v 04 237







Maria Valtorta - Ewangelia, jaka została mi objawiona (Księga
IV.237)



 
 









Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana













Maria Valtorta


Księga IV - Trzeci
rok życia publicznego




–  
POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA  –








237. JEZUS,
JAN I MANAEN
Napisane 16 grudnia 1946. A, 9708-9730
Już są na
ziemiach, na których
czuje się bliskość Morza Martwego, poza wszelkimi drogami dla karawan.
Kierują się na północny wschód. Teren
jest nierówny, pełen ostrych kamieni i kryształów soli, porośnięty
niską
i ciernistą trawą, ale idzie się im
dobrze, a przede wszystkim spokojnie, gdyż
– jak okiem sięgnąć – nie ma żywej duszy.
Temperatura jest łagodna i teren suchy.
Rozmawiają.
Musieli w
poprzednich dniach spotkać pasterzy i przebywać z nimi,
gdyż rozmawiają o tym. Mówią też o
uzdrowieniu dziecka. Łagodnie,
z miłością. Nawet kiedy milczą,
ich serca rozmawiają. Patrzą na siebie spojrzeniem ludzi szczęśliwych z
przebywania z człowiekiem, którego kochają. Siadają, aby wypocząć i
posilić
się nieco, potem udają się w drogę. Mają wciąż tak spokojny wygląd, że
ich widok wlewa w moje serce pokój.
«Tutaj znajduje
się Galgala

mówi Jezus wskazując skupisko domów, znajdujące się przed nimi, których
biel odbija się w słońcu na pagórku od strony północno-wschodniej.
– Teraz zbliżamy się do rzeki.»
«A wejdziemy do
Galgali na noc?» [– pyta Jan.]
«Nie, Janie.
Specjalnie ominąłem
wszystkie miasta i ominę także i to. Jeśli
znowu spotkamy jakiegoś pasterza, pójdziemy z nim.
Jeśli ujrzymy blisko drogi, na jaką wkrótce
wejdziemy, karawany, które właśnie będą się
zatrzymywać na noc, poprosimy je, aby nas
przyjęły pod swe namioty. Nomadowie
pustyni są zawsze gościnni, a to jest czas,
kiedy łatwo ich spotykać. Jeśli nikt nas
nie przyjmie, prześpimy się pod gołym niebem,
blisko siebie, przykryci płaszczami, a aniołowie
będą nad nami czuwać.»
«O, tak! Wszystko
będzie zawsze
lepsze od tej smutnej nocy, ostatniej nocy,
jaką spędziłem w Betlejem!» [– wzdycha Jan.]
«Ale dlaczego nie
przyszedłeś do
Mnie od razu?»
«Dlatego że
czułem się winny.
A potem mówiłem sobie też: Jezus jest tak dobry,
że mnie nie tylko nie zbeszta, lecz przeciwnie – pocieszy.
I tak uczyniłeś. Gdzież więc by się
podziała pokuta, jaką chciałem podjąć?»
«Razem byśmy
pokutowali,
Janie. Ja też trwałem bez żywności i ognia,
mimo pokarmu i drewna, jakie znalazłem rano.»
«Tak. Ale kiedy
jest się z Tobą,
już nic nie dokucza, nic. Kiedy jestem z
Tobą, już z żadnego powodu nie cierpię.
Patrzę na Ciebie, słucham Cię i jestem całkiem
szczęśliwy» [– wyznaje Jan.]
«Wiem o tym. I
wiem też,
że w nikim Moja myśl nie jest tak wyryta jak w Moim Janie. Wiem też,
że umiesz zrozumieć i milczeć, kiedy trzeba. Ty Mnie rozumiesz, tak,
bo ty Mnie kochasz. Janie, posłuchaj Mnie.
Wkrótce...»
«Co, Panie?» –
pyta szybko Jan.
Przerywa Mu, chwyta Go za ramię i zatrzymuje się,
aby Mu spojrzeć prosto w twarz oczyma przerażonymi i pytającymi. Jego
twarz blednie. Jezus mówi dalej:
«Wkrótce miną
trzy lata,
odkąd ewangelizuję. Wszystko, co trzeba było
powiedzieć tłumom, powiedziałem.
Kto chce Mnie kochać i iść za Mną, ma teraz wszystko, czego potrzeba
dla uczynienia tego w sposób pewny. Inni... Kilku
przekonają wydarzenia, większość zaś, nawet wobec nich, pozostanie
głucha.
Ale tym ostatnim niewiele mam do powiedzenia. I powiem to.
