Harlequin Temptation 005 Barbara Delinsky Mężczyzna na urodziny

Barbara Delinsky



Harlequin Temptation 5



MĘŻCZYZNA

NA URODZINY

























Rozdział 1



Leslie Parish z zafascynowaniem wpatrywała się w zdjęcie reklamujące wodę kolońską Homme Premier. Ten mężczyzna jest wspaniały. Zajmuje się rzeźbą. Na widocznym w głębi blacie leżą narzędzia, rozrzucone wokół nie ukończonego dzieła. Jest artystą. Atmosferę pokoju, w którym śpi i pracuje, przenika gra subtelnych światłocieni, wydobywających z tła czernie, brązy i olśniewające biele. Kocha się w nocy. Leży wyciągnięty na szerokim łożu wśród malowniczo skotłowanej pościeli. Fałd materii zsunął mu się z uda, na wpół odsłaniając to, czego Dawid Michała Anioła nawet nie starał się zakryć.

Ten widok uparcie przyciągał spojrzenie Leslie. Wreszcie z westchnieniem przesunęła wzrok ku twarzy mężczyzny na zdjęciu, oceniając po drodze szerokość muskularnej piersi. Fala ciemnych, zmierzwionych włosów opadała mu na oczy, a na szczęce rysował się ledwo dostrzegalny ślad zarostu. Miał prosty nos i wyraziste usta o lekko rozchylonych wargach. Najbardziej jednak zaintrygował Leslie moment, w którym utrwalono go na zdjęciu, gdy ze słuchawką przyciśniętą do ucha uśmiechał się z rozmarzeniem do własnych myśli. Zatrzymana w kadrze ulotna chwila nie skrywanych uczuć, czysta esencja tęsknoty za kochaną osobą, wywołująca drżenie w każdej kobiecie, która choć raz, widząc dzieło włoskiego mistrza, zapragnęła je dotknąć...

- Partacze! - Wściekły głos Anthony'ego Parisha zadudnił nagle w pokoju, wyrywając ją z marzeń. Nerwowo poderwała głowę. Jej brat ściskał w ręku słuchawkę, a przystojną twarz wykrzywiał mu grymas wściekłości skrajnie kontrastujący z miną mężczyzny, którego zdjęcie gładziła palcami. - Nie interesuje mnie, w jaki sposób zamierzacie znaleźć dowody! Płacę wam najwyższe stawki i chcę widzieć wyniki!

Odłożył słuchawkę i wyszedł zza biurka, by usiąść przy Leslie. Choć w ciemnej czuprynie pojawiły się już srebrne błyski, smukła i wysportowana sylwetka sprawiała, że Anthony nie wyglądał na swoje czterdzieści lat.

- Myślałam, że od takich spraw masz zastępców.

- Nie wszystko mogę na nich zepchnąć-westchnął. -Jeżeli chcę przeforsować sprawę w wydawnictwie, muszę działać na własną odpowiedzialność. A gra idzie o jakość, przynajmniej dla mnie. Chcę, by wszystko, co drukujemy, trzymało się faktów. - Rzucił spojrzenie na otwarty magazyn na kolanach Leslie.- Man's Mode idzie dobrze, bo tam się tego przestrzega. - Znów westchnął, - Ale nie musisz się martwić, chyba że - tu posłał siostrze pełen zachęty uśmiech - zmienisz zdanie i przyłączysz się do nas.

Leslie przeczącym gestem uniosła smukłą dłoń.

- Nie, dziękuję, ale wolę już raczej pozostać rodzinną czarną owcą. Ty masz swoje wydawnictwa, Brenda - sprzęt sportowy, Diane siedzi po uszy w komputerach, a tata spogląda na wszystkich z wyżyn rady nadzorczej. Nie - uśmiechnęła się - wolę już pozostać przy moich dzieciakach.

- Lubisz tę pracę, prawda?

- Aha.

-Cieszę się, Les. Hej! - Kolejna szufladka musiała otworzyć się nagle w mózgu Tony'ego. - Niedługo są twoje urodziny!

-Tak.

- I to ważne urodziny.

- Zgadza się - wymamrotała. A tak chciała o nich zapomnieć!

- Co chciałabyś dostać?

- Nic. Naprawdę.

- No pomyśl. Raz w życiu kończy się trzydziestkę.

- I dzięki Bogu!

- Leslie, przecież chyba nie martwisz się swoim wiekiem? Do licha, jesteś kobietą sukcesu i coraz lepiej sobie radzisz.

Rzeczywiście mogła być uważana za kobietę sukcesu, lecz wewnątrz niej narastało poczucie niepokoju i znużenia.

- Być może - odpowiedziała w zamyśleniu.

- Co w takim razie sprawiłoby ci przyjemność? - Odchylił się na krześle i pytająco spojrzał jej w oczy. - Zegarek? Albo... Czekaj. -Brązowe oczy rozbłysły nagle. -Może futro? Eleganckie i miękkie?

- Tony, ja naprawdę niczego nie chcę...

- Takiej odpowiedzi nie uznaję. Możesz być zdolną profesjonalistką, ale dla mnie pozostaniesz zawsze młodszą siostrzyczką. Więc powiedz mi zaraz, co to ma być? Na trzydzieste urodziny powinnaś dostać coś specjalnego...

Leslie zastanawiała się przez chwilę. Jej spojrzenie powędrowało ku zdjęciu w magazynie, który wciąż trzymała na kolanach. Palcem w zamyśleniu zakreśliła kontury ciała, które od stóp do głów pokrywała równa, brązowa opalenizna, przygryzła dolną wargę, uśmiechnęła się i szczerze oznajmiła:

- Jeśli chcesz wiedzieć, to tak naprawdę chciałabym mieć dla siebie przez tydzień dom na St.Barts - i jego...

W trzy tygodnie później przybyła na St.Barthelemy. Była zmęczona, gdyż tego ranka musiała wstać o wpół do piątej, by spakować się i zdążyć na pierwszy samolot. Patrzyła na cudowny krajobraz Karaibów piekącymi, zapuchniętymi z niewyspania oczami i czuła się nieszczęśliwa. Pociła się strasznie, odziana w wełny, stosowne na zimową porę w Nowym Jorku. Na dodatek taksówka, którą jechała z lotniska, złapała gumę kilkaset metrów od willi i Leslie, choć marzyła już tylko o ułożeniu się w chłodnej, świeżej pościeli, musiała ostatni odcinek przejść piechotą.

Objuczona torbą podróżną oraz torbą z książkami, nie mówiąc już o torebce, mozolnie wlokła się wąską, krętą drogą, prowadzącą na wzgórze. Czuła, jak pot spływa jej z czoła na szyję, formując się w strumyczek w rowku między piersiami. Piękno wyspy było jej w tym momencie całkowicie obojętne - pragnęła jedynie położyć się i odpoczywać.

Gdy dochodziła do kolejnego zakrętu, dostała ataku kichania, a potem wydała głośny okrzyk na widok znajomego zarysu czerwonego, stromego dachu i białych ścian, wyłaniających się z maskującej gęstwy tropikalnej roślinności. Nogi miała jak z gumy, lecz nie dbała o to. Za kilka minut rzuci się na łóżko w swoim ulubionym pokoju - a właściwie w ulubionym pokoju wszystkich gości - gdzie śmigła wentylatora będą łagodnie obracać się nad jej głową, gałęzie palm zatańczą na tle błękitu, a za rozsuwanymi drzwiami będzie pysznić się swym lazurem morze, rozciągające się od roziskrzonej w słońcu białej plaży aż po najdalszy horyzont.

Niemal biegiem pokonując ostatnie metry, przerzucała z ręki do ręki gruby wełniany sweter, usiłując znaleźć w torebce klucze. Jak zwykle bez powodzenia. Oślepionymi od słońca oczami próbowała dojrzeć coś w czarnej, wypełnionej tysiącem niepotrzebnych szpargałów, czeluści. Wreszcie, potrząsając torebką, dosłyszała dźwięk, który pozwolił jej zlokalizować klucze i po kilku chwilach zajadłego grzebania mogła już otworzyć frontowe drzwi.

Owionął ją powiew chłodnego powietrza. Uśmiechnęła się z ulgą.

- Dzięki ci, Martine - szepnęła cicho, przyrzekając sobie, że powtórzy te słowa głośno za tydzień, kiedy zobaczy kobietę, która dziś rano przygotowała dom na jej przybycie.

Zamknąwszy za sobą drzwi, z ulgą zsunęła torby z obolałych ramion. Sweter i torebka upadły na podłogę. Ocierając ręką wilgotne od potu czoło, zrzuciła z nóg skórzane pantofle i odpinając guzik szkockiej spódnicy w śliwkowo-niebieską kratę ruszyła w dół po schodach.

Dla niej, która od dziesięciu lat spędzała tu rodzinne wakacje, piękno tego domu było czymś znanym i oczywistym. Nowy gość mógł popaść w zachwyt nad jego oryginalną architekturą. Budynek, zawieszony u stromych skał wybrzeża, wyrastających z plaży w zachodniej części niewielkiej wyspy, składał się z trzech rozległych kondygnacji. W najwyższej, znajdującej się na poziomie drogi, mieścił się frontowy salon, za którego czołową przeszkloną ścianą otwierał się widok na ocean. Obok były dwie boczne sypialnie. Najniższa kondygnacja, przesunięta w prawo i w naturalny sposób wpasowująca się w uskok skalnej ściany, mieściła przestronną kuchnię i jadalnię. Zwieńczona była kamiennym dwupoziomowym tarasem, a z jego dolnego stopnia można było jednym skokiem wybiec wprost na plażę i pognać do morza.

Leslie pewnym krokiem domownika kierowała się ku środkowej części willi, którą łączyły z pozostałymi poziomami odkryte schody. Każdy z członków rodziny mógł mówić o szczęściu, jeśli udało mu się przyjechać wcześniej i ubiec pozostałych, zajmując tu któryś z pokoi. Niestety, Leslie przeważnie zjawiała się zbyt późno. W tej części domu znajdował się przestronny hol z barkiem i wspaniałe apartamenty sypialne, które wreszcie przez cały tydzień zamierzała objąć w swoje wyłączne posiadanie.

Gnana myślą o pozbyciu się ubrania i o kąpieli, pokonując ostatnie stopnie schodów, miała już spódnicę opuszczoną do połowy bioder. W holu błyskawicznie uwolniła się z grubej wełnianej tkaniny, cisnęła ją na oparcie krzesła i zaczęła wyszarpywać dżersejowy golf z ciasnej pułapki ciepłych rajstop o lawendowym, dopasowanym do swetra kolorze. Czuła się raczej jak omdlała lilia, niż jak szykowna nowojorska elegantka.

Drzwi sypialni były otwarte. Leslie, ściągając przez głowę oporny, lepiący się do ciała, sweterek, potknęła się o próg. Nagle wydala okrzyk przerażenia i stanęła jak wryta. Zagryzając dolną wargę wbiła spojrzenie w łóżko.

Powinno być puste. Powinno być świeżo zasłane. Powinno czekać na nią. Miała na nim spać przez cały tydzień.

Tymczasem kapa była odrzucona, a fałdy prześcieradła malowniczo - i skąpo - okrywały potężne ciało kogoś, kto bez wątpienia należał do rodzaju męskiego i najwyraźniej spał kamiennym snem.

Leslie ciężko oparła się o framugę drzwi, przyciskając zwinięty w kłębek golf do koronek różowawego stanika. Była wściekła. Tony obiecał! Powiedział, że ustali wszystko tak, by mogła mieć willę na tydzień wyłącznie dla siebie. Czy to jego przyjaciel? A może Diane, czy Brendy? Tak się nie robi! Ten jeden raz, kiedy chciała... chciała...

Nagle fala gniewu zaczęła opadać, w miarę jak obraz w pamięci nakładał się na scenę, którą miała przed sobą. Pokój utrzymany w białej tonacji, o wyplatanych meblach, z poduszkami i obiciami z importowanej włoskiej tkaniny, złocił się w blasku południowego słońca, które przeświecając przez palmowe liście nasycało atmosferę nierealną, senną mgiełką. Jednak jej spojrzenie zogniskowało się na łóżku. Łóżku - i postaci tak swobodnie na nim rozciągniętej.

Było w niej coś znajomego. Leslie czując, że zaraz kichnie, rozpaczliwie ścisnęła nos ręką i z zafascynowaniem chłonęła wzrokiem wszystkie szczegóły miękko spoczywającego w pościeli ciała. Długa, odrzucona na bok opalona noga musiała należeć do kogoś bardzo wysokiego. Muskularne uda i płaski brzuch dawały pochlebne świadectwo jego sprawności. Potężne, umięśnione ramię kojarzyło się z radością doskonalenia własnego Ciała. Słowem, widok tego mężczyzny zapierał dech.

Leżał na plecach, z głową odwróconą na bok. Jedna ręka miękko spoczywała na brzuchu, a jej palce zagłębiały się w delikatne pasemko włosów, ambitnie rozszerzające się w zarost na piersi, co skrzętnie zanotował wędrujący w górę wzrok Leslie. Drugą rękę śpiący odrzucił na bok w geście, który w innej sytuacji mogłaby śmiało uznać za zapraszający.

Ściskając przy piersi kłąb swetra odważyła się podejść o krok bliżej i zamarła, niedowierzającym spojrzeniem wpatrując się w mężczyznę. Widziała już kiedyś tę twarz. Nawet uśpiona, twarz ta miała wyraz bezbronnej szczerości, który przywołał w jej pamięci obraz innego łóżka, innej sceny. Ciemne włosy, zmierzwione od snu... nos prosty, niemal arystokratyczny... ekscytujący cień zarostu. Znów powędrowała spojrzeniem w dół, raz jeszcze badając wzrokiem wszystkie szczegóły i serce zabiło jej na samo wspomnienie. O, tak, widziała już kiedyś tę twarz i to ciało.

I tym razem prześcieradło ledwie zakrywało jego męskość. Tylko teraz nie było w pokoju rzeźbiarskiego blatu, narzędzi ani nie ukończonego dzieła. A łóżko nie należało do scenografii fotograficznego studia, lecz stało w sypialni jej własnej rodzinnej willi.

Odruchowo pociągnęła nosem, usiłując doszukać się jedynej w swoim rodzaju woni wody kolońskiej Homme Premier. Niestety, katar sprawił, że zaniosła się jedynie gwałtownym kaszlem i tłumiąc go, z przerażeniem patrzyła, jak mężczyzna na łóżku zaczyna się budzić.

Szeroka pierś drgnęła, uniosła się głębszym oddechem, rozchylone wargi zacisnęły się, a brew zmarszczyła. Ciemna głowa przekręciła się na poduszce, zwisające bezwładnie ramię wyprężyło się. Mężczyzna poruszył się. Leslie wstrzymała oddech, widząc, jak prześcieradło niebezpiecznie zsuwa mu się z brzucha.

Szybko skierowała spojrzenie na twarz śpiącego, właśnie w momencie, gdy jedno oko otworzyło się i popatrzyło na nią nieprzytomnie. Kiedy dołączyło do niego drugie, dostrzegła ciepły odcień brązu. Mężczyzna zamrugał, jakby gęstymi, ciemnymi rzęsami chciał strzepać niewidzialny kurz z policzków a potem zmarszczył brwi i spojrzał na nią. Nagle, coś sobie przypominając, usiadł wyprostowany.

- O, Boże! - wykrzyknął, w zakłopotaniu przeczesując ręką bujną falę włosów, z wdziękiem opadającą mu na czoło. -Przepraszam, w momencie twojego przyjazdu miałem już być ogolony, umyty i ubrany! - Znów zmarszczył brwi, spojrzał w niebo i sięgnąwszy po zegarek z niedowierzaniem studiował jego tarczę. -

Dwunasta czterdzieści? A przecież miałaś być nie wcześniej, niż o siódmej wieczór?

- Złapałam poranny samolot - wyjaśniła Leslie i zmieszana potrząsnęła jasną głową. - Nie wierzę...nie mogę w to uwierzyć.

- W co nie możesz uwierzyć?

- W ciebie.

Wyraz jego twarzy momentalnie stał się przymilny, jak gdyby jedynym celem było dla niego uprzyjemnianie jej życia i właśnie, skruszony, musiał przyznać się do klęski.

- Czy zdążyłem już coś narozrabiać?

- Jesteś tutaj. Nie mogę w to uwierzyć. Otrząsnął się już z senności. Obrzucił swoje ciało niewinnym spojrzeniem i rozbrajająco się uśmiechnął.

- Jestem tutaj.

- Nie doceniałam go - wyszeptała do siebie, patrząc, jak mężczyzna podciąga się na oparcie łóżka. Zdawał się wypełniać swoją osobą cały pokój. Pomimo to wzrok Leslie był pełen niedowierzania.

- On to rzeczywiście zrobił.

- Twój brat? Oczywiście, że tak. Musi cię po prostu uwielbiać. Najprawdopodobniej dałby ci wszystko, czego zechcesz.

- Ale...mężczyzna? Ty? - Zdumienie szybko przeszło w dojmujące poczucie zawstydzenia. - Myślałam, że będę tu sama -wyszeptała cicho. Bez względu na to, jak wyobrażała sobie swój pobyt, nie mogła oprzeć się myśli, że ten mężczyzna, choć tak interesujący, był przecież męskim modelem, zawodowo miłym dla kobiet. I jej brat, jej własny brat zapłacił mu, by spędził z nią tydzień! Poczuła, jak płoną jej policzki.

- Samotność nie jest zabawna - odpowiedział miękko i powędrował wzrokiem od jej twarzy ku piersi, nie pomijając niczego: ramiączek stanika, skłębionego golfu, który coraz bardziej rozpaczliwie tuliła do siebie, długiej smugi wełnianego trykotu koloru lawendy, opinającego smukłe kształty od pięt do bioder. Teoretycznie powinna wyglądać jak lawendowy elf; w rzeczywistości czuła się raczej jak dworski błazen.

Podążając za jego spojrzeniem cofnęła się o krok, nagle uświadamiając sobie, w jak niekompletnym jest stroju.

- Samotność wcale nie musi być straszna-zaoponowała, myśląc o papierkowej robocie, którą ze sobą przywiozła, o opalaniu się nago, o cudownej odmianie, jaką miały być samotne spacery po wyspie. Jak można było mi coś takiego zrobić, pomyślała, rzucając mu oskarżycielskie spojrzenie. - Nie wiem, czy wiesz, ale zająłeś moje łóżko. -Narastało w niej poczucie zagrożenia; nie tylko w fizycznym, ale i w emocjonalnym sensie.

Jednak ten krótki zryw wojowniczości wyczerpał się szybko i potwierdził tylko jej rosnącą słabość. Przerażeniem napawał ją fakt, iż brat wziął na serio słowa, które rzuciła przekornie w spontanicznym odruchu - a do tego z każdą chwilą czuła się coraz gorzej.

- Myślałem, że to są apartamenty dla gospodarza domu -posłyszała głęboki głos.

- Owszem. Ale tym razem ja tu gospodarzę. Wmawiała to sobie przez ostatnie kilka tygodni, kiedy marzyła o samotnym urlopie w willi.

Mężczyzna na łóżku spojrzał na nią uważnie, świadomy obronnej postawy, jaką przyjęła.

- Nie powiem, żebyś wyglądała władczo. Mało tego, nie wyglądasz zbyt dobrze. Źle się czujesz?

Leslie, nie mając ochoty na żarty ani na subtelności, skinęła tylko twierdząco głową.

- Zerwałam się przed świtem, żeby dojechać na lotnisko, a potem musiałam przez wieczność smażyć się w upale na St.Martin, żeby złapać lokalny samolot. Jestem przegrzana, oblewam się potem i marzę jedynie o zimnym prysznicu. Poza tym głowa mi pęka i łapie mnie cholerne przeziębienie. - Wciągnęła powietrze przez zapchany nos. - Krótko mówiąc, czuję się paskudnie.

Zamknęła oczy, kiedy mężczyzna szybko poderwał się z łóżka. Nie chciała oglądać tego, co dotychczas pozostawało zakryte.

- Wobec tego normalnie nie mówisz tak nosowo? -Gdzieś niedaleko rozległ się rozbawiony głos i jednocześnie poczuła, jak ramię mężczyzny obejmuje ją i prowadzi.

Ogłupiała otworzyła oczy i pilnie dbając, by nie zerkać na boki, kroczyła ku drzwiom łazienki.

- Nie, nie mówię - wykrztusiła, nie mogąc poradzić sobie z wymową „n".

- A szkoda - stwierdził miękko i uwodzicielsko. -Brzmi to tak seksownie. Głęboko i... duszno. Tak, duszno.

W drzwiach łazienki przyłożył jej rękę do czoła. — Masz chyba gorączkę. Poczekaj tutaj.

Chwiejnie oparła się o framugę i przymknęła oczy. Naszła ją fala dreszczy i przestała już marzyć o chłodnym prysznicu. Nic już nie było ważne, jedynie przemożne pragnienie położenia się. Odwróciła się i powłoka się do łóżka.

Zapominając o nieznajomym ułożyła się na wznak w pościeli, jedną ręką przyciskając do piersi sweter, a drugą zakrywając oczy. Kiedy w chwilę później to samo silne ramię, które wiodło ją do łazienki, zmusiło ją do oparcia się plecami o poduszki, jęknęła.

- Daj mi spać - wyszeptała błagalnie, lecz jej opiekun miał inne zamiary.

- Najpierw aspiryna-stwierdził łagodnie.-Czy brałaś coś jeszcze? - Potrząsnęła przecząco głową i potulnie łyknęła tabletki. Wyjął jej z rąk szklankę i pomógł się położyć, a potem zaczął zsuwać z bioder obcisłe rajstopy.

- Co robisz? - zawołała z przerażeniem, odsuwając się gwałtownie. Kiedy spróbowała usiąść, silna ręka przy- gniotła ją do łóżka.

- Teraz lepiej?

- O, tak.

- Chcesz iść pod prysznic?

Zaprzeczyła ruchem głowy i zwinęła się w kłębek, tuląc poduszkę.

- Nie teraz. Trochę sobie poleżę.

- Wobec tego ja pójdę. A gdzie są twoje bagaże? Zamknęła oczy. Jego głos dobiegał z coraz większej oddali. Jeśli będzie chciał ją obrabować, nic na to nie poradzi. Nic już nie było ważne, tylko zmagania z łamiącym w kościach bólem, który zdawał się przenikać całe jej ciało.

- Są na górze...

Nawet nie odwróciła głowy, kiedy z łazienki rozległo się ciche mruczenie elektrycznej maszynki do golenia. Aspiryna wreszcie zaczęła działać i gorączka zmieniła się w miłe ciepło, a łomot w głowie w stłumione pulsowanie. Otworzyła oczy.

Na krześle u jej wezgłowia siedział ubrany jedynie w szorty mężczyzna, którego podarowano jej na urodziny. Znów poczuła falę wstydu i upokorzenia. Ten mężczyzna o świeżej, wilgotnej skórze i włosach, z szeroką piersią i silnymi, zapraszającymi do uścisku ramionami, wyglądał jeszcze lepiej niż na reklamowym zdjęciu. Sama w konfrontacji z nim czuła się jak zmora wywołana z piekła.

- Nie mogę uwierzyć! - wykrzyknęła i już po chwili pożałowała, widząc cień uśmiechu na jego wargach.

Oparł łokcie na poręczach fotela.

- Mam wrażenie, że już to słyszałem.

- Nieważne. To jest nieprawdopodobne!

- Co?

- Po prostu nie mogę uwierzyć, że Tony mógł tak postąpić!

- O ile mi wiadomo, miałaś specjalne życzenie. Głęboko nabrała powietrza.

- To był żart! Miałam ochotę sobie zakpić! Musiał o tym wiedzieć. - Mężczyzna siedzący przed nią z wolna pokręcił głową i Leslie szybko dokończyła: - Zresztą facet, którego mu pokazałam, był fikcyjną postacią.

- Miał twarz i ciało. Wiedziałaś, że realnie istnieje.

- Był zawodowym modelem! Do głowy mi nie przyszło, że Tony odszuka go, a potem wynajmie, by zabawiał mnie przez tydzień! - Na myśl o tym znów wróciło poczucie wstydu. Odwróciła twarz i zamknęła oczy, czując, jak płoną jej policzki.

- O ,Boże - westchnęła ciężko - gdybym nie czuła się tak podle, sama pewnie bym się z tego śmiała. Ale na razie ledwo mogę oddychać, a cóż dopiero mówić o myśleniu.

Materac ugiął się pod ciężarem drugiego ciała. Zesztywniała w napięciu, lecz nie miała siły się odsunąć, nawet wtedy, gdy chłodna dłoń zaczęła odgarniać jej z czoła wilgotne kędziory jasnych włosów. Wbrew woli poddała się pieszczotliwemu gestowi.

- Od dawna tak źle się czujesz?

- Od wczoraj.

- Boli cię gardło?

Potrząsnęła głową, a potem otworzyła oczy i napotkała uważne spojrzenie mężczyzny.

- Wiesz, że nie możesz tu zostać? - zapytała.

- Tak? - W jego oczach pojawił się błysk rozbawienia.

- Tak.

- Dlaczego?

- Bo ja tu jestem.

Z udawaną powagą powiódł wzrokiem po łóżku.

- A tak nam tu dobrze razem... - Uprzedzając zamiary Leslie położył jej rękę na ramieniu, nim jeszcze zdążyła się unieść. - Zresztą jestem twoim urodzinowym prezentem. Nie możesz tak po prostu wyrzucić mnie nie odpakowując.

- Niewiele byłoby do odpakowywania-zaśmiała się.

- Coś jednak miałem na sobie.

- Nie za wiele.

- Wiec zauważyłaś. A ja zacząłem się martwić, że straciłem swój czar.

Leslie westchnęła i przymknęła oczy.

- Nie, nie straciłeś - zapewniła. Jego ręce powolnymi, kolistymi ruchami masowały jej skronie. - To cudowne na ból głowy...

- I... ?

Spojrzała na niego bystro.

- I to wszystko. Tak jak powiedziałam, nie możesz tu... - Zbliżał się kolejny atak kichania i głos jej się załamał. -Do licha - zaklęła, zakrywając nos ręką. Usiadła, kichnęła jeszcze raz i wzięła podsuniętą chusteczkę. - Kiedy mi to przejdzie?

Ręka odgarniająca jej włosy z czoła musnęła teraz rozwichrzone kosmyki za uchem.

- Może jednie weźmiesz prysznic? Przez ten czas przygotuję ci coś zimnego do picia.

- Nie możesz tu zostać...

- Jadłaś coś w ogóle?

- Skąd, nie jadłam nawet śniadania. Karmię się dreszczami i gorączką. Sama już nie wiem, co mam robić. -Skierowała wzrok ku jego oczom. Ich spojrzenie budziło zaufanie i napawało otuchą.

- Nie martw się, moja miła. Wiem, co trzeba robić. Poczekaj. -Podniósł się z łóżka i sięgnął po jej torbę podróżną. - Co chcesz włożyć? - Rozsunął suwak. - Masz tu nocną koszulę?

- Niestety, nie.

Nagle uświadomiła sobie, że leży w koronkowym negliżu na skotłowanej pościeli, patrząc, jak kompletnie obcy facet buszuje w jej rzeczach.

- Poczekaj, sama to zrobię - stwierdziła z irytacją, wstając. Kilkoma ruchami wygrzebała rozciągniętą bawełnianą koszulkę, którą uznała za najlepszy strój do spania na Karaiby. Zblakły po wielu praniach ciuch był najmilszy i najwygodniejszy. - Jeśli liczyłeś na kuszący negliż -mruknęła, wciągając sięgającą do pół uda bluzeczkę-to się zawiedziesz.

Zamaszystym ruchem porwała kosmetyczkę i ruszyła do łazienki, absolutnie nieświadoma swojego seksownego wyglądu. Nie umknęło to jednak uwagi mężczyzny, który śledził ją wzrokiem. Przez długą chwilę zachował jej obraz w pamięci, choć drzwi łazienki dawno się zatrzasnęły.

Leslie przycisnęła dłonie do rozpalonych policzków, a potem przesunęła je w górę, odgarniając włosy z twarzy. Czuła się paskudnie. Cała ta sytuacja była paskudna. I jak sobie teraz poradzi, ona, tak konserwatywna i dbająca o formy?

Z gniewem wyszarpnęła z saszetki zmywacz do makijażu. Makijaż? Ha! Co za bzdura! I tak wyglądała beznadziejnie. Ale Nowy Jork miał swoje prawa i nie do pomyślenia było pokazać się publicznie z twarzą bez właściwej maski ochronnej. Twarz musiała być zakamuflowana, ukryta przed światem pod cudem sztuki kosmetycznej. Ironicznie krzywiąc wargi Leslie wcierała nawilżający krem w policzki. Jakież to głupie!

Z pasją chwyciła zmywacz, starła wszystko, a potem pochyliła się, by obmyć twarz wodą. Przez dłuższą chwilę delektowała się chłodnym strumieniem, przynoszącym ulgę rozpalonym policzkom. Wreszcie wyprostowała się i osuszyła skórę ręcznikiem.

Powinna była wiedzieć... Powinna wiedzieć, że przy Tonym nie może sobie pozwolić na żarty na temat swojego życia miłosnego. Od lat górował nad nią doświadczeniem -był żonaty, miewał przygody, nawet zakochiwał się, ale nie tracił głowy. W ciągu sześciu lat, jakie minęły od jego rozwodu, miał wiele przygód. Nie zamierzała jednak go krytykować. Ożenił się młodo i był absolutnie wierny Laurze. A ona w końcu odeszła z innym, zostawiając go z trójką małych dzieci. Harował ciężko i okazał się troskliwym, pełnym poświęcenia ojcem. Od czasu do czasu potrzebował jednak chwili wytchnienia. Nie miała prawa potępiać go za styl, jaki przyjął.

Z drugiej strony, rozmyślała wchodząc pod deszcz chłodnych kropel natrysku, powinien wiedzieć, jakim nietaktem był niedorzeczny pomysł podsunięcia jej tego pięknisia! Od dziesięciu lat starała się pokazać wszystkim, że jest zupełnie inna! Już w szkole starannie dobierała sobie towarzystwo. A na uczelni - cóż, za sprawą Joe Duranda totalnie zniechęciła się do mężczyzn. Tylko że Tony nie wiedział nic o Joe. Nikomu się nie zwierzała. Dręczyły ją wyrzuty sumienia, lecz nie miała zamiaru rozgłaszać swoich szaleństw ku uciesze innych.

Odkręciła kran z ciepłą wodą, namydliła się i umyła głowę. Po kilku minutach wychynęła spod kojącego strumienia i natarła się ręcznikiem tak mocno, jak pozwalały jej osłabłe ramiona. Wreszcie włożyła koszulkę, świeżą parę majtek, podsuszyła włosy i stanęła przed zamgloną taflą lustra. Niestety, nawet litościwa mgiełka nie była w stanie ukryć prawdy.

- Blada jesteś, Leslie. Okropnie blada -powiedziała do swojego odbicia i sięgnęła po chusteczkę, czując, że znów zacznie kichać. Gdy ponownie spojrzała w lustro, aż drgnęła na widok obrazu, który zaczął się w nim wyłaniać. Owszem, swoim rysom niewiele miała do zarzucenia -łagodne oczy o odcieniu ametystu były duże, choć może trochę Zbyt szeroko rozstawione; drobny nos dobrze harmonizował z delikatnym zarysem ust i podbródka; włosy, podcięte do ramion i długą grzywką spadające nad oczami, burzyły się w kunsztownym nieładzie, posłusznie wracając na miejsce przy każdym ruchu głowy, zgodnie zapewnieniami Diega. Tak, biorąc pod uwagę każdy szczegół z osobna, mogła być zadowolona. Niestety, w sumie tworzyły one smętny wizerunek samotnego rozbitka.

Roztargnionym gestem odrzuciła włosy z czoła. I co ma teraz robić? Przeziębienie jakoś przeżyje - słońce i ciepło będą najlepszym lekarstwem. Ale ten mężczyzna, ten oszałamiająco przystojny model, to już zupełnie inna sprawa... Nigdy w życiu nie szukałaby takiego partnera. Denerwowała ją sama myśl o jego zajęciu, o niezliczonych kobietach, którym musiał się przez lata wysługiwać. Absolutnie nie był w jej typie! Nie wiedziałaby nawet, co robić z takim facetem...

Westchnęła, nie bez uczucia pewnego żalu, i opuściła sanktuarium łazienki. W pokoju zapanował ład. Męska walizka, która leżała na niskim szklanym stoliku, zniknęła, tai jak i różne drobiazgi z szafki nocnej. Łóżko było świeże zasłane, a krawędź okrycia odchylona zapraszająco. Rozejrzała się czujnie, lecz nie zobaczyła nikogo.

Wbrew ogarniającej ją chęci położenia się do łóżka Leslie podreptała po schodach do kuchni. Miała pragnienie, a on obiecał jej coś do picia.

Rzeczywiście był tam, choć wyraźnie zapomniał o zamówieniu. Stał w otwartym oknie, z rękami skrzyżowanymi na piersi, opierając bosą stopę na poprzeczce kuchennego stołka. Nie zmienił stroju i wyglądał jak klasyczny wzorzec antycznego myśliciela.

Chłonęła ten obraz wzrokiem przez dłuższy moment. Gęste włosy były długawe, lecz dobrze ostrzyżone. Jego ciało od mocnego karku aż po stopy miało rasowy męski wygląd Wyglądał również na starszego, niż z początku sądziła. Mogła dostrzec srebrne przebłyski we włosach, odsłaniających kształtny zarys ucha. Co dziwniejsze, nie szkodziły jego urodzie, a przeciwnie, dodawały mu godności.

Krótko mówiąc, nie dało się znaleźć niczego niestosownego w jego wyglądzie. Zresztą nie bardzo wiedziała, czego miałaby się spodziewać, widząc klasycznego żigolo W każdym razie nie tego, co zobaczyła.

Nagle bez ostrzeżenia kichnęła, tracąc sposobność dc dalszej nieskrępowanej obserwacji. Mężczyzna odwrócił się szybko, a napięcie wywołane nieznanymi myślami momentalnie ustąpiło z jego twarzy.

- O, jesteś - powiedział, kilkoma szybkimi krokami pokonując dzielący ich dystans; - Lepiej się czujesz?

- Trochę-wyszeptała, dodając nieśmiałość do listy swoich odczuć. Jak mogła się łudzić, że bawełniana koszulka osłoni ją przed spojrzeniem profesjonalnego kochanka? I kiedy owo spojrzenie zaczęło błądzić od jej piersi do stóp, rzuciła się do kuchennego stołka i skuliła na nim wstydliwie.

- Dlaczego się nie położyłaś? - zagadnął łagodnie.

- Chciałam sprawdzić, czy tu jesteś - stwierdziła naburmuszona, wystawiając twarz na świeży podmuch bryzy. -Gdzie jest mój obiecany drink? - Własny głos zabrzmiał jej w uszach nazbyt arogancko. Nie powinna tak traktować wynajętego człowieka... przynajmniej nie tego typu człowieka.

- Zaraz będzie - usłyszała po chwili odpowiedź. Dopiero dźwięk otwieranych drzwi lodówki sprawił, że Leslie odważyła się spojrzeć, co robi jej płatny partner. Przykucnął właśnie, przeglądając zawartość wyładowanych półek.

- Ktoś tu chyba o wiele bardziej przejął się twoim przyjazdem, niż ja - stwierdził odkładając na bok strzępiastą główkę sałaty, by wyciągnąć karton jajek. - Nie do wiary, że mają tu tyle świeżych produktów.

- Niektóre uprawia się na miejscu, a resztę przywozi. To Martine zadbała o zaopatrzenie. Jest niezastąpiona. Przychodzi sprzątać, kiedy przyjeżdżamy i pilnuje domu, kiedy nas nie ma. I wystarczy jeden telefon ze Stanów, by dom czekał na nas czysty, chłodny i wypełniony zapasami po dach.

- Nigdy go nie wynajmujecie?

- Nie. Czasami udostępniamy go przyjaciołom, ale głównie przyjeżdżamy tu sami. - Za wszelką cenę usiłowała zachowywać się taktownie. - Mieliśmy szczęście, kupując tę ziemię. Ma najlepsze położenie. Wyspa w większości rozparcelowana jest na małe hotele. Jeden z nich, bardzo oryginalny, znajduje się tuż za zakrętem. Z pewnością znalazłby się tam pokój...

Ignorując jej sugestię, dołożył jeszcze karton mleka i paczkę sera do rosnącego stosu, jaki podtrzymywał rękami.

- Dobry ser. Może znajdzie się cytryna? O, jest. Kiedy wstawał obładowany, kolana skrzypnęły opornie.

Rozprostował je uważnie, składając ładunek na blacie.

Zastanowiło to Leslie.

- Ile masz lat? - spytała.

- Trzydzieści dziewięć.

- Aż tyle? - Pomimo skrzypiących kolan i pasemek siwizny nie dałaby mu więcej niż trzydzieści pięć. - Czy nie jesteś trochę.. .nieodpowiedni do takich rzeczy?

- Masz na myśli gotowanie?

- Nie, pozowanie do zdjęć. Myślałam, że trzeba być młodszym, by...

- By sprawiać przyjemność?

- By robić to, co... - Gorąco uderzyło jej na policzki, gdy odwzajemnił jej uszczypliwe spojrzenie.

- Chcesz mi coś powiedzieć, Leslie?

- Tak - oświadczyła z determinacją, nerwowo oblewając się potem. - Nie możesz tu zostać na cały tydzień! Nie ma mowy. Musisz wyjechać!

Sięgnął po patelnię, postawił ją na kuchni, dodał masła i zapalił gaz.

- I zostawić cię w tym stanie? Niemożliwe. Zresztą muszę odpokutować za to, że leżałem jeszcze w łóżku w momencie twojego przyjazdu.

Lekceważąco machnęła ręką.

- Nie masz co przepraszać. Jestem pewna, że w twoim... zawodzie zwykle wstaje się późno. Rozumiem, przecież te noce i wszystko.....

- I wszystko.

- A zatem - posłała mu oskarżycielskie spojrzenie -znasz na pewno drogę wokół wyspy. Hotel Gustavia ma zresztą reklamy. Kiedy, jak twierdzisz, przyjechałeś?

- Wczoraj. I znam tylko odcinek z lotniska do tego do mu. Wczoraj wieczorem czytałem do późna. Byłem w środku książki, która mnie nudziła i bardzo chciałem już zacząć następną. Niestety, mam zasadę, że zawsze doczytuję do końca i nie odkładam w połowie. Skończyłem o piątej rano.

Leslie przełknęła z wysiłkiem ślinę, kichnęła kolejny raz i otarła dłonią czoło. Nic nie układało się tak, jak zaplanowała.

- Co robisz? - krzyknęła, czując nagle, że stopy tracą kontakt z podłogą.

- Zanoszę cię z powrotem do łóżka. Nie bój się, zaufaj moim starym, skrzypiącym kościom.

- Nie o to chodzi.

- W takim razie w czym problem? - Schodził po dwa stopnie, niosąc ją lekko, jakby była dzieckiem.

O co jej chodziło? O co tu w ogóle chodziło? Znów poczuła zamęt w głowie i wszystko stało się jej nagle obojętne. Z westchnieniem ulgi powitała chłodny dotyk pościeli, zwinęła się w kłębek i zamknęła oczy.

Musiała zasnąć natychmiast. Kiedy uniosła powieki, słońce świecące wprost przez rozsunięte szklane drzwi chyliło się już ku zachodowi. Mrugając oszołomiona, mimowolnie podążyła wzrokiem śladem jego promieni, które oświetlały wysoką postać, niedbale rozpartą na krześle u jej wezgłowia;

Zatopiony w myślach nie od razu spostrzegł, że się obudziła. Siedział z wyciągniętymi daleko przed siebie nogami, z łokciami rozpartymi na wyściełanych oparciach, splecionymi rękami podpierając brodę. Zastanawiała się, w jakim świecie tak błądzi myślami i aż wzdrygnęła się, uświadamiając sobie, jak bardzo ten świat musi różnić się od jej własnego. Ten niedostrzegalny ruch wystarczył, by wyrwać go z zamyślenia.

Powolny uśmiech złagodził jego rysy.

- Hej!

- Hej - Sięgnął do stojącej z tyłu półki i podał jej następne dwie aspiryny i szklankę z lodem. Przełknęła tabletki bez słowa i wypiła duszkiem całą cytrynową lemoniadę. Kiedy znów oparta się o poduszki były już świeżo wytrzepane.

- Lemoniada była taka dobra. - W rzeczywistości myślała o tym, jak miło jest mieć przy sobie kogoś tak troskliwego. Drobny luksus... urodzinowy dar. Jej rysy nabrały subtelnego wyrazu.

- Kiedy byłam dzieckiem, uwielbiałam małe pluszowe zwierzątka Steiffa - złapała się ręką za górny płatek ucha -wiesz, te, które miały tu mały kolczyk. Każde miało tam wypisane imię. -Nieśmiało uniosła ku niemu oczy. - A ty masz imię?

Przez krótki, zapierający dech moment więził jej spojrzenie wzrokiem. Czuła, że coś ją do niego ciągnie. Czuła tę moc, która emanowała ku niej już z kart magazynu Man's Mode. Czuła ją, kiedy zobaczyła go spoglądającego w zamyśleniu przez kuchenne okno. Czuła ją nawet wtedy, gdy siedział u jej wezgłowia z zamkniętymi oczami - Odczuwała to jak magiczny, niewidzialny dotyk. Jak przepastną głębię. Jak nie wyjaśnioną zagadkę.

Z wolna zmarszczki w kącikach jego oczu pogłębiły się i z uśmiechem powiedział:

- Oliver Ames, do usług.

Oliver Ames. Na jedną krótką chwilę serce Leslie zgubiło swój rytm.


































Rozdział 2



- Oliver Ames - wypowiedziała jego nazwisko na głos, na próbę. Wymawiało się gładko, jak przystało na nazwisko słynnego modela, czy raczej playboya. - Czy posługujesz się nim w swoim zawodzie?

- Tak - uśmiechnął się.

- A jak się naprawdę nazywasz?- zapytała łagodniejszym tonem. - Chyba że twoje nazwisko jest zastrzeżone?

Tym razem uśmiechnął się otwarcie. W oczach tańczyły mu wesołe iskierki. Leslie w napięciu czekała na odpowiedź. Praktycznie tak powinno być, zastanawiała się. Czy rzeczywiście płacono mu za to, żeby był do dyspozycji? Płacono mu również za to, by wyglądał pociągająco - za nagą pierś, nogi, za rasową męskość. I wart był tego, musiała przyznać z niechętnym podziwem.

- Nie - odparł swobodnie. - Wystarczy, by nikt o tym nie rozgłaszał.

- A kto miałby rozgłaszać? - rzuciła w nagłym porywie zrozumienia. - Nie wiem, czy zdajesz sobie w pełni sprawę, że ta sytuacja jest dla mnie niezbyt wygodna. Nie wyobrażam sobie raczej, bym biegała po Manhattanie, i wykrzykując nazwisko faceta, którego mój braciszek kupił mi dla towarzystwa. - Skrzywiła się. - Myślę, że żadna kobieta nie byłaby zachwycona wiedząc, że nie stać ją na poszukanie sobie mężczyzny na własną rękę.

Na moment zmarszczył brwi i przelękła się, że go obraziła. Kiedy jednak przemówił, dosłyszała tylko ciekawość w jego głosie.

- Ciebie na to nie stać?

- Nie szukam.

- A gdybyś poszukała? Z pewnością znajdą się w Nowym Jorku mężczyźni, którzy chętnie podadzą ramię słynnej pannie Parish.

Usta Leslie wykrzywił wymuszony uśmiech, a twarz nabrała ponurego wyrazu.

- Jeśli okaże się, że jakiś mężczyzna będzie potrzebował panny Parish do tego stopnia, że ofiaruje jej miejsce u swego boku, uznam, iż zrobił zły interes. A wielu jest takich. Zabawne, jak forsa może Wpłynąć na zmianę zasad.

Osunęła się na poduszki, przymykając oczy. Skrzypienie wyplatanego krzesła ostrzegło ją, że Oliver Ames wstał. Jednak dopiero kiedy materac ugiął się na krawędzi, poczuła się zagrożona. Rozwarła powieki i ujrzała, że Oliver pochyla się nad nią, oparłszy ręce po obu stronach jej ciała.

- Powiedziałaś to z goryczą - zauważył. Głos miał głęboki i bynajmniej nie kpiący, czego można byłoby się spodziewać, biorąc pod uwagę fakt, iż właśnie zachcianka kogoś o nazwisku Parish sprawiła, że zjawił się na tej wyspie. - Ktoś sprawił ci przykrość?

Żachnęła się, nie mając chęci na wyjaśnienia. Nie była zdolna myśleć o przeszłości w obecności tego mężczyzny, który tak zdominował teraźniejszość. Co w nim jest, zapytywała samą siebie, spoglądając w oczy koloru płynnej czekolady, że chciałaby zapomnieć, czym on się naprawdę zajmuje? Co sprawia, że ma ochotę odgarnąć mu włosy z czoła, powieść palcami po wyrazistej linii warg, dotykiem badać rzeźbę mięśni ramion? Dlaczego obudziły się tak długo uśpione zmysły? Co wprawia ją w stan podniecenia, graniczący niemal z zatraceniem się, choć leży na tym łóżku z obolałą głową, walcząc z własną słabością?

