Karol Marks
Wywiad przeprowadzony przez R. Landora „The World” 18 lipca 1871 r.
Zostałem poproszony o zdobycie informacji o Międzynarodowym Stowarzyszeniu Robotników, dlatego spróbowałem coś zrobić w tej sprawie. Dzisiaj to przedsięwzięcie nie jest proste. Londyn to niepodważalnie główna siedziba stowarzyszenia, choć Anglicy tym wystraszeni i wszędzie wietrzą Międzynarodówkę, podobnie jak król Jakub wszędzie czuł zapach prochu po słynnym zamachu. Czujność tej organizacji i troska o bezpieczeństwo rosły w sposób naturalny wraz ze zwiększaniem się podejrzliwości ze strony opinii publicznej i ci, którzy jej przewodzą muszą przestrzegać tajemnicy, cieszą się przy tym opinia ludzi potrafiących do chować sekretu. Odwiedziłem dwóch z jej przywódców, z jednym odbyłem swobodny rozmowę i prezentuję tutaj najważniejsze jej fragmenty, Jednego dowiedziałem się na pewno – to stowarzyszenie prawdziwych robotników, ale kierowane przez społecznych i politycznych teoretyków pochodzących z innej klasy. Człowiek, z którym się spotkałem, członek Rady Generalnej, podczas naszej rozmowy siedział w warsztacie, ale odchodził czasami, zostawiając mnie samego, by wysłuchać słów niezadowolenia wypowiadanych ostrym tonem przez jednego z jego szefów z sąsiedztwa, drobnych wytwórców, którzy go zatrudniali. Słyszałem tego samego mężczyznę, wygłaszającego publicznie elokwentne przemówienia, przepełnione w każdym zdaniu zapiekłą nienawiścią do klas, które same siebie nazywały rządzącymi. Zrozumiałem owe przemówienia po rzucie okiem na domowe życie tego oratora. Na pewno był świadomy tego, że ma dość rozumu, by zorganizować robotniczy rząd, a mimo to przymuszano go do poświęcania życia odrażającemu zajęciu, jakim było dla niego prowadzenie warsztatu mechanicznego. Widać było, że jest dumny i wrażliwy, a przys7ło mu kłaniać się, gdy wysłuchiwał zrzędzenia, i uśmiechać, kiedy przyjmował polecenia od ludzi równych mu poziomem, którzy traktowali go lekceważąco. Ten człowiek pomógł mi wyrobić sobie pogląd na naturę Międzynarodówki, dostrzec bunt sity roboczej przeciwko kapitałowi, zrozumieć robotnika, który coś wytwarza w przeciwieństwie do przedstawiciela klasy średniej, korzystającego z przyjemności życia. Widziałem oto rękę, która uderzy z całą silą, kiedy nadejdzie czas, zgodnie z wolą umysłu mającego plan wydaje mi się, że to samo dostrzegłem podczas wywiadu z doktorem Karolem Marksem.
Karol Marks jest niemieckim doktorem filozofii o niemieckiej rozległości wiedzy, czerpanej zarówno z obserwacji świata ożywionego, jak też z książek. Powinienem tu dodać, że nigdy nie był robotnikiem w potocznym znaczeniu tego słowa, jego otoczenie i wygląd zdradzają przynależność do ludzi zamożnych z klasy średniej. Salon, do które go zaprowadzono mnie tego wieczora, kiedy miałem przeprowadzić wywiad, robił wrażenie jednego z pokoi wygodnego mieszkania, którego nie powstydziłby się znakomicie prosperujący makler giełdowy, mający za sobą okres zdobywania doświadczeń i teraz zbijający fortunę. Było to w rzeczy samej uosobienie komfortu, apartament człowieka mającego dobry gust, żyjącego w dostatku, jednak nie było tam nic szczególnego, co mogłoby zdradzać coś o charakterze właściciela. Niemniej na stole leżał piękny album l pejzażami Renu, świadczący o jego narodowości. Asekurancko zajrzałem do wazonu, stojącego na niewielkim stoliku, w poszukiwaniu bomby. Pociągnąłem nosem, ale zamiast spodziewanego zapachu nafty poczułem zapach róż. Wróciłem ukradkiem na miejsce i z rezygnacją oczekiwałem najgorszego.