Oprócz miłosierdzia musi bowiem się ujawnić też sprawiedliwość.
Aż dotąd miłosierdzie milkło wiele razy i nad wieloma rzeczami.
Jednak – przed zamilknięciem na zawsze – Nauczyciel przemówi też z
surowością
sędziego. Ale nie o tym chciałem z tobą
porozmawiać. Chciałem ci powiedzieć,
że niebawem po powiedzeniu stadu wszystkiego,
co należało powiedzieć, aby ono należało
do Mnie, będę się wiele skupiał,
żeby się modlić i przygotować. A kiedy
nie będę się modlił, będę poświęcał
wam [czas]. Jak czyniłem na początku,
tak uczynię też na końcu. Przyjdą
uczennice. Przyjdzie Moja Matka. Wszyscy
przygotujemy się na Paschę. Janie, proszę
cię teraz o to, abyś się wiele poświęcał uczennicom. Szczególnie
Mojej Matce...»
«Mój Panie, cóż
ja mogę dać
Twojej Matce, czego Ona nie posiada już w
nadobfitości i do tego stopnia, że daje to
nam wszystkim?» [– pyta Jan.]
«Twoją miłość.
Wyobraź sobie, że jesteś dla Niej jak
drugi syn. Ona cię kocha i ty Ją kochasz.
Posiadacie jedną miłość, która was jednoczy:
miłość do Mnie. Ja, Jej Syn, według ciała
i serca, będę coraz bardziej...
nieobecny, pochłonięty Moimi...
zajęciami. I Ona będzie cierpieć,
bo Ona wie... Ona wie, co się stanie.
Musisz zastępować Mnie w pocieszaniu Jej,
stać się dla Niej takim przyjacielem, żeby
mogła płakać na twoim sercu i otrzymać z tego pociechę.
Moja Matka nie jest dla ciebie nieznajomą.
Mieszkałeś już z Nią. Ale to coś innego
robić to jak uczeń, który kocha miłością
pełną szacunku Matkę swego Nauczyciela, a coś
innego – robić to jak syn. Chcę,
żebyś to czynił jak syn, aby Ona nieco
mniej cierpiała, kiedy nie będzie Mnie już
posiadać.»
«Panie, umrzesz?
Mówisz, jak ktoś,
kto wkrótce umrze! Zasmucasz mnie...» [– mówi Jan.]
«Wiele razy
powiedziałem wam,
że muszę umrzeć. To tak jakbym mówił
do roztargnionych dzieci, którym nie udaje
się pojąć. Tak. Idę ku śmierci.
Powiem to także innym, ale później.
Tobie mówię to teraz. Pamiętaj o tym,
Janie.»
«Usiłuję pamiętać
Twoje słowa,
zawsze... Jednak te są tak bolesne...»
«Że robisz
wszystko,
aby o nich zapomnieć? To chcesz powiedzieć?
Biedne dziecko! To nie ty zapominasz, nie ty zapamiętujesz.
Ty, dzięki twej woli. To twoja ludzka
natura nie może pamiętać o tym, co przewyższa
jej wytrzymałość, o tym, co zbyt wielkie,
a nawet nie wiesz w pełni, jakie to będzie
wielkie, straszliwe, tak wielkie, że otępia
jak ciężar spadający z wysoka na głowę. A jednak tak jest.
Niebawem pójdę na śmierć i Moja Matka zostanie sama.
Umrę z jedną kroplą słodyczy w Moim oceanie boleści, jeśli ujrzę w
tobie „syna”
dla Mojej Matki...»
«O! Mój Panie!
Jeśli tylko
potrafię... jeśli nie stanie się ze mną
tak, jak w Betlejem, tak, zrobię to.
Będę czuwał z synowskim sercem. Cóż
jednak będę mógł Jej dać, co by Ją
pocieszyło, skoro Ona utraci Ciebie? Cóż
będę mógł Jej dać, skoro Ja też będę
jak ktoś, kto utracił wszystko,
a boleść mnie przytępi? Co zrobię wtedy,
skoro nie potrafiłem czuwać i cierpieć teraz, w spokoju,
w nocy i odczuwając odrobinę głodu? Co
zrobię?»
«Nie niepokój
się.
Módl się wiele w tym czasie. Będę cię
często zatrzymywał przy Mnie i przy Mojej Matce. Janie,
ty jesteś Naszym pokojem i będziesz nim również wtedy.
Nie lękaj się, Janie. Twoja miłość
wszystkiego dokona» [– pociesza go Jezus.]
«O, tak, Panie!
