Bartłomiej
Rychter
Fiat iustitia, pereat
mundus.
Sprawiedliwości musi się stać zadość, choćby miał
zginąć świat.
Warszawa pachniała lipcowym
skwarem, świeżo wypastowaną podłogą, nadchodzącym
Antoni Chlebowski zamknął oczy
i spojrzał na żonę.
Anna stała w otwartym oknie,
jasnowłosa, uśmiechnięta. Wokół niej powiewały
kołysane
Powinieneś bardziej na siebie
uważać.
Chlebowski uśmiechnął się,
poprawił okulary o grubych szkłach, rozsiadł się wygodniej
na
Powinieneś bardziej na siebie
uważać - powtórzyła. - Musisz się lepiej odżywiać.
Pani
Umilkła. Podeszła do biurka,
poprawiła kryształowy abażur lampki, przez chwilę bawiła
się
Sam zobaczysz, już niedługo
to się skończy.
Chlebowski znów uśmiechnął
się do żony, przytaknął ruchem głowy. Nie przestawał
Ciche pukanie sprawiło, że
oderwał wzrok od Anny i spojrzał przez ramię w stronę
drzwi.
W korytarzu, przysłonięta
półmrokiem, stała młoda kobieta o gładko zaczesanych do
tyłu
Kobieta przekroczyła próg
mieszkania, rozejrzała się po ścianach, z których zwisały
strzępy
Znów z nią rozmawiałeś.
Chlebowski skrzywił się,
poprawił okulary. Był zmęczony. Czuł, że w jednej chwili
przybyło
Antoni, ona odeszła. Nie
możesz wciąż rozmawiać sam ze sobą. Jej już nie ma.
wieczorem
i kwitnącą lawendą. Anna często powtarzała, że to prawdziwy
cud: w szóstym roku
okupacji mieszkańcy stolicy zamienili
każdy wolny od bruku skrawek ziemi w poletko ziemniaków
lub
warzywny inspekt, a tuż pod oknami ich kamienicy, na rogu Długiej
i Bielańskiej, niespełna
dwieście metrów od budynku Banku
Polskiego ocalał całkiem spory, choć nieco zapuszczony
trawnik,
obsiany lawendą, maciejką i nagietkami.
wiatrem firany. Wyglądała jak anioł z
rozpostartymi skrzydłami. Gotowa do lotu.
krześle, nogi wyciągnął przed siebie. Nie mógł oderwać
oczu od żony, wyglądała tak samo
dziewczęco jak w dniu,
kiedy się poznali. Wydawało się, że upływające lata w żaden
sposób nie
naruszyły jej urody, że ciężkie okupacyjne
zimy, brak opału i niedostatek pożywienia, groza
łapanek,
aresztowań, donosów i ulicznych egzekucji przeszły gdzieś obok
niezauważone.
Waleria tak bardzo się stara, nawet nie wiesz, jakich
sztuczek musi używać każdego dnia, aby
zdobyć warzywa na
obiad. Powinieneś częściej wychodzić na spacery, zażywać
ruchu. Wiem, masz
tu wszystko, czego potrzebujesz - Anna
spojrzała na równe rzędy książek ułożonych za
szybą
zajmującej całą ścianę biblioteczki - nie możesz
jednak spędzać całych dni przy biurku. Cieszę się,
że
wciąż wertujesz kodeksy, niedługo to wszystko się skończy i
będziesz mógł wrócić do swojej
praktyki, ale co komu z
przygarbionego i wychudzonego adwokata, który nie będzie w
stanie
wypowiedzieć trzech zdań bez ataku kaszlu?
nożykiem do papieru, końcem ostrza przesuwając równo
ułożone akta starych spraw sądowych.
przyglądać
się jej biodrom opiętym sięgającą kolan spódnicą. Nie chciał
jej martwić uwagami, że
kamienica, w której mieściła się
jego kancelaria, spłonęła w trzydziestym dziewiątym, że
jego
partner, przez którego nie został dopuszczony przez
Niemców do wykonywania zawodu adwokata,
Izaak Stock, został
wywieziony do obozu w czterdziestym pierwszym, a większość
klientów
zginęła w getcie. Nie chciał jej niczym martwić.
Chciał tylko na nią patrzeć i słuchać jej głosu.
Postanowił nie reagować, w nadziei, że natręt
znajdzie sobie inne mieszkanie, ale pukanie rozległo
się po
raz kolejny, tym razem dłuższe i mocniejsze. Chlebowski z
westchnieniem podniósł się z
krzesła. Przekręcił klucz i
nacisnął klamkę.
włosach, z torebką przewieszoną przez ramię. Otworzył
szerzej drzwi i niechętnie wpuścił ją do
środka.
tapety, spojrzała na samotnie stojące pośrodku
pokoju krzesło i stłuczoną szybę biblioteczki.
Skrzywiła
się, wciągnąwszy w płuca zapach stęchlizny i ostrożnie
chwytając lepką od brudu
framugę, uchyliła okno. Wyjrzała
na zewnątrz, wprost na ciasne i ciemne podwórko. Z otwartego
okna
na parterze unosił się zapach duszonej cebuli i starej koniny.
mu dziesięć lat. Nie chciał z nikim rozmawiać,
nie chciał, aby ktokolwiek na niego patrzył.
Spojrzała na przygaszonego
mężczyznę o smutnych oczach schowanych za grubymi
szkłami
Nie chciała się do tego
przyznać, ale miała pewną słabość do tego wysokiego,
melancholijnego
Przychodziła co kilka dni.
Chlebowski nie mówił zbyt wiele, najchętniej przebywał w
swoim
Nie było wielu chętnych na ten
pokój. Wszyscy w okolicy pamiętali historię sprzed dwóch
lat,
okularów. Wiedziała, że ma nieco ponad czterdzieści
lat, ale zmęczony, nieco melancholijny wyraz
twarzy, odwykłe
od uśmiechu usta i gładko ogolona, wychudzona twarz sprawiały, że
wyglądał,
jakby był o dekadę starszy. Od samego początku,
kiedy otrzymała rozkaz nawiązania i utrzymania
kontaktu z
Chlebowskim, musiała się nim opiekować: to ona znalazła mu ciche
i czyste
mieszkanie, odpowiednie do pracy, którą miał
wykonywać. To ona wciągnęła go na listę
pracowników
Zakładu Przetwórstwa Warzywnego Loska i Synowie, to ona odbierała
jego
wynagrodzenie, opłacała komorne u pani Walerii,
kwitowała i realizowała przydział kartek
żywnościowych.
Początkowo myślała, że niepraktykujący już adwokat jest zbyt
nieporadny, by
samemu odnaleźć się w okupacyjnej
rzeczywistości. Po kilku miesiącach odkryła, że Chlebowski
po
prostu jest już gdzieś indziej, że jego myśli uciekają daleko,
że rzeczywistość zupełnie go nie
interesuje. Nie zwracał
uwagi na warunki, w których mieszkał, na chłód czy brak
jedzenia, po
prostu siadał w ciemności i spędzał kolejne
godziny sam na sam ze swoimi wspomnieniami.
mężczyzny, lubiła jego milczące
towarzystwo, lubiła patrzeć na jego smukłe, silne dłonie,
kiedy
pisał na swojej starej maszynie, lubiła patrzeć na
jego mądrą, skupioną twarz i wysokie czoło,
otoczone
niedbale zaczesaną falą pszenicznych włosów. Uważała, aby
uczucia, jakie żywi do
Chlebowskiego, pozostały tajemnicą
dla pani Walerii, choć obawiała się, iż energiczna
gospodyni
odkryła już, że jej wizyty w kamienicy na Długiej
są zbyt częste, nawet jeśli wynikające z
charakteru jej
służby.
własnym towarzystwie, przez długie godziny potrafił
patrzeć w dal, na coś, co tylko on sam potrafił
dostrzec,
ale nie stracił nic ze swojej lekkości pióra i precyzji
wypowiedzi przedwojennego
adwokata. Jako podoficer rezerwy
zaraz po klęsce wrześniowej rozpoczął poszukiwania kontaktu
z
tworzącym się ruchem oporu. Udało mu się to po kilku
miesiącach, dzięki wstawiennictwu
znajomego z warszawskiej
palestry, podobnie jak on sam wykluczonemu z grona
praktykujących
adwokatów z powodu przedwojennej współpracy
z żydowskimi prawnikami. Poważna wada
wzroku, efekt wybuchu
bomby zapalającej zrzuconej na stolicę we wrześniu,
wykluczyła
Chlebowskiego z walki zbrojnej, jednak umiejętność
swobodnego pisania oraz jasny i przejrzysty
styl uczyniły go
przydatnym na innym froncie. Co kilka dni, czasem co kilka tygodni,
kobieta
przynosiła mu nowe zadanie: strzępy materiałów do
zredagowania w jeden spójny artykuł
poświęcony niemieckim
klęskom na froncie wschodnim, sformułowanie odezwy do
robotników
kolejowych, czy napisanie felietonu podtrzymującego
na duchu ludność okupowanego miasta.
Czasem to on proponował
tekst, wręczał go jej, a kiedy znalazł uznanie przełożonych,
publikowano
go w „Biuletynie Informacyjnym” bądź w
którymś z niemieckojęzycznych tytułów podrzucanych
w
miejsca, gdzie bywali żołnierze Wehrmachtu. Odwiedzała go w
podchodzącej wilgocią klitce na
tyłach kamienicy przy ulicy
Zbożowej, w końcu - mając dość wszechobecnej stęchlizny, którą
za
każdym razem długo jeszcze czuła na swoim płaszczu -
zdecydowała się znaleźć mu inne lokum.
Przypadek sprawił,
że u znajomej gospodyni zwolniło się poddasze, małe
pomieszczenie z oknem
wychodzącym na podwórko.
kiedy to na Długiej Niemcy urządzili obławę na Żydów.
Pokój na poddaszu zajmował
przedwojenny kupiec tytoniowy,
mieszkający pod przybranym nazwiskiem i na fałszywych
papierach,
z dwiema córkami i żoną. Żyd, obawiający się obozu i tortur,
pozbawił życia obie córki,
wieszając je na sznurze
umocowanym pod żyrandolem. Po córkach podciągnął pod sam sufit
swoją
żonę, a w końcu sam nałożył na szyję pętlę.
Niestety, żyrandol nie wytrzymał jego ciężaru i
mężczyzna
runął na podłogę wraz ze sporym kawałkiem tynku, czego śladem
była niedokładnie
zaszpachlowana blizna na suficie. Słysząc
kroki na schodach, Żyd przywiązał sznur do klamki,
przerzucił
go ponad drzwiami i zanim gestapo wdarło się na poddasze, zawisł
w wejściu, mając u
stóp zwłoki żony i dwóch córek.
Chlebowski nie zastanawiał się długo, po prostu skinął głową
i
wzruszył ramionami, jakby
sprawa, gdzie będzie mieszkał i pracował, zupełnie go nie
dotyczyła.
Antoni, musisz wziąć się w
garść. Tak nie można.
Tekst jest już skończony -
cichym głosem odpowiedział Chlebowski. - Leży na
biurku.
Antoni, nie możesz wciąż żyć
wspomnieniami o niej...
Irenko, tekst jest gotowy.
Jeżeli nie masz nic przeciwko, zakończmy naszą rozmowę.
Irena podeszła do biurka,
sięgnęła po dwa arkusze papieru, leżące wśród resztek suchego
chleba i starych egzemplarzy
„Kuriera Warszawskiego”. Przebiegła wzrokiem po
równych
Świetnie. Już daję ci święty
spokój. Zobaczymy się na kolacji u pani Walerii lub za
kilka
Chlebowski drgnął, co nie
uszło uwadze Ireny, ale nie dała po sobie poznać, że dostrzegła
jego
Zaczekaj chwilę! Rozmawiałaś
w mojej sprawie z Czarnym?
Skinęła głową.
Zgodził się?
Antoni. - Irena uśmiechnęła
się smutnym, pozbawionym radości uśmiechem. - To wcale się
Wiesz, że możecie na mnie
liczyć.
Nie, Antoni, nie wiem. Siedzisz
tu i całymi dniami rozmawiasz sam ze sobą lub... Bóg
raczy
Chlebowski zerwał się z
krzesła.
Daj mi szansę, Irenko!
Zobaczysz, nadaję się do czegoś więcej niż pisanie! Udowodnię,
że
Irena uśmiechnęła się, tym
razem w jej oczach malowało się rozbawienie.
Antoni, z ciebie wciąż jest
pożytek. Twoje pisanie jest ważne, to twój wkład w naszą
Chlebowski złapał ją za rękę.
Proszę, pozwól mi udowodnić
samemu sobie, że jeszcze się do czegoś nadaję.
Westchnęła cicho i skinęła
głową.
Dobrze. Masz się umyć i
ogolić. Zejdziesz na dół, do pani Walerii, przeprosisz ją, że
od
Skinął głową na
potwierdzenie.
Antoni, nie zawiedź mnie -
poprosiła Irena cichym głosem. - Nie zawiedź nas wszystkich.
Odtąd nie musiała wybierać się po teksty na
Zbożową, tylko wychodziła na znajomą klatkę
schodową i
wspinała się na poddasze.
Przepisałem go na maszynie, po polsku i niemiecku.
linijkach maszynopisu. Jak zawsze tekst był zwięzły
i zrozumiały, przekazywał ważne treści
językiem
przystępnym dla prostego odbiorcy.
tygodni, przy jakiejś okazji, jeżeli nadal nie
będziesz chciał opuszczać swojej celi. Biorąc pod
uwagę
twój stan, myślę, że potrzebujesz samotności i odpoczynku.
Niepotrzebnie wspominałam
Czarnemu, że może na ciebie
liczyć w sprawach niekoniecznie związanych z pisaniem.
reakcję. Schowała maszynopis do torebki i odwróciła
się w stronę drzwi.
nie
kończy. To się dopiero zaczyna. Niemcy wstrzymali ewakuację
wojsk na zachód. Cywile wciąż
uciekają w stronę Łodzi,
ale urzędy podjęły pracę. Znów zaczęły się aresztowania i
łapanki.
Podobno wczoraj gestapo wpadło na nasze składy
broni. Nie wiem, ile w tym prawdy, ale faktem
jest, że
aresztowania dosięgły też kilku z naszej grupy. Każda para rąk
jest nam potrzebna. Jutro
planujemy akcję, brakuje nam ludzi
do zabezpieczenia, Czarny poprosił mnie o kontakt z kimś
zaufanym.
wiedzieć z kim. Świetnie piszesz, i to jest twoja
rola, robisz to, w czym jesteś dobry, ale na ulicy...
Nie
wiem, czy w twoim stanie można na ciebie liczyć.
może jeszcze być ze mnie pożytek.
walkę,
wcale nie mniejszy niż tych, co walczą z bronią w ręku.
Narażasz swoje życie każdego dnia,
tak samo jak każdy z
nas.
dwóch dni nie wychodzisz. Ja muszę już iść. Od dziś
obowiązuje nowa pora godziny policyjnej, a
do dwudziestej
muszę jeszcze załatwić kilka spraw. Jutro spotkamy się tutaj, w
bramie, o ósmej.
Rozumiemy się?
Piskliwy dźwięk gwizdka
rozniósł się wśród nagich ścian korytarzy, wibrował wysoko
pod
Starszy strzelec Klaus Enkel
dopiął ostatni guzik kurtki, przewiesił mauzera przez ramię
i
Sprawdzić broń - nakazał
Borówka, z głową pochyloną pod plandeką samochodu,
ledwo
Enkel zerknął ukradkiem na
Frinka, ten odwzajemnił spojrzenie przyjaciela. Zrozumieli się
bez
Stłoczeni w ciężarówce
żołnierze w milczeniu czekali na rozwój wydarzeń. W
połowie
Akcją dowodzi kapitan Rainer z
gestapo - mówił dalej Borówka. - Mamy za zadanie
Enkel z Frinkiem znów wymienili
spojrzenia. Mieli szczęście, to jeszcze nie Rosjanie, ale
sufitem, skutecznie zagłuszając wszystkie inne odgłosy.
Klaus Enkel dopiął pasek, sprawdził
mocowanie ładownicy,
chwycił mauzera i szarpiąc się z paskiem hełmu, pobiegł w
stronę schodów.
Korytarz rozbrzmiewał pokrzykiwaniami
kaprala Borówki i odgłosem ciężkich wojskowych butów.
W
ostatnich tygodniach, wraz z przesuwaniem się frontu na zachód, do
linii Wisły, pojawiła się
konieczność rozlokowania w
Warszawie kolejnych wycofujących się oddziałów.
Wszystkie
pracownie i gabinety dawnego gimnazjum, od początku
wojny zaadaptowanego na koszary,
przeznaczone były na potrzeby
wojska, teraz naprędce sklecone prycze wstawiono nawet
do
magazynów. Półpiętro i parter zagracone były starymi
sprzętami, które usunięto z zajmowanych
pomieszczeń:
drewniany kościotrup z pracowni biologicznej, który ostatnie kilka
lat spędził w
magazynie, patrzył pustymi oczodołami na
przeskakujących po dwa stopnie żołnierzy, pędzących
przy
dźwięku gwizdka w stronę holu.
wybiegł z budynku. Po chwili cała kompania stała w
przepisowym dwuszeregu. Sierżanci podzielili
ich na
kilkunastoosobowe sekcje dowodzone przez kaprali. Znów zabrzmiały
gwizdki i żołnierze
biegiem ruszyli w stronę dawnego boiska
szkolnego, teraz pełniącego funkcję placu manewrowego,
gdzie
z zapalonymi silnikami stało kilka półciężarówek. Enkel
wskoczył do pierwszej z nich,
odwrócił się, wyciągnął
rękę i pomógł wdrapać się pod plandekę Frinkowi. Usiedli obok
siebie na
wąskiej drewnianej ławce. Kapral Borówka poczekał,
aż wszyscy zajmą miejsca na platformie,
przeszedł do przodu
i uderzył dłonią w tył kabiny, dając kierowcy sygnał do
odjazdu.
utrzymując równowagę na ugiętych nogach. Borówka
był doświadczonym żołnierzem, walczył w
lasach Białorusi,
na stepach Ukrainy i ulicach Stalingradu. Zawsze troszczył się o
swoich żołnierzy,
robił wszystko, aby cali wychodzili spod
ognia nieprzyjaciela, traktowali wojnę jak rzemieślnik
swój
zawód. - Sytuacja w mieście robi się coraz bardziej napięta.
Nie wahajcie się strzelać, wróg
może być w każdej
bramie, w każdym oknie, może czaić się za najbliższym rogiem.
Strzelajcie
celnie, ale zawsze na rozkaz.
słów. To, czego obawiali się najbardziej, stawało się
właśnie faktem. Rosjanie. Po raz kolejny.
Cofali się od
wielu tygodni, coraz szybciej, coraz mniej składnie, oddawali
kolejne linie umocnień,
kolejne miasta i miasteczka, aż
dotarli do Warszawy. Wyglądało na to, że tu przyjdzie im
stawić
czoła nacierającej z coraz większym impetem Armii
Czerwonej. Nocami od strony rzeki słychać
było armatnie
wystrzały, nad miastem zupełnie bezkarnie w biały dzień krążyły
radzieckie
samoloty rozpoznawcze. Starcie o linię Wisły było
nieuniknione.
czterdziestego czwartego, w szóstym roku wojny, roku
walk, rozłąki, wschodniego zimna,
głodowych racji
żywnościowych, wielokilometrowych przemarszów i frontowych nocy,
w
niemieckiej armii nie było już faszystów. Żaden ze
zwykłych żołnierzy nie wierzył już w słowa o
historycznym
posłannictwie i dziejowej misji zdobywania przestrzeni życiowej
należnej narodowi
niemieckiemu. Nie wierzyli w swojego wodza,
w swój kraj, w generałów, którzy wysyłali ich pod
ogień
rosyjskich dział. Front wschodni wyleczył ich z faszyzmu.
Ciężarówka jechała powoli
ulicami, żołnierze patrzyli
tępo przed siebie, ze spokojem czekając na to, co będzie. Front
wschodni
wyleczył ich również ze strachu. Widzieli wokół
siebie tak wiele śmierci, że już żadna śmierć,
własna
lub czyjakolwiek, nie robiła na nich wrażenia. Nie było już
strachu, był tylko zwierzęcy
instynkt przetrwania.
zatrzymać
wszystkich mężczyzn w wieku od szesnastu do pięćdziesięciu
lat, przebywających w
wyznaczonym kwartale. W razie
jakiegokolwiek oporu macie prawo do użycia siły...
kolejna
akcja pacyfikacyjna prowadzona bardziej dla utrzymania gotowości
bojowej Wehrmachtu
niż złamania ducha wyjątkowo
niespokojnej w ostatnich dniach polskiej stolicy.
Zatrzymywanie
Enkel usłyszał ciche
splunięcie, gęsta maź uderzyła w czubek jego buta. Podniósł
wzrok. Na
Spokojnie - usłyszał
syknięcie Frinka.
Bommel nie przestawał się
uśmiechać, wysoki, barczysty, o szerokiej, okrągłej
twarzy,
Enkel odwrócił wzrok.
Spoglądając spod plandeki na ulice, usiłował rozpoznać, gdzie
się
Ciężarówka zatrzymała się
gwałtownie, ktoś odchylił plandekę i zwolnił mocowanie
burty.
Dwa samochody zablokowały wylot
ulicy, tamując cały ruch. Wystraszony rikszarz odskoczył
Zza drugiej ciężarówki
wyszedł wysoki blondyn w szarym mundurze gestapo. Nie
zwalniając
Kapitan Rainer schował dymiący
pistolet do kabury, gestem wydał rozkaz do przesunięcia
się
Żołnierze, którzy kierowali
zatrzymanych mężczyzn w stronę ciężarówek, naciskali spust pod
byle
Enkel przełknął ślinę,
zacisnął spocone dłonie na karabinie, ruszył do przodu, ramię
przy
Enkel szedł dalej, wodząc lufą
karabinu za miotającymi się ludźmi. Wymierzył w
jasnowłosego
Stój - krzyknął. - Stój,
ręce do góry!
Mężczyzna, najwyżej
dwudziestokilkuletni, zastygł, pochylony, z odrobinę
uniesionymi
cywili na ulicach Warszawy, nawet pod dowództwem
oficera gestapo, było lepsze niż stawianie
czoła
nacierającym radzieckim czołgom.
wprost niego siedział Bommel, arogancko
uśmiechnięty, rozparty, z szyderstwem w oczach. Enkel
zacisnął
dłoń na lufie mauzera, wytrzymał bezczelną minę Bommela.
wydawał się w wyśmienitym humorze. Trącił łokciem
siedzącego obok Kohlera, nachylił się w
jego stronę,
powiedział coś cicho. Obaj wybuchnęli śmiechem, przerwanym
dopiero karcącym
spojrzeniem Borówki.
znajdują. Był w Warszawie zbyt krótko, by mieć
rozeznanie w topografii miasta. Po raz kolejny
sprawdził broń,
odbezpieczył zamek, przeładował mauzera.
Enkel zmrużył oczy, oślepiony lipcowym słońcem.
Znów rozległy się gwizdki kaprali. Żołnierze
wyskoczyli z
ciężarówki.
od
swojego roweru, ukląkł z wysoko uniesionymi ramionami. Żołnierze
rozbiegli się na dwie
strony i uformowali regularny szereg.
Ktoś zaczął krzyczeć, ktoś uciekał, ale nikt jeszcze
nie
zdecydował się na strzał. Idącą chodnikiem parę
obskoczyło czterech żołnierzy, jeden z nich zerwał
z
dziewczyny żakiet, przeszukał kilkoma gwałtownymi brutalnymi
ruchami, odepchnął w tył,
nakazując odejście, a mężczyznę
uderzył lufą karabinu w pierś. Kobieta odeszła dwa
kroki,
odwróciła się w oczekiwaniu na swojego towarzysza,
ale zobaczyła, że mężczyzna jest prowadzony
pod bronią w
kierunku ciężarówki. Rzuciła się w stronę żołnierzy, złapała
jednego z nich za ramię,
tłumacząc coś gorączkowo.
Przeplatała polskie słowa niemieckimi. Żołnierz niecierpliwie
strącił jej
dłoń ze swojego ramienia, ale ona nie
przestawała prosić. W końcu uderzył ją kolbą karabinu.
Upadła,
zaraz spróbowała wstać, chwyciła buty Niemca. Mężczyzna, dotąd
spokojny, rzucił się w
jej kierunku, ale kolejny z żołnierzy
wbił lufę mauzera w jego brzuch. Ten zgiął się wpół,
trzymając
karabin Niemca. Padł strzał. Kobieta zaniosła się
krzykiem.
kroku, otworzył przymocowaną do paska kaburę,
wyjął pistolet i płynnym ruchem przyłożył go do
głowy
płaczącej kobiety. Enkel przymknął oczy. Kolejny wystrzał.
szeregu w głąb ulicy. Gdzieś w oddali padły kolejne
strzały. Na ulicach wybuchła panika.
pretekstem, ci z aresztowanych, którzy zachowali resztkę
zimnej krwi, kładli się na ziemi, prosząc
o litość.
Kobiety krzyczały, rozpaczliwie biegały od jednej strony ulicy do
drugiej.
ramieniu ze swoją sekcją. Pozwolił zapłakanej
dziewczynie przebiec obok siebie, wziął na cel
starszego
mężczyznę w naciągniętej na czoło czapce, ale zaraz doskoczył
do niego inny żołnierz i
dwoma ciosami kolbą powalił go na
ziemię.
mężczyznę w rozpiętej koszuli.
ramionami. Enkel patrzył prosto w jego rozszerzone
strachem, a może podnieceniem, oczy.
Zobaczył coś, jakby
błysk nagle podjętej decyzji. Wiedział, że tamten się nie
podda, zanim jeszcze
chłopak zerwał się do biegu.
Enkel uniósł karabin do oka,
wycelował, usłyszał strzał. Palec zadrżał na spuście.
Jasna
Biegnij - usłyszał tuż przy
uchu ryk kaprala Borówki. - Za nim, Enkel, za nim!
Opuścił mauzera i skoczył,
wyminął dwóch żołnierzy przeszukujących grupę aresztantów i
wpadł na chodnik. Wyraźnie
widział białą, targaną pędem powietrza koszulę
jasnowłosego
Enkel puścił się biegiem w
ślad za białą koszulą, przepchnął się przez grupę
stłoczonych na
Gdzieś z lewej strony usłyszał
szybkie kroki. Odwrócił się gwałtownie i podniósł
broń.
Stój, bo strzelam!
W półmroku zauważył biel
koszuli. Podbiegł, zaczaił się za węgłem budynku.
Zatrzymaj się - krzyknął po
polsku. - Stój!
Mężczyzna stał w otwartych
drzwiach, zdyszany, spocony, z jedną nogą już za
progiem.
Enkel przycisnął kolbę
mauzera do ramienia, ustawił muszkę i szczerbinkę, celując w
pierś
Z tej odległości nie mógł
nie trafić.
Wyjdź. Powoli, tak abym
widział twoje dłonie - znów odezwał się po polsku.
Widział wyraźnie, jak
mężczyzna ciężko oddycha, ze zmęczenia i strachu, dostrzegł
jego
szeroko otwarte oczy i kosmyki
zlepionych włosów. Patrzyli na siebie długą chwilę.
Jasnowłosy
Enkel wciąż stał z uniesioną
bronią, celując w brudne, odrapane drzwi.
Pozwoliłeś mu uciec,
zboczeńcu!
Enkel drgnął, spojrzał za
siebie.
Bommel, z przewieszonym przez
ramię pistoletem maszynowym wymierzonym w Enkela,
Zawsze wiedziałem, że do
niczego się nie nadajesz - mówił dalej Bommel, zbliżając
się
Enkel spróbował się odwrócić,
opuścił karabin, ale Bommel syknął ostrzegawczo.
Nawet nie drgnij. - Zwilżył
językiem wciąż wykrzywione w złym uśmiechu usta. - Wiesz,
Enkel próbował uspokoić
rozbiegane myśli. Stał nieruchomo, wciąż wycelowany w
drewniane
No jak, pedale - syczał Bommel
- jak się teraz czujesz? Daj mi tylko pretekst...
Odsuń się od niego!
Enkel drgnął. Bommel spojrzał
za siebie.
Proszę, co za niespodzianka...
Frink, postanowiłeś uratować swoją narzeczoną?
Spieprzaj stąd, Bommel!
Spieprzaj stąd, zanim cię zastrzelę!
czupryna zniknęła gdzieś w tłumie.
chłopaka, ktoś strzelał, kule uderzyły o
fasadę kamienicy tuż ponad ramieniem. Nagle uciekinier
zniknął
w jednej z bram.
chodniku kobiet, wpadł do bramy. Wprost z
zalanej słońcem ulicy trafił w półmrok podwórka.
Gdzieś
za plecami został gwar łapanki. Enkel ostrożnie rozejrzał się,
przeszedł przez wąskie
podwórko, zatrzymał się przed
drewnianymi drzwiami. Chwycił za klamkę.
Pochylony, przebiegł przez podwórko, z plecami tuż
przy murze, mierząc prosto w ciemny, wąski
przesmyk między
kamienicami.
Brakowało mu niespełna pół metra, by ukryć się w
mroku starej kamienicy.
jasnowłosego mężczyzny.
wyprostował się i powoli, nie odrywając wzroku
od oczu mierzącego doń Niemca, zniknął w głębi
korytarza.
szedł
wolnym krokiem przez podwórko. Na jego ustach znów pojawił się
szyderczy uśmiech.
Gdzieś od ulicy rozległ się kolejny
wystrzał.
niespiesznie. - Powinieneś już dawno trafić do obozu,
jak cała reszta podobnej tobie hołoty. Żaden
pedał nie
zasługuje na mundur żołnierza Wehrmachtu.
że
mogę cię tu zastrzelić, a nikt nawet nie zapyta o twoją śmierć?
Kto zainteresuje się śmiercią
pedała, który hańbi
niemiecki mundur? Zostaniesz kolejną ofiarą nieznanych
sprawców,
grasujących w tym przeklętym mieście. Kto wie,
może nawet dostaniesz order?
drzwi mauzer coraz bardziej mu ciążył. Nie
zdołałby się odwrócić, skierować długi, nieporęczny
karabin
w Bommela, który z odległości dziesięciu kroków ściąłby go
jedną serią w mgnieniu oka.
Enkel odwrócił się. Po
drugiej stronie podwórka, z mauzerem wymierzonym w Bommela,
stał
Jeszcze was dostanę - warknął,
patrząc z nienawiścią na Frinka. - Dostanę was obu!
Frink trzymał na muszce
wycofującego się Bommela, aż tamten zniknął w bramie. Dopiero
wtedy opuścił broń.
Chodź - skinął głową na
Enkeła. - Musimy się spieszyć.
Klaus zdjął hełm, przetarł
spocone czoło wierzchem dłoni. Patrzył, jak Frink
spokojnie
Pospiesz się. - Frink klepnął
Enkela w ramię. - Niedługo to wszystko się skończy -
mruknął,
Masz na myśli Rosjan? Nie
możemy cofać się bez końca...
Mam na myśli cale to piekło.
Wiem, jak nas stąd wyciągnąć.
Enkel spojrzał na przyjaciela.
O czym ty mówisz?
Daj mi dwa dni. - Frink
uśmiechnął się. - Dwa dni i obaj się stąd zabieramy.
Na ulicy żołnierze spędzili
grupkę młodych mężczyzn pod ścianę kamienicy. Kapitan
Rainer
Nie wiem, po co ten cyrk z
pakowaniem ich do samochodów. - Frink przewiesił karabin
Może przerzucą ich w głąb
Rzeszy. - Enkel patrzył, jak aresztowani, wśród krzyków
i
Frink prychnął rozbawiony.
Wsadził papierosa w usta i głęboko się zaciągnął.
Chyba żartujesz. - Wypuścił
chmurę dymu w stronę stojącego po drugiej stronie ulicy
Frink. Bommel opuścił automat, poprawił pasek,
przesuwając broń na biodro. Patrzył raz na
Enkela, raz na
stojącego z wycelowanym karabinem Frinka. Cofnął się. Tyłem
ruszył w kierunku
bramy.
przewiesza pasek karabinu przez ramię, poprawia
ładownicę i idzie w kierunku ulicy. Zawsze
imponował mu jego
spokój. Nigdy nie tracił zimnej krwi, nawet kiedy się poznali, na
przedpolu
linii obronnej ich dywizji, gdzie na zwiad wysłał
ich pułkownik Gossler. Szli w sześciu, tyralierą,
przez
zorane pociskami pole, kiedy na nocnym niebie pojawił się
niespodziewany ognik. Biały
punkt szybko nabierający
wysokości, który w pewnym momencie zastygł wśród gwiazd,
rozbłysnął
i jaskrawą wstęgą leniwie opadał ku ziemi,
rozświetlając przedpole niemieckiej obrony. Radziecka
rakietnica.
Zwiadowcy spojrzeli po sobie, zobaczyli swoje wykrzywione
przerażeniem twarze, ale
zanim jeszcze upadli w błoto,
usłyszeli przeraźliwy gwizd. Organy Stalina. Ogniste włócznie
całą
chmarą wyfrunęły zza pozycji Rosjan, przemknęły po
nocnym niebie w stronę niemieckich
stanowisk ogniowych.
Zrobiło się jasno jak w dzień. Podmuch ognia zwalił ich z nóg.
Oślepiony
Enkel leżał i krzyczał z przerażenia, ale nie
słyszał swojego głosu, powietrze wibrowało
straszliwym
gwizdem wystrzeliwanych pocisków. Radzieckie katiusze raz za razem
wypluwały
kolejne fale rakiet. Enkel podniósł się z ziemi,
chciał biec gdzieś przed siebie, byle dalej od morza
ognia i
przeraźliwego gwizdu, ale ktoś powalił go z powrotem w błoto,
chwycił za pas i wciągnął w
wypełnioną wodą rozpadlinę.
Ktoś objął go mocno, przytrzymał, otulił ramionami. Wokół
płonął
cały świat, a oni dwaj leżeli w błotnistej mazi,
szukając ocalenia. Świt zastał ich wtulonych w
siebie,
pośrodku pustyni popiołów.
kiedy przechodzili przez pogrążoną w półmroku
bramę kamienicy.
powoli przechadzał się wzdłuż szeregu jeńców,
wpatrując się w wykrzywione strachem twarze. W
końcu
zatrzymał się i wydał rozkaz do przegonienia Polaków na drugą
stronę ulicy, gdzie na
włączonym silniku stała ciężarówka
przystosowana do przewozu więźniów.
przez
ramię, odpiął kieszeń na piersi i wyciągnął wymiętego
papierosa. - Jeszcze dziś ich
rozstrzelają. Równie dobrze
mogą to zrobić tutaj.
ponagleń, pędzeni są do ciężarówki. - Ktoś przecież
musi produkować karabiny i samoloty dla
dzielnych żołnierzy
Adolfa.
Bommela,
uśmiechając się krzywo. - Kto ma organizować transporty
przymusowych robotników,
skoro cywilni urzędnicy w Warszawie
oddadzą wszystko za rower lub miejsce na furmance jadącej
w
stronę Łodzi? Dokąd mamy ich wysłać, skoro tam, gdzie teraz
stoją fabryki, niedługo wjadą
ruskie czołgi? To, co
robimy, to tylko demonstracja siły. Rainer i jemu podobni chcą
pokazać, że
nie oddadzą miasta bez walki,
że z jego ulic i murów zrobią bunkier, w którym będą bronić
się
Kompania! - rozległ się
wrzask sierżanta Stedkego. - Formować szereg.
Chudy, o pociągłej twarzy i
wyłupiastych rybich oczach, Stedke był kompletnym
przeciwieństwem Borówki:
porywczy i brutalny, brak doświadczenia bojowego
nadrabiał
Stedke przemaszerował
sprężystym krokiem przed szeregiem żołnierzy. Zaczekał, aż
kapitan
W koszarach czekały na nich
papierosy i podwójne racje żywnościowe, a sierżanci
Po kolacji, kiedy Enkel siedział
już na łóżku, odwijając ze stóp onuce, w drzwiach sali
pojawił
Frink. Dodatkowa służba
porządkowa w magazynach. Poza kolejnością.
Wszyscy odetchnęli z ulgą. W
ciągu ostatniego tygodnia niemal co wieczór przerzucano ich
na
Frink wstał, wciągnął na
siebie kurtkę, zapiął pas. Nie wyglądał na zaskoczonego.
Wymijając
Minęła dwunasta i większość
stolików w kawiarni „Ewa” była jeszcze pusta.
Kelnerka,
Nie jestem pewien, czy
zaangażowanie Chlebowskiego to dobry pomysł. - Mężczyzna
Czarny, zgodziłeś się na
niego.
Dlatego że po ostatniej wsypie
nie byłem w stanie zorganizować nikogo lepszego.
Irena cofnęła dłoń.
Antoni wielokrotnie udowadniał,
że można mu ufać.
Czarny skinął głową.
przed Iwanem. Te domy i ci ludzie będą naszą tarczą
przed radzieckimi pociskami.
krzykliwością i perfekcyjną znajomością
regulaminów i instrukcji. Oddany sprawie narodowego
socjalizmu,
nie tracił wiary w końcowe zwycięstwo Rzeszy nawet w obliczu
kolejnych porażek
niemieckiej armii i załamania się linii
obrony na Bugu.
Rainer ruchem głowy da mu znak, po czym zarządził
powrót do samochodów.
zorganizowali
sobie nie wiadomo skąd wódkę. Widać było, że w obliczu
stojącego na linii Wisły
radzieckiego frontu dowództwo
starało się podnieść ducha bojowego. Kuchnia wydała
solidne
porcje gulaszu z kluskami, chleb, podejrzanie pachnące
konfitury i skondensowane mleko w
puszkach.
się kapral Borówka. Kilkanaście par oczu spojrzało
na niego.
ufortyfikowane pozycje nad rzeką, gdzie wzmacniali skład
osobowy 73. Dywizji Piechoty generała
von Sauckena, do świtu
słuchając huku radzieckiej artylerii. Tym razem wyglądało na to,
że
nadchodzącą noc spędzą w łóżkach.
w drzwiach kaprala, odwrócił się i spojrzał na
przyjaciela. Uśmiechnął się.
szczupła kobieta o wysoko upiętych blond włosach,
dokładnie wycierała świeżo umyte filiżanki,
para stałych
klientów, emerytów, od lat rozgrywających niekończące się
partie domina w kącie
niewielkiej salki, rozkładała właśnie
swoje kostki, a siedzący przy oknie mężczyzna z wąsikiem
czule
gładził dłoń swojej towarzyszki. Na pierwszy rzut oka wyglądali
na zakochanych, którzy nie
bacząc na okupacyjną
rzeczywistość, znaleźli chwilę wspólnego szczęścia przy
kawiarnianym
stoliku. Mężczyzna wydawał się typowym
przedwojennym inteligentem, bez konkretnego zawodu i
smykałki
do handlu, w przyciasnej marynarce i niepasujących do niej
spodniach, na nogach miał
drewniaki oklejone filcem.
Dziewczyna, w nieforemnej sukience, najprawdopodobniej uszytej
z
przerobionych spodni ojca lub brata, trzymała pod stolikiem
płócienny plecak, jak każda
warszawianka zawsze gotowa do
zakupów, w razie gdyby na pobliskim targu pojawiły się
tanie
ziemniaki wykradzione z niemieckiego transportu bądź
kapusta po niższej niż zwykle cenie. Oboje
byli pogrążeni w
rozmowie, jednak mężczyzna, wciąż pieszcząc dłoń towarzyszki,
nie odrywał
wzroku od bramy po drugiej strony ulicy, a
dziewczyna zagryzała dolną wargę, zerkając na
zawieszony na
ścianie zegar.
oderwał
wzrok od witryny i spojrzał na kelnerkę, gestem prosząc o
kolejną herbatę. - Nie mam
uwag do kandydatury tego
harcerza, Zakrzewskiego, ale Chlebowski nie nadaje się do tej
roboty.
Tak. Pisząc osłabiające
morale odezwy do niemieckich żołnierzy jadących na front
wschodni.
Nie mów tak! W naszej sytuacji
każdy się przyda!Chlebowski stracił żonę w
trzydziestym
Nie jesteśmy tu po to, by mu
pomagać - Czarny warknął cicho i uderzył kostkami palców
o
Antoni nas nie zawiedzie -
odpowiedziała Irena. - Jest oficerem rezerwy. Potrafi obchodzić
się
Chlebowski nie dostanie żadnej
broni. Nie zaryzykuję dawania pistoletu komuś, kto nigdy nie
Klimowicz? - Irena uniosła
brwi. - Co z tego?
Czarny zawahał się.
Teraz to i tak nie ma żadnego
znaczenia. Za godzinę rozpoczynamy nadawanie.
Chlebowski chodził wzdłuż
piętrowej kamienicy przy Ceglanej, zaczynał od
sklepu
Minął młodą kobietę
sprzedającą prosto z ręki stare koszule i używaną bieliznę.
Przeszedł obok
Lub felietony do „Biuletynu”. Nigdy jednak nie
brał udziału w prawdziwej akcji. Powtarzam,
gdyby nie
ostatnie aresztowania i konieczność realizacji dzisiejszego
planu, nigdy nie zgodziłbym
się na jego kandydaturę.
Chlebowski ma być obserwatorem? Przecież on ledwo widzi swoje
buty!
dziewiątym, biegł w stronę mieszkania, chciał
zabrać ją do schronu, kiedy na budynek spadła
bomba
zapalająca. Podmuch pozbawił go wzroku na dwa tygodnie...
stolik. - Nie jesteśmy tu, aby pomagać komukolwiek!
Jesteśmy tu, aby walczyć! Na ulicach toczy
się wojna, jeden
błąd decydować może o życiu lub śmierci. Niemcy niemal
namierzyli naszą
radiostację, a my nie mamy czasu na
przeniesienie stanowiska nadawczego do nowego lokalu,
nie
rozwiązaliśmy tam problemu zasilania, nie
przeprowadziliśmy testów łączności. Dziś między
czternastą
a czternastą trzydzieści jest przewidziany czas nadawania i
musimy przesłać meldunek,
nie bacząc na koszty. Niemieckie
wozy nasłuchowe krążą po okolicy, od kilku tygodni
zacieśniają
wokół nas pętlę. Nie wiem, czy telegrafistka
zdąży przesłać meldunek w trzydzieści minut, czy nie
będziemy
musieli bronić stanowiska w bezpośredniej walce, w czasie
depeszowania. To sprawa
ważniejsza od życia nas wszystkich.
z bronią.
brał
udziału w akcji. Jest obserwatorem, zabezpieczy jedną z bram i na
tym koniec. Dziś go
potrzebujemy, ale to jego pierwszy i
ostatni raz. - Czarny przerwał i spojrzał z uwagą w
twarz
łączniczki. - Będzie mógł dalej służyć naszej
sprawie, ale w sposób, który jest dla nas najlepszy.
Dalej
będzie współpracował z naszymi wydawnictwami, będzie dla nas
pisał. To użyteczny
współpracownik, ale w tego rodzaju
akcjach potrzebujemy innych ludzi. Dodatkowo oficerem
łącznikowym
został Klimowicz.
papierniczego, mijał szeroką bramę, wiodącą na
podwórko, dochodził do zakładu krawieckiego i
tam zawracał,
jeszcze raz pokonując wytyczoną trasę. Z kapeluszem zsuniętym na
tył głowy,
poluzowanym krawatem i z egzemplarzem „Kuriera”
pod pachą wyglądał na urzędnika, który
właśnie skończył
pracę i pod oknami kamienicy czeka na przyjaciela, z którym
zamierza wypić
piwo lub dwa, zanim obaj nie wrócą do swoich
domów i żon. Szedł powoli, pozornie bez celu, co
jakiś czas
wachlował się „Kurierem”, uważnie obserwując to, co działo
się w głębi ulicy. Znów
przemaszerował przed bramą,
zatrzymał się i spojrzał wyżej, na okna budynku po drugiej
stronie
Ceglanej. Zmrużył oczy, wpatrując się z wysiłkiem
w człowieka czytającego gazetę na jednym z
balkonów.
Mężczyzna siedział wygodnie oparty o ścianę, trzymając przed
sobą rozpostartą płachtę
na znak, że wszystko jest w
porządku.
zakładu szewskiego, szewc siedział na krześle
wystawionym na chodnik, pilnując ustawionych pod
ścianą
kamienicy męskich drewniaków obszytych filcem i ich kobiecych
odpowiedników,
obłożonych pilśnią z podartych kapeluszy,
ze zdobieniami z gwoździ i wstążeczek, oraz
drewnianych
sandaletek dla mniej zamożnych klientek i kapców z wełny i skóry.
Zdziwił się, gdy
minęła go riksza wioząca mężczyznę
schowanego za gazetą. W czerwcu dowództwo SS na okręg
warszawski
zakazało używania riksz do wożenia ludzi, konfiskując wytwarzane
domowym
sposobem pojazdy. Niemcy pozwalali działać tylko tym,
którzy przewozili pakunki.
Od strony Ciepłej wyszło dwóch
gazeciarzy, chłopcy z łobuzersko naciągniętymi na
oczy
Biuletyn dla szanownego pana. -
Chłopiec podał mu płachtę gazety. Chlebowski
przeleciał
Skąd to macie?
Gazeciarz uśmiechnął się
zawadiacko.
Niech się szanowny pan nie
troszczy. Pan z Krakowa, czy co? Proszę czytać i cieszyć
oczy.
Chlebowski zerwał z ramienia
chłopca opaskę, drugi z gazeciarzy odskoczył poza zasięg
jego
Zjeżdżać mi stąd, ale już!
Pomyślcie, co zrobią wasze matki na wieść o tym, że zwinęli
was
Ja nie mam matki, proszę pana.
- Gazeciarz hardo spojrzał w oczy Chlebowskiego. -
Zjeżdżać mi stąd,
gówniarze! - Chlebowski uniósł dłoń, jakby chciał chłopakowi
przyłożyć.
Parszywy okularnik! Folksdojcz!
Chlebowski poprawił marynarkę,
uspokoił oddech. Skupił uwagę na tym, co działo się
wokół
Zza rogu wyszedł oficer
Wehrmachtu, szedł powoli, uważnie rozglądając się
dokoła.
Zdawał sobie sprawę, że
wyznaczono mu miejsce pośrodku kilku rozstawionych po obu
kaszkietami rozdawali gazety, nie pobierając za nie
opłaty. Powoli szli Ceglaną, a tłumek
zainteresowanych
bezpłatną prasą warszawian gęstniał wokół nich z każdą
chwilą. Chlebowski
zmrużył oczy. Nie wierzył w to, co
widział. Wydawało mu się, że na dziecięcych ramionach
dostrzega
biało-czerwone opaski. To nie mogła być prawda. Spojrzał na
balkon, upewniając się, że
obserwator nie daje żadnych
niepokojących znaków, szybkim krokiem podszedł do
gazeciarzy.
Rzeczywiście, obaj nosili opaski w kolorach
polskiej flagi.
wzrokiem po szpaltach strony tytułowej i zdębiał.
„Wojska radzieckie marszałka Rokossowskiego,
które
obchodzą stolicę Polski od południa, sforsowały Wisłę w
okolicy Dęblina na długości ok. 80
kilometrów i
przerzucają swe jednostki na zachodni brzeg Wisły, gdzie
organizują silny
przyczółek...”. Spojrzał na nagłówek.
Miał w dłoniach „Biuletyn Informacyjny” nr 35, nielegalne
i
zwalczane przez Niemców pismo, z którym sam współpracował,
roznoszone w biały dzień na
ulicach północnego Śródmieścia
przez gazeciarzy w biało-czerwonych opaskach.
Szkopy lada dzień zwijają się z Warszawy.
ramion.
Niemcy!
Rozstrzelali
ją w Palmirach.
Tamten zerwał się do biegu, szybko wmieszał
się między przechodniów, ale zanim zniknął, zdążył
jeszcze
rzucić przez ramię:
niego. Uśmiechnął się do mijającej go dziewczyny,
uprzejmie dotknął palcem ronda kapelusza,
wolnym krokiem
dotarł do kolejnej latarni, przystanął, podwinął rękaw
koszuli, udając, że
sprawdza czas. Odwrócił się na pięcie,
spacerowym krokiem ruszył dalej. Spojrzał w górę.
Mężczyzna
na balkonie złożył gazetę i wstał. Coś było nie tak.
Chlebowski zacisnął pięści i znów
zmrużył oczy,
zmuszając wzrok do większego wysiłku, ale wylot ulicy wciąż
spowijała mgła.
Ludzkie sylwetki były niewyraźne, widział
ledwie ich zarysy, twarze pozostawały rozmazane.
Człowiek,
który wzbudził jego podejrzenie, z bliska okazał się kolejarzem
wracającym z pracy z
ciężką torbą przewieszoną przez
ramię. Raz jeszcze spojrzał w górę. Obserwator na balkonie
wciąż
stał oparty o barierkę. Gdzieś czaiło się
zagrożenie.
Chlebowski zamarł, zatrzymał się na moment,
przełknął ślinę i ruszył przed siebie, kontynuując
swój
spacer. Kiedy Niemiec zbliżył się na tyle, że mógł już
dojrzeć rysy jego twarzy, przystanął,
ukłonił się i
ustąpił mu miejsca na chodniku. Oficer odwzajemnił spojrzenie,
ale nie odpowiedział
na powitanie. Bez słowa minął
Chlebowskiego i poszedł dalej, po czym skręcił w Żelazną.
Antoni
odetchnął i dyskretnie starł ze skroni kropelkę
potu. Spojrzał na balkon. Mężczyzna znów czytał
gazetę.
stronach
ulicy obserwatorów. Zanim ktokolwiek mógł zbliżyć się do
niego, obojętnie, czy od
Żelaznej, czy od Cieplej, musiał
minąć jednego z ludzi Czarnego. Wiedział, że w pierwszej
chwili
Czarny chciał odesłać go do domu, że dowódca
komórki, z którą współpracowała Irena, uznał, że
wada
wzroku uniemożliwia mu walkę z bronią w ręku. Postawili go w
miejscu, które nie miało
żadnego znaczenia, nikt nawet
nie zwracał na niego uwagi. Chciał walczyć, chciał się do
czegoś
Oparł się o latarnię,
poprawił kapelusz, rozłożył gazetę. Przeleciał wzrokiem po
nagłówkach
Chlebowski zmrużył oczy,
skupiając wzrok na obrazie odbitym w witrynie. Odwrócił
się.
Sam nie wiedział, dlaczego
skoncentrował się właśnie na nim. Mężczyzna szedł powoli,
nie
Mężczyzna przeszedł przez
ulicę i powoli zbliżał się chodnikiem do Chlebowskiego.
Ten
Opatrunek był brudny.
To nic wielkiego, myślał, idąc
kilka kroków z tyłu. Może po prostu ktoś dotknął brudną
dłonią
Mężczyzna dalej szedł przed
siebie, nie za szybko, ale też niezbyt wolno, nie rozglądając
się.
Antoni modlił się w duchu, aby
tamten po prostu poprawił bandaż i dalej szedł w swoją
stronę,
Chlebowski rzucił się do
przodu, niby przez nieuwagę trącił mężczyznę ramieniem i
zaszedł
- Dzień dobry, panie Wiśniewski
- przywitał się głośno, łapiąc palcami dłoń
nieznajomego.
Tamten spróbował go wyminąć,
burknął coś pod nosem, spróbował wyrwać dłoń z uścisku,
ale
przydać, chciał czegoś więcej niż pisanie
patriotycznych felietonów. Sądził, że kiedy będzie na
ulicy,
kiedy znajdzie się w samym środku prawdziwej akcji, poczuje dumę.
Jedynym, co czuł, było
upokorzenie.
artykułów, dyskretnie sprawdził godzinę. Do
końca pracy radiostacji pozostało jeszcze dwadzieścia
minut.
Złożył gazetę i znów wolnym krokiem ruszył swoją trasą.
Doszedł do zakładu krawieckiego,
spojrzał na stojące w
witrynie drewniane manekiny obleczone różnokolorowymi
sukienkami,
najwyraźniej uszytymi z kilku innych, zbyt
zniszczonych, by je wystawić do sprzedaży
pojedynczo. Zakład
przypomniał mu ten, do którego przed wojną chodził ze swoją
żoną. Zwykle
witał się z krawcem, a następnie siadał z
gazetą pod ścianą, podczas gdy Anna znikała w
przebieralni
i całe kwadranse spędzała na mierzeniu sukien i wybieraniu
materiałów z katalogów
podsuwanych przez asystentkę.
Pamiętał doskonale, jak wielką radość sprawiały Annie te
wizyty.
Szczególnie cieszyła się z ostatniej przymiarki
sukni wieczorowej, w której miała wystąpić na Balu
Adwokata.
To było w trzydziestym ósmym. Po raz pierwszy szła na bal jako
żona młodego
prawnika, dumna ze swojego męża, który
dopiero co został wspólnikiem w kancelarii, ale z
miesiąca
na miesiąc zdobywał coraz większe uznanie i coraz lepszych
klientów. Promieniała ze
szczęścia, wdzięcząc się przed
lustrem w zielonej sukni ze sznurem pereł na szyi...
Mężczyzna, który zwrócił jego uwagę, właśnie
przechodził na drugą stronę ulicy. Widział go słabo:
ledwie
rozmazaną sylwetkę na tle równie niewyraźnych przechodniów.
kluczył, nie przystawał, nie rozglądał się na boki.
Antoni zadarł głowę. Obserwator na balkonie
spokojnie czytał
gazetę. Nikt z członków obstawy nie sygnalizował niczego
podejrzanego.
widział już zarys jego sylwetki, nakrycie głowy i
postawiony kołnierz marynarki. Po kolejnych
kilku krokach
tamtego zauważył, że to, co w pierwszej chwili wziął za
kołnierz, było bandażem
owijającym szczękę mężczyzny. A
więc to o to chodzi. Z daleka owinięta opatrunkiem
głowa
przechodnia wydala mu się podejrzana. Uśmiechnął się
w duchu i minął mężczyznę, który być
może niedawno
doznał urazu głowy bądź z zapaleniem zęba szedł na wizytę do
dentysty. Antoni
przystanął, odetchnął głęboko i odwrócił
się.
opatrunku, zostawiając na bandażu ciemny ślad.
Ślad, który przypominał smar. Do końca
nadawania pozostało
niespełna pięć minut.
Chlebowski postanowił, że odprowadzi nieznajomego do
najbliższego skrzyżowania, a potem
zawróci w stronę bramy.
W pewnym momencie mężczyzna pochylił głowę i uniósł ramię,
sięgając
dłonią w stronę opatrunku.
ale palce mężczyzny zatrzymały się na wysokości
ucha.
mu drogę.
Uchylił kapelusza przesadnie uprzejmym gestem,
uśmiechnął się szeroko, jakby właśnie spotkał
kogoś,
kogo widok sprawił mu wielką przyjemność. - Co też się panu
stało? Jakiś wypadek? Mam
nadzieję, że to nic poważnego?
Antoni nie dawał za wygraną.
Ile to myśmy się nie
widzieli. - Zaśmiał się głośno. - Kawał czasu żeś pan nie
dał znaku
Przepraszam - odparł zimno
nieznajomy. - To jakaś pomyłka!
Chlebowski chciał powiedzieć
coś jeszcze, ale poczuł, że zaschło mu w ustach. Nie mógł
nie
Zza rogu Żelaznej wyjechała
furgonetka, na dachu, ponad kabiną kierowcy, miarowo poruszała
Antoni puścił dłoń
wywiadowcy, cofnął się, unosząc dłonie w geście przeprosin.
To pomyłka - stęknął
żałośnie, pozwalając, by masywne okulary zsunęły mu się na
czubek
Niemcy wymienili wściekłe
spojrzenia.
Przez tego idiotę straciłem
sygnał - warknął wywiadowca, poprawiając pod
bandażem
Co z nim? - Żołnierz siedzący
w koszu wskazał lufą w stronę Chlebowskiego.
Wywiadowca z odrazą spojrzał
na niedowidzącego przechodnia, który przeszkodził mu w
akcji.
Zjeżdżaj stąd, baranie, ale
to już! - warknął rozgniewany po polsku, ale z
niemieckim
Chlebowski, nie przestając na
przemian przepraszać i prosić o wybaczenie, cofał się krok
za
Wśród wysokich korytarzy
dawnego gimnazjum rozniósł się przeciągły gwizd. Klaus Enkel
w
Enkel, natychmiast zgłosisz
się do sierżanta Stedke.
Tak jest. - Enkel wyprężył
się i skinął głową.
Czeka na ciebie w magazynie za
garażami.
Podczas gdy reszta kompanii
tłoczyła się pod prysznicami, Enkel zbiegł schodami na parter
i
Enkel minął szereg ciężarówek
i wyszedł wprost na wejście do prowizorycznych magazynów.
życia! Wszyscyśmy się o pana martwili!
rozpoznać twardego, obcego akcentu, nie mógł nie
zauważyć pod bandażem obłego kształtu
słuchawek.
się
antena nasłuchująca sygnałów radiowych. Zza furgonetki wyłoniły
się dwa motocykle z
koszami, na których umocowano pistolety
maszynowe. Jeden z motocyklistów przyspieszył,
wyrwał do
przodu, wyminął wlokącego się ulicą rikszarza i zatrzymał się,
wjechawszy na chodnik
tuż obok Chlebowskiego.
nosa. Patrzył tępym, niewidzącym wzrokiem
krótkowidza raz na owiniętego bandażem agenta, raz
na
siedzącego w koszu żołnierza, który właśnie wymierzył w jego
stronę pistolet maszynowy. -
Przepraszam. Ja niczego nie
zrobiłem - dalej mówił proszącym, płaczliwym tonem. - Tego
pana
widzę pierwszy raz w życiu. To jakaś pomyłka!
słuchawki. - Mam nadzieję, że nasłuch z
samochodu wystarczy, by określić ich pozycję.
akcentem. - Następnym razem zastrzelę cię bez
słowa!
krokiem, aż dotknął plecami ściany. Dopiero wtedy
obrócił się na pięcie i niemal biegiem ruszył
ulicą.
Zatrzymał się dopiero za następnym skrzyżowaniem, wszedł w
pierwszą napotkaną bramę,
zdjął mokry od potu kapelusz i
długą chwilę łapał oddech.
jednej chwili wybudził się z płytkiego, nerwowego snu,
otworzył oczy i niemal natychmiast
wyskoczył z twardego
wąskiego łóżka. Założył kalesony i koszulę, szybkim ruchem
wygładził
poduszkę, poprawił koc, naciągając materiał
równo z krawędzią łóżka. Najdrobniejsze
niedociągnięcie
oznaczać mogło dodatkową służbę wartowniczą, zmniejszenie
racji żywnościowej
lub pozbawienie papierosów. Enkel
ponownie poprawił koc i razem z resztą sekcji, z którą
dzielił
przerobioną na koszary pracownię geograficzną,
ruszył na korytarz, w stronę łazienek. Drogę
zagrodził mu
kapral Borówka.
wyszedł z budynku. Minął wartowników, przeciął wysypany
żwirem dziedziniec i skręcił w stronę
garaży i magazynów.
W miarę jak kolejne pułki wycofywały się do Warszawy pod naporem
frontu
białoruskiego, niemieckie dowództwo adaptowało na
potrzeby wojska kolejne budynki. Ich
kompania zajmowała dawne
gimnazjum męskie, szkolny skład opału i salę
gimnastyczną
przerobiono na magazyny, służbowe mieszkania
dla nauczycieli zajęli wyżsi oficerowie.
Coś
było nie tak. Zwykle składu pilnowało dwóch ludzi, teraz przy
drzwiach czekało sześciu
wartowników i nieznajomy sierżant.
Starszy strzelec Klaus Enkel. -
Stuknął obcasami i wyprężył się przed podoficerem.
Wartownicy rozsunęli się i
Enkel wszedł do ciemnego magazynu. W półmroku widział tylko
zarysy wielkich drewnianych
skrzyń. Z prawej strony dostrzegł padający na ścianę słaby
blask,
Kto tam?! - w półmroku
rozległ się rozgniewany głos sierżanta Stedkego.
Starszy strzelec Enkel!
Zbliżcie się, żołnierzu.
Enkel wszedł w krąg światła
rzucanego przez stojącą na skrzyni lampę. Sierżant Stedke
czekał
Żołnierzu, czy wiecie, kto to
jest? - Stedke wskazał niedbale za siebie, w stronę wiszącego
Nie rozumiem...
Do cholery, Enkel, macie
rozpoznać tego parszywego zdrajcę!
Klaus spojrzał na wykrzywioną
ze złości twarz sierżanta.
Melduję, panie sierżancie, że
w dalszym ciągu nie rozumiem, po co zostałem tu wezwany.
Mężczyzna w cywilnej marynarce
stanął w kręgu światła, podszedł do Enkela i beznamiętnym
wzrokiem spojrzał mu w twarz.
Kapitan Gustaw Horst, tajna
policja polowa. Dziś rano wartownicy ujawnili w magazynie
Enkel powoli zbliżył się do
wiszącego pod sufitem kształtu. Dopiero teraz mógł dostrzec, że
to,
Pod belką, z szyją okręconą
plecioną linką, wisiał Frink. Enkel gwałtownie odskoczył do
tyłu.
Żołnierzu, czy rozpoznajecie
tego człowieka?
To nie człowiek, to bydlę -
po raz pierwszy odezwał się ten z ryngrafem. - Samobój stwo
w
Żołnierzu, zadałem wam
pytanie?!
Enkel nie był w stanie odwrócić
wzroku od twarzy przyjaciela. Szeroko otwarte oczy
Teraz jednak wpatrywał się w
martwą twarz przyjaciela i czuł, że dłużej tego widoku nie
zniesie.
Żołnierzu! - W głosie
kapitana policji usłyszeć można było cień zdenerwowania.
Enkel skinął głową.
Tak - odpowiedział, całą
swoją wolę skupiając na tym, aby spokojnie i wyraźnie
wypowiadać
Znacie tego człowieka?
Służymy w jednej kompanii od
czterdziestego trzeciego roku.
Doskonale. Sierżancie, proszę
notować: ciało rozpoznał również starszy strzelec Klaus
Enkel,
jakby ktoś stojący pośród skrzyń posługiwał się
latarką lub lampą. Przecisnął się między
kartonami,
których zawartości nie był w stanie rozpoznać.
na niego w towarzystwie dwóch mężczyzn. Jeden z nich
miał na piersi ryngraf żandarmerii
polowej. Drugi, w cywilnej
marynarce, stał nieco z boku, kryjąc się w cieniu. Enkel zbliżył
się i
zasalutował, kiedy jego wzrok przykuł kształt
widoczny w głębi pomieszczenia. Coś wisiało
przywiązane do
belki przy suficie. Zmrużył oczy.
pod
sufitem pakunku.
zwłoki
samobójcy. Zgodnie z procedurą do potwierdzenia w protokole
tożsamości denata
potrzebujemy dwóch świadków. Proszę
przyjrzeć się zwłokom.
co w pierwszej chwili wziął za pakunek, było ludzkim
ciałem, powoli obracającym się wokół
własnej osi.
Delikatnie ujął zwłoki poniżej kolan, ostrożnie, jakby bał się
sprawić zmarłemu
przykrość, obrócił go twarzą do siebie.
Zadarł głowę do góry.
obliczu zbliżającego się wroga to czyn niegodny
żołnierza! To czyn niegodny Niemca!
wpatrywały
się gdzieś w ciemność, przez wpółotwarte usta wystawał gruby
język. Enkel poczuł, że
zaraz zwymiotuje. Chciał uciekać.
Wybiec z tego śmierdzącego smarem magazynu, byle dalej
od
niemożliwie spokojnego głosu kapitana policji, byle dalej
od przekleństw sierżanta Stedkego i
widoku nabrzmiałej
twarzy mężczyzny, który był jego ostatnim przyjacielem na tej
ziemi. Enkel
wielokrotnie widział trupy, widział młode
dziewczęta przecięte na pół serią z cekaemu, widział
brzuchy
rozerwane bagnetem, widział efekt wybuchu granatu w ciasnym
zatłoczonym okopie.
poszczególne słowa. - To starszy szeregowy
Herman Frink.
urodzony... Zresztą szczegóły uzupełnimy później.
Stedke mruknął coś pod nosem,
przystawił do skrzyni mniejsze pudło, usiadł i zabrał się
do
Enkel przymknął oczy. To nie
będzie trwało wiecznie. Nie każą mu przecież patrzeć na
wiszące
Co tak stoicie, żołnierzu?
Odetnijcie ciało.
Enkel drgnął.
Żołnierzu, wydałem wam
rozkaz!
Enkel zaczerpnął powietrza i
rozejrzał się. Machinalnie, jakby odwlekając moment, w
którym
Horst powoli chodził wokół
wiszącego ciała, obserwował starania Enkela, który
usiłować
Sierżancie - wtrącił się
Horst - jaką opinią cieszył się w waszej sekcji ten żołnierz?
Frink? - Stedke podniósł
wzrok znad protokołu. - To był... wariat.
Wariat? - Policjant odwrócił
się i spojrzał z góry na sierżanta. - Co to znaczy?
Nikt nie wiedział, co siedzi w
jego głowie. Frink miał za nic wszystkie regulaminy, robił,
co
Wielokrotnie naruszał
regulamin, ale wciąż służył w waszym pułku? Dlaczego
nie
Frink był szalony również w
walce - niechętnie przyznał Stedke. - Nie bał się niczego.
Chce pan powiedzieć, że
zmarły był odważnym żołnierzem. Dlaczego więc mimo
długiej
Bo był pedałem - wtrącił
się do rozmowy żandarm, który stał obok. - Słyszałem co nieco
o
Enkel, ostrożnie trzymając się
ramienia martwego Frinka, przeciął w końcu linkę i
ciało
Zdejmijcie z niego mundur -
rozkazał kapitan policji polowej. - Nie pochowamy go
Klaus Enkel ukląkł przy
zwłokach, starając się nie patrzeć na nieruchomą, stężałą
twarz Frinka,
Sugeruje pan - kapitan zwrócił
się do sierżanta żandarmerii - że zmarły wykazywał
Mówię tylko to, o czym
wszyscy wiedzieli - wycedził żandarm. - Frink był pedałem.
Powie
uzupełniania protokołu.
ciało w nieskończoność. Będzie koncentrował się
na oddychaniu, pomyśli o czymś miłym, o
czymś, co jest
daleko stąd, daleko od linii frontu i tego przeklętego miasta, aż
ten koszmar wreszcie
się skończy i będzie mógł wyjść z
magazynu.
będzie musiał dotknąć ciała, przesunął drewnianą
skrzynię. Poprosił sierżanta żandarmerii o nóż,
ukląkł
na wieku. Przez chwilę na wysokości jego wzroku przesuwała się
klamra u paska wisielca:
Bóg jest z nami. Enkel przymknął
oczy i zwalczył odruch wymiotny. Dziękował opatrzności,
że
niczego jeszcze tego ranka nie jadł. Wyprostował się i
stanął twarzą w twarz z Frinkiem, wesołym,
czasem szalonym
Frinkiem, który nigdy nie tracił dobrego humoru i nadziei, że
wszystko się jakoś
ułoży, że nieprzyjacielskie natarcie
uderzy w sąsiednie pozycje, że w czasie ich warty na
wysuniętym
przyczółku radziecka artyleria akurat zrobi sobie przerwę w
ostrzale, że bezimienne
ukraińskie miasteczko, które
przyjdzie im zająć, nie będzie bronione przez wroga.
Bezczelny,
wiecznie uśmiechnięty Frink. Blady, z zastygłymi
oczyma i strużką śliny wypływającą z ust.
przeciąć linkę, i jednocześnie dyktował
sierżantowi treść protokołu.
chciał, wielokrotnie naruszał dyscyplinę. Sam
wielokrotnie go ukarałem...
przenieśliście go do kompanii karnej?
służby wciąż pozostawał w stopniu starszego
strzelca?
jego upodobaniach.
wisielca upadło na ziemię, a on sam niemal stracił
równowagę. Zeskoczył ze skrzyni i spojrzał
pytająco na
kapitana Horsta, chcąc jak najszybciej opuścić magazyn. Bał się,
że jeszcze minuta
spędzona nad ciałem przyjaciela, a
zupełnie się załamie.
przecież.
Może i ten Frink był odważnym żołnierzem, ale skończył jako
samobójca.
i odpinał kolejne guziki koszuli przyjaciela.
Miał nadzieję, że w półmroku nikt nie dostrzeże
łez
spływających mu po twarzy. Z kieszeni na piersi zmarłego
wypadł papieros. Enkel odruchowo
sięgnął po niego i schował
do kieszeni.
skłonności
homoseksualne. Wie pan, co to znaczy? Homoseksualiści uznawani są
za niegodnych
służby w niemieckich formacjach zbrojnych.
Stawia pan w bardzo niekorzystnym świetle
pułkownika
Handkego, który pańskim zdaniem, tolerował w swoim pułku osobę
niegodną służby.
to panu każdy w tej kompanii.
Wiedział pan wcześniej, że
zmarły wykazywał skłonności homoseksualne. Zgłosił to
pan
Zgodnie z regulaminem... -
stęknął sierżant.
Zgodnie z regulaminem, gdyby
zaobserwował pan takie skłonności, natychmiast złożyłby
pan
Kapitan Horst przesunął lampę,
pochylił się nad arkuszem papieru, szybko przeczytał
treść
Żołnierzu! Nic wam nie jest?
Enkel zagryzł wargę do krwi.
Melduję, że wszystko w
porządku. Proszę o zgodę na oddalenie się.
Jako osoba, która potwierdziła
tożsamość samobójcy, musicie podpisać się pod
protokołem.
Enkel podszedł do skrzyni,
wziął od sierżanta ołówek, podpisał się pod protokołem,
stuknął
Zgodnie z planem niecałą
godzinę po zakończeniu nadawania rozpoczęto akcję
przenoszenia
Chlebowski odpiął guzik
koszuli i z miną urzędnika wracającego po pracy do domu ruszył
ustaloną
W pomieszczeniu panował
półmrok, przez zabite deskami okna nie wpadał najmniejszy
Proszę, oto nasz kowboj.
Zamknij się - warknął
Czarny. - Antoni, miałeś po drodze jakieś problemy?
Żadnych.
Za pół godziny powinna
dotrzeć tu Hanka.
Rzeczywiście, po niespełna
trzydziestu minutach rozległo się trzykrotne pukanie i do
stróżówki
swoim przełożonym? Czy w aktach znajdę notatkę w tej
sprawie? A pan? - Horst zwrócił się w
stronę siedzącego
przy lampie Stedkego. - Był pan przełożonym zmarłego. Zauważył
pan coś, co
może potwierdzić pogłoski o skłonnościach
Frinka?
meldunek swoim zwierzchnikom, mam rację? Skoro meldunku
nie było, możemy więc uznać, iż
pogłoski, o których
wspomniano, nie mają żadnego uzasadnienia, mam rację? Frink
był
żołnierzem, który w obliczu spodziewanego wrogiego
natarcia nie wytrzymał psychicznie i
popełnił samobójstwo.
Czyn, jakiego się dopuścił, jest niegodny honoru żołnierza,
dlatego Frink
zostanie pośmiertnie zdegradowany, a pochówek
przeprowadzimy szybko i dyskretnie, tak aby nie
nadwerężać
morale naszego pułku. Sierżancie Stedke, proszę o protokół.
protokołu i złożył swój podpis. Wyprostował się,
schował pióro do wewnętrznej kieszeni
marynarki.
Zaraz po tym możecie wrócić do swoich zajęć.
obcasami i skierował się do wyj ścia.
radiostacji. Aparat typu A1 ważył około
dziesięciu kilogramów i mieścił się w większej
walizie.
Radiostacja pobierała duże ilości energii, co
powodowało częste przegrzewanie się transformatora,
dlatego
zawsze potrzebny był jeden zapasowy. Całość sprzętu podzielili
na trzy części i rozmieścili
w pakunkach, które nie
wzbudzały podejrzeń na ulicy. Chlebowski, który o wyznaczonej
godzinie
zapukał do mieszkania na poddaszu, wszedł do
pozbawionego światła przedpokoju i odebrał z rąk
ciemnowłosej
dziewczyny pękatą aktówkę, w której mieściły się części
aparatu radiostacji. Nigdy
wcześniej nie widział tej
dziewczyny, lecz podejrzewał, że była to radiotelegrafistka. Bez
słowa
odebrał aktówkę i wyszedł na ulicę. Było późne
popołudnie, ale upał jeszcze nie zelżał.
trasą. Mógł nie nadawać się na obserwatora, ale
jego nieporadny wygląd, nieco przygarbiona
sylwetka i grube
okulary nie wzbudzały podejrzeń. Wiedział, że kilkanaście
metrów za nim porusza
się jego obstawa. Przez nikogo nie
niepokojony, po czterdziestu minutach znalazł się na
ciasnym
wybrukowanym podwórku na tyłach trzypiętrowej
kamienicy przy Hożej. Zgodnie z instrukcją
skręcił w stronę
oficyny pełniącej funkcje stróżówki. Zapukał trzy razy.
promień
światła, tylko zawieszona na ścianie karbidowa lampa rzucała
blask na twarze siedzących
przy stole. Antoni rozpoznał
Czarnego i Irenę, oprócz nich w pomieszczeniu czekało jeszcze
dwóch
mężczyzn. Jeden z nich na widok Chlebowskiego
uśmiechnął się złośliwie.
wślizgnęła się jasnowłosa dziewczyna, która
swoją część aparatu przyniosła w skórzanym plecaku.
Czarny
skinął głową i spojrzał na zegarek. Czekali już tylko na
ostatniego kuriera.
Antoni siedział pod ścianą,
co jakiś czas ukradkiem spoglądał na Irenę. Ta w
końcu
Minęło pół godziny, później
kolejne, ale trzeci kurier wciąż nie pojawił się w
wyznaczonym
Jeżeli Zośka wpadła, nie
możemy dłużej tu zostać - odezwał się w końcu jeden z
nieznanych
Zostaniemy tu tak długo jak
trzeba - twardo odpowiedział Czarny. - Przygotowanie
nowej
Ktoś trzykrotnie zastukał w
drzwi. Irena niemal poderwała się z miejsca, ale w progu
stał
Antoni, nie pozwoliłem ci
wychodzić. - Czarny zerwał się z krzesła. - Wracaj!
Chlebowski zatrzasnął za sobą
drzwi, przeciął podwórko i wszedł w bramę. Dopiero tam się
zatrzymał. Usłyszał, że ktoś
za nim idzie.
Co ty robisz? - Czarny chwycił
go za poły marynarki, potrząsnął, rzucił o ścianę. - Co ty,
do
Nie wiedziałem, że on tam
będzie.
Myślisz, że to jakaś zabawa?
Że to jak z twoim pisaniem, skoro dziś ci nie idzie,
możesz
Mijający bramę przechodzień
zwolnił, spojrzał w głąb ciemnego korytarza na
dwóch
Co ty wyprawiasz? Najpierw ten
numer na ulicy, teraz to? Antoni, to jest wojna! Niedługo
Tam, na ulicy, zrobiłem to, co
do mnie należało. Tamten facet miał przy sobie
aparat
Mógł cię zastrzelić! Mogłeś
wpaść i wsypać całą grupę!
Nie mogłem czekać, aż
Niemiec ustali miejsce nadawania. Wtedy stracilibyśmy radiostację,
a
Antoni - Czarny ściszył głos
- wiesz, że cię szanuję. Znamy się długo i wiem, na co cię
stać.
Czarny odwrócił się. Ktoś
biegł przez podwórko. Konspirator sięgnął pod marynarkę, ale
w
Kurierka dotarła - gorączkowo
wyszeptała łączniczka. - W Śródmieściu Niemcy
urządzili
Czarny uśmiechnął się z
ulgą.
W takim razie przechodzimy do
kamienicy. Przygotujemy lokal i ustalimy plan działania
odpowiedziała na jego spojrzenie i uspokajająco
skinęła głową. Wiedział, że łączniczka już słyszała
o
incydencie z niemieckim wywiadowcą, i miał nadzieję, że
rozumiała, iż zrobił to, co było
konieczne.
miejscu. Czarny coraz częściej zerkał na
zegarek.
Chlebowskiemu mężczyzn.
lokalizacji kosztowało nas zbyt wiele wysiłku. Zośka
zaraz tu będzie.
mężczyzna z czapką głęboko naciągniętą na oczy.
