^Adele Faber i Elaine Mazlish
Wyzwoleni rodzice,
wyzwolone dzieci
Twoja droga do szczę�liwej rodziny
Przełożyła
Beata Rumatowska
Media Rodzina of Poznań
Tytuł oryginału LIBERATED PARENTS. LIBERATED HILDREN
Projekt okładki Sambor Mordalski
Copyright Š 1990 by Adele Faber and Elaine Mazlish Published by
arrangement with Grosset and Dunlop, Inc.
Copyright Š 1994 for Polish edition by �Media Rodzina of Poznań, inc."
Wydawnictwo �Media Rodzina of Poznań, Inc." 61-658 Poznań,
ul. Pasieka 24, tel. 20-34-75, tel./fax 20-34-11
ISBN 83-85594-12-4
Wszystkim rodzicom na całym �wiecie,
którzy zafrasowani mruczeli pod nosem:
�Musi być jaki� lepszy sposób".
Spis tre�ci
Przedmowa ......................................................................................9
Podziękowania ..............................................................................10
Od Autorek ....................................................................................11
Wprowadzenie � uaktualnienie ..................................................13
1. Na poczštku były słowa ............................................................15
DZIECI TO TEŻ LUDZIE ...........................................................29
2. Czujš to, co czujš ......................................................................31
3. Uczucia � warianty zachowań ................................................40
4. Kiedy dziecko ma do siebie zaufanie .......................................44
5. Niech sobie radzš: dialog na temat autonomii .........................49
6. �Dobrze" nie wystarczy: nowy sposób wyrażania
pochwały...................................................................................59
7. Role, które narzucamy dzieciom ........... ....................................71
1. Smutas ............................................................................71
2. Księżniczka .....................................................................79
3. Piskwa .............................................................................88
8. Nie zmieniaj umysłu: zmień nastawienie ...............................117
RODZICE TO TEŻ LUDZIE .....................................................127
9. Czujemy to, co czujemy ..........................................................129
10. Ochrona � siebie, dzieci, całej rodziny ...............................140
11. Wina i cierpienie ...................................................................146
12. Gniew ....................................................................................155
1. Drzemišca w nas bestia ................................................155
2. Dopasowanie słów do nastroju......................................162
3. Kiedy słowa nie skutkujš...............................................167
4. Działanie i jego granice.................................................171
5. A jednak nadal wybuchamy..........................................184
6. Droga powrotna.............................................................189
13. Nowy portret rodziców .........................................................197
Posłowie......................................................................................203
Przedmowa
Znalazły�my się w uprzywilejowanej sytuacji. Przez ponad pięć lat uczestniczyły�my w warsztatach dla rodziców prowadzonych osobi�cie przez doktora Haima Ginotta � psychologa, wykładowcę i autora. Należał on do tych nielicznych nauczycieli, którzy potrafiš w niezwykle przystępny sposób przedstawiać trudne koncepcje, którzy chętnie powtarzajš to, czego słuchacze pragnš wysłuchać raz jeszcze. Jego zafascynowanie nowymi pomysłami nieustannie od�wieżało nasz zapał. Wymagał od nas w zamian, by�my eksperymentowali, dzielili się swoimi do�wiadczeniami i badali własne możliwo�ci.
Rezultaty tych do�wiadczeń przeszły nasze oczekiwania. Kiedy próbowały�my wprowadzać teorię w życie, a z praktyki wycišgać własne wnioski, u�wiadamiały�my sobie, jakie zmiany zachodzš w nas samych, w naszych dzieciach i w innych uczestnikach zajęć.
Wiele zawdzięczamy doktorowi Ginottowi, który wyposażył nas w umiejętno�ci, dzięki którym możemy pomóc naszym dzieciom. i łaskawiej odnosić się do siebie samych. Nie jeste�my w stanie spłacić tego długu. Możemy jedynie przekazać nasze do�wiadczenia innym rodzicom, majšc nadzieję, że okażš się dla nich przydatne.
9
DZIĘKUJEMY
Naszym dzieciom: Kathy, Liz i Johnowi Mazlish; Carlowi, Joannie i Abramowi Faber za to, że przez wiele lat dzielili się z nami swoimi pomysłami i uczuciami. Każde z nich wzbogaciło na swój sposób naszš ksišżkę.
Leslie'emu Faberowi, który spędził wiele godzin nad naszymi pierwszymi notatkami. Jego komentarze i pytania zmuszały nas niezmiennie do ponownego przemy�lenia, doskonalenia i wyja�niania tekstu.
Robertowi Mazlish, który czytał nasze pierwsze niewprawne próby pisarskie i zobaczył ukończonš ksišżkę. Jego wiara w nasze możliwo�ci pomogła nam uwierzyć w siebie.
Uczestnikom warsztatów, którym powierzały�my, podobnie jak oni nam, wielkie i małe dramaty naszego życia. Na każdym spotkaniu ich wsparcie dodawało nam siły.
Naszemu wydawcy, Robertowi Markelowi, za wrażliwo�ć i pomoc na każdym etapie procesu wydawniczego.
Paniom doktor: Virginii Axline, Dorothy Baruch, Selmie Fraiberg oraz doktorowi Carlowi Rogersowi, których prace pomogły nam potwierdzić i poszerzyć własne do�wiadczenia.
Doktor Alice Ginott za ciepłe słowa zachęty i liczne pomocne uwagi.
I przede wszystkim doktorowi Haimowi Ginottowi za uważne przeczytanie maszynopisu, nieocenione sugestie oraz za to, że nieustannie nas inspirował. Dziękujemy mu za udzielenie pozwolenia na opublikowanie tej ksišżki, która przekazuje jego zasady porozumiewania się z dziećmi.
10
Od Autorek
Gdy tylko za�witała nam my�l o napisaniu tej ksišżki, zrozumiały�my, że istnieje ten oto problem: w jaki sposób uczciwie opowiedzieć naszš historię, nie naruszajšc jednocze�nie prywatno�ci uczestników zajęć jak i naszych rodzin? Postanowiły�my stworzyć grupkę bohaterów, których przeżycia będš inspirowane przeżyciami naszymi oraz innych poznanych rodziców. Jennifer, narratorka ksišżki, posiada nasze najlepsze i najgorsze cechy i chociaż nie można jej utożsamić z żadnš z nas, przemawia prawdziwie w imieniu wszystkich.
Adele Faber i Elaine Mazlish
Wprowadzenie � uaktualnienie
Kiedy dowiedziały�my się, że nasz wydawca planuje drugie wydanie ksišżki Wyzwoleni rodzice, wyzwolone dzieci z nowš okładkš i w większym formacie, były�my zachwycone. Żywot ksišżki w miękkiej oprawie na półce księgarskiej trwa przeciętnie kilka tygodni. A tu proszę, nasza w szesna�cie lat od pierwszego wydania (w roku 1974) nie tylko trzymała się coraz lepiej, ale miała ukazać się ponownie w atrakcyjniejszej formie. Ale najbardziej uradował nas fakt, że nowe wydanie da nam szansę dopisania do ksišżki posłowia, które osadzi jš mocno w latach dziewięćdziesištych i przedłuży jej żywot.
Zaczęły�my pracę od zrobienia czego�, czego nie robiły�my od lat: przeczytały�my ponownie własnš ksišżkę. Przypominało to przewracanie kartek albumu ze starymi zdjęciami. Prawie nie mogły�my poznać siebie samych. Były�my wówczas młodymi matkami, usiłujšcymi nauczyć się bardziej skutecznych sposobów postępowania z dziećmi. Teraz nasze dzieci już dorosły, a my przekazywały�my swš wiedzę nowemu pokoleniu rodziców.
A jak bardzo zmienił się �wiat! Tak znacznie, że to, co wtedy uważały�my za rzecz naturalnš i normalnš, teraz wydawało nam się dziwne. Prawie wszystkie matki, o których pisały�my, nie pracowały zawodowo i po�więcały swój czas przede wszystkim opiece nad dziećmi, a pracujšcy ojcowie niewiele czasu spędzali w domu. W naszej ksišżce uwzględniły�my tylko jednš niepełnš rodzinę i nie napisały�my nic na temat stosunków z przybranymi rodzicami z tej prostej przyczyny, że wiele lat temu nie znały�my takich rodzin. Nie wspomniały�my też ani słowem o rodzinach, w których oboje rodzice pracujš zawodowo, o nie pracujšcych mężach, o nianiach i opiekunkach do dzieci.
13
A jednak kiedy ponownie przeczytały�my wszystkie rozdziały, zrozumiały�my również. Jak niewiele zmieniły się pewne rzeczy. Dzisiaj matki i ojcowie nadal troszczš się o to, żeby ich dzieci były szczę�liwe, miały przyjaciół, dobrze sobie radziły w szkole, żeby wszystko układało się pomy�lnie; nadal martwiš się, gdy dzieci walczš ze sobš, sš piskliwe, próżnujš, bałaganiš, sš nieposłuszne; dzisiaj również dręczy ich poczucie winy, zło�ć i przytłacza odpowiedzialno�ć za drugiego człowieka.
Zauważyły�my z dumš, że pod pewnymi względami nasza ksišżka wyprzedziła swoje czasy. Ukazała zwišzek pomiędzy ufno�ciš dziecka we własne siły a Jego zdolno�ciš do samoobrony, przedstawiła sposoby uwolnienia dziecka od grania ról, które je przerastajš, i opisała rozmaite metody budowania szacunku do samego siebie. Zrozumiały�my również, że spojrzały�my realistycznie na problem gniewu rodziców � od łagodnej irytacji do w�ciekło�ci wymykajšcej się spod kontroli � i znalazły�my sposoby radzenia sobie z tym tak, aby dzieci nie stały się naszymi ofiarami. Nieustannie poruszały�my kwestię szacunku dla rodziców, szacunku dla dzieci, szacunku dla trudno�ci wspólnego życia.
Nim jeszcze skończyły�my czytać ostatni rozdział ksišżki, ogarnęło nas ponownie przekonanie i podniecenie, które sprawiło, że w ogóle zaczęły�my pisać ksišżkę. Nie tylko była ona nadal znaczšca, ale zasady i umiejętno�ci, które przekazywała, wydawały nam się teraz ważniejsze niż kiedykolwiek. Żyjemy w czasach wywołujšcych stresy. Rodzice znajdujš się pod ogromnš presjš, usiłujšc poradzić sobie �z tym wszystkim". Wielu boryka się z problemami samotnie. Wymagania sš wysokie. Energii niewiele. Cierpliwo�ć na wyczerpaniu. Dni sš cišgle za krótkie. Jeste�my przekonane, że uczciwe i pełne troski metody porozumiewania się mogš znaczšco pomóc w osišgnięciu trwało�ci i normalno�ci współczesnej rodziny.
14
1.
Na poczštku były słowa
Co� tu nie pasowało. Je�li wszystko robiłam dobrze, to dlaczego nic nie wychodziło tak, jak powinno?
Nie wštpiłam ani przez chwilę, że je�li pochwalę dzieci � dam im do zrozumienia, jak bardzo cenię ich wysiłek, każde ich osišgnięcie � to automatycznie zdobędš pewno�ć siebie.
Dlaczego więc Jill ma tak mało pewno�ci siebie?
Byłam przekonana, że je�li będę dyskutować z dziećmi � wytłumaczę spokojnie i logicznie, dlaczego należy co� zrobić � to one zareagujš zgodnie ze zdrowym rozsšdkiem.
Dlaczego zatem każde tłumaczenie wywołuje kontrargument
Davida? Naprawdę wierzyłam, że je�li nie będę nadopiekuńcza, je�li
pozwolę dzieciom robić samodzielnie to, co sš w stanie zrobić,
to nauczš się niezależno�ci.
Więc dlaczego Andy cišgle czepia się mojej spódnicy i płacze? Wszystko to było nieco deprymujšce. Ale najbardziej ze wszystkiego martwiło mnie ostatnio moje zachowanie. Cóż za ironia! Ja, która zamierzałam być matkš stulecia; ja, która zawsze czułam takš wyższo�ć wobec tych krzyczšcych, szarpišcych dzieci, �niedobrych" matek, które widywałam w supermarketach; ja, która postanowiłam, że nigdy nie będę popełniać błędów moich rodziców; ja, która czułam, że mam tak wiele do zaofiarowania:
moje ciepło, nie wyczerpanš cierpliwo�ć, mojš prostš rado�ć życia, wpadłam dzi� rano do pokoju dzieci, spojrzałam na podłogę usmarowanš farbkami i wydałam z siebie wrzask, przy którym krzyki matek w supermarketach brzmiałyby łagodnie jak głos dobrej wróżki. Ale najbardziej przykre dla mnie było to, co
15
powiedziałam: �Odrażajšce flejtuchy. Czy ani na chwilę nie można zostawić was samych?" To były słowa, które często słyszałam w dzieciństwie i które znienawidziłam. Co się stało z mojš nie wyczerpanš cierpliwo�ciš? Gdzie podziała się ta rado�ć życia, którš chciałam im ofiarować? Jak mogłam tak dalece odej�ć od moich pierwotnych marzeń?
Będšc w takim nastroju, natknęłam się na notatkę z przedszkola przypominajšcš rodzicom, że tego wieczora odbędzie się wykład specjalisty z dziedziny psychologii dziecka. Byłam zmęczona, ale wiedziałam, że tam pójdę. Czy uda mi się przekonać Helen, żeby mi towarzyszyła?
Wštpliwe. Helen nieraz wyrażała swój brak zaufania do takich ekspertów. Woli polegać na tym, co nazywa zdrowym rozsšdkiem i intuicjš. W przeciwieństwie do mnie nie narzuca sobie w wychowaniu dzieci tak wielu wymagań ani dalekosiężnych celów. Być może wynika to z faktu, że jest rze�biarkš i oprócz zajmowania się dziećmi ma inne zainteresowania. W każdym razie zazdro�ciłam jej tego luzu i całkowitej wiary we własne siły. Helen sprawia wrażenie osoby, która nigdy nie traci kontroli... Ale ostatnio narzekała trochę na dzieci. Widocznie przez ostatnich kilka tygodni cišgle sobie dokuczały, a jej słowa ani postępowanie nie skutkowały. Zdaje się, że ani intuicja, ani zdrowy rozsšdek nie pomagały jej ostatnio radzić sobie z codziennymi bitwami dzieci.
Kiedy wykręcałam numer Helen, pomy�lałam, że może, wzišwszy pod uwagę rozwój wypadków, odrzuci swoje uprzedzenia i zechce mi towarzyszyć.
Ale Helen była nieugięta. Powiedziała, że nie poszłaby na kolejny wykład na temat psychologii dziecka, nawet gdyby wykładowcš był sam Zygmunt Freud. Stwierdziła, że ma do�ć słuchania namaszczonych frazesów o tym, jak to dzieci potrzebujš miło�ci, poczucia bezpieczeństwa, stanowczych ograniczeń, miło�ci, konsekwencji, miło�ci, elastyczno�ci, miło�ci... Powiedziała, że kiedy ostatnim razem poszła na takie spotkanie, przez trzy dni kręciła się nerwowo po domu, starajšc się zmierzyć, ile daje dzieciom miło�ci. Jeszcze nie doszła do siebie po tamtym do�wiadczeniu na tyle, żeby ponownie wysłuchiwać jakich� uogólnień wpędzajšcych jš w niepokój.
Ze słuchawki dobiegł krzyk:
� Wła�nie, że powiem! Wła�nie, że powiem!
16
� Tylko spróbuj, a znowu to zrobię!
� Mamo, Billy rzucił we mnie klockiem!
� Ona nadepnęła mi na palec.
� Wcale nie, ty wielki byku.
� O Boże � jęknęła Helen. � Znowu to samo! Wszystko oddam, żeby wyrwać się z tego domu! Podjechałam po niš o ósmej.
Tego wieczoru wykładowcš był doktor Haim Ginott, specjalista z dziedziny psychologii dziecka i autor nowej ksišżki zatytułowanej: Między rodzicami a dzieckiem. Rozpoczšł swój wykład od postawienia pytania: Co odmiennego jest w języku, którego używam w kontaktach z dziećmi? Popatrzyli�my po sobie nie rozumiejšcym wzrokiem.
� Język, którego używam � cišgnšł � nie ocenia. Unikam wyrażeń, które oceniajš charakter bšd� zdolno�ci dziecka. Wystrzegam się takich słów, Jak �głupi, niezdarny, zły", a nawet takich, jak �piękny, dobry, cudowny", ponieważ nie sš one pomocne, przeszkadzajš dziecku. Zamiast tego używam słów, które opisujš. Opisuję to, co widzę, opisuję to, co czuję. Ostatnio mała dziewczynka przyniosła mi rysunek i zapytała: �Czy to jest ładne?" Popatrzyłem na jej dzieło i odparłem: �Widzę fioletowy dom, czerwone słońce, niebo w paski i dużo kwiatów. Patrzšc na to, mam wrażenie, że jestem na wsi". U�miechnęła się i powiedziała: �Narysuję jeszcze jeden!"
Przypu�ćmy, że odpowiedziałbym: �Piękny, jeste� wielkš artystkš". Mogę państwa zapewnić, że byłby to ostatni rysunek, jaki narysowałaby tego dnia. Bo co może być lepsze niż �wielki" i �piękny"? Jestem przekonany o tym, że słowa, które oceniajš, powstrzymujš dziecko, a słowa, które opisujš, wyzwalajš je.
Lubię opisujšce słowa również dlatego � mówił dalej � że zachęcajš one dziecko do samodzielnego znalezienia rozwišzania problemu. Dam państwu przykład. Kiedy dziecko rozleje mleko, mówię do niego: �Widzę, że mleko się rozlało" i wręczam mu szmatkę. W ten sposób unikam obwiniania i kładę nacisk na to, co istotne � na to, co dziecko powinno zrobić. Gdybym zamiast tego powiedział: �Głupi! Zawsze wszystko rozlewasz. Nigdy się tego nie nauczysz!", to możemy być pewni, że dziecko zmobilizowałoby wszystkie siły na obronę, a nie na szukanie
17
rozwišzania. Usłyszeliby państwo: �Bo mnie popchnšł" albo �To nie ja, to pies".
W tym momencie elokwentna pani Noble, autorytet w wielu sprawach w naszej społeczno�ci, zabrała głos:
� Doktorze Ginott, to, co pan mówi, jest bardzo interesujšce, ale zawsze miałam wrażenie, że to, co mówimy do dziecka, nie jest takie ważne, dopóki ono wie, że jest kochane. Kiedy czuje, że naprawdę jest kochane, to można powiedzieć prawie wszystko. Chodzi mi o to, że w ostatecznym rozrachunku liczy się tylko miło�ć, prawda?
Doktor Ginott wysłuchał jej uważnie, po czym powiedział:
� Sšdzi pani, że same słowa nie sš takie ważne, dopóki towarzyszy im miło�ć. Jestem innego zdania. Przypu�ćmy, że znajduje się pani na przyjęciu i niechcšcy wylała pani wino. Pewnie nie byłaby pani zachwycona, gdyby mšż powiedział: �Niezdara! Znowu to samo. Gdyby przyznawali nagrody za niszczenie domu, zdobyłaby� pierwsze miejsce".
Pani Noble u�miechnęła się z zakłopotaniem.
� Przypuszczam, że wolałaby pani, gdyby mšż powiedział:
�Kochanie, widzę, że wino ci się rozlało. Mogę ci pomóc? Proszę, we� chusteczkę".
Po raz pierwszy widzieli�my, jak pani Noble zabrakło słów.
Doktor Ginott mówił dalej: � Nie pomniejszam potęgi miło�ci. Miło�ć jest bogactwem. Ale nawet kiedy jeste�my bogaci w sensie materialnym, musimy nieraz rozmieniać wielkie sumy na drobne. W budce telefonicznej większy pożytek przyniesie dziesięciocentówka niż banknot pięćdziesięciodolarowy. Aby nasza miło�ć służyła dzieciom, musimy się nauczyć, jak zamieniać jš na słowa, które mogš im pomóc � krok po kroku � kiedy rozleje się mleko albo kiedy pokazujš nam rysunek i czekajš na pochwałę. I gdy się zło�cimy, to też możemy używać takich słów, które nie wyrzšdzajš szkody i nie tłamszš ludzi, na których nam zależy.
Potem doktor Ginott mówił o tym, co okre�lił terminem �gniew bez ubliżania". Stwierdził z przekonaniem, że wymaganie od rodziców, żeby zawsze byli cierpliwi, jest nierealistyczne i niepotrzebne. Wykazał, jak bardzo pomocne dla rodziców byłoby wyrażenie gniewu, ale w sposób, który nie obraża dziecka. Powiedział wręcz: �Nasz szczery gniew jest jednym z najsilniejszych �rodków służšcych zmianie zachowania".
18
� Jak możemy to wcielić w życie? � zapytał. � Znowu używajšc słów, które opisujš. Nie atakujemy osobowo�ci. Na przykład, je�li �ródłem niepokoju rodziców jest bałagan w pokoju dziecka, powinni oni wyrazić szczerze, co czujš, ale nie przy pomocy zniewag i oskarżeń. Nie przy pomocy okre�leń: �Dlaczego z ciebie taki bałaganiarz?" albo �W ogóle nie dbasz o swoje rzeczy, psujesz każdš rzecz, którš dostaniesz". Niewykluczone, że nawet stosujšc takie okre�lenia, możemy skłonić dziecko, żeby posprzštało swój pokój. Ale pozostanie mu uczucie żalu do rodziców i niepochlebna opinia o samym sobie.
Powstaje pytanie, jak rodzice mogš wyrazić to samo uczucie gniewu tak, by było ono pomocne dla dziecka. Mogš opisywać. Mogš powiedzieć: �Widok tego pokoju nie sprawia mi przyjemno�ci!" albo: �Zło�ci mnie to, co widzę. Miejsce zabawek, rzeczy i ksišżek jest na półce!" albo: �Kiedy widzę rzeczy walajšce się po podłodze, ogarnia mnie w�ciekło�ć! Mam ochotę wyrzucić wszystko przez okno!"
Jaki� mężczyzna podniósł rękę. � Doktorze Ginott � powiedział � wydaje mi się, że metody, o których pan mówi, mogš być stosowane tylko przez osobę wykwalifikowanš. Nie wyobrażam sobie, żeby zwykli rodzice byli w stanie używać tych sposobów.
Doktor Ginott odparł: � Wierzę mocno w możliwo�ci �zwykłych" rodziców. Komu bardziej leży na sercu dobro dziecka niż jego �zwykłym" rodzicom? Wiem z do�wiadczenia, że kiedy rodzice poznajš metody, które sš bardziej pomocne, to nie tylko sš w stanie je stosować, ale używajš ich w unikalny sposób, wła�ciwy jedynie dla nich.
Wykład doktora Ginotta trwał jeszcze pół godziny. Doktor zaprezentował nam ideę bycia �adwokatem" własnego dziecka. Wyja�nił, że dzieci majš do�ć sędziów i oskarżycieli i pokazał na przykładach, w jaki sposób rodzice mogš stać się obrońcami. Rozwodził się nad warto�ciš akceptacji uczuć dziecka � wszystkich uczuć. Opisał, jak unikać sarkazmu, gró�b, obietnic, metody te bowiem mogš obrócić się przeciwko rodzicom. Kiedy skończył wykład, otoczyła go grupa rodziców, którzy pragnęli porozmawiać z nim osobi�cie.
Zrezygnowały�my z przepychania się przez tłum. Wyszły�my na zimne nocne powietrze, wsiadły�my do samochodu i w milczeniu czekały�my, aż silnik się rozgrzeje. Obie wiedziały�my,
19
że co� nas głęboko poruszyło, ale nie potrafiły�my dokładnie okre�lić co. Usłyszały�my tego wieczoru rzeczy, które wydawały nam się na tyle proste, że można by je natychmiast zastosować, a jednak czuły�my, iż te proste stwierdzenia wypływajš z idei złożonej i nieograniczonej w swych możliwo�ciach. W drodze do domu starały�my się zebrać my�li. Czy będziemy w stanie zastosować to, czego się nauczyły�my tego wieczoru? Czy to odniesie skutek?
Czy nie będziemy się dziwnie czuły, mówišc to samo w nowy sposób?
Jak zareagujš dzieci? Czy w ogóle zauważš różnicę? Czy nie jest już za pó�no na wprowadzanie zmian? Czy spowodowały�my już trwałe szkody? Jak przedstawimy całš sprawę naszym mężom? Pomy�lałam o moim porannym wybuchu na widok �ladów farbek na podłodze.
� Helen, my�lę, że uniknęłabym tej sceny, gdybym powiedziała tylko: �Widzę �lady farby na podłodze. Przydałaby się szmata".
Helen spojrzała na mnie i pokiwała głowš: � Nie jestem przekonana. Dzi� rano była� bardzo wkurzona. Nie wydaje mi się, żeby� teraz była zła. Doktor Ginott powiedział: �Ujawnij to, co czujesz."
� Dobrze � zgodziłam się. � A co powiesz na to: �Kiedy widzę plamy od farby na podłodze, ogarnia mnie taka w�ciekło�ć, że mam ochotę wyrzucić wszystkie słoiki z farbkami do �mieci".
� Jestem pod wrażeniem � powiedziała Helen � ale czy to odniesie skutek z prawdziwymi, żywymi dziećmi? Wła�nie wpadła mi do głowy straszna my�l. A je�li już nigdy niczego nie rozlejš?
Roze�miały�my się, kiedy zdały�my sobie sprawę, że czekamy z utęsknieniem na następne nieszczę�cie, majšc nadzieję, że zdarzy się wkrótce, gdy będziemy miały jeszcze w pamięci słowa doktora Ginotta.
Nie musiały�my długo czekać. Słońce wschodzi, słońce zachodzi. Mleko się rozlewa. Opisywały�my. Dzieci sprzštały! To był maleńki cud.
Zdumione własnym sukcesem, nawet je�li sprzyjało nam szczę�cie wła�ciwe osobom poczštkujšcym, chciały�my się na
20
uczyć czego� więcej. Kupiły�my ksišżkę doktora Ginotta Między rodzicami a dziećmi i stwierdziły�my z zachwytem, że zawiera bogactwo praktycznych porad, które można od razu zastosować. Możliwo�ć czytania pewnych fragmentów po kilka razy dała nam potrzebne wsparcie.
Pewnego razu, na przykład, miałam zamiar wyj�ć wieczorem. Mój najmłodszy syn Andy uczepił się mojej nogi i płakał: �Nie id�, mamusiu. Zostań w domu!" Delikatnie się wyswobodziłam, wzięłam ksišżkę z nocnego stolika, zamknęłam się w łazience, odszukałam rozdział zatytułowany �Rodzice nie potrzebujš pozwolenia na wyj�cie" i przeczytałam go w rekordowym tempie. Kiedy wyszłam z łazienki, byłam przygotowana. Powiedziałam:
�Kochanie, wiem, że chciałby�, żeby�my dzisiaj nie wychodzili. Chciałby�, żeby�my zostali z tobš... Ale twój tata i ja mamy zamiar i�ć do kina". Być może była to recytacja, ale dzięki niej mogli�my pój�ć do kina, nie wywołujšc zwykłej sceny.
Rozdział na temat pochwał okazał się szczególnie pożyteczny. Dawniej Helen chwaliła pięcioletniego Billy'ego, używajšc słów:
�Jeste� wspaniały, najlepszy!" Nie mogła zrozumieć, dlaczego zawsze protestował: �Nie, wcale nie. Jimmy jest lepszy", �Przestań mnie wychwalać". Postanowiła wypróbować metody doktora Ginotta. Kiedy Billy naprawił jej zapchany zlew w kuchni, powstrzymała się od słów: �Fantastycznie. Jeste� genialny!" Zamiast tego opisała to, co czuje i co widzi: �No proszę, przejmowałam się, że będę musiała wezwać hydraulika. Ale zjawiłe� się ty i w dwie minuty woda odpłynęła. Jak wpadłe� na ten sposób?" I wtedy małe dziecko udzieliło sobie samo najsłodszej pochwały:
�Ruszyłem głowš � powiedziało. � Jestem dobrym hydraulikiem".
Informacja przysłana z naszego lokalnego towarzystwa wychowywania dzieci głosiła, że doktor Ginott rozpoczyna warsztaty dla rodziców w naszym �rodowisku. Załšczono kartę zgłoszenia dla zainteresowanych. Natychmiast potwierdziły�my nasze uczestnictwo.
Helena i ja były�my zadowolone z faktu, iż grupa, która przybyła na pierwsze spotkanie jest tak różnorodna. Wiek kobiet wahał się od dwudziestu trzech do pięćdziesięciu lat. Inna była też liczba posiadanych dzieci � od jednego do sze�ciorga. Większo�ć kobiet była zamężna, jedna rozwódka i jedna wdowa. Pomiędzy nami znalazły się kobiety nie pracujšce, nauczycielki,
21
kobiety interesu, dwie artystki. Nasze przekonania religijne również okazały się odmienne. Były w�ród nas protestantki, katoliczki, żydówki i ateistki.
Miały�my jednš cechę wspólnš � dzieci.
Na poczštku spotkania przybrały formę wykładów, każdy wykład prezentował nowe metody. Nauczyły�my się, jakie sš granice logiki w postępowaniu z dzieckiem i jakš siłę daje przemawianie do jego uczuć. Zrozumiały�my, że można dać dziecku w wyobra�ni to, czego nie może dostać w rzeczywisto�ci.
Dla mnie, osoby tak przekonanej o zasadno�ci racjonalnego podej�cia, to nowe spojrzenie okazało się dobrodziejstwem. Jeszcze dzisiaj pamiętam tę scenę, kiedy siedziałam w samochodzie i cierpliwie wyja�niałam marudnemu Davidowi, że wszystkim chce się pić i że nic na to nie poradzimy, że musimy tkwić w korku, że nie możemy się zatrzymać i kupić niczego do picia, że narzekanie nic nie pomoże i samochód przez to nie pojedzie szybciej...
Jakš ulgę odczułam, gdy w tej samej sytuacji potrafiłam teraz odwrócić się do syna i powiedzieć: �Hej, słyszę, że jakiemu� chłopcu bardzo chce się pić. Założę się, że chciałby� mieć pełne wiadro lodowatego soku jabłkowego!"
Kiedy David u�miechnšł się i powiedział: �A może pełnš wannę?", poczułam wdzięczno�ć, że posiadam takie umiejętno�ci.
Inna metoda, która pomogła polepszyć atmosferę panujšcš w domu, to zamiana gro�by na możliwo�ć wyboru. �Je�li jeszcze raz będziesz się bawić w salonie pistoletem na wodę, to pożałujesz!" zmieniło się w: �Pistoletu na wodę nie wolno używać w salonie. Możesz się nim bawić w łazience albo na dworze. Wybieraj".
Zauważyły�my również, że w nas samych zachodzš pewne zmiany. Po pierwsze, zwracajšc się do dzieci, stosowały�my mniej słów. Najwidoczniej maksyma często powtarzana przez doktora Ginotta wywarła na nas wpływ: �Je�li tylko to możliwe, zastępuj cały akapit jednym zdaniem, zdanie słowem, a słowo gestem". Kiedy mniej mówiły�my, uważniej słuchały�my. Zaczęły�my słyszeć, między wierszami, to, co dziecko rzeczywi�cie chciało powiedzieć. Wojownicza wypowied� Andy'ego: �Zawsze wszędzie zabierasz Davida � do biblioteki, do dentysty, na
22
zbiórkę skautów", oznaczała teraz dla mnie: �Po�więcasz za dużo uwagi mojemu bratu. Martwię się tym".
Zrezygnowałam z długich tłumaczeń i starałam się uwzględnić to, co rzeczywi�cie stanowiło zmartwienie Andy'ego: �Chciałby�, żebym spędzała z tobš więcej czasu? Ja też bym chciała".
Wypracowały�my sobie również pewien emocjonalny dystans do dzieci. Ich podły nastrój Już nas tak nie przygnębiał. Dla Helen, która często odnosiła wrażenie, że mieszka na linii frontu, ta nowa umiejętno�ć nie angażowania się była dobrodziejstwem. Teraz, zamiast biec na ratunek i rozdzielać walczšce strony, potrafiła zachować spokój i wydawać takie polecenia, które pomagały ustanowić rozejm Kiedy jej dzieci zaczynały się kłócić o to, kto ma używać hu�tawki, była w stanie powiedzieć: �Dzieci, jestem przekonana, że potraficie znale�ć rozwišzanie, które będzie uczciwe dla obu stron". Ale prawdziwš chwilę triumfu przeżyła pięć minut pó�niej, gdy dziecinny głosik zawołał z podwórka: � Mamo, dogadali�my się. Będziemy się hu�tać na
zmianę".
Dzieci również były nieco zdezorientowane tym nowym podej�ciem. Za każdym razem gapiły się na nas z wyrazem twarzy mówišcym �Kim jest ta pani?" i bywały takie chwile, gdy same nie były�my tego pewne. Nasi mężowie przyglšdali nam się podejrzliwie. Nie trzeba studiować psychologii, żeby rozpoznać wrogo�ć w stwierdzeniach: �W porzšdku, matko, ty jeste� ekspertem. Zajmij się jego humorami" albo: �Skoro wszystko mówię nie tak, jak powinienem, to może by� mi napisała scenariusz". Czasami zachowywały�my się jak przysłowiowa krowa, która dała mleko, a potem kopnęła wiadro. Mówiły�my wszystko, co trzeba, a potem, nie mogšc się powstrzymać, wtršcały�my jeszcze jedno zdanie (�Wkrótce przez to przebrniesz" albo: �W życiu trzeba się nastawić także na przykro�ci") i w ten sposób cała praca szła
na marne.
Dręczyła nas również zupełnie normalna skłonno�ć do nadużywania każdej nowej umiejętno�ci. Kiedy odkryły�my nadzwyczajnš moc okrzyku: �To mnie zło�ci!", ogarnšł nas zachwyt. Tak dobrze było wypowiadać te słowa, a dzieci reagowały natychmiast i poprawiały swoje postępowanie. W dniu, kiedy krzyknęłam �Jestem w�ciekła!" i po raz pierwszy użyłam zwrotu �Niech cię diabli!", zaczęłam rozumieć, że posunęłam się za daleko w stosowaniu tej metody.
23
Helen była zafascynowana pomysłem pobudzania fantazji dzieci. Skutkiem tego, zwracajšc się do siedmioletniej córki, tak często używała sformułowania: �Ach, chciałaby�, żeby...", aż ta pewnego dnia jęknęła: �Mamo, znowu to samo!" Kiedy Helena wspomniała o tym doktorowi Ginottowi, ten odparł: �Niektóre z tych wyrażeń majš dużš moc i muszš być używane z umiarem. To tak jak z silnymi przyprawami: wła�ciwa ilo�ć daje aromat, zbyt wielka sprawia, że potrawa jest niestrawna".
Nasze zajęcia zbliżały się ku końcowi, w przeciwieństwie do naszych problemów. Bywały takie okresy, kiedy dzieci zachowywały się wspaniale � dobrze sobie radziły w szkole, nawišzywały przyja�nie, z rado�ciš poznawały swój �wiat i przyjemnie się z nimi obcowało. Ale po tych wesołych przerywnikach prawie zawsze następowała seria burz, które nadcišgały nie wiadomo skšd i bez ostrzeżenia. Czasami nasze nowe umiejętno�ci, na których zwykły�my polegać, stawały się �ródłem frustracji, ponieważ rodziły nowe pytania, wymagajšce kolejnych odpowiedzi.
�Je�li pozwolę mu wyrażać wszystko, co czuje, a on powie mi, że nienawidzi swojego młodszego brata, to co wtedy, doktorze Ginott?"
Może przydałaby nam się kolejna seria zajęć? Doktor Ginott zgodził się na kontynuację. W cišgu następnych tygodni odnotowały�my dwa nowe osišgnięcia. Helen słyszała, jak jej córka informowała koleżankę: �W naszym domu nie obwiniamy się nawzajem". Ja z kolei nigdy nie zapomnę chwili, kiedy mój starszy syn wpadł jak burza do pokoju brata, wykrzyknšł: �Jestem taki w�ciekły, że chętnie bym cię walnšł w łeb... ale nie zrobię tego!", po czym wybiegł na korytarz. Osoba nie zorientowana mogłaby nie zauważyć postępu, ale w moim domu zakrawało to na cud: jeden był w stanie się powstrzymać, a drugi nie skończył z rozbitym nosem.
Drugim osišgnięciem było nasze poczucie wolno�ci. Przez długi czas martwiły�my się utratš spontaniczno�ci. Czy przez resztę życia będziemy musiały ważyć każde słowo, przejmować się znaczeniem każdego zdania? Było dla nas zrozumiałe, że osišgnięcie mistrzostwa w jakiejkolwiek dziedzinie wymaga wyrzeczenia się, przynajmniej na jaki� czas, spontaniczno�ci. Nawet Horowitz
24
musi mozolnie ćwiczyć i �ci�le trzymać się form, nim wniesie do muzyki własne znaczenie.
Ale mimo to nie opuszczał nas niepokój. Tak trudno wyrzec się spontaniczno�ci w relacjach z najbliższymi i najdroższymi osobami. Kamień spadł nam z serca, gdy nagle poczuły�my się naturalnie i zręcznie. Trzeba było podjšć ryzyko, improwizować, eksperymentować. Nasze słowa nie brzmiały już identycznie ani tak jak słowa doktora Ginotta. Co prawda, stosowały�my te same metody, ale teraz każda z nas nadawała tej muzyce własne znaczenie.
Na tym etapie zakończyły się zajęcia. Nadszedł czas letnich wakacji, ale obiecały�my sobie, że jesieniš będziemy się znowu spotykać.
Lato minęło, a wraz z nim wiele z naszych wypracowanych z trudem ekspertyz. Całe lato z dziećmi, dzieci nas wykończyły! Podczas gdy w lipcu miały�my tyle fantazji, w sierpniu potrafiły�my zdobyć się tylko na cierpkie uwagi. Przebywanie z dziećmi na co dzień, bez względu na to, jak wykwalifikowani sš rodzice i jak czarujšce dziecko, to wyczerpujšca i deprymujšca praca, pełna prób i sprzecznych interesów. Dzieci hałasowały, gdy my potrzebowały�my spokoju; wymagały zainteresowania, gdy my pragnęły�my samotno�ci; były niechlujne, gdy my tęskniły�my za porzšdkiem. I to dokuczanie sobie, cišgłe sprzeczki, robienie problemu z najprostszych spraw: �Nie chcę
(myć zębów!", �Dlaczego muszę wkładać piżamę?", �Nie chcę swetra".
W tych męczšcych warunkach zaczynały�my wracać do dawnych metod. Blask poczštkowego sukcesu powoli przygasał. Wyszły�my z wprawy.
Doktor Ginott powtarzał często, że uczenie się nowego podej�cia przypomina naukę języka � francuskiego czy chińskiego. Zdali�my sobie sprawę, że jest to nawet trudniejsze. Uczšc się nowego języka, musiały�my jednocze�nie �oduczyć" się innej mowy, stosowanej przez całe życie, mowy, którš przekazały nam poprzednie pokolenia. Takie wyrażenia jak:
Dlaczego nigdy nie możesz...
Zawsze jeste�...
25
Ty nigdy...
Kto to zrobił?
Co się z tobš dzieje?
były jak chwasty, których nie sposób wyplenić. Wzmacniały się dzięki diabelskim sztuczkom i oplatały delikatne młode ro�linki takie, jak:
Chciałby�...
Jestem przekonana, że...
Więc naprawdę czujesz, że...
Byłoby bardzo dobrze, gdyby�...
Tak więc powróciły�my z wakacji z mieszanymi uczuciami � nieco sceptyczne, ale nadal pełne nadziei, że odzyskamy choć odrobinę dawnego entuzjazmu. Kiedy rozpoczęły się zajęcia, odkryły�my, że nie jeste�my osamotnione w swych uczuciach. Inne kobiety wtórowały nam jak echo. �Chyba zmarnowałam to lato", �Zdaje mi się, że zapomniałam wszystko, czego się nauczyłam".
Doktor Ginott wysłuchał w milczeniu tych komentarzy, a potem postawił pytanie: � Co jest naszym podstawowym celem jako rodziców?
Kto� rzucił: � Polepszać relacje między rodzicami a dziećmi.
Inna osoba stwierdziła: � Znale�ć lepsze sposoby porozumiewania się z dziećmi.
Następna kobieta powiedziała bez namysłu: � Oczywi�cie, ukształtować dzieci, które sš przede wszystkim bystre, grzeczne, uprzejme, schludne i dobrze przystosowane.
Doktor Ginott miał poważny wyraz twarzy. Ta ostatnia wypowied� wcale go nie uradowała. Pochylił się i powiedział:
� A ja uważam inaczej. Wydaje mi się, że naszym najważniejszym celem jest znalezienie sposobów, które dadzš naszym dzieciom człowieczeństwo i siłę.
Co nam przyjdzie z tego, że będziemy mieć schludne, grzeczne, czarujšce dziecko, które będzie bezczynnie patrzyło, jak ludzie cierpiš?
Co warte jest nasze wychowanie, je�li jego rezultatem jest bystre dziecko � najlepszy uczeń w klasie � które wykorzystuje swój intelekt do manipulowania innymi lud�mi?
I czy istotnie pragniemy, aby nasze dzieci były tak dobrze przystosowane, że potrafiłyby się znale�ć w sytuacji, do której nie należy się przystosowywać? Niemcy tak dobrze przystosowali
26
się do nazistowskich porzšdków, że wymordowali miliony współ-rodaków.
Zrozumcie mnie dobrze: nie mam nic przeciwko temu, żeby dziecko było grzeczne, schludne czy wykształcone. Kluczowa kwestia dla mnie to: Jakich użyto metod, aby te cele osišgnšć? Je�li stosowano zniewagi, atak i gro�by, to możemy być pewni, że dziecko nauczyło się również obrażać, atakować, grozić i ulegać, kiedy się grozi.
Je�li, z drugiej strony, stosujemy metody humanitarne, to możemy nauczyć je czego� znacznie ważniejszego niż kilku oderwanych zalet. Pokazujemy dziecku, jak być człowiekiem � ludzkš istotš, która potrafi kierować swoim życiem stanowczo
i z godno�ciš.
Helen spojrzała na mnie z drugiego końca pokoju. To było to. Nieuchwytna idea, która tak nas poruszyła na pierwszym spotkaniu nareszcie została okre�lona. To był proces uczłowieczania � koncepcja, dzięki której każdy akt zwracania się do dziecka był znaczšcy, stawał się czšstkš budulca, z którego miała się ukształtować konkretna osoba. Zaczynałam rozumieć, że mówišc do dziecka: �Mleko się rozlało" i podajšc mu szmatkę, nie tylko stosowali�my pomysłowy sposób radzenia sobie z drobnymi niepowodzeniami. Robili�my więcej, mówili�my dziecku:
�Postrzegam cię jako osobę, która jest w stanie sama sobie poradzić". Mówili�my mu:
�Gdy jest kłopot, nie obwiniamy". �Gdy jest kłopot, skupiamy się na rozwišzaniu". �Gdy jest kłopot, podajemy sobie pomocnš dłoń". Naraz stało się dla mnie jasne, że je�li sam proces postępowania z dzieckiem determinuje to, jakim człowiekiem się ono stanie, to już nigdy nie będę my�leć o roli matki tak jak dawniej. Co prawda, nadal gniew będzie na porzšdku dziennym, ale teraz widziałam wszystkie możliwo�ci � możliwo�ć wykuwania charakteru dziecka, możliwo�ć afirmowania warto�ci, w które wierzę.
Kobieta, która wcze�niej udzieliła nie przemy�lanej odpowiedzi, ponownie zabrała głos: � Nie miałam pojęcia, że wykonuję takš odpowiedzialnš pracę.
Doktor Ginott u�miechnšł się: � Wszystko zależy od punktu widzenia. Opowiem państwu pewnš historię: Do trzech robotników podszedł wie�niak. �Co robicie?" � zapytał ich. Pierwszy
27
robotnik odpowiedział: �Zarabiam na życie". Drugi odparł: �Kładę cegły". Trzeci odrzekł: �Buduję katedrę". Zapadła cisza. Kobieta z powagš skinęła głowš. Zamy�liłam się. My również jeste�my robotnikami. Naszš pracš jest wychowywanie dzieci. Nasze cegły � to wszystkie drobne wypowiedzi. Nasza katedra � osišgnięcie pełni człowieczeństwa przez nasze dzieci.
Dzieci to też ludzie
2.
Czujš to, co czujš
Od samego poczštku doktor Ginott mówił nam wielokrotnie, jak ważne jest zaakceptowanie uczuć dzieci. Wielokrotnie i na różne sposoby komunikował nam to swoje przekonanie.
Wszystkie uczucia sš dozwolone, działania sš zabronione.
Nie możemy zaprzeczać sposobowi widzenia dziecka.
Tylko wtedy, gdy dziecko dobrze się czuje, może dobrze my�leć.
Tylko wtedy, gdy dziecko dobrze się czuje, może dobrze postępować.
Nie byłam nawet pewna, czy wła�ciwie rozumiem te stwierdzenia. Czy zaakceptowanie uczuć dziecka jest istotnie aż takie ważne? A je�li tak, jaki to ma zwišzek z ideš uczynienia dzieci silnymi i bardziej ludzkimi?
Pamiętałam z mojego dzieciństwa, że uczucia dziecka nie miały większego znaczenia. �Ona jest tylko dzieckiem, co ona może wiedzieć? Zachowuje się tak, że pomy�lałby kto, że �wiat się kończy". Jako mała dziewczynka miałam silne wrażenie, że moje uczucia nie będš brane pod uwagę, dopóki nie dorosnę. Byłam przyzwyczajona do pouczeń:
�Twoje odczucia sš głupie".
�Nie masz powodu się tak martwić".
�Robisz wielkie halo bez powodu".
Nigdy na ten temat nie rozmy�lałam. Tak było i już. A jednak teraz, jako matka, usłyszałam, że moim zadaniem jest pomaganie dzieciom w rozpoznawaniu ich prawdziwych uczuć, ponieważ z tej wiedzy mogš czerpać wiele korzy�ci.
�Chyba jeste� zadowolony, że sam ułożyłe� tę układankę".
31
�Musisz czuć się rozczarowany, że Tommy nie mógł przyj�ć na twoje przyjęcie".
Powiedziano nam również, że musimy uznawać wszystkie uczucia naszych dzieci, nawet te negatywne:
�Taka skomplikowana zabawka może zdenerwować".
�Naprawdę nienawidzisz, kiedy ciocia Hariett szczypie cię w policzek".
Przekonałam się, że pokazanie dziecku, co czuje, może przynosić korzy�ci. W pewnych sytuacjach uznanie uczuć dziecka, a nie zwalczanie ich, pozwalało załagodzić napięcia w rodzinie. Tego ranka przy �niadaniu, kiedy David powiedział: �To jajko jest za miękkie", zrezygnowałam z długiego monologu i ze stwierdzenia, że chyba się na tym nie zna. Nie przypominałam mu, że jajko gotowało się dokładnie tak długo jak to, które zjadł poprzedniego dnia i które mu smakowało. Powiedziałam tylko:
�O, wolałby�, żeby było twardsze". To było o wiele łatwiejsze i zapobiegło wyolbrzymianiu drobnego sporu i manifestowaniu złego humoru.
Ale nadal nie rozumiałam wielkiej tajemnicy uznawania uczuć. I wtedy zdarzyło się co�, co pozwoliło mi zrozumieć cały proces.
Pewnego burzowego wieczoru, gdy jedli�my kolację, nagle rozległ się huk i cały dom pogršżył się w ciemno�ciach. Kiedy parę sekund pó�niej rozbłysły �wiatła, dzieci wydawały się przerażone. Pomy�lałam, że najlepszym sposobem zaradzenia temu jest zbagatelizowanie ich strachu. Już miałam powiedzieć: �Hej, nie było tak �le, prawda?", ale mój mšż Ted odezwał się pierwszy:
�To było przerażajšce". Dzieci wpatrywały się w niego.
Było to miłe z jego strony. Od razu podchwyciłam jego ton. �To zabawne � powiedziałam. � Kiedy w pokoju pali się �wiatło, wszystko wydaje się takie przyjazne i znajome. Ale kiedy ten sam pokój z tymi samymi meblami pogršży się w ciemno�ci, nagle ogarnia nas strach. Nie wiem dlaczego. Po prostu tak to jest".
Trzy pary oczu spoglšdały na mnie z takš ulgš, z takš wdzięczno�ciš, że aż mnie to wzruszyło. Powiedziałam bardzo prostš rzecz o zwykłym zdarzeniu, a jednak dla nich zdawało się to tak wiele znaczyć. Zaczęli mówić wszyscy naraz, spierajšc się, kto ma być pierwszy.
32
DAVID: Czasami mi się wydaje, że zaraz przyjdzie bandyta
i mnie porwie. ANDY: Mój fotel na biegunach wyglšda w ciemno�ciach jak
potwór. JILL: Najbardziej się boję, kiedy gałęzie drzewa ocierajš
się o okno.
Słowa popłynęły. Każde z dzieci ujawniło, czego się boi, kiedy zostaje samo w ciemnym pokoju. Obydwoje słuchali�my i przytakiwali�my. Dzieci mówiły i mówiły. W końcu powiedziały wszystko.
W ciszy, która potem zapadła, wszyscy poczuli�my, że jeste�my kochani i że kochamy. Wydawało mi się, że dotarłam do jšdra procesu majšcego niezwykłš moc. Potwierdzanie uczuć dzieci nie było żadnš błahostkš. Czy inni rodzice zdawali sobie z tego sprawę?
Zaczęłam podsłuchiwać rozmowy pomiędzy rodzicami a dziećmi. Będšc w zoo usłyszałam:
DZIECKO: (z płaczem) Mój palec! Boli mnie! OJCIEC: Nie może cię boleć. To tylko małe zadrapanie.
W supermarkecie usłyszałam:
DZIECKO: Goršco mi.
MATKA: Jak może ci być goršco? Przecież tutaj jest chłodno.
W sklepie z zabawkami:
DZIECKO: Mamusiu, popatrz na tę kaczuszkę, jaka ładna. MATKA: To dla małych dzieci. Ty już nie potrzebujesz takich zabawek.
To było zdumiewajšce. Rodzice ci nie byli w stanie zrozumieć najprostszych uczuć swoich dzieci. Na pewno nie chcieli wyrzšdzić dzieciom szkody takimi reakcjami. A jednak w rzeczywisto�ci powtarzali im bez końca:
�Nie my�lisz tego, co mówisz".
�Nie wiesz tego, co wiesz".
33
�Nie czujesz tego, co czujesz".
Musiałam się powstrzymywać, żeby nie klepnšć każdego z tych rodziców w ramię i nie zaproponować innej możliwo�ci:
�Widzę, że masz zadrapanie. To czasem boli".
�Naprawdę jest ci tu za goršco?"
�O, naprawdę ci się podoba ta mała kaczuszka?"
Wszystko we mnie kipiało. Nie mogłam nic powiedzieć obcym ludziom, ale mogłam chociaż poinformować przyjaciół. Musiałam rozgłosić nowinę. Zadzwoniłam do kilku starych przyjaciół, co do których miałam nadzieję, że zrozumiejš mojš euforię, i opowiedziałam im o ostatnich rewelacjach. Wysłuchali mnie uprzejmie, nawet z zainteresowaniem, a potem wytoczyli wszystkie �ale".
� Ale Janet, nie jestem nawet pewna, czy rozumiem, co masz na my�li mówišc: zaakceptuj uczucia, ograniczaj działania. Jak mam to zastosować w przypadku Timmy'ego?
Podałam kilka przykładów:
�Timmy, wiem, że chciałby� zerwać bukiet tych żonkili i zanie�ć go do domu, ale na tabliczkach jest napisane, że w parku nie wolno zrywać kwiatów".
�Timmy, widzę, że chciałby� nagry�ć każdš czekoladkę z pudełka tylko po to, żeby zobaczyć, co jest w �rodku. To wielka pokusa. Ale możesz teraz wybrać tylko jeden kawałek, a następny jutro".
�Timmy, jeste� w�ciekły na Eryka za to, że zepsuł ci rower, na pewno chciałby� go uderzyć. Wiem. Ale powiedz mu to słowami, a nie przy pomocy pię�ci".
Inna przyjaciółka powiedziała: � Ale Janet, je�li akceptujesz uczucia dziecka, to czy tym samym nie aprobujesz ich? Moja córka nie dopuszcza nikogo do swoich zabawek. Oczywi�cie nie mam zamiaru akceptować takich samolubnych uczuć. Ważne jest, żeby Nancy w przyszło�ci potrafiła być hojna, dlatego uczę jš, że wszyscy powinni się dzielić.
Od kolejnej z moich przyjaciółek usłyszałam: � Ale Janet, je�li pozwolę Rogerowi mówić, jak bardzo nienawidzi małej, to czy nie umacniam w ten sposób jego najgorszych uczuć, nie daję mu przyzwolenia na tę nienawi�ć?
Tak trudno było to wytłumaczyć. Próbowałam im powiedzieć, że fakt, iż pomagamy dziecku okre�lić uczucia, nie oznacza zgody na te uczucia ani wzmacniania ich, nie oznacza też aprobaty
34
wyrażonej takimi stwierdzeniami, jak: �Och, wspaniale Nancy, nienawidzisz się dzielić z innymi!" albo: �Cudownie Roger, masz ochotę udusić swojš siostrę".
Próbowałam u�wiadomić im, że chodzi o wysłuchanie dziecka i o odpowied�, która wymaga prawdziwego �wczucia" się w jego emocje; że uczciwe, proste �och" albo �rozumiem" informuje dziecko: �Wszystkie twoje uczucia sš ważne � te dobre i te złe. Sš czšstkš ciebie. Twoje uczucia nie szokujš mnie ani nie przerażajš". Dopiero kiedy zło�liwe albo krzywdzšce emocje zostanš ujawnione, wysłuchane i zaakceptowane, dziecko może się zmienić.
Nie byłam pewna, czy mój spontaniczny zapał został doceniony, toteż nie kryłam zadowolenia, kiedy kilka dni pó�niej odebrałam dwa telefony.
�Janet, stała się rzecz niemożliwa. Dzi� rano była u Nancy koleżanka i chciała, żebym powiedziała Nancy, aby pozwoliła jej się pobawić swojš nowš zabawkš. Po raz pierwszy w życiu zastanowiłam się, co może czuć Nancy. I zdarzyła się dziwna rzecz. Nie byłam zła na Nancy, ale bardziej wyrozumiała. Powiedziałam:
�Zdaje się, że bardzo trudno jest dzielić się nowš zabawkš. Ludzie nie lubiš dawać nikomu nowych rzeczy, i to przez długi czas". Potem zwróciłam się do koleżanki Nancy: �Kiedy Nancy będzie do tego gotowa, da ci swojš zabawkę". Żadna z nich nie odezwała się słowem, ale pół godziny pó�niej usłyszałam, jak Nancy mówi: �No dobrze, teraz mogę ci dać mojš zabawkę!"
Moja druga rozmówczyni była tak samo przejęta: �Nie uwierzysz w to, Janet. Dzi� rano moja mała spała, a Roger cały czas �cišgał z niej kocyk. Już miałam go pacnšć i powiedzieć: "Jeste� już dużym chłopcem, nie powiniene� się tak zachowywać". Ale przypomniałam sobie, jak mi niedawno mówiła�, że dobre uczucia nie mogš się ujawnić, dopóki dziecko nie pozbędzie się tych złych. Więc chwyciłam go tylko za rękę i powiedziałam: "Roddy, pomy�lałam sobie, że siostra musi cię czasami bardzo denerwować. Nawet kiedy �pi. Na pewno to, że jest cišgle w domu, że jš widzisz, zło�ci cię nieraz*. Rzucił mi spojrzenie pełne wdzięczno�ci i odparł: "Jest jej zimno. Przykryj jšŤ. Nie do wiary, prawda?"
Te relacje poruszyły mnie. Oznaczały, że jestem na dobrej drodze. Już samo zaakceptowanie uczuć wprowadzało zmianę. I to jakš zmianę! Zamiast poirytowanych rodziców, narzucajšcych swój dorosły punkt widzenia nieposłusznym dzieciom, po-
35
jawili się rodzice, którzy naprawdę próbowali wysłuchać i zrozumieć, oraz dzieci, których głos został usłyszany i które czuły, że rodzice je rozumiejš, dzieci, które były teraz w stanie odpowiedzieć na to z większš miło�ciš.
Wtedy zdarzyło się co�, co wzbudziło moje wštpliwo�ci. Mary Sue, najlepsza przyjaciółka Jill jeszcze z czasów przedszkolnych, zaczęła wy�miewać się z niej � dokuczała jej mówišc, że nosi dziecinne rzeczy, szeptała co� o niej do innych chichoczšcych dziewczšt. Ale Jill tak ufała swojej starej przyjaciółce, że zupełnie się nie zorientowała, co się dzieje. W sobotę zadzwoniła do Mary Sue i zaprosiła jš do siebie. Wtedy wybuchła bomba. Mary Sue powiedziała Jill, że już nie chce być jej przyjaciółkš i że inne dziewczęta też jej nie lubiš.
Jill stała jak wryta, była zrozpaczona. W końcu odwiesiła słuchawkę i poszła do swojego pokoju. Godzinę pó�niej przechodziłam koło jej pokoju. Drzwi były otwarte, a Jill leżała na łóżku zapłakana, gapišc się w sufit. Naglę zapragnęłam dorwać tę Mary Sue i potrzšsać niš bez końca. Ten podły, samolubny bachor o�mielił się zrobić co� takiego Jill? Chciałam powiedzieć mojej córce, że brud pod jej paznokciem jest wart więcej niż cała Mary Sue. Miałam ochotę krzyknšć: �Jabłko pada niedaleko od jabłoni! Przecież jej matka to zimna hipokrytka!" Ale najbardziej pragnęłam znale�ć siły, by ulżyć Jill w cierpieniu, znale�ć mšdre, pomocne słowa.
Jakiej rady mogłam jej udzielić? Wiedziałam, że dzieci nie lubiš zwykle dobrych rad. Wiedziałam również, że Jill potrzebuje czasu, żeby samodzielnie znale�ć jakie� rozwišzanie. A jednak odczuwałam potrzebę, żeby rozwišzać jej problem. Nie mogłam w tym wypadku posłużyć się empatiš. Obawiałam się, że je�li zobaczy we mnie odbicie swojego bólu, odrzucenia i samotno�ci, będzie zupełnie zdruzgotana.
Powiedziałam najdelikatniej, jak umiałam: �Kochanie, nie możesz przej�ć przez życie, polegajšc tylko na jednym przyjacielu. Jeste� takš wspaniałš dziewczynkš. Możesz mieć całe mnóstwo przyjaciół. Może by� zaprosiła kogo� innego?"
Jill wybuchnęła płaczem i krzyknęła: �Zawsze mi mówisz, co mam robić. Skšd wiesz, że nie chciałam tak zrobić? Teraz już nie chcę!"
Rozmy�lałam o tej sprawie przez cały dzień. Je�li zaproponowanie rozwišzania nie było dobrym wyj�ciem, to co nim było?
36
Co mogłam zrobić, żeby pomóc mojemu dziecku? Przecież nie można oczekiwać, że wyrażę Jedynie swoje współczucie, a potem będę siedzieć i patrzeć, jak moja córka cierpi.
Wyglšdało na to, że teoria o akceptowaniu uczuć dzieci ma pewne ograniczenia. Najwyra�niej sprawdzała się w przypadku drobnych kłopotów, takich jak zadrapany palec, zgubiona zabawka, piknik, który nie udał się z powodu deszczu. Ale co z prawdziwymi cierpieniami: �mierciš ukochanego zwierzštka, odrzuceniem przez przyjaciela? Czy jest wła�ciwe lub nawet pomocne mówienie o tych uczuciach? Czy nie spowoduję więcej szkody niż pożytku, rozdrapujšc rany?
Podzieliłam się swoimi wštpliwo�ciami na kolejnym spotkaniu. Doktor Ginott pokręcił głowš:
� Chciałbym umieć � powiedział � przekonać rodziców, że. (cierpienie pomaga dojrzewać, że zmaganie wykuwa charaktery Rodzice tak bardzo chcš, żeby ich dzieci były szczę�liwe, że często nie dopuszczajš do tego, żeby odczuwały rozczarowanie, frustrację czy żal, pozbawiajšc je tym samym do�wiadczeń, które pomagajš dojrzewać. �Nie płacz � mówiš � kupimy ci innego psa".
