Calvin June To i owo o poezji

June Calvin





To i owo o poezji







Przełożyła Małgorzata Kicana













Tytuł oryginału :

THE BARON AND THE BOOKSELLER

Wydawnictwo Da Capo Warszawa



Rozdział pierwszy

Drzwi księgarni otworzyły się z hukiem, zagłuszając dźwięk dzwoneczka. Gwynneth, zajęta odkurzaniem książek, omal nie spadła z małej, przenośnej drabiny. Odwróciła się gwałtownie do drzwi. Wysoki, elegancko ubrany dżentelmen zmierzał w jej stronę.

- W czym mogę panu pomóc? - zapytała. Zeskoczywszy z drabiny, ujrzała nad sobą surowe, napięte oblicze.

- Chciałbym się widzieć z panem Dunlevvy. Dziewczyna odetchnęła głęboko.

- Pan Dunlevvy nie żyje, proszę pana. Od ponad pół roku...

Przybysz rozejrzał się po ubogim wnętrzu księgarni, zatrzymując wzrok na popękanym suficie.

- W takim razie chciałbym mówić z właścicielem.

- Ja jestem właścicielem, a raczej właścicielką sklepu. W czym mogę panu pomóc?

Po raz pierwszy od chwili wejścia do sklepu mężczyzna przyjrzał się jej uważnie.

- A niech mnie kule biją! Na szyldzie jest napisane M. Dunlevvy... Kto by pomyślał, że taka młoda panienka jest... - Przyglądał się Gwynneth z ironicznym uśmiechem. - Jest pani córką czy może wdową po zmarłym panu Dunlevvym?

Kolejny wierzyciel. Jeszcze jeden z wielu, którzy nachodzili ją tak często w ciągu ostatnich miesięcy i domagali się resztek jej skromnego majątku.

- Córką, proszę pana - odrzekła, unosząc dumnie podbródek. - Czy mogę zapytać, co pana tu sprowadza?

- Jestem lord Langley - przedstawił się ciemnowłosy dżentelmen. - Jeżeli istotnie jest pani właścicielką tego sklepiku, wie pani zapewne, że przysyłałem tu listy dla niejakiej panny Allen. Czy otrzymywała pani tę korespondencję?

Gwynneth zbladła, słysząc nazwisko nieoczekiwanego gościa. Mimo to udało jej się opanować drżenie głosu.

- Zgadza się, lordzie Langley - rzekła spokojnie. - Otrzymywałam korespondencję do panny Allen i przesyłałam ją dalej.

- Przesyłała ją pani? - Jego oczy zwęziły się w dwie ciemne szparki. - Myślałem, że panna Allen mieszka tu, w Guilford. - Zastanawiał się chwilę, po czym odezwał się poufnym, nieomal przyjacielskim tonem: - Wygląda pani na miłą dziewczynę, która rozumie delikatność niektórych spraw. Bardzo chciałbym poznać pannę Allen osobiście, lecz ta młoda dama jest wyjątkowo nieśmiała. Czy pomoże mi pani ją odszukać? Będę dozgonnie wdzięczny.

Ujął dłonie Gwynneth i przyciągnął do siebie, patrząc prosząco w oczy. Serce w dziewczynie podskoczyło i kolana się pod nią ugięły.

Szybko spuściła wzrok i wyrwała mężczyźnie dłonie. Wygładzając fałdy sukni, starała się nad sobą zapanować. Gdyby tylko papa żył! Wtedy z pewnością poradziłaby sobie z tą nieuchronną konfrontacją. Ostrzegał ją przecież, że ten dzień kiedyś nadejdzie. A sądząc po pewnej siebie, nieco zadziornej minie, lord Langley naprawdę był tak niebezpieczny, jak ojciec to przewidywał. Zwłaszcza teraz, gdy Gwynneth została sama. Kiedy zaczynała swą mistyfikację, ojciec był z nią... pomagał i ostrzegał... Dziewczyna stała, nie mogąc wykrztusić z siebie słowa.

- No, moja droga - ponaglił ją lord Langley. - Odpowiedzże wreszcie na moje pytanie. Wyświadczysz wielką przysługę zarówno pannie Allen, jak i sobie samej.

- Wie pan doskonale, że nie mogę tego zrobić. Nie mam prawa omawiać z panem żadnych spraw moich klientów, dotyczy to również panny Allen. - Nareszcie zdobyła się na odwagę i spojrzała mu w oczy.

- Czy to oznacza, że nie raczy mi pani nawet powiedzieć, jak panna Allen naprawdę się nazywa? - W głosie lorda nie słychać już było przyjaznych tonów, a pełne usta skrzywiły się z irytacją. Kiedy dziewczyna nie odpowiedziała, sięgnął do kieszeni spodni. - Zapłacę pani za te informacje...

Gwynneth cofnęła się o krok i gwałtownie zamachała ręką.

- Nie, bardzo proszę... Nie mogłabym tego przyjąć...

Lord Langley odwrócił się na pięcie i zamaszystym krokiem podszedł do drzwi. Na progu zawahał się i odwrócił.

- Czy w tym nędznym przybytku znajdzie się jakiś papier i atrament? - spytał niecierpliwie. - I wosk?

Gwynneth podała mu przybory do pisania, po czym wróciła do odkurzania książek. Ani na chwilę jednak nie spuszczała wzroku z nieoczekiwanego gościa, który zasiadł przy jej biurku.

Słyszała, że jest przystojny. A więc w tym wypadku plotkarze mówili prawdę. Ciemne loki, nieco dłuższe niż nakazywał zwyczaj, opadały mu aż na kark. Oczy wydawały się nieomal czarne, a brwi były lekko wygięte. Miał długi, prosty nos i pełne usta o zaciętym wyrazie, od których biegły drobne pionowe zmarszczki. Być może dlatego wyglądał poważniej niż na swoje trzydzieści dwa lata.

Ubranie, choć uszyte z doskonałego materiału, nie było skrojone wedle wymogów obowiązującej mody. Marynarka leżała luźno na szerokich ramionach, a obszerne spodnie były wpuszczone w wysokie buty do konnej jazdy. Dziewczyna odniosła wrażenie, że lord Langley bardziej ceni sobie wygodę niż modny wygląd.

Jednakże wysokich butów z miękkiej skóry, wyczyszczonych na wysoki połysk, mógłby mu pozazdrościć nawet największy londyński dandys.

Obserwując gościa, Gwynneth poczuła, że serce znowu zaczyna jej bić jak oszalałe.

Nagle przypomniała sobie słowa ojca: „Zgodzę się na tę korespondencję tylko pod jednym warunkiem: musisz mi obiecać, że nigdy nie wyjawisz mu swej tożsamości. To przystojny mężczyzna, ale bardzo zepsuty. Ma opinię uwodziciela. Poza tym jest niezwykle inteligentny. Ty natomiast jesteś jeszcze młoda i niedoświadczona... Byłabyś dla niego łatwą ofiarą. Gdyby postanowił cię uwieść, nie wiem, czy byłbym w stanie obronić cię przed nim”.

Ale teraz ojciec nie żył... I nie mógł zapewnić dziewczynie opieki. Gwynneth drgnęła, kiedy lord Langley wstał gwałtownie od stołu i podszedł do niej z zapieczętowanym listem w dłoni.

- Proszę dopilnować, aby panna Allen, dostała to, jak zwykle. - Wcisnął jej kartkę do ręki.

Dziewczyna zaniosła list za ladę, schowała do drewnianej skrzyneczki, po czym dokładnie ją zamknęła. Lord Langley wykorzystał tę chwilę, aby przyjrzeć się właścicielce księgarenki. W końcu ona także była kobietą...

I to całkiem ładną, musiał przyznać. Miała zgrabną figurę, zaokrągloną gdzie trzeba... Przez dłuższą chwilę przyglądał się jej pełnym piersiom. Była dosyć wysoka. Miała jednak na sobie brzydką czarną suknię o prostym kroju i z wysokim kołnierzykiem. Psuło to cały efekt. Dziewczyna wyglądała w niej jak zaniedbana stara panna.

Gęste, jasne jak pszenica włosy miała spięte w ciasny kok na czubku głowy, lecz drobne loczki wysmykiwały się spod szpilek, otaczając owalną twarzyczkę niczym delikatna aureola. Cerę miała jasną i gładką, a na małym piegowatym nosku widać było smużkę kurzu.

Ale najciekawsze w tej twarzy były oczy — ogromne, owalne, ocienione gęstymi, ciemnymi rzęsami... Piwne, lecz o wyraźnym, złotawym odcieniu.

Interesujące. Bardzo interesujące. Właściwie tę pannę Dunlevvy trudno byłoby uznać za klasyczną piękność. Miała dość pospolite rysy... a jednak... nie mógł zaprzeczyć, że jest atrakcyjna i ma wspaniałą figurę. A jaka poważna i pruderyjna! Ten typ chłodnej urody przyciąga mężczyzn i wyzwala w nich najlepsze - czy też raczej najgorsze - instynkty.

Zamknąwszy skrzyneczkę, dziewczyna podniosła wzrok i napotkała uważne spojrzenie lorda Langleya.

- Kiedy panna Allen dostanie ten list? - Nadal bezczelnie się jej przyglądał.

- Nie wiem, milordzie. - Choć Gwynneth lekko się zarumieniła pod natarczywym spojrzeniem gościa, doskonale panowała nad emocjami.

- Nie wie pani, czy też nie chce mi powiedzieć?- zapytał, zirytowany jej uporem. - Proszę dopilnować, aby dostała go jak najszybciej. Nie jestem zbyt cierpliwy. Zatrzymałem się na jakiś czas u mojego przyjaciela, Nicholasa Verleigha. Zna go pani?

Dziewczyna kiwnęła głową tak władczo, że aż się wzdrygnął. Można by pomyśleć, że jest królową odprawiającą podwładnego.

- Kiedy nadejdzie odpowiedź, proszę przysłać wiadomość do letniej rezydencji Verleighów - dodał, rzucając na ladę złotą monetę. Potem odwrócił się i podszedł do drzwi, nie oglądając się za siebie.

Gwynneth przyglądała się monecie zdumionymi oczyma. Złota gwinea. To było o wiele za dużo.

- Nie ma potrzeby... - pobiegła za nim wyciągając rękę z monetą.

- Niech pani to zatrzyma - odparł, rozglądając się po skromnie umeblowanym, pustym sklepiku. - Chyba nie wiedzie się pani najlepiej. Nie widzę żadnych klientów... Chyba że dorabia pani w inny sposób. - Zerknął na nią ironicznie. No, to powinno dać jej do myślenia. Już nie będzie taka bezczelna!

Wyprowadzona z równowagi Gwynneth, chwyciła jego rękę i wcisnęła mu monetę do dłoni.

- Nie chcę pańskich pieniędzy. I nie pozwolę się obrażać w moim własnym sklepie! - Oczy dziewczyny pociemniały z gniewu. Podskoczyła do drzwi i otwarła je na oścież. Nie mogła wykrztusić słowa, więc wyciągniętą ręką pokazała mu, że ma się wynosić.

Blada twarz lorda Langleya poczerwieniała z wściekłości. W mgnieniu oka zatrzasnął drzwi i złapawszy dziewczynę za ramiona, potrząsnął nią z furią.

- Coś mi się zdaje, że potrzeba pani lekcji dobrych manier, panno Dunlevvy. Gdyby była pani mężczyzną, wziąłbym bat i nauczył, jak należy zwracać się do lepszych od siebie. Ale...

Urwał, po czym przyjrzał się przestraszonej dziewczynie. Spinki powypadały jej z włosów, a drobne, jasne loczki rozsypały się wokół pobladłej twarzy. Oddychała tak ciężko i spazmatycznie, że pełne piersi omal nie wyskoczyły spod cienkiego materiału sukni. Ta mała sprzedawczyni pociągała go od pierwszej chwili, kiedy tylko ją zobaczył, a teraz zauroczenie rozpaliło się żywym ogniem.

W oczach lorda Langleya pojawiły się diabelskie ogniki.

- Ale jako że jesteś tylko kobietą, zastanowię się nad odpowiedniejszą karą... - Zaczął przesuwać dłońmi po ramionach dziewczyny, przyciskając ją całym ciałem do drzwi. - Może mały pocałunek wystarczy? - zaproponował z błyskiem w oczach. - Jeden całus, i wszystko ci wybaczę.

- Nie! Niech mnie pan zostawi w spokoju! - rzuciła ostro dziewczyna, wyrywając się rozpaczliwie. Równie dobrze mogłaby mówić do ściany.

Jego bliskość zawładnęła zmysłami Gwynneth; czuła unoszący się wokół niego zapach drogiej wody po goleniu... czuła przyciśnięte do niej twarde ciało... widziała pożądanie błyszczące w ciemnych oczach... pełne usta niebezpiecznie zbliżające się do jej warg... słyszała ochrypły głos proszący o pocałunek...

- Powiedziałam: nie! - wykrztusiła, ale Langley nie słuchał. Złapał ją za nadgarstki i przycisnął lewą ręką do ściany ponad jej głową. Potem pochylił się i roześmiał gardłowo. Dziewczyna poczuła przy tym, jak wibruje klatka piersiowa lorda. Coś w ciemnych, aksamitnych oczach tego mężczyzny oczarowało ją.

I choć Gwynneth była wściekła, że uwięził ją w tak niewygodnej i kompromitującej pozycji, poczuła nagle jeszcze coś innego... Podniecenie? Przestała się szamotać i z niedowierzaniem patrzyła, jak lord pochyla głowę i...

- Nie! - W ostatniej chwili udało się jej odwrócić głowę, tak że jego usta spoczęły na policzku dziewczyny. Lecz on zamiast się cofnąć, nie zwracając uwagi na protesty, zaczął delikatnie wodzić ustami po jej twarzy i szyi, kładąc dłoń na miękkiej wypukłości piersi.

Gwynneth zadrżała, ale nie z obrzydzenia. Gdy poczuła delikatne pocałunki tuż za uchem, pojęła, że to dreszcze pożądania. Zrozumiała także, że musi powstrzymać tego mężczyznę, zanim popełni nieodwracalny błąd. Spojrzała mu w oczy.

- Proszę natychmiast przestać! Nie ma pan prawa! - Nie mogła złapać tchu.

- Przecież tak naprawdę nie chcesz, żebym przestał - odparł z uśmiechem, pewnym siebie, ironicznym i oznaczającym, że Langley doskonale zdaje sobie sprawę z jej podniecenia. - No, pocałuj mnie wreszcie i zostańmy przyjaciółmi.

- Wolałabym umrzeć - syknęła. Usłyszała, jak mężczyzna wciąga raptownie powietrze. Podniosła wzrok i spojrzała w jego ciemne oczy.

Kłamała. Chciała, aby całował ją do końca świata, mimo to nie uciekła wzrokiem.

Langley przestał się uśmiechać. Odsunął się od dziewczyny, a po chwili raz jeszcze złapał ją za ramiona... ale tylko po to, aby odepchnąć ją od drzwi.

- Przypomnę pani kiedyś te słowa! - warknął, po czym wyszedł z księgarni. Właśnie miała zatrzasnąć drzwi, kiedy odwrócił się jeszcze i dodał: - I niech mnie pani zawiadomi, gdy panna Allen odpowie na mój list. Proszę o tym nie zapominać dla własnego dobra!

Gwynneth zamknęła drzwi na klucz i drżącymi palcami poprawiła włosy. Serce nadal waliło jej mocno.

Upinając nieposłuszne loki, zastanawiała się, co ją podkusiło, żeby zaczynać korespondencję z tym nieobliczalnym człowiekiem? Jak mogła być tak głupia i dać się nabrać na jego gładkie słówka? Czy naprawdę kiedykolwiek wierzyła, że jest dobry? Uczciwy? I wrażliwy? Mężczyzna, którego znała z listów, w rzeczywistości nie istniał. Dopiero teraz zrozumiała, że Langley go wymyślił. Tylko dlaczego?

Więc jednak plotkarze mieli rację - był twardym, aroganckim i nieobliczalnym rozpustnikiem. Przypomniała sobie słowa ojca, kiedy wspomniała mu kiedyś, że sądząc po listach, lord Langley wydaje się zupełnie innym człowiekiem, niż opisywano go w gazetach. Ojciec powiedział wówczas: Podejrzewam, że doskonale zdaje sobie sprawę z oczekiwań swoich korespondentów. Pisząc listy, ma to na uwadze i przedstawia się w odpowiednim świetle. Jest jak kameleon. Zmienia się w zależności od sytuacji.

Gwynneth podeszła do biurka, otworzyła skrzyneczkę z pocztą i wyjęła z niej list lorda Langleya. Przez długą chwilę przyglądała mu się ze smutkiem w oczach. Nie otworzy go. Teraz już wiedziała, jakim potworem jest jego nadawca. Już nigdy więcej nie będzie odpowiadać na korespondencję tego człowieka.

Nie wahając się ani chwili, wrzuciła list do kosza na śmieci. Z bólem żegnała się z naiwnymi wyobrażeniami o lordzie. Cała przyjemność, jaką czerpała z korespondencji, zniknęła podczas pierwszego kontaktu z Langleyem.



