Mroczne dziedzictwo


Mroczne dziedzictwo

(24 czerwca 1995)
- Severusie - powiedział Dumbledore, odwracając się do Snape'a - wiesz, o co muszę cię teraz poprosić. Jeśli jesteś gotowy ...
- Jestem - odpowiedział Snape. Był odrobinę bledszy niż zazwyczaj, a jego zimne, czarne oczy błysnęły dziwnie.
- Zatem powodzenia - rzekł Dumbledore i ze śladem niepokoju na twarzy patrzył, jak Snape wychodzi bez słowa.
Opuściwszy salę szpitalną, Mistrz Eliksirów ruszył szybkim krokiem w kierunku lochów. Czarna szata powiewała za nim jak olbrzymie skrzydła. Jego posępna twarz nie wyrażała żadnych uczuć, lecz oczy miały dziwnie skupiony wyraz, jak gdyby Snape widział przed sobą jakiś cel i kalkulował, w jaki sposób najlepiej go osiągnąć.
Dotarłszy do swego gabinetu, zamknął drzwi na klucz i dodatkowo rzucił na nie zaklęcie blokujące. Następnie podszedł do stojącej w głębi pokoju oszklonej gabloty, w której w kolorowych flakonach przechowywał najcenniejsze eliksiry. Wybrał jedną z buteleczek, nie podniósł jej jednak, tylko delikatnie obrócił o 180 stopni. Bez najmniejszego szelestu na tylnej ścianie gabloty zarysowała się wąska szczelina. Snape dotknął jej różdżką. Tylna ścianka znikła, zaś w przylegającym do gabloty murze otworzyła się mała komora. Leżało w niej kilka zwojów pergaminu, trzy szare flakoniki, złamany róg jednorożca oraz parę innych przedmiotów, sądząc po makabrycznym wyglądzie używanych przy zaawansowanej Czarnej Magii. Snape jednak sięgnął po metalowy łańcuszek. Nawleczony był nań czarny medalion w kształcie pająka, którego krótkie nogi, powyginane w jednym kierunku, przywodziły na myśl swastykę. Severus spojrzał na wizerunek z niekłamanym obrzydzeniem, wyjął jednak łańcuszek ze skrytki i położył go na biurku. Wrócił do gabloty i spod pergaminów wyciągnął białą maską. Schował ją do kieszeni, zamknął komorę, przywrócił szklaną ścianę gabloty na dawne miejsce, zapalił świecę i usiadł przy biurku, wbijając wzrok w medalion.
- A więc stało się - powiedział cicho - nadeszła w końcu chwila, w której będę musiał cię użyć.
Sięgnął po metalowego pająka i zbliżył go do światła. Czarna powierzchnia była gładka i lśniąca. Snape przyglądał mu się w zamyśleniu.
- Moja przepustka do Śmierciożerców ... - uśmiechnął się z ironią - Oby okazała się warta swej ceny ...
Szybko założył łańcuszek na szyję i schował go pod czarną szatą. Wstał i podszedł do wygasłego kominka.
- Incendio - mruknął.
Strzeliły jasne płomienie. Snape sięgnął po stojące na gzymsie pudełeczko.
- Jestem gotowy - szepnął - jestem gotowy od czterech lat ...
Otworzył pudełko, wziął w palce szczyptę proszku i cisnął nim w ogień. Płomienie zabarwiły się na niebiesko. Severus podwinął lewy rękaw szaty. Czarny Znak, choć nie tak wyraźny jak w chwili odrodzenia Voldemorta, był wciąż dobrze widoczny. Snape dotknął znaku różdżką i cicho zawołał w płomienie:
- Lucjuszu !
Przez chwilę nic się nie działo, lecz nagle w płomieniach pojawiła się głowa w masce i kapturze.
- Severus ...?!
- Tak, to ja - powiedział Snape świszczącym szeptem - Czy to prawda ? Czy to prawda, że on ... że nasz pan ... powrócił ?
Głowa Malfoya tkwiła w płomieniach, milcząc.
- Dziś wieczorem poczułem, że pali mnie Czarny Znak - ciągnął Snape, drżącym z emocji głosem - Tak jak kiedyś ... jak wtedy, gdy nasz pan nas wzywał. Nie mogłem w to uwierzyć. Czy on wrócił ? Odpowiedz mi ! - niemal krzyknął - Wrócił ?!
- Lojalny Śmierciożerca stawia się na wezwanie swego Mistrza bez roztrząsania, co jest możliwe a co nie. - odezwał się wreszcie Malfoy. Jego głos był lodowaty i dźwięczała w nim pogarda. - Rozczarowałeś mnie, Severusie. Przez wszystkie te lata sądziłem, że jesteś lojalnym sługą Lorda Voldemorta. Że gdy nadejdzie czas, razem stawimy się na jego wezwanie ... tak jak kiedyś - umilkł.
Snape z napięciem wpatrywał się w ogień.
- Lecz dzisiaj - przemówił znów Malfoy - nie było cię w Czarnym Kręgu. Nie było cię z tymi, którzy pozostali wierni, kiedy nasz Mistrz, Lord Voldemort, powrócił.
- A więc to prawda ! - szepnął Snape, w jego głosie pobrzmiewała dzika satysfakcja - Po tylu latach ... wrócił...
- Na twoim miejscu wcale bym się z tego nie cieszył - przerwał mu drwiąco Malfoy - Nie tylko mnie rozczarowałeś. Lord Voldemort nie omieszkał zauważyć twej nieobecności. A on nie przebacza zdrajcom.
- Nie jestem zdrajcą ! - syknął Snape ze złowrogim błyskiem w oczach - Wiesz o tym dobrze. Chyba zapominasz, w jakiej sytuacji się znajduję. W Hogwarcie, tuż pod nosem Dumbledora. Jak myślisz - spytał ironicznie - czym wytłumaczyłbym mu swoje nagłe zniknięcie. I to tuż po tym, jak zniknął Potter.
- Potter ! - warknął Malfoy - Uciekł nam sprzed samego nosa. Lord był wściekły. Czy on wrócił do Hogwartu ? - spytał, już mniej nieprzyjaznym tonem.
- Wrócił - powiedział spokojnie Snape. Poczuł, że teraz, kiedy wie coś, o czym nie wie Voldemort, zaczyna mieć przewagę i uśmiechnął się ponuro - W szkole wydarzyło się wiele interesujących rzeczy, o których Lord z pewnością chciałby usłyszeć.
Opowiem mu o nich osobiście, a on na pewno zrozumie, dlaczego zwlekałem z przybyciem.
- Oby twoje informacje były naprawdę cenne - rzekł sucho Malfoy - Zresztą i tak nie liczyłbym na miłe przyjęcie. Lord nie był z nas zadowolony, powiedział, że go zawiedliśmy - głos Lucjusza lekko zadrżał.
- Gdzie on jest ? - spytał Snape - Stawię się przed nim natychmiast.
- To Potter nie powiedział, gdzie spotkał Lorda ? - zapytał podejrzliwie Malfoy.
- Oczywiście, że powiedział - Snape zaśmiał się cynicznie - Nie sądzę jednak, aby ktokolwiek z was czekał na tym cmentarzu, aż zwali się wam na głowę brygada Aurorów.
Czarne oczy Snape'a błysnęły w mściwej satysfakcji. Był pewien, że tuż po ucieczce Harryego Śmierciożercy Deportowali się w inne miejsce. Nawet Lord nie był jeszcze gotów rozpoczynać jawnej walki.
- Nie sądzisz chyba, że powiem ci, gdzie on jest - odezwał się Malfoy z ironią - Póki on ci nie przebaczy i nie zaufa, ja też tego nie zrobię.
Bladą twarz Snape'a wykrzywił grymas wściekłości.
- Ty głupcze ! - warknął z furią - Gdy on się dowie ....
- Zaczekaj, Severusie - Malfoy był uosobieniem opanowania - Nie powiem ci, gdzie one jest, ale cię do niego osobiście zaprowadzę. Spotkajmy się tam, gdzie kiedyś, za pół godziny.
To rzekłszy zniknął. Płomienie wróciły do normalnego koloru. Snape uśmiechnął się z ponurą satysfakcją.
- Jak na razie, wszystko idzie po mojej myśli - powiedział cicho - Ale prawdziwa próba dopiero przede mną.
Podszedł do wielkiej skrzyni z żelaznymi okuciami i podniósł wieko. Na samym wierzchu leżała stara miotła. Wyjął ją i w zamyśleniu przeciągnął ręką po kiju. Miotła była zniszczona i najwyraźniej dawno nie używana, jednak Snape wydawał się tym nie przejmować. Zgasił świecę na biurku, skierował różdżkę w stronę kominka i mruknął Nox. Pokój pogrążył się w ciemnościach. Snape narzucił długi płaszcz z kapturem, wskoczył na miotłę, podleciał do migoczącego pod sufitem okna i otworzył je. Do gabinetu wpadł przyjemny powiew letniej nocy. Był nów, plac przed zamkiem spowijał mrok. Bezszelestnie, jak wielki czarny nietoperz, Mistrz Eliksirów pomknął w kierunku Hogsmead.
Po dziesięciu minutach wylądował na skraju wioski, schował miotłę pod krzakiem i Deportował się. W mgnieniu oka znalazł się wiele mil od Hogwartu, na dziedzińcu starego, opuszczonego domu. Domu, w którym się urodził i spędził najwcześniejsze lata życia, wychowywany przez babkę, Mugolkę. Snape wzdrygnął się na to wspomnienie. Nie cierpiał tego domu, lecz zawsze coś go do niego ciągnęło. Dlatego też przed laty wyznaczyli go sobie na miejsce spotkań w swojej grupie Śmierciożerców. Snape spojrzał na zegarek. Był dziesięć minut przed czasem. Znając Malfoya, zjawi się dokładnie o wyznaczonej porze. Severus założył białą maskę i naciągnął kaptur. Usiadł na kamieniu, jedynej pozostałości po strzaskanej ławce, i zatopił się w ponurych wspomnieniach.
Z zamyślenia wyrwało go ciche :"Pop". Podniósł wzrok i zobaczył zbliżającą się ku niemu postać, zamaskowaną tak jak i on. Snape wstał.
- Witaj, Lucjuszu. Jak zwykle punktualny.
- A ty jak zwykle pierwszy - powiedział jadowicie Malfoy - Uprzedziłem Lorda o naszym przybyciu - dodał cicho - Oczekuje nas, a przed wszystkim ciebie. Zapowiedział specjalne powitanie - zakończył drwiąco.
Snape pozostawił to bez komentarza, choć zimny dreszcz przebiegł mu po plecach. - Cóż, spodziewałem się tego - pomyślał - wiedziałem, że Lord na pewno zechce mnie ukarać za opieszałość. Ale wytrzymam, muszę ...a potem, gdy mu wszystko powiem ...
- Lećmy ! - powiedział twardo do Malfoya.
Śmierciożerca wyjął z kieszeni biały przedmiot. Była to ludzka czaszka, sądząc po wielkości należąca kiedyś do dziecka. Spojrzał na zegarek i wyciągnął czaszkę w kierunku Snape'a.
- To Portkey. Za minutę przeniesie nas do nowej siedziby Lorda Voldemorta.
Snape energicznie położył rękę na białej potylicy. Mijały sekundy. Nagle wielka siła oderwała go od ziemi i wessała w dudniący ogłuszającym rykiem wir. Portkey zadziałał.
Równie nagle poczuł znowu grunt pod stopami. Stał na kamiennej podłodze. Podniósł głowę i stwierdził, że znajdują się w wielkiej, słabo oświetlonej sali jakiegoś starego zamku. Malfoy zrobił krok do przodu i pochylił się w niskim ukłonie. - To ja, panie ! - powiedział z pokorą - Przyprowadziłem go.
Snape podążył wzrokiem za jego spojrzeniem. W głębi sali, na kamiennym postumencie, na który prowadziło kilka szerokich stopni, stał czarny, obsydianowy tron. Severus poczuł suchość w ustach. Na tronie siedział Lord Voldemort i wpatrywał się w niego czerwonymi oczami, pełnymi wściekłości i okrucieństwa. Snape padł na kolana i pochylił głowę w pokornym ukłonie.
- A więc wreszcie przybył mój oddany sługa - odezwał się lodowaty głos , na którego dźwięk Snape'a przeszły ciarki - Sługa, który okazał się zbyt tchórzliwy, by zjawić się natychmiast na me wezwanie.
- Panie - zaczął Snape, podnosząc głowę - pozwól, że wyjaśnię....
- Crucio ! - ryknął Voldemort.
Severus runął na posadzkę, zwijając się z bólu. Każdy nerw jego ciała zdawał się płonąć żywym ogniem. Pod powiekami migotały mu świetliste, czerwone kręgi, zza zaciśniętych zębów wydobywał się świszczący oddech. Voldemort patrzył na swą ofiarę z okrutną satysfakcją. Malfoy cofnął się o kilka kroków i zamarł w bezruchu, z twarzą zwróconą w kierunku rzucającego się w męczarniach Snape'a.
Nagle Czarny Lord opuścił różdżkę. Snape leżał przez kilka sekund bez ruchu, po czym powoli, dysząc ciężko, zaczął podnosić się na kolana. Voldemort obserwował go ze złośliwym błyskiem w oczach i w momencie, gdy Severus podniósł głowę, ponownie krzyknął: Crucio !
Jeśli Snape sądził, że nic nie może być gorsze od zadanego mu przed chwilą bólu, to się mylił. Nikt nigdy nie rzucił na niego dwóch czarów pod rząd, nie wiedział więc, że ich siła skumuluje się i męka stanie się niemal nie do wytrzymania. Za wszelką cenę starał się nie krzyczeć, nie mógł jednak powstrzymać rzężącego, zwierzęcego jęku. Na wykrzywione w strasznym paroksyzmie usta wystąpiła piana, spod wbitych w dłonie paznokci zaczęła sączyć się krew.
Voldemort wstał ze swego czarnego tronu i wolnym krokiem ruszył w kierunku Śmierciożerców, z różdżką wciąż skierowaną na targanego konwulsjami Snape'a. Jego wbite w Severusa oczy przywodziły na myśl szykującą się do ataku kobrę. Pochylił się nad udręczonym czarodziejem i zdarł mu maskę. Blada zazwyczaj twarz Snape'a była teraz szaro-sina, skrzywiona w grymasie straszliwego bólu. Z kącików ust sączyła się krew.
Lord uśmiechnął się na ten widok z prawdziwą satysfakcją. Opuścił różdżkę. Ciałem Snape'a targnęły ostatnie konwulsje i znieruchomiał. Voldemort trącił go nogą, lecz Severus nie poruszył się.
- Czyżbym trochę przesadził z moją małą naganą ? - zaśmiał się jadowicie Czarny Lord - Cóż, muszę przyznać, że jestem trochę rozczarowany. Po kim jak po kim, ale po Severusie spodziewałem się, że wytrzyma dłużej.
Rzucił leżącemu Śmierciożercy pogardliwe spojrzenie i zwrócił się do Malfoya.
- Czy powiedział ci, co wydarzyło się w Hogwarcie?
- Nie ... - odpowiedział z wyraźnym trudem Malfoy.
- Cóż, prędzej czy później i tak się dowiemy. Mój zaufany sługa ...
- On nie żyje ... - dobiegł z podłogi chrapliwy szept.
Voldemort obrócił się błyskawicznie i utkwił wzrok w Snapie. Czarodziej wciąż leżał na ziemi, oddychając ciężko. - Coś ty powiedział ? - w głosie Voldemorta brzmiało niedowierzanie.
- Barty Crouch Junior nie żyje - z wysiłkiem powiedział Snape - pocałował go Dementor, sprowadzony przez Korneliusza Knota.
Na demonicznej twarzy Voldemorta odmalowała się wściekłość.
- Jak go zdemaskowali ?! - warknął.
- Sam się zdradził - wyjaśnił Snape, już mocniejszym głosem - kiedy Potter wrócił i opowiedział o twoim, Panie, powrocie, Crouch zupełnie stracił głowę. Zabrał chłopaka do zamku, aby go przepytać, czym wzbudził podejrzenia Dumbledora. Potem, pod wpływem Veritaserum, opowiedział wszystko.
- Nie wszystko - powiedział przeciągle Voldemort, uśmiechając się tajemniczo - Nikt, nawet najwierniejszy sługa, nie zna całości planów Lorda Voldemorta. Zresztą - czerwone oczy błysnęły zimno - jego misja od samego początku była bardzo niebezpieczna. Barty wiedział tylko tyle, ile mógł wiedzieć, by mimowolnie nie zdradzić zamierzeń swego Mistrza jego wrogom. Szkoda - powiedział bez cienia żalu - agent w Hogwarcie był niezwykle użyteczny ....
Zamilkł, patrząc w zamyśleniu na Snape'a, który z wysiłkiem dźwignął się na kolana.
- To każe mi zastanowić się nad tobą, Severusie - odezwał się znowu Voldemort - Dochodziły mnie rozmaite wieści. Jedni mówili, że zaparłeś się mnie i wyznałeś - oczy Czarnego Lorda błysnęły złowrogo - że jeszcze przed mym upadkiem byłeś szpiegiem Dumbledora. Inni twierdzą - ciągnął, rzuciwszy przelotne spojrzenie milczącemu Malfoyowi - że w głębi serca wciąż pozostajesz wiernym Śmierciożercą. Stawiłeś się na me wezwanie, z opóźnieniem, lecz z własnej woli ... To przemawia na twoją korzyść. Ten zdrajca Karkaroff po prostu uciekł.... do czasu - uśmiechnął się mściwie - Jednak Dumbledore najwyraźniej ci ufa, jeśli od lat pracujesz jako wykładowca w Hogwarcie. Wyjaśnij mi więc, jak jest naprawdę ... i obyś mnie przekonał - dodał złowieszczo.
- Panie - powiedział z mocą Snape, w jego czarnym oczach błyszczało podniecenie - czekałem na tę chwilę od lat ... od czasu, kiedy pojawiłeś się w ciele Quirella...
- Łżesz ! - wrzasnął nagle Voldemort - Myślisz, że zapomniałem ?! Robiłeś wszystko, aby mi przeszkodzić w zdobyciu Kamienia Filozoficznego ! Straszyłeś Quirella, chciałeś go zmusić, aby się przyznał ....
- Tak ! - przerwał mu Snape, z fanatycznym wyrazem twarzy - Od kiedy tylko się zorientowałem, moim jedynym celem było, aby mój pan porzucił ciało tego jąkały i nieudacznika i skorzystał z pomocy swego oddanego sługi... - schylił głowę w pełnym szacunku ukłonie.
Voldemort wpatrywał się w niego nieprzyjaźnie.
- Chyba nie myślisz, że uwierzę w tę bajkę - wycedził złowrogim szeptem.
- Panie, wiem, że to wszystko może wydawać ci się nieprawdopodobne - powiedział pośpiesznie Snape - ale pozwól mi wyjaśnić.... Jak już powiedziałem, od tego czasu czekałem tylko na chwilę, gdy będę mógł ci wszystko wyznać. WSZYSTKO - powtórzył z naciskiem.
Voldemort milczał, wpatrując się w Snape'a nieprzeniknionym spojrzeniem.
- Powiedziano ci, że byłem szpiegiem Dumbledore - ciągnął Severus - To prawda ... a raczej jej połowa - dodał z przebiegłym uśmiechem. - Tak, zjawiłem się u niego pewnej nocy, na rok przed twym upadkiem. Zaproponowałem, że będę mu przekazywać informacje z szeregów Śmierciożerców. Opowiedziałem historyjkę, że już nie mogę dłużej znieść torturowania i zabijania i chcę wrócić na stronę dobra. A on - zaśmiał się szyderczo - uwierzył mi. Od tej pory rzeczywiście informowałem go o całej naszej działalności ... aby potwierdzić mą lojalność, uprzedziłem nawet o twym zamiarze zlikwidowania Potterów. - A więc to od ciebie się dowiedział - mruknął Voldemort - To dlatego zaaranżowali Czar Wierności. I muszę przyznać, ze pokrzyżowałoby mi to szyki, gdybym sam nie miał szpiegów po drugiej stronie - dodał, znów patrząc na Snape'a z rosnącą niechęcią.
Severus jednak nie dawał zbić się z tropu.
- Przewidziałem to - powiedział spokojnie - wiedziałem, że jest jakiś Śmierciożerca blisko Potterów, dlatego uważałem, ze mogę ostrzec Dumbledora bez szkody dla twych zamiarów.
Po raz pierwszy tej nocy Voldemort był wyraźnie zaskoczony.
- Przewidziałeś ? - spytał z niedowierzaniem - Wiedziałeś o moim szpiegu ?
- Domyślałem się, że ktoś dostarcza informacji z obozu Dumbledora. - rzekł Snape - Niestety - uśmiechnął się ironicznie - pomyliłem się co do osoby. Przez długie lata sądziłem, tak jak i wszyscy, że szpiegiem był Syriusz Black.
- Syriusz Black - zaśmiał się szyderczo Czarny Lord - miał głowę zbyt nabitą ideałami, by móc mi się na cokolwiek przydać. Żałuję tylko, że nie zgnił w Azkabanie ... ale jeszcze wszystko przed nami. Jednak z drugiej strony - dodał z dziwnym uśmiechem - gdyby nie jego ucieczka, prawdopodobnie nie rozmawialibyśmy dzisiaj i kto wie, jak długo jeszcze musiałbym błąkać się po postacią bezcielesnego ducha - jego głos przeszedł w lodowaty szept - Tak, tak - ciągnął, widząc zdziwienie w oczach Snape'a - gdyby Black nie uciekł z Azkabanu, mój szpieg nie porzuciłby swej przystani w Hogwarcie i nie odnalazłby mnie w lasach Albanii. Glizdogon ! - krzyknął w głąb sali.
Za podwyższeniem coś się poruszyło i po chwili zza kamiennych schodów wychynął niski, łysiejący człowiek o szczurzym wyglądzie.
- Pettrigiew - szepnął zafascynowany Snape - A więc to była prawda ... A ja mu nie wierzyłem, nawet dziś....
- Widziałeś się dziś z Blackiem ? - spytał ostro Voldemort.
Snape skinął głową.
- Tak, po tej historii z Potterem zjawił się w Hogwarcie. Dumbledore go zaprosił, wierzył w jego niewinność.
Pettrigiew, który zbliżał się ku nim niepewnym krokiem, usłyszał ostatnie słowa. Na jego twarzy odmalował się niepokój, jednak nie ważył się odezwać. Voldemort zauważył to i uśmiechnął się okrutnie.
- Nasz Glizdogon ciągle boi się dawnych przyjaciół. Uciekał przed nimi tak zapamiętale, że aż trafił do mnie.
Peter skulił się w wyrazie pokory. Czarny Lord spojrzał nań z mieszaniną pogardy i obrzydzenia i zwrócił się do Snape'a. - Wszystko to bardzo ciekawe, Severusie, jednak wciąż nie jest dla mnie jasna jedna sprawa. Najważniejsza ! - dodał twardo - Dlaczego nigdy nie uznałeś za stosowne poinformować mnie o swojej działalności ? Oczekiwałbym, że podwójny szpieg zrobi jakiś użytek z informacji, które zbiera. Ty tymczasem ....
Oczy Snape'a zalśniły gorączkowo, na wąskie usta wypełzł pełen triumfu uśmiech.
- Panie - powiedział drżącym z emocji głosem - dochodzimy do sedna sprawy. Teraz wyjawię ci, jaki był mój prawdziwy cel. Nie zbierałem informacji o poczynaniach Dumbledora. Chciałem go zabić !
Voldemort zamarł, z wyrazem bezgranicznego zdumienia na twarzy. Przysłuchujący się rozmowie Malfoy ze świstem wciągnął powietrze. Pettrigiew spojrzał na Snape'a, jak gdyby ten obwieścił właśnie koniec świata, i cofnął się o kilka kroków. Minęło kilkanaście sekund, nim Voldemort odezwał się znowu.
- Chciałeś go zabić ? - spytał cicho.
Snape kiwnął głową.
- Jak ? Zabicie Dumbledore to nie bułka z masłem.
Snape uśmiechnął się z satysfakcją
- Trucizna - powiedział krótko - Morsanguis. Sporządzana przy użyciu potężnej Czarnej Magii. Jej przygotowanie zajmuje dokładnie 14 miesięcy i 13 dni. Zabija momentalnie, nie ma antidotum. Wystarczy, aby kropla dostała się do krwioobiegu - zamilkł na chwilę, po czym dodał ponuro - Mikstura miała być gotowa dokładnie w wigilię 81 roku. Gdyby nie Potter ...
Potrząsnął głową, jego twarz wykrzywił grymas wściekłości. Voldemort nie spuszczał z niego wzroku.
- Dlaczego chciałeś go zabić? - spytał, czerwone oczy płonęły.
Snape wyprostował się, jego twarz przybrała dumny, twardy wyraz. Powoli sięgnął ręką do szyi i wyjął zza szaty metalowy łańcuszek. Wziął w dwa palce medalion w kształcie pająka i podniósł go do góry.
- Oto powód - powiedział dobitnie - Moje dziedzictwo. I moja zemsta.

Voldemort wpatrywał się w czarny medalion z wyrazem kompletnego oszołomienia. Czerwone oczy wędrowały od metalowego pająka do pełnej triumfu twarzy Snape'a i z powrotem. Wolno wyciągnął rękę i sięgnął po łańcuszek. Obrócił medalion w dłoni, jak gdyby szukając na nim jakichś szczególnych znaków.
- To Aranus - powiedział wreszcie i spojrzał przenikliwie na Severusa - Skąd go masz ?
Czarne oczy Snape'a błysnęły z nieukrywaną dumą.
- Odziedziczyłem go po matce, która z kolei dostała go od swego ojca, na rok przed jego śmiercią - w panującej ciszy jego spokojny głos brzmiał niemal uroczyście - To znak mego rodu. I znak mego dziada, Grindelwalda.
Malfoy ze świstem wciągnął powietrze i spojrzał na Snape'a, jakby widział go po raz pierwszy w życiu. Małe oczka Glizdogona omal nie wyskoczyły z orbit. Utkwione w medalionie, wyrażały ni to przerażenie, ni to zabobonny szacunek. Voldemort zaczął przechadzać się wolno w poprzek sali, rzucając Snape'owi zamyślone, oceniające spojrzenia.
- Aranus... znak Grindelwalda - mówił cicho, jakby tylko do siebie - Nie sądziłem, że go jeszcze kiedyś zobaczę. Mówiono, że został zniszczony... widać komuś zależało, abyśmy w to wierzyli. A tymczasem Aranus przetrwał w rękach spadkobierców Grindelwalda - czerwone oczy błyskawicznie spoczęły na Snapie - w rękach jego wnuka. Więc to dlatego ? - ni to zapytał, ni stwierdził - Więc dlatego chciałeś zabić Dumbledora?
Snape uśmiechnął się ponuro i skinął głową.
- Tak - powiedział syczącym głosem - Marzyłem o zemście od dnia, w którym matka opowiedziała mi historię chwały i upadku swego wielkiego ojca. Upadku, do którego doprowadził nie kto inny, jak Albus Dumbledore. - czarne oczy zakipiały nienawiścią - Jestem spadkobiercą Grindelwalda i mam przed sobą jeden cel: zniszczyć tego, który ośmielił się stanąć na jego drodze.
Voldemort zatrzymał się gwałtownie i wpił w Snape'a przenikliwe spojrzenie. W czerwonych oczach czaiło się coś przerażającego.
- Więc dlaczego - zapytał przenikliwym szeptem - Dumbledore wciąż żyje ? Dlaczego przez tyle lat nie zrobiłeś użytku ze swej trucizny, choć w Hogwarcie miałeś po temu nie jedną okazję.
Tym razem to na twarzy Snape'a odmalowało się zdumienie.
- Panie, przecież wyjaśniłem, że nim eliksir był gotowy ... - zawahał się - półtora miesiąca wcześniej, w Halloween...
- Rozumiem, że masz ma myśli noc mego upadku - przerwał mu ostro Voldemort. W jego głosie dźwięczało zimne szyderstwo. - Mogłem się tego domyślić. Spadkobierca Grindelwalda ! - splunął z pogardą - Jak śmiesz używać jego znaku ?! Byłeś odważny, póki Lord Voldemort był najpotężniejszym czarodziejem świata i mogłeś ukryć się za jego plecami. Ale Lord zniknął, więc wnuk Grindelwalda zapomniał o swej zemście. Teraz kosztowałaby go zbyt wiele.
Na bladej twarzy Snape'a wykwitły rumieńce, wąskie wargi wykrzywiły się w okropnym grymasie, obnażając zaciśnięte zęby. Czarne oczy płonęły wściekłością.
- Najwyraźniej nie wspomniałem - wycedził głosem drżącym ze złości i oburzenia - o pewnym składniku eliksiru Morsanguis, bez którego jest on zupełnie bezwartościowy. O składniku, który zostaje dodany do wywaru ostatniej nocy przed jego ukończeniem. Chodzi o trzy krople krwi najpotężniejszego z wrogów czarodzieja, którego zamierza się zabić.- Zawiesił głos i spojrzał na swego mistrza - A któż był potężniejszy, niż Lord Voldemort ... - zakończył z ponurym, pełnym ironii uśmiechem.
Czarny Lord wyglądał na zaskoczonego.
- Chcesz powiedzieć, że do zabicia Dumbledora potrzebowałeś mojej krwi ? - zapytał z niedowierzaniem.
Snape skinął krótko głową. Voldemort patrzył na niego z zadumą.
- Tak więc po tym wypadku z Potterem nie miałeś najważniejszego składnika trucizny ... - powiedział wolno.
Snape milczał w postawie głęboko urażonej godności. Voldemort uśmiechnął się nieznacznie.
- Przyznaję, źle cię oceniłem, Severusie - powiedział - Wybacz.
Czerwone oczy błysnęły dziwnie. Snape, choć wciąż wzburzony, wyglądał na nieco zaskoczonego. Voldemort nigdy nikogo o nic nie prosił, a już na pewno nie o wybaczenie. Tymczasem Czarny Lord w zamyśleniu patrzył przed siebie.
- W czasach mojej młodości Grindelwald był najpotężniejszym Czarnym Czarodziejem, jaki chodził po ziemi - powiedział - Jego sława dotarła do najdalszego zakątka świata. Ludzie drżeli na sam dźwięk jego imienia ... tak jak dziś drżą na dźwięk mojego - uśmiechnął się okrutnie - Niestety, Grindelwald popełnił niewybaczalny błąd - zwiesił na chwilę głos i spojrzał na Snape'a - Nie docenił Dumbledora. I przegrał.
Usta Severusa wykrzywił ponury grymas.
- Tak - rzekł złowieszczo - I dlatego Albus Dumbledore zginie !
Zapadła pełna napięcia cisza. Voldemort przyglądał się Snapowi z uwagą.
- To znaczy ... - zaczął wolno.
Severus błyskawicznie zrozumiał myśl Czarnego Lorda.
- Jeszcze dziś zacznę przygotowania - oświadczył z mocą - Morsanguis będzie gotowa dokładnie za 438 dni.
Na bladą twarz Voldemorta wypełzł demoniczny, pełen triumfu uśmiech. W czerwonych oczach zamigotały błyski złośliwiej satysfakcji.
- To będzie niemiłe zaskoczenie dla starego Albusa - zaśmiał się szyderczo - Cios zadany ręką człowieka, któremu ufa. Ale zawsze wiedziałem - rzekł z pogardą - że zgubi go wiara w ludzi. A kiedy on umrze ...
Przez uchylone okno wpadł do wnętrza podmuch letniego wiatru. Płomienie świec zatańczyły, ich chwiejny odblask zamigotał w oczach Czarnego Lorda.
- Nikt już nie stanie ci na drodze, Mistrzu - wyszeptał z niemal nabożna czcią skulony koło kolumny Pettrigrew.
Voldemort rzucił mu szybkie spojrzenie i nieoczekiwanie spochmurniał.
- Nie, Glizdogonie - rzekł poważnie, zmarszczywszy brwi - Jest jeszcze ktoś, równie potężny jak Albus Dumbledore. I znacznie bardziej niebezpieczny. Jeśli nie stanie po mojej stronie, będzie niezwykle groźnym przeciwnikiem.
Snape i Malfoy wymienili zaskoczone spojrzenia. Jednak to Pettrigrew zadał pytanie, które cisnęło im się na usta.
- Kto to jest, panie ? - spytał z nieskrywaną ciekawością - Kto, prócz ciebie, może równać się z Dumbledorem ?
Voldemort w zamyśleniu wpatrywał się w płomień świecy.
- Jeszcze jeden spadkobierca Salazara Slytherina - powiedział wreszcie.
Zapadła głucha cisza. Nikt się nie odzywał. Zagadkowe słowa Czarnego Lorda wisiały w powietrzu jaki wielki znak zapytania.
Nagle skrzypnęły żelazne drzwi komnaty. W panującej ciszy zabrzmiało to jak wystrzał. Glizdogon podskoczył przerażony, Snape sięgnął odruchowo po różdżkę. W progu stanęła wysoka postać w długim płaszczu z kapturem, naciągniętym głęboko na twarz.
Voldemort najwyraźniej spodziewał się gościa.
- A więc jesteś ... - powiedział z satysfakcją, uśmiechając się tajemniczo - Oczekiwałem cię.
Zakapturzona postać skłoniła głowę w lekkim ukłonie. Tymczasem Lord zwrócił się do Sanpe'a.
- Liczę na ciebie, Severusie - powiedział wymownie - I czekam na raporty z Hogwartu. Chcę wiedzieć o każdym kroku Dumbledore'a ... i Pottera - czerwone oczy zalśniły złowrogo.
- Nie zawiodę cię, Panie, możesz być pewien. - odparł Snape.
Voldemort rzucił mu ostatnie spojrzenie i skinął na zamaskowanego przybysza. Mijając Snape'a tajemnicza postać zwróciła ku niemu głowę i spod kaptura błysnęły oczy pełne bezdennej nienawiści.

. . .

Severus Aportował się na skraju Hogsmead, wyciągnął miotłę z krzaków i poleciał w kierunku Hogwartu. Potężne blanki zamku majaczyły w oddali, odcinając się ostro na tle usianego gwiazdami nieba. Budowlę spowijał mrok, lecz w jednym oknie, na szczycie najwyższej wieży, płonęło wątłe światełko. Najwyraźniej dyrektor Hogwartu wciąż czuwał.
Snape leciał bezszelestnie pośród letniej nocy, w głowie kłębiły mu się niespokojne myśli. Rozpoczął bardzo ryzykowną grę i choć na razie wszystko ułożyło się tak, jak to sobie zaplanował, wiedział, że niebezpieczeństwo będzie teraz czyhać na każdym kroku. Dręczyły go też dwa pytania, na które niestety nie znał odpowiedzi, choć czuł, że mogą mieć one dla niego ogromne znaczenie. Kim jest nieznany spadkobierca Slytherina ? Nawet Malfoy nic o nim nie wiedział. A ów tajemniczy, zakapturzony człowiek ? Snape wzdrygnął się na wspomnienie lodowatego spojrzenia przybysza.
- Czyżbym go znał ... ? - myślał.
Pogrążony w rozmyślaniach ani się obejrzał, jak dotarł do zamku. Ostro skręcił miotłą, zanurkował i przez otwarte okno wleciał do swojego gabinetu. Zeskoczył na ziemię i machnął różdżką. Stojąca na stole świeca wystrzeliła płomieniem i ciepłe, żółte światło rozjaśniło mroki ponurej komnaty Mistrza Eliksirów. Severus odwrócił się w kierunku kominka i drgnął zaskoczony. W jego ulubionym, głębokim fotelu siedział Albus Dumbledore. Na jego zmęczonej twarzy malował się wyraz wyraźnej ulgi.
- Nareszcie jesteś, Severusie - powiedział, wstając - Już zaczynałem się bać, że stało się najgorsze ... Na szczęście wróciłeś. A to znaczy ... - zacisnął dłoń na oparciu fotela - Udało się ? Uwierzył ci ?
Snape skinął z ponurym uśmiechem.
- Tak - przytaknął - Sam byłem zaskoczony, że tak gładko mi poszło. Oczywiście powiedziałem mu, że mam szpiegować dla pana.
Dumbledore pokiwał głową.
- Czyli wszystko zgodnie z planem - powiedział - Ale teraz wyznam ci, że byłem prawie pewien, że uda ci się przekonać Voldemorta o swojej lojalności.
Spojrzał na Snape'a sponad szkieł okularów. Przez jedną krótką chwilę Severus miał wrażenie, że w błękitnych oczach starego czarodzieja błysnęła ironia. Dumbledore westchnął i ponownie usiadł w fotelu.
- Domyślam się, że będziesz regularnie informował Voldemorta o moich poczynaniach - bardziej stwierdził niż zapytał.
Snape przytaknął. Zapadła cisza. Dyrektor w zamyśleniu wpatrywał się w drgający płomień świecy. Severus podniósł rękę do ukrytego pod szatą medalionu i zacisnął dłoń na metalowym pająku. Spojrzał ponuro na Dumbledora, zawahał się.
- Powinien pan o czymś usłyszeć - powiedział wreszcie.
Dumbledore oderwał wzrok od płomienia i popatrzył na Severusa pytająco.
- Dowiedziałem się dziś ciekawej rzeczy - zaczął Snape, chodząc powoli po komnacie - Czy wiedział pan, dyrektorze, że prócz Voldemorta żyje jeszcze jeden potomek Salazara Slytherina ?
Dumbledore wyglądał na zaskoczonego. Wstał gwałtownie z fotela.
- Jeszcze jeden ? - spytał z niedowierzaniem - Kto ... ?
- To niestety pozostaje zagadką - powiedział Snape z westchnieniem - Ale jedno jest pewne: kimkolwiek jest, nie stanął jeszcze po stronie Czarnego Lorda.
Teraz dla odmiany Dumbledore zaczął spacerować nerwowo po gabinecie, szarpiąc swą długą brodę.
- Przestudiowałem kiedyś dokładnie genealogię tego rodu - mówił z pośpiechem - i byłem pewien, że linia Slytherina kończy się na Tomie Marvolo Riddle. Ale jeśli On twierdzi, że jest jeszcze ktoś.... Kto jak kto, ale Voldemort wie o tym wszystko - w zamyśleniu potarł czoło - Musiałem coś pominąć ... jakąś boczną linię. A jeśli ... - zatrzymał się gwałtownie i Snape przysiągłby, że czarodziej zbladł.
Przez chwilę Dumbledore stał bez słowa, pogrążony w myślach. Wreszcie odwrócił się do Mistrza Eliksirów.
- Severusie, to była niezwykle cenna informacja - powiedział poważnie - I musimy zrobić co w naszej mocy, aby dowiedzieć się, kogo Voldemort miał na myśli. To BARDZO WAŻNE - dodał z naciskiem.

(1 września 1995)

Ekspres Hogwarcki wtoczył się ociężale na stację końcową. Harry wraz Ronem i Hermioną przeciskał się do wyjścia w tłumie uczniów, którzy najwyraźniej wszyscy zdecydowali się opuścić pociąg dokładnie w tym samym momencie. Odetchnął z ulgą, gdy w końcu dotarł do drzwi wagonu i wciągnął w płuca chłodne, jesienne powietrze. Ledwo jednak postawił stopę na krawędzi peronu, jakaś wielka ręka chwyciła go za ramię i z wielką siłą okręciła nim w miejscu.
- Hagrid ! - zawołał radośnie Harry i w następnej chwili omal nie krzyknął, gdy Strażnik Kluczy niemal pogruchotał mu kości w serdecznym, acz żelaznym uścisku.
- Harry ! - Hagrid pociągnął nosem - Dobrze, że już jesteś. Teraz będę spokojny. W Hogwarcie nawet On cię nie ruszy ...
Umilkł nagle i spojrzał z niepokojem na Harryego. Po wydarzeniach ostatniego czerwca i powrocie Lorda Voldemorta wszyscy starali się unikać wspominania go przy chłopcu. Choć w sytuacji, gdy wieść o tym wydarzeniu zataczała coraz szersze kręgi i dawny strach powoli zaczął wpełzać do magicznego świata, było to bardzo trudne.
- W porządku - powiedział Harry, siląc się na lekki ton.
Wspomnienie ostatniego spotkania z Voldemortem, choć minęły już od niego ponad dwa miesiące, wciąż było tak samo przerażające. W czasie wakacji nie wydarzyło się jednak nic, co mogłoby wskazywać, że Czarny Lord zamierza zaatakować już teraz. Wręcz przeciwnie, słuch o nim zaginął i Harry w końcu przestał zasypiać ze straszną myślą, że obudzi go okrutny, zimny śmiech i zielony błysk Avady Kedavry.
Na jego poczucie bezpieczeństwa miała też wpływ świadomość, że jest bardzo dobrze strzeżony. Nawet w czasie miesiąca spędzonego u Dursleyów na Privet Drive pozostawał pod czujną opieką Arabelli Figg. Okazało się bowiem, że stara sąsiadka wujostwa, którą do tej pory traktował tylko jako lekko zwariowaną, lecz nieszkodliwą miłośniczkę kotów, jest w rzeczywistości czarownicą. I to nie byle jaką czarownicą. Ku niepomiernemu zdumieniu Harryego Dumbledore poinformował go, że Arabella Figg była emerytowaną Aurorką.
Co kilka dni dostawał też list od Syriusza. Black ukrywał się aktualnie u swego przyjaciela, Remusa Lupina, jednak pozostawał w stałym kontakcie nie tylko ze swym chrześniakiem, ale i z panią Figg. Tak więc Harry zaczął z wolna zapominać o koszmarze minionego czerwca. Co nie znaczy, że sądził, iż wszystko będzie w porządku. Voldemort zniknął i nie dawał znaku życia. Wielu czarodziejów przestało nawet wierzyć w jego powrót. Niektórzy jednak, w tym Weasleyowie, uważali, że to tylko cisza przed burzą. I tym bardziej się niepokoili.
Z zamyślenia wyrwał go Ron.
- Harry - zawołał ponaglająco - idziemy, powozy czekają.
Wyszli ze stacji. Towarzyszył im Hagrid i Harry nawet nie musiał pytać, dlaczego. Poczciwy odźwierny najwyraźniej postawił sobie za cel nie spuszczać go z oka. A znając Hagrida, Harry był pewien, że działał on z polecenia Dumbledora. Coś go jednak zaintrygowało i ledwo zapakowali się do powozu, zapytał.
- Hagrid, kto w takim razie przewozi pierwszaki przez jezioro ?
Czarne oczy Hagrida błysnęły wesoło i zarechotał rubasznie.
- Profesor McGonagall we własnej osobie - odparł, starając się zachować powagę.
Nie bardzo mu się to jednak udało i wkrótce cała czwórka trzęsła się ze śmiechu, wyobrażając sobie stateczną i surową czarownicę, przemierzającą wzburzone wody jeziora na chybotliwej łódce.
- Hagrid, kto będzie uczył w tym roku Obrony przed Czarną Magią ? - zagadnął znienacka Ron.
Na skutek dziwnych zrządzeń losu stało się już niemal tradycją Hogwartu, że co roku przedmiot ten wykładał inny nauczyciel. I jak zwykle, aż do rozpoczęcia semestru uczniowie nie wiedzieli, kto to będzie tym razem.
Hagrid uśmiechnął się tajemniczo.
- Macie szczęście. W tym roku to naprawdę ktoś. Słynn ... Ups ! - szybko zatkał usta dłonią - Omal się nie wygadałem. To ma być niespodzianka.
I choć prosili i zaklinali, aby zdradził im nazwisko nauczyciela, nie chciał już nic więcej powiedzieć.
Wkrótce dojechali do zamku. Weszli po kamiennych schodach, minęli wysokie wrota i stanęli w dobrze im znanym holu. Harry poczuł się jakby wrócił do domu. Odetchnął głęboko i twarz rozjaśnił mu uśmiech.
Tymczasem rzeka studentów płynęła leniwie w kierunku otwartych na oścież drzwi i wlewała się do rzęsiście oświetlonego Wielkiego Halu. Harry, Ron i Hermiona zajęli swoje ulubione miejsca przy stole Gryfindoru, wkrótce też dołączyli do nich Fred i George wraz ze swym nieodłącznym kompanem, Lee Jordanem.
Przy stole nauczycielskim, na honorowym miejscu, siedział jak zwykle Albus Dumbledore, uśmiechając się serdecznie do uczniów. Na widok Harryego pokiwał głową i posłał mu ciepłe spojrzenie.
Inni wykładowcy też już byli, jedynie miejsce po prawej stronie dyrektora pozostawało puste.
- Pewnie ten od Obrony przed Czarną Magią znów się spóźni - rzekł trochę rozczarowany Ron.
Jak większość ludzi na sali, umierał wprost z ciekawości co do osoby nowego nauczyciela.
Tymczasem profesor McGonagall wprowadziła na salę wylęknionych pierwszoklasistów. Nocna żegluga po jeziorze chyba niespecjalnie przypadła jej do gustu, gdyż wyglądała na zmarzniętą i mocno zirytowaną. Położyła na trójnogu stary, wymięty Kapelusz i rozpoczęła się ceremonia Wybierania.
Kiedy ostatni z najmłodszych uczniów znalazł miejsce przy stole swego domu, Dumbledore wstał i wygłosił zwyczajowe powitanie. Harry spodziewał się, że dyrektor powie coś w związku z powrotem Voldemorta, być może wprowadzone zostaną dodatkowe ograniczenia na poruszanie się po terenach Hogwartu. Nic takiego się jednak nie stało. Dumbledore życzył wszystkim smacznego i na jego znak na stołach pojawiły się półmiski ze smakowicie pachnącymi potrawami.
Minęło może z dziesięć minut, gdy Dumbledore przerwał nagle konwersację z McGonagall i spojrzał uważnie na okno.
- A, widzę, że nasz nowy nauczyciel Obrony przed Czarną Magią właśnie przybył - zawołał radośnie, wstając z miejsca i kierując różdżkę w kierunku okna.
Wszystkie głowy zwróciły się ciekawie w tę samą stronę. Okiennice skrzypnęły i do sali wleciał wielki, czarny jastrząb. Zatoczył koło nad głowami studentów i, leniwie machnąwszy ogromnymi skrzydłami, pofrunął w kierunku stołu nauczycielskiego. Dumbledore przyglądał mu się z uśmiechem. Jastrząb zawisł w powietrzu tuż obok starego czarodzieja, światło świec odbijało się w jego szponach i ostrym dziobie. I nagle z ust zgromadzonych studentów wydobyło się jedno przeciągłe :"Oooo !!!" Obok Dumbledora stała szczupła kobieta, ubrana w czarny płaszcz podróżny.
- Animag ... - wyszeptała Hermiona.
- Vega, cieszę się, że zdążyłaś na ucztę ! - zawołał Dumbledore, ściskając dłonie kobiety. - Moi drodzy ! - zawrócił się do sali - Pragnę przedstawić wam nową nauczycielkę Obrony przed Czarną Magią, profesor Vegę Starlight.
Kobieta odwróciła się do studentów. Na sekundę zapadła cisza, po czym zerwała się burza oklasków. Najgłośniej wiwatowali chłopcy ze starszych lat, na których pani profesor zrobiła wielkie wrażenie. Nie dość, że była dużo młodsza od innych nauczycielek, to dodatkowo jeszcze bardzo ładna. Czarne, długie włosy wymykały się z wiążącej je tasiemki, spływając na ramiona i plecy. Blada cera kontrastowała z ciemnoszarymi oczami, które w blasku świec rzucały zagadkowe, stalowe refleksy. Jednak spojrzenie kobiety było twarde a twarz surowa i poważna. Wrażenie potęgowała jeszcze głęboka, rozgałęziona na końcu blizna, przecinająca dolną część lewego policzka.
Harry, tak jak i pozostali studenci, nie spuszczał oka z profesor Starlight. Teraz rozumiał, co miał na myśli Hagrid, mówiąc o niespodziance. W domu Weasleyów wiele się ostatnio mówiło o Aurorach, a Vega Stralight była jednym z najlepszych. Po ukończeniu Hogwartu praktykowała u Alastora Moodyego i, jak to często bywa, uczennica przerosła mistrza. Wielu uważało wręcz, że to właśnie Vega jest najpotężniejszym z żyjących Aurorów.
Harry zamyślił się. Gdyby spotkał ją na ulicy, nigdy nie domyśliłby, że przez dwa lata wysłała do Azkabanu tylu Śmierciożerców, ilu niejeden Auror w ciągu całej kariery. I że równie wielu posłała na tamten świat.
- Harry - szepnął z przejęciem Ron, trącając go łokciem - Spójrz na Snape`a....
Harry popatrzył na mężczyznę, siedzącego po prawej stronie Dumbledora, koło profesor McGonagall. Severus Snape, Mistrz Eliksirów, od czterech lat chciał przejąć wykład z Obrony przed Czarną Magią i przez cztery lata Dyrektor znajdował na to stanowisko kogoś innego. Dlatego też Snape szczerze nie znosił wszystkich poprzednich wykładowców tego przedmiotu .... z których nota bene dwóch okazało się sługami Lorda Voldemorta. Nic więc dziwnego, że Harry oniemiał ze zdumienia, gdy w utkwionych w Vedze Starlight czarnych, zimnych oczach Snape`a, zamiast spodziewanej niechęci i wrogości dostrzegł coś innego, jakąś dziwną, zachłanną ciekawość.
- Siadajmy, pewnie zgłodniałaś w drodze - powiedział Dumbledore i odsunął krzesło po swej lewej stronie, kłaniając się z kurtuazją kobiecie.
- Wprost umieram z głodu - odparła, zdejmując płaszcz.
Ubrana była w ciemny, skórzany kaftan bez rękawów, białą bluzką z lekkiej tkaniny i długą, czarną spódnicę. Na lewej dłoni nosiła czarną rękawiczkę bez palców.
Na sali z wolna podniósł się gwar głosów. Harry na powrót zabierał się do jedzenia, gdy ktoś przy stole nauczycielskim gwałtownie odsunął krzesło. Chłopiec spojrzał w górę i omal się nie udławił. Snape wstał i podszedł do wciąż stojącej koło Dumbledora kobiety.
- Witaj, Vega - powiedział, wyciągając rękę.
Profesor Starlight spojrzała na niego i na mgnienie oka jej twarz wykrzywił jakiś nieprzyjemny grymas, opanowała się jednak szybko.
- Witaj, Severusie - powiedziała lodowato, ściskając mu dłoń.
Snape zawahał się, jakby chciał jeszcze coś powiedzieć ale zrezygnował, skinął głową w ukłonie i wrócił na swoje miejsce. Vega odprowadziła go zimnym wzrokiem, usiadła, sięgnęła po kotlet drobiowy i z energicznie pocięła go na kawałki.
Ron i Harry spojrzeli na siebie zdumieni.
- Chyba się znają - stwierdził Ron.
- Tak - kiwnął głową Harry - i jeśli chodzi o profesor Starlight, to chyba nie przepada za Snapem. Nie wydaje wam się, że chętnie widziałaby go na miejscu tego kotleta ?
- Ja też ! - Ron zachichotał złośliwie - A swoją drogą to pewna odmiana - dodał - Zazwyczaj to Snape zachowywał się tak, jakby chciał zabić nauczyciela Obrony.
- Ciekawe, skąd się znają ... - zastanawiał się Harry.
- Może z Hogwartu - podsunęła Hermiona - Profesor Starlight wygląda bardzo młodo, ale nie może być dużo młodsza od Snape`a, jeśli była Aurorem w latach po upadku Wiecie-Kogo.

- Syriusz nic ci o niej nie wspominał ? - Ron spojrzał pytająco na Harryego - Jeśli Hermiona ma rację, to on także musi ją znać.
Chłopiec pokręcił głową.
- Nie - stwierdził - Nigdy o niej mówił. Ale to nic nie znaczy. Przecież sami dowiedzieliśmy się dopiero dziś, że Vega Starlight będzie uczyć Obrony. W każdym razie spytam go o to w następnym liście.
- A może ... - Hermiona zniżyła głos do szeptu - Harry, pamiętasz, co widziałeś w Pensieve w gabinecie Dumbledora ? Na procesie Karkaroffa. Kiedy oskarżył Snape'a o współpracę z Wiecie-Kim, Dumbledore osobiście za niego poręczył. Ale Moody nigdy nie uwierzył w szczere intencje Snape'a. Nie raz dał temu wyraz. Więc jeśli profesor Starlight współpracowała z Moodym, to może ona także wie coś na temat jego dawnych grzechów.
- I uważa go za zdrajcę - dokończył Ron, patrząc z wyraźną nichęcią na Mistrza Eliksirów - Nigdy nie zrozumiem, dlaczego Dumbledore wciąż mu ufa.
- Widać ma swoje powody - powiedziała Hermiona tonem wyraźnie świadczącym, że nie uważa za właściwe kwestionowania poglądów dyrektora Hogwartu.
Ron nie wyglądał na przekonanego. Harry w zamyśleniu obserwował stół nauczycielski. I nagle wpadł na pomysł.
- Słuchajcie ! - powiedział z entuzjazmem - Spytajmy Hagrida. Przecież pracował już w Hogwarcie, kiedy uczyli się tu Syriusz i mój ojciec.
- Świetnie ! - ucieszył się Ron -Pójdziemy do niego jutro.
Uczta powitalna zbliżała się z wolna do końca. Kiedy większość półmisków opustoszała i nawet najbardziej wygłodniali studenci nie byli już w stanie wepchnąć w siebie ani kawałka więcej, Dumbledore wstał i natychmiast zapadła cisza. Dyrektor uśmiechnął się i pogładził swą długą brodę.
- A więc, moi mili, zaczynamy kolejny rok nauki w Hogwarcie - zaczął serdecznym tonem - Jak zwykle, mam dla was na początek kilka ogłoszeń. W związku z wydarzeniami ubiegłego czerwca - jego głos stał się nagle poważny i surowy - zmuszony byłem podjąć kroki, w celu zapewnienia wam maksymalnego bezpieczeństwa.
Harry poruszył się niespokojnie na krześle.
- Cały teren szkoły - ciągnął Dumbledore - otoczony został doskonałym systemem wykrywania Czarnej Magii, opracowanym przez profesor Starlight - ukłonił się Vedze, która uśmiechnęła się lekko - Nie będę zanudzał was szczegółami technicznymi, powiem tylko, że dzięki temu systemowi na terenie Hogwartu nie może zostać użyta żadna klątwa ani zaklęcie Czarnej Magii. Nikt też nie dostanie się tutaj bez mojego pozwolenia, wszelkie czary maskujące zostaną natychmiast wykryte. Tak więc - dodał już pogodniej - zapewniam was, że na terenie szkoły jesteście bezpieczni. Niestety - podniósł rękę, uciszając narastający gwar - ponieważ system działa tylko wokół Hogwartu, z żalem jestem zmuszony odwołać w tym roku wszystkie wycieczki do Hogsmead.
Przez salę przetoczył się jęk zawodu. Dumbledore uśmiechnął się ze zrozumieniem.
- Spodziewając się takiej reakcji - oświadczył - ustaliłem z właścicielem sklepu ze słodyczami, że co miesiąc będzie rozstawiał u wrót zamku mały kramik ze swymi wyrobami - uczniowie wyraźnie się ożywili - Także pani Rosmerta zaofiarowała się dostarczać nam pewne... napoje - uśmiechnął się szelmowsko.
Tym razem studenci zaczęli głośno wiwatować. Dumbledore podniósł rękę.
- I na zakończenie chciałem poinformować - jego przenikliwie spojrzenie spoczęło na Harrym - że stare mapy Hogwartu przestały być aktualne. A teraz dobranoc !
Większość uczniów nie miała pojęcia, co miał na myśli Dumbledore, mówiąc o mapach. Jednak Harry zrozumiał to aż za dobrze. Spojrzał spode łba na Rona i, widząc jego skwaszoną minę, odgadł, że przyjaciel także wie, o co chodzi. Natomiast Hermiona wyglądała na zadowoloną. Nigdy nie pochwalała nielegalnych wycieczek Harryego.
- Ciekawe, co zrobili z przejściami - mruknął Ron - Zamurowali ?
- Profesor Starlight na pewno zadbała, abyśmy nie mogli nimi przejść - westchnął Harry.
- Może przegapili choć jedno ...
- Nie sądzę - pokręcił głową Harry - Przed wakacjami Dumbledore uważnie przestudiował Mapę.
- Potter, Weasly ! - odezwał się tuż obok surowy głos - Zamierzacie nocować w Wielkim Halu ?!
Profesor McGonagall stała koło stołu, niecierpliwie bębniąc palcami w drewniany blat. Harry i Ron zdali sobie sprawę, że w czasie gdy roztrząsali sprawę mapy, wszyscy zdążyli się rozejść i wielka sala zupełnie opustoszała. Nie było także Hermiony.
- Już idziemy, pani profesor ! - rzekł Harry, wstając z miejsca.
Ron rozejrzał się dokoła.
- Pani profesor - spytał - Nie widziała pani Hermiony ?
Minerwa McGonagall spojrzała na niego z rosnącą irytacją.
- Weasly, na jakim ty świecie żyjesz - powiedziała z politowaniem - Przecież panna Granger, jako Prefekt, już dawno poszła odprowadzić pierwszoklasistów do wieży Gryfindoru. I wy też już idźcie !
Harry i Ron ukłonili się i szybko wybiegli z sali. Nie chcieli już dłużej wystawiać na próbę wyraźnie dziś nadwątlonej cierpliwości profesor McGonagall.

. . .

Snape wrócił do swego gabinetu w ponurym nastroju. Usiadłszy przy stole otworzył grubą, oprawioną w czarną skórę księgę i zaczął czytać. Po chwili jednak zamknął ją ze złością, wstał i zaczął gniewnie chodzić po pokoju. Ogień kominka odbijał się w jego zimnych, czarnych oczach. Severus cofnął się myślami do wydarzeń minionego wieczoru, usta wykrzywił mu gorzki uśmiech.
Po kolacji Dumbledore wezwał wszystkich nauczycieli do pracowni Transfiguracji, gdzie Vega Starlight opisała im dokładnie działanie swego Systemu Obrony przed Czarną Magią. Severus był pod wrażeniem pomysłowości Aurorki, miał jednak poważne wątpliwości, czy prócz niego, Dumbledora i McGonagall ktoś jeszcze zrozumiał w pełni istotę SOCM. Zwłaszcza profesor Trelawney wyglądała na zupełnie zdezorientowaną, gdy Vega zaczęła rysować na tablicy skomplikowane schematy rozmieszczenia i współgrania rozmaitych klątw i zaklęć.
Vega mówiła przez godzinę, przez kolejną odpowiadała na pytania i cierpliwie tłumaczyła czarownicom i czarodziejom niuanse techniczne systemu. Lecz ilekroć jej szare oczy spoczywały na Snapie, wypełniała je natychmiast głęboka niechęć i pogarda.
Na to wspomnienie przez bladą twarz Severusa przemknął cień smutku. Podszedł do wielkiej skrzyni, otworzył wieko i spod sterty nagromadzonych w niej rupieci wyciągnął mały kuferek. Postawił go na biurku i nacisnął zamek. Pokrywka odskoczyła. W środku leżał stos pożółkłych papierów. Snape wyjął je ostrożnie i położył na stole. Usiadł i zaczął wolno przeglądać kartki. W końcu znalazł to, czego szukał. Był to stary numer "Proroka Codziennego", z datą: 13.07.1983. Na pierwszej stronie widniało zdjęcie młodej dziewczyny o krótkich, czarnych włosach, zaś pod spodem tytuł głosił: "Kolejny sukces Vegi Starlight - David Lestrange w Azkabanie".
Severus wpatrywał się w zdjęcie z posępną zadumą. W końcu westchnął i już chciał włożyć gazetę do kuferka, kiedy z jej środka wysunął się mały pakunek. Było to kilka listów, przewiązanych cienkim rzemykiem. Snape spojrzał na nie ze zdziwieniem, jak na coś, o istnieniu czego już dawno się zapomniało. Powoli, jakby z wahaniem, sięgnął po pakunek i wyjął pierwszy z brzegu list. Przysunąwszy bliżej świecę zaczął czytać.
"15/01/67
Drogi Synku,
Wszystkiego najlepszego z okazji siódmych urodzin (myślałeś pewnie, że znów o nich zapomniałam). Mam nadzieję, że spodoba ci się prezent. Tylko, proszę, nie pokazuj go Babce - ona nienawidzi wszystkiego, co ma związek z magią."

Severus uśmiechnął się. Jak mógłby zapomnieć książkę, którą dostał wtedy od matki. "Zarys Czarnej Magii". Sięgnął po kolejną kopertę.
"29/05/68
Synu,
Mam dla ciebie wspaniałą wiadomość ! Za miesiąc zabieram Cię do naszego nowego domu ! Wszystko już prawie gotowe, muszę się jeszcze tylko pozbyć kilku upartych strzyg."

Nowy dom okazał się starym zamkiem, wzniesionym na niedostępnym zboczu Schwarzberg w Alpach Bawarskich. Nikt nie wiedział, kiedy i jak go zbudowano. Z jednej strony osłonięty pionowym, skalnym zboczem, z drugiej sięgający blankami ziejącej przepaści, wydawał się zupełnie odcięty od świata i opuszczony. Jednak mieszkańcy dolin przysięgali, że przed laty widywali światło na najwyższej baszcie zamku. Nazwali go więc Czarcim Gniazdem.
Severus dobrze pamiętał noc swego przybycia do starego zamczyska. Wydało mu się ono wtedy mroczne i ponure. Właściwie nigdy nie zdołał go naprawdę polubić. Wszędzie jednak wyczuwał magię, potężną magię. W kilka lat później, już kiedy rozpoczął naukę w Hogwarcie, matka wyjawiła mu, że zamek ów należał do jej ojca, Grindelwalda.
Tej nocy jednak, przy kolacji, opowiedziała mu inną historię. Do dziś pamiętał dokładnie każde jej słowo. To wtedy zaczęło się dla niego nowe życie. I wtedy tedy też znienawidził człowieka, który był jego ojcem.
- Synu - powiedziała poważnie - nadszedł czas, abyś dowiedział się, dlaczego przez te wszystkie lata wychowywała cię Babka. Dlaczego mnie, swoją matkę, znałeś tylko z listów - westchnęła - Widzisz, ktoś bardzo mnie zranił. Musiałam poukładać swoje życie, przemyśleć na nowo wiele spraw... Chciałam być sama. Ale teraz to się zmieni ! - powiedziała z mocą - Zaczniemy wszystko od nowa ! Wszystko ! Do tej pory nazywałeś się Perseus Evans. Evans to panieńskie nazwisko Babki, a Perseus ... - zacisnęła zęby, w jej oczach błysnęła nienawiść - Tak ma na imię twój przeklęty ojciec ! Ale koniec z tym !
Machnęła różdżką. W powietrzu pojawił się drgający napis, jakby utkany z dymu. Imię i nazwisko jej syna. Czarownica uśmiechnęła się i poruszyła dłonią. Litery zawirowały w szalonym tańcu i na oczach zdumionego chłopca ułożyły się w nowe słowa. Matka odczytała je z prawdziwą satysfakcją.
Od dziś będziesz nazywał się Severus Snape - oświadczyła uroczyście.
Snape otrząsnął się z zadumy. Odłożył listy do kuferka i schował go z powrotem do skrzyni. Podszedł do drzwi, otworzył je cicho i ostrożnie wyjrzał na korytarz. Upewniwszy się, że jest pusty, wrócił do gabinetu i rzucił na drzwi dwa zaklęcia blokujące. Podszedł do szklanej gabloty i otworzył skrytkę. Wyjął z niej mały, czarny kociołek i uważnie obejrzał jego zawartość. Przygotowany przed miesiącem wywar z jadu skorpiona i smoczej żółci zaczął się już ładnie krystalizować.
- Za kilka dni będę mógł dodać wyciąg z beladonny - pomyślał Severus z satysfakcją.


