbanizowanych przed akcją przygotowywano takie plany.
Materiały kartograficzne były jednym z głównych problemów, jakie napotkali misjonarze podczas przygotowania i prowadzenia działań. Już w pierwszym tygodniu powstał plan miasta Al-Kut, wydrukowany z materiałów pozyskanych ze strony internetowej googleearth. Nakładając zdjęcie z internetu i z UAV uzyskiwali wierny i aktualny obraz terenu działania.

Mogli liczyć na F-16

"Bridge to Heaven”, "Black Eagle Watch”, "Secret Window” czy "Sin City” to operacje z dwóch pierwszych miesięcy działań, które na długo zostaną w pamięci żołnierzy BGB. Ich zaplanowanie dało im więcej niż pół roku szkolenia.
Nauczyli się przez te dwa miesiące bardzo wiele. Później pozwoliło im to wejść na wyższy poziom wtajemniczenia operacyjnego. Zwiększył się rozmach i kreatywność prowadzonych operacji na takie, w których pociski świstały w powietrzu, na drogach czekały improwizowane ładunki wybuchowe IED i w każdej chwili mogli ujrzeć wycelowane w swój pojazd granatnik RPG. Pojawiła się nowa jakość - wypracowany przez BGB system planowania, stanowiący mieszaninę procedur polskich i amerykańskich.

Czy ktoś słyszał w kraju np. o CONOPS-ie lub POSTOP-ie? Koncepcja operacji (CONOPS), plan synchronizacji, mapy, plany obiektów, rozkaz do działania (FRAGO) oraz podsumowanie pooperacyjne (POSTOP) stanowiły główne dokumenty, niezbędne do przeprowadzenia i podsumowania - zamknięcia operacji. Sposób działania również uległ zmianie. Do rozpoznania terenu i monitorowania działań służyły bezzałogowe latające środki rozpoznawcze UAV. Wsparcie z powietrza CAS zapewniały śmigłowce, szczególnie przydatne w terenie zurbanizowanym. A w wyjątkowych sytuacjach w grę wchodziły również samoloty F-16. To wszystko dało przedsmak tego, jak może wkrótce wyglądać działanie nie tylko w Iraku, ale w każdym innym miejscu, gdzie współcześnie prowadzone są działania militarne.

Nowa wiedza oraz sukcesywnie zdobywane doświadczenie przydały się podczas kolejnej operacji pod kryptonimem "Tsunami Blow” (z ang. "Powiew Tsunami”). "16 marca brygadowa grupa bojowa koordynowała i uczestniczyła siłami QRF w połączonej operacji irackiej armii i policji. Elementami wpierającymi był UAV kontyngentu rumuńskiego, QRF batalionu salwadorskiego oraz komponent lotniczy Camp Delta (1xMi24, 1xMi8). Celem operacji było zabezpieczenie i przeszukanie trzech obszarów, prowadzące do zwiększenia bezpieczeństwa w rejonie Al-Kut i bazy Delta. W wyniku operacji zatrzymano 8 osób mających powiązania z organizacjami terrorystycznymi, skonfiskowano pociski PG-9, kbk AK 47 - 23 sztuki, amunicję 7,62 mm oraz kilogram trotylu”.

Suchy meldunek nie oddaje tego, ile wysiłku trzeba było włożyć w przygotowanie tej operacji. Praca sekcji wywiadu osobowego THT i sekcji rozpoznawczej S-2, związana z przygotowaniem listy targetingowej (najbardziej poszukiwanych i niebezpiecznych terrorystów działających w rejonie odpowiedzialności). Później rozpoznanie z użyciem UAV, analiza map i planów oraz dziesiątki innych problemów do rozwiązania.

Największymi problemami było terminowe wejście na trzy obiekty jednocześnie i zapewnienie bezpieczeństwa zespołowi, który miał wykonać zadanie w głębi obszaru uważanego za bardzo niebezpieczny i opanowany przez ugrupowanie terrorystyczne JAM. Istniało także niebezpieczeństwo ataku na zespoły bojowe powracające z akcji z zatrzymanymi przywódcami JAM.

Skalę problemu doskonale ilustrował plan synchronizacji działań do tej operacji, w którym drobną czcionką opisane były wszystkie kluczowe zagadnienia, a obejmował on trzy strony druku na formacie A3. Za wyjątkiem typowych zadań, które dotychczas wykonywali żołnierze BGB, doszły takie problemy, jak procedury zatrzymywania i przesłuchań, transport zatrzymanych i broni czy zasady przekazywania zatrzymanych dla elementów policyjnych ze składu sił koalicji.

Grzaliby jak do kaczek

Podejmowana aktywność bojowa pozwoliła na wzajemne poznanie i szkolenie z elementami Irackich Sił Bezpieczeństwa, szczególnie plutonami z 3. Brygady Irackiej Armii, które uczestniczyły z koalicjantami w wielu operacjach. Wspólne szkolenie zniwelowało wiele problemów, z którymi początkowo podwładni gen. bryg. Różańskiego mieli do czynienia. Nawiązały się też przyjazne relacje pomiędzy żołnierzami. Słynne przywitać się z dowódcą plutonu por. Dariuszem Milerem - jego najlepszym kumplem.
Wydarzenie może niezrozumiałe dla innych, ale w Iraku miało swoje inklinacje. Za coś takiego ten iracki oficer mógł zginąć, a jego ciało znaleziono by później pływające przy zaporze w Al-Kut.

Poziom wyszkolenia i zgrania, jaki osiągnęła BGB współdziałając z iracką armią i policją, pozwolił, by kolejne operacje, tj. Waypoint czy Crossroad, można było uznać za wykonane z łatwością. Zbytnia pewność siebie w planowaniu działania niesie jednak ryzyko utraty życia lub zdrowia, co gorsza nie swojego, ale żołnierzy biorących udział w działaniach bojowych. Czasami wszystko idzie, jak z płatka, pododdział wraca już po wykonaniu głównego zadania i zdarza się coś nieprzewidywalnego i niebezpiecznego.
Taki scenariusz miał miejsce, kiedy 1. Pluton, wracając z rutynowego patrolu, tuż przed bazą wjechał na improwizowany ładunek wybuchowy IED. Na szczęście nikomu nic się nie stało.

Pisząc o żołnierzach kompanii dowodzenia i zabezpieczenia oraz o tych najbardziej niebezpiecznych momentach w czasie naszej misji w Iraku, nie można nie przywołać udziału 3. plutonu BGB w operacji "Black Eagle”. Podczas dwutygodniowego pobytu w Ad Diwaniyah realizowali oni zadania z zakresu osłony sił koalicji, wspierając działanie amerykańskiej jednostki inżynieryjnej w trakcie budowy posterunku ochronnoobronnego sił koalicyjnych mieszczącego się w północnej części miasta. W tym samym czasie pozostałe siły brygady koordynowały i uczestniczyły w operacji pod kryptonimem Sharp Cut w An Numanijah, mającej na celu zablokowanie dostaw broni i sprzętu do Ad Diwanijah, gdzie trwała rebelia.

Zdobyte doświadczenie owocowało. Pomimo wielu ataków improwizowanymi ładunkami wybuchowymi IED i bronią strzelecką, nikt nie został nawet draśnięty. Przydało się także w maju, kiedy ogromne wyzwanie czekał zarówno sztab, jak i żołnierzy z zespołów bojowych.

Powtarzające się ostrzały bazy Delta rozpoczęły proces zbierania informacji i danych o możliwych drogach przerzutu i przygotowania wyrzutni rakiet 107 mm. Dane te zbierane były i analizowane w sposób ciągły. Jednak kiedy w Bagdadzie rozpoczęła się wielka operacja czyszczenia przez siły koalicji, do Al-Kut zaczęli napływać członkowie organizacji antykoalicyjnych. Stwarzało to zagrożenie, że w mieście powstanie nowe zarzewie buntu. Współpraca S-2, THT, Służby Kontrwywiadu Wojskowego, Amerykanów z sił specjalnych i policji irackiej została uwieńczona sukcesem. Wskazano dwa miejsca, w których uderzenie pozwoliłoby odnieść duży sukces. Niestety były to dwie najniebezpieczniejsze dzielnice Al-Kut: Al Izza i Shuhada. Nieco wcześniej Amerykanie i iracki oddział specjalny stracili tam na minach-pułapkach kilka pojazdów. Te dzielnice były enklawami odgrodzonymi kanałami, rzeką Tygrys, a Shuhada dodatkowo jeziorem, będącym częścią ogromnych bagien na północ od Al-Kut. Decyzja jednak zapadła - działamy. Jeżeli zamknęlibyśmy się w bazie, jak to było w Ad Diwaniyah, to "grzaliby do nas jak do kaczek” i stracilibyśmy swobodę manewru.

