Krzywick Teodozjusz KILKA PRAC LITERACKICH


Krzywicki Teodozjusz

KILKA PRAC LITERACKICH

.

POWIEŚĆ MOJEGO ŻYCIA.

Od kolebki, od dziecięcia

Mnie piastował Anioł stróż;

On mnie w swoje brał objęcia,

I na skroń kładł wieńce z róż,

On mi nucił pieśń dziecinną

I wywróżył dolę inną.

Kiedym z dziecka wyrosł w chłopca,

Porzuciłem domek mój,

A myśl w duszy jakaś obca

Obudziła marzeń rój,

I marzyłem o przyszłości,

O miłości, o wielkości.

Lecz zaledwie lat niewiele

W tych szczęśliwych zbiegło mach

Znikła radość i wesele,

A jam tęsknił żyjąc w łzach,

Co dnia straty znosząc nowe,

Bom przez drogi szedł cierniowe.

Gdy płakałem, gdym się smucił,

Biegnął do mnie Anioł mój,

I nadzieje w sercu cucił,

I kładł w duszę chęci roj,

To wielkości, to miłości,

Zapomniałem o przeszłości.

Kiedym chłopiec niósł do szkoły,

Nauk chętkę w sercu mem,

Gdym to smutny, to wesoły,

Chciał zapomnić o śnie tym,

Zawsze — zawsze nadaremnie.

Chciałem uśpić myśl tę wemnie.

Potem na świat gdym wybieżał,

Pośród ludzi błądzić sam;

Chociem szczerze im zawierzał,

Zawszem od nich stronił tam,

Gdziem mógł marzyć w samotności,

O miłości, o wielkości.

Ale cóż tam, i w mój celi,

Próżnom ogień gasić chciał,

Bo dla ludzi przyjacieli,

Duch mój silnem czuciem wrzał;

Nie raz żądzem swe przeklinał,

Bom o ludziach zapominał,

Choć marzyłem snem tak lubem,

Żal mi było młodszych lat,

Świat mię nazwał samolubem,

Boże! jam tak kochał świat,

Lecz te żądze nieszczęść tyle,

Dla mnie w młode zniosły chwile.

Raz też miałem i pogodę,

W te burzliwe życia dni,

Dziewcze piękne — hoże — młode,

Mile w oko wpadło mi,

I raz pierwszy dla miłości.

Zapomniałem o wielkości.

Nie raz wtedy mnie się śniło,

Żem w niebieski zbłądził świat,

I marzyłem... ach, tak miło,

Snem dziecięcych moich lat,

To raz jeden w tym tu świecie

Wymarzyłem szczęście przecie.

I kochanka wierna — czuła,

Rzekła do mnie "będę twą!"

Lecz się słaba nić osnuła,

Nić, co mnie łączyła z nią,

Każde w stronę poszło swoją,

Dziś daleka, — i nie moją!

Tak pomału, gdy niedola.

Wybledziła czoło me,

Znikła lotu chęć sokola,.

Żal wystudził w oku łzę,

Choć nie zbiegły dni młodości,

Niechcę, nic chcę dziś miłości.

Oh! ubiegły chwile marzeń,

Łza z wybladłych oschła lic,

Prócz wspomnienia przykrych wrażeń,

Niezostało sercu nic, —

Tyle w trosce dni przeciekło,

Przecierpiałem młody piekło.

Źle mi było, źle na świecie,

Bo mi smutek życie truł,

I dziś jeszcze serce gniecie

Obym lepiej zimniei czuł,

Mniej boleści zniósł bym może

Lecz Tyś czuć mi kazał Boże!

Ty więc serce cierpieniami,

Po ojcowsku karząc studź,

Bym obmywszy winy łzami,

Mógł i szczęście kiedyś czuć,

A gdy ziemskie zmażę grzechy,

Rajskiej udziel mi pociechy.

.

HYMNY PIELGRZYMA.

Nie dla mnie szczęścia ułuda,

Nie dla mnie wesele życia;

Ach, tylko tęskność i nuda.

Łzy zostały do wypicia.

Mirtowy powiądł już wianek,

Śród zdrad niewiernej kochanki,

Inny ją pieści kochanek,

Innemu splata dziś wianki.

Tęskno samemu w młodości,

Jak kwiat bez rosy usycham,

Dziś już nie tchnieniem miłości,

Lecz tchnieniem smutku oddycham.

Myśl się wyrywa na groby,

Tam mojej nadziei kwiatki,

I nucę pieśni żałoby,

Jak ptaszek więziony z klatki.

Kiedyż z boleści ogrójca,

Wezwiesz mnie Panie do siebie,

Kiedyż jak dziecie do ojca—

Ojcze — mój, pójdę do ciebie?

Nie dla mnie kwiatki majowe,

Cierpię i płaczę już dawno,

Nosząc koronę cierniowę,

Żółć piję octem zaprawną.

Ku Niebu myśl się wydziera,

Dusza ulata w Niebiosy;

Tak polny kwiatek umiera,

W jesień bez słońca, bez rosy.

O słodkie żywota dary,

Miłości, rozkosze życia,

Gdzież wy? — Nie piłem z tej czary,

Łzy mam tylko do wypicia.

"Kochaj!" tak na mnie świat woła,

Daremnie wyciągam dłonie,

Ach! i miłości Anioła,

Próżno — tu szukam i gonię.

Choć zawsze przy mnie — nie zemnął

Wiem ja, to próżne marzenie,

Jak gaśnie ognik w noc ciemną,

Tak zgasną duszy płomienie.

Co wiosna w kwiatów kobierce,

Łąki się pięknie odzieją

Tak niegdyś duszę i serce,

Stroiłem kwiatem — nadzieją!

Lecz dzisiaj wszystko ucieka,

Gonione po tyle razy,

Jak od biednego człowieka,

Okropne widmo zarazy.

Daremnie "kochaj" świat woła,.

Wulkanem moja pierś tleje....

Wróćcie mi mego Anioła,

Sny moje, złote nadzieje!

Wróćcie mi wiarę młodości,

Bym sam nie przeklął żywota;

Ludzie! za tyle miłości,

Niech w łzach nie kona sierota

Wietrzyk tak lekko szeleści,

Że ledwie listkiem poruszy,

A gorzkie tchnienie boleści,

Leci z oddechem z mej duszy.

Motylek bawi się z kwiatem,

Fijołek w rosie skroń moczy,

Ja tylko żegnam się z światem,

Od szczęścia odwracam oczy.

W podartej szacie pielgrzyma,

Jak żebrak wielki świat schodzę,

Do ludzi mówię oczyma,

Łzy grosze zbieram po drodze.

Smutne są hymny pielgrzyma,

Smutna jest nuta żałoby;

Kto w lutni złotych stron niema,

Błąkać się musi na groby.

.

WESTCHNIENIE POD KRZYŻEM.

Witaj Krzyżu ukochany,

Święte godło odkupienia,

Przez Jezusa krew i rany,

Przez moc cudów i zbawienia;

Ty mi wskazuj drogę życia,

Niech ominę sidła zdradne,

Niech tak trudną do przebycia

Przejdę śmiało — i nie padnę.

Ty mi wskazuj cel kochany,

Wiedź przez ciernie, kolce, głogi;

Przez Jezusa święte rany,

Witaj krzyżu, witaj drogi!

Tu gdy uklęknę przed Tobą,

"Z moją troską i żałobą,

Wnet pierzchną złych marzeń roje,

Ulecą widma zwodnicze,

Moje smutki, łzy gorycze,

I cierpienia srogie moje. —

Ty zniżasz ku mnie ramiona,

Jako mój ojciec rodzony,

Tuląc sierotę do łona,

Budzisz w sercu głos natchniony,

I wskazujesz cel niemylny,

Na tej wielkiej drodze życia.

A choć trudna do przebycia,

Ja iść dalej jużem silny.

