KTO WIERZY W ANIOŁY?
|
|
|
|
Kto tak naprawdę wierzy w Anioły? Tylko, że nie te puchate amorki, fikające koziołki na starych ołtarzach czy na obrazkach kolorowych, jak ciastko z kremem.
Chodzi mi o Anioły prawdziwe, tak przeźroczyste, jak powietrze, których po prostu nie widać, bo one służą, a kto dobrze służy ten nie rzuca się w oczy. Mówię o Aniołach czystych jak światło i szybszych od światła, a dobrych jak światło ogniska w ciemnym i strasznym lesie. Pewien wesoły papież, patrząc na tłum ludzi w kościele, zawsze pamiętał o tłumie Aniołów-Stróżów unoszących się w powietrzu, jak przeźroczyste motyle. To był bardzo dobry papież i dlatego widział trochę więcej.
- Ja tam nie wierzę w Anioły - powiedział Tomek - i wcale o nich nie pamiętam!
- Ale one pamiętają o tobie - powiedziałem mu, lecz on popatrzył na mnie, jakbym opowiadał mu o jakimś Kosmoczarodzieju czy UFO-ludkach i zabrał się za czytanie komiksu o lotach kosmicznych - to dla niego było ciekawsze. Ale potem… właśnie - to chciałbym wam opowiedzieć.
Tomek chciał zostać listonoszem, ale nie takim zwykłym - z torbą trąbką na czapce. Marzył sobie, że gdy on będzie duży, listonosze będą latać helikopterami i wrzucać listy przez okna. Kto wie, może tak będzie kiedyś, ale teraz Mijal codziennie pana Pawła - listonosza, który jeździł na motorku i miał wielkie wąsiska pod czerwonym od zimna nosem. Pan Paweł był już staruszkiem, ale jeszcze roznosił listy, bo bez tego nie mógł żyć.
Zawsze nosił listy do rak własnych. Pukał, wchodził, mówił: „Szczęść Boże!” i coś jeszcze o pogodzie, o zapachach z kuchni, o wieściach z innej ulicy… Wszystkim zdawało się, że Pan Paweł robi to od zawsze i już na zawsze. Lecz któregoś dnia Tomek zauważył, że Pan Paweł jedzie jakoś krzywo na swoim motorku, przechyla się nagle i… przewraca. Gdy Tomek podbiegł trochę bliżej, zobaczył, że Pan Paweł trzyma się za serce i ledwie oddycha. Pobiegł szybko i zadzwonił po karetkę. Przyjechała Karetka i wzięła Pana Pawła, przyjechała policja i zabrała motorek, lecz nikt nie zauważył, że torba pełna listów leż y w rowie. To Tomek ją zauważył. Pomyślał, dlaczego on nie miałby roznieść tych listów, przecież miał być kiedyś listonoszem.
Włożył sobie pełne listów torbisko na ramię i ruszył do najbliższego bloku. Pukał tak jak Pan Paweł i opowiadał przy okazji, co się z nim stało. Przy okazji też zerkał, jak to ludzie mieszkają. I dziwił się, bo jedne domy były podobne do mieszkania lalek - cieplutkie, jasne, kolorowe, a inne były jak jaskinie - zimne, ciemne i smutne. Cieszył się, że do takich ciemnych kątów wpada list, jak biały gołąb.
Kiedy obszedł kilka bloków, zmęczył się strasznie - bolały go nogi, ramionami kostki od pukania. Wreszcie zobaczył, że na dnie torby jest ostatni list, ale jakiś dziwny: ktoś bardzo krzywymi literami napisał: „Pan Jezus - do rąk własnych”. I nic więcej, ani ulicy, ani kodu… Nadawcy też nie było. Tomek chciał zanieść list do kościoła, ale przypomniało mu się, że już dawno nie był na religii i nie chciał się spotkać z Księdzem Mateuszem. - A może rzeczywiście Pan Jezus mieszka gdzieś tutaj, a nie tylko w niebie albo w kościele? - pomyślał i postanowił chodzi od drzwi do drzwi i pytać, czy nie mieszka tam Pan Jezus.
Ludzie uśmiechali się dziwnie i kręcili głowami. Jakaś pani powiedziała: Nie, tu nie mieszka Pan Jezus, bo gdyby mieszkał, to na pewno by mi przyniósł węgiel, bo ja nie mogę dźwigać. Tomek więc pobiegł i przyniósł węgiel na cale trzy dni i jeszcze rozpalił w piecu. Jakaś dziewczynka nic mu nie odpowiedziała, tylko poprosiła: Chodź się ze mną pobawić! A Tomek został z nią i bawi się z godzinę. Jakiś dziadek powiedział, że Pan Jezus mieszka tam, gdzie jest dobroć.
- A gdzie mieszka dobroć? - zapytał Tomek.