To nie są pokazy

W fazie planowania operacji pojawiło się kilka determinantów sukcesu - musimy wejść z zaskoczenia, nie po drogach głównych, ale z kierunku, który będzie zaskoczeniem dla czujek w dzielnicy. Na tym etapie pojawiła się koncepcja desantu ze śmigłowców, na który zgodził się także Kelvin, dowódca sił specjalnych ODA. Koncepcja operacji powoli nabierała kształtu. Trwały także przygotowania praktyczne - rozpoznanie prowadzone przez UAV i loty rekonesansowe śmigłowców. Obok celu głównego, wysyłanie tych środków do miasta miało swoje drugi cel, zależało nam na przyzwyczajeniu mieszkańców dzielnic północnych do ich obecności, tak by podczas właściwej operacji nie budziły podejrzeń.

Ponadto żołnierze odbywali wspólne szkolenie pododdziałów brygady, plutonów irackich i Amerykanów z ODA, włącznie z desantowaniem ze śmigłowca. Sam plan wyklarował się, przybierając kryptonim "Lynx Claw” (z ang. "Rysi Pazur”). Jak zawsze żołnierze z pododdziału bojowego byli najważniejsi, ale operacja był sprawdzianem również dla sekcji i zespołów sztabu, ponieważ zakres rozpatrywanych zagadnień wykraczał daleko poza codzienność jednostek wojskowych.

Należało zaplanować i skoordynować zakres działań w tak wielu płaszczyznach, że pomieszczenia sekcji operacyjnej S-3 były od podłogi po sufit zastawione tablicami i wykresami. Wynikało to z ogromu przedsięwzięć i możliwości, które należało rozpatrzyć. Do dyspozycji były myśliwce F-16, śmigłowce Mi-24 i Mi-8, UAV i do tego moździerze QRF-u w gotowości do wsparcia działań zespołów uderzeniowych. W niebyt odszedł także obraz lądujących w centrum akcji śmigłowców, z których wypada desant, zasypując przeciwnika ogniem - ten obrazek zostawcie sobie na pokazy.

W rzeczywistości wygląda to tak, że lądowisko musi być oddalone o 300 metrów od zabudowań i w tym przypadku zespół uderzeniowy, który desantował się ze śmigłowców, musiał przebijać się 800 metrów ze strefy lądowania do celu ataku. Zmieniło to także plan, który sztab opracował, ponieważ trzeba było uwzględnić przepisy, jakie przekazali im piloci.

0x01 graphic

Kierowcy wojskowych pojazdów na każdym kroku musieli być czujni.

(fot. 17 WBZ)

Ominęli mielizny

Inny problem to wydostanie się z dzielnicy z pojazdami zespołów uderzeniowych, które poszły na połączenie z desantem ze śmigłowców. Istniało realne niebezpieczeństwo ataku na pojazdy w wąskich uliczkach Shuhady. Jednak po kilku poprawkach powstał plan, który miał ominąć wszystkie mielizny na drodze do sukcesu. Operacja została przeprowadzona 31 maja i zakończyła się pełnym sukcesem, o czym świadczy poniższy meldunek.

"W dniu 31.05.2007 r. BGB zaplanowała, koordynowała i wspierała ISF (Irackie Siły Bezpieczeństwa) we współpracy z SF (siły specjalne US) podczas prowadzenia operacji C&S pk. Lynx Claw w dzielnicy Shuhada w Al-Kut. Celem operacji było zmniejszenie ataków na ISF i CF i pomoc w odzyskaniu przez lokalne władze kontroli nad dzielnicą. W wyniku operacji zatrzymano 13 osób, z czego 2 znajdowały się w grupie osób poszukiwanych przez THT, 5 w grupie osób poszukiwanych przez IP, natomiast 2 z zatrzymanych posiadały mundury IP i sfałszowane karty ID policji irackiej. Ponadto skonfiskowano: 9 AK47, 4 RPG, 2 PK, 1 karabin MOSIN, 1 pistolet TARIK, 1300 szt. amunicji 7,62mm (AK47), 350 szt. amunicji 7,62 mm (PK), 4 rakieta 107 mm z mechanizmem startowym”.

Pomimo nieuchronnego zbliżania się końca misji BGB w prowincji Wasit, nie dane im było osiąść na laurach i rozpocząć pakowania zasobników. Kolejna informacja od irackich specjalsów (sił specjalnych) uruchomiła sprawną machinę, jaką stali się po pięciu miesiącach operowania. Okazało się, że w dzielnicy Al Izza przechowywane były rakiety 107 mm i ukrywali się członkowie JAM-u. Kevin po raz kolejny pomógł nam swoim doświadczeniem. Zaznaczał, że akcja w tej dzielnicy to jak włożenie kija w mrowisko.

Podczas planowania wszystko przebiegało podobnie jak podczas operacji w Shuhadzie, jednak sztabowcy musieli znaleźć sposób jak bezpiecznie wycofać się do głównego mostu. Zaproponowali dowódcy BGB schemat znany z działań, które często ćwiczyli na mapach, tzn. zastosowali linie fazowe, które pozwolą wycofać się jednocześnie z zagrożonych rejonów i wesprzeć się wzajemnie ogniem.

Pomysł okazał dobry i bardzo skuteczny. Chwilę po rozpoczęciu akcji z uliczek i domów zaczęli wybiegać Irakijczycy z karabinkami i granatnikami. Pojawili się także, jeżdżący parami na motocyklach, Irakijczycy uzbrojeni w granatnik RPG-7, a nazywani przez żołnierzy "jeźdźcami apokalipsy”. Niestety, mimo sprawnego działania na kolejnych liniach fazowych, ponieśliśmy pewne straty. Jeden amerykański HMMWV spłonął trafiony z RPG, a kilku żołnierzy zostało lekko rannych. Na koniec akcji F-16 zniszczył rakietą HMMWV, który spłonął doszczętnie w wąskiej uliczce. Ostateczny bilans wyniósł: zatrzymanie 12 podejrzanych, skonfiskowanie broni oraz sprzętu do budowy min pułapek IED.

Była to ostatnia operacja, jaką przyszło planować polskim żołnierzom w Al-Kut. Następna to już przemieszczenie do Ad Diwaniyah, gdzie, jak słyszeli, było wiele do zrobienia.

Operacji ciąg dalszy - "Część XVII

0x01 graphic

Kto choć raz był na patrolu w mieście, ten wie, jaki bałagan panuje na irackich ulicach.

(fot. 17. WBZ)

2. pluton ochrony, zgodnie z wytycznymi przełożonych, realizował w dwumiesięcznych cyklach zadania, jako siły szybkiego reagowania QRF dla bazy Delta, ochronę bramy nr 1 oraz QRF powietrzny. To ostatnie zadanie sprowadzało się w zasadzie do utrzymywania piętnastominutowej gotowości w charakterze dyżurnego środka ogniowego do wszystkiego.

Poprzeczka plutonowi por. Arkadiusza Sieniawskiego została ustawiona wysoko. W dwa tygodnie po przejęciu dyżurów w ramach QRF dla bazy Delta, dostali zadanie udziału w operacji pod kryptonimem "Bridge to Heaven”. W Al-Kut pojawił się ośmioosobowy zespół amerykańskich saperów, których głównym zadaniem było dokonanie inspekcji mostu drogowego łączącego dzielnice Jafarda i Falaheeya. Polacy mieli zapewnić im ochronę. Sztab zaplanował wcześniej kilka patroli dziennych i nocnych, aby rozpoznać obiekt przyszłego działania, drogi dojścia, odejścia, miejsca wytypowane na lądowiska dla Medevac.

Przyjemny warkot śmigłowca

Pluton był gotowy i czterema HMMWV przemieścił się na lądowisko, tzw. helipad, z którego odebrał Amerykanów. Razem przystąpili do pierwszego, łatwiejszego etapu, a mianowicie zabezpieczenia rozpoznania inżynieryjnego południowego brzegu Tygrysu w granicach perymetru bazy. Dopiero późnym popołudniem przeprowadzono odprawę do zadania głównego. Szef sekcji operacyjnej, mjr Michał Rohde, przedstawił zarys operacji, kalkulacje czasowe i życzył szczęścia. Amerykanami dowodziła pani porucznik, taki sam młody adept sztuk wojennych, jak dowódca polskiego plutonu. Po przeanalizowaniu map i zdjęć z okolic mostu, uzgodnili szczegóły i koncepcję realizacji ochrony, ustawienia ludzi w pojazdach, działania w sytuacjach awaryjnych, wykonania odejścia, oraz wezwania wsparcia.

8 lutego rozpoczęli swoje zadanie. Pojazdy zajęły pozycje na podejściach do mostu i na samym obiekcie. Amerykanie rozbiegli się na i pod mostem. Przystąpili do pomiarów, dłubań, wierceń. Powietrze niosło dźwięk silników rumuńskiego UAV, monitorującego rejon operacji. Miasto budziło się do życia, a żołnierze blokowali jedną z głównych dróg. Po kilkunastu minutach usłyszeli przyjemny warkot. Para szturmowych Mi-24 prowadzonych przez ppłk Sławomira Pałkę przystąpiła do osłony z powietrza. Widok własnych śmigieł, bo tak nazywane były przez żołnierzy helikoptery, zawsze budził pozytywne emocje. Po około godzinie praca została zakończona. Na ulicach spory ruch, z UAV poprzez TOC spływały informacje do wozu dowodzenia o przejezdnych drogach.