Rozdział drugi

Stuart Hamilton, baron Langley, jechał do domu swego przyjaciela Nicholasa Verleigha, gotując się z wściekłości. Był zły na wieloletnią korespondentkę, pannę Allen, za to, że nie chciała mu zdradzić prawdziwego nazwiska. Gwynneth Dunlevvy zirytowała go natychmiast tym, iż odmówiła pomocy w odnalezieniu panny Allen. Najbardziej jednak był oburzony na samego siebie za to, jak potraktował Bogu ducha winną dziewczynę z księgarni.

Dojechawszy na ziemie Verleighów, ściągnął wodze bułanemu wałachowi Turkowi. Zastanawiał się, dlaczego był aż tak agresywny wobec panny Dunlevvy. W jej chłodnym, pewnym siebie sposobie bycia wyczuwał coś, co wyprowadzało go z równowagi. Przecież to tylko córka księgarza, na miłość boską! Stuart musiał jednak przyznać, że dziewczyna wyrażała się wyjątkowo poprawnie, zachowując dobre maniery. Ale ten chłód i zarozumiałość doprowadziły barona do furii. Wiedział jednak, że to nie usprawiedliwia jego postępowania.

- Nieładnie, Stu - mruknął pod nosem.

Takie zachowanie w stosunku do kobiety jest karygodne, nawet jeżeli to tylko zwykła, małomiasteczkowa dziewczyna z księgarni. Dlaczego był tak nieprzyjemny i to w stosunku do kogoś, kto mógł go doprowadzić do tajemniczej panny Allen!

To był nieprzemyślany krok.

Przypomniawszy sobie ciepło, jakie emanowało z ciała dziewczyny, kiedy ją przytulał, poczuł nagły przypływ pożądania.

Przestań natychmiast, zganił się ostro. Nie przyjechałeś do Guilford dla taniego romansu z właścicielką księgarni, lecz dla dystyngowanej panny Allen. Flirtowanie na boku nie wyjdzie ci na dobre. Jeżeli pogłoski o dzisiejszych niezbyt fortunnych amorach barona dotrą do panny Allen, z pewnością już nigdy nie zechce się z nim spotkać.

Podjechawszy pod okazały dom Nicholasa, Stuart musiał przerwać ponure rozmyślania. Służący w liberii wybiegł na jego powitanie i przytrzymał ognistego bułanka za uzdę.

Stuart zawsze miał wrażenie, że ta rezydencja zbudowana w romańskim stylu nie pasuje do otaczających ją ogrodów i pięknych pagórków Lake Country. Grube kamienne ściany oraz idealne proporcje domu bardziej pasowałyby do ciągnących się w nieskończoność wrzosowisk Yorkshire. Ale ojciec Nicholasa, który zbił fortunę na handlu nieruchomościami w Londynie, uważał, że ten stary budynek jest najlepszą inwestycją.

Tego ranka jednak wbiegając po szerokich schodach, Stuart nie zastanawiał się nad architekturą domu swoich przyjaciół. Jego myśli bowiem krążyły nadal wokół niefortunnego zdarzenia w księgarni. Baron obiecał sobie, że jak najszybciej przeprosi pannę Dunlevvy.

- Dunlevvy... Dunlevvy... Dziwnie arystokratyczne nazwisko jak na księgarza... - mamrotał przez zaciśnięte zęby.

- Oj, Stu, więc to już na to ci przyszło! Mówisz sam do siebie, mój drogi? - Rozbawiony gospodarz powstrzymał Langleya w pół kroku. Nicholas Verleigh stał w korytarzu prowadzącym do gościnnego pokoju zajmowanego obecnie przez Stuarta. - I co ty masz wspólnego z panną Dunlevvy?

Stuart westchnął ciężko i odwrócił się. Nicholas był jego najwierniejszym przyjacielem, miał jednak zwyczaj zadawania zbyt wielu pytań. Poza tym wydobycie od niego choćby najdrobniejszej informacji bez zdradzania prawdziwych pobudek ciekawości było prawie niemożliwe. Ale Stuart uwielbiał wyzwania.

- Czyżbyś znał właścicielkę księgarni w mieście? - zapytał, udając obojętność. - Pannę Dunlevvy? Jest zadziwiająco dumna, właściwie wyniosła, jak na tak młodą dziewczynę z małego miasteczka... A jej arystokratyczne nazwisko zupełnie nie pasuje do panny trudniącej się handlem.

- Wyjechałeś tak wcześnie, aby kupić książki? Gdybyś przedtem zajrzał do mojej biblioteki, może znalazłbyś to, czego szukasz? - Stuart nie odpowiedział. Pulchny blondyn ciągnął więc dalej: - Domyślam się, że to panna Dunlevvy doprowadziła cię do takiego stanu, że biegasz po domu jak szalony i w dodatku gadasz sam do siebie.

- Kiedy chciałem jej zapłacić za usługę, omal nie wcisnęła mi pieniędzy do gardła. - Na to wspomnienie krew znowu w nim zawrzała. Uderzył szpicrutą po butach.

- Ta bogobojna, łagodna panna Dunlevvy? Wielkie nieba! Ale jak to się stało, że ją zastałeś? Zazwyczaj nie ma jej w sklepie.

- Nie mam pojęcia - warknął Langley. - I nie wiem, dlaczego tak dziwi cię fakt, że sprzedaje książki? Przecież to jej księgarnia.

- Choć pracuje w księgarni, to jednak nie zapomniała, że jej dziadek miał hrabiowski tytuł. - Na widok zdumionej miny przyjaciela, Nicholas wyszczerzył zęby w uśmiechu.

- Wnuczka hrabiego?! Co ona robi w takim miejscu?

- Jej ojciec był czarną owcą w rodzinie. Zdaje się, że został wyklęty z powodu zbyt demokratycznych poglądów. Podobno był jakobinem, a sam wiesz, jaki to poważny zarzut. - Stuart bez słowa kiwnął głową. - Potem otworzył księgarnię, a panna Dunlevvy odziedziczyła ja po nim.

- I jego jakobińskie poglądy także? - Lord Langley był coraz bardziej zainteresowany całą sprawą.

- Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia. Panna Dunlevvy zawsze pilnuje swojego nosa i trzyma język za zębami.

- Chyba żartujesz! Toż to najokropniejsza pannica, jaką kiedykolwiek miałem nieszczęście spotkać - warknął gniewnie Langley. Odwrócił się na pięcie i wszedłszy do swego pokoju, bezceremonialnie zamknął Nicholasowi drzwi przed nosem.

Ten jeszcze przez chwilę stał na progu, mrucząc do siebie z niezadowoleniem. Jak Stuart mógł skończyć rozmowę, nie odpowiadając na najistotniejsze pytanie? Dlaczego tak wcześnie rano pojechał do księgarni? I dlaczego panna Dunlevvy była sama w sklepie? I tak nieuprzejmie zachowała się wobec Stuarta? Co spowodowało, że doprowadziła barona do wściekłości? Musi się tego czym prędzej dowiedzieć.

Nicholas schodził wolno na parter swej okazałej rezydencji, zacierając ręce z uciechy. To ci dopiero zabawa!



Wieczorem Gwynneth weszła po schodach do pokoiku nad księgarnią. Była bardzo zmęczona. Pan Ezechiel Highley, który pracował u niej jako sprzedawca, wyjechał tego dnia do Kendal, aby odwiedzić chorą matkę, więc Gwynneth sama musiała zająć się interesami. Choć bardzo tego nie lubiła, to jednak po południu trafiło się kilku klientów, co ją niezmiernie ucieszyło. Jeżeli jej plany miały się powieść, potrzebowała każdego pensa.

W kieszeni miała list od lorda Langleya, który w końcu wyjęła z kosza. Świadomość, że leżał tam pod stertą śmieci, nie dawała dziewczynie spokoju. Po wyjściu ostatniego klienta, kiedy zamknęła drzwi na klucz, nie mogła się powstrzymać i wyciągnęła świstek papieru. Ciekawość dziewczyny okazała się silniejsza, nie mogła się więc oprzeć pokusie. Obracała go teraz w dłoniach, stojąc w złotym kręgu światła rzucanego przez lampę naftową.

Gwynneth zdecydowała, że nie przeczyta listu, dopóki lord Langley nie wyjedzie z Guilford. Kiedy ten nieobliczalny człowiek wróci do Londynu, będzie mogła spokojnie zdecydować, czy odpowiedzieć na liścik. Teraz nie chciała znać jego treści. Wolała nie ryzykować. Pomimo okropnego zachowania barona dzisiejszego ranka, elokwentny lord mógłby ją wszakże przekonać, aby się z nim spotkała. I co wtedy?

Z ciężkim westchnieniem położyła list obok innych, które otrzymała od Langleya. Potem zaczęła je wkładać do szuflady masywnego biurka, jednego z nielicznych solidnych mebli, jakie odziedziczyła po ojcu.

Wiedziona impulsem, ponownie wyjęła korespondencję i odszukała kopię swojego pierwszego listu do barona.




Szanowny Lordzie Langley!

Zapewne wybaczy mi Pan śmiałość, kiedy dowie się Pan, dlaczego zakłócam mu spokój. Otóż pragnę powiedzieć Panu, jak bardzo popieram jego pomysł wydawania czasopisma poświęconego twórczości kobiet.

Napisał Pan w Dziedzictwie, że w naszym kraju jest wiele zdolnych niewiast, które kryją swe pisarskie talenty z nadmiaru skromności bądź obawy przed opinią mężów albo też z powodu wątpliwości, czy ich twórczość mogłaby zainteresować szersze grono czytelników.

Zgadzam się z Pańskimi poglądami. Uważam, że ma Pan rację co do przyczyn, dla których kobiety nie publikują swoich utworów. Ale zapomniał Pan chyba, czy też nie chciał wspomnieć, że pisarki w naszym kraju nie spotykają się z żadną zachętą ze strony wydawców.

Chyba zgodzi się Pan, że w Anglii mężczyźni nie dopuszczają myśli, iż kobieta mogłaby powiedzieć coś sensownego, a co więcej, ubrać to w odpowiednie słowa. Bardzo rzadko się zdarza, aby znalazła przychylnego wydawcę, który zamieściłby jej twórczość na stronach pisma, gdzie prym wiodą mężczyźni. Jeszcze rzadziej czytelnicy doceniają jej wysiłki.

Nie chcąc Pana zanudzać, załączam wiersz, który kiedyś napisałam, zatytułowany „Pożegnanie letniego dnia ". Oczywiście nie dorównuje on sonetom Szekspira czy Byrona i nie wiem, czy w ogóle ma jakąkolwiek wartość... Zdaję sobie sprawę bowiem, że twórczość kobiet częściej spotyka się z bezlitosną i złośliwą krytyką, niż z obiektywnymi i przychylnymi uwagami.

Bez względu na to, czy wydrukuje Pan mój wiersz na łamach swego czasopisma, z niecierpliwością czekam na ukazanie się następnego numeru Dziedzictwa.

Jestem wdzięczna za poświęcony mi czas i uwagę, pozostaję uniżoną sługą.

Suzanne Allen

PS Gdyby wasza lordowska mość zechciał odpowiedzieć na mój list, proszę pisać pod adresem księgarni M. Dunlevvy'ego w Guilford.



Odpowiedź na ten list przyszła zdumiewająco szybko. Gwynneth do tej pory z uśmiechem wspominała pierwsze próby odczytania pisma lorda Langleya. Ileż miała z tym kłopotu, dopóki nie przyzwyczaiła się do zamaszystych, pochyłych i zlewających się z sobą liter.



Droga Panno Allen!

Pani wiersz bardzo mi się spodobał. Mam nadzieję, Że pozwoli mi Pani na jedną drobną, przyjacielską uwagę: gdyby wprowadziła Pani rymy żeńskie na końcach strofek, z pewnością wzmocniłoby to wyraz całego wiersza i wzbogaciło jego formę.

Poza tą jedną, nic nie znaczącą uwagą, uważam, że pani utwór jest wyjątkowo piękny. Chciałbym, za Pani pozwoleniem, zamieścić go w następnym numerze mojego miesięcznika. Ponieważ każdego autora, którego dzieło drukujemy na naszych łamach, stosownie wynagradzamy, załączam do listu odpowiednią kwotę. Mam nadzieję, że nie uzna Pani tego za zbytnią impertynencję. Byłbym zachwycony, gdyby przysłała mi Pani inne wiersze.

Langley

PS Sądząc po Pani charakterze pisma i temacie wiersza, jest Pani młodą osóbką, zapewne bardzo piękną. Błagam, niech mi Pani da wskazówki, jak do pani dotrzeć, a odszukam Panią i będę się z Panią kochał do utraty przytomności... i zachowam dyskrecję, jeśli jest Pani zamężna.



Odpowiedź na ten list zajęła Gwynneth wiele czasu. Wprawdzie pochwały mile połechtały jej dumę, lecz swawolne i wysoce nieprzyzwoite postscriptum mocno ją zaniepokoiło. Długo wahała się, czy odpisać na list lorda-libertyna.

W końcu zdecydowała się:



Szanowny Lordzie Langley!

Serdecznie dziękuję za miłe słowa dotyczące mojego wiersza. Pod żadnym pozorem nie mogę Panu wyjawić prawdziwego nazwiska ani miejsca zamieszkania. Obiecuję jednak, że jeżeli nadal będzie Pan pisać tak niestosowne rzeczy, jak w ostatnim postscriptum, nie odpowiem na Pańskie listy.

We wstępie do „ Garvemonta w Nowej Anglii" napisał Pan, że „wszystkie kobiety pragną, aby mężczyźni się Z nimi kochali, więc dżentelmen powinien spełniać te oczekiwania, nie żądając niczego w zamian".

Zapewniam pana, że nie oczekuję niczego podobnego i nie podobają mi się Pańskie sugestie.

Załączam krótkie opowiadanie. Mam nadzieję, że się Panu spodoba. Z szacunkiem

Suzanne Allen



Choć następny list Gwynneth znała na pamięć, przeczytała go raz jeszcze, uśmiechając się do siebie.



Droga Panno Allen!

Jest Pani dla mnie wyjątkowo surowa, a przecież Pani opowiadanie zdradza łagodność i dobroć charakteru. Chyba nie będzie Pani dla mnie aż tak okrutna...?

Już prawie skończyłem pisać epigram po grecku, lecz gdyby znała Pani grekę, zarumieniłaby się, czytając go i natychmiast zerwała znajomość ze mną. A jeżeli nie zna Pani greki, nie warto go teraz cytować. Zadowolę się innym cytatem z Gravemonta: „Była to pani surowa, poprawna i dyskretna"... 1 nic już więcej nie powiem.

I proszę nie sprawdzać, jak brzmi następny wers tego wiersza, bo jeszcze przyjdzie Pani do głowy, że wbrew obietnicy znowu staram się flirtować. Zapewniam Panią, że tak nie jest.

Dopóki nie wyrazi Pani innego życzenia, pozostanę tylko skromnym wydawcą Pani wspaniałych poematów. Dlatego też błagam, proszę mi je wysłać w dowolnych ilościach. Następny numer Dziedzictwa powinien się już niedługo ukazać, lecz mało w nim jest tego, co znawcy nazywają literaturą...

Pozostaję pokornym sługą.

Langley



Gwynneth znała jednak na pamięć cały wiersz i wiedziała doskonale, że następny wers brzmiał: „A pocałunki jej słodkie i gorące".

Taak... W listach lord Langley sprawiał wrażenie czarującego flirciarza. Jakże wiele by dała, aby móc przeczytać jego grecki epigram!

I tak zaczęła się ich regularna korespondencja, która z czasem stała się nieodłączną częścią życia dziewczyny z małego miasteczka. Od kiedy ojciec Gwynneth zajął się handlem, wrota do świata elity intelektualnej raz na zawsze się przed nią zamknęły. Jedyny kontakt z wielkim światem zapewniały jej listy od lorda Langleya.

Dawały jej też nadzieję, że pewnego dnia zdoła uciec od nudnego życia w Guilford. I nie tylko dlatego, że przybywała pokaźna suma ze spieniężonych przez ojca czeków lorda Langleya. Znacznie ważniejsze było to, że Gwynneth coraz bardziej wierzyła, iż niebawem wyjedzie do Londynu i utrzyma się tam z pisania. Jakże marzyła o cudownej atmosferze stolicy, o koncertach, wykładach, muzeach i wystawach sztuki... a przede wszystkim o towarzystwie intelektualistów, którego jej brakowało w zamkniętym światku Guilford.

Nauczyła się zbywać z humorem niestosowne uwagi lorda Langleya i omijać temat dotyczący miejsca swego zamieszkania, choć młodzieniec nigdy nie przestał jej prosić o wyjawienie prawdziwej tożsamości. A jednak te miłe, zabawne i nierzadko czułe listy, głęboko zapadły jej w serce. Ostatnio jednak listy barona były zbyt poufne i intymne.

