Sarmacki szpan Sławomir Leśniewski

Sarmacki szpan

Sposób zachowania Polaków, trafnie określany powiedzeniem zastaw się, a postaw się, ma bogatą tradycję. Okazji dostarczały, jak i dziś: śluby, pogrzeby oraz służbowe podróże zagraniczne.

Dwutygodniowe weseliska

Najhuczniejsze zapewne wesele oglądała Rzeczpospolita w 1583 r., gdy w Krakowie żenił się po raz trzeci Jan Zamoyski, kanclerz i hetman wielki koronny, z bratanicą Stefana Batorego, Gryzeldą. Szczegółowy opis pozostawił słynny heraldyk Bartosz Paprocki w dziele „Herby rycerstwa polskiego”. Do Krakowa zjechały się wszystkie najważniejsze osobistości z królewską parą na czele. Przez dwa tygodnie miasto przeżywało swoje wielkie dni, a jego mieszkańcy mieli zapewnioną nieustającą rozrywkę.

Zamoyski urządził ekscytujący pokaz walk z udziałem kilku dziesiątek żołnierzy służących w jego prywatnych oddziałach: „Przyszły potem dwie rocie piesze po staroświecku w zupełnych lśniących kirysiach [element zbroi] ubrane, którzy z sobą pieszo drzewka [kopie] kruszyli, niektórzy też z sobą broniami wrącz czynili, na co król i wszyscy goście chętliwie patrzyli długo w noc”.

Prosty gmin został uraczony niezwykłym spektaklem na rynku, gdzie „gonitwy rozmaite i maszkary dziwne się pokazywały”. Maszkary – poprzebierani za mitologiczne bóstwa młodzieńcy – wzbudziły aplauz gawiedzi. Obok Saturna i Jowisza podążała Wenus usadowiona na dwóch wielorybach tryskających strumieniami wody, a także Diana w otoczeniu czternastu nimf i sfory ogarów. W Dianę wcielił się siostrzeniec kanclerza i znany już w całej Rzeczpospolitej wojownik Stanisław Żółkiewski. Na toczących się z wolna, otoczonych oddziałami jazdy i piechoty trzech wozach ustawiono grupkę znaczniejszych jeńców i makiety zdobytych na Moskwie miast i zamków. Radość tłumu patrzących powiększał fakt, że „miotano na placu talary srebrne”.

Trzeba było czekać przeszło pół wieku na równie spektakularny co Zamoyskiego ślub polskiego magnata. Pan młody książę Janusz Radziwiłł, sienkiewiczowski szwarccharakter z pierwszej części „Potopu”, upatrzył sobie na żonę córkę hospodara mołdawskiego Bazylego Mohyły (Lupula), Marię. Zakochany na zabój, musiał pokonać nie lada przeszkody; planowanemu mariażowi przeciwstawił się stanowczo sam sułtan, któremu nie mógł się spodobać ożenek córki wasala z przedstawicielem jednego z najpotężniejszych rodów Rzeczpospolitej. Impas przełamało dopiero wstawiennictwo księcia siedmiogrodzkiego Jerzego Rakoczego, którego do działania natchnął nie tyle wzgląd na wielką miłość młodych, co przede wszystkim odpowiednio bogaty upominek ze strony księcia.

Do Mołdawii Janusz Radziwiłł wyprawił się po królewsku. Towarzyszyły mu setki służby, kilkudziesięciu dworzan, czterystu doskonale moderowanych pieszych Niemców i po dwie setki dragonów – kozaków oraz świetnie i groźnie prezentujących się husarzy. W drodze z Brodów, rezydencji hetmana wielkiego koronnego Stanisława Koniecpolskiego, do granicy towarzyszył księciu konwój wojsk koronnych. W oczach niezorientowanych ów pochód mógł się jawić jako wyprawa wojenna.