Mimo problemów związanych ze wzmożonym ruchem ulicznym, już po kilkunastu minutach patrol osiągnął bramę bazy Delta. Pierwsza poważna akcja za nimi. Pomiędzy 14 i 19 lutym 2007 r. 2. pluton ochrony wzmocniony drużyną z 3. plutonu oraz wozem dowodzenia z szefem TOC-u, kpt. Grzegorzem Kaliciakiem w ramach operacji pod kryptonimem "Black Eagle Watch”, przemieścił się do Zurbatii, w rejon przejścia granicznego Iraku z Iranem. Celem było zabezpieczenie saperów amerykańskich, wykonujących prace inżynieryjne w rejonie przejścia granicznego. Zabrali masę sprzętu, od dodatkowej amunicji począwszy, przez łóżka polowe, na racjach żywnościowych kończąc. Niepokój wzbudzała bliskość granicy Iranu, państwa, które ingerowało i ingeruje w wewnętrzne sprawy Iraku.

Na trasie przejazdu towarzyszyły żołnierzom BGB szturmowe Mi-24. Po dotarciu na miejsce i krótkim rekonesansie przejścia uzgodnili z Amerykanami podział zadań. Od zmroku do świtu na 4 HMMWV ubezpieczali saperów. Na granicy dane im było przeżyć także pierwszą burzę piaskową i charakterystyczne dla tej pory roku krótkie, ale za to bardzo intensywne ulewy. Żołnierzy odwiedził także dowódca BGB, gen. bryg. Mirosław Różański. Za dnia odtwarzali zdolność do działania, by w nocy znów ochraniać i monitorować powierzony sektor. Po kilku dniach spędzonych z dala od swoich powrócili do bazy.

Śmieci na ulicach

Jednym z ciekawszych zadań, jakie wykonywali żołnierze podczas irackiej misji, były eskorty personalne, realizowane na rzecz dowódcy BGB, patroli sekcji współpracy cywilno-wojskowej CIMIC, oficerów łącznikowych PJCC i innych wyznaczonych osób. Podczas eskort kluczową rolę odgrywali: lider kolumny - zwykle chor. Marek Radłowski, oraz kierowcy - st. plut. Andrzej Nakonieczny, plut. Grzegorz Fagasiński, st. szer. Tomasz Klimek, st. szer. Grzegorz Bobkowski, którzy musieli wykazać się nie lada orientacją i umiejętnością podejmowania szybkich decyzji.

3 marca 2007 r. nagle postawiono siły szybkiego reagowania QRF na nogi. Mieli 15 minut na dotarcie z bazy do centrum miasta, a następnie do dowództwa 3. Brygady Piechoty Irackiej Armii. HMMWV przemknęły przez bramę, następnie nieprzyzwoicie przyspieszyły. Wszystko w normalnym miejskim ruchu. Kto choć raz był na patrolu w mieście, ten wie, jaki bałagan panuje na irackich ulicach. Kierowcy nie używali kierunkowskazów, na skrzyżowaniach szybszy był pierwszym. Ulice zastawione pojazdami, nisko zwisające przewody, walające się śmieci.

Na rzecz kierowcy pracowała cała załoga, informując o zauważonych pojazdach, pieszych, przeszkodach itp. Slalomem między pojazdami, pod prąd, pojechali do ronda przed największym mostem. Już po chwili oficer łącznikowy PJCC, ppłk Urbanek, mógł rozpoczynać swoją zmianę w siedzibie Prowincjonalnego Połączonego Centrum Reagowania Kryzysowego. Następnie patrol ruszył do 3. brygady. Dwupasmowa droga w kierunku na Bagdad to newralgiczna arteria Al-Kut. Prowadzący pojazd manewrami, które z boku wyglądać mogły jak przejazd nietrzeźwego kierowcy, zmuszał Irakijczyków do usunięcia się z drogi. Po kilkunastu minutach od wyjechania z bazy, dowódca BGB był już na miejscu. Wszyscy mogli odetchnąć z ulgą.

Niestety przygody w tym dniu się jeszcze nie skończyły. Generał Różański, lubiący niekonwencjonalne zagrania, zaraz po zakończonym spotkaniu z dowództwem 3. brygady i gubernatorem, wsiadł do cywilnego pojazdu gubernatora, wydając krótkie polecenie: - Za mną. Szybka reakcja i żołnierze już mknęli za dowódcą całą eskortą. Na prostym odcinku kolumna zaczęła się dzielić.
Taktyczny horror. Irackie pojazdy włączyły się pomiędzy chevroleta gubernatora, a lidera. Szybka decyzja, dziki manewr i pojazd plut. Nakoniecznego dołączył do naszej kolumny. Po minięciu największego ronda w mieście pojazdy przeformowały się, jadąc całą szerokością jezdni. Po wojskowemu taki manewr nazywa się "kątem w przód” i w tym wypadku skutecznie blokował dostęp do samochodu, w którym podróżował gen. Różański. W opinii dowódcy eskorty, było to ekstremum na pograniczu kolizji.
Jak się okazało, znowu trafili do PJCC. Po chwili najważniejszy wsiadł do wojskowego pojazdu. Dołączył także oficer PJCC. Spokojnie zjeżdżają już do Delty. Po akcji dzielą się wrażeniami: - Szkoda tylko, że dynamicznej jazdy uczy życie, a nie ośrodek w Polsce, asekuracyjnie przeszkalający kierowców na HMMWV.

Odprawa w akwarium

Po pierwszych przypadkach ostrzału rakietowo-moździerzowego bazy Delta, dowódca zdecydował o odpowiedzi. Pomiędzy 28 lutego a 2 marca polski QRF uczestniczył w kilku działaniach typu "cordon & search” (z ang. okrąż i przeszukaj). 2 marca wczesnym popołudniem dowódcy i osoby zaangażowane stawiły się na odprawie w sali zwanej "akwarium”. Mjr Rohde wyjaśnił tajniki operacji.

Celem było przeszukanie wioski Faysaliyah położonej kilka kilometrów na południe od bazy, gdyż istniało uzasadnione przypuszczenie, że składowane są tam środki bojowe wykorzystywane do ostrzału bazy. Do akcji ruszyli mieszaną i bardzo zróżnicowaną, nie tylko pod względem narodowościowym, kolumną. W składzie następujących pojazdów mechanicznych: Polacy na amerykańskich HMMWV, iracka armia na polskich Dzikach-3 i brytyjskich nieopancerzonych ciężarówkach Leyland.

Po dojechaniu do Faysaliyah, żołnierze rozpoczęli wykonywanie swojego zadania. Wokół gliniane domy, wąskie uliczki, rzadkie grupy palm, trochę krzewów, nieodłączne śmieci, złom, rozbiegany inwentarz, zaskoczeni mieszkańcy. Pluton piechoty z 3. brygady rozpoczął przeszukiwane. Żołnierze BGB czekali w napięciu na rozwój wydarzeń.

Niespodziewanie w kordonie pojawił się iracki major. Schowani za kawałkami murów, za opancerzonymi drzwiami HMMWV, lustrujący czujnie okolicę i nastawieni na kontakt ogniowy Polacy nie kryli swego zdziwienia. Iracki dowódca kompanii wpadł na genialny pomysł zlustrowania pracy swoich podwładnych. Najwyraźniej były jakieś nieścisłe informacje o przeciwniku, skoro iracki sztabowiec potraktował działanie bojowe, jako zajęcia kontrolowane. Po 40 minutach sformowali kolumnę i wróciliśmy do bazy. Niczego nie znaleziono. Proza życia.

Polscy żołnierze w Iraku - uchylić nieba lokalsom - Część XVIII

Jednym z zadań realizowanych przez Brygadową Grupę Bojową, w ramach współpracy cywilno-wojskowej w prowincji Wasit, podczas VIII zmiany Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Iraku, było wspieranie lokalnych władz w odbudowie i rozwoju regionu.

0x01 graphic

Polscy żołnierze w Iraku byli gotowi nie tylko do walki, ale także do pomocy Irakijczykom w życiu codziennym.

(fot. 17. WBZ)

BGB miała poprawić warunki życia lokalnej ludności oraz nieść pomoc humanitarną potrzebującym. Działalnością tą bezpośrednio zajmowała się kierowana przez mjr Arkadiusza Stachowiaka sekcja współpracy cywilno-wojskowej S-5 (CIMIC), w składzie: szef sekcji, oficer sekcji, kpt. Marcin Ciszewski oraz tłumacze Antoni Siejek, Ali Al-Hariri i Alicja Szczepańska. Każdy z tłumaczy pracował w sekcji w innym okresie, ale każdy miał swój wkład w jej osiągnięcia.

Głównym programem służącym do realizacji zadania CIMIC-owców był CERP (Commander's Emergency Response Program). Skupiał się on na szybkiej i efektywnej odbudowie infrastruktury, wspieraniu rozwoju ekonomicznego oraz pomocy lokalnym władzom i mieszkańcom polskiego rejonu odpowiedzialności. Jednocześnie program zakładał zwiększenie zatrudnienia oraz budowę pozytywnego wizerunku sił koalicyjnych wśród Irakijczyków. W rzeczywistości CERP polegał na niesieniu pomocy i wsparcia poprzez realizację projektów.

