Krlewna P. Przno mawial jej krl stary,
Ze we wszystkim trzeba miary.
Raz ja tak swedziala dupa,
Ze zgwalcila i biskupa,
A ze ten ja zerznal marnie,
Poszla dawac pod latarnie.
Za grami, za lasami,
Za morzami i rzekami
Zyl dawnymi bardzo laty
Krl potezny i bogaty.
Dobrotliwy, szczodrobliwy,
Lecz niezmiernie roztargniony
Z racji crki Pizdoliny,
Ktra chociaz dobra, mila,
Niepomiernie sie kurwila,
A dawala bez wyboru i rycerzom,
Panom dworu i kuchcikom i kucharzom,
Giermkom, ciurom, pisarczykom.
W kazdej porze, w kazdym czasie,
Wciaz myslala o kutasie.
Az z burdeli wszystkich w miescie,
Do samego krla wreszcie,
Od kurewskiej calej nacji,
Przyszly dziwki w delegacji.
Ta najbardziej rozjebana,
Pada przed nim na kolana,
Z trudem wielkim tlumiac lkanie,
Rzecze: Krlu ojcze, panie,
Ty panujac od lat wielu,
Byles ojcem na burdelu.
Upadamy i pytamy:
Twoja crka dupy daje
Wszystkim w miescie bez pieniedzy,
Przez co wpycha nas do nedzy.
Nikt nas teraz nie pierdoli,
Bo darmoche kazdy woli.
Krl na lzy kurewskie czuly,
Kazal dac ze swej szkatuly
Kazdej kurwie po dukacie.
Poczem zamknal sie w komnacie
I tam siedzial przez dzien caly,
Az mu jaja posiwialy.
W nocy zas przywolal swego
Astrologa nadwornego,
By ten patrzac w gwiezdne szlaki
Znalazl wreszcie sposb jaki,
By krlewnie mozna bylo,
Czy dobrocia, czy tez sila
Wrcic znw do cnoty granic
Lub gdy to sie nie zda na nic,
To niech w koncu w swojej sferze
Oblapnikw sobie bierze.
Wiec astrolog, wziawszy lupe,
Zajrzal raz krlewnie w dupe,
Dwakroc cyrklem pizde zmierzyl,
Po czym zamknal sie w swej wiezy
I tam w pracy pograzony,
Tak byl przy tym roztargniony,
Ze szukajac gwiazd na niebie,
W zapomnieniu sral pod siebie.
Krecil, wiercil teleskopem,
Wreszcie wrcil z horoskopem.
Panie! Smutna wiesc niestety,
Objawily mi planety,
Ze krlewny nic nie wstrzyma,
Na jej szal lekarstwa ni ma.
Chyba, ze sie znajdzie taki,
Wielki jebak nad jebaki,
Ktry ja tak zerznie pieknie,
Az krlewnie pizda peknie.
Zywym ogniem sie rozpali
Na kawalki sie rozwali.
Wtedy bedzie Pizdolina
Z czaru swego wyzwolona
I znw stanie sie prawiczka
Z malusienka, ciasna piczka.
Krl, choc plakal ze zmartwienia
Zamknal crke do wiezienia.
By sie wiecej nie puszczala,
Tam codziennie dostawala,
Prcz swietnego utrzymania,
Tysiac swiec do brandzlowania,
Wazeliny beczke cala;
Lecz jej ciagle bylo malo.
Wszystkim bylo ogloszone,
Ze kto zbawi Pizdoline,
Ten otrzyma za podzieke
Pl krlestwa i jej reke.
Wiec zjechali sie jebacze,
Czarodzieje, zaklinacze
I rycerze, krlewicze,
By krlewnie zerznac picze.
I choc tegie maja chuje,
Na nic jednak to sie zdaje,
Bo jej ciagle jest za malo.
A tymczasem heroldowie,
W calym kraju, w pismie, w mowie,
Dziwne wiesci rozglaszaja,
Coraz dalej, dalej, dalej.
Az dotarli hen, daleko,
Gdzie za sidma gra, rzeka,
Stala sobie mala chatka,
W niej mieszkala stara matka,
Ze synami swymi trzema,
Ktrym w swiecie rwnych nie ma.
Syn najstarszy mial chuj dlugi
I gruby na ksztalt maczugi;
A po bokach jego byly,
Jakies garby, jakies guzy,
Jaja mial jak dwa arbuzy.