Gdyby tylko rodzice byli w stanie uwierzyć, że dodajš dziecku sił, kiedy pomagajš okre�lić cierpienie, nie baliby się powiedzieć:
�Tęsknisz za Księciem. Czujesz się tak, jakby� miała złamane serce... Wiem, wiem". To jest w istocie najlepsza pomoc, jakiej możemy udzielić dzieciom.
Kiedy dziecko zostanie zranione, nic nie jest w stanie zapewnić natychmiastowego zagojenia rany. Stosuje się �rodki antysep-tyczne i bandaż i wiadomo, że czas zrobi swoje. Z ranami duszy jest tak samo. Możemy zapewnić pierwszš pomoc, ale musimy zdawać sobie sprawę z tego, że sam proces rekonwalescencji przebiega powoli. Możemy powiedzieć Jill: �To bardzo boli, kiedy najlepszy przyjaciel odwraca się od nas po tylu latach znajomo�ci. To bardzo boli. To sprawia, że czujemy się naglę bardzo osamotnieni".
Wtedy Jill może powiedzieć sobie: �Straciłam przyjaciółkę, ale za to mam matkę, która mnie rozumie".
Byłam nieco oszołomiona tym, co usłyszałam. Nigdy dotšd nie my�lałam o tych sprawach: miejsce na cierpienie w życiu dziecka... Niezwykła zdolno�ć rodziców do niesienia ulgi poprzez
37
zrozumienie głębi uczuć, jakich do�wiadcza dziecko... Rodzice, którzy nie sš zdruzgotani żalem dziecka, nie zaprzeczajš jego istnieniu, ale majš siłę, dostrzegajš ten ból i potrafiš poprzez samo wysłuchanie dziecka przekazać mu najważniejszš Informację: �To można przetrzymać" .(Dopóki choć jedna osoba na �wiecie potrafi nas naprawdę wysłuchać, naprawdę nam współczuć, można wszystko przetrzymać!
Byłam zatopiona w my�lach, kiedy trzasnęły drzwi. Podniosłam głowę i zauważyłam, że mój sze�cioletni Andy stoi na �rodku pokoju ze skrzywionš minš.
� Nauczycielka na mnie nakrzyczała � poskarżył się. � Podnosiłem z podłogi ołówek, a ona zaczęła krzyczeć. Powiedziała, że nie uważam. Wszyscy się na mnie gapili. Powiedziała, że mam zostać po lekcjach i że to mi da nauczkę. Kazała mi zostać. A ty nie wiedziała�, gdzie jestem!
Serce mi zamarło. Jakie straszne przeżycie dla małego dziecka! Szybko, szybko, pocieszę go, powiem, że to nieważne, że nie ma się czym martwić. Powiem mu, żeby na przyszło�ć uważał na lekcjach. Całusek, ciasteczko i wszystko będzie w porzšdku!
Wtem przypomniałam sobie inne dziecko, które wiele lat temu w pierwszej klasie musiało stać w kšcie, ponieważ rozmawiało w czasie lekcji. Przypomniałam sobie popękanš �cianę w mrocznym kšcie i odgłos szurania stóp dzieci, które wracały do domu na lunch. I okropnš ciszę, w której rozległ się po jakim� czasie ostry głos: �Możesz już i�ć do domu, Jane. Mam nadzieję, że czego� się nauczyła��.
Pamiętam, że całš drogę do domu przebyłam biegiem, chciałam krzyczeć, płakać, ale przede wszystkim chciałam opowiedzieć o tym matce. �Nie gadaj tyle � powtarzała. � Jedz, bo się spó�nisz". Pamiętam, jak przeżuwałam i próbowałam przełknšć suchš kanapkę.
Wzięłam Andy'ego na kolana i powiedziałam:
� Człowiekowi może być przykro, kiedy nauczycielka na niego krzyczy. � Oplótł mi szyję rękoma i ukrył twarz na moim ramieniu. � I w dodatku kiedy cała klasa patrzy! Wtedy jest podwójnie przykro. I Jeszcze trzeba zostać samemu po lekcjach, chociaż bardzo chce się biec do domu, tak jak wszyscy inni. Tyle przykrych, bolesnych przeżyć i wszystko naraz!
Tak bardzo pragnęłam dotrzeć do sedna przeżyć Andy'ego i pocieszyć moje popłakujšce dziecko, że ze zdumieniem poczu-
38
łam łzy płynšce po moich policzkach oraz przepełniajšce mnie dziwne uczucie ulgi.
Nie wiem, jak długo tak siedzieli�my, kołyszšc się bez słów. Ale kiedy już miałam to za sobš, zrozumiałam, że jakim� cudem cofnęłam się o trzydzie�ci lat i pomogłam wyj�ć z kšta małej dziewczynce.
3.
Uczucia - warianty zachowań
Przez długi czas były�my pewne, że samo słuchanie dziecka i potwierdzanie jego uczuć jest głównym wštkiem wzajemnych relacji. I w zasadzie tak było. Ale odkryły�my też, że wštek ten ma wiele wariantów i że warto by poznać je wszystkie.
Wariant 1
Niektóre dzieci tak bardzo pragnš, żeby rodzice ich wysłuchali, że przekracza to wytrzymało�ć tych ostatnich. Trzeba znale�ć sposób na ograniczenie rozmowy, ale taki, by dzieci wiedziały, że nadal się o nie troszczymy.
Lee opowiedziała nam, że przez pięć minut słuchała, jak jej córka narzeka, że nie dostała roli w szkolnym przedstawieniu.
�Próbowałam jš pocieszyć � mówiła Lee � ale Susie w kółko do tego wracała. Nie mogłam już tego znie�ć. Pomy�lałam sobie: pora na podsumowanie i położenie temu kresu".
�Susie � powiedziałam � Słyszę, co mówisz. Powiedziała�, że bardzo ci zależało na roli. Czuła�, że nadajesz się do tego tak dobrze jak inni � może nawet lepiej. Rozumiem cię, ale już nie mogę słuchać. Idę teraz do kuchni i będę robić kolację, wiedzšc, jak bardzo jeste� rozczarowana i zła".
Wariant 2
Czasami dzieci wyrażały swoje uczucia tak napastliwym językiem, że nie mogły�my tego słuchać � a tym bardziej pomóc im. Każda z nas miała innš granicę tolerancji, ale pewne stwierdzenia dotykały wszystkich jednakowo.
40
�Mój tata wyglšda jak staruszek. Dlaczego mam takiego starego tatę?"
�Moja nauczycielka to głupia baba".
Kiedy Laurie oznajmiła Helen: �Mam nadzieję, że umrzesz", Helen wybuchnęła: �To nie do przyjęcia! Widzę, że jeste� zła, ale musisz powiedzieć mi to w inny sposób. Przez następnš godzinę chcę być sama". Na pytanie Laurie: �Dlaczego?", odparła: �Pomy�l!"
Wariant 3
Niekiedy drobny upominek pomaga dziecku, kiedy czuje się nieszczę�liwe. Nigdy nie pytały�my, czy dziecko tego chce, czy nie, po prostu podsuwały�my jaki� drobiazg. Nowe kredki, balonik, paczuszka rodzynek � wręczone we wła�ciwym momencie przemawiały prosto do serca.
Kiedy pięcioletni synek Roslyn narzekał płaczliwie: �Mama lubi wszystkich bardziej niż mnie", matka otoczyła go ramionami i powiedziała: �Czy czujesz się nie kochany? To nie jest przyjemne uczucie, o nie. Chyba już pora na pieszczoty i goršcš czekoladę".
Kiedy syn Lee histeryzował z powodu mikroskopijnego siniaka, którego brat mu nabił, gdy się siłowali, Lee wzięła dwa kawałki lodu, owinęła je czerwonš myjkš i podała mu, żeby przyłożył sobie do �rany" na ramieniu.
Wariant 4
Kiedy dzieckiem targały silne emocje, potrafiły�my czasami pomóc mu wyładować je w jaki� twórczy sposób. Doktor Ginott powiedział nam, że w domu zawsze powinny się znajdować potrzebne materiały � ołówki, długopisy, kredki, farby, bloki rysunkowe, tablice, pudełka, klej i tym podobne. Matki z naszej grupy wprowadziły jego słowa w czyn. Nim minšł tydzień, usłyszały�my o wierszu wyrażajšcym żal z powodu �mierci ukochanego żółwia, o li�cie napisanym do telewizji, wyrażajšcym protest przeciwko zdjęciu z anteny ulubionego programu, o pełnym w�ciekło�ci rysunku przedstawiajšcym agresywnego chłopca z osiedla.
41
Je�li dziecko było za małe albo nie chciało rysować ani pisać, matka lub ojciec mogli spełniać rolę sekretarki.
Siedmioletni syn Evelyn wrócił w�ciekły z całodziennej wycieczki. Jego nauczyciel powiedział, że je�li nie zjedzie z dziesięciometrowej zjeżdżalni umieszczonej po głębszej stronie basenu, to zostanie wykluczony ze swojej grupy pływackiej i będzie musiał się kšpać w dziecięcym brodziku.
Kiedy Stevie perorował, jego ojciec szybko wzišł długopis i zaczšł pisać. Gdy Stevie zamilkł, żeby zaczerpnšć oddech, ojciec powiedział: �Musiałe� być w�ciekły na nauczyciela. Posłuchaj, co o nim mówiłe�: "Ten ważniak my�li, że może wszystkimi rzšdzić. Jest podły. Nienawidzę goŤ".
Stevie słuchał jak skamieniały. �Tak � powiedział z powagš
� i zapisz jeszcze, że mam zamiar zepchnšć go ze zjeżdżalni i trzymać jego głowę pod wodš, aż się udusi".
Ojciec wszystko zanotował.
�Teraz napisz, że wypuszczę całš wodę z basenu i że on spłynie przez dziurę razem z niš".
To życzenie również zostało dopisane do listy. Kiedy ojciec przeczytał Steviemu całš przemowę, chłopiec żywo potakiwał i poprosił o ponowne przeczytanie.
�Proszę � powiedział ojciec, wręczajšc mu kartkę papieru.
� Możesz to schować i przeczytać sobie sam, kiedy tylko zechcesz. Teraz muszę napisać list. Oddasz go jutro swojemu nauczycielowi. Jego tre�ć będzie następujšca: ťMój syn Steven � bez względu na okoliczno�ci � nie zjedzie z dziesięciometrowej zjeżdżalni, dopóki nie uzna, że jest do tego gotowy*".
Wariant 5
Sš takie chwile, kiedy nie można rozumieć, nie można współczuć, nie można wiedzieć, co dziecko czuje. Doktor Ginott mawiał, że (�trzeba pozwolić każdemu dziecku na stworzenie własnego zakštka w duszy^
Nadal pamiętam, jak Jill w wieku czterech lat leżała na łóżku ssšc palec i wpatrywała się we mnie.
� Wiesz o czym teraz my�lę? � zapytała.
� Nie � odpowiedziałam.
� To dobrze � stwierdziła i wsadziła palec z powrotem do ust.
42
Wariant 6
Jest w życiu dziecka miejsce na d�więk tršbki, który dodaje odwagi, zagrzewa do walki. Nazywamy to �pokrzepiajšcym przekazem". Nie chodzi o stwierdzenia, których rodzice zwykle używajš, sšdzšc, że dodajš dzieciom ducha, że dajš im broń, która pomaga zmierzyć się z surowymi realiami zewnętrznego �wiata. Nie chodzi o chłodne bezosobowe: �Nie mazgaj się, dziecko. Przeżyjesz", ale o pełne współczucia potwierdzenie: �Tak, nie jest łatwo. Tak, jest ciężko. Szanuję twoje zmaganie i wierzę, że znajdziesz jaki� sposób".
Helen powiedziała do Laurie: �Nawet je�li twoja nauczycielka jest wobec ciebie zło�liwa, to nadal uczysz się od niej � pomimo jej nieprzyjemnego zachowania".
Ted powiedział do Andy'ego: �Widziałem, jak zignorowałe� to dziecko, które ci dokuczało, że nie jeste� wyższy. Wiesz, że w naszej rodzinie cenimy w ludziach ich charakter, a nie wzrost".
Ale najbardziej poruszył mnie przypadek Nell, która kilka miesięcy temu straciła męża. Na jednym ze spotkań podzieliła się z nami swoimi problemami, które wydawały nam się nie do rozwišzania. Jej syn Kenneth był nieszczę�liwy z powodu sieroctwa. Nieustannie narzekał, nawet obwiniał jš za tę sytuację. Czuła się bezradna.
Po jej słowach zapadła przytłaczajšca cisza. Czekali�my, aż doktor Ginott zastosuje balsam empatii. Byli�my zdumieni, kiedy spojrzał na niš przenikliwym wzrokiem i powiedział:
� Nell, nie pozwól, żeby życie cię pokonało.
Jej oczy wypełniły się łzami. Kto� dyskretnie zmienił temat.
Na następnych zajęciach Nell była jakby odmieniona.
� Nie jestem pewna, ale wydaje mi się, że co� się zmieniło � powiedziała. � Kiedy Kenneth zaczšł znowu narzekać, przerwałam mu. Stwierdziłam: �Kenneth, wiem, że nie jest ci łatwo po �mierci taty. Jeste�my teraz niepełnš rodzinš i chcieliby�my, żeby było inaczej. Ale my�lę, że już najwyższy czas zastanowić się, jak stworzyć najlepszš niepełnš rodzinę".
Tego popołudnia, nic nie mówišc matce, Kenneth �cišł zaniedbany trawnik.
43
4.
Kiedy dziecko ma do siebie zaufanie
W miarę jak upływały tygodnie, a ja u�wiadamiałam sobie coraz lepiej, jakš rolę w życiu moich dzieci odgrywajš uczucia, dochodziłam do całkiem nowych wniosków.
Uczucie jest faktem
Uczucia moich dzieci stały się dla mnie tak realne jak jabłka, gruszki, krzesła czy jakiekolwiek inne przedmioty. Nie mogłam już zignorować ich uczuć, tak jak nie mogłam przej�ć obojętnie obok barykady na �rodku ulicy. To prawda, że ich uczucia zmieniały się � czasami bardzo szybko � ale kiedy dzieci je odczuwały, nie istniało nic bardziej realnego.
Nie było nic niezwykłego w pytaniu: �Dlaczego bronisz Andy'ego? Zawsze bierzesz jego stronę".
Albo: �My nigdy nigdzie nie chodzimy. Inni zawsze gdzie� wychodzš".
Kiedy� odpowiedziałabym na tego rodzaju bezsensowne zarzuty, używajšc całej dostępnej logiki dorosłych ludzi:
�To nieprawda. Wiele razy biorę twojš stronę i dobrze o tym wiesz".
Albo: �Jak możesz tak mówić? Czy w zeszłym tygodniu nie byli�my w zoo? Masz krótkš pamięć".
Teraz z tych stwierdzeń dzieci odczytywałam inny wewnętrzny przekaz. Je�li dziecko odczuwa co� w pewien sposób, to w danej chwili tak wła�nie widzi sytuację. Zdajšc sobie z tego sprawę, byłam w stanie inaczej zareagować.
�Wydaje ci się, że cały czas biorę stronę Andy'ego? Rozumiem. Dziękuję, że podzieliłe� się ze mnš swoimi odczuciami".
44
Albo: �Twoim zdaniem nasza rodzina zbyt rzadko je�dzi na wycieczki. Chciałby�, żeby�my czę�ciej gdzie� wyjeżdżali. Cieszę się, że mi o tym powiedziałe�. Teraz przynajmniej wiem".
Dwa lub więcej sprzecznych uczuć może współistnieć w jednej chwili
Kiedy sprecyzowałam tę my�l, musiałam porzucić pewien sposób zwracania się do dzieci:
�No to tęsknisz za niš czy nie?"
�Zdecyduj się: chcesz jechać na obóz czy nie?"
Teraz inne stwierdzenia brzmiały dla mnie prawdziwie:
�Z jednej strony tęsknisz za przyjaciółkš, a z drugiej cieszysz
się, że się przeprowadziła". �Jedna czšstka ciebie chce jechać na stary obóz, inna chce
zostać w domu, a jeszcze inna chce spróbować, jak będzie na
nowym obozie".
Uczucia każdego dziecka sš jedyne w swoim rodzaju
Tak jak nie ma dwóch jednakowych li�ci na tym samym drzewie, tak nie ma dwojga dzieci, które tak samo odczuwałyby pewne rzeczy. I to wła�nie tę odmienno�ć zaczęły�my doceniać � odmienno�ć, która sprawia, że każdy jest tylko sobš i nikim
innym.
Nie mogłam już powiedzieć swoim dzieciom z irytacjš: �Jak możesz nie lubić lodów? Tylko ty z całej rodziny ich nie lubisz". Teraz z przyjemno�ciš zauważałam jego �inno�ć". Nawet to, że nie lubił lodów było elementem odróżniajšcym: �Twój brat uwielbia lody. Ale o tobie nie można tego powiedzieć. Wolisz cukierki".
Próbowałam przekazać im informację, że różnice nie stanowiš słabo�ci. Koncentrowałam się na pozytywnych stronach. Zamiast mówić: �Wszyscy chłopcy zapisali się do ligi dziecięcej. Dlaczego ty musisz się wyróżniać?" mówiłam: �Nie lubisz za bardzo baseballu. Zauważyłam, że masz inne zainteresowania".
45
Kiedy uczucia zostanš nazwane i zaakceptowane, dzieci lepiej sobie u�wiadamiajš, co czujš
David powiedział: �Kiedy mówisz do mnie w ten sposób, tato, czuję się winny i wtedy muszę się bronić".
Andy zauważył: �Mamo, czy wiesz, czemu się tak zachowuję? Dlatego że chcę, żeby� mnie zauważyła".
Jill powiedziała: �Zrobiłam pudełko, które pokazuje, jak się czuję w danej chwili. Nazywam je pudełkiem nastrojów. Sš na nim obrazki, które pokazujš, kiedy jestem zła, radosna, w�ciekła, szczę�liwa, smutna i do niczego".
Kiedy rodzice szanujš uczucia dzieci, to dzieci uczš się szanować własne uczucia i ufać im
To oczywiste spostrzeżenie nie zawsze było dla mnie tak oczywiste. Musiałam do�wiadczyć pewnych rzeczy na własnej skórze, żeby zrozumieć, jak ważne jest nauczenie dzieci, aby ufały własnym odczuciom.
Pierwsze zdarzenie miało miejsce, kiedy Ted i ja odbierali�my rower Jill od naprawy. Miała wtedy siedem lat. Kiedy zobaczyła swój rower, od razu na niego wsiadła i pojechała przed siebie. W chwilę pó�niej pojawiła się w sklepie ze zmartwionš minš. �Hamulec jest zepsuty" � oznajmiła.
Mechanik wydawał się zniecierpliwiony. �Hamulec jest dobry. Sam naprawiałem ten rower".
Jill spojrzała na mnie z nieszczę�liwš minš: �Ale mi się wydaje, że nie jest dobry".
Mechanik był stanowczy: �Jest tylko trochę nie wyrobiony, to wszystko".
Jill powiedziała nie�miało: �Nie, jako� �miesznie się jedzie". Zapadła kłopotliwa cisza. Spojrzenie mechanika mówiło wyra�nie:
�Pani dziecko to mały utrapieniec. Tylko proszę nie mówić, że pani wierzy jej, a nie mnie". Nie wiedziałam, co robić. Z jednej strony próbowałam nauczyć Jill, że jej wewnętrzny głos jest ważny, próbowałam jej przekazać, żeby powtarzała sobie: �Je�li co� czuję, to jest jaka� tego przyczyna". Z drugiej strony wykwalifikowany mechanik utrzymywał, że wszystko dobrze działa.
46
Nie mogłam patrzeć na jego nachmurzonš twarz. Wymamrotałam pod nosem, że na pewno ma rację i że dzieci czasami przesadzajš. W tym momencie nadszedł Ted i powiedział po prostu: �Moja córka uważa, że co� jest nie w porzšdku z hamulcem".
Mechanik bez słowa postawił rower na stojaku, z posępnš minš zbadał koło i powiedział: �Musicie go państwo zostawić. Trzeba wymienić piasty. Hamulce sš zepsute".
Byłam tak przejęta tym, co o mały włos by się stało, że jęknęłam w duchu: �Nigdy więcej!"
Kilka tygodni pó�niej stały�my z Jill na ruchliwym skrzyżowaniu, czekajšc na zmianę �wiateł. Wzięłam jš za rękę i zaczęłam przechodzić przez ulicę, ale pocišgnęła mnie z powrotem. Już chciałam jej dać do zrozumienia, że mnie denerwuje, ale powstrzymałam się. Powiedziałam: �Jill, cieszę się, że ufasz swoim odczuciom, że wiesz, co jest dla ciebie bezpieczne. Przejdziemy przez jezdnię, kiedy uznasz, że można, nawet je�li będziemy musiały długo czekać".
Stały�my tam przez pięć minut, chociaż w tym czasie mogły�my dziesięć razy przej�ć przez ulicę. Je�li ktokolwiek nas obserwował, to z pewno�ciš pomy�lał, że jestem nienormalna. Może trochę przesadziłam z tym uczeniem jej, by szanowała własne odczucia.
Nieco pó�niej zdarzyło się co�, co całkowicie odmieniło moje my�lenie. Było upalne letnie popołudnie. Jill wpadła do domu jak burza, jej kostium kšpielowy był jeszcze mokry. Miała dziwny wyraz twarzy.
�Tak się dobrze bawiły�my w basenie z tym starszym chłopakiem � powiedziała. � Grał z nami w berka w wodzie. Potem wzišł Linde i mnie na bok, tam gdzie sš drzewa. Zapytał mnie, czy może polizać moje palce u nóg. Powiedział, że to będzie zabawne".
Wstrzymałam oddech: �I co potem?" � spytałam.
�Nie wiedziałam, co zrobić. Linda uważała, że to zabawne, ale ja nie chciałam, żeby to robił. Czułam się... No nie wiem". �Chcesz powiedzieć, że co� ci się w tym wszystkim nie podobało, chociaż nie wiedziała� co?" �Tak � przytaknęła. � I dlatego przybiegłam do domu". Starałam się, żeby nie dostrzegła wyrazu ulgi na mojej twarzy. Powiedziałam najzwyklejszym tonem, na jaki mogłam się zdobyć:
47
�Zaufała� swoim uczuciom, a one podpowiedziały ci, co zrobić, prawda?" I wtedy pojęłam ogrom tego wszystkiego. Więc je�li dziecko ufa samemu sobie, własnemu postrzeganiu, to jest w stanie zapewnić sobie bezpieczeństwo? I je�li odmawiamy dziecku prawa do własnego postrzegania, to osłabiamy jego zdolno�ć do wyczuwania niebezpieczeństwa i sprawiamy, że jest podatne na wpływy ludzi, którym wcale nie leży na sercu jego dobro.
�wiat zewnętrzny podejmuje ogromny wysiłek, by dziecko przestało słyszeć swój wewnętrzny dzwonek ostrzegawczy:
�No i co z tego, że nie ma ratownika. Umiesz pływać".
�Nie ma się czego bać. Nawet je�li nadjedzie samochód, to zdšżysz odsunšć sanki z drogi".
�Nie bšd� tchórzem. Wszystkie dzieciaki tego próbujš. Od tego się nie uzależnisz".
Czy to możliwe, że niekiedy życie dziecka zależy od tego, czy ufa ono swojemu wewnętrznemu głosowi?
Gdyby kto� spytał mnie rok temu, jakie znaczenie ma potwierdzanie uczuć dziecka, odpowiedziałabym bez przekonania:
�No cóż, to osłabia napięcie i na pewno nie wyrzšdza szkody".
Teraz niech się ma na baczno�ci zadajšcy takie pytanie: otrzyma bardziej żarliwš odpowied�. Mogę z całym przekonaniem stwierdzić, że [mówišc dziecku, iż nie czuje tego, co czuje, pozbawiamy je naturalnego instynktu obrony. To nie wszystko. Wprawiamy je w zakłopotanie, pozbawiamy pewno�ci siebie, ufno�ci we własne odczucia. Zmuszamy je do budowania fałszywego �wiata słów i mechanizmów obronnych, które nie majš nic wspólnego z jego wewnętrznym głosem. Oddzielamy je od jego własnego �ja". A je�li nie pozwalamy mu dowiedzieć się, co czuje, to przypuszczam, że nie będzie mu tak łatwo zrozumieć, co odczuwajš inni ludzie.
Ale kiedy uznajemy realno�ć uczuć dziecka, ofiarowujemy mu wspaniały dar: zdolno�ć postępowania zgodnie z wewnętrznymi bod�cami, możliwo�ć posiadania troskliwego serca, sposobno�ć bycia w kontakcie z unikalnš ludzkš istotš � samym sobš.
48
5.
Niech sobie radzš:
dialog na temat autonomii
Helen borykała się z jakim� problemem. Zatelefonowała, żeby zapytać, czy może na chwilę wpa�ć. Kiedy przekroczyła próg, zauważyłam, że jest zaaferowana. Nie zdejmujšc płaszcza, zaczęła długi monolog:
� Janet, nie wiem, czy to zauważyła�, ale nie mogłam wysiedzieć na wczorajszych zajęciach. Tak mnie co� zaniepokoiło w naszej dyskusji! Wiem, że to brzmi trochę dziwnie, ale miałam wrażenie, że każde słowo doktora Ginotta jest skierowane bezpo�rednio do mnie. Z poczštku tak nie reagowałam. Ale kiedy powiedział: �Jednym z naszych podstawowych celów jest pomóc naszym dzieciom odłšczyć się od nas", pomy�lałam: �To oczywiste. Nikt nie chce, żeby przero�nięte dziecko w wieku trzydziestu lat mieszkało z rodzicami!" Ale kiedy dodał: (�Miarš dobrych rodziców jest to, czego nie chcš zrobić dla swoich dzieci�) zadrżałam. �O Boże � pomy�lałam � je�li to jest miarš dobrych rodziców, to ja po prostu nie dorastam do tego".
Zamilkła na chwilę, po czym mówiła dalej, bardziej do siebie niż do mnie: � Z drugiej strony, je�li za dużo robię dla swoich dzieci, to tylko dlatego że naprawdę wierzę, że to dla ich dobra. Kiedy Billy zapomni �niadania, a Ja mu go nie podrzucę do szkoły, to jest zmartwiony i głodny. Nie chce je�ć tych szkolnych �niadań... Je�li nie przepytam Laurie przed dyktandem, to �le jej pójdzie i zniechęci się. Je�li nie zawiozę ich obojga do szkoły, kiedy jest brzydka pogoda, to się przeziębiš, zawszę tak jest. � Nagle zwróciła się do mnie: � Czy robię co� okropnego? Czy nie po to ma się rodziców? Ponieważ doktor Ginott powtarza często, że najbardziej pomagamy nie pomagajšc, to nie jestem już tego taka pewna. Może to, co robię, wcale nie jest dla nich dobre.
49
Helen weszła do salonu, a ja za niš.
� Ale skšd pewno�ć, że on ma rację � mamrotała. � Eksperci się przecież mylš! No może jest parę rzeczy, które dzieci mogłyby robić same. Billy ma już siedem lat, ale cišgle przychodzi rano do mojego pokoju i chce, żebym mu uczesała włosy. Sam doskonale umie się uczesać, ale kiedy ja to zrobię, wyglšda tak ładnie... Nie mogę uwierzyć, żeby co� tak niewinnego jak czesanie dziecka miało ograniczać jego autonomię!
Autonomia! Po ostatnich zajęciach byłam w takim stanie ducha, że sprawdziłam w słowniku, czy dobrze rozumiem znaczenie tego słowa. Chyba miałam nadzieję, że dosłowna definicja uratuje mnie z opresji. Pomyliłam się. Według Webstera autonomiczny znaczy �samodzielny, samorzšdny, niezależny, odrębny". To z pewno�ciš nie pasuje do moich dzieci. Codziennie pytajš mnie, w co majš się ubrać do szkoły, a ja, co gorsza, codziennie im pomagam.
� Helen � powiedziałam � jeste� dla siebie zbyt surowa! Zignorowała mnie.
� Do moich dzieci lepiej pasuje definicja: �rzšdzone przez matkę, kierowane przez matkę". �Odrębny" � kiedy o tym my�lę, to nie wiem, czy �miać się, czy płakać. Czasami czuję się tak z nimi zwišzana, że nie wiem, gdzie kończy się moje życie, a zaczyna ich. Laurie zdobywa 100 punktów na te�cie, a ja się czuję tak, jakbym to ja zdobyła 100 punktów. Billy nie dostanie się do drużyny, a ja się czuję, jakbym to ja nie dostała się do drużyny.
Helen opadła ciężko na sofę.
� Już wcze�niej słyszałam o potrzebie autonomii. Ale zdaje się, że nie jestem w stanie zastosować tych wskazań. Jak to doktor Ginott mawia? �Rozum może tylko przyswoić to, na co pozwolš uczucia". Widocznie moje uczucia nie pozwalajš, żeby zbyt wiele trafiło do mojego rozumu.
Usiadłam obok niej. Obie zmarszczyły�my brwi i wlepiły�my wzrok w podłogę. Nie wiedziałam, co powiedzieć.
� Helen � spytałam niepewnie � czy mam przynie�ć swoje notatki? My�lisz, że to pomoże?
� Notatki! � wykrzyknęła. � Nie potrzebujesz notatek. Wiesz, dlaczego do ciebie przyszłam? Dlatego że widziałam, że pozwalasz, żeby twoje dzieci same sobie radziły i łatwo ci to przychodzi. Pamiętam, jak pewnego dnia w zimie Jill wróciła
50
do domu w samej koszulce i spodenkach gimnastycznych. Gdyby Laurie co� takiego zrobiła, byłabym w�ciekła i zapytałabym, gdzie się podział jej płaszcz. Ale ty zachowała� spokój. Jill powiedziała: �Mamo, kierowca autobusu powiedział mi, że oberwę w domu. Co mi zrobisz?" Nigdy nie zapomnę, co odpowiedziała�. Stwierdziła� ze stoickim spokojem: �Oczekuję, że jeste� na tyle odpowiedzialna, żeby w zimne dni wkładać płaszcz!"
Było jeszcze jedno zdarzenie, którego nigdy nie zapomnę. David wpadł do domu z krzykiem: �Znowu zapomniałem zabrać skrzypce. Trzeci tydzień z rzędu! Od dzisiaj musisz mi przypominać. W każdy wtorek".
Pamiętasz, co zrobiła�? Pokiwała� głowš ze współczuciem i powiedziała� co� w tym stylu: �Trudno jest pamiętać o lekcji, która odbywa się raz w tygodniu, prawda? Ale znam cię. Znajdziesz jaki� sposób, żeby o tym nie zapominać".
Wiesz, co ja bym zrobiła? Zapisałabym sobie, że mam pamiętać, żeby mu przypomnieć w każdy wtorek. Chcę powiedzieć, Janet, że tobie przychodzi to w naturalny sposób.
Słuchałam Helen z zainteresowaniem. Czy mi to przychodziło w naturalny sposób? Dlaczego miałoby tak być? Cofnęłam się w my�lach do swojego dzieciństwa. Moi rodzice byli imigrantami, obydwoje ciężko pracowali, byli zajęci. Matka wiecznie sprzštała i gotowała; ojciec nieustannie zabiegał o to, żeby jego mały biznes nie zbankrutował. Karmienie i ubieranie nas było dla nich wielkim wysiłkiem. Oczekiwali, że całš resztš zajmiemy się sami.
I tak też było. Sami oddawali�my ksišżki do biblioteki, a kiedy musieli�my gdzie� pojechać, to szli�my do metra albo na autobus, sami martwili�my się szkolnymi problemami. Angażowali�my rodziców w nasze szkolne sprawy tylko wtedy, kiedy potrzebny był ich podpis pod spisem ocen. Nawet wtedy nie kładło się nacisku na nasze oceny, tylko na ich podpis. Dzi� jeszcze widzę, jak mój ojciec robi miejsce na kuchennym stole, siada z namaszczeniem, po czym z dumš starannie pisze swoje nazwisko � po angielsku.
Moi rodzice chyba wy�wiadczyli mi przysługę. Nie zamierzali dawać mi autonomii. Prawdopodobnie nie wiedzieliby nawet, co znaczy to słowo; ale i tak mi jš dali � nie wiedzšc o tym.
Powiedziałam o tym Helen.
� Czy zdajesz sobie sprawę, co ci ofiarowali? � powiedziała. � Moje dzieciństwo było zupełnie Inne. Zwracałam się do matki
51
niemal ze wszystkim � w sprawie ciuchów, ocen, wyj�ć, przyjaciół. Kiedy wracałam z randki, wiedziałam, że rodzice nie �piš, tylko czekajš na mnie. Nie mogliby zasnšć, dopóki nie usłyszeliby pełnego sprawozdania. Czasami sobie my�lę, że moje randki sprawiały im większš przyjemno�ć niż mnie.
� To musiało być nie do zniesienia!
� Wcale nie. Nie znałam innego modelu. Ale teraz rozumiem, że twoje pochodzenie dało ci pewne korzy�ci. Miała� niezależno�ć i dlatego tak łatwo ci przekazywać to dzieciom.
� Poczekaj � powiedziałam. � Może moje pochodzenie pomogło mi, ale metod, które teraz stosuję, nie nauczyłam się od rodziców. My�lałam na przykład, że na każde pytanie trzeba udzielić odpowiedzi. Nigdy nie przyszłoby mi do głowy nie odpowiedzieć na pytania dziecka. Dopiero kiedy doktor Ginott mówił o tym, że dziecko potrzebuje przestrzeni i czasu, żeby rozeznać własne my�li i że rodzice ze swoimi gotowymi odpowiedziami naruszajš prawo dziecka do my�lenia, zaczęłam się powstrzymywać.
Kiedy po raz pierwszy z rozmysłem nie odpowiedziałam na pytanie, poczułam się dziwnie. Pewnego ranka David zapytał:
�My�lisz, że Tommy i Jimmy będš się ze sobš zgadzali? Obaj dzi� do mnie przychodzš". To było najbardziej prowokacyjne pytanie, jakie usłyszałam w ostatnich dniach! Miałam już dokonać analizy charakterów obu chłopców i zakończyć to opiniš na temat ich znajomo�ci, kiedy przypomniałam sobie. Ugryzłam się w język i powiedziałam: �To ciekawe pytanie. A co ty o tym sšdzisz?" Zastanawiał się przez chwilę, W końcu stwierdził: �My�lę, że na poczštku będš się kłócić, ale potem zostanš przyjaciółmi".
Pomy�lałam, że Helen u�miechnie się na te słowa, ale przeliczyłam się. Wpatrywała się we mnie tak uporczywie, że musiałam mówić dalej:
� Pamiętasz historię doktora Ginotta o mężu, który nie pozwalał żonie zrobić prawa jazdy? �Kochanie � powiedział � nie ma potrzeby, żeby� nabawiła się bólu głowy, prowadzšc samochód. Przecież możesz mnie poprosić. Zawsze chętnie cię zawiozę wszędzie, gdzie tylko zechcesz". Wczułam się w położenie tej kobiety i natychmiast zrozumiałam, jak nieszczę�liwe muszš być dzieci, kiedy doro�li przejmujš kontrolę i nie pozwalajš im na samodzielno�ć. I pomy�lałam, że rodzice na tysišc sposobów
52
mogš sprawić, że dziecko poczuje się bezradne i zależne. Ale
zawsze z �miło�ci".
�Mamusia otworzy ci słoik, kochanie".
�Zapnę ci guziki, kotku".
�Mam ci pomóc w lekcjach?"
�Przygotowałam ci rzeczy, kochanie". ,
To zawsze brzmi niewinnie, a rodzice majš jak najlepsze Intencje, ale znaczenie jest za każdym razem takie samo: potrzebujesz mamy; nie umiesz sobie sam poradzić.
Helen, czy wiesz, że każdego ranka sprawowałam kontrolę nad wyj�ciem dzieci do szkoły? Czy beze mnie mogliby nie zapomnieć o zabraniu drugiego �niadania, ksišżek, tenisówek, okularów, notatek, pieniędzy i butów? Musiałam tam być, żeby im trzymać kurtki, zapinać zamki, zawišzywać krawaty i cišgle ich popędzać. Pewnego ranka zmusiłam się do innego postępowania i zawołałam: �Powiedzcie mi, kiedy będziecie gotowi do wyj�cia". Przez dziesięć minut siedziałam na łóżku jak niepotrzebna czę�ć maszynerii. Kiedy w końcu przyszli się pożegnać, gotowi do wyj�cia i zadowoleni z siebie, to fakt, że nie wszystkie guziki były pozapinane i że starszy syn włożył rękawiczki młodszego, wydał mi się nagle nic nie znaczšcy.
Helen nadal wpatrywała się we mnie niemal z bólem. Przypomniałam sobie inny przykład:
� Powiem ci o czym�, co nigdy by się nie zdarzyło, gdybym w pełni �wiadomie nie stosowała nowych metod. David miał osiem lat, kiedy oznajmił, że potrzebuje pieniędzy i że ma zamiar znale�ć pracę. Z wielkim trudem powstrzymałam się, żeby nie powiedzieć mu � oczywi�cie jak najdelikatniej � że nikt nie zatrudni o�miolatka. Ale to było akurat tego dnia, kiedy doktor Ginott grzmiał: Nie odbierajcie nadziei: nie przygotowujcie na rozczarowania. Więc powiedziałam tylko: �Rozumiem". Trudno uwierzyć w to, co wydarzyło się w cišgu następnej godziny. David wycišgnšł ksišżki telefoniczne, opowiadał, jakiej pracy szuka i przeglšdał listę okolicznych pracodawców, dzwonił, rozmawiał z wła�cicielami sklepów. W końcu powiedział mi: �Wiesz, że trzeba mieć czterna�cie lat i pozwolenie na pracę, żeby się zatrudnić? Kiedy będę miał tyle lat, pójdę do pracy w sklepie z narzędziami. Ten wła�ciciel jest miły, a ja lubię narzędzia".
Czy zdajesz sobie sprawę, Helen, że niewiele brakowało, abym pozbawiła go tego do�wiadczenia? Moja matka powiedziałaby:
53
�Co za niedorzeczno�ć! Kto by pozwolił o�mioletniej dziewczynce szukać pracy?" Helena skrzywiła się:
� Janet, proszę, do�ć już. Przedtem byłam w depresji, teraz schowałabym się do mysiej dziury.
Przeszło mi przez my�l, że moje gadanie jest nie do zniesienia, ale nie potrafiłam się już pohamować.
� Wiesz, co mi sprawiało największš rado�ć? Że już nie byłam musztrujšcym sierżantem. Przecież przez cały dzień wydawałam rozkazy: �Posprzštajcie klocki! Umyjcie ręce! Włóżcie kalosze! Zamknijcie drzwi!" Tak przyjemnie jest opisać problem zamiast wykrzykiwać rozkazy. Uwielbiam mówić: �Dzieci, drzwi sš otwarte" albo: �W telewizji mówiš, że jutro będzie padać!"
Helen wstała i sięgnęła po płaszcz:
� Janet, już nie mogę cię słuchać. Czy słyszysz, co mówisz? �Rado�ć, przyjemno�ć, uwielbiam". Ja nie uwielbiam. To nie leży w moim charakterze. To nie w moim stylu!
� Posłuchaj � żachnęłam się. � Nie chcę żadnych medali, ale ten �styl", jak powiedziała�, wymagał pewnej pracy. Czy poczujesz się lepiej, je�li ci powiem, jak się nieraz czułam zniechęcona i niemšdra? Czy chciałaby�, na przykład, wiedzieć, jak na poczštku nie potrafiłam nawet siedzieć cicho, kiedy kto� zadał mojemu dziecku pytanie?
Helen usiadła z powrotem.
� To było w zeszłym roku. Przyjechała do nas ciotka Sophie i zapytała Andy'ego, ile ma lat. Przykazałam sobie: �Nie powiem za niego. Dziecko musi mieć możliwo�ć wypowiedzenia się". Ale kiedy zobaczyłam, że gapi się na niš z rozdziawionš buziš jak chłopek-roztropek, nie wytrzymałam. Zanim się połapałam, co robię, powiedziałam �sze�ć".
� Teraz mi trochę lepiej � przyznała Helen.
� Może podniesie cię również na duchu fakt, że najtrudniej było mi zaakceptować najprostsze zasady. Czułam niemal żal do doktora Ginotta, kiedy mówił, że w naszym postępowaniu z dziećmi musimy polegać również na pomocy innych ludzi. Pamiętasz, jak powiedział: �Zadaj sobie pytanie: kto w tej sytuacji lepiej poradzi sobie z moim dzieckiem � sprzedawca, nauczyciel, dentysta, matka?"
Wcale mi to nie odpowiadało. Jaki obcy człowiek może sobie lepiej poradzić z moimi dziećmi? Możesz sobie wyobrazić, jaka
54
byłam zaszokowana, kiedy odkryłam, że najzwyklejsze stwierdzenie wypowiedziane przez obcš osobę wywiera skutek � wła�nie dlatego, że pochodzi od obcej osoby � jakiego moje słowa nigdy nie wywierały. Na przykład, przez dobry miesišc wyczyniałam słowne akrobacje, żeby skłonić Davida do pój�cia do fryzjera. Nic nie skutkowało. Aż pewnego dnia wpadł do domu ze słowami: �Cze�ć, mamo, muszę dzisiaj i�ć do fryzjera". Wiesz, czyja to była zasługa? Wo�nego. Wiesz, co powiedział? �David,
musisz �cišć włosy".
Powiem ci, co jeszcze było dla mnie trudne � nadal muszę toczyć bitwy, żeby tego nie robić. Chodzi o wtršcanie się w sprawy dzieci. Mam takš ochotę pytać o najdrobniejsze rzeczy i komentować wszystko. Wiesz, czego nie mówię, kiedy Jill wraca ze szkoły? Nie pytam: �Czy nauczycielce podobało się twoje wypracowanie? Co powiedziała? Czy zadanie z matematyki, przy którym ci pomogłam, było dobrze rozwišzane? Tak ci ładnie w tej nowej sukience. Czy kto� to zauważył?" Czy wiesz, jakš walkę muszę staczać, żeby powiedzieć tylko: �Cze�ć, skarbie" i pozwolić jej, żeby sama mi opowiedziała o tym, co uzna za ważne? Helen u�miechnęła się po raz pierwszy tego popołudnia.
� No nareszcie! Wreszcie powiedziała� o czym�, czego ja nie robię! Tyle czasu musiałam znosić nieustanne komentarze mojej matki i w takich dużych dawkach, że nie miałabym serca stosować tej metody wobec własnych dzieci.
Jeszcze dzisiaj podczas cotygodniowej wizyty muszę tego wysłuchiwać: �Wyglšdasz na zmęczonš, kochanie. Może za mało sypiasz? Czy Jack zawsze tak pó�no wraca z pracy? Dlaczego w ostatniej chwili wyjmujesz mięso z zamrażarki? Nie zdšżysz go przygotować na czas. Nie mam zamiaru się wtršcać, kochanie, ale mięso ma lepszy smak, kiedy się wcze�niej rozmrozi". Kiedy to słyszę, Janet, tracę wštek.
Nagle zaczynam tłumaczyć, że sypiam tyle, ile trzeba, wyja�niam, że Jack ma teraz goršcy sezon, mówię o zaletach gotowania zamrożonego mięsa, zapewniam matkę, że obiad będzie gotowy na czas...
I wiesz, Janet, kiedy już to powiem, widzę, jakie to okropne. To tak jakby mówiło się dzieciom: �Muszę być czšstkš wszystkiego, co się dzieje w twoim życiu. Chciałabym dyskutować o każdym drobiazgu. Nie dasz sobie rady bez mojej opinii, apro-
55
baty, rady". A najgorsze ze wszystkiego jest to, że ustawiczne komentarze i pytania kradnš dziecku czas � czas na samodzielne przeżycie czego�, wydanie własnego osšdu.
� No wła�nie � wykrzyknęłam podniecona. Potem spojrzałam na Helen. Je�li kto� potrafi się tak dobrze wystawiać jak ona, to na pewno wie więcej, niż mu się zdaje.
� Helen � powiedziałam � muszę zmienić opinię. W pewnym momencie prawie mnie przekonała�, że jeste� nadopiekuń-czš, apodyktycznš matkš. Gdybym się przez chwilę zastanowiła, to doszłabym do wniosku, że wcale tak nie jest.
Helena wydawała się zaskoczona.
� A konkurs na najlepszy plakat i problem Laurie? � podsunęłam.
� Ach to � powiedziała Helen lekceważšco.
� Tak, to! Miała� wiele sposobno�ci, żeby się wtršcić i zadecydować. Laurie bardzo naciskała, żeby� podjęła za niš decyzję. Chodziła za tobš krok w krok i pytała: �Mamo, co mam zrobić? Powinnam wzišć udział w konkursie czy nie? My�lisz, że mam szansę wygrać?" Pamiętasz, jak jej odpowiedziała�?
Helen zaprzeczyła.
� Pozostawiła� decyzję wła�ciwej osobie � Laurie. Powiedziała�: �Zastanawiasz się, czy wzišć udział w konkursie. To pasjonujšce! I nie wiesz, czy masz szansę wygrać... A jak sšdzisz, Laurie?" Laurie wstrzymała oddech i powiedziała: �Mam zamiar spróbować". I nie powiedziała� wtedy: �To mšdra decyzja, kochanie. W końcu nie masz nic do stracenia". Zamiast tego udzieliła� najbardziej pomocnej odpowiedzi: �Och".
Ale najbardziej zdumiało mnie to, co zdarzyło się kilka tygodni pó�niej, kiedy Laurie przyszła do domu z nagrodš. Ja bym wybuchnęła: �Laurie, Jeste� cudowna. Jestem z ciebie bardzo dumna!" Ale tyjš tylko poklepała� i powiedziała�: �Laurie, na pewno jeste� z siebie dumna!". Trzeba było jš widzieć w tym momencie � takš dumnš, takš ufnš we własne siły.
Do diabła, kobieta, która potrafi tak otwarcie cieszyć się z sukcesu dziecka i nie robić z tego własnego sukcesu, wie o wiele więcej, niż chce przyznać.
Helen wydawała się zakłopotana:
� Prawdopodobnie zachowałam się tak dlatego, że ty tam była�. W porzšdku, umiem odegrać scenkę, ale powinna� mnie widzieć, kiedy jestem sama. Janet, nie wiem, dlaczego Jestem
56
jedynš osobš, której taki problem sprawia przyznanie dzieciom autonomii. Wczoraj na zajęciach przeżywałam męki, słuchajšc tych wszystkich historii o sukcesach rodziców. Pamiętasz, co opowiadała Roslyn? Wydawała się taka odprężona, kiedy opowiadała o tym, jak jej córka spó�nia się do szkoły. Była taka pewna, że jedno ostre upomnienie ze strony nauczycielki przyniesie więcej pożytku niż jej codzienne popędzanie. Nie potrafiłabym się na to zdobyć. Musiałabym ochronić Laurie przed przykro�ciami ze strony nauczycielki.
A pamiętasz Lee? Nie zamierzała wszczynać awantury, kiedy dzieci bawiły się na �niegu bez rękawiczek, Miała niezbitš pewno�ć, że przyjdš po rękawiczki, kiedy zrobi im się zimno i byłaby szczę�liwa, że może rozetrzeć im dłonie albo przygotować co� goršcego do picia. Ja bym się martwiła, że sobie odmrożš ręce
A Katherine? Zobaczyła drugie �niadanie syna na stole w kuchni i nie czuła przymusu, żeby popędzić do szkoły. Chyba uważała, że je�li syn pożyczy pienišdze od nauczyciela albo dostanie pół kanapki od kolegi, albo nawet będzie głodny, to i tak wyjdzie mu to na dobre. Dzięki temu do�wiadczeniu nabierze przekonania, że może sobie dać radę bez mamy.
Więc widzisz, Janet, problem nie polega na tym, że nie wiem co powinnam robić, po prostu nie mogę się zmusić do takiego postępowania. To jest wbrew moim naturalnym instynktom: niesienia pomocy, zarzšdzania... Na tym polega mój problem.
Miałam ochotę niš potrzšsnšć.
� Przecież to nie tylko twój problem! To problem wszystkich rodziców! Mówisz, że dawanie autonomii nie leży w twojej naturze. Wiesz, co leży w naturze wszystkich rodziców? Wszyscy rodzice chcš ochraniać, kontrolować, doradzać, kierować. Chcš czuć się potrzebni, ważni, niezbędni. To ten drugi sposób postępowania nie jest naturalny: oddzielanie nadziei dzieci od naszych, oddzielanie ich rozczarowań od naszych, pozwalanie im na wewnętrznš walkę, dopuszczanie do tego, żeby�my nie byli niezbędni. To cud, że rodzice w ogóle sš w stanie tak postępować.
Helen zamilkła na długš chwilę. Kiedy wreszcie się odezwała słowa przychodziły jej z takim trudem, a głos brzmiał tak cicho, że musiałam się pochylić, żeby jš usłyszeć.
� Chyba można powiedzieć, że dajšc dziecku autonomię w pewnym sensie ofiarowujemy mu swojš miło�ć... Bo pozwo-
57
lenie dziecku, by używało własnej siły, wymaga od nas większej miło�ci, prawda? I musimy naprawdę bardziej kochać, żeby pozwalać, by samo wszystkiego do�wiadczało, nawet przykrych rzeczy, prawda? Można by niemal powiedzieć, że każda inna droga jest wynikiem braku miło�ci. To tak jakby�my nie pozwalali dziecku żyć.
Helen gwałtownie wstała i ruszyła do drzwi.
� Dokšd idziesz? � zapytałam.
� Do domu � odparła. � Muszę co� zrobić z moimi dziećmi.
� Co takiego? � zdziwiłam się. Odwróciła się z u�miechem na ustach.
� Muszę je trochę zaniedbać � odpowiedziała.
6.
�Dobrze" nie wystarczy:
nowy sposób wyrażania pochwały
Nasze następne zajęcia rozpoczęła Roslyn, szczera i przejęta młoda matka. Opisała ze szczegółami przypadkowe spotkanie z koleżankš z college'u.
� Spojrzałam na niš i zrobiłam dziwnš rzecz. Udawałam, że jej nie poznaję. Nie wiem, dlaczego. Zawsze była miła. Ale czułam się przy niej jakby... głupsza, brakowało mi... pewno�ci siebie. Przez chwilę miałam ochotę ruszyć w przeciwnym kierunku, ale pomy�lałam: �To �mieszne! Jestem przecież dorosła. Mam rodzinę". �Cze�ć, Marcia � zawołałam tak, jakbym jš dopiero ujrzała. � Tyle lat".
Tak się ucieszyła z tego spotkania, że poczułam się okropnie. Objęła mnie i powiedziała: �Roslyn, mieszkasz gdzie� w pobliżu? Wła�nie się tu przeprowadziłam!" Przez parę minut wspominały�my dawne czasy i pokazały�my sobie zdjęcia naszych dzieci. Potem spytała mnie, czy zajmuję się czym� interesujšcym. Nie miałam ochoty jej mówić. Kto lubi się chwalić przed lud�mi, że jego jedynym zajęciem poza domem jest uczęszczanie na kurs, który uczy, jak być lepszš matkš? Ale kiedy wspomniała, że uczy upo�ledzone dzieci, pomy�lałam: czemu nie? To, czego się uczymy, może się bardzo przydać nauczycielce.
Zaczęłam więc opowiadać o naszym kursie. Mówiłam, że uczymy się, jak wyrażać zło�ć, nie wyrzšdzajšc szkody, uczymy dzieci bardziej polegać na sobie i o tych wszystkich cudownych rzeczach, które zdarzyły się, odkšd nauczyli�my się akceptować uczucia dzieci. Słuchała z wielkim zainteresowaniem do momentu, gdy wspomniałam o nowej metodzie wyrażania pochwały. Na jej twarzy pojawił się dawny wyraz dezaprobaty.
�Opisać to, co widzisz albo czujesz? � powiedziała, marszczšc brwi. � Wcale mnie to nie przekonuje. Po co stosować
59
takš przegadanš procedurę, skoro można dziecku powiedzieć prosto z mostu, co się my�li? Nie widzę nic złego w tym, że powie się dziecku, że łapka do garnków, którš zrobiło jest dobra. I co złego może się stać, je�li powiem, że Jest kiepsko wykonana, skoro to prawda? Nigdy nie uznawałam rozczulania się nad dziećmi".
Próbowałam jej wytłumaczyć, że opisywanie nie ma nic wspólnego z rozczulaniem się, że opisywanie pozwala uniknšć osšdzania. To jš zirytowało: �A co złego kryje się w osšdzaniu? � spytała chłodno. � Nauczyciel jest wła�nie po to, żeby wydawać takš prawdziwš ocenę. Jak dziecko może robić jakiekolwiek postępy, je�li nigdy nie jest krytykowane? Poza tym najważniejsze jest to, że moi uczniowie wiedzš, że postępuję uczciwie. Nie muszę się uciekać do sztuczek. Je�li popełniš błšd, to mówię im to, prosto z mostu. Je�li zrobiš co� głupiego, nie owijam w bawełnę. Mówię im: �To, co zrobili�cie, było głupie".
Byłam zaszokowana: �Mówisz dzieciom, że sš głupie?"
�Nie mówię im, że one sš głupie. Mówię, że to, co zrobiły, jest głupie. To wielka różnica".
- Ależ, Marcia, je�li kto� powiedziałby, że zrobiłam głupiš rzecz, to poczułabym, że jestem głupia".
�To tak nie działa. Dziecko potrafi to rozróżnić. Ach tam, dzielimy włos na czworo. Z mojego do�wiadczenia wynika, że je�li mam dobry kontakt z dzieckiem, to mogę je nazwać jakkolwiek:
"ptasim móżdżkiem", �głuptasem", mogę nawet powiedzieć, że jest �głupie" i przyjmie to dobrze, ponieważ wie, że się o nie troszczę i że pragnę tylko jego dobra. I może zainteresuje cię fakt, że wszyscy moi uczniowie robiš wspaniałe postępy".
Roslyn bezradnie wzruszyła ramionami: � Doktorze Ginott, nie wiedziałam, co na to powiedzieć. A co gorsza, rzeczywi�cie pomieszała mi w głowie. Wydaje się, że naprawdę zależy jej na dzieciach i je�li jest taka pewna siebie i ma dobre wyniki, to czy może się mylić?
Odezwało się wiele oburzonych głosów. Każdy miał co� do powiedzenia. Doktor Ginott czekał, aż wrzawa ucichnie.
� Roslyn � powiedział � takie jest moje zdanie: najcenniejszš rzeczš, jakš możemy ofiarować dziecku, jest pozytywny i prawdziwy obraz samego siebie. Jak się ten własny wizerunek kształtuje? Nie powstaje od razu, ale stopniowo wynika z kolejnych do�wiadczeń. Wyobra�my sobie, że osobowo�ć dziecka
60
to mokry cement. Każda nasza reakcja pozostawia na nim �lad i formuje jego kształt. To nakłada na rodziców i nauczycieli nieustanny obowišzek. Lepiej upewnijmy się, że wszystkie �lady, które zostawia nasze postępowanie, sš pożšdane i że niczego nie będziemy żałować, kiedy cement stwardnieje.
Rodzicom nie wolno nie doceniać siły własnych słów. Czy pamiętasz, Janet, co ci kiedy� powiedział David? Powiedział: �Często przezywamy się z kolegami od głupków, ale tylko tak żartujemy. Ale kiedy mama albo tata nazwš cię głupkiem � albo nauczyciel � to wtedy my�lisz, że to prawda, bo oni powinni wiedzieć".
Co dzieje się z dzieckiem, które zaakceptuje fakt, że jest głupie? Jak sprosta wyzwaniom nowych sytuacji? Odpowied� jest prosta. Powie sobie: �Jestem głupi, to po co mam próbować. Je�li nie będę próbować, to nie poniosę porażki". Z drugiej strony, je�li przez wiele lat jego możliwo�ci były wła�ciwie oceniane, otrzymuje inne przesłanie: �Jestem zdolny, więc spróbuję. Je�li się nie uda, poszukam innego sposobu".
Potrafię zrozumieć, Roslyn, że próba przekazania tych idei może być zniechęcajšcš. Pochwała polegajšca na opisywaniu to trudne zagadnienie do obja�nienia. Miałem wykłady dla rodziców, dla lekarzy, nauczycieli. I chociaż ludzie zgadzajš się generalnie z poglšdem, że otwarta krytyka może być szkodliwa, to tylko nieliczni dostrzegajš różnicę pomiędzy pozytywnš ocenš charakteru dziecka wyrażonš na przykład słowami �grzeczny chłopiec" a pochwałš polegajšcš na opisaniu postępowania.
� Może pan przysyłać do mnie wszystkich wštpišcych � zadeklarowała Katherine. � Z przyjemno�ciš im obja�nię, na czym polega różnica, ponieważ wypróbowałam oba sposoby. Przez wiele lat moi chłopcy nie słyszeli nic innego jak �grzeczny chłopiec" albo �niegrzeczny chłopiec". Tylko tak oceniałam ich zachowanie. Tak zawsze do nas mówiła moja matka. Pewnego dnia po zakupach w towarzystwie Chrisa, który ma pięć lat, miałam już powiedzieć: �Byłe� dzisiaj bardzo grzecznym chłopcem". Ale pomy�lałam, że tym razem wypróbuję nowy sposób, opiszę to, co naprawdę czułam i co widziałam. Powiedziałam więc: �Chris, doceniam twojš pomoc w sklepie. Tak pomysłowo poukładałe� w koszyku butelki i pudełka według wielko�ci, to mi bardzo ułatwiło zakupy. Nagle w koszyku zrobiło się tyle
61
miejsca". Proszę sobie wyobrazić, że od tamtego dnia Chris nie tylko układa produkty w wózku, ale uporzšdkował też narzędzia w skrzynce ojca, mojš spiżarnię, a teraz porzšdkuje swoje półki z zabawkami. Już nie widzi siebie jako grzecznego albo niegrzecznego chłopca. Uważa się za osobę, która potrafi co� zrobić. Dla mnie to ogromna różnica.
� Ja też mogę co� opowiedzieć sceptykom � odezwała się Lee. � Michael miał chyba wtedy osiem lat. Rodzina kończyła wła�nie je�ć kolację, a ja stałam na stołku i wycišgałam z szafki puszkę brzoskwiń na deser. Schwyciłam puszkę i nagle pociekł mi na palce ciepły sok brzoskwiniowy. Nie wytrzymałam. �Czyja� głowa dzisiaj poleci!" � wykrzyknęłam. W tym momencie Jason powiedział: �Ja tego nie zrobiłem". �Ja też nie" � dołšczyła się Susie. Tylko Michael siedział jak zamurowany. Wszyscy utkwili w nim wzrok. Wreszcie powiedział cichym głosem: �Ja to zrobiłem. Otworzyłem to wczoraj i odstawiłem z powrotem. Wzišłem tylko Jednš brzoskwinię".
Wystarczyło mi spojrzeć na jego zmartwionš buzię, żeby cała zło�ć wyparowała. Chciałam doskoczyć do niego, u�cisnšć i powiedzieć, że jest cudownym, prawdomównym chłopcem. Ale mój mšż mnie uprzedził. Był akurat �wieżo po zajęciach doktora Ginotta dla ojców i po prostu opisał. "Powiedział: �Michael, założę się, że nie było ci łatwo powiedzieć prawdę, szczególnie, że mama tak krzyczała". Michael był wdzięczny ojcu za te słowa i my�lałam, że na tym się skończy. Ale tydzień pó�niej, kiedy wrócili�my z mężem z kina, zastali�my kartkę przyczepionš plastrem do drzwi lodówki. Było na niej napisane: �Rozbita szklanka. Nie wchodzić na boso. Podpisane � osoba, która to zrobiła. Wasz prawdomówny syn Michael". I proszę zwrócić uwagę, że jego ojciec ani razu nie nazwał go prawdomównym!
Roslyn przysłuchiwała się z nieszczę�liwym wyrazem twarzy.
� Gdybym opowiedziała tę historię mojej koleżance, wykpiłaby mnie. Powiedziałaby: �A co w tym takiego strasznego, że się nazwie dziecko prawdomównym? Po co owijać w bawełnę?
� Rozważmy tę kwestię � zaproponował doktor Ginott. � Przypu�ćmy, że mšż Lee powiedziałby do syna: �Michael, jeste� bardzo prawdomównym chłopcem, najbardziej prawdomównym chłopcem na �wiecie". Co by pomy�lał Michael? �Gdyby tylko tata wiedział. Gdyby tylko wiedział, ile razy nie powiedziałem całej prawdy". Nagle Michael zaczyna się czuć zaniepokojony.
