Elita nie spotka Downa Anna Zawadzka
Szkoła wyrównująca szanse to utopia. Jeśli pochodzisz z dobrego domu, szkoła pomoże ci w dalszej drodze życiowej. Jeśli nie - wypluje. Rozmowa z Alicją Sadownik o wykluczonych i elicie
Badała
pani, czy szkoła
publiczna wyrównuje szanse uczniów. Najpierw w "Sorbonie",
potem w jednym z najbardziej prestiżowych liceów w Polsce. Jak
panią przyjęli uczniowie "Sorbony"?
-
"Z panią? Co pani w ogóle ma? Komórka firmy szajs, bluzka
firmy szajs".
A
oni co? Firmowe ciuchy?
-
Niepisany uniform to: dresy albo "nisko zawieszone" dżinsy,
bluza z kapturem z napisem Nike albo Fishbone. Podróbki albo
kradzione. Duże komórki ze wszystkimi bajerami.
Kradzione?
-
Tak. "A pani załatwić?" - pytali.
Początkowo
nie chcieli rozmawiać z "człowiekiem marki szajs". Moment
przełomowy zawdzięczam Romanowi Giertychowi. Kiedy został
ministrem edukacji, zaczęto pilnować zakazu palenia w szkole.
Uczniowie przenieśli się do toalet. Bezsilni nauczyciele regularnie
dzwonili po policję. Ta przyjeżdżała, wypisywała mandaty. Ja też
dostałam. Wtedy zostałam uznana za swoją. Uczniowie darli je i
wyrzucali do kosza. Ja pogniotłam, ale włożyłam do kieszeni.
Zapłaciłam wieczorem.
Policjanci
nie reagują na prowokacje?
-
Niewiele mogą zrobić. Policjanci musieli przyjeżdżać co dzień.
Uczniowie tylko na to czekali. Ustawiali się rzędem przed drzwiami
toalety, uderzali pięścią w dłoń. Jeden mówił: „To jest
»Sorbona « i my tu mamy swoje tradycje”. A cały szereg: „Mamy
tradycję. Jebać policję”.
Uczniowie
"Sorbony" gdzieś wychodzą: do muzeum, teatru, na
basen?
-
III klasę, samych dorosłych mężczyzn, wysłano do kina na
„Kubusia Puchatka i Hefalumpy”. W tramwaju zaczęli symulować
objawy zaburzeń psychicznych. „ »Sorbona « jedzie, pan ustąpi
miejsca”. Pasażerowie wysiedli na następnym przystanku.
W
szkole też się tak zachowują?
-
Tam życie zaczyna się przed 7.30. Uczniowie stoją pod szkołą.
Każdego, kto przychodzi, witają: "Cześć Downie",
"Siemano, szkoło specjalna!", "No i co? Porażenie
mózgu na Sorbonę zachrzania?". To rytuał. Powtarzają
diagnozę, by się z nią oswoić, bo ta diagnoza jest jak
wyrok.
Diagnoza,
która spowodowała, że wylądowali w szkole specjalnej?
-
Tak. Brzmi ona: "Niepełnosprawny intelektualnie w stopniu
lekkim". Wystawia ją psycholog w rejonowej poradni
psychologiczno-pedagogicznej na podstawie testu inteligencji
Lawrence'a Weschlera. Problem w tym, że o wyniku testu przesądza
kapitał kulturowy, który u tych dzieci jest stosunkowo niski. O
ogólnym ilorazie inteligencji przesądza inteligencja werbalna, tzn.
zdolność do tworzenia konstrukcji zdaniowych, zasób słownictwa i
wiedza ogólna o świecie. W teście są pytania: "Kim był
Newton?", "Wyjaśnij pojęcie: metafora", "Wymień
cztery atrakcje turystyczne Europy".
Kto
wysyła na takie badania?
-
Szkoła albo rodzic. 72 procent uczniów "Sorbony" ma
sześcioro rodzeństwa. Jeżeli któreś ze starszych dzieci było
zdiagnozowane jako niepełnosprawne intelektualnie, rodzice
przekonali się, że za tym idą świadczenia materialne (ok. 150 zł
miesięcznie). Nie przypadkiem ludzie są tu do 26. roku życia,
czyli do kiedy mogą pobierać zasiłki przysługujące z racji
uczenia się. Uczniowie opowiadali, że mamy ich prosiły, by na
teście udawali "głupszych, niż są": "Jak pani ci
pokaże jakieś klocki, to nie dotykaj". "Brat chodził do
szkoły specjalnej, ty też pójdziesz, to dobra szkoła".