Uroczystości ślubne odbyły się 5 lutego 1645 r. w stolicy Mołdawii, Jassach. Przybyli na nie wysłannicy Władysława IV, elektora brandenburskiego, książąt: kurlandzkiego, siedmiogrodzkiego i wołoskiego oraz patriarchy konstantynopolitańskiego. Licznie stawili się polscy i litewscy magnaci. Uczty i zabawy trwały niemal bez przerwy przez dwanaście dni. Przez trzy dni goście wręczali młodej parze podarunki! Książę zaszokował wszystkich bizantyjskim wręcz przepychem. „Ludzie jego gorzeli od złota. Aksamity, sobole, rysie, szkarłaty, złotem dziane lamy rubiny i diamenty w pętlicach i guzach, najkosztowniejsze pojazdy i uprzęże, ćwiczone kapele, srebrne i złote zastawy”. Sam zaś książę „na balach dworskich pojawiał się w indyjskiej opornicy, cały w koronkach, haftach i perłach, w czerwonej czapeczce, na której widniał diament. (...) Na piersiach i palcach nieznane chińskie kamienie, ogromny szafir”.

Panie Kochanku żegna Rybeńkę

W połowie 1762 r. odbył się pogrzeb zmarłego 15 maja hetmana wielkiego litewskiego Michała Kazimierza Radziwiłła, zwanego Rybeńko z powodu sposobu zwracania się do rozmówców tym właśnie słowem. Jego jedyny syn, Karol Radziwiłł, posługujący się przydomkiem Panie Kochanku, wydał na pogrzeb ojca zapierającą dech w piersiach sumę miliona złotych. Świadczyła ona w równym stopniu o synowskiej miłości, jak i potędze finansowej jednego z największych magnatów Rzeczpospolitej, a zapewne i całej ówczesnej Europy.

Blisko związany z Radziwiłłami memuarysta Marcin Matuszewicz scharakteryzował Rybeńkę jako człowieka, który był „prawdziwie nabożny i sprawiedliwy, i osobliwej dobroci (...) oraz miernej penetracji [umysłowości]”. Z pewnością był również miernym politykiem i hetmanem; podczas przeglądu wojska pod Zabłudowem w 1744 r. Rybeńko w obecności Augusta III spadł pijany z konia, dając fatalny przykład żołnierzom. Prawdziwym bowiem żywiołem Michała Kazimierza były wystawne uczty, hulanki, pijatyki, tajne narady, spiski, jałowe spory i próżne gesty polityczne.

Matuszewicz pozostawił szczegółowy opis uroczystości pogrzebowych Rybeńki: „Ceremonia ta takim się odprawiła porządkiem. Naprzód w sali pałacu śp. Księcia hetmana, gdzie ciało stało, był piękny katafalk na kilku gradusach aksamitem karmazynowym z galonami złotymi obity i cztery wezgłowia aksamitne takoż galonowane stały. Na jednym była mitra książęca, na drugim buława, na trzecim trzy ordery, jeden polski – Białego Orła, drugi Św. Andrzeja – rosyjski, a trzeci Św. Huberta – palatina Rheni, na czwartym szabla. Trumna także bogata była. (...) Po tym kazaniu zdjęli trumnę z katafalku i zniesiono na wóz wielki jak triumfalny, na którym tak tę trumnę, jako i wyżej wyrażone wezgłowie ulokowano. Koni osim ciągnęło ten wóz ubranych w aksamitne, galonowane złotem kapy. Najprzód tedy ruszyła się wielka barzo kawalkata dworzan i sług książęcych. Potem wszystkie wileńskie zakony w wielkiej liczbie szli ze świecami. (...) Za trumną jechał Chodźko, koniuszy nieboszczyka książęca, w kapie aksamitnej karmazynowej galonowej i sam będąc, i konia w takąż kapę przybranego mając, a za nim prowadzono sześciu rumaków książęcych, w jakichże kapach tak konie, jako i pajucy ustrojeni byli. Także i hajduków ośmiu, którzy konie cugowe, wóz ciągnące, prowadzili, przybranych było. Potem dragonii nadwornej książęcej trzy chorągwie stukonne były, a dwie za nimi szły chorągwie nadwornych husarów węgierskich”.

Kazanie wygłosił sławny jezuicki kaznodzieja ksiądz Wojzbun. We wszystkich kościołach przez dwanaście godzin bez przerwy biły dzwony. Na stypę do Nieświeża przybyły tysiące gości, a książę Karol kazał ustawić dla nich wokół miasta setki płóciennych namiotów. Panie Kochanku uraczył gości iście królewską ucztą najbardziej wyszukanych potraw. Nie mówiąc o burgundach i doskonałych starych węgrzynach, z których przy tej niezwykłej okazji opróżniono nieświeskie piwnice.

Posłowie, skąd przybywacie?

