Aleksander Błok
KRÓL NA PLACU
OSOBY:
KRÓL — na tarasie pałacu.
BUDOWNICZY — starzec w szerokiej i ciemnej szacie. Rysami twarzy i siwymi włosami przypomina Króla.
CÓRKA BUDOWNICZEGO — wysoka, piękna, w czarnych jedwabiach.
POETA — młodzieniec kierowany na swych drogach przez Budowniczego, zakochany w jego córce.
BŁAZEN — schlebiający widowni, przedstawiciel zdrowego rozsądku. Czasami okrywa swój haftowany złotem brzuch sutanną popa.
ZAKOCHANI,
SPISKOWCY,
DWORZANIE,
SPRZEDAWCZYNI RÓŻ,
ROBOTNICY,
WYTWORNISIE,
ŻEBRACY,
NIEZNAJOMI i GŁOSY Z TŁUMU.
SŁUCHY — małe, czerwone, smyrgające w miejskim kurzu.
PROLOG
Plac w mieście. Na dalszym planie biała fasada pałacu z wysokim i szerokim tarasem; na masywnym tronie siedzi gigantyczny Król. Korona okrywa zielone, pradawne włosy spływające na spokojną, pobrużdżoną głębokimi zmarszczkami twarz. Delikatne ręce spoczywają na poręczach tronu. Poza majestatyczna. Na samym dole — przy rampie pod wysoką barierą bulwaru — stoi ławka, do której z dwóch stron prowadzą schody. Ławka stoi nad brzegiem morza podchodzącego z dala wąskim zakolem; morze z lewej strony otacza przylądek z placem i pałacem i łączy się z orkiestrą i widownią, tak że scena stanowi tylko wyspę — przypadkowe schronienie dla występujących osób. Słońce jeszcze nie wzeszło. Niemal w zupełnym mroku. Błazen jako Prolog przypływa od strony morza, uwiązuje swą łódź przy brzegu, wyjmuje z niej wędkę i zawiniątko i siada na ławce.
BŁAZEN
Jeszcze się słońce świecić leni,
A ja na brzeg przypływam.
Gwiazdy nie świecić mogą ziemi,
Ja muszę — jako żywo!
Lecz bez nich odnalazłem drogę
I przybyłem tu w łodzi,
Bo swoim zdrowym sądem mogę
Nieco was ułagodzić.
Na ciemnym tle tu pałac stoi
I widać zarys tronu.
Król jest w koronie, mili moi,
Stary i przygnębiony.
A przed pałacem chodzą tacy,
Co chcą odpocząć z rana,
Jedynie psom i demokratom
Wejście jest zakazane.
Tu tylko szlachcie wolna droga,
Tu dla nich stoi ława,
I tylko ja w roli Prologu
Siadać na niej mam prawo.
Morze. — w orkiestrze, tam na przedzie,
Fala jego nie błyska,
Lecz jeśli słońce wkrótce wzejdzie,
Do dna zobaczę wszystko.
Mym obowiązkiem jest wam co dzień
Wskazywać ten obrazek.
A łowić ryby w mętnej wadzie
Zdrowy w rozum każe.
Błazen siada okrakiem na rampie i zarzuca wędkę do orkiestry. Podczas akcji przeważnie go nie widać spoza bocznej kurtyny — zjawia się tylko w poszczególnych scenach.
AKT PIERWSZY
Ranek
Noc zmaga się z porankiem. Na brzegu ledwo widoczni w zmroku dwaj nieznajomi. Pierwszy — w czerni — oparł się o biały mur pałacu. Drugi siedzi na brzegu.
Trzeciego nie widać: jest gdzieś blisko i słychać tylko jego głos — urywany i złowrogi.
PIERWSZY
Oto już dzień — pojaśniało.
DRUGI
Jest ciężko, gdy budzi się dzień.
GŁOS TRZECIEGO
Nie zdradzajcie rozpaczy. Nie zdradzajcie śmierci.
PIERWSZY
Nie mam czego zdradzać, kolego, już w nic nie wierzę. Ale obawiam się o innych.
DRUGI i GŁOS TRZECIEGO
(razem)
O nas się nie obawiaj.
PIERWSZY
O was się nie boję. Przeraża mnie miasto. Wszyscy jego mieszkańcy zwariowali. Opierają swoje szczęście na jakimś wariackim marzeniu. Oczekują czegoś tam od okrętów, które dziś mają przypłynąć.
DRUGI
(chwytając się za głowę)
Mój Boże, mój Boże! Okręty zza morza! Przecież to szaleństwo. Skoro oni w to wierzą, to znaczy, że już nie ma w co wierzyć! Straszne czasy!
PIERWSZY
To śmieszne tak mówić: straszne czasy. Każdy by zwariował, gdyby mógł sobie na to pozwolić. Znajdziemy w sobie siły, by przeżyć tan dzień do końca, ażeby potem — umrzeć.
DRUGI
Co to za szczęście — umrzeć.
GŁOS TRZECIEGO
On mówi o szczęściu. Chodźmy sami — palić i burzyć.
PIERWSZY
Niech gada. Nie szkodzi. Jego rozpacz także jest niezmierna. Milczą.
DRUGI
Ani domu, ani rodziny. Nie ma gdzie skłonić głowy. Strasznie.
PIERWSZY
Czego ma się bać taki, któremu niczego nie żal?
DRUGI
Porannego brzasku. Śmiertelnej udręki.
GŁOS TRZECIEGO
Podpalać. Podpalać.
DRUGI
Strasznie. Żal.
GŁOS TRZECIEGO
Umrzyj, jeśli ci żal. Milczą. Z wolna świta.
DRUGI
Powiedz mi, kolego , przecież i ty kiedyś wierzyłeś
w cnotę?
PIERWSZY
Masz moją rękę. I ja tęskniłem za spokojem. I ja
lubiłem ciepło domu, gdzie pachną perfumy, gdzie
kobieta stawia na stole chleb i kwiaty.
DRUGI
Kochałeś dzieci?
PIERWSZY
Nie mówmy o tym. Kochałem dzieci. Ale już nie żal
mi nawet dzieci.
DRUGI
Powiedz mi jeszcze na koniec: czy wietrzysz, że burzenie przynosi wolność?
PIERWSZY
Nie wierzę.
DRUGI
Dziękuję. I ja nie wierzę.
Milczą.
PIERWSZY
(patrzy na Króla)
Oto on drzemie nad nami. Uroda jego pradawnych kędziorów rządzi światem. Bo czyż mogą rządzić światem takie stare ręce?
DRUGI
I ty się czegoś boisz. Silni jesteśmy tylko twoją siłą. I jeśli i ty jesteś tylko przywidzeniem — to rozpłyniemy się w tym błądzącym świetle poranka. Ludzie nie pójdą za nami. Ludzie boją się, że ich oszukamy.
PIERWSZY
Wszyscy za nami pójdą. Przyjdzie taka chwila, że wszyscy za nami pójdą.
DRUGI
Mają rodziny, domy.
PIERWSZY
Ich rodziny rozpadły się, domy się zachwiały.
DRUGI
Nie ma w nich miejsca dla ognia.
PIERWSZY
I tak wszystko spłonie. Wszystko, co ciężkie i co lekkie, co suche i co mokre. Z mokrego jest więcej dymu.
DRUGI
I tan stary też spłonie?
PIERWSZY
Nic w nim się nie zapali. Wszystko skamieniało.