(4 września 1995)
Wszyscy z niecierpliwością czekali na pierwszą lekcje Obrony przed Czarną Magią. W zeszłym roku zajęcia z Mad-Eye Moodym były najbardziej fascynującym przedmiotem wykładanym w szkole. I choć okazało się, że tak naprawdę pod starego Aurora podszywał się Śmierciożerca Barthy Crouch, studenci nie mogli zapomnieć, jak niecierpliwie czekali zawsze na lekcje Obrony. Teraz miała ich uczyć kolejna słynna Aurorka, więc obiecywali sobie bardzo dużo.
- Ciekawe, czy nauczy nas Zaklęć Uderzeniowych - zastanawiał się głośno Ron, błyszczącymi z emocji oczami wpatrując się w drzwi klasy.
- No wiesz ! - obruszyła się Hermiona - przecież nie będzie nas uczyć CZARNEJ MAGII tylko OBRONY przed nią.
- Ale najlepszą obroną jest atak - odparł zapalczywie Ron - To dewiza Aurorów...
- Ja uważam - przerwała mu Hermiona pewnym siebie tonem - że profesor Starlight skoncentruje się na Zaklęciach Defensywnych.
- Moim zdaniem - odezwał się za ich plecami zimy, drwiący głos Draco Malfoya - Powinna nas nauczyć takich zaklęć jak Cruciatus i Imperius. Mój ojciec uważa, że w tak niebezpiecznych czasach ....
- Twój ojciec ... - warknął Harry, odwracając się gwałtownie, lecz w tym samym momencie otwarły się drzwi i do klasy weszła Vega Starlight.
Ubrana była w czarny, obcisły kaftan z lekkiej tkaniny, sięgający do kolan, spodnie i buty z cholewami. Sala zamilkła.
- Witam na pierwszej lekcji Obrony przed Czarną Magią - powiedziała - Zostawcie tu swoje rzeczy, zabierzcie tylko różdżki i chodźcie za mną.
Wymieniając podekscytowane spojrzenia, zerwali się z miejsc i wyszli na korytarz. Profesor Starlight sprowadziła ich na dół, do Wielkiego Holu. Rozejrzała się dokoła, mruknęła: "Powinno wystarczyć" i zwróciła się do studentów.
- Profesor Dumbledore poinformował mnie, że trzy lata temu uczyliście się sztuki magicznych pojedynków
Podniósł się szmer głosów, Ron i Harry wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Trudno było zapomnieć działalność Klubu Pojedynków, którego patronem był Gilderoy Lockhart.
- W tym roku - powiedziała Vega i natychmiast zapadła cisza - skoncentrujemy się na trudnej sztuce uników i blokowania.
Hermiona posłała Harryemu i Ronowi pełne wyższości spojrzenie. Vega ciągnęła dalej.
- Większość zaklęć i uroków, nawet tych używających zaawansowanej Czarnej Magii, można zneutralizować, stosując stosowne kontrzaklęcia, tak zwane Tarcze bądź Osłony. Oczywiście, nie jest to proste - powiedziała z naciskiem - i wymaga wielu lat studiów i ćwiczeń.
Hermiona podniosła rękę.
- Tak, panno Granger ? - spytała Starlight
- Pani profesor, czy można obronić się przed Niewybaczalnymi Zaklęciami ? - spytała Hermiona. - Mam oczywiście na myśli Cruciatus i Imperius - dodała szybko, żeby nikomu nie postała w głowie myśl, że mogłaby nie wiedzieć, iż przeciw najgroźniejszemu czarowi, Avada Kedavra, nie ma kontrzaklęcia.
Vega Starlight uśmiechnęła się nieznacznie.
- Dobre pytanie - powiedziała - Czy można obronić się przed czarami, których użycie przeciw innemu czarodziejowi oznacza wyrok w Azkabanie ? - popatrzyła na studentów z twardym, stalowym błyskiem w oczach. - Odpowiedź brzmi: tak - rzekła - Istnieją kontrzaklencia - ciągnęła, chodząc z wolna wzdłuż marmurowych schodów - ale to kawałek niezwykle skomplikowanej Czarnej Magii. Tylko specjalnie przeszkolony Auror lub Czarny Czarodziej jest w stanie je opanować, a i tak nie każdemu się to udaje.
- Założę się, że ona to potrafi - szepnął Ron, patrząc na nauczycielkę z podziwem.
- Na szczęście - dodała Vega, widząc zmartwioną minę Hermiony - można obronić się przed wrogimi czarami bez używania kontrzaklęć - choć wydawało się to niemożliwe, skupienie na twarzach uczniów jeszcze się spotęgowało - Wystarczy zrobić unik. I tu dochodzimy do najważniejszej sprawy w Obronie przed Czarną Magią - powiedziała Starlight z naciskiem - tym, co liczy się najbardziej w pojedynku, są koncentracja, refleks, szybkość i opanowanie. Jakieś pytania ? - spytała.
Draco Malfoy podniósł rękę.
- Słucham ... ? - kiwnęła w jego stronę Vega.
- W jaki sposób można obronić się przed Zaklęciem Zabijającym ? - spytał z niewinnym wyrazem twarzy.
Profesor Starlight uśmiechnęła się ponuro.
- Przeciwko Avadzienie ma kontrzaklęcia. Jedyne, co możesz zrobić to unik .... jeśli zdążysz - dodała zimno.
- Mój ojciec powiedział mi - Malfoy wyraźnie nie zamierzał zrezygnować z tematu - że wielu czarodziejów próbowało opracować kontzaklęcie.
Harry nie był pewien, czy oczy Vegi błysnęły złowrogo na wzmiankę o ojcu Malfoya, czy o kontrzaklęciu.
- Niestety, po jego zastosowaniu nie żyli na tyle długo, by nam o tym opowiedzieć - powiedziała lodowato, z nutą ponurego szyderstwa.
W ciszy, która zapadła po tych słowach, wyraźnie rozbrzmiały zbliżające się kroki. Harry spojrzał w górę i poczuł nieprzyjemny skurcz w żołądku. Po kamiennych schodach schodził Snape. Zatrzymał się na najniższym stopniu i skinął Vedze głową.
- A, profesor Snape ! Doskonale ! - powiedziała kobieta z chłodnym uśmiechem. Najwyraźniej spodziewała się Mistrza Eliksirów. - Dosyć teorii - zwróciła się do uczniów - Czas na praktyczne zastosowanie technik obronnych. Profesor Snape i ja zademonstrujemy wam teraz przykładowy pojedynek. Jedna strona zaatakuje, druga obroni się i przejdzie do kontrataku. Zwróćcie uwagę na szybkość i koordynację ruchów. Stańcie pod ścianami !
Studenci szybko rozpierzchli się na dwie strony. Na środku sali została szeroka, pusta przestrzeń. Vega i Severus stanęli naprzeciwko siebie, w odległości dziesięciu metrów. Wymienili przepisowe ukłony, podciągnęli rękawy i wyjęli różdżki. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem i nagle Snape zaatakował.
- Immobilarius ! - krzyknął, mierząc różdżką w Vegę.
- Cancellio ! - zawołała kobieta, błyskawicznie robiąc różdżką małe kółko.
Koniec różdżki rozbłysnął żółto i dało się słyszeć ciche cmoknięcie, lecz nim ktokolwiek mógł zadać sobie pytanie, co to było, Vega krzyknęła : Stupefy !. Protectio ! - zawołał Snape i natychmiast zalśniła przed nim delikatna, jasna poświata. Zaklęcie odbiło się od niej i rozprysło z głośnym :"Puf !".
Przeciwnicy opuścili różdżki, lecz nie spuszczali się z oczu.
- Świetnie ! - powiedziała Vega rzeczowym tonem - To była próbka dwóch prostych ataków i dwóch prostych technik obronnych. Teraz użyjemy dużo bardziej zaawansowanych zaklęć, więc obrona będzie znacznie trudniejsza. Zwróćcie uwagę, że choć inkantacja często jest taka sama, różnica tkwi w ruchach ręki.
Ponownie jako pierwszy zaatakował Snape. Krzyknął: Telumigneus ! i w kierunku Vegi wystrzeliła ognista kula. Aurorka zrobiła krok do tyłu, gwałtownie machnęła różdżką, wołając :Repellio ! i odbiła kulę, która z hukiem uderzyła w sufit. Momentalnie przeszła do kontrataku, krzycząc: Presio ! Powietrze zawirowało i fala ciśnienia runęła na Snape, który ryknął Protectio ! Znów osłoniła go jasna tarcza, lecz siła uderzenia była tak wielka, że odepchnęła go trzy kroki do tyłu. Jednak już cofając się podniósł różdżkę i krzyknął : Radius glacialis ! Z różdżki wystrzelił biały, skrzący się promień i jak strzała pomknął w kierunku przeciwniczki. Vega krzyknęła : Defensio !, wykonując skomplikowany ruch ręką. Biały płomień zatrzymał się nagle, jakby uderzył w niewidzialną przeszkodę, lecz nie znikał. Radius glacialis ! - ryknął ponownie Snape, zwiększając moc zaklęcia. Biały promień rozbłysnął jaskrawym światłem. Trzymająca różdżkę ręka Vegi zaczęła drżeć. Nagle kobieta błyskawicznie opuściła różdżkę i wyskoczyła wysoko do góry. Biały promień przeciął ze świstem powietrze i rozprysł się na schodach. Expelliarmus ! - wrzasnęła Vega, lądując pewnie na ziemi. Różdżka wyfrunęła z ręki zaskoczonego Snape`a.
Na kilka sekund zapadła cisza, po czym przez Wielki Hol przetoczyła się burza oklasków. Wszyscy bez wyjątku byli pod wrażeniem pojedynku. Gryfindorzy bili brawo przed wszystkim profesor Starlight, przyznawali jednak, acz niechętnie, że Snape także walczył wspaniale. Slytherini natomiast, choć woleliby, aby ostatnie słowo w walce należało do Mistrza Eliksirów, nie mogli ukryć podziwu dla umiejętności Aurorki.
Sam Snape zaś, ku zaskoczeniu Harryego, który w tej sytuacji spodziewał się po nim co najmniej oznak furii i nienawiści, nie sprawiał wcale wrażenia rozwścieczonego porażką. Wręcz przeciwnie. Patrzył na Vegę z uznaniem, a na jego wąskich wargach błąkał się dziwny uśmiech.
- Niezła sztuczka - mruknął cicho, tak by uczniowie nie mogli go usłyszeć - Całkowicie mnie zaskoczyłaś.
Szare oczy Vegi nie straciły nic ze swego chłodu, uśmiechnęła się jednak nieznacznie i powiedziała lekkim tonem:
- Stary aurorski sposób, zazwyczaj przeciwnik nie spodziewa się, że możesz posłużyć się nie-magicznym sposobem walki. Parę razy uratowało mi to życie. Ale koniec pokazów - powiedziała głośno, zwracając się do klasy - Czas wziąć się do nauki.
Do końca lekcji, podzielni na dwuosobowe zespoły, próbowali zastosować w praktyce najprostsze zaklęcie osłaniające. Lecz mimo, że podchodzili do tego z wielkim entuzjazmem, nikomu, nawet Hermionie, nie udała się ta sztuka.
- Ani razu mi nie wyszło - mruczała niezadowolona, wychodząc z Wielkiego Halu po skończonych zajęciach - Będę musiała wziąć się solidnie do roboty. Może zajdę do biblioteki....
- Daj spokój ! - przerwał jej niecierpliwie Ron - Przecież profesor Starlight powiedziała, że będzie zaskoczona, jeśli któremuś z nas uda się opanować to zaklęcie w ciągu miesiąca. Masz mnóstwo czasu !
- Miesiąc to wcale nie tak dużo - prychnęła gniewnie Hermiona - Już dziś zabieram się do roboty. I wam radziłabym to samo - spojrzała na kolegów znacząco.
- My mamy już na dziś inne plany, prawda,Harry ? - spytał Ron, uśmiechając się porozumiewawczo.
- Jasne - przytaknął Harry, choć, podobnie jak Ron, nic jeszcze o tych planach nie wiedział.
Hermiona spojrzała na nich wzrokiem, który wyraźnie mówił, że przejrzała ich na wylot.
- Jak chcecie - powiedziała z wyższością - Ale żebyście przed egzaminami nie narzekali, że macie za mało czasu na naukę.
Odwróciła się na pięcie i poszła w kierunku biblioteki. Ron patrzył na nią zdumiony.
- Ona mówi o egzaminach ? - spytał z niedowierzaniem - Przecież rok szkolny zaczął się cztery dni temu ! Od kiedy została Prefektem, zrobiła się jeszcze bardziej niemożliwa.
Zabrali swoje rzeczy z pracowni Obrony i ruszyli w kierunku wieży Gryfindoru. Minęli właśnie główne schody i skręcili w boczny korytarz, kiedy usłyszeli gdzieś z tyłu podniesione głosy. Przystanęli zaciekawieni i ostrożnie wyjrzeli zza rogu.
U stóp schodów stali Vega i Severus. Aurorka wyglądała na wściekłą.
- A może po prostu nie lubisz wilkołaków ? - spytała z nieprzyjemnym grymasem, jej głos ociekał jadem.
- Lupin był zagrożeniem dla uczniów - odpowiedział Snapem, siląc się na spokój - Od początku ostrzegałem Dumbledora, że nie można mu ufać....
- Jak TY śmiesz mówić coś takiego ! - wrzasnęła Vega, tracąc nad sobą panowanie - Po tym, co mu zrobiłeś !
Severus zbladł i zacisnął zęby.
- Przestań ! - warknął ze złością - Przestań ! Przecież wiesz, jak... - urwał gwałtownie, zacisnął dłoń na marmurowej balustradzie - To było tak dawno ... - szepnął.
Vega patrzyła na niego wzrokiem płonącym nienawiścią.
- Ja tego nigdy nie zapomnę ! - powiedziała lodowato, odwróciła się i szybko zaczęła wchodzić po schodach.
Harry i Ron cofnęli się w głąb korytarza, wymieniając zdumione spojrzenia.
- O rany, ależ ona nie znosi Snape ! - powiedział Ron z niedowierzaniem - Jeszcze chwila, a cisnęłaby w niego jakimś zaklęciem !
- Mówili o profesorze Lupinie - zauważył Harry - I chyba Starlight go zna.
- Była wściekła na Snape'a za to, że doprowadził do zwolnienia Lupina ?
- Nie ... - Harry pokręcił głową - Tu chodziło o coś innego - zamyślił się - Snape powiedział, że to było dawno ...
- O co w tym wszystkim chodzi ? - Ron był wyraźnie zirytowany - Myślisz, że warto pytać Syriusza ?
- Nie sądzę - powiedział Harry z westchnieniem - Zrobił się ostatnio bardzo tajemniczy.
W ostatnim liście Syriusz wspomniał tylko krótko, że zna Vegę Starlight z Hogwartu. I prosił Harryego, aby go o nią więcej nie wypytywał. Zapewniał, że w swoim czasie dowie się wszystkiego.
Pozostawało im więc tylko snucie domysłów, gdyż nie mogli nawet pójść do Hagrida. Kiedy odwiedzili go nazajutrz po uczcie powitalnej, właśnie szykował się do wyjazdu.
- Wrócę za miesiąc, to pogadamy - obiecał, wpychając do wielkiego kufra parę olbrzymich butów.
Na pytanie, gdzie jedzie, zrobił tajemniczą miną i uśmiechnął się dziwnie.
- Z ważną misją dla Dumbledora - odpowiedział krótko.
I nie mogli wyciągnąć z niego ani słowa więcej.

(11 października 1995)
Dzień wstał słoneczny i, jak na tę porę roku, zadziwiająco ciepły. Po blado-błękitnym niebie płynęły leniwie drobne obłoczki, przeglądając się w ciemnych wodach jeziora. Spokojną taflę marszczyły jedynie delikatne podmuchy wiatru.
Harry obudził się rześki i pełen animuszu. Nie mógł wymarzyć sobie lepszej pogody na inauguracyjny mecz Quidditcha. I to mecz, który zapowiadał się na szlagier sezonu: Gryfindor versus Slytherin. Draco Malfoy, który po odejściu Flinta został nowym kapitanem drużyny swego domu, odgrażał się już od dawna, że 11 października będzie dla Gryfonów dniem hańby. Wkrótce stało się jasne, że jego pewność siebie poparta była argumentem w postaci siedmiu egzemplarzy najnowszego modelu Nimbusa, w jakie jego ojciec zaopatrzył drużynę Slytherinów. Harry jednak niezbyt się tym przejmował. Wiedział, że sam sprzęt nie wygra meczu. W Quidditchu liczyła się silna i zgrana drużyna. A Slytherin takiej nie miał.
Jeśli coś niepokoiło Harryego na kilkadziesiąt minut przed meczem, to jak poradzi sobie nowy Keeper Gryfonów, Scott Brick. Na treningach spisywał się nieźle i kapitan, Angelina Johnson, była z niego całkiem zadowolona. Teraz jednak najwyraźniej i ją ogarnął niepokój, gdyż przez całe śniadanie nie odstępowała Scotta na krok, zasypując go wskazówkami i radami.
Jak zwykle przed meczem, Harry wmusił w siebie jedynie cienką kromkę chleba i już chciał zbierać się do wyjścia, gdy przez otwarte okno wleciała do sali Hedwiga. Błyskawicznie wypatrzyła go w tłumie uczniów, podleciała z cichym szumem skrzydeł i zrzuciła mu na kolana mały zwitek papieru. Harry rozwinął go z ciekawością.
- To od Syriusza - szepnął.
Ron i Hermiona przysunęli się bliżej.
- Pisze, że będzie dziś na meczu ! - przeczytał Harry.
W jego głosie radość mieszała się z niedowierzaniem.
- Co ? Przyjedzie do Hogwartu ?! - niemal krzyknęła Hermiona.
Ron szturchnął ją ostrzegawczo.
- Przecież to niebezpieczne - kontynuowała już szeptem - Teraz, kiedy działa ten system obronny ...
- Mówi, żeby się o nic nie martwić - czytał dalej Harry - Więc pewnie dostał pozwolenie Dumbledora.
Podniósł wzrok i spojrzał na stół nauczycielski. Dyrektor Hogwartu pogrążony był w rozmowie z profesorem Flitwickiem, lecz siedząca obok niego Vega Starlight przyglądała się Harryemu z nikłym uśmiechem.
- Cieszę się, że zobaczę się z Syriuszem - powiedział cicho Harry, chowając list do kieszeni.
- Harry, co ty tam jeszcze robisz !?
Angelina stała w drzwiach Wielkiego Holu, kiwając na niego ponaglająco. Wyglądała na bardzo zdenerwowaną, co chwila spoglądała na zegarek i obrzucała zgromadzoną wokół niej drużynę niespokojnym spojrzeniem.
- Już idę ! - krzyknął Harry, chwytając swego Firebolta.
Wyszli z zamku i skierowali się w kierunku wielkiego boiska Quidditcha. Sześć wysokich, zwieńczonych obręczami słupów wystrzelało dumnie w błękitne niebo, trybuny grały kolorami dwóch walczących dziś drużyn. Od strony szkoły ciągnęły już grupki uczniów, żądnych emocjonującego widowiska.
U wejścia do szatni, uśmiechając się szeroko, stało siedmiu Slytherinów, dzierżąc dumnie w dłoniach nowiutkie miotły Nimbus 2003. Jednak to nie ich widok sprawił, że Harryego przeszył nagle lodowaty dreszcz i odruchowo podniósł rękę do blizny na czole.
Obok Slytherinów, z dłonią na ramieniu syna, stał Lucjusz Malfoy. Jak żywe stanęły Harryemu przed oczami wydarzenia czerwcowej nocy. W uszach dźwięczał mu okrutny, bezlitosny głos Lorda Voldemorta i imię, którym nazwał jednego ze swych Śmierciożerców. Lucjusz.
Malfoy także dostrzegł Harryego i jego zimne, jasne oczy rozbłysły. Przez chwilę mierzył go wzrokiem przepełnionym nienawiścią i pogardą, po czym szepnął coś do stojącego obok mężczyzny. Ten popatrzył na chłopaka z żywym zainteresowaniem.
Harry nie miał pojęcia, kim jest obcy czarodziej. Nigdy go wcześniej nie widział. Wysoki, o jasnych, lekko falujących włosach i szaro-niebieskich, rozmarzonych oczach, miał w sobie jakiś urok i gdyby Harry nie traktował podejrzliwie każdego, kogo widział w towarzystwie Lucjusza Malfoya, przybysz wydałby mu się całkiem sympatyczny.
- A więc to jest Harry Potter ... - rzekł czarodziej cichym, aksamitnym głosem, uśmiechając się lekko.
- Tak, nasza sława we własnej osobie - odezwał się ktoś z ironią.
Slytherini zachichotali. W jednej chwili Harry poczuł się jeszcze bardziej nieswojo. Koło Malfoya zatrzymał się Severus Snape i popatrzył na Harryego z nieskrywaną niechęcią. Obcy czarodziej spojrzał na Mistrza Eliksirów i uśmiech momentalnie zniknął z jego twarzy.
- A, Severus ! - Lucjusz wyciągnął rękę - Piękny dzień na piękne zwycięstwo, nieprawdaż ?
Snape uśmiechnął się nieznacznie, wbijając wzrok w wysokiego mężczyznę. W jego czarnych oczach migotały nieprzyjemne błyski.
- Magnus Devilson - wycedził - Znowu w Hogwarcie ... ?
Na twarzy Devilsona coraz wyraźniej malowała się wściekłość.
- Owszem - powiedział sucho, patrząc na Snape'a z wrogością - Na zaproszenie Dumbledora.
- Nie wątpię ... - na wargach Snape'a błąkał się ironiczny uśmiech.
- Harry ! - George Weasley wystawił głowę przez okno - Jeśli zaraz nie przyjdziesz, Angelina dostanie ataku serca.
Harry pospiesznie ruszył w kierunku szatni, dziękując w duchu Georgowi, że wyswobodził go z nieprzyjemnej sytuacji. Z drugiej jednak strony zżerała go ciekawość. Kim był Magnus Devilson ? O co chodziło Snapeowi ? Nie mógł się doczekać, kiedy opowie o wszystkim Hermionie i Ronowi.
Tymczasem jednak najważniejszym zadaniem był mecz. Kiedy już wszyscy zawodnicy przebrali się swoje tradycyjne stroje w czerwono-złotych barwach Gryfindoru, Angelina wygłosiła do nich krótką przemowę.
- Musimy wygrać - oświadczyła nienaturalnie schrypniętym głosem - Slytherini mają lepsze miotły, lecz my jesteśmy lepszą drużyną ...
Dalsze słowa uwięzły jej w gardle. Nerwowo splotła dłonie.
- Wyluzuj, Angelina ! - Fred poklepał ją przyjacielsko po ramieniu - Pokażemy im, jak się gra. Harry złapie Snitcha po pięciu minutach !
Angelina pokiwała mechanicznie głową, lecz wzrok miała rozbiegany.
- Czas wychodzić ! - zawołała Katie, wyglądając przez uchylone drzwina boisko - Pani Hooch wzywa !
I jeden za drugim, z Angeliną na czele, wyszli na skąpaną w słońcu murawę.

. . .

Tego się nikt nie spodziewał. Harry Potter złapał złotego Snitcha w trzeciej minucie meczu, tuż przed nosem kompletnie zaskoczonego Malfoya. Na kilka sekund zapadła pełna zdumienia cisza, po czym trybuny wybuchły nieopisanym gwarem. Gryfoni szaleli. Z zajmowanej przez nich części widowni wystrzeliły w niebo złoto-czerwone race a na murawę posypał się deszcz purpurowych rozetek. Rozentuzjazmowany tłum cisnął się do wyjścia i zalewał boisko, pędząc w kierunku niekwestionowanych bohaterów dnia.
Vega pogratulowała zwycięstwa rozpromienionej Minerwie McGonagall i, rzuciwszy szybkie spojrzenie na sąsiednią trybunę, wyszła z loży nauczycielskiej. Na dole poczekała, aż minie ją grupa milczących i ponurych Slytherinów, po czym wolnym krokiem ruszyła w kierunku trzech mężczyzn, którzy właśnie pojawili się u stóp biało-zielonej trybuny.
Na jej widok czarodzieje zatrzymali się. Snape i Devilson skinęli głowami. W oczach Malfoya zapłonęła najczystsza nienawiść.
- I co sądzisz, Lucjuszu ? - Vega uśmiechała się z mściwą satysfakcją, mierząc Malfoya lodowatym spojrzeniem - Spektakularne widowisko, nieprawdaż ?
Bladą twarz Malfoya wykrzywił grymas wściekłości, odruchowo sięgnął ręką do kieszeni szaty, opanował się jednak natychmiast. Vega jednak dostrzegła ten gest i w jej szarych oczach zapłonęły mordercze błyski.
- Spróbuj ... - wysyczała złowieszczym szeptem.
- Ach, tu jesteście ! - zza kamiennego filaru wyłonił się Dumbledore, patrząc na małe zgromadzenie sponad szkieł okularów.
- Właśnie wymienialiśmy poglądy na temat meczu - powiedziała Vega przeciągle, nie spuszczając wzroku z Malfoya.
Dumbledore rozpromienił się.
- Wspaniałe widowisko ! - zawołał z entuzjazmem - Choć krótkie. Ten Potter to jednak niesamowity chłopak - ciągnął, udając, że nie widzi niechęci na twarzach Snape'a i Malfoya.
- Ma pan absolutną rację, Dyrektorze - wtrącił swym aksamitnym głosem Devilson - Oczywiście, nawet na dalekiej północy każdy słyszał o słynnym Harrym Potterze, dziś jednak na własne oczy przekonałem się, że rzeczywiście coś w tym dzieciaku jest.
Dumbledore uśmiechnął się do niego życzliwie.
- A więc jednak znalazłeś czas na krótką wizytę w Hogwarcie, Magnusie ? - spytał.
- Nie mógłbym sobie odmówić tej przyjemności - zapewnił żarliwie Devilson - Wie pan, jak lubię to stare zamczysko. Zawsze żałowałem, że rodzice wysłali mnie do Durmstrangu.
Snape patrzył na Devilsona z mieszaniną niechęci i odrazy. Malfoy niecierpliwie uderzał w dłoń srebrną główką eleganckiej laski.
- Co pana sprowadza do Anglii, panie Devilson ? - zapytała Vega z niewinną ciekawością.
- Praca - odrzekł Magnus z westchnieniem - W norweskim ministerstwie magii jestem szefem Wydziału Kontroli Teleportacji. Nawiązaliśmy ostatnio współpracę z waszym ministerstwem, w celu ograniczenia nielegalnych Aportacji na terenie Skandynawskiego Rezerwatu Smoków. Kłusownicy ... - pokiwał głową ze smutkiem - W ciągu ostatnich pięciu lat straciliśmy ponad połowę Wielkoskrzydłów Burych, gatunkowi zaczyna grozić wyginięcie. Musimy podjąć zdecydowane kroki. I dlatego co kilka tygodni spotykamy się w angielskim ministerstwie w celu koordynacji działań.
- Szlachetna inicjatywa - powiedział Snape z przekąsem.
Devilson rzucił mu chmurne spojrzenie, lecz pozostawił te słowa bez komentarza. Dumbledore klasnął w dłonie.
- My tu sobie gawędzimy, a przecież miałeś do mnie jakąś sprawę, Lucjuszu. Zapraszam do gabinetu. Magnusie, będziesz nam towarzyszyć ? - zagadnął.
- Jeśli pan pozwoli, Dyrektorze, przespaceruję się trochę po Hogwarcie - oświadczył Devilson.
- Ależ proszę bardzo - uśmiechnął się Dumbledore, rzucił Vedze przelotne spojrzenie i razem z Malfoyem oddalił się w kierunku zamku.
Snape patrzył za odchodzącym Magnusem z wyraźną podejrzliwością.
- Nie ufałbym mu - powiedział cicho, ni to do siebie, ni to do stojącej obok kobiety.
Vega spojrzała na niego badawczo.
- Dlaczego tak go nie lubisz ? - spytała.
- Mam swoje powody - odparł Severus wymijająco.
Vega wzruszyła ramionami, rozejrzała się dokoła i momentalnie transformowała się do postaci wielkiego jastrzębia. Snape patrzył z uwagą, jak ptak wzbija się w powietrze i leci śladem Devilsona.

. . .

Harry zeskoczył z miotły i w następnej chwili omal nie runął na ziemię, kiedy cała drużyna Gryfonów rzuciła się na niego z radosnym wyciem. Fred z Georgem schwycili go za ręce i nogi i zaczęli entuzjastycznie podrzucać do góry, dziewczyny zaś odtańczyły wkoło dziwaczny, zaimprowizowany naprędce taniec zwycięstwa. Ledwo Harry stanął z powrotem na nogach, otoczył ich tłum wiwatujących uczniów Gryfindoru.
- Harry, byłeś super ! - wołał Ron, przeciskając się w kierunku przyjaciela.
- Naprawdę, Harry ! Ustanowiłeś chyba nowy rekord szkoły ! - wysapała zdyszana Hermiona - Nigdy jeszcze żaden mecz nie skończył się tak szybko.
- Gdybyś widział minę starego Malfoya ! - zaśmiał się Ron - Wyglądał, jakby chciał cię zabić wzrokiem. A Snape - uśmiechnął się złośliwie - był po prostu chory ze złości.
- No, to nie mam życia na Eliksirach - powiedział Harry lekkim tonem.
Był tak szczęśliwy, że nawet wizja lekcji z wyjątkowo wściekłym Snapem nie mogła zmącić jego radości.
- A ten przystojny czarodziej, który przyszedł z Malfoyem - opowiadała dalej Hermiona - Zupełnie nie wiedział, co się dzieje. Nawet nie zauważył, że złapałeś Snitcha.
Na wzmiankę o czarodzieju Harry momentalnie przypomniał sobie scenę sprzed meczu. Odciągnął przyjaciół na bok i szybko wszystko im opowiedział. Ron i Hermiona popatrzyli na siebie zdumieni. Nie mieli jednak czasu na dalsze roztrząsanie tej sprawy, gdyż nagle z tłumu uczniów wyłoniła się potężna postać z gęstą, czarną brodą.
- Harry, byłeś wspaniały ! - grzmiał Hagrid nad głowami Gryfonów.
Niektórzy uczniowie ze strachem spoglądali w górę. Hagrid zdecydowanie torował sobie drogę i po chwili stał już obok Harryego.
- Zupełnie jak twój ojciec - powiedział z uśmiechem - Też był z niego świetny Szukający. Byłby dziś z ciebie bardzo dumny ... - pociągnął nosem, pokiwał głową ze smutkiem - No, ale mam dla ciebie niespodziankę - dodał już pogodniej, rozejrzał się szybko i zniżył głos do szeptu - Ktoś chce ci pogratulować zwycięstwa.
Oczy Harryego rozbłysły radością.
- Więc naprawdę przyszedł ! - wykrzyknął.
Hagrid pokiwał głową z uśmiechem.
- Pewnie, za żadne skarby nie chciał przegapić meczu chrześniaka - powiedział - No dobra, chodźcie za mną, musimy zgubić gdzieś twoich wielbicieli, Harry.
Gryfoni jednak nie zamierzali tak łatwo wypuścić swego bohatera. Harry musiał jeszcze dwa razy opowiedzieć, jak złapał Snitcha i jaką minę miał wtedy Malfoy, nim zgodzili się dać mu chwilę odetchnąć. Podążając za Hadridem, Harry, Ron i Hermiona szybko wydostali się z boiska i szybkim krokiem skierowali się w kierunku chatki Leśniczego. Hagrid jednak nie zatrzymał się koło swego domu, lecz poprowadził przyjaciół do Zakazanego Lasu. Po kilku minutach marszu dotarli do małej polanki. Między drzewami dostrzegali przebłyski słońca, odbijającego się w tafli jeziora.
Na środku polany siedział wielki, czarny pies. Na widok Harryego zamerdał radośnie ogonem i w jednej chwili przetransformował się do ludzkiej postaci.
- Syriusz ! - zawołał Harry.
Syriusz Black uśmiechnął się serdecznie. Jak bardzo przypominał teraz tego młodego, wesołego człowieka z fotografii weselnej rodziców Harryego. Ciemne włosy opadały miękkimi kosmykami na ramiona, oczy odzyskały wreszcie dawny blask. To już nie był ten sam czarodziej, który przed dwoma laty uciekł z Azkabanu.
- Syriusz - powtórzył Harry - Świetnie wyglądasz.
Black roześmiał się.
- To ja powinienem ci prawić komplementy - powiedział - Grałeś dziś wspaniale.
- Będziemy u mnie - oświadczył Hagrid, dając Ronowi i Hermionie wymowne znaki.
Harry uśmiechnął się z wdzięcznością. Swym wielkim sercem Hagrid trafnie odgadł, że dziś Harry chciałby porozmawiać z Syriuszem na osobności.
- Opowiedz mi, co u ciebie słychać - poprosił Black, siadając na trawie.
I Harry opisał wszystko, co wydarzyło się od początku semestru. Słysząc entuzjazm w głosie chłopca, gdy ten mówił o lekcjach z Obrony przed Czarną Magią, Syriusz uśmiechnął się zagadkowo.
- Więc podoba ci się nowa nauczycielka Obrony ? - zagadnął, patrząc uważnie na chrześniaka.
- Pewnie ! - oświadczył Harry - Wszystkim się podoba, nawet Slytherinom. Choć, trzeba przyznać, jest bardzo wymagająca. I surowa.
Z twarzy Syriusza nie znikał tajemniczy uśmiech.
- Z pewnością - powiedział przeciągle - To cała Vega. Ale to świetna Aurorka. Najlepsza.
Harry nadstawił uszu.
- Pisałeś, że znasz ją z Hogwartu ... ? - spytał niewinnie.
- Owszem - przytaknął Syriusz - Byliśmy razem w Gryfindorze.
Harry czekał w napięciu, ale Syriusz już nic więcej nie powiedział. Chłopiec zaczął więc z innej beczki.
- Kiedyś, przez przypadek, usłyszeliśmy, jak profesor Starlight kłóciła się ze Snapem. Była na niego strasznie wściekła. Mówili o Remusie...
Syriusz nagle bardzo spoważniał.
- Harry - powiedział stanowczo, kładąc rękę na ramieniu chłopaka - Są rzeczy, o które nie powinieneś pytać. Ani mnie, ani nikogo. To, co się wtedy stało... - zamilkł i siedział przez chwilę bez słowa, jakby wpatrzony w odległą przeszłość - To nie jest twoja sprawa, Harry - rzekł wreszcie łagodnie, w ciemnych oczach zamigotał smutek - Musisz zrozumieć, to wciąż jeszcze boli ...
Zapadło milczenie. Syriusz w zadumie patrzył na kołysane wiatrem gałęzie. Westchnął i spojrzał na siedzącego ze spuszczoną głową Harryego.
- No, dość tych wspomnień - jego twarz znów rozjaśnił uśmiech - Nie powiedziałeś, co słychać u Rona i Hermiony.
Gawędzili jeszcze przez pół godziny. Wreszcie Syriusz spojrzał na zegarek i przeciągnął się.
- Czas na mnie, Harry - powiedział, wstając - Pewnie nie zobaczymy się przed świętami, ale będziemy w kontakcie.
Ku wielkiej radości Harryego Syriusz poinformował go, że tegoroczne ferie świąteczne spędzą razem u Remusa Lupina.
- Do zobaczenia - powiedział Black i nagle koło Harreygo stał znowu wielki, kudłaty, pies.
- Do zobaczenia - chłopiec poklepał zwierza po głowie.
Nagle czarny pies czujnie nastawił uszy i groźnie zawarczał. Harry odwrócił się i błyskawicznie zerwał na równe nogi. Pomiędzy drzewami zamajaczyła jakaś postać, zmierzając pewnym krokiem w kierunku polany. Harry z napięciem obserwował, jak intruz podchodzi coraz bliżej i bliżej. Pies warczał głucho, obnażając kły.
Wysoki człowiek zatrzymał się gwałtownie na skraju polany, jak gdyby zaskoczony, że kogoś na niej spotyka. Harry powoli włożył rękę do kieszeni i zacisnął dłoń na różdżce. Lecz wtedy przybysz roześmiał się i wyszedł z cienia drzew. W promieniach słońca jego falujące włosy zalśniły jasnym złotem.
- Harry ! - zawołał z uśmiechem - A więc tu jesteś ! Przechodziłem brzegiem jeziora i usłyszałem głosy. Pomyślałem, że sprawdzę kto to. I zastałem ciebie!
- Pan Devilson ...
Harry był tak zaskoczony, że nie mógł zdobyć się na dalsze słowa. Devilson ruszył ku niemu z wesołym błyskiem w oczach. W tym samym momencie Syriusz skoczył do przodu i, ze zjeżoną sierścią, zagrodził mu drogę. Czarodziej drgnął przestraszony, cofnął się o krok.
- To twój pies ? - zapytał, z niepokojem patrząc na wielkiego zwierza - Wygląda, jakby chciał mnie zjeść...
- Nic panu nie zrobi - zapewnił szybko Harry, chwytając psa za kark i próbując odciągnąć go od Devilsona.
Jednak znów ogarnął go niepokój. Syriusz nie zachowywałby się tak bez powodu. Magnus nie spuszczał go z oka.
- To nie jest zwykły pies - powiedział wolno, z uwagą wpatrując się w czarne, błyszczące ślepia - Te oczy ... to nie są oczy zwierzęcia ...
Harry poczuł nieprzyjemny skurcz w żołądku. Jeśli Devilson domyśli się, że pod postacią czarnego psa kryje się poszukiwany listem gończym czarodziej ...
- Co tu się dzieje ?! - zabrzmiał zimny głos.
Na skraju polany stała Vega Starlight, omiatając scenę przenikliwym spojrzeniem. Na chwilę jej szary oczy zatrzymały się na Syriuszu, który nieoczekiwanie przestał warczeć i wyrywać się Harryemu. Kobieta utkwiła wzrok w Devilsonie.
- Zabłądził pan, Magnusie ? - spytała z nikłym uśmiechem - Tak długo pana nie było, że zaczęliśmy się już niepokoić ...
Harry nie mógł oprzeć się wrażeniu, że za tymi uprzejmymi słowami kryje się zawoalowane ostrzeżenie. Devilson jednak roześmiał się lekko.
- Och, zupełnie niepotrzebnie. Spacerowałem i spotkałem Harryego.
Vega spojrzała na chłopaka.
- Chyba czas wracać do zamku, Potter - powiedziała łagodnie, lecz stanowczo - Pożegnaj się z Padfootem.
Harry zdębiał. Profesor Starlight znała szkolne przezwisko Syriusza. I najwyraźniej wiedziała, że wielki, czarny pies to właśnie on. Harry popatrzył na Vegę zdumiony, ale z jej twarzy nie mógł nic wyczytać.
Tymczasem pies podszedł do Vegi merdając ogonem i polizał ją po ręku. Kobieta uśmiechnęła się i delikatnie potargała kosmate ucho.
- Zmykaj stąd - powiedziała cicho.
Syriusz szczeknął, trącił Harryego nosem i zniknął między drzewami.

. . .

W czasie kolacji Severus poczuł, że pali go Czarny Znak. Trochę go to zaskoczyło. Kolejny raport miał dostarczyć dopiero za tydzień a nigdy wcześniej nie zdarzyło się, aby Lord chciał się z nim widzieć tak niespodziewanie.
- Coś się musiało stać ... - medytował Snape, tłumiąc złe przeczucia.
Po kolacji nie wstąpił nawet do swojego gabinetu, lecz od razu wyszedł z zamku i na piechotę ruszył na wschód, w kierunku Hogsmead. Księżyc zalewał pola delikatną poświatą, zza wzgórz wyłaniał się właśnie jasny Pas Oriona. Po piętnastu minutach marszu Severus dotarł do szerokiej, brukowanej drogi. Tutaj kończył się teren Hogwartu. Czarodziej przeciął trakt, zatrzymał się i odwrócił. Wpatrywał się w ciemność z uwagą, jakby chciał dostrzec w niej jakieś tajemnicze znaki.
I w pewnym sensie tak właśnie było. Na zachód od drogi rozciągał się ochronny ekran Systemu Obrony przed Czarną Magią. Ktoś, kto by tędy przechodził, niczego by nie zauważył, lecz Severus wyczuwał, jak powietrze drży od potężnej, skumulowanej magii. Wiedział również, że gdyby ktoś nieupoważniony spróbował przekroczyć barierę w stronę zamku, zostałby natychmiast ogłuszony i unieruchomiony potężnymi zaklęciami. Jednak w jaki sposób system identyfikował czarodziejów, pozostawało pilnie strzeżoną tajemnicą Vegi. Nie zdradziła jej nawet Dumbledorowi.
Snape wciągnął w płuca zimne powietrze i owinął się szczelniej grubym, czarnym płaszczem. Rozejrzał się szybko dokoła i zniknął.
Siedziba Lorda Voldemorta pogrążona była w ciemności. Severus wzdrygnął się, gdy spostrzegł, że Aportował się pośród potłuczonych nagrobków. Stare, spróchniałe drzewa zwieszały nad nimi swe poskręcane konary jak długie, chciwe macki. Minął szybko cmentarzyk i wyszedł na rozległy dziedziniec, zalany upiornym, bladym światłem księżyca. Przeciął kamienny most, spinający dwa brzegi szerokiej fosy, nad którą unosił się szara mgła, wydzielająca mdły, trupi zaduch. Skrzydła wysokich, żelaznych drzwi rozchyliły się bezszelestnie, gdy tylko postawił stopę na najwyższym stopniu schodów. Mistrz Eliksirów przekroczył próg zamczyska.
W smudze światła wpadającego z dziedzińca Snape spostrzegł, że pod ścianą korytarza kuli się jakaś postać. Na jego widok zerwała się na nogi i Severus rozpoznał bladą twarz i wyblakłe, rozbiegane oczka Glizdogona.
- Mistrz oczekuje cię - wyszeptał Petrrigrew ze służalczym ukłonem.
W oczach Snape odmalowała się nieopisana pogarda. Najchętniej zgniótłby to żałosne stworzenie jak zwykłego robaka. Glizdogon najwyraźniej odczytał część tych myśli z twarzy Severusa, gdyż skulił się znowu i ruszył spiesznie w głąb korytarza. Weszli po wysokich, krętych schodach i stanęli przed drzwiami komnaty. Snape rozejrzał się uważnie - w tej części zamku jeszcze nigdy nie był. Tymczasem Glizdogon dotknął drzwi różdżką i odsunął się pokornie na bok.
Na środku niewielkiej sali stał podłużny, hebanowy stół. U jego krańca siedział Voldemort, jego czerwone oczy utkwione były w przybyszu. Snape pochylił głowę w pełnym szacunku ukłonie.
- W samą porę, Severusie - powiedział Lord z zimnym uśmiechem - właśnie rozmawialiśmy o Hogwarcie.
Snape wszedł do komnaty, zastanawiając się, kogo miał na myśli Voldemort, mówiąc “rozmawialiśmy”. I wtedy spostrzegł, że pod oknem stoi wysoka postać w czarnym płaszczu. Tak jak i poprzednio, jej twarz tonęła w głębokim cieniu kaptura. Voldemort zauważył zaskoczenie w oczach Snape.
- Nadszedł czas, abyście się poznali - oświadczył, skinąwszy na zamaskowanego człowieka. Ten powoli zbliżył się do stołu - To mój zaufany agent - ciągnął Voldemort - Wykonuje dla mnie niezwykle ważną misję... trudną i ryzykowną. I dlatego musi pozostać anonimowy. Możesz go nazywać Impostor - rzekł, zwracając się do Snape'a.
Severus skinął głową. Wiedział, że Lord nie wtajemnicza go we wszystkie swoje plany i zamierzenia. Przede wszystkim dlatego, aby nawet pod przymusem nie mógł niczego zdradzić. Snape jednak miał jeszcze inne podejrzenie. Nawet teraz nie był do końca pewien, czy Voldemort naprawdę mu ufa. Czy ufa komukolwiek ...
Jego rozmyślania przerwał zimny głos Czarnego Lorda.
- Severusie, wezwałem cię dzisiaj, gdyż była to jedna z nielicznych okazji, abyś mógł spotkać się z Impostorem. Niestety, żeby nie wzbudzać podejrzeń, nie może zjawiać się tu zbyt często ...
Snape słuchał w napięciu, zadając sobie w duchu pytanie, po co u licha miał się spotykać z tym tajemniczym, zamaskowanym człowiekiem. Tymczasem Voldemort machnął różdżką i na stole zmaterializował się długi zwój pergaminu. Czarny Lord rozwinął go z drapieżnym uśmiechem. Snape ze świstem wciągnął powietrze i zacisnął dłoń na oparciu krzesła. Przed nim leżała mapa Hogwartu.
- Tak, Hogwart ... - powiedział wolno Voldemort, wpatrując się w pergamin płonącym wzrokiem - Ludzie wierzą, że póki czuwa nad nim Albus Dumbledore, nawet Czarny Lord nie będzie w stanie go zniszczyć. Głupcy ! - zaśmiał się demonicznie - Hogwart upadnie ! A ja dostanę w swoje ręce Harryego Pottera...
W ciszy, która zapadła po tych słowach, Snape wyraźnie usłyszał dobywający się spod kaptura cichy syk.
Gdzieś za oknem zahukała sowa. Voldemort popatrzył na czarodziejów. Już się nie uśmiechał.
- Jest tylko jedna przeszkoda - powiedział złowieszczo - Vega Starligh.
Severusa przeszył lodowaty dreszcz, jednak panował nad sobą doskonale. Na jego bladej twarzy nie drgnął żaden mięsień.
- Przyznaję - ciągnął Lord - stary Albus wpadł na genialny pomysł, że ją do siebie ściągnął. Ten jej System Obrony przed Czarną Magią ... - w czerwonych oczach błysnęło niechętne uznanie - Impostor przyjrzał mu się dobrze. Twierdzi, że trudno go będzie przełamać.
W głowie Snape'a kłębiły się niespokojne myśli, pytanie goniło pytanie. Skąd Impostor wiedział tyle o SOCM ? Czy to była ta jego ważna misja ? I kto kryje się pod tym czarnym kapturem ?
- Severusie - Lord patrzył na niego przenikliwie - Ty jesteś w Hogwarcie na co dzień. Chciałbym poznać twoją opinię.
Snape bez chwili namysłu opowiedział wszystko, co wyjawiła Vega podczas spotkania z nauczycielami. Nigdy nie robiono z tego specjalnej tajemnicy. Była to wiedza, która pozwalała na zrozumienie systemu, jednak w żaden sposób nie zdradzała jego słabych punktów. Tylko Vega Starlight wiedziała, jak można obejść SOCM.
- Musicie zdobyć te informacje - powiedział Voldemort rozkazującym tonem - A wtedy nawet Albus Dumbledore nie powstrzyma mnie przed zniszczeniem Hogwartu. Ale przedtem ...- czerwone oczy zapłonęły zimnym blaskiem - Przekonamy się, co naprawdę drzemie w spadkobiercy Slytherina.

(12 października 1995)
Zaraz po śniadaniu Harry, Ron i Hermiona poszli odwiedzić Hagrida. Zastali go w małym ogródku za domem, energicznie przekopującego grządki. Co chwila schylał się i spośród rozpulchnionej ziemi wydobywał żółtą bulwę wielkości piłki tenisowej, którą następnie wrzucał do wielkiego wiadra.
- Zaczekajcie chwilę, już kończę - wysapał na widok gości, wymachując energicznie łopatą.
Do kosza trafiły dwie kolejne bulwy.
- Co robisz ? - zainteresował się Harry.
- Szukam cebulek lilii - oświadczył Hagrid, jakby była to najbardziej naturalna rzecz pod słońcem - One za nią przepadają, więc pomyślałem ...
Urwał nagle i, rzucając gościom spłoszone spojrzenie, zaczął kopać z jeszcze większą werwą. Jednak oni znali Hagrida nie od dziś. Wiedzieli, że znów wymknęło mu się coś, co miało pozostać tajemnicą. Wymienili podekscytowane spojrzenia.
- Kto za nimi przepada, Hagrid ? - spytała Hermiona niewinnym tonem.
Leśniczy udał, że nie słyszy, Hermiona jednak nie zamierzała tak łatwo zrezygnować.
- Jakie zwierzę może lubić cebulki lilii ? - zastanawiała się głośno, obserwując kątem oka reakcję Hagrida.
Trzonek łopaty pękł z suchym trzaskiem. Hagrid w desperacji obracał w dłoniach bezużyteczny kij, mrucząc pod nosem:
- Mam za długi język. Za długi. Zawsze mi to powtarzał.
- Hagrid, nikomu nie powiemy ... - obiecał Ron, szczerząc zęby w uśmiechu.
Hagrid nagle cisnął łopatę, chwycił wiadro i ruszył w kierunku chaty.
- To nie jest wasza sprawa - fuknął.
Był wyraźnie zirytowany. Przyjaciele spojrzeli po sobie, wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
- W porządku - powiedział Harry, siląc się na obojętny ton.
Hagrid popatrzył na niego podejrzliwie, widząc jednak na twarzy chłopaka niewinny uśmiech, rozchmurzył się nieco.
- Chodźcie, napijemy się herbaty - zaproponował, otwierając drzwi.
Wkrótce na drewnianym stole stały trzy małe kubki i jeden wielki dzban, a z zawieszonego nad kominkiem kociołka wydobywały się kłęby pary. Kiedy już wszyscy rozsiedli się wygodnie, napawając się mocnym aromatem herbaty (oryginalnej chińskiej, jak wyjaśnił z dumą Hagrid), Harry zadał pytanie, które od ponad miesiąca nie dawało im spokoju.
- Słuchaj, gdzie ty właściwie byłeś ?
Tym razem Hagrid zachował powagę i zimną krew, jakich by się po nim nigdy nie spodziewali.
- Wierzcie mi, naprawdę chciałbym wam o tym opowiedzieć - powiedział z dziwnym smutkiem - Ale nie mogę. Nie pytajcie mnie o nic więcej.
Harry stwierdził, że zaczyna mieć tego dosyć. Gdzie nie spojrzeć, do kogo się nie zwrócić, pojawiały jakieś tajemnice, niedomówienia, niejasności. Nawet najbliżsi przyjaciele nie mówili mu wszystkiego. Najpierw Syriusz, teraz Hagrid. Harry czuł, że wokół działo się coś ważnego, a on nie miał pojęcia, co. Mógł się jedynie domyślać, że ma to związek z powrotem Voldemorta.
Ron i Hermiona musieli myśleć podobnie i Harry był pewien, że im również nie podobało się to błądzenie po omacku w labiryncie pytań i zagadek. Milczeli, łypiąc na siebie ponuro. Hagrid w zamyśleniu wpatrywał się w dno swego dzbana. Nawet najmniejszy szelest nie mącił nieprzyjemnej, ciężkiej ciszy. W końcu Harry nie mógł tego dłużej znieść
- Hagrid, co będziemy robić jutro na zajęciach ?
Na twarzy Hagrida odmalowała się głęboka ulga, spojrzał na Harryego z wdzięcznością.
- Spróbujemy wyhodować gargulce ! - oświadczył z radosnym błyskiem w oczach - Poczekajcie, pokażę wam jaja !
Zerwał się od stołu i, tupiąc głośno, wybiegł z chaty. Na twarzy Rona malowało się zdumienie, pomieszane z lekkim niepokojem. Magiczne stworzenia, które Hagrid prezentował na swoich lekcjach, były zazwyczaj wyjątkowo niesympatyczne i uciążliwe w hodowli.
- Mam nadzieję, że one nie gryzą, nie parzą, nie drapią ... i wogle nie są niebezpieczne - Ron wyraził ogólne życzenie.
Hermiona uśmiechnęła się kwaśno.
- Hagrid za bardzo się cieszył, żeby to mogła być prawda ... - rzekła z westchnieniem.
Na schodach zadudniły kroki i w drzwiach stanął Hagrid, ciągnąc za sobą wielki wór. Podszedł do stołu i wysypał nań całą jego zawartość. Harryemu opadła szczęka.
- Hagrid, co zamierzasz zrobić z tymi kamieniami ? - spytał zdumiony.
Na drewnianym blacie leżały odłamki skał, najprzeróżniejszych kształtów i rozmiarów. Hagrid promieniał.
- To nie są kamienie - oświadczył uroczyście - To jaja gargulców.
Cała trójka zerwała się z miejsc i pochyliła nad stołem, z niedowierzaniem oglądając dziwne jajka. Nawet z bliska wyglądały jak kamienie.
- Skąd je masz ? - spytał Ron, opukując jeden ze skalnych odłamków końcem noża.
- Od Magnusa - Hagrid wpatrywał się w jaja z zachwytem - Przywiózł mi je z Norwegii.
Ron zamarł z kamieniem w ręku i spojrzał szybko na Harryego. Wiedział już wszystko o wczorajszym spotkaniu na polanie.
- Znasz pana Devilsona ? - spytał jakby od niechcenia.
Hagrid spojrzał na niego zdumiony.
- No jasne, przecież ... - nagle palnął się ręką w czoło - No tak, zapomniałem, was tu wtedy jeszcze nie było.
- Kiedy ?! - spytali jednym głosem.
Hagrid uśmiechnął się.
- Dziewięć lat temu Magnus Devilson był w Hogwarcie nauczycielem Opieki nad Magicznymi Stworzeniami.
Grom z jasnego nieba nie zrobiłby na Harrym większego wrażenia niż słowa Hagrida. Patrzył na przyjaciela kompletnie oszołomiony, w głowie kotłowały mu się tabuny myśli.
- Devilson pracował w Hogwarcie ... ? - powtórzył, jakby musiał usłyszeć to jeszcze raz, aby w to uwierzyć.
- Tylko przez rok - wyjaśnił Hagrid - Ale bardzo go wtedy polubiłem. To wielki znawca zwierząt, kocha je i potrafi się z nimi obchodzić.
Harry przypomniał sobie szare, zamglone oczy Devilsona, hipnotycznie wpatrzone w warczącego wściekle Syriusza. Znowu ogarnął go niewytłumaczalny niepokój.
- To dlaczego pracował tu tylko przez rok ? - spytała rzeczowo Hermiona.
Hagrid westchnął.
- Zrezygnował. Zupełnie niespodziewanie, z dnia na dzień. Sam Dumbledore był tym zaskoczony... - zasępił się - Może nie powinienem wam o tym mówić, ale ... - zawahał się, rzucił szybkie spojrzenie na drzwi.
Harry, Ron i Hermiona wstrzymali oddech.
- To chyba przez Snape'a - Hagrid zniżył głos do szeptu - Dyrektor zatrudnił go rok po Devilsonie. Od początku widać było, że Snape nie lubi Magnusa. A w kilka dni później... usłyszałem przypadkiem, jak się kłócili. Snape groził, że jeśli Devilson nie wyniesie się z Hogwartu, on pójdzie prosto do Dumbledora. I tego samego wieczora Magnus spakował się i wyjechał.
Na chwilę zapadło pełne zdumienia milczenie. Po czym wszyscy zaczęli mówić na raz.
- Snape wygryzł Devilsona ? Dlaczego ? - pytał Harry.
- To do niego podobne - mruknął z niechęcią Ron.
- Musiał mieć jakiś powód ... Hagrid, wiesz coś o tym?
Hagrid pokręcił głową. Wyglądało na to, że do kolekcji pytań bez odpowiedzi dołączyło kolejne.
- A ja jestem ciekawa, czym Snape zaszantażował Devilsona ... - powiedziała wolno Hermiona, patrząc w zamyśleniu na kamienne jaja.


(15 listopada 1995)
Vega aportowała się na zatłoczonym dziedzińcu Ministerstwa Magii. Rozejrzała się uważnie dokoła i zmarszczyła brwi. Wysokimi drzwiami budynku wchodziły i wychodziły dziesiątki interesantów, ludzie teleportowali się bez żadnych ograniczeń. Nigdzie jednak nie widać było śladu jakiejkolwiek straży, zaś aktywne zaklęcia obronne bez trudu zneutralizowałby przeciętnie uzdolniony absolwent Hogwartu. Gdyby Voldemort postanowił zaatakować ministerstwo, nie napotkałby tu żadnego oporu.
Vega skrzywiła się z pogardą i ruszyła w kierunku wysokiego gmachu. A więc Dumbledore rzeczywiście miał powody do niepokoju. Korneliusz Fudge postanowił nie przyjmować do wiadomości faktu powrotu Czarnego Lorda i nie zrobił nic, żeby przygotować magiczną społeczność do ewentualnej napaści sprzymierzeńców Czarnej Magii. “Do nieuniknionej napaści” powtórzyła Vega w myślach. Tak jak i Dumbledore była pewna, że Voldemort wkrótce uderzy. Potężniejszy niż kiedykolwiek. I nie spocznie, póki terror jego imienia nie rozszaleje się na nowo a cały świat nie spłynie krwią.
- Musimy być gotowi ... - pomyślała Vega z twardym błyskiem w oczach.
Wbiegła po marmurowych schodach. Kilka osób obejrzało się, niektórzy przystawali i śledzili ją wzrokiem. Vega była jedną z najsłynniejszych Aurorek, znaną z bezwzględności i skuteczności w walce z Czarną Magią. Przed kilku laty wyjechała za granicę i poświęciła się pracy naukowej, jednak o jej starciach ze Śmierciożercami wciąż krążyły legendy. Nic więc dziwnego, że wielu czarodziejów zadawało sobie pytanie, czy jej powrót nie ma czegoś wspólnego z lekceważonymi przez ministerstwo plotkami o odrodzeniu Voldemorta.
Vega szła długim, wysokim korytarzem ministerstwa, niecierpliwie odpowiadając na powitania. Wreszcie skręciła w lewo i znalazła się w dużym, wyłożonym boazerią pokoju. W głębi stało masywne biurko, zaś po jego prawej stronie obite łuskami gorgony drzwi prowadziły do gabinetu ministra.
Na widok Aurorki siedzący za biurkiem czarodziej zerwał się z miejsca.
- Vega ! - zawołał rozpromieniony - Jak miło znów cię wiedzieć.
- Cześć, Henry, szef u siebie ? - spytała kobieta z uśmiechem.
- Tak, czeka na ciebie - sekretarz spojrzał z kwaśną miną na drzwi - Jest w nienajlepszym humorze...
- Raczej mu go nie poprawię - mruknęła Vega, kładąc rękę na klamce.
W tej samej chwili drzwi otworzyły się gwałtownie i w progu gabinetu stanął sam Minister Magii. Uśmiechał się nieszczerze, w jego oczach malowała się niechęć i zmęczenie.
- Witam - powiedział, siląc się na uprzejmość - Co panią sprowadza do Ministerstwa?
Vega weszła do gabinetu, obrzuciła wzrokiem eleganckie meble i gustowne obicia ścian.
- Dobrze pan wie, ministrze - powiedziała zimno.
Fudge szybko zamknął drzwi. Dolna warga zaczęła mu lekko drżeć.
- Jeśli znowu mam słuchać tych waszych urojeń o powrocie Wiecie-Kogo ....
- To nie są urojenia - przerwała mu Vega ostro - I wkrótce się pan o tym przekona. Ale nie przyjechałam tu dzisiaj, aby powtarzać to, co już nie raz słyszał pan od Dumbledora - podeszła do okna i spojrzała na wielki, kwadratowy dziedziniec ministerstwa, po którym bez ustanku krążył wielobarwny tłum - Może pan nie wierzyć w powrót Voldemorta - powiedziała spokojnie, odwracając się do Fudge'a - Ale jako Minister Magii nie ma pan prawa narażać przez własną głupotę bezpieczeństwa innych ludzi.
Twarz Fudge'a przybrała kolor głębokiej purpury.
- Na pani miejscu liczyłbym się ze słowami ! - syknął, trzęsąc się ze złości - Nie zamierzam tego słuchać ! Proszę stąd wyjść, Starlight ! I niech pani powie Dumbledorowi, że jeśli nie zaprzestanie tych swoich podejrzanych machinacji, to znajdę kogoś innego na stanowisko dyrektora Hogwartu !
Fudge sapał z wściekłości, jego dolna warga drgała jak sprężyna. Vega przyglądała mu się z nieprzeniknionym wyrazem twarzy i nie ruszała się z miejsca.
- Wynocha, Starlight ! - ryknął Fudge, całkowicie tracąc nad sobą kontrolę - Mogę cię...
- Daj spokój, Fudge ! - parsknęła Vega.
Oderwała się od okna i ruszyła wolno przez gabinet. Stalowo-szare oczy bez mrugnięcia wpatrywały się twarzy ministra, który nerwowo przełknął ślinę i zrobił krok do tyłu. Vega uśmiechnęła się z ironią.
- Najpierw wysłuchasz tego, co mam ci do powiedzenia, Fudge - zaczęła tonem nie znoszący sprzeciwu - Voldemort wkrótce zaatakuje. Musimy być na to przygotowani. Dumbledore proponuje reaktywować dawne oddziały specjalne. Ściągnąć Aurorów, którzy odeszli z ministerstwa. Zacząć szkolenie nowych.
Fudge patrzył na Vegę tak oszołomiony, jak gdyby przemówiła nagle w jakimś niezrozumiałym języku.
- Jesteście szaleni ! - wyszeptał drżącym głosem - On nie wrócił i nigdy nie wróci ... Oddziały Aurorów ! Nigdy się na to nie zgodzę !
W oczach Vegi odmalowała się głęboka pogarda.
- A więc dobrze, ministrze - powiedziała lodowato - Nie sądziłam, że okaże się pan aż tak bezmyślny. Nie mamy już sobie nic więcej do powiedzenia.
I nie spojrzawszy więcej na Fudge'a wyszła z gabinetu. Henry popatrzył na Aurorkę pytająco, ale widząc jej zaciętą twarz, o nic nie pytał. Kobieta skinęła mu na pożegnanie i długim korytarzem ruszyła szybko w stronę głównego holu.
- Vega !
Odwróciła się błyskawicznie. Z prowadzących na piętro schodów zbiegał ciemnowłosy czarodziej, machając do niej ręką. Vega roześmiała się.
- Rupert Rail ! Spadasz mi z nieba. Właśnie cię szukałam.
Uścisnęli sobie dłonie. Rail przyglądał się Vedze z melancholijnym uśmiechem
- Ile to już lat ... - powiedział cicho - A wydaje się, że zaledwie wczoraj dopadliśmy Śmierciożerców z Blackburn. Wiesz, że z naszego oddziału tylko ja nadal siedzę w ministerstwie ?
Twarz Vegi wykrzywił ponury grymas.
- Słyszałam - mruknęła - I tylko kilku Aurorów wciąż pracuje w zawodzie. Ministerstwo jest niestrzeżone. Nikt nie kontroluje Dementorów z Azkabanu. Ten dureń Fudge zupełnie nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji ! - warknęła ze złością.
W zielonych oczach Raila błysnęła głęboka troska.
- Jest aż tak źle ? - spytał szeptem - Od kilku miesięcy słyszy się różne plotki. Fudge wszystkiemu zaprzecza, ale podobno ... On wrócił.
Vega poważnie kiwnęła głową.
- Wrócił - powiedziała sucho - I coś planuje. A Minister Magii nie robi nic, żeby temu zapobiec !
Rupert oparł się ciężko o kamienną kolumnę.
- Obawiałem się, że to prawda - powiedział z westchnieniem - Dumbledore się nie myli. Ostatnio był tu pod koniec sierpnia i wyszedł strasznie wzburzony.
- Fudge jest głuchy na wszelkie argumenty - Vega ze złością zaczęła chodzić po korytarzu - I utrudnia pracę tym, którzy chcą coś zrobić. Dziś nie zgodził się na reaktywowanie oddziałów specjalnych.
Rail wyglądał na zaskoczonego, ale nic nie powiedział. Vega spojrzała na niego przenikliwe.
- I właśnie dlatego cię szukałam - powiedziała z naciskiem - Trzeba znów zorganizować Aurorów. Ze zgodą Fudge'a czy bez.
Rupert przez chwilę stał bez słowa, w zamyśleniu wpatrując się w jakiś odległy punkt przestrzeni.
- Rozumiem - powiedział wreszcie zdecydowanym głosem - Możesz na mnie liczyć.
Oczy Vegi rozbłysły.
- W takim razie do dzieła. Skontaktuj się z Aurorami z oddziałów “alpha” i “beta”. Ja zawiadomię pozostałych. Spotkamy się za dwa tygodnie, w starym kasztelu w Whitestone.
Rupert uśmiechnął się.
- Czyli wracają dawne czasy. Gdyby nie okoliczności, powiedziałbym, że się cieszę. Do zobaczenia.
Uścisnęli sobie dłonie i rozeszli w przeciwne strony wysokiego korytarza Ministerstwa Magii.