Moja najmilsza sawantko - pisał Langley. - Jesteś najcudowniejszą i najsłodszą ze wszystkich sawantek w Anglii. Gdybyś tylko zechciała mnie przyjąć w swych progach, padłbym na kolana i udowodnił, że nauczyłem się czcić kobiety twego pokroju, których ród męski zazwyczaj nie darzy sympatią.

Z biegiem czasu Gwynneth przyzwyczaiła się do szczerości młodego lorda. Co dziwniejsze, czuła, że łącząca ich więź staje się coraz bardziej zażyła.

Nie. O, nie... Rzeczywistość okazała się zbyt bolesna. Lord Langley z krwi i kości to małoduszny, impertynencki brutal wykorzystujący kobiety w karygodny sposób.

Może już wkrótce uda się jej sprzedać księgarnię, przeprowadzić do Londynu i zrealizować od dawna wymarzony cel? A kiedy wreszcie Gwynneth wyjedzie do stolicy, zapewne pozna tam inne kobiety „swego pokroju".

Do tego czasu jednak, musi pogodzić się z sytuacją. Lecz już niedługo wkroczy w intelektualne kręgi wielkiego miasta i zapomni o małej mieścinie, gdzie nigdy nie czuła się najlepiej. Będzie także musiała zapomnieć o przyjaźni z lordem Langleyem, choć dziewczyna tak bardzo ją sobie ceniła.

Gwynneth otarła wilgotne oczy i schowała korespondencję do szuflady. Dosyć tego rozpamiętywania przeszłości.

Gdybyż tylko wspomnienia można było zamknąć na klucz, jak tę szufladę pełną listów...



Rozdział trzeci

Lord Langley ubrał się pospiesznie i w nastroju radosnego podniecenia zszedł do salonu na dole, gdzie zgromadzili się goście Nicholasa. Przyjaciel zaprosił na ten wieczór okoliczną szlachtę i Stuart miał nadzieję, że być może jego tajemnicza panna Allen pojawi się tym razem w domu Verleigha. Czy ujawni mu swą tożsamość? Albo przynajmniej zdradzi się choć jednym nieopatrznie wypowiedzianym słowem?

Baron zbiegł po schodach i wpadł do przestronnego salonu. Sądząc po niewielkiej liczbie gości, zapewne nie wszyscy jeszcze dotarli. Ale niestety, Nicholas natychmiast rozwiał złudzenia barona.

- Aaa... Stuart, nareszcie! - zawołał. - Teraz jesteśmy już w komplecie.

Lord Langley jednak nie tracił nadziei. Przyjaciel przedstawił go kilku sąsiadom, których baron nie poznał do tej pory, między innymi zaś lady Trumbull, jej córce Elizabeth oraz ich kuzynce Constance Blackwood.

- Czy mieszka pani w pobliżu Guilford, lady Elizabeth? - zapytał z nadzieją w głosie.

- Ależ skąd, lordzie Langley. Pochodzimy z Yorkshire. To nasza pierwsza wizyta w Lake Country.

- Tu jest tak pięknie! Tak malowniczo! - dodała z zapałem lady Trumbull. Potrząsnęła głową tak gwałtownie, że sztuczne śliwki zdobiące jej turban zachwiały się groźnie. - Teraz rozumiem, dlaczego poeci upodobali sobie właśnie ten zakątek kraju. A mówiąc o poetach... chyba nie zamierza nas pan zabawiać wierszami, milordzie?

Tłumiąc dreszcz obrzydzenia, Langley wymruczał tylko coś niezobowiązującego, po czym odwrócił się ku trzeciej damie. Siostrzenica lady Trumbull była piękną, ciemnowłosą dziewczyną najwyraźniej zawstydzoną zachowaniem ciotki.

- A pani, panno Blackwood? Czy pani jest sąsiadką Nicholasa?

W oczach dziewczyny zaświeciły radosne iskierki.

- Niestety. Ja także po raz pierwszy widzę ukochaną przez Wordswortha krainę żonkili i wodospadów. - Uśmiechnęła się do Stuarta. Na policzkach dziewczyny pojawiły się śliczne dołeczki. - Muszę się jednak przyznać, że bardziej przypadła mi do gustu okolica niż sam poeta.

- Dziwi mnie, że przybyła pani do tego zapomnianego przez Boga zakątka akurat teraz, kiedy w Londynie wszyscy świętują zwycięstwo. Czyżby podzielała pani opinię naszego gospodarza, i moją także, iż odrodzenie dynastii Burbonów to wielka pomyłka?

Panna Blackwood z dezaprobatą zmarszczyła śliczny nosek.

- Taak... to doprawdy okropne. Owszem, cieszę się, że pokonaliśmy Napoleona... Ale to przecież nie oznacza, że musimy od razu zaprzepaszczać wszystkie jego reformy. Nie były takie złe...

- Constance, tym razem już przesadziłaś! Niepotrzebnie nasłuchałaś się wywodowi lorda Dudleya. Nie cierpię głupiej paplaniny, która graniczy ze zdradą stanu! Twój drogi papa byłby przerażony...

- Tak, ciociu... - odrzekła potulnie śliczna brunetka, lecz jej spojrzenie wyraźnie powiedziało Langleyowi, że nie zamierza zmieniać poglądów.

Stuart obserwował bacznie gości zgromadzonych w salonie. Jeżeli te trzy damy nie pochodziły z Lake Country, to z całą pewnością żadna z nich nie była jego tajemniczą panną Allen. Wiedział bowiem, że nieśmiała korespondentka pochodzi z tego dziwnego zakątka Anglii, gdyż zarówno jej wiersze, jak i opowiadania przesiąknięte były panującą tu specyficzną atmosferą. Nagle baron dostrzegł piękną, jasnowłosą damę, która rozmawiała właśnie z Johnem McDougalem i Rogerem, hrabią Dudley.

- Panie mi wybaczą, ale zobaczyłem przyjaciół, których od dawna nie widziałem. Chciałbym się przywitać. - Nie zwlekając, opuścił damy i podszedł do znajomych. Na powitanie klepnął Dudleya w ramię, prosząc o przedstawienie pięknej kobiecie.

Roger z wyraźną niechęcią zaprezentował go pulchniutkiej, uroczej lady Alanie Morley.

- Lord Dudley właśnie droczy się ze mną, że zrzeknie się swego tytułu. W dodatku twierdzi, że pan go do tego namawia. Nie mogę w to uwierzyć, sir!

- Wielkie nieba, miła pani! Jak mógłbym go do tego namawiać?! Roger, co ty wygadujesz?

John McDougal zaśmiał się do siebie.

- Wprawdzie starałem się go przekonać, że wcale nie chcesz, aby rezygnował z tytułu, ale on nie chce słuchać... Jest przekonany, że ma rację.

- Ale... ale przecież w Przeglądzie Kwartalnym pisał pan tak przekonująco, że dziedziczenie tytułów i urzędów to zły zwyczaj... Myślałem... - Dudley spojrzał na swego idola z tak ogromnym zdziwieniem, że Stuart poczuł się nieswojo.

Zapominając o obecności jasnowłosej damy, odwrócił się do młodego mężczyzny z płonącymi oczyma.

- Chyba postradałeś zmysły! A co by ci przyszło ze zrzeczenia się tytułu, jeśli ci zadufani torysi nadal zachowają swoje?! Myśl! Myśl, na miłość boską! Byliby jeszcze potężniejsi niż są teraz! Zmiany należy wprowadzać stopniowo. Teraz, kiedy wojna wreszcie się skończyła, potrzebujemy każdego głosu, aby reformy przeszły przez Izbę Lordów! Dopiero kiedy to nastąpi, będzie można pomyśleć o zniesieniu tytułów.

- Ha! Wątpię, czy kiedykolwiek do tego dojdzie! - Lady Morley spojrzała lekceważąco na młodzieńców. - Założę się, że panowie tylko sobie ze mnie żartujecie. W każdym razie, wolałabym, żeby to były żarty.

- Zapewniam panią, że mówimy bardzo poważnie. Ale pamiętaj, Roger, że musisz wejść do Parlamentu i na razie zachować tytuł. Liczę na ciebie.

- Oczywiście, sir. Teraz już wszystko rozumiem. - Zaczerwieniony z zażenowania młodzieniec uścisnął dłoń mentorowi.

- A niby dlaczego chcą panowie obalić system, który od tak dawna świetnie nam służy? - Lady Morley zmarszczyła czoło.

- Nam być może tak, ale co z tymi, którzy nie mają tytułów?

- Przecież ci, którzy zasłużyli się dla kraju i społeczeństwa, mogą liczyć na nadanie tytułu. Czyż to nie jest największą zaletą naszego systemu?

Młody lord Dudley odwrócił się do pięknej damy, próbując zapanować nad dyskusją.

- Nie krytykujemy przecież zasług, lady Morley, ale sprzeciwiamy się przekazywaniu godności i dóbr tym, którzy być może wcale nie zasługują na nie.

- Cóż, jeżeli nie chcę się nabawić migreny, nie powinnam wdawać się w dysputę z dwoma tak błyskotliwymi umysłami. Zmieńmy temat... Polityka tak bardzo mnie nudzi. - Jasnowłosa piękność skrzywiła usteczka ze znudzeniem. Dudley natychmiast poszedł w jej ślady.

Lord Langley przyglądał się flirtującej parze. Lady Alana Morley była nieco starsza niż jej rozmówca, ale z pewnością nie przekroczyła jeszcze czterdziestki. Dość pulchna, ale zadbana i pewna siebie.

Możliwe... całkiem możliwe. Ta dama miała zupełnie odmienne zdanie, jeżeli chodzi o dziedziczenie tytułów, a była to kwestia, co do której baron i panna Allen zgadzali się ze sobą, Ale z drugiej strony, to niewątpliwie wykształcona i inteligentna kobieta. Czy zatem celowo zajęła w rozmowie stanowisko niezgodne z prawdziwymi poglądami, aby zbić Stuarta z tropu?

Niestety, baron musiał zaczekać z bliższym poznaniem lady Morley, gdyż właśnie w tej chwili służący oznajmił, iż podano do stołu. Przy stole młody lord siedział między lady Trumbull a jej córką Elizabeth. Przez większość czasu dziewczyna rozmawiała z Johnem McDougalem, lady Trumbull zaś wyraźnie działała Stuartowi na nerwy swymi radykalnymi opiniami, które wypowiadała podniesionym głosem, aby wszyscy mogli je usłyszeć.

Po obiedzie, kiedy panowie udali się do salonu, aby wypić porto, Stuart przysłuchiwał się rozmowie tylko jednym uchem. Chciał jak najszybciej udać się do pań.

Właśnie miał wyjść, kiedy usłyszał żart, wypowiedziany pod adresem sir Alfreda Morleya. Ktoś zapytał ironicznie, dlaczego bawi u Nicholasa, zamiast świętować zwycięstwo w Londynie.

Ponieważ Stuart nie bardzo zrozumiał, o co chodzi, odwrócił się do lorda Morleya.

.- Czyżby w odróżnieniu ode mnie, Nicholasa, Rogera i Johna żałował pan tej wycieczki na wieś? - zapytał.

- Ano tak. Bardzo chciałbym teraz być w stolicy. A moja żona zagroziła nawet, że zostawi mnie dla kochanka, jeżeli wyjedziemy z Londynu. Ta kobieta uwielbia miasto, ale cóż było poradzić. - Roześmiał się, jakby niewierność żony była wyjątkowo zabawną sprawą.

- Jestem okropnie zadłużony i potrzebuję sporej ilości pieniędzy na spłacenie wierzycieli. A lady Trumbull poprosiła mnie o eskortę na to przyjęcie, rozumiecie? - Uśmiechnął się przebiegle. - Za parę tygodni wyjadę do swej posiadłości w Hertford... i będę udawał prawdziwego dziedzica.

Lorda Langleya niewiele obchodziły finansowe problemy sir Alfreda, natomiast zaciekawiło go coś innego. W świetle słów męża, lady Morley coraz mniej przypominała pannę Allen.

Mała poetka najwyraźniej bardzo kochała wieś i Lake Country, a poza tym wspominała w swych listach, że nigdy nie była w Londynie.

Na podstawie korespondencji baron wywnioskował też, że panna Allen jest bardzo pruderyjną osóbką. Stuart wątpił zatem, że mogłaby mieć kochanka, nie mówiąc już o tym, aby otwarcie przyznała się do tego, dając mężowi powód do żartów.

Stuart dopił porto, po czym udał się wprost do lady

Morley. Wkrótce upewnił się w swych podejrzeniach. Rozbawił go sposób, w jaki lady Alana zareagowała na przejaw zainteresowania z jego strony. Omal nie mruczała z radości jak kotka. Najwyraźniej więc nie tęskniła zbytnio za londyńskim kochankiem, Stuart spojrzał na jej męża, który podszedł do lady Trumbull.

Sir Alfred wspominał, że nie lubi pani przebywać na wsi, lady Morley.

- Proszę mi mówić po imieniu. - Położyła pulchną dłoń na ramieniu barona. - W tak nielicznym towarzystwie z pewnością możemy sobie pozwolić na drobne nieformalności.

Stuart uśmiechnął się ironicznie.

- Jakże mógłbym mieć coś przeciwko ignorowaniu tytułów na małym wiejskim przyjęciu, skoro uważam, że powinno się je w ogóle znieść!

- Cóż, w takim razie, aby odpowiedzieć na twoje pytanie, Stuarcie... nie znoszę przebywać na wsi i nie rozumiem, dlaczego tym razem Alfred tak się przy tym upierał. Całe życie unikałam wyjazdów na wieś, i jak do tej pory z powodzeniem... Nie pojmuję, co tym razem strzeliło mojemu mężowi do głowy...

- A więc to twoja pierwsza wizyta w Lake Country, Alano? Wybierasz się może w odwiedziny do Wordswortha? - Nie musiał nawet czekać na jej odpowiedź. Baron już wiedział, że to nie ona jest panną Allen.

Jasnowłosa dama zmarszczyła nos, wyraźnie zdegustowana.

- Szczerze mówiąc, nie podoba mi się jego poezja, pełna żonkili i obłoków. Wolę bardziej zdecydowane, męskie utwory: Giaura Byrona czy też Grawemonta twojego autorstwa.

Stuart kiwnął głową, dziękując za komplement, który jednak wcale nie sprawił mu przyjemności.

- Domyślam się w takim razie, że w pani poezji nie ma miejsca na żonkile i obłoki? - Obserwował ją uważnie, mając nadzieję, że zdradzi się jakimś drobnym gestem, lecz lady Alana roześmiała się uroczo... i szczerze.

- Ha! Ja miałabym pisać wiersze, szanowny panie? Czy wyglądam na sawantkę?! Sądziłam, że moja rola polega raczej na podziwianiu prawdziwych poetów. - Ujęła Stuarta pod ramię, pochylając się ku niemu prowokacyjnie. - A ja uwielbiam tylko mężczyzn, którzy piszą wiersze!

W dodatku źle akcentujesz słowa, pomyślał ironicznie Stuart. Skrzywił się lekko i zmienił temat. Wszystkie jego nadzieje już dawno uleciały. Ta nachalna dama z pewnością nie była jego subtelną poetką. Langley postanowił więc poprosić Alanę, aby coś zaśpiewała. Pozwoliła mu zaprowadzić się do fortepianu, po czym usiadła wdzięcznie i wykonała jedną z sonat Clementiego. Miała zupełnie niezły głos.

Langley wycofał się na balkon, aby zaczerpnąć świeżego powietrza i zastanowić się, co robić dalej? Żadna z pań, które poznał dzisiejszego wieczoru, nie była panną Allen. Pogrążył się w rozmyślaniach, kiedy nagle usłyszał czyjś głos o mocnym szkockim akcencie.

- Czy nie wydaje ci się, mój drogi, że zebrało się tu dziś wyjątkowo dziwaczne towarzystwo? - John McDougal nie krył rozdrażnienia przed starym przyjacielem.

- Ano tak mi się wydaje, mój drogi - odparł Langley, bez trudu naśladując Johna. Wyszczerzył zęby w uśmiechu, po czym dodał normalnym tonem: - Co też Nicholasowi strzeliło do głowy, żeby zapraszać Trumbullów i Morleyów? Sądziłem, że zjawią się tutaj ci, którzy pragną uciec od zgiełku Londynu...

- Odpowiedź jest prostsza, niż się wydaje, choć obawiam się, że nie przypadnie ci do gustu. Nicholas uczynił to tylko po to, aby mieć pretekst do zaproszenia panny Blackwood.

- Phi! Też mi wielka sprawa! Zalecanie się do niezamężnej kobiety!

- Nicholas podchodzi do tego bardzo poważnie, możesz mi wierzyć.

Zapadło milczenie. Przez dłuższą chwilę Stuart rozważał słowa przyjaciela.

- To mogło tłumaczyć obecność Trumbullów, ale... - zamruczał do siebie.

- A sir Alfred Morley jest zaufanym przyjacielem lady Trumbull, i właśnie teraz postanowił uciec od londyńskich wierzycieli. Zdaje się, że przyjęcie u Nicholasa było dlań szczęśliwym zbiegiem okoliczności. Założę się natomiast, że stara ciotka wolałaby, aby siostrzenica oczarowała raczej Rogera niż gospodarza tego domu.