I wnet jakiś Anioł zleci,

Stanie przy mnie — skrzydłem muśnie,

I blask, co z ocz jego świeci,

Odstrzelony w sercu uśnie,

I tam błyszczy — zapał wznieca,

W ciemną nieszczęść noc przyświeca,

Bym nie zbłądził z prostej drogi,

Lub nie upadł — w chwili trwogi.

On przemawia pociech słowy,

Do duszy obmytej łzami,

Wlewa w serce balsam nowy,

I otula mię skrzydłami.

A ja idę — gdzie śród trwogi,

Cel mi wskażesz krzyżu drogi.

.

MARZENIA OBŁĄKAŃCA

Nie dla mnie, nie dla mnie już,

Kwiat rozkwita mirtowy,

Żałobna szata, wian z polnych róż,

Oto mój ubior godowy!

Wieczna dziś dla mnie noc!

Rożowe szczęście dni,

Zleciały jak dziecka sen;

Jakaś czarodziejska moc,

Przerwała lube sny.

Nieopłaconych cen,

Daremny żal, daremne łzy,

Wieczna już dla mnie noc.

Ja biegam pośród błoń,

Świat mówi, żem obłąkaniec,

W kwiat uwieńczona skroń,

Wciąż jeden wiodę taniec,

Zawsze, ach zawsze sam,

Czasem przy mnie dzieci tłum,

Biega, szydzi, śmieje zemnie;

Ale ja stronię tam,

Gdzie lasów głuchych szum,

Kołysze duszę daremnie. —

Tu na pościeli z róż,

Wybladła składani skroń,

Ale nie zasnę już,

Jak śród zielonych błoń,

W dnim dzieciństwa mego spał,

Albo na łonie matki,

Kiedym jeszcze, szczęście

Gdy mi jeszcze kwitły kwiatki,

Lecz jakież moje owoce,

Dręczę siebie daremnie,

Dni w smutku, we łzach noce,

Wszyscy stronią odemnie!

Nikt mnie nic nazwie bratem,

Każdy śmieje, szydzi wciąż,

Ho mówią — jestem waryatem!

Boże, Ty mnie myśli wiąż,

Aby w słowach pieśni dzielnej,

Przeleciały zimny świat,

I po latach w nieśmiertelny

W sercach bliźnich wzrosły kwiat.

Pozwól mi w przedsionku Twem,

Nucić piosenkę mą,

I marzyć takim snem,

I płakać taką łzą,

Jaką dziś płaczę, i jaką płakałem,

Gdy z dziecięcia kołyski skrzydłem wyłamanem

Wzleciałem na świat, i ludzi ujrzałem,

Przylgnąwszy do nich sercem rozkochanem

Dziś przykuty do ziemi, w ziemski błądzę świat,

Na ludzi patrzę szkiełkiem zbliżającem,

Na niwie życia zwiędły zrywam kwiat;

Tęskniąc do Nieba sercem kochającem.

I mało sił do lotu czuję słaby już,

Błąkam się pośród gajów, uśpi mig ich szum;

Tam mi rozkwitła jedna z czarodziejskich róż,

Myśl moja, tam nikt nie przerwie mych dum,

A gdy zanucę smutny niewtórzoną pieśń,

Bez echa skona śród samotnych skał,

I kości rozproszone gdy okryje pleśń,

Któż drugi ludziom taką piosnkę będzie grał!

Ani powiek nie zamknie przyjaciela dłoń,

Ni głośny płacz dziewicy ze snu nie przebudzi,

Robak zimnemi usty, juko usta ludzi,

Całować będzie zstygłe piersi, chłodną, skroń,

I wytoczy na ciele całónek nicości...

.

N O C.

Po niebiosach jak cyranka,

Srebrnem skrzydłem miesiąc błyska,

Jedna chmurka jak wygnanka,

Mknie ku niemu, lekko ściska,

W szal swój ciemny, popielaty,

Noc rozwija płaszcz bogaty,

W srebrne gwiazdy, w srebrne słońca,

Jak perełki, jak rubiny,

Noc prześliczna, woniejąca,

Lekki oddech róż z doliny,

Tak cudownie piersi łechce,

Że się zasnąć prawie niechce. —

Taka piękna tu pogoda,

Listki szemrzą, wietrzyk wieje,

Po kamyczkach cieknie woda,

A w niej tysiąc gwiazd jaśnieje.

Na kwiatuszkach składam głowę,

Myśl do marzeń, snu kołyszę. —

Lecz znów jakieś głosy nowe,

Śród milczącej ciszy słyszę,

Jakby duchy z grobów wstały,

Wdziękiem nocy zachwycone, —

I na chwilę przebudzone,

O jej cudach rozmawiały.

Ja ku niebu wznoszę oczy,

A przedemną świat się toczy

Jakby senny — wpół pijany,

Farb tysiącem malowany.

A po niebie — jakby ziarna,

Wzdłuż rozsiane gwiazd miliony,

Tylko ziemia—pusta—czarna, —

A ja w niebo zachwycony,

Patrzę, widząc dziwów tyle...

Jak tam jasno, jak tam pięknie, —

Na ten widok któż nie klęknie, —

I ja także głowę chylę—

By ukorzyć się przed Bogiem,

Ja sam wpadłem w zachwycenie,

Co za cisza... O mój Chryste!

Po za Niebios byłem progiem. —

Co za urok,. Lecz wspomnienie,

Po co w duszę leci mgliste?

Oh! tak! nawet w noc tu bieży;

Tu na sercu, tu na duszy,

W noc i we dnie, zawsze leży;

Gdy chcę zasnąć z snu poruszy,

Gdy chcę marzyć — myśli miesza,

Truje rozkosz, słodycz zmienia,

Ani serca nie pociesza,

Jak straszliwy głos sumienia,

O! nie dla mnie marzeń wdzięki,..

Zachód słońca, brzask jutrzenki,

Noc z gwiazdami i z miesiącem, 'ul

Ziemia z kwieciem woniejącem,

O! nie dla mnie piękność Nieba,

Cisza, — pokój, i marzenia,

Mnie innego życie trzeba,

Aby uśpić te wspomnienia,

Mnie innego trzeba życia,

Zęby uśpić snów tych roje,

Trzeba burzy, gromów wycia,

By zagłuszyć serce moje. —

Gdy nademną grom się sunie,

Piorun bije po piorunie,

Gdy przed okiem jasność dniowa,

Rozjaśniona piorunami,

Wtenczas myśl już zagrobowa,

Męzkiej duszy mej nie plami,

Niebo wtedy widzę lepiej,

Patrzę w jasną błyskawicę,

A jej światło mnie nie ślepi,

Opromieni tylko lice —

I piętnuje na mój twarzy—

Myśl — za grobem gdzieś poczętą

Dla was ludzie niepojętą,

Co się wiecznie w sercu żarzy —

Tylko czasem jak z ogniska —

Gorącemi iskry pryska, —

I zalewa fal strumieniem,

Serca bliźnie, — boskiem tchnieniem.

Piękne chwile te, o! piękne!

Nie uginam wtenczas czoła.

I jak dziecko nie uklęknę. —

Bo czyż chmury, co do koła,

Przy mnie w burzę płyną, lecą,

Takim blaskiem światu świecą

Jako światło mego umu,

Takim wielkim ogniem płoną,

Jak poety serce, łono?

Dla mnie, dla mnie śród burz szumu,

Pośród grzmotów i piorunów,

Chwila marzeń, odpocznienia,

Przepomnienia, zachwycenia. —

Wtenczas jak król z wielkich tronów,

Rozkazuję mojej duszy,

Nawiązuje lutnię, stroje,

Rzucam na świat piosnkę moję,

Co nikogo—ach! niewzruszy,

I ja muszę z mą żałobą.

Wlec tak smutne dni do grobu I

.

MOJA GWIAZDKA.

