13.
Wyznania
Zamknąłem oczy. Nie byłem jeszcze w stanie
zmierzyć się z jej reakcją na to, co się działo z moją skórą
w promieniach słońca. Słyszałem jak do mnie podchodzi, słyszałem
trzepot jej serca, słyszałem jak ze świstem wciągnęła
powietrze. Jaki miała wyraz twarzy?
Uniosłem powieki.
Stała
jakiś metr ode mnie z lekko przechyloną głową i przyglądała mi
się ciekawie. Oszołomienie walczyło w niej z niemym zachwytem i
obie te emocje równocześnie odmalowały się na jej twarzy.
Uśmiechnąłem się niepewnie. W moim spojrzeniu zawarłem pytanie,
którego nie ośmieliłem się zadać.
- To jest niesamowite…
- wykrztusiła, łamiącym się z przejęcia głosem.
Więc nie
zamierzała uciekać z krzykiem. To było pocieszające.
- Co o
tym myślisz? – spytałem, rozkładając ręce prezentując się
jak dziewczyna wychodząca z przymierzalni w centrum handlowym.
Uśmiechnąłem się do niej, czekając na odpowiedź.
Popatrzyła
mi krótko w oczy i natychmiast jej twarz oblała się kuszącym
rumieńcem. Odwróciła wzrok, po czym natychmiast z powrotem utkwiła
go we mnie. Starannie omijając oczy. Aż westchnąłem ze
zniecierpliwienia. Usłyszała to i zaśmiała się lekko.
-
Brakuje mi słów. To takie… piękne. – zawahała się, jakby
chciała powiedzieć coś innego.
Wydawałem jej się piękny!
A przynajmniej to iskrzenie jej się podobało. Nie nazwała mnie
potworem, nie odpychało jej to. Może była jeszcze dla mnie jakaś
nadzieja? Ogarnęła mnie tak potężna fala dobrego nastroju, że
niemal nie potrafiłem sobie z nią poradzić.
Ominąłem Bellę
zgrabnie i usiadłem na środku polany, pozwalając by słońce
otoczyło mnie delikatną poświatą. Skinąłem na nią, by do mnie
dołączyła. Zrobiła to natychmiast, bez śladu zawahania. Moje
usta rozciągnęły się w uśmiechu.
Położyłem się na
miękkiej trawie, jedną rękę położyłem za głową, drugą
opuściłem luźno wzdłuż ciała, bawiłem się koniuszkiem trawy
która zaplątała się pomiędzy moje palce. Po chwili na moją
twarz padł cień rzucany przez Bellę. Rzuciłem jej pytające
spojrzenie, nie rozumiejąc czemu nie siada. Zdawała się
jednocześnie łapczywie chłonąć mnie wzrokiem i unikać mojego
spojrzenia. Poczułem się nieco zdezorientowany.
Nagle mnie
olśniło. Najzwyczajniej w świecie czuła się skrępowana! Omal
się nie roześmiałem, ale to tylko pogorszyłoby sytuację.
Przełamała się jednak i usiadła, podciągając kolana pod
brodę i obejmując je ramionami. Postawa obronna. Wyraźnie czuła
się niepewnie. Ale uśmiechała się do mnie.
Słodki, pełen
ciepła uśmiech.
Zamknąłem oczy. Przez chwilę mogłem
uwierzyć, że jestem zwyczajnym człowiekiem, że wszystko jest tak
jak powinno być, że siedzącej obok mnie dziewczynie nic nie grozi,
że możemy tak po prostu być razem.
I wtedy wziąłem głęboki
wdech.
Ulotna wizja zniknęła jak przebita bańka mydlana, a
jej miejsce zajął żywy ogień spalający mnie od wewnątrz. Jej
kuszący zapach owładnął na chwilę moim umysłem i natychmiast
mnie otrzeźwił.
Nie mogłem sobie pozwolić nawet na chwilę
zapomnienia.
Nigdy.
Po chwili jednak dobry nastrój
powrócił. Z reguły nie potrafiłem trwać w jednym stanie umysłu
zbyt długo. Typowe dla istot mojego pokroju. Jednak nadal nie
otwierałem oczu. Trwałem w zupełnym bezruchu, nie chcąc burzyć
spokoju tej chwili.
Nagle poczułem ciepłe muśnięcie na
mojej skórze. Otworzyłem oczy i wbiłem wzrok w Bellę. Przesuwała
opuszkiem palca po wierzchu mojej dłoni, analizując jej
powierzchnię. Nawet nie drgnąłem, w obawie, że mogłaby przestać.
Czułem jakby przepływał przeze mnie prąd, rozchodząc się
od miejsca, w którym moja lodowata, nieustępliwa skóra zetknęła
się z jej miękką, gorącą skórą, i rozpełzając się po całym
ciele. Wrażenie było niesamowite.
Wydawała się być
zafascynowana fakturą mojej skóry i chyba to, co odczuwała
dotykając mnie sprawiało jej jakąś przyjemność. Nie ośmieliłem
się w to wierzyć. Ale nadzieja, która we mnie wezbrała zalała
mnie falą wszechogarniającej radości. Ten łagodny, nieśmiały
dotyk budził we mnie emocje, których istnienia nie podejrzewałem,
których nie potrafiłem nazwać, określić. Budził się we mnie
człowiek, którego pochowałem ponad 80 lat temu i którego nie
spodziewałem się juz nigdy w sobie odnaleźć.
Słyszałem
jak bije jej serce, oddychała nieco szybciej niż normalnie. Nie
byłem pewien co to oznaczało. Niczego nie byłem przy niej pewien.
Ta cisza w jej umyśle doprowadzała mnie na skraj szaleństwa.
Dopiero teraz uświadamiałem sobie jak bardzo polegałem na moim
‘słuchu’. Za bardzo – bez niego byłem bezsilny, nie umiałem
odczytywać sygnałów wysyłanych przez jej ciało, nie rozumiałem
jej subtelnych reakcji, nie pojmowałem jej zachowań. A co najgorsze
nie byłem w stanie przewidywać jej posunięć. Stanowiła dla mnie
kompletną zagadkę. Tym bardziej fascynującą im bardziej
niedostępną.
Wpatrywałem się w nią uporczywie, starając
się rozwikłać tajemnicę jej myśli. W końcu uniosła wzrok i
nasze spojrzenia się skrzyżowały. Moje usta rozciągnęły się w
szerokim uśmiechu.
Musiałem zadać to pytanie, musiałem to
wiedzieć. Nie wytrzymałbym ani chwili niepewności.
- Boisz
się mnie? – spytałem, siląc się na swobodę. Chyba mi się nie
udało. Za bardzo pragnąłem poznać na nie odpowiedź.
- Nie
bardziej niż zwykle. – odparła spokojnie.
Więc jednak
trochę się bała. Nie na tyle, żeby ode mnie uciec, ale jednak
odczuwała jakiś strach. Była ze mną pomimo lęku!
Uśmiechnąłem
się szeroko. Wciąż nie mogłem uwierzyć we własne szczęście.
Była tu!
Poruszyła się. Przysunęła się do mnie odrobinę.
Cieszyło mnie, że chciała być bliżej. I byłem na tyle
egoistyczną istotą, że na to pozwalałem, doskonale zdając sobie
sprawę z tego, jak bardzo było to niebezpieczne.
Nagle
poczułem jej ciepłe palce przesuwające się po moim przedramieniu.
Niemal zamruczałem z zadowolenia.
Dotykała mnie i wszystko
było w porządku. Nie tylko moja lodowata skóra jej nie odrzucała,
ale też ja byłem w stanie trzymać swoje instynkty na wodzy. To
ciepło było takie przyjemne… Muśnięcia jej palców, jej
jedwabista skóra, przyprawiały mnie o zawrót głowy. Nieznany
dreszcz przepełznął wzdłuż mojego kręgosłupa…
Przymknąłem
powieki. Chciałem skupić się wyłącznie na tym doznaniu.