Przybysz wszedł do środka i zdjął nakrycie
głowy,
odsłaniając rudą czuprynę. Chlebowski natychmiast wstał,
podszedł do drzwi, odwrócił
głowę, starając się nie
patrzeć na rudowłosego. Położył dłoń na klamce.
diabła, wyprawiasz?
odsunąć pióro i odłożyć sprawę do jutra?
szamoczących się mężczyzn. Czarny puścił
Chlebowskiego, ale kiedy znów na ulicy zrobiło się
pusto,
popchnął go w stronę podwórka. Nie wrócili jednak do oficyny,
tylko weszli na ciemną
klatkę schodową.
to
miasto zamieni się w pole bitwy. Ruscy czekają już tylko na
rozkaz, aby uderzyć na niemieckie
pozycje, od tygodnia
bombardują dworce i przęsła kolejowe, my mamy stan
podwyższonej
gotowości, a w każdej chwili może paść
sygnał do walki. To nie będzie trwało w nieskończoność,
w
końcu ktoś zaatakuje, a wtedy rozpęta się tu prawdziwe piekło.
Tymczasem ty urządzasz sobie
jakieś przedstawienia,
ryzykujesz powodzenie całej akcji, teraz chcesz wybierać, z kim
masz
pracować, a z kim nie.
nasłuchowy. Minął twoich obserwatorów i podszedł
pod kamienicę. W każdej chwili mógł ustalić
pozycję
radiostacji.
w ręce gestapo wpadłaby cała komórka.
Zawsze byliśmy zadowoleni z twojej pracy. Dzisiaj
jednak powinienem postawić cię pod sąd za
złamanie
dyscypliny. To był błąd, że zgodziłem się na twój udział w
akcji...
drzwiach pojawiła się Irena.
łapankę, musiała zmienić trasę i odczekać
godzinę w bezpiecznym miejscu.
na
najbliższe godziny. Antoni - Czarny odwrócił się w stronę
Chlebowskiego - ty zaczekasz w
oficynie.
Irena wbiegła na schody, Czarny
przeszedł przez podwórko, upewniając się, czy obstawa
Przeszedł przez podwórko.
Kamienice otaczające ciasny wybrukowany plac wyglądały
na
Nie miał szans dotrzeć do
swojego mieszkania przed godziną policyjną, ale w
ostatnich
Postawił kołnierz marynarki,
wsunął ręce w kieszenie i ruszył do bramy. Gdzieś w
górze,
U jego stóp na bruku leżała
kobieta. Nienaturalnie odchylona do tyłu głowa próbowała
Chlebowski padł na kolana,
dotknął twarzy kobiety, jej palce chwyciły jego dłoń.
Teraz ją rozpoznał.
Ciemnowłosa, która wręczyła mu aktówkę z częściami
radiostacji. Zosia.
Usłyszał, jak za jego plecami
ktoś biegnie przez podwórko.
Antoni?
Odwrócił głowę. Tuż za nim
stała Irena.
Antoni? Co się stało?
Nie wiem. Ona... Po prostu
upadła z wysokości na bruk!
Irena kucnęła obok niego,
pochyliła się nad ranną, która drżała coraz bardziej. Zosia
umierała,
Z jej ust wydobywał się
narastający jęk.
Boże. - Irena zakryła dłonią
usta. - Boże... Co my zrobimy?
Biegnij po pomoc.
Gdzie?
Sprowadź Czarnego! Musimy
wezwać lekarza.
Irena zerwała się z miejsca i
pobiegła do klatki schodowej. Chlebowski spróbował uwolnić
Wytrzymaj jeszcze chwilę -
odezwał się cicho. - Zaraz sprowadzimy pomoc.
lokalu
zajęła swoje pozycje. Chlebowski wrócił do pustej już
stróżówki. Usiadł na krześle pod
ścianą. Czuł, że
Czarny mu nie ufa, że dowódca naprawdę żałuje swojej zgody na
jego udział w
przenoszeniu radiostacji. Wiedział, że zrobił
wszystko jak należy, ale nie spodziewał się, aby
Czarny
kiedykolwiek zlecił mu coś więcej niż napisanie kolejnego
tekstu. Nie pozwolił mu nawet
przejść z resztą oddziału do
kamienicy, nakazując czekać w mieszkaniu stróża. Spojrzał na
zegarek.
Skoro Czarny nie chciał go w swoim oddziale,
postanowił wracać do domu. Wstał i otworzył
drzwi.
uśpione. Gdzieś z oddali dobiegło echo przejeżdżającego
tramwaju. Odetchnął głęboko rześkim
wieczornym powietrzem
i ruszył w kierunku bramy.
tygodniach niemiecka aktywność po dwudziestej
znacznie zmalała. Cała Warszawa czekała na to,
co miało
nastąpić, i hitlerowcy obawiali się patrolować miasto
wieczorami.
całkiem blisko, coś zatrzepotało, może jakiś
ogłupiały ptak zagubił się w szczelnym kordonie
zacienionych
kamienic. Chlebowski zatrzymał się i zadarł głowę, na tle nieba
dostrzegł rozpostarty
czarny kształt, zbyt wielki jak na
gołębia. Usłyszał cichy jęk i coś miękko, z
nieprzyjemnym
mlaśnięciem, uderzyło o bruk tuż pod jego
stopami. Odskoczył do tyłu. Zamarł przerażony, po
chwili
podszedł bliżej i pochylił się.
odwrócić
się w jego stronę, widział jej przerażone, rozbiegane spojrzenie
i szeroko otwarte usta,
łapczywie łapiące powietrze. Jedno
ramię leżało odgięte za plecami, układając się tak, jak
nie
pozwalają ludzkie stawy, drugie niemal sięgało butów
Chlebowskiego, rozcapierzone palce jak
oszalałe drapały bruk.
Stopy kobiety drżały, unosząc się nieco nad ziemią.
Radiotel egrafi stka.
w pełni zdając sobie z tego sprawę. Patrzyła
oszalałym wzrokiem raz na Chlebowskiego, raz na
Irenę,
prosząc spojrzeniem o pomoc.
swoją
dłoń, ale palce Zosi zaciskały się coraz mocniej, jakby ręka,
którą ściskały, była jedynym
elementem utrzymującym ją
przy życiu. Usta rannej drżały coraz bardziej, jęk przeszedł
w
wibrujące, tłumione zawodzenie. Chlebowski pochylił się,
oparł wolną dłoń o nagrzany bruk,
przysunął ucho do ust
radiotelegrafistki. Kobieta chciała coś powiedzieć.
Zosia drżała, ze wszystkich
sił próbując coś powiedzieć. Chlebowski zamknął oczy i skupił
się
Dziennik - wycharczała Zosia,
wpatrując się w niego szeroko otwartymi oczyma. -
Z kamienicy wybiegło dwóch
mężczyzn. Po chwili nad ciałem umierającej
radiotelegrafistki
Co się stało? - Czarny wbił
spojrzenie w Chlebowskiego.
Przechodziłem przez podwórko,
kiedy ona po prostu upadła obok mnie. Musiała wypaść z
Antenę zamocujemy dopiero
jutro - odezwał się nieznany Chlebowskiemu mężczyzna. -
Dziś
Nie możemy jej tu zostawić. -
Czarny rozejrzał się dokoła. - Jeszcze chwila i zaalarmuje
całą
Nie pozwolę ci jej przenosić.
- Wolna dłoń Chlebowskiego zacisnęła się na ramieniu
Jeżeli przez jej krzyki
zdekonspirujemy naszą nową lokalizację, nikt z naszej grupy może
nie
Stefan chwycił nogi
radiotelegrafistki w kostkach i powoli je uniósł. Zosia zawyła
dziko i
Nie tak - syknął Chlebowski.
- Zdejmijcie drzwi ze stróżówki. Przeniesiemy ją na
Czarny wraz ze Stefanem pobiegli
w stronę oficyny, po chwili wrócili ze zdjętymi z
zawiasów
Teraz ją przesuniemy. - Czarny
uklęknął nad głową rannej, wsunął dłonie pod jej ramiona.
-
Nie dam rady. Trzyma mnie zbyt
mocno.
Irena nachyliła się nad dłonią
Zosi. Po chwili uznała, że aby uwolnić rękę
Chlebowskiego,
Raz... Dwa... Trzy...
Unieśli Zosię i płynnym
ruchem przesunęli jej ciało na drzwi. Czarny i Stefan
dźwignęli
Cholera - warknął przez zęby
Stefan. - Nie wejdziemy z tymi drzwiami do środka. Nie
Weźmiemy ją na ręce -
zarządził Czarny.
Nie możemy. - Antoni spojrzał
na swojego dowódcę. - Dziewczyna najprawdopodobniej
Zaraz zaalarmujemy całą
kamienicę. - Stefan spojrzał ze złością na Chlebowskiego. -
Musimy
Czarny skinął na Stefana,
delikatnie położyli drzwi na bruku i mimo protestów
Chlebowskiego
Irena uprzątnęła stojące pod
ścianą łóżko, przygotowując miejsce dla wijącej się z
bólu
Czarny podszedł do okna,
uchylił zasłonę, zlustrował kamienicę po drugiej stronie
podwórka.
Mieliśmy szczęście -
mruknął. - Wygląda na to, że nikt nas nie zauważył.
na dźwiękach dochodzących z unoszącej się w panicznym
oddechu piersi. W końcu zrozumiał.
Dziennik...
Dziennik... Dziennik...
nachylał się Czarny i ktoś jeszcze, kogo
Antoni nie znał.
okna.
A może spadła z dachu? Wysłaliście kobietę, żeby montowała
antenę?
sprawdziliśmy jedynie działanie transformatora.
okolicę.
dowódcy.
- Ona ma złamany kręgosłup. Może tego nie przeżyć.
przeżyć - odpowiedział twardo Czarny. - Przeniesiemy ją
do oficyny. Stróż jest zaufanym
człowiekiem. Stefan, pomóż
mi ją podnieść!
skręciła się jak wąż.
drzwiach.
drzwiami. Położyli je tuż za plecami
radiotelegrafistki.
Antoni, musisz ją puścić!
musieliby wyłamać palce rannej.
prowizoryczne nosze, i ruszyli w stronę oficyny.
Chlebowski szedł tuż obok, blisko, wciąż
uwięziony w
rozpaczliwym uścisku dłoni radiotelegrafistki.
zmieścimy
się.
złamała
kręgosłup.
położyć ją w stróżówce!
wzięli dziewczynę na ręce. Zosia wiła się z
bólu, syczała, rzucając wokół wystraszone spojrzenia i
jeszcze
mocniej ściskała dłoń Antoniego. Stefan ostrożnie przeniósł
dziewczynę ponad progiem,
Czarny zajął się drzwiami i
szybko osadził je na zawiasach.
radiotelegrafistki. Antoni przyklęknął na podłodze,
czując na dłoni coraz silniejszy uścisk
szczupłych palców
dziewczyny.
Musimy wezwać lekarza. -
Antoni wpatrywał się w szeroko otwarte oczy Zosi. Jej
twarz,
W stróżówce zapanowała
cisza, przerywana tylko świszczącym oddechem radiotelegrafistki.
Musimy wezwać lekarza -
powtórzył Chlebowski, z trudem odrywając wzrok od
niemego
Czarny opuścił głowę.
Dla niej już jest za późno.
O czym ty, do diabła, mówisz?
Wyślij kogoś po lekarza, nie możemy stracić ani minuty...
Antoni, nie możemy wezwać tu
nikogo. Nie mogę ryzykować życia moich ludzi i
Pozwolisz jej umrzeć?
Odpowiadam za cały oddział i
powierzoną nam radiostację. Zosi nikt już nie jest w
stanie
Palce radiotelegrafistki
gwałtownie rozprostowały się, a w chwilę później zacisnęły,
jej
Czarny, patrząc przekrwionymi z
niewyspania oczami, stał pod ścianą, z zaciśniętą szczęką,
i
Zajmiecie się nią? -
Chlebowski przeniósł spojrzenie z Czarnego na Stefana, by
znów
Nie martw się. - Czarny skinął
głową. - Przeniesiemy ją w bezpieczne miejsce i zajmiemy
się
Chlebowski bez słowa podszedł
do drzwi.
Gdzie idziesz? - Irena zerwała
się z miejsca. - Trwa jeszcze godzina policyjna!
Antoni wyszedł ze stróżówki
i cicho zamknął za sobą drzwi. Niebo nad Warszawą było
jeszcze
Zaraz po śniadaniu siódma
kompania pułkownika Handkego przystąpiła do codziennych
zajęć
wciśnięta policzkiem w poduszkę, była tuż przed
nim, na wysokości jego wzroku. Lipcowy
wieczór był ciepły,
ale dziewczyna wciąż dygotała.
spojrzenia dziewczyny i oglądając się ponad
ramieniem na Czarnego. - Musimy jej pomóc, zanim
będzie za
późno.
zdekonspirowania
radiostacji. To prawdziwy cud, że nikt nas tu jeszcze nie nakrył.
pomóc. Ma złamany kręgosłup. To nie potrwa długo.
paznokcie wpiły się w dłoń Antoniego, ale ten nie
cofnął ręki. Wciąż klęcząc, oparł się wolnym
ramieniem
o łóżko i patrzył z bliska w szare oczy, w których dostrzegał
bezgraniczny strach i
nieme wołanie o pomoc. Słyszał za
swoimi plecami cichy płacz Ireny, ciężki oddech Stefana i
kroki
Czarnego, który nerwowo przemierzał stróżówkę.
Wszyscy czekali na śmierć, która przyszła
dopiero nad
ranem. Ciałem Zosi targnął dreszcz, palce, teraz już nieco
osłabłe, zacisnęły się
mocniej, do białości, oczy
rozbłysły nienaturalnie, by zaraz zmętnieć i pogrążyć się we
mgle.
Antoni przymknął powieki i zmęczony oparł czoło o
brzeg łóżka. Po długiej chwili podniósł się z
klęczek i
wolną dłonią rozprostował palce dziewczyny, uwalniając się z
jej uścisku.
wytrzymał oskarżycielskie spojrzenie Chlebowskiego. Irena
wciąż łkała cicho, po całej nocy
brakowało jej już łez,
siedziała przy stole i ocierała opuchnięte powieki wymiętą
chusteczką. Stefan
stał po przeciwnej stronie pomieszczenia,
patrząc raz na Irenę, raz na swojego dowódcę, unikając
wzrokiem
nieruchomo leżącej radiotelegrafistki. Z jego twarzy niczego nie
dało się wyczytać, raz
po raz skubał palcami krótko
przycięte wąsiki i nerwowo poprawiał włosy. Widać było,
że
najchętniej opuściłby przybudówkę, ale bez rozkazu
Czarnego nie miał odwagi tego zrobić.
spojrzeć na swojego dowódcę. - Zatroszczycie się o
ciało?
pochówkiem. Będzie miała prawdziwy pogrzeb, z księdzem
i mszą.
czarne, ale z drzew po drugiej stronie ulicy dobiegał
już koncert ptasich śpiewów. Odetchnął
ciepłym
sierpniowym powietrzem i zmęczony ruszył w kierunku domu.
zmierzających do podniesienia ducha bojowego i morale
żołnierzy: wyznaczeni przez kaprali
funkcyjni przynieśli z
magazynu wiadra, miotły i kosz starych szmat, a sierżant Stedke
rozdzielił
prace między poszczególne drużyny. Kapral
Borówka chodził pośród klęczących na lśniącej od
nadmiaru
wody posadzce żołnierzy i uważnie obserwował ich pracę. Stary
frontowy wyga dobrze
wiedział, że woj sko nigdy nie może się
nudzić, szczególnie w oczekiwaniu na wrogie
natarcie.
Wielogodzinna musztra, powtarzane do znudzenia
czyszczenie broni, nieustanne sprzątanie koszar
czy niemal
codzienne przerzucanie jednostki na kilka godzin w okolice umocnień
nad rzeką
sprawiały, że kompania była zbyt zmęczona, by
myśleć o pancernej radzieckiej szpicy, która
sięgała prawobrzeżnej
Warszawy, czy o samolotach z czerwoną gwiazdą na skrzydłach,
bezkarnie
Kapral Borówka dotarł do
ściany, obrócił się na pięcie i w milczeniu lustrował
pracującą
Enkel! Jesteście tam?
Tak jest, panie kapralu -
doszło go z jednej spośród kabin odgrodzonych od
siebie
Borówka wszedł do łazienki,
ruszył wzdłuż rzędu kabin. Zza pomalowanych na biało
drzwi
Enkel, dobrze się czujecie?
Melduję, panie kapralu, że
coś mi zaszkodziło.
Nikt inny nie zgłaszał
dolegliwości po śniadaniu. Powinniście zgłosić się do
doktora.
Nic mi nie jest, panie kapralu.
Otwórzcie drzwi!
Zawiasy zaskrzypiały cicho i
kapral Borówka spojrzał wprost w bladą twarz i
zaczerwienione
Nie wyglądacie najlepiej,
żołnierzu.
Enkel otarł spływającą z
kącika oka łzę, pociągnął głośno nosem.
Nic mi nie jest. Wyrzuciłem z
siebie to świństwo i już czuję się lepiej.
Borówka skinął głową i
uważnie przyjrzał się swojemu podwładnemu.
Dołączyć do reszty drużyny
- zarządził. - Jeżeli znów się źle poczujecie,
natychmiast
Tak jest, panie kapralu.
Enkel odetchnął głęboko,
starając się wyrzucić z płuc odór strachu i wymiocin, których
kwaśny
Byłeś dziś w magazynie -
Herman Fride odezwał się znad mokrej szmaty. - Co się tam,
do
Enkel nie odpowiedział,
gwałtownym ruchem ponownie zamoczył szmatę, rozlewając
wokół
Enkel, do cholery - syknął
Fride. - Byłeś w magazynie, tak czy nie? Kręcili się tam ci
z
Enkel w dalszym ciągu milczał.
Klaus, proszę, powiedz, co tam
się stało. - Fride zbliżył się ze swoim wiadrem,
uważnie
Nic nie zginęło. - Enkel
bezwiednie szorował podłogę, którą czyścił dzień wcześniej,
tak
Jesteś pewien? Widziałem, jak
wokół budynku kręcili się ci z żandarmerii.
Jestem pewien. Fride?
Tak?
Powiedziałeś, że miałeś
służbę przy wejściu do magazynu. Całą noc?
przelatujących nad miastem. Z założonymi do tyłu
rękoma przechadzał się korytarzem, ciężko
stąpając
między zgarbionymi sylwetkami żołnierzy i wiadrami z wodą.
drużynę. Wyraźnie coś było nie tak. Poprawił
pas, obciągnął bluzę munduru i szybkim krokiem
ruszył w
stronę schodów. Dopadł do drzwi za załomem korytarza, ostrożnie
nacisnął klamkę i
wytężył słuch. Usłyszał cichy plusk.
drewnianym przepierzeniem.
usłyszał tłumiony odgłos wymiotów i ciche
splunięcie.
oczy starszego szeregowego Klausa Enkela.
meldować.
smak czuł w ustach. Wciąż miał przed oczyma
napuchniętą twarz Hermana, jego wysunięty język i
szeroko
otwarte oczy. Jak automat przeszedł przez korytarz, opadł na
kolana przy pierwszym z
brzegu wiadrze, zamoczył szmatę i ze
wszystkich sił zaczął trzeć posadzkę. Za plecami usłyszał
ciche
syknięcie. Odwrócił głowę.
cholery, stało?
siebie strumienie wody, z impetem naparł na posadzkę,
szorując ją gwałtownymi, krótkimi
ruchami. Wyżął szmatę,
przesunął wiadro i znów zabrał się do pracy.
żandarmerii? Powiedz, do cholery, co się stało?
obserwując spacerującego korytarzem kaprala
Borówkę. - Miałem w nocy służbę przy drzwiach
magazynu,
jeżeli coś zginęło, w pierwszym szeregu będę witał
nadchodzących Ruskich!
samo jak przed dwoma dniami, i którą najprawdopodobniej
będzie mył też jutro, o ile wcześniej
radzieckie uderzenie
nie przełamie Wisły, a nurkujące spod osłony chmur szturmowce z
czerwoną
gwiazdą nie zasypią ich pozycji bombami.
Tak.
Rozmawiałeś z Frinkiem?
Nie.
Widziałeś go? Miał mieć
dodatkową nocną wartę przy magazynie.
To niemożliwe. - Fride
pokręcił głową. - Nie było go tam.
Enkel zdębiał.
Frinka nie było na warcie?
Jesteś pewien?
Byłem tam aż po świt. Nie
było go przy drzwiach, na tyłach ani przy samochodach. Frink
nie
Nie martw się, Fride,
żandarmerii nie interesował stan naszych zapasów - spod ściany
po
Enkel tarł szmatą lśniącą
od wody posadzkę, nie zważając na przemoczone spodnie
i
Nasz szalony przyjaciel Herman
Frink zawisł w magazynie jak bombka na choince.
Enkel starał się nie słuchać,
całą swoją uwagę skupiając na szybkich kolistych ruchach
dłoni
Powiedz, Enkel, jak on
wyglądał? Był tak samo słodki i przystojny jak za życia?
Mówią,
Enkel zerwał się z kolan,
chwycił stalowe wiadro do połowy wypełnione wodą i cisnął nim
w
Czy wyście powariowali?! - po
korytarzu niósł się ryk kaprala Borówki. - Obaj staniecie
Jedni żołnierze odciągnęli
wymachującego pięściami Enkela do tylu, inni przytrzymali
żądnego
Obaj zostaniecie rozstrzelani!
- grzmiał Borówka, miotając się między zdyszanym
Enkel, przyduszony ramieniem
jednego z kolegów, zdyszany i zlany potem, zaniechał
walki,
Zabiję cię - zdołał
odczytać z ruchu warg klęczącego po drugiej stronie
korytarza
miał służby tej nocy. Powiedz lepiej, za czym węszyli
żandarmi. Pytali cię może o te konserwy...
drugiej stronie korytarza usłyszeli czyjś szyderczy
szept. Enkel podniósł wzrok i zobaczył
Bommela, klęczącego
w kałuży wody z wysoko podwiniętymi rękawami. Jego okrągłą,
czerwoną
twarz rozjaśniał szeroki uśmiech. - Żandarmi nie
interesowali się inwentaryzacją naszych konserw
- mówił
dalej Bommel, świadomy, że jego słów słuchają wszyscy dokoła.
Kapral Borówka stal
teraz po drugiej stronie korytarza i
nawet Plischke, zawsze pierwszy w wykonywaniu wszelkich
rozkazów,
zastygł w bezruchu z mokrą szmatą w ręce. - Oni oglądali coś
zupełnie innego, prawda,
Enkel? Ty dobrze wiesz, co tak
bardzo zaciekawiło żandarmerię.
zaczerwienione palce.
Widziałeś
go, Enkel, prawda? Kto teraz zajmie się naszym Klausem, kiedy
Frinka nie ma już wśród
nas? Kto będzie chronił małego
Klausa, kiedy ogrodnik zakopie Frinka w parku po drugiej
stronie
ulicy?
zaciśniętej do bólu na kawałku szmaty.
że wisielec w ostatniej chwili przed śmiercią
traci panowanie nad swoim ciałem. Powiedz, Enkel,
czy Frink
zapaskudził sobie...
kierunku Bommela. Kubeł uderzył tamtego w ramię, ale zanim
Bommel otrząsnął się z
zaskoczenia, Enkel był już przy
nim, z impetem powalił go na ziemię i skierował pięść w
jego
szczękę. Poślizgnął się przy tym na mokrej posadzce,
ale zdołał się utrzymać na leżącym
Bommelu, raz za razem
wymierzając szerokie ciosy. Z rozbitego nosa Bommela buchnęła
krew.
Lewa dłoń Enkela zacisnęła się na szyi przeciwnika,
prawa pięść zatoczyła koło, ale nie opadła w
miażdżącym
uderzeniu: ktoś chwycił go za nadgarstek, ktoś inny szarpnął do
tyłu, trzymając za
kołnierz koszuli.
przed
sądem wojennym!
rewanżu Bommela, który z nosem spływającym krwią
usiłował podnieść się z podłogi.
Enkelem
a coraz bardziej zakrwawionym Bommelem. - Rosjanie zajmują pozycję
do przełamania
naszych linii, a wy bierzecie się za łby!
Nie zasługujecie na mundur, który nosicie!
bezwładnie osuwając się na ziemię.
Bommela, którego przytrzymywało dwóch innych
żołnierzy. - Nie wiem, ile czasu mi to zajmie, ale
cię
zabiję!
Budynek dawnego gimnazjum, teraz
punkt zakwaterowania kompanii porucznika Handkego,
Wstawać, Enkel, natychmiast
wstawać! - zagrzmiał sierżant Stedke. - Zostało wam
Enkel powoli podniósł się z
kolan, uniósł karabin nad głowę, ruszył do przodu,
głośno
Szybciej, żołnierzu!
Szybciej!
Uniesiony nad głową karabin
ciążył coraz bardziej, wypełniony amunicją plecak
ocierał
Enkel zdawał sobie sprawę, że
i tak miał wiele szczęścia. Była pełnia lata, od dawna nie
padało
Kuchnia zaczynała właśnie
wydawanie ostatniego posiłku, ale Stedke z
sadystyczną
Enkel co rusz wycierał spocone
czoło uniesionym w górę ramieniem, ale w końcu wciąż
Wstawać, żołnierzu! -
Oślepiony potem Enkel usłyszał głos sierżanta z bliska, poczuł
nawet
Po czterdziestu okrążeniach
Enkel mógł się tylko bezgłośnie modlić o kroplę wody,
spieczone
liczył sto
osiemdziesiąt kroków długości. Potem ogrodzenie od strony ulicy,
kamienny murek
zwieńczony stalowymi prętami - sześćdziesiąt
kroków, plac manewrowy ograniczony budynkiem
magazynu -
kolejne czterdzieści trzy kroki. Prosta między magazynem a rogiem
koszar -
pięćdziesiąt dwa kroki. Dokładnie na sto
piętnastym kroku długości budynku, przy dwunastym
okrążeniu,
Klaus Enkel potknął się i zarył kolanami w wysypaną żwirem
ziemię. Grube krople potu
spłynęły mu na powieki,
zaciągając oczy mgłą.
dwadzieścia
osiem okrążeń!
odliczając kolejne kroki. Sierżant pilnował, aby
ich liczba zgadzała się na poszczególnych
punktach
kontrolnych: na rogu budynku od strony ulicy, na całej długości
ogrodzenia i przy
magazynie, co świadczyć miało o zachowaniu
równego tempa biegu i nieociąganiu się w
wykonywaniu
wymierzonej kary. Końcem, a zarazem początkiem kolejnej rundy było
wejście do
koszar, a dotarcie do tego punktu wiązało się z
serią czterdziestu przysiadów.
ramiona, dół pleców pulsował piekącym bólem.
Kolejne okrążenie w rytm pokrzykiwań sierżanta
Stedkego.
i grunt wokół koszar wysechł spieczony słońcem.
Gdyby gdzieś w pobliżu znajdowała się błotnista
łąka lub
świeżo zaorana wilgotna ziemia, zarządzono by karną musztrę w
pełnym umundurowaniu,
z kilkoma dodatkowymi cegłami w
plecaku. Przez dwie lub trzy godziny wykonywałby komendę:
padnij
- powstań, przesuwając się w błocie na plecach lub brzuchu. Po
wszystkim musiałby
doprowadzić całe wyposażenie do idealnej
czystości, co zostałoby sprawdzone na specjalnie ku
temu
zwołanym porannym apelu, a gdyby jeden z podoficerów badających
zaostrzoną zapałką
gwoździe przy podeszwach żołnierskich
pionierek znalazł choćby grudkę błota, sprawa
zakończyłaby
się aresztem lub sądem polowym.
przyjemnością zrezygnował z kolacji, by
dopilnować wymierzania kary za naruszenie dyscypliny w
oddziale.
Wolał położyć się spać głodny, ale ze świadomością
spełnienia żołnierskiego obowiązku,
który z całą
surowością nakazywał mu tępić wszelkie przejawy
niesubordynacji.
spływające
słone krople zalały mu oczy. Regulaminowo zapięty kołnierz bluzy
wrzynał się w szyję,
uniemożliwiając swobodne oddychanie.
Wojskowe buty potykały się na żwirze. Kolejny nawrót
przy
ogrodzeniu i kolejny bolesny upadek.
zapach jego wody kolońskiej. - Jeżeli będzie trzeba,
zdechniecie na tym podwórku, a ja sam
osobiście pochowam was
pod płotem, ale dopilnuję, żebyście zrozumieli swój błąd!
Najmniejszy
nawet przejaw naruszenia dyscypliny powinien być
karany śmiercią! Zasługujecie na rozstrzelanie,
Enkel.
Macie szczęście, że potrzebujemy każdego żołnierza i niedługo
będziecie mogli udowodnić
swoją przydatność niemieckiej
armii i oddanie naszej faszystowskiej ojczyźnie, ale teraz
podnosić
swoją zawszoną dupę z ziemi i biegiem marsz!
usta rozpaczliwie chwytały powietrze, a krew
pulsowała w skroniach jak oszalała. Mokry od potu
mundur
lepił się do skóry, przetarte od kolejnych upadków kolana
płonęły żywym ogniem. Teraz
do wykonania została druga
część kary: dwunastogodzinna ponadprogramowa służba
wartownicza.
Zdyszany Enkel zajął pozycję przy szeregu
półciężarówek zaparkowanych na tyłach magazynu,
obok
jasnowłosego Jurgena Kroppa, którego z racji okrągłej,
pozbawionej zarostu twarzy wszyscy
w kompanii nazywali Młodym.
Młody patrzył na Enkela podejrzliwie, rozumiejąc, że towarzystwo
kolejnej ofiary sierżanta
Stedkego zmienia rutynową wartę w dwunastogodzinny okres
nieustannej
Enkel otarł palcami czoło,
oparł karabin o ziemię i patrzył za odchodzącym w kierunku
koszar
Enkel sięgnął do kieszeni,
wyjął papierosa, którego znalazł przy Frinku. Przybliżył go do
nosa,
Masz papierosa? - Enkel
spojrzał z ukosa na Młodego, który nieruchomym wzrokiem
wciąż
Spierdalaj.
Co jest, Kropp?
Nie chcę z tobą gadać.
O co ci chodzi?
Drugie piętro - mruknął
przez zęby Młody. - Czwarte okno od ulicy.
Enkel zmrużył oczy. Okno na
drugim piętrze było szeroko otwarte. Minęła już pora kolacji
i
Zapadał zmierzch, ale wciąż
było ciepło. Od strony ulicy dobiegł ich dzwonek
ostatniego
obserwacji i czyhania na jakiekolwiek naruszenie
regulaminu. Obaj wiedzieli, że Stedke
kilkakrotnie w ciągu
najbliższych godzin ich sprawdzi i wyciągnie surowe konsekwencje
wobec
najdrobniejszych niedociągnięć.
sierżantem. Młody milczał, w zupełnie
nieregulaminowej postawie krył lewą dłoń w rękawie
wojskowej
bluzy. W czasie odwrotu na stepach Ukrainy odmroził sobie trzy
palce, które musiał
amputować polowy chirurg. Odmrożenia
dłoni i stóp, niegroźne dla życia, ale wymagające
interwencji
lekarza, w warunkach frontowych uznawane były, jako
samookaleczenie, za akt
sabotażu, naganne świadome
uszczuplanie zdolności bojowych niemieckiej armii i karane z
całą
surowością przez sądy polowe. Młody uprosił medyka
o niezgłaszanie zabiegu, nie wystąpił też do
przełożonych
z prośbą o skierowanie na tyły celem podjęcia leczenia. Sierżant
Stedke i pozostali
podoficerowie milczeniem zaaprobowali ten
stan rzeczy, akceptując w kompanii obecność
żołnierza o
siedmiu palcach, a sam Kropp starał się nie zwracać niczyjej
uwagi na swoją
okaleczoną dłoń.
wciągnął aromatyczny zapach tytoniu. To nie był
seryjny papieros marki Juno Josetti z Berlina,
często palonej
przez oficerów, ani Aviator w czerwonym pudełku z fabryki w
Breslau. Nie był to
też typowy skręt z taniego tytoniu
oszukiwanego słomą, zawiniętego w kawałek brudnego
papieru.
Papieros Frinka pachniał głęboko i szlachetnie,
elegancka cieniutka bibułka - najprawdopodobniej
firmy Solali
- przyjemnie szeleściła między palcami. To był angielski lub
francuski papieros
wykonany z najwyższej klasy surowca. Zapach
tytoniu sprawił, że poczuł w ustach napływającą
ślinę.
Nie mógł sobie jednak pozwolić na to, aby bezpowrotnie pozbyć
się rarytasu, który tak
bardzo go intrygował.
wpatrywał się gdzieś przed siebie. - Ogłuchłeś?
Nie bój się, Stedke je pewnie teraz spóźnioną
kolację.
wieczornego apelu, ale nie zarządzono jeszcze ciszy nocnej,
żołnierze mieli czas na ostatniego
papierosa, karty lub
chwilę rozmowy. W oknie dostrzegł półnagą masywną sylwetkę,
obok której
stał ktoś jeszcze, niższy i szczuplejszy.
Bommel z wysokości drugiego piętra obserwował plac
przed
magazynem, koncentrując uwagę na wartownikach przy głównym
wejściu. Nic dziwnego, że
Młody nie chciał z nim rozmawiać.
Wszyscy w kompanii uznali już Enkela za chodzącego trupa.
Nikt
nie chciał podpaść Bommelowi, byłemu zapaśnikowi skazanemu za
pobicie ze skutkiem
śmiertelnym, którego od kary więzienia
wybawił wybuch wojny. Tylko Frink nie bał się krępego
osiłka
o twarzy naznaczonej grubą blizną, pamiątką po eksplozji pocisku
odłamkowego gdzieś na
ulicach bezimiennego ukraińskiego
miasteczka. Frink nie bał się niczego. Tyle że teraz Frinka
już
nie było. Enkel miał świadomość, że nawet najdłuższa
warta kiedyś się skończy i będzie musiał
wrócić do
swojej kwatery, między ludzi, którzy ślepo słuchali poleceń
Bommela, że będzie musiał
nagi stanąć wśród nich pod
prysznicem, a wieczorem położy się na wspólnej sali. Nie dziwiło
go,
że Młody uważa go już za martwego.
tramwaju, sale dawnego gimnazjum zajmowane przez
szeregowców zaciemniono i tylko z
kamienicy po drugiej stronie
placu dochodził wesoły dźwięk pianina i wybuchy śmiechu.
Piętrową
kamienicę, podobnie jak dwie kolejne zajmowali
oficerowie. Jeden z pułkowników wycofywał się
prawie spod Stalingradu, wioząc
na półciężarówce pianino, i za każdym razem, kiedy ktoś
postawił
Co godzinę strażnicy mieli
opuścić swoje stanowisko i powoli przejść się dokoła
placu,
Ruszyli w obchód po raz drugi,
gdy Enkel zatrzymał się i spojrzał przez ramię. Młody
Młody w milczeniu palił
papierosa oparty o ścianę magazynu, kiedy nagle zerwał się na
równe
Widziałeś to? - zapytał
cicho. - Tam coś się rusza.
Enkel zdjął karabin z ramienia
i stanął obok Młodego. Stacjonowali w Warszawie od kilku
Powoli ruszyli przed siebie. Na
wprost koszar, za placem manewrowym przed magazynem,
Stój! - Młody przystawił
karabin do ramienia i wycelował.
Pchający wózek człowiek
wyprostował się gwałtownie.
Nie strzelać! - Mężczyzna
uniósł ręce do góry i odezwał się łamaną niemczyzną. -
Nie
Doskoczyli do zatrzymanego,
Enkel z odległości trzech kroków mierzył w jego pierś,
Młody
Czysty. - Młody odepchnął
podejrzanego i oświetlił latarką jego brodatą starczą
twarz,
butelkę szampana lub napoczął skrzynkę
francuskiego koniaku, zgarnął pulę w pokera bądź
przeciwnie,
przegrał rodzinną pamiątkę lub wystawiony na sporą sumę
weksel, zawsze znalazł się
człowiek, który w pijackiej
euforii walił pięściami w klawisze, wykrzykując przy tym
sprośne
piosenki. Zdarzały się jednak wieczory, tak jak i
teraz, kiedy przy pianinie siadał ktoś obeznany z
instrumentem,
a wtedy nad układającą się do snu Warszawą wzbijał się
klasyczny spokojny utwór.
W kompanii mówiono, że to kapitan
Rudolf Rainer z gestapo, najbardziej zapalony pokerzysta,
grający
zawsze o najwyższe stawki i wprost uwielbiający ryzyko przy
zielonym stoliku, jest
wykonawcą tych nostalgicznych
wieczornych melodii.
uważnie lustrując ogrodzenie i zwracając uwagę na
to, co się dzieje na ulicy. Po dojściu do
magazynu musieli
sprawdzić zaparkowane na tyłach ciężarówki, świecąc pod nimi
latarkami. Cały
obchód zajmował im około piętnastu minut.
Sprawdzając wozy, natknęli się na stojącego między
samochodami
sierżanta Stedkego, który w milczeniu przypatrywał się ich
poczynaniom. Obaj mieli
świadomość, że gdyby cokolwiek
wykonali nie tak jak powinni bądź gdyby zburzyli cogodzinny
rytm
patrolu, dowódca kompanii zostałby o tym poinformowany w ciągu
trzydziestu sekund.
dostrzegł
to spojrzenie, ale nie przerwał milczenia. Szli powoli wzdłuż
fasady gimnazjum, dotarli
do ogrodzenia, a Enkel znów obejrzał
się za siebie. Wciąż miał w pamięci słowa Fridego,
który
pełnił wartę ubiegłej nocy. Przez całą jego służbę
nie wydarzyło się nic niezwykłego, a jednak ktoś
musiał
wprowadzić Frinka - bądź wnieść jego ciało - do magazynu.
Pomieszczenie miało dwa
wejścia, główne, przy którym
pełnili wartę, szerokie, jasno oświetlone zawieszoną
pod
zadaszeniem gazową lampą, z drewnianą rampą do
załadunku ciężarówek, oraz boczne: drzwi od
strony ulicy,
przy której stały kamienice zamieszkane przez oficerów. Enkel
zauważył, że z
miejsca, gdzie pełnili wartę, ani też z
żadnego punktu obwodu, po którym patrolowali teren, nie
widać
bocznego wejścia do magazynu. Oznaczało to, że Fride mógł być
czujny przez całą służbę, a
i tak nie mógł widzieć, kto
wchodzi lub wychodzi drzwiami od strony kwater oficerskich.
nogi i pstryknął żarzącym się niedopałkiem w
trawę. Przeładował mauzera i wycelował gdzieś w
ciemność.
tygodni
i nasłuchali się już opowieści o zaciekłości i
nieprzewidywalności Polaków, słyszeli
historie o żołnierzach
zaginionych w trakcie nocnych patroli oraz ostrzeżenia przed
przebiegłością
Polek. Nie spodziewali się jednak, aby
bandyci zdecydowali się na akcję dywersyjną na terenie
koszar
usytuowanych pośrodku tak zwanej niemieckiej dzielnicy.
znajdowały
się budynki gospodarcze oraz zapuszczone zarośla, pozostałość
po dawnym parku.
Enkel uniósł karabin do oka, ale nie
zdecydował się, aby głośno zapytać o hasło.
Rzeczywiście,
między drewnianymi zabudowaniami a linią
zarośli ktoś się poruszał. Po chwili usłyszeli ciężkie
kroki,
przyspieszony oddech i skrzypienie kół małego wózka.
strzelać! Przyjaciel!
sprawnie obszukał mężczyznę.
przenosząc następnie snop światła na wózek.
Sięgnął ręką pod brezent.
Nie strzelać. - Mężczyzna
złożył dłonie jak do modlitwy. - Chełmicki. Ja tu pracować,
ja
Znam go. - Enkel opuścił
nieco lufę mauzera. - Pracuje przy kuchni i w magazynie...
O kurwa! - wrzasnął Młody. -
Kurwa!
Enkel, nie spuszczając wzroku z
wyraźnie wystraszonego starca, podszedł bokiem do Kroppa,
Enkel zamachnął się, celując
kolbą mauzera w głowę pomocnika magazyniera, ale przed
Uspokój się, do cholery!
Stary stęknął i spróbował
się wyprostować.
Nie bić, proszę! Ja pomagać!
Pan pułkownik dać rozkaz. Ja zakopać żołnierz daleko tam.
Już w porządku. - Enkel
podniósł dłoń i spojrzał Młodemu w twarz. - Już jest dobrze.
Kropp popatrzył na Enkela
podejrzliwie, ale niespodziewanie cofnął się o krok i skupił
uwagę
na wystraszonym starcu.
Wiesz, że nie wolno kręcić
się przy samochodach po zmroku?
Pan pułkownik rozkaz. Ja
zakopać żołnierz między drzewa.
Powinniśmy to zgłosić
oficerowi dyżurnemu - mruknął Młody.
Szkoda czasu - odpowiedział
szybko Enkel. - Skoro pułkownik kazał zakopać ciało po
Proponujesz, żebyśmy go
puścili?
Nie. - Enkel czuł, jak z
podniecenia wysychają mu usta. Starał się mówić powoli, aby
nie
Młody założył karabin na
ramię.
Rób, jak chcesz. Jeżeli
dyżurny uzna to za opuszczenie posterunku, będziesz
miał
Enkel się rozejrzał. Stary
Chełmicki pchał wózek od strony parterowego domku, w
którym
Wracamy - Enkel rzucił cicho
po polsku. - Z powrotem do domu.
Chełmicki aż zamrugał ze
zdumienia.
Pułkownik rozkazał zakopać
trupa między drzewami, tak żeby nikt nie poznał. Nie mogę...
Wracamy!
Starzec oparł się o drewnianą
burtę wózka, stęknął i naparł na niego całym ciężarem.
Enkel
Przed drzwiami stróżówki
Enkel pomógł staremu unieść owinięte brezentem ciało i
wtaszczyć
pomagać, ja palić w piec...
kątem
oka spojrzał na wózek. Oniemiał. Spod rozchylonej brezentowej
płachty patrzyła na niego
martwa twarz Frinka. Otworzył
szeroko usta, a potem gwałtownym ruchem wbił lufę karabinu
w
brzuch mężczyzny. Stary jęknął i zgiął się wpół.
zadaniem
ciosu powstrzymał go Młody, wchodząc między niego a mężczyznę.
zmroku,
widocznie nie chciał robić z tego przedstawienia. Nie wiadomo
nawet, czy
poinformowano o tym dyżurnego. Chcesz, żeby z
naszego powodu budzili Handkego?
zdradzić się przed Młodym. - Jeszcze natknie się na
patrol przy bramie i będą kłopoty. Nie zna
hasła, ktoś
nerwowy może go nawet zastrzelić. Zrobimy tak: wrócisz na
miejsce, a ja pójdę ze
starym w zarośla i dopilnuję, żeby
dyskretnie zakopał ciało. Po wszystkim odprowadzę go
do
stróżówki i wrócę do ciebie.
przesrane.
mieszkał, w kierunku zapuszczonego parku po drugiej
stronie magazynów. Najprawdopodobniej
pułkownik Handke, po
zapoznaniu się z protokołem żandarmerii, nakazał przechowanie
ciała
samobójcy w domu stróża, poza zasięgiem wzroku
żołnierzy, aby po zmroku zakopać je w
ustronnym miejscu, bez
świadków.
spojrzał przez ramię w ciemność, upewniając się, że
Kropp odszedł już w stronę posterunku.
je do środka. Położyli zwłoki na drewnianej
ławie, Chełmicki zapalił karbidową lampkę i zgodnie
z
poleceniem wyszedł na zewnątrz. Enkel odetchnął głęboko,
przysunął lampkę na krawędź stołu,
oświetlając twarz
martwego przyjaciela. Ciężkie, opuchnięte powieki Frinka były
przymknięte.
Włosy, krótko przycięte zgodnie z wojskowym
regulaminem, gładko przechodziły w linię zarostu
na mocno
zarysowanej szczęce. Enkel delikatnie dotknął sinej twarzy
przyjaciela, jedynej osoby,
która rozmawiała z nim jak z
człowiekiem, z Klausem Enkelem, absolwentem gimnazjum w
Hollzarten,
którego marzeniem było małżeństwo z Hildą, córką pastora
Rotmana, oraz własny
zakład fotograficzny, pierwszy
w ich rodzinnym miasteczku, nie z szeregowym Enkelem, strzelcem
Enkel dotknął po raz ostatni
twarzy Frinka, musnął palcami jego oczy. Rozsunął
mocniej
Enkel pochylił się nad ciałem.
Szyję znaczyło kilka ciemnosinych pręg, skóra na karku i
przy
Enkel sięgnął po lampę i
powoli przesunął ją nad martwym przyjacielem. Zaczął od głowy,
nachylił
Enkel przesunął dłonią po
policzku zmarłego, delikatnie otulił sztywne ciało brezentem. To
on
Gardzili nim, ale obawiali się
jego szaleństwa. Ostatniego dnia swojego życia Frink wszedł
w
z
sekcji sierżanta Stedkego, kolejnym numerem na bezimiennej liście
ewidencyjnej kompanii
pułkownika Handkego, mięsem armatnim
wysłanym rozkazem obłąkanego szaleńca na Wschód, w
poszukiwaniu
grozy, zimna i śmierci. Frink miał własną przeszłość, swoje
dawne życie, ale nigdy o
nim nie opowiadał. Umiał jednak
słuchać, był blisko, kiedy Enkel tego potrzebował, nigdy
nie
tracił wiary w to, że kiedyś uda się im powrócić do
przedwojennej rzeczywistości. Bywały takie
noce, kiedy gęsty
śnieg otulał ziemiankę, podoficerowie nasłuchiwali odgłosów
wesołych śpiewów
dochodzących zza linii wroga, znaku, że
Rosjanie dostali swoją porcję wódki i w ciągu
najbliższej
godziny przystąpią do szaleńczego ataku, a
Enkel leżał oparty o zamarzniętą ziemię, otulony
pledem,
myśląc, że dawne życie odeszło w niepamięć, że zakochany w
córce pastora Klaus umarł
podczas pierwszej bitwy, pierwszego
wystrzału, gdy pojawiła się pierwsza krew na bagnecie, że
teraz
jest szeregowym Enkelem, żyjącym od zmierzchu do świtu w
oczekiwaniu na kolejną
ofensywę Rosjan, od posiłku do
posiłku, od krótkiej chwili nerwowego snu do kolejnej. W
takie
noce Frink pozwalał mu uwierzyć, że ogrom szaleństwa,
który ich otaczał, kiedyś się skończy, że
pewnego dnia
wrócą do domu, że córka pastora wciąż na niego czeka, a w
rodzinnym Hollzarten
nikt jeszcze nie otworzył zakładu
fotograficznego. Enkel od samego początku słyszał, co mówiono
o
Frinku, o tym, że gustuje w mężczyznach, że znajduje przyjemność
w praktykach, które zgodnie
z hitlerowskim prawodawstwem były
surowo karane, ale przez te wszystkie frontowe noce Frink
nie
zrobił niczego, co mogłoby wprawić go w zakłopotanie. Znaleźli
swój sposób na przetrwanie,
dwóch zupełnie różnych
mężczyzn, którym przyszło żyć w szalonym świecie, połączyła
dziwna,
irracjonalna przyjaźń. A teraz jego jedyny przyjaciel
leżał martwy, z siną twarzą i opuchniętymi
powiekami,
otulony brudnym brezentem, w którym zostanie pochowany w
bezimiennym grobie,
pośród drzew w zapuszczonym miejskim
parku.
brezent. Chciał utrwalić w pamięci oblicze
człowieka, który do końca wierzył, że wróci do domu, a
potem
chować to wspomnienie aż do chwili, kiedy skończy się całe to
szaleństwo. Odchylona
płachta odsłoniła szyję zmarłego.
uszach była szorstka, zdarta do krwi. Frink musiał się
długo męczyć, wisząc na sznurze pod
stropem magazynu. Lub
stawiając opór silniejszemu napastnikowi, a może napastnikom,
którzy
wciągnęli go do ciemnego pomieszczenia z wejściem od
strony kwater oficerskich, niewidocznym
dla oczu wartowników,
a potem nałożyli mu pętlę na szyję i przerzucili sznur ponad
belką przy
stropie. Enkel odsłonił ciało. Frink był nagi,
pułkownik Handke i funkcjonariusze żandarmerii
polowej
uznali, że samobójca nie zasługuje na przywilej pochówku w
wojskowym mundurze.
się nad zagłębieniem szyi, oceniając sine
obtarcia, oświetlił szczupłą muskularną pierś i
ramiona,
ujawniając żółte sińce poniżej prawego barku,
choć nie mógł być pewien, czy nie powstały
wcześniej, w
czasie służby wartowniczej lub ćwiczeń. Podniósł ciężką i
chłodną rękę trupa,
oglądając jego przedramię i palce.
Zrobił to samo z drugą. Paznokcie środkowego i serdecznego
palca
u lewej dłoni były zdarte do krwi. Nie przypominał sobie, by
Frink uszkodził sobie dłoń w
czasie akcji na ulicach
Warszawy ani wcześniej. Rana musiała powstać nocą, wtedy, kiedy
miał
pełnić dodatkową wartę, którą zakończył, wisząc
metr nad podłogą magazynu.
był winien śmierci przyjaciela. Frink wielokrotnie
wchodził w drogę Bommelowi i jego
towarzyszom, ale nigdy
żaden z nich nie zdecydował się wystąpić przeciw niemu
otwarcie.
drogę Bommelowi, mierząc do niego z karabinu i stając w
obronie Enkela. Bommel postanowił
więc raz na zawsze
zakończyć sprawę nieprzewidywalnego pedała, który, jak stale
mówiono za
jego plecami, zasługuje co najwyżej na kompanię
karną.
Enkel zawołał stróża i z
jego pomocą załadował ciało z powrotem na wózek. Stary musiał
być
Po półgodzinie stary był zbyt
zmęczony, by kopać dalej. Enkel oparł karabin o drzewo i
przejął
Wracaj prosto do siebie -
nakazał Enkel, kiedy stary skończył pracę. Zaczekał, aż
stróż
Zaraz po zmianie warty udali się
do oficera dyżurnego, by zdać relację z przebiegu
służby.
Panie kapralu...
Tak? - Borówka uniósł
krzaczastą brew.
Wczoraj wieczorem przyszedł
pan do naszej kwatery po Frinka. Miał pełnić służbę
Borówka poczerwieniał na
twarzy, przygryzł wargę, spojrzał na Enkela nieprzychylnie.
Wracajcie do swoich zadań,
żołnierzu.
Enkel bez słowa ruszył dalej
schodami. W wąskim i ciemnym korytarzu zdjął z siebie
zdziwiony zachowaniem żołnierza, ale nie dał tego po
sobie poznać. Nałożył na głowę czapkę,
chwycił dyszel i
pochylony ruszył w kierunku parku. Niczym nie niepokojeni
przejechali przez
plac, przecięli pustą ulicę i wjechali
między drzewa. Stróż zatrzymał się zaraz za linią zarośli,
ale
Enkel kazał mu iść dalej. Wyszukał najlepsze możliwe
miejsce, gładką połać trawy rosnącą u stóp
rozłożystego
kasztanowca. Starzec sięgnął po leżącą na wózku łopatę i
wbił ją w twardą, spieczoną
ziemię.
łopatę. Szerokimi ruchami wyrzucał ziemię z
naprędce przygotowywanego grobu, aż uznał, że jest
dostatecznie
głęboki. Obaj podeszli do wózka i chwycili za brezent. Ostrożnie
przenieśli ciało i
ułożyli je w rozkopanym dole. Starzec
wziął łopatę i zaczął rzucać pachnącą wilgocią ziemię
na
zwłoki. Enkel patrzył na to w milczeniu, odmawiając w
myślach zapomnianą niemal modlitwę. Z
wysiłkiem przypominał
sobie jej słowa, choć wiedział, że Frink nie był
chrześcijaninem. Nie był
chyba nawet wierzący, nigdy
przynajmniej o tym nie wspominał, ale Enkel uznał, że zasługuje
na
słowa pacierza. Pamiętał, że Frink traktował krzyżyk
noszony pod bluzą munduru jak talizman,
choć był to pewnie
sentyment do samego przedmiotu, nie znak wiary.
odejdzie w stronę swojego domu, obszedł magazyn i
dołączył do stojącego w kręgu światła
Kroppa. Na
wschodzie, ponad parkiem, niebo przecinały różowe wstęgi
wczesnego świtu.
Wcześniej umówili się, że nie będą wspominać o
dozorcy oddelegowanym do sprawienia pogrzebu
samobójcy z ich
kompanii. Dyżurny zezwolił im na zejście ze stanowiska. Enkel
zdał broń do
magazynu, zabrał z sali na piętrze ręcznik i
zszedł do piwnicy, do urządzonej tam umywalni.
Kroczył
korytarzem, z drewnianą szczoteczką i proszkiem do mycia zębów w
dłoni, z szorstkim
wojskowym ręcznikiem przerzuconym przez
ramię, czując na sobie spojrzenia pozostałych
żołnierzy.
Nigdzie nie widział Bommela, ale zdawał sobie sprawę, że prędzej
czy później stanie z
nim twarzą w twarz. Kapral Borówka,
którego minął na schodach, zlustrował go uważnym
spojrzeniem,
ale nic nie powiedział, choć widać było, że ma na to ochotę.
wartowniczą
przy magazynach. Nie było go tam.
przepoconą
bluzę i spodnie, odwiesił pas na wieszak. Zaczekał chwilę, aż
został w przebieralni
sam, wyjął z kieszeni brzytwę w
kościanej oprawce i wsunął ją pod ręcznik. Nagi, z
ręcznikiem
starannie zwiniętym pod pachą, wszedł między
prysznice, stanął na samym końcu, tuż przy ścianie,
pod
wąskim okienkiem, przez które wpadała smuga jasnego światła.
Wcisnął złożony ręcznik pod
mosiężną rurkę
doprowadzającą wodę, nałożył proszek na szczoteczkę i umył
zęby. Odkręcił wodę,
oblał się i szybko zakręcił kurek.
Kątem oka zauważył, że pozostali mężczyźni opuszczają
powoli
przesiąkniętą zapachem stęchlizny umywalnię. Stał
nagi, na szeroko rozstawionych nogach, z
głową opartą o
popękane płytki, tuż przed ręcznikiem, w którym ukrył brzytwę.
Mydlił się powoli i
metodycznie. Nie chciał stawać pod
strumieniem wody, aby móc nasłuchiwać kroków
dobiegających
z przebieralni. Spodziewał się, że Bommel, gotów bronić swego
nadszarpniętego
honoru i opinii w oczach reszty kompanii, nie
będzie czekał na lepszą okazję. Nie bał się. Tak wiele
razy
leżał z twarzą wciśniętą w śnieg, pod ogniem radzieckiej
artylerii, tak wiele mglistych i
mroźnych świtów przeżył
ukryty w okopie, w oczekiwaniu na kolejny szaleńczy
szturm
nieprzyjaciela, że dawno zapomniał, czym jest strach.
Tak często patrzył na śmierć, tyle czasu
minęło od jego
dawnej egzystencji, odległego świata i zapomnianych już marzeń,
tyle zmieniło się
w nim samym, że nie był zbyt
przywiązany do swojego życia. Zdawał sobie sprawę, że prędzej
czy
Grube krople spływające z
nieszczelnych rur po brudnych płytkach zagłuszyły stąpanie
bosych
Nie pójdzie ci tak łatwo -
syknął Enkel, powoli zbliżając się do Bommela. - Nie pójdzie
ci tak
Połamię ci ręce - wysapał z
wściekłością Bommel - jedną po drugiej. A potem zabiję.
Gołymi
To za Frinka - wysyczał Enkel,
zataczając brzytwą szerokie koło tuż przy gardle
Bommela.
To za Frinka, gruba świnio -
wysyczał i szybkim ruchem opuścił brzytwę w stronę
Nadgarstek Enkela ugrzązł w
niespodziewanym uścisku czyjejś dłoni. Odwrócił się i
zdążył
Do kamienicy dotarł nad ranem,
przemykając jak duch po ulicach uśpionego miasta. Podwórka,
później nadejdzie jego kres, jutro, w ogniu radzieckich
czołgów, lub dziś, pod prysznicami w
umywalni dawnego
gimnazjum. Mydlił się o wiele za długo, nasłuchując kroków na
mokrej
posadzce.
stóp. Krótki mocny cios wymierzony tuż pod linię
żeber odebrał mu oddech i ciało eksplodowało
cierpieniem.
Enkel osunął się na kolana, odruchowo chwytając dłonią za
ręcznik. Zamroczony
bólem promieniującym z okolicy nerki,
skulił się, jednocześnie przebierając palcami pomiędzy
fałdami
materiału. Ktoś usiadł okrakiem na jego plecach, czyjeś
przedramię wsunęło się pod jego
gardło, zamykając się w
stalowym uścisku. Enkel spróbował się oswobodzić, jego śliskie
od wody i
mydła ciało wymknęło się napastnikowi, ale
kolejne uderzenie, tym razem w kark, znów powaliło
go na
posadzkę. Czyjeś przedramię powróciło pod jego szczękę,
kolano wbiło się wprost w sam
środek jego pleców. Enkel
stęknął i rozcapierzył palce, które w końcu trafiły na
kościaną rękojeść.
Rozłożył brzytwę i na tyle, na ile
pozwolił mu uścisk miażdżący jego plecy, ciął za siebie na
oślep.
Usłyszał krzyk. Ciął raz jeszcze. Napastnik nie
napierał już tak mocno. Enkel prześlizgnął się na
bok,
uderzył nogami o ścianę, odbijając się od niej i zwalając z
siebie przeciwnika. Poderwał się na
nogi, szerokim cięciem
zmuszając agresora do odskoczenia w tył. Podniósł się z
posadzki, z
wyciągniętą przed siebie brzytwą spojrzał na
zdyszanego Bommela. Tak jak przypuszczał,
walczący o
odzyskanie szacunku i poważania Bommel był sam, stał teraz
zupełnie nagi, z krwawą
pręgą przecinającą ramię i
drugą, nieco mniejszą, przechodzącą przez biodro. Bommel był
większy
i znacznie silniejszy, na jego masywnych ramionach
grały wyraźnie zaznaczone mięśnie, wypukła,
mocno
owłosiona klatka poruszała się w rytm przyspieszonego oddechu.
Przeciwnik górował siłą i
doświadczeniem w walce wręcz,
ale to Enkel trzymał w dłoni brzytwę.
jak z Frinkiem. Wczoraj w nocy nie byłeś sam, prawda?
Sam nie dałbyś rady udusić go i
podciągnąć na sznurze aż
pod strop magazynu.
rękami.
Tamten odskoczył, wystraszony świszczącym ostrzem
i furią w oczach przeciwnika. Przez chwilę
mierzyli się
wzrokiem. Enkel ruszył do przodu, ostrożnie stąpając bosymi
stopami po mokrej
podłodze, Bommel, pochylony, z szeroko
rozłożonymi ramionami, czekał na sposobność
przechwycenia
dłoni rywala. Gdzieś z tyłu trzasnęły drzwi, echo pustych
ścian zwielokrotniło
dudnienie ciężkich podkutych butów.
Enkel zaatakował, rzucił się z ostrzem wyciągniętym w
stronę
piersi Bommela, tamten przechwycił uderzenie, odskoczył i
ściągnął przeciwnika w dół.
Enkel upadł na kolana i nie
zważając na ciężkie ramię zaplatające się wokół jego szyi,
ciął z
rozmachem w górę. Bommel zawył z bólu. Enkel
uderzył raz jeszcze, mocniej i szerzej. Pierwsze
cięcie
naznaczyło udo Bommela czerwoną pręgą, drugie dosięgło
pachwiny. Enkel przetoczył się
po posadzce, zwalając z
siebie napastnika, docisnął kolanem jego klatkę piersiową, zbił
dłoń
próbującą chwycić go za szyję. Skręcił się,
unosząc jednocześnie ramię do ostatecznego ciosu.
odsłoniętego
gardła Bommela.
tylko dostrzec szczurzą, wykrzywioną złym grymasem
twarz sierżanta Stedkego. Kątem oka
zauważył jeszcze ruch
po drugiej stronie wąskiego pomieszczenia, kiedy kopnięcie
wymierzone
prosto w szczękę powaliło go na posadzkę i
pozbawiło przytomności.
ciemne
bramy i ciasne zaułki spowijała cisza i tylko ptaki zakłócały
atmosferę milczącego
wyczekiwania, urządzając
prawdziwie dzikie koncerty. Szedł powoli, niespiesznie, blisko
murów
Drzwi do kamienicy były
uchylone, ostrożnie wstąpił na schody, uważając, by
jakimś
Musisz na siebie uważać -
gdzieś w swojej głowie usłyszał głos Anny. - Nie
powinieneś
Mimo starań nie udało mu się
zasnąć. Bladoróżowe smugi słońca zatańczyły na szybie
okna,
Nie wiedział, jak długo leżał
półnagi w nieświeżej pościeli, kiedy z odrętwienia wyrwało
go
W korytarzu stała pani Waleria.
Starsza, srebrnowłosa, jak zawsze elegancka właścicielka
Dzień dobry, panie Antoni. -
Kobieta przeszła przez próg i chwyciła Chlebowskiego za
Chlebowski, zdziwiony, cofnął
się o krok.
Co mam wiedzieć?
Coś się dzieje, prawda? -
pani Waleria ściszyła głos, przechodząc do konspiracyjnego
szeptu.
- Na pewno coś się dzieje. Już
wczoraj Niemcy kręcili się po ulicach jak wściekli, a dziś
rano
Pani Walerio, proszę się nie
martwić, Maciek to rozsądny chłopak, na pewno nie wpakuje się
Panie Antoni - starsza pani
splotła dłonie na wysokości oczu, składając je jak do modlitwy
-
Pani Walerio, połowa Warszawy
chodzi w wypastowanych szklankach.
Obaj mieli na sobie długie
kurtki, a na głowach berety. Słyszy mnie pan? Berety w
środku
Maciek to rozsądny chłopak -
powtórzył Chlebowski. - Jestem pewien, że pani wnuk uważa
Pani Waleria sprawdziła, czy
drzwi do pokoju są zamknięte, dla pewności odsunęła się
od
Panie Antoni, ja wcale nie
jestem tego taka pewna. Tydzień temu sprzątałam u niego
w
Co takiego?
Pistolet.
Pani Walerio, nie pomyliła się
pani czasem? Jest pani pewna, że Maciej...
Starsza pani syknęła ze
złości.
Mój świętej pamięci syn,
świeć Panie nad jego duszą, często przychodził do domu
pod
budynków, od bramy do bramy, uważnie sprawdzając
kolejne przecznice. Raz wydało mu się, że w
oddali widzi
sylwetki nocnego patrolu, zaszył się na długą chwilę na klatce
schodowej piętrowego
domu, by znów, przez nikogo nie
niepokojony, ruszyć przed siebie.
skrzypnięciem nie obudzić któregoś z mieszkańców.
Zamknął za sobą drzwi do mieszkania, zrzucił
marynarkę i
spodnie, odwiesił koszulę na oparcie krzesła. Położył się na
łóżku. Zamknął oczy.
niepotrzebnie ryzykować. Lada chwila to całe
szaleństwo się skończy, musisz wytrzymać tych
kilka
tygodni.
pokój wypełnił się porannym światłem. Natarczywy
promień przeciął jego policzek, błysnął wprost
pod
uchyloną powiekę. Antoni wstał, zamknął okno i szczelnie
zaciągnął zasłony. Wrócił do łóżka i
znów spróbował
zasnąć, ale pod powiekami wciąż widział wykrzywioną niemym
strachem twarz
umierającej Zosi.
pukanie do drzwi. Próbował je ignorować, ale ktoś
zapukał raz jeszcze, nieco mocniej. Niechętnie
wstał, włożył
spodnie, naciągnął koszulę.
kamienicy,
gospodyni prowadząca kuchnię dla wszystkich lokatorów oraz
całkiem sporej grupy
osób z zewnątrz, które nie zawsze
miały czym zapłacić za ciepły posiłek.
ramię.
- Panie Antoni, proszę powiedzieć, czy pan coś wie?
dwóch kolegów przyszło po mojego Maćka. Wyszedł bez
słowa.
w
żadne kłopoty.
gdyby pan ich widział! Obaj w płaszczach, na nogach
wysokie buty, wyglansowane na błysk, jak u
przedwojennych
oficerów.
lata?
na
to, co robi i z kim się zadaje.
progu, wzięła Chlebowskiego pod ramię, zmuszając go, by
pochylił się w jej stronę.
pokoju, wie pan, co znalazłam pod jego materacem?
bronią. Uważa pan, że matka oficera nie jest w stanie
odróżnić prawdziwej broni od dziecięcej
zabawki? To był
prawdziwy pistolet, nawet czuć go było smarem. Tydzień się
zbierałam, żeby z
nim o tym porozmawiać, a dziś,
proszę, przyszło dwóch kolegów zaraz o świcie i Maciek zniknął,
a
Pani Walerio...
Może to moja wina. -
Srebrnowłosa pani spojrzała na Chlebowskiego wymownie. -
Może
Panie Antoni, niech mi pan
powie, coś wisi w powietrzu, prawda? Coś będzie się działo?
Nie wiem, pani Walerio,
naprawdę nie wiem.
Panie Antoni, przecież ja
wiele widziałam, naprawdę wiele, i nigdy nie zadawałam
żadnych
Chlebowski uwolnił się z
uścisku gospodyni.
Przysięgam na Boga, o niczym
nie wiem.
Pani Waleria skinęła głową,
wierzchem dłoni otarła łzę.
Wierzę panu. Może pani Irenka
coś będzie wiedziała? Ma pan z nią jakiś kontakt?
Chlebowski zawahał się.
Być może będę mógł z nią
dzisiaj porozmawiać. Zapytam ją, a gdy się czegoś
dowiem,
Irenka to dobra dziewczyna.
Wiele przeszła. Od pierwszej chwili, kiedy ją
zobaczyłam,
Chlebowski, zaskoczony, uniósł
brew.
Wiem, że ona ma do pana wielką
słabość. Wciąż mnie o pana pyta, czy je pan regularnie,
jak
Irena miała narzeczonego? Co
się z nim stało?
Nie wiem. Żyję już na tym
świecie prawie siedemdziesiąt lat i niejedno widziałam. Poza
tym
Chlebowski skrzywił się,
poprawił okulary.
Tak jak obiecałem, jak tylko
się czegoś dowiem, natychmiast przyjdę z tym do pani.
Dziękuję panu. - Pani Waleria
odwróciła się w stronę drzwi. - Obiad będzie punktualnie
o
Tak. Dziękuję pani bardzo.
Chlebowski zaczekał, aż
starsza pani zamknie za sobą drzwi, położył się do łóżka,
ale nie mógł
Odłożył pióro, rozparł się
wygodniej na krześle, przebiegł wzrokiem po zapełnionej kartce.
Raz
z nim pistolet.
gdyby nie moje opowieści o jego ojcu, a moim synu,
Maciek uważałby bardziej na to, co robi.
pytań. Kiedy pani Irenka poprosiła o mieszkanie dla
pana, nie musiała niczego dodawać, a ja
wiedziałam swoje.
Ja wiem, czym się pan zajmuje. Proszę mi zaufać i powiedzieć,
co się dzieje.
Maciej to mój jedyny wnuk.
natychmiast przyjdę z tym do pani.
wiedziałam, że ma zbyt dobre serce jak na te
czasy. Panie Antoni - starsza kobieta podniosła palec
w
ostrzegawczym geście - niech jej pan nie skrzywdzi!
się pan miewa, czy się aby pan na coś nie uskarża. Ta
dziewczyna ma w sobie wiele miłości, choć
nie pozbierała
się jeszcze po tamtym mężczyźnie.
jestem kobietą, a każda kobieta potrafi rozpoznać w
innej ślad bliskiego jej mężczyzny. Irenę ktoś
skrzywdził.
Mam nadzieję, że przez pana nie będzie płakać.
Tymczasem
proszę być dobrej myśli i spokojnie czekać na wnuka. Może
wrócić w każdej chwili.
trzynastej. Czy mam nakryć również dla pana?
uspokoić rozbieganych myśli. Wstał, odsunął
zasłony, wpuścił do pokoju więcej światła i usiadł
przy
biurku. Sięgnął po pióro i czystą kartkę papieru. Zaczął
notować, powoli zapisywał swoje
spostrzeżenia, uważnie
formułował myśli, kaligrafując słowo po słowie. Wraz z
upływem
kolejnych minut pisał coraz szybciej, kreślił,
szerokimi pociągnięciami pióra łączył ze sobą
klamrami
poszczególne zdania, tak aby uchwycić zależności między
poszczególnymi faktami.
Notował gorączkowo kolejne wnioski,
nie tracąc czasu na zapisywanie całych wyrazów, używał
skrótów,
które tylko on potrafił odczytać. Znów czuł się tak, jak przed
wojną, kiedy siedząc na
korytarzu, przygotowywał się do
kolejnej rozprawy, rozpalało go to samo podniecenie, trawiła
ta
sama gorączka, usilne pragnienie uchwycenia prawdziwego
stanu rzeczy, sięgnięcia do samego
sedna sprawy.
jeszcze zastanowił się nad podkreślonymi wnioskami i
zapisanymi na dole strony pytaniami.
Spojrzał na zegarek.
Dochodziła trzynasta. Przetarł buty szczotką, włożył świeżą
koszulę i wyszedł
z pokoju.
Na schodach minął się z
Jaśkiem Nowakiem, zajmującym samotnie dwupokojowe mieszkanie
Dzień dobry, panie sąsiedzie.
- Nowak, niezależnie od sytuacji i okoliczności,
zawsze
Nowak był przedwojennym
taksówkarzem, który w okupacyjnych czasach odkrył w sobie
W salonie na parterze nakryto
już do obiadu. Przy stole siedzieli Halczyńscy, wiecznie
Okupacyjny okólnik znów
ograniczył dostęp do energii elektrycznej i lokatorzy
mogli
Chlebowski ukłonił się i
usiadł na swoim stałym miejscu, plecami do okna. Zaraz po nim
do
Zupa tak bardzo zachwalana przez
Nowaka okazała się wodnistym wywarem przyrządzonym z
Antoni zamieszał łyżką w
talerzu, oddzielając ziemniaki, kawałki pokrojonej
marchewki,
Mówię wam, coś się święci.
- Nowak z apetytem wybierał co większe kawałki
Pani Waleria, siedząca między
domownikami, nagle zbladła, spojrzała na Chlebowskiego,
na
pierwszym piętrze. Nowak uginał się pod ciężarem dwóch
drewnianych skrzynek, na których
Chlebowski dostrzegł
wypalony emblemat jednego z warszawskich składów tytoniowych.
zachowywał się ostentacyjnie i nigdy - jak przystało
na stołecznego cwaniaka, dla którego nie było
rzeczy
niemożliwych - nie tracił dobrego humoru. - Sąsiad wybiera się
na obiadek? Ja też zaraz
schodzę, tylko podrzucę do siebie
sprawunki. Zupkę pani Walerii czuć już od samej bramy!
żyłkę
handlowca i nieprzeciętny talent do dostrzegania różnorakich
okazji sprzyjających
szybkiemu, choć ryzykownemu zarobkowi.
Należał do tej nie tak wcale nielicznej grupy osób,
którym
wybuch wojny i kolejne miesiące okupacji przyniosły wyraźną
poprawę sytuacji
finansowej. Nowak dorobił się na żółwiach
wykradzionych z niemieckiego transportu w
czterdziestym
trzecim. Czarnorynkowy potentat natychmiast wykupił całą partię
towaru
przewożonego z Grecji do Rzeszy z przeznaczeniem na
konserwy dla wojska. Żółwie trafiły na
rynek, ale nikt nie
wiedział, co z nimi robić. Nowak wpadł na pomysł uruchomienia
tajnej
manufaktury przerabiającej żółwie na mielone mięso,
peklowane później w półlitrowych słoikach, i
produkt ten
przez kilka tygodni cieszył się wielkim powodzeniem na
warszawskich bazarach.
Dzięki swojej pomysłowości były
taksówkarz zdobył kapitał i kontakty umożliwiające mu pracę
na
własny rachunek. Jeździł do Prosiakowa, jak powszechnie
nazywano Karczew, po mięso, do
Jabłonny po wódkę, do Grójca
po mąkę, do Rembertowa po tytoń, a podlegli mu ludzie
zapuszczali
się nawet pod Lublin w poszukiwaniu płodów
rolnych po atrakcyjnych cenach.
milczące
małżeństwo zajmujące lokal na wprost mieszkania pani Walerii.
Teodor Halczyński,
przedwojenny rachmistrz w zakładzie
przemysłowym, żył z topniejących z każdym dniem
oszczędności
zgromadzonych w latach prosperity. Ciemnowłosy, z wysokim czołem i
szczupłymi
dłońmi, siedział ze spuszczonym wzrokiem.
Wyglądał na wyjątkowo spokojnego i ostrożnego
człowieka,
który nigdy nie ryzykuje, jednak wczesną wiosną zaskoczył
wszystkich mieszkańców
kamienicy swoją pomysłowością i
talentem technicznym.
korzystać z prądu tylko od godziny dwudziestej do
dwudziestej czwartej. Teodor Halczyński w
milczeniu przeczytał
zawieszone przez dozorcę obwieszczenie, a wieczorem wyszedł na
korytarz
ze szczypcami, śrubokrętem i rolką taśmy
izolacyjnej. Pół godziny zabiegów przy liczniku i odtąd,
gdy
odpowiedzialny za realizację zarządzenia dozorca odcinał energię
przy głównym rozdzielniku
na parterze, mieszkańcy wciąż
mogli cieszyć się włączonym światłem, choć oczywiście
musieli
szczelnie zaciągać rolety. O to, aby kontrolerzy z
elektrowni nie wykryli usprawnienia wykonanego
przez dawnego
rachmistrza, zatroszczył się Jasiek Nowak. Żona Halczyńskiego,
Helena, siedziała
tuż obok, tak samo milcząca i
nieprzystępna jak jej małżonek. Gospodyni uwijała się
między
kuchnią a jadalnią, ustawiła na stole wazę z zupą
i donosiła sztućce.
jadalni wpadł roześmiany Nowak, w oczekiwaniu na posiłek
zacierający z apetytem ręce.
mieszanki
wszelkiego rodzaju składników, jakie tylko wpadły w ręce pani
Walerii, podanym z
ciemnym wczorajszym chlebem.
słupki buraków i fasolę. Napełnił usta gorącą
zupą, przegryzł kawałkiem chleba.
ziemniaków,
głośno siorbał warzywny wywar, łamiąc chleb nad talerzem. -
Coś wisi w powietrzu.
To jasne jak słońce.
szukając
u niego wsparcia i nadziei. Maciek wciąż nie wracał do domu.
Wydawało się, że Szwaby
czmychną na zachód przed Ruskimi - ciągnął Nowak z
ustami
Ludzie mówią, że Rosjanie
mogą wkroczyć do Warszawy lada dzień - odezwała się z
Nowak pokręcił przecząco
głową.
Nasi coś kombinują. Po
ulicach kręci się sporo takich, co to im lepiej nie wchodzić w
drogę.
Oby to nie doprowadziło do
jakiegoś nieszczęścia - cicho odezwała się znad talerza
Helena
Może być gorąco -
odpowiedział jej Nowak. - Niemcy się nie patyczkują, Ruskie ich
trochę
Teodor Halczyński odłożył
łyżkę na stół i wyprostował się.
Panie Nowak, na ulicach tego
miasta krew leje się każdego dnia - powiedział. - Śmierć
Nowak przełknął kawałek
ziemniaka, pokiwał głową.
Niby racja. Mojego znajomego w
czterdziestym pierwszym rozstrzelali przed domem za
Pani Waleria postanowiła
zmienić temat.
Był pan rano na Kercelaku?
Byłem. Wszystko znów poszło
w górę. Wołowina kosztuje dziewięćdziesiąt pięć
złotych,
Gospodyni złożyła dłonie i z
rozpaczą spojrzała na Nowaka.