DRUGI
A więc ocaleje!
GŁOS TRZECIEGO
Rozwiejemy z wiatrem. Rzucimy do morza.
I nikt nie przypomni sobie o nim?
PIERWSZY
Przypomni sobie ten, kto kocha. Milczą. Rozjaśnia się.
PIERWSZY
W całym mieście znam tylko dwoje żywych. Wszyscy boją się starego Budowniczego.
DRUGI
I ty też się boisz?
PIERWSZY
Nie, on nam nie zdoła przeszkodzić. Bum jest nazbyt miałki, aby słuchać woli tytana.
DRUGI
A kim jest ten drugi?
PIERWSZY
Drugi? Jego Córka.
DRUGI
To śmieszne! Boisz się kobiety! Drgnął ci głos!
PIERWSZY
Nie śmiejcie się. Nie boję się ani zdrowych sądów, ani woli, ani trudu, ani brutalnej męskiej siły. Boję się szaleńczej fantazji, bezsensu tego, co nazywano kiedyś wzniosłym marzeniem.
DRUGI
Boisz się religii, poezji? Świat już dawno przeszedł nad nimi do porządku. Świat zapomniał o prorokach i poetach.
PIERWSZY
Tak było. Ale w chwili śmierci wszyscy wspominają piękno, o którym zapomnieli. Ona zarazi ich swoją
niezmierną pięknością. To ona — niewidzialnie i tajemnie — rządzi teraz miastem. To ona chce tchnąć nowe życie w króla.
DRUGI
Czy to możliwe? Czy to powstrzyma zniszczenie?
PIERWSZY
Tak. Przypadną do jej stóp. Uczynią ją królową. Będą ją adorować w świątyniach.
DRUGI
Stare marzenia nie odradzają się.
PIERWSZY
Ale wszyscy gotowi są wrócić do obłędu. Gdy utracili wszystkie nadzieje i wszystkie cnoty, potrafią uwieńczyć swój obłęd.
DRUGI
Ty majaczysz. Zwariowałeś.
PIERWSZY
Niech tak będzie. Beze mnie jesteście bezsilni. Uwierzcie mi, ona ma w sobie twórcze zamroczenie swego ojca i gniew ostatnich pokoleń!
DRUGI
Cóż więc mamy robić?
PIERWSZY
Przeczekać ten dzień. Dziś wieczorem ona będzie rozmawiać z ludem i z królem.
DRUGI
Jeszcze cały dzień! Pusty i jasny! Lepiej umrzeć!
PIERWSZY
Przysięgam wam, że wszyscy umrzemy jeszcze przed nocą!
GŁOS TRZECIEGO
(jak echo)
Umrzemy.
Już się całkowicie rozwidniło. Miasto się budzi — coraz bardziej słychać muzyką porannych odgłosów. Z oddali, od strony morza, wiatr donosi stukot siekier.
DRUGI
Słyszysz? Oni tnie stracili jeszcze nadziei. Stukają siekiery.
PIERWSZY
Stukają i budują. Będą budować aż do ostatniej chwili.
DRUGI
Przyozdabiają molo. Wznoszą jadałeś konstrukcje na powitanie okrętów.
PIERWSZY
Niech się jeszcze spodziewają. Zginiemy sami, jeśli przybędą okręty albo jeśli urzeczywistni się jej wzniosłe marzenie.
GŁOS TRZECIEGO
Okręty nie przybędą. Zniszczy je burza. Gorący wiatr roznosi śmierć.
Rozchodzą się. Trzeci wysunął się spoza skały. Jego ostre rysy i koścista postać przypominają ptaka. Na placu przed pałacem zaczyna się flanowanie publiczności. Przechodzi tam i z powrotem kilku elegantów. Idą dwaj zapóźnieni Robotnicy.
PIERWSZY ROBOTNIK
Robota się już zaczęła. Idź szybciej.
DRUGI ROBOTNIK
Wczoraj jeden z nich przyszedł rozmawiać z nami.
Zabrania nam budować. Mówi, że burza wszystko rozwali.
Przechodzą pośpiesznie. Wiatr pędzi strumyki kurzu. Blada kobieta sprzedaje róże. W pobliżu niej przystają Młodzieniec i Dziewczyna.
DZIEWCZYNA
Spojrzenie swoje unieś ku niebiosom.
Słoneczny dzień twój smutek ułagodzi.
MŁODZIENIEC
Obłoki płyną i płyną wiecznie,
I w morza białe rzucają wieże.
DZIEWCZYNA
Ty jesteś smutny — spojrzyj mi w oczy.
Czytaj w nich radość spotkania z tobą.
MŁODZIENIEC
Widzę, jak oczy twe zbłękitniały.
Ku nocy wabi cię młodość twoja.
DZIEWCZYNA .
Ku wesołości! Morza śpiewają!
Słyszę, w oddali płyną okręty!
MŁODZIENIEC
Słyszę, jak szemrzą dalekie fale,
Widzę, jak z wiatrem pędzą obłoki.
DZIEWCZYNA
Światła sygnalne mgły przenikają,
Nad molem błysną ognie strażnicze.
MŁODZIENIEC
Spójrz na zwiastuny burzy nad pianą,
Na fal grzebieniach los je kołysze.
DZIEWCZYNA
Nad burzą wzleci złota rakieta
Na powitanie statków wesołych!
MŁODZIENIEC
Ja wieszczym sercem wnikam w melodie,
Które nam głoszą noc nieuchronną.
DZIEWCZYNA
Pachnące róże bladej dziewczyny —
Czysta zapowiedź dnia spokojnego. Podchodzi do Sprzedawczyni Róż.
DZIEWCZYNA
Dlaczego jesteś taka blada? Dlaczego się chwiejesz?
SPRZEDAWCZYNI RÓŻ
Umieram z upału, z kurzu, ze zmęczenia, z głodu.
Przechodzą pośpiesznie. Wiatr pędzi strumyki kurzu. Blada kobieta sprzedaje róże. W pobliżu niej przystają Młodzieniec i Dziewczyna.
DZIEWCZYNA
Spojrzenie swoje unieś ku niebiosom.
Słoneczny dzień twój smutek ułagodzi.
MŁODZIENIEC
Obłoki płyną i płyną wiecznie,
I w morza białe rzucają wieże.
DZIEWCZYNA
Ty jesteś smutny — spojrzyj mi w oczy.
Czytaj w nich radość spotkania z tobą.
MŁODZIENIEC
Widzę, jak oczy twe zbłękitniały.
Ku nocy wabi cię młodość twoja.
DZIEWCZYNA .
Ku wesołości! Morza śpiewają!
Słyszę, w oddali płyną okręty!
MŁODZIENIEC
Słyszę, jak szemrzą dalekie fale,
Widzę, jak z wiatrem pędzą obłoki.
DZIEWCZYNA
Światła sygnalne mgły przenikają,
Nad molem błysną ognie strażnicze.
MŁODZIENIEC
Spójrz na zwiastuny burzy nad pianą,
Na fal grzebieniach los je kołysze.
DZIEWCZYNA
Nad burzą wzleci złota rakieta
Na powitanie statków wesołych!
MŁODZIENIEC
Ja wieszczym sercem wnikam w melodie,
Które nam głoszą noc nieuchronną.
DZIEWCZYNA
Pachnące róże bladej dziewczyny —
Czysta zapowiedź dnia spokojnego. Podchodzi do Sprzedawczyni Róż.