-
Mam przestać? – spytała cicho.
Czemu miałaby to robić?
Chyba sprawiłoby mi to fizyczny ból gdyby przestała.
- Nie –
odparłem, nie otwierając oczu. - Nawet nie potrafisz sobie
wyobrazić, co czuję, gdy tak robisz – westchnąłem.
Przesunęła
opuszkiem wzdłuż moich żył, docierając aż do łokcia. Myślałem,
że umrę z zachwytu. Jak taka prosta czynność może dawać tyle
zadowolenia? Czułem się najszczęśliwszą istotą pod słońcem –
tylko dlatego, że to kruche dziewczę nieśmiałym gestem głaskało
moją dłoń. Jeśli była w tym jakaś przesada, nie potrafiłem jej
dostrzec.
Poczułem, że chce obrócić moją rękę. Nie
zastanawiając się nad tym co robię, obróciłem ją naturalnym dla
mnie ruchem. Nagle jej palce oderwały się od mojej skóry. Zastygła
zszokowana.
- Wybacz – mruknąłem - W twoim towarzystwie
zbyt łatwo jest mi być sobą.
Nie zareagowała na moje słowa.
Nadal z widoczną fascynacją badała powierzchnię mojej dłoni.
Intrygowało ją to, w jaki sposób układa się na niej światło.
Obserwując jego załamania, zbliżyła moją dłoń do swojej
twarzy. Poczułem jak owionęło ją ciepło jej oddechu, poczułem
gorąco bijące od jej zarumienionych policzków.
Płonąłem.
Czułem się jak pochodnia, trawił mnie ogień zbyt silny by go
opisać. Ale nie było to już tylko pragnienie, nie był to jedynie
głód jej krwi. Budziły się we mnie potrzeby i pożądania,
których dotąd nie znałem.
Potwór wił się w agonii. Ale
jego zew był teraz dziwnie odległy, stłumiony przez coś znacznie
potężniejszego. Płonący we mnie ogień nie był wyłącznie
pragnieniem. To był płomień najczystszej, głębokiej miłości.
Na tym stosie pragnąłem zostać spalonym, temu żarowi poddałem
się z radością.
Ta cisza…
- Zdradź mi, o czym
myślisz? – szepnąłem. Powiedzieć, że zżerała mnie ciekawość,
to za mało. To byłoby zwyczajne niedopowiedzenie. Powiedzieć, że
umierałem z ciekawości, byłoby jednak błędem merytorycznym. Jak
bardzo bym się nie starał, nie mogłem umrzeć.
– Wciąż
nie potrafię przywyknąć do tego, że nie wiem – dodałem,
tytułem usprawiedliwienia.
- My, szaraczki, mamy tak cały
czas. – odpowiedziała, drocząc się ze mną lekko.
- Musi
być wam ciężko – odpowiedziałem z nutką ironii w głosie. I
czegoś jeszcze. Tęsknoty? Goryczy? Tak, żałowałem, że i ja nie
mogę ograniczyć się do własnych myśli. Słuchanie innych bywa do
tego stopnia męczące, że z chęcią pozbyłbym się swojego daru.
Chociaż gdyby miał, gdyby mógł, mi pomóc w zrozumieniu Belli…
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie – przypomniałem jej,
idąc za tropem własnych myśli.
- Żałowałam właśnie, że
nie wiem, o czym ty myślisz. I jeszcze… - zamilkła, jakby
niepewna czy powinna kontynuować.
- Co takiego? – moja
ciekawość tylko się wzmogła, wariowałem z niecierpliwości.
-
Myślałam jeszcze o tym, że chciałabym uwierzyć, że jesteś
prawdziwy. I marzyłam, że nie czuję strachu.
Więc jednak.
Lęk był obecny w jej sercu. I to ja byłem jego przyczyną.
Niewypowiedziany ból targnął moją duszą. Powinna się mnie bać.
Tak byłoby dla niej lepiej. Powinna stąd uciec, póki jeszcze miała
szansę. Tylko czy bym na to pozwolił? Była różnica między tym,
co byłoby lepsze, lepsze dla nas obojga, a tym, czego bym chciał.
Właściwie nie różnica, a przepaść. Nie chciałem być powodem
jej strachu. Pragnąłem jej zaufania. Którym nie miała prawa mnie
obdarzyć.
- Nie chcę, żebyś się bała – szepnąłem z
uczuciem.
- Nie dokładnie o to mi chodziło, ale twoje słowa
z pewnością dają mi wiele do myślenia. – odparła.
Nie
mogłem się powstrzymać.
Zerwałem się błyskawicznie z
miejsca, gwałtownie zmieniając pozycję. Podparłem się na jednym
ramieniu, drugą rękę pozostawiając w jej uścisku. Nasze twarze
dzieliło teraz ledwie parę centymetrów. Nawet nie drgnęła.
-
To czego się boisz?
Nadal się nie poruszyła. Nie odezwała
się także. Po chwili jednak zrobiła coś na co w żadnym wypadku
nie byłem przygotowany.
Przysunęła się.
Zareagowałem
machinalnie, nim zdążyłbym zrobić coś, czego mógłbym żałować.
Bardzo mocno żałować. W ułamku sekundy znalazłem się na skraju
polany, na tyle daleko by jej zapach mnie nie oszałamiał.
Spróbowałem zastanowić się nad tym co się właściwie
stało.
Dlaczego nie mogła reagować jak normalny człowiek?
Czy musiała ciągle robić coś na co nie byłem przygotowany? Jej
instynkt samozachowawczy był w zaniku, byłem o tym absolutnie
przekonany. Tyle subtelnych znaków krzyczało do niej, że powinna
mnie unikać, a ona się przysunęła!
Nie byłem przygotowany
na takie zbliżenie. Nawet nie zakładałem, że to będzie możliwe.
Ale dało mi to do myślenia. Może gdybym się tego
spodziewał, wszystko było w porządku? Jeśli ona chciała być
blisko, może mógłbym…?
Patrzyłem na nią, kiedy siedziała
tam sama, taka drobna i krucha. Może?
- Wybacz mi… proszę…
- szepnęła cicho.
- Jedną chwilkę – odpowiedziałem,
wiedząc, że potrzebuję jeszcze kilku sekund żeby dojść do
siebie.
Oddychając głęboko, ruszyłem powoli w jej kierunku.
Usiadłem, póki co, w bezpiecznej odległości.
- Wybacz. -
zawahałem się na moment. - Czy zrozumiałabyś, co mam na myśli,
gdybym powiedział, że jestem tylko człowiekiem?
Skinęła
głową, wciąż nieco przerażona moim zachowaniem.
- Czyż
nie jestem najdoskonalszym drapieżnikiem na świecie? Wszystko we
mnie cię przyciąga, pociąga, kusi - mój glos, moja twarz, nawet
mój zapach! I po co to wszystko?
Pod wpływem jednego,
nieoczekiwanego impulsu, zerwałem się z miejsca i pomknąłem do
lasu.
Bieg jak zwykle dał mi poczucie wolności.
Tak,
wolność… Pragnąłem pozbyć się tej całej sztuczności, tej
maski, którą musiałem nakładać przed ludźmi, chciałem by
zniknęły wszystkie bariery między nami. Niech widzi czym jestem!
Niech wie.
Okrążyłem polanę w ułamku sekundy, demonstrując
jej, jak ogromne prędkości potrafię rozwijać.
- I tak mi
nie uciekniesz – zaśmiałem się z goryczą w głosie. Żadne
stworzenie nie było w stanie mi się wymknąć.
Nagle w
przemożnym pragnieniu całkowitego zdemaskowania się, postanowiłem
zrobiłem coś jeszcze. Chwyciłem potężny konar i przełamałem go
jak zapałkę. Chcąc chyba jeszcze podkreślić groteskowy efekt,
balansowałem nim przez chwilę jakby był długopisem, a ja
znudzonym uczniem, po czym od niechcenia cisnąłem go przed siebie.