- Jak się nazywasz? - wyszeptała, zwilżając językiem spieczone usta. - Jak się naprawdę nazywasz?

Wyczekująco wpatrywała się w jego wargi, zachwycona ich wyrazistym zarysem, nie mogąc się doczekać, aż ułożą się w kształt słów.

- Oliver Ames - wyrecytował posyłając jej chłopięcy uśmiech.

- Nie kpij - trzeźwo obstawała przy swoim - pytam szczerze.

- A ja szczerze odpowiadam. Nazywam się Oliver Ames. Zarówno na własny, jak i zawodowy użytek. Oliver Ames. I to ty chyba kpisz. - Pytająco przekrzywił głowę. - Czy jest coś zdrożnego w tym nazwisku?

- Och, nie! - szepnęła. - Jest w porządku. Jest nawet bardzo ładne. Po prostu tak... tak gładko się je wymawia. -Mówiła głupstwa i wiedziała o tym. Był zbyt blisko, a ten głęboki i jedwabisty głos wprawiał ją w drżenie.

- To zasługa moich rodziców.

Kochanek do wynajęcia i jego rodzice? Pięknie! Nagle ogarnęła ją ciekawość.

- Czy oni wiedzą, jak zarabiasz na życie?

- Jasne.

- I...nic nie mówią?

- A co mają mówić?

Zamilkła oszołomiona, nie reagując nawet na dotyk dłoni Olivera, które wkradły się pod luźne rękawy koszulki, by pieścić subtelnym ruchem delikatną skórę jej ramion,

- Och, wiesz, to pozowanie i... - uczyniła stosowny gest ręką w nadziei, że uwolni się od jego dotyku. Tymczasem ucisk jeszcze się wzmocnił. Zaś Oliver Ames zdawał się być jeszcze bardziej rozbawiony.

- Wyobraź sobie - oświadczył z przekonaniem - że nawet są ze mnie dumni.

- Och...

- Tak, tak - wykrzywił się kpiąco. - Chciałaś zapewne powiedzieć, że miłość rodzicielska jest ślepa, prawda?

Oszołomiona jego bliskością zdołała jedynie wykrztusić:

- Tak sądzę. - Na moment zbłądziła spojrzeniem ku jego piersi, lecz błyskawicznie zmusiła się do odwrócenia wzroku, spłoszona doznaniem, jakie wywołał w niej widok delikatnej gęstwy zarastających ją włosów. Miała wrażenie, że płonie - i trudno było przypisać to uczucie jedynie wpływowi aspiryny.

- Zarazisz się ode mnie, jak będziesz siedział tak blisko -ostrzegła, usiłując głębiej zaszyć się w pościeli.

- Nie dbam o to.

- Ale...co wtedy zrobisz? - nalegała. - Kto zechce modela o czerwonym nosie i zapuchniętych oczach? Co za pożytek z kochanka, który kicha i mówi przez nos? I tak w twoim zawodzie człowiek narażony jest na tyle zakaźnych chorób, że...

- Ach, tego się boisz - że możesz coś ode mnie złapać?

- Nie boję się.

- Ale drżysz.

- Bo jestem chora. Dotknął ręką jej czoła.

- Nie jesteś już taka rozpalona. I nawet nie tak blada. Nie, dreszcze muszą mieć inną przyczynę.

- Nie mam dreszczy! - oświadczyła głośno, lecz szybko tego pożałowała i zamilkła. Nawet głos ją zdradzał. Przecież to tylko gra hormonów. Świadomość tego doprowadzała ją do rozpaczy. Co prawda był profesjonalistą...

- A więc...? - łagodnie dopytywał się Oliver z twarzą tuż przy jej twarzy.

- A więc co?- wykrztusiła z trudem.

- Jaki jest werdykt? Przecież widzę, jak niewidzialne trybiki obracają się w twoim mózgu. Pozwolisz się pocałować, czy mam wymóc to siłą?

- Siłą? Naprawdę? - zapytała cicho.

Ugiął ręce i przylgnął do niej. Leslie wstrzymała oddech, czując ciepło męskiego ciała, świadoma, że jej wstydliwie skrywane wdzięki osłania jedynie cienka warstwa bawełny. Tymczasem jego dłonie, pełznąc pod rękawami bluzki, objęły jej ramiona, czule gładząc ich krągłą gładkość. Jej instynktowna odpowiedź - fala żaru, która przebiegła przez całe ciało -przesądziła. On nie musi używać siły. Nigdy nie musiał. Jest dobry, aż za dobry.

- Nie... -usłyszała ze zdumieniem własny głos.

- Co nie? Mam cię nie dotykać? Nie całować? Nie zajmować się tobą?

Chciała. I nie mogła.

- Po prostu nie...

- Ale ja muszę - wyszeptał.

Leslie przemówiła niemal równie cicho, lecz w jej głosie dźwięczał żal.

- Musisz robić to, za co ci zapłacono... - Te słowa uwięzły jej w gardle jak kęs przypalonego mięsa. Przełknęła z wysiłkiem ślinę, pragnąc uwolnić się od nich, lecz wydała tylko cichy jęk. Wynajęto go, by ją kochał. To boli.

Kiedy delikatnymi ruchami palców zaczął muskać jej szyję, zamknęła oczy i odwróciła głowę.

- Co się stało? - zamruczał. Potrząsnęła tylko głową i mocniej zacisnęła powieki. - Proszę, Les - nalegał. -Powiedz mi. - Poczuła, jak sunie palcem wzdłuż napiętej linii jej szczęk.

- To jest... upokarzające.

- Czemu?

- Ponieważ Tony zawarł z tobą układ - powiedziała. Czuła się brzydka, chora i pozbawiona seksu.

- A jeśli zapewnię cię, że w tym momencie nie ma to żadnego znaczenia... ?

- Zacznę się zastanawiać, czy nie jest również elementem gry. - Ostrożnie otworzyła oczy i napotkała napięte spojrzenie Olivera. Nagle odprężył się i niecierpliwie cmoknął językiem.

- W tym wieku - i taka nieufna.

- Czuję się jak nastolatka, Tak, jestem bardzo nieufna. A poza tym...myślę, że wymagam więcej od życia, niż tylko kupowania i sprzedawania przyjemności.

Zastanawiał się przez chwilę.

- Może rzeczywiście potraktuj to jako pewien układ. Nigdy nie umawiałaś się z nieznajomym?

- Och, tak- skrzywiła się. - Cóż za odkrywczy pomysł, takie randki.

- Podobno jednak się udają.

- Nie mnie.

- Dlaczego?

- Bo ta nieznajoma osoba nigdy nie jest tak naprawdę nieznajoma. Ktoś, kto decyduje się na takie spotkanie, daje się zwieść reklamie, choć sądzi, że gra w ekscytującą grę. -Oliver zmarszczył brwi, więc zaczęła wyjaśniać z ożywieniem: - Naprawdę. - W natchnieniu wbiła wzrok w sufit i wyrecytowała: - Jest dojrzałym mężczyzną pod czterdziestkę, wysokim, ciemnowłosym i przystojnym. Odnosi sukcesy na giełdzie, jeździ porsche'em i hoduje konie w swojej posiadłości w stanie New York.

Przytaknął ruchem głowy.

- To brzmi interesująco.

- To brzmi wstrętnie! Pies z kulawą nogą by się nim nie zainteresował, gdyby nie był wysoki, ciemny i przystojny, i gdyby nie miał tyle forsy, że mógłby wykupić Du Ponta! Nawet ja! Niedobrze mi się robi na myśl, że zostałam zwiedziona pozornie niewinnymi informacjami.

- Ach... przekleństwo rodu Parishów!

- Może... - zastanowiła się, a potem odetchnęła głęboko i z determinacją zaatakowała swojego dręczyciela. -Tak więc, szanowny Oliverze Ames, jeśli pragniesz mnie pocałować, zrób to, ale wiedz, że zarabiam na życie jako przedszkolanka, jeżdżę czteroletnim golfem-rabbitem, nienawidzę przyjęć, kocham pikniki i z najwyższą niechęcią toleruję intruzów, naruszających moją prywatność. - Zniżyła głos, czując nagłą falę znużenia. - Wiedz także, iż jestem szalenie konserwatywna i nie idę z byle kim do łóżka!

Zacisnął wargi, skrywając złośliwy uśmiech.

W takim razie nie muszę się bać, że złapię coś od ciebie?

- Owszem. Katar.

- Zaryzykuję.

Zaskoczył ją kompletnie. Jej przemówienie obliczone było na zupełnie inny efekt. Bezskutecznie powtarzała sobie, kim jest ten mężczyzna i co robi, lecz jego podniecająca bliskość mąciła jej myśli. Zaczęła oddychać gorączkowo; słyszała świst powietrza, wydobywający się z własnego gardła. Może to go zniechęci... ale nie. Najpierw musnął ustami płatek jej lewej powieki, a potem jeszcze raz obdarzył go pocałunkiem. Podobną pieszczotą obdarzony został grzbiet nosa Leslie oraz prawe oko i skroń.

Najdziwniejsze, że jego dotyk przyniósł jej poczucie bezpieczeństwa. Szlak subtelnych pocałunków wiódł od skroni przez policzek ku delikatnemu zgięciu szyi. Usta Olivera odgadywały wyrazistą linię jej rysów i delektowały się kształtem drobnego ucha. Ciepło jego oddechu wprawiało ją w rozkoszne drżenie. Nieświadomie wygięła głowę w bok, by poddać się pieszczocie.

- Przyjemnie? - wyszeptał.

- Mmmm...

- Odprężasz się?

- Bardzo.

- Cudownie - wymruczał tuż przy jej podbródku, którego delikatny zarys przez dłuższą chwilę nagradzał pocałunkami, aż wreszcie uniósł głowę.

Leslie, oszołomiona cudownymi doznaniami, otworzyła oczy i zobaczyła miękkie, ciepłe spojrzenie, tęsknie zawisłe na jej ustach.

- Nie powinnam ci pozwalać... - wyszeptała bez przekonania.

- Ale nie możesz się powstrzymać, tak jak ja - odpowiedział i pochylił głowę, dotykając wargami jej ust.

W pierwszym momencie zesztywniała w napięciu, porażona niesłychaną intymnością tego prostego aktu. Zaledwie pocałunek - a poruszył ją do głębi. Całował ją subtelnie, lecz z ogromną wirtuozerią: zrazu smakował jej wargi lekko, z ciekawością, a potem z coraz większym pożądaniem usiłował dotrzeć do samego źródła słodyczy.

- Odpręż się, Les - szepnął. - Wszystko w porządku. -Wysunął dłonie spod jej bluzki i gładził ramiona przez cienki materiał.

- Nie... przestań. - Było jej zbyt dobrze. Nie ufała sobie. Znów uniósł głowę i napotkała jego spojrzenie, jeszcze bardziej nieprzytomne i zamglone. Za wszelką cenę chciała wierzyć, że go podnieca.

- Pocałuj mnie - poprosił, przenosząc pełne napięcia spojrzenie z jej warg ku oczom. - Pocałuj mnie tylko i zadecyduj. - Gdy potrząsnęła przecząco głową, przyjął inną taktykę, towarzysząc ciekawym spojrzeniem swoim rękom, które przesunęły się z ramienia ku szyi Leslie, i dalej, w dół, gdzie zmusiły je do rozdzielenia się jędrne, bujne piersi.

Zagryzła wargi, tłumiąc jęk zachwytu. Jej oczy błagały, by uwolnił ją od czaru, lecz zdradzieckie piersi nabrzmiewały z rozkoszy pod jego dotykiem. Pieścił je kolistymi, zawężającymi ruchami, by wreszcie dotknąć twardych sutków, stanowiących jawny dowód podniecenia, jakie w niej wywoływał,

W odruchu samoobrony chwyciła go za przeguby i przerwała torturę pieszczot, przyciskając jego ręce do piersi.

- Oliverze, proszę, przestań.

- Pocałujesz mnie?

- Nie chcę.

- Może ci się spodoba...

- Wiem i to mnie martwi!

Spontaniczna uwaga Leslie sprawiła, że nagle zapadła znacząca cisza. Oliver, zmarszczywszy brew, studiował ją badawczo, jakby była nieznanym okazem. Milczała w poczuciu winy. Była chora - i podniecona. Kłopotliwe połączenie.

- Masz oczy łani, wiesz? - stwierdził w końcu. - Nikt ci o tym nie mówił?

Czar został zdjęty. Zaprzeczyła z nieśmiałym uśmiechem ulgi.

- Nie.

- W takim razie ja ci to mówię. - Usiadł prosto. - Masz oczy łani, a ja nigdy nie zraniłbym łani. Są tak żywe i swobodne, tak łagodne i wrażliwe.

- Musisz być poetą. Śmieszne, a myślałam, że masz być rzeźbiarzem.

- Wszystko jest złudzeniem - stwierdził, wstając z łóżka. I wówczas Leslie dojrzała to, co chciała zobaczyć. W ułamku sekundy, kątem oka wypatrzyła oznakę jego podniecenia. Złudzenie? Nie, tego była pewna. To myśląc zwinęła się na boku i zasnęła.

Spała przez całe popołudnie i wieczór, budząc się tylko, by zjeść omlet, który przyrządził Oliver, łyknąć podaną przez niego aspirynę, wypić schłodzony sok.

Czuła się rozleniwiona, rozpieszczana i jednocześnie tak otępiona katarem, że przestała kwestionować jego opiekę i obecność. Kiedy już poczuje się lepiej, będzie czas porozmawiać o jego wyjeździe. Na razie była całkiem zadowolona ze swego anioła stróża.

Nie była przyzwyczajona do tak długiego spania, budziła się więc regularnie w nocy, i za każdym razem widziała Olivera, który siedział na krześle przy łóżku, czytając bądź drzemiąc. Z chęcią poobserwowałaby go we śnie, lecz budził się na najlżejszy jej ruch.

- Jak się czujesz? - zapytał łagodnie, pochylając się, by dotknąć jej czoła.

- Trochę lepiej.

- Chcesz pić?

- Niedawno piłam.

- To było dwie godziny temu. Następny łyk ci nie zaszkodzi -zadecydował i ruszył do kuchni po napój. W tym czasie Leslie z rozmarzeniem myślała nie tylko o srebrnej rzeźbie jego torsu w blasku księżyca, lecz także o cudownej łatwości, z jaką wiedli te intymne, ciche rozmowy. Ze zdumieniem stwierdziła, że kojarzą jej się z czymś ciepłym i bezpiecznym.

Wreszcie wrócił ze szklanką i pilnował, by opróżniła ją do dna.

- Zaraz popłynę.

- Daleko nie odpłyniesz. Jestem twoją kotwicą. A teraz bądź grzeczna i zaśnij.

- Za chwilę. Która godzina?

- Dwadzieścia po drugiej.

- A ty nie masz zamiaru iść do łóżka?

- Czy to zaproszenie?

- Nie, zaledwie przejaw troski. Jeśli doprowadzisz się do kompletnego wyczerpania, na pewno złapiesz przeziębienie.

- Hej, kto tu jest właściwie lekarzem?

- Zabawne, nie wiedziałam, że mamy tu doktora.

- Owszem, mamy, i ja nim jestem. A teraz idź spać. -Nie jestem zmęczona.

- Nie? Przecież jesteś chora.

- Ale spałam godzinami. - Usiadła wyprostowana na łóżku. -Wiesz, strasznie bym chciała pospacerować sobie po plaży.

Jeszcze nie skończyła mówić, a już leżała, przyciśnięta do poduszek.

- Nie ma mowy, kotku. Co najwyżej możesz sobie pospacerować do łazienki i z powrotem.

- Daj spokój, spacer do łazienki jest nudny. Nie ma piasku, muszli, fal...

- Zgadza się! Dlatego staraj się jak najszybciej wyzdrowieć.

- Naprawdę, doktorze Ames, nie jestem zmęczona. Wyczuła w ciemnościach jego pełne nagany spojrzenie.

Gdy podniosła głowę, ze zdziwieniem dostrzegła, że wstaje z krzesła i podchodzi do magnetofonu.

- Wobec tego posłuchamy muzyki. Co mam nastawić? Wzdychając z rezygnacją opadła na poduszki.

- Sam wybierz.

Już po chwili noc wypełniła się łagodnymi tonami „Morza" Debussy'ego. Leslie napawała się nimi przez całe pięć minut, nim znów zapadła w sen.

Kiedy się obudziła, świtało. Na niebie bladły purpurowe i granatowe smugi, wypełniając pokój barwną opalizującą poświatą. Była sama. Sama i nie strzeżona. Szybko strząsnęła z siebie resztki sennego otępienia, opuściła stopy na podłogę i wstała z łóżka. Może było jeszcze za chłodno na wstanie, lecz przekroczyła już z nawiązką swój limit snu. Trzeba wykorzystać ten tydzień. I bez względu na surowe zalecenia Olivera Amesa, musi przespacerować się po plaży.

Chyłkiem wymknęła się z sypialni, czając się przed każdym rogiem z obawy, że wyłoni się zza niego jej nadzorca i zagoni ją z powrotem do łóżka. Stwierdziwszy, iż salon jest pusty, na palcach zeszła po wyszorowanych do białości drewnianych schodach i przystanęła na ostatnim stopniu. W kuchni nie było nikogo. Chłodna kamienna podłoga ziębiła jej bose stopy, gdy przekradała się ku szklanym drzwiom tarasu. Drgnęła, gdy szczęk otwieranego zamka rozległ się echem w pokoju. Odczekała chwilę, rozglądając się czujnie. W domu panowała cisza. Nie zwlekając dłużej, ostrożnie rozsunęła drzwi i wyszła na taras.

Głęboko wciągnęła powietrze i już wiedziała, że przeziębienie mija. Po raz pierwszy mogła poczuć szczególny aromat tej wyspy, tak ożywczy w porannym chłodzie, na którego bukiet składały się wonie plaży, morza i rozszalałej tropikalnej roślinności. Aromat, który wywoływał wizje nieprzyzwoitego lenistwa i przyjemności.

Uśmiechając się minęła palmy na tarasie, zbiegła po schodkach na dolny poziom, zatrzymała się na moment, chłonąc wspaniały widok, po czym jednym skokiem pokonała ostatnie stopnie. Ach, wreszcie znaleźć się na plaży!

Twarz Leslie promieniała szczęściem. Rozgarnęła stopą miałki piasek, przebiegła kilka kroków, suwając nogami, znów wkręciła w piasek stopę, aż wreszcie usiadła, chłonąc otoczenie wszystkimi zmysłami.

Wyciągnęła się na wznak i podparła z tyłu na łokciach. Patrzyła w kierunku zachodnim, a słońce wznosiło się za jej głową. Jednak w dali, na powierzchni turkusowych głębi, dostrzegalne jedynie dla najbystrzejszego oka polśniewały ostatnie, różowawe odbłyski świtu.

Cieszyła się, że tu przyjechała. Tego jej było trzeba -poczucia czegoś miłego, znajomego, odprężającego. Tu mogła wszystko przemyśleć, spacerując do woli czy siedząc na plaży, a sprawy przyjmowały właściwą perspektywę. I tym razem miała o czym rozmyślać. Od dawna już dręczyły ją wątpliwości. Dokąd zmierza? Czego chce od życia? Owszem, przedszkole prosperuje dobrze, a ona kocha swoją pracę. Tylko czegoś brakuje... czegoś, z czym w końcu będzie musiała się zmierzyć.

W nagłym odruchu przekręciła się na piasku, by widzieć willę. Na wpół siedząc obserwowała rozparte na skałach domostwo. Gdzie on teraz jest? Na pewno nie zrezygnował tak łatwo i nie wyniósł się o świcie do miasteczka. Raczej wprowadził się do jednego z górnych pokoi.

Powiodła spojrzeniem ku górnej kondygnacji. Spał? Rozciągnięty na łóżku, tak jak wtedy, po jej przyjeździe? Nagi, nie licząc prześcieradła... i pachnący wodą Homme Premier? Dziś była ciekawa jej zapachu. Jaki jest: piżmowy? leśny? ostry? aromatyczny?

Co ma zrobić z Oliverem Amesem? Nie uwzględniała w swoich planach pobytu pod jednym dachem z mężczyzną, zwłaszcza z tak przystojnym jak on. Chciała odpocząć, odprężyć się całkowicie, odsunąć od siebie wszystkie kłopoty. Tymczasem seksowny i grzeszny Oliver wytrącił ją z błogiego nastroju. Jak powinna się zachować?

Ułożyła się na wznak, z rękami podłożonymi pod głową i przymknęła oczy. Niebo jaśniało coraz bardziej słońce musiało już wznieść się za jej plecami. Opalenizna. To było jedno z zadań w tym tygodniu. Pięknie, równo opalić całe ciało.

Jeszcze jeden powód, dla którego Oliver Ames musi zniknąć. Po prostu musi! Trudno byłoby sobie wyobrazić opalanie się nago w jego towarzystwie. Uśmiechnęła się na wspomnienie, jak po raz pierwszy wyszła na plażę w stroju topless. Na rok przed budową willi przylecieli tutaj z ojcem, Tonym, Laurą i Brendą na rekonesans. Leslie miała osiemnaście lat i bardziej upajała się swoją młodością, niż dbała o przyszłość. Od razu spostrzegła, że na plażach St.Barts zdziwienie wywołuje widok stanika a nie jego brak. Szybko odkryła uroki ciepłej pieszczoty słońca na nagim biuście. A w kilka lat później, gdy udało się jej zostać samej w willi, nie zakrywała już niczego.

Spod lekko uniesionych powiek posłała spojrzenie ku domowi. Jeszcze godzina, a promienie słońca oświetlą górną kondygnację. Gzy Oliver jeszcze śpi? Znów przymykając oczy wyobraziła sobie, jak spoczywa nagi w porannym blasku. Wysmukłe kończyny, mocne ścięgna, młodzieńcza skóra, wyrazista rzeźba mięśni, gęsta wełna włosów, wijących się jak ornament od piersi...

Usiadła gwałtownie, ze świstem wciągając oddech i w nagłym, karzącym odruchu zadała sobie ból, wbijając zęby w kolano. Nagle jej uwagę przyciągnął nieznaczny ruch w domu. Był tam. Wyglądał z okna jej sypialni. Stał z rękami na biodrach, rozglądając się niespiesznie po okolicy. Z góry mogła przewidzieć, co usłyszy: „Dlaczego wyszłaś z łóżka? Co robiłaś na plaży przed wschodem słońca? Jeśli zależy ci na zapaleniu płuc, to jesteś na najlepszej drodze!"

Wstała szybko, słysząc odgłos stóp na tarasie i wyzywająco oparła ręce na biodrach.

- Wszystko mi jedno, co powiesz, Oliverze Ames - zawołała w kierunku zbliżającej się postaci - ale jestem tutaj i czuję się świetnie! I nie mam zamiaru psuć sobie wakacji! - Urwała na moment dla nabrania oddechu, a Oliver długimi krokami pokonywał dzielące ich ostatnie metry. - Jestem wdzięczna za to co zrobiłeś dla mnie wczoraj, ale dalej poradzę sobie sama. Czuję się naprawdę dobrze, więc nie musisz już...

Nagle straciła oddech w silnym uścisku jego ramion. Oczy mu płonęły, a całe ciało drgało w napięciu.

- Niech to diabli, ale seksownie wyglądasz! - zamruczał z głębi piersi, a potem uwięził jej usta pocałunkiem tak cudownie rozkosznym, że opadł z niej cały bojowy nastrój.

- Dzień dobry - wyszeptał z ustami na jej wargach. - Dobrze ci się spało?

Wpatrywała się w niego z osłupieniem.

- Dzień dobry... - powtórzyła odruchowo, widząc jak z rozbawieniem spogląda w niebo.

- Chyba właśnie zaczął się dzień. I zapowiada się pięknie. - Otoczył talię Leslie mocnym uściskiem, aż poczuła, że ich ciała przywierają do siebie.

- Ale co tu robisz tak wcześnie? Byłam pewna, że nie ruszysz się do południa. To znaczy, że nie zasnąłeś przed trzecią.

- Dokładniej mówiąc przed czwartą. Ale lubię ranne wstawanie. Poranek jest najpiękniejszą porą.

Nie wiadomo, czy jedwabista miękkość głosu, czy też szczególny błysk w oku nadały jego słowom dodatkowy podtekst. Leslie nawet nie próbowała dociekać. W pełnym obawy odruchu chciała rozluźnić uścisk otaczających ją ramion. Z początku doznała ulgi, gdy Oliver wypuścił ją z objęć. Kiedy jednak bez słowa pobiegł ku morzu, poczuła się zawiedziona. A kiedy ruchem wprawnego pływaka rzucił się w fale, osamotniona. Gdy wyszedł z wody, jego mokra skóra lśniła w promieniach porannego słońca. Leslie obserwowała go z biciem serca.

- Przyjemnie było - wydyszał i mijając ją, podszedł ku porzuconemu pod skałami leżakowi. Ściągnął z niego materacyk i rozłożył go u boku Leslie. Za moment leżał już na plecach, z zamkniętymi oczami, splótłszy ręce na brzuchu.

Nie mogła się powstrzymać od zerkania. Tak, miał piękne ciało, choć nie do końca doskonałe. Tu pieprzyk na ramieniu, tam blizna pod żebrami. Zapewne pamiątka po zazdrosnym mężu albo mściwej kochance.

Jej wzrok przyciągnęła druga blizna, ledwie widoczna sponad obcisłych slipów. Uderzenie poniżej pasa przez niezadowoloną klientkę?

- Operacja wyrostka - pospieszył z odpowiedzią. Uciekła spojrzeniem na widok jego chytrej miny.

- Zastanawiałam się, czy to nie ślad po pojedynku -rzuciła impulsywnie.

Spojrzał po sobie.

- Owszem, ale inna blizna. - Dotknął miejsca pod żebrami, a potem przesunął palec niżej, w stronę uda, gdzie wyraźnie odznaczała się głębsza szrama. - Jest jeszcze całkiem różowa. Myślałem, że zdąży już zblednąć.

- Kiedy to się stało?

- Zeszłej zimy. - Znów opuścił głowę na materac i zamknął oczy. Zachichotał z cicha. - Męczący ze mnie pacjent. Więcej wycierpiał się szpital niż ja.

Leslie jakoś nie mogła w to uwierzyć. Zerknęła z ukosa na Olivera.

- Chcesz powiedzieć, że nie zrobiłeś wrażenia na pielęgniarkach?

- Jeżeli nawet, to szybko ochłonęły. Przypuszczam, że byłem nieznośny, ale po dwóch dniach szarpania, przetaczania z boku na bok, szturchania, rozbierania, kąpania i pudrowania miałem naprawdę dosyć!

Parsknął z dezaprobatą.

- Chyba po prostu nie lubię, jak ktoś chodzi koło mnie jak niańka.

A szkoda, rozmarzyła się Leslie. Przyjemnie byłoby o niego dbać. Szczęśliwe te pielęgniarki, które mogły swobodnie dotykać jego ciała...

Odchrząknęła.

- Wolisz sam być niańką, tak? Zwłaszcza jeżeli się to opłaca... Oliver otworzył jedno oko.

- Co miałaś na myśli?

- Nic takiego.

- Nie krępuj się, Leslie. Możesz powiedzieć mi wszystko. - Kiedy odwróciła tylko głowę i wbiła wzrok w fale, prosząco pogładził ją po ręce. - Naprawdę, wszystko...

- Dobrze - zaczęła nieśmiało. - Po prostu zastanawiałam się, dlaczego to robisz.

- Co?

- Pozujesz.-Wynajmujesz się. A wydawałoby się, że powinieneś mieć bardziej stałe zajęcie.

- Nie aprobujesz mojej... rozrywkowej działalności? Rozrywka. Nic ponadto. Hobby, uprawiane w wolnej chwili, pretekst do dobrej zabawy.

- Może źle cię rozumiem. Sama bardziej poważnie traktuje swoje zajęcie. Wiesz, chodzi o normalne podejście do zawodu i kariery.

- Takie, jak w nauczaniu początkowym?

- Uhm.

- Ale co z przyjemnościami?- zapytał, nagle opierając się na łokciu i zaglądając jej w oczy. - Musisz mieć przecież inne zainteresowania, momenty luzu.

- Chcesz powiedzieć, że to co robisz, jest dla ciebie wyłącznie zabawą?

Po raz pierwszy w głosie Olivera pojawił się ton zniecierpliwienia.

- Nie tylko, Leslie, i dobrze o tym wiesz. Jasne. Przecież Tony go wynajął.

- Słuchaj - zaczęła, umykając wzrokiem ku swoim stopom - cała ta sytuacja jest wyjątkowo kłopotliwa. Doceniam intencje Tony'ego, który cię tu zaprosił, ale teraz, kiedy już ubawiliśmy się dobrym dowcipem, pora, byś wrócił do Nowego Jorku.

- Nie mogę.

- Czemu?

- Bo na razie wcale nie było nam do śmiechu. Dowlekłaś się tutaj wczoraj, chora, a ja miałem jedynie szansę wmusić w ciebie trochę picia. Tony byłby niezadowolony, że nie wypełniam obowiązków.

- Tony nie musi o niczym wiedzieć. Możesz spokojnie wrócić do Nowego Jorku, a ja mu powiem, że cudownie spędzaliśmy czas. Niczego się nie domyśli.

- A co ze mną? Cieszyłem się, że będę miał dziesięć dni słońca.

- Dobrze, zadzwonię do pensjonatu i zamówię ci pokój.

- Nie chcę tego pokoju.

- Czy nie rozumiesz - wykrzyknęła, ogarnięta rosnącą frustracją - że nie możesz tu zostać?

Zamilkł na dłuższą chwilę, wodząc wzrokiem po twarzy Leslie, aż znów utkwił spojrzenie w jej oczach.

- Czego się obawiasz? - zapytał w końcu. - Musi być coś, co cię dręczy.

- Nieprawda - odpowiedziała spokojnie, myśląc wyłącznie o aksamitnym, przymilnym głosie mężczyzny.

- Spójrz mi w oczy i powtórz to jeszcze raz. Uparcie wpatrywała się w horyzont

- Nic mnie nie dręczy.

- Spójrz na mnie - powiedział, niedostrzegalnie zaciskając chwyt na jej przegubie. Gdy nie zareagowała, lekko pociągnął ją ku sobie, aż legła na piasku i nim zdążyła zareagować, przygniótł ją swoim ciężarem. Jego oczy przybrały głęboki odcień brązu. - A teraz -zamruczał -patrz na mnie i mów, o co ci naprawdę chodzi.

- O ciebie! - wykrzyknęła. - O ciebie! Nie powinieneś być tutaj ze mną, Oliverze Ames! To pomyłka! Ja potrzebuję... potrzebuję...

Głos uwiązł jej w krtani, gdy poczuła ciepło męskiego ciała.

- Potrzebuję... - zdołała tylko powtórzyć, porażona blaskiem jego spojrzenia.

- Wiem, czego potrzebujesz - wyszeptał w odpowiedzi, muskając wargami kark Leslie. - Potrzebujesz miłości mężczyzny. -Przycisnął wargi do jej szyi, a potem przebiegł językiem wzdłuż wyimaginowanej linii, wiodącej ku podbródkowi. Kiedy podniosła głowę, znów natykając się na jego spojrzenie, ciaśniej przylgnął ku niej. - Potrzebujesz mnie...



Rozdział 3



Później Leslie doszła do wniosku, że Oliver miał rację. Rzeczywiście potrzebowała miłości mężczyzny. Jednak nie w fizycznym sensie, o jakim mówił. Tęskniła za głębokim uczuciem, partnerstwem, którego zabrakło w jej życiu, a którego symbolem stało się dla niej reklamowe zdjęcie. O tym myślała, czule gładząc palcami fotografię, gdy Tony złożył jej wspaniałomyślną ofertę. Pragnęła miłości, mężczyzny, domu, rodziny. Zaś Oliver Ames, dla którego ciało stanowiło argument przetargowy, był ostatnim, który mógłby jej to dać. Oczywiście, wyglądał atrakcyjnie, ale Leslie trzeba było czegoś więcej niż tylko pożądania, Już raz, oślepiona namiętnością, popełniła szalone głupstwo. To się nie może powtórzyć.

- Potrzebujesz mnie - powtórzył szeptem. Potrząsnęła głową.

- Nie. Nieprawda - wykrztusiła, usiłując za wszelką cenę się opanować.

Oliver splótł jej palce ze swoimi, więżąc ręce Leslie po obu stronach jej głowy.

- To prawda - nie ustępował. - Czy nie widzisz tego? Nie czujesz?

Czuła jedynie, jak jego bezwstydne ciało, twarde i ciepłe, napiera na nią, szantażując męskością. Czuła drżenie, jakie przechodziło ją w odpowiedzi i wewnętrzny żar, gotowy w każdej chwili przerodzić się w płomień.

- Czuję - wykrzyknęła cicho - ale nie mogę się temu poddać. Zrozum, Oliverze, że pojmuję to inaczej. Zapewne jesteś zdolny z łatwością przejść na inny etap znajomości, ale ja nie. Możliwe, że jestem anachronizmem w dzisiejszych czasach, lecz taka się urodziłam. Przepraszam cię -dodała drżącym głosem.

Oliver parsknął gorzkim śmiechem, oderwał się od niej i usiadł, spoglądając ku morzu.

- Nie przepraszaj. To jest naprawdę... bardzo miłe. Leslie dostrzegła, jak sztywnieją mu mięśnie karku, a w chwilę potem szczęki tężeją w napięciu. Najwyraźniej dopięła swego. Co Oliver teraz o niej myśli? Tłumiąc nierówny oddech podniosła się na kolana. W spontanicznym odruchu, pragnąc złagodzić niemiłe wrażenie, wyciągnęła rękę, by dotknąć siedzącego mężczyzny. W tym samym momencie opamiętała się i nie dokończony gest przez chwilę zawisł w powietrzu.

Podniosła się i skierowała ku tarasowi.

- Leslie?

Zawahała się, spuszczając głowę, z nogą na najniższym stopniu. No, dalej, Leslie, idź. Pokaż mu, że naprawdę cię nie obchodzi.

Nie mogła. Oliver Ames pociągał ją, bez względu na swoje dwuznaczne zajęcie. Była bezsilna.

- Leslie? - Głos rozległ się tuż za jej plecami. Odwróciła się, spojrzała i serce znów zaczęło swój dziki taniec. Wyraz jego twarzy był tak bezbronny, tak podobny do tego, który zapamiętała ze zdjęcia...

- Posłuchaj, Leslie, chcę ci coś zaproponować.

- Zaproponować?

Widząc obawę w jej oczach, ogarnął ją łagodnym spojrzeniem.

- Nic zdrożnego - zapewnił z bladym uśmiechem. - Po prostu praktyczne rozwiązanie. Ten tydzień miał być specjalnym darem dla ciebie.

Ręka, unosząca się do jej ramienia, opadła nagle bezradnym gestem. Leslie pomyślała o tak niedawnych własnych zahamowaniach.

- Co byś powiedziała, gdybym zaproponował rozejm?

Ty robisz swoje, a ja swoje. Ty zajmujesz główny apartament, ja - sypialnię. Mam ochotę pozwiedzać wyspę, więc nie będę ci wchodził w drogę. Możesz robić to, na co miałaś ochotę... chyba że zmienisz zdanie. Jeśli tak - zawiesił wzrok na jej ustach - będę w pobliżu.

Leslie popatrzyła na niego czujnie, próbując odgadnąć, o co mu naprawdę chodzi.

- Musisz bardzo się nudzić we własnym towarzystwie, prawda? Roześmiał się lekko.

- Nie sądzę. Jeśli będę miał tu kuchnię do dyspozycji, dobrą książkę i piękną okolice, jak mógłbym się nudzić?

Zastanawiała się, co kuchnia może mieć z tym wszystkim wspólnego. Ten facet nie miał na sobie grama zbędnego tłuszczu.

- Niczego nie mogę ci obiecać...

- Nie wymagam obietnic.

- Ale wyjaśnij mi, dlaczego wolisz spędzić czas tutaj w tak mało urozmaicony sposób, zamiast przenieść się do któregoś z bardziej rozrywkowych miejsc? Jestem pewna, że znalazłoby się wiele kobiet, które..,

Urwała, widząc ostrzegawcze spojrzenie Olivera.

- Nie pragnę towarzystwa kobiet. Ani rozrywki. Nie uwierzysz, ale myśl o cichym, spokojnym tygodniu wzbudza we mnie zachwyt,

Przeczesał włosy smukłymi palcami, lecz znów opadły mu na czoło wilgotną falą. Leslie z zadowoleniem stwierdziła, że coś jeszcze jest w stanie wytrącić go z równowagi i to ją ośmieliło.

- Masz rację, nie wierzę- oświadczyła lekkim tonem. -Jestem pewna, że twoje nowojorskie życie jest wirem nie kończących się uciech.

Oliver spoważniał jeszcze bardziej.

- Uciech? Nie zawsze. Czasami ten wir przypomina raczej tornado. Dlatego między innymi tak ochoczo przystałem na propozycję przyjazdu tutaj. Naprawdę, Leslie, potrzebuję odmiany. Jestem zmęczony. Prawdopodobnie miałaś rację - może jestem już za stary na takie...hm, lekkie życie. Dobrze mi zrobi tygodniowa przerwa. Jak to się mówi, podbuduje moje morale.

- Czarno to widzę - mruknęła Leslie, ale zrezygnowała z walki. Wprawdzie wolałaby mieć całą willę dla siebie, gdyż nie będzie się mogła czuć swobodnie w jego obecności. Jednocześnie było w tym mężczyźnie coś, co ją pociągało. Skoro już miała znosić czyjeś towarzystwo, lepiej żeby to był Oliver Ames.

- Co powiedziałaś? - dopytywał się skwapliwie.

- A co mam mówić? Po tych Zapewnieniach o odnowie moralnej głupio by mi było odmówić.

Spojrzała na niego spod zmrużonych powiek.

- Na to właśnie liczyłeś, co?

Oliver tylko wzruszył ramionami i zawrócił ku schodom.

- Dokąd idziesz? - zawołała za nim.

- Schodzę ci z oczu, tak jak obiecałem - odkrzyknął, niknąc w szklanych drzwiach.

Leslie uśmiechnęła się i usiadła na jednym z krzeseł dolnego tarasu. Leniwym wzrokiem śledziła wracającą z porannego połowu rybacką łódź.

W godzinę później dziwna reakcja nosa wyrwała ją z kontemplacji morskiego krajobrazu. Z początku myślała, że znów zacznie kichać, po chwili jednak stwierdziła, iż chodzi o coś zupełnie innego. Uniosła głowę, wciągnęła powietrze, a potem wstała i z wahaniem ruszyła ku schodom. Wstępowała na nie, zafascynowana i targana coraz silniejszymi skurczami głodu. Kiedy weszła do domu i rozejrzała się, zaczęła niejasno pojmować, czemu Oliver mówił o kuchni.

- Co robiłeś? - zapytała, łakomym wzrokiem wpatrując się w kuchenny blat.

Siedział przy stole, zatopiony w lekturze, a przed nim stał talerz z rozmazanymi resztkami syropu klonowego.

- Flamandzkie gofry - poinformował ją, nie podnosząc wzroku. -Zostały jeszcze dwa. Poczęstuj się.

Rzeczywiście, na talerzu przykrytym folią leżały dwa puchate, ciepłe gofry. Obok stały miseczki z truskawkami, cukrem-pudrem, syropem klonowym i bitą śmietaną. Gdyby nie starannie oskrobane i umyte foremki, schnące nad zlewem, Leslie nie uwierzyłaby, że sam to robił.

- Kiedy skończysz - wyszeptał jej nad uchem, odkładając swój talerz - zostaw zmywanie mnie. Później to zrobię.

Spojrzała na niego w momencie, gdy się odwracał. Po chwili już była sama.

Nie wahała się długo. Wzięła czysty talerz i zaczęła się raczyć smakołykiem. Gofry były wspaniałe, a ona wygłodniała. Nic dziwnego, skoro poprzedniego dnia zjadła jedynie omlet i wypiła dwadzieścia szklanek soku. Najwyraźniej wracała do zdrowia.

Bez wahania wyjadła wszystko, co zostawił Oliver, a potem poszła do sypialni, by wyciągnąć kostium kąpielowy. Tym razem przyzwoity, jednoczęściowy, wycięty na plecach i podtrzymywany przez krzyżujące się paski. Uspokojona swoim mało wyzywającym wyglądem porwała olejek do opalania, ręcznik i ruszyła na plażę.

To był dzień miłego lenistwa. Najpierw się opalała, potem czytała kilka godzin, siedząc na leżaku w cieniu szumiącej palmy, aż zdrzemnęła się uśpiona jednostajnym poszumem fal. Przeziębienie ustępowało i z każdą chwilą czuła się silniejsza i bardziej pewna siebie.

Tego dnia nie zobaczyła już Olivera. Kiedy wreszcie po południu wróciła z plaży, zastała na stole dużą papierową torbę i kartkę następującej treści:

Oto kolacja, jeśli będziesz miała ochotę. Pożyczyłem pojazd i wybrałem się na zwiedzanie. Podobno z Castelets wspaniale widać zachód słońca. Jeśli nie wrócę do rana, przekazuję ci swoją torbę z książkami. Szczególnie polecam... "

Leslie ze zdumieniem uniosła wzrok znad kartki. Motorower! Jasne, powinna go słyszeć z plaży. Ale Castelets? Stroma droga wśród jeżących się ostrych skał odstraszyła już niejednego miejscowego taksówkarza! Nachmurzyła się i zmięła kartkę w ręku. I jeszcze ma odziedziczyć jego książki? Urocze. Nie ma wątpliwości, że zachwyci się jego gustem.

Nagle z zażenowaniem stwierdziła, że równie lekceważąco odnosiła się do jego wyboru muzyki - i doznała miłego rozczarowania. A zatem... Rozprostowała wymiętą kartkę i doczytała: „Szczególnie polecam nowego Ludluma. Spróbuj". Rzeczywiście, miała właśnie taki zamiar, kupując tę książkę specjalnie na wyjazd. A więc lubi przygody? Tylko że on sam je przeżywa, a ona musi zadowalać się czytaniem. Z kwaśną miną przystąpiła do przeglądu zawartości torby na stole. Jedno po drugim wyjmowała kolejne opakowania. Langusta po kreolsku, racuszki, paszteciki -wszystko z pewnością prosto z ,La Rotisserie". Zdumiona jego znajomością miejscowych specjałów, przez chwilę zastanawiała się, czy nie był już kiedyś na St. Baits. Może na inne zamówienie, z inną kobietą?

Słoneczny niedzielny poranek obiecywał dzień równie piękny jak poprzedni. Leslie znów wcześnie wyszła na plażę. Nie była jeszcze na tyle głodna, żeby wybrać się do kuchni, kiedy dosłyszała kroki. Leżąc na brzuchu podniosła głowę i zobaczyła Olivera, idącego ku niej z kocem w jednej i koszykiem w drugiej ręce.

- Hej! - powitał ją, stawiając kosz na piasku i rozścielając koc.-Jak się miewasz?

- Nie najgorzej - odpowiedziała ostrożnie. Przez chwilę zastanawiała się, czy powinna się pożegnać, odstępując mu tym razem plażę, lecz zarzuciła tę myśl, zaintrygowana zawartością koszyka.

- Co tam masz? - spytała, widząc, jak starannie go odpakowuje.

- Jedzenie na piknik. Głodna?

- Trochę.

- Świetnie.

W ciągu kilku chwil na rozłożonej serwecie pojawiły się talerzyki z trójkątami smakowitych serów, świeżymi owocami i miejscowym chlebem oraz karafka białego wina. Z wdzięcznością przyjęła napełnioną szklankę.

- Dziękuję.

- De nada.

- Rien - poprawiła grzecznie.

- Słucham?

- Rien - nie ma za co. Miejscowa odmiana francuskiego. Dotknęła palcem bochenka.

- Jeszcze ciepły? Nie powiesz chyba, że sam go wypiekałeś?

- Nie - przyznał beztrosko, wyciągając nóż. - To świeży wypiek z tutejszej, uroczej piekarenki.

Sprawnie odkroił kromkę i podał jej, po czym z równą precyzją zagłębił ostrze w serze. Leslie usiadła, uśmiechając się sceptycznie.

- Ja znam to miejsce, ale skąd ty je znasz? Byłeś już kiedyś tutaj?

- Na St. Bans? Nie, skądże.

Włożył do ust winne grono i chciał jedno rzucić Leslie. Zobaczywszy jednak, że ma zajęte ręce, pochylił się i umieścił jej owoc między wargami.

- Dużo jednak czytałem i rozmawiałem z tymi, co byli. O dziwo, nawet z przewodników można się wiele dowiedzieć. - To mówiąc oparł się wygodnie i pociągnął łyk wina.

Tym razem miał na sobie czarne slipy z białymi paskami. Na dodatek jego opalenizna nabrała jeszcze bardziej głębokiego odcienia i naga skóra promieniowała ciepłem tak, że Leslie czuła nieodpartą potrzebę pogładzenia jej. Rozpaczliwie wepchnęła do ust kawałek chleba i żuła z wysiłkiem.

- To piękne miejsce. - Spojrzenie Olivera pobiegło ku łukowi plaży. -I oddzielone od świata.