DZIEWCZYNA
Dlaczego jesteś taka blada? Dlaczego się chwiejesz?
SPRZEDAWCZYNI RÓŻ
Umieram z upału, z kurzu, ze zmęczenia, z głodu.
DZIEWCZYNA
Umierasz?
SPRZEDAWCZYNI RÓŻ
Zaduszę cię kwiatami, jeśli mi nie dasz chleba.
DZIEWCZYNA
(daje jej pieniądze)
Daj mi róże. Idź stąd. (Sprzedawczyni Róż odchodzi). Głodna! — Stracony ranek.
Na górze spotyka się dwóch elegantów.
PIERWSZY
Może mi pan powie, dlaczego, w gruncie rzeczy, wszyscy tak wyczekują tych okrętów?
DRUGI
Doprawdy, sam nie wiem. Ale czy to nie wszystko jednio?
PIERWSZY
Cieszę się, że spotykam zdrowego człowieka. Wszyscy są tak podnieceni, mówią tylko o okrętach. I wie pan, człowiek sam zaczyna wierzyć.
DRUGI
Tak, co tu gadać, wpływ tłumni jest niezaprzeczalny. To zaraźliwe.
PIERWSZY
Im bardziej niedorzeczne, tym bardziej zaraźliwe.
DRUGI
Czas już energicznymi zarządzeniami rozwiać wszystkie te plotki. Rząd...
Przechodzą.
DZIEWCZYNA
Żałosne te urywki sytych słów!
Straszne te kwiaty w rękach nędzarzy!
Już nie chcę wierzyć moim okrętom!
MŁODZIENIEC
Nie myśl już o nich.
Popatrz ma kwiaty.
DZIEWCZYNA
Duszno mi już od białych kwiatów!
MŁODZIENIEC
Zapomnij o kwiatach. Popatrz mi w oczy. Te ciężkie róże ciebie spalają.
DZIEWCZYNA
Rzucę je w morze. Zapomnijmy o nich. Schodzą ku morzu.
DZIEWCZYNA
Zapomnieć o starszyym,
Pamiętać, że kochamy.
Płyńcie, o, płyńcie, o, płyńcie, kwiaty.
Rzuca róże do wody. Młodzieniec smutnym wzrokiem wodzi za lekkimi ruchami ukochanej.
AKT DRUGI
Dzień w pełni
Te same dekoracje — tylko barwy zszarzały i zarysy spalone są skwarem. Morze jest nieruchome. Na horyzoncie opary. Na placu kilku spacerujących. Czasami przechodzą uboczem robotnicy i obszarpańcy. W oddali słabo, ale bez przerwy stukają siekiery.
PIERWSZY ROBOTNIK
Z godziny na godzinę oczekują okrętów.
DRUGI ROBOTNIK
Warto by ich zapytać, czego od nich oczekują. Pośpieszają z budową, każą śpiewać pieśni, żeby się nam weselej pracowało.
PIERWSZY ROBOTNIK
Budują a budują, a wciąż jeszcze nie dobudowali. Przechodzą. Z daleka rozlega się przeciągła pieśń robotników. Idą dwaj eleganci.
PIERWSZY
Ktoś powiedział, że z mola widać już okręty.
DRUGI
Fałszywa wiadomość! To łodzie rybackie opływały przylądek.
PIERWSZY
Ach, czy nie wszystko jedno! Ubzdurali sobie te okręty. Chciałbym wiedzieć, kto wymyślił całą tę brednię.
Przechodzą. Błazen włóczy się z wędką w ręku.
BŁAZEN
Marna pogoda. Nawet ryby nie biorą. Nikt nie chce złapać się na wędkę zdrowego rozsądku. Wszyscy powariowali. Oto nareszcie idą najwięksi wariaci — może złapię przynętę.
Wychodzi za kurtynę. Na ławce siadają Budowniczy i Poeta.
POETA
Już nikt nie śpi nocą: lęk maluje się na wszystkich
twarzach, wszyscy czegoś wyczekują. Naucz minie, jak zwalczyć niepokój.
BUDOWNICZY
Ty sam nie wiesz, co cię niepokoi.
POETA
Gdybym mógł wiedzieć! Głodny pracą zdobywa sobie chleb. Pokrzywdzony mści się. Kochanek mówi do kobiety: bądź moją. Ale ja jestem syty i nikt mnie nie skrzywdził. W kobiecie kocham tylko miękkie włosy, strunny głos i marzenie o tym, co niemożliwe. Nie mam nic do osiągnięcia — jestem skazany na niepokój.
Pieśń robotników jest już ledwo dosłyszalna.
BUDOWNICZY
Musisz wiedzieć, że próżny jest twój niepokój. Nie myśl o tym, co niemożliwe. Dopóki te brzegi omywa morze, dopóki miastem rządzi król — nic się nie zmieni oprócz twych błąkających się myśli.
POETA
Świadomość nie daje mi żyć. Wiem, że życie miasta tak samo jest ułudne, jak i moje. Morze wydaje mi się szklanym, a ludzie — kukłami.
BUDOWNICZY
Jesteś chory.
POETA
Często wydaje mi się, że i Król...
BUDOWNICZY
(przerywając mu)
Jesteś chory. Żyj prościej. Jesteś poetą — bezmyślną śpiewającą istotą — a jednak przeznaczone ci jest wyrażać myśli innych; tylko że oni nie umieją wypowiedzieć tego wszystkiego, co ty mówisz. Biada ci, jeśli (podpowiesz ludziom ich tajemne obłąkańcze myśli.
Daleki łoskot i krzyki, jak gdyby wpadło do wody coś ciężkiego. Przez plac biegną Robotnicy.
ROBOTNIK
Zwaliło się rusztowanie. Dziesięciu ludzi wpadło do morza!
DRUGI ROBOTNIK
A ich rodziny nie mają co jeść!
TRZECI ROBOTNIK
Powiedz jego żonie, aby pobiegła ku morzu, może jeszcze można go ocalić.
POETA
Dzisiaj czuję, że szykuje się coś niesłychanego. Nazbyt już gorące jest powietrze. Nazbyt opustoszała dusza.
BUDOWNICZY
Myślisz, że świat, się przewróci do góry nogami? Może i ty wyczekujesz okrętów?
POETA
(z uniesieniem)
Okręty przypłyną!
BUDOWNICZY
Szalony! Ty biczujesz ich rodziny, ty biczujesz ich pospolitość! A oni wszyscy są lepsi od ciebie. Jesteś złamany, nie umiesz oddychać ani morzem, ani kurzem. Oni przynajmniej umieją oddychać żółtym śmierdzącym kurzem — padnij więc przed nimi na kolana.
POETA
Zabijasz mnie.
BUDOWNICZY
Naleszczęsny! Może za wielu nędzarzy przypełzło dziś z dalekich dzielnic i swymi ochrypłymi głosami podrażniło nerwy delikacików; może za wiele dzieci umarło, a matki płaczą zbyt głośno; może po prostu gorący wiatr rozniósł po mieście słuchy i plotki. Stąd pochodzi cały twój niepokój.
POETA
Zostaw, zabijasz we mnie wszystko, co mi pozostało.
BUDOWNICZY
Oto twój koniec świata! Gdzieś tam gryzą się psy albo kobiety plotkują i popiskują! Ty marzysz o ostatnim dniu! Obok ciebie ludzie będą pracować, głodować, umierać, a ty tylko pod wieczór ockniesz się z majaczeń.