Nim oderwała wzrok od lecącej gałęzi, byłem już przy niej.
-
I tak mnie nie pokonasz – dokończyłem cicho.
Siedziała jak
zahipnotyzowana. Była zupełnie przerażona. Cóż, to raczej
zrozumiałe. W końcu nie co dzień widuje się licealistów
rzucających drzewami.
Stopniowo docierało do mnie to, co
zrobiłem. Spodziewałem się, że tym razem jednak ucieknie. Ogarnął
mnie trudny do opisania smutek.
- Nie bój się. Obiecuję…
Przysięgam, że cię nie skrzywdzę.
Sam pragnąłem w to
wierzyć.
- Nie bój się – powtórzyłem, starając się
usilnie, by brzmiało to przekonująco.
Poruszając się tak
wolno, jak byłem w stanie, usiadłem przy niej. Tak blisko jak tylko
się odważyłem.
- Wybacz mi, proszę. Naprawdę potrafię
siebie kontrolować. Po prostu nie spodziewałem się takiego
zachowania z twojej strony. Teraz będę już przygotowany.
Odpowiedziała mi cisza.
- Zaręczam ci, nie czuję dziś
pragnienia. – uśmiechnąłem się z drwiną. Drwiłem sam z
siebie. Ale roześmiała się. Jednak głos drżał jej lekko.
-
Nic ci nie jest? – spytałem, zaniepokojony nie na żarty.
Nieśmiało wsunąłem swoją dłoń w jej ciepłe dłonie.
W
końcu uniosła oczy i nasze spojrzenia się spotkały. Uśmiechnąłem
się ze skruchą.
Znów wpatrywała się w moją dłoń. A
potem zaczęła wodzić po niej opuszkiem palca. Zerknęła na mnie z
uśmiechem. Odwzajemniłem go z sercem przepełnionym radością.
Zachowywała się jakby nic się nie stało! Jej serce wróciło
do w miarę normalnego rytmu, oddech się uspokoił, jak gdyby nigdy
nic dotykała mojej skóry. Co było z nią nie tak?
- O czym
to rozmawialiśmy, zanim ci tak brutalnie przerwałem? – i ja
zapragnąłem nadąć tej sytuacji pozory normalności.
-
Szczerze, nie pamiętam. – odparła po chwili.
Trudno się
dziwić. Ale było mi głupio, że doprowadziłem ją do takiego
stanu.
- Wydaje mi się, że o tym, czego się lękasz, oprócz
tego, co oczywiste.
- A, tak.
- No i?
Cisza
wydawała się ciągnąć w nieskończoność.
- Jakże łatwo
się niecierpliwię – westchnąłem.
Spojrzała mi krótko w
oczy i wreszcie się odezwała.
- Bałam się, ponieważ, cóż,
z oczywistych względów, nie powinnam przebywać z tobą sam na sam.
A obawiam się, że tego właśnie bym chciała i jest to stanowczo
zbyt silne uczucie. – powiedziała cicho, wpatrując się w swoje
dłonie. Wyraźnie trudno było jej o tym mówić.
Chciała
przebywać w moim towarzystwie! Naprawdę to powiedziała! Moją
obezwładniającą radość przyćmiła jedynie świadomość jej
lęku. Ale czy mogło być inaczej? Czy mogłem pragnąć więcej?
Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego jak bardzo jestem dla niej
niebezpieczny. Palący ból w gardle przypominał mi o tym w każdej
sekundzie.
- Rozumiem. Rzeczywiście jest czego się bać.
Pójście za głosem serca w takim przypadku z pewnością nie leży
w twoim interesie.
Zawahałem się.
- Powinienem był
zostawić cię w spokoju. Powinienem teraz wstać i odejść w siną
dal. Tylko nie wiem czy potrafię.
W porządku wykrztusiłem
to. Tak, jestem tak egoistyczną istotą, że narażę cię na
śmierć, byle tylko móc przez chwilę przebywać w twoim
towarzystwie.
- Nie chcę, żebyś sobie poszedł – odparła
niemal prosząco. Chyba stanęłoby mi serce, gdyby, rzecz jasna, nie
zrobiło tego już dawno.
Czy to naprawdę musiało być takie
skomplikowane? Czy nie byłoby prościej gdyby mnie unikała, jak
wszyscy ludzie? Wtedy cierpiałbym tylko ja. A tak, odchodząc
zasmuciłbym także ją. „Och, jasne, wmawiaj to sobie –
poczujesz się lepiej. Taki szlachetny i honorowy. Jakbyś nie był
potworem” – odezwał się złośliwy głosik w mojej głowie.
Musiałem się z nim zgodzić..
- I właśnie dlatego
powinienem tak uczynić. – powiedziałem w przypływie
odpowiedzialności. – Ale nie martw się, z natury jestem
egoistyczną istotą. Pragnę twego towarzystwa zbyt mocno, by
słuchać głosu rozsądku. – przyznałem się otwarcie.
-
Cieszy mnie to. – odpowiedziała.
Poczułem jak ogarnia mnie
fala irytacji. Czy ona kiedyś pojmie, co ja do niej mówię?!
-
Więc lepiej przestań się cieszyć! – rzuciłem, nieco zbyt
ostrym tonem, cofając dłoń, którą trzymała. - Pragnę nie tylko
twojego towarzystwa! Nigdy o tym nie za¬pominaj! Nigdy! Dla nikogo
innego prócz ciebie nie stanowię tak ogromnego zagrożenia. –
odwróciłem wzrok, czując odrazę do samego siebie.
- Obawiam
się, że nie rozumiem do końca, co masz na myśli. Chodzi mi o to
ostatnie zdanie. – nagle zdałem sobie sprawę z tego, że ona nie
ma pojęcia o tym, jak na mnie działa. Niemal się roześmiałem,
uprzytomniwszy sobie, że pominąłem najistotniejszy aspekt całej
sytuacji.
- Hm, jak by ci to wyjaśnić... Tak, żeby znów cię
nie wystra¬szyć... – podałem jej swoją dłoń, tęskniąc już
za tą łagodną pieszczotą.
- Zadziwiająco przyjemne to
ciepło – mruknąłem. Istotnie, nie spodziewałem się, że jest
to tak miłe doznanie. Tak wielu rzeczy nie wiedziałem, tak wiele
ominęło mnie w tym pół-życiu!
Musiałem zastanowić się
przez chwilę nad tym, jak ubrać w słowa to co się we mnie działo.
- Ludzie gustują w różnych smakach, prawda? – zacząłem,
niepewny tego, co właściwie chcę przekazać. - jedni lubią lody
czekoladowe, inni truskawkowe.
Kiwnęła głową dając znać,
że rozumie.
- Przepraszam za to kulinarne porównanie, ale nie
wpadłem na nic lepszego. - Czułem zażenowanie. Nie było łatwo o
tym mówić.
- Widzisz, każda osoba pachnie w inny sposób,
każda ma swój specyficzny... smak. Teraz wyobraź sobie, że
zamykamy alkoholika w pomieszczeniu pełnym zwietrzałego piwa.
Zapewne wszystko chętnie by wypił. Ale gdyby był zdrowiejącym
alkoholikiem wstrzymałby się. Zostawmy, więc takiemu w środku
kieliszek stu letniej brandy albo, powiedzmy, rzadki wykwintny koniak
a pokój wypełnijmy aromatem owych alkoholi po podgrzaniu. Jak
sadzisz jak się teraz zachowa?
Siedzieliśmy w ciszy, patrząc
sobie w oczy, starając się odczytać nawzajem swoje myśli.
Niemal
zakląłem z frustracji.
- Może to nie najlepsze porównanie.
Zapomnijmy o tej nieszczęsnej brandy. Weźmy zamiast alkoholika
człowieka uzależnio¬nego od heroiny.
- Usiłujesz
powiedzieć, że jestem twoim ulubionym gatunkiem heroiny? –
zażartowała.
