Moi rodzice zmarnowali mi życie
Maja Stasińska / Onet.pl Miłość rodziców i dzieci jest naturalna. Zdarza się jednak, że negatywne doświadczenia niszczą relacje, a jedyne co zostaje to urazy i żal. Sytuacja staje się szczególnie trudna, kiedy rodzice starzeją się i wymagają opieki. Wybaczenie, choć trudne, jest możliwe, ale wymaga zaangażowania obu stron.
Marta pamięta z dzieciństwa, jak babcia co rano szykowała ją do szkoły. Mieszkali w jednym domu, ona z bratem i rodzicami na górze, a dziadkowie na dole. Tak było oficjalnie, w praktyce na górę dzieciaki prawie nie wchodziły. Rodzice nie mieli czasu, żeby zajmować się nimi, tak byli zajęci swoim konfliktami. Często Marta słyszała, jak ojciec wyzywał matkę, po mieszkaniu latały talerze. Odchodził i wracał. Kiedy Marta miała 13 lat, a jej brat 12, zniknął na dobre. Nie interesował się dziećmi. Szybko jego miejsce zajął inny mężczyzna, ale ojczym uważał, że Marta i jej brat, to nie jego dzieci i nic go nie obchodzą.
- Może to wydać się straszne, ale kiedy byłam mała, marzyłam, żeby rodzice umarli i wtedy zamieszkamy tylko z dziadkami. Babcia robiła najlepsze placki z jabłkami na świecie, a dziadek wieczorem czytał gazety i śmiesznie komentował to, co się dzieje. Moje najlepsze wspomnienia z dzieciństwa wiążą się z nimi - mówi Marta.
Nawet w niedzielę, kiedy mama Marty nie szła do pracy (była dyrektorką biblioteki) nie gotowała obiadu, tylko mówiła, żeby dzieci zeszły do babci. Wiele lat później Marta zrozumiała, że matka była uzależniona od alkoholu.
- Może bardziej niż pełnego brzucha potrzebowałam tej troski, zainteresowania, chciałam wiedzieć, że jesteśmy ważni. Nigdy tego nie dostałam - mówi Marta.
Kiedy babcia i dziadek umarli, Marta była już dorosła. Odeszły najbliższe jej osoby. Do dziś, zanim podejmie ważną decyzję, zastanawia się, co powiedziałby dziadek. Każdy swój sukces dedykuje swoim dziadkom, bo dzięki nim wyrosła na mądrą kobietę.
Prawda subiektywna
Dziś Marta z mężem i dwójką dzieci mieszka w domu po dziadkach. Jej brat wyjechał do innego miasta i nie chce widzieć matki. Ona sama nadal zajmuje górę. Rozstała się z ojczymem. Jest już na emeryturze i mogłaby zająć się wnukami, ale mówi, że nie ma siły. Zupełnie inaczej pamięta czasy dorastania jej dzieci, niż one. Mówi, jak bardzo się nimi opiekowała i jak bardzo je kochała.
- Nie kochała i nie kocha nikogo poza sobą samą. Jedyne na co ją stać, to puste słowa. Wiem, że już nigdy się nie zmieni. Mój najlepszy dzień, to ten, kiedy matka nie schodzi z góry. Kiedyś jej powiedziałam, że przecież zajmowała się nami babcia. Płakała, zrobiła jakąś teatralną scenę, jak bardzo jest nieszczęśliwa, bo ma niewdzięczną córkę. Minęła się z powołaniem, powinna zostać aktorką. Robi się coraz bardziej niedołężna i coraz częściej potrzebuje pomocy, a ja nie mogę na nią patrzeć. Jest dla mnie obcą osobą, chociaż całe życie mieszkaliśmy w jednym domu - mówi Marta.
Justyna Święcicka, psycholog, pracownik Specjalistycznej Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej "Uniwersytet dla Rodziców" jest zdania, że jeśli rodzice nie umieli stworzyć dziecku poczucia bezpieczeństwa, opieki i miłości, to powinni wziąć za to odpowiedzialność i umieć przyznać się do własnych błędów.