Jak tu wyżyć, kiedy wszystko
takie drogie, a z przydziałów kartkowych utrzymać się
nie
Chlebowski nie słuchał
toczonej przy stole rozmowy. Zjadł niewiele, odstawił na
wpół
Chlebowski przed wyjściem
musiał obiecać, że jeżeli zobaczy Maćka lub cokolwiek o
nim
Południe minęło już jakiś
czas temu, ale ulice wciąż były spieczone słońcem. Po
dwudziestu
pełnymi chleba - a tu proszę: zdwojone patrole i
ciągły ruch na ulicach.
nadzieją
w głosie gospodyni. - Może Niemcy przegrupowują się przed
opuszczeniem miasta?
Łażą całymi grupkami, mówię wam, ruch jak w ulu!
Halczyńska.
pogonili, więc teraz reagują nerwowo na każdy nasz
ruch. Jeżeli naszym strzeli do głowy jakiś
głupi pomysł,
na ulicach poleje się krew.
grozi
za wszystko, za słoninę, za uszkodzenie mienia niemieckiego, za
maskę przeciwgazową
znalezioną w czasie rewizji, za
uszkodzenie kabla telefonicznego, za słuchanie radia. Długo
by
wyliczać. Jaka to różnica, zginąć za jakąś głupotę
czy w walce?
narty,
które znaleźli u niego w piwnicy. Nie zgłosił ich i nie oddał
do urzędu, a były im potrzebne
przed atakiem na Związek
Radziecki.
ziemniaki cztery złote, cebula dwadzieścia pięć.
Kupiłem kilka jajek po pięć złotych sztuka.
Załatwiłem
pani trochę koniny na niedzielę, jeszcze po starej cenie, ale od
nowego tygodnia mięso
podrożeje. Tak jak ziemniaki i
pomidory.
sposób! Chleba z drewnianymi otrębami w ogóle nie da
się jeść, cukier, który ostatnio kupiłam,
zwilżyli dla
większej wagi wodą, a w konfiturach znalazłam kawałki
gotowanego buraka!
opróżniony talerz, czym wywołał zdziwienie w oczach
współbiesiadników, podziękował i wstał.
Wiedział, że
resztki jedzenia się nie zmarnują: gospodyni użyje pozostałości
z zupy do sosu, a
wygotowaną włoszczyznę zmieli na dodatek
do ziemniaczanych kotletów. Grzecznie odmówił
herbaty, nie
namiastki w rodzaju herbat Mata na bazie suszonych resztek owoców,
ale prawdziwej
angielskiej herbaty z blaszanego pudełeczka,
efekt operatywności Jaśka Nowaka. Do herbaty
zamiast cukru
gospodyni podała niewielką buteleczkę gęstego syropu,
wytworzonego domowym
sposobem z kilku pastylek dulcyny
rozpuszczonej w wodzie. Pani Waleria dokonywała cudów,
starając
się zapewnić swoim domownikom jak najlepsze warunki w ciężkich
czasach okupacji.
Początkowo korzystała z wydanej w Krakowie,
a krążącej wśród warszawskich gospodyń
książeczki: 180
sposobów domowego wyrobu mydła, artykułów kosmetycznych, past,
atramentów,
klejów, lakierów, farbowania i czyszczenia
przedmiotów, później każdy z przepisów udoskonaliła
i
dostosowała do lokalnych warunków.
usłyszy, natychmiast poinformuje o tym panią Walerię.
minutach spaceru Chlebowski skręcił w Chmielną i
wolnym krokiem ruszył w kierunku Kruczej.
Codzienny rytuał
wspólnego obiadu pomógł mu uspokoić emocje i zebrać myśli.
Teraz musiał
porozmawiać z Czarnym. Podejrzewał, że dowódca
rozpoczął już działania zmierzające do
wyjaśnienia śmierci
radiotelegrafistki, nie wiedział jednak, czy ta zdołała
powiedzieć mu coś, co
Nowak miał rację. Warszawską
ulicę ogarnęło dziwne podniecenie. Mimo upału, wszyscy
W bramie kamienicy na Hożej
natknął się na trzech mężczyzn. Twarz jednego z nich wydała
Zapukał raz jeszcze i nacisnął
klamkę. Nie ustąpiła. Z głębi pomieszczenia dobiegł go
odgłos
Szanowny pan do kogo? -
usłyszał zza pleców. Odwrócił się i spojrzał w twarz
blondyna,
Szukam tu kogoś - odpowiedział
niechętnie Chlebowski.
Szanowny pan powinien wrócić
do siebie. - Blondyn mówił powoli, niedbale obracając w
Mężczyzna stojący obok
blondyna pochylił się w jego stronę i szepnął kilka słów.
Jesteś pewny? - zapytał
blondyn, a kiedy tamten skinął głową, podszedł do drzwi
stróżówki i
Dwa szybkie, dwa wolne, kolejne
dwa szybkie. Drzwi uchyliły się, w progu stanął Stefan.
Ja do Czarnego. - Chlebowski
oparł dłoń na klamce, ale Stefan się nie cofnął. - Muszę z
nim
Stefan spojrzał za siebie.
Niech wejdzie. - Z głębi
pomieszczenia usłyszeli głos Czarnego. Stefan odsunął
się,
Czarny siedział przy stole
założonym papierami. Chlebowski pamiętał go z
czasów
Antoni, nie mam zbyt wiele
czasu. O co chodzi?
Musimy porozmawiać. -
Chlebowski poprawił okulary, próbując przyzwyczaić wzrok
do
Czarny zawahał się, skinieniem
głowy, nakazując wyjść siedzącemu przy stole mężczyźnie.
Słucham? Co cię tu sprowadza?
Chodzi o Zosię...
stanowić mogło ważną informację.
gdzieś
się spieszyli, przechodnie - głównie mężczyźni -
przemieszczali się w kilkuosobowych
grupkach, wielu miało na
sobie wysokie buty i sięgające kolan płaszcze. Przez ostatnie
lata
warszawiacy wyrobili w sobie specjalną umiejętność
chodzenia, przemykania ulicami szybko i
dyskretnie, pozostając
niemal niedostrzeżonym dla postronnego obserwatora, z uwagą
skręcali w
kolejne przecznice, wciąż wypatrując niemieckich
bud i żołnierzy obstawiających uliczne łapanki.
Tego dnia
mieszkańcy stolicy chodzili szybciej, energicznie, z wysoko
uniesionymi czołami i
zapałem w oczach. Przechodząc obok
ulicznego straganu z książkami, Chlebowski usłyszał coś
o
strzelaninie gdzieś na Żoliborzu. Bliskość radzieckiej
ofensywy dawała obietnicę rychłego
wyzwolenia stolicy i
można było przypuszczać, że nadchodzące dni obfitować będą w
liczne
zbrojne incydenty. Plotka mówiła o wielkim zrywie, o
akcji wyzwolenia miasta od Niemców, ale
każda z podawanych na
ulicach dat okazywała się nieprawdziwa. Chlebowski mógł mieć
tylko
nadzieję, że Maciek nie da się wplątać w nic
poważnego i wieczorem wróci do domu.
mu
się znajoma, choć nie mógł sobie przypomnieć, skąd zna tego
postawnego blondyna kryjącego
spojrzenie pod rondem kapelusza.
Zmrużył oczy i poprawił okulary, uważnie przypatrując
się
obliczu mężczyzny, ale wciąż nie pamiętał, gdzie
wcześniej go widział. Przeszedł przez bramę,
przeciął
podwórko i zapukał do drzwi stróżówki. Nie wiedział, czy
zastanie Czarnego, nigdy
wcześniej bezpośrednio się z nim
nie umawiał, za każdym razem korzystając z pomocy Ireny,
ale
stróżówka w podwórku kamienicy była jedynym miejscem,
gdzie mógł spróbować znaleźć swojego
dowódcę.
tłumionych kroków i cichej rozmowy.
który w towarzystwie dwóch mężczyzn wyszedł z
bramy.
ustach
zapałkę. - Tutaj nikogo nie ma.
zapukał.
porozmawiać.
wpuszczając Chlebowskiego do środka.
przedwojennych, znal jego prawdziwe nazwisko: Radosław
Zieńczuk, przed trzydziestym
dziewiątym obiecujący architekt
zatrudniony w jednym z najlepszych biur projektowych
Warszawy.
Obok niego siedział jeszcze jeden mężczyzna, nieznany
Chlebowskiemu.
półmroku panującego w stróżówce. Okna pomieszczenia
przysłonięte były brudnymi zasłonami. -
Na osobności.
Nie martw się, wszystko
załatwiłem, będzie miała prawdziwy katolicki pogrzeb,
na
Ale zrozum to, ona nie żyje.
Czarny wzruszył ramionami.
Sam widziałeś, jak Zosia
umierała. Wszyscy to widzieliśmy.
Chlebowski podszedł bliżej,
żeby lepiej widzieć twarz dowódcy. Zmrużył oczy.
Chcę rozmawiać z osobą
prowadzącą postępowa nie w sprawie jej śmierci.
Antoni, to naprawdę nie jest
odpowiednia pora...
Kto prowadzi postępowanie
wyjaśniające? Muszę z nim porozmawiać, mam mu coś ważnego
Na wszystko przyjdzie czas.
Proszę, wróć do siebie i czekaj na rozkazy.
Wyznaczyłeś kogoś do
wyjaśnienia sprawy śmierci Zosi? Zawiadomiłeś
swoich
Antoni...
Jak to się stało, że Zosia
spadła z dachu? - ciągnął dalej Chlebowski. - Była tam sama
czy
Czarny wstał, wbił spojrzenie
w Chlebowskiego.
Antoni, czy ty mnie
przesłuchujesz? Nie zapominaj, że jestem twoim dowódcą.
Zrobiłeś cokolwiek, żeby
wyjaśnić sprawę jej śmierci?
Nawet nie wiesz, co się tu
dzieje - warknął Czarny. - Nie mam czasu zajmować się
sprawą
Masz pewność, że to był
wypadek? Wczoraj w nocy zmarł człowiek, który walczył
pod
Każdego dnia giną nasi
ludzie!
Ona nie zginęła w walce.
Nawet nie wiemy, jak to się stało. Niczego nie wiemy. Nie
możemy
Czarny odetchnął głęboko,
starając się zapanować nad nerwami.
Muszę zobaczyć dziennik
radiostacji - powiedział po chwili milczenia Chlebowski.
-
Dowódca uniósł brew.
Co?
Dziewczyna przed śmiercią
wspomniała o dzienniku. Muszę go zobaczyć.
Nie rozśmieszaj mnie. Nie masz
prawa przeglądać tych dokumentów.
Dziennik ma kluczowe znaczenie
w tej sprawie. To było ostatnie słowo, jakie wypowiedziała
To niemożliwe. Dziś rano
wszystkie dokumenty związane z radiostacją, dziennik,
książka
Nie wierzę.
Mam w dupie to, czy mi
wierzysz, czy nie! - zagrzmiał Czarny. - To nie jest kwestia
twojej
Kto miał dostęp do dziennika?
Kto go zniszczył? Kto dokonywał ostatnich wpisów?
Czarny westchnął i pokiwał
głową z rezygnacją.
Antoni, nie masz pojęcia, co
się tu dzieje i co się będzie działo w najbliższych dniach.
Zaufaj
cmentarzu, z mszą i księdzem.
do
przekazania.
przełożonych? Zginął jeden z twoich podwładnych,
radiotelegrafistka, masz obowiązek wyjaśnić
okoliczności
tej śmierci.
ktoś ją ubezpieczał? A może wypadła przez okno? Kto
wtedy z nią był? Kto widział ją po raz
ostatni?
jakiegoś wypadku!
twoimi rozkazami. Nie możesz tego tak zostawić!
na to nie zareagować!
Prowadzicie coś takiego, prawda? Dziennik, w którym
zapisywana jest treść każdego odebranego
lub wysłanego
meldunku.
ta
dziewczyna! Jeżeli nie chcesz pokazać mi tego dokumentu, wyznacz
osobę, która przeprowadzi
śledztwo, i przekaż jej dziennik
radiostacji.
szyfrów i używane klucze zostały zniszczone.
wiary. Dziś rano otrzymaliśmy rozkaz zniszczenia
dokumentacji, rozebrania aparatu na części i
zabezpieczenia
go na wypadek działań o charakterze wojskowym.
mi, za trzy dni, góra tydzień, zrobię wszystko, żeby
wyjaśnić sprawę tego wypadku. Teraz nie mam
na to czasu.
Ona umierała na moich oczach -
odpowiedział cicho Antoni. - Umierała, ściskając moją
dłoń,
W najbliższych dniach umrze
wielu ludzi. - Czarny ze spokojem wytrzymał
spojrzenie
Ta dziewczyna miała pewnie
rodziców, może męża albo narzeczonego. Możesz im
Antoni, posłuchaj mnie
uważnie. Niedługo zacznie się coś wielkiego. Coś, co potrwa
kilka
Chcesz mi powiedzieć, że
śmierć tej dziewczyny nic cię nie obchodzi?
Wróć do domu - powtórzył
twardo Czarny. - Zapomnij o tej sprawie. Przynajmniej na razie.
To rozkaz.
Nie jestem żołnierzem, nie
zostałem nawet zaprzysiężony. Nie muszę wykonywać
twoich
Czarny zacisnął zęby.
Masz dziesięć sekund, aby
opuścić to pomieszczenie - wysyczał, ze złością wpatrując
się w
Gdzieś daleko rozległy się
strzały. Kilka pojedynczych wybuchów, chwila ciszy,
niesiona
Czarny zerwał się z miejsca,
wyjął z kieszeni biało-czerwoną opaskę, założył ją na
ramię,
Spojrzał na zegarek. Właśnie
minęła siedemnasta.
Ból, który promieniował z
opuchniętej szczęki na całą głowę, czuł na długo przed tym,
zanim
Leżał na twardej wilgotnej
ziemi. Wokół niego panował nieprzenikniony mrok, przecięty
Przypomniał sobie ostatnie
wydarzenia. Wiedział już, gdzie się znajduje. Niskie
pomieszczenie,
Przesunął językiem po
spękanych ustach. Chciało mu się pić. Nie wiedział, ile czasu
przyjdzie
wpatrując się w moją twarz. Nie mogę tego tak
zostawić.
Chlebowskiego. - Wielu ludzi umrze na naszych
oczach. Jedna śmierć jest niczym, w porównaniu z
tym, co
się wydarzy w tym mieście.
powiedzieć,
że jej śmierć nic dla ciebie nie znaczy?
dni, może na wet tydzień, ale co zmieni wszystko
wokół. Niedługo będziemy wolni. Niedługo
będziesz nam
bardzo potrzebny, wyzwolona ojczyzna będzie potrzebowała ludzi
pióra. Teraz
walczą żołnierze, ale niedługo znacznie
ważniejsi będą ludzie, którzy odbudują ten kraj. Proszę,
wróć
do domu i zaczekaj na kontakt.
rozkazów.
twarz Chlebowskiego. - W przeciwnym razie...
dalekim echem seria z automatu.
otworzył drzwi. W głębi podwórka Chlebowski
dostrzegł grupkę uzbrojonych mężczyzn, jeden z
nich miał
na głowie przedwojenny polski hełm żołnierza piechoty. Czarny
wybiegł na zewnątrz,
zatrzaskując drzwi. Chlebowski ruszył
za nim, ale kiedy wyszedł za próg, podwórko było puste,
tylko
z bramy dobiegło go echo ciężkich butów uderzających szybko o
bruk.
odzyskał przytomność. Otworzył oczy, ale nie
dostrzegł niczego, prócz ciemności. Opuścił
powieki, nie
wiedząc, czy to jawa, czy wciąż bolesny, nienaturalny sen. Z
odrętwienia wyrwało go
ciche miarowe mruczenie. Po długiej
chwili rozpoznał odgłos pracującego silnika.
struną
drgającego światła. Podniósł głowę, co wywołało kolejną
falę pulsującego bólu.
przesiąknięte zapachem stęchlizny i wilgoci,
było piwnicą gimnazjum, przerobioną na areszt.
Wąskie okna,
umieszczone na wysokości płyt, którymi wyłożony był
dziedziniec, zabito deskami,
w miejsce starych drzwi wstawiono
nowe, solidniejsze, zamykane na klucz. Enkel podszedł do
ściany,
kierując się promieniem światła przeszywającym pomieszczenie.
Wyciągnął ramiona do
góry, wymacał palcami krawędź okna,
podciągnął się i przyłożył oko do szpary między
deskami.
Wyraźnie słyszał odgłos ciężkich wojskowych
butów i miarową pracę silników samochodowych,
dostrzegał
ruch, ale nie był w stanie rozróżnić żadnych szczegółów.
Zeskoczył na ziemię.
mu spędzić w areszcie. Sąd wojskowy mógł się
zebrać jeszcze dziś, choć równie dobrze
oczekiwanie na
proces mogło się ciągnąć kilka dni. Była też inna
ewentualność: pułkownik Handke
mógł uznać bójkę z
użyciem brzytwy za ciężkie przewinienie popełnione w warunkach
wojennych,
za poważne naruszenie dyscypliny wojskowej, a
zadane rany zakwalifikować jako celowe i
świadome osłabienie
zdolności bojowej pułku. W takim wypadku czekał go pluton
egzekucyjny.
Bommel z powodu odniesionych obrażeń spędzi
kilka dni w szpitalu, z dala od ulicznych akcji
policyjnych oraz radzieckich
czołgów groźnie przyczajonych po drugiej stronie Wisły, a
on
Enkel zacisnął pięści.
Poczuł w ustach smak łez. Nie chciał umierać. Nie teraz, kiedy
nie mógł
Hej! Jest tam kto?
Enkel zamilkł, wytężając
słuch. Wyraźnie słyszał pytanie zadane gdzieś z oddali.
Jest tam kto?
Enkel, kierując się tłumionym
przez gruby mur głosem, podszedł do ściany. Przyłożył ucho
do
Kto tam?
Starszy szeregowy Martin
Schwarz.
Klaus Enkel.
Chwila milczenia. Gwar na placu
przed budynkiem narastał, jakiś oficer wykrzykiwał rozkaz
miejsc na ciężarówce, podkute
buty wciąż dudniły na płytach dziedzińca.
Co się tam dzieje?
Nasi pakują się na
ciężarówki. - Enkel spojrzałprzez ramię w stronę okna. -
Wygląda, że to
Schwarz zaklął.
Ruscy przekroczyli rzekę!
Enkel usłyszał, jak w
sąsiedniej celi starszy szeregowy Schwarz naparł na drzwi, waląc
w nie
Hej - rozległ się głos
Schwarza - masz tam u siebie okno?
Mam. Zabite deskami.
Dasz radę je wyłamać?
Nie zamierzam próbować -
prychnął ze złością Enkel. - Za coś takiego zastrzelą mnie
na
Kto cię zastrzeli, skoro
wszyscy uciekli? Iwan wkroczył do miasta, a nasi bohaterowie
wzięli
Ani mi się śni - odpowiedział
Enkel, który jednak zauważył, że na zewnątrz
zapadła
W takim razie pomóż mi
rozebrać ten pieprzony mur!
Co?
Cele były kiedyś jednym
pomieszczeniem. Teraz dzieli je niedawno wzniesiony mur z
Do kogo?
Do generała Schlissena -
wyjaśnił Schwarz. - Byłem... Jestem ordynansem pana generała.
I to twój pan generał kazał
cię tu zamknąć cztery dni temu?
Nie, to wszystko przez Rainera,
tego gestapowca. Cztery dni temu oficerowie, jak co
wieczór,
zostanie rozstrzelany i pochowany w bezimiennym grobie. Za
kilka dni nikt nie będzie pamiętał o
Hermanie Frinku
zawieszonym pod stropem magazynu, nikt nie będzie przejmował się
jego
śmiercią.
spełnić swego obowiązku wobec zmarłego
przyjaciela. Załkał z bezsilności.
chłodnych wilgotnych cegieł.
zajęcia
coś poważniejszego.
pięściami i donośnie wzywając strażników. Usiadł
pod ścianą. Po kilkunastu minutach hałasy po
drugiej stronie
muru ustały.
miejscu.
nogi za pas, zostawiając nas tutaj na łasce wroga.
Jak myślisz, co zrobią Ruscy, kiedy nas tu
znajdą? Nie
wiesz? Powiem ci. Zrobią z nami to samo, co my robiliśmy z nimi.
Zastrzelą bez
gadania. Wyłam okno.
niepokojąca cisza. Wyglądało na to, że kompania
rzeczywiście została gdzieś ewakuowana.
jednego
rzędu cegieł. Tym, co to budowali, chyba zabrakło materiału, bo
nie dociągnęli przegrody
pod sufit, dlatego możemy się
słyszeć. Siedzę tu już cztery dni i znam każdy centymetr
tej
ciemnicy. Gdyby udało nam się wykruszyć kilka cegieł,
mógłbym się podciągnąć i przecisnąć do
ciebie, a potem
wyłamać deski w oknie i wrócić do generała Schlissena.
urządzili sobie tęgą popijawę. Był szampan i
wódka, ktoś nawet sprowadził dziewczyny z burdelu.
Mój
szef jak zwykle odpadł pierwszy, wyciągnąłem go spod stolika,
żeby zanieść go do łóżka. Pech
chciał, że w ciemności
po myliłem piętra i wszedłem do prywatnej kwatery generała
Schlissena.
Zastałem tam Rainera, który
oskarżył mnie o próbę kradzieży. Chciał mnie postawić przed
sądem,
Enkel wstał, po omacku zbadał
ścianę. Rzeczywiście, wymacał dłonią niezamurowaną
Jasna cholera - zaklął
zrezygnowany Schwarz. - Wiedziałem, że moje szczęście nie
może
Cicho! - syknął Enkel i
podbiegł do okna. Podciągnął się i przystawił oko do szpary
między
Zobaczymy wieczorem -
odpowiedział Schwarz zza ściany. - Dwa razy dziennie, o świcie
i
Enkel nie czuł głodu, znacznie
bardziej doskwierało mu pragnienie. Słońce schowało się już
za
Z zamyślenia wyrwał go zgrzyt
przekręcanego w zamku klucza i skrzypienie zawiasów. Snop
Strzelec Klaus Enkel.
Wychodzicie.
Strażnik wciąż oświetlał go
trzymaną przy lufie automatu latarką. Drugi, z bronią gotową
do
W pomieszczeniu panował ciepły
półmrok, rozproszony jedynie światłem lampki stojącej
na
Enkel strzelił obcasami i
wyciągnął się jak struna.
Starszy strzelec Enkel melduje
się na rozkaz.
ale rankiem generał wytrzeźwiał, pokłócił się z
Rainerem i nie pozwolił na sąd, ale wysłał mnie na
tydzień
do aresztu.
krawędź,
podciągnął się, ale pomiędzy ścianą a sufitem pozostawało
może dwadzieścia
centymetrów. Uczepił się jednej z cegieł,
Schwarz naparł z drugiej strony, lecz nie przyniosło to
żadnych
rezultatów. Spróbowali z drugą, również bez efektów.
trwać wiecznie! Całą wojnę spędziłem na tyłach, w
kwaterach oficerskich, a teraz Ruscy znajdą
mnie zamkniętego
w ciemnej piwnicy!
deskami. Znów nie zdołał zobaczyć niczego
konkretnego, ale wyraźnie słyszał niesione z daleka
echo
rozmów. - Nasi nie zwiali. Tutaj wciąż ktoś jest.
przed zmrokiem, wartownik przynosi tu kubek wody i porcję
czarnego chleba. Rano był
punktualnie. Jeżeli nasi
rzeczywiście nie zwiali, powinien zaraz przynieść kolację.
budynek i struna światła przecinająca celę urwała się
w jednej chwili. Schwarz, najwyraźniej
przyzwyczajony do
towarzystwa i źle znoszący odosobnienie, zagadywał kilka razy,
ale Enkel
zbywał jego zaczepki milczeniem. Siedział skulony
pod ścianą, nasłuchując tego, co działo się na
dziedzińcu
przed budynkiem. Był już pewien, że jednostka nie wycofała się,
choć rzeczywiście
musiało stać się coś niezwykłego. Nie
słyszał wezwań na wieczorny apel, nie dobiegał go gwar
rozmów
towarzyszący kolacji w jadalni na parterze. Wydawało mu się, że
w ciszy zapadającej nocy
dobiegają niesione wiatrem odgłosy
wystrzałów, ale nie był tego pewien.
światła
uderzył go w twarz.
strzału, czekał w głębi korytarza. Wyprowadzili go z
celi, w milczeniu wyszli na dziedziniec i
ruszyli w stronę
magazynów. Enkel rozglądał się dokoła. Coś było nie tak.
Zniknęły półciężarówki
zaparkowane przy magazynie, nikt
nie pełnił straży przy głównym wejściu, choć po drugiej
stronie
ulicy, przy bramie kamienicy, w której stacjonowali
oficerowie, w przepisowej postawie prężyło się
dwóch
żołnierzy. Poszli dalej i skręcili w bramę kolejnego budynku, po
czym weszli do środka.
Ruch był tu spory, podoficerowie
biegali między pokojami, ktoś coś krzyczał do
słuchawki
telefonu, sekretarka o bladej ze strachu twarzy
przemykała pod ścianą korytarza z papierową teczką
przyciśniętą
do piersi. Wdawało mu się, że gdzieś z daleka słychać strzały.
Strażnicy wprowadzili
go na piętro. Zatrzymali się przed
solidnymi drzwiami w głębi korytarza wyłożonego grubym,
choć
sfatygowanym chodnikiem, jeden z żołnierzy zapukał.
Rozległo się głośne: wejść! Strażnik
otworzył drzwi i
wszedł do środka, drugi z eskortujących Enkela ruchem lufy
swojego automatu
dał mu znak, że ma przekroczyć próg
gabinetu. Enkel obciągnął kurtkę munduru, która bez
wojskowego
pasa nie chciała leżeć tak, jak powinna, i poszedł za
strażnikiem.
solidnym biurku pod ścianą. Pokój będący niegdyś
mieszczańskim salonem został zaadaptowany
na gabinet:
wyniesiono zbędne sprzęty, pozostawiając jedynie masywne biurko w
stylu biedermeier
i biblioteczkę, pełniącą teraz funkcję
archiwum. Okna zaciągnięto ciężkimi zasłonami,
stanowiącymi
pozostałość po poprzednich właścicielach mieszkania.
Spocznij. - Siedzący za
biurkiem mężczyzna pochylił się do przodu, wkraczając w
krąg
Poznajemy się w szczególnych
okolicznościach, Enkel. - Rainer wyciągnął się wygodnie
w
Zdaje się, że macie poważne
kłopoty, Enkel - ciągnął Rainer, rozkładając na biurku talię.
-
Tak jest, panie kapitanie.
Nie jestem pewien, co mam o was
myśleć. Jesteście wyjątkowym pechowcem lub
urodzonym
Preferuję szachy, panie
kapitanie.
Preferujecie szachy. - Rainer
uśmiechnął się drwiąco, parodiując mimikę Enkela.
-
Tak jest. Zaliczyłem rok
filologii słowiańskiej w Monachium.
To tam nauczyliście się mówić
po polsku?
Nie, panie kapitanie. Mówię
po polsku od dwu nastego roku życia. Brat mojego ojca
Jako student mieliście szansę
uzyskać promocję na stopień podoficerski. - Rainer sięgnął
po
Enkel nie odpowiedział.
Nie interesuje mnie to, w co
wierzycie i czego chcecie. Interesuje mnie, czy macie
Nie, panie kapitanie.
Mamy tu, w Warszawie, dość
poważny incydent. Miasto ogarnęła fala zbrojnych
zamieszek,
Enkel drgnął, po raz pierwszy
odkleił wzrok od kwiecistej tapety i spojrzał w
przystojną,
Tak jest, panie kapitanie.
Doskonale. - Rainer uśmiechnął
się, odkładając ostatnią kartę, i Enkel nie wiedział,
czy
światła rzucanego przez lampkę. Enkel wpatrywał się
przed siebie, celując wzrokiem prosto w
pokrytą tapetą
ścianę, ale od razu poznał funkcjonariusza gestapo, kapitana
Rudolfa Rainera.
fotelu, z uwagą wpatrując się w stojącego przed nim
żołnierza. Gestem nakazał strażnikom, aby
wyszli. Sięgnął
do szuflady biurka, coś wyjął i zaczął się tym bawić.
Dopiero po chwili Enkel
rozpoznał, że gestapowiec tasuje
karty.
Zostaliście oskarżeni o napaść z bronią w ręku na
towarzysza broni. Możecie zostać za to
rozstrzelani.
szczęściarzem. Jeszcze nie zdecydowałem. Lubicie
karty, Enkel?
Studiowaliście przed wojną?
prowadził
kino objazdowe. W wakacje pomagałem mu w pracy, jeździliśmy po
Śląsku, byłem w
Poznaniu, Gdańsku i Krakowie.
złożone na biurku dokumenty. - Nie zgłosiliście się
jednak na ochotnika, prawda? Otrzymaliście
kartę
mobilizacyjną? Nie chcieliście walczyć za Fuhrera i ojczyznę?
Siłą trzeba was było wyciągać
z domu?
szczęście,
żołnierzu. - Rainer przejrzał dokumenty, złożył je starannie
i znów sięgnął po karty.
Zaczął kłaść przed sobą
skomplikowanego pasjansa. - Wydaje mi się jednak, że fortuna się
do was
uśmiechnęła. Gdyby nie pewien dość szczególny
wypadek, jeszcze dziś zostalibyście rozstrzelani
za poważne
naruszenie dyscypliny w warunkach wojennych. Wiecie, co się tu
dzieje?
Polacy opanowali całe kwartały, od kilku godzin
na ulicach trwa regularna walka. Na dodatek
kilkanaście
kilometrów od nas, na wschodzie, za Wisłą, stoi przygotowany do
natarcia radziecki
front białoruski. Macie pecha, że
znaleźliście się w tym kotle, ale też sporo szczęścia, bo
dzięki
temu nie zostaliście rozstrzelani. Po prostu nie było
na to czasu. Jednak jutro, kiedy odzyskamy
kontrolę nad
miastem i spacyfikujemy buntowników, dowództwo kompanii znajdzie
zapewne
wolną chwilę i przypomni sobie o pozbawionym
dyscypliny żołnierzu, który pod prysznicem
potraktował
swojego kolegę brzytwą. Zapewne zakończy się to sądem wojennym
w
przyspieszonym trybie i rozstrzelaniem na miejscu. Chyba że
wysłuchacie mojej propozycji.
Jesteście zainteresowani?
pociągłą twarz oficera gestapo.
powodem radości gestapowca jest jego odpowiedź, czy też
korzystny układ stawianego pasjansa. -
Dostaniecie szansę
zrehabilitowania się w oczach niemieckiej armii. Potrzebuję
ochotnika do
wykonania pewnego zadania. Otrzymałem rozkaz
sformowania niewielkiej grupy, która
przedostanie się do
wyznaczonego miejsca. Najprawdopodobniej miejsce to znajduje się
poza linią
walk. Być może leży w
kwartale ulic opanowanym przez bandytów. Sytuacja zmienia się z
godziny
Enkel skinął głową.
Samobójcza misja pod rozkazami sadystycznego oficera formacji,
której
Mogę na was liczyć,
żołnierzu? - Rainer zgarnął karty ze stołu i przetasował je,
niezwykle
Tak jest, panie kapitanie.
Doskonale. - Gestapowiec
uśmiechnął się. - Macie wielkie szczęście, żołnierzu.
Naprawdę
Antoni Chlebowski rozejrzał się
po podwórku. Teraz, w popołudniowym słońcu, mógł
Uklęknął. Wydawało mu się,
że jeden z kamieni wciąż naznaczony jest rdzawym nalotem krwi,
ale
Jako adwokat wielokrotnie
dochodził prawdy, zawsze zwracając uwagę, aby interesujące
go
Przedpokój był wąski i
ciemny. Podłużne lustro na ścianie, wieszak w kącie i
sfatygowany
Zbadał dokładnie krawędzie
drewnianej framugi. Skrawek kartonu, który wciąż tam tkwił,
miał
Wyjrzał przez okno. Z wysokości
trzeciego piętra brukowane podwórko wyglądało jak brudna
na godzinę i nie wiadomo, co się wydarzy w
najbliższym czasie. Osoba mówiąca po polsku będzie
nam
bardzo przydatna. Rozumiemy się?
żołnierze szczególnie nienawidzili, rajd na tyły
wroga w ogarniętym powstaniem mieście lub
błyskawiczna
procedura sądu wojennego i perspektywa rozstrzelania.
sprawnie po ruszając szczupłymi palcami.
myślę, że macie szczęście.
dokładnie
przyjrzeć się brudnym fasadom szarych kamienic, nierównemu
brukowi pokrywającemu
ciasny i wąski przesmyk między
budynkami, pogiętej rynnie i odrapanym drzwiom. Od strony
ulicy
dobiegł go odgłos wystrzałów, ale nie zwrócił na niego uwagi.
Powoli podszedł do miejsca,
gdzie upadła Zosia. Poprawił
okulary, uważnie wpatrując się w nieregularne kostki bruku.
równie dobrze mógł to być ślad po nieczystościach
wylewanych przez okna. Obok leżał kawałek
twardej tektury,
najprawdopodobniej część kartonowego pudełka, o nieregularnych,
poszarpanych
krawędziach. Schował karton pod marynarkę i
spojrzał w górę, między okna. Z jednego z nich, a
może
wprost z dachu, ubiegłej nocy spadła dziewczyna. Wszedł na klatkę
schodową. Od razu
wspiął się na trzecie piętro. Przeszedł
korytarzem, szukając wejścia na dach lub strych, ale
niczego
takiego nie znalazł. Wyjrzał na zewnątrz. Tylko
jedno mieszkanie na trzecim piętrze miało okna
wychodzące na
interesujący go skrawek podwórka. Podszedł do właściwych drzwi,
chrząknął i
zastukał. Bez odpowiedzi. Zastukał ponownie.
dowody zdobywać w sposób zgodny z literą prawa. Sąd nie
dopuszczał dowodów uzyskanych w
wyniku przestępstwa. Tym
razem nie występował przed sądem, a okoliczności sprawy
nie
pozwalały na działanie zgodnie z procedurą postępowania
dowodowego. Chlebowski zapukał po
raz trzeci, a kiedy znów
nie usłyszał odpowiedzi, cofnął się i z rozpędu naparł na
drzwi, uderzając
barkiem powyżej klamki. Rozległ się trzask
wyłamywanego drewna i zamek ustąpił.
chodnik na podłodze. Chlebowski przeszedł dalej.
Salon pozbawiony śladów życia, okrągły stół i
cztery
krzesła, kredens, goły parkiet poznaczony śladami wieloletniego
użytkowania. Była tu
jeszcze kuchnia i jeden pokój,
niewielka sypialnia, w której jedynym meblem było
przykryte
wełnianą narzutą łóżko. Chlebowski wrócił do
salonu, którego okna wychodziły na podwórko.
Szyba w jednym
ze skrzydeł była stłuczona i teraz w pomieszczeniu czuć było
letni wiatr
wpadający z zewnątrz. Stłuczono ją chyba dawno
temu, bo wewnątrz ramy nie znalazł śladów
szkła. Odkrył
za to coś innego. W ramie znajdowały się resztki kartonu, którym
zastąpiono wybitą
szybę, co nie było niczym dziwnym w
okupowanej Warszawie. Wyjął spod marynarki zabrany z
podwórka
kawałek kartonu. Kolor i kształt były identyczne. Odnalazł
miejsce, z którego wypadła
radiotelegrafistka.
w rogu okrągłą dziurkę. Chlebowski podejrzewał, że
okno specjalnie pozbawiono szkła i
wstawiono tekturę, aby
łatwiej i dyskretniej wypuścić antenę, która obsługiwała
radiostację.
Najprawdopodobniej sam aparat mógł być ukryty
gdzieś w mieszkaniu, w całości lub choćby w
części,
jeżeli Czarny zdecydował się na jego demontaż.
kartka
papieru ograniczona marginesem ściany sąsiedniej kamienicy.
Chlebowski spróbował wczuć
się w rolę dziewczyny, która
ubiegłej nocy stała w tym samym miejscu. Jak wielokrotnie
wcześniej
Chłebowski jakoś nie mógł
uwierzyć w to, że ewentualna samobójczyni wspiąwszy się na
parapet,
Trzy piętra niżej ktoś
skręcił z ulicy i wszedł na podwórko. Chlebowski odsunął się
od okna, z
To pani! - Chlebowski chwycił
za ramię niebieskooką dziewczynę w czarnym berecie, spod
Proszę mnie zostawić! -
prychnęła dziewczyna. - Nie mam czasu.
To bardzo ważne. Chodzi o
Zosię.
Jasnowłosa zatrzymała się,
wsparta o poręcz. Przez ramię miała przewieszoną torbę
z
Czego pan ode mnie chce?
Była tu pani wczoraj.
Przeniosła pani część aparatu radiostacji. Pamięta mnie pani,
prawda?
Staram się niczego nie
pamiętać. To może być niebezpieczne. Panu radzę zrobić
podobnie.
Zosi pani też już nie
pamięta?
W błękitnych oczach
sanitariuszki zaszkliły się łzy.
Dlaczego pan to robi?
Dlaczego chcę wyjaśnić
sprawę jej śmierci? Dlaczego nie jest mi obojętna?
Dziewczyna odwróciła się i
chciała się wspiąć na schody, ale Chlebowski przytrzymał ją w
miejscu.
Była pani z nią tamtej nocy?
Co pani widziała?
Nic. - Sanitariuszka pociągnęła
nosem i otarła dłonią łzę. - Byłam w kamienicy po
drugiej
Miała jakieś problemy? Coś
ją niepokoiło? Ktoś jej groził?
Dziewczyna spojrzała na
Chlebowskiego oczyma okrągłymi ze zdziwienia.
Zosia była najszczęśliwszą
osobą na świecie. Kochała i była kochaną. Czekała wraz
z
Zosia miała narzeczonego?
Gdzie go znajdę?
A kto to może wiedzieć? Nie
wiem nawet, czy żyje. Wie pan, co się dzieje na ulicach? Wie
przed wojną, praktykując jako adwokat, z chłodną
logiką analizował szczegóły sprawy, tworząc z
nich obraz
całości, za każdym razem wybierając najprostsze, a więc
najbardziej prawdopodobne
rozwiązanie. Parapet znajdował się
na wysokości jego pasa. Zosia, jak pamiętał, była nieco
niższa,
nie mogła więc wypaść przez okno wskutek
nieostrożności, nawet biorąc pod uwagę to, że
okno
zabezpieczone było jedynie tekturą. Nie brał też pod
uwagę samobójstwa. Okno konspiracyjnego
mieszkania, w którym
z narażeniem życia wielu osób ukryto radiostację, nie było
najlepszym
miejscem na pożegnanie się z tym światem. Chwila
również nie była ku temu sposobna.
z trudem przeciska się przez otwór okna, skacze, a w
ostatniej chwili zmienia zdanie i rozpaczliwie
chwyta się
kawałka kartonu, ciągnąc za sobą w dół jego strzęp. Gdyby
dokonywał oględzin miejsca
wypadku przed wojną, jako
praktykujący adwokat, bez wątpienia zapisałby w swoich
notatkach
spostrzeżenie o więcej niż prawdopodobnym udziale
w sprawie osób trzecich.
ukrycia obserwując, jak grupka dziewcząt w
biało-czerwonych opaskach na ramionach, obarczona
ciężkimi
polowymi torbami, biegnie w kierunku klatki schodowej. Sprawdził,
czy w mieszkaniu
nie pozostały ślady jego obecności, wyszedł
na korytarz i ruszył schodami w dół. Zdyszane
dziewczęta
minęły go na drugim piętrze. Jedna z nich wydała mu się
znajoma. Zmrużył oczy i
wytężył pamięć.
którego
spływał gruby jasny warkocz. - Muszę z panią porozmawiać!
naszywką czerwonego krzyża. Jej towarzyszki spojrzały na
nią pytająco, ale pobiegły dalej.
Też tutaj byłem.
stronie podwórka. Ostatni raz rozmawiałam z Zosią
wczesnym popołudniem. Widziałam ją jeszcze
z okna, jak szła
z plecakiem przez bramę.
ukochanym na koniec tego piekła. Chcieli żyć, chcieli
cieszyć się sobą, a teraz... Teraz nie ma
niczego.
pan,
co w najbliższych dniach będzie się tu działo? Mamy z
dziewczynami przygotować tu punkt
opatrunkowy, jestem pewna,
że jeszcze przed zmrokiem będziemy mieć pełne ręce roboty. A
pan?
Dlaczego pan nie walczy?
Ja też walczę - odpowiedział
sucho. - Walczę o wyjaśnienie jej śmierci. Umierała na
moich
Niech Bóg pana prowadzi.
Proszę zaczekać. Czy jest
coś, co może mi pani powiedzieć o Zosi? Coś, co może mi
pomóc
Mordercę?
Tak. Zosia została
zamordowana. Ktoś ją wypchnął przez okno.
Przykro mi. - Jasnowłosa
sanitariuszka poprawiła na ramieniu torbę, weszła na schody. -
Nie
Jeszcze jedno - rzucił
Chlebowski za odchodzącą dziewczyną - chodzi mi o
dziennik.
Dziennik Zosi? Nie wiem.
Powinien pan zapytać jej matki.
Dziennik Zosi? - Chlebowski
zmarszczył brwi i poprawił okulary.
Pytał pan o jej pamiętnik,
prawda? Wszyscy wiedzieliśmy, że notuje wszystko, co się
dzieje
Chlebowski przetarł czoło
nerwowym gestem i zadał ostatnie pytanie.
Wspomniała pani, że ten
pamiętnik znajdę u jej matki. Zna pani adres?
Szopena siedem przez cztery. -
Sanitariuszka uśmiechnęła się smutnym, zrezygnowanym
Powodzenia - odpowiedział
cicho.
Klaus Enkel w asyście dwóch
uzbrojonych strażników wrócił do aresztu w piwnicy
Enkel podejrzewał, że mimo
całego zamieszania i strzałów niesionych gdzieś z oddali
Rosjanie
Jeden ze strażników zostawił
mu manierkę pełną ciepłej wody, ale nie dostał niczego
do
Martin, jesteś tam?
Jestem - usłyszał zza warstwy
cegieł. - Co tam się dzieje, do diabła?
Miasto ogarnęły jakieś
większe zamieszki, ale to jeszcze nie Rosjanie.
Dali ci coś jeść?
Nie.
O mnie też zapomnieli -
westchnął Schwarz. - Umieram z pragnienia.
Mam trochę wody. - Enkel
zakręcił manierkę, wspiął się na palce i przełożył ją
przez wyrwę
Znasz kapitana Rainera? -
zapytał, kiedy Schwarz ugasił już pragnienie.
Tę sadystyczną świnię,
przez którą tu teraz siedzę? Mam nadzieję, że ktoś przewierci
mu
Enkel usiadł pod ścianą,
podkulił nogi. W ciasnej celi panował coraz większy zaduch.
Dlaczego pytasz o Rainera?
Enkel zawahał się.
Minąłem go chyba na
korytarzu, kiedy prowadzili mnie na przesłuchanie do
pułkownika
oczach. Jestem jej to winien.
odnaleźć jej mordercę?
umiem panu pomóc. Proszę na siebie uważać.
Naprawdę został zniszczony?
wokół niej. W konspiracji to niebezpieczne, choć
Zosia zawsze powtarzała, że nie zapisuje niczego
związanego
z naszą sprawą. Żadnych nazwisk, kontaktów, adresów. Mówiła,
że zapisuje swoje
marzenia.
uśmiechem
i zniknęła za załomem korytarza. - Powodzenia - usłyszał
jeszcze.
gimnazjum.
Żołnierze wyglądali na zdenerwowanych. W obecności aresztanta
nie pozwalali sobie
na żadne komentarze czy uwagi, ale ich
rozbiegane spojrzenia i dłonie zaciśnięte na
magazynkach
schmeisserów mówiły więcej niż słowa. W
mieście działo się coś niedobrego.
nie przekroczyli rzeki. Gdyby front ruszył z zamiarem
przełamania obrony miasta, każdy niemiecki
żołnierz
zostałby przerzucony na linię umocnień, tymczasem wokół kwater
kręciło się wielu
szeregowych i podoficerów.
jedzenia. Zamek w drzwiach zazgrzytał ciężko. Enkel po
omacku podszedł do ściany.
pod sufitem. Słyszał, jak Schwarz przełyka
głośno.
czoło kawałkiem ołowiu.
Handkego. Wyglądał na prawdziwego skurwysyna.
To prawda. Wszyscy z gestapo
mają nie po kolei w głowie, ale Rainer to wyjątkowy
Hazard?
Tak. Właśnie przez to podpadł
Schlissenowi.
Chodziło o pieniądze? Rainer
za dużo przegrywał?
Schwarz zaśmiał się cicho.
Nie, nie o pieniądze. O
aresztantów.
Nie rozumiem.
Rainer pracował w
departamencie kontrwywiadu. Prowadził masę śledztw w
sprawie
Na Szucha?
Jak długo jesteś w Warszawie?
Enkel w myślach przeliczył
tygodnie spędzone w mieście.
Dwa miesiące.
Na Szucha jest siedziba
gestapo. Tam na co dzień pracuje Rainer i tam od pewnego
czasu
Biorąc pod uwagę techniki
stosowane przez gestapo, to chyba nic dziwnego.
Ale w tym wypadku było
inaczej. Podsłuchałem kiedyś rozmowę pijanych
pułkowników.
Nie rozumiem.
Podejrzewają, że Rainer grywa
z aresztantami w karty o ich życie. Przegrywający płaci
Gdzieś z oddali dobiegł ich
odgłos detonacji. Mury zatrzęsły się, w powietrzu zawirował
pył,
Myślisz, że Rosjanie
przekroczyli rzekę?
Nie wiem.
Od tygodnia walą w dworce
kolejowe. Chcą nas unieruchomić. W końcu przejdą przez
tę
Enkel nie odpowiedział. Wstał
i podciągnął się do okna, wdychając sierpniowe
powietrze.
Noc przespał na podłodze,
wtulony plecami w wilgotną ścianę. Rankiem obudziła go
kolejna
Tak jak przypuszczał, w
zamieszaniu zupełnie zapomniano o aresztantach. Emocje wzięły
górę
szaleniec.
Na pierwszy rzut oka to pruski arystokrata, spokojny i opanowany,
ale wystarczy
pokazać mu karty, żeby pokazał swoją
prawdziwą twarz.
warszawskiego ruchu oporu. Z tego, co słyszałem,
odniósł kilka sukcesów. Rozbił grupę fałszerzy
drukujących
fałszywe kartki na żywność. Wprowadził swojego informatora do
oddziału bojowego.
Ale podejrzanie często na Szucha ginęli
ludzie, których przesłuchania nadzorował Rainer.
zdarzały się tajemnicze zgony wśród aresztantów.
Jeden ze zgonów wzbudził podejrzenia wydziału
wewnętrznego. Polaka, który zdecydował się na
współpracę,
znaleźli powieszonego w celi. Ślady wskazywały na udział osób
trzecich. Przesłuchali
wszystkich strażników i pracowników
cywilnych z tego bloku. Jak się okazało, Rainer często w
czasie
przesłuchań grywał z tym Polakiem w karty. Wydaje się, że o
jeden raz za dużo.
najwyższą
stawkę.
który czuli w każdym oddechu.
pieprzoną rzekę i zacznie się prawdziwe piekło.
Kanonada wystrzałów była tu lepiej słyszalna.
Dominowały serie z automatów i pojedyncze
wystrzały z
karabinów. Oznaczało to, że front nie ruszył. W przeciwnym
wypadku słychać byłoby
grzmot luf radzieckich czołgów,
świst rakiet i detonacje bomb. Pojedyncze palby przerywane
długimi
okresami ciszy świadczyły, że to Polacy próbowali przejąć
miasto. Zastanawiał się, gdzie
jest teraz Bommel, czy leży
bezpieczny w wojskowym szpitalu, z nogą owiniętą bandażem, czy
też
wysłali go z resztą kompanii na ulice Warszawy. Miał
nadzieję, że wejdzie któremuś z powstańców
pod karabin.
salwa wystrzałów. Walki toczyły się całkiem
blisko. Za zabitym deskami oknem przebiegał cały
oddział,
wyraźnie słyszał stukot podkutych butów i wrzask oficera. Do
koszar ewakuowano
rannych, na plac wjechały ciężarówki,
znów zaczęło się zamieszanie, a kiedy silniki umilkły, w
celi
rozlegały się tylko przeciągłe jęki, narzekania na
ból i powtarzane do znudzenia prośby o morfinę.
nad głodem, ale coraz bardziej doskwierało mu
pragnienie. Obaj ze Schwarzem nie mieli sił
rozmawiać, leżeli
na zimnej podłodze w milczeniu, oszczędzając spragnione wilgoci
gardła. Obaj
myśleli tylko o jednym.
Zastanawiali się, czy Rosjanie, widząc ze swoich stanowisk
uliczne
Kiedy Chlebowski doszedł do
bramy i wyjrzał na ulicę, z pełną jasnością dotarła do
niego
Gdzieś na sąsiedniej ulicy
musiał się znajdować niemiecki punkt ogniowy, bo pociski
z
Proszę pana, nie wie pan,
gdzie tu najbliższy punkt werbunkowy? - zapytał najstarszy z
nich,
Znacie swój przydział? -
spytał Chlebowski, przyglądając się młodym, dziecięcym
jeszcze
Dotąd nie byliśmy w
konspiracji - przyznał się jego rozmówca; wstyd malował się na
jego
Zaczekali na przerwę w
kanonadzie, wybiegli na ulicę, rozsypali się na dwie strony,
Chlebowski kierował się w
stronę Starego Miasta, młodzieńcy w poszukiwaniu
punktu
Na Długą Chlebowski dotarł o
zmroku, spocony i brudny, bez kapelusza i w spodniach
W korytarzu wpadł na zapłakaną
panią Walerię. Siwowłosa dama stała w drzwiach, załamując
Nie widział pan gdzieś mojego
Maćka? Nie spotkał go pan gdzieś przypadkiem?
Niestety. Może Maciej jest
gdzieś u kolegi, może czeka na możliwość bezpiecznego
przejścia
Tak jest, na pewno tak jest. -
Pani Waleria z przekonaniem pokiwała głową. - Dobrze, że
nie
Chlebowski wyminął gospodynię
i poszedł po schodach do swojego pokoju na poddaszu.
Zmienił spodnie i zdjął
koszulę, położył się na łóżku. Zamknął oczy.
zamieszki w Warszawie, zdecydują się na przekroczenie
rzeki. Schwarz, jako adiutant oficera
wysokiego stopniem, nigdy
nie stał naprzeciw nacierającej Armii Czerwonej, ale
Enkel
niejednokrotnie tego doświadczył i wiedział, że kiedy
Rosjanie ruszą, z miasta nie pozostanie
kamień na kamieniu.
powaga zaistniałej sytuacji. To, co brał za uliczną
strzelaninę, za kolejny epizod zbrojnej próby sił z
okupantem,
w rzeczywistości było regularną miejską bitwą, rozciągającą
się na całe kwartały. Hożą
w obie strony przebiegały
zwarte gromadki pochylonych, poruszających się tuż przy murze
ludzi.
Uzbrojeni bojownicy mijali wystraszonych cywilów,
sanitariuszki z biało-czerwonymi opaskami
szły zaraz za
oddziałami bojowymi, grupki młodych nieuzbrojonych mężczyzn
chaotycznie
poruszały się między bramami, nie wiadomo, czy w
poszukiwaniu schronienia, czy też możliwości
walki.
ciężkiego karabinu maszynowego rykoszetem uderzały o
fasadę kamienicy, przy której skrył się
Chlebowski. Wybuch
granatu zatrząsł szybami w sąsiednich budynkach, chmary
szklanych
odłamków posypały się na trotuar. Chlebowski
poczekał na przerwę w ostrzale, wybiegł z bramy i
ruszył na
północ, ku Starówce. Nie wiedział, czy walki ogarnęły tylko
Śródmieście, czy też całe
miasto zamieniło się w pole
bitwy. Biegł od bramy do bramy, pochylony, jedną ręką
przytrzymywał
kapelusz, drugą asekurował się, wchodząc po
murach budynków. Na jednym z podwórek wpadł na
skrytą za
blaszaną bramką grupę młodych ludzi.
może siedemnastoletni.
obliczom. Chłopcy byli nieuzbrojeni, jeśli nie
liczyć starego myśliwskiego sztucera trzymanego
kurczowo
przez jednego z nich. - Kto jest waszym dowódcą?
chłopięcej twarzy - ale teraz chyba nas przyjmą? Teraz
przecież cała Warszawa będzie walczyć?
werbunkowego i dowódcy, który dałby im sposobność
walki o wyzwolenie stolicy.
przetartych
na kolanach. Zdyszany wbiegł w bramę, nie wiedząc nawet, czy
pociski uderzające o
chodnik tuż pod jego stopami wystrzelił
niemiecki żołnierz, czy też może polski powstaniec.
ręce
i spoglądając z nadzieją na Chlebowskiego.
na Stare Miasto. - Chlebowski, mając w pamięci
dziecięce twarze gimnazjalistów poszukujących
punktu
werbunkowego z jednym sztucerem w garści, starał się, aby jego
głos zabrzmiał
przekonywająco i przyniósł starszej pani
upragnioną nadzieję. - Na ulicach jest niebezpiecznie,
może
Maciek czeka do zmroku, zanim wróci do domu.
pcha się prosto pod kule, wróci wieczorem, to mądry
chłopak.
Uważając,
by nie stać blisko okna, wyjrzał na zewnątrz. W zapadających
ciemnościach ledwie
dostrzegał sylwetki biegnące ulicami,
ale ogniki pojedynczych wystrzałów były coraz lepiej
widoczne.
W powietrzu wyczuwało się zapach pożaru.
Musisz na siebie uważać -
usłyszał głos Anny. - Nie powinieneś wychodzić z domu,
na
Odgłos pukania do drzwi
usłyszał mimo przysłoniętych uszu. Powoli podszedł pod
próg,
Witaj. - Łączniczka ubrana
była w woj skową kurtkę, zbyt obszerną jak na delikatną
młodą
Zdumiony, nie wiedział, co
powiedzieć. Cofnął się w głąb pokoju, gestem zapraszając ją
do
Co ty tutaj robisz?
Chciałam sprawdzić, czy u
ciebie wszystko w porządku.
Tak. Nic mi nie jest. A ty...
Kieruję pracą łączniczek
przenoszących meldunki między Starym Miastem a Śródmieściem.
W końcu to nastąpiło. -
Chlebowski spojrzał w okno, za którym co jakiś czas
rozbłyskiwały
Myślenie nie na wiele się tu
zda. Antoni, widziałam dziś biało-czerwoną flagę
na
Rosjanie przekroczyli rzekę?
Nic o tym nie wiem. Ale nie
martw się. Dziś w nocy, najpóźniej jutro, spodziewamy
się
Maciek, wnuk pani Walerii, nie
wrócił na noc do domu. Nie wiesz, co się z nim dzieje?
Dostał przydział na Mokotów.
A więc on walczy?
Wszyscy walczą. Całe miasto.
Całe miasto, ale nie ja.
Antoni. - Irena podeszła
bliżej i delikatnie, z czułością, dotknęła jego policzka. -
Ty przydasz
Masz rację. Po co marnować
karabin dla takiego ślepego kaleki jak ja.
Wiesz, że nie to miałam na
myśli. - Spojrzała na niego z wyrzutem. - Muszę już iść. Tej
nocy
Irena... Dlaczego tu przyszłaś?
Uśmiechnęła się smutno.
Tam, na ulicach, rozpętało
się piekło. Aby je przeżyć, trzeba myśleć o kimś innym, nie
o
Ty martwisz się o mnie?
Nie mam nikogo innego, o kogo
mogłabym się martwić. - Łączniczka wspięła się na palce
i
Do widzenia. - Nacisnęła
klamkę. - Bądź ostrożny.
Chlebowski otrząsnął się z
zaskoczenia, wybiegł na korytarz.
ulicach jest niebezpiecznie. Musisz więcej myśleć o
sobie. - Zacisnął powieki, nakrył uszy dłońmi,
odcinając
się od ulicznych wystrzałów i jej spokojnych słów. Wiedział,
że stoi w rogu, przy biurku,
w miej scu, w którym mrok poj
awia się naj szybciej. Kiedy indziej patrzyłby na nią całą
noc, ciesząc
się widokiem jej twarzy i barwą głosu, ale
teraz nie mógł sobie na to pozwolić. Teraz miał sprawę,
nad
którą pracował, pierwszą sprawę od wielu miesięcy, od kilku
lat. Sprawę śmierci młodej
dziewczyny, którą musiał
wyjaśnić i nic nie mogło mu w tym przeszkodzić. Nawet Anna.
nacisnął klamkę. W korytarzu stała Irena.
kobietę, szerokie rękawy zawinęła wysoko ponad jej
nadgarstkami. Na ramieniu miała powstańczą
opaskę. - Mogę
wejść?
środka.
Dwie
kamienice dalej organizuję punkt opatrunkowy. Pomyślałam sobie,
że grzechem byłoby nie
skorzystać z okazji i nie sprawdzić,
jak się miewasz. Jutro mogą przerzucić mnie w inne miejsce.
różnokolorowe światła rakietnic. - W końcu
się doczekaliśmy. Sam nie wiem, co o tym myśleć.
Prudentialu. Czekałam na to od początku wojny. Wiesz,
jakie to uczucie? Zobaczyć naszą flagę
powiewającą nad
miastem?
zrzutu naszej brygady spadochronowej z Anglii. Zanim
Rosjanie zdecydują się uderzyć, miasto
będzie nasze.
się do czegoś innego, ty będziesz walczył
później, po wyzwoleniu, wtedy będziesz mógł się
wykazać.
Broni nie starczyło dla wszystkich zdrowych mężczyzn.
nikt z nas nie będzie spał.
sobie, trzeba martwić się o kogoś innego, żeby zapanować
nad własnym strachem.
delikatnie pocałowała Chlebowskiego w policzek. Odwróciła
twarz, aby nie widział jej łez.
Podeszła do drzwi, nie
oglądając się za siebie.
Irena!
Dziewczyna odwróciła się, w
jej szklących się oczach czaiła się nadzieja.
Tak?
Ubiegłej nocy, kiedy zginęła
Zosia, w kamienicy był też Klimowicz, prawda?
Tak. - Nadzieja w oczach
łączniczki zgasła równie szybko, jak się pojawiła. -
Klimowicz był
Czy Klimowicz widział się z
Zosią? Czy był z nią choć przez chwilę sam na sam?
Nie wiem, byłam przez cały
czas zajęta, ale sądzę, że to możliwe.
Dziękuję. - Chlebowski
spojrzał Irenie w oczy. - Proszę, uważaj na siebie.
Na ranem odgłosy walk ustały i
Enkel przespał na twardym klepisku kolejnych kilka godzin.
Co tam się, do diabła,
dzieje? - zapytał, kiedy już ugasił pierwsze pragnienie. -
Ruscy
Wartownik bez słowa pokręcił
głową i zatrzasnął drzwi.
Enkel upił jeszcze kilka łyków,
długo przetrzymując chłodną wodę w spieczonych ustach,
Kanonada, której dalekie echo
słychać było od świtu, wieczorem przybrała na sile.
Wystrzały
Na przemian leżał na nierównym
i twardym klepisku albo nasłuchiwał pod zabitym deskami
Wychodzić!
Uzbrojeni strażnicy
wyprowadzili go korytarzem na piętro, odebrał swój pas i rzeczy
osobiste.
W holu czekał na niego Rainer.
Gestapowiec, ubrany w mundur polowy, nakrapianą
Za mną, żołnierzu -
powiedział i odwrócił się.
Enkel posłusznie ruszył za
kapitanem, przeszli przez dziedziniec i wkroczyli między
budynki
naszym oficerem łącznikowym w tej akcji.
Obudził
się zmęczony i spragniony. Podciągnął się do szpary w oknie,
ale na zewnątrz nie dostrzegł
żadnego ruchu, choć wyraźnie
słyszał kroki i odgłosy rozmów. Zdawał sobie sprawę, że
daje
strażnikom, których co prawda nie widział, ale których
obecność podejrzewał, pretekst do użycia
broni, ale
pragnienie było silniejsze: uczepił się palcami krawędzi desek w
oknie i głośnym
krzykiem zażądał wody. Strzały nie padły,
nie było też żadnej innej reakcji, za to koło południa
w
drzwiach celi pojawił się wartownik z pełną manierką.
wkroczyli do miasta?
resztę
zostawił na później. Nie wiedział, kiedy wartownicy znów
przypomną sobie o obecności
więźniów. Tak jak
przypuszczał, nikt nawet nie pomyślał o wydaniu im posiłku.
padały z większej odległości niż dzień
wcześniej, ale karabinową palbę przerywały głuche
eksplozje
pocisków armatnich. W pewnym momencie Enkelowi zdawało się, że
słyszy gdzieś z
oddali ryk nurkującego myśliwca.
oknem
bądź wymieniał uwagi na temat zaistniałej sytuacji z uwięzionym
w sąsiedniej celi
Schwarzem, i tak doczekał zmroku. Kiedy
zapadający wieczór zgasił jedyną iskierkę światła
wpadającą
do piwnicy wąską szparą przy oknie, w drzwiach szczęknął
zamek. Enkel zerwał się na
równe nogi.
Wyglądało na to, że został zwolniony, choć nikt
nie troszczył się o żadne formalności, nikt nie
pilnował
podpisów na jakimkolwiek protokole czy urzędowych pokwitowań.
Przyzwyczajony do
pruskiej biurokracji Enkel patrzył
zdziwiony, jak strażnicy zostawiają go po prostu na schodach
i
schodzą na parter.
bladozielonymi
plamami panterkę ściśniętą szerokim pasem, przy którym
kołysała się skórzana
kabura, w wysokich, sięgających
kolan butach, stał z założonymi do tyłu rękoma i patrzył
na
Enkela pozbawionym emocji wzrokiem.
magazynów. Rainer wskazał samotną ciężarówkę
stojącą na zapalonym silniku. Enkel wskoczył na
krytą
zielonym brezentem platformę, usiadł na wąskiej drewnianej ławce,
opierając się o stalowe
zabezpieczenie burty. Poza nim na
pace siedziało jeszcze czterech mężczyzn. Czterech
milczących
mężczyzn o twardych spojrzeniach ludzi, którzy
niejedno widzieli i niejeden raz musieli walczyć o
życie.
Czterech mężczyzn ubranych nieregulaminowo, w wojskowych kurtkach
polowy ch, ale w
cywilnych nakryciach głowy.
Przez wąską szybę w tyle szoferki widział, jak Rainer
zajmuje
Kierowca zahamował, ciężarówka
się zatrzymała. Ktoś mówił coś szybko podniesionym
Powtarzam, nie możecie zabrać
tej ciężarówki!
Otrzymałem wyraźne rozkazy od
samego Schlissena. - Rainer pochylił się w stronę
Przykro mi, panie kapitanie -
odpowiedział twardo wartownik. - Proszę to wyjaśnić ze
swoim
Chcesz pisemnej dyspozycji,
baranie? Nie słyszysz, co się dzieje w tym mieście?!
Nie pozwolę panu...
Jedziemy! - Rainer wydał
polecenie kierowcy.
Samochód ostro ruszył, ryczący
silnik zagłuszył krzyki strażnika. Enkel pochylił się do
przodu,
Samochód jechał pogrążonymi
w ciemnościach ulicami miasta. Coś się paliło, Enkel
wyraźnie
Ciężarówka zatrzymywała się
kilka razy, Rainer tłumaczył coś kierowcy, ten wrzucał
wsteczny
Nie przejedziecie dalej! -
żołnierz przekrzykiwał szum pracującego silnika, dając
wyraźne
Jest jakiś inny objazd?
Żołnierz skrzywił się, jakby
usłyszał kiepski dowcip.
Objazd? Całe Śródmieście
jest w rękach Polaków. Cholera wie, co tu się będzie działo
za
Kierowca ostrożnie wycofał
samochód, zawrócił w bramie pozbawionej okien kamienicy.
Zostajemy tutaj - polecił. -
Do świtu brakuje może trzech godzin. Wyznaczymy dwuosobowe
Enkel podkulił nogi, ukrył
twarz w dłoniach. Miał nadzieję, że Rainer nie dostrzeże
w
miejsce obok kierowcy. Szofer wrzucił bieg, skrzynia
zazgrzytała przeciągle i samochód powoli
ruszył, mieląc
kołami na żwirowanym placu. Enkel opuścił głowę, ukradkiem
obserwując swoich
towarzyszy. Każdy z mężczyzn miał
przewieszonego na brzuchu automatycznego schmeissera,
poręcznego
i szybkostrzelnego, z krótką lufą i składaną stalową kolbą.
On sam nie miał żadnej
broni. Wyglądało na to, że Rainer
wciągnął go w szaleńczy wypad na tyły wroga z pustymi rękoma.
głosem.
Enkel wyjrzał przez okno z tyłu szoferki. Przy drzwiach kierowcy
stal wartownik pilnujący
magazynu.
uchylonego
okna. - Ta ciężarówka jest mi potrzebna!
przełożonym. Bez pisemnej dyspozycji nie mogę
zezwolić na wyjazd samochodu.
usiłując zachować równowagę przy skręcie. Gdzieś
blisko rozległ się wystrzał. Ciężarówka w coś
uderzyła,
Enkel podskoczył na ławce, walnął plecami o burtę. Wyjrzał
spod plandeki. Kierowca
staranował bramę, zostawiając za
sobą przełamany jak zapałka szlaban i wrzeszczącego
wartownika
z uniesionym mauzerem.
czuł smród płonącej gumy. Kanonada wystrzałów
była coraz bliższa. W pewnym momencie seria z
broni
maszynowej rozległa się gdzieś całkiem koło nich, kierowca
natychmiast zatrzymał
samochód, a jadący z tyłu mężczyźni
sięgnęli po broń, choć nie wyszli na zewnątrz. Sytuacja
musiała
się uspokoić, bo po chwili Rainer nakazał kierowcy jechać dalej.
Enkel próbował wyjrzeć,
ale pokrywa plandeki odcinała go od
świata, mógł co najwyżej zerkać przez wąską szybę z
grubego
szkła, ponad ramieniem siedzącego w szoferce Rainera,
między światła reflektorów rozjaśniające
brukowaną
ulicę.
bieg i zawracał, klucząc pośród pogrążonego w
ciemnościach miasta. W końcu samochód
zatrzymał się na
dłużej, a w świetle reflektorów pojawił się żołnierz z
chorągiewką sygnalizacyjną.
znaki ramionami. - Na końcu tej ulicy stoi barykada.
kilka godzin.
Strzały
znów przybrały na sile. Rainer polecił skręcić w jedną z
bocznych uliczek. Zatrzymali się
przy ceglanym murze,
tarasując cały chodnik. Rainer wysiadł z szoferki i przeszedł na
tył
ciężarówki.
warty.
Mossler, przejdź na drugą stronę ulicy i zajmij pozycję w
bramie. Zobaczymy, może rano
ulica będzie już przejezdna.
ciemnościach jego przerażenia.
Chlebowski leżał na łóżku,
wsłuchany w kanonadę wystrzałów dobiegającą od strony
ulicy
Nad ranem strzały ucichły, ale
kiedy przeciskające się między chmurami słońce wzniosło
się
Podszedł do okna, było zimno i
pochmurnie, siąpił deszcz. Ulicą Długą przebiegła
grupa
Chlebowski ostrożnie wyjrzał z
bramy. Gdzieś w oddali ktoś strzelał, ale na ulicy Długiej
było
Chlebowski uniósł głowę,
brudną od ziemi dłonią przetarł okulary. Tuż obok niego
siedziała
- Panie starszy, niech pan wraca
do domu - fuknęła gniewnie dziewczynka, poprawiając beret
i
Zdumiony Chlebowski patrzył,
jak młoda kurierka podrywa się z ziemi i biegnie zwinnie
Od Marszałkowskiej do parku
wjechały dwa czołgi z czarnym krzyżem na wieżyczkach.
Idąc w stronę Prudentialu,
dotarł do Jasnej. Od gmachu PAST-y dochodziły odgłosy
zaciekłej
Bankowej, gdzie mieścił się niemiecki szpital.
Pojedyncze strzały karabinowe i krótkie serie z
automatów
przerywane były głuchymi eksplozjami ciężkich dział. Po każdym
takim wystrzale
okna niebezpiecznie drżały, a tynk osypujący
się z sufitu opadał mu na twarz. Wciąż czuł obok
siebie
obecność Anny, ale nie patrzył w jej stronę ani też nic do niej
nie mówił. Chciał mieć głowę
wolną od wszystkiego, co
nie wiązało się ze sprawą morderstwa telegrafistki.
już nad dachy kamienic, odgłosy walk przybrały na sile,
tym razem dochodząc od strony Wytwórni
Papierów
Wartościowych. Chlebowski wyjrzał przez okno. Ulice, choć
wyludnione, wyglądały
spokojnie. Wystrzały dochodziły już
gdzieś z daleka. Widać Niemcy wciąż się bronili.
uzbrojonych ludzi. Wybuchy artyleryjskie ustały, ale co
jakiś czas słychać było pojedyncze
wystrzały z broni
ręcznej. Naciągnął koszulę, zapiął pasek przy spodniach, na
głowę nałożył
kapelusz dla ochrony przed deszczem. Zszedł
schodami na dół. Wyglądało na to, że wszyscy
mieszkańcy
kamienicy zamknęli się w swoich mieszkaniach.
spokojnie. Poprawił okulary, zmrużył oczy, pochylony
pobiegł wzdłuż fasady budynku. Poruszał
się skokami, od
bramy do bramy, wciąż rozglądając się wokół siebie, aż
dotarł do Bielańskiej.
Skręcił w stronę Ogrodu Saskiego.
Na wysokości Senatorskiej dostrzegł przed sobą ruch, w
deszczu
nie zdołał rozpoznać, kogo ma przed sobą, skręcił w prawo. W
końcu dotarł do granic
ogrodu. Przeskoczył przez ogrodzenie
i ruszył miękkim od wody trawnikiem. Deszcz spływał z
ronda
kapelusza wprost na okulary, przemoczone buty grzęzły w błotnistej
trawie. Kluczył między
alejkami, wciąż kierując się w
stronę Śródmieścia. Wysoko ponad jego głową coś
gwizdnęło
przeciągle. Instynktownie skulił głowę i rzucił
się szczupakiem między krzewy ozdobne
porastające pobliski
klomb. Pocisk artyleryjski uderzył głucho kilkadziesiąt metrów
dalej,
wyrzucając w górę fontannę mokrej gliny.
skulona dziewczynka. Nie mogła mieć więcej niż
czternaście lat. Wyglądała na przestraszoną, ale
nie
płakała. Dopiero po chwili zauważył, że przez pierś
przewieszoną miała skórzaną torbę z
blaszanym, pewnie
jeszcze wrześniowym, orzełkiem.
przeczołgując się między krzewami w stronę północnej
części ogrodu. - To nie pora na spacery!
między
drzewami. Sam ruszył dalej. Brudny i mokry, przekradał się między
alejkami. Zatrzymał
się, aby złapać oddech, gdy pośród
szumu kropli deszczu usłyszał narastający szmer. Zdjął
okulary,
przetarł je rękawem koszuli, nałożył z powrotem.
Odchylił gałąź niskiego ozdobnego drzewka, za
którym był
skryty. Wyjrzał i zdębiał.
Stalowe
kolosy z impetem wdarły się między alejki. Chlebowski zamarł ze
strachu. Czołgi jechały
wprost na niego, jednak po
kilkudziesięciu metrach oba wykonały ostry skręt, wyrzucając
spod
gąsienic kawałki mokrej darniny, i skierowały się w
stronę budynku Giełdy i Królewskiej. Stanęły
na skraju
ogrodu, z obu luf wystrzeliły jęzory dymu i ognia. Chlebowski
zacisnął zęby, ogłuszony
do bólu, zerwał się z ziemi i
odbił w lewo, chcąc okrążyć stalowe potwory i uniknąć
spotkania z
niemieckimi piechurami, którzy zapewne
ubezpieczali czołgi.
walki, przeciągłe serie z broni maszynowej
przerywały wybuchy. Skierował się w stronę placu
Napoleona,
ale tam też walczono. Kluczył między budynkami, kryjąc się w
bramach i zaułkach.
Kolejny wybuch sprawił, że położył
się płasko na chodniku, z twarzą wciśniętą w betonowe
płyty.
Usłyszał za sobą głuchy odgłos podkutych butów.
Leżał dalej, udając martwego, z bijącym sercem
wsłuchany w rytm ciężkich
kroków. Podniósł głowę dopiero wtedy, kiedy został już sam,
zupełnie
Kolejną przeszkodą okazały
się szerokie Aleje Jerozolimskie. Ukryty w przejściu
między
- Gdzie pan się pchasz -
prychnął, poprawiając poły zmoczonego deszczem płaszcza.
-
Zapach spalenizny stawał się
coraz wyraźniejszy. Wilgotny, ciężki swąd palonego
drewna,
Chlebowski dotarł na Szopena,
szybko odnalazł właściwy budynek. Wbiegał po
schodach,
nie wiedząc, czy przed chwilą minął go oddział
powstańców, czy grupa niemieckich żołnierzy.
kamienicami, obserwował pozbawiony ochrony przestrzał
dzielący Śródmieście. Od rana próby
przedostania się
przez Aleje musiały się powtarzać, w zasięgu jego wzroku
pozostawało kilka
poskręcanych, martwych ciał. Przyglądał
się oknom budynków po drugiej stronie szerokiej jezdni,
ale
mimo że mrużył oczy, zmuszając je do większego wysiłku, nie
był w stanie dostrzec nic więcej
prócz zarysów kamienic. W
końcu wcisnął głębiej kapelusz na głowę, zaczerpnął
powietrza i rzucił
się biegiem przez Aleje. Gnał jak
szalony, uderzając podeszwami o betonowe płyty. Gdzieś
blisko
rozległy się strzały, ale nie wiedział, czy to on
był ich celem. Biegł dalej, nie widząc przed sobą
niczego i
nikogo, oślepiony deszczem i potem, z okularami zsuniętymi na sam
czubek nosa.
Zdyszany wpadł w jakąś uliczkę, odbił w jedną
z bram i upadł na bruk, łapczywie chwytając
powietrze. Po
chwili zorientował się, że jest na Kruczej. Ruszył dalej i
wyszedł wprost na naprędce
tworzoną barykadę: mieszkańcy
Śródmieścia w deszczu wynosili z mieszkań szafy, fotele i
kanapy,
mężczyźni podważali płyty chodnikowe, które potem
układano u podstaw konstrukcji celem jej
umocnienia. W
Śródmieściu Chlebowski dostrzegał więcej strachu i nerwowości
niż na Starym
Mieście, strzały rozlegały się częściej i
oddawano je z bliższej odległości. Po raz pierwszy
uświadomił
sobie, że nawet jeżeli dotrze na Szopena 7, nawet jeżeli
odnajdzie matkę Zosi i
zdobędzie jej dziennik, kluczowy dowód
w sprawie, być może nie będzie miał możliwości wrócić
na
Stare Miasto. Bez słowa wyminął pracujących przy barykadzie
ludzi i odbił w Wilczą, potem w
Mokotowską. Po lewej stronie
miał Aleje Ujazdowskie, przed sobą ulicę Szopena. W
powietrzu
czuć było swąd spalenizny. Na skrzyżowaniu z
Piusa XI minął go jakiś człowiek taszczący ciężką
skórzaną
walizę.
Uciekasz pan nie w tę stronę. Tam są tylko Niemcy.
starej farby i gumy. Chlebowski wszedł między budynki
i po drugiej stronie Alej, naprzeciw parku
Ujazdowskiego,
zobaczył płonącą kamienicę, z okien buchały kłęby gęstego
tłustego dymu. Na
dachu dostrzegł kilka osób, w panice
miotających się od jednej krawędzi do drugiej. Sąsiedni
budynek
był zbyt daleko, by na niego się przedostać. Dym stawał się
coraz gęstszy i czarniej szy,
rozwiewany wiatrem przysłaniał
łudzi kryjących się przed ogniem na dachu. W pewnej chwili
jeden
z uciekinierów, w akcie rozpaczy, a może tchórzostwa przed
sięgającymi poddasza jęzorami
ognia, skoczył w dół, by z
wysokości trzech pięter uderzyć o bruk.
odliczając kolejno mijane mieszkania. Stanął przed
drzwiami oznaczonymi czwórką. Zapukał
mocno, ale
odpowiedziała mu jedynie cisza. Chwycił za klamkę. Zamknięte.