Ledwom na świat z mego gniazdka

Jako ptaszę lot wywinął,

Jużem tęskny w niebo płynął,

Tam mi wzeszła jedna gwiazdka.

Jedna gwiazdka jasna — czysta,

Zaświeciła na błękicie,

Jak pamiątka jedna mglista.

Na to smutne cierpień życie

Choć mi odarł świat pióreczka,

Choć się młody lot wywinął,

Tam na niebie lśni gwiazdeczka,

A jam ku niej tęskny płynął.

I ta moja podróż długa,

Tak mi jakoś zda się krótka,

Bo gdy młode wzniosę lotka,

Srebrną rzęsą gwiazdka mruga.

I śle jakiś świetny promień,

W tęczę złudy myśl obwinie,

Że mój duszy boski płomień,

Nie pojęty nie zaginie. —

Nieraz z gwiazdy tej promyka

Postać lubej ku mnie spływa,

I na duszę samotnika,

Nie wyśnione sny rozlewa

Śnieżno lica jak gołąbek,

Jak gołąbek skrzydłem zleci,

Z piersi biały zwionie rąbek,

Łzą miłości wzrok jej świeci.

I wtem oku pół błękitu,

I pół nieba jest uroku,

A ja duszą w niebo — wzbitą

Tonę cały w lubej oku

Wtedy—wtedy moja gwiazdka,

Srebrną rzęsą tęskniej mruga,

A od nieba aż do gniazdka,

Jakaś przestrzeń strasznie długa.

Ale dzionek gdy zawita,

I zastanie mię w błękicie,

Moja dusza w niebo — wzbita

Na tułacze wraca życie.

I znów szukam po Niebiosach,

Czy mi gwiazdka nie zaświeci,

I na złotej tęczy włosach,

Luba postać nie przyleci,

Świeć mi, świeć mi moja gwiazdko

O nadziejo — ty niebianko!

Jako ptaszę w próżne gniazdko,

Wracam smutny; po błękicie,

Szukam ciebie, o kochanko!

O nadziejo — boskie dziecie!. —

.

SZUKAJCIE A ZNAJDZIECIE.

Jak biedny nurek, co się w bezdnią rzuci,

Z myślą o skarbie, którego tam niema,

Płynie pod wodą, oddech w piersi wstrzyma,

I zginie, albo z niczem znów powróci,

Idzie w świat człowiek! i w bezdni żywota,

Szukać śmie szczęścia, jako nurek złota,

I jeśli czasem zjiszczą się nadzieje,

Marzy o innem, i jak dziecko śmieje,

Że znalazł brylant w wielkim kale błota.

Gońcie to widmo! próżno cofnąć biegu,

W labirynt marzeń gdy się myśl obłąka,

Czyliż jesteście słabsi od pająka,

Co sieć rozkłada, na przepaści brzegu?

Życie to przepaść! nie jeden w niej zginął.

Bez walki upadł, zginął tuk bez wieści,

Jak lichy owad, co na morze wpłynął.

Świat — ojciec równo wszystkie dzieci pieści,

I równe siły między nich rodzielił;

Żyjąc dopiero sam się człowiek uczy,

Znosić tę burzę, co wciąż nad nim buczy,

I kochać żywot, choć go nie weselił.

Lecz próżno szczęścia, szukać na tym świecie,

Niech każdy idzie, prosta przed nim droga,

Każdemu w duszy ręka Pana Boga,

Pisie te słowa: "szukajcie — znajdziecie, "

.

DUMANIE.

Jest w sercach ludzi święta iskra Znicza,

Która się tli tam tajemna i skryta,

Jest w sercach ludzi kwiat, co nie przekwita,

Na całe życie woni swój użycza.

Czucie nieznane, niepojęte, czyste

Które się budi, zmienia, lecz nie gaśnie,

Choć starsze lala dni przywiodą, mgliste,

Choć i pogodne słonce nie zajaśnie.

.

DUMANIE.

Jest w sercach ludzi święta iskra Znicza,

Która się tli tam tajemna i skryta,

Jest w sercach ludzi kwiat, co nie przekwita,

Na całe życie woni swój użycza.

Czucie nieznane, niepojęte, czyste

Które się budi, zmienia, lecz nie gaśnie,

Choć starsze lala dni przywiodą, mgliste,

Choć i pogodne słonce nie zajaśnie.

To czucie — kwiat ten— iskrę nie wytloną,

Zowiem miłością w mowie tego świata,

Dziecie z kolebki myślą wyniesioną,

Już się miłośnie z światem tym pobrata,

I kocha życie, chociaż go nie pozna;

Ale przeczuciem przyszłych nieszczęść płacze:

Szczęśliwe, jeśli na życie tułacze,

W kolebce pieszczot tkliwej matki dozna.

Potem w świat pójdzie, próżno szczęścia goni.

Obrazy świetne w duszy roi młodej:

Kwiat ten tajemnie w sercu dziecka woni,

I kocha życie, choć dni niepogody,

Młodzian wymarzy Anioła — strażnika.

Kochance swoje przyszłe zwierza życie,

Iskra się boska wytli w sercu skrycie:

A świat zapomni brata samotnika.,

Drugi szaleniec, w inne chęci wpada,

Kiedy napróżno marę szczęścia goni,

W noce samotne w księgach nauk bada,

I tęsko, smutno życie swe uroni.

Są to ci zimni, którym samotnicze,

Życie wystarczy na potrzeby ducha,

Których ostudzi burzy zawierucha.

Lub żądz namiętnych tchnienie i gorycze.

Lecz błogi komu inna myśl zaświta,

Kto nie kochance przyszłość zwierzy złotą,

I kwiat w piękności pełnej, gdy rozkwita

Nieotoczony marzenia samotą.

Kto z pełnem czuciem jak kochanek młody,

Miłością bratnią duszę swą rozpali,

I w świat się rzuca na burz niepogody,

Zelaznem wiosłem prąc łódź swą po fali.

W piosence barda zabrzmi jego imię,

I łzy piękności płyną po nim długu.

Na grobie szemrzą pacierze pielgrzymie,

Za życie cierpień znajdzie wieczność drugą.

Tak mi w dziecięce przy kolebce lata,

Śpiewał bard stary, poważny i siwy,

Kochałem ludzi, i żyłem dla świata,

Ach! lecz nie pomnę czy byłem szczęśliwy.

Gdy starsze lata dni przywiodły mgliste,

Gdy mi pogodne słońce nie zajaśnie,

Czucie niezmienne — niepojęte — czyste!

Przechowam w duszy, nigdy nie wygaśnie.

W piosence barda nieodżyje imie,

I zapomniany muszę świat porzucić,

I żadna z pięknych nie będzie się smucić,

Ani zadźwięczą pacierze pielgrzymie.

Ale mnie błogo bom marnie nie strwonił,

Tej świętej iskry, którą Bóg wlał we mnie,

Bom cierpiąc jednej łezki nie uronił,

Jego wyrokom nie bluźnił daremnie,

A los mi słodkiej nadziei użycza,

Że duch mój spłonie na ołtarzu Znicza.

.

PRZYPOMNIENIE

Z samotności dalekiej, kiedy przypomnienia,

Cisną się do mej duszy łzami okupione,

Spojrzawszy ku twej stronie, ślę ci z oddalenia,

Pieśni ani radośne, ani też natchnione.

Wspomnij ty samotnika, rozwijając kartę,

Na której ci posełam pozdrowienia słowa,

Jeżeli nieznajome imie wspomnień warte,

Jeśli w zmienniczej twojej duszy się przechowa.

Oby kwiatami kwitły te ścieszki, któremi,

Los cię prowadzi, piosnka moja niech ci dzwoni,

Poświęć mi myśl twą, — jeden błąkam sie po ziemi,

Serce nie dla mnie. — Oko łezki niech nie roni.