- To bardzo trudna sytuacja zarówno dla nich, jak i ich dorosłych dzieci, które przepełnia żal, ale też same mogą mieć problemy z wychowaniem własnych dzieci. Mogą popełniać te same błędy, czasami nieświadomie, ale innych wzorców nie mają; albo na zasadzie, ja będę innym rodzicem, zbytnio je rozpieszczać. Obie metody wychowawcze są złe. Czasami potrzebna jest psychoterapia, żeby przerwać błędne koło - mówi Justyna Święcicka.
Zmarnowali mi życie
Piotrek dziś mówi bez ogródek: - Moi rodzice zmarnowali mi życie. Zobaczył to, kiedy był już dorosły, wcześniej nawet bał się pomyśleć o tym, że mógłby się im sprzeciwić. Mama Piotra pracowała w ministerstwie, ojciec był dyrektorem fabryki samochodów. Miał w dzieciństwie gumy Donald, dżinsowe spodnie i wakacje w Bułgarii. Nie miał tylko siebie samego.
- Rodzice od zawsze ustawiali mi życie. W szkole muzycznej, grałem na skrzypcach, bo tak chciał ojciec. Później chciałem grać na saksofonie, jak moi ukochani jazzmeni. Nie było nawet mowy. Ojciec się nie zgodził. Nie miał w zwyczaju rozmawiać, "nie" oznaczało "nie" i nie pozostawiało miejsca na zbędne dyskusje. Matka nie miała nic do powiedzenia. Kiedy on zaczynał swoje rządy, wychodziła z pokoju. Była jak cień, który niby jest, a jakby go nie było. Ojciec jej nie szanował - wspomina.
Piotr pamięta, jak bardzo zazdrościł kolegom, że mogą chodzić na dyskoteki, podrywać dziewczyny, robić to, czego on nie mógł. Musiał być w domu, bo nauka była najważniejsza. Ojcu przyszło do głowy, że jego syn powinienem zostać prawnikiem, "bo to taki dobry zawód". Nie zapytał Piotra, czy go to interesuje, a jemu nie przyszło do głowy, żeby zastanowić się nad tym. Miał być kimś, żeby ojciec mógł pochwalić się przed znajomymi: mój synek pięknie gra na skrzypcach, mój synek dobrze się uczy, jest taki grzeczny, ma wzorowe z zachowanie, będzie prawnikiem. Ojciec Pawła uważał się za kulturalnego człowieka. Nigdy nie podniósł na niego głosu. Ale ten kulturalny człowiek nie kochał nie tylko syna, ale chyba ludzi w ogóle, był rasistą i antysemitą, bo Murzyni to lenie, a Żydzi cwaniaki, co to opanowały świat. Wystarczyło, że spojrzał na Pawła, żeby ten kulił się ze strachu.
- Nie pamiętam, żeby mnie przytulił, pogłaskał po głowie, czy w ogóle dotknął, zapytał, czego chcę. Nic z tych rzeczy. Matka była wręcz nadopiekuńcza, ale nie miała nic do powiedzenia - mówi Piotr.
Na prawie był raczej przeciętnym studentem, męczył się. Skończył studia, ale nie zrobił aplikacji. Ojciec nigdy mu tego nie wybaczył. Nie, żeby się zbuntował, ale nie udało mu się zdać egzaminów. Ojciec załatwił mu pracę u siebie w firmie i tak jakoś zostało. Niewiele tam robił, ale też i satysfakcji nie miał. Pierwszy raz zastanowił się, czego chce, kiedy był w związku z Agatą, to ona zadawała mu pytania, na które nigdy wcześniej nie musiał udzielać odpowiedzi: co lubi?, o czym marzy? Skończyła akademię sztuk pięknych, pracowała w firmie reklamowej, marzyła o swojej małej galerii. Podróżowała.