Kim
są ich rodzice?
-
90 procent to bezrobotni z wykształceniem zawodowym. Wiele dzieci
wychowują matki, o ojcach nie ma informacji. W wywiadach uczniowie
opowiadali, że mama często znika na kilka dni. Wtedy najstarsze z
rodzeństwa bierze odpowiedzialność za dom.
Jakich
zawodów uczy szkoła?
-
Kucharz, ślusarz spawacz, malarz tapeciarz, pracownik obsługi
hotelowej. Z wywiadów wynika, że jedyny zawód, który daje szanse
na zatrudnienie, to ślusarz spawacz. Nauka kończy się egzaminem
zawodowym, ale mało kto go zdaje, bo żadna placówka nie chce mieć
uczniów szkoły specjalnej na praktyce. Zgodził się na to jeden
hotel z Gdańska i zatrudnia ich do "czarnej roboty".
Jak
się ląduje w "Sorbonie"?
-
Większość uczniów ma za sobą zakłady poprawcze i policyjną
izbę dziecka. Tam przebywają młodociani przestępcy oskarżeni o
pobicia, kradzieże, nawet morderstwa. Razem z nimi siedzą dzieci,
które nie mają się gdzie podziać, bo np. ojciec poszedł w cug.
Jeden z uczniów "Sorbony" został tam dotkliwie pobity.
Nauczył się, że silniejszemu należy się szacunek. Po powrocie do
szkoły - w odpowiedzi na niepowodzenia związane z zaległościami -
w podobny sposób wymuszał respekt. I zaczęło się: nagany,
wagary, wyrzucanie z kolejnych szkół. "Aż wreszcie dopadła
mnie ta szkoła specjalna" - powiedział.
Wielu
przeszło podobną drogę, ich pozaszkolne doświadczenie życiowe
jest podobne. Nawet porachunki z dzielnicy załatwiają w szkole.
Mieszkają
w jednej dzielnicy?
-
W szkole jest 58 uczniów. 39 z nich, czyli prawie 70 procent,
mieszka na Oruni Dolnej. Reszta pochodzi z małych wiosek kaszubskich
i mieszka w internacie położonym blisko Oruni.
Orunia
Dolna jest bardzo biedną dzielnicą Gdańska. Słynie z przestępstw,
narkotyków, alkoholizmu, kradzieży. W przewodnikach Pascala są
przestrogi, żeby na Orunię nie chodzić. Uczniowie mówili mi z
dumą: "Jak się jakiś pedał zapuści na dzielnicę, to ma
wpierdol".
Uczniowie usprawiedliwiają nieobecnych
kolegów: podłapał fuchę. "Fucha" jest taka: dwóch
niemieckich turystów zapuściło się w niebezpieczny rejon miasta.
Żeby uniknąć pobicia, musieli zapłacić 400 euro. Mając taką
kasę, nie chodzi się do szkoły, tylko baluje.
Między
dyrekcją a uczniami jest niepisana umowa, że jeśli ktoś znajdzie
pracę, może nie chodzić do szkoły. Dyrekcja pomaga dopełnić
formalności, pisząc - czasami nawet za uczniów - podania o urlop.
Uważa, że w ten sposób szkoła dba o ich interes. Uczniowie to
doceniają. "Dyra jest wporzo, pogadać z nią można".
Zamiast upokorzeń serwuje się im zrozumienie. To dla nich pierwsze
doświadczenie zrozumienia przez legalną instytucję. Dlatego są tu
długo. Boją się rynku pracy. Często nie są zatrudniani dlatego,
że mają w papierach szkołę specjalną.
Kółko
się zamyka?
-
Domyka. A zamyka wtedy, gdy zaczyna się duma z bycia na marginesie -
występowanie przeciw przyjętym normom, pokonanie strachu: "Do
szkoły codziennie odwoziła mnie policja, tylko frajerzy się ich
boją", "Mogłam im nabluzgać, co mi zrobią?". Bycie
na marginesie staje się polem do budowania własnej wartości i
godności. "System nie może mi nic zrobić" - mówią
uczniowie "Sorbony". Ale przecież wszystko już zrobił.