Hmm heroina… uśmiechnąłem się lekko. Co
też narkomani mogą wiedzieć o takim przemożnym pragnieniu? A
może? Byłem od niej tak samo uzależniony.
- Tak, trafiłaś
w samo sedno.
- Często tak się zdarza?
Niebezpieczna
kwestia. Starałem się na nią nie patrzeć mówiąc
-
Rozmawiałem o tym z moimi braćmi - odezwałem się, nie od¬wracając
głowy. - Dla Jaspera każde z was jest tak samo pociąga¬jące.
Jest zmuszony bezustannie walczyć sam ze sobą, żeby po¬wstrzymać
się od ataków. Widzisz, dołączył do nas jako ostatni. Nie miał
dość czasu, by wyrobić sobie wrażliwość na różnice w smaku i
zapachu. – Rzuciłem jej krótkie spojrzenie, żeby sprawdzić
reakcję. Nie wiedziałem jak mam to ubierać w słowa, żeby jej nie
spłoszyć. - Wybacz, może nie powinienem tak wprost...
-
Naprawdę, nic nie szkodzi. Nie przejmuj się, że mnie obrazisz,
przestraszysz, czy co tam jeszcze. Tak po prostu jest. Rozumiem, co
czujecie, a przynajmniej staram się to zrozumieć. Po prostu
wyjaśnij mi wszystko jak umiesz najlepiej.
Wziąłem głęboki
oddech.
- Jasper nie miał, zatem pewności, czy kiedykolwiek
napotkał na swej drodze kogoś, kto byłby dla niego równie... -
usiłowałem dobrać w miarę odpowiednie słowo - równie
pociągający smakowo, jak ty. Sadzę, że tak się istotnie nie
stało. Pamiętałby. Emmett, że tak to ujmę siedzi w tym dłużej
i wiedział, o co mi chodzi. Powiedział, ze zdarzyło mu się to
dwukrotnie, przy tym w jednym przypadku uczucie było silniejsze.
-
A tobie ile razy się to zdarzyło? – zadała całkiem naturalne
pytanie.
Ha, chwała Bogu, że nie mogę mówić o razach!
-
Nigdy.
Zdawała się przetrawiać tę informację.
- I
jak postąpił Emmett? – to pytanie również było naturalne.
Tyle, że dużo trudniejsze. Naprawdę nie miałem ochoty na nie
odpowiadać. Znów uciekłem spojrzeniem. Mimowolnie zacisnąłem
dłonie. To co zrobił Emmett nie jest jednym wyjściem, powtarzałem
sobie. To nie musi się tak kończyć…
- Chyba wiem –
powiedziała, odczytując odpowiedź z mojego milczenia.
-
Nawet najsilniejsi z nas czasem ulegają pokusom, nieprawdaż? –
rzuciłem bez sensu. Co ja sobie w ogóle wyobrażałem?
-
Czego ode mnie chcesz? Przyzwolenia? – zamarłem na dźwięk tego
pytania - A za¬tem nie ma nadziei? – co to miało znaczyć?
-
Nie, skąd – niemal krzyknąłem w odpowiedzi. - Oczywiście, że
jest nadzieja! To znaczy, nie mam najmniejszego zamiaru... – nie
mogłem dokończyć tego zdania. Nie wypowiedziałbym tego na głos.
- My to co innego - Kiedy Emmett... To byli dla niego obcy ludzie.
Zresztą zdarzyło się to dawno, dawno temu, gdy nie był jeszcze
tak... wprawiony we wstrzemięźliwości, tak ostrożny, jak teraz.
- Więc gdybyśmy wpadli na siebie w ciemnym zaułku... –
zasugerowała ostrożnie.
- Przeszedłem samego siebie,
starając się nie rzucić na ciebie wtedy na biologii, w klasie
pełnej dzieciaków. – wspomnienie tych minut napawało mnie
obrzydzeniem. Nie byłem w stanie spojrzeć jej w oczy. - Kiedy mnie
minęłaś w jednej chwili mogłem zniweczyć wysiłki Carlisle'a.
Gdybym nie ćwiczył się w ignorowaniu swego pragnienia przez
ostatnie cóż, przez wiele lat, nie potrafiłbym się wówczas
opanować.
Uśmiechnąłem się gorzko.
- Musiałaś
dojść do wniosku, że jestem chory psychicznie.
- Nie
rozumiałam, co takiego się stało. Jak mogłeś tak szybko mnie
znienawidzić?
- Według mnie byłaś demonem zesłanym z
piekieł na moją zgubę. Zapach twojej skóry... Ach, byłem bliski
szaleństwa. Siedząc z tobą w ławce, wymyśliłem ze sto różnych
sposobów na to jak cię wywabić z klasy. Przy każdym z nich
walczyłem z pokusą myśląc o mojej rodzinie, o tym, jak mógłbym
zrobić im coś takie¬go. Po lekcji wybiegłem, czym prędzej, byle
tylko nie poprosić cię, żebyś poszła gdzieś ze mną.
Bała
się. Szok malował się na jej twarzy. Zaczynała naprawdę rozumieć
jak realne było niebezpieczeństwo, o którym rozmawialiśmy.
-
A poszłabyś – dodałem. Wiedziałem, że byłbym w stanie omotać
ją z zimną krwią, z premedytacją głodnego drapieżcy.
-
Bez wątpienia - szepnęła.
- Potem, co nie miało zresztą
większego sensu, próbowałem zmienić swój plan zajęć, by móc
cię unikać, i właśnie wtedy musiałaś wejść do sekretariatu. W
tak niewielkim, tak ciepłym pomieszczeniu zapachy rozchodzą się
wyjątkowo łatwo. Twój też. To było nie zniesienia. O mało, co
nie rzuciłem się do ataku. Świadkiem byłaby zaledwie jedna słaba
kobieta - jakże szybko mógłbym się z nią później uporać.
Zadrżała. Wyłapywałem każdą, najdrobniejszą reakcję na
moje słowa, spodziewając się, że w każdej chwili jednak wstanie
i ucieknie. Usiłowałem się z tym pogodzić, tak, żeby pozwolić
jej odejść.
- Sam nie wiem, jak się powstrzymałem. Zmusiłem
się, by nie czekać na ciebie pod szkolą, by ciebie nie śledzić.
Na dworze twój zapach ginął w masie świeżego powietrza, było
mi, więc łatwiej trzeźwo myśleć. Odstawiłem rodzeństwo do domu
- wiedzieli, że coś jest nie tak, ale wstyd mi było przyznać się
przed nimi do własnej słabości - a potem pojechałem prosto do
szpitala, do Carlise`a powiedzieć mu, że wyjeżdżam, na dobre.
Otworzyła szeroko oczy – chyba ze zdziwienia.
-
Wymieniliśmy się samochodami, bo miał pełny bak, a ja nic
chciałem zwlekać. Nie ośmieliłem się zajrzeć do domu, by stanąć
twarzą w twarz z Esme. Nie pozwoliłaby mi wyjechać bez strasznej
awantury. Usiłowałaby mnie przekonać, że nie jest to konieczne...
- Nazajutrz rano byłem już na Alasce. – niemal skrzywiłem się
na wspomnienie swojego tchórzostwa. - Spędziłem tam dwa dni wśród
starych znajomków, ale... tęsk¬niłem za domem. Źle mi było z
tym, że sprawiłem przykrość Esme i wszystkim innym, całej mojej
przyszywanej rodzinie. W górach na północy powietrze jest tak
czyste... Nabrałem do wszystkiego dystansu. Trudno mi było uwierzyć
w to, że tak bardzo nie mogłem ci się oprzeć. Wytłumaczyłem
sobie, że uciekając okazałem się słaby. Wcześniej odczuwałem
pokusy, nie tak silne, rzecz jasna, nieporównywalnie słabsze, ale
jakoś sobie z nimi radziłem. Do czego to podobne, myślałem, żeby
jakaś dziewczyna – świętokradcze słowa! - jakaś zwykła
uczennica zmuszała mnie do opuszczenia rodzinnego domu. Więc
wróci¬łem. - Do naszego następnego spotkania przygotowałem się
odpowiednio polowałem więcej niż zwykle. Byłem pewien, że mam w
sobie dość siły, by traktować cię jak każdego innego człowieka.