- Tak, mieliśmy szczęście przyznała, z trudem odrywając wzrok od wytwornego pasemka siwizny za jego uchem.

- Nie lubisz tłumów? - zapytał częstując ją kawałkiem sera.

- Nie obchodzą mnie. Oczywiście, w mieście trudno ich nie zauważać, ale to są ujemne strony życia w wielkiej metropolii,

- Mieszkasz w śródmieściu?

- Nie, na wyspie.

- I tam uczysz?

- Uhm...

Oliver przerwał, zjadł kęs chleba, popił winem, a potem usiadł i utkwił zaciekawione spojrzenie w Leslie.

- Opowiedz mi, jak zaczynałaś...

- Uczenie?

- Aha.

- Zaczęłam właśnie od pracy w mieście, uważając, że zapewnię sobie dobry start. Chciałam pracować z dziećmi w przedszkolu, a wiedziałam, że im więcej będzie kobiet pracujących zawodowo, tym więcej będzie przybywać lokalnych ośrodków. Po roku stwierdziłam jednak, że... cóż, trzeba poszukać pracy gdzieś dalej.

- Dalej od rodziny?

Musiała przyznać, że trafił celnie.

- No, tak.

- Nie przepadasz za swoją rodziną?

- Kocham moją rodzinę - pospieszyła z zapewnieniem. - Pomimo to mam potrzebę dystansu. Zadecydowały też inne względy.

- Na przykład?

- Na przykład takie, jak świadomość upośledzenia pod tym względem obszarów podmiejskich - zaczęła z błyskiem w oku, zwracając się ku memu.-Rozwinięto już tam sieć dziennych ośrodków opieki, by odciążyć pracujące kobiety. Cały program jednak

realizowano pod kątem matek, zapominając o potrzebach samych dzieci. Tymczasem konieczne stało się wyjście poza zwykłą „przechowalnię" i stworzenie bardzo starannie zaprogramowanego środowiska, w którym dziecko uczy się, a nie tylko spędza wyznaczony czas.

Przerwała, by pociągnąć łyk wina. Oliver szybko chwycił karafkę i dolał jej do szklanki.

- I znalazłaś tam miejsce dla siebie?

- Stworzyłam tam miejsce dla siebie. Razem z pewną kobietą wynajęłyśmy salę w parafii i zorganizowałyśmy tam mały ośrodek, realizujący nasze wyobrażenia o tym, jaki powinien być stymulujący program opieki na dzieckiem. Znalazłyśmy wspaniałą dziewczynę na przedszkolankę - i udało nam się. Po roku zarejestrowałyśmy naszą działalność i wkrótce miałyśmy już trzy oddziały w sąsiednich miejscowościach. Tej jesieni otworzyłyśmy czwarty, a planowane są dalsze dwa.

Ze zdziwieniem uniósł brew.

- Całkiem nieźle jak na nauczycielkę.

- Hm, sama się czasami nad tym zastanawiam. Bywają momenty, że sprawy zarządzania przesłaniają mi wszystko.

Uśmiechnęła się.

- Ale kocham to. Zarówno uczenie, jak i prowadzenie firmy.

- Kochasz dzieci?

- O, tak. Ujmujące małe istoty. Coś przyjdzie im do głowy i zaraz to mówią. Coś je zmartwi - zaraz płaczą. Wspaniałe. Żadnego udawania.

- Czego nie można powiedzieć o nas, prawda?

- Pewnie.

Sięgnęła po kolejne grono, wystawiła twarz do słońca i zamknęła oczy, z lubością wysysając słodki sok.

- Jest cudownie. Dzięki ci za piknik. Strasznie to lubię.

- Prześliczny...

Leslie otworzyła oczy i napotkała gorące spojrzenie Oli-vera.

- Co jest takie prześliczne?

- Odcień twojej skóry.

- To zasługa wina albo słońca. - W żadnym wypadku nie przyznałaby się, że mogła to sprawić sama jego obecność.

- Świetnie wyglądasz i normalnie mówisz. Zdrowiejesz, Leslie.

- Tak jest, panie doktorze - zaśmiała się, lecz szybko spoważniała pod jego rozpalonym spojrzeniem. Żar bijący od tego mężczyzny promieniował ku niej, burząc krew i przyspieszając bicie serca. Pomyślała, że żadna chyba kobieta nie oparłaby się temu milczącemu nakazowi, tak widocznemu w jego oczach i w zastygłej w napięciu linii smukłego ciała. Przygryzła wargi i odwróciła wzrok, lecz Oliver już zerwał się i ruszył ku brzegowi.

- Muszę się ochłodzić - rzucił w biegu. Leslie pozostało jedynie podziwiać sprawnego pływaka, pełnym gracji ruchem nurkującego w fale przyboju.

- Skurcz cię złapie - wyszeptała już tylko do morskiej bryzy, bo Oliver szybkimi rzutami ramion oddalał się od brzegu. Z pełnym rezygnacji westchnieniem opadła na ręcznik, przymknęła oczy i poddała się łagodnej pieszczocie promieni. Wszystko jest takie skomplikowane... Słońce może wywołać raka skóry, a mężczyzna może złamać jej serce. A ona leży tu, pławiąc się w cieple jak jaszczurka i liczy na dobrodziejstwo słońca. A na co może liczyć w związku z Oliverem?

Musi się na niego uodpornić, rozmyślała, osiągnąć maksymalną przyjemność, minimalizując ryzyko ulegania wpływom tak stuprocentowego mężczyzny. Czy coś takiego może się udać? Roześmiała się w głos. Wszystko przez wino. Uderza jej do głowy. Ach, wino...

Po chwili wynurzył się z morza. Nie otwierając oczu nasłuchiwała jego zbliżających się kroków. Odgadła, że wyciągnął ręcznik wytarł twarz i pierś, a potem ułożył się u jej boku.

- Wszystko w porządku? - zapytał troskliwie.

- W porządku - odparła i odprężyła się, czując, że opuścił powieki.

Leżeli tak w komfortowej ciszy, a od czasu do czasu leniwie wstawali, by raczyć się piknikowymi przysmakami, zanurkować w morzu dla ochłody czy uciec z książką w cień. Leslie pierwsza się podniosła, zebrała rzeczy i ruszyła ku domowi. Zatelefonowała do wypożyczalni po samochód, wzięła prysznic i włożyła żółtą sukienkę na ramiączkach oraz sandały.

Pojechała do miasteczka na obiad, do małej nabrzeżnej knajpki. Zachód słońca był piękny. Ukośne promienie oświetlały jachty przycumowane przy kei. Leslie nie mogła się powstrzymać przed zerkaniem na pary, siedzące przy stolikach na odkrytym tarasie. Zdrowi, opaleni ludzie tulili się do siebie trzymając się za ręce, szepcąc sobie coś do ucha. Zazdrościła im tej bliskości. Zastanawiała się, skąd pochodzą, czy są po ślubie i czy nastrój szczęścia, któremu tak widocznie ulegali nie został wywołany czarem tego miejsca, gdzie wszystkie sprawy zdawały się tak proste.

Gdy wróciła, dom był pusty. Wałęsała się po pokojach i tarasach pod pretekstem podziwiania tropikalnej scenerii, aż wreszcie usadowiła się z książką w salonie. Utwierdzała samą siebie w przekonaniu, że o tym właśnie marzyła. O spokoju i samotności.

Trzy razy musiała czytać tę samą stronę, by zrozumieć, o co chodzi.

W poniedziałkowy poranek przeziębienie było już tylko wspomnieniem. Kiedy wstała, zobaczyła w oddali ciemnowłosą postać, pływającą w oświetlonym porannym słońcem morzu. Nie ośmieliła się jednak wejść do wody, więc wycofała się do kuchni na śniadanie złożone z jajek na bekonie i bułki. Wróciwszy do pokoju, w nagłym odruchu spakowała ręcznik, szeroki słomkowy kapelusz, olejek do opalania, kostium i książkę, po czym ruszyła do miasta. Przed wejściem na publiczną plażę zatrzymała się jeszcze na kawę i lekturę porannej gazety.

Rozłożyła ręcznik na piasku, zdjęła sukienkę i upewniwszy się szybkim rzutem oka, że plażowa moda nadal obowiązuje, z ulgą zdjęła stanik.

Z rozkoszą poddała się promieniom słońca. Dziwne, że tak swobodnie czuła się w stroju topless tu, pomiędzy ludźmi, a na swojej prywatnej plaży rygorystycznie wkładała jednoczęściowy kostium. Czy jednak willa nie zatraciła wiele ze swojej prywatności? Wyciągnęła z torby olejek i posmarowała starannie całe ciało. Poczuła się odprężona i zrelaksowana.

Dlaczego nie było jej tak dobrze u siebie? Czyżby w mimie czuła się bezpieczniej? Zaczęła spod zmrużonych powiek obserwować plażowiczów. Tyle pięknych ciał, a nie które osłonięte jedynie przez wąziutkie paski materiału na biodrach. Mężczyźni i kobiety. Smukli i wysportowani. Ona też miała smukłą i wysportowaną sylwetkę, Dlaczego więc wzdragała się na myśl, że Oliver miałby przyglądać się jej tak jak innym?

Sam wyglądał podobnie. Przypomniała sobie, jak tego ranka promienie słońca połyskiwały na jego ramionach, gdy płynął. Przypomniała sobie również, jak wczoraj leżał koło niej, rozciągnięty na piasku. Tak jego ciało nie ustępowało ciału żadnego z mężczyzn na plaży. A ręce? Te ręce, które tak zręcznie nalewały wino, kroiły ser, wkładały winne grono pomiędzy jej wargi i z taką łatwością potrafiły unieruchomić jej przeguby, wgniatając ciało w piasek. Jakie to byłoby uczucie, gdyby wcierały jej olejek w ciało?

Nagle skonsternowana poczuła, że drażniąco nabrzmiały jej piersi i z irytacją obróciła się na brzuch. Czyżby aż tak tęskniła za dotknięciem mężczyzny? To prawda, minęło już wiele czasu od chwili, gdy niebacznie zawierzyła komuś na tyle, by z nim sypiać. Nigdy jednak nie zdarzyło się, by same wyobrażenia sprawiły, że jej ciało reagowało pożądaniem. Spod oka zaczęła lustrować po kolei wszystkich atrakcyjnych mężczyzn w okolicy - i nic! Żadnego wrażenia. Przeklęty Oliver Ames!

W odruchu buntu odwróciła się z powrotem na plecy i wróciła myślami do swojego życia w Nowym Jorku. Ośrodki przedszkolne rozwijają się. Sześć do końca roku to całkiem niezłe osiągnięcie. I co dalej? Będzie się szkolić, rozwijać zdolności menedżerskie, które tak niespodziewanie odkryła w sobie? Ma do wyboru wiele rozwiązań, jak choćby skorzystanie z oferty Tony'ego i związanie się z korporacją. Gdyby tylko zechciała, na pewno mogłaby znaleźć dla siebie miejsce w jednej z wielu nowo tworzonych branż.

Ale nie zechciała i nie miała zamiaru się starać. Instynktownie wzdragała się na myśl o zauroczeniu władzą i pozycją. Fałszywe wartości. Źle pojęta lojalność. Małżeństwa zawierane z rozsądku, a nie z miłości.

Na przykład Tony. Ożenił się z Laurą, gdyż wydawała się wprost wymarzonym materiałem na żonę dla prezesa firmy. I rzeczywiście, była nią, lecz nie tylko Tony poznał się na jej zaletach. Stanowiła przedmiot pożądania wielu przedsiębiorczych mężczyzn, aż w końcu znalazł się ktoś, kto ją po prostu... przechwycił.

A Brenda? Właśnie usilnie zabiegała o mężczyznę numer dwa. Numer jeden był jeszcze jej sympatią ze szkoły i nieszczęśliwie rozwinął w sobie skłonność do trwonienia na giełdzie każdego centa, jaki zarobiła. Biedula. John okazał się zupełną pomyłką. Może Larry będzie dla niej lepszy.

Teraz z kolei Diane. Szczupła, filigranowa Diane, która marzyła jedynie o staniu się słynną gimnastyczką, dopóki nie odkryła, że za żadne pieniądze nie da się kupić złotego olimpijskiego medalu. Gardząc walką o srebro i brąz, wycofała się ze sportu i na otarcie łez otrzymała w zarząd dział, sprzętu sportowego w korporacji.

Zaangażowała się w ten interes całą duszą. Nawet Tony dostrzegł jej zapał. Potem zaś, kiedy szczęśliwym trafem zakochała się w Bradzie Weitzu, który sam był wiceprezesem rady nadzorczej rodzinnej firmy, wszystko zdawało się być na dobrej drodze. Dzięki menedżerskim talentom Brada i grupie zdolnych członków zarządu, których jej podsunął, mogła się skupić na własnej dziedzinie, uwalniając się od uczestnictwa w skomplikowanym zarządzaniu korporacją Parishów.

Niestety, w miarę jak interesy rozkwitały, małżeństwo się psuło. Brad znikał z domu, po czym wracał skruszony, na nowo odzyskując łaski Diane - tylko po to, by po jakimś czasie znów się wyrwać. Leslie zdawała sobie sprawę, że Diane nieraz zazdrości jej wolnego stanu i swobody. Gdyby tylko wiedziała...

Leslie z ciężkim westchnieniem obróciła się na brzuch i wracając do rzeczywistości, zaczęła nasłuchiwać dźwięków karaibskiej plaży. Otaczał ją stonowany szmer leniwych rozmów, urozmaicany radosnymi śmieszkami tych, którzy pluskali się w wodzie. Tylko od czasu do czasu rozlegał się ostry krzyk morskiego ptaka. Jak cudownie jest tak leżeć, dumała Leslie, i nie musieć jeszcze wracać do tamtego świata. Choć niedługo już będzie trzeba stawić mu czoło i zdecydować, jak dalej pokierować swoim życiem. Ale nie dziś. Teraz chce się czuć swobodnie i beztrosko -i to wszystko. Wszystko... tylko tyle...

Rozleniwiona słońcem leżała w pół śnie, pół jawie, oddychając w równym, zwolnionym rytmie, upojona swoją anonimowością w tłumie i brakiem jakichkolwiek obowiązków. Cóż za boskie uczucie! Nagle po raz pierwszy od momentu przyjazdu doznała poczucia więzi z ludźmi i z samą wyspą.

Słońce zbliżało się do zenitu. Co chwila ktoś podrywał się z piasku i biegł ku morzu. Ciało Leslie zaczęło brązowieć tak, że przestała się już wyróżniać spośród plażowego tłumu. Z westchnieniem przymknęła oczy i znów powróciła do ceremonii opalania. Powinna to robić raz albo dwa razy do roku, jednak nie częściej, jeśli nie chciała, by ciało pomarszczyło się jak suszona śliwka.

Z zadowolonym uśmiechem przekrzywiła głowę i spod zasłony gęstych, ciemnych rzęs zaczęła obserwować Otoczenie. Nagle uśmiech zamarł jej na wargach i cały nastrój prysnął. Tuż obok, na brzuchu, z odwróconą głową, leżał mężczyzna. Ciemnobrązowe włosy, połyskujące srebrzysto na skroniach... To on! Kiedy zdążył tu

przyjść? Jak ją znalazł? Błyszczące od olejku plecy poruszał równy oddech. Musiał tu być już od dłuższego czasu, podczas gdy ona, na wpół naga, pławiła się w słońcu...

Po raz drugi tego dnia ze wstydem przekręciła się na brzuch. Za pierwszym razem po prostu przywołała w wyobraźni tego mężczyznę i jej ciało zareagowało. Teraz leżał tuż koło niej. Co miała robić? Z bijącym sercem i przyciśniętą do piasku twarzą rozważała różne wyjścia. Mogła założyć górę od kostiumu i jak gdyby nigdy nic odwrócić się do słońca. Nie starczyło jej jednak śmiałości,, a poza tym równałoby się to przyznaniu się do winy. Mogła też ubrać się i odejść, lecz szkoda jej było czasu spędzonego na plaży. W ostateczności mogła też nie robić żadnego ruchu i leżeć czekając, aż znudzi mu się plażowanie. Chyba jednak nie odszedłby bez słowa? Zwłaszcza kiedy zadał sobie tyle trudu, by odnaleźć ją w tłumie i rozciągnąć się tuż koło niej na całą długość swojego ponętnego ciała! Słowem wyglądało na to, że będzie musiała spędzić resztę dnia w jednej pozycji.

Istnieje jeszcze jedno wyjście, pomyślała, i do licha, to właśnie zrobi. W końcu przyszła tu dla własnej przyjemności i czuła się cudownie. Zostanie tu, w słońcu, i żaden Oliver jej nie przeszkodzi. A jak będzie chciała, to odwróci się na plecy.

Przekręciła się, wracając do pozycji, w której po raz pierwszy ją ujrzał. Odwróciwszy głowę dostrzegła nagle, zaskoczona, utkwiony w siebie wzrok mężczyzny.

- Oliverze! - wyszeptała, kurczowo łapiąc oddech. -Przestraszyłeś mnie!

Była to prawda. Liczyła, że zyska czas, by ochłonąć. Uśmiechnął się łagodnie, jak gdyby odczuł ulgę, iż Leslie była tylko przestraszona.

- Wybacz, nie chciałem. Nie spuszczał uważnego wzroku z jej twarzy.

- Jak długo tu jesteś?

- Niedługo, może od kwadransa.

- Och...

- Miła plaża, prawda?

- Uhm...

- Zmęczona?

Skrzywiła się i potrząsnęła głową. Znów poczuła, jak jej piersi nabrzmiewają pragnieniem i straciła cały tupet. Z wystudiowaną niedbałością wdzięcznie przekręciła się na brzuch. I choć ten ruch zbliżył ją do Olivera, chwilowo zyskała poczucie pewności.

- Tu jest tak cudownie - wymamrotała, zmuszając się do błogiego westchnienia. Z twarzą obróconą ku niemu zamknęła oczy. Już w następnym momencie czujnie je otworzyła.

- Nie spodziewałem się, że to zrobisz, Les. Wiedziała dokładnie, o co mu chodzi,

- A dlaczego nie?

- Sprawiasz wrażenie takiej...zahamowanej.

- Na ogół taka jestem - zwierzyła się tym samym przyciszonym, intymnym tonem, w jakim utrzymana była cała rozmowa. Leslie bardzo odpowiadał jej nastrój.

Oliver wyciągnął się z głową opartą na rękach.

- Co sprawia, że tu jest inaczej?

Na najmniejszy ton ironii w jego głosie zareagowałaby natychmiast postawą obronną. Jednak patrzył na nią z łagodnym zainteresowaniem, a jego głos brzmiał miękko.

- Nie wiem. Może to sprawa obecności innych. Tłum jest obcy.

- I bezosobowy?

- Tak.

- Czujesz się w nim bezpiecznie, prawda?

- Uhm...

- Podobnie jak u ginekologa?

- Oliverze, przestań. O co ci chodzi?

- Po prostu usiłuję zrozumieć, dlaczego możesz obnażać się dla nich - ale nie dla mnie.

Wydawało się, że powiedział to niemal z bólem. Zaniepokojona otworzyła oczy i dojrzała na jego wyrazistej twarzy znajomy wyraz zranionej niewinności. W odpowiedzi mocno zagryzła dolną wargę, a on równie szybko wyciągnął ku niej rękę.

- Nie rób tego - wymruczał, muskając opuszkami palców jej usta, które rozchyliły się lekko pod wpływem przedłużającej się pieszczoty. Po chwili dotknął jej karku. Ten drobny gest jeszcze bardziej zbliżył ich ciała do siebie.

- Boże, twoja skóra płonie. Spieczesz się na skwarkę. -Wszystko w porządku.

Leslie poczuła się dziwnie podniecona i nie zaprotestowała nawet, gdy palce Olivera poruszyły się w delikatnej pieszczocie. Przez kilka chwil leżeli w milczeniu, spoglądając na siebie.

- Oliverze?

- Tak?

- Co się czuje przy pozowaniu?

Na jeden tylko krótki moment pieszczota zamarła, lecz po chwili Leslie znów czuła kojący dotyk.

- To jest... zabawne.

- Tak mówiłeś, ale zawsze słyszałam, że to ciężki kawałek chleba - wiesz, pozowanie godzinami, powtórki. Czy to prawda?

- Nie wiem - odparł z prostotą. - Nigdy nie musiałem powtarzać tego samego wiele razy.

-Taki jesteś dobry?

- Nie.. .chyba po prostu samo mi wychodzi. Najprawdopodobniej oboje pomyśleli w tym momencie o reklamie wody Homme Premier.

- Czy to bywa krępujące? - spytała.

- Co masz namyśli?

- Wiesz, kiedy...kiedy jesteś nagi. Bo jesteś, prawda? Oliver pozwolił sobie na lekki grymas.

- Tak.

- I nie przejmujesz się?

- Nie. Lubię nagość.

- Wobec tego, jeśli znalazłbyś się na plaży dla nudystów, to... - Leslie zawiesiła głos, wymownie zerkając na jego slipy.

- Nie - odszepnął bez wahania.

- Dlaczego?

- Bo czułbym się skrępowany.

- Skrępowany? Przecież masz takie piękne ciało! Znów grymas.

- A skąd wiesz? Nie widziałaś wszystkiego.

- Niewiele zostawiono domysłom. Zmarszczył brwi.

- Większość mężczyzn uznaje to za najważniejsze.

- Daj spokój - ucięła. - Przecież wiesz, co mam na myśli. Naprawdę wstydziłbyś się to odkryć?

- Tu, na plaży, przy tobie - tak.

- Przy mnie?

Czyżby nie tylko ona była przewrażliwiona?

- Tak.

Przysunął się bliżej. Czuła jego oddech na swoich wargach.

- Nie podejrzewam siebie, że umiałbym z takim spokojem udawać obojętnego, jak niektórzy mężczyźni.

Jego dłoń zsunęła się leniwym ruchem wzdłuż boku Leslie i zatrzymała się w niepokojącej bliskości od jej napiętej w oczekiwaniu piersi. Niezdolna do ruchu, trwała obezwładniona ciepłym spojrzeniem brązowych oczu.

- Jest tu wiele pięknych kobiet, Les, ale przestałem je dostrzegać, od kiedy zobaczyłem ciebie...

- Brzmi jak liryczny refren-zakpiła, usiłując za wszelką cenę nie zdradzać swoich uczuć. - „Dopóki nie zobaczyłem ciebie..." -zaśpiewała, wznosząc w natchnieniu oczy.

- Mówię poważnie, Les - zapewnił, odwróconą dłonią muskając z boku okrągłość jej piersi.

- Wiem - wyszeptała z równą powagą.

Nie mówił już nic więcej i tylko patrzył na nią tak, jakby do reszty uległ czarowi, który skłonił go do wyznań. Jedynie jego ręka przesuwała się powolnym ruchem w górę i w dół, przyspieszając jej puls do niebezpiecznych granic i burząc z takim trudem wzniesiony system obronny.

- Jesteś taka cudowna w dotyku - wyszeptał i obrysował kciukiem otoczkę napiętego sutka. Wstrzymała oddech, lecz za moment, zauroczona zmysłową magią tej chwili, poddała się pieszczocie szepcąc jego imię. Doznawała uczucia, że jej życie rozpływa się w nicość, by odrodzić się w nowym kształcie.




















Rozdział 4



Leslie rozchyliła wargi, a chylący się ku nim Oliver skorzystał z zaproszenia i zaczaj smakować je z wolna, delikatnie, aż przymknęła oczy, pozwalając, by przenikał ją tłumiony żar jego żądzy. Już czułą w sobie płomień, lecz nie dokończone pocałunki zawisały nieznośnie na jej ustach, kusząc, by posmakowała jego warg.

- Oliverze - wyszeptała, prężąc się nagle, co pozwoliło jego ręce uzyskać pełną swobodę.

- Nie mogę tego dłużej znosić! - wykrztusiła, patrząc, jak powoli otwiera oczy.

- Nie możesz? W takim razie zaraz nas zaaresztują. Podrażnił palcem nabrzmiały sutek, radując się jej reakcją.

Zacisnęła z jękiem palce wokół jego ręki, lecz nie uczyniła żadnego innego ruchu. Nie była w stanie. Przeżywała tę pieszczotę jak dotyk dawno nie widzianego kochanka, który właśnie stanął w progu domu. Nagle odprężona, posłała mu figlarny uśmiech.

- Naprawdę tak myślisz? - Rozejrzała się wokół ukradkiem. -Niemożliwe, żeby tylko nam przyszły do głowy takie głupstwa.

- Wobec tego może lepiej będzie, jak wrócę do przerwanej drzemki.

Odwrócił głowę i przyjął wygodniejszą pozycja. Leslie doceniła znaczenie tego gestu, zdając sobie sprawę, ile wysiłku musiała go kosztować samokontrola.

- Drzemki? - zapytała z niedowierzaniem. - Rzeczywiście spałeś?

Odwrócił się, aż ich głowy znów znalazły się w ekscytującej bliskości.

- Nie, o ile sobie przypominam, rozmyślałem... Ożywił się przez moment i wydawało się, że zacznie mówić. Po chwili jednak westchnął cicho i powtórzył:

- Rozmyślałem.

- Podoba ci się St. Baits? - zapytała, tuląc się wygodniej do silnego, opalonego na ciemno ramienia, które wcale nie zamierzało się cofnąć.

- Owszem.

- Nie brzmi to przekonywająco.

- Och, jest w porządku.

- Ale?

- Po prostu wszędzie widzę pary i czuję się samotny. Spojrzała na niego z powątpiewaniem.

- Tak ci zależy na nawiązywaniu znajomości?

- Dla samej tylko znajomości? Skądże. Natomiast cenię sobie swobodne rozmowy w miłym towarzystwie. I tego właśnie zazdroszczę parom na plaży, w kafejkach, w sklepach - ciepła, porozumienia, czułości.

- Znam to uczucie - wyszeptała cicho Leslie, przypominając sobie wczorajszą eskapadę. Uniosła głowę i popatrzyła przed siebie.

- Oliverze?

Przestał się rozglądać i znów jego usta znalazły się na odległość oddechu od warg Leslie,

- Uhm?

- Byłeś kiedyś żonaty?

- Nie.

- Dlaczego?

- Nigdy nie chciałem.

- Nawet ze względu na ciepło i czułość?

- To kobieta, a nie małżeństwo, niesie ze sobą ciepło i czułość.

- Prawda. Ale co z dziećmi? Nie ożeniłbyś się, by je mieć? Dziwne, zgodnie ze stereotypem zakładała, że ktoś taki jak on nie interesuje się dziećmi. Jednocześnie jednak z dziwną łatwością wyobrażała go sobie w otoczeniu licznej gromadki.

- Złe małżeństwo, zawarte ze względu na dzieci, może być rujnujące.

- Kto powiedział, że twoje miałoby być złe?

- Możliwe, że nie...Ale trudno jest znaleźć dobrą żonę - prychnął kpiąco - z moim zawodem i „całą resztą".

Leslie pokiwała głową.

- Tak, z twoim zawodem i całą resztą...

- A co z tobą?

- Mój zawód nie jest przeszkodą.

- Wobec tego, dlaczego nie wychodzisz za mąż? Mogłabyś być dobrą, ciepłą żoną. - Leciusieńko pogładził ją po policzku. -I kochasz dzieci, Nie chciałabyś mieć własnych?

- Zacytuję ciebie: „Złe małżeństwo, zawarte ze względu na dzieci, może być rujnujące".

- A ja ciebie :„Kto powiedział, że twoje miałoby być złe?". Spoważniała jeszcze bardziej.

- Oby nie. Wydaje mi się, że wokół widzę same rozwody. Rozwody albo pary miotające się po poradniach małżeńskich, czy po prostu pary nieszczęśliwe. Ty może tego nie widzisz albo uważasz za normalne w swoim środowisku, ale ja stykam się z tym każdego dnia i cierpię. Sama przeżyłam rozpad rodzinnego domu, a teraz mam pod opieką wiele dzieci z rozbitych rodzin. Są strasznie biedne.

Oliver dostrzegł na jej twarzy cień bólu.

- I tak znów wróciłaś do kwestii dzieci. A co z małżeństwami? Jak uważasz, czemu są tak nieudane?

Zastanowiła się przez chwilę i wzruszyła ramionami.

- Nie wiem. Za dużo ambicji. Za mało uczciwości. Zbyt wiele swobody. Zbyt mało zaufania. Może to kwestia naszych czasów i pewnego rodzaju emocjonalnej ewolucji, jaką przeżywamy. Może w tej epoce miłość musi przyjąć inne odcienie, by przetrwać. Weźmy tę parkę obok. Zapewne jego żona też jest w tej chwili z kimś innym. Ale jeśli jedni i drudzy się kochają i wszyscy czworo są szczęśliwi, nie mamy prawa ich krytykować, zwłaszcza że sami nie mamy się czym szczycić.

Oliver rozważał jej słowa, marszcząc brew.

- Czy mam rozumieć, że pochwalasz niewierność?

- Nie, niezupełnie. W gruncie rzeczy chodzi mi o to, iż miłość jest tym najważniejszym czynnikiem, który pozwala poradzić sobie ze zdradą. Lecz niestety, gdy pojawia się miłość, zdrada może sprawić niewyobrażalnie straszny ból...

- Mówisz to z wielką pewnością;

- Bo jestem pewna.

- Znasz ten ból z własnego doświadczenia?

Leslie wzdrygnęła się, zaalarmowana niepożądanym obrotem rozmowy.

- To nieważne. - Zmusiła się do uśmiechu. - Może mamy złudzenia. Może ci ludzie wcale się nie kochają, a tylko działa magia tego miejsca. Niesamowite jest znaleźć się na tropikalnej wyspie w środku zimy.

- I stąd odrobina szaleństwa, jak opalanie się w stroju topless? Rozmowa najwyraźniej stawała się konkretna. Leslie uśmiechnęła się kpiąco. - Coś w tym rodzaju.

- Czemu nie odwrócisz się na plecy? - prowokował. Wet za wet, pomyślała z satysfakcją.

- A czemu ty się nie odwrócisz?

- Bo wyobrażam sobie, jak się odwracasz, trudno mi się opanować.

- Trudno ci się opanować? Ciekawe.

- Wiesz co, mam propozycję. Przejdę się po plaży i będę udawał, że cię tu nie ma. Jeśli zrobisz to samo, wszystko będzie w porządku.

- No, nie wiem. - Zawahała się, nie chcąc utracić jego towarzystwa. - Może zróbmy to tutaj...

Szeroko otworzył oczy.

- Co zróbmy?

- Poleźmy sobie cicho i spokojnie.

Starannie unikając jego spojrzenia, odsunęła obejmujące ją ramię i z wystudiowaną nonszalancją powoli przekręciła się na plecy.

- No, proszę. - Wyprężyła się, czując na ciele nie tylko pieszczotliwy dotyk słońca. - Teraz twój ruch.

Oliver zaklął krótko pod nosem, a potem ceremonialnie odchrząknął.

- Chyba pójdę na spacer.

- Nie chodź - szepnęła odwracając ku niemu głowę i otwierając oczy. - Tak jest dobrze. Nic nie stoi na przeszkodzie, byś został. Wszystko jest kwestią. ..rozsądku.

Wpił w nią gorące spojrzenie, które schodząc niżej zdawało się wypalać piętno na piersiach.

- I tylko tyle? Wszystko jest kwestią rozsądku? - zapytał niskim, napiętym głosem.

Czuła jego wzrok jak pieszczotę smukłych, mocnych palców, zmuszającą do wyznania prawdy.

- Masz piękne piersi, Leslie.

- Trzy czwarte kobiet na tej plaży ma podobne.

- Nie patrzę na ich piersi. Patrzę na twoje. Rzeczywiście, czuła, że nabrzmiały aż do bólu.

- Dziwię ci się. Zignorował tę uwagę.

- Posmarować cię? Nie masz pojęcia, z jaką wprawą potrafię wcierać olejek tu i tam...

- Oliverze! - zaprotestowała resztką sił. - Mógłbyś przynajmniej...

- Tak, tak, staram się.

- Jasne. Starasz się mnie rozpalić. - Rzuciła mu miażdżące spojrzenie. - A teraz postaraj się mnie wygasić.

- Po co miałbym pozbawiać się przyjemności?

- Oliverze - powiedziała ostrzegawczo, czując frustrację, narastającą z wielu, zbyt wielu powodów. - Obiecałeś, że zostawisz mnie w spokoju i nie będziesz nalegał.

- Dobrze - wyrzekł z wolna. Błysk żalu zalśnił przez moment w brązowych oczach. - Lepiej będzie, jak sobie pójdę.

Ucałował ją w czubek nosa i zerwał się, nim zdążyła zareagować. Tym razem nie zatrzymywała go. Tak było lepiej. Podparta na łokciach, patrzyła jak biegnie ku morzu i nurkuje w fale, studząc swój żar, a potem wynurza się i w zamyśleniu rusza wzdłuż plaży.

Z jaką ochotą pobiegłaby za nim! Jak cudownie byłoby iść ramię w ramię po zmywanym falami piasku. Jak miło byłoby kontynuować tę rozmowę. Lubiła z nim rozmawiać. Był na luzie, skory do uśmiechu, ciekawy wszystkiego. Można by przypuszczać, że jak każdy piękny męski model, będzie skupiony wyłącznie na sobie. A tymczasem o wiele bardziej interesowały go jej myśli niż własne wynurzenia. W rzeczywistości niewiele dotąd powiedział o sobie,

Z westchnieniem opadła na ręcznik. Nie powinna się tym interesować. Im mniej pozna szczegółów jego życia, tym lepiej.

Powiedział, że ma piękne piersi... zawodowy czaruś! A tak chciałaby mu wierzyć. W tym cały problem. Chciałaby wierzyć, że spośród wszystkich kobiet na plaży interesowała go tylko ona. Och, jak bardzo chciałaby...

Usiadła gwałtownie, założyła stanik, wciągnęła sukienkę i spakowała rzeczy. Miała już dosyć opalania. Nic tak nie uspokaja myśli jak długa spokojna jazda samochodem. Tego jej było trzeba - przejażdżki po wyspie.

Metoda okazała się skuteczna. Kiedy wróciła do domu, umysł znów pracował normalnie. Była Leslie Parish, kobietą samotną z wyboru, która przyjechała na odpoczynek do rodzinnej posiadłości. Co prawda przypadkowym zrządzeniem losu, za sprawą jej brata Tony'ego, pojawił się tu niejaki Oliver Ames, ale doprawdy niewart jest wzmianki. I to wszystko. Koniec. Kropka.

Gdy ocknęła się z popołudniowej drzemki, zobaczyła Olivera wyciągniętego z książką na fotelu na tarasie.

Wzięła prysznic i ubrana w krótkie frotowe wdzianko niedbałym krokiem podeszła do krawędzi tarasu, obdarzając Olivera w przelocie powitalnym klepnięciem w ramię. Oparta o barierkę przez dłuższy czas w milczeniu wpatrywała się w morze. Wreszcie Oliver przerwał ciszę.

- Cieszę się, że wróciłaś. Już się martwiłem. Zwróciła się ku niemu, opierając plecy o drewnianą poręcz.

- Niepotrzebnie - odpowiedziała, choć przyjęła jego troskę z satysfakcją. - Chciałam się przejechać.

Skinął ze zrozumieniem głową, choć wyczuła, że by] lekko urażony tym, iż tak po prostu bez słowa opuściła plażę. On również błądził gdzieś daleko myślami, pomimo to zdobył się na lekki uśmieszek.

- Miałem kłopoty z odnalezieniem ręcznika. Wiesz, bez drogowskazu twoich piersi...

- Oliverze...-westchnęła ze zniecierpliwieniem.

- Wybacz - skinął układnie głową, przyjmując stosownie trzeźwy wyraz twarzy - to jest ponad moje siły.

- Nie wątpię.

- Naprawdę tęskniłem za tobą - stwierdził z niespodziewaną szczerością. - Tak cudownie nam się leżało i rozmawiało.

Sama miała podobne odczucia. Zerknęła na swoje bose stopy i skrzyżowała nogi.

- Tak, i właśnie o tym miałam z tobą porozmawiać. Momentalnie stał się czujny. Nie podejrzewała, że jest tak napięty. W zakłopotaniu potarł ręką czoło.

- Słuchaj, Leslie, to nie było z góry ukartowane. Byłem na tej plaży wczoraj i kiedy dziś zobaczyłem twój samochód, pomyślałem, że tam zajrzę, wcale nie mając zamiaru cię niepokoić. Do licha, żartowałem sobie tylko na temat topless...

Niepewnie zawiesił głos widząc jej rozbawioną minę.

- Co cię tak śmieszy?

- Ty. Uroczy jesteś, kiedy się tłumaczysz. Ale nie o to chodzi. Po prostu zastanawiałam się nad... Wiesz, jest w Gustavii taka miła restauracja, bardzo stylowa, i pomyślałam, że nie lubię być sama wśród ludzi, chodzących parami. Sam zresztą o tym mówiłeś. -Urwała, biorąc głęboki oddech i zastanawiając się, dlaczego domyślnie nie przyszedł jej z pomocą, a tylko trwał ze zdumionym wyrazem twarzy. - Dlatego chciałam zapytać - dokończyła -czy nie dałbyś się zaprosić na kolację.

- Tak - potwierdził skwapliwie.

- Tylko zastanów się, bo...nie mogę zaproponować ci nic więcej. Jedynie wspólną kolację.

Szeroki uśmiech rozjaśnił twarz Olivera.

- Świetnie. To mi właśnie odpowiada.

Wieczór sowicie wynagrodził Leslie duchowe męki, jakich doznała, wystosowując formalne zaproszenie. Chciała mieć interesujące towarzystwo - i miała je. Oliver wyglądał wprost oszałamiająco w błękitnej, marynarskiej koszulce i białych, luźnych spodniach. Okazał się cudownym towarzyszem wieczoru. Świetnie orientował się w sprawach dotyczących najnowszych trendów na Wall Street i z równą swobodą dyskutował z Leslie na temat jej politycznych zainteresowań. Pokierował rozmową tak, by mogła swobodnie zwierzyć się z problemów w pracy, z prawdziwym zainteresowaniem i wyczuciem wypytując o subtelne więzi między rodzicami, dziećmi i nauczycielami. Sam jedynie w kilku momentach, gdy Leslie zadawała mu zbyt osobiste pytania, wymigiwał się od odpowiedzi. Z założenia uznała to za standardową praktykę, niechęć do ujawniania klientce pewnych sfer prywatności. I choć miała chęć

dotrzeć do jego słabych punktów, musiała pamiętać o zasadach, jakie sama ustanowiła. Cóż, siedząc w uroczej francuskiej knajpce u boku tak atrakcyjnego mężczyzny, łatwo można było zapomnieć o wszystkich problemach...

Wtorek był dniem przemyśleń, dniem spokojnym, dniem odpoczynku. Leslie natknęła się na Olivera tylko raz, w południe. Wymienili uprzejme uśmiechy i pozdrowienia. Poprosił o radę w sprawie prezentu dla siostry. Dręczona ciekawością, z trudem powstrzymała się od pytań i poleciła mu mały butik w Gustavii, gdzie każdy mógł do woli wybierać pomiędzy ozdobnymi bibelotami i ciuchami, i zawsze znaleźć coś dla siebie. Odjechał, bez najmniejszej aluzji na temat spędzenia kolejnego wieczoru.

- I dobrze, tak właśnie ma być - powtarzała sobie już któryś raz z rzędu. W końcu przyjechała tu, żeby być sama.

Niestety, w porze kolacji poczuła się opuszczona. Oliver nie pojawił się i samotnie przygotowała danie z ryby z rusztu i marynowanych sałatek. Sama przyrządziła z rumu i coli egzotyczny koktail w skorupce kokosowego orzecha, przybranej plastrem pomarańczy. Wszystko to zaniosła sobie nad brzeg morza. Tam, już po zachodzie słońca, zastał ją Oliver.

- Leslie? -zawołał z tarasu. - Leslie?

- Tu jestem! - odkrzyknęła z nagłym poczuciem ulgi. - Tu, na plaży!

W tym momencie przygodna chmura zakryła księżyc. Oliver po omacku znajdował drogę po stopniach tarasu. Kiedy znów zajaśniała srebrna poświata, zobaczył ją o kilka kroków przed sobą.

- Jesz tutaj...po ciemku? - zapytał, dostrzegając zarys tacy. Leslie siedziała, obejmując kolana rękami, ubrana w powiewną bluzkę i długą, luźną spódnicę. Podniosła wzrok na Olivera.

- Nie było jeszcze ciemno, kiedy jadłam. Po prostu się zamyśliłam.

Przez moment bała się, że skwituje to tylko kiwnięciem głowy, odwróci się i odejdzie. Z radością zobaczyła, że: przykuca tuż przy niej.

- Nie przeszkadzam? - zapytał nieufnie.

- Nie - szepnęła łagodnie. - Czuję się tu nawet trochę samotnie. Towarzystwo mile widziane.

- Trzeba było mnie zawołać.

- Przecież cię nie było.

- Jestem w domu przynajmniej od półtorej godziny.

- A gdzie w końcu spędziłeś czas?

- Och - popatrzył w morze - byłem w Gustavii, a potem pokręciłem się trochę po okolicy. - Zniżył głos. - Tak ładnie wyglądasz. Bardzo kobieco.

Ciemność ukryła rumieniec na twarzy Leslie. Wczorajszego wieczoru miała dopasowaną sukienkę, nadającą jej oficjalny, wystudiowany wygląd. Dziś wyglądała o wiele bardziej miękko i bezbronnie, i tak też się czuła.

Wyczuwając ten nastrój, Oliver zaczął mówić pieszczotliwym tonem.

- Wiesz, zazdroszczę mężczyznom, z którymi się spotykasz tam, w Nowym Jorku.

Serce uderzyło jej mocniej.

- Nie musisz. Nie ma ich zbyt wielu.

- Ale umawiasz się...

- Wtedy, kiedy jest to naprawdę konieczne. Zmarszczył czoło. -Co masz na myśli?

- Po prostu - odparła szczerze - mam pewne towarzyskie zobowiązania. Przyjęcia urodzinowe, zaproszenia na imprezy, koktajle i tego typu rzeczy. Czasami lepiej jest pokazać się w czyimś towarzystwie niż samej.

Przez chwilę jedynie łagodny szum fal mącił ciszę. Kiedy Oliver odezwał się ponownie, jego głos brzmiał podejrzanie spokojnie.

- Czy tak właśnie było wczorajszego wieczoru?

- Ależ nie! - zaprotestowała natychmiast. - Wczorajszy wieczór był zupełnie inny! Był.. .ja sama chciałam.

Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, aż wreszcie wyciągnął rękę i ujął jej dłonie w swoje.. Wtedy dopiero odetchnęła.

Cieszę się, Les, bo świetnie się wczoraj bawiłem, po raz pierwszy od bardzo długiego czasu.

- Bardzo długiego czasu? Jak to możliwe, skoro stale przebywasz w towarzystwie kobiet?

Zacisnął palce na jej przegubie.

- Nie było żadnych kobiet, Leslie. Myślę, że przyszła pora, by wszystko wyjaśnić. Nie jestem żigolakiem.

- Nigdy tego nie powiedziałam-broniła się słabo.

- Ale tak myślałaś. Nie próbuj zaprzeczać. Trzymam palec na twoim pulsie i wykrywam kłamstwa.

- Nie kłamstwa, tylko strach. Przestraszyłeś mnie. Chwyt natychmiast zelżał, choć ręka pozostała w uścisku.

- A więc - pomyślałaś kiedykolwiek, że jestem żigolakiem?

- Ja...

- Tak czy nie?

- Tak. A dlaczego nie miałam pomyśleć? Miałeś być moim urodzinowym prezentem. Mój brat kupił cię na tydzień. Kupił dla mnie. Czy to nie to samo?

Z ulgą dosłyszała, że głos Olivera znów złagodniał.

- Zapewne tak, gdyby to była prawda. Ale nie jest.

- Nie? - Zatliła się w niej iskierka nadziei. - Tony cię nie wynajął?

- Tony zadzwonił do mnie, wytłumaczył sytuację i zaproponował, żebym przyjechał. I jedynie dom użytkuję za darmo. Resztę opłaciłem z własnej kieszeni.

Zamęt w myślach Leslie sięgnął szczytu. Poczucie ogromnej ulgi było równie silne, jak zakłopotanie. W rezultacie skupiła złość na swoim bracie.

- Co z niego za kreatura! Domyślam się, że świetnie zarabiasz jako model, ale znając mojego braciszka powinnam przewidzieć, że ostania rzeczą, jaką zrobi, jest podpis na czeku, mającym zrekompensować ci koszty.

Wyrwała rękę z uścisku zaskoczonego Olivera i przycisnęła ją do piersi. Siedziała teraz ze skrzyżowanymi nogami. Luźne fałdy spódnicy ujawniały zarys ud.

- Sama już nie wiem, co gorsze - czy to, że cię wystawi ł do wiatru, czy to, że tak tanio mnie sprzedał!

- Leslie, nie zostałaś sprzedana! Pozwól mi wytłumaczyć! Potrzebowałem wypoczynku i Tony po prostu poddał mi ten pomysł. A to, że mam wystąpić w roli lukru na urodzinowym torcie, uznałem za dobry dowcip.

- Rzeczywiście, lukratywna propozycja - mruknęła. -A wyglądało mi to wyłącznie na kontrakt zawarty dla pieniędzy. Tak swobodnie mówisz o moim bracie... Znasz go?