Nie
wszystko. Mogą im odciąć prąd, eksmitować, zamknąć w
areszcie.
-
"No i co z tego?". "No to pójdę do więzienia. Brat
już siedzi". Wyrzucenie poza społeczną grę daje dziwną
wolność: dopóki grasz, masz coś do zyskania, ale i coś do
stracenia, jesteś w całej sieci zależności. Młodzi z "Sorbony"
osiągają wolność negatywną: od wszystkiego. Ale nie mają żadnej
"wolności do", do realizacji celów i marzeń. Pod tym
względem są kompletnie zniewoleni.
Wniosek
jest taki: to warunki bytowe "robią" niepełnosprawnych
intelektualnie z badanych przez panią uczniów. Ale może oni są po
prostu leniwi?
-
W USA niepełnosprawność intelektualną najczęściej diagnozuje
się wśród Latynosów i czarnych, w Niemczech, Francji, Włoszech -
wśród dzieci emigrantów. Mamy nie zauważyć tej prawidłowości?
Czy wszyscy Latynosi, Murzyni, Turcy są bardziej leniwi? Powód
usunięcia poza edukację głównego nurtu jest ten sam - inny
kapitał kulturowy.
A
konkretnie?
-
To, co daje tzw. dobry dom: majątek i poziom wykształcenia
rodziców, które przekładają się na kod językowy, jakim mówi
się w domu. Moje badania, podobnie jak badania socjologów
brytyjskich, pokazują, że uczniowie mający mniejszy zasób słów,
operujący prostymi zdaniami, są uciszani przez nauczycieli albo
milczą (co częściej dotyczy dziewcząt). Jeżeli używają mowy
potocznej, którą znają z domu i podwórka - są karani za samo
odezwanie się. Dla nich szkoła nie jest miejscem przyjaznym, więc
rzucają ją i idą do pracy. W ten sposób zasilają kolejne
pokolenia klasy niższej. Szkoła uniemożliwia ich społeczny awans.
Kapitał kulturowy jest nie tylko samą wiedzą, ale m.in.
zainteresowaniami, motywacjami do zdobywania nowej wiedzy, sposobem
mówienia, myślenia i zachowania się.
Czyli
inteligencją.
-
USA, Wielka Brytania czy Australia mają za sobą dyskusję o
dyskryminacji związanej z diagnozowaniem ilorazu inteligencji. W
tych krajach na poziomie inteligencji niższej niż przeciętna
plasowały się głównie dzieci dwujęzyczne, dzieci emigrantów,
kolorowa młodzież z biednych dzielnic, która nie miała okazji do
zdobycia "prawomocnej" wiedzy. Podobnie jak uczniowie z
"Sorbony". W innych krajach obcość kulturowa dotyczy ras,
płci, etniczności, religii, narodowości. U nas - osób społecznie
marginalizowanych.
Jak
rozpoznać, czy ktoś się do nich zalicza?
-
Jednym ze "wskaźników" może być sposób traktowania
przyszłości. To świetny przykład, jak nierówny dostęp do dóbr
ekonomicznych determinuje doświadczanie codzienności, obraz siebie
i społeczeństwa. Uczniowie prestiżowego liceum, pytani o
przyszłość, rzucają hasła - studia
za granicą: prawo, medycyna, architektura. Harvard, Oxford, szkoły
artystyczne w Londynie. Doktorat. Staż w korporacji na stanowisku
kierowniczym.
Spontaniczna odpowiedź ucznia "Sorbony"
brzmi: "Jeszcze nie wiem, co będę robił wieczorem".
Koncentracja na "tu i teraz" pomaga odeprzeć jedyną
zgodną z prawem możliwość kariery - pracy w supermarkecie i
pensji nieprzekraczającej 600 zł.
Badała
pani uczniów szkoły specjalnej, a potem prestiżowego liceum. Po
co?
-
Początkowo chciałam opisać świat tej pierwszej grupy. W trakcie
badań okazało się, że uczniowie "Sorbony" pochodzą z
jednej, niskiej klasy społecznej, a ich kariery szkolne przebiegają
w podobny sposób. Wtedy postanowiłam sprawdzić, czy w prestiżowym
liceum zachodzi ten sam proces. I zbadać, jak do niego dochodzi: kto
gdzie trafia i kto co dostaje w polskim systemie edukacji.
Skąd
rekrutują się uczniowie prestiżowego liceum, które pani
badała?