(29 listopada 1995)
Ocieniona topolami ulica, jedna z wielu podobnych do siebie ulic londyńskiego przedmieścia, była o tej porze pusta i cicha. Vega przecięła pożółkły, zarośnięty chwastami trawnik i zatrzymała się przed drzwiami jednopiętrowego, zniszczonego domu. Już chciała zapukać, ale w ostatniej chwili coś ją przed tym powstrzymało. Sięgnęła po leżący na ziemi kamień i z rozmachem cisnęła nim w drzwi. Rozbłysło jaskrawe światło i do stóp czarodziejki potoczył się czarny, zwęglony głaz.
Vega westchnęła i wyszła z powrotem na zapuszczony trawnik.
- Alastorze, to ja, Vega Starlight ! - zawołała, omiatając wzrokiem poszarzałą fasadę domu.
W oknie na piętrze coś się poruszyło i przymocowany do drzwi, granitowy maszkaron ryknął chrapliwym głosem.
- Vega ?! Do kroćset ! To naprawdę ty ?!
- A spodziewasz się dziś jeszcze kogoś ? - spytała Aurorka, niecierpliwie obrywając zeschłe liście z uschniętego krzewu - Wpuść mnie, Alastorze.
Maszkaron zamilkł, za to gdzieś w głębi domu dał się słyszeć tupot nóg i nagle drzwi otworzyły się z hukiem. W progu stał wysoki, starszy mężczyzna o pobrużdżonej, pociętej bliznami twarzy, okolonej gęstą grzywą siwych włosów. Jedną ręką wspierał się na drewnianym kiju, w drugiej, wymierzonej w Vegę, trzymał różdżkę. Jego sztuczne, jaskrawo niebieskie oko przetoczyło się dziko po całym oczodole i zatrzymało, utkwione w czarodziejce. Przez chwilę mierzył ją wzrokiem i nagle wybuchnął chrapliwym śmiechem.
- Vega Starlight ! - zawołał - We własnej, pięknej osobie ! Wchodź, wchodź.
Vega weszła na ganek.
- Coś ty zrobił z tymi drzwiami ?! - spytała z lekkim wyrzutem - Gdybym zapukała, straciłabym drugą dłoń.
Moody uśmiechnął się demonicznie.
- Nie dłoń, a całą rękę - powiedział z satysfakcją - To tylko jedna z moich małych niespodzianek dla nieproszonych gości. Trzeba uważać na każdym kroku !
- Tak, wiem, nieustanna czujność... - mruknęła Vega, rozglądając się po zagraconym przedpokoju - Trochę się tu zmieniło. Co to za skrzynka ?
Podeszła do okrągłego stoliczka, na którym stało małe, bogato inkrustowane pudełko z czerwonego drewna. Wykonane z jednego kawałka, nie miało ani zamka, ani kłódki. Vega obejrzała je z zainteresowaniem.
- Ciekawe ... - ostrożnie podniosła pudełko i zbliżyła je do światła - Wygląda na grecką robotę. Niech zgadnę: Puszka Pandory ?
Moody z uśmiechem pokiwał głową.
- Unikatowy model - spojrzał z dumą na pudełko - Niezwykle potężna. Od lat już takich nie robią. Natknąłem się na nią przypadkiem, w dość niezwykłych okolicznościach. To ciekawa historia ... - nagle przerwał i machnął niecierpliwie ręką - Ale przecież nie przyszłaś tutaj, żebym zanudzał cię starymi opowieściami. Masz ważniejsze sprawy na głowie. Jak spotkanie w Whitestone ?
Vega rozsiadła się w fotelu naprzeciwko kominka, wsparła brodę na rękach.
- Pełen sukces ! - w szarych oczach błysnęły iskierki triumfu - Wszyscy przyjechali ... cała stara gwardia. Brakowało tylko ciebie i ... Franka Longbottoma. - przez jej twarz przemknął grymas bólu.
Moody westchnął ciężko.
- Nieszczęsny Frank... Jego syn jest teraz w Hogwarcie ?
- Tak - przytaknęła Vega - Nie jest może prymusem, ale to dobry chłopak. Kiedy na niego patrzę, to jakbym widziała Franka ... - pokręciła głową ze smutkiem, westchnęła - Cóż, nie możemy mu już pomóc. Ale możemy nie dopuścić - w jej głosie zadźwięczała twarda nuta - żeby coś takiego się powtórzyło. Znowu działają oddziały specjalne, Alastorze. Z czterech starych brygad utworzymy na razie trzy nowe. Cóż, minęło sporo czasu, nie wszyscy Aurorzy są dziś w takiej formie, jak niegdyś. Oni właśnie, pod kierunkiem Arabelli, zajmą się szkoleniem adeptów - spojrzała na Moodyego przenikliwie - Alastorze, mogę na ciebie liczyć ?
Mad-Eye siedział przez chwilę bez ruchu, z wyrazem ponurej zadumy na okaleczonej twarzy. Vega również milczała. W ciszy rozbrzmiewało tylko tykanie wiszącego na ścianie zegara. Wreszcie stary czarodziej poruszył się, usadowił wygodniej w fotelu i wyciągnął przed siebie swą sztuczną, drewnianą nogę.
- Zgoda - powiedział patrząc Vedze w oczy - Ale tylko dlatego, że ty mnie o to prosisz. Już dawno postanowiłem wycofać się z interesu ... w tym stanie mały byłby ze mnie pożytek - wymownie stuknął sztuczną nogą o posadzkę.
- Daj spokój ! - żachnęła się Vega - Wciąż jesteś w doskonałej formie.
Moody zaśmiał się ponuro.
- Daruj sobie te komplementy, moja droga. Powiedziałem już, że się zgadzam. Natomiast wciąż nie wiem - błękitne oko wpatrywało się w Vegę bez najmniejszego drgnięcia - kto ma dowodzić oddziałami specjalnymi.
- Pozostaliśmy przy starej koncepcji, aby każda brygada miała swojego dowódcę - odpowiedziała Vega - W “gammie” jest to Rupert Rail, w “becie” Edgar Higgs a w “alphie” ja.
Moody w zamyśleniu kiwał głową. Vega spojrzała na zegarek.
- Na mnie już pora - powiedziała wstając - Posiedziałabym jeszcze, ale muszę na jutro sprawdzić testy siódmoklasistów. Nie sądziłam, że nauczyciel ma aż tyle roboty.
Alastor uśmiechnął się.
- A dziwiłaś się, że nie chciałem brać udziału w szkoleniu adeptów. Ale jeśli mowa o Hogwarcie ... - wtrącił jakby mimochodem - Co słychać u Snape'a ?
Na twarzy Vegi momentalnie odmalowała się głęboka niechęć. Rzuciła Moodyemu chmurne spojrzenie, wzruszyła ramionami.
- Jeśli mam być szczera, nie interesuje mnie to - powiedziała zimno - O ile nie dotyczy bezpieczeństwa Hogwartu.
- Dumbledore twierdzi, że Snape jest jego szpiegiem ... - Alastor mówił teraz bardzo cicho.
Vega spojrzała na niego podejrzliwe. Do czego on zmierza ?
- Owszem - skinęła głową - To z raportów Snape'a wiemy, że Voldemort planuje uderzyć na Hogwart.
- Dużo ryzykuje ... - szeptał w zamyśleniu Moody - Myślisz, że mówi prawdę ? - spytał, patrząc uważnie na Vegę.
Aurorka zacisnęła zęby, wbiła wzrok w ziemię.
- Dumbledore mu ufa - powiedziała sucho.
Moody skrzywił się szyderczo.
- To żaden argument - warknął - On dałby drugą szansę każdemu, nawet Voldemortowi. Chcę wiedzieć - powiedział z naciskiem - czy TY mu ufasz ?
Vega niecierpliwie uderzyła ręką w oparcie fotela. W szarych oczach migotały zimne błyski.
- O co ci właściwie chodzi ? - warknęła ze złością - Snape twierdzi, że przeszedł na naszą stronę jeszcze przed upadkiem Voldemorta. Dumbledore w to wierzy. Po co te wszystkie pytania ?!
Moody wstał z fotela i podszedł do Vegi.
- Wiesz dobrze, co ja o tym zawsze sądziłem - powiedział spokojnie - Kto raz był Śmierciożercą, pozostanie nim na zawsze. Nie można zdradzić Czarnego Lorda ... i przeżyć - umilkł na chwilę i spojrzał na Aurorkę z zadumą - Ale może w tym jednym przypadku się mylę ... Ty go znasz dużo lepiej ...
Vega parsknęła nieprzyjemnym śmiechem.
- Jego nikt naprawdę nie zna ! - syknęła jadowicie.
- Być może - westchnął Moody z zadumą - Bo czy można poznać do końca innego człowieka? Ale ty znasz Snape'a lepiej, niż inni. W Hogwarcie uczyliście się razem Czarnej Magii. Byliście przyjaciółmi...
Vega milczała, wpatrzona ponuro w ciemny prostokąt okna. Dawno już zapadł zmierzch, niebo zasnuło się grubym całunem ciężkich, śniegowych chmur. Powoli, jakby niechętnie, białe płatki wirowały w powietrzu i spadały na poszarzałą ziemię. Moody położył rękę na ramieniu Vegi.
- Albus powiedział też - rzekł cicho - że siedemnaście lat temu Severus Snape uratował ci życie ...

(13 grudnia 1995)
Przedświąteczny nastrój wyczuwało się na każdym kroku. Wzdłuż całej Diagon Alley wyrósł szpaler strzelistych, smukłych świerków, przystrojonych kolorowymi bombkami, które raz po raz zmieniały barwę, wybuchając przy tym rzęsistym snopem iskier. Pośród rozłożystych gałęzi tańczyły blade, chybotliwe ogniki, zaś w mroźnym, wieczornym powietrzu unosiły się malutkie gwiazdki, nucące kolędy cichymi, słodkimi głosikami.
Severus z pogardliwym grymasem przepchnął się przez tłum czarownic i czarodziejów, stłoczonych przed wejściem do bogato iluminowanej galerii. Ze środka dochodził nieustający gwar głosów, przeplatany dźwiękami skocznej arabskiej muzyki, zaś napis nad potężną, złotą bramą, głosił: “SEZAM - raj dla każdego”.
Nie spojrzawszy nawet na wystawę, wabiącą tysiącem i jeden egzotycznych upominków, Severus ruszył w kierunku wznoszącej się dumnie u krańca ulicy białej fasady Banku Gringotta. Nie był to jednak cel jego dzisiejszej wizyty. Minąwszy sklep ze słodyczami, w którym aż kotłowało się od piszczących dzieciaków, Snape przystanął i, rozejrzawszy się dokoła, szybko skręcił w wąską, ciemną uliczkę.
W jednej chwili cały gwar ucichł a zalewające Diagon Alley światła przygasły, jak gdyby odgrodziła je nagle gęsta, szara mgła. Powiał lodowaty wiatr. Severus narzucił kaptur i zaczął schodzić krętymi zakosami w dół, do serca Knockturn Alley.
Uiczka zdawała się zupełnie wymarła. Prócz skrzypienia śniegu pod butami Mistrza Eliksirów, przytłaczającej ciszy nie mącił żaden dźwięk. Zamknięte na głucho sklepy spoglądały ponuro czarnymi oczodołami okien, jednak Snape był pewien, że z kryjących je ciemności obserwują go czujne, nieprzyjazne oczy. Kilka razy wydawało mu się, że w mroku zamajaczyła niewyraźna, przygarbiona sylwetka, zamarła na chwilę, jakby przyglądając się samotnemu wędrowcowi, po czym bezszelestnie rozpłynęła we mgle.
Severus zatrzymał się przed drzwiami jednego z opustoszałych sklepików i zapukał, trzy razy szybko, raz wolno. Nikt nie odpowiedział. Zapukał ponownie, tym razem głośniej. I znowu cisza. Zaklął i już sięgał po różdżkę, kiedy usłyszał niepewne, skradające się kroki i ktoś stanął po drugiej stronie drzwi.
- Mistrz Snape ... ? - wyszeptał z niedowierzaniem piskliwy głos.
- Przecież widzisz - warknął Severus - Otwieraj, Goldfang !
Drzwi skrzypnęły i w wąskiej szparze ukazała się łysa głowa niskiego, zasuszonego człowieczka. W sękatej dłoni trzymał zakopcony kaganek. Przymrużone oczy wpatrywały się w Snape'a z wyraźną podejrzliwością.
- Czy długo jeszcze każesz mi stać na tym mrozie ? - zniecierpliwił się Severus.
Goldfang uśmiechnął się przepraszająco i usunął na bok, wpuszczając Snape'a do środka.
- Proszę mi wybaczyć - powiedział z ponurym grymasem, który jego pomarszczoną twarz czynił podobną do zakurzonej, drewnianej maski - Ale teraz trzeba uważać, komu się otwiera.
- Co się stało ? - spytał Severus, zdejmując kaptur i strzepując śnieg z butów.
- Aurorzy ! - Goldfang splunął ze złością - Zjawiło się tu kilku, będzie tydzień temu. Obeszli cały lokal, zajrzeli w każdy kąt. Powiedzieli, że będą mnie mieli na oku.
- Znaleźli coś interesującego ? - spytał bez specjalnego zainteresowania Snape.
Goldfang uśmiechnął się chytrze.
- Skąd... Ja prowadzę uczciwy interes, żadnej Czarnej Magii - w świetle kaganka przymrużone oczy błysnęły jak ślepia kocura - Ale u Borgina zrobili niezły magiel. Zarekwirowali kilka cennych, unikatowych przedmiotów ... - westchnął z udanym współczuciem.
Każdy, kto bywał na Knockturn Alley wiedział, że Borgin i Goldfang od lat mieli ze sobą na pieńku.
- Podobno - ciągnął Goldfang, wyraźnie zadowolony, że ma do opowiedzenia tak świeżą historię - ci Aurorzy działają bez zgody Ministerstwa. Ale dobrze wiedzą, szlami pomiot, że nikt stąd nie pójdzie protestować do Fudge'a.
- Zamiast narzekać, ciesz się, ze nic u ciebie nie znaleźli - powiedział zimno Severus, mocno już znudzony gadaniną czarodzieja.
- Ale wystraszyli mi klientów - jęknął Goldfang płaczliwym tonem - Zresztą, sam pan zobaczy.
Poprowadził Snape'a na zaplecze, pod sufit załadowane wielkimi, drewnianymi skrzyniami. Lawirując pomiędzy pakami, podszedł do przeciwległej ściany, pokrytej grubą warstwą kurzu i pajęczyn. Wyciągnął różdżkę, dotknął nią jednej z cegieł i cicho wymruczał jakieś słowa. Nie wydając żadnego dźwięku kamienie zniknęły, ukazując masywne drzwi.
- Witam w niskich progach ! - po raz pierwszy tego wieczoru Goldfang uśmiechnął się szeroko, odsłaniając krzywe zęby, pośród których sterczał dumnie ostry, złoty kieł.
Otworzył drzwi i w twarz Snape'a buchnął gorący zaduch. Duża sala spowita była mrokiem, rozpraszanym jedynie, zresztą bez większego rezultatu, przez trzy tlące się anemicznie kaganki, zwisające na łańcuchach z belkowanego sufitu. Pod ścianami stały długie, drewniane stoły, przy których tkwiło, pojedynczo lub grupkami, kilkanaście niewyraźnych postaci. Za wielkim szynkwasem stała korpulentna, rumiana wiedźma, obrzucająca zadymioną salę spojrzeniem pani na włościach. Od czasu do czasu wołała coś skrzekliwym głosem do któregoś z gości, a wtedy drzemiący na jej ramieniu kruk podnosił sennie głowę i wtórował swej pani ochrypłym wrzaskiem.
Severus zszedł po trzech wysokich stopniach i pewnym krokiem ruszył w kierunku stołu, ukrytego w najmroczniejszym kącie sali. Na drewnianej ławie siedział jakiś człowiek, okutany w szary płaszcz. Snape obrzucił go zimnym spojrzeniem i bez słowa usiadł po drugiej stronie stołu, gestem odprawiając rumianą barmankę, która z szerokim uśmiechem sunęła ku nowemu klientowi.
Siedząca naprzeciwko Snape'a postać podniosła głowę. Była to stara czarownica o długich, siwych, skołtunionych włosach, poprzeplatanych spłowiałymi wstążeczkami. Na widok Severusa zarechotała piskliwie i złapała go za rękę szponiastą dłonią o długich, pomalowanych na czarno paznokciach.
- Jesteś, kochanieńki ! - zaszczebiotała przymilnie, odsłaniając prawie zupełnie bezzębne dziąsła - Długo kazałeś na siebie czekać swojej Milagros. Ale ja mogłabym czekać na ciebie do końca świata ... - przewróciła oczami, zatrzepotała kokieteryjnie sztucznymi rzęsami i jeszcze mocniej wbiła szpony w zesztywniałą dłoń Snape'a - Mój ty śliczny chłoptasiu ...
- Masz to ?! - przerwał jej brutalnie Severus, wyszarpując rękę z drapieżnego uścisku.
Milagros wydęła usta jak obrażona pensjonarka, spuściła wzrok.
- Może mam, może nie - rzuciła niedbale, z zainteresowaniem oglądając biegnącego po stole pająka.
Wystawiła jeden ze swych długich paznokci i z rozmachem przebiła nim włochaty korpus. Pająk drgnął kilka razy konwulsyjnie i znieruchomiał. Wiedźma sięgnęła do torby, wyjęła z niej małe pudełko. Otworzyła wieczko i sprawnym ruchem wrzuciła martwego pająka do środka.
- Masz to ?! - powtórzył Snape, w jego czarnych oczach zapłonęły mordercze błyski.
- Jesteś niedobry dla biednej Milagros, kochanieńki - zaczęła znowu czarownica, łypiąc spode łba na Severusa - To nie było łatwe. Musiałam pojechać bardzo daleko, ryzykowałam....
- Za to ci płacę ! - uciął sucho Snape, wyciągając z kieszeni płaszcza pokaźną sakiewkę - Tak, jak było umówione, 3 tysiące galeonów.
Rzucił pieniądze na stół. Oczy Milagros zalśniły jak dwie monety, wyciągnęła chciwie ręce.
- Pokaż towar ! - warknął Snape, odsuwając sakiewkę.
Nie odrywając wzroku od worka z pieniędzmi, wiedźma schyliła się pod stół i wyciągnęła niewielkie zawiniątko, owinięte starym, poplamionym gałganem. Czarne oczy Snape'a błysnęły triumfalnie, na wargach zadrgał uśmiech. Milagros zdjęła szmatę i postawiła na stole flakon, wypełniony niebieskawą, mleczną zawiesiną. Severus wyjął różdżkę, szepnął: Lumos i przysunął jej świecący koniec do naczynia. W jednej chwili ciecz rozbłysła jak błękitny kryształ, ukazując zanurzony w niej przedmiot.
- Zadowolony, kochanieńki ? - spytała słodko Milagros, powoli zbliżając szpony do sakiewki - Serce młodziutkiej mantikory. Świeże, przestało bić zaledwie kilka godzin temu ... - uśmiechnęła się marzycielsko na samo wspomnienie.
Snape szybko schował flakon i wstał od stołu.
- Wygląda dobrze - rzekł sucho - Ale jeśli wciskasz mi jakąś podróbkę...
Wiedźma zatrzepotała rzęsami, tym razem w wyrazie niedowierzania.
- Kochanieńki, jak mogłabym cię oszukać ?! - zaskrzeczała - Milagros zrobi dla ciebie wszystko ... - obnażyła dziąsła w parodii kuszącego uśmiechu - Masz jakieś nowe zamówienie ?
- Dam ci znać - rzucił krótko Snape i szybko ruszył do wyjścia.
Był w połowie sali, gdy siedzący przy pobliskim stole człowiek odwrócił się, by przywołać barmankę.
- Severus ?! - Lucjusz Malfoy spojrzał na niego zaskoczony, trzymając w ręku pusty dzban - Co ty tu, u licha, robisz ?!
Nie mniej zdziwiony Snape usiadł po drugiej stronie stołu.
- Miałem coś do załatwienia - powiedział wymijająco.
Malfoy pochwycił jego spojrzenie, zrozumiał, skinął głową.
- Taka służba - mruknął.
Zjawiła się rumiana właścicielka, niosąc kielich dla Snape'a i nowy, pełny dzban trunku. Postawiła wszystko na stole, skłoniła się z szacunkiem Malfoyowi i wycofała na swoje stanowisko za szynkwasem. Lucjusz bez słowa napełnił swój kielich rubinowym winem i wychylił go jednym haustem.
- Wezwał mnie wczoraj - rzucił chrapliwym szeptem, ponownie sięgając po dzban.
Kilka kropli kapnęło na stół.
- Wiele ode mnie wymaga ... - szeptał dalej Malfoy, patrząc przed siebie szklistym wzrokiem.
Snape obserwował go z uwagą. Nigdy jeszcze nie widział Lucjusza, zawsze opanowanego i dumnego, w takim stanie i w takim miejscu. Wiedział również, że nie ma sensu o nic go pytać. Tak jak i on sam, Malfoy nie należał do ludzi, którzy zwierzają się komukolwiek.
Stary kruk wrzasnął rozdzierająco. Lucjusz wzdrygnął się, jakby oblał go strumień zimnej wody, potrząsnął głową i z niesmakiem odsunął puchar.
- Wiesz, o kogo mnie wczoraj spytał ? - spojrzał na Snape'a przenikliwie i już zupełnie przytomnie - O tę żmiję Starlight.
Severus wzruszył ramionami.
- Nic dziwnego - powiedział obojetnie - Od kiedy wróciła, pojawiły się kłopoty. SOCM, Aurorzy ...
- Nie o to chodzi ! - przerwał mu Malfoy - Lorda niepokoi co innego - dodał szeptem, pochylając się konspiracyjnie nad stołem.
Snape patrzył na niego z uwagą, jego czarne oczy błyszczały.
- Nie od dziś chodzą słuchy - ciągnął cicho Malfoy - że Starlight eksperymentowała z Avadą. Lord chce wiedzieć, czy to prawda - utkwił swe zimne, szare oczy w bladej twarzy Snape'a - Ty ją znasz - wycedził - Ta wasza dziwna zażyłość ...
- Wiem tyle, co ty - uciął Severus, odstawiając z brzękiem puchar - I też słyszałem plotki. Cóż, znając Vegę, to może być prawda. Ona lubi wyzwania. Ale to próżny trud - uśmiechnął się krzywo - Nawet dziecko wie, że przeciw Avadzie nie ma kontrzaklęcia.
- Kto wie ... - zamyślił się Malfoy - Pamiętasz, jak zginął Rosier? I co na procesie opowiedział Madcap ... zanim do reszty stracił rozum. Zaklinał się, że Rosiera zabiła jego własna Avada, odbita przez Starlight.
- Madcap! - parsknął pogardliwie Snape - Oberwał w głowę już na samym początku. Aurorzy znaleźli go nieprzytomnego.
- Ja też nigdy nie wierzyłem w te jego opowieści - przyznał Malfoy - Zawsze lubił fantazjować.
Zamilkł i utkwił wzrok w jakimś punkcie za plecami Snape'a. Lokal opustoszał. Barmanka podrzemywała, wsparta o szynkwas, kruk moczył dziób w odkorkowanej butelce tequili.
- Przecież to niemożliwe - szepnął nagle Malfoy, desperackim gestem sięgnął po puchar i wypił - Ale On chce wiedzieć... I jest tylko jeden sposób, żeby się przekonać... Tylko jeden ...

. . .


Severus stał na szczycie północnej wieży i patrzył w dół, na otulone śniegiem mury Hogwartu, na skute lodem jezioro, na zamglony Las. Mroźny, północny wiatr wył posępnie pośród baszt i wieżyczek, ziąb przenikał do szpiku kości. Czarny płaszcz Mistrza Eliksirów trzepotał wściekle przy każdym mocniejszym podmuchu.
W czarnych, bezdennych oczach Snape'a odbijało się światło gwiazd.
- To już tyle lat - pomyślał - tyle lat ...

***(20 maja 1978)
- Nadal uważam, że to kiepski pomysł - powiedział szeptem Severus, wyglądając ostrożnie zza rogu.
Korytarz był pusty.
- Tchórzysz ? - spytała Vega głosem, w którym brzmiała lekka nuta szyderstwa i ruszyła energicznie w kierunku schodów.
- Dobrze wiesz, co mam na myśli - żachnął się Snape, doganiając dziewczynę - Nikomu się to przedtem nie udało. To po prostu niemożliwie.
- Nie wierzę, aby istniało zaklęcie, którego nie da się zablokować - syknęła zapalczywie Vega i nagle zatrzymała się gwałtownie, wbijając oczy w ciemność. - Peeves... - szepnęła - Diabli nadali tego przeklętego Poltergeista!
U szczytu schodów majaczyła blada sylwetka. Peeves latał tuż nad ziemią, śmiejąc się złośliwie i wylewając na stopnie jakąś kleistą maź z małego wiaderka. Vega i Severus błyskawicznie przywarli do ściany.
- Nie zauważył nas - powiedziała z ulgą Vega. Peeves nadal krążył nad schodami - Ale tędy nie przejdziemy ...
- Trzeba było wziąć pelerynę Pottera - zauważył z przekąsem Snape.
- Trzeba było ... ! - przedrzeźniała go Vega ze złością - Syriusz od razu zacząłby mnie wypytywać. Poza tym James także potrzebował dziś peleryny.
- No tak, pełnia - mruknął niechętnie Severus.
- Oczywiście. Jak myślisz, dlaczego wybrałam akurat dzisiejszą noc? Powiedziałam im, że nie idę, bo chcę pouczyć się do ...
Przerwała gwałtownie. Peeves podniósł głowę i spojrzał w dół wzrokiem pełnym przebiegłości i rodzącego się podejrzenia. Powoli poszybował wzdłuż schodów, omiatając spojrzeniem puste korytarze.
- Ktoś tu jest - mruczał piskliwie - wiem, że ktoś tu jest. Poczekajcie - zachichotał złośliwie - zaraz was znajdę.
- Gobelin ... - szepnął Severus i pociągnął Vegę za ramię.
Zaczęli bezszelestnie przesuwać się pod ścianą w stronę dużego arrasu, przedstawiającego martwą naturę. Dotarli do tkaniny i ostrożnie wśliznęli się w zasłaniany przez nią otwór - jedno z wielu tajnych przejść Hogwartu. Starając się nawet nie oddychać, wolno wspinali się po stromych schodach. Jak na koniec maja, noc była wyjątkowa gorąca, a w wąskim przejściu powietrze było parne i duszne. Odetchnęli z ulgą, gdy po minucie wspinaczki dotarli do szerokiego korytarza na trzecim piętrze. Peevesa nigdzie nie było słychać.
- Chyba go zgubiliśmy - powiedział Severus, patrząc w dół i ocierając czoło. Czarny T-shirt lepił mu się do ciała.
- A przy okazji skróciliśmy sobie drogę - mruknęła Vega, wskazując na przeciwległe drzwi - To pracownia Transfiguracji.
Podeszła do drzwi i delikatnie nacisnęła klamkę. Ku jej zdumieniu drzwi ustąpiły.
- Nigdy bym nie pomyślała, że McGonagall zostawia otwartą klasę - powiedziała zdumiona.
- Kto chciałby w nocy odwiedzać pracownię Transfiguracji - mruknął z przekąsem Severus, wchodząc za dziewczyną do środka.
- Ktoś, komu potrzebne jest wielkie lustro - odparła rzeczowo Vega.
W sali było ciemno, lecz przez okno wpadała blada poświata księżyca i odbijała się w zawieszonym za profesorskim biurkiem lustrze. Nikt w Hogwarcie nie wiedział, do czego konkretnie miało ono służyć, ale Vega najwyraźniej miała dla niego własne zastosowanie. Machnęła różdżką i wielkie, dębowe biurko profesor McGonagall pofrunęło na drugi koniec sali. Vega stanęła w odległości kilku metrów od zwierciadła i uśmiechnęła się z satysfakcją.
- Jest idealne - powiedziała, kierując różdżkę w stronę szklanej tafli.
Severus obserwował ją z dziwnym niepokojem.
- Vega, daj spokój - rzekł stanowczo - Nie odbijesz Avady.
- Wiem co robię ! - warknęła dziewczyna.
- Zupełnie zwariowałaś ! - prawie krzyknął Snape - To nie żarty. To Zaklęcie Zabijające.
Vega spojrzała na chłopaka i machnęła niecierpliwie ręką.
- Sev, mówiłam ci ze sto razy, że jeśli najpierw odbiję Avadę od lustra, nie będzie niebezpieczna.
- Pająk, na którym to wypróbowaliśmy, zdechł po minucie - przypomniał Severus.
- Och, to dlatego, że był taki mały - żachnęła się Vega - Jak na pająka, minuta to i tak dobrze. Zresztą - dodała z dziwnym błyskiem w oczach - to jedyny sposób, żeby się przekonać.
- Jesteś uparta jak osioł ! - powiedział ostro Snape - Nie zablokujesz Avady! Ale jeśli musisz się zabić, żeby się o tym przekonać, to droga wolna.
Vega spojrzała niego, parsknęła gniewnie i skierowała różdżkę w kierunku lustra. Stała przez chwilę bez ruchu, jej twarz wyrażała wielkie skupienie i napięcie, lecz szare oczy płonęły gorączkowo. Severus wstrzymał oddech. Nagle Vega krzyknęła:
- Avada Kedavra !

Z końca różdżki wystrzeliła zielona błyskawica, uderzyła w zwierciadło i odbiła się w kierunku Vegi. Dziewczyna machnęła różdżką i wrzasnęła: "Reflectio !" Nim Severus zdążył zrozumieć, co się dzieje, błyskawica ponownie uderzyła w lustro i zawróciła. Kątem oka chłopak dostrzegł, że Vega chwieje się na nogach, różdżka wypadła jej z drżącej ręki. Nie zastanawiając się rzucił się do przodu i w ostatniej chwili zepchnął dziewczynę z drogi zielonego płomienia. Zaklęcie ze świstem przeleciało mu nad głową i uderzyło w ścianę, zasypując salę deszczem zielonych iskier.
Severus podniósł głowę, przez chwilę jego oczy przyzwyczajały się do zapadłych ponownie ciemności. Nagle zdał sobie sprawę, że ręce oblepia mu jakaś ciepła ciecz. Uklęknął, sięgnął po różdżkę, wyszeptał: Lumos i omal nie krzyknął. Po łokcie unurzany był w czerwonej posoce. Czując, że serce podchodzi mu do gardła, spojrzał na leżącą bez ruchu Vegę. Miała zamknięte oczy, z ust i nosa lała się krew.
- Vega ! - krzyknął przerażony nie na żarty Severus, potrząsając dziewczyną - Vega ! Do diabła , ocknij się !
Czarodziejka nie dawała znaku życia. Severus złapał ją za nadgarstek, próbując znaleźć puls. Bez rezultatu.
- To niemożliwe ...- szepnął głucho Snape - Vega ... nie możesz ...
Gwałtownie zerwał się na nogi, podniósł dziewczynę z ziemi i prawie biegiem rzucił się do drzwi. Wypadł na korytarz i pognał w kierunku głównych schodów. Ledwo jednak zbiegł na drugie piętro, jakiś ostry głos zawołał:
- Snape ! Co ty tu robisz w środku nocy !
Severus zatrzymał się gwałtownie. Od razu rozpoznał ten głos. Odwrócił się i ujrzał zbliżającą się szybkim krokiem profesor McGonagall. Koniec jej różdżki rozświetlał mroki korytarza. Wyglądała na wściekłą.
- Snape ! To będzie cię wiele kosztować ! - warknęła - Twoje zacho...
Przerwała w pół słowa, jej oczy rozszerzyły się w niemym przerażeniu. Wolno przeniosła wzrok z zakrwawionej Vegi na trupio bladą twarz Snape'a.
- Co to ... ma znaczyć ... - wyszeptała, wskazując drżącą dłonią dziewczynę.
Severus zrobił gwałtowny krok do przodu.
- Wypadek - powiedział stłumionym głosem, jak gdyby słowa z trudem przechodziły mu przez gardło - Muszę natychmiast ...
Z dołu dobiegł odgłos kroków, ktoś szybko wspinał się po schodach. Nie minęły dwie sekundy, a w korytarzu pojawił się profesor Dumbledore, ubrany w ciemnogranatowy szlafrok.
- Albusie ! - krzyknęła McGonagall głosem, w którym brzmiała panika - Na miłość boską, pospiesz się !
- Spokojnie, Minerwo.
Dumbledore obrzucił całą scenę uważnym, przenikliwym spojrzeniem. Zamarł na chwilę, gdy ujrzał Snape'a, trzymającego na rękach zakrwawioną Vegę, opanował się jednak natychmiast. Podbiegł do chłopaka, wziął od niego dziewczynę i szybkim krokiem ruszył w kierunku Skrzydła Szpitalnego.
Severus poczuł, że uchodzą z niego wszystkie siły. Wolno powlókł się za Dyrektorem, w asyście wciąż wstrząśniętej profesor McGonagall.
Kiedy dotarli do sali szpitalnej, pani Pomfrey pochylała się nad Vegą, wlewając jej do gardła jakąś błękitną, ostro pachnącą miksturę. Dumbledore przechadzał się nerwowo wzdłuż łóżka, pocierając czoło.
- Co z nią, Albusie ? - spytała cicho McGonagall.
Stary czarodziej podniósł wzrok i utkwił w Snapie przenikliwe spojrzenie.
- Jeszcze żyje - powiedział, nie spuszczając oczu z chłopaka - Ale mikstury regenerujące nie działają. Severusie ! - rzekł surowo - Jak to się stało ?
Snape wolno oderwał wzrok od Vegi i spojrzał na Dumbledora tak, jakby nie był pewny, że go widzi.
- Na Brodę Merlina, Severusie, mów ! - prawie krzyknął dyrektor - Tu chodzi o jej życie !
Snape przez chwilę zmagał się ze sobą.
- To Avada Kedavra - powiedział wreszcie głucho.
Pani Pomfrey krzyknęła ze zgrozą, McGonagall, blada jak ściana, usiadła na sąsiednim łóżku. Twarz Dumbledora stężała.
- Zaklęcie Zabijające - szepnął stłumionym głosem - Nie ma kontrzaklęcia, nie ma antidotum ... Co wam strzeliło ...
- Profesorze - przerwał mu gwałtownie Snape - To zaklęcie było odbite od lustra.
Dumbledore spojrzał na niego zaskoczony.
- Odbite od lustra ? - spytał wolno.
Snape skinął głową.
- Więc jest jeszcze nadzieja - szepnął dyrektor - Pani Pomfrey ! - zawołał energicznie - Proszę jej natychmiast podać eliksir Vivimortis. Podwójna dawka. Jeśli ten czar najpierw odbił się od lustra, stracił połowę swej mocy. W tej formie nie zabija od razu, ale powoduje poważne obrażenia wewnętrzne i krwotoki, których nie można leczyć zwykłymi środkami. Vivimortis to najpotężniejsza mikstura lecznicza. Jeśli ona nie zadziała...
Pani Pomfrey znikła w małym pokoju, na lewo od drzwi. Po chwili była już z powrotem. W drżących lekko rękach trzymała dużą czarę, wypełnioną czerwoną cieczą. Ostrożnie zbliżyła naczynie do ust Vegi i napoiła ją zawartością. Przez chwilę nic się nie działo, lecz nagle przez twarz dziewczyny przemknął grymas bólu, dłonie zacisnęły się na kołdrze. Dumbledore obserwował ją z napięciem.
- Eliksir działa - powiedział cicho - Najbliższe dwie godziny zadecydują o wszystkim. Poppy - rzekł się do wciąż lekko roztrzęsionej czarownicy - Zostawiam Vegę pod twoją opieką. Będę u siebie. Zawiadom mnie natychmiast, gdyby coś się działo. Severusie - zwrócił się poważnie do chłopaka - Chodź ze mną.
Snape, który z napięciem wpatrywał się w wykrzywianą skurczami twarz Vegi, zrobił gest, jakby chciał zaprotestować, jednak napotkawszy surowe spojrzenie Dumbledora, ruszył za nim bez słowa.
W milczeniu szli ciemnymi korytarzami Hogwartu. Dotarli do kamiennego gargulca i po chwili znaleźli się w dobrze Snapowi znanym, owalnym gabinecie dyrektora. Drzemiący na żerdce Fawkes podniósł głowę.
- Siadaj, Severusie - powiedział Dumbledore cicho, wskazując fotel przy biurku.
Zapalił świecę na stole i usiadł naprzeciwko chłopaka. Widząc go w świetle drgającego płomienia Snape zdał sobie sprawę, jak staro profesor wygląda w tej chwili. Jego twarz wyrażała wielkie zmęczenie, oczy smutek.
- Severusie - powiedział łagodnie, lecz tonem nie znoszącym sprzeciwu - Opowiedz mi po kolei, co wydarzyło się dzisiejszej nocy.
Snape utkwił wzrok w blacie biurka, milczał przez chwilę, po czym matowym głosem zaczął mówić. Dumbledore słuchał go w skupieniu, nie przerywając. Dopiero gdy chłopak doszedł do momentu, w którym zepchnął Vegę z drogi zielonej błyskawicy, dyrektor westchnął ciężko.
- Zachowałeś się niezwykle odważnie i przytomnie, Severusie - rzekł poważnie - Gdyby nie ty, Vega już by nie żyła. Drugie uderzenie Avady zabiłoby ją na pewno.
- Zrobiłem to odruchowo - powiedział cicho Snape - Wszystko wydarzyło się tak szybko ... Panie profesorze ! - spojrzał na Dumbledora z nagłą mocą - Przecież to znaczy ... Udało jej się ! Odbiła Avadę !
Dumbledore pokiwał przecząco głową.
- Nie, Severusie - westchnął.
Snape patrzył na niego zaskoczony.
- Sam powiedziałeś, że zaklęcie odbiło się najpierw od lustra - ciągnął czarodziej - Vega dobrze to sobie wymyśliła. Wiedziała, że czar rzucony w ten sposób straci część swej mocy i nie będzie tak śmiertelnie niebezpieczny. Nie wzięła jednak pod uwagę, że z tego samego powodu będzie możliwe jego odbicie. Tylko dlatego jej się udało.
- Ale przecież ... - Snape był wyraźnie rozczarowany - To jednak była Avada.
Dumbledore uśmiechnął się ze smutkiem.
- Tak - powiedział - I dlatego nie każdy przeżyłby podobny eksperyment. Wielu wybitnych czarodziejów i czarownic zginęło, zmagając się z Avadą Kedavrą. Przed tym zaklęciem naprawdę nie można się obronić. I Vega musi się z tym pogodzić.
Zamilkł na chwilę, obserwując chłopaka sponad szkieł okularów.
- Musisz mi coś obiecać, Severusie - rzekł wreszcie niezwykle poważnie - Nigdy, nikomu nie powiesz, co się tu dzisiaj stało.
Snape bez słowa skinął głową. Czuł, że pytanie o cokolwiek byłoby bezcelowe.
- Wyjaśnij mi też, proszę - powiedział surowo dyrektor - dlaczego zajmowaliście się Czarną Magią mimo, że wam tego wyraźnie zakazałem.
Snape utkwił wzrok w blacie stołu i milczał. Dumbledore nie spuszczał zeń wzroku.
- Jaką księgę tym razem przemyciliście do Hogwartu ? - pytał dalej.
Snape podniósł głowę.
- Żadną - zapewnił - Avada Kedavra była opisana w książce, którą spaliłem w zeszłym roku, po tej historii z Malfoyem. Vega przepisała sobie ten kawałek, nawet nie wiem kiedy - zawahał się na chwilę, jakby zastanawiając się, jak dużo powinien powiedzieć - Przez cały rok ćwiczyliśmy ten jeden czar ... na pająkach.
Dumbledore w zamyśleniu przecierał szkła okularów.
- Dziękuję za szczerość, Severusie - powiedział wreszcie - Nie będę ukrywał, że bardzo niepokoi mnie to wasze zainteresowanie Czarną Magią ... zwłaszcza w dzisiejszych czasach - dodał, patrząc badawczo na Snape'a.
Chłopak błyskawicznie zrozumiał myśl ukrytą za tymi słowami.
- Nie chcę zostać Śmierciożercą - powiedział zdecydowanie - I Vega też nie.
- Mam nadzieję ... - westchnął ciężko Dumbledore.***


Automatycznie, jakby wiedziony nagłym impulsem, Severus podwinął lewy rękaw płaszcza i szaty. Popatrzył na czarną czaszkę, z ust której wypełzał wielki, gruby wąż. Czarny Znak przygasł, ale Snape wiedział, że w każdej chwili może zapłonąć na nowo.


(23 grudnia 1995)
Za oknami pociągu z wolna przesuwały się białe kopuły wzgórz. Harry przykleił nos do szyby i zachwytem wpatrywał się w zimowy, iście bajkowy krajobraz. Świat zdawał się tonąć w śniegu. Biały puch pokrywał grubą warstwą pola, lasy, góry. W zimnych promieniach grudniowego słońca wszystko skrzyło się i błyszczało, jak gdyby ziemia usiana była tysiącami klejnotów.
Harry jeszcze nigdy nie czuł się tak szczęśliwy. Po raz pierwszy miał spędzić święta w prawdziwym domu, wśród ludzi, którzy byli mu naprawdę bliscy. Było to coś, o czym zawsze skrycie marzył, kiedy siedząc z wystrojonymi Dursleyami przy świątecznym stole w swym starym, zniszczonym ubraniu, bez przerwy musiał wysłuchiwać jeśli nie kąśliwych uwag ciotki Marge, to narzekań wuja Vernona na swoje naganne zachowanie.
Lecz w tym roku miało być inaczej. Harry odwrócił się od okna, jego zielone oczy błyszczały radością. Rozejrzał się po przedziale. Ron i Hermiona kończyli właśnie partyjkę szachów, Ginny pisała coś w małym zeszyciku, a Fred i George szeptali na korytarzu, co chwila rzucając na boki czujne spojrzenia. Harry uśmiechnął się, oparł głowę o szybę i znów zatonął w marzeniach.
Nagle poczuł, że ktoś go szarpie za ramię. Otworzył oczy.
- Harry, obudź się ! Jesteśmy na miejscu !
Obok stała Hermiona, gotowa do wyjścia, trzymająca pod pachą awanturującego się Crookshanksa. Harry szybko wyjrzał przez okno. Po peronie 9 i 3/4 kłębił się tłum ludzi, wśród których bez trudu rozpoznał rude czupryny Weasleyów. Schwycił klatkę z Hedwigą, zarzucił na ramię małą torbź podróżną (specjalnie na te okazję pożyczoną od Hermiony) i ruszył za przyjaciółmi.
- Harry, jak się cieszę ! - Molly Weasley ucałowała go serdecznie w oba policzki - Wszystko w porządku ?
- Jak najbardziej ! - zapewnił gorąco Harry.
- W takim razie, w drogę ! - zarządził entuzjastycznie Artur Weasley.
Wydostanie się z zatłoczonego peronu zajęło im trochę czasu. Kiedy w końcu przekroczyli magiczną barierę, wpadli prosto na rodziców Hermiony. Artur nie mógł sobie odmówić pogawędki z prawdziwymi Mugolami i dopiero groźne spojrzenie żony sprawiło, że pożegnał się niechętnie, chwycił walizę Ginny i na czele swej małej grupy ruszył ku wyjściu.
Odwracając się, aby jeszcze raz pomachać Hermionie, Harry spostrzegł, że pani Weasley czujnie rozgląda się na boki i nie odstępuje go na krok. Także Artur, mimo pozornej beztroski, co chwila wkładał nerwowo rękę do kieszeni płaszcza. Tuż przy przeszklonych drzwiach zatrzymał się i spojrzał pytająco na żonę. Molly wypatrywała kogoś na przydworcowym parkingu.
- Gdzież się podziewa Bill ?! - fuknęła gniewnie - Miał tu na nas czekać
- O, to Bill już wrócił ? - zainteresowała się Ginny - Zwykle zjawiał się dopiero na same święta ...
Ukryte w tym stwierdzeniu pytanie pozostało bez odpowiedzi. Weasleyowie całą uwagą skupiali na obserwowaniu mijających ich ludzi. Harry westchnął ciężko. Doskonale zdawał sobie sprawę, że to on jest przedmiotem ich niepokoju. Przez kilka miesięcy pobytu w Hogwarcie zdążył już zapomnieć, jakie niebezpieczeństwo może na niego czyhać za jego murami.
Nagle tuż pod wejście na dworzec zajechał niebieski Ford i zahamował z piskiem, który wypłoszył wszystkie gołębie z pobliskiego placyku.
- Wreszcie ! - zawołała z wyraźną ulga pani Weasley.
Drzwiczki otworzyły się i z samochodu wyskoczył Bill Weasley, uśmiechając się szeroko. Nadal nosił długie włosy spięte w kitkę i kolczyk w jednym uchu.
- Czołem ! - zawołał wesoło - Limuzyna czeka.
Molly sapnęła ze złością.
- Gdzieś ty był ?! - syknęła - Miałeś czekać ...
- Mamo, spokojnie - przerwał jej Bill - Po prostu przyprowadziłem samochód.
I zaczął szybko wrzucać tobołki do bagażnika, umykając w ten sposób przed dalszymi wymówkami. Kiedy już wszystko zostało spakowane, a Harry, Ron, Ginny i bliźniaki upchnięci na tylnym siedzeniu Forda, pani Weasley jeszcze raz rzuciła im pełne troski spojrzenie.
- No, to, do zobaczenia w domu - powiedziała takim tonem, jakby po drodze mieli pokonać stado rozjuszonych smoków.
Ginny wychyliła się przez otwarte okno.
- Mamo, nie jedziesz z nami ? - spytała zdumiona.
Pani Weasley uśmiechnęła się.
- Nie, kochanie. Wy już i tak ledwo się mieścicie. Teleportuję się i zacznę przygotowywać kolację.
Ron i Harry wymienili spojrzenia. Obaj zadali sobie jednocześnie to samo pytanie: to po co właściwie przyjechał Bill ? Tymczasem Artur zasiadł za kierownicą. Wielki Ford leniwie ruszył z miejsca i wkrótce przeciskali się już przez zatłoczone ulice Londynu. Teraz, kiedy nie widziała go żona, Weasley nie mógł sobie odmówić przyjemności prowadzenia prawdziwego, mugolskiego pojazdu.
- Bill, na długo przyjechałeś ? - spytała Ginny.
Bill zawahał się, spojrzał pytająco na ojca.
- Powiedz im - rzucił przyzwalająco Artur, przyglądając się w zachwycie mijającemu ich, czerwonemu kabrioletowi.
Bill odwrócił się i potoczył dumnym spojrzeniem.
- Zostałem Aurorem ! - oświadczył uroczyście.
Wrażenie było piorunujące. Ginny klasnęła w dłonie, Ron jęknął z zachywtem: “O rany !” . Natomiast Fred i George nie mogli wydusić z siebie słowa i to było najlepszym dowodem na to, jak bardzo są zaskoczeni.
- Na razie to dopiero szkolenie - wyjaśniał tymczasem Bill - Zacząłem dwa tygodnie temu. Robota w banku była całkiem ciekawa, ale rzuciłem ją bez wahania, gdy tylko ogłoszono nabór adeptów. Mama na początku nie była zadowolona - mrugnął porozumiewawczo - Ale w końcu doszła do wniosku, że Auror w rodzinie może się przydać ... zwłaszcza teraz.
Przez resztę drogi wypytywali go o szczegóły szkolenia i ani się obejrzeli, gdy zza zakrętu wyłonił się znajomy kształt domostwa Weasleyów. Okna mrugały radosnym, ciepłym światłem i Harry poczuł, jak ogarnia go błogi spokój.
W jadalni czekała już smakowita kolacja i wkrótce cała rodzina Weasleyów siedziała przy długim stole, gawędząc i wychwalając pod niebiosa specjały gospodyni domu.
Molly nałożyła Harryemu trzecią dokładkę zapiekanki, spojrzała na niego ciepło.
- Szkoda, że nie zostajesz u nas na święta - westchnęła - Wiem, że chciałbyś się zobaczyć z Syriuszem, ale może jednak.... lepiej by było ....
- Molly, daj spokój - wtrącił się Artur - To jego ojciec chrzestny, najbliższa rodzina. Zresztą - rzucił żonie przelotne spojrzenie - Harry będzie pod dobrą opieką ...
Pani Weasley pokiwała głową, jednak wciąż wyglądała na niepocieszoną. Artur spojrzał na zegarek.
- No, Harry, czas się zbierać. Ustaliłem z Remusem Lupinem, że wyślemy cię dokładnie o dziewiątej.
Zgromadzili się wokół kominka. Artur sięgnął po stojącą na gzymsie doniczkę pełną szarego proszku.
- Polecisz bez bagaży, Harry - powiedział - Bill teleportuje się do Remusa i wszystko ci przywiezie. No, to w drogę - wyciągnął doniczkę w stronę chłopca.
Harry wziął w palce szczyptę proszku i cisnął go w ogień. W górę wystrzeliły zimne, zielonkawe płomienie. Pożegnawszy jeszcze raz Weasleyów, Harry wszedł odważnie do kominka i wymówił wyraźnie nazwę ulicy. Momentalnie wessał go syczący lej, by po kilkunastu sekundach zawrotnej jazdy wyrzucić na kamienną podłogę.
- Witaj, Harry - usłyszał ciepły, znajomy głos - Miło znów cię widzieć.
Harry otworzył oczy. Siedział na ziemi w małym, lecz przytulnym pokoiku. Za plecami czuł żar paleniska. Zaś obok, wsparty ramieniem o oparcie fotela, stał Remus Lupin i uśmiechał się serdecznie.
- Profesor Lupin ! - zawołał radośnie Harry, zrywając się z ziemi.
- Proszę, mów mi po imieniu - powiedział miękko Remus - Teraz, kiedy nie jestem już wykładowcą w Hogwarcie, możemy być po prostu przyjaciółmi.
Machnął różdżką i pokój wypełniło jasne światło. Harry rozejrzał się ciekawie. Najwyraźniej była to domowa biblioteczka. Pod ścianami stały rzędem wysokie regały, zapchane najrozmaitszymi księgami, zaś naprzeciwko kominka niski stolik, kanapa i dwa fotele. Meble były już stare i podniszczone, lecz wszystko wkoło lśniło czystością. Na gzymsie kominka stała fotografia kobiety i mężczyzny, trzymających się za ręce i uśmiechających do Harryego życzliwie.
- To moi rodzice - wyjaśnił Remus, patrząc na zdjęcie z tkliwością - Od lat nie żyją ... - dodał cicho i w jego bursztynowych oczach zamigotał smutek.
Harry poczuł ucisk w gardle. Jemu także po rodzicach pozostały tylko stare fotografie. I wspomnienia dwóch chwil, w których w jakiś sposób ich odzyskał. Byli tak bliscy, lecz nieosiągalni w zwierciadle Ain Eingarp. I tak prawdziwe mu się wydały ich mgliste duchy, które wyłoniły się ze zbuntowanej różdżki Voldemorta.
Na korytarzu rozległy się kroki i ktoś stanął w drzwiach. Harry oderwał wzrok od fotografii.
- Syriusz !
Czarodziej uśmiechnął się.
- Cześć, Harry. Jak podróż ? Bill właśnie przywiózł twoje rzeczy - wskazał ręką na coś, co stało w holu - Chodź, zaniesiemy je do pokoju. Hedwiga strasznie się awanturuje.
Po drewnianych, skrzypiących schodach weszli na piętro i Syriusz otworzył drzwi po lewej stronie korytarza.
- Tu będziesz mieszkał - poinformował, zapalając światło - Nie jest to pałac, ale myślę, że ci się spodoba.
- Jest super ! - oświadczył z przekonaniem Harry, rozglądając się po pokoju.
Syriusz uśmiechnął się i popatrzył na niego uważnie.
- Słuchaj, jeśli nie jesteś zmęczony ... - zaczął niepewnie - Mam dla ciebie niespodziankę.
Zeszli na dół. Z biblioteki dochodził szmer cichej rozmowy. Harry doszedł do wniosku, że to widocznie Bill postanowił zostać trochę dłużej. Jakież więc było jego zdumienie, gdy Syriusz zatrzymał go nagle, uśmiechając się tajemniczo.
- Harry - powiedział cicho - Chciałbym ci kogoś przedstawić. Pewnie się zdziwisz ... nigdy ci nie mówiłem, ale ... mam siostrę.
Rzeczywiście, Harry był tak zaskoczony, że na chwilę odjęło mu mowę. I w nagłym przebłysku uświadomił sobie, że właściwie nigdy nie przyszło mu do głowy oczywiste, zdawałoby się, pytanie: czy Syriusz Black ma jakąś rodzinę ? A teraz odpowiedź czekała na niego w bibliotece, rozmawiając z Remusem Lupinem.
- Myślę, że ją polubisz - mruknął Syriusz, puszczając go przodem.
Harry wszedł do biblioteki i zamarł w wyrazie bezgranicznego osłupienia. W fotelu koło kominka siedziała Vega Starlight i patrzyła na niego swymi gwiaździstymi oczyma.

(24 grudnia 1995)
- Dlaczego mi wcześniej nie powiedziałeś, że profesor Starlight jest twoją siostrą ? - zapytał Harry podczas śniadania.
Byli sami. Remus dostał rano pilną wiadomość z Ministerstwa Magii i nie zwlekając teleportował się do Londynu. Vega natomiast zamknęła się w bibliotece i oświadczyła, aby jej pod żadnym pozorem nie przeszkadzać.
Syriusz uśmiechnął się przepraszająco.
- Wybacz, Harry, ale to nie zależało ode mnie. Vega uparła się, żeby nic ci nie mówić, przynajmniej na początku. Uważała, że jeśli ma uczyć w Hogwarcie, to lepiej będzie, gdy poznasz ją jako nauczycielkę, a nie jako siostrę swego ojca chrzestnego. Może i miała rację .... - westchnął, smarując dżemem kromkę chleba.
Harry w milczeniu pokiwał głową, zastanawiając się, jak zadać następne pytanie.
- A jeśli chciałbyś wiedzieć, dlaczego nigdy wcześniej nie powiedziałem ci, że mam siostrę - ciągnął Syriusz z domyślnym uśmiechem - to ... No cóż. Po pierwsze, to właściwie jakoś nigdy nie było okazji ... działo się tyle ważniejszych rzeczy. A po drugie ... Po mojej ucieczce z Azkabanu prawie przez rok udawało mi się wymykać ludziom z Ministerstwa, sam zresztą wiesz, jak to było. Zdawałem sobie jednak sprawę, że jeśli nie zdołam dopaść Petera i zmusić go do wyznania prawdy, prędzej czy później będę musiał zniknąć z Anglii. A Vegi nie było wtedy w kraju i tylko Dumbledore wiedział, gdzie przebywa. Kiedy więc trzeba było uciekać z Hogwartu, ustaliliśmy, że polecę do niej. Zaszyłem się tam na jakiś czas, latem, przed tą całą hecą z turniejem.
- Więc to stamtąd przysyłałeś te małe, kolorowe ptaszki ! - zawołał Harry.
Syriusz przytaknął.
- Owszem. I trochę doszedłem do siebie. Ale po powrocie do Anglii wolałem nie zdradzać nikomu, nawet tobie, gdzie się ukrywałem. Mam nadzieję, że nie masz do mnie żalu ?
- Skądże ! - zapewnił gorąco Harry.
Wszystko powoli zaczynało układać się w logiczną całość. Pozostawało jeszcze tylko jedno pytanie.
- Słuchaj ... - zaczął niepewnie Harry - Czy profesor Starlight także uważała, że to ty zdradziłeś moich rodziców ? Czy dlatego zmieniła nazwisko ?
Syriusz energicznie pokręcił głową, w jego ciemnych oczach zapłonęły tajemnicze iskierki.
- Nie, Harry - powiedział dobitnie - Vega nigdy nie wierzyła, że to ja sprzedałem Lily i Jamesa Voldemortowi a potem zabiłem tych wszystkich ludzi. Ona nawet ... - zawahał się na chwilę i kontynuował już szeptem - w rok po moim uwięzieniu próbowała włamać się do Azkabanu. Nie rozgłaszaj tego - dodał pośpiesznie, patrząc na Harryego surowo - Vega miała przez to poważne kłopoty. Gdyby nie Dumbledore i Moody, sama trafiłaby do więzienia. Rozumiesz, siostra najbardziej zdradzieckiego ze sług Czarnego Lorda - zaśmiał się ponuro - próbuje wyciągnąć go z Azkabanu. Wielu uważało, że to co najmniej podejrzane. Oczywiście potem, kiedy zasłynęła jako Aurorka, nikt już nie śmiał jej nic zarzucać ... W każdym razie Vega chciała się dowiedzieć, co naprawdę wydarzyło się tej strasznej nocy. Choć wszystkie dowody wskazywały na mnie, czuła, że tym razem najprostsze wytłumaczenie wcale nie jest tym prawdziwym. I miała rację ...
Westchnął, patrząc w zadumie na bezkresną biel za oknem. Na krótka chwilę jego ciemne oczy znów przybrały ów ponury, grobowy wyraz, jak gdyby odbiły się w nich pełne rozpaczy i beznadziei lochy Azkabanu. Syriusz otrząsnął się z zamyślenia i spojrzał na Harryego.
- A co do nazwiska - rzekł z lekkim uśmiechem - to Vega wcale go nie zmieniała. Tak naprawdę ona jest moją cioteczną siostrą. Nasze matki były bliźniaczkami. A my z Vegą zawsze byliśmy razem, najpierw mieszkając wspólnie w wielkim domu naszych dziadków, potem w szkole. Jesteśmy sobie bliżsi niż niejedno prawdziwe rodzeństwo.
Harry uśmiechnął się.
- Teraz rozumiem, co miałeś na myśli mówiąc, że znacie się z Hogwartu.
- Tyle akurat mogłem ci powiedzieć - zaśmiał się Syriusz - Vega jest o rok młodsza ode mnie, ale i tak zawsze wolała towarzystwo naszej paczki niż rówieśników ze swojej klasy. Pamiętam te nocne wypady - rozmarzył się z prawdziwą melancholią - My z chłopakami drałowaliśmy po ziemi, a Vega szybowała w przestworzach. Nie jest łatwo przetransformować się do postaci ptaka - poinformował Harryego z satysfakcją - Ale Vega zawsze miała wielki talent.
Harry miał już na końcu języka pytanie: "Czy to z waszego powodu profesor Starlight tak nie lubi Snape'a ?" ale w porę przypomniał sobie niezwykłą powagę w głosie Syriusza, kiedy ten prosił go, aby więcej nie poruszał tego tematu. Zmilczał więc i upił kilka łyków herbaty. Nagle w korytarzu skrzypnęły drzwi i, jakby wyczuwając, że o niej mowa, w progu kuchni stanęła Vega. Była blada i miała podkrążone oczy. Posłała bratu zmęczony uśmiech, wyjęła z szafki paczkę herbatników, wzięła dzbanek z kawą i ponownie zniknęła w bibliotece.
- Ma strasznie dużo pracy - wyjaśnił Syriusz, gdy za Vegą zamknęły się drzwi - Wczoraj siedziała do późna w nocy. Ledwo udało nam się ją namówić na przyjazd tutaj, Remus musiał użyć całego swojego uroku. A i tak przywiozła ze sobą walizę pełną książek i papierów. Wciąż udoskonala SOCM - szepnął konspiracyjnie - To zresztą był jeden z powodów, dla których nie chciała opuścić Hogwartu. Mówiła, że woli mieć wszystko na oku.
- Nie ufa Snape'owi ? - wyrwało się Harryemu, nim zdążył się powstrzymać.
Syriusz zaśmiał się krótko, ponuro, na jego twarzy odmalowała się niechęć.
- A czy ty byś mu zaufał ? - spytał sucho, patrząc na Harryego przenikliwie - Znasz go już ładnych parę lat ...
Chłopiec wahał się przez chwilę, w końcu wolno pokręcił głową.
- Widzisz ? - mruknął Syriusz ze złośliwą satysfakcją - A Vega wie o nim dużo, dużo więcej. I nie są to miłe wspomnienia ...
Zapadła cisza. W komiku cicho trzaskały płonące polana, stary zegar miarowo odliczał sekundy. Nagle Syriusz uderzył się w czoło.
- Zupełnie zapomniałem ! Harry ! - zawołał z błyskiem w oczach, zrywając się z miejsca - Mam coś dla ciebie. Nie mogłem się doczekać, żeby ci to pokazać. Zaczekaj !
I uśmiechając się zagadkowo, wybiegł z kuchni. Nie minęła minuta a już był z powrotem, trzymając pod pachą wielką, brązową księgę. Triumfalnie położył ją na stole.
- Harry - oświadczył uroczyście - To album rodzinny Potterów.
Harry patrzył z niedowierzaniem to na Syriusza, to na grube tomiszcze. Do tej pory za jedyne pamiątki po rodzicach musiało mu starczyć kilkanaście zdjęć, które zgromadził dla niego Hagrid. Powoli, lekko drżącą ręką, otworzył pierwszą stronę albumu. Z wielkiej fotografii machali do niego Lily i James, ubrani w tradycyjne stroje studentów Hogwartu.
- Zakończenie siódmej klasy - wyjaśnił Syriusz, siadając koło Harryego.
On także wpatrywał się w zdjęcie ze smutkiem i melancholią. Jak dobrze pamiętał te szczęśliwe dni. Byli tak młodzi, pełni życia, nadziei i planów na przyszłość. Wierzyli, że cały świat stoi otworem, że wszystko jest dopiero przed nimi. Westchnął ciężko.
Harry przewrócił stronę. Jego matka uśmiechała się promiennie, z dumą prezentując wierzgające niemowlę w białych śpioszkach. Harry poczuł ucisk w gardle i szybko oparł twarz na ręku, aby Syriusz nie zobaczył łez, które napłynęły mu do oczu.
Na kolejnych stronach znów byli rodzice, sami lub z malutkim Harrym. Na jednym ze zdjęć Harry ze zdumieniem poznał siebie, wożonego na plecach przez roześmianego Syriusza.
- Twoje pierwsze urodziny ... - powiedział Black stłumionym głosem.
Harry przewracał kartki. Z następnego zdjęcia uśmiechnęła się do niego niemłoda już kobieta, której nie znał.
- Kto to ? - spojrzał pytająco na Syriusza.
- To twoja babcia, Eleonora, matka Jamesa - wyjaśnił Black - Wspaniała kobieta. Zawsze pogodna i serdeczna. Zmarła na rok przed twoim urodzeniem.
- A tutaj ?
Harry wskazał na wysokiego, przystojnego mężczyznę. Miał krótkie, czarne włosy i elegancki wąsik. Ciemne oczy patrzyły dumnie i trochę kpiąco. Skinął obojętnie głową i wrócił do przerwanej lektury.
- To twój dziadek - mruknął Syriusz, patrząc na zdjęcie bez entuzjazmu - Perseusz Potter.
- Nie wygląda zbyt sympatycznie - szepnął Harry, przyglądając się ciekawie czarodziejowi.
- Był bardzo surowy i wymagający - rzekł tonem wyjaśnienia Syriusz - i zazwyczaj nie okazywał uczuć. Ale bardzo kochał Jamesa - dodał z mocą - I ciebie.
Harry spojrzał na niego zaskoczony.
- To dziadek mnie znał ? - zapytał - Nie było go na żadnym z wcześniejszych zdjęć.
- Nie lubił fotografii - powiedział Syriusz - to jedyna, jaką sobie pozwolił zrobić. Bardzo przeżył śmierć Jamesa - westchnął - Nie mógł się pogodzić ze startą jedynego syna. Zamknął się w sobie, zobojętniał na wszystko. Rok później wyjechał niespodziewanie do Ameryki Południowej i wszelki słuch o nim zaginął.
- Ale to wcale nie znaczy, że nie żyje ! - zawołał Harry, zrywając się z krzesła, które z hukiem runęło na podłogę - Może mieszka gdzieś zagranicą ... Muszę go odnaleźć ! - zawołał, gotowy wyruszyć w drogę choćby zaraz.
Syriusz pokiwał ze smutkiem głową.
- Nie sądzę, Harry - rzekł cicho - Nie powiedziałem ci jeszcze wszystkiego. W kilka miesięcy po zaginięciu twojego dziadka, Remus pojechał do Ameryki Południowej, aby go odnaleźć. Podążając jego śladem, dotarł do małej wioski w amazońskiej dżungli. Jej mieszkańcy opowiadali mu niestworzone historie o potężnym szamanie, który pewnego dnia pojawił się wśród nich. Dokonywał cudów, leczył śmiertelnie chorych, sprowadzał deszcz. Remus nie miał wątpliwości, że chodzi o czarodzieja. Pewnego dnia szaman zniknął, pozostawiając po sobie tylko małe pudełko. Tubylcy przynieśli je z nabożną czcią. W środku Remus znalazł list oraz złamaną różdżkę Perseusza Pottera.
- Co było w tym liście ? - spytał głucho Harry.
Syriusz westchnął i popatrzył na chrześniaka ze współczuciem.
- Pożegnanie.
Harry spuścił głowę. Przez jedną krótką chwilę uwierzył, że nie jest na świecie zupełnie sam, że gdzieś tam, daleko, wciąż żyje ktoś, kto go kocha. I poczuł się tak szczęśliwy ...
Siedzieli przez jakiś czas w milczeniu. W końcu Harry westchnął ciężko i znów popatrzył na fotografię.
- Skąd właściwie masz ten album ? - spytał Syriusza.
- Vega mi go dała - wyjaśnił Black - Znalazła go na zgliszczach waszego domu, w kilka dni po śmierci Lily i Jamesa. Przechowywała go dla ciebie przez te wszystkie lata.
Harry zamknął album. Teraz dopiero spostrzegł, że w skórzanej oprawie tkwiły malutkie, srebrne łuski, układające się w napis : "Potterowie". Pogładził księgę z czułością, jak najcenniejszy skarb.
Rozległo się ciche pyknięcie i w progu kuchni aportował się Remus Lupin. Jego bursztynowe oczy błyszczały.
- I co, udało się ? - spytał żywo Syriusz, patrząc na przyjaciela z ciekawością.
Remus pokiwał głową z szerokim uśmiechem.
- I to jak ! - powiedział rozpromieniony - Od stycznia zaczynam pracę w dziale Teleportacji.
- To wspaniale ! - wykrzyknęli jednocześnie Harry i Syriusz.
Remus zdjął płaszcz i powiesił go na oparciu krzesła. Podszedł do kuchenki, nalał sobie herbaty i usiadł przy stole.
- A wiecie, kogo spotkałem dziś w Ministerstwie ? - spytał między jednym łykiem a drugim - Magnusa Devilsona. Właśnie wybierał się do Hogwartu. Miał jakąś paczkę dla Hagrida.
Harry wymienił z Syriuszem zaskoczone spojrzenie. Sam nie wiedział dlaczego, ale wzmianka o Magnusie zawsze budziła w nim nieokreślonym niepokój. Syriusz najwyraźniej podzielał ten pogląd.
- Nie podoba mi się, że ten cały Devilson kręci się po Hogwarcie - mruknął ponuro - Jest w nim coś dziwnego ... Sam nie wiem... - zamyślił się, pocierając dłonią podbródek - Trzeba powiedzieć Vedze.

. . .

Harry nie mógł zasnąć. Przewracał się z boku na bok, pod powiekami wciąż przesuwały mu się kolorowe fotografie krewnych. W końcu zapalił światło i po raz piąty tego dnia sięgnął po album. Znowu machali do niego uśmiechnięci rodzice, lecz Perseusz Potter nie podniósł nawet wzroku znad książki.
Harry zrobił się głodny. Wstał z łóżka i cicho, aby nie obudzić Hedwigi, która drzemała na żerdce z głową schowaną pod skrzydło, wyszedł z pokoju. Dochodziła północ. Korytarz na piętrze tonął w mroku, ale gdzieś na dole paliło się światło. Myśląc, że to pewnie Vega znowu pracuje po nocy, schodził po schodach z wielką ostrożnością, aby ich skrzypienie nie narobiło hałasu. W kuchni wyjął z szafki dwie słodkie bułeczki, wziął pod pachę butelkę z wodą i już zamierzał ruszyć w drogę powrotną do pokoju, gdy spostrzegł, że drzwi biblioteki są uchylone i dobiegają zza nich głosy dwojga ludzi.
Harry zawahał się, lecz ciekawość zwyciężyła. Skradając się na palcach, podszedł do uchylonych drzwi i przez szparę zajrzał do środka. Przy tlącym się kominku spostrzegł ciemne sylwetki dwóch postaci.
- Vega, nie możesz ciągle żyć przeszłością ... - powiedział ktoś miękko.
Harry rozpoznał głos Remusa. Aurorka poruszyła się gwałtownie.
- Chcesz, żebym zapomniała ? - spytała szyderczo - Żebym udawała, że nic się nie stało a Severus Snape nigdy nie był Śmierciożercą ?
- Nie trzeba wcale zapomnieć, żeby wybaczyć - rzekł łagodnie Remus.
- Owszem, trzeba - warknęła Vega - Pamięć jest jak żywa rana.
Z każdym podsłuchanym słowem Harry zaczynał się czuć coraz bardziej niezręcznie. Najwyraźniej był świadkiem jakiejś bardzo osobistej rozmowy i choć umierał z ciekawości, żeby dowiedzieć się, co ma na sumieniu Snape, czułby się nie w porządku, gdyby usłyszał to, szpiegując pod drzwiami. Nie mógł się jednak wycofać. W panującej ciszy każdy ruch zdradziłby jego obecność.
Remus przysiadł na oparciu fotela i spojrzał na Vegę.
- Tyle was łączyło...- powiedział miękko - Nie przekreślaj tego. Każdy popełnia błędy. I dlatego trzeba dawać szansę ich naprawy.
- Mówisz jak Dumbledore ! - prychnęła gniewnie Vega - On też powtarza w kółko, żebym spróbowała przebaczyć. Ale ja nie mogę, nie potrafię...
- Ja mu wybaczyłem ...
Nawet w mętnym świetle kominka oczy Vegi rozbłysły jak gwiazdy.
- Więc ja też mam się okazać tak wspaniałomyślna ... - wycedziła lodowato - Bo wybaczyłeś TY, chociaż to byli TWOI rodzice ?
Remus milczał. Vega zrobiła krok w jego stronę.
- A nigdy nie pomyślałeś - spytała syczącym szeptem - że mimo wszystko było ci łatwiej ? Nie pamiętasz tego ! - prawie krzyknęła - A ja, ilekroć na nich spojrzę - wskazała desperacko zdjęcie na gzymsie - widzę wszystko, jakby to było wczoraj !
Odwróciła się gwałtownie w stronę kominka. Remus patrzył na nią w milczeniu, z głęboką tkliwością. Cicho podszedł do kobiety i objął ją.
- Vega ... - szepnął, gładząc delikatnie czarne włosy - Nie duś tego w sobie. To cię zadręcza. A ja nie mogę patrzeć, jak cierpisz.
Jedno z żarzących się w palenisku polan pękło z suchym trzaskiem. Harry błyskawicznie zerwał się na nogi i na placach pomknął w kierunku schodów. Nasłuchiwał przez kilka sekund, lecz dom tonął w ciszy. Odetchnąwszy z ulgą, ostrożnie wspiął się na piętro i zderzył z Syriuszem, który omal nie upuścił cienkiego pliku papierów.
- Harry - zdumiał się Black - Co ty tu robisz ? Nie możesz zasnąć ?
- Yhm... - mruknął Harry, ciesząc się, że w spowijającym korytarz mroku Syriusz nie może dostrzec jego zmieszanej twarzy - Zrobiłem się głodny i poszedłem po jedzenie - wskazał na dwie pogniecione bułki.
Syriusz poklepał go po ramieniu.
- W takim razie smacznego. I dobranoc - rzucił na pożegnanie i zniknął za drzwiami pokoju.