- Spotkałem go rok temu. Graliśmy razem w tenisa i nadal gramy.

- Czy Tony zaaranżował reklamę Homme Premier?

- Nie. Jest czystym przypadkiem, że ukazała się w jego magazynie.

Opuściła głowę i zaczęła skubać rąbek spódnicy. Rozumiała teraz o wiele więcej. Pomimo to jedna połówka jej duszy była szczęśliwa, że Oliver nie okazał się playboyem do wynajęcia, podczas gdy druga zamarła ze zgrozy.

- Les?- dobiegł ją łagodny głos-Co z tobą?

- Czuję się idiotycznie - wyszeptała. - Naprawdę idiotycznie.

- Ależ dlaczego?

Spojrzała na niego szeroko otwartymi, błyszczącymi oczami.

- Uważałam cię za żigolaka. Boże, co za okropne słowo -prychnęła z odrazą. - I teraz masz prawo uważać mnie za kompletną idiotkę... po tym wszystkim, co ci powiedziałam.

- Och - uśmiechnął się - świetnie się bawiłem.

- Moim kosztem!

- Swoim też. Ale dobrze wczułem się w rolę, co?

- Lepiej byłoby, gdybyś od razu powiedział mi prawdę, a nie grał! - Gwałtownym ruchem odwróciła się do niego plecami.

- Hej! - zawołał, kładąc jej rękę na ramieniu. - Nie przejmuj się tak. Nic się nie stało. Zresztą miałaś rację mówiąc to wszystko o tego typu mężczyznach. Nie myślałem przez to gorzej o tobie.

Leslie bardzo chciała mu uwierzyć, lecz tylko ze zmartwieniem pokręciła głową.

- Czułam się tak upokorzona, kiedy po przyjeździe zastałam cię tutaj. Pomyślałam, że Tony ci zapłacił.

- Kochana, za żadną cenę nie zgodziłbym się na aż tyle dni -oburzył się, po czym odchrząknął, widząc zdumiony wzrok Leslie.

- Jestem wolnym strzelcem i lubię szybką, krótką, najwyżej jednodniową robotę. A przyjazdu tutaj nie potraktowałem zawodowo. Wierz mi, gdybym nie miał ochoty, w ogóle by mnie tu nie było. Zresztą- pogładził ją po ramieniu - mogłem też w każdej chwili wyjechać.

Leslie, zmieszana i niepewna, nadal nie mogła się pogodzić z nowym wizerunkiem Olivera. Model. Po prostu zawodowy model. Wszystko jest iluzją - bo czemu w końcu służą reklamy? Jednocześnie był tu z nią, widziała jego twarz, uśmiech. Nie ukrywał swoich uczuć, tak bliskich jej własnym...

Nagle impulsywnie poderwała się na kolana i zarzuciła mu ręce na szyję, tuląc się z całej siły. Dopiero po chwili poczuła, jak ramiona Olivera zamykają ją w uścisku.

- Dlaczego to robisz;? - wyszeptał.

Przymknęła oczy i nim wypuściła go z objęć, przez chwilę syciła się bliskością jego ciała.

- Bo chciałam cię przeprosić... i podziękować.

- Podziękować? Za co?

- Za to, że nie kazałeś sobie płacić za przyjemność, jaką mi sprawiłeś.

- Naprawdę... sprawiłem ci przyjemność? Ledwo mogła oddychać, tak mocno tulił ją do siebie.

- Tak. I cieszę się, że tu jesteś.

- Wreszcie to powiedziałaś- szepnął miękko i łagodnie ułożył ją na piasku. Wsparty na jednej ręce, drugą delikatnie muskał kosmyk włosów za uchem Leslie.

- Les, jesteś piękna - wymruczał. - Nawet gdyby istniały te wszystkie kobiety, o których mówiłaś, i tak uważałbym ciebie za najpiękniejszą.

- Przy pełni księżyca mówi się najdziwniejsze rzeczy..,

- Nie uważasz się za piękną?

- Nie. Owszem, może nie jestem brzydka, ale daleko mi do piękności.

- Nieprawda. I gdybyś tak szybko nie pozbywała się swoich towarzyszy, któryś wreszcie by ci to powiedział przede mną.

- Och, mówili mi, mówili! Nie masz pojęcia, jakie to nudne, kiedy zdajesz sobie sprawę, że stanowi jedynie element gry.

Ciało Olivera napięło się, a oczy ściemniały

- Ja nie prowadzę z tobą gry, Les. Mówię prawdę. Dla mnie jesteś piękna. Wierzysz mi? Dziwne, ale wierzyła.

- Muszę być równie szalona, jak ty.

- Nie szalona. Po prostu... - Nie dowiedziała się już, co chciał powiedzieć, gdyż pochylił głowę i złożył na jej wargach upojny gorący pocałunek.

- Ach, Les - wykrztusił, odrywając usta dla nabrania oddechu, po czym znów zaczął smakować to, co tak chętnie i szczodrze mu ofiarowywano.

Wargi Leslie rozchyliły się, otwierając spragnionemu i językowi Olivera dostęp do źródła słodyczy. Nareszcie mogła spełnić swoje marzenie i zanurzyć palce w gęstych, srebrnawych pasmach włosów za jego uszami. Tuliła głowę mężczyzny, napawając się wibrującą namiętnością pocałunku.

- Mmm, Oliverze - wyszeptała bez tchu, gdy oderwał się od jej ust i lekko muskał wargami skórę szyi, tętniącą szalonym pulsem.

- Tak pięknie pachniesz - wymruczał między pocałunkami - tak słodko.

Uniósł na moment głowę, a potem znów wrócił do pieszczot. Już wiedziała jak czułe potrafią być jego wargi, jak delikatne dotknięcia rąk i jak ostrożne ruchy potężnego ciała, które drżało, przytulone do niej, przeniknięte nie tajoną już namiętnością, rozpalającą także jej własne zmysły. Jeśli nawet była to iluzja, przechodziła wszelkie wyobrażenia.

- Pragnę cię, Les - jęknął, wpierając twarde udo między jej nogi. - Pragnę cię dotykać tu - zachłannym ruchem pogładził jej szyję - i tu.

Zawładnął jej piersiami, mocno i czule pieszcząc palcami ich okrągłość. Leslie czuła spiralne prądy gorąca, krążące wraz z ruchem jego dłoni.

- Dobrze ci?

- Och, tak... - przytaknęła z zamkniętymi oczami. Jęknęła, gdy palce mężczyzny musnęły wyczekujący sutek, który stwardniał rozkosznie i nagle usiadła, otwierając oczy i łapiąc go za rękę.

- Mój Boże, to nie ma sensu...

- Ma, kochanie. Pokażę ci.

Patrzył jej w oczy. Wstrzymała oddech. Pomału odpiął pierwszy guzik bluzki, potem następne i położył swą wielką dłoń na nagim ciele.

- Chciałem to zrobić wczoraj na plaży - wyszeptał namiętnie, wprawiając ją w drżenie dotknięciem palców.

- Wiem...

- Przyjemnie?

Magia tych pieszczot rozpalała Leslie, wywołując błogie poczucie cudownej konieczności. - Mmm.... Oliverze? Całował wypukłość jej piersi.

- Co, najmilsza?

- Moje piersi... - Powiedziałeś, że tylko żartowałeś... że są bardziej pociągające niż u innych kobiet. Tak?

- Nie. Nie żartowałem. Wiem, co mówię, Leslie. Twoje ciało działa na mnie tak jak żadne inne.

Pochylił się i rozchylając poły bluzki z czcią pocałował twardy sutek.

Leslie drgnęła i wciągnęła oddech prężąc się ku niemu.

- To dobrze. Żarty nie zawsze bywają miłe, szczególnie na temat tego ... - Jej glos stał się poważny. - Na temat tego, co robimy.

Niemal niedostrzegalny dreszcz przeniknął niepokojem napięte ciało Olivera. Znieruchomiał na moment, po czym niechętnie oderwał usta od piersi Leslie, na pożegnanie obdarzając pocałunkiem zagłębienie jej szyi.

- Musimy porozmawiać - wymamrotał z twarzą przy jej ciepłym policzku, usiłując jednocześnie zapiąć bluzkę.

Nie od razu uświadomiła sobie, że źródło przyjemności zanikło. Fala namiętności odpływała, a ona czuła, że członki ma bezwładne jak szmacianą lalka. Kiedy Oliver ją podparł, wstała posłusznie. Szeroko otworzyła oczy i zapytała:

- Co się stało?

Ogarnął ją lęk, że zrobiła coś bardzo złego.

- Musimy porozmawiać.

- Już.. .trzeci raz to mówisz.

- I mówiłem również, że nie będę ci przeszkadzał. Nie dotrzymałem słowa.

Wyczuwając echo wyrzutów sumienia w jego głosie, pospiesznie przyjęła winę na siebie.

- To stało się przeze mnie. Pierwsza rzuciłam ci się w ramiona.

- Tego nie da się ukryć - mruknął. Przeciągnął w zakłopotaniu ręką po włosach i kilka razy odetchnął głęboko.

- Może miałaś rację. Opętała nas pełnia księżyca. Chodźmy do domu. Przydałby mi się łyk czegoś mocniejszego.

Leslie z najwyższym wysiłkiem przemogła się i ruszyła za nim. Z każdym krokiem zbliżała się do zrozumienia, w jakim stopniu przed chwilą straciła nad sobą kontrolę.

Przeszła z kuchni wprost do salonu, gdzie skuliła się na wyplatanym fotelu, drżąc w oczekiwaniu nadchodzącej burzy. Wiedziała, że musi nadejść. Napięcie, które narastało od piątku, chwilowo przytłumione, domagało się teraz rozładowania.

Oliver nalał sobie koniaku, zerknął przez ramię, napełnił drugi kieliszek i podał jej. Leslie, zaciskając wargi z odrazy do samej siebie, bezmyślnie bawiła się kieliszkiem, nie widzącym wzrokiem wpatrując się w bursztynowy płyn.

- Leslie, chcę ci powiedzieć... - Oliver stał przed nią wyprostowany.

Gwałtownie poderwała głowę.

- Błagam, tylko się nie tłumacz.

- Ale jest coś, o czym powinnaś wiedzieć. Odwracając wzrok uparcie kręciła głową.

- To wina księżyca. Zwykle tak łatwo się nie zapominam. Zatopiony we własnych niewesołych myślach, pociągnął łyk koniaku i podszedł do okna.

- Od początku wszystko było szaleństwem. I nie mogę się z tego wyrwać! Po licha, nie mogę!

- To, co się przed chwilą zdarzyło, było tylko czysto fizyczną potrzebą - wyrecytowała, nie zwracając uwagi na jego słowa, tak jak i on nie słuchał jej. Spuściła głowę i potarła ręką czoło. - Nie mogę uwierzyć, że na to pozwoliłam-Chyba zgłupiałam. Naprawdę zgłupiałam!

- Gry, wszędzie gry, tutaj i tam - mruknął przez zaciśnięte zęby.

- Już myślałem, że się od nich wyzwolę, a za-brnąłem jeszcze głębiej.

- Nagle obrócił się i postąpił krok do przodu.-Leslie...

Siedziała skulona w fotelu, zakrywając twarz ręką, niezdolna powstrzymać potoku łez. Wyglądała jak uosobienie rozpaczy.

- Och, Les! - wykrzyknął ze ściśniętym gardłem. W następnej sekundzie już klęczał przy niej. Łagodnie rozwarł palce, ściskające kieliszek i odstawił go na podłogę.

Momentalnie podniosła uwolnioną rękę obronnym gestem do twarzy.

- Nie płacz, kochana. - Oliver próbował odsunąć jej dłonie, lecz zasłaniała się nimi kurczowo.

- Wcale nie płaczę. Co się ze mną dzieje? -zaszlochała, wstrząsana spazmami.

Otoczył jej plecy ramieniem i przyciągnął do siebie.

- Nie mam pojęcia, najdroższa. Sama musisz mi to powiedzieć. Pogładził długimi palcami jej kark, zanurzając je w gęstwę

włosów.

- Mów do mnie, Leslie. Powiedz, co czujesz.

- Czuję...czuję się bardzo zawstydzona.

- Z naszego powodu? - szepnął. - Z powodu... wszystkiego. Znów wstrząsnęło nią ciche łkanie. Oliver delikatnie zsunął ją na podłogę i przytulił do siebie, opierając się plecami o fotel. Czule gładził jej jedwabiste włosy, czekając, aż się wypłacze. Wreszcie odetchnęła głęboko i zaczęła się uspokajać, - tak mi przykro - drżący szept z trudem wydobył się z jej gardła - zmoczyłam ci koszulę.

- Nie szkodzi, wyschnie. Lepiej się czujesz? Przytaknęła, pociągając nosem,

- Normalnie mi się coś takiego nie zdarza.

- Każdy z nas ma momenty, kiedy powinien sobie ulżyć -pocieszał, ścierając ślady łez z jej policzków. - Masz ochotę porozmawiać?

Rozważała tę propozycję w myślach przez dłuższą chwilę, ciągle jeszcze pochlipując i ocierając palcami oczy. Wreszcie podniosła wzrok.

- Chyba nie - szepnęła.

- Możesz mówić wszystko...

Zrobiła przeczący ruch głową, tuląc ją w cieple jego piersi.

- Nie mogę powiedzieć ci tego, czego sama nie wiem.

- Przekaż mi swoje myśli.

- Są zbyt splątane.

- Może uda mi się je rozwikłać.

Ponownie zaprzeczyła. Z upływem łez zelżało napięcie i teraz czuła jedynie zmęczenie.

- Sądzę, że muszę to sama przemyśleć.

- Jesteś pewna?

Potwierdziła smutnym uśmiechem.

- Ale...Oliverze?

- Tak? - Odwzajemnił uśmiech.

- Czy możemy tak sobie posiedzieć, przez chwilę? Po prostu posiedzieć?

Objął ją mocniej.

- Oczywiście, Les. Też tego chcę.

Nic już nie mówili. Leslie, tuląc się do Olivera, szukała bezpieczeństwa w jego ramionach, a bicie serca, które słyszała wyraźnie przy swojej twarzy, przywracało spokój. Choć w jej myślach nadal panował zamęt, nie czyniła już wysiłków, by je uporządkować.

Proste piękno tej chwili było zbyt cenne. Tylko Oliver i Leslie. Żadnej przeszłości. Żadnej przyszłości. Tylko tu i teraz.

Z wolna napięte ciało zaczęło się rozluźniać, a oddech stał się cichy i równy. Ciaśniej wtuliła się w ciepłe objęcia mężczyzny. Nagle coś ją zaintrygowało.

- Oliverze?

- Co, miła moja?

- Ciągle czuję ten zapach. -Jaki zapach?

- Twojej Homme Premier.

- Nie używam tej wody.

- Nie? Nigdy?

- Nigdy.

- W związku z naruszeniem praw reklamy, czy czymś takim? Przytulił ją jeszcze mocniej i przymknął oczy.

- Myślę, że powinnaś iść spać.

- Myślałam, że... i przyszło mi to do głowy.

- Nie podoba ci się mój zapach?

- Uwielbiam twój zapach - wymamrotała, pocierając twarzą o jego pierś. - Jest taki ciepły, świeży i.. .męski. -Teraz, już wyraźnie uspokojona, odetchnęła głęboko i zamruczała: - Mmm. Cały ty...

- Mam nadzieję - szepnął, układając się przy niej na dywanie i tuląc w ramionach do snu.









































Rozdział 5



Obudziła się, widząc słońce świecące za oknem, czując szorstkość dywanu przy policzku, sztywność ciała, odrętwiałego po nocy spędzonej na podłodze - i ciężar ręki Olivera na plecach. To rozbudziło ją na dobre. Usiadła z wysiłkiem, patrząc jak bezwładna dłoń zsuwa się wzdłuż jej boku. Rozciągnięty na dywanie, spał jak zabity. Smutnym spojrzeniem powiodła po leżącej nieruchomo postaci. Najprawdopodobniej jest już w nim na wpół zakochana. Na wpół zakochana w mężczyźnie, który cenił swoją wolność, który nie chciał się sprzedać na dłużej, niż na jeden dzień i który z pewnością przyprawiał o drżenie serca tysiące kobiet w Ameryce. Niewesoła perspektywa.

W zamyśleniu ruszyła po schodach, przez kuchnię, do sypialni i padła na łóżko. Do jakich jeszcze zdjęć pozował? Jakie reklamował produkty? I.. .co miał na sobie?

Oczywiście wiedziała o nich. Pojawiały się nie tylko w Man's Mode i w Esquire, ale również w Vogue i Cosmopolitain, i w wielu innych mniej sławnych pismach. Jego twarzą i ciałem napawało się wiele oczu. A on mógł wybierać do woli z grona wielbicielek. Dlaczego spośród tylu pięknych miejsc na tym bożym świecie wybrał właśnie to? I dlaczego, och, dlaczego tak ją opętał?

Przewróciła się na wznak, utkwiwszy spojrzenie w suficie. Co on w niej widzi? Jej wyglądu nie można nazwać olśniewającym, tego jest pewna. Owszem, prawił komplementy, ale przecież jej ciało nie mogłoby zadowolić wymagań takiego mężczyzny. Pomyliła się, uważając go za żigolaka, co nie zmienia faktu, że pozostał nadał modelem, przystojnym playboyem, wcieleniem reklamowego ideału. A ona już dawno wybrała inny, bardziej prywatny, spokojny styl życia, z którego nie mogłaby zrezygnować, tak jak on pewnie nie chciałby się wyrzec swojego...

Rozmyślania utknęły w martwym punkcie. Leslie wstała, wzięła prysznic, ubrała się w czystą sukienkę i pojechała po zakupy do Gustavii. Kiedy wróciła, Oliver był na plaży. Długi czas obserwowała go z tarasu. Leżał zupełnie nieruchomo. Piękny okaz męskiego ciała. Brązowa nagość ozdobiona jedynie wąskim paskiem slipów. Powiedział, że uwielbia nagość. Chciałaby zobaczyć go nagiego.

Zaniepokojona dosadną jednoznacznością swoich myśli, wycofała się w pośpiechu do kuchni, zrobiła sobie herbaty z lodem i usadowiła się z książką na tarasie. Nie po to, by śledzić powrót Olivera z plaży, jak przekonywała samą siebie, lecz dla czystej zachcianki poczytania sobie.

Niestety, złośliwy los zesłał na nią drzemkę. Przebudziła się z niej gwałtownie, nieprzytomnie rozejrzała wokół, i nagle drgnęła, zobaczywszy zatroskane, brązowe oczy.

- Przestraszyłeś mnie!

Przysiadł u jej nóg na brzeżku kanapy i uśmiechnął się smętnie.

- Chyba już weszło nam to w nawyk. Wszystko w porządku? Tym razem odszyfrowała ukryty sens pytania i posłała mu

miękki, bezradny uśmiech.

- Tak sądzę.

Ujął jej dłonie w swoje, gładząc drobne, smukłe palce.

- A co do tej nocy, Leslie...

Te same palce lekkim motylim ruchem frunęły ku jego wargom.

- Cii, Oliverze. Proszę, nie mów nic. - Uśmiechnęła się błagalnie. - Nie trzeba, naprawdę. - Pobiegła spojrzeniem ku nadmorskim palmom. - Myślę, że oboje ulegliśmy. . .czarowi tego miejsca. Nic ponadto.

- Wiem, ale tyle jeszcze chcę...

- Przestali, proszę - przerwała z naciskiem. - Tak jest dobrze. Po co budzić licho?

Roześmiał się gorzko i z udręką pokręcił głową. - „Ulegliśmy czarowi tego miejsca"... Takie proste wytłumaczenie.

- Jeśli nawet istnieją inne - stwierdziła chłodno - to nie chcę o nich słyszeć.

Ostatnią rzeczą, jakiej pragnęła, były gładkie słowa przeprosin czy, co gorsza, wyznania.

- Nie zdarzyło się nic, czego bym sama nie pragnęła. Niczego nie żałuję.

- Niczego? - zapytał.

Głos miał stłumiony, a oczy dziwnie ściemniałe. W ostatniej chwili umknęła spojrzeniem.

- No.. .przynajmniej tego, co jeszcze da się naprawić. Kiedy znów na niego spojrzała, jej twarz zdobił wymuszony uśmiech.

- Jest już środa, a ja nie mam zamiaru zamartwiać się do końca tygodnia. Dosyć mam kłopotów w Nowym Jorku. Więc przestańmy bawić się w psychoanalizę, dobrze?

Twarz Olivera przybrała niespodziewanie napięty wyraz, Nie pozwalał Leslie odwracać wzroku, drążąc ciemnym spojrzeniem głębię jej myśli, jakby szukał ukrytych wejść do jej psychiki. Miała poczucie, że zagarnia jej duszę na swoje wyłączne posiadanie, kawałek po kawałku, i poczuła gwałtowny łomot serca.

- Oliverze? - wyszeptała. - Zgadzasz się? - Po niedawnej brawurze nie pozostało śladu,

- Dobrze, Les. Rozumiem. - Popatrzył jej w oczy. - A teraz -powiedział wstając - jeśli chcę wziąć motorower i pojechać do miasta, muszę się przebrać.

Popołudnie Leslie spędziła samotnie na plaży. Wiedząc, że Oliver jest w mieście, uległa pokusie i ściągnęła stanik. Smarując obficie olejkiem złocistobrązową skórę, z zadowoleniem stwierdziła, że jej opaleniźnie niewiele już brakuje do ideału. Tylko kto będzie ją oglądał? Piersi będzie podziwiać sama - i wspominać...

Piękne wspomnienie, nawet jeśli ma to być tylko incydent. Gdzie się teraz oboje znaleźli? Znów podążają własnymi ścieżkami, zostawiwszy siebie w spokoju. Śmieszne, jak różne odcienie może mieć słowo „spokój".

Spokój - w szczególnym tego słowa znaczeniu - ogarnął Leslie, gdy Oliver zmaterializował się nagle w drzwiach salonu.

- Hej, Les!

Z ledwo ukrywaną radością spojrzała na wysoką postać o miękkich, niedbałych ruchach.

- Co porabiasz?

- Rozwiązuję krzyżankę.-Trąciła ołówkiem w papier, - Waśnie utknęłam. Strasznie trudna.

- Może pomóc?

- O, nie. - Obronnym gestem przycisnęła krzyżówkę do piersi. - Uwzięłam się i będę ją robić sama, choćby i parę tygodni.

- Lubisz takie rzeczy?

- Lubię - odparła, wyzywająco wysuwając podbródek. W dżinsach z obciętymi nogawkami i rozchełstanej koszulce wyglądał nieprzyzwoicie męsko. Potrzebowała czegoś, co osłabiłoby ten efekt. Na przykład prowokacji.

- Jesteś w tym dobra? - zapytał. Leslie skromnie wzruszyła ramionami.

- Nigdy nie wygrałam nagrody, ale też niełatwo się poddaję.

- A lubisz krzyżówkę?

- Aha.

- Zagrasz? - zapytał niemal wstydliwie.

- Chcesz? - zdziwiła się.

- Jasne.

Grali w krzyżankę aż do północy, z przerwami na kawę. Trudno stwierdzić, czy zadziałała nocna pora, czy fascynacja towarzystwem Olivera - dość, że Leslie stwierdziła, iż dobierane słowa stają się coraz bardziej jednoznaczne. Pomimo to grała dalej. W końcu gra jest tylko grą... MIĘKKI. ZMYSŁOWY. LIBIDO.

- Dobry jesteś, Oliverze! ŁÓŻKO.

- Dalej, Les, stać cię na więcej.

- Próbuję. Ale mam mało samogłosek. MĘSKI.

- Ładnie wybrnęłaś. DOTYK.

- Nieźle. Myślałem, że już ci zabrakło samogłosek.

- Dobrałam sobie. Proszę, teraz twoja kolej. SĘK. OKO. TUŁACZ.

- Trzydzieści punktów, Oliverze. Dobrze ci idzie.

- Normalnie, Leslie, jak zawsze. SEX.

- Oliverze! To przypadkowa zbitka! Nie liczy się.

- Nie powiedziałbym. Ma w sobie „x", warte osiem punktów.

- Ale tracisz premię. I powinieneś podstawić dżokera.

- Nie ma mowy - wymamrotał do siebie. - Twój ruch.

- CHĘĆ. PIERŚ. GWAŁT. BYK.

- Oj, zaczynasz być lubieżny! Zresztą nie możesz użyć „piersi"! Tylko raz można wykorzystać premiowe pole. Oszukujesz.

- Les, daj spokój, gdzie twoje poczucie humoru? Słowo „pierś" jest wspaniałe!

- Lubieżne! Próbuj jeszcze raz. LUBIEŻNY.

- To nie fair! Zabrałeś mi słowo!

- No no, Les, przecież brak ci liter. Nie podoba mi się ten błysk w oku.

- Pilnuj swojego nosa! Co tam „lubieżny", spójrz na to! DRŻEĆ.

- Premia za pole, krzyżuje się z „ż", kostka z gwiazdką, zdublowanie - ho, ho, to ci nabija sześćdziesiąt sześć punktów. Wobec tego możesz zostawić „lubieżny", choć „y" wychodzi poza planszę.

Wreszcie uzyskała przewagę, lecz Oliver w ostatnim ruchu zadał ostateczny cios. KOCHAĆ.

Żadnej premii, żadnego zdublowania, żadnych punktów za litery z planszy - tylko emocjonalny nokaut, dokonany jednym krótkim słowem.

Znaczący finał nocnej rozgrywki nie zakłócił przyjacielskich stosunków. Pogodny nastrój środowy przetrwał do czwartku. Zgodnie z milczącym porozumieniem spędzili ten dzień razem - poczynając od zjedzenia omletów z pieczarkami, usmażonych przez Leslie na śniadanie, poprzez kilka godzin spędzonych na plaży, aż do wspólnej wyprawy na motorowerze po zakupy.

- Na pewno chcesz jechać? - zapytał Oliver, zapinając Leslie kask.

- Oczywiście. Wiele razy sama brałam ten motorower.

- Drogi są kręte i wąskie.

- Będę się mocno trzymać. Hej, a może ty się wycofasz? Rzucił jej chytre spojrzenie.

- teraz już za późno! - krzyknął, wskakując na siodełko i sięgając ręką w tył, by pomóc Leslie usadowić się wygodnie.

Ruszyli. Nie mogła wprost nacieszyć się własnym szczęściem. Ubrana tylko w szorty i bawełnianą koszulkę, czuła orzeźwiające powiewy bryzy na rozgrzanym ciele. A udami, piersiami i brzuchem chłonęła moc i twardość Olivera, obejmując go z całych sił ramionami w pasie, z dłońmi przyciśniętymi do jego żeber.

- Jak tam? - zawołał w pewnym momencie, pieszczotliwym gestem klepiąc ją po dłoni.

- Świetnie! - odkrzyknęła, przymykając oczy i przyciskając policzek do jego pleców. Jak to wspaniale, że ma pretekst...

Ku zachwytowi Leslie przyjazd do miasta nie przerwał tego cudownego błogostanu. Zostawili motorower na nabrzeżu i zaczęli wędrować po ulicach. Jej dłoń pozostawała przez cały czas w opiekuńczym uścisku dłoni Olivera. Ramię w ramię wchodzili do sklepików, bez wyraźnego zamiaru kupowania czegokolwiek. Ogarnięci dziwną euforią, zapatrzeni wyłącznie w siebie, nie różnili się od innych par.

Dwa razy wstępowali dla odpoczynku do małych kafejek, by posiedzieć i pogadać, chłonąc leniwą atmosferę miasteczka. Leslie jednak coś kupiła - perfumy, małe pudełko z emalii i przede wszystkim coś, co od razu wpadło jej w oko: przepiękne różowe pareo - polinezyjską, ręcznie malowaną materię, którą można było udrapować na ciele w formie sukni. Wiedziała, że te rzeczy staną się dla niej symbolem i wspomnieniem chwili, w której zostały kupione. Ubolewała jedynie, że torba z zakupami w powrotnej drodze musiała znaleźć się pomiędzy nią a Oliverem.

- Może byśmy popływali? - zapytał, stawiając motorower koło samochodu.

Leslie uśmiechnęła się, prostując zesztywniałe kości.

- Sama nie wiem. Jestem zbyt leniwa. Chyba się prześpię. Nie dospana noc i Świeże powietrze robią swoje...

- Zejdź ze mną na plażę. Pośpisz, kiedy będę pływał.

Nie wierzyła, że tak właśnie się stanie. Pamiętała jeszcze, jak Oliver wchodził w fale, zaczął płynąć, a potem wszystko znikło... Raz poruszyła się we śnie i poczuwszy obok ciepłe, śpiące ciało, przysunęła się bliżej. Kiedy się ocknęła, tulił ją delikatnie w objęciach. Ostrożnie uniosła głowę i przyjrzała mu się. Twarz Olivera była uosobieniem błogiego spokoju, za to sama czuła, jak płoną jej policzki.

- Oliverze? - szepnęła cicho.

- Mm?-Nie poruszył się.

- Nie śpisz?

- Skądże - mruknął sennie. - Mam tylko przymknięte oczy.

- Naprawdę? - nie dowierzała.

- Oczywiście, zarwane noce nie robią na mnie wrażenia. Stale je mam.

Poruszył jeszcze kilka razy wargami i głowa opadła mu bezwładnie na bok. Oczy miał zamknięte.

Leslie, korzystając z rzadkiej sposobności, bez pośpiechu zaczęła studiować pierś mężczyzny. Rozkoszowała się widokiem gładkiej skóry w połączeniu z miękką gęstwą włosów. Dreszczem przejął ją widok zamaskowanych wśród ciemnych kędziorów brodawek, gotowych ujawnić się na pierwszy sygnał seksualnej obietnicy. Z zachwytem ogarnęła wzrokiem strzeliste przęsło obojczyka, mocno zakotwiczone przyporą rzeźbionych mięśni. Zafascynowana dojrzała na wewnętrznej stronie przedramienia jeszcze gładszą skórę, a na niej włos tak jedwabisty, że w pierwszym odruchu wyciągnęła palce, by go pogładzić. W ostatniej chwili oparła się pokusie, by zaraz ulec jej ostatecznie.

- Hej! - Oliver, nagle czujny, unieruchomił jej rękę precyzyjnym chwytem. - Łaskoczesz mnie!

Przez dobrą minutę nabrzmiewało między nimi dwuznaczne milczenie, aż wreszcie przygarnął ją do siebie i ciasno objął ramionami.

- O, Boże, Les! - wykrzyknął cicho, tuląc ją do nagiej skóry. Czuła drżące, napięte mięśnie i uczucie pierwotnej, kobiecej satysfakcji nie opuściło jej nawet wtedy, gdy zwolnił uścisk.

- Przebierzmy się i pojedźmy do miasta na kolację -odezwał się niskim głosem. - Mam ochotę na coś.. .gorącego i ostrego.

- Ratatouille po kreolsku? Zabawne. Raczej przypuszczałabym, że wolisz coś klasycznego i łagodnego.

Spojrzenie Olivera zamgliło się nagle.

- To później... - zamruczał śpiewnie. - Jeszcze czas.

Leslie po kąpieli poświęciła więcej niż zazwyczaj starań skórze, by uczynić ją gładką i pachnącą. Układając włosy, pracowała nad każdym pasemkiem. Zrobiła subtelny makijaż, dyskretnie tylko podkreślając oczy i zarys policzków.

Kiedy doszło do wyboru stroju, nie miała najmniejszych wątpliwości. Wyszła z łazienki owinięta w ręcznik, wyjęła z torby swoje wymarzone, różowe pareo, rozprostowała materiał, przez chwilę studiowała delikatny kwiatowy wzór, a potem obróciła się do lustra. Pozwoliła ręcznikowi opaść na podłogę. Uważnie przyglądała się to swojemu odbiciu, to wzorom na chuście, aż wreszcie podjęła decyzję i zaczęła drapować miękką materię na nagim ciele tak, by podkreślała jej giętkie kształty. Wolne końce pareo skrzyżowała na piersi i zawiązawszy W luźny węzeł na karku, odstąpiła krok do tyłu, by ocenić rezultat. Przeszedł wszelkie oczekiwania. Przesunęła rękami wzdłuż bioder, usatysfakcjonowana ich klasyczną smukłą linią. Delikatny róż. Kolor dla Olivera.

Kiedy o ósmej spotkali się we frontowych drzwiach, aż przystanął ź wrażenia. Przez całą minutę wpatrywał się w nią, po prostu chłonąc wzrokiem każdy cal i każdą okrągłość jej ciała.

- Wyglądasz... pięknie, Leslie. Absolutnie pięknie,

Czuła to. Czuła się piękna. Dziś była...specjalnie dla niego. Bez względu na wszystko, co ich dzieliło, bez względu na olśniewające kobiety, które z pewnością znał, bez względu na siłę, męskość i wdzięk, jakie emanowały od tego elegancko wystrojonego mężczyzny, Leslie w tym momencie czuła się tak, jakby nigdy nie było i nie miało być innej kobiety w jego życiu poza nią.

Nawet nie wiedziała, co jadła tego wieczoru. Wiedziała tylko, że siedzi przy dyskretnie oddzielonym stoliku, mając tuż przy sobie Olivera, który ani na moment nie spuszcza z niej wzroku. Rozmowa, choć interesująca, była jedynie tłem dla ich uczuć, Gdyby próbowała je nazwać, musiałaby przywołać słowa takie jak „miłość", „potrzeba" i „oczekiwanie".

Tu, w intymnej atmosferze przytulnej knajpki na rajskiej ciepłej wyspie, poczuła, że gotowa jest podjąć grę, przed którą tak długo się wzdragała. Grę, której reguły zakładały, że Oliver był w tym samym stopniu oczarowany nią, co ona nim, że intencje obu stron były szczere, a to, co się między nimi działo, miało być prawdziwe, dobre i trwałe. Realne życie Olivera miało znaczenie nie większe niż jej własna przeszłość i przyszłość; teraz byli razem i liczyła się tylko iluzja miłości.

- Zamawiamy deser? - zapytał.

Ich palce trwały splecione w uścisku, wzrok Olivera nie schodził z warg Leslie, a kelner czekał na zamówienie.

- Nie - wyszeptała, z zafascynowaniem wpatrując się w subtelny, lecz lekko łobuzerski zarys jego szczęki.

- Jesteś pewna? - odszepnął z równym roztargnieniem. Skinęła tylko głową.

Po chwili pędzili już samochodem do willi. Tam powiódł ją za rękę długim zejściem ku plaży, a gdy stanęli na piasku, pochwycił w objęcia.

Leslie miała poczucie, że czekała na tę chwilę całymi nocami, tygodniami, miesiącami i latami. Wyzwolona przez upojną, wszechogarniającą atmosferę miłości, w której zatracili się oboje, wspięła się na palce i zarzuciła mu ręce na szyję. Nie zwolniła uścisku, gdy jej stopy straciły kontakt z ziemią, a silne ramiona kołysały nią czule, jakby była dzieckiem.

- Ach, Les, tego właśnie pragnąłem.

Postawił ją ostrożnie na ziemi i pochylił się, przywierając wargami do jej szyi. Pasja, z jaką tulił ją w uścisku, wprawiała Leslie w drżenie, zaś Oliver sycił się swoją władzą nad gibkim, szczupłym ciałem.

- Jesteś taka piękna...

- Jak ty... - wyszeptała żarliwie, zagłębiając palce w jego włosy i wtulając twarz w żywe, pulsujące ciepło.

Pachniał czystością, pachniał sobą; naturalnego, zdrowego zapachu nie mąciły żadne wonie wód czy dezodorantów. Wdychała ten aromat aż do upojenia, dopóki nie poczuła, że ciało mężczyzny zesztywniało w napięciu.

Poczuła palące, intensywne spojrzenie. Uniósł dłoń do jej twarzy, z zachwytem wodząc palcami wzdłuż klasycznej, rzeźbionej linii policzków, podbródka i ucha.

- Chcę cię całować, Les - odezwał się chrapliwym głosem. -Chcę całować cię całą...

Jeśli nawet te słowa nie zdążyły rozpalić ognia w jej żyłach, głodne ręce mężczyzny dokonały swego. Podała mu usta w rozkosznym oczekiwaniu, a kiedy przyjął je z zachwytem, poddała mu się bez wahania. Nie było już po co się droczyć, udawać, spierać - pozostała jedynie wspólnota myśli, serc i ciał.

Otworzyła wargi na spotkanie spragnionych ust, całym ciałem podkreślając oddanie. Pozwoliła, by język dopełnił żarliwego pocałunku, pozwoliła mu sięgnąć głębiej. Syciła się jego głodem, napawała zaborczością, gotowa udostępnić mu wszystkie tajemne głębiny.

W tym samym czasie dłonie Olivera nie ustawały w wędrówce po nieznanej krainie jej ciała, błądząc po smukłej wypukłości bioder i płaskiej równinie brzucha. Znów porwał ją znad ziemi, przytulił z całej siły i opuścił, by zacząć wszystko od nowa.

W głębi jej ciała narastał płomień. Nigdy przedtem Leslie nie czuła tak palącej potrzeby oddania. Ale też nigdy nie doznała dotyku tak wspaniałego ciała. Wyginała się ku niemu w łuk, chłonąc każdą wypukłość. Wodziła po nim rękami do woli, nanosząc na mapę doznań rozległy zarys ramion, odwrócony trójkąt torsu, przechodzący w smukłą strzelistość bioder, zwieńczonych solidnym masywem ud. Tam zabłądziła na dłużej, przebiegając palcami wzdłuż węźlastych wypukłości mięśni, rysujących się pod napiętym materiałem spodni. Czuła ukryte drżenie, z satysfakcją stwierdzając, iż udało jej się obudzić uśpione moce. Niemal w tej samej chwili doznają uczucia, że ogień, podsycony w jego ciele, przepala na wylot jej członki, ogarnięte równie płomienną żądzą. Skądś wypłynął niski, namiętny głos Olivera i Leslie zadrżała z wrażenia.

- Jesteś naga pod tą suknią, Les?

Odchylił się, by lepiej widzieć jej twarz, subtelną i bezbronną w srebrnej otoczce księżycowego blasku.

- Tak - odparła szeptem, mierząc go wyzywająco niewinnym spojrzeniem.

- Dla mnie?

Wstydliwie skuliła ramiona.

- Chciałam być... seksowna.

- I nadal chcesz?

- Tak, och, tak -wydyszała niemal niedosłyszalnie.

- I... będziesz, jeśli zdejmę to z ciebie?

Puls Leslie załomotał tak gwałtownie, że zdołała jedynie bez słowa skinąć głową. Tego chciała, tego pragnęło jej ciało. A pytanie zadane przez Olivera dodatkowo podniosło erotyczną temperaturę. Sięgnęła do węzła sukni na karku, lecz ciepłe dłonie natychmiast udaremniły jej zamiar.

- Zostaw to mnie - nakazał, obdarzając ją długim, leniwym pocałunkiem. Wpatrzony w jej oczy, sprawnymi ruchami palców rozluźniał splot materiału, aż końce tkaniny opadły, odsłaniając piersi.

W tym momencie zawahała się. Nie miała ciała które mogłoby wprawić w zachwyt. I właściwie nie stanowiło już dla niego tajemnicy - poza jedynym fragmentem, który miał ujrzeć po raz pierwszy. Ale w jej pojęciu to właśnie miało szczególne znaczenie. Było już jednak za późno -i wiedziała o tym. Nie musiała nawet widzieć niecierpliwego wyrazu twarzy mężczyzny; wystarczyło, że podniecenie zaczęło przenikać w głąb jej brzucha.

Powolnym ruchem uniósł ręce, rozwijając zawój i pozwalając mu zsunąć się na piasek. Natychmiast, jakby wyczuwał, że Leslie potrzebuje potwierdzenia, położył jej

dłonie na ramionach, zachłannym spojrzeniem obejmując całą postać.

- Och, Les... - wykrztusił. Wstrzymała oddech.

- Czy...czy ja...?

Wtedy dopiero dostrzegł jej niepewne spojrzenie.

- Naprawdę się martwiłaś? - zapytał z niedowierzaniem, jedną ręką sięgając ku szyi Leslie, a drugą przytrzymując ją za ramię.

- Daleko mi do doskonałości...

Złocisty połysk opalonej skóry jak magnes przyciągał wzrok Olivera. Jego oczy i dłoń rozpoczęły powolną wędrówkę. Na tle kremowej gładkości piersi ta dłoń wydawała się ciemna i niemal szorstka. Silne palce delikatnym ruchem podkreślały wąskość talii, miękki zarys bioder i smukłość kobiecych ud. Gdy jednak ulotnym ruchem musnęły złote kędziorki, Leslie poczuła, że te ręce kryją w sobie żądzę, jak ładunek dynamitu grożącą eksplozją.

W reakcji na ten pokaz łagodnej siły, poszukała oparcia, zarzucając mu ręce na ramiona.

- Oliverze! - wyszeptała.

- I ty się martwiłaś?... - powtarzał nieprzytomnie, wodząc jak szalony dłońmi po jej ciele. Każde z dotkniętych miejsc drżało w oczekiwaniu. Znów wyszeptała jego imię.

Ujął twarz Leslie w dłonie i uniósł, by popatrzeć jej w oczy.

- Kochana, jesteś wspaniała. Taka ciepła - musnął wargami jej nos - i taka miękka - powiódł koniuszkiem języka wzdłuż linii policzka - i zaokrąglona tam, gdzie trzeba -i słodka tu...

Rozedrgane wargi dopadły jej ust z pasją, która była o wiele bardziej wymowna od słów. Natychmiast uległa tej argumentacji i upojona szaleństwem chwili, zapragnęła nagle uwierzyć, że jest tak piękna, jak mówił Oliver.

Tuliła się do niego bez tchu, doznając dziwnej przyjemności w zetknięciu nagiej skóry z ubraniem. Czuła się przez to jeszcze bardziej naga, bezwstydna i zmysłowa. Kiedy jednak wtuliła twarz w zagłębienie u nasady jego szyi, wyłaniającej się z rozcięcia koszuli i chłonęła wargami żar skóry, wiedziała już, że chce więcej. Zmysłowy bezwstyd i nagość mogły wspaniale podbudować samozadowolenie, lecz to, co czuła będąc z Oliverem, dalekie było od narcyzmu.

Całowała jego brązową skórę, gorączkowo szarpiąc i odpinając guziki koszuli, aż wydarła jej poły ze spodni i rozgarnęła na boki. Wówczas, z westchnieniem pełnym zachwytu, pozwoliła swoim rękom igrać po szerokiej arenie męskiej piersi, a swoboda, z jaką mogła go dotykać, zdawała się być najwspanialszą nagrodą.

- Jest cudownie - jęknął, przygarniając ją jeszcze mocniej, choć zaledwie milimetry dzieliły ich od siebie.— Tak długo czekałem, byś mnie dotknęła. Od tak dawna chciałem poczuć twoje ręce na ciele...

- Powiedz mi, co lubisz, Oliverze..-wyszeptała, chciwymi dłońmi przesuwając po jego piersi. Kiedy natrafiła na twarde brodawki, drgnął gwałtownie. Wróciła do pieszczoty, zadając im nieznośne cierpienie najdelikatniejszymi muśnięciami palców, aż zajęczał z rozkoszy.

- To lubię - westchnął gwałtownie, przymykając oczy. Po raz pierwszy doznała upojnego uczucia, że dawanie mu zadowolenia, sprawianie, że jego ciało ogarniało pożądanie, było najczystszą radością. Ośmielona, skłoniła głowę i w ślad za palcami posłała usta. Czubkiem języka zataczała szalone kręgi na jego piersiach, ssąc i drażniąco kąsając twardniejące brodawki. Doczekała się rozkosznego jęku i natychmiastowej reakcji. Oliver łapczywie sięgnął rękami ku jej pośladkom i mocno przyciągnął, aż przywarli do siebie biodrami.

Jego głos był chrapliwy, przerywany nierównym oddechem, a oczy jarzyły się namiętnością.

- Nie wiem, ile jeszcze wytrzymam, Les - ostrzegł. -Przez cały tydzień pożądałem cię jak szalony i teraz już...

Odsunął ją gwałtownie i z pasją zaczaj się mocować z paskiem u spodni. Kędy jednak zrobił ruch, by je zrzucić, Leslie powstrzymała go gestem.

- Czekaj! - krzyknęła i w tym momencie dostrzegła błysk żalu w jego spojrzeniu. - Nie - wyszeptała, przysuwając się bliżej - po prostu sama chcę to zrobić. Przytuliła się do niego, obejmując go w pasie i wyprężyła się, by dosięgnąć ust. Twarde sutki wparły się w jego pierś, przydając pocałunkowi namiętności. Kiedy ich języki splotły się ze sobą, wsunęła rękę za pasek spodni, szybko trafiła na to, na czym jej najbardziej zależało i obdarzyła czułą pieszczotą. Był imponujący, twardy i gotowy. Oddech Leslie stał się równie dziki i chrapliwy jak oddech Olivera; chciała dotykać go - i nie tylko.

Jęknął, a ciało przeniknął mu dreszcz. Odepchnął Leslie niemal brutalnym ruchem, zdarł spodnie i slipy z bioder, odrzucił błyskawicznym ruchem na bok i z powrotem przygarnął ją do siebie.