Żadnego szkolenia

Chcąc właściwie oddać charakter i sposób pracy sekcji S-5, należy cofnąć się do czasu jeszcze przed wyjazdem. Podczas przygotowania się do VIII zmiany PKW Irak, oficerowie skrupulatnie analizowali wszystkie dokumenty i przepisy dotyczące realizacji programu i projektów, które otrzymali od żołnierzy VII zmiany w trakcie rekonesansów i rozmów telefonicznych. Tak opisuje swoje pierwsze odczucia szef sekcji S-5, mjr Arkadiusz Stachowiak: - Szczerze mówiąc, byłem trochę zdziwiony, ponieważ zostaliśmy rzuceni na głęboką wodę. Zaskoczeniem był dla mnie fakt, że nikt nie przeprowadził jakiegokolwiek szkolenia z zakresu obowiązujących przepisów, dokumentów i sposobu ich wykonywania.

Wbrew pozorom sporządzenie wszystkich dokumentów, średnio około dwudziestu do jednego projektu, wymagało pewnego przygotowania, a samo ich wykonanie wiązało się z dużą odpowiedzialnością. O pomyłkę nie trudno, a koszt jednego projektu to niekiedy nawet kilkaset tysięcy dolarów. Osobiście byłem w korzystniejszej sytuacji od mojego kolegi, ponieważ uczestniczyłem w IV zmianie PKW Irak, również jako szef sekcji S-5 (CIMIC) 2. batalionowej grupy bojowej, wystawianej przez 17WBZ.

Z przypomnieniem nie miałem problemów, jednak część dokumentów zmieniła się oraz doszły nowe. Podobna sytuacja była w zakresie procedur przetargowych, które obowiązują w PKW podczas realizacji projektów. Wprawdzie nie byłem członkiem komisji przetargowej, ale wiele rzeczy dotyczyło mnie i były one związane z naszą działalnością.
Po dotarciu do bazy Delta w Al-Kut, nowa obsada sekcji niezwłocznie przystąpiła do objęcia obowiązków służbowych i szczegółowego zapoznania się z faktyczną dokumentacją projektów. Pojawiły się drobne rozbieżności pomiędzy dokumentami, które studiowali podczas przygotowania, a obowiązującymi w Iraku. Jednak nie stanowiło to większego problemu. Po przyjęciu obowiązków i kilku projektów od poprzedników, udali się do bazy Echo w Ad Diwaniyah, aby odbyć specjalistyczne szkolenia przygotowujące do realizacji projektów CERP. Otrzymali certyfikaty PPO (Project Purchasing Officer), które uprawniały ich do podpisywania kontraktów do kwoty pięciuset tysięcy dolarów. Mając odpowiednie dokumenty, mogli przystąpić do pracy.

Ciągle czegoś brakowało

Początki nie były łatwe. Najpierw musieli zakończyć projekty przejęte od poprzedników. I tu pojawiły się pierwsze problemy, podczas kontaktu z lokalnymi kontraktorami. Aby zamknąć sprawę dwóch projektów, musieli interweniować aż u gubernatora prowincji. Dotyczyły one dostarczenia generatorów i sprzętu biurowego do banku Al-Rashed i Departamentu Sądownictwa w Al-Kut. Kontraktor twierdził, że wszystko jest dostarczone i zainstalowane, a odbiorcy, że ciągle czegoś brakuje. Jak się okazało, winne były obie strony. Część rzeczy faktycznie wymagała poprawienia przez kontraktora, a cześć to dodatkowe życzenia przedstawicieli instytucji, które nie były ujęte w kontraktach. Po wielu rozmowach i wyjaśnieniach udało się zakończyć obydwa projekty.

Kolejne poszły sprawnie. Już w lutym CIMIC z BGB przekazał dla miasta As Suwayrah cysternę do wywozu ścieków wartą 130 tys. USD oraz dwie cysterny dostarczające wodę pitną za 170 tys. USD.
Natomiast dyrektor szpitala w Al-Aziziyah z burmistrzem i przewodniczącym rady miasta odebrali sprzęt medyczny dla szpitala miejskiego o łącznej wartości około 140 tys. USD.

Jednocześnie, chcąc właściwie wypełnić spoczywające na nich zadania oraz sprostać oczekiwaniom społeczeństwa irackiego, od pierwszych dni swojej działalności przystąpili do zapoznania się z aktualną sytuacją w prowincji oraz potrzebami ludności. W tym celu kpt. Stachowiak i jego ludzie przeprowadzili wiele spotkań z przedstawicielami władz prowincji Wasit oraz władzami miast. Łącznie 11 spotkań roboczych, w trakcie których poznali najpilniejsze problemy w zakresie elektryczności, zaopatrzenia w wodę pitną, oczyszczania nieczystości, poprawy stanu dróg, rolnictwa i wsparcia systemu edukacji.

Najważniejsze było jednak spotkanie z przedstawicielami Rady Rozwoju Prowincji PRDC (Provincial Reconstruction Development Committee). Rada ta jest najważniejszym organem doradczym gubernatora w zakresie rozwoju prowincji. Jej zadaniem jest określanie najważniejszych problemów oraz rozwiązywanie ich. Ponadto, zgodnie z obowiązującymi przepisami i wytycznymi przełożonych, każdy projekt powinien być uzgadniany i koordynowany z PRDC.

Już w trakcie ich pierwszego spotkania, 26 lutego 2007 roku, okazało się, że problemy i potrzeby lokalnej ludności znacznie różnią się od przedstawianych przez członków PRDC. Po dokonaniu wstępnej analizy problemów prowincji Wasit, Polacy sporządzili listę z propozycjami 42 nowych projektów na kwotę około 4 mln USD. Przedstawili ją członkom wcześniej wspomnianej rady. Wśród nich była m.in. budowa kilku wiejskich dróg gruntowych, zaopatrzenie szpitali i placówek służby zdrowia w sprzęt medyczny, budowa stacji pompowania i uzdatniania wody w kilku wioskach, zaopatrzenie jedenastu szkół w komputery i podstawowy sprzęt szkolny. Dużym zaskoczeniem okazał się brak długoterminowych planów rozwoju prowincji i wykazu najpilniejszych potrzeb. Jeszcze większe zdziwienie ogarnęło CIMIC-owców, gdy w odpowiedzi na ich propozycję otrzymali dokumenty z prośbą o dostarczenie generatora prądu do miejskiej hali sportowej oraz samochodów osobowych dla kilku departamentów.

0x01 graphic

Dzięki Polakom w wielu irackich wioskach powstały nowe drogi gruntowe.

(fot. 17. WBZ)

Nieaktualne ceny

Jednak z każdym kolejnym spotkaniem współpraca układała się coraz lepiej. Doszli w końcu do porozumienia i otrzymali aprobatę PRDC na realizację projektów z przygotowanej wcześniej listy.
Sukcesywnie realizowali nowe projekty. Między innymi dzięki ich działalności wybudowano pięć odcinków dróg gruntowych w wioskach: Al Khamas, Al Brenge, Al Fedaa, Al Gharby i Al Zaraa oraz w okolicy miejscowości Al Aziziyah i jedną w wiosce Al Shathe koło An Numaniyah. Każda o długości sześciu kilometrów. Całkowita wartość inwestycji to ponad 600 tys. dolarów.

Mieszkańcy byli tak wdzięczni, że w lokalnej prasie "Al Sabah”, 3 maja 2007 r., podziękowali polskim żołnierzom za wybudowanie dróg, które rozwiązały wiele problemów. Ponadto jednego z kontraktorów, który realizował te projekty, nazwali "Polakiem”.
Dwa kolejne projekty to nowe stacje pompowania i uzdatniania wody w wioskach: Al Jamhoriyah i Al Hajam w okolicy An Numaniyah. Tym razem podczas odbioru projektu w wiosce Al Jamhoriyah, oprócz podziękowań, polscy żołnierze spotkali się również z innymi przejawami życzliwości. Były oklaski oraz skandowanie: "Good Bolanda” i "Thank you Bolanda”, co oznacza: "Dobra Polska” i "Dziękujemy Polsko”.

Nie obeszło się jednak i bez problemów. Rejon An Numaniyah nie należał do najbezpieczniejszych. 20 lutego zostały podpisane kontrakty na realizację kolejnych projektów. Po dwóch dniach kontraktor poinformował, że gromadzi już materiał i niebawem przystąpi do prac. W połowie okresu określonego na jego realizację, oficerowie CIMIC skontaktowali się z kontraktorem, aby dowiedzieć się, na jakim etapie są prace. Ku ich zdziwieniu otrzymali informację, że nie rozpoczął prac, ponieważ był kilkakrotnie zastraszany i śledzony. W obawie o swoje życie i bezpieczeństwo rodziny zrezygnował z realizacji kontraktu. Zgodnie z procedurami przetargowymi, komisja przetargowa wyznaczyła kolejnego kontraktora do realizacji tych projektów. Tym razem kontraktor oświadczył, że nie podpisze kontraktu, ponieważ w swojej ofercie przedstawił ceny, które są już nieaktualne i za wcześniej proponowaną kwotę nie jest w stanie wybudować stacji wody. W tej sytuacji komisja wyznaczyła kolejnych kontraktorów, którzy po podpisaniu kontraktów przystąpili do pracy. Również i tym razem pojawiły się problemy z bezpieczeństwem przy budowie stacji w wiosce Al Jamhoriyah. O pomoc zwróciliśmy się do burmistrza An Numaniyah, który zapewnił kontraktorowi ochronę policji. W ten sposób 28 kwietnia 2007 roku udało się w końcu odebrać stację wody w wiosce Al Hajam, a 10 maja w wiosce Al Jamhoriyah.