Podszedłem do całej sprawy z wielką arogancją. Na domiar
złego nie potrafiłem czytać w twoich myślach, aby przewidywać
twoje reakcje.
Nie byłem przyzwyczajony to tego rodzaju
problem, a tu nagle musiałem wyłapywać twoje wypowiedzi we
wspomnieniach Jessiki, która jest dość płytką osobą,
denerwowało mnie więc, że upadłem tak nisko. W dodatku nie mogłem
mieć pewności czy przy niej nie kłamałaś. Wszystko to szalenie
mnie irytowało. Pragnąłem, żebyś zapomniała o tym feralnym
pierwszym dniu, starałem się, więc rozmawiać z tobą jak z każdą
inną osobą. Poniekąd nie mogłem się już tych pogawędek
doczekać, mając nadzieję, że uda mi się wreszcie odczytać twoje
myśli. Ale okazało się, że nie jesteś taka jak wszyscy inni...
Byłem zafascynowany. A od czasu do czasu ruchem dłoni lub włosów
nieświadomie przyspieszałaś cyrkulację powietrza i twój zapach
znów mnie oszałamiał... A potem ten wypadek na szkolnym parkingu.
Później wymyśliłem świetną wymówkę, dlaczego zareagowałem
tak, a nie ina¬czej. Gdyby na moich oczach polała się krew, nie
potrafiłbym się opanować i pokazał swoją prawdziwą twarz. Tyle,
że wpadłem na to dopiero po fakcie. W tamtej chwili przez głowę
przemknęło mi jedynie: „Błagam, tylko nie ona”.
Przerwałem
na chwilę swoja opowieść, wspominając tamte chwile. Jeszcze teraz
drżałem na samą myśl, o tym, że mogła tam zginąć, na moich
oczach.
- A w szpitalu?
Zebrałem się w sobie, by
spojrzeć jej w oczy.
- Czułem do siebie wstręt. Jak mogłem
narazić swoją rodzinę na tak wielkie niebezpieczeństwo? Mój los,
nasz los był w twoich rękach. Właśnie twoich! Co za ironia. Jakby
tego mi było trzeba - kolejnego motywu, by chcieć cię zabić. -
wzdrygnęliśmy się oboje.
- Przyniosło to jednak przeciwny
efekt - Rosalie, Emmett i Jasper zasugerowali, że oto nadeszła
pora… Nigdy nie kłóciliśmy się tak zajadle. Carlisle stanął
po mojej stronie, podobnie Alice. – och tak, ona już miała swoje
powody, żeby tak postąpić. Skrzywiłem się w niechętnym
grymasie. „Jeszcze udowodnię jej, że ta akurat wizja się nie
sprawdzi” pomyślałem. - Esme oświadczyła z kolei, że mam
zrobić wszystko, co w mojej mocy, by móc zostać w Forks. - Cały
następny dzień spędziłem, podsłuchując myśli twoich rozmówców.
Byłem zaszokowany, że dotrzymywałaś słowa. Nie mogłem pojąć,
co tobą kieruje. Wiedziałem jedno - że nie powinienem kontynuować
tej znajomości. O ile było to możliwe, trzymałem się, zatem od
ciebie z daleka. Tylko ten twój zapach, na twojej skórze, w
oddechu, we włosach... Wciąż działał na mnie tak samo silnie co
pierwszego dnia.
- A mimo to - lepiej bym na tym wyszedł,
gdybym jednak zdemaskował nas wszystkich owego pierwszego dnia, niż
gdybym miał rzucić się na ciebie tu i teraz, w leśnym zaciszu,
bez żadnych świadków. – zawładnęły mną emocje. Ta krucha
ludzka dziewczyna budziła we mnie uczucia, których dotąd nie
poznałem, które były zupełnie nowe i zaskakujące. Ale poddałem
się im bez wahania. Dzięki niej moje życie nabrało sensu. Nawet
jeśli stało się przez to pasmem bólu.
- Dlaczego? –
spytała po prostu.
- Isabello - wymówiłem starannie jej
imię, wolną dłonią mierz¬wiąc jej piękne, gęste włosy.
Podobało mi się to uczucie, kiedy grube, mahoniowe pasma,
prześlizgnęły się pomiędzy moimi palcami - Bello, nie
potrafiłbym żyć z myślą, że pomo¬głem ci zejść z tego
świata. Nawet nie wiesz, jak mnie ta wizja prześladuje. Twoje
ciało, blade, zimne, nieruchome... Już nigdy miałbym nie zobaczyć
twoich ru¬mieńców i tego błysku intuicji w oczach, gdy domyślasz
się prawdy… Nie, tego bym nie zniósł. – sama myśl o tym
wywołała gwałtowny spazm bólu, którego nie zdołałem ukryć. -
Jesteś teraz dla mnie najważniejsza. Jesteś najważniejszą rzeczą
w całym moim życiu. – niemal powiedziałem, to co tak bardzo
pragnąłem jej przekazać. Jeszcze nie teraz. Ale w tych słowach
zawarłem tyle uczucie ile byłem w stanie.
Czekałem na jakąś
reakcję z jej strony, na jakąś odpowiedź. Coś co da mi, lub
odbierze nadzieję.
- Wiadomo ci już oczywiście, co ja czuję
– odpowiedziała powoli. – „Nie, nie wiadomo, najdroższa.
Dlatego drżę z niepokoju.” - krzyczały moje myśli - Siedzę
teraz tu z tobą, co oznacza, że wolałabym umrzeć niż trzymać
się od ciebie z daleka. – słowa te zabrzmiały w moich uszach
niczym najdoskonalsza symfonia. Czy to było koleje ‘tak’? - Co
za idiotka ze mnie. – dokończyła.
- Bez wątpienia -
zgodziłem się parskając śmiechem. Ona była idiotką? O niebiosa,
kimże ja więc powinienem siebie nazwać? Śmiałem się by
rozładować napięcie, które ogarnęło mnie, gdy czekałem na jej
odpowiedź. Akceptowała moje szaleńcze uczucie!
- A to
dopiero - mruknąłem - Lew zakochał się w jagnięciu.
Przemyciłem
te słowa, ukryłem je pod drwiną, ale musiałem je wypowiedzieć.
Tak chciałem by wiedziała… ‘Kocham cię, moja piękna. Tak
chciałbym ci to powiedzieć… ale co byś tą wiedzą zrobiła?’
- Biedne, głupie jagnię - westchnęła.
- Chory na
umyśle lew masochista. – odpowiedziałem zgodnie z prawdą i
utkwiłem wzrok w ścianie lasu. Ta miłość nigdy nie powinna się
była narodzić. Tak, byłem masochistą. Ale nie w tym tkwił
problem. To, że ja cierpiałem i to na własne życzenie, to było
nic. Ale jak mogłem ranić ją?
- Dlaczego…? – urwała
rodzące się na jej ustach pytanie.
- Tak? – zachęciłem ją
by kontynuowała.
- Powiedz mi, proszę, dlaczego wtedy ode
mnie odskoczyłeś?
- Dobrze wiesz, dlaczego. – Jakby to nie
było oczywiste! Czy nie mogła pojąć tej najbardziej ewidentnej
kwestii?
- Nie, nie. Chodzi mi o to, co dokładnie zrobiłam
nie tak. Bę¬dę musiała odtąd mieć się na baczności, więc
lepiej, żebym na¬uczyła się, czego unikać. To, na przykład -
pogłaskała mnie po rę¬ce - jakoś ci nie przeszkadza. – nie
przeszkadza? O Niebiosa! Nic nigdy nie sprawiło mi takiej
przyjemności jak ten subtelny dotyk!
- To nie była twoja
wina, Bello, tylko wyłącznie moja. – to zawsze jest wyłącznie
moja wina, pomyślałem z goryczą.