Zapukał raz jeszcze.
Cofnął się i z impetem uderzył
barkiem o drzwi. Drewno zaskrzypiało. Naparł raz jeszcze i w
końcu
udało mu się wyłamać zamek. Wpadł jak burza do mieszkania. Było
puste. Dwa pokoje z
małą kuchnią. Jeden z pokoi musiała
zajmować młoda dziewczyna: błękitne zasłony, kwiaty w
szklanym
wazonie, półka z książkami, na której dostrzegł kilka tomików
poezji i zeszytowe
wydania brukowych romansów. Zrzucił z
półki wszystkie książki, zerwał poduszki i narzutę z
łóżka,
uklęknął na podłodze, uważnie badając przestrzeń pod meblami.
Sprawdził też drugi pokój,
z całą pewnością należący
do kogoś starszego, bardziej surowy w wystroju, z wysokości
ściany
nieruchomym wzrokiem spoglądał na niego ukrzyżowany
Chrystus. Pamiętnika nigdzie nie było.
Chlebowski westchnął
ciężko i zrezygnowany usiadł na łóżku. Spojrzał na przetarte
na kolanach
spodnie i kompletnie ubłocone buty. Cały wysiłek
okazał się nadaremny. Matka Zosi najpewniej
opuściła
miasto. Wyszedł na korytarz. Dla pewności postanowił zapytać
sąsiadów. Zapukał, a kiedy
nie doczekał się odpowiedzi,
odruchowo nacisnął klamkę. Mieszkanie było otwarte, ale
puste.
Zdziwiony zszedł schodami na dół. Mijając pierwsze
drzwi na parterze, usłyszał dziwny odgłos, na
który zwrócił
uwagę już przy wejściu. Cichy szmer podobny do gwaru małej
kawiarenki, szum
prowadzonych szeptem rozmów.
Przystawił ucho do drzwi. Zawahał się, lecz zapukał.
Odczekał
Boża Rodzicielko, módl się
za nami... Pocieszycielko strapionych, módl się za nami...
Minął wąski i ciemny
korytarz, stanął w drzwiach salonu, pośrodku którego, na
okrągłym
stoliku, ustawiono gipsową
figurę Matki Boskiej. Dokoła, u stóp błękitnej figury, wokół
ścian i pod
Wsparty o ścianę starszy
mężczyzna dostrzegł Chlebowskiego, przesunął się, wskazał
mu
Szukam kobiety mieszkającej
pod czwórką.
Mężczyzna wskazał na sąsiadkę
klęczącą po drugiej stronie pokoju. Chlebowski powoli
Zosia była pani córką,
prawda? - zapytał. - Potrzebuję czegoś, co do niej należało, a
co
Kobieta zbladła, sięgnęła
dłonią pod okalającą jej głowę chustkę.
Była? - powtórzyła
mechanicznie. - Jak to była? Co się dzieje z moją Zosią?
Chlebowski zdębiał. Nie był
na to przygotowany. W swojej praktyce wielokrotnie
przesłuchiwał osoby, które
straciły kogoś bliskiego, nigdy jednak nie przekazywał takiej
informacji
Zosia nie żyje - powiedział
krótko ze ściśniętym gardłem. - Zginęła dwa dni temu
-
Kobieta patrzyła na
Chlebowskiego nierozumiejącym wzrokiem, jej usta poruszały
się
Potrzebuję czegoś, co
należało do Zosi - powiedział, wpatrując się uparcie w szklące
się
Kobieta nie odpowiedziała.
Zamiast tego pokręciła głową, jakby chciała
zaprzeczyć
Szukam j ej pamiętnika,
powtórzył już głośniej. - Gdzie on j est?
W jej pokoju, w biblioteczce,
za tylną ścianką - wyszeptała kobieta coraz bardziej
drżącymi
Chlebowski podziękował
skinieniem głowy, wyszedł na korytarz, zamykając za sobą
drzwi.
Dziś znów dostałam od
niego list. Pisał tak, jakby znał mnie od lat, jakby znał każdą
moją myśl
Przerzucił kilka kartek.
Dziś w nocy znów słyszałam
przez ścianę płacz mamy. Wiem, jak bardzo się o mnie boi,
aleja
Chlebowski przekartkował
zeszyt, wodząc wzrokiem po równych linijkach gęsto
zapisanego
chwilę i nacisnął na klamkę.
oknem, na krzesłach, stojąc lub klęcząc,
tłoczyło się kilkanaście osób. Bezwiednie powtarzały
słowa
modlitwy za siwowłosą kobietą stojącą pośrodku. Gdzieś po
drugiej stronie Ujazdowskich
wybuchł pocisk artyleryjski,
szyby zatrzęsły się w oknach, z sufitu spłynął obłok białego
tynku,
drobinki kurzu, wapna i białej farby zawirowały wokół
posągu. Słowa modlitwy płynęły
nieprzerwanie.
dłonią miej sce obok siebie.
okrążył
salon, ostrożnie stąpając między modlącymi się ludźmi, ujął
kobietę pod ramię i poprosił,
aby wyszła z nim na korytarz.
może pozwolić...
osobiście.
zawahał się na chwilę. - Zginęła śmiercią żołnierza.
bezgłośnie, jakby szukała odpowiednich słów. W
otoczonych zmarszczkami oczach pojawiły się
łzy.
oczy kobiety. - Wiem, że Zosia prowadziła pamiętnik.
Muszę go odnaleźć.
wszystkiemu, co usłyszała.
ustami. - Zapisywała coś wieczorami, chowała to
tam przede mną...
Wbiegł na piętro, wpadł do mieszkania, w pokoju Zosi
odsunął biblioteczkę, uklęknął, odchylił
tylną ściankę.
Za sklejką dostrzegł róg zielonego zeszytu. Ostrożnie go wyjął
i otworzył na
ostatniej zapisanej stronie.
i uczucie. Nigdy jeszcze nie byłam tak szczęśliwa.
Kocham i jestem kochana. Świat jest taki piękny.
nie chcę ciągle żyć w strachu. To wszystko musi się
kiedyś skończyć i tylko walka z bronią w ręku
może
przynieść nam normalność. Nie chcę do końca życia kryć się
ze słuchaniem radia, wracać do
domu biegiem w obawie przed
godziną policyjną i drżeć ze strachu przed spojrzeniem
gestapowca
na ulicach miasta.
tekstu. Zatrzymał się przy wpisie oznaczonym datą
dwudziestego piątego lipca. Poczuł znajome
uderzenie gorąca,
oznakę podniecenia, które ogarniało go za każdym razem, kiedy na
sali sądowej
wpadał na nowy ślad lub kiedy
przesłuchiwany świadek wypowiedział o jedno słowo za
dużo,
Nie wiem już, komu mam
wierzyć. Przysięgałam pod świętym znakiem krzyża
posłuszeństwo
Chlebowski zamrugał z wrażenia.
W tekście pamiętnika pojawiło się nazwisko Klimowicza.
Muszę porozmawiać z
Klimowiczem. Jeżeli nie będzie chciał mi wyjaśnić tego, co się
dzieje,
Gdzieś na dole głośno
strzeliły drzwi. Chlebowski nie przerwał lektury, z wypiekami na
twarzy
Wsunął zeszyt pod marynarkę,
wyszedł z mieszkania i spojrzał w dół, ponad barierką.
Na
W ułamku sekundy na parterze
rozpętało się piekło. Głośny kobiecy krzyk zawirował
pośród
Chlebowski wrócił do
mieszkania, cicho zamknął za sobą drzwi. Otworzył usta, ale nie
był w
Chlebowski nie mógł się
podnieść. Prawa kostka bolała go przy najmniejszym ruchu,
bark
Słyszał, jak Niemcy wypędzają
mieszkańców kamienicy na ulicę. Wyraźnie odróżniał
zdradzając więcej, niż początkowo zamierzał
powiedzieć.
zwierzchnikom, ale sama nie wiem, czy powinnam
wykonać ten rozkaz. Nie wiem, co o tym
wszystkim myśleć.
Komunikat nadano otwartym tekstem, nie mogłam się pomylić.
Dokładny czas
przerzutu i miejsce kontaktu. Powinnam zapisać
treść depeszy w dzienniku odbiorczym, ale tego nie
zrobiłam.
Nie rozumiem, dlaczego wydano mi rozkaz, który łamie wszystkie
przyjęte zasady! Jutro
raz jeszcze porozmawiam z Klimowiczem i
wszystko wyjaśnię.
Nazwisko,
które wciąż - mimo upływu pięciu lat - budziło w nim emocje.
Zosia znała Klimowicza,
najwyraźniej współpracowała z nim
jako oficerem łącznikowym. Klimowicz wydał jej rozkaz,
który
łamał ogólnie przyjęte reguły, dziewczyna go wykonała, ale
miała wątpliwości co do
słuszności całej sprawy.
Odetchnął i drżącą z podniecenia dłonią wygładził papier,
chcąc wrócić do
lektury.
sama pójdę na Wolę, znajdę Żytnią 14 i sprawdzę,
co się tam kryje.
pochłaniał kolejne akapity tekstu. Ręka mu drgnęła
dopiero wtedy, kiedy na korytarzu rozległ się
krzyk. Głośny,
przeciągły krzyk śmiertelnie przerażonej kobiety.
półpiętrze zobaczył uzbrojonego mężczyznę, a
właściwie jego ramię przytrzymujące pistolet
maszynowy.
Ramię niemieckiego żołnierza, okryte rękawem ciemnozielonego
munduru z
dystynkcjami sierżanta.
ścian klatki schodowej, niósł się echem od parteru
po poddasze. Pojedynczy wystrzał, cichy,
najpewniej z
pistoletu. Trzaśnięcia drzwiami, kolejny krzyk, tupot butów i
komendy wydawane
głośno po niemiecku.
stanie złapać powietrza. Pot zalał mu oczy, zlepił
wnętrze dłoni. Przebiegł cicho przez pokój i
wyjrzał na
zewnątrz. Okno wychodziło w stronę ulicy Piusa XI, wprost na małe
podwórko
otoczone drewnianym parkanem. Wychylił się nad
parapetem i wyjrzał w prawo, ale w Alejach nie
zobaczył
niczego niepokojącego. Zatknął dziennik Zosi za pas, przełożył
nogi za okno, oparł łokcie
o drewnianą framugę i powoli
opuścił się na zewnątrz. Zaciskając dłonie na krawędzi okna,
zsunął
się najniżej jak mógł. Rozsunął palce i runął
z wysokości pierwszego piętra wprost w zarośla
okalające
drewniany parkan. Smagany po twarzy gałęziami zamknął oczy,
uderzył stopami o mokrą
ziemię. Zgiął się wpół,
wpadając barkiem w drewniany parkan. Syknął z bólu i zwinął
się na
trawie. Gdzieś w górze usłyszał trzask otwieranych
kopniakiem drzwi. Niemcy byli już w
mieszkaniu Zosi.
zdrętwiał od uderzenia o parkan. Mógł mieć tylko
nadzieję, że w mokrych od deszczu zaroślach
będzie
niewidoczny dla kogoś, kto stanie w oknie piętro wyżej. Wcisnął
głowę w ramiona, podkulił
kolana, przywarł plecami do
ogrodzenia.
pokrzykiwania
oficera, szczekanie psa, pojedyncze wystrzały z pistoletu, płacz
kobiet i słowa
głośnej modlitwy jednego z mężczyzn.
Ostrożnie poruszył się w zaroślach, przykładając twarz
do
prześwitu w deskach. W Alejach żołnierze pędzili
mieszkańców w stronę parku Ujazdowskiego.
Ludzi było wielu,
akcja musiała objąć przynajmniej kilka kamienic. Przez chwilę
pole widzenia
przysłonił mu wolno przejeżdżający czołg,
potem zauważył, że wypędzeni z domów mieszkańcy
ustawiani
są w szeregi już na terenie parku. Wyraźnie widział równy rząd
sylwetek skrytych do
połowy za żywopłotem okalającym park.
Wydany krzykiem rozkaz, nawałnica krótkich serii z
automatów, szereg sylwetek
łamiący się w jednej chwili. Ktoś rzęzi, ktoś inny głośno
płacze. Kilka
Chlebowski zamknął oczy,
wtulił twarz w pachnącą deszczem ziemię. Nie odważył się
spojrzeć
Stukot uderzających o bruk
butów wyrwał Enkela z płytkiego, nerwowego snu. Otworzył oczy
Spokojnie, to nasi - odezwał
się cicho Rainer. - Nadchodzą od zachodu w stronę centrum.
To
Prowadzeni przez oficera
żołnierze przebiegli po drugiej stronie ulicy, pochylone
sylwetki,
Rainer odsunął się od burty i
wrócił do wnętrza samochodu. Siedzący naprzeciwko
Enkela
Enkel wielokrotnie myślał o
ucieczce. Karą za dezercję była śmierć, która dosięgnąć
mogła nie
Koło południa odgłosy walk
toczonych na ulicach miasta przybrały na sile. Na chodniku,
przy
Cichy gwizd sprawił, że
wszyscy spojrzeli po sobie. Gwizd narastał, stawał się coraz
bardziej
Stukas! - Rainer zerwał się z
ławki, uderzył w ramię siedzącego obok mężczyznę,
popychając
pojedynczych strzałów z pistoletu i kolejny
rząd ustawiony pod lufami karabinów za żywopłotem.
Jazgot
automatów i długa chwila ciszy.
w stronę parku. Przez chwilę wydawało mu się, że
słyszy płacz dziecka, zaraz znów ogłuszyła
go
kilkunastosekundowa kanonada. Po pewnym czasie wszystko
ucichło, park Ujazdowski był
spokojny jak dawniej i tylko
trwająca między kamienicami cisza wydawała się głębsza niż
zwykle.
i
odruchowo sięgnął po broń, ale jego dłoń trafiła w pustkę.
Wychylił się i wyjrzał spod plandeki.
kolejny atak na Wolę.
słabo widoczne w bladym świetle wczesnego poranka,
niemal przyklejone do murów kamienicy.
Równy szereg
milczących postaci poruszający się w stronę wystrzałów i
eksplozji.
mężczyźni wyraźnie się uspokoili, choć ich dłonie
wciąż spoczywały na automatach. Pod plandeką
ciężarówki
panowało milczenie, przerywane echem eksplozji niosących się
między budynkami.
Enkel wciąż nie wiedział, jakie plany
względem niego ma Rudolf Rainer, nie wiedział, na czym
polega
zadanie wykonywane przez kapitana gestapo ani jaka będzie w nim
jego rola. Mógł tylko
obserwować i czekać.
tylko uciekiniera, ale też jego bliskich w Rzeszy.
Jeszcze przed rozpoczęciem służby, w czasie
podróży do
oddalonego o kilkanaście kilometrów punktu werbunkowego, sąsiad
Enkela
wykorzystał sytuację i w chwili kiedy ciężarówka
zwolniła na zakręcie, wyskoczył na pobocze. Nie
wiedział,
że tym samym skazuje ojca na śmierć, a młodszego brata wysyła
na front wschodni w
szeregach kompanii karnej. Liczba dezercji
gwałtownie wzrosła po załamaniu się ofensywy pod
Stalingradem
i klęsce na Łuku Kurskim. Enkel wciąż rozważał możliwość
ucieczki, choć nie miał
żadnego pomysłu, co mógłby robić
i dokąd się udać po opuszczeniu jednostki.
Wielokrotnie
rozmawiali o tym z Frinkiem, snując plany, które
nigdy nie miały być zrealizowane. W ciągu
ostatniego
tygodnia trzech ludzi z ich kompanii wybrało niepewny los i
konieczność ukrywania się
na ulicach wrogiej Warszawy,
uciekając z szeregów wciąż cofającej się armii. Jeszcze dwa
dni
temu mógł próbować zbiec w czasie nocnej służby
wartowniczej bądź ukryć się w jednej z bram w
czasie
patrolu. Miasto było mu zupełnie obce, jednak znajomość języka
dawała spore szansę na
znalezienie schronienia. Teraz jednak,
skryty pod plandeką półciężarówki wraz z grupą
gestapowców,
w mieście ogarniętym krwawymi zamieszkami, nie mógł nawet marzyć
o ucieczce.
Jeżeli chciał zrzucić z siebie mundur i opuścić
szeregi armii, musiał czekać na lepszą okazję.
którym zaparkowali samochód, znów zaczął się ruch,
tym razem niemieccy żołnierze kierowali się
na zachód, w
dwu- lub trzyosobowych grupkach, bez większego ładu i porządku.
Natarcie na
centrum załamało się i teraz powstańcy w każdej
chwili mogli przejść do kontrofensywy. Rainer
również
musiał zdawać sobie z tego sprawę, ale nie okazywał
zdenerwowania, odwinął tylko
plandekę przy szoferce i
uważnie lustrował wzrokiem wylot ulicy.
przejmujący i natarczywy, dochodził gdzieś z góry,
zbliżając się z każdą chwilą.
go w stronę wyjścia. Enkel poderwał się na
równe nogi, przesadził burtę samochodu, upadł
barkiem na
bruk, przetoczył się po chodniku. Podniósł się i spojrzał w
niebo, wprost na opadającą z
chmur charakterystyczną
sylwetkę JU 87. Stukas lotem nurkowym schodził w dół,
ustawiając się
na kursie wzdłuż ulicy. Spod złamanych
skrzydeł samolotu wypadły niewielkie, ledwie widoczne
na tle budynków kształty.
Pierwszy z nich dotknął już ziemi i wtedy tuż przed oczami
Enkela
Za mną! - usłyszał poprzez
grzmoty krzyk Rainera. - Do budynku!
Enkel rzucił się przez
chodnik, impetem ciała staranował drzwi, upadł na schody. Za
jego
Wszyscy cali? - Wsparty o
ścianę Rainer otrzepywał dłonią polową bluzę. - Co
z
Mężczyźni, z którymi Klaus
Enkel jechał na pace ciężarówki, również zdołali skryć się
na
Wciąż jest po drugiej
stronie.
Widzisz tam coś, Stamm?
Mężczyzna pokręcił przecząco
głową, poprawił na ramieniu parciany pasek schmeissera.
Polacy musieli zablokować
wylot ulicy. Nasi się wycofali, a wzdłuż linii na
Śródmieście
Polacy walczą o miasto, nie
będą trzymali się swoich pozycji w centrum -
odpowiedział
Co zupełnie odetnie nam drogę
powrotu - mruknął siedzący na schodach blondyn o szarych,
Co pozwoli nam na realizację
naszego zadania bez wchodzenia na linię ognia - poprawił
go
Volke niechętnie wstał,
leniwym ruchem poprawił czapkę, ale bez słowa przesunął
pasek
Wrócił po kilku minutach.
Budynek ma dwa piętra i
poddasze. Dwa wyjścia, główne na ulicę i tylne, na
wewnętrzne
Rainer skinął głową.
Dobrze. Idziemy.
Szybko wspięli się na drugie
piętro. Stukasy zrobiły nad miastem pętlę i znów zeszły
lotem
Enkel został na korytarzu sam.
W głębi mieszkania rozległ
się wrzask śmiertelnie wystraszonej kobiety. Zaraz po niej
odezwał
rozpętało się istne piekło. Seria eksplozji
zatrzęsła kamienicami, obsypując ulicę fontanną zbitych
szyb
z okien i rozrzucając wokoło kostki bruku. Kolejne bomby spadały
na ulicę, niszcząc i burząc
wszystko dokoła, coraz bliżej
miejsca, w którym stał oszołomiony Enkel.
plecami w ulicę trafiła kolejna bomba, siła wybuchu
zatrzęsła kamienicą, wypełniając klatkę
schodową
obłokiem wirującego tynku i szkłem opadającym niczym śnieg z
okien rozbitych na
piętrze.
Mosslerem?
klatce schodowej. Jeden z nich, wysoki i szczupły, o mocno
zarysowanej, niemal kwadratowej
szczęce, wyjrzał na zewnątrz
przez drzwi, ostrożnie ustawiając się bokiem przy futrynie.
poszły nasze bombowce nurkujące. Wygląda na
to, że jesteśmy między młotem a kowadłem. Jeżeli
rebelianci
pójdą do przodu, odetną nam drogę powrotu. Jeżeli nasi ruszą
do ataku, najpierw
wypuszczą czołgi i samoloty, a wtedy nie
wiele z tej kamienicy zostanie.
Rainer. - Przełamali nasz atak i teraz sami
zechcą przejść do ofensywy. Jeżeli przesuną linię
walk
bardziej na zachód, my znajdziemy się na ich tyłach.
ciągle
zmrużonych oczach. Wyglądał na znudzonego zaistniałą sytuacją
i wydawało się, że
najchętniej położyłby się gdzieś w
kącie i zdrzemnął.
Rainer, twardo patrząc w oczy blondyna. - Volke, sprawdź,
co jest na górze tej cholernej kamienicy.
Znajdź nam dobrą
kryjówkę.
karabinu tak, aby broń znalazła się przy jego prawym
boku, i ruszył na schody.
podwórko. Mieszkanie na górze po prawej stronie
będzie dobre. Łatwo stamtąd uciec tyłem, a okna
wychodzą
na Śródmieście.
nurkowym tuż nad dachy kamienic, ale bomby spadały już
gdzieś dalej. Budynek drżał, ale
wydawało się, że nic im
nie grozi. Rainer wyjął pistolet i skinął na Stamma i jeszcze
jednego z
mężczyzn. Ten drugi wziął krótki rozbieg,
uderzył kopniakiem w drzwi na wysokości zamka.
Stamm poprawił
barkiem i obaj wpadli do środka. Za nimi do mieszkania wszedł
Rainer, z
pistoletem uniesionym i gotowym do strzału,
ubezpieczany przez ostatniego z żołnierzy, z twarzą
naznaczoną
dwiema równoległymi bliznami.
się mężczyzna, ale jego krzyk przerwany został
pojedynczym wystrzałem. Enkel ostrożnie
przekroczył próg,
znalazł się w korytarzu prowadzącym do typowo mieszczańskiego
wnętrza:
szklany żyrandol oświetlał ściany pomalowane
błękitną farbą, w głębi jadalni dostrzegł okrągły
orzechowy stół i krzesła z
wysokimi oparciami. Kobieta krzyknęła po raz drugi, gdzieś z
prawej
Ucisz ją, Stamm - Enkel
usłyszał chłodny głos Rainera. Przeszedł przez korytarz i
zajrzał do
Rainer zaczaił się przy oknie
i ostrożnie wyjrzał na zewnątrz.
Krajić, Enkel, zabezpieczcie
okna - rozkazał, nie odrywając wzroku od wylotu ulicy.
-
Enkel wraz z krępym mężczyzną
o czarnych, głęboko osadzonych oczach połyskujących
Lichtenberg wrócił po
kilkunastu minutach. Otworzył drzwi, bezszelestnie przeszedł
przez
Nie znalazłem Mosslera -
zameldował cicho. - Budynek naprzeciwko zajęli Polacy,
na
Myślisz, że słyszeli strzał?
- zapytał Rainer.
Lichtenberg wzruszył tylko
ramionami.
A nawet gdyby, to co z tego?
Wszędzie dokoła strzelają.
Co z sąsiadami?
Przed chwilą na korytarzu
zrobiło się niezłe zamieszanie - wtrącił się do rozmowy
Stamm. -
Skulona do tej pory na podłodze
kobieta poderwała się z kolan, dotknęła rozcapierzonymi
Mordercy - wysyczała kobieta
przez łzy. - Parszywe świnie!
Go mam z nią zrobić, panie
kapitanie?
Rainer wzruszył ramionami.
Zastrzel ją.
Na ulicy nic się już nie
dzieje. Ten strzał może zwrócić uwagę Polaków - odezwał
się
Mordercy - powtarzała kobieta,
połykając własne łzy. - Mój mąż jeszcze żyje!
Proszę,
Enkel odruchowo spojrzał w
stronę leżącego w korytarzu ciała. Kątem oka dostrzegł,
że
Proszę. - Kobieta złożyła
dłonie i wyciągnęła je w stronę Enkela. - Niech pan mu
pomoże.
strony. Po chwili jej krzyk przeszedł w dziki,
przeciągły wrzask.
kolejnego pomieszczenia, niemal potykając się o
nogi leżącego na podłodze człowieka. Na jego
białej
koszuli z każdą chwilą powiększały się ciemnoczerwone plamy
krwi. Mężczyzna leżał w
przejściu prowadzącym do kuchni,
dalej, przy stole stojącym pod oknem, Volke
przytrzymywał
wyrywającą się z jego uścisku jasnowłosą
kobietę. Stojący na wprost niej Stamm niedbałym
ruchem
przesunął karabin na biodro i szerokim ciosem uderzył otwartą
dłonią w twarz kobiety. Ta
przestała krzyczeć, ale z jej
ust wciąż wydobywał się tłumiony szloch.
Lichtenberg, sprawdź, co z Mosslerem.
niespokojnie
spod krzaczastych brwi i niskiego czoła, sprawdzili okna, dokładnie
zasuwając
wszystkie zasłony. Dodatkowo, w pomieszczeniach
wychodzących na ulicę, przy karniszach
zawiesili zerwany ze
stołu obrus, narzutę z kanapy i koce, które znaleźli w jednej z
szaf. Po chwili
w mieszkaniu zapanowała ciemność. Tylko w
kuchni, gdzie Rainer prowadził obserwację, przez
całą
szerokość podłogi biegła smuga światła, wdzierająca się do
wnętrza między rozchylonymi
zasłonami.
korytarz i stanął przy ścianie, ostrożnie omijając
rozdzielającą pomieszczenie jasną plamę.
parterze urządzili coś w rodzaju punktu kontaktowego.
Widziałem, jak dwukrotnie wybiegały
stamtąd kurierki.
Wydaje mi się, że wszyscy zbiegli do piwnicy.
palcami
bluzy Stamma, drugą dłonią sięgając ku jego twarzy. Stamm
zaklął, szybkim ruchem ręki
zbił jej przedramię, całą
masą swojego ciała popchnął kobietę na szafkę.
Lichtenberg. - Jeżeli chcecie się jej pozbyć, zróbcie
to cicho.
pomóżcie mu. On nigdy nikomu nic złego nie zrobił!
Nigdy się nie mieszał w żadne kłopoty...
Proszę, pomóżcie
mu!
kobieta zauważyła jego spojrzenie. Rzeczywiście,
wydawało się, że noga mężczyzny poruszyła się,
przyciągnięta
w przedśmiertnym skurczu w stronę brzucha.
Rozumie mnie pan, prawda? Niech pan będzie
człowiekiem! Ma pan pewnie żonę lub kogoś
bliskiego, o
kogo się pan martwi. Niech pan pomoże mojemu mężowi!
Po co marnować takie świetne
ciało? - Przyczajony po drugiej stronie
zaciemnionego
Stamm uśmiechnął się,
bezczelnie spoglądając na nagie kobiece ramię wyglądające
spod
Masz rację, Volke - mruknął
leniwie Stamm, prześlizgując się wzrokiem w dół, wprost
na
Enkel spojrzał na Rainera.
Kapitan sprawiał wrażenie znudzonego całą sytuacją i wyglądało
na
Bardzo pana proszę - łkała
dalej kobieta, bezradnie wyciągając dłonie w stronę Enkela.
-
Rainer nie odrywał wzroku od
okna. Jego przystojna, pociągła twarz nie wyrażała
żadnych
Stamm poprawił karabin, który
wciąż obciążał jego biodro, chwycił kobietę za
nadgarstki,
Błagam was - prosiła kobieta,
nie odrywając wystraszonego wzroku od Enkela. - Pomóżcie
Enkel zacisnął pięści. Sam,
bez broni, nie miał szans w konfrontacji z
uzbrojonymi
Kobieta zrozumiała, do czego
zmierzają otaczający ją mężczyźni. Do tej pory
rzucała
Zostawcie mnie! - wrzasnęła,
próbując oswobodzić ramiona i wyrwać się z uścisku.
-
Enkel zagryzł zęby, cofnął
się. Odwrócił wzrok.
Patrzcie! Tam, na dole!
Stamm odwrócił wzrok od
zapłakanej twarzy kobiety, Volke przestał się uśmiechać.
Obaj
Patrzcie - powtórzył Rainer.
- Tam się dzieje coś dziwnego.
Stamm odepchnął kobietę w
stronę zlewu, przekręcił automat nad biodro i podszedł
do
Co oni robią? - zapytał
Lichtenberg. - Czy to... drabiny? Oni niosą drabiny?
To Polacy - mruknął Volke. -
Ale idą od zachodu, od strony naszych pozycji.
Oni nie niosą drabin. - Rainer
uśmiechnął się, od słaniając zęby. - Oni są do nich
przywiązani.
Nasi zrobili z nich żywe
tarcze. - Lichtenberg pochylił się do przodu, opierając dłonie
na
Myślicie, że Polacy zaczną
strzelać w stronę swoich? - zaciekawił się Volke. - Myślicie,
że się
Nie mają wyjścia - mruknął
Lichtenberg. - Będą walczyć albo sami zginą.
Będą strzelać do swoich?
pomieszczenia Volke zarechotał. - Może zdążymy
się nią trochę zabawić? Co o tym myślisz,
Stamm? Nie jest
przypadkiem w twoim typie?
rozdartej bluzki i pierś falującą w rytm wystraszonego
oddechu.
pełne, okrągłe biodra opięte szarą spódnicą. - Może
rzeczywiście zdążymy się nieco zabawić?
to, że jeżeli przeciwstawi się planom Volkego, to tylko
dlatego, że pomysł gwałtu i morderstwa
niewinnej kobiety
wydawać mu się mógł zupełnie pozbawiony finezji. Cały czas
stał przy ścianie,
bokiem do okna, ostrożnie wyglądając na
zewnątrz, w stronę wylotu ulicy.
Na parterze mieszka pan Steczkowski. Lekarz. Błagam pana,
niech go pan tu sprowadzi. Mój mąż
potrzebuje pomocy.
uczuć. Patrzył po prostu przed siebie, nieruchomym
spojrzeniem bladobłękitnych oczu wbitym
gdzieś w odległy
punkt między kamienicami.
zerkając w stronę dowódcy. Zawahał się,
czekając na reakcję, ale Rainer wciąż milczał. Stamm
spojrzał
wymownie na Volkego. Tamten skinął głową i przeszedł w stronę
korytarza.
mojemu
mężowi! Sprowadźcie lekarza!
gestapowcami. Bezradnie spojrzał na Lichtenberga,
szukając w nim wsparcia, ale na ogorzałej,
naznaczonej
bruzdami blizn twarzy malowała się spokojna obojętność.
rozbiegane spojrzenia na przemian to na leżącego w
korytarzu męża, to na Enkela, teraz jej
rozszerzone
przerażeniem oczy wbite były w uśmiechniętą twarz Stamma, który
zaczął ciągnąć ją
w stronę jednego z pomieszczeń po
drugiej stronie mieszkania.
Zostawcie mnie, parszywe świnie!
spojrzeli na stojącego przy oknie Rainera. Lichtenberg
zmarszczył brwi i stanął tuż za dowódcą,
spoglądając
ponad jego ramieniem.
parapetu. Enkel ustawił się za jego plecami, ale w wąskim
prześwicie między zasłonami nie był w
stanie niczego
dostrzec.
Słyszycie? To nasze tygrysy! Za nimi jadą
nasze czołgi!
parapecie.
odważą?
Ci przy drabinach, są już
martwi - odpowiedział Lichtenberg. - Znaleźli się
w
Gdzieś w dole rozległa się
salwa wystrzałów. Enkel przepchnął się obok Volkego, stanął
ramię
Nadjeżdżający tygrys
wystrzelił, jego niska stalowa sylwetka zatrzęsła się, a wraz z
nią
Rainer wyjrzał raz jeszcze na
zewnątrz, ostrożnie, by nie być zbyt widocznym na tle
okna,
Ściany kamienicy zatrzęsły
się po kolejnym wystrzale tygrysa.
Szlag by to wszystko trafił -
warknął przez zęby Stamm, wciskając brodę między kolana.
Jeszcze chwila i ta przeklęta
buda zawali się do ostatniej cegły. - Pobladły Volke spojrzał
na
Gdzie? - zapytał spokojnym
głosem Lichtenberg, choć i on kulił się przy każdym
wystrzale
Moglibyśmy uciec przez
podwórko - syknął Volke.
A później gdzie? W stronę
Śródmieścia, prosto na pozycje Polaków, czy na zachód, pod
koła i
Lepiej zostać tutaj i czekać,
aż jakaś bomba zrzucona przez jednego z naszych
dzielnych
Enkel przesunął się do
przodu, opierając ciężar ciała na dłoniach. Ramieniem starł z
czoła osad
Słyszycie? - Lichtenberg
podniósł się nieco z podłogi. - Walka nie jest już tak
intensywna,
Budynkiem wstrząsnęła
eksplozja, wydmuchując z okien resztki szyb. Na wciśniętych
pod
Kurwa - warknął wściekle
Volke. - Kurwa! Kurwa! Kurwa!
Za oknem rozległy się okrzyki
radości.
Trafili tygrysa. - Lichtenberg
przetarł czoło. - Walka przesuwa się na zachód,
Polacy
Enkeł! - z korytarza dobiegł
głos Rainera. - Do mnie!
nieodpowiednim czasie w złym miejscu. Mieli pecha znaleźć
się w środku tego piekła, w tym
pieprzonym mieście!
w ramię ze Stammem i zdębiał. Przełknął ślinę i
głęboko odetchnął. Miał więcej miejsca, bo Volke
odszedł
od okna i zajął się szlochającą nad ciałem męża kobietą,
ale Enkel nie patrzył w dół, na
ulicę, gdzie przywiązani
do drabin cywile gięli się w śmiertelnych konwulsjach, uwięzieni
między
wrogiem a pozycjami powstańców. Nie mógł oderwać
wzroku od Stamma i jego odsłoniętej piersi.
Pomiędzy połami
rozpiętej ciemnozielonej koszuli, między czarnymi włosami
porastającymi tors
gestapowca, dostrzegł masywny srebrny
krzyżyk. Równoramienny krzyż zawieszony na stalowym
łańcuszku
o drobnych oczkach. Krzyż, z którym Herman Frink, jego najlepszy i
jedyny przyjaciel,
nie rozstawał się ani na moment, aż do
dnia swojej śmierci.
rozkołysała się cała okolica. Enkel odruchowo wtulił
głowę w ramiona, wisząca pod sufitem lampa
zawirowała jak
dziecięcy bączek, a kuchnia wypełniła się obłokami tynku.
Stłoczeni w kuchni
gestapowcy skulili się przy ścianie,
płacz leżącej przy mężu kobiety zagłuszały pojedyncze palby
z
pistoletów i krótkie serie automatów. Enkel przysunął
się do Stamma, ale ten usiadł na podłodze z
kolanami
podciągniętymi pod brodę i nie sposób było dostrzec niczego w
fałdach jego rozpiętej
koszuli.
znudzonym wzrokiem ocenił sytuację na ulicy. Przeszedł
do korytarza, z wyrazem obojętności na
twarzy mijając
martwego już chyba mężczyznę i jego szlochającą żonę.
Otworzył drzwi łazienki i
zniknął w środku. Pomiędzy
kolejnymi wybuchami słyszeli szum wody wypełniającej
blaszane
naczynie.
Lichtenberga, szukając wsparcia w starszym towarzyszu. -
Zwijajmy się stąd!
stojącego pod kamienicą czołgu. - Tam, wprost
między kule?
kule nacierających tygrysów?
lotników zerwie z kamienicy dach i dwa piętra?
sklejonego potem tynku. Stamm wciąż siedział
skulony, zasłaniając swoją koszulę skrzyżowanymi
na piersi
ramionami.
strzały...
ścianę gestapowców posypał się grad kryształowych
okruchów. Naczynia z kredensu spadły z
trzaskiem na blat
stołu.
przetrzymali natarcie i odrzucili nas od centrum.
Enkel wstał i pochylony
przeszedł przez kuchnię. Kobieta wciąż rozpaczała nad ciałem
męża,
Pomóż mi z tym.
Enkel podniósł dzbanek i
powoli lał wodę na głowę i ramiona gestapowca. Gdzieś
niedaleko
Możesz wyjść.
Enkel wrócił do kuchni. Na
ulicy było już spokojnie, strzały wciąż dało się jeszcze
słyszeć, ale
Jasna cholera - mruknął cicho
Volke, tak, aby Rainer nie usłyszał jego słów. - Jeżeli
Polacy
Stamm skrzywił się, z
niesmakiem wciągając w płuca powietrze przesiąknięte
smrodem
Przyniosę ci wody - zaoferował
się Enkel i wyszedł do łazienki. W rurach nie było ani
kropli,
Enkel wrócił do kuchni i podał
Stammowi dzbanek.
Jasna cholera!
Dzbanek wyślizgnął się z
dłoni Enkela. Woda chlusnęła wprost na ramię i pierś Stamma.
Co ty, kurwa, wyprawiasz! -
warknął Stamm, odrzucając od siebie pusty już dzbanek.
-
Przepraszam. - Enkel rozejrzał
się po kuchni i odruchowo sięgnął po wiszącą nad
palnikami
Stamm odrzucił ścierkę w kąt,
sięgnął ręką za siebie. W jego dłoni błysnął krótki
wojskowy
nóż.
Chcesz wejść mi w drogę? -
Nóż zatoczył koło przed oczyma Enkela. - Chcesz
mnie
Stamm! - Lichtenberg wkroczył
między nich, zasłaniając sobą Enkela. - Uspokój się.
Dzieciak nie zrobił tego
specjalnie!
Gówno mnie obchodzi, jak to
zrobił - syknął Stamm, nie opuszczając noża. - Zaraz za
to
W drzwiach kuchni stanął
Rainer. Wszyscy spojrzeli w jego stronę. Enkel i
Lichtenberg
jej twarz, która jeszcze przed chwilą wydawała się
całkiem ładna, przypominała teraz śmiertelną
maskę z
brudu, prochu i kawałków tynku, naznaczoną poszarpanymi smugami
łez. W łazience, w
świetle małej lampy karbidowej, stał
półnagi Rainer, ostrożnie zdejmując brzytwą resztki kremu
z
twarzy i szyi. Spojrzał na Enkela, odłożył brzytwę,
wskazał na dzbanek z wodą i pochylił się nad
wanną.
spadła bomba lub wybuchł pocisk artyleryjski,
ściany zatrzęsły się, a światło karbidówki rzuciło
całą
serię rozbieganych cieni na płytki ponad wanną. Rainer wytarł
się ręcznikiem, który musiał
znaleźć w jednej z szafek,
zdjął z wieszaka przy lustrze zieloną, polową koszulę, powoli
zapinał
guziki, uważnie lustrując swoje odbicie. Wygładził
poły koszuli, przepisowo zapiął skórzany pas.
Sięgnął po
leżący na krawędzi wanny przybornik, wyjął butelkę wody
kolońskiej i wtarł ją w skórę
na policzkach, czole i szyi.
już z dalszej odległości i nie tak
intensywne. Przywarł plecami do ściany i wyjrzał na zewnątrz.
U
stóp kamienicy płonął unieruchomiony tygrys, jego
wymierzona gdzieś w niebo lufa tkwiła w
kłębowisku płomieni
otoczonych smolistymi obłokami dymu. Za czołgiem dostrzegł tych,
których
zdaniem Lichtenberga los z góry skazał na śmierć,
niezależnie od wyniku toczonej walki. Drabina
leżała
rozłożona w poprzek ulicy, przywiązani do niej ludzie, trzech
mężczyzn i kobieta, zwinięci
byli w śmiertelnych pozach,
oplątani wokół drewnianych szczebli. Drugą drabinę zauważył
dopiero
po chwili, widocznie zaraz po pierwszym ostrzale z
pozycji powstańców przywiązanych do niej
zakładników
rozjechał nadjeżdżający czołg. Została po niej jedynie długa
belka i w połowie
zachowane ciało szczupłego mężczyzny.
Enkel odsunął się od okna.
rzeczywiście odrzucili naszych na zachód, mogą
zacząć przeczesywać okoliczne budynki. Zdajecie
sobie
sprawę, co zrobią, jak nas tu nakryją?
płonącej ropy. Chrząknął i splunął do zlewu.
ale Rainer zostawił nieco w dzbanku, którego używał
do mycia.
Zrobiłeś to specjalnie!
ścierkę, nie zdając sobie sprawy, że jest lepka
od brudu, sadzy i tynku.
zdenerwować? No to już! Chodź!
zapłaci!
obejrzeli się na niego przez ramię, Stamm wciąż
patrzył na wszystkich nad czubkiem
wyciągniętego noża.
Stamm, pozwól, że zadam ci
jedno pytanie - odezwał się cicho Rainer, powoli wchodząc
Ten gówniarz...
Zadałem ci pytanie, Stamm.
Nie. - Stamm opuścił nóż. -
Nic się nie zmieniło, panie kapitanie.
Rainer zbliżył się do niego
tak, że jego powoli poruszające się usta nieomal
dotykały
W takim razie to ja tutaj
dowodzę, żołnierzu. Mam rację?
Stamm opuścił wzrok.
Tak jest, panie kapitanie.
Ja tutaj dowodzę - ciągnął
dalej gestapowiec cichym głosem, a jego nieruchome oczy wbite
Tak jest, panie kapitanie.
Doskonale. - Gładko wygolona
twarz Rainera wciąż
przypominała nieruchomą maskę.
- A teraz zejdź mi z oczu.
Stamm stuknął obcasami i
odwrócił się, rozpinając guziki przemoczonej koszuli.
A ty - Rainer zwrócił się do
Enkela - uważaj, co robisz. Następny błąd może być
twoim
Enkel wyprężył się jak
struna.
Tak jest, panie kapitanie -
odpowiedział, mając nadzieję, że Rainer nie zauważy
jego
Kłęby niesionego wiatrem dymu
zasnuły niebo i kiedy Chlebowski otworzył oczy, wydawało
Wychylił się z zarośli i
ostrożnie wyjrzał w stronę parku Ujazdowskiego. Zmrużył oczy,
ale nie
Postanowił posuwać się od
bramy do bramy, od jednej uliczki do drugiej, wyszukując
Gdzie się pan pchasz, sam,
prosto pod kule!
między
stojących pośrodku kuchni mężczyzn. Volke i wciąż milczący
Krajić obserwowali całą
scenę spod ściany. - Czy od
naszej ostatniej rozmowy coś się zmieniło?
spoconego czoła Stamma.
były
w jakiś nieokreślony punkt na ścianie, ponad głową Stamma. - A
ty wykonujesz rozkazy. To ja
mówię, co masz robić. Będziesz
zabijał, ale dopiero wtedy, kiedy wydam ci taki rozkaz.
Będziesz
oddychał na rozkaz, jadł na rozkaz i zabijał na
rozkaz. Jak dobrze ułożony pies.
ostatnim.
spojrzenia utkwionego w Stammie, który po drugiej
stronie stołu zdejmował z siebie koszulę. Nie
było żadnych
wątpliwości. Na zarośniętej piersi gestapowca kołysał się
srebrny krzyżyk Hermana
Frinka.
mu
się, że to już wieczór. Ostrożnie obrócił się na plecy,
poprawił okulary. Sprawdził godzinę.
Minęła dopiero
osiemnasta i letni dzień powinien cieszyć oczy swoim blaskiem, ale
przesycone
pyłem i sadzą powietrze pochłaniało promienie
słońca. Słyszał strzały, ale niosły się one gdzieś z
daleka.
Rwana kanonada broni ręcznej i regularne, niemal rytmiczne wybuchy
pocisków
artyleryj skich.
dostrzegł niczego niepokojącego. Niemcy musieli
opuścić swoje pozycje, przejść dalej, w stronę
północnego
Śródmieścia i Starego Miasta bądź wycofać się na południe.
Strzały niosły się
zewsząd, od północy i południa,
słyszał je na wschodzie i od zachodu, nie mógł określić, w
której
części miasta toczą się walki. Pierwszą jego myślą
był powrót na Stare Miasto, ale nie wiedział,
czy jest do
czego wracać. Jego mieszkanie mogło znajdować się już w
kwartale zajętym przez
Niemców, choć równie dobrze wojska
okupanta mogły zostać odrzucone poza granice Warszawy, a
to,
co widział w parku Ujazdowskim, było ostatnią próbą złamania
oporu mieszkańców. Zaczekał,
aż słońce zejdzie poniżej
horyzontu i ulice pogrążą się w mroku rozświetlanym jedynie
łunami
pożarów. Wyczołgał się z chaszczy i ostrożnie
ruszył przed siebie.
ciemnych
zaułków, uchylonych furtek i osłoniętych podwórek. Już w nocy
minął Aleje
Jerozolimskie, kiedy gdzieś blisko rozpętała
się strzelanina. Seria z automatu uderzyła w fasadę
kamienicy,
kule rykoszetowały na wszystkie strony, z gwizdem przelatując nad
głową
Chlebowskiego. Ten, pochylony, rzucił się w kierunku
najbliższej bramy. Siłą rozpędu wpadł na
klatkę schodową.
Uczepił się barierki, zgięty wpół łapał oddech.
Chlebowski wyprostował się
gwałtownie, spojrzał za siebie. W uchylonych drzwiach
Przepraszam - bąknął. -
Zaraz sobie pójdę. Nie chcę pana narażać...
Gdzie się pan wybierasz?
Na Stare Miasto.
Sam?
Sam. Nie wie pan, co się tam
dzieje?
Gdzie? - zapytał nieznajomy. -
Na Starym Mieście? Starówka i północne Śródmieście są
A Rosj anie? Rosj anie
wkroczyli?
Stary wzruszył ramionami.
Na razie od wschodu cisza.
Jeszcze parę dni temu rąbali z armat aż za rzekę, a ich
samoloty
Da się przejść na Stare
Miasto? Którędy najbliżej?
Da się, pewnie, że się da -
mruknął siwowłosy. - Dzisiaj cztery razy przeprowadzałem
Pod barykadami?
A co panu tak spieszno na
Starówkę? Zgubił pan swój przydział?
Tak właśnie jest. -
Chlebowski pokiwał głową. - Muszę odnaleźć swojego dowódcę.
Mam do
Jegomość w furażerce stuknął
obcasami i uśmiechnął się łobuzersko.
Jasne, że pomogę. Za stary
już jestem na dźwiganie karabinu, ale przynajmniej tak
mogę
Stary zapalił karbidówkę,
poprawił czapkę i otworzył drzwi do piwnicy. Chlebowski ruszył
za
Dalej pójdzie pan z nią.
Z korytarza wyłoniły się dwie
dziewczyny. Starsza prowadziła młodszą o wystraszonej
buzi,
Łączniczka. Na Mokotów.
Stary skinął głową. Widać
było, że chce coś powiedzieć, że Mokotów daleko, że
między
Dziewczyna nie używała
karbidówki. Chlebowski trzymał ją obiema dłońmi za ramiona,
a
Chlebowski ostrożnie wyszedł z
budynku, rozejrzał się dokoła, próbując rozpoznać miejsce,
w
prowadzących
najpewniej do piwnicy stał siwiejący jegomość w białej koszuli,
z furażerką na
głowie i karbidówką w dłoni.
nasze.
Tutaj cały czas toczy się wojna. Nasi odrzucili Niemców od
południowego Śródmieścia, ale
te diabły nie dają za
wygraną. Sprowadzili czołgi i walą na całego.
kręciły ósemki nad Warszawą, ale teraz zupełny
spokój. Nic się tam nie dzieje.
naszych
pod barykadami.
przekazania ważny meldunek. Pomoże mi pan?
przysłużyć się sprawie. Śródmieście całe jest
nasze, ale żeby przejść na Stare Miasto, musimy
ominąć
plac Teatralny. Prowadziłem tam dzisiaj naszych chłopców. Mówię
panu, gorąco tam jak w
piekle. Ale damy sobie radę. Proszę
za mną.
nim po stromych schodach, z dłonią na ramieniu
przewodnika. Na dole mężczyzna pchnął solidne
drewniane
drzwi z nieoheblowanych desek i znaleźli się w wąskim, niskim
korytarzu
przesiąkniętym zapachem stęchlizny i wilgoci.
Gdzieś na górze wybuchł ciężki pocisk artyleryjski.
Ściany
zadrgały, ale stary nie przejął się tym. Dwukrotnie skręcili w
prawo, schodami wyszli na
powierzchnię. Przeszli przez klatkę
schodową, przewodnik wychylił się na zewnątrz, skręcił
płomyk
karbidówki i dla pewności osłonił go dłonią, pochylony
przebiegł przez ulicę do kamienicy
naprzeciwko. Chlebowski
ruszył za nim. Znów zeszli do piwnic. W pewnym momencie
siwowłosy
nagle się zatrzymał. Odwrócił się i wskazał
palcem w ciemność.
ledwie widocznej spod naciągniętego na oczy beretu.
północnym Śródmieściem a Mokotowem jest wiele
płonących barykad, stanowisk ogniowych
wroga, niemieckich
czołgów i patroli przeczesujących poszczególne budynki, ale się
nie odezwał.
Pchnął Chlebowskiego w stronę starszej, a sam
wziął za rękę dziewczynkę w berecie.
koścista, nieco przygarbiona przewodniczka kluczyła w
ciemnościach, aż dotarli na miejsce.
Doprowadziła go na
klatkę schodową, odwróciła się i zniknęła bez pożegnania w
mroku korytarza.
którym się znalazł. Na sąsiedniej kamienicy powiewała
biało-czerwona flaga. Dwa pasy materiału,
biały i czerwony, ledwie
widoczne w ciemności gęstej od dymu i pyłu. Chlebowski poczuł,
że coś
Na Starym Mieście panował
względny spokój. Ponad ulicami niosło się echo wybuchów,
ale
Jasna cholera - usłyszał w
ciemności ciche syknięcie.
To pan, panie Jaśku?
Pan Antoni? - bąknął
niepewnie Nowak.
To ja.
Widzisz pan, co się porobiło?
Jaka piekielna awantura? Niech to wszyscy diabli wezmą!
Co się dzieje u pani Walerii?
Nowak tylko syknął ze złością.
Na parterze zrobili sobie
jakieś koszary. Stara oddała im swoje pokoje, sama przeszła
do
O czym pan mówi?
Nie słyszysz pan? Gwizd, i
możesz pan już tylko odliczać. Jak walnie gdzieś z boku,
masz
Jaki znowu gwizd?
Niemcy namierzają pozycje
powstańców. Mają czołgi, artylerię, samoloty. Słyszysz gwizd
i
Chlebowski przysunął się do
ściany, wyminął niewidocznego w ciemnościach Nowaka.
Dobranoc, panie Nowak.
Zobaczy pan - usłyszał
jeszcze - ta jędza wszystkich nas wpędzi do grobu.
Chlebowski wślizgnął się do
swojego pokoju, otworzył okno, spodziewając się powiewu
świeżego powietrza, ale noc
przesycona była swądem spalenizny, smrodem prochu i siarki,
wonią
Starannie zakrył okno
zasłonami, zdjął lampkę z biurka i zapalił ją na podłodze,
klękając tuż
ściska go za serce. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz
widział te barwy powiewające na wietrze.
dotarł na Długą bez przeszkód. Dwukrotnie mijał grupki
uzbrojonych mężczyzn w cywilnych
ubraniach, lecz żaden z
nich go nie zaczepił. Niektóre budynki były zniszczone i
Chlebowski
obawiał się, czy kamienica pani Walerii nie
ucierpiała w trakcie walk. Budynek wyglądał tak samo,
jak
kiedy go opuszczał, tylko na parterze wszystkie okna straszyły
pustymi okiennicami, a chodnik
obsypany był potłuczonym
szkłem. Nigdzie nie paliły się światła. Chlebowski wszedł do
bramy i
wstąpił na schody, ostrożnie idąc tuż przy
barierce. Usłyszał jakiś odgłos za drzwiami
mieszkania
gospodyni, ale postanowił wrócić do swojego
pokoju i odpocząć. Na półpiętrze uderzył o coś
barkiem,
odskoczył, z trudem łapiąc równowagę.
oficyny. Cały dzień ruch jak w ulu, jedni wchodzą, inni
wychodzą, każdy gdzieś leci! Wciągnęli w
to przeklęte
piekło nawet kobiety i dzieci! Zobaczysz pan, ta stara ściągnie
na nas wszystkich
tragedię! Niech to wszyscy diabli wezmą.
Gdyby zaczekali z tą awanturą dwa tygodnie, no, choćby
i
tydzień, zdążyłbym ze wszystkim, a tak muszę tu siedzieć, na
beczce prochu!
pan szczęście. Ale w końcu gwizdnie i już pan nie
usłyszysz wybuchu, bo szkopy rąbną prosto w
naszą
kamienicę!
już pan wiesz, że coś leci. Stara wpuściła do kamienicy
tych przeklętych szaleńców. W końcu i my
oberwiemy.
palonej benzyny i pyłu zwiewanego przez wiatr z gruzów.
Głuche wystrzały artylerii dochodziły ze
wschodu, zza rzeki,
ale wiedział, że to nie Rosjanie. Gdyby to Armia Czerwona
rozpoczęła
artyleryjskie przygotowanie ofensywy, jej ostrzał
spotkałby się z niemiecką odpowiedzią i nad
miastem
rozpoczęłaby się wzajemna wymiana ognia, tymczasem nocna kanonada
dochodziła tylko
z jednej strony, a pociski przelatywały nad
rzeką w stronę Śródmieścia i Starego Miasta.
przy ścianie. Sięgnął za pasek. Zagryzł
zęby ze złości. Zgubił gdzieś dziennik Zosi. Zapisany
kobiecym
pismem zeszyt mógł mu wypaść w trakcie ucieczki z mieszkania na
Szopena, mógł
wysunąć się zza paska w czasie przekradania
się ulicami bądź podczas wędrówki przez piwnice.
Stracił
najważniejszy i jak dotychczas jedyny dowód w sprawie.
Zaprzepaścił możliwość
udowodnienia, że Zosia na krótko
przed śmiercią odebrała tajemniczy meldunek, a jej
oficer
łącznikowy, Klimowicz, zabronił jej komukolwiek o tym
wspominać. Mógł teraz polegać
wyłącznie na swojej
pamięci, a jako doświadczony prawnik wiedział, że dowód z
dokumentu,
nawet prywatnego, w każdym wypadku miał przewagę
nad dowodem z zeznania świadka. Mógł
teraz tylko liczyć na to, że
Czarny uwierzy w jego słowa i zmusi Klimowicza do
złożenia
Zgasił lampkę i położył się
na łóżku. Słuchał przelatujących nad Warszawą pocisków,
bojąc się
Rano obudziło go energiczne
pukanie i skrzypnięcie otwieranych drzwi. Otworzył oczy i
W jego niewielkim pokoju na
poddaszu stało dwóch młodych mężczyzn, a właściwie
młody
Pan szanowny to sam tu
zamieszkuje? - zapytał starszy.
Tak - bąknął Chlebowski,
wstając z łóżka. - Sam.
Co się panu stało? - Młodszy
poprawił hełm wciąż spadający mu na oczy. - Potrzebuje
pan
Nie potrzebuję pomocy -
odpowiedział Chlebowski, ale rozejrzał się w poszukiwaniu
lustra.
Szukamy spirytusu. Może być
wódka...
Nie za młodzi jesteście na
picie?
Niech szanowny pan nie będzie
taki dowcipny, bo możemy inaczej porozmawiać -
Przykro mi. Jeżeli chcecie,
możecie sprawdzić.
Chłopcy rozejrzeli się po
ciemnym i dawno niesprzątanym pomieszczeniu, omietli
wzrokiem
Ma pan przydział do walki?
Nie.
Chłopak spojrzał spod hełmu
na Chlebowskiego, przyjrzał się jego wychudzonej,
nieco
Może pan się jednak przydać
w inny sposób. Wszędzie powstają umocnienia i barykady,
Powstańcy ruszyli do drzwi.
Chlebowski powstrzymał ich ruchem dłoni.
Zaczekajcie. Wspomnieliście o
punkcie opatrunkowym...
Niech pan idzie do kamienicy
naprzeciwko. Punkt zorganizowano w mieszkaniach na
Czy to tam pracuje Irena?
Ciemnowłosa, niewysoka, nie znam nawet jej nazwiska.
Chłopak w berecie pokręcił
głową.
Nie wiem. Dziewczyny biegają
po całym mieście. Wyciągają naszych spod barykad,
Chlebowski zaczekał, aż
powstańcy zejdą schodami na dół, po czym sam wyszedł
z
wyjaśnień.
otworzyć oczy i ujrzeć to, co spodziewał się
zobaczyć: skrytą w ciemności sylwetkę Anny. Nie
mógł
sobie pozwolić na rozmowę z żoną, teraz liczyła się tylko
zagadka śmierci Zosi. Miał
świadomość, że to ostatnia
sprawa, jakiej się podjął, i był gotów na wszystko, aby
tylko
doprowadzić ją do końca.
podniósł
głowę.
mężczyzna w zawadiacko przekrzywionym berecie i
chłopiec, kryjący swoje spojrzenie pod
krawędzią zbyt
dużego jak dla niego niemieckiego hełmu.
lekarza? W kamienicy naprzeciwko mamy punkt opatrunkowy.
Dopiero teraz zauważył, że jego dłonie są zdarte
do krwi, a przetarte na kolanach spodnie
odsłaniają
obdrapane nogi. Nie znalazł lusterka, ale przyjrzał się swemu
odbiciu w zbitej szybie
biblioteczki: jego twarz, brudna od
dymu i sadzy, pokryta była zakrwawionymi strupami.
odburknął
chłopak w berecie. - Jesteśmy tu z rozkazu kapitana Żmijewskiego.
Szukamy
wszystkiego, co się może przydać w punkcie
opatrunkowym. Spirytusu do przemywania ran,
środków
sanitarnych, wody utlenionej, konserw i innej zabezpieczonej
żywności. Ma pan coś
takiego?
poplamioną zasłonę, zagracone biurko i starą
biblioteczkę z resztkami potłuczonej szyby
rozrzuconymi
między kilkoma książkami.
przygarbionej sylwetce, zatrzymał wzrok na okularach o
szkłach grubości denka od słoika. Pokiwał
ze zrozumieniem
głową.
każda
para rąk jest na wagę złota.
parterze.
roznoszą
meldunki. Jeżeli pańska znajoma służyła jeszcze wczoraj na
Starówce, dzisiaj może być
gdziekolwiek indziej.
mieszkania. Wybiegł z kamienicy. Punkt opatrunkowy poznał
od razu. Drzwi wejściowe do
budynku, podobnie jak drzwi do
mieszkań po obu stronach klatki schodowej na parterze, zostały
zdjęte, aby umożliwić
wygodniejsze wnoszenie rannych. Wszedł do środka. Korytarz był
pusty,
Odsuń się pan!
Chlebowski odskoczył pod
ścianę, robiąc miejsce dwóm starszym panom taszczącym
szerokie
Szukam Ireny, nie znam
nazwiska, organizowała punkty opatrunkowe na Starówce. Może
Sprawdź pan w mieszkaniu
naprzeciwko. Tam już przyjmują naszych.
Zanim jeszcze przeszedł przez
korytarz, usłyszał przeciągły, bezradny krzyk. Zajrzał zza
drzwi
Proszę wyjść i zaczekać na
zewnątrz! - krzyknęła jedna z sanitariuszek, ciężarem
całego
Chlebowski wyszedł na korytarz.
Stał w półmroku klatki schodowej, wsłuchany w przeciągły
Potrzebuje pan pomocy?
Nie. Szukam Ireny. Młoda,
niewysoka, ciemnowłosa. Przed trzydziestką.
Sanitariuszka skrzywiła się,
ale cierpliwie odpowiedziała.
Co pół godziny przynoszą nam
kogoś nowego. Asystowałam dziś przy trzech operacjach i
nie
Nie chodzi mi o pacjentkę.
Moja znajoma dwa dni temu została oddelegowana do
Sanitariuszka odwróciła się i
zostawiła Chlebowskiego samego na korytarzu. Ten wyjrzał
z
Antoni?
Chlebowski odwrócił się
błyskawicznie. W progu prowizorycznego szpitala stała
Irena,
usunięto z niego wszystkie zbędne sprzęty.
małżeńskie łoże z wezgłowiem z kutego żelaza.
Mężczyźni nie byli w stanie unieść ciężkiego
mebla do
góry, ciągnęli go więc po parkiecie. Chlebowski odruchowo pomógł
im, wpychając
staromodne łoże do pokoju, w którym w równym
rzędzie stało już kilka zupełnie różnych posłań:
rozłożona
kanapa z aksamitnym obiciem, proste i wąskie łóżko przykryte
materacem i inne, w
rozmaitych rozmiarach i kształtach.
jest
tutaj?
do środka. Dwie młode kobiety w codziennych ubraniach
przytrzymywały na łóżku półnagiego
mężczyznę, stojący
przy nich lekarz w białym kitlu usiłował znaleźć sobie dogodną
pozycję,
sięgając piłką do postrzępionego kikuta
pacjenta.
ciała usiłując unieruchomić ramię pacjenta.
krzyk
mężczyzny, krzyk, który urwał się tak samo nagle, jak się
rozpoczął. Po długiej chwili
wyszła do niego kobieta w
czepku na głowie.
znałam choćby imienia któregokolwiek z pacjentów. Mogę
jednak pana pocieszyć, nie mamy w tej
chwili żadnej kobiety.
zorganizowania
punktów opatrunkowych na Starówce. Od tej pory nie miałem z nią
żadnego
kontaktu. Ma nie więcej niż trzydzieści lat,
ciemne włosy sięgające ramion. Może wie pani, o kim
mówię?
Może ją pani zna?
półmroku na zalaną słońcem ulicę. Grupka powstańców z
ciężkim karabinem maszynowym szła
właśnie w stronę
Śródmieścia. Nie miał pojęcia, ile jest punktów opatrunkowych
na Starówce ani w
którym mogła przebywać Irena, nie
wiedział nawet, czy po wypełnieniu rozkazu otwarcia
punktów
sanitarnych dziewczyna nie otrzymała nowego
przydziału, na Starym Mieście czy też gdziekolwiek
indziej.
Irena była jedyną osobą, która mogła go doprowadzić do
Czarnego. Musiał z nim
porozmawiać o zachowaniu Klimowicza, o
tajemniczym rozkazie nieujawniania przechwyconego
meldunku,
który mógł mieć wpływ na wydarzenia w nocy z 31 lipca na 1
sierpnia i który mógł w
konsekwencji doprowadzić do śmierci
Zosi. Nie miał żadnych dowodów na powiązanie tych
dwóch
spraw, jego linia oskarżenia była szczególnie słaba z powodu
zagubienia dziennika
radiotelegrafistki, ale musiał
porozmawiać z Czarnym i skłonić go do wymuszenia na
Klimowiczu
złożenia wyjaśnień.
zmęczona i niewyspana, wydawała się jeszcze
drobniejsza i niższa niż zwykle. Brudne włosy spięła
w
kucyk, rękawy koszuli podwinięte miała wysoko nad łokcie, a jej
oczy otaczały sine kręgi -
rezultat nocy spędzonej pośród
odgłosów eksplozji i jęków rannych powstańców,
jednak
Chlebowskiemu wydała się piękniejsza niż
kiedykolwiek. Nie spodziewał się, że widok łączniczki
sprawi mu aż tak wielką
przyjemność. Tak bardzo się cieszył, że widzi ją żywą i
zdrową, że niemal
Antoni, co ty tu robisz?
Podszedł bliżej i chwycił ją
za dłonie.
Co u ciebie? Wszystko w
porządku?
Szukasz mnie, żeby sprawdzić,
czy nic mi nie jest? - Irena przetarła palcami załzawione
z
Mów, co u ciebie?
Wszystko dobrze. - Irena
wyciągnęła rękę i dotknęła twarzy Chlebowskiego. - Za to ty
nie
Nic mi nie jest. Byłem w
Śródmieściu, na Szopena, w domu Zosi. Nie wiesz nawet, co
się
Oczy Ireny zgasły jak
zdmuchnięta świeca.
Co tam robiłeś?
Musiałem coś sprawdzić.
Teraz wiem, że śmierć Zosi to nie był wypadek.
Antoni...
Irenko, to bardzo ważne. Muszę
porozmawiać z Czarnym. Gdzie mogę go znaleźć?
Czego się dowiedziałeś?
Nie chcę wszystkiego ci teraz
tłumaczyć, najpierw muszę pogadać z Czarnym, ale jeżeli
mam
Tak?
Jeżeli moje podejrzenie jest
słuszne, w grupie Czarnego działał i działa zdrajca, który
stoi za
Antoni, to niedorzeczne. O czym
ty mówisz?
Nie mogę ci teraz wszystkiego
powiedzieć. Muszę porozmawiać z Czarnym najszybciej jak
Nie zdołasz się z nim
spotkać. To niemożliwe.
Muszę z nim porozmawiać! To
jest sprawa życia i śmierci!
Na Woli toczą się najcięższe
i najkrwawsze walki, Niemcy przeszli do kontrnatarcia.
Atakują
Cisza na ulicy trwała do
późnego popołudnia. Około siedemnastej gdzieś na dole rozległ
się
Jasna cholera. - Volke,
podparty plecami o ścianę, przysunął kolana pod brodę. -
Wystrzelają
Byle do zmroku - mruknął
Stamm. - Jak tylko się ściemni, zmienimy pozycję. Ta
pieprzona
Volke wskazał podbródkiem w
głąb korytarza, gdzie Rainer, skulony nad przeniesionym z
Myślisz, że ten szaleniec
pozwoli nam stąd wyjść? - zapytał szeptem. - Diabeł jeden
wie,
zapomniał, dlaczego chciał z nią
porozmawiać.
wysiłku oczy i roześmiała się szczerze. Przechodząca
korytarzem siwowłosa sanitariuszka
pokiwała głową w geście
nagany, ale też uśmiechnęła się pod nosem, widząc
roziskrzone
spojrzenia przyłapanej pary.
wyglądasz najlepiej.
tam dzieje, Niemcy wyciągali z domu wszystkich,
mężczyzn, kobiety i dzieci. Rozstrzelali ich na
miejscu, po
drugiej stronie ulicy, w parku Ujazdowskim.
rację...
śmiercią Zosi.
się
da. Gdzie mogę go znaleźć?
wzdłuż Wolskiej i Górczewskiej. Ostatnie raporty
donoszą, że udało nam się zatrzymać ich czołgi
na
barykadzie na Młynarskiej. Oddział Czarnego został tam
przerzucony. Nie możesz się z nim
zobaczyć.
jazgot ciężkiego karabinu maszynowego, co rusz
zagłuszany eksplozjami granatów ręcznych. Ktoś
strzelał z
klatki schodowej, echo wystrzałów niosło się wysoko, wibrując
po sam dach.
nas tu jak kaczki. Albo nasi, albo ci przeklęci
Polacy. Jedni albo drudzy!
kamienica jest na linii ognia od samego rana. Musimy
zaczekać, aż zrobi się ciemno, i przenieść się
gdzieś
indziej.
kuchni
stołem, studiował plan miasta przy świetle latarki.
co siedzi w jego głowie.
A co innego mu pozostanie -
równie cicho odpowiedział Stamm. - Prędzej czy później
któraś
Skulony pod przeciwległą
ścianą Enkel udawał, że drzemie, ale nie spuszczał wzroku
ze
Po drugiej stronie pomieszczenia
Volke przysunął się bliżej Stamma i nachylił się nad
jego
Na zewnątrz, za oknem, znów
zabrzmiał ciężki karabin maszynowy.
Ten szaleniec wprowadzi nas
prosto pod kule - mówił Volke ściszonym głosem. - Nasze
albo
Stamm przysunął palec do ust,
wskazując wzrokiem siedzących w milczeniu Krajicia i
Pieprzę to - warknął Volke.
- Wszyscy siedzimy w tym gównie po same uszy i wszyscy...
Eksplozja rozerwała mur ponad
ich głowami, rozrzucając kawałki cegieł, drzazgi i szkło po
całym pomieszczeniu. Kompletnie
ogłuszony Enkel z otwartymi ustami patrzył, jak wyrwana z
Enkel przetoczył się na brzuch
i powoli, centymetr po centymetrze, zupełnie oślepiony
Wszyscy cali? - usłyszał nad
sobą głos Rainera.
Kurwa jego mać! - z kuchni
odezwał się Volke.
Kto tak wrzeszczy?
Stamm oberwał - usłyszeli
spokojny, wyprany z emocji głos Lichtenberga.
Każ mu się natychmiast
zamknąć, bo zaraz sprowadzi nam tutaj na głowy
wszystkich
Stamm nic sobie nie robił z
rozkazu dowódcy i krzyczał coraz głośniej. Wiatr wywiał
przez
Musimy stąd wiać. -
Lichtenberg spojrzał na dowódcę. - To była armata naszego
tygrysa. Ten
Krajić, Volke, sprawdzić
korytarz - rozkazał Rainer. - Przejdziemy podwórkiem na
tył
Co ze Stammem?
Oberwał w nogę, dostał
odłamkami. Krwawi jak cholera.
Enkel podniósł się, starł z
twarzy drobinki tynku. Podszedł do Lichtenberga. Stamm leżał
na
Myślisz, że da radę chodzić?
Lichtenberg tylko się skrzywił.
Za bardzo krwawi. Oberwał w
tętnicę.
z walczących na ulicach stron postanowi urządzić
sobie w tej kamienicy pozycje strzeleckie.
Musimy uciec z
linii walk i znaleźć spokojniejsze schronienie.
Stamma. W przepełnionym wirującym kurzem półmroku nie
widział dokładnie twarzy mężczyzny,
ale starał się
wychwycić każdy jego ruch, każde poruszenie ust, każdy gest i
grymas. Był pewien,
że nigdy wcześniej go nie spotkał,
Frink również nie wspominał o znajomości z
jakimkolwiek
gestapowcem. Stamm mógł kupić krzyżyk Frinka
od kogoś, kto po jego śmierci miał dostęp do
rzeczy
zmarłego, mógł go odebrać jako rozliczenie karcianych długów
bądź zamienić za
jakiekolwiek dobra, do których miał
dostęp. W jakiś niewytłumaczalny sposób srebrny krzyżyk
znalazł
się w jego posiadaniu i Enkel był gotów na wszystko, aby wyjaśnić
ten nieprawdopodobny
zbieg okoliczności.
ramieniem. Enkel również zmienił pozycję, aby słyszeć
wypowiadane słowa.
polskie.
Lichtenberga.
muru
okiennica przelatuje nad nimi i uderza prosto w kredens. Zdążył
tylko zamrugać, gdy kuchnia
wypełniła się gryzącym dymem i
pyłem z miażdżonych cegieł. Ktoś wrzeszczał jak opętany.
przeczołgał
się w stronę korytarza. Kompletna pustka w jego uszach ustąpiła
miejsce tysiącu
dzwonków o różnej tonacji i natężeniu.
Badał drogę dłonią, aż dotarł do ściany, ruszył tuż przy
niej,
po chwili znalazł się za załomem korytarza. Mógł
wreszcie odetchnąć pełną piersią i wykaszleć z
płuc
drapiący dym zmieszany z ceglanym pyłem.
Polaków z okolicy - warknął rozgniewany Rainer.
- To było przypadkowe trafienie.
wyrwę w murze większość dymu i pyłu, widzieli już
wijącą się na podłodze sylwetkę i schylonych
nad nią
Krajicia i Lichtenberga.
pieprzony budynek jest na linii ognia artylerii.
Zaraz może tu trafić kolejny pocisk.
sąsiedniej kamienicy.
podłodze pośród cegieł i resztek okiennej ramy. Zgięty
wpół obejmował dłońmi krwawiące udo:
wilgotna plama
widoczna na spodniach rosła z każdą chwilą.
Enkel zdawał sobie sprawę, że
Rainer nie będzie się troszczył o los rannego żołnierza,
nie
Obrócił się na pięcie i
biegiem ruszył w kierunku korytarza. Zanim Lichtenberg
zdołał
Szukam doktora Steczkowskiego -
powiedział głośno po polsku. - Panie doktorze!
Widok niemieckiego munduru
sprawił, że stłoczeni w ciasnej piwnicy ludzie jeszcze mocniej
przywarli do ścian. Enkel nie
miał przy sobie broni i mówił po polsku niemal bez akcentu.
Miał
Panie doktorze! Tam na górze
jest ktoś, kto pilnie potrzebuje lekarza!
Stłoczeni wokoło ludzie
zamarli w oczekiwaniu na rozwój wydarzeń. Gdzieś w
ciemności,
Łysy niski mężczyzna w
marynarce przepchnął się do przodu.
Co się stało?
Doktor Steczkowski?
Tak, to ja.
Proszę za mną. Na górze jest
człowiek, który potrzebuje pomocy.
Wbiegli na schody. Doktor
Steczkowski był zdenerwowany i wystraszony, ale starał się
ukryć
Drzwi do mieszkania były
otwarte. Weszli do środka. Rainera ani żadnego z jego ludzi już
tam
Spokojnie, to ja - powiedział,
podnosząc obie ręce. - Przyprowadziłem lekarza.
Przekroczyli nad ciałem
kobiety, krew z jej roztrzaskanego czoła utworzyła nieregularną
aureolę wokół splątanych
włosów. Steczkowski pochylił się nad Stammem. Szybko obejrzał
jego
Steczkowski spróbował zsunąć
Stammowi spodnie, ale ten tylko syknął z bólu, a
materiał
Paskudnie to wygląda -
mruknął, pochylony nad otwartą raną. - Wydaje mi się, że
szyba
Steczkowski ściągnął
marynarkę, zdjął koszulę i półnagi zajął się rozdzieraniem
jej na strzępy.
Jeżeli nie nałożę szwów,
wykrwawi się w ciągu trzydziestu minut, może godziny.
Jest pan w stanie mu pomóc?
Tak, ale potrzebuję...
pozwoli go nieść, ryzykując spowolnienie oddziału, w
najlepszym razie zostawi go samego, w
oczekiwaniu na pomoc ze
strony nacierających jednostek niemieckich bądź śmierć z
rąk
powstańców lub wskutek wykrwawienia. Wiedział, że wraz
ze zgonem Stamma zniknie szansa na
wyjaśnienie losów
srebrnego krzyżyka, który ten nosił na swojej piersi.
zareagować, już był na klatce schodowej. Jak
szalony biegł w dół, przeskakując po kilka stopni,
dostał
się na parter, szybko odnalazł drzwi prowadzące do piwnicy i
staranował je jednym
kopnięciem. Wszedł na pogrążone w
ciemnościach wąskie strome schody. Czuł smród
wilgoci,
stęchlizny, kruszonych cegieł, kurzu i stearyny. Po
omacku dotarł do kolejnych drzwi. Były
zamknięte. Uderzył w
nie pięścią, po drugiej stronie coś szczęknęło i drzwi
ustąpiły. Wpadł do
niskiego, zatłoczonego pomieszczenia,
oświetlonego szeregiem płonących świec, ustawionych
równo
wzdłuż jednej ze ścian. Wokół siebie widział mnóstwo twarzy,
szeroko otwarte oczy
wypełnione strachem i wyczekiwaniem,
kwaśny zapach przerażenia i ciche słowa szeptanej
modlitwy.
nadzieję, że lekarz, o ile zdecydował się na ucieczkę
do piwnicy, ujawni się i pomoże Stammowi.
poza kręgiem światła rzucanym przez świece,
rozległ się płacz niemowlęcia.
niepokój. Zdyszany, pokonywał kolejne stopnie,
ocierając spocone czoło rękawem marynarki.
nie było. Lekarz zatrzymał się w korytarzu, patrząc
oniemiałym wzrokiem na ciało martwego
mężczyzny, ale Enkel
pociągnął go dalej, w stronę kuchni. Enkel zauważył, że
Stamm, leżący w
stercie gruzu, przekręca się z wysiłkiem
na bok i podnosi automat.
głowę, spojrzał w oczy, skupił uwagę na obficie
krwawiącym udzie. Enkel udał, że chce pomóc
rannemu w
zajęciu pozycji umożliwiającej dokładne badanie i odsunął
leżącego na ziemi
schmeissera poza zasięg rąk Stamma.
przesiąknął kolejną falą wilgotnej czerwieni.