-
Ta młodzież dzieli się na trzy grupy: "elitę",
"internat" i tych pomiędzy. "Elita" ma za sobą
wspólną ścieżkę edukacyjną, która zaczyna się w szkole
podstawowej nr X, gimnazjum
nr Y i kończy w liceum nr Z. Żeby dostać się do X, uczeń musi
przejść trzy rozmowy kwalifikacyjne. Dyrekcja rozmawia też z
rodzicami, sprawdza, na ile przejmują się edukacją dziecka.
Po
takiej selekcji wiadomo, że problemów z dziećmi nie będzie?
-
Jeśli któreś się zbuntuje, najwyżej pomaluje sobie włosy na
czerwono.
"Elita" trzyma się razem, bo znają
się "od zawsze". Są z tej samej klasy społecznej, ich
status ekonomiczny jest bardzo wysoki. Rodzice to głównie sławne
nazwiska świata biznesu. Ważne wydarzenia w życiu ich dzieci to:
wyróżnienie w konkursach, wymiany zagraniczne z Danią czy
Irlandią, obóz językowy w USA, obóz przetrwania w Szwajcarii,
nagroda prezydenta miasta itd. Chłopcy z elity są finalistami
olimpiad, mogli iść do każdej szkoły w Polsce. Wszyscy po liceum
Z idą na studia: to "naturalne". Przy wejściu do szkoły
stoi drogo-
wskaz ze strzałkami do najlepszych uczelni
świata.
Gdzie
mieszkają uczniowie z Z?
-
W willowej części miasta, gdzie metr kwadratowy mieszkania
kosztuje od 12 500 zł wzwyż. Na Oruni Dolnej nie ma mieszkań na
sprzedaż. Jeśli jakieś się pojawi, kosztuje ok. 1500 zł za metr.
Większość z badanej przeze mnie grupy licealistów, oprócz
mieszkania rodziców, ma już swoje lokum lub specjalny fundusz na
"te sprawy".
"Te
sprawy", czyli co?
-
Niektórzy ostentacyjnie marnotrawią dobra materialne. Chłopcy są
bardzo przejęci wyglądem i modą. Jeden z uczniów odmówił mi
wywiadu, mówiąc: "Idę dziś do mojego fryzjera Roberto.
Roberto jest Włochem, gejem, wizytę trzeba rezerwować na pół
roku w przód, bierze 1000 zł za strzyżenie, ja muszę tam iść,
to chyba oczywiste?". Poza tym chłopak z liceum Z "po
prostu musi pachnieć Armani Code" - jak się wyraził inny
badany. Jeżeli chodzi o ciuchy, najlepiej widziane są te od
projektanta, nie ze sklepu.
Łatwo
rozpoznać ich na ulicy?
-
Nie rzucają się w oczy. Żadnych krzykliwych kolorów. To gra w
kosztowne niuanse.
Osoby trochę bardziej wyróżniające
się wyglądem - dredy, kolczyki, nieco awangardowe ciuchy - to
mieszkańcy internatu, kolejna część klasy. Ich rodzice nie są
tak bogaci, nie pochodzą z dużych miast, ale wiedzą, że w
edukację dzieci należy inwestować. Czasami cała rodzina pracuje
na to, by dziecko mogło uczyć się w tej szkole.
"Internat"
jest w kontrze do "elity"?
-
Ci uczniowie właściwie żyją razem: mieszkają, gotują, uczą
się. I to bardzo dużo. "Elita" ma swoje pasje, uczy się
"świadomie i selektywnie", bo i tak odniesie sukces.
Uczniowie z internatu wkładają w edukację szkolną dużo więcej
trudu, wkuwają wszystko. Czują, że nie mogą zawieść pokładanych
w nich nadziei rodziny. Są w swoistej pułapce społecznego awansu
To
znaczy?
-
"Rodzice się starają, ale nie bardzo mam z nimi o czym
rozmawiać. Przecież nie czytali o malarstwie romantycznym".
"Elita" ich odrzuca, bo "nie są stąd".
Dam
taki przykład: kiedyś kolega zrobił z dzieciakami z Oruni projekt
artystyczny. Bez nakładów finansowych - nawet kostiumy zrobili ze
śmieci. Wygrali konkurs. Osiągnęli sukces. Dzieciaki dostały
"pozytywnego kopa", poszły do lepszych szkół, miały
ambicje artystyczne. Dziś nie jest im łatwo. Dawne środowisko nie
spełnia ich potrzeb, a nowego nie mają: śmietanka artystyczna
ciągle nie uważa ich za swoich.