- Czyżby wyżej ceniła sobie tytuł aniżeli majątek?

- Coś w tym rodzaju. Z tego, co wiem, panna Constance jest zupełnie nieźle sytuowana.

- W takim razie lepiej dla niej, żeby nigdy nie wychodziła za mąż.

- Zapamiętam to sobie, wątpię jednak, czy ona sama lub Nicholas zgodziliby się z tobą. - John uśmiechnął się lekko, po czym popatrzył w głąb salonu. Prawie wszyscy goście zgromadzili się dokoła fortepianu i śpiewali teraz z lady Morley. Nicholas i Constance, korzystając z okazji, stali tuż obok siebie, dotykając się ramionami.

- Muszę jednak przyznać, że cieszę się z obecności pań Trumbull... Mam okazję spędzić trochę czasu z lady Elizabeth. To naprawdę piękna dziewczyna.

- Och, nie... I ty także, John...?

- O mnie nie musisz się martwić. Elizabeth jest posłuszną córką, a lady Trumbull nie pozwoliłaby jej na bliższą znajomość z takim radykałem jak ja.

Słysząc nieco fałszujący tenor młodego lorda Dudleya, John McDougal zmarszczył czoło.

- Hej, Stu, chyba zbyt ostro potraktowałeś dzisiaj Rogera. Co cię napadło?

- Sam nie wiem. - Langley potrząsnął głową. - Ale obiecuję, że go przeproszę. Wiesz, że mam diabelski charakter. - Roześmiał się ponuro, po czym dodał cicho: - Zupełnie jak mój ojciec.

- Taak, ale ty przynajmniej później żałujesz, kiedy zanadto cię poniesie. No, czasami. - John McDougal poklepał przyjaciela po ramieniu. Dziwne, ale ten spontaniczny gest pocieszył strapionego Langleya.

W tej samej chwili usłyszeli, że coś zakłóciło radosne śpiewy osób zebranych wokół fortepianu. Zobaczyli, że Nicholas podchodzi do drzwi salonu, aby powitać nowego gościa, dumnie prężącego się młodzieńca.

- A niech mnie wszyscy diabli! Toż to Barlow! - Lord Langley postąpił krok do przodu, by lepiej przyjrzeć się nowo przybyłemu. -- We własnej osobie. Sir Miles Barlow! Co on tu robi, na miłość boską?!

Dwaj przyjaciele nie weszli do salonu. Z balkonu obserwowali, jak ich odwieczny wróg przedstawia się pozostałym gościom. Sir Miles miał długie rude włosy i takież wąsy, które miały podkreślać jego podobieństwo do Byrona. Właściwie był przystojny, jak na dandysa, i uchodził nawet za lwa salonowego. Przyjaciele jednak przyglądali mu się teraz z obrzydzeniem. Znali bowiem Barlowa od dawna i doskonale wiedzieli, iż pod jego układnymi manierami skrywa się iście wredny charakter.

- Lepiej wejdźmy do środka i wesprzyjmy Nicholasa. - John McDougal ruszył do drzwi.

- Prędzej wygarbuję mu skórę na grzbiecie za to, że zaprosił tu tę kanalię.

- Założę się, że wcale go nie zapraszał.

- Hmm... Może i masz rację. Nasz Nicholas nie przepada chyba za Barlowem i niechętnie widzi go w swoim domu...

Wkrótce okazało się, że sir Miles po prostu „był w pobliżu", wstąpił więc, aby złożyć uszanowanie. Zatrzymał się w „Białym Sercu", najlepszej gospodzie w Guilford.

- Cóż cię sprowadza do tego malowniczego zakątka Anglii, Miles? Przecież zawsze wolałeś uroki miasta.

Odwieczna ciekawość Nicholasa po raz pierwszy uradowała Langleya.

- Och, załatwiam pewną sprawę wagi państwowej. Jak wszyscy zapewne wiecie, od jakiegoś czasu pracuję dla rządu. Choć pokonaliśmy Francuzów, to jednak nie rozliczyliśmy się jeszcze z wrogami jej królewskiej mości tu, w kraju. - Sir Miles spojrzał znacząco na Langleya, który zupełnie się tym nie przejął. - Zastanawiam się tylko, dlaczego niektórzy znamienici szlachcice siedzą cicho na wsi, zamiast świętować w Londynie zawarcie pokoju?

- Mamy świętować wstąpienie na tron tego tłustego wieprza Ludwika Burbona? Nigdy! - Lord Dudley był tak zirytowany, że niewiele brakowało, aby lada moment rzucił się na Barlowa.

- A dlaczego ty nie jesteś w Londynie, Miles? Czy wiesz, jaka uczta cię teraz omija? - Langley przyjrzał się ironicznie dandysowatemu młodzieńcowi.

- Doniesiono mi, że w Guilford ukazuje się wywrotowa gazeta, a nasze prawo tego zabrania. Mam się tym zająć. Sprawa jest prosta, więc nie sądzę, aby zajęło mi to więcej niż tydzień. Choć z drugiej strony, jeżeli ty tu jesteś, nie wszystko może pójść tak łatwo, jak przypuszczałem. W każdym razie, niedługo wrócę do Londynu i złożę wyrazy uszanowania księciu regentowi. Lady Trumbull, a co pani robi w tym gnieździe radykalistów?

- Ależ młody człowieku, moja obecność tutaj nie ma nic wspólnego z polityką! Wszyscy wiedzą, że jestem zdeklarowaną zwolenniczką torysów. Niestety, moja siostrzenica, panna Blackwood, źle znosi upały w mieście. Dlatego z radością przyjęłyśmy zaproszenie pana Verleigha i...

- Doprawdy, proszę pani? - Barlow powstrzymał potok słów starszej damy. - Może więc przedstawi mnie pani tej uroczej panience?

Kiedy Miles ruszył ochoczo, aby poznać pannę Blackwood, przyjaciele obserwowali go z niechęcią.

- Czy w Guilford naprawdę wychodzi jakaś liberalna gazeta, Nick? - zapytał Langley.

- Już nie. Martin Dunlevvy wydawał kiedyś bardzo poczytne pismo.

- Ojciec panny Dunlevvy, tej dziewczyny z księgarni?

- Tej samej. Miał też małą drukarnię. W gazecie zamieszczał nie tylko własne opinie, ale także wypowiedzi innych, szanowanych obywateli. Zazwyczaj były one sprzeczne z punktem widzenia rządu, lecz Martin zawsze bardzo się pilnował, aby nie przekroczyć granicy. Może i miał nieco radykalne poglądy, ale z całą pewnością nie wywrotowe. To oskarżenie jest śmieszne.

- O tym nikogo nie trzeba przekonywać. Nasi przyjaciele torysi są stanowczo zbyt pewni siebie. Władza uderzyła im do głowy. Zupełnie nie rozumiem, jak mogą rzucać tak idiotyczne oskarżenia pod adresem prawowitych obywateli Anglii! Pamiętacie Huntów? - Zamyślili się na chwilę nad ponurym losem braci Hunt, którzy oczekiwali na rozprawę w sądzie, albowiem władzom nie podobały się eseje drukowane w ich gazecie.

Tymczasem Barlow już wrócił i teraz przysłuchiwał się rozmowie.

- A więc słyszałeś o tym szmatławcu Dunlevvy'ego, co, Nick? Założę się nawet, że sam go kupowałeś. Zawsze wiedziałem, że radykalne poglądy prędzej czy później wpędzą was w kłopoty. - Barlow przyglądał się im z uwagą, uśmiechając się złośliwie pod wąsem. W końcu zatrzymał wzrok na Stuarcie.

- Nikt nigdy nie doszukał się najmniejszych przejawów nielojalności w tym, co piszę. A poza tym najwięcej dobrego dla naszego kraju może uczynić konstruktywna krytyka. - W ciemnych oczach lorda Langleya paliła się wściekłość.

- Cóż, nie wątpię, że masz rację, Stu. Niestety, w przypadku pana Dunlevvy'ego ta teoria się nie sprawdza. W jego szmatławcu drukowane są opinie wysoce Wywrotowe, obelżywe, a ponadto sam język jest nad wyraz wulgarny. Zamierzam aresztować go jutro rano.

W tym momencie Langley i Verleigh zgodnie wybuchnęli śmiechem, co wyprowadziło Barlowa z równowagi.

- Uważacie, że to zabawne? Już wkrótce zrzedną wam miny. Zamierzam dobrać się do wszystkich, którzy maczali w tym palce. - Jego wściekłe spojrzenie nie wywarło większego wrażenia na czwórce przyjaciół.

- Zapewne stać cię nawet na to, żeby wykopać z grobu zmarłego, postawić przed sądem, a potem go powiesić, Miles. - W głosie Nicholasa nie było cienia humoru. - A jeśli chodzi o pana Dunlevvy'ego, no cóż... Bo widzisz, jakieś pół roku temu został skremowany.

- Skremowany? Toż to barbarzyństwo! Zwyczajne barbarzyństwo. - Lady Trumbull tak gwałtownie potrząsnęła głową, że omal nie zgubiła turbanu. - I pomyśleć, że należał do kościoła anglikańskiego! Cóż za skandal!

- A więc zmarło mu się pół roku temu... - zamruczał do siebie sir Miles, przeciągając leniwie wyrazy. - To bardzo ciekawe. - Przyjął tę wiadomość zaskakująco spokojnie, zdawać by się mogło, że nawet go ucieszyła. Lord Langley uniósł brwi, widząc, jak Barlow odwrócił się bez słowa i podążył ku paniom.

- Aaa... lady Morley. Pamiętam, jak uroczo śpiewała pani w zeszłym roku na przyjęciu u lady Sefton. Czy będzie pani tak dobra i zaśpiewa specjalnie dla mnie?

Ujął lady Alanę pod ramię i poprowadził do fortepianu. Pulchna dama dała się uprosić i wykonała jeszcze kilka pieśni.

Było już bardzo późno, kiedy sir Miles wreszcie raczył sobie pójść, a goście z ulgą udali się na spoczynek. Langley nie miał czasu porozmawiać z Nicholasem o wydarzeniach wieczoru, obawiał się jednak, że sir Miles Barlow nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.



Rozdział czwarty

Lord Langley wiedział, że powinien przeprosić dziewczynę z księgarni. Wprawdzie panna Dunlevvy tłumaczyła się, że jest tylko pośredniczką w przesyłaniu korespondencji, ale fakt, że nie chciała podać adresu, świadczył, iż zna pannę Allen osobiście, choć z jakichś powodów nie chce się do tego przyznać.

Baronowi było naprawdę przykro, że tak szorstko potraktował Bogu ducha winną dziewczynę. A jednak pewne siebie zachowanie panny Dunlevvy dziwnie przypominało mu ironiczne wykręty panny Allen, która z humorem, ale bardzo stanowczo odmawiała wyjawienia swego nazwiska. Langley zrozumiał wreszcie, że cały swój gniew i frustrację wyładował na niewinnej dziewczynie tylko dlatego, że akurat znalazła się pod ręką.

Będzie więc musiał ukorzyć się przed nią, przeprosić grzecznie i przekonać, że wcale nie jest tak podłym gburem, na jakiego wyszedł przy pierwszym spotkaniu. Znając jednak siebie, baron wiedział, iż może się to okazać nie tak znowu łatwe. Stuart Langley miał bowiem trudny charakter, który przysparzał mu wielu kłopotów. W wyższych sferach Londynu uchodził więc za łajdaka, radykała i rozpustnika, choć nie było to zgodne z prawdą.

Obawiał się zatem, że śliczna panna Dunlevvy już nigdy nie zechce się do niego odezwać, święcie przekonana, iż w pełni sobie zasłużył na tak złą opinię.

Następnego dnia po przyjęciu baron poprosił znajomych, aby mu towarzyszyli w wyprawie do miasteczka. Nicholas, Roger, John, panna Constance Blackwood, lady Alana Morley i lady Elizabeth Trumbull z radością przyjęli propozycję.

Tylko matka Elizabeth nie od razu zgodziła się na wyprawę, utyskując, że sklepy w Guilford są marnie zaopatrzone. Ostatecznie jednak o jej decyzji zdecydowała chęć skojarzenia siostrzenicy z lordem Dudleyem. Ponieważ zaś Constance nie miała odwagi rzucić się w ramiona młodzieńca, starsza dama postanowiła przejąć sprawy w swoje ręce.

Lady Trumbull była bardzo niezadowolona, dowiedziawszy się, że Langley chce zajrzeć do księgarni M. Dunlevvy'ego.

- Sympatyk jakobinów! Toż to radykał i zdrajca! A niech mnie... Zupełnie nie rozumiem, dlaczego do tej pory nie został publicznie wychłostany i wygnany z kraju! - Rozejrzała się dokoła, szukając u innych poparcia.

- Ależ staruszek już dawno nie żyje - zawołał Nicholas. - A jeżeli chodzi o jego córkę, to podejrzewam, że poglądy tej dziewczyny są równie nieciekawe, jak ona sama.

Lord Langley uniósł brwi, słysząc ten dziwny komentarz. Z pierwszego spotkania z Gwynneth wyniósł odmienne zdanie. Odniósł bowiem wrażenie, iż panna Dunlevvy to dziewczyna z wielkim temperamentem. Nie skomentował jednak ani słów przyjaciela, ani uwag starszej damy. Powiedział jedynie, że lubi buszować po prowincjonalnych księgarniach - w takich sklepikach położonych na uboczu często można znaleźć pierwsze edycje rzadkich i bezcennych wręcz dzieł.

- Założę się, że podobnie jak ojciec sympatyzuje z jakobinami - burknęła lady Trumbull. - Niedaleko pada jabłko od jabłoni. To, że przejęła po nim księgarnię, jest najlepszym dowodem.

Młody baron skrzywił się ironicznie.

- Taak. Już gdzieś słyszałem, że wystarczy tylko pracować w księgarni, aby zostać jakobinem - powiedział, uśmiechając się do Nicholasa. - Założę się, że już wkrótce poznamy prawdziwe oblicze Johna Murraya.

-Langley zaśmiał się pod nosem na myśl o tym, że znany ze swych konserwatywnych poglądów księgarz mógłby kiedykolwiek zostać posądzony o rewolucyjne ciągoty.

- Pan też nie jest lepszy - zaperzyła się lady Trumbull. - Wystarczy popatrzeć na towarzystwo, w jakim się pan obraca!

- No i doigrałeś się, Langley! Aż dziw bierze, że jeszcze cię nie oskarżono o zdradę stanu. - Roger świetnie się bawił kosztem lady Trumbull, choć w rzeczywistości poglądy tej damy działały mu na nerwy.

Stuart wybuchnął śmiechem, zwracając się do lady Morley.

- Alano, czy odwiedzisz mnie zatem w więzieniu? I rozjaśnisz celę blaskiem swojej urody?

Lady Morley przechyliła śliczną główkę i spojrzała na niego spod szerokiego ronda słomkowego kapelusza. W jej błękitnych oczach igrały wesołe błyski.

- Możesz na mnie liczyć, milordzie. Zwłaszcza jeśli twoja cela będzie pięknie umeblowana.

- Postaram się nawet o fortepian, abyś mogła dla mnie śpiewać. - Stuart uśmiechnął się do lady Morley z sympatią.

Alana dała baronowi jasno do zrozumienia, że zawsze może na nią liczyć. Piękna dama była wyjątkowo pociągająca, a jej mąż, zbyt zajęty kochanką, nie przejmowałby się niewiernością małżonki. A jednak nikt nie potrafił zrozumieć, dlaczego sir Alfred przedkładał romans z lady Trumbull nad wdzięki uroczej Alany. Teraz wszystko wskazywało na to, że lady Morley potrzebuje nowego kochanka.

Ku własnemu zaskoczeniu jednak Stuart stwierdził, że ten pomysł niezbyt mu się podoba. Zwłaszcza że związek z lady Morley mógłby zaprzepaścić jego szansę na bliższy kontakt z panną Allen. Powinien mieć się na baczności i nie zachęcać ponętnej damy do zbytniej poufałości.

Księgarnia mieściła się w dużym, dwupiętrowym budynku stojącym nieopodal rynku Guilford. Oprócz sklepu panny Dunlevvy znajdowały się tutaj jeszcze inne, najwyraźniej nieźle prosperujące - między innymi sklepik ze słodyczami, zakład fryzjerski i pracownia modystki.

Kiedy powóz zatrzymał się przed budynkiem, panie w towarzystwie Rogera udały się do modystki, zapowiadając, że nie będzie ich przez dłuższy czas. John i Nicholas poszli z Langleyem do księgarni.

Stuart był bardzo zadowolony, że wojowniczo usposobione damy nie będą mu przeszkadzać w rozmowie z panną Dunlevvy. Zatrzymał się na progu sklepu i poczekał chwilę, przyzwyczajając oczy do panującego tu mroku. W środku znajdowało się dwóch klientów - jeden siedział przy stoliku i coś czytał, drugi zaś stał przy ladzie, gdzie sprzedawca pakował książkę. Baron nie dostrzegł panny Dunlevvy.