Lekarz sięgnął po jeden z wielu rozrzuconych dokoła
kawałków
szkła i ostrożnie naciął wojskowy drelich.
uszkodziła tętnicę.
Podwiązał udo rannego powyżej rany.
Enkel odsunął lekarza na bok,
zignorował zdziwione spojrzenie gestapowca, sięgnął dłonią
po
Skąd to masz? - zapytał po
niemiecku.
Co? - Stamm uniósł brew. -
Chcesz ten krzyżyk? Pieprzona zachłanna świnia! Uduszę cię...
Gestapowiec wyciągnął rękę
w kierunku szyi Enkela, ale ten bez trudu odtrącił jego dłoń.
Sięgnął między poły koszuli
Stamma i jednym ruchem zerwał krzyżyk.
Pytam, skąd to masz! -
Zakołysał krzyżykiem tuż przed oczyma rannego. - Skąd!?
Spierdalaj!
Enkel wbił drzazgę wprost w
otwarte udo gestapowca. Stamm zawył nieludzko, doktor
Posłuchaj mnie uważnie. -
Enkel nachylił się nad Stammem, spojrzał mu głęboko w oczy.
-
Spierdalaj! Powinienem był cię
zastrzelić, kiedy tylko... Aaaaa!
Chropowata drzazga na powrót
zagłębiła się w krwawiącej ranie.
Mów! Skąd masz ten krzyżyk!?
Chryste!
Mów!
Zdjąłem go z ciała martwego
więźnia! Przestań, do cholery, przestań! Przysięgam,
mówię
Zdjąłeś go z ciała więźnia?
Tak właśnie było.
Kim był ten więzień?
Skąd, kurwa, mam wiedzieć?
Każ lekarzowi... Aaa!
Przestań!
Kim był ten więzień? -
powtórzył pytanie Enkel, obracając drzazgę tkwiącą w ranie
Stamma.
Nie wiem! Nie znałem jego
nazwiska!
Kłamiesz! Zdjąłeś go z szyi
niemieckiego żołnierza, którego powiesiliście pod
stropem
Zdjąłem go z szyi zdrajcy!
Przestań, do jasnej cholery!
Zdrajcy? - Enkel wyjął
kawałek drewna z pulsującej świeżą krwią rany.
Rainer prowadził śledztwo
przeciwko zdrajcy, który sprzedawał informacje czerwonym.
Przez niego od kul Iwana zginęło
wielu naszych. - Stamm łapczywie chwytał oddech, wzdłuż
jego
Co z nim zrobiliście?
Powiesiliśmy - odpowiedział
cicho Stamm. - Tak jak powiedziałeś... Powiesiliśmy go
w
Enkel odsunął się, opadł na
kolana. Odrzucił zbroczony krwią kawałek drewna, gestem
nakazał
Nie jestem w stanie tu nic
zrobić - z zamyślenia wyrwał go głos lekarza. - Muszę
nałożyć
długą drzazgę, pozostałość po okiennej framudze.
Rozchylił koszulę Stamma, wskazał wzrokiem
krzyżyk
zawieszony na jego piersi.
Steczkowski
zerwał się z kolan, ale Enkel przytrzymał go dłonią.
Najdalej w ciągu trzydziestu minut wykrwawisz się na
śmierć. Mogę ci pomóc. Wystarczy, że
lekarz założy ci
szwy. Twoje życie za informacje.
prawdę!
magazynu. Dlaczego?
czoła i policzków spływały grube krople potu, znacząc
wężowe bruzdy w masce z kurzu i pyłu.
Upływ krwi robił
swoje, mówił coraz ciszej, a pałce zaciśnięte powyżej rany
robiły się coraz
słabsze. - Kapitan zebrał dowody, ale ktoś
na górze uznał, że sukinsyna trzeba przewieźć gdzieś na
tyły,
na kolejną porcję przesłuchań. Rainer uznał, że to strata
czasu, wprowadził nas do aresztu i
kazał zlikwidować szuję.
magazynie.
lekarzowi kontynuować swoją pracę. Frink, szalony w
walce, wierny w przyjaźni,
nieprzewidywalny Frink, towarzysz
jego frontowej tułaczki przez skute lodem pustkowia,
spalone
ukraińskie miasteczka i polskie lasy, okazał się
radzieckim szpiegiem. Zdrajcą. Enkel przypomniał
sobie ich
ostatnią rozmowę. Frink miał zamiar opuścić Warszawę i wyrwać
się z szaleństwa wojny,
które ich otaczało. Chciał to
zrobić dzięki pomocy radzieckich przyjaciół, czekających za
Wisłą?
szwy. Potrzebuję narzędzi.
Zostały w piwnicy?
Są w moim mieszkaniu, na
parterze.
Bał się wypuścić lekarza
samego, Steczkowski wydawał się przerażony zaistniałą
sytuacją,
Byli na wysokości drugiego
piętra, kiedy na dole usłyszeli strzały i wrzaskliwe
rozkazy.
Są w piwnicy, panie kapitanie
- dobiegło go z dołu.
Ilu?
Będzie ze trzydzieści osób.
W tym kobiety i kilkoro dzieci. Mamy ich wyprowadzić?
Nie. Zapędzić do piwnicy i
zaryglować drzwi.
Tak jest, panie kapitanie.
Enkel wrócił na półpiętro,
ostrożnie wyjrzał przez pozbawione szyby okno. Na dole,
wzdłuż
Co tam się dzieje? -
Steczkowski stanął tuż obok, z marynarką nałożoną na nagie
ramiona.
- Tam, w piwnicy, jest moja żona
i dwie córki...
Trzech żołnierzy wyszło z
szeregu, w rękach mieli po dwa granaty trzonkowe. Dobiegli
do
Co tam się dzieje? - pytał
Steczkowski drżącym głosem. - Aresztowali ich wszystkich?
Seria eksplozji wstrząsnęła
budynkiem, z okna, przy którym stali, posypały się resztki szyby.
Oczy lekarza rozszerzyły się
jeszcze bardziej, spojrzał pytającym wzrokiem na Enkela i zerwał
się biegiem schodami w dół.
Wracaj! - krzyknął Enkel, ale
było za późno. Usłyszał tylko stukot butów na schodach,
krzyk,
Drzwi na strych były otwarte.
Wpadł prosto w gęstą, nieprzeniknioną ciemność, potknął
się,
Enkel schylił głowę i pędem
rzucił się w kierunku drzwi, szukając schronienia w
ciemnościach
Chwila ciszy, jaka zapadła na
ulicy przed sklepem antykwariusza, wydawała się ciągnąć
w
Jasna cholera!
Mężczyzna skulił się,
wciskając głowę w ramiona i opierając plecy o ścianę. Obok
niego, na
niemieckimi mundurami, bronią i wcześniejszym
przesłuchaniem gestapowca, mógł skorzystać z
okazji i
uciec. Enkel wstał, przewiesił przez ramię broń Stamma i pchnął
lekarza w kierunku drzwi.
Rozkazy wydawane przez niemieckiego oficera.
Steczkowski zatrzymał się i bezradnie spojrzał na
Enkela
oczyma szeroko otwartymi ze strachu. Enkel przywarł do ściany,
przyłożył palec do ust,
nakazując lekarzowi milczenie.
ulicy, ustawił się szpaler żołnierzy. Stojący
przed szeregiem oficer wskazał dłonią za siebie, w
kierunku
kamienicy.
chodnika, znikając Enkelowi z pola widzenia.
a potem krótką serię z automatu. Dopadł do barierki
i wyjrzał w dół. Kolejne pociski przeleciały
tuż obok
jego twarzy, znacząc ścianę głębokimi rysami. Enkel odskoczył,
ruszył schodami w górę.
Rainer i jego ludzie opuścili
budynek przejściem przez strych do sąsiedniej kamienicy. Jeżeli
chciał
uniknąć śmierci od kul swoich towarzyszy broni,
musiał odszukać to przejście.
uderzył o coś, co mogło być starym meblem, odbił się
i poleciał prosto na ścianę. Ruszył wzdłuż
niej, po
omacku szukając wyjścia. Trafił dłonią na klamkę, otworzył
drzwi i wyskoczył prosto na
schody. Najciszej jak potrafił
zbiegł na parter, wyjrzał na zewnątrz i ruszył przez podwórko,
chcąc
skryć się w bramie budynku naprzeciwko. Po prawej
stronie szczęknęły zawiasy drewnianej
bramki, w przejściu
pojawił się mężczyzna w niemieckim hełmie okręcony
biało-czerwonym
pasem. Enkel stanął jak wryty, widział, jak
tamten patrzy na jego regulaminową kurtkę
Wehrmachtu i
automat przewieszony przez ramię na plecy. Mężczyzna podniósł
do oka karabin i
wystrzelił.
klatki schodowej.
nieskończoność. Młody, najwyżej dwudziestopięcioletni
mężczyzna o nalanej, porośniętej
szczeciniastym zarostem
twarzy wychylił się zza kontuaru. Nasłuchiwał. Wysunął się
jeszcze
bardziej i wtedy padł następny strzał: kula oberwała
kolejny kawałek dziurawej witryny sklepu i
uderzyła nad głową
mężczyzny, prosto w półkę pełną książek w skórzanych
oprawach.
deskach podłogi, klęczały jeszcze dwie osoby:
piegowaty rudzielec w drucianych okularach i
chudy, żylasty chłopak w
czapce głęboko naciągniętej na oczy. Dalej, tuż pod porozbijaną
witryną,
Mówię wam, musimy przedostać
się na zaplecze - odezwał się rudy okularnik. - Tylko tak
Przez to pieprzone okienko nie
przeciśnie się nawet dziecko. - Brunet przetarł
nieogoloną
Jak to nie - oburzył się
rudy. - To ja was zwerbowałem, to ja nawiązałem kontakt z
sekcją
Tylko dlatego, że
skontaktowałeś nas z Czesławem, chcesz być naszym dowódcą?
Franek, to jest wojsko, nie bal
gimnazjalny, tu nie można sobie wybierać, z kim chcesz się
Ładne mi wojsko - odezwał się
chudzielec w czapce. - Nawet broni nie załatwiłeś
dla
Jak tylko dołączymy do sekcji
Czesława, znajdzie się broń dla każdego.
Nie będziemy szukali żadnego
Czesława - warknął Franek. - Przebijemy się na zachód,
na
Oddaj kolta!
Nie ma mowy!
Leżący pod witryną chłopak w
koszuli ściągniętej wojskowym pasem podniósł się na łokciach.
Panowie, to chyba nie najlepsza
pora na kłótnie?
Ty się, Roman, nie wtrącaj. -
Chudzielec rzucił gniewne spojrzenie spod czapki. - Po co
tu
Ten snajper na dachu nie dał
mi możliwości wyboru - odpowiedział sucho chłopak spod
-Walka? - prychnął Franek. -
Ciekawe, z kim wy chcecie walczyć.
Franek, przecież myśmy się
na jednym podwórku chowali. Myślisz, że jesteś lepszy ode
Chudzielec w czapce podniósł
się na kolana.
A pan, panie starszy - zwrócił
się do mężczyzny w podartej marynarce, schowanego po
Wciśnięty między regały
Chlebowski poruszył się niespokojnie.
Nie. Nie mam przydziału.
Franek pokiwał głową ze
zrozumieniem.
Nie zaczepiaj pana, widzisz
przecież, że okulary ma jak denka od butelek.
Chudzielec poprawił czapkę,
przesunął się wzdłuż lady, uważając, żeby zbytnio nie
wychylać
się ponad jej krawędź.
To co pan tu robisz, panie
starszy? Nie lepiej było siedzieć w piwnicy i czekać,
aż
leżał kolejny, w szerokiej koszuli wypuszczonej na
spodnie, ściągniętej szerokim wojskowym
pasem. Niedogolony
młodzieniec znów wyjrzał ostrożnie zza lady: po drugiej
stronie
pomieszczenia, wciśnięty między regały z
archiwalnymi wydaniami prasy codziennej, stał szczupły
mężczyzna
w zniszczonej marynarce, wymiętym kapeluszu na głowie i w
okularach o wyjątkowo
grubych szkłach.
możemy
wydostać się spod lufy gołębiarza.
szczękę i wyjrzał ponad ladą na ulicę. Po
drugiej stronie jezdni mieścił się zakład fryzjerski,
którego
szyby, urągając sąsiednim, kompletnie zniszczonym kamienicom,
lśniły w słońcu,
nieskażone choćby najmniejszym
draśnięciem. - Poza tym mówiłem ci już, że nie jesteś
naszym
dowódcą!
Czesława, to ja...
bawić.
Jestem waszym dowódcą, czy tego chcecie, czy nie!
wszystkich. Czym mamy walczyć? Kolt i mauzer z zapasem
pestek na jeden dzień.
Wolę, tam teraz potrzebny jest każdy karabin. Dołączymy
do jakiegoś oddziału i będziemy prali
szkopów! Ty, Zenek,
możesz iść, gdzie chcesz, ale bez nas.
przyszedłeś? Przecież twój ojciec całe życie działał
w PPS-ie, a i ty sam latałeś na spotkania
komunistów. Twoi
czekają już za rzeką, cała Warszawa wie, że z tydzień temu
przerzucali swoich
szpiegów za Wisłę. Nie wolisz razem z
nimi?
witryny.
- A nawet gdybym wolał, teraz wszyscy walczymy z Niemcami, teraz
liczy się tylko
walka! Kiedy wykopiemy szwabów z Warszawy,
będziemy się zastanawiali, jak to wszystko
ułożyć.
mnie?
drugiej
stronie pomieszczenia - pan też w drodze do swojego oddziału?
wykopiemy Adolfa z Warszawy?
Przyczajony gdzieś na dachu
kamienicy snajper zauważył ruch w głębi antykwariatu i
nacisnął
Kilkadziesiąt minut wcześniej
Chlebowski, opuściwszy względnie spokojne Stare Miasto,
Myślisz, że długo tak
wytrzyma? - Chudzielec przysunął się bliżej ściany, usiadł
wygodniej,
Kto? - zapytał Franek.
Ten parszywy gołębiarz!
Franek wzruszył tylko
ramionami.
Znalazł sobie kryjówkę
gdzieś na dachu i trzyma w szachu całą ulicę. Będzie tam
siedział, aż
Zobaczymy, do kogo ta ulica
będzie wtedy należała - odezwał się spod ściany Roman. -
Jeżeli
Jest jeszcze jedno wyjście -
odezwał się Zenek, poprawiając okulary. Jedno ze szkieł
pokryte
Czym? - Franek zaśmiał się
złośliwie. - Mamy jednego kolta i dwie sidolki. Pistolet
przeciw
Kiedy zdejmę snajpera,
przyznacie, że jestem waszym dowódcą?
Zenek, nie wygłupiaj się.
Zanim wystawisz nos z tej dziupli, dostaniesz kulę między oczy.
Jak go zdejmę,
podporządkujecie się moim rozkazom i razem dołączymy do
sekcji
Tak.
Dajesz słowo?
Tak.
Oddaj kolta.
Franek sięgnął dłonią za
plecy, wysunął zza paska rewolwer. Położył go na podłodze
i
Chłopcze, nie zbliżaj się do
witryny - odezwał się Chlebowski, obserwując, jak
rudzielec
Przebiegnę na drugą stronę.
- Zenek, trzymając się nisko przy podłodze, dotarł do
skulonego
na spust, pocisk znalazł drogę między
poszarpanymi płatami szkła i uderzył o ścianę,
rykoszetem
trafiając w półkę ze starociami. Mosiężny
moździerz zawirował w powietrzu i upadł na podłogę,
prosto
pod nogi Chlebowskiego.
przeszedł
Elektoralną w stronę Woli, zostawił po lewej Halę Mirowską,
skręcił w Solną, okrążając
Szpital św. Ducha. Chciał
pójść Lesznem i kierować się dalej na zachód, ale od strony
Pawiaka i
pobliskiej Szkoły Żandarmerii dobiegły go głośne
serie ciężkich karabinów maszynowych.
Zawrócił i poszedł
Ogrodową. Nie spodziewał się, że trafi na oddział Czarnego, ale
postanowił
przenieść się w rejon jego działania, aby
łatwiej znaleźć sposobność do rozmowy z dowódcą. Ulice
były
spokojne, choć zewsząd dobiegały dalekie echa strzałów. Szedł
od bramy do bramy, kiedy w
jednej chwili głowa idącej przed
nim kobiety po prostu eksplodowała. Zanim echo strzału
wybrzmiało
między kamienicami, ulica opustoszała: Chlebowski instynktownie
rzucił się do
ucieczki, wybrał pierwszą lepszą możliwą
kryjówkę i tak znalazł się w ciemnym, zagraconym
antykwariacie,
wraz z zagubionymi powstańcami szukającymi swojego oddziału,
komunistą
domagającym się prawa do walki i niespełnionym
dowódcą poszukującym autorytetu pośród
niedoszłych
podwładnych.
rozkładając nogi przed sobą.
nas tu wszystkich wytłucze. No chyba że
przetrzymamy do wieczora i wymkniemy mu się pod
osłoną
nocy.
nasi odepchną Niemców, snajper się wycofa. Ale
jeżeli to szkopy będą górą, wyduszą nas tu
wszystkich j
ak wszy.
było pajęczyną pęknięć i rudzielec próbował
tak ulokować na nosie druciane oprawki, aby
zapewnić sobie
jak najszersze pole widzenia. - Jesteśmy żołnierzami, naszym
obowiązkiem jest
walka. Nie będziemy czekali na nadejście
nocy. Po prostu zdejmiemy snajpera.
karabinowi? Gołębiarz siedzi gdzieś na dachu, nie
wiemy nawet gdzie, jakieś pięćdziesiąt metrów
od nas. Jak
chcesz go trafić?
Czesława?
popchnął w stronę okularnika. Rudzielec podniósł broń,
przeładował, obrócił się na kolanach i
powoli ruszył w
stronę drzwi antykwariatu.
przesuwa się coraz bliżej wyj ścia.
przy witrynie Romana. Powoli przeczołgał się do
drzwi. - Wejdę na dach i zdejmę szkopa.
Chłopcze, leż spokojnie. -
Chlebowski wychynął zza regału. - Nie masz szans dostać się
na
Panie starszy, pan się nie
wtrąca. - Zenek wsunął pistolet za pasek u spodni, podniósł
się z
Nie dasz rady...
Rudzielec poprawił okulary.
Chlebowski widział, jak chłopak bierze głębszy oddech, po
raz
Dobiegł? - Chudzielec wychylił
się zza lady. - Dał radę?
Roman przekręcił się na bok,
ostrożnie, uważając na rozsypane na podłodze kawałki
szkła,
Chryste... Dostał!
Co?
Dostał. Leży na środku
ulicy.
Słyszycie?
Tak. - Roman wychylił się
jeszcze bardziej. - Oberwał, ale żyje.
Franek wyskoczył zza kontuaru,
przetoczył się po podłodze, w stronę roztrzaskanej witryny.
Musimy go wciągnąć!
Leży zaledwie trzy metry od
nas. - Roman obserwował ulicę zza ściany. - Doskoczymy do
Snajper też go widzi - odezwał
się Chlebowski. - Wie, że chłopak żyje. Gdyby tylko
chciał,
Chryste - stęknął Roman. -
Słyszycie?
Leżący gdzieś na zewnątrz
chłopak jęczał coraz głośniej, wzywał pomocy i klął na
przemian.
Nie dam rady. - Franek zacisnął
pięści. - Jak Boga kocham, nie dam rady... Gdybym to ja
Czekali w milczeniu, wsłuchani
w jęki rannego, które po jakimś czasie przeszły w cichy
płacz:
Ulice Warszawy zasnuła ciemność
i Franek pierwszy wyjrzał z antykwariatu. Wyszedł na
Jasna cholera - zaklął Roman,
chowając się między półki z książkami.
Chlebowski rzucił się pod
ścianę. Już wcześniej sprawdzili, że sklep nie miał tylnego
wyjścia i
Słyszycie? - Franek podniósł
się z kolan i zaczął nasłuchiwać głosów dochodzących
z
drugą stronę!
kolan i przykucnął wsparty plecami o ścianę. -
Jesteśmy żołnierzami, a żołnierz nie ucieka przed
wrogiem.
ostatni patrzy na obserwujących go w skupieniu kolegów,
podrywa się na nogi, łokciem otwiera
drzwi antykwariatu i
wybiega na zewnątrz. Odgłos stóp uderzających o kocie łby
zagłuszył huk
wystrzału.
podniósł się na rękach, wyglądając na zewnątrz.
niego
we dwóch...
wykończyłby go jednym strzałem. Ma nadzieję, że
po niego pójdziecie. To pułapka. Załatwi
każdego, kto
tylko wychyli się ze sklepu.
tam
leżał, on by się nie wahał.
chudy za kontuarem, Chlebowski wsparty o wypełniony
zakurzonymi książkami regał, leżący
wśród rozbitego
szkła Roman i Franek, zagryzający prawą dłoń do krwi. Na
zewnątrz sierpniowe
popołudnie przechodziło właśnie we
wczesny wieczór, zerwał się wiatr, ale wciąż było
ciepło.
Ranny powstaniec przestał już wzywać pomocy, płakał
coraz ciszej, aż w końcu zamilkł na zawsze.
Snajper
obserwował wnętrze sklepu przez pryzmat swojego celownika lub
zmienił miejsce i
wycofał się w stronę pozycji niemieckich,
w każdym razie do zmroku jego karabin już się nie
odezwał.
chodnik
i zaraz jednym susem wskoczył z powrotem do środka: seria z
automatu przeorała fasadę
kamienicy i przeszła przez witrynę
sklepu, wytrącając z ram resztki szkła pozostawionego
przez
niemieckiego snajpera.
stanowił teraz śmiertelną pułapkę: mogli zostać
w środku, licząc, że przeciwnik zignoruje ich
obecność,
bądź próbować przedostać się na drugą stronę ulicy, pod
obstrzałem z automatu.
ciemności. - Nawołują się po polsku! To nasi! Nie
strzelać! - wydarł się najgłośniej jak potrafił! -
Nie
strzelać! My Polacy!
Ktoś przebiegł wzdłuż muru
kamienicy, głośno uderzając podkutymi butami o bruk.
Strzaskane
Nie strzelać! - powtarzał
głośno Franek. - My swoi! Też chcemy walczyć. Szukamy
Gładko ogolony młody mężczyzna
w niemieckim hełmie opuścił nieco lufę automatu. Jego
Szukacie swojego przydziału?
Idziemy na Wolę. Tam mieliśmy
mieć punkt zbiorczy.
Macie broń?
Tylko jednego kolta i ze
dwadzieścia pestek. Do tego dwa granaty domowej roboty.
Gdzie wasz dowódca?
Franek zawahał się.
Tam - wskazał dłonią na
zewnątrz. - Dostał go niemiecki snajper, kiedy próbował nas
stąd
Dobra - mruknął powstaniec,
przekręcając automat na plecy. - Zwijamy się. Rafał, zabierz
ich
Dostaniemy broń? - Roman
chwycił mężczyznę w hełmie za ramię. - Będziemy
mogli
Wszyscy walczą, ale nie każdy
ma broń - odpowiedział tamten. - Przydacie się przy
Wyznaczony powstaniec
wyprowadził ich z antykwariatu, ruszyli pod osłoną nocy
wzdłuż
Szukam porucznika Zieńczuka -
Chlebowski zagadnął prowadzącego ich chłopaka, kiedy
Powstaniec obejrzał się przez
ramię, ale wciąż milczał.
Muszę porozmawiać z Czarnym.
To mój dowódca, mam mu do przekazania ważne
Tam jest teraz gorąco -
odpowiedział chłopak, prowadząc ich między kamienicami. Gdzieś
w
Zatrzymali się przed piętrowym
budynkiem bez okien. Całkiem niedawno musiał trafić tutaj
Hej! - wrzasnął w ślad za
nim Franek. - A co z nami? Też chcemy walczyć!
Tak spieszno wam do walki? - W
nagim oknie na parterze pojawił się wąsaty mężczyzna
w
Teraz to już chyba nie mamy. -
Franek tylko wzruszył ramionami.
Mężczyzna zniknął, by zaraz
stanąć w drzwiach budynku. Był wysoki i masywny, zajmował
Tych, którzy mają broń i
potrafią się z nią obchodzić, biorę do swojego oddziału
-
Chlebowski wystąpił krok do
przodu.
Szukam Czarnego. Wiem, że koło
południa przebijał się na Wolę, na odsiecz jednemu z
drzwi antykwariatu ustąpiły pod naporem kopniaka i
do środka wpadło kilku uzbrojonych
mężczyzn. Chlebowski
natychmiast podniósł ręce do góry.
swojego
przydziału.
towarzysze
wciąż trzymali broń gotową do strzału.
wydostać. Nazywał się Zenon Czapliński.
stąd - rozkazał jednemu ze swoich podwładnych. -
Odprowadź ich pod kwaterę Ciechanowicza i
wracaj.
walczyć?
barykadach,
a kto wie, może zasłużycie sobie na jakiś karabin. Na razie
musicie się stąd wynieść.
Zaraz przejdzie tędy nasze
kontrnatarcie na pozycje Niemców.
murów, w stronę Śródmieścia.
zwolnili,
skręcając w kolejną bramę. Z każdym krokiem oddalali się od
walczącej Woli, wracając
tam, skąd przyszli.
informacje.
Wiem, że dziś koło południa ruszył na Wolę.
oddali rozpoczęła ostrzał ciężka artyleria, nad dachami
widać było różową łunę pożarów. - Wielu z
naszych
zginęło.
pocisk
lub bomba, bo chodnik zarzucony był odłamkami szkła i kawałkami
drewna, a narożne
mieszkanie na piętrze straszyło potężną
wyrwą w murze. Powstaniec oznajmił, że są tu
chwilowo
bezpieczni, i biegiem ruszył z powrotem do swojego
oddziału.
berecie. - Nie macie swojego przydziału?
całe
przejście, sięgając ramionami niemal od jednej framugi do
drugiej.
zakomenderował. - Pozostali mogą się przydać w szpitalu,
dwa domy dalej, lub przy budowie
barykady u wylotu ulicy.
naszych
pododdziałów, okrążonemu przez przeciwnika.
Mężczyzna w berecie skinął
tylko głową.
Na Woli sporo się dziś
działo, a noc wcale nie będzie spokojniejsza. Oddział
Czarnego
Chlebowski odsunął się,
patrząc, jak rosły wąsacz w berecie odprowadza gdzieś Franka i
jego
Mimo późnej pory ulice
Śródmieścia rozbrzmiewały gwarem. Okna kamienic
były
Chlebowski, kryjąc się przed
chłodem nocy, wszedł na półpiętro i usiadł na schodach.
Budynek
Chlebowski zamrugał powiekami,
poderwał głowę, odsuwając policzek od ściany
korytarza.
Chlebowski rzucił się w dół
schodów i jak szalony wypadł na ulicę. Przepchnął się
między
Szukam Czarnego! Walczył na
Woli. Nie wie pan, czy wrócił?
Powstaniec zdjął hełm, otarł
brudną dłonią spocone włosy, bez słowa wskazał za siebie
ruchem
Z tyłu, wsparty plecami o pręty
ogrodzenia okalającego podwórko, siedział szczupły
Panie poruczniku? - Chlebowski
niepewnie podszedł bliżej.
jeszcze nie wrócił do Śródmieścia.
towarzyszy. Budynek z wyrwą na rogu oraz sąsiednie
kamienice zostały zaadaptowane na kwatery
powstańców.
Kamienica, przed którą stał, pełniła chyba rolę punktu
dowodzenia: przez ozdobione
biało-czerwoną flagą drzwi co
jakiś czas wybiegały łączniczki, młode, kilkunastoletnie
dziewczyny
z torbami przewieszonymi przez ramię. Jeżeli
liczył na odnalezienie Czarnego, musiał się trzymać
blisko
tego miejsca.
zaciemnione, jednak w bramach, na skwerach i chodnikach
przewalały się prawdziwe tłumy:
gromady cywili objuczone
pakunkami, mężczyźni ciągnący wózki wypełnione
wszelkim
dobytkiem, kobiety z dziećmi na rękach, rzucające
dookoła wystraszone spojrzenia w oczekiwaniu
na to, co
przynieść miała nadchodząca noc. Nikt z mieszkańców
Śródmieścia nie zamierzał kłaść
się spać, nikt nie
zamykał drzwi do swojego mieszkania. Ludzie, do tej pory
wymieniający
zdawkowe uwagi i mrukliwe słowa codziennego
powitania, teraz stali razem na korytarzach, palili
papierosy,
częstowali się jedzeniem i dzielili się nowinami z ostatnich
godzin. Ktoś miał wieści z
Pragi, ktoś inny wiedział, co
działo się na ulicach Ochoty, czyjaś ciotka dostała wiadomość
z
Rembertowa, ktoś jeszcze słyszał o skoczkach
spadochronowych z polskiej brygady, którzy nad
ranem mieli
zostać zrzuceni w rejonie getta.
pulsował atmosferą wyczekiwania i nadziei: na górze
strzeliły drzwi, ktoś półgłosem opowiadał o
walkach na
Woli i spodziewanych zrzutach zaopatrzenia, przed bramą ktoś drugi
coś krzyczał w
radosnym uniesieniu. Chwilę później
zabłąkany pocisk artyleryjski uderzył w sąsiednią ulicę.
Gwar
ucichł, ludzie rozpierzchli się, szukając kryjówki we
wnętrzu własnych mieszkań, oddział
sanitariuszek rzucił
się w kierunku miejsca eksplozji, chcąc pomóc rannym. Spokój nie
trwał długo,
po niespełna półgodzinie chodniki, korytarze,
półpiętra, klatki schodowe i bramy wypełniły się
stałymi
mieszkańcami i tymi, którzy uciekając z rejonu walk, przynosili
nowe wieści o sytuacji w
Warszawie. Gdzieś z sąsiedniego
podwórka dochodziły słowa modlitwy, podniosły głos
księdza
odprawiającego mszę pod oknami kamienic i szmer
wiernych, powtarzających łacińskie wersy
pacierza.
Spojrzał na zegarek. Kilkanaście minut temu minęła
północ. Nie wiedział, jak długo spał. Szmer
ukradkowych
rozmów przycichł, ale na ulicy było jeszcze gwarniej. Wyjrzał
przez okno. Pod
budynkiem naprzeciwko tłoczyła się gromada
uzbrojonych ludzi, niektórzy byli ranni, część z nich
nie
mogła stać o własnych siłach. Pozbawiony obu nóg do wysokości
kolan mężczyzna wisiał na
ramionach swoich towarzyszy. Z
prowizorycznego szpitala urządzonego w pobliskiej
kamienicy
wybiegła grupa sanitariuszek.
powstańcami, ominął sanitariuszki, bezskutecznie
próbujące ułożyć okaleczonego mężczyznę na
noszach, i
dopadł do mężczyzny w hełmie, wyglądającego na dowódcę
oddziału powstańczego.
głowy.
mężczyzna
w polowej bluzie z kapturem. Nie wyglądał na rannego, ale widać
było, że tego dnia
wiele przeszedł: miał opuszczoną głowę,
twarz skrytą w osmalonych dłoniach, z wysiłkiem łapał
oddech.
Mężczyzna opuścił dłonie i
podniósł wzrok. Skrzywił się, sięgnął do paska po manierkę.
Upił
Panie poruczniku, koniecznie
muszę z panem porozmawiać.
Czarny wstał, bez słowa minął
Chlebowskiego, ruszył w stronę drzwi kamienicy.
Panie poruczniku...
Zejdź mi z oczu.
Chlebowski zawahał się na
moment, zrobił krok do tyłu, ale zaraz ruszył w ślad za
dowódcą,
Muszę z panem porozmawiać.
Odpieprz się. - Czarny strącił
dłoń ze swojego ramienia.
Muszę z panem porozmawiać -
twardo powtórzył Chlebowski. - Byłem w mieszkaniu
Zosi,
Czy ty naprawdę zwariowałeś?
- wysyczał Zieńczuk. - Czy ty nie widzisz, co się tu dzieje?
To
Śmierć Zosi nie była
przypadkowa. - Chlebowski wytrzymał wściekłe spojrzenie
Czarnego.
Mam w dupie jej śmierć. -
Zieńczuk skrzywił się i splunął na chodnik. - Wiesz, ile
śmierci
Zosia zginęła, bo
przechwyciła pewien meldunek. W grupie współdziałającej z
radiostacją
Zieńczuk przetarł palcami
nabiegłe krwią, zmęczone oczy.
O czym ty mówisz?
Dziewczyna zanotowała treść
meldunku, który przejęła kilka dni przed swoją śmiercią.
Ktoś
Dzienniku?
Zosia prowadziła pamiętnik.
Dziś rano byłem w jej mieszkaniu i przeczytałem zapiski
Jeden ze stojących na uboczu
powstańców odłączył się od grupy i podszedł bliżej.
Panie poruczniku - zwrócił
się do Zieńczuka - powinien pan odpocząć. Przed świtem
Czarny odesłał go ruchem
dłoni.
Znasz treść przejętego
meldunku?
Chlebowski skinął głową.
Zapisała, że meldunek
zawierał datę i miejsce kontaktu. W pamiętniku nie odnotowała
daty,
Wiesz, co to może znaczyć?
Teraz to już nie ma znaczenia.
Ważniejsze jest ustalenie, dlaczego komuś zależało,
aby
Kto zabronił jej mówić o tym
zdarzeniu? Wymieniła nazwisko tej osoby?
Chlebowski zawahał się.
Przełknął ślinę, szukając odpowiednich słów. Zacisnął
pięści.
Antoni? Wiesz coś?
Tak. - Chlebowski odetchnął
głęboko. - Wymieniła nazwisko człowieka, z którym
Kto to? Ktoś z naszego
oddziału?
Klimowicz. Andrzej Klimowicz.
Nasz oficer łącznikowy.
Antoni...
kilka łyków, wylał trochę wody na dłoń i przetarł
czoło, naznaczone krwawą, siniejącą szramą.
chwycił go za ramię i zmusił do odwrócenia się.
znalazłem jej dziennik...
miasto walczy, na każdym rogu, na każdej ulicy giną
ludzie, a ty mi tu pieprzysz o jakimś
dzienniku? Wiesz, co
się dzieje tam, na Woli? Widziałeś kiedyś ludzi gnanych przed
czołgami,
prosto pod kule? Widziałeś ludzi spędzanych do
piwnic i tam rozrywanych granatami? Zejdź mi z
oczu!
widziałem w ciągu tego dnia? Wiesz, ile widziałem
martwych dziewcząt?
może działać szpieg.
zakazał jej wspominać o tym komukolwiek. Zapisała to
w swoim dzienniku.
sprzed
kilku dni. Zosia przechwyciła komunikat radiowy nadany otwartym
tekstem, ktoś zakazał
jej o tym mówić, zabronił też
odnotowywać treści komunikatu w oficjalnym raporcie, co już
samo
w sobie jest złamaniem rozkazu. Po kilku dniach ktoś
wyrzucił dziewczynę przez okno.
wracamy
za barykadę.
ale zapisała adres. Żytnia 14.
przechwycony komunikat pozostał tajemnicą.
rozmawiała,
a który zabronił jej wspominać o przejętym komunikacie.
To nazwisko Zosia zapisała w
swoim dzienniku - wycedził twardo Chlebowski, wpatrując się
Czarny nie odpowiedział. Cień
widoczny na jego zmęczonej twarzy pogłębił się.
Chodź. - Skinął głową w
stronę klatki schodowej. - Musimy porozmawiać.
Ranni zostali odprowadzeni do
pobliskiego szpitala polowego, reszta oddziału rozeszła się
po
Czarny zaprowadził
Chlebowskiego do niewielkiego pomieszczenia na końcu
korytarza,
Dlaczego sądzisz, że w naszej
grupie jest zdrajca?
Klimowicz zabronił Zosi
odnotować w raporcie treści przechwyconego meldunku. Wiedział,
To jeszcze o niczym nie
świadczy.
Trzy dni później ktoś
zamordował dziewczynę.
Myślisz, że to Klimowicz
wypchnął Zosię przez okno? Dlaczego? Przecież go posłuchała.
W
Chlebowski milczał. Patrzył,
jak Czarny rozlewa wódkę do szklanek i jedną z nich przesuwa
Co działo się później?
Słucham? - Chlebowski odstawił
szklankę, wytarł usta mankietem marynarki.
Pytam, co działo się z Zosią
po rozmowie z Klimowiczem. Jaki był ostatni wpis w jej
Nie wiem.
Możemy sprawdzić to w
dzienniku. Masz go tutaj?
Nie. Zgubiłem go. Musiał mi
wypaść zza paska w czasie przekradania się tu z
południowego
Zieńczuk, zajęty rozlewaniem
kolejnej porcji wódki, zatrzymał dłoń nad szklanką i
spojrzał
Straciłeś dziennik, a tym
samym jedyny dowód przeciwko Klimowiczowi. Oskarżasz o
Chlebowski zacisnął dłonie.
Otworzył usta, ale nie był w stanie zaczerpnąć powietrza.
To nie ma znaczenia...
Nie masz żadnego dowodu, ale
oskarżasz mężczyznę, który uwiódł twoją żonę.
Jedynym
Muszę przesłuchać
Klimowicza. Obaj musimy to zrobić.
I co? Zapytamy go, czy wypchnął
radiotelegrafistkę przez okno?
Musisz wyjaśnić śmierć
Zosi! Była twoją podwładną. Odpowiadałeś za nią!
Dziś straciłem kilku swoich
podwładnych. Jeden z nich umierał kilka godzin trafiony
w
niewyspane, nabiegłe krwią oczy Zieńczuka. - Andrzej Klimowicz
zabronił jej wspominać o tym,
co usłyszała w czasie
nasłuchu radiowego. A trzy dni później ktoś wypchnął ją z
okna.
mieszkaniach, by odpocząć po walce. Niektórzy chcieli
wykorzystać pozostałą część nocy na sen,
kładli się na
łóżkach bądź wprost na podłodze, inni, półnadzy, z
obnażonymi ramionami, kręcili się
między pokojami w
poszukiwaniu wody i mydła. Ktoś grał na gitarze, zaraz pojawiły
się butelki
samogonu, przechodzące naprędce z rąk do rąk.
pełniącego niegdyś rolę gabinetu pana domu.
Gestem nakazał wyj ść mężczyźnie z opatrunkiem
przysłaniającym
część twarzy, usiadł za biurkiem, sięgnął do szafki, wyjął
butelkę wódki i dwie
małe szklanki. W jego dłoni błysnęła
srebrna papierośnica. Otworzył ją i poczęstował
Chlebowskiego,
ale ten przecząco pokręcił głową. Zieńczuk wyjął papierosa,
wygładził go,
podpalił masywną zapalniczką. Zaciągnął
się głęboko.
że
radiotelegrafistka miała taki obowiązek, ale jej tego zakazał.
oficjalnym raporcie nie odnotowała treści meldunku.
po
stole w jego stronę. W pierwszej chwili odmówił, ale ustąpił
pod wpływem natarczywego
wzroku dowódcy. Wypił, krzywiąc
się na palący smak alkoholu.
dzienniku?
Spotkała się z nim jeszcze? Rozmawiała z nim?
Śródmieścia.
uważnie na siedzącego po drugiej stronie biurka
Chlebowskiego.
zdradę,
a może i o morderstwo oficera, którym przez przypadek jest były
kochanek twojej żony.
dowodem jest pamiętnik, którego nikt nigdy nie
widział.
odłamkiem
w brzuch, leżał może trzy metry ode mnie, skamlał przez cały
ten czas, ale nie byłem w
stanie mu pomóc. Do świtu stracę
pewnie kilku kolejnych. Oddałbym wiele, żeby tak nie było,
ale
to, co widzisz tam, za oknem, to wojna. Prawdziwa wojna, w
której giną ludzie.
Chlebowski wstał, drżącymi
dłońmi poprawił okulary, zamaszystym gestem odsunął krzesło
Zosia nie zginęła na wojnie.
Ktoś z naszych, ktoś, komu ufała, komu pozwoliła podejść
do
Antoni...
Muszę porozmawiać z
Klimowiczem.
To niemożliwe.
Dlaczego? Muszę z nim
porozmawiać za wszelką cenę!
Klimowicz walczy na Woli, broni
budynku Krajowej Wytwórni Tytoniowej. Godzinę temu
Chlebowski odwrócił się na
pięcie i szybkim krokiem ruszył do drzwi.
Antoni!
Gwałtownym ruchem nacisnął na
klamkę i wypadł na korytarz, wchodząc wprost na
Na zewnątrz powoli robiło się
już jasno, świt barwił niebo nad miastem krwawymi smugami,
w
Z głębi ulicy wyszedł
mężczyzna z opatrunkiem na twarzy, ten sam, którego minął w
korytarzu
Dlaczego mnie śledzisz? Wysłał
cię Czarny?
Chcę z tobą porozmawiać...
Zejdź mi z oczu. Powiedz
swojemu dowódcy, że nie odpuszczę i zrobię wszystko,
żeby
Myślisz, że ktoś ją zabił?
Chlebowski zwolnił uścisk,
odsunął się od wspartego o ścianę mężczyzny.
Co?
Stefan wyprostował się,
poprawił pas.
Pytam o Zosię. Myślisz, że
ktoś ją zabił?
Nie jesteś tu z rozkazu
Czarnego?
Nie. Chcę wiedzieć, co się
wydarzyło tamtego wieczora.
Dlaczego cię to interesuje?
Stefan zawahał się, opuścił
wzrok. Widać było, że zastanawia się nad odpowiedzią.
Jeżeli nie powiesz mi prawdy,
nie będę z tobą rozmawiał. - Chlebowski uważnie przyjrzał
Zosia... Była mi bliska.
pod
ścianę.
siebie na wyciągnięcie ręki, wypchnął ją przez okno.
Nie zginęła jak żołnierz, ale jako ofiara
mordercy.
łączniczki
przyniosły wiadomość, że ich pozycje zostały otoczone przez
Niemców z trzech stron.
Nie wiadomo, jak długo zdołają się
utrzymać. Nie wiemy nawet, czy Klimowicz jeszcze żyje.
mężczyznę
z opatrunkiem na twarzy. Dopiero teraz go poznał. Był to ten sam,
z którym wnosili
umierającą Zosię do stróżówki. Minął
go bez słowa i wybiegł z kamienicy.
powietrzu zastygła wilgotna mgła. Chlebowski postawił
kołnierz marynarki, wcisnął dłonie w
kieszenie spodni i
ruszył w kierunku Starego Miasta. Świeże, rześkie powietrze
niosło echo
wystrzałów, ale spokojnie i bez przeszkód mógł
iść w stronę placu Zamkowego. Przystanął na
moment, by
zorientować się, gdzie jest i którędy powinien iść dalej,
kiedy dostrzegł ruch za swoimi
plecami. Spokojnie przeszedł
przez ulicę, skręcił za róg budynku, zerwał się biegiem i
przeciął
kolejną ulicę, po czym skrył się w ciemnościach
bramy. Ostrożnie wyjrzał na zewnątrz.
kwatery Czarnego. Zaczekał, aż tamten, bezradnie
rozglądający się teraz w poszukiwaniu osoby,
którą
śledził, znajdzie się tuż przed bramą, wyskoczył na chodnik i
chwycił go za ramiona,
popychając na mur kamienicy. Stanął
z nim twarzą w twarz, twardo patrząc w szeroko otwarte
oko
mężczyzny. Druga źrenica przysłonięta była
opatrunkiem. Dopiero teraz sobie przypomniał. Stefan.
Mężczyzna
z głową owiniętą bandażem miał na imię Stefan.
wyjaśnić śmierć Zosi!
się
twarzy powstańca. Mimo opatrunku, widocznego zmęczenia i brudnych
smug sadzy na szyi i
odsłoniętym policzku widać było, że
Stefan jest przystojnym mężczyzną i z pewnością zwracał
na
siebie uwagę kobiet. Mógł mieć około czterdziestki,
ale pociągła twarz o regularnych rysach,
prosty wąski nos,
ładnie wykrojone usta i szczupła sylwetka przywodziły na myśl
amanta z
amerykańskich filmów.
Chlebowski zamrugał powiekami.
Więc to o Stefanie dziewczyna pisała w swoim pamiętniku.
Kochałeś ją?
Stefan skrzywił się, uciekł
spojrzeniem w bok. Opuścił wzrok.
Byliście kochankami? -
Chlebowski wpatrywał się w przystojną twarz powstańca. -
Spędzałeś
Nie. - Stefan wzruszył
ramionami. - Nie zwierzała mi się z niczego.
Nie? - zdziwił się
Chlebowski. - Byliście tak blisko, kochała cię, ale ani słowem
nie
Odgłos wolnych kroków niosący
się zza rogu sprawił, że obaj w jednej chwili odwrócili się.
Z
Chcę tylko wiedzieć, co się
stało Zosi - Stefan jako pierwszy przerwał milczenie. -
Słyszałem,
Tak właśnie uważam -
odpowiedział Chlebowski. - Jestem pewien, że ktoś wypchnął
Zosię z
Kto mógł to zrobić?
Dlaczego?
To ty mi odpowiedz na to
pytanie. Kto mógł chcieć jej śmierci? Kłóciła się z kimś?
Miała
Stefan nie odpowiadał.
Chlebowski wpatrywał się w jego zmęczoną, choć spokojną
twarz,
Kochałeś Zosię?
Stefan westchnął, odwrócił
się, wcisnął dłonie w kieszenie.
Pytałem, czy byliście...
Gówno cię to obchodzi -
prychnął powstaniec. - Kto ci dał prawo mnie oceniać?
Ona nie żyje - odpowiedział
cicho, ale stanowczo Chlebowski. - Nikogo nie interesuje śmierć
Z bramy naprzeciwko doszedł ich
śpiewny głos księdza odprawiającego ceremonię
Zrobię, co w mojej mocy, żeby
wyjaśnić śmierć Zosi - powtórzył twardo Chlebowski. -
Stefan opuścił głowę,
przetarł gwałtownie palcami powieki, pociągnął nosem, splunął
na
To była świetna dziewczyna -
powiedział cicho. - Ładna, wesoła... Kręciło się wokół
niej
Zostaliście kochankami?
To
on był miłością, której się nie spodziewała.
z nią wiele czasu? Czy Zosia wspominała ci o
czymś, co ją niepokoiło? Czy wspominała o
Klimowiczu? O
waszym oficerze łącznikowym?
wspominała ci o tym, że się kogoś boi? Że wokół
niej dzieje się coś niepokojącego?
mglistej szarówki poranka wyłoniło się kilka postaci:
wysoki mężczyzna w kapeluszu, dwóch
innych niosących
wspólnie długi przedmiot sporych rozmiarów, skulone kobiety
otulone chustami.
Postacie zbliżyły się i mogli już
dostrzec, że mężczyźni nieśli zdjęte z futryny drzwi, na
których
spoczywały owinięte prześcieradłem zwłoki.
Procesja skręciła w podwórko po drugiej stronie ulicy,
przez
szeroką bramę widzieli, jak mężczyźni odkładają drzwi na bok
i szpadlami zaczynają ryć
wąski skrawek trawnika.
jak mówiłeś, że to było morderstwo.
okna.
wrogów? Ktoś jej groził??
jednocześnie rekonstruując w pamięci wydarzenia
ostatniego lipcowego wieczora. Stefan pojawił
się na podwórku
dość szybko, pomagał przenieść ją na drzwiach do stróżówki,
był blisko, kiedy
umierała. Tak nie zachowywałby się
morderca. Morderca nie ryzykowałby, że niedoszła ofiara,
w
przebłysku świadomości, wskaże swojego oprawcę. Stefan
nie objawiał strachu ani niepokoju. Nie
okazywał też troski
ani rozpaczy, jaką okazać powinien mężczyzna patrzący na agonię
swej
ukochanej.
tej
dziewczyny. Zupełnie nikogo. Ale ja zrobię wszystko, żeby to
wyjaśnić.
pogrzebową
w podwórku kamienicy i płacz kobiety.
Muszę
wiedzieć o wszystkim, co miało związek z wydarzeniami tamtego
wieczora. Możesz mi w
tym pomóc... Musisz mi w tym pomóc!
Jesteś jej to winien!
chodnik.
mnóstwo chłopaków. W zasadzie wszyscy z grupy Czarnego
próbowali u niej swoich szans.
Początkowo uważałem, że
jest dla mnie zbyt młoda, zbyt niedoświadczona... Kilka tygodni
temu
ubezpieczałem ją po skończonym nadawaniu, mieliśmy
spędzić noc w jednym mieszkaniu. Wtedy
się do siebie
zbliżyliśmy.
Kochankami? - Stefan skrzywił
się. - Wiesz, jak to jest, kiedy nie jesteś pewny dnia
ani
Nie kochałeś jej?
Stefan zaśmiał się, ale jego
oczy pozostawały nieruchome, zmęczone i smutne.
Mam żonę, mieszka u rodziny w
Rembertowie. Widuję ją co dwa, trzy miesiące. Jeżeli
to
Chlebowski skinął głową.
Jesteś pewien, że nie wiesz o
niczym, co może wskazać na osobę mordercy?
Jestem pewien.
Po drugiej stronie ulicy ksiądz
zakończył pospiesznie odmawianą modlitwę, mężczyźni
zabrali
Zosia prowadziła pamiętnik.
Czytałem go wczoraj. Pisała w nim o tobie. - Chlebowski
Stefan milczał.
Jeżeli jest coś, co widziałeś
lub słyszałeś... Na Boga, powiedz to!
Gdybym coś wiedział - odparł
Stefan - cokolwiek... Powiedziałbym ci o tym. Przysięgam.
Na
Korytarz był ciemny i cichy,
zalatywał chłodem i piwniczną wilgocią. Enkel przywarł
plecami
Nie wiedział, co robić dalej.
Budynek, z którego uciekł, właśnie zajmowali
żołnierze
Wciąż zastanawiał się nad
słowami Stamma. Herman Frink był zdrajcą, zginął, bo
sprzedał
godziny, kiedy nie wiesz, co spotka cię za piętnaście
minut, kiedy nie wiesz, gdzie zaśniesz ani
gdzie przyjdzie ci
się obudzić. Kiedy każde pukanie może oznaczać wsypę, kocioł
i gestapo, kiedy
każdy poranek może być ostatnim. Wtedy
każdy gest, każdy pocałunek, każda bliskość, każdy
kieliszek
wódki... Szukasz wszystkiego, co może dać ci chwilę
zapomnienia.
wszystko się skończy, kiedy tylko odbijemy to miasto,
wrócę do niej.
się do zasypywania grobu, jedna z kobiet, zgięta
wpół, szlochała wsparta o mur kamienicy.
wpatrywał
się uparcie w twarz Stefana, obserwując każdą zmianę jego
spojrzenia, każde, choćby
najmniejsze, drgnięcie nerwu. -
Byłeś dla niej kimś ważnym. Dzięki tobie czuła się
szczęśliwa.
Kochała cię. Zosia nie żyje, ale jesteś jej
coś winien.
pamięć Zosi.
do ściany. Rozpiął guzik przy szyi, osunął się na
podłogę, cały czas trzymając w spoconych
dłoniach automat
wymierzony prosto w ciemność. Na zewnątrz zapadał już zmrok,
ale kanonada
nie straciła na intensywności, ponad kamienicami
wciąż niosło się echo eksplozji.
Wehrmachtu. Wyglądało jednak na to, że w bramie
w zachodniej części podwórka ukryci byli
uzbrojeni Polacy.
Nie wiedział, gdzie schował się Rainer ze swoimi ludźmi. Nie
mogli odejść zbyt
daleko, mieli nad nim przewagę najwyżej
dziesięciu minut. Enkel spróbował sobie przypomnieć
mapę,
nad którą pochylał się kapitan gestapo: pamiętał Aleje
Jerozolimskie, a także arterię łączącą
wschodnią część
miasta ze Śródmieściem i sieć kolejową z naniesionymi
zgrubieniami dwóch
dworców. Palce gestapowca wędrowały na
północ od ulicy zaznaczonej na planie miasta szeroką
czarną
kreską. Na północ, aż do podstawy ciemnozielonego prostokąta
oznaczającego zespół
cmentarzy, a później na wschód,
jeszcze dalej w stronę Śródmieścia. Mógł próbować iść
śladem
Rainera lub zaczekać, aż żołnierze opanują cały
kwartał i wtedy ujawnić swoją obecność.
swoją ojczyznę i towarzyszy broni. Nigdy nie był
patriotą. Po niepowodzeniach zimą
czterdziestego drugiego, po
klęsce pod Stalingradem, po radzieckiej operacji na Łuku Kurskim
i
całej serii porażek niewielu zostało w ich pułku
narodowych socjalistów. Większość zginęła wśród
śniegów
i pól, innym zimny rosyjski wiatr wywiał z głów słowa Fuhrera o
świętym obowiązku
walki z wrogami narodu. Od czasu odwrotu
na zachód w armii nie było już faszystów gotowych
umrzeć
za swojego wodza. Frink, tak jak i inni, nie wierzył już w sukces
niemieckich operacji na
froncie wschodnim, ale Enkel wciąż
nie mógł sobie wyobrazić, aby jego najbliższy przyjaciel
był
szpiegiem. Wielokrotnie rozmawiali o ucieczce, z nadzieją
i radością przyjmowali milczącą
wściekłość oficerów,
którzy po dezercji kolejnego żołnierza nie mogli się doczekać
chwili, kiedy na
apelu porannym zameldują przed całym
pułkiem, że uciekinier został złapany przez
żandarmerię,
osądzony w trybie pilnym i rozstrzelany. Frink
nigdy nie zdradził się ze swoimi przekonaniami,
nigdy nie
zrobił ani nie powiedział niczego, co wskazywałoby na jego
komunistyczne sympatie. W
zasadzie nie miał żadnych
politycznych sympatii, walczył o to, by przeżyć, śmiał się i
nienawidził
Enkel ostrożnie wyjrzał na
zewnątrz. Omiótł wzrokiem ciemne podwórko i zdębiał. Poczuł,
jak
Wystrzał odbił się echem od
ścian budynków, pocisk uderzył w miękką ziemię, wzbijając
w
Enkel wypluł pogryziony kawałek
pomidora. Podniósł się nieco. Chciał coś krzyknąć, ale
zdał
Nie strzelać! - wrzasnął po
niemiecku. - Nie strzelać!
Odpowiedzią była cisza.
Nie strzelać! - krzyknął raz
jeszcze. - Jestem niemieckim żołnierzem!
Gdzieś w ciemności szczęknęło
otwierane okno, kawałki szyby uderzyły o bruk.
Podnieś się! Powoli.
Enkel zagryzł wargę, ostrożnie
uniósł jedną rękę, zaczekał chwilę, uniósł drugą i uniósł
się na
Siłą rozpędu wpadli na
korytarz. Zaraz za nimi do środka wpadł drugi żołnierz, Enkel
poczuł
Kim jesteś?
Starszy strzelec Klaus Enkel.
Enkel usłyszał, że żołnierz
uśmiecha się w ciemnościach.
Proszę, co za niespodzianka.
Zmrużył oczy, próbując
dostrzec w mroku jego twarz. Głos wydawał mu się znajomy, ale
nie
Musimy się stąd zabierać -
odezwał się drugi żołnierz, skulony przy drzwiach z
karabinem
wroga tak samo, jak oficerów goniących ich do
kolejnej bitwy. Spędzali razem całe dnie, w
kolumnie
marszowej, na platformie wagonu i pod plandeką ciężarówki, w
szopach i stodołach,
które zajmowali w czasie wycofywania się
na zachód. W jaki sposób Frink mógł nawiązać kontakt
z
przedstawicielami radzieckiego wywiadu? Jak mógł przekazywać
informacje? No i co ciekawego
mógł mieć do przekazania
starszy strzelec, odmrażający sobie dłonie i stopy w okopach w
lasach
Ukrainy, maszerujący na zachód pod ostrzałem
radzieckich samolotów, sypiający w rowach,
szałasach,
stodołach, a często pod gołym niebem? Co mógł zameldować ktoś,
kto sypiał z
otwartymi oczyma, ze skostniałymi od zimna
dłońmi zaciśniętymi na kolbie karabinu?
w ustach zbiera mu się ślina. Nie jadł od ponad doby, a
tam, zaledwie kilka metrów od niego, w
rogu wyłożonego
kocimi łbami podwórka, na wąskim spłachetku ziemi między
pozycjami
powstańców a kamienicą zajętą przez Wehrmacht,
rosły pomidory. Przełknął ślinę, wyjrzał w
stronę
bramy, gdzie jakiś czas temu widział Polaka, zerknął w stronę
kamienicy, z której uciekł. Nie
był w stanie się
powstrzymać. Wybiegł z klatki schodowej, nisko pochylony przemknął
przez
podwórko i rzucił się na poletko znajdujące się tuż
pod oknami mieszkań na parterze. Zarył dłońmi
w miękkiej
glinie. Łapczywie zrywał owoce, rozgryzał je i połykał, nie
zwracając uwagi na sok
spływający mu z ust wzdłuż szyi.
Uprawa wciśnięta w róg podwórka odcięta była od
słońca
masywnymi sylwetkami kamienic, pomidory urosły
niewielkie, kwaśne, naznaczone
żółtozielonymi plamami, ale
Enkelowi smakowały jak ambrozja. Jadł lepkimi od soku
palcami,
ciesząc się mięsistym miąższem i sokiem
zmywającym z ust smak dymu, kurzu i strachu.
górę fontannę gliny. Enkel zanurkował między tyczki z
pędami pomidorów, położył się płasko,
obejmując
ramionami głowę. Drugi pocisk poszedł nieco wyżej, trafił w
ścianę, metr nad jego
głową
sobie sprawę, że nie wie, jakiego języka użyć. Leżał
w mokrej ziemi, między nacierającym
Wehrmachtem a
powstańcami. Wyjrzał zza tyczki z pędami. Kamienicę, z której
uciekł, miał przed
sobą. Po lewej, na zachodzie, były
pozycje Polaków. Strzały padały z prawej.
kolana. Od ściany budynku oderwały się dwie
sylwetki, jedna z nich została nieco z tyłu, mierząc z
karabinu
w stronę pozycji Polaków, druga dopadła do klęczącego pośród
krzaków Enkela.
Mężczyzna chwycił go za kołnierz,
popchnął, zwalając z kolan i ciągnąc w stronę
klatki
schodowej.
lufę karabinu wbijającą się w jego brzuch. Stęknął
i zgiął się wpół.
potrafił dopasować go do nazwiska.
przygotowanym do strzału. - Nasi saperzy zaraz
zrobią wyrwę w ścianie. Zaskoczymy Polaków
atakiem z lewej
flanki.
Nie poznajesz mnie, prawda? -
Żołnierz odpiął pasek przy brodzie i odchylił hełm na
tył
Enkel otworzył usta, wpatrzony
w ziejące nienawiścią oczy Bommela, lśniące w ciemnościach
Musimy się wycofać. -
Towarzysz Bommela ubezpieczający ich od strony podwórka był
Spokojnie, Franz. - Bommel
uśmiechnął się, odsłaniając zęby. - Myślę, że mamy tu
dezertera.
Dezertera? - Franz odwrócił
głowę i spojrzał przez ramię.
Tak właśnie myślę.
Nie jestem dezerterem - odezwał
się Enkel. - Zostałem odesłany pod rozkazy kapitana... -
Zamknij się - warknął
Bommel.
Zabierajmy się stąd, póki
jest tu jeszcze spokojnie. - Franz wciąż obserwował zza
drzwi
Wycofaj się sam.
Co?
Słyszałeś, co powiedziałem,
Franz. Wracaj do naszych. Zaraz do was dołączę.
Co mam zameldować Horstowi?
Nic. - Bommel wzruszył
ramionami, z uśmiechem obserwując, jak Enkel odzyskuje oddech
i
Franz skinął głową, poprawił
hełm i skulony wybiegł na zewnątrz, znikając w ciemnościach.
Z okien budynku po zachodniej
stronie podwórza rozległ się pojedynczy, cichy i suchy strzał
z
Nie sądziłem, że się
jeszcze kiedykolwiek spotkamy. Marzyłem o tym, ale nie sądziłem,
że
Bommel chwycił karabin oburącz,
gwałtownie wyprostował ręce, rzucając Enkela na ścianę,
W ustach poczuł smak krwi.
Ciekawi mnie tylko jedno -
ciągnął Bommel, napawając się widokiem skulonego z
bólu
Enkel przetoczył się na
kolana, spróbował wstać, ale kopniak wymierzony prosto w
nerkę
To Frink pozbawił cię
dziewictwa, prawda? - Bommel przeładował spokojnie
karabin,
Co? - Enkel stęknął i wypluł
zbierającą się w ustach krew.
Właśnie tak. - Bommeł
zaśmiał się zjadliwie. - Twój narzeczony nie był ci wierny,
trafił nawet
O czym ty, do cholery, mówisz?
Myślałeś, że twój śliczny
Frink dawał dupy tylko tobie? Niestety, muszę cię
rozczarować.
głowy. - Teraz lepiej, parszywy pedale?
tuż
przed j ego twarzą.
coraz
bardziej zdenerwowany. - Zabierajmy się stąd.
Chciał
jeszcze coś wyjaśnić, ale lufa karabinu, wbita krótkim,
gwałtownym ruchem wprost w jego
brzuch, odebrała mu oddech i
możliwość wyjaśnienia czegokolwiek. Zgiął się wpół i opadł
na
kolana.
polską stronę podwórka. - Zaraz nasi zaczną natarcie
i wtedy znajdziemy się między młotem a
kowadłem.
powoli staje na nogi, opierając się o ścianę. - Sam
złożę mu meldunek. Zwijaj się stąd.
pistoletu.
to kiedyś nastąpi.
wykonał
szeroki obrót prawym ramieniem i trafił go kolbą prosto w
szczękę. Enkel upadł na
wyłożoną płytkami podłogę.
Enkela. - Jak wy to robiliście? Robiłeś za mamę czy
tatę? A może zamienialiście się rolami? No
powiedz, Klaus,
jak to robiliście? Było ci z nim lepiej niż z dziewczynami? A
może ty nigdy nie
miałeś dziewczyny?
sprawił, że z bólu zakręciło mu się w głowie. Nie
słyszał już nawet, że na zewnątrz rozpoczęła się
prawdziwa
kanonada.
ściągnął pasek, zawijając go sobie pod lewym
nadgarstkiem. - Smutna sprawa. To nie mogło być
przyjemne.
Herman Frink nie był chyba zbyt dobry w te klocki. Nawet ten stary
zapijaczony pedał,
generał Schlissen, wykopał go ze swojego
łóżka.
do generalskiej sypialni, ale chyba się nie
spisał, bo go za to powiesili.
Chciał obciągnąć samemu generałowi, ale nie
był w tym chyba tak dobry, aby zadowolić starego
Schlissena. Frink swoją
ostatnią noc w życiu spędził z generałem Schlissenem i sam
wiesz, jak się
Kolejne kopnięcie sprawiło, że
Enkel na moment stracił orientację, gdzie jest i co się
wokół
Na podwórku wybuchł granat,
mury budynku zatrzęsły się echem eksplozji.
Poproś mnie - rozkazał
szeptem Bommel, opierając karabin o biodro. - Poproś mnie o
życie.
Spierdalaj - syknął Enkel ze
złością. - Spierdalaj, sukinsynu!
Bommel oparł palec o spust,
wodząc lufą karabinu za wijącą się u jego stóp, ledwie
widoczną
Bommel przetoczył się przez
prawe ramię, spróbował wstać, wspierając się o ścianę, ale
Enkel
Bommel wyprostował się,
splunął, powoli przeładował karabin, z pogardą patrząc na
leżącego
Zdychaj, skurwysynu.
Eksplozja zatrzęsła całym
budynkiem, ściany zadrżały, aby zaraz pęknąć na tysiąc
kawałków.
Ten chyba jeszcze żyje -
usłyszał gdzieś w oddali.
Poczuł na twarzy czyjś dotyk,
niecierpliwe silne palce przetarły jego wargi i powieki.
Krople
Ktoś złapał go pod ramię,
siłą próbując podnieść go z podłogi. Syknął. Całe jego
ciało
Enkel spojrzał za siebie i
rozpoznał masywną sylwetkę Bommela, który zamiast głowy
miał
Kim jesteś?
Starszy strzelec Klaus Enkel. -
Enkel dziękował w myślach opatrzności, że wciąż miał
na
Jasna cholera, z Bommela
została tylko plama - odezwał się ktoś w ciemnościach. - To
ten
Nie jestem dezerterem! -
odezwał się Enkel, usiłując ignorować ból pulsujący z obitej
nerki i
Co mamy z nim zrobić, panie
kapitanie?
to skończyło. Stary pierdziel kazał go
powiesić.
niego dzieje. Otrzeźwiła go fala bólu pulsująca ze
stłuczonej nerki.
w ciemności postacią. Enkel zwinął się, wyrzucił
nogi przed siebie, próbując podciąć Bommela.
Padł strzał.
Kula uderzyła o posadzkę, odbiła się od płytek rykoszetem i
trafiła w ścianę korytarza.
Bommel upadł na plecy,
spróbował przeładować broń, ale dłonie Enkela zacisnęły się
na lufie
karabinu. Bommel zaparł się jedną nogą o podłogę,
drugą wyrzucił przed siebie, starając się trafić
przeciwnika
obcasem w czoło. Wyrwał karabin z uchwytu, odchylił ramiona do
tyłu i wymierzył
szeroki cios kolbą. W ciemności rozległ
się cichy jęk i opór Enkela zmalał.
nie dawał za wygraną, starając na powrót obalić go
na podłogę. Bommel pochylił się, rozstawił
szerzej nogi i
wziął szeroki zamach. Kopnął, wkładając w uderzenie siłę
całego ciała. Enkel stęknął
i padł bez czucia.
u swych stóp mężczyznę. Podniósł karabin,
pochylił się, niemal wciskając lufę w plecy ciężko
oddychającego
Enkela.
Huk przetoczył się od parteru aż po dach,
wymiatając z ram resztki szyb. Korytarz wypełnił się
gęstą
mgłą dymu, sadzy, wirującego tynku i gęstego kurzu. Ostatnią
rzeczą, jaką zapamiętał
skulony na podłodze Enkel, był
nagły błysk, odgłos grzmotu i ból wywołany falą ostrych
jak
szpilki kawałków tynku i muru uderzających w jego twarz.
Zaraz po tym lepki pył zakleił jego
oczy i usta.
wody padły na jego czoło i policzki. Rozchylił usta,
łapczywie próbując uchwycić drobinki
wilgoci. Czyjeś ręce
podstawiły mu blaszaną manierkę, chciwie pił chłodny płyn o
metalicznym
posmaku.
promieniowało tępym, przejmującym bólem. Otworzył
oczy, ale zaraz opuścił powieki, oślepiony
plątaniną
świateł wypełniających korytarz. Światła ręcznych wojskowych
latarek omiatały
pokruszone mury, podłogę zawaloną gruzem i
jego samego. Jeden z żołnierzy oświetlił ciało
zwinięte w
nienaturalny sposób pod przeciwległą ścianą.
ciemnoczerwoną, wilgotną bryłę.
sobie regulaminową wojskową bluzę, dzięki czemu ktoś
podjął trud zadawania pytań, zamiast od
razu pociągnąć
za spust.
dezerter, o którym wspominał Franz.
rozciętego czoła.
Saperzy będą podkładać
ładunki pod kolejną ścianę - rozkazał dowódca. - Tego
dezertera
Nie jestem dezerterem -
spróbował raz jeszcze Enkel, uwięziony w uchwycie
dwóch
Dowódca w polowej kurtce
Wehrmachtu podszedł bliżej i uśmiechnął się złośliwie.
A to ciekawe - powiedział,
mrużąc oczy. - Kapitan Rainer wczoraj zdezerterował w
obawie
Chlebowski szedł w stronę
Starego Miasta krokiem pełnym werwy, z podnieceniem
Z zamyślenia wyrwał go nie
warkot silnika niemieckiego bombowca, zataczającego kolejne
To pan? - Nowak wyglądał na
zdziwionego. - Jasna cholera!
Coś się stało? - Zdziwiony
Chlebowski uniósł brew.
Nie. - Nowak machnął ręką.
- Myślałem, że to ktoś inny. Czekam na kogoś.
Musimy porozmawiać.
Mówię przecież, że na kogoś
czekam. - Nowak zmrużył przekrwione, zmęczone oczy. - Nie
To ważne.
Odwal się pan, dobra? Do
widzenia!
Nowak spróbował przymknąć
drzwi, ale Chlebowski zrobił krok w przód, nastąpił nogą
na
Co pan robisz?
Musimy porozmawiać!
Gówno tam musimy - warknął
Nowak i chwycił Chlebowskiego za poły marynarki. Był
Chlebowski zacisnął dłonie na
nadgarstkach przeciwnika. Wiedział, że nie ma szans w
Oddał pan powstańcom swój
zapas kontrabandy? - zapytał, próbując przełamać napór
ramion
powinniśmy zastrzelić na miejscu, ale może ktoś
będzie chciał go przesłuchać. Weber, Grinn,
odprowadźcie
go na tyły.
żołnierzy, ciągnących go w stronę świeżo wybitej
wyrwy w ścianie korytarza. - Zostałem
przydzielony do grupy
operacyjnej kapitana Rudolfa Rainera.
przed oskarżeniem o zdradę Trzeciej Rzeszy!
wymalowanym
na twarzy i nieobecnym wzrokiem, nie zwracając uwagi na wybite okna
mijanych
kamienic, mury naznaczone śladami po kulach,
regularne, cierpliwe wystrzały niemieckiej artylerii
ani
niesiony wiatrem od Wisły swąd pożarów. Szedł z rękoma
wciśniętymi w kieszenie podartej
marynarki, czując to samo,
co czuł za każdym razem, kiedy przemierzał korytarz
warszawskiego
sądu w drodze na kolejną rozprawę lub w
zaciszu swej kancelarii układał plan przesłuchania
szczególnie
ważnego świadka. Gdyby którakolwiek z mijających go osób
spojrzała w jego twarz,
dostrzegłaby wyraz skupienia i
ekscytacji bijący z oczu schowanych za grubymi szkłami, ale
żadna
z nich - matka z dwójką dzieci przemierzająca ulice w
poszukiwaniu schronienia ani młoda
łączniczka niosąca
meldunek przeznaczony dla dowódcy oddziału, który dzień
wcześniej zginął
wykrwawiony w obronie jednej z barykad -
nie zwróciła uwagi na wychudzonego, przygarbionego
mężczyznę
w okularach.
koło
nad miastem, ale widok znajomej okolicy. Kamienice na Bielańskiej
wciąż wyglądały na
nienaruszone, chociaż okna na parterze
wypełniono workami z piaskiem. Wbiegł na pierwsze
piętro i
zapukał do mieszkania po lewej stronie. Ledwie opuścił dłoń, a
drzwi otworzyły się
gwałtownie i w progu stanął półnagi
mężczyzna. Zawiało trawionym alkoholem. Chlebowski
dopiero
po chwili rozpoznał Jaśka Nowaka: naga klatka piersiowa,
zmierzwione włosy, zmęczona,
nieogolona twarz sprawiały, że
cwaniak i kombinator nie emanował już tak wielką
pewnością
siebie.
mam
czasu.
próg i odepchnął mężczyznę do tyłu.
cięższy
i silniejszy, odzyskał równowagę, zaparł się mocno i uderzył
nieproszonym gościem o
ścianę. - Spadaj pan, bo nie ręczę
za siebie! No już! Wynocha!
fizycznej
konfrontacji z Nowakiem.
Nowaka. - Mówię o tym pańskim składziku w piwnicy,
za ścianą z cegieł? Oddał pan wszystkie
konserwy i zapas
alkoholu?
Zamknij się!
No dalej, niech pan się
wścieka! Zróbmy jeszcze większy hałas! Zaraz ktoś z oddziału,
który
Nowak niechętnie opuścił
ręce.
Czego pan chcesz ode mnie? -
zapytał, ciężko dysząc. Widać było, że pił całą noc, jego
nalana
Kilka dni temu widziałem, jak
wynosi pan do piwnicy paczki z akcyzą składu tytoniowego
na
Nowak zaśmiał się nerwowo.
Odwrócił się, podszedł do stolika, sięgnął po szklankę.
Chcesz zarobić parę groszy,
tak? Chcesz swojej działki?
Nie interesuje mnie twój
trefny towar! Interesuje mnie ten skład!
O co ci chodzi?
Skład podlegał ścisłej
kontroli niemieckich służb skarbowych, ale ty w jakiś sposób
zdołałeś
Nowak wzruszył ramionami.
Co z tego? Potrzebujesz
papierosów? Dam ci je. Choćby całą skrzynkę.
Wyciągnąłeś całą skrzynkę
z magazynu składu tytoniowego na Kaliskiej - ciągnął
dalej
Co ty kombinujesz?
Mam rację? Wiesz, jak się tam
dostać?
Choćby nawet... Co chcesz
stamtąd zabrać?
Nic.
Nic?
Nic. Ja chcę się tam dostać
i ty mi w tym pomożesz.
Nowak otworzył szeroko oczy,
spojrzał na Chlebowskiego i roześmiał się na cały głos.
Oszalałeś! Zawsze wiedziałem,
że coś z tobą jest nie tak, ale teraz to naprawdę
postradałeś
Posłuchaj mnie uważnie. -
Chlebowski zniżył głos. - Nie mam dla kogo żyć. Jeżeli umrę,
nikt
Chcesz umrzeć dla tej twojej
sprawy? - Nowak napełnił usta samogonem.
Tak - twardo odpowiedział
Chlebowski. - Nie mam już innego powodu, aby żyć. Nie mam
też
Nowak przełknął głośno i
odstawił szklankę.
Nie pomogę ci - powiedział
cicho. - Czekam na kogoś, kto wyprowadzi mnie z miasta. Nie
Chlebowski pokręcił głową.
Nie pozwolę ci na to.
przyjęła pod swój dach pani Waleria, postanowi
sprawdzić, kto się tu awanturuje! Zaraz ich
zaprowadzę do
piwnicy i pokażę pańską skrytkę. Wie pan, co mogą z panem
zrobić za ukrywanie
jedzenia? Może nic... A może nawet
powieszą. Nie wiem. Z całą pewnością zarekwirują jednak
to,
co tam znajdą.
twarz naznaczona była czerwonymi plamami, a z każdym
oddechem wydalał z siebie smród
samogonu.
Kaliskiej.
wynieść towar z magazynu. Może się zdarzyć,
że zatrudnieni tam robotnicy wynoszą papierosy na
sztuki lub
nawet paczki, ale ty miałeś całą drewnianą skrzynkę.
Nienaruszoną skrzynkę papierosów
z emblematem składu!
Żaden robotnik nie jest w stanie wynieść z magazynu całej
skrzynki. Tobie
się udało!
Chlebowski, unosząc palec w geście prokuratora
sposobiącego się do schwytania oskarżonego na
jakiejś
nieścisłości w zeznaniach. - To oznacza, że znasz sposób na
to, aby dostać się
niezauważonym do tego magazynu!
zmysły. To przeklęte miasto lada chwila
zostanie zrównane z ziemią, albo przez Niemców, albo
przez
Ruskich, ludzie giną na ulicach od bomb i kul, a ty tak po prostu
chcesz, żebym pomógł ci się
dostać do jakiegoś magazynu?
nie będzie po mnie płakał, ja sam też nie mam za kim
płakać. Mam jednak jeszcze do załatwienia
pewną sprawę i
zrobię wszystko, aby doprowadzić j ą do końca.
lepszego powodu, dla którego mógłbym umrzeć.
mam
zamiaru tu ginąć. Niech ci głupcy wyrzynają się wzajemnie,
mnie to nie interesuje. Jutro już
będę poza Warszawą.
Twoja sprawa jest tak ważna,
że poświęcisz dla niej życie nas obu?
Tak. Poświęcę dla niej
wszystko. Nas obu. Ciebie.
Bóg jeden wie, czy ten skład
jeszcze stoi. Niemcy wciąż bombardują. Nie opuszczę
Starego
Chlebowski przymknął oczy.
Odwrócił się w jednej chwili na pięcie i energicznie podszedł
do
Panie Antoni?
Schodząc na parter, słyszał
za sobą kroki wystraszonego Nowaka. Z tego co pamiętał,
pani
Panie Antoni!
Chlebowski zbiegł na parter,
rozejrzał się i uniósł ramię, chcąc zastukać pięścią w
drzwi.