Własna klasa społeczna
często odrzuca awansującego, bo on "się wywyższa",
zaczyna mieć inne aspiracje. A wyższa klasa identyfikuje go jako
"dorobkiewicza".
Czyli
wnioski pesymistyczne: nie należy wyskakiwać ze swojej pozycji
społecznej, tylko biernie się na nią zgadzać, bo inaczej człowiek
skazuje się na alienację.
-
Na tym polega uwewnętrznienie: obiektywne bariery społeczne
zaczynamy postrzegać jako granice własnego ja. Zajmujemy miejsce,
które nam przeznaczono, choć myślimy, że robimy to z własnej
woli.
Czy
"elita" wie, że jest w czepku urodzona?
-
Zaskakujące, ale tak. Mówią: "Mnie się udało, bo urodziłem
się w burżujskiej dzielnicy". Potrafią dostrzec opresję,
która ich nie dotyczy.
Uczniowie
z "Sorbony" też ją widzą?
-
Tak, ale nie potrafią powiedzieć, z czego ona wynika. Mówią: "Oni
mi zabrali", "Oni zrobili", "Oni trzymają
forsę". Mają ograniczoną świadomość społeczną.
"Elita",
podobnie jak uczniowie "Sorbony", ma swoje rytuały?
-
Ona musi dbać o wizerunek. "Ja nie mogę z każdym porozmawiać,
proszę pani - mówi jeden z uczniów. - Zaraz wszyscy będą gadali,
z kim to rozmawiał dziś Iksiński na długiej przerwie".
"Spotkałam koleżankę w Ross-mannie. Mam nadzieję, że mnie
nie widziała! Co za obciach! Przecież ja kupuję kosmetyki tylko w
Sephorze".
Czego
jeszcze nie wolno elicie?
-
Kupować w hipermarketach z tanim jedzeniem. Jeździć do szkoły
autobusem. "Raz jechałem. Wszystko mnie potem bolało. Już
nigdy nie pojadę". Za bardzo przejmować się nauką. Trzeba
zademonstrować tzw. jazdę na luzaku. W klasie, którą badałam,
był chłopak, który robił ranking "kujoństwa" uczniów.
W rubryczki wpisywał: "T. długo myśli, nim podniesie rękę.
Denerwuje się. Odwołuje się do cytatu. Kujon". Kujonami są
zazwyczaj ci z internatu. Źle być kujonem, bo kujon to ktoś, kto
się stara. Elita nie musi: ona "po prostu ma to w sobie".
W
liceum Z uczniowie zgotowali sobie piekiełko. W "Sorbonie"
jest chyba dużo milej?!
-
W liceum Z wszyscy "zasuwają" w kierunku kariery i
samorealizacji. Program jest wypełniony po brzegi, sprawdzenie listy
trwa 5 sekund. W "Sorbonie" - 20 minut. W Z dyrekcja dała
mi jedynie 15 lekcji na przeprowadzenie badań. Razem z wywiadami
zajęło to trzy tygodnie. W "Sorbonie" byłam półtora
roku.
Spędzałam z uczniami każdą chwilę, siedziałam
z nimi na lekcjach lub na przysłowiowym murku. Robiłam wywiady z
młodzieżą, nauczycielami i dyrekcją. Uczniów pytałam o dom,
stosunek do szkoły, ważne wydarzenia w życiu, plany na przyszłość,
poglądy, sposób spędzania wolnego czasu, marzenia.
Dla
uczniów "Sorbony" szkoła
jest bastionem bezpieczeństwa. Tu mogą rozładować stres z
zewnętrznego świata. W ich życiu nie ma spokoju, wielu ma tiki,
nerwice. Tu mogą być na luzie, wyjść z klasy, jak jest klasówka,
na którą poprzedniego dnia nauczyciel podał pytania. A nawet jeśli
nie podał, to da wszystkim piątki, bo każdy sprawdzian można
poprawiać w nieskończoność. Zresztą większość uczniów
pamięta dokładnie te same sprawdziany z poprzednich lat nauki.