Odzywa się na nowo stuk siekier.
POETA
Słowa twoje Walą jak topory w samo serce.
BUDOWNICZY
Nie odbieram ci nadziei. Ale pomyśl o tym, co powiedziałem. Słuchaj, słuchaj, jak uderzają siekie
ry — nich biją w ciebie boleśniej. Bo inaczej serce twe zagaśnie i opustoszeje. Odwrócę się od ciebie.
Wierzą tylko tym, którzy odróżniają dobro od zła. Żegnaj.
Odchodzi. Poryw wiatru unosi jego szeroki płaszcz. Obłok żółtego pyłu pokrywa plac, pałac i Króla. Widać, jak z kłębów kurzu wyskakują małe czerwone Słuchy. Skaczą i rozpraszają się na wszystkie strony. Kiedy zanoszą się śmiechem, wydaje się, że to świszcze wiatr. W tej sarniej chwili w tłumie spacerujących rozlegają się niespokojnie głosy.
GŁOSY Z TŁUMU
Król jest chory! Umiera!
Spiskowcy chcą spalić pałac!
Króla wzięto pod straż!
Oszukano nas. Czyż to jest Król?
Pył rozwiał się. Widać jak przedtem pałac i spokojną postać starego KróIa. Tłum milknie. Flanowanie trwa w dalszym ciągu. A jednocześnie przez powietrze przepływają orzeźwiające strugi, upał zdaje się zmniejszać. Płynnie i powoli wychodzi z tłumu Córka Budowniczego — piękna, ubrana w czarne ciężkie jedwabie. Staje na brzegu, prosto nad ławką, na której siedzi ogarnięty niepokojem Poeta, i patrzy na niego z góry.
CÓRKA BUDOWNICZEGO
Czy ty mnie słyszysz?
POETA
(patrzy w górę)
Słyszą muzykę. Morze powalało stano.
Wiatr ucichł, ucichł także stuk siekier. Przez pewien czas daje się słyszeć oddalona muzyka morza, którą przerywają zrzędzenia Błazna.
BŁAZEN
Zaczyna się. Właśnie zaczęły brać duże ryby. Zakochani głupcy spłoszą wszystkie moje ryby. Milczenie. Kiedy Córka Budowniczego powoli schodzi w dół, scenę zaczyna okrywać mgła, która pozostawia widoczną tylko wysepkę ławki, gdzie siedzą Córka Budowniczego i Poeta.
CÓRKA BUDOWNICZEGO
Kiedy opada już pył
I kryją się czerwone Słuchy
Do swoich nor południowych,
Rodzi się muzyka w morzu,
W wietrze orzeźwia się dusza.
POETA
Przejrzysta opada mgła
I białym taje zakochaniem,
Lecz nawet prastare morze
Nie zdoła swą pieśnią zagłuszyć
Przenikliwego głosu Błazna.
CÓRKA BUDOWNICZEGO
Tak mówisz, jak gdybyś śnił,
Poznaję śpiewną twą duszę
I lubię niejasne słowa.
POETA
Ja mgliście tylko mogę mówić.
Opowieść duszy jest niewysławiona.
Morze wzdycha gromadząc mgły.
POETA
Żagiel biały taje w oddala.
CÓRKA BUDOWNICZEGO
Moje zwidzenia cię przepełniają.
POETA
Widzę okręty, okręty na fali...
CÓRKA BUDOWNICZEGO
Rzucam zaklęcie — bądźże ma wierny.
POETA
Widzę brzeg nowej ziemi w oddali...
CÓRKA BUDOWNICZEGO
Odczarowuję. Wolność ci daję.
Wydaje się, jak gdyby powiał wiatr i mgła się odsunęła — nie ma już mlecznej białości. Skądś przedarło się słońce, ale wciąż jeszcze widoczna jest tylko ławka.
POETA
Oślepiły mnie rozpryski fali.
Poruszasz się ponad morzem
I cień okrętów wznosi się za tobą.
CÓRKA BUDOWNICZEGO
Tyś mi najbardziej wierny swą dziecięcą duszą.
Ty będziesz śpiewał, kiedy będę z tobą,
A kiedy zginę — też będziesz śpiewał.
POETA
Bądź ze mną! Skrzydła mi rosną!
Jam słaby, gdy burzy się tłum,
Jam słaby, gdy mówi twój ojciec,
Serce otwarte mam tylko dla ciebie —
Ciemnym melodiom oddałem duszę.
Pomrukliwy głos Błazna znowu przerywa milczenie.
BŁAZEN
Ależ doprawdy wszystko to jest aż nazbyt wiadome. Cokolwiek ona powite, wszystko mu się spodoba, bo jest zakochanym durniem. A starego zrzędy, jej ojca, wiadomo, nie usłucha.
Błazen wychodzi spoza kurtyny. Jego ohydna postać z wędką na krótką chwilę przesłania widzom zakochanych. Potem idzie po schodach na górę i ginie we mgle.
POETA
W srebrzystą szatę mgły niepokój się obrył.
CÓRKA BUDOWNICZEGO
Serce mgły promienie dnia przeszyły.
POETA
Głos niepokoju się rozległ.
CÓRKA BUDOWNICZEGO
To fale chrypiały przy brzegu.
POETA
Jak dźwięczny jest przejmujący głos niepokoju.
CÓRKA BUDOWNICZEGO
Słońce przebije jego szatę i serce — i będzesz wolny.
POETA
Słońce wkrótce już zajdzie.
CÓRKA BUDOWNICZEGO
O zachodzie będziesz już wolny.
POETA.
Czarują mnie twe opowieści o swobodzie.
CÓRKA BUDOWNICZEGO
Bajka ci życiem jest całym.
Słuchaj więc sercem uśpionym.
Bajki o życiu wieczornym,
Ty, memu czarowi uległy.
POETA
A więc opowiadaj, królewno,
Tak, by jaskrawe sny płynęły przede mną,
Jaskrawe sny o krainie urojonej.
CÓRKA BUDOWNICZEGO
Znam ja wielką księgę o jasnej krainie,
Gdzie piękna dziewica wstąpiła
Do śmiartelnego łoża władcy
I młodość wlała w zgrzybiałe serce!
Tam — kwitnącą krainą
Rządzi dostojny Król!
Młodość do niego wróciła!
Podczas tej sceny morze zaczyna śpiewać coraz głośniej. Przy ostatnich słowach mgła całkiem się rozpierzchła i zaczyna unosić się kurz, w którym przemykają czerwone Słuchy. Poprzez narastający gwar tłumu, który zebrał się przed pałacem, znów wyraźnie dochodzą uderzenia siekier.
CÓRKA BUDOWNICZEGO
Życie uciekło na chwilę,
Ale znów powróciło!
Słyszysz, jak jedni budują?
Słyszysz, jak szemrzą inni?
Widzisz, jak Słuchy podburzają tłum?
POETA
Obce widzenia te i obce słowa.
Bajką twoją oddycham —
Nie odchodź ode mnie.
CÓRKA BUDOWNICZEGO
Nie, nie mogę z tobą pozostać!
Bajkę mą ucieleśnić muszę.
Czekaj tu na mnie pod wieczór,
Bądź wierny sercem Królowi.
Wieczorem będziesz wolny.