- Przy niej zauważyłem, że jestem wrakiem człowieka, że nic nie wiem o sobie. Ojciec zabrał mi moje dzieciństwo, młodość, moją pewność siebie. Dostałem się do najlepszego liceum, na studia, zdobyłem nagrody w konkursach skrzypcowych, nigdy mi nie powiedział, że jest ze mnie dumny. Chwalił się tylko przed swoimi kolegami z pracy. A ja jak pies skamlałem o jego akceptację. Mówił, że całe życie ciężko pracował, żeby jego syn miał przyszłość. Ale dla dziecka nie tylko potrzebne są chleb i buty, ale jeszcze rodzicielska miłość - mówi Piotr.
Ojciec nie zaakceptował Agaty, a matka milczała, jak zwykle. Stwierdził, że najlepszą dla niego dziewczyną, będzie córka jego przyjaciela - dyrektora banku. Znali się od dziecka, ale Paweł jej nie kochał. Wtedy pierwszy raz się zbuntował. Nie chciał już być maszynką do spełniania jego zachcianek. Czasami łapie się tylko na tym, że bezrefleksyjnie wykonuje polecenia. Chodzi na terapię, uczy się asertywności i zastanawiania nad własnymi potrzebami.
- Nie kocham swoich rodziców: ojca tyrana i matki, która nie potrafiła mnie przed nim obronić. Stwierdziłem, że nic nie jestem im winien. Nie chcę się z nimi kontaktować. Ojciec jest coraz bardziej niedołężny. Oczekuje, że będę się nim opiekował, że ja pierwszy raz w życiu uwolniłem się od jego oczekiwań. Już mnie nie obchodzi to, czego on chce. W wieku 32 lat pierwszy raz zastanowiłem się, czego ja chcę - mówi Piotr.
Ojciec nie zaakceptował Agaty, a matka milczała, jak zwykle. Stwierdził, że najlepszą dla niego dziewczyną, będzie córka jego przyjaciela - dyrektora banku. Znali się od dziecka, ale Paweł jej nie kochał. Wtedy pierwszy raz się zbuntował. Nie chciał już być maszynką do spełniania jego zachcianek. Czasami łapie się tylko na tym, że bezrefleksyjnie wykonuje polecenia. Chodzi na terapię, uczy się asertywności i zastanawiania nad własnymi potrzebami.
- Nie kocham swoich rodziców: ojca tyrana i matki, która nie potrafiła mnie przed nim obronić. Stwierdziłem, że nic nie jestem im winien. Nie chcę się z nimi kontaktować. Ojciec jest coraz bardziej niedołężny. Oczekuje, że będę się nim opiekował, że ja pierwszy raz w życiu uwolniłem się od jego oczekiwań. Już mnie nie obchodzi to, czego on chce. W wieku 32 lat pierwszy raz zastanowiłem się, czego ja chcę - mówi Piotr.
Justyna Święcicka, przyznaje, że dorastając można odsunąć się od rodzica, do którego mamy żal, ale można też próbować przebaczyć. Przebaczenie jest ważne nie tylko dla osoby, która na nie oczekuje, ale też skrzywdzonego. Ono oczyszcza, zdejmuje z nas ciężar. To bardzo trudne, wymaga nazwania swoich uczuć, rozmów, ale też próby zrozumienia rodzica, znalezienia odpowiedzi na pytanie: dlaczego nie umiał być dobrym ojcem, czy matką? Może sam nie miał dobrych wzorców, bo był ofiarą przemocy, wygórowanych wymagań, czy wychował się w rodzinie, gdzie nie okazywano mu uczuć.
- Tracąc kontakt ze swoimi rodzicami tracimy ich nie tylko dla siebie, ale też pozbawiamy nasze dzieci dziadków. Surowy, nawet krzywdzący ojciec, może być dobrym dziadkiem. To też otwiera nową przestrzeń na poprawę naszych z nim relacji - mówi Justyna Święcicka.
Źródło: Onet.pl