Pani Antoni, miej pan litość!
Chlebowski obrócił głowę.
Skład na Kaliskiej, panie
Nowak - szepnął.
Zabije pan nas obu!
Za drzwiami słychać było
jakiś ruch.
Skład na Kaliskiej!
Dobrze, na litość boską,
dobrze. Zabiorę tam pana!
Odsunęli się na schody, Nowak
złapał Chlebowskiego za ramię i pociągnął za sobą na górę.
Panie Nowak, to chyba nie w tę
stronę!
Co?
Nie w tę stronę - spokojnie
powtórzył Chlebowski. - Ma mnie pan zaprowadzić do składu
na
No ale chyba nie teraz!
Teraz.
Nowak odwrócił się
gwałtownie.
Teraz? Nie słyszysz pan, co
się dzieje na mieście? Szwaby walą jak opętani, a tam jest
jeszcze
Nie mam czasu, panie Nowak.
Pójdziemy teraz. Podprowadzi mnie pan pod przejście do
Nowak przymknął oczy, przetarł
dłonią spocone czoło, wbił opuszki palców w nabrzmiałe
Panie Antoni - odezwał się
cichym głosem - spodziewam się dziś wizyty, która jest dla
mnie
Skład tytoniowy na Kaliskiej -
powiedział spokojnie Chlebowski. - Zaprowadzi mnie pan
Co tam jest, do jasnej cholery,
że chce pan za to umrzeć? - Nowak uderzył pięścią w
stalowe
Miasta, tu jest jeszcze bezpiecznie, ale tam... Nie
pomogę ci.
drzwi, szarpnął gwałtownie za klamkę i wyszedł na
schody.
Waleria oddała dół do dyspozycji dowództwa oddziału.
Wiedział, że ujawnienie składu w piwnicy
może narazić
Nowaka nawet na śmierć: nie dość, że nie oddał swojego zapasu
żywności, to jeszcze
niektóre artykuły, choćby niemieckie
konserwy wojskowe, wskazywały, że w swoich interesach
musiał
skutecznie układać się z okupantem. To mogło się skończyć
szybko wykonanym wyrokiem,
egzekwowanym gdzieś w sąsiedniej
bramie, ale nie miał wyjścia. Liczyła się tylko sprawa
zdrady
Klimowicza i śmierć radiotelegrafistki.
Nowak chwycił go za nadgarstek.
Kaliskiej.
gorzej! Pójdziemy wieczorem, po zmroku.
składu,
a potem wróci do siebie czy gdziekolwiek indziej. Muszę tam być
najszybciej jak się da.
powieki.
Żyła na jego skroni mocno pulsowała.
bardzo ważna. Ta wizyta może być ważna dla nas obu.
Sam pan widzi, co tu się dzieje. To miasto
jest stracone.
Cała ta awantura miała trwać najdalej dwa dni, ale prawda jest
taka, że Niemcy nas tu
zatłuką. Zatłuką jak szczury!
Wypalą ogniem, pogrzebią w zgliszczach, zaduszą, zasypią
bombami.
Tego miasta już nie będzie. To miasto zamieni się
w cmentarz, ale my nie musimy tu umierać. Mam
środki, znam
pewnych ludzi... Moi przyjaciele mogą mnie stąd wyciągnąć.
Obaj możemy się stąd
wydostać. Najdalej za godzinę...
tam,
wskaże wejście do magazynu i będzie pan wolny.
okucie barierki.
Wszystko - odparł Chlebowski,
patrząc mu ze spokojem w oczy. - Wszystko, co ma w tej
Wrócili na piętro, Nowak
wyszukał notes, z którego wyrwał kartkę i zapisał na niej kilka
słów.
Minęło południe, nawet
najmniejszy obłok nie zakłócał błękitu nieba. Na ulicach nie
spotkali
Przy jednej z barykad powstaniec
w niemieckim hełmie chciał ich zawrócić, ale Chlebowski
Idziecie na własną
odpowiedzialność. - Powstaniec pokiwał głową i podparł się
na starej
Sforsowali barykadę, wdrapując
się na hałdę krzeseł, starych szaf, wyciągniętych nie
wiadomo
Chlebowski trzymał się blisko
Nowaka. Znał dobrze okolicę, ale obawiał się, że handlarz
w
Byli już niedaleko. Strzały
słychać było zewsząd, ale oni nie widzieli ani swoich, ani
wroga.
To tam. Stary internat.
Południowa ściana bezpośrednio przylega do składu
tytoniowego.
Rzeczywiście, od strony
Kaliskiej dobiegała ich nieustanna burza niekończących się serii
z
Do piwnicy wejdziesz okienkiem
do wsypywania węgla - mówił dalej Nowak. - Przejdziesz
Chodź ze mną. Pokażesz mi to
przejście i będziesz...
Nie - warknął Nowak. - Dalej
idziesz sam.
Mieliśmy umowę!
Gówno nie umowa. - Nowak
podniósł się ze sterty gruzu, powoli się cofnął i wyszedł
na
Chlebowski przekręcił się na
plecy i patrzył, jak Nowak, zgięty niemal wpół, pochylony
do
chwili
dla mnie jakąkolwiek wartość.
Wsunął papier w szparę we framudze i wyszli z
budynku.
zbyt wielu ludzi, zniknął gdzieś widoczny jeszcze
dzień wcześniej entuzjazm, choć w wielu oknach
wciąż
powiewały polskie flagi. Śródmieście było spokojne, ale
powietrze wciąż wibrowało od
wystrzałów z innych dzielnic.
szybko
wymyślił historię o siostrzenicy czekającej samotnie w
mieszkaniu gdzieś w okolicach Alei
Jerozolimskich.
myśliwskiej fuzji. - Tam jest teraz naprawdę
gorąco.
skąd zmurszałych desek, obity pluszem fotel i pianino
i ruszyli dalej, starając się nie zwracać uwagi
na coraz
bliższe echa wystrzałów, zapach spalenizny i niesiony wiatrem
swąd zgliszcz. Tu już nie
było wywieszonych flag, były za
to postrzępione wyrwy w ścianach kamienic, samotne mury
otoczone
pryzmami osmalonych cegieł, poskręcane ciała leżące wzdłuż
chodnika, wszechobecne
ślady kul i odpryski po odłamkach,
smród rozkładu i pustka wymarłych podwórek.
pewnym momencie postanowi niepostrzeżenie wrócić na Stare
Miasto. Nowak parł jednak do
przodu, popędzany gestami
Chlebowskiego, pulsującym w żyłach alkoholem i chęcią
jak
najszybszego powrotu do mieszkania, gdzie spodziewał się
odwiedzin jednego ze swych przyjaciół.
Obeszli północne
Śródmieście wzdłuż Grzybowskiej, minęli barykady blokujące
wylot Cieplej i
Żelaznej. Dotarli w pobliże Browaru
Haberbuscha.
Przemykali tuż przy murze, szukając schronienia w
bramach i klatkach schodowych. Dobiegli do
niskiego budynku, w
który musiała trafić bomba lotnicza lub pocisk artyleryjski,
połowa domu
zmieniła się w kupę strzaskanych cegieł i
tylko komin stał nienaruszony, oskarżycielsko
wymierzony
gdzieś w sierpniowe niebo. Nowak położył się na boku, wskazał
dłonią w głąb ulicy.
Przejście biegnie z piwnicy internatu, przez
kotłownię, do pomieszczeń gospodarczych składu. Ale
tam
coś się dzieje. Grzeją jak cholera!
karabinów maszynowych.
na
południową stronę, odszukasz drewniane skrzynie, w których
kiedyś trzymali ziemniaki. Za
jedną z nich jest przej ście
do kotłowni składu.
chodnik. - Powinienem dać ci w pysk za ten szantaż, ale
nie mam na to czasu. Wynoszę się z tego
przeklętego miasta,
a ty rób, co chcesz. Idź choćby do samego diabła!
ziemi, biegnie na zachód, w stronę Starego Miasta.
Przeciął już ulicę i skierował się w stronę
bramy po
drugiej stronie, kiedy rozległa się krótka seria z automatu.
Nowaka ścięło z nóg, upadł na
ziemię, szaleńczo drapiąc
obcasami o trotuar. Chlebowski zdębiał. Z drugiej strony
wyjechał
samochód opancerzony ze znakiem czarnego krzyża.
Strzelec, z karabinem przyciśniętym do
ramienia, mierzył w
zwijającego się w konwulsjach Nowaka, ale to siedzący obok
kierowcy oficer
podniósł się z miejsca,
wsparł ramię na przedniej szybie, wymierzył z pistoletu i
wystrzelił dwa
Chlebowski poczuł silny skurcz
w brzuchu, a po plecach i karku przebiegł mu dreszcz. Leżał
Oddychał powoli, ostrożnie
wciągając nosem zapach kurzu i pyłu. Starał się
nabierać
Słyszał coraz bliższy szum
silnika i szelest opon powoli toczących się po jezdni.
Stać - usłyszał krótkie
polecenie oficera.
Samochód zatrzymał się na
włączonym silniku. Chlebowski chciał zerwać się z miejsca i
biec
Sprawdźcie ciało!
Ktoś zeskoczył ciężko na
ziemię. Odgłos podkutych butów.
Nie ma broni.
To cywil - głos oficera
wyraził zdziwienie, a może nawet znudzenie. - Myślałem,
że
Krótki, głośny szczęk
przeładowywanego karabinu maszynowego.
Chlebowski czuł, że dłużej
nie wytrzyma. Zaciskał zęby, ale stopy, zupełnie
nieposłuszne,
Kierowca wrzucił bieg, skrzynia
szczęknęła ciężko, ale Chlebowski nie zwrócił na to
uwagi,
razy. Nowak wyprostował się gwałtownie, a
jego nogi znieruchomiały.
na
kupie osmalonych cegieł, bez możliwości ukrycia się przed
wzrokiem Niemców. Samochód
wolno jechał ulicą, coraz bliżej
niego. Nie miał szans uciec w prawo, bo od podwórka odcinała
go
wciąż stojąca ściana budynku, nie mógł też zagrzebać
się w gruzie. Wyraźnie słyszał pracujący
silnik samochodu
i komendy oficera, nakazujące kierowcy jechać powoli. Mógł
zrobić już tylko
jedno. Bezwładnie przetoczył się w lewo,
osuwając się twarzą w szorstkie płyty chodnika. Dokoła,
na
całej długości ulicy, aż do budynku dawnego internatu, leżały
ciała kobiet i mężczyzn w
cywilnych ubraniach. Mógł liczyć
tylko na to, że Niemcy uznają go za kolejnego trupa
zalegającego
na ulicach walczącej Warszawy.
niewielkie ilości powietrza, aby nie zdradzić się
poruszeniem pleców.
jak najdalej stąd, bijące jak oszalałe serce próbowało
pompować większą ilość powietrza, ale
zacisnął tylko
zęby i zmusił płonące z wysiłku płuca do ledwie zauważalnych
oddechów. Nie
panował już nad swoim organizmem. Czuł, jak
nogawka spodni nasącza się czymś ciepłym.
załatwiliśmy już wszystkich, a ci, którzy zdołali
uciec, pochowali się po piwnicach.
jakby należały do kogoś innego, drżały
coraz bardziej. Jeszcze chwila, a zupełnie straci panowanie
nad
swoim ciałem. Z wysiłkiem zebrał myśli, próbując przenieść
się w inne miejsce i inne czasy.
Przypomniał sobie swoją
pierwszą rozprawę, pierwsze przemówienie przed sądem, pierwszą
mowę
obrończą. Przywołał wspomnienie twarzy mecenasa
Rozwadowskiego, swojego patrona i
prawdziwego mentora. Zacisnął
powieki i pomarszczone oblicze Rozwadowskiego zmieniło się
w
młodszą, gładko ogoloną twarz, naznaczoną siatką
bladoczerwonych piegów. Chlebowski miał
przed oczami twarz
Andrzeja Klimowicza, człowieka, który uwiódł mu żonę, zabrał
mu wszystko,
co miał najcenniejszego, pozbawił sensu życia,
a teraz zdradził sprawę, której obaj służyli, i
doprowadził
do śmierci młodej radiotelegrafistki. Chlebowski odciął się od
całego świata, skupiony
na szczupłej piegowatej twarzy,
niewielkim nosie, jasnobłękitnych oczach i krótko
przyciętych
rudych włosach Klimowicza. Nic innego teraz nie
było ważne. Z każdym kolejnym oddechem
zapominał o płonącej
Warszawie, kołujących nad miastem bombowcach, niemieckim
samochodzie
opancerzonym stojącym dwa metry dalej i strzelcu
leniwie wspartym na karabinie. Myślał tylko o
człowieku,
któremu chciał spojrzeć w oczy i rzucić w twarz słowa
oskarżenia. Nic więcej się nie
liczyło. Uspokoił oddech,
znieruchomiał, pogrążony w myślach.
dopiero po długiej chwili zorientował się, że
samochód odjechał. Jeden z pobliskich budynków
zajął się
ogniem, wiatr ciągnął za sobą warkocz tłustego, unoszącego się
tuż nad ziemią dymu,
smród palonej gumy i trzask pękających
od żaru okien. Chlebowski podniósł się z chodnika i
pobiegł
w kierunku gmachu wskazanego przez Nowaka. Kopniakiem wybił dyktę
przykrywającą
okienko do zwału węgla, padł na kolana i
przecisnął się przez ciasny otwór. Upadł w ciemność.
Piwnica
śmierdziała wilgocią i stęchlizną. Po omacku ruszył przed
siebie. Dotarł do końca
pomieszczenia i uważnie badał
ścianę, obmacując palcami każdą pokrytą pajęczynami
cegłę.
Potknął się o coś, upadł, długą chwilę szukał
w ciemnościach okularów. Nałożył szkła na nos,
ruszył dalej, aż do samej
ściany, zawrócił, raz jeszcze przeszukując każdy metr muru, aż
zaczepił o
Wyszedł na kolejną
kondygnację. Wystrzały były głośniejsze, ciemność przeszła w
półmrok
Nie strzelać! - wrzasnął.
Ktoś ty? - rozległo się
gdzieś z góry.
Chlebowski zawahał się.
Przychodzę do Klimowicza. Idę
ze Starówki!
Jak się tu dostałeś?
Jesteśmy otoczeni.
Znam przejście pod ulicą.
Wstawaj, ale powoli, z
podniesionymi rękami!
Chlebowski posłusznie podniósł
się z ziemi, unosząc wysoko dłonie. Spomiędzy regałów
Co tu robisz? - zapytał
mężczyzna z karabinem.
Muszę porozmawiać z
Klimowiczem.
W jakiej sprawie?
Mam mu coś do przekazania.
Mężczyzna z karabinem
zastanawiał się. Wciąż mierzył do Chlebowskiego, ale skinął
głową na
Leć po dowódcę.
Chlebowski odetchnął głęboko.
Był sam, nie miał przy sobie broni, nie dysponował też
żadnym
Stojący na schodach mężczyzna
opuścił broń i odsunął się, robiąc dla kogoś miejsce.
Obok
Wracajcie na górę - zarządził
Klimowicz.
Panie kapitanie... - Mężczyzna
z karabinem spojrzał na dowódcę ze zdziwieniem, ale ten
Co ty tutaj robisz?
coś nogą: sięgnął dłonią i wyczuł pod
palcami szorstkie nieoheblowane deski. Odsunął skrzynię
od
ściany. Na kolanach wczołgał się w wąskie przejście.
Po kilku metrach mógł wstać z klęczek, ale
strop wciąż
był na tyle niski, że musiał poruszać się do przodu pochylony.
Korytarz biegł teraz pod
ulicą, Chlebowski słyszał echo
wystrzałów, wytłumione kilkumetrową warstwą ziemi i
kostki
brukowej, powietrze było gęste od pyłu i w ustach
czuł ziarenka piasku. Dotarł do ściany. Wejście
od strony
składu tytoniowego musiało być zamaskowane: zaparł się nogami i
naparł na ścianę,
która ustąpiła w końcu z cichym
skrzypnięciem. Przecisnął się przez szparę i wyszedł do
palarni
obok przestawionego właśnie stalowego regału. Minął
wygaszony piec i wstąpił na wąskie
metalowe schody. Starał
się iść jak najciszej, ale mimo to w pomieszczeniu słychać było
odgłos
jego butów stąpających po stopniach.
przecinany smugami światła bijącego gdzieś z
góry. Chlebowski wyprostował się i rozglądał w
poszukiwaniu
drogi, kiedy padł strzał. Kula uderzyła tuż obok, wbiła się w
drewnianą skrzynię,
wyrzucając do góry snop drzazg.
Chlebowski rzucił się na podłogę, osłaniając ramionami
głowę.
Kolejna kula trafiła niemal dokładnie w to samo
miejsce.
wyskoczył
młody, najwyżej siedemnastoletni chłopak. Na schodach powyżej
pojawił się
mężczyzna z karabinem uniesionym przy ramieniu.
Chłopak szybko i sprawnie przeszukał
Chlebowskiego.
chłopaka.
dowodem przeciwko Klimowiczowi. Tamten z całą
pewnością był uzbrojony, a przy tym miał do
dyspozycji
ludzi, którzy nie byli skłonni uwierzyć w zdradę swojego
dowódcy.
niego pojawił się Klimowicz, w polowej bluzie
ściągniętej szerokim pasem i w wysokich butach.
Spojrzał w
dół, ale widać było, że nie rozpoznał jeszcze stojącego w
półmroku Chlebowskiego.
Zszedł kilka stopni i stanął.
Wyglądał inaczej niż wtedy, gdy utrzymywali jeszcze
stosunki
towarzyskie, w trzydziestym dziewiątym, gdy spotykali
się w grupie znajomych w kawiarniach i
restauracjach, a
Chlebowski wierzył, że to, co go łączyło z Anną, było zwykłą
przyjaźnią. Teraz,
zapewne wskutek zmęczenia i niewyspania,
jego rysy straciły na ostrości, policzki wyglądały na
nieco
zapadłe, a zawsze równo przycięte włosy były dłuższe i
bardziej zmierzwione.
odesłał
go ruchem ręki. Klimowicz zaczekał, aż obaj podwładni opuszczą
piwnicę.
Chlebowski nie odpowiedział.
Czekał na tę chwilę tak długo, że teraz chciał napawać się
nią do
Jak się tu dostałeś?
Jesteś zdrajcą - powiedział
cicho Chlebowski. - Przyszedłem tu tylko po to, żeby
powiedzieć
Zwariowałeś.
Wiem o wszystkim. O
przechwyconym meldunku. O radiotelegrafistce, która
zanotowała
Antoni, nie masz pojęcia, o
czym mówisz!
Nie mam pojęcia? Więc może
mi wyjaśnisz? Dlaczego zdradziłeś? Dlaczego zabiłeś Zosię?
Gdzieś na górze rozległ się
odgłos głośnej eksplozji, po nim kolejne, w równych odstępach
czasu. Budynek zatrząsł się w
posadach, z sufitu opadła chmura białego, gryzącego płuca
pyłu.
Nie masz pojęcia, o czym
mówisz - powiedział, patrząc twardo w oczy Chlebowskiego. -
Po
Dlatego chcę ci to powiedzieć
prosto w twarz - przerwał mu Chlebowski. - Jesteś zdrajcą
i
Antoni...
Nie bój się. - Chlebowski
skrzywił się z pogardą. - Nie przyszedłem cię ukarać, nie
mam
Antoni... Przysięgam na Boga,
nie wiem, o czym mówisz.
Zabiłeś ją. Po raz drugi
zabiłeś niewinną kobietę!
O czym ty, do diabła, mówisz?
- Klimowicz uderzył dłonią w barierkę. Dwie kondygnacje
Może i tak. - Chlebowski
zacisnął pięści. - Pewnie jestem szaleńcem, skoro rozmawiam
z
Kochałem ją - Klimowicz
powoli schodził po schodach - a ona kochała mnie. Być może
obaj
Nie wymawiaj przy mnie jej
imienia! - Chlebowski zrobił krok do przodu. - Nie masz do
tego
Jak to przeze mnie? Oszalałeś!
Bomba uderzyła w twoją
kamienicę! Gdyby Anna była u siebie, gdyby była w domu, nic
by
Oszalałeś, człowieku. -
Klimowicz kręcił z niedowierzaniem głową. - Ta bomba mogła
spaść
Gdyby Anna była w domu, żyłaby
do tej pory!
Zwariowałeś! - Klimowicz
zaśmiał się szaleńczo. - Zupełnie zwariowałeś. Może kiedyś
Anna
syta, nawet gdyby to była ostatnia rzecz, jaką zrobi
w życiu.
ci to prosto w twarz.
treść depeszy. O dziewczynie, którą zabiłeś.
Dziewczynie, którą wypchnąłeś przez okno, a która
potem
umierała na moich oczach.
Klimowicz złapał się za poręcz schodów, odzyskując
równowagę.
co to robisz? Antoni - ściszył głos - proszę, dokończmy
tę rozmowę kiedy indziej. To nie czas ani
miejsce na to. Nie
wiemy nawet, czy dożyjemy jutra. Niemcy zajmują kolejne ulice.
Otoczyli nas, a
od rana atakują również z powietrza. Możemy
zginąć tu obaj...
mordercą. Dlatego że możemy zginąć obaj, dlatego że
wokół nas giną całe setki, że przestaliśmy
już zwracać
uwagę na śmierć i zabijanie. Dlatego że tamta dziewczyna
umarła, trzymając moją
dłoń, i jeżeli zginiemy, nikt nie
będzie pamiętał o jej śmierci. Nawet jej morderca.
broni. Nie będę też przekonywał twoich ludzi, że
służą pod rozkazami zdrajcy. Przyszedłem tutaj,
żeby
powiedzieć ci prosto w twarz, że jest ktoś, kto wie o twojej
zbrodni i nigdy jej nie zapomni.
Jestem to winien tej
dziewczynie.
wyżej,
w stronę bronionego przez powstańców budynku posypały się
kolejne bomby, ulica
falowała od podmuchów eksplozji, ale
żaden z obu mężczyzn nie zwrócił na to uwagi. - Mówisz
o
Annie, tak? Sugerujesz, że zginęła przeze mnie? Jesteś
szaleńcem!
tobą. Ale to ty jesteś mordercą i zdrajcą!
ją kochaliśmy, ale ty w pewnym momencie o niej
zapomniałeś. Anna odeszła, bo ją zostawiłeś.
Chciałeś
być najlepszy, liczyły się kolejne wygrane sprawy, kolejne
procesy, poklask gazet i
szacunek palestry. Liczyła się
tylko twoja praktyka i kancelaria. Anna została sama. Zostawiłeś
ją
dla swojej pracy.
prawa! To przez ciebie zginęła!
się nie stało.
gdziekolwiek. Gdziekolwiek! Cała Warszawa płonęła!
należała do ciebie, może kiedyś cię kochała, ale
wtedy, w trzydziestym dziewiątym, była ze mną.
Kochała mnie. - Słowa
Klimowicza ginęły w seriach eksplozji, wokół nich wirowały
drobinki
Ukradłeś mi żonę, zdrajco!
- Chlebowski ruszył przed siebie z zaciśniętymi pięściami,
choć
Klimowicz sięgnął do pasa,
wyszarpnął z kabury pistolet. Przeładował i wymierzył.
Stój!
Chlebowski zawahał się. Od
Klimowicza dzieliły go niespełna dwa metry. Fundamenty
Klaus Enkel szedł między dwoma
żołnierzami prowadzony przez oficera, nie bardzo wiedząc,
Oficer przeprowadził ich przez
wąskie podwórko do kamienicy. Nie trudzili się wchodzeniem
Podeszli pod narożną piętrową
kamienicę, przed którą straż pełnili żołnierze z
Dywizji
Oficer wrócił po kilku
minutach, stanął w drzwiach i gestem nakazał strażnikom
wprowadzić
tynku i płaty odpadającej ze ścian farby. -
Straciłeś ją na własne życzenie! Najpierw odeszła od
ciebie,
a dopiero później związała się ze mną! Tak naprawdę to ty ją
zostawiłeś. Dla swojego
prawa, dla sprawiedliwości, dla
kolejnych spraw!
przez oblepione ceglanym pyłem szkła okularów
niewiele już widział. - Zabrałeś ją, a później
zabiłeś!
budynku
drżały, ściany się trzęsły, a z każdym kolejnym wybuchem
pokrywająca je siatka pęknięć i
rys powiększała się o
kolejne nitki. Spojrzał w twarz Klimowicza i nieruchomą lufę
pistoletu.
Przypomniał sobie smutne spojrzenie Anny, widok
płonącej od bomb kamienicy, z której chciał ją
wyciągnąć.
Przypomniał sobie nieme spojrzenie Zosi, umierającej z palcami
zaciśniętymi na jego
dłoni. Opuścił wzrok i rzucił się
do przodu, mierząc ramionami w nogi Klimowicza.
czy
szum i dzwonienie w jego głowie wywołane były niedawną eksplozją
wysadzanej przez
saperów ściany, czy też wiadomością o
zdradzie Rainera. Ten sadysta o zimnym spojrzeniu miał
być
zdrajcą? Kapitan gestapo, który sprawiał wrażenie fanatycznego
nazisty ślepo wierzącego w
misję swojego narodu, miał
zdezerterować? W takim razie jak się do tego miała śmierć
Hermana
Frinka? Jeżeli to Rainer był zdrajcą, dlaczego kazał
zabić Frinka? Czy Frink wiedział coś, co
obciążało
gestapowca? Co łączyło Frinka z generałem Schlissenem? O czym
mówił Bommel przed
śmiercią? W głowie Enkela szalało
kłębowisko myśli.
przez
klatkę schodową, przeszli zwyczajnie przez wyrwę w murze, prosto
do spalonego
pomieszczenia, które całkiem niedawno było
mieszczańskim salonem. Ruszyli dalej, przez kolejne
pokoje, na
przestrzał, za każdym razem przechodząc przez wysokie na półtora
metra dziury w
ścianach. Budynek musiał być broniony przez
powstańców i nacierające wojsko korzystało z
pomocy saperów
szturmowych, którzy wysadzali poszczególne ściany. Wyszli na
ulicę, przeszli na
drugą stronę i zagłębili się w kolejne
podwórko. Wyłożony tłuczonym kamieniem placyk
sąsiadował
z czymś, co niegdyś było skwerem: na wąskiej, zrytej pociskami
połaci trawy Enkel
zauważył coś, w co w pierwszej chwili
nie mógł uwierzyć: sięgający wyżej niż jego głowa nasyp
z
ludzkich ciał, kobiet i mężczyzn, bezładna plątaninę
rąk i nóg, wygiętych w nienaturalnych
pozycjach korpusów i
splamionych błotem włosów, ciągnącą się dobre dwadzieścia
metrów, aż do
muru kolejnego budynku. Przystanął, ale jeden
z prowadzących go żołnierzy uderzył karabinem w
jego ramię.
Przyspieszył, doganiając prowadzącego ich oficera, ale wciąż
oglądał się przez ramię
na wał utworzony ze zwłok.
Widział już kiedyś coś takiego, na froncie, wśród śniegów
Ukrainy, ale
tam ścięci przez ogień karabinów maszynowych
leżeli polegli w czasie szturmu czerwonoarmiści.
Nie
spodziewał się, że zobaczy coś takiego tutaj, w samym centrum
europejskiego miasta. Oderwał
wzrok od wygiętej jak uschła
gałąź drobnej kobiecej ręki, dziękując opatrzności, że nie
miał w
żołądku niczego, czym mógłby zwymiotować.
Pancernej „Hermann Goring”. Oficer nakazał im
czekać na chodniku, a sam zamienił kilka słów ze
strażnikiem
i wszedł do środka. Enkel poprosił jednego z eskortujących go
żołnierzy o papierosa,
ale ten odmówił, kręcąc głową.
Enkel westchnął i spojrzał w górę, powietrze przepełnione
było
zapachem spalenizny, gdzieś wysoko, między chmurami, na
nocnym niebie pojawiły się sylwetki
samolotów bojowych.
Enkela do środka. Weszli na piętro, gdzie przed
drzwiami jednego z mieszkań stało dwóch
kolejnych wartowników. Drzwi
były otwarte. Przez korytarz przeszli do przestronnego pokoju,
z
Zostawcie nas samych -
zarządził mężczyzna spoglądający przez okno na płonącą
Warszawę i
Jak się nazywacie?
Starszy strzelec Klaus Enkel.
Wiecie, co wam grozi za
dezercję? Powinienem was rozstrzelać!
Enkel przygryzł wargę, w
dalszym ciągu stojąc wyprostowany jak struna, z wypiętą piersią
i z
Porucznik Daum zameldował -
mówił dalej podniesionym głosem mężczyzna z monoklem w
Tak jest. Kapitan Rainer
wyciągnął mnie z aresztu.
Tak? - Zdziwiony mężczyzna
uniósł siwą brew. - A do czego kapitanowi gestapo potrzebny
Enkel zawahał się.
Z tego co wiem, kapitan Rainer
był zainteresowany moją znajomością języka polskiego.
Mężczyzna pokiwał ze
zrozumieniem głową, a siedzący przy stole kapitan uderzył
palcami w
klawisze maszyny. Przerwało im
krótkie energiczne pukanie, do środka wszedł młody oficer,
który
Pilna depesza dla generała
Schlissena.
Mężczyzna z monoklem odebrał
wiadomość, pozwolił odejść posłańcowi, rozerwał papier
i
Generał wyjął zapałkę,
zapalił papierosa i tą samą zapałką podpalił depeszę.
Podszedł do okna i
Mówicie więc, że Rainer
kierował się w stronę centrum miasta, tak?
Tak jest, panie generale.
Dlaczego? Dlaczego ryzykował
przedzieranie się przez linię frontu, zamiast próbować
Jak już wspomniałem, panie
generale, kapitan Rainer planował przedostać się poza linię
walk.
Zamierzał kogoś odnaleźć?
Wspominał raczej o miejscu, do
którego chciał dotrzeć.
Wiesz, co to za miejsce? Wiesz,
dokąd zmierzał ten parszywy zdrajca? Podał jakiś adres?
Enkel przypomniał sobie mapę
Rainera, pamiętał jego ołówek znaczący trasę na północ
od
Niestety nie, panie generale.
Dlaczego zamierzał się dostać
za linie wroga? - pytał dalej Schlissen, rozgniatając
niedopałek
którego wyniesiono większość mebli, zostawiając szeroki
stół i rząd dębowych krzeseł. Przy stole
siedział krótko
przystrzyżony oficer w stopniu kapitana, zajęty wkręcaniem kartki
papieru w
maszynę do pisania. W rogu, przy jednym z okien,
stał odwrócony plecami do wyjścia wysoki
szczupły mężczyzna
w polowej bluzie.
oficer wraz z żołnierzami, którzy konwojowali
Enkela, wyszli na zewnątrz. Kapitan siedzący przy
maszynie
do pisania dalej męczył się z papierem. Po długiej chwili
mężczyzna stojący przy oknie
odwrócił się: miał
pociągłą, szczupłą twarz, krzaczaste, zupełnie siwe brwi i
okrągły monokl w
lewym oku.
wciągniętym brzuchem.
oku
- że byliście członkiem grupy kapitana Rainera, czy tak?
był
aresztant?
przepisowo zasalutował i wyciągnął z mapnika złożoną
kartkę.
przebiegł wzrokiem po kartce. Enkel przełknął ślinę,
starając się maskować swoje zdenerwowanie.
Generał
Schlissen. To jego nazwisko wymienił Bommel przed śmiercią.
Człowiek, z którym
według niego Frink miał spędzić
ostatnią noc swojego życia.
wyrzucił tlący się skrawek papieru na
zewnątrz. Odwrócił się i kontynuował przesłuchanie.
Enkel
zrelacjonował dokładnie wydarzenia ostatnich dni.
Schlissen słuchał, ze spokojem paląc papierosa,
a siedzący
przy stole kapitan wytrwale zapisywał każde słowo.
wydostać
się z miasta?
Ulicę?
Słyszałeś, jaką drogą chciał się tam dostać?
głównej arterii miasta, łączącej zachodnie dzielnice ze
Śródmieściem.
kolejnego papierosa. - Chciał się tam z kimś
spotkać? Chciał kogoś odnaleźć? Dlaczego ta świnia
nie
uciekła z miasta, ale pchała się w sam środek tej przeklętej
zawieruchy?
Nie wiem, panie generale.
Rainer zabrał mnie ze sobą na wypadek kontaktu z Polakami.
Nie
Generał Schlissen odwrócił
się, wypuścił z płuc ostatni obłok dymu, wyrzucił niedopałek
przez
Herman Frink - wypalił po
prostu, nie zastanawiając się nad strategią prowadzenia rozmowy.
Co? - Schlissen uniósł brew,
a monokl wyskoczył ze swojego miejsca i zakołysał się
na
Herman Frink - powtórzył
Enkel. - To nazwisko może mieć jakiś związek z planami Rainera.
Schlissen poprawił szkło,
ruchem dłoni kazał wyjść z pokoju zdziwionemu kapitanowi.
Dlaczego tak sądzisz? Rainer
wspomniał to nazwisko?
Tak, panie generale.
Mów, co wiesz!
Słyszałem, jak Rainer
rozmawiał z jednym ze swoich ludzi - blefował dalej
Enkel,
-Tak?
Herman Frink został powieszony
w wojskowym magazynie. Słyszałem, jak o tym
Co jeszcze słyszałeś?
Enkel otworzył usta, usilnie
próbując uspokoić rozbiegane myśli.
Mów, do cholery! Mów, bo każę
cię rozstrzelać! - grzmiał Schlissen, ignorując
natarczywe
Kapitan uważał, że Frink był
agentem... - zaczął Enkel, ale przerwał mu odgłos
Generał Schlissen odwrócił
się gwałtownie, chcąc wyładować na intruzie całą
swoją
Pułkownik Radke. - Gestapowiec
stuknął obcasami i podniósł prawą rękę w
geście
Słucham? - Schlissen
poczerwieniał jeszcze bardziej, skrzydełka jego nosa drgały z
nerwów, a
Grubas z gestapo nie wyglądał
na speszonego.
Doszły nas słuchy, że
zatrzymano jednego ze współpracowników kapitana Rainera
-
Wynocha, Radke!
Panie generale - gestapowiec
mówił z miną znudzonego nauczyciela, tłumaczącego
lekcję
No właśnie. - Schlissen
skrzywił się z pogardą. - Gestapo - wypowiedział to słowo,
jakby
Radke poczerwieniał na twarzy,
po raz pierwszy zdradzając jakiekolwiek emocje.
wtajemniczył mnie w swoje zamiary.
okno. Na sąsiednim podwórku zagrzmiał karabin
maszynowy: strzelec posyłał spokojne, równe
serie, zbyt
regularne jak na ostrzał prowadzony w czasie walki. Wszyscy w
pomieszczeniu
wiedzieli, do kogo mierzył operator tego
cekaemu. Schlissen zamknął okno i skinął dłonią na
kapitana,
który wyjął kartkę z maszyny i podniósł się z miejsca. Enkel
zrozumiał, że przesłuchanie
dobiegło końca i zaraz
zostanie wyprowadzony z pomieszczenia, tracąc jedyną szansę na
rozmowę
z generałem, który mógł coś wiedzieć na temat
śmierci Frinka.
stalowym łańcuszku. - Co powiedziałeś?
spoglądając na wyraźnie zdenerwowaną twarz starego
generała. - Mówili o jego śmierci.
rozmawiali.
pukanie do drzwi. - Nie przeszkadzać! - wrzasnął
tak głośno, aby słychać go było w korytarzu. - Co
Rainer
mówił o tym przeklętym Frinku?
zamaszyście
otwieranych drzwi.
wściekłość. Do pokoju wkroczył niski, krępy
mężczyzna w szarym mundurze gestapo.
hitlerowskiego pozdrowienia. - Hans Radke. Chcę
uczestniczyć w przesłuchaniu.
biegnącymi w poprzek skroni zmarszczkami spłynęła
kropla potu. - Wynocha stąd!
powiedział, nie zwracając uwagi na wściekłość bijącą
ze wzroku siwowłosego generała. -
Chciałbym uczestniczyć w
przesłuchaniu. Ewentualnie mogę sam przesłuchać tego
człowieka,
kiedy pan już z nim skończy.
niezbyt pojętnemu uczniowi - ta sprawa dotyczy zdrady
oficera gestapo, mającego dostęp do wielu
tajnych
informacji. Jako osoba prowadząca śledztwo z ramienia naszej
organizacji jestem
upoważniony do przesłuchania aresztanta.
spluwał na podłogę. - To wasz oficer oszukiwał nas
wszystkich od pół roku i to ja odkryłem jego
zdradę.
Ponieważ zdrajca wywodzi się
z naszych szeregów, chcemy trzymać pieczę nad postępami
w
Wasza organizacja miała
trzymać pieczę nad spokojem w Warszawie, a teraz to
przeklęte
Gestapo od kilku dni znało
dokładną datę wybuchu rebelii - twardo odpowiedział Radke -
ale
Wynocha, Radke!
Żądam umożliwienia mi
przesłuchania aresztanta! Tak czy inaczej, zrobię to, za
pańską
Schlissen zacisnął zęby,
odwrócił się plecami do gestapowca, wyjął monokl z oka i
przetarł
Wyjdź na korytarz, Radke -
syknął ze złością.
Panie generale, po raz kolejny
żądam...
Zaczekaj za drzwiami. Moi
ludzie odprowadzą tego dezertera w miejsce, gdzie będziesz
mógł
Radke stuknął obcasami i
wyszedł z pokoju. Zanim zniknął za drzwiami, przyjrzał się
uważnie
Schlissen milczał, wpatrując
się z tępym uporem w ścianę. Obrócił się na pięcie, podszedł
do
Ani słowa o Frinku -
powiedział cicho. - Jeżeli tylko wspomnisz to nazwisko... Każę
cię
Schlissen opuścił pokój,
trzaskając drzwiami. Enkel wyszedł na korytarz w asyście
dwóch
Pułkownik Radke pstryknął
zwęgloną zapałką w kąt, zdjął czapkę, podwinął rękaw
koszuli aż
Możemy rozmawiać szczerze -
odezwał się przyjaznym tonem. - Na korytarzu czekają moi
Enkel skinął głową, choć
coraz mniej pojmował z tego, co się działo wokół.
Chcę wiedzieć tylko jedno -
ciągnął Radke. - Gdzie miał nastąpić kontakt?
Kontakt?
Kontakt z Rosjaninem. -
Gestapowiec wciąż uśmiechał się po przyjacielsku. - Bo
Rainer
Enkel zaciągnął się głęboko,
wypełniając płuca dymem i ciesząc się z przyjemnego
uczucia
Przepraszam, ale nie wiem, o
czym pan mówi.
Radke zaśmiał się wesoło.
No tak. - Pokiwał głową.
Pochylił się do przodu, strzepnął popiół na dywan i
jednym
Pozwól, że wyjaśnię ci
sytuację, w której się znalazłeś. W najlepszym razie
zostaniesz
śledztwie.
miasto zmieniło się w prawdziwe pole bitwy!
to Wehrmacht nie daje sobie rady ze zrywem gromady słabo
uzbrojonych cywili.
aprobatą czy bez niej! Moi przełożeni będą
interweniowali choćby na najwyższym szczeblu!
szkło wyjętą z kieszeni chusteczką.
go przesłuchać. Dam ci godzinę. Ani minuty dłużej.
Zapomnij też o dostępie do protokołów moich
przesłuchań.
twarzy stojącego pod ścianą Enkela.
Enkela i z bliska spojrzał mu prosto w oczy.
rozstrzelać. Rozumiesz?
strażników, którzy odprowadzili go do pomieszczenia
piętro wyżej. Zanim jednak zdołał się
rozejrzeć, w progu
stanął pułkownik Radke. Gestapowiec starannie zamknął za sobą
drzwi,
wskazał na stojące pod ścianą krzesło, sięgnął
do kieszeni po paczkę papierosów. Rozerwał
opakowanie i z
uśmiechem wyciągnął je w stronę Enkela. Ten łapczywie sięgnął
po papierosa. Nie
palił od kilku dni i z każdą kolejną
chwilą odczuwał coraz większy głód nikotyny. Jeszcze
bardziej
potrzebował alkoholu, ale nie odważył się poprosić
o niego gestapowca.
po naszyty nad mankietem diament z literami SD.
Wytarł dłonią czubek starannie wygolonej
głowy.
ludzie.
Nikt nie jest w stanie nas podsłuchać. Przesłuchanie nie będzie
protokołowane, a treść tej
rozmowy pozostanie wyłącznie
naszą tajemnicą. Rozumiesz mnie?
chyba jeszcze nie dotarł na miejsce?
nikotynowej sytości. Miał przeczucie, że to nie
potrwa długo.
płynnym ruchem, wciąż z uśmiechem na ustach,
wyprowadził szeroki cios na odlew. Enkel spadł z
krzesła.
oskarżony o dezercję. W najgorszym o zdradę. W
zasadzie to żadna różnica, bo tak czy inaczej
zostaniesz postawiony pod murem.
Nie dożyjesz wieczora. Jestem twoją jedyną szansą na
Radke założył ręce za plecy,
wsuwając kciuki pod szeroki skórzany pas. Wolnym krokiem
Rainer nie dotarł na miejsce -
stwierdził. - Znaleźli cię samego, w zniszczonym budynku.
Enkel wstał z podłogi,
podniósł niedopalonego papierosa i wsunął go sobie w usta.
Zaciągnął
Nie interesuje mnie kasa
Rainera - mówił dalej Radke, przechadzając się po pokoju.
-
Enkel po raz ostatni napełnił
płuca dymem i rzucił niedopałek pod ścianę. Pokiwał
przecząco
Doskonale - uśmiechnął się
Radke. - Mógłbym w ciągu trzech godzin załatwić
rozkaz
Tylko ja mogę sprawić, że
przeżyjesz. Zdajesz sobie z tego sprawę?
Enkel przytaknął ruchem głowy.
Jesteś rozsądnym człowiekiem
- mówił dalej Radke - więc nie łudzisz się, że otrzymasz
Enkel zacisnął dłonie na
kolanach, poprawił się na krześle.
Panie pułkowniku - zaczął
ostrożnie - kapitan Rainer przydzielił mnie do swojej grupy
ze
Radke stanął tuż przed
krzesłem, tak blisko, że Enkel dokładnie widział każdą żyłkę
na
Rainer wziął cię za swojego
przewodnika. - Radke z trudem tłumił narastającą wściekłość.
-
Panie pułkowniku...
Adres!
Nie byłem przewodnikiem
Rainera. Nie znam miasta, jestem tu od niedawna.
Adres!
Nie znam go. Nie mam pojęcia,
gdzie kierował się Rainer.
Radke pochylił się, opierając
masywne, owłosione dłonie na udach. Niemal dotykał nosem
przeżycie.
Zdajesz sobie z tego sprawę?
ruszył
wzdłuż ściany, do drzwi i z powrotem.
Gdyby
Rudolf znalazł osobę, której szukał, zakładam, że
zastrzeliłby cię na miejscu. Po co byłby
mu niepotrzebny
świadek?
się z rozpaczliwą zachłannością.
Jeżeli znasz miejsce, w którym ją ukrył, twoja sprawa.
Interesuje mnie tylko miejsce, do którego
chciał dotrzeć
mój szanowny kolega. - Umilkł, uważnie wpatrując się w
naznaczoną ciemnymi
smugami twarz Enkela. - Myślę, że
jesteś rozsądnym człowiekiem. Gdybyś taki nie był, Rainer
nie
skorzystałby z twojej pomocy. Dlatego będę z tobą
rozmawiał jak z osobą myślącą. Mam nadzieję,
że nie
popełniam błędu.
głową.
przekazania cię w moje ręce. Znaleźlibyśmy jakieś
ustronne miejsce, w którym
kontynuowalibyśmy rozmowę, a ten
stary pedał Schlissen zzieleniałby ze złości. Uwierz mi,
moi
ludzie znają się na wyciąganiu zeznań. Z drugiej
strony, możesz myśleć, że jeżeli zaczniesz
zeznawać
przed ludźmi generała, ocalisz swój tyłek. Gówno prawda. Nikt
nie będzie się cackał z
dezerterem w mieście, które
plonie. Gdyby nie ja, w ciągu godziny ustawiliby cię pod murem.
ode
mnie wolność. To niemożliwe. Jesteś dezerterem z niemieckiej
armii i nikt nie wybaczy ci tego
przewinienia. Nie staniesz
jednak przed plutonem egzekucyjnym. Moi ludzie odstawią cię
do
aresztu, spędzisz tam jakiś czas, aż sytuacja w
Warszawie się uspokoi, a wtedy przewieziemy cię na
Szucha.
Tam zastanowimy się, co dalej. Kto wie, może wciągniemy cię na
listę naszych
współpracowników, przydzielimy do innej
jednostki? Warunek jest jeden. Chcę znać adres, którego
szukał
Rainer.
względu na moją znajomość polskiego. Spędziliśmy ze
sobą kilkadziesiąt godzin, przesuwaliśmy
się w stronę
centrum miasta, ale po wybuchu bomby straciłem kontakt z resztą
oddziału. Nie wiem,
gdzie się kierował kapitan...
zaciśniętych pięściach gestapowca, które miał teraz
dokładnie na wysokości swojego wzroku.
Musisz wiedzieć, gdzie się kierował. Adres. Chcę znać
ten adres!
czoła
Enkela.
Chcesz zginąć, kryjąc tego
zdrajcę? Co ci z tego przyjdzie? Mogę cię uratować.
Rainer nie podał mi tego
adresu. Jechaliśmy w stronę centrum miasta. Wiem, że chciał
się
Radke, czerwony na twarzy,
wyprostował się gwałtownie, chciał coś jeszcze powiedzieć,
ale
Enkel postanowił zaryzykować.
Wiem, że sprawa Rainera miała
jakiś związek z Hermanem Frinkiem.
Radke zatrzymał się i spojrzał
za siebie.
Z kim?
Z Hermanem Frinkiem.
Kto to jest?
Enkel zdębiał. Po tym, co
usłyszał z ust generała Schlissena, spodziewał się, że
nazwisko
Herman Frink został
zamordowany przez ludzi z grupy Rainera na jego
polecenie
Radke skrzywił się.
Jaki to ma związek z
Rosjaninem?
Z jakim Rosjaninem, chciał
zapytać Enkel, ale nie mógł.
Nie wiem - powiedział zamiast
tego. - Wiem jednak, że śmierć Frinka ma coś wspólnego
ze
Adres, Enkel, adres! Tylko
adres może cię ocalić przed rozstrzelaniem!
Niestety, pułkowniku, nie mogę
panu pomóc.
Radke uśmiechnął się krzywo.
Trzy godziny, żołnierzu. Za
trzy godziny będę cię miał u siebie. Porozmawiamy za
trzy
Drzwi pokoju zamknęły się z
trzaskiem i Enkel został sam. Odetchnął głęboko, starając
się
Wychodzimy - zarządził krótko
oficer.
Popychany lufami karabinów
Enkel zszedł na piętro, gdzie mieściły się pokoje
zajmowane
Zbici w zwartą grupę
warszawiacy zaganiani byli w stronę kamienicy. Oficer w okularach
gestem
Do tyłu! - wrzasnął
żołnierz. - Do tyłu! Dalej!
prześlizgnąć za linię walk, na teren opanowany przez
Polaków.
zamiast tego splunął na dywan i odwrócił się.
Energicznym krokiem ruszył ku drzwiom.
Frinka będzie znane pułkownikowi gestapo. Radke nie
udawał. Naprawdę słyszał to nazwisko po
raz pierwszy.
trzydziestego pierwszego lipca. Znaleziono go
wczesnym rankiem powieszonego pod stropem
magazynu.
zdradą Rainera.
godziny i zaręczam ci, że moi ludzie znajdą sposób na
poprawę twojej pamięci.
uspokoić nerwy i uporządkować myśli, analizując
wszystko, co usłyszał. Zanim odtworzył w
pamięci słowa
gestapowca, do pomieszczenia weszło dwóch uzbrojonych
strażników
prowadzonych przez oficera w okularach, który
wcześniej protokołował przesłuchanie generała
Schlissena.
przez Schlissena, ale oficer położył mu dłoń na
ramieniu, nakazując, by dalej schodził po schodach.
Wyszli z
budynku i ruszyli chodnikiem. Było już całkiem jasno. Obok nich,
ulicą, przejechały
jeden za drugim trzy tygrysy, od łoskotu
ich gąsienic drżały mury sąsiednich budynków. Przez
bramę
przeszli na podwórko, gdzie wzdłuż muru piętrzył się stos
ciał. Enkelowi wydawało się, że
znów dostrzega szczupłe
kobiece przedramię wyciągnięte ku niebu. Na sąsiedniej
ulicy
ciemnozielone mundury Wehrmachtu mieszały się z
ubraniami cywili, pędzonych gdzieś pod
czujnym wzrokiem
oficerów. Ktoś głośno krzyczał po polsku, dziecko zanosiło się
płaczem. Gdzieś
padł strzał, potem jeszcze jeden. Stojący
nieopodal pułkownik dywizji pancernej wyszarpnął z
kabury
pistolet i kilkakrotnie wystrzelił w powietrze. Krzyki ucichły,
ale nie umilkły zupełnie.
dał znak, aby się zatrzymali, a sam podszedł do
pułkownika, zamienił z nim kilka słów i odszedł.
Enkel
patrzył zdziwiony, jak podwładny Schlissena idzie na drugą stronę
ulicy, ale zanim zdołał o
cokolwiek zapytać, ktoś pchnął
go mocno w plecy. Odzyskał równowagę i odwrócił się, a
wtedy
stojący przed nim żołnierz wbił mu lufę automatu w
brzuch. Stęknął i zgiął się wpół.
Enkel chciał coś powiedzieć,
ale drugi z żołnierzy kolbą karabinu zagonił go w
stronę
Do środka! - stojący na
półpiętrze sierżant darł się jak oszalały, a jego słowa
wibrowały aż
Zbity w klatce schodowej tłum
zafalował, napór ciał wyłamał drzwi do piwnicy. Ci, którzy
stali
Piwnica była ciemna, tylko
przez niewielkie okienka umieszczone na wysokości chodnika
do
Szwab - usłyszał Enkel z
bliska. - Pieprzona faszystowska świnia.
Enkel spróbował odsunąć się
od młodego jasnowłosego chłopaka, który usiłował chwycić
go
Szwab!
Ktoś uderzył go w twarz.
Spróbował się odwrócić, ale czyj ś silny uchwyt utrudniał
mu
Mimo krzyków, płaczu dzieci,
szlochania kobiet, mimo głośnych oddechów i przekleństw
Fala spowitego smolistym dymem
ognia wpadła do pomieszczenia przez otwory okienne,
stłoczonych na ulicy cywili. Znów gdzieś blisko
padły strzały. Jakaś kobieta wrzeszczała jak
opętana, ale
następny wystrzał zakończył jej krzyk w jednej chwili. Enkel,
uchylając się przed
kolejnym ciosem kolbą, wpadł między
starszego mężczyznę w kapeluszu a młodą dziewczynę
ściskającą
w ramionach niemowlę. Ustawieni w szeregu żołnierze spychali ich
pod mur, aż ściana
kamienicy uniemożliwiła im dalsze
cofanie się. Ktoś otworzył drzwi na klatkę schodową, ale
na
schodach wiodących na piętro stali kolejni żołnierze, z
bagnetami zatkniętymi na lufach karabinów.
Tłoczący się
ludzie wpychali tych z przodu wprost na stalowe ostrza, ktoś
krzyczał, ktoś prosił o
zmiłowanie. Spychany przed tłum
mężczyzna chwycił dłońmi za lufę karabinu, usiłując
odsunąć
ostrze od swojego brzucha, a wtedy żołnierz
wyszarpnął broń i jednym krótkim pchnięciem wbił
bagnet
pod żebra cywila.
pod dach kamienicy. - Złazić do środka!
najbliżej, runęli stromymi schodkami w głąb ciemnego
korytarza. Enkel, z twarzą poznaczoną
paznokciami,
rozpaczliwie próbował zaczerpnąć powietrza, oparł się dłońmi
o ścianę i dał się nieść
ludzkiej ciżbie, starając się
nie stracić równowagi na schodach.
środka wpadało trochę światła. Żołnierze spychali ze
schodów kolejne osoby, aż w końcu wyłożony
bielonymi
cegłami korytarz wypełnił się ściśniętymi ramię w ramię
ludźmi. Enkel wspiął się na
palce, próbując zaczerpnąć
trochę świeżego powietrza. W okienku, którego wysokość
nie
przekraczała trzydziestu centymetrów, dostrzegł
wypolerowane cholewki oficerek. Płacz dziecka,
które od
samego początku łkało w ramionach matki, stawał się coraz
cichszy. Wszystkim coraz
bardziej brakowało powietrza.
za ramię. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że ma na
sobie przepisową bluzę polową, wzór 1943.
Ktoś pociągnął
go do tyłu. Odzyskał równowagę i nie zwracając uwagi na krzyk
jakiejś kobiety,
brutalnie przepchnął się w bok.
jakikolwiek ruch. Kobieta, którą popchnął, sięgnęła
rozcapierzonymi palcami w stronę jego twarzy,
jej paznokcie
wbiły się w skórę tuż przy oczach. Stracił równowagę i upadł
w tłum. Tłok był na
tyle duży, że otaczający go ludzie
nie mieli możliwości wzięcia odpowiedniego zamachu, aby
uderzyć
go lub kopnąć z większą siłą. Nawet nie dotknął plecami
ziemi, zaklinował się gdzieś na
wysokości kolan ściśniętych
wokół niego mężczyzn, obrócił się i pomagając sobie
ramionami,
zaczął się przeciskać w stronę ściany. Ktoś
chwycił go za włosy, ktoś inny próbował rozdrapać mu
oczy.
Na wpół oślepiony, poobijany, z wykręconą na plecy lewą ręką,
dopchnął się wreszcie do
krańca pomieszczenia. Odwrócił
się, oparł plecami o ścianę, próbując osłonić się przed
padającymi
ciosami.
usłyszał
dźwięk, który nie był mu obcy, choć w zamieszaniu nie mógł
przypisać go do niczego
konkretnego. Przeciągły syk,
przypominający odgłos lokomotywy wypuszczającej ze
swojego
wnętrza kłęby pary. W końcu przypomniał sobie,
gdzie po raz pierwszy usłyszał ten dźwięk.
Przestał
walczyć, ugiął nogi w kolanach i skrył twarz w dłoniach.
omiotła
piwnicę, kłębiąc się tuż przy nisko zawieszonym suficie,
opadła i zawróciła, zostawiając za
sobą szereg ludzkich
pochodni, wykrzywione bólem kobiece twarze otoczone aureolą
płomieni,
smród zwęglonego mięsa i palonych włosów. Syk
powrócił, a wraz z nim kolejna fala płomieni:
jeżeli ktoś
jeszcze stał na własnych nogach, teraz giął się wpół pod
wpływem impetu, z jakim
wdzierały się do środka kłęby
ognia. Enkel poczuł na twarzy falę gorąca. Oślepiony blaskiem
i
Rzeka dudniła głucho,
przetaczając swoje wody między porośniętymi zielonym
mchem
Spokojnie. Niech się pan nie
rusza.
Rozchylił spieczone usta,
wciągając do płuc powietrze przesycone ostrym,
nieprzyjemnym
Chce się pan napić?
Spróbował coś powiedzieć,
ale stać go było tylko na przeciągły jęk. Coś wilgotnego
dotknęło
Proszę spróbować zasnąć.
Musi pan odpocząć...
Nie! Proszę się nie ruszać!
Siostro Anno!
Stracił poczucie czasu. Nie
wiedział, jak długo dryfował w ciemnościach. O tym, że wrócił
do
Rzeczywistość mieszała się z
oceanem ciemności. Rzeka była tylko wspomnieniem, ale
wciąż
Żytnia 14...
Jęknął, próbując zebrać
myśli, ale jedynym efektem jego wysiłków był fizyczny
ból
Nie wiedział, jak długo spał,
ile dni lub godzin upłynęło, kiedy poczuł ciepły
przyjemny
Anna... - szepnął.
Kobieta delikatnym naciskiem
dłoni przytrzymała go i włożyła pod kark coś miękkiego.
Proszę, nie odchodź...
Chciał powiedzieć coś
jeszcze, ale nie miał na tyle siły. Przez sen czuł, jak ktoś
podsuwa mu
żarem, osunął się na klepisko. Ponad nim rozpętało się
piekło.
głazami. Spiął całe swoje ciało, wyprostował
ramiona i rzucił się między fale. Wbił się w zimną
wodę,
zanurkował, energicznymi wymachami ramion zszedł niżej, tak że
brzuchem niemal muskał
ostre krawędzie kamieni. Było coraz
ciemniej. W uszach słyszał grzmot przesuwanych głazów
i
uderzenia swojego serca. Próbował przebić wzrokiem
ciemność i dostrzec Annę, która płynęła
gdzieś z boku,
ale nigdzie jej nie widział. Może została na brzegu, może
opalała się na kocu
rozłożonym wśród kwiatów, które tak
bardzo lubiła. Może nie wskoczyła do wody, obawiając
się
chłodnego nurtu Wisły. Chciał do niej wrócić. Było
mu zbyt zimno, gniecione ciśnieniem płuca nie
mogły napełnić
się powietrzem, a narastające dudnienie wywoływało ból w
uszach. Spróbował
zawrócić i wypłynąć na powierzchnię,
ale nurt był zbyt silny: rzeka wciągała go głębiej,
coraz
bliżej kamienistego dna, coraz dalej od Anny. Chciał
krzyczeć, ale nie mógł zaczerpnąć powietrza.
zapachem.
jego warg. Chciwie zlizał kilka kropli. Rzeka
gdzieś zniknęła, choć była blisko: wciąż słyszał
jej
miarowe dudnienie.
rzeczywistości, świadczył zapach, który wdychał do
płuc: ostra, drażniąca woń, której nie umiał
rozpoznać.
Słyszał, co się dzieje wokół niego, ale dostrzegał jedynie
smugi o różnym natężeniu
szarości. Czuł czyjąś
obecność. Ktoś siedział blisko, niemal na wyciągnięcie ręki.
Dostrzegał
kontur postaci i po zapachu, który przebijał się
przez wszechobecną ostrą woń, wyczuwał, że była
to
kobieta. Anna. To musiała być Anna. Czekała na niego.
słyszał dudnienie wody przepływającej między
głazami. Czasem grzmot cichł, innym razem
narastał, a wtedy
wszystko wokół wydawało się drgać i falować. Czasem słyszał
coś wokół siebie,
kroki, strzępy rozmów, których nie
rozumiał, szczęki i trzaski, ciche jęki lub krzyk. W
pewnym
momencie dotarło do niego coś, co przykuło jego
uwagę.
promieniujący z głowy na całe ciało. Znów opadł w
ciemność, odgradzając się od świata grubą
kotarą snu.
zapach, zupełnie różny od woni, które go
otaczały. Wyczuł czyjąś obecność. Ktoś lekko dotknął
jego
policzka. Poczuł na ustach wilgoć. Rozchylił wargi i upił kilka
łyków, nie zdołał wszystkiego
przełknąć i krople wody
spłynęły mu po brodzie. Ktoś delikatnie przytrzymał jego głowę,
zdołał
obrócić twarz i przez szparę w zasłonie, która
skrywała mu oczy, dostrzegł szczupłe kobiece ramię
i
przytrzymywane opaską włosy.
pod usta coś ciepłego, cierpliwie czeka, aż
rozetrze językiem parzącą podniebienie papkę,
starannie
ścierając z podbródka to, czego nie zdołał
przełknąć. Znów zapadł w ciemność.
Żytnia 14...
Chlebowski odetchnął głęboko.
Wspomnienia ostatnich godzin i dni wróciły z
przerażającą
Żytnia 14... Muszę donieść
meldunek...
Niech się pan nie rusza!
Zerwie pan opatrunek.
Chlebowski spróbował
przekręcić się na bok, ale ktoś przytrzymał go w poprzedniej
pozycji.
Obudził go ten sam słodki
zapach. Uniósł powieki i prawym okiem, pod linią schodzącego
z
Anna...
Kobieta wstała, przysłaniając
sobą całą powierzchnię okna. Słońce zniknęło za jej
plecami.
Spokojnie. - Irena pochyliła
się nad łóżkiem, poprawiła bandaż, delikatnie układając go
na
Gdzie ja jestem? Co się stało?
Nasi wyciągnęli cię z ruin.
Dostałeś postrzał w głowę. Przynieśli cię tu na noszach
z
Gdzie ja jestem?
Spokojnie. Tu jesteś
bezpieczny.
Zieńczuk... Muszę z nim
porozmawiać!
Na razie musisz dojść do
siebie.
Muszę porozmawiać z Czarnym!
To bardzo ważne!
Czarny ma teraz ważniejsze
sprawy na głowie.
Irena - Chlebowski, nie
zważając na rozpaczliwe próby powstrzymania go, podniósł się
na
Niemcy zajmują ulicę po ulicy
- odpowiedziała, dając za wygraną i pozwalając
A więc się nie udało. -
Chlebowski w zamyśleniu opadł na poduszki. - Niemcy nie dali
się
Irena spuściła wzrok.
Antoni, nawet nie wiesz, co tam
się działo. Na Woli mordowali całe ulice. Mężczyzn,
Rosjanie? Rosjanie przekroczyli
Wisłę?
Nie. Niemcy przysłali tu
radzieckich kolaborantów, dali im broń i wódkę. Razem zamienili
to
Irena wstała. Dopiero teraz
zauważył, że ma na sobie prostą szarą sukienkę z naszytym
na
Muszę już iść -
powiedziała. - Nie ma godziny, byśmy nie przyjmowali nowych
rannych.
Irena...
jasnością. Skupiona twarz Klimowicza,
wycelowany w jego stronę pistolet, huk wystrzału, ból
i
wszechogarniająca cisza. Smak pyłu w ustach. Strzępki
rozmów. Ból promieniujący z prawej
skroni i ostry zapach
środków odkażających, szczęk blaszanych misek, krzątanina
pielęgniarek,
jęki chorych i setka innych odgłosów szpitala
na linii frontu. Podniósł ramię i z trudem sięgnął do
czoła,
pod palcami wyczuł grubą warstwę bandaży.
Poczuł ukłucie, chciał coś powiedzieć, ale
zamiast tego oparł głowę o poduszkę. Po chwili zasnął.
czoła bandaża, zobaczył sylwetkę kobiety siedzącej na
tle okna. Było ciepło, słońce jaśniało,
otaczając
kobietę złotą aureolą. Oślepiony blaskiem zmrużył oczy.
Rozpoznał kruchą, delikatną sylwetkę, zmęczoną
twarz, spięte opaską włosy. To nie była jego
Anna.
czole i odsłaniając oczy. - Nie możesz się ruszać.
Kula o milimetry minęła twoją skroń. Nie
wiadomo, czy nie
doznałeś jakiegoś urazu. Każdy niepotrzebny ruch może
doprowadzić do
wylewu.
Kaliskiej.
łokciach - co się dzieje na mieście?
Chlebowskiemu
podnieść się z łóżka. - Linia walk przebiega kilometr stąd.
Jak tak dalej pójdzie,
będziemy musieli ewakuować szpital.
wypchnąć z Warszawy...
kobiety,
dzieci... Nie oszczędzili nawet szpitala. Zaczęli Niemcy,
skończyli Rosjanie.
miasto w piekło. Sadyści Dirlewangera pędzili przed
czołgami cywili, zajęli Ogrodową, Chłodną,
plac Mirowski
i Elektoralną. Doszli aż na plac Bankowy.
ramieniu znakiem krzyża.
Brakuje nam rąk do pracy. Jeżeli dam radę, przyjdę
wieczorem.
Tak?
Jak długo byłem nieprzytomny?
Jesteś tu od wczoraj.
Chlebowski rozejrzał się
dokoła. Pomieszczenie, w którym się znajdowali, nie
przypominało
On sam leżał w środku,
miejsce przy ścianie zajmował ktoś szczelnie przykryty aż po sam
czubek
Kiedy spałem, słyszałem głos
mężczyzny. Mówił coś, co było dla mnie bardzo ważne.
Antoni, dostałeś postrzał w
głowę, mogłeś słyszeć wiele rzeczy. Może jeszcze
będziesz
Ja naprawdę coś słyszałem -
twardo powtórzył Chlebowski. - Kto był w tym pokoju?
Dwukrotnie odwiedził cię
doktor Zalewski, opiekowałam się tobą z dwiema
innymi
Nie. To był męski głos. Może
to ktoś z pacjentów?
Odkąd tu jesteś, nikt nowy
nie został przyjęty do tej sali.
A więc to któryś z nich. -
Chlebowski spojrzał na mężczyznę unieruchomionego przy oknie.
To z całą pewnością żaden
z nich - powiedziała szeptem Irena. - Tamten człowiek -
wskazała
Chlebowski spojrzał na łóżko
pod ścianą.
Irena pokiwała głową ze
smutkiem.
Zmarł dziś rano -
powiedziała. - Postrzał w brzuch. Zakażenie. Był kurierem. Nie
miał
Chlebowski nerwowym ruchem
sięgnął dłonią do czoła, przetarł skroń, wsuwając palce
pod
Antoni, ostrożnie!
Irenko, to bardzo ważne. -
Spojrzał na nią z gorączką w oczach. - Czy wiesz coś o
tym
Tak słyszałam. Przydzielono
mnie tutaj dwa dni temu. Dziewczyny mówiły, że ten kurier
był
Mówił coś? Przekazał
cokolwiek?
Nie. Od początku nie było z
nim kontaktu. Nasi lekarze przeprowadzili operację, usunęli
kulę
Nie było z nim kontaktu, ale
jesteś pewna, że to kurier?
Tak mówiły dziewczyny.
Skąd to wiedziały? Przecież
chłopak nie był w stanie mówić.
Irena, zdziwiona, wzruszyła
ramionami.
Nie wiem.
Ale ja wiem - powiedział
Chlebowski pełnym emocji głosem. - Nic nie mówił,
przyniesiono
Nie wiem. Nie było mnie tu
wtedy.
Irenko, muszę to dostać! To
bardzo ważne! Pomożesz mi, prawda? Musisz znaleźć to, co
niósł
Antoni, o czym ty mówisz?
Słyszałeś coś, kiedy byłeś nieprzytomny... Teraz chcesz,
żebym
szpitalnej sali: było niewielkie i przytulne,
pod oklejoną wzorzystą tapetą ścianą stały trzy łóżka.
głowy, pod oknem, leżał człowiek z obandażowaną
głową i usztywnionym ramieniem
umieszczonym na prowizorycznie
skleconym wyciągu.
słyszał coś dziwnego. Nie wiemy, czy nie
wystąpiły jakieś powikłania.
pielęgniarkami na zmianę.
wzrokiem mężczyznę z ramieniem na wyciągu -
wypadł z płonącego mieszkania na drugim piętrze.
Ma
poważnie poparzoną twarz. Nie może mówić i nie wiadomo, czy
kiedykolwiek będzie mógł.
jeszcze siedemnastu lat. Męczył się od kilku dni.
Oberwał w Alejach, pierwszego sierpnia.
bandaż zakrywający szczelnie głowę.
chłopcu? Jak się nazywał? Kto był jego dowódcą?
Mówisz, że przyniesiono go do was z Alej?
pierwszym rannym, jaki tu trafił.
z jamy brzusznej, ale chłopak nie wrócił do
przytomności. Wdała się infekcja. Nie mamy tu
najlepszych
warunków, a nie było czasu na przewiezienie go do szpitala z
prawdziwego zdarzenia.
go nieprzytomnego na noszach, ale pielęgniarki
domyśliły się, że chłopak był kurierem. Poznały to,
bo
miał przy sobie coś, co zdradzało jego funkcję! Miał chlebak z
korespondencją, torbę
meldunkową, coś, co przenosił, a co
zawierało powierzoną mu przesyłkę!
ten chłopak! Muszę znaleźć tę przesyłkę!
szukała czegoś, co być może zostało po martwym
kurierze? Wiesz, ilu ludzi przewinęło się przez
ten szpital
w ciągu ostatniego tygodnia? Mamy tu trzy mieszkania, dziewięć
pokojów i korytarz,
zamienione na polowy szpital.
Lżej rannych kładziemy w bramie, na drzwiach, deskach lub
na
Chlebowski oparł głowę o
poduszkę. Patrzył bez słowa, jak Irena, nerwowo ocierając
oczy
Masz rację - powiedział,
kiedy dotknęła klamki - wiem, że przesyłka
najprawdopodobniej
Irena zamknęła za sobą drzwi.
Chlebowski leżał przez długą chwilę, zbierając myśli
i
Obudziło go skrzypienie
otwieranych drzwi. Dwaj starsi mężczyźni w cywilnych
ubraniach
Co to jest?
Pielęgniarka usiadła przy
łóżku pod oknem, rozłożyła rannemu na piersiach lniany
ręcznik,
Irena kazała to panu
przekazać.
Chlebowski gwałtownie
przetrząsnął aktówkę, znalazł jedną, złożoną na czworo
kartkę
Miał rację. To, co usłyszał,
nie było wytworem jego umysłu zamroczonego bólem i
gorączką.
Proszę zostawić te głupstwa
i zająć się jedzeniem!
Nie jestem głodny - burknął
Chlebowski, rozważając w myślach, to co przeczytał.
Pielęgniarka zaczekała, aż
ranny przełknie zawartość łyżki, delikatnie otarła widoczny
pośród
bandaży skrawek ust, odwróciła
się i spojrzała ze złością w oczach.
Nie ma pan pojęcia, ile
kosztuje nas przygotowanie tego posiłku - powiedziała ostro. -
Jest
Chlebowski niechętnie odłożył
aktówkę, upewniwszy się najpierw, że nie ma w niej już
dywanach pozostawionych przez lokatorów, którzy spróbowali
uciec z miasta. Każdego dnia na
tyłach kamienicy palimy stare
bandaże, opatrunki, zakrwawione ubrania. Sama dwukrotnie
paliłam
amputowane nogi rannych. Ciała zmarłych składujemy
w piwnicy lub zostawiamy w łóżkach, tak
jak tego biedaka, a
raz dziennie nasi pomocnicy znoszą je do wspólnego grobu, rowu
wykopanego
na skwerku po drugiej stronie ulicy. Myślisz, że w
takim zamieszaniu mogła ocaleć torba
umierającego kuriera?
wierzchem dłoni, podchodzi do drzwi.
została spalona lub wyrzucona. Proszę cię
tylko o jedno. Jeżeli rzeczy chłopaka ocalały, muszę
je
zobaczyć. To bardzo ważne!
analizując wszystko, czego się dowiedział. Zza okna, przez
które do pokoju wpadały promienie
sierpniowego słońca,
dochodziły go echa wystrzałów. Irena wspominała, że walki toczą
się
kilometr stąd. Popatrzył na przysłonięte
prześcieradłem ciało pod ścianą. Chciał spojrzeć na
twarz
martwego kuriera. Podniósł się na łokciach, opuścił
nogi na podłogę. Wstał, podpierając się o
szafkę. Pokój
zawirował mu przed oczyma, wzory na jedwabnej tapecie plątały się
i mieszały jak
szkiełka kalejdoskopu. Jęknął i opadł na
łóżko.
zdjęli z łóżka ciało kuriera i położyli na
rozłożonym kocu. Chwycili koc z dwóch stron i wyszli na
korytarz.
Zaraz po nich w pokoju zjawiła się kobieta z drewnianą tacą.
Podeszła do łóżka, na
którym leżał Chlebowski, i
zapytała, czy da radę jeść sam. Skinął głową, a kobieta
położyła tacę na
szafce przy łóżku, zdjęła jeden z
talerzy i przeszła pod okno. W miejscu, gdzie położyła tacę,
leżała
też czarna skórzana aktówka. Chlebowski ledwie
spojrzał na talerz, w którym pływało kilka
rozgotowanych
ziemniaków otoczonych płynem nieokreślonego koloru. Natychmiast
chwycił
aktówkę.
nabrała łyżką zupę i sama sprawdziła ustami,
czy nie jest zbyt gorąca.
papieru, opatrzoną dobrze mu znanym podpisem.
Przebiegł wzrokiem po tekście, czytając depeszę
dwa razy.
Nie mógł uwierzyć w to, co miał przed oczyma. Nie chodziło
nawet o treść, ale adres
wymieniony w depeszy. Żytnia 14.
Kurier niósł meldunek na Żytnią, pod adres, o
którym w swoim pamiętniku pisała zamordowana
radiotelegrafistka.
pan w tej szczęśliwej sytuacji, że może pan jeść o
własnych siłach. Na parterze umiera teraz
łączniczka,
która z powodu obrażeń twarzy nie jest w stanie niczego
przełknąć, a my nie mamy
odpowiedniego sprzętu, aby karmić
ją dożylnie. Bierz pan do ręki tę cholerną łyżkę i zacznij
pan
jeść, bo nie ręczę za siebie!
niczego
więcej. Kartkę z wiadomością złożył starannie i schował pod
poduszką. Posłusznie
pochylił się nad talerzem i zamieszał
zimną już nieco zupę, wyławiając kawałek ziemniaka. Widać
było, że kuchnia wrzuciła do
garnka wszystko, co było pod ręką. Nie czuł głodu, ale zmusił
się, aby
Kto to?
Ten spod gruzów - mruknął
jeden z sanitariuszy, pomagając koledze przełożyć ciało
rannego
Przecież on nie dożyje rana.
Po co go tu wnosicie?
Sanitariusz odwrócił do niej
swoją zmęczoną twarz. Widać było, że nie spał od wielu
godzin.
Przecież gdzieś musi umrzeć,
prawda? Mamy go zostawić w bramie? Tu nikomu nie
Pielęgniarka wyglądała na
zawstydzoną.
Macie rację - przytaknęła.
Zabrała puste talerze i wyszła zaraz za pielęgniarzami.
Chlebowski przymknął oczy,
próbując zebrać myśli, ale mężczyzna spod ściany wciąż
cicho
jęczał. Widać było, że chce
coś powiedzieć, ale chusta, która spowijała jego głowę,
zasłaniała też
Obudził go huk nieodległej
eksplozji i trzask opadającej klamki. Otworzył oczy. Było
już
Wiotka sylwetka przemknęła
przez pokój, okrążyła jego łóżko i przysiadła na
drewnianym
Co się stało?
Podniosła ramię i położyła
mu palec na ustach. Mężczyzna spod ściany jęknął i znów
słychać
Co się stało? - powtórzył
szeptem.
Nie mam już sił -
odpowiedziała cicho. Słyszał, jak pociąga nosem i przełyka
łzy. Wyszukała
Nie znalazł słów, aby jej
odpowiedzieć.
Nie śpię od dwóch dni. Przed
chwilą umarł nam kolejny pacjent. Nie daję już rady...
Musisz odpocząć - szepnął.
- Przespać się. W takim stanie nikomu nie będziesz mogła pomóc.
Mam czas do północy. O
dwunastej muszę zmienić Helenę.
Fala eksplozji znów zatrzęsła
oknem i wydawało się, że pocisk wybuchł na chodniku
przed
Sprężyny cicho zadrżały,
kiedy położyła się na łóżku, przylegając każdym milimetrem
swojego
Leżeli obok siebie, słuchając
wystrzałów na ulicach miasta i płaczliwych jęków mężczyzny
Chlebowski, spięty i
zdenerwowany, mechanicznie gładził włosy swojej opiekunki.
Irena,
zjeść wszystko do ostatniej kropli. Odłożył
łyżkę i patrzył, jak pielęgniarka cierpliwie karmi
leżącego
przy wyciągu powstańca. Zanim skończyła, do środka weszli dwaj
mężczyźni, ci sami,
którzy niedawno wynieśli ciało
kuriera. Teraz trzymali obciążony ciężarem ciała koc.
Pielęgniarka
wstała z krzesła.
na łóżko.
przeszkadza,
a na dole jest więcej miejsca i doktor ma lepszy dostęp do
chorych. Temu tutaj nic już
nie zaszkodzi.
sporą część twarzy. Prawdopodobnie nie
miał czucia w nogach ani rękach, samymi tylko palcami
rwał
koc, na którym leżał, i wciąż charczał, rzucając głową raz
w jedną, raz w drugą stronę.
ciemno, ale czarne niebo za oknem rozjaśniał
nienaturalny blask wybuchu. Szyba w oknie zatrzęsła
się.