Wychodzi na górą i miesza się z tłumem, który przez cały czas głucho szemrze w kłębach kurzu. Poeta, zamyślony, pozostaje na dole.
GŁOSY Z TŁUMU
Słyszałeś, w nocy przybyły okręty!
Król kiwał dzisiaj głową...
Król rozkazał! Okręty odpłynęły!
Patrzcie do góry: Króla już nie ma!
Król jest! Nic nie widać przez ten kurz!
Pośród głosów dają się słyszeć dziwne dźwięki — jak gdyby ktoś szlochał. Poprzez mgłę można dostrzec Błazna, który oparł się brzuchem o parapet nadbrzeża nad samą ławką i obiema rękami zasłania sobie usta, aby powstrzymać śmiech.
BŁAZEN (krzyczy poprzez gwar)
Łaskawy panie! Czyim mogę służyć?
POETA (szybko wstaje i patrzy na Błazna z dołu)
Widziałem cię już we śnie. Gdzie twoja wędka?
BŁAZEN (zataczając się ze śmiechu)
Tu jest, tutaj, przy minie! Jestem łowcą ludzi!
POETA
Pomóż mi! Ocal przed niepokojem!
BŁAZEN
Podczas gdy pan wyznawał miłość, tutaj dokonał się
cały przewrót polityczny!
POETA
Czy okręty są już blisko?
BŁAZEN
Jakie tam znów okręty? Czy pan oszalał? Niech pan wstąpi do partii! Nie wolno pętać się bez celu! POETA
Co mam robić? Mów.
BŁAZEN
Niech pan szybko wybiera. Przyprowadzałem dwóch do wyboru.
Spoza pleców Błazna wychylają się z obu stron dwaj podobni do ptaków: jeden w czarnym, drugi w złotym stroju. Zbiegają do Poety.
CZARNY
Już czas! Chodź do nas! Śpiewaj nam pieśni! Miasto tęskni do pieśni!
POETA
Kim jesteś?
CZARNY
Nie trać czasu! Śpiewaj o wolności! Tłum jest wzburzony — pójdzie za tobą!
POETA
Jesteś przeciw Królowi?
CZARNY
Śmierć Królowi!
POETA
Odejdź. Ona nie pozwoli ci tknąć świętości. Czarny wybiega z przekleństwami.
BŁAZEN (krzyczy)
Pomów z drugim!
Tłum głośno szemrze. Złoty kłania się Poecie.
ZŁOTY
Jestem szczęśliwy, że mogę z panem porozmawiać. Nie wolno tracić ani chwili. Tłum jest w pańskich rękach.
POETA
Kom jesteś, złoty ptaku?
ZŁOTY
Wiernym sługą Króla. Dworzaninem. Pańskim wielbicielem.
POETA
Co mam uczynić?
ZŁOTY
Opiewać świętość. Chronić Króla przed nieokiełznanym motłochem. Każda chwila jest droga.
POETA
Będę śpiewał. Prowadź.
Szybko wybiega na górę. Złoty biegnie przed nim w podskokach. Tłum głośno szemrze.
BŁAZEN
(zataczając się ze śmiechu)
Złapałem! Złapałem! Przynajmniej jeden zdrowo myślący! Bezpartyjny! Zwolennik rządu! Błazen miesza się z tłumem. Poeta, wychodząc ponad tłum. na jeden ze stopni tarasu, mówi wśród ścichającej burzy głosów ludu.
POETA
Wszystko to jak we śnie.
Zwraca się do tłumu. Tłum milczy, gotów słuchać jego pieśni.
AKT TRZECI
Noc
Ta sama sceneria. Zmierzcha się. Po niebie biegną ołowiane chmury. Z dala dochodzi coraz mocniejsze stukanie siekier. Poprzez scenę, omijając pałac, idą bezustannie ludzie w stronę morza. Gestykulują z ożywieniem, oczy im błyszczą; wzburzenie doszło do kresu. Na wszystkich twarzach maluje się niepokój i żarliwa nadzieja. Jeden z tłumu zatrzymuje się i opiera o balustradę nadbrzeża. Przyłącza się do niego Drugi.
DRUGI
Całkiem już osłabłeś.
PIERWSZY
Tak, to skutek obłąkanego niepokoju. Jeśli to potrwa jeszcze choć jeden dzień dłużej, to siarce tnie wytrzyma. Czyżby okręty i dzisiaj nie miały przybyć?
DRUGI
Dziś pownny już tu być. Jeśli we, to jesteśmy zgubieni. Lud jest przekonany, że okręty przyniosą ocalanie. Gdy nie przybędą i dzisiaj — to pęknie cierpliwość.
PIERWSZY
Ostatnie, ostatnie chwile! — Popatrz, jak wszyscy idą w kierunku mola i będą tam czekać do nocy. A co, jeżeli się nie doczekają?
DRUGI
Burza zapędzi ich do domu.
PIERWSZY
Burza ich tylko rozjątrzy. Całą noc będą palić i rabować. A wtedy koniec ze wszystkim.
DRUGI
Kto w nas zaszczepił nadzieję? Same tylko przygotowania do uroczystego powitania, obietnice wiecznej szczęśliwości.
PIERWSZY
Miewam czasami chwile jasnowidzenia. Jak przed śmiercią. Dokąd nas niesie? Co nam kazało uwierzyć?
DRUGI
Tylko czepianie się życia. Wierzyć w to — znaczy chwytać się słowniki.
PIERWSZY
Siekiery, siekiery stukają. Stukają bez przerwy. Gdzie się schronić przed stukotem siekier?
DRUGI
Stukają od rana do nocy. Budują wieżę, żeby wypuścić rakietę, gdy pojawi się na morzu pierwszy okręt.
PIERWSZY (płacze)
Uginają mi się kolana. Tyle nocy nie spałem! Wytchnienia! Wytchnienia!
DRUGI
Poczekaj. Może wypadnie czekać już niedługo. Odpowiedzi nie ma. Pierwszy nisko pochylił się nad balustradą. W tej samej chwili zbliża się Żebraczka z dzieckiem na ręku.
ŻEBRACZKA
Pomóżcie mi w imię Boże. Mój mąż utonął w morzu. Dajcie md na chleb.
Drugi, nie zwracając na nią uwagi, uważnie wpatruje się w twarz Pierwszego, który całkiem pochylił się nad balustradą i opuścił głowę. Ludzie przechodzą koło nich.
ŻEBRACZKA
Dobrzy ludzie, pomóżcie dziadku. Milczenie.
ŻEBRACZKA
Dziś wszyscy będą się weselić. Przypłyną okręty. Tylko ja nie matm chleba.
Dziecko zaczyna płakać. Żebraczka kołysze je cofając się ze zdziwieniem. Drugi ogarnia rękami Pierwszego, pochylonego nad balustrado Ciało upada mu na kolana. Na żelaznym oparciu leży martwa głowa.
DRUGI (pochylając się nad trupem, cicho mówi do Żebraczki)
On umarł. Słyszysz? Umarli nie dają jałmużny. Żebraczka żegna się znakiem krzyża i odchodzi. Ludzie przechodzą obok nich. W tłumie — Błazen w sutannie i kapturze. Z ciekawością, zbliża się do zmarłego, nad którym bezradnie pochylił się Drugi.
BŁAZEN (surowo)
Pijany?
DRUGI (poważnie)
Martwy.
BŁAZEN
Przyczyna śmierci?
