Polska - a gdzie to jest?
Jak nas widzą Anglicy?
Zapytano mnie ostatnio, skąd jestem? Kiedy powiedziałem, że z Polski, usłyszałem zaskakujący komentarz: „O mój Boże! To tam, gdzie głód i powodzie”.
|
Zdumiewająca elokwencja - pomyślałem. Wprawdzie rzeki wystąpiły u nas z brzegów kilka razy, ale takiej biedy, póki co, nie mamy.
Skłoniło mnie to do nieco głębszego zbadania tematu. Przygotowane wcześniej pytania zadałem osobom mieszkającym w Wielkiej Brytanii od dłuższego czasu. Rezultat był porażający. Odpowiedzi, a raczej ich brak, wprawiły mnie w stan totalnego osłupienia.
A gdzie to jest?
Pytanie z gatunku ogólnych typu „Co wiesz o Polsce?” daje chyba największe pole do popisu i stwarza pytającemu szansę „ciągnięcia rozmówcy za język”, pod warunkiem, że mamy do czynienia choć z elementarną wiedzą. - Nic - odpowiada 30-latka Tina. - Absolutnie nic. W szkole coś było o innych krajach, ale kogo to mogło obchodzić. Na pewno nie mnie. Nigdy nie interesowała mnie geografia, nie mówiąc już o podstawowych wiadomościach na temat jakiegoś południowo-europejskiego kraju - dodaje nieco rozbawiona moim zaskoczeniem. Próbując dowiedzieć się, dlaczego tak mało wie o kontynencie, na którym żyje, usłyszałem agresywną ripostę: - Żal ci, że nie jesteś znany? Że ludzie nie reagują z zainteresowaniem, gdy słyszą o twoim pochodzeniu? Zresztą, co może być ciekawego w kraju, z którego pochodzisz, jeśli tysiące rodaków z niego uciekają? Marzy wam się sława, choć nie macie nic do zaoferowania światu. No cóż, dostałem za swoje. W końcu sam się o to prosiłem - pomyślałem. Zdumiewające, że można być autorem takich słów i studiować jednocześnie politologię. Czy to nie zakrawa na ironię? Zadając tego typu pytanie, oczekujemy z reguły, chociaż namiastki odpowiedzi, znaku, że ktoś kiedyś w ogóle o naszym kraju słyszał, a nie komentarza ilustrowanego śmiechem i bezdenną ignorancją. Nie wymaga się od razu wiedzy encyklopedycznej, ale podstaw dotyczących chociażby... położenia geograficznego, z określeniem którego wielu miało kłopoty.
Bez dostępu do morza?
Każdy Europejczyk wie lub powinien wiedzieć, gdzie leży Polska. Rzeczywistość pokazuje jednak coś zupełnie innego. Wbrew przypuszczeniom i oczekiwanej wiedzy w większości przypadków zostaliśmy sklasyfikowani, jako bezpośredni sąsiedzi Hiszpanów i Francuzów lub Francuzów i Rosjan. Rekordzista stwierdził, że nie jesteśmy nawet państwem europejskim. John, który ma polskie korzenie i mieszka na wyspie od prawie 40 lat, zaskoczony pytaniem o lokalizację, odpowiada: - Jesteście stosunkowo małym państwem, dlatego dosyć trudno jest was znaleźć na mapie Europy. Wiem, że graniczycie ze Słowacją i nie macie dostępu do morza. Praga to jedno z waszych miast, prawda? I chyba odbywają się teraz tam wybory prezydenckie. Poruszony błyskotliwością tej odpowiedzi, nie śmiałem już pytać o stolicę, walutę, język czy główne rzeki, gdyż byłyby to pytania z górnej półki. Wiedziony jednak jakimś dziwnym przeczuciem, próbowałem podpytać o historię. Odpowiedź była jak kubeł zimnej wody. Data chrztu, bitwa pod Grunwaldem, III rozbiór, a nawet odzyskanie niepodległości i socrealizm - oto detale, które otrzymałem w zamian. Nazwa stolicy i język urzędowy pozostały jednak tajemnicą. Czy naprawdę można być z jednej strony tak wybiórczo wykształconym, a z drugiej natomiast błogo nieświadomym? A może Vaclav Havel to syn Boleslawa Chrobrego?
Polak papieżem?
Po nieporozumieniach w dziedzinie topografii przyszła kolej na wybitne jednostki, najświetniejsze umysły naszej ojczyzny. Również tutaj poziom uświadomienia był druzgocący. Po wydarzeniach kwietniowych bieżącego roku jeden wielki Polak był na ustach wszystkich. Umknęło to jednak uwadze Maureen, 45-latki z Leeds. - Nie przychodzi mi do głowy żadne słynne polskie nazwisko. Mieliście znanych władców, prezydentów, ale nie znam nikogo zasłużonego. Wiem, że prezydentem jest Kwaśniewski, a papież, który niedawno zmarł, też chyba pochodził z waszego kraju, mam rację? Ręce same opadają, gdy słucha się takich wypowiedzi praktykującej chrześcijanki. Wynurzenia idą tutaj w parze z całkowicie świadomym brakiem informacji. - I jeśli się nie mylę - dodaje po chwili. - To nie ma u was żadnych laureatów Nagrody Nobla. Zapytana, czy mówi jej coś: Miłosz, Sienkiewicz, Szymborska, Wałęsa, Reymont, odpowiada: - A powinny? Bo szczerze mówiąc, nigdy o nich nie słyszałam. Dziwna odpowiedź jak na kogoś, kto słyszał o „Solidarności”. Nie jesteśmy najciekawszym krajem. To fakt. Nie znaczy to jednak, że zasługujemy na to, żeby być aż tak ignorowanym. Nikogo tutaj nie obchodzi afera Rywina, rządowe machlojki czy Nobel Szymborskiej, ale kiedy Tony Blair wygłasza przemówienie, lub pojawia się kolejna plotka o śp. księżnej Dianie, agencje prasowe zalewają nas bezużytecznymi informacjami. Tak na wszelki wypadek. Żebyśmy wiedzieli.
Światełko w tunelu
Gdzie przebiega granica między niewiedzą i nieświadomością a ignorancją? Choć jedno z reguły wyklucza drugie, nie czyni to naszego kraju ani trochę atrakcyjniejszym, nie ściąga zainteresowanych spojrzeń Anglikow. A może jest to wina złej promocji kraju w świecie lub nawet jej braku? Wciąż jednak zadziwiającym pozostaje fakt, jakimi laikami potrafią być wyspiarze, którzy szczycą się słynnymi ośrodkami akademickimi. Muszę jednak w tym miejscu oddać sprawiedliwość osobom, dla których tak mały kraj jak Polska istnieje nie tylko na mapie i w rocznikach statystycznych. - Co roku wakacje spędzamy w Zakopanem - mówią Danielle i Leslie, małżeństwo z 55-letnim stażem. - Mamy tam zaprzyjaźnione małżeństwo jeszcze z czasów wojny. Każdego lata jestem pod wrażeniem polskich plenerów, gościnności i tych oscypków, których u nas na darmo szukać. Prawostronny ruch, do ktorego nigdy chyba się nie przyzwyczaimy, herbata z cytryną, bigos i wspaniała literatura. W wolnych chwilach ja zaczytuję się Reymontem i poezją, a Les, jako pasjonat historii, sięga po Sienkiewicza. Najbardziej jednak kochamy nasze polskie wnuki. Polska to po prostu nasz drugi dom.