Już nie poznasz pana po cholewie
Klęska III Rzeszy położyła kres masowej propagandzie tezy o istnieniu ras ludzkich w czystej postaci. Od dawna zaś wiadomo, iż żadna z kultur narodowych nie pozostaje wolna od obcych wpływów, sama z kolei oddziałując na inne kręgi cywilizacyjne. W tej sytuacji najbardziej oporna na krytykę badaczy okazuje się teza o istnieniu całkowicie oryginalnej kultury chłopskiej.
Przed 1939 r. hołdowało jej, ze względów w dużym stopniu politycznych, radykalne skrzydło ruchu ludowego. Z kultury wiejskiej miało tryskać ważne źródło inspiracji dla szlacheckich poetów, muzyków czy malarzy. W niepamięć poszło mądre spostrzeżenie Oskara Kolberga, że choć obie te warstwy, szlachecka i ludowa, różniły się między sobą radykalnie de iure, to jednak "tyle między nimi było stopniowań i analogii, że różnice te de facto znacznie się łagodziły, a w części zacierały".
W Polsce Ludowej, która długo (choć nie do samego końca) co najmniej niechętnie, jeśli nie wręcz wrogo, traktowała kulturę szlachecką, teza o jej całkowitej odrębności od kultury chłopskiej stała się obowiązująca. Zachowaniu jej w pierwotnym kształcie miała służyć działalność ludowych zespołów pieśni i tańca, a także sklepów Cepelii. Była to utopia dorównująca przekonaniu o możliwości przetrwania w czystej postaci kultury proletariackiej (robotniczej).
W oryginalność kultury ludowej wierzą dziś raczej skupieni wokół dwutygodnika "Sycyna" publicyści, aniżeli badacze, którzy muszą się przecież liczyć z obiektywną wymową świadectw źródłowych. Te zaś świadczą, iż zarówno w zakresie mody, jak obyczajów weselnych, folkloru literackiego czy wreszcie obrzędowości religijnej, zawsze występowały wzajemne wpływy i oddziaływania. Byłoby zresztą czymś dziwnym i zgoła niezrozumiałym, gdyby ludzie tej samej konfesji i języka, mieszkający nieraz pod wspólnym dachem, nie mieli się do siebie upodabniać.
"Szlachcie się nie równaj"
W Rzeczypospolitej kultura szlachecka była kulturą bez alternatywy. Nie mogła z nią konkurować kultura mieszczańska, tak silnie ulegająca wpływom idącym od góry, a tym bardziej kultura chłopska w każdej epoce chętnie ową górę naśladująca, o ile oczywiście kiesa na to pozwalała. Przez parę stuleci budziło to zgorszenie moralistów, pragnących, aby stany różniły się od siebie nie tylko w dziedzinie przywilejów, ale i poprzez wygląd zewnętrzny. Słowem - by na ulicy i na trakcie, w gospodzie czy w kościele, można było od razu rozpoznać po ubiorze, kto jest mieszczaninem lub chłopem, kto zaś szlachcicem.
W połowie XVII stulecia luterański kaznodzieja i polemista Erazm Gliczner, notabene wywodzący się z warstwy plebejskiej, ubolewał z oczywistą zresztą przesadą, iż nie sposób jest obecnie odróżnić po stroju króla od szlachcica, plebana od biskupa, studenta od profesora. Wszyscy bowiem noszą się poszóstnie, niczym Krezusowie, jakby byli królami - książętami czy biskupami. W sto lat później współwyznawca Glicznera, śląski pastor, Adam Gdacjusz, pisał: "Jesteś mieszczaninem, mieszczką, strójże się po miejsku, jako na miejski stan należy, a szlachcie się nie równaj".
Słynna "Liber chamorum" Waleriana Nekandy-Trepki zawiera mnóstwo przykładów mimikry, za której pomocą ludzie nie posiadający tarczy herbowej starali się wcisnąć do stanu szlacheckiego. Zdaniem Trepki zdradzała ich nieznajomość form towarzyskich oraz frazeologii, używanej w stanie ziemiańskim.
Na próżno jednak zarówno sejmiki jak i szlacheccy moraliści domagali się, aby mieszczanie nosili skromne żupany i czarne buty oraz chadzali bez szabel i kosztowności. Postulaty te przechodziły bez echa, znajdując ujście w sporadycznych awanturach pomiędzy odzianymi "ponad stan" łykami a prawowitą szlachtą. Jedna z anegdot mówiła, iż żołnierze poturbowali we Lwowie rzemieślników za to, że - wbrew zakazowi - chodzili ubrani w safian. Ci z kolei spotkawszy szlachcica w czarnych butach stłukli go za to, że nosi się po mieszczańsku, zamiast żeby chodził w safianie "według stanu szlacheckiego".