Zatrzymuj mnie często
przy Sobie. Ja, Ty o tym wiesz, nie usiłuję
ukazywać siebie, czynić cudów,
chcę, Ty wiesz, tylko kochać...»
Jezus jeszcze raz
całuje jego czoło, skronie, jak w
grocie...
Są już w pobliżu
drogi prowadzącej do rzeki. Jest tu
niewielu pielgrzymów, którzy poganiają zwierzęta
lub przyspieszają kroku, żeby dojść
przed nocą do miejsc, w których można się
zatrzymać. Wszyscy są szczelnie owinięci
płaszczami, gdyż po zachodzie słońca chłód
staje się dokuczliwy. Niemal nikt nie zwraca uwagi na dwóch wędrowców,
którzy idą szybko ku rzece.
Jakiś jeździec
szybkim kłusem dogania ich i mija,
a po kilku metrach zatrzymuje się z powodu zatłoczenia osłów przy małym
moście
na dużym potoku, który usiłuje nabrać
wyglądu strumienia i pieniąc się płynie ku Jordanowi lub Morzu
Martwemu. Czekając na swoją kolej,
żeby przejść, jeździec odwraca się i
wykonuje gest zaskoczenia. Schodzi z siodła
i trzymając wodze swego konia, idzie w tył
ku Jezusowi i Janowi, którzy go nie zauważyli.
«Nauczycielu! Jak
to się stało,
że jesteś tutaj? Sam z Janem» – pyta jeździec
odrzucając w tył poły swego nakrycia głowy,
które miał spuszczone na twarz. Służyły mu za kaptur,
a mogłabym też powiedzieć za maskę, dla ochrony przed wiatrem i kurzem.
Ukazuje się ogorzała, pełna życia twarz
Manaena.
«Pokój tobie,
Manaenie. Idę w
kierunku rzeki, żeby się przeprawić na
drugi brzeg, ale wątpię,
czy zdołam to uczynić przed nocą. A ty
dokąd się udajesz?» [– pyta Jezus.]
«Do Macherontu,
do tej nikczemnej nory. Nie masz gdzie
przenocować?
Chodź ze mną. Właśnie udawałem się
spiesznie do gospody przy drodze dla karawan. Albo,
jeśli wolisz, rozbiję namiot pod drzewami
rzeki. Mam na siodle wszystko, co trzeba.»
«Wolę to.
Ale ty z pewnością wolisz gospodę...»
«To Ciebie wolę,
Panie.
Patrzę na spotkanie z Tobą jak na wielką łaskę.
Chodźmy więc. Znam brzegi rzeki tak, jakby
to były korytarze mego domu. U stóp wzgórz
Galgali jest las chroniący przed wiatrami,
z obfitą trawą dla mojego konia i drewno,
żeby rozpalić ogień. Będzie nam
tam dobrze.»
Oddalają się
szybko, zakręcając na wschód. Porzucają drogę,
prowadzącą do brodu w Jerychu. Wkrótce
dochodzą do obrzeży gęstego lasu rosnącego na zboczach wzgórza i
ciągnącego
się na równinie w stronę brzegów rzeki.
«Idę do tego
domu.
Znają mnie tam. Poproszę o mleko i o słomę
dla wszystkich» – mówi Manaen odchodząc
z koniem. Wraca szybko w towarzystwie dwóch
mężczyzn, którzy niosą wiązki słomy na
plecach i mały skórzany bukłak napełniony mlekiem. Wchodzą
do lasu, nie odzywając się. Manaen rzuca słomę
na ziemię i żegna się z dwoma mężczyznami.
Z kieszeni siodła wyjmuje krzemień i hubkę. Rozpala ogień z wielu
gałęzi,
które leżą na ziemi. Ogień rozwesela i grzeje. Jan umieszcza kociołek
na dwóch kamieniach. Manaen zdejmuje w tym czasie
z siodła namiot z miękkiej skóry wielbłądziej. Ustawia go,
rozciągając go na dwóch palikach wbitych w ziemię. Mocuje go do
potężnego
pnia stuletniego drzewa. Rozciąga na trawie
skórę owcy, którą miał przytroczoną do
łęku u siodła, kładzie na niej siodło i
mówi:
«Usiądź,
Nauczycielu. To
ochrona jeźdźca na pustyni, obroni Cię
przed rosą i wilgocią ziemi. Nam wystarczy
słoma. Zapewniam Cię, Nauczycielu,
że kosztowne dywany i baldachimy, i krzesła
królewskiego pałacu zdają mi się o wiele brzydsze niż Twój tron i ten
namiot, i ta słoma. A soczyste dania, które tak wiele razy kosztowałem,
nigdy
nie miały tego smaku mleka i chleba, jakie zjemy razem pod namiotem.