Wszedł do pokoju i powitał mnie serdecznie, a potem usiedliśmy naprzeciw siebie. Tak, rzeczywiście znalazłem się twarzą w twarz z ucieleśnieniem rewolucji, z prawdziwym założycielem i spiritus movens Międzynarodowego Stowarzyszenia Robotników, z autorem przemówienia, w którym stwierdził, że jeśli kapitał wojuje z klasą robotniczą, musi liczyć się z tym, że jego gmach spłonie aż po fundamenty – mówiąc w skrócie, z apologetą Komuny Paryskiej. Czy pamiętacie popiersie Sokratesa, człowieka, który wolał śmierć niż wyparcie się wiary w ówczesne bóstwa – człowieka o wydatnym czole, przechodzącym nikczemnie w nieforemny, zadarty ku górze obrys nosa, przywodzący na myśl złamany pałąk do wieszania garnka nad ogniskiem? Wyobraźcie sobie to popiersie, nadajcie brodzie czarny kolor, przerywany tu i ówdzie pasemkami siwizny, umiejscówcie tak uformowaną głowę na zażywnym ciele mężczyzny średniego wzrostu, a wtedy zobaczycie doktora Marksa we własnej postaci. Zakryjcie górną połowę jego twarzy, a z pewnością poczujecie się jak w towarzystwie urodzonego członka rady parafialnej. Odsłońcie krzaczaste brwi, najwyraźniejszą jego cechę, a zorientujecie się od razu, że oto macie przed sobą najbardziej onieśmielające połączenie sił marzyciela, który myśli, i myśliciela, który marzy.
Doktorowi Marksowi towarzyszył dżentelmen, także, jak mnie mam, Niemiec, choć sądząc z jego biegłości w posługiwaniu się naszym językiem, nie mogę być tego pewny. Czyżby pełnił przy doktorze rolę świadka? Jak mi się wydaje. Rada Generalna, przysłuchując się wywiadowi, mogła wpływać na wypowiedzi doktora, rewolucja bowiem jest najbardziej podejrzliwa wobec swoich przedstawicieli. Tu i teraz miałem tego najlepszy dowód.
Od razu przeszedłem do rzeczy.
R.L.: Świat – powiedziałem najwyraźniej nie jest oświecony w kwestii Międzynarodówki, ale choć nienawidzi jej zajadle, nie potrafi jasno powiedzieć, co dokładnie jest przedmiotem lej nienawiści. Niektórzy ludzie, mający się za lepiej poinformowanych od sąsiadów, twierdzą, że dopatrzyli się wśród jej przywódców groźnej postaci Janusa, ukrytej pod szczerym robotniczym uśmiechem na jednym z oblicz, ale z morderczym grymasem na drugim obliczu. Czy mógłby pan rozjaśnić trochę mroki tajemnicy, w której jest pogrążona pańska teoria?
Profesor roześmiał się, a potem zachichotał, trochę rozbawiony myślą, że tak bardzo się go boimy.
K.M.: Nie ma tu żadnej tajemnicy, którą można by wyjaśnić, drogi panie – zaczął w bardzo wygładzonej formie dialektu Hansa Breitmanna. No może poza tajemnicą ludzkiej głupoty, charakteryzującej tych, którzy uporczywie ignorują fakt, że nasze stowarzyszenie „jest organizacją publiczną i że najpełniejsze raporty z jej działalności są publikowane do wiadomości każdego, kto zada sobie trud ich przeczytania. Spis naszych zasad można nabyć za pensa, a za wyłożonego szylinga można kupić broszurę, z której można się dowiedzieć o nas prawie tyle ile sami o sobie wiemy.