62
Otrzymał pochwałę, na którš nie zasługuje. Chce się dopasować do tej opinii, ale to nie jest łatwe. Został zapędzony w kozi róg. Jest w pułapce. Jak z tego wybrnie? Może jego zachowanie się trochę pogorszy � tylko na tyle, żeby udowodnić ojcu, że wcale nie jest takim aniołkiem.
Osoba nie wtajemniczona zdziwi się, że chwali dziecko na wyrost, a ono staje się niezno�ne. Ale psycholog nie widzi w tym nic dziwnego. Wie, że dzieci odrzucajš takie cało�ciowe pochwały, to je zbyt ogranicza. Jako o�wieceni rodzice powinni�my wiedzieć, że [kiedy stosujemy ogólne pochwały, to w zasadzie sami prosimy się o kłopoty.] My�lę o takich stwierdzeniach jak: �Zawsze mi tak pomagasz. Jeste� najbardziej pogodnym dzieckiem, jakie znam. Jeste� niesamowicie inteligentny".
� Och! � jęknęła Helen. � To mi strasznie co� przypomina. Takie ogólne pochwały to była moja specjalno�ć. Nigdy nie przepu�ciłam okazji, żeby powiedzieć swoim dzieciom wprost, jakie sš cudowne. My�lałam: �Im dłuższy przymiotnik, tym lepsza pochwała". Ale moje dzieci nie zachowywały się niegrzecznie, one po prostu mi nie wierzyły. Billy pokazał mi rysunek, a ja powiedziałam: �Fantastyczny!" On na to: �Ale czy naprawdę ci się podoba?" Ja odpowiadałam: �Tak, naprawdę mi się podoba. I to bardzo". A on mówił: �Chcesz tylko, żeby nie było mi przykro". Natomiast gdy opisywałam jego dzieło ze szczegółami, widziałam zadowolonš minę, mówišcš: �Naprawdę to wszystko narysowałem!"
Roslyn, przypuszczam, że gdyby twoja koleżanka Marcia choć raz zobaczyła takš rozradowanš buzię dziecka, to trudno byłoby jej wrócić do dawnych metod.
Roslyn zawahała się.
� Nie wiem, czy umiałabym jej to wszystko wyja�nić. Zażšdałaby wyrazistego przykładu odnoszšcego się do jej klasy.
� No dobrze � powiedziała Helen. � Może uda mi się to u�ci�lić. Wspomniała�, że kiedy dziecko pokazało jej łapkę do garnków, powiedziała: �Dobrze wykonane". Może zamiast tego mogłaby powiedzieć co� w tym rodzaju: �Jak miło popatrzeć na te kolory! Różowy i pomarańczowy to przyjemno�ć dla oka". Albo tak: �Podoba mi się układ pasków. To mi przypomina obrazy Mondriana". Albo: �Czyja� matka ucieszy się z zupełnie nowej, oryginalnej, własnoręcznie wykonanej łapki do garnków!" Albo: �Pikowanie jest takie grube, że ochroni mnie przed naj-
63
bardziej goršcym garnkiem. To jest wła�nie prawdziwa łapka do garnków!"
� I to Jest wła�nie to � u�miechnšł się doktor Ginott � co nazywam szczegółowš, opisowš pochwałš. Nie chodzi o to, Roslyn, że powiedzenie dziecku wprost, że jest �grzeczne", to co� złego; nie jest po prostu dostatecznie dobre. To jest ograniczenie. Opisowe pochwały, które przedstawiła Helen, nadały całkiem nowy wymiar wizerunkowi własnej osoby, jaki ma dziecko. Wskazano mu takie rzeczy, których samo nigdy by nie dostrzegło. Na przykład wie, że potrafi zrobić co�, co ochrania innš osobę. Dowiaduje się, że umie ładnie dobierać kolory. Przekonuje się, że potrafi samo zrobić co� unikalnego i pożytecznego. Odkrywa, że jego styl przypomina sławnego artystę. �Kto to jest Mondrian?" � pyta dziecko. I ma lepszš motywację do nauki.
Roslyn odezwała się:
� Już niemal słyszę, co by powiedziała moja koleżanka. �Teoria jest słuszna, ale który nauczyciel jest dostatecznie bystry, żeby przez cały czas wymy�lać takie odpowiedzi?"
� Nie mówimy o doskonało�ci � wyja�nił doktor Ginott � ale o kierunku. Naszym celem jest osišgnięcie chociaż siedemdziesięciu procent. Ale nawet wynik dziesięcioprocentowy to już istotna różnica. Kiedy jest się głodnym, lepiej dostać trochę jedzenia niż nie dostać go wcale.
Przysłuchiwałam się tej dyskusji z wzrastajšcš niecierpliwo�ciš. Nikt nie wspomniał o tym, co mnie najbardziej przygnębiało.
� Roslyn � powiedziałam � siedzę tutaj i wyobrażam sobie dziecko niepełnosprawne pokazujšce nauczycielce pracę, nad którš długo �lęczało. Słyszy od niej tylko, że jego dzieło jest kiepskie. I nauczycielka mówi to z dumš, w imię uczciwo�ci. Nie znam nikogo � ani dziecka, ani dorosłego � kto wyniósłby jakš� korzy�ć z faktu, że jego praca została tak oceniona. A poza tym czy ona nie widzi, jak szybko dzieci lekceważš własnš pracę mówišc: �To do niczego?" Czy odpowiedziałaby na to:
�Tak. masz rację, powiedzmy uczciwie � to do niczego!"
Doktor Ginott podjšł ten wštek.
� Poruszyła pani bardzo ważnš sprawę � powiedział. � Jak możemy pomóc naszym dzieciom radzić sobie w sytuacji, gdy sš niezadowolone z siebie? Przypu�ćmy, że dziecko mówi:
�Moja łapka do garnków jest do niczego". Możemy odpowiedzieć:
64
�Och, widzę, że nie jeste� zadowolony ze swojej pracy", �Tak, szewki nie wyszły najlepiej", �Co� ci się nie podoba w tych szewkach?", �Tak, rzeczywi�cie, sš krzywe", �Gdyby szewki były proste, byłby� zadowolony?", �To prawda".
Taka rozmowa pozwala dziecku skoncentrować się na tym, co chce ono osišgnšć. Ma teraz swobodę, może dokonać zmian. Kiedy mówimy, że jego praca jest kiepska, hamujemy je. Odbieramy mu wszelkš chęć kontynuacji.
Roslyn westchnęła ze smutkiem.
� Szkoda, że pan nie był ze mnš, kiedy spotkałam Marcie. Pan by jš przekonał. Na pewno by się z panem spierała. Ona ma takš naturę, że musi szukać dziury w całym. Znam jš. Powiedziałaby co� w tym rodzaju: �To jest dobre dla dziecka, które samo już wyczuwa, że co� jest nie w porzšdku. Ale co z dzieckiem, które nie widzi własnych błędów? Co zrobić z dzieckiem, które ma nieczytelne pismo, ale my�li, że pisze ładnie? Mamy przymykać na to oczy i pozwolić, żeby to trwało latami? Przecież na dłuższš metę to by mu wyrzšdziło krzywdę!" Chciałabym wiedzieć, jak by pan na to odpowiedział.
Doktor Ginott zwrócił się do grupy.
� Czy kto� chce podjšć wyzwanie? Zgłosiłam się na ochotnika.
� Jestem gotowa odpowiedzieć na twoje pytanie, Roslyn. Tydzień temu David przyniósł do domu wiersz, który napisał do szkoły. W poprzek strony, na której napisał swój pierwszy w życiu wiersz, nauczycielka umie�ciła uwagę czerwonym długopisem: �Niestaranne pismo".
Nie mogłam się z tym pogodzić. Jak mogła tak zniszczyć pracę dziecka? Co jš skłoniło do tego, żeby uczepić się jednej usterki i na tej podstawie zlekceważyć cały jego wysiłek? Przez chwilę miałam dzikš ochotę spotkać się z niš. Poinformowałabym tę osobę, komu płaci się za to, żeby czuwał nad rozwojem intelektualnym mojego syna, powiedziałabym jej, że aby pomóc dziecku doskonalić się, trzeba uwypuklać jego mocne strony, a nie podkre�lać słabo�ci, że je�li chce mieć dobre rezultaty, to powinna zaczšć od docenienia tego, co on osišgnšł, zanim wytknie mu surowo wszystkie błędy!
No cóż, pewnie bym nic nie zdziałała... Ale kiedy David pokazał mi swojš pracę, powiedziałam, jak bardzo mnie to zło�ci.
�To prawda � wymamrotał. � Naprawdę niestarannie piszę"
65
On jej uwierzył! �Davidzie � powiedziałam � my�lę, że je�li kto� ma niestaranne pismo, to powinno się porozmawiać o tym, jak je ulepszyć, a nie tylko oceniać je!"
Następnie podałam mu ołówek i kartkę papieru i poprosiłam, żeby napisał trzy dowolne słowa. Napisał swoje imiona i nazwisko. Wyglšdało to jak podpis mojego lekarza na recepcie � zupełnie nieczytelne. Nauczycielka miała rację!
Przyglšdałam się tej kartce tak długo, aż znalazłam jednš literkę, która wyglšdała jako tako. Powiedziałam: �Davidzie, żeby staranniej pisać, trzeba umieć stawiać wszystkie literki w tej samej linii. O, popatrz na to ťDŤ. To dobry przykład".
David pochylił się nad kartkš i powoli pisał literki. Tym razem wyglšdało to trochę lepiej. Powiedziałam: �Teraz ťaŤ, ťvŤ i ťDŤ stojš w tej samej linii!" Sšdziłam, że powinni�my na tym poprzestać, ale David chciał dalej próbować. �Co jeszcze?" � nalegał.
�Trzeba jeszcze pisać tak, żeby wszystkie literki pochylały się w tę samš stronę, ale to nie jest łatwe".
David oznajmił: �To też potrafię zrobić" i rzeczywi�cie zrobił � mniej więcej. Jego dzieło było dalekie od doskonało�ci, ale poprawa była tak wyra�na, że David zapalił się do pracy. �Powiedz mi, co mam jeszcze zrobić!" � prosił.
�Następny krok jest najtrudniejszy. Trzeba zachować tę samš odległo�ć między literkami".
David znowu pochylił się nad papierem. Tym razem pisał bardzo wolno. �Czy dobrze?" � zapytał.
Przyglšdałam się przez chwilę jego dziełu, zanim wydałam osšd. Potem opisałam to, co osišgnšł: �Widzę, że odległo�ci pomiędzy literami sš całkiem równe. Wszystkie litery znajdujš się w tej samej linii i większo�ć pochyla się w jednš stronę. Aż przyjemnie popatrzeć na taki charakter pisma!"
David oznajmił: �Jak chcę, to rzeczywi�cie potrafię bardzo starannie pisać. Może pó�niej jeszcze trochę popróbuję".
Nie wiem, czy ten przykład spodobałby się twojej koleżance, Roslyn. Pewnie by uważała, że przesadzam. Ale nie widzę innego sposobu, żeby pomóc dziecku. Na poczštku trzeba docenić to, co już osišgnęło.
Roslyn nic nie powiedziała. Przestała słuchać mojej historii, gdy byłam w połowie. Zauważyłam, że zatopiła się w my�lach. Ale doktorowi Ginottowi spodobał się mój przykład.
� Dała pani Davidowi swobodę i wskazała sposoby ulepsza
66
nia charakteru pisma. Rodzice mogš stanowić wielkš pomoc dla dziecka, które dotknęła krytyka. W jaki sposób? Występujšc W roli tłumacza, tak jak pani, Janet. Możemy przełożyć negatywnš ocenę na inny język: stwierdzenie, co należy zrobić. �Niestaranne pismo" oznacza, że litery powinny stać w Jednej linii... Słaby z matematyki" oznacza trzeba więcej ćwiczyć... �Zachowuje się niegrzecznie" znaczy trzeba poczekać, aż inni skończš, zanim zabierze się głos albo trzeba wyrażać zło�ć bez przezywania. Taki język może służyć natychmiastowš pomocš.
Ale najlepszš obronš przed niszczšcš krytykš jest na dłuższš metę pozytywna opinia o samym sobie. [Dziecko, które dobrze o sobie my�li, o wiele szybciej pozbiera się po ataku niż to, które w siebie wštpi i czuje do siebie nienawi�ć.
Ostatnio doszedłem do wniosku, że rodzice sš nawet w lepszej sytuacji niż terapeuta, je�li chodzi o budowanie w dziecku pozytywnego widzenia siebie. Rodzice nie tylko mogš docenić aktualne zachowanie dziecka, ale mogš również odwołać się do przeszło�ci, żeby podtrzymać w dziecku szacunek do samego siebie. To wła�nie matka i ojciec mogš powiedzieć Jimmy'emu, że wcze�nie zaczšł mówić, że przyprowadzał do domu bezdomne koty, że był bardzo �miały i wdrapywał się na wszystko. Kto oprócz nich pamięta, że potrafił naprawić zegar w kuchni, że sam zorganizował przyjęcie urodzinowe, że przygotował �niadanie dla całej rodziny, kiedy mama była chora? Każde dziecko ma bogactwo do�wiadczeń, które pozwalajš odróżnić jego życie od życia innych. A rodzice sš żywym magazynem najlepszych momentów z życia dziecka.
Lee żywo przytaknęła.
� I szczę�liwe dziecko, którego rodzice majš taki dobrze zaopatrzony magazyn! � o�wiadczyła. � Dawne osišgnięcia mogš być dla dziecka wielkš pociechš, szczególnie kiedy matka najlepszego przyjaciela przezywa je od najgorszych.
Helen zapytała na poły żartobliwie:
� Masz na my�li konkretnš osobę? Lee u�miechnęła się z przymusem:
� Tak, Michaela. Zeszłej soboty przyszedł do domu taki przygnębiony, że nie mógł z siebie wydusić słowa. Na podstawie jego chaotycznych słów odtworzyli�my z mężem, co zaszło.
Michael i jego przyjaciel Pauł bawili się w przecišganie kija. W pewnej chwili Pauł chyba upadł i uderzył się kijem w nos. Przybiegła matka Paula, która musiała usłyszeć krzyki chłopca.
67
Ledwie spojrzała na zakrwawiony nos i już oskarżyła Michaela, że uderzył jej syna. Kiedy Michael zaprzeczył, wrzasnęła: �Jeste� kłamczuchem!"
W tym momencie Pauł próbował bronić kolegę. Powiedział matce, że to był wypadek, że obaj cišgnęli kij. �Obaj jeste�cie nieodpowiedzialni" � wrzasnęła.
Kiedy wycišgnęli�my z syna całš historię, Hank usiadł z nim na sofie. �Michael � powiedział � kiedy kto� cię przezywa, to nieważne jest to, co on do ciebie mówi, ale to, co ty mówisz do siebie. Co sobie mówisz, synu?"
Michael krzyknšł: �Nie jestem kłamczuchem! Nie jestem nieodpowiedzialny!"
�No cóż � powiedział Hank. � Wydaje mi się, że trudno nazwać kłamczuchem chłopca, który przyznał się, że otworzył puszkę brzoskwiń, chociaż wie, że może mieć kłopoty.
Michael z rozdziawionš buziš gapił się na ojca.
�I wydaje mi się również � dodał Hank � że chłopiec, który zamiata podłogę i zostawia kartkę ostrzegajšcš członków rodziny, że na podłodze mogš być szkiełka od zbitej szklanki, chociaż nikt nie każe mu tego robić, nie jest nieodpowiedzialny!"
�No wła�nie! Przecież tak zrobiłem, prawda? � powiedział Michael bez tchu. � Powiedz jej, tato. Id� do niej albo zadzwoń l powiedz jej to".
�Naprawdę chcesz, żeby matka Paula dowiedziała się o tym? Michael, ważniejsze jest to, żeby� ty sam wiedział, jakim jeste� człowiekiem".
Po tych słowach męża Michael wyszedł z pokoju. Wrócił po dwudziestu minutach bardzo rozbawiony. �Wła�nie napisałem przysłowie � oznajmił. � ale nie wiem, czy je zrozumiecie".
�Powiedz mi" � zachęcił go Hank.
Michael wyrecytował z powagš: �ťNie to, co oni my�lš, lecz to, co ja wiem, jest ważneŤ. Czy to ma sens?"
Byłam oszołomiona. W cišgu pół godziny to dziecko przeszło metamorfozę: od płaczu do wymy�lania życiowych mšdro�ci.
�Czy ma sens? � powtórzył Hank. � Ależ to głębokie filozoficzne spostrzeżenie!"
�Michael, chcę, żeby� to zapisał. Będę mogła na to spojrzeć od czasu do czasu i przemy�leć to". Czy wiecie państwo, że karteczka z tym przysłowiem cišgle jeszcze jest przyczepiona do drzwi lodówki?
68
Doktor Ginott słuchał z wielkim zainteresowaniem.
� Wydaje mi się, że sformułowanie przez dziecko takiego spostrzeżenia to bardzo korzystna rzecz. Daje mu obronę przed oskarżeniami ze strony małostkowych osób, z którymi codziennie się styka. Ludzie chcšcy przykleić mu etykietkę �kłamcy" czy człowieka �nieodpowiedzialnego", �leniucha" czy �ptasiego móżdżka" nie będš mięli łatwego zadania. Dziecko ma inny wizerunek siebie, na którym może się opierać. Ten wizerunek to klucz do wolno�ci.
Lee, pani i pani mšż dali�cie Michaleowi ten klucz. Słyszał niejednokrotnie, jak opisywali�cie jego zalety i możliwo�ci. Pomagacie mu dowiedzieć się, i to dogłębnie, na czym polega jego siła, kim jest. Ten rodzaj samowiedzy rzadko staje się udziałem osoby, która była gromiona cišgłymi ocenami. Życie staje się dla takiej osoby trudniejsze. Często jest uzależniona. Musi odwoływać się do innych ludzi, żeby dowiedzieć się, kim jest, na co jš stać i czy potrafi sobie z czym� poradzić.
Roslyn nagle się ożywiła.
� Chwileczkę! � zawołała. � To jest to! To wszystko wyja�nia! Wiem teraz, co powiem Marcii! Powiem jej: �Nie masz żadnego prawa wydawać sšdów o innych ludziach. Twoim zadaniem jest pomagać dzieciom uwierzyć w siebie, a one nie mogš tego osišgnšć, je�li cišgle sš oceniane. Czy chcesz, żeby przez całe życie przynosiły innym ludziom swoje łapki do garnków? Przychodzi taki czas, kiedy dziecko powinno samo popatrzeć na łapkę do garnków i powiedzieć sobie: �Jestem zadowolony ze swojej pracy" albo �Jestem niezadowolony ze swojej pracy". Prędzej czy pó�niej musi się nauczyć samodzielnie decydować, co jest dla niego dobre. �Co by się stało z Fultonem, Kolumbem albo braćmi Wright, gdyby cišgle polegali na opiniach innych ludzi?" Co pan o tym sšdzi, doktorze Ginott?
� Sšdzę � odparł z u�miechem � że zgodziłaby się pani z opiniami tych psychologów, którzy twierdzš, że �ródło oceny mie�ci się we wnętrzu zdrowej osoby.
� Mam zamiar to zacytować � triumfowała Roslyn. � Kiedy znowu spotkam Marcie! Nie ma pan pojęcia, jakie to na niej zrobi wrażenie.
Nagle zasłoniła sobie usta dłoniš. � Co ja gadam! Proszę tylko posłuchać. Cišgle staram się jš przekonać, że mam rację. Jak gdybym potrzebowała jej akceptacji, zanim sama nabiorę
69
wiary w siebie. Zdajecie sobie państwo sprawę, co ja robię? Widzę moje �ródło oceny w Marcii, polegam na jej ocenie, co jest dobre, a co złe. Pozwoliłam jej, żeby zrobiła ze mnš to samo, co robi ze swoimi uczniami! � Zwróciła się do Lee. � Jak to Michael powiedział?
� Nie to, co oni my�lš, lecz to, co ja wiem, jest ważne.
� Czy wy�wiadczy mi pani przysługę, Lee? Proszę poprosić Michaela, żeby to dla mnie napisał. Proszę mu powiedzieć, że spotkała pani kobietę, która chce mieć takš �cišgę. Proszę mu powiedzieć, że też to sobie przyczepię do drzwi lodówki.
7.
Role, które narzucamy dzieciom
1. Smutas
Kiedy spotkali�my się ponownie, stało się jasne, że zajęcia na temat pochwał wywołały istnš lawinę. Nasze pociechy razem wzięte w cišgu tych dwóch tygodni usłyszały tyle wyrazów zrozumienia i uznania, ile nie zdarzyło im się otrzymać przez całe życie.
�To słowo, którego przed chwilš użyłe�, jest bardzo trudne do wymówienia".
�Podoba mi się twoje pytanie, daje do my�lenia".
�Prawie godzinę układasz tę samš układankę? To wymaga wytrwało�ci i koncentracji!"
Nigdy przedtem tak wiele �ego" nie zostało dowarto�ciowanych. Czuły�my, że jeste�my �bardzo dobrymi" matkami.
Je�li istniała jaka� ujemna strona tej sytuacji, to był niš nasz nadmierny zapał. Dzieci zbyt często chwalone � nawet w nowy sposób � odczuwały czasami pewnš presję. Helen przekazała nam, że Laurie powiedziała: �Maaaamoooo! Nie musisz mi mówić, że ci sprawiam przyjemno�ć za każdym razem, kiedy gram na pianinie!".
To była trafna uwaga. Będziemy musiały na to uważać. Ale pozostawał niepodważalny fakt: opisowe pochwały przemawiały dziecku wprost do serca. Wysłuchały�my uważnie relacji kolejnych kobiet, dowodzšcych, jakš wagę ma umiejętne chwalenie dzieci.
Nell siedziała na końcu klasy, z dala od reszty. Pod koniec pewnej szczególnie błyskotliwej opowie�ci pokręciła głowš.
71
Doktor Ginott zauważył to.
� Nell � powiedział � ma pani jakie� wštpliwo�ci. Nell, zakłopotana, że zwrócono na niš uwagę, zaczęła się jškać:
� Nie, wła�ciwie nie... Ja...ja... chyba się zastanawiałam, co jest ze mnš nie tak. Każdy tutaj był taki... � Przerwała, po czym wybuchnęła: � Doktorze Ginott, nie byłam w stanie-znale�ć w moim synu ani jednej rzeczy godnej pochwały.
� I to paniš niepokoi � powiedział z troskš.
� Bo to okropne. Żeby nie móc powiedzieć swojemu dziecku nic miłego. Je�li ktokolwiek mógłby skorzystać, gdyby go pochwalono, to z pewno�ciš Kenneth. Tak mu brak pewno�ci siebie, uważa, że nie potrafi niczego zrobić dobrze. On chyba uważa do pewnego stopnia, że jest nikim: przeciętnym uczniem, kiepskim sportowcem...
� A Jak pani uważa? � zapytał doktor Ginott. Nell zastanawiała się przez chwilę.
� No cóż, to prawda, że nie jest zbyt zdolny. Wiem, że powinnam być bardziej wyrozumiała, ale czasami tak mnie zło�ci. Patrzę, jak wałęsa się po domu z opuszczonymi ramionami i ponurš minš. Tak jakby celowo próbował zrobić z siebie smutasa.
� Chodzi pani o to, że wyglšda to tak, jakby odgrywał rolę i starał się dopasować do niej swoje postępowanie?
� Dokładnie tak! � wykrzyknęła Nell. � Nawet kiedy przytrafi mu się co� miłego, robi wszystko, żeby się nie cieszyć. � Zmarszczyła brwi. � Być może gra rolę. Ale je�li tak, co to oznacza? Czy jest na niš skazany? Czy będzie się tak zachowywał, kiedy doro�nie?
� Niewykluczone � odparł doktor Ginott. � Chyba że kto� w odpowiednim czasie spojrzy na niego inaczej. Nell wydawała się zbita z tropu.
� Nie wiem, czy pana rozumiem.
� Dziecko nie potrafi przeciwstawiać się prawdziwym oczekiwaniom rodziców. Je�li nasze oczekiwania nie sš wygórowane, to możemy być pewni, że aspiracje dziecka również takie będš. Matka, która mówi: �Moje dziecko prochu nie wynajdzie" może być niemal pewna, że jej proroctwo się spełni.
� Ale doktorze Ginott � zawołała Nell � mówił pan przecież, że wizerunek samego siebie musi być nie tylko pozytywny,
72
ale i zgodny z realiami. Nie mogę zbyt wiele oczekiwać od Kennetha, bo to nierealistyczne. Faktem jest, że nauka nie idzie mu dobrze. Faktem jest, że nie można na nim polegać. Faktem jest, że należy do niedbaluchów.
� Pytanie jest następujšce � powiedział doktor Ginott � Jak pomóc dziecku zmienić się z osoby, na której nie można polegać, w osobę, na której można polegać, z przeciętnego ucznia w zdolnego ucznia, z kogo�, kogo na wiele nie stać, w kogo�, kto potrafi co� osišgnšć.
Odpowied� na to pytanie jest zarazem prosta i skomplikowana:
Traktujmy dziecko tak. Jakby Już było tym, kim chcemy, żeby się stało.
Nell wydawała się zmieszana.
� Nadal nie rozumiem � powiedziała. � Czy chodzi o to, że powinnam spróbować wyobrazić sobie, jakš osobš ma stać się Kenneth i potem postępować tak, jakby Już był tš osobš? � Wzruszyła bezradnie ramionami. � Ale ja nie mam pojęcia, jakš osobš może być.
� Nell, powiem pani, jak postrzegam pani syna � powiedział doktor Ginott z namysłem. � Wydaje mi się, że Kenneth jest chłopcem, który walczy o to, by stać się mężczyznš.
Nell zamrugała oczyma. � Tak, ale jak on w ogóle może...
Doktor Ginott przerwał jej. � Podjęli�my trudny temat. Pewnie potrzebujecie panie trochę czasu, żeby to sobie przemy�leć.
Kto� podjšł inny temat. Po krótkiej dyskusji doktor Ginott zajrzał do swojego terminarza. Powiedział, że wyjeżdża wygłosić cykl wykładów i że możemy się spotkać dopiero za miesišc.
Miesišc pó�niej
Po wstępnych powitaniach doktor Ginott przebiegł wzrokiem nasze kółko i utkwił spojrzenie w Nell.
� Ma pani co� do powiedzenia � stwierdził. Nell u�miechnęła się nie�miało.
� Czy to widać? � Zawahała się, jak gdyby nie była pewna, czy ma kontynuować. Po chwili przemówiła z wielkim zapałem. � Nie ma pan pojęcia, jakie wrażenie wywarły na mnie ostatnie zajęcia. Pańskie słowa nie opuszczały mnie ani na chwilę � to, że Kenneth walczy, żeby stać się mężczyznš. Kiedy tylko
73
o tym pomy�lałam, chciało mi się płakać. Nie wiem, dlaczego... Może tak podziałała na mnie wizja tego smutnego, młodego chłopca, który zmaga się z przeciwno�ciami, żeby stać się mężczyznš. I nikt go w tym nie wspiera... nawet rodzona matka. Nell przełknęła �linę, chcšc się opanować, po czym cišgnęła:
� Nagle ogarnęło mnie przemożne pragnienie, aby mu pomóc. Czekał go taki ogrom pracy. Chciałam go wesprzeć ze wszystkich sił.
Od następnego dnia wszystkie moje uwagi skierowane do Kennetha, nawet te najzwyklejsze, brzmiały inaczej. Wrócił na przykład rano do domu po kanapkę, nie ma w tym nic nadzwyczajnego. �Zapomniałem �niadania" � tłumaczył się. Zamiast reprymendy powiedziałam serdecznie: �Wydaje mi się, że przypomniałe� sobie o �niadaniu, Kenneth, w samš porę!"
Tego samego popołudnia po szkole poprosił o goršce kakao. I znowu zadziwiłam siebie samš. Zaproponowałam, żeby tym razem sam sobie zrobił kakao i również filiżankę dla mnie.
To go naprawdę zaskoczyło. Bo nigdy nie pozwalałam podchodzić mu do kuchenki, dlatego że jest taki nieuważny.
�Jak to się robi?" � zapytał.
�Instrukcja jest na pudełku." � powiedziałam i wyszłam z kuchni.
Trzy minuty pó�niej rozszedł się po domu smród przypalonego mleka. Wpadłam do kuchni i zobaczyłam Kennetha: koszula, spodnie, buty � wszystko było zachlapane mlekiem, które wykipiało: przedstawiał widok godny pożałowania.
�O rany, ale jestem tępy! � jęknšł. � Nic nie potrafię zrobić porzšdnie".
� Doktorze Ginott, przez chwilę pomy�lałam o pana klasycznym przykładzie: �Mleko się rozlało. Potrzebna nam szmatka" i u�miechnęłam się w duchu. Powiedziałam do Kennetha: �O, widzę, że kakao wykipiało. Nie chciałe�, żeby tak się stało, prawda?" Następnie podałam mu stary ręcznik i razem zabrali�my się do sprzštania. Kiedy Kenneth zrobił porzšdek, wymamrotał: �Nie wiem, dlaczego robię tyle błędów". Wyraziłam współczucie: �Takie błędy sš zniechęcajšce. Rzeczywi�cie się wszystkiego odechciewa. Wiesz, co twój ojciec mawiał, kiedy byłam na siebie w�ciekła? "Spójrz na to w inny sposób, Nell. Błšd może być darem. To pomaga ci odkryć co�, czego przedtem nie wiedziała�"".
74
Kenneth rozważał to przez chwilę. Potem powiedział żartobliwie: �Taaak, wła�nie odkryłem, że nie można gotować mleka na
zbyt dużym ogniu".
Byłam tak uradowana, że spróbował spojrzeć na to z humorem. Wysiliłam się na odpowied� w podobnym tonie: �To wnikliwe spostrzeżenie, doktorze Pasteur".
Wiecie państwo, to był najprzyjemniejszy dzień, jaki spędzili�my razem.
Doktor Ginott u�miechnšł się szeroko.
� Styl to sedno, a nastrój jest przekazem � powiedział.
� Widzę, że dokonała pani zmiany jako�ciowej w waszych wzajemnych stosunkach. Jestem ciekaw, czy jest pani �wiadoma, jak bardzo pomogła pani synowi, kiedy użalał się, że cišgle popełnia błędy. Stosujšc najbardziej rozpowszechnionš odpowied�, zaprzeczyłaby pani uczuciom Kennetha: �Wcale nie popełniasz tylu błędów. Jeste� bystry. Naprawdę jeste� o wiele bystrzejszy, niż my�lisz". Takie �zapewnienie" mogłoby tylko umocnić jego wštpliwo�ci i niepokój.
Zauważyłem również, że Kenneth do�ć niechętnie zaakceptował pani nowe spojrzenie na jego osobę. Dziecku często łatwiej jest stosować dawne sposoby postępowania, ponieważ sš mu dobrze znane.
� To by wyja�niało tę sprawę z pieniędzmi! � wykrzyknęła Nell. � Może próbował udowodnić, że niesłusznie pokładam w nim zaufanie. Następnego dnia dałam mu pięć dolarów i poprosiłam, żeby kupił mi parę drobiazgów w sklepie spożywczym. Nigdy jeszcze tego nie robił. No i zgubił pienišdze, zanim dotarł do sklepu.
Strasznie mnie to przygnębiło. Wydawało się takie wyrachowane. Pomy�lałam, że żyłam w �wiecie marzeń. On się nigdy nie zmieni. Jest taki nieodpowiedzialny jak zawsze. Byłam taka zła, że nawet z nim tego wieczoru nie porozmawiałam. Ale rano byłam już spokojniejsza. Wiedziałam, że nie wolno mi tracić wiary � że je�li nie będę w niego wierzyć, to będzie stracony. Więc zrobiłam co�, co może się wydać państwu bardzo głupie. Dałam Kennethowi następne pięć dolarów i tę samš listę zakupów.
Kenneth był zdumiony. Powiedział: �To znaczy, że masz do mnie zaufanie? Po tym co się stało wczoraj?"
Odparłam: �To było wczoraj. Dzisiaj jest nowy dzień".
75
Godzinę pó�niej siedziałam przy biurku i pracowałam, gdy nagle usłyszałam, że co� zostało przesunięte pod drzwiami. To była koperta z resztš pieniędzy i li�cikiem.
Nell poszukała w kieszeni kartki papieru. Rozwinęła jš i przeczytała drżšcym głosem:
Kochana mamo i pół,
Kupiłem wszystko oprócz pomidorów. Były za miękkie.
Kochajšcy Ken
� Słyszeli�cie państwo, jak mnie nazwał? Chyba nie wiem nawet, co to znaczy. I jego podpis! Nigdy nie mówi o sobie �Ken".
Zadziwił mnie przykład Nell � tej kobiety o łagodnym głosie, ubranej w przeciętnš bršzowš sukienkę, kobiety o niemal staro�wieckich manierach. Skšd wzięła mšdro�ć i odwagę, żeby zrobić to, co zrobiła? W dodatku bez pomocy męża. Zastanawiałam się, co powie doktor Ginott.
Nie odzywał się, ale nie spuszczał z niej wyczekujšcego spojrzenia.
� Chcę powiedzieć co� jeszcze � zawahała się � ale być może zabrałam już zbyt dużo czasu.
� Ma pani tyle czasu, ile pani potrzebuje � powiedział doktor Ginott. � Proszę mówić dalej. Wszyscy uczymy się od �mamy i pół".
Nell zaczerwieniła się.
� Oczywi�cie � powiedziała � nic takiego by się nie zdarzyło, gdybym tu nie przychodziła. Cieszę się, że jestem w stanie okazać więcej serca Kennethowi � to wielki dar. Już to samo wiele zmieniło. Ale metody, które tutaj poznałam, pozwoliły mi pomóc Kennethowi, i to w taki sposób, który nie wydawał mi się możliwy. Na przykład na ostatnich zajęciach mówili�my o tym, że rodzice stanowiš �magazyn" najlepszych momentów z życia dziecka. Nigdy by mi co� takiego nie przyszło do głowy. Zaczęłam opowiadać Kennethowi o jego wczesnym dzieciństwie, a jemu cišgle było mało. Szczególnie spodobało mu się jedno zdarzenie z czasów przedszkolnych.
� Proszę nam o tym opowiedzieć � powiedział doktor Ginott � tak jak opowiedziała pani Kennethowi.
Nell zastanawiała się przez chwilę.
76
� Chyba powiedziałam co� takiego: �Zastanawiam się, Kenneth, czy pamiętasz pierwszy dzień w przedszkolu. Nauczycielka zadawała całe mnóstwo pytań na twój temat. Jedno z nich brzmiało: ťCzyť Kenneth używał kiedy� nożyczek?" Zanim zdšżyłam co� odpowiedzieć, podszedłe� do stolika, wzišłe� nożyczki i brystol i precyzyjnie przecišłe� arkusz na dwie równe czę�ci.
Nauczycielka była zdumiona. �Jakie zręczne ręce! � wykrzyknęła. � Dobra koordynacja ruchów mię�ni palców."
Kennethowi ogromnie spodobała się ta historia. Ale chcę powiedzieć co� innego. Następnego dnia kupił sobie model samolotu do sklejania i bawił się tym godzinami. Kiedy skończył, pokazał mi swoje dzieło.
�Jak udało ci się poskładać takie mnóstwo drobnych czę�ci?"
� zapytałam.
�No wiesz � odparł z powagš � dobra koordynacja ruchów mię�ni palców". Kto by pomy�lał, że historyjka z przeszło�ci może tak wiele dla niego znaczyć?
Ale to jeszcze nie koniec. Tydzień pó�niej przyjechał do nas mój brat. Dla Kennetha te odwiedziny sš bardzo ważne, on tak lubi wuja. Spędzili�my miły rodzinny dzień. Rano poszli�my do ko�cioła, po południu na długi spacer, a potem brat został na obiedzie. Kenneth wycišł artykuł z działu naukowego szkolnej gazetki, żeby mu pokazać. Zapytał, czy może go przeczytać na głos. Czyta kiepsko, ale był tak podekscytowany tym artykułem, że dzielnie dawał sobie radę ze słowami naukowymi.
Artykuł mówił o chirurgu, który jako pierwszy dokonał transplantacji ludzkiego serca. Kiedy Kenneth skończył czytać, wyprostował się w krze�le. �Wiem, kim chcę zostać, kiedy dorosnę
� oznajmił. � Kardiochirurgiem!"
Byłam zdumiona. Nie tylko jego słowami, ale także wyglšdem
� taki był poważny, skupiony. Wydawał się taki dojrzały, że
zagapiłam się na niego.
Mój brat przerwał ciszę. Jest kochany, ale jest realistš. Powiedział: �Zapomnij o tym, Kenneth. Po pierwsze kardiochirurgia to bardzo wšska specjalizacja. Po drugie, bez dobrych ocen, dużych pieniędzy i znajomo�ci nie masz szans. Poza tym czy zdajesz sobie sprawę, jaka odpowiedzialno�ć spoczywałaby na tobie? Ludzkie życie byłoby w twoich rękach!"
Kenneth spojrzał na mnie. Znowu powrócił wyraz twarzy osoby pokonanej.
77
Szybko włšczyłam się do rozmowy. �Rozumiem, co twój wujek ma na my�li. Pienišdze i znajomo�ci to rzeczywi�cie pewien problem. Jednak poradzimy sobie z tymi trudno�ciami, kiedy przyjdzie na to czas. Ale co do odpowiedzialno�ci za ludzkie życie, która będzie spoczywać w twoich rękach � wskazałam na młode, silne palce Kennetha � nie ma lepszych ršk!
Nigdy jeszcze nie widziałam, żeby Kenneth był tak dumny z siebie.
Przez salę przebiegło przecišgłe westchnienie. Która� z kobiet zaczęła mówić, ale doktor Ginott powstrzymał jš. Wiedział, że Nell jeszcze nie skończyła.
� Nie udaję sama przed sobš, że Kenneth zostanie chirurgiem � cišgnęła � ale mam wrażenie, że ważne jest, iż on w ogóle o tym pomy�lał. Chodzi o to, że osoba, która ma o sobie kiepskie mniemanie, nigdy by czego� takiego nie rozważała. I wiecie państwo, najdziwaczniejsze jest to, że ja sama zaczynam wierzyć, iż jest to możliwe!
Doktorze Ginott, mam pytanie. Czy nie przesadzam trochę z tym wszystkim? Czy nie przeceniam skuteczno�ci tego nowego podej�cia? Czuję, że nie, że to ja jestem sprawczyniš tej zmiany. Ale jaka� czšstka mnie samej jest nieufna i mówi: �Jak to możliwe? Przecież to, co powiedziałam czy zrobiłam, nie zajęło mi wcale wiele czasu.
Doktor Ginott odpowiedział z powagš:
� Nell, zaszczepienie dziecka przeciwko polio też nie zabiera wiele czasu. Ale to wystarczy, żeby zapewnić mu ochronę na całe życie.
Wła�nie to chciała usłyszeć Nell. Oparła się wygodnie i wzięła głęboki oddech.
Nikt nie miał już ochoty zabierać głosu. Kilkana�cie kobiet zapatrzyło się w przestrzeń, a niektóre podeszły do Nell, żeby osobi�cie wyrazić uznanie. Zbierałam się do wyj�cia, kiedy nagle nie wiedzieć czemu, przypomniało mi się pytanie, na które nie udzieliłam mojej matce odpowiedzi podczas porannej rozmowy telefonicznej.
�Janet, moja droga, chyba nie powiesz mi, że cišgle jeszcze chodzisz na kurs tego doktora! Czy jeszcze się wszystkiego nie dowiedziała�? To już dwa lata. Czego jeszcze chcesz się nauczyć?"
Wielu rzeczy, mamo. Bardzo wielu.
78
2. Księżniczka
Trzy tygodnie pó�niej
Temat ról był tak frapujšcy, że nie sposób było go pominšć. Miały�my wiele pytań. Kiedy to się zaczyna, kiedy dziecko zaczyna grać rolę? W którym momencie życia staje się �bykiem", �marudš", �marzycielem", �uczonym", �wcieleniem energii",
�trudnym dzieckiem"?
Czy takie przychodzi na �wiat? Czy miejsce dziecka w rodzinie (najstarszy, najmłodszy, jedynak) determinuje jego tożsamo�ć? Jaki wpływ ma waga bšd� wzrost na to, w jaki sposób dziecko siebie postrzega? Jego zdrowie? Jego inteligencja? Jego atrakcyjny lub nieatrakcyjny wyglšd? A co z jego rówie�nikami? Czy to nie oni mówiš mu, kim jest? I jaki wpływ majš te wydarzenia w jego życiu, które pozostawiajš niezatarty �lad, jak
�mierć kogo� z rodziny?
Istnieje wiele czynników, wymykajšcych się spod kontroli, które majš znaczšcy wpływ na życie dziecka. Ale jakie istniejš metody pozwalajšce rodzicom zmienić na gorsze lub na lepsze wizerunek dziecka? Chcieli�my znowu o tym porozmawiać. Przeanalizować
ten problem dogłębnie.
Jedna z kobiet powiedziała, że bywały chwile, kiedy jej rodzice, którzy chcieli dobrze, rujnowali wizerunek własny dziecka, robišc to w formie zabawy. Ojciec cały czas jej dogadywał, ale z czuło�ciš. Nazywał jš Leniwcem albo Pannš Niezdarš albo Wielkimi Ustami. Zawsze �tylko żartował". Ale jej to nigdy nie bawiło. Nawet teraz, kiedy jest już dorosła, nie potrafi całkowicie zapomnieć tych słów. Nadal zdarzajš się chwile, kiedy my�li, że jest leniwa, niezdarna albo hała�liwa.
Doktor Ginott potakiwał z poważnš minš.
� Przekonała się pani na własnej skórze, że przyklejanie etykietek, nawet dla zabawy, może mieć negatywny wpływ na
dziecko. Zapadła cisza.
� Czasami � powiedziała następna kobieta � matka może wyrzšdzić dziecku szkodę nawet wtedy, kiedy usilnie próbuje pomóc mu poprawić się. Szczerze wierzy, że je�li wytknie, co jest złe, to dziecko zacznie się zmieniać.
79
Przedstawiła to na przykładzie siebie samej. Opowiedziała, jak jej syn zgubił kurtkę. Czuła się w obowišzku wytknšć mu, iż nie dba o swojš własno�ć. Wyliczyła, co Jeszcze zgubił w tym roku: klucz, notes, pióro, etui do okularów. Pod koniec przemowy wpatrywał się w podłogę i mamrotał: �Po prostu taki jestem, że wszystko gubię".
Jego odpowied� wprawiła jš w zdumienie. Chciała sprawić, żeby stał się bardziej odpowiedzialny, ale jej przemowa wywarła przeciwny skutek. Od tamtego dnia rzeczywi�cie zaczšł wszystko gubić.
Doktor Ginott zgodził się z jej opiniš.
� To doskonały przykład na to, że postawienie diagnozy może wywołać chorobę.
Inna kobieta wyraziła swojš my�l:
� Zastanawiam się, czy rodzice czasami nie zmuszajš dziecka nie�wiadomie do tego, żeby grało okre�lonš rolę, nawet je�li temu zaprzeczajš. Mam na my�li moje dwie przyjaciółki. Jedna z nich bez przerwy narzeka, że jej syn tak w szkole rozrabia, że pół dnia spędza w gabinecie dyrektora. I mimo to mówi o nim z czuło�ciš: �Mój syn to postrach czterdziestej siódmej".
Druga przyjaciółka marudzi cišgle, że jej córka jest przesadnie sumienna, chce wszystko robić perfekcyjnie. To dziecko dostaje nerwicy, kiedy to, co robi, nie wychodzi idealnie. Ale zauważyłam, że jej matka mawia z dumš, i to przy córce: �Och, wiesz, jaka jest Jennifer � wiecznie niezadowolona. Wszystko musi robić idealnie".
Doktor Ginott znowu pokiwał głowš.
� Pani podejrzenia sš pewnie słuszne. W obu przypadkach dzieci odczytujš ze słów rodziców ukryty przekaz: �Nie przejmuj się moim gadaniem. Bšd� nadal postrachem szkoły. Bšd� nadal perfekcjonistkš. Tego naprawdę pragnie twoja matka". Kiedy rodzicom wydaje się, że dziecko gra okre�lonš rolę, powinni zadać sobie pytanie: �Jaki przekaz zawarty jest w moich słowach?"
Lee włšczyła się do dyskusji:
� Chyba powinnam była zadać sobie to pytanie siedem lat temu, kiedy urodziła się Susie, chociaż wštpię, czy to by co� dało. Po urodzeniu dwóch chłopców uważałam córkę za cud. Miała takie cechy, jakich mnie zawsze brakowało: złociste włosy, jasna cera i była taka delikatna. Po prostu mnie sterroryzowała. Teraz, z perspektywy czasu nietrudno stwierdzić, jaki przekaz
80
odczytywała zarówno z moich słów, jak i postępowania. Powtarzałam jej sto razy dziennie: �Jeste� cennym klejnotem, aniołkiem, małš księżniczkš".
Życie nauczyło mnie, gdzie jest miejsce księżniczek: w bajkach. W prawdziwym życiu trudno z nimi wytrzymać.
Doktor Ginott u�miechnšł się.
� Kiedy pani odkryła, że dziecko jest królewskim potomkiem?
� Trzy tygodnie temu � odparła Lee. � Kiedy wysłuchałam opowie�ci Nell o Kennecie i wróciłam do domu, pomy�lałam:
�Jak to dobrze, że ja nie mam takiego problemu. W moim domu nikt nie gra żadnej roli". Wtedy do pokoju weszła Susie i zażšdała: �Uczesz mi włosy. Ale tym razem zrób to porzšdnie!" Popatrzyłam na niš i pomy�lałam: �Czy ona zawsze odzywa się
w taki sposób?"
W cišgu kilku następnych dni miałam oczy szeroko otwarte. Obserwowałam postępowanie Susie. Widziałam, jakie stosuje metody. Dostawała wszystko, czego zażšdała. Najpierw wydawała rozkaz. Je�li to nie odnosiło skutku, odwoływała się do niezawodnych metod: krzyków i łez. To dziecko dostawało wszystko od wszystkich � od ojca, od braci, od dziadków, od koleżanek � ale nic nie dawało w zamian. Przy odrobinie szczę�cia można było zasłużyć na jej u�miech.
Spadło to na mnie jak grom z jasnego nieba. Moja mała księżniczka jest rozpieszczonym bachorem. Najgorsze ze wszystkiego było to, że mój mšż Hank powtarzał mi to od wielu lat, ale nie chciałam go słuchać. Co więcej, kiedy tylko chciał co� zmienić, interweniowałam. Nikt nie miał prawa być niedobry dla Susie!
Nie mogłam się uspokoić. Kršżyłam po domu i mruczałam pod nosem słowa, które chciałam jej powiedzieć: �Może jeszcze o tym nie wiesz, ale twoje rzšdy w tym domu dobiegajš kresu", �Laleczko, potrzebujesz porzšdnego lania".
Potem zrodziło się poczucie winy. Dlaczego miałam pretensje do Susie? Przecież to nie jej wina. To Ja zrobiłam z niej księżniczkę. To ja zmuszałam wszystkich, żeby wykonywali jej rozkazy". � Lee machnęła rękš. � To w tej chwili nieważne. Pytanie brzmi: Jak to naprawić? Jak zmienić rozpuszczonego bachora w ludzkš istotę?
Pytanie Lee zawisło w powietrzu. Patrzeli�my na siebie pustym wzrokiem. Większo�ć z nas dziwiła się, że to akurat Lee stanęła przed takim problemem, Lee, która zawsze wydawała
81
się taka silna i tak łatwo sobie radziła z synami. A jednak ta sama matka znalazła się całkowicie pod władzš małej dziewczynki. Było nam przykro, że nie potrafimy zaproponować jej na poczekaniu jakiego� rozwišzania. Ale Lee wcale tego nie oczekiwała.
� Najpierw przyszło mi do głowy � cišgnęła � że powinnam zaczšć traktować jš surowo, ukarać, odebrać jej władzę. Przypomniałam sobie jednak pańskie słowa, doktorze. Wiele razy powtarzał pan: �Aby stworzyć człowieka, trzeba stosować ludzkie metody".
To mnie skłoniło do my�lenia. Zastanawiałam się nad tym cały dzień, leżšc w wannie, siedzšc u dentysty. Nawet mi się to �niło. W końcu wymy�liłam plan złożony z dwóch etapów:
1. Nie pozwolę już, żeby Susie mnš manipulowała.
2. Znajdę Jaki� sposób, żeby przesłać Susie inny przekaz, inny wizerunek jej osoby. Nie będzie już księżniczkš, ale pełnowarto�ciowym człowiekiem.
� No cóż � westchnęła ciężko Lee � wprowadzam ten nowy plan w życie i mam nadzieję, że jestem na dobrej drodze, bo chyba sama już się zmieniłam. I Susie zaczyna powoli na to reagować.
� W jaki sposób się pani zmieniła? � zapytał doktor Ginott. Lee podniosła kilka kartek.
� Obawiam się, że odpowied� na to pytanie zajęłaby resztę zajęć.
Doktor Ginott rozwiał jej obawy.
� To nie szkodzi.
Lee wyprostowała się w krze�le.
� Na poczštku zachowywałam się jak kot, czyhałam na jakikolwiek przejaw braku samolubstwa, na jakiekolwiek miłe zachowanie Susie. Je�li Susie zrobi co�, co będzie dowodziło, że pomy�lała o kim� innym, to postaram się, żeby nie przeszło to nie zauważone. Ale nic takiego się nie stało, więc sama co� zaaranżowałam... Czy to nie szaleństwo?
Pewnego dnia po powrocie ze szkoły Susie wyjadała resztę ciasteczek z ostatniego pudełka, jakie było w domu. Pomy�lałam, że to typowe zachowanie. Nawet nie przyszłoby jej do głowy, żeby zostawić co� dla braci. Pochyliła się, żeby podrapać się po nodze, a ja zatrzasnęłam pudełko. Powiedziałam: �To bardzo miło z twojej strony, kochanie".
82
Susie nie wiedziała, o co chodzi.
Mówiłam dalej: �Jason i Michael będš ci wdzięczni, że zostawiła� im kilka ciasteczek". Otworzyła buzię, ale nie powiedziała ani słowa.
�Punkt dla mnie! � pomy�lałam. � Ale ile razy można aranżować takie sytuacje? Musi być lepszy sposób". I wtedy mnie ol�niło. Je�li chcę, żeby Susie była bardziej wspaniałomy�lna, to sama muszę taka być. Muszę zrobić dla niej co�, czego zazwyczaj nie robię. Dzieci nie doceniajš tego, że majš wyprane rzeczy, przygotowane posiłki. Uważajš, że to im się należy. Kiedy tego wieczora Susie odrabiała zadanie domowe z arytmetyki, zaniosłam jej szklankę wody sodowej z sokiem i z kostkš lodu.
� Dlaczego mi to przyniosła�?" � spytała.
�Pomy�lałam, że może tego potrzebujesz" � odparłam.
Być może nie ma zwišzku między tymi dwoma rzeczami, ale następnego popołudnia Susie zrobiła co�, co wlało we mnie trochę nadziei. Spałam na kanapie i usłyszałam, jak Susie woła do braci: �Zamknijcie się wreszcie! Nie widzicie, że mama �pi?"
Hurrra, nareszcie miałam co�, co mogłam wykorzystać! Kiedy wrócił Hank, opowiedziałam mu o tym wydarzeniu, oczywi�cie tak gło�no, żeby Susie słyszała. Opowiedziałam, jak się zdrzemnęłam, jak chłopcy hałasowali, jak Susie ich uciszyła i dzięki temu mogłam odpoczšć.
�To było bardzo miłe z jej strony" � stwierdził Hank, również do�ć gło�no.
Przez resztę wieczoru Susie zachowywała się poprawnie.
Opisałam przyjemniejsze chwile, kiedy potrafiłam dotrzeć do Susie. Cała reszta to mozolna praca.
Odkryłam, że kiedy Susie nie może postawić na swoim, to używa bogatego słownictwa. Używała rozmaitych wyzwisk. Przezywała mnie od �głupiej" i �podłej", krzyczała: �Nie jeste� prawdziwš matkš", a czasami dla lepszego efektu dorzucała: �Już cię nie kocham".
Niewiele brakowało, bym się załamała. Wiecie państwo, co mnie uratowało? Jedno krótkie zdanie z moich notatek: �Istniejš takie momenty, kiedy rodzice powinni działać, a nie odpowiadać". Uczepiłam się tej my�li.
� Jak to pani rozumiała? � spytał doktor Ginott.
� To znaczyło: �Przestań tracić energię na samoobronę. Zacznij stosować swoje umiejętno�ci, żeby pomóc Susie się zmie-
83
nić... Nie było to łatwe zadanie. Po pierwsze, musiała się od nowa nauczyć, jak należy rozmawiać. Była przyzwyczajona do stawiania żšdań i brania, nie znała innych metod. Musiałam jej pokazać, że istniejš inne możliwo�ci.
Zaczęłam działać. Kiedy krzyczała z wanny: �Mamo, znowu zapomniała� dać mi ręcznik!" odpowiadałam: �Susie, chciałabym, żeby� poprosiła mnie w taki sposób: "Mamo, czy możesz przynie�ć mi ręcznik?*" Cišgle mam nadzieję, że pewnego dnia zrozumie, o co chodzi.
Innym razem, kiedy nie pozwoliłam jej oglšdać telewizji, dopóki nie odrobi lekcji, powiedziała, że jestem podła i że mnie nienawidzi.
Odparłam z oburzeniem: �Nie lubię, jak kto� się do mnie zwraca w taki sposób! Je�li jeste� zła, to powiedz: ťMamo, to mnie zło�ci! Chciałam odrobić dzisiaj lekcje po telewizji". Wtedy będę wiedziała, co czujesz, i może uda nam się doj�ć do porozumienia.
Kiedy znowu powiedziała, że jestem podła, nie byłam już tak wspaniałomy�lna. Ale mimo to nie ubliżyłam jej. Przez dwie godziny kupowały�my rzeczy potrzebne jej do szkoły: twardš okładkę do ksišżki z arytmetyki, miękkš okładkę do ortografii i jeszcze specjalny notes. Wydałam na to siedem dolarów. I po tym wszystkim ta mała paskudnica powiedziała, że jestem podła, ponieważ nie miałam ochoty i�ć do kolejnego sklepu po jakš� gumkę.
�Moja panno � powiedziałam � powinna� co� wiedzieć o swojej matce. Kiedy mówisz jej, że jest podła, to wtedy naprawdę ma ochotę zachowywać się podlę!" Powiedziałam to takim ostrym tonem, że każde normalne dziecko miałoby do�ć. Ale nie Susie. Już chciała się odcišć, ale nie pozwoliłam jej. Dodałam: �Chciałabym usłyszeć od ciebie co� innego: "Dziękuję ci, mamo, że poszła� ze mnš do trzech różnych sklepów, żeby kupić to, czego potrzebowałam do szkoły. Dziękuję ci, mamo, że kupiła� mi dodatkowo pudełko kredek. Dziękuję ci, mamo, że czekała� cierpliwie, aż wybiorę sobie odpowiedni piórnik"". Kilka kobiet wyraziło swoje uznanie.
� Nie dałam się wyprowadzić z równowagi � powiedziała Lee z ironiš. � To było stanowcze, prawda? Jakbym znała wszystkie odpowiedzi. Ale naprawdę wiele razy miałam ochotę się poddać i pewnie by do tego doszło, gdyby mšż mi nie pomagał.
� Czy może nam pani podać jaki� przykład? � poprosił doktor Ginott.
84
Lee zastanawiała się przez chwilę
- Zeszłej soboty � powiedziała - Susie chciała, żeby koleżanka u mnie przenocowała. Powiedziałam, że wiem jak wiele to dla niej znaczy i że chciałabym móc się zgodzić, ale niestety nie mogę, ponieważ przychodzš go�cie. Wydawało mi się, że byłam miła, ale na Susie nie zrobiło to wrażenia. Przystšpiła do ostrego ataku. Tupnęła nogš i krzyczała: �To głupi powód. My�licie tylko o sobie i o swoich głupich go�ciach!"
Byłam tak wyczerpana, że już chciałam ustšpić. My�lałam:
�Rób sobie, co chcesz. Zapro� koleżankę. Nie zapraszaj koleżanki. Rób, co chcesz. Tylko zostaw mnie w spokoju". Na szczę�cie Hank był w pokoju i pomógł mi. Powiedział: �Twoja matka powiedziała, że to nie jest dobry dzień na zapraszanie koleżanki".
Susie nie odniosła się do tego życzliwie. Nie przywykła do tego, żeby ojciec jej się sprzeciwiał. Krzyknęła przera�liwie, pobiegła do swojego pokoju, rzuciła się na podłogę, krzyczała i kopała. Nagle ogarnęło mnie nieodparte pragnienie, żeby podnie�ć jš
z podłogi za te długie, jasne loki i stłuc na kwa�ne jabłko. Powiedziałam do Hanka: �Nie mogę tego znie�ć. Pójdę na górę
i jš zabiję!"
Hank mnie powstrzymał.
�No to niech już przyjdzie ta przeklęta koleżanka � burknęłam. � zanim Susie rozniesie cały dom".
� Nie możemy pozwolić, żeby nas zastraszyła � powiedział
spokojnie Hank, po czym wzišł kartkę papieru i napisał:
Kochana Susie/
Słyszymy, jaka jeste� przygnębiona. Krzyk nie jest metodš wyrażania protestu, którš można zaakceptować. Kiedy będziesz w stanie rozmawiać albo pisać, to daj znać
Mamie i mnie.
Tata
Jason zaniósł jej list i Susie zamilkła. Powiedział nam pó�niej, że przyszła go zapytać, co znaczš niektóre słowa, a potem położyła się do łóżka.
Byłam zawiedziona. Miałam nadzieję, że po otrzymaniu takiego
listu, córka przyjdzie do nas i zechce porozmawiać. Być może
85
oczekiwałam zbyt wiele. Z drugiej strony było w tym wszystkim co� pozytywnego. Nie wiem, czy potrafię to wyja�nić, ale przez cały wieczór, kiedy już przyszli go�cie, czułam się dobrze, byłam niemal dumna. Hank i ja zachowali�my się jak dojrzali rodzice. Nie dopu�cili�my do tego, żeby siedmioletnie dziecko sprowadziło nas do swojego poziomu. Doktor Ginott powiedział poważnym tonem:
� Kiedy potrafimy poradzić sobie w trudnej sytuacji w sposób, który nie gwałci naszych zasad, możemy być zadowoleni. Lee, rzadko pozwalam sobie uprzedzać wypadki, ale powiem pani, że w końcu dostrzeże pani zmiany. Żadne dziecko nie może się długo opierać, je�li rodzice majš takie podej�cie. Kombinacja siły i człowieczeństwa ma wielkš moc.
� Mam nadzieję, że się pan nie myli � powiedziała Lee. � Czasem jestem bardzo zniechęcona. Chociaż wczoraj zdarzyło się co�, co kazało mi pomy�leć, że może nastšpił przełom.
� Co się stało? � spytało kilka głosów.
� Przyjechał mój ojciec i przywiózł Susie prezent � wyja�niła Lee. � Otworzyła pudełko i mina jej zrzedła. �To mała Ania" � powiedziała oskarżycielskim tonem. � A ja chciałam dużš!"
Mój ojciec zbladł.
� Kochanie � powiedział � czy my�lisz, że dziadek się nie starał? Byłem w wielu sklepach. W końcu musiałem jš zamówić. Powiedziałem sprzedawcy, że potrzebuję dla mojej wnuczki największš lalkę. I takš przysłali.
Susie odłożyła pudełko.
� Nie chcę jej. Chcę dużš.
Normalnie powiedziałabym: �Tato, ona nie rozumie. Jest dzieckiem. Jako� to przeboleje". Tak zawsze było, za każdym razem przepraszałam za jej zachowanie. Ale tym razem wstałam, wzięłam Susie za rękę i powiedziałam: �Przepraszam na chwilę, tato".
Zaprowadziłam jš do swojej sypialni i zamknęłam drzwi. Powiedziałam bardzo wolno: �Susie, kiedy kto� zadał sobie trud, żeby kupić ci prezent, powinna� go przyjšć i powiedzieć dziękuję".
�Ale kupił mi za małš lalkę" � zapiszczała.
�Wiem � odparłam � że spodziewała� się innego prezentu".