Jestem
szczęśliwy, Nauczycielu!»
«Ja też,
Manaenie, i Jan z pewnością również.
Opatrzność połączyła nas tego wieczora dla naszej wspólnej radości.»
«Dziś wieczorem i
jutro,
Nauczycielu, i także pojutrze,
aż dowiem się, że jesteś bezpieczny pośród
Twoich apostołów. Myślę,
że spotkasz się z nimi...»
«Tak, wkrótce ich
spotkam. Czekają
na Mnie w domu Salomona.»
Manaen patrzy, a
potem mówi:
«Przeszedłem przez Jerozolimę...
i powiadomiono mnie. Przez Betanię... i
pojąłem, dlaczego się tam nie zatrzymałeś.
Dobrze zrobiłeś usuwając się. Jerozolima
jest ciałem pełnym trucizny i zgnilizny bardziej niż biedny Łazarz...»
«Widziałeś go?»
«Tak. Zasmuconego
udrękami ciała
i serca, przez wzgląd na Ciebie.
Łazarz umiera bardzo strapiony... Ja też
wolałbym raczej umrzeć niż widzieć grzech naszych rodaków.»
«Miasto było
poruszone?»
– pyta Jan, który czuwa nad ogniem.
«Bardzo.
Podzielone na dwie części.
I, rzecz dziwna, Rzymianie okazali łagodność
wobec pewnych zatrzymanych podczas wcześniejszych zamieszek.
Potajemnie mówi się, że to dlatego,
żeby nie powiększać wzburzenia. Mówi się
też, że Prokonsul wkrótce przybędzie do
Jerozolimy, wcześniej niż to przewidywano.
Czy to dobrze, nie wiem. Wiem jednak, że z pewnością
Herod przybędzie w ślad za nim, a to będzie
z pewnością dobrze dla mnie, bo będę mógł
być bliżej Ciebie. Na dobrym koniu – a
stajnie Antypasa mają zwinne konie arabskie –
szybko przybędę z miasta nad rzekę, jeśli
się tam zatrzymasz...»
«Tak, zatrzymam
się tam.
Przynajmniej na razie...»
Jan przynosi
ciepłe mleko,
w którym każdy macza swój kawałek chleba po tym,
jak Jezus ofiarował wszystko i pobłogosławił. Manaen podaje daktyle,
jasne jak miód.
«Gdzież ty miałeś
tyle rzeczy?»
– pyta Jan zdumiony.
«Siodło jeźdźca
to małe
targowisko, Janie. Jest na nim wszystko dla
człowieka i dla zwierzęcia» – odpowiada
Manaen ze szczerym uśmiechem na ogorzałej twarzy.
Zastanawia się przez chwilę, a potem zadaje pytanie:
«Nauczycielu, czy
wolno kochać
zwierzęta, które nam służą i które
czasem są bardziej wierne niż człowiek?»
«Skąd to pytanie?»
«Bo niedawno
zostałem wyśmiany i
zganiony przez pewnych ludzi, którzy zobaczyli,
że okrywam tym, co nam obecnie służy za
namiot, mojego konia, który spocił się po
biegu.»
«I nic innego ci
nie powiedzieli?» [– pyta Jezus.]
Manaen zaskoczony
patrzy na Jezusa... i milczy.
«Mów szczerze. To
nie będzie
obmawianie ani obrażanie Mnie, jeśli wyznasz, co ci powiedzieli, aby
znów
rzucić we Mnie błotem.»
«Nauczycielu, Ty
wiesz wszystko.
Naprawdę wiesz wszystko i niepotrzebnie próbuje się ukryć nasze myśli
lub
cudze. Tak, powiedzieli mi: „Widać,
że jesteś uczniem tego Samarytanina. Jesteś
poganinem jak On, który nie przestrzega nawet szabatów,
skoro się zanieczyszczasz dotykając nieczystych zwierząt”.»
«Ach! To z
pewnością Izmael!»
– woła Jan.