- Mówiłem ci, że ona nie zajmuje się interesami. Tamtego dnia pewno coś się stało staremu Highleyowi i tylko dlatego zastałeś ją w sklepie - powiedział Nicholas przemądrzałym tonem.

Lord Langley podszedł do lady, obrzucając aroganckim spojrzeniem wysokiego, chudego sprzedawcę.

- Chciałbym się widzieć z panną Dunlevvy - oznajmił chłodno.

- Panny Dunlevvy chwilowo nie ma. Czym mogę panu Służyć?

- Muszę się z nią widzieć osobiście. Kiedy wróci?

Pan Highley miał bardzo nieszczęśliwą minę. Przygryzając długie siwe wąsy, zastanawiał się, co robić. Dżentelmen, który domagał się widzenia z panną Dunlevvy, wyglądał na bardzo upartego i władczego - Highley wolałby z nim nie zadzierać. Jeszcze napytałby sobie biedy? Ale panna Dunlevvy od rana siedziała nad księgami rachunkowymi i prosiła, aby jej nie przeszkadzać. A rachunki zawsze wpędzały ją w wyjątkowo zły humor.

W tej samej chwili drzwi księgarni otworzyły się i do środka weszły wystrojone damy, żywo rozprawiając na temat sklepu ze słodyczami.

- Stuarcie! Chodź i zobacz, jakie śmieszne ciasteczka znalazłyśmy w tym małym sklepiku obok. Mają kształt żołnierzyków i ozdobione są lukrem w kolorze żołnierskich mundurów.

Langley podszedł do lady Morley, aby przyjrzeć się ciasteczkom, gdy tymczasem pan Highley, korzystając z okazji, wyszedł na zaplecze.

- Panno Dunlevvy, w sklepie jest pełno ludzi, jacyś bogaci państwo. A jeden z dżentelmenów koniecznie chce z panią rozmawiać.

Gwynneth uniosła wzrok, po czym wstała, prostując zmęczone plecy. Puls jej przyspieszył. Czyżby lord Langley?

Wyjrzała ostrożnie zza drzwi. Baron stał na środku księgarni, pochylając się nad czymś, a jego ciemne włosy nieomal ocierały się o kwiaty na kapeluszu pięknej złotowłosej damy. Śmiał się.

Na widok Stuarta serce w dziewczynie podskoczyło. Na miłość boską! Czym tu się tak podniecać? Przyszedł ponownie do jej sklepu, no i co? Po co to zamieszanie? Miał do tego prawo. To wolny kraj. Tylko dlaczego tak bardzo denerwował ją szeroki uśmiech, jakim obdarzał tę korpulentną, jasnowłosą kobietę?

Gwynneth rozejrzała się po sklepie. Rzadko widywała aż tylu klientów. Zobaczyła Nicholasa Verleigha. Za życia ojca często bywał w księgarni, dawał też datki na gazetę. Poznała też lady Trumbull, choć nigdy wcześniej nie widywała jej w Guilford. Kiedy Gwynneth mieszkała jeszcze u dziadka, hrabiego Fenswicka, lady Trumbull była częstym gościem w ich domu.

Gwynneth zdawała sobie teraz sprawę, że będzie musiała z szacunkiem powitać lorda Langleya. Ojciec radykalnymi poglądami odstraszył wielu dawnych klientów, a po jego śmierci dziewczyna starała się ratować sytuację. Potrzebowała przecież pieniędzy. Musiała więc uprzejmie traktować wszystkich swoich klientów.

Wróciła pospiesznie na zaplecze i przejrzała się w lusterku. Włosy miała porządnie uczesane, a na twarzy nie było widać smug atramentu. Gwynneth weszła do sklepu i stanęła za kontuarem. Spojrzała na lorda Langleya opanowana, mając nadzieję, że baron nie domyśli się, jak wiele ją ten spokój kosztuje.

- Chciał pan ze mną rozmawiać, milordzie?

Stuart odwrócił się od roześmianej lady Morley i spojrzał na swą niedawną przeciwniczkę. Znowu miała na sobie tę okropną czarną suknię, a włosy związała w ciasne warkocze. Spoglądała na niego tak spokojnie, jakby nigdy przedtem nie doszło między nimi do kłótni.

Baron miał ochotę potrząsnąć mocno dziewczyną i pozbawić ją raz na zawsze tej denerwującej pewności siebie, lecz opanował się. Uśmiechnął się do niej najpiękniej, jak potrafił.

- Czy mógłbym zamienić z panią słówko na osobności?

Gwynneth kiwnęła głową bez słowa, po czym zaprowadziła Stuarta do biura na tyłach sklepu. Stanąwszy na środku pokoiku, odwróciła się, spoglądając na niego zasmuconymi oczyma.

- Mam wrażenie, że powinnam...

- Honor nakazuje mi...

Zaczęli mówić jednocześnie, po czym zamilkli zaskoczeni.

- Tamtego dnia, kiedy...

- Naprawdę nie chciałem...

Gwynneth roześmiała się cicho, a Stuart potrząsnął głową z uśmiechem.

- Bardzo proszę, panno Dunlevvy. Pani pierwsza.

- Dziękuję, milordzie. Dużo myślałam nad tym, co się wczoraj rano wydarzyło i doszłam do wniosku, że to ja zachowałam się dość impertynencko. Choć nie podobało mi się pańskie zachowanie, zdaję sobie sprawę, że i ja nie jestem bez winy. Mam nadzieję, że mi pan wybaczy.

Langley spojrzał na nią ze zdumieniem.

- Ja mam pani wybaczyć?! Ależ moje zachowanie było nie do przyjęcia! Naprawdę nie wiem, co mnie opętało... Chyba że... - Spojrzał na nią z ukosa. - Chyba że to sposób, w jaki pani unosi brwi, kiedy się pani gniewa... albo ta urocza garstka piegów na pani nosku...

Gwynneth nie wierzyła własnym uszom. Zacisnęła usta i wsparła dłonie na biodrach.

- Co też pan wygaduje!? Był pan po prostu wściekły, więc proszę teraz...

- No, dobrze, już dobrze... - Stuart westchnął rozbrajająco. - Ma pani rację. Nie potrafię pogodzić się z porażką. I to z powodu kobiety, która mi się podoba.

Dziewczyna roześmiała się głośno.

- Jest pan niemożliwy! Proszę sobie nie wyobrażać, że od razu we wszystko uwierzę. Nie dam się nabrać na te śliczne słówka.

W ciemnych oczach barona pojawiło się rozbawienie. Podszedł do Gwynneth i wziął ją za rękę.

- Nie... Nie wydaje mi się. Ale przynajmniej udało mi się panią rozweselić. Bardzo przepraszam za moje zachowanie. Czy możemy już zawrzeć rozejm?

Podobnie jak poprzedniego dnia, dziewczyna miała wrażenie, że patrząc w ciemne oczy Stuarta, zapada się w próżnię bez dna. Wyrwała rękę i cofnęła się o krok.

- Dobrze. Rozejm. - Potem, aby zmienić temat, dodała: - Panna Allen nie odpowiedziała jeszcze na pana list.

Udało się.

- Więc przesłała pani moją wiadomość! Doskonale. - Langley zastanowił się chwilę, po czym dodał. - Coś mi się zdaje, że panna Allen mieszka niedaleko stąd.

Gwynneth przełknęła ślinę. Nigdy nie potrafiła kłamać!

- Załatwiłam to tak jak zawsze - odrzekła wykrętnie i spojrzała na barona. Stał na środku pokoiku ze spuszczoną głową, jakby go coś bardzo martwiło. Zrobiło się jej go żal, dlatego dodała pospiesznie: - Zawiadomię pana, gdy tylko dostanę list.

Ale w chwilę później zagryzła wargi ze złością. Przecież postanowiła, że nie odpowie na jego wiadomość! Nie chciała nawet jej czytać, bo zamierzała zerwać tę korespondencję raz na zawsze. Dlaczego więc teraz znowu dawała baronowi nadzieję?

Lord Langley uniósł wreszcie głowę i uśmiechnął się do niej ujmująco.

- Dziękuję. I obiecuję, że tym razem nie będę próbował wciskać pani pieniędzy za usługę. - Skierował się ku drzwiom. - Może raczej przejrzę półki. Założę się, że taki mól książkowy jak ja, znajdzie tu coś, co warto kupić.

Dziewczyna skinęła głową.

- Być może nie jesteśmy tak dobrze zaopatrzeni, jak księgarnie w Londynie, ale ojciec zawsze pilnował, abyśmy mieli wszystkie nowości.

Stuart ukłonił się, po czym wrócił do swych towarzyszy. Gwynneth opadła bezwładnie na krzesło, drżąc na całym ciele. Och, jaki on jest niebezpieczny. Bardzo niebezpieczny. Choć zaledwie wczoraj zachował się skandalicznie, dzisiaj już jadła mu z ręki. Ale jak to możliwe, żeby taki silny mężczyzna wzbudzał w niej tyle czułości, jak mały, zagubiony chłopiec? Jakim cudem uległa jego czarowi?

Cóż miała napisać w odpowiedzi na jego list? I jak zniechęcić barona do dalszych poszukiwań?

Lord Langley obserwował z uśmiechem, jak panie przeglądają książki i czasopisma. W końcu, ku wielkiemu niezadowoleniu lady Trumbull, kupiły parę nowel i magazynów. Przechadzając się wzdłuż regałów z książkami, Stuart znalazł coś niezwykłego - pierwsze i jedyne wydanie młodzieńczych satyr lorda Byrona. Pokazał je natychmiast Nicholasowi, który postanowił kupić drugi egzemplarz dla siebie. Zwrócił się więc do sprzedawcy.

Pan Highley podniósł wzrok znad rachunku.

- Powinien gdzieś być. Pan Dunlevvy nie trzymał tej książki na półce, gdyż bardzo jej nie lubił.

- A to dlaczego? - zainteresował się Langley.

- Pan Dunlevvy nie mógł wybaczyć Byronowi bezlitosnej krytyki lorda Hollanda...

Nicholas roześmiał się radośnie.

- Cały on. Miał to za złe Byronowi, mimo że sam Holland nie chował długo urazy do Byrona. Słyszałem, że niedawno gościł go nawet w Hollands Hall.

- No tak, ale Byron wspominał mi, że ze względu na uczucia lorda Hollanda nie pozwolił na drugie wydanie książki.

- A ja słyszałam, że to z powodu lady Melbourne - wtrąciła panna Blackwood, lecz natychmiast zamilkła, widząc gniewne spojrzenie ciotki.

- Proszę nie wspominać przy mnie o tym okropnym człowieku - zawołała lady Trumbull donośnym głosem. - Jego zachowanie jest doprawdy skandaliczne. I pomyśleć, że lady Millebank, jego teściowa, jest moją dobrą przyjaciółką!

Panna Blackwood skrzywiła się nieco, a kiedy lady Trumbull odeszła na bok, uśmiechnęła się do Nicholasa. Ten zaś mrugnął do niej porozumiewawczo, aż dziewczyna spłonęła rumieńcem.

Tymczasem pan Highley znalazł drugi egzemplarz satyr. Po chwili wszyscy opuścili księgarnię, najwyraźniej zadowoleni.

Gwynneth słyszała ich podniecone głosy przez otwarte drzwi biura. Wkrótce zapanowała tak przeraźliwa cisza, że dziewczyna poczuła się nieswojo. Podeszła do drzwi, rozcierając kark. Westchnęła cicho.

- Hej, a cóż to za mina? - Pan Highley machnął kwitem i wskazał na garść złotych monet leżących na ladzie. - Przecież kupili dzisiaj więcej, niż zazwyczaj udaje się nam sprzedać w ciągu całego tygodnia. Gwynneth uśmiechnęła się szeroko.

- Cóż, jeśli będą tu częściej przychodzić, może już wkrótce wyjdziemy na swoje.

- W rzeczy samej, panno Gwynneth.

- Ale teraz trzeba zrobić listę książek, jakie musimy sprowadzić z Londynu. Chciałabym mieć je pod ręką jeżeli... nie... kiedy wrócą. - Pobiegła żwawo na zaplecze. Od tamtej pory, kiedy Charles oświadczył się jej, nigdy nie była tak podniecona jak teraz. Odsunęła od siebie to słodko-gorzkie wspomnienie i zajęła się interesami.

Zanim jednak zdążyła skończyć pracę, pan Highley znowu pojawił się w drzwiach biura.

- Bardzo panią przepraszam, ale jest tu pewien dżentelmen, który chce natychmiast z panią rozmawiać.

Podejrzewając, że to Langley wrócił, Gwynneth poprosiła Highleya, aby wprowadził gościa do biura. Jednak ku swemu zaskoczeniu w drzwiach ujrzała człowieka w niczym nie przypominającego młodego lorda. Elegancko ubrany, rudowłosy mężczyzna, który się przed nią skłonił, miał bardzo butną minę.

- Panna Dunlevvy? Jestem sir Miles Barlow, do usług.



Rozdział piąty

Sir Miles Bario w przyglądał się dziewczynie bezczelnie.

- Miałem nadzieję spotkać się z pani ojcem, lecz muszę przyznać, że jestem bardzo zadowolony, iż stało się inaczej.

Ponieważ gość sugerował, że jest wielce rad ze śmierci ojca, Gwynneth spojrzała na niego niechętnie. Był bezczelny i niemiły.

- Czym mogę panu służyć? - zapytała oschłym tonem.

- Ważniejsze jest raczej, co ja mogę zrobić dla ciebie, moja droga. - Sir Miles spojrzał na nią przeciągle, po czym usiadł na krześle, mimo iż dziewczyna nadal stała. - Przyszedłem, aby porozmawiać o publikacji Przeglądu Guilfordzkiego.

- Przepraszam, czy mogę przyłączyć się do rozmowy? - Zaskoczeni, Gwynneth i sir Miles odwrócili się w kierunku, z którego dobiegł głos, i zobaczyli lorda Langleya opartego niedbale o framugę drzwi. Za baronem stał nie mniej zdziwiony pan Highley.

- No i czemuż to nie jestem zaskoczony, że i ciebie tu widzę? - zapytał Barlow, przyglądając się Stuartowi przez monokl.

- Cóż, mnie natomiast dziwi obecność obu panów. Sir Milesie, najwyraźniej nie wie pan, że Przegląd przestał się ukazywać z chwilą śmierci mojego ojca, przeszło pół roku temu.

- Doprawdy? - Barlow był najwyraźniej bardziej rozbawiony aniżeli zaskoczony.

- Oczywiście. Ojciec był właścicielem gazety i autorem większości artykułów. Przegląd nigdy nie przynosił zysków, raczej same straty, musieliśmy więc nawet obniżyć pensje drukarzom, aby nadal go wydawać.

- „My"? A zatem i pani jest w to zamieszana. - Sir Miles uśmiechnął się nieprzyjemnie. Nie dostrzegł ponurej miny stojącego przy drzwiach Langleya.

- Tylko częściowo. To znaczy, prowadziłam księgi rachunkowe ojca i...

- I pomagała mu pani pisać wywrotowe, obrazoburcze artykuły?

- Wywrotowe!? Obrazoburcze!? Ależ skąd?! A może jest pan jednym z tych, którzy każdą krytykę uważają za zdradę stanu.

- Panno Dunlevvy, chyba powinienem panią uprzedzić, że sir Miles nie jest prywatnie zainteresowany gazetą pani ojca, bo pracuje dla rządu. Przyznam się jednak, że nie rozumiem, jak można oskarżać zmarłego, choćby nawet ciążyły na nim jakieś winy.

- Oskarżać?! Winy?! Mój ojciec nie popełnił nigdy żadnego przestępstwa!

- Chciał zwycięstwa Francji...

- Ależ skąd! Był tylko zwolennikiem monarchii konstytucyjnej we Francji, a nie despotyzmu Burbonów!

- Chciał też obalić nasz rząd tu, w kraju...

- Nigdy! Ojciec uważał, że nasz system sprawowania władzy jest najlepszy na świecie, mimo że widział w nim również i wady.

- Doprawdy? Jakie to chwalebne. Szkoda, że pani nie kontynuowała jego tradycji, kiedy przejęła pani wydawanie gazety. - Barlow wstał nagle i pochylił się nad biurkiem, za którym siedziała dziewczyna.

- Już panu mówiłam. Gazeta przestała się ukazywać wraz ze śmiercią mojego ojca. - Gwynneth także się podniosła. Z dumnie uniesioną głową i zaciśniętymi pięściami patrzyła urzędnikowi prosto w oczy.

- To już słyszałem. Ale to oznacza, że jest pani tylko kłamliwą zdrajczynią.

Zanim dziewczyna zdążyła zareagować na tak obraźliwe słowa, lord Langley podszedł do Barlowa.

- Uspokój się, Miles - powiedział łagodnie. - Spodziewam się, że masz jakieś dowody, aby rzucać podobne oskarżenia. Przestań bawić się z panną Dunlevvy w kotka i myszkę. Wyłóż karty na stół.

- A ja domyślam się, że wiesz o całej sprawie znacznie więcej, niż się przyznajesz.