- Może mieszkać wszędzie i nigdzie, ale zawsze gdzieś mieszka - usłyszał odpowiedź.
Cały następny dzień chodził Tomek w poszukiwaniu Pana Jezusa, aż w końcu zastuka do drzwi, za którymi ktoś śpiewał. Usłyszał: „Proszę” i wszedł. W mieszkaniu stal wózek inwalidzki, a w nim pan bez nóg. To on śpiewał.
- Czy tu mieszka Pan Jezus? - zapytał go Tomek.
- Tak - odpowiedział ten pan - Dlaczego pytasz?
- Bo mam list do Niego - powiedział Tomek. Ten Pan uśmiechnął się i odpowiedział: To pewnie list od Franusia z domu dla chorych dzieci. Ten Franuś ciągle pisał listy do mamy i taty, bo nigdy ich nie widział i chciał, bo do niego przyjechali. Tylko, że nie znal do nich adresu. A w końcu napisał list do Pana Jezusa, a ja znalazłem ten list i poszedłem do niego. Wtedy on mnie nazwał Panem Jezusem. To dobry dzieciak, ale nie ma przyjaciół, bo jest bardzo brzydki. Chodziłem do niego, gdy miałem zdrowe nogi, ale teraz nie mogę - powiedział ten pan, ale bez wielkiego smutku - Widzisz - powiedział - robię dla Franusia szopkę, jeszcze tylko kilka figurek i już będzie gotowa.
Tomek podszedł bliżej i aż oczy mu się zaświeciły - figurki były jak żywe.
- A z czego Pan to robi? - spytał.
- Z chleba, mój chłopcze - odpowiedział ten pan. - Może byś mi kupił jutro najbielszego chleba, bo jutro będę lepił Dzieciątko Jezus. A teraz może zaniesiesz te figurki Franusiowi, skoro bawisz się w listonosza, co?
O tak, Tomek wziął wszystko w karton i poszedł do tego domu chorych dzieci. Rzeczywiście, Franuś był mały i brzydki, ale jak się dowiedział, że to dla niego ta szopka, to zaczął tańczyć i klaskać, i Tomek go polubił za tę radość, bo on cieszyć nie potrafił. Teraz wyjaśniał Franusiowi, która figurka przypomina Maryję, Józefa, Aniołów, pasterzy… Aż wstyd mu się zrobiło, że zapomniał tyle z religii. Obiecał Franusiowi, że pojutrze przyniesie mu figurkę Dzieciątka Jezus. Franuś uściska i aż pięć koziołków wywinął z radości.
Na drugi dzień Tomek kupił najbielsze bulki na figurkę i zaniósł do pana „Jezusowego” - tak go nazwał w myślach. Siedział i patrzył, jak z chleba powstaje Dzieciątko, a ten pan opowiadał o Panu Jezusie, jak o Baranku, który przyszedł zgładzić grzechy, czyli brudy świata. I wtedy Tomek poczuł się brudny od środka - tak dawno już nie był u spowiedzi, a tu się święta zbliżały. A to Dzieciątko było takie bielusieńkie, że nie mógł wziąć go do rąk i przytulić do tak brudnego serca. Nagle zerwał się i pobiegł do kościoła.
W konfesjonale siedział Ksiądz Mateusz i z daleka kiwał na Tomka, jakby na niego czekał już wiele tygodni. Tomek wyrzucił z siebie grzechy, czerwony ze wstydu i żalu, Ksiądz przekreślił je znakiem Jezusowego krzyża. A potem szepnął do Tomka: „No, już wróć, synu, wróć, Jezus czeka”. Gdy Tomek szedł do Komunii, zdawało mu się, że robi w sobie kołyskę dla Najczystszego… Wiedział, że teraz może wrócić po figurkę Dzieciątka, przytulić je do serca i zanieść razem z żywym Jezusem Franusiowi.
Kiedy szedł z kościoła, pomyślał zdziwiony: Niby nikogo nie widziałem, ale jakby mnie wciąż ktoś prowadził… A teraz, jakby ktoś we mnie albo gdzieś w powietrzu śpiewa, choć nikogo nie widać. To chyba jednak Anioły - ci listonosze Pana Boga.
Kiedy zaniósł Franusiowi Dzieciątko i obaj ułożyli je w szopce, a Tomek pomyślał, że poprosi mamę, żeby zaprosiła Franusia na Wigilie i że pójdą obaj na Pasterkę, to nagle zauważył, że figurka jednego pastuszka klęczącego zaraz przy Dzieciątku, jest bardzo podobna do Franusia, a druga do niego… - Jak to niebo jest bliziutko! - pomyślał - nawet nie trzeba statków kosmicznych, żeby być blisko Jezusa. Wystarczy Go przybliżyć do siebie i do kogoś jeszcze. I poczuł, że Franuś z wdzięczności pocałował go w ucho.