. . .

Vega stała przy oknie, patrząc niewidzącym wzrokiem na atramentowo czarne niebo. W uszach wciąż dźwięczały jej słowa Remusa : "Kochałaś go ...". Usiadła na szerokim parapecie i oparła głowę o szybę. Wiatr kołysał miarowo gałęziami wysokiej topoli. Vega zapatrzyła się w falujące konary i, nawet nie wiedząc kiedy, zasnęła.

***(25 lipca 1980)
Ogień w kominku zasyczał i wystrzelił jasnym płomieniem. Vega podniosła głowę znad grubego, oprawionego w czarną skórę tomu "Czarna Magia - jak z nią walczyć (tom 3 - Tarcze i osłony)" i zerwała się na równe nogi, chwytając różdżkę. Spośród płomieni patrzyły na nią jasne, zimne oczy Lucjusza Malfoya, twarz wykrzywiał okrutny uśmiech.
- Starlight - wysyczał - gdybym był tobą, nie siedziałbym teraz spokojnie nad podręcznikiem Aurora.
- Co ?!
- Właśnie zaczyna się polowanie na wilkołaki ! - zaśmiała się przeraźliwie głowa w kominku.
- Malfoy, ty draniu , co to ma znaczyć !? - wrzasnęła Vega rzucając się w stronę paleniska, lecz głowa Malfoya znikła.
Vega wpatrywała się w ogień niewidzącym spojrzeniem, przez jej głowę przelatywały tabuny myśli.
- Polowanie na wilkołaki ? - zastanawiała się gorączkowo - O co w tym wszystkim...
Nagle skamieniała ze zgrozy. Przez otwarte okno wpadł do pokoju promień delikatnego światła. Księżyc w pełni wychynął zza północnej wieży gmachu Ministerstwa Magii.
- Remus - wyszeptała, zaciskając palce na krawędzi stołu - Chcą zabić Remusa !
Vega rzuciła się do drzwi i wypadła na korytarz. Pędem przebiegła pięćdziesiąt metrów i bez pukania nacisnęła klamkę drzwi, na których na czarnej tabliczce, srebrnymi literami napisane było :" Sigismund Lupin, Auror. Szkolenie adeptów". Drzwi jednak były zamknięte. Vega z bezsilną wściekłością uderzyła pięścią w ścianę.
- Już wyszedł ! Wróci do domu i wpadnie prosto w ręce Śmierciożerców ! Muszę tam natychmiast lecieć, może zdążę przed nimi ...
Uświadomiła sobie, że zostawiła różdżkę na stole w bibliotece. Pognała z powrotem. Przemknęło jej przez głowę, by zawiadomić Syriusza i Jamesa, ale szybko z tego zrezygnowała. Nie było ani chwili do stracenia. Chwyciła różdżkę, wypowiedziała zaklęcie i Deportowała się.
Nad domem Lupinów unosiła się wielka, sina czaszka. Czarny Znak, znak śmierci. Dokoła panowała cisza.
- Nie zdążyłam ! - pomyślała ze zgrozą Vega, biegnąc przez okalający dom ogród.
W bladej poświacie księżyca egzotyczne krzewy i kwiaty, chluba Asalii Lupin, wyglądały dziwnie i niesamowicie. Niektóre przywodziły na myśl skulone gnomy, inne przyczajone, poskręcane stwory o długich mackach. Jedno z drzew, rosnące tuż pod oknami domu, przypominało zakapturzoną postać.
- Stupefy !
W nocnej ciszy okrzyk zabrzmiał jak wystrzał. Vega odruchowo rzuciła się na ziemię, zaklęcie przeleciało jej nad głową i uderzyło w mur. Kątem oka uchwyciła ruch pod ścianą domu i wycelowała w to miejsce krzycząc : "Glans igneus !" Z różdżki wystrzeliła ognista kula, ktoś zawył z bólu.
- Mam cię ! - pomyślała z satysfakcją Vega, podnosząc się ostrożnie z ziemi.
Szybko pobiegła pod okna domu. Leżący pod ścianą człowiek miał na twarzy maskę, na wysokości ust zabarwiającą się powoli ma czerwono. Nieruchome ręce zaciskał na piersi, na głębokiej, krwawiącej ranie.
- Jeden Śmierciożerca mniej - syknęła Vega, w jej szarych oczach zamigotały stalowe błyski.
Ostrożnie podeszła do drzwi i pchnęła je. Ustąpiły. Korytarz skrywał mrok, lecz ze znajdującej się na jego końcu jadalni sączyło się słabe światło. Skradając się jak kot, Vega podeszła do drzwi. Ostrożnie zajrzała do pokoju i zamarła. W półkolu stało pięciu Śmierciożerców. Przed nimi, na podłodze, klęczał Sigismund Lupin, w podartych, zakrwawionych szatach, z głową zwisającą niemal do ziemi. Pod ścianą leżało zmasakrowane ciało jego żony.
Vega poczuła, że cała się trzęsie, a wraz z rozpaczą ogarnia ją coraz większa wściekłość i żądza mordu. Nie zastanawiając się nawet, co robi wpadła do pokoju, krzycząc Avada Kedavra i celując w najbliższego Śmierciożercę. W tym samym momencie zimny, przenikliwy głos zawołał: "Expelliarmus" i różdżka wyrwała się Vedze z dłoni. Nim zdążyła się odwrócić, inny głos, szyderczy i pełen satysfakcji, wyskandował dobitnie "Crucio" i w jednej sekundzie Vega czuła już tylko ból, przeszywający i rozdzierający całe ciało. Upadła na podłogę, zwijając się w męce i zaciskając zęby, żeby nie krzyczeć. Nagle ten, który wyrwał jej różdżkę, powiedział ostro :"Dość !" i ból ustąpił. Powoli zaczęły do niej docierać inne bodźce. Usłyszała kroki, ktoś stanął nad nią, chwycił ją za szaty i podniósł do góry. Spojrzała prosto w lodowate, okrutne, czerwone oczy Lorda Voldemorta.

Nie zawiodłaś mnie - powiedział cicho i ironiczny uśmiech wykrzywił mu usta - Tak, jak oczekiwałem, przybyłaś na ratunek przyjacielowi. Godna pochwały postawa ! - zaśmiał się okrutnie - Pozwoliłem sobie zaaranżować to spotkanie - ciągnął dalej - gdyż już od dawna zamierzałem złożyć ci osobiście pewną propozycję. Domyślasz się chyba, co mam na myśli ? - spytał cicho.
Oczy Vegi przybrały barwę stali. Szarpnęła się i wyrwała płaszcz z uchwytu Voldemorta.
- Chcesz, żebym została Śmierciożercą ! - warknęła - Tak, twoje sługusy już mi to proponowały. Pamiętasz, co im odpowiedziałam ?
Teraz zapłonęły oczy Czarnego Lorda.
- O, tak ... Ale okazuję wspaniałomyślność i ponawiam propozycję.
- Nigdy nie będę ci służyć ! - krzyknęła Vega - Choćbyś miał mnie zabić !
- O, powoli ... - zaśmiał się Voldemort - Na to zawsze przyjdzie pora, a żal byłoby zmarnować taki talent jak twój. Tak, obserwuję cię od pewnego czasu - ciągnął, widząc zdumienie w oczach Vegi - nieprzeciętne zdolności, inteligencja i charakter. To zadatki na naprawdę dobrą czarodziejkę. Robią z ciebie Aurora, ale twoje miejsce jest w moich szeregach. Przyłącz się do Śmierciożerców, a zyskasz potęgę, o jakiej ci się nie śniło !
Vega zaśmiała się szyderczo.
- Zachowaj te bajki dla głupców, którzy ci służą - wycedziła - Mnie nimi nie kupisz. Nigdy nie przejdę na Czarną Stronę - warknęła, cofając się pod ścianę.
- Nigdy to bardzo długo - powiedział w zamyśleniu Voldemort - Nie należy składać tak długoterminowych obietnic. Jestem pewien, że prędzej czy później cię przekonam ...
Nagle z piwnicy doleciał zwierzęcy skowyt, krzyk, chwila ciszy i na schodach rozbrzmiały kroki. Vega z przerażeniem wpatrywała się w drzwi. Wiedziała, co za chwilę zobaczy. Zamaskowany człowiek wszedł do pokoju, ciągnąc za sobą na powrozach ciało wielkiego wilka. Rzucił go u stóp Voldemorta, spojrzał na stojącą pod ścianą dziewczynę i na chwilę zesztywniał. Opanował się jednak szybko i zajął miejsce w półkolu, wciąż otaczającym Sigismunda Lupina. Tymczasem Voldemort uśmiechał się okrutnie.
- A oto twój przyjaciel Remus - powiedział jadowicie, trącając wilka nogą.
Zwierz zaskamlał. Vega rozluźniła zaciśnięte pięści.
- Żyje, jeszcze nie wszystko stracone - pomyślała.
Voldemort, jakby czytając w jej myślach, zaśmiał się zimno.
- Oczywiście że żyje, martwy nie byłby mi do niczego potrzebny.
Vegę znów ogarnęła wściekłość, była gotowa rzucić się na Lorda z gołymi rękami.
- Czego chcesz ? ! - wrzasnęła.
- Przyłącz się do mnie, a ocalisz mu życie - powiedział zimno - jemu i jego ojcu.
Vega spojrzała na niego rozszerzonymi oczami.
- Nie możesz... - głos z trudem wydobywał jej się z gardła - nie zmusisz mnie...
Voldemort obserwował ją z okrutną ciekawością, czerwone oczy płonęły. Nagle uśmiechnął się demonicznie.
- Oczywiście, że nie - powiedział i, skierowawszy różdżkę na Sigismunda Lupina, krzyknął: "Avada Kedavra !".
Bezwładne ciało osunęło się na podłogę. Vega stłumiła jęk. Czerwone oczy Czarnego Czarodzieja znów zawisły na jej twarzy.
- Oczywiście, nie łudziłem się, w taki sposób zmuszę cię do współpracy - powiedział wolno Voldemort - Są lepsze sposoby, sprawdzone. Ściągnąłem cię tutaj, by rzucić na ciebie Imperius. Proste i skuteczne. A to tutaj - machnął niedbale ręką - to taka mała rozrywka dla moich Śmierciożerców.
Vega patrzyła, jak Voldemort podnosi różdżkę i nie mogła się ruszyć.
- To koniec, rzuci na mnie czar i będę wykonywała wszystkie jego rozkazy - myślała gorączkowo - jest zbyt potężny, bym mogła zrzucić jego zaklęcie. Jeśli rozkaże mi zabić Dumbledora...
Znów ogarnęła ją bezsilna wściekłość. Tymczasem Czarny Lord skierował różdżkę w kierunku dziewczyny, ale nagle, jakby sobie o czymś przypominając, odwrócił się do Śmierciożerców i rzucił do tego, który przywlókł wilkołaka.
- Skończ z nim !
Śmierciożerca drgnął, jakby oblany lodowatym strumieniem wody. Wolno, z wyraźnym wahaniem poniósł różdżkę i skierował ją w stronę Remusa Lupina.
- Na co czekasz ?! - w oczach Voldemorta migotały niebezpieczne błyski - Kazałem ci go zabić ! - lodowaty głos ciął jak bicz.
Śmierciożerca zadrżał i mocniej ścisnął różdżkę. W pełnej napięcia ciszy słychać było tylko jego ciężki, nierówny oddech.
- Avada ... ! - krzyknął nagle desperacko, lecz dalsze słowa uwięzły mu w gardle.
Na dźwięk tego głosu Vega drgnęła i wbiła w czarodzieja płonące spojrzenie. Ten wzrost, ta postawa - to musiał być on!
- Snape, ty draniu !!!! - wrzasnęła i, ogarnięta niepohamowaną wściekłością, rzuciła się na Śmierciożercę, zwalając go na podłogę i zaciskając mu ręce na gardle. - Zdrajco!!! - wyła - Wiedziałam, że przeszedłeś na jego stronę ! Zabiję cię !!!
Nagle jej oszalałe spojrzenie padło na leżąca na podłodze różdżkę. Chwyciła ją i skierowała na osłupiałego Voldemorta. W tej samej chwili jeden ze Śmierciożerców wrzasnął: "Avada Kedavra !". Błysnęła zielona błyskawica. Krzyknął ktoś jeszcze, Vega poczuła, że jakaś potężna siła rzuciła ją na ścianę. Tracąc przytomność usłyszała jeszcze tupot nóg i okrzyk :"Aurorzy !", po czym osunęła się w nicość.***

Vega obudziła się zlana zimnym potem i rozejrzała nieprzytomnie dokoła. Wicher ucichł, przez okno zaglądał wąski sierp księżyca. Przysypane śniegiem pola ciągnęły się aż po horyzont, gładkie niczym spokojne, srebrzyste jezioro.
Vega zapaliła świecę. Z podróżnego kufra wyjęła małe pudełko, dotknęła zamka różdżką i wyszeptała zaklęcie. Wieczko podniosło się z cichym zgrzytem. W środku leżała czarna płytka wielkości tabliczki czekolady. Jej połyskliwą powierzchnię przecinała plątanina delikatnych, migoczących linii o różnych barwach i intensywności. Czarodziejka położyła płytkę na stole i z uwagą zaczęła studiować kolorową gmatwaninę.
Ją także zaniepokoiła wiadomość, że Magnus Devilson pojawi się w Hogwarcie.


(10 stycznia 1996)
Snape był wściekły. Miotał się po klasie z miną gotowego do ataku hippogryfa i gdyby jego czarne oczy miały bazyliszkową moc zabijania, połowa uczniów już dawno leżałaby martwa na kamiennej podłodze pracowni Eliksirów.
Zdenerwowany Neville przez pomyłkę wlał do kociołka wywar z cykuty zamiast soku z wilczych jagód. Gęsta ciecz zawrzała i znad bulgoczącej powierzchni z sykiem uniosła się żółta stróżka gryzącego dymu. Snape dopadł stołu Nevilla z demonicznym błyskiem w oczach, zwymyślał chłopaka od nierozgarniętych imbecylów i wyrzucił go z klasy wraz z kociołkiem i jego wciąż dymiącą zawartością. Incydent ten kosztował Gryfindor aż 20 punktów.
Oberwało się nawet Slytherinom. Pansy Parkinson, która za namową Malfoya usiłowała sprowokować Hermionę, robiąc za jej plecami błazeńskie miny i wygłaszając uszczypliwe komentarze, zamarła nagle z rozdziawioną buzią i rosnącym przerażeniem na pyzatej twarzy, kiedy Snape bezszelestnie pojawił się koło jej ławki i lodowatym głosem oświadczył, że JEGO lekcje nie są porą na demonstrowanie wątpliwych talentów aktorskich. I, ku ogólnemu zdumieniu, zabrał Slytherinom 5 punktów.
Harry zaszył się w najdalszym kącie pracowni, usiłując jak najmniej rzucać się w oczy. Czuł, że dzisiaj niewiele potrzeba, aby Snape wyładował na nim swą wściekłość. Całą uwagę skupił więc na przygotowywaniu mikstury, nie chcąc dawać znienawidzonemu nauczycielowi żadnego powodu do zaczepki.
Do końca lekcji zostało 10 minut. Eliksir Harreygo wyglądał idealnie, ciemnozielony, o konsystencji roztopionej czekolady. Nawet Hermiona patrzyła na dzieło kolegi z zazdrosnym podziwem. W jej kociołku wciąż pływały maleńkie, czarne grudki.
Snape po kolei podchodził do stolików, złośliwie komentując "osiągnięcia" uczniów. Tylko przy ławce Malfoya powstrzymał się od uwag, jednak patrzył na jego miksturę z tak nieprzyjemnym grymasem, że lizusowaty uśmiech momentalnie wyparował z bladej twarzy Draco.
Harry patrzył, jak Snape nieubłaganie zbliża się do ich stanowiska i czuł się coraz bardziej nieswojo. Mistrz Eliksirów jadowicie wyraził zdumienie, w jaki sposób Parvati dotarła aż do piątej klasy, nie potrafiąc odczytać na menzurce objętości płynu, po czym zwrócił zimne spojrzenie na zesztywniałego Harryego. W czarnych oczach zapłonęły mordercze błyski, na wąskie usta wypełzł nie wróżący nic dobrego uśmieszek.
- Potter ... - wycedził Snape, świdrując chłopaka wzrokiem - Zobaczmy, jak poradził sobie nasz bohater.
Wolno obszedł stół i zajrzał do kociołka Harryego. Wściekłość na jego twarzy jeszcze się pogłębiła. Wpatrywał się w miksturę, jakby w desperackim poszukiwaniu najmniejszego niedociągnięcia chciał ją rozczepić na pojedyncze atomy. Harry z Ronem wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
Wreszcie Snape podniósł wzrok znad kociołka, wykrzywiony w grymasie bezsilnej furii. Odwrócił się bez słowa i już zamierzał odejść do ostatniego stolika, gdy nagle przyszła mu do głowy diabelska myśl. Zawrócił szybko, uśmiechając się szyderczo.
- Granger ! - warknął przez zaciśnięte zęby, nie patrząc na Hermionę, lecz na Harryego - Ile razy jeszcze będę musiał powtarzać, żebyś nie pomagała Potterowi w przyrządzaniu eliksirów ?
Hermiona osłupiała.
- Ale ... ja ... - zaczęła.
- Żadnych wymówek ! - wrzasnął Snape - 20 punktów od Gryfndoru ! I jeśli to się jeszcze raz powtórzy, możesz się zacząć pakować.
- Ale... ale... - powtarzała mechanicznie Hermiona, nie wierząc w to, co słyszy.
Harry poczuł, że ogrania go fala niepohamowanej wściekłości.
- Nie ma pan prawa ! - krzyknął, zanim zdążył zdać sobie sprawę, co robi - Ona wcale mi nie pomagała ! Zarobiłem ten eliksir sam ! A pan nie może się z tym pogodzić !
Oczy Snape'a ciskały błyskawice, uśmiechał się jednak jadowicie, zadowolony, że Harry daje mu w końcu pretekst.
- Potter - wycedził lodowato - Twoje zachowanie jest karygodne. Nie po raz pierwszy zresztą. Sława przewróciła ci w głowie. Ale ja nie będę tego tolerował. 50 punktów ! - syknął - I zaraz poinformuję o wszystkim Dyrektora. W końcu się doigrasz.
Teraz to Harry trząsł się z wściekłości. Nie dbając już o nic, otwierał właśnie usta, aby nawymyślać Snape'owi jak jeszcze nigdy w życiu, kiedy zadźwięczał dzwonek. Przypatrujący się scenie uczniowie poruszyli się niespokojnie. Harry otrzeźwiał i zmilczał. Snape jeszcze raz spojrzał na niego z nienawiścią, odwrócił się i szybkim krokiem wyszedł z sali.

. . .

Profesor Grubbly-Plank położyła na biurku opasły tom "Bestiarium" i obrzuciła klasę surowym spojrzeniem.
- Na dzisiejszej lekcji opowiem wam o stworzeniach - zaczęła piskliwym głosem - których niezwykłe magiczne właściwości stawiają je w rzędzie najpotężniejszych i najbardziej cenionych istot na naszej planecie.
Harry, tak jak i większość uczniów, nastawił uszu. Zajęcia z profesor Grubbly-Plank były zawsze niezmiernie ciekawie i Harry przyznawał w duchu, mimo głębokiego poczucia winy, że woli je dużo bardziej niż lekcje praktyczne, prowadzone przez Hagrida. Ten ostatni od dwóch miesięcy usiłował wyhodować z nimi gargulce, lecz mimo, że dokładali wszelkich starań, aby zapewnić jajkom optymalne warunki inkubacji (w pocie czoła wznosili przez tydzień prawdziwą, kamienną grotę), skalne odłamki nadal nie dawały znaku życia. Ron zaczął już nawet podejrzewać, że Devilson zakpił sobie z Hagrida, wciskając mu zwykłe kamienie zamiast gargulczych jajek.
Teraz jednak Strażnik Kluczy znów wyjechał ze swą tajemniczą misją i pałeczkę przejęła sędziwa Grubbly-Plank. Poprawiła okulary na nosie i kontynuowała wykład.
- Każde ze stworzeń, o których mowa, związane jest z jednym z żywiołów.
Machnęła różdżką i na czarnej tablicy pojawiły się cztery kolorowe symbole.
- Ogień to feniks - ciągnęła czarownica. Na tablicy, obok znaku ognia, zmaterializowała się figurka z rozpostartymi skrzydłami - Powietrze to smok, z ziemią związany jest behemot, zaś z wodą hydra.
Hermiona pilnie zapisywała słowa nauczycielki w grubym zeszycie. Ron uśmiechnął się złośliwie na widok cienkiej kijanki, która miała oznaczać hydrę.
- Najbardziej znanym i najliczniejszym gatunkiem jest oczywiście smok - kontynuowała Grubbly-Plank - Wykazuje doskonałą zdolność adaptacyjną do najbardziej ekstremalnych warunków klimatycznych i spotkać go można praktycznie na wszystkich szerokościach geograficznych, od gorących, tropikalnych dżungli po skute lodem obszary Arktyki.
Skierowała różdżkę w kierunku wielkiego globusa i na wszystkich kontynentach zapłonęły małe, czerwone punkciki.
- To smocze siedliska - wyjaśniła czarownica - Na lęgowiska wybierają zazwyczaj miejsca, z których mają widok na całą okolicę: górskie szczyty, samotne skały a w przypadku gatunków leśnych, wierzchołki najwyższych drzew. Młode wykluwają się wyposażone w szpony i ostre ząbki i nawet one mogą już być niebezpieczne.
Harry i Ron wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Wciąż pamiętali, ile problemów przysporzył im Norbert, smoczek wyhodowany niegdyś przez Hagrida. Profesor Grubbly-Plank upiła łyk wody z małego pucharu.
- Smok jest niezwykle odporny na magię - ciągnęła - I niełatwo go pokonać przy pomocy czarów. Z drugiej strony smocza krew i żółć są składnikami wielu potężnych eliksirów, zaś skóra uważana jest powszechnie za najlepszy materiał do wyrobu ubrań ochronnych, takich jak rękawice czy buty. Nic więc dziwnego - na twarzy czarownicy pojawił się wyraz obrzydzenia - że kłusownictwo stało się prawdziwą plagą. Wiele gatunków zniknęło na zawsze z powierzchni ziemi - westchnęła z prawdziwym smutkiem.
Parvati i Lavender wpatrywały się w czarownicę jak urzeczone. Godzinami mogłyby słuchać jej opowieści o magicznych istotach, zamiast siedzieć na nudnych (ich zdaniem) zajęciach z transfiguracji.
Profesor Grubbly-Plank otworzyła "Bestiarium" i pokazała klasie ilustrację, przedstawiającą dziwnego, kudłatego stwora. Bestia stała na tylnych łapach, przednimi, wyposażonymi w trzy długie, mocne i ostre pazury, groźnie wymachując w powietrzu, z wyraźnym zamiarem rozszarpania na strzępy wszystkiego, co tylko dostanie się w jej zasięg. Łeb miała wielki, oczka małe i dzikie, zaś z paszczy wystawał gęsty rząd długich i ostrych jak szpilki zębów.
- To behemot - oświadczyła czarownica, dotykając różdżką obrazka.
Stwór zaryczał niesamowitym głosem, od którego szyby w oknach zadrżały a uczniów przeszły ciarki. Nauczycielka szybko zamknęła książkę.
- Behemoty to niezwykłe stworzenia - powiedziała z przekonaniem - I bardzo niebezpieczne. Według opinii znawców, nie ma groźniejszych istot. Jednym uderzeniem łapy mogą powalić słonia. Ich ryk burzy najgrubsze mury. Są też całkowicie odporne na magię, zaklęcia odbijają się od nich, nie czyniąc im żadnej szkody. I nie ma znaczenia siła ani moc czaru. Behemota nie zabije nawet Avada Kedavra.
Przez klasę przetoczyły się zdumione szepty. Profesor Grubbly-Plank uśmiechnęła się nieznacznie, zadowolona z efektu swych słów.
- Do dziś nie wiadomo, co daje behemotom tak fantastyczną odporność - kontynuowała. Uczniowie momentalnie zamilkli - Wielu sądziło, że tajemnica tkwi w grubej skórze tych stworzeń. Dziś wiemy, że to nieprawda, jednak mit ten pokutował w świadomości czarodziejów przez pokolenia i przyczynił się do niemal całkowitego wytępienia behemotów. Nic dziwnego - uśmiechnęła się ponuro - któż nie chciałby znaleźć obrony przed Zaklęciem Zabijającym...
Harry odniósł nieprzyjemne wrażenie, że wszyscy spojrzeli na niego. Udając, że nic nie zauważył, z nagłym zainteresowaniem zaczął oglądać rysunki na tablicy. Profesor Grubbly-Plank poprawiła okulary.
- Jak więc mówiłam, behemoty prawie zupełnie wyginęły. O ironio, kłusownicy stosowali zwykłe, mugolskie sposoby polowania. Okrutne i nieludzkie ... - pokiwała głową z ciężkim westchnieniem - Dziś istnieje tylko jedna kolonia tych stworzeń, licząca kilkanaście dorosłych osobników oraz trzy młode. Znajduje się ona tutaj - wskazała różdżką na globus - w Tybecie.
Na mapie zapłonęła pojedyncza żółta kropka.
- Behemoty lubią wielkie przestrzenie - powiedziała czarownica - Pustynne bądź skaliste. I niezbyt gorące, dlatego niegdyś mieszkały albo na dalekiej północy, albo na wysokich, górskich płaskowyżach. Zimno im nie przeszkadza. Mają bardzo grube, gęste futro, u młodych ciemno-brązowe, z wiekiem jaśniejące. Dorosły behemot, jak ten na ilustracji, jest srebro-siwy i w postawie wyprostowanej osiąga trzy metry wysokości.
Parvati podniosła rękę.
- Tak, panno Patil ? - spytała Grubbly-Plank.
- Pani profesor ... - zaczęła niepewnie Parvati - Czy z behemotem można by się ... hmm ... zaprzyjaźnić?
Stara czarownica spojrzała na nią z sympatią.
- Cóż, moja droga - uśmiechnęła się - Prawdę mówiąc, nie są to najlepsi kandydaci na domowe pieszczochy. Behemoty nie lubią obcych i bardzo trudno je oswoić. Są zbyt dzikie i niezależne. Czasem, gdy nabiorą do kogoś zaufania, mogą zaakceptować jego obecność na swoim terytorium, ale nigdy nie będą mu posłuszne. Lecz kiedy wpadają w złość - zawiesiła na chwilę głos - zupełnie tracą nad sobą panowanie. A wtedy nic i nikt nie jest w stanie ich powstrzymać.
Parvati wyglądała na szczerze zmartwioną. Szepnęła coś na ucho Lavender, pokiwały głowami. Profesor Grubbly-Plank znowu sięgnęła po "Bestiarium" i pokazała kolejny obrazek.
- A oto zwierzę żywiołu wody - oświadczyła, podnosząc książkę do góry - Hydra.
Z ilustracji łypał na klasę wielki jaszczur o trzech głowach, osadzonych na trzech smukłych, długich szyjach. Stał na czterech krótkich łapach i wściekle wywijał grubym ogonem. Pokryty był drobną, zielonkawą łuską, na brzuchu przechodzącą w błękitno-szare płytki.
- Najgroźniejszą bronią hydry są jej kły - powiedziała Grubbly-Plank, ostrożnie trącając zwierza końcem różdżki.
Trzy paszcze rozwarły się w bezgłośnym ryku, odsłaniając równy rząd małych, ostrych ząbków.
- Hydry są bardzo jadowite - ciągnęła czarownica poważnym tonem - Nawet jedno ugryzienie to pewna śmierć. Ich jad działa błyskawicznie i nie ma przeciw niemu antidotum. Jednak mimo to wielu czarodziejów wciąż poluje na hydry. Czy ktoś wie, dlaczego ? - spojrzała pytająco na klasę.
Ręka Hermiony błyskawicznie wystrzeliła w górę. Grubbly-Plank skinęła zachęcająco.
- Jad hydry, użyty w odpowiedniej ilości i przyrządzony w określony sposób, jest najważniejszym składnikiem eliksiru Vivimortis - wyrecytowała bez zająknienia Hermiona.
Czarownica pokiwała głową.
- Dokładnie. Przez dziwne zrządzenie losu, jedna z najgroźniejszych trucizn może być zarazem najsilniejszym antidotum. Powikłane są ścieżki natury ... - westchnęła filozoficznie.
W tej samej chwili zadzwonił dzwonek. Profesor Grubbly-Plank z trzaskiem zamknęła "Bestiarium".
- Na następnej lekcji porozmawiamy o feniksach, polecam więc państwa uwadze rozdział siódmy podręcznika - powiedziała na pożegnanie.

...
Harry przełknął ostatni kawałek placka wiśniowego i chwycił torbę z książkami.
- Pospiesz się ! - ponaglił Rona, który spokojnie zabierał się za dodatkową porcję deseru - Obrona zaczyna się za pięć minut.
- Już idę... - wymamrotał Ron z pełnymi ustami, dławiąc się wielkim kęsem - Jak myślisz - spytał Harryego, gdy biegli korytarzem w kierunku klasy - Pokaże nam wreszcie jakieś zaklęcia ataku ?
Pełen wyczekiwania wyraz twarzy Rona dobitnie świadczył o tym, że oczekuje on od Harryego natychmiastowej i wyczerpującej odpowiedzi. Od chwili, w której dowiedział się, że profesor Starlight jest siostrą Syriusza, zaczął żywić przekonanie, że Harry doskonale orientuje się we wszystkich planach Aurorki. Tymczasem jej stosunek do Harry wcale się nie zmienił. Nadal traktowała go jak pozostałych uczniów, życzliwe, lecz bez żadnego faworyzowania. I Harry był jej za to bardzo wdzięczny.
Ledwo dopadli pracowni Obrony (Hermiona wymownie spojrzała na zegarek), do klasy weszła profesor Starlight. Natychmiast zapadła cisza. Nawet Slytherini czuli respekt przed nauczycielką.
- Jak wam idzie nauka Osłony pierwszego poziomu ? - spytała Vega, patrząc z uśmiechem na uczniów - Trenowaliście w czasie ferii ?
Wszyscy gorliwie pokiwali głowami. Nawet największe klasowe obiboki przykładały się solidnie do nauki Zaklęć Defensywnych. Jak dotąd, większości udało się opanować najprostszy z Czarów Rozpraszających, jednak tylko dwie osoby w klasie potrafiły wygenerować coś, co przypominało ochronną osłonę, jakiej w pamiętnym pojedynku użył Snape. Nikt nie był specjalnie zdziwiony faktem, że jednym z tych szczęśliwców była Hermiona. Drugim zaś, ku ogólnemu niedowierzaniu, okazał się Nevill, który nieoczekiwanie odkrył w sobie prawdziwy talent do Zaklęć Defensywnych. Doprowadzało to do bladej gorączki Draco Malfoya, którego osiągnięcia w tej dziedzinie były raczej mierne.
Profesor Starlight zapewniała jednak uczniów, że i tak idzie im bardzo dobrze, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że zaklęcia obronne są z reguły bardzo trudne i nigdy wcześniej nie uczono ich w Hogwarcie. Powtarzała, że jedyny sposób na ich opanowanie to regularny trening. Nic więc dziwnego, że większość piątoklasistów poświęcała mu codziennie przynajmniej pół godziny.
Vega usiadła na biurku i wyciągnęła różdżkę.
- Dzisiaj podsumujemy naszą wiedzę na temat Zaklęć Defensywnych -zaczęła.
Zaszeleściły otwierane pospiesznie zeszyty, uczniowie zastygli z piórami w dłoniach.
- Dzielimy je na trzy grupy - Vega machnęła różdżką i w powietrzu zmaterializowały się drgające słowa - Czary Osłaniające, Czary Odbijające oraz Czary Niszczące. W pierwszej grupie rozróżniamy dwa główne rodzaje: Osłony i Tarcze. Kto może powiedzieć, jak działają Osłony ?
Ponad głowami uczniów wyrósł las rąk. Vega wskazała na Nevilla.
- A więc ... - zaczął niepewnie, jak zwykle lekko się czerwieniąc - Osłona zatrzymuje czar przeciwnika, ale go nie odbija ani nie rozprasza. I jest niewidoczna.
- Dobrze ! - Vega kiwnęła głową - Pamiętasz inkantację ?
- Defensio - powiedział Nevill bez chwili zastanowienia.
- Oczywiście. 5 punktów dla Gryfndoru - oświadczyła Vega.
Machnęła leniwie różdżką i nazwa czaru pojawiła się w odpowiedniej kolumnie.
- A teraz Tarcze - Vega spojrzała pytająco na klasę.
I znowu kilkadziesiąt rąk wystrzelił do góry.
- Pansy ? - skinęła Aurorka.
Pansy Parkinson wstała z przymilnym uśmiechem.
- Tarcza odbija wrogi czar - wyrecytowała - akurat na odwrót niż osłona. Wygląda jak przezroczysta, jasna ściana. Acha, inkantacja brzmi: Protectio.
- 5 punktów dla Slytherinu - uśmiechnęła się Vega - Widzę, że nauka nie poszła w las. Jeśli tak dalej pójdzie, cały rocznik ma szansę na szkolenie w oddziałach aurorskich - przez salę przetoczył się entuzjastyczny szmer - Wróćmy jednak to tematu - ciągnęła Vega - Jak wiecie, tarcze, o których wspomniała Pansy, zasłaniają całego czarodzieja. Istnieją jednak i takie, które działają punktowo, chroniąc tylko wybrane części ciała. Są one o tyle użyteczne, że ich wykonanie wymaga znacznie mniejszej siły i mocy. W zawiązku z tym stosuje się je zazwyczaj jednocześnie z innymi zaklęciami, głownie ofensywnymi. Nie poświęcimy temu rodzajowi Tarcz zbyt dużo uwagi, dla zainteresowanych podaję jednak inkantację: Scitum.
Nie znalazłby się nikt, kto nie zapisałby gorliwie ostatnich słów nauczycielki. Vega machnęła różdżką, podświetlając nagłówek drugiej kolumny migoczącej w powietrzu tabeli.
- Przechodzimy teraz do Czarów Niszczących - powiedziała - Nazwa ta jest trochę myląca, gdyż może sugerować, że chodzi o zaklęcia ofensywne. Należy więc zapamiętać - jakby dla podkreślenia wagi jej słów, napis rozbłysnął jaskrawym światłem - że czary z tej grupy niszczą jedynie klątwy, rzucone przez przeciwnika. Stąd też podział na zaklęcia Rozpraszające oraz Neutralizujące. Przykład czaru pierwszego rodzaju jest wam dobrze znany i potraficie go już rzucać na najniższym poziomie. Kto przypomni jego właściwości ? Draco ?
Malfoy wstał powoli i jakoś ociężale. Był dziś wyjątkowo blady, lecz oczy mu błyszczały. W lewej dłoni obracał, najwyraźniej zupełnie nieświadomie, zgniecioną kartkę papieru.
- Inkantacja: Dissipio - zaczął swym zwykłym, cedzącym słowa głosem - Rozprasza moc wrogiego zaklęcia, rozbijając je na tysiące kawałków. Uważany za najprostszy z Czarów Defensywnych.
- Doskonale ! 5 punktów - pochwaliła Vega, przypatrując się Malfoyowi z uwagą.
Draco wykrzywił się złośliwie w stronę Harryego i usiadł na miejsce. Slytherini wymieniali zadowolone spojrzenia. Po raz pierwszy udało im się zdobyć na Obronie przed Czarną Magią więcej punktów od Gryfonów. Vega oderwała przenikliwe spojrzenie od twarzy Malfoya i zwróciła się do klasy.
- Wiemy więc, na czym polega rozpraszanie czaru - zaczęła - Zaklęcia Neutralizujące działają w nieco inny sposób. W ich przypadku wroga klątwa nie jest odbijana ani osłabiana, lecz całkowicie wchłaniana końcem różdżki. Chyba przydałby się mały pokaz ... Hermiono - zwróciła się do Prefektki - Czy mogłabyś rzucić na mnie Czar Ogłuszający ?
Hermiona szybko zerwała się z miejsca, rozpromieniona i dumna jak paw, że profesor Starlight właśnie ją wybrała do asystowania w pokazie. Wyciągnęła różdżkę przed siebie i na znak Vegi krzyknęła: "Stupefy !". Aurorka błyskawicznie zakreśliła w powietrzu kółku i zawołała: "Cancellio". Koniec jej różdżki cicho pyknął i rozbłysnął jasnym światłem. Klątwa Hermiony zniknęła.
- Dziękuję. Czy wszyscy wiedzieli ? - Vega rozejrzała się dokoła - Na tym właśnie polega neutralizacja. Absorbujemy obce zaklęcie własną różdżką. Nie jest to jednak proste - dodała z naciskiem - i kosztuje wiele energii. Zaklęcia Neutralizujące należą do najtrudniejszych i wielu czarodziejom nigdy nie udaje się ich opanować. My nie będziemy się nimi więcej zajmować.
- Szkoda ... - westchnęła cicho Hermiona.
Ron spojrzał na nią z kwaśną miną i znacząco popukał się w czoło. Vega kontynuowała wykład.
- Omówię teraz grupę Czarów Odbijających - powiedziała - Spotykacie się z nimi po raz pierwszy. Zaklęcia dzielimy na dwie klasy, ze względu na kąt odbicia wrogiej klątwy. Czary Lustrzane odbijają dokładnie w kierunku atakującego. Dobrze użyte, są niezwykle skuteczną i niebezpieczną bronią, gdyż umożliwiają wykorzystanie przeciw wrogowi jego własnej mocy. Inkantacja brzmi: Reflectio.
Ron spojrzał na Malfoya z nieprzyjemnym błyskiem w oku i uśmiechnął się marzycielsko. Harry bezbłędnie odgadł jego myśli. On także wiele by dał za opanowanie czaru, który odbijałby w stronę Draco jego złośliwe klątwy.
- Druga grupa to Zaklęcia Odpychające - ciągnęła Vega - W tym przypadku atak odbijany jest różdżką jak pocisk, zazwyczaj pod dość przypadkowym kątem. Nie są tak skuteczne jak lustrzanki, jednak znacznie łatwiejsze do opanowania. W przyszłym miesiącu zaczniecie je trenować. A na razie podam inkantację: Repelio.
W ostatniej nie zapełnionej rubryce tabeli zapłonął migoczący napis. Vega zeskoczyła z biurka.
- I to by było na tyle, jeśli chodzi o klasyfikację Zaklęć Defensywnych - powiedziała lekkim tonem - Oczywiście, w ramach każdej podgrupy istnieje wiele czarów różnej mocy i trudności. Ich wykonanie jest często niemal identyczne, jednak efekty mogą być zgoła odmienne. I dlatego - upomniała klasę surowo - musicie zwracać szczególną uwagę na perfekcyjne opanowanie ruchów ręki. One właśnie decydują o różnicy pomiędzy czarami.
Zadźwięczał dzwonek. Harry spakował rzeczy i wraz z Ronem ruszył do wyjścia. Hermiona pchała się już w grupie uczniów, którzy otoczyli profesor Starlight, zasypując ją pytaniami.
- Spokojnie, spokojnie. Wszystkiego dowiecie się we właściwym czasie - Vega zdecydowanie ucięła wszelkie próby wydobycia z niej informacji na temat rzucania Czarów Odbijających.
Niepocieszeni uczniowie zaczęli się powoli rozchodzić. Harry i Ron stali koło drzwi, czekając na Hermionę. Draco zamarudził przy swojej ławce, z zupełnie nieobecną miną upychając książki w torbie. Vega machnęła różdżką i wisząca nad biurkiem, świetlista tabela zniknęła. I w tej samej chwili jakiś przeszywający, cienki głos wrzasnął:
- Avada Kedavra !
W kierunku Vegi wystrzeliła zielona błyskawica. Aurorka odwróciła się błyskawicznie, już w trakcie ruchu podnosząc różdżkę i wykonując nią skomplikowany ruch. Jednak inkantacja zamarła jej na ustach.
Na środku sali stał Draco Malfoy. Był biały jak trup a jego nieprzytomne oczy płonęły gorączkowym blaskiem. Zza zaciśniętych zębów wydobywał się świszczący oddech, z kącików ust sączyły się strużki śliny. W wyciągniętej ręce trzymał różdżkę i celował nią prosto w Vegę.
Trwało to nie dłużej niż dwie sekundy, lecz Harry zapamiętał każdy szczegół, jakby oglądał wszystko na zwolnionym filmie. Widział, jak zielony promień pędzi w kierunku czarodziejki, która stała bez ruchu, wciąż trzymając wzniesioną różdżkę. Ktoś krzyknął histerycznie. I nagle Vega z nieprawdopodobną zwinnością odskoczyła w bok. Zaklęcie otarło się o jej prawe ramię, wypalając dziurę w rękawie, i z trzaskiem uderzyło w tablicę.
- Stupefy ! - zawołała Aurorka, jeszcze zanim opadły seledynowe iskry.
Draco runął na ziemię.
Zapadła grobowa cisza. Nikt nie śmiał się poruszyć. Harry dopiero teraz poczuł, że pieką go paznokcie, które z całej siły wbił w drewnianą framugę drzwi. Odruchowo rozluźnił palce i utkwił wzrok w nauczycielce. Vega była śmiertelnie blada i oddychała ciężko. Konwulsyjnie zacisnęła dłoń na prawym ramieniu. Różdżka wysunęła jej się z bezwładnej ręki i upadła na podłogę.
- Pani profesor ... - wyjąkała nie swoim głosem Hermiona.
Vega wzdrygnęła się, jakby dopiero teraz uświadomiła sobie, że w klasie jest ktoś jeszcze. Spojrzała na Hermionę. Jej szare oczy były zimne i mroczne. Widać było, że czyni nadludzki wysiłek, aby zapanować nad bólem i emocjami. Musiała wytrzymać. Studenci już i tak byli wystarczająco przestraszeni.
- Idź po profesora Snape'a - powiedziała sucho, z przerażającym spokojem. Hermiona zawahała się.
- Po profesora Snape'a ? - powtórzyła niepewnie - Może lepiej zawołam ...
- Idź !!! - krzyknęła Vega rozkazująco.
Hermiona aż podskoczyła i szybko wybiegła z pracowni. Aurorka przeniosła wzrok na Harryego.
- Pójdziesz do sowiarni i wyślesz wiadomość do Dyrektora - powiedziała nie znoszącym sprzeciwu głosem - Weź moją sowę, będzie wiedziała, gdzie go szukać.
Harry kiwnął głową i już go nie było. Pędził po schodach, jakby ścigało go stado wygłodniałych harpii. Oddałby wszystko, żeby Dumbledore był teraz w Hogwarcie. Czuł, że to, co się przed chwilą wydarzyło, nie było tylko głupim żartem ze strony Malfoya. Miał przeczucie, że to coś dużo bardziej groźnego.
- Wyjdźcie z klasy ! - rozkazała Vega pozostałym uczniom i oparła się ciężko o biurko.
Bez słowa, oglądając się niepewnie za siebie, Gryfoni i Slytherini ramię w ramię opuszczali pracownię. Ledwo za ostatnim z nich zamknęły się drzwi, Vega jęknęła i osunęła się na kolana. Drżącą ręką sięgnęła po zawieszony na szyi mały, czarny flakonik. Wyciągnęła zębami zatyczkę i jednym haustem wypiła całą zawartość. Prawe ramię przeszył paraliżujący ból. Vega oparła się plecami o najbliższą ławkę i zamknęła oczy.
Tymczasem Hermiona zbiegała pędem po marmurowych schodach. Wpadła w korytarz, prowadzący do lochów i po chwili, zdyszana i mokra, stnęła pod drzwiami pracowni Eliksirów. Nie tracąc czasu na pukanie, energicznie szarpnęła za klamkę.
Grupka wystraszonych pierwszaków spojrzała na nią z ciekawością. Snape zamilkł w pół słowa, patrząc na Hermionę na poły z niedowierzaniem, na poły z wściekłością. W jego czarnych oczach zamigotały niebezpieczne błyski.
- Granger ! - warknął lodowato - Co to ma ...
Hermiona przerwała mu bez ceregieli.
- Musi pan natychmiast ... iść ze mną ! - wyrzuciła z siebie, z trudem łapiąc oddech.
Snape oniemiał. Patrzył na Hermionę wzrokiem ludożercy, jego bladą twarz wykrzywiał grymas furii. Wolno wstał zza biurka, czarne oczy płonęły.
- Granger - wycedził - Tym razem przesadziłaś. Nie będę tolerował...
Hermiona pokręciła gwałtownie głową i zamachała rękami.
- Szybko ! - wysapała - Malfoy... Zaklęcie Zabijające ... profesor Starlight !
Snape zesztywniał. Przez kilka sekund wpatrywał się w Hermionę, jakby chciał wyczytać z jej twarzy, co znaczą te wszystkie nieskładne słowa. I nagle zrozumiał. Zbladł i, nie spojrzawszy nawet na klasę, wybiegł z sali. Na trzecim piętrze roztrącił niecierpliwie piątoklasistów, którzy, zbici w gromadkę, wciąż wpatrywali się z lękiem w drzwi pracowni Obrony, i wpadł do środka.
Vega leżała skulona na podłodze, jej ciałem wstrząsały dreszcze. Severus w trzech susach dopadł do czarodziejki.
- Vega ! - krzyknął, potrząsając kobietą - Co się stało ?!
Aurorka otworzyła oczy i spojrzała na niego z wyraźną ulgą.
- Wreszcie ... - wyszeptała z wysiłkiem, dzwoniąc zębami - Słuchaj, to bardzo ważne ...
Zwinęła się w kolejnym ataku bólu. Snape patrzył na nią z coraz większym niepokojem. Nagle dostrzegł na jej ramieniu krwawiącą szramę.
- Dostałaś Avadą ! - powiedział głucho, dotykając ostrożnie rany.
Vega skrzywiła się w ponurym grymasie.
- To tylko draśniecie - mruknęła niewyraźnie - Nic mi nie będzie... To przez ten cholerny eliksir tak kiepsko się czuję...
Wskazała wzrokiem zawieszony na szyi flakonik. Jej blada twarz ściągnęła się z bólu. Zacisnęła zęby i stłumiła jęk.
- Posłuchaj mnie ... - powiedziała słabo, patrząc na Severusa coraz bardziej zamglonym wzrokiem - Ja zaraz stracę przytomność ... a to jest bardzo ważne ... - z trudem łapała powietrze - Niech nikt nie opuszcza Hogwartu. I nie wpuszczajcie tu nikogo z zewnątrz. Rozumiesz ? Nikogo ! - wyszeptała z naciskiem, zaciskając dłoń na ramieniu Snape'a - Zablokuj też drzwi do mojego gabinetu. I powiedz Dumbledorowi... - znowu wstrząsnęły nią silne dreszcze, oczy zachodziły mgłą - że ktoś przełamał system obrony... Jest wśród nas zdrajca ... - dokończyła ledwo dosłyszalnym szeptem i straciła przytomność.

. . .

Albus Dumbledore wrócił do Hogwartu jeszcze tego samego wieczora i od razu pospieszył do Skrzydła Szpitalnego. Vega pogrążona była w głębokim śnie, jednak oddychała równo a rana na ramieniu zasklepiła się.
- Wszystko w porządku - od progu poinformowała dyrektora pani Pomfrey, wciąż odrobinę bledsza niż zazwyczaj - To tylko draśniecie, ale czar był niezwykle potężny. Całe szczęście, że Vega od razu wypiła Vivimortis. Gdyby jednak zaklęcie trafiło parę centymetrów dalej, nic by je nie uratowało ... - pokręciła głową z westchnieniem.
Dumbledore w milczeniu patrzył na Aurokę. W jego jasnych oczach malowała się głęboka troska. Wyglądał też na zmęczonego i przygnębionego.
- Wciąż nie mogę uwierzyć, że coś takiego wydarzyło się w naszej szkole - mówiła cicho pani Pomfrey, ocierając oczy chusteczką - Uczeń zaatakował nauczyciela... I to Zaklęciem Zabijającym ! - jej głos załamał się, pociągnęła nosem - Jak to możliwe, żeby ten chłopiec był do tego zdolny ?! - wskazała wzrokiem na coś w głębi sali.
Kilka łóżek dalej leżał w bezruchu Draco Malfoy. Zgodnie z instrukcjami Snape'a, nadal nie zdejmowano z niego Zaklęcia Ogłuszającego. Dumbledore patrzył na niego w zamyśleniu.
- Przychodzi mi do głowy tylko jedno wytłumaczenie, Poppy - powiedział cicho - I obawiam się, że wcale ci się ono nie spodoba ...


(11 stycznia 1996)
Vega obudziła się koło południa. Pomijając lekki niedowład w prawym ramieniu, czuła się już całkiem dobrze. Wstała z łóżka i, nie zważając na niezadowoloną minę pani Pomfrey, wymaszerowała z sali.
Zamek wydawał się zupełnie wymarły. W pierwszej chwili trochę ją to zaskoczyło, zaraz jednak przypomniała sobie, że dziś właśnie miał się odbyć pierwszy w historii szkoły, zimowy mecz Quidditcha. To wyjaśniało, dlaczego w drodze do gabinetu Dumbledora nie napotkała ani jednego ucznia.
Zatrzymała się koło kamiennego gargulca i wymówiła hasło. Rzeźba odsunęła się z cichym zgrzytem, odsłaniając wejście na długie, kręcone schody. Vega szybko wspięła się na górę i zapukała do drzwi.
- Proszę - dobiegł ze środka głos Dumbledora.
Aurorka weszła do gabinetu. Nie zdziwiło jej specjalnie, że w fotelu na przeciwko wielkiego biurka siedział Snape'a.
- Vega ! - Dumbledore zerwał się z miejsca - Co ty tu robisz ?! Powinnaś jeszcze leżeć.
- Nic mi nie jest - czarodziejka machnęła niedbale ręką - Po za tym, nie ma chwili do stracenia. Wie pan już na pewno, co wydarzyło się wczoraj ?
Rzuciła przelotne spojrzenie milczącemu Snape'owi. Dumbledore skinął głową.
- Tak. Severus wszystko mi opowiedział - przytaknął - Przepytałem też kilku uczniów. Vega - podszedł do Aurorki i spojrzał na nią z troską - Aż boję się pomyśleć, jak to się mogło skończyć. To cud, że żyjesz.
Vega zaśmiała się ponuro, w jej oczach zamigotały twarde błyski.
- To cud, że mały Malfoy żyje - powiedziała sucho - Kiedy usłyszałam inkantację, zareagowałam odruchowo i gdybym się w ostatniej chwili nie powstrzymała ... - zamilkła i potrząsnęła głową, jakby odganiała jakieś mroczne wizje - Mogłam go zabić....- szepnęła.
Snape drgnął. W jego czarnych oczach odmalowało się najpierw zaskoczenie, potem niedowierzanie. Wpatrywał się w Vegę intensywnie, jakby chciał z jej twarzy odczytać wszystkie myśli.
Dumbledore westchnął i w milczeniu pokiwał głową.
- Chyba wszyscy zdajemy sobie sprawę - powiedział zmęczonym głosem - że chłopak nie wpadł na to sam ...
- Oczywiście - parsknęła gniewnie Aurorka - Nawet, gdyby ktoś mu podsunął taki pomysł, Malfoy nie byłby w stanie rzucić Avady, nawet na podstawowym poziomie. A to wczorajsze zaklęcie było wyjątkowo silne. Mógł to zrobić jedynie pod wpływem Imperiusa, kontrolowany przez potężnego czarodzieja.
- Lucjusz . . . ? - spytał z niedowierzaniem Snape.
- Nie - zaśmiała się nieprzyjemnie Vega - ktoś znacznie potężniejszy. Czar musiał zostać rzucony w czasie ferii, a my przez ponad tydzień nic nie zauważyliśmy. A to nie jest proste i wymaga wielkiej siły. Moim zdaniem - spojrzała przenikliwie na Dumbledora - Draco był kontrolowany przez Voldemorta.
Zapadła cisza. Czarodziej zaczął przechadzać się wolno wzdłuż stołu, w zamyśleniu pocierając czoło.
- Obawiam się, że masz rację - powiedział wreszcie, zatrzymując się koło komika - Severus ostrzegał nas, że On wypytuje o ciebie i coś knuje. Zaiste - westchnął - wpadł na szatański pomysł. Tylko Voldemort mógł się posunąć do tego, aby posłużyć się dzieckiem.
- Jestem, pewna, że nie obyło się udziału Lucjusza Malfoya - wycedziła Vega lodowatym głosem - No, ale z nim jeszcze się policzę ... - szare oczy błysnęły mściwie - Nie to jednak jest w tym wszystkim najbardziej niepokojące - powiedziała z naciskiem.
Snape i Dumbledore spojrzeli na nią zaskoczeni.

0x01 graphic
- Czy rozumiecie, co to wszystko oznacza ? - spytała cicho Vega - Draco rzuca w klasie Zaklęcie Zabijające. A przecież SOCM nie pozwala na używanie Czarnej Magii na terenie szkoły...
Czarodzieje zrozumieli błyskawicznie, co kryje się za tymi słowami.
- Ktoś oszukał system - powiedział wolno Snape.
Vega posępnie pokiwała głową.
- Na to wygląda - mruknęła - Jak każdy system, i ten nie jest niezawodny. Istnieje pewien sposób na obejście ograniczeń, narzucanych przez SOCM. Wrogie zaklęcie musi zostać wykonane przez kogoś, kto przebywa na stałe w Hogwarcie. A to oznacza nauczyciela ... bądź ucznia.
Wyciągnęła z kieszeni czarną płytkę, rozświetloną tysiącami krzyżujących się linii.
- To matryca czarodziejów - wyjaśniła - Każde z połączeń odpowiada konkretnej osobie, która znajduje się w zamku. O ile SOCM automatycznie uniemożliwia posługiwanie się Czarną Magią ludziom z zewnątrz, o tyle w przypadku uczniów i nauczycieli można to regulować. Czasem zachodzi potrzeba posłużenia się jakimś zaawansowanym zaklęciem. Wtedy mogę czasowo odblokować ograniczenie, częściowo lub całkowicie.
Severus z zainteresowaniem oglądał czarną tabliczkę.
- Wreszcie rozumiem, dlaczego w czasie pojedynku mogliśmy używać Czarów Ataku - powiedział zafascynowany.
Vega przytaknęła. Wyjęła różdżkę i zbliżyła ją do matrycy. Kolorowe linie uniosły się nad lśniącą powierzchnią, tworząc trójwymiarową, świetlistą pajęczynę. Czarodziejka wyszukała w plątaninie jasnozieloną wiązkę i zaczęła przeglądać pojedyncze włókienka. Wreszcie znalazła to, którego szukała. Machnęła różdżka i linie na powrót przylgnęły do powierzchni matrycy, poza jedną, dziwnie ciemną, która wciąż wibrowała w powietrzu.
- Spójrzcie - Vega wskazała na włókno - Ta linia to Draco Malfoy. Powinna świecić na zielono, tak jak linie pozostałych uczniów Slytherinu. Ale została wyłączona. A to oznacza, że dla SOCM Draco Malfoy nie istnieje. I dlatego właśnie system nie wykrył Imperiusa, a chłopak mógł użyć Avady.
Dumbledore pokiwał głową.
- Rozumiem ... Domyślam się, że wyłącznie takiej linii nie jest proste ? - spytał, patrząc na Vegę z nikłym uśmiechem.
Aurorka zgrzytnęła zębami.
- Niekoniecznie - mruknęła - jeśli ktoś wie, jak się to tego zabrać. Włókno można dezaktywować na dwa sposoby. Albo na matrycy, albo bezpośrednio w systemie. Rzecz w tym, że tylko ja mam uprawienia, aby to zrobić ... a raczej miałam - skrzywiła się ponuro.
- Co rozumiesz przez uprawnienia ? - Snape nie mógł ukryć ciekawości.
Vega schowała płytkę do kieszeni.
- Żeby dokonać zmian na matrycy, wystarczy podać zaklęcie aktywujące - wyjaśniła - Niestety, nie może być ono zbyt zaawansowane, ponieważ wtedy zakłócałoby funkcjonowanie połączeń. To na wstępie wyklucza użycie wszelkich czarów identyfikujących. Jeśli więc matryca dostałaby się w niepowołane ręce, dość łatwo byłoby ją rozpracować. Dlatego noszę ją zawsze przy sobie - oświadczyła - W razie konieczności mogę ją natychmiast zniszczyć.
- A drugi sposób ? - spytał Dumbledore.
Vega spochmurniała.
- Zmiany można też nanieść bezpośrednio w systemie - powiedziała - Oczywiście, trzeba to zrobić na miejscu, w Hogwarcie. A co najważniejsze, trzeba najpierw podać kilkanaście kodów dostępu - uśmiechnęła się posępnie - Problem polega na tym, że są one zbyt skomplikowane, żeby nauczyć się ich na pamięć. Musiałam więc je spisać ... - spojrzała na Dumbledora przenikliwie - Podejrzewam, że ktoś je wykradł.
Zapadła cisza. Drzemiący na żerdce feniks otworzył sennie jedno oko, potoczył wkoło zdziwionym wzrokiem i strzepnął złocistymi skrzydłami. Jedno długie pióro sfrunęło wolno na ziemię i upadło u stóp Severusa. Czarodziej śledził wzrokiem jego lot, w czarnych oczach zamigotała nienawiść.
- Devilson ! - wycedził złowieszczym szeptem.
Vega spojrzała na niego przenikliwie.
- Magnus Devilson ... - powtórzyła wolno, wpatrując się badawczo w twarz Snape'a - Rzeczywiście, kręcił się tutaj w czasie świąt. Ale to nie powód, żeby od razu rzucać na niego takie oskarżenia.
Severus milczał, ze wzrokiem wciąż utkwionym w podłogę. Na jego usta wypełzł wolno nieprzyjemny grymas. Nie odezwał się jednak ani słowem.
- Vega ma rację, Severusie - powiedział cicho Dumbledore - Wierzę, że masz powody, aby podejrzewać Magnusa. Jednak muszę przyznać - westchnął - że tego nie rozumiem. Przecież on nigdy nie miał nic wspólnego z Voldemortem !
Snape zaczął się śmiać, zimno i ponuro. Wolno podniósł głowę i spojrzał na dyrektora Hogwartu płonącym wzrokiem.
- Devilson był Śmierciożercą ! - niemal wypluł to z siebie - Wtedy go poznałem.
Zapadło pełne zdumienia milczenie. Dumbledore zmarszczył brwi. Widać było, że słowa Snape'a zrobiły na nim wielkie wrażenie.
- Magnus Śmierciożercą ... - mruknął sam do siebie - Nigdy bym nie pomyślał ...
Vega ze złością uderzyła pięścią w stół.
- Kolejny, który nam się wymknął ! - warknęła - I pewnie nie ostatni. Obawiam się, że w przyszłości czeka nas jeszcze sporo podobnych niespodzianek. Niemniej jednak - dodała przeciągle, wbijając wzrok w Snape'a - to, że Devilson był Śmierciożercą, nie oznacza, że wciąż pracuje dla Voldemorta. Ponoć ludzie się zmieniają ... prawda, Severusie ? - w jej szarych oczach migotały złośliwe ogniki, uśmiechała się ironicznie.
Snape nie zareagował. Podszedł do okna i zapatrzył się w szare, nawisłe chmurami niebo. Czarne oczy były zimne i posępne. Malowało się w nich zmęczenie i jakby rezygnacja.
- Opowiem wam ciekawą historię ... - zaczął cicho, jego matowy głos zdawał się dobiegać z głębokiej otchłani - Pewnej letniej nocy, szesnaście lat temu, spotkała się na dziedzińcu opuszczonego domu grupa Śmierciożerców. Było ich siedmioro, pięciu mężczyzn i dwie kobiety. Jeden z nich obchodził tego dnia urodziny, mieli więc powód do świętowania. Usiedli u stóp uschniętego dębu, ktoś wyjął z plecaka butelki z piwem. Pili, jakby to była woda. Tylko jeden z nich, zwany Treserem, nie tknął alkoholu. Wiedział, że wkrótce pójdą się zabawić w inny sposób. I chciał być trzeźwy. Twierdził, że tylko wtedy może w pełni poczuć smak śmierci.
Umilkł, jakby przytłoczony ciężarem wspomnień. Oparł się ramieniem o framugę okna, zacisnął pięść.
- Deportowali się do małego miasteczka w południowej Anglii - ciągnął wypranym z emocji głosem - Wakacje, mnóstwo ludzi z dziećmi... Sami Mugole. Tego właśnie szukali. Podeszli pod drzwi starego pensjonatu, położonego w lesie, nad jeziorem, kilka kilometrów od miasteczka. Psy podniosły hałas, lecz Treser przemówił do nich i natychmiast się uspokoiły. Miał niezwykły dar ujarzmiania zwierząt ... W pensjonacie mieszkało kilka rodzin i grupa uczniów z Londynu. Śmierciożercy byli zachwyceni. Śmiejąc się i nawołując ochrypłymi głosami, rozbiegli się po korytarzach. Wyciągali przerażonych ludzi z łóżek i spędzali ich na polanę nad brzegiem jeziora. Nie rzucali Zaklęć Uciszających. Rozpaczliwych krzyków i tak nikt nie mógł usłyszeć, a oni nie mieliby bez nich prawdziwej zabawy...
Prztyknął czoło do zimnej szyby. Na dole, na szkolnym dziedzińcu, pojawiły się właśnie pierwsze grupki uczniów, wracających z meczu.
- Zaczęli od "nauki pływania" - mówił dalej Snape - Rzucali na Mugola Czar Paraliżujący, wrzucali go do wody i liczyli na głos, przez ile sekund utrzyma się na powierzchni wody. Potem zaczęły się zawody. Chodziło o to, czyj Mugol będzie pływał najdłużej. Jeden z chłopaków strasznie chciał wygrać i ... trochę przesadził. Gruby właściciel pensjonatu już nie wypłynął. Wywołało to ogólną wesołość. Byli już zupełnie pijani, zaczęli na oślep rzucać na zbitych w gromadkę Mugoli najróżniejsze klątwy. Jedynie Treser wciąż zachowywał olimpijski spokój - w głosie Snape'a zadźwięczała złowieszcza nuta - On dopiero obmyślał swój popisowy numer...
Za oknem zawył wicher i z ciemnych chmur spadły pierwsze płatki śniegu.
- Podszedł do skulonych pod drzewem uczniów i zaczął im opowiadać o zwierzętach - ciągnął Severus - Nikt tak jak on nie potrafi o nich mówić i, choć dzieciaki strasznie się bały, to jednak słuchały go z prawdziwą fascynacją. Treser opisał im zwyczaje wilków: jak polują, jak tropią zwierzynę i rzucają się na nią całym stadem. W końcu powiedział, że nawet najbardziej łagodny pies ma w sobie coś z dzikiej bestii ... Zagwizdał melodyjnie i na polanę wpadło pięć czarnych brytanów właściciela pensjonatu. Czuły w powietrzu strach i szaleństwo, biegały więc niespokojnie wkoło, tocząc pianę z pyska i szczerząc kły, nie wiadomo, na siebie, na nas, czy na skamieniałych ze zgrozy Mugoli. Treser wyciągnął z grupki uczniów jedenastoletniego chłopca, postawił go małym pniaku i wyjął różdżkę. Pozostali Śmierciożercy obserwowali go z zachłanną ciekawością. Treser uśmiechnął się demonicznie i wyskandował zaklęcie. W jednej chwili na pieńku siedział już nie chłopiec, ale biały królik. Co prawda, transformacja nie do końca się udała ... królik wciąż miał zamiast pazurków ludzkie dłonie. Nikomu to jednak nie przeszkadzało. Treser ponownie zagwizdał na psy i wskazał im zwierzaka zachęcającym gestem. Brytany krążyły przez kilka sekund koło pieńka, i nagle, jak na komendę, zaatakowały. Kłębiły się wśród dzikiego wycia i ujadania, które zagłuszało nawet wrzaski Mugoli. Wreszcie psy skończy i rozbiegły się po polanie - pyski unurzane we krwi, rozdęte nozdrza wietrzące za nowym łupem. Z królika została tylko czerwona plama i kilka białych kłaków. Śmierciożercy zerwali się na równe nogi, patrząc na siebie niepewnie. Czegoś takiego nawet oni się nie spodziewali. Za to Treser był w siódmym niebie. Śmiejąc się zawołał, że młode mięso jest najsmaczniejsze. Skierował różdżkę w stronę oszalałych z przerażenia dzieci. Nagle na ich ciałach otworzyły się krwawiące rany, nad polaną uniosła się kwaśna woń potu i krwi. Psy szalały. Z upiornym wyciem krążyły wokół krzyczących z bólu i strachu uczniów, jak pięć wielkich, czarnych cieni śmierci. Treser obserwował scenę z obłąkanym błyskiem w oczach. I nagle wrzasnął, wydając z siebie prawdziwie zwierzęce wycie. Jak gdyby otrzymały długo wyczekiwany sygnał, psy rzuciły się na dzieci...
Głos Snape'a przeszedł w ochrypły szept. Zamilkł i z całej siły zacisnął dłonie na kamiennym parapecie. Odetchnął głęboko.
- Mugole w panice rzucili się do ucieczki - kontynuował już spokojnie - Nikt ich nie ścigał. Śmierciożercy wpatrywali się jak zahipnotyzowani w wyjącą kotłowaninę pod drzewem. Co chwila wylatywały z niej kości i jakieś poszarpane kawałki mięsa. Ujadanie psów mieszało się z potępieńczym krzykiem mordowanych i opętanym śmiechem Tresera. I nagle, bez słowa, jeden po drugim, Śmierciożercy deportowali się. Byle jak najdalej od tego piekielnego wrzasku i zapachu krwi ...
Ostatnie słowa rozpłynęły się w grobowej ciszy. Nikt się nie poruszył. Za oknem rozszalała się zawieja i gabinet utonął w ponurym mroku. Mijały minuty, odmierzane miarowym tykaniem starego zegara. Wreszcie Dumbledore z wysiłkiem wstał z fotela i podszedł do kominka. Wystrzeliły jasne płomienie. W ich migoczącym blasku twarz starego czarodzieja naznaczyło wyraźnie piętno lat i trosk.
- Przerażające ... - powiedział stłumionym głosem - Magnus Devilson ... A ja temu człowiekowi ufałem ... Dałem mu pracę w Hogwarcie ... - pokręcił ponuro głową.
Snape drgnął.
- Kiedy zobaczyłem go tutaj, wśród tych dzieci...- wyszeptał - Wszystko znowu stanęło mi przed oczami ... Kazałem mu się wynosić ... i posłuchał. Miał zbyt wiele do stracenia - w jego matowym głosie zabrzmiała nuta zimnego szyderstwa.
- To dlatego tak nagle zrezygnował - mruknął Dumbledore, patrząc w zamyśleniu na Snape'a.
- Ale jak to możliwe - spytała milcząca do tej pory Vega - że nikt nigdy nie posądził o tę rzeź Śmierciożerców ? Do tej pory nawet o niej nie słyszałam.
Severus westchnął ciężko.
- Kiedy było już po wszystkim, Treser wyłapał ocalałych Mugoli i zmodyfikował ich pamięć. Precyzyjny i opanowany, od początku do końca ... - cichy głos czarodzieja ociekał jadem - Zeznali potem, że dzieci zostały zagryzione przez psy właściciela, który z rozpaczy popełnił samobójstwo. Wszystko pasowało. W jeziorze znaleziono ciało. A psy należały do wyjątkowo niebezpiecznej rasy...
I znów zapadła cisza. Dumbledore patrzył na Snape'a z dziwnym bólem.
- Severusie - spytał cicho - Dlaczego nigdy wcześniej mi o tym nie powiedziałeś ? Dlaczego przez tyle lat ukrywałeś, że Devilson dopuścił się tak ohydnej zbrodni ?
Snape odwrócił się od okna. Wyglądał strasznie. Był szary, jakby cała krew odpłynęła mu z twarzy. Oczy przywodziły na myśl dwie bezdenne otchłanie śmierci. Spojrzał na Dumbledora.
- Ponieważ Śmierciożercą, który utopił tego nieszczęsnego człowieka, byłem ja - powiedział głucho.