R.L: Prawie – tak, być może. Ależ czyż to, czego nie wiem, nie obudzi najważniejszych zastrzeżeń? Mówiąc zupełnie szczerze i przedstawiając sprawę rak, jak wygląda ona dla obserwatora z zewnątrz, owo ogólne deprecjonowanie was musi oznaczać coś więcej niż tylko złą wolę tłumu ignorantów. Uważam, że nawet po tym, co mi pan powiedział, moje pytanie wydaje się nadal jak najbardziej uzasadnione: czym właściwie jest Międzynarodówka?
K.M.: Wystarczy popatrzeć na jednostki, które wchodzą w jej skład – to robotnicy.
R.L.: Tak, ale żołnierz nie musi być wyrazicielem sił rządzących, które popychają go do działania. Znam niektórych waszych członków i moim zdaniem nie ma w nich nic z konspiratorów. Poza tym tajemnica dzielona przez milion osób w ogóle przestaje być tajemnicą. Interesuje mnie jednak, co by się stało, gdyby wszyscy oni stali się jedynie instrumentem w rękach śmiałego i – mam nadzieję, że wybaczy mi pan, że dodam – nie mającego wielu skrupułów konklawe.
K.M.: Na taką sytuację nie ma żadnych dowodów.
R.L.: A ostatnia insurekcja paryska?
K.M.: Po pierwsze domagam się dowodu, że w ogóle istniał jakiś spisek – że stało się cokolwiek, co nie było zasadnym wynikiem okoliczności, zaistniałych w danym momencie, lub – przyjmując, że doszło do spisku – żądam dowodów na udział w nim Międzynarodowe go Stowarzyszenia Robotników.
R.L.: Dowodem jest obecność bardzo wielu członków Międzynarodówki we władzach Komuny.
K.M.: W takim razie był to także spisek wolnomularzy, skoro i ich udział, jako poszczególnych ludzi, w gruncie rzeczy nie był nieznaczny. Wcale nie byłbym zdziwiony, gdyby papież obciążył ich całą odpowiedzialnością za powstanie. Proszę to jednak spróbować wyjaśnić inaczej. Powstanie w Paryżu zostało wywołane przez paryskich robotników. Nawet najbardziej uzdolnieni robotnicy muszą mieć przywódców i administratorów. W szeregach Międzynarodowego Stowarzyszenia Robotników także trafiają się najzdolniejsi ludzie świata pracy. Jednak Międzynarodówka jako taka nie może odpowiadać za ich poczynania.
R.L.: Nadal jednak dla świata będzie to wyglądało wręcz przeciwnie. Ludzie mówią o tajnych instrukcjach z Londynu, a nawet o przekazywanych pieniądzach. Czy domniemana otwartość działalności Międzynarodówki nie wyklucza wszelkich tajnych sposobów porozumiewania się?
K.M.: Jakie stowarzyszenie, powstałe kiedykolwiek, nie prowadziło swojej działalności zarówno przez prywatne, jak też publiczne przedstawicielstwa? Wracając jednak do tajnych instrukcji z Londynu, podobnie jak w przypadku dekretów dotyczących wiary i moralności, pochodzących l niektórych ośrodków papieskiej dominacji i ich knowań, są całkowicie błędne, jeśli chodzi o naturę Międzynarodówki. Implikowałoby to bowiem istnienie scentralizowanej formy rządu Międzynarodówki, podczas gdy jej prawdziwa postać została celowo pomyślana jako organizacja dająca największe pole do popisu lokalnym rezerwom energii i niezależności. Ściśle rzecz ujmując, Międzynarodówka w ogóle nie jest właściwym organem zarządzającym dla klasy pracującej. Jest to raczej unia związków niż siła kontrolująca.
R.L.: Do czego ta unia ma doprowadzić?