- Ale, mimo wszystko, mogę
ci przecież jakoś pomóc, ułatwić życie.
- Cóż... -
Zamyśliłem się na chwilę. - To, dlatego, że byłaś tak bli¬sko.
Większość ludzi instynktownie nas unika, nasza odmienności
odrzuca. Nie spodziewałem się, że się do mnie przysuniesz. I ten
zapach bijący od twojej szyi...
- Nie ma sprawy – rzuciła,
starając się nadać swojemu głosowi żartobliwy ton. – Zakaz
eksponowania szyi.
Nie mogłem się nie roześmiać.
Podciągnęła koszulkę do góry, udając, że chce się zasłonić.
Nie, nie chciałem, żeby to robiła. Ten widok był zbyt kuszący,
żeby z niego rezygnować. A poza tym, mogłaby być okutana w
najgrubsze futro i tak niczego by to nie zmieniło.
- Nie, nie
musisz, wierz mi, ważniejszy był element zaskoczenia.
Skoro
tak…
‘Mogę to zrobić. Mogę udowodnić sobie, że
wytrzymam. Nic się przecież nie stanie jeśli jej dotknę’. To
pragnienie było stanowczo silniejsze ode mnie. W nieskończoność
wyobrażałem sobie jak miękka, jak gładka będzie jej skóra,
odtwarzałem to ciepło pod moimi palcami, ten rytmiczny puls jej
krwi… Skoro faktura i temperatura mojej skóry najwyraźniej jej
jakoś specjalnie nie przeszkadzały, może, mógłbym… przecież w
każdej chwili może się odsunąć.
Bardzo powoli,
sygnalizując co zamierzam, uniosłem dłoń i niepewnie przyłożyłem
dłoń do jej szyi.
Ach!
Szkło pokryte jedwabiem. Bańka
mydlana. Jakie porównania mógłbym wymyślić by opisać tę
satynową gładkość, kruchość jej ciała, niemal odczuwalną
ulotność?
Jej tętno gwałtownie przyspieszyło. Chciałem
wierzyć, że spowodował to mój dotyk, nie strach.
Tym razem
nie potrafiłem cofnąć dłoni. To przyciąganie było zbyt silne.
Na nic zdały się wewnętrzne nakazy. Byłem całkiem bezsilny.
A
jednocześnie tak silny jak nigdy dotąd.
- Sama widzisz.
Wszystko w porządku. – ‘tak, w porządku, przecież nie muszę
tego przerywać’.
Rumieńce, które wykwitły na jej
policzkach po prostu mnie oczarowały.
- Tak słodko się
rumienisz – wymruczałem z czułością.
Chciałem dotknąć
tych kwiatów, które zakwitły na jej porcelanowej skórze, poczuć
ich ciepło, to cudowne gorąco, które niemal parzyło moje dłonie.
Pogłaskałem ją delikatnie po policzku, niemal nieprzytomny
ze szczęścia, upojony tak głębokim zadowoleniem, że niemal nie
potrafiłem go znieść. Gdyby nie to, ze nie byłem zdolny śnić,
niechybnie uznałbym to za cudownie realny sen.
Ująłem jej
twarz w dłonie. Taka delikatna, bezbronna… w moich silnych,
nienaturalnie silnych dłoniach. Tak bardzo się od siebie
różniliśmy.
- Nie ruszaj się – poprosiłem, chcąc się
upewnić, że niczego mi nie utrudni. To na co się właśnie
porywałem, było tak ryzykowne, tak nieodpowiedzialne, że nie
powinno mi nawet przyjść do głowy. Ale musiałem sam przed sobą
przyznać, że nie potrafiłem się powstrzymać.
Igrałem z
losem. Spojrzałem potworowi prosto w płonące czerwienią oczy i
splunąłem mu w twarz.
Pochyliłem się w jej kierunku.
Uczucia, które się we mnie kłębiły, nie poddawały się opisowi,
nie znałem słów zdolnych je wyrazić. Mogłem tylko bezwolnie się
im poddać.
Oparłem się policzkiem o wgłębienie pod jej
gardłem. Byłem tak blisko niej! Wtulony w nią, przytulony do jej
miękkiego, cudownego ciała. Płonąłem, spalałem się, obracałem
w popiół i niczym feniks odradzałem się na nowo, by znów
pokornie poddać się płomieniom.
Musiałem wstrzymać oddech.
Chociaż na chwile przerwać tortury zadawane memu ciału, by móc w
pełni poczuć tę obezwładniającą przyjemność przebywania tak
blisko niej.
Moje dłonie ześlizgnęły się z jej twarzy,
zsunęły się w dół po jej szyi, zachłannie zapamiętując jej
aksamitną, jedwabistą gładkość, aż spoczęły na jej ramionach.
Wiedziałem, że to co zaraz zrobię, będzie niewłaściwe.
Już nawet nie walczyłem. Moja lepsza strona poległa w tej
rozgrywce. Za to ta bardziej egoistyczna triumfowała.
Delikatnie
musnąłem czubkiem nosa jej obojczyk i oparłem głowę o jej
piersi.
Dźwięk jej bijącego serca był upajający.
Trzepotało niczym maleńki ptaszek uwieziony w klatce. Ale biło.
Czułem jego mocny rytm, ten głęboki takt ożywiający jej drobne
ciało.
Z głębi mojej piersi wyrwało się stłumione
westchnienie. Nie spodziewałem się, że dostanę tak wiele.
Żadna
siła na świecie nie oderwałby mnie teraz od niej, żadne poczucie
odpowiedzialności, żaden lęk, żadna wizja nie były w stanie
przekonać mnie, że powinienem wyrzec się tej cudownej bliskości.
Pragnienie szarpało bólem moje gardło, ale stłumiłem je z
łatwością. Nawet ono nie mogło przerwać tej chwili.
Jej
serce się uspokoiło, zwolniło i równo, z determinacją wybijało
swoją melodię. A ja trwałem zasłuchany.
Nie wiem ile czasu
to trwało. Dosyć bym umarł i narodził się na nowo. I znów, tak
jak tej nocy, gdy po raz pierwszy wypowiedziała moje imię,
wiedziałem, że nie byłem już tym samym Edwardem, co jeszcze
chwilę temu.
Poskromiłem drzemiącą we mnie bestię.
Odniosłem swoje małe zwycięstwo. Zatriumfowałem nad bezmyślnym,
zwierzęcym instynktem, który domagał się jej krwi.
Niechętnie
się od niej oderwałem, chociaż wszystko we mnie krzyczało bym
został. Ale wierzyłem, że będę jeszcze miał szansę poczuć to
ponownie.
- Następnym razem nie będzie to już takie trudne –
oznajmiłem, nie kryjąc zadowolenia.
- Bardzo musiałeś ze
sobą walczyć? – jak zwykle zatroskana o mnie, chociaż to ona
była w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Nie mogłem tego pojąć.
Ale już się z tym pogodziłem.
- Myślałem, że będzie
gorzej. – fakt, naprawdę spodziewałem się katuszy i zażartej
walki. – A ty jak się czułaś? – być może powinienem pomyśleć
o tej kwestii wcześniej. Ostatecznie mogła nie mieć ochoty na to
żebym znalazł się tak blisko, abstrahując od tego, że byłem
niebezpiecznym wampirem. Byłem także po prostu chłopakiem.
-
Nie było źle. To znaczy, mnie nie było źle. – zabawnie
sformułowane. Grunt, że nie było to dla niej nieprzyjemne.
-
Wiesz, co mam na myśli, - dodała, uśmiechając się,
Chciałbym.
Ale rozumiałem. Cóż, mi też nie było źle, prawda?
-
Zobacz. Czujesz jaki ciepły? – spytałem przykładając jej dłoń
do swojego policzka.
To był spontaniczny odruch. Nie
pomyślałem o tym, co poczuję kiedy Bella dotknie mojej twarzy.