DRUGI
Udar serca. Niepokojące wydarzenia ostatnich dni.
BŁAZEN
(kiwając głową)
Wszystko skończyłaby się pomyślnie, gdyby zwrócił się do mnie.
DRUGI
Kimże pan jest?
BŁAZEN
Lekarzem dusz.
Poryw wiatru, rozchyla sutannę i zrywu kaptur z głowy Błazna.
DRUGI
(kręci głową z powątpiewaniem)
Lekarz dusz nie nosi czerwonego kołpaka. Lekarz dusz nie naszywa sobie złotych galonów na czerwone brzuszysko...
Policzki Błazna drgają ze śmiechu. Szybko zawija poły sutanny. Powoli zmierzcha się.
BŁAZEN (surowo)
I pan się śmieje? Śmieje się pan, gdy umarł pański przyjaciel?
Dokoła nich zbiera się grupka ludzi z przechodzącego tłumu. Wszyscy z ciekawością usiłują przyjrzeć się z bliska.
DRUGI
(patrzy na Błazna ze zdumieniem)
Widziałem j:uż gdzieś twoją świętoszkowatą gębę. Nie pamiętam gdzie — dużo już w życiu widziałem: w sądzie, gdzie podszeptywałeś przysięgłym wyroki śmierci, albo w cerkwi, gdzie głosiłeś pokorę, albo też... tak! Tutaj, na wybrzeżu, dowodziłeś ludziom, że wolność nie jest im potrzebna.
Na twarzach otaczających, ich ludzi maluje się nienawiść.
BŁAZEN
Bracia, dzieją się tu smutne rzeczy. Idźcie swoją drogą. Uspokójcie się. W imię Boże...
GŁOSY Z TŁUMU
Nowe kłamstwo! Nie wspominaj na próżno Bożego imienia! Prawdy! Prawdy! Pod sutanną kryje się obłudnie serce!
Błazen w mgnieniu oka rozchyla sutanną. Wydaje się, że wyrasta w swym czerwonym, szamerowanym złotem stroju. Nad tłumem chwieje się jego błazeński kołpak.
BŁAZEN
Chcecie prawdy? Oto prawda! Chodźcie tu, ludzie! Patacie na mnie z dachów, pozdrawiajcie mnie na ulicach, kłaniajcie mi się do ziemi!
Ogromny niepokój w narastającym wciąż tłumie. Błazen potrząsa kołpakiem, dzwonią dzwoneczki.
GŁOSY Z TŁUMU
W taką noc przebierańcy na ulicach! Gdzie jesteśmy? Gdzie jesteśmy? Zbliża się noc!
BŁAZEN
Chcecie prawdy? Ludzie, prawda przed wami! Patrzcie na mnie! Ja jestem samą prawdą — w czerwonej i złotej nagości! Pouprzątajcie trupy z waszych ulic!
GŁOSY Z TŁUMU
Okropność! To widmo nad umarłym! Wiatr przynosi przywidzenia! — W kurzu przez cały dzień smyrgały Słuchy! — Malutkie pętały się pod nogami, czerwone krzyczały do uszu, pylne roznosiły niepokój! — Słuchy opanowały tłum! — To jeden z nich! — Patrzcie, jak rozdęło go przed nocą! — Noc się zbliża! — To głos ludu, to wieść gminna! Wiatr roznosi ją po całej ziemi! Słuchajcie, słuchajcie!
BŁAZEN
Jam jest wieść gminna! Mam wiele twarzy, ale na całym świecie mam jedno imię! Zdrowy Rozsądek — oto moje imię! G
ŁOSY
Słuchajcie! Mówi do nas Zdrowy Rozsądek!
BŁAZEN
Biedne owce bez pasterza! Niechaj ukoi się serce wa
sze! Jam jest dobry pasterz! Nie pozostawajcie w miejscu, gdzie panuje żałoba! Minie ta niespokojna noc! Nie ociągajcie się — powróćcie do waszych porzuconych rodzin!
GŁOSY
Wierzymy ci! Serca mamy otwarte! Mów!
BŁAZEN
Będę was pasł, stada moje, żelaznym berłem! Jeśli mnie nie posłuchajcie, spadnie na was straszliwa kara! Morze zachluśnie szaleńców! Ołowiane chmury pogrzebią pod sobą wzburzone miasto! Tak powiada Zdrowy Rozsądek! On potrafi pokarać zbuntowane dusze! Moja czerwień i złoto wesoło śpiewa przed wami! Ale wesoła czerwień i złoto przyniesie wam śmierć i pożary, jeśli będziecie kusić Zdrowy Rozsądek!
GŁOSY
Ciszej!. Uspokójcie się! Okropność! Biada szaleńcom! W drogę! Ku morzu! Ku morzu! Na powitanie okrętów!
Tłum szemrze i rozchodzi się. Zmarłego wynoszą. Ściekają poszczególne okrzyki. Błazen, owinąwszy się sutanną, znowu kroczy w tłumie. Wkrótce na scenie nie ma już nikogo. Zapóźnieni pośpiesznie idą w stronę mola, gdzie milknie stukot siekier. Na placu pojawia się Budowniczy.
BUDOWNICZY
Kończą już swoją budowę.
Stoi pośrodku placu i patrzy na Króla. Z prawej strony sceny powoli wychodzi Poeta i idzie za tłmem w kierunku morza.
BUDOWNICZY
I ty idziesz za tłumem?
POETA
Ty ustawicznie zagradzasz mi drogę, choć nasze miasto wchłania i rozłącza wszystkich.
BUDOWNICZY
Tak, miasto wszystkim myli drogi. Ale ja umiem łatwo odnajdywać drogę, jestem bowiem wszystkim wam obcy. Zachłannie patrzycie sobie wzajem w oczy. Ja zaś patrzę ponad waszymi głowami i jasno widzę mą daleką drogę.
POETA
Nazywają cię czarownikiem. Krążą o tobie różne słuchy.
BUDOWNICZY
Małe Słuchy was zgubią. Radzą się w suchym i żółtym pyle i wraz z nim przenikają do buntowniczych serc. Spłynie z nieba burza i ubije kurz, a wy zginiecie wraz z pyłem.
Budowniczy patrzy na kłębiące się chmury.
POETA
Nie chcę ciebie więcej widzieć. Chciałem nauczyć się od ciebie mądrości, ale jesteś dumny i story. Nie lubisz mnie.
BUDOWNICZY
Nie spotkałbyś mnie, gdybym ciebie rade lubił.
POETA
Cóż więc mam robić?
BUDOWNICZY
Zostań tu. Nie idź za tłumem. Nie śpiewaj mu buntowniczych pieśni. Rozkazuję ci pozostać tu nocą. Niechaj będzie ocalony samotnik, który w taką noc powie słowa miłości.
Budowniczy odchodzi. Poeta schodzi ku morzu i siada na ławce. Zmrok szybko się zgęszcza. Róg wiatru trąbi, pył się kłębi, zbliża się burza, tłum głucho szemrze w oddali, na molu, skąd widnieją światła sygnalne. W górze nad ławką pojawia się Córka Budowniczego. Wiatr rozwiewa jej czarne włosy, pośród nich lico jej świeci — niby dzień.
POETA
Słyszę, słyszę twoje przybliżenie. Znowu się wznosisz nad pyłem, Nagła jak przywidzenie. W nowym rozwiejesz się pyle, Nowy wiatr cię uniesie.