Chcieli niemiecki sprzęt

Kolejne projekty dotyczyły poprawy stanu opieki zdrowotnej w prowincji oraz poziomu edukacji w szkołach. Sekcja współpracy cywilno-wojskowej BGB między innymi dostarczyła fotele dentystyczne do szpitali w As Suwayrah i An Numaniyah oraz do przychodni w Shayk Saad.
Zakupiono też dziesięć urządzeń do pomiaru tętna płodu dla szpitali w Al-Kut, An Numaniyah, Al Hayy, As Suwayrah i Al Aziziyah.

Ponadto jeden z projektów dotyczył remontu głównego magazynu leków Departamentu Zdrowia w Al-Kut, a następny dostarczenia i zainstalowania urządzeń do przechowywania zwłok w największym szpitalu prowincji Al Zahraa.

Jednego projektu z kategorii "Healthcare” nie udało się zrealizować. Dotyczył on zainstalowania urządzenia do hemodializy w szpitalu Al Taware w Al-Kut. Podczas uzgadniania szczegółów dotyczących projektu, przedstawiciel Departamentu Zdrowia prowincji przedstawił dokładne dane urządzenia. Ogłoszono przetarg, który został rozstrzygnięty. Następnie podpisano kontrakt. Jak się okazało w trakcie uzgodnień prowadzonych już przez kontraktora, dyrektor Departamentu Zdrowia - Dhia Aldin Jelil Salem nie chciał takiego sprzętu tylko znacznie lepszy i wyprodukowany w Niemczech.
Wiązało się to z opracowaniem nowego projektu o wyższej wartości i znacznie dłuższym okresie realizacji. Było to niemożliwe, gdyż nieuchronnie zbliżał się kres działalności BGB w prowincji Wasit i moment przekazania rejonu odpowiedzialności. Po licznych rozmowach z dyrektorem departamentu projekt został anulowany.

Podobna sytuacja była w przypadku projektów dotyczących wsparcia systemu edukacji w prowincji. BGB zrealizowała dwa projekty w kategorii "Education”, dostarczając po dziesięć komputerów do siedmiu szkół średnich oraz podstawowe wyposażenie do czterech podstawówek. Gdy kontraktor przywiózł ławki i wyposażenie do szkoły An Nubuwwa w mieście Al Hayy, dyrektor przyjął sprzęt, lecz nie chciał podpisać dokumentu potwierdzającego odbiór, gdyż stwierdził, iż chce inne ławki i więcej mebli do swojego gabinetu. Dopiero interwencje u dyrektora Departamentu Edukacji, Abed Biyoud Heybel, przyniosły pozytywny efekt. Dyrektor szkoły podpisał dokument.

Pieniądze w skarpetkach

Do dziś polskich żołnierzy zastanawia postawa niektórych Irakijczyków. W sytuacji gdy kraj jest zniszczony i wiele podstawowych dziedzin życia wymaga naprawy oraz odbudowy, niektórzy potrafią odrzucać proponowaną pomoc.
Jest to tylko kilka problemów, z którymi przyszło się borykać żołnierzom sekcji S-5 podczas działalności w prowincji Wasit. Inne dotyczyły terminów zakończenia prac, szczegółowych uzgodnień czy nawet terminów umówionych spotkań i przybycia na nie kontraktorów. We wszystkich trudnych sytuacjach bardzo pomocny był tłumacz, Ali Al-Hariri, z którym najdłużej mieli przyjemność współpracować. Dzięki bardzo dobrej znajomości języka irackiego oraz zwyczajów i zachowań, zawsze potrafił w umiejętny i stanowczy sposób przetłumaczyć to, co żołnierze chcieli wyrazić. Niekiedy dodał coś od siebie, co jednak zawsze przynosiło pozytywny skutek.

Były też wesołe chwile. Płatność za projekty wzbudzała zawsze emocje. CIMIC-owcy mieli do czynienia z sumami, które są nieosiągalne dla zwykłego człowieka. Płatność odbywała się w bazie Delta w obecności kilku świadków, m.in. przedstawiciela Żandarmerii Wojskowej. Płatnikiem był amerykański oficer, ppłk Charles Stasenka, który wykonywał swoją pracę profesjonalnie. Pieniądze zawsze były zapakowane oryginalnie z banderolkami i zafoliowane. Kontrakty, za które płacili, opiewały na różne kwoty, niekiedy kilkuset tysięcy. Kontraktorzy nigdy nie liczyli tych banknotów, bo wierzyli, że skoro są oryginalnie zamknięte, to wszystko powinno się zgadzać. Jednak jeden z kontraktorów, który realizował projekt za najniższą spośród naszych projektów kwotę (23.993 USD) dwukrotnie przeliczył wszystkie pieniądze, banknot po banknocie. Trochę to trwało, ale cóż, to były jego pieniądze. Było to wesołe, a płatnik stwierdził, że pierwszy raz spotkał się z taką skrupulatnością. Inny z kolei kontraktor, obawiając się o swoje bezpieczeństwo, chował pieniądze do skarpetek.

Wojsko w Iraku miało pieniądze dla przedsiębiorców - Część XIX

0x01 graphic

- Zrealizowaliśmy dwa projekty w kategorii "Education”, dostarczając po dziesięć komputerów do siedmiu szkół średnich oraz wyposażenie do czterech podstawówek - wspominają żołnierze.

(fot. 17. WBZ)

17 kwietnia 2007 r. właściciel firmy Shams Al Dhuha, Raad Rehman Ashor, złożył wniosek w sprawie realizacji projektu CERP, który dotyczył zakupu sprzętu medycznego do szpitala Al Zahra w Al-Kut. Powyższy projekt został rozpoczęty przez komórkę CIMIC VI zmiany PKW Irak w marcu 2006 roku, a więc prawie rok wcześniej.

Firma Raad Rehman Ashor'a została wybrana przez komisję przetargową jako ta, która złożyła najkorzystniejszą ofertę. Jednak nie doszło do podpisania kontraktu, ponieważ w tym samym czasie Ministerstwo Zdrowia w Bagdadzie dostarczyło potrzebny sprzęt medyczny. Nie było więc podstaw do realizacji projektu. Został on anulowany, a kontraktor powiadomiony o zaistniałej sytuacji. Właściciel firmy twierdził jednak, że szpital Al Zahara w dalszym ciągu potrzebuje sprzętu medycznego i jedynie on może ten projekt zrealizować, ponieważ wcześniej wygrał przetarg i jest najlepszym kontraktorem w Al-Kut. Po wyjaśnieniu wszystkich okoliczności, Raad Rehman Ashor odstąpił od swoich roszczeń.

Projekty na 3,1 mln dolarów

Podczas pobytu 17WBZ w bazie Delta i działalności w prowincji Wasit sekcja S-5 zrealizowała 33 projekty o wartości 3.118.978 USD. Z pewnością żołnierze zrobiliby więcej, lecz sytuacja na to nie pozwoliła. W związku ze zmianą rejonu odpowiedzialności od 1 kwietnia 2007 roku miasto As Suwayrah znalazło się poza polską strefą. Realizacja trzech projektów dla tego miasta: droga gruntowa w wiosce Al Hashmy, generator dla szpitala miejskiego oraz samochód do usuwania zanieczyszczeń kanalizacyjnych, została wstrzymana tuż przed podpisaniem kontraktów. Wielokrotne próby przekazania przedstawicielom Wielonarodowej Dywizji Centrum (WD C) dokumentacji projektów nie przyniosły efektów. Ostatecznie zostały one anulowane.

20 czerwca 2007 roku przekazano rejon odpowiedzialności WD C i tym samym zakończono działalności BGB w prowincji Wasit. Do tego czasu CIMIC musiał uporać się ze wszystkimi rozpoczętymi projektami. Dlatego też już od połowy maja nie wdrażali nowych akcji. Gdyby jednak prowadzili swoją działalność w Delcie do końca misji, tj. do połowy lipca, w większym stopniu wsparliby lokalną społeczność.

Realizacja projektów CERP nie była jedynym programem pomocowym dla mieszkańców prowincji Wasit. W lutym został wprowadzony nowy program o nazwie "Micro Grant”, którego celem było wsparcie i rozwój małego biznesu oraz udzielanie pomocy osobom, które z różnych przyczyn zaprzestały prowadzić działalność gospodarczą lub ze względów ekonomicznych ich dotychczasowa aktywność spotykała się problemami.
Program skierowany był również do zdolnych absolwentów szkół wyższych, którzy zamierzali rozpocząć własną działalność oraz rokowali duże nadzieje na osiągnięcie sukcesów ekonomicznych. Proponowana pomoc świadczona była w formie zakupu sprzętu lub urządzeń niezbędnych do prowadzenia działalności gospodarczej na kwotę do 2.500 USD. Była to wypłata jednorazowa i nie podlegała zwrotowi.