A ze ciagle mu bez mala
Ta ogromna pyta stala
Chujogromem go nazwano.
Pizdoliza- nosil miano syn nastepny,
Bo lizanie stawial wyzej nad jebanie
I nie bylo mistrza w swiecie,
By przescignal go w minecie.
Ciesza matke takie dzieci,
Lecz niestety smuci trzeci,
Ktry rodu byl zakala,
Bo mial kuske calkiem mala,
Cienka, dluga na ksztalt glizdy
I nie palil sie do pizdy.
Dobrze, ze z matczynej woli,
Raz w miesiacu cos pierdolil.
Tak im zycie slodko idzie,
Nie w dostatku, lecz nie w biedzie.
Starsze bowiem dwa chlopaki
Zarabialy w sposb taki,
Ze cnotliwe starsze panie
Braly ich na utrzymanie.
A i matka, chociaz stara,
Dala dupy za talara,
Na stojaka, gdzies w klozecie.
Lecz najmlodszy, glupek przecie,
Choc podoba sie niewiastom,
Dawal dupy pederastom.
I ku matki wielkiej zlosci
Nie bral nic od swoich gosci.
Gdy dotarla juz w te strony
Wiesc o losie Pizdoliny,
Na pieniadze wnet lakoma,
Wola matka Chujogroma
I tak rzecze: Ty mj synu,
Idz dokonaj tego czynu.
Olbrzym wnet usluchal matki,
Wlozyl zaraz czyste gatki,
Wymyl jaja i bez zwloki
Ruszyl szybko w swiat szeroki.
A gdy przybyl do stolicy
Poszedl zaraz do ciemnicy,
Gdzie sie swieca rozkraczona
Brandzlowala Pizdolina.
Pyta dawno mu stanela,
Wiec sie szybko wzial do dziela
I za pierwszym sztosem leci,
Blyskawicznie drugi, trzeci,
Czwarty, piaty, az nareszcie,
Wyrznal sztosw tysiac dwiescie
I utracil sile cala,
A krlewnie bylo malo.
Tak byl przy tym spierdolony,
Ze zlezc nie mgl z Pizdoliny
I musialu dworskie ciury
Sciagnac go za dupe z dziury.
Wnet zaniesli omdlalego
Do szpitala zamkowego,
A krlewna ciagle krzyczy:
To za malo dla mej piczy!
Predko, predko basn sie laje,
Lecz niepredko rzecz sie staje.
Basn sie laje, czas ucieka,
Chujogroma matka czeka
I juz martwic sie zaczyna:
Cos nie widac skurwysyna.
Pizdoliza do sie wzywa
I w te slowa sie odzywa:
Bratu- rzecz to nie do wiary-
Nie powiodly sie zamiary,
Kutas zmarnial mu niestety,
Idz wiec ty, sprbuj minety.
I Pizdoliz wnet bez zwloki
Ruszyl predko w swiat szeroki.
A gdy przybyl do stolicy,
Poszedl zaraz do ciemnicy,
Gdzie sie swieca rozkraczona,
Brandzlowala Pizdolina.
Krlewne za dupe lapie
I minete tega chlapie.
Jezyk jego jak ta zmija,
To sie zwija, to rozwija,
Kreci na ksztalt kolowrotka,
To od zewnatrz, to od srodka.
Doba wciaz za doba mija,
On jezorem wciaz wywija,
Az utracil sile cala.
A krlewnie ciagle malo.
Tak byl pryz tym oslabiony,
Ze zlezc nie mgl z Pizdoliny
I musialy dworskie ciury
Zciagnac go za dupe z dziury.
I zaniesli omdlalego
Do szpitala zamkowego.
Predko, predko, basn sie laje,
Lecz niepredko rzecz sie staje.
Basn sie laje, czas ucieka,
Pizdoliza matka czeka
I juz martwic sie zaczyna:
Cos nie widac sukinsyna.
I zaciska w zlosci zeby,
Ze dwch synw niby deby
Losy wziely jej zdradziecko.
Jedno jej zostalo dziecko
I do tego calkiem glupie.
Gluptak mial to wszystko w dupie.
Raz w niedziele, po jedzeniu,
Chcial podrzemac sobie w cieniu,
Ale spac mu cos nie daje,
Ciagle go cos gryzie w jaje.