Susie skinęła ze łzami w oczach.
�W takiej sytuacji � powiedziałam � dobrze jest poczekać, aż ofiarodawca pójdzie do domu. Potem możesz powiedzieć ro
86
dzinie albo koleżankom, jak bardzo jeste� rozczarowana Wiesz
dlaczego?"
Susie zawahała się. �Żeby tej osobie nie było przykro?" �Wła�nie dlatego" � odparłam i czekałam. �Czy dziadkowi było przykro?" � zapytała. �A jak my�lisz?" � odpowiedziałam pytaniem. Wzruszyła ramionami. �No to co, nic mnie to nie obchodzi!" �A mnie tak. My�lę, że trzeba co� zrobić, żeby dziadek poczuł się lepiej".
�No to zrób co�".
�Dobrze" � zgodziłam się. �Ale ty też co� wymy�l".
Wróciłam do ojca. Susie nie pojawiała się przez kilka minut. W końcu weszła do pokoju, niosšc szklankę wody sodowej z sokiem i z kostkš lodu. Wręczyła jš dziadkowi. Ale on zaprotestował: �Nie, kochanie, wypij to sobie".
Miałam ochotę zakneblować mu usta. Po raz pierwszy w życiu moja córka zachowała się jak człowiek, a mój ojciec znowu robił z niej księżniczkę.
Czekałam z niepokojem, co zrobi Susie. Przez moment była
zakłopotana, ale w końcu dała dziadkowi szklankę mówišc: �Nie, dziadku, zrobiłam to dla ciebie. My�lałam, że może tego potrzebujesz".
Rado�ć mnie rozsadzała. My�lałam: Uda jej się. Jednak będš z niej ludzie!
Nas także rozsadzała rado�ć, kiedy słuchali�my słów Lee. Kilka kobiet zaczęło jej gratulować, ale powstrzymała je.
� Nie mam zamiaru się oszukiwać. Wiem, że to dopiero poczštek. Przez siedem lat robiłam z niej księżniczkę i pewnie przez siedem następnych będę to naprawiać. Ale nie ma odwrotu.
Oczy Lee zamgliły się.
� Kiedy� miałam na parapecie mały kwiat. Zawsze wydawał mi się jaki� krzywy i nie wiedziałam dlaczego. W końcu to pojęłam. Z jednej strony w ogóle nie docierało do niego �wiatło. . Odwróciłam go i po trochu cały kwiat wyprostował się.
Ostatnio zaczęłam my�leć w ten sposób o dzieciach. One sš
jak małe ro�linki. I je�li będzie się je cišgle obracać w stronę
słońca, to one również się wyprostujš.
Doktor Ginott zadumał się.
� I je�li to nie wystarczy, żeby poruszyć naszš planetę �
powiedział � to poruszymy Słońce.
87
3. Piskwa
Dlaczego nie mogę sprawić, żeby za�wieciło dla niego słońce?
Gdy opuszczałam salę, przepełniało mnie uczucie zazdro�ci. Kobiety wracały do domu małymi grupkami � gawędzšc, dyskutujšc i �miejšc się. Celowo trzymałam się z tyłu. Nie chciałam z nikim rozmawiać.
My�lałam: �Dlaczego nie potrafię tak pomóc Andy'emu? Dlaczego nie potrafię sprawić, żeby przestał płakać, narzekać i użalać się nad sobš? Dlaczego nie mogę sprawić, żeby za�wieciło dla niego słońce?"
Zwykle unikałam rozmy�lania o Andym, powtarzałam sobie, że po prostu przechodzi gorszy okres. Teraz zmusiłam się do zastanowienia. W jaki sposób pełne życia dziecko stało się zamknięte w sobie i przygnębione?
Rozważałam każdš możliwo�ć. Czy fakt, że w pierwszej klasie tak często chorował, miał poważniejsze konsekwencje, niż sšdziłam? Te wszystkie bóle gardła i uszu, serie antybiotyków i mierzenie temperatury. Niemożno�ć nawišzania przyja�ni. Czy to mogło zaważyć na jego obecnej kondycji?
Zastanawiałam się, czy miało na to wpływ co�, co zrobiłam bšd� czego nie zrobiłam. Być może za bardzo go w tym czasie rozpieszczałam. Ale co miałam zrobić, kiedy czuł się samotny i łaknšł towarzystwa albo kiedy chorował i potrzebował pocieszenia? Odepchnšć go?
Jego ojciec również ma w tym wszystkim swój udział. Ostatnio był okropnie krytycznie nastawiony. Nie mam zamiaru go obwiniać. Który mężczyzna ma cierpliwo�ć wysłuchiwać ustawicznego piszczenia własnego syna i nie zniechęcić się? (Kto zabrał mój but? Jestem głodny. Znowu się złamało. Nie umiem tego zrobić. To nie moja kolejka. On jest większy. Nigdy mnie nie zabierasz).
Tak bardzo pragnęłam, żeby znowu zaistniało między nimi dawne porozumienie! Dziecko nie może się normalnie rozwijać, je�li jest cišgle krytykowane. Przypomniało mi się zdarzenie z ubiegłego wieczoru. Andy czekał cały dzień, żeby pokazać ojcu swój ostatni wynalazek i Ted naprawdę próbował to docenić. Zdołał nawet powiedzieć z entuzjazmem: �Ho, ho, co my tu ma-
88
my!" Ale zaraz potem na Jego twarzy pojawił się zwykły wyraz zniechęcenia. �Jak ty wyglšdasz? Cały sweter umazany klejem, i to w dodatku nowy. Czy nie możesz robić eksperymentów w taki sposób, żeby nie zapaskudzić wszystkiego wokół siebie?" Andy był zrozpaczony.
Ze strony Davida również nie można oczekiwać pomocy. Ale czego można się spodziewać po jedenastoletnim chłopcu? Szczególnie że cišgle widzi, jak mama obdarza młodszego brata pieszczotami, na które on sam jest już za duży. Chyba nie ma nic dziwnego w tym, że dokucza Andy'emu, kiedy tylko nadarzy się sposobno�ć.
No dobrze, w takim razie nikt nie ponosi winy za zaistniały stan rzeczy. Po prostu taki zbieg okoliczno�ci. Ale co wobec tego możemy zrobić?
Głos Helen przerwał moje desperackie rozmy�lania.
� Janet, szkoda, że nie widzisz swojej miny! Czy co� się stało?
Próbowałam się u�miechnšć, ale nic mi z tego nie wyszło. Nagle poczułam potrzebę podzielenia się moimi obawami.
� Helen, martwię się o Andy'ego. Jest inny niż chłopcy w jego wieku. Jest taki niedojrzały. Kiedy dziecko skończy osiem lat, powinno sobie jako� radzić z uczuciem zawodu, prawda? Andy załamuje się z powodu każdego niepowodzenia � małego i dużego. To nie jest normalne. Obojętnie czy chodzi o złamany ołówek, zadrapanie na palcu, �mierć kota � reakcja jest taka sama. Zresztš sama wiesz, przecież go znasz. Najczę�ciej zachowuje się jak bezradne, piszczšce dziecko.
Helen przystanęła.
� Chwileczkę � powiedziała powoli. � Chyba rozumiem, co chcesz powiedzieć. Wiem, że Andy jest wrażliwy, że łatwo wpada w przygnębienie. Ale to nie jest jego jedyna cecha. Kiedy my�lę o Andym, widzę chłopca, który jest �miały i ma żywš wyobra�nię. On nie ogranicza się do na�ladowania. On potrafi co� zapoczštkować, wymy�lić.
Nie wiedziałam, o czym Helen mówi.
� Masz na my�li te jego małe wynalazki?
� Małe! � Helen była oburzona. � Niektóre z nich rzeczywi�cie nie sš znaczšce, ale wszystkie wymagajš ducha. Andy ma wrodzone to, do czego dšży każdy artysta � odwagę ryzykowania, badania niezbadanego.
89
� Helen, jeste� bardzo miła i doceniam to, ale...
� Nie jestem miła � przerwała mi Helen. � Patrzę na to obiektywnie, chociaż z punktu widzenia artysty, mówię ci, że stworzenie takich prac wymaga wielkiej koncentracji, uporu i dojrzało�ci.
� I Andy ma być dojrzały? � Ta my�l nie mie�ciła mi się w głowie.
� To piszczenie i narzekanie � cišgnęła Helen � to przej�ciowy okres. Może daje ci w ten sposób do zrozumienia, że co� go martwi, ale uwierz mi Janet, że o jego charakterze �wiadczy to, co robi.
U�cisnęłam jš na ulicy.
� A to z jakiego powodu? � zapytała.
� Przecież wiesz.
Jeszcze jedno słowo i wybuchnęłabym płaczem.
Tego samego wieczoru odbyłam rozmowę z Tedem. Zamknęłam na klucz drzwi do sypialni i opowiedziałam mu o wszystkim:
o Nell, Lee, o pojęciu ról i zmienianiu ról � o tym, jak można dziecku pomóc się zmienić dzięki temu, że będzie się je inaczej postrzegać. Przekazałam mu jeszcze to, co Helen powiedziała o Andym i jakie to ma dla mnie znaczenie.
Ted słuchał obojętnie. Zaczęłam mówić z większym zapałem. Chciałam, żeby dzielił ze mnš moje nowe zapatrywania. Wyja�niłam, że mój sposób postrzegania Andy'ego może stanowić zasadniczy problem, że dopóki nie przestanę uważać go za niedojrzałego, nie będzie w stanie sam siebie postrzegać w inny sposób. Potem stwierdziłam z przekonaniem, że mam zamiar zmienić swój sposób widzenia Andy'ego.
Trudno było mi wypowiedzieć następne słowa. Nie wiedziałam, Jak to zrobić, by nie urazić Teda. Powiedziałam mężowi, że potrzebuję jego pomocy. Poprosiłam go, żeby nie był taki surowy dla Andy'ego, bo to pobudza we mnie lito�ć. Wystarczy jedno ostre słowo pod adresem Andy'ego, a już biegnę bronić moje �biedne dziecko" przed �krwiożerczym" ojcem.
Wydawało mi się, że dotknęłam czułego miejsca. Ted mówił z goryczš, że ma do mnie żal. Powiedział, że czasami narzucam mu rolę wielkiego brutala, niewrażliwego samca i że wznoszę mur pomiędzy nim a synem.
90
Ogarnšł mnie smutek. Nie wiedziałam, że Ted żywi takie uczucia. Wolałam nie my�leć, co to oznacza. Obiecałam, że to się więcej nie powtórzy i że od tej pory będę się zachowywała inaczej. potem wymogłam na Tedzie obietnicę, że on również postara się zmienić swoje postępowanie. Przypomniałam mu incydent ze swetrem, który był poplamiony klejem. Powiedziałam: �Andy rozpaczliwie pragnie twojej akceptacji. Nie potrafi znie�ć sarkazmu. Kiedy robi co� �le, po prostu go ukierunkuj. Możesz powiedzieć: ťKiedy używasz kleju, wkładaj stare rzeczy". Zobaczysz, że na to zareaguje. Gdyby� chodził na zajęcia doktora Ginotta dla ojców, wiedziałby�, o czym mówię. Czy my�lisz, że kiedy� będziesz miał chęć się przyłšczyć?"
Ted zrobił nagle ponurš minę. �Nie będę miał chęci � wycedził przez zęby. � Wiem, o czym mówisz, i postaram się zmienić swój stosunek do Andy'ego, ponieważ sam tego chcę. Ale zrobię to po swojemu. Nie pouczaj mnie, co mam mówić. Je�li powiem co�, co nie zyska twojej aprobaty, to nie życzę sobie, żeby� mnie poprawiała. I żadnych
ocen, proszę!"
Rozległo się gło�ne pukanie do drzwi i głos Jill.
� Co tam robicie? Siedzicie tam cały wieczór. Chcę, żeby tata mi pomógł w lekcjach. Ted wyszedł.
Nagle poczułam się straszliwie wyczerpana. Kiedy się obudziłam, był ranek. Musiałam zasnšć w ubraniu.
Po tej trudnej rozmowie nastšpiło wiele zmian � niektóre dramatyczne, inne ledwo zauważalne. Przez sze�ć następnych miesięcy prowadziłam dziennik, w którym zapisywałam znaczšce wydarzenia i my�li.
Nowa rola dla Andy'ego
TEGO SAMEGO DNIA
Nie mogę się doczekać spotkania z Andym. Pragnę uzmysłowić mu, jakie ma mocne strony: wyobra�nię, �miało�ć, wytrwało�ć
i dojrzało�ć.
Wreszcie przychodzi: spodnie od piżamy mu opadajš, z nosa mu cieknie. Marudzi: �Nie idę dzisiaj do szkoły". Kładę dłoń na
91
jego czole. Jest chłodne. Dawniej pocišganie nosem gwarantowało mu dzień wolny.
Ale nie dzisiaj. Dzisiaj zaczyna się nowa era. Od dzisiaj musi już przestać uważać się za chorowitego chłopca. Mówię: �Nie masz goršczki, kochanie. Czy chcesz się najpierw ubrać, czy zje�ć �niadanie?"
Andy patrzy na mnie z niedowierzaniem. Wreszcie mówi: �Najpierw się ubiorę".
JESZCZE TEGO DNIA
Andy wraca ze szkoły z formularzem wpisowym do ligi młodzików i notatkš, że kwalifikacje odbędš się w tym miesišcu. Czeka na mojš reakcję.
Jestem w kropce. Liga młodzików nigdy go nie interesowała. Czyżby ten poranek co� zmienił? Zdumiewajšce! Tylko że Andy nigdy nie grał w piłkę. A zawody będš brutalne, słyszałam, że niektórzy trenerzy sš nieprzyjemni. Nie musi się na to narażać... I znowu to samo. Muszę przestać tak my�leć, bo wyczyta to z moich oczu.
ANDY: Czy my�lisz, że powinienem się zapisać do ligi młodzików? JA: (My�lę goršczkowo. Wiem, że w istocie pyta: �Czy my�lisz, że się nadaję?") Więc zastanawiasz się, czy by się
nie zapisać do ligi młodzików? ANDY: Tylko że trenerzy krzyczš, jak się nie złapie piłki, a inne
dzieci się �miejš.
JA: To może być nieprzyjemne. Ale wiesz co, Andy? My�lę,
że nie będziesz się tym przejmować. ANDY: Tak. Może się zapiszę w przyszłym roku. Nie potrafię
dobrze łapać.
A więc było to tylko próbne podej�cie. Ale Andy rzeczywi�cie to rozważa. Może je�li trochę poćwiczy i kto� go zachęci, to zapiszę się jeszcze w tym roku.
Dopadłam Teda, kiedy tylko przekroczył próg domu.
(próbuję zachować spokój)
JA: Andy opowiadał o lidze młodzików! Musisz go gdzie� zabrać i nauczyć, jak się łapie piłkę. Mamy tylko miesišc, żeby go trochę podszkolić!
92
NIEDZIELA
Ted zabiera Andy'ego do parku, żeby trochę poćwiczyć. Obaj wychodzš z domu w znakomitych nastrojach. Mam nadzieję, że wszystko dobrze pójdzie.
Wracajš dwie godziny pó�niej, w milczeniu. Andy idzie prosto do swojego pokoju i trzaska drzwiami. Ted patrzy na mnie, jakby chciał powiedzieć �ty i te twoje błyskotliwe pomysły", po czym opowiada, co zaszło.
TED: Twój syn był tylko zainteresowany karmieniem kaczek i zbieraniem kamieni. Kršżyłem koło niego jak głupek i próbowałem go zainteresować piłkš. Na pięć minut przed powrotem dostšpiłem zaszczytu. Pozwolił, żebym rzucił mu piłkę. Ten dzieciak ma ręce jak sito! I nie powierzaj mi już takich misji.
Sš w�ciekli na siebie i na mnie. Ted ma rację. Nie powinnam była go zmuszać, żeby wychodził z Andym. Je�li zrobi co� dla syna, musi to być jego inicjatywa.
Szkoda, że nie potrafię się odprężyć.
NAZAJUTRZ
, Spisałam tę niedzielę na straty. Ale Andy tak nie uważa. Nie przestaje opowiadać o parku. Pyta, gdzie chowajš się kaczki, , kiedy pada deszcz, co jedzš, kiedy ludzie nie przynoszš chleba, i czy kiedy� zauważyłam, jak zmienia się kolor kamieni, gdy sš mokre.
Jestem poruszona jego zachwytem. Mówię: �Zadajesz wiele pytań na temat �wiata. Na pewno ludzie tacy, jak Galileusz czy Leonardo da Vinci tak samo interesowali się �wiatem, kiedy byli w twoim wieku... Andy, powiniene� spisywać swoje przemy�lenia".
�Ale co miałbym zapisywać?" � pyta
�Na przykład swoje pytania. Rzeczy, nad którymi się zastanawiasz. Jestem pewna, że kiedy otworzysz notes, będziesz wiedział, co pisać".
93
DWA TYGODNIE PÓ�NIEJ
Ksišżka Andy'ego zapełnia się, liczy już dwana�cie stron. Zatytułował jš: �Moja osobista księga przemy�leń". Najbardziej lubię jeden fragment. Andy obrysował swojš dłoń i pod spodem napisał: �Dłoń jest jak wyspa. Każdy palec to półwysep".
TYDZIEŃ PÓ�NIEJ
Idziemy z Andym kupić kurtkę zimowš. Niewielki wybór na jego rozmiar. W trzecim sklepie nagle się rozkleja. Płacze i zachowuje się tak okropnie, że aż ludzie się oglšdajš.
Wyrażam współczucie. Brak reakcji.
Proszę o współpracę. Płacze jeszcze gło�niej.
Poddaję się. Idziemy do domu.
W drodze powrotnej zatrzymuję się w snackbarze, żeby co� zje�ć. Andy pochłania jedzenie i na moich oczach dokonuje się przemiana. Piszczšce dziecko zamienia się w miłego o�miolatka.
�Chod�my do innego sklepu" � mówi.
WNIOSEK: Kiedy dziecko odczuwa głód i zmęczenie, nic nie skutkuje. Jedna kanapka zastšpi tysišc słów.
MIESIĽC PÓ�NIEJ
Andy jest płaczliwy jak zwykle. Nawet kiedy jest zadowolony, nie potrafi przestać jęczeć.
Ze strony rodziny nie ma pomocy. Jill i David uwielbiajš go przedrze�niać. Ode mnie i Teda słyszy tylko: �Przestań się mazać", �Znowu marudzisz", �Czy musisz płakać z powodu każdego głupstwa?"
Obawiam się, że wzmacniamy w nim te cechy, które pragniemy wyplenić. Chyba już czas porzucić spontaniczne działania. Andy wymaga fachowego podej�cia.
NASTĘPNEGO DNIA
Andy wchodzi do kuchni, kiedy pospiesznie przygotowuję obiad. Zawodzi jak konajšca owca: �Jestem głooodny... jestem głooodny".
Mówię: �Andy, kiedy jeste� taki głodny, że nie możesz wytrzymać do obiadu, to powiedz: "Mamo, zjem sobie chleba z masłem"
94
albo ťMamo, zjem sobie marchewkę*. A najlepiej nic nie mów, tylko po prostu sobie uszykuj (To wielka poprawa w porównaniu z �Znowu marudzisz!")
DWA DNI PÓ�NIEJ
Andy przychodzi do mnie z całš listš narzekań. Mówi oskarżycielskim tonem, że nie ma kartek papieru już od paru dni, że cišgle mi mówi, żebym mu kupiła, a ja nie kupuję, że potrzebował papier w szkole i nie miał od kogo pożyczyć i że mam z nim zaraz pojechać do sklepu.
JA: Andy, słyszę, że potrzebny ci papier i mam zamiar go
kupić, ale.. ANDY: (wojowniczo) Ale co? JA: Nie podoba mi się sposób, w jaki mnie poprosiłe�. Mam
uczucie, jakby kto� drapał paznokciem po tablicy. Wolę,
kiedy zwracasz się do mnie inaczej. Głębokim, miłym,
męskim głosem.
ANDY: (mówi niższym głosem) Kiedy tak mówię? JA: Dokładnie tak! ANDY: (Patrzy na mnie z namysłem, po czym cišgnie mnie za
bluzkę i przedrze�nia SWÓJ płaczliwy ton) Maaamooo,
kiedy mi kupisz papier? Chcę papier. JA: (Zasłaniam uszy dłońmi, robišc przestraszonš minę)
Ooooch! ANDY: (�mieje się. Mówi jeszcze niższym głosem) Mamo, chyba
mogliby�my pój�ć dzisiaj po papier. JA: Przekonałe� mnie.
Kiedy już leżał w łóżku, słyszałam, jak mówi do siebie. I to obydwoma głosami.
DWA DNI PÓ�NIEJ
Takie samo jęczenie, ale inny scenariusz.
ANDY: Musimy kupić okładki do ksišżek. Nauczycielka mówi, że ten, kto nie będzie miał owiniętych ksišżek, dostanie dwóję. Miała� mnie zabrać wczoraj i nie zabrała�.
95
Z całej siły powstrzymywałam się, żeby go nie przedrze�niać. Uniosłam ręce.
JA: Andy, proszę, nie tym tonem!
Nie zwrócił uwagi na moje słowa i rozpoczšł długš przemowę o tym, jak kupiłam okładki na ksišżki dla Davida i dla Jill, ale nie dla niego.
JA: (powoli i dobitnie) Andy, twoja matka ma serce z kamienia.
ANDY: (zaintrygowany)
JA: Problem polega na tym, jak je zmiękczyć. (Wychodzę z pokoju. Pięć minut pó�niej Andy puka do drzwi sypialni).
JA: Proszę.
ANDY: (Mówi prosto z mostu i od niechcenia) Mamo, potrzebuję okładki na ksišżki. Czy mogłaby� mi je kupić?
JA: [Unoszšc się rado�ciš) Młody człowieku, zmiękczyłe� moje serce. Chod�my.
W samochodzie my�lę triumfalnie: �To naprawdę zaczyna skutkować".
NASTĘPNEGO DNIA
Wszystko zepsułam. Wróciłam z pola bitwy zwanego zimowš wyprzedażš z sze�cioma ręcznikami kšpielowymi, czterema prze�cieradłami, obolałymi nogami i bólem głowy.
ANDY: (płaczliwym tonem) Gdzie była�? Powiedziała�, że wrócisz o czwartej. Jestem głodny i nie ma nic do jedzenia. Kupiła� mi co�? Co mi kupiła�?
Nie powiedziałam: �Och, zastanawiałe� się, gdzie się podziałam?"
Nie powiedziałam: �Co� mi się zdaje, że nie mogłe� znale�ć nic do jedzenia".
Nie powiedziałam: � Miałe� nadzieję, że co� ci kupię?" Wrzasnęłam: �Cicho bšd�! Cicho bšd�! Twój głos doprowadza mnie do szału".
96
Dwa .kroki do przodu, jeden do tyłu. Mam nadzieję, że jest rzeczywi�cie taki:silny. Jak próbuję sobie wmówić.
TYDZIEŃ PÓ�NIEJ .
Znowu ten płaczliwy ton; Tym razem mówi, że potrzebuje pieniędzy, które musi wysłać do Filadelfii, bo jest mu potrzebna . specjalna pompka i tylko tam można jš dostać. Cieszy mnie jego ciekawo�ć i chcę wysłuchać go z zainteresowaniem, ale ten żałosny ton mnie irytuje. Już mam na końcu języka następne �Cicho bšd�!" Musi istnieć inny sposób.
Przerywam mu w pół słowa.
JA: (,.Andy, napisz to dla mnie. Łatwiej będzie mi się skoncentrować, kiedy zobaczę to na pi�mie.
Andy'emu nie podoba się ten pomysł.
ANDY: Napisać! Po co mam pisać, przecież mogę powiedzieć. Potrzebuję pompkę sprężarkowš i...
JA: Na pi�mie, proszę. Kiedy zobaczę to na pi�mie, będę mogła ja�niej my�leć. Będę dokładnie wiedziała, co chcesz kupić, po co. I proszę też o krótkie rozliczenie kosztów.
Andy idzie do swojego pokoju z takim wyrazem twarzy, jakby chciał powiedzieć �też co�". Jednak przed pój�ciem spać wręcza mi kartkę papieru z następujšcym tekstem:
Kochana mamo!
Wła�nie pracuję nad nowš rakietš. Potrzebuję do tego pompkę sprężarkowš. To kosztuje 1,25 dolara. Potrzebuję też -:lejek do paliwa. Kosztuje 75 centów. Oddam ci pienišdze.
Andy
Tego wieczoru, kiedy Andy już spał, zostawiłam karteczkę na jego szafce.
97
Kochany Budowniczy Rakiet!
Twoje rozliczenie wydatków było tak przejrzyste, że wreszcie zrozumiałam, co chcesz kupić. Załšczam dwa dolary. Szczę�liwego odpalenia.
Twoja mama
DWA DNI PÓ�NIEJ
Staje się dla mnie jasne, że �sprawa Andy'ego" pochłania całš mojš energię. To moja pierwsza my�l po przebudzeniu i ostatnia przed za�nięciem.
Nic dziwnego, że Jill powtarza: �Wcale się już mnš nie interesujesz". Nic dziwnego, że David jest ostatnio taki niezno�ny. Nic dziwnego, że Ted chowa się co wieczór za gazetš. Jestem teraz tylko jednš osobš � matkš Andy'ego.
Moje życie rozłazi się. Powinnam spędzać więcej czasu z Jill. Powinnam była pój�ć z Davidem, kiedy chciał mi pokazać nowe zabezpieczenie przy swoim rowerze.
Ale przede wszystkim powinnam po�więcić trochę czasu i uwagi Tedowi i sobie. Ten, kto powiedział, że dzieci zbliżajš małżonków do siebie, nie wiedział, co mówi. Wydaje mi się, że macierzyństwo i ojcostwo przytłumia �kobieco�ć" i �męsko�ć". Dzi� wieczorem Ted i ja zjemy razem obiad: kurczaka z grzybami i winem. Nie przyrzšdzałam tego od miesięcy, ponieważ Andy tego nie cierpi. Mam też zamiar przyjšć zaproszenie na tegoroczny bal absolwentów. Oddam smoking Teda do czyszczenia i kupię sobie nowš suknię wieczorowš. Czemu by nie? Moje życie to nie tylko Andy.
TYDZIEŃ PÓ�NIEJ
Jestem jeszcze w szoku po tym, co usłyszałam tego popołudnia. Weszłam do kuchni i zastałam Andy'ego opłakujšcego spalonš grzankę z serem.
ANDY: (płaczliwym głosem) Spaliłem grzankę! Spaliłem grzankę! (wzdrygnšwszy się)
JA: Andy! Znowu ten ton! To mi działa
98
na nerwy. Powiedz po prostu: �O, do licha, moja grzanka się spaliła! Muszę sobie zrobić innš".
ANDY: (Patrzy na resztki grzanki, a potem mówi bardzo cicho) Ale je�li tak powiem, to nie będziesz mnie żałowała.
�O mój Boże! � pomy�lałam. � Powiedział, że chce, żebym go żałowała!" Nie wiedziałam, co mam na to odpowiedzieć, więc milczałam. Ale jego słowa prze�ladowały mnie przez cały dzień.
A zatem tak widzi samego siebie � jako osobę, która stanowi dla mnie tylko obiekt współczucia? Cóż to za straszne obcišżenie dla dziecka. My�li, że aby być kochanym, musi stać się godny współczucia. Być może sšdzi, że to mi sprawia rado�ć, i postępuje tak, żeby mnie zadowolić.
Ale czy ja istotnie tego pragnę? Nie. Czy kiedykolwiek pragnęłam? No, może troszkę... Ale koniec z tym, Andy. Już nigdy, nigdy tak nie będzie.
TRZY DNI PÓ�NIEJ
Co� się we mnie przełamało. Poznaję to po moim głosie. Nie brzmi już tak rozpaczliwie. Nie pragnę już być Cudownš Matkš, Wszechmocnš Pocieszycielkš.
Andy nadal próbuje poruszyć we mnie te struny. Ale ja już reaguję w inny sposób. Nie my�lę już, co powinnam powiedzieć ani jak to powiedzieć. Moje słowa płynš z głębszego �ródła. Wiem teraz, że mój syn musi poczuć własnš siłę � nie mojš. Patrzę na Andy ego i oczekuję, że to potrafi. Oczekuję, że to zrobi.
Chłopiec musi mieć przyjaciela
TYDZIEŃ PÓ�NIEJ
Wpadłam dzisiaj do Helen. Opowiedziałam jej o wszystkim, co zaszło w cišgu ostatnich dwóch miesięcy w sprawie Andy'ego. Jak przyjemnie z niš porozmawiać! Przez chwilę rozkoszuję się jej akceptacjš. Potem Helen pyta, czy Andy nawišzał w tym roku jakie� przyja�nie. Wyja�niam, że chłopcy z osiedla już dawno go wykluczyli, a wszystkie dzieci z jego klasy to, cytujšc jego słowa, banda głupków.
99
�Chłopiec musi mieć przyjaciela" � mówi Helen. Wyja�niam jej, że Andy lubi siedzieć w domu i zajmować się
swoimi wynalazkami. Helen powtarza: �On potrzebuje przyjaciela. Ty nie możesz
być jego przyjacielem". � Jestem poirytowana.
�Jeszcze i to? Mam mu znale�ć przyjaciela?" �Nie, ale musisz zaaranżować takš sytuację, żeby sam go znalazł".
�Jak?"
�Porad� się jego nauczycielki� mówi Helen. � To będzie dobry poczštek". Nagle pożałowałam swojej szczero�ci. Helen jest uroczš osobš,
ale czasem trudno z niš wytrzymać.
TEGO SAMEGO POPOŁUDNIA
Dobrze. Pójdę do jego nauczycielki. Chyba rzeczywi�cie powinien mieć jaki� kontakt z innymi dziećmi. Za bardzo trzyma się matczynej spódnicy. Wła�ciwie dlaczego nie miałby znale�ć sobie jakiego� przyjaciela? Potrzebna mu tylko niewielka pomoc.
NAZAJUTRZ
Naradziłam się z paniš Miller bez wiedzy, Andy'ego. Jest młodš, pełnš entuzjazmu nauczycielkš, chętnš do pomocy i sypišcš pomysłami. Oto jej propozycje: ť
1. Włšczyć go do pracy nad gazetkš �ciennš razem z innym chłopcem.
2. Powierzyć mu redagowanie kšcika naukowego. ,
3. Zachęcić go, żeby dobrał sobie �pomocników" do sprzštania klatki chomika i zmieniania wody żółwiowi.
4. Podzielić klasę na małe grupki, które będš wspólnie pracować podczas zajęć pozaklasowych. ,
Następnie dała mi nazwiska i numery telefonów kilku chłopców, którzy, jej zdaniem, mogliby zrealizować to z Andym. Zaproponowała, żebym zachęciła ich do jakiej� formy grupowych działań.
100
W drodze do domu przyszła mi do głowy pewna my�l - Kręgle! Ze wszystkich sportów Andy chyba najbardziej toleruje kręgle.
NASTĘPNEGO DNIA
: Andy nie jest zachwycony pomysłem wspólnej gry w kręgle �Dlaczego nie możemy pój�ć sami � mówi � tylko ty i ja". Mamroczę co� na temat klubu. Zapala się słyszšc to słowo. �Założymy klub kręglarski! � woła. � Będziemy się spotykać raz w tygodniu".
A więc klub. Dzwonię do kilku kolegów. Wszystkim dzieciom podoba się ten pomysł i majš czas w �rodę. Andy pisze, co trzeba kupić. Jutro kupimy wodę sodowš i ciasteczka na pierwsze spotkanie Klubu Kręglarskiego. Wchodzimy w to.
�RODA
Fiasko.
Ciasteczka porozrzucane po całym pokoju, woda sodowa na suficie, chłopcy dzikusujš i sš przyja�nie nastawieni � ale tylko pomiędzy sobš. Andy jest wykluczony we własnym domu. Osišga najgorszy rezultat w grze. Już nie podoba mu się pomysł klubu. Naciskam, żeby jeszcze raz spróbował. Bezskutecznie. Klub się rozpada.
PIĽTEK
Andy nie powinien spędzać w domu każdego popołudnia. Albo siedzi przed telewizorem, albo chodzi za mnš krok w krok jak szczeniak, albo bije się z Davidem.
Musi wychodzić z domu i przebywać w�ród swoich rówie�ników! Zaczynam się powtarzać jak zacięta płyta.
�Andy, dlaczego kogo� nie zaprosisz do domu? Na pewno jest w twojej klasie przynajmniej jedna osoba, z którš chciałby� się pobawić". �Chłopiec powinien spędzać popołudnia z kolegš".
Andy jest zagniewany i opiera się.
Próbuję postępować delikatniej: �Jakie� dziecko, które interesuje się wynalazkami będzie miało szczę�cie, je�li cię pozna". Nadal bez efektu. Wiem, co go powstrzymuje. Mój zapał. Wy-
101
czuwa jak mi na tym zależy i przez to jemu samemu nie zależy na tym aż tak bardzo. Jak mam go wywabić z domu?
TRZY DNI PÓ�NIEJ
Wiem, co zrobię. Wychodzę. Nowa maszyna do szycia jest w domu od roku, a ja jeszcze nie wiem, jak nawlec nitkę.
Dowiaduję się, że jest popołudniowy kurs szycia i mówię An-dy'emu, żeby sobie co� zaplanował we wtorek na godzinę, bo nie będzie mnie w domu.
Andy czuje się schwytany w pułapkę. Biorę się z zapałem do składania prania i staram się nie panikować. Patrzy przez chwilę, jak starannie składam chusteczki Teda. Wreszcie proponuje:
�Moja nauczycielka powiedziała, że mam zostać po lekcjach i zrobić projekt gazetki z tym głupim Jimem Plunkettem. Powiem jej, że mogę zostawać we wtorki".
Kochana pani Miller! Jednak co� jej się udało zrobić.
TYDZIEŃ PÓ�NIEJ
Dzwoni Craig. To jeden z chłopców z nieudanego klubu kręglarskiego. Chce, żeby Andy przyszedł do niego się pobawić. Andy nie chce, więc Craig przyjdzie do nas.
Z poczštku sš trochę nie�miali. Craig pyta: �Co chcesz robić?" Andy odpowiada: �Nie wiem, a co ty chcesz robić?" Parę minut pó�niej kręcš się koło garażu. W końcu wycišgajš stare grabie Teda i zaczynajš przerzucać stertę li�ci. Patrzę, jak zagrzebujš się w li�ciach jak małe wiewiórki. Przez chwilę nic się nie dzieje. Nagle strzela w górę fontanna czerwonych i złotych li�ci i pojawiajš się obaj chłopcy � krzyczš, �miejš się, rzucajš się li�ćmi.
Pó�niej w domu rozmawiajš z ożywieniem, popijajšc goršce kakao. Craig opowiada o swoich wężach, a Andy o swojej jaszczurce i jej dzieciach.
Wieczorem po wyj�ciu Craiga Andy jest taki jak dawniej: wesoły, serdeczny, pełen życia. Cały wieczór jest w takim nastroju. Sam z własnej woli postanawia pożyczyć Davidowi nowe pióro.
102
NAZAJUTRZ
Przyja�ń z Craigiem rozwija się. Powoli się umacnia. Andy idzie w sobotę do kolegi. U Craiga jest jeszcze inny kolega. Obaj chłopcy zmawiajš się przeciw Andy'emu i rzucajš w niego piaskiem. Rozw�cieczony Andy biegiem wraca do domu. Ma piasek we włosach, w oczach i w buzi.
Zanoszšc się płaczem, próbuje opowiedzieć, co się stało. Wchodzi Ted, widzi zapłakanego Andy'ego i mówi: �Kiedy wreszcie nauczysz się mówić jak człowiek? Czy zawsze musisz się zachowywać jak małe dziecko?"
Andy patrzy na mnie tak, jakby kto� go uderzył. Kryje twarz na moim brzuchu. Słyszę jego stłumiony głos: �Kiedy dorosnę, zostanę mamš".
Gdybym w tym momencie miała co� pod rękš, rzuciłabym tym w mojego męża. Ale zamiast tego kieruję swojš uwagę na Andy'ego. Zabieram go do łazienki i myję.
Potem dopadam Teda. Muszę to wreszcie z siebie wyrzucić. Opowiadam mu, co się stało, i przypominam, jak wytrwale próbowałam zbudzić w tym dziecku szacunek do samego siebie. Krzyczę: �I nagle wpadasz i zachowujesz się jak słoń w sklepie z porcelanš i wszystko niszczysz, niszczysz! Nie widzisz, jakie szkody wyrzšdzasz? Nie obchodzi cię to? On jest także twoim synem, prawda?"
Ted patrzy na mnie chłodno: �Wštpię � odpowiada. � Czasami nie jestem tego pewny". Odwraca się i wychodzi z pokoju.
Andy i jego ojciec
W NOCY
Leżę bezsennie i czuję tępy ból głowy. Cišgle od nowa przeżywam tamtš scenę. To szokujšce! Jak chłopiec może powiedzieć, że chce być mamš!? Jestem pewna, że nie to miał na my�li, ale nawet je�li nie...
I ta uwaga Teda, że Andy nie jest jego synem. Co się za tym kryje? Czy uważa, że za bardzo zajmuję się Andym, że wkraczam na terytorium ojca?
103
To nieprawda! Bardzo mi zależy na tym, żeby poprawić stosunki między nimi. To ja wysłałam ich razem do parku.
Te słowa wracajš do mnie jak bumerang. To ja wysłałam ich do parku. To nie był pomysł Teda. Ale nie mogę cišgle czekać, aż wykaże inicjatywę. Wraca wyczerpany po całym dniu pracy i nie ma już na nic siły. Je�li w ogóle zwraca uwagę na Andy'ego, to tylko po to, żeby na niego nakrzyczeć. Lepiej dla nas wszystkich, że ja przejmuję inicjatywę... Wydaje mi się, że chyba jestem niespokojna, kiedy Andy i Ted przebywajš razem.
Serce zaczyna mi walić. Kiedy tak leżę w ciszy i ciemno�ciach, u�wiadamiam sobie powoli bolesnš prawdę. Wyrzšdziłam im obu wielkš niesprawiedliwo�ć. Na wiele sposobów dawałam Andy'e-mu do zrozumienia, że należy go bronić przed ojcem!
Co za ironia losu. Zaufałam Tedowi, powierzajšc mu własne życie, i nigdy mnie nie zawiódł. Ale nie potrafię mu zaufać, gdy w grę wchodzi jego własny syn.
Nagle stracił znaczenie fakt, że Ted jest porywczy i że nie ma takiego podej�cia jak ja. Nie mogę dać Andy'emu tego, co jego uroczy, pełen energii ojciec. Tej jednej rzeczy nie jestem mu w stanie zapewnić.
Od ojca Andy może się nauczyć, jak być mężczyznš.
W NIEDZIELĘ RANO
Nic nie mówię Tedowi o moim postanowieniu. Zna mnie tak dobrze, że sam zauważy różnicę.
Po �niadaniu siedzimy leniwie, pijšc drugš filiżankę kawy i słuchajšc muzyki. Andy wkracza do pokoju, walšc w puszkę jak w bęben. Ted odzywa się do niego ostrym tonem. Andy patrzy na mnie, jakby chciał powiedzieć: �Znowu jest dla mnie niedobry". Normalnie odpowiedziałabym spojrzeniem mówišcym:
�Co takiego strasznego zrobiło to dziecko?" Ale tym razem mówię po prostu: �Słyszałe�, co tata powiedział, kochanie. Chcemy teraz posłuchać muzyki. Trzeba się cicho zachowywać".
Andy i Ted rzucajš mi spojrzenie �A to co znowu?" U�miecham się do nich obu.
104
W NIEDZIELĘ PO POŁUDNIU
Ted krzyczy na Andy'ego, ponieważ wzišł jego młotek, nie pytajšc o zgodę. Andy biegnie do mnie i otacza mnie ramionami:
�Tata na mnie krzyczy!" � skarży się.
Zwykle w takiej sytuacji miał zagwarantowane natychmiastowe pocieszenie. Ted patrzy, jak odsuwam się od Andy'ego i mówię: �My�lę, że tata nie życzy sobie, żeby ktokolwiek ruszał jego rzeczy bez pozwolenia".
WIECZOREM
Andy przychodzi do mnie z zadaniem z matematyki. Mówi, że nie rozumie ułamków. Radzę mu, żeby poszedł do eksperta od matematyki � swojego ojca.
Przez dziesięć minut pracujš razem. Potem Ted traci cierpliwo�ć, a Andy rozkleja się. �Jestem tępy � jęczy � wszyscy to szybciej rozumiejš".
�Andy � mówi Ted � nie chcę, żeby� się przejmował tym, czy jeste� tępy czy nie. Jednej osobie wystarczy pół godziny, żeby zrozumieć ułamki, a inna potrzebuje na to całego tygodnia. Ale kiedy się już nauczš, to umiejš tyle samo.
Andy bierze się w gar�ć i pracuje dalej.
My�lę: �I ten człowiek był przyczynš mojego zmartwienia?"
MIESIĽC PÓ�NIEJ
Przestałam wkraczać pomiędzy Teda i Andy'ego. Może to zwykły zbieg okoliczno�ci, ale zauważam, że Ted coraz czę�ciej zajmuje się Andym. Od czasu do czasu siedzi u niego przed snem i opowiada mu o rakietach i motorach. W zeszłym tygodniu poszli nawet razem do parku zbierać kamienie. Stosunki między nimi nie układajš się na razie łatwo, ale jest coraz lepiej. Mam wrażenie, że została przywrócona naturalna równowaga.
DWA TYGODNIE PÓ�NIEJ
To nie w porzšdku. Miło�ć powinna wystarczyć. Ale teraz widzę, że rodzice mogš być dobrymi, przyzwoitymi, kochajšcymi lud�mi i mimo to krzywdzš swoje dziecko. Żałuję, że Ted nie
105
zna podstawowych metod. Niepotrzebnie wyolbrzymia drobiazgi i doprowadza do konfrontacji. Wczoraj wieczorem rozpoczšł otwartš wojnę.
Przy kolacji Andy nałożył sobie na talerz połowę duszonych ziemniaków, które były w misce.
TED: Odłóż to. ANDY: (kurczowo trzymajšc talerz) Nie. Poprzednio dostałem
tylko trochę. TED: Powiedziałem: odłóż to! ANDY: Nie możesz mnie zmusić. TED: (wstaje i �cišga Andy'ego z krzesła) Wła�nie skończyłe�
obiad.
Andy przezywa Teda �głupkiem". Ted daje mu klapsa. Andy odpłaca się kopniakiem w łydkę. Ted bije go mocniej i wlecze do pokoju. Jill i David sš �wiadkami tego zaj�cia.
Kiedy Ted wraca do stołu, kończymy obiad, przełykajšc z trudem. W końcu dzieci zjadły deser i wyszły z kuchni. Zostali�my sami.
TED: Wiem, o czym teraz my�lisz. Że można było uniknšć tej sceny. Bardzo pragnę, żeby był już jutrzejszy ranek i żeby�my wszyscy zapomnieli o tym, co zaszło. Czuję, że dojdzie do sprzeczki, a ostatnio już do�ć było między nami niesnasek.
JA: Takie rzeczy się zdarzajš. A on rzeczywi�cie nałożył sobie za dużo.
TED: Pewnie powinienem był powiedzieć: �We� sobie tyle, ile chcesz, synu. Nie przejmuj się nami".
JA: Wiesz, że to by nic nie pomogło. Trzeba go było powstrzymać.
TED: Oczywi�cie! Dlatego kazałem mu odłożyć te ziemniaki.
JA: (cichym głosem) Wydałe� mu rozkaz. Kiedy wydajesz dziecku rozkaz, stawia opór.
TED: Rozumiem. Nie mam już prawa mówić własnemu synowi, co ma zrobić. Dobrze, pani profesor, co powinienem zrobić?
JA: (jak na mękach) Nie mam na wszystko gotowych odpowiedzi.
106
TED: (ostro) Nie igraj ze mnš. Spytałem, co powinienem był zrobić.
JA: (wyprowadzona z równowagi) Po pierwsze, powiniene� opisać problem. Na przykład mogłe� powiedzieć: �Andy, ziemniaki muszš starczyć dla pięciu osób". Wówczas Andy mógłby samodzielnie doj�ć do wniosku, że trzeba czę�ć odłożyć... Mogłe� też powiedzieć, co czujesz: �Nie podoba mi się, kiedy jedna osoba nakłada sobie pół miski ziemniaków. W naszej rodzinie trzeba się dzielić". Albo mogłe� pozwolić mu dokonać wyboru. Mogłe� na przykład powiedzieć co� takiego: �Andy, to za duża porcja. Możesz odłożyć czę�ć z powrotem do miski albo na mój talerz, jak wolisz". Pewnie jest jeszcze z pół tuzina możliwo�ci, które pozwoliłyby uniknšć konfrontacji, tylko że w tej chwili nie przychodzš mi do głowy.
TED: (ironicznie) To sš wła�nie zalety mieszkania z ekspertem. Jest zawsze pod rękš, �ledzi każdy nasz krok i mówi, co można było zrobić lepiej.
JA: (krzyczę) Stawiasz mnie w trudnej sytuacji! Nie chcę być ekspertem! Ale chodzę na kurs i nauczyłam się paru metod, i nie mogę o nich zapomnieć albo udawać, że ich nie znam. Jestem w�ciekła! Zachowujesz się tak, jakbym tylko ja miała skšd czerpać te informacje. Ale tak nie jest. Ta wiedza jest dostępna także dla ciebie!
Zapadło długie, brzemienne milczenie. Machinalnie zebrałam naczynia na tacę i ruszyłam do zlewu. Ted wymamrotał co�.
JA: Co mówiłe�?
TED: Pytałem, kiedy spotykajš się ojcowie. JA: (starajšc się przezwyciężyć �ciskanie w gardle) W �rody. Nie sšdziłam, że... Dziękuję ci.
�RODA Ted poszedł dzi� na spotkanie. Trzymam za niego kciuki.
TROCHĘ PÓ�NIEJ
Wraca Ted. Nic nie daje po sobie poznać.
107
JA: (nie mogšc się powstrzymać) Jak poszło? Co o tym my�lisz? Powiedziałe�, że jeste� moim mężem?
TED: Oczywi�cie. Powiedziałem doktorowi Ginottowi, że bardzo chciałem poznać człowieka, który wychowuje moje dzieci.
JA: Nabierasz mnie!
TED: Wcale nie. �miał się. Nigdy mi nie mówiła�, że zajmuje się nie tylko dziećmi. W istocie uczy zasad komunikowania się, które można zastosować w każdej sytuacji � w pracy, w stosunku do przyjaciół, krewnych, nawet narodów. Jest tylko jeden wyjštek.
JA: Jaki?
TED: (z błyskiem w oku) Żony, które sš już ekspertami.
JA: [szturchajšc go) Ach, ten twój cięty język.
TED: Hej! Uważaj, co mówisz. �Przylepianie etykietek jest zniechęcajšce".
JA: Chyba mi się nie podoba, że w domu będzie drugi ekspert.
NAZAJUTRZ RANO
Ted wchodzi do kuchni i potyka się o buty Andy'ego leżšce na �rodku podłogi. Przygotowuję się na zwykłe: .Andy, czy musisz być takim bałaganiarzem? Zabierz buty do swojego pokoju".
Ale tym razem jest inaczej. Ted mówi: �Andy, twoje buty leżš na podłodze". Andy patrzy na Teda nieprzytomnym wzrokiem. Ted powtarza: �Twoje buty leżš na podłodze". Andy odpowiada:
�W porzšdku, schowam je".
Nie wiem, czy mam się cieszyć czy zło�cić. Przez dwa lata bezskutecznie usiłowałam przekonać Teda, żeby opisywał, co mu się nie podoba. Wystarczyło jedno spotkanie z doktorem Ginottem i można by pomy�leć, że Ted stosuje jego metody przez całe życie.
MIESIĽC PÓ�NIEJ
Aha! Wiedziałam, że to nie takie proste. Obserwowałam, jak Ted zaczyna, zniechęca się i zaczyna od nowa. Na przykład dzisiaj Andy oskarżył Jill o zjedzenie wszystkich wi�ni. Ted powiedział: �Przestań. Robisz wielkie halo z powodu kilku marnych wi�ni". Zreflektował się jednak i zmienił podej�cie.
108
TED: Andy, rozumiem twoje rozczarowanie. My�lałe�, że znajdziesz w lodówce wi�nie, a zamiast tego znalazłe� gar�ć pestek i ogonków. Co możemy zrobić, żeby mieć pewno�ć, że każdy w naszej rodzinie dostanie swojš czę�ć?
Innym razem Andy wybucha płaczem, ponieważ w sklepie nie ma już gry, którš chciał kupić, i nie będzie aż do �rody. Ted powiedział: �Andy, nie zachowuj się jak małe dziecko. Nie możesz od razu dostać wszystkiego, co ci się zamarzy. Trzeba nauczyć się cierpliwo�ci". Andy zaczšł płakać jeszcze gło�niej. Ted spojrzał na mnie. Odwróciłam wzrok.
TED: (po namy�le) Będzie ci trudno wytrzymać do �rody. Na pewno chciałby� już teraz dostać tę grę.
Andy -przestał płakać.
DWA TYGODNIE PÓ�NIEJ
Nie wiem, co się dzieje na zajęciach dla ojców. Ted o tym ze mnš nie rozmawia. Ale musieli mówić o tym, jak dziecko widzi siebie, ponieważ ostatnio starał się, żeby Andy dobrze o sobie my�lał. I to w najbardziej niespodziewanych momentach! Na przykład wczoraj wieczorem Andy krzyczał z powodu rozbitej płyty. Trudno w tym fakcie znale�ć jaki� powód do pochwały. A jednak usłyszałam, jak Ted mówi: �Andy, rozumiem, że martwi cię ta rozbita płyta, ale taki krzyk lepiej zachować na gorsze okazje, na przykład jak będzie pożar. Masz mocne płuca, chłopcze!"
A tego ranka Ted potrafił powiedzieć co� pozytywnego, gdy Andy rozlał sok. Kiedy wycierał podłogę, Ted zauważył: �Podoba mi się to, jak sobie radzisz z tym bałaganem. Bez narzekania, bez obwiniania. Po prostu ze spokojem robisz to, co powiniene�". Andy spojrzał tak, jakby przyznano mu medal.
Kusi mnie, żeby powiedzieć Tedowi, że wszystkie jego próby mogłyby posłużyć jako modelowe zachowania. Ale nie �miem. Wydaje mi się, że nie byłby zachwycony takim komentarzem. Trzymam więc buzię na kłódkę i raduję się nowš atmosferš, jaka zapanowała w domu.
109
TRZy TYGODNIE PÓ�NIEJ
Dzisiejszy wieczór jest nieudany. Ted jest bardzo zmęczony. Nie ma nastroju słuchać, jak Andy marudzi, że nadal nie rozumie ułamków. Ted wypowiada kilka ostrych, ironicznych słów. Potem patrzy na mnie prowokacyjnie, czekajšc na spojrzenie mówišce: �Jeste� potworem".
Nie daję mu tej satysfakcji.
Po chwili mówi, niemal przepraszajšco: �Ten jego ton działa mi na nerwy. Chyba byłem dzisiaj zbyt surowy".
JA: (od niechcenia) Tak? Przynajmniej wie, że czasami ojciec jest dla niego surowy. Nie jest mimozš.
Ojcowie i synowie
TRZY TYGODNIE PÓ�NIEJ
Przyszła mi do głowy straszliwa my�l. Zaczynam podejrzewać, że ponoszę winę za nieprzychylne stosunki między Andym i Davidem. To musi być prawda. Zauważyłam, że kiedy Ted przerywa bójkę, chłopcy zaraz potem zaczynajš się razem bawić. Zastanawiam się, dlaczego Ted potrafi wprowadzić w życie teorie doktora Ginotta o rywalizacji między rodzeństwem, a ja nie. Przecież uczymy się tego samego. Dlaczego nie potrafię zastosować tych metod? Chyba rywalizacja między rodzeństwem nie jest mojš mocnš stronš. Jestem zbyt przygnębiona, gdy patrzę, jak moje dzieci się bijš.
W dziedzinie teorii jestem ekspertem. Wiem, że pewna niezgoda jest normalna i nieunikniona. Wiem też, teoretycznie, jak sobie z tym radzić.
Powinnam bronić bezpieczeństwa młodszego dziecka, ale tak, by starsze nie czuło się jak napastnik.
Powinnam zachęcać dzieci, żeby samodzielnie znalazły rozwišzanie.
Powinnam osłabić zło�ć, pozwalajšc dzieciom wyrazić uczucie wrogo�ci � przy pomocy rysunków, rozmowy lub listu. Powinnam wystrzegać się niekorzystnych porównań.
110
I najważniejsza zasada: nigdy, pod żadnym pozorem nie powinnam stawać po stronie jednego z dzieci.
Ale kiedy David zaczyna bójkę, a Andy próbuje się bronić, po czym David atakuje go jeszcze brutalniej, czuję się, jakbym znów miała pięć lat, przypominam sobie, jak starsza siostra uderzyła mnie w brzuch i STAJĘ PO STRONIE ANDY'EGO.
Tedowi się to nie zdarza. Wie, jak tego unikać. Jego metoda polega na tym, że pozostaje neutralny, a jednocze�nie wymaga od każdego dziecka osobistej odpowiedzialno�ci. Nie zawsze odnosi to skutek. Niektóre bójki przerastajš jego możliwo�ci. Ale kiedy tylko może zastosować nowe metody, robi to o wiele skuteczniej niż ja.
Kiedy chłopcy wpadajš do pokoju jak dwaj szaleńcy i każdy próbuje wykrzyczeć swojš wersję wydarzeń, mam zwyczaj mówić ostro: �Nie interesuje mnie, co się stało ani kto zaczšł. Macie
natychmiast przestać!"
Ted cytuje dokładnie słowa doktora Ginotta: �Jeste�cie na siebie bardzo �li. Chcę się dowiedzieć, co się stało � ale na pi�mie. Napiszcie, jak to się zaczęło, jak się rozwinęło, co kto powiedział. I upewnijcie się, że napisali�cie o postanowieniach
na przyszło�ć".
David nie przejšł się tym, ale Andy napisał dwie strony. Ted przeczytał je na głos i poważnie przedyskutował wszystkie zalecenia na przyszło�ć. Andy czuł, że istotnie został wysłuchany.
Innym razem Andy wpadł do pokoju z płaczem, ponieważ David uderzył go mocno pię�ciš. David twierdził, że klepnšł go tylko dla zabawy. W takiej sytuacji nakrzyczałabym na Davida:
�Ile razy mam ci powtarzać, żeby� nie tykał brata? Z tego wynikajš same kłopoty!"
Ted powiedział: �Andy, uważasz, że David cię mocno uderzył. David, sšdzisz, że uderzyłe� go lekko dla zabawy. Każdy odczuwa danš rzecz inaczej". Chłopcy popatrzyli na siebie. To im dało
do my�lenia.
Ale kiedy Andy rzeczywi�cie potrzebuje obrony, jego ojciec mu to zapewnia � i znowu w inny sposób niż ja. Pamiętam, jak David siedział na plecach Andy'ego i okładał go pię�ciami. Moja reakcja byłaby taka: �Zła� z niego, ty wielki byku!"
Ted �cišgnšł Davida z pleców brata i krzyknšł: �Kiedy widzę, jak bijesz brata, mam ochotę uderzyć ciebie! Lepiej zejd� mi z oczu � i to szybko!" David uciekł.
111
I jeszcze jedna różnica w naszym podej�ciu: oczekuję, że David, jako starszy i bardziej dojrzały, będzie w stanie wykazać więcej zrozumienia dla małego dziecka i więcej samokontroli. Ted tak nie uważa. Nigdy nie stara się wyrobić w Davidzie przekonania, że bez względu na wszystko powinien być miły dla młodszego brata. Słyszałam, jak mówił do Andy'ego (który celowo starał się rozzło�cić Davida): �Synu, igrasz z ogniem! David się powstrzymuje, ale nie wykorzystuj Jego dobrego serca. Cierpliwo�ć ma swoje granice". Jednak najbardziej podziwiam umiejętno�ć niesienia pomocy chłopcom, kiedy sš w impasie. Umie ucinać pogróżki i obrzucanie się wyzwiskami, a jednocze�nie uznać punkt widzenia każdego z nich i okre�lić go słowami. Nie zawsze mu się to udaje,;
ale pewnego wieczora w poniedziałek, kiedy jeden z chłopców chciał, żeby zgasić �wiatło, a drugi nie, interwencja Teda okazała się bardzo skuteczna.
(Ja bym im zaproponowała gotowe rozwišzanie: David może czytać w salonie, aż Andy nie za�nie. Gdyby ten pomysł im się nie spodobał, wymy�liłabym co� innego). Ted skłonił ich do samodzielnego znalezienia rozwišzania.
TED: Słyszę, że się sprzeczacie.
ANDY: Nie będę spał w tym pokoju. On przez całš noc zostawia zapalone �wiatło. Będę spać w salonie. On zawsze postawi na swoim � tylko dlatego, że jest starszy.
DAVID: To nieprawda, smarkaczu. To ty zawsze...
TED: Chwileczkę. Bez wyzwisk. Skupmy się na problemie.-Andy, chcesz, żeby gasić �wiatło, kiedy idziesz spać, tak?
ANDY: Tak! Nie mogę spać, kiedy ten tępak pali �wiatło.
TED: Andy, powtarzam: bez wyzwisk! David, twój brat twierdzi, że nie może zasnšć przy zapalonym �wietle.
DAVID: A ja to co? Muszę przeczytać pięć ksišżek, żeby dostać pištkę z angielskiego!
TED: Rozumiem. Andy, David się martwi, bo ma w tym roku dużo dodatkowych lektur. ANDY: Dobrze mu tak!
TED: Ciebie to też dotyczy. Kiedy sytuacja jest trudna: staramy się jako� to zmienić. DAVID: Jak? -Nie mam zamiaru oblać przez niego angielskiego^
112
TED: To poważny problem: dwaj chłopcy, którzy majš inne potrzeby, dzielš ten sam pokój... Wiecie co? Poczytam sobie w salonie. Pomy�lcie przez pół godzinki, rozważcię ten problem. Może uda się wam znale�ć rozwišzanie korzystne dla obu stron.
Dziesięć minut pó�niej, wielce podnieceni, zawołali Teda na górę^ Doszli do porozumienia! David zgodził się gasić górne �wiatło i używać tylko małej lampki. Andy miał zamiar skonstruować osłonę, którš można by przyczepić do jego łóżka.
Je�li tak dalej pójdzie, to może pewnego dnia zostanš przyjaciółmi.
SOBOTA
Ted jest w doskonałym nastroju,, serdeczny, mimo że ma długš listę sprawunków. Wtyka głowę do pokoju Andy'ego i prosi, żeby --z nim pojechał. Jestem uradowana. Nigdy dotšd tego nie robił. Zawsze zabierał ze sobš Davida. Andy wzbrania się. Mimo że stosunki pomiędzy nimi układajš się ostatnio lepiej, jest nadal trochę nieufny. Mówi, że musi popracować nad swoimi rakietami.
Ted wydaje się urażony," całuje mnie i zmierza do drzwi. Nagle pojawia się-Andy z butami w ręce.
�Zmieniłem zdanie. Chcę pojechać". �Dobrze" - mówi Ted.
Znikajš na kilka godzin. Kiedy w końcu wracajš, na dworze - jest już ciemno. Andy, prawie w euforii, opowiada mi wszystko ze szczegółami: O różnych narzędziach w sklepie z narzędziami, o wielkiej pile w składzie drzewnym, o tym, że w sklepie z farbami dostał za darmo pędzel, o miętowej wodzie sodowej z czekoladowym syropem.
Ted bierze mnie na stronę. On też chce opowiadać.�To był udany dzień � mówi. � Zdaje się, że ten chłopak mnie naprawdę polubił".
JA: Skšd ta pewno�ć?
TED: (z nie�miałym u�miechem) Kiedy wracali�my do domu, położył głowę na moim ramieniu i powiedział: �To był ojcowsko-synowski dzień. Powtórzymy to niedługo, tato?"
113
TYDZIEŃ PÓ�NIEJ
Mam nadzieję, że nie oszukuję sama siebie, ale wydaje mi się, że w cišgu ostatnich sze�ciu miesięcy Andy się zmienił. Nie jest to jaka� radykalna zmiana. Nadal często piszczy, ale potrafi też po prostu �rozmawiać". Ma kolegę Craiga, co prawda tylko jednego, ale za to jest prawdziwym przyjacielem. Nadal bijš się z bratem, ale już nie tak brutalnie i rzadziej. I co najważniejsze, nie onie�miela go już własny ojciec. Coraz czę�ciej wła�nie do Teda zwraca się ze swoimi problemami, a nie do mnie.