Jan Chryzostom Pasek z właściwą sobie bystrością stwierdza, że moda ma wielkie powodzenie, dopóki nie przejdzie "do prostych ludzi". Barwny tego przykład znajdujemy u Jędrzeja Kitowicza: wojewoda smoleński, Piotr Sapieha, pragnąc w połowie XVIII w. odróżnić się od reszty szlachty, kazał sobie zrobić ubiór wierzchni "biały, błękitnym aksamitem podbity". Początkowo tylko on sam w nim paradował, po pewnym czasie wielu poszło w ślady wielmoży. Wówczas rozgniewany wojewoda podarował ten strój swemu kucharzowi. "I natychmiast czechmany multanowe z panów na kuchtów, masztalerzów i podstarościch poprzechodziły".
Przykład nie tylko wielkiego dworu, ale i przeciętnej siedziby średnio zamożnego ziemianina zawsze imponował, a panującą tam modę przenosiła na wieś służba pokojowa. Ucząc dziewczyny wiejskie haftu, tkactwa czy koronkarstwa powielano w ten sposób pewne wzorce, które napływały niekiedy z bardzo dalekiego świata i to zarówno drogą lądową jak i morską. Ta ostatnia wiodła głównie przez Gdańsk. Aż z Hiszpanii dotarły do jego mieszkańców i najbliższych okolic miasta krezy, fałdziste spódnice oraz oryginalne w swoim kształcie czepki. Moda rodem z Półwyspu Iberyjskiego królowała jednak w Rzeczypospolitej stosunkowo niedługo, już przed połową XVII stulecia ustępując miejsca francuskiej lub nawet angielskiej.
Moda hiszpańska, połączona z wyraźnymi wpływami holenderskiej, dłużej przetrwała na wsiach, czego dowodem mogą być pewne regiony Dolnego Śląska, a także niektóre części ubioru noszonego przez Kaszubów. Z kolei od wędrownych kramarzy miano w okolicach Szamotuł przejąć kraciastą chustę szkocką, od piechoty wybranieckiej - uszatą czapkę baranią, noszoną na Podhalu i tak dalej. Pewne elementy stroju poleskiego (barwna spódnica, wyszywana koszula, mały czepeczek) wprowadziła podobno Bona Sforza, posiadająca rozległe dobra w tym regionie. Królowa czerpała szeroką garścią z ubiorów noszonych w południowych Włoszech. Strój łowicki z kolei miał być częściowo wzorowany na mundurach gwardii papieskiej. Tu z kolei w roli pośredników wystąpili prymasi Polski, mający swe rezydencje właśnie w tym mieście. Wzorowano się także w wyposażaniu wnętrz mieszkalnych. Słynne skrzynie malowane, które na przełomie XIX i XX wieku uznano za jeden z typowych wytworów sztuki ludowej, aż do połowy XVIII stulecia stanowiły część umeblowania dworu szlacheckiego. Krzesło renesansowe zamieniło się zaś w zydel chłopski.
Nie tylko w Rzeczypospolitej obowiązywał ten sam w zasadzie kierunek naśladownictwa, idący od sfer, które imponowały i do których chciano się przedostać, ku warstwom o niższym prestiżu społecznym. Dopiero wstrząsy o charakterze rewolucyjnym, i to zarówno politycznym czy wyznaniowym, jak społecznym, przynosiły pod tym względem zasadniczą zmianę. Wystarczy tu przypomnieć o ubiorze francuskich jakobinów; bodajże jeden tylko Robespierre mógł sobie pozwolić na to, aby ubierać się jak typowy przedstawiciel ancien régime´u, a włożoną mu na głowę czerwoną czapkę sankiuloty - zrzucił ponoć natychmiast i ze wstrętem.
Z kolei we wczesnym okresie Polski Ludowej strój tak zwanego bikiniarza, nawiązujący do pewnych elementów ubioru noszonego przez młode pokolenie obywateli USA, był traktowany jako rodzaj deklaracji ideowej. Władze starały się go zwalczać, z miernym raczej rezultatem, natomiast ówcześni naśladowcy Ameryki będą z dumą wspominać czasy, w których poprzez noszenie jaskrawo kolorowych skarpet i krawatów oraz odbiegających od standardu butów dawali świadectwo swemu nonkonformizmowi i odwadze politycznej. Obszernie pisze o tym Leopold Tyrmand.
Dekolt - droga do piekła
Niewielu badaczy zwykło sięgać do kazań, ogłaszanych przez duchowieństwo różnych wyznań, z katolickim na czele. Tymczasem właśnie ono szczególnie uważnie śledziło przemiany damskiej mody, wierząc, iż czym większy jest dekolt, tym szerzej jego posiadaczka otwiera sobie drogę do piekła. Trzeba się oczywiście przedrzeć przez setki czy nawet tysiące stron nieraz bardzo nudnych kazań, ale trud to w pełni opłacalny. W większości z nich prowadzono bowiem niemal stale "kącik mody niewieściej", a protestanci ze zgorszeniem podkreślali, iż noszone podczas procesu figury Matki Boskiej są zawsze ubierane zgodnie z wymogami najnowszej mody.