Lecz jeśli nieznanego kiedyś świat przywoła,

I echem sławy zabrzmi imię moje,

Pomyśl o mnie raz jeszcze, gdy z mojego czoła,

Zakwitnie laur chwały, spełnią szczęścia roje. —

Wtedy ja wyćwiczony w nieszczęścia nauce,

Pośród zmiennych przyjacioł, kłamliwych kochanek,

Spominając szczęśliwej młodości poranek,

Tkliwszą ci i weselszą piosenkę zanucę.

Może do promiennego wieńca nikłej sławy,

Dorzucisz listek jeden twą ręką zerwany,

Płacąc lata udręczeń, boleści, obawy,

Temu, co żył tak długo jeden zapomniany. —

.

MÓJ IDEAŁ

Czy na niebie słońce świeci,

Czy z chmurami miesiąc leci,

Czy w obłoku lica kryje,

Czy w potoku wodę pije,

Ah! za tobą myślą gonię,

I ku tobie wznoszę dłonie,

Zawsześ zemną tu!

W noc na niebie, w gwiazd tysiącu,

Widzę ciebie jaśniejącą,

W dzień pogodny, w burzę ciemną,

Zawsze jesteś przy mnie, zemną,

Z tobą szczęście moje dzielę,

Spłyń tu do mnie mój aniele,

Na promieniu spłyń.

Czyli kwiaty splatam w wieńce,

Czy ku niebu wznoszę ręce,

Modląc, płacząc, w śnie. na jawie,

Zawsze ciebie błogosławię,

I ku tobie dłonie wznoszę,

Spłyń tu do mnie, spłyń tu proszę,

Choć na chwilkę w śnie !

Kiedy siedzę przy dziewicach,

Na prazdnikach, wieczernicach,

Każda inna próżno nęci,

Boś ty w sercu, ty w pamięci,

'Zawsze jedna, lśnisz w mem życia

Jako gwiazda przy powiciu,

Wróżbą szczęścia lśni.

Zbici tu, zbież tu, w noc majową

Zaświeć gwiazdką, nad mą głową,

Kwitnij kwiatkiem przed oczami,

Zleć, motylkiem z motylkami,

Przyleć ptaszkiem, świeć w strumieniu:

Przypłyń duchem na promieniu,

Kiedy miesiąc lśni.

Niech cię ujrzę, niech powitam,

Niech kto jesteś? ciebie spytam,

Czemu zawsze szukam ciebie,

W śnie, na jawie, w świecie, w niebie,

Czemu tylko tobą żyję,

Tobą tylko serce bije,

Zleć tu do mnie, zleć!

Kwitnij różą na dolinie,.

Śpiewaj ptaszkiem na kalinie,

Świeć mi gwiazdką, w noc w strumieniu,

Wołam ciebie po imieniu,

Duchu, światło mej miłości;

Ślij promienny blask w młodości

Postać ziemska, weź.

Tak — spłynęłaś! Wznoszę dłonie,

Za aniołem — widmem gonię:

Niech cię ujrzę, niech powitam,

Kto ty jesteś? niech zapytam,

Teraz w niebo razem lećmy,

Słońca, gwiazdy w wianek plećmy,

Szczęście tylko tam!

Czym ją widział w noc w marzeniu,

Przypłynęłaż na promieniu?

W białe skrzydła zatrzepała,

W strony duszy mej zagrała,

Jakąś pieśnią melodyjną,

Jakąś nutę harmonijną,

Nutą boskich nut.

Wyciągnąłem ku niej dłonie,

Ale próżno marę gonię,

Znika trwożna, w niebo leci,

Tam mi znowu gwiazdką świeci,

Świeć mi, świeć mi w mej młodości,

Ślij promienny blask miłości,

Ideale mój!

.

PIEŚŃ SMUTKU.

Stoi jawor w dolinie,

Stoi jawor zielony.

Pod jaworem zdrój płynie,

Gdzież on płynie szalony?

Płynie, płynie daleko,

Jasne fale lśnią na dnie,

Zanim złączy się z rzeką

Może w piasku przepadnie.

Świeci miesiąc na niebie,

Świeci miesiąc w obłoku,

A ja pytam się ciebie,

Gdzie ty płyniesz potoku?

Niegdyś z lubą z doliny,

Rwałem kwiaty jagody,

Róże, lilie, jaśminy,

Nad strumieniem u wody.

Potok płynął przed nami

My na fale patrzali,

Miłość poszła z falami

Krótkośmy się kochali

Świeci miesiąc w obłoku,

I dzień w krótce nastanie,

Nie powrócisz potoku,

I lat młodych kochanie

Ach, czy dzień to, czy ciemno,

Próżno błądzę w dolinie,

Patrzę w potok daremno,

Ile wody przepłynie.

Tyle łez już wylałem,

Tyle dni się zmieniło.

Odkąd z nią się rozstałem,

Ach! i żyć mi nie miło.

Ja tu płaczę na brzegu,

Potok szumi w dolinie,

I fale mnie odbiega,

Wszystka woda przepłynie.

Niech przepłynie, niech szumi,

Niech ja płaczę w dni wiośnie,

Czas miłości nie stłumi,

Kwiat bez rosy nie rośnie.

Jak kwiat powiądł bez rosy,

Tak ja co dzień więdnieje,

I przeklinam niebiosy,

Że mi wzięły nadzieję.

Nie będziem się widzieli,

Pod jaworem w dolinie,

Niechże w jawor grom strzeli,

Niech na piasku zdrój zginie,

Ja jej czekam daremnie,

Kiedyż żal mój się skończy?

Zdrój szczęśliwszy odemnie,

Bo się z rzeczką połączy.

.

PIEŚŃ MIŁOŚCI

Oj, czy to łabędź raniony,

Przed śmiercią zawodzi smutnie

Czyli też piewca natchniony,

Żałobną nastroił lutnię?

Lub czy strumyk po dolinie,

Cicho szemrząc płynie, płynie?

Echo wtórzy głos ten zdała,

Tak tra la la, tra la la la.

Czy gruchają dwie turkawki.

Nim z nich jedna gniazdko rzuci,

Czyli pasterz dla zabawki,

Swej pasterce piosnkę nuci,

Czyli słowik utęskniony,

Melodyjne budzi tony?

Echo wtórzy glos ten zdala,

Tak tra la la, tra la la la.

To nie łabędź jęcząc kona,

To nie w gaju szumią, drzewa,

Nie turkawka wypłoszona,

Z gniazdka lecąc smutnie śpiewa.

Nad strumieniem, przy kalinie,

Siedzi młodzian przy dziewczynie,

Nuci pieśni, echo zdala,

Wtórzy głos ten tra la la la.

A dziewica mile słucha,

Wdziękiem pieśni uroczona,

A turkawka wypłoszona,

Znów na gniazdku swojem grucha,

Ona grucha o miłości,

Pasterz nuci o przeszłości,

Echo wtórzy głos ten zdala

Tak tra la la, tra la la la.

Siedzi pasterz przy pasterce,

Śpiewa pieśni melodyjne,

Nuta śpiewu leci w serce,

Budząc echo harmonijne.

"Kocham! kocham!" pieśni słowa,

Takim głosem brzmi dąbrowa,

Echo wtórzy glos ten zdala,

Tak tra la la, tra la la la.

Wdziękiem pieśni uroczonia,

Pastereczka łzy wylewa,

Z gorącego teraz łona,

Westchnienie się wydobywa.

Wietrzyk wieje po dolinie,

Pasterz klęczy przy dziewczynie,

Echo pieśni przebrzmi zdala

Tak tra la la, tra la la la.

Tak płynęły złote chwile,

Śród roskoszy, śród marzenia,

Przylatali jak motyle,

I siadali u strumienia,.

I nucili pieśni wzajem,

A świat młodym stał się rajem,

Cicho szemrząc płynie fala,

Echo wtórzy głos ten zdala.