- Nic nie wiem.

- Więc co cię tu sprowadza?

- Przyjaźń z panną Dunlevvy i zainteresowanie wolnością prasy.

- Do drukowania wywrotowych szmatławców! Taak, byłbyś do tego zdolny, mój drogi libertynie? Ale skoro dopiero wczoraj przyjechałeś do Guilford, jak to możliwe, że tak szybko zostałeś wielkim przyjacielem panny Dunlevvy?

- Jestem przyjacielem tych, którzy mają kłopoty. Kiedy wyjeżdżałem z miasta, zobaczyłem, że podążasz w przeciwnym kierunku. Ponieważ domyśliłem się, że chcesz tu przeprowadzić coś w rodzaju polowania na czarownice, postanowiłem zobaczyć, co knujesz. Poza tym panna Dunlevvy jest młodą kobietą, która niedawno została sama na świecie i nie ma nikogo, kto by stanął w jej obronie.

- Czyżbyś zamierzał zostać jej opiekunem? - W ustach Barlowa zabrzmiało to dwuznacznie.

- Oczywiście, że nie - wtrąciła dziewczyna z wściekłością. - Nikt nie będzie się mną zajmować. W żadnym sensie tego słowa. Jestem szanowaną obywatelką Guilford i dobrą Angielką. Nie potrzebuję ani opieki, ani ochrony, gdyż nie zrobiłam nic złego.

- Więc zaprzecza pani, że wydaje wywrotową gazetę?

- Już mówiłam. Przegląd nie był szkodliwym pismem i przestał wychodzić pół roku temu.

- Więc jak pani to wytłumaczy? - Sir Miles sięgnął do wewnętrznej kieszeni płaszcza i wyciągnął zmięte gazety. Niedbale rzucił je na biurko.

Gwynneth podniosła je i przyjrzała się im dokładnie. Natychmiast rozpoznała czcionkę i znajome nagłówki. Z początku poczerwieniała, lecz po chwili zbladła. Gwałtownie wypuściła gazety z rąk.

- Sir, ja nie czytuję podobnych świństw! Jak pan może...

- Ty łajdaku! Jak śmiesz dawać takie rzeczy damie do czytania! - Langley, chwyciwszy pisma, potrząsał nimi gniewnie przed nosem Barlowa.

- Wydaje się pani taka niewinna, panno Dunlevvy, a jednak nie tylko publikuje pani te bezeceństwa, ale zapewne także je pisze.

- Nie mogłabym napisać czegoś podobnego. Ani nawet czytać! Jestem także pewna, że nie wydrukował tego mój ojciec! To jakaś mistyfikacja, fałszerstwo!

- Nie sądzę. Choć z drugiej strony, jeżeli pani ojciec nie żyje od sześciu miesięcy, z pewnością nie mógł tego wydać.

Po raz pierwszy Langley zwrócił uwagę na daty przy nagłówkach.

- Marzec 1814. Kwiecień 1814. Maj 1814. Ależ to najnowsze numery!

- - Wspaniale udajesz zdziwienie, Stuarcie. Po powrocie do Londynu polecę cię w teatrze na Drury Lane.

Mam już dosyć twoich insynuacji, Barlow! - Lord Langley złapał sir Milesa za śnieżnobiały krawat i unosząc młodzieńca do góry, potrząsnął nim wściekle.

- Proszę, lordzie Langley! Nie! Jeśli sir Miles uważa, że mój ojciec lub ja mogliśmy wydrukować podobne okropieństwa, ma prawo mnie przesłuchać. Ale zapewniam, że żadne z nas nie ma z tym nic wspólnego. To jakieś straszne nieporozumienie. Ktoś używa nagłówków gazety mego ojca, aby rozpowszechniać własne poglądy.

Wyrwawszy się Stuartowi, Barlow cofnął się o krok.

- Za ingerencję w sprawy wagi państwowej mógłbym cię posłać do więzienia Newgate, Langley - zasyczał.

- Jesteś wystarczająco głupi, żeby to zrobić, ale ja ci nie radzę. A może wolałbyś załatwić to prywatnie...?

- Pojedynki także są zabronione. Doprawdy, Stuarcie, jeżeli chcesz jeszcze przez jakiś czas cieszyć się wolnością, lepiej zapoznaj się z prawem obowiązującym w tym kraju.

- Nie chciałabym wam przeszkadzać, panowie, ale to był długi i męczący dzień. Sir Milesie, nie mam nic wspólnego z tymi szmatławcami, ale życzę panu szczęścia w śledztwie. Szczera, uczciwa krytyka to jedno, ale takie bezwzględne, personalne ataki, to już zupełnie co innego...

- Więc nadal pani utrzymuje, że nie ma pani z tym nic wspólnego, panno Dunlevvy?

- Oczywiście, że nie.

- Czy jest pani właścicielką prasy drukarskiej?

- Tak, ale nie rozumiem...

- Gdzie pani ją przechowuje?

- W starym magazynie, dwie przecznice stąd. Ale nie była używana od śmierci mojego ojca. Budynek od tamtej pory stoi zamknięty. Drukarze zmienili pracę. Od dawna nic tam nie drukowano.

- W takim razie nie będzie miała pani nic przeciwko temu, aby mi pokazać ten magazyn, nieprawdaż? I pozwoli mi się pani tam trochę rozejrzeć?

- Ależ oczywiście.

- Czy jest pani tego zupełnie pewna, panno Dunlevvy? - zapytał lord Langley z niepokojem wypisanym na twarzy.

- I pan też wątpi w moją uczciwość?

- Nie sądzę, aby napisała pani takie okropieństwa, ani je wydała, lecz...

- I nie myli się pan. Nie mam nic do ukrycia.

- A więc proszę zaprowadzić nas do drukarni, panno Dunlevvy. Chciałbym się tam rozejrzeć - powtórzył Barlow.

- Ależ oczywiście. - Gwynneth wstała zza biurka i podeszła raźno do drzwi. - Panie Highley, gdzie są klucze do drukarni?

- Ojej - zamruczał Barlow pod nosem. - Cóż za przedstawienie...

- Pani ojciec trzymał je w sejfie, panienko.

Gwynneth wróciła do biura i otworzyła duży, wolno stojący sejf. Od śmierci ojca zajrzała do niego tylko raz, kiedy szukała testamentu. Były tam sterty rachunków i niewielka suma pieniędzy.


- Już je mam - powiedziała spokojnie, wyczuwając pod dłonią znajomy kształt. Zamknęła sejf, po czym przeszła dumnie obok Langleya i Barlowa. - Idziecie, panowie? - zapytała uprzejmie.

Słońce już chyliło się ku zachodowi, kiedy wyszli z księgarni, udając się w stronę magazynu, w którym mieściła się kiedyś drukarnia Przeglądu.

- Proszę się wesprzeć na moim ramieniu - zaproponował sir Miles głosem ociekającym słodyczą. - Poprowadzę panią.

- Sama dam sobie radę - warknęła Gwynneth, po czym ruszyła przodem, zostawiając zdumionych mężczyzn, których spojrzenia wyrażały podziw dla tej dzielnej dziewczyny.

- Śliczna kózka, co, Langley? Jak myślisz, może doceni moją interwencję w sądzie, co? - zapytał Barlow, uśmiechając się porozumiewawczo. Stuart nie miał najmniejszej wątpliwości, jaki rodzaj wdzięczności Miles ma na myśli.

- A niech cię diabli, Barlow! To bardzo przyzwoita młoda dama. Chyba zauważyłeś, jak była wzburzona, kiedy pokazałeś jej ten szmatławiec.

- Widziałem już wiele utalentowanych aktorek, które nigdy nie występowały na scenie, Langley. Ty, oczywiście, podziwiasz jej cnotę, która tak wspaniale kontrastuje z twoją rozpustą.

- Wkrótce pożałujesz tych oskarżeń.

- Może panowie łaskawie przestaną się kłócić? - wtrąciła dziewczyna. - Jesteśmy na miejscu.

Gwynneth przystanęła przed drzwiami dużego, zaniedbanego budynku. Przez czarne od brudu okna trudno było coś dostrzec. Ignorując ironiczny uśmieszek Barlowa, Gwynneth odnalazła właściwy klucz. Po chwili zamek zgrzytnął cicho i dziewczyna pchnęła ciężkie drzwi. Bez słowa weszli do ciemnego pomieszczenia.

Światło przedzierające się przez zakurzone okna rozjaśniało nieco mrok. Dostrzegli kontury prasy drukarskiej i żeberek, na których niegdyś suszyły się świeżo wydrukowane strony. Panował tu idealny porządek. Barlow zapalił kilka świeczek i zaczął powoli i ostrożnie rozglądać się po pomieszczeniu.

- Drukarz, który pracował dla pani ojca, to najwyraźniej bardzo pedantyczny człowiek. Wszystko jest na swoim miejscu.

- Taak, na to wygląda. Właśnie kończyli drukować grudniowy numer, kiedy ojciec zachorował.

- Bardzo tu ładnie - powtórzył Barlow, rozglądając się po pokoju. Zdawało się, że nic nie umknie przed jego przenikliwym wzrokiem.

W powietrzu unosił się ciężki zapach kurzu, farby drukarskiej i smaru do oliwienia maszyn.

- Gdzie jest dokumentacja i kopie już wydanych egzemplarzy?

- W biurze na zapleczu. - Poprowadziła ich przez krótki, ciemny korytarzyk do pokoiku na tyłach drukarni. W wąskich przegródkach zamocowanych wzdłuż ścian leżały numery gazety. - Czy o to panu chodziło?

Barlow nie odpowiedział, tylko ruszył przed siebie, sprawdzając daty na pismach. Wreszcie się zatrzymał.

- Cóż, powinienem był się domyślić, że nie będzie tu kopii ostatnio wydanych magazynów.

- Założę się, że są wszystkie numery, które ukazały się w zeszłym roku - zauważył cicho Langley.

- Wiesz doskonale, że chodzi mi o te wydawane od stycznia.

- Od grudnia nikt tu niczego nie drukował. Już panu powiedziałam, że mój ojciec...

Barlow roześmiał się nieprzyjemnie, gardłowo.

- Czy pani naprawdę sądzi, że dałem się nabrać, panno Dunlevvy? - Barlow wyszedł na zewnątrz i zawołał dwóch żandarmów, których postawił przed budynkiem.

- Pilnujcie, aby tu nikt nie wchodził.

- Nie rozumiem. - Dziewczyna przyglądała się Milesowi z otwartymi ze zdumienia ustami.

- Ale lord Langley z pewnością wszystko rozumie.

- Nie, Miles. Tym razem nawet ja tego nie pojmuję.

- Każda prasa drukarska ma swoje wady, Stuarcie. Na przykład dociska papier z jednej strony bardziej niż z drugiej. Poza tym w każdej prasie czcionki inaczej się zużywają... co daje charakterystyczny wydruk. Analiza porównawcza egzemplarzy z archiwów panny Dunlevvy i tych, które ja mam, powinna wykazać, czy zostały one wydrukowane na tej prasie, czy na innej.

Gwynneth wyprostowała się dumnie.

- Bardzo mnie to cieszy, sir Milesie. Mam nadzieję, że szybko zakończy pan swoje dochodzenie?

- Zrobię, co w mojej mocy, panno Dunlevvy. A teraz proszę dać mi klucze do magazynu. - Wyciągnął dłoń w jej stronę, a kiedy dziewczyna chciała mu je wręczyć, Barlow złapał ją za nadgarstek, po czym cmoknął jej dłoń wilgotnymi wargami. - Do usług, panienko. - Ukłonił się przesadnie nisko i spojrzał jej pożądliwie w oczy.

Gwynneth wyrwała mu rękę i oburzona zawróciła do księgarni. Nie zdawała sobie nawet sprawy, że lord Langley podąża za nią, dopóki się do niej nie odezwał.

- Wiem, że nie masz z tym wszystkim nic wspólnego, moja droga. Mam też nadzieję, że i panna Allen nie jest w to zamieszana.

Dziewczyna zatrzymała się w pół kroku.

- Panna Allen? - Gwynneth zupełnie zapomniała o mistyfikacji, która tak niefortunnie zakończyła się przybyciem lorda Langleya do Guilford. - Nie, oczywiście, że nie.

- Nie jestem tego taki pewny.

- Chyba nie wierzy pan, że panna Allen mogła napisać coś podobnego?!

- Nie, ale dość dobrze przejrzałem gazetę, którą przyniósł Miles. Zauważyłem, że oprócz nieprzyzwoitych tekstów jest tam również opowiadanie o dniu targowym w Guilford. Jego styl przypomina mi prozę panny Allen.

- Naprawdę? - zapytała, patrząc na lorda przerażonymi oczyma.

Bursztyn, pomyślał lord Langley. Jej oczy przypominają bursztyn mieniący się w promieniach słońca. Spoglądając w te ogromne oczy, Stuart zapomniał na chwilę o całym świecie. W końcu powrócił jednak do rzeczywistości.

- Ano tak. Czy kiedy żył pani ojciec, panna Allen pisywała do Przeglądu?

- Nie. Nigdy. - Gwynneth zastanawiała się z przerażeniem, w jaki sposób jej utwór trafił na łamy tej okropnej gazety? Dbając o reputację córki, Martin Dunlevvy nigdy nie drukował jej twórczości w Przeglądzie. Zdawał sobie bowiem sprawę, że w razie dochodzenia byłaby narażona na poważne niebezpieczeństwo.

Dziewczyna wróciła myślami do rzeczywistości, kiedy zorientowała się, że lord Langley trzyma jej dłoń i gładzi uspokajająco.

- Bardzo mi przykro, że tak się pani tym zdenerwowała, panno Dunlevvy. Ale choć bardzo chciałbym panią zapewnić, że to nic poważnego, uważam, że powinna pani postarać się o dobrego adwokata.

- Dlaczego... dlaczego pan mi to mówi?

- Czy nie zauważyła pani, jaki idealny porządek panował w drukarni?

- Tak. Ale co z tego? Co pan sugeruje?

- Od śmierci pani ojca minęło już pół roku. Jeśli od tamtej pory drukarnia była zamknięta, to dlaczego nie zauważyłem tam kurzu i pajęczyn...

Gwynneth zatrzymała się nagle. Nogi się pod nią ugięły.

- Do czego pan zmierza?

- Podejrzewam, że niedawno ktoś drukował na prasie pani ojca. I jestem pewien, że i sir Miles Barlow jest tego samego zdania.



Rozdział szósty

Wiatr hulał po wąskich ulicach miasteczka i wył w kominach, kiedy wieczorem Gwynneth zamykała drzwi za panem Highleyem. Nadchodziła burza - zjawisko dość częste w Guilford o tej porze roku. W mieszkaniu na piętrze, Hannah Salton, niania i opiekunka Gwynneth, rozpaliła w kominku, czekając z kolacją.

Przez cały wieczór, dopóki Hannah nie położyła się spać, dziewczyna starała się nie myśleć o przerażających wydarzeniach dnia. Wiedziała, że powinna przeczytać list, który zostawił jej lord Langley, choć przysięgła sobie, że tego nie zrobi, i dlatego wrzuciła go do kosza na śmieci. Czy to naprawdę wydarzyło się zaledwie wczoraj? Zdawało się jej, że minęły już wieki...

Gwynneth zdecydowała się w końcu odpowiedzieć na list barona, zanim jeszcze zjawił się wścibski sir Miles Barlow. Teraz, oprócz współczucia dla Langleya, którego najwyraźniej bardzo zmartwił brak odpowiedzi panny Allen, dziewczyna miała jeszcze jedną motywację. Gwynneth była bowiem wdzięczna Stuartowi, że pomógł jej w konfrontacji z sir Milesem. Barlow swoim zachowaniem przyprawiał ją o dreszcz. W tym człowieku było coś, co przerażało dziewczynę. Gwynneth znała wielu mężczyzn, niektórzy usiłowali z nią flirtować, lecz do tej pory potrafiła bronić się przed zalotami. Natomiast w sir Milesie wyczuwała jakieś okrucieństwo, które zupełnie pozbawiało ją sił. Bała się tego człowieka, jak nikogo do tej pory.

Po kolacji zajrzała do pokoju Hannah - przyjaciółki i służącej. Hannah spała spokojnie, Gwynneth wycofała się więc cichutko do swego pokoju. Wyjęła z szuflady list od lorda Langleya i przełamała pieczęć.



Droga Panno Allen!

Znam już Panią bardzo dobrze - Pani upodobania literackie, muzyczne i artystyczne. Poznałem Pani opinię na temat wojny, niewolnictwa, nieba i ziemi... Podzielam też Pani zdanie o księciu regencie, książętach, księżniczkach i środowisku dworskim.

Podziwiam Pani mądrość i poczucie humoru. A nawet wady - przynajmniej tę największą..- Dlaczego nadal nie chce Pani spotkać się ze mną? Czy naprawdę woli Pani czytać moje listy niż porozmawiać osobiście?

Gwynneth z trudem odczytywała list barona. Zapewne pod wpływem emocji lord Langley pisał jeszcze mniej czytelnie niż zazwyczaj - szerokie, pochyłe pismo było prawie nie do odcyfrowania.