. . .

Severus siedział w ciemnościach, pogrążony w ponurych myślach. Nie czuł nic, ani ulgi, ani wściekłości, ani smutku. Tylko zimną, obezwładniającą, nieskończoną pustkę.
- Tak muszą się czuć więźniowie w Azkabanie - pomyślał, ale zaraz się zreflektował - Nie, oni mają swój strach i rozpacz. A ja nie mam już nic ...
Ktoś cicho zapukał do drzwi. Severus nie zareagował. Pukanie powtórzyło się, tym razem głośniejsze. Czarodziej nadal siedział bez ruchu. Nocny gość zdecydowany był jednak dostać się do środka. Mruknął coś cicho, nacisnął na klamkę i drzwi stanęły otworem. To wreszcie skłoniło Snape'a do jakiejś reakcji. O ile sobie przypominał, zablokował je dość potężnym zaklęciem. Spojrzał na wchodzącego. W progu stał Albus Dumbledore. Światło jego różdżki rozświetliło mroki gabinetu, wydobywając z ciemności siedzącego w fotelu Snape'a i ustawiony na podłodze kufer podróżny. Na twarzy Dumbledora odmalowało się zdziwienie.
- Co ma znaczyć ta waliza, Severusie ? - spytał z niepokojem, zamykając cicho drzwi.
Snape skrzywił się ponuro.
- Wyjeżdżam - oświadczył sucho, wstając - Rezygnuję z posady nauczyciela.
Dumbledore patrzył na niego, nic nie rozumiejąc.
- O czym ty, na Brodę Merlina, mówisz !? - wykrzyknął.
Severus podszedł do starego czarodzieja i spojrzał mu w oczy.
- Po raz drugi pana zawiodłem, Dyrektorze - powiedział cicho - Przez tyle lat nie mówiłem prawdy ... prawdy o sobie. Wierzył pan, że choć byłem kiedyś Śmierciożercą, nigdy nikogo nie zabiłem ...- przez bladą twarz przemknął wyraz głębokiego smutku - A tymczasem ... Nie jestem lepszy od Devilsona ! - zaśmiał się z ponurym szyderstwem.
W błękitnych oczach Dumbledora zamigotało współczucie.
- Severusie - powiedział łagodnie - Zaufałem ci przed laty, gdyż wierzyłem, że jesteś dobrym człowiekiem. Nie pomyliłem się, wiele razy dawałeś dowody swej lojalności i szlachetności. Każdy zasługuje na szansę poprawy, jednak nie każdy potrafi ją wykorzystać. Tobie się to udało, Severusie - rzekł z mocą - Powierzyłbym ci własne życie...
Patrzył na Snape'a z powagą, jasne oczy błyszczały. Mistrz Eliksirów wolno podniósł głowę.
- Dziękuję... - powiedział głucho.
Twarz Dumbledora rozpogodziła się.
- No, to nie wracajmy już więcej do tego - rzekł z uśmiechem - A wogle to zapalmy jakieś światło !
Machnął różdżką i na metalowej obręczy żyrandola zapłonęły świece, zalewając pokój ciepłym, żółtym blaskiem. Dumbledore rozsiadł się w zwolnionym przez Snape'a fotelu.
- Vega wróciła właśnie z posiadłości Malfoya - poinformował Mistrza Eliksirów - Tak, jak przypuszczaliśmy, nasz drogi Lucjusz zniknął. Jego żona nie ma pojęcia, co się z nim stało. Była bardzo nieprzyjemnie zaskoczona, kiedy dom otoczył Oddział Specjalny... z pewnością stanęły jej przed oczami wszystkie skrytki, w których Lucjusz przechowuje zakazane przedmioty. Kiedy dowiedziała się, co zrobił Draco, omal nie zemdlała. Vega wytłumaczyła jej uprzejmie, że w rzuceniu Imperiusa musiał maczać palce jej małżonek - uśmiechnął się ironicznie - Chyba nikt nigdy nie ważył się nazwać Lucjusza Malfoya słowami, którymi obrzuciła go jego żona. Była naprawdę wściekła. Na miejscu Lucjusza jeszcze długo nie wracałbym do domu ... A co najważniejsze, Narcisa przypomniała sobie, że w czasie ferii Lucjusz zabrał syna na całodniową wycieczkę. Draco wrócił z niej bardzo zmęczony i jakiś nieswój, ale następnego ranka zachowywał się już normalnie.
- Wizyta u Voldemorta... - mruknął Snape.
Dumbledore pokiwał głową.
- A co u Draco ? - spytał Severus - Czy już odzyskał przytomność ?
- Tak - przytaknął dyrektor - Odwiedziła go matka. Vega na początku sprzeciwiała się wizycie Narcisy, ale w końcu, na moją prośbę, ustąpiła. Jest wściekła, że Malfoy się wymknął - westchnął - No, ale jak ją znam, to prędzej czy później go wytropi.
- Jak ona się czuje ? - spytał cicho Snape.
Dumbledore spojrzał na niego uważnie sponad szkieł okularów. W błękitnych oczach zamigotała dziwna melancholia, jakby pytanie Severusa obudziło w nim falę wspomnień.
- Chyba już dobrze - odparł - Nie może jeszcze w pełni sprawnie poruszać prawą ręką, ale i to wkrótce minie. Kiedy o tym myślę ...- jego głos stał się nagle bardzo poważny - Tylko Vega mogła wyjść cało z takiej opresji.
Snape w milczeniu pokiwał głową. W jego czarnych oczach odbijał się blask ognia.
- Czy ona nigdy mi nie wybaczy ? - spytał cicho tańczących płomieni.
Płomienie syczały, lecz nie dawały odpowiedzi. Odezwał się natomiast Dumbledore.
- Vega ufa ci, Severusie ... - rzekł łagodnie.
Snape spojrzał na niego zaskoczony, jakby na chwilę zapomniał, że ktoś prócz niego jest jeszcze w pokoju.
- Ufa ... - powtórzył z powątpiewaniem - Nie, nie sądzę... Raz na zawsze przestała mi ufać tej nocy w domu Lupinów.
- Mylisz się - oświadczył spokojnie Dumbledore, z nikłym uśmiechem - Czy Vega, uczennica Alastora Moodyego, najbardziej podejrzliwa Aurorka, jaką znam, powierzyłaby twej opiece bezpieczeństwo całego Hogwartu, gdyby nie była pewna, że może ci zaufać ?
Spojrzał na Snape'a pytająco, lecz nie doczekał się odpowiedzi. Mówił więc dalej.
- Mogła wezwać McGonagall, Fitwicka, nawet Hagrida. Ale kazała zawołać ciebie. A wiesz, dlaczego ? - błękitne oczy błysnęły wewnętrznym ogniem - Bo Vega wie, że mimo wszystkiego, co wydarzyło się w przeszłości, TY jej nigdy nie zdradzisz.
Severus bez słowa wpatrywał się w jasne płomienie. Zegar zgrzytnął i zaczął wybijać północ. Przebrzmiał dwunasty gong i zapadła cisza.
- Ufa... - szepnął wreszcie Snape - może... Ale czy mi wybaczy ?
Płomienie milczały. Dumbledore westchnął i zapatrzył się w drgający ogień.

(5 lutego 1996)
Minął już prawie miesiąc od pamiętnej lekcji Obrony przed Czarną Magią, jednak dramatyczne wydarzenia, jakie wtedy miały miejsce, wciąż były w Hogwarcie głównym tematem rozmów. Uczniom powiedziano tylko, że Draco działał pod wpływem czaru Imperius, jednak kto i dlaczego zmusił chłopaka do zaatakowania profesor Starlight, pozostawało zagadką. Snuto więc najprzeróżniejsze przypuszczenia, choć, trzeba przyznać, wielu domyślało się prawdy. I budziła w nich ona lęk i grozę. Imię Voldemorta znów zaczęło krążyć po szkole, jak ponury, upiorny cień, który odbiera radość i nadzieję, pozostawiając jedynie strach.
Harry nie miał wątpliwości, że za historią z Malfoyem stoi sam Czarny Lord. Na powrót obudził się w jego sercu dawny lęk, w snach znowu zaczął słyszeć przeraźliwy, bezlitosny śmiech. Na myśl, co by było, gdyby zamiast w Vegę, Draco wycelował w niego, przenikał chłopca lodowaty dreszcz. Wiedział, że w obliczu Avady Kedavry nie miałby najmniejszych szans.
Ron i Hermiona zdawali się myśleć podobnie, gdyż od tamtej pory praktycznie ani na moment nie zostawiali Harryego samego. Ilekroć na horyzoncie pojawiał się uczeń Slytherinu, Hermiona momentalnie wyciągała różdżkę, zaś Ron zaciskał w garści srebrne kulki, wypełnione eliksirem paraliżującym, gotowy cisnąć nimi w każdego, kto tylko wykonałby jakiś podejrzany gest. Po tygodniu Harry miał już tego szczerze dosyć i choć wiedział, że zachowanie przyjaciół wynika jedynie z troski o niego, zdecydowanie zakazał im kontynuowania działalności ochroniarskiej. Argumentował, nie bez racji, że celem Malfoya był nie on, lecz profesor Starlight.
Co zaś się tyczy samego Draco, to kiedy po pięciu dniach opuścił Skrzydło Szpitalne, trudno w nim było rozpoznać tego cynicznego i zarozumiałego chłopaka, jakim był do tej pory. Zrobił się cichy, ponury i jakiś dziwnie zamyślony. Przestał docinać Harryemu. I od miesiąca ani słowem nie wspominał o swoim ojcu. Na lekcjach Obrony przed Czarną Magią siadał w ostatniej ławce i unikał patrzenia Vedze w oczy. Ona zaś, ku zdumieniu i niezadowoleniu Gryfonów, nadal traktowała go tak, jak pozostałych uczniów.
Hagrid wrócił do Hogwartu pod koniec stycznia i od tamtej pory niemal codziennie kazał sobie dokładnie opowiadać całą historię. Ilekroć zbliżał się moment, w którym Draco miał wykrzyczeć zabójczą inkantację, Hagrid zrywał się z miejsca i, wzburzony, zaczynał krążyć po izbie, mrucząc: "Niewiarygodne..", "Avda Kedavra !", "Żeby coś takiego... w Hogwarcie !".
Nie inaczej było i tym razem. Harry, Ron i Hermiona siedzieli wygodnie na poduszkach koło buchającego żarem kominka, popijając herbatę i czekając cierpliwie, aż Hagrid wypromieniuje codzienną porcję oburzenia. Kieł drzemał na sienniku koło drzwi, z łapą wspartą na szarym, kostropatym kamieniu, który od pewnego czasu był jego ulubioną zabawką. Harry zastanawiał się, czy nie jest to przypadkiem jedno z gargulczych jajek, ponieważ jednak nic nie wskazywało, aby miało się z niego cokolwiek wykluć, doszedł do wniosku, że i tak nie ma to większego znaczenia.
Hagrid usiadł z impetem na drewnianym krześle, które skrzypnęło i zachwiało się niebezpiecznie.
- Co za historia ! - sapnął - Coś takiego !
- No właśnie - podjęła wątek Hermiona, która zawsze pełniła rolę narratora - I wtedy profesor Starlight posłała mnie po Snape'a.
- Tak... nic dziwnego...- mruknął Hagrid, kiwając ze zrozumieniem głową.
W oczach Rona mignęły nieprzyjemne błyski.
- A dla mnie to wcale nie jest jasne ! - wycedził - Jak można w takim momencie zaufać Śmierciożercy !
Była to kwestia, która wciąż nie dawała Ronowi spokoju. Hagrid spojrzał na chłopaka karcąco i już chciał coś powiedzieć, jednak Hermiona go ubiegła.
- No nie, to już staje się nudne ! - wybuchła, zrywając się z miejsca i patrząc na Rona z nieskrywanym oburzeniem - Dlaczego zawsze musisz posądzać profesora Snape'a o wszystko, co najgorsze !
Jeśli nawet Hermiona sama żywiła kiedyś jakieś podejrzenia co do uczciwości Mistrza Eliksirów, to od dnia wypadku z Malfoyem zniknęły one bez śladu. Uważała, że jeśli ufa mu tak przez nią podziwiana profesor Starlight, to nie ma powodu do niepokoju.
- O nic go nie posądzam ! - zaperzył się Ron - Powiedziałem tylko ...
- Akurat ! - parsknęła gniewnie Hermiona - To, że ty go nie lubisz nie znaczy wcale, że to on jest tutaj czarnym charakterem.
- Hermiona ma rację - poparł ją Hagrid - Nie szukaj wrogów tam, gdzie ich nie ma, jak mówią mądrzy ludzie. To nie Snape rzucił czar na Draco, ale ...
Urwał i spojrzał ukradkowo na Harreygo. Chłopiec westchnął i uśmiechnął się kwaśno.
- Wiemy, kto za tym stoi, Hagrid - powiedział cicho - I kto mu w tym pomógł. Nie jest tajemnicą, że profesor Starlight szuka Lucjusza Malfoya.
- Ano, macie racje - pokiwał głową Hagrid - I jeśli już tyle wiecie, to powiem wam, że póki co, jest to jak szukanie igły w stogu siana. Vega rozesłała Aurorów po całym kraju, ale ciągle nie mogą wpaść na ślad Malfoya. Jest coraz bardziej wściekła ...
- Nic dziwnego - mruknął Harry - Malfoy to jeden z najzagorzalszych popleczników Voldemorta.
Hagrid drgnął na dźwięk przeklętego imienia. Spojrzał szybko na okno i pochylił się w kierunku kominka.
- Tu nie tylko o to chodzi - powiedział cicho - Widzicie ... Vega Starlight i Lucjusz Malfoy są śmiertelnymi wrogami. Nienawidzili się już, kiedy chodzili do Hogwartu. Nie raz wybuchały z tego powodu straszne awantury. Zwykle kończyło się na kilku złośliwych klątwach i interwencji nauczyciela. Ale raz ...- w czarnych oczach Hagrida błysnęła groza - Vega wpakowała się przez Malfoya w poważne kłopoty.
- Kłopoty ? - powtórzyli jednocześnie Harry, Ron i Hermiona.
Starali się nie sprawiać wrażenia zbyt wścibskich, choć wprost umierali z ciekawości. Hagrid, zadowolony, że jego słowa wzbudziły tak wielkie zainteresowanie, oparł wygodnie nogi o ścianę kominka.
- Nie widziałem tego na własne oczy - zaczął - ale znam każdy szczegół, jakbym tam wtedy był. Część opowiedział mi Syriusz, a część sama Vega. W każdym razie było tak...

***(17 kwietnia 1977)
Słońce chyliło się ku zachodowi, barwiąc niebo różnymi odcieniami złota i czerwieni. Tak się złożyło, że były to akurat kolory Gryfindoru, którego drużyna pokonała właśnie Slytherin w przedostatnim w sezonie meczu Quidditcha, wysuwając się na prowadzenie w ogólnej klasyfikacji.
Bohaterem dnia był bez wątpienia James Potter. Jego wspaniała akcja, po której schwycił Snitcha tuż przed nosem zaskoczonego Notta, Szukającego Slytherinu, zakończyła mecz w momencie, w którym po serii wyjątkowo brutalnych fauli, drużyna Gryfindoru musiała grać w czwórkę. Nic więc dziwnego, że James przez cały dzień znajdował się w centrum zainteresowania i nawet w czasie kolacji musiał wciąż opisywać manewr, którym zapewnił swemu domowi tak spektakularne zwycięstwo.
Zgoła odmienny nastrój panował przy stole Slytherinu. Tam nikt się nie śmiał. Drużyna Quidditcha siedziała z ponurymi minami, patrząc spode łba na wyraźnie nieszczęśliwego Adriana Notta i nawet nie ukrywając, że to jego obwiniają za tak haniebną porażkę. Najbardziej wściekły był kapitan zespołu, Lucjusz Malfoy. W tym roku miał on ostatnią szansę zdobycia dla swego domu puchar Quidditcha i szansa ta właśnie wymykała mu się z rąk. Po meczu nie zostawił suchej nitki na swoim Szukającym. Przed rzuceniem nań klątwy powstrzymało go tylko surowe spojrzenie Dumbledora. Każdy wybuch śmiechu przy stole Gryfindoru wywoływał na bladej twarzy Malfoya paroksyzm wściekłości a jego zimne oczy wpijały się w Jamesa z prawdziwą nienawiścią.
Wkrótce Slytherini zaczęli wymykać się z Wielkiego Holu. Vega, która właśnie wymieniła porozumiewawcze spojrzenie ze Snapem (oznaczające: o północy, tam gdzie zawsze), spostrzegła kierującego się do wyjścia Malfoya. Nie mogła odmówić sobie przyjemności pognębienia największego wroga.
- Malfoy ! - zawołała, uśmiechając się złośliwie - Już wychodzisz ? A może trenujecie w nocy ? To by wyjaśniało, dlaczego wasz Szukający gra, jakby nic nie widział.
Gryfoni wybuchnęli śmiechem. Malfoy odwrócił się, jego oczy płonęły morderczym blaskiem. Zrobił ruch, jakby chciał sięgnąć po różdżkę, zdecydował się jednak nie ryzykować na oczach nauczycieli. Wolno podszedł do stołu i zatrzymał się kilka kroków od Vegi. Paru Slytherinów, w tym Snape, stanęło za nim.
- Widzę, że humor ci dopisuje, Starlight - wycedził lodowatym szeptem - Ciesz się, póki możesz. Ale już niedługo...
Gwar stopniowo zaczął milknąć, kilku pierwszaków spojrzało na Slytherina z niepokojem.
- Czym ty mnie straszysz, Malfoy ? - spytała wolno Vega, patrząc na Lucjusza szyderczo - Czyżbyś postanowił zostać Śmierciożercą ? Zapadła złowroga cisza. Oczy Malfoya płonęły nienawiścią, sięgnął po różdżkę. Vega błyskawicznie zerwała się z miejsca.
- Jakiś problem ? - spytał spokojny głos.
Do stołu Gryfindoru podszedł profesor Randall. Obrzucił zgromadzenie spojrzeniem, które mówiło, że dobrze wie, co się tutaj dzieje.
- Chyba czas rozejść się do dormitoriów - powiedział ze znaczącym półuśmiechem.
Młodsi uczniowie z ulgą zaczęli zbierać się do wyjścia. Terror Voldemorta i jego Śmierciożerców zataczał coraz szersze kręgi, nic więc dziwnego, że pogróżki Malfoya trochę ich wystraszyły.
Jednak ani Lucjusz, ani Vega nie ruszyli się z miejsca. Wciąż patrzyli na siebie z niekłamaną nienawiścią, w każdej chwili gotowi sięgnąć po różdżki.
- To się tyczy wszystkich - rzekł Randall, już bardziej stanowczo.
Syriusz pociągnął Vegę za rękaw.
- Chodźmy, nie warto z nim gadać - powiedział, obrzucając Malfoya pogardliwym spojrzeniem.
Vega posłała Lucjuszowi jeszcze jeden szyderczy uśmiech i ruszyła w kierunku drzwi. Jednak kiedy go mijała, on odwrócił się gwałtownie.
- Uważaj, Starlight ! - wysyczał drżącym z wściekłości głosem - Jeszcze za to zapłacisz. Po Szlamach i pół-krwi Szlamach przyjdzie czas na takie bękarty jak ty.
- Panie Malfoy ! - zawołał z oburzeniem Randall.
Vega zatrzymała się w pół kroku.
- Tak ! - zaśmiała się ironicznie Malfoy, nie panując już nad sobą - Daleko ci do czystej krwi ! Twoja matka puściła się pewnie z jakimś Mugolem !
- Milcz, Lucjuszu ! - powiedział ostro Dumbledore, wstając ze swego miejsca przy stole nauczycielskim.
Vega stała jak skamieniała czując, że ogarnia ją fala niepohamowanej furii. Zaciskała pięści, zza zaciśniętych zębów dobywał się świszczący oddech. W uszach dźwięczały jej pełne szyderstwa słowa Malfoya. Całkowicie opanowana nienawiścią i żądzą mordu, sięgnęła po różdżkę i obróciła się gwałtownie, mierząc w Slytherina. Była blada, usta wykrzywiał jej okrutny grymas. Szare oczy pociemniały, przybierając barwę stali.
- Crucio ! - wrzasnęła dzikim głosem.
Lucjusz zwalił się na podłogę, wyjąc z bólu. Kilka osób krzyknęło. Syriusz zamarł, zupełnie oszołomiony. Snape patrzył na Vegę z niedowierzaniem.
Nie tylko uczniowie byli wstrząśnięci. Profesor McGonagall siedziała bez ruchu, blada jak ściana, z przerażeniem wpatrując się w dziewczynę. Green wyglądał tak, jakby właśnie zobaczył własną śmierć. Inni nauczyciele wymieniali przestraszone spojrzenia.
- Vega ! Przestań ! - rozkazał Dumbledore ostrym głosem.
Bez skutku.
Profesor Randall otrząsnął się z szoku, wyjął różdżkę i wycelował nią w Vegę.
- Expelliarmus ! - zawołał.
Ręka Vegi drgnęła, lecz nie wypuściła różdżki. Dziewczyna zdawała się wogle nie świadoma faktu, że ktoś rzuca na nią Zaklęcie Rozbrajające.
- Expelliarmus ! - krzyknął Randall z rosnącym niepokojem.
Tym razem różdżka rzuciła się dużo gwałtowniej, jednak nie zdołała się wyrwać ze ściskającej jej dłoni. Malfoy zwijał się w konwulsjach, blady jak trup.
- Odsuńcie się ! - rozkazał nie znoszący sprzeciwu głos.
Dumbledore przeszedł szybko między uczniami, błękitne oczy błyskały groźnie znad szkieł okularów.
- Nie jestem w stanie jej rozbroić ... - powiedział zdenerwowany Randall.
- Expelliarmus ! - krzyknął rozkazująco Dumbledore.
Potężna siła szarpnęła Vegą, kiedy różdżka próbowała desperacko wyrwać się jej z rąk. Dziewczyna zachwiała się, ale nie wypuściła różdżki, z której na całej długości zaczęły teraz wystrzelać błękitne skry. Dumbledore wyglądał na zaskoczonego.
- Niewiarygodne ! - mruknął - Niezwykła moc.... Cóż, nie pozostaje mi nic innego... Stupefy ! - krzyknął.
W kierunku Vegi wystrzelił czerwony płomień. Dziewczyna padła nieprzytomna na ziemię. Dumbledore schylił się szybko i podniósł jej różdżkę. Obrzucił ją uważnym spojrzeniem i schował do kieszeni szaty. Następnie podszedł do Malfoya, który przestał już krzyczeć i leżał teraz bez ruchu, dysząc ciężko.
- Zabierzcie go do Skrzydła Szpitalnego - zwrócił się do wyraźnie wstrząśniętych Slytherinów - Nic mu nie będzie - dodał uspokajająco.
Koledzy Malfoya pomogli mu wstać i wyprowadzili go z sali. Lucjusz był śmiertelnie blady a spojrzenie miał zamglone. Dumbledore odprowadził ich wzrokiem. Zauważył, że Severus Snape idzie za nimi z ociąganiem, oglądając się z niepokojem na nieprzytomną Vegę.
- To niewiarygodne ... - usłyszał lekko drżący głos Randalla - Niewybaczalne Zaklęcie ... na terenie szkoły ...
Dumbledore odwrócił się i spojrzał na dziewczynę. Teraz nie wyglądał już tak groźnie jak przed chwilą. W jego spojrzeniu malowała się głęboka troska.
W wypełniającej Hol ciszy rozbrzmiały spieszne kroki. Od stołu nauczycielskiego biegła Minerwa McGonagall. Zatrzymała się przed Dumbledorem, wciąż bardzo blada.
- Albusie - powiedziała słabo - Co teraz ? Oni zaraz tu będą.
- Przede wszystkim, zachowajmy spokój - powiedział Dumbledore opanowanym głosem - Proszę wszystkich o powrót do dormitoriów.
Uczniowie pospiesznie ruszyli do wyjścia.
- Panie profesorze - Syriusz był wyraźnie zdenerwowany - Czy to znaczy ... Chyba nie zabiorą jej do Azkabanu !
- Zrobię wszystko, aby do tego nie dopuścić - powiedział stanowczo dyrektor - Ale tym razem twoja siostra ma naprawdę poważne kłopoty. A teraz już idź.
- Ale ... - chciał zaprotestować Syriusz.
Jednak surowy wzrok Dumbledora ucinał wszelką dyskusję. Chłopak niechętnie ruszył ku wyjścia.
Ledwo za Syriuszem zamknęły się drzwi, Dumbledore wyjął różdżkę i skierował ją w stronę Vegi, mówiąc: Enervate. Dziewczyna otworzyła oczy i niepewnie rozejrzała się dokoła. Nagle, jakby przypominając sobie wszystko, gwałtownie zerwała się na nogi, patrząc na Dumbledora z przerażeniem.
- Co ja zrobiłam ...- wyjąkała - Nie chciałam ... ale kiedy on powiedział ... - szare oczy błysnęły nienawistnie na samo wspomnienie.
- Rozumiem to - powiedział spokojnie Dumbledore, nie spuszczając z Vegi przenikliwego spojrzenia - Ale teraz chcę wiedzieć jedno: gdzie nauczyłaś się Niewybaczalnego Zaklęcia.
Dziewczyna milczała ze spuszczoną głową.
- Czy nauczyłaś się tego czaru u Lorda Voldemorta ? - spytał surowo dyrektor Hogwartu.
Vega gwałtownie podniosła głowę, na jej twarzy malowało się niedowierzanie i oburzenie.
- Nie ! - zaprotestowała z mocą, choć głos jej drżał - Nie mam z nim nic wspólnego ! Musi mi pan uwierzyć ! To wszystko było w książce...
Urwała nagle, jakby zdała sobie sprawę, że powiedziała o jedno słowo za dużo. Za późno.
- Co to za książka ? - spytał natychmiast Dumbledore.
Vega wiedziała, że nie pozostaje jej nic innego, jak powiedzieć prawdę.
- O zaawansowanej Czarnej Magii - wyszeptała, ze wzrokiem wbitym w podłogę.
- Skąd ją masz ?
Vega myślała gorączkowo. Księgę przywiózł potajemnie Snape i przez cały rok uczyli się z niej potężnych zaklęć Czarnej Magii. Jednak tego nie mogła Dumbledorowi powiedzieć, nie chciała, żeby przez nią i Severus wpadł w kłopoty.
- Kupiłam ją w czasie wakacji - powiedziała, starając się, aby zabrzmiało to jak najbardziej wiarygodnie - Na Knockturn Alley. Od jakiegoś cudzoziemca.
- Chciałbym ją obejrzeć - stwierdził Dumbledore.
Z tonu jego głosu jasno wynikało, że chce to zrobić natychmiast.
- Nie mam jej - powiedziała Vega gorliwie - To znaczy, już jej nie mam. Kiedy nauczyłam się najciekawszych zaklęć, spaliłam ją.
Na wewnętrznej stronie okładki książki widniała pieczęć, przedstawiająca czarnego pająka. Vega była pewna, że Dumbledore znał ten znak i rozpoznałby po nim prawdziwego właściciela.
Profesor nie wyglądał jednak na przekonanego.
- Dziewczyno - powiedział zmęczonym głosem - Za chwilę zjawią się tu Aurorzy. Bez wątpienia przetrząsną wszystkie twoje rzeczy. I jeśli coś znajdą ...
- Przysięgam ! Spaliłam ją ! - jęknęła Vega, wyraźnie przestraszona na wzmiankę o Aurorach.
Wołała nie myśleć, co by było, gdyby tydzień temu nie oddała książki Severusowi.
Nagle wielkie drzwi otworzyły się z hukiem i do sali wpadł zdyszany Hagrid. Wytrzeszczył oczy na widok dziwnego zgromadzenia, jednak najwyraźniej przed chwilą przydarzyło mu się coś równie niezwykłego, bo szybko podbiegł do Dumbledora.
- Profesorze - wysapał - Idzie tu troje ludzi z Ministerstwa. Jednym z nich jest Auror, Alastor Moody.
Spojrzał ze zdziwieniem i niepokojem na pobladłą Vegę.
- Spodziewałem się ich, Rubeusie - powiedział spokojnie Dumbledore - Poproś ich do mojego gabinetu - położył rękę na ramieniu Vegi - Chodźmy.
Dziewczyna sztywno ruszyła za czarodziejem. Kiedy przecinali korytarz, wiodący do lochów, poczuła na sobie czyjeś uporczywe spojrzenie. Rozejrzała się i zobaczyła ukrytego za kolumną Severusa. Chłopak obserwował ich z widocznym niepokojem. Vega poczuła, że serce podchodzi jej do gardła. Tego tylko brakowało, by zauważył go Dumbledore. On już potrafiłby to sobie wytłumaczyć. Szybko dała Snape'owi znak, żeby się wynosił.
Dotarli do gabinetu dyrektora. Dumbledore wskazał Vedze krzesło i usiadł po drugiej stronie biurka, ze wzrokiem utkwionym drzwi. Nie minęło pięć minut, gdy na schodach zadźwięczały spieszne kroki i ktoś zapukał. Vega zamarła.
- Proszę - powiedział Dumbledore, wstając.

Do pokoju weszło troje ludzi, dwóch mężczyzn i kobieta. Wszyscy wyglądali niezwykle poważnie.
- Albusie, co tu się u licha stało ! - zaczęła od progu czarownica. Miała około czterdziestu lat i była wyraźnie zdenerwowana - Dostaliśmy sygnał, że w Hogwarcie użyto Niewybaczalnego Zaklęcia. Nie chciałam w to wierzyć.
- Nie uprzedzałeś, że zamierzacie pokazać uczniom Cruciatus - dodał jeden z mężczyzn.
Trzeci z przybyłych nie odezwał się, lecz parsknął szyderczo. Utkwił przy tym przenikliwe, zimne spojrzenie w Vedze jakby doskonale wiedział, dlaczego się tu znalazła. Dumbledore zauważył to.
- Instynkt Aurora cię nie zawodzi, Alastorze - powiedział - To jest Vega Starlight. To właśnie ona rzuciła dziś Niewybaczalne Zaklęcie.
W jasnych oczach Aurora zamigotały złowrogie błyski, na widok których Vega skuliła się na krześle. Pozostali patrzyli na nią w zdumieniu.
- Ta dziewczynka rzuciła Cruciatus ? - spytała z niedowierzaniem czarownica - Nie uwierzę, że szesnastolatka jest w stanie wykonać tak zaawansowane zaklęcie !
- A jednak to prawda, Arabello - powiedział z westchnieniem Dumbledore - choć, wierz mi, wiele bym oddał za to, abyś to ty miała rację. Na nieszczęście, panna Starlight jest niezwykle zdolną uczennicą i poradziła sobie z Niewybaczalnym Czarem.
Usta Moodyego wykrzywił nieprzyjemny grymas.
- Czyżbyś więc była Śmierciożercą ? - spytał złowieszczo - To u Voldemorta nauczyłaś się torturować ?
- Nie ! - krzyknęła Vega, zrywając się z miejsca. Jej oczy płonęły, zaciskała pięści - Nie jestem Śmierciożercą !
- Każdy tak mówi, kiedy go złapiemy ! - zaśmiał się ponuro Moody.
- Ja wierzę Vedze, Alastorze - odezwał się spokojnie Dumbledore - Znam ją i wiem, że nie kłamie. Opowiedz im wszystko, co powiedziałaś mnie - zwrócił się do dziewczyny.
Vega odetchnęła głęboko i zaczęła mówić. Czarodzieje słuchali jej w skupieniu. Kiedy skończyła, Moody prychnął gniewnie.
- I sądzisz, że w to uwierzę ? - zakpił - Że ot tak kupiłaś książkę od nieznajomego a potem ją ot tak spaliłaś ? Bzdura !
- Spokojnie, Alastorze - odezwał się czarodziej z Ministerstwa - Chyba przesadzasz. Jeśli o mnie chodzi, to nie widzę podstaw, by nie uwierzyć pannie Starlight. Zwłaszcza, że Albus za nią poręcza.
Auror spojrzał na niego z niechęcią.
- Nawet jeśli, Willis, to kto dziś uczy się Czarnej Magii, jeśli nie zamierza przyłączyć się do Voldemorta. Jeśli ta mała JESZCZE nie jest Śmierciożercą, to na pewno chce nim zostać.
- To nieprawda ! - zaprotestowała ostro Vega - Przecież powiedziałam, że uczyłam się tych zaklęć z czystej ciekawości !
Lodowate spojrzenie Moodyego nie pozostawiało cienia wątpliwości, że w to nie wierzy.
- W takim razie masz dość osobliwe zainteresowania - rzekł jadowicie - I ryzykowne ...
- Daj spokój, Moody - powiedział zniecierpliwionym tonem Willis - Jak zwykle, wszędzie wietrzysz wrogów. Jestem pewien, że ta dziewczyna nie ma nic wspólnego ze Śmierciożercami.
- Zgadzam się z Johnem - poparła go Arabella.
Moody parsknął gniewnie.
- Co nie zmienia faktu - ciągnęła czarownica - że zaklęcie zostało wykonane. Albusie, wiesz dobrze, jaka za to grozi kara.
Dumbledore skinął głową.
- Wiem - powiedział poważnie - jednak w tym przypadku należy wziąć pod uwagę okoliczności łagodzące. Vega nie użyła zaklęcia, żeby z premedytacją kogoś zaatakować. Została sprowokowana, zresztą w ohydny sposób, i straciła panowanie nad sobą. Poza tym jest świetną uczennicą, Prefektem Gryfindoru i mam do niej pełne zaufanie.
Vega odniosła wrażenie, że słowo "pełne" Dumbledore wymówił ze szczególnym naciskiem, rzucając jej przy tym wyjątkowo przenikliwe spojrzenie.
- Cruciatus to Cruciatus - warknął Moody - Każdy wie, że za Niewybaczalne Zaklęcie ląduje się prosto w Azkabanie. Musimy bronić naszej społeczności przed tymi, którzy potrafią się posługiwać tak niebezpiecznymi czarami. Potrafią i ROBIĄ to - dodał z naciskiem.
- Prawo powinno być surowe, ale nie bezduszne - powiedział z mocą Dumbledore - Vega postąpiła źle, ale nie stawiajcie jej w jednym szeregu z tymi, którzy siedzą za murami Azkabanu.
Arabella zaczęła nerwowo spacerować w tę i z powrotem po pokoju, przy każdym zwrocie rzucając dziewczynie zmęczone spojrzenie.
- Jest tylko jedno rozwiązanie - powiedziała wreszcie, zatrzymując się koło kominka - Uznajmy to za nieumyślne rzucenie zaklęcia. Ponieważ miało to miejsce na terenie szkoły, podlega jurysdykcji Dumbledora. Ukarz ją, Albusie, jak uznasz za stosowne.
John Willis przyjął tę propozycję z wyraźną ulgą.
- Jestem za - oświadczył z głębokim westchnieniem.
- Alastorze ? - spytała czarownica.
Moody wyglądał na wściekłego i natychmiast dał temu wyraz.
- Wasza pobłażliwość jest żałosna ! - warknął - Ale to ty decydujesz, Arabello. A ty - zwrócił się do Vegi z niebezpiecznym błyskiem w oczach - Uważaj... Będą miał cię na oku. I jeśli dasz mi powód do podejrzeń, nawet Dumbledore cię nie uratuje.
Vega poczuła ciarki na plecach, ale z determinacją wytrzymała bazyliszkowe spojrzenie Aurora. Moody uśmiechnął się demonicznie, ukłonił krótko Dumbledorowi i wyszedł z gabinetu.
- Na nas też już pora - powiedział Willis - Do zobaczenia, Albusie.
I, spojrzawszy po raz ostatni na Vegę, czarodzieje ruszyli za Moodym.
Ledwo zamknęły się za nimi drzwi, Dumbledore sięgnął po stojącą na szafce karafkę, napełnił mały pucharek przezroczystym płynem i wypił go jednym haustem. Odstawił czarę i spojrzał na Vegę z głęboką troską.
- Czy zdajesz sobie sprawę - spytał zmęczonym głosem - co ci groziło ? Oni mieli pełne prawo wsadzić cię do Azkabanu.
Vega stała ze spuszczoną głową. Dopiero teraz, po rozmowie z czarodziejami z Ministerstwa Magii, uświadomiła sobie całą grozę sytuacji.
- Ja naprawdę nie chciałam ... - wyszeptała.
Dumbledore podszedł do niej i położył uspokajająco rękę na jej ramieniu.
- Wiem - powiedział łagodnie.
Vega podniosła głowę. W szarych oczach malował się w szczery żal i rozpacz.
- Panie profesorze - zaczęła drżącym głosem - czy teraz ... wyrzuci mnie pan z Hogwartu... ?
- Co też ty opowiadasz ! - obruszył się Dumbledore - Oczywiście, że nie.
- Ale przecież ... - Vega nie mogła uwierzyć w to, co słyszy - po tym, co zrobiłam ...
Dumbledore uśmiechnął się ze smutkiem.
- Gdyby to była tylko i wyłącznie twoja wina, to rzeczywiście nie wahałbym się ani chwili. Ale po pierwsze, wiem dobrze, jak do tego wszystkiego doszło. A po drugie, ja sam nie jestem bez winy.
Dziewczyna spojrzała na niego zdumiona.
- Tak - ciągnął Dumbledore - Wyrzucam sobie, że nie wiedziałem, czym się zajmujesz w wolnych chwilach. A powinienem. Podejrzewałem, że uczycie się z Severusem Czarnej Magii lecz nie sądziłem, że posuniecie się tak daleko ... Nie doceniłem was...
Vega była tak oszołomiona słowami Dumbledora, że w pierwszej chwili nie uświadomiła sobie, że dyrektor używa liczby mnogiej. Kiedy to do niej dotarło, zbladła i spojrzała na czarodzieja spłoszonym wzrokiem. Dumbledore uśmiechnął się lekko.
- Tak, tak, wiem o Severusie - powiedział - Obserwuję was od lat. Właściwie od czasu, kiedy zaczęła się wasza znajomość. Rzadka to rzecz między uczniami Gryfindoru i Sltyherniu. Tłumaczyłem to sobie wspólnymi zainteresowaniami ... i nie pomyliłem się. Ta feralna książka ... należy do niego, prawda ? - bardziej stwierdził, niż spytał - I wcale jej nie spaliłaś.
Vega stała, milcząc. Nie śmiała okłamać Dumbledora, ale gdyby potwierdziła jego domysły, poczułaby się jak zdrajczyni. Czarodziej zdawał się jednak dobrze rozumieć jej rozterki i nie czekał nawet na odpowiedź.
- Wiem, że nie chciałaś, aby Severus miał kłopoty. - powiedział poważnie - Ale to ryzykowna gra, kłamać przed Aurorem. Moody miał prawo zmusić cię do wypicia Veritaserum, mikstury prawdy. I gdyby złapał cię na kłamstwie ... - zawiesił wymownie głos.
Vega patrzyła uparcie w podłogę.
- To się nigdy więcej nie może powtórzyć - rzekł stanowczo Dumbledore - Vega, od dziś zabraniam ci uczyć się Czarnej Magii. To samo tyczy się Severusa ... zresztą z nim jeszcze jutro porozmawiam. Powtarzam raz jeszcze - spojrzał na dziewczynę surowo - Żadnych zakazanych zaklęć, jak długo jesteś uczennicą Hogwartu. Zrozumiano ?!
Vega posępnie kiwnęła głową.
- Cieszę się - powiedział Dumbledore, już znacznie łagodniejszym tonem - A teraz już chyba pora, abyś wróciła do swojego dormitorium. Jest środek nocy. Chodźmy, odprowadzę cię.
Wyszli z gabinetu i skierowali się w stronę pokojów Gryfindoru. Kiedy mijali główne schody, Vedze wydało się, że piętro niżej jakaś postać szybko ukryła się za załomem korytarza. ***


(21 marca 1996)
Nagini sunęła bezszelestnie przez puste korytarze, potężne sploty jej łuskowatego cielska migotały srebrzyście, ilekroć padło na nie blade światło księżyca. Żółte, drapieżne oczy czujnie wpatrywały się w ciemność, gotowe pochwycić najdrobniejszy ruch. Uwielbiała nocne łowy, to był jej żywioł. Polowała dla czystej przyjemności zabijania, bo przecież Nagini nie tknęłaby już szczura ani nietoperza. Minęły czasy, w których, aby przetrwać, musiała żywić się padliną i odpadkami. Od dnia powrotu Lorda Voldemorta jej gusta stały się dużo bardziej wyrafinowane. Ludzkie mięso, oto, czym ją teraz karmiono.
Coś zaszeleściło w ciemnej wnęce pod oknem. Nagini zamarła i wolno podniosła wąską głowę. Instynkt drapieżcy nieomylnie podpowiadał jej, że znalazła ofiarę. Nozdrza zadrgały, z pyska wysunął się cienki, rozdwojony na końcu język i nocną ciszę przeciął lodowaty syk.
Szelest ustał momentalnie. Ktoś lub coś czaiło się pod ścianą korytarza, najwyraźniej skamieniałe ze strachu w obliczu gigantycznego węża. Nagini zasyczała ponownie, tym razem z nutą okrutnej satysfakcji. Znała ten zapach. To nie była mysz. Wielkie cielsko przebiegło leciutkie drżenie, żółte ślepia błysnęły drapieżnie. Powoli, hipnotyzując ofiarę miarowym kołysaniem głowy, Nagini ruszyła w kierunku wnęki. W ciemności dał się słyszeć ciężki, przyspieszony oddech.
- Nie zbliżaj się ! - wyszeptał ktoś głosem, w którym brzmiała panika - Nie dotykaj mnie ! To ja ... Glizdogon !
Cichy syk zabrzmiał jak szyderczy śmiech. Pysk węża niemal dotykał twarzy człowieka.
- Nie !!! - wrzasnął rozpaczliwie Glizdogon, dając desperackiego susa pod wygiętym w łuk cielskiem i rzucając się do ucieczki - Zostaw mnie !
Korytarz zadudnił krokami. Nagini błyskawicznie opadła na podłogę i z nieprawdopodobną szybkością ruszyła w pościg. Można by odnieść wrażenie, że mrocznym korytarzem płynie kręty strumień żywego srebra.
Glizdogon daleki był od czynienia podobnych obserwacji. Gnał przed siebie, gnany panicznym strachem, nawet się nie oglądając. Nie musiał. Za plecami słyszał świszczący szelest trących o kamienie łusek. Tracił oddech, pot zalewał mu twarz, wiedział jednak, że nie może się zatrzymać. Za nim czaiła się śmierć.
W głębi korytarza zamajaczyły drzwi. Glizdogon zmusił się do ostatniego wysiłku. W ciemnościach rozległ się morderczy syk i czarodziej ujrzał oczami wyobraźni, jak długie i ostre zęby węża zatapiają się w jego karku, wsączając w żyły śmiercionośny jad. Jeszcze bardziej przyspieszył kroku. Zbawcze drzwi były coraz bliżej, trzy metry, dwa, jeden... Bez tchu, niemal omdlewając z wyczerpania i strachu, Glizdogon wpadł do pogrążonej w mroku komnaty.
- Mistrzu ...! - zdołał wykrztusić, nim osunął się na kolana.
Człowiek stojący koło kominka poruszył się i pokój wypełniło zimne, bladoniebieskie światło. Skulony na podłodze Glizdogon podniósł niepewnie głowę i zadrżał. Patrzyły na niego okrutne, bezlitosne oczy węża. Czerwone jak świeża krew.
- Nie przypominam sobie, abym cię wzywał...- wycedził lodowaty głos.
Glizdogona przeszły ciarki. Niemal rozpłaszczył się na ziemi w pokornym ukłonie.
- Wybacz, Mistrzu ! - wysapał - Ale ona ...
Słowa zamarły mu na ustach. Za plecami usłyszał ruch i gigantyczne, połyskliwe cielsko cicho przesunęło się tuż obok niego. Wąż podpełzł do Voldemorta i złożył głowę u jego stóp. Czarny Lord uśmiechną się demonicznie.
- Nagini jest głodna - powiedział ze złowieszczy błyskiem w oczach - A to twoja wina, Glizdogonie. Do twoich obowiązków należy dostarczanie jej świeżego mięsa. Wiesz, jak za nim przepada ...
Glizdogon zesztywniał. Wiedział, że mordercze nutki w głosie Voldemorta nie wróżą nic dobrego. Zwłaszcza dla niego. Zaczął też podejrzewać, że przebiegły wąż od początku tak to sobie zaplanował. Nagini nie ważyła się, jeszcze, pożreć jednego ze sług swego pana. Być może liczyła, że on sam odda go jej w podarku.
- Idź i przynieś jej coś smacznego ! - rzucił niecierpliwe Voldemort.
Glizdogonowi nie trzeba była tego dwa razy powtarzać. Zerwał się i pędem wybiegł z komnaty. Nagini syknęła z niezadowoleniem. Czarny Lord patrzył za czarodziejem z prawdziwą pogardą.
- Żałosna kreatura - wycedził - Wkrótce nie będzie mi już potrzebny. A wtedy ... - jego głos przeszedł w syk, czerwone oczy spojrzały prosto w żółte oczy węża - Będziesz mogła się z nim pobawić ...
Nagini otarła się z wdzięcznością o nogi swego pana. W tej samej chwili błękitne płomienie rozbłysły i z kominka wyszła wysoka postać w długim płaszczu z kapturem. Nagini podniosła głowę i cicho syknęła. Podpełzła do przybysza i owinęła się wokół jego stóp.
- Nagini cię lubi - zauważył Voldemort z mrocznym uśmiechem - A ja ufam jej osądom. Ona nigdy się nie myli.
Impostor skłonił się bez słowa. Czarny Lord patrzył na niego z zamyśleniem.
- Dzisiaj, kiedy ważą się losy, nabiera to szczególnego znaczenia - powiedział cicho - Zaufanie to luksus, na jaki rzadko mogę sobie pozwolić. Moi najwierniejsi sojusznicy albo nie żyją, albo wegetują za murami Azkabanu. A kto mnie otacza ? - syknął z wściekłością - Rzekomi słudzy ! Śmierciożercy, którzy wyparli się mnie, aby ratować własną skórę ! Myślą, że im wybaczyłem. O nie... - w czerwonych oczach zapłonęła nienawiść - Ja tak łatwo nie zapominam...
Nagini, wyczuwając gniew swego pana, syknęła złowrogo. Voldemort podniósł rękę i wystawił do góry jeden palec.
- Macnair - zaczął odliczać - siedzi w Ministerstwie jak mysz pod miotłą i trzęsie się ze strachu przed Aurorami. Nie mam z niego żadnego pożytku. Crabb, Gyole - półgłówki, ale ci przynajmniej wykonają bez zastanowienia każdy rozkaz. Nott - uśmiechnął się jadowicie - On uciekłby przed mną na koniec świata, gdyby mógł mieć pewność, że go tam nie znajdę. Malfoy ... - głos Voldemorta przeszedł w złowieszczy szept - O, Lucjusz nie raz zapewniał mnie o swej wierności i lojalności. Lecz gdy zażądałem dowodu - czerwone oczy błysnęły mściwie - nawet on się zawahał. Widziałem, jak zbladł, kiedy kazałem mu przyprowadzić tu syna. Próbował się wykręcać. A przecież to zaszczyt dla smarkacza ! - roześmiał się okrutnie - Mógł zginąć w służbie Lorda Voldemorta !
W bladoniebieskim blasku ognia wykrzywiona szyderczym grymasem twarz czarodzieja wyglądała jak maska śmierci. Czerwone oczy płonęły.
- Cóż...- wycedził - Vega Starlight jest trudniejszym przeciwnikiem, niż sądziłem. Byłem pewien, że tym razem wreszcie się zdradzi... - pokręcił głową z niezadowoleniem - Plan był idealny, a tymczasem wiem tyle, co i przedtem. Przebiegła żmija ! - syknął - Znowu wywiodła mnie w pole. Ale prędzej czy później dowiem się, czy ona naprawdę potrafi odbić Avadę. A wtedy...- uśmiechnął się z rozmarzeniem - Kiedy poznam jej sekret... Z armią Śmierciożerców, których nie ima się nawet Zaklęcie Zabijające, zapanuję nad całym światem !
Z kominka wystrzeliły jasne płomienie i otoczyły Voldemorta świetlistą aureolą. Nagini zasyczała triumfalnie.
- Zbliża się dzień - oświadczył uroczyście Czarny Lord - w którym szeregi Śmierciożerców znów zapełnią się tymi, którzy naprawdę godni są tego miana. Prawie wszystkie karty zostały rozdane. Czekam już tylko na jokera.
Z dziedzińca dobiegł przeraźliwy wrzask, błysnęło zielonkawe światło. Nagini wyprężyła się czujnie, żółte oczy błysnęły drapieżnie a koniec ogona zaczął miarowo uderzać o ziemię. Voldemort podszedł do węża i poklepał go po głowie.
- Kolacja, jak sądzę - syknął cicho - Idź, Nagini ...
Wąż wystrzelił z komnaty jak srebrna błyskawica i zniknął w ciemnościach korytarza. Voldemort podszedł do okna i wyjrzał na dziedziniec. Na jego usta wypełzł makabryczny uśmiech.
- Stary Albus domyśla się, co planuję - podjął przerwany wątek, wciąż kontemplując ucztę Nagini - Przedsięwziął nawet środki ostrożności. Ale nawet on nie przewidzi wszystkiego - czerwone oczy rozbłysły - Czeka go przykra niespodzianka ...
Odwrócił się od okna i spojrzał przenikliwie na Impostora.
- Dumbledore mnie nie powstrzyma - oświadczył - Wkrótce dołączą do mnie rzesze Śmierciożerców i mej potędze nikt się nie oprze. Prawie nikt ... - rzekł przeciągle - Jest tylko jeden człowiek, który mógłby mi zagrozić. Spadkobierca Slytherina. Wciąż nie wie, jak ważną ma odegrać rolę. Nie wie, kim naprawdę jest ... - czerwone oczy błysnęły dziwnie - Ale niedługo pozna prawdę. Czy zechce wtedy stanąć po mojej stronie ? - spytał cicho samego siebie - W naszych żyłach płynie ta sama, święta krew Salazara Slytherina. Nie można oszukać przeznaczenia...
Podszedł do kominka i spojrzał przenikliwie w błękitne promienie, jakby chciał w nich znaleźć odpowiedź na dręczącą go niepewność.
- Dumbledore zdaje sobie sprawę z niebezpieczeństwa i zrobi wszystko, aby zapobiec połączeniu naszych sił - ciągnął Voldemort - Czy mogę aż tak ryzykować ? Gdyby mu się udało ... - szepnął - gdyby potomek Slytherina zwrócił się przeciwko mnie... Na to właśnie liczy nasz drogi Albus - uśmiechnął się ponuro - Wymyślił sobie, że w ten sposób mnie pokona. I dlatego za wszelką cenę chciał się upewnić, czy jego podejrzenia co do osoby są słuszne. Ostatnio prowadził intensywne badania nad genealogią rodu Slytherina. Od dawna domyślał się prawdy, ale teraz w końcu ma pewność. Znalazł list ...
Drzwi z hukiem uderzyły o ścianę i do komnaty wpadł zdyszany Glizdogon. Skulił się ze strachu, napotkawszy mroczne spojrzenie Voldemorta.
- Panie ... - jęknął - Wybacz, że znów cię niepokoję, ale zjawił się ten czarodziej z Ministerstwa i ...
- Spodziewałem się go - przerwał mu sucho Voldemort - Niech zaczeka. A ty wynoś się ! I jeśli jeszcze raz cię tu dziś zobaczę, to z radością ofiaruję cię Nagini.
Na bladej twarzy Glizdogona odmalowała się groza. Mamrocząc coś, co zapewne miało być prośbą o wybaczenie, na drżących nogach wysunął się z komnaty. Voldemort skinął na Impostora.
- Wezwałem cię, bo mam dla ciebie nową misję - powiedział złowieszczo - Każdego, kto staje na drodze Lorda Voldemorta czeka taki sam koniec. Harry Potter musi zginąć.
Impostor drgnął. Spod czarnego kaptura błysnęły oczy mroczne i zimne jak sama śmierć.
- Stanie się, jak sobie życzysz, Panie - powiedział cicho.

(1 kwietnia 1996)
Harry siedział w owalnym gabinecie Dumbledora, łamiąc sobie głowę, dlaczego dyrektor tak nagle go wezwał. O ile sobie przypominał, nic ostatnio nie przeskrobał. Nie naraził się w żaden sposób Snape'owi. Szło mu doskonale na zajęciach z Transfiguracji. I to dzięki jego akcji Gryfoni wygrali kolejny mecz Quidditcha. Harry doszedł więc do wniosku, że Dyektor naprawdę nie powinien mieć mu nic do zarzucenia. Zaniepokoił się, że może to Syriusz ma jakieś kłopoty, jednak Dumbledore nie wyglądał wcale na zmartwionego, kiedy godzinę temu poprosił Harryego o rozmowę. Nie pozostawało zatem nic innego, jak czekać.
Drzemiący na żerdce Fawkes podniósł głowę jeszcze zanim za plecami Harryego otworzyły się drzwi. Chłopak odwrócił się. Do pokoju wszedł Dumbledore, uśmiechnął się ciepło do gościa i usiadł w wielkim fotelu po przeciwnej stronie biurka.
- Wybacz, że kazałem ci czekać, Harry - powiedział - Ale właśnie wrócił Hagrid i chciałem usłyszeć najświeższe wieści. Na szczęście wszystko jest w porządku.
- O... to dobrze - skomentował grzecznie Harry, choć nie miał zielonego pojęcia, o czym czarodziej mówi.
Dumbledore uśmiechnął się i przez chwilę patrzył na chłopaka w milczeniu, z dziwną zadumą. Harry poczuł się trochę nieswojo. Zaczynał powoli podejrzewać, że rozmowa, która go czeka, wcale nie będzie łatwa. Jakby na potwierdzenie tych domysłów, Dumbledore wsparł ręce o stół i spojrzał chłopcu w oczy z niezwykłą powagę.
- Harry - powiedział uroczyście - Nadszedł czas, abyś poznał prawdę.
Harry spojrzał na czarodzieja zaskoczony. To było coś, czego absolutnie się nie spodziewał.
- Prawdę ? - spytał, nic nie rozumiejąc - O czym ?
- O sobie - odparł spokojnie Dumbledore, nie odrywając wzroku od twarzy chłopca - O tym, kim jesteś. Z jakiego rodu się wywodzisz. To pomoże ci zrozumieć... wiele rzeczy.
Sięgnął do szuflady biurka i wyjął z niej długi, ciasno zwinięty rulon pergaminu. Położył go na blacie i ostrożnie rozprostował. Harry pochylił się nad nim z ciekawością, ale zaraz na jego twarzy odmalowało się srogie rozczarowanie. Pergamin był pusty.
Dumbledore uśmiechnął się.
- To drzewo genealogiczne rodu Slytherina - wyjaśnił - Oczywiście, zabezpieczono je przed niepowołanymi oczami. Podobnie jak Mapę Nicponi... - mrugnął do Harryego porozumiewawczo. Wyjął różdżkę i wypowiedział cicho jakieś słowa w dziwacznym języku. U góry pergaminu zmaterializował się ciemnozielony, migoczący napis: SALAZAR SLYTHERIN.
- Jedno proste zaklęcie i gotowe - oświadczył Dumbledore z iście chłopięcą satysfakcją - Oto założyciel rodu. Znasz doskonale jego historię. Był jednym z czterech słynnych fundatorów Hogwartu. Najpotężniejszym, ale i najbardziej głodnym władzy i potęgi. Nikt tak jak on nie poznał tajników Czarnej Magii. Na nasze nieszczęście ... - westchnął.
Harry wzdrygnął się na wspomnienie olbrzymiego bazyliszka z Komnaty Tajemnic.
- Salazar miał syna imieniem Sykstus - ciągnął Dumbledore, dotykając lekko pergaminu, na którym pojawił się kolejny napis - Odziedziczył on po ojcu talent i fascynację najmroczniejszą stroną magii. To właśnie on stworzył Zakon Rycerzy Ciemności. Taki średniowieczny odpowiednik Śmierciożerców - dodał tonem wyjaśnienia - Ich przywódca zwany był Księciem i zawsze wywodził się z rodu Slytherina. Godność ta była dziedziczna, przekazywana z ojca na syna. Bardzo szybko Zakon okrył się złą sławą, przetrwał jednak przez całe stulecia, aż do 1764 roku, kiedy to został oficjalnie rozwiązany przez Radę Magów. Ostatni Książę Zakonu, Grimus, nie chciał pogodzić się z upadkiem Rycerzy Ciemności. Wzniecił bunt. Rozpętała się długa, krwawa wojna, która pochłonęła życie tysięcy ofiar - w błękitnych oczach czarodzieja zamigotał smutek - W końcu jednak Zakon został pokonany, a sam Grimus zginął. Poległ także jego jedyny syn. A jednak ród Slytherina przetrwał, gdyż z rzezi ocalała najmłodsza córka Księcia. I choć dziedzice Grimusa zupełnie utracili swą dawną świetność i władzę, stare tradycje wciąż przekazywane były z pokolenia na pokolenie i pamięć słynnego Salazara wciąż trwała w sercach jego potomków. Czekali, aż narodzi się ktoś, kto pomści ich poniżenie i wskrzesi potęgę najświetniejszego z rodów.
Przerwał, patrząc w zamyśleniu na imiona, które pojawiały się stopniowo na całej długości pergaminu. Drzewo genealogiczne rozrastało się.
- Minęło dwieście lat - kontynuował swą opowieść Dumbledore - Pewnego dnia pojawił się w Hogwarcie niezwykle utalentowany chłopiec, Tom Marvolo Riddle. Nie miał lekkiego dzieciństwa. Jego matka, czarodziejka, zmarła, wydając go na świat, zaś ojciec, Mugol, nie chciał mieć z synem nic wspólnego. Tom wychowywał się więc w sierocińcu, nie wiedząc nic o swym pochodzeniu. Do czasu, aż pewnego dnia otrzymał list z Hogwartu...
Harry zadrżał. Znał tę historię aż nazbyt dobrze, opowiedział mu ją kiedyś sam Voldemord. I znów, tak jak kiedyś, przeszył go zimny dreszcz na myśl, jak bardzo przypomina ona jego własne losy. Dumbledore spojrzał na Harryego z dziwnym smutkiem.
- To ja powiedziałem Tomowi, że wywodzi się z rodu Slytherina - rzekł cicho - Uznałem, że ma prawo wiedzieć. Sądziłem, że postępuję słusznie...- westchnął ciężko - Czy popełniłem błąd ? Czy gdybym zataił przed nim prawdę, Lord Voldemort nigdy by się nie narodził ? Nie wiem...- pokręcił głową - Tom zawsze skrywał w sercu żal i nienawiść do całego świata. Dlatego stał się tym, kim się stał. I świat zadrżał, gdy ostatni potomek Salazara Slytherina odsłonił swe prawdziwe oblicze.
Umilkł i zamyślił się, gładząc swą długą brodę. Fawkes strzepnął skrzydłami i wydał przeciągły gwizd. Dumbledore otrząsnął się z zadumy.
- Zastanawiasz się pewnie, po co ci o tym wszystkim opowiadam ? - zwrócił się do Harryego uśmiechając się lekko - Jeszcze trochę cierpliwości... Część z tego wiedziałeś już wcześniej, reszta zaś to fakty, doskonale znane historykom. Dzieje rodu Slytherina wypełniają kilkanaście grubych tomów. Wydawało się, że wiemy na ten temat wszystko...
Uśmiechnął się ironicznie. Harry wyprostował się na krześle i czujnie nadstawił uszu. Miał przeczucie, że za chwilę usłyszy coś niezwykle ciekawego.
- Byliśmy w błędzie - oświadczył Dumbledore, patrząc na rozłożony na biurku pergamin - Lecz ja w końcu poznałem prawdę...
Machnął różdżką i obok imienia Sykstusa pojawił się nowy napis, pisany już nie zielonym, lecz czarnym atramentem. Dumbledore spojrzał z powagą na Harryego.
- Salazar Slytherin miał nie jednego, lecz dwóch synów - rzekł uroczyście - Pierworodnego Sykstusa oraz drugiego, imieniem Septymiusz. O tym ostatnim milczą kroniki, przez cale stulecia nikt nie wiedział o jego istnieniu. Dlaczego, zapytasz pewnie ? - uśmiechnął się posępnie - Prawda jest zaiste szokująca. Młodszy syn Salazara był Squibem. Wyobraź to sobie. Potomek najpotężniejszego czarodzieja tamtych czasów, zupełnie pozbawiony magicznych zdolności. Wstyd i hańba, zwłaszcza dla kogoś tak dumnego jak Slytherin. Nic dziwnego, że robił wszystko, aby ten upokarzający fakt wymazać z ludzkiej pamięci. Dziwię się, że po prostu nie zabił syna ... ale widać i w Salazarze tliło się jeszcze sumienie. Wygnał go jednak i zakazał używania nazwiska Slytherina. Okrutne i niesprawiedliwe, mógłbyś powiedzieć... - westchnął - A jednak z punktu widzenia Septymiusza było to najlepsze, co mu się mogło przytrafić. Od dziecka straszliwie cierpiał w zamku ojca, czuł się obcy i niechciany w świecie czarodziejów, którego nie pojmował. Doskonale natomiast dawał sobie radę wśród Mugoli. Osiadł we Francji i przyjął nazwisko D`Elixe. Szybko zdobył wielkie znaczenie, został jednym z doradców królewskich. Na jego dom spłynęły godności i zaszczyty. A kiedy Septymiusz zmarł, nie pozostał już nikt, kto wiedziałby, że w żyłach rodu D`Elixe płynie krew czarodziejów.
Harry słuchał opowieści z otwartymi ustami, w głowie kłębiły mu się dziesiątki pytań.
- Skąd...skąd pan to wszystko wie ? - wykrztusił wreszcie - To znaczy... jeśli nikt nie wiedział, kim był naprawdę Spetymiusz...
Dumbledore uśmiechnął się.
- Dobre pytanie ... - rzekł przeciągle - Plan Salazara był niemal idealny. Wykorzystał swą władzę, aby dopilnować, by w kronikach czarodziejskich nie znalazła się najmniejsza nawet wzmianka o Septymiuszu. Ci, którzy wiedzieli coś o młodszym synu Slytherina, zginęli w tajemniczych okolicznościach. Sam zaś markiz D`Elixe niczego więcej nie pragnął jak zapomnieć, kim był jego ojciec. A jednak... - pokiwał głową z zadumą - Na kilka dni przed śmiercią napisał list, w którym wyznał swe prawdziwe nazwisko. Slytherin. Jego dziedzicom nic ono nie mówiło i list utonął w zapomnieniu, wraz z innymi dokumentami, pozostawionymi przez Septymiusza. Harry - powiedział z naciskiem Dumbledore - jestem chyba jednym czarodziejem na świecie, który ten list przeczytał.
Minęło kilka sekund, nim Harry w pełni zdał sobie sprawę ze znaczenia usłyszanych słów. Spojrzał na dyrektora oszołomiony.
- To znaczy, że tylko pan i ja wiemy o Septymiuszu ? - wyjąkał.
Dumbledore przytaknął. Harry nie odrywał wzroku od jego twarzy.
- Dlaczego akurat ja ? - spytał niepewnie - Dlaczego mnie pan o tym mówi ?
Stary czarodziej spoważniał, w błękitnych oczach błysnął niepokój.
- Zaraz wszystkiego się dowiesz, Harry - rzekł cicho - Historia powoli zbliża się do końca - splótł ręce pod brodą i zapatrzył się w coś ponad głową chłopca - Zmienne są koleje losu... - westchnął - Historia nie oszczędziła rodu D`Elixe. Wielu z jego potomków zginęło w trakcie wojen. Ci, którzy przeżyli, powrócili pod koniec XVIII-go wieku do Anglii, gdzie wiedli odtąd skromne, lecz uczciwe życie. Pod koniec ubiegłego stulecia narodził się ostatni spadkobierca Septymiusza. Nazywał się Marvolo Riddle.
Harry zachłysnął się ze zdumienia. Nie mógł uwierzyć własnym uszom.
- Marvolo Riddle pochodził z rodu Slytherina ? - wyszeptał - Ale to znaczy...
- Tak, Harry - powiedział wolno Dumbledore - Na nasze nieszczęście, przez niepojęte zrządzenie losu, w jego wnuku połączyły się dwie linie potomków Salazara Slytherina. To obdarzyło go potęgą, o jakiej nikomu nawet się nie śniło.
Harry milczał. Był zbyt oszołomiony, by wydobyć z siebie choć jedno słowo. Dumbledore patrzył w milczeniu na pergamin, na którym pojawiło się właśnie imię ostatniego potomka Slazara Slytherina: Tom Marvolo Riddle.
- To jeszcze nie koniec niespodzianek, jakie kryje ten arkusz - powiedział wolno - Marvolo Riddle miał brata. Jego córka, Vivian, wyszła za mąż za młodego, obiecującego inżyniera - spojrzał na Harryego przenikliwie - Nazywał się Scott Evans.
Grom z jasnego nieba nie zrobiłby na Harrym większego wrażenia. Patrzył na czarodzieja szeroko otwartymi oczami, próbując zapanować nad skołowaciałym językiem.
- Evans ? - powtórzył drżącym głosem - To przecież ... panieńskie nazwisko mojej mamy...
Dumbledore pokiwał głową.
- Vivian i Scott doczekali się dwóch wnuczek. Ku niepomiernemu zdumieniu całej rodziny okazało się, że młodsza z nich jest niezwykle utalentowaną czarodziejką. To była twoja matka, Harry, Lily Evans.
Harry milczał. W jego mózgu tabuny myśli rozpoczęły dziką gonitwę. Zacisnął dłonie na rozpalonym czole. Dumbledore patrzył na niego bez słowa.
- Swoją drogą, to bardzo ciekawe zjawisko - mruknął - W rodzie Squiba geny, odpowiedzialne za magiczne zdolności, przekazywane są z pokolenia na pokolenie, lecz mogą pozostać uśpione przez setki lat. Tak było i tym razem.
- Ale to znaczy ... - w spojrzeniu Harryego malowała się groza - że ja także jestem potomkiem Slazara Slytherina ! A więc to była prawda ! On miał rację ! Wtedy, w Komnacie Tajemnic powiedział mi, że jesteśmy do siebie bardzo podobni... Nie chcę być taki, jak Voldemort ! - krzyknął, zrywając się z fotela, jego oczy płonęły gorączkowo.
Dumbledore nie ruszył się miejsca.
- Przede wszystkim uspokój się, Harry - rzekł łagodnie, lecz stanowczo - Usiądź i przypomnij sobie, co JA ci kiedyś powiedziałem. To nie kto inny, jak Voldemort przekazał ci, nieświadomie, część swojej mocy. To dlatego znasz mowę węży. I dlatego potrafisz mu się przeciwstawić. Tak to prawda -głos Dumbledora był teraz władczy i poważny - Wywodzisz się z rodu Salazara Slytherina. Ale to wcale nie znaczy, że masz być taki jak on, taki jak Lord Voldemort. Harry - spojrzał na chłopca przenikliwe - to my decydujemy o swoim losie, nie krew, która płynie w naszych żyłach. Czy wiesz, z czyjej ręki zginął Griums, ostatni Książę Rycerzy Ciemności ? - Harry wolno pokręcił głową - Zabił go jego własny brat, który gardził i brzydził się tym wszystkim, co reprezentował sobą Zakon. Pamiętaj o tym.
Zapadło milczenie. Wszystko to było tak niezwykłe i nieoczekiwane, że Harry poczuł się kompletnie zagubiony. Wiedział tylko, że jego najgorsze obawy okazały się prawdą. Był potomkiem Slytherina. Tira się nie myliła. Harry zamknął oczy i oparł głowę na rękach. Potrzebował czasu, żeby sobie to wszystko przemyśleć i poukładać.
Dumbledore spojrzał na chłopca sponad szkieł okularów, w błękitnych oczach zamigotał smutek.
- Zapytałeś mnie kiedyś, dlaczego Voldemort chciał oszczędzić twoją matkę - powiedział cicho. Harry momentalnie oprzytomniał - Zginęła tylko dlatego, że usiłowała chronić ciebie. To ty byłeś celem Voldemorta, Harry. Wiedział, że w przyszłości będziesz stanowić dla niego zagrożenie. I postanowił cię wyeliminować - westchnął ciężko - James po prostu stał mu na drodze, ale Lily ... Voldemort uknuł szatański plan. Przyszło mu do głowy - na twarzy czarodzieja odmalowała się najgłębsza pogarda - że potomek jego i Lily Potter, w którym po raz drugi połączyłyby się dwie gałęzie rodu Slytherina, dysponowałby niebywałą potęgą. I w przyszłości stanąłby u boku ojca ...
Umilkł i zapatrzył się posępnie w pożółkły pergamin.
- Ale w końcu ... zabił ją - szepnął głucho Harry.
Dumbledore zaśmiał się ponuro.
- Plan Voldemorta miał jeden feler. Twoja matka nigdy by na coś takiego nie pozwoliła. Prędzej sama by się zabiła. I on o tym wiedział...
Harry poczuł, że w jego sercu wzbiera fala wściekłości. Zapragnął w tej chwili stanąć przed Voldemortem i ukarać go za wszystko, za śmierć swoich rodziców, za zbrodnie Śmierciożerców, za własne zrujnowane dzieciństwo. Czuł, że znalazłby w sobie siłę, aby go raz na zawsze pokonać. Był przecież potomkiem Slytherina !
- Harry !
Głos Dumbledora podziałał jak zimny prysznic. Chłopiec otrząsnął się, przetarł dłonią oczy. Fantastyczne wizje, jakie snuł przed chwilą, wydały mu się nagle zupełnie niedorzeczne. Jeśli ktoś mógł pokonać Czarnego Lorda, to tylko Dumbledore.
Stary czarodziej jakby czytał w jego myślach.
- Harry, obawiam się, że Voldemort wkrótce zaatakuje - rzekł poważnie - Silniejszy niż kiedykolwiek. Pełen nienawiści i pragnienia zemsty. Nie wiem, czy ktokolwiek będzie w stanie go pokonać. Nie wiem, jak się to skończy ... dla nas wszystkich - w błękitnych oczach błysnęło przygnębienie - W każdym razie chciałem, abyś znał prawdę.
Harry milczał. Co mógł powiedzieć w takiej sytuacji. Że się boi ? Że czuje się bezradny ? Że oddałby wszystko za to, aby byli z nim teraz jego rodzice ? Dumbledore na pewno to rozumiał.
- Muszę cię też prosić, aby to, o czym dziś rozmawialiśmy, zostało między nami - dodał czarodziej.
Harry skinął głową. Podniósł się wolno z krzesła, pożegnał profesora i cicho wyszedł z gabinetu. Dumbledore westchnął i spojrzał na rozłożony pergamin. Drzewo genealogiczne rodu Slytherina wypuściło już wszystkie liście. Stary czarodziej przyglądał im się z posępną zadumą.
- Po czyjej stronie staniesz, spadkobierco Salazara Slytherina ? - zapytał cicho.