Leci kalinę wiatr zdruzgota,

Piasek sypie w wód kryształy,

Upłynęła wiosna złota,

Pieśni szczęścia z nią przebrzmiały,

Dwie mogiły na dolinie,

Nad strumieniem przy kalinie,

Turkaweczka smutno grucha,

Ale pieśni nikt nie słucha.

Czasem tylko w noc majową,

Kiedy blady miesiąc świeci,

Po dolinie za dąbrową,

Dwoje duchów z wiatrem leci,

Słychać pieśni melodyjne,

Słychać pieśni harmonijne,

Echo jeszcze wtórzy zdala,

Tak jak wprzódy tra la la la.

.

OFIARUJĄC KRZYŻYK W DZIEN POŻEGNANIA.

Żądasz pamiątki? innej dać nie mogę. —

Lecz weź ten krzyżyk na pamiątkę po mnie,

On mi wskazywał dotąd życia drogę,

On ci niekiedy wspomni może o mnie,

Wtenczas nie proszę łzy twej ni westchnienia,

Któremi dzisiaj żegnasz mnie na wieki,

Spojrzyj na krzyż ten godło odkupienia,

A on ci wskaże pokój nie daleki,

I życie inne szczęścia i wesela,

On ci przypomni ten dzień pożegnania,

Dzień, co nas może na długo rozdziela,

W tej tu krainie ziemskiego wygnania.

Lecz pomyśl, pomyśl, że jest inne życie,

Że rozdzielonych tam pan Bóg połączy,

I że tam nasze cierpienie się skończy,

I łzy które dziś lejemy obficie.

OJ pomyśl, pomyśl, bo i mnie potrzeba,

Takiej nadziei, żegnając na zawsze,

Że chociaż jeszcze z tamtej strony nieba,

Wyroki Boga będą nam łaskawsze,

zmów modlitwę, bym za cierpień tyle,

Mógł kiedyś rajskiej dostąpić pociechy,

Twoja modlitwa zmaże moje grzechy,

A ja już będę spał cicho w mogile,

Na której może twoje własne dłonie,

Tenże sam krzyżyk cisną po mym skonie.

.

ODLUDEK.

Widziałem jako w balowej sali,

Młode dziewice, dzielni młodzieńce,

Lekko się — mile wziąwszy za ręce,

Po gładkiej szybie w tańcu suwali:

Było wesoło, radośnie, miło,

A mnie aż serce pośpieszniej biło.

Ja stojąc w progu zdala patrzałem,

Do tańcam niemiał ochoty wcale,

Tęsknym tańczących wzrokiem ścigałem,

Po cóż mi było wchodzić na salę?

Tak mi samemu jednemu nudno,

A śród szczęśliwych szczęsnym być trudno.

Widziałem uśmiech na dziewic twarzy,

Jak w maju słońce piękny, pogodny,

Jak do weselnych biegły ołtarzy,

A z każdą w parze młodzian urodny,

Obrączki z sobą wzajem zmieniali,

Były im błogo, bo się kochali!

A ja sam jeden żyłem — odludek!

W ubogiej chatce, a obok chatki,

Był mój maleńki, śliczny ogródek,

W nim rosły mirty — rozmaryn, bratki,

Pierwszy i drugi rzuciłem kwiatek,

A wziąłem godło mych uczuć — bratek.

Lecz miłości nie szukałem w świecie;

Nie po mirtowy sięgałem wianek,

Bo też nie warto jak płoche dziecie,

Zmarnować lubej wiosny poranek,

Do ślubu idąc w mirty się stroją,

A jam samotność ukochał moją.

Lecz w samotności nie jak odludek,

Nie jako ślimak zamknięty żyłem,

Bo miałem kwiaty, miałem ogródek,

Pod cieniem drzew tych słodko marzyłem,

Lecz nie o sobie, nie o miłości,

Ale o Bogu i o ludzkości. —

I smutne lata ciekły powoli, —

Ciekły ze łzami — w lubem marzeniu,

A moje kwiatki wspólniki doli

Wiecznie się jednym majem zielenią,

I zawsze jedne w sercu uczucia,

Nie zarażone tchnieniem zepsucia.

O bliźni moi, o bracia moi,

Więc już nie mówcie żem ja odludek,

I pójdźcie do mnie, gdzie dom mój stoi,

Zwiedźcie mój śliczny wonny ogródek,

Znajdziecie u mnie świeżuchne kwiatki;

Lecz ja nad wszystkie, przekładam bratki.

.

SEN

Zaledwiem do snu zamknął powieki,

Po długich nocach smutku i tęsknoty,

Promień marzenia spłynął w duszę złoty

Ujrzałem jakiś ogród niedaleki,

W nim pełno kwiatów, drzew zieleniejących,

I domki stały śród tego ogrodu

Nad brzegiem kaskad, strumieni szemrzących.

Człowiek rozmawiał z Bogiem i przyrodą,

Rozmawiał z kwiatkiem, drzewem, strumieniami

A one wszystkie jak ladzie mówiły;

Człowiek się z niemi pieścił jak z siostrami,

I braćmi, jakby w kwiatach dusze były,

Tych, co pomarli. — Nocy tu nie było,

Choć słońce zaszło i już nie świeciło,

Bo Pan widomie błysnął ludziom twarzą,

Oni go wspólna, miłością wielbili,

Jednemi głosy, na jednym ołtarzu,

A ludzie wszyscy braćmi sobie byli,

Braterską dłonią jeden ołtarz wznosząc;

O jedno tylko swego Pana prosząc,

Żeby w ich sercach bardziej miłość mnożył,

A Bóg im niebo na tej ziemi stworzył,

I jako ojciec do swój piersi Boskiej,

Przytulił ludzi. — Wstały nowe wioski..........

Na rozwalinach wielkich miast wzniesione,

Ubogie chatki w miejsce gmachów miejskich,

A wszędzie kwiaty i drzewa zielone; —

Słyszałem nutę pieśni czarodziejskich,

Głosy fujarek i fletów pasterskich,

I brzmiało echo pieśnią uwielbienia,

Co się wznosiła do Boga. — Cierpienia,

Zbrodni, występku, i niezgód braterskich,

Nie było więcej śladu lub imienia,

Ludzie nazwiska nawet zapomnieli,

Bo byli święci jak, w Niebie anieli,

I mając skrzydła mogli latać śmiało,

Jak wszystkie ptaki, lecz im się nie chciało

Bo czegóż więcej szukać im potrzeba,

Kiedy na ziemi mieli obraz Nieba. —

Nie było wieszczów, nie było kapłanów,

Bo po co uczyć cnoty, kto żył w cnocie

Ludzie podobni byli do Niebianów,

A w niewinności żyli i prostocie:

Ani przyjaciół nikt nie szukał wcale,

Gdyż wszyscy ludzie byli przyjaciele;

Nikt nie pomyślał o zbiorach, o chwale

Im jedno było na myśli wesele,

I prawo jedno, by kochać bliźniego,

Z serca, — a szczerze, jak siebie samego.

Nie było zimy, wiosna zawsze była.

A ziemia w kwiatach i niebo w promieniu,

Bo ręka Stwórcy w kwiaty ją maiła,

Tysiące ptasząt w słodkiem zachwyceniu,

Nuciło głośno hymn swój nieskończony

I melodyjne tylu śpiewów głosy

Leciały w górę daleko — w Niebiosy,

Boskiej harmonii wtórząc słodkie tony.

Matki w kołysce nie uczyły więcej,

Dzieci swych śmiać się i łzy taić w troskach,

Kłamać wesele. — W duszy niemowlęcej,

Zasady życia w tych szczepiły głoskach,

"Miłujcie Boga, który rządzi w Niebie,

A bliźnich waszych więcej niźli siebie,

Bo z tej miłości milion łask wypływa,

Bo w tej miłości rozkosz jest prawdziwa.