CÓRKA BUDOWNICZEGO
Po raz ostatni do ciebie schodzę. Niedobre doszły mnie wieści. Jak czarne ptaki w żółtym pyle, Zamysłów nowych unoszą się strzępy.
POETA
Zbliża się noc.
Nad morzem czerwieni się zorza.
Ołowiane unoszą się chmury.
Uśpiona młodość zbudziła się we mnie!
CÓRKA BUDOWNICZEGO
Wiatrem rozbita szyba morza!
W duszy twej rozplusnęło się morze!
Czy słyszysz krzyk złowieszczych ptaków?
Czy słyszysz plusk ołowianych fal?
Wiatr szarpie czarny jedwab jej sukni i rozmiata włosy. Mrok gęstnieje.
POETA
W chwila złowieszczej, w chwili ostatniej, być może,
Pozwól dotknąć ustami twej ręki,
Która bieleje pod czarną chmurą!
CÓRKA BUDOWNICZEGO
Po raz ostatni dłoni mej dotknij.
POETA
Tej nocy po raz pierwszy cię poznaję.
CÓRKA BUDOWNICZEGO
Po raz ostatni widzisz mnie tej nocy.
POETA
Czemu tak jasno rozbłysła ma.młodość?
Czyż wkrótce życie ma się już dopalić?
I czyżby młodość minęła, królewno?
CÓRKA BUDOWNICZEGO
Ja mam nad życiem twoim władzę.
Ten, kto jest ze mną — wolnym będzie.
I nie nazywaj mnie królewną,
Oszalałego tłumu jestem córką!
POETA
Tak samo świstał watr jesienny,
Tak samo leciał pył chmurami,
Kiedy ujrzałem po raz pierwszy
Twą lekką, twoją dziwną postać!
CÓRKA BUDOWNICZEGO
Bohatera w tobole wdziałem.
Patrzę w oczy temu, co nadchodzi.
POETA
Przychodziałaś do mnie z wysokich komnat.
POETA
Zbliża się noc.
Nad morzem czerwieni się zorza.
Ołowiane unoszą się chmury.
Uśpiona młodość zbudziła się we mnie!
CÓRKA BUDOWNICZEGO
Wiatrem rozbita szyba morza!
W duszy twej rozplusnęło się morze!
Czy słyszysz krzyk złowieszczych ptaków?
Czy słyszysz plusk ołowianych fal?
Wiatr szarpie czarny jedwab jej sukni i rozmiata włosy. Mrok gęstnieje.
POETA
W chwila złowieszczej, w chwili ostatniej, być może,
Pozwól dotknąć ustami twej ręki,
Która bieleje pod czarną chmurą!
CÓRKA BUDOWNICZEGO
Po raz ostatni dłoni mej dotknij.
POETA
Tej nocy po raz pierwszy cię poznaję.
CÓRKA BUDOWNICZEGO
Po raz ostatni widzisz mnie tej nocy.
POETA
Czemu tak jasno rozbłysła ma.młodość?
Czyż wkrótce życie ma się już dopalić?
I czyżby młodość minęła, królewno?
CÓRKA BUDOWNICZEGO
Ja mam nad życiem twoim władzę.
Ten, kto jest ze mną — wolnym będzie.
I nie nazywaj mnie królewną,
Oszalałego tłumu jestem córką!
POETA
Tak samo świstał watr jesienny,
Tak samo leciał pył chmurami,
Kiedy ujrzałem po raz pierwszy
Twą lekką, twoją dziwną postać!
CÓRKA BUDOWNICZEGO
Bohatera w tobole wdziałem.
Patrzę w oczy temu, co nadchodzi.
POETA
Przychodziałaś do mnie z wysokich komnat.
Tyś patrzała, jak patrzysz teraz na zorzę!
CÓRKA BUDOWNICZEGO
Przyszłości już nie ma. Blada błyskawica.
POETA
Lecz wiatr poruszał senne zarysy,
Byłem dla ciebie jasnym poetą,
Owianym twoim wiatrem.
I w oczach twoich opuszczonych
Wyczytałem, że jestem kochany.
CÓRKA BUDOWNICZEGO
Zapomnij minione. Przeszłości już nie ma.
POETA
Ale dotknęłaś mnie swoją dłonią!
Jam do twej dłoni ustami przywarł!
A w ciemnych twoich włosach
Królawska zapłonęła korona!
CÓRKA BUDOWNICZEGO
Ale ja nigdy nie byłam królewną!
Jakże mam poznać wspaniałość?
Ja jestem tłumu córką ubogą.
POETA
Po raz ostatni — w pomroce zdziczałej.
Widzą, jak płonie królewska korona
W twych ciemnych włosach!
Czy to przemknęło światło błyskawicy?
Jakże siłą rozświetliło twe oblicze!
W bladym świetle błyskawicy wydaje się, że to świecą jej czarne jedwabie. W ciemnych włosach zapłonęła korona. Ona niespodzianie obejmuje go... Z odległych dzielnic, z odległych placów i ulic dochodzi coraz hardziej wzrastający ryk nadchodzącego tłumu. Wydaje się, że to burzliwa noc zachłysnęła się tym wrzaskiem, tym świstem burzy, pochlipywaniem fal bijących o brzeg w drżącym, matowym, nasyconym burzą blasku.
CÓRKA BUDOWNICZEGO
(nagle się wyprostowawszy, odpycha go od siebie)
Widzisz, morze rzuca się na brzeg?
Widzisz, zapaliły się lampy błyskawic?
Bracia mnie oczekują! Żegnaj!
Poeta zostaje sam w nieprzeniknionych ciemnościach,
pomiędzy przypływem morza a tłumem, który wylał się na plac nad morzem. Ona wchodzi na górę po stopniach i wychodzi na plac. Dziki ryk.
MĘŻCZYZNA Ż POCHODNIĄ
(miota się w tłumie i biegnąc krzyczy, jak gdyby porwany wiatrem)
Z mola dali sygnał! Ktoś widział z wieży okręt! Pojawiają się nowe pochodnie rozprzestrzeniające dymne czerwonawe światło. Na jednym ze stopni tarasu staje wysoka postać w czerni.
MĘŻCZYZNA W CZERNI
Zgromadziliście się tu wszyscy. Nadchodzi noc. Minęły wszystkie terminy wyznaczone na przybycie tych nieszczęsnych okrętów. W tłumie wrzaski i skowyty.
I oto — okrętów nie ona! Strzeżcie się, głodni! Strzeżcie się, cierpiący! Będą was dalej oszukiwać! Przyrzekają wam szczęście tnie do osiągnięcia! W twojej mocy, skrzywdzony ludu, jest zemsta nad tym, który obojętnie patrzy na twoją zgubę, oto tam, nad moją głową!
Podnosi rękę wskazując na Króla. Tłum rozdziera powietrze wrzaskiem. W tej samej chwili obok czarnej postaci pojawia się Córka Budowniczego. Stoi w milczeniu i patrzy nieruchomo na tłum.
GŁOS Z TŁUMU
Czarownica! Po co tu przyszła? Nagle rozlega się kobiecy okrzyk.
GŁOS KOBIETY
Święta!
INNE GŁOSY
(wtórując jej rozlegają się na placu)
W tobie obrona! Wylecz nasze rany! Uwolnij! Pomóż! Daj nam nowe życie!
Czarna postać pierwszego spiskowca znika. Córka Budowniczego powoli idzie do góry po stopniach tarasu. Tłum milknie.