Wiem, że przed nami jeszcze sporo pracy, ale przynajmniej Andy jest na dobrej drodze. Nie odgrywa już roli bezradnego, piskliwego dziecka. Jest teraz wolny i może spojrzeć na siebie inaczej.
WIECZÓR PRZED BALEM ABSOLWENTÓW
Kim jest ta elegancka, uwodzicielska kobieta w lustrze? Z pewno�ciš nie jest niczyjš matkš!
Andy obejmuje mnie: �Jeste� ładna. Ożenię się z tobš".
�Trzymaj się z dala ode mnie � marudzę. � Masz całe ręce tłuste od tuńczyka". Nie pozostała mi nawet odrobina macierzyńskiego instynktu. Skupiam się całkowicie na przypięciu klamry do włosów. Dzisiejszy wieczór należy do dorosłych.
To było piękne przyjęcie. Wy�mienite jedzenie, nastrojowa muzyka, czarujšcy ludzie � tacy kulturalni. Nikt nie miał napadu złego humoru.
Nie mieli�my ochoty się rozstawać. Stary przyjaciel Teda zaprosił kilka par do swojego mieszkania. Rozmowa przy kawie dotykała różnych tematów: wakacji, dawnych kolegów, życia w mie�cie i za miastem, a także dzieci.
Dzieci! Kto miałby ochotę rozmawiać o dzieciach w taki wieczór? Starałam się nie słuchać i pozostać w �wištecznym nastroju. Ale komentarze wdzierały się siłš do mojej głowy.
�Nie ma co do tego wštpliwo�ci, dzieci przychodzš na �wiat z różnymi charakterami. We�my mojego najmłodszego: jest uroczy, serdeczny, oddałby ostatniš koszulę. Ale starszy niczym by się nie podzielił. Jest urodzonym sknerš".
�Wiem, co masz na my�li. Jeden mój syn jest w Princeton, a drugi będzie miał szczę�cie, je�li w ogóle uda mu się skończyć
114
liceum. Na pewno nie pójdzie na studia. Powiedziałem mu: ťNie jeste� głupi, tylko leniwy"".
�Gdyby�cie tylko zobaczyli moje córki... Nikt by nie powiedział, że sš siostrami. Młodsza ma tyle wdzięku, porusza się jak baletnica, a starsza cišgle co� potršca i zrzuca. Mówimy na niš ťNiezdaraŤ".
Kto� się roze�miał.
�A twoje dzieci, Ted? Masz troje, prawda? Jakie sš?"
Zadrżałam. Ted wzruszył ramionami: �Sš takie... jakie sš. Raz takie, raz inne".
�Dajmy spokój filozofii. To nie jest odpowied�. No powiedz nam, Jan".
Przeszło mi przez my�l, że dawniej bez żadnych trudno�ci włšczyłabym się do takiej rozmowy, przydzielajšc dzieciom stosowne role. Ale teraz dzieliła nas otchłań do�wiadczeń. Nie wiedzieli nic o Kennecie ani o Susie. Nie wiedzieli o Andym. Czy mam im o tym opowiedzieć? Nie. To zbyt osobiste. Poza tym to nie był odpowiedni temat na przyjęcie.
Wszyscy wpatrywali się we mnie wyczekujšco. U�miechnęłam się nie�miało i wymamrotałam, że zapraszam ich do siebie, żeby osobi�cie poznali moje dzieci.
Kto� zauważył, że zrobiło się pó�no. Nagle wszyscy zaczęli szukać płaszczy, żegnać się i obiecywaćť że będš się czę�ciej spotykać. Czekałam na klatce schodowej, aż Ted podjedzie samochodem. Ostatnia rozmowa pozostawiła niesmak. Zmartwiło mnie to, że nie potrafiłam postšpić uczciwie. Nie musiałam obnażać duszy, ale mogłam przecież co� powiedzieć. Tylko co?
Gdybym mogła rzeczywi�cie powiedzieć to, co my�lę, musiałabym stwierdzić: �Drodzy przyjaciele, to, z czego żartujecie, wcale nie jest �mieszne. Dzieci widzš siebie przede wszystkim oczyma rodziców. Nie chcš, żeby�my powiedzieli im, kim sš, ale kim mogš się stać. Wymagajš od nas, żeby�my mieli cało�ciowš wizję ich osoby i żšdajš pomocy w jej realizacji".
Mogłam im powiedzieć:
Nie ma samolubnego dziecka. Jest tylko dziecko, które musi poznać rado�ć płynšcš z dzielenia się.
Nie ma leniwego dziecka. Jest tylko dziecko, któremu brakuje motywacji, które potrzebuje kogo�, kto uwierzy, że potrafi ciężko pracować, je�li mu na tym zależy.
Nie ma niezdarnego dziecka. Jest tylko dziecko, które powinno
115
ćwiczyć swoje ciało i którego sposób poruszania się trzeba zaakceptować.
W dzieciach � wszystkich bez wyjštku � należy podziwiać to, co najlepsze, a ignorować lub inaczej ukierunkować to, co najgorsze.
Kto podejmie to wyzwanie?
Rodzice.
Kto oprócz rodziców może zmienić siebie tak, aby po jakim� czasie dziecko mogło się zmienić?
Kto oprócz rodziców ma tyle siły ducha, żeby powiedzieć błšdzšcemu dziecku: �Tak było kiedy�, a tak jest teraz. Zacznijmy od poczštku".
Komu oprócz rodziców zależy na dziecku tak bardzo, żeby powiedzieć brudnemu obdartusowi: �Wierzę w ciebie. Widzę co� więcej niż te warstwy brudu. Mogę cię ubrać we wspaniałe szaty księcia, a wtedy rzeczywi�cie zostaniesz księciem".
NAZAJUTRZ
Przeczytałam ponownie to, co wczoraj napisałam. Dobrze, że trzymałam język za zębami. Nie mogłabym powiedzieć tego wszystkiego tamtym ludziom. To by zabrzmiało jak kazanie.
Ale co dziwniejsze, mówišc �do nich", u�wiadomiłam to sobie.
Teraz już chyba wiem.
To jest ostatnia notatka w moim pamiętniku.
116
8.
Nie zmieniaj umysłu:
zmień nastawienie
Kiedy David był niemowlęciem, siadywałam na placu zabaw, kołysałam jego wózek i przysłuchiwałam się rozmowom kobiet, które narzekały, że tak trudno jest przemówić własnym dzieciom do rozsšdku.
Brian nie chce myć zębów, chociaż matka ostrzega go przed próchnicš. Julie nie sprzšta zabawek, mimo że codziennie wysłuchuje wykładu na temat porzšdku. A Lewisowi za każdym razem trzeba przypominać, żeby spłukał po sobie wodę w toalecie.
My�lałam sobie wtedy: �Co za nieprzyjemne kobiety. Żal mi ich dzieci".
Teraz, kiedy sama mam troje dzieci, nie jestem już taka krytyczna. Odkryłam, że ustawiczne zmuszanie dzieci, żeby zrobiły to, co sama uważam za niezbędne, a one � za zbyteczne, może odebrać człowiekowi całš życzliwo�ć. Nie sšdzę, abym była w tych odczuciach osamotniona. Przypuszczam, że większo�ć rodziców nie może znie�ć bałaganu, niemycia zębów i niespłukiwania wody w toalecie. Dlatego też ilekroć która� z matek opowiada na zajęciach, że udało jej się skłonić dziecko do współpracy bez prawienia kazań czy ostrzegania przed konsekwencjami, jestem zawsze pod wrażeniem.
Mam na my�li przede wszystkim Katherine. Ma zwyczaj zmieniać nastawienie dzieci i osłabiać w ten sposób ich opór. Nawet kiedy musi o czym� przypomnieć, robi to bardzo subtelnie:
�Chris, nie słyszałam wody w toalecie", �Patty, mycie zębów przed spaniem!", �Dzieci, potrzebna mi pomoc przy zmywaniu naczyń". Stosuje Tylko proste, opisowe stwierdzenia.
Zwykle pyta ich, w jaki sposób wolš wykonać jakie� zadanie:
�Czy wolicie umyć naczynia przed deserem, czy po?", �Wolicie
117
używać �ciereczki do naczyń czy szczoteczki?" Jednak swoim zachowaniem daje im do zrozumienia, że kiedy prosi o pomoc, to oczekuje, że jš otrzyma.
Podoba mi się również jej podej�cie w sytuacjach, kiedy wykonana praca nie zadowala jej. Nigdy nie bagatelizuje wysiłków dziecka (�Czy nic nie potrafisz zrobić porzšdnie?"), ale raczej docenia w pełni to, co zostało osišgnięte, zanim wskaże, co jeszcze należy zrobić. Mówi: �Chris, musiałe� się nie�le namęczyć, żeby tak wyszorować ten garnek. Zostało tylko kilka kawałków zeschniętego jajka, o tutaj".
Katherine utrzymuje, że chociaż unika dyrygowania i szukania winnych, to tylko jedna rzecz ratuje jš przed rolš klasycznej zrzędy, a mianowicie rozkład zajęć. Elastyczny rozkład zajęć. Umie�ciła w kuchni tablicę, na której dzieci cišgle sprawdzajš i zmieniajš plan obowišzków, który samodzielnie ustaliły. Zamiast wdawać się w długie kłótnie, kto ma wyprowadzić psa albo poukładać pranie, Katherine mówi: �Sprawd�cie na planie". W efekcie dzieci kłócš się przy tablicy i nie przybiegajš ze wszystkim do matki.
Ostatnio dzieci wymy�liły co� nowego: koło, na którym zaznaczone sš wszystkie obowišzki. Co tydzień koło obraca się i wskazuje inny zestaw zajęć.
118
Przychylne, rozsšdne podej�cie Katherine sprawia, że wszyscy członkowie rodziny dobrze się czujš i nie buntujš przeciwko
swoim obowišzkom.
Jest jeszcze Jedna metoda, która zachęca do współpracy. Waham się, czy wspominać tu o niej. Bo czy kto� uwierzy, że w sytuacji, która wywołuje normalnie bitwę, niektórzy rodzice potrafiš być zabawni? Zabawa zamiast dyskusji? Humor zamiast sprzeczki? Wydaje mi się to zbyt trudne do zrealizowania.
Helen jest innego zdania. Mówi, że w jej sytuacji zabawa jest konieczno�ciš, pozwala zminimalizować jej naturalne kierownicze zapędy. Kiedy z humorem mówi o tym, co należy zrobić, korzy�ć jest podwójna: dzieci sš mniej oporne, a ona sama odpręża się. Najbardziej lubiš, kiedy udaje jakš� postać.
Pewnego popołudnia Laurie i Billy chcieli pój�ć do sklepu, kiedy padał ulewny deszcz. Mieli na sobie letnie koszulki, a na nogach sandałki. Helen udało się uniknšć awantury.
�Dzieci, leje deszcz".
�Nie, tylko mży".
�Chciałabym, żeby�cie włożyli płaszcze przeciwdeszczowe".
�Ale wychodzimy tylko na chwilkę".
�Przemokniecie".
�Pobiegniemy".
Helen doznała nagłego ol�nienia i zaczęła mówić na�ladujšc głos Kaczora Donalda: �Co, bez płaszczy i kaloszy? � zakwa-kała. � Jestem niezmiehnie pohuszony. Wszystkie kaczki muszš mieć płaszcz i kalosze".
Dzieci zachichotały i pobiegły do szafy, na�ladujšc głos Kaczora Donalda.
Innym razem Billy i Laurie chcieli wyj�ć z domu, zostawiajšc bałagan w swoich pokojach. Helen cofnęła ich do drzwi. Zaczęła mówić chrapliwym głosem gangstera: �Okay, spoko! Sprawdziłam pokoje na tyłach. Straszny bajzel. Nikt nie może wynie�ć się z miasta, dopóki to nie zostanie naprawione. Zrozumiano? I zróbcie to porzšdnie, żeby wielki papa był zadowolony. Zrozumiano?"
I jeszcze jeden przykład błaznowania. Helen oglšdała z Billym program o życiu na farmie. W pewnej chwili odniosła wrażenie, że naprawdę czuje zwierzęce zapachy. Zdziwiona, pocišgnęła nosem. Billy, siedzšcy koło niej na sofie, zmienił pozycję. Nagle zdała sobie sprawę, skšd bierze się ten zapach.
119
Po programie powiedziała z nosowym akcentem: �William, �mierdzisz jak skunks! Wskakuj do starej balii i wyszoruj się mydłem i szczotkš. Masz pachnieć przyzwoicie, bo Paw wraca do domu... I żadnego gadania, że kšpałe� się "w zeszłym roku. Masz już tyle^ lat, że możesz się wykšpać dwa razy do roku".
Lee powiedziała, że chciałaby okazywać więcej poczucia humoru, ale nie jest to takie proste. Jason ma bardzo poważne podej�cie do życia. Każda próba potraktowania jakiej� sprawy z humorem napotyka-na jego komentarz; �Ha,-ha, bardzo �mieszne". Z kolei Susie w takiej sytuacji patrzy na niš nie rozumiejšcym wzrokiem. Jedynie Michael potrafi dopasować się do jej żartobliwego tonu. - � Nawet kiedy jest �pišcy, ma ochotę do zabawy. Lee opowiadała "nam, jak pewnego ranka weszła do pokoju, żeby go obudzić i zastała bezkształtnš masę całkowicie zakopanš pod kołdrš.
�Hej � powiedziała � Czy to łód� podwodna? Może by się wynurzyła? Wystawiła peryskop spod kołdry? A może chce kołysać się pod wodš jeszcze przez pięć minut?" Michael wystawił jeden palec i poruszył nim.
Innym razem zastała go siedzšcego na łóżku i przytłoczonego rozmiarem bałaganu w pokoju.., �Nic dziwnego � pomy�lała Lee, patrzšc na -warstwy kamyków na podłodze � że na nic nie ma miejsca".
Zeszła na dół i po pięciu minutach wróciła z pustymi kartonami od butów i z płytš. �Michael � powiedziała � sprzštanie pokoju to ciężka praca, ale nie można się załamywać. Dzisiaj zrobimy to błyskawicznie".
Włšczyła płytę z marszem. �Ta muzyka podniesie nas na duchu � przekrzykiwała orkiestrę wojskowš � a tutaj masz pudełka na swoje skarby".
Michael u�miechnšł się i zeskoczył na podłogę, a potem w rytm muzyki zaczšł układać swoje skarby w pudełkach.
> Roslyn twierdzi, że umie radzić sobie z problemami, wykorzystujšc poczucie humoru, ale nigdy w danej chwili, dopiero trochę -pó�niej. Dopiero gdy dzieci spokojnie �piš i w całym domu pa-
120
nuje cisza, wraca jej poczucie humoru. Gdy tylko przyłoży pióro do papieru, zaczyna się czuć lepiej. Jej pierwsze próby sš zawsze ostre, ironiczne i niezbyt dobre. Potem zmienia tekst tak długo, aż wyraża on dokładnie to, co chciała powiedzieć. Oto kilka sytuacji, które skłoniły jš do pisania.
Kiedy problem mycia zębów stanšł W martwym punkcie, Roslyn narysowała obrazek.! przyczepiła go do lustra w łazience. :
KTÓRE ZĘBY SĽ TWOJE?
Nikt nas nie kocha. Popsujemy się i wypadniemy.
NIE MYTE
Czujemy się �wietnie!
Przetrwamy całe życie!
STARANNIE SZCZOTKOWANE
Kiedy wieczorem przed pój�ciem spać zaczęły się regularne bitwy, Roslyn napisała list na maszynie i położyła kartkę z tym tekstem na poduszce każdego dziecka. Brzmiał on tak:
Refleksje na temat chodzenia spać .... ^:
Id� do łóżeczka wcze�nie
Z u�miechem na ustach i grzecznie
Rodzice będš się cieszyli
I w przyja�ni z tobš żyli.
Inaczej też bywać może:
Gdy spać idziesz o pó�nej porze
Gdy ci trzeba przypominać
My się zło�cimy, a ty łzy rankiem wylewasz.
121
Niniejszym prosimy o sugestie dotyczšce pory chodzenia spać, co przywróci w naszej rodzinie spokój i harmonię. Proszę uzupełnić puste miejsca poniżej.
Sšdzę, że powinienem być w łóżku między .......a......
Sšdzę, że �wiatło powinno być gaszone między .......a.......
Kochajšca mama
Kiedy Roslyn bezskutecznie prosiła o pomoc w kuchni, sporzšdziła następujšcš notatkę, którš przyczepiła do drzwi.
KRYZYS W KUCHNI
Kiedy ostatnio widziano kucharkę, dreptała po kuchni i odgrażała się, że zrezygnuje.
Zaufane �ródła donoszš, że ze zło�ciš waliła w ziemniaki i mruczała: �To za wiele dla Jednej osoby! Nie mogę w pojedynkę prowadzić całej restauracji!" W tej sytuacji prosimy wszystkich klientów, żeby jak najprędzej zgłosili się do pomocy. Potrzebni sš pracownicy do:
� wyczyszczenia stołów
� umycia porcelany i półmisków
� załadowania naczyń do zmywarki
� wypolerowania garnków i patelni
� zamiecenia podłogi
Proszę wybrać i zaznaczyć dwie prace.
P.S. Do�wiadczenie nie jest wymagane. Bezpłatne przyuczenie do pracy.
Jak widać, istniejš rodzice, którzy potrafiš uniknšć zwykłych starć i dzięki poczuciu humoru pobudzić ducha przyjacielskiej współpracy. Co za osišgnięcie!
Ale należy powiedzieć więcej o korzy�ciach płynšcych z dobrego nastawienia. Nie ograniczajš się one wyłšcznie do pozyskiwania współpracowników. Kiedy zwycięża dobry nastrój, często zdarzajš się dobre rzeczy. Zarówno doro�li jak i dzieci wykazujš więcej chęci do działania, więcej odpowiedzialno�ci i pomysłowo�ci. To, co nieprawdopodobne, nagle staje się możliwe. Uwolnione impulsy miło�ci przenikajš cały dom.
122
Zły nastrój może być równie zara�liwy! Dopiero kiedy miałam własnš rodzinę, odkryłam, jak łatwo ulegamy nastrojom dzieci. Ja sama mam tendencję, by zło�cić się, kiedy dziecko się zło�ci, czuć zniechęcenie, gdy ono jest zniechęcone i w końcu pogłębiać jego niedobry nastrój. Dlatego też kiedy którakolwiek z kobiet opowiada, jak udało Jej się oddzielić swój nastrój od nastroju dziecka, czuję się przygnębiona.
Gdy słucham tych relacji, odnoszę to samo wrażenie, które miałam jako dziecko, gdy królik w filmach animowanych skakał ze skały. Któż mógł przewidzieć, że w ostatniej chwili Jego uszy zamieniš się w skrzydła, a ogon w �migło i że poszybuje przed siebie, lekceważšc ziemskie przycišganie?
Przedstawię teraz dwie moje ulubione historie z cyklu: To się nigdy nie uda. W obu przypadkach rodzicom, wbrew wszelkim przesłankom, udało się zmienić nastrój dziecka.
Wymazywanie
(W tej historii Helen ratuje dzień dzięki zastosowaniu zasady doktora Ginotta: �Wymaż i zacznij od poczštku".) Wczesny ranek, sypialnia Laurie.
LAURIE: Mamusiu, co mam dzisiaj włożyć?
HELEN: A może jednš z tych �licznych spódniczek, które kupiły�my do szkoły? Wcale ich nie nosisz.
LAURIE: Nie podobajš mi się.
HELEN: Przecież sama je wybrała�! O, możesz włożyć tę plisowanš spódniczkę. Będziesz w niej wyglšdać jak szkockie dziewczę.
LAURIE: Nie chcę wyglšdać jak szkockie dziewczę. Chcę włożyć spodnie.
HELEN: Cišgle nosisz spodnie. Trochę odmiany nie zaszkodzi. Je�li nie podoba ci się ta plisowana, to może włożysz niebieskš z guzikami?
LAURIE: Nie, bo gryzie.
HELEN: Możesz pod niš włożyć haleczkę.
LAURIE: (bliska łez) Nienawidzę haleczek.
HELEN: (do siebie) Znowu to samo. Narzucam swój gust. Nie
123
pozwalam jej samodzielnie podjšć najgłupszej decyzji... Jak z tego wybrnšć? (gło�no) Laurie, �wymażmy� to!
LAURIE: Co takiego?
HELEN:- Wymażmy i zacznijmy od poczštku. Udawajmy, że dopiero weszłam do twojego pokoju, żeby cię obudzić.
/ Helen wychodzi, zamyka za sobš drzwi, czeka chwilę, po czym
puka.
LAURIE: (niechętnie) Proszę.
HELEN: Dzień dobry. Czy kto� mnie pytał w co się dzisiaj
ubrać?
LAURIE: Mhm.
HELEN: Zanim kto� zdecyduje, co na siebie włożyć, powinien - "zadać sobie pytanie, jak się czuje: ,�Czy dzisiaj mam ochotę na stare bršzowe spodnie, czy na nowš spódniczkę? Czy wolę puszysty żółty sweter, czy bluzkę w-kwiatki?"
LAURIE: (zastanawia się przez chwilę) Mam ochotę na... niebieski sweter i stare bršzowe spodnie.
HELEN: Oto o�mioletnia dziewczynka, która wie, czego chce!
LAURIE: (nie�miało) Niebieski, to mój- ulubiony kolor.. .
Michael i kangur
(W tej historii Lee zmienia atmosferę dzięki odrobinie fantazji.) Pewnego popołudnia Lee przyłapała Michaela, jak boksował nowego szczeniaka Muffina. Kazała mu przestać. Michael twierdził, że Muffin wie, że to tylko zabawa, i dalej bił psa.
Lee pomy�lała: �Jak mam do niego dotrzeć? Zakazać mu zabaw z pieskiem przez tydzień? Zagrozić, że wszystko powiem ojcu? Pouczyć go surowo?" Już chciała zaczšć przemowę na temat okrucieństwa wobec zwierzšt, gdy przypomniała sobie słowa doktora Ginotta: �Nie zmieniaj umysłu., zmień nastawienie". Postanowiła spróbować.
LEE: Michael, widzę, że lubisz brutalne zabawy... Wiesz,
124
co powinni�my zrobić? Wysłać list do Australii i poprosić, żeby nam przysłali kangura � z bokserskimi rękawicami.
Michael przestał bić psa i popatrzył na matkę. Szczeniak uciekł do kšta.
LEE: (kontynuujšc temat) Zbudowaliby�my mu małš budę
ze specjalnym otworem na ogon.
MICHAEL: (chichoczšc) Mógłby spać w moim pokoju.
LEE: Przy twoim łóżku! Kiedy tylko chciałby� się poboksować, miałby� pod rękš dobrego przeciwnika.
Lee uklękła na podłodze i przemówiła łagodnie do pieska.
LEE: Nie jeste� kangurem, prawda, Muffin? Jeste� małym szczeńiaczkiem i wcale nie lubisz ostrych zabaw. ^
Michael przykucnšł obok niej na podłodze i pogłaskał pieska.
LEE: (nadal do psa) Lubisz głaskanie, klepanie i delikatne.
zabawy, prawda?
MICHAEL: (pocierajšc nosem nos szczeniaka) Bardzo delikatne.
Nie wiem, co mnie tak porusza w tych historiach. Chyba idea, że rodzice sš w stanie odmienić ponury nastrój dziecka, posługujšc się humorem i wyobra�niš. Co za wspaniały sposób postępowania! Ale jestem na tyle realistkš, żeby zdawać sobie sprawę, że humor jest rzeczš ulotnš � nie zależy od inteligencji ani od umiejętno�ci, nie można go mieć na zawołanie.
Jak dotšd tylko dorosłym przyznałam umiejętno�ć wywoływania dobrego nastroju. Ale minęłabym się z prawdš, gdybym zakończyła ten rozdział, nie wspomniawszy o prawdziwych mistrzach zabawy i specjalistach od szybkich zmian nastroju � o samych dzieciach. To wła�nie one potrafiš przeskakiwać od smutku do wesoło�ci z łatwo�ciš dawno zapomnianš przez dorosłych. Nieraz proponujš rozwišzania, których nikt z dorosłych nie byłby w stanie wymy�lić. Na szczę�cie nie: majš naszych zahamowań.
Oto drobny przykład z życia mojej rodziny.
125
Wracali�my razem samochodem z meczu ligi młodzików. Panowała absolutna cisza. David cztery razy nie trafił kijem w piłkę, i to na oczach całej rodziny. Jego ponury nastrój wypełniał każdy milimetr przestrzeni. Zrobiłabym wtedy wszystko, żeby poprawić mu humor. My�lałam intensywnie, ale nic nie przychodziło mi do głowy. W końcu David się odezwał.
DAVID: Nie nadaję się do ligi młodzików. Nie nadaję się nawet do ligi podwórkowej. Należę do ligi pieluszkowej.
OJCIEC: Muszę przyznać David, że podziwiam cię. Czujesz się tak podle, ale nie straciłe� poczucia humoru. Zastanawiam się, jak zdobywałoby się punkty w lidze pieluszkowej.
DAVID: (markotnie) Gdyby� zrobił �numer jeden", to zdobyłby� pierwszš bazę.
JILL: (z nagłym zainteresowaniem) To żeby zdobyć drugš bazę, trzeba by zrobić �numer dwa".
Andy podskakiwał na tylnym siedzeniu, podniecony. ANDY: Wiem, jaki by był ostateczny wynik! Wszyscy spojrzeli na niego. ANDY: (triumfalnie) Biegunka!
Pięć osób wybuchnęło �miechem. Rozumiecie teraz, co miałam na my�li?
126
Rodzice to też ludzie
9.
Czujemy to, co czujemy
Przerzucałam kartki mojego notesu. Ogarniał mnie niepokój za każdym razem, gdy napotykałam na które� ze stwierdzeń doktora Ginotta dotyczšce uczuć rodziców. �Rodzice powinni szanować własne ograniczenia".
�Możemy udawać trochę milszych, niż jeste�my, ale nic po- nadto"
�Ważne jest zaakceptowanie tego, co czujemy w danym momencie".
�Należy być szczerym wobec dzieci".
Dlaczego te stwierdzenia wprawiały mnie w taki niepokój? Wydawały się całkowicie rozsšdne, całkowicie logiczne. Przeczytałam je raz jeszcze. I wtedy doznałam ol�nienia. U podstaw każdego z tych zdań tkwiło prze�wiadczenie, że każdy wie, co czuje. Im dłużej się nad tym zastanawiałam, tym bardziej czułam się zakłopotana. Może ja nie zawsze wiem, co czuję!
Ta my�l zaniepokoiła mnie. Próbowałam się przekonywać:
�Bzdura! Wiesz doskonale, jakie masz zdanie na wiele kontrowersyjnych tematów: wyzwolenie kobiet, zalegalizowanie marihuany, opieka społeczna, napięcia na Bliskim Wschodzie, koe-dukacyjne akademiki. Nie masz żadnych wštpliwo�ci. Całkowita jasno�ć!"
Ale to mi niewiele pomogło. W głębi duszy wiedziałam, skšd bierze się mój niepokój. Chodziło o dzieci. Gdy tylko w pobliżu pojawiało się które� z dzieci, cała Jasno�ć my�lenia znikała. Ten wewnętrzny mechanizm � który miał mnie jasno informować o moich uczuciach � zawodził, kiedy na scenę wkraczały dzieci. To było niemal zabawne, można by wymy�lić kawał: o matce, która tak bardzo chciała pomóc dzieciom w okre�leniu ich uczuć, że prawdopodobnie nie potrafiła już zdefiniować własnych.
129
Przykładem niech będzie zdarzenie z ostatniej niedzieli. Leżałam na sofie, czytajšc gazetę, kiedy wpadły dzieci wołajšc: �Mamusiu, tata obiecał, że pójdziemy na lody, a teraz mówi, że do wieczora będzie zajęty rachunkami!" Pomy�lałam: �Tak im na tym zależy. Zabiorę ich". Odsunęłam gazetę i wstałam z wygrzanej sofy. Potem sprawy potoczyły się tak:
�Okay, wszyscy do samochodu". �Dzieci, nie hałasujcie tak, proszę!" �No, zdecydujcie się. Jakie chcecie lody?" �Uważaj, lód się topi! Zabrudzisz całe siedzenia!" �Więc nie mieli smaku, który lubisz. Czy musisz się tak dziecinnie zachowywać?"
Ani chwili wytchnienia! I to przez dłuższy czas! Cała wyprawa skończyła się jednym wielkim marudzeniem.
Co się zdarzyło?
Postanowiłam być �miła", chciałam, żeby wszyscy czuli się szczę�liwi, a w efekcie nikt nie był zadowolony. Najwyra�niej �le oceniłam swoje uczucia. My�lałam, że potrafię być �miła". Być może w rzeczywisto�ci czułam żal � nie wiem, co czułam.
Zastanów się! Czy osoba zmuszona do jakiego� działania jest w stanie zignorować swoje prawdziwe odczucia? Chirurg nie poddałby się przecież presji bycia �miłym" i nie wykonałby kilku operacji dziennie więcej. To by zagrażało bezpieczeństwu pacjentów. Akrobata chodzšcy po linie nie wykonałby jeszcze jednego numeru, gdyby lina się kołysała. To byłby jego ostatni numer. Kierowca ciężarówki nie jechałby całš noc, gdyby czuł, że opadajš mu powieki. Nigdy nie dotarłby do celu. I oto ja, wykonujšca najbardziej absorbujšcš pracę: wychowywanie dzieci, bez przerwy zaprzeczałam własnym uczuciom, jak gdyby nie miało to żadnych konsekwencji.
Jak mogłam tak bardzo zatracać własnš osobowo�ć, gdy w grę wchodziły dzieci? Dlaczego zawsze wpadałam w tę pułapkę � zachowywałam się inaczej, niż nakazywały moje odczucia? Co
się ze mnš działo?
Przyszli mi na my�l moi rodzice. Wydawali się nie mieć wštpliwo�ci. Wiedzieli dokładnie, co czujš, gdy chodziło o dzieci. Słyszałam to setki razy:
�Dzieci sš naszym życiem".
�Najbardziej zależy nam na ich zdrowiu i szczę�ciu".
�Żadne po�więcenie z naszej strony nie jest zbyt wielkie".
130
Ich życie polegało na całkowitym oddaniu. Dzieci były najważniejsze.
Jaki był mój stosunek do tego? Oczywi�cie odrzuciłam takš postawę! Byłam nowoczesnš matkš, szukałam nowych sposobów. Nie odpowiadały mi te staromodne pojęcia wymagajšce całkowitego po�więcenia. Czy rzeczywi�cie? To dlaczego odczuwałam zakłopotanie, kiedy pewne my�li (takie, które moi rodzice odrzuciliby ze zgrozš) przychodziły mi do głowy:
�Chcę mieć własne życie, niezależne od dzieci".
�Wychowywanie dzieci jest może wzniosłym celem, ale czasami ani trochę mnie to nie obchodzi".
�Przytłacza mnie codzienna rutyna, a dzieci sš cišgle małe. Jeszcze tyle lat przede mnš".
�Czasami nawet nie lubię własnych dzieci".
Kiedy przeciwstawiłam te my�li dewizie rodziców: Alles jur die Kinder, poczułam się jak potwór.
A mass media wcale nie poprawiały mi samopoczucia. Radio, telewizja i magazyny przekazywały rodzicom jednakowy, niepokojšcy wizerunek.
Wychowywanie dzieci to naturalne, spontaniczne, radosne do�wiadczenie (och, bywajš takie momenty, a z odrobinš poczucia humoru można przetrwać burze).
Trzeba umieć się odprężyć. Je�li rodzice to potrafiš, to dzieci również.
Wszystkie obowišzki rodziców można okre�lić słowem bardziej:
bardziej elastyczni, bardziej twórczy, bardziej wyrozumiali, bardziej skorzy do zabawy, bardziej pomocni.
I należy robić więcej! Zabierać dzieci na wycieczki. Kupować im zabawki pobudzajšce wyobra�nię. Bawić się z nimi i podwyższać ich iloraz inteligencji. Dołšczać do �niadania szkolnego domowe przysmaki. Trzeba być pomocnš matkš. Przewodzić w lokalnej społeczno�ci. Być idealnš matkš, wzorem do na�ladowania. Być supermatkš!
Te mšdre słowa były chyba adresowane do jakiego� ideału bez skazy, połšczenia Mary Poppins, Joanny d'Arc i Florence Nightingale. Żaden zwykły �miertelnik nie był w stanie sprostać tym wymaganiom.
Nagle przyszło mi co� do głowy. Istniało zadziwiajšce podobieństwo pomiędzy zaleceniami dawnych i obecnych pokoleń. Zarówno wtedy jak i dzi� wymagano, by zapomnieć o sobie
131
w takim stopniu, w jakim czynili to �więci czy męczennicy. Ale dawniej można było przynajmniej obnosić się ze swoim męczeństwem. Dzisiaj oczekuje się od nas, by�my dawali więcej, robili więcej i u�miechali się. Nie ma miejsca na negatywne my�li. Rozbieżno�ć pomiędzy tym, co naprawdę czuję, a tym, co zdaniem innych powinnam czuć, sprawiała, że miałam wrażenie, iż znalazłam się w pułapce.
Doktor Ginott często mawiał: �Rodzice majš niepotrzebne poczucie winy". Być może moje poczucie winy było niepotrzebne, ale miałam je, skłaniało mnie do tego, bym była miła, choć czułam co innego; nakazywało mi dawać, kiedy nie miałam już nic do zaofiarowania, zmuszało do przekraczania własnych ograniczeń- rzadko pozwalało mi na luksus okazywania prawdziwych
uczuć.
Przyszła mi na my�l zdumiewajšca rzecz. Pozwalałam dzieciom okazywać własne uczucia, nawet te negatywne. Czy mogłabym sobie samej przyznać takie prawo i nadal uważać się za dobrš matkę? Ta my�l poruszyła mnie. Miałam wrażenie, że odkryłam
co� istotnego-Kiedy opowiedziałam grupie o swoich przemy�leniach, okazało się, że dotknęłam drażliwego tematu. Ich poruszenie było równe mojemu. Zaczęły�my wspólnie zgłębiać zagadnienie. Nasza dyskusja musiała odnie�ć jaki� skutek, ponieważ na następnych zajęciach posypały sie opowie�ci zawierajšce ten nowy element.
Kiedy przyszła kolej na mnie, obwie�ciłam:
_ Chciałabym opowiedzieć to jako pierwsza! Wła�nie wracałam do domu z zakupów � wszystko dla Davida. Było pó�no i zimno i zastanawiałam się, jak przygotować szybko jakš� kolację. Nie zdšżyłam jeszcze zdjšć płaszcza, gdy David poprosił o zupę. Nie miałam zamiaru podawać zupy, ale zaczęłam automatycznie szukać puszki. My�lałam: �Dlaczego nie? Jak kochajšca matka może nie dać synowi goršcej zupy w taki zimny wieczór?" Potem przypomniałam sobie naszš dyskusję i uderzyła mnie my�l, że wcale nie czuję się kochajšcš matkš � czułam się wyczerpana -. Znalezienie puszki, otwarcie jej i mycie dodatkowego naczynia wydawało mi się w tym momencie ponad siły. Powiedziałam �David, nie będzie zupy! Czuję się wyczerpana. Przydałaby mi się pomoc. Czy mógłby� obrać marchewkę?"
Czy wiecie, co się stało? Gdy pomy�lałam, że zaraz wybuchnie burza David powiedział: �W porzšdku. Ile mam obrać?" To nie
132
wszystko. Następnego wieczora wszedł do kuchni, popatrzył na mnie i powiedział: �Mamo, czy jeste� dzisiaj w dobrym nastroju? Czy nie miałaby� nic przeciwko temu, żeby zrobić zupę?"
Czy nie miałaby� nic przeciwko temu? Byłam tak poruszona, że dla odmiany mój syn zainteresował się, Jak się czuję, iż zapytałam tylko: �Jakš zupę by� chciał?"
Doktor Ginott powiedział:
� Dała pani synowi co� znacznie ważniejszego niż goršca zupa. Okazała mu pani, co naprawdę czuje, i dała możliwo�ć zainteresowania się potrzebami drugiego człowieka.
Inne kobiety u�miechały się z aprobatš. Wszystkie oprócz Katherine. Wydawała się zakłopotana.
� Nie potrafię do końca identyfikować się z tš historiš. Chyba dlatego, że w moim domu zawsze ważniejsi byli doro�li. Rodzice nie proponowali, żeby dziecko obrało marchewkę, oni tego oczekiwali. I żadnemu dziecku nie przyszłoby do głowy prosić o co� specjalnego. Wiedzieli�my, że musimy zje�ć to, co nam podano. Taka sytuacja nie byłaby dla mnie problemem. Mogłabym z łatwo�ciš powiedzieć: �Nie będzie zupy, kochanie" i nie czułabym potrzeby wyja�niania tego.
Słuchajšc Katherine my�lałam: �To dla niej takie łatwe! To, co ja staram się wywalczyć, ona ma we krwi". I spodziewałam się, że dla mnie, bez względu na to, jak usilnie będę się starać, zawsze pozostanie to walkš. Zawsze będę zwalczać mojš naturalnš skłonno�ć, żeby o swoje potrzeby troszczyć się na końcu.
Odezwała się Roslyn:
� Ta sytuacja z zupš dla mnie również nie byłaby problemem. Nie mam kłopotu z wyrażeniem swoich potrzeb, kiedy sšdzę, że mam rację. A w tym przypadku racja była po stronie Jan. Była spięta, bo chciała szybko przygotować kolację. Miała prawo czuć się tak, jak się czuła.
Doktor Ginott przerwał jej:
� Roslyn, nikt nie potrzebuje powodu, żeby czuć to, co czuje. Sam fakt, że to czuje, jest wystarczajšcym powodem.
Roslyn kontynuowała, jak gdyby wcale nie dotarły do niej jego słowa:
� Na przykład wczoraj po południu byłam bardzo zmęczona. Spałam dobrze w nocy, więc nie wiem, dlaczego byłam zmęczona. Kiedy dzieci prosiły mnie, żebym poszła z nimi na łyżwy po szkole, zmusiłam się i zabrałam je.
133
Doktor Ginott stwierdził:
� Roslyn, rodzice nie muszš być do niczego zmuszani � nawet przez siebie samych. Pani i pani dzieci odnie�liby�cie większš korzy�ć, gdyby pani powiedziała: �Dzieci, jestem zmęczona. Idę na pół godziny do pokoju, żeby odpoczšć. Wiem, że będziecie się w tym czasie cicho bawić". A potem powinna pani pój�ć do swojego pokoju i powiesić na drzwiach tabliczkę �Nie przeszkadzać".
Przez salę przebiegło westchnienie. Ja również poczułam wielkš ulgę. Je�li doktor Ginott dawał Roslyn przyzwolenie na wszystkie jej uczucia, to ja powinnam sobie również dać takie przyzwolenie.
Przez kilka następnych dni �nastawiłam się na uczucia". Z poczštku niektóre z nich wydawały się niejasne, ulotne, trudne do okre�lenia. Z czasem nabrałam wprawy i zaczęłam je łatwiej identyfikować. W sobotę, na przykład, każdy chciał ode mnie czego� innego. Zamiast automatycznie spełniać ich zachcianki, pomy�lałam: �Co naprawdę czujesz w tej chwili, Janet? Tylko bez wymówek i usprawiedliwień!"
Odpowiedziałam sobie:
�Czuję się tak jak rozcišgany na wszystkie strony kawałek materiału".
�Czuję, że nie zniosę już ani jednego ťzabierz mnie, kup mi, podaj miŤ".
�Mam ochotę trzepnšć każde z nich w tę rozkrzyczanš buzię".
Do dzieci powiedziałam:
�Słyszę, że żšdacie wielu różnych rzeczy. Ale w tej chwili muszę co� przemy�leć. Kiedy wrócę, porozmawiamy o waszych sprawach".
Przespacerowałam się po osiedlu, czujšc się zadziwiajšco lekko. Miałam nawet satysfakcję, że udało mi się tak postšpić. Co to za ulga móc pokazać swojš gorszš stronę! I poczułam siłę płynšcš z faktu, że te najgorsze uczucia minš, że je�li je odczuwamy, to nie znaczy wcale, iż mamy się �le zachowywać. Przecież wcale nie uderzyłam dzieci.
Opisałam to do�wiadczenie pozostałym kobietom. Lee była nastawiona sceptycznie.
� No dobrze � powiedziała � potrafisz sobie jako� poradzić z negatywnymi uczuciami. Ale co z tego, że umiesz okre�lić, co czujesz, je�li nic z tym nie możesz zrobić? Przyznaję, że cza-
134
sami czuję ogromnš niechęć do dzieci. I co mi to daje? Wracam do domu z zakupów z o�mioma ciężkimi siatkami i proszę o pomoc. Kto� odkrzykuje: �Zaraz zejdę, mamo". Czekam i nikt się nie zjawia.
Kiedy� znajdowałam dla nich wytłumaczenie: �Ach, to tylko dzieci". Ale teraz rozumiem, że czuję ogromnš niechęć, gdy muszę błagać o pomoc. Chciałabym, żeby pomagały mi chętnie i z własnej woli.
Wołam jeszcze raz: �Czekam. Lody się roztopiš!" Kiedy słyszę:
�Chwileczkę, mamo", mówię do siebie: �Do diabła z nimi!" i sama wnoszę siatki do domu. I przez cały wieczór aż się we mnie wszystko gotuje. Chcę powiedzieć, doktorze Ginott, że z samego faktu, iż zdajemy sobie sprawę, co czujemy, nie wypływa automatycznie rozwišzanie.
Doktor Ginott odparł:
� Lee, pani wštpliwo�ci sš uzasadnione. Bywajš takie chwile, kiedy zdajemy sobie sprawę z własnych uczuć, ale i tak nic nie możemy z tym poczšć. Wiemy też, że sš takie uczucia, których lepiej nie wyrażać. Na pewno nie powiedziałaby pani do atrakcyjnego mężczyzny na przyjęciu: �Obserwuję pana i my�lę sobie, że byłby pan cudownym kochankiem". Możliwe, że wła�nie to by pani czuła, ale przecież nie wyrazi pani tego na głos.
W sytuacji, którš pani opisała, Lee, byłoby lepiej, gdyby pani rodzina zdawała sobie sprawę, co pani czuje. Mogłaby pani powiedzieć dzieciom to, co powiedziała nam: �Kiedy proszę o pomoc i nie otrzymuję jej, czuję żal... Chciałabym, żeby�cie byli chętni do pomocy... Kiedy muszę sama wnosić siatki, wszystko się we mnie gotuję!" Gdyby to nie poskutkowało, mogłaby pani powiedzieć: �Wnoszę siatki sama i macie teraz rozżalonš matkę!" Dzieci muszš wiedzieć, że grożš im niemiłe konsekwencje, je�li nie reagujš na pro�bę o pomoc.
Grupa postanowiła, że nie będziemy na razie rozmawiać o uczuciach, których nie można wyrazić, ani o problemach, które nie majš rozwišzania. Skoncentrujemy się na tych uczuciach : i na tych sytuacjach, dla których można znale�ć wyraz, przynajmniej czę�ciowo.
Co do mnie miałam już dużš wprawę w identyfikowaniu jednego uczucia, które wcze�niej ignorowałam. Można by je opisać jako mocny ucisk w brzuchu, który towarzyszył mi w chwilach, gdy szybko musiałam podjšć decyzję. Zwykle chodziło przy tym
135
o sprawy wymagajšce pewnego namysłu. Kiedy teraz czuję ucisk w żołšdku, to zapala się jakby czerwone �wiatło: �Stop! Jeste� w rozterce. Co� cię tak gnębi, że rozbolał cię żołšdek. Potrzebujesz czasu do namysłu, musisz zastanowić się, co Jest ważne, a co mniej ważne". Odkryłam, że kiedy miałam do�ć czasu, potrafiłam znale�ć w sobie więcej siły.
Opowiedziałam grupie o tym, jak Andy prosił mnie, żebym została przewodniczšcš komitetu klasowego. Powtarzał tę pro�bę przez ostatnie trzy lata i z każdym rokiem tłumaczyłam się bardziej kwieci�cie. Tym razem zabrakło mi wymówki. Już chciałam się zgodzić, ale powstrzymał mnie znajomy ucisk w żołšdku. Powiedziałam: .Andy, muszę to przemy�leć. Powiem ci po kolacji". Rozważałam to przez następnš godzinę. Czy chciałabym być przewodniczšcš komitetu klasowego?
�Na samš my�l robi mi się niedobrze".
�Będę się �le czuła, je�li odmówię".
�Co się ze mnš dzieje? Inne kobiety się tego podejmujš i nie robiš problemu".
�Ale te telefony, zbieranie pieniędzy, organizowanie zabaw, szukanie ochotników do pomocy".
�NAPRAWDĘ TEGO NIE CHCĘ".
Kiedy Andy przyszedł do mnie po kolacji, byłam przygotowana. �Andy, rozważyłam poważnie twojš pro�bę, ponieważ wiem, że ci na tym zależy. Kochanie, odpowied� brzmi: nie. To nie jest zajęcie dla mnie. Ale powiem ci, co chciałabym robić. Z przyjemno�ciš pojadę z wami na wycieczkę. Je�li nie masz nic przeciwko temu, to zadzwonię do twojej nauczycielki i powiem, żeby wpisała mnie na listę chętnych".
Doktor Ginott skomentował to tak:
� Dzieci sš mistrzami w wytršcaniu nas z równowagi. Zadajš mnóstwo pytań i żšdajš natychmiastowych odpowiedzi: �Mamo, możemy kupić psa?", �Tato, czy dostanę nowy rower?" Nie jeste�my komputerami, które mogš udzielać natychmiastowych odpowiedzi. Kiedy mamy trochę czasu do namysłu, odkrywamy, że nie jeste�my wcale w sytuacji bez wyj�cia. Po namy�le przychodzš nam do głowy nowe możliwo�ci.
Zwróćcie uwagę, co jeszcze się dzieje, kiedy przemy�limy naszš decyzję. Nasze odpowiedzi majš całkiem innš jako�ć. Mówimy �tak" uprzejmie, a nie ze zło�ciš. Nawet je�li powiemy �nie", to bierzemy przy tym pod uwagę uczucia dziecka.
136
Jednakże jeden aspekt historii, Jan, zaniepokoił mnie: twoje pytanie �Co się ze mnš dzieje? Dlaczego nie jestem taka jak inne matki?" Takie pytanie sprawia tylko kłopot. Zawiera domniemanie, że powinni�my odczuwać tak, jak inni ludzie. Nie jeste�my innymi lud�mi. Jeste�my sobš. Ty to ty. Wracamy znowu do tego samego. Możemy czuć tylko to, co czujemy.
I istotnie nasze odczucia sš zupełnie różne, i to we wszystkich dziedzinach. Jedna matka uwielbia piec razem z dziećmi, a inna nie cierpi, kiedy pętajš się po kuchni; jedna lubi czytać gło�no całej gromadce, a inna wzdraga się na samš my�l. Wszyscy mamy swoje mocne strony i ograniczenia. A dorosło�ć wymaga, aby�my zaakceptowali nasze bardzo ludzkie ograniczenia.
Można było usłyszeć bzyczenie muchy. Każda z kobiet rozważała swoje �ograniczenia". Czy rzeczywi�cie potrafi je zaakceptować? Czy w ogóle potrafi się do nich przyznać?
Evelyn przerwała ciszę.
� Powiem państwu, co jest dla mnie najokropniejsze. Moment, kiedy dzieci mówiš, że nie lubię z nimi grać. I to jest prawda. Robi mi się niedobrze, gdy przychodzš do mnie z warcabami albo tališ kart. Naprawdę nie lubię w nic grać.
� A grasz? � zapytała Roslyn.
� No... tak � odparła Evelyn � je�li mam czas. To znaczy... czy matka nie powinna grać z dzieckiem? Czy ono nie ma prawa tego wymagać?
� Evelyn � powiedział doktor Ginott � gdzie jest napisane, że matka musi grać w karty z dzieckiem? Powiedz mi, czy przeczytała� wszystkie ksišżki, które chciałaby� przeczytać albo czy słuchała� wszystkich utworów, których chciałaby� słuchać?
Evelyn otworzyła usta.
� To znaczy � wykrzyknęła � że niepotrzebnie grałam w wojnę, w makao i w tysišca?!
� Ależ, doktorze Ginott � zaprotestowała Roslyn � ja lubię grać w karty z dziećmi. To jedyna rzecz, jakš mogš robić razem i nie bić się. Czy chce pan powiedzieć, że nie powinnam tego robić?
� Chcę powiedzieć � odparł doktor Ginott � że powinni�my robić to, co nie jest sprzeczne z naszymi odczuciami. Je�li na sam widok kart Evelyn robi się niedobrze, to lepiej żeby nie grała z dziećmi w wojnę, bo mogłaby wywołać własnš wojnę.
137
Z drugiej strony, je�li rodzice lubiš grać z dziećmi w karty, to wtedy jest to przyjemna rozrywka dla wszystkich.
Dzieci potrzebujš szczerych reakcji. Je�li z naszych słów wynika co innego, a z gestów i tonu głosu co innego, to czujš się rozkojarzone.
� Ale przypu�ćmy � powiedziała Roslyn niespokojnie � że nasza szczera odpowied� nie stanowi dla dziecka żadnej pomocy. Ja na przykład nie cierpię prowadzić samochodu, ale je�li się mieszka na przedmie�ciu, to jest to konieczno�ć. Muszę podwozić Amy do koleżanek, do biblioteki, na lekcje fortepianu, na zbiórki harcerskie, do ortodonty. Tracę pół dnia na zawożenie jej i odbieranie. Przecież nie mogę mieć o to żalu do Amy. Nie może nic na to poradzić. Mówię więc: �Wskakuj, kochanie!" tak serdecznie, jak tylko potrafię.
� Chciałbym to zobaczyć � powiedział doktor Ginott. � Podejrzewam, że tylko pani usta się �miejš. Roslyn, czy sšdzi pani, że córka nie zdaje sobie sprawy, że to paniš denerwuje? Na pewno tak. I na pewno łatwiej poradzi sobie z prawdziwymi uczuciami niż z fałszywym u�miechem.
� Czy sugeruje pan, że powinnam jej powiedzieć, że jest pištym kołem u wozu i przestać jš wozić?
� Sugeruję � powiedział doktor Ginott � żeby w takiej sytuacji rodzice potrafili zadać sobie pytanie: �Kto ma problem?" Je�li dziecko ma problem, dziecko o tym mówi. Je�li matka ma problem, matka o tym mówi. Mówi o swoich uczuciach. Nie obwinia i nie oskarża. Słowo klucz to �ja".
Mogła pani powiedzieć: �Amy, mam problem. Niektórzy ludzie lubiš prowadzić. Ja tego nie cierpię. Za każdym razem kiedy muszę siadać za kierownicš, my�lę sobie: "Muszę przerwać to, co robię, włożyć płaszcz, wyj�ć na zimno, otworzyć drzwi do garażu, poszukać kluczyków i uruchomić silnik". Sama my�l o tym jest dla mnie nieprzyjemna".
Co się teraz dzieje? Amy musi się pogodzić z tym, że nie cierpi pani prowadzenia samochodu. Może koleżanki mogłyby czasem wpadać do niej. Może mogłaby chodzić piechotš do biblioteki czy na zbiórki. Spacer jest zdrowy. A kiedy to możliwe, mogłaby je�dzić rowerem. To nie oznacza, że wcale nie będzie pani musiała prowadzić, ale może rzadziej. A Amy, wiedzšc, że jej matka tak nie cierpi samochodu, mogłaby prosić o podwiezienie w inny sposób: �Mamo, czy nie miałaby� nic przeciwko temu..." To mo-
138
głoby osłabić pani niechęć. Ale, co najważniejsze, córka dowiedziałaby się, co pani naprawdę czuje, nie odbierałaby podwójnego przekazu.
Słuchałam i rozmy�lałam: �Musiałam przej�ć długš drogę".
Jaki� czas temu powiedziałabym: �Może to jest dobre dla Roslyn, ale nie dla mnie. Moje dziecko nie poradziłoby sobie z moimi prawdziwymi uczuciami czy ograniczeniami. Muszę być ponad to. Inne zachowanie jest nieodpowiedzialne. Przecież dzieci to nasz najważniejszy obowišzek".
Wcale nie. Co innego jest najważniejszym obowišzkiem rodziców: ich własne potrzeby, ich własne uczucia, nawet �ograniczenia".
Słowa doktora Ginotta, które tak gorliwie zapisałam w zeszycie, wydały mi się nagle zrozumiałe, pełne tre�ci i ważne. Rodzice powinni szanować własne ograniczenia. Możemy udawać trochę milszych niż jeste�my, ale nic po- nadto.
Ważne jest zaakceptowanie tego, co czujemy w danej chwili.
Należy być szczerym wobec dzieci.
10.
Ochrona siebie, dzieci, całej rodziny
Minęło sze�ć miesięcy. Dziwne, że kiedy� nie miałam pewno�ci, czy moje uczucia sš ważne. Teraz odwołuję się do nich niemal automatycznie i za każdym razem jest to łatwiejsze.
Kiedy wracam do dawnych nawyków (a cišgle mi się to zdarza), dostrzegam różnicę. Jaka� czšstka mnie na chłodno obserwuje, co się dzieję. Wydaje mi się, że ilekroć lekceważę swoje uczucia, zostajš wprawione w ruch i�cie diabelskie siły.
Oto, co się dzieje:
1. Dzieci wyłuszczajš żšdanie.
2. Matka ignoruje swoje negatywne uczucia i ulega.
3. Rodzi się w niej żal.
4. Żal znajduje uj�cie. 5. Kto� zostaje skrzywdzony.
6. Cała rodzina cierpi.
Powtarza się to za każdym razem.
Na przykład kiedy�, nie zważajšc na ból głowy, znosiłam radosnš �twórczo�ć" Davida, który brzdškał na pianinie. Godzinę pó�niej krzyczałam na wszystkich, a David wylšdował wcze�niej w łóżku, rozżalony i we łzach.
Innym razem Jill zmusiła mnie, żebym jej kupiła buty, których wcale nie potrzebowała. W drodze do domu wygłosiłam długi wykład na temat jej ekstrawagancji. Jill była w złym humorze, wrogo nastawiona do wszystkich, i od razu po powrocie do domu zaczęła dokuczać bratu.
To samo działo się z Tedem. Kiedy� zrezygnował z wyprawy na ryby, żeby zabrać dzieci do wesołego miasteczka. Andy narzekał, że tata był niedobry, nie pozwolił im przejechać się dwa razy górskš kolejkš. Ted dał Andy'emu zbyt mocnego klapsa.
140
Andy krzyczał, a ja byłam zła na Teda za tę przesadnš reakcję. W końcu Jill spytała nas, czy chcemy się rozwie�ć.
Z takich do�wiadczeń wypływa głębokie przekonanie: je�li od uczuć jednego z rodziców zależy atmosfera w rodzinie, to uczucia te muszš być chronione. Je�li na matkę lub ojca wywiera się presję, której nie mogš znie�ć, je�li sš rozżaleni, tracš kontrolę, wtedy w najlepszym razie dochodzi do przykrych scysji, a w najgorszym � do awantur. Ale je�li matka lub ojciec sš opanowani, panujš nad sytuacjš, kontrolujš swoje odczucia, sš pełni dobrej woli, można znie�ć niemal wszystko, poradzić sobie w najgorszej sytuacji, przetrwać burze i jeszcze �miać się z tego. Dzieci sš bezpieczne. Znajdujš się w dobrych rękach.
Uczyłam się więc z zapałem, w jaki sposób mogę siebie chronić, jak stać na straży swej dobrej woli. Dla dobra całej rodziny, starałam się uważnie wsłuchiwać we własne uczucia; nie dawać z siebie zbyt wiele, żeby nie stracić kontroli; starałam się być czasem skšpa, żeby pó�niej okazać hojno�ć; usiłowałam bronić swej równowagi duchowej, stanowišcej �ródło siły dla wszystkich członków rodziny.
Nabrałam od nowa przekonania o własnej warto�ci. Przyrównywałam siebie do delikatnego mechanizmu, spełniajšcego życiowe funkcje; do skomplikowanego, czułego instrumentu, z którym trzeba się ostrożnie obchodzić i dbać, żeby był w jak najlepszym stanie.
Nie. Nawet więcej. Byłam Królowš Matkš, od której kondycji zależy stan całego ula, siłš, która scala jego życie. I biada nam wszystkim, je�li potrzeby królowej sš lekceważone.
Już samo oddawanie się takim rozmy�laniom wpłynęło na moje zachowanie. Kiedy dawniej koncentrowałam się na własnych potrzebach, czyniłam to w duchu przekory, jak gdybym chciała powiedzieć: �Ja też jestem człowiekiem. Też mam swoje prawa". Kiedy teraz chroniłam własne potrzeby, czułam spokojnš pewno�ć. To, co robię, służy mnie, im, nam wszystkim.
Zauważyłam, że nie mam już zwyczaju tłumaczyć się z zakłopotaniem. Kiedy� mówiłam: �Przykro mi, kochanie. Wiem, że mieli�my dzisiaj kupić nowe rękawice baseballowe, ale cały ranek robiłam porzšdek w szafach i jestem skonana. Pozwól mi położyć się na chwilę. Zobaczymy, jak się będę czuła, dobrze?"
Proszę sobie wyobrazić! Dorosła kobieta mówišca do dziecka �pozwól mi". Matka proszšca dziecko o pozwolenie na drzemkę.
141
Proszę sobie wyobrazić matkę, która uzależnia swoje dobre samopoczucie od dziecka! Wyznam jednak, że nawet to było pewnym postępem. Dawnymi czasy je�li obiecałam, że pojadę, to jechałam � zmęczona czy nie. Co innego mogłaby zrobić �dobra matka"?
Wspomniałam te dwa etapy i ucieszyłam się, że mam to już za sobš. Osišgnęłam teraz inny poziom.
Moje nowe dewizy brzmiały:
�Tłumaczenia sš nie na miejscu".
�Przeprosiny sš niewła�ciwe". ,
�Obrona mojej rodziny zaczyna się od samoobrony".
Teraz mawiałam: �Kochanie, muszę cię rozczarować. Chciałam ci dzisiaj kupić nowe rękawice baseballowe, ale niestety nie mogę. Na szczę�cie będę miała czas w pištek albo w sobotę po południu. Który dzień ci bardziej odpowiada?" Je�li odpowiedziš były jęki protestu, nie uginałam się pod presjš. Po prostu spokojnie powtarzałam: �Pištek albo sobota po południu". Jeszcze jeden pisk i wychodziłam z pokoju. Rodzice nie sš od tego, żeby na nich co� wymuszać piskami.
Nauczyłam się bronić jeszcze przed jednš rzeczš � nie przed ich żšdaniami, ale przed nastrojami. To, że Andy był przygnębiony, ponieważ nie miał się z kim bawić po południu, nie oznaczało, że musze podzielać jego smutek. Je�li Jill umierała ze strachu przed sprawdzianem, to przecież ja nie musiałam bać się razem z niš.
Doktor Ginott często podkre�lał, że dla własnego zdrowia psychicznego rodzice nie powinni poddawać się nastrojom dzieci. Mawiał: �Nie byłoby żadnego pożytku z lekarzy, gdyby zarażali się chorobami pacjentów".
Moi rodzice nie byliby w stanie tego pojšć. Wstyd by im było u�miechać się, kiedy dzieci czuły się nieszczę�liwe. Dla nich oznaczałoby to brak troski o dzieci. Prawdziwi rodzice muszš cierpieć z dziećmi.
Byłam szczę�liwa, że potrafiłam uwolnić się od tych zapatrywań. Kiedy David rozpaczał, że nie przyjęto go do szkolnej orkiestry, wysłuchałam go i wyraziłam współczucie. Ale w którym� momencie zaczšł mnie ogarniać jego nastrój. Wstałam wtedy i powiedziałam:
�Muszę się przygotować do wyj�cia. Idziemy dzi� z tatš do teatru".
David był zaskoczony. �Jak możesz mieć taki dobry humor, kiedy ja jestem nieszczę�liwy?" � zapytał.
142
Zastanowiłam się. �To dlatego, Davidzie, że ty i ja jeste�my różnymi osobami. Ale wiem, że cierpisz".