Dzieci to słysząc, szły rodziców śladem,

A łza rozpaczy ten kosztowny djadem,

W przedsionku piekła złożona stopniała,

I ludzie płakać całkiem zapomnieli; —

Bo po cóż cierpieć, łzy wylewać mieli,

Kiedy ich Boska miłość powiązała? —

.

DO

Kochałaś mnie, lat młodych nie ubiegły roje,

Nieostygłem w miłości, zawszem wierny tobie;

Ale niechcę twych przysiąg, zmienne serce twoje

Moje zaś nazbyt dawno dręczy się w żałobie.

Ty się zmieniasz, w miłości jabym niezniósł zmiany,

Wolałbym, gdybyś zawsze zimną była do mnie,

Kochałaś mnie, twój obraz dla mnie ukochany,

I ty droga, lecz czyliż wspomnisz jeszcze o mnie;

Marzyłem, utworzony myśli moich Eden,

Zapełniły pamiątki twych słów, twych przyrzeczeń,

Wierzyłem tym przysięgom, ale dziś sam jeden,

Błąkam myśl w przypomnieniach, mogeż bez złorzeczeń,

Myśleć o tobie zmienna? Ja myślę ze łzami,

Łzy te jak rdza zgryzoty padną ci na duszę,

Kocham cię! ale wieczny przedział między nami,

Ty niezechcesz być moją, ja rzucić cię muszę.

O! gdybyś mnie kochała! Tak szczęśliwy byłem,

Gdym pierwszą kroplę boską wyssał z ust twych miła;

Tyś była tym aniołem, o którym marzyłem,

Twój obraz młoda dusza w złotych snach wyśniła.

Dziś się budzę — i płaczę; ach, i cóż wypłaczem?

O, nie smuć się daremnie, niech ta kropla boska,

Nie trwoni się nademną — nad błędnym tułaczem,

Umarłbym, gdyby ciebie dręczyć miała troska.

O! wiem ja, moja droga, i żem niegodny ciebie.

Ty jeszcze taka młoda, warta duszy innej,

Tyś jak gwiazda strażniczka, która tam na niebie,

Kreśli drogę przeznaczeń na nasz wiek dziecinny.

Tyś jak gwiazda strażniczka mnie w życiu zabłysł,

J w samotnej pielgrzymce świeciła nademną;

Nas potęga miłości połączyła ścisła,

potęga nieszczęścia rozłącza cię zemną,

Pójdź więc za twych przeznaczeń niecenioną wolą,

Pamięć o mnie niech serca twojego nie tłoczy,

Lecz jeśli kiedy zwrócisz ku mej stronie oczy,

To wspomnij o mnie, zapłacz nad sieroty dolą,

Zapłacz, bo ja kochałem ciebie, i niewinię,

Losów, co nam kazały żyć osamotnionym;

Twym obrazem jam serca zaludnił pustynię,

I życie moje będzie snem nie przemarzonym.

Jeżeli wpierw mię żałość lub rozpacz zabije,

I zstygłe piersi robak pocałunkiem skazi,

Spomnij o mnie, wspomnienie ciebie nie obrazi,

J kirem żalu serca twego nie pokryje.

Żałobnej sukni nosić nie będziesz tu pomnie;

Wiem ja, małom ci szczęścia przyniósł na tej ziemi,

Ale przyjdź na grób, pacierz zmów nad umarłemi,

Ja będę spał spokojniej, kiedy wspomnisz o mnie.

O! czasem i w snach spomnij, może obraz senny, i

Nie zasmuci twej duszy, ani nie ulęknie;

Pozwól, duch mój jak anioł. strażnik twój codzienny,

Nad tobą czuwać będzie, przy łożu uklęknie,

I będzie strzegł snów twoich, on cię ze snu zbudzi

I ty westchniesz wpół senne otwierając oczy:

A wzrok twój ulubiona znaną postać zocz

I pomyślisz: on jeden tak mię kochał złudzi;

Wiem ja, żeś ty niewinna ale dusza płocha,

I serce co raz nowych rozkoszy zapragnie;

Jeżeli inny — tkliwszy młodzian cię pokocha, truli

Ty uwierzysz przysięgom, i umysł się nagnie.

Jako latorośl młoda, który nic nie wspiera,

Która z wiatrem się chwieje w tę i ową stronę,

Poznasz życia rozkosze, lecz sny przemarzone,

Ach, to gorsze niż rozpacz co serce rozdziera.

I ja tak młody jeszcze, prześniłem sen złoty,

Rozpacz owiała serce, żywot tęskno płynie,

Ale nie umrę z żalu, nie umrę z tęsknoty,

Bo dusza na pamiątek wybiega pustynię,

I tam widzi twój obraz, — Ach, już mgła zachodzi.

Pamięć co dzień to słabsza, nie dziw że się zmienia...

Myśmy się tak kochali, tak tkliwi, tak młodzi;

I cóż? próżny po czasie ten wyrzut sumienia.

Snadno rozkazać sercu, by miłość uciekła,

Ale jeżeli w pamięć głęboko się wtłoczy,

Prędzej w łożu grobowcem robak serce stoczy,

Zanim by się ta przeszłość długa i przewlekło,

Rozwiała jak mgła senna w mojej wyobraźni,

O przeklinam niebieski moich marzeń Eden,

Ja, co niegdyś szukałem miłości, przyjaźni,

Opuszczony — uwiedziony, umieram sam jeden!

.

CZARY MIŁOŚCI.

Póki wiosna — szczęścia póty,

Człek słodycze z trucizn pije,

Ale młodość gdy przeżyje,

Trudno pieśniom dobrać nuty.

Pókiś młody to używaj,

Bo ulecą marzeń roje,

Może jutro już nie twoje,

Więc dziś kwiaty szczęścia zrywaj.

Młodość, wiosna prędko minie,

Znam ja młodych chwilek czary,

Znam marzenia i ofiary,

Jam tez szalał przy dziewczynie.

Ale krótko a tajemnie,

Bo macochą szczęcie miałem,

Młode lata przepłakałem,

A świat nie raz szydził ze mnie;

Moja młodość nie pogoda;

Nie majowa cisza była,

Lecz burz siła, cierpień siła,

Zniosła dusza jeszcze młoda. —

Moja wiosna dźwiękiem pieśni,

Nie zabrzmiała — smutna, dzika,

Bo już w duszy samotnika,

Kwiaty marzeń zwiędły wcześniej.

I przestałem w szczęście wierzyć,

W miłość, przyjaźń, ideały,

Bo mnie wszystkie oszukały,

Nim je wzrok mój zdołał zmierzyć.

Matka mi mawiali nie raz:

"I ty jeszcze schylisz czoło,

W czarodziejskie wpadniesz koło,

I na ciebie kolej teraz.

Do trucizny pszczółka leci

Do trucizny młodzian bieży,

Żyje sercem, kocha, wierzy,

Lada gwiazdce co zaświeci.

I wyciąga za nią dłonie,

Kochani, kocham, próżno woła

W czarodziejskie wpadnie koła.

I jak w morzu tonie, tonie,

Lecz dziewczęta jak motylki,

Płoche, zmienne i niestałe,

Trzeba cierpieć życie całe,

Za chwileczkę, za pół chwilki.

Nie jednego zczarowały.

I wpadł w sidła jak ptaszyna,

I prządł kądziel jak dziewczyna,

I zapomniał zbroi, chwały, "—

O nie matko, znam ja cuda,

Umiem zakląć, aż strach bierze,

Nie pokocham, nie uwierzę,

Oj — nie zawsze zwieść się uda.

Tak mówiłem ale w duszy,

Myślę sobie: "strach mię! bierze!

Nuż pokocham, nuż uwierzę,

Nuż mię która z dziewcząt wzruszy!

Jak myślałem, tak się stało,

Wnet zwichnąłem orle skrzydła,

W zastawione wpadłem sidła, —

A czy niebo mnie skarało!