JAKIŚ GŁOS
(zbyt powszedni, aby można było wyraźnie usłyszeć co mówi)
W historia znane są przykłady, gdy kobiety... I ja się nie zdziwię...
Gdzieś w tłumie miga czerwony kołpak Błazna i słychać jego powściągliwy śmiech pokrywany syczeniem.
Córka Budowniczego ukazuje się na tarasie i staje o kilka kroków od Króla. Tłum stoi w całkowitym milczeniu. Nad miastem, jak gdyby zamarłym w zachwycie oczekiwania, górują tylko ci dwoje: Ona i Król.
ONA
(przerywa milczenie niskim piersiowym głosem, który powoli rozlega się z góry, niby westchnienie dzwonu na nabożeństwo)
Królu! Przyszłość jest w moich rękach. Twój lud przekazał mi twoją władzę, jaką miałeś nad nim. Milczenie.
Królu! Mianu dość sił, aby cię natychmiast obalić. Jeśli się spełni moja wola, nikt nie zapłacze nad twoim, starym zewłokiem.
Milczenie. Jej głos staje się bardziej wyrazisty i niespokojny niby ognisko, które zapłonęło po raz ostatni.
Królu! Nie chcę ciebie zabijać. Jeśli ty zgaśniesz, zgaśnie także to wąskie pasmo zorzy. Mogę uczynić więcej niż gasić światło. Przywrócę ci dawną siłę i dam ci dawną władzę. Oto daję ci teraz moje nieskalane ciało. Królu, weź je, ażeby z mojej młodości płomieniem zapaliła się młodość w twoim starym umyśle.
Ani jeden dźwięk nie narusza milczenia. Blednie czerwone pasmo zorzy. CórkaBudowniczego posuwa się do przodu. Na krok przed Królem pada na kolana i ustami dotyka leżącego na podłodze królewskiego płaszcza. Potem wstaje z pobladłą twarzą i głucho mówi z góry.
Nie dotykajcie go. Pozwólcie mu drzemać i patrzeć na gwiazdy. Ujrzałam w nim znamię Ojca. I,
spokojna, pokornie siada u jego stóp obejmując kolana olbrzyma. Wydaje się, że jest teraz dzieckiem u nóg królewskiego Ojca. Tłum wciąż jeszcze trwa w zaczarowaniu. Rozlegają się zdziwione szepty. Kobiety cicho płaczą.
Błazen — z wędką i z tobołkiem — przedziera, się przez tłum w kierunku morza. Jego czerwony kołpak drży na wietrze.
BŁAZEN
(mamrocze)
Mówiłem, że morze jest dziś zbyt mętne. Jestem tu już nikomu niepotrzebny. Kto usłucha Zdrowego Roz
sądku, gdy wszyscy potracili głowy? Poczekajcie, jeszcze przypomnijcie sobie o mnie, ale będzie już za późno. A chwilowo dla Zdrowego Rozsądku pozostaje jeden jedyny sposób — emigracja...
Schodzi ku morzu i wchodzi w ciemność, aby znaleźć swoją łódkę. Płacze dziecko. Matka kołysze je z niepokojem, ale płacz nie ustaje. A wtedy Żebraczka zaczyna przejmująco krzyczeć unosząc dziecko nad tłumem.
ŻEBRACZKA
Dziecko umiera!
GŁOS ŻEBRAKA
(dołączając się)
Pomóżcie! Umieram...
LICZNE GŁOSY
Chleba! Oszukano nas! Precz z Królem! Precz z pałacem!
TENŻE POSPOLITY GŁOS.
Fantazjami ludzi się nie nakarmi. Czas samym brać się do dzieła, skoro władze są bezczynne. Zamieszanie. Na sceną od strony morza wbiegają ludzie, na przedzie szybko biegnie Złoty.
ZŁOTY
(krzyczy)
Przypłynęły okręty! Co za szczęście! Co za szczęście! W dali wzbija się rakieta, za nią druga — rakiety wzlatują coraz częściej.
GŁOS Z TŁUMU
Za późno! Za późno! Na stopnie tarasu wbiega Czarny — kościsty jak ptak.
CZARNY
Opuścił nas zdrowy rozsądek! Patrzcie, nie macie strawy i dachu nad głową, opanowały was Słuchy, pomiędzy wami kręcą się złote i czarne diabły,! Palcie, burzcie wszystko, nie możecie ręczyć za jutrzejszy dzień!
Z ciemności znowu wyłania się Poeta. Jego przejęta twarz płonie nad placem. Na mgnienie zatrzymuje się wśród tłumu.
POETA
Szczęście nas nie opuściło! Przybyły okręty! Jestem wolny!
Rozpoczyna swoją ostatnią drogę po schodach tarasu. Z każdym jego krokiem narasta wściekłość tłumu i z każ
dym jego krokiem Córka Budowniczego pozdrawia go spojrzeniem.
POETA
(wchodząc)
Różo niebiańska! Idę do ciebie!
CÓRKA BUDOWNICZEGO
(u stóp Króla)
Idziesz do Ojca.
POETA
(już wyżej)
Patrz, rakiety osypują się niby deszcz — to płatki niebiańskich róż!
CÓRKA BUDOWNICZEGO
Jesteś wolny.
POETA
(jeszcze wyżej)
Twarz twoja jest rozświetlona!
CÓRKA BUDOWNICZEGO
Bliżej! Bliżej!
POETA
(na ostatnim stopniu)
Witaj, niebo!
CÓRKA BUDOWNICZEGO
Wyżej! Wyżej! Mijając mnie idziesz do Ojca! W tej samej chwili rozwścieczony tłum, wdziera się na stopnie za Poetą. Na dole chwieją się kolumny. Wrzaski i krzyki. Taras zapada się pociągając za sobą Króla, Poetę, Córkę Budowniczego i część tłumu. Widać wyraźnie, jak w czerwonym świetle pochodni ludzie miotają się w dole w poszukiwaniu trupów, podnoszą kamienny odłamek szaty królewskiej, kamienny odłamek torsu, kamienną rękę. Słychać okrzyki przerażenia: „Posąg! —Bałwan z kamieniał — Gdzie jest Król?"
BUDOWNICZY (ukazuje się nad stosem odłamków i czeka nieruchomo, aż tłum zamilknie)
Posłałem do was syna ulubionego, a wyście go zabili. Posłałem do was inną pocieszycielkę — córkę moją. I nie oszczędziliście jej. Uczyniłem dla was władzę i. wyciosałem twardy marmur — i każdego dnia podziwialiście piękno tych starych kędziorów, które wyszły spod mojego dłuta. Roztłukliście mój twór i oto wasz dom zostaje pusty. Ale jutro świat będzie po dawnemu zielony i morze będzie tak samo spokojne.
POJEDYNCZE ZAGASŁE GŁOSY
Któż nas nakarmi? Kto powróci nam mężów i dzieci? Kto uśmierzy nasz ból?
BUDOWNICZY
Nakarmi was Ten, który porusza ciała niebieskie, Ten, kto poi czarną ziemię deszczami. Ten, kto skupia chmury nad morzem... Nakarmi was Ojciec. Powoli schodzi z ruin pałacu i ginie w ciemności. Poza ruinami nie ma już ani jednego światła. Nad przylądkiem panuje blady zmrok. Szmer tłumu wzmaga się i zlewa ze szmerem morza.