Nowe doznanie wyrwało z jej ust okrzyk zachwytu. Teraz czuła go w odmienny, ekscytujący sposób.

- Och, Les...

- Tak, och, tak...

- Chodź do mnie! - wydyszał, ujmując ją mocno poniżej pośladków, przesuwając w górę i odchylając do tyłu, aż udami objęła mu biodra. Wtedy ostrożnie zaczaj uginać kolana, opuszczając ją w dół, aż legła na piasku. Wówczas dopiero uwolnił ręce, podpierając się jedną, a drugą z nieomylną pewnością sięgając do samego źródła namiętnego żaru.

- Oliverze, proszę... - jęknęła błagalnie, usiłując wywinąć się od pieszczoty.

- Chcesz mnie?

- Tak...

Jego palce stawały się coraz bardziej pożądliwe.

- Jesteś gotowa...

- Od tak dawna byłam gotowa - i nie mogę już dłużej czekać...

- Ja też...

Mocno podtrzymał Leslie ramieniem i przylgnął biodrami do jej bioder.

Patrzyli sobie w oczy, świadomi, że ta chwila wreszcie nadeszła. Było tak właśnie, jak pragnęła. Pożądała go ciałem, myślą i sercem. Nie czas już było żałować, przyszłość stała się nieważna. Nadchodzące chwile niosły obietnicę tego, co miało być ukoronowaniem jej kobiecości. Krew dziko pulsowała w żyłach Leslie, gdy niecierpliwym ruchem ponaglała Olivera, by w nią wszedł.

Nie tracąc wyczucia nawet w tym szalonym momencie, poruszał się w niej powoli, cal po calu zdobywając jej kobiecość. Rozwarła usta w rozkosznym, niemym zachwycie nad pięknem tej chwili, wypełniającej ciało narastającą falą błogiego ciepła. Kiedy wreszcie zagłębił się w nią do końca, odrzucił głowę do tyłu i z nie powstrzymaną radością wyszeptał:

- Nawet nie wiesz, Leslie...

- Wiem - westchnęła w ekstazie, chłonąc go w siebie i przymykając oczy ze szczęścia.

Oliver, wsparty na drżących ramionach, skłonił głowę, by poszukać jej ust, a potem zaczaj poruszać biodrami - z wolna, później coraz szybciej, mocniej, aż ostatecznie porwała go fala pożądania.

Leslie nie ustępowała mu ani na krok w drodze ku spełnieniu. Jej wargi żarliwie poddawały się gorącym pocałunkom; a dłonie krążyły zachłanną pieszczotą po lśniącej od potu, gładkiej skórze. Czuła w sobie zaborczą, nieustępliwą twardość mężczyzny i instynktownie włączyła się w pulsujący rytm jego namiętności.

W tym momencie wszystko, co ich łączyło, zostało zredukowane do niepohamowanego, wzajemnego pożądania. Wszystkie etykietki zostały odrzucone; Oliver Ames - słynny model i Leslie Parish - nauczycielka, przestali istnieć. Pozostało dwoje ludzi, kochających się ze sobą i darzących rozkoszą głęboką i bez skazy, jakiej dotąd jeszcze nie doznali. Wszystko inne było bez znaczenia.

- Oliverze! - krzyknęła, owładnięta szaleństwem namiętności, czując, jak jej ciało płonie gorącym ogniem.

- Chodź, kochana - ponaglał, wchodząc w nią jeszcze głębiej -jeszcze...och, tak, tak...

Raz jeszcze wykrzyknęła jego imię i znieruchomiała, wyprężona, by po chwili zatracić się w spazmach rozkoszy. W następnej sekundzie Oliver również zastygł w stanie najwyższej ekstazy, a gdy błogość spełnienia, niemal granicząca z bólem, zaczęła ogarniać go falami, wydał z siebie jęk zachwytu.

Wreszcie, całkowicie wyczerpany, opadł bezwładnie na ciało Leslie. Kiedy jednak dosłyszał jej płytki, spazmatyczny oddech, szybko uniósł się na łokciach, uwalniając ją od ciężaru, Niezwykła czułość pojawiła się w jego spojrzeniu,

- Czy ten uśmiech oznacza, że jesteś szczęśliwa? Czuła, że ma dziwnie ściśnięte gardło, więc skinęła tylko głową.

- Cieszę się - powiedział miękko, całując uśmiechnięte kąciki ust Leslie. Powoli położył się na boku, pozostawiając nogę spoczywającą w poprzek jej ud.

- Czy wierzysz, że przeżywałem to z tobą tak, jak jeszcze nigdy w życiu?

Bardzo chciała mu wierzyć, więc przytaknęła.

- I nie uwierzysz, jaki jestem upiaszczony.

- Nie tylko ty!

Nim zdążyła powiedzieć coś więcej, już porwał się na nogi, ciągnąc ją za sobą.

- Co robisz? -krzyknęła, zapierając się rozpaczliwie. -Powinieneś być oklapły i śpiący! Przestań!

- Nie ma mowy. - Zdecydowanie ruszył w kierunku przeciwnym niż dom.

- Oliverze! - Zawisła mu kurczowo na szyi, kiedy bosymi stopami zaczął rozbryzgiwać wodę. - Daj spokój!

Nawet łagodne światło księżyca me było w stanie ukryć psotnego błysku w jego oczach. Ujął ją za przeguby.

- Zejdź ze mnie, Les - zamruczał z anielską słodyczą. Potrząsnęła głową i mocniej zwarła uścisk.

- Nie...

Wtedy ją połaskotał. Odruchowo rozluźniła chwyt i z pluskiem wpadła w fale.

- To był chwyt poniżej pasa! - parsknęła wściekle, ale Oliver już przygarnął ją z powrotem ku sobie i cała złość wyparowała.

- Nie jest ci zimno? - zapytał z troską.

- W twoich ramionach? Skądże. Odchylił ją do tyłu i ogarnął spojrzeniem.

- Jak ty to robisz, że zawsze znajdujesz właściwe odpowiedzi?

- Niekoniecznie muszą być właściwe. Wystarczy, żeby były szczere - odparła lekko.

- Kochasz szczerość?

- Potrzebuję jej.

- Nie pierwszy raz mówisz o niej z taką pasją. Co się stało, Leslie?

- O co ci chodzi?

- Stała ci się krzywda. Coś się musiało wydarzyć. Chcę wiedzieć.

- Nie ma potrzeby. - Zmusiła się do niedbałego tonu.

- Ale ja chcę. - Wyraz twarzy miał równie poważny jak głos. - Chcę zrozumieć, dlaczego tak silnie reagujesz na pewne sprawy. Dlaczego stwarzasz dystans między sobą a swoją rodziną. Dlaczego zdajesz się nie ufać żadnemu mężczyźnie.

- Nie wiem, Oliverze. To naprawdę jest nieistotne...i bardzo dla mnie kłopotliwe. - Mógłby jeszcze pomyśleć, że ma obsesję!

- Lepiej by było, Les - stwierdził, biorąc ją na ręce i ruszając ku brzegowi - żebyś powiedziała o tym, póki w ciemnościach nie widać, jak się czerwienisz. Spodzie wam się wysłuchać twojej opowieści jeszcze dzisiaj!

- A jak nie, to ...

- To zostaniesz moim więźniem, a rano rozkrzyżuję cię na piasku w porannym słońcu i poczekam, aż zaczniesz; mówić, nim zesmażysz się na skwarkę.

- Mm, bardzo prowokująca propozycja.

- Powiedziałbym raczej, że prymitywna. Przeciągnęła się z rozkosznym pomrukiem.

- Prymitywność mnie podnieca...

- Leslie, nie próbuj odwracać kota ogonem, bo i tak się nie uda. Postawił ją na piasku, podtrzymując w pasie, aż stanęli pewnie na nogi.

- Zbierz rzeczy i chodźmy do domu. Powinniśmy sobie pogadać.

- Oliverze? - Przysunęła się bliżej i otoczyła ramiona mi jego szyję. Miał lśniącą, gładką skórę. - A może tak byśmy się pokochali? -zapytała miękko, bardziej odruchowo, niż z uwodzicielskim zamiarem.

Obdarzył pocałunkiem sam czubek jej nosa.

- To, aniołku, dostaniesz w nagrodę. A teraz ruszajmy























Rozdział 6



W końcu nie zrobili tego na górnym tarasie. W ciemnościach Leslie potknęła się boleśnie o fotel i potrzebowała pocieszenia. Później okazało się, że Oliver miał ochotę grzeszyć na każdej kondygnacji. Zrekompensował sobie stratę na drugim poziomie, choć, ku zdumieniu Leslie, kochając się, zachowywał ostrożną rezerwę, tak różną od niedawnej euforii na plaży. Zupełnie jak gdyby przeraziła go tamta rozmowa.

Nie przeszkodziło mu to jednak znów zawędrować z nią do raju, a potem utulić, smakując radość spełnienia.

Wreszcie leniwie zwlókł się z kanapy, kolejny raź zebrał ich porozrzucane rzeczy i powiódł Leslie do salonu. Tam przyniósł szlafroki dla obojga, a potem rozsiadł się na krześle, wyciągając długie nogi i wyczekująco pochylił się ku niej.

- W porządku, Les - zaczaj. - A więc do rzeczy.

- Czy nie masz dosyć?

- Skądże. Kim on był?

Skuliła się w fotelu, obejmując ramionami.

- To nieważne.

- Myślę, że ważne.

- To moja przeszłość, a ja nie pytam ciebie o twoją. Przybrał ten sam kpiący wyraz twarzy, który już widziała.

- Bo moja przeszłość jest sensacyjna i wypełniona tak wielką liczbą kobiet, że nawet nie wiedziałbym, od czego zacząć.

- Nie przejmuj się - odparowała - ze mną jest podobnie. Może coś ukrywam. Może nie jestem taka niewinna, jak się przedstawiam. Zachichotał.

- Śmieszne, nigdy nie myślałem o tobie jako o „niewinnej". Chociaż, z drugiej strony - znów pochylił się ku niej, a oczy mu ściemniały - oznajmiłaś mi przecież, choć bardzo seksownym głosem, że nie sypiasz z kim popadnie. A więc, Les - powiedział, prostując się - opowiedz mi o tym. Mówisz, że masz potrzebę uczciwości. Zbyt wiele razy słyszałem w twoim głosie gorycz, a teraz nawet czuję rozdrażnienie, gdy o niej wspominasz. Dlaczego?

Taki był spokojny i zrównoważony... Jednocześnie w jego głosie pobrzmiewał cyniczny ton. Leslie, zmieszana, odwróciła wzrok.

- To nie ma żadnego związku z nami, Oliverze. Swobodna poza - niedbale wyciągnięte długie nogi i ręce, splecione na brzuchu - kontrastowała z jego badawczym spojrzeniem.

- Ma związek z nami i z tym, co już dwa razy przeżywaliśmy. Poza tym jest dla mnie ważne. Chcę cię lepiej rozumieć.

Dopiero to ją przekonało. Powtarzała wciąż jego ostatnie słowa: „Chcę cię lepiej rozumieć", Może chodziło wyłącznie o podtrzymanie iluzji, która zrodziła się tego ranka i w pełni rozkwitła na plaży. Jednak tak rozpaczliwie pragnęła uwierzyć, że naprawdę mu zależy, aż przemogła się i zaczęła mówić - cicho, miękko, ze spuszczonymi oczami, obejmując rękami kolana.

- To jest naprawdę bardzo nieskomplikowane - zaczęła, -Dorastałam wiedząc, że noszę nazwisko Parish. Zawsze należałam do Parishów. Mieszkałam w ekskluzywnej dzielnicy, chodziłam do prywatnej szkoły, moi przyjaciele należeli do tej samej klasy ludzi, którzy mogli mieć wszystko, czego tylko zechcieli.

Podniosła wzrok i ujrzała, że Oliver wyprostował się i słucha uważnie.

- Och, miałam przyjaciół i kilku widuję do dzisiaj. Jednak w pewnym momencie pozbyłam się złudzeń co do większości z nich. Wydawali się tacy płytcy, nieciekawi. Skłonni do manipulacji, gdy chcieli dopiąć swego. I w naturalny sposób zaczęłam się buntować. W końcu byłam najmłodszą z klanu Parishów i czułam, że zawsze będę w cieniu innych. Miałam siedemnaście lat i fiołki w głowie. Kiedy ma się wszystko, o czym się tylko zamarzy i wiadomo, że zawsze tak będzie, łatwo się wyrzec materialnych dóbr.

- Słowem, stałaś się dzieckiem-kwiatem? - spytał z lekko rozbawioną miną.

Zaczerwieniła się.

- Niezupełnie. Raczej wolnomyślicielką. Niewiele mi było trzeba, by zyskać poczucie własnej indywidualności. Wystarczyło przejść na wegetarianizm, nie pójść na bal maturalny, oddać nagrodę za wyniki w nauce i pojechać na rajd z paczką przyjaciół.

Znów zalśniły mu oczy.

- Rajd rowerowy?

- Nie, motocyklowy.-Unikała jego spojrzenia.

- A ta trójka przyjaciół? - dopytywał się z naciskiem.

- Moja najlepsza koleżanka ze szkoły i spokrewnione z nią bliźniaki.

Bezbłędnie wychwycił moment wahania w jej głosie.

- Płci męskiej?

- Tak. - Podniosła na niego oczy. - Zresztą nic takiego się nie działo. Byliśmy po prostu dobraną paczką i o to chodziło. Chcieliśmy mieć swoją przygodę i przeżyć najtaniej jak się da. Obozowaliśmy w najdziwniejszych miejscach, choćby tylko dlatego, by wyobrazić sobie miny naszych rodziców. I poznaliśmy kraj, trzeba przyznać. Tyle że od zupełnie innej, strony.

- To musiało być fajne - sucho skomentował Oliver.

- Było! Naprawdę! Robiliśmy sobie kpiny ze wszystkiego, co dotychczas mieliśmy. A potem, kiedy lato się skończyło, pozostała trójka grzecznie wróciła na łono rodziny.

- A ty?

- Ja zaczęłam studiować w Berkeley. Widząc, że się żachnął, uspokoiła go uśmiechem.

- Nie, nie myśl, że zrobiłam to ze snobizmu. Naprawdę chciałam się uczyć. I byłam zdecydowana za wszelką cenę wprowadzić w życie moją ukochaną ideę oderwania się od Parishów na odległość co najmniej trzech tysięcy kilometrów.

- Trzymali cię zbyt krótko?

- Nie, wierzyli mi.

- A powinni?

Przytaknęła po chwili namysłu.

- Miałam szczere zamiary. Byłam idealistką gotową za wszelką cenę pójść własną, niezależną drogą. Ale nigdy nie zrobiłabym czegoś, za co musieliby się mnie wstydzić.

Przerwała na moment i zmarszczyła brwi.

- Przynajmniej nie w sposób świadomy.

Zamilkli. Ciszę wypełniał poszum wieczornej bryzy i cichy plusk fal. Leslie przez moment poddała się sennej atmosferze wieczoru, lecz natychmiast zmobilizowała się, by wyrzucić z siebie najgorsze wspomnienie.

- Bardzo udał mi się pierwszy rok. Pasjonowałam się nauką. Było dla mnie odkryciem, że znalazłam się wśród tak wielu ludzi, którzy mieli autentycznie poważne i niezależne podejście do życia. I naprawdę polubiłam siebie. Uznałam, że udało mi się dokonać celnego wyboru pomiędzy „drogą wolności" a „drogą zależności".

Głos jej się załamał, a spojrzenie wypełnił skrywany ból.

- I co się wtedy stało?

Jak gdyby zapomniała o jego obecności, wzdrygnęła się i opuściła wzrok, mnąc palcami fałdy szlafroka.

- Spotkałam faceta. Studenta medycyny. - Starannie unikała uważnego spojrzenia Olivera. - Był wysoki, przystojny, wesoły, dowcipny i pełen dobrego mniemania o sobie i o życiu w ogóle.

W jej głosie zabrzmiała lekka ironia.

- Chciał zostać lekarzem. Znasz pewnie te pomysły o uzdrowieniu całego świata?

- Tak, znam ten typ - przytaknął.

Leslie była zbyt pochłonięta swoim opowiadaniem, by wyczuć poważny ton jego głosu.

- W każdym razie - nabrała oddechu - zaczęliśmy ze sobą chodzić L.sprawy od początku źle się układały. Nie mogliśmy się zbyt często widywać. Miałam dużo zajęć, a on jeszcze więcej. Teraz myślę, że właśnie czas spędzany bez niego tak na mnie podziałał. Byłam młoda, miałam głowę w chmurach i czas rozłąki z nim wypełniałam marzeniami o wszystkich cudownych rzeczach, które mówił o Korpusie Pokoju. To wyjątkowo trafiało mi do przekonania -szlachetne, jasno wytyczone i tak bliskie mi cele życiowe. Przez całe dziesięć dni rozmyślałam, jak to po dyplomie oboje wyjedziemy do Południowej Afryki czy Ameryki. On będzie leczył, ja będę uczyła. Słowem, idealne połączenie.

Urwała na chwilę, odtwarzając w pamięci tamte złudzenia, po czym z zakłopotaniem potrząsnęła głową.

- Niestety, nie wszystko układało się tak, jak sobie wymarzyłam.

- Czemu? - zapytał z tajonym napięciem Oliver. Leslie podniosła na niego wzrok pełen bólu.

- On był żonaty.

- Och, a ty o tym nie wiedziałaś.

- Jasne, że nie! - wykrzyknęła z urazą. - Nigdy świadomie nie wdałabym się w romans z żonatym mężczyzną! Mogłam grać zbuntowaną, ale w gruncie rzeczy miałam zupełnie tradycyjne podejście do seksu. Już sam nasz związek stanowił dla mnie wystarczający problem. Byłam szczerze przekonana, że on cały czas poświęca studiowaniu. Wiesz - w jej głosie znów zabrzmiał ironiczny ton - uważa się, iż studenci medycyny mają najwięcej zajęć. Nic dziwnego, że potem każą pacjentom czekać godzinami pod swoim gabinetem. Z pewnością jest to rodzaj zemsty.

Oliver odczekał, by opadła z niej fala rozdrażnienia i stwierdził:

- Nie wszyscy lekarze są tacy, Les. Wielu naprawdę zgłasza się do Korpusu Pokoju, albo po ukończeniu studiów spędza nie przespane noce na dyżurach w szpitalach, albo też otwiera prywatne praktyki i nie opuszcza gabinetu, dopóki nie przyjmie ostatniego pacjenta. Niejednokrotnie jako lekarze mogą być zupełnie inni niż w życiu prywatnym.

- Nie byłabym taka pewna - odparła gorzko - choć ogólnie przyznaję ci rację. Z tego, co wiem, Joe jest niezłym lekarzem. Pod tym względem błędnie go oceniałam, tak samo jak i to, co było między nami.

Widząc zdziwienie w jego oczach, wyjaśniła:

- Jako naiwne, młode stworzenie, którym wówczas byłam, przyjmowałam wszystko na wiarę. Tłumaczył mi, że chce się oderwać od tego wszystkiego, kiedy ma wolne chwile i dlatego przychodzi zawsze do mnie, nigdy odwrotnie. A ja mu wierzyłam...

- Kochałaś go?

- Takim jak go znałam - tak. Był naprawdę czarujący i miał do mnie cudowne podejście, jak lekarz do chorego. Tylko się nie obraź...

Nagle zacisnęła wargi.

- Widywaliśmy się już przez prawie pół roku, aż pewnego dnia wpadłam na pomysł, że sprawię mu niespodziankę - ugotuję coś i zawiozę do domu. Znałam jego adres w Palo Alto, choć nigdy jeszcze tam nie byłam.

Z trudem przełknęła ślinę.

- To był bardzo ładny akademik. Wyjątkowo przytulny, z małymi balkonikami, z których zwisały ozdobne rośliny i buszującymi wszędzie dziećmi. Ale dopiero gdy weszłam do holu, żeby zadzwonić, zrozumiałam, skąd się wzięły.

Znalazłam się w akademiku dla studenckich małżeństw. Cały spis nazwisk na domofonie to były pary. Wśród nich również państwo Durand. Odwróciłam się na pięcie i pojechałam do domu. Moje marzenia legły w gruzach.

Oliver pocieszającym gestem ujął dłoń Leslie, lecz spoczywała tylko bezwładnie w jego ręce.

- Czy chciał wrócić do ciebie?

- Ach, oczywiście! - Parsknęła gorzkim śmiechem. -Nie wiedział, że tam byłam i uważał, iż wszystko jest w porządku i może dalej prowadzić swoją grę. Kiedy zjawił się po kilkunastu dniach, miałam już dosyć czasu, by dojść do siebie i przemyśleć sprawę. Naprawdę dobrze to... rozegrałam.

- Nie wątpię - zauważył z przekonaniem.

- Żebyś wiedział. Musiało być zabawne, kiedy rzuciłam mu się w ramiona, zapewniając, że tak bardzo się stęskniłam i że tak strasznie go kocham. A kiedy zrewanżował mi się tymi samymi frazesami, podzieliłam się z nim swoimi wymarzonymi planami. - Pomyślałam sobie - mówiłam — że gdyby tylko przeprowadził się do mnie, mógłby zaoszczędzić mnóstwo czasu i pieniędzy. Gotowałabym mu, prała i dbała o niego w czasie wolnym od własnych zajęć. Tak będzie wspaniale, bo przecież się kochamy i nie możemy żyć bez siebie, prawda?

- Sprytnie pomyślane - prychnął Oliver, choć nie zdołał ukryć błysku szczerego podziwu w oku.

- Tak właśnie miało być - wyjaśniła bez najmniejszych oporów. -Byłam wtedy w rozpaczy. Czułam się brudna i poniżona. Musiałam zyskać punkty dla siebie, a ponieważ szantaż nie leży w mojej naturze, chciałam po prostu przycisnąć go do muru i zobaczyć, jak się będzie wił.

- I wił się?

Och, jeszcze jak - potwierdziła bez satysfakcji. -Stękał i jęczał, że nie skończyłby studiów, gdybyśmy byli razem i czułby się tym bardziej winny za zaniedbywanie mnie, kiedy musiałby się uczyć. Przekonywałam go, że to wcale by mi nie przeszkadzało i że wolałabym patrzeć jak wkuwa, niż nie widzieć go wcale.

Ogień w jej oczach świadczył o wewnętrznym przekonaniu. Oliver, świadomy tego, stał się jeszcze bardziej poważny.

- Jak to przyjął?

- W typowy sposób. Udając, że poraziła go moja wielkoduszność, wziął mnie w ramiona i próbował odwrócić moją uwagę od tematu, ciągnąc do łóżka.

- A ty nie...

- Nie. Grzmotnęłam go kolanem w krocze i powiedziałam, żeby wracał do domu i spróbował się kochać ze swoją żoną.

Oliver skrzywi ł się, jakby sam doznał fizycznego bólu.

- Naprawdę to zrobiłaś?

- Zapewniam cię - parsknęła - i nawet przez moment nie miałam wyrzutów sumienia. Zaskoczenie, niewiara, a potem czyste przerażenie, malujące się na jego twarzy dało mi jedyną satysfakcję z tego związku. To... i absolutne przekonanie, że nigdy już nie dam się zwieść.

Twarz Olivera stężała w bólu. Leslie była poruszona jego współczuciem.

- W porządku, Oliverze - powiedziała z wymuszonym uśmiechem. - Było, minęło, jakoś się pozbierałam. I tylko, jak dziś to oceniam, najbardziej miałam sobie za złe, że tak dałam się nabrać. Naprawdę kochałam Joe'ego. Myślałam, że spotkałam kogoś wyjątkowego - mocno trzymającego się ziemi, bardziej skupiającego się na życiu i działaniu niż na pięciu się po szczeblach towarzyskiej kariery. Jakże się myliłam! Kiedy już dotarło do niego, że znam prawdę, najbardziej przeraził się, że go oplotkuję i przez to zaprzepaści szansę na Boston. Rozumiesz? Na Boston, nie na Kenię! Nie do wiary, jak byłam głupia - dodała z ledwo słyszalnym westchnieniem.

Przez bardzo długi czas Oliver po prostu siedział i patrzył na nią, z brodą opartą na dłoni, z twarzą stężałą w napięciu. Leslie, nie mogąc znieść przedłużającego się milczenia, wstała z fotela i podeszła do okna.

- Teraz rozumiesz, dlaczego jestem taka ostrożna - rzuciła przez ramię.

Nie dosłyszała odgłosu bosych stóp na dywanie. Kiedy poczuła, jak obejmuje ją ramionami i przyciąga do siebie, zesztywniała, stawiając opór - lecz nie rezygnował. Zresztą potrzebowała pocieszenia w jego ramionach.

- Tak mi przykro - wyszeptał z ogromnym smutkiem, aż obróciła się, by spojrzeć mu w twarz.

- Tobie? Przecież to nie twoja wina!

- Ale w jakiś...w pewnym sensie mam wiele wspólnego z...twoim Joe.

- Nie wygłupiaj się, on nie był „moim Joe". Łączy was tylko to, że obaj nosicie spodnie. Poza tym jesteś zupełnie inny. On był zakłamanym zdrajcą. Ty - nie. Nigdy mi niczego nie obiecywałeś ani nie robiłeś nadziei. Nigdy nie usiłowałeś upiększać swojego obrazu w moich oczach, choć miałam jak najgorszą opinię o tym, co robisz.

Żarliwe słowa Leslie w niczym nie ulżyły jego cierpieniu.

- Przecież tak mało o mnie wiesz -zaczął niskim, zmęczonym głosem.

- Wiem tyle, ile trzeba - przerwała. - Poza tym Tony zna ciebie i jeżeli byłoby coś nie w porządku, nie zaaranżowałby twojego przyjazdu. Zresztą wiedziałam, że będziesz na tyle przyzwoity, żeby nie robić sobie ze mnie żartów.

- A któż by śmiał robić sobie żarty? - zapytał, wyzywająco unosząc brwi.

Jego twarz nabrała zupełnie innego wyrazu. Mocniej otoczył ją ramionami.

- Och, Leslie - badał zachłannym spojrzeniem drobne rysy jej twarzy. - Chciałbym... chciałbym...

- Nic już nie mów. - Położyła mu palce na wargach i przylgnęła do niego napiętym ciałem. - Proszę, daj już spokój. Tutaj życie jest tak...pierwotne, tak proste.

Zniżyła głos.

- Tak proste i cudowne, jak leżenie na plaży. Odszukał jej usta głodnymi wargami, przejęty nagłym porywem pasji, która przejęła ją namiętnym dreszczem. Całował Leslie długo i zachłannie, nie przerywając nawet, by porwać ją w ramiona i ponieść ku sypialni. Dopiero kiedy złożył swój ciężar na miękkim, szerokim łożu, uniósł głowę i drżąc wyszeptał z przejęciem:

- Leslie, Leslie, pozwól mi kochać cię tak, jak jesteś tego godna! Drżącymi palcami rozpiął jej szlafroki odsłoniwszy nagość sycił się nią, dotykając rękami, wargami i wreszcie językiem. Leslie wiła się bezsilnie, porwana szaleństwem, jakie w niej wzbudził, gotowa oddać wszystko za każdą chwilę zapomnienia, kochając go jeszcze bardziej, o ile to w ogóle było możliwe.

Tym razem bowiem w jego pieszczotach była czułość i subtelność, wykraczająca nawet poza to, czego doznała, gdy kochali się poprzednio. Jak gdyby pragnął tą natchnioną miłością wynagrodzić jej krzywdy, doznane od innego mężczyzny, przywrócić wiarę w uczucia.

A Leslie uwierzyła. Uwierzyła mu - bo jak miała nie wierzyć, kiedy mocne dłonie Olivera sunęły wzdłuż jej bioder, podniecający, wilgotny język wielbił jej piersi, a gładki, wydłużony kształt, wtulony między jej uda nabrzmiewał obietnicą, dręczącą rozkosznym oczekiwaniem?

I pragnąc uwolnić go od winy przyjęła go w siebie i pozwoliła, by oczyścił ją ten pierwotny, jasny płomień, spalający ich dusze w żarze krańcowego uniesienia. Spazm za spazmem miotał ich ciałami, aż do kompletnego wyczerpania. Obłędnie szczęśliwa i zaspokojona Leslie wtuliła się sennie w ramiona kochanka i obudziła się dopiero wtedy, gdy nad wyspą wzniosło się poranne słońce.

- Wszystkiego najlepszego, kochana!

Przylgnęła do niego mocniej, nie otwierając oczu i z uśmiechem wymamrotała:

- Mm... Miło, że pamiętałeś.

Ramiona mężczyzny objęły ją ciaśniej. Głos, szepczący jej do ucha, był głęboki, leniwy i rozkoszny.

- Oczywiście, że pamiętałem. Trzydziestka...ho, ho -a co to jest? Poczuła, jak odgarnia jej włosy z szyi.

- Co?

- Ta linia.

- Jaka linia?

- Ta. Oznaka starości. Powiadają, że szyja starzeje się pierwsza, moja miła.

Ze śmiechem uchylił się przed zamachem na swoją głowę, po czym przyciągnął Leslie do siebie i namiętnie pocałował. Oczy miał pociemniałe i zamglone namiętnością.

- A swoją drogą - stwierdził czule, wodząc palcami wzdłuż delikatnych rysów jej twarzy - nie uważam, byś musiała się przejmować zmarszczkami. Słowo daję, że nie wyglądasz na trzydziestkę, Zapewne jesteś jedną z tych kobiet, które z wiekiem jeszcze zyskują.

- Oliverze Ames! wykrzyknęła z łagodną wymówką. Ty chyba myślisz, że pracujemy nad reklamą. Nie zdziwiłabym się, gdyby zza zasłony wyłonił się fotograf.

- Tu nie ma zasłon.

- To wyjrzałby spod łóżka...

- Niech Pan Bóg ma w opiece tego, kto ostatniego wieczoru chował się pod łóżkiem. Niechybnie zarobił wstrząs mózgu.

- Jesteś niereformowalny.

- Wolę być niereformowalny, niż głodny - oznajmił, wyskakując z łóżka. - Pora na śniadanie.

Powiódł wzrokiem po jej nagim ciele.

- A właściwie, to powinnaś tu zostać. Jubilatce należy się śniadanie do łóżka.

Jubilatkę tymczasem poraził widok nagości Olivera, po raz pierwszy oglądanej w świetle dnia. Jego ciało w blasku słońca wydawało się jeszcze bardziej męskie i silne.

- Les? - pochylił się ku niej. Zaskoczona, uniosła wzrok.

- Zjesz śniadanie, prawda? - zapytał cicho.

Z zakłopotaniem pomyślała, jak niedorzecznie byłoby się przyznać, że chce tylko patrzeć na niego i dotykać go.

- Jasne.

Jakby czytając w jej myślach, znów przysiadł na krawędzi łóżka. Ujął dłoń Leslie i delikatnie położył tam, gdzie zapewne pożądliwie spoglądały oczy tysięcy kobiet.

- To chyba jednak kwestia wieku. Niemal wykończyłaś mnie w nocy.

Pochylił się i ucałował ją w czoło.

- Zjemy śniadanie, a potem wyruszymy na.. .zwiedzanie. Co ty na to?

- Cudownie. - Wsunęła się pod okrycie, patrząc jak wychodzi i przymknęła oczy, czekając na jego powrót.

Wrócił niosąc tacę pełną przysmaków. Objedli się do woli, a później od nowa rozpoczęli „zwiedzanie". Dopiero około południa wygrzebali się z łóżka, razem wzięli prysznic i wreszcie poszli na plażę, opasani jedynie kąpielowymi ręcznikami, które rozwinęli i położyli na piasku.

- To jest nieprzyzwoite - skomentowała Leslie, spoglądając spod oka na nagie ciało kochanka u swego boku - ale bardzo mi się podoba.

Niedbale uniósł powiekę.

- Śmiało sobie poczynasz, jak na damę z zasadami. Opalasz się topless na publicznej plaży, tu chodzisz nago... Chyba nie przestałaś tak do końca być dzieckiem-kwiatem.

Zamknął oko i szybko przekręcił się na brzuch, zerkając spod półprzymkniętych powiek, jak Leslie podrywa się z miejsca.

- Dobrze, jeśli chcesz konkurować ze mną w opaleniźnie, potrzebujesz więcej olejku.

Uklękła przy nim, zachwycona, że ma pretekst, by go dotknąć i wycisnęła mu na skórę solidną porcję. Wzdrygnął się.

- Nie chcesz chyba mieć kłopotów z siadaniem, co?

- Broń Boże - mruknął, chowając twarz w ramiona, by ukryć rozkoszne drżenie, wywołane dotknięciami pilnie nacierających go dłoni. Kiedy skończyła i położyła się z powrotem, dopiero po dłuższej chwili podniósł wzrok.

- Dokończ mi swoją historię.

Leslie leżała na plecach, rozluźniona, czując ciepło słońca pod zamkniętymi powiekami.

- Niewiele już zostało do opowiedzenia.

- Czy wróciłaś w rodzinne strony, by tam skończyć studia?

- I wyrzec się niezależności? W żadnym razie.

- Pomimo że w Berkeley wszystko musiało ci przypominać o tym facecie?

- Byłam wtedy wściekła i cieszyłam się wyłącznie myślą o dyskomforcie, jaki on musiał odczuwać, wiedząc o mojej obecności.

Owszem, czułam się zbolała, wytrącona z równowagi i bardziej niż rozczarowana. Wiedziałam jednak, że najgorszym z możliwych wyjść byłby powrót do domu z miną zbitego psa. Poza tym podobało mi się w Berkeley i miałam tak ułożony program nauki, że nie pozostawało czasu na żale. Skończyłam go przed terminem i jeszcze przez sześć miesięcy odbywałam praktyki. Do tego czasu zdążyłam już pogodzić się z tym, co zrobił Joe.

- Więc wróciłaś do domu...

- Tak. Przez te trzy i pół roku zdołałam z nawiązką nadrobić braki w życiowym doświadczeniu, a na dodatek stwierdziłam, że potrafię być wreszcie sobą wśród Parishów. Od tego czasu polubiłam Nowy Jork.

Nie otwierając oczu odnalazł jej dłoń i ukrył w swojej.

- I kto teraz bawi się w reklamę, co? Myślałem, że nie lubisz tłumów.

- Nie lubię, kiedy muszę się tłoczyć w drodze do pracy, w banku, w pralni, czy w supermarkecie. Natomiast uwielbiam muzea i teatry i cudownie czuję się w świątecznym mimie, przelewającym się przed gwiazdką po Piątej Alei.

Dlatego staram się nie oddalać zbytnio od miasta, choć uciekam na jego obrzeża. Ą ty? Lubisz żyć w samym środku wydarzeń?

Wcześniej wspomniał jej, że mieszka w centrum, choć nie określił dokładnie gdzie.

Wzruszył ramionami.

- Tak jest mi wygodniej. Ale na weekendy rezerwuję sobie mój uroczy mały domek w Berkshires.

Zastanawiała się, jak spędzał te weekendy - czy miał z kim pograć w krzyżankę i...w inne gry. Powściągnęła jednak ciekawość. Nie uważała, że ma prawo do pytań. Nie było przecież żadnych czułych miłosnych słów ani zapewnień o dozgonnej wierności. Uważała, że nie są potrzebne. Byłyby tak płytkie i konwencjonalne. Lepiej na nie, nie liczyć, niż łudzić się płonnymi nadziejami. Tak jest bezpieczniej, choć pozostaje żal.

- Hej, co robisz? - Gdy otworzyła oczy, zobaczyła jak Oliver kuca nad nią. - Posmaruję cię.

Jego ręce już zaczęły szczodrze namaszczać ją olejkiem. Przekręciła się na bok, czując natychmiastową reakcję ciała na dotyk męskich dłoni.

- Oliverze! - syknęła-nie rób sobie żartów! Najstarszy trick świata - uwiedzenie przez smarowanie na plaży!

- Trudno, nie jestem zbyt oryginalny - mruknął, raz po raz przesuwając dłońmi po samych koniuszkach jej piersi.

- O, Boże! - jęknęła, zagryzając wargę i wyginając się ku niemu.

- Nie, to tylko ja, kochanie.

Wsparł ręce po obu stronach jej głowy, dominując nad nią całą długością swego potężnego ciała.

- Tylko ja... I znów cię pragnę... Zarzuciła mu ramiona na szyję.

- Nie wiedziałam, że ci męscy modele są aż tak męscy.

- Tylko z tobą - szepnął, smakując słodycz jej ust i moszcząc sobie miejsce między jej udami.

I znów mu uwierzyła. Nie mogło być inaczej. Jeśli się myli, zapłaci za to później. A na razie nie ma wyboru. Żadnego wyboru.

- Cóż za wspaniała dekadencja! - zauważyła Leslie. - Nie dam głowy, czy w ciągu tych dwóch dni choć raz byliśmy normalnie ubrani.

Był sobotni poranek i właśnie wychodzili z morza po porannym pływaniu. Przetarła twarz ręcznikiem i poszukała wzrokiem Olivera. Stał wpatrzony w nią, ociekający wodą. Zapomniany ręcznik zwisał przez ramię. Sama również zamarła, widząc dziwnie niepewny wyraz jego twarzy, który nie pierwszy już raz pojawiał się w ciągu ostatnich dwóch dni - nie do końca nieobecny, nie całkiem zbolały, nie całkiem zmartwiony, nie całkiem przerażony, a jednocześnie odbijający każde z tych odczuć, i jeszcze coś więcej. Na ten widok Leslie poczuła, jakby ktoś wbił jej w serce nóż i obracał powoli.

- Wszystko w porządku? - zapytała miękko, po czym podeszła ku niemu i zaczęła wycierać mu pierś swoim ręcznikiem. - Oliverze?

Zamrugał, jakby budził się ze snu.

- Wybacz Les, zamyśliłem się. Rzeczywiście powinniśmy się wreszcie ubrać. Jak myślisz, czy jeszcze pamiętamy, jak to się robi?

Początkowo myślała, że z niej kpi. Rzeczywiście przed chwilą żartowała sobie z ich oszczędnych strojów... Wyglądał teraz tak niewinnie i mówił tak szczerze. Dokąd więc zawędrował myślami? Wyczuła narastające od dwóch dni napięcie, jakie ogarniało go w najbardziej niespodziewanych momentach, takich jak ten. O czym wtedy myślał?

Myśl o chwili, tylko o chwili, napominała się. Bez skutku. Uparcie wracał niepokój o jutro, o pojutrze, o powrót do Nowego Jorku. Czy zobaczy jeszcze Olivera? Nic nie było pewne, poza tym, że go chce, że pragnie rozpaczliwie.

- Hej, a to co? - zapytał z niesłychaną czułością, ocierając jej łzę w kąciku oka. I nie czekając na odpowiedź, ciasno otoczył ją ramionami.

- Wcale nie podoba mi się pomysł z ubieraniem -stwierdziła smutno i z żalem.

- Mnie też, ale czeka nas to prędzej czy później. Przecież wiesz o tym, prawda, Les?

- Och, tak.

Odchylił głowę i spojrzał na nią uważnie.

- Wiesz także, że nie pozwolę ci odejść, tak? Żarliwość w jego słowach zaskoczyła ją i ucieszyła zarazem.

- Nie, nie wiedziałam o tym.

- A jest to dla ciebie ważne?

- Nie, skąd - odparła w zamyśleniu, z uśmiechem na wargach. Czy jest ważne? Pierwszy raz wspomniał, że chce ją zobaczyć w Nowym Jorku. Wszystko może się skończyć, tyle jest nieporozumień. Znów się rozczaruje. Ale czy nie lepiej zobaczyć się z nim choć raz, nawet gdyby mieli się więcej nie spotkać?

- Dobrze, w takim razie proponowałbym ubrać się i pojechać do miasta. Mam tam coś do załatwienia.

Ucałował jej powieki, czubek nosa, usta, aż wreszcie uścisnął mocno i odsunął się, ujmując ją za rękę. Leslie przysięgłaby, że w tym momencie był równie wzburzony jak ona, choć nie miała pewności, czy to, co sama czuje, nie jest wynikiem własnych, przemożnych pragnień. Tak Zwane pobożne życzenia są szalenie zdradliwe, lecz nieuniknione.

W ten ostatni dzień na St.Barts, zgodnie z niepisaną umową myśleli tylko o radości, jaką dawało im włóczenie się po mieście, rozmowy i przyjemności, którymi wypełniali czas.

Spacerowali po jeszcze bardziej uroczej niż zwykle Gustavii, wstępowali do sklepów - aż, ku przerażeniu Leslie, weszli do jubilera. Oliver najwyraźniej musiał tam wstąpić wcześniej i zamówić piękny złoty naszyjnik - spleciony łańcuch, w którym osadzono pojedynczy ametyst. Kamień miał dokładnie ten sam odcień, co jej oczy.

- Nie mogę tego przyjąć, Oliverze - wykrzyknęła. -To... to jest zbyt wiele!

- Nie, w sam raz. Został zamówiony specjalnie dla ciebie, na urodzinowy prezent. I przepraszam, że się spóźniłem.

Odstąpił krok do tyłu, podziwiając, jak pięknie klejnot zdobi jej szyję.

Drżącymi palcami dotknęła ciepłego kamienia.

- Ale nie musiałeś.... Nie trzeba było aż tak... - Zmieszała się nagle, a potem rzuciła z urazą: - Mam nadzieję, iż nie był to pomysł Tony'ego?

Przez moment myślała, że Oliver ją uderzy. Oczy pociemniały mu gniewem, a rysy stężały.

- Nie, Tony nie ma z tym nic wspólnego. To mój pomysł.

- Przepraszam - wtrąciła szybko, wyciągając rękę pojednawczym gestem ku jego ramieniu. - Źle mnie zrozumiałeś. - W rozterce spojrzała na naszyjnik. - Po prostu jest taki piękny...i zamiar, z jakim go kupiłeś... Ja tylko chciałam być pewna, że naprawdę jest od ciebie,

- Cofnęła rękę. - Wiesz, chyba nie umiem dziękować za podarunki. Nazbyt często były dawane z obowiązku albo z wyrachowania.

- Och, najmilsza! - wykrzyknął i obrócił Leslie ku sobie, chyląc głowę, by popatrzeć jej w oczy. Jego wzrok z wolna rozjaśniał się, gdy zaczaj mówić.

- Chciałem, żebyś to miała, bo.. .po prostu...

- Po prostu...? - powtórzyła w niepewnym wyczekiwaniu.

- Po prostu dlatego, że ty i ja spędziliśmy wspólnie zupełnie cudowny tydzień. Chciałbym żebyś po powrocie do Nowego Jorku -w tym momencie rysy zaostrzyły mu się nagle - za każdym razem, kiedy będziesz dotykać tego kamienia, pamiętała, co przeżyliśmy ze sobą.

- Nigdy tego nie zapomnę. Nigdy, Oliverze.

- Oby tak było - wyszeptał ze ściśniętym gardłem, niemal rozpaczliwie tuląc ją do siebie.

Tej nocy kochali się powoli i bardziej jeszcze zachłannie niż dotąd, jakby chcieli przekazać sobie urok tego wszystkiego, co przeżyli w ciągu tygodnia: świeżej lemoniady, wina, sera, gry w krzyżankę, leniwych nastrojowych rozmówek o wszystkim i o niczym, kochania się, bycia razem i złotego łańcucha z ametystem. Kiedy zaś pokochali się jeszcze raz przed świtem, w ich pożądaniu była desperacja, która kazała im rozpaczliwie szukać się i wyciągać ręce ku czemuś, co pragnęli zatrzymać w uścisku, co mogli na zawsze utracić. Tego właśnie się bała. Odlot na północ oznaczał chłód i powrót realnego świata ze wszystkim, co mogło ją oddzielać od tego mężczyzny, który przebojem zdobył jej serce.

Wsiadając w niedzielne południe na pokład małego lokalnego samolotu, byli tylko nieco markotni. Po przesiadce na linię nowojorską na St.Matin poczuli się podenerwowani. W Nowym Jorku, w ciemnościach i lodowatym zimnie, ogarnęło ich wyraźne napięcie. Kiedy Oliver odprowadzał ją do taksówki, mającej zawieźć ją do domu, Leslie była już bliska załamania.

- Oliverze... - Wpatrzyła się w niego gorączkowym spojrzeniem, gotowa wyrzucić z siebie słowa o miłości, gotowa za wszelką cenę odwlekać nieuniknione rozstanie.

- Ciicho... Zadzwonię do ciebie, dobrze?

- Nie dzwoń do mnie. Ja zadzwonię. - poczuła w piersi lodowaty ciężar.

- Dobrze.

Posłała mu sztuczny lalkowaty uśmiech i odwróciła się ze ściśniętym gardłem, pozwalając kierowcy zawieźć się do domu.































Rozdział 7



Oliver stał na chodniku. Zdawało się, że minęła wieczność od chwili, gdy taksówka Leslie zniknęła w oddali, uwożąc cząstkę jego życia. Nie wiedział nawet, jak i kiedy pokochał ten jej szczery uśmiech i gotowość do żartów, jej nagie piersi w słońcu, nawet jej omlet z pieczarkami. Do licha, wszystko musiało się zacząć od lawendowego elfa, zakatarzonego i nieszczęśliwego. Pokochał go - i wpadł. Wpadł na dobre. Niech to diabli, nie wie nawet, co teraz robić!