I rzeczywi�cie tak my�lałam! Tylko jedna rzecz powstrzymywała mnie od triumfowania. Pamiętałam doskonale nasze ostatnie wyj�cie do teatru. Tamtego wieczora David również miał jaki� problem. Ale wtedy nie wiedziałam jeszcze, że trzeba to zostawić w domu. Wspólnie z Tedem zmarnowali�my sobie cały wieczór, dršżšc problem Davida. Rozpaczali�my nad jego nieszczę�ciem. Biedny Ted. Przedstawiłam mu ten problem podczas kolacji; zanim podniosła się kurtyna, zaproponowałam dwa możliwe rozwišzania; podczas przerw chciałam usłyszeć jego zdanie na ten temat. Byli�my na komedii, ale żadne z nas zbyt wiele się nie �miało. Nim przedstawienie dobiegło końca, Ted nie mógł na mnie patrzeć.
Dzi� wieczór będzie inaczej. Zostawię problemy Davida w domu i będę cieszyć się wspólnym wieczorem.
Ale była też druga strona medalu. Od czasu do czasu dzieci potrzebowały ochrony przede mnš, przed moimi nastrojami. Miesišc temu moja bliska przyjaciółka miała wypadek i przebywała w szpitalu w krytycznym stanie. Nie chciałam zasmucać dzieci, więc starałam się zachowywać tak jak zawsze.
Ale moje zachowanie całkowicie odbiegało od normy. Dzieci mówiły co� do mnie, a ja ich nie słyszałam. Nawet kiedy się starałam, nie potrafiłam się skupić. Pięć minut pó�niej krzyczałam z powodu poduszki, która nie leżała na swoim miejscu. Po chwili, gdy spojrzałam na ich zatrwożone buzie, przyszło mi na my�l, że może powinny co� wiedzieć.
Zawołałam je do pokoju i starałam się znale�ć wła�ciwe słowa: � Dzieci, na pewno zauważyły�cie, że jestem trochę rozkoja-rzona i trudno się ze mnš porozumieć. Chcę, żeby�cie wiedziały, że to nie ma nic wspólnego z wami. Po prostu co� mnie gnębi.
Nie miałam siły dalej mówić, głos mi drżał. Wyszłam z pokoju, zastanawiajšc się, czy mnie zrozumieli. Kiedy Andy przybiegł po chwili, krzyczšc histerycznie, że kto� mu ukradł nowš czerwonš kredkę, doszłam do wniosku, że nie. Pomy�lałam: �I co teraz? Nie mam siły sobie z tym radzić". Nagle zjawił się David. Objšł Andy'ego i powiedział łagodnie:
143
� Nie zawracaj głowy mamie. Chod�, pomogę ci znale�ć kredkę".
Pomy�lałam: �Jak to ładnie z jego strony! Jednak mnie zrozumiał. Szkoda, że wcze�niej z nimi nie porozmawiałam. Może następnym razem zareaguję szybciej. Może uda mi się nawet zawczasu ostrzec rodzinę, że będę w złym nastroju, i zapobiegnę burzy".
Następnego dnia przypadało �więto Dziękczynienia. Obudziłam się i spojrzałam na Teda, który spokojnie spał. �Szczę�ciarz � pomy�lałam � nie przejmuje się, że zwali mu się na głowę dwudziestu dwóch krewnych, że będzie musiał po�cielić łóżka, nakryć do stołu i wyczy�cić wannę".
W zeszłym roku czułabym potrzebę opanowania paniki i udawania wzorowej matki, która z u�miechem na ustach, ubrana w kwiecisty fartuszek. Jednš rękš nadziewa indyka, a drugš pomaga Jill mieszać sos żurawinowy. (Ważne jest, aby dzieci uczestniczyły w przygotowaniach).
Dzisiaj towarzyszyła mi tylko jedna my�l: �Jak zdołam zachować spokój?" Włożyłam stare dżinsy, zeszłam do kuchni i rzuciłam się w wir przygotowań. Miałam wła�nie w dłoni nadzienie do indyka, kiedy w drzwiach pojawili się David i Andy. Andy zawołał:
� Poczekaj, ja to włożę! David odsunšł go i krzyknšł:
� Ty to robiłe� w zeszłym roku. Teraz kolej na mnie! Nie było chwili do stracenia. Królowa znajdowała się w niebezpieczeństwie! Wróg wdzierał się do �rodka. Cały ul był zagrożony! Zebrałam siły do obrony. Oznajmiłam:
� Słuchajcie no, wy dwaj. Jestem zła jak diabli. Jeszcze trochę i wyprowadzicie mnie z równowagi! A nie chcę nikogo skrzywdzić. David spytał:
� Czy mogę zostać, je�li będę cicho i będę robił tylko to, co powiesz?
� Tak, ale je�li nie jeste� w nastroju do współpracy, to zmykaj. Tutaj nie jest bezpiecznie!
To było zbyt wiele dla Andy'ego. Musiał mnie wystawić na próbę.
� Alę obiecała�, że w tym roku też będę mógł to zrobić! Nadal trzymajšc w dłoni nadzienie, złapałam go za ramię, popchnęłam w stronę drzwi, powiedziałam: � Już cię tu nie ma! � i wystawiłam małego sabotażystę za drzwi.
144
To mi dodało animuszu. Jakš siłę daję poznanie własnych uczuć, siłę, która zapewnia ochronę mnie i mojej rodzinie wtedy, gdy jest to potrzebne!
Jill przyszła ze szkoły z u�mieszkiem na ustach. Powiedziałam:
� Hej, co� cię rozbawiło.
� Znasz Robin � powiedziała � my�li, że jest taka wspaniała. Zawsze wpycha się przede mnie, kiedy stoimy w kolejce po lunch i mówi: �Och, Jill, mogę stanšć przed tobš, prawda? Proszę, będę twojš najlepszš przyjaciółkš". Zawsze jej pozwalam, nawet kiedy nie mam na to ochoty, a potem ona nawet ze mnš nie rozmawia! Woła wszystkie swoje koleżanki i wpuszcza je do kolejki. Ale wiesz, co dzisiaj powiedziałam? �Nie, Robin. Nie lubię, kiedy wpychasz się przede mnie". I wiesz, co zrobiła? Stanęła na końcu kolejki.
Byłam zdumiona. Ta �paskudna Robin" od poczštku roku tak traktowała Jill! Skšd Jill zaczerpnęła tyle siły, żeby jej się przeciwstawić?
Znałam odpowied�. Ode mnie! I chociaż nie mogłam tego udowodnić naukowo, miałam niezachwianš pewno�ć. Nauczyła się tego ode mnie! Przez te wszystkie miesišce, kiedy domagałam się poszanowania swoich uczuć, stanowiłam wzór dla córki. Ode mnie Jill nauczyła się tego, czego nie nauczyłyby jej setki wykładów.
I chociaż odczuwałam matczynš dumę, do�wiadczyłam też ukłucia zazdro�ci. W wieku o�miu lat Jill wiedziała to, czego nauczenie się zabrało mi pół życia.
145
11.
Wina i cierpienie
Podczas wszystkich spotkań, na których mówili�my o uczuciach rodziców i sposobach ich ochrony, Katherine milczała. Jednak jej zasznurowane usta �wiadczyły bez wštpienia o dezaprobacie. Którego� dnia nie wytrzymała.
� Doktorze Ginott, rozmawiamy cały czas o uczuciach rodziców tak, jakby istniały one w próżni! Nasze dzieci mogš polegać tylko na nas, na nikim innym! Czy rodzice mogš do tego stopnia sobie pobłażać, żeby przestać w ogóle robić cokolwiek dla dziecka? Dziecko jest na naszej łasce. Nie możemy tak po prostu folgować wszystkim swoim uczuciom! Gdyby matka chciała rzeczywi�cie kierować się własnymi potrzebami, leżałaby w łóżku do dwunastej, nie zmieniałaby dziecku pieluszek i wkładałaby mu smoczek do ust, gdy tylko zapłacze � ponieważ absolutnie nie znosi hałasu! Je�li rodzice nie zatroszczš się o potrzeby dzieci, to kto się zatroszczy?
� Katherine � odpowiedział doktor Ginott � pani spostrzeżenia sš istotne. Obowišzkiem rodziców jest zaspokajanie rzeczywistych potrzeb dziecka, szczególnie małego. Matka lubi sobie pospać, ale nie może. Dziecko trzeba rano nakarmić. Je�li malec jest zmęczony, trzeba go wzišć na ręce.
Ale kiedy dziecko doro�nie, nie potrzebuje natychmiastowego zaspokajania swoich potrzeb. To nawet nie byłoby wskazane. Jako rodzice mamy obowišzek nauczyć Je, krok po kroku, że niektóre zachcianki mogš poczekać. Na przykład, kiedy pięciolatek chce koniecznie i�ć do toalety, podczas gdy matka czeka w kolejce do kasy w supermarkecie, można mu szepnšć: �Ciężko jest czekać, kiedy tak bardzo chcesz i�ć do toalety. Pójdziemy, jak tylko wydadzš mi resztę". Matka uczy go, że trzeba wytrzy-
146
mać chwilowy dyskomfort, je�li wymaga tego sytuacja. Nie chcemy, żeby nasze dzieci pozostały niedojrzałe emocjonalnie. Chcieliby�my, żeby liczyły się z uczuciami innych ludzi.
Nell wyglšdała na zmartwionš.
� Ale doktorze Ginott � powiedziała � co należy zrobić, kiedy zachodzi sprzeczno�ć pomiędzy potrzebami dziecka a rodziców? Jak pan wie, Kenneth wła�ciwie nie ma przyjaciół. Większo�ć dni spędza samotnie. Wczoraj sšsiadka przyprowadziła szczeniaka, którego nie mogła dłużej mieć u siebie, i zapytała, czy by�my go nie chcieli. Gdyby pan widział Kennetha! Uklęknšł na podłodze i kiedy wzišł pieska na ręce, miał taki wyraz twarzy, jakiego nigdy jeszcze nie widziałam. Pocierał policzkiem sier�ć psa, a potem spojrzał na mnie i zapytał: �Możemy go zatrzymać? Proszę, mamo, możemy?"
Tak bardzo chciałam, żeby miał tego pieska. To był �liczny szczeniak i wiedziałam, jak wiele by to znaczyło dla Kennetha. Ale, doktorze Ginott, jestem uczulona na sier�ć psa. Mam od razu kaszel. I po prostu nie wiem, co mam zrobić w tej sytuacji. On tak bardzo chce mieć tego pieska. Chyba mu pozwolę.
Doktor Ginott powiedział łagodnie: � Nell, nie można robić dziecku przyjemno�ci kosztem cierpienia którego� z rodziców. To zbyt wielka cena dla obojga. Rodzice przypłacajš to zdrowiem, a dziecko w inny sposób.
Co dziecko my�li, kiedy dostaje co� kosztem rodziców? �Zmusiłem matkę, żeby kupiła mi szczeniaka. Mama kaszle i czuje się chora przeze mnie. Jestem okropny. Boję się!"
Nell, kiedy dziecko widzi, że przez nie cierpimy, automatycznie czuje się za to odpowiedzialne. Nasze cierpienie wywołuje w nim poczucie winy i strach.
Wróćmy do pani stwierdzenia o sprzecznych potrzebach. Kiedy słyszę, że dziecko czego� potrzebuje, zadaję sobie pytanie: �Czy ono tego potrzebuje, czy tego chce? Czasem niełatwo odróżnić te dwie sprawy. Dziecko ma wiele istotnych potrzeb, które mogš i powinny zostać zaspokojone. Ale jego zachcianki to studnia bez dna. Chce na przykład spać z rodzicami. Ale powinno spać we własnym łóżku. Przed Bożym Narodzeniem chce dostać każdš zabawkę, którš reklamujš w telewizji. Potrzebuje jednej lub dwóch.
Rozważmy przypadek Kennetha. Czego chce? Psa. A czego naprawdę potrzebuje?
147
Nell zastanawiała się przez chwilę, po czym powiedziała nie�miało:
� Potrzebuje chyba przyjaciela.
� I wszystko, co powinna pani zrobić � dodał doktor Ginott
� to udzielić mu pomocy, kiedy będzie próbował zaprzyja�nić się z kim�. � Doktor Ginott zwrócił się do pozostałych kobiet:
� Kiedy pozwalacie, żeby dziecko widziało, jak cierpicie z jego powodu, to nic dobrego z tego nie wynika. Uczycie je, na własnym przykładzie, jak się nie bronić. Uczycie je, jak kierować się słabo�ciš, a nie siłš.
Słuchałam z uwagš. To, o czym doktor Ginott mówił, cierpienie rodziców z miło�ci do dziecka, stanowiło nieodłšcznš czšstkę mojego dzieciństwa. I nie tylko mojego! Wystarczyłoby wpa�ć do któregokolwiek domu którejkolwiek grupy etnicznej w sšsiedztwie, żeby usłyszeć:
�Serce mnie boli przez ciebie. Wiesz, jak się martwię, kiedy tam chodzisz. Och, je�li to dla ciebie takie ważne, to id�".
�Zjedz resztę mięsa, kochanie. Ro�niesz. Nie przejmuj się mnš. Ja mogę sobie zrobić co� innego".
�Nie martw się czesnym, synu. Będę pracował po godzinach, je�li tak trzeba. Zajmij się tylko naukš".
Jedyna zapłata, jakiej pragnęli ci rodzice, to miło�ć i wdzięczno�ć dziecka. Ale ich dzieci nie czuły wdzięczno�ci. Czuły nienawi�ć. Rodzice pragnęli dać im wszystko, co mieli: swój ból, swoje cierpienie, swoje po�więcenie, ale dzieci to odrzucały.
Postanowiłam, że muszę być ostrożna. Cierpienie, jakie znoszę dla dzieci, nie powinno ich obcišżać. Będę starała się robić wszystko dla nich z nieprzymuszonej woli albo nie robić wcale. Sprawdzę, czy czasami nie jest lepiej nic nie dać, niż obcišżyć dzieci brzemieniem winy.
Na następnych zajęciach to Roslyn przedstawiła swój problem.
� Nie wiem, dlaczego jestem taka przygnębiona, ale nic nie mogę na to poradzić. Peter zaspał trochę dzi� rano i bardzo się spieszył. Nie mógł znale�ć skarpetek. Struchlałam, kiedy u�wiadomiłam sobie, że wszystkie skarpetki leżš mokre w pralce. Powiedziałam od razu: �Peter, wiem, co zrobić. Pożycz skarpetki od tatusia".
148
Zaczšł narzekać, że nigdy nie robię prania na czas i że nie może na mnie polegać. Próbowałam wyja�nić, że byłam bardzo zajęta, ale on po prostu nie słuchał. W końcu wypadł z domu jak burza � spó�niony i bez skarpetek. Czułam się jak kiepska matka.
Doktor Ginott u�miechnšł się ze smutkiem.
� Niewiele trzeba, żeby wzbudzić w rodzicach poczucie winy, prawda? Ale dziecko nie może wiedzieć, że przez nie czujemy się winni. To mu nie pomaga. Dziecko znajduje się nagle na pozycji oskarżyciela, podczas gdy my kulimy się ze strachu na miejscu dla �wiadków. Je�li pozwoli się dziecku na co� takiego, to jak ono się czuje?
Roslyn zastanawiała się chwilę. W końcu powiedziała:
� Czuje się winne... przestraszone, czuje się złe.
� Dokładnie tak � potwierdził doktor Ginott. Roslyn głęboko westchnęła.
� A ja naprawdę my�lałam, że mu pomagam! Ale nadal nie wiem, co innego mogłam zrobić.
� Rozmawiali�my ostatnio o prawdziwych potrzebach dziecka � mówił doktor Ginott. � Peter nie potrzebował dzi� rano gotowego rozwišzania ani tłumaczeń dowodzšcych poczucia winy. Powinien mieć możliwo�ć wykazania samodzielno�ci, własnej inicjatywy. Powinien sam rozwišzać swój problem.
Jak można było mu pomóc w zaspokojeniu tych potrzeb? Po pierwsze, je�li musi się zastanawiać, kogo obarczyć winš, nie jest w stanie my�leć konstruktywnie. Oskarżanie utrudni mu tylko zadanie. Możemy pomóc mu ominšć ten etap mówišc:
�Synu, ja jestem odpowiedzialna za to, żeby zawsze były czyste skarpetki". Wtedy Peter może swobodnie skupić się na szukaniu rozwišzania.
Po drugie, pomagamy mu, okre�lajšc jego problem jako trudny. Można powiedzieć: �Co można zrobić w takiej sytuacji? W domu nie ma ani jednej suchej pary skarpetek. To poważny problem!" Opisujšc problem z powagš, dajemy do zrozumienia, że jest to warte uwagi.
I teraz najtrudniejszy moment. Trzeba sobie powiedzieć: Nic nie rób; stój tam. Matka powinna spokojnie stać i czekać, aż dziecko samodzielnie znajdzie rozwišzanie. To dla niego największa pomoc.
Helen pomachała rękš.
149
� Mam podobny przykład. Wła�ciwie przytrafiło mi się to samo. Dzisiaj jest szkolny piknik. Laurie przypomniała mi, żebym kupiła jej napój w puszce, tuńczyka i ciastka. No cóż, zapomniałam. Byłam tak zajęta pracš nad mojš nowš rze�bš zatytułowanš �Matka i dziecko", że zaniedbałam własne dziecko. Kiedy dzi� rano Laurie otworzyła lodówkę, struchlała.
�Mamo � jęknęła � jest tylko chleb, majonez, ketchup, musztarda i jedzenie dla kota. Co mam zabrać?"
Proszę sobie wyobrazić, jak się czułam! Ale postanowiłam, że Laurie nie może tego wiedzieć. Powiedziałam: �Kochanie, moim obowišzkiem było kupienie jedzenia na piknik, ale zapomniałam. To wielki kłopot. Nawet Jak trochę pomyszkujesz, to chyba niczego nie znajdziesz".
Laurie pomyszkowała i w końcu natrafiła na niemal pusty słoik masła orzechowego. Posmarowała nim szybko dwa kawałki chleba, cały czas mruczšc pod nosem, że nie ma nawet deseru. Potem pobiegła na górę. Kiedy wróciła do kuchni, pokazała mi z rado�ciš cytrynowego lizaka i powiedziała: �Zobacz, co znalazłam! Zostało od Halloween!"
Czy to nie dobry przykład? I pomogłam jej, prawda? To znaczy nie obarczyłam jej mojš winš i pozwoliłam skoncentrować się na problemie, więc powinnam się dobrze czuć... Ale czuję się okropnie. Widzę, jak siedzi tam z tym okropnym lunchem, podczas gdy inne dzieci zajadajš przysmaki przygotowane zawczasu przez odpowiedzialne matki. Prawdopodobnie zepsułam jej cały dzień. Nie wiem nawet, co powiedzieć, kiedy wróci do domu. Może po prostu powiem jej, że jest mi przykro i postaram się jako� to naprawić.
� Helen � odezwał się doktor Ginott � nie jeste�my w stanie zupełnie pozbyć się poczucia winy, ale możemy sobie powiedzieć: �Nie mogę pozwolić, żeby dziecko o tym wiedziało, to zbyt niebezpieczne � dla wszystkich" (Kiedy damy dziecku możliwo�ć wzbudzania w nas poczucia winy, to tak jakby�my dali mu bombę atomowš! Jak zauważyła Roslyn, dziecko, które potrafi wzbudzić w matce poczucie winy, samo czuje się winne. A jakie uczucie żywimy do ludzi, przez których czujemy się winni? Nienawi�ć. Kiedy dopuszczamy winę, sprowadzamy nienawi�ć.
Te słowa dotknęły czułego punktu Lee.
� To prawda! � wykrzyknęła. � Można zaczšć nienawi-
150
dzić ludzi, przez których czujemy się winni! Zawsze przepadałam za te�ciowš. Jest takš serdecznš, niezależnš kobietš. Ale nie wiem, co się z niš ostatnio dzieje. Po mistrzowsku wzbudza we mnie poczucie winy. Och, nigdy mi nic nie zarzuca wprost. Ale mówi na przykład: �Wiedziała�, że idę do lekarza, kochanie. My�lałam, że się odezwiesz". Albo: �Chciałabym czę�ciej cię widywać, Lee, ale wiem, jaka jeste� zapracowana i staram się to
zrozumieć".
Chyba ostatnio nie Jestem zbyt miła, bo staram się jej unikać.
Kiedy tylko znajdzie się w pobliżu, zaczynam się usprawiedliwiać. Boję się nawet jej telefonów. Nigdy tak dawniej nie my�lałam, ale wina jest jakby truciznš, prawda? Można jš zobaczyć, powšchać, ale gdy tylko wmiesza się do stosunków między
lud�mi, to wszystko obumiera.
Helen, która wpatrywała się uporczywie w Lee, pochyliła się w krze�le.
� Trucizna to wła�ciwe słowo! � zawołała. � I nie tylko [ �le wpływa na stosunki międzyludzkie, ale może też zmienić naszš osobowo�ć. Nagle odkrywasz, że robisz i mówisz takie rzeczy, jakby� nie była sobš. Na przykład dzi� rano. Czułam się taka winna, że cały czas my�lałam, jak mam przeprosić Laurie, kiedy wróci do domu. Byłam tak roztrzęsiona, że gdyby powiedziała, że jestem niezorganizowana i zaniedbuję obowišzki, to pewnie przyznałabym jej rację. A przecież to do mnie niepodobne! � Helen zwróciła się do doktora Ginotta. � Widzi pan, do czego to może doprowadzić? Miałabym do niej żal, że przez niš czuję się winnš. Ona nienawidziłaby siebie, że przez niš matka czuje się winna. I skończyłoby się na tym, że obie miałyby�my do siebie żal. Nie będę jej przepraszać, kiedy wróci do domu! Lepiej niech w ogóle mnie nie oskarża, bo mogłabym jš uderzyć!
Wszystkie kobiety roze�miały się.
� To nie jest takie zabawne � powiedziała Helen. � Nadal nie wiem, co mam jej powiedzieć.
� Po pierwsze � doradził doktor Ginott � niech pani pierwsza nie podejmuje tego tematu. Nieraz to, co było problemem rano, przestaje nim być po południu. Możliwe, że wcale nie doszło do tragedii: może zamieniła lizaka na kawałek kurczaka. Albo inne dziecko podzieliło się z niš sokiem. Może narodziła się nowa przyja�ń!
151
Po drugie, istnieje mnóstwo odpowiedzi, które sš bardziej skuteczne niż bicie czy przepraszanie. Można wykorzystać którškolwiek z przytoczonych odpowiedzi, w zależno�ci od naszego nastroju:
�Laurie, nie potrafię pomóc, kiedy się mnie obraża. Nie jestem nawet w stanie słuchać".
�Bez oskarżeń, Laurie! Je�li masz jakie� zastrzeżenia, wyra� je na pi�mie, wtedy będę mogła je rozważyć".
�Kochanie, powiedz mi o twoim rozczarowaniu, twoim gniewie, twoich uczuciach. Wtedy je poznam i będę mogła odpowiednio zareagować".
Jest wiele sposobów rozbrojenia dzieci i nauczenia ich, jak wyrażać zastrzeżenia. Czy to, co mówię, ma dla pani sens, Helen?
Helen podniosła głowę znad notatek.
� Zapisuję wszystko, co pan mówi � u�miechnęła się. � I co więcej, zapewniam, że jeszcze dzisiaj zrobię użytek z którego� z tych stwierdzeń. Najbardziej podoba mi się my�l, że nie będę biernš ofiarš, kiedy naskoczy na mnie o�mioletnia dziewczynka. Ale... � przerwała.
� Co� paniš jeszcze niepokoi?
� Tak! Faktem jest, że powinnam była przygotować ten lunch, i gryzie mnie, że tego nie zrobiłam.
� Pytanie brzmi � powiedział doktor Ginott: � Co poczšć ze swoim poczuciem winy? I znowu jest kilka możliwo�ci. Możemy z kim� porozmawiać: z przyjaciółkš, z mężem, z rabbim, z księdzem, z nami tutaj, z terapeutš � z kimkolwiek, kto nas wysłucha bez wydawania osšdu.
I możemy porozmawiać ze sobš. Możemy sobie powiedzieć:
�Poradzę sobie z mojš winš bez pomocy dzieci. Nie potrzebuję ich rozgrzeszenia. Nie muszę słyszeć słów przebaczenia z ust małego dziecka. Wystarczy, że sama postanowię, iż następnym razem się poprawię".
Evelyn nie była przekonana.
� Nie wiem, czy dobrze to wszystko pojmuję, doktorze Ginott. Niedawno zdarzyło się co�, nad czym się cišgle zastanawiam. Interesuje mnie pańskie stanowisko. Mam na my�li ten wieczór, kiedy mój mšż Marty wstał z krzesła, żeby sobie wzišć co� do picia. Gdy tylko wstał, moi dwaj chłopcy zajęli jego miejsce. Kiedy Marty wrócił, nie chcieli zej�ć z krzesła. Nie rozumieli,
152
dlaczego majš to zrobić. �Dlaczego tata zawsze siedzi na najlepszym krze�le? Tylko dlatego, że jest dorosły? To nie fair! Dzieciom też się co� należy!"
Pomy�lałam sobie: �Majš rację. To rzeczywi�cie jest jedyne wygodne krzesło". Słyszałam, jak Marty tłumaczył: �Wiek daje pewne przywileje. Kiedy będziecie mieć dzieci, odbijecie to sobie!" Chłopcy nic nie powiedzieli. Marty rozsiadł się z powrotem i powiedział: �Powiem wam, co trzeba zrobić". Obaj chłopcy pochylili się ku niemu. �Trzeba zażšdać! � powiedział Marty. � Wtedy dostaniecie to, czego chcecie".
Wydawało mi się, że Marty był trochę za ostry, ale teraz nie
jestem pewna.
Doktor Ginott zapytał: � Co pani teraz czuje?
� Wydaje mi się, że może jednak postšpił wła�ciwie � odparła Evelyn. � Zgodnie z tym, co pan powiedział, je�li Marty miałby z powodu dzieci poczucie winy, nie byłoby to dobre dla nich.
Doktor Ginott przytaknšł.
� Pani mšż udzielił dzieciom cennej lekcji. Ważne jest, żeby�my wiedzieli, że jako rodzice nie musimy się dzieciom tłumaczyć z tego, co robimy. To nie znaczy, że dzieci nie będš próbowały złapać nas w pułapkę poczucia winy. Ale lepiej we�my przykład z Marty'ego i nie dajmy się złapać. Dzieci pytajš: �Dlaczego jedziecie sami na wakacje? Dlaczego nas nie zabieracie? Dlaczego mama nie wróci do pracy? Mieliby�my więcej pieniędzy. Dlaczego mi nie kupicie nowego aparatu fotograficznego? Dopiero co kupili�cie nowy samochód".
Nie musimy się tłumaczyć ani bronić � nawet w takich drażliwych momentach. Jako rodzice musimy podejmować pewne decyzje, które wynikajš z naszej oceny sytuacji. A w procesie podejmowania decyzji dzieci nie muszš uczestniczyć, nie musimy się też kierować ich ocenš. Możemy powiedzieć: �Słyszę, co mówisz, ale to nie jest twoje zmartwienie. To mama i tata decydujš o tych sprawach". Kiedy rodzice zdajš sobie sprawę ze swoich praw, kiedy wiedzš, że poczucie winy jest nie na miejscu, wtedy pomagajš dziecku zebrać siły .
Rozmy�lałam o tym przez całš drogę do domu. Czy rzeczywi�cie dodajemy dziecku siły, je�li nie obarczamy go naszym poczuciem winy? Przypomniało mi się zdarzenie sprzed kilku lat. Padał �nieg i David poprosił, żebym podwiozła go do przedszkola.
153
Ale gdy pomy�lałam, że musiałabym zabrać ze sobš dwoje młodszych dzieci, powiedziałam mu, żeby poszedł sam.
Kiedy tylko wyszedł, wiatr się wzmógł i osaczyło mnie poczucie winy. Popołudnie się dłużyło. Pierwsze słowa Davida po przyj�ciu do domu brzmiały: �Dlaczego mnie nie podwiozła�, mamo? Spó�niłem się. Nie mogłem uj�ć, tak wiało. Musiałem się zatrzymywać i opierać o drzewa".
Nie mogłam tego spokojnie słuchać. Chciałam go przytulić i powiedzieć: �Och, moje biedne maleństwo! Jaka ze mnie okropna matka".
Ale nie zrobiłam tego. Powiedziałam: �Ojej! Ale miałe� spacer! Taki kawał drogi na silnym wietrze. To wymaga wytrzymało�ci! Czyn godny Abe Lincolna, a nie sze�cioletniego chłopca!"
Wtedy byłam zadowolona, ponieważ David wydawał się taki dumny z siebie. Teraz lepiej zdaję sobie sprawę z tego, co zaszło. Gdybym obarczyła go swoim poczuciem winy, odebrałabym mu siłę, zaczšłby użalać się nad sobš i miałby nade mnš władzę. Zamiast tego wyraziłam podziw dla jego zmagań, a to mu u�wiadomiło, że jest silny; że potrafi sobie poradzić w trudnych sytuacjach.
Tak wiele do przemy�lenia... Tak wiele nowych idei, które trzeba sobie przyswoić i uczynić własnymi.
154
12.
Gniew
1. Drzemišca w nas bestia
Doktor Ginott wskazał na atrakcyjnš młodš kobietę siedzšcš
koło niego.
� Drogie panie � powiedział � mamy dzisiaj go�cia, jest nim panna Bennet, dziennikarka z magazynu o zasięgu ogólnokrajowym, która chce napisać o nas artykuł.
Pomy�lałam: �Jaka zarozumiała! Siedzi tam spokojnie z wyrazem wyższo�ci na twarzy. Jak ta obca osoba, nie majšca pojęcia o naszych metodach, może po jednych zajęciach napisać artykuł � prawdopodobnie kilka paragrafów � o pracy, która zajęła nam kilka lat?! Dzisiejszy wieczór będzie dla niej objawieniem".
Każda z nas była bardziej błyskotliwa niż zwykle. Poruszały�my problemy, które sprawiłyby kłopot Salomonowi. Opowiedziały�my nawet dla przykładu kilka starych historii. Przeszły�my same siebie.
Kiedy zajęcia dobiegły końca, panna Bennet podziękowała nam uprzejmie:
� To był wspaniały wieczór � powiedziała � ale odnoszę wrażenie, że największym problemem pań jest radzenie sobie z własnym gniewem. Czyż nie mam racji?
Były�my zdumione. Je�li po wszystkim, co usłyszała, potrafiła wycišgnšć jedynie taki wniosek, to najwidoczniej nawet nie dotknęły�my tematu. Kilka kobiet zaczęło mówić naraz:
ROSLYN: Nie powiedziałabym! Gniew jest problemem, ale z pewno�ciš nie największym. ,
155
EVELYN: Mówię oczywi�cie tylko we własnym imieniu, ale dla mnie najtrudniejsze jest zagadnienie rywalizacji pomiędzy rodzeństwem.
Helen wyprostowała się w krze�le i powiedziała z wyszukanš dykcjš:
� Panno Bennet, przedmiotem naszej troski jest szeroka skala ludzkich uczuć. Radzenie sobie z gniewem nie jest oczywi�cie łatwš sprawš, ale fałszywe jest mniemanie, że ta jedna z ludzkich emocji stanowi nasz �największy problem", jak się pani wyraziła. Być może, gdyby zdecydowała się pani odwiedzić nas ponownie, stwierdziłaby pani, że gniew jest tylko fragmentem większej cało�ci.
Panna Bennet straciła animusz po tej reprymendzie.
W drodze do domu wydziwiały�my nad jej brakiem inteligencji. Zupełnie nic nie zrozumiała. � Jest za młoda � stwierdziły�my w końcu. � Pewnie nawet nie ma dzieci. � Potem nie po�więcały�my już pannie Bennet więcej uwagi.
W następnym tygodniu telefon zadzwonił akurat w chwili, kiedy żegnałam się z dziećmi. To była Helen. Wydawała się spięta.
� Czy już poszli?
� Dlaczego pytasz? Co się stało?
� Wszystko stało się tak szybko � opowiadała Helen. � Billy był już przy drzwiach, kiedy zauważyłam, że ma na nogach tylko tenisówki. Cały ubiegły tydzień chorował, a na dworze jeszcze leży �nieg. Czułam, że bierze mnie zło�ć, ale zapanowałam nad sobš. Powiedziałam spokojnie: �Billy, ciepłe buty". Odparł: �Nie potrzebuję ich, tylko dzieci noszš ciepłe buty".
I nagle zaczęłam na niego wrzeszczeć: �Co się z tobš dzieje? Jeste� głupi. Czy chcesz być znowu chory? I to dlatego, że jaki� idiota z czwartej klasy stwierdził, że ciepłe buty wyszły z mody! Już chyba dosyć zajęć szkolnych opu�ciłe� tej zimy?
Rzuciłam mu buty pod nogi. Billy wrzasnšł z całej siły: �Nienawidzę cię!" , a Ja trzepnęłam go w twarz. Billy krzyczał: �Moje ucho! Moje ucho!" I wtedy zauważyłam �lad mojej dłoni na jego policzku i uchu.
� No nie � wymamrotałam (Pomy�lałam o tym okropnym zatargu między mnš i Davidem, do którego doszło w zeszłym tygodniu. Miałam ochotę opowiedzieć o tym Helen, ale co� mnie wstrzymywało).
156
� To jeszcze nie wszystko � powiedziała Helen. � Billy poszedł do łazienki, przejrzał się w lustrze i krzyknšł: �Zobacz, co mi zrobiła�! Pokażę wszystkim w szkole, co mi zrobiła�!"
Tego było za wiele. Zacisnęłam zęby i postanowiłam jej powiedzieć.
� Ja też zrobiłam ostatnio co�, z czego nie jestem dumna.
� Uderzyła� Davida? � zapytała Helen z nadziejš w głosie.
� Gorzej � powiedziałam. � Nazwałam go królem szczurów.
� Już mi lepiej � westchnęła Helen. � Przynajmniej nie jestem osamotniona. Czym David zasłużył sobie na taki tytuł?
� To było takie dziwne. Nawet nie wiem, co zrobił. Po prostu my�lałam, że co� zrobił. Usłyszałam, jak Andy krzyczy: �David, przestań!" Chciałam do nich pój�ć, ale po namy�le stwierdziłam, że nie będę się wtršcać. Niech sobie sami radzš. I wtedy Andy znowu krzyknšł, ale tym razem brzmiało to tak, jakby go kto� dusił. A David �miał się rado�nie. Wpadłam w szał. Wtargnęłam do pokoju i złapałam Davida za kołnierz. �Wiesz kim jeste�? � krzyknęłam. � Jeste� szczurem. Jeste� królem szczurów! I wiesz co? Nie jeste� moim synem. Twojš matkš musiała być szczurzyca!" A potem odepchnęłam go. Wydal mi się nagle taki mały � pokonany. Od tamtej pory niedobrze mi się robi, kiedy sobie o tym przypomnę. Nie wiem, dlaczego to powiedziałam. Ale nie mogłam się powstrzymać. To było w tym wszystkim najbardziej przerażajšce. Tak jakby w mojej skórze mieszkały dwie osoby. Jedna wyrzuca z siebie jad, a druga stoi i patrzy jak jaka� bezradna idiotka.
Helen milczała przez chwilę. Potem powiedziała tonem pełnym niedowierzania: � Jan, wiesz, co wła�nie stwierdziły�my? Że przy całej naszej wiedzy, nadal nie potrafimy się kontrolować, kiedy ogarnia nas gniew. Ja uderzyłam dzi� Billy'ego w twarz, a ty zmieszała� z błotem Davida. I to za co? Za to, że nie włożył ciepłych butów? Że dokuczał bratu? Nie wiem... Zaczynam my�leć, że wszystko, czego się nauczyły�my nie ma znaczenia, bo sš sytuacje, kiedy po prostu o tym zapominamy. I ona to dostrzegła.
� O kim mówisz?
� Ta dziennikarka. Natychmiast to zauważyła. Że nie potrafimy zapanować nad zło�ciš. Ale były�my tak zajęte sobš, że nawet nie zastanowiły�my się nad jej słowami. Gdybym jš dzi� spotkała, powiedziałabym: �Panno Bennet, jest pani bardzo spostrzegawczš
157
kobietš. Rzeczywi�cie mamy problem. Jeste�my kochajšcymi, zrównoważonymi, znajšcymi się na rzeczy matkami, dopóki nie wpadniemy w gniew. I wtedy trach! Wszystkie cywilizowane maniery znikajš i znowu zachowujemy się jak ludzie pierwotni".
Podšżałam tokiem my�lenia Helen i dodałam ponuro: � To zbyt pochlebna ocena. W tych momentach cofamy się chyba bardziej w rozwoju. Czytałam o eksperymencie, który miał na celu okre�lenie reakcji szczurów i małp w momencie gniewu. Naukowcy razili je pršdem, bili w głowę i stosowali wszelkie możliwe metody wywołania zło�ci. ^
� I co? � spytała Helen.
� Biedne stworzenia atakowały się nawzajem: gryzły, biły się łapami, czasem na �mierć. Wyglšdało na to, że kiedy doprowadzi się zwierzęta do zło�ci, to zachodzš pewne zmiany psychiczne i rado�ć sprawia im wykańczanie się nawzajem.
� Czy sugerujesz � odezwała się Helen � że kiedy dzieci nas złoszczš, zachowujemy się jak zwierzęta? Że musimy je atakować, ponieważ to nam sprawia rado�ć? W takim przypadku nie ma dla nas nadziei!
Na następnych zajęciach przedstawiły�my doktorowi Ginotto-wi te przykre spostrzeżenia. Zainteresowało go to, ale nie wydawał się zaniepokojony.
� To prawda � powiedział � kiedy się nas sprowokuje, chcemy atakować. Ale nie jeste�my małpami ani szczurami. Jeste�my lud�mi. I dlatego mamy wybór. Możemy wyrażać zło�ć jak ludzie, w cywilizowany sposób.
� To nie takie łatwe � wtršciła Helen.
� Niełatwo jest być człowiekiem � odparł doktor Ginott. � To jest zawsze walka. I wie pani, kiedy można znale�ć wytchnienie od tej walki? Po �mierci. Lepiej mieć �wiadomo�ć, co się w nas czai. Niech nas los uchroni przed spotkaniem z lud�mi, którzy nie zdajš sobie sprawy z własnej zdolno�ci do okrucieństwa, pożšdliwo�ci i bestialstwa.
Helen zaczerwieniła się.
� Znam swoje możliwo�ci � powiedziała. � W zeszłym tygodniu uderzyłam Billy'ego.
� Ale to powiedziała�! � roze�miała się Katherine. � Pomy�lałby kto, że jeste� kryminalistkš. Co złego w tym, że przyłoży się dziecku na pupę we wła�ciwym momencie? Odkryłam, że to powoduje cuda.
158
� Katherine � powiedział doktor Ginott � je�li to odnosi skutek w twoim przypadku � w porzšdku! Ale czekam na inne odpowiedzi. Wiem, że można klapsem zmusić dziecko do posłuszeństwa. Ale nie oszukujmy się! Za każdym razem kiedy dajemy dziecku klapsa, uczymy je: �Kiedy jeste� zły � bij!" Niestety nie słyszałem, żeby kto� wychował w ten sposób bardziej kochajšcš ludzkš istotę.
� Chyba nie wyraziłam się jasno, doktorze Ginott � powiedziała Helen. � To nie był po prostu zwykły klaps. Pokłócili�my się, bo nie chciał włożyć ciepłych butów, i skończyło się tym, że uderzyłam go w twarz. Co ciekawsze, dwie sekundy wcze�niej powiedziałam sobie: �Nie będę robić awantury z powodu głupich butów. To �mieszne. Zapanuję nad sobš i będę spokojna".
Doktor Ginott uniósł brwi.
� Czy kiedykolwiek mówili�my, że rodzice powinni przemawiać ze spokojem, gdy w �rodku aż się gotujš? (Nie chodzi o to, żeby powstrzymywać zło�ć, ale o to by wyładowywać jš po trochu, a nie w Jednym wielkim wybuchu. Nie jest możliwe zachowanie cierpliwo�ci, kiedy ogarnia nas zło�ć. To tak jakby�my jednš nogš przyciskali hamulec, a drugš � pedał gazu! W ten sposób nie da się prowadzić samochodu. Bšd�cie dla siebie przynajmniej tak dobrzy jak dla własnego samochodu.
Evelyn u�miechnęła się z przymusem.
� Zastanawiam się, czy zachowywanie cierpliwo�ci ponad wszystko nie jest czasem moim problemem. Wiem tylko, że kiedy w końcu wybucham, to... No nie biję, ale zachowuję się podle. I nie jestem pewna, czy moje słowa nie sš gorsze od bicia.
Doktor Ginott przytaknšł.
� Słowa tnš jak nóż. Mogš nawet zostawiać blizny. I dlatego gniew bez ubliżania jest jedynš alternatywš dla niehumanitarnych metod. Ale nadal nie znamy wszystkich odpowiedzi. Poszukiwanie nowych i bardziej ludzkich sposobów wyrażania tak starych i silnych emocji jak gniew może trwać całe życie.
� W takim razie � powiedziała Helen � najlepiej będzie, je�li zacznę od razu. Doktorze Ginott, czy mogliby�my dzisiaj porozmawiać o tym, jak radzimy sobie z uczuciem gniewu? My�lę, że to byłoby dla mnie pomocne.
� Powiem ci, co odmieniło moje postępowanie � powiedziała Nell powoli. � Dawniej biegałam za Kennethem, kiedy bawił się piłkš w salonie i wyja�niałam ze zło�ciš, że lampy sš drogie,
159
że ciężko na to pracuję i że oczekuję, iż okaże trochę szacunku dla mojej własno�ci. Moje słowa nie robiły na nim wrażenia, więc my�lałam, że nie wyrażam się do�ć jasno. Aż pewnego dnia doktor Ginott powiedział: �Autorytet wymaga odwagi. Tylko słabi się tłumaczš".
To był ważny dzień w moim życiu. Kiedy znowu przyłapałam Kennetha z piłkš w salonie, powiedziałam stanowczo: �Kenneth, zasada jest następujšca: piłkš wolno się bawić na dworze!" Musiała go zaskoczyć ta zmiana postępowania, bo spojrzał na mnie, raz jeszcze odbił piłkę, po czym wyszedł na dwór.
Helen słuchała z zainteresowaniem.
� Podoba mi się to � powiedziała. � Żadnych bezsensownych dyskusji, tylko sprowadzenie wszystkiego do prostej zasady.
� Wiesz, co mi pomogło, Helen? � powiedziała Roslyn. � Zazwyczaj gdy dzieci mnie rozzło�ciły, groziłam im. Ale na zajęciach mówili�my kiedy�, że trzeba dać wybór, zamiast się odgrażać. Wypróbowałam to po powrocie do domu i muszę przyznać, że od razu zauważyłam różnicę. Na przykład, kiedy dzieci w domu bawiš się piłkš, mówię: �Macie do wyboru: możecie bawić się na dworze albo tracicie przywilej. Decyzja należy do was". To nie zawsze odnosi skutek, ale jest lepsze niż mówienie, że dostanš za swoje, kiedy wróci tata.
Lee wyglšdała tak, jakby nie mogła się doczekać, aż Roslyn skończy mówić.
� Je�li chcesz dowiedzieć się czego� na temat zło�ci, Helen � powiedziała � to ja jestem osobš, która ma najwięcej do�wiadczenia. Ja zupełnie nie mam cierpliwo�ci. Mój mšż mawia, że najpierw krzyczę, a potem my�lę. Ale postanowiłam się zmienić. Nadal krzyczę, bo taka już jestem, ale zamiast przezywać dzieci, krzyczę to, co chcę, żeby zapamiętały.
Po ostatniej burzy �nieżnej mój starszy syn rzucał �nieżkami w młodszego, któremu już się chciało płakać. Normalnie krzyknęłabym do drzwi: �Przestań, ty stary byku! Nie znęcaj się nad mniejszym od siebie!" Ale tym razem powiedziałam sobie: �Spokojnie. Muszę przekształcić swojš zło�ć w co� pożytecznego". No wiecie, tak jak przetwarza się energię wodnš w elektryczno�ć. Więc co chcę im przekazać? I jak powiedzieć to w prosty sposób, żeby do nich trafiło? Kiedy w końcu wymy�liłam odpowiednie zdanie, otworzyłam drzwi i zawołałam: �Tylko za obopólnš zgodš wolno się rzucać �nieżkami!"
160
Mój starszy syn zapytał: �Co to znaczy za obopólnš zgodš?"
�To znaczy, że dwoje ludzi musi się na co� zgadzać" � odparłam.
�Ja się nie zgadzam" � powiedział młodszy syn.
�No dobrze, to kończymy" � zgodził się starszy.
I o to mi chodziło.
� To interesujšca koncepcja � powiedział doktor Ginott. � Dziecko tak krótko jest z rodzicami, a tak wiele trzeba je nauczyć, zanim pójdzie w �wiat. Czy nie byłoby wspaniale, gdyby można było przetwarzać naszš zło�ć i wykorzystywać jš nie do obrażania, ale do przekazywania dzieciom warto�ciowych informacji?
Do końca zajęć rozmawiali�my o tym, jak wyrażać gniew w pożyteczny sposób. Kiedy wyszły�my, byłam zupełnie odrętwiała. Na szczę�cie Helen prowadziła samochód. Miałam czas na my�lenie. Helen była taka szczera, a ja nie odezwałam się ani razu. Dlaczego? Czy nadal było mi przykro na wspomnienie awantury z Davidem? Czy dlatego, że inne kobiety wydawały się tak pewne siebie?
Co mnie gryzło przez całe zajęcia? Czy strach? Strach, który podszeptywał: �To nie ma sensu. Należysz do innej kategorii. Żadna metoda na �wiecie nie uchroniłaby cię przed tym starciem z Davidem. Zło�ci, którš wtedy czuła�, nie dałoby się wyrazić innymi słowami. Nic nie było w stanie powstrzymać tej trujšcej erupcji. Sš takie sytuacje i tacy ludzie, że żadne słowa nie odnoszš skutku!"
Kontrola... Próbowałam sobie przypomnieć to, co doktor Ginott mówił o kontroli. Czy za bardzo starałam się siebie kontrolować? Czy co� by się zmieniło, gdybym się nie powstrzymywała tamtego ranka, ale wbiegła do pokoju po pierwszym krzyku Andy'ego i zawołała: �To mnie doprowadza do furii!" A Helen? Czy byłoby inaczej, gdyby nie starała się za wszelkš cenę zachować spokoju? Czy można by było uniknšć okropnego wybuchu, gdyby�my od razu wyraziły swój gniew?
Koncepcja wyrażania zło�ci bez ubliżania nie trafiała do mnie szybko ani łatwo. (Co innego gdy chodziło o wyrażanie miło�ci. Nigdy nie sprawiało mi kłopotu chwalenie dzieci czy okazywanie czuło�ci). Czy nie na tym polega problem? Czy mojej zło�ci nie powodował przynajmniej czę�ciowo fakt, że nie potrafiłam Jej wyrazić? Czy gdybym potrafiła w każdej chwili przywołać nie
161
krzywdzšce słowa wyrażajšce zło�ć, to mój gniew nigdy by się tak nie skumulował? Nie musiałabym cierpieć upokorzenia i nie miałabym poczucia winy, że zaatakowałam własne dziecko?
Po raz pierwszy tego dnia głęboko odetchnęłam. Powiedziałam Helen, że mamy wiele do zrobienia. Musiały�my wymy�lić, zapisać i zapamiętać pięćdziesišt różnych sposobów wyrażania zło�ci. Gdyby udało nam się znale�ć język wyrażania różnych odcieni gniewu, to może byłyby�my w stanie wyeliminować na zawsze gro�ne wybuchy!
2. Dopasowanie słów do nastroju
Następnego ranka zabrały�my się do pracy. Zaopatrzone w ołówki i duże kartki papieru, usiadły�my przy stole w kuchni. Nasz cel był jasny: stworzyć język wyrażania zło�ci bez ubliżania.
Musiały�my wymy�lić sytuację, która nieodmiennie powoduje irytację rodziców. Skoncentrowały�my się na przypadku zaniedbywania zwierzštka. Ile było rodziców, którzy kupili dzieciom zwierzštko i po pierwszej fali dziecięcego zapału do karmienia kota, wyprowadzania psa i czyszczenia akwarium, musieli oprócz Innych obowišzków zajmować się zwierzštkiem, kiedy entuzjazm dziecka ostygł?
Nie dalej jak w zeszłym tygodniu zauważyłam, przechodzšc obok klatki z ptaszkiem, że kanarek George siedzi na stercie piórek i z przerażeniem skubie dzióbkiem pusty pojemnik na jedzenie. Ogarnęła mnie w�ciekło�ć. Powiedziałam dzieciom przez zaci�nięte zęby, że sš okrutne, zepsute i nieodpowiedzialne; że nie zasługujš na to, żeby mieć jakiekolwiek zwierzštko; że może nie dam im dzisiaj kolacji, żeby poznały, co to głód.
Teraz, siedzšc spokojnie w kuchni, bez kręcšcych się dzieci, chciały�my zanotować inne możliwo�ci wyrażenia gniewu (wszystko powinno być lepsze od tego, co zostało powiedziane). Prze�ledzimy razem kolejne stopnie gniewu: od łagodnej irytacji od ekstremalnej zło�ci i postaramy się dopasować do nich język wyrażania gniewu bez ubliżania. Opiszemy nastrój rodziców, to, co podpowiada im głos wewnętrzny, a następnie podamy przy-
162
kłady wykorzystania języka dopasowanego zarówno do nastroju, jak i do wewnętrznego przekazu.
Przypu�ćmy, że matka (w tym przypadku ja) ma poczštkowo dobry nastrój. Wchodzi do pokoju i spostrzega zaniedbanego kanarka. Jej nastrój nieznacznie się pogarsza.
Nastrój: lekkie poirytowanie
GŁOS WEWNĘTRZNY
Sš tylko dziećmi. Jeszcze przez wiele lat będzie im trzeba przypominać o różnych rzeczach � często o jednym i tym samym. Moim zadaniem jako matki jest przypominać i kierować.
JĘZYK
I Gest
Gest ma natychmiastowy, dramatyczny skutek. Często pozwala oszczędzić słowa.
a) Mogę wskazać znaczšco na pusty pojemnik.
b) Mogę wyjšć z klatki pojemnik na jedzenie i wręczyć go jednemu z dzieci.
II Notatka
Notatka jest bardzo skutecznym sposobem porozumiewania
się z dziećmi, szczególnie gdy podpis brzmi: �Kochajšca mama".
a) RATUNKU!!! PTAK CIERPI NIEDOLĘ. KTO GO OCALI???
b) Zagadka: Jest żółty, �piewa jak ptak i potrzebuje �wieżego jedzenia. Zgadnijcie i rozwišżcie problem.
c) (Nie tak pomysłowe, ale równie skuteczne) GEORGE'A TRZEBA NAKARMIĆ I TO ZARAZ!
III Proste, opisowe stwierdzenie
Należy do tej samej kategorii co �Mleko się rozlało". Gdy opisujemy, zamiast wydawać polecenia, zachęcamy dziecko do odpowiedzialno�ci.
a) �George jest głodny".
b) .George skubie dziobem puste naczynie".
163
IV Powtórzenie prostego opisowego stwierdzenia Gdy pierwsze stwierdzenie zostało zignorowane, istnieje pokusa uciekania się do tłumaczeń i oskarżeń. Ale je�li nadal jestem w tym samym nastroju i wiem, że moje stwierdzenie jest dobre, to powtarzam je spokojnie:
a) �George jest głodny".
b) �George skubie dziobem puste naczynie".
V Zachęcenie dzieci, żeby same wypracowały rozwišzanie Je�li chcemy osišgnšć dalekosiężne cele, nic nie zastšpi włšczenia dzieci w proces rozwišzywania problemu. Obojętnie jakie wymy�lš rozwišzanie � a niektóre z ich pomysłów sš bardzo odległe � istnieje szansa na sukces, je�li jest to plan, który same opracowały. Czujš wtedy wewnętrzny przymus sprawdzenia, czy to odniesie skutek. (Nawet je�li nie, to zawsze mogš potem dokonać poprawek).
�Dzieci, co� mnie martwi. Potrzebuję waszej pomocy. Na poczštku George był karmiony regularnie. Zauważyłam, że teraz, kiedy chodzicie do szkoły i macie różne zajęcia, często nie dostaje posiłków. Czy sšdzicie, że udałoby się wam ułożyć harmonogram karmienia, na który wszyscy wyrazicie zgodę? Je�li tak, to pokażcie mi go po kolacji". (Kluczem do sukcesu jest magiczne wyrażenie: �na który wszyscy wyrazicie zgodę").
Nastrój: rozdrażnienie
GŁOS WEWNĘTRZNY
Zaczyna mnie to denerwować, więc lepiej będzie je�li wyładuję swojš zło�ć konstruktywnie.
JĘZYK
I Dobitne okre�lenie, co czuję
Możemy powiedzieć po prostu: �Jestem zła" albo stosujemy
bardziej wyszukane zdania:
a) �Wła�nie przechodziłam koło klatki i przeraziło mnie to, co zobaczyłam!"
164
b) �Jestem zaniepokojona i rozczarowana. Pewne dzieci obiecywały, że będš się troszczyć o swoje zwierzštka!"
c) (To stwierdzenie może nawet poszerzyć ich słownictwo). �Jestem strapiona, skonsternowana, oburzona i niezadowolona!" (Można jeszcze dodać: �zażenowana" i �sfrustrowana", ale trzeba uważać, żeby nie przedobrzyć).
II Dobitne okre�lenie moich warto�ci
Je�li już podnoszę głos, to mogę powiedzieć co�, co warto
zapamiętać:
a) �O zwierzęta trzeba się troszczyć".
b) �Kiedy los zwierzštka zależy od nas, nie możemy zawie�ć!"
III Dobitne okre�lenie moich oczekiwań
a) �Oczekuję, że dzieci w tej rodzinie będš się troszczyć o swoje zwierzštka".
b) �Jestem przekonana, że moje dzieci zrobiš wszystko, co konieczne, żeby ich zwierzštko nie cierpiało".
IV Okrzyk złożony z dwóch słów
Okrzyk złożony z dwóch słów pozwala zagniewanym rodzicom na gło�ne, ostre i krótkie wyrażenie tego, o co im chodzi. Jednocze�nie dziecko ma szansę samodzielnie wywnioskować, co należy zrobić.
a) �David, ptak!"
b) �Jill, ziarno".
c) �Andy, naczynie!"
Nastrój: chcę być niedobra
Chcę nimi trochę wstrzšsnšć, chcę, żeby przestali być z siebie zadowoleni i trochę się pomartwili.
GŁOS WEWNĘTRZNY
Chciałabym wrzasnšć: �Je�li nie nakarmicie ptaszka, zanim policzę do trzech, to..." Ale nie robię tego. (Wiem, że gro�ba prowokuje dziecko do zrobienia tego, co jest zabronione, ponie-
165
waż chce się ono przekonać, czy rodzice mówiš serio. Nie mogę wpa�ć w tę pułapkę. Sš inne sposoby dotarcia do nich).
JĘZYK
I Wybór
�Dzieci, wybór należy do was. Możecie zaraz nakarmić ptaka
albo stanšć twarzš w twarz z rozgniewanš matkš. Co wolicie?"
II Alarm
�Dzieci, macie szczę�cie. Daję wam trzy minuty na nakarmienie ptaka, zanim dojdzie do głosu mój gniew".
III Zastšpienie wyrażenia .Je�li nie" wyrażeniem �gdy tylko" �Gdy tylko nakarmicie ptaka, porozmawiamy o oglšdaniu waszego ulubionego programu. Na razie nie jestem w nastroju do przyznawania przywilejów".
Nastrój: w�ciekło�ć!
Ptak, pomimo kilku napomnień, nie został nakarmiony. Chcę ich ukarać, skrzywdzić, odegrać się. Puste naczynie jest symbolem. Przypomina mi o torbie szkolnej, o którš się wczoraj potknęłam, rowerze, który odholowałam z podjazdu, o wszystkich zabawkach, butach i fragmentach układanki, które podnosiłam i uprzštałam, ponieważ nie miałam już siły prosić ich, żeby sami to zrobili.
GŁOS WEWNĘTRZNY
Mam zamiar wyładować w�ciekło�ć, ale nie wyrzšdzać krzywdy.
JĘZYK
I Zdanie zaczynajšce się od �kiedy" Kiedy kto� jest w�ciekły, ma ochotę zaczšć zdanie od �jeste�", a potem wypowiedzieć cišg inwektyw. Je�li chcemy tego uniknšć, możemy zaczšć zdanie od �kiedy", a następnie opisać, co widzimy i co czujemy.
166
a) �Kiedy proszę kilka razy, żeby�cie nakarmili ptaszka, i wcišż jestem lekceważona, to wpadam we w�ciekło�ć! Sama nakarmię to stworzenie, ale Jestem w�ciekła, że muszę robić to, co należy do waszych obowišzków".
b) �Kiedy widzę, że niewinne stworzenie cierpi na skutek waszego niedbalstwa, to ogarnia mnie w�ciekło�ć! Mam ochotę was trzepnšć i oddać ptaszka komu�, kto będzie się nim wła�ciwie zajmował. Lepiej trzymajcie się ode mnie z daleka, bo nie odpowiadam za swoje czyny i słowa!"
Nie były�my w stanie prowadzić tego ćwiczenia dalej. Czy Istniał jeszcze jaki� dalszy etap? Nie wiedziały�my, jaki.
Raz jeszcze przeczytały�my nasze notatki i były�my zadowolone z tej pracy. Pozostało jedynie pytanie: Co się stanie, kiedy naprawdę będziemy w�ciekłe? Czy będziemy wtedy w stanie znale�ć słowa dopasowane do nastroju i nie wyrzšdzać krzywdy?
Zobaczymy.
3. Kiedy słowa nie skutkujš
Poprosiłam o pozwolenie na rozpoczęcie zajęć. Najpierw opisałam wydarzenia i uczucia, które skłoniły Helen i mnie do podjęcia tej dobrowolnej pracy, a potem przeczytałam to, co napisały�my. Kiedy skończyłam, doktor Ginott pokiwał głowš.
� Janet, Je�li samokontrola była jednym z pani celów, to wydaje mi się, że zmierza pani w dobrym kierunku. Im więcej znamy sposobów wyrażania zło�ci, tym większa szansa na kontrolowanie swojego zachowania. To wła�nie wtedy, gdy tłamsimy w sobie uczucie zło�ci, dochodzi do niebezpiecznych wybuchów.
Ale osišgnęły�cie, panie, więcej. Można by bez przesady powiedzieć, że wykonały�cie pracę alchemików. Wzięły�cie metal nieszlachetny, krzywdzšce uczucie zło�ci, i przemieniły�cie go w czyste złoto � w język, który w najlepszym razie pomaga, a w najgorszym � nie wyrzšdza krzywdy. I jak różnorodny i urozmaicony jest ten język! Pokazały�cie, że rodzice majš do wyboru znacznie więcej niż wyzwiska i bicie.
167
� Nie chcę być drobiazgowa � powiedziała Katherine � ale wydaje mi się, że gdyby ta sytuacja zdarzyła się w moim domu, gdybym doszła do ostatniego stopnia w�ciekło�ci i krzyknęła, że rozwalę klatkę i wydam komu� ptaszka, a dzieci nadal by mnie lekceważyły, to po prostu czułabym się jak skończony głupiec.
� I nie bez powodu � przyznał doktor Ginott. � Pewne sytuacje nie mogš się powtarzać bez końca. Jest to szkodliwe dla rodziców i dla dzieci.
� Nigdy przedtem o tym nie my�lałam � odezwała się Evelyn � ale co majš zrobić rodzice, kiedy słowa nie skutkujš?
� Czasem jestem szorstka dla chłopców, ale mówię to, co trzeba. Wyrażam swoje uczucia; opisuję problem; staram się zrozumieć, co czujš � ale często dzieje się tak, że nawet nie raczš na mnie spojrzeć. Jakbym mówiła do �ciany. Nie wiem... czasami wydaje mi się, że nie panuję nad własnymi dziećmi. To one panujš nade mnš.
� I tak będzie � odparł doktor Ginott � je�li nie poczujš, że mówi pani poważnie. Jest pani większa niż oni. Nie musi się pani godzić na nieodpowiednie zachowanie. Byłoby dobrze, gdyby dzieci zdawały sobie sprawę, że za pani słowami kryje się gotowo�ć do podjęcia działania.