Spośród wszystkich polskich poselstw największy rozgłos i sławę zyskał słynny wjazd Jerzego Ossolińskiego do Rzymu w 1633 r., uwieczniony m.in. w dziele florenckiego grafika i malarza Stefano della Belli (1610–1664), oraz na obrazie Bernarda Bellotta, zwanego Canalettem. Podskarbi koronny, a w przyszłości kanclerz wielki koronny (od 1643 r.) reprezentował ród, którego wielkość posiadała dość świeże korzenie. Znaczenie polityczne i potęga finansowa czyniły go jednak jednym z najważniejszych w Rzeczpospolitej. Pochodził ze średniej szlachty sandomierskiej i wielką karierę, podobnie jak Zamoyski, zawdzięczał w największej mierze sobie. Był niezwykle zdolnym politykiem i wspaniałym mówcą. Wszechstronnie wykształcony w jezuickiej akademii w Grazu i przesiąknięty ideałami Zachodu stawiał sobie za cel wzmocnienie władzy królewskiej i walkę z przejawami „złotej wolności”. Nienawidząca Ossolińskiego szlachta nazwała go polskim Richeliusem, stawiając w jednym rzędzie z wszechmocnym kardynałem Richelieu, szarą eminencją na dworze Ludwika XIII.

Kanclerska rezydencja mieściła się w Ossolinie, gdzie w niewielkim zameczku, o dwudziestu dwóch zaledwie pokojach i dwóch większych salach, znalazło się miejsce dla wspaniałego zbioru rzeźb i płócien największych mistrzów: Tycjana, Rafaela, Veronesa oraz sztychów Dürera. Podobne skarby przechowywał również w swojej warszawskiej siedzibie.

Jerzy Ossoliński nie dorównywał jednak bogactwem swojemu bratu, wojewodzie sandomierskiemu Krzysztofowi, który w Ujeździe wzniósł zamek Krzyżtopór, jeden z największych i najwspanialszych pod względem architektonicznym w kraju, odznaczającym się niezwykłą ekstrawagancją, nawet na tle wielu innych ówczesnych szaleństw, typu marmurowe żłoby w stajniach i szklany sufit nad jadalnią, spełniający rolę dna olbrzymiego akwarium wypełnionego egzotycznymi okazami morskiej fauny.

Jerzy Ossoliński został wysłany nad Tybr krótko przed spodziewaną wojną ze Szwecją i podczas walk o Smoleńsk z Rosją. Oprócz uzyskania propagandowego i finansowego poparcia przeciwko Skandynawom i Moskwie jego misja doprowadzić miała do zmniejszenia zależności polskiego Kościoła od Stolicy Apostolskiej i Urbana VIII. Papież bowiem ingerował w wewnętrzne sprawy Rzeczpospolitej i żądał odebrania dysydentom i prawosławnym wszelkich praw, co groziło wojną religijną. Sprawa uregulowania stosunków z papieżem była tym bardziej pilna, że Władysław IV zaprzysiągł różnowiercom tolerancję religijną. Poselstwo miało również pokazać Europie potęgę Rzeczpospolitej.

Orszak Ossolińskiego składał się z 300 osób. Jego wjazdowi towarzyszyły strzały armatnie z zamku św. Anioła. Na czele jechali dwaj dworzanie podskarbiego na wspaniałych rumakach, a za nimi kroczyło 30 mułów i 10 wielbłądów dźwigających bagaże polskiej delegacji i upominki dla papieża. Znalazły się wśród nich trzy arrasy składające się na cykl „Mojżesz”, o które jeszcze niedawno sejm toczył spór z Zygmuntem III. Król uważał arrasy za swoją własność, podczas gdy w powszechnej opinii stanowiły one spuściznę po Jagiellonach. Za wielbłądami postępował oddział lekkiej jazdy, lśniący od złota i ozdób. Rzymianie z niedowierzaniem wpatrywali się w orszak polskiego posła, w jeźdźców i konie uginające się od „drogich kamieni i diamentów wszytych w rzędy końskie, strzemiona lub czapraki (...) przepyszne kity, pióropusze, guzy i spinki, wielkiej wartości karabele, łuki i szyszaki”. Rzucano w tłum sztuki złota. Jeden z uczestników wydarzeń w swoim diariuszu napisał: „...albowiem u Włochów, w ich umysłach, i niezwykłość wydarzenia, i nie oglądany przedtem przepych konnicy, i ubiór, na który patrzyli i nim się zdumiewali, tak głęboko wyrył w pamięć niezwykłość wspaniałego pochodu, iż opisali go nie tylko w sposób właściwy, ale nawet przesadny”.