Problem polegał na tym, że lawendowy elf również go pokochał. Oliver był tego pewien. Leslie, która mu wierzyła, która przedkładała szczerość ponad wszystko, zakochała się w mężczyźnie, który od początku ją oszukiwał.

- Hej, człowieku, następni czekają. Jedziemy, czy nie?

Wyrwany z zamyślenia spojrzał w krzyczącą do niego twarz, skinął głową, wrzucił bagaże i wsiadł, podając kierowcy swój adres na Manhattanie. Kiedy ruszyli, wcisnął się w kąt siedzenia i wpatrywał się nie widzącym wzrokiem w kolorowy strumień świateł pojazdów.

Czy rzeczywiście ją oszukiwał, czy po prostu obawiał się powiedzieć prawdę? W końcu nie kłamał, a tylko mówił półprawdy. Przecież był modelem, choć traktował to jako hobby i zabawiał się w pozowanie o wiele rzadziej, niż sądziła Leslie. Swoją drogą szkoda, że nie mógł tego robić częściej. Praca zawodowa zabierała mu coraz więcej czasu i stawiała coraz to nowe wymagania, ale dawała też satysfakcję. Nawet w tej chwili zastanawiał się, jakie nowe i dziwne wieści czekają na niego w domu. A potem jego myśli znów wróciły do Leslie i stracił całe zainteresowanie dla spraw zawodowych.

Równie głęboko jak on przeżywała rozstanie z St.Barts. Zdrowa opalenizna nie mogła ukryć bladości, a ręka, którą trzymał, była zimna jak lód. Nieważne, co mówili do siebie. Wiedział, że Leslie czeka na coś, lecz sytuacja go przerastała.

A przecież próbował. Naprawdę próbował. Nawet gdyby miała znienawidzić go za zatajenie prawdy, musiałaby przyznać, że chociaż usiłował jej wyjaśnić. I za każdym razem uciszała go, mówiąc, że nie chce nic wiedzieć, uznając to za nieważne. Dobrze, ale dlaczego nie postawił na swoim? Zawsze świetnie sobie radził, umiał przekonywać; nie należał do tych mężczyzn, którzy pozwolą kobiecie zlekceważyć to, co mają do powiedzenia. Tylko dotąd nie znał takiej kobiety jak Leslie. Wóz zarzucił. Taksiarz zaklął. Nowy Jork wyglądał ohydnie, szary, ciemny, pokryty śniegową breją. Tak różny od rozświetlonego słońcem, gorącego St.Barts. Wzdrygnął się mimowolnie.

Jednak Oliver Ames lepiej niż ktokolwiek wiedział, że nie można żyć wyłącznie wspomnieniami. Oprócz przeszłości potrzebujemy również teraźniejszości i przyszłości. Zwłaszcza teraźniejszości i przyszłości. Oto chwila obecna: rozklekotana taksówka, mozolnie przepychająca się przez zatłoczone ulice Manhattanu. Oto przyszłość: konfrontacja, której obawiał się jak niczego w życiu. Zbyt wiele niewiadomych, stanowczo zbyt wiele.

Wóz zahamował gwałtownie u wejścia do budynku. Portier był już na posterunku.

- Dobry wieczór, doktorze Ames. Pomóc panu?

Skinął głową na powitanie, gestem odmówił pomocy i ruszył windą na osiemnaste piętro. Zostawił bagaże w holu i szybko zszedł w ciemnościach po kilku stopniach do salonu. Tam rzucił się na sofę i ukrył twarz w dłoniach, a potem podparł brodę ręką i wpatrzył się w mrok.

Już za nią tęsknił. W mieszkaniu była taka cisza. Leslie czyniła niewiele hałasu, lecz potrzebna mu była świadomość jej obecności, choćby za ścianą, w drugim pokoju.

Co miał teraz robić ? Mógł zadzwonić do niej i wyrzucić z siebie prawdę, licząc, że uczucie złagodzi jej gniew. Albo umówić się na jutrzejszy czy wtorkowy wieczór i" również wyjawić prawdę. Bądź też wysłać list z wyznaniem, a w ślad za nim bukiet najpiękniejszych czerwonych róż. Lub też wsiąść w samochód i pojechać do niej natychmiast, by osobiście wszystko wyjaśnić. A w ostateczności mógł ją porwać, uwięzić i trzymać, aż zmieniłaby zdanie.

Przeklęty Joe Durand! Wyglądało na to, że Leslie miała głębokie uprzedzenie do zdrady, zanim jeszcze w jej życiu pojawił się młody lekarz, lecz jego podwójna gra sprawiła, iż uraz się nasilił. I teraz on, Oliver, musiał wypić piwo, które tamten nawarzył! Jak podle się czuł!

Podle!

- Do licha! - zaklął i rzucił się do telefonu. Podniósł słuchawkę, trzymał ją przez dłuższą chwilę, a potem warknął wściekle i rzucił z łomotem na widełki. Za moment pobiegł do przedpokoju, zawrócił na pięcie i stanął z rękami w kieszeniach, ze zmarszczonymi brwiami, omiatając wzrokiem mieszkanie.

Luksusowy apartament na osiemnastym piętrze wieżowca w prestiżowej dzielnicy East Side. Może nawet Leslie nie byłaby tym zdziwiona, skoro uważała, że jest słynnym modelem, a tacy na ogół żyją na wysokiej stopie. Rozcierając zmęczonym gestem napięte mięśnie karku, z wolna zszedł do salonu i przycupnął na poręczy fotela.

Lubił to miejsce. Kosztowało go wiele ciężkiej pracy. Puszysta wykładzina, wyściełane sofy i krzesła, stoliczki do kawy z laki. Regaty z pamiątkami, przywożonymi z różnych wyjazdów, pochodzące jeszcze z ciasnego mieszkania, w którym przez lata żył z rodzicami. Pomyślał o uroczej posiadłości, której zakup ułatwił im niedawno i uśmiechnął się do siebie. Są teraz szczęśliwi, należało im się to.

Wzdrygnął się na dźwięk telefonu i czujnie spojrzał w stronę kuchni. Dzwoniono z prywatnej linii, a nie ze służbowej, której aparat stał w holu. Kilkoma skokami dopadł słuchawki.

- Halo?

- Oliverze, wróciłeś! Tu Tony. Jak było?

- Jak się masz, Tony? - zapytał, usiłując ukryć rozczarowanie. Przez ułamek sekundy łudził się, że usłyszy głos Leslie.

- Nie najgorzej...ale to ty masz opowiadać. Bardzo była wściekła?

- Właściwie nie - zaczął Oliver z westchnieniem -a potem jakoś poszło.

Tony zachichotał.

- Wiedziałem, stary. Masz wpływ na kobiety. Nie wątpiłem, że sobie z nią poradzisz. W takim razie udał ci się tydzień, co?

- Fantastycznie. Miałeś rację, willa jest cudowna i wyspa też. Dzień w dzień słońce i ani kropli deszczu.

- Wolnego, Oliver. Czy tak mówi facet, z którym dwa razy w miesiącu gram do siódmych potów na korcie? Daruj sobie pocztówki z wakacji. Raczej podrzuć mi parę szczegółów. A więc pytam jeszcze raz: mieliście dobry tydzień?

- Fantastyczny.

- Reszta to już prywatne sprawy.

- Ona jest moją siostrą, Ames. Nie wysłałbym was tam, gdybym nie miał nadziei, że wszystko będzie dobrze.

- Wszystko będzie dobrze... - Oliver uśmiechnął się pod wąsem.

- Czy miałeś na myśli, że nam będzie dobrze?

- Miałem na myśli, że mogliście się polubić - żachnął! się Tony.

- Ta dziewczyna jest niemożliwa. Tyle już razy próbowałem poznać ją z mężczyznami, o których sądziłem, że jej się spodobają, ale nie wykazywała za grosz zainteresowania. Fakt, że przypadkowo znałem faceta z reklamy Homme Premier podziałał na mnie jak grom z jasnego nieba.

Oliver zaczął błądzić spojrzeniem po suficie.

- Czyli jednak wszystko ukartowałeś. Ciekawe, a ja myślałem, że to rodzaj żartu - zauważył zgryźliwie. Oczywiście wiedział o tym od początku. Tony Parish nie stanowił dla niego tajemnicy; wiele można wypocić z siebie na korcie. Nie zamierzał jednak dawać pola partnerowi. Potrzebował kogoś, na kogo mógłby zrzucić winę za kłopoty, w jakie się wplątał.

- Nie skrzywdziłeś jej? - dosłyszał uspokojony już głos Tony'ego.

- Nie. Nie skrzywdziłem. A przynajmniej jeszcze nie teraz.

- Co masz na myśli?

- Spędziliśmy ze sobą wspaniały tydzień. To było.. ..nieprawdopodobne.

- I - Oliver głęboko zaczerpnął oddech - i sądzę, że twoja siostra zakochała się w facecie, którego uważa za słynnego modela.

- Męskiego modela? Nie powiedziałeś jej prawdy? -Głos w słuchawce był pełen niedowierzania.

- Nie.

Na drugim końcu linii Tony zaklął pod nosem i zaczął krążyć wokół telefonu.

- Ona jest ostatnią osobą, którą można by okłamywać...

- Nie kłamałem.

- Wobec tego trafiłeś na ostatnią osobę, którą można zwodzić niedomówieniami. Jezu, a ja myślałem, że opowiesz jej wszystko o sobie pierwszego albo drugiego dnia. Czy ty w ogóle masz pojęcie o tym, co moja siostra sądzi na temat oszustwa? Jest przewrażliwiona na tym punkcie, wiesz?

- Nie wiedziałem, ale teraz już wiem.

W tym momencie Tony zwolnił swoje niecierpliwe kroki na tyle, by dosłyszeć zniechęcenie w głosie Olivera.

Wszystko w porządku? - zapytał ze zdwojoną czujnością.

- Nie, do diabła! - wybuchnął Oliver, szukając ujścia dla frustracji. - Muszę znaleźć taki sposób wyjaśnienia Leslie, kim naprawdę jestem, żeby nie zniechęcić jej do siebie za próbę zatajenia prawdy. Jest to emocjonalny problem, ona gotowa jest mnie znienawidzić!

- Zależy ci na tym? - Głos w słuchawce momentalnie złagodniał.

- Jeszcze jak zależy! I nie myśl sobie, że dlatego, iż szczególnie pragnę mieć cię za szwagra, zwłaszcza po tym, co uknułeś...

- Jak mogę ci pomóc?

- Nawet o tym nie myśl. Mało tego, zabraniam ci powtórzyć jej choć słowo z tej rozmowy. Może narozrabiałem, ale to mój kłopot i sam muszę wyciągnąć się z tego bagna.

- Ona ma w sobie diabła...

- Nie musisz mi tego mówić. - Oliver westchnął z rezygnacją.

- Myślisz, że sobie z nią poradzisz?

- Poradzę.

- W porządku, stary. - Roześmiał się Tony. - Życzę szczęścia.

Jeśli ktoś ma poradzić sobie z Leslie Parish, osądził Tony, to tylko Oliver Ames. Pomimo pewnych, drobnych zresztą, nieporozumień, wszystko na razie układa się dobrze.

Sam Oliver nie był aż tak dobrej myśli. Wiedział, że miłość ma zdumiewający wpływ na najbardziej nawet racjonalnych ludzi. Sprawia, że stają się krótkowzroczni i przewrażliwieni, a tego pragnął za wszelką cenę uniknąć.

Wrócił do salonu i nalał sobie drinka. Poczuł ciepło, rozchodzące się w ciele, takie jak.. .tego ranka, gdy ostatni raz kochali się ze sobą. Nie do uwierzenia, że było to jeszcze dzisiaj. Pamiętał każdą cudowną chwilę i nawet teraz jego dłonie czuły drobne kształty jej ciała. Oddawała mu się tak szczerze i z zapamiętaniem. Robiła to, co myślała. Ani przez chwilę nie ukrywała, że go kocha, choć nigdy tego nie powiedziała. I ani przez chwilę nie wątpił, iż taka jest prawda. Nie prosił o wyznanie miłości, nie nastawiał się na miłość. Kiedy jednak odkrył w sobie przemożną potrzebę dzielenia uczuć z Leslie, brania i dawania, kiedy zobaczył na jej twarzy odbicie identycznych pragnień, już wiedział. Wiedział, że go kocha. I On ją kochał. Pozostało tylko wyznać prawdę o tym, co zrobił i dlaczego.

W nagłym przypływie determinacji i jednocześnie czystej potrzeby usłyszenia jej głosu, sięgnął po słuchawkę. Sygnał odezwał się raz, a potem drugi.

- Halo? - Oddychała szybko, jakby właśnie weszła do domu.

- Leslie?

- Cześć - szepnęła miękko.

- Szczęśliwie dotarłaś do siebie?

- Aha. A ty?

- Też.

Jej głos uspokajał jak kojący balsam. Skulony na wysokim kuchennym stołku Oliver czuł, że zaczyna się odprężać.

- Jak się czujesz?

- Dobrze, tylko trochę mi... zimno.

- Znam to uczucie.

Uwaga częściowo tylko odnosiła się do nagłej zmiany klimatu, którą w ciągu jednego dnia musiały znieść ich organizmy.

- Jak zastałaś dom? Żadnych problemów?

Mówiła, że mieszka w małym domku z pruskiego muru. Martwiło go, że jest tak samotna.

- Dom jest spokojny - zniżyła głos do szeptu. I taki pusty...

- Tęsknię za tobą, Les - zamruczał w słuchawkę, co miało być namiastką czułego uścisku i pocałunku, który mógłby złagodzić jej samotność.

- Ja też. - Zamilkła na chwilę. Wyczuł, że chce jeszcze coś powiedzieć i dał jej czas.

- Oliverze - zaczęła niepewnie, - Kiedy cię zobaczę? Ukryte napięcie w jej głosie poruszyło go do głębi.

Mógł sobie wyobrazić, ile kosztowało ją zadanie tego pytania. Bezskutecznie usiłowała sprawiać wrażenie niezaangażowanej, opanowanej i chłodnej. Z odrazą pomyślał, że wymusił na niej to pytanie. Z drugiej zaś strony ten kolejny dowód uczucia przyniósł mu pocieszenie.

- Właśnie w tej sprawie dzwonię, kochanie. Chciałbym, żebyśmy razem spędzili następny weekend, sami w moim domku w Berkshires. Podjadę po ciebie w piątek wieczorem i odwiozę w niedzielę. Co ty na to?

- Tak się cieszę, Oliverze - usłyszał radosny głos i uśmiechnął się w odpowiedzi.

- Nie mogę się doczekać, piątek wydaje mi się jeszcze taki daleki. Ale mam tak nabity tydzień, zwłaszcza w porównaniu z ostatnim, że szybko minie...

Jej leciutki śmieszek wprawił go niemal w błogostan.

- A co masz w tym tygodniu - to znaczy, co będziesz reklamować oprócz wody kolońskiej?

Poczuł, że szczęście pryśnie za chwilę jak bańka mydlana.

- Och, nic ciekawego, jakieś ciuchy i sprzęty. Rozmawiałaś z Tonym?

- Jeszcze nie, ale muszę zadzwonić, żeby podziękować mu za mój... urodzinowy prezent. - Zniżyła głos. - Jeszcze raz ci dziękuję.

- Za co?

- Za...opiekę w chorobie, za cudowny tydzień, jaki dzięki tobie spędziłam, za naszyjnik.

- Nosisz go teraz? Przymknął oczy i przywołał w myślach widok z wczorajszej nocy, kiedy stała przed nim, spowita jedynie w księżycową poświatę, z błyszczącym okiem klejnotu na złotym pasemku wokół szyi.

- Tak.

- Bardzo się cieszę - powiedział z uśmiechem. Uświadomił sobie nagle, że mógłby tak godzinami mówić jej słodkie głupstwa. A przecież chciał powiedzieć, że ją kocha - i bał się to zrobić.

- Słuchaj, Les, czy możemy umówić się w piątek o szóstej? Po drodze zatrzymamy się na kolację.

- Znakomicie!

- I uważaj na siebie, Les! Do zobaczenia w piątek.

Po odłożeniu słuchawki jeszcze przez chwilę siedział bez ruchu, dopóki nie rozpłynął się ulotny czar tej rozmowy. Była taka słodka, taka kochana. I miała więcej odwagi od mego. Niemal to powiedziała. Kocham cię. Czemu nie był w stanie na głos wymówić tych słów, choć tak często powtarzał je w duchu?

Czar ulotnił się, ustępując miejsca ponurej rzeczywistości. Oliver wstał z postanowieniem, że powie wszystko Leslie po przyjeździe do Berkshires. Będzie miał całe dwa , dni na udowodnienie swojej miłości i obojętnie, w jaki sposób tego dokona.

- Tony?

- Les! Jak się czujesz?

- Świetnie. - Zamilkła. Była samym uśmiechem, jak kot z Cheshire. - Dziękuję, Tony. To był wspaniały prezent urodzinowy,

- Podobał ci się?

- Aha.

- Słuchaj... - Przypominało to rwanie zęba, czego Tony zdecydowanie nie cierpiał. - Umówiłaś się z nim jeszcze?

- Tak. - Serce zabiło jej mocniej na myśl o piątku.-Ma domek w Berkshires. Jedziemy tam na weekend.

- Bosko! - wykrzyknął. A więc wtedy Oliver zamierza postawić wszystko na jedną kartę. Na odludziu, w romantycznej atmosferze. Stary, trzymam za ciebie...

- Co słychać w rodzinie, Tony?

- W porządku. Mnóstwo roboty. Tata jest ciągle w Phoenix.

- A jak dzieciaki?

- Szaleją w drugim pokoju, nie słyszysz?

- Jeszcze nie są w łóżkach?

- Jutro zaczyna się szkoła, a prawa wieku mówią, że żaden porządny nastolatek nie może być wyspany i przytomny pierwszego dnia po feriach. Bóg jeden wie, jak przetrwają lekcje.

- Co za pokrętne stworzenia! A czy ich tatuś nie mógłby ustanowić własnych praw?

- Nie, bo jest zajęty rozmową.

- Ach, świetna wymówka. Dobrze, w takim razie nie będę zawracać ci głowy. Zadzwonię jeszcze do Bren i Diane. Mam nadzieję, że u nich wszystko dobrze?

- U Brendy -, tak. Byli z dzieciakami na nartach. -Urwał, z troską marszcząc brwi. - Natomiast martwię się o Diane.

- Co się stało?

- Właściwie nie wiem. Zachowywała się naprawdę dziwnie, Zniknęła bez zapowiedzi na cały poniedziałek i wtorek. Brian zamartwiał się na śmierć, aż znalazł kartkę zagrzebaną pod stosem poczty.

Leslie również się zmartwiła. Diane zawsze była trochę nieobliczalna, a ostatnio wyraźnie nieszczęśliwa. Nigdy jednak nie znikała w taki sposób.

- I gdzie była?

- W hotelu.

- W mieście?

- Tak. Nie ruszała się z pokoju i rozmyślała. Tak powiedziała. Nic więcej nie zdołałem z niej wyciągnąć. Po powrocie do domu była całkiem rozbita.

- A jak wyglądają sprawy w jej firmie?

- Gaffney mówił, że niezbyt dobrze, Ciężko z nią współżyć, i to coraz bardziej się pogarsza. Jest nadmiernie wymagająca i nieobliczalna. Szalenie wybuchowa. Nie zadzwoniłabyś do niej, Les? Może uda ci się dowiedzieć czegoś wi ęcej?

Leslie prychnęła z wyższością.

- To żadna tajemnica. Chodzi o Brada,

- Nie rozumiem. Brad nie jest taki zły.

- Tony, nie udawaj, że nie wiesz, przecież on ją zdradza na prawo i lewo!

- Dla mnie to nie nowina.

- Owszem, tylko że sama Diane o tym wie. Dyskrecja nigdy nie była jego mocną stroną.

- Dobrze, ale w większości to tylko przechwałki.

- Które mogą zranić nie gorzej od prawdy.

- Daj spokój, Les, nie wierzę, że Diane może czuć się zagrożona z powodu przechwałek. A Brad nie posunąłby się do poniżania jej.

- Jesteś pewien?- spytała sceptycznie. Tony zawahał się.

- Właśnie że nie! Ten facet może być świetnym biznesmenem, ale nigdy nie trzymaliśmy ze sobą przesadnie blisko. Nie wiem, do czego jest zdolny. Wiem tylko, że jeśli Di nie zdoła wziąć się w garść, może dać mu powód do zdrady.

- W takim razie mamy błędne koło, bo właśnie on jest przyczyną jej stanu! Owszem, nie twierdzę, że nie ma innych problemów. Ale spróbuj sobie wyobrazić, jak ona się czuje, kiedy musi wysłuchiwać o skokach na boki swojego męża, Sam miałeś żonę, która cię zdradzała. Jak się czułeś?

- To chwyt poniżej pasa, Leslie,

- Wszystkie chwyty dozwolone. Więc jak się czułeś? Rozważał to dłuższą chwilę, aż wreszcie odpowiedział ze zdumiewającą powagą, tak nie pasującą do obrazu niezłomnego mężczyzny. Teraz był tylko człowiekiem, którego życie rodzinne legło w gruzach.

- Byłem wściekły, zbolały, zdezorientowany, zakłopotany, niepewny...

Leslie czuła się podobnie, kiedy odkryła, że Joe był żonaty. I nie mogła się powstrzymać, by nie reagować w ten sposób na myśl o Oliverze...w ramionach innych kobiet.

- Dzięki za szczerość - powiedziała łagodniejszym tonem. - A teraz spróbuj pomyśleć - Diane, która musi, a przynajmniej próbuje, żyć z podobnym obciążeniem.

Zapadła wymowna cisza.

- Czy nie powinna porozmawiać o tym z Bradem? My niewiele możemy jej pomóc.

- Powinna. Zadzwonię do niej, może coś mi powie. Czasami wyżalenie się komuś pomaga.

- Wiesz, Les - stwierdził cicho Tony - jesteś tak dobra.

- Jestem jej siostrą.

- Był okres, kiedy nie chciałaś mieć nic wspólnego z Paniskami -przypomniał jej łagodnie. - Myśleliśmy, że zdradzisz Wschodnie Wybrzeże na rzecz Zachodniego.

- Brakowało mi powietrza do oddychania. I nadal brakuje. -Nagle usłyszała rumor w tle, a potem głos brata zza zakrytej dłonią słuchawki:

- Zostaw go, Jason! Jeśli natychmiast nie ... Mark, marsz na górę!

Po chwili odezwał się:

- Słuchaj, kotku, muszę się wyłączyć.

- Słyszę, Tony. Zadzwonię do Di. I jeszcze raz dziękuję... za Olivera.,

Odłożyła słuchawkę w błogim nastroju, wywołanym napływem myśli o Oliverze. Po chwili jednak niepokój nakazał jej wykręcić numer siostry. Odebrał Brad i niechętnym tonem poinformował, że Diane czyta i prosiła, żeby jej nie przeszkadzać. Nie chcąc być natrętna i zadrażniać ich małżeńskich stosunków, Leslie powiedziała, że zadzwoni nazajutrz.

Dopiero po południu udało jej się dodzwonić. I po raz pierwszy w życiu odbyła z drugim bliskim człowiekiem tak nic nie znaczącą rozmowę.

- Di? - Żadnej reakcji. Na wszelki wypadek przedstawiła się. -To ja, Leslie.

W słuchawce nadal panowała cisza.

- Dzwoniłam do ciebie wczoraj wieczorem, po powrocie z St. Barts, ale byłaś zajęta czytaniem - plotła.

- Wszystko w porządku.

- Na pewno? Masz taki straszny głos.

- Dziękuję za komplement.,

- Och, nie chciałam cię urazić, po prostu się niepokoję. Cisza. Leslie zebrała się na odwagę.

- A jak z Bradem?

- Dobrze.

- Słuchaj, a co byś powiedziała na wspólny lunch w tym tygodniu?

- Może tak, ale jeszcze zadzwonię.

- Co myślisz o środzie? - rzuciła Leslie. Bała się, że zbyt wczesny termin może być podejrzany.

- Nie wiem. Zadzwonię jeszcze.

- Na pewno?

Nawet w swoim najlepszym okresie Diane notorycznie nie oddzwaniała w umówionym terminie. Współpracownicy przeklinali ją za to.

- Tak.

- Spróbuj zarezerwować sobie środę.

- Zadzwonię.

- Proszę, Di, naprawdę chciałabym porozmawiać. Leslie próbowała zasugerować siostrze, że ma na myśli

własne problemy. Niestety, Diane nie chwyciła subtelnej aluzji.

- Powiedziałam, że zadzwonię - warknęła z niecierpliwością.

- W porządku, Di, w takim razie do zobaczenia.

Diane odłożyła słuchawkę bez słowa, a Leslie niezwłocznie zadzwoniła do Brendy. Żadna z nich nie miała jednak pomysłu, jak pomóc siostrze.

- Może coś wydarzyło się w jej firmie? - Leslie próbowała doszukać się przyczyn tak nagłego załamania.

Brenda westchnęła tylko.

- Możliwe, ale mało prawdopodobne.

- Co w takim razie zrobimy?

Z pozostałej trójki rodzeństwa tylko do Brendy zawsze mogła zwrócić się w potrzebie. Siostra była energiczna, trzeźwo myśląca, obdarzona talentem do interesów. Jednocześnie, jak na ironię, pomyłki, które popełniała w życiu osobistym, wynikały w prostej linii z owej obsesyjnej potrzeby racjonalnego podejścia do życia.

- Będziemy się kontaktować. Umówiłaś się z nią na lunch w środę...

- Zaraz, zaraz... Ja tylko zaproponowałam środę, a Diane niczego nie potwierdziła. Założę się o każdą sumę, że nawet nie zadzwoni.

- To ty zadzwonisz do niej. Spróbuj jutro wieczorem. Naciskaj ją, aż się zdecyduje...

- A może ona potrzebuje profesjonalnej pomocy? - ostrożnie zasugerowała Leslie, choć z góry mogła przewidzieć reakcję siostry. Nikt z Parishów nie był zwolennikiem psychiatrii, a już szczególnie Brenda, która zgodnie ze swoją komputerową logiką święcie wierzyła, że wszystko, co może zdarzyć się w życiu, musi mieć standardowe wytłumaczenie. Kiedy rozpadło się jej pierwsze małżeństwo, uznała, iż stało się to za sprawą przyjęcia przez nią roli matki, robiącej karierę zawodową. Po prostu nie starczało jej czasu dla nadmiernie wymagającego partnera. Drugi mąż, Lany, okazał się miły i o wiele łatwiejszy we współżyciu. Był zachwycony, gdy Brenda mogła poświęcić dla niego choć odrobinę czasu. Okazało się przy tym, że ma tego czasu o wiele więcej, niż kiedyś, choć nigdy głośno nie przyznała się do głębokiej, emocjonalnej potrzeby kontaktu z Larrym. On zaś, jako człowiek święty i cudownie wyrozumiały, nigdy nie wymagał takich potwierdzeń.

- Łapiduchów? - upewniła się z wyraźnym niesmakiem. - Nie, wątpię. Musiało zdarzyć się coś nagłego, co zburzyło jej spokój. Zawsze miała chwiejną psychikę. I pewnie znowu na coś przesadnie ostro zareagowała.

- Dobrze - Leslie westchnęła, zniechęcona. - Spróbuję ją wyciągnąć na rozmowę, a potem złożę ci sprawozdanie.

Komputerowy umysł Brendy musiał w tym momencie przywołać z pamięci nowy zbiór danych, gdyż głos jej poweselał.

- Hej, nic mi nie opowiedziałaś o swojej wycieczce. Wzmianka o tym wywołała ciepły uśmiech na twarzy Leslie.

- Było cudownie.

Co wiedziała Brenda? Czy Tony opowiedział jej o swoim „żarciku"?

- Dużo słońca?

Czysto konwencjonalne pytanie siostry wyjaśniło jej wszystko. Nic nie wiedziała, a ona nie miała zamiaru jej wtajemniczać, Tu, w Nowym Jorku, pomimo obietnicy piątkowego spotkania, nie miała pewności, czy uczucia Olivera przetrwają.

- Jeszcze pytasz! - wykrzyknęła z udawanym entuzjazmem. -Nie masz pojęcia, jak jestem opalona.

- Fajnie. W takim razie cześć. I melduj, co z Di.

- Dobra, trzymaj się, Bren.

Odłożywszy słuchawkę, Leslie wróciła do własnych problemów. Oliver będzie miał całe pięć dni, by stwierdzić, czy w jego błyskotliwym, intensywnym życiu jest miejsce dla niej. Ale jeśli nawet spędzą weekend ze sobą i będzie tak samo cudownie, jak na St.Barts, również nie zyska pewności.

Z jego strony może to być równie dobrze chęć kontynuowania niezobowiązującego romansu, z domkiem w Berkshires pełniącym rolę willi na Karaibach. Czy kiedykolwiek pozna jego prawdziwe uczucia? I, co ważniejsze, czy będzie mogła ufać mu na tyle, by w nie uwierzyć? Kiedy byli ze sobą, ufała mu niejako automatycznie. W momencie rozłąki jednak natychmiast pojawiało się zwątpienie.

Ten tydzień był dla Leslie ciężką próbą. Jej nastroje wahały się od nadziei do zwątpienia. Cudownie było znów wrócić do pracy, gdzie jej myśli całkowicie pochłaniały sprawy zawodowe. Lecz po powrocie do domu nie mogła sobie znaleźć miejsca. Od dawna cierpiała na brak wewnętrznego spokoju, ale dopiero po powrocie z St.Barts zrozumiała, co ją dręczy. Dom był za cichy. Samotnie spożywane posiłki były jedynie obowiązkiem. Wieczory dłużyły się, pomimo ogromnej ilości papierkowej roboty, którą przynosiła ze sobą. I to puste łóżko, zimne i odpychające.

Ucieczką od uczuciowych problemów stała się dla Leslie, jak na ironię, depresja Diane, tak momentami podobna do jej własnej. Słusznie przewidywała, że siostra się nie odezwie. Dała jej czas do namysłu i poczekała do środy. Po kilku próbach dodzwonienia się do biura złapała Diane w domu. Nie, nie była chora. Nie, nie udało się jej znaleźć czasu na lunch. I w ogóle była w tym momencie bardzo zajęta. Leslie odłożyła słuchawkę na dobre przekonana, że dzieje się coś złego. Wieczorem, zamiast smętnie rozmyślać o Oliverze, wsiadła w samochód i pojechała do Diane.

Na odgłos dzwonka pojawił się Brad. Był przeciętnego wzrostu, przeciętnie przystojny, nieprzeciętnie zdolny do interesów, o ponadprzeciętnie rozwiniętym ego. Do tego był niezmiernie czarujący w całkowicie nieszczerym stylu. Powitał szwagierkę z szerokim uśmiechem.

- Leslie! Co za niespodzianka. Nie spodziewaliśmy się ciebie. Co słychać?

Cofnął się z przejścia, wpuszczając ją za próg, lecz zostawił drzwi nie domknięte.

- Wszystko w porządku, A jak ty się masz, Brad?

- Świetnie. Hej, jaką masz piękną opaleniznę. Byłaś w ciepłych krajach?

A więc Diane nic mu nie powiedziała. Cóż, to jeszcze nie dowód, w końcu nie musiała na bieżąco informować męża, co porabia każdy z członków jej rodziny.

- Spędziłam cały zeszły tydzień na St.Barts. Było cudownie. Czy Diane jest w domu?

Posłał jej jeden ze swoich pokazowych, przepraszających uśmiechów.

- Jest, ale śpi.

- Śpi? O tej porze? Czy dobrze się czuje?

- Ależ tak, tylko miała dużo pracy i myślę, że jest zmęczona, Opracowywała nowe modele do jesiennej kolekcji.

- Rozumiem.

Nie było sensu wspominać, że przez cały dzień nie mogła zastać siostry w biurze.

- Jesteś pewien, że nie gniewa się na mnie? Chciałam z nią pogadać po powrocie, ale praktycznie jest nie do złapania.

Brad wybuchnął głośnym śmiechem.

- Cała Diane - stwierdził i dodał konspiracyjnym szeptem: - Jest kapryśna jak primadonna. Na pewno się nie pogniewała i zadzwoni do ciebie, kiedy tylko sprawy się ułożą.

Wyjaśnienia były z pozoru przekonywające, lecz fakt, iż Brad wygłaszał je stojąc ż ręką na klamce nie domkniętych drzwi, nadawał im dodatkowe znaczenie. Leslie wyraźnie czuła się niepożądanym gościem.

- Cóż, w takim razie nie będę przeszkadzać. Zadzwoń do mnie, jeśli będą jakieś problemy, dobrze?

- A jakież mogą być problemy? - zapytał, z afektowaną serdecznością otaczając ją ramieniem tak, by gestem zwrócić ku drzwiom. Leslie nigdy specjalnie nie przepadała za szwagrem. Nawet wtedy, gdy nie zaczął jeszcze pozować na playboya, uważała, że jest zbyt pretensjonalny. Odjechała do domu z uczuciem, że niewiele wskórała, choć zrobiła, co mogła. Nadał martwiła się o siostrę, ale skoro ona i Brad odrzucali jej pomoc, nie mogła się więcej napraszać. Zresztą znów naszły ją myśli o Oliverze.

W czwartek, ledwie wróciwszy z pracy do domu, usłyszała dzwonek telefonu. Wpadła niemal w panikę. Niestety, uczucie ulgi, że to. nie Oliver, odwołujący weekend, trwało krótko.

Usłyszała spanikowany głos Brada.

- Leslie, musisz natychmiast przyjechać! Nie wiem, co robić. Nie dbał już o pozory opanowania. Był autentycznie przerażony.

Poczuła lodowaty chłód w żołądku.

- Co się stało, Brad?

- Cały dzień przesiedziała w swoim pokoju. Kiedy niedawno wróciłem do domu, zobaczyłem, że musiała być w stanie ślepej furii.

- O czym ty mówisz?

- O nożyczkach. Pocięła nimi prześcieradła, poduszki, zasłony -nie masz pojęcia, jak to wygląda!

- Uspokój się, Brad - powiedziała, desperacko próbując zastosować tę zasadę do siebie. - Powiedz mi, co ona teraz robi?

- W tym cały problem. Jest w jadalni i właśnie tłucze zastawę. Stoi tam i ciska wszystko na podłogę. Kiedy próbowałem ją powstrzymać, chciała rzucić się na mnie! Musisz przyjechać. Chyba nie dam sobie rady. Nic do niej nie trafia. Nie wiem, co robić!

Leslie, roztrzęsiona, pochyliła głowę, gorączkowo ściskając skronie palcami.

- Czekaj na mnie, zaraz tam będę. Dzwoniłeś do Tony'ego?

- A co on może pomóc? Tyle ma w sobie wyczucia co buldożer.

- Dobrze, sama się tym zajmę. Pilnuj Diane, żeby nie zrobiła sobie krzywdy. Zaraz wyjeżdżam.

Rozłączyła się i szybko nakręciła numer brata. Oprócz funkcji prezesa kompanii przejął również funkcję głowy rodziny. Stary Parish, przekazawszy władzę młodszemu następcy, z radością zadowolił się czysto honorową pozycją seniora rodu.

Leslie niecierpliwie przytupywała nogą, wsłuchując się w jednostajny sygnał.

- Leslie?

- Tony! Dzięki Bogu, że cię zastałam!

- Masz zdenerwowany głos. Co się dzieje?

- Chodzi o Di. Dzwonił Brad. Jej stan się pogorszył.

- Bardzo?

- Bardzo. Szaleje.

- Szaleje? Diane?

Leslie najspokojniej jak mogła przekazała to, czego dowiedziała się od Brada.

- Teraz tam jadę. On nie ma najmniejszego pojęcia, co robić., Ja też zresztą nie, ale przecież trzeba coś działać.

Tony milczał.

- Powiedz, co o tym myślisz? Czy nie powinniśmy kogoś wezwać? Wiem, że to ostateczność, ale strasznie się niepokoję.

- Masz rację. Sprowadzę kogoś, a ty jedź tam i zobacz, co się da zrobić. Postaram się jak najszybciej pojawić,

- Dzięki ci - powiedziała. Szybko rzuciła słuchawkę i sięgnęła po dopiero co odłożone futro. Poczuła się pewniej, wiedząc, że Tony przyjedzie ze specjalistą.

Kiedy jednak przyjechała do Diane i Brada, znów upadła na duchu. Otworzył Brad, blady, ze zmierzwionymi włosami. Patrzył na nią nieprzytomnym wzrokiem. Leslie zaczęła się zastanawiać, jak mógł nie zdawać sobie sprawy z pogarszającego się stanu żony. Za chwilę jednak zbeształa się w myślach za obojętność. Człowiek, którego towarzyszka dostała nagle rozstroju nerwowego, ma prawo być w szoku, cokolwiek by się o rum sądziło.

- Jest w jadalni - poinformował ponuro.

Leslie zerknęła tam i już z dala dostrzegła szczątki potrzaskanej porcelanowej zastawy, zaścielające dębową podłogę i rozrzucone po dywanie. Zmarszczyła brwi i rozejrzała się wokół, nasłuchując.

- Uspokoiła się?

- Nie ma już nic pod ręką. Wytłukła cały serwis, a teraz siedzi i płacze.

Rzuciła okrycie Bradowi i bez słowa ruszyła do jadalni. Diane, w białej koszuli, siedziała skulona w ogromnym fotelu, patetycznym gestem podpierając głowę na rękach.

- Di - wyszeptała wstrząśnięta. Podbiegła do siostry, uklękła przy niej i ujęła ją za ramiona.

- Di, co się dzieje? Di?

Diane łkała, cicha i zamkniętą w sobie - zupełne przeciwieństwo szału, w jakim miotała się jeszcze przed chwilą. Leslie pogładziła ją czule.

- To ja, Les. Porozmawiajmy. Powiedz mi, co się stało. Diane bardzo powoli uniosła zapuchnięte powieki. Leslie miała wrażenie, że czas cofnął się nagle i widzi swoją osiemnastoletnią siostrę, która przegrała najważniejsze zawody gimnastyczne w swoim życiu. Wyglądała na kompletnie załamaną.

- Co jest, kochanie? - spytała łagodnie. - Czym się martwisz?

- Och, Les. - Łzy popłynęły nową falą. - Zrobiłam... coś strasznego.. .z rzeczami. Wszystko zrujnowałam.

- Nie, Di, wszystko da się naprawić. - Mocniej ujęła jej rękę.

- Nie, nie. Nic nie rozumiesz. To...nie tylko to. Mam zawalone w biurze. Oni utrącają każdą decyzję, którą podejmę. Mam zawalone w domu. On szuka wszędzie, tylko nie u mnie...

- Nie, Di...

- To prawda! - krzyknęła, a oczy jej nagle rozbłysły. -Nienawidzę go! Nienawidzę ich wszystkich!

Przez dłuższą chwilę Leslie gładziła siostrę po ręku. O ileż łatwiej byłoby ją pocieszyć, gdyby miała trzy latka. Ale nie miała trzech latek, lecz trzydzieści dwa i w stanie nerwowego napięcia robiła rzeczy, które mogły zagrażać jej zdrowiu. I te długie okresy depresji... Gdzie jest Tony? Kiedy się pojawi? Gdzie jest pomoc?

- Może tak czujesz, Di, ale naprawdę jesteś po prostu wściekła.

- Nie jestem... wściekła... - Znów zachłysnęła się płaczem.

Leslie uniosła się z kolan, przysiadła na poręczy fotela i próbowała otoczyć siostrę ramieniem. Ta jednak opierała się, wciskając głębiej w oparcie, więc Leslie musiała zadowolić się trzymaniem jej za rękę.

- Może coś ci przynieść? Wina? Ciepłego mleka? Nadal cicho szlochając, Diane potrząsnęła głową.

- Może się położysz?

- Nie...mogę. Sypialnia jest zrujnowana.

- Połóż się tu, na sofie, przyniosę ci koc.

- O, nie! Nie chcę się... położyć!

Leslie, czując się fatalnie w roli terapeutki, zdobyła się jedynie na poklepanie siostry po dłoni.

- Już dobrze, siostrzyczko, posiedzimy sobie tutaj.

- Nie musisz ze mną siedzieć. Jestem takim ciężarem...dla ciebie też.

- Nie, naprawdę nie jesteś - zaprzeczyła gorąco Leslie. W jej oczach malował się ból. Nigdy nie widziała tak jawnej rozpaczy, tak głębokiego cierpienia, jakie ujrzała teraz na twarzy Diane.

Odwróciła wzrok i z ogromną ulgą dostrzegła wchodzącego Tony'ego. Potem znów spojrzała na Diane, z niepokojem oczekując jej reakcji na widok brata.

- Di? - wykrzykną}, klękając przy fotelu. - Jak się czujesz? Zdenerwowana, podniosła wzrok.

- Tony! Nie powinieneś.. .tu być! - spazmowała. - Nie chcę cię widzieć!

- Diane, przyprowadziłem kogoś. Chciałby z tobą porozmawiać. Dopiero wtedy Leslie rozejrzała się z rozpaczliwą nadzieją – i nagle zamarła z szeroko otwartymi oczami. Nadzieja przerodziła się w zmieszanie, powodujące taki zamęt w jej głowie, że ledwo dosłyszała, jak Tony mówi:

- Diane, to jest doktor Ames. Chce ci pomóc.

















































Rozdział 8



Patrzyła zszokowana, jak Tony odsuwa się, by przepuścić Olivera. Doktor Ames... Nim jeszcze pochylił się nad Diane, obrzucił Leslie posępnym spojrzeniem.

- Witaj, Diane - powiedział niskim, ciepłym głosem. - Jesteś w niezbyt dobrym nastroju?

Spojrzała pełnym wyrzutu wzrokiem na Tony'ego, a potem na siostrę.

- Co to ma znaczyć?

Leslie nie była w stanie wykrztusić słowa.

Tony wolał milczeć.

Oliver wybawił ich z niezręcznej sytuacji.

- Chciałbym ci pomóc...

- Ale...ty jesteś...psych...

- Tak, psychiatrą.

Jego cudownie spokojny głos kontrastował z pełnym udręczenia spojrzeniem, którym obrzucił Leslie. Wrażenie, jakie wywarły na niej te słowa, nie pozwoliły jej dostrzec bólu, z jakim musiał się zmagać...

Psychiatra? Ponury żart. Przecież to jest słynny model z reklamy Homme Premier, wolny strzelec, salonowy lew, facet, którego uważała za żigolaka. I to jest jej Oliver - ma jego rysy, jego opaleniznę, jego srebrne pasma na skroni.

A jednak trochę inny... Czy sprawił to elegancki blezer, spodnie od dobrego krawca, koszula, krawat? Roztaczał wokół siebie aurę zdecydowania i siły. Ale to dawało się odczuć nawet na St. Barts. Teraz jednak wyglądał... profesjonalnie.

Oszołomiona Leslie przeniosła spojrzenie na Tony'ego, który akurat patrzył prosto na nią, wyraźnie pozostawiając troskę o Diane fachowcowi. Nagle pojęła, że wiedział o wszystkim. I wiedział od razu, do kogo ma zadzwonić.

Czując, że jest zbędna i że prawie się dusi, odwróciła się gwałtownie i ruszyła ku drzwiom. Jednak Oliver zdążył złapać ją za ramię.

- Może zaczekałabyś w drugim pokoju? - poprosił łagodnie. -Chciałbym później zamienić z tobą kilka słów.

Świetnie panował nad swoimi głosem i twarzą, i tylko gorączkowy uścisk palców na jej przegubie świadczył o wewnętrznym wzburzeniu. Cóż mogło być dziwnego w tym, że lekarz pragnie dodać otuchy zdenerwowanej siostrze pacjentki?

Puścił ją i z zawodową troską zwrócił się ku Diane. Tony jednak nie dał się zwieść pozorom i szybko wybiegł za Leslie.

Zobaczył, jak stoi w otwartych drzwiach frontowych i łapczywie wdycha chłodne powietrze.

- Leslie, posłuchaj, przecież wszystko jest w porządku. Cóż takiego złego jest w psychiatrach?

- Psychiatra? - powtórzyła tępo. - Nie wierzę. On jest modelem. Przystojnym modelem.

- Nie, Les. Jest przystojnym psychiatrą, który czasami występuje jako model.

- Ale... on nie może... ja nigdy... - Zmieszana potrząsnęła głową i oparła się o drzwi.

- Les, nic takiego się nie stało...

- Nic takiego? - wykrzyknęła wściekle, wyładowując swoją frustrację na bracie. - Łatwo ci mówić! Nie spędziłeś z nim tygodnia na St. Barts! Nie musiałeś wierzyć w jego łgarstwa!

Z rozpaczą odwróciła głowę.

- Nic mi nie powiedział - wyszeptała. - Nie powiedział mi o takiej rzeczy...

Tony bezsilnie patrzył na udrękę siostry. Tak łatwo mógłby jej uzmysłowić, jak cierpi Oliver, lecz wiązała go obietnica dana przyjacielowi. Wystarczająco źle się stało, że właśnie dziś doszło do konfrontacji. Za to również czuł się odpowiedzialny. Zbyt późno zaczął zastanawiać się, jak odwieść Leslie od pozostania u siostry, gdyż w pierwszej kolejności myślał o Diane. Na Brada nie miał co liczyć. Nawet teraz, gdy było już po wszystkim, stał oparty o drzwi jadalni, zgnębiony, ze spuszczonym wzrokiem, całkowicie wyprany ze swego słynnego wdzięku.