«Tak, a z nim
byli inni. Odpowiedziałem:
„Zrozumiałbym,
gdybyście mi powiedzieli, że jestem
nieczysty, bo żyję na dworze Antypasa,
a nie dlatego, że troszczę się o zwierzę,
które Bóg stworzył.” Odpowiedzieli mi,
a w grupie byli też herodianie – od
jakiegoś czasu często można ich ujrzeć i to jest całkowicie
zdumiewające,
gdyż przedtem była między nimi poważna niezgoda – odpowiedzieli mi:
„Nie oceniamy postępków Antypasa, lecz
twoje. Jan Chrzciciel też był w Macheroncie i
kontaktował się z królem. Jednak zawsze
pozostał sprawiedliwym. Ty, przeciwnie,
jesteś bałwochwalcą...” Zaczęli się
gromadzić ludzie, więc się opanowałem,
aby ich nie podburzać. Od jakiegoś czasu
to wzburzenie podtrzymują Twoi fałszywi wierni,
którzy skłaniają ludzi do buntowania się przeciw tym, którzy się
Tobie sprzeciwiają. Inni dopuszczają się niesprawiedliwości,
a mówią, że są uczniami wysłanymi przez
Ciebie...»
«Ależ dość tego!
Nauczycielu, dokąd oni dojdą?» – pyta
Jan wzburzony.
«Nie dalej niż do
granicy,
jaką będą mogli osiągnąć. Poza tą
granicą Ja sam będę szedł naprzód, a Światłość
rozbłyśnie i nikt nie będzie mógł już wątpić,
że jestem Synem Bożym. Ale podejdźcie tu,
do Mnie, i posłuchajcie.
A przedtem podsyćcie ogień.»
Obydwaj, bardzo
zadowoleni,
podbiegają do owczej skóry rozłożonej u stóp Jezusa,
który siedzi na szkarłatnym siodle, przy namiocie,
oparty o pień drzewa. Manaen niemal leży
na ziemi z łokciem opartym o podłoże, głowę
wsparł na dłoni, a oczy utkwił w oczach
Jezusa. Jan usiadł na piętach i wsparł głowę
na piersi Jezusa, otaczając Go ramieniem,
w swej zwykłej pozie.
«Kiedy Stwórca
powołał do
istnienia stworzenie i dał mu za króla człowieka stworzonego na Swój
obraz i
podobieństwo, pokazał człowiekowi
wszystkie istoty stworzone i chciał, żeby
człowiek nadał im nazwy dla odróżnienia jednych od drugich. Czytamy w
Księdze
Rodzaju, że „wszystkie
nazwy, jakie Adam nadał zwierzętom, były dobre,
to były właściwe nazwy”. I czytamy
jeszcze w Księdze Rodzaju, że Bóg
stwarzając Mężczyznę i Niewiastę powiedział: „Uczyńmy
Człowieka na Nasze podobieństwo i na Nasz obraz,
aby się stał panem ryb w morzu i ptactwa w przestworzach,
i zwierząt, i całej ziemi, i gadów, jakie
po niej pełzają.”
A kiedy stworzył
dla Adama towarzyszkę, niewiastę uczynioną,
jak on, na obraz i podobieństwo Boga – ponieważ
nie było właściwe, aby Pokusa podstępnie
zaatakowała i popsuła jeszcze ohydniej mężczyznę stworzonego na obraz
Boga
– Bóg powiedział do mężczyzny i niewiasty: „Wzrastajcie,
rozmnażajcie się, zaludniajcie ziemię i czyńcie tak, aby była
wam poddana. Bądźcie panami ryb w morzu,
ptactwa na niebie i wszystkich zwierząt, które
się poruszają po ziemi”. I powiedział
jeszcze: „Oto daję wam wszystkie te rośliny,
które mają nasiona na ziemi i wszystkie drzewa,
które mają w sobie nasiona swego gatunku,
aby wam służyły za pokarm dla was i dla wszystkich zwierząt na ziemi i
dla
ptaków na niebie i dla tego, co się
porusza po ziemi i co ma w sobie duszę żyjącą,
aby miało życie”.
Zwierzęta i
rośliny, i wszystko,
co Stwórca stworzył dla pożytku Człowieka, stanowi więc dar miłości i
dziedzictwo dane do strzeżenia przez Ojca Swym dzieciom,
aby posługiwały się nimi dla własnego pożytku i z wdzięcznością wobec
Dawcy wszystkiego. Trzeba je więc kochać i
traktować z należytą troską.
Co
powiedzielibyście o synu,
któremu ojciec dałby szaty, meble, pieniądze,
pola, domy, mówiąc: „Daję
ci je dla ciebie i dla twego potomstwa, żebyście
byli szczęśliwi. Posługujcie się tym
wszystkim z miłością na pamiątkę miłości,
jaka wam to dała”, a oni pozwoliliby
wszystkiemu się zniszczyć lub roztrwoniliby wszystkie te dobra?
Powiedzielibyście, że nie okazali szacunku
swemu ojcu i że nie kochali ani swego ojca, ani jego darów.
Podobnie człowiek powinien dbać o to, co Bóg
w Swej opatrznościowej trosce mu powierzył.