Podczas występu przez papieżem Ossoliński popisał się swoim krasomówstwem: „Będziesz jeszcze oglądał za Bożą pomocą zdziczałe lwy skandynawskie ugłaskane potężną ręką Władysława przed twoją stolicą”. Urban VIII stwierdził, że sam wielki Cicero nie zdobyłby się na celniejszy zwrot. Poseł wywarł silne wrażenie również na papieskim otoczeniu i zagranicznych dyplomatach, budząc zdumienie niespotykaną erudycją, będącą w powszechnym użytku łaciną oraz włoskim, niemieckim, francuskim i hiszpańskim.

Zachwyty towarzyszyły również przyjazdowi polskiej delegacji do Paryża w 1573 r. Grupa jedenastu dostojników na czele z biskupem poznańskim Adamem Konarskim i rozpoczynającym wielką karierę Janem Zamoyskim w otoczeniu stu kilkudziesięciu przedstawicieli znaczniejszych rodów szlacheckich Rzeczpospolitej udała się z misją zaprzysiężenia Henryka Walezego, obranego kilka miesięcy wcześniej polskim królem. Nieznane, całkowicie egzotyczne stroje, bogactwo ozdób, wysadzane kamieniami krzywe szable, łuki i kołczany kojarzące się z Orientem wzbudziły zachwyt paryskiej ulicy. Uległ mu również poeta Jan Dorat, pisząc z podziwem: „My, Gallowie, dziwimy się, Polacy, waszym postaciom, waszej ogładzie, jakby półbogom”.

Wedle relacji sporządzonej przez mieszczanina z Provins, „Polacy byli to wszyscy piękni mężczyźni, wysocy i mocni i mówili po łacinie wszyscy włącznie ze stajennymi, ale pijacy i żarłocy, aż dziw bierze. Dwaj rzeczeni Polacy wydaliby więcej w czasie jednego posiłku na wino i mięso niż sześciu Francuzów (...) gdyby zostali jeszcze pół roku we Francji, wypiliby całe wino tego kraju”.

Sławomir Leśniewski

Bibliografia:
Teresa Chynczewska-Hennel, „Rzeczpospolita XVII wieku w oczach cudzoziemców”, Wrocław–Warszawa–Kraków 1983; Paweł Jasienica, „Rzeczpospolita Obojga Narodów”, t. I, Warszawa 1982; Marcin Matuszewicz, „Diariusz życia mego”, t. II, Warszawa 1986; Bartosz Paprocki, „Herby rycerstwa polskiego”, Kraków 1858; Leszek Podhorodecki, „Wazowie w Polsce”, Warszawa 1985; „Polska. Jej dzieje i kultura od czasów najdawniejszych do chwili obecnej”, pod redakcją Stanisława Lama, t. III, Warszawa




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Konstantynopol 1204 Slawomir Lesniewski
Historyczne Bitwy 206 Konstantynopol 1204, Sławomir Leśniewski
[Leśniewski Sławomir] [Zniknął w mrokach średniowiecza Bolesław II Zapomniany]
Leśniewski Sławomir Jerozolima 1099
Leśniewski Sławomir Konstantynopol 1204
Sarmata o sobie inni o sarmacie Omów na podstawie przykładów literackich XVII i VIII wieku Blask
biografie, sławomir mrożek, Sławomir Mrożek (Ur
Sławomir Mrożek - Tango Opracowanie, Tango Sławomira Mrożka jest jednym z najbardziej znanych na świ
Polski 3, Sławomir Mrożek, Sławomir Mrożek „Tango” -streszczenie
PKM P, PWr Mechaniczny [MBM], Semestr 5, PKM I [dr Leśniewski], PKM P
pkmtab2, PWr Mechaniczny [MBM], Semestr 5, PKM I [dr Leśniewski], PKM P, PKM
MATURA, Tango, "Tango" to dramat Sławomira Mrożka, utrzymany w charakterystycznej dla pisa
Konspekt analizy, Konspekt analizy „Tanga” Sławomira Mrożka
matura sciagi, tangocz2, "Tango" to dramat Sławomira Mrożka, utrzymany w charakterystyczne

więcej podobnych podstron