(15 kwietnia 1996)
- Zupełnie nie rozumiem, co się z nim dzieje - powiedziała Hermiona, rozkładając bezradnie ramiona - Od dwóch tygodni zachowuje się bardzo dziwnie. Cały czas jest taki ponury i przygnębiony - zupełnie nie jak Harry.
- A najgorsze, że prawie przestał z nami rozmawiać - dodał Ron - Więc skąd mamy wiedzieć, o co chodzi.
Siedzieli na wielkim pniu drzewa, pod ścianą chatki Hagrida. Jasne, kwietniowe słońce grzało im twarze, nie mogło jednak rozproszyć ich niepokoju. Martwili się o Harryego. Czuli, że to Dumbledore musiał powiedzieć mu coś, co go teraz tak strasznie dręczy. Harry jednak milczał jak grób i nie mogli wyciągnąć z niego ani słowa na temat tajemniczej rozmowy. Pozostawało im więc tylko snucie domysłów.
Hagrid oczywiście, tak samo jak Ron i Hermiona, przejmował się cierpieniami Harryego. Nie mógł jednak ukryć rozpierającej go dumy i radości. Każdy, kto znał Hagrida, bez trudu mógł zrozumieć jej powód, zaglądając do zbudowanej niegdyś przez uczniów, skalnej groty.
Przed trzema dniami wykluły się gargulce. Ron i Hermiona nigdy jeszcze nie byli czymś tak zaskoczeni, jak wówczas, kiedy wchodząc do groty w celu wymienienia ściółki (rutynowy obowiązek na początku każdych zajęć, prowadzonych przez Hagrida), zamiast stosu kamiennych jajek zastali w niej setkę małych, szarych stworków o błoniastych skrzydłach i długich, cienkich ogonkach, które z całkowitą obojętnością wobec otaczającego je świata oddawały się jednemu zajęciu: ostrymi i mocnymi dziobami systematycznie rozbijały kawałki skał na biały proszek.
Hagrid promieniał. Natychmiast wysłał uczniów po nową dostawę kamieni gdyż, jak wyjaśnił, gargulce żywiły się zawartymi w skale minerałami. Kiedy wrócili po kilkudziesięciu minutach, objuczeni kilogramami głazów, grota, w której tak długo spoczywały gargulcze jaja, właśnie zaczynała się sypać. Żarłoczne stworki zdążyły sproszkować już większą część wewnętrznych ścianek.
Hagrid był uszczęśliwiony ich doskonałym apetytem. Rozczulał się na myśl, jak piękne i zdrowe będą, kiedy podrosną. Na słowa "podrosną" uczniowie popatrzyli po sobie spłoszeni. Uświadomili sobie, że nie mają zielonego pojęcia, jakie rozmiary osiąga dorosły gargulec. I czy aby przypadkiem nie staje się drapieżnikiem.
Hagrid rozwiał przynajmniej część z tych obaw. Wyjaśnił, że gargulce przez całe życie żywią się wyłącznie minerałami. Ale już dalsza część jego informacji nie brzmiała, przynajmniej w uszach uczniów, tak optymistycznie. Wyrośnięty gargulec osiągał trzydzieści centymetrów wzrostu i dwa metry rozpiętości skrzydeł. Przed oczami Rona natychmiast stanęła niepokojąca wizja stada stu szarych ptaszysk, krążących nad murami Hogwartu i poddających je systematycznej destrukcji.
Hermiona musiała pomyśleć o tym samym, gdyż po lekcji zagadnęła uprzejmie Hagrida, czym zamierza żywić swych żarłocznych podopiecznych, gdy wyczerpią się już zapasy kamieni w promieniu kilkunastu kilometrów. A należało się liczyć z tym, że przy ich obecnym apetycie nastąpi to za jakiś miesiąc.
Leśniczy, który gwiżdżąc wesoło wznosił właśnie wokół pozostałości groty metalową klatkę, wyraźnie się stropił. Najwyraźniej ten szczegół umknął jego uwadze. Zaczął targać swą gęstą, czarną brodę, patrząc na szare stworki z prawdziwie ojcowską czułością.
- No cóż - westchnął wreszcie - Odeślę je Magnusowi. W Norwegii będą miały dużo jedzenia. Zaraz do niego napiszę... - zawahał się i jeszcze raz spojrzał na gargulce, jego czarne oczy rozbłysły - Ale chyba jednego będę mógł sobie zostawić... - mruknął.
Po trzech dniach od wyklucia gargulce podrosły i lekko pociemniały. I wciąż dopisywał im apetyt. Siedząc przed domem, Hermiona i Ron wyraźnie słyszeli miarowy stukot, dobiegający z wielkiej klatki.
Hagrid oderwał wzrok od gargulców.
- Co ma zrobić, żeby wam pomóc ? - spytał, patrząc to na Rona, to na Hermionę - Może z nim pogadam ? - zaproponował z entuzjazmem, ale zaraz mocno się stropił - Tylko, że jutro wyjeżdżam...
- A wiesz, co ja myślę ? - spytała znienacka Hermiona, przyglądając się bacznie Hagridowi - Że to ma jakiś związek z Sam Wiesz Kim.
- Z nim ? - zdziwił się leśniczy, Hermiona jednak wychwyciła w jego głosie fałszywą nutę - Co ci przychodzi do głowy ...
- Hermiona ma rację - wtrącił się Ron - Nie tylko Harry jest w kiepskim nastroju. Spójrz na nauczycieli. Dumbledore od tygodni jest jakiś przygnębiony i ciągle dyskutuje o czymś z profesor Starlight. Snape'a chyba też coś gryzie, bo jeszcze nigdy nie był aż tak złośliwy. A ta historia z Malfoyem ? Mów co chcesz, ale my wiemy swoje. Coś się święci. I stoi za tym Sam Wiesz Kto.
Hagrid mruknął coś niewyraźnie i z wielką uwagą zaczął obserwować ślimaka, który sunął dostojnie w poprzek dróżki. Hermiona z Ronem popatrzyli na siebie, skinęli głowami.
- Jeśli nic się nie dzieje, to po co od miesięcy jeździsz do Azji pilnować behemtów ? - spytali jednym głosem.
Trzęsienie ziemi połączone z cyklonem nie zrobiłoby na Hargidzie większego wrażenia niż słowa, które usłyszał. Zbladł. Gwałtownie wstał z krzesła. Potoczył wkoło dzikim spojrzeniem. I usiadł znowu. Ręce mu się trzęsły.
- Skąd...wiecie ? - wyszeptał ochrypłym głosem - Dumbledore mnie zabije...
Schował twarz w dłoniach i zaczął nerwowo kołysać się w przód i w tył, jęcząc jak ranny niedźwiedź. Ron i Hermiona nie spodziewali się chyba aż tak emocjonalnej reakcji, gdyż spojrzeli po sobie lekko zdezorientowani.
- Hagrid, nie przejmuj się - próbowała go uspokoić Hermiona - Tylko my znamy prawdę.
- Skąd wiecie ? - powtórzył głucho leśniczy, patrząc na dziewczynę oczami pełnymi desperacji.
- Cóż - Hermiona nie mogła powstrzymać pełnego satysfakcji uśmiechu - W styczniu mieliśmy lekcję o behemotach. Przygotowując esej, zajrzałam do "Bestiarium", i przeczytałam, że przysmakami behemotów są cebulki lilii. Od razu przypomniałam sobie, że na jesieni wykopałeś ich cały worek.
- Jak mogłem być tak nieostrożny ! - zawył Hagrid, rwąc włosy z głowy - Jak ja mu spojrzę w oczy !
- To naprawdę nie twoja wina - zapewnił gorąco Ron - I tak byśmy się domyślili. W zeszłym miesiącu, kiedy przyszliśmy tu trochę odkurzyć, znalazłem na podłodze srebrne kłaczki.
Jeśli zamiarem Rona było pocieszenie Hagrida, to zupełnie mu to nie wyszło. Leśniczy schował głowę między kolanami i zaczął cicho łkać.
- Hagrid, uspokój się - w głosie Hermiony brzmiała troska - Chodźmy do środka, napijemy się herbaty.
Hagrid posłusznie wstał i dał się zaprowadzić do chaty, zupełnie nieświadomy, co się z nim dzieje. Ron usadził go w jego ulubionym fotelu, zaś Hermiona zapaliła ogień pod kociołkiem z wodą. Po kilku minutach izbę wypełniła aromatyczna woń. Hagrid trochę się ożywił. Ocierając łzy, sięgnął po swój wielki kubek i upił z niego mały łyk.
- Dobra ta herbata - chlipnął - Czerwona, chińska ... - urwał nagle i jęknął rozdzierająco.
- No właśnie ... - szepnęła Hermiona - Od kiedy pijasz chińską herbatę ...?
Minęło dziesięć minut, zanim Hagrid wreszcie trochę się uspokoił. Ron i Hermiona musieli przysiąc, że pod żadnym pozorem nikomu nie powiedzą o behemotach.
- Musicie zrozumieć, jakie to ważne - rzekł z mocą leśniczy - Dumbledore boi się, że Sami Wiecie Kto mógłby wykorzystać behemoty w walce. Odporność na magię, rozumiecie. Jeżdżę więc do nich raz w miesiącu i sprawdzam, czy nic im nie grozi. Są wspaniałe - rozmarzył się, w czarnych oczach zamigotał dobroduszny uśmiech - Chyba się zaprzyjaźniliśmy. Powiedziałby mi, gdyby ktoś jeszcze tam się kręcił. Przekupiłem jej liliami - dodał chełpliwie - To Magnus podsunął mi ten pomysł...
- Magnus ?! - wrzasnęli jednocześnie Hermiona i Ron - Powiedziałeś o behemtoach Devilsonowi ?!
- Oczywiście, że nie - obruszył się Hagrid - Za kogo mnie macie, przecież Dumbledore zabronił. Spytałem go tylko, czysto teoretycznie, co by zrobił, gdyby miał obłaskawić behemota. I wymyślił te lilie. Zna się na zwierzętach...
Ron i Hermiona spojrzeli na siebie niespokojnie. Byli pewni, że z naiwnych pytań Hagrida Devilson bez trudu domyślił się prawdy. Ale jaki mógł z niej zrobić użytek ? Właściwie nic o nim nie wiedzieli. Prócz tajemniczej historii ze Snape'm i niejasnych napomknień Syriusza nie mieli powodu, aby go o cokolwiek podejrzewać. A jednak nie uszło ich uwadze, że od Bożego Narodzenia Magnus Devilson przestał pojawiać się w Hogwarcie, choć "Prorok Codzienny" często donosił o wizytach przedstawicieli norweskiego ministerstwa magii. Co się za tym kryło ? I czy miało to związek z atakiem na profesor Starlight ? Nie mieli pojęcia.
Ale jednego byli pewni. Czuliby się dużo spokojniejsi, gdyby Magnus Devilson nie wiedział, że Dumbledore od miesięcy pilnuje jak oka w głowie jedynego na świecie stada behemotów.


(1 maja 1996)
Vega chodziła w tą i z powrotem po gabinecie Dumbledore, ze złością uderzając dłonią mijane przedmioty.
- Nie możemy się na to zgodzić ! - syknęła - Devilson nie przekroczy progu Hogwartu !
Dumbledore westchnął i z rezygnacją pokręcił głową.
- Wiesz dobrze, że to nie zależy ode mnie - powiedział zmęczonym głosem - To polecenie Ministra. Jeśli odmówię, natychmiast zamknie szkołę. A do tego nie mogę dopuścić. Zwłaszcza teraz ...
- Czy ten dureń naprawdę sądzi, że kłopoty z megaportami związane są z naszym systemem obrony ? - parsknęła gniewnie Vega - Przecież do bzdura ! Nikt w dziale Teleportacji w to nie wierzy. Ale nasz drogi minister uważa za święte każde słowo, wypowiedziane przez "wybitnego norweskiego eksperta" - w jej głosie zadźwięczały złośliwe nutki - A Devilsonowi tylko o to chodzi. Wymyślił całą tę bzdurną hipotezę, żeby dostać się do Hogwartu. To jasne jak słońce !
- Pewnie masz rację - przytaknął Dumbledore - Myślę, że Magnus doskonale zdaje sobie sprawę, dlaczego po wydarzeniach ze stycznia odmówiłem mu wstępu na teren szkoły. Wie, że go podejrzewamy.
Vega zatrzymała się i utkwiła w czarodzieju płonące spojrzenie.
- No właśnie ! - warknęła - A jednak wciąż prowadzi z nami swoją grę. Zrobił wszystko, żeby dostać się do Hogwartu. Wiele ryzykuje ... - zamyśliła się - Chciałabym wiedzieć, po co... Dumbledore splótł ręce pod brodą.
- Też mnie to niepokoi - westchnął - Czuję, że wkrótce wydarzy się coś złego. Musimy zachować czujność.
- Ja w każdym razie nie spuszczę Devilsona z oka - powiedziała Vega.
Na korytarzu rozległy się szybkie kroki i ktoś bez pukania otworzył drzwi. Vega odwróciła się. W progu stał Snape.
- Już się zjawił - poinformował krótko - I nie jest sam. Towarzyszy mu Remus Lupin.
Kiedy Severus wymieniał ostatnie nazwisko, w głębi jego czarnych oczu zamigotała z trudem skrywana niechęć. Miał już na końcu języka jakąś kąśliwą uwagę, lecz powstrzymał się, rzuciwszy szybkie spojrzenie Vedze.
- O, to doskonale ! - ucieszyła się Aurorka, nie zwracając uwagi na nieprzyjemny grymas na twarzy Snape'a - Wreszcie dowiemy się, co tak naprawdę stało się z megaportami.
- Od kiedy to Lupin jest ekspertem w dziedzinie teleportacji ... - nie wytrzymał Snape.
Vega popatrzyła na niego zimno i bez słowa wyszła z gabinetu.

. . .

Tego ranka szkolny dziedziniec bardziej przypominał gwarną i kolorową Diagon Alley niż podwórzec statecznej uczelni. Na przestrzeni stu metrów stały w dwóch rzędach kramy, pełne najprzeróżniejszych towarów. W utworzonej między nimi uliczce kłębiły się tłumy uczniów, szczęśliwych, że jeśli oni nie mogą w tym roku odwiedzać Hogsmead, to przynajmniej Hogsmead odwiedza ich.
Remus Lupin wypatrzył Harryego koło stoiska ze słodyczami. Pomachał do niego, ale chłopak nawet tego nie zauważył. Podczas gdy Ron i Hermiona wypychali kieszenie najróżniejszymi smakołykami, Harry nieobecnym wzrokiem wpatrywał się w jakiś punkt na horyzoncie. Na twarzy Remusa odmalowała się troska. Westchnął i zaczął przeciskać się między grupkami uczniów. Niektórzy, poznawszy dawnego nauczyciela Obrony przez Czarną Magią, pozdrawiali go serdecznie. Byli jednak i tacy, w większości Slytherini, którzy na widok czarodzieja zaczynali szeptać między sobą. Do uszu Remusa docierały słowa "wilkołak" i "niebezpieczny". Na wielu twarzach malował się wyraźny niepokój.
Lupin starał się nie zwracać na to uwagi. Minął altankę, rozstawioną koło kramu pani Rosmerty i podchodził właśnie do stosika ze słodyczami, kiedy Hermiona odwróciła się, aby powiedzieć coś do Rona.
- Profesor Lupin ! - wykrzyknęła zdumiona na widok czarodzieja.
Harry momentalnie otrząsnął się z zadumy i spojrzał na przyjaciela z niedowierzaniem, ale i z radością.
- Remus ! - zawołał, zrywając się z miejsca - Co ty robisz w Hogwarcie ?!
Remus uśmiechnął się.
- Jestem tutaj służbowo - wyjaśnił - Wiecie, pracuję w dziale teleportacji, a mieliśmy tam ostatnio pewne problemy. Magnus uważa, że być może jest to wynikiem zakłóceń, spowodowanych przez SOCM. Ale nie pytajcie mnie o szczegóły. Nie znam się na tym zbyt dobrze. Minister przysłał mnie z Magnusem, bo nasz główny ekspert się rozchorował.
- To Devilson jest w Hogwarcie ?! - krzyknęli jednocześnie Ron i Hermiona.
- Owszem - przytaknął Remus, patrząc na nich z lekkim zdumieniem - To on nadzoruje działalność całej grupy. O, jest tam - wskazał ręką w kierunku zamku - Rozmawia z profesor Starlight.
Jak na komendę cała trójka spojrzała w tę samą stronę U podnóża schodów stali Magnus i Vega, dyskutując o czymś zawzięcie. Sądząc po gwałtownej gestykulacji, w każdej chwili mogło dojść do rękoczynów. Remus poruszył się niespokojnie.
- Vega nie jest zachwycona tą wizytą - mruknął - I prawdę powiedziawszy, ja też nie za bardzo rozumiem, jaki związek mają teleporty i hogwarcki system obrony ... No, ale nie tym chciałem mówić. Harry, co się dzieje ? - spytał z troską, przyglądając się chłopakowi uważnie - Widzę, że coś cię gryzie. Twoje ostatnie listy też nie tchną optymizmem. Co się stało ?
Harry spuścił wzrok. Tak bardzo chciałby podzielić się z kimś tym wszystkim, co zwaliło się na niego przed trzema tygodniami. Świadomością, kim jest i lękiem, jakim go to napawa. Wiedział jednak, że nie może tego zrobić. Sam musiał dźwigać ten ciężar. Swoje mroczne dziedzictwo.
- Wszystko w porządku - powiedział, siląc się na lekki ton - Jestem po prostu trochę zmęczony. Mamy ostatnio strasznie dużo nauki.
Remus patrzył na niego badawczo, najwyraźniej nie zupełnie przekonany.
- Harry, pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć - powiedział poważnie - I oczywiście na Syriusza. Chciał tu nawet przyjechać, ale teraz byłoby to nieco niebezpieczne. Przywiozłem ci list od niego.
Wyjął z kieszeni żółtą kopertę i wręczył ją Harryemu.
- Wybacz, ale teraz muszę już iść - uśmiechnął się przepraszająco - Chciałbym porozmawiać z Vegą. Ale przed wyjazdem zajrzę jeszcze do ciebie. Będziesz gdzieś w pobliżu ?
- Jasne ! - zapewnił Harry - Będę czekał.
- To do zobaczenia - powiedział Remus i ruszył spiesznie w kierunku zamku.
- Co pisze Syriusz ? - spytała szeptem Hermiona, patrząc wymownie na list, który Harry ściskał w garści.
- A, prawda ! - przypomniał sobie chłopak, rozrywając niecierpliwie kopertę - Zobaczmy - zaczął przebiegać wzrokiem linijki tekstu - U niego wszystko w porządku... Żałuje, że nie może przyjechać... O, podobno ... - zaczął, ale nagle urwał i kichnął potężnie.
- Na zdrowie ! - huknął przechodzący obok Lee Jordan.
- Dzięk....- wysapał Harry i kichnął ponownie.
- Chodźmy stąd ! - zarządziła Hermiona - To na pewno przez te indyjskie kadzidełka, które sprzedają naprzeciwko. Nie znoszę tego zapachu. Mnie też już zakręciło się od niego w nosie.
I cała trójka ruszyła energicznie w kierunku chatki Hagrida. Trzeba było nakarmić Fanga.

. . .

- Czego on tam szuka ?! - gorączkowała się Vega, wpatrując się w coś z wielką uwagą - Co wspólnego z teleportami może mieć dom Hagrida ?!
- Z teleportami pewnie nic - powiedział Remus - Devilson wspominał, że przywiózł coś dla Rubeusa.
Siedzieli na skarpie, stromo opadającej spod murów zamku w kierunku ciemnogranatowej tafli jeziora. Remus domyślał się, dlaczego Vega wybrała na rozmowę właśnie to miejsce. Miała stąd doskonały na widok na cały teren szkoły. I na Magnusa Devilsona. Gdziekolwiek by się nie ruszył, podążało za nim czujne spojrzenie stalowoszarych oczu.
- Słuchaj ... - Remus spojrzał na Aurorkę pytająco - O co w tym wszystkim chodzi ? Skąd ta cała podejrzliwość w stosunku do Devilsona ? Słyszałem w ministerstwie, że nie chciałaś go wpuścić do Hogwartu...
- Wybacz, tego nie mogę ci powiedzieć - skrzywiła się ponuro Vega - Ale uważaj na niego.
Remus popatrzył na nią badawczo, ale o nic nie zapytał. Wiedział, że byłoby to bezcelowe. Nagle po ziemi przemknął cień, jakby słońce zakryła na chwilę szybko poruszająca się chmura. Remus podniósł głowę.
- Co to ? - spytał, mrużąc oczy i wpatrując się intensywnie w coś wielkiego i ciemnoszarego, co krążyło nad zamkiem, wykonując skomplikowane ewolucje.
- Gargulce - mruknęła Vega, nie odrywając wzroku od Devilsona, który zakończył właśnie pogawędkę z Harrym i wolnym krokiem wracał w kierunku zamku - Hagrid je wyhodował. Wypuszczamy je raz dziennie, żeby rozprostowały skrzydełka.
- Ach, prawda... - przypomniał sobie Remus, śledząc z ciekawością akrobacje stada - Harry wspominał o nich w liście. No tak ! - uderzył się w czoło -Magnus przywiózł worek karmy dla gargulców.
- Jak miło z jego strony ... - mruknęła zjadliwie Vega, uśmiechając się nieprzyjemnie - Ale jeśli myśli, że może zmydlić nam oczy, to się grubo myli. Ta jego przyjaźń z Hagridem wydaje mi się mocno podejrzana. No, ale zajmę się tym kiedy Hagrid wróci. A teraz - spojrzała na Remusa - opowiedz mi dokładnie, skąd to całe zamieszanie z teleportami.
- Cóż... - zaczął Lupin, patrząc zamyślonym wzrokiem na płynące po niebie obłoki - to jakaś dziwna historia. Jak wiesz, ministerstwo dysponuje siedmioma megaportami, ustawionymi w różnych częściach kraju. Od kilku miesięcy bardzo pilnie je obserwujemy, gdyż podejrzewamy, że kłusownicy przerzucają nimi do Anglii smoki, kradzione w Skandynawskim Rezerwacie Smoków. Magnus zaproponował - na dźwięk tego imienia oczy Vegi rozbłysły - żeby sprząc wszystkie megaporty, nasze i norweskie. W ten sposób można je ukierunkować tak, aby przerzucały kłusownika prosto do teleportu głównego, na wewnętrznym dziedzińcu ministerstwa.
- Sprytne - mruknęła Vega, ale ton jej głosu wyraźnie dawał do zrozumienia, że Magnus nie mógłby tego wziąć za komplement.
- Dwa dnie temu przeprowadzaliśmy próbę - kontynuował Remus - Wydawało się, że wszystko idzie dobrze... I nagle coś wysiadło. Megaporty przestały funkcjonować. Tak, jakby odcięto im nagle całą energię - w zadumie pokręcił głową - Trwało to może kilka sekund, ale trochę nas zaniepokoiło. Z tego, co mówili czarodzieje, którzy pracują w dziale Teleportów od wielu lat, wynika, że nigdy jeszcze coś takiego się nie zdarzyło.
- Rzeczywiście, to dziwne ... - zamyśliła się Vega - Ale jednego jestem pewna. System Obrony przed Czarną Magią nie mógł spowodować takich zakłóceń. To bajka wymyślona przed Devilsona.
- Tylko dlaczego ? - westchnął Remus - Nie rozumiem ...
- To mnie akurat nie dziwi - wycedził jakiś zimny głos.

0x01 graphic
Vega odwróciła się gwałtownie, choć doskonale wiedziała, kto wypowiedział te słowa. Nie myliła się. Kilka kroków za nimi stał Snape i patrzył na Lupina z niekłamaną niechęcią.
- A, Severus - uśmiechnął się Remus, wstając - Miło cię znowu widzieć.
Na wargach Snape'a błąkał się ironiczny uśmiech i już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, kiedy włączyła się w to wszystko Vega.
- Czego chcesz ? - spytała sucho - Bo jeśli to nie jest nic pilnego, to może zająłbyś się swoimi własnymi sprawami.
Szyderczy uśmiech wyparował z twarzy Snape'a.
- Dumbledore chce cię widzieć, Lupin - warknął.
Remus skinął głową i odwrócił się do Vegi.
- Mam nadzieję, że moje informacje o teleportach będą użyteczne. Jeśli ... - urwał nagle i utkwił wzrok w jakimś punkcie na niebie - Co one robią ...- w bursztynowych oczach zamigotał niepokój.
Vega i Severus podążyli wzrokiem za jego spojrzeniem. Stado gargulców krążyło nad chatką Hagrida, wykonując dziwne, nieskoordynowane ruchy. I nagle, bez ostrzeżenia, jak wielka czarna strzała, runęło w dół.
- Potter ! - krzyknął Snape, który pierwszy dostrzegł, co, czy raczej kto, jest celem gargulców.
Harry nawet nie zdążył zrozumieć, co się dzieje. Nagle otoczyła go szara, piszcząca masa, po twarzy uderzyły go błoniaste skrzydła. Poczuł ukłucie. Ostry jak sztylet dziób wbił mu się z całej siły w nogę. W sekundę później zaatakował go następny gargulec, i następnym, i następny... Na całym ciele czuł mordercze ukłucia, przeszywające, rozrywające mięśnie i sięgające aż do samych kości. Odruchowo zakrył twarz rękami, niezdolny się poruszyć, niezdolny wydobyć z siebie głosu. Ostatnią rzeczą, jaką zapamiętał, były steki czerwonych, głodnych oczek, otaczających go z każdej strony, coraz bliżej i bliżej...
Nim przebrzmiał krzyk Severusa, Vega transformowała się do postaci jastrzębia i z zawrotną prędkością wystrzeliła w kierunku kotłującej się chmury skrzydeł. Remus ze Snape'm pognali za nią.
W tym samym momencie zza chaty Hagrida wypadli pędem Ron i Hermiona. Wystraszony Fang podążał niepewnie ich tropem. Na widok oszalałego stada stanęli jak wryci, na ich pobladłych twarzach odmalowała się nieopisana groza.
- Harry ! - wrzasnęła piskliwie Hermiona, rzucając się desperacko w stronę gargulców.
Nagle czyjaś ręka złapała ją za ramię i odciągnęła do tyłu.
- Odejdź stąd ! - krzyknęła rozkazująco Vega, mierząc różdżką w ptaszyska - Oboje ! Do środka !
Hermiona chciała zaprotestować, ale napotkawszy twarde spojrzenie czarodziejki posłusznie skinęła głową i, ciągnąc za sobą oszołomionego Rona, zniknęła za drzwiami chaty.
Vega podniosła różdżkę.
- Impedimenta ! - krzyknęła.
Kilkanaście gargulców zamarło w locie i bezwładnie opadło na ziemię, jednak zaklęcie nie było w stanie przeniknąć w głąb zbitej masy szarych ciał.
- Immobilarius ! - wrzasnęła Vega.
I tym razem efekt był podobny. Aurorka zaklęła. Na kamiennej dróżce zadudniły spieszne kroki i na polanę wpadli zdyszani Remus i Snape.
- Zaklęcie Zamrażające.... - wysapał Severus, łapiąc oddech - Lód kruszy nawet kamień ...
- No jasne ! - Vega uderzyła się w czoło - Zaatakujmy wszyscy razem ! To zwiększy siłę czaru. Teraz !
- Glaciari ! - krzyknęli jednocześnie.
Z trzech różdżek wystrzeliły jasnobłękitne płomienie i uderzyły w wirujące stado, otaczając je cienką, lodową powłoką. I w miarę jak zaklęcie sięgało coraz głębiej i głębiej, gargulce nieruchomiały zamrożone i spadały na ziemię, roztrzaskując się na setki małych kawałków.
- Harry ! - zawołał Remus, rzucając się w stronę stosu lodowych odłamków, który od spodu zaczął zabarwiać się na czerwono.
Odgarnął w pośpiechu zimną masę i omal nie krzyknął. Na mokrej trawie leżała wielka bryła lodu, a w jej wnętrzu, zastygłe w konwulsyjnym skurczu, tkwiło zmasakrowane, zalane krwią ciało Harryego.
Remus patrzył na nie bez słowa, blady jak trup. Wolno, nie do końca zdając sobie sprawę z tego co robi, sięgnął po różdżkę.
- Zaczekaj ! - schrypnięty głos Vegi dochodził jakby z głębokiej studni - Jeśli żyje... jeśli żył w momencie uderzenia czaru... to lepiej go nie odmrażać.
Remus wolno podniósł głowę i spojrzał na czarodziejkę. W jego oczach malowała się szczera rozpacz.
- Dlaczego ... ? - wyszeptał - Dlaczego to zrobiły ...?
- O tym pomyślimy później - przerwał mu ostro Snape - Teraz trzeba jak najszybciej zabrać Pottera do Skrzydła Szpitalnego.
- Masz rację - powiedział twardo Remus, wstając - Zajmę się tym.
Machnął różdżką i wielka bryła lodu bezszelestnie uniosła się w powietrze. Czarodziej skinął na nią i szybkim krokiem ruszył w kierunku zamku, asekurowany przez Rona i Hermionę, którzy wyglądali tak, jakby przed chwilą stanęli oko w oko z samym Lordem Voldemortem. W połowie drogi natknęli się na tłum uczniów, którzy już dawno pognaliby w stronę chaty Hagrida, gdyby nie przeszkodziła im w tym zdecydowana interwencja nauczycieli.
Minerwa McGonagall podbiegła do Remusa. Granatowy kapelusz zsunął się jej na ucho, jednak czarownica nie zwracała na to uwagi.
- Co się stało ?! - spytała gorączkowo.
Remus nie zatrzymując się wskazał bez słowa na zamrożonego Harryego. Profesor McGonagall jęknęła, zachwiała się i byłaby upadła, gdyby nie podtrzymał jej Magnus Devilson. Czarownica spojrzała na niego nieprzytomnym wzrokiem, odruchowo poprawiła okulary i nagle, jakby zdała sobie sprawę, co się właściwie stało, rzuciła się biegiem za Remusem.
Magnus odprowadził ją nieprzeniknionym wzrokiem, odwrócił się i ruszył szybko w przeciwnym kierunku Już z daleka widział Vegę i Snape'a, pochylonych nad tym, co pozostało z dumnego stada gargulców. W szarych oczach Magnusa zamigotały dziwne, nienawistne błyski, zupełnie nie pasujące do jego delikatnej twarzy. I tym bardziej przerażające.
Na dźwięk zbliżających się kroków czarodzieje podnieśli głowy i zerwali się na równe nogi, sięgając po różdżki. Twarz Snape'a wykrzywił grymas wściekłości, zaś Vega patrzyła na Devilsona tak, jakby marzyła tylko o rzuceniu na niego zaklęcia Cruciatus.
Nie zwracając na nich najmniejszej uwagi, Magnus podszedł do topniejących z wolna lodowych odłamków. Schylił się i wziął do ręki jeden z nich, przyglądając mu się z takim wyrazem twarzy, jakby wciąż nie mógł uwierzyć w to, co widzi. I w miarę, jak zimna woda przeciekała mu między palcami, głęboki żal, malujący się w jego oczach, zaczął przeradzać się w niepohamowaną furię.
- Barbarzyńcy ! - syknął, wbijając w Vegę i Severusa płonące spojrzenie - Jak można było w tak bestialski sposób zamordować tyle niewinnych istot !
Czarodzieje osłupieli. Snape zgrzytnął zębami.
- Jeśli nie zauważyłeś - wycedził lodowato - to te niewinne istoty właśnie zaatakowały jednego z uczniów.
- To nie powód, żeby je zabić ! - wrzasnął Magnus z opętańczym błyskiem w oczach - Ale co warte jest życie setki gargulców, kiedy chodzi o słynnego Harryego Pottera !
- Nie tylko o Pottera, Devilson - powiedziała zimno Vega - Gdyby na jego miejscu znalazł się ktokolwiek inny, postąpilibyśmy tak samo. Ale cieszę się, że o tym wspomniałeś... - uśmiechnęła się złowieszczo - Bo intryguje mnie, dlaczego gargulce zaatakowały właśnie Harryego... I dlaczego stało się to akurat w dniu, w którym dzięki swym podejrzanym machinacjom TY znalazłeś się w Hogwarcie ?
Tym razem Magnus wyglądał na zdumionego.
- O czym ty mówisz ? - spytał nieprzyjaźnie - Myślicie, że to ja nasłałem na Pottera gargulce ?
- Zobaczymy ... - powiedziała przeciągle Vega - Napijesz się Veristaserum i wszystko nam opowiesz.
- Nie masz prawa ! - warknął Devilson, trochę jednak zaniepokojony.
- Czyżby ? - syknęła Aurorka, błyskawicznie wyciągając różdżkę.
- Zaczekaj ! - krzyknął rozkazująco surowy glos.
Wszyscy spojrzeli w tę samą stronę. Kilka metrów od nich stał Albus Dumbledore, obrzucając całą scenę uważnym spojrzeniem. W ręku trzymał różdżkę.
- Dyrektorze ! - zawołała Vega, robiąc krok w jego stronę - Uważam, że powinniśmy ...
- Nie, profesor Starlight - pokręcił głową Dumbledore - Nikt tu nie będzie ferował wyroków ani wskazywał winnych, póki nie dowiemy się, co tak naprawdę się stało.
- Wreszcie ktoś rozsądny ... - mruknął Devilson.
Na twarzy Vegi odmalowała się furia. Już chciała zaprotestować, ale Dumbledore ruchem dłoni nakazał milczenie.
- Magnusie - powiedział sucho, patrząc na czarodzieja przenikliwie - Mam wrażenie, że załatwiłeś już w Hogwarcie wszystkie swoje sprawy.
Devilson zbladł, jego twarz wykrzywił grymas bezsilnej wściekłości.
- Zapłacicie za to ! - machnął ręką w kierunku mokrej plamy na trawniku, w jego oczach płonęła nienawiść - Przysięgam !
Splunął pod nogi Snape'a i bez pożegnania, nie odwracając się za siebie, ruszył w kierunku bramy.

. . .

- Jak on się teraz czuje ? - spytał cicho Dumbledore, patrząc z głęboką troską na owiniętego bandażami Harryego.
Pani Pomfrey westchnęła i chyłkiem otarła łzy.
- Śpi, biedaczek ...- chlipnęła - Po takiej dawce Vivimortis długo będzie dochodził do siebie. To straszne... - głos się jej załamał.
- Poppy, żyje, to najważniejsze ! - powiedział z mocą Dumbledore - Kiedy zobaczyłem go po odmrożeniu, całego w ranach ... - zadrżał na samo wspomnienie - Myślałem, że jest już za późno. Że On go w końcu dosięgnął...
- On ?! - w oczach pani Pomfrey odmalowało się przerażenia - Chce pan powiedzieć ... Sam Wiesz Kto ...?
Dumbledore ponuro pokiwał głową.
- A któż inny aż tak nienawidzi tego chłopca ? - westchnął ciężko.
Raz jeszcze spojrzał na Harryego i cicho wyszedł z sali. Korytarze tonęły w ciemności, jednak Dumbledore nie wyciągał różdżki. Nie potrzebował światła. Nikt tak jak on nie znał starego zamku. Przemierzał puste korytarze, pogrążony w niewesołych rozmyślaniach. Wiedział, dlaczego Voldemort chciał zabić Harryego. Pozostawało tylko pytanie, jak.
Zatrzymał się przed drzwiami gabinetu Sanpe'a i zapukał.
- Proszę ! - dobiegło zza drzwi.
Dumbledore wszedł do środka. Severus i Vega pochylali się nad stołem, zastawionym skomplikowaną aparaturą. W kilku szklanych menzurkach, połączonych systemem cienkich rurek, bulgotały wielobarwne mikstury. Niektóre z nich były gęste i mętne, inne zaś bardziej przypominały kolorowy gaz niż ciecz. Największe z naczyń stało na metalowej podstawce, pod którą buzował ogień. Na krześle leżało ubranie Harryego, podziurawione jak sito ostrymi dziobami gargulców.
- Co nowego ? - spytał Dumbledore, podchodząc do stołu.
- To ! - powiedział z triumfem Snape, podnosząc ostrożnie do góry małą, szklaną fiolkę.
Na jej dnie osadził się jasny proszek, migoczący w blasku ognia.
- To kalcyt - wyjaśnił Severus - Popularny minerał, ale w okolicach Hogwartu nie występuje. A tymczasem to - wskazał wzrokiem na fiolkę - znaleźliśmy na ubraniu Pottera.
- A co ciekawsze - dodała Vega - Kalcyt należy do ulubionych przysmaków gargulców. Dla jego zdobycia gotowe są obrócić w perzynę najtwardsze skały.
W błękitnych oczach Dumbledora błysnęło zrozumienie.
- Czyli ktoś obsypał Harryego tym proszkiem, licząc, że gargulce go zaatakują. I nie pomylił się... - mruknął - Ale kto może stosować tak wyrafinowane metody ?
- Devilson - syknął Snape - Przywiózł dziś do Hogwartu worek kalcytu. Rozmawiał z Potterem, Weasleyem i Granger. Na ich ubraniach także znaleźliśmy śladowe ilości pyłu.
- Chyba teraz mamy już wystarczające powody, żeby przesłuchać Devilosna ? - bardziej stwierdziła niż spytała Vega.
Dumbledore stał przez chwilę bez słowa, w końcu poważnie skinął głową. - Tak - powiedział twardo - Teraz już tak. Daję ci wolną rękę.
Oczy Aurorki rozbłysły. W tej samej chwili ktoś zapukał do drzwi. Czarodzieje popatrzyli po sobie zdumieni. Nikogo się już tutaj nie spodziewano.
- Proszę ! - rzucił Snape.
W progu stała Minerwa McGonagall, ubrana w swój słynny szlafrok w szkocką kratę.
- Jesteś, Albusie - odetchnęła z ulgą - Wybaczcie, że wam przeszkadzam, ale właśnie przyszła pilna wiadomość z Ministerstwa Magii. Wyobraźcie sobie - potoczyła w koło poważnym spojrzeniem - Magnus Devilson zniknął.

. . .

(26 maja 1996)
Zapadał zmierzch. Dumbledore krążył po swoim gabinecie, segregując sterty papierów, porozrzucanych na stole i krzesłach. Przez dziesięciolecia nagromadziło ich się całkiem sporo, jednak czarodziej doskonale orientował się w papierowym chaosie. Gwiżdżąc cicho jakąś tęskną melodię, systematycznie przeglądał papiery i kierował je na odpowiednie stosy. Zawsze dobrze mu się myślało w trakcie robienia porządków.
A miał o czym myśleć. Harry wciąż przebywał w Skrzydle Szpitalnym. Głębokie rany, zadane dziobami gargulców, goiły się szybko i pani Pomfrey zapewniała, że za miesiąc zostaną po nich już tylko blizny. Harry był jednak bardzo wycieńczony wszystkimi eliksirami, jakimi faszerowano go od tygodni. I wciąż nie mógł się otrząsnąć po szoku, jakim był dla niego niespodziewany atak tak zawsze łagodnych gargulców.
Na szczęście nie był sam. Ron i Hermiona siedzieliby przy nim dniem i nocą, gdyby Dumbledore nie zakazał im surowo opuszczania zajęć. Codziennie jednak spędzali w Skrzydle Szpitalnym po kilka godzin, starając się jakoś rozweselić Harryego i oderwać go od ponurych rozmyślań, do których od dnia wypadku miał coraz więcej powodów.
Od trzech tygodni w Hogwarcie przebywał także Syriusz. Wezwał go sam Dumbledore, który uważał, że Harry powinien mieć teraz przy sobie kogoś bliskiego, kogoś, kto mógłby zastąpić mu rodziców. Tak więc wielki, czarny pies nie odstępował Harryego na krok, ku milczącej, acz wyraźnej wściekłości Snape'a.
Dumbledore mechanicznie rzucił okiem na kolejny papier i zamarł. Był to list, a właściwie dwa spięte ze sobą listy. Czarodziej patrzył na nie przez chwilę, z dziwną zadumą, jakby ich widok budził w nim jakieś smutne wspomnienia.
Westchnął, usiadł w fotelu i zaczął czytać pierwszy z nich.
"29.10.1973
Szanowny Panie Dyrektorze"
- pisała Rose Black - "Oddałabym wszystko, aby nigdy nie pisać do Pana w tej sprawie, los jednak chciał, by stało się inaczej. Naszą rodzinę dotknęło wielkie nieszczęście. Wczoraj zmarła moja młodsza siostra, Annie. Przez ostatnie miesiące bardzo się o nią niepokoiliśmy, była coraz słabsza i jakby czegoś się bała, jednak tego, co się stało, nikt się nie spodziewał. Po prostu nie obudziła się... Napisałam do syna. Najlepiej będzie, jeśli on powie o tym Vedze. Zawsze tak dobrze się rozumieli. Proszę też o zwolnienie obojga na tydzień do domu. Pogrzeb odbędzie się w czwartek."
Dumbledore westchnął i zapatrzył się w purpurowo-złotą zorzę, rozlaną nad horyzontem. Annie Starlight ... Z otchłani wspomnień wyłonił się obraz młodej kobiety, o jasnych, falujących włosach i zamyślonym, trochę smutnym spojrzeniu szarych jak morze oczu.
Sięgnął po drugi kawałek pergaminu. Był bardzo pomięty. Po niewyraźnym, zamazanym piśmie znać było, że jego autorka pisała ów list wielkim pośpiechu.
Czarodziej zaczął czytać:
"Profesorze Dumbledore ! Błagam Pana, niech Pan strzeże mojej córki. Ja już dłużej nie będę mogła jej chronić. Niech Pan nie dopuści ..."
Ostatnie słowo było bardzo niewyraźne, zakończone długą smugą atramentu, jakby Annie nie mogła już dłużej utrzymać pióra.
Dumbledore odłożył oba listy i przetarł oczy. Malowało się w nich znużenie i jakaś gorzka ironia.
- Wybacz, Annie - szepnął - Ale ja też już nie mogę ...

. . .

Vega stała oparta o kamienny gzyms północnej baszty, wpatrując się w ciemność. Niebo usiane było gwiazdami. Na twarzy czuła łagodny powiew letniego wiatru, z dołu dochodził cichy plusk fal jeziora, rozbijających się o strome fundamenty zamku.
Noc tchnęła ciszą i spokojem, jednak Vega nie była w stanie poddać się jej nastrojowi. Nie teraz, kiedy wszystkie znaki na niebie i ziemi zdawały się przepowiadać nadciągającą burzę. Zaklęcie Draco Malfoya, atak na Harryego, zniknięcie Devilsona. Była pewna, że Voldemort wkrótce uderzy.
Od tygodnia Oddziały Specjalne trwały w stanie najwyższej gotowości. Wysłano dodatkowy patrol do Azkabanu. Dumbledore nie ufał Dementorom, a podejrzewał, że Voldemort zechce uwolnić swoich najwierniejszych sojuszników.
Nawet w ministerstwie zaczęto się niepokoić. Vega nie mogła uwierzyć własnym oczom, gdy przed czterema dniami do Hogwartu zawitał nie kto inny, jak sam Korneliusz Fudge. Był zdenerwowany i najwyraźniej gotów był zapomnieć o wszystkich nieporozumieniach, byle tylko Vega oddelegowała jeden z oddziałów do ochrony ministerstwa.
Pozostawały jeszcze informacje, przekazywane przez Snape'a. Voldemort mówił mu bardzo niewiele o swoich planach, ale nawet z tych mglistych napomknień jasno wynikało, że Czarny Lord szykuje się do decydującego starcia.
Vega zamyśliła się. Snape... Ostatnio często o nim myślała. Wiedziała, jak bardzo ryzykuje, prowadząc swą podwójną grę. Doceniała to. Zawsze wysoko ceniła w ludziach odwagę i siłę woli. Miała też wielkie uznanie dla jego zdolności i nieprzeciętnej wiedzy. Zaimponował jej, gdy rozwikłał zagadkę dziwnego zachowania gargulców.
Tak, Remus miał rację, wiele ich łączyło. I nie były to tylko wspólne zainteresowania. To właśnie dało początek ich przyjaźni...

0x01 graphic
***(25 grudnia 1973)
Świąteczny poranek wstał mroźny i piękny. Na błękitnym niebie nie było ani jednej chmurki. Świeży śnieg, pokrywający puszystą pierzyną zamkowe trawniki i drzewa Zakazanego Lasu, iskrzył się w promieniach słońca.
Odświętnie udekorowany Wielki Hal był tego dnia najpiękniejszym miejscem w zamku. Cztery długie stoły znikły. Po ścianami stało dwanaście wysokich, rozłożystych choinek, udekorowanych błyszczącymi bombkami i różnokolorowymi światełkami. Jedno, najwyższe i najdostojniejsze drzewo, ustawiono na środku sali.
Przy wspólnym stole siedzieli nauczyciele i uczniowie, którzy zdecydowali się spędzić święta w Hogwarcie. Było ich zaledwie ośmioro. Obok profesora Dumbledora siedziała ubrana w szmaragdowe szaty Minerwa McGonagall. Po jej lewej stronie Hagrid napełniał właśnie wielką czarę złocistym trunkiem. Z piątki uczniów troje było szóstoklasistami z Ravenclawu. Pochłonięci rozmową, nie zwracali prawie wcale uwagi na najmłodszych uczestników śniadania.
Po prawicy Dumbledora siedziała ze spuszczoną głową Vega Starlight. Była bardzo blada i zdawała się nie zwracać najmniejszej uwagi na to, co się wokół niej dzieje. Mechanicznie dłubała widelcem w puddingu, choć nie zjadła ani kawałka. Dumbledore próbował ją zagadywać, jednak Vega odpowiadała monosylabami, nawet nie podnosząc wzroku, więc w końcu zostawił ją w spokoju.
Naprzeciwko dziewczynki siedział szczupły chłopak o ziemistej cerze i długich, ciemnych, przetłuszczonych włosach. Co pewien czas przenikliwe spojrzenie jego czarnych oczu spoczywało na Vedze, a wtedy migotało w nich coś jakby współczucie.
Śniadanie upływało w miłej, rodzinnej atmosferze. Kiedy wszyscy już się najedli, Dumbledore życzył im Wesołych Świąt i dał znak, że oficjalna część została zakończona. Trójka z Ravenclawu natychmiast wybiegła z sali i po kilku minutach ich rozbawione głosy nadleciały z ośnieżonego dziedzińca.
Dumbledore uśmiechnął się do czarnowłosego chłopca, który także zbierał się do wyjścia.
- Jakie masz plany na ten piękny dzień, Severusie ? - spytał serdecznie - Tylko nie mów, że zamierzasz przesiedzieć go w bibliotece.
- Właśnie taki miałem zamiar - odparł chłopak poważnie.
Ukłonił się profesorom, rzucił szybkie spojrzenie pogrążonej w ponurych rozmyślaniach Vedze i ruszył do drzwi. Dumbledore także popatrzył na dziewczynkę i na jego twarzy odmalował się wyraz głębokiej troski. Delikatnie położył dłoń na jej ramieniu.
- Vega, może przespacerujemy się do Hogsmead ? - zapytał łagodnie.
Vega pokręciła wolno głową, nie odrywając wzroku od blatu stołu.
- Jeśli chcesz, pójdziemy obejrzeć małe jednorożce ! - zaproponował z entuzjazmem Hagrid, kucając koło dziewczynki - Są śliczne !
Vega gwałtownie podniosła głowę. Po raz pierwszy w jej szarych oczach zapłonęło jakieś uczucie: z trudem powstrzymywana złość.
- Chyba już pójdę - powiedziała cicho, bardziej pod adresem Dumbledora niż Hagrida, wstała i wyszła.
Profesor McGonagall odprowadziła ją wzrokiem i westchnęła ciężko.
- Bardzo się o nią martwię, Albusie - powiedziała - Coraz bardziej zamyka się w sobie. Prawie z nikim nie rozmawia. Syriusz mówi, że potrafi godzinami siedzieć w fotelu, wpatrując się w ogień.
- Ja też nie wiem, jak do niej dotrzeć - powiedział ze smutkiem Dumbledore -Wszystko tłumi w sobie, nie pozwala sobie pomóc. Cóż, czas lecz rany. Miejmy nadzieję, że i ona w końcu znajdzie ukojenie.

. . .

Opuściwszy Wielki Hol, Vega poszła do dormitorium Gryfindoru. Ogień w kominku płonął wesoło, wypełniając wspólną salą ciepłym, żółtym blaskiem. Na małym, okrągłym stoliku stało kilka półmisków, wypełnionych apetycznie pachnącymi ciastami.
Vega nawet nie spojrzała w ich stronę. Przeszła przez pokój i krętymi schodkami wspięła się do sypialni. Przez chwilę stała niezdecydowana w drzwiach, jak gdyby sama nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Wreszcie podeszła do okna i usiadła na szerokim parapecie. Po pięknym poranku dzień zrobił się pochmurny, zaczął sypać drobny śnieg. Vega wpatrywała się w wirujące płatki, w jej szarych oczach malował się wyraz bezgranicznego smutku i beznadziei. Oparła głowę o szybę i, nawet nie wiedząc kiedy, zasnęła.
Obudziło ją stukanie w okno. Spojrzała sennie przez szybę i zobaczyła dużą, burą sowę. Ptak machał energicznie skrzydłami, usiłując utrzymać się na jednej wysokości w coraz silniejszej zamieci.
- Hermes !
Vega szybko otworzyła okno i wpuściła sowę do środka. Razem z nią do pokoju wpadły płatki śniegu i przenikliwy, zimny wiatr. Ptak usiadł na parapecie i otrzepał pióra z białego puchu. Doprowadziwszy się do porządku, podszedł do dziewczynki, musnął ją przyjacielsko dziobem i podniósł lewą nóżkę. Vega odczepiła list, pogłaskała sowę po głowie.
- Pewnie zmarzłeś - powiedziała - I na pewno jesteś głodny. Leć na dół. Na stoliku są ciastka.
Hermes jeszcze raz musnął ją dziobem i z cichym szumem wyfrunął przez otwarte drzwi. Vega otworzyła kremową kopertę i zaczęła mechanicznie czytać list. Ciocia Rose przesyłała życzenia świąteczne i powtarzała, że jeśli tylko da znać, natychmiast przyjadą po nią do Hogwartu. Na oddzielnej kartce rozpoznała bazgroły Syriusza. Z gorzkim uśmiechem schowała listy do szuflady i padła na wznak na łóżko, ze wzrokiem utkwionym sufit.
Przez chwilę błądziła myślami po dawnych, szczęśliwych czasach. Jednak wspomnienie matki było tak bolesne, że zmusiła się, by myśleć o czym innym. I wtedy przyszło jej do głowy, że mogłaby odrobić lekcje.
Wstała i odsunęła nie rozpakowane prezenty, zagradzające dostęp do szafki. Wyciągnęła z szuflady kilka pustych arkuszy papieru, pióro, kilka podręczników i zeszła do wspólnej sali. Przyciągnęła stół do kominka, rozłożyła na nim cały swój sprzęt i zabrała się za pisanie eseju o Zgromadzeniach Magicznych w XV wieku. Nie minęło pół godziny, a miała już wymagane dwie kartki. Odłożyła na bok gotową pracę i spod sterty książek wyciągnęła podręcznik do Eliksirów.
Przeczytała rozdział o Znieczulaczach i przypomniała sobie, że chciała poszukać w bibliotece informacji o miksturach, pozwalających tłumić przeżywane emocje. Ruszyła szybko przez puste korytarze, jej kroki dźwięczały w głębokiej ciszy. Teraz, kiedy uczniowie wyjechali na święta, zamek zdawał się zupełnie wyludniony. Nawet duchy odwiedzały znajomych w innych częściach kraju a Peeves nie pokazywał się od rana.
Dotarłszy do biblioteki, Vega pchnęła drewniane drzwi i zatrzymała się zaskoczona. Nie spodziewała się zastać tutaj nikogo. Nawet pani Pince, czarownica opiekująca się biblioteką, wyjechała, zamknąwszy potężnym Zaklęciem Blokującym dostęp do sekcji Ksiąg Zakazanych. Tymczasem przy stole pod oknem siedział Severus Snape. Przed nim leżała ogromna, najwyraźniej bardzo stara, oprawiona w czarną skórę księga.
Na dźwięk otwieranych drzwi chłopak podniósł głowę i utkwił w Vedze przenikliwe spojrzenie. Dziewczyna zignorowała go zupełnie i podeszła do wysokiego regału, w dziale poświęconym eliksirom. Z dolnej półki wyciągnęła opasły tom "Zaklęć znieczulających" i zaszyła się z nim przy małym stoliku w rogu sali. Ze swego miejsca nie widziała Snape'a i była z tego bardzo zadowolona.
Zaczęła studiować rozdział poświęcony eliksirom tłumiącym strach. Receptury były niezwykle złożone a samo przygotowanie mikstury wydało jej się strasznie trudne. Pochłonięta lekturą, nie usłyszała zbliżających się kroków i prawie podskoczyła, gdy ktoś znienacka położył na blacie jej stołu wielką księgę. Zaskoczona Vega podniosła wzrok i ujrzała Severusa Snape'a. Chłopak bębnił palcami po grubym tomiszczu, po jego wąskich wargach błąkał się tajemniczy uśmiech.
- Czego chcesz ? - spytała Vega nieprzyjaźnie, wyraźnie zniecierpliwionym tonem. Nie miała ochoty na żadne towarzystwo, a już zupełnie nie widziała powodu, dla którego miałaby znosić tego Slytherina, największego wroga Syriusza.
Severus nie przestawał się uśmiechać. Zerknął na książkę Vegi.
- Eliksiry znieczulające - ni to stwierdził, ni to zapytał - Fajna rzecz. Podobno wielu z tych najciekawszych nie uczą w Hogwarcie. Za dużo w nich Czarnej Magii - dodał znacząco.
We wciąż pełnych niechęci oczach Vegi błysnęło zainteresowanie.
- Skąd to wiesz ? - spytała starając się, aby zabrzmiało to jak najbardziej obojętnie.
Severus przysunął sobie krzesło i usiadł po drugiej stronie stołu.
- Interesuję się trochę Czarną Magią - powiedział wolno.
Vega patrzyła na niego z rosnącą ciekawością. Snape znany był ze swej fascynacji najmroczniejszymi stronami magii. Już jako pierwszoklasista znał wiele klątw i zaklęć, których w Hogwarcie uczono tylko studentów najwyższych lat, za specjalnym zezwoleniem Dumbledora. Vega sądziła więc, że musiał tego wszystkiego nauczyć się w domu. Nikt jednak nie wiedział nic o rodzinie Snape'a, poza faktem, że jego rodzice byli czarodziejami. A zatem kto i dlaczego wyposażył trzynastoletniego chłopca w tak bogaty arsenał zaklęć Czarnej Magii, pozostawało tajemnicą.
Severus zaczął wolno kartkować swą grubą księgę.
- Czytałem coś na temat znieczulaczy - mruknął - O, tutaj ! - przebiegł wzrokiem stronę - Wiele z nich to zaawansowana Czarna Magia. Oczywiście, nie podają żadnych receptur - dodał z kwaśnym uśmiechem.
- Co to za księga ? - spytała Vega, przechylając się z ciekawością przez stół. - "Zarys Czarnej Magii" - powiedział Severus z dumą - Wszystkiego, co na jej temat wiem, dowiedziałem się właśnie stąd. To prawdziwa wiedza, nie te śmiecie, których uczą nas na Obronie - parsknął pogardliwie.
- Są tu opisane zaklęcia ? - Vega wpatrywała się w księgę jak zahipnotyzowana. - Tylko te najprostsze. Ale nawet takich nie uczą w Hogwarcie - uśmiechnął się tajemniczo - Niektóre są naprawdę interesujące.
- Potrafisz je rzucać ? - spytała Vega cicho.
Snape skinął głową, jego czarne oczy błysnęły.
- I nie tylko te. Widziałem parę książek, w których opisane były dużo potężniejsze zaklęcia. Większość z nich była strasznie trudna, ale kilka udało mi się opanować. Jeśli chcesz - spojrzał na Vegę przenikliwie - mogę cię ich nauczyć.
Dziewczyna popatrzyła na niego z nieopisanym zdumieniem. Spodziewała się, że Snape zaraz się roześmieje, jednak chłopak wyglądał niezwykle poważnie.
- Ale przedtem musisz przysiąc, że nikomu nie powiesz - powiedział stanowczo - Dumbledore zakazał mi używania Czarnej Magii w Hogwarcie. Tę książkę pozwolił mi tu przywieść tylko pod warunkiem, że będzie przechowywana w bibliotece.
Vega wciąż patrzyła na niego nie wierząc w to, co słyszy.
- No to co, umowa stoi ? - spytał chłopak, z lekkim zniecierpliwieniem.
Vega kiwnęła głową, nie mogąc wydobyć z siebie głosu.
- Pamiętaj, nikomu ani słowa - powtórzył z naciskiem Severus - A zwłaszcza twojemu bratu. - W czarnych oczach zapłonęła nienawiść - Spotkajmy się dziś o północy w pracowni Czarów. - Spojrzał na Vegę i uśmiechnął się nieprzyjemnie - Chyba nie boisz się chodzić nocą po zamku ? - spytał jadowicie.
W oczach Vegi mignęły twarde, stalowe błyski.
- Nie - powiedziała zdecydowanie - Będę na pewno.
- W takim razie, do zobaczenia na kolacji - rzekł Severus, zamknął "Zarys Czarnej Magii" i ruszył ku wyjściu.