Troszczenie się o
to nie oznacza bałwochwalstwa ani
przesadnego uczucia dla zwierząt lub roślin czy dla czegoś innego.
Troska oznacza odczuwanie litości i wdzięczności za istoty o
najmniejszym choćby
znaczeniu, które nam służą i które mają
swe życie, czyli swój sposób odczuwania.
Dusza żyjąca tych
niższych stworzeń,
o których mówi Księga Rodzaju, nie jest
taką duszą, jaką posiada człowiek.
To jest życie, po prostu życie,
to znaczy byt wrażliwy na rzeczy aktualne, tak cielesne, jak i
uczuciowe.
Kiedy zwierzę umrze, jest niewrażliwe, gdyż
ze śmiercią nastaje dla niego prawdziwy koniec.
Dla niego nie ma przyszłości, ale dopóki
żyje, dopóty cierpi głód,
chłód, zmęczenie i odczuwa zranienie,
cierpienie, przyjemność,
miłość, nienawiść, chorobę
i śmierć. A człowiek,
pamiętając, że to Bóg udzielił mu tego środka,
aby uczynić mniej ciężkim jego wygnanie na ziemi, musi być ludzki wobec
niższych
sług, którymi są dla niego zwierzęta.
Czyż w Księdze Mojżesza nie jest nakazane darzenie ludzkimi uczuciami
zwierząt,
czy to ptaków, czy czworonogów?
Zaprawdę powiadam
wam, że
trzeba umieć patrzeć sprawiedliwie na dzieła Stwórcy.
Jeśli spojrzy się na nie sprawiedliwie,
widzi się, że są „dobre”. A
to, co dobre, zawsze jest kochane. Widzi się,
że to są rzeczy dane w dobrym celu i przez poryw miłości. Jako takie
możemy
i powinniśmy je kochać, widząc – ponad
istotami mającymi koniec – Byt Nieskończony,
który je dla nas stworzył. Widzi się,
że są pożyteczne i dlatego należy je kochać.
Zapamiętajcie to dobrze: nic nie zostało we Wszechświecie stworzone bez
celu.
Bóg nie trwoni Swej doskonałej Potęgi na rzeczy niepotrzebne.
To źdźbło trawy nie jest mniej pożyteczne niż potężny pień, na
którym się wspiera nasze czasowe schronienie. Kropla rosy,
mała perła szronu, nie są mniej pożyteczne niż ogromne morze.
Muszka nie jest mniej pożyteczna od słonia,
a robak żyjący w błocie nie jest mniej pożyteczny niż wieloryb. Nie
ma nic niepotrzebnego w Stworzeniu. Bóg wszystko
uczynił w dobrym celu i z miłości do człowieka.
Człowiek musi się wszystkim posługiwać z prawą intencją i z miłością do
Boga, który mu dał wszystko, co
istnieje na ziemi, aby było poddane królowi
Stworzenia.
Powiedziałeś, o
Manaenie,
że zwierzę często służy lepiej człowiekowi niż ludzie. Ja ci
powiadam, że zwierzęta,
rośliny, minerały,
żywioły przewyższają człowieka przez swe posłuszeństwo,
gdyż podążają biernie za prawami Stworzenia lub podążają czynnie za
instynktem,
jaki Stwórca w nie złożył lub poddają się oswojeniu w celu,
w jakim zostały stworzone. Człowiek,
który powinien być perłą Stworzenia,
zbyt często jest jego brzydotą. Powinien
być dźwiękiem, który najbardziej
harmonizuje z chórami niebiańskimi dla wychwalania Boga,
a tymczasem zbyt często jest dźwiękiem nie harmonizującym,
który złorzeczy lub bluźni, buntuje się
lub swoim brzmieniem chwali stworzenie, zamiast Stwórcy.
Jest więc bałwochwalcą. To obraza. To
obrzydliwość. To właśnie jest grzechem.
Bądź więc
spokojny,
Manaenie.
Twoja litość dla konia, który był zlany
potem dlatego, że ci służył, nie
jest grzechem. Grzech to wywoływanie wylewania łez
przez bliźnich oraz przesadne miłości,
obrażające Boga, który jest godny
wszelkiej miłości człowieka.»
«A czy grzeszę,
zostając przy
Antypasie?»
«W jakim celu tam
zostajesz? Dla
przyjemności?» [– pyta Manaena Jezus.]
«Nie,
Nauczycielu. Aby czuwać nad
Tobą. Wiesz o tym. Teraz też po to tam
jechałem, bo wiem, że wysłali posłańców
do Heroda, aby go przeciw Tobie podburzyć.»