Wpłynęło 139 wniosków

Po podaniu informacji o tym programie do wiadomości publicznej w lokalnej stacji telewizyjnej TV Al-Kut, oficerowie S-5 spotkali się z bardzo dużym zainteresowaniem ze strony lokalnych przedsiębiorców. Zaczęły napływać wnioski o przyznanie "Micro Grantów”, jednak były one niekompletne. Nie zawierały wszystkich informacji i po skrupulatnym sprawdzeniu przez specjalnie powołaną do tego komisję zostały odrzucane. W sumie BGB otrzymała 139 wniosków, z czego zatwierdzonych zostało tylko 19. Następnie przygotowane zostały wszystkie niezbędne dokumenty, a było ich sporo.

Z uwagi na to, że był to nowy program, a CIMIC-owcy z Delty byli pierwszymi, którzy go wdrożyli w życie, przygotowanie zajęło sporo czasu i wymagało wielu konsultacji, głównie z kontrolerem finansowym WD CP, ppłk. Dariuszem Koniecznym. Osiągnięto jednak sukces i 16 czerwca 2007 roku BGB wypłaciła indywidualnym przedsiębiorcom pieniądze. Była pierwsza nie tylko w WD CP, ale również w całym Wielonarodowym Korpusie Irak.

Tak jak projekty, również realizację "Micro Grantów” żołnierze gen. bryg. Różańskiego musieli wstrzymać na początku czerwca. Dalsze przyjmowanie wniosków byłoby bezcelowe, ponieważ nie mieli możliwości zrealizowania ich, a dawanie złudnych nadziei Irakijczykom byłoby bardzo nieeleganckim zachowaniem z ich strony. Po przejściu do bazy Echo nie rozpoczynali już nowej działalności w zakresie pomocy lokalnej ludności, gdyż nie było na to czasu. Musieli zapłacić za ostatnie projekty zrealizowane jeszcze w bazie Delta oraz zakończyć i rozliczyć dokumentację wszystkich projektów, aby ze spokojną głową wrócić do domu. Nadszedł również czas na podsumowanie swojej działalności.

Czuliśmy zadowolenie

Misja 17WBZ w Iraku w ramach VIII zmiany była dla wszystkich okresem ciężkiej i wytężonej pracy. Gdyby nie zmiana rejonu, można byłoby udzielić pomocy w większym zakresie, ale już na to nie było wpływu. Z pewnością było to bardzo ciekawe i cenne doświadczenie, którego nie zdobędzie się pełniąc służbę w kraju. Mjr Stachowiak twierdzi, że nie był to stracony czas, a wręcz przeciwnie. - Niosąc nawet najmniejszą pomoc lokalnej ludności odczuwaliśmy zadowolenie, że nasze działania czemuś służą i mają wymierny efekt - stwierdził major. - Znając duże potrzeby tego kraju w zakresie odbudowy, choć w pewnym stopniu mogliśmy przyczynić się do poprawy warunków.

Jestem przekonany, że poprzez działania żołnierzy 17. Wielkopolskiej Brygady Zmechanizowanej pozostawiliśmy po sobie trwały wkład w odbudowę prowincji Wasit, a tym samym Republiki Iraku. Jednocześnie staraliśmy się przybliżyć lokalną społeczność do normalnego życia i stabilizacji.

Piłki i zabawki dla irackich dzieci - Cześć XX

0x01 graphic

Żołnierze odwiedzili m. in. szkołę podstawową Al-Mabahg. Każdy otrzymał podstawowe przybory szkolne. Najlepsi dostali również piłki.

(fot. 17. WBZ)

Komórki CIMIC (Civil - Military Cooperation) powołane zostały w siłach zbrojnych wielu państw, ponieważ współczesne siły zbrojne nie są w stanie kompleksowo w profesjonalny i zorganizowany sposób wypełniać stojących przed nimi zadań bez istnienia specjalistycznych i odpowiednio wyszkolonych pododdziałów wojskowych działających na styku struktur sił zbrojnych i typowo cywilnych. Są to zadania, których skuteczność i celowość zależy w znaczącym stopniu od szybkiego włączenia do działania odpowiednio wyszkolonych żołnierzy struktur CIMIC.

Mieliśmy satysfakcję

Do podstawowych zadań realizowanych na współczesnym polu walki przez wyżej wymienione pododdziały można zaliczyć przedsięwzięcia takie jak: pomoc dla ludności zamieszkującej obszary objęte działaniami zbrojnymi, pomoc dla uchodźców z rejonów objętych działaniami o charakterze zbrojnym, wsparcie i odbudowa państw oraz regionów dotkniętych przez działania wojenne, pomoc dla ofiar katastrof i klęsk żywiołowych, a także wszelkie inne działania mające na celu niesienie pomocy oraz udzielanie wsparcia wszędzie tam, gdzie toczą się bądź toczyły działania o charakterze zbrojnym i gdzie istnieje potrzeba odbudowy demokratycznych struktur państwa, dziedzin życia społecznego i gospodarki.

Do zadań o charakterze humanitarnym, realizowanych w czasie pełnienia służby przez żołnierzy BGB, należały: dostawy odzieży, żywności, wody pitnej, środków czystości do obozów uchodźców, darów w postaci sprzętu medycznego dla służby zdrowia, dostawy ubrań, żywności, wody pitnej, środków czystości dla mieszkańców najuboższych wsi, przekazanie nowoczesnego sprzętu komputerowego, tornistrów z podstawowym wyposażeniem szkolnym, piłek do gry w piłkę nożną i pluszowych zabawek do irackich szkół i dużego domu dziecka.

Wszędzie tam, gdzie polscy żołnierze docierali z pomocą humanitarną, witani byli z entuzjazmem. Cieszyły się zwłaszcza irackie dzieci. To sprawiało, że żołnierze uczestniczący w akcjach o charakterze humanitarnym czuli satysfakcję z wykonywanej pracy. Spostrzegali również jak biedne jest irackie społeczeństwo, jak wiele jest jeszcze do zrobienia i jak bardzo potrzebna jest wszelka pomoc.

Koszulki od Zagłębia Lubin

Po raz pierwszy akcję humanitarną żołnierze BGB przeprowadzili 27 lutego 2007 roku, kiedy to dostarczyli żywność, wodę pitną, środki czystości oraz pluszowe maskotki dla około 250 rodzin uchodźców z północnego Iraku, zamieszkujących obóz tymczasowo zorganizowany w miejskim parku rozrywki. Radość przesiedleńców z otrzymanych darów była ogromna. Szczególnie wzruszające było szczęście dzieci, które cieszyły się z otrzymanych zabawek.

9 i 20 marca CIMIC-owcy odwiedzili kolejne obozy uchodźców zamieszkiwanych przez kilkaset rodzin z północnego Iraku, dostarczając żywność, wodę pitną, środki czystości oraz maskotki dla dzieci.

Następna akcja humanitarna dotarła do ubogiej wioski na obrzeżach Al-Kut. Dostarczono tu zabawki i owoce cytrusowe dla dzieci. Rodzinom przekazano wodę pitną, żywność oraz środki czystości.

7 maja 2007 roku sekcja CIMIC, chcąc sprawić niespodziankę uczniom szkoły podstawowej Al Shourok, znajdującej się na przedmieściach Al-Kut, do której uczęszczają w większości dzieci przesiedleńców, przygotowała drobne upominki. Uczniom rozdano: zeszyty, długopisy, ołówki oraz maskotki. Natomiast stu wybranym przez dyrektora dzieciom wręczono tornistry z podstawowym wyposażeniem szkolnym. Wszystkie prezenty Brygadowa Grupa Bojowa otrzymała od Wielkopolskiego Urzędu Wojewódzkiego.

Kolejną atrakcją dla uczniów szkoły były piłki. Ponad 50 piłek w barwach biało-czerwonych trafiło w ręce młodych piłkarzy. Zostały one ofiarowane przez prezydenta Lubina oraz Sportową Spółkę Akcyjną Zagłębie Lubin.

W lutym 2007 roku, podczas pierwszego spotkania z dyrektorem Departamentu Edukacji prowincji Wasit, sekcja S-5 z BGB wystąpiła z inicjatywą przeprowadzenia rozgrywek szkół podstawowych miasta Al-Kut w piłkę nożną. Pomysł spodobał się dyrektorowi i przedstawicielom wydziału sportu. 8 maja 2007 roku odbył się mecz finałowy pomiędzy reprezentacjami dwóch szkół: Aba Der i Alestekrar. Po zaciętej walce i rywalizacji wygrała drużyna Aba Der 2:1.