Teraz to ona poprosiła, żebym się nie ruszał. Zastygłem w
bezruchu, nie ośmieliwszy się nawet drgnąć, byle tylko nie
przestawała.
Jeśli dotyk jej palców na mojej dłoni sprawiał
mi przyjemność, to teraz powinienem popaść w całkowitą ekstazę.
Przesunęła dłonią po moim policzku musnęła powieki,
cienką skórę pod oczami, nos. Kiedy jej miękkie palce dotknęły
moich ust, niemal jęknąłem. Przez całe moje ciało przebiegł
prąd, rozkoszny dreszcz przepłynął przeze mnie chłodną falą.
Moje wargi rozchyliły się lekko, zachęcone pieszczotą. Nie wiem
co właściwie zamierzałem, ale na szczęście dla nas obojga, Bella
chociaż raz posłuchała jakiegoś echa instynktu samozachowawczego
i odsunęła się, przerywając badanie mojej twarzy.
Głód.
Niedosyt. Chciałem więcej. Chciałem, żeby nigdy nie
przestawała.
- Żałuję… żałuję, że nie możesz poczuć
tego, co ja czuję. Tej złożoności targających mną emocji, tego
zamętu, jaki mam w głowie.
Powoli, rozkoszując się tym
gestem, odgarnąłem jej włosy, zasłaniające tę piękną twarz.
- Opowiedz mi o tym. - poprosiła.
- Raczej nie potrafię.
Mówiłem ci już, z jednej strony jest głód, pragnienie. Pożądam
twojej krwi. To takie żałosne. Sądzę, że to akurat jesteś w
stanie zrozumieć, przynajmniej do pewnego stopnia. Byłoby ci
łatwiej gdybyś była narkomanką czy kimś takim. Ale to nie
wszystko. - Dotknąłem palcami jej warg i znów przeszedł mnie
drzesz. - Do tego dochodzą jeszcze inne pragnienia. Pragnienia,
których nie znam i których nie rozumiem.
- Cóż, istnieje
możliwość, że wiem, o co ci chodzi, lepiej, niż ci się to
wydaje. – och, to było całkiem interesujące. Czy miałem prawo w
to uwierzyć?
- Nie jestem przyzwyczajony do ludzkich odruchów.
Często się tak czujesz?
- Jak teraz przy tobie? – zawahała
się. - Nie. To pierw¬szy raz.
Ująłem jej dłonie. Wydały
mi się tak bardzo kruche w moim silnym uścisku.
- Nie wiem,
jak mam się zachowywać, gdy jestem tak blisko ciebie - przyznałem.
- Nie wiem, czy potrafię być tak blisko.
Dała mi do
zrozumienia, pamiętając o tym jak zareagowałem ostatnio, że
zamierza się przysunąć.
Przytuliła się do mnie, opierając
się gorącym policzkiem o moje twarde, nieustępliwe ciało.
-
Tyle wystarczy – wyszeptała.
Uważając na każdy gest i
kontrolując się tak bardzo, ja tylko byłem w stanie, objąłem ją
i przycisnąłem do siebie. Tak, chciałem być blisko niej, tak
blisko jak to tylko możliwe. Wtuliłem twarz w jej włosy
rozkoszując się ich zapachem. Przez odurzający zapach jej krwi
przebijał się teraz lekki aromat truskawkowego szamponu.
-
Dobrze ci idzie – zauważyła.
- Kryje się we mnie wiele
człowieczych instynktów. Są scho¬wane głęboko, ale gdzieś tam
są. – to była prawda, ale dopiero teraz zaczynałem to rozumieć.
To wszystko nie odeszło – zostało jedynie stłumione przez nową,
mroczną naturę. Teraz to odzyskiwałem, ciesząc się każdym
szczegółem.
Trwaliśmy tak przez dłuższy czas. Przepełniał
mnie spokój – ta chwila była tak perfekcyjna, tak doskonale
piękna, że niemal nie mogłem w to uwierzyć. Trzymałem ją w
ramionach! Chyba zrozumiałem, co Alice miała na myśli mówiąc, że
będę zaskoczony rozwojem wydarzeń. Nie śmiałem przypuszczać, że
coś takiego w ogóle może się między nami wydarzyć.
Kiedy
zaczęło się ściemniać uświadomiłem sobie, że nasz czas się
kończy – ta chwila nie mogła trwać w nieskończoność, tak
jakbym sobie tego życzył.
- Czas na ciebie. – zauważyłem
niechętnie.
- A myślałam, że nie potrafisz czytać mi w
myślach.
- Coraz łatwiej mi zgadywać – odparłem, znów
ciesząc się, że udało nam się pomyśleć o tym samym, nawet
jeśli była to myśl o konieczności rozstania.
Nie mieliśmy
już czasu by wracać w taki sam sposób jak przyszliśmy. Pomyślałem
wiec, że mógłbym zaprezentować jej cos jeszcze. To powinno być
ciekawym doświadczeniem.
- Czy mógłbym ci coś pokazać? –
spytałem, kładąc jej dłonie na ramionach i zaglądając w jej
czekoladowe oczy.
- Co takiego? – spytała z ciekawością w
głosie.
- Pokazałbym ci, jak przemieszczam się po lesie,
kiedy jestem sam. – czemu posmutniała? Najgorsze już jej i tak
pokazałem. - Nie martw się, włos ci z głowy nie spadnie, a
zaoszczędzimy sporo czasu. – zapewniłem ją uśmiechając się.
- Zamierzasz zamienić się w nietoperza?
Roześmiałem
się i przez chwilę zupełnie nie mogłem się opanować. Ach te
mity! I ta jej naiwna wiara w bzdury wpojone ludziom przez głupie
hollywoodzkie produkcje!
- I co jeszcze? Może w Batmana? –
rzuciłem z ironią.
- Tak się pytam. Skąd mam wiedzieć? –
odparła, lekko urażona.
- No dobra, tchórzu, koniec
dyskusji. Wskakuj mi na plecy. Zawahała się, myśląc, że żartuję.
Widząc to niezdecydowanie, przyciągnąłem ją do siebie i jednym
ruchem umieściłem ją na swoich plecach. Poczułem jak przyśpiesza
jej serce, poczułem bijące od niej gorąco, a kiedy oplotła mnie
nogami i zawinęła ramiona wokół mojej szyi nie posiadałem się z
radości.
- Ważę trochę więcej niż przeciętny plecak.
-
Też mi coś! - prychnąłem, wywracając oczami - na jej oczach
podniosłem samochód i rzucałem solidnym konarem, a ona się
przejmuje, że jest za ciężka!.
Była tak blisko, a jej
zapach nie powodował już takich cierpień. Nagle zapragnąłem
rozkoszować się nim, nie myśląc już dłużej o tym, co
wywoływał. Był po prostu piękny i tak chciałem go odczuwać.
Chwyciłem jej dłoń i przycisnąłem do swojego policzka, biorąc
jednocześnie głęboki wdech.
- Idzie mi coraz lepiej -
skwitowałem.
I zacząłem biec.
Zawsze uwielbiałem
biegać, możliwość rozwijania takich prędkości była jednym z
moich ulubionych aspektów bycia wampirem. A bieganie z nią było
przyjemnością jeszcze większą niż zwykle. Czułem się wolny,
czułem się niewiarygodnie szczęśliwy, czułem, że wszystko jest
możliwe. I wtedy w mojej głowie zrodziła się myśl, od której
nie byłem w stanie się uwolnić, nie ważne jak bardzo bym
próbował. Skoro tyle rzeczy poszło o wiele lepiej niż mógłbym
się spodziewać, to może i to niemożliwe do spełnienia marzenie
miało szansę…?
Tymczasem dotarliśmy już na skraj lasu.
-
Świetna zabawa, nieprawdaż?
Nie zareagowała. Zaniepokoiło
mnie to.
- Bello?
- Chyba muszę się położyć -
jęknęła.
- Oj, przepraszam. – czyżbym przesadził? Czy
można dostać choroby lokomocyjnej „jadąc” na czyichś plecach?