«A zatem nie ma
grzechu. A czy nie
wolałbyś raczej pozostać ze Mną, w Moim
ubóstwie życia?»
«I Ty mnie o to
pytasz? Powiedziałem
Ci na początku. Ta noc pod namiotem, ten
spożywany przez nas ubogi posiłek, są dla
mnie niezrównane. O! Gdybym miał pozostawać
w pobliżu ich nory jedynie po to, aby słuchać
syku węży, pozostałbym z Tobą!
Zrozumiałem prawdę Twej misji. Pewnego
dnia się pomyliłem, ale dzięki temu
zrozumiałem i już nie porzucę sprawiedliwości.»
«Widzisz! Nie ma
nic bezużytecznego.
Nawet błąd dla tego, kto skłania się ku
Dobru, jest środkiem do Dobra. Błąd opada
jak skorupa poczwarki i wychodzi z niej motyl. Nie jest zniekształcony,
nie cuchnie, nie pełza, lecz fruwa,
szukając kielichów kwiatów i promieni światła.
I dobre dusze są takie. Mogą się zmęczyć
na chwilę, ogarnięte swymi nędzami i dręczącymi
trudnościami, lecz potem wyswobadzają się
i fruwają z kwiatu na kwiat, z cnoty na
cnotę, ku Światłu,
ku Doskonałości. Chwalmy Pana za Jego dzieła
stałego miłosierdzia, które działają,
choć człowiek o tym nie wie, w jego sercu i wokół niego.»
I Jezus modli się
na kolanach,
gdyż namiot, niski i szeroki, nie pozwala
na przyjęcie innej pozycji. Potem po podsyceniu ognia przed namiotem,
po przywiązaniu konia, przygotowują się do snu,
obiecując sobie, czuwać kolejno nad ogniem
i zwierzęciem, na które Manaen narzucił
ciężkie sukno, żeby mu służyło za
okrycie i chroniło przed nocnym chłodem.
Jezus i Manaen
kładą się na posłaniu ze słomy,
okrywając się płaszczami, żeby zasnąć.
Jan, obawiając się,
że zaśnie, chodzi wokół namiotu. Podsyca ogień i czuwa nad koniem. Ten
przygląda mu się swym czarnym mądrym okiem i uderza rytmicznie kopytem,
potrząsając łbem, sprawiając,
że dźwięczą srebrne łańcuszki jego zbroi. Skubie aromatyczne łodyżki
dzikiego kopru rosnącego u stóp drzewa, do
którego jest przywiązany. A ponieważ Jan
podaje mu piękniejsze, które wyrosły
nieco dalej, rży z radości i usiłuje potrzeć delikatnymi i różowymi
nozdrzami szyję apostoła. Z oddali słychać,
dochodzący w wielkiej ciszy nocy, odgłos spokojnego szumu rzeki.


 Jezus mówi:
«I kończy
się
także trzeci rok działalności publicznej.
Teraz zbliża się okres przygotowujący do Męki. Ten,
w którym wszystko wydaje się pozornie ograniczać do niewielu działań i
do
małej ilości osób.
Tak jakby Moja osoba i Moje posłannictwo pomniejszyły się.
Jednak naprawdę Ten,
który wydawał się pokonany i zmiażdżony,
był bohaterem przygotowującym się do otoczenia Go chwałą,
a wokół Niego to nie osoby,
lecz namiętności osób koncentrowały się i osiągały swój szczyt.
Wszystko co
to poprzedzało i co być może z powodu pewnych
epizodów wydaje się bez celu dla czytelników źle nastawionych lub
powierzchownych,
zostaje tu naświetlone światłem zamglonym lub rozbłyskającym.
Zwłaszcza w odniesieniu do postaci najważniejszych, tych,
których poznania wielu nie chce uznać za pożyteczne. Tymczasem właśnie
one
służą pouczeniu obecnych nauczycieli,
którzy bardziej niż kiedykolwiek potrzebują pouczenia,
aby się stać prawdziwymi nauczycielami ducha.
Jak powiedziałem do Jana i do Manaena: nic nie jest bezużyteczne w tym,
co Bóg
stworzył,
nawet najdrobniejsze źdźbło trawy. Tak samo nie ma nic
zbytecznego w tej pracy. Ani
postacie wspaniałe,
ani te słabe i mroczne.
Dla nauczycieli ducha postacie słabe i mroczne są nawet o wiele
bardziej użyteczne
niż postacie uformowane i heroiczne.