K.M.: Do ekonomicznego wyzwolenia klasy pracującej na drodze przejęcia władzy politycznej. Do wykorzystania władzy politycznej dla realizacji celów społecznych. Stąd jest konieczne, by nasze cele były wszechstronne, aby mogły zawrzeć w sobie wszelkie formy aktywności klasy robotniczej. Ażeby nadać im szczególny charakter, trzeba by je dostosować do potrzeb jednej sekcji – jednego narodu samych robotników. Jak jednak sprawić, by wszyscy ludzie zjednoczyli się dla urzeczywistnienia celu niewielkiej grupy osób? Żeby tego dokonać, nasze stowarzyszenie musiało poszerzyć nazwę o określenie „międzynarodowe”. Stowarzyszenie nie dyktuje form ruchów politycznych, wymaga jedynie wierności swym celom. To sieć stowarzyszonych organizacji, rozciągająca się w całym świecie pracy. W każdej części świata niektóre specyficzne aspekty tego problemu objawiają się same, a robotnicy ustosunkowują się do nich na swój sposób. Zależności pomiędzy robotnikami nie mogą być w żadnym razie identyczne w szczegółach w Newcastle i w Barcelonie, w Londynie i Berlinie. W Anglii, na przykład, sposób demonstrowania siły politycznej jest dla klasy robotniczej całkowicie dowolny. Powstanie byłoby szaleństwem, tam gdzie pokojowa agitacja jest pewniejszą i szybka metodą dokonania tego. We Francji setki represyjnych przepisów i moralny antagonizm pomiędzy klasami zdaje się narzucać rozwiązania siłowe w społecznej wojnie. Wybór metody jest sprawą klasy pracującej danego kraju. Międzynarodówka nie przewiduje wydawania poleceń w tej mierze i właściwie w ogóle się do tego nie wtrąca. Co więcej, udzielając poparcia i pomocy każdemu ruchowi, z którym sympatyzuje, robi to w granicach określonych przez jego własne prawo.
L.R.: Jaka jest natura tej pomocy?
K.M.: Dawanie przykładu. Jedną z najpowszedniejszych form działania ruchu na rzecz równouprawnienia jest strajk. Kiedyś, gdy w jednym kraju odbywał się strajk, był łatwo dławiony, bo z innego państwa sprowadzano robotników. Międzynarodówka ukróciła to niemal zupełnie. Otrzymuje bowiem informację o zamierzonym strajku, rozpowszechnia ją wśród swoich członków, którzy od razu wiedzą wtedy, że miejsce walki musi stać się dla nich ziemią zakazaną. Właściciele muszą w tej sytuacji liczyć się ze swoimi pracownikami. W większości przypadków robotnicy nie potrzebują, poza tą, innej pomocy. Ich własne składki lub fundusze organizacji, z którymi są bardziej bezpośrednio związani, dostarczają im środków, gdy jednak nacisk na nich staje się zbył ciężki, a strajk będzie należał do tych, które spotkają się z aprobatą Międzynarodówki, ich potrzeby są zaspokajane ze wspólnej kasy. Zdarzyło się, że dzięki tym środkom strajk w barcelońskiej fabryce cygar został doprowadzony do zwycięskiego końca. Z drugiej strony społeczeństwo nie jest zainteresowane strajkami, choć wspomaga je w określonych sytuacjach. Ludzie nie zyskują na nich w sprawach finansowych. a za to łatwo można, strajkując, coś stracić. Podsumujmy to w jednym zdaniu. Klasa robotnicza pozostaje w nędzy pośród rosnącej zamożności, klepie biedę, choć wokół zwiększa się poziom luksusu. Jej materialne ubóstwo degraduje zarówno moralnie, jak również fizycznie. Klasa robotnicza nie może oczekiwać od innych re medium na tę sytuację. Dlatego wzięcie własny« h spraw w swoje ręce stało się dla niej palącą koniecznością. Musi zrewidować relacje pomiędzy nią samą a kapitalistami i właścicielami ziemskimi, a to oznacza, że musi wpływać na zmiany w społeczeństwie. To nadrzędny cel wszystkich znanych organizacji robotniczych. Związki rolnicze i robotnicze, stowarzyszenia branżowe i sympatyzujące z nimi sklepy spółdzielcze i spółdzielnie produkcyjne dążą do tego wszelkimi sposobami. Ugruntowanie niepodważalnej solidarności pomiędzy tymi organizacjami to zadanie Międzynarodowego Stowarzyszenia Robotników. Jego wpływy zaczynają być odczuwane dosłownie wszędzie. Dwie gazety propagują jego poglądy w Hiszpanii, trzy w Niemczech, tyle samo w Austrii i Holandii, sześć w Belgii, podobnie jak sześć w Szwajcarii. Teraz, kiedy już powiedziałem panu, czym jest Międzynarodówka, może pokusić się pan o wyrobienie własnego poglądu w sprawie naszego domniemanego spiskowania.