Ktoś wszedł do pokoju. Chlebowski podniósł głowę i poprawił
bandaż na czole.
stołku przy ścianie. Rozpoznał ten zapach,
jeszcze zanim usłyszał jej głos. Irena oparła ramiona na
łóżku
i złożyła na nich swoją głowę. Usłyszał cichy płacz.
było, jak rozpaczliwie drapie koc.
w ciemnościach jego dłoń i splotła z nią
swoją. Chlebowski natychmiast przypomniał sobie inną
noc i
inną kobiecą dłoń, która zaciskała się na jego dłoni. -
Niemcy przejmują kolejne ulice,
niedługo dotrą tutaj.
Batalion „Chrobry” wycofał się już na Stare Miasto.
Słyszałam, że pozostałe
oddziały próbują przedostać
się do puszczy przez Powązki. Nie mamy już
środków
znieczulających, bandaży, wolnych łóżek...
Niczego nie mamy! Skończyła się nawet wódka!
budynkiem prowizorycznego szpitala. Wolną ręką sięgnął
do głowy dziewczyny i delikatnie
pogłaskał ją po włosach.
Irena podniosła się ze stołka i gestem nakazała mu się
przesunąć.
ciała do niego. Wyraźnie czuł jej ciepło przez koc.
Oddychał głęboko.
spod
ściany. Ranny spod okna wydawał się spać, choć jego głowa
znajdowała się tuż przy
nieustannie drgającej szybie.
jeżeli płakała, robiła to bezszelestnie, leżała
bez ruchu, zdając się nawet nie oddychać. Poczuł, jak
powoli
odchyla koc, opuszki jej palców przebiegają po jego brzuchu,
odchylają podkoszulek - zbyt
duży, pocerowany podkoszulek,
który ktoś nałożył na niego, gdy był nieprzytomny - jak
muskają
Centymetr po centymetrze
zdobywała przestrzeń jego ciała, podwinęła mu podkoszulek
po
Irena przerzuciła nogę nad
jego biodrami, przesunęła się wyżej, musnęła końcami włosów
jego
Za oknem, na spowite mrokiem
warszawskie ulice wciąż spadały niemieckie pociski. Co jakiś
Kolejna kula ognia przetoczyła
się tuż pod sufitem piwnicy, dochodząc aż do
przeciwległej
Zaciskając zęby i płacząc z
bólu, wyrwał się z agonalnego uścisku kogoś - kobiety
lub
Doczołgał się do schodów.
Bal się, że jego niedawni towarzysze broni dla pewności wrzucą
do
jego skórę i skubią włosy. Spróbował ją
powstrzymać, obejmując dłonią jej nadgarstek. Irena
przesunęła
się, przytulając policzek do jego brzucha. Poczuł coś wilgotnego
i nie wiedział, czy to
jej język, czy łzy. Ranny spod ściany
jęknął głośniej.
samą brodę, czuł, jak z każdym ruchem jej ciała włosy
dziewczyny omiatają jego brzuch. Jej palce
zręcznie
wślizgnęły się głębiej. Teraz to on jęknął. Palce Ireny
jeszcze mocniej zacisnęły się na
jego dłoni i Chlebowski
znów przypomniał sobie umierającą radiotelegrafistkę.
usta. Nie mógł już jej powstrzymać. Nie mógł też
powstrzymać swojego ciała. Jej zachłanne palce
pieściły go
coraz szybciej. Poczuł, że nie miała na sobie pończoch. Irena
uniosła biodra, pochyliła
się do przodu, zarzucając
rozpuszczone włosy wprost na jego twarz, sięgnęła dłonią
między swoje
uda i opadła z cichym westchnieniem, odrzucając
głowę do tyłu. Jej ciało wygięło się w łuk.
Chlebowski
zagryzł wargi, szarpiąc palcami materiał jej koszuli.
czas
łuna eksplozji oświetlała wnętrze pokoju i wtedy Chlebowski
widział rozkołysane ramiona
Ireny, jej falujące biodra i
usta rozchylone w grymasie rozkoszy. Przyspieszyła, mocniej
zaciskając
uda wokół jego bioder, i w końcu Chlebowski
przestał widzieć i słyszeć cokolwiek, wszystko było
jednym
wielkim krzykiem, westchnieniem, eksplozją.
ściany. Potworna fala smrodu palonych włosów,
spieczonego ciała, tlących się ubrań i zgnilizny
odebrała
mu oddech. Oślepiony żarem, tkwił z twarzą wtuloną w klepisko.
Ktoś, kto przywarł do
jego pleców, nie mógł umrzeć w
spokoju: skamlał jak zwierzę, rwąc dłonią kołnierz jego
bluzy.
Enkel wykręcił głowę, szukając oddechu,
rozpaczliwie wciągał w płuca śmierdzące powietrze
przesycone
oparami benzyny. Leżał wśród plątaniny rąk i nóg, osmalonych
dłoni o wypalonych
palcach, głów wypalonych jak główki
zapałek. Leżał sparaliżowany strachem i bólem
promieniującym
z poparzonych ramion i karku, pośród morza jęków, mlaśnięć,
westchnień i
oddechów. Nie był jedynym, który przeżył,
ale wydawało się, że nikt inny nie jest już w stanie
walczyć
o życie.
mężczyzny, teraz nie był w stanie tego rozpoznać - kto
wciąż przyciskał go ciężarem swojego ciała.
Powoli
czołgał się wzdłuż ściany, centymetr po centymetrze,
przeciskając się między plątaniną
ludzkich ciał,
odchylając na bok zesztywniałe ramiona i oblepione śmierdzącą
mazią uda.
Zwymiotował. Przeżył trzy i pół roku na
wojnie, z czego większość w okopach frontu
wschodniego, ale
czegoś takiego nigdy nie widział. Nigdy wcześniej nie oglądał
tak wiele śmierci,
bólu i cierpienia skupionego na tak małej
przestrzeni.
piwnicy kilka granatów. Nie mógł jednak wyjść na
schody, bo tam mogli stać żołnierze
zabezpieczający
egzekucję. Zdawał sobie sprawę, że jedynym wyjściem było
zaczekać, aż zrobi się
ciemno, a linia niemieckich wojsk
przesunie się w stronę centrum. Wtedy będzie mógł
zaryzykować
i opuścić piwnicę. Przetoczył się na bok, opierając plecy o
ścianę. Oddychał powoli,
niezbyt głęboko, starając się
nie zwracać uwagi na smród wciągany z każdym oddechem.
Nie
wiedział, jak długo leżał wśród coraz cichszych jęków
i skomleń. Podniósł się na łokcie i ruszył
schodami w
górę. Ból promieniujący z poparzonych ramion i karku powodował,
że musiał
zagryzać wargi, aby nie krzyczeć. Wyczołgał się
z piwnicy, ostrożnie wyjrzał na klatkę schodową.
Korytarz
był pusty, ale z ulicy wciąż dobiegały głośno wydawane rozkazy
i ciężki grzmot gąsienic
przejeżdżających czołgów.
Najszybciej jak potrafił, przełamując ból, wkroczył na schody
wiodące
na górę. Między pierwszym a drugim piętrem upadł
na podłogę. Zwymiotował, wyrzucając z
gardła smród
palonego ludzkiego ciała. Zacisnął dłoń na ustach, próbując
stłumić charkot. Ruszył
dalej, aż dotarł na najwyższą
kondygnację. Miał nadzieję, że znajdzie tam przejście do
sąsiedniej
Przebiegł balkonem dokoła
podwórka, zaglądając w okna każdego z mijanych mieszkań.
Dotarł do drzwi na końcu,
zatrzymał się i między budynkami ujrzał panoramę Warszawy.
Zapadał zmierzch,
ciemnogranatowe niebo jarzyło się odbitym blaskiem pożarów,
kłęby
Enkel sforsował kolejne drzwi,
ostrożnie wyjrzał na klatkę schodową. Schodząc w dół,
Brama kamienicy wychodziła na
wschód. Przed sobą miał centrum miasta opanowane
przez
Nie miał dokąd wracać, nikt
nie słuchałby jego wyjaśnień. Mógł próbować przedostać się
do
Enkel przymknął oczy, starając
się przypomnieć sobie plan miasta, na którym
gestapowiec
Wychylił się z bramy i
pochylony ruszył biegiem tuż przy ścianie budynku. Zastanawiał
się,
klatki schodowej. Zobaczył samotne, zamknięte
drzwi. Zacisnął zęby i wycelował kolanem tuż pod
klamkę.
Kilka uderzeń wystarczyło, aby włamać się do środka. Wpadł
wprost do niskiego
ciemnego pomieszczenia, wypełnionego
kurzem, starymi gratami i pudłami. Zbadał cały strych, ale
nie
znalazł drzwi na sąsiednią klatkę schodową. Jedynym wyjściem
było wąskie okienko
wychodzące na balkon biegnący wokół
wewnętrznego podwórka kamienicy. Szyba była już wybita,
wszedł
na jedną ze skrzynek i wytłukł resztki szkła, wraz ze sporym
kawałkiem framugi. Przecisnął
się przez okno, płacząc z
bólu, kiedy zahaczył ramieniem o drewniane krawędzie.
dymów gnały strzelistymi kominami w górę, łącząc
się pod nisko zawieszoną warstwą chmur w
smolistą mgłę.
Wiatr kołysał czarnym woalem przysłaniającym księżyc,
odkrywając jego czerwone
od ognia oblicze.
sprawdził
pierwsze z napotkanych mieszkań. Było otwarte. Przerażała go
cisza opuszczonych,
pogrążonych w ciemnościach pokoi. Starał
się nie myśleć, co stało się z lokatorami, miał nadzieję,
że
zdołali opuścić miasto bądź uciec przed nacierającym wojskiem
i nie skończyli w piwnicy
podobnej do tej, z której on sam
cudem ocalał. Jak duch przeszedł przez korytarz, rozejrzał się
po
salonie, dokładnie przejrzał zawartość wszystkich
szafek, szuflad, kredensów i słojów w kuchni,
ale nie
natrafił na nic do jedzenia. Opuścił mieszkanie głodny i
spragniony, zbiegł schodami na dół
i znalazł się na ulicy.
powstańców, którzy byli gotowi go zabić na sam tylko
widok naszywek na jego wojskowej bluzie,
za sobą zaś
pierścień niemieckiego okrążenia okalającego Warszawę. Dla
miejscowych był
śmiertelnym wrogiem, symbolem pięcioletniej
okupacji, swoi uważali go za dezertera i zdrajcę.
centrum, ale aby przejść do dzielnic kontrolowanych przez
powstańców, musiał przekraść się przez
linię walk.
Jednak to właśnie tam, w pasie zabudowań stanowiących pole
bitwy, ukrywał się
Rainer. Człowiek, który wydał rozkaz
zamordowania Hermana Frinka. Enkel wciąż nie mógł objąć
swoimi
myślami wszystkiego, czego dowiedział się w ostatnich godzinach:
zgodnie z zeznaniami
jednego z podwładnych gestapowca, to
właśnie Rainer zadecydował o śmierci Frinka, a powodem
egzekucji
była zdrada. Jednak Radke, człowiek, który najwyraźniej znał
dobrze Rainera, nie
wiedział nawet, że ktoś taki jak Frink w
ogóle istnieje. Radke prowadził śledztwo w sprawie
Rainera i
wiedział zapewne dużo o sprawach, którymi zajmował się oficer
oskarżony o zdradę.
Radke nie zareagował na nazwisko Frinka,
podczas gdy generał Schlissen stracił panowanie nad
sobą,
kiedy tylko je usłyszał. Był tylko jeden sposób na to, aby
wyjaśnić sprawę śmierci Hermana
Frinka, i tylko jeden
człowiek, który znał odpowiedzi na wszystkie pytania. Człowiek,
który teraz
przebywał gdzieś pomiędzy dwoma walczącymi
stronami. Oficer gestapo, kapitan Rainer.
zaznaczył punkt docelowy swojej misji. Nie znał
Warszawy, ale zapamiętał układ podstawowych
ulic, w tym
głównej arterii łączącej Wolę ze Śródmieściem. Zapamiętał
liczbę przecznic, między
zakreślonym krzyżykiem punktem a
szeroką ulicą biegnącą ze wschodu na zachód. Nie był w
stanie
trafić dokładnie w to samo miejsce, ale przy odrobinie szczęścia
mógł przedostać się w
tamten rejon.
czy nie lepiej byłoby wyrzucić wojskową bluzę, ale
uznał, że dopóki przebywa na obszarze
kontrolowanym przez
Wehrmacht, nadpalona pozostałość umundurowania mogła mu się
jeszcze
przydać. Korzystając z osłony, jaką dawały
ciemności, chciał znaleźć się jak najbliżej
miejsca
zaznaczonego przez Rainera na mapie. Budynek, z którego
piwnicy zbiegł, znajdował się po
północnej stronie alei
zaznaczonej na mapie grubą kreską. Z budynku uciekał na północ,
a teraz
Biegł od bramy do bramy, na
długie minuty zastygał w bezruchu, przeszło godzinę spędził
z
Dopadł do naznaczonej ogniem
fasady piętrowej kamienicy, która jeszcze niedawno musiała
- Zostaw to! - wrzasnął
chłopiec, kreśląc nożem w powietrzu szeroki łuk. Strach w jego
głosie
Enkel cofnął się. Światło
latarki znów uderzyło go w twarz, by po chwili rozpłynąć się
w
Odetchnął. Przeszukał
dokładnie kuchnię, ale znalazł jedynie trochę resztek w
drewnianym
Dzień spędził, nasłuchując
wystrzałów, samolotów kołujących nad miastem i
czołgów
Po godzinie mozolnej wędrówki
przekradł się przez szczególnie szeroką i nieosłoniętą
ulicę,
przed sobą miał łunę rozświetlającą niebo nad
Śródmieściem. Musiał iść w lewo, za plecami
zostawiając
szeroką arterię alei.
twarzą wciśniętą w wilgotną trawę, nasłuchuj ąc, j ak
ciężarówki z woj skiem przej eżdżaj ą na
zachód, skąd
dochodziły odgłosy walki. Skradał się, nasłuchując w
ciemnościach, lub biegł bez
tchu przez odsłonięte
przestrzenie, nie zwracając uwagi na ból promieniujący z
poparzonych
ramion. Mijał pozwijane w najróżniejszych
pozycjach zwłoki kobiet i mężczyzn, ukrywał się w
lejach
po eksplozjach pocisków artyleryjskich, kilka razy zgubił drogę,
ale wracał do ostatniego
znanego mu miejsca i kontynuował
nocną wędrówkę.
być
punktem zaciekłego oporu powstańców. Pocisk lub materiał
wybuchowy podłożony przez
saperów szturmowych uszkodził
sporą część ściany, między oknami pozbawionymi szyb i
framug
czerniała dziura o nieregularnych krawędziach. Enkel
wszedł do środka. Pokruszone cegły i spore
kawałki gruzu
walały się po puszystym dywanie, który kiedyś musiał być
prawdziwą ozdobą
salonu. Przeszedł przez pokój i korytarzem
dostał się do kuchni. Instynktownie rzucił się między
szafki
i regały w poszukiwaniu czegokolwiek do jedzenia. Wypił duszkiem
słój wiśniowego
kompotu, na talerzu przy zlewie znalazł dwa
wyschnięte już nieco kiszone ogórki. Wcisnął jeden z
nich
głęboko w usta i nie zwracając uwagi na kwaśny sok spływający
mu po brodzie, rozejrzał się
dokoła. W półmroku
rozświetlanym poświatą wpadającą przez rozbite okno dostrzegł
na stole
pękaty słój pełen ogórków. Wyciągnął ręce w
jego stronę, kiedy ostry snop światła uderzył go
prosto w
oczy. Odskoczył w tył, chroniąc oczy dłońmi. Jakaś mała
postać przemknęła przez
kuchnię, chwyciła słój z
ogórkami i czmychnęła w ciemność, usłyszał jeszcze cichy
tupot butów na
miękkiej podeszwie. Snop światła przemknął
po jego twarzy wprost na ścianę. Dojrzał w
ciemnościach
kruchą postać kilkunastoletniego chłopca z latarką w jednej i
nożem do krojenia
chleba w drugiej dłoni. Za chłopcem, który
ledwie sięgał Enkelowi do piersi, stały dwie
dziewczyny:
wyższa obejmowała nieco młodszą, która tuliła do siebie słój
ogórków.
był silniejszy niż gniew. - To jest nasze! Pierwsi to
znaleźliśmy!
ciemnościach. Został sam, słyszał tylko oddalające się
szybkie kroki.
pojemniku na chleb. Zlizał z dłoni twarde okruchy
i opuścił mieszkanie. Był coraz bardziej
zmęczony,
spragniony i głodny. Musiał odpocząć. Bał się szukać kryjówki
w jednej z mniej
naznaczonych ogniem i kulami kamienic, w
obawie, że żołnierze mogą je przetrząsnąć w ciągu
dnia
w poszukiwaniu czegoś cennego. Wślizgnął się do zawalonej
cegłami klatki schodowej,
wszedł na piętro i wyłamał drzwi
pierwszego z mieszkań. Jedna ze ścian kamienicy osunęła się
i
teraz przypadkowy lokator miał widok na panoramę miasta
oraz spory fragment firmamentu, na
którym świt zaczynał
odciskać różowe ślady swoich palców. Znalazł jakieś łóżko,
ostrożnie zdjął z
siebie bluzę, położył się na brzuchu
i przymknął oczy.
przejeżdżających na tyle blisko, że cegły z
naruszonej ściany spadały jedna po drugiej na ulicę. Nie
zdołał
zasnąć, a ból, pragnienie i głód dawały mu się coraz bardziej
we znaki. Zaczekał, aż nad
Warszawą zapadnie kolejna głośna
i niespokojna noc. Wyjrzał na zewnątrz. Niebo płonęło
czerwienią,
choć słońce już dawno skryło się za horyzontem. Rozejrzał się
dokoła, szukając drogi.
wszedł w jedną z przecznic, ale musiał zawrócić,
bo na jej końcu dostrzegł jakiś ruch. Skręcił w
podwórko.
Postanowił je okrążyć, przesuwając się wzdłuż ścian. Dotarł
do połowy drogi, kiedy
usłyszał coś niepokojącego: głośny
miarowy oddech i ciche jęki. Coś szklanego uderzyło o kocie
łby.
Ktoś zaklął po rosyjsku. Enkel znieruchomiał. Od wielu
frontowych dni i nocy ten język budził
w nim przerażenie. Znajdował
się w połowie drogi między bramą a drewnianą wiatą, za
którą
Zza wiaty wyszedł chwiejnym
krokiem mężczyzna w za dużym niemieckim mundurze. Nucił
Po drugiej stronie, na ziemi,
leżała młoda kobieta, a w zasadzie dziewczyna: półnaga,
ze
Dziewczyna wciąż milczała,
patrząc nie w lufę karabinu, ale w twarz nieznajomego,
który
Enkel przełamał niemoc, rzucił
się na plecy Rosjanina, sięgnął dłonią do jego ust,
szerokim
Enkel podniósł się i spojrzał
za siebie. Nie mógł ryzykować próby powrotu przez
podwórko,
Uciekaj - prychnął szeptem. -
Idź stąd!
Dziewczyna nie odpowiadała.
Klęczała na bruku, wpatrzona w niego pozbawionym wszelkich
Zostaw mnie - syknął. -
Musisz stąd iść. Zostaw mnie!
Podniósł się i pochylony
przeszedł na drugą stronę bramy. Dziewczyna przesunęła się za
nim
Odczep się ode mnie! Odejdź!
trzymano węgiel. Za sobą miał mur kamienicy, okna
wysokiego parteru były zbyt wysokie, aby
móc się na nie
wspiąć.
fałszywie
melodię jakiejś rosyjskiej piosenki. Enkel otworzył z przerażenia
usta. Instynktownie
przycisnął plecy do ściany, jego but
zahaczył o kawałek zbitej szyby, szkło z chrzęstem
przesunęło
się po kamieniach. Skulił się, przyklęknął,
sięgnął ku ziemi, wyszukując palcami kawałek szyby.
Rosjanin
był już oddalony o dobrych pięć metrów, przez ramię
przewieszony miał pistolet
maszynowy. Enkel był bez szans na
jakąkolwiek reakcję, gdyby tamten odwrócił się i go
dostrzegł.
Mógł tylko patrzeć, jak Rosjanin, kołysząc
się, odchodzi w stronę bramy. Enkel, z sercem bijącym
już
na wysokości gardła, zaciskając palce na kawałku szkła,
odprowadził Rosjanina wzrokiem, a
kiedy tamten zniknął w
mroku, miękko jak kot rzucił się za drewnianą wiatę.
spódnicą zarzuconą wysoko nad biodra, w rozdartej bluzce
i włosami rozsypanymi w nieładzie
wokół głowy. Światło
księżyca padało prosto na jej wykrzywioną bólem i strachem
twarz. Między
jej nagimi nogami leżał nieruchomo rosły
mężczyzna, jego szerokie bary niemal w całości
przysłaniały
dziewczynę. Mężczyzna oddychał głośno, karabin przewieszony
przez jego plecy
poruszał się w takt jego oddechu. Enkel
zdębiał. Nie mógł oderwać wzroku od twarzy dziewczyny.
Nie
mógł się poruszyć, nie mógł oderwać stóp od ziemi i
spróbować cicho wycofać się w głąb
podwórka. Mężczyzna
uspokoił oddech, podniósł się powoli, podciągając spodnie.
Leniwym
ruchem zdjął z pleców karabin. Przeładował. Enkel
patrzył poniżej jego ramienia na przerażoną
twarz
dziewczyny. Widział, że go dostrzegła. Zdawał sobie sprawę, że
zaraz krzyknie, a krzyk ten
spowoduje, że Rosjanin odwróci
się i wymierzy swój karabin właśnie w niego. Enkel czekał
z
palcami zaciśniętymi na szkle, nie czując nawet, jak
krople krwi spływają mu po palcach.
Zrozumiał wreszcie
przerażenie w oczach dziewczyny. Ta myśl była szalona, ale
prawdziwa: ona
nie bała się o siebie, ale o niego. Bała się,
że Rosjanin go zauważy i zastrzeli. Zrozumiał, że
dziewczyna
milczy, aby go nie wydać, aby nie zdradzić jego obecności.
Rosjanin podniósł broń do
oka.
właśnie wyłonił się z ciemności.
cięciem przejechał szkłem przez jego szyję.
Ciężarem własnego ciała ściągnął tamtego do ziemi,
zasłonił
mu usta i z zaciśniętymi powiekami czekał, aż ciało przeciwnika
przestanie drgać. Bał się,
że ktoś to zauważy, że ktoś
go usłyszy, że dziewczyna zacznie krzyczeć. Nic takiego się nie
stało.
Ciało Rosjanina zastygło w bezruchu, a dziewczyna
wciąż niemo patrzyła szeroko otwartymi
oczyma.
bojąc się spotkania z towarzyszem żołdaka,
którego właśnie zabił. Przed sobą miał drzwi.
Wślizgnął
się do pogrążonego w kompletnych ciemnościach korytarza. Po
omacku przeszedł przez
klatkę schodową. Wyjrzał zza rogu i
upewniwszy się, że droga jest pusta, wybiegł na
zewnątrz.
Przemknął przez ulicę, wskoczył w ciemne
podwórko. Usłyszał za sobą tupot i zdyszany oddech.
Skulił
się i przywarł do ściany. Dziewczyna przykucnęła tuż obok
niego.
uczuć
wzrokiem.
jak cień. Pchnął ją lekko w głąb podwórka.
Spojrzała bezradnie w miejsce,
gdzie jego dłoń dotknęła jej ramienia. Zachwiała się,
ale
Chwycił dziewczynę za rękę i
pociągnął ją za sobą. Szedł powoli, blisko murów,
rozglądając
W pewnej chwili usłyszał coś,
czego nie mógł usłyszeć, nie w tym miejscu i nie w tym
czasie.
Enkel pozwolił, aby to
dziewczyna prowadziła. Ostrożnie wycofali się spod okien
burdelu,
Dziewczyna stała z lampą w
ręku, nie mogąc oderwać wzroku od orła ze swastyką naszytego
Poczuł jej bliskość tuż za
sobą, jej dłonie wślizgnęły się pod jego ramiona, rozpinając
guziki
utrzymała równowagę. W jej wielkich oczach pojawiło się
coś, co widział już gdzieś kiedyś.
Przypomniał sobie
spaloną wioskę zagubioną wśród rosyjskich bagien, przypomniał
sobie oczy
kobiet: żon, matek i córek, które straciły
swoich mężczyzn, oczy patrzące niemym wzrokiem,
pozbawione
nadziei i strachu. Postanowił odciągnąć dziewczynę gdzieś w
bezpieczne miejsce,
ukryć ją w jakiejś piwnicy, a potem
ruszyć śladem Rainera.
się wokół siebie. Stracił orientację w
terenie, pogubił się w liczeniu kolejnych przecznic. Ominął
z
dala płonącą kamienicę, wciąż starając się kryć w
ciemnościach. Postanowił zatoczyć koło i wrócić
w pobliże
podwórka, na którym natknął się na Rosjan. Dziewczyna
najwyraźniej znała teren:
zwolniła kroku, ale nie puściła
jego ręki, lecz starała się go skłonić, aby zawrócił. Siłą
przełamał jej
opór i pociągnął za sobą.
Zwolnił, jeszcze bardziej pochylił się ku ziemi.
Wytężył słuch. Między opuszczonymi
kamienicami, wśród
ruin i niepogrzebanych ciał, w mieście zmienionym w jedno wielkie
pole
bitwy, słychać było muzykę. Dźwięczny kobiecy głos
płynący w jaśniejącą pożarami noc, operowa
aria
przerywana trzaskami igły podskakującej na patefonowej płycie.
Enkel wyjrzał za róg. Na
piętrze sąsiedniego budynku
firanki kołysały się leniwie w otwartych oknach, świeciły
zapalone
żarówki, a kobiecy śmiech przeplatał się ze
szczękiem szkła i salwami gromkiego śmiechu. Tam,
gdzie
ludzie zabijali się nawzajem, natychmiast pojawiały się domy
publiczne, mniejsze i większe,
eleganckie bądź obskurne,
jawne lub ukryte, dostępne dla każdego, kogo stać było na to, by
w
ramionach kobiety zapomnieć o przelewanej krwi.
ruszyli w gęstwinę uliczek. Pogubił się już w
liczeniu kolejnych przejść, podwórek, przesmyków i
korytarzy.
Dziewczyna wprowadziła go drewnianymi schodami na piętro
kamienicy, odsunęła
stojącą w korytarzu szafę, odsłaniając
przejście do pomieszczenia, które kiedyś było pewnie
suszarnią
bądź strychem. Przecisnął się za nią w ciemność. Po omacku
posuwał się naprzód.
Strzeliła zapałka. Karbidówka w
drucianej oprawie oświetliła niskie i wąskie
pomieszczenie:
drewniany strop i podłogę, legowisko
przygotowane z desek rozłożonych między skrzynkami,
mnóstwo
większych i mniejszych gratów ustawionych pod pozbawioną okien
ścianą.
na
kieszeni jego bluzy. Być może dopiero teraz, w świetle
prymitywnej karbidówki, zrozumiała, że
był żołnierzem.
Żołnierzem wrogiej armii, która paliła właśnie jej miasto.
Odwrócił się, szukając
miejsca, aby usiąść i odpocząć.
Wybrał jedną z drewnianych skrzynek. Syknął z bólu,
kiedy
kołnierz bluzy obtarł jego poparzony kark. Wyprostował
się, odchylając palcami materiał munduru.
jeden po drugim. Powoli zdjęła z niego bluzę,
ostrożnie przesuwając materiał ponad opuchniętą
skórą na
jego barkach. Wsunęła palce pod jego podkoszulek, podwijając go
do góry. Jęknął, kiedy
odrywała bawełnę przyschniętą
do ran na plecach. Odsunęła się do tyłu. Spojrzał za nią
przez
ramię. Zniknęła w ciemnościach, a kiedy znów wróciła
w krąg światła karbidówki, dostrzegł w jej
dłoni nóż.
Zadrżał. Przysunęła się do jego pleców, powoli odcinała pasy
bawełny, ostrożnie
przytrzymując opuszkami palców krawędzie
rany. Poczuł na plecach wilgotny dotyk. Przemyła
ranę, a w
miejscu, w którym ogień najbardziej naznaczył jego skórę,
założyła opatrunek. Wyszła na
kilka chwil na korytarz.
Domyślił się, że zmieniała wodę w blaszanej miednicy.
Odstawiła naczynie
pod ścianę, wzięła lampę i gestem
nakazała mu, aby przesunął się w przeciwległy
kąt
pomieszczenia. Dopiero teraz mógł się jej lepiej
przyjrzeć. Jego wzrok mimochodem zsunął się w
dół, na
rozdartą spódnicę i krwawe ślady na jej nogach. Postawiła lampę
na skrzynce i kazała mu
zostać w kręgu światła, sama
przeszła na drugą stronę, kryjąc się w ciemnościach. Usłyszał
odgłos
przesuwanej miednicy i chlupot wody.
Opuścił głowę. Między
skrzynkami zobaczył kilka strzępów materiału. Sięgnął po nie.
Biało-
Dziewczyna wróciła w krąg
światła. Ślady na jej nogach zniknęły. Przygasiła płomień
lampy,
Raz jeszcze przywołał w
myślach plan Rainera. Odliczył przecznice biegnące na południe
od
Dziękuję.
Usiadł z plecami lekko opartymi
o ścianę i zamkniętymi oczyma, ale nie zdołał już zasnąć.
W
Musisz tu zostać - powiedział
cicho, stając w progu. - Stamtąd, dokąd idę, nie ma powrotu.
Drzwi pokoju otworzyły się
gwałtownie, snop światła z korytarza dotarł aż do łóżka
stojącego
Szybko, nie mamy czasu do
stracenia!
Kobieta w pielęgniarskim czepku
nie zwróciła uwagi na Irenę leżącą na łóżku, wtuloną
w
Co się dzieje? - Irena
zeskoczyła z łóżka, odgarnęła włosy, po omacku szukając
stopami
Niemcy zajęli sąsiednią
ulicę. Nie wiadomo, czy nasi zdołają utrzymać pozycje. Padł
rozkaz,
Ewakuować? Gdzie? Większość
z rannych nie jest w stanie...
Gdziekolwiek! - wykrzyczała
pielęgniarka, ciągnąc mężczyznę spod okna na korytarz.
-
Chlebowski opuścił nogi na
podłogę, wstał, przytrzymując się ściany. Odzwyczajone od
ruchu
Antoni, uciekaj stąd. - Irena
stała w drzwiach, pomagając pielęgniarce utrzymać
ciężar
Chłebowski zaryzykował,
odepchnął się od ściany i ruszył przez środek pokoju. Wzór
na
czerwone opaski, brudne i wymięte, jedna z nich
naznaczona rdzawymi plamami krwi.
Przypomniał sobie opaski,
jakie nosili powstańcy na ulicach. Wiedział już, dlaczego jest tu
sama,
bez swoich towarzyszy, w dzielnicy zajętej i spalonej
przez niemiecką armię.
spomiędzy skrzynek wyjęła koc, podała go Enkelowi, a
sama skuliła się na posłaniu z desek. Enkel
położył się
pod ścianą. Był bardzo zmęczony. W pomieszczeniu nie było
okien, ale na zewnątrz
wstało już pewnie słońce. Udało mu
się w końcu zasnąć na kilka godzin. Obudziły go
odgłosy
wystrzałów. Znieruchomiał. Wyczołgał się spod
koca, wyjrzał z ciemnego strychu na zalany
słońcem korytarz.
Prześlizgnął się do okna. Ulica na dole była pusta, ale z
oddali dobiegało echo
wystrzałów. Wrócił na strych, usiadł
pod ścianą i w plamie światła wpadającej przez drzwi na
podłogę
wodził palcem po tłustej warstwie kurzu i pyłu. Dziewczyna
przyglądała mu się z
zainteresowaniem.
cmentarzy, zakreślił punkt zaznaczony przez gestapowca,
spróbował uzmysłowić sobie i określić,
gdzie się właśnie
znajdował. Dziewczyna, której imienia nawet nie znał, pochyliła
się nad jego
rysunkiem. Naszkicował kwartał, w który go
zaprowadziła, pogrubił główną aleję biegnącą na
wschód.
Spojrzał na nią z pytaniem w oczach. Ta pokręciła głową i
przekreśliła jego rysunek.
Szybko narysowała trzy równoległe
przecznice bardziej na wschód, po lewej stronie kółkiem
zaznaczyła
miejsce, w którym się znajdowali.
końcu także korytarz za drzwiami pogrążył się w
ciemnościach. Wstał, nałożył bluzę.
pod oknem. Chlebowski otworzył oczy. Śpiąca na
jego piersi dziewczyna podniosła głowę.
jednego z pacjentów. Przebiegła przez pokój, zerwała
sznur wyciągu, przy którym leżał mężczyzna
pod oknem.
Ranny jęknął. Pielęgniarka brutalnie ściągnęła go z
posłania. Ranny nie zdołał
utrzymać się na nogach, runął
prosto na podłogę.
butów i dopinając guziki bluzki. Chlebowski sięgnął
dłonią po okulary.
aby nasze oddziały wycofały się na Stawki i
próbowały powstrzymać Niemców przed atakiem na
Stare
Miasto przez ruiny getta. Opuszczamy Wolę. Musimy ewakuować
szpital.
Niemcy nie oszczędzają szpitali. Tutaj czeka ich tylko
śmierć. Musimy dać im choćby szansę na
przeżycie.
kolana ugięły się, ale odzyskał równowagę. Wciąż
kręciło mu się w głowie.
słaniającego się na nogach rannego mężczyzny.
Spojrzała na niego przez ramię. Spojrzenie to
trwało ledwie
chwilę, ale zdołał dostrzec łzy napływające jej do oczu.
tapecie wirował mu przed oczami, ale zdołał dojść do
drzwi. Dopiero teraz zorientował się, że jest
niemal nagi,
miał na sobie tylko nie swoje kalesony o przykrótkich nogawkach.
Stąpając bosymi
stopami po drewnianej podłodze, przeszedł
przez korytarz w ślad za Ireną, która wraz z drugą
pielęgniarką usiłowała
wydostać z budynku zabandażowanego mężczyznę. Ranny jęczał
i
Na półpiętrze drogę
zatarasowało im łóżko, które ktoś najprawdopodobniej próbował
wynieść
Na dole panował istny harmider:
krzyki i płacz zagłuszały echo nieodległych wystrzałów.
Pielęgniarka przetarła dłonią
czoło, wystraszonym wzrokiem spojrzała w głąb ulicy,
skąd
Zaczekaj.
Puść mnie! - Spróbowała
strącić jego ramię. - Tam zostało jeszcze paru rannych! Nie
wyjdą o
Obok nich, chodnikiem,
przebiegło kilka pochylonych postaci, młodzi mężczyźni,
niemal
Musimy uciekać - powiedział,
przyciągaj ąc ją do siebie. - Musimy j ak naj
szybciej
Irena pokiwała głową.
Nie zostawię ich -
odpowiedziała twardo, choć w jej ciemnych oczach pojawiły się
łzy. -
Nie możesz im już pomóc!
Mogę dać im szansę na
przeżycie. Niemcy im jej nie dadzą!
Jaka to różnica, zginąć w
szpitalnym łóżku czy na chodniku dwadzieścia metrów dalej?
Nie
Antoni, ja nie chcę...
Chlebowski chwycił dłoń Ireny
i bezceremonialne wyciągnął ją z bramy. Stawiała opór
i
Zostawili za sobą okrzyki
przerażenia, wybuchy płaczu, głośne prośby o zmiłowanie i
krótkie
bełkotliwie prosił o to, aby go zostawić, jednak kobiety,
nie zwracając uwagi na jego ból, ciągnęły
go w stronę
schodów.
z budynku, a następnie porzucił, kiedy okazało się
zbyt ciężkie i nieporęczne. Na łóżku, podparty
ramionami,
siedział mężczyzna z obandażowaną głową: nerwowymi ruchami
głowy omiatał
wzrokiem korytarz, zbyt przerażony, aby
poprosić o pomoc. Chlebowski oparł się o łóżko i
podsunął
rannemu swoje ramię, mężczyzna objął go rozpaczliwie mocnym
uściskiem. Chlebowski
opanował kolejną falę zawrotów głowy
i pomógł mężczyźnie podnieść się z posłania: dopiero
teraz
zauważył, że ranny ma tylko jedną nogę, amputowaną
na wysokości kolana.
Ranni,
którzy byli w stanie poruszać się o własnych siłach, opuścili
pokoje i zgromadzili się na
klatce schodowej, szukając kogoś,
kto mógłby im powiedzieć, co się dzieje. Ci, którzy
zdawali
sobie sprawę z powagi sytuacji i rozumieli, co oznacza
zbliżająca się kanonada, pytali, dokąd mają
uciekać. Ktoś
wołał lekarza, ale jedyną odpowiedzią było coraz większe
zamieszanie. Chlebowski,
obciążony uczepionym jego ramienia
kaleką, szedł tuż za Ireną. Pielęgniarki miały coraz mniej
sił,
i mężczyzna, którego niosły, ciągnął już kolanami
po podłodze. W korytarzu zabrakło miejsca,
wyszli na
zewnątrz. Strzały było słychać już tak wyraźnie, jakby padały
zza rogu najbliższej
kamienicy. Przeszli przez ulicę, weszli
w podwórko, Chlebowski ostrożnie ułożył rannego na
bruku,
opierając go o ścianę, tuż obok tego, którego niosły kobiety.
dochodziły strzały, bez zastanowienia ruszyła w stronę
szpitala. Irena chciała zerwać się za nią, ale
przytrzymał
ją silny uchwyt Chlebowskiego.
własnych siłach!
chłopcy, w czapkach pamiętających jeszcze wrzesień
lub za dużych beretach.
przedostać się na Stare Miasto!
Wrócę po nich, z tobą lub bez ciebie!
zdołasz im pomóc. Jest już za późno. Jedyne, co
możemy zrobić, to uciekać!
zapierała się, ale szarpnął mocniej i zmusił ją do
podbiegnięcia. Za plecami usłyszeli krzyk,
przeciągły,
rozpaczliwy krzyk kogoś, kto nie miał już nadziei na ratunek.
Obejrzał się przez ramię.
W głębi ulicy dostrzegł kilka
postaci w charakterystycznie wyciętych hełmach, rozsypujących
się
tyralierą między jednym ciągiem kamienic a drugim. Wbił
palce w dłoń Ireny i zmobilizował ją do
biegu.
serie z pistoletów maszynowych. Chlebowski miał
wrażenie, że strzały wymierzone są w ich plecy,
że kule
przelatują tuż nad ich głowami, że kolejna seria zetnie ich na
ziemię. Gwałtownie skręcił w
lewo, ciągnąc za sobą
dziewczynę, skryli się za rogiem, przebiegli przez bramę i nie
zwalniając
tempa, ruszyli dalej, wciąż kierując się na
wschód, w stronę Starego Miasta. Biegli przez noc
pulsującą
rytmem kolejnych eksplozji, których echo niosło się nad miastem,
pod chmurami
czerwonymi od pożogi. W pewnym
momencie Chlebowskiemu wydało się, że ulica przed nimi
Chlebowski pociągnął Irenę
na chodnik, upadli na kolana, wtulając się ramionami w mur.
Nie strzelać! - krzyknął
Chlebowski w mrok. - Pozwólcie nam przejść.
Możecie podejść - z głębi
ulicy rozległ się młody męski głos. - Powoli.
Wstali i z rękoma uniesionymi
nad głowę zbliżyli się do barykady rozłożonej w poprzek
ulicy.
Powstańcy nie trudzili się
nawet, aby ich rewidować, jeden z nich zniecierpliwionym gestem
Co się dzieje? - Chlebowski
zatrzymał się. - Co z naszymi spadochroniarzami? Co z
Wola pada - mruknął spod
poniemieckiego hełmu powstaniec przykucnięty na
szczycie
Dokąd teraz pójdziemy? -
zapytała Irena, kiedy zostawili za sobą przygotowaną na
niemiecki
Musimy znaleźć schronienie -
odpowiedział Chlebowski. - Znajdziemy miejsce, gdzie
A co potem?
Pociągnął ją za rękę.
Potem znajdziemy jakieś
bezpieczne schronienie, takie, w którym będziemy mogli się
ukryć
Pytałam, co zrobimy, kiedy
Niemcy dotrą i do Starego Miasta? Gdzie będziemy uciekać?
Spojrzał na nią kątem oka. Do
tej pory to ona opiekowała się nim, to ona mówiła mu, co ma
robić, pilnowała, aby nie
tracił kontaktu z rzeczywistością, pomagała mu w
zaspokajaniu
Po drugiej stronie ulicy wyminął
ich niewielki oddział zmierzający w kierunku linii
walk.
Coście zrobili! - Kobieta
szalonym wzrokiem obrzuciła powstańców, przebiegła przed
Antoni - szepnęła Irena,
wtulając się w Chlebowskiego. - To dziecko jest spalone na
węgiel!
Chodź. - Pociągnął ją za
sobą. - Musimy już iść.
również
znalazła się już w rękach Niemców, w ciemności zamajaczyły
równo ustawione sylwetki
żołnierzy, odbili w bok, kryjąc
się w ciemnościach. Biegli, nie zważając na ogień palący płuca
i
coraz cięższy krok. Wypadli na kolejną ulicę. Usłyszeli
pojedynczy strzał i tuż obok nich ze
świstem przeleciał
pocisk.
Półnagi mężczyzna w przykrótkich kalesonach, z
grubymi okularami zsuniętymi na czubek nosa i
dziewczyna w
potarganej bluzce, spoceni i zdyszani. Mając świadomość, że w
tej właśnie chwili
każdy ich ruch śledzi kilka par oczu,
obserwujących ich kroki zza muszki na końcu lufy
karabinu,
przeszli przed frontem wału utworzonego ze sterty
mebli, wypolerowanego, połyskującego mocną
czernią
fortepianu, kilkunastu worków z piaskiem i niezliczonej ilości
cegieł. Umocnienie miało
jeden wąski przesmyk, tuż przy
ścianie budynku.
dał
znak, że mają iść dalej i oddalić się od barykady.
Rosjanami?
prowizorycznej fortyfikacji. - Niemcy odzyskują
ulicę po ulicy. A Ruscy jak stali, tak stoją.
szturm barykadę, a odgłosy wystrzałów stały się
nieco cichsze. Była zbyt zmęczona i wystraszona,
aby płakać,
choć na jej brudnej twarzy wyżłobiły ślady łzy.
będziemy
mogli odpocząć, i spróbujemy zdobyć coś do jedzenia.
na dłuższy czas.
podstawowych potrzeb: to ona znalazła mu
mieszkanie, pomogła w załatwieniu pracy, przynosiła
kartki
na żywność. Jeszcze kilkanaście dni temu jej oczy promieniały
na myśl o walce, pełne
nadziei i wiary w przyszłość.
Teraz, bezsilna i przygaszona, szła wolno obok niego, wpatrując
się w
czubki swoich butów. Przypomniał sobie słowa pani
Walerii: ktoś ją skrzywdził, całkiem niedawno,
ktoś zabił
w niej miłość i nadzieję.
Kilkunastu młodych chłopców z posępnymi, pełnymi
skupienia minami, każdy z butelką
wypełnioną benzyną w
dłoni. Z jednej z bram wyskoczyła kobieta w wełnianej chuście
zarzuconej
na głowę, do piersi tuliła opatulone kocem
niemowlę.
nimi,
wyciągając przed siebie dziecko. Koc się rozsunął, odsłaniając
czarną główkę i przykurczone
rączki. - Co wyście na
robili? Wojny się wam zachciało? Patrzcie, co narobiliście!
Patrzcie! To
przez was! To wasza wina!
Echo eksplozji przetoczyło się
ponad dachami pozbawionych okien kamienic i na jedną krótką
Klaus Enkel przeczołgał się
przez chaszcze, dotarł do rzędu drewnianych sztachet,
podciągnął
Raz jeszcze zlustrował okolicę.
Wysilił pamięć, usiłując przypomnieć sobie mapę
Rainera.
Enkel wyszedł na zewnątrz,
okrążył budynek i zbliżył się do sąsiedniej kamienicy,
oznaczonej
Obrócił się i włożył nogi
do wnętrza, przesunął się bliżej, położył plecy na bruku,
podniósł biodra i
chwilę
w plątaninie spalonych ulic zaległa cisza. Za drewnianym parkanem,
w gąszczu pokrzyw i
łopianu, w wąskim, zarośniętym
przesmyku między budynkami coś zaszeleściło.
się i wyjrzał ponad ogrodzeniem. Nie mógł się
mylić. Miejsce zaznaczone przez Rainera na mapie
musiało być
w zasięgu jego wzroku. Korzystając z zapamiętanego planu miasta
oraz wskazówek
udzielonych mu przez polską dziewczynę,
dotarł między dwa szeregi piętrowych kamieniczek.
Ostrożnie
obszedł teren, ale nie znalazł niczego, co przykułoby jego uwagę.
Dwukrotnie minął go
niemiecki pododdział, ale żaden z
żołnierzy nie dostrzegł człowieka skulonego wśród gruzu i
sterty
cegieł. Linia walk musiała być blisko, bo od zachodu
dochodziły go odgłosy wściekłej strzelaniny.
Wydawało mu się, że w grę mogą wchodzić
kamieniczki po lewej stronie ulicy, dwa piętrowe
budynki i
osypujące się ruiny trzeciego, trafionego najprawdopodobniej bombą
lotniczą lub
ostrzelanego przez czołg. Mógł mieć tylko
nadzieję, że to, czego szukał kapitan gestapo, nie
znajdowało
się w zburzonej kamienicy: w takim wypadku Rainer leżał teraz
gdzieś pod gruzami i
nikt nie byłby już w stanie wyjaśnić
śmierci Hermana Frinka. Enkel przeskoczył przez płot,
przebiegł
na drugą stronę ulicy i wciąż trzymając się blisko murów,
dotarł na klatkę schodową
pierwszego z budynków. Powoli
wszedł na półpiętro, oparł się o ścianę i wytężył słuch.
Ciemność
wokół niego była tak gęsta, że nie widział
nawet czubków własnych palców. Słyszał drżenie ścian,
które
przenosiły wibrację pobliskich wybuchów, słyszał kapanie wody z
uszkodzonej rury i
stukanie okiennicy na piętrze. Nie zauważył
jednak niczego podejrzanego. Zdawał sobie sprawę, że
jeżeli
ludzie Rainera są jeszcze w okolicy, mogą być ukryci na tyle
dobrze, że nie zdoła ich
odnaleźć. Istniała również
możliwość, że gestapowiec znalazł już to, czego szukał, i
teraz jest
daleko stąd, być może nawet poza Warszawą.
numerem czternastym. Na jej tyłach, na parterze
oficyny, mieścił się nieczynny zakład
fotograficzny.
Witryna zakładu była niemal niewidoczna pod szczelną warstwą
desek, którymi
właściciel zabezpieczył szklaną fasadę,
ale nad wejściem znajdował się napis w dwóch językach.
Fotograf
okazał się człowiekiem wyjątkowo przezornym, solidne
zabezpieczenie uchroniło fasadę,
a także drzwi wejściowe,
przed zniszczeniem. Równo przycięte deski przybito z
wielką
starannością, co świadczyło o tym, że ten, kto to
zrobił, zabrał się do pracy jeszcze przed
wybuchem
powstania. Enkel przemknął przez podwórko, przykucnął przy
drzwiach zakładu,
jednak deski skutecznie uniemożliwiały
dosięgnięcie do klamki. Przyłożył ucho do jednej z
nich,
starając się wychwycić jakiekolwiek odgłosy wewnątrz.
Obszedł oficynę dokoła, ale nie znalazł
innego wejścia.
Ktoś, kto chciał zabezpieczyć pracownię przed intruzami,
przyłożył się do swojej
roboty. Uwagę Enkela zwróciło
małe okienko usytuowane kilkanaście centymetrów nad
poziomem
bruku. Okienko również było zabezpieczone, ale
deski były krótsze, a na dodatek przybito je do
drewnianej i
mocno już zmurszałej framugi. Uklęknął i wsunął między nie
palce. Zaparł się mocno
kolanami, oparł czoło o mur
kamienicy i powoli, centymetr po centymetrze, odciągnął jedną z
nich,
odsłaniając gruby gwóźdź. Szarpnął i deska
ustąpiła z trzaskiem. Zastygł w bezruchu, nasłuchując,
czy
dźwięk pękaj ącego drewna nie zwrócił czyj ej ś uwagi. Z
drugą deską poszło mu j eszcze łatwiej.
Przetoczył się na
plecy i obcasem wybił framugę okienka do środka. Wsunął głowę
w otwór
okienny, ale nie ujrzał niczego szczególnego.
Piwnica zionęła stęchlizną, wilgocią i brudem.
cały wsunął się do środka. Ostrożnie
ześlizgnął się po ścianie, aż w zupełnych
ciemnościach
wymacał pod stopą twardy grunt. Znajdował się
w korytarzyku ograniczonym z jednej strony
ceglaną ścianą, z
drugiej ogrodzeniem z nieheblowanych sztachet, najpewniej dzielącym
piwnicę
na szereg mniejszych pomieszczeń. Ruszył wzdłuż
muru, szukając po omacku wyjścia, jakiejś
drabiny lub
schodów prowadzących na górę. W pewnym momencie, obok smrodu
stęchlizny i
gnijących ziemniaków, wyczuł coś dziwnego.
Zatrzymał się i głęboko wciągnął powietrze przez
nos. Tak, nie mógł się mylić!
Wyraźnie wyczuwał zapach palonego tytoniu. Nie brudny,
nieświeży
Szpaler drewnianych sztachet był
na tyle gęsty, że Enkel musiał wciskać między nie twarz,
aby
W głębi pomieszczenia,
pośrodku niskiej, choć przestronnej piwnicy, na czymś, co
najpewniej
Na wprost gestapowca, po drugiej
stronie lampy, siedział, a właściwie kucał, półnagi
Rainer skończył palić,
pstryknął niedopałkiem poza krąg światła, założył nogę na
nogę i
Enkel, znużony czekaniem i
przymusowym unieruchomieniem, wyprostował plecy. Coś
Kryjący się w mroku mężczyzna
przekradł się pod ścianą i wciąż pochylony, powoli wyszedł
Enkel wytarł spocone dłonie o
spodnie, wyprostował się i z bijącym sercem patrzył,
jak
smród starego popiołu i niedopałków, nie
nieprzyjemną woń taniej mieszanki używanej do fajek
lub
skrętów, ale aromatyczny zapach dobrych niemieckich papierosów,
słodki i soczysty. Przełknął
ślinę, rozdrażniony głodem
nikotyny i potrzebą wypełnienia płuc ciepłym dymem.
Przykucnął,
starając się przebić wzrokiem ciemność. Tam,
gdzie czuć było dym, ktoś musiał palić.
dojrzeć coś za przegrodzeniem. Powoli szedł dalej,
wypatrując w ciemnościach poruszającego się
ognika. Dym
czuć było coraz wyraźniej. Zanim jednak wypatrzył i papierosa, i
samego palacza,
dostrzegł na ziemi żółtawy blask rzucany
przez światło, którego źródło musiało znajdować się
za
załomem korytarza. Zgięty wpół, szukając po omacku
drogi, dotarł do krańca ogrodzenia.
było drewnianą skrzynką, stała lampa naftowa,
rzucająca krąg światła na ceglane ściany, brudny
sufit i
dwie postacie naprzeciwko siebie. Na krześle, tyłem do skulonego w
mroku Enkela, siedział
szczupły blondyn w wojskowej bluzie.
Palił papierosa, leniwymi, spokojnymi ruchami podnosząc
go do
ust, zaciągał się głęboko i szerokim, eleganckim, niemal
dostojnym gestem strzepywał popiół
na klepisko. Enkel bez
trudu rozpoznał sylwetkę Rudolfa Rainera.
mężczyzna.
Związane w nadgarstkach ręce przytrzymywał naprężony sznur
zaczepiony o hak w
suficie, druga lina biegła od paska przy
jego spodniach do drewnianego regału pod ścianą. Dwie
liny
różnej długości, uwiązane do sufitu i ściany, utrzymywały
mężczyznę w nienaturalnej pozycji,
uniemożliwiając zarówno
wyprostowanie się, jak i siedzenie. Więzień, zawieszony między
sufitem
i podłogą, nie mógł dać wytchnienia nadwyrężonym
nadgarstkom, omdlałym ramionom i
pulsującym z wysiłku udom,
próbował odciążyć ręce, bezskutecznie szukając oparcia dla
kolan, ale
mimo cierpienia z jego ust nie padło choćby jedno
słowo skargi.
wpatrywał się w więźnia. Płynęły kolejne minuty,
a gestapowiec siedział i czekał, nie zadawał
żadnych pytań,
nie groził ani niczego nie obiecywał, po prostu siedział i
patrzył. Gdzieś blisko
upadł pocisk artyleryjski lub bomba
lotnicza, ściany budynku zadrżały, światło lampy
omiotło
pomieszczenie, a cała piwnica wypełniła się
ceglanym pyłem. Rainer nawet nie drgnął, dalej
patrzył
przed siebie, na mężczyznę zawieszonego między sufitem i
podłogą.
sprawiło,
że w końcu oderwał wzrok od Rainera. W ciemnościach, po lewej
stronie, zauważył jakiś
ruch. Przysunął się bliżej
drewnianej ścianki, czekając na rozwój wypadków, gotowy do walki
lub
ucieczki. Po chwili znów coś się poruszyło. Ktoś krył
się w ciemnościach, bezszelestnie obchodząc
dokoła krąg
światła rzucany przez lampę, uważając, by wciąż pozostawać w
cieniu. Enkel wychylił
się zza załomu korytarza, przykucnął
w cieniu, wspierając dłonie na klepisku, gotowy w każdej
chwili
zerwać się do ucieczki. Wyraźnie widział po swojej lewej stronie
zarys męskiej sylwetki.
Musiały się tam znajdować schody
lub drabina, ktoś wszedł do piwnicy i teraz, korzystając
z
ciemności, próbował obejść siedzącego przy lampie
gestapowca.
na
środek pomieszczenia, zachodząc Rainera od tyłu. Enkel wyraźnie
widział jego niską, krępą
sylwetkę, szerokie plecy i
pochyloną, skrytą w ramionach głowę. Rainer niczego nie
podejrzewał,
siedział w bezruchu, wpatrując się w
skrępowanego więźnia. Mężczyzna powoli, centymetr
po
centymetrze, zbliżał się do gestapowca. Enkel obserwował,
jak unosi prawą rękę, w której trzymał
nóż lub krótką
pałkę. Jeszcze chwila i kapitan Rainer otrzyma cios, który może
okazać się
śmiertelny, a tym samym jedyna osoba, która
znała prawdę o śmierci Hermana Frinka, odejdzie z
tego
świata.
morderca podnosi ramię nad głowę, sposobiąc się do
zadania ciosu.
Otworzył usta, napełnił płuca
przesyconym stęchlizną powietrzem i rzucił się do
przodu,
Mimo późnej pory na ulicach
zachodniej części Starego Miasta panował chaos: grupki
Po godzinie kolejka przesunęła
się na tyle, że mogli już dostrzec kobiety napełniające
kaszą
Chlebowski wyjrzał do przodu
ponad ramieniem kobiety, od której dostał spodnie i buty.
Był
Niedługo zrobi się tu
naprawdę gorąco - powiedział, patrząc na Irenę. - Niemcy
będą
Irena spojrzała na niego
wyczekująco.
Myślę - wskazał wzrokiem na
punkt opatrunkowy usytuowany po drugiej stronie podwórka -
Chcesz mnie tu zostawić, tak?
Tutaj możesz się przydać.
A co z tobą?
Zawahał się na moment.
Jest coś, co muszę dokończyć.
Coś, co ma dla mnie duże znaczenie. Pójdzie mi łatwiej,
Antoni, w tym mieście nikt nie
jest bezpieczny. W tym mieście nie ma już bezpiecznych
Nie możesz. - Dotknął dłonią
jej policzka. - Tam, dokąd idę... Irena? Co się dzieje?
Zaskoczony Chlebowski oderwał
spojrzenie od nagle zastygłej w zagadkowym grymasie
twarzy Ireny i powiódł
wzrokiem do punktu, w który się wpatrywała. Przy bramie
przykucnęło
Stefan!
Chlebowski wyskoczył z kolejki,
przepchnął się między ludźmi i dopadł do skulonego pod
Stefan! Żyjesz! Gdzie Czarny?
Gdzie mogę go znaleźć?
Powstaniec przełknął bez
apetytu, wrzucił blaszaną miskę do menażki, odwrócił wzrok.
Gdzie Zieńczuk? - pytał dalej
Chlebowski. - Gdzie jest Czarny?
uderzając z impetem w plecy skrytobójcy.
powstańców
przemieszczały się w stronę barykad, aby wzmocnić obsadę
planowanej linii oporu,
uciekinierzy z Woli z przejęciem
opowiadali o masowych mordach, gwałtach, plutonach
egzekucyjnych
i morzu ognia, mieszkańcy sąsiednich kamienic organizowali punkty
opatrunkowe i
kuchnie. Chlebowski ciągnął za sobą zapłakaną
Irenę. W jednej z mijanych bram zauważył długą
kolejkę
ludzi ustawionych do garkuchni zorganizowanej w stróżówce.
Stanęli na samym końcu, za
zrozpaczoną kobietą wspartą na
wielkiej skórzanej walizie. Kobieta od kilku dni błąkała się
po
Śródmieściu, rozdzielona od męża w trakcie ulicznej
strzelaniny. Chlebowski, potrzebujący
jakiegokolwiek ubrania,
poprosił kobietę o pomoc. Okazało się, że wśród naprędce
zabranych z
mieszkania rzeczy znalazło się trochę męskich
ubrań i w ten sposób Chlebowski wszedł w
posiadanie całkiem
nowych spodni od garnituru, butów i nieco sfatygowanej,
przykrótkiej
marynarki.
podstawiane miski, kubki, talerze, a nawet tekturowe
pudełka. Wydawanie posiłków trwało do
momentu, kiedy w
przejściu pojawił się oddział powstańców, których nakarmiono
poza
kolejnością. Kolejka znów ruszyła, ale pod drzwiami
stróżówki powstało zamieszanie: jakiś
mężczyzna wbił
się między oczekujących, próbując zabrać komuś miskę
parującej kaszy.
głodny i spragniony, ale bardziej interesowało go
znalezienie bezpiecznego schronienia dla Ireny.
Kamienica, przy
której się znajdowali, wydawała się odpowiednim miejscem. W
podwórku
mieściła się kuchnia i punkt opatrunkowy, gdzie
Irena mogłaby się poczuć przydatna. Zdawał sobie
sprawę,
że dziewczyna nigdy nie zgodziłaby się na pozostanie w jakiejś
piwnicy czy schronie.
kontynuowali natarcie i lada chwila linia walk
przebiegać będzie ulicami centrum.
że
przydałaby się im każda para rąk do pracy.
kiedy
będę wiedział, że jesteś bezpieczna.
miejsc.
Chcę iść z tobą!
kilku powstańców, jedli w milczeniu, starając
się unikać wzroku ludzi stojących w kolejce. Jeden z
nich
wydał się Chlebowskiemu znajomy. Zapuszczony czarny wąs
przechodzi w nieco krótszą
brodę. Spod nasuniętego na czoło
hełmu połyskiwały ciemne oczy.
ścianą
powstańca.
Wiesz, co się tam dzieje? -
Stefan odpowiedział pytaniem, ruchem głowy wskazując na ulicę,
Wiem - odparł krótko
Chlebowski. - Muszę porozmawiać z Czarnym. Jest gdzieś tutaj?
Ty oszalałeś. Straciłeś
rozum do reszty.
Jest tutaj Czarny?
Stefan skinął głową.
Przegrupowujemy się. Czarny
wraz z częścią ludzi ma obsadzić północną część naszej
linii
Chlebowski poderwał się do
biegu i przebiegł przez bramę. Na zewnątrz czekała Irena.
Antoni, zaczekaj!
Nie mogę. - spojrzał przez
ramię. - Muszę już iść. Ty zostajesz tutaj.
Zostań ze mną. Proszę.
Nie możesz ze mną iść!
Musisz tu zostać. Jesteś tu potrzebna!
Ty jesteś mi potrzebny.
Irena, proszę... - Dotknął
dłonią jej policzka. - Muszę zrobić coś, co jest dla mnie
bardzo
Pójdę z tobą. - Chwyciła
jego dłoń i znów Chlebowskiemu przypomniał się
rozpaczliwy
Westchnął i odwrócił się na
pięcie, ciągnąc dziewczynę za sobą.
Szybciej! Nie mamy chwili do
stracenia!
Niespodziewany atak Enkela
zupełnie zaskoczył niedoszłego mordercę, mężczyzna
upadł
Mogłem spodziewać się
wszystkiego, ale nie ciebie!
Enkel odkaszlnął, usiłując
unormować oddech. Spojrzał na stojącego nad nim Rainera.
Gestapowiec wytarł nóż o
bluzę martwego napastnika.
Dlaczego wróciłeś?
Enkel wstał, bez strachu wbił
spojrzenie w jasnobłękitne oczy Rainera.
Chcę wiedzieć, dlaczego
Herman Frink musiał zginąć.
Co?
Chcę wiedzieć, dlaczego Frink
musiał zginąć. Wiem, że to twoi ludzie zamordowali go z
Rudolf Rainer uniósł brwi,
rozchylił usta i spojrzał na Enkela błędnym wzrokiem. Płatki
jego
Przeszedłeś przez to piekło
tylko po to, aby zapytać o śmierć tego przeklętego
pedała?
Chcę wiedzieć, dlaczego
kazałeś zabić Frinka! Jeden z twoich ludzi powiedział, że
Frink był
Rainer, wciąż kręcąc z
niedowierzaniem głową, sięgnął do pasa. Wyszarpnął
pistolet,
w
stronę nieodległych wybuchów i serii z broni automatycznej. -
Wiesz? Widziałeś to?
obrony. Mają wzmocnić oddziały walczące na Żytniej
i przy cmentarzu kalwińskim. My zostajemy
tutaj. Czarnego
znajdziesz po drugiej stronie ulicy, jego oddział uzupełnia
amunicję.
ważne. Muszę zrobić to sam.
uścisk umierającej radiotelegrafistki. - Pójdę,
dokąd zechcesz, tylko proszę, nie zostawiaj mnie tu
samej!
twarzą na ziemię i upuścił nóż. Enkel spróbował
sięgnąć dłonią do gardła przeciwnika, ale tamten
szybko
przeszedł do ofensywy, był silniejszy i bardziej doświadczony w
walce wręcz, obronił się
przed duszeniem i natychmiast,
gwałtownym ruchem, przetoczył się na bok. Kolejny wyrzut
bioder
poparty silnym szarpnięciem ramion i to Enkel leżał
teraz na plecach, przyciśnięty do ziemi, mając
nad sobą
wykrzywioną z wysiłku twarz Krajicia. Chorwat wyprostował się,
unosząc prawą pięść i
sposobiąc się do zadania ciosu,
kiedy czyjaś dłoń od tyłu zacisnęła się na jego ustach,
odchylając
głowę do tyłu i odsłaniając gardło. Szybkie
krótkie cięcie i struga krwi splamiła bluzę Krajicia.
Enkel
zrzucił z siebie ciało Chorwata.
twojego
rozkazu. Chcę wiedzieć dlaczego.
wąskiego nosa zadrgały i gestapowiec zaniósł się
głośnym, spazmatycznym śmiechem.
Oszalałeś, Enkel! Ty po prostu oszalałeś!
zdrajcą, ale obaj wiemy, że to nieprawda. Chcę
wiedzieć, dlaczego musiał zginąć!
przeładował i przystawił go Enkelowi do czoła.
Chcesz żyć? - zapytał
krótko. - Jesteś szalony, ale nawet szaleniec boi się śmierci.
Enkel nie odpowiedział, wciąż
wpatrując się w rozszerzone z podniecenia oczy gestapowca.
Rainer po chwili opuścił broń
i odsunął się na bok, odsłaniając półnagiego mężczyznę pod
ścianą.
Chcesz wiedzieć, dlaczego twój
przyjaciel zginął?
Przez niego. Właśnie przez
niego.
Kim jest ten człowiek?
To komunista. Radziecki agent,
oficer wywiadu przerzucony kilkanaście dni temu do
Enkel przeniósł wzrok na
Rainera.
Jaki związek ma radziecki
agent ze śmiercią Frinka? Frink znał tego człowieka?
Nie mamy czasu, aby teraz o tym
mówić - uciął krótko Rainer. - Wokół nas toczą się
walki.
Dlaczego miałbym ci pomóc?
A dlaczego przed chwilą mi
pomogłeś? - Rainer zaśmiał się cicho i spojrzał na leżące
ciało. -
Teraz to Enkel zaniósł się
nerwowym śmiechem.
Jak?! - prychnął ze złością
w oczach, nie zwracając uwagi na broń w ręce gestapowca.
-
No właśnie! - W oczach
Rainera pojawił się błysk tryumfu. - Rosjanie! Masz rację,
niedługo
O czym ty mówisz?
Kilka miesięcy temu
zwerbowałem aresztowanego oficera polskiego podziemia -
szeptał
Enkel przymknął oczy,
przytłoczony nawałem informacji.
Co chcesz teraz zrobić?
Przede wszystkim musimy się
stąd wydostać. Najpierw jednak trzeba wyeliminować
tych
W oddali, na ulicy, zaczęła
się kanonada.
Warszawy,
celem nawiązania kontaktu z lewicowym ruchem oporu w mieście.
Miał zbadać nastroje
i ustalić plan działania komunistów
w trakcie ofensywy Armii Czerwonej i przełamania linii Wisły.
Moi ludzie nie wytrzymali próby nerwów. Nie
rozumieli, że to Rosjanin jest naszą drogą ucieczki z
tego
pieprzonego miasta. Zbuntowali się. Wysłali Krajicia, aby mnie
zabił, ale ty udaremniłeś jego
zamiary. Tam, na górze,
zostali jeszcze Volke i Lichtenberg. Obaj są uzbrojeni i
doświadczeni w
walce. Potrzebuję twojej pomocy, aby ich
sprzątnąć.
Chcesz poznać prawdę o śmierci Frinka i daję ci
słowo, poznasz ją. Dam ci jednak o wiele więcej.
Jeżeli mi
pomożesz, wyciągnę cię z tego piekła!
Wszyscy jesteśmy chodzącymi trupami. Wszyscy. Słyszysz?
To miasto dogorywa, niedługo nie
pozostanie tu kamień na
kamieniu! Obojętnie, kto znajdzie nas pierwszy, zginiemy od razu.
Nasi
rozwalą nas bez sądu za zdradę i dezercję, Polacy
zrobią to samo za to, co z nimi robiliśmy. A
nawet jeżeli
ukryjemy się wśród ruin i grobów, prędzej czy później wejdą
tu Rosjanie i zrównają
wszystko z ziemią!
przejdą Wisłę i ruszą dalej na zachód. Dziś
stoją pod Warszawą, jutro będą pod Berlinem. Ta wojna
jest
już przegrana, Enkel. Trzecia Rzesza stoi nad grobem i nie możemy
pozwolić, by wciągnęła
nas tam ze sobą!
gorączkowo Rainer. - Groziło mu rozstrzelanie, ale
okazał się wyjątkowo rozsądną osobą i zgodził
na
współpracę. Wypuściłem go, a on wrócił w struktury, w
których działał, informował mnie o
wszystkim, co działo
się w mieście. To on przekazał mi informację o planach podjęcia
radzieckiego
agenta przerzuconego przez Wisłę. Od samego
początku wiedziałem, że to dla mnie szansa.
Postanowiłem
przechwycić agenta i za jego pośrednictwem nawiązać kontakt z
radziecką centralą.
Jestem niemieckim oficerem, miałem
dostęp do wielu informacji, które mają wielką wartość
dla
dowództwa Armii Czerwonej. Kiedy poznałem lokalizację
punktu kontaktowego, natychmiast
chciałem przejąć agenta,
ale przeszkodził mi wybuch tej pieprzonej zawieruchy! Okazało
się, że
miejsce pobytu komunisty przejętego przez ruch
oporu znajduje się za linią walk! Dalszy ciąg już
znasz. W
końcu dotarłem tam, gdzie chciałem, a naszego agenta masz
właśnie przed sobą.
zdrajców, Volkego i Lichtenberga. Pomożesz mi w tym, a
potem poznasz prawdę o Frinku i obaj
skorzystamy z pomocy
naszego nowego rosyjskiego przyjaciela. Szybciej, nie ma czasu
do
stracenia!
Volke i Lichtenberg zostali
gdzieś na górze - mówił dalej Rainer - na parterze, w
starej
Nie chcę mieszać się w twoje
sprawy. - Enkel pokręcił głową. - Nie mam zamiaru...
Nie masz wyjścia - uciął
Rainer. - Tylko tak poznasz prawdę o śmierci Frinka. Tylko
tak
Enkel pochylił się i powoli
zdjął kurtkę z martwego Chorwata. Założył ją na siebie,
wycierając
Enkel pochylił się i rozsunął
ramiona na boki, starając się upodobnić do Krajicia, który
był
Gdzieś w głębi korytarza
skrzypnęła podłoga. Enkel zastygł. Do dalszego marszu zmusiło
go
Lubo?
Enkel zagryzł wargi i ruszył
dalej. Korytarz wychodził na szerokie pomieszczenie stanowiące
Lubo? - szept powtórzył się.
- Załatwiłeś go?
Enkel, czując, jak krople potu
spływają mu spod czapki po policzkach na szyję, ostatkiem
sił
Nie ruszaj się - w półmroku
rozległ się głos Rainera. - Nawet nie drgnij! Enkel?
Enkel wstał, zrzucił z siebie
czapkę Krajicia i jego zakrwawioną kurtkę.
Pomóż mu wstać. Posadź go
tam, na krześle, pod oknem.
Enkel bez słowa wykonał
polecenie Rainera. Lichtenberg oberwał w lewy bark, krzywił się
z
Podaj mi jego sznurówki.
Co? - Enkel obejrzał się
przez ramię.
To, co mówię. Zdejmij mu
sznurówki.
pracowni fotograficznej lub w mieszkaniu na piętrze. W
budynku jest ciemno. Założysz bluzę i
czapkę Krajicia,
wejdziesz na górę, a ja pójdę za tobą. Zdrajcy wyjdą do
ciebie, a wtedy ja ich
zabiję.
możesz cało uciec z Warszawy. Tylko tak - uniósł broń
- możesz wyjść żywy z tej piwnicy.
w spodnie krew, która została mu na dłoniach. Na
głowę założył czapkę. Wszedł na strome,
przypominające
drabinę drewniane schody, które prowadziły na zaplecze zakładu
fotograficznego.
W środku panowały zupełne ciemności,
zabite deskami okna nie przepuszczały łun pożarów i
eksplozji.
Po omacku szedł przed siebie. Zaplątał się w grubą, śmierdzącą
kurzem i brudem
zasłonę. Słyszał, że Rainer skrada się
tuż za nim. Przeszedł przez zakład, wodząc dłonią po
szerokiej
drewnianej ladzie, wymacał drzwi i wszedł na schody. Drewniane
stopnie skrzypiały
jeden po drugim, kiedy powoli wdrapywał
się na piętro. Kapitan gestapo szedł w rytm jego kroków,
a
może robił to znacznie ciszej i ostrożniej, by słychać było
tylko pojedyncze skrzypnięcia pod jego
stopami. Okna na
piętrze nie zostały już tak szczelnie zabezpieczone, przez szpary
między deskami
wciskały się blade smugi wczesnego świtu i w
korytarzu panował przygaszony półmrok.
nieco niższy od niego i znacznie szerszy w barach.
Uważnie obserwował drzwi pomieszczeń, które
mijał, mając
nadzieję, że Rainer jest przygotowany do szybkiego strzału.
bolesne pchnięcie między łopatki. Z bijącym sercem
ruszył dalej, mając świadomość, że być może
w tej
chwili, poza Rainerem z waltherem wymierzonym w jego plecy, ktoś w
ciemnościach śledzi
jego kroki z przygotowanym do strzału
automatem.
coś
w rodzaju salonu, przecięte teraz szeregiem wąskich smug światła,
wpadających przez szpary w
okiennicach.
zmusił się, aby przekroczyć próg salonu. Zrobił
jeszcze dwa kroki i rzucił się w bok, na podłogę. W
tej
samej chwili za jego plecami odezwał się pistolet Rainera. Enkel
upadł na deski, przetoczył się
pod ścianę. Walther
gestapowca odezwał się jeszcze dwa razy, ktoś po drugiej stronie
zwalił się
ciężko między meble, ściągając za sobą coś,
co rozbiło się z hukiem. Kolejny wystrzał i ktoś inny
krzyknął
z bólu. Seria z automatu przedziurawiła ścianę, wpuszczając do
środka pomieszczenia
kolejne cienkie smugi różowego światła.
Pistolet wystrzelił po raz kolejny, łuska upadła tuż obok
głowy
Enkela.
bólu, ale ani nie jęknął, kiedy Enkel przeciągnął go
na krzesło. Następnie, zgodnie z kolejnymi
instrukcjami
Rainera, Enkel zdjął siwowłosemu żołnierzowi pasek i związał
jego ręce za plecami.
Rainer, obserwując wszystko z
odległości kilku kroków, z pistoletem w uniesionej dłoni,
pochylił
się nad martwym już chyba Volkem, wyciągnął mu
pasek ze spodni i założył go na szyję
Lichtenberga, drugi
koniec splatając z węzłem na jego nadgarstkach.
Enkel uklęknął przy butach
Lichtenberga i wysupłał z nich czarne bawełniane
sznurowadła.
Poznajesz? Zapalnik
pięciosekundowy.
Za pomocą sznurówki
gestapowiec przywiązał granat do skórzanej obroży, która
oplotła gardło
Enkel, przysuń tu ten stolik i
podaj jeszcze jedno krzesło.
Lichtenberg milczał, spod
opuszczonych powiek obserwując wciąż uśmiechającego
się
Rainer usiadł przy stole, na
wprost unieruchomionego Lichtenberga. sięgnął do kieszeni
na
Lubisz pokera, Marco?
Lichtenberg nie odpowiedział,
odwrócił wzrok, odchylając twarz na tyle, na ile pozwoliła
mu
Wiem. Nie lubisz. - Rainer
pokiwał głową z udawanym smutkiem. - Nie masz jednak wyjścia,
Zwariowałeś - syknął
Lichtenberg. - Już dawno temu straciłeś rozum.
Widzisz - ciągnął niczym
niezrażony kapitan gestapo - wszystko jest kwestią emocji.
Potrafię
Rainer rozdał po pięć kart,
odłożył talię i odsłonił trzy karty leżące przed
Lichtenbergiem.
Marco, jak sądzisz, poszczęści
ci się dzisiaj?
Pierdol się, Rainer! Jesteś
tylko małym, śmierdzącym sadystą!
Gestapowiec pokiwał głową,
udając skupienie nad układem kart na stoliku.
Przypominam ci, Marco, że
wyciągnąłem cię z kompanii karnej, ratując przed sądem
Jesteś tchórzem!
Ja jestem tchórzem? - Rainer
uniósł brew. - Dlaczego wysłaliście Krajicia samego?
Dlaczego
Enkel z trudem oderwał wzrok od
stolika, wyjrzał przez szparę w okiennicy na zewnątrz.
Kilku
Nie będę z tobą grał,
Rainer - sapnął Lichtenberg. Zlepione potem i kurzem włosy
kleiły
Będziesz grał - odpowiedział
cicho Rainer, twardo wpatrując się w oczy siwowłosego
Lichtenberg skrzywił się w
złośliwym uśmiechu.
Chyba sam w to nie wierzysz -
powiedział. - Wszyscy dobrze wiedzieli, że przegrywasz
Rainer sięgnął do paska, odpiął granat
ręczny i podstawił go Lichtenbergowi pod oczy.
rannego żołnierza, tak że ten czuł chłód
stalowej skorupy na swoim podbródku.
Rainera. Enkel przesunął sprzęty i odszedł pod ścianę.
Na zewnątrz wciąż trwała wymiana ognia.