. . .

Po raz dziesiąty w ciągu ostatniej godziny Vega spojrzała na zegarek. Była 23.30. Po raz pierwszy od kilku tygodni czuła takie emocje. Siedziała przy kominku, niecierpliwie odliczając minuty do spotkania ze Snapem. Czy mówił poważnie ? Czy naprawdę nauczy ją zaklęć Czarnej Magii ? A jeśli tak, to dlaczego ?
Zwłaszcza to ostatnie pytanie nie dawało jej spokoju. Nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Do tej pory znała Snape'a tylko jako wroga Syriusza. Nasłuchała się o nim od brata niejednego i oczywiście nie były to pochlebne opinie. Czego zresztą można się było spodziewać po Slytherinie ?
Tymczasem dzisiaj Severus kompletnie ją zaskoczył. Co nim kierowało ? Vega snuła najrozmaitsze przypuszczenia. Po pierwsze, mógł to być zwykły kawał. Przyjdzie o północy do pracowni czarów i nie zastanie tam nikogo, albo, co gorsza, natknie się na Filcha lub profesor McGonagall. Nie miała wątpliwości, że Snape byłby zdolny wymyślić taki perfidny plan, żeby poprzez Vegę odegrać się na Syriuszu. Po drugie, Snape gotów był zrobić wszystko, by poznać tajemnicę Remusa. Co miesiąc, gdy chłopak znikał na dwa dni, Severus węszył po zamku usiłując dowiedzieć się, co się z nim dzieje. Na razie mu się to jednak nie udawało. Być może miał nadzieję, że uda mu się wyciągnąć coś od niej.
I wreszcie pozostawała możliwość, że Snape naprawdę chcę ją nauczyć Czarnej Magii. Jednak tu znowu pojawiało się pytanie dlaczego, na które nie potrafiła znaleźć odpowiedzi.
- Cóż, wkrótce wszystko się wyjaśni - mruknęła, ponownie spoglądając na zegarek.
Do północy pozostał kwadrans. Vega wzięła ze stołu różdżkę, pogasiła światła we wspólnej sali i cicho podeszła do drzwi. Gruba dama spała w najlepsze, cicho pochrapując. Vega wyśliznęła się na korytarz i zablokowała drzwi książką. Wolała nie budzić strażniczki w środku nocy. Ostrożnie ruszyła przez ciemne korytarze. Nie spodziewała się dziś żadnych trudności, jednak liczne nocne eskapady z Syriuszem nauczyły ją czujności. Filch mógł węszyć po zamku nawet wtedy, kiedy pozostało w nim tylko pięcioro uczniów.
Dotarłszy do korytarza, w którym znajdowała się pracownia Czarów, Vega zwolniła kroku i zaczęła nasłuchiwać. Jeśli Snape planował pułapkę, to właśnie tutaj. Dokoła panowała jednak cisza i spokój. Wciąż rozglądając się uważnie, dziewczyna podeszła do drzwi pracowni i nacisnęła klamkę. Drzwi ustąpiły. Obrzuciwszy ostatnim spojrzeniem pusty korytarz, wśliznęła się do środka.
- Więc jednak przyszłaś - odezwał się cichy głos.
Vega wbiła wzrok w ciemność, usiłując zobaczyć Snape'a. Noc jednak była bezksiężycowa i klasę spowijał głęboki mrok. Już chciała sięgnąć po różdżkę, gdy ten sam głos szepnął: Lumos i kilka kroków przed nią zabłysło delikatne światło. Na biurku profesora Greena siedział Severus, wpatrując się w nią badawczo.
- Więc jesteś - powtórzył - Nie byłem pewien, czy przyjdziesz ... czy się odważysz.
W oczach Vegi mignęły stalowe błyski.
- Dlaczego miałabym się nie odważyć ?- prychnęła - Nie byłam pewna, o co ci tak naprawdę chodzi, ale postanowiłam zaryzykować. Co najwyżej mogłeś mnie wystawić do wiatru i napuścić na mnie Filcha.
Snape uśmiechnął się z dziwnym zadowoleniem.
- Mogłem - powiedział wolno - Tego się spodziewałaś, prawda ? A jednak przyszłaś.
Zamilkł na chwilę, nie spuszczając Vegi z oczu. Nagle zeskoczył z biurka, wyjął z kieszeni mały kaganek i mruknął Incendio. Knot zapalił się drżącym płomieniem. Severus postawił lampkę na ławce i podniósł różdżkę.
- Pokażę ci dziś najprostszą klątwę, chwilowe osłabienie. Na kilka minut odbiera człowiekowi siły, czuje się on zupełnie wykończony. Zresztą, sama zobaczysz.
- Chcesz ją rzucić na mnie ? - spytała Vega, bardziej zaskoczona niż zaniepokojona.
- Przecież nie pokażę ci jej działania na sobie - zaśmiał się ironicznie Snape - Uważaj. Infirmio ! - krzyknął, machając różdżką.
Vega poczuła, że nogi się pod nią uginają. Padła na kolana, oddychając ciężko. Była straszliwie zmęczona, drżały jej wszystkie mięśnie, przed oczami latały czerwone plamy. Nie miała nawet siły, by podnieść rękę.
Nagle wszystko ustało. Znów mogła się normalnie poruszać. Podniosła głowę i spojrzała na Severusa. Chłopak uśmiechał się.
- Niezbyt przyjemne, prawda ? - stwierdził - A to i tak jedna z najłagodniejszych klątw.
Vega wstała z podłogi, wycierając pot z czoła.
- Nic dziwnego, że nie uczą ich w szkole. To niebezpieczne zaklęcia.
- Pewnie, to Czarna Magia - powiedział z satysfakcją Severus - Poza tym, są naprawdę trudne. Wymagają wielkiej koncentracji i siły woli. Byle kto się ich nie nauczy.
Popatrzył na Vegę, jak gdyby oceniając jej możliwości.
- No dobrze, teraz twoja kolej. Pamiętasz inkantację ?
Vega poważnie kiwnęła głową.
- Teraz patrz na ruch różdżki.
Machnął ręką. Dziewczyna z napięciem śledziła każdy jego gest.
- Dobrze. Spróbuj teraz rzucić klątwę na mnie - zakomenderował Severus.
Vega wahała się tylko przez sekundę. Podniosła różdżkę i koncentrując się na zaklęciu zawołała: Infirmio !
Snape zachwiał się jak po ciosie i oparł ręką o ławkę. W jego czarnych oczach malowało się zdumienie.
- Nieźle - mruknął, próbując uspokoić oddech - Udało ci się od razu. Musisz tylko zwiększyć siłę klątwy. Spróbuj jeszcze raz.
Tym razem Vega wyraźnie się zawahała. Severus zauważył to i jego usta wykrzywił szyderczy grymas.
- No dalej ! Nie bój się. Wytrzymam.
- Jak chcesz - parsknęła dziewczyna - Infirmio !
Snape zbladł i osunął się na ziemię. Vega momentalnie opuściła różdżkę i podbiegła do leżącego chłopaka.
- Nic ci nie jest ? - spytała z niepokojem.
Severus poruszył się i z wysiłkiem podniósł się na kolana.
- O to chodziło - powiedział, łapiąc z wysiłkiem powietrze - Szybko się uczysz.
Następnym razem przyniosę pająki i będziemy ćwiczyć na nich Chyba, że chcesz się wycofać ? - spytał cicho, patrząc na Vegę przenikliwe.
- W żadnym razie - powiedziała stanowczo, jej oczy płonęły - To jest fascynujące ! Słuchaj, mogłabym poczytać tę twoją wielką księgę ? - spytała drżącym z emocji głosem.
Snape uśmiechnął się lekko.
- Zazwyczaj leży w dziale Ksiąg Zakazanych. Ale do końca ferii mogę ją mieć przy sobie. Możesz ją poczytać w bibliotece, to nie powinno wzbudzić podejrzeń.
Sięgnął po kaganek i zgasił go. Pracownię na powrót ogarnęły ciemności. Po omacku dotarli do drzwi i ostrożnie wyszli na korytarz. Zamek zdawał się pogrążony w głębokim śnie. Dotarli do głównych schodów.
- To do jutra - powiedział Severus i już chciał odejść, gdy Vega zastąpiła mu drogę.
- Chciałam cię o coś spytać - powiedziała z determinacją - Dlaczego to robisz ? Dlaczego uczysz mnie Czarnej Magii ?
Na bladej twarzy Snape'a nie drgnął żaden mięsień, ale gdzieś w głębi czarnych oczu zamigotał smutek. Popatrzył na Vegę, zawahał się.
- Bo wiem, jak to jest, kiedy się nie ma matki - powiedział wreszcie cicho i ruszył w dół schodów.***

Vega westchnęła. Tyle ich łączyło...
- Dlaczego wszystko zniszczyłeś, Severusie ...? - szepnęła z goryczą.

0x01 graphic
Snape przyglądał się z satysfakcją bulgoczącej miksturze. Poszło lepiej, niż mógł się spodziewać. Od początku obawiał się, że najtrudniejszym zadaniem w trakcie przygotowywania Morsanguis będzie zdobycie jadu hydry. Wiedział, że nie jest to łatwa sprawa. Pomijając już fakt, że hydry były raczej niechętne czarodziejom, ich siedliska pozostawały pod ścisłą obserwacją Ministerstwa Magii. Jad był zbyt potężną trucizną, aby mógł dostać się w niepowołane ręce. Nawet Milagros nie chciała podjąć się tak ryzykownego zadania, choć obiecywał je dziesięciokrotną stawkę.
A jednak czasem rozwiązanie samo wpada w ręce... Któż mógł przewidzieć, że o dostarczenie pokaźnej ilości jadu hydry wystąpi sam Albus Dumbledore ? Severus uśmiechnął się posępnie. Cóż za ironia losu ... I jakże nieoczekiwana korzyść z ataku gargulców. Nie kto inny jak Snape przygotował kilka kociołków antidotum Vivimortis, dzięki któremu wyrwano Pottera ze szponów śmierci. I nie kto inny jak Mistrz Eliksirów "zaopiekował" się kilkoma kroplami jadu hydry, które zostały na dnie.
Severus zdjął miksturę z ognia, zamieszał i z zadowoleniem pokiwał głową. Była prawie gotowa. Brakowało już tylko jednego składnika...

. . .

Snape wspinał się po krętych schodach północnej baszty, jak zwykle licząc stopnie - przyzwyczajenie jeszcze ze szkolnych czasów. Pchnął drewniane drzwi i wyszedł na odkryty taras, wciągając w płuca orzeźwiające powietrze. Zawsze bardzo lubił to miejsce. Dobrze mu się tutaj myślało. W ostatnich latach nie raz spędzał na wieży całą noc, pogrążony w rozmyślaniach i wspomnieniach.
Coś zaszeleściło za jego plecami i Severus zdał sobie sprawę, że na tarasie jest ktoś jeszcze. Odwrócił się i dostrzegł jakąś postać, opartą o kamienny mur. Rozpoznał ją od razu.
- Vega ... - powiedział zaskoczony - nie wiedziałem, że tu jesteś. Przepraszam, już wychodzę...
- Zostań - mruknęła Aurorka, wciąż kontemplując nocny krajobraz - nie przeszkadzasz mi.
Severus zawahał się i podszedł do okalającego taras muru. Przez kilka chwil nikt się nie odzywał, nocną ciszę mącił jedynie łagodny szelest wiatru. Severus oderwał wzrok od mrocznych wód jeziora i spojrzał na Vegę.
- Bardzo lubię tę wieżę - powiedział cicho - Zawsze mam wrażenie, że mógłbym stąd zobaczyć cały świat.
- Tak, widok jest rzeczywiście wspaniały - odparła Aurorka.
Severus cicho przeszedł przez taras i stanął obok niej.
- Pamiętasz, kiedy byliśmy tu razem po raz ostatni ? - spytał miękko.
Vega odwróciła się gwałtownie, jej oczy płonęły.
- Czy pamiętam ? - syknęła, świdrując Snape'a wzrokiem - Jak mogłabym zapomnieć ?!

***(30 czerwca 1978)
- Sev, nie wyobrażam sobie, jak wytrzymam tu w przyszłym roku - powiedziała z rozpaczą Vega - Bez ciebie, bez Syriusza. Zanudzę się na śmierć.
- Nie będzie tak źle - Snape uśmiechnął się pokrzepiająco - Zostawię ci "Zarys Czarnej Magii" ... choć masz go już chyba w małym palcu. Poza tym będę pisał.
- To nie to samo - Vega wciąż była niepocieszona - Ludzie z mojej klasy są w porządku, ale żadnemu z nich nie przyszłoby nawet do głowy wyjść w nocy z dormitorium. Że nie wspomnę już o uczeniu się zakazanych zaklęć...
Twarz Severusa momentalnie spoważniała.
- Właśnie. Vega, obiecaj mi - powiedział stanowczo, kładąc dłoń na ramieniu dziewczyny - że nie będziesz więcej próbowała odbijać Avady. Wogle nie używaj już tego czaru, nawet na pająkach.
W czarnych oczach błysnęła determinacja. Vega patrzyła na niego bez słowa.
- Na razie mam dość Zaklęcia Zabijającego - odezwała się w końcu - Choć nadal uważam, że warto było podjąć ryzyko ... żeby się samej przekonać...
Severus spojrzał na nią ponuro, z dziwnym bólem.
- Nie wiesz, jak ja się wtedy czułem - powiedział głucho - kiedy tak leżałaś bez ruchu, cała we krwi. Myślałem, że nie żyjesz. I dlatego obiecaj mi - dodał z mocą, zaciskając dłoń na ramieniu Vegi - że więcej nie będziesz próbować.
W szarych oczach Vegi zamigotało zdziwienie i coś jakby tkliwość. Odwróciła się szybko i wyjrzała przez mury.
- Zgoda, Sev - powiedziała - ale ty obiecasz mi coś w zamian. Przyrzeknij, że kiedy wyjedziesz z Hogwartu, nie przyłączysz się do Śmierciożerców.
Zapadła cisza. Vega wciąż patrzyła na spowity mrokiem świat.
- Co ci przyszło do głowy ? - spytał w końcu cicho Snape.
Vega zaśmiała się szyderczo.
- Dziwisz się, że o to proszę ? - odwróciła się gwałtownie i utkwiła w Severusie płonące spojrzenie - Podsłuchałam rozmowę Dumbledora. W zeszłym roku kilkunastu Slytherinów przyłączyło się do Voldemorta. Malfoy na pewno też jest jednym z nich. A to przecież twój kumpel. Zresztą niektórzy ludzie z twojej klasy nawet nie ukrywają, co zamierzają robić po Hogwarcie.
- I co z tego ? - żachnął się Severus - To nie znaczy, że ja pójdę w ich ślady. Poza tym, to z tobą, nie z nimi uczyłem się po nocy Czarnej Magii. To ty na terenie szkoły użyłaś przeciw Lucjuszowi Niewybaczalnego Zaklęcia. Więc to ciebie mógłbym się spytać, czy chcesz przyłączyć się do Śmierciożerców.
Twarz Vegi wykrzywił grymas wściekłości. Oderwała się od muru i zaczęła chodzić gniewnie po tarasie, co jakiś czas rzucając Severusowi chmurne spojrzenie.
- Jeśli chcesz wiedzieć - mówiła sucho - nie widzę żadnego powodu, dla którego miałabym stanąć w szeregach Lorda Voldemorta. Dla władzy, potęgi, poczucia siły ? Nie potrzebuje do tego żadnego mistrza. Mnie Czarna Magia fascynuje dla niej samej. Jest piękna, bo jest trudna, wymaga siły woli, uporu, odwagi. Nauczę się jej bez Lorda Voldemorta i kto wie, może pewnego dnia będę tak potężna jak on.
Skończyła i zatrzymała się gwałtownie. Snape wpatrywał się w nią jak urzeczony, z wyrazem ni to oszołomienia, ni podziwu na twarzy.
- Nie zdziwiłbym się, gdyby rzeczywiście tak się stało - powiedział wreszcie - Nie od dziś wiem, że masz wielki talent. Nie kłóćmy się - dodał pojednawczo - To przecież ostatni wieczór.
- Przyrzekasz ? - spytała Vega z uporem, choć spojrzenie jej szarych oczu było już dużo cieplejsze.
Severus uśmiechnął się.
- Vega, czy nie wiesz, że dla ciebie zrobię wszystko ? - podszedł do dziewczyny i objął ją - Przyrzekam - powiedział cicho.***


- I gdzie są teraz twoje obietnice ? - wycedziła Aurorka z lodowatym szyderstwem - Tutaj, w tym miejscu przysięgałeś, że nigdy nie zostaniesz Śmierciożercą. I co ?! - złapała Snape'a za ramię i brutalnie podciągnęła rękaw jego szaty - Oto dowód, ile warte są twoje słowa !
Severus zbladł i cofnął rękę. Jeszcze nigdy nie widział w oczach Vegi aż tyle nienawiści i pogardy. Co mógł jej powiedzieć ? Nie mógł zmienić przeszłości.
- Mówili, żebym ci wybaczyła - cichy głos Vegi był zimny jak powiew śmierci - Przecież zdradziłeś Voldemorta, wróciłeś na stronę dobra - zaśmiała się ponuro - Zasługiwałeś na drugą szansę...
Odwróciła się i spojrzała ponad murami na rozgwieżdżone niebo. Severus milczał.
- Wiele mogłabym ci wybaczyć, Severusie - szepnęła Vega - Służbę u Czarnego Lorda, tortury, śmierć tego nieszczęsnego Mugola. Na Brodę Merlina ! -krzyknęła z rozpaczą - Wybaczyłabym ci nawet, że byłeś tamtej nocy w domu Remusa ! On ci przebaczył, więc w końcu może i ja powinnam. Ale nigdy - odwróciła się, jej zmrużone oczy wbijały się w Snape'a jak dwa srebrne ostrza - Nigdy nie wybaczę ci, że zostałeś Śmierciożercą choć przyrzekłeś mi, że tego nie zrobisz.
Severus patrzył na nią bez słowa, blady, zesztywniały. I z wolna na jego stężałą twarz wypłynął wyraz wielkiej goryczy i rezygnacji.
- Przyrzekałem, to prawda - powiedział cicho, matowym głosem - Wierzyłem wtedy, tak jak i ty, że nigdy nie złamię danego słowa. A mimo to zostałem Śmierciożercą... - westchnął i utkwił w czarodziejce spojrzenie przepełnione smutkiem - Nigdy nie spytałaś mnie, dlaczego to zrobiłem...
- Czy ma to jakieś znaczenie ? - warknęła Vega, choć w czarnych oczach Snape'a było coś, od czego przeszył ją zimny dreszcz - Zostałeś nim i już.
Severus uśmiechnął się ponuro.
- Może to rzeczywiście bez znaczenia - rzekł sucho - Ale powiem ci. Chcę, żebyś wiedziała. Może wtedy...będziesz w stanie mi wybaczyć.
Vega wyglądała na zaskoczoną, jednak nie odezwała się.
- Jak pamiętasz, wyjechaliśmy z Hogwartu następnego dnia po naszym ostatnim spotkaniu - zaczął Snape beznamiętnym tonem - Jeszcze tego samego wieczora byłem w domu. Stary, ponury zamek - westchnął ciężko - a jednak dom. Kiedy aportowałem się na dziedzińcu, pierwszą rzeczą, z jakiej zdałem sobie sprawę była dziwna, nienaturalna cisza. Nie śpiewał żaden z rajskich ptaków mojej matki, nie słychać było wycia ghuli. Jakby cały świat zamarł w oczekiwaniu czegoś przerażającego ... - zadrżał - Rozejrzałem się dokoła i serce we mnie zamarło. Dziedziniec wyglądał tak, jakby przetoczyła się przez niego dzika nawałnica. Wszędzie leżały potłuczone kamienie, połamane meble i mnóstwo innych przedmiotów, najwyraźniej powyrzucanych przez okna z wyższych pięter. Na środku placu dopalał się wielki stos. Podszedłem bliżej i ze zgrozą ujrzałem zwęglone grzbiety książek, wszystko, co pozostało ze wspaniałej, gromadzonej przez stulecia kolekcji. Gnany strachem, pełen najgorszych przeczuć, wpadłem bez tchu do pokoju matki. Była tam ... - głos mu się załamał - Leżała w kałuży krwi na podłodze, zbrukanej ubłoconymi stopami. Nie wierząc własnym oczom podszedłem do niej i ... wtedy zobaczyłem, jak zginęła. W jej serce wbito drewniany kołek ... - urwał i zacisnął pięści na kamiennym gzymsie.
Vega patrzyła na niego oniemiała ze zgrozy.
- Nie miałem wątpliwości, kto zabił moją matkę - ciągnął głucho Snape - Tylko Mugol mógł wpaść na pomysł z kołkiem. Ponoć wierzą, że w taki sposób można zabić wampira - na jego twarzy odmalował się wyraz ponurego szyderstwa.
- Ale... dlaczego ? - wyszeptała Vega.
Severus westchnął.
- Moja matka parała się Czarną Magią - powiedział - I często potrzebowała krwi... Nie, nie ludzkiej - dodał szybko, widząc wyraz oczu Vegi - W zupełności wystarczała jej krew zwierzęca. Z pastwisk zaczęły znikać krowy i owce... Oczywiście, wśród mieszkańców wioski szybko zapanowało przekonanie, że w Czarcim Gnieździe rezydują wampiry. Nie wiem, co było bezpośrednią przyczyną ich akcji - powiedział ze smutkiem - Dość, że pewnego dnia postanowili rozprawić się raz na zawsze z mieszkańcami zamku.
Powiał wiatr, od wschodu napłynęły czarne chmury, połykając gwiazdy.
- Wiedziałem, gdzie szukać morderców - czarne oczy Snape'a błysnęły nienawistnie - Aportowałem się w wiosce i spytałem o ludzi, którzy zabili wampira. Z karczmy wytoczyło się trzech kompletnie pijanych Mugoli. Na butach wciąż mieli zaschnięte błoto i krew. Wyciągnąłem różdżkę i ... - uśmiechnął się makabrycznie - A następnego dnia odwiedziłem Lucjusza Malfoya i oświadczyłem, że chcę zostać Śmierciożercą. Teraz już wiesz wszystko - zakończył, patrząc na Vegę.
Czarodziejka stała jak skamieniała, jej szare oczy wpijały się w Snape'a, jakby chciały go przewiercić na wylot.
- Sev... - powiedziała głucho - Dlaczego nigdy mi o tym nie powiedziałeś ...?
Sanpe milczał, patrząc w ziemię.
- Dlaczego ?! - krzyknęła Vega, chwytając go za ramię i potrząsając z furią - Gdybym wiedziała ... Przecież wiesz, że bym zrozumiała ! Ja też straciłam matkę !
Severus nie wiedział, czy w jej głosie było więcej wściekłości czy rozpaczy.
- Chciałem... - szepnął - Wierz mi, niczego tak nie pragnąłem, jak podzielić się tym strasznym ciężarem z kimś, kto był mi tak bliski jak ty...
- Więc dlaczego tego nie zrobiłeś ? - głos Vegi zadrżał.
Snape uśmiechnął się ze smutkiem.
- Tyle razy zaczynałem pisać list - powiedział cicho - Ale zawsze dochodziłem do wniosku, że nie mam prawa obciążać cię moimi problemami. A potem... - westchnął - Było już za późno. Ugrzęzłem w tym. Zaślepiała mnie nienawiść do Mugoli, wierzyłem w dziejową misję Lorda Voldemorta. Nawet ciebie chciałem przeciągnąć na naszą, z twoim talentem wysoko byś zaszła - skrzywił się ponuro - Ale ty postanowiłaś zostać Aurorką. A kiedy dowiedziałaś się, że jestem Śmierciożercą ... pomyślałem, że nasze drogi rozeszły się na zawsze, że nie ma już dla mnie odwrotu - westchnął ciężko - Minęły dwa lata. Byłem coraz wyżej w hierarchii, coraz bliżej Lorda Voldemorta. Tej nocy, kiedy zjawiliśmy się u Lupinów... Nie wiedziałem ani do kogo lecimy, ani po co. Dopiero, kiedy pojawił się Sigismund Lupin, zrozumiałem. Nigdy nie lubiłem Remusa, ale nad trupem jego matki i nad zmasakrowanym ojcem poczułem się nieswojo. Wtedy nieoczekiwanie, przynajmniej dla mnie, pojawił się Lord Voldemort. Spytał, czy gość już przybył. Najwyraźniej czekaliśmy na kogoś jeszcze... Była pełnia. Wiedziałem, że Remus jest wilkołakiem. Lord rozkazał mi przyprowadzić go z piwnicy. Zszedłem na dół, grube mury dobrze tłumiły dźwięk więc nie wiedziałem, co się działo na górze. Kiedy wróciłem, naprzeciw Lorda zobaczyłem ciebie. Zamarłem. I coś we mnie pękło. Patrzyłaś na nas z tak bezgraniczną nienawiścią ... poczułem się jak śmieć - umilkł na chwilę, przetarł dłonią oczy - W trzy tygodnie później zjawiłem się u Dumbledora i powiedziałem, że chcę zostać jego szpiegiem.
Czuł, jak palce Vegi coraz mocniej wbijają mu się w ramię, nie robił jednak nic, żeby temu przeszkodzić. Teraz, kiedy wyrzucił z siebie wszystko, co tłumił przez tyle lat, poczuł się w jakiś sposób wolny i oczyszczony. Odetchnął głęboko i spojrzał na czarodziejkę. W jego zawsze tak zimnych oczach zamigotała tkliwość.
Nagle nad basztą przemknął ognistoczerwony ptak i nocną ciszę rozdarł przenikliwy gwizd. Zaskoczeni czarodzieje podnieśli głowy.
- To Fawkes - powiedziała Vega, patrząc na krążącego wokół wieży feniksa z rosnącym niepokojem - Dumbeldore nas wzywa. Coś się musiało stać.
Szybko zbiegli po krętych schodach i mrocznymi korytarzami pognali do gabinetu dyrektora. Zastali go chodzącego nerwowo po pokoju, ze wzrokiem utkwionym w zawieszonej nad stołem mapie.
- Właśnie rozmawiałem z Ministerstwem - poinformował ich od progu - Wszystkie Megaporty przestały działać. Odcięto im całą energię I tym razem nie wygląda to na chwilową awarię...
- Co to, u licha, może znaczyć ? - Snape wypowiedział pytanie, które zadawało sobie w tej chwili każde z nich.
Na schodach zadudniły ciężkie kroki i drzwi gabinetu z hukiem uderzyły o ścianę. W progu stał Hagrid, blady i roztrzęsiony.
- Behemoty... - wydusił z siebie, z trudem łapiąc oddech i tocząc wkoło przerażonym wzrokiem - Behemoty zniknęły !
Czarodzieje popatrzyli na siebie bez słowa.
- A więc zaczęło się ! - powiedział głucho Dumbledore - Teraz Voldemort może uderzyć w każdej chwili.

0x01 graphic
(1 czerwca 1996)
Harry w ponurym milczeniu przeżuwał ostatnie kęsy omleta, błądząc myślami gdzieś bardzo daleko. Hermiona obserwowała go z niepokojem, co chwila głęboko wzdychając. Ron dłubał widelcem w galaretce. Nikt się nie odzywał. Nikt się nie uśmiechał. Nawet bliźniacy Weasley zachowywali się zadziwiająco spokojnie.
Nie tylko Gryfoni byli przygnębieni. Ponury niepokój udzielił się wszystkim i Wielki Hal tonął w ciężkiej ciszy. A wszystko zaczęło się przed pięcioma dniami, kiedy to Dumbledore poinformował uczniów, w jakim niebezpieczeństwie znalazł się Hogwart. I choć nie znalazłby się nikt (może prócz Harryego), kto uwierzyłby, że Voldemort jest w stanie dostać się na teren szkoły, przygnębienie i smutek w oczach starego czarodzieja mogły obudzić lęk w najufniejszym sercu. Niektórzy rodzice zdecydowali się nawet zabrać swe pociechy ze szkoły, większość jednak mimo wszystko uważała, że nigdzie nie będą tak bezpieczne jak za murami Hogwartu.
Tak więc od kilku dni zamek był miejscem nienaturalnie cichym i spokojnym. Nigdy jeszcze posiłkom nie towarzyszyła tak grobowa cisza. A jeśli ktoś chciałby szukać otuchy przy stole nauczycielskim, to nie wybrałby najlepiej. Dumbledore siedział zamyślony, co chwila obrzucając uczniów smutnym, zmęczonym spojrzeniem. Vega Starlight, jeśli już zjawiła się na kolacji, nie odrywała wzroku od rozłożonych na stole papierów. Była blada, miała podkrążone oczy i najwyraźniej od kilku dni nie spała. Snape zachowywał się dziwnie. Harry zauważył, że czasem twarz Mistrza Eliksirów wykrzywiał nagle grymas ni to bólu, ni to wściekłości. Zaciskał wtedy dłoń na ukrytym pod szatą łańcuszku i rzucał Dumbledorowi mroczne spojrzenie. Niekiedy patrzył też na pogrążoną w lekturze Vegę i w jego czarnych oczach migotał smutek.
Hagrid pogrążony był w rozpaczy. Zniknięcie behemotów było dla niego ciosem w samo serce. Nie mógł też wybaczyć sobie swojej naiwności. Nie miał wątpliwości, że za całą aferą stoi Magnus Devilson. Czuł się zdradzony i oszukany przez człowieka, którego uważał za przyjaciela. Harry westchnął ciężko i rzucił kotlet wielkiemu, czarnemu psu, który leżał w przejściu między stołami. Zwierz kłapnął ostrymi zębami i zamerdał ogonem.
- Idziemy ?! - rzucił z nadzieją w głosie Ron.
Miał już szczerze dosyć ponurej atmosfery kolacji. Nagle drzwi otworzyły się z hukiem i do sali wpadł młody człowiek o płomiennorudej czuprynie.
- Bill ! - krzyknął zdumiony Ron.
Bill Weasley nawet nie spojrzał w stronę brata. Biegiem dopadł do stołu nauczycielskiego i oparł się ciężko o blat.
- Azkaban...- wycharczał - Zaatakowali....Azkaban...
Vega gwałtownie zerwała się z miejsca.
- Ilu ?! - krzyknęła - Co z Dementorami ?!
Bill otworzył usta, ale nie mógł wydobyć z siebie słowa.
- Napij się, chłopcze - powiedział Dumbledore, wstając i podsuwając mu kielich z wodą - I opowiedz wszystko po kolei.
Bill opróżnił puchar jednym haustem, zaczerpnął tchu.
- Zaczęło się dwadzieścia minut temu - zaczął mówić z wysiłkiem - Zjawili się nagle, około trzydziestu zamaskowanych Śmierciożerców. Stanęli przed bramą Azkabanu i zażądali wypuszczenia więźniów. Oświadczyli, że przychodzą w imieniu Lorda Voldemorta.
W sali powiało grozą, rozległy się pojedyncze okrzyki przerażenia.
- Nasz oddział liczył tylko dziesięciu Aurorów - ciągnął Bill - ale zza murów mogliśmy odeprzeć atak dużo liczniejszych przeciwników. Poza tym, byli Dementorzy...- zawiesił głos, przetarł ręką oczy - Edgar Higgs wyszedł do Śmierciożerców i kazał im się wynosić. A oni zaczęli się śmiać. Wtedy pojawił się On - w oczach Billa błysnął strach - Sami Wiecie Kto, odrodzony i potężny.
Teraz już większość uczniów była naprawdę przerażona. Harry słuchał jak skamieniały.
- Sami Wiecie Kto przemówił do Dementorów - mówił Bill grobowym głosem - Obiecał im potęgę, łupy i morze jeńców. I oni... - potrząsnął głową - zwrócili się przeciw nam.
- Wiedziałem, że tak będzie - powiedział ciężko Dumbleodre - Całe szczęście, że umieściliśmy w Azkabanie patrol Aurorów.
- No właśnie - przytaknął Bill - Jak tylko się zaczęło, wysłano mnie tutaj, abym powiadomił kapitan Starlight. Mary ma sprowadzić "gammę" i "alphę", a Tom "deltę".
- W porządku. Lecimy za pięć minut - oświadczyła Vega.
Przeskoczyła przez stół i wybiegła z sali. Bill pognał za nią. Snape odprowadził ich ponurym spojrzeniem, popatrzył na Dumbledora.
- Wiele bym oddał, aby móc teraz lecieć z nimi - szepnął.
Dumbledore ze smutkiem pokręcił głową.
- Wiesz dobrze, że to niemożliwe, Severusie - westchnął - Nie możesz się ujawnić. Jeszcze nie...
- Wiem... - powiedział głucho Snape.
- Chodźmy - Dumbledore położył rękę na jego ramieniu - Jeszcze zdążymy się z nimi pożegnać.
I szybko wyszli sali. U stóp szerokich schodów natknęli się na Billa, który nerwowo krążył po korytarzu.
- Zawiadomiliście Moodyego ? - spytał Dumbledore.
- Dowie się - mruknął Bill - Arabella Figg miała mu dać znać, gdyby coś się działo.
Na schodach zadudniły kroki i z góry zbiegła Vega, wciągając w pędzie czarne, połyskliwe rękawice, których metalowe okucia z powodzeniem mogły służyć jako kastety.
- Lecimy ! - skinęła na Billa, który wyprostował się służbiście.
Vega podeszła do Dumbledora.
- SOCM powinien wytrzymać - powiedziała szybko - Teraz można go kontrolować już tylko z poziomu matrycy. Proszę - wręczyła dyrektorowi czarną blaszkę - Gdyby coś mi się stało, wiem pan, jak to działa. Do zobaczenia ... może... - uśmiechnęła się posępnie i ruszyła ku drzwiom.
- Zaczekaj ! - Severus złapał ją za ramię.
Aurorka odwróciła się i utkwiła w nim stalowoszare oczy.
- Vega - powiedział cicho Snape - Uważaj na siebie. I cokolwiek by się działo, pamiętaj, że ja nie nigdy wystąpię przeciwko tobie...
Czarodziejka patrzyła na niego przez chwilę bez słowa. W końcu skinęła głową i wybiegła za Billem, który właśnie odlatywał na miotle. Transformowała się i czarny jastrząb wystrzelił w nocne niebo.

. . .

Aportowali się na piaszczystej skarpie i od razu uderzył w ich uszy ogłuszający ryk, od którego drżała ziemia.
- Co to jest ? - wrzasnęła Vega do Billa.
Chłopak pokręcił głową. Aurorka podbiegła do brzegu skarpy i spojrzała w dół. Na dnie płytkiej kotliny wznosiły się wysokie, grube mury najpotężniejszej z twierdz. Azkaban, postrach Śmierciożerców. Miejsce przeklęte i budzące grozę. Pełne rozpaczy i beznadziei.
- Co u licha ...?! - mruknęła Vega, wpatrując się uważnie w dno kotliny.
Wokół murów Azkabanu trwał nieustanny ruch. Wzdłuż ich całego obwodu miotały się dziko jakieś olbrzymie, szare stwory i to właśnie one ryczały tak przeraźliwie. Było ich kilkanaście.
- Behemoty - szepnęła Vega - Przeklęty Devilson ! Więc po to były im potrzebne. Bill ! - odwróciła się do adepta - Czekaj tu na Oddziały Specjalne. Ja się trochę rozejrzę.
Transformowała się i jak strzała pomknęła w kierunku Azkabanu.

. . .

Na skarpie zebrało się kilkudziesięciu ludzi. Zachowywali się bezszelestnie, przyczajeni się w ciemnościach, czekając na rozkaz do ataku.
Vega szybko zebrała dowódców.
- Nie jest dobrze - powiedziała cicho - Mają kilkanaście behemotów, które nadzoruje nie kto inny, jak nasz drogi Magnus. Ich ryk kruszy mury lepiej niż najlepsze mugolskie bomby. Jeśli tak dalej pójdzie, to za godzinę Azkaban będzie jedną wielką ruiną.
- Skąd oni je wytrzasnęli ?! - zastanawiał się gorączkowo Rupert Rail.
- Teleporty - odparła krótko Vega - Musieli przerzucić zwierzaki z Tybetu, wykorzystując moc sprzężonych megaportów Ministerstwa. To by wyjaśniało, dlaczego mieliśmy z nimi ostatnio takie kłopoty.
- Jak je powstrzymać ? - spytała rzeczowo Arabella Figg - Behemoty są odporne na magię.
- To nie jest nasz największy problem - rzekła ponuro Vega - Widziałam około pięćdziesięciu Śmierciożerców. Nie ma wśród nich Voldemorta, pewnie nadzoruje bitwę z bezpiecznej odległości. Za to wszyscy Dementorzy stanęli po stronie atakujących. Oddział Edgara został osaczony na zachodniej baszcie. A z Azkabanu nie mogą się deportować...
- Cholera ! - zaklął Moody - W jego grupie większość to adepci.
- Właśnie - mruknęła Vega - Musimy zaatakować. I to zaraz. Zwiążemy walką siły Voldemorta. Nie możemy dopuścić - powiedziała z mocą - żeby z Azkabanu wydostał się choć jeden więzień.
- A behemoty ? - nalegała Arabella.
Vega uśmiechnęła się złowieszczo.
- Coś wymyślimy.

. . .

Aurorzy uderzyli niespodziewanie, jak złowrogie anioły zemsty. Śmierciożercy, zbyt zaaferowani działalnością behemotów, dali się zaskoczyć i pierwsze uderzenie odepchnęło ich niemal pod mury twierdzy. Osaczeni między szalejącymi stworami a Aurorami, czynili desperackie wysiłki, aby powstrzymać natarcie Oddziałów Specjalnych.
Vega odbiła nadlatujący z sykiem lodowy dysk i wrzasnęła: "Unda Mortis !". W kierunku Śmierciożerców runęła potężna fala ciśnienia. Tych, którzy nie zdążyli przed nią uskoczyć, dosłownie wbiła w ziemię, minęła behemoty, nie czyniąc im najmniejszej szkody i z oślepiającym błyskiem rozprysła się na murach Azkabanu. Kilka cegieł spadło na ziemię.
- "Delta", do bramy ! - machnęła ręką Vega, starając się przekrzyczeć dziki ryk kudłatych stworów.
Piętnastu Aurorów wyrwało się z szyku i biegiem ruszyło w kierunku wrót twierdzy, miotając na prawo i lewo Zaklęciami Rażącymi. W tym samym momencie pozostałe oddziały natarły z furią na Śmierciożerców, starając się zepchnąć ich z drogi atakującej "delty".
Nie było to jednak proste. Teraz, kiedy minęło zaskoczenie, Śmierciożercy pokazali, że Lord Voldemort doskonale zadbał o należyte wyszkolenie swoich żołnierzy. Dysponowali arsenałem potężnych zaklęć, walczyli odważnie i zaciekle. I nie zamierzali przegrać.
W kierunku "delty" wystrzelił jasny promień i dosięgnął młodej adeptki, która za późno wykrzyczała inkantację Osłony. Z miotanego konwulsjami ciała dziewczyny wystrzeliły białe błyskawice i z sykiem runęły na cały oddział.
- Tarcze ! Szybko ! - ryknęła Arabella Figg.
Wokół Aurorów zamigotały delikatne poświaty. Błyskawice odbiły się od nich i wystrzeliły w niebo. Wydawało się, że wszyscy zdążyli, gdy nagle jeden z czarodziejów osunął się na kolana, charcząc i plując krwią, która tryskała także z rozerwanej tchawicy.
- A niech to szlag ! - zaklęła Arabella schylając się nad Aurorem, jej twarz wykrzywił bolesny grymas - Wycofujemy się ! - zakomenderowała.
- Nie możemy go tak zostawić ! - jęknął młody blondyn, klękając koło towarzysza i patrząc z niedowierzaniem na jego zakrwawione ciało.
- Zostaw go ! - krzyknęła rozkazująco Arabella, ciągnąc chłopaka za ramię - Już mu nie pomożesz !
"Delta" zwarła szyki i szybko zaczęła cofać się w kierunku pozostałych Aurorów.
- Nie udało się ! - warknął Moody, wpatrując się z uwagą we wracający oddział - Do diabła ! Higgs już długo nie wytrzyma.
Rzeczywiście, sytuacja uwięzionej na wieży "bety" była nie do pozazdroszczenia. Sześcioro z dziewięciu członków oddziału stanowili adepci, którzy wprawdzie zakończyli już szkolenie, ale nie mieli jeszcze doświadczenia w realnej walce. A pech chciał, że musieli zmierzyć się z Dementorami, którzy byli trudnymi przeciwnikami nawet dla doświadczonego Aurora.
Edgar Higgs otarł pot z czoła i ponad mglistymi cieniami Patronusów spojrzał na pole pod murami Azkabanu.
- Jeśli nie uda im się przebić - szepnął sam do siebie - To będzie z nami kiepsko...
Vega była podobnego zdania. Wiedziała, że jeśli chcą uratować towarzyszy i nie dopuścić do zajęcia Azkabanu, muszą postawić wszystko na jedną kartę.
- Naprzód ! - krzyknęła, dając znak do ataku.
Aurorzy ruszyli.
- Eruptio ! - wrzasnął ktoś z tyłu.
Vega odruchowo zasłoniła się tarczą, lecz biegnący przed nią Bill Weasley zachwiał się i potknął. Jego ciałem wstrząsnęły gwałtowne drgawki i nagle potężna eksplozja rozerwała go na strzępy. W tej samej chwili Ściana Ognia przetoczyła się po kilku innych Aurorach, zostawiając po nich tylko szary popiół.
Vega stała jak skamieniała, ocierając z twarzy krew Billa. Zacisnęła pięści i wolno, jakby walcząc z jakąś niewidzialną siła, odwróciła się. Kilka kroków przed nią stał Rupert Rail. W ręku trzymał wzniesioną różdżkę i śmiał się obłąkańczo. Kilu ludzi z jego oddziału wciąż atakowało od tyłu zaskoczonych Aurorów.
- Zdrajco ! - wrzasnęła Vega, kierując różdżkę w stronę Raila, który w tym samym momencie krzyknął:
- Eruptio !
Czarodziejka błyskawicznie przerzuciła różdżkę do drugiej ręki.
- Cancellio! - ryknęła.
Zaklęcie Raila zniknęło i nim on sam zdążył zrozumieć, co się stało, Vega wyskandowała: "Immobilarius". Rupert zamarł w bezruchu. Jedyną żywą częścią jego ciała pozostały oczy, teraz rozszerzone w rosnącej panice i utkwione w zbliżającej się ku niemu Vedze.
Aurorka podeszła do Raila, jej bladą twarz wykrzywiał grymas bezdennej pogardy i nienawiści.
- Dlaczego ?! - syknęła złowieszczo, nie odrywając wzroku od zielonych oczu dawnego przyjaciela.
Rupert zamrugał, dając znak, że chce mówić. Vega zmniejszyła trochę moc czaru.
- Zmusił mnie ! - wyszeptał piskliwym głosem Rail - Przysięgam ! Zmusił ! Zagroził, że zabije moją rodzinę !
W oczach Vegi nie było ani śladu współczucia.
- Wyjątkowo dobrze się bawiłeś jak na kogoś, kto został zmuszony do zdradzieckiego ataku na własnych towarzyszy - powiedziała lodowato.
Rupert zbladł.
- Nie ... - wyjąkał, unikając wzroku Vegi - To nieprawda... Ja nie chciałem...
- Łżesz ! - wrzasnęła Aurorka - Jesteś Śmierciożercą ! I zdechniesz tak jak oni ! Avada Kedavra !
Z końca jej różdżki wystrzeliła zielona błyskawica i przeszyła Raila, który bezwładnie osunął się na ziemią. Vega spojrzała na niego z odrazą, jej szare oczy były zimne i bezlitosne.
- W porządku ?! - zawołał Moody, zbliżając się szybkim krokiem - Parszywy zdrajca ! - warknął na widok martwego czarodzieja - To już szósty. I podejrzewam, że to on był prowodyrem.
Vega ponuro skinęła głową.
- Atak się załamał - dodał szybko Moody - Przez tego sukinsyna straciliśmy jedną z najlepszych okazji. Teraz już się nie przebijemy...
Rozległ się przerażający huk, jakby nad Azkabanem rozpętała się nagle bitwa piorunów. Ziemia zadrżała. Vega spojrzała na twierdzę. Zachodnia wieża osunęła się, wzniecając gęstą chmurę pyłu. Odłamki kamieni spadały nawet za murami twierdzy, siejąc popłoch wśród behemotów.
- Edgar... - szepnęła Vega.
Wstrząs dopełnił dzieła zniszczenia, rozpoczętego przez stado srebrnych stworów. Mury twierdzy zadrżały i runęły. Z piersi Śmierciożerców dobył się triumfalny ryk. Wiedzieli, że teraz Azkaban należy do nich.
Nie minęła minuta, a spod rozbitej bramy odpowiedziały im inne okrzyki. To Dementorzy prowadzili uwolnionych więźniów. Większość z nich byli to Śmierciożercy, który trafili do Azkabanu po upadku Voldemorta. Teraz wychodzili na świat, którego nie mieli już nadziei ujrzeć. Szli głodni zemsty i krwi, gotowi uczynić wszystko na rozkaz Czarnego Lorda.
Aurorzy obserwowali ich z bezsilną wściekłością. Nie potrafili temu zapobiec. Nie zamierzali jednak dać za wygraną. Póki co, uwolnieni Śmierciożercy nie na wiele mogli się przydać. I choć po zdradzie Raila i śmierci ludzi Higgsa Oddziały Specjalne były już bardzo przerzedzone, wiedzieli, że muszą walczyć.
Vega oddała "gammę" i niedobitki "bety" pod komendę Moodyego i Aurorzy ruszyli do ostatniego ataku. W stronę Śmierciożerców posypały się Zaklęcia Rażące. Podkomendni Arabelli połączyli różdżki i krzyknęli jednym głosem: "Evaporate!" Nad ich głowami zmaterializowało się coś na kształt ciekłej, przezroczystej, wirującej z zawrotną prędkością kuli, która nagle wystrzeliła w kierunku przeciwników. Ci, których dotknęła, zaczynali wyć z bólu, podczas gdy ich z ciał wyparowywał każdy centymetr sześcienny wody. Po kilku sekundach pozostawało z nich już tylko zasuszone truchełko, które przy najmniejszym dotknięciu rozpadało się w pył.
Śmierciożercy nie pozostawali dłużni. Kilku Aurorów z "alfy" zupełnie zmasakrowała Implozja, zostawiając z nich jedynie mokre, krwawe plamy. Pod nogi Vegi upadła czarodziejka, której Kula Ognia wypaliła twarz aż do kości. Arabelli Lodowy Dysk omal nie obciął głowy, a Moody padł na ziemię po tym, jak wyjątkowo potężna Fala Uderzeniowa przełamała jego Osłonę i odrzuciła go kilkanaście metrów w tył.
Vega zawahała się, ale nie miała czasu, żeby sprawdzić, czy Mad-Eye żyje. Jednym machnięciem różdżki przecięła na pół dwóch Śmierciożerców i właśnie szykowała się do rzucenia Fali Śmierci na zgromadzonych przy teleportach więźniów, gdy jakiś znajomy, zimny i pełen nienawiści głos krzyknął:
- Crucio !
Vega rzuciła się na ziemię i klątwa przeleciała jej nad głową. Zerwała się błyskawicznie, wbijając płonący wzrok w demonicznie uśmiechniętego Lucjusza Malfoya.
- Tylko tchórz atakuje z tyłu ! - warknęła, patrząc na niego z nienawiścią.
W jasnych oczach Lucjusza migotały mordercze błyski.
- Wreszcie się zmierzymy, Starlight ! - wycedził złowieszczo - Czekałem na tę chwilę od lat. Marzyłem o niej. I wreszcie stało się... - świdrował Aurorkę wzrokiem - Teraz zobaczymy, kto jest lepszy. Zapłacisz mi za wszystko.
Vega patrzyła na niego zimno, na jej usta z wolna wypełzł okrutny uśmieszek.
- Jak chcesz - wzruszyła ramionami - Jeśli taką śmierć sobie wybrałeś...
- Avada Kedavra ! - ryknął Malfoy.
- Reflectio ! - wrzasnęła Vega.
Na twarzy Lucjusza odmalowało się nieopisane zdumienie. Ostatnią rzeczą, jaką zobaczył, był oślepiający, zielony płomień.

. . .

Ktoś rzucił na Śmierciożerców Czar Zapalający. Trzech czarodziejów momentalnie stanęło w płomieniach. Wyjąc z bólu, próbowali zedrzeć z siebie płonące szaty, te jednak przywarły już do ciała i ogień zaczął wżerać się w skórę i mięśnie. Śmierciożercy zwijali się w agonii, wydając z siebie nieludzkie dźwięki. Jeden z nich, kobieta o długich, jasnych włosach, płonących teraz jak wielka pochodnia, zerwała się z ziemi i w obłąkańczym szale, gnana bólem i przerażeniem, wpadła prosto między stado behemotów, które Magnus usiłował zapędzić do teleportów. Ogień momentalnie przeskoczył na gęste, srebrne futra. Behemoty poruszyły się niespokojnie, wietrząc dym. I nagle poczuły ból. Ich sierść płonęła. Zwierzęta zaryczały przeraźliwie i jak oszalałe rozbiegły się po polanie, tratując każdego, kto stanął im na drodze. Kilka pognało w stronę teleportów, przewracając je i depcząc skupionych wkoło więźniów. Tylko kilkunastu oswobodzonym Śmierciożercom udało się uciec.
Magnus, blady jak trup, patrzył z dziką rozpaczą na płonące behemoty. Ich mękę odczuwał jak własną, każdym nerwem swego ciała. To on je tu sprowadził ! To przez niego tak cierpiały ! Jego serce przepełniała gorycz, wściekłość i głuchy żal. Dlaczego je to spotkało ?! One w niczym nie zawiniły. Nie zasłużyły na tak straszny koniec !
W szaro-niebieskich oczach Magnusa zalśniły łzy. Podniósł różdżkę. Wiedział, kto jest odpowiedzialny za tę zbrodnię. Ci wszyscy, Aurorzy i Śmierciożercy, dla których życie behemotów nie miało żadnego znaczenia.
Nagle spod zburzonych murów doleciał cichy pisk. Magnus odwrócił się i wbił wzrok w ciemność. Coś poruszyło się, zapiszczało znowu i z cienia wychynął płowy, kudłaty zwierz wielkości krowy. Młody behemot.
- Gunnar...- zawołał Magnus melodyjnym szeptem - Gunnar... to ja... chodź do mnie...
Behemocik poruszył nozdrzami i zastrzygł małymi uszkami.
- Gunnar...chodź...- wabił Devilson.
Malec niepewnie ruszyły w kierunku czarodzieja, wciąż węsząc i rozglądając się niespokojnie. W końcu jednak musiał rozpoznać Magnusa, po podszedł do niego już bez lęku i trącił go kudłatą głową.
- Gunnar- szeptał Devilson, drapiąc behemota pod brodą - Chodź, polecimy do domu.
Pociągnął go za ucho i behemot posłusznie podreptał za nim. Magnus prowadził go do jedynego ocalałego z pogromu teleportu. Musieli pokonać kilkaset metrów, ale walki toczyły się teraz w innej części pola i nikt nie zwracał na nich uwagi.
Behemot szedł spokojnie. Dopiero kiedy mijali zwęglone szczątki jego kuzynów zdenerwował się i Magnus musiał trzymać malca z całej siły, żeby mu się nie wyrwał. Przemówił jednak do niego i dźwięk jego głosu podziałał na zwierzę kojąco.
Do teleportu pozostało kilkanaście metrów. Nagle zza załomu wypadła grupka Śmierciożerców, ścigana przez Aurorów. Magnus zmusił Gunnara do truchtu. Ocalenie było już tak blisko...
- Unda Mortis ! - krzyknęła Arabella Figg.
Fala Śmierci zmiotła żołnierzy Voldemorta i sunęła w kierunku teleportu. Magnus szybko oszacował odległość. Gdyby zaczął biec, zdążyłby jeszcze uciec. Pociągnął behemota za ucho, ale malec nie mógł iść szybciej.
- Gunnar ! - krzyknął czarodziej - Gunnar ! Chodź !
Już tylko pięć metrów dzieliło ich od teleportu. Fala Śmierci była tuż tuż. Magnus wiedział, że behemot nie zdąży. Spojrzał na niego z rozpaczą i nagle desperackim ruchem wyciągnął z kieszeni różdżkę.
- Reducto ! - krzyknął.
Zaklęcie oderwało behemota od ziemi i cisnęło nim w teleport. Zniknął na sekundę przed tym, jak Fala Śmierci przetoczyła się po portalu i zmiażdżyła Magnusa Devilsona.

0x01 graphic
Paradoksalnie, behemoty, dzięki którym zburzono mury Azkabanu, przyczyniły się ostatecznie do klęski Śmierciożerców. W dzikim szale, płonąc, stratowały głównie ludzi Voldemorta, którzy byli bliżej. Zamieszanie wykorzystali Aurorzy i zepchnęli Śmierciożerców do głębokiej defensywy. Kilku Deportowało się z pola bitwy, większość jednak walczyła do końca. Wiedzieli, jak Czarny Lord karze tchórzów.
Jednak mimo to plan Voldemorta powiódł się. Kilkunastu więźniów, w tym najgroźniejsi, Lestrangowie, uciekli.
Bitwa dobiegła końca. Vega nadzorowała teleportację Aurorów, rannych w czasie walki. Megaporty Ministerstwa znów działały i z prowizorycznego portalu wysyłano najciężej rannych prosto do Szpitala Obrażeń Magicznych. Niestety, nie było ich wielu. Spośród sześćdziesięciu członków Oddziałów Specjalnych ocalało zaledwie piętnastu, z czego tyko kilku mogło utrzymać się na własnych nogach. Mad-Eye Moody przeżył, ale stracił w walce drugą nogę i trzy place lewej ręki. Arabella Figg oślepła. Nie było nikogo, kto nie odniósłby jakiejś rany.
Vega poprawiła opatrunek na przypalonym policzku i odgarnęła za uszy to, co zostało z jej pięknych, długich włosów. Ostatni Auror właśnie deportował się spod zburzonych murów Azkabanu, na które ludzie z Ministerstwa patrzyli w pełnym grozy milczeniu.
Vega obrzuciła pole bitwy mrocznym spojrzeniem, transformowała się do postaci jastrzębia i poleciła w stronę Hogwartu.

. . .

Już z daleka widziała, że nie wszystko jest w porządku. Zamek spowijała ciemność. Okna ziały ponurym mrokiem jak puste, czarne oczodoły. Wkoło panowała dziwna, przytłaczająca cisza, rozpraszana jedynie szumem letniego wiatru.
Vega minęła Hogsmead. Wioska wyglądała tak, jakby przetoczyła się przez nią trąba powietrzna. Budynki legły w gruzach, drzewa powyrywano z korzeniami i rozrzucono w promieniu kilkudziesięciu metrów. Na ziemi, pośród pokruszonych murów, czerniały drobne, nieruchome kształty. Vega nie musiała nawet obniżać lotu, żeby sprawdzić, co to. Wiedziała, że w Hogsmead nie znajdzie nikogo żywego.
Minęła piaszczystą drogę, za którą zaczynał się teren Hogwartu i od razu zdała sobie sprawę, że System Obrony przed Czarną Magią nie działa. Pełna złych przeczuć leciała dalej. Zza chmur wychynął księżyc i rzucił na świat mętny promień bladego światła. W jego blasku Vega dostrzegła kilka wielkich, białych kopców, leżących bez ruchu pod murami zamku. Podleciała bliżej i zrozumiała, co się stało. Po kupą gruzu leżały martwe behemoty. Ktoś rozbił, prawdopodobnie celowo, trzy potężne baszty Hogwartu i spadające kamienie dokonały tego, czego nie potrafiła magia.
Vega wylądowała na dziedzińcu i wróciła do ludzkiej postaci. Wyciągnęła różdżkę i wbiła wzrok w strzaskane wrota zamku, smętnie zwisające na wyrwanych zawiasach. Mroczny korytarz wydawał się pusty, ale Vega nie dała się zwieść pozorom. Ruszyła w kierunku schodów, skradając się jak kot, ze wzrokiem utkwionym w ciemność.
Nagle jej stopa trafiła na coś miękkiego i lepkiego. Spojrzała w dół i omal nie krzyknęła. Na ziemi leżał Hagrid, rozszarpany i niemal całkowicie wdeptany w ziemię. W ręku wciąż trzymał małą cebulkę lilii.
Vega z wysiłkiem ruszyła dalej, ściskając w dłoni różdżkę. Cicho weszła po schodach i minęła drzwi. Otoczył ją mrok, jednak nie zapalała światła. W ciemności widziała jak kot i to dawało jej przewagę.
U podnóża schodów natknęła się na dwa zamaskowane trupy. Kolejne ciało majaczyło u wejścia do podziemi, Vega doszła więc do wniosku, że Śmierciożercy musieli mieć jakiś powód, aby atakować właśnie w tamtym kierunku. Ostrożnie weszła do lochów i wtedy poczuła, że z ciemności obserwują ją czyjeś czujne oczy. Błyskawicznie machnęła różdżką i w tym samym momencie ktoś krzyknął przeraźliwie:
- Nie !!!
Vega rozpoznała głos i w ostatniej chwili zmieniła trajektorię zaklęcia.
- Minerwo, to ty? - spytała świszczącym szeptem.
Kilkanaście kroków przed nią zapłonęło jasne światełko i oświetliło poszarzałą, stężałą w bólu i rozpaczy twarz profesor McGonagall.
- Tak, to ja... - powiedziała głucho, podchodząc do Vegi - Bałam się, że to znowu ktoś z nich...
Urwała, gdy blask bijący z różdżki wydobył z mroku postać Aurorki. Vega wyglądała strasznie. Wciąż miała na sobie zaschniętą krew Billa Weasleya, swoją własną, Aurorów i Śmierciożerców. Włosy spalił jej podmuch Ściany Ognia. W osmalonej twarzy szare oczy płonęły jak dwie zimne gwiazdy.
- Co się tu stało ? - spytała cicho, czując, jak przenika ją lodowaty dreszcz strasznego przeczucia.
Minerwa utkwiła w niej puste, zgaszone spojrzenie.
- Albus nie żyje...- powiedziała matowym głosem - Nie żyje...
Vega wpatrywała się w czarownicę, jak gdyby nie rozumiała, co ta do niej mówi.
- Dumbledore nie żyje - powtórzyła cicho Minerwa i zaczęła szlochać.
Vega zachwiała się i ciężko oparła o ścianę. Cała krew odpłynęła jej z twarzy.
- To niemożliwe...- wyszeptała - Nie wierzę... Jak to się stało ?! - krzyknęła dziko, zaciskając dłoń na ramieniu łkającej McGonagall.
- Nie wiem... na korytarzu ... to on... - bełkotała nieskładnie czarownica, nie panując już dłużej nad nerwami.
Vega potrząsnęła nią brutalnie, w jej szarych oczach rozpacz mieszała się z rosnącą wściekłością.
- Do diabła ! - warknęła - Opanuj się ! Mów po kolei !
Minerwa odetchnęła głęboko, otarła twarz rękawem.
- Zostaliśmy zaatakowani w godzinę po twoim odlocie - powiedziała, siląc się na spokój - Dobrze to sobie zaplanowali. Wszyscy Aurorzy byli pod murami Azkabanu, zamek zdany był tylko na nauczycieli i SOCM. Najpierw wpuścili tu behemoty. System nie miał na nie wpływu. Podeszły pod mury, zaczęły ryczeć. Hagrid...- chlipnęła - chciał je uspokoić. Wierzył, że go poznają i posłuchają...- głos uwiązł jej w gardle.
- Widziałam...- szepnęła głucho Vega.
- Uczniów ukryliśmy w podziemiach - ciągnęła cicho Minerwa - Ciągle tam jeszcze są. Albus, ja i kilku innych kolegów poszliśmy na mury. Ryk behemotów zaczynał już je kruszyć, rozbiliśmy więc baszty. Biedne zwierzęta...- szepnęła ze smutkiem - Ale nie było innego wyjścia... Potem rozprawiliśmy się ze Śmierciożercami. Zjawiło się tylko kilku. Nie chcieli zdobywać zamku. Behemoty miały tylko odwrócić naszą uwagę. Przyszli tu w innym celu...
Vega zrozumiała od razu.
- Harry Potter - szepnęła.
- Tak - przytaknęła posępnie Minerwa - Albus wysłał go do lochów, razem z innymi. Był z nim Syriusz. Sądziłam, że chłopak jest bezpieczny.
- Więc co się stało ? - spytała Vega.
Czarownica pokręciła głową.
- Nie wiem. Nie dotarł do lochów. Nie ma też Syriusza. A w korytarzu na piętrze znalazłam to.
Wyjęła z kieszeni coś czarnego i kudłatego. Vega poczuła, że serce podchodzi jej do gardła. Minerwa trzymała w dłoni oderwane psie ucho.
- Co tu się, u licha, stało ?! - wybuchła Vega - Kto to zrobił ?!
Minerwa podniosła głowę. Jej oczy pełne były nienawiści i niekłamanej pogardy.
- Snape - niemal wypluła to nazwisko - To on nas zdradził. Wyłączył SOCM. I zabił Albusa !
Vega stała jak skamieniała, na jej twarzy malowała się zgroza.
- Co ty wygadujesz ?! - krzyknęła desperacko, zaciskając pięści - To niemożliwe !
- Widziałam go ! - zawyła histerycznie Minerwa - Zaraz po akcji na murach Albus zniknął mi z oczu a Severusa wogle z nami nie było. Sprawdziłam, co się dzieje w lochach i poszłam ich szukać. Znalazłam ucho Syriusza a potem...- zamiast słów z jej gardła wydobył się tylko charczący jęk.
- Co potem !? - głos Vegi ciął jak bicz.
Minerwa ukryła twarz w dłoniach.
- Zobaczyłam Albusa... - szepnęła - Leżał na ziemi. Nie ruszał się. Ktoś się nad nim pochylał ... To był Snape ! - krzyknęła - Poznałam go ! Rozpoznałabym go w piekle ! Przeklęty zdrajca ! Osunęła się na kolana i zaniosła histerycznym płaczem.
Vega była blada jak trup.
- Nie wierzę...- jęknęła z rozpaczą - On nie mógł...
Czuła, że serce wali jej jak oszalałe, przed oczyma migotały jaskrawe kręgi. Oparła się o ścianę, oddychając ciężko. Nagle jej wzrok padł na kosmate, psie ucho, leżące na kamiennej posadzce. Vega wpatrywała się w nie przez chwilę, nie widząc, koncentrując na tym jednym przedmiocie cała swoją świadomość.
Podniosła głowę. Jej szare oczy były zimne i mroczne, pełne nienawiści i głodne zemsty.
- Lecę po Harryego - oświadczyła sucho.
McGonagall spojrzała na nią wstrząśnięta.
- Jego przynajmniej muszę uratować. Jestem mu to winna... - ciągnęła Vega, nie zwracając uwagi na Minerwę - A potem...- jej usta wykrzywił demoniczny uśmiech - zapłacę zdrajcy. I temu, komu służy.
I nie oglądając się za siebie ruszyła szybko w górę korytarza. Czarownica odprowadziła ją wzrokiem pełnym smutku i dziwnego niepokoju.
- Idź - powiedział cicho - Tylko tobie może się udać...

. . .