Raz gdy szedłem — ją spotkałem,

Na dolinie — przy ruczaju,

Była piękna, jak kwiat w maju,

Zatęskniłem, — pokochałem!

Leci ten kwiatek nie był dla mnie,

To fiołek, jam chciał róży,

O! gdybym był został dłużej,

Chwilkę jednę — pół przynajmniej!

Gdybym został, któż wie — może,

I ja bym się klękać uczył,

I ja bym się przed nią włóczył,

Nie zbadane sądy Boże!

Klękać, klękać, — oszalałem!

Próżne czary i ułuda,

Nie każdego zwieść się uda,

I ja w życiu nie klękałem.

Lecz stawiła na mnie sidła,

Jak zaczęła słodko gruchać,

Trzeba było jej usłuchać,

I uklękłem,... a przebrzydła!

Oj, wolałbym w ogień skoczyć,

Wolałbym się w morzu skąpać,

Po żarzących węglach stąpać,

Niż się w prochu przed nią włoczyć.

Lecz cóż — kiedy tak patrzała,

O tak dziwnie, o tak pięknie,

Że i posąg przed nią klęknie,

Gdyby tylko ona chciała.

I cóż, — kiedy ktoś tam z boku,

Jął mi szeptać: "strzeż się grzechu!

Twoja miłość godna śmiechu"

A dla czego?—" bo z uroku!"

Jakto, jakto, — więc szalony,

Mam na urok wpaść dziewicy,

Dam ja, dam ja czarownicy!

Rzekłem srogo rozżalony

Bo wstyd prawda, całe życie

Prząść u kolan dziewki jednej,

I dla chwilki szczęścia biednej

Młodość swoją prześnić skrycie

Świat przestrony, nie z dziewczyny,

Białych rączek dla mnie wieńce,

Ja gdy lutnię wezmę w ręce,

Znajdę z lauru nie z kaliny. —

Prawdę rzekli rówiennicy,

Zawierzyłem, usłuchałem,

Lecz Bóg widzi, że kochałem,

Nie po woli czarownicy.

A po woli serca tylko:

Czarów zemną nie robiła,

Popatrzała, przemówiła,

Pokochałem jedną chwilką.

Toć jej czary takie były,

Że wabiła usty, okiem,

I był każdy pod urokiem,

I uciekać nie miał siły. —

Jej talizman to nie inny,

To te wielkie — czarne oczy,

To ten powab lic uroczy,

To tej buzi wdzięk niewinny!

Takim czarom któż podoła?

Chciała, — dałem serce, duszę;

Teraz po niej płakać muszę,

Próżno za mną "wróć się" woła.

I poszedłem w świat daleki.

Zatęskniła, zapłakała,

Na pamiątkę kwiatek dała,

Na pamiątkę, bo na wieki!

Był czas kiedym patrzył w niebo,

I nie byłem jak dziś karłem,

Orle skrzydła w chmurach darłem,

Miłość była mi potrzebą, —

Lecz po woli, po niewoli,

Osmutniało serce moje,

Odleciały marzeń roje,

A dziś ciężko serce boli.

I te boskie dziwy, cuda,

Porzucały mnie po mału;

Próżnom szukał ideału,

Przeszła młodość i ułuda.

Póki wiosna, szczęścia póty,

Człek słodycze z trucizn pije,

Ale młodość gdy przeżyje,

Trudno pieśniom dobrać nuty,

Jak grobowych hymnów dźwięki,

Taką nutą jęczy dusza,

A co piękne — już niewzrusza,

I ucieka szczęście z ręki.

Próżno pieśni szczęścia nucić,

Próżno kochać, marzyć, wierzyć;

Nie daj Boże wiosny przeżyć,

Czarodziejskie koło rzucić.

Błogo było w owem kole,

W ukochanych istot rzędzie,

A tak pięknie, jasno wszędzie,

Jak tam w niebie, nie tu w dole.

Wstyd wpierw było zgiąć kolana,

Dziś na grobie wiek je schyla,

Czekam śmierci lada chwila,

Przeszła wiosna ukochana.

Lepiej, lepiej było wprzódy,

Kochać, wierzyć, marzyć, pieśnić;

i. Gdyby całe życie prześnić,

Tak uroczo jak wiek młody!

Lepiej było, gdym ramiona,

Jako olbrzym wznosił w niebo,

Miłość była mi potrzebą,

Przycisnąłbym świat do łona.

Zbyt gorzałem, dzisiaj stygnę,.

Stygnę, stygnę po niewoli,

Codzień więcej serce boli,

Ach, i celu nie doścignę. —

Ludzkość, prawda, dwie kochanki,

Dwa najświętsze w życiu cele,

Dwa anioły — przyjaciele,

Najpiękniejsze dwie niebianki,

W ślad za niemi pogoniłem.

W czarodziejskie pędząc koło,

I szczęśliwie i wesoło,

Kilka boskich chwil przeżyłem.

Ale pierzchły złote mary,

Uleciały gdzieś daleko,

A mnie gorzkie łzy z ocz cieką,

Mej młodzieńczej płaczę wiary. —

Zwiędły wszystkie uczuć kwiaty, —

Serce ciężko zabolało;

Myśl, co niegdyś lotnie śrnialo,

W fantastyczne biegła światy.

Dziś ku niebu niebu nie wybieży,

Tylko pływa nad grobami,

Lub bujnemi zmyta łzami,

Na dnie serca cierniem leży. —

* * *

W górze w ciemnych chmur osłonie,

Tam wysoko tam daleko,

Miesiąc świeci, gwiazdy cieką,

Ja ku niebu wznoszę dłonie.

Tam mi błyska na promieniu,

Postać luba, droga, znana,

I przemawia ukochana,

Przywołuje po imieniu.

Kiedy miesiąc na młodziku,

Na promieniu do mnie spływa,

I znajomą pieśnią śpiewa,

Albo gwiazdkę lśni w strumyku.

Nieraz kwiatkiem mi zakwita,

Na smętarzu przed oczami,

Lub przyleci z ptaszętami,

I o zdrowie moje pyta.

To tu, to tam, do okoła,

Lata, biega w około mnie,

I przemawia tkliwie do mnie,

I odsłania welon z czoła.

Twarz jej blada, jasne szaty,

Po imieniu mnie przyzywa,

Obiecuje mi, odkrywa,

Inne życie, inne światy.

I przemawia pociech słowy,

I otula mnie skrzydłami,

I drżącemi tak ustami,

Roni dźwięki słodkiej mowy:

"Pójdź mój luby — pójdź tam zemną.

Tam łzy twoje policzone,

Tam radości nieskończone, —

A tu smutno — a tu ciemno. —

"Tam jest piękniej, tam jest milej,

Tam jest wiosna nieskończona,

Cudnym kwiatem umajona,

Tam sto razy świat jest tyli,

"Świat dla duchów, marzycieli,

Świat dla biednych sierot, dzieci,

Tam im inne słońce świeci,

Tam radośniej i weselej.

"Poleć zemną bo odpłynę,

Bo odbiegnę na promieniu,

Wołam ciebie po imieniu,

Bo bez ciebie ginę, ginę... "

I dotknęła mojej głowy,

A mnie przeszedł dreszcz uroczy,

I zamknąłem do snu oczy,

W duszę pokój spłynął nowy;

I zasnąłem, i marzyłem,

Sen mój rajski, istne dziwy!

Ach i byłem znów szczęśliwy,

Bo kochałem, bo wierzyłem.

W cóżem wierzył? — w inne życie!

Cóżem kochał? — inne światy!

Opłakałem moje straty,

Opłakałem dawno, skrycie.

O nie dla mnie świat uniesień,

I miłosnych uciech czary:

Rozpierzchnione snów mych mary,

Jako zwiędłe liście w jesień. —

O, nie dla mnie to bagnisko,

Gdzie jak żmija pełzać trzeba;

Ja chcę światła, ja chcę nieba,

Słońca, Boga chcę być blisko. —

Wiosno mego życia błoga,

Tam odkwitniesz mi z kolei,

Tam zanucę hymn nadziei.