Ktoś strzelał z
bliska, niemal pod oknami pomieszczenia, w którym się znajdowali.
piersi, coś z niej wyjął. Enkel zmrużył oczy, w pokoju
wciąż panował półmrok i nie był w stanie
dostrzec, co
gestapowiec trzyma w ręce. Rainer złożył dłonie, zakręcił
palcami, między którymi coś
zaszeleściło. Na stolik przed
Lichtenbergiem zaczęły spadać karty do gry.
skórzana obroża paska i przywiązany do niego granat.
bo
tak się składa, że ja bardzo lubię. Postaram się przekonać
cię do tej gry.
zrozumieć, że ktoś nie lubi kart, skoro gra nie
wywołuje w nim żadnego napięcia. Potrafię jednak
sprawić,
abyś poczuł dreszcz, który czuje każdy zapalony gracz, siadając
przy stoliku. Zagramy o
twoje życie, Marco.
polowym
i rozstrzelaniem za nieposłuszeństwo i wielokrotne złamanie
regulaminu w stosunku do
ludności cywilnej. Ty nazywasz mnie
sadystą?
sam nie zszedłeś do piwnicy, żeby mnie zabić?
Patrz na karty, Marco. Masz damę, ósemkę i trójkę.
Odsłaniamy
dalej?
bojowników w cywilnych ubraniach przebiegło ulicą na
zachód, w stronę pozycji niemieckich,
seria z karabinu
maszynowego zatrzymała któregoś z nich w połowie drogi między
jednym
chodnikiem a drugim.
mu się do rozciętego czoła. - Nie dam ci tej
przyjemności. Zabij mnie, ale nie będę z tobą grał.
Widziałem
śmierć tak wiele razy, że przestałem się jej bać.
weterana.
- Szybka śmierć nie jest najgorszą rzeczą, jaka może cię
spotkać. Skup się na kartach.
Wiesz, że jestem dobrym
graczem.
coraz
większe sumy. Nie jesteś graczem, ale hazardzistą! Gdyby nie to,
że zginiesz tu, razem ze
mną, w gruzach tego przeklętego
miasta, prędzej czy później stanąłbyś przed
plutonem
egzekucyjnym za zdefraudowanie funduszy operacyjnych
gestapo. Co? - Lichtenberg udał
zdziwienie. - Myślałeś, że
nikt o tym nie wiedział? Mylisz się. Wszystkim było wiadome,
że
Rudolf Rainer zacisnął zęby,
na jego skroni pojawiła się nabrzmiała, bladobłękitna żyłka.
Patrz w karty, Marco -
wysyczał. - Zastanów się dobrze nad swoją decyzją.
Lichtenberg odchylił głowę na
tyle, na ile pozwoliła mu obroża.
Mam cię w dupie. - Splunął i
pochylił się do przodu, sięgając zębami do zawleczki
granatu.
Mam was wszystkich głęboko w
dupie.
Enkel czuł, że jego nogi
zmieniły się w ciężkie ołowiane słupy, a przesiąknięta potem
bluza
Do świtu pozostała jeszcze
godzina, ale niebo nad Warszawą pulsowało kolorami: snujące
się
Tam - wskazała w lewo. - Tam
poszli.
Powoli przesuwali się na
zachód, znów w stronę płonących ulic, w ślad za
oddziałem
Wyszli zza jakiegoś węgła,
trzymając się za ręce, przebiegli przez jezdnię, dopadli do
sterty
Tam. - Irena przywarła do jego
ramienia. - Musimy dostać się do tamtej bramy.
Odgłosy wystrzałów były
coraz bliższe. Dobiegli na podwórko kamienicy, przyczaili się
przy
murze. Chlebowski się
rozejrzał. Okolica wydawała mu się dziwnie znajoma. Irena uklękła
na
Nasi zajmują pozycje wzdłuż
ulicy - powiedziała, nie odrywając wzroku od szeregu
ledwie
Podprowadź mnie bliżej -
poprosił Antoni. - Muszę odnaleźć Zieńczuka.
Z głębi ulicy, na wprost
pozycji zajętych przez powstańców, dobiegło ich ciężkie
dudnienie
Chodź - pociągnęła go za
rękę - spróbujemy obejść ich od tyłu.
Chlebowski ruszył za Ireną.
Przeskoczyli przez stertę osmalonych cegieł, między którymi
leżał
przegrywasz nie swoje pieniądze!
Czubkiem języka podniósł stalowe kółko,
rozchylił wargi i zacisnął szczękę. Rainer poderwał się
z
miejsca, ale było już za późno, Lichtenberg odrzucił
głowę w tył, wypluł zawleczkę i wyszczerzył
zęby w
szyderczym uśmiechu.
przykleiła się do ściany, nie mógł nawet zaczerpnąć
powietrza, wciąż wpatrując się w obły stalowy
kształt
przytwierdzony do obroży Lichtenberga. Nie słyszał rozpaczliwego
krzyku Rainera ani
strzelaniny pod oknami, w uszach miał tylko
desperacki śmiech starego żołnierza i bicie własnego
serca.
W końcu oderwał się od ściany, ugiął kolana i rzucił się w
kierunku drzwi. Szeroko
wymachując ramionami, przebiegł przez
pomieszczenie, bezskutecznie usiłując odliczyć w
myślach
pięć sekund, na jakie ustawiony był zapalnik. Czuł, że Rainer
biegnie tuż za nim. Drzwi
były coraz bliżej, wyciągnął
przed siebie rękę, rzucił się do przodu, desperacko starając
się
wydostać poza załom korytarza. W tej samej chwili huk
eksplozji pozbawił go słuchu, a potężne
uderzenie w plecy
cisnęło nim o ścianę. Odpłynął w gęstniejącą ciemność.
nad spalonymi kamienicami kłęby dymu i sadzy odbijały
łuny pożarów. Wyżej, w przestrzeni
między chmurami,
różnokolorowe race przecinały się z oślepiająco białymi
smugami szperaczy,
przeczesujących niebo w poszukiwaniu
samolotów, które miały nieść pomoc dla walczącego
miasta.
Chlebowski oderwał wzrok od spektaklu, który rozgrywał się ponad
jego głową, i zmrużył
oczy, koncentrując wzrok na wylocie
ulicy. Irena pociągnęła go za rękę.
Zieńczuka. W bramach i zaułkach mijali tych,
którzy mieli więcej rozsądku i wycofywali się w
stronę
Śródmieścia i Starego Miasta. Przeszli ulicą Zamenhofa,
skręcili, przecinając ruiny getta i
mijając Gęsiówkę,
Zakłady Mundurowe i Fabrykę Pfeiffera. Od północy, od strony
Dworca
Gdańskiego i linii kolei obwodowej, grzmiały działa
niemieckiego pociągu pancernego. Dotarli w
końcu na Okopową.
gruzu. Chlebowski, sunąc brzuchem po cegłach, wsparł
się na łokciach i wyjrzał przed siebie. Nie
widział niczego
prócz mgły, ciągnącego się za wiatrem smogu i siatki pęknięć
na swoich okularach.
chodniku, wyjrzała zza rogu.
widocznych we mgle sylwetek, rozsypujących się między
zaułkami.
gąsienic toczących po bruku wielotonowy ciężar.
Coś strzeliło, z okien posypały się małe ogniki,
najpewniej
butelki z benzyną. Wylot ulicy zablokowała ściana ognia.
młody chłopak z przestrzeloną głową, ściskający
w sztywnych dłoniach zdobycznego mauzera.
Antoni wyjął broń spomiędzy
palców martwego powstańca. Szybko przetrząsnął jego kieszenie
w
Przebiegli dalej. Przywarli do
zarośniętego usychającym bluszczem muru. Antoni wyjrzał
zza
Chlebowski otarł dłonią
spocone czoło.
Widzisz numery na tych
kamienicach? - zapytał, z trudem panując nad
rosnącym
Tak. Na tej naprzeciwko i
sąsiedniej.
Jakie to numery?
Szesnaście i czternaście.
Antoni zagryzł wargi. Miał
przed sobą kamienicę, o której Zosia wspominała w
swoim
Patrz - syknęła Irena. - Tam,
na wysokości latarni!
Gdzie? - Chlebowski zmrużył
oczy. - Niczego nie widzę.
To chyba Zieńczuk! Tam, przy
nasypie!
Huk eksplozji wstrząsnął
piętrem kamieniczki, okiennice odfrunęły wraz z falą
uderzeniową, a
Widzisz coś? - zapytał
Chlebowski.
Nic. - Irena spróbowała
wychylić się bardziej, ale zaraz odskoczyła za zasłonę,
wystraszona
Wyj rzała raz j eszcze.
Tak! To na pewno Zieńczuk!
Przebił się do kamienicy naprzeciwko! Jest tam, w
pracowni
Zaczekali, aż kolejna seria
eksplozji ucichnie, wyskoczyli zza murka i pędząc ile sił w
nogach,
Pulsująca bólem ciemność
ustąpiła jasności, ale ciężkie dudnienie rozkołysanych dzwonów
nie
Enkel!
Jęknął, przetoczył się na
brzuch, wsparł ciało na łokciach. Dzwony w jego głowie wciąż
biły
Enkel, do cholery, pomóż mi!
Enkel!
Z wysiłkiem doczołgał się do
ściany, oparł się o najeżone drzazgami deski, w które
uderzyła
poszukiwaniu amunicji, której znalazł całą garść. Irena
odpięła od paska chłopaka granat.
Chlebowski przeładował
karabin, upewniając się, czy w komorze tkwi nabój.
poszarpanej odłamkami krawędzi. Po drugiej stronie ulicy
Żytniej dostrzegł piętrową kamieniczkę
z zamkniętym
zakładem fotograficznym na parterze. Ten odcinek również
obstawili powstańcy,
rozkładając się tyralierą od południa
na północ, wyszukując najlepszych stanowisk
ogniowych
skierowanych na zachód, skąd spodziewali się
niemieckiego natarcia.
podnieceniem.
pamiętniku. Kamienicę, do której miał dotrzeć - ale
nigdy nie dotarł - młody kurier postrzelony w
Alejach.
szyld reklamujący fotografa upadł ciężko na
chodnik. Siedzieli długą chwilę skuleni przy murku.
serią eksplozji, która targnęła ulicą. To
niemieckie moździerze po omacku próbowały namierzyć
niewidoczny
cel.
fotografa!
przebiegli długi odcinek otwartej przestrzeni.
Zatrzymali się przy nasypie, będącym pozostałością
jakiejś
przybudówki lub oficyny, odczekali chwilę i pokonali ostatni
odcinek drogi, jaki dzielił ich
od muru kamienicy. Zdyszani,
upadli na chodnik. Chlebowski podniósł się, pomógł wstać
Irenie i
ściskając w ręku gotowego do strzału mauzera,
ruszył ku drzwiom zakładu.
ucichło ani o pół tonu. Enkel skrzywił się, przykrył
uszy dłońmi, ale dudnienie nie ustępowało,
wypełniając
echem głowę aż do tępego bólu w skroniach. Dopiero po chwili
zorientował się, że
leży wśród desek, kurzu i wirującego
w powietrzu pyłu. Ktoś wołał go po nazwisku, ale żaden
ludzki
głos nie mógł się przebić przez wibrujące dzwony. Usta miał
pełne pyłu. Spróbował splunąć,
ale brakowało mu śliny.
jednym rytmem, ale ich dudnienie nieco ucichło.
główna fala odłamków. Wstał i odwrócił się.
Rainer leżał w kącie, wśród kawałków drewna,
próbując
uwolnić się od ciężaru połamanego stolika i poszarpanej
zasłony. Enkeł odetchnął głęboko
i włożył palce do
uszu, usiłując pozbyć się natarczywego dudnienia. Podszedł do
leżącego
gestapowca.
Pomóż mi wstać. - Rainer
skrzywił się z bólu. Jego prawy bok, od biodra do połowy
uda,
Enkel zawahał się.
No dalej! - warknął kapitan
gestapo. - Sam nie dam rady!
Enkel nie poruszył się.
Patrzył spokojnie na leżącego u jego stóp Rainera. Pomyślał,
że
Kątem oka rozejrzał się
dokoła, szukając odpowiedniego kawałka drewna.
Enkel?
Na zewnątrz ktoś krzykiem
wydawał rozkazy. Dobiegł ich tupot ciężkich butów. Mężczyźni
w
Co się tam dzieje?
Polacy odzyskali ulicę -
odpowiedział cicho Enkel. - Jesteśmy w pułapce.
Pospiesz się, idioto. - Rainer
przesunął się w stronę drzwi, ciągnąc za sobą bezwładną
nogę. -
Enkel podszedł do gestapowca,
pomógł mu wstać, przerzucając jego ramię nad swoim.
Musimy uciekać. - Enkel
bezceremonialnie pociągnął za sobą Rainera w stronę korytarza.
-
Bez niego nie mamy po co
opuszczać tego zasranego budynku! Co niby chcesz zrobić?
Nasi
Enkel zatrzymał się nagle.
Odwrócił się, rzucił gestapowca na ścianę. Ten zawył z bólu,
z
Jeżeli powstańcy zobaczą na
tobie mundur, zastrzelą nas obu bez pytania!
Rainer skinął głową, z
trudem łapiąc oddech. Rany na biodrze i udach krwawiły coraz
mocniej.
Pozbyliśmy się bluz - mówił
dalej Enkel, twardo wpatrując się w oczy gestapowca - ale
Rainer skrzywił się.
Bez niego nie mamy szans!
Chcesz siedzieć w tej zasranej piwnicy do... O kurwa!
Enkel zaatakował kolanem,
celując prosto w spływające krwią udo Rainera. Przytrzymał
gestapowca za podkoszulek, po
czym uderzył jeszcze raz, w to samo miejsce.
Pójdziemy sami - syknął. -
Wyprowadzę cię z tego budynku. Tylko ciebie. Rosjanin nie jest
Bezceremonialnie pociągnął
Rainera za sobą, jedną ręką przytrzymując go za ramię, a drugą
za
Odgłos łamanej deski sprawił,
że Enkel zatrzymał się i pociągnął Rainera do ściany.
Drzwi
W wyciągniętej przed siebie
dłoni trzymał pistolet. Enkel wstrzymał oddech. Zabite deskami
okna
pokrywała wciąż powiększająca się plama krwi.
wystarczyłoby włożyć kawałek drzazgi w jedną z jego
ran po odłamkach, aby gestapowiec
natychmiast powiedział
wszystko, co wie o śmierci Hermana Frinka.
pokoju na piętrze wymienili spojrzenia. Enkel odwrócił się
i podszedł do okna. Ostrożnie wyjrzał
na zewnątrz. Wzdłuż
ulicy rozbiegła się grupa uzbrojonych powstańców, wyszukując
najlepszych
stanowisk ogniowych.
Musimy zejść na dół po Rosjanina!
Nie damy rady nikogo ze sobą zabrać!
rozstrzelają nas za dezercję, Polacy zrobią to jeszcze
szybciej! Dokąd pójdziemy? Tylko z nim
mamy jakiekolwiek
szansę!
trudem utrzymując się na jednej nodze. Enkel, nie zważając
na opór Rainera, zerwał z niego bluzę.
dalej
mamy na sobie wojskowe spodnie i buty. Musimy uważać. Pomogę ci
zejść na dół, do
piwnicy. Spróbujemy przedostać się na
tyły, poza linię walk. Jeżeli będzie trzeba, zaczekamy
w
piwnicy do zmroku i wtedy spróbujemy się prześlizgnąć.
Rosjanin zostaje tutaj.
mi
do niczego potrzebny.
pasek przy spodniach. Przeszli korytarzem i skręcili na
schody. Rainer krzywił się przy każdym
stopniu, ale Enkel
nie zwracał uwagi na jego jęki. Na zewnątrz ktoś strzelał
długimi seriami z
pistoletu maszynowego. Gdzieś na dole coś
trzasnęło, ale Enkel wziął to za kolejny wystrzał. Zeszli
do
zakładu fotograficznego, przeszli wzdłuż kontuaru i skierowali
się w stronę piwnicy.
zakładu otworzyły się gwałtownie i do środka wpadł
mężczyzna w sięgającym kolan prochowcu.
sprawiały, że do środka pomieszczenia wpadało niewiele
światła i zakład pogrążony był w
przesiąkniętym kurzem
półmroku. Enkel mógł mieć tylko nadzieję, że obcy zajmie
pozycję przy
jednym z okien i obserwując wydarzenia
rozgrywające się na ulicy, nie zauważy obecności dwóch
mężczyzn
skulonych pod ścianą. Mężczyzna w prochowcu nie skierował się
w stronę okna, ale
wbiegł na środek pomieszczenia
i rozejrzał się wokół. Jego wzrok padł na ścianę przy
schodach,
Mężczyzna w prochowcu uniósł
broń, przesuwając lufę od wspartego plecami o ścianę Enkela
Brunet w prochowcu wydawał się
coraz bardziej zdenerwowany. Enkel postanowił
Proszę nas nie zabijać -
odezwał się po polsku, podnosząc przed siebie otwartą dłoń.
-
Brunet nie odpowiedział, wciąż
świdrując wzrokiem rannego gestapowca. Skupiony na
Rzuć broń! - odezwał się po
polsku ktoś skryty w ciemności.
Mężczyzna w prochowcu zawahał
się. Znieruchomiał, raz jeszcze spojrzał w oczy wspartego
o
Huk wystrzału odbił się echem
od ścian zakładu fotograficznego.
Zabłąkana kula uderzyła o mur
kamienicy i odbiła się rykoszetem, przelatując tuż nad
głową
Nawet nie drgnij - rzucił
krótko, ustawiając muszkę i szczerbinkę w jednej linii z
piersią
Klimowicz zastygł bez ruchu.
Chciał coś powiedzieć, ale zrezygnował z tego zamiaru,
Niczego nie rozumiesz -
powiedział cicho. - Nie masz pojęcia, o co w tym
wszystkim
Kilka metrów dalej, w głębi
pomieszczenia, klęczał porucznik Zieńczuk. Trzymając się
dłonią
Zieńczuk powoli wstał z kolan.
Spróbował odchylić połę prochowca, ale zlepiony krwią
Antoni! Co ty tutaj robisz?
Chlebowski zbliżył się,
wszedł między niego i Klimowicza, wciąż przyciskając kolbę
mauzera
Antoni - znów odezwał się
Zieńczuk - uratowałeś mi życie. Jeszcze chwila...
gdzie stali Enkel z Rainerem.
do
uwieszonego na jego ramieniu gestapowca. Milczał. Nagle jego dłoń
zadrżała, gdy skupił wzrok
na twarzy Rainera. Enkel
przeniósł spojrzenie w bok i zauważył, że gestapowiec również
nie może
oderwać oczu od oblicza mężczyzny w prochowcu.
Cisza gęstniała z każdą mijającą sekundą.
zaryzykować.
Ukryliśmy się tutaj, zanim na zewnątrz rozpętała się
strzelanina. - Miał nadzieję, że jego twardy
akcent nie
wzbudzi podejrzeń obcego.
wykrzywionej
bólem twarzy Rainera, nie zauważył ruchu za swoimi plecami. Enkel
kątem oka
widział, jak drzwi wiodące do piwnicy otwierają
się, a w ciemnym przejściu pojawia się jakaś
postać. Bał
się odwrócić w tamtą stronę, aby nie sprowokować nerwowej
reakcji mężczyzny, który
mierzył w nich z pistoletu. Deski
podłogi zatrzeszczały pod ciężarem czyichś kroków i brunet,
nie
opuszczając pistoletu, zerknął za siebie.
ścianę gestapowca, opuścił wzrok, a następnie
błyskawicznie obrócił się, zataczając szeroki krąg
trzymanym
w dłoni pistoletem.
Chlebowskiego. Ten skulił się i przyłożył ucho do
drzwi zakładu fotograficznego. Wydawało mu
się, że słyszy
w środku czyjś głos. Ostrożnie pchnął drzwi lufą mauzera i
przekroczył próg. Snop
wczesnego światła przeciął wnętrze
zakładu przez środek, odsłaniając skryte w środku
postacie.
Jedna z desek zabezpieczających drzwi odskoczyła z
trzaskiem i kilka par oczu natychmiast
skierowało się w
stronę wejścia. Chlebowski poderwał karabin i wymierzył przed
siebie, celując w
mężczyznę z pistoletem maszynowym
przewieszonym przez ramię.
mężczyzny. - Daj mi tylko pretekst, a zastrzelę
cię jak psa!
wpatrując
się w lufę mauzera. Powoli opuścił automat, zsunął z ramienia
pasek i odłożył broń na
podłogę. Odwrócił się twarzą
do Chlebowskiego i uniósł ręce do góry.
chodzi.
za zbroczone krwią ramię, patrzył osłupiały raz
na Klimowicza, raz na Chlebowskiego. Pod ścianą
Chlebowski
zauważył kolejne postacie, dwóch mężczyzn: jeden był niski i
szczupły, z ramionami i
szyją pokrytymi ciemnoczerwonymi
śladami po oparzeniach, drugi, nieco wyższy, ranny w biodro,
z
trudem utrzymywał się na nogach.
materiał
przywarł do rany i każdy ruch wywoływał kolejną falę bólu.
do prawego barku. Obszedł całe pomieszczenie, wodząc
lufą karabinu dokoła i przyglądając się
postaciom
stłoczonym w wypełnionym stęchlizną pomieszczeniu. Irena stała
pod ścianą, przy
wejściu, obserwując wszystko z szeroko
otwartymi oczyma.
Cisza! - ryknął Chlebowski,
ocierając wierzchem dłoni pot napływający do oczu i
uważając
Zieńczuk zamilkł, wpatrując
się w zdumieniu w wykrzywioną wściekłością twarz Antoniego.
Przeszukaj ich - Chlebowski
zwrócił się do Ireny.
Dziewczyna podeszła do
Klimowicza, sięgnęła do jego kieszeni, wyjęła z nich składany
nóż i
Chlebowski ruchem karabinu
nakazał Klimowiczowi przejść pod ścianę.
Nie sądziłeś, że
kiedykolwiek się spotkamy, prawda? - syknął, ocierając pot z
czoła. -
Klimowicz nie odpowiedział. Ze
spokojem patrzył w wylot lufy mauzera, ale gruba żyła ponad
Przez cale swoje życie
szukałem prawdy - mówił dalej Chlebowski, a w
każdym
Antoni - odezwała się cicho
Irena. - Jest coś, o czym nie wiesz...
Cicho!
Antoni, to ważne...
Cicho! - wrzasnął Chlebowski.
- Zbyt długo słuchałem innych! Teraz to ja będę mówił!
Jak
Klimowicz spróbował przełknąć
ślinę, ale nie był w stanie. Stal blady jak ściana, a
jego
Nie żałuję niczego, co
robiłem z Anną - odpowiedział cicho, starając się panować
nad
Chlebowski zacisnął palce na
kolbie karabinu.
Łżesz! Łżesz jak pies,
zdrajco!
Gdzieś blisko upadł pocisk
artyleryjski lub bomba, budynek zadygotał, a w powietrze wzbiła
Wiem, dlaczego przyszedłeś tu
dopiero teraz - mówił dalej Chlebowski. - Pierwszego
dnia
Enkel, wsparty plecami o ścianę,
nie odrywał wzroku od mężczyzny z karabinem w ręku
w
Nie strzelaj!
Mężczyzna w okularach drgnął,
zaskoczony opuścił lufę mauzera. Rudowłosy, blady z
jednocześnie, aby choćby na chwilę nie opuścić
karabinu gotowego do strzału. - Cisza! Niech nikt
się nie
odzywa bez mojej zgody!
granat filipinkę domowej roboty. Zbliżyła się do
Zieńczuka i pytająco spojrzała na Antoniego, ale
ten skinął
potakująco głową i Irena zabrała się do rewidowania swojego
niedawnego dowódcy. Nie
znalazła broni, jedynie dwa magazynki
nabojów do parabellum. Przeszła na schody i sprawdziła
obu
stojących tam mężczyzn, ale nie mieli przy sobie niczego
podejrzanego.
Myślałeś, że masz mnie z głowy? Jak się teraz
czujesz? Teraz to ja mam broń, a ty puste ręce!
jego
skronią pulsowała coraz szybciej.
wypowiadanym słowie słychać było długo skrywaną
wściekłość. - Przez całe życie szukałem
prawdy na sali
sądowej, pozostawiając innym wymierzanie sprawiedliwości. Swoją
ostatnią w
życiu sprawę zakończę inaczej. Dziś to ja
wymierzę sprawiedliwość!
się teraz czujesz, zdrajco? - Zrobił dwa kroki do
przodu, niemal wbijając lufę mauzera w czoło
Klimowicza. -
Jak się czujesz? Chcę wiedzieć jedno! Chcę wiedzieć, czy
żałujesz tego, co zrobiłeś?
Tego, co zrobiłeś z Anną, i
tego, co zrobiłeś z Zosią!
podbródek drżał coraz szybciej.
własnym głosem. - Kochałem ją. Żałuję tylko tego,
że nie zdołałem zapobiec śmierci Zofii.
się
fala kurzu i prochu. Zanim przebrzmiało echo eksplozji, rozległ
się kolejny wybuch, równie
blisko, co pierwszy. Ściany
kamienicy zadrżały. Niemcy usiłowali odzyskać straconą ulicę
i
najwyraźniej podciągnęli swoją artylerię.
powstania dowództwo wysłało kuriera z rozkazem
opuszczenia tego budynku i przeniesienia osób,
które się tu
znajdowały, w bezpieczne miejsce, poza linię walk. Kurier nigdy
tu nie dotarł, został
ciężko ranny i nieprzytomny trafił
do szpitala. Sądziłeś, że na Żytniej 14 nikogo już nie ma!
przykrótkich spodniach i wyraźnie niedopasowanej marynarce
nałożonej na gołe ciało, który
najwyraźniej zamierzał
zastrzelić rudowłosego. Mężczyzna nadgarstkiem poprawił okulary
o
grubych szkłach i zmrużył jedno oko, przygotowując się
do oddania strzału. Stojąca po drugiej
stronie pomieszczenia
kobieta płakała coraz głośniej.
przerażenia,
wypuścił z płuc powietrze i spojrzał przez ramię. Ranny brunet
w prochowcu odwrócił
się. Rainer, skulony na podłodze pod
ścianą i zaciskający zęby z bólu, spojrzał w górę na Enkela.
Co ty, do cholery, wyprawiasz?
- syknął. - Co mu powiedziałeś?
Chlebowski cofnął się dwa
kroki, ale nie opuścił karabinu. Wciąż mierzył w Klimowicza,
ale
Kim jesteś?
Starszy strzelec Klaus Enkel. -
Blondyn ze śladami oparzeń na ramionach wyszedł do przodu.
Chlebowski oniemiał. Klimowicz,
nie zwracając uwagi na broń wymierzoną w swoją pierś,
Pierwszy zareagował Chlebowski.
Znasz tego człowieka? -
Wskazał lufą na Klimowicza.
Nie - odpowiedział Niemiec. -
Pierwszy raz go widzę. Ale wiem, że jeden z tych ludzi może
To jakieś szaleństwo -
odezwał się Klimowicz, patrząc raz na Chlebowskiego, raz
na
Ja też nie - skrzywił się
Zieńczuk. - Ten człowiek oszalał. Oberwał w głowę i oszalał!
Ranny, który siedzi za moimi
plecami - mówił dalej Enkel - jest kapitanem gestapo. Od
Co ty wyprawiasz, Enkel? -
syczał Rainer, nie odrywając dłoni od wciąż krwawiącej rany
na
To jakieś szaleństwo. -
Zieńczuk zaśmiał się nerwowo.
Nie do końca - powiedział
cicho Klimowicz. - Dobrze wiesz, o czym on mówi.
Przecież to ty chciałeś
przejąć agenta - prychnął Zieńczuk. - Gdyby nie Antoni,
zastrzeliłbyś
Chlebowski czuł, że mętlik w
jego głowie gęstnieje z każdym wypowiadanym słowem.
O czym wy, do cholery, mówicie!
- ryknął. - O co w tym wszystkim chodzi?
Jeden z tych ludzi jest
agentem, którego prowadził kapitan Rainer - odparł spokojnie
Klaus
Rainer, usłyszawszy swoje
nazwisko, drgnął.
Enkel, pieprzona świnio! Co tu
się dzieje?
Klimowicz próbował przejąć
Rosjanina - powiedział Zieńczuk. Rana na jego ramieniu
wciąż
To kłamstwo - prychnął
Klimowicz, wbijając wściekłe spojrzenie w Zieńczuka.
-
Zieńczuk zaśmiał się głośno.
Słyszysz? - Wskazał
spojrzeniem zabite deskami okno, zza którego dochodziły
odgłosy
Huk wystrzału sprawił, że
wszyscy wcisnęli głowy w ramiona. Z sufitu spłynął na nich
obłok
Chlebowski przeładował karabin
i zatoczył koło dymiącą jeszcze lufą mauzera.
Bądźcie cicho, do cholery! -
krzyknął. - Zastrzelę każdego, kto odezwie się bez pytania.
W pomieszczeniu zapadła cisza
tak głęboka, że pomiędzy kolejnymi wystrzałami
dobiegającymi zza ścian mogli
słyszeć donośne rozkazy i głośne jęki rannego, który musiał
leżeć
ustawił się do niego bokiem, tak aby lepiej przyjrzeć
się drobnemu blondynowi skrytemu w
półcieniu.
-
Jestem niemieckim żołnierzem.
odwrócił
się w stronę Niemca. Zieńczuk otworzył szeroko usta. W zakładzie
zapanowało
milczenie, którego nikt długo nie był w stanie
przerwać.
mieć
coś wspólnego ze śmiercią mojego przyjaciela.
stojącego z zaciętą miną Niemca. - Nic z tego nie
rozumiem!
swojego
człowieka, który działał w polskim ruchu oporu, dowiedział
się, że w tym budynku
przetrzymywany jest agent radzieckiego
wywiadu. Postanowił nawiązać z nim kontakt, aby przejść
na
stronę Armii Czerwonej i sprzedać informacje, jakie posiada, w
zamian za wolność.
udzie. - O czym ty, do cholery, z nimi gadasz?
mnie tutaj.
Enkel. - Jeden z tych dwu mężczyzn pracuje jako agent
gestapo i w jakiś sposób może być
związany ze śmiercią
moje go przyjaciela.
krwawiła, barwiąc czerwienią rękaw prochowca. -
Wiedział, że mu na to nie pozwolę, dlatego
chciał mnie
zastrzelić. Gdyby nie ty - spojrzał na Chlebowskiego - byłbym
już martwy.
Zaskoczyłem cię tutaj! Nie spodziewałeś się, że cię
odnajdę, sięgnąłeś po broń, ale ja byłem
szybszy.
strzelaniny. - Mój oddział otrzymał rozkaz
kontruderzenia. Próbujemy odrzucić Niemców na
zachód...
tynku.
gdzieś blisko wejścia do
zakładu. Chlebowski cofnął się pod ścianę, okrążył
stojących pośrodku
Powiedz, co wiesz o tych
ludziach? - zapytał, nie spuszczając wzroku z Zieńczuka
i
Nie wiem. - Enkel wzruszył
ramionami. - Nigdy żadnego z nich nie widziałem. Wiem
Chlebowski przymknął powieki,
nadgarstkiem otarł oczy z napływającego potu. Karabin ciążył
Chlebowski odwrócił się,
kierując lufę mauzera w głowę porucznika Zieńczuka.
Po co tu przyszedłeś? -
zapytał.
Antoni, nie zapominaj, że
stale jestem twoim dowódcą - oburzył się Czarny. - Wciąż
jesteś
Po co tu przyszedłeś?
Odpowiadaj!
Zieńczuk zacisnął szczęki.
Mówiłem już - wycedził,
tłumiąc w sobie gniew - mój oddział uczestniczy w kontrnatarciu
na
Kłamiesz!
Antoni...
Kłamiesz!
Zieńczuk poczerwieniał na
twarzy.
Antoni, nie zapominaj, że
jesteśmy żołnierzami...
Nie jesteś żołnierzem -
warknął Chlebowski - tylko zdrajcą. I mordercą!
To nie ja zabiłem Zosię -
Zieńczuk podniósł głos. - Masz rację, przyszedłem tu, żeby
przejąć
Skąd mam wiedzieć, że mówisz
prawdę?
Antoni, na Boga, to nie jest
zabawa! Jesteśmy żołnierzami i musimy wykonywać rozkazy!
Od
To kłamstwo! - krzyknął
Klimowicz. - To ja nakryłem tu Zieńczuka! To on jest zdrajcą!
Cicho! - wrzasnął Chlebowski.
Byłem oficerem kontaktowym
oddelegowanym przez centralę do współpracy z grupą
Chlebowski zamrugał, strącając
krople potu zbierające się w kącikach oczu.
pomieszczenia mężczyzn, zbliżył się
do młodego Niemca, który w milczeniu obserwował całą
sytuację.
Klimowicza. - Który z nich jest agentem?
tylko,
że agent gestapo może mieć coś wspólnego ze śmiercią mojego
przyjaciela.
mu
coraz bardziej, a kłębiące się w głowie myśli nie pozwalały
na uporządkowanie informacji,
które do niego docierały. W
końcu odkrył, jaką tajemnicę kryła pracownia fotograficzna przy
ulicy
Żytniej i dlaczego meldunek odsłuchany przez Zosię był
tak ważny. Agent współpracujący z
gestapo przechwycił jego
treść i postanowił pozbyć się radiotelegrafistki. Zosia przed
swoją
śmiercią rozmawiała o radiogramie z Klimowiczem,
który zakazał jej wspominania o nim
komukolwiek. Wszystkie
poszlaki i ustalenia wskazywały, że to on stał za jej śmiercią.
Dodatkowo
obciążał go fakt, że odłączył się od swojego
oddziału i przekradł do budynku, w którym ukrył się
wysłannik
radzieckiego wywiadu. Ale przecież w zakładzie fotograficznym,
poza Klimowiczem,
Chlebowski zastał również Czarnego.
członkiem mojej grupy!
pozycje zajęte przez Niemców.
Rosjanina. Nie mogłem pozwolić, aby to agent
gestapo przechwycił go pierwszy.
początku wiedziałem, że w naszej grupie jest zdrajca.
Byłem o krok od jego ujawnienia, ale rozkaz
o wybuchu
powstania sprawił, że ta sprawa zeszła na drugi plan. Od pewnego
momentu wszystko
zaczęło wskazywać, że to Klimowicz
poszedł na współpracę z gestapo. Postanowiłem
przenieść
Rosjanina na Stare Miasto, ale nie mogłem
powiedzieć ci o całej sprawie, bo wiązała mnie
tajemnica i
rozkazy przełożonych. Wiedziałem, że masz do Klimowicza
osobiste urazy i zabiłbyś
go przy pierwszej nadarzającej
się okazji. Wiedziałem, że sam muszę zebrać
dowody.
Najważniejszy z nich dostałem dzisiaj, kiedy go tu
nakryłem. Strzelił do mnie. Gdyby nie ty, już
bym nie żył!
Czarnego
- mówił dalej Klimowicz, nie zwracając uwagi na ogień w oczach
Chlebowskiego. -
Moim prawdziwym zadaniem było jednak
ujawnienie zdrajcy, który współpracował z Niemcami.
Miałem
już dowody, ale wybuch walk przeszkodził mi w ujawnieniu agenta.
O jakich dowodach mówisz?
Najważniejsze były zeznania
jednego z członków grupy Czarnego. Zeznania osoby, która
Czarny roześmiał się głośno.
Antoni, chyba nie wierzysz w te
brednie! Byłeś tam, kiedy znaleźliśmy Zosię! Nie mogłem
Chlebowski odetchnął głęboko,
próbując zapanować nad lawiną rozbieganych myśli.
Zieńczuk
On mówi prawdę - powiedział.
- Byłem tam. Zosia umarła na moich oczach. Zieńczuk nie
Na zewnątrz rozległ się wizg
przecinanego powietrza i ryk silników, seria następujących
po
Nie zabiłem tej dziewczyny -
powiedział, kiedy seria eksplozji przetoczyła się dalej
na
Chlebowski znów poczuł, że
coś jest nie tak. Nie umiał sprecyzować swoich podejrzeń,
ale
Zabiłeś ją - powiedział,
wpatrując się z nienawiścią w oczy Klimowicza. - A
później
Nie dałeś mi wyboru!
Ostrzegałem cię, ale nie chciałeś mnie słuchać! Wiem, że
mnie
Nie mieszaj jej do tego! -
zaryczał Chlebowski. - Powinienem cię zabić, przez wzgląd na
jej
Antoni! - Irena podeszła
bliżej. Łzy odcinały się na jej brudnej twarzy jaśniejszymi
smugami.
- Nie możesz tego zrobić.
Jesteś adwokatem, nie mordercą! Nie możesz sam
wymierzyć
Nie strzelaj. - Klimowicz
uniósł dłoń. - Proszę, nie strzelaj!
Ty nie zawahałeś się
strzelić do mnie.
Nie dałeś mi wyboru. -
Klimowicz starł rękawem pot z czoła. Dyszał ciężko, kurz
wirujący w
Enkel, obserwujący wszystko
spod ściany, kątem oka dostrzegł jakiś ruch. Kapitan Rainer
na
niedługo
potem zginęła z rąk zdrajcy. Zieńczuk zabił
radiotelegrafistkę, bo dowiedział się, że ,ta
rozmawiała
ze mną w jego sprawie.
jej
wypchnąć z okna, bo byłem w innej części budynku! Pamiętasz
przecież, że to ja jako pierwszy
wybiegłem do ciebie, kiedy
próbowałeś jej pomóc.
mówił prawdę, tamtego wieczora wybiegł z budynku
zaraz po tym, jak Zosia uderzyła o bruk. Nie
mógłby tak
szybko zbiec z poddasza na podwórko. Ale w tej historii była jakaś
nieścisłość, coś, co
budziło jego niepokój i niepewność,
ale czego nie mógł uchwycić myślą. Był pewien, że coś
jest
nie tak. Coś, co wykraczało poza zeznania obu mężczyzn.
Nie wyczuł kłamstwa w głosie
Zieńczuka, a jako adwokat z
wieloletnim stażem miał w tym wprawę, jednak coś nie dawało
mu
spokoju. Mimo wątpliwości odwrócił się w stronę
Klimowicza.
mógłby
wypchnąć jej z okna i niemal natychmiast pojawić się na
podwórku. Nie wiem jednak,
gdzie ty wtedy byłeś. Czytałem
jej pamiętnik. Rozmawiała z tobą o przechwyconym
meldunku.
Zakazałeś jej wspominać komukolwiek o
radiogramie, zakazałeś jej nawet zapisać go w
oficjalnym
raporcie.
sobie eksplozji przetoczyła się wzdłuż ulicy. Jedna z
bomb upadła gdzieś blisko, może nawet na
chodniku przed
zakładem, fala uderzeniowa zatrzęsła ścianami, wdmuchując przez
szczeliny w
okiennicach chmurę pyłu. W pomieszczeniu zrobiło
cię ciemno. Skulona pod ścianą Irena
krzyknęła. Chlebowski
mocniej ścisnął broń, czekając na najmniejszy choćby ruch
Klimowicza, ale
ten stał spokojnie, blady ze strachu,
nieruchomy, twardo wytrzymując spojrzenie oskarżyciela.
wschód. - Zakazałem jej wspominać o czymkolwiek dla jej
własnego bezpieczeństwa. Wiedziałem,
że Zieńczuk może
chcieć ją wyeliminować.
czuł, że w zeznaniach obu mężczyzn, a przecież jeden z
nich był zdrajcą, jest jakaś nieścisłość.
próbowałeś zabić mnie.
nienawidzisz. Masz do tego prawo po historii z Anną...
pamięć!
sprawiedliwości!
powietrzu utrudniał oddychanie. Sąsiednie
budynki stały już pewnie w płomieniach, bo w pracowni
zrobiło
się nieznośnie gorąco. - Zachowywałeś się jak szalony.
Strzeliłem do ciebie, ale kiedy
zorientowałem się, że
żyjesz, moi ludzie przenieśli cię do szpitala.
tyle, na ile pozwoliła mu rana na udzie, podciągnął nogę
pod siebie. Powoli przesunął ramię do
przodu i chwycił
materiał spodni, delikatnie unosząc je do góry. Enkel domyślił
się, że gestapowiec
musi mieć tam ukrytą broń. Polacy
zajęci byli rozmową i nie zwracali uwagi na mężczyzn pod
ścianą. Zdawał sobie sprawę,
że jeżeli wywiąże się strzelanina, Rainer może zginąć i
zabrać ze
Jest coś, o czym powinieneś
wiedzieć.
Ranny brunet w prochowcu
odwrócił się przez ramię. Stojący z uniesionymi dłońmi
rudzielec
Co?
Podejdź bliżej - odpowiedział
cicho Enkel. - Muszę ci coś powiedzieć.
Trójka mężczyzn wymieniła
zdziwione spojrzenia. Okularnik wyglądał na coraz
bardziej
Gdzieś z wysoka dobiegł ich
warkot silników i szum schodzących do nurkowania bombowców.
Jasna cholera, to znowu nasi -
warknął cicho Rainer. - Zrób coś, Enkel! Wyciągnij nas
stąd,
Okularnik, wodząc wokół
siebie uniesionym do ramienia mauzerem, obszedł pomieszczenie
i
Czego chcesz?
Człowiek, który siedzi na
podłodze obok mnie, ma broń ukrytą pod cholewą prawego
buta.
Okularnik oddychał coraz
szybciej, roztaczając wokół siebie kwaśny zapach potu i strachu.
Co chcesz zrobić?
Ten człowiek musi przeżyć. -
Enkel zauważył ukradkiem, że Rainer, zaniepokojony
bliskością
Jaki masz plan?
Powiem, że chcesz zabić ich
obu. Zapytam, który z nich był agentem, żeby wskazał
ci
To szaleństwo - odezwał się
brunet, wciąż ściskający dłonią zranione ramię - chcesz dać
wiarę
Nie słuchaj go. - Rudzielec
poczerwieniał na twarzy. - Byłem na jego tropie od kilku
tygodni,
Myślisz, że będzie mu
zależało na życiu zdrajcy? - okularnik zapytał szeptem, tak
aby
Enkel nie odpowiedział od razu.
Zaraz się o tym przekonamy -
wyszeptał, po czym nachylił się nad siedzącym pod
ścianą
Jeden z tych mężczyzn
przekazywał ci informacje. Który z nich?
Gestapowiec skrzywił się i
spojrzał zaskoczonym wzrokiem.
W co ty grasz, Enkel?
Powiedziałeś mu, że jesteśmy Niemcami? Oszalałeś?
To nie ma znaczenia. Powiedz,
który z nich był twoim agentem.
W co ty grasz, Enkel?
Powiedz, który z nich!
Obaj mężczyźni stojący pod
lufą mauzera w skupieniu patrzyli na rannego gestapowca.
Nawet
Przejdź na drugą stronę -
syknął cicho Rainer.
Co?
sobą do grobu wiadomości o śmierci Frinka.
Odetchnął głęboko i odezwał się najspokojniej, jak
tylko
umiał.
nawet nie drgnął. Mężczyzna w grubych szkłach
gwałtownie skierował lufę karabinu w jego stronę.
zdenerwowanego. Do tej pory starał się kontrolować
dwóch mężczyzn, teraz zaczął mierzyć
również w
stojącego pod ścianą Enkela, co wszystko utrudniało.
bo zaraz z tej budy zostanie tylko kupa gruzu!
stanął obok Enkela, odwrócony do niego bokiem, tak by w
jednej chwili móc przełożyć broń i
wycelować w jego
stronę.
Nie! Nie odwracaj się! Nie może wiedzieć, że o nim
rozmawiamy.
uzbrojonego Polaka, zrezygnował z zamiaru
wydobycia broni, opuścił nogawkę spodni i
wyprostował
nogę. - Potrzebuję informacji, które ma tylko on. Jeżeli
sięgnie po broń, rzucę się na
niego, ale pamiętaj, ten
człowiek jest mi potrzebny żywy.
niewinnego, jeśli ma zamiar uratować swojego dawnego
współpracownika.
słowom gestapowca? Skąd wiesz, że powie prawdę? To
Klimowicz jest zdrajcą. Wiesz przecież, że
nie mogłem
zabić Zofii. Tylko on mógł to zrobić!
dziewczyna powiedziała mi wystarczająco wiele, by
oskarżyć go o zdradę. Gdyby nie powstanie,
zostałby
zlikwidowany za zdradę ojczyzny!
żaden ze stojących przed nim mężczyzn nie słyszał
jego słów.
Rainerem i przeszedł na niemiecki:
Chlebowski, nie opuszczając broni, spoglądał bokiem na
szepczących między sobą Niemców.
Odciągnij jego uwagę. Tylko
ten w okularach jest uzbrojony. W kaburze przy prawej
Kilkaset metrów wyżej, pod
pułapem chmur, klucz trzech bombowców nurkujących zszedł
ze
Enkel odetchnął głęboko,
starł palcami pot napływający do oczu. Krzyżujące się
spojrzenia,
Okularnik najwyraźniej
zrozumiał. Niemal niezauważalnie skinął głową i jeszcze
bardziej
Enkel znów pochylił się nad
półleżącym Rainerem.
Który z nich?
Odsuń się w drugą stronę -
szeptał gestapowiec. - Przejdź za jego plecy!
Co? - zapytał głośno Enkel.
Nie słyszysz, co mówię,
idioto? Odwróć jego uwagę, do cholery! Tylko on jest
uzbrojony.
Enkel wyprostował się
gwałtownie. Skinął lekko głową i zrobił krok w kierunku
okularnika.
Wiem już, który z nich jest
agentem - powiedział głośno po polsku i powoli uniósł dłoń
w
Jeden z nich nie wytrzymał.
Rzucił się do przodu, przecinając odległość dzielącą go
od
Chlebowski uskoczył w bok,
unosząc dymiącą jeszcze lufę i patrząc, jak ciało jednego
z
Rainer, korzystając z
zamieszania wywołanego tym atakiem, zagryzł wargę i pokonując
ból,
Chlebowski przeładował broń,
nie patrząc na pozbawione głowy zwłoki, przekroczył ciało
i
Antoni, dziękuję...
Odwrócił się, oparł mauzera
o ramię.
Nie masz mi za co dziękować -
odpowiedział, patrząc twardo w oczy Klimowicza. Ten skinął
Mimo wszystko dziękuję.
Zawdzięczam ci życie.
Chlebowski nie odpowiedział,
podszedł do Ireny, chwycił ją za rękę i pociągnął w stronę
drzwi.
kostce
mam pistolet, odciągnij jego uwagę, a ja wyjmę broń.
świstem w dół. Pierwsza bomba wybuchła jeszcze dość
daleko, ale każdy kolejny wybuch był
coraz głośniejszy. Coś
uderzyło twardo w dach budynku. Wszyscy zamarli ze strachu. Coś
uderzyło
raz jeszcze, odbiło się od dachu i ciężko upadło
po drugiej stronie kamienicy. Stłoczeni w pracowni
fotograficznej
ludzie patrzyli na siebie, w milczeniu, czekając na eksplozję,
która nie nastąpiła.
gęsta atmosfera wyczekiwania i pożar trawiący
sąsiednie budynki sprawiały, że w pomieszczeniu
robiło się
coraz bardziej gorąco. Wyprostował się i rozejrzał po pogrążonym
w półmroku wnętrzu.
Zarówno postrzelony w ramię brunet,
jak i rudowłosy stali w odległości niespełna dwóch metrów
od
trzymającego mauzera okularnika. W odległości, którą można
przesadzić dwoma krokami.
Spojrzał w oczy mężczyzny w
grubych szkłach. Przez długą chwilę nie spuszczał z niego
wzroku.
Miał nadzieję, że ten zrozumie jego plan.
odwrócił się do Enkela, ustawiając się bokiem do
obu Niemców.
Możemy stąd...
oskarżycielskim geście, kierując czubki palców w
przestrzeń między stojącymi w napięciu
mężczyznami.
Chłebowskiego i próbując zwalić go z nóg impetem
swojego ciała. Odbił się mocno od ziemi,
zataczając
ramieniem szeroki krąg. Irena krzyknęła. Padł strzał.
mężczyzn bezwładnie pada na podłogę. Były agent gestapo
jeszcze żył, choć kula trafiła z bliskiej
odległości
wprost w jego pierś. Szeroko otwartymi ustami łapczywie chwytał
powietrze, choć przy
każdym oddechu wypluwał kropelki krwi.
Antoni przeładował broń. Umierający drapał palcami
deski
podłogi, prosząc spojrzeniem o ratunek. Chlebowski przesunął
lufę karabinu, mierząc w
skroń zdrajcy. Przymknął oczy i
nacisnął na spust.
podciągnął nogę, by sięgnąć po broń, ale w tym
momencie czyjaś dłoń chwyciła jego nadgarstek.
Enkel
wykręcił mu rękę i prawie bez wysiłku przewrócił na plecy.
podszedł do płaczącej pod ścianą Ireny.
głową.
Wyjrzał między deskami okiennicy. Na ulicy leżało
kilka trupów, budynek naprzeciwko płonął i
kłęby tłustego
dymu unosiły się nisko nad brukiem, ale nigdzie nie widać było
powstańców ani
żołnierzy Wehrmachtu. Uchylił drzwi i
wyjrzał na zewnątrz. Zanim przekroczył próg, obejrzał się
przez ramię, na stojącego po
drugiej stronie pomieszczenia młodego niemieckiego
żołnierza,
Chlebowski pociągnął Irenę
za sobą, wybiegli na ulicę, korzystając z osłony, jaką dawały
im
Znów poderwali się do biegu.
Skręcili za róg. Cała ulica płonęła, z okien na
wyższych
Samoloty zatoczyły jeszcze
jedno koło, przelatując w przechyle, niemal muskając
krańcem
Nagle Chlebowski szarpnął dłoń
dziewczyny, zmuszając ją do uklęknięcia. Przywarli do
Jesteśmy otoczeni. -
Chlebowski pchnął na wpół wyłamane drzwi prowadzące do
piwnicy. -
Ściany korytarza, w który
weszli, pokrywał smolisty nalot, a fragmenty murów usytuowane
na
Niemieckie uderzenie przeszło
tą ulicą - mówił cicho Chlebowski, prowadząc Irenę
Znaleźli w miarę czyste
miejsce przy załomie korytarza, położyli na klepisku kilka desek
z
Myślisz, że wieczorem
będziemy mieć gdzie się przekradać? - zapytała Irena,
głośno
pochylonego nad leżącym na podłodze
gestapowcem. Mężczyźni wymienili spojrzenia.
kłęby dymu, prześlizgnęli się do bramy sąsiedniego
budynku. Dobiegał ich odgłos nurkujących
samolotów i świst
spadających bomb. Powstańcy opuścili swoje pozycje i nikt już
nie bronił ulicy,
ale Niemcy wciąż atakowali z góry. Antoni
pociągnął dziewczynę na ziemię, osłaniając ramionami
jej
głowę. Jedna z bomb upadła tuż przed bramą, w której leżeli,
fala płonącego powietrza
przefrunęła nad ich plecami,
parząc skórę ramion i karku. Huk sprawił, że długą chwilę
leżeli
oszołomieni.
kondygnacjach unosiły się czarne spirale dymu.
Samoloty zawróciły, zataczając koło nad dzielnicą.
U
wylotu ulicy dostrzegli sylwetkę stojącego nieruchomo czołgu,
którego załoga nie zdecydowała
się na wjazd między budynki
w obawie przed bombami swoich własnych samolotów.
Chlebowski,
widząc, że bombowce atakują wzdłuż linii ulic,
wciągnął Irenę na najbliższą klatkę schodową.
Korytarz
wypełniony był gryzącym płuca i przełyk dymem. Kopniakiem
otworzył drzwi piwnicy.
Tu dymu było mniej, choć oddychanie
dalej przychodziło im z trudem. Przeszli do końca
korytarza,
przystanęli pod małym okienkiem usytuowanym na
wysokości chodnika. Samoloty przeleciały
nisko nad
kamienicami, zrzucając bomby wzdłuż sąsiedniej ulicy. Budynek
drżał przy każdym
wybuchu, ale Chlebowski nie zwracał uwagi
na osuwający się ze ściany tynk i echo eksplozji.
Wciąż
myślał o rozmowie Zieńczuka z Klimowiczem, o konfrontacji między
tymi dwoma
mężczyznami, z których jeden okazał się
zdrajcą. Pamiętał to uczucie z dawnych lat, kiedy jeszcze
okryty
togą stawał na sali sądowej: zeznania dwóch świadków, pozornie
niezwiązane ze sobą fakty,
które dopiero razem tworzą
całość i odsłaniają - czasem w sposób zupełnie niezamierzony
-
prawdziwą istotę danej sprawy.
skrzydeł dachy budynków, ale już nie zrzucały
bomb. Zaczekali, aż niski warkot silników ucichnie
gdzieś w
dali, i postanowili wyjść z piwnicy. Chlebowski wyłamał okienko
i podsadził Irenę,
potem, z jej pomocą, sam podciągnął
się do góry. Na ulicach zapadła cisza, przerywana tylko
trzaskiem
pękających w pożarach szyb. Poszli na wschód, przezornie
trzymając się blisko ścian
budynków, w obawie, że mogą
natknąć się na barykadę lub stanowiska ogniowe powstańców.
ściany,
obserwując, jak kilkadziesiąt metrów przed nimi przebiega ulicą
oddział niemieckich
żołnierzy. Zaczekali, aż ostatnia z
rzędu umundurowanych sylwetek zniknie za rogiem, i zawrócili,
po
czym wbiegli do najbliższej klatki schodowej.
Niemcy przeprowadzili kontrnatarcie i przełamali
linię oporu powstańców. Nie damy rady przejść.
wprost okien naznaczone były gęstą siatką głębokich na
pół palca zadrapań. Drewniane drzwiczki
prowadzące do
poszczególnych piwniczek były połamane, z niektórych pozostały
tylko kikuty
sztachet wiszące na pojedynczych zawiasach.
pogrążonym
w ciemności korytarzem. - Sprawdzili budynek, wrzucając w każde
piwniczne okno
granat. Niemcy są przed nami, kierują się w
stronę centralnej części Śródmieścia i Starego
Miasta.
Przeczekamy do zmroku, a później spróbujemy
przekraść się na wschód.
potrzaskanych drzwi i stary worek, który znaleźli w jednej
z komórek. Usiedli obok siebie. Czekali,
nasłuchując w
milczeniu odgłosów dochodzących z ulicy.
pociągając nosem. - A może wieczorem całe miasto
będzie już w ich rękach? Może postanowili
zrównać Warszawę z ziemią,
zburzyć dom po domu, zabić nas wszystkich? Może nie mamy
już
Chlebowski podniósł głowę,
zamrugał powiekami.
Słucham?
Co się z tobą dzieje? - Irena
zaniosła się płaczem. - To miasto umiera! Umiera na
naszych
Przepraszam. Zamyśliłem się.
Odwróciła się, chwytając go
za ramię i uderzając zaciśniętą pięścią w pierś.
Co siedzi w tej twojej
cholernej głowie? Powiedz! Dlaczego milczysz? Co się z
tobą
Chwycił jej nadgarstki,
spokojnie przytrzymał ją przy ścianie, pogładził dłonią jej
brudne,
Coś jest nie tak - powiedział
cicho. - Czarny był zdrajcą, to on współpracował z
gestapo.
Irena osłupiała. Otworzyła
usta, chcąc wykrzyczeć cały swój gniew i strach prosto w
twarz
Ktoś w głębi korytarza
wyłamał drzwi jednym brutalnym kopnięciem.
Pokój zawirował, podmuch
zerwał z podłogi, mebli i kotar całe tumany kurzu, które wzbiły
się
Dlaczego Herman Frink musiał
zginąć? Dlaczego kazałeś go zabić?
Rainer otworzył szeroko oczy,
rozchylił usta, jego porośnięty jasnym miękkim
zarostem
Strzelaj, tchórzu! - zawołał,
a w kącikach jego oczu od spazmatycznego śmiechu pojawiły
Enkel przytrzymał gestapowca za
podkoszulek, wbijając kciuk w jego gardło. Zacisnął dłoń
na
Strzelaj! - wrzeszczał jak
opętany Rainer. - Strzelaj!
Enkel opuścił pistolet,
szarpnął leżącym gestapowcem, ciągnąc go za podkoszulek w
stronę
Drzwi odskoczyły pod naporem
jednego kopnięcia. Na zewnątrz owiała ich fala
gorącego
Dlaczego Frink musiał zginąć?!
- zawołał, przekrzykując trzask pękającego stropu
Rainer zamilkł, obserwując w
milczeniu samoloty zataczające niskie koło nad miastem.
Trzy
gdzie uciekać?
oczach!
dzieje?
pełne pyłu włosy i mokry od łez policzek.
Ale to nie on zabił Zosię.
Antoniego, ale w tym momencie oboje usłyszeli coś, co
sprawiło, że zastygli w bezruchu.
w powietrze, potęgując wrażenie półmroku, jaki
panował w starej pracowni fotograficznej. Enkel
wykręcił
Rainerowi ramię, przytrzymał go plecami przy ziemi,
bezceremonialnie atakując kolanem
rany na jego biodrze i
udzie. Uklęknął na piersi gestapowca, sięgnął dłonią pod
nogawkę jego
spodni, wyszarpnął z kabury przy kostce
parabellum. Przeładował pistolet i przystawił go do
czoła
Rainera.
podbródek zadrżał. Gestapowiec odetchnął, jakby
chciał wyrzucić z płuc odór przesiąkniętego
spalenizną
powietrza, zaniósł się donośnym, złośliwym śmiechem. Śmiał
się coraz głośniej, nie
zwracając uwagi na wściekłość w
oczach Klausa Enkela i lufę pistoletu wbitą w swoje czoło.
się
łzy. - Strzelaj, mówię! Myślisz, że boję się śmierci?
Wszyscy zdechniemy w tym przeklętym
mieście!
rękojeści pistoletu. Miał przed sobą człowieka, który
kazał zabić Hermana Frinka, jego najlepszego
- i jedynego
prawdziwego - przyjaciela. Chciał zgasić bezczelną radość w
jego oczach, nie miał
oporów przed zabijaniem, utracił je
dawno temu, ale bardziej niż zemsty potrzebował spokoju, jaki
dać
mu mogło poznanie przyczyny śmierci Frinka.
drzwi. Rana na nodze dawała się Rainerowi we znaki,
syczał z bólu, ale nie przestawał krzyczeć i
zanosić się
szaleńczym śmiechem.
powietrza, przesyconego smrodem topiącej się papy i
siarki. Enkel wyciągnął Rainera na środek
ulicy, na której
leżało już kilka ciał w cywilnych ubraniach. Zadarł głowę do
góry, wyglądając na
niebie charakterystycznych sylwetek z
wygiętymi skrzydłami.
sąsiedniej
kamienicy.
bombowce nurkujące okrążyły zaniesioną dymami
dzielnicę, ustawiając się na linii ataku, jaką była
ulica,
na której stali.
Dlaczego kazałeś zabić
Frinka?
Rainer szarpnął się, drapał
podeszwami o bruk, próbował uciec do pracowni, ale silny
uścisk
Jesteś szalony, Enkel! Oni
zaraz zaczną zrzucać bomby!
Dlaczego? Dlaczego?
Pierwszy z samolotów gwałtownie
obniżył lot, niemal runął w dół, opadając w ułamku sekundy
Dał się przyłapać
Schlissenowi! Za dużo wiedział! Mógł się wygadać, że to ja
wysłałem go
Wysłałeś Frinka do generała
Schlissena?
Tak! - zawył Rainer. -
Wysłałem go do tego starego pedała!
Pierwsza z bomb upadła na
ziemię, wybuch wyrzucił w górę fontannę ziemi i
grubych
Dlaczego? - pytał dalej Enkel,
przytrzymując wijącego się u jego stóp kapitana gestapo. -
Po
Karty! Grałem w karty! Pewnej
nocy przegrałem pieniądze, które były przeznaczone
na
Pierwszy samolot przeleciał tuż
nad ich głowami, pęd powietrza maszyny mknącej w
płonącym
Mów dalej!
Miałem w swoich aktach
wzmiankę o Frinku. Wiedziałem, że jest podejrzewany
o
Bomba upadła na skraj chodnika,
chmura dymu i fala potrzaskanych płyt zakryła niebo,
Kazałeś zabić Frinka, żeby
nie mógł nikomu powiedzieć, że to ty wysłałeś go do
generała
Wiedział, że to ryzykowna
gra. - Rainer chwycił nadgarstki Enkela, walcząc o każdy
Enkel rozluźnił palce,
pozwolił Rainerowi odetchnąć, choć wciąż dociskał go
ciężarem
Powiedziałeś, że Frink
postawił ci swoje warunki, a ty je przyjąłeś... Co chciał w
zamian za
Dwa miejsca w pociągu wiozącym
rannych w głąb Rzeszy. Dwa miejsca w transporcie za
Enkel obejrzał się przez
ramię. Ostatni samolot z klucza schodził w dół, kierując się
linią ulicy,
Enkela nie pozwolił mu podnieść się na nogi.
o
kilkadziesiąt metrów. Usłyszeli gwizd, jaki wydaje bombowiec
nadlatujący nad cel. Spod
skrzydeł maszyny uwolnił się
pierwszy pękaty kształt, mknąc w dół, w kierunku
zachodniego
wylotu ulicy.
do Schlissena!
kawałków potrzaskanej kostki brukowej. Drugą bombę
zniosło w prawo, uderzyła w kamienicę na
wysokości
pierwszego piętra, eksplozja wydmuchnęła przez okno kłęby dymu
i sprawiła, że dach
w jednej chwili zapadł się pod własnym
ciężarem.
co wysłałeś Frinka do generała?
działalność operacyjną mojej komórki! Generał to
odkrył, chciał postawić mnie przed sądem
wojskowym.
Musiałem wykraść dowody, rachunki i rozliczenia, które trzymał
w swoim sejfie.
kanionie ulicy omal nie zwalił Enkela z nóg.
Kolejne eksplozje rozbrzmiewały już z pewnej
odległości, w
stronę centrum miasta, ale przed nimi do nurkowania schodził drugi
bombowiec.
homoseksualizm. Zagroziłem, że oddeleguję go do kompanii
karnej i wyślę na pierwszą linię
frontu! Postawił swoje
warunki i zgodził się na mój plan. Miał dać się przelecieć
staremu
Schlissenowi, a potem, w jego kwaterze, wykraść z
sejfu papiery na mój temat. Stary pedał okazał
się
cwańszy, niż myślałem, przejrzał Frinka i kazał go
aresztować! Nie mogłem pozwolić, żeby
Frink... Jezu,
Enkel, ten samolot leci prosto na nas!
podmuch
rozgrzanego do czerwoności powietrza ściął Enkela z nóg. Upadł,
uderzając tyłem głowy
o ziemię. W uszach słyszał szum
własnej krwi i silnika nisko przelatującego bombowca
nurkującego.
Przekręcił się na brzuch. Rainer leżał tuż obok, wrzeszcząc
jak opętany. Enkel
podczołgał się do gestapowca i zacisnął
dłonie na jego gardle.
Schlissena! Rozkazałeś zabić Frinka, bo
najzwyczajniej bałeś się o swój własny tyłek!
oddech.
- Zdawał sobie sprawę, co się może stać.
swojego ciała do ziemi.
zdobycie zaufania starego generała i wykradzenie
dokumentów?
linię
frontu. - Oczy Rainera rozszerzyły się ze strachu. - Chryste!
z odległości kilkudziesięciu metrów czarny
krzyż na jego skrzydle był doskonale widoczny. Pilot
uruchomił
mechanizm zrzutowy, uwalniając miękko opadające bomby. Pierwsza
wybuchła dość
daleko, ale druga zlatywała
prosto w ich stronę. Enkel śledził wzrokiem jej lot, a kiedy
stało się
Chlebowski poczuł, jak palce
Ireny wpijają się w jego przedramię. Oboje mieli nadzieję, że
to,
Niemcy przeszukują piwnicę -
powiedział cicho, modląc się w duchu, aby korytarz
miał
a tożsamość mordercy zostanie
ujawniona. Do tego potrzebował jednak spokoju i
koncentracji.
Antoni - szepnęła Irena - oni
są coraz bliżej.
Drapał zaprawę między
cegłami, co jakiś czas chwytając za skobel i próbując wyjąć
go ze
Otworzyli drzwi i zagłębili
się w kolejny ciemny korytarz, najprawdopodobniej piwnicę
Chlebowski przykrył twarz
dłońmi. Zamknął oczy, próbując uspokoić rozbiegane myśli.
Bał
Skupił się na tym, co
wydarzyło się w zakładzie fotograficznym.
Czarny nie mógł zabić Zosi -
powiedział głośno to, co myślał, i od razu tego
pożałował.
Dlaczego tak myślisz?
Był w innej części budynku.
Może kłamał, kiedy to mówił.
Nie. - Chlebowski pokręcił
głową. - Byłem tam i dobrze to pamiętam. Poza tym Czarny
nie
oczywiste, że znajdą się w samym centrum
eksplozji, przymknął oczy i ze spokojem osunął się w
zapadającą
ciemność.
co usłyszeli, było tylko omamem, przypadkowym odgłosem,
że to niemożliwe, aby ktokolwiek
wszedł do spalonej piwnicy.
Trzask łamanego drewna powtórzył się, podkute buty zadudniły
na
schodach. Poderwał się z miejsca, ciągnąc za sobą
dziewczynę.
połączenie z dolnymi kondygnacjami sąsiednich
budynków. Mogli zaryzykować i spróbować ukryć
się w
jednej z komórek, licząc na to, że żołnierze nie sprawdzą
każdego ze spalonych pomieszczeń.
Korytarz zakręcił,
zwężając się i obniżając. W tej części piwnicy nie było
już okienek, przez które
wpadałoby choć trochę światła.
Po omacku brnęli dalej, wśród smrodu spalenizny i wilgotnej
woni
gnijących odpadków. Chlebowski palcami drapał w
ciemnościach ceglaną ścianę, rozpaczliwie
próbując
odszukać jakąkolwiek drogę ucieczki. W końcu wymacał drzwi z
nieheblowanych desek.
Szarpnął nimi, ale odpowiedział mu
tylko szczęk metalu. Odszukał w ciemności kłódkę
owiniętą
krótkim łańcuchem. Zaparł się nogami i chwycił
łańcuch, wygiął się do tyłu i pociągnął najmocniej
jak
umiał, wykorzystując cały swój strach, wściekłość i wolę
przeżycia. Bał się nie tyle o siebie, co
o Irenę. Wciąż
słyszał w myślach głos pani Walerii, nakazujący mu opiekowanie
się Ireną, która tak
wiele przeszła i która została
skrzywdzona przez jakiegoś mężczyznę. Zacisnął zęby i
szarpnął raz
jeszcze. Łańcuch był zbyt mocny, a deski
solidne. Odgłos ciężkich kroków niósł się po
korytarzu.
Zagryzł wargi i naprężył obolałe mięśnie
ramion. Nie chciał umierać. Jeszcze nie teraz. Nie teraz,
kiedy
tak niewiele dzieliło go od wyjaśnienia zagadki śmierci
radiotelegrafistki. Wiedział, że
wszystkie fakty, ustalenia
i poszlaki ma już w swojej głowie, że wystarczy to wszystko
poukładać,
Ciągnął z całych sił, pierścienie łańcucha
raniły jego palce, ale kłódka nie ustępowała.
Zrezygnowany
wypuścił łańcuch z dłoni, uklęknął przed drzwiami i zaczął
obmacywać ścianę.
Stalowy skobel, do którego umocowano
kłódkę, tkwił między cegłami. Zaczął rozpaczliwie
wydrapywać
zaprawę, darł paznokciami twarde grudki, nie zważając na ból.
ściany. Czuł między palcami lepką wilgoć, ale nie
zwracał na to uwagi. Skobel poruszał się już na
boki,
jednak wciąż nie chciał wyskoczyć ze ściany. Chlebowski wstał,
oparł się całym ciężarem
ciała na wystającym kawałku
stali, szarpnął do tyłu. Skobel wyszedł spomiędzy cegieł z
cichym
zgrzytem.
ciągnącą
się wzdłuż ulicy pod kolejną kamienicą. Rozstawione w rzędzie
komórki nie były
zniszczone, choć przez powybijane okienka
dochodził ich z zewnątrz swąd spalenizny. Przeszli
dalej i
zaszyli się w ciemnym kącie. Usiedli pod ścianą.
się, bardziej o Irenę niż o siebie, ale przede
wszystkim czul ciekawość i podniecenie, jak zawsze
przed
ostatnią rozprawą, kiedy czekał na odczytanie przez sąd
orzeczenia.
Podniósł wzrok i spojrzał w zmęczoną,
skupioną twarz Ireny.
miał motywu. Ten meldunek nie miał przecież żadnego
znaczenia! Nadano go otwartym tekstem,
mogły go odebrać również
inne radiostacje. Nie wiadomo, ile razy Rosja nie nadawali
ten
Irena słuchała w milczeniu.
Dym z płonących budynków przysłonił słońce i blada
smuga
Antoni...
Ten meldunek nie miał
znaczenia - ciągnął dalej Chlebowski. - Podobnie jak
zdrada
Antoni, słyszysz? - Podbródek
Ireny zadrgał w spazmach nadchodzącego płaczu.
Niemcy przeszli do
przeszukiwania kolejnego fragmentu piwnic.
Zerwali się z miejsca,
przebiegli korytarzem do końca. Tym razem nie zakręcał, kończył
się
Antoni, spójrz na to -
odezwała się cichym głosem Irena. Chlebowski odwrócił
się.
Skoczył do wyj ścia, naparł
na masywną klamkę, ale Irena zatrzasnęła zasuwkę po
drugiej
Co ty wyprawiasz? Otwieraj!
Natychmiast!
Irena stała tuż za drzwiami, w
półmroku widział tylko zarys jej twarzy i błysk oczu,
kiedy
Co ty chcesz zrobić?
Milczała. Słyszał, że
płacze. Przypomniał sobie słowa pani Walerii. Irena tylko
wyglądała na
Gdybym spotkała cię
wcześniej, wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej -
powiedziała
Irena, o czym ty mówisz?
Gdybym zbliżyła się do
ciebie wcześniej, to wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej.
Ty
Chlebowski zacisnął dłonie na
stalowym obramowaniu wizjera. Od razu zrozumiał, o kim
Poczuł, jak drętwieją mu
ręce, a krew zastyga w żyłach.
Słowa pani Walerii, siwowłosej
damy obawiającej się o los młodej kobiety skrzywdzonej
przez
komunikat. Kilka dni później słyszałem rozmowę dwóch
powstańców, jeden z nich należał do
komunistów. On również
wiedział o agentach przerzucanych przez Wisłę. Ten meldunek nie
miał
żadnego znaczenia. Zosia zginęła z zupełnie innego
powodu.
światła, wpadająca dotąd przez wąską szczelinę
okna, rozproszyła się w półmroku.
Zieńczuka czy śledztwo Klimowicza. Zosia zginęła z
zupełnie innego powodu. Kluczem do jej
śmierci jest
pamiętnik. Pamiętam, że pisała w nim...
masywnymi stalowymi drzwiami z niewielkim okienkiem.
Chlebowski poczuł, jak serce
zatrzymuje mu się w piersi.
Drzwi wyglądały na wyjątkowo solidne, a okienka,
rozmieszczone
wzdłuż korytarza na wysokości chodnika, były
zbyt wąskie, by przecisnęła się przez nie choćby
Irena.
Gdzieś za ich plecami ktoś krzykiem wydawał rozkazy. Dopadli do
drzwi. Były otwarte. Ich
radość zgasła prawie natychmiast.
Wnętrze za stalowymi drzwiami okazało się pozbawioną
okien
kotłownią. Pośrodku wąskiego i niskiego pomieszczenia
stał okazały piec z uchylonymi
drzwiczkami. Chlebowski
natychmiast odwrócił się i wybiegł na korytarz. Spojrzał w
górę.
Okienko było wąskie, ale powinien choćby spróbować
przepchnąć przez nie dziewczynę. On sam
mógł się tylko
ukryć w jednej z ciasnych komórek po drugiej stronie korytarza.
Dziewczyna stała w progu kotłowni, wskazując dłonią
na coś, co znajdowało się we wnętrzu.
Rzucił się w jej
stronę, wbiegł do środka, gorączkowo rozglądając się po
skrytych w mroku
zakamarkach pomieszczenia. Stalowe drzwi
zatrzasnęły się za jego plecami.
stronie. Przycisnął twarz do okienka.
przez okienko do piwnicy wpadało nieco więcej światła.
Widział, że trzyma w ręku jakiś
przedmiot.
silną kobietę, tak naprawdę zdecydowaniem i
hardością maskowała swoją wrażliwość i pamięć
krzywdy,
którą ktoś jej wyrządził.
cicho. - Myślałam, że mogę zapomnieć, że
mogę zacząć wszystko od początku, ale to było
silniejsze
ode mnie.
jesteś inny, wiem o tym. Nie jesteś taki jak on.
mówiła
dziewczyna. Przypomniał sobie wyraz jej twarzy, kiedy przy
podwórkowej garkuchni
zobaczyła Stefana, żołnierza z grupy
Czarnego. Tego, który przyznał się do romansu z Zosią.
mężczyznę. Opowieść Stefana, członka ruchu oporu o
urodzie amanta filmowego, bez skrupułów
chwalącego się
swoimi podbojami. Zapiski w pamiętniku zamordowanej
radiotelegrafistki,
wspominające o szczęściu i miłości.
Obrzydzenie na twarzy Ireny wywołane widokiem Stefana.
Stalowa obręcz strachu i
zaskoczenia uniemożliwiała mu wypowiedzenie choćby jednego
Już wiesz, prawda? - Usłyszał,
jak w ciemnościach Irena uśmiecha się przez łzy. - Od
Trzask łamanych drzwi rozległ
się już gdzieś blisko. Irena podniosła coś, co wciąż trzymała
w
Chciałam dać ci swoje życie
- mówiła cicho. - Dam ci je, choć w inny sposób, niż
Dopiero teraz poznał, co
dziewczyna trzyma w dłoni. Filipinka, domowej roboty granat.
W
Nie rób tego - powiedział
łamiącym się głosem. - Irena, nie rób tego!
Tak będzie lepiej. To się nie
mogło udać. Ktoś taki jak ja nie zasługuj e na twoj ą miłość.
Niemcy już ją zauważyli.
Usłyszał głośny okrzyk nakazujący jej podniesienie rąk.
Fala ognia uderzyła go prosto w
twarz, huk pozbawił go słuchu. Podmuch uderzył prosto w
Ocknął się w całkowitej
ciemności, wśród gruzów, kurzu i pyłu. Zamrugał powiekami,
ale
Doczołgał się do drzwi,
wymacał klamkę, ale ta nie ustąpiła. Uderzył kilka razy w
wygiętą od
Odkąd stracił Annę, ciemność
przestała budzić jego strach. Przeciwnie, to w ciemności
mógł
KONIEC
słowa.
początku,
od naszej wspólnej nocy w szpitalu wiedziałam, że prędzej czy
później domyślisz się
wszystkiego. Bałam się tej chwili.
Bałam się, bo wiem, że znienawidzisz mnie za to, co zrobiłam.
dłoni.
myślałam.
Może to i lepiej, że to wszystko tak właśnie się skończy.
Proszę, schowaj się za
drzwiami.
półmroku rozległ się szczęk odciąganej zawleczki.
drzwi,
odrzucając Chlebowskiego w głąb kotłowni. Ostatnim, co
zapamiętał, był żar trawiący jego
oczy i ból rozlewający
się po całym ciele.
niczego nie dostrzegł. Otaczała go nieprzenikniona płynna
czerń. Ostrożnie przysunął opuszki do
oczu. Syknął z
bólu. Nie wiedział, czy mrok wywołany jest zwałami cegieł i
gruzu, które odcięły
go od światła, czy też wynika z
urazu, który dotknął jego oczy. Czuł pod powiekami
ziarenka
piasku.
eksplozji blachę, ale nie usłyszał żadnej
odpowiedzi. Zrezygnowany, dopełzł pod ścianę i usiadł
z
podwiniętymi nogami, nasłuchując w ciemnościach. Czekał.
rozmawiać z żoną, patrzeć w jej twarz i słuchać
jej słów. Wiedział, że tym razem z mroku wyjdą
mu na
spotkanie dwie kobiety.