O
ile w Z obowiązuje niepisana umowa o maksymalnym wykorzystaniu
czasu, w "Sorbonie" - o nieuczeniu się. Tu nikt nie
traktuje szkoły poważnie. Na tym stosunku do ucznia opiera się
reprodukcja nierówności społecznych: ludziom, którzy są
wykluczeni ze świata dóbr, pozwala się na tyle, by nie chcieli nic
zmieniać.
A
gdyby chcieć zmieniać?
-
To trzeba im dać narzędzia, edukację, która odpowie na ich
potrzeby, pracę i płacę, która by ich nie upokarzała. Albo tak
mocno docisnąć śrubę, że wybuchnie rewolucja.
Czy
"edukacja odpowiadająca na potrzeby" oznacza zmianę
programu nauczania?
-
Przede wszystkim oznacza dobór treści kształcenia w zależności
od doświadczeń uczniów. Jeden z nich powiedział mi: "Z kim
ja, pani, pogadam o Ikarze, co se te skrzydła zjarał?". Trzeba
zadać sobie trud, by np. program "Sorbony" przystosować
dla ludzi, którym nikt nigdy nie czytał, którzy z dzieciństwa nie
znają bajek, za to znają np. lęk przed zimnem lub głodem. Jeśli
lektury mają się nijak do życia uczniów - nie mają szans ich
zrozumieć. Więc tracą zainteresowanie, a kadra umywa ręce,
mówiąc: sami sobie winni, bo nie chcą się rozwijać.
Czy
drogi uczniów obu szkół gdziekolwiek się przecinają?
-
Nie. Oni nie istnieją dla siebie. Żyją w osobnych światach.
W
teorii szkoła
to miejsce wyrównywania szans. Pani badania pokazały, że jest
odwrotnie.
-
W szkole dzieci są nagradzane za wiedzę, której oczekuje
nauczyciel. Wiedzę tę zdobywają na podstawie doświadczeń. Ale
dostęp do nich kosztuje. Bogate dziecko, które jeździ na narty w
Alpy szwajcarskie, jest lepsze z geografii, bo przeżyło tę wiedzę
na własnej skórze. Biedne dziecko patrzy na mapy jak na
abstrakcyjne znaki, nie ma motywacji do uczenia się o miejscach, w
które nigdy nie pojedzie. Dostaje gorsze oceny.
Za szkołą
publiczną stoi demokratyczne marzenie o równości, oświeceniowa
idea edukacji dla wszystkich. W praktyce, jeśli pochodzisz z tzw.
dobrego domu, szkoła pomoże ci w dalszej drodze życiowej. Jeśli
nie - prędko wypluje poza swoje mury.
Ma
pani jeszcze kontakt z uczniami "Sorbony"?
-
Nie. Pod koniec badań czułam się bardzo depresyjnie. Tam nic się
nie zmienia.
I
nie zmieni?
-
Szkoła wyrównująca szanse to utopia. Istnieją wyspy emancypacji
tzw. grup słabych. To przykłady albo działania charyzmatycznych
nauczycieli, albo dobrego promieniowania szkoły na społeczność
lokalną lub społeczności na szkołę. Szkoła może stać się
przestrzenią emancypacji jednostek i grup, jeśli przeformułuje
treści i formy kształcenia.
Jak?
-
Tak, by odnosiły się do doświadczenia uczniów i uczennic,
jakiekolwiek by one były. By zapraszały do aktywności, a nie
bezmyślności, do dyskusji, a nie milczenia, do tworzenia, a nie
odtwarzania, do mówienia własnym głosem, a nie powtarzania.
Dziś
uczeń z zainteresowaniami artystycznymi, który słabo wypadnie na
teście ponadgimnazjalnym, w najlepszym wypadku może uczyć się
fryzjerstwa w szkole zawodowej. Mnóstwo uczniów z zainteresowaniami
sportowymi, teatralnymi, podróżniczymi, muzycznymi przepada na tym
właśnie etapie. Umożliwianie dostępu do różnego rodzaju wiedzy
może stworzyć antidotum na segregację i reprodukcję biedy. Może
stworzyć łącznik między edukacją głównego nurtu a edukacją
specjalną.
Także
między enklawami biedy i bogactwa?
-
Uczeń, który ma okazję do mówienia własnym głosem, dokonywania
wyborów, który ma poczucie realnego wpływu na świat, potrafi
dostrzec niesprawiedliwości społeczne i na nie zareagować. Szkoła
może w tym pomóc.