Evelyn wyglšdała na zaskoczonš.
� Ale doktorze Ginott � zaprotestowała � sšdziłam, że jest pan przeciwny karom.
� Zgadza się � powiedział. � Jestem przeciwny. W kochajšcej się rodzinie nie ma miejsca na karę. Co by się stało, gdyby mšż ukarał paniš za to, że obiad nie był gotowy na czas? Ale ja nie mówię o karaniu; mówię o działaniu. Je�li dziecko nie wie, że jeste�my gotowi podjšć działanie, aby bronić warto�ci bšd� narzucić pewne zasady, nasze słowa sš pozbawione znaczenia. Je�li mówię do dziecka: �Niepokoję się, kiedy grasz w piłkę w domu. Możesz bawić się na dworze albo odłożyć piłkę. Decyzja należy do ciebie", to muszę być gotów zabrać piłkę, je�li mnie nie posłucha. Kiedy odbieram piłkę, mogę powiedzieć:
�Jimmy, to twoja decyzja".
Czy wyrażam się jasno? Czy zauważyły�cie, panie, że mojš intencjš było przerwanie nieodpowiedniego zachowania dziecka i jednocze�nie chronienie jego godno�ci? Nie byłem m�ciwy; nie mówiłem o jego charakterze; nawet nie próbowałem dać mu
168
nauczki. A jednak odbierajšc piłkę, pokazałem dobitnie, że moje słowa należy traktować poważnie, że moich uczuć nie wolno lekceważyć. Evelyn była zaintrygowana.
� Ale jaki to ma zwišzek z problemem Janet? Przypu�ćmy że naprawdę coraz bardziej martwi się o ptaszka i że próbowała wszystkich metod, które opisała, ale to nie poskutkowało. Jakie działanie powinna podjšć? Jedynš rzeczš, jakš mogłaby zrobić byłoby oddanie komu� ptaszka � ale to zbyt okrutne.
� Okrutne wobec kogo? � spytał doktor Ginott. � Okrucieństwem jest narażanie rodziców na codzienne borykanie się z tym samym problemem. Ale znowu najważniejsza jest nasza postawa. Nie możemy powiedzieć: �Dobrze, macie to, na co zasłużyli�cie. Może to was czego� nauczy!" Nie. Nawet w tak drastycznej sytuacji, jakš jest odebranie dziecku ulubionego zwierzštka, musimy odwoływać się do uczuć i warto�ci. �Dzieci � możemy powiedzieć � nie mogę patrzeć na to, jak w moim domu cierpi stworzenie. To mnie za bardzo przygnębia. Je�li będę musiała zdecydować, czy chcę zatrzymać ptaszka i być rozgniewanš matkš, czy też wydać go i być miłš matkš � wiecie, co wybiorę".
Evelyn, najwyra�niej zmartwiona, powiedziała: �A je�li będš płakać i awanturować się?
� Czy kiedykolwiek sugerowałem, że kiedy zaczynamy działać, dzieci przyjmujš to z wdzięczno�ciš? Każde dziecko będzie protestować i narzekać. I wtedy można powiedzieć: �Chciałby�, żeby�my zatrzymali kanarka. Wnosił wiele rado�ci do naszego domu. Ale musi przebywać w takim miejscu, gdzie będzie miał wła�ciwš opiekę".
Evelyn nadal się niepokoiła.
� A je�li poproszš o jeszcze jednš szansę?
� Jeszcze jednš szansę! � wybuchnęła Katherine. � Przecież mieli już tysišc szans.
� Dzieci powinny mieć tysišc szans � wyja�nił doktor Ginott.� I wiecie co? � u�miechnšł się. � Kiedy już wszystkie wykorzystajš... powinny dostać jeszcze jednš szansę. Możemy powiedzieć łagodnie: �Nie teraz. Teraz nie pora rozmawiać o drugim kanarku. Za miesišc albo sze�ć tygodni możemy znowu poruszyć ten temat i zobaczymy, jak się będziemy na to zapatrywać".
169
Evelyn zastanawiała się przez chwilę.
� Akceptuję wszystko, co pan mówi, ale po prostu nie potrafię wyobrazić sobie takiej sytuacji w moim domu. Widzę całš scenę: moje dzieci dostałyby histerii, a ja czułabym się złš matkš, odpowiedzialnš za to, że sš nieszczę�liwe. Nie zniosłabym tego^-
� Rodzice nie sš odpowiedzialni za szczę�cie dzieci, ale za ich charakter. Koncentrowanie się tylko na tym, żeby dzieci czuły się szczę�liwe, nie jest niczym dobrym! Jakie warto�ci przekazaliby�my dzieciom, pozwalajšc na okrucieństwo wobec zwierzšt? Czy wiecie, że �nie" może być odpowiedziš kochajšcych rodziców? Czy wiecie, że je�li podejmujemy działanie, które ma na celu położenie kresu niewła�ciwemu zachowaniu dziecka, to wy�wiadczamy mu przysługę? Co więcej, dajemy mu przykład, jak bronić tego, w co się wierzy.
Rozejrzałam się po sali. Podczas gdy Evelyn umierała z niepokoju, pozostałe kobiety goršczkowo notowały. Nie były w stanie pisać dostatecznie szybko.
Ja nie notowałam. Głowa mi pękała od nowych my�li i starych wspomnień. Wiele lat temu, gdy nie miałam jeszcze dzieci, stałam w sklepie jak sparaliżowana, obserwujšc pewnš kobietę i jej syna. Matka wrzeszczała, pokazujšc uzębienie:
�Kupimy ten sweter obojętnie, czy ci się to podoba, czy nie!"
Chłopiec, blady i zbuntowany, powiedział: �Wła�nie że nie. Nie możesz mnie zmusić".
�Ależ mogę!"
�Nie będę go nosić!"
Na szyi kobiety było widać napięte żyły. Jej oczy zamieniły się w szpareczki. �Sam się prosisz o następnš karę, wiesz? Jeszcze ci mało? Dobrze, zabiorę ci rower. Czy tego chcesz? Nie wystarczy ci, że nie daję ci kieszonkowego i nie pozwalam oglšdać telewizji?"
Ten moment najbardziej utkwił mi w pamięci. Twarz chłopca aż stężała z nienawi�ci, oczy mu płonęły. �Odegram się na tobie!" Matka, gotujšca się z w�ciekło�ci, została złapana w pułapkę własnych słów. Pozostawało jej spełnić każdš z gró�b albo wyj�ć na kłamczuchę.
Poprzysięgłam sobie, że kiedy będę miała dzieci, nie znajdzie się w naszych relacjach miejsce na karę. Nigdy nie dam się wplštać w ten okropny węzeł zbrodni i kary bez względu na to.
170
jak silna będzie moja potrzeba wyrównania rachunków. Być może dlatego nie byłam w stanie pozbyć się ptaka! Nawet na papierze. Dla mnie byłoby to równoznaczne z karš.
Ale teraz doktor Ginott powiedział nam, że rodzice mogš podejmować zdecydowane działania i nadal stać po stronie dziecka. Możemy działać nie w duchu zemsty, nie po to, żeby odegrać się na dzieciach, lecz by położyć kres nieodpowiednim zachowaniom. Możemy być jednocze�nie zdecydowani i kochajšcy.
Odkryłam dzisiaj co� niezwykle ważnego, ale nie wiedziałam, czy będę umiała zrobić z tego użytek. Zapisałam w zeszycie:
NIE KARA. � DZIAŁANIE!
4. Działanie i jego granice
Nie mogłam się doczekać, kiedy będę mogła wprowadzić �działanie" w życie. Dzieci wcale nie chciały dać mi stosownej okazji. Przez kilka następnych dni były nienaturalnie ugodowe � nawet wobec siebie nawzajem. Ale to nie mogło trwać bez końca. Pewnego dnia nadarzyła się sposobno�ć.
David zachowywał się okropnie: dokuczał Jill i Andy'emu, doprowadzajšc ich niemal do łez. Kilka razy odwołałam się do lepszej strony jego charakteru, a kiedy nie odniosło to skutku, wkroczyłam do akcji. Wydawało mi się, że jest to w tej sytuacji najlepsze działanie. Miało na celu powstrzymanie Davida, a nie ukaranie go.
Byłam z siebie tak zadowolona, że pałałam chęciš opowiedzenia kobietom ze szczegółami, co osišgnęłam. Ale na następnych zajęciach wszystkie ręce były w górze.
Helen zaproponowała, żeby�my losowały kolejno�ć, ale Evelyn wstała z krzesła i zażšdała głosu jako pierwsza. Evelyn, która każdym gestem dawała do zrozumienia, że się waha; Evelyn, która kiedy� ze smutkiem okre�liła siebie jako �galaretowatš";
Evelyn, która cišgle się bała, czy nie jest zbyt surowa, wstała i powiedziała:
� Dokonałam tego. Podjęłam działanie. Jestem tygrysicš!
Wszyscy się roze�miali.
171
� Proszę nam o tym opowiedzieć � poprosił doktor Ginott.
� To się stało nazajutrz po ostatnich zajęciach. Byłam w sklepie obuwniczym z moimi bli�niakami, panował tłok. Nagle chłopcy zaczęli wojnę przy pomocy miary do butów. Położyłam temu kres, ale wtedy zaczęli się gonić wokół stołków do przymierzania. W takiej sytuacji szepnęłabym normalnie: �Ale mi wstyd!" i modliłabym się, żeby jak najszybciej przyszedł sprzedawca. Ale nie tym razem. Tym razem schwyciłam każdego z nich za ramię i powiedziałam stanowczo: �Ludzie w tym sklepie nie życzš sobie, żeby im przeszkadzać! Macie do wyboru: siedzicie spokojnie albo wychodzimy ze sklepu. Decyzja należy do was". Przez jakie� trzydzie�ci sekund zachowywali się przyzwoicie, a potem znowu zaczęli biegać. Nie wahałam się ani chwili. Wstałam, włożyłam płaszcz i powiedziałam: �Widzę, że podjęli�cie decyzję. Idziemy". I wyszłam ze sklepu. Pobiegli za mnš, krzyczšc i cišgnšc mnie z powrotem: �Ale powiedziała�, że nam kupisz nowe tenisówki".
�Zgadza się � odparłam � kupię, kiedy będziecie w stanie spokojnie poczekać".
�Będziemy spokojni" � odparli chórem.
I wtedy powtórzyłam dokładnie pana słowa, doktorze Ginott. Powiedziałam: �Nie czuję się w tej chwili przyja�nie usposobiona" i zapaliłam silnik. Jak to się panu podoba?
� Ważniejsze jest, jak pani się to podobało � odrzekł doktor Ginott.
� Byłam zachwycona � odparła Evelyn. � Czułam się taka silna, czułam, że panuję nad sytuacjš i nawet ich krzyki mnie nie przerażały. Nie przeszkadzało mi nawet, że pod koniec tygodnia będę musiała znowu się wybrać do sklepu obuwniczego.
Zanim którakolwiek z kobiet zdšżyła skomentować metamorfozę Evelyn, Helen oznajmiła:
� A teraz następna wyzwolona kobieta da �wiadectwo. Evelyn, byłam w tym tygodniu w podobnym nastroju. Spisałam to, co się zdarzyło.
Helen zaczęła czytać:
Pištek rano, 3 listopada. Otwieram oczy i my�lę nerwowo:
�Czy Billy zdšży dzi� na autobus czy znowu będę musiała go odwozić do szkoły?" Chociaż codziennie rano budzę się z tš my�lš, i tak znam odpowied�. Na pewno za godzinę
172
będę siedzieć za kółkiem w płaszczu narzuconym na nocnš koszulę, z wałkami we włosach, �miertelnie przerażona, że skończy się paliwo albo zatrzyma mnie policja.
Na poczštku roku sšdziłam, że Billy ma jakie� kłopoty z chodzeniem do szkoły i dlatego rano tak marudzi. Ale po rozmowie z nim doszłam do przekonania, że wszystko jest w porzšdku. Był zadowolony z nauczycieli, z przedmiotów
i miał wielu kolegów.
Kiedy już znałam odczucia syna, powiedziałam mu o swoich. Powiedziałam, jak bardzo nie lubię grać roli budzika i szofera w jednej osobie i że chciałabym, żeby tak zaplanował sobie poranek, aby zdšżyć na autobus. Przez kilka dni po tej rozmowie naprawdę się starał, ale potem, krok po kroku, wróciły dawne zwyczaje. �Billy, jest 8:15. Masz autobus o 8:30". �Billy, jest 8:20, a ty jeszcze nie włożyłe� butów". �Billy, czy mam ci spakować torbę? Zostało ci pięć minut". �Billy, doprowadzasz mnie do szału! Jest 8:29, a ty się bawisz kartami!" �Billy, jestem w�ciekła! Wła�nie uciekł ci autobus. Wskakuj
do samochodu".
Helen odłożyła na chwilę kartki.
� Na ostatnich zajęciach wspominał pan, doktorze Ginott, że nie można pozwolić, żeby pewne sytuacje powtarzały się bez końca, bo szkodzi to zarówno dzieciom, jak i rodzicom. Kiedy to usłyszałam, powiedziałam sobie: �Jestem w takiej sytuacji. Nie tylko co rano się denerwuję, ale na dodatek Billy nie zna konsekwencji spó�niania się. Jego punktualno�ć stała się moim
problemem, a nie jego".
Ale nadal nie wiedziałam, jak dostanie się do szkoły, je�li go nie podwiozę. Nie trzeba być nadopiekuńczš matkš, żeby stwierdzić, że mila to kawał drogi dla małego chłopca. I po drodze sš pewne niebezpieczne rejony. Porozmawiałam o tym z mężem. Powiedział na poły żartujšc: �Może powinna� go następnym razem wsadzić do taksówki. I niech za niš zapłaci ze swojego kieszonkowego". Jack żartował, ale ten pomysł wydał mi się
dobry. Helen wzięła swoje notatki i czytała dalej:
173
Tego samego wieczora powiedziałam Billy'emu, że odwożenie go do szkoły denerwuje mnie i irytuje i dlatego więcej nie będę tego robić. Je�li znowu nie zdšży na autobus, zadzwonimy po taksówkę i za pierwszym razem nawet za niš zapłacę.
Wysłuchał mnie, ale chyba to do niego nie dotarło, bo powiedział tylko: �Tak, tak" i wyszedł z pokoju. Następnego ranka obudziłam się z takim uczuciem, jakby spadł mi z serca ciężki kamień. Patrzyłam na zegar: minęła 8:15, 8:20 i 8:29, a ja nawet nie przypomniałam Billy'emu, że czas ucieka. Około 8:35 Billy w końcu podniósł wzrok znad komiksu i spojrzał na zegar. �Mamo, uciekł mi autobus. Musisz mnie podwie�ć" � powiedział. Wtedy odparłam: �Billy, wczoraj powiedziałam, że w takiej sytuacji zadzwonimy po taksówkę". Podeszłam do telefonu, a Billy wisiał mi na ramieniu, kiedy wykręcałam numer. �Ale ja nie chcę sam jechać taksówkš!" �Rozumiem to".
Narzekał aż do przyjazdu taksówki � ale pojechał. I od tego czasu ani razu się nie spó�nił! Wczoraj rano nawet mnie popędzał. Powiedział: �Mamo, czy zrobiła� mi już �niadanie? Nie chcę znowu jechać tš głupiš taksówkš".
Helen podniosła głowę znad notatek, nagle trochę niepewna.
� Czy sšdzi pan, że byłam zbyt surowa? Nawet je�li to odniosło skutek? Moja siostra twierdzi, że to było podłe z mojej strony.
� Kiedy słuchałem pani historii, Helen � odparł doktor Gi-nott � powiedziałem sobie: �Oto matka, która zauważyła, że grozi jej niebezpieczeństwo zostania służšcš, znalazła w sobie do�ć siły, żeby to zmienić. Znalazła twórcze rozwišzanie, żeby obronić siebie i dziecko".
Pomy�lałam: �To jest to, prawda? Je�li nie przechodzisz do czynu, to wszystkie słowa na �wiecie sš funta kłaków nie warte. Rzeczywi�cie stajesz się służšcš � czasem pożytecznš, ale kto słucha służšcej?" Na głos powiedziałam:
� Mi też przytrafiła się sytuacja, kiedy słowa nie skutkowały i musiałam przej�ć do czynów. Tylko że miałam dorosłš publiczno�ć � mojš sšsiadkę.
Stały�my na podje�dzie, wymieniajšc grzeczno�ci, kiedy Andy
174
przybiegł wołajšc: �David nie pozwala mi się pohu�tać. Powiedział, że tata kupił hu�tawkę dla niego". Sšsiadka spojrzała na mnie uważnie. Odparłam ze spokojem: �Powiedz Davidowi, że mama powiedziała, że w naszej rodzinie hu�tawki sš dla wszystkich".
Zwróciłam się z powrotem do sšsiadki. Opowiadała mi ze szczegółami, jak to jej syn został przyjęty do Yale, gdy pojawiła się zapłakana Jill. �David mnie uderzył!" � szlochała. Sšsiadka wpatrywała się we mnie. (�Nienawidzę jej � pomy�lałam. � Jej syn dostał się do Yale, a moje dzieci sš na etapie hu�tawki").
Objęłam Jill i powiedziałam: �Nie lubisz, jak cię bije, prawda? Powiedz Davidowi, że obowišzuje następujšca zasada: "Bicie jest zabronione! Je�li jest zły, może to wyrazić słowami"". Jill przestała płakać, rozważyła moje słowa i pobiegła z powrotem. Gdy tylko zniknęła, pojawił się Andy. Tym razem on płakał. �David
mnie bije" � zawodził.
Byłam w�ciekła. Do diabła z sšsiadkš! Nie obchodzi mnie, co sobie pomy�li. Wróciła cała w�ciekło�ć, którš czułam jako najmłodsze, prze�ladowane dziecko w rodzinie. Chciałam tam pobiec i bić tego bysia, aż będzie błagał o lito�ć. ZEMSTY!!!
To wła�nie chciałam zrobić, ale postanowiłam wypróbować nowy sposób. Wkroczyć do akcji, żeby położyć kres wstrętnemu zachowaniu, ale nie m�cić się. Jak to zrobić w tym przypadku? Nie mogłam nawet my�leć, kiedy gapiła się na mnie ta kobieta.
Przeprosiłam jš, podeszłam do hu�tawek i powiedziałam: �David, do domu!" Położyłam dłoń na jego ramieniu i skierowałam
go do domu. �Nie uderzyłem go tak mocno" � zaprotestował.
�Do domu!"
�To nie fair!"
�A kto powiedział, że ma być fair? � odparłam. � Mówię o moich uczuciach. Czuję, że powiniene� zostać odseparowany od brata i siostry, aż nie nauczysz się z nimi bawić".
� Ojej! � wykrzyknęła Evelyn z aprobatš. � Ani razu nie obraziła� Davida, a jednak uderzenie było mocne. Może wła�nie tego wszyscy szukali�my. Wydaje się, że to będzie skuteczne
w każdej sytuacji.
� Nie tak szybko � powiedział doktor Ginott. � Chociaż podoba mi się działanie Jan, to jednak jestem daleki od tego, żeby jednš metodę uznać za lekarstwo na wszystko. Relacje
175
międzyludzkie rzadko kiedy sš takie proste. Czy kto� jeszcze/ miał takie pozytywne do�wiadczenia? Gdzie się podziały wszystkie podniesione ręce? Niech nas nie onie�mielajš sukcesy innych. Zawsze można się też podzielić swoimi wštpliwo�ciami,
� Niestety muszę trochę ostudzić zapał, chociaż tego nie lubię � powiedziała Roslyn. � Musicie przyznać, że sš sytuacje, kiedy rodzice majš zwišzane ręce, kiedy nic nie mogš zrobić, a dzieciom uszłaby na sucho najgorsza zbrodnia.
Kilka kobiet poprosiło o przykład.
� W zeszłš niedzielę wybierali�my się na obiad do mojej matki. Popędzałam wszystkich, ponieważ moja matka martwi się, kiedy się spó�niamy. Zawsze ma obiad gotowy punktualnie co do minuty. Kiedy już mieli�my wychodzić, mój sze�cioletni syn postanowił zdjšć buty. I za żadne skarby nie chciał ich z powrotem włożyć. Chciał, żeby mamusia to zrobiła. Nie byłam jeszcze gotowa, więc pozostałe dzieci chciały mnie wyręczyć, ale on je kopał. Mój mšż siedział Już w samochodzie i popędzał nas klaksonem.
Chciałam co� zrobić, o tak. Chciałam go zostawić w domu. Ale skšd miałam wzišć opiekunkę w niedzielę o drugiej po południu? Więc przykucnęłam przy nim i zawišzałam mu sznurowadła � chłopcu, który co dzień robi to samodzielnie.
� Dobrze zaprezentowała pani ten problem, Roslyn. Dzieci często stawiajš nas w sytuacjach, w których mamy ograniczone możliwo�ci działania. Ale je�li odwołamy się do podstawowych zasad, to znajdziemy się na mocnym gruncie. A jednš z zasad jest szczero�ć wobec dzieci. Je�li w końcu ulegniemy żšdaniu dziecka, możemy mu okazać swoje niezadowolenie. Na przykład:
�Synu, nie podoba mi się, że muszę ci wkładać buty, ale zrobię to. Jednak jestem niezadowolona".
� Ale czy nie jest to jednak poddanie się, przyznanie dziecku palmy zwycięstwa? � zapytała Roslyn.
� Dziecko szybko się przekonuje, że zwycięstwo odniesione kosztem dobrego samopoczucia rodziców jest pyrrusowym zwycięstwem � odpowiedział doktor Ginott. � Dezaprobata matki bardzo dziecku cišży. Odbiera mu rado�ć. Babcia może upiec mu ulubione ciasto, ale nie będzie ono tak słodkie.
Zapadła długa, brzemienna cisza. W końcu odezwała się Evelyn:
� Może i tak, ale je�li doszłoby do tego, że okazałabym któ-176
\
remu� z chłopców swoje niezadowolenie, to od razu usłyszałabym: �Nie kochasz mnie!"
Doktor Ginott zmarszczył brwi, patrzšc na wyimaginowane dziecko. Powiedział surowo:
� To nie jest odpowiednia chwila, żeby rozmawiać o miło�ci. Teraz czas włożyć buty, żeby babcia nie musiała na nas czekać! Pó�niej w samochodzie możemy porozmawiać o miło�ci.
� Rozumiem � przytaknęła Evelyn. � Nie pozwolił pan, żeby dziecko zmieniło temat albo wpędziło pana w poczucie winy. Skoncentrował się pan na tym, co trzeba zrobić.
� Je�li rozmawiamy o tym, jak radzić sobie w trudnych sytuacjach � powiedziała Lee � to niech mi będzie wolno stwierdzić, że wierzę w zespołowe działanie. Wiele mogę zrobić sama, ale w pewnym momencie potrzebuję pomocy. Na przykład wczoraj wieczorem Jason bębnił na perkusji, kiedy pospiesznie szykowałam kolację. Poprosiłam go, żeby przestał grać i wrócił do tego po kolacji, ponieważ d�więk perkusji mnie denerwuje. Powiedział, nie przestajšc walić: �A tam, wszystko cię denerwuje. Starzejesz się. Kup sobie korki do uszu".
Miałam ochotę go zabić. Pomy�lałam: �Jakie działanie mogę podjšć? Zabrać perkusję? Jest za ciężka. Wyrzucić Jasona z pokoju? Też jest za ciężki" Nie wiedziałam, co zrobić. W tym momencie na szczę�cie wpadł do pokoju mój mšż, wyrwał Jasonowi pałeczki i wykrzyknšł: �Słyszałem wszystko i wcale mi się to nie podoba! Twoja matka powiedziała: po kolacji!"
Doktor Ginott pokiwał z aprobatš głowš.
� To wła�nie jedno z zadań ojca: bronić żonę przed obelgami dzieci. W ten sposób mówimy dzieciom, że nie pozwolimy, żeby krzywdzono � czy to fizycznie czy słowami � ludzi, których kochamy.
Znowu zapadła cisza. Po chwili podniosła rękę Mary, nowa uczestniczka zajęć.
� Chyba co� robię �le � powiedziała. � W tym tygodniu przeszłam do czynu, ale bez rezultatu. Jody wła�nie skończył cztery lata i dziadkowie kupili mu wspaniałš straż pożarnš na urodziny. Tak bardzo mu się podobał ten samochód, że najchętniej by w nim spał. Kłopot polega na tym, że jego pokój jest powoli dewastowany. Już nie wspomnę o rysach, ale w �cianach sš nawet dziury. Jego zabawa polega na tym, że przyciska dzwonek, wali w �cianę i krzyczy: �Pożar!"
177
Normalnie w takiej sytuacji powiedziałabym mu, że jest niegrzeczny i za karę odebrałabym mu straż pożarnš. Ale tym razem postanowiłam, że wykorzystam to, czego się tu nauczyłam. Powiedziałam mu: �Jody, nie podobajš mi się dziury w �cianach. Masz wybór: możesz bawić się strażš pożarnš i nie robić dziur w �cianach albo przestać się bawić samochodem w domu. Zastanów się przez chwilę i powiedz mi, co postanowiłe�".
Jody odpowiedział od razu: �Już wiem. Będę się bawił moim samochodem, ale będę uważał".
I rzeczywi�cie uważał � przez pół godziny. �To naprawdę poskutkowało" � my�lałam. Potem znowu usłyszałam huk. Byłam w�ciekła i powiedziałam sobie: �To dziecko musi się nauczyć raz na zawsze! Czas wkroczyć do akcji". Weszłam do pokoju i podniosłam go z podłogi. Kopał i wrzeszczał. Potem popchnęłam samochód do swojego pokoju i zamknęłam drzwi na klucz. Kiedy się uspokoił, powiedział oskarżycielskim tonem: �Zabrała� mojš straż pożarnš. To nie twój samochód, tylko mój".
Odpowiedziałam ze spokojem: �Nie podobajš mi się dziury w �cianach". Nie miałam zamiaru go karać i nie było takiego elementu w moim postępowaniu. Podjęłam tylko działanie, które miało na celu powstrzymać go. Ale kiedy wieczorem oddałam mu samochód, znowu zaczęło się to samo. Nie wiem, co mam teraz zrobić.
� Mary � powiedział doktor Ginott � gdyby�my wiedzieli, jakie działanie może dzieci nauczyć �raz na zawsze", zrobiliby�my listę, opublikowali jš i wysłali do rodziców na całym �wiecie. Ale niestety nie wiemy. Kiedy rodzice mówiš sobie: �Mam zamiar raz na zawsze położyć kres niewła�ciwemu zachowaniu", to już w tym momencie stojš na straconej pozycji. Dzieci nigdy nie uczš się �raz na zawsze". Uczš się na chwilę, a potem cišgle od nowa.
Ale niech pani nie my�li, że jej działanie zawiodło. Wcale nie. I może pani spróbować innych sposobów. Być może dobrze by było dać mu w fantazji to, czego nie może mieć w rzeczywisto�ci. Mogłaby pani powiedzieć: �Jody, na pewno chciałby� mieszkać w domu z miękkimi �cianami. Mógłby� wtedy walić w nie samochodem bez końca".
Je�li to nie da rezultatu, to może trzeba by umie�cić w Jego pokoju znak drogowy o tre�ci: OGRANICZENIE PRĘDKO�CI � �CIANA. Może to do niego trafi. Ale najlepiej przedstawić Jo-dy'emu problem i zapytać, jakie widzi rozwišzania. I je�li żadna
178
z tych metod nie poskutkuje, to można jeszcze ograniczyć zabawy strażš pożarnš, pozwolić na nie tylko na podwórku.
Chcę powiedzieć, że podjęcie działania nie oznacza �ostatecznego" rozwišzania. To działa tylko przez jaki� czas, jest to jedno z wielu dostępnych narzędzi. Owszem, przydatne, ale nie zastšpi wszystkich innych. Stolarz nie używa młotka, kiedy wystarczy siła jego dłoni.
Z pewno�ciš pani zauważyła. Mary, że nie koncentruję się na posłuszeństwie, ale na procesie pozyskiwania dziecka do współpracy. To nie sztuka trzymać Jody'ego z dala od �cian. Można go uderzyć, wyzwać, ukarać i nigdy już nie tknie �cian. Ale co się stanie we wnętrzu Jody'ego? Będzie się nienawidził, życzył pani wszystkiego najgorszego i co więcej, będzie się czuł winny, że ma takie my�li. Dlatego też przedmiotem mojej troski jest poszukiwanie ludzkich rozwišzań.
� Chyba rozumiem, co pan ma na my�li � powiedziała Kat-herine poważnym tonem. � Mogłabym to nawet spróbować zastosować. Na ostatnich zajęciach co� we mnie pękło. Wszystko, co wtedy usłyszałam, zaczęło się jako� wišzać w mojej głowie:
sprawozdanie Jan i Helen o gniewie, pańskie komentarze na temat różnicy między karš a podejmowaniem działania. My�lę, że to całkowicie odmieniło moje stosunki z Dianę.
Dotšd niewiele o niej mówiłam. Raczej opowiadałam o młodszych dzieciach. A powód jest następujšcy. Miałam wrażenie, że tego, czego się tu nauczyłam, nie można zastosować w Jej przypadku. Jest taka zbuntowana, prowokujšca. �Nie" nic dla niej nie znaczy. Narzuca swoje własne prawa. Odpowiada niegrzecznie nawet na najprostsze, najbardziej rozsšdne pro�by.
Ostatnio jest po prostu nie do zniesienia. Przypuszczalnie dlatego, że weszła w wiek dojrzewania. Wystawia mnie na takie próby, że w końcu muszę jš ukarać. Nie mam wyboru. Nic innego nie skutkuje. I nawet kara działa na niš tylko przez jaki� czas. �le się czuję, traktujšc jš w ten sposób. To jest sprzeczne ze wszystkim, czego się tu nauczyłam, ale mój mšż pochodzi ze starej szkoły i traci cierpliwo�ć, kiedy stosuję niektóre z naszych metod. Mówi, że pozwalam jej na zbyt wiele. Ale to nieprawda. Już nie pamiętam, ile razy jš ukarałam. A zrobiłam to tylko dlatego, że nie widziałam innej możliwo�ci.
Ale podczas ostatniego spotkania zrozumiałam sens innej drogi i pojęłam, że teraz muszę postępować inaczej,
179
Tego samego wieczora Dianę zachowała się w typowy dla niej sposób. Całe popołudnie je�dziła w parku na łyżwach i wróciła do domu o siódmej. Oczywi�cie gęsto się tłumaczyła (zdarzyło się to po raz trzeci w cišgu dwóch tygodni). Na szczę�cie męża nie było w domu. Być może użyłby pasa.
Och, chciałam jš ukarać, chciałam zabronić jej korzystać z telefonu i przez trzy miesišce nie pozwalać na spotkania z koleżankami! I wtedy zrozumiałam, że to zamknięte koło: Dianę robi co� nie tak. Wyznaczam karę. Robi co� jeszcze gorszego, żeby się odegrać. Wyznaczam surowszš karę. Ona znowu mi odpłaca z nawišzkš. I tak w kółko!
Musiałam się z całej siły powstrzymywać, żeby nie wpa�ć z powrotem w te tryby. �Okropnie się martwiłam! � krzyknęłam. � Czy wiesz, co może się przytrafić młodej dziewczynie, która włóczy się wieczorem po parku? Przez dwie godziny chodziłam w tę i z powrotem po pokoju. Już chciałam wezwać policję!"
Zaczęła się tłumaczyć, ale przerwałam jej. �Jeszcze jedno tłumaczenie i wyjdę z siebie. Może powiesz mi rano. W każdym razie cieszę się, że jeste� już w domu. Dobranoc!" I wyszłam z pokoju. Może to nie jest wielkie osišgnięcie, ale dla mnie to wielka odmiana.
Pół godziny pó�niej weszła do pokoju jakby nigdy nic. Powiedziała wesoło: �Mamo, potrzebuję nowe wałki do włosów. Sklep jest jeszcze otwarty. Możesz mnie podwie�ć?"
Rozważałam przez chwilę jej pro�bę. Po chwili pokręciłam przeczšco głowš.
�Och, mamo! � powiedziała z pogardš. � Z powodu dzisiejszego wieczoru? To �mieszne. Nikt mnie przecież nie napadł. Zawsze robisz ze wszystkiego wielkie halo".
Odpowiedziałam cichym głosem: �W parku nie jest wieczorem bezpiecznie".
Zupełnie zmieniła front. �Więc chcesz mnie ukarać, tak? I pewnie nie pozwolisz, żeby tata mnie zabrał do sklepu?"
�Nie wiem, co zrobi ojciec. To jego sprawa � odparłam. � Je�li będzie chciał cię zabrać, to mu nie przeszkodzę... Nie mogę. Jestem jeszcze za bardzo zła".
Dianę nie dawała za wygranš. �Założę się, że nie pozwolisz, żeby jutro nocowała u mnie koleżanka, prawda?"
�Jedno z drugim nie ma nic wspólnego" � odpowiedziałam. I rzeczywi�cie tak sšdziłam.
180
Były też inne zdarzenia i w każdym razie co� się zmieniało. Nastšpiła nieznaczna odwilż, osłabienie wzajemnej wrogo�ci. I pewnego dnia zdarzyła się najdziwniejsza rzecz. Dianę pożyczyła ode mnie okulary słoneczne i zgubiła je. Kiedy powiedziałam, że jestem zła, przybrała prowokacyjnš pozę i spytała: �Nie ukarzesz mnie? Co mi zrobisz?" Jakby błagała mnie, żebym wróciła do dawnych metod postępowania. Przez chwilę nie wiedziałam, co powiedzieć. Słowa przychodziły mi z trudem. �Dianę, wydaje mi się, nie kara jest najważniejsza, ale to, żeby� wiedziała, co czuję. Ważne jest też, żebym ja wiedziała, co ty czujesz. Jestem zła, że zgubiła� moje okulary, i my�lę, że wolałaby� mi je oddać".
Posłała mi spojrzenie, które było takie... chyba najlepiej pasuje słowo �przyjazne". Nie wiem, co będzie dalej, ale nie chcę już nigdy wracać do dawnych metod postępowania.
� Katherine � powiedział doktor Ginott � zasłużyła� na szacunek. Wydaje mi się, że stosujesz w praktyce wiele z tych zasad, o których tu mówimy, a twoja córka należy raczej do trudnych dzieci.
Na własnej skórze odczuła� różnicę między karaniem, które prowadzi donikšd, a nieskończonymi możliwo�ciami, jakie daje relacja oparta na wzajemnym poszanowaniu własnych uczuć. � Zwrócił się do całej grupy: � Kiedy karzemy dziecko, odbieramy mu szansę przyjrzenia się sobie samemu. Niektórzy ludzie mówiš: �Ale je�li się go nie ukarze, ujdzie mu na sucho najgorsza zbrodnia". Wprost przeciwnie. Kiedy karzemy dziecko, wszystko staje się dla niego zbyt łatwe. Dziecko czuje, że zapłaciło za swojš zbrodnię, że wyrok został wykonany. Teraz może swobodnie kontynuować występek.
Czego wła�ciwie wymagamy od dziecka, które zrobiło co� złego? Chcemy, żeby zajrzało do swego wnętrza, żeby trochę po-cierpiało, pomy�lało o tym, co czuje, zaczęło ponosić pewnš odpowiedzialno�ć za swoje życie.
Katherine słuchała i przytakiwała z zapałem.
� Chciałabym wspomnieć o jeszcze jednej rzeczy. My�lę, że kiedy rodzice przestajš karać, to oni też na tym korzystajš. Po raz pierwszy od wielu lat nie czułam się winna wobec Dianę. Miałam zwyczaj kupować jej jakie� ciuchy albo zabierać gdzie�, kiedy wcale tego nie chciałam � po prostu po to, żeby jej wynagrodzić to, że byłam taka surowa. Teraz mam więcej swobody,
181
mogę powiedzieć �nie" i nawet nie czuję potrzeby, żeby się tłumaczyć.
Po raz kolejny zapadło długie milczenie.
� Niechętnie to mówię � powiedziała Nell tak cicho, że ledwie jš było słychać. � Wszyscy sobie tak dobrze radzš... Wprowadzę dysonans... ale muszę wyznać, że mnie się nie udało. Chodzi mi o to, że podjęłam działanie � naprawdę � ale potem zabrakło mi siły, żeby wytrwać przy swoim stanowisku.
Wszyscy spojrzeli�my na Nell z szacunkiem. Mówienie o sobie zawsze przychodziło jej z trudem.
� Tak się niepokoiłam, że Kenneth oglšda tyle przemocy w telewizji, że postanowiłam ograniczyć oglšdanie do jednej godziny dziennie. My�lę, że to jeszcze za dużo, ale Kenneth czuje się prze�ladowany. Zawsze udaje mu się wybłagać dodatkowe piętna�cie czy dwadzie�cia minut, ale kiedy wczoraj odkryłam, że siedział przed telewizorem przez trzy godziny, stwierdziłam, że pora przej�ć do czynu. Sprawy zaszły za daleko. Jedna godzina dziennie ma być od tej pory surowo przestrzegana.
Następnego wieczora postanowiłam działać. Sprawdzałam czas co do minuty. Kiedy upłynęła godzina, weszłam do pokoju i zgasiłam telewizor.
� Dosyć telewizji na dzisiaj, Kenneth.
� Ale, mamo...
� Powiedziałam: dosyć telewizji na dzisiaj.
� Ale mamo � powiedział błagalnie � dzisiaj jest program o wielorybach.
�Ojej � pomy�lałam � akurat dzisiaj! On uwielbia programy o wielorybach, a ja też bym to chętnie obejrzała. Ale muszę być twarda".
Spojrzałam na jego zasmuconš twarz i nie wiedziałam, co mam zrobić. W końcu powiedziałam: �Kenneth, nie zapomniałam, co było wczoraj... Postanowiłam, że dzisiaj możesz oglšdać telewizję!" Wiecie, co zrobił? Pocałował mnie w rękę.
� Proszę powiedzieć, Nell � odezwał się doktor Ginott � dlaczego pani sšdzi, że poniosła porażkę?
� No cóż, byłam niekonsekwentna. Na pewno Kenneth już doszedł do wniosku, że jego matka jest miękka i że następnym razem też uda mu się co� wybłagać.
� Gdy w grę wchodzš dzieci, nie warto się martwić, co będzie następnym razem. To od nas zależy, co dziecku ujdzie lub nie
182
ujdzie płazem następnym razem. Moim zdaniem, Nell, nie poniosła pani porażki. Czuła pani, że przyjemne spędzenie czasu z synem Jest ważniejsze niż konsekwencja. Zaufała pani wewnętrznemu głosowi, a kiedy postępujemy zgodnie z nim zamiast trzymać się sztywnych reguł, to zwykle nie popełniamy błędu. Zwykle możemy bez obaw zademonstrować nasze ludzkie wahania, mówišc: �Przemy�lałem to...", �Rozważyłem to jeszcze raz..." albo �Dzisiaj zrobimy małe odstępstwo od reguły".
Słuchałam i my�lałam: �Jestem uprzywilejowana. Znalazłam się w doborowym towarzystwie: doktor Ginott z uporem tłumaczy, jak stosować metody, które poprawiajš stosunki między lud�mi; kobiety postanowiły nie zbaczać z tej drogi, w najtrudniejszych sytuacjach nie chcš bić, karać, grozić czy obrażać".
Nic z tego, co tu usłyszałam, nie brzmiało typowo ani nawet znajomo. Żadna z kobiet nie zachowywała się m�ciwie: �Płaczesz, bo nie dostałe� tenisówek? Dobrze! Bardzo dobrze! Może to cię czego� nauczy!"
Nigdy nie stosowały zasady �oko za oko": �My�lisz, że można bić brata, David? Dobrze, teraz ja ciebie uderzę".
Nigdy nie udawały: �Jody, jest mi bardziej przykro niż tobie, ale muszę ci zabrać straż pożarnš".
Nigdy nie dokonywały charakterystyki, kiedy dziecko zrobiło co� niewła�ciwego: �Więc zgubiła� moje okulary słoneczne? Wcale mnie to nie dziwi. Zawsze była� niedbała".
Nigdy nie reagowały przesadnie: �Kup je sobie sama, Dianę. Za to, że się znowu spó�niła�, nie wolno ci przez miesišc je�dzić
na łyżwach".
Nigdy nie reagowały w sposób nie pasujšcy do wykroczenia:
�Billy, za to, że znowu nie zdšżyłe� na szkolny autobus, odbieram ci kieszonkowe".
Zamiast opisanych reakcji, wyrzšdzajšcych krzywdę dzieciom, słyszałam uczciwy i umiejętny język, który nie czyni szkody, język, który koncentruje się na jednym konkretnym wydarzeniu,
odnosi do okre�lonego momentu.
Usłyszałam, jak podejmowano działania majšce na celu położenie kresu niewła�ciwemu zachowaniu dziecka i jednocze�nie dajšce mu możliwo�ć zastanowienia się nad sobš. Zmiana.
Rozwój. Nagle bardzo zapragnęłam znale�ć się w domu z rodzinš.
183
5. A jednak nadal wybuchamy
Wiedziałam tak dużo i byłam z tego zadowolona. Nie byłoby dnia, żebym nie tonęła w burzliwych falach życia uczuciowego mojej rodziny, gdyby nie umiejętno�ci, które posiadłam.
We�my przykładowo zwyczajny poranek. Budzę się na znajomy d�więk elektrycznej maszynki do golenia Teda przemieszany z głosami rozmawiajšcych dzieci. My�lę sobie: �Jestem szczę�liwš kobietš: mam kochajšcego męża i wspaniałe dzieci".
Jeszcze nie całkiem rozbudzona, wkraczam do kuchni i nie denerwuje mnie nawet chrzęst chrupek pod kapciami. Czy to ważne? Mówię uprzejmie �Dzień dobry", wręczam Davidowi miotłę, Jill szufelkę i nalewam Tedowi soku. Nie rusza mnie nawet widok odcisków brudnych palców na stole. Ze słowami: �Szybko, Watsonie, usuń dowody, zanim przyjdzie tata!" wręczam Andy'emu szmatkę. Kiedy sprzštajš, wymieniamy szybkie żarciki. My�lę:
�Co za matka! Co za dzieci! Co za wspaniała rodzina! Szkoda, że nikt nas nie widzi!"
I wtem pierwsza przepychanka, pierwsze wyzwiska. Dzieci od razu wydajš się mniej zachwycajšce. Nie mija sekunda, a już się bijš na �mierć o ostatniego banana � patrzę ze zgrozš, jak wycieka z niego sok. Po chwili sok Teda leje się po stole, bo zwycięzca tršca łokciem szklankę.
Nagle znajduję się w centrum zupełnie innej sceny z udziałem zupełnie innych aktorów. W cišgu piętnastu minut narzucono mi rolę udręczonej matki, której mšż wejdzie lada moment i będzie marudził, że nie ma soku na �niadanie. A dzieci! Te wstrętne dzieci to banda dzikusów. Nastrój sprzed chwili, który tak uprzyjemnił mi poranek, zniknšł bezpowrotnie (nawet nie mogę go sobie przypomnieć). W jego miejsce pojawiła się pierwotna tęsknota do AGRESJI! Mam nieprzepartš ochotę bić ich gdzie popadnie � ale wiem, do czego prowadzš takie spontaniczne odruchy.
Teraz nadeszła chwila prawdy. Pozostały mi tylko moje metody. Wybór jest duży: mogę opisać problem; pomóc dzieciom znale�ć własne rozwišzanie; ustalić zasadę; wyrazić swoje oczekiwania; okre�lić swoje warto�ci; okazać oburzenie; napisać notkę; dać wybór; podjšć działanie etc. Mam wiele możliwo�ci.
Działam skutecznie.
184
Jestem niemal zbyt dobra, by mogło to być prawdš.
Narastajš we mnie podejrzenia. Może, je�li potrafię wytrwać, nigdy nie będę Już na łasce małych tyranów, nigdy więcej nie stanę się krzyczšcym, atakujšcym, histerycznym kłębkiem nerwów. Wreszcie będę wolnš!
Ostrożnie odliczałam dni, które mijały bez żadnych poważnych incydentów. Obojętnie jaki był problem, radziłam sobie z nim. Na następnym spotkaniu inne kobiety opowiadały z przejęciem, że dzięki nowym metodom znacznie zmalała wrogo�ć w ich domach. �Oto odpowied� � pomy�lałam triumfalnie. � Pasteur odkrył szczepionkę przeciw w�ciekli�nie, Salk wyeliminował polio, a my znalazły�my sposób na ograniczenie wybuchów w rodzinie".
Pozwoliłam sobie na chwilę fantazji. Oto jestem w Szwecji i wchodzę na podium, aby w imieniu naszej grupy odebrać Pokojowš Nagrodę Nobla za zlikwidowanie przemocy w rodzinie. Czujšc, że wypełniam misję dziejowš, obwieszczę szanownej publiczno�ci, że metoda jest trudna, nieco skomplikowana, ale możliwa do zastosowania. Można jš upowszechnić i wykorzystywać na całym �wiecie. Kto wie, jaki by to miało wpływ na pokój na �wiecie? Brawo... Szalone oklaski!
Ale życie nie pozwala na triumf. Obserwowałam z przerażeniem, jak każda z nas kolejno przeżywała moment pewnego załamania, i to z różnych powodów. Zdarzały się takie chwile, kiedy wydarzenia nas przytłaczały; sytuacje, w których nie pomagały nasze metody, zawodziła wytrzymało�ć; sytuacje, które zmuszały nas do zachowań sprzecznych ze wszystkim, w co wierzyły�my i co z takim trudem osišgnęły�my.
W drodze do miasta Helen opowiedziała mi, na jakš próbę została wystawiona. Wymamrotała z ponurš minš, że nie wie, po co jedzie na spotkanie, ponieważ i tak nie jest w stanie zastosować tego, czego się nauczyła. Potem opowiedziała mi o przykro�ciach, które spotkały jš tego ranka. Już od dłuższego czasu niepokoiła się, że jej mšż pó�no wraca i jest ustawicznie zmęczony. Tego ranka wyglšdał na tak wyczerpanego, że zaczęła namawiać go, żeby zmienił pracę. Jack nieprzychylnie odniósł się do jej rady. Gwałtownie odstawił filiżankę, krzyknšł: �Do diabła, ale z ciebie zrzęda! Przestań kierować moim życiem!", po czym wyszedł z kuchni, nie zjadłszy �niadania.
Nie zdšżyła doj�ć do siebie po tym przej�ciu, kiedy do kuchni wszedł Billy, rozłożył kanapkę, którš mu przygotowała i powie-
185
dział ze wstrętem: �O rany! Znowu te stare �mierdzšce parówki! Nigdy mi nie szykujesz nic dobrego. Inne mamy szykujš dzieciom dobre rzeczy".
Helen powiedziała, że co� w niej pękło. �Nie mów mi o innych matkach � syknęła. � Je�li nie jeste� ze mnie zadowolony, to znajd� sobie innš matkę. Zresztš, kto by cię chciał. I nie obchodzi mnie, czy będziesz jadł, czy nie. Może dobrze ci zrobi, jak trochę się przegłodzisz!"
Billy rzucił kanapkę na podłogę, kopniakiem otworzył drzwi i z płaczem pobiegł do szkoły.
Helen siedziała potem w pustej kuchni, wpatrujšc się w jedzenie rozrzucone na podłodze i cišgle słyszała swoje słowa:
�Zresztš, kto by cię chciał...", �Nie obchodzi mnie, czy będziesz jadł, czy nie". D�więczałjej także w uszach głos Jacka: �Przestań kierować moim życiem". Czuła się, jak gderajšca żona, paskudna matka. Czuła się przegrana.
Innym razem Katherine, która była taka zachwycona, że tak dobrze się układa pomiędzy niš a Dianę, opowiedziała nam z przygnębieniem, co się zdarzyło.
Przez kilka ostatnich tygodni Dianę gorzko narzekała na �podłe" nauczycielki od francuskiego i od matematyki. Mówiła, że jej �nienawidzš". Katherine przez chwilę słuchała ze współczuciem, a potem nabrała podejrzeń, że to fantazja. Dlaczego kto� miałby jej nienawidzić? Ale poczuła dawny niepokój. Czy Dianę znowu będzie sprawiać kłopoty? Czy to poczštek nowego problemu? Może rzeczywi�cie to dla niej zbyt wiele.
Potem zaczęły przychodzić uwagi ze szkoły. Dianę jest �nie przygotowana do lekcji", �nie uważa", �nie przykłada się do pracy".
Katherine natychmiast zadzwoniła do szkoły i spotkała się z obiema nauczycielkami. Zapewniły jš, że córka Jest inteligentna i zdolna. Katherine wróciła do domu w nieco lepszym nastroju i powiedziała Dianę, że nie miała racji w ocenie nauczycielek. W rzeczywisto�ci majš o niej bardzo dobre zdanie. Poprosiła córkę, żeby się bardziej starała.
Miesišc pó�niej przysłano ze szkoły wykaz ocen. Dianę miała złš ocenę z matematyki i francuskiego. Dopisano też uwagę, że �ustawicznie przeszkadza na lekcjach".
186
Katherine wpadła w zło�ć. �Do diabła z metodami � powiedziała sobie. � Cały czas uważałam na słowa i przez to nie powiedziałam jej tego, co powinnam. Ale teraz wyłożę kawę na ławę". Powiedziała Dianę, że jest niewdzięcznym bachorem i że oczernia dwie nauczycielki, które dokładajš wszelkich starań, żeby jej pomóc. Stwierdziła, że wstydzi się chodzić do szkoły i przyznawać, czyjš jest matkš. Powiedziała, że nie ma już zamiaru �wiecić za niš oczami i że ma od tej pory radzić sobie sama. Dianę popatrzyła na niš chłodno i wyszła z pokoju.
Katherine, doprowadzona do ostateczno�ci, poszła za niš i krzyknęła: �I nie my�l, że możesz sobie po prostu odej�ć! Będziesz żałowała, że to się w ogóle zdarzyło. Nie my�l sobie, że nie powiem o wszystkim ojcu. I przez następny miesišc nie wolno ci zapraszać koleżanek!"
Katherine powiedziała, że przez chwilę czuła ulgę. Dianę zasłużyła sobie na to, nieprawdaż? Może po szczerej rozmowie nabierze rozumu.
A potem przytłoczył jš żal i poczucie winy. �Co ja zrobiłam? Otworzyłam buzię i w trzydzie�ci sekund zniszczyłam to, co z takim wysiłkiem odbudowywałam przez kilka miesięcy".
Słuchałam obu kobiet z mieszaninš współczucia i chłodnego zainteresowania. Było mi przykro, że cierpiš, ale wiedziałam, co spowodowało taki stan rzeczy.
Istniało kilka elementów, które doprowadziły do każdego wybuchu. Po pierwsze niepokój. Zdarza się Jaki� incydent albo kilka incydentów i rodzice drżš z obawy. Trudno postępować umiejętnie, kiedy człowiek jest bezgranicznie przestraszony.
Niepokój Katherine sprawił, że zboczyła z wła�ciwej drogi. Katherine obawiała się, że córce już zawsze będzie się �le wiodło w szkole i przez to zlekceważyła swoje umiejętno�ci. Ostateczny wybuch był niemal nieunikniony. Przez cały czas Katherine ignorowała uczucia córki, a w końcu powiedziała jej, żeby się bardziej starała, dowodzšc w ten sposób braku zaufania do niej. Takie podej�cie niewiele może zmienić.
Kolejny element, który mógł doprowadzić do wybuchu, nie ma wiele wspólnego z dziećmi, w każdym razie w mniejszym stopniu. Napięcie wywołane czym innym może stać się przyczynš przesadnej reakcji. To w efekcie sprzeczki z Jackiem Helen za-
187
atakowała syna. W normalnych okoliczno�ciach bez trudu poradziłaby sobie z marudzeniem Billy'ego. Na pewno powiedziałaby: �Nie lubię być porównywana do innych matek. Je�li nie lubisz jedzenia, które ci szykuję, to mów o jedzeniu!"
Dziwne, ale czułam się niepokonana. Wydawało mi się, że pod presjš niepokoju czy innych uczuć będę wiedziała, co robić. Ale nie wzięłam pod uwagę Innego problemu: niemal szalona reakcja w sytuacji, która cišgle się powtarza i nie znajduje rozwišzania. Dla Mary takš sytuacjš było: �Znowu wybiegł na ulicę", a dla mnie: �Znowu skrzywdził brata".
Gdy zobaczyłam, że David rzucił w Andy'ego nożyczkami i niewiele brakowało, a trafiłby go w oko, wpadłam w szał. Złapałam Davida i biłam gdzie popadnie. Potem rzuciłam go na łóżko i wrzeszczałam: �Co ty wyczyniasz? Chcesz zabić brata? Wykłuć mu oko? Stwarzasz zagrożenie. Zachowujesz się jak potwór!" Nagle poczułam ostry ból kciuka. Był spuchnięty i siny. Musiałam się skaleczyć, kiedy biłam Davida.
Wyszłam z jego pokoju i stanęłam jak wryta. �Co się ze mnš dzieje? � my�lałam. � Jak mogłam się tak zachować? Jak zwierzę. Może David mi przebaczy, ale czy ja będę w stanie sobie przebaczyć? I jaka ze mnie hipokrytka! Chciałabym zmieniać �wiat, a nie potrafię zmienić siebie".
Tak więc wszystkie wkroczyły�my z powrotem na starš drogę:
atak, wyrzuty sumienia i poczucie winy. My�lałam z rozpaczš:
�Wszystko na nic. Tylko strata czasu i energii. Tak się starałam, oszukiwałam się, że robię postępy, a zatoczyłam pełne koło i teraz znowu jestem na etapie tych oszalałych małp i szczurów".
A ile wysiłku kosztowało mnie osišgnięcie wyższego stopnia rozwoju! Pisałam sprawozdania o zaniedbywanych ptaszkach, uważałam na każde słowo, analizowałam uczucia, kontrolowałam działania, obserwowałam reakcje innych. To wszystko wywoływało czasami gęsiš skórkę.
Ale gorszy od moich my�li był strach. Obawiałam się, że wyrzšdziłam mojemu dziecku nieodwracalnš szkodę; obawiałam się, że David nigdy mi już nie zaufa i chociaż najbardziej na �wiecie pragnęłam powrotu do dawnego układu, obawiałam się, że nie potrafię.
Chciałam wbiec do pokoju Davida i błagać o przebaczenie,
188
a jednocze�nie miałam ochotę wbić mu do głowy, jak niebezpiecznie jest rzucać ostrymi przedmiotami. Wiedziałam, że jedno i drugie tylko by pogorszyło sprawę, więc nic nie zrobiłam. Poszłam na długi spacer do skrzynki pocztowej. I nawet nie miałam nic do wysłania.
6. Droga powrotna
W czasie spaceru prowadziłam wewnętrzny dialog.
�Dlaczego do tego doszło?"
�Bo bracia się posprzeczali".
�Ale dlaczego David jest zawsze stronš atakujšcš?"
�Jest zazdrosny. Zdaje się, że było mu przykro, kiedy wszedł wczoraj do pokoju akurat wtedy, kiedy tuliłam Andy'ego. Czy dlatego rzucił w niego nożyczkami?"
�Może to nie jest takie skomplikowane. Może Andy go sprowokował. Czasami Jest niezno�ny".
�Ale David powinien lepiej sobie radzić w takich sytuacjach".
�Dlaczego?"
�Bo jest większy i starszy".
�I znowu to samo, znowu utożsamiasz się z młodszym dzieckiem. Pomy�l przez chwilę. Postaw się w sytuacji Davida. Jak się można czuć, kiedy jest się najstarszym z rodzeństwa? Jak by� się czuła, gdyby młodszy brat cišgle ci dokuczał, a matka oczekiwała, że dasz sobie z nim radę?"
�Użalałabym się nad sobš. Byłabym zła na matkę i czułabym niechęć do brata. Miałabym ochotę wyrzšdzić mu krzywdę".
�Przypu�ćmy, że w końcu go uderzyła� i matka cię przyłapała. Przypu�ćmy, że nazwała cię potworem i uderzyła".
�Okay, rozumiem. Ale co mam teraz zrobić? Co mogę zrobić?"
�Co to znaczy ťco mogę zrobić*? A co z Davidem? Jakš odpowiedzialno�ć on ponosi? To przecież on ma zrozumieć konsekwencje tego, co się stało. A ty masz tego dopilnować".
Czułam, że odzyskuję siły. Mogłam teraz wrócić do syna. Nie wiedziałam dokładnie, co powiedzieć, ale to nie miało znaczenia. Kierunek był wyra�ny: wysłucham uważnie Davida. Potem okre-
189
ť
�lę swoje zasady, zdecydowanie, a je�li trzeba � nawet ostro. Ale nie będę go obrażać i nie będę przepraszać.
Kiedy wróciłam ze spaceru, zapukałam do jego drzwi. Nie było odpowiedzi. Weszłam do �rodka. David leżał na łóżku z twarzš ukrytš w poduszce. Usiadłam obok niego.
�Czy możesz mnie wysłuchać, Davidzie?"
Odpowiedziš był pomruk.
�Na pewno cierpisz przez to, co się dzisiaj stało, zarówno fizycznie, jak i psychicznie".
�Nie musiała� mnie bić � wymamrotał w poduszkę. � Mogła� mi powiedzieć".
�Tak byłoby lepiej".
�Więc dlaczego mnie uderzyła�?"
�Chyba sam wiesz. Wiesz, że to, co się zdarzyło, rozw�cieczyło mnie do granic wytrzymało�ci".
�Andy też mnie rozw�ciecza do granic wytrzymało�ci".
�Czujesz, że posuwa się za daleko, czasami tak długo ci dokucza, aż się nie rozzło�cisz".
�No wła�nie! I co mam wtedy robić? Stać jak głupek, kiedy ten w�cibski dzieciak grzebie mi w szufladach?"
�Takie co� rzeczywi�cie może zdenerwować".
�Nie żartuj sobie! Zawsze każesz mi mówić, Jaki jestem w�ciekły. Ale to nie zawsze działa. Jedyne, co może powstrzymać tego paralityka, to cios pię�ciš".
�I wła�nie w tym punkcie się nie zgadzamy. Rozumiem, że musisz powstrzymać Andy'ego, nawet rękoma, je�li to konieczne, ale przemoc? Cios pię�ciš? Rzucanie nożyczkami? O nie! � wstałam i pochyliłam się nad nim. � W tym domu przemoc nie jest dozwolona. Jest surowo zakazana! ŻADNE DZIECKO NIE MOŻE WYRZĽDZAĆ KRZYWDY DRUGIEMU DZIECKU!"
David znowu ukrył twarz w poduszce. �Nie kochasz mnie" � wymamrotał.
Byłam nieubłagana. �Ależ tak! Kocham cię takiego, jakim jeste�. Oczekuję, że będziecie rozwišzywać nieporozumienia bez stosowania przemocy. I je�li kiedykolwiek zabraknie ci pomysłu na pokojowe rozwišzanie, możesz przyj�ć do mnie albo do taty i postaramy się co� wymy�lić".
David przekręcił się na plecy i spojrzał na mnie. �To bez sensu. Zawsze stajesz po stronie Andy'ego. Jego bardziej lubisz".
�Tak ci się wydaje?"
190
�Wcale mi się nie wydaje. Tak jest".
Zastanawiałam się przez długš chwilę. Wreszcie powiedziałam powoli: �Powiem ci, jak ja to widzę. Sšdzę, że każde z moich dzieci Jest inne i absolutnie nie do zastšpienia. I chyba dlatego każde z nich kocham, nie tak samo, ale każde na swój sposób. Czy jest na �wiecie kto� taki jak mój syn David, czy kto� ma taki u�miech, takie my�li, uczucia, a nawet piegi?"
David wyglšdał na zadowolonego, ale starał się tego nie okazać. Zapytał pogardliwie: �Kto by tam lubił piegi?"
�Ja lubię. Ponieważ sš czę�ciš ciebie".
I to wszystko. Mieli�my to za sobš. I cieszyłam się, że znowu jestem rozsšdnš matkš Davida.
Helen podjęła podobnš próbę naprawienia relacji z synem. Najpierw miała wyrzuty sumienia, a potem zamartwiała się, czy uda jej się poskładać rozbite kawałki.
Bardzo jej pomógł fakt, że zrzuciła z siebie ciężar, opowiadajšc mi w samochodzie o całym zaj�ciu. Nie oceniałam jej i nie radziłam, co ma robić.