- Les, wyjdź stamtąd, przeziębisz się - nalegał.

Spojrzała na niego błędnym wzrokiem, a potem, jakby tknięta nagłą myślą, odepchnęła drzwi i wbiegła do przedpokoju. Niestety, wyłącznie po to, by porwać futro, porzucone przez Brada na krześle.

- Dokąd idziesz? - zapytał podejrzliwie. Wyszarpała z kieszeni kluczyki i ruszyła do wyjścia.

- Do domu.

Czuła zamęt w głowie i pragnęła jedynie samotności, by w spokoju wszystko przemyśleć.

- Poczekaj, nie możesz odjechać!

- Dlaczego?!

- Diane ciebie potrzebuje.

- Diane ma fachową opiekę. On jest przecież fachowcem, jak rozumiem - sarknęła.

- I to najlepszym. Ale potrzeba jej również naszego wsparcia.

- Przecież zostajesz ty i Brad. Mam poczucie, że jestem jej najmniej potrzebna.

Była już w połowie schodów.

- Ale Oliver mówił, że masz poczekać...

- Powiedz Oliverowi - odkrzyknęła, biegnąc do samochodu - że nikt nie będzie mi rozkazywał! A już zwłaszcza on!

- Leslie!

Zatrzasnęła z łomotem drzwiczki. Tony stał bezsilnie na podjeździe i patrzył, jak wóz nawraca i z rykiem wypada z uliczki. Pozostało mu tylko modlić się, żeby dojechała bezpiecznie. Rzucił okiem na zegarek i w przybliżeniu obliczył, kiedy powinna znaleźć się w domu, po czym zawrócił do drzwi postanawiając, że zadzwoni.

Oliver przysunął sobie krzesło do fotela Diane i przemawiał do niej spokojnym, pocieszającym tonem. Na widok Tony'ego poklepał ją po ramieniu i wstał. W przedpokoju zaczęli rozmawiać ściszonym szeptem.

- Myślę, że najgorsze ma już za sobą. Jest wyczerpana i zdezorientowana. Dam jej coś na sen.

Zerknął w stronę nadchodzącego Brada, a potem zwrócił się do Tony'ego.

- Czy ktoś będzie mógł z nią zostać?

Nagle zmarszczył brwi i powiódł wokoło spojrzeniem.

- Gdzie jest Leslie?

- Pojechała do domu - powiedział Tony z wahaniem, widząc jak przyjaciel nagle zaciska szczęki.

Oliver przeczesał palcami czuprynę.

- Coraz lepiej - mruknął pod nosem i Odwrócił się do Brada.

- Pańska żona jest wytrącona z równowagi. Potrzebuje odpoczynku i spokojnej rozmowy. Zostanę z nią, dopóki nie zaśnie. Czy może pan przyprowadzić ją do mnie jutro rano?

Brad zareagował z dziwnym rozdrażnieniem.

- Nie uważa pan chyba, że powinna być, hm, hospitalizowana?

- Nie, nie uważam. Hospitalizacja pogorszyłaby tylko jej stan.

- Pomimo tego, co zrobiła? - prowokująco dopytywał się Brad. - Co będzie, jeśli obudzi się i na nowo wpadnie w szał?

- Nie wpadnie. Dała już ujście swojej agresji a my zaoferowaliśmy jej pomoc. Teraz potrzebuje zrozumienia i wsparcia.

- Ona nie chce, żebym cokolwiek dla niej robił. Próbowałem, ale nawet nie dopuszcza mnie do siebie.

- Dlatego, że to przede wszystkim pan jest jej problemem -stwierdził Oliver z wyraźnym brakiem sympatii dla człowieka, który nawet nie dostrzegł nasilających się objawów depresji u żony. Tony opowiedział mu historię małżeńskiego pożycia Weitzów i choć z zasady nie powinien ferować sądów, tym razem nie mógł ukryć jawnej niechęci. Równie trudno było mu opanować dojmującą potrzebę opuszczenia tego domu i pojechania do Leslie. - Tony mówił mi, że macie gosposię.

- Niewielka z niej pomoc - burknął Brad. - Przez cały czas siedziała schowana w kuchni.

- Mogę z nią porozmawiać?

- Pewnie tak. - Brad niechętnie ruszył do kuchni, po drodze zirytowanym wzrokiem zerkając ku jadalni.

- Przyjemniaczek...- Oliver nie mógł powstrzymać się od komentarza.

- Och, tak. Ale Diane go kocha. A przynajmniej kochała.

- I nadal tak jest, inaczej nie znalazłaby się aż w takim dołku psychicznym.

- Naprawdę? Jakie są w takim wypadku prognozy?

- Rozmawiałem z nią zbyt krótko. Ale biorąc pod uwagę to, co mi opowiadałeś, myślę, że terapia może dać rezultaty.

- Możesz jej pomóc?

- To wymaga czasu. - Zasępił się. - Z drugiej strony nie sądzę, żebym się nadawał.

- Ty? Przecież jesteś najlepszy.

- Nieważne, ale jestem również emocjonalnie zaangażowany w związek z Leslie, a to może poważnie skomplikować proces leczenia.

Wepchnął ręce w kieszenie i stanął w wykuszu okna w holu. Tony szybko znalazł się u jego boku.

- Daj spokój, Oliverze. Nie zmuszaj mnie, bym szukał kogoś innego do tak delikatnej sprawy.

Dziwnie nalegający ton jego głosu przyciągnął uwagę Olivera.

- Twoja rodzina nie ma wielkiego przekonania do psychiatrii, prawda?

- Dlaczego tak mówisz?

Bo w większości rodzin z waszego środowiska psy chiatrzy zadomowieni są na dobre. Jestem zaskoczony, że nikt z was wcześniej nie pomyślał o sprowadzeniu pomocy.

- Nie chcieliśmy się mieszać. Sądziliśmy, że to sprawa między nimi dwojgiem. Dopiero dziś przekonaliśmy się, jak poważna jest sytuacja. Leslie przez cały tydzień nie udało się zobaczyć z Diane i... -urwał, widząc wyczekujący wzrok Olivera. - Niech ci będzie. Nie jesteśmy fanami psychiatrii. Moja matka była bardzo nieszczęśliwa w ostatnich latach swego życia. Niewiele się o tym mówiło, ale wszyscy byliśmy zgodni, że facet, do którego chodziła, raczej jej zaszkodził, niż pomógł.

- Chodziła do psychiatry? Leslie nic mi o tym nie wspominała. Dlaczego?

- Z powodu depresji, wieku, osamotnienia.

- Mając męża i czwórkę dzieci?

- Właśnie, chciała mieć męża, ale zawsze był nieobecny. Wiesz, wyjazdy służbowe i tego typu rzeczy... Dzieci mogły zaspokoić jedynie część jej potrzeb - a przecież miała tyle innych, które nigdy nie zostały spełnione.

- Jak umarła?

- Nie, nie popełniła samobójstwa, jeśli o to ci chodzi. Miała raka. Myślę, że po prostu...zrezygnowała z walki. W sumie niewielka różnica.

Oliver nie zdążył zareagować, gdyż pojawił się Brad, prowadząc spłoszoną kobietę. Oliver łagodnie zwrócił się do niej prosząc, by czuwała przy swojej pani w nocy. Diane nie może obudzić się sama w ciemnościach. Powinno się dbać o nią i podać wszystko, o co poprosi. A gdyby były jakieś problemy, należy go wezwać.

Następnie wrócił do Diane, dał jej środki uspokajające i zaprowadził do drugiej, ocalałej z pogromu sypialni.

Przez cały czas prowadził z nią spokojną rozmowę, zachęcając, by mówiła jak najwięcej. Poprosił o szklankę ciepłego mleka i podtrzymywał Diane, gdy piła. Wreszcie, kiedy środki nasenne zaczęły działać, siadł u jej wezgłowia i pomimo diabelskiej pokusy natychmiastowego odejścia czuwał, aż zasnęła na dobre.

Leslie pragnęła być jak najdalej od tego wszystkiego. W jej myślach panował zamęt, którego nie zdołała uspokoić ani wymagająca skupienia jazda przez miasto, ani znajome, przytulne ciepło domu, ani nawet kieliszek ulubionego wina. Przejrzała pocztę, włączyła telewizor, przez chwilę skakała po kanałach, a potem wyłączyła odbiornik. Poszła do lodówki, przejrzała jej zawartość i zatrzasnęła drzwi, nie tykając niczego.

Ocierając samotną łzę, powlokła się po schodach do sypialni i położyła nie zapalając światła. Była zbolała, zmęczona i wyczerpana emocjonalnym napięciem, które dławiło ją jak zaciśnięty węzeł.

Kiedy zadzwonił telefon, zerknęła tylko w jego kierunku. Zadzwonił po raz drugi, trzeci i czwarty, kiedy wreszcie pomyślała, że może to być Brenda, niepokojąca się o Diane.

- Halo? - zgłosiła się ostrożnie, gotowa rzucić słuchawkę na dźwięk głosu Olivera.

Dzwonił Tony.

- Bogu dzięki, dotarłaś do domu - westchnął z ulgą.

- Oczywiście. A co miałoby się stać?-zapytała z nagłą irytacją.

- Tak ostro wystartowałaś, że się bałem. Oliver nie był zachwycony twoim zniknięciem.

- Trudno. A co z Diane? -Położył ją do łóżka.

- Bardzo interesujące.

- To znaczy zaprowadził do sypialni, dał środki na sen i powiedział, że posiedzi z nią, aż zaśnie.

- A co potem?

- Potem najprawdopodobniej pojedzie do ciebie. Leslie najeżyła się.

- I to ma być cała terapia dla Diane? Porcja piguł i pogawędka na dobranoc?

- Jutro przyjmie ją w swoim gabinecie.

- Jak to miło z jego strony.

- Żebyś wiedziała. Zdaj sobie sprawę, że poumawiał się już z innymi pacjentami, a ponadto ma poważne zastrzeżenia co do własnej roli, ze względu na związek z tobą. Proszę cię, Leslie, przestań stwarzać problemy.

- Związek ze mną - mruknęła do siebie. - Jaki związek? Oparty na kłamstwach?

Tony próbował perswazji, lecz poniechał jej po chwili z obawy, że pogorszy tylko sytuację.

- Słuchaj - użył swego najbardziej pojednawczego tonu - Oliver zaraz ci wszystko wytłumaczy. Teraz muszę kończyć, zadzwonię później.

- Dobra, dobra - burknęła, wracając w ciemnościach do łóżka. Nie zdawała sobie sprawy, ile czasu tak leżała, niezdolna zmobilizować się do niczego, poza roztrząsaniem, jak mogła dać się znów oszukać. To bolało. Bardzo bolało.

Nie zdziwiła się, usłyszawszy dzwonek u drzwi. Męskie reakcje są łatwe do rozszyfrowania, jeśli w grę wchodzi urażone ego. A jego miłość własna musiała ucierpieć, gdy odmówiła czekania w domu Diane. Doprawdy, nie trzeba było psychiatrycznego geniuszu, by rozszyfrować jego taktykę.

Leżała w ciemnościach, nasłuchując. Dzwonek dźwięczał bez przerwy. Kiedy zastąpiło go walenie w drzwi, skuliła się tylko na boku i naciągnęła koc na głowę. Gdy dzwonek znów włączył się do akcji, odwróciła się na drugi bok. Na dźwięk dalekiego echa swojego imienia doznała złośliwej satysfakcji. Męskie ego musiało mocno ucierpieć. Marne to jednak pocieszenie wobec terapii wstrząsowej, jaką jej zafundował!

O dziwo, po kilku minutach zapadła cisza. Nagle czujna, próbowała nasłuchiwać, czy Oliver nie krąży koło domu. Cóż jednak mogła usłyszeć, skoro sypialnia znajdowała się na piętrze, izolowana przez grube zimowe okiennice, a pokrywa śniegu na zewnątrz tłumiła kroki jak puszysty dywan?

Dobiegł ją jednak jakiś dźwięk. Wstała, nadal czujnie nasłuchując. Czyżby trzasnęły drzwi? W kuchni? Usłyszała kroki i ogarnęła ją panika. Ktoś jest w domu. Ktoś się włamał. Alarm...dlaczego nie dzwoni? Zapomniała go włączyć po wejściu? Pamiętała, że wszystko pozamykała. Przyciskając rękę do piersi, dudniącej od oszalałych uderzeń serca, stała jak wrośnięta w podłogę, myśląc, że powinna zadzwonić po policję i czekając jeszcze, czekając...

- Leslie! Odezwij się! Wiem, że tu jesteś.

Serce waliło jej nadal, lecz poczuła nagły przypływ ulgi. Słyszała kroki na dole, krążące po salonie, jadalni, bibliotece i holu. Bezszelestnie wyślizgnęła się z sypialni i stanęła w cieniu u szczytu schodów, gdzie nie sięgał blask jarzących się na dole świateł.

Kiedy Oliver doszedł do schodów i spojrzał w górę, dostrzegł Leslie natychmiast. Przez moment stał, z nogą na pierwszym stopniu, wsparty o poręcz.

- Zejdź do mnie, Les - poprosił spokojnie. - Musimy porozmawiać.

- Jak się tu dostałeś?

Narzuciła swojemu głosowi ton równie opanowany.

- Przez garaż. Zamek w wewnętrznych drzwiach okazał się dziecinną zabawką.

- To jest włamanie i naruszenie prywatności, Oliverze. Czyżbyś ujawnił kolejny ze swoich talentów?

Nie ruszyła się, nie chcąc tracić drobnego przywileju patrzenia na niego z góry.

- Co nie zmienia faktu - rzucił, ściągając płaszcz i ciskając go na poręcz - że zamek jest do niczego. Mogłabyś pomyśleć o lepszym zabezpieczeniu. Dziwę się, że nikt się tu jeszcze nie włamał.

- Owszem, kiedyś. Dlatego założyłam alarm.

- Rzeczywiście, znakomicie zadziałał!

- Zapomniałam go włączyć.

- Cudownie! Twoje towarzystwo ubezpieczeniowe byłoby zachwycone. Ale starczy już, Leslie. Zejdź. Nie mogę tak stać i przemawiać do ciemności. Chciałbym widzieć twoją twarz.

Zacisnęła palce na drewnianej poręczy.

- Czemu tak ci to przeszkadza? Bo nie możesz śledzić moich reakcji i odpowiednio programować swoich słów? Nie możesz analizować stanu mojego umysłu i układać swoich strategii? Bo nie...

- Leslie! Schodź natychmiast! - wybuchnął, a potem zaklął cicho i zniżył głos. - Proszę cię, oboje mieliśmy taki męczący dzień. Jestem wykończony i równie wściekły na wszystko, jak ty.

- Nie wierzę - upierała się, powodowana narastającym rozdrażnieniem. -Wyobrażam sobie, jak się musiałeś cieszyć, że szarada tak długo pozostała nie rozwiązana. Naprawdę zabawne.

Bez słowa popatrzył w jej stronę, rozluźnił węzeł krawata, odwrócił się na pięcie i ruszył do salonu. Nasłuchując wyobrażała sobie, jak podchodzi do barku, wyjmuje kieliszek, otwiera podręczną lodówkę i wyciąga tę samą butelkę wina, którą wcześniej otworzyła. Dopiero kiedy z dołu dobiegł odgłos zamykanych drzwiczek, powoli zaczęła schodzić.

Czekał na nią u podnóża schodów z dwiema szklaneczkami w ręku. Minęła go z dumnie podniesioną głową i bez słowa przeszła do salonu. Był duży i nie miał tak intymnej atmosfery, jak jadalnia, toteż najmniej go lubiła. Tym razem jednak duchowo jej odpowiadał. Potrzebowała przestrzeni. Potrzebowała również wysokiego muru, którym mogłaby się odgrodzić. Nagle poczuła się bardziej słaba i bezbronna, niż kiedykolwiek. Musiała zmobilizować całą odwagę, by ze spokojem zasiąść w fotelu i arogancko odwrócić głowę.

Czekała w ciszy, z postanowieniem, że nie zrobi pierwszego kroku, by nie poczuł się zbyt swobodnie. Sama czuła się straszliwie nieswojo.

Drążył ją wszechobecny, niemal fizyczny ból. Oliver przełknął kilka łyków wina, jeszcze rozluźnił krawat i rozpiął górny guzik koszuli.

- Miałem ci wszytko powiedzieć w Berkshires - oznajmił spokojnie.

- Miałeś.

Nie było to pytanie, a raczej stwierdzenie, za którego cyniczny ton została natychmiast skarcona przeszywającym spojrzeniem jego oczu.

- Miałem powiedzieć ci to, kiedy już znajdziemy się sami wśród gór, żebyś w tym odciętym od świata miejscu nie mogła wybiec z domu i odjechać z piskiem opon. Miałaś naprawdę głupi pomysł, Leslie!

- Doprawdy dziwne. - Zagryzła wargi ze złości. -A myślałam, że całkiem niezły. Nie byłam tam potrzebna. Diane trafiła przecież w ręce specjalisty.

- A nie pomyślałaś o nas?

- Nasz los był również w rękach specjalisty.

- Był? - zapytał zgryźliwie. -I myślisz, że wszystko się skończyło?

Pociągnęła łyk wina, nawet nie smakując, a potem następny, jakby pragnęła przywrócić ciepło swojemu lodowatemu wnętrzu. Podkuliła nogi pod siebie i otuliła się ramionami.

- Tak myślę - wyszeptała. - Zniszczyłeś wszystko.

- Tak ci się tylko wydaje - zaprzeczył z mocą. Mięśnie szczęk napięły mu się, a ramiona wyprostowały. — Nie jestem Joe Durandem, Leslie. Nie zrobiłem nic złego. I nie chciałem cię zranić. To byłaby ostatnia rzecz, jaką chciałbym zrobić.

- Kłamałeś. -Nigdy nie kłamię.

- Powiedziałeś, że jesteś modelem. Nie psychiatrą. Modelem.

- Bo jestem nim. Widziałaś reklamy ze mną. Pozuję, bo sprawia mi to radość. I nigdy nie powiedziałem, że nie jestem psychiatrą. Ja po prostu - zniżył głos - nie powiedziałem, że nim jestem.

- Nie jest to kłamstwo?

- Formalnie - nie.

- Dzielisz włos na czworo, Oliverze. Chcesz, żebym się dalej łudziła, że...och, do licha. — Oczy jej się zaszkliły i szybko pociągnęła następny łyk wina.

- Mów dalej.

Mówić? Żeby z satysfakcją mógł zobaczyć, jak cierpi? - Nie.

- Rozczarowujesz mnie. Jesteś kobietą o zdecydowanych poglądach. Czy chcesz powiedzieć, że nagle zachowasz je na swój użytek? Gdzie ta kobieta, która bez ogródek wypytywała mnie, dlaczego wolę spędzić tydzień na Karaibach w jej willi, a nie w pobliskim hotelu?

- Może ta kobieta boi się twoich odpowiedzi. Może wie, że już nie może im ufać.

Widząc grymas bólu na jego twarzy doznała nikłej satysfakcji, lecz w następnej chwili zapadła w ponure milczenie. Trwała z pochyloną głową, nie dostrzegając, jak Oliver odstawia swoje wino na stolik. Dopiero kiedy wsparł się na poręczach fotela, nagle uświadomiła sobie bliskość jego silnego ciała.

- To tylko wymysły. - Głos sączył się jej prosto do ucha. - Duma tej kobiety została zraniona, a ona sama jest bezbronna i zakochana...

Gwałtownie poderwała głowę.

- Nie jest!

- Nie? - zapytał niskim głosem, z wargami nadal tuż przy jej policzku.

Przymknęła oczy, ogarnięta nagłym bezwładem. Był tak blisko, na wyciągnięcie ręki, taki ciepły. Jego zapach, czysty i naturalny nawet pod koniec dnia, przyprawiał jej zmysły o zamęt Przez cały tydzień marzyła, by z nim być. Tak strasznie go pragnęła...

- Nie - z wysiłkiem zmusiła się do kłamstwa. Dlaczego miałaby nie skłamać, skoro on to robił?

- Kocham cię, Les - wyszeptał z zamkniętymi oczami, wszystkimi zmysłami chłonąc jej bliskość. Przez cały tydzień marzył, by być z nią. Tak strasznie jej pragnął...

- Nie! - wrzasnęła i wykorzystując moment zaskoczenia, wywinęła mu się. Nie zważając na trzymaną w ręku szklankę wina, skoczyła w stronę kominka i stanęła, obracając się ku niemu. - Nie! -zaczęła krzyczeć, drżąc na całym ciele. - Nie chcę tego słyszeć! Miałeś wystarczająco dużo czasu, by mi to powiedzieć. Wystarczająco dużo, by powiedzieć mi cokolwiek. Teraz już za późno. W nic nie uwierzę!

- Leslie. - Ruszył ku niej.

- Nie zbliżaj się! - zawyła, tuląc się do marmurowego gzymsu kominka. Nie posłuchał. Spróbowała przemknąć się bokiem, lecz silne ręce przygwoździły ją za ramiona. -Puść! Nie chcę, żebyś mnie dotykał!

- Najpierw mnie wysłuchasz — odparł z naciskiem, a potem syknął, gdy kopnęła go w goleń. Pomimo to nie zwolnił chwytu, a potem jedną ręką wyjął jej z dłoni niebezpieczną szklankę z winem.

- Naprawdę, Les, to dziecinada.

- Nic nowego dla ciebie! - wykrzyknęła z pasją, próbując wyszarpnąć się z uścisku. - Nerwowe ataki są twoją specjalnością.

Wiła się i wykręcała, lecz bez skutku. Nawet kiedy uniosła kolano, pokrzyżował jej plany, z łatwością blokując cios.

- Kiedyś już opowiadałaś mi o tym triku, pamiętasz?

- I nie przyszło mi do głowy, że będę zmuszona wypróbować go na tobie. Pozwól mi odejść!

- W żadnym razie - zapewnił, prowadząc ją w stronę sofy. Posadził ją w samym rogu i opierając jedną rękę na poręczy, a drugą na wezgłowiu, zablokował drogę ucieczki.

- Teraz wreszcie wysłuchasz, co mam do powiedzenia. Mam cię trzymać, czy będziesz grzeczna?

- Dobrze, już będę grzeczna.

Wpatrywał się w nią nieruchomo przez dobrą minutę, aż wreszcie z wysiłkiem wciągnął powietrze i odszedł w najdalszy kąt pokoju, odwracając się ku niej plecami, z rękami głęboko wepchniętymi w kieszenie.

- Kiedy Tony podsunął mi pomysł spędzenia tygodnia na St.Barts, uznałem to za wspaniałą okazję. Byłem przemęczony, potrzebowałem odpoczynku. Kiedy powiedział mi o tobie i swoim niewinnym żarciku, wcale się nie zniechęciłem. Brzmiało to zabawnie i zupełnie niewinnie. Mówił, że jesteś typem kobiety niezależnej i będziesz robiła to, na co masz ochotę, nie zawracając sobie głowy moją obecnością. Toteż pierwszego dnia nie spodziewałem się niczego innego, jak tylko miłej towarzyskiej rozmowy. A nade wszystko nie spodziewałem się, że rano wyrwie mnie ze snu uroczy fiołkowy elf z pękającą od kataru głową.

- Uroczy? - skrzywiła się.

Głos Olivera nabrał miękkich tonów.

- Tak, uroczy i śliczny.

- Daj spokój, przecież byłam rozgorączkowana i spocona. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowała, były słodkie przekomarzania, zwłaszcza że była na nie wyjątkowo podatna.

- Rozgorączkowana i spocona, a również świeża i śliczna. . .i tak bardzo potrzebująca mojej opieki.

Zbliżył się o kilka kroków.

- Nawet nie wiesz, co znaczy w dzisiejszych czasach, dla mężczyzny w moim wieku, czuć się komuś potrzebnym.

Popatrzyła na niego sceptycznie.

- Przecież stale cię ktoś potrzebuje! Chociażby Diane albo cała masa nieszczęśliwych ludzi, którzy snują się po Manhattanie czekając, aż się pojawisz.

- W sensie profesjonalnym, tak. Ale chodziło mi o życie osobiste, gdzie naprawdę cudownie jest choć raz poczuć się. potrzebnym.

- Żeby podbudować swój obraz jako opiekuńczego „macho"?

Zacisnął wargi.

- Wizja opiekuńczego „macho" blednie wobec pozy niezależnej kobiety o ostrych pazurach. Wierz mi, Leslie, nie do twarzy ci z takim cynizmem.

Nie znalazła na podorędziu żadnej celnej riposty. Zresztą miał rację. Wbiła wzrok w swoje kurczowo splecione ręce i słuchała, jak Oliver znów mówi, łagodniejszym tonem.

- Postrzegałaś mnie jako mężczyznę z reklamy. I nie skłamię, jeśli powiem, że mi to pochlebiało.

Widząc, że wzięła głęboki oddech, by zaprotestować, powstrzymał ją gestem ręki.

- Nie, nie, Leslie, nie kpię z ciebie. Czysto egoistycznie się tym cieszyłem. Był to dla mnie nowy wizerunek własny. Może nie uwierzysz, ale potrzebowałem tego.

- Nie uwierzę - stwierdziła bez ironii. Była zdumiona. To nie miało sensu. - Co właściwie jest złego w byciu psychiatrą?

- A lubisz psychiatrów?

- Nie...ale moja sytuacja jest inna, a nastawienie czysto emocjonalne. Obiektywnie doceniam fakt, iż specjalizację psychiatrii odbywa się po normalnych studiach medycznych.

- Doceniam - mruknął z odcieniem sarkazmu w głosie. - Tym niemniej większość ludzi nie myśli tak, gdy przychodzi do mnie. Zastanawiają się tylko, jak pilnie wsłuchuję się w ich wynurzenia, jak wnikliwie odgaduję ich myśli, i jak bardzo sam muszę być neurotyczny. Masz pojęcie, jakie to jest nużące?

- Nie lubisz swojej pracy?

- Kocham moją pracę.. .kiedy jest pracą. Ale nie przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Nie wtedy, gdy chcę się zrelaksować. Nie wtedy, gdy idę na przyjęcie czy do teatru. To jest straszliwie frustrujące, gdy stale przyczepiają ci etykietkę. W żadnym razie nie chcę identyfikować się z moimi co bardziej zblazowanymi kolegami. Poza tym, jestem mężczyzną.

Mówił coraz bardziej podniesionym głosem, aż nagle, jakby napięcie prysło jak bańka mydlana, złagodniał i dokończył cicho:

- Dlatego nie kwapiłem się, by wyprowadzić cię z błędu, kiedy nabrałaś przekonania, że jestem modelem. To był dla mnie odpoczynek. Czy może być lepsza droga ucieczki od rzeczywistości, niż przyjęcie nowej tożsamości?.

Mówił z takim przejęciem, że niemal mu uwierzyła. Niemal, lecz nie całkiem. Wcześniej też sprawiał wrażenie szczerego, a kiedy uwierzyła, została poniżona.

- Jak mogłeś pozwolić, bym mówiła tyle rzeczy? - drążyła. - Tyle rzeczy o kobietach, pozowaniu i starzeniu się. Pomyślałam nawet, że twoi rodzice mogą ze wstydem myśleć o tym, co robi ich syn.

Ku jej uldze, Oliver nie roześmiał się.

- Wszystko, co mówiłem, było prawdą, Les. Moi rodzice są dumni z tego, co robię. I naprawdę pozuję do zdjęć. I choć traktuję to jako hobby, mam z tego znaczne dochody.

Oparł się o gzyms kominka i zabłądził spojrzeniem w czeluść wystygłego, zasłanego popiołem paleniska.

- Pozowanie jest dla mnie ucieczką. Popołudnia, kiedy mogę robić coś tak niezobowiązującego i zabawnego, działają na mnie ożywczo. Bardzo tego potrzebuję od czasu do czasu.

Leslie nie zdołała odkryć błędu w jego rozumowaniu. Oliver nie zdołał zrozumieć, dlaczego popełnił błąd.

- Powinienem powiedzieć ci o wszystkim.

- Powinieneś. Czemu tego nie zrobiłeś?

Dojrzała w jego spojrzeniu ów znany już wyraz bezbronności. Opuściła wzrok, bojąc się własnego wzruszenia. Ale słyszała niecierpliwie rzucane słowa.

- Nie zrobiłem, bo z początku bawiła mnie nowa rola. A potem, w miarę jak mijał tydzień, stawała się ograna. Kiedy w pewnym momencie uświadomiłem sobie, że jesteś dla mnie kimś wyjątkowym, osaczyła mnie twoja obsesja szczerości.

- Dlaczego więc nie byłeś szczery?

- Bo się bałem, rozumiesz?! - wybuchnął, wściekły, sfrustrowany i zmieszany, podobnie jak ona sama.

- Ty? Ty się bałeś?

- Tak. Właśnie ja. Chciałem ciebie. Potrzebowałem ciebie. Pojąłem, że od lat czekałem na kogoś takiego, jak ty. Czułem, że jesteśmy dla siebie stworzeni. I nie wiedziałem, co robić. Z jednej strony nie chciałem, byś dowiedziała się, że jestem psychiatrą. To...to bywa czasem tak skomplikowane. Prościej jest być modelem. Z drugiej strony wiedziałem, że zranię cię, jeśli ci nie powiem.

Wziął głęboki oddech i zrobił gest pełen rezygnacji.

- Stara historia. Z każdym mijającym dniem było mi coraz trudniej. Im dłużej zakłamywałem sytuację, tym bardziej bałem się przyznać. Wesoły żart stał się ponurym dowcipem. Kiedy zbliżał się powrót do Nowego Jorku, wiedziałem już, że cię kocham. Nienawidziłem siebie za fałsz i rozpaczliwie szukałem sposobu, jak naprawić swój błąd, by jednocześnie nie stracić cię na zawsze.

Urwał ze ściśniętym gardłem. Patrzył na Leslie i nienawidził siebie za wyraz cierpienia, który wywołał na jej twarzy. Musiał istnieć sposób przekonania jej o jego miłości. Zacisnął rękę na kracie kominka, aż zbielały mu kłykcie.

- Próbowałem powiedzieć ci prawdę, Leslie. Próbowałem wiele razy w ciągu tamtego tygodnia. Ale nie pozwoliłaś na to, a ja, zamiast nalegać, zadowoliłem się tylko próbami. Czasami zastanawiałem się, czy coś wiesz. Raz w żartach nazwałaś mnie „doktorem Amesem", kiedy indziej żądałaś, bym przestał bawić się w psychoanalizę. Pamiętasz? - Jego głos stał się rozmarzony. - Byliśmy wtedy na tarasie...

Zaczął iść ku niej, lecz szybko zerwała się z sofy, pobiegła do okna i stanęła przy nim, odwrócona plecami. W eleganckich spodniach z wełny, bluzce i sweterku wyglądała w każdym calu jak kobieta sukcesu, jak troskliwa opiekunka dzieci, jak kobieta, którą kochał.

- Pamiętam twoją reakcję - przemówiła nieobecnym głosem, tak jak i on wracając myślami do St.Barts - kiedy chciałam wiedzieć, czy Tony opłacił cię za umilanie mi pobytu. Roześmiałeś się i odpowiedziałeś, że przyjazdu na wyspę nie potraktowałeś zawodowo. Powinnam lepiej zastanowić się nad twoimi słowami, ale sądziłam, że mówisz o pozowaniu. Pomimo całej swojej ostrożności w głębi duszy tak bardzo chciałam ci uwierzyć. - Pokręciła głową z zakłopotaniem.

- Co się ze mną dzieje? Po historii z Joe przysięgłam sobie, że nigdy nie stracę głowy. A tu jeden tydzień z tobą -i proszę! - znów zgłupiałam.

Nagle poczuła, jak Oliver staje u jej boku.

- Kocham cię, Les - wyszeptał ochryple. -I myślę, że gdybyś nie była tak rozżalona i wściekła, wyznałabyś mi to samo.

- Wcale nie jestem - zaprzeczyła, patrząc na niego błagalnym spojrzeniem wielkich fiołkowych oczu. - Ja tylko czuję się.. .oszukana.

- Och, Les- jęknął- nie oszukałem cię.

Chciał pogłaskać ją po policzku, lecz wykręciła głowę i ręka opadła mu bezsilnie.

- Wszystko, co dotyczy mnie, nie uległo zmianie. Psychiatra i model w jednej osobie. Jeśli mogłaś pokochać modela, czemu nie możesz pokochać psychiatry?

- Nie pokochałam modela! - krzyknęła, chwytając się jak ostatniej deski ratunku iluzji, która mogła wybawić ją spod władzy Olivera. Teraz bowiem czuła potrzebę dotknięcia go, tulenia się do niego i bycia przytulaną, potrzebę poddania się porywowi szalonej pasji. - Owładnęła mną romantyczna atmosfera wyspy. I tylko to. Nic więcej.

- I dlatego byłaś tak niespokojna w czasie podróży do domu? Dlatego tak chętnie zgodziłaś się na spędzenie ze mną weekendu? I skoro tak żywiołowo mi się oddawałaś, czy nie zrobiłabyś tego teraz, gdybym porwał cię do sypialni? A mówiłaś, że nie sypiasz z byle kim. Pamiętasz?

Wszystko jedno, czy sprawiła to praktyka zawodowa, czy przyrodzona bystrość - w każdym razie pytania zadawał celne.

- Jesteś dobry w łóżku - usłyszała swój własny głos, chłodny, mimo ogarniającego ją wewnętrznego wrzenia. - A ja potrzebowałam ucieczki. Może nie ty jeden próbowałeś uciec od swojego obrazu. Może ja również chciałam na tydzień wyjść z roli sumiennej nauczycielki i zabawić się. I może było mi naprawdę przykro, że zabawa się kończy. Może przyjęcie zaproszenia na weekend było niczym innym, jak tylko chęcią przeżycia tego jeszcze raz przez dwa ostatnie dni. Może to była także moja gra, Oliverze.

Cios był celny. Oliver wyprostował się nagle.

- Nie wierzę ci.

- Tym gorzej. Wydaje się, że takie odskoki, jak nasz, zawsze są ryzykowne. Zabawne, jak się przez tydzień odgrywało teatr we dwoje, to potem trudno jest pogodzić się z rzeczywistością.

Utwierdzona tymi drobnymi kłamstwami, odwróciła się i skierowała ku drzwiom wyjściowym.

- Myślę, że powinieneś już iść - oznajmiła, nie patrząc na niego. - Gra skończona.

- Nie na długo! - wykrzyknął, wyłaniając się nagle przed nią i obracając twarzą ku sobie. - Nie wierzę ani jednemu twojemu słowu. Znam cię, Leslie. Przenikam cię na wskroś.

Uwolniła ramię z jego uścisku.

- Wobec tego masz podwójny problem. Jeśli bowiem chcesz, żebym ci uwierzyła, będę musiała również uwierzyć we wszystkie tego typu stereotypy na temat psychiatrii. A ja mam swoje sekrety, jak zresztą każdy, i nie podoba mi się myśl o byciu przezroczystą.

Zeszła ze schodków i stanęła z ręką na klamce. Nogi miała jak z gumy.

- A teraz pójdziesz, czy mam zadzwonić na policję i donieść o włamaniu? To raczej zaszkodziłoby twojemu wizerunkowi, nieprawdaż, Ol? Może dokładniej: obu twoim wizerunkom.

Przez długą chwilę stał nieruchomo, wpatrując się w nią. Choć nie wierzył ani jednemu słowu, jakikolwiek sprzeciw pogorszyłby tylko sytuację, Trzeba było spróbować innej drogi. Niestety, nie mógł nawet jasno myśleć. Resztkami energii zmuszał się do opanowania.

- To nie jest koniec, Les.

- Myślę, że jest - wyszeptała, z trudnością utrzymując maskę obojętności, mającą skryć ból.

Skinął tylko głową. Pragnął jej tak bardzo, że odważył się dotknąć jej twarzy. Kiedy szarpnęła się unieruchomił ją palcami wplecionymi we włosy.

- Nie, Les. To, co przeżyliśmy na St.Barts, było niepowtarzalne. Wielu ludzi przez całe życie daremnie czeka na takie chwile. Ja się doczekałem: I za wszelką cenę muszę udowodnić ci, że ty również się doczekałaś. Znaleźliśmy tam coś specjalnego dla siebie, i niech mnie licho porwie, jeśli pozwolę, by się zmarnowało.

Przez ułamek sekundy myślała, że Oliver weźmie ją w ramiona. Oczy jej się rozszerzyły. Z trudnością przełknęła ślinę. Nim zdecydowała się, czy ma walczyć dalej, czy ulec, opuścił rękę, włożył płaszcz i wyszedł.



























Rozdział 9



Minęły długie dwa tygodnie, nim Leslie znów usłyszała o Oliverze. Dwa tygodnie, które poświęciła na przemyślenie od nowa wszystkiego, co zrobili i powiedzieli. Dwa tygodnie, które upłynęły jej na zgłębianiu własnej, duszy. Z początku żyła w nieustannym napięciu, zastanawiając się, kiedy i jak go zobaczy...bo nie wątpiła, że Oliver da o sobie znać. Pomna na błysk w jego oku, gdy mówił o czymś specjalnym, co znalazł dla siebie, z kobiecą intuicją wiedziała, że coś się zdarzy.

Co gorsza, sama również chciała tego czegoś, wyjątkowego i specjalnego. O, tak, bardzo chciała. Od dawna, jeszcze przed St.Barts, miała świadomość, że jej życie jest puste. Bezustannie próbowała wypełnić tę pustkę. Czyż nie zastanawiała się, czy nie wrócić na uczelnię, albo - co gorsza - przejść do rodzinnej korporacji? Jednak każdy z tych wyborów byłby jedynie półśrodkiem, pozwalającym czasowo zapełnić sobie życie. Kochała swoją pracę i nie zamieniłaby jej na inną. Brakowało jej natomiast mężczyzny, domu, własnych dzieci. Miała potrzebę bliskości, partnerstwa, ciepła. Chciała miłości. Miała już trzydzieści lat; czy nie za długo czekała?

Myśli o Oliverze pogłębiały jeszcze samotność. Dręczący żal nie opuszczał jej nawet w chwilach, które spędzała wśród dzieci w swoich ukochanych ośrodkach. Pewne pocieszenie stanowił fakt, iż Diane wydawała się dobrze reagować na terapię. Największą pocieszycielką okazała się jednak Brenda.

- Masz zmartwiony głos, Les - zauważyła w czasie jednego z kolejnych telefonów.

- Martwię się o Di, przecież wiesz.

- I to wszystko?

- A cóż jeszcze?

- Co z Oliverem? Leslie dosłownie zamarła.

- Skąd wiesz?

- Tony mi powiedział.

- Jak mógł!

- Jest twoim bratem. Martwi się.

- To przekaż mu, że wszystko w porządku.

- Wątpię, sądząc po twoim głosie.

- Bren, błagam, przestań. Brenda nie dawała za wygraną.

- Powiedz, czy ten Oliver jest... jakiś specjalny? Cóż za ironiczny wybór słowa. Przez moment Leslie zastanawiała się, czy Brenda potajemnie nie trzyma z nim sztamy. W końcu uznała, że musiał to być przypadek.

- Tak - przyznała z rezygnacją. - Jest.

- Wobec tego daruj mu, Leslie.

Już mu darowała. Swoje serce. Co jeszcze miała zrobić? -Brenda... -ostrzegła.

- Dobrze, ale po prostu spróbuj.

- Próbuję, próbuję - burknęła. I rzeczywiście, próbowała wyobrazić sobie swoją przyszłość, lecz wszystko było mętne. Myśli o Oliverze torturowały ją bezustannie. Byle tylko wytrwać, a będzie dobrze - wmawiała sobie. Ale żal nasilał się, aż pod koniec drugiego tygodnia zaczął przeradzać się w rozpacz.

Wówczas pojawił się kotek. Właśnie przyszła do domu, kiedy zadzwoniono do drzwi. Przez moment zesztywniała, zastanawiając się, czy Oliver nie postanowił znowu wkroczyć w jej życie. Był to jednak tylko firmowy wóz dostawczy, który zostawił jej małą paczuszkę, owiniętą w brązowy papier.

Nie miała pojęcia, co jest w środku, Rozerwała opakowanie i ukazał się prześliczny, słodki pluszowy kotek, jakiego nie widziała od...od dzieciństwa. Kiedy miała siedem lat, został oddany omyłkowo do pralni i nigdy nie wrócił. Oczy jej się zamgliły na widok małego srebrnego kolczyka w jego uszku. Zabawka Steiffa. Zabawka z własnym imieniem. Dla niej wpisano:, Jigs". Drżącymi rękami pogrzebała w pudełku i wyciągnęła kartkę.

To nie kociak-psotnik, goniący za kłębkiem, lecz kotek mruczący, prężący się i ocierający. Może czasem zjeżony. Z miłością - Oliver."

Opadła na najbliższe krzesło, przyciskając maskotkę do serca i wybuchnęła płaczem. Jak mógł zapamiętać taki szczegół? I jak mógł jej to zrobić?

A jednak mógł. Przysłał jej przytulankę, a potem znów zamilkł. Minął kolejny tydzień. Każdego wieczora, wpatrując się w kociaka, biorąc go w rękę i gładząc, myślała o Oliverze, który musiał robić to samo, gdy go kupował. Czuła się jeszcze bardziej smutna i bardziej samotna.

Z czasem, co było do przewidzenia, zaczęła przywykać do myśli, że Oliver jest psychiatrą. Trudno było natomiast przewidzieć, że z coraz większym zaciekawieniem będzie rozmyślać o jego pracy. Nie lada przeskok - między modelem a lekarzem. Teraz, by myśleć o nim jako o doktorze Amesie, musiała stworzyć zupełnie inny jego obraz. Już nie w studio, ubranego w luźny szlafrok, który zrzucał, gdy przychodziła pora upozowania się do zdjęć mających reklamować coś W stylu Homme Premier. Tym razem w gabinecie, odzianego w starannie dobrane spodnie, koszulę, krawat i blezer - słowem w stylu, w jakim zaprezentował się w czasie wizyty u Diane. Tony chwalił go jako specjalistę. I rzeczywiście, wydawało się, że Diane chwilowo zdołała zapanować nad swoimi rozchwianymi emocjami. Tony mówił również, że Oliver jest bardzo zapracowany. I znów wyobrażała go sobie, jak siedzi za biurkiem, odchylony na oparcie fotela i wsłuchany w zwierzenia kolejnego pacjenta, zadając wnikliwe pytania, rzucając sugestie, poświęcając całą uwagę tej jednej osobowości, dopóki nie minie godzina i nie nastąpi zmiana warty.

Pacjenci muszą czuć to zaangażowanie i całkowite skupienie się na ich problemach. Na tym polega jego sztuka. Czyż ona sama nie chce być wysłuchana, potrzebna, kochana?

A jak spędzał wolny czas? Z pewnością prowadził życie towarzyskie i to nie w stylu, jaki przyjąłby, będąc słynnym modelem, Jak na ironię doszła do wniosku, iż musi obracać się w sferach odpowiadających poziomem jej własnej rodzinie. Musiał zrobić karierę. Mieszkanie na Manhattanie, posiadłość w Berkshires, kaprys podróży na Karaiby, nie mówiąc o pięknym złotym naszyjniku, który, o, tak, nosiła stale - wszystko przemawiało za tym, że jest zamożny. I że należy do tego samego świata, którego przed laty się wyrzekła...

W miarę jak mijały kolejne dni, pogłębiała się skłonność Leslie do nagłej zmiany nastrojów, od euforii do rozpaczy. Własna przyszłość bardziej niż kiedykolwiek wydawała się jej czarną studnią. Błądziła na ślepo, dręczona przez niepewność.

Po upływie czwartego tygodnia, ucho pluszowego kotka było już wytarte od nieustannego gładzenia. Koniec marca sygnalizował wiosnę. A wiosna, jak wiadomo, jest czasem radości, narodzin i kochania.

Czy o tym właśnie myślał w dniu, w którym przysłał jej wazonik fiołków? Fiołki nie przywiędłe, jak ona sama pierwszego dnia na St.Barts, lecz świeże i żywe, radosne. Drżącą ręką trzymała wizytówkę, pokrytą znajomym już, zamaszystym pismem.

Nie mogłem się oprzeć. Fiołki zawsze wywołują myśli o tobie. Nie pozwól im zwiędnąć...proszę."

I podpis: „Kocham. Oliver".

Z mocnym postanowieniem traktowania fiołków jako zwykłego podarunku postawiła je na swoim jasnym, drewnianym stole w kuchni i próbowała dalej prowadzić normalne życie.

A fiołki kwitły. Zmieniała im wodę, podcinała, odświeżała. I za każdym razem, kiedy któryś z delikatnych kwiatków wiądł i opadał, miała uczucie, że sama usycha. Kiedy zostało ich tylko kilka, wazonik wyglądał równie samotnie jak ona.

Pewnej deszczowej środy, na którą przypadał akurat zwariowany prima aprilis, Leslie wróciła z pracy i z przerażeniem spostrzegła, że piwnicę zalewa woda, grożąca w każdej chwili zatopieniem pieca. Zmęczona i zdenerwowana na próżno usiłowała uruchomić pompę, gdy zadzwonił dzwonek do drzwi wejściowych. Zajadle walczyła z opornym mechanizmem, kiedy zadzwonił po raz drugi i trzeci. Klnąc, wytarła ręce i wbiegła na schody.