I miłości hymn dla Boga.

Poradlone wznoszę czoło,

Z taką wiarą boską, świętą,

Jasną — żywą — niepojętą,

W czarodziejskie wracam koło. —

Znowu wiosna w około mnie,

Znowu świat się do mnie śmieje"

Bo przez wiarę przez nadzieję,

Samo niebo mówi do mnie. —

Wytrwam, wytrwam w cierpień życiu,

Tylko luba świeć mi jeszcze,

Świeć jak w duszy światło wieszcze,

Jako gwiazda przy powiciu.

Spływaj do mnie na promieniu,

Na promieniu — we śnie — w nocy,

I dodawaj siły, mocy,

Pój słodyczą, lecz w cierpieniu.

Czarodziejska marzeń chwilko.

Wróć mi wiosno, wieku młody;

Niechaj znowu tak jak wprzódy,

Żyję sercem, sercem tylko; —

WIDZENIE.

Patrzcie, patrzcie, po niebiosach,

Jakaż postać płynie tu,

Słońca, gwiazdy świecą w włosach,

A w jej oku — blask uroku,

Piękna, miła — wystąpiła,

Jak ideał snu. —

O! jak ku nam lekko spływa,

Na promieniu z chmur,

Melodyjnie chór jej śpiewa.

Ach kto ona, — czy Madona,

Czy ty może — zsyłasz Boże,

Którą z rajskich cór?—

Niech tu spłynie, niech nam błyśnie

Ocz promieniem w nocy cień,

Niech przytuli, niech uściśnie,

Biedne dzieci, nim uleci,

Ztąd daleko, tam gdzie cieką.

Słońca w jasny dzień,

Duchu święty ukochany

Ideale luby mój,

Nie wcielony, nie poznany

Spłyń na chwilę, już dni tyle

Czekam ciebie, a ty w Niebie,

Gdzie Aniołów rój.

Ciebie niegdyś wymarzyłem,

Śród czarownych moich snów,

I na łonie wypieściłem,

Memi łzami, cierpieniami,

Zasłużona, wymodlona,

Czemu znikasz znów?

Powróć jeszcze mój Aniele,

Tyś mych myśli piastun — stróż,

Moje szczęście i wesele;

Ach ty droga, córo Boga,

Spłyń tu do mnie, pomyśl o mnie,

Znikasz, znikasz już....

Ludzie — ludzie, wy szydzicie,

Żem ukochał błędny cień,

Żem ukochał na błękicie,

Gwiazdkę jedną, ciemną, biedną,

Co zakryta, w chmurach, świta,

Zginie lada dzień .

Ludzie, ludzie, wy śmiejecie

Z mej miłości, z moich snów,

Gwiazdka zginie, lecz na świecie,

Pośród ludzi się przebudzi,

I przyleci, i zaświeci,

I zabłyśnie znów.

Ciszej, ciszej wam się nie śni,

Nie marzycie nigdy, nie!

Czy słyszycie echo pieśni,

Szumią drzewa, ona śpiewa,

Gwiazdką świeci, duchem leci.

I odwiedza mnie.

Patrzcie, patrzcie, jak się zmienia,

Jaką postać wzięła znów,

Jaki blask ją opromienia,

Jak dwie tęcze, dwie obręcze,

Na około zdobią czoło...

O! już nie mam słów!...

Wyciągnęła do mnie dłonie,

O! nie znikaj z ocz mych, nie,

Czyi cię nigdy nie dogonię;

Skłoń się mile — choć na chwilę,

Pokaż lica, jak dziewica

Którąm widział w śnie.

Ja'm kochanek — syn przyrody!

Ona siłą snów i złud,

Skołysała duch mój młody,

Ona pieści — śród boleści,

Serce łudzi, rozkosz budzi,

Z cudu tworzy cud.

Choć tej mary nie dogonię,

To mój święty Anioł stróż;

Na przyrody — matki łonie,

Głowę złożę — zasnę może.

I nikt z ludzi — nie przebudzi,

Nie przebudzi już.

Święć się, święć się, snie mój miły,

Zsyłaj takich marzeń rój,

Niech tak prześnię do mogiły,

Aż te chmury — spłyną z góry

I tam w Niebie ujrzę ciebie,

Ideale mój. —

.

WSPOMNIENIE I MODLITWA

Ja — trzy siostrzyczki pod matczyną strażą,

Rośliśmy jakby pod pieczą anioła,

Z myślą o szczęściu: dzieci nieraz marzą,

Kiedy piastunka dotknie ręką czoła,

Marzą pod tego dotknięcia pieczęcią,

W uściskach ojca, i w matki objęciu,

Kiedy im niańka pieśń kołysząc śpiewa,

I potem jeszcze pełzając na pasku,

I widzą szczęście jakby na obrazku,

Ale cień prędko ten obraz pokrywa.

I dzieci marzą, — choć obraz pod cieniem

Tak i my z takiem rośliśmy marzeniem,

Choć szczęścia nigdy nie widziałem z bliska,

Ale je przecież znaliśmy z nazwiska,

Bo nam piastunka dziwne pletła rzeczy,

I my wierzyli, płacąc za to łzami,

Szczęśliwi jednak, bo w anioła pieczy,

Co nas swojemi otulał skrzydłami.. —

Ach któż z wdzięcznością, któż klęcząc z łzą w oku,

Nie wspomni stróża swoich lat dziecinnych,

Matki, co wiodąc od pierwszego kroku,

Prócz pieszczot dzieci znać niechciała innych,

Co łzami mącąc żywota gorycze,

Sama aż do dna swój kielich wypiła,

A dla nas tylko wybrała słodycze,

I błogosławiąc za nas się modliła

O któż nie wspomni tej co od kołyski,

Najtkliwsze zawsze oddając starania,

Wskazała potem cel życia na śliskiej,

Drodze żywota — pielgrzymki — wygnania,

Co krzyżem zbrojąc niemowlęce dłonie,

Wypiastowała na matczynem łonie,

Z myślą o Bogu zaszczepioną w duszy,

Której nie zatrze czas i nie zagłuszy. ?

Matko! ja klęcząc modlę cię za ciebie,

Obym mógł płakać jak wówczas płakałem,

Kiedy ostatni raz się pożegnałem,

Oby mnie Pan Bóg mógł usłyszyć w niebie;

I przyniósł tobie za twoje cierpienia,

Szczęścia choć chwilę, tobie, coś nie znała,

Ni jednej w życiu, coś je przepłakała,

Kryjąc łzy swoje i tłumiąc westchnienia.

Aby ich twoje dzieci nie słyszały,

I żeby z tobą razem nie płakały,

Taką modlitwę Bóg wysłucha może,

Takie cierpienia godne są nagrody:

Tyle poświęceń, tyle łez, mój Boże!

Ile ich pewno nikt nie wylał wprzódy,

I wszystkie dla nas; Ileż trosk, boleści.

Ile zawiedzeń gorzkich, niespodzianych,

A wszystkie miłe dla dzieci kochanych:

Czy tyle westchnień w piersiach się pomieści.

Czy łez tak wiele duszy nie zaleje,

Ile wylała, i dziś jeszcze leje!

O Boże, Boże skończ raz te cierpienia,

Daj szczęścia chwilę za nieszczęść tak wiele

Pozwól bym kiedyś mógł jej poświęcenia,

Odpłacić w życiu, — A ty mój Aniele,

Ty matko luba, matko moja droga,

Błogosław syna, bym szedł twoim torem,

Boś ty mi świętym była w życiu wzorem

Miłości bliźnich, i miłości Boga. —



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Spór o powieść kobiecą w Dwudziestoleciu międzywojennym sylwetka krytyczki I Krzywicka sylwetka cz

więcej podobnych podstron