Powiedziała, że kiedy tego popołudnia wróciła do domu, chciała natychmiast zadzwonić do Jacka i załagodzić sprawę, ale ostatecznie postanowiła tego nie robić. Dosyć gadania, pomy�lała. Jack potrzebuje czego innego, trzeba go trochę odcišżyć. Dzisiaj sama pomoże dzieciom odrobić lekcje; sama położy je
spać. Kiedy podjęła to postanowienie, zawołała Billy'ego. Wszedł
z posępnš minš.
�Billy, dużo rozmy�lałam o tym, co się stało rano. Byli�my na siebie �li, prawda?"
�Krzyczała� na mnie" � powiedział Billy.
�Tak, wiem. Ale chyba oboje się czego� nauczyli�my. Ja Już wiem, że mój syn nie lubi kanapek z parówkš, a ty wiesz, że twoja matka wychodzi z siebie, kiedy zwracasz się do niej w taki
sposób".
Billy nie był przekonany. �To jak mam się zwracać? "Droga matko, całuję twoje stopy. Proszę, nie szykuj mi więcej kanapek z parówkš, wasza królewska mo�ćŤ".
Helen u�miechnęła się. �To jedna możliwo�ć. Inna jest taka:
ťMamo, czy mogłaby� mi szykować co� innego, nie kanapki z pa-
191
rówkš? Już mi się znudziły". Kiedy kto� zwraca się do mnie w ten sposób, Billy, wtedy naprawdę mam chęć mu pomóc".
Billy z zamy�leniem obgryzał skórkę przy paznokciu. �Ale ja nie chcę cišgle mówić tego, co chcesz".
�Rozumiem � powiedziała Helen, chwilowo na przegranej pozycji. � To może napiszesz swoje propozycje".
�Nie � powiedział. � Pisanie jest głupie. Muszę już i�ć, mamo. Jimmy na mnie czeka".
�No dobrze � rozmy�lała Helen. � Nie wyszło mi tym razem. Ale przynajmniej znowu ze sobš rozmawiamy. Może następnym razem zastanowi się, zanim o co� poprosi".
Była zdumiona, kiedy nazajutrz rano znalazła na swoim biurku kartkę z menu na cały tydzień:
Poniedziałek � tuńczyk Wtorek � galaretka �roda � tuńczyk Czwartek � galaretka Pištek � parówka, ale tylko jak nie będzie tuńczyka
Tydzień pó�niej Katherine opisała, jak się czuła po awanturze z Dianę. Przez kilka godzin była tak przygnębiona, że na niczym nie mogła się skupić. Bez przerwy rozmy�lała: �I znowu mam w niej wroga. Mimo że tyle się nauczyłam i tyle potrafię, znowu wpędziłam nas w tę �lepš uliczkę, bez końca będę karać. Teraz Dianę może się kompletnie opu�cić i zwalić winę na "okrutnš matkęŤ. I będzie miała rację. Tylko że nie jestem okrutna. Jestem po prostu głupia".
�Dlaczego się oskarżam? Nie byłam doskonałš matkš, która doskonale postępuję. Czy dziecko nie ma ponosić odpowiedzialno�ci za to, co robi? To nie ja przeszkadzam na lekcjach. Dianę jest... Co by powiedział doktor Ginott? Pewnie by powiedział, że nie potrzebowała kary. Chyba była jej potrzebna matka, która stanęłaby po jej stronie zamiast zwracać się przeciwko niej, kiedy stara się samodzielnie znale�ć rozwišzanie! Nie wiem, czy to potrafię. Nie wiem, czy mam umiejętno�ci i siłę".
Stopniowo Katherine zaczęła się zastanawiać nad narzekaniami Dianę na szkołę. Może powinna była uznać jej negatywne odczucia. Je�li uważała, że nauczyciele jej nienawidzš, to co� w tym musi być. A nawet je�li nie, to i tak trzeba zrozumieć jej uczucia.
192
A druga strona medalu? Dianę zawaliła oceny z dwóch przedmiotów, a �podli nauczyciele" to tylko wygodna wymówka. Trzeba jej wyra�nie dać do zrozumienia, że to nie jest dobra metoda rozwišzywania problemów.
Wtedy Katherine przypomniała sobie, że szkoła organizuje dodatkowe lekcje za niewielkš opłatš. Dziecko sšsiadów z tego korzysta z bardzo dobrymi rezultatami. Może to byłoby dobre dla Dianę: przyja�nie nastawiony uczeń �redniej szkoły, z którym łatwo nawišzałaby kontakt; obiecujšcy młody człowiek, który by jš zainspirował.
Katherine od razu poczuła się lepiej.
Ułożyła sobie w głowie cały zestaw zdań, które powinna skierować do Dianę. Po pierwsze, wyrazi, co naprawdę czuje, ale tym razem bez obra�liwych uwag.
�Kiedy zobaczyłam zawiadomienie ze szkoły, byłam tak wstrzš�nięta, tak rozczarowana i tak w�ciekła, że aż się wszystko we mnie gotowało. Nie my�lałam, co mówię. Ale teraz jestem już spokojna".
Po drugie, pozwoli Dianę swobodnie się wypowiedzieć. Wysłucha jej uważnie i wyrazi zrozumienie dla jej uczuć.
�Nie jest łatwo się uczyć, szczególnie tak trudnych przedmiotów jak matematyka i francuski, je�li masz wrażenie, że nauczyciele cię nie lubiš".
Będzie się starała nie przeszkadzać Dianę, je�li ta zechce poruszyć jeszcze jakš� sprawę. Może sš inne okoliczno�ci, których poznanie umożliwi otwarta rozmowa.
Po trzecie, postara się razem z Dianę znale�ć rozwišzanie problemu.
�Dianę, musisz zdać te przedmioty. Od ciebie zależy, jak to zrobisz".
Może razem rozważš różne możliwo�ci. Może pomocne okażš się jej sugestie.
�Może chciałaby� poradzić się swojego opiekuna?"
�Czy nie chciałaby� skorzystać z dodatkowych lekcji w szkole?"
Katherine zaczęła lepiej rozumieć, na czym polega jej rola. Miała udzielić dziecku wsparcia, kiedy samodzielnie szuka ono rozwišzań.
Kiedy w końcu doszło do rozmowy z Dianę, słowa nie przychodziły jej tak łatwo jak te, które ćwiczyła w my�lach, ale trzymała się wła�ciwej drogi. Dianę nic nie mówiła, dopóki nie
193
został poruszony temat dodatkowych lekcji. Wtedy pokręciła przeczšco głowš.
�Nie potrzebuję korepetycji, mamo � powiedziała. � W mojej klasie Jest dziewczyna, która ma wspaniałe oceny. Może mi pomóc i nie będzie to nic kosztowało".
Katherine opowiadała, że przez chwilę kusiło jš, żeby się upierać przy korepetycjach, ale powstrzymała się i powiedziała: �Więc masz zamiar sama się tym zajšć. Rozumiem". Potem bezwiednie otoczyła córkę ramieniem.
Przez długi czas rozmy�lałam o gniewie. Uczepiłam się tego tematu jak stary buldog ko�ci, obracałam go na wszystkie strony, żeby nie pominšć żadnego elementu.
Teraz mogłam już przestać o tym my�leć. Te trzy do�wiadczenia: Katherine, Helen i moje uzmysłowiły mi ważny fakt: Niepotrzebnie tak mnie przeraża moja zło�ć. Ona nikogo nie zniszczy. Nawet je�li tracę kontrolę � to i tak nie wszystko jest stracone. Zawsze istnieje droga powrotna.
Jaka ulga! Nie będę już musiała szamotać się między winš i rozpaczš. Zawsze można zrobić kolejny krok do przodu. Wiedziałam, jak mogę sobie pomóc.
�To nie jest koniec �wiata. Każdy może pogwałcić swoje zasady postępowania, je�li zostanie dostatecznie sprowokowany. Nie bšd� dla siebie taka surowa. Nie potępiaj się tak bardzo. Możesz wykorzystać to poczucie winy, ono pomoże ci dokonać zmian. Całš resztę odrzuć, bo cię obezwładni".
Powiem sobie: �Chwilowe załamanie nie �wiadczy o moim charakterze. Nie okre�la, kim jestem. Jestem tym, kim zechcę być, i moje cechy nie sš jeszcze okre�lone. Ten proces cišgle trwa. To, co się stało, jest przygnębiajšce, żałuję tego, ale ważniejszy jest fakt, jak się teraz zachowam".
Powiem sobie: �Nie wpadaj w panikę, je�li nie potrafisz natychmiast wymy�lić, jak naprawić szkody. Daj sobie trochę czasu, przeanalizuj swoje uczucia. Daj sobie czas na znalezienie odpowiedzi. Czas na niepewno�ć. Nie istniejš drogi na skróty. Dopiero kiedy dasz sobie trochę czasu, możesz zaczšć my�leć o tym, jak okazać się pomocnš. A to musi potrwać".
Kiedy bolesne emocje nieco opadnš, postaram się my�leć konstruktywnie. Zadam sobie pytanie, czy można co� ocalić z całego
194
zamieszania. Czy z tego zniszczenia można wyłowić co�, co pomoże w przyszło�ci? Czy muszę dokonać jakich� zmian? Czy sš jakie� zmiany, których musi dokonać moje dziecko? Czy potrafię sama znale�ć to, czego szukam, czy też potrzebuję czyjej� pomocy?
I je�li znajdę użytecznš prawdę, pomy�lę o tym, jak oznajmić jš w prosty i tre�ciwy sposób bez moralizowania i obwiniania. Użyję języka empatii; języka, który opisuje; języka, który wskazuje nowe kierunki; języka, który leczy.
Miałam tyle wewnętrznego spokoju, że trudno było mi uwierzyć, iż mogłam kiedy� tak się przejmować. Czego się tak obawiałam? Czemu nie byłam bardziej na luzie? Wiele razy słyszałam, jak ludzie mówiš: �No i wyszedłem z siebie. Uderzyłem go i powiedziałem, że jest głupi. No to co? Wie, że wcale tak nie my�lę. Ale przynajmniej oczy�ciło to atmosferę. Teraz możemy zapomnieć o całej sprawie. Nic wielkiego się nie stałn"
A jednak się stało. Moje obawy nie były bezpodstawne .^Szkody wyrzšdzone przez niepohamowany gniew zawsze sš duże. Do�wiadczyłam na własnym przykładzie, że kilka wybuchów może popsuć nawet najlepszy zwišzek, uczynić go słabym i podatnym na ciosy. Je�li raz wypowie się słowa pełne nienawi�ci lub zrobi okropnš rzecz, to na zawsze staje się to składnikiem przykrych wspomnień � wspomnień, które mogš trochę zblaknšć, ale nigdy nie odejdš w niepamięć.
Wiedziałam teraz, że po każdym wybuchu jeste�my mšdrzejsi, ale zyskujemy też kolejnš bliznę. Zawsze jest jaka� szkoda, kolejna skaza. Chyba największa korzy�ć, wynikajšca z gwałtownego zaatakowania dziecka, tkwi w tym, że jest się zmuszonym do skoncentrowania się na sytuacji, która wymaga uwagi.
My�lałam kiedy�, że je�li przeanalizuję istotę uczucia zło�ci, to potrafię opanować w przyszło�ci gwałtowne reakcje. Może było w tym jakie� szaleństwo, ale moja praca wydawała się tak znaczšca, niemal magiczna, że my�lałam: �Dlaczego by nie? Dlaczego nie miałabym dokonać tego maleńkiego, ostatniego cudu?"
Było to jednak niemożliwe. I kiedy spadłam z obłoków, musiałam się jako� pocieszyć. Nie otrzymam Pokojowej Nagrody Nobla, ale przecież zyskałam kilka mniejszych nagród, równie cennych.
195
Posiadłam wiele cennych umiejętno�ci, na których mogę się opierać.
Zdałam sobie sprawę, że ani ja sama, ani nikt z mojej rodziny nie jest tak delikatny, jak się kiedy� obawiałam.
Pogodziłam się z my�lš, że nigdy całkowicie nie zapanuję nad uczuciem zło�ci. Kiedy ogarnie mnie gniew, będzie on tak samo gwałtowny jak poprzednim razem. Za każdym razem będę czynić wysiłki, aby wymy�lić cywilizowane sposoby wyrażenia tych nienawistnych uczuć.
Doktor Ginott miał rację. To jest praca na całe życie.
13.
Nowy portret rodziców
Ucieszyły�my się, że Evelyn znowu zasiadła na swoim miejscu. Nie uczestniczyła w trzech ostatnich spotkaniach. Doktor Ginott powitał jš ciepło i zapytał o rodzinę.
Evelyn u�miechnęła się blado.
� Dzieci majš się dobrze, ale mšż nie jest w dobrej formie � odparła i opowiedziała nam, że jej mšż, Marty, miał atak serca. Był Już w domu, a lekarze twierdzili, że szybko wraca do zdrowia, ale pojawiły się inne problemy.
Chłopcy poczštkowo cieszyli się, że tata wrócił już ze szpitala, ale potem zaczęły się narzekania: �Tatu� nie jest taki jak dawniej. Nigdy się z nami nie boksuje i nie zanosi nas do łóżek. Nawet nie chce z nami grać w baseball!"
� Proszę sobie wyobrazić, jak Marty się tym gryzie � powiedziała Evelyn. � Wydaje mi się, że rozczarowanie dzieci przysparza mu większych cierpień niż atak serca. Nie czuje się już prawdziwym ojcem.
Doktor Ginott słuchał ze współczuciem.
� Evelyn, bycie ojcem nie ma nic wspólnego z boksowaniem czy baseballem. Wiem, że obraz ojca grajšcego z dziećmi w piłkę jest atrakcyjny. Ale gry w baseball można się nauczyć od każdego. Zadanie ojca polega na tym, żeby pomóc synowi dobrze my�leć o sobie samym.
� Dobrze my�leć o sobie samym? � powtórzyła Evelyn z niepokojem.
Doktor Ginott rozwinšł temat.
� Najważniejszym zadaniem ojca jest sprawić, aby dzieci polubiły siebie, przekazać im, że sš dobrymi, godnymi szacunku lud�mi, których uczucia i my�li majš warto�ć.
197
� Szkoda, że nie mam magnetofonu � westchnęła Evelyn. � To by poprawiło nastrój Marty'emu... Chciałabym również móc jako� pocieszyć chłopców. To było dla nich bardzo ciężkie przej�cie. Okropnie się martwili, kiedy ojca zabrano do szpitala, a teraz, kiedy jest w domu, narzucono im tyle nowych ograniczeń. Nie mogš zapraszać przyjaciół. Muszš chodzić na paluszkach i rozmawiać szeptem. Wcale nie sš z tego powodu szczę�liwi.
Doktor Ginott powiedział nieco niecierpliwym tonem.
� Evelyn, rola rodziców nie polega na tym, żeby robić wszystko, co daje dzieciom szczę�cie.
� Na tym też � zaprotestowała Evelyn. � Przecież żadna matka nie chce, żeby jej dziecko było smutne i zapłakane.
� Moim zdaniem � odparł doktor Ginott � �miech dziecka jak i jego łzy majš takš samš warto�ć. Nie chciałbym pozbawiać dzieci rozczarowań, smutku, żalu. Te uczucia uszlachetniajš charakter. Im więcej potrafimy odczuwać, tym pełniejszymi lud�mi się stajemy .
Dla Evelyn było to trudne do zaakceptowania.
� Więc twierdzi pan, że nieszczę�cie może być dla dziecka czym� dobrym?
� Nie wolno pragnšć nieszczę�cia. Ale kiedy już pojawiajš się problemy, to dajš one możliwo�ć włšczenia dzieci w proces poszukiwania rozwišzań. Evelyn, okres rekonwalescencji pani męża może stać się dla synów czasem dojrzewania. Będzie się od nich wymagać więcej rozwagi. Muszš wzišć na siebie dodatkowe obowišzki. To do�wiadczenie może pomóc im dorosnšć � oczywi�cie, je�li pani tego nie zniszczy.
Evelyn wydawała się zaskoczona.
� Chyba nie do końca rozumiem. Doktor Ginott nic nie powiedział.
Evelyn zacisnęła usta i zmarszczyła brwi, wbijajšc wzrok w podłogę.
� Czy chodzi panu o to, że moje podej�cie do chłopców może co� zmienić?
� A jak pani sšdzi?
� My�lę � powiedziała Evelyn z przygnębieniem � że było mi Ich żal i przez to litowali się nad sobš. � Przerwała. � Powinnam już wiedzieć! Mówił pan setki razy, że nasze zadanie nie polega na tym, żeby dzieci czuły się szczę�liwe, ale na tym,
198
żeby stały się w pełni lud�mi. Ile razy jeszcze muszę usłyszeć tę my�l, żeby jš sobie przyswoić?
Doktor Ginott machnšł rękš z rezygnacjš.
� Ile razy trzeba stroić skrzypce, żeby wydawały wła�ciwe d�więki?
Przez moment Evelyn patrzyła na niego nie rozumiejšc, wreszcie u�miechnęła się nieznacznie. Zabrała głos następna kobieta, która niecierpliwie czekała, żeby podzielić się swoim problemem. Nie mogłam się skupić na dyskusji. Poruszyło mnie to, co usłyszałam, i chciałam o tym pomy�leć... Evelyn miała dwa wyobrażenia, Jacy powinni być rodzice: ojciec, który gra w piłkę z synami, matka, która robi wszystko, by dzieci były szczę�liwe. Żadne z tych wyobrażeń nie okazało się pomocne dla niej i dla rodziny. Na dzisiejszym spotkaniu poznała zupełnie inne interpretacje roli rodziców, być może lepiej posłużš one rodzinie.
Przyszło mi do głowy, że każdy z nas prowadzi ze sobš grę. Mamy ogólne wyobrażenie, jacy powinni być dobrzy rodzice, i próbujemy dopasować siebie do tej wizji. Kiedy nasze odczucia i zachowanie współgrajš z wewnętrznym wyobrażeniem, jeste�my zadowoleni, mamy uczucie spełnienia. Kiedy stojš w sprzeczno�ci, jeste�my niespokojni, zrozpaczeni, mamy poczucie winy. Odnosimy wrażenie, że zawiedli�my dzieci i siebie.
Rozejrzałam się po sali. Jedna kobieta mówiła z ożywieniem, inne pochyliły się i uważnie słuchały, kilka notowało. Nagle u�wiadomiłam sobie, że przez ostatnich pięć lat działo się tutaj co� bardzo ważnego. Krok po kroku korygowały�my nasze wyobrażenie dobrych rodziców. Więcej! Malowały�my zupełnie inny portret.
Ogromnie pragnęłam zobaczyć skończony obraz. Przede wszystkim chciałam wiedzieć, w jakim stopniu różni się od pierwotnego wyobrażenia, z którym przyszły�my na pierwsze spotkanie. Doktor Ginott wspomniał o kilku istotnych różnicach. Jakie były inne?
Pierwszš rzeczš, jaka wpadła mi do głowy, było podej�cie do problemu zło�ci.
Zwykły�my sšdzić, że dobrzy rodzice sš cierpliwi, spokojni, rozsšdni. Nigdy nie krzyczš.
199
Teraz nie widzimy już potrzeby hamowania naszego gniewu. Możemy go wyrażać, ale zamiast krzywdzšcych zniewag, okre�lamy nasze uczucia, warto�ci i oczekiwania.
Zwykły�my sšdzić, że dobrzy rodzice zawsze sš gotowi zrobić co� dla dziecka: pomóc mu w lekcjach, odpowiedzieć na wszystkie pytania, znale�ć rozwišzanie jego problemów.
Teraz wiemy, że czasami rodzice najbardziej pomagajš nie pomagajšc, wycofujšc się.
Zwykły�my sšdzić, że rodzice za wszelkš cenę powinni być konsekwentni.
Teraz mamy większš swobodę, wiemy, że można zmienić zdanie, być w zgodzie z tym. co czujemy w danej chwili.
Zawsze my�lały�my, że niektóre nasze negatywne uczucia sš �niemiłe", nierozsšdne, nawet przynoszšce nam ujmę, niegodne rodziców.
Teraz wiemy, że nie ma dobrych albo złych uczuć. Po prostu sš takie, jakie sš. Ważniejsze jest, żeby�my potrafili sobie z nimi radzić.
Jak dotšd podobał mi się obraz, który zobaczyłam. Na pewno rodziców nie obcišżało tak bardzo poczucie winy i nie byli pod cišgłš presjš. Ten obraz był o wiele łaskawszy dla rodziców niż stary wizerunek. Czy równie wielkie korzy�ci czerpały dzieci?
Zawsze sšdziły�my, że to, w jaki sposób zwracamy się do dzieci, nie ma znaczenia, dopóki wiedzš, że sš kochane. Wyznawały�my zasadę: co w my�lach, to na języku.
Nadal cenimy spontaniczno�ć. Ale teraz zdajemy sobie sprawę z olbrzymiej siły naszych słów i staramy się oddzielić to, co pomaga, od tego, co szkodzi.
Nigdy nie wiedziały�my, jak sobie radzić z silnymi emocjami dzieci. Sšdziły�my, że należy je pohamować albo zmienić: �Nie mów tak, kochanie. W głębi serca kochasz przecież siostrę".
Teraz wiemy, że kiedy uznajemy uczucia dziecka, dajemy mu dobre samopoczucie i siłę.
200
Zawsze my�lały�my, że rodzice powinni decydować, co jest najlepsze dla dzieci.
Teraz wiemy, że ilekroć pozwalamy dziecku przebrnšć przez skomplikowany proces podejmowania decyzji, dajemy mu nieocenione do�wiadczenie, które może wykorzystać teraz i w dorosłym życiu.
Wydawało nam się, że obowišzkiem rodziców jest hamować zapędy dziecka, wyja�niać, dlaczego niektóre z jego planów sš szalone i nierealne.
Teraz rozumiemy, że życie zbyt szybko podcina skrzydła i dlatego rodzice powinni pielęgnować marzenia dziecka. To ich przywilej .
Zwykły�my sšdzić, że mówišc dziecku, co robi �le, sprawimy, że się poprawi. Je�li nazwiemy je kłamczuchem, będzie mówiło prawdę; je�li nazwiemy je tępakiem, będzie bystre; Je�li nazwiemy je leniuchem, będzie pracowite.
Teraz wiemy, że zachowanie dziecka może się poprawić, je�li będziemy traktować dziecko tak, jakby było już tym, kim ma się stać.
To tylko wybiórcza lista. Było tak wiele innych różnic, które wpłynęły na nasze zachowanie. Już nie karały�my dzieci; nie osšdzały�my ich bez przerwy; nadal nalegały�my, wymagały�my i miały�my wobec nich pewne oczekiwania, ale zawsze wypowiadały�my je w sposób nie naruszajšcy godno�ci dziecka.
Godno�ć/ To była podstawowa różnica między starym portretem a nowym! Nowy wizerunek w o wiele większym stopniu ochraniał godno�ć rodziców i dziecka.
Przyszły mi na my�l własne dzieci. Czy były �wiadome wszystkich zmian, których dokonywałam w ich imieniu? Czy były w stanie docenić, jak trudne było dla mnie przełamywanie dawnych schematów i stosowanie nowych?
Pomy�lałam o wczorajszej rozmowie z Jill. Przez cały wieczór była niezno�na. Siedziałam na jej łóżku i wysłuchiwałam długiej listy problemów: pokłóciła się z przyjaciółkš, Emily; wła�nie zaczęli przerabiać algebrę i ona nic nie rozumie; jej referat o hitlerowskich Niemczech miał być gotowy za dwa dni, a ona nawet go nie zaczęła.
201
Natychmiast uaktywnił się zestaw dawnych wyobrażeń na temat roli �dobrych rodziców". �Co z ciebie za matka? � słyszałam. � Nie sied� tak. Twoje dziecko jest nieszczę�liwe. Zrób co�! Zapewnij jš, że zrozumie algebrę. Powiedz jej, że jest bystra, ale potrzebuje trochę czasu. Przypomnij jej, żeby na drugi raz nie odkładała referatu na ostatniš chwilę. W sprawie Emily porad� Jej, żeby zapomniała o urazach".
Ale znałam już nowy obraz i szybko przezwyciężyłam stare przyzwyczajenia. I siedziałam tam po prostu, niewiele mówišc, ale słuchajšc wszystkich jej przemy�leń i uczuć � niektórych po kilka razy. Po jakim� czasie zaczęła rozważać kilka możliwych rozwišzań. I znowu tylko słuchałam. Potem delikatnie zasugerowałam kilka rzeczy. Żaden z problemów nie został rozwišzany, ale po chwili zauważyłam, że przestała się denerwować. Otuliłam jš kołdrš i powiedziałam: �Widzę, że musisz sobie poradzić z wieloma problemami".
Przez chwilę trzymała mnie za rękę. Pocałowałam jš, zgasiłam �wiatło i ruszyłam do drzwi.
Jill zawołała mnie. �Mamo?"
�Tak?"
Niemal czułam, jak szuka słów, żeby wypowiedzieć to, co leży jej na sercu. W końcu powiedziała poważnym tonem: �Mogę z tobš porozmawiać... Wiesz, co my�lę?
�Co?"
�My�lę, że gdyby Hitler miał takš matkę jak ty, to nie byłby Hitlerem".
U�miechnęłam się. Czy rzeczywi�cie uważała, że jej matka mogłaby zmienić historię?
Potem rozważałam jej �komplement". Jill w istocie spłaciła dług, nie swojej konkretnej matce, ale metodzie porozumiewania się, metodzie, która wywarła tak głęboki wpływ na niš i na jej rodzinę.
Z wolna docierało to do mnie. Moje szczere dziecko może mieć rację. Je�li tak, je�li miło�ć pobudzona w czasie tego procesu rzeczywi�cie wystarczyłaby, żeby powstrzymać Hitlera, to... żaden przypadek nie byłby beznadziejny!
Pochyliłam się i pocałowałam jš jeszcze raz. �Młoda damo � powiedziałam � dała� mi do my�lenia. Dobranoc".
202
Posłowie
Kilka tygodni po wydaniu tej ksišżki otrzymały�my pierwszy list. Były�my poruszone. Kto� naprawdę przeczytał naszš ksišżkę! I spodobała mu się! Z dumš postawiły�my na półce nowy segregator i podpisały�my go LISTY. Może dostaniemy jeszcze jakš� korespondencję.
Teraz, prawie dwadzie�cia lat pó�niej, całš szufladę wypełniajš te listy, z którymi nie potrafiły�my się rozstać. Oto wyjštki z niektórych:
Płakałam czytajšc o tych pięknych i pełnych miło�ci rzeczach, które pomagajš radzić sobie z dziećmi. Dzięki temu zmieniłam postanowienie, które towarzyszyło mi od trzynastego roku życia: Nigdy nie będę mieć dzieci Nie chciałam ich krzywdzić i zaniedbywać, a obawiałam się, że tak wła�nie postšpię, ponieważ nie znałam innych sposobów. To dla mnie objawienie, wiem teraz, że sš inne metody, których można się nauczyć i stosować je.
P.S. Oczekujemy dziecka. Teraz przejdziemy prawdziwy sprawdzian!
Ť-
Wasza ksišżka ogromnie pomogła wszystkim członkom naszej rodziny i pokazała nowe możliwo�ci radzenia sobie w sytuacjach bez wyj�cia. Do naszego domu wkroczył spokój i blisko�ć. Moje układy z dziećmi zmieniły się już radykalnie. Miło�ć i szczero�ć towarzyszy nam coraz czę�ciej, w miarę jak z coraz lepszym rezultatem wprowadzam w życie te idee.
203
Ť-
Jestem oswobodzona! Przez jedena�cie lat my�lałam, że aby być dobrš mamš, muszę robić to, co chcš dzieci, aż do skrajnego wyczerpania. Teraz wiem, że mogę respektować swoje potrzeby i nadal być dobrš mamš.
Pisali do nas nie tylko rodzice. Następny fragment pochodzi z listu od ucznia ostatniej klasy szkoły �redniej:
Wasza ksišżka tak wiele mi daje. Kilka dni temu moja dziewczyna opowiadała mi z płaczem o swoim kuzynie, który jest chory na leukemię. Wysłuchałem jej i spróbowałem opisać jej uczucia. Kiedy w końcu przestała płakać, powiedziała, że do niego napisze.
Tego samego dnia mój ojciec narzekał, że miał wyrywany zšb i w tym samym dniu odpadł kawał tynku ze sufitu w jego sklepie meblowym. Powiedziałem, że ciężko jest człowiekowi, kiedy jednocze�nie spadajš na niego dwa nieszczę�cia. Po chwili samopoczucie mu się poprawiło.
Oto, co napisała do nas nauczycielka:
Nie mam własnych dzieci, ale zastanawiałam się, czy nie można by zastosować waszych metod w szkole. Kiedy przeczytałam, jak Ted pomógł zwa�nionym synom rozwišzać konflikt, spróbowałam zastosować te metody w mojej szkole podstawowej. Zdarzenie, które chcę opisać, skończyłoby się normalnie wysłaniem jednego z chłopców do dyrektora. Oto jego przebieg:
(W szkolnej stołówce. Mam akurat dyżur).
CHRISTOPHER: (popycha Jose) Zabiję Jose! Stłukę go!
NAUCZYCIELKA: (powstrzymujšc go) Ojej, ale jeste� na niego zły!
CHRISTOPHER: Zrzucił mój ołówek ze schodów!
NAUCZYCIELKA: Jose, Christopher nie lubi, jak się rzuca jego ołówkiem. To go doprowadza do w�ciekło�ci!
204
JOSE: Po prostu patrzyłem, jak daleko doleci.
NAUCZYCIELKA: (do Christophera) Rozumiem. Jose nie chciał cię rozzło�cić. Po prostu chciał zobaczyć, jak daleko doleci ołówek. Teraz kiedy wie, że tego nie lubisz, na pewno już tego nie zrobi.
CHRIsTOPHER: Nie radzę.
JOSE: (podajšc ołówek) Proszę, możesz rzucić mój ołówek.
NAUCZYCIELKA: Nie wolno rzucać w szkole ołówkami. Możecie się tak bawić po lekcjach, na dworze. Koniec bitwy. Czułam, że jestem genialna!
Pewna kobieta podziękowała za to, że nasza ksišżka pomogła jej małżeństwu:
Mniej więcej rok temu mój mšż przechodził kryzys �redniego wieku i nasz zwišzek zaczynał się rozpadać. Można powiedzieć, że w ostatniej chwili przeczytałam -waszš ksišżkę. (Kiedy po raz pierwszy zastosowałam opisane metody, mój mšż powiedział: �Wiem dokładnie, co robisz, ale podoba mi się to!") �miem twierdzić, że do ocalenia naszego małżeństwa i wzbogacenia go przyczyniła się w równej mierze terapia indywidualna i grupowa, jak i wasza ksišżka.
Ludzie przypisywali nam również cuda:
Dzięki waszej ksišżce przestałam cierpieć na uderzenia krwi do głowy. My�lałam, że to poczštek klimakterium (mam czterdzie�ci dwa lata), ale odkšd staram się zmienić podej�cie do dzieci, przestało mi to dolegać. Mój lekarz utrzymywał, że to z nerwów, ale nie wierzyłam mu.
Nie wszyscy byli nastawieni entuzjastycznie:
Protestuję przeciwko takim metodom, które pozwalajš dzieciom prawie na wszystko. Moi rodzice byli zwolennikami kar cielesnych. Dostawali�my lanie i byli�my karani za złe zacho-
205
wanie i wszelkie wykroczenia. Całe moje rodzeństwo wyszło na ludzi. Mamy dzi� do rodziców wielki szacunek, a wštpię, czy dzieci z tej ksišżki będš go miały.
Ť-
Gdybym miała postępować tak, jak opisano w ksišżce, musiałabym zmienić całkowicie swój sposób mówienia. My�lę, że �mieszne jest zastanawianie się nad każdym wypowiadanym słowem. Poza tym w moich ustach brzmiałoby to sztucznie.
Zaczęły też nadchodzić listy z zagranicznymi znaczkami. Oto korespondencja z Nowej Zelandii:
Nie miałam miłego dzieciństwa, ponieważ moi troskliwi, ale nieumiejętni rodzice nie potrafili sobie poradzić z moim upartym charakterem. Dlatego też postanowiłam zostać psychologiem. Jednakże kiedy zostałam matkš równie upartego syna, zauważyłam, że postępuję tak samo jak rodzice. Moja wiedza, poparta praktykš uniwersyteckš, była bardzo teoretyczna i nie pomogła mi w wychowaniu sze�cioletniego syna. I wtedy kupiłam waszš ksišżkę! Uzupełniła mojš teoretycznš wiedzę i, co dla mnie okazało się najważniejsze, uzmysłowiła mi, że potrzeba wielu lat pracy, aby zostać wykwalifikowanš matkš. W każdym razie pomogła mi zmienić podej�cie i dodała pewno�ci siebie. Mój syn jest teraz cudownym, normalnym sze�ciolatkiem i przyjemnie jest przebywać w jego towarzystwie.
Fragment listu ze Szwecji:
Po przeczytaniu waszej ksišżki mam ochotę wybiec na ulicę i krzyczeć: �Eureka! Odkryłam to! Odkryłam to!" Newton czuł się pewnie tak samo, kiedy odkrył siłę ciężko�ci. Wła�nie odkryłam, że jest jaka� nadzieja dla rodziców!
206
Z Indonezji otrzymały�my długi i przemy�lany list od młodego człowieka. Ksišżka skłoniła go do refleksji nad tym, w jaki sposób sam był wychowywany. Oto fragmenty:
Na imię mi Zubir. Mam dwadzie�cia pięć lat, jestem kawalerem i najmłodszym z czwórki rodzeństwa. Mam problemy ze sobš. Jestem już dorosły, ale nic nie osišgnšłem. Problem zawiera się w pytaniu: Dlaczego jest mi tak trudno stać się dojrzałš osobš? Przyjaciele mówiš, że jestem dziecinny, i zdaje się, że
majš rację.
Nie chcę powiedzieć, że moi rodzice nie sš dobrzy. Ale jest jedna rzecz, którš odczuwałem już w wieku pięciu, sze�ciu lat: rzadko kiedy proszš mnie, żebym wzišł w czym� udział. Rzadko kiedy pytajš mnie o zdanie. Przykład: �Zubir, czy tata może tak postšpić? Jak sšdzisz?" albo �Co sšdzisz o tym filmie?" Nigdy nie czułem swobody wyrażania swoich poglšdów przy rodzicach, nigdy nie dano mi szansy porozmawiania � w cztery oczy i od serca. Zamiast tego uczono mnie, żebym siedział cicho, wykonywał wszystkie polecenia i nie dyskutował!
Kiedy miałem kilkana�cie lat, nigdy nie miałem �miało�ci odzywać się przy całej klasie albo w jakim� towarzystwie. Brakowało mi pewno�ci siebie. Dlatego też szukam wszystkiego, co mogłoby mi pomóc. Ale czasami my�lę, że bardzo trudno jest zmienić charakter, który został już ukształtowany.
Oto list z Turcji:
Jestem matkš, a jednocze�nie wykładam socjologię i psychologię społecznš i brak mi słów, żeby wyrazić rado�ć z odkrycia tak niezwykłej ksišżki. Mam nadzieję, że nadejdzie dzień, kiedy ludzie u�wiadomiš sobie, jaki wpływ na przyszło�ć społeczeństw oraz jednostek majš przeżycia z dzieciństwa, i wtedy osoby takie jak my, które usiłujš sprawić, żeby słuchano, co mówiš dzieci, nie będš stanowiły mniejszo�ci.
207
Były�my zadowolone, kiedy nadeszły pierwsze sygnały, że nasze metody pomagajš także w pracy z dziećmi specjalnej troski:
Moja córka Sara ma cztery i pół roku i cierpi na czę�ciowe uszkodzenie słuchu. Niedawno jej nauczycielka poleciła mi waszš ksišżkę. Przeczytałam jš dwukrotnie. Chciało mi się �miać. Chciało mi się płakać. Ale przede wszystkim skłoniła mnie do refleksji. Zmusiła mnie do wsłuchania się w słowa, które mówię (bšd� piszę) do córki. Zadałam sobie pytanie: Jakš wiadomo�ć przesyłam mojemu dziecku? Jak inaczej mogłam postšpić w danej sytuacji? Dostrzegam już dużš różnicę w moim podej�ciu do córki... Nie przestaje mnie zdumiewać.
Pojawiły się też listy od rodziców, opisujšcych szczegółowo, które metody, zaczerpnięte z ksišżki, stosujš. Ujęła nas ich pomysłowo�ć:
Wróciłam do domu po całym dniu spędzonym w szkole. Padał �nieg. Chłopcy kręcili się po kuchni. Powiedziałam: �Przeczytałam wła�nie ksišżkę o rodzicach i dzieciach. Piszš tam, że dzieci nie lubiš długich wyja�nień. Rodzice powinni wypowiadać się zwię�le. Więc posłuchajcie:
�nieg...
Szufla...
Na dwór! I zrobili to, co kazałam.
*
Najgorsze sš ranki. Mój mšż i ja wychodzimy do pracy o tej samej godzinie i nasze małe córeczki muszš być gotowe na czas. (Zawozimy trzyletniš do opiekunki a sze�cioletniš do szkoły). Problem polega na tym, że ubieranie się zajmuje im całe wieki. Cišgle za nimi chodzę: �Czy włożyła� buty? Czy umyła� zęby?" Przez cały czas muszę je popędzać.
Tak więc pewnego wieczoru po kolacji usiedli�my razem i przy-
208
gotowali�my listę rzeczy, które muszš rano zrobić (dla młodszej narysowałam odpowiednie obrazki).
Umyć buzię
Wyczy�cić zęby
Ubrać się
Po�cielić łóżko
Zje�ć �niadanie
To mnie uratowało. Teraz co rano sprawdzajš na li�cie, co muszš zrobić. Wczoraj były gotowe do wyj�cia przed nami! Mam nadzieję, że tak zostanie.
Ť-
Mój mšż nie ma cierpliwo�ci, żeby czytać ksišżki o wychowaniu dzieci, włšczajšc w to waszš ksišżkę, którš wła�nie skończyłam i chciałam mu podsunšć. Ale widzę, że obserwuje moje próby stosowania nowych metod. Wczoraj wieczorem powiedziałam synowi: �Masz do wyboru, Scotty: możesz i�ć do łóżka albo biec do niego na jednej nodze. Decyzja należy do ciebie". Scotty pobiegł do łóżka. Mój mšż był pod wrażeniem.
Dzisiaj w�ciekał się na syna, że nie odstawił rowerka. Krzyczał:
�Masz dwie rzeczy do wyboru!" (Nie wierzyłam własnym uszom). Potem pomy�lał chwilkę i powiedział: �Mama ci powie, jakie!"
Pewna matka, której dziecko miało powtarzajšcy się problem, opisała, co się zdarzyło, gdy zastosowała po raz pierwszy nowe metody:
209
Mam dziewięcioletniš córkę, która ma cišgle napady złego humoru. Przy urodzeniu miała kolkę i trwa to od tamtej pory. Kiedy ma taki atak, robi się purpurowa, wali gdzie popadnie rękoma i wydaje ten mrożšcy krew w żyłach, rozdzierajšcy krzyk. Czasami trwa to nawet kilka godzin. Ona nigdy nie ustępuje. To ja muszę ustšpić. Próbowałam wszystkiego:
Ignoruję to. Krzyczy gło�niej. To istna tortura. Poddaję się. Powstrzymuję jš. Zaczyna drapać i bić. Poddaję się. Izoluję jš. Robi spustoszenie w pokoju. Poddaję się. Trzymam jš i mówię, że jš kocham. Wyrywa się i krzyczy gło�niej.
Daję jej benadryl (sugestia lekarza). �pi przez dwana�cie godzin, a ja mam ogromne poczucie winy. Daję jej lanie. O Boże! Krzyczy ciszej. Patrzy na mnie bykiem przez kilka dni i przy każdej sposobno�ci wyraża swojš nienawi�ć i żal.
Wczoraj wieczorem, kiedy kończyłam waszš ksišżkę, dostała wyjštkowo silnego napadu. Krzyczałam: �Ale jeste� w�ciekła! No szybciutko, we� papier i ołówek i narysuj mi, jak się czujesz". Ucichła i popatrzyła na mnie. Potem powiedziała wynio�le:
�To najgłupszy pomysł, jaki w życiu słyszałam!" A potem zajęła się swoimi sprawami, jak gdyby nigdy nic. PRZESTAŁA WRZESZCZEĆ! Po raz pierwszy. Pomy�lałam, że może chciałyby panie o tym wiedzieć.
Najwyra�niej wiele ludzi �chciało, żeby�my wiedziały". Kiedy zaczęły�my prowadzić w całym kraju zajęcia na podstawie naszej ksišżki, spotkały�my mnóstwo rodziców, którzy opowiadali nam, jak wykorzystujš nasze metody z własnymi dziećmi. Były�my zachwycone takim odd�więkiem i gdy słyszały�my historie, które mogłyby się okazać przydatne dla innych rodziców, prosiły�my o spisanie ich. Następne dwie relacje przekazały nam samotne matki, które cieszyły się, że potrafiš �dać dzieciom w wyobra�ni to, czego nie mogš im dać w rzeczywisto�ci":
210
Mój syn (siedem lat) od czasu odej�cia ojca stał się przewrażliwiony. Płacze z byle powodu. W czasie Halloween pomogłam mu wydršżyć dynię (zwykle robił to jego ojciec) i Powiedziałam, żeby zaniósł jš na ganek. Niestety upu�cił jš. Polały się łzy. Dynia straciła jedyny zšb. Wiedziałam, że musze szybko co� wymy�lić, więc powiedziałam: �Wiem, położymy zšb pod dyniš i zobaczymy, czy przyjdzie zębowa dyniowa wróżka i co� zostawi".
Natychmiast przestał płakać i powiedział: �Nie ma żadnych zębowych dyniowych wróżek!" Ale u�miechnšł się Zapytałam: �Skšd wiesz? Czy widziałe� kiedy� swojš zębowš wróżkę?"
Oczywi�cie powiedział, że nie, więc dodałam: ..Zobaczysz Dzisiaj wielka dynia przyleci na werandę i zostawi co� dla twojej małej dyni".
Ta historia go rozbawiła. W końcu osadzili�my zšb z powrotem przy pomocy wykałaczki. Czułam się wspaniale, mogšc mu pomóc w chwili rozczarowania.
Moja piętnastoletnia córka znalazła �idealnš" suknię która była do�ć droga. Powiedziałam jej, że teraz, kiedy się rozwiodłam z jej ojcem, mam mało pieniędzy i nie stać nas na to. Była zła i posępna. Próbowałam przemówić jej do rozsšdku. Bezskutecznie. Wtedy pomy�lałam o �wyobra�ni" Zmieniłam taktykę mówišc: �Na pewno wolisz mieć tę suknię niż samochód".
�O tak � powiedziała. � Sprzedaj samochód; Będziemy mogły kupić sukienkę". �Pewnie dom też by� sprzedała?" �Jasne! I dorzuciłabym meble". �Wszystkie?"
�Nawet twojš sypialnię".
Zmieniła temat, ale pó�niej powiedziała mi, w jaki sposób mogłaby zarobić pienišdze na sukienkę.
Następnš historię zaczerpnęły�my od kobiety, która była w trakcie rozwodu:
211
Jeden mój syn ma trzy lata, a drugi siedem. Pracuję i moja wkrótce eks-te�ciowa opiekuje się starszym chłopcem po szkole. Nienawidzę odbierać go po pracy. Zawsze to samo. Mówię:
�Musimy i�ć". On odpowiada: �Nie chcę i�ć". Dołšcza się młodszy: �Chcemy tu zostać z babciš". Babcia rzuca mi spojrzenie:
�Co ja za to mogę? Lubiš tu być". Kończy się na tym, że zostaję o wiele za długo i jestem zła. Kiedy przeczytałam rozdział �Rodzice też sš lud�mi", zdałam sobie sprawę, że pozwalam, żeby wszyscy mnš manipulowali. Usiadłam z chłopcami i powiedziałam im, co czuję: �Słuchajcie, pracuję cały dzień, a potem odwożę ludzi służbowym samochodem. Potem muszę odebrać Billy'ego z przedszkola i pojechać po Marka do babci i wcale nie chce mi się czekać. To mnie zło�ci. Chcę po prostu pojechać do domu, pobyć z moimi dziećmi, zje�ć obiad, odpoczšć i mieć trochę czasu dla siebie".
Starszy syn był zaszokowany. Powiedział: �Nie chcę, żeby� była zła. Będę gotowy, kiedy po mnie przyjedziesz". Młodszy powiedział: �A Ja poczekam na was w samochodzie. Wtedy nie będziesz zła".
Nie wierzyłam własnym uszom. Kiedy teraz Mark chce dłużej zostać u babci, dzwoni do mnie i prosi o pozwolenie. Nawet w dniu urodzin babci powiedział, że nie może zostać. Powiedział, że mama się zło�ci, kiedy nie jest gotowy. Moja te�ciowa zadzwoniła i zapytała, czy nie mam nic przeciwko temu, żeby został dłużej � �tylko ten raz". Czułam się wspaniale. Wyzwolona!
Cieszyły nas również listy od przybranych rodziców. Informowały nas, jak ważne jest w takich rodzinach uczciwe wyrażanie uczuć, które nikomu nie wyrzšdza krzywdy. Li�ciki były ulubionym sposobem na to.
Trudno jest mi porozumieć się z mojš czternastoletniš przybranš córkš, która teraz mieszka z nami na stałe. Jeste�my bardzo ostrożne, kiedy rozmawiamy. Sprzeczki wybuchajš głównie o to, że jest niedbała. Przywykła do tego, że matka po niej sprzštała. Ja nie będę.
212
Kiedy parę dni temu wróciłam do domu, zauważyłam, że były u niej przyjaciółki. W pokoju walały się brudne naczynia i resztki jedzenia. Rozzło�ciło mnie to. Wiedziałam, że moje słowa do niej nie trafiš. Będzie wrogo nastawiona. Obawiałam się również, że je�li zacznę z niš rozmawiać, to mogę powiedzieć co�, czego potem będę żałowała. Napisałam więc następujšcy li�cik:
Droga Jennifer!
Bardzo mnie zmartwił bałagan w pokoju go�cinnym. Masz prawo zapraszać przyjaciół, a ja mam prawo do porzšdku w domu. Je�li nie chcesz sprzštać po swoich go�ciach (nie będę cię za to obwiniać), może powinna� ich poprosić, żeby sami po sobie sprzštnęli. Byłabym bardzo wdzięczna.
Była w stanie przyjšć to do wiadomo�ci. Jej wrogo�ć zaczęła słabnšć.
Ť-
Dosyć nagle zostałam matkš, ponieważ wyszłam za mšż za ojca dwóch małych chłopców: trzy� i pięcioletniego. Przeczytałam waszš ksišżkę i od razu spodobał mi się pomysł pisania li�cików. Wiem, że to nie do wiary, ale li�ciki znakomicie zdajš egzamin z dziećmi, które nie potrafiš czytać. Na przykład chłopcy zawsze zapominali o podnoszeniu klapy, kiedy korzystali z ubikacji. Rezultat: musiałam siedzieć na mokrej klapie. Napisałam wielki list i przyczepiłam go do spłuczki. Brzmiał tak:
Nienawidzę mokrej klapy! Kochajšca Rachel
Pięciolatek spytał: �Co jest napisane na kartce w ubikacji?" Przeczytałam mu jš. U�miechnšł się i powiedział: �Aha, rozumiem!" Wkrótce potem �przeczytał" list młodszemu bratu. Przez ostatnie dwa tygodnie prawie mi się nie zdarzyło siedzieć na mokrej klapie. To była ogromna poprawa.
Najbardziej zdumiewały nas listy od ojców. Kiedy zaczęły�my prowadzić wykłady, naszymi słuchaczami były przeważnie matki i co najwyżej kilku zabłškanych ojców. W cišgu ostatnich dzie-
213
sięciu lat ich liczba wyra�nie wzrosła. Dzisiaj ojcowie stanowiš prawie jednš trzeciš naszych słuchaczy. Jak to się stało? Sami mężczy�ni udzielili nam odpowiedzi:
Nigdy nie byłem z ojcem w zażyłych stosunkach. Chciałem, żeby ze mnš i moimi dziećmi było inaczej.
Mój ojciec był zawsze tš surowš, dalekš osobš. Cały dzień pracował, a wieczorem chował się za gazetš. Chcę, żeby moje dzieci mnie znały.
Ostatnie opracowania podkre�lajš doniosło�ć pragnienia tych ojców, by więcej zajmować się dziećmi. Artykuł w Psychology Today przytacza wypowiedzi dwustu ojców z ostatnich czterdziestu lat. Ich wnioski? �Ciepło i zainteresowanie ze strony ojca sprawia, że chłopcy sš pewni siebie, zdolni i dojrzali, a dziewczynki � samodzielne".
Ale je�li mężczyzna nie do�wiadczył ojcowskiego uczucia i zainteresowania, ten nowy sposób wychowywania stanowi dla niego wyzwanie. Na jednym z wykładów pewien mężczyzna domagał się wyrozumiało�ci. Powiedział: �Wy, kobiety, całe życie uczycie się, jak być matkami. Większo�ć z nas nie uczyła się, jak być ojcem. Chcieliby�my, żeby doceniono nasze wysiłki. Popełniamy błędy, ale potrzeba nam zachęty".
A teraz przekazujemy z rado�ciš, co powiedzieli nam w listach ojcowie:
Kiedy moja żona odeszła i przyznano mi opiekę nad trojgiem dzieci, dotarło do mnie, że w domu było czysto dlatego, że ona go sprzštała. Chciałem skłonić dzieci do pomocy, ale kiedy krzyczałem, żeby posprzštały, wydawały się przytłoczone. Nie wiedziały, co robić i od czego zaczšć. Teraz mówię: �Dobrze, dzieci. Trzy rzeczy!" Wiedzš wtedy, że każde z nich musi uprzštnšć jeden przedmiot � do wyboru. Zapewniam, że kiedy uprzštnie się dwana�cie (ja też się włšczam) przedmiotów, to naprawdę widać różnicę.
Ť-
214
Moja córka (osiem lat) przez dłuższy czas zbierała pienišżki na specjalnš lalkę. Kiedy� zobaczyła w pobliskim sklepie reklamę, że lalka pojawiła się na wyprzedaży. Była bardzo podniecona. W sobotę poszli�my do sklepu w czasie �nieżycy tylko po to, żeby przekonać się, że lalki nie ma. Co gorsza, sprzedawcy byli niesympatyczni.
Córka cały dzień była smutna. Nie pomagała empatia. Prawie nic nie zjadła na kolację. Wtedy doznałem ol�nienia. Podałem jej kartkę papieru i powiedziałem: �Czy chciałaby� napisać do sklepu z zabawkami, żeby powiedzieć im, jak się czujesz?" Oto, co napisała:
Drogi �Toysrus"!
Byłam w�ciekła z powodu tej lalki, którš reklamowali�cie, chociaż nie było jej w sklepie. Poszli�my z tatš do sklepu specjalnie po to, żeby jš kupić. Była wtedy �nieżyca. Kiedy wróciłam do domu. bardzo płakałam. Je�li chcecie do mnie napisać, podaję swój adres...
Kiedy napisała list, była w stanie co� zje�ć.
Ť-
Niedawno odbyłem zupełnie zwariowanš rozmowę z moim dwuletnim synem Matthew. Jedli�my razem �niadanie w pokoju. Z jakiego� powodu Matthew cały czas patrzył w stronę kuchni.
�Co tam jest, tatusiu?" � zapytał. �Nic tam nie ma" � odparłem.
Nie był zadowolony. �Ale co tam jest?" � nie dawał za wygranš.
Zadałem mu to samo pytanie. �Co tam jest?" �Potwór" � powiedział, patrzšc na mnie szeroko otwartymi oczyma.
W pierwszej chwili chciałem temu zaprzeczyć: �Nie bšd� niemšdry. W naszej kuchni nie ma żadnego potwora". Ale powstrzymałem się i zapytałem: �A jak on wyglšda?" �Jest zielony". �Co robi?"
�Jest głodny. Szuka czego� do jedzenia". �Chcesz go poprosić, żeby tu przyszedł i co� zjadł?"
215
�Nie".
�No to powiedz mu, żeby sobie poszedł".
Matthew popatrzył na kuchnię i krzyknšł ile sił w płucach:
�Id� sobie, potworze!" �I co?" � zapytałem. �Odjechał samochodem" � wyja�nił Matthew.
Opisane historie ukazujš rodziców, którzy stosujš nowe metody w konkretnych sytuacjach. Ostatni list pochodzi od matki, która stosowała zasady przedstawione w ksišżce niemal przez piętna�cie lat.
Piszę, ponieważ chcę, żeby�cie panie wiedziały, ile wasza ksišżka znaczyła dla mojego syna � chociaż on o tym nie wie. Zacznę od poczštku. Kiedy Jeffrey był małym chłopcem, nie miałam z nim poważniejszych problemów. Zaczęłam się niepokoić, kiedy poszedł do szkoły. Zauważyłam, że jest samotny i ma niewielu kolegów. Jednak wydawał się szczę�liwy i miał do�ć dobre oceny. Dopiero kiedy skończył trzyna�cie lat, zaczęły się prawdziwe zmartwienia. Co� było z nim nie w porzšdku. Był przygnębiony i drażliwy. Dostawał złe oceny. Nie wiedziałam, co się dzieje. Cišgle się kłócili�my. On mówił to, Ja tamto i wybuchał. Zauważyłam również, że dziwnie wyglšda. Miał rozszerzone �renice. Poszłam z nim do pediatry i okulisty. Nic nie stwierdzili. W końcu zabrałam go do psychiatry na wstępne badanie. Byłam przerażona tym, co stwierdził. Jeff brał narkotyki � marihuanę i inne � ale bardziej zmartwił mnie wniosek psychiatry po kilku rodzinnych sesjach. Powiedział, że kiedy mšż albo ja prawimy Jeffreyowi kazania, syn czuje się upokorzony, mimo że mamy jak najlepsze chęci. Byłam oszołomiona. Ostatniš rzeczš, jakiej pragnęłam, było upokarzanie własnego dziecka.
Potem zdarzyły się dwie rzeczy: kto� dal mi egzemplarz waszej ksišżki i zadzwoniła moja matka. Zapytała o Jeffa i popełniłam błšd, mówišc jej prawdę. Natychmiast zaczęła mnie urabiać:
�Czy była� z nim u lekarza? Czy zrobił badanie moczu? Skšd wzięła� tego psychiatrę? Gertruda go poleciła? Nie mam do niej zaufania. Nie wiem, kogo za to winić, ale nie rozumiem,
216
jak co� takiego może się przydarzyć dziecku z jego zdolno�ciami i inteligencjš".
Kiedy odłożyłam słuchawkę, czułam się okropnie. Osaczyły mnie straszne my�li. Słowa matki sprawiły, że poczułam się głupia i nieodpowiedzialna. I przemawiała do mnie dokładnie tak, jak ja do Jeffa! Nagle wszystko, co przeczytałam w ksišżce, nabrało większego sensu. Przeczytałam ksišżkę jeszcze raz, tylko że tym razem skoncentrowałam się bardziej na języku i metodach.
Po trochu zaczęłam się zmieniać. Kiedy przełamywałam swój dawny sposób mówienia i słuchałam syna, działy się dziwne rzeczy. Przypominało to otwieranie drzwi. Na przykład dostał kiedy� mierny z angielskiego. Normalnie powiedziałabym: �Nie ma żadnego usprawiedliwienia dla takiej oceny! Jestem bardzo rozczarowana. Wiesz, że stać cię na więcej. To dowodzi, że się nie starasz. Nie wykorzystujesz swoich możliwo�ci". Zamiast tego powiedziałam jednak: �No i co o tym sšdzisz?" Wzruszył ramionami. Ale pó�niej wyznał, że nie jest zadowolony. Tylko przytaknęłam.
Następnym razem dostał czwórkę z angielskiego, ale nie powiedziałam mu, że jestem z niego dumna. Stwierdziłam: �Jeff, poprawiłe� ocenę z miernego na czwórkę! Na pewno jeste� z siebie zadowolony".
Ale najdziwniejsze jest to, że zmieniajšc sposób mówienia, zaczęłam inaczej my�leć. Naprawdę chciałam wiedzieć, co czuje. I naprawdę cieszyłam się, że jest z siebie zadowolony. Nawet kiedy nie radził sobie dobrze, starałam się znale�ć co� godnego pochwały. Mój mšż również próbował �traktować go tak, jakby był już tym, kim chcieli�my, żeby się stał". Nie wiedzieli�my dokładnie, kiedy przestał zażywać narkotyki, ale którego� dnia zrozumieli�my, że nie ma już tego problemu. Następny kłopot pojawił się, kiedy Jeff ubłagał nas, żeby�my pozwolili mu zaprzestać nauki w normalnym trybie i wpisać się do nowej eksperymentalnej klasy, która powstała w jego szkole. Brak programu, szczególnie w przypadku osoby takiej jak Jeff, nie wydawał mi się niczym dobrym. Mogłam zmusić go, żeby pozostał w tradycyjnej klasie, ale mojemu mężowi spodobał się pomysł Jeffa, więc w końcu ustšpiłam. Okazało się to najlepszš rzeczš, jakš kiedykolwiek zrobiłam. Jeff niesamowicie się rozwinšł. Został redaktorem gazety, grał
217
w sztukach, pisał wiersze, krótkie opowiadania itp. Nigdy nie widziałam go tak szczę�liwego. Stało się dla mnie jasne, że ten wybuch twórczej energii jest rezultatem nowego programu oraz tego, co robili�my w domu.
My�lałam, że najgorsze mamy już za sobš, ale lata spędzone przez Jeffa w college'u okazały się koszmarem. Może to nie była wła�ciwa szkoła dla niego. Może był za daleko od domu i nie miał przyjaciół ani żadnego prawdziwego celu. W każdym razie jego depresja pogłębiała się, kiedy� wspomniał nawet o samobójstwie. Byłam zrozpaczona (brat mojego męża popełnił samobójstwo) i przekonałam syna, żeby zasięgnšł porady u psychiatry, co też zrobił.
W cišgu tych paru lat tylko kilka razy rozmawiali�my przez telefon. Za każdym razem to ja dzwoniłam. Rozmowa przypominała gadanie do obrazu. Rozpaczliwie pragnęłam znale�ć jakie� słowa, które pomogłyby mu pokonać depresję. Ponownie odwołałam się do zasad. Wiedziałam, że nie wystarczy tylko podtrzymywać go na duchu. Starałam się zrozumieć jego smutek i po trochu przedstawiać to, co jest pozytywne w jego charakterze. Pod koniec rozmowy był znowu sobš. Na ostatnim roku zaczšł bardziej optymistycznie widzieć swoje dalsze życie i zapytał nas, co by�my powiedzieli, gdyby zapisał się na studia doktoranckie. Oboje go do tego zachęcali�my.
Możecie mi wierzyć albo nie, ale Jeffjest dzisiaj wykładowcš w college'u. Cieszy się dobrš opiniš w�ród swoich współpracowników, a studenci lubiš go i szanujš. Ale nadal ma skomplikowanš, trudnš i bardzo zmiennš osobowo�ć. Kiedy pomy�lę, jakš drogę przebył i jakie przeszkody razem pokonali�my, jestem głęboko wdzięczna. Kiedy� nie lubił nas. Teraz lubi. Nie ufał nam. Teraz ufa. Na nic by się zdało posyłanie go do wszystkich psychiatrów na �wiecie, gdyby�my z mężem nie zmienili naszego podej�cia. Gdyby�my nie wbili sobie do głowy tych zasad, to nie wiem, jaki byłby dzisiaj Jeff.
Był to pierwszy list tego typu. Nigdy jeszcze nie pisali do nas rodzice, którzy pracowali według naszych zasad przez tak długi czas. Znowu nasunęło nam to jeden wniosek: władza rodziców jest ograniczona. Życie naszych dzieci zależy od tak wielu czynników: temperamentu. Inteligencji, wyglšdu, zdrowia, kultury,
218
epoki i wreszcie od szczę�cia � wszystko to wymyka się spod naszej kontroli. Tak niewiele możemy zmienić, tak wiele musimy zaakceptować. Jednakże jeste�my w stanie decydować o tym, w jaki sposób będziemy porozumiewać się z własnymi dziećmi. Możemy wybrać słowa i metodę postępowania. I czasami od naszego wyboru zależy przyszło�ć dziecka.
Koniec