L.R.: Nie bardzo pana rozumiem.
K.M.: Czy nie widzi pan, że stare społeczeństwo, pragnące zachować swą przewagę, by stawić czoło naszemu stowarzyszeniu, którego orężem są wewnętrzna konsolidacja i siła argumentów, musi uciekać się do oszustwa poprzez imputowanie nam konspiracji?
L.R.: Niemniej francuska policja oświadczyła, że dysponuje dowodami na współudział stowarzyszenia w ostatnich wydarzeniach, żeby nie wspomnieć o wcześniejszych usiłowaniach.
K.M.: Pozwoli pan, że powiem coś na tematowych usiłowań, bo to najlepszy przykład do zanalizowania ciężaru wszystkich oskarżeń o spiskowanie kierowanych wobec Międzynarodówki. Pamięta pan przedostatni „spisek”. Ogłoszono wtedy referendum. O wieki wyborcach wiedziano, ze są niezdecydowani. Przestali już ślepo wierzyć w wartość cesarskich rządów, zwątpili bowiem w prawdziwość grożących społeczeństwu niebezpieczeństw, przed którymi one właśnie miały ich bronić. Potrzebny był nowy straszak. Policja podjęła się go wyszukać. Wszelkie konsolidowanie się robotników było im nienawistne, więc w sposób naturalny obwinili Międzynarodówkę za zły obrót spraw. Natchnęła ich fortunna myśl. Co się stanie, jeśli użyją Międzynarodówki jako straszaka, a w ren sposób jednocześnie zdyskredytują to stowarzyszenie i wyświadczą przysługę cesarstwu? Na bazie tego udatnego pomysłu powstał „spisek” przeciwko życiu cesarza – że chcieliśmy jakoby zabić nieszczęsnego staruszka. Aresztowano przywódców Międzynarodówki, spreparowano dowody. Przygotowano już oskarżenie przeciwko nim do rozprawy przed sądem, gdy tymczasem odbyło się referendum. Jednak zaplanowaną akcję szyto zbyt grubymi nićmi, okazała się oczywistą farsą. Inteligentna Europa, przypatrująca się temu spektaklowi, ani na chwilę nie dała się zwieść pozorom i jedynie francuscy chłopi dali się oszukać. W waszych angielskich gazetach donoszono o tej nieszczęsnej aferze, ale zapomniano opisać jej koniec. Francuscy sędziowie, mimo że potwierdzili istnienie spisku z powodu urzędowej uprzejmości wobec policji, musieli oświadczyć, że nie można udowodnić udziału w nim Międzynarodówki. Proszę mi wierzyć, że drugi spisek jest raki sam jak ten pierwszy. Francuski funkcjonariusz ponownie przystąpił do dzieła. Przywołuje się jego opinię o największym społecznym ruchu, jaki świat widział. Setki oznak typowych dla tych czasów powinny wskazywać na prawidłowe wyjaśnienie mianowicie na podniesienie się poziomu świadomości wśród robotników z jednej strony, z drugiej na opływanie w luksusy i niekompetencję ludzi, którzy nimi rządzą. Zachodzi teraz historyczny proces ostatecznego przekazania władzy przez klasę tych ostatnich, w najwyraźniej odpowiednim czasie, miejscu i okolicznościach dla ogromnego ruchu na rzecz równouprawnienia. Żeby jednak to dostrzec, ów funkcjonariusz musiałby być filozofem, a jest jedynie szpiclem. I dlatego, prawem swego jestestwa, wrócił do szpiclowego wyjaśnienia – „konspiracji”. Stara teka sfałszowanych dokumentów dostarczy mu dowodów, ale tym razem wystraszona Europa uwierzy w jego bajeczkę.