Siedziba Czarnego Lorda wyglądała na wymarłą i opuszczoną. Vega owinęła się szczelnie peleryną niewidką, jeszcze raz obrzuciła dziedziniec czujnym spojrzeniem i weszła na most. Nic się nie działo. Wspięła się po kamiennych schodach. Żelazne wrota skrzypnęły i stanęły otworem. Vega weszła do środka.
Długi korytarz rozświetlony był ostrym blaskiem błękitno-białych pochodni. Aurorka uśmiechnęła się posępnie. Najwyraźniej oczekiwano gości z Azkabanu. Ruszyła przed siebie, w kierunków majaczących w oddali schodów. Snape opisał jej kiedyś zamek Voldemorta, wiedziała więc, gdzie ma szukać.
Dotarła do końca korytarza i zeszła w dół, do ciemnych, ponurych, wilgotnych lochów. Jeśli Harry był w zamku Voldemorta, to właśnie tutaj. Ruszyła wzdłuż dwóch szeregów mrocznych celi, zaglądając do każdej z nich.
Jedne z drzwi po lewej stronie były zamknięte. Vega podeszła do nich, wyjęła różdżkę i cicho powiedziała:
- Alohomora.
Drzwi stanęły otworem. Pod przeciwległą ścianą stał Harry, blady i potargany, ściskając w ręku potłuczone okulary. Wpatrywał się w drzwi rozszerzonymi oczami. Nikogo nie widział.
- To ja, Vega - szepnęła czarodziejka, podchodząc do chłopaka i ściągając pelerynę - Jak się czujesz ?
Harry patrzył na nią, zdumiony i wstrząśnięty.
- Pani profesor...- wyjąkał - Co się pani stało ?
- To nic - machnęła ręką Vega - Opowiedz mi lepiej, jak się tu znalazłeś. I pospiesz się ! - ponagliła, wyglądając na korytarz - Musimy się stąd wynosić.
Harry odetchnął głęboko.
- Schodziliśmy do lochów - zaczął - Było straszne zamieszanie, ludzie przepychali się, krzyczeli. Nagle Syriusz zawarczał i pociągnął mnie za rękaw, jakby poczuł jakieś niebezpieczeństwo. Spojrzałem w dół, żeby sprawdzić, o co mu chodzi i wtedy - przełknął ślinę - zobaczyłem, że Snape ...profesor Snape patrzy na mnie tak jakoś dziwnie ... strasznie ... - zadrżał na samo wspomnienie - Syriusz ciągnął mnie do tyłu. Poszedłem za nim. Biegliśmy przez korytarze i nagle usłyszałem, ze ktoś nas ściga. Błysnęło białe światło i Syriusz zawył. Zaklęcie odstrzeliło mu ucho. Transformował się do ludzkiej postaci i wtedy zza zakrętu wypadł Snape. Syriusz odepchnął mnie i wyciągnął różdżkę, mierząc w niego. Wystrzelili jednocześnie. I wtedy zobaczyłem, że z drugiej strony korytarza biegną Śmierciożercy. Ogłuszyli mnie i nic więcej nie pamiętam - spojrzał na Vegę z niepokojem - Co się stało z Syriuszem ?! Pani profesor, czy on...
- Nie wiem - powiedziała krótko Vega - Nie było go w Hogwarcie.
W zielonych oczach Harryego zapłonęła nienawiść.
- To Snape ! - krzyknął, nie panując nad sobą - To on nas zdradził ! Zabił Syriusza !
- Cicho ! - syknęła Vega - Chcesz ściągnąć nam na głowę Śmierciożerców ? Wkładaj pelerynę. Czas na nas.
Harry opamiętał się. Posłusznie wykonał rozkaz Aurorki.
- Teraz posłuchaj - powiedziała poważnie Vega - Spróbujemy się stąd wydostać. Gdyby nas zaatakowano, jak ich zatrzymam, a ty biegnij do wyjścia. W tym cię nie zauważą. Na dziedzińcu leży twój Firebolt. Wskakuj na niego i leć do Hogwartu.
- Ale...- zaoponował Harry.
- Bez dyskusji ! - ucięła Vega - Zrobisz, co ci każę ! A kiedy będę wiedziała, że ty jesteś bezpieczny, wyrównam pozostałe rachunki - szare oczy błysnęły mściwie.
Wyszli na korytarz i cicho wspięli się po śliskich stopniach. Zamek wciąż tonął w ciszy. Lata praktyki podpowiadały Vedze, że nie wróży to nic dobrego. Rozglądała się czujnie na boki, trzymając różdżkę w wyciągniętej dłoni, gotowa w każdej chwili zaatakować.
Nagle ciszę przeszył mrożący krew w żyłach syk i w korytarzu przed nimi zamajaczyła sylwetka olbrzymiego, czarnego węża. Jego żółte ślepia błysnęły drapieżnie. Vega zatrzymała się gwałtownie.
- Nagini wita w Pałacu Ciemności - zasyczał wąż - Czarny Lord oczekuje cię.
Potężne cielsko wiło się w splotach od ściany do ściany, całkowicie zagradzając drogę. Harry stał jak skamieniały, prawie nie ważąc się oddychać.
- Doprawdy ? - uśmiechnęła się zimno Vega, patrząc bez mrugnięcia w okrutne oczy bestii. Jednocześnie dała Harryemu znak, żeby zaczął się wycofywać - W takim razie prowadź.
Nagini syknęła złowieszczo, przez potężne sploty jej cielska przebiegło lekkie drżenie. Łeb zakołysał się, jak gdyby wąż szykował się do ataku, żółte oczy znalazły się na wysokości twarzy Vegi. Czarodziejka ani drgnęła. Nagini wpatrywała się w nią przenikliwie, z półotwartego pyska wysunęły się ostre kły.
Powoli, bezszelestnie, Harry zrobił trzy kroki do tyłu. I nagle zamarł, osłupiały, patrząc na Aurorkę z nieopisanym zdumieniem. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że rozumiał jej rozmowę z wężem. Vega mówiła w Parseltongue.
Nie miał jednak czasu na dalsze roztrząsanie tej sprawy. W korytarzu zadudniły kroki i z obu stron nadeszły grupy Śmierciożerców. Już nie nosili masek i Harry bez trudu rozpoznał człowieka, który stał na czele jednego z oddziałów.
- Ty zdrajco ! - wrzasnął, zapominając zupełnie o poleceniu Vegi - Gadaj, gdzie jest Syriusz !
W tej samej chwili wystrzeliła zielona błyskawica i jeden ze Śmierciożerców padł martwy. To zaatakowała Vega. Świsnęły zaklęcia. Harry zanurkował po różdżkę zabitego, peleryna zsunęła mu się z głowy.
- Mam cię ! - zasyczał mu nad uchem przepełniony nienawiścią głos i chłopak poczuł na karku żelazny uścisk Snape'a.
- Starlight ! - krzyknął ktoś triumfalnie - Poddaj się, albo wykończymy Pottera.
Kątem oka Harry dostrzegł, że Vega zamarła z podniesioną ręką. Jej twarz wykrzywił grymas bezsilnej wściekłości. Splunęła i rzuciła różdżkę na ziemię.
Podniósł ją człowiek, który przed chwilą krzyknął. Teraz Harry mógł przyjrzeć mu się dokładniej i od razu domyślił się, że musi to być któryś z uciekinierów z Azkabanu. Ubrany w stare, złachmanione szaty, takie, jakie miał na sobie Syriusz, kiedy Harry zobaczył go po raz pierwszy. W zapadłej, bladej twarzy płonęły niebieskie oczy, pełne nienawiści i okrutnej satysfakcji.
Machnął różdżką i ręce Vegi spętały białe powrozy. Czarodziej podszedł do niej z mściwym uśmiechem i z całej siły uderzył ja pięścią w twarz. Aurorka zatoczyła się na ścianę. Harry poczuł, że palce Snape'a wbijają mu się w ramię.
Śmierciożerca leniwie podszedł do Vegi.
- Tyle lat, Starlight - wycedził - Czekałem na to trzynaście lat.
Czarodziejka podniosła głowę, splunęła krwią.
- Nic się nie zmieniłeś, Lestrange - syknęła jadowicie - Wciąż lubisz wyżywać się na tych, którzy nie mogą się bronić.
W oczach Lestrange'a zapłonęła żądza mordu. Z furią kopnął Vegę w żołądek, kolejnym ciosem zwalił ją na ziemię.
- Dość ! - warknął Snape, tonem nie znoszącym sprzeciwu - Nie przypominam sobie, żeby Lord kazał ci ją zabić.
Lestrange kipiał z wściekłości, ale opamiętał się.
- Jeszcze się policzymy ! - syknął złowieszczo w stronę Vegi i skinął na swoich ludzi.
Aurorka stanęła na nogach. Śmierciożercy otoczyli ją i ruszyli w głąb oświetlonego korytarza. Lestrange spojrzał na Snape'a.
- A co z chłopakiem ? - spytał, wskazując na Harryego - Lord też coś o nim wspominał.
- Zaraz do was dołączymy - rzekł sucho Severus - Chciałbym pogawędzić jeszcze z Potterem ... na osobności.
Lestrange zaśmiał się, skinął głową i poszedł za swoim oddziałem. Snape utkwił w Harrym mroczne spojrzenie.
- Potter, Potter... - powiedział cicho - Znowu krzyżują się nasze ścieżki. Czy to nie dziwne ? - jego czarne oczy rozbłysły - Czy tego chcę, czy nie, na końcu każdej drogi stoisz ty.
Harry milczał. Poczuł się bardzo nieswojo. Słowa Snape'a wydawały mu się dziwaczne i zupełnie niezrozumiałe. Severus uśmiechnął się mgliście.
- To noc prawdy, Potter - szepnął - Każdy zdejmuje maskę...
- Pan już swoją zdjął ! - krzyknął Harry, czując, że ogarnia go wściekłość - Jest pan zdrajcą ! Dumbledore panu ufał, a pan go zdradził ! Sprzedał mnie pan Voldemortowi ! A wszystko dlatego, że miał pan na pieńku z moim ojcem !
Przez twarz Snape'a przemknął dziwny, bolesny grymas.
- Czy wiesz, dlaczego tak bardzo nienawidziłem Jamesa Pottera ? - spytał cicho, patrząc na Harryego przenikliwie.
Chłopak roześmiał się szyderczo.
- Sam mi pan to powiedział. Bo kiedyś mój tata, Syriusz i Remus zrobili panu głupi kawał.
Czarne oczy Severusa rozbłysły.
- Jak niewiele wiesz... - powiedział z goryczą - Prawda jest dużo bardziej bolesna - spojrzał na niego twardo - Twój dziadek, Perseusz Potter, był moim ojcem.
To było jak grom z jasnego nieba. Harry zachłysnął się z wrażenia. Nie mógł uwierzyć własnym uszom.
- To znaczy... mój ojciec i pan... byliście braćmi ? - wyjąkał.
- Przyrodnimi - uściślił Snape - Perseusz Potter miał romans z moją matką. Obiecywał, że się z nią ożeni, ale kiedy przyszło co do czego, zostawił ją, chociaż spodziewała się dziecka - w czarnych oczach błysnęła nienawiść - James miał wszystko: dom, rodzinę, przyjaciół. I ilekroć na niego patrzyłem, widziałem Perseusza Pottera, i nienawidziłem go wciąż bardziej i bardziej. To samo czuję, kiedy patrzę na ciebie...
Harry był wstrząśnięty.
- Dlaczego Syriusz nigdy mi o tym nie powiedział ? - wyszeptał.
Snape uśmiechnął się smutno.
- On nie miał o niczym pojęcia. Prócz mnie tylko Vega zna prawdę. James nigdy nie dowiedział się, że ma brata.
- Kim była pana matka ? - spytał Harry. Ciekawość wzięła w nim górę nad wściekłością - To znaczy...czy była czarodziejką ?
Snape skinął głową.
- Tak. Nazywała się Hekate Evans.
Na dźwięk ostatniego nazwiska Harry podskoczył jak oparzony.
- Evans ?! - powtórzył - Ale chyba nie...
- Owszem - przytaknął Snape - Moja babka była Mugolką. Jej brat, Scott, to nie kto inny jak dziadek twojej matki, Lili.
Harry oniemiał. To już zupełnie przekraczało jego wyobraźnię. Był blisko spokrewniony ze Snapem ! I to podwójnie !
- Czas na nas. Lord czeka - powiedział głucho Severus i popchnął Harryego w głąb korytarza.
Weszli po marmurowych schodach i zatrzymali się przed wysokimi, czarnymi drzwiami, pod którymi czuwała zwinięta w kłębek Nagini. Na widok przybyszów podniosła głowę i dotknęła nozdrzami czerwonego ślepia inkrustowanego bazyliszka. Skrzydła drzwi rozsunęły się bezszelestnie i Snape z Harrym weszli do środka.

0x01 graphic
Wielką salę spowijało to samo błękitnawe światło, które rozświetlało korytarze. Lord Voldemort siedział na swym czarnym, obsydianowym tronie i wpatrywał się w Harryego płonącymi oczami. U stóp marmurowego podwyższenia stała Vega, a kilka kroków za nią Lestrange i pozostali Śmierciożercy. Dopiero teraz Harry rozpoznał wśród nich niskiego, łysiejącego Petera Petrrigiew.
- Harry Potter... - powiedział przeciągle Voldemort, gdy Snape z chłopakiem podeszli do tronu - Już tylko ciebie nam tutaj brakowało.
Zaśmiał się lodowato, tym samym okrutnym, bezlitosnym śmiechem, który prześladował Harryego w nocnych koszmarach.
- Czas, abyś poznał tego, dzięki któremu się tu znalazłeś - oświadczył Czarny Lord - Mojego najwierniejszego sługę, Impostora.
Zza tronu wyszła wysoka postać w długim, czarnym płaszczu, naciągniętym głęboko na oczy. Harry patrzył na nią osłupiały, zastanawiając się, kto to u licha jest. Miał zupełny mętlik w głowie. Przecież to Snape go ścigał, to on był zdrajcą !
Vega ze świstem wciągnęła powietrze i ponad głową Harryego spojrzała przenikliwie na Severusa, który wpatrywał się w Impostora z szyderczym grymasem, jakby dobrze wiedział, kto ukrywa się pod czarnym kapturem.
Voldemort uśmiechnął się z demoniczną satysfakcją.
- Czas prawdy... - powiedział złowieszczo i skinął na zamaskowanego sługę.
Impostor wyprostował się i wolno zdjął czarny kaptur. Harry poczuł, że serce w nim zamarło a ziemia usuwa mu się spod nóg. Pomyślał, że chyba oszalał. To nie mogła być prawda...
Przed nim stał Syriusz Black.
- TY !!! - wrzasnęła Vega morderczym głosem - Więc jednak ty ! Podejrzewałam cię od dnia, w którym gargulce zaatakowały Harryego !
- Doprawdy ? - spytał Syriusz z uprzejmym zainteresowaniem - Gdzie popełniłem błąd ?
- List - warknęła Vega - Twój ostatni list do Harryego. Znalazłam go w kieszeni jego ubrania. Ku mojemu zaskoczeniu, właśnie na nim było najwięcej kalcytu. To dało mi do myślenia. Przepytałam Rona i Hermionę i okazało się, że tuż po otwarciu listu Harry zaczął kichać. Wszystko stało się jasne. Sproszkowaną śmierć przesłał mu kochający ojciec chrzestny.
Harry miął wrażenie, że głosy docierają do niego jakby z wielkiej oddali albo zza jakiejś grubej, ciężkiej zasłony. To był sen. Zły sen. Chciał się obudzić...
- Gratuluję, siostrzyczko - roześmiał się Black - Tak właśnie było. Zgaduję, że od razu domyśliłaś się, kto tak naprawdę był sprawcą wszystkich dziwnych wydarzeń w Hogwarcie ?
Vega skrzywiła się ponuro.
- Teraz nie było to już trudne - powiedziała - To ty próbowałeś rozpracować SOCM, ilekroć pojawiałeś się w Hogwarcie pod pozorem odwiedzin u Harryego. To ty, w czasie świąt u Remusa, wykradłeś kody dostępu i wyłączyłeś linię Malfoya z poziomu matrycy. Mój błąd - uśmiechnęła się ponuro - Nie powinnam była się z nią rozstawać nawet wtedy, gdy otaczali mnie wyłącznie ludzie, którym najbardziej ufałam. Cóż, stało się - wzruszyła ramionami - A my przez cały czas podejrzewaliśmy Magnusa... Brawo ! - w jej oczach błysnęła ironia - Prawie mistrzowska rozgrywka.
Syriusz roześmiał się.
- Rzeczywiście, Magnus pojawił się jak na zamówienie - zakpił - Wiedziałem, że Severus go nie cierpi. Wiedziałem, dlaczego... - spojrzał znacząco na Snape'a - Kto podejrzewałby mnie ? A tymczasem Magnus miał zupełnie inne zadanie. Chyba już wiesz, jakie...? - spytał przeciągle, patrząc kpiąco na Vegę - Devilson miał dostarczyć behemoty. I wywiązał się z tego doskonale. Sądząc, że to on stoi za kłopotami z SOCM, nie zwracaliście uwagi na jego działalność w Sekcji Teleportów. A tymczasem to właśnie była jego główna misja.
- Domyślam się, że to Devilson przekonał behemoty, jeszcze w Tybecie, aby nie powiedziały Hagridowi o jego wizytach ? - spytała zimno Vega.
- Oczywiście - przytaknął Syriusz z prawdziwym entuzjazmem - Tylko Magnusowi naprawdę ufały. Przekonał je do siebie, pokochały go. Uwierzyły, że Hagrid ma wobec nich złe zamiary. Zwodziły go. A potem, w Hogwarcie...- w jego oczach zamigotały okrutne, sadystyczne błyski - Tup ! - zrobił nogą ruch, jakby coś rozdeptywał - I po wszystkim.
Harry zbladł. Czy to znaczy...
- Co się stało z Hagridem ?! - wrzasnął rozpaczliwie, wyrywając się z furią Snape'owi - O czym ty mówisz ?!
- Nie żyje - powiedział Syriusz obojętnie, lekko znudzonym tonem.
Harry zesztywniał. To było ponad jego siły. Nie czuł już nic. Oszukano go. Zdradzono. A za wszystkim stał człowiek, któremu tak bezgranicznie ufał. Nie miał już nikogo. Był sam. Zupełnie sam. Chciał umrzeć.
Vega patrzyła na Syriusza wzrokiem przepełnionym pogardą i nienawiścią. Czy to możliwe, żeby ten człowiek był jej bratem?
- Wiesz, co mnie zastanawiało ? - spytał nieoczekiwanie Syriusz, podchodząc do Vegi - Skoro mnie podejrzewałaś, dlaczego pozwoliłaś mi przebywać w Hogwarcie przez ostatnie trzy tygodnie. I przychodzi mi do głowy tylko jedno wytłumaczenie - ciągnął, nawet nie czekając na odpowiedź -Chcieliście mnie mieć na oku. Czekaliście, aż popełnię jakiś błąd. Ale przeliczyliście się - zaśmiał się złośliwie - Byłem blisko Pottera, lecz nic nie mogłem zrobić. Aż do dnia, w którym Czarny Lord uderzył na Azkaban - odwrócił się i ukłonił z szacunkiem Voldemortowi, który obserwował całą scenę z demoniczną fascynacją - Ale wtedy było już za późno...
Vega milczała.
- Poleciałaś do Azkabanu - ciągnął Syriusz - Teraz pilnował mnie już tylko Dumbledore, ale i on miał wkrótce co innego na głowie... - uśmiechnął się z zadowoleniem - Zgodnie z moim planem, zaatakowały behemoty. Zrobiło się zamieszanie, Dumbledore musiał nadzorować ewakuację uczniów. To był idealny moment do działania. Biedny Albus, nawet nie poczuł, kiedy wyciągnąłem mu z kieszeni matrycę. Dezaktywowałem SOCM. Potem odciągnąłem Harryego od pozostałych uczniów. Severus zauważył to i z wyrazu jego twarzy poznałem, że on o niczym nie wie. Sądził, że mu nie ufam i chcę po prostu ukryć przed nim Pottera. Dogonił nas w korytarzu i zaatakował - posłał Snape'owi mroczne spojrzenie i dotknął posklejanych krwią włosów. Severus uśmiechnął się z nieskrywaną satysfakcją - Wtedy, tak jak było umówione, pojawili się Śmierciożercy. Zabrali Pottera a ja uciekłem. Chyba wtedy już się domyśliłeś, prawda, Severusie ? - spytał drwiąco.
Snape skrzywił się nieprzyjemnie, skinął krótko głową. Syriusz podszedł do Vegi, w jego oczach zamigotały złośliwe błyski.
- Zastanawiasz się pewnie, czy Severus także opuścił wtedy Hogwart ? - powiedział przeciągle - Odpowiedź brzmi: nie. Miał do wykonania jeszcze jedno zadanie.
Vega zbladła. Wciąż dźwięczały jej w uszach słowa Minerwy McGonagall. Zabójca Dumbledora... Ona go rozpoznała...
Syriusz odwrócił się do Snape'a.
- Pokaż jej fiolkę, Severusie - powiedział uroczyście - To noc prawdy...
Severus wolno, jakby niechętnie, sięgnął do kieszeni płaszcza i wyjął z niej mały, szklany flakonik, do połowy wypełniony krwistoczerwoną cieczą.
- Czy wiedziałaś - zwrócił się Black do Vegi - że Mistrz Eliksirów prawie od roku przygotowywał w sekrecie truciznę, przy pomocy której chciał zabić Albusa Dumbledora ?
Vega wpatrywała się w buteleczkę jak zahipnotyzowana. Wreszcie wolno, z wysiłkiem oderwała od niej wzrok i spojrzała na Snape'a. Jej szare oczy były zimne i mroczne.
- Nie wiedziałaś ! - ucieszył się Syriusz - To wspaniale. Wiesz, że uwielbiam robić niespodzianki ! Słuchaj dalej. Severus znalazł Dumbledora i ... Efekt chyba znasz - zaśmiał się opętańczo.
Vega milczała, patrząc to na Syriusza, to na Snape'a. Nie wiedziała, którego z nich bardziej w tej chwili nienawidzi. Gdyby miała w ręku różdżkę, zabiłaby obydwu.
Harry ocknął się z dziwnego letargu, podobnego do jakiegoś niesamowitego, mrocznego snu. Nie pamiętał, o czym przed chwilą mówiono. W głowie dźwięczała mu tylko jedna myśl: Syriusz był zdrajcą.
- Dlaczego ? - wyszeptał nieswoim głosem, na wpół świadomy tego, że wogle się odzywa.
Black odwrócił się gwałtownie i spojrzał na niego z nienawiścią, jakiej Harry jeszcze nigdy i od nikogo nie doświadczył. Do czegoś takiego nie byłby zdolny nawet Snape. Zadrżał.
- Biedny, mały Harry - powiedział cicho Syriusz, podchodząc do chłopaka - Wykapany James. Tylko te oczy... oczy masz po matce...
Harry zaczął się trząść. W głosie czarodzieja czaiło się coś strasznego.
- Moja słodka Lili - szepnął Black, wpatrując się nieprzytomnym wzrokiem w błękitną pochodnię - Narzeczona mojego najlepszego przyjaciela. Wciąż czuję jej dotyk, jej zapach...
Harry patrzył na niego osłupiały.
- Kochaliśmy się...- ciągnął Syriusz - To był obłęd. W dzień Lili robiła z Jamesem przygotowania do ślubu, a w nocy spotykała się ze mną w małych, brudnych hotelikach na przedmieściach Londynu. Błagałem ją, żeby go zostawiła, ale ona nie chciała. Taki układ jej odpowiadał. On pochodził z zamożnej, znanej rodziny a ja ...cóż ja mogłem jej dać oprócz miłości ?
Harry miał wrażenie, że cały świat wali mu się na głowę. Zacisnął powieki. Nie mógł tego znieść. Jego matka, która zawsze była dla niego uosobieniem dobra, szlachetności i poświęcenia, teraz okazywała się kobietą wyrachowaną i cyniczną, która zdradzała męża jeszcze przed ślubem. Z jego najlepszym przyjacielem !
Syriusz otrząsnął się z zadumy i znów popatrzył na Harryego.
- Zostałem Śmierciożercą. To pomagało mi zapomnieć, że Lili została żoną innego mężczyzny. Lord Voldemort przyjął mnie z otwartymi ramionami. Byłem przecież bratem Vegi Starlight, na pozyskaniu której tak bardzo mu zależało. To ja podsunąłem pomysł, żeby wykorzystać Lupina jako przynętę.
Oczy Vegi rozbłysły, jej twarz wykrzywił grymas dzikiej furii. Nim Syriusz zdążył zrozumieć, co się dzieje, potężne kopnięcie zwaliło go na ziemię.
- Ty draniu !!! - zawyła Vega - Ty cholerny sukinsynu !!! Zatłukę cię jak psa !
Nieprzytomna z wściekłości, kopała leżącego Syriusza gdzie popadło. Śmierciożercy przyglądali się temu z pomrukiem ponurej satysfakcji. Lubili takie spektakle. Wreszcie Lestrange podniósł różdżkę i mierząc w Aurorkę krzyknął: Crucio !
- Expelliarmus ! - powiedział ktoś rozkazująco i różdżka wyfrunęła z dłoni Lestrange'a.
Voldemort wstał z tronu i wolnym krokiem schodził po marmurowych schodach, omiatając czarodziejów zimnym spojrzeniem.
- Widzę, że zaczynają puszczać wam nerwy - rzekł spokojnie, patrząc w oczy Lestrange'a, który zbladł i cofnął się o krok - Impostorze, Harry na pewno umiera z ciekawości, żeby usłyszeć, co wydarzyło się pewnej listopadowej nocy. Nie każ mu dłużej czekać.
Jego głos przeszedł w złowieszczy syk. Harry zadrżał. Jaką jeszcze straszną prawdę miał dziś usłyszeć? Syriusz z wysiłkiem dźwignął się ma nogi, plując krwią.
- Lili wyszła za Jamesa, urodziłeś się ty - zaczął sucho - Nie mogłem tego znieść. Ale wkrótce i Lili miała już dość swego męża. Postanowiłem go zabić. Lord nie ukrywał, że chce zlikwidować Pottera, a właśnie miał zostać wykonany czar Fidelius. Poszedłem do Mistrza i powiedziałem, że wydam mu Jamesa. Ale musiałem zrobić to tak, aby nikt mnie nie podejrzewał. Co by mi przyszło ze śmierci męża Lili, gdybym do końca życia miał gnić w Azkabanie - zaśmiał się ponuro - Wiedziałem, że Peter jest Śmierciożercą i szpiegiem, postanowiłem więc rozprawić się z Jamesem jego rękami. Poczciwy Glizdogon - spojrzał na Petrrigiew, który aż skulił się z przerażenia - Nie wiedział, że stoimy po tej samej stronie... Mój plan był prosty. W ostatniej chwili to jego zrobiłem Strażnikiem zaklęcia, wiedząc, że powie o wszystkim Lordowi. Nie pomyliłem się.
- Cóż za ironia ! - syknęła Vega, wbijając wzrok w Syriusza - Petrrigiew, zdrajca, także chciał zrzucić swoją winę na kogoś innego i trafiło na ciebie, na drugiego zdrajcę ! Więc jednak byłeś winny !
Black zaśmiał się ponuro.
- Przykre rozczarowanie, prawda, siostrzyczko ? - wycedził - Zawsze tak we mnie wierzyłaś...
Vega posłała mu mroczne spojrzenie. Voldemort uśmiechnął się cynicznie.
- Tak, Impostor spisał się doskonale - powiedział zimno, patrząc na Harryego z okrutną satysfakcją - Zjawiłem się nocą w domu Potterów. Zabiłem Jamesa i zacząłem szukać ciebie. Z pokoju dobiegło kwilenie. Byłeś sam, bezbronny, zdany tylko na moją łaskę. Twoja matka schowała się w piwnicy. Syriusz ostrzegł ją, żeby nie wychodziła, cokolwiek by się działo.
Harry patrzył na niego wstrząśnięty. To nie mogła być prawda. Matka na pewno by go nie zostawiła...
Syriusz jakby czytał w jego myślach.
- Bolesna prawda, Harry - powiedział głosem, w którym nie było ani odrobiny żalu; przeciwnie, ociekał jadem i nienawiścią - Żeby być wreszcie ze mną, Lili gotowa była poświęcić nie tylko męża, ale i jego dziecko. Tak przynajmniej sądziłem ... - westchnął - Niestety, w ostatniej chwili zmieniła zdanie i postanowiła cię ocalić - jego twarz skurczyła się w bolesnym grymasie - Nikogo już nie słuchała. Lord musiał ją zabić...- szepnął głucho.
Harry dygotał. Nie czuł już nawet rozpaczy. Gdzieś na dnie jego świadomości rozbrzmiały słowa Dumbledora. Chłopak podniósł głowę i spojrzał na Czarnego Lorda. Jego zielone oczy pełne były gorzkiej, ponurej ironii. To już nie było spojrzenie nastolatka, lecz dorosłego człowieka, który doświadczył w swoim życiu niejednego.
- A wszystko po to, żeby mnie zabić - powiedział cicho, patrząc bez mrugnięcia w czerwone oczy Voldemorta - Aż tak bardzo się mnie bałeś ?
Czarodziej osłupiał.
- Bałem ? - powtórzył z niedowierzaniem - Co ty pleciesz ! Dlaczego miałbym się bać małego dziecka ?
Oczy Harryego rozbłysły.
- Ponieważ to dziecko - wycedził - było, tak jaki i ty, spadkobiercą Salazara Slytherina. I w przyszłości mogło ci zagrozić.
Zapadła pełna zdumienia cisza. Śmierciożercy wpatrywali się w Harryego, jak gdyby nagle stanął przed nimi ktoś zupełnie inny. Syriusz ze świstem wciągnął powietrze. Vega podniosła wzrok i napotkała skupione spojrzenie Snape'a.
Voldemort natomiast patrzył na Harryego z takim wyrazem twarzy, jakby podejrzewał, ze chłopak postradał rozum.
- O czym ty mówisz, Potter ? - spytał zimno.
- Dobrze wiesz, o czym - zaśmiał się Harry kpiąco - Mój prapradziadek nazywał się Riddle i pochodził z rodu Septymiusza Slytherina.
Voldemort patrzył na niego bez słowa, w jego oczach zamigotały dziwne błyski.
- Więc wiesz o Septymiuszu - wycedził - Ciekawy jestem, skąd biorą się te twoje rewelacje ? Harry Potter z rodu Slytherina... - zaśmiał się cicho i jakoś upiornie.
- Profesor Dumbledore przeczytał ostatni list Septymiusza - rzekł Harry z triumfem - I w końcu poznał prawdę.
W oczach Voldemorta błysnęło zdumienie i nagle zaczął chichotać, najpierw cicho, potem coraz głośniej i przenikliwej. W końcu wybuchnął niepohamowanym śmiechem.
- Prawda ! - zawołał szyderczo - Stary, poczciwy Albus ! Naprawdę był aż tak naiwny ?! - śmiał się jak opętany - Znalazł list markiza D'Elixe, a przeoczył drobny fakt, że brat Marvolo Riddle został adoptowany ?! - utkwił w Harrym kpiące spojrzenie - To był zwykły, parszywy Mugol ! A ty nie masz w sobie ani kropli świętej krwi Slytherina !
Harry oniemiał.
- Ale...- wyjąkał, starając się desperacko zebrać myśli - Ale przecież...chciałeś mnie zabić...właśnie mnie...
- Nie pochlebiaj sobie ! - roześmiał się cynicznie Voldemort - Nie o ciebie mi chodziło, tylko o nazwisko, które nosisz. Potter ! Przysiągłem kiedyś, że nie spocznę, póki po ziemi będzie chodził choć jeden potomek Perseusza Pottera. Jego syn i wnuk musieli zginąć.
Vega spojrzała szybko na Snape'a, który wpatrywał się w Lorda kompletnie zaskoczony. Harry bezgłośnie poruszał ustami, niezdolny wydobyć z siebie głosu. Wreszcie z jego gardła wyrwał się chrapliwy szept.
- Dlaczego ?
Twarz Voldemorta wykrzywił grymas wściekłości.
- Pytasz, dlaczego nienawidziłem Perseusza Pottera ? - syknął - Tego przemądrzałego, aroganckiego, zarozumiałego paniczyka, który uważał się za lepszego od innych i gardził mną tylko dlatego, bo wychowywałem się w mugolskim sierocińcu. Zastanów, się Harry. Zastanów się dobrze...
Harry milczał. Voldemort uśmiechnął się cierpko.
- Teraz oczywiście mam jeszcze jeden powód, aby cię zabić - oświadczył sucho - Nie mogę pozwolić żyć temu, o którym mówią, że pokonał Lorda Voldemorta !
W ciszy, która zapadła po tych słowach, ktoś zaczął się śmiać, zimno i przenikliwie. Harry podniósł zamglony wzrok i zadrżał. To była Vega, ale chłopak nigdy jeszcze nie widział jej takiej, jak w tej chwili. Szare oczy były mroczne, posępne, bezlitosne. Twarz wykrzywiał diaboliczny grymas.
- I kto tu wierzy w bajki ! - syknęła, patrząc szyderczo na Voldemorta.
Czarny Lord odwrócił się i spojrzał na nią zaskoczony.
- Muszę przyznać, że nie za bardzo rozumiem... - wycedził.
Vega zmrużyła oczy.
- Naprawdę wierzyłeś, przez te wszystkie lata, że niemowlę było w stanie odbić Zaklęcie Zabijające ?
Zaśmiała się dziko i na dźwięk tego śmiechu Harryego przeszył lodowaty dreszcz. Już go kiedyś słyszał... Wtedy, kiedy znajdował się w pobliżu Dementorów i w głowie zaczynał mu rozbrzmiewać krzyk mordowanej matki.
Voldemort drgnął. Wolno podszedł do Vegi, nie odrywając płonącego wzroku od jej bladej twarzy. - Przecież tak właśnie było - powiedział cicho - Klątwa odbiła się od tarczy, którą zostawiło na nim poświęcenie jego matki.
Vega uśmiechnęła się z ironią.
- Jeśli już opowiadamy sobie stare historie, to posłuchaj jeszcze jednej - szepnęła złowieszczo - Tej nocy, kiedy zginęli Lili i James... czułam, że coś się stanie...coś złego. Aportowałam się koło ich domu. Włożyłam pelerynę niewidkę, weszłam do środka. W progu natknęłam się na martwego Jamesa. Dom tonął w ciszy, tylko z bawialni dolatywał jakiś cichy szelest. Zajrzałam tam i zobaczyłam ciebie. Pochylałeś się nad dziecinnym łóżeczkiem. Nie wiedziałam, co robić... Wtedy na schodach do piwnicy zaskrzypiały kroki i z ciemności wyłoniła się Lili, blada i roztrzęsiona. Wpadła do pokoju. Ja, korzystając z zamieszania, wśliznęłam się za nią i stanęłam za kołyską. Lili wpadła jak burza między ciebie a Harryego, krzycząc, że nie pozwoli go zabić. Ale co mogła zrobić ? Nie minęło pięć sekund, a już nie żyła. Podniosłeś różdżkę i wycelowałeś nią w dziecko. Ja wyjęłam swoją, ale nie miałam pojęcia, jaki z niej zrobić użytek. W głowie miałam kompletną pustkę. I wtedy usłyszałam inkantację Zaklęcia Zabijającego...
- Mów dalej...- szepnął Voldemort, wpatrując się w Vegę jak zahipnotyzowany.
- Mogłam zrobić tylko jedno - ciągnęła czarodziejka - Zasłoniłam sobą kołyskę i wykrzyczałam jedyne kontrzaklęcie, które przyszło mi do głowy. To ja odbiłam twoją Avadę - szare oczy błysnęły ponurym triumfem - Harryego uderzył tylko mały odprysk.
Wrażenie było piorunujące. Śmierciożercy zastygli w niemym zdumieniu. To, co właśnie usłyszeli, było tak nieprawdopodobne, że sami już nie wiedzieli, czy to sen czy jawa. Małe oczka Glizdogona rozszerzyły się z przerażenia, czarodziej cofnął się i oparł plecami o marmurową kolumnę. Syriusz wpatrywał się w Vegę tak, jakby nagle zobaczył przed sobą Dementora. Jedynie Snape zachowywał olimpijski spokój i tylko na dnie jego czarnych oczu migotały triumfalne błyski.
Harry zacisnął powieki. Serce biło mu jak oszalałe, w głowie huczały słowa Aurorki: "To ja odbiłam Avadę...". A więc wszyscy się mylili ! To nie on był tym, który pokonał Czarnego Lorda. Zginąłby, gdyby nie uratowała go Vega Starlight, dokonując tego, co wydawało się niemożliwe: odbijając Zaklęcie Zabijające.

0x01 graphic
Voldemort stał jak skamieniały, jego czerwone oczy, utkwione w czarodziejce, płonęły żywym ogniem. Nie było w nich jednak ani wściekłości, ani nienawiści. Raczej zdumienie, podziw i jakaś mroczna satysfakcja.
- Więc to byłaś ty... - wyszeptał - Teraz rozumiem... Teraz w końcu rozumiem... Zawsze trudno mi było pojąć, jak małe dziecko mogło przeżyć mój atak, nawet chronione poświęceniem matki. Tylko dlaczego - spytał niemal łagodnie - przez te wszystkie lata trzymałaś to w tajemnicy ? Przecież zostałabyś bohaterką...
- I dałabym ludziom do ręki nową broń - zaśmiała się cynicznie Vega - Oczywiście, nie każdy byłby w stanie posłużyć się kontrzaklęciem, lecz ci, którym by się to udało, staliby się niepokonani. I wiesz, jakby się to skończyło ? - spytała zimno, patrząc w oczy Czarnego Lorda - Po kilku latach nikt już nie pamiętałby, kim był Voldemort. Świat utonąłby we krwi, wytoczonej przez nowych, samozwańczych panów... - uśmiechnęła się ironicznie - W pewnym sensie wyświadczyłam ci przysługę.
Voldemort pokręcił głową.
- Nie sądzę, aby znalazł się jeszcze ktoś, komu udałoby się odbić Avadę.
Vega wzruszyła ramionami.
- Mnie się udało, więc czemu i innym nie miało się powieść ?
Czarny Lord spojrzał na nią z tajemniczym uśmiechem.
- Ty jesteś kimś wyjątkowym, moja droga - powiedział przeciągle - Słyszałem o tobie wiele ciekawych rzeczy. Od miesięcy podejrzewałem, że umiesz odbić Zaklęcie Zabijające. Żeby mieć pewność, posłużyłem się małym Malfoy'em. Ale ty byłaś sprytniejsza... - zaśmiał się cicho, nie odrywając wzroku od twarzy Vegi - Obserwowałem cię od lat. Nigdy nie wątpiłem, że dokonasz niezwykłych czynów - podszedł do Aurorki i położył dłoń na jej ramieniu - Nie zawiodłaś mnie...
Vega drgnęła i wbiła w Lorda oszołomione spojrzenie.
- Nie wątpiłeś ? - powtórzyła głucho - Obserwowałeś ? Po co...
- Ciekawe, co powiedziałaby Annie... - szepnął w zamyśleniu Voldemort, jakby nie wcale słysząc słów Vegi - Ona zawsze bała się tego, co w tobie drzemało.
- O czym ty mówisz ?! - krzyknęła dziko czarodziejka, wpatrując się w Czarnego Lorda z rosnącą grozą.
Voldemort uśmiechnął się nieznacznie i dotknął delikatnie blizny na policzku Aurorki.
- Nigdy nie zastanawiałaś się, kim był twój ojciec ? - spytał cicho.
Pod Vegą ugięły się kolana, serce w niej zamarło. Przeszył ją dreszcz, zimny jak powiew śmierci. Nie... To nie mogła być prawda...
Czerwone oczy Voldemorta rozbłysły.
- Tak, Vego, jesteś moją córką ! - oświadczył uroczyście - Jedynym potomkiem Toma Marvolo Riddle. I ostatnim spadkobiercą Salazara Slytherina.
Zapadła grobowa cisza. Nikt nie śmiał się poruszyć ani odetchnąć. To był szok. Nawet zawsze opanowany Snape wyglądał tak, jak może wyglądać tylko człowiek, którego senny koszmar staje się prawdą.
Vega była trupio blada, cała się trzęsła. Jej szare oczy płonęły gorączkowo.
- Nie !!! - krzyknęła przeraźliwie i osunęła się na kolana.
Voldemort patrzył na nią ze stoickim spokojem.
- Nie zaprzeczaj, córko - powiedział łagodnie - Wiesz, że to prawda. Po kim mogłaś odziedziczyć tak niebywałe zdolności do Czarnej Magii ? Z pewnością nie po Annie, ona była uosobieniem dobra...
- Ale przecież... - wyszeptał drżącym głosem Syriusz - Przecież Vega była w Gryfindorze...
Czarny Lord uśmiechnął się tajemniczo, nie odrywając wzroku od czarodziejki. Vega zamknęła oczy. Znów była w Hogwarcie, właśnie zaczynała się Ceremonia Wybierania...

***(1 września 1972)
Profesor McGonagall spojrzała na listę i wyczytała kolejne nazwisko.
- Vega Starlight.
Vega podeszła do trójnoga. Włożyła Tiarę Wybierającą i szerokie rondo opadło jej na oczy. Nagle usłyszała cichy głosik.
- Hmm, ciekawe, ciekawe ... - mruczała Tiara - Widzę wielki talent. Hmm... Rzadki talent Niezwykły. Już dawno nie spotkałem czegoś takiego. Dokonasz wielkich czynów, moja mała. Tak, jest tylko jeden dom dla ciebie - zamilkła na chwilę, po czym wrzasnęła donośnie - Slyth...
Zakrztusiła się i urwała, gdy Vega z całej siły chwyciła obiema rękami za rondo i naciągnęła je głębiej na głowę.
- Milcz ! - wysyczała dzikim szeptem - Nie pójdę do Slytherinu ! Chcę do Gryfindoru !
- Puść mnie ... - wystękała Tiara, szarpiąc się wściekle.
W odpowiedzi Vega jeszcze mocniej zacisnęła dłonie na rondzie kapelusza.
- Wybierz mnie do Gryfindoru ! - warknęła przez zaciśnięte zęby.
- Nie mogę ... - jęczała Tiara słabym głosem - Należysz do Slytherinu...
- Nie !!! - wrzasnęła Vega.
Tiara Wybierająca zesztywniała. Przez chwilę trwała w bezruchu, po czym obwieściła sztywnym, dziwnie powolnym głosem.
- Gryfindor !***


Vega wzdrygnęła się i zacisnęła dłonie na rozpalonym czole. W uszach jej szumiało, przed oczyma migotały świetliste kręgi. Gdzieś na krawędzi świadomości usłyszała poważny głos Voldemorta.
- Kiedy patrzę na ciebie, widzę Toma Riddle, takiego, jakim był w czasach nauki w Hogwarcie - mówił Czarny Lord - Te same rysy, te same gesty, ten sam sposób mówienia. Tylko oczy masz po matce... Annie... - szepnął - Ona patrzyła jak rośniesz i widziała w tobie mnie. I z każdym rokiem coraz bardziej się bała. To ją zabiło.
Vega podniosła głowę. Jej oczy były puste i zimne.
- Nadeszła godzina prawdy, córko! - powiedział z mocą Voldemort - Czekałem na tę chwilę od lat. Czuwałem nad tobą. To ja uratowałem cię przed laty w domu Lupinów, kiedy ten głupiec Malfoy tak gorliwie rzucił w ciebie Zaklęciem Zabijającym - na to wspomnienie jego twarz skurczyła się w grymasie wściekłości - Wiedziałem, że nadjedzie dzień, w którym staniesz przede mną i dowiesz się, kim naprawdę jesteś - uśmiechnął się triumfalnie - Twoje miejsce jest przy mnie, córko. To twoje przeznaczenie. Razem zapanujemy nad światem. Nikt nam się nie oprze.
Oczy Vegi rozbłysły. Utkwiła w Voldemorcie twarde spojrzenie, pełne pogardy i zimnej ironii.
- Jeśli sądzisz, że zdradzę to wszystko, w obronie czego zginął Dumbledore...- zaczęła z pasją.
- Dumbledore! - zaśmiał się szyderczo Czarny Lord - Nie bądź naiwna! Przecież on nie był ślepy. Znał mnie i widział, do kogo podobna jest mała Vega Starlight. Zawsze podejrzewał prawdę. Ale ostatnio nabrał pewności. Znalazł stary list Annie do Toma, w którym ta biedaczka kazała mu się trzymać z dala od ich córki.
Vega zamarła, zacisnęła pięści.
- Nie, to nie prawda... - szepnęła głucho - Dumbledore powiedziałby mi...
Voldemort roześmiał się złowieszczo.
- Mylisz się ! On celowo ukrywał przed tobą prawdę. Bał się, że mogłabyś stanąć po mojej stronie.
- Ale dlaczego ...- szeptała gorączkowo Vega - Przecież mnie znał. Wiedział, że bym go nie zdradziła... - jak lodowaty grot przeszyło ją nagle straszne podejrzenie - Nie ufał mi ?!
Znów wstrząsnęły nią dreszcze, zaszczękała zębami. Jej szare oczy płonęły. Czuła, jak budzi się w jej sercu wściekłość i nienawiść. Do wszystkich, do całego świata. Voldemort obserwował ją z prawdziwą satysfakcją.
- To nie jedyny sekret starego Albusa - wycedził jadowicie - Nie dość, że przed tobą ukrywał twoje prawdziwe pochodzenie, to jeszcze przed całą społecznością zataił prawdę o sobie.
- Jaką prawdę ?! - syknęła Vega.
Voldemort uśmiechnął złośliwie.
- Albus Dumbledore, taki szlachetny, taki prawy... - szydził - Ciekawe, jak zareagowaliby ludzie, gdyby wyszło na jaw, że dyrektor Hogwartu wywodzi się w prostej linii z rodu Sykstusa Slytherina.
Harry osłupiał. Dumbledore pochodził z rodu Slytherina ?! Już samo w sobie było to co najmniej zaskakujące, jednak chłopaka nurtowało co innego. Dlaczego stary czarodziej ukrywał to ? Przecież sam kiedyś powiedział, że to nie krew, jaka płynie w żyłach decyduje o tym, jakim kto jest człowiekiem. Dumbledore był powszechnie szanowany i ceniony. Dlaczego więc milczał ?
Sądząc po zdumionych twarzach czarodziejów, nie tylko on zadawał sobie takie pytanie. Czerwone oczy Lorda błysnęły mściwie.
- Stary Albus miał powód, żeby trzymać w tajemnicy swoje pochodzenie - zachichotał demonicznie - Całkiem ciekawy powód... Czy wiecie, jak narodził się Lord Voldemort ? - spytał nagle.
Machnął różdżką i w powietrzu zajaśniały opalizujące litery, układające się w napis:

DUMBLEDORE

Czarny Lord wpatrywał się weń z zadumą.
- W mugolskim sierocińcu nasłuchałem się mnóstwa różnych bajek - powiedział - W wielu z nich występują czarodzieje i czarownice. Oczywiście, nie mają z nami nic wspólnego. Zazwyczaj są starzy i brzydcy - zaśmiał się cicho - Kiedy chcą czarować, wypowiadają magiczną formułę: Abra Kadabra. Ku swemu zdumieniu, w Hogwarcie dowiedziałem się, że bardzo przypomina to nazwę najgroźniejszego z zaklęć, zabijającego. Wystarczy zamienić "b" na "v" - potoczył wkoło zimnym spojrzeniem - Nie wiem, czy to inkantacja została zaczerpnięta z mugolskich podań, czy na odwrót. W każdym razie doszedłem do wniosku, że syn Mugola i czarodziejki powinien to jakoś wykorzystać. Zróbmy więc podobną zamianę w nazwisku drogiego Albusa - machnął różdżką - i zobaczmy, co się stanie...
Litery zawirowały i ułożyły się w nowy napis:

VOLDEMURDE

Czarny Lord zaśmiał się szyderczo.
- Córka Albusa, Felicia, zakochała się w Mugolu - powiedział - Wstyd i hańba dla rodu Slytherina ! Ojciec się jej wyprał. Tymczasem Mugol okazał się łajdakiem i porzucił żonę, gdy tylko dowiedział się, że jest czarodziejką. Felicia zmarła, wydając na świat syna. Dziwnie znajoma historia, prawda...? - uśmiechnął się ponuro.
Harry wpatrywał się osłupiały w płonące literki. Czy to znaczy, że ...
- Felicia Dumbledore była twoją matką ? - wyszeptała wstrząśnięta Vega.
- I twoją babką - przytaknął Voldemort - Kochany dziadek nigdy się o mnie nie zatroszczył. Potem miał wyrzuty sumienia, stąd ta jego wielka miłość do Mugoli. Ale było już za późno...- szepnął złowrogo - Jego wnuk został najpotężniejszym Czarnym Czarodziejem wszechczasów !
- Niestety - powiedział ktoś z gorzką ironią - I nigdy nie mogłem sobie tego wybaczyć.
Wszyscy odwrócili się zaskoczeni i zamarli w wyrazie kompletnego szoku. W progu komnaty stał Albus Dumbledore.
- Ty !!! - wrzasnął Voldemort, jego czerwone oczy płonęły - To niemożliwe ! Przecież nie żyjesz ! Chyba, że ...- jego twarz wykrzywił grymas dzikiej furii, wolno odwrócił głowę i utkwił morderczy wzrok w pobladłym Snapie - Ty parszywy zdrajco ! - wysyczał z nienawiścią.
Na wąskie usta Severusa wypełzł ponury uśmiech. Był wolny ! Wreszcie mógł zdjąć maskę !
Voldemort wyglądał strasznie. Bladą twarz wykrzywił mu makabryczny grymas, zza zaciśniętych zębów dobył się lodowaty, złowieszczy syk.
- Ty zdrajco !!! - zawył wściekle - A Grindelwald ?! A twoje dziedzictwo ?! A twoja zemsta ?!
- Zemsta ...- uśmiechnął się smutno Dumbledore - Tak, zemsta jest rozkoszą bogów... I demonów. Takich jak ty. Niczego tak nie pragniesz, jak pomsty, pomsty na mnie. I dlatego uwierzyłeś słowom Severusa - w błękitnych oczach zamigotała ironia - Od lat wiedziałem, że Severus jest wnukiem Grindelwalda. Dobrze znałem jego matkę, Hekate - uśmiechnął się z melancholią - Tak, pokonałem Grindelwalda i wierzę, że postąpiłem słusznie. Kiedyś byliśmy przyjaciółmi, lecz on zbyt mocno kochał Czarną Magię. Zniszczyła go i nie było już dla niego ratunku... - westchnął ciężko - A jednak kiedy umierał, na moich rękach, rękach człowieka, który go zabił, powiedział, że mi wybacza i zaklinał, abym czuwał nad jego córką. I ja wywiązałem się z tej obietnicy. To ja przekazałem Hekate Aranusa, znak Grindelwalda, który teraz należy do jego wnuka.
- A trucizna ?! - wyszeptała głucho Vega - Minerwa widziała wszystko... Widziała, jak Snape pochylał się nad pana ciałem...
- To prawda - powiedział spokojnie Severus - ale nie po to, aby go zabić, lecz po to, by go ocalić. Impostor nie wspomniał, że to on pierwszy dopadł Albusa i on, nie ja, ukłuł go zatrutym sztyletem. Wykradł kilka kropli trucizny z mojego gabinetu, chciał mieć pewność, że zadanie zostanie wykonane. Nie wiedział jednak - uśmiechnął się szyderczo, patrząc z nienawiścią na Syriusza - że Morsanguis nie zabije Dumbledora. Nie było w niej krwi Czarnego Lorda. Wciąż była piekielnie mocną trucizną, ale ja miałem antidotum. Nie przygotowałem eliksiru, żeby zniszczyć Dumbledora - czarne oczy Snape błysnęły dziko - lecz ciebie !
Błyskawicznie, jak atakująca żmija, wyciągnął z rękawa szaty mały nożyk o cienkim, walcowatym ostrzu i cisnął nim z rozmachem w Voldemorta. Czarny Lord nawet nie drgnął. Jak zahipnotyzowany, patrzył na pędzącą ku niemu stal. Lecz nagle, kiedy ostrze dotykało już niemal jego serca, McNair rzucił się do przodu i zasłonił sobą czarodzieja. Nóż wbił mu się w gardło aż po rękojeść. Śmierciożerca jęknął chrapliwie i osunął się na ziemię.
W tej samej chwili Dumbledore wypowiedział głośno zaklęcie i spadły powrozy, krępujące ręce Vegi. Aurorka schyliła się błyskawicznie i wyciągnęła ukrytą w bucie różdżkę. Śmierciożercy stali jak sparaliżowani.
- Zabić ich !!! - ryknął Voldemort i ledwo zdążył się uchylić przed ognistym dyskiem, którym rzucił w niego Dumbledore.
Syriusz odwrócił się w stronę Snape'a, jego ciemne oczy płonęły najczystszą nienawiścią.
- Avada Kedavra ! - wrzasnął, śmiejąc się jak opętany.
Severus zacisnął zęby i podniósł różdżkę, lecz w tym samym momencie jak spod ziemi wyrosła przed nim Vega, krzycząc : Reflectio !
Rozbłysło oślepiające, zielone światło, ktoś zawył przeraźliwie. Snape zamknął oczy. Kiedy je znowu otworzył, Syriusz Black leżał na kamiennej posadzce, nieruchomy, martwy.
Vega zachwiała się i byłaby upadła, gdyby Severus nie podtrzymał jej.
- Nic ci nie jest ? - spytał z niepokojem, lecz nim Aurorka zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, runęła na nich Fala Śmierci.
- Protectio ! - krzyknęli jednocześnie.
Uderzenie pchnęło ich parę kroków do tyłu, jednak tarcza wytrzymała. Vega i Severus spojrzeli na siebie, uśmiechnęli się i jak dwa demony zemsty uderzyli na Śmierciożerców, siejąc śmierć i grozę.

. . .

Glizdogon siedział skulony za kolumną, szczękając zębami ze strachu. Był przerażony. Miał tego wszystkiego szczerze dosyć. Marzył tylko o jednym: żeby uciec jak najdalej stąd, z tego strasznego, ponurego miejsca. Jak najdalej od Śmierciożerców i Aurorów, jak najdalej od okrutnego, demonicznego Lorda Voldemorta, którego obecność zawsze napełniała go lodowatą grozą. Ostrożnie wystawił głowę zza kolumny. Teraz miał szansę. Czarodzieje, pochłonięci walką, nie zauważyliby małej, skulonej figurki, wymykającej się po cichu z sali i rozpływającej w ciemnościach, spowijających korytarze.
To jedyna szansa ! Glizdogon sprężył się cały, rozejrzał po raz ostatni i wtedy jego skupiony wzrok padł na Harryego. Chłopak siedział skulony tam, gdzie wepchnął go Snape, za marmurowym postumentem, ze wzrokiem utkwionym w walczących. Oczka Glizdogona rozszerzyły się w niemym przerażeniu. Harry nie zdawał sobie sprawy, że tyłu, bezszelestnie zygzakując po gładkiej podłodze, sunie ku niemu wielki, czarny wąż. Żółte, drapieżne oczy wpatrywały się w ofiarę z okrutną uciechą.
Glizdogon zadrżał i aż do bólu zacisnął dłonie na zimnej powierzchni kolumny. Nagini była coraz bliżej Harryego. Zatrzymała się tuż za jego plecami, wolno podniosła płaską głowę, otworzyła paszczę. Błysnęły ostre kły, rozdwojony język przebiegło drżenie.
- Nie ! Zostaw go ! - wrzasnął Glizdogon i sam nie mogąc uwierzyć w to, co robi, rzucił się w stronę Harryego.
Nagini zawahała się na moment i to wystarczyło. Glizdogon dopadł postumentu i z gołymi rękami rzucił się na węża.
- Nie ! - krzyknął cienko - Nie pozwolę ci go zabić !
Harry odwrócił się i zamarł ze zgrozy. Nagini machnęła potężnym ogonem, jakby odganiała się od uprzykrzonej muchy i jednym uderzeniem odrzuciła czarodzieja o kilka metrów dalej. Nieszczęsny Peter padł na ziemię, dysząc ciężko i krzywiąc się z bólu. Wiedział jednak, że musi wziąć się w garść. Podniósł głowę i ujrzał tuż przed sobą wielką, zionącą paszczę, na twarzy poczuł gorący oddech Nagini. Rozległ się suchy trzask i Harry krzyknął przeraźliwie, kiedy bezgłowe ciało Glizdogona upadło na zakrwawioną posadzkę.

. . .

Snape spojrzał zimno w szkliste, martwe oczy Davida Lestrange'a, którego brutalne Zaklęcie Dualne dosłownie wywinęło na drugą stronę. Omiótł obojętnym wzrokiem ciała zabitych i rozejrzał się dokoła. Koło marmurowego postumentu dostrzegł Vegę, która właśnie jednym machnięciem różdżki odcięła łeb Nagini.
Coś huknęło za jego plecami i całą salę zalała na moment czerwono-złota poświata Ściany Ognia. Snape odwrócił się akurat, żeby zobaczyć, jak potężna klątwa Voldemorta odbiła się od ochronnej osłony Dumbledora i płomiennym podmuchem przeleciała nad głowami walczących.
Czarodzieje skrzyżowali płonące spojrzenia i wznieśli różdżki do kolejnego starcia.
- Avada Kedavra ! - krzyknęli jednocześnie.
Z dwóch stron wystrzeliły zielone płomienie i pomknęły ku sobie z zawrotną szybkością. Spotkały się i gwałtowna eksplozja zalała salę jaskrawym, seledynowym światłem. Wstrząs wywołany zderzeniem był tak silny, że szyby rozprysły się na kawałki, ściany zadrżały a z sufitu posypał się tynk.
Vega wpatrywała się w walczących z prawdziwą fascynacją, jej skupione spojrzenie rejestrowało każdy szczegół rozgrywającej się sceny. Nigdy jeszcze ni widziała czegoś podobnego. Różdżki czarodziejów połączone były zielonym promieniem, który drgał i wibrował, sypiąc dokoła jaskrawymi iskrami. Widać było, że przeciwnicy dysponują niemal identyczną mocą, żaden z nich nie był w stanie przełamać zaklęcia drugiego. Kosztowało ich to jednak wiele energii i szybko tracili siły.
Dumbledore oddychał ciężko, na jego czole lśniły krople potu. Twarz Voldemorta wykrzywiał paroksyzm wściekłości, czerwone oczy płonęły.
- Vega, zabij go !!! - wrzasnął, wbijając wzrok w Aurorkę - Zabij go, a cały świat będzie nasz !
Vega stała bez ruchu, je twarz nie wyrażała żadnych uczuć.
- Zabij go, córko ! - krzyknął rozkazująco Czarny Lord.
Dumbledore zachwiał się, różdżka omal nie wypadła mu z drżącej dłoni. Utrzymał ją jednak, podparł nadgarstek drugą ręką. Promień ustabilizował się.
- Vega, masz prawo mnie nienawidzić - wysapał z wyraźnym wysiłkiem - Nie powiedziałem ci prawdy. To był błąd. Zresztą, nie jedyny, który popełniłem...- ręka znowu zaczęła mu drżeć, zacisnął zęby - Przez wszystkie te lata - szepnął, dysząc ciężko - kiedy na świecie szalał terror Lorda Voldemorta, nie mogłem zapomnieć, że to ja jestem po części za to odpowiedzialny... - znowu zachwiał się i zrobił krok do tyłu, złapał oddech - Ilekroć przypominam sobie nazwiska pomordowanych, czarodziejów i Mugoli - zadrżał - wiem, że ich krew plami także moje ręce... - popatrzył na Vegę, błękitne oczy rozbłysły - Ale to Voldemort jest złem ! - krzyknął zadziwiająco mocnym głosem, seledynowy promień roziskrzył się - Wiesz o tym ! Trzeba go zniszczyć, dla dobra całego świata ! Tylko ty możesz to zrobić !
Vega wciąż milczała, jej oczy były zimne i nieprzeniknione.
- Wiem, że go nie posłuchasz ! - zaśmiał się demonicznie Czarny Lord - W tobie też jest zło ! Jesteś moją córką ! Jesteś taka jak ja !
- Vega ! Do diabła ! Zrób coś ! - krzyknął Snape, patrząc na Aurorkę z coraz większym niepokojem.
Czarodziejka uśmiechnęła się z gorzką ironią. Popatrzyła na Voldemorta, popatrzyła na Dumbledora. W jej mrocznych oczach była już tylko nienawiść i pogarda.
- Sev, zabierz stąd Harryego ! - powiedziała sucho.
Snape zbladł i spojrzał na nią z dziwnym bólem.
- Co ty chcesz zrobić ? - spytał głucho, pełen najgorszych przeczuć - Chyba nie ...
- Idź !!! - wrzasnęła Vega dzikim głosem - A ja skończę z tym raz na zawsze !
Severus patrzył na nią w milczeniu. Aż za dobrze rozumiał, co znaczą jej słowa. Uśmiechnął się ponuro.
- Chyba nie sądzisz, że cię zostawię samą - powiedział spokojnie - Potter, idź natychmiast ...
- Stupefy ! - krzyknęła desperacko Vega.
Snape runął na podłogę.
- Harry, weź różdżkę Severusa i zabierz go stąd - powiedziała Aurorka tonem nie znoszącym sprzeciwu - Kiedy będziecie za murami zamku, krzyknij.
Harry spojrzał na nią z rozpaczą, ale wiedział, że nie ma innego wyjścia. Machnął różdżką i nieprzytomny Snape zawisł w powietrzu. Vega spojrzała na niego z rozpaczliwą tęsknotą, westchnęła ciężko i dała Harryemu znak, aby ruszał. Chłopak skinął głową i szybko wybiegł z sali.
Aurorka odwróciła się wolno w kierunku walczących. Czarodzieje trzymali różdżki ostatkiem sił i chyba już nawet nie słyszeli, co działo się koło nich. Vega przyglądała im się z ponurą zadumą. Nagle gdzieś z dołu dobiegł wzmocniony magicznie głos Harryego.
- Już !
Oczy Vegi rozbłysły, usta wykrzywił demoniczny uśmiech.
- Do zobaczenia w piekle ! - syknęła z nienawiścią, podniosła różdżkę i zimnym, twardym głosem wyskandowała:
- ARMAGEDDON !!!
Harry zobaczył tylko białe światło, które nagle rozbłysło w sali na piętrze. W następnej sekundzie wszystko utonęło w oślepiającym blasku i ogłuszającym huku eksplozji, która wyrwała zamek z fundamentów i cisnęła nim w rozgwieżdżone niebo w gigantycznej fontannie ognia i kamieni.

EPILOG

- Evervate - szepnął Harry, celując różdżką w Snape'a.
Severus otworzył oczy, rozejrzał się dokoła.
- Potter...? - mruknął zdumiony - Co u licha...
Nagle przypomniał sobie wszystko. Zerwał się na równe nogi i utkwił w Harrym płonące spojrzenie.
- Co się stało ?! - krzyknął dziko - Gdzie jest Vega ?!
Harry spuścił głowę, łzy napłynęły mu do oczu.. Słowa nie chciały przejść przez ściśnięte gardło. Nie mógł mu tego powiedzieć...
Nie musiał. Severus domyślił się wszystkiego. Odwrócił się wolno, jakby wbrew sobie, i spojrzał na ogromne rumowisko, które jeszcze kilka minut temu było zamkiem Lorda Voldemorta. Z gardła Snape'a dobył się rozpaczliwy jęk, czarodziej osunął się na kolana i schował twarz w dłoniach.
Gdzieś pośród osypiska osunął się kamień z i z głuchym stukiem uderzył o ziemię. Harry podniósł głowę i zamarł. Pośród całunu gęstego, szarego dymu, który wciąż spowijał pobojowisko, zamajaczyła ludzka sylwetka.
- Panie profesorze ! - zawołał ostrzegawczo, podbiegł do Snape i potrząsnął nim energicznie - Niech pan patrzy ! Tam ktoś jest !
Severus popatrzył nań takim wzrokiem, jakby nie za bardzo rozumiał, czego Harry od niego chce. Jednak coś w spojrzeniu chłopaka kazało mu odwrócić głowę w tym samym kierunku...
Zerwał się na nogi, wpatrując się z napięciem w coraz wyraźniej widoczną postać. Powiał wiatr, rozwiewając gęste kłęby dymu. Severus ze świstem wciągnął powietrze. Nie wierzył własnym oczom !
- Vega !!! - krzyknął, podbiegł do czarodziejki i chwycił ją w ramiona - Ty żyjesz !
Vega uśmiechnęła się słabo.
- Pewnie, że żyję - mruknęła, patrząc na Snape'a z tkliwością - Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz...
Severus nie posiadał się ze szczęścia. Odgarnął z czoła Vegi posklejane kosmyki włosów, pogłaskał ją po osmalonym policzku. Nie mógł oderwać od niej oczu, przepełnionych głęboką miłością.
Harry chrząknął nieśmiało. Vega spojrzała na niego pytająco.
- Jak... - wyjąkał chłopak - Jak pani to zrobiła ?!
Aurorka uśmiechnęła się z satysfakcją.
- Zastosowałam potrójną tarczę - wyjaśniła - To taki mój wynalazek, niezwykle mocny Czar Defensywny. Armageddon jest tak potężnym zaklęciem, że od inkantacji do zadziałania mijają zazwyczaj dwie, trzy sekundy. I to mi wystarczyło.
- Zawsze wiedziałem, że jesteś najpotężniejszą czarodziejką na świecie ! - powiedział Snape z głębokim przekonaniem.
Szare oczy Vegi błysnęły zagadkowo.
- Masz rację... - powiedziała przeciągle, w jej głosie zadźwięczała jakaś nieprzyjemna nuta, jakby zimne, ponure szyderstwo - Teraz rzeczywiście jestem najpotężniejsza ...
Harry wzdrygnął się, choć sam nie wiedział dlaczego. Severus patrzył na Vegę w skupieniu.
- Voldemort nie żyje - powiedziała Aurorka - Dumbledore nie żyje. Nikt już nie stanie mi na drodze ...
Zaśmiała się przenikliwie i Harry poczuł, że serce w nim zamarło a za gardło chwyciły go zimne szpony strachu. Znał ten śmiech, okrutny i bezlitosny...
- Nadchodzi nowa era ! - krzyknęła Vega z demonicznym błyskiem w oczach - Era Czarnej Magii !
Harry wpatrywał się w nią osłupiały.
- O czym...o czym pani mówi ...? - wyszeptał drżącym głosem.
Twarz Vegi wykrzywił triumfalny, władczy uśmiech.
- O nowym Imperium Zła ! - krzyknęła dziko, jej szare oczy płonęły - Mamy Dementorów. Przekupimy olbrzymów. Zbierzemy niedobitki Śmierciożerców. Służyli Czarnemu Lordowi, więc bez wahania przejdą na stronę Czarnej Lady. Stworzę armię, o jakiej nikomu się nie śniło ! - zaśmiała się przenikliwie - Nim upłynie miesiąc, cały świat albo legnie u moich stóp, albo utopię go w oceanie krwi !
Snape patrzył na nią z uwielbieniem, jego czarne oczy wyrażały fanatyczną wierność i oddanie.
- Będzie, jak sobie życzysz, Pani ! - powiedział z uśmiechem i pochylił głowę w pełnym szacunku ukłonie...

KONIEC



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Mroczne dziedzictwo e 0229
285 Lamb Charlotte Zgubne namiętności 03 Mroczne dziedzictwo
0285 Lamb Charlotte Mroczne dziedzictwo
Lamb Charlotte Mroczne dziedzictwo
285 Charlotte Lamb Mroczne dziedzictwo
Mroczne dziedzictwo
Mroczne dziedzictwo
Mroczne dziedzictwo Castanedy
Mroczne dziedzictwo Marian Kowalski ebook
Mroczne Dziedzictwo
mroczne dziedzictwo demo
Mroczne dziedzictwo e 0229
Dziedzictwo Mrocznego Elfa T1 Dziedzictwo
Salvatore R A Drizzt 10 Dziedzictwo Mrocznego Elfa 04 Droga do Świtu
Salvatore R A Dziedzictwo Mrocznego Elfa 01 Dziedzictwo
07 R A Salvatore Dziedzictwo Mrocznego Elfa 1 Dziedzictwo
Salvatore R A Drizzt 08 Dziedzictwo Mrocznego Elfa 02 Bezgwiezdna Noc

więcej podobnych podstron