Zmagania zawodników obserwowali inicjatorzy tego przedsięwzięcia, polscy żołnierze. Po meczu szef sekcji CIMIC, mjr Arkadiusz Stachowiak, w imieniu dowódcy BGB pogratulował wszystkim zawodnikom oraz organizatorom. Zwycięzcy otrzymali oryginalne stroje sportowe jednej z polskich drużyn - Zagłębia Lubin, piłki, maskotki oraz drobne upominki. Stroje i piłki ufundowały władze klubu Zagłębie Lubin. Natomiast maskotki przekazane zostały przez prezydenta miasta Lubina. Część darów Brygadowa Grupa Bojowa otrzymała podczas uroczystego pożegnania przed wyjazdem na misję, w styczniu 2007 roku. Reszta dotarła do bazy Delta transportem lotniczym. Ponadto kierownikowi miejskiej hali sportowej oraz dyrektora wydziału sportu miasta Al-Kut przekazano 30 piłek oraz maskotki, które zostały rozprowadzone wśród wszystkich drużyn szkolnych biorących udział w turnieju.

Dary dla szpitala

W ramach kolejnej akcji pomocy humanitarnej sekcja CIMIC udała się do wioski Al-Hair. Dostarczono tam zapasy żywności, wody pitnej, podstawowych środków chemicznych oraz obuwie. Łącznie wydano prawie 800 kg żywności, 2400 litrów wody oraz 150 kg środków czystości.

12 maja 2007 r. pomoc dotarła do Domu Dziecka w Al-Kut. Wraz z żołnierzami CIMIC przybył dowódca brygady, gen. bryg. Mirosław Różański, który chciał spotkać się z dziećmi. Wszyscy podopieczni domu otrzymali przybory szkolne, maskotki oraz piłki. Fundatorami darów byli: Wielkopolski Urząd Wojewódzki oraz prezydent Lubina i władze klubu Zagłębie Lubin. Ponadto na ręce dyrektorki Domu Dziecka przekazano 400 kg żywności, środki do dezynfekcji sanitariatów, proszek do prania odzieży, mydła oraz inne przedmioty codziennego użytku. Dowódca brygady oraz polscy żołnierze usłyszeli wiele ciepłych słów ze strony pracowników i dzieci, które bardzo się cieszyły ze spotkania z niecodziennymi gośćmi.

5 czerwca 2007 roku żołnierze z CIMIC pojechali do przychodni Beder w Al-Kut. Placówka otrzymała leki, krople oraz maść na najczęściej występujące dolegliwości. Ponadto przekazano dużą ilość środków opatrunkowych, strzykawki, pojemniki laboratoryjne oraz wózki inwalidzkie. Dyrektor przychodni, dr Moueid Abdul Saheb Hajaa, serdecznie podziękował polskim żołnierzom za pomoc. Każdy mały pacjent otrzymał maskotkę.

W czerwcu BGB przeprowadziła trzy akcje pomocy humanitarnej dla lokalnej ludności. Przekazano m.in. uczniom szkoły Alnerges: tornistry z podstawowym wyposażeniem szkolnym, zeszyty, długopisy, ołówki oraz inne przybory szkolne. Rozdano także piłki oraz maskotki. Podczas odwiedzin głównego szpitala w Al-Kut AL-Zahraa, oficerowie CIMIC wspólnie z dowódcą grupy medycznej przekazali dużą ilość środków opatrunkowych, leki do podstawowej opieki medycznej, wózki inwalidzkie oraz inne akcesoria medyczne niezbędne w codziennej pracy służby zdrowia.

Podczas pobytu w wiosce Badrya rozdysponowano żywność, wodę pitną, odzież oraz środki czystości, które zostały zebrane wśród żołnierzy brygady. Oczywiście jak przy każdej tego typu akcji, nie zbrakło maskotek dla najmłodszych mieszkańców wioski.

Wierzyli, że medycyna czyni cuda - Część XXI

0x01 graphic

Podczas dni arabskich do polskich lekarzy trafił 11-letni chłopczyk Abbas z rozległymi poparzeniami jednej z nóg.

(fot. 17. WBZ)

Na swój pierwszy dyżur medyczny w bazie Delta medycy czekali w napięciu. Każdy zadawał sobie podobne pytania: czy sprawdzi się w ekstremalnych warunkach, czy da radę? Tutaj byli zdani tylko na siebie. W każdej chwili mogli im przywieźć rannych.
Nagle o godz. 19 przyszła informacja z TOC: "Wiozą wam na bramę ciężko ranną iracką dziewczynkę po wypadku, z urazem głowy”. Reakcja była natychmiastowa.

Karetka z piskiem opon pognała na bramę odebrać poszkodowaną. Okazało się, że jest to 5-letnia dziewczynka poszkodowana w wypadku komunikacyjnym. Została co prawda przewieziona do cywilnego szpitala w Al-Kut, jednak tamtejsi lekarze rozłożyli ręce, nie byli w stanie jej pomóc. Dziewczynka miała uraz głowy z pęknięciem czaszki i obrzękiem mózgu. Pomóc jej mogli tylko Amerykanie, którzy w Bagdadzie mieli wysokospecjalistyczne szpitale wojskowe. Zaczęła się walka z czasem. Cały zespół wszedł na wysokie obroty, trzeba było ustabilizować funkcje życiowe dziecka tak, aby nie zmarło w trakcie transportu. - Ale czy Amerykanie zgodzą się ją zabrać? - wciąż powracało pytanie.

Szef grupy medycznej, ppłk Zbigniew Aszkielaniec, wsiadł do samochodu i pojechał do koalicjantów uzgodnić szczegóły. Rozmowa przez telefon to nie to samo co "face to face”. Pokrótce przedstawił sytuację. Był problem, gdyż cywili mogą leczyć tylko wtedy, kiedy doznali obrażeń na skutek działań wojennych. Zadzwonili wyżej, zaczynają się negocjacje. -Nie możemy przecież pozwolić, żeby to dziecko zmarło nam w bazie, a my stalibyśmy z założonymi rękami. Nagle uśmiech na twarzy dowódcy US Medevac w Delcie, kpt. Rogera: "OK, mamy zgodę, lecimy do Bagdadu”. W tym momencie zeszło ze mnie całe powietrze - wspomina polski lekarz.

Amerykanie byli gotowi za 10 minut. Do tego czasu medycy z BGB musieli wszystko dopiąć na ostatni guzik. To przecież kilkadziesiąt minut lotu śmigłowcem. Nie mogli sobie pozwolić na niespodzianki po drodze. Stan dziewczynki był jednak na tyle ciężki, że wszystko mogło się wydarzyć. Nagle usłyszeli potężny ryk silników śmigłowców.
To Black Hawki z amerykańskiego Medevac, które lądowały "za płotem” naszego szpitala. Procedura przyziemienia odbywała się w zupełnych ciemnościach, bez żadnego oznaczania lądowiska. Zaraz po umieszczeniu rannej na pokładzie podniebnej karetki, wzmógł się ryk silników i śmigłowce zniknęły gdzieś w oddali.

Większość to oparzenia

W trakcie trwania misji personel BGB ewakuował ponad 30 osób, w tym dwoje dzieci. Wszystko to były bardzo ciężkie przypadki. Co do jednej rzeczy mieli na pewno szczęście,
nigdy nie musieli ewakuować polskiego żołnierza.

Kolejne dni po wyjeździe "starej zmiany” płynęły szybko. Zaczęło się sprzątanie gabinetów i układanie wszystkiego po swojemu. Wiadomo, każdy ma swoje przyzwyczajenia, a lekarze w szczególności. Ustawiali więc sprzęt, segregowali narzędzia, środki opatrunkowe i leki, tak aby w razie czego wiedzieć, gdzie co leży.
Okazało się, że w bazie Delta jest jeszcze kilku lekarzy. Polacy poznali wkrótce Yerzhana z Kazachstanu i jeszcze dwóch lekarzy z Armenii. Jeden z nich był anestezjologiem, a drugi chirurgiem. Zaczynał się tworzyć niezły zespół.

Grupa medyczna BGB działała przede wszystkim dla żołnierzy koalicji w bazie Delta, ale oprócz tego przyjmowała ludzi z zewnątrz, proszących o udzielenie pomocy lub porady lekarskiej. Potocznie medycy nazywali takie dni "arabskimi”. Polegały one na przyjmowaniu Irakijczyków w wydzielone dni tygodnia, zazwyczaj w poniedziałki i czwartki.
- Podzieliliśmy się na dwa zespoły. Marcin Lewy z Yerzhanem i Śliwką, albo którąś z dziewczyn jechali na bramę i tam prowadzili wstępną segregację pacjentów. Zabierali ze sobą podstawowe leki, środki opatrunkowe, a także maskotki dla dzieci, które szły jak woda. Dzięki temu dzieciaki prawie nie zwracały uwagi na to, co się przy nich robi.
Drobne urazy, czy lekkie zachorowania zaopatrywali na miejscu w karetce, natomiast poważniejsze obrażenia czy dolegliwości druga karetka przywoziła do szpitala - wyjaśnia ppłk Aszkielaniec.

Polacy szybko zorientowali się, że 80 % ran stanowią oparzenia. Najwięcej poparzonych było małych dziewczynek. Sprawa szybko się wyjaśniła. Okazało się, że w arabskiej kulturze, jeśli mąż zdenerwuje się na żonę, to swoją złość wyładowuje najczęściej na córce, oblewając ją wrzątkiem. Momentami lekarze chcieli zareagować, coś powiedzieć, ale pewnie Irakijczycy więcej by już się nie pokazali, więc zaciskali zęby i robili swoje.