Zerknęła przez judasz u wejścia. Była ocalona! Szybko zaszczekały otwierane zasuwy. Na schodach, kuląc się pod malutkim daszkiem, stał Oliver, w przemoczonym płaszczu z postawionym kołnierzem, z włosami połyskującymi od wilgoci.

Przepuściła go w progu, by mógł uciec z deszczu. Oddychał szybko; musiał biec od samochodu.

- Hej! - powitał ją, strząsając wodę z płaszcza. - Ale leje! Słuchaj, przepraszam, że tak wtargnąłem, ale pomyślałem, że mogę działać tylko z zaskoczenia, inaczej nie będziesz chciała mnie widzieć...

- Bogu dzięki, że jesteś, Oliverze! Znasz się na pompach? -Wyjęła mu z ręki płaszcz.

- Na czym?

- Na pompach!

Zarzuciła szybko płaszcz na wieszak i ruszyła przez kuchnię do piwnicy.

- Wiesz, jak działają... albo co się robi, kiedy się Zepsują?

W kilku skokach pokonała piwniczne schodki, szybko udzielając wyjaśnień oszołomionemu Oliverowi.

- Nie mogę jej uruchomić, a zaraz zaleje piwnicę i jeżeli woda zaleje palenisko, piec wysiądzie, będę bez ogrzewania i...

- Dobrze, już nic nie mów, niech się przyjrzę.

Ściągnął blezer, rzucił go Leslie, podwinął rękawy koszuli i wziął się za robotę. Wymacał i sprawdził jakąś część, tu coś przesunął, tam coś podłubał - a ona przyglądała się w napięciu,

- Nie wiem, jak to mogło się stać! - wykrzyknęła. -Dwa razy do roku zamawiam ekipę, żeby sprawdziła piec i hydrofor. Zapewniali mnie, że wszystko jest w porządku. I jak uważasz - mam wezwać hydraulika?

- Uważam - mruknął, sięgając głębiej, by popchnąć dźwignię, która momentalnie stawiła opór - że ten twój specjalista po prostu za mocno ją podkręcił i zacięła się. Czekaj...o, teraz!

I rzeczywiście, po kolejnym, mocnym pchnięciu pompa zaskoczyła. Oliver wyprostował się z ociekającymi wodą rękami. Leslie z irytacją pokręciła głową.

- Te cholerne primaaprilisowe dowcipy... och, czekaj, przyniosę ci ręcznik.

Już miała wbiec na schody, kiedy Oliver złapał ją za rękę.

- Ręcznik może poczekać, - Przyciągnął ją do siebie. Mrok piwnicy rozpraszała jedynie goła żarówka. Leslie uniosła wzrok ku twarzy Olivera i nagle w pełni uświadomiła sobie jego obecność. On był tutaj. Przyszedł do niej. A może to tylko wysoki, ciemny, przystojny... primaaprilisowy żart?

- Hej, nie najeżaj się tak - szepnął. - Chcę cię tylko pocałować. I pocałował, przyciągając blisko do siebie.

Leslie była kompletnie oszołomiona. Wystarczyła jedna chwila, by sprzeczne uczucia, które tłumiła przez całe pięć tygodni, wydały sobie wojnę. Kochała go i nie kochała.

Potrzebowała go i nie potrzebowała. Ufała mu i nie ufała; Chciała go i nie chciała. Jednak... chciała.

Czuła cudowny dotyk jego ust na wargach, przywołujący myśli o tamtych milszych, bardziej beztroskich dniach na dalekiej wyspie. Gdyby nawet przyszło Leslie do głowy wypierać się fizycznego pociągu do tego mężczyzny, zdradziłaby ją reakcja własnego ciała. Musiała poczuć dotyk tych głodnych ust, musiała choć przez chwilę mu się poddać, tylko przez chwilę... póki nie wróci rozsądek. Dlatego wparła się rękami w jego pierś, pozwalając, by gest zastąpił słowa.

Oliver natychmiast przeniósł pocałunki z jej ust na włosy. Objął Leslie mocno i przez długą chwilę miażdżył w uścisku.

- Och, Les, noc po nocy marzyłem, by to zrobić -wyszeptał, a potem posłusznie uwolnił ją z objęć.

Spojrzała w brązowe oczy, które tak oczarowały ją na St.Barts i w odruchu samoobrony opuściła wzrok. Jedną ręką mocniej przycisnęła do siebie blezer, a drugą wepchnęła do kieszeni spodni. Odchrząknęła i zwróciła się w stronę schodów.

- Przyniosę ci ręcznik - rzuciła szybko i pobiegła. Oliver nie zatrzymał jej, choć ręce dawno mu już wyschły. Leslie zachowywała się nerwowo. A on nie? Bogu dzięki, że pompa się zepsuła i zyskał pretekst do wejścia; nie miał dzisiaj nastroju do włamań. Było ciemno, padało, miał ciężki dzień - uwzględnił wszystkie elementy i zaplanował wizytę... niemal zaplanował. Osądził, że lepiej będzie pozostawić ją samą na jakiś czas, żeby uspokoiła się i nabrała dystansu. Potem kotek, fiołki jako przypomnienie, że o niej myśli. A teraz nadeszła pora na prawdziwy test.

- Proszę - powiedziała, wręczając mu ręcznik w kuchni. I nie wiedząc, co dalej robić, oparła się o ladę i czekała, aż Oliver zrobi pierwszy krok.

Nie kwapił się do tego, nie mając pewności, jak zostanie przyjęty. Wytarł ręce, opuścił rękawy koszuli i założył blezer.

Leslie, Ściskając dłońmi szyję, pulsującą przyspieszonym tętnem, śledziła każdy jego ruch. Do licha, ależ był przystojny! Czy to możliwe, żeby wyglądał jeszcze lepiej, niż na St.Barts? Włosy miał jakby ciemniejsze, ale przecież były mokre. Chyba przybyło mu kilka srebrnych pasemek na skroniach - a może to tylko odblask kuchennej lampy? Sprawiał wrażenie szczuplejszego, choć można by pomyśleć, że w tym ubraniu powinien wyglądać potężniej.

- No, już - powiedział wreszcie. - Dzięki.

- To ja dziękuję. Miałabym potop w piwnicy, gdyby nie ty.

- Mogłaś wezwać hydraulika. Niewiele by miał roboty.

- Tak - westchnęła, z zakłopotaniem składając ręce -ale w każdym razie dziękuję.

- Jak ci się wiedzie, Leslie?

- Dobrze.

Nieśmiało uniosła głowę.

- Dziękuję za kotka. Jest słodki. I za kwiaty. - Jej spojrzenie powędrowało ku pustemu wazonikowi. - Były piękne.

- A ty jesteś jeszcze piękniejsza.

Nachmurzyła się i odruchowo starła niewidoczną plamkę z kuchennego blatu. Na ten widok Oliver natychmiast zmienił taktykę.

- Słuchaj - odchrząknął - a może byśmy tak poszli coś przekąsić.

- Deszcz pada.

- Trudno, ale dawno minęła już pora lunchu. Wydaje mi się, że jakieś dziesięć minut drogi stąd jest bar.

Chciała coś powiedzieć, lecz ugryzła się w język. Przytaknęła tylko. Mogłaby zrobić jedzenie tutaj, ale to byłoby już za dużo dla Leslie Parish widzieć Olivera Amesa w swojej przytulnej kuchence.

- I co ty na to? Wzruszyła ramionami.

- Nie wiem. -Jadłaś coś w ogóle?

- Nie.

- Wobec tego chodźmy. Zapraszam cię. Zjemy coś...i pogadamy sobie.

Wahała się jeszcze, Ogarnął ją ciepłym spojrzeniem.

- Chyba się mnie nie boisz, Les?

- Ciebie? Chyba żartujesz!

Bała się śmiertelnie, ale szybko wmówiła sobie, że praktycznie nie skłamała. Podejmie tę grę.

- Dlaczego w takim razie nie chcesz? Leslie westchnęła.

- Bo bycie z tobą może być równie bolesne, jak bycie bez ciebie... - Właściwie to wszystko jedno, rozważała w myśli. - Dobrze, mogę iść - powiedziała z rezygnacją.

Po piętnastu minutach siedzieli już w knajpce, którą wybrał. Leslie milczała, oddając inicjatywę Oliverowi. Jeśli będzie chciał ją przekonać, niech mówi. Ona powiedziała już swoje na St.Barts.

I zaczął mówić, jakby wyczuwał jej milczącą prośbę.

- Zawsze chciałem być lekarzem - zaczął cicho, niemal wstydliwie - już od dziecka. Decyzję o specjalizacji w psychiatrii podjąłem dopiero pod koniec studiów.

- Czemu?

- Czemu zwlekałem tak długo? Bo z początku widziałem siebie w... - z namysłem szukał słowa - bardziej wzniosłej dziedzinie. Serce ciągnęło mnie ku chirurgii. Chciałem zostać chirurgicznym pionierem, udoskonalającym sztukę transplantacji, eksperymentującym na wielu polach.

- I co się stało?

- Moja praktyka chirurgiczna okazała się niewypałem. Źle sobie radziłem ze skalpelem, a na dodatek odkryłem, że wcale nie jest mi z tego powodu przykro. Skalpel to zimny, bezosobowy, sterylny instrument. Zaś głównym narzędziem psychiatry jest jego własny intelekt. I to mi się zaczęło podobać. Czułem, że psychiatria może być dla mnie bardziej fascynującą przygodą. Choć może nie daje takiej sławy, jak chirurgia przeszczepów. Ale za to zapewnia dobre samopoczucie tutaj. - Stuknął się w pierś tam, gdzie powinno być serce.

- Musisz lubić swoją prywatną praktykę, prawda? -zapytała, próbując oderwać się od niewesołych rozmyślań.

Kelnerka przyniosła karafkę z winem. Oliver zaczął starannie napełniać kieliszki.

- Lubię... Dosłyszała lekkie wahanie w jego głosie.

- Nie mówisz tego z wielkim przekonaniem.

- Masz rację. - Powoli obracał w ręku kieliszek. - Nie sądzę, bym chciał robić to całe życie. Mam kontrakt w klinice uniwersyteckiej Bellevue i dwa razy w tygodniu przyjmuję tam pacjentów. Pod wieloma względami bardziej mi to odpowiada.

Leslie była zdumiona. W kręgach, w których się obracała, prywatna praktyka uchodziła za najbardziej prestiżową i w dodatku lukratywną.

- Dlaczego?

- Pacjenci, problemy... Przypadki są zróżnicowane, często ekstremalne. Mam okazję lepiej się sprawdzić. I mam poczucie, że jestem bardziej potrzebny. Tym pacjentom nie wystarczają sztywno wyznaczone godziny.

- Skoro więc nie satysfakcjonuje cię prywatna praktyka, po co ją utrzymujesz? W Bellevue z pewnością przyjęliby cię na pełny etat.

- Zgadza się.

- To dlaczego nie chcesz? Otwarcie popatrzył jej w oczy.

- Chodzi o pieniądze. Potrzebuję dochodów, jakie zapewnić mi może tylko prywatny gabinet.

A więc jest taki sam jak inni, uznała. Odkrycie tej wady niezbyt ją nawet poruszyło.

- Godna podziwu motywacja - mruknęła.

- Nie. Po prostu praktyczna - wyjaśnił, ze spokojem znosząc jej cynizm. - Chcę mieć żonę...i rodzinę. I zarabiać tyle, by zapewnić im piękny dom, podróże, by móc zabierać ich do najlepszych restauracji, teatrów, by kupować im prezenty. Od dziesięciu lat oszczędzam pieniądze, robię lokaty, obracam odsetkami. Jeśli wszystko pójdzie tak, jak zaplanuję, za siedem - osiem lat powinienem osiągnąć planowany pułap dochodów. Wówczas dopiero będę mógł z czystym sumieniem przyjąć etat w Bellevue albo w innej klinice.

Przez dłuższy czas Leslie nie wiedziała, jak zareagować. Oliver nie krył się z niczym. Był szczery. Nie mogła uwierzyć, że podjął ryzyko i wiedząc, jak gardzi materialnym podejściem do życia, przyznał się jej do pogoni za zyskiem -choćby nawet w imię szlachetnych racji. A jednak, ku swojemu zdziwieniu, poczuła dla niego szacunek

- Opowiedz mi o swojej rodzinie - poprosiła z nową nutą zainteresowania w głosie.

Opowiedział jej. Mówił o ojcu i siostrach, o ich skromnym życiu i względnym dobrobycie, jaki zdołali w końcu osiągnąć. Pochylony nad stekiem i sałatką, z ożywieniem wspominał swoje studia, wywołując u życzliwej już teraz słuchaczki wybuchy śmiechu.

W niedzielę, przy kolacji, tym razem w bardziej eleganckim lokalu, opisał Leslie, jak wygląda przeciętny dzień jego pracy, a potem zabawiał ją anegdotami na temat co zabawniejszych przypadków.

Następnie, we wtorek, kiedy siedzieli głowa przy głowie w przyciemnionej sali kina czekając na następny seans, opowiedział o swoich doświadczeniach biegłego sądowego w sprawach kryminalnych, a także o książce, którą Zamierzał napisać.

W sobotę, gdy ramię przy ramieniu włóczyli się po ogromnym podmiejskim centrum sklepowym, uraczył ją opowieścią o swoich najlepszych przyjaciołach, zwierzył się z pasji do tenisa i z marzeń o wyczarterowaniu jachtu na rejs po Morzu Śródziemnym.

Zaś w kolejny poniedziałek zaczął ją usilnie namawiać, by poszli razem na koktajl, który wydawała Brenda z okazji otwarcia w Korporacji Parishów działu komputerów osobistych. Takie rauty, na które zapraszana była z reguły sama śmietanka najbardziej obiecujących klientów, nudziły Leslie śmiertelnie. Jednak wobec połączonych sił Olivera i Brendy nie miała szansy się wymigać. Pilotował ją przez całe przyjęcie i musiała w końcu przyznać, że było całkiem miłe. Może oprócz jednego momentu, kiedy w tłumie trafili nagle na Diane i Brada. Diane sprawiała najpierw wrażenie zaskoczonej, potem zmieszanej, a wreszcie wyraźnie zdenerwowanej ich widokiem. Jednak Leslie zapomniała o całym incydencie, gdy tylko wyszli z sali.

Przepełniała ją miłość do Olivera, coraz gwałtowniej szukająca ujścia. Był tak subtelny, tak nią zaabsorbowany, tak w tym szczery, że po prostu nie mogła mu nie uwierzyć. Jednocześnie była skrajnie sfrustrowana. Przecież ani razu nie powtórzył słów o miłości. Po każdym spotkaniu odwoził ją do domu i żegnał z czułym uśmiechem, a czasem nawet z serdecznym uściskiem. Jeżeli zaś chodzi o trzymanie się za ręce i pod ramię, robili to cały czas. A jednak, choć musiał przecież czuć, że jest mu bardziej niż przychylna, nawet jej nie pocałował. Za to dzwonił do niej każdego wieczoru, by po prostu pogadać, posłuchać, jak spędziła dzień, opowiedzieć o swoim.

- Cześć, kochanie!

- Cześć.

- Jak dzień?

- Pracowicie. Troje dzieciaków zachorowało i musiałam je odesłać do domu. Dwie rodziny nie miały samochodów, więc zgadnij, kto odwoził. Przeprowadziłam rozmowę z tą kobietą, którą mam przyjąć jesienią. Jest urocza. A co u ciebie?

- Nie najgorzej.

- No, tylko się nie wymiguj. Co w szpitalu? Czy ten specjalista od walenia głową już się uspokoił?

- Tak. Teraz mamy na odmianę specjalistę od stepowania.

- Stepowania? Chyba żartujesz?

- Nie. Słuchaj, moja miła, co do weekendu...może byśmy jeszcze raz spróbowali Bertahires?

- A chcesz?

- Tak! Ale tylko jeśli ty chcesz.

- Chcę.

- Świetnie. W piątek, o szóstej?

- Może kwadrans po szóstej -jestem przesądna.

- Dobrze, Do zobaczenia.

Niewiele brakowało, żeby się spotkali. W piątek zadzwonił do niej o pół do szóstej. Nigdy jeszcze nie słyszała, by miał tak napięty głos, Od razu wiedziała, że stało się coś niedobrego.

- Oliverze, co się stało?

- Mam kłopoty. Mogę się spóźnić.

- Jesteś w domu?

- Nie.

- W szpitalu?

- Nie.

Ostatnio był tak szczery i otwarty, że wymijające odpowiedzi rozpaliły tylko jej ciekawość.

- Co się dzieje?

Normalnie Oliver umówiłby się na później bez zbędnych tłumaczeń. Zbyt dobrze wiedział jednak, że delikatna równowaga jego stosunków z Leslie może zachwiać się przy braku szczerości.

- Chodzi o Diane, Les. Nastąpiło pogorszenie.

- Och, tylko nie to! Co ona robi?

- Nie, nic takiego, nie denerwuj się. Jest... trochę trudna.

- Jesteś tam teraz?

- Tak. Słuchaj, kochanie, to może potrwać. Pozwól, że zadzwonię do ciebie, kiedy będę już coś wiedział,

- Oliverze...

- Les, proszę, o nic teraz nie pytaj. Czekałem na ten wieczór od.. od St.Barts. I musiałabyś być szalona, sądząc, iż jestem wdzięczny Diane za jej nieprzeciętne wyczucie czasu. Zadzwonię później, dobrze?

Czuła desperację w jego głosie.

- Dobrze - powiedziała.

- Leslie?

- Kocham cię.

- Ja też cię kocham.

Ze łzami w oczach odłożyła słuchawkę. Miał taki straszny głos. Co się mogło stać? I powiedział: „kocham cię". A ona po raz pierwszy odpowiedziała mu to samo z absolutną szczerością.

Po raz pierwszy również nie czuła się zmieszana. Wszystko, co Oliver zrobił czy powiedział, miało teraz sens. Wierzyła mu. Ufała. I dokładnie wiedziała, co powinna zrobić.

Kiedy po godzinie dotarła do domu siostry, ze zdziwieniem spostrzegła, że podjazd jest zastawiony samochodami. Dostrzegła wozy Diane i Brada, ale również Tony'ego, Olivera...i czyżby też Brendy? Przygryzając wargi wmanewrowała się za ostatni z samochodów, którego nie mogła rozpoznać. Co tu się działo?

Drzwi otworzyła jej Brenda, sprawiająca wrażenie kompletnie wykończonej.

- Leslie! Co ty tu...

- A co ty tu robisz?

- Ja...próbuję pomóc.

Odepchnąwszy siostrę wpadła do holu; rzuciła płaszcz na krzesło i słysząc podniesione głosy dobiegające z salonu, skierowała się tam. Brenda próbowała ją zatrzymać, lecz było za późno. Leslie stanęła w progu i wszystkie spojrzenia zwróciły się ku niej.

To, co zobaczyła, wyglądało, o dziwo, na zwykłe rodzinne zgromadzenie. Ani śladu zniszczeń, żadnych łez i tylko atmosfera w pokoju była napięta do granic wytrzymałości. Diane ze spokojną arogancją królowała na krześle z wysokim oparciem, mając obok siebie Brada, który stał z ręką patetycznie wspartą o rzeźbione zwieńczenie, z miną pełną oburzenia. Na kanapie, wciśnięty w sam róg, siedział mężczyzna, którego widziała po raz pierwszy. Z miejsca zapałała do niego niechęcią. Jego włosy były zbyt ulizane, garnitur z kamizelką zbyt krzykliwy, a cały wygląd zbyt mydłkowaty. Tony stał przy kominku, wyraźnie podenerwowany. Oliver zaś uplasował się przy oknie, na pozycji obserwatora. Na tle całego towarzystwa wyróżniał się względnie normalnym zachowaniem. Oku Leslie nie umknął jednak zacięty grymas w kąciku ust, niedostrzegalne zmarszczenie brwi i sztywność, maskowana niewymuszoną pozą.

Do niego właśnie zwróciła się zduszonym szeptem:

- Co tu się dzieje?

- Nie powinnaś przyjeżdżać... - zaczaj ponuro, gdy wtrąciła się poirytowana Diane.

- A dlaczego nie? Rodzina już wie, więc niech i ona się dowie. Zwłaszcza ona, bo przecież tak za nim wzdycha. Uważam, że tym bardziej powinna...

- Diane! - przerwał jej Tony. - Dosyć tego! Oczy Diane zabłysły niebezpiecznie.

- Wolisz, żeby przeczytała o wszystkim w prasie? Chyba oszczędzisz tego własnej siostrze.

- Oszczędzi czego? - zapytała Leslie, czując, jak żołądek podchodzi jej do gardła. - O czym wy mówicie?

Przeniosła pytający wzrok na Olivera. Zacisnął usta. Za to Brad, przeciwnie, nie miał zamiaru milczeć.

- Wygląda na to, że twój ukochany zrobił świetny użytek ze swojego drogo opłacanego czasu uwodząc moją żonę.

Leslie osłupiała.

- Co? Poczuła, jak Brenda staje przy niej, pragnąc jej dodać otuchy, lecz niecierpliwym gestem strząsnęła z ramienia opiekuńczą dłoń.

Tony opanował sytuację, zdobywając się na spokojniejszy ton.

- Diane chce oskarżyć Olivera o sprzeniewierzenie się etyce zawodowej. Twierdzi, że pod pretekstem terapii zmusił ją do praktyk seksualnych.

- To najgłupsza rzecz, jaką kiedykolwiek słyszałam -oświadczyła Leslie ze zdumiewającym spokojem. - Oliver nie zrobiłby czegoś podobnego.

- Więc twierdzisz, że kłamię? - wykrzyknęła Diane, ponownie wkraczając na plac boju. - A nie przyszło ci do głowy, że tobie też zrobił pranie mózgu? Z tą tylko różnicą, że ja nie dałam się zwariować i zachowałam trzeźwą ocenę?

Leslie przełknęła ślinę z wysiłkiem.

- Jeśli tak, zapytajmy Olivera, co ma do powiedzenia. Głos Olivera rozległ się dźwięcznie i dobitnie:

- Zaprzeczam temu.

- Będziesz mógł powtórzyć to w sądzie - włączył się Brad i skinął w kierunku osobnika siedzącego na sofie.

- Poprosiliśmy Henry'ego, żeby nas reprezentował. Z niedowierzaniem potrząsnęła głową.

- I mówisz to na serio? Jestem zdumiona, Brad. Boże, przecież to ty powinieneś wiedzieć najlepiej, że Diane nie była ostatnio zbyt...

- Leslie! - Oliver ostro przywołał ją do porządku, a potem zniżył głos. - Proszę.

Jego intensywne spojrzenie powiedziało jeszcze więcej. „Ona jest chora. Traktuj ją łagodnie. Poza tym mówi nieprawdę. Zaufaj mi. Kocham cię."

Z ledwie zauważalnym skinieniem odeszła w kąt i usiadła na wolnym krześle. Dobrze, będzie spokojna, ale niech nie liczą na to, że wyjdzie.

- W porządku - z ciężkim westchnieniem powiedział Tony. - Na czym skończyliśmy?

- Diane opowiadała wszystko po kolei - odezwał się Brad, obrzuciwszy swoją żonę tak czułym spojrzeniem, że Leslie zrobiło się niedobrze. - Więc powiedziałaś, kochanie, że...

- Jaki to ma w ogóle sens?- wybuchnęła Brenda.-Nie rozumiem, o co wam chodzi? Będziecie żądać odszkodowania za straty moralne? Przecież macie dosyć pieniędzy.

Szczęka Brada nabrała upartego zarysu.

- Chodzi o zasadę. On zaszkodził naszemu małżeństwu i poważnie naruszył równowagę psychiczną Diane.

- Chwileczkę - wystąpił naprzód Oliver. - Wasze małżeństwo chwiało się, zanim jeszcze się pojawiłem. A jeżeli chodzi o równowagę psychiczną Diane, to już wtedy była naruszona. Jak myślisz, dlaczego przez cały dzień cięła na strzępki pościel w sypialni?

- To nie ma nic do rzeczy - bronił się Brad z miną skrzywdzonego niewiniątka. - Najgorsze zdarzyło się po twoim pojawieniu się tutaj.

- Ale sąd i ławnicy będą rozpatrywać całą sytuację -spokojnie zauważył Oliver. - Będą pytać o wasze małżeństwo. Dostaną opinię o stanie psychicznym Diane. Czy na pewno chcesz fundować żonie takie przeżycia?

- Dla satysfakcji pozbawienia cię licencji zawodowej - tak.

- Ale to nie nastąpi, Brad. Twoje zarzuty są bezpodstawne. Nie masz nawet żadnych......

- ... innych dowodów, jak tylko oświadczenie mojej żony, tak? Henry powiedział mi, że obecnie sędziowie sądzą na korzyść kobiety, jeśli ta została zgwałcona.

- Ona nie została, zgwałcona - z irytacją parsknął Oliver, -Jedyne, co uda się wam osiągnąć, to skandal. Nagłówki w prasie. Posądzenia. I sprawę umorzoną z braku dowodów.

- Nagłówki w prasie i posądzenia w zupełności wystarczą -odezwała się Diane i z uśmiechem odwróciła do Leslie. - Ciekawe, czy będziesz chciała się dalej zadawać z panem doktorem, kiedy popsuje sobie reputację i straci praktykę, co?

- Jesteś szalona - warknęła Leslie.

- Di - powiedziała Brenda - czy nie uważasz, że posunęłaś się trochę za daleko? Przecież to wszystko może także zaszkodzić naszej korporacji.

- Nie. Zostałam skrzywdzona i tylko to się liczy. Nawet nie wiecie, co on mi zrobił!

- Właśnie, co on ci zrobił? - zapytała z nie ukrywaną ciekawością Brenda. - Opowiedz nam, Di. Opowiedz nam dokładnie.

- Uwiódł mnie pod pozorem prowadzenia terapii.

- „Uwiódł" - a co to właściwie znaczy?

- Brenda...!

- Wytłumacz, proszę.

Po raz pierwszy zdawało się, że Diane straciła nieco pewności siebie.

- No... kochał się ze mną.

- Gdzie? - padło natychmiastowe pytanie.

- Chwileczkę - wtrącił się prawnik Henry. Leslie pomyślała, że jego głos jest równie sztuczny jak cała reszta. -Nie sądzę, by moja klientka musiała odpowiadać na takie pytania.

Brenda postąpiła krok do przodu, z rękami opartymi na biodrach.

- Pańska klientka przypadkiem jest również moją siostrą. A mężczyzna, którego oskarża, jest kimś szalenie ważnym w życiu mojej drugiej siostry. Dlatego będę pytać, o co zechcę. Odwróciła się znów ku Diane. - No więc? Gdzie się kochaliście?

Diane wyprostowała się na krześle, uciekając spojrzeniem od Olivera.

- W jego gabinecie.

- Na biurku? - zapytała Brenda ze słodką kpiną. Diane żachnęła się.

- Nie. Tam jest kanapka.

- Czy tam leżałaś w czasie seansów?

- Nie, siedziałam na krześle.

Leslie miała wrażenie, że patrzy na dziecko, które zostało złapane na kłamstwie i próbuje się wykręcić za wszelką cenę. Diane stawała się coraz bardziej rozdrażniona.

- Powiedział, że będzie lepiej, jak się położę.

- I położyłaś się, a potem pewnie powiedział ci, że masz się rozebrać, tak?

- Zaraz, zaraz - wtrącił się Brad - to się staje zbyt osobiste. Tony zareagował natychmiast. Nozdrza mu drgały.

- A czy ta cała sprawa nie jest osobista? - Wciągnął ze świstem powietrze i zwrócił się do Brendy. - Pytaj dalej. To bardzo interesujące.

- Co robił, kiedy już.. .położyłaś się na kanapce? Diane wbiła spojrzenie w dywan.

- Powiedział mi, że... - Zamachała bezradnie ręką. - No, wiesz co.

- Nie, nie wiem. Powiedz.

- Więc... - zastanawiała się z wysiłkiem - przecież musisz wiedzieć, Brenda! Co mężczyzna mówi kobiecie, kiedy chce ją uwieść?

Brenda wydęła wargi.

- Miałam tylko dwóch mężczyzn w życiu i żaden z nich jakoś nie usiłował mnie uwieść na psychiatrycznej kozetce. Tak więc widzisz Di, że mam ograniczoną wyobraźnię. Powiedz, co mówił.

Zdawało się, że Diane się waha. Zmarszczyła brwi i kurczowo ścisnęła oparcie krzesła.

- Mówił słodkie słówka.

- Na przykład?

Cierpliwość Brendy była już wyraźnie na Wyczerpaniu, lecz w porównaniu z nią Diane przestała się już hamować. Z furią wpiła wzrok w siostrę.

- Powiedział mi, że tak będzie dla mnie lepiej, że to podstawowa część mojej terapii! Powiedział, że mnie chciał i te będzie nam dobrze! - Nagle w rozdrażnienie wsączyła się nuta smutku. - Mówił, że Brad musiał być szalony, zostawiając mnie dla tych kobiet, które są niewarte, by ścierać mi pył sprzed nóg!

Łzy napłynęły jej do oczu. Wyprostowała się w natchnieniu i nie zważając na grymas na twarzy męża, mówiła:

- Powiedział mi, że jestem ciągle młoda i piękna i że mnie kocha. I ja go kocham. Jest taki czuły i opiekuńczy. -Nagle wstała, posyłając Leslie wyzywające spojrzenie. -Jest wspaniałym kochankiem, Leslie. Doświadczonym i subtelnym. Nie tak egoistycznym, jak Brad —parsknęła ze wzgardą. I nie zważając na spojrzenia obecnych, którzy patrzyli na nią z różnymi uczuciami, wahającymi się od gniewu do litości, opadła na krzesło, odrzuciła głowę do tyłu i zaczęła przemawiać jak w transie: -W jednych miejscach miał skórę cudownie gładką, a w innych szorstką. Był twardy i silny. Chciał mnie. A ja chciałam jego. -Przymknęła oczy. -Nigdy nie zapomnę tego zapachu...

Leslie wyprostowała się czujnie.

- Jakiego zapachu?

- Jego wody kolońskiej. Homme Premier. - Potrząsnęła głową. -On jest taki przystojny. Nie każda dziewczyna ma szczęście mieć modela za terapeutę.

- Oliver nie używa wody kolońskiej - oświadczyła spokojnie Leslie.

- Słucham?- Henry odwrócił się ku niej z nagłym zainteresowaniem.

Spojrzała mu prosto w oczy i wolno, dobitnie powiedziała:

- Powiedziałam, że nie używa wody kolońskiej. Wiem to. Spędziłam z nim tydzień w willi na St.Barts.

Podniosła się płynnym ruchem i podeszła do Olivera, obejmując go. Stali, przytuleni do siebie, patrząc na pozostałych.

- Znam go o wiele lepiej, niż Diane sobie wyobraża. Oliver nie używa Homme Premier ani żadnej innej wody,jeśli o to chodzi. Nie musi. - Powoli na jej twarz wpłynął uśmiech, maskując gromadzące się łzy. - Jego naturalny zapach jest najpiękniejszy.

Naglona przez stęsknione ramiona Oliviera, przytuliła się do niego całym ciałem.

- Kocham cię - wyszeptała.
























Rozdział 10



Leslie zafascynowana patrzyła na śpiącego Olivera. Był piękny. Ciemne falujące włosy, wzburzone przez miłosne potyczki, opadły mu na czoło. Na policzkach widniał lekki cień zarostu. Nos miał prosty, a usta wyraziste. Spoczywał wśród skotłowanych prześcieradeł, które odsłaniały bezwładnie odrzuconą nogę i ledwie zakrywały męskość, którą tak dobrze już teraz znała. Wyglądał jak uosobienie zdrowia, urody i męskiej siły.

- Gdzie byłaś? - wymruczał sennie, wyciągając do niej rękę zapraszającym gestem.

W sekundę rzuciła się w ramiona Olivera i przylgnęła do niego całym ciałem.

- Po prostu przyglądałam ci się-powiedziała miękko-tak jak wtedy, gdy zobaczyłam cię po raz pierwszy.

- Na St. Barts?

- Nie, w Man's Mode. Byłeś taki piękny. Tony musiał sobie pomyśleć, że zwariowałam. Wpatrywałam się w zdjęcie, studiowałam wyraz twojej twarzy. - Potarła policzkiem o miękkie włosy na jego piersi. - Miałeś taki szczery i bezbronny wyraz twarzy. Wydawałeś się zakochany i opuszczony. Och, chciałam tam być z tobą!

- Długo się na to decydowałaś - burknął, przyciskając ją mocniej do siebie.

- Wiem - powiedziała łagodnie, całując jego ciepłą skórę.

- Jak to było, Les? Co w końcu sprawiło, że znów jesteś ze mną?

Zastanawiała się przez chwilę, nasłuchując nocnych odgłosów Berkshires.

- Myślę, że nigdy naprawdę cię nie opuściłam. Na St.Barts pokochałam cię tak, jak nikogo przedtem w życiu.

- Powinnaś mi była o tym powiedzieć.

- A ty mi powiedziałeś?

- Nie, dlatego, że wtedy cię oszukiwałem i czułem się podle. Nie mogłem ci powiedzieć, że cię kocham. Kiedy dowiedziałabyś się, co zrobiłem, rzuciłabyś mi to w twarz. A potem wszystko zależało od tego, czy mi uwierzysz.

- Wierzyłam ci, choć próbowałam sobie wmówić, że to nieprawda.

- A mówiłaś, że nie wierzysz.

- Kłamałam. Czułam się zła i dotknięta. I taka naiwna. Przez cały czas miałam kompleksy w stosunku do tych wszystkich olśniewających kobiet, którymi, jak sądziłam, się otaczałeś. A potem, kiedy okazało się, że jesteś psychiatrą.

- Czy to cię dręczy?

- Co?

- To, że jestem psychiatrą.

- Ależ skąd! Dlaczego miałoby mnie dręczyć?

W ciemnościach mogła tylko dostrzec błysk w jego oku.

- Psychiatrzy mają nie po kolei w głowach, tak jak i ich pacjenci. Są - zabawnie przeciągnął słowo - dziwni.

- Nie ten tutaj.

- Jesteś pewna?

- Jestem pewna. Musisz być nie mniej racjonalny niż moja siostrzyczka Brenda. Na przykład twój plan. Był genialny. Na całe tygodnie zostawiłeś mnie samą, bym cierpiała. Tęskniłam za tobą i próbowałam przekonać samą siebie, że należy się pozbyć tego kłamliwego drania, ale bez skutku. Kiedy przysłałeś mi maskotkę, szalałam z radości. Uwielbiam tego kociaka, Oliverze.

- Tak się cieszę. - Igrał palcami wzdłuż linii jej kręgosłupa. Miała taką ciepłą, gładką skórę; nie mógł się nacieszyć jej dotykiem.

- Wszystko przemyślałem - przyznał - Chciałem ci dać czas na uspokojenie się i nawet na tęsknotę, a dopiero potem się pokazać, a wreszcie przywieźć cię tutaj i zacząć uwodzenie od nowa. Tylko że miałem być subtelny i czuły, a nie szalony i gwałtowny. Widać musiałem popełnić jakieś błędy w rozumowaniu.

- Może kiedyś będziesz subtelny i czuły. Dziś potrzebowałam szaleństw. Skąd wiedziałeś?

- Po prostu straciłem kontrolę nad sobą! Kiedy mężczyzna tak pożąda kobiety, nie może działać racjonalnie.

- I nawet mnie nie pocałowałeś! - Popatrzyła na niego ze zdumieniem. - Nie dałeś mi najmniejszego znaku, że pragniesz czegoś więcej, niż tylko trzymania mnie za rękę czy uścisku.

- To również było częścią planu - stwierdził z ironią. - Tak czy owak przekonałabyś się o tym w czasie weekendu. Może dobrze się stało, że Diane odegrała swoją małą komedię. Z pewnością przyspieszyło to sprawę.

- Oliverze, co z nią będzie?

- Jestem dobrej myśli. Skontaktowałem Tony'ego z moim kolegą. Jest bardzo dobry i z pewnością lepiej poprowadzi Diane niż ja.

- Dlaczego ona to zrobiła?

- Bardzo wzburzyło ją spotkanie z nami na przyjęciu Brendy. Pacjentki często zakochują się w swoich lekarzach. Postrzegają ich jako źródło własnego zdrowia, dobrego samopoczucia, ufają im. Zacząłem uważać, że Diane staje się zbyt zależna ode mnie. Ograniczyłem seanse do jednego w tygodniu, co ją bardzo rozdrażniło. I ciągle cierpiała z powodu Brada. To prawdziwy drań. Od dawna już czuła się nie chciana i nie kochana, więc kiedy zobaczyła nas razem, stała się zazdrosna. Szaleńczo wręcz zazdrosna. Zaś przechwałki Brada sprawiły, że chciała dać mu do zrozumienia, iż ktoś jej pożąda, choćby nie była to nawet prawda.

- Tak się o nią martwię. Uspokajająco pogładził ją po plecach.

- Ja również. Jest bardzo nieszczęśliwa. Powiedziałem Tony'emu, że moim zdaniem powinni wystąpić o separację. Nawet jej pierwszy atak nie dał Bradowi nic do myślenia. Diane mówi, że ciągle spotyka się z jakimś kociakiem, i tym razem bym jej wierzył.

- A powiedz mi, jak znalazłeś się u niej? Byłam zaskoczona, że dała ci szansę osobistej obrony.

- Skąd. Po prostu zapragnęła poczuć swoją ważność, więc zadzwoniła do Tony'ego i powiedziała mu, co zamierza. On z kolei zadzwonił do mnie, a potem do Brendy. Wiedział, że mają sprowadzić swojego prawnika i miał nadzieję utrącić całą intrygę w zarodku.

- Dlaczego nie zadzwoniliście do mnie?

Oliver czule ucałował czubek jej nosa. - Chcieliśmy oszczędzić ci przeżyć. Oskarżenie Diane było paskudne.

- Ale przecież fałszywe!

- Tak, lecz wiem, że słowa mogą głęboko zranić. I gdyby udało nam się to załatwić, nic byś nie wiedziała o całej aferze. -Przerwał na chwilę, po czym zapytał niepewnie: -Leslie?

- Mm?

- Czy wierzyłaś jej choć przez chwilę?

- Miałam wierzyć Diane? - spytała zaskoczona. - Jasne, że nie. A ty się martwiłeś?

- Tak, trochę. Po tym, co zrobiłem ci na St. Barts, nie byłem pewien, do jakiego stopnia mi zaufasz. Dlatego dziękuję ci, Leslie -powiedział miękkim czułym głosem.

- Za co?

- Właśnie za zaufanie. Uśmiechnęła się skromnie.

- Nie ma za co. Łatwo ci uwierzyć - dała mu kuksańca w żebra-nawet jeśli bezczelnie kłamiesz.

- Nie kłamię! - wykrzyknął z tak szczerym oburzeniem, że nagle pojęła, do jakiego stopnia przeżywał to, co stało się na St. Barts.

- Wiem - powiedziała przepraszająco. - Tylko żartowałam. - Zamyśliła się, - Niedawno pytałeś, co sprawiło, że jestem z tobą. Myślę, że kilka rzeczy. Po pierwsze, czas. Dał mi możliwość przemyślenia wszystkiego, nabrania dystansu. Doszłam do wniosku, że to, co mówiłeś, ma sens. A ponadto tęskniłam za tobą ogromnie i gotowa byłam tłumaczyć wszystko na twoją korzyść. Kiedy zaczęliśmy się widywać i zaczęłam poznawać cię lepiej, zrozumiałam, że miałeś rację. Byłeś tak szczery i tak otwarty, jakbyś chciał nadrobić to, czego nie powiedziałeś na wyspie. Wkrótce zaczęłam sama z kolei czuć się jak hipokrytka.

- Ty?

- Uhm. Choć tyle o tym mówiłam, wcale nie byłam z tobą - ani z sobą tak szczera, jak wymagałam tego od ciebie. Kochałam cię już na St.Barts. A w łóżku prowadziłam gry z samą sobą. Wmawiałam sobie, że ważna jest tylko ta chwila, że nie dbam o przeszłość ani o przyszłość. Nieprawda, nie powinnam się tak zakłamywać. I powinnam pozwolić ci mówić, wiedząc, że tego chcesz. To z mojej winy nie powiedziałeś mi o sobie. Ale bałam się; bałam się tego, co mogę usłyszeć, bałam się, że iluzja, którą razem stworzyliśmy, pryśnie jak bańka mydlana. Taka piękna ułuda. Szkoda byłoby ją rozwiać. - Opuściła wzrok. - Widzisz, jaka byłam nieuczciwa? I za wszelką cenę usiłowałam sobie wmówić, że wrócę do Nowego Jorku i zapomnę o tobie. Już w taksówce zrozumiałam, jak się oszukiwałam.

Oliver musnął policzek Leslie czubkami palców i uniósł jej brodę do góry.

- Kocham cię, moja pani. Jesteś nieprawdopodobna. Czy wiesz o tym?

I nim zdążyła odpowiedzieć, zamknął jej usta pocałunkiem tak delikatnym i pełnym uczucia, że poczuła łzy szczęścia napływające do oczu.

- I nie przeszkadza ci - wymruczał z wargami na jej ustach - że jestem psychiatrą?

Myślał w tym momencie o jej matce i o tym, co powiedział mu Tony.

Poszukała językiem kącika jego ust, a potem uśmiechnęła się.

- Jestem z ciebie dumna.

- Będziesz musiała poznać moich rodziców - stwierdził, przypominając sobie dawną rozmowę.

Pamiętała ją również i zaczerwieniła się.

- Zastanawiałam się wtedy, jacy to mogą być rodzice, dumni z syna żigolaka. Teraz, kiedy już wiem wszystko, marzę o spotkaniu z nimi.

- I wyjdziesz za mnie?

- O tym również marzę.

Z zachwytem przeciągnął dłońmi po smukłym, tulącym się do mego ciele.

- Jesteś piękna. Nie za chuda, nie za gruba. W sam raz. Kiedy wrócimy do miasta, kupię ci jedwabny biały negliż. Cudownie będzie zdejmować go z ciebie...

- Oliverze, ty chyba musisz mieć obsesję nagości. Co powiedziałby o tym Freud?

Przygarnął ją mocniej pod siebie.

- Mam w nosie tego starego nudziarza i...

- Ciicho... - położyła mu palce na wargach, a potem pozwoliła im zabłądzić wyżej, w ciemne fale gęstej czupryny, ku srebrnemu pasmu nad uchem. - Ja też lubię nagość. Myśl, że jesteś nagi pod tym prześcieradłem, doprowadzała mnie do szału. Oliverze... chciałam prosić cię o coś.

- Słucham?

Położyła mu ręce na ramionach i z wolna zsuwała je, gładząc jego pierś.

- Chodzi o pozowanie. Kiedy będziemy po ślubie...

- To co, kochanie?

Zerknęła na niego szybko i spłoszyła się.

- Wiem, że to głupio z mojej strony...

- Wykrztuś to wreszcie, kobieto, i będzie spokój!

- Nie chcę, żebyś pozował nago! Nie zniosę tego! Nie chcę, żeby inne oglądały twoje ciało! Chcę cię mieć tylko dla siebie! - Zniżyła głos, łapiąc oddech. - Mówiłam ci, że to głupie.

- Absolutnie nie, Leslie. To jest słodkie, kochane, zaborcze i ogromnie mnie cieszy.

- Naprawdę?

- Naprawdę.

- Tak kocham twoje ciało.-Zsunęła ręce z jego piersi, przenosząc pieszczotę ku udom. - Kocham...

- Jest twoje!

- Całe?

- Całe. Z jednym zastrzeżeniem.

- Oho, już się zaczyna. - Zacisnęła powieki. - No, mów.

- Chcę w zamian twojego ciała. Uczciwa transakcja, prawda?

- Tak przypuszczam.

- Jak to „przypuszczam"? Powinnaś skakać do góry z radości.

- Ale.. .co z moim umysłem? Też go chcesz?

- Twojego umysłu? Aha, rozumiem. Cóż, zobaczymy. Ostatecznie zawsze możemy odłożyć go do pudełka, na szafkę nocną. Hej, to łaskocze!

- Ta reklama była prawdziwa. Jesteś łobuzem.

- Masz jakieś zastrzeżenia? Uśmiechnęła się.

- Żadnych, Oliverze. Żadnych.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Harlequin Orchidea 019 Cassidy Carla Mężczyzna na ciężkie czasy
Harlequin Temptation 019 Delinsky Barbara Samotne serce
Jordan Penny Harlequin Kolekcja Mężczyzna na weekend
Harlequin Temptation 006 Candace Schuler Na przekór sobie
Jak zrobić kartkę na urodziny, Rękodzieło, Kartki
wzory zaproszeń na urodziny
KOBIETY I MĘŻCZYŻNI NA RYNKU PRACY 2008r
Na urodzinki, Dla dzieci, życzonka na każdą okazję
PRZEPIS DLA MEZCZYZN NA SZARLOTKE, ►slajdy-pps
NA URODZINY
na urodziny dla mamy
wiersze na urodziny, Praca, Pomoce
Życzenia na Urodzinki, Dokumenty(1)
filety z kurczaka nadziewane na urodziny
Życzenia NA URODZINY, ● Różne Dokumenty

więcej podobnych podstron