Heinrich Böll, Utracona cześć Katarzyny Blum
Na początek kilka faktów, następnie kilka faktów i na koniec kilka faktów
Młoda kobieta, Katarzyna Blum (właściwie powinno się pisać Katarzyna B.), morduje w swoim mieszkaniu dziennikarza lokalnej GAZETY. Zaskoczenie pierwsze - sama zgłasza ten fakt na policję, choć nie czuje skruchy, chce tylko dołączyć do „swego kochanego Ludwika”. Zaskoczenie drugie - jeszcze cztery dni wcześniej nikt nie przypuszczałby, że Katarzyna jest do takiego czynu zdolna. A już najmniej ona sama.
Heinrich Böll przedstawia nam fakt po fakcie historię morderczyni. Relacja jest rzeczowa, rozdziały krótkie, jednowątkowe. Całość usystematyzowana i doskonale zreferowana. Obiektywizm jest jednak tylko pozorny. Pod przykrywką suchych faktów, daje się doskonale wyczuć niechęć narratora do „poszkodowanej” GAZETY i sympatię do „winnej” zbrodni. Cudzysłowy nie są tu przypadkowe - kwestia winy jest kluczowym zagadnieniem utworu i nie sposób jednoznacznie jej rozstrzygnąć, mimo że autor zdaje się takie rozstrzygnięcie sugerować.
Na jakie wnioski naprowadza nas Böll już w początkowej adnotacji? Autor chce, byśmy poznali mechanizm działania mediów, ich krwiożerczość, bezwzględność i obłudę. Na przykładzie kobiety, której życie odwróciło się za sprawą GAZETY o 180 stopni w ciągu zaledwie czterech dni, chce nam uświadomić, że media to nie tylko czwarta władza, to wszechwładza! I nie sposób się z nim nie zgodzić.
„Utracona cześć Katarzyny Blum” nie jest książką lekką, łatwą i przyjemną. Nie jest to powiastka kryminalna - brakuje wciągającej fabuły, przeważają suche fakty, które dodatkowo utrudniają lekturę. Nie jest to też sprawozdanie z procesu - za dużo tu odautorskich aluzji, sugerujących tok myślenia. Sugestie te nie mogą być jednak przyjęte bezkrytycznie. Sprawa jest zbyt kontrowersyjna, by współczuć bohaterce, a ona sama nie budzi sympatii. Całość, jako hybryda różnych gatunków, pełna niedociągnięć i niejasności, rodzaj zbeletryzowanego protokołu, pozostawia wiele do życzenia...
29.09.2007