LR.: Sama Europa niewiele może pomóc, skoro nawet każda francuska gazeta rozpowszechnia jego doniesienia.
K.M.: Każda francuska gazeta! Niech pan spojrzy, oto jedna z nich [bierze do ręki „La Situation"]. i sam oceni jej wartość jako dowodu w interesującej nas sprawie. [Czyta], „Doktor Karol Marks z Międzynarodówki został aresztowany w Belgii, kiedy usiłował dostać się do Francji. Stowarzyszenie, z którym jest powiązany, londyńska policja już od dawna miała na oku, a teraz podejmuje kroki celem jego rozwiązania”. Dwa zdania i dwa łgarstwa. Może pan sprawdzić te dowody naocznie. Widzi pan, że zamiast siedzieć w belgijskim więzieniu, jestem w domu w Anglii. Musi pan także wiedzieć, że angielska policja jest równie bezsilna w ingerowaniu w sprawy Międzynarodówki, jak Międzynarodówka we wtrącaniu się w jej działalność. Jednak stałym elementem tej sytuacji jest fakt, że ów raport szpicla obiegnie prasę na całym kontynencie bez żadnych sprzeciwów i będzie tak się działo, bo przecież nie rozsyłam z tego miejsca sprostowań do wszystkich dzienników w Europie.
L.R.: Czy próbował pan przeciwstawić się wielu z tych fałszywych doniesień?
KM.: Robiłem, co mogłem, dopóki nie zmęczyłem się tym zajęciem. Żeby pokazać ogromną nonszalancję, z jaką są pisane, wspomnę jedynie, ze w jednym z nich zobaczyłem nazwisko Feliksa Pyata jako płonka Międzynarodówki.
LR.: A tak nie jest?
KM.: W stowarzyszeniu trudno byłoby znaleźć miejsce dla tak nieposkromionego człowieka. Raz okazał się wystarczająco butny, by wydać napastliwą proklamację w naszym imieniu, której natychmiast zaprzeczyliśmy, choć – żeby oddać prasie sprawiedliwość – prasa oczywiście zignorowała nasze sprostowanie.
LR.: A Mazzini? czy on należy do waszego stowarzyszenia?
KM.: [Roześmiał się]. Ależ nie. Nie posunęlibyśmy się daleko w rozwoju. gdybyśmy nie przekroczyli granic wyznaczanych przez jego idee
L.R.: Zaskoczył mnie pan. Byłem przekonany, że reprezentuje on najśmielsze poglądy.
K.M.: Wszystko, co sobą reprezentuje Mazzini, to jedynie stare pomysły dotyczące republiki klasy średniej. My nie chcemy mieć nic wspólnego z klasą średnią. Został daleko w ryle za nowoczesnym ruchem, podobnie jak niemieccy profesorowie, którzy mimo to są uważani przez Europę za apostołów kulturalnego demokratyzmu przyszłości. I było tak w rzeczy samej do pewnego czasu – może przed 1848 rokiem, kiedy niemiecka klasa średnia, w angielskim rozumieniu tego określenia, nie rozwijała się właściwie prawie wcale. Teraz jednak od biernej postawy przeszła do politycznej reakcji, a proletariat nie chce jej więcej znać.