Pocierając dłonią czoło, dziewczyna czytała dalej.

Czego się Pani obawia? Z pewnością wie już Pani wystarczająco dużo, aby nie posądzać mnie o straszne wyczyny. Jeśli jesteś stara, będę Cię szanować; jeżeli młoda, będę Cię wielbić. Gdybyś zaś była zamężna, uszanuję to - jeśli tylko sama o to poprosisz. A może czujesz się samotna... Nie chcę jednak zbyt wiele obiecywać. Zapewniam Cię wszakże, iż niezależnie od okoliczności pozostanę ci oddany.

Przyjechałem do Guilford odwiedzić przyjaciela, Nicholasa Verleigha. Zatrzymam się u niego na tydzień, może dłużej. Pragnę Cię poznać. Daj mi choć jeden, najmniejszy znak. Błagam...

Wyślij odpowiedź jak zwykle pod adresem księgarni Dunlevvy'ego i wierz mi - droga Enigmo - czekam z niecierpliwością.

Langley



Gwynneth rzuciła list na biurko. Baron twierdzi, że dobrzeją poznał! Jak on śmie... W rzeczywistości ona także niewiele wiedziała o Langleyu. Zmarszczyła czoło, przypomniawszy sobie, że ten list Stuart napisał w księgami - tam, gdzie zachował się tak napastliwie, próbując potem ją pocałować, a Gwynneth ogarnęło wówczas pożądanie... Czy to możliwe? Gdyby nie ten incydent, może poddałaby się wreszcie i wyjawiła mu całą prawdę... Ale teraz nie mogła tego zrobić. Na szczęście, baron ujawnił swoje prawdziwe oblicze, zanim Gwynneth zdążyła popełnić największy błąd w życiu.

Ale jaki był naprawdę? Baron uważał ją za irytującą, bezczelną dziewczynę z prowincji. A jednak tego popołudnia stanął w jej obronie. Nie przejął się nawet groźbami sir Milesa, że ściąga na siebie kłopoty. Zważywszy na fakt, że Barlow pracuje dla rządu i ma pod swoją komendą żandarmów Jej Królewskiej Mości, lord Langley zachował się bardzo szlachetnie i wykazał wielką odwagę.

Westchnąwszy ciężko, dziewczyna sięgnęła po papier i kałamarz. Przygotowała pióro, lecz zanim zaczęła pisać, długo wpatrywała się w dogasający w kominku żar. Co napisać? Choć do tej pory była bardzo ostrożna i oszczędna w słowach, to jednak nigdy nie kłamała. Musiała wszakże odwieść barona od pomysłu spotkania w cztery oczy. Może powinna zagrozić wstrzymaniem korespondencji? Wydawało się jej, że Langleyowi bardzo zależy na tej znajomości.

W końcu Gwynneth wzięła do ręki pióro, starając się pisać wyraźnie.



Drogi Lordzie Langley!

Wolałabym, aby zrezygnował Pan z absurdalnego pomysłu, aby spotkać się ze mną. To niemożliwe, i proszę, nie pytaj dlaczego. Nie mogę tego wyjawić. Wystarczyłoby jedno nieopatrzne słowo, a Pan domyśliłby się reszty i... Sądząc po sposobie, w jaki potraktował Pan pannę Dunlevvy, zrobiłby Pan wszystko, aby mnie odnaleźć. Zależy mi bardzo na naszej korespondencji, jednak nie chcę sprawić Panu zawodu, a siebie nie mogę narażać na niebezpieczeństwo.

Aby uniknąć komplikacji, nie będę do Pana pisać ani też nie życzę sobie otrzymywać od Pana listów do czasu, aż opuści Pan Guilford. Dopiero kiedy wróci Pan do Londynu, możemy wznowić naszą korespondencję - na dotychczasowych warunkach -jeśli Panu to odpowiada.

Pozostaję oddaną jak zawsze przyjaciółką.

Suzanne Allen



Gwynneth przeczytała uważnie list i zapieczętowała go z cichym westchnieniem. Dlaczego jednak w głębi serca miała nadzieję, że jej groźby nie odniosą skutku?

Wstała i przeszła się po pokoju. Zebrawszy rozbiegane myśli, wróciła do biurka. Obiecała lady Ridgeway, że wypisze jej zaproszenia na bal, organizowany dla gości Nicholasa Verleigha. Szacowna matrona była wyjątkowo podniecona obecnością lorda Langleya w Guilford. Gwynneth domyślała się, że dama żywi cichą nadzieję, iż młody lord poprosi o rękę jej córki. Jakże niewiele wiedziała o tym człowieku!

Jakiś czas temu lady Ridgeway zauważyła eleganckie, czytelne pismo Gwynneth i już parokrotnie prosiła dziewczynę, aby przepisywała jej listy do znajomych. Lady Regina miała brzydki i nieczytelny charakter pisma, a poza tym robiła błędy ortograficzne.

Dzięki temu Gwynneth zdobyła dodatkowe źródło dochodów, a każdy zarobiony grosz odkładała na wyjazd do Londynu. Gdyby nie była w stanie utrzymać się z pisania poezji lub opowiadań, mogłaby zarabiać, prze pisując korespondencję. Lady Ridgeway z pewnością poleciłaby ją swoim znajomym w stolicy.

Gwynneth miała trochę oszczędności, które zostawił jej dziadek - hrabia Fenswicke, a po śmierci ojca odziedziczyła też wiano po matce. Mogła więc pędzić spokojny żywot w domu, który przypadł jej w spadku po ojcu. Gwynneth miała jednak dosyć prowincji. Gdyby udało się jej sprzedać księgarnię wraz z mieszkaniem na piętrze, mogłaby przeprowadzić się do Londynu i zacząć ciekawsze życie.

Z pewnością nie odzyskałaby całej sumy, jaką ojciec wyłożył na zakup księgarni i drukarni. Czasy były teraz ciężkie, a książki i lokale źle się sprzedawały. Poza tym ojciec Gwynneth zniechęcił do siebie okoliczną arystokrację, nie wiadomo więc, czy znalazłby się ktoś chętny, kto kupiłby księgarnię, zwłaszcza że nie prosperowała najlepiej.

Gwynneth postanowiła więc odzyskać dobre imię Dunlevvych i nawiązać dobre stosunki ze szlachtą w Guilford... może dzięki temu uda się sprzedać księgarnię po wyższej cenie? Dzisiejsza wizyta znajomych Nicholasa Verleigha była dobrym początkiem.

A jeśli sir Miles Barlow aresztuje Gwynneth za działalność wywrotową i zdradę stanu, wtedy plany dziewczyny spełzną na niczym. Po długim namyśle Gwynneth doszła do wniosku, że nie posłucha rady lorda Langleya i nie wynajmie adwokata. Prawnicy brali tyle pieniędzy za swoje usługi!

Postanowiła więc zaczekać na następny krok sir Milesa.

Gwynneth zebrała zaproszenia lady Reginy Ridgeway i odłożyła na bok wraz z kilkoma książkami, które zamierzała jej wysłać nazajutrz rano. Na wierzchu położyła swój kilkustronicowy list. Uśmiechnęła się do siebie.

Właściwie lady Ridgeway zrobiła dla dziewczyny wiele dobrego. Ta źle wykształcona dama lubiła obracać się w kręgach miejscowej arystokracji. Popisywała się znajomością nowinek ze świata kultury i sztuki. W księgarni ojca Gwynneth nabywała wiele pozycji do swojej domowej biblioteki. Lady Regina prosiła też Gwynneth, aby do każdej nowej książki dziewczyna dołączała krótką notkę dotyczącą treści... „abym mogła się zorientować, które są najciekawsze i warto je przeczytać w pierwszej kolejności".

Dziewczyna wiedziała doskonale, że jej krótkie recenzje były bardzo pomocne lady Ridgeway podczas dyskusji na temat literatury, zwłaszcza że szacowna dama nigdy nie czytała kupowanych przez siebie książek.

Dzięki lady Reginie mała księgarnia podreperowała swój budżet. Gwynneth natomiast obcując na co dzień z książkami, rozwijała swój intelekt i wzbogacała wiedzę. Księgarnia zastępowała jej także bibliotekę, do której dziewczyna nie miała dostępu od czasu, kiedy rodzina wyrzekła się ojca Gwynneth. Powodem było zaś to, iż ojciec wystąpił otwarcie przeciw paktowi z Francją, na mocy którego dynastia Burbonów powróciła do władzy.

Następnego ranka Gwynneth wysłała posłańca do posiadłości lorda Verleigha z wiadomością dla Langleya, że odpowiedź panny Allen właśnie nadeszła. Baron wpadł do księgarni w niecałą godzinę później. Porwał list z rąk dziewczyny tak skwapliwie, że Gwynneth poczuła wyrzuty sumienia. Może nie powinna aż tak go zniechęcać?

Uradowany Stuart podszedł do okna i szybko przeczytał liścik. Wyraz jego twarzy zmienił się jednak szybko i na obliczu barona pojawił się ponury grymas.

Langley zmiął w dłoni kartkę i odwrócił się gniewnie do dziewczyny, ignorując zdziwione spojrzenie pana Highleya.

- Czy zna pani treść tego listu? - zapytał ze złością.

- Nie, milordzie - odrzekła Gwynneth, starając się, aby zabrzmiało to wiarygodnie. Nie potrafiła jednak dobrze udawać. Langley rzucił jej mordercze spojrzenie.

- Doprawdy?! - warknął, po czym rzucił jej pod nogi zmięty list i wybiegł ze sklepu.

Kiedy Highley podniósł kartkę z podłogi, Gwynneth natychmiast wyrwała mu ją z rąk.

- Wezmę ten list, Ezechielu. Może lord Langley opamięta się i będzie chciał go odzyskać.

- Jak pani sobie życzy. - Highley kiwnął głową.

W jego oczach widać było ciekawość, lecz dziewczyna nie miała zamiaru jej zaspokoić. Odwróciła się tylko na pięcie i poszła do biura na zapleczu.

Lord Langley wyjeżdżał z Guilford gorzko rozczarowany. Złość wzmogła w nim chęć wykurzenia płochliwej poetki z ukrycia. Baron nie należał do mężczyzn, którzy dają się wodzić za nos. Poza tym doskonale zdawał sobie sprawę, że jego tajemnicza dama może być w poważnym niebezpieczeństwie. Stuart rozpoznał jej styl w jednym z esejów wydrukowanych w gazecie, którą przyniósł sir Miles. Wątpił jednak, aby panna Allen współpracowała z tym szmatławcem. Raczej ktoś inny publikował jej opowiadania bez zgody dziewczyny - o czym należało ją jak najszybciej powiadomić. Stuart czuł się zobowiązany zaofiarować swoją pomoc.

Wprawdzie tytuły szlacheckie uważał za przestarzały zwyczaj, ale jako człowiek trzeźwo myślący zdawał sobie sprawę, że szlachta w Anglii ma inny pogląd na ten temat. A jednak książę regent darzył barona sympatią. Choć Stuart nigdy nie taił swoich poglądów przed księciem ani krytycznego stosunku do szlachty, potrafił wszakże złagodzić słowa licznymi komplementami pod adresem regenta.

Książę uchodził za znawcę sztuki i literatury, miał interesujące pomysły architektoniczne, przede wszystkim zaś był miłym i czarującym człowiekiem. Langley nieraz wypowiadał się o nim przychylnie, nie tylko w rozmowach z przyjaciółmi, ale także na łamach swojego pisma, co książę doceniał. Tak więc Stuart Langley mógł zaoferować pannie Allen pomoc, wiedząc, że nie rzuca słów na wiatr. Musi odnaleźć Suzanne, i przekonać o swych szczerych chęciach.

Z pewnością tak doskonale wykształcona kobieta jak panna Allen nie może się długo ukrywać w małym miasteczku. Baron postanowił więc poprosić o pomoc Nicholasa. Poza nim Stuart nie znał bowiem nikogo, kto mógłby rozwiązać tę zagadkę.

Kiedy baron wrócił do domu Nicholasa, okazało się, że gospodarz wraz z gośćmi udał się na polowanie. Dopiero przed obiadem Stuart zobaczył się z przyjacielem i poprosił o chwilę rozmowy na osobności. Opowiedział Nicholasowi o przyjaźni z tajemniczą, inteligentną damą, po czym zapytał wprost:

- Czy wiesz, kim może być ta kobieta?

Nicholas uwielbiał takie historie i nic nie sprawiało mu większej przyjemności, niż rozwiązywanie zagadek. Zarzucił więc barona pytaniami, Stuart zaś nawet się nie spostrzegł, jak wyjawił Nicholasowi wszystkie szczegóły na temat panny Allen. Niestety, informacje okazały się zbyt skąpe.

- Więcej mogę powiedzieć tylko o jej... hmm... wnętrzu... o jej duszy. Niewiele pisała o sobie i o swojej pozycji społecznej, ale jej eseje są cudowne, a poezje, jak sama to kiedyś określiła, „odzwierciedlają stan duszy". Wiersze Suzanne są znakomite, nawet lepsze niż utwory Wordswortha, zwłaszcza jeśli chodzi o opisy Lake Country. Panna Allen pisze też wzruszające poematy i krytyczne szkice, których humor można by porównać z humoreskami Coleridge'a.

- Wysoko ją cenisz, przyjacielu - mruknął zaskoczony Nicholas.

- W rzeczy samej. Wiesz, że nie stronie od inteligentnych kobiet, ale nawet mnie zaskakuje często jej pomysłowość i talent. Suzanne zna doskonale poezję klasyczną, być może nawet włada łaciną lub greką. Jest też dobrze zorientowana w najnowszych trendach w literaturze.

- Zapewne korzysta z dobrze zaopatrzonej biblioteki?

- Możliwe... chyba ma doskonałego nauczyciela, specjalistę od klasyki. Z pewnością nie uczyła jej zwykła guwernantka.

- Jesteś pewien, że Suzanne mieszka w tej okolicy?

- W przeciwnym razie moje listy nie docierałyby do niej tak szybko.

Nicholas przechadzał się po bibliotece pogrążony w myślach. W końcu przystanął.

- Niewiele mamy tu sawantek. Wprawdzie kilka miejscowych panien pisuje wiersze, ale to nic nadzwyczajnego. Nic godnego uwagi, zapewniam cię. Ale nie przypominam sobie, żeby jakaś tutejsza dama, zwłaszcza młoda, miała tak dobre wykształcenie. - Nicholas pokręcił bezradnie głową.

- Sądzę, że Suzanne jest młodą kobietą, ale równie dobrze może to być tylko wytwór mojej wyobraźni. Zapewne taką chciałbym ją widzieć... młodą i piękną...

- Mówisz tak, jakbyś był w niej zakochany.

- Znasz mnie nie od dziś, Nick. Zakochuję się i odkochuję równie szybko co często. Jestem jednak gotów pokochać tę damę, jeżeli nie okaże się zbyt stara i brzydka. Ale jest coś jeszcze. Myślę, że mógłbym się z nią zaprzyjaźnić. A wiesz doskonale, że to cenię bardziej niż przelotną miłostkę, po której pozostaje tylko przykre wspomnienie.

Nicholas pokiwał głową ze śmiechem.

- Nie jestem pewien, czy to, o czym mówisz, to właśnie miłość.

- No nie, Nick! Tylko nie praw mi teraz kazań! Młodzieniec uśmiechnął się tajemniczo, a w jego oczach pojawiły się ironiczne błyski.

- O co ci chodzi?

- Właśnie coś mi przyszło do głowy. A jeżeli ta wspaniała, inteligentna kobieta w ogóle nie istnieje?

- O czym ty mówisz?

- Może ktoś z ciebie zadrwił? A te listy napisał mężczyzna?

Langley zaklął szpetnie i wstał z fotela. Zdecydowanym krokiem podszedł do okna i wyjrzał na ogród.

- Ktoś musiałby zadać sobie wiele trudu, prawda? Ale mam wystarczająco wielu wrogów, którzy chętnie by ze mnie zakpili. Jeżeli tak, to zrywają teraz boki ze śmiechu. - Baron spuścił głowę i zadumał się. Po dłuższej chwili odezwał się zdecydowanym tonem. - Nie! To niemożliwe! Gdybyś przeczytał te listy, gdybyś znał jej wiersze, nie miałbyś najmniejszych wątpliwości, że to kobieta.

Nicholas westchnął.

- Jeżeli mam ci pomóc, to rzeczywiście powinienem je przeczytać.

- Wydrukowałem kilka jej wierszy w moim czasopiśmie. Jeżeli prenumerowałeś Dziedzictwo...

- Ależ oczywiście! - Nicholas wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Musiałem kupować to pismo choćby ze względu na Sabrinę. Siostra jest zachwycona twoją gazetą.

- Taak... zawsze podzielała moją opinię na temat literackich talentów kobiet i wolności słowa. - Stuart zerknął na wiszący na ścianie portret starszej siostry Nicholasa. Odkąd wyszła za mąż i wyprowadziła się z domu rodziców, baron rzadko miał przyjemność ją widywać. - Kiedy znowu ją zobaczę?