Nie darmo kalwinista Krzysztof Kraiński gorszył się, że po kościołach wiszą obrazy Matki Boskiej w takich "szatach świetnych i kosztownych", w jakich ona, będąc kobietą ubogą i mającą zapewne jedną tylko sukienkę, chodzić nie mogła. Do wzorców doby kontrreformacji nawiąże, chyba nieświadomie, arcybiskup Józef Życiński, który zwracając się we wrześniu 1998 r. do zgromadzenia Polskiego Związku Kobiet Katolickich apelował, aby zerwać wreszcie ze stereotypem smutnej, narzekającej i zaniedbanej katoliczki. Metropolita lubelski mówił, iż powinna się ona troszczyć o swój wygląd zewnętrzny i elegancję. Wzór zaś należy brać z wizerunku Maryi, który przez wieki stanowił estetyczną inspirację dla wielu artystów.
Osmoza czy jak kto woli konwergencja w zakresie strojów nie objęła oczywiście wszystkich grup etnicznych, a tym bardziej wyznaniowych. Gdańscy menonici (anabaptyści) przestrzegali reguł swej surowej konfesji, nakazującej im chodzenie w szarych strojach. Tylko nieliczni z nich (dotyczyło to zwłaszcza menonitów osiadłych w pobliżu Gdańska) nie oparli się pokusie i wdziewali na siebie kolorowe szaty, wzorowane na szlacheckich oraz kontuszowe pasy. Również i ludność żydowska przez cały okres Rzeczypospolitej szlacheckiej pozostawała wierna tradycji noszenia tych samych ubiorów, tak wyraźnie wyodrębniającej ją na tle reszty mieszkańców. Ale i co bogatsi Żydzi wprowadzali do swego ubioru m.in. szeroko tkane pasy oraz kołpaki z futra.
Drugi Status Litewski (1566), obowiązujący w Wielkim Księstwie, zabrania m.in. Żydom noszenia ozdób ze srebra i złota, a moraliści potępiają młode mężatki strojące się także w perły oraz kosztowne szaty. Znany kaznodzieja żydowski XVII wieku, Hirsch z Kejdanowa, pisał ze zgorszeniem, iż oglądał Żydówki ubierające się tak wyzywająco, jak gdyby nimi nie były: "trudno dziś odróżnić na ulicy Żydówkę od szlachcianki czy mieszczki".
Od kwestii ubraniowej przejdźmy do sfery literackiej. Najnowsze badania potwierdziły w pełni konstatacje Jana Stanisława Bystronia, który pisał, że recytacje, "oracyje", a nawet toasty, wygłaszane początkowo tylko na weselach szlacheckich, "przechodziły stopniowo coraz to niżej - z zebrań towarzyskich ziemiaństwa do fraucymeru, do służby, na folwark, na wieś - podlegając ciągłym zmianom, skrótom, uzupełnieniom. Odnajdujemy bardzo istotny związek pomiędzy dawną literaturą szlachecką a tzw. literaturą ludową". Komunikacja literacka następowała też i w odwrotnym kierunku, skoro równocześnie pieśń ludowa wkraczała do dworków szlacheckich. W starostwie puckim kapela Sobieskiego otrzymała od króla monopol grania na chłopskich weselach. I stąd w kaszubskiej muzyce ludowej do tej pory odnajdujemy dworskie nuty z czasów Jana III.
Wiek XIX przebiegał pod znakiem zwiększania się barwności stroju ludowego oraz jego bogactwa. Wpłynęła na to zarówno poprawa położenia ludności wiejskiej, jak i szerokie zastosowanie barwników. Nie bez znaczenia mogła być także służba w armiach zaborczych. Niektórzy badacze sugerują, iż demobil armii austriackiej, jaki na szeroką skalę nastąpił po kongresie wiedeńskim, oddziałał w pewnym stopniu na dzisiejszy kształt stroju krakowskiego. Weszły do niego wówczas pewne elementy uniformu, sprzedawanego dość tanio.
Bariery przekroczone
Dziś osmoza ta doszła do szczytu. Wszyscy starają się ubierać podobnie: wojskowi po służbie przywdziewają stroje cywilne, księża chętnie zamiast sutanny noszą sam tylko kołnierzyk. Ludzie nieraz bardzo dojrzali wiekiem naśladują strój młodzieżowy. Uniformizacji wyglądu sprzyja także telewizja, powielająca pewne wzorce mody.
W Polsce dwa razy nie powiodły się próby zahamowania procesów konwergencji cywilizacyjnej. Pierwszą z nich podjęło w XVI-XVIII w. ustawodawstwo szlacheckie, starając się tworzyć bariery prawne, uniemożliwiające zwłaszcza mieszczaństwu naśladowanie mody zamożnego ziemiaństwa. Drugą barierę, wymierzoną z kolei we wpływy kultury amerykańskiej, próbowały postawić władze PRL. Ale i one nie mogły dać rady światowej ekspansji mody, dżinsów, jazzu i westernów.
Na miejsce sztucznie tworzonych rezerwatów kultury ludowej czy robotniczej weszła kultura ogólnonarodowa.