L.R.: Niektórzy ludzie dopatrują się oznak pozytywizmu w waszej organizacji.
K.M.: Ależ skąd! Mamy pośród nas pozytywistów i innych, których poglądy nie pokrywają się z naszymi, ale to także robotnicy. Nie chodzi tu jednak o wzgląd na ich filozofię, która nie ma nic wspólnego z ludowym rządem w naszym rozumieniu i która szuka jedynie nowej hierarchii, mogącej zastąpić starą.
L.R.: W świetle tego, co usłyszałem, wygląda na to, że przywódcy nowego międzynarodowego ruchu musieli utworzyć dla siebie nie tylko stowarzyszenie, ale także obmyślić filozofię.
K.M.: W rzeczy samej. Podam dla przykładu, ze nie mielibyśmy praktycznie szans powodzenia w walce z kapitałem, gdybyśmy zapożyczali naszą taktykę z ekonomii politycznej Milla. Wykazał on istnienie jednego rodzaju związku pomiędzy pracą i kapitałem. My mamy nadzieję wskazać, że można będzie ustanowić inny.
L.R.: A kwestia religii?
K M.: W tej sprawie nie mogę wypowiadać się w imieniu stowarzyszenia. Sam jestem ateistą. Nie wątpię, że wyznanie tego w Anglii budzi przerażenie, niemniej znajduję pocieszenie w tym, że zarówno w Niemczech, jak i we Francji można o tym mówić otwarcie.
LR.: Mimo to wybrał pan ten kraj na swoją siedzibę?
K.M.: Z oczywistych powodów. Prawo do stowarzyszania się jest tu ugruntowane. Istnieje, co prawda, także w Niemczech, ale obwarowano je tam niezliczonymi warunkami, stanowiącymi przeszkody, we Francji zaś nie było go w ogóle przez wiele lat.
L.R.: A Stany Zjednoczone?
K.M.: Główne ośrodki naszej aktywności są w chwili obecnej pośród od dawna istniejących organizacji w Europie. Wiele okoliczności uniemożliwiało do rej pory zyskanie problemowi pracy najemnej priorytetu w Stanach Zjednoczonych. Ale teraz one raptownie zanikają, na front wysuwa się sprawa robotników wraz z niepohamowanym wzrostem ich liczebności, tak samo jak w Europie, gdzie klasa robotnicza wyraźnie odstaje od reszty społeczeństwa i odcięła się od kapitału.
L.R.: Wydawać by się mogło, że w tym państwie spodziewane rozwiązanie tego problemu, jakiekolwiek by było, zostanie osiągnięte bez użycia rewolucyjnych środków przemocy. Angielski system agitacji z trybun i poprzez prasę, aż mniejszość zostanie przekształcona w większość, jest oznaką dającą nadzieję.
K.M.: Nie podzielam pańskiego optymizmu w tej sprawie. Angielska klasa średnia od dawna okazywała dobrą wolę do zaakceptowania werdyktu większości, dopóki cieszyła się przewagą głosów wyborczych. Ale proszę zwrócić uwagę, w chwili kiedy zostanie przegłosowana w sprawach, które uzna za żywotne dla siebie, będziemy świadkami nowej wojny właścicieli niewolników.
Przedstawiłem tu główne punkty mojej rozmowy z tym godnym uwagi człowiekiem, tak jak je zapamiętałem. Państwu zostawiam wyciągnięcie własnych wniosków. Cokolwiek można powiedzieć za lub przeciw w sprawie prawdopodobieństwa istnienia powiązań stowarzyszenia i Komuną Paryską, możemy być pewni, że cywilizowany świat ma w samym swoim centrum nową siłę w postaci Międzynarodówki, i którą będzie musiał niedługo zacząć się liczyć i uznać za dobro lub zło.