Z wysokości
wzniesienia, ze
szczytu, można objąć całe ukształtowanie góry,
[zrozumieć] potrzebę istnienia lasów, strumieni,
łąk i stoków,
dzięki którym można dojść z równiny na szczyt. [Ze szczytu] widać całą
piękną panoramę. W dodatku można się przekonać mocno o tym,
że dzieła Boga są wszystkie użyteczne i wspaniałe,
i że jedno służy drugiemu i je dopełnia, a wszystkie
są po to,
aby utworzyć piękno Stworzenia. Tak samo dla tego, kto
ma prawego ducha, rozmaitość
postaci, epizodów,
pouczeń – z tych trzech lat życia ewangelicznego,
w których byłem Nauczycielem i stałem się Odkupicielem – oglądanych
jakby
z wysokości szczytu góry Mojego dzieła Nauczyciela,
służy daniu dokładnej wizji tego kompleksu politycznego,
religijnego, społecznego,
zbiorowego, duchowego,
egoistycznego, aż do zbrodni lub altruistycznego, aż do ofiary.
Ogromu dramatu nie można zobaczyć [oglądając] jedną scenę,
lecz wszystkie jego części.
Postać bohatera wyłania się dzięki różnorodności świateł,
którymi go oświetlają części drugorzędne.
Teraz
blisko szczytu – a szczytem była Ofiara,
dla której się wcieliłem – kiedy
zostały ujawnione wszystkie głębokie tajemnice serc i wszystkie
knowania [różnych]
ugrupowań, można już tylko jak podróżnik,
który doszedł do szczytu, patrzeć,
patrzeć na wszystko i na wszystkich.
Poznać świat hebrajski.
Poznać, kim
byłem: Człowiekiem
ponad zmysłami, egoizmem,
urazą; Człowiekiem,
którego musiał kusić cały świat, pragnienie zemsty,
władzy,
nawet uczciwe radości małżeństwa i domowego ogniska; który musiał
wszystko
znosić, żyjąc na świecie i cierpiąc z tego powodu,
gdyż nieskończona była odległość pomiędzy niedoskonałością i grzechem
świata a Moją Doskonałością. Ona na wszelkie głosy,
wszelkie zwodzenia, na wszelkie
ataki świata, szatana i ja
potrafiła odpowiedzieć: „nie”
i pozostać czystą,
łagodną,
wierną, miłosierną,
pokorną, posłuszną,
aż po śmierć Krzyżową.
Czy pojmie
to wszystko obecna społeczność,
której pozwalam na poznanie Mnie,
aby ją umocnić przeciw coraz gwałtowniejszym napaściom szatana i świata?
Także dziś,
tak jak było przed dwudziestoma wiekami,
pojawi się sprzeciw pośród tych,
którym się objawiam. Jestem jeszcze raz znakiem
sprzeciwu. Ale nie Ja, przeze Mnie samego, lecz przez to, co w nich
wzbudzam.
Dobrzy,
mający
dobrą wolę,
będą mieć dobre reakcje pasterzy i pokornych.
Inni będą mieć złe reakcje jak uczeni w Piśmie,
faryzeusze, saduceusze i kapłani
tamtego czasu.
Każdy daje to, co ma. Dobry,
który się kontaktuje ze złymi,
wywołuje w nich wrzenie jeszcze większej niegodziwości.
I dokona się już sąd nad ludźmi – jak się stało w Wielki Piątek
Przygotowania – w zależności od tego, jak będą osądzać,
przyjmować i naśladować Nauczyciela,
który w nowej próbie [ukazania] nieskończonego miłosierdzia daje się
poznać
jeszcze jeden raz.
Mój pokój
tobie,
mały, wierny, serdeczny Janie, oraz tym,
którzy otworzą oczy, rozpoznają Mnie i powiedzą: „To
On! To dlatego serce nam pałało w
piersi, kiedy
do nas mówił i wyjaśniał nam Pisma!”»


 
 



Przekład: "Vox Domini"





Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
04 (237)
04 (131)
2006 04 Karty produktów
04 Prace przy urzadzeniach i instalacjach energetycznych v1 1
04 How The Heart Approaches What It Yearns
str 04 07 maruszewski
[W] Badania Operacyjne Zagadnienia transportowe (2009 04 19)
Plakat WEGLINIEC Odjazdy wazny od 14 04 27 do 14 06 14
MIERNICTWO I SYSTEMY POMIAROWE I0 04 2012 OiO
r07 04 ojqz7ezhsgylnmtmxg4rpafsz7zr6cfrij52jhi
04 kruchosc odpuszczania rodz2
Rozdział 04 System obsługi przerwań sprzętowych
KNR 5 04

więcej podobnych podstron