Niektóre poparzenia były tak rozległe, że trzeba było stosować znieczulenie, albo silne leki przeciwbólowe. Bardzo przydatny był w tym momencie Chazar, anestezjolog. Poza tym okazało się, że jedna z polskich ratowniczek medycznych trzy lata pracowała na oddziale anestezjologii i intensywnej terapii. W tym momencie zespół stworzył się sam.

Anestezjolog z Armenii, pielęgniarka anestezjologiczna, chirurg, instrumentariuszka i doktor, por. Lewy w asyście. Szybko okazało się, że będą mieli ręce pełne roboty.
W czasie pobytu w bazie Delta udzielili ponad 3 tysiące porad lekarskich z czego około 1600 dla miejscowej ludności. Irakijczycy bardzo żałowali, że Polacy wyjeżdżają z Al-Kut, ponieważ nie byli pewni, czy Amerykanie podejmą podobną działalność i będą kontynuować tradycję dni arabskich.

Uśmiech Abbasa

Podczas dni arabskich trafił do BGB 11-letni chłopczyk Abbas z rozległymi poparzeniami jednej z nóg. Mimo leczenia nie było poprawy i powstały szpecące blizny, które uniemożliwiały chłopcu chodzenie. Jedynym wyjściem był w tym przypadku przeszczep skóry. Biorąc pod uwagę ludzi i ich kwalifikacje, lekarze zdecydowali, że zabieg ten przeprowadzą samodzielnie.

Rodziców chłopca nie było stać na wyjazd do szpitala w Basrze czy Bagdadzie, a i tak nie było wiadomo czy ktoś by im pomógł. Zabieg zaplanowano na 17 marca 2007 r. Uśmiechnięty pacjent przybył do bazy Delta z wykonanymi już wcześniej, zleconymi przez Polaków badaniami laboratoryjnymi i zgodą rodziców. Został zbadany i zakwalifikowany do zabiegu. Oprócz zamieszania spowodowanego przybyciem małego pacjenta, trwały również gorączkowe przygotowywania sali operacyjnej do zabiegu, sprzętu oraz całego zespołu biorącego udział w przedsięwzięciu. Warunki sanitarno-epidemiologiczne odbiegały bowiem "trochę” od standardów przyjętych w kraju.

Wczesnym rankiem, gdy pacjent się obudził, lekarze dokonali ostatecznej oceny miejsca do pobrania skóry do przeszczepu i rozpoczęli zabieg. Abbas trafił na salę operacyjną w doskonałym humorze, wygłupiał się i śmiał. Zabieg rozpoczął się zgodnie z planem.
Najpierw zostało przygotowane pole operacyjne i przystąpiono do oczyszczenia miejsca pod przeszczep skórny. Potem przyszedł czas na pobranie skóry do przeszczepu z wcześniej przygotowanego miejsca. Skórę lekarze pobrali z okolicy uda tej samej kończyny. Gdy już było to zrobione, nastąpiła najtrudniejsza cześć zabiegu - przyszycie skóry pobranej w miejscu oparzenia. Po wybudzeniu Abbas czuł się dobrze, choć było widać, że jego uśmiech jest trochę wymuszony trudami zabiegu.

Pierwsza noc po zabiegu jest zawsze najgorsza, ale o dziwo chłopiec po środkach przeciwbólowych przespał ją dobrze i rano obudził się z wilczym apetytem. Spędził w bazie Delta jeszcze kilka dni, po czym wrócił do domu. Później zjawiał się regularnie na zmiany opatrunków i kontrolne wizyty. Po upływie miesiąca od zabiegu, po oparzeniu nie zostało ani śladu. Zdrowy i sprawny Abbas mógł kopać piłkę, którą otrzymał od żołnierzy BGB.

0x01 graphic

Huda, 5-letnia dziewczynka, nie słyszała od urodzenia.

(fot. 17. WBZ)

Zgrany kolektyw

Ponieważ fama szybko się rozchodzi, zaczęli się do Polaków zgłaszać mieszkańcy Al-Kut, którzy do tej pory nie byli w stanie uzyskać pomocy medycznej od służby zdrowia w Iraku. Często były to genetyczne wady wrodzone u dzieci i niestety nic nie można było już zrobić. Ci ludzie wierzyli, że medycyna może czynić cuda. Często pomoc była możliwa tylko w oparciu o wysokospecjalistyczne szpitale w Polsce. I takim sposobem trafiła do nas Huda, 5-letnia dziewczynka, która nie słyszała od urodzenia. W Al-Kut nie było możliwości, aby ją zdiagnozować. W związku z tym, poproszono laryngologa z bazy Echo, Pawła Baranowicza, żeby ją dokładnie przebadał i wstępnie zdiagnozował.

Okazało się, że ma przerośnięty trzeci migdałek i wielokrotnie przebyła zapalenie ucha środkowego. To była najlepsza wersja wydarzeń, ponieważ samo usunięcie migdałka mogłoby już poprawić nieco jej słuch. Jeżeli to nie pomoże, to należy wówczas zastosować aparat słuchowy bądź implant. Taki opis przypadku wojskowi wysłali do Polski w nadziei, że może coś uda się z tym zrobić. Okazało się, że lekarze w kraju chętnie podjęli się wykonania kompleksowej diagnostyki i zabiegu.

- Mieliśmy za sobą połowę sukcesu, ale problem polegał na tym, że trzeba było zorganizować przelot do kraju, zapłacić za pobyt i zabieg w szpitalu. Do tego doszło oczywiście wyżywienie i zakwaterowanie dziewczynki i jej opiekuna, czyli ojca. Wbrew pozorom są to spore koszty i tutaj pojawił się problem, gdyż trzeba było znaleźć sponsorów w kraju. Ale Polak potrafi. Uruchomiliśmy swoje prywatne kanały i okazało się, że jesteśmy w stanie wszystko zorganizować w Łodzi. Fundacja "Safety for Patients” oraz ksiądz Piotr Turek, który prowadzi w Łodzi Archidiecezjalne Duszpasterstwo dla dzieci niesłyszących podjęli się sfinansowania pobytu i leczenia dziewczynki. Wszystko miało się odbyć na bazie Szpitala Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi. Teraz najważniejszym problemem okazał się transport do kraju. Tak się złożyło, że odwiedzili nas Minister Obrony Narodowej Aleksander Szczygło i Dowódca Wojsk Lądowych gen. broni Waldemar Skrzypczak. W związku z tym nasz dowódca gen. Różański poprosił ich o pomoc i wsparcie dla naszego przedsięwzięcia. Bardzo im się spodobała ta inicjatywa i załatwili, że transport do kraju i z powrotem odbędzie się wojskową CASĄ - opowiada ppłk Aszkielaniec.

Huda poleciała do Polski, gdzie przeszła kompleksową diagnostykę i zabieg. Jednak z czasem okazało się, że sprawa jest bardziej skomplikowana i niestety będzie wymagała wszczepienia implantu. Jako że dziewczynką zainteresowały się media, zorganizowano konferencję prasową, na której lekarze zwrócili się z apelem o pomoc w zebraniu niezbędnych środków na wszczepienie implantu. Spotkało się to z dużym odzewem, głownie wśród Irakijczyków na stale mieszkających w Polsce. Kilka miesięcy później Huda pojechała po raz kolejny do Polski i dzięki ludziom dobrej woli, usłyszała w końcu pierwsze dźwięki. Był to jeden z największych sukcesów żołnierzy z 17WBZ w Al-Kut.

Podsumowując pobyt i działalność w bazie Delta trzeba jasno powiedzieć, że sukcesom przysłużyli się wszyscy ludzie, którzy tu przylecieli. Głównym atutem BGB było to, że tworzyli rdzenną grupę, zgrany kolektyw, który miał okazję pracować wcześniej ze sobą w kraju. I to jest chyba najlepsze rozwiązanie, a także wniosek na przyszłość. Nie traci się bowiem czasu na wzajemne poznawanie i docieranie. Na koniec wszyscy medycy zgodnie stwierdzili, że w takim składzie mogą jechać na każdą misję. I pewnie jeszcze dane będzie im dotrzymać tego słowa.

str. 1



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Obama ogłosił termin wycofania żołnierzy z Iraku (27 02 2009)
historia misji polskich zolnierzy w iraku
Obama ogłosił termin wycofania żołnierzy z Iraku (27 02 2009)
Polscy żołnierze w misjach za granicą
vojna v irake glazami ukrainskogo mirotvorca bez cenzury i
Francuski bez cenzury
BERLITZ Hiszpanski bez cenzury
kody na sims 2 bez cenzury
eBooks PL KATOLIKA DIALOG Z ŻYDAMI (bez cenzury) wykład prof Waldemar CHROSTOWSKI Żydzi Ewangelia
kody na sims 3 bez cenzury
kody na bez cenzury sims 3
Dowcipy bez cenzury Poprawiacz nastroju

więcej podobnych podstron