Obawiałem się, że nikt raczej nie prowadził takich badań.
-
Raczej sama nie dam rady – stwierdziła cicho.
Zaśmiałem
się lekko i delikatnie rozplatałem jej dłonie zaciśnięte na
mojej szyi - poddały się do razu. Przesunąłem ją sobie na
brzuch, przytuliłem do siebie, nie chcąc jeszcze odrywać się od
jej ciała, po czym ostrożnie położyłem na bezpiecznie
wyglądającej kępie paproci.
- Jak się czujesz?
- Mam
zawroty głowy.
- To schowaj ją między kolana. –
odpowiedziałem jak idiota, odruchowo podając podręcznikowy sposób.
Posłuchała jednak i po chwili wyraźnie jej się polepszyło.
To było stanowczo nieodpowiedzialne z mojej strony. Zrobiło mi się
głupio.
- To chyba nie był najlepszy pomysł – przyznałem
ze skruchą.
- Skąd, bardzo ciekawe doświadczenie. – niemal
wyszeptała, słabym głosem.
- Akurat, jesteś blada jak
ściana. Jak ja! – istotnie, można było niemal pomyśleć, że
jesteśmy istotami jednego gatunku.
- Coś mi się wydaje, że
powinnam była jednak zamknąć oczy.
- Następnym razem już
nie zapomnisz.
- Następnym razem?!
Zaśmiałem się.
Najważniejsze, że nic jej nie było. A ja nadal byłem opętany
myślą, która zrodziła się podczas biegu.
- Szpanować się
mu zachciało - mruknęła.
- Otwórz oczy, Bello - poprosiłem
cicho, nie wierząc, że się na to decyduję.
Przysunąłem
się do niej.
- Biegnąc, pomyślałem sobie, że chciałbym...
– urwałem, nagle tracąc cała pewność siebie.
- Że
chciałbyś nie trafić w jakieś drzewo? – nie ułatwiała mi
życia, jak zwykle zresztą.
- Głuptasku, taki bieg to dla
mnie pestka. Wymijam je instynk¬townie.
- Znowu się
popisujesz.
Uśmiechnąłem się.
- Pomyślałem sobie –
spróbowałem dokończyć, znów czując zdenerwowanie - że
chciałbym spróbować czegoś jeszcze. – delikatnie ująłem jej
twarz w dłonie. Czy naprawdę ośmielę się ją pocałować?
Czy
to w ogóle będzie możliwe? Tak wiele ryzykowałem! Ale pokusa była
zbyt silna, nie potrafiłem się jej oprzeć. Pragnienie posmakowania
jej ust owładnęło mną całkowicie.
Zawahałem się.
To
nie powinno być możliwe, ale byłem pewien, absolutnie pewien, że
dam radę. Nie skrzywdzę jej. Nie zniszczę takiej chwili.
Powoli,
koncentrując się z całych sił, by nie zrobić tego za mocno
dotknąłem jej ciepłych, cudownie miękkich, jedwabistych ust.
Wrażenie było oszałamiające. W momencie krótszym niż mgnienie
oka, zalała mnie fala gwałtownych doznań, całkiem obcych i
zupełnie odurzających. Mało brakowało a zatraciłbym się w tym
bez reszty, jednak reakcja Belli przywróciła mnie rzeczywistości.
Odpowiedziała na pocałunek gwałtowniej niż się spodziewałem,
rozchyliła wargi i wplątała palce w moje włosy, przyciągając
mnie bliżej do siebie. Dziki głód zawładnął moim ciałem, a
emocje które mną targnęły pozbawiły mnie w tej chwili
jakiejkolwiek władzy nad własnymi zmysłami i odruchami.
Zastygłem
przerażony, że nie utrzymam moich mrocznych instynktów na wodzy,
że jednej chwili stracę nad sobą kontrolę. Natychmiast przewałem
to szaleństwo.
- Oj - szepnęła przepraszająco.
- „Oj”
to mało powiedziane.
Głód szalał w moim ciele, potwór
szarpał się, ze wszystkich sił starając się uwolnić i przejąć
nade mną kontrolę. Nie miałem zamiaru mu na to pozwolić. Mało
tego, postanowiłem pokazać mu, że jestem wystarczająco silny, by
teraz od niej nie uciec, by do reszty nie zepsuć jej pierwszego
pocałunku.
- Może lepiej będzie... – spróbowała wyrwać
się z moich objęć, ale nie pozwoliłem jej się ruszyć. Nie
chciałem, żeby się ode mnie odsunęła. To byłoby zbyt bolesne.
- Nie, nie, poczekaj – powiedziałem tak spokojnie, jak tylko
potrafiłem. - Wytrzymam.
Powoli dochodziłem do siebie,
wracało panowanie nad sobą, znów trzymałem się w ryzach.
Uśmiechnąłem się zadowolony z własnych postępów.
- No i
proszę – stwierdziłem obwieszczając zwoje małe zwycięstwo.
-
Wytrzymasz?
Zaśmiałem się głośno.
- Mam silniejszą
wolę, niż przypuszczałem. To miło.
- Szkoda, że o mnie
tego nie można powiedzieć. Przepraszam z to co się stało.
To
chyba jednak ja powinienem przepraszać. Ale ostatecznie nic się nie
stało. Zamiast niszczyć wszystko pretensjami do świata,
zażartowałem z niej lekko.
- No cóż, w końcu jesteś tylko
człowiekiem.
- Wielkie dzięki - wycedziła.
Podniosłem
się szybko i wyciągnąłem rękę, by pomóc jej wstać. To było
takie miłe, móc być wobec niej gentlemanem.
- To jeszcze po
biegu, czy tak doskonale całuję? – zapytałem, trochę żartem, a
trochę z autentycznej ciekawości. Bardzo pragnąłem wiedzieć
jakie to na niej zrobiło wrażenie. Cisza w jej umyśle znów stała
się dla mnie nieznośna.
- Sama nie wiem. I to, i to. Nadal
kręci mi się w głowie.
- Sądzę, że powinnaś dać mi
poprowadzić.
- Oszalałeś? – zaprotestowała gwałtownie.
- Co tu dużo kryć, jestem lepszym kierowcą od ciebie. Nawet
w najbardziej sprzyjających warunkach masz ode mnie gorszy refleks.
– zauważyłem, zgodnie z prawdą, zresztą.
- Zgadzam się w
zupełności, nie wiem tylko, czy moje nerwy i moja furgonetka zniosą
twój styl jazdy. – marudziła.
- Bello, okażże mi choć
trochę zaufania.
Jakby już nie ufała mi aż za bardzo.
-
Nie ma mowy. – skwitowała, robiąc przy tym minę rozkapryszonej
dziewczynki.
Nie miałem zamiaru godzić się na to, że
prowadziła i zastanawiałem się właśnie jak odwieść ją od tego
pomysłu, kiedy zachwiała się niebezpiecznie. Natychmiast ją
złapałem.
- Bello, nie po to przechodziłem samego siebie,
ratując cię z licznych opresji, żeby pozwolić ci zasiąść za
kierownicą, kiedy ledwo się trzymasz na nogach. A poza tym jazda po
pijanemu to przestępstwo.
- Po pijanemu? - obruszyła się.
-
Sama moja obecność działa na ciebie upajająco – pozwoliłem
sobie na lekką ironię.
Poddała się, dając mi kluczyki.
-
Tylko spokojnie. Moja furgonetka ma już swoje lata.
- Bardzo
rozsądna decyzja
- A na ciebie moja obecność nic ma żadnego
wpływu? - spytała nieco urażonym tonem.
„Dziewczyno,
gdybyś chociaż potrafiła sobie wyobrazić jak na mnie działasz!
Taka władza, jaką masz nade mną powinna być zakazana.”
Pomyślałem, czując przypływ gorących uczuć. Ale nie zdobyłem
się na to, by jej to powiedzieć.
- I tak mam lepszy refleks.
– stwierdziłem tylko.