Patrzy, widzi, ze to menda
Wciaz po jajach mu sie szwenda.
Gluptak juz rozpina gacie,
By ja otruc w sublimacie,
Gdy w tem menda nieszczesliwa,
Ludzkim glosem sie odzywa:
Czemu pragniesz mojej zguby?
Nie zabijaj chlopcze luby!
Menda tez stworzenie Boze,
Ze inaczej zyc nie moze
I ze czasem w jajo utnie,
Nie gub jejze tak okrutnie.
Gluptak mysli- nic takiego,
Przeciezn nie zje mnie calego,
A pocierpiec troche moge,
Idz wiec zatem w swoja droge
I wtem menda w okamgnieniu,
W czarownika sie zamienia,
W czarownika, w czarodzieja
I do swego dobrodzieja,
Co sie w strachu z miejsca zrywa,
W takie slowo sie odzywa:
Ze z litosci miales wzgledy
Dla bezdomnej, slabej mendy
I zes je darowal zycie,
Wynagrodze cie sowicie:
Dam ja ci wskazwki pewne,
Jak pierdolic masz krlewne;
Sil twych malo ci potrzeba,
Dam kondoma samojeba.
Kondom ten ma dziwna sile,
Gdy go wlozysz na swa pyte,
Sztos za sztosem- on
Za ciebie bedzie jebal.
Jebiac jebie czarodziejska moca cudny,
Do zdobycia bardzo trudny.
Dupa strzeze go zakleta,
Na przechodni wciaz wypieta.
I czy z bliska, czy z daleka,
Zarem swoim wszystkich spieka
I w tym wielkim, mocnym zarze,
Dupa sie calowac kaze.
Lecz gdy wetkniesz jej te slowa:
Niech sie ogien w dupie schowa,
Sama sie pocaluj wlasnie.
Wtedy ogien w dupie zgasnie,
I powoli z dobrej woli,
Kondom zabrac ci pozwoli.
Masz tu klebek, rzuc, idz wszedzie,
Gdzie sie klebek toczyl bedzie.
Wstal i poszedl do tej dupy,
A gdy minal stu bram slupy,
Patrzy- jest dupa zakleta,
Na przychodniw wciaz wypieta
I czy z bliska, czy z daleka,
Zarem swoim wszystkich spieka,
Rozzarzona nad pojecie.
Czarodziejskie swe zaklecie,
Gluptak z calej sily wrzasnie:
Sama sie pocaluj wlasnie!
Wtedy dupa zawstydzona
Puscila go do kondoma.
I z kondomem uciszony
Pedzi wnet do Pizdoliny.
Kondom wklada, niecierpliwy,
A tu patrzy- czary, cuda, dziwy!
Chuj, co przedtem byl jak z ciasta,
Na sto chujw sie rozrasta.
Kazdy gruby jak ta bela.
Kazdy picze jej rozdziera.
Kazdy twardy jak ze stali.
Kazdy dlugi na sto cali.
Wszystkie chuje z calej sily
Na krlewne udzerzyly.
Kazdy jej sie z pizde wkreca,
Kazdy siega koncem serca.
Kazdy jej sie w pizdzie grzeje.
Kazdy jebie, jebie, jebie.
Az krlewna Pizdolina,
Rozjebana, spierdolona,
Ze zmeczenia ledwo zywa
Krzyczy: Pizda sie rozrywa!
Takie przy tym tarcie bylo,
Ze sie w dupie zapalilo.
By ugasic pozar ciala,
Straz zamkowa przyjechala.
Z toporami, drabinami,
Bosakami i pompami,
Slowem z calym inwentarzem
Uzywanym przy pozarze.
I po dlugiej, dlugiej pracy,
Ugasili go strazacy.
Tak zostala Pizdolina
Z czaru swego wybawiona.
I znw stala sie prawiczka
Z malusienka, ciasna piczka.
Krl, pomimo swej starosci,
Kapucyna cial z radosci,
Bez ustanku tydzien caly,
Az mu jaja wylysialy.
Mimo, ze juz nie byl mlody.
Potem byl wyprawil gody,
Gluptakowi z Pizdolina.
Mnie na gody zaproszono,
Wiec jak mwie
Tez tam bylem,
Jadlem, pilem, pierdolilem.
Bawilem sie z nimi spolem,
Az zasnalem gdzies pod stolem