- Pojedziemy do niej w odwiedziny. Nie wspominałem ci chyba, że znowu jest przy nadziei. Wprawdzie trochę narzeka na męża, ale jest szczęśliwa.

Langley uniósł brwi.

- Zupełnie nie rozumiem, dlaczego poślubiła tego nadętego Wescotta. Bardzo mnie rozczarowała, ogłaszając zaręczyny z tym idiotą. A ja miałem nadzieję, że to prawdziwa emancypantka!

- Dzięki Bogu, Sabrina nie ma aż tak radykalnych poglądów jak ty, mój drogi przyjacielu. Nie byłbym zachwycony, gdyby została czyjąś kochanką i dochowała się gromadki nieślubnych dzieci. Może nie przepadasz za Wescottem, ale ten człowiek ją zauroczył. - Nicholas uśmiechnął się promiennie. - Hej, a może to Sabrina do ciebie pisała? Jest także doskonale wykształcona, i to w dużej mierze moja zasługa... Czy pamiętasz, jak odrabiała za mnie lekcje?

- Ale dlaczego miałaby kryć przede mną prawdziwą tożsamość? Przecież Wescott nie sprzeciwiałby się chyba, żeby ze mną korespondowała?

- Masz rację. - Przyjaciel potrząsnął głową. - Mąż niczego jej nie zabrania, jeśli tylko nie zagraża to jej zdrowiu. Zgodził się nawet na wydanie tej książki o polnych roślinach. I chyba był dumny z sukcesów Sabriny.

- To bardzo poważne dzieło z zakresu botaniki, Nicholasie, a nie jakaś tam „książka o roślinach". - Ignorancja przyjaciela zirytowała Langleya. To niewiarygodne, że nie potrafił docenić talentu i osiągnięć siostry! - Ale dlatego właśnie wątpię, że to Sabrina jest moją tajemniczą poetką. To wielka miłośniczka przyrody, historii i sztuki, choć niezbyt dobrze radzi sobie z piórem.

Nicholas musiał przyznać baronowi rację.

- Pamiętam, jak doprowadziłem kiedyś mojego nauczyciela do furii, kiedy przedstawiłem jedną z jej prac jako własną. Ocenił ją bardzo krytycznie i wrzeszczał na mnie, że ośmieliłem się pokazać mu coś, co nie nadaje się do czytania.

- W każdym razie Sabrina zapewne zna okoliczne sawantki. Być może naprowadzi mnie na ślad mojej poetki. Porozmawiam z nią przy najbliższej okazji. Nick, pojedźmy do twojej siostry jak najszybciej! To dla mnie bardzo ważna sprawa, i niezwykle pilna. - Stuart opowiedział o najściu sir Milesa Barlowa na księgarnię panny Dunlevvy i podejrzeniach, że panna Allen jest zamieszana w całą sprawę.

- Jeżeli ten nielegalnie wydawany Przegląd Guilfordzki jest aż tak nieprzyzwoity, jak mówisz...

- Był tam między innymi obszerny artykuł opisujący gwałt, jakiego książę regent dokonał na jakiejś dziewicy w podziemiach swego pałacu. I wiele innych bezeceństw. Panna Dunlevvy omal nie zemdlała, kiedy zaczęła to czytać.

Nicholas zagwizdał przeciągle.

- Może więc twoja panna Allen nie jest aż tak niewinną i delikatną osóbką, jak ci się zdawało.

- Sądzę raczej, że nie zdawała sobie sprawy z tego, w co się pakuje. A tak przy okazji, masz tu może gdzieś najnowszy numer Przeglądu!

- Nie. Owszem, prenumerowałem pismo wydawane przez pana Dunlevvy'ego, ale nie miałem pojęcia, że ono nadal wychodzi.

- Zastanawiam się, gdzie można je dostać?

W tej samej chwili usłyszeli gong wzywający domowników na obiad. Nicholas zaklął pod nosem.

- A niech to diabli!

Langley roześmiał się i poklepał przyjaciela po ramieniu.

- Biedny, stary Nick! Nie znosisz nie rozwiązanych zagadek! Chodźmy na obiad. Jutro rano pokażę ci wiersze panny Allen i powiesz mi, co o nich sądzisz.

Następnego dnia, wczesnym rankiem, przyjaciele spotkali się w bibliotece.

Lord Langley zawsze bardzo sobie cenił opinię Nicholasa. Często przyjeżdżał do niego z Londynu tylko po to, aby poprosić o radę lub o krytyczną ocenę najnowszego utworu.

Przeglądając wiersze zamieszczone w Dziedzictwie Nicholas mamrotał coś do siebie.

- Taak, ten już czytałem. Pamiętam, że pomyślałem sobie wtedy, jak trafnie opisała strumyk Treswick, jego ostre zakręty i pląsy po kamieniach.

Nicholas czytał uważnie każdy wiersz i esej panny Allen. Zgadzał się z przyjacielem co do literackich wartości utworów, lecz... nic więcej nie potrafił powiedzieć.

- Chociaż... jednego jestem pewien. Miałeś rację, że to kobieta. Gdyby mężczyzna miał taki talent, już dawno stałby się sławny. Styl jest wyjątkowy, rzekłbym unikatowy. Nie znam nikogo, kto mógłby stworzyć takie wiersze tylko dla kawału... Poza tym, skoro publikowałeś je aż przez trzy lata, domyślam się, że i wasza korespondencja trwa już tyle czasu... A to stanowczo za długo, jak na przyjacielski żart czy złośliwy dowcip. Gdyby ktoś chciał z ciebie zakpić, z pewnością już dawno dałby ci to do zrozumienia.

Podejrzenia Stuarta potwierdziły się. Siedział jednak cicho, pozwalając przyjacielowi snuć dalsze wnioski.

- Wiemy więc tylko tyle, że listy pisała kobieta i że to nie żaden dowcip. Zgadzam się z tobą, że to młoda osoba... W tych utworach bowiem jest młodzieńcza świeżość i chyba trochę naiwności...

- To prawda. Zupełnie, jakby autorka dopiero zaczynała poznawać świat. W ten sposób nie pisałby ktoś, kto jest dojrzały i ma za sobą zbyt wiele przykrych doświadczeń i rozczarowań, aby tak optymistycznie patrzeć na świat. - Nagle Langleyowi przyszła do głowy szalona myśl, a jego ponura twarz rozjaśniła się. - Zaraz, zaraz! A może to panna Dunlevvy?

- Ta blada, cicha panienka?

- Tak. Jest młoda, a poza tym obcuje na co dzień z książkami. - Stuart poderwał się z fotela. - Co o tym sądzisz, Nick?

Przyjaciel namyślał się długo, w końcu jednak pokręcił przecząco głową.

- To chyba niemożliwe.

- Dlaczego nie? - Langley niecierpliwie zamachał ręką. Jakże byłoby wspaniale, gdyby ukochaną korespondentką barona okazała się ponętna panna Dunlevvy. - Wiem, że denerwuje cię, kiedy ja pierwszy wpadam na pomysł rozwiązania zagadki, ale...

- Nie o to chodzi, dobrze wiesz. Uważam to za mało prawdopodobne z kilku powodów... Po pierwsze, jej ojciec. Martin Dunlevvy ciągle zabiegał o artykuły do swego czasopisma. Pisało dla niego wielu okolicznych szlachciców, ja także... Martin poszukiwał pomysłów i nowych autorów. Twierdził, że czasopismo jest jak głodna bestia, która, aby przetrwać, musi żywić się słowem.

- A panna Allen nigdy dla niego nie pisała, czy tak?

- Nie przypominam sobie. Sam zresztą wspomniałeś, że jej wiersze mają zupełnie inny styl..

- Jako że ja również utrzymuję przy życiu słowożerną bestię, chyba już wiem, do czego zmierzasz. Pan Dunlevvy z pewnością nie odmówiłby sobie przyjemności drukowania utworów utalentowanej córki. - Stuart opadł na fotel.

- Chyba że pisała bez jego wiedzy.

- Nie... Przypomnij sobie ten piękny wiersz, w którym dziewczyna dziękuje ojcu za wsparcie, jakiego jej udzielał?

- Rzeczywiście. - Nicholas zmarszczył nos. - Zdaje się, że znasz na pamięć całą jej twórczość.

- Taak, choć nadal nie wiem, kim jest moja poetka.

Ktoś zapukał cicho do drzwi, i po chwili do pokoju wszedł lokaj z poranną pocztą.

- Dziękuję, Forbes.

Nicholas przeglądał korespondencję bez większego entuzjazmu, podczas gdy Langley czekał niecierpliwie, aby kontynuować rozmowę.

Nagle coś przykuło uwagę barona.

- Czekaj! Pokaż mi ten list! Nicholas zamarł.

- Który?

- Ten. - Stuart wyjął z rąk przyjaciela dużą, elegancką kopertę opatrzoną rodową pieczęcią. - To pismo! Poznałbym je wszędzie! To przecież pismo panny Allen!



Rozdział siódmy

Nicholas Verleigh popatrzył na przyjaciela, jakby obawiał się, że Stuart postradał zmysły.

- To... to ma być pismo tajemniczej panny Allen? Wątpię. Znam tę pieczęć. - Odebrał Stuartowi list i przełamał wosk. - Tak, to od lady Ridgeway, naszej sąsiadki, żony Arthura Metcalfa, lorda Ridgewaya. - Pospiesznie przeczytał list. - Zaprasza mnie i moich gości na bal.

Lord Langley klasnął w dłonie.

- Tak! Na to czekałem! Panna Allen daje mi do zrozumienia, że chce się ujawnić.

- Ależ mylisz się. Ona z pewnością nie jest twoją tajemniczą poetką.

- Niby dlaczego? - Ton Stuarta zaskoczył Nicholasa.

- Spokojnie, staruszku. Regina Ridgeway ma już ze czterdzieści lat. Wprawdzie to urocza kobieta i doskonała amazonka, ale nie ma nic wspólnego z poezją.

- A jakie ma wykształcenie? - zapytał nie zrażony Langley.

- Hmm... - Nicholas zawahał się. - Chyba jest oczytana, w domu ma pokaźną bibliotekę... Teraz, kiedy o to zapytałeś, przypomniałem sobie, że często dosyć ciekawie wypowiadała się na temat książek. Mimo to nie potrafię wyobrazić jej sobie w roli poetki. To nie ta osobowość. Lady Ridgeway jest typową, wiejską szlachcianką... lubi jeździć konno, przebywać na świeżym powietrzu i dobrze się bawić... Powtarzam, to nie ta osobowość.

- Ależ przysięgam ci, że znam ten charakter pisma. Panna Allen zawsze bardzo starannie układa listy. Każdy z nich to arcydzieło. Przypominają średniowieczne manuskrypty... Nie mógłbym się pomylić.

- Lady Ridgeway ma dwie córki... może to jedna z nich napisała to zaproszenie. O młodszej niewiele wiem, a druga to siedemnastoletnia Virginia, panna na wydaniu.

- Wykształcone?

- Nie mam pojęcia. Młodszej zupełnie nie znam, bo nie bywa na przyjęciach... Starsza panna jest bardzo ładna, doskonale jeździ konno, podobnie jak matka. Wątpię jednak, aby pisała wiersze. Ich guwernantka to osoba raczej przeciętna... Podejrzewam, że otrzymały wykształcenie typowe dla panien osiadłych na wsi.

- Innymi słowy, to zły trop. Jedna jest bowiem za młoda na moją korespondentkę. To jeszcze dziecko, a panna Allen z pewnością nie jest już podlotkiem.

- Więc może to jednak Virginia? Nie znam jej zbyt dobrze, ale kto wie, może te chichoty i rumieńce skrywają tajemniczą osobowość? - Nicholas nie wydawał się jednak przekonany.

- Muszę je poznać. Kiedy ma się odbyć ten bal? Lord Verleigh spojrzał na list.

- Za tydzień. Ale możemy jeszcze dziś złożyć im wizytę i podziękować za zaproszenie.

Tego samego popołudnia dwaj przyjaciele pojawili się w salonie lady Reginy Ridgeway. Lord Langley przyglądał się uważnie zarówno gospodyni, jak i jej starszej córce Virginii, ale dostrzegł tylko stateczną, uprzejmą matronę i niebrzydką trzpiotowatą pannę. Jeżeli to któraś z nich pisała listy, to świetnie się maskowała.

Przyjrzawszy się dokładnie dziewczynie, Stuart doszedł do wniosku, że tak młoda i niedojrzała osoba nie mogła pisać wierszy, które zawładnęły jego sercem. Spojrzał na lady Ridgeway. Jeszcze atrakcyjna, choć w średnim wieku, doskonale ubrana i bardzo pewna siebie. Z pewnością to ona jest autorką listów. Wreszcie spotkał się twarzą w twarz z „panną Allen".

Baron postanowił ostrożnie zbadać grant.

- Od dawna marzyłem, aby panią poznać, lady Ridgeway.

Na twarzy damy pojawiło się wahanie i... zaskoczenie. Po długiej chwili milczenia powiedziała jednak ze swobodą:

- A ja pana, milordzie. My, kobiety, jesteśmy panu wdzięczne za to, że możemy wypowiadać się na łamach pańskiego czasopisma. Udzielił nam pan głosu i dał szansę zaistnieć w świecie sztuki. - Lady Regina dokładnie zapamiętała słowa panny Dunlevvy, która zachęcała ją do prenumeraty czasopisma, wydawanego przez lorda Langleya. Baronowa dała się namówić, przekonana, iż ta skandalizująca gazeta zdobędzie popularność wśród szlachty.

Langley oniemiał z wrażenia. Prawie dwa lata temu panna Allen napisała w jednym z listów dokładnie te same słowa. A więc wreszcie odnalazł korespondentkę, autorkę cudownych wierszy i poematów. Okazała się nią czterdziestoletnia matrona, matka dwóch córek.

Jakże wielki był to zawód! Ale przecież Suzanne ostrzegała barona... Pisała, że będzie rozczarowany.

I rzeczywiście lord Langley naprawdę był zawiedziony. Wbrew temu, co wmawiał Nicholasowi, pannie Allen i samemu sobie, Stuart zakochał się szczerze w swojej korespondentce. Wyobrażał ją sobie jako młodą, piękną i niezamężną dziewczynę, która z radością odwzajemni jego uczucie. Podejrzewał jednak, że niepochlebne uwagi na temat małżeństwa sprawiły, iż panna Allen nie chce się z nim spotkać. Tymczasem okazało się, że jest nie tylko zamężna, ale i starsza niż on, a w dodatku nie ma w niej krzty romantyzmu. Ta kobieta nie mogła wzbudzić w mężczyźnie namiętności.

Choć natarczywe spojrzenie Stuarta Langleya zirytowało Reginę Ridgeway, starała się jednak zachować spokój. Wszak młody lord jeszcze nie rozmawiał z Virginią...

- Moja córka jest zagorzałą wielbicielką pańskiej poezji, prawda, kochanie?

Nicholas był równie zaskoczony jak Stuart. Wiersze tego rozpustnika Langleya nie były stosowne dla młodych panien. I rzadko która rodzicielka otwarcie przyznawała się do tego, że pozwala je czytać swojej córce.

- W rzeczy samej, lordzie Langley - odparła panienka, mocno onieśmielona, lecz doskonale przygotowana na to spotkanie. - Czytałam Gravemonta w Nowej Anglii tuzin razy. I chyba się w nim zakochałam.

Krążyły plotki, że postać Gravemonta jest wzorowana na samym autorze, podobnie zresztą, jak dopatrywano się Byrona w Childe Haroldzie. Wypowiedź panny Virginii nie pozostawiała więc cienia wątpliwości co do jej intencji. Langley skrzywił się lekko i spojrzał ukradkiem na lady Ridgeway. Najwyraźniej nie widziała nic złego w wypowiedzi córki.

Po raz kolejny baron doznał zawodu. Czyżby jego bratnia dusza miała się okazać interesowną i nachalną matroną, która próbuje wyswatać swoją latorośl?

Nicholas znał przyjaciela wystarczająco długo, aby zauważyć targające nim emocje. Szybko więc zmienił temat rozmowy.

- Moi goście byli zachwyceni pani zaproszeniem, prosząc, abym w ich imieniu przekazał pani wyrazy wdzięczności.

Lady Ridgeway roześmiała się czarująco.

- Bardzo się cieszę z tej sposobności, zwłaszcza że większość sąsiadów wyjechała akurat do Londynu, żeby uczcić nasze zwycięstwo. - Lady Regina zwróciła się do Langleya. - Obawiam się jednak, że nasze skromne przyjęcie znudzi pana. Będzie nie więcej niż dwadzieścia osób...

- Zastanawiam się, dlaczego pani nie wybrała się do Londynu? - zapytał Stuart, patrząc jej uważnie w oczy. Przypomniał sobie, z jaką niechęcią panna Allen wypowiadała się o restauracji dynastii Burbonów we Francji. Ciekaw był zatem reakcji statecznej matrony.

- Wielkie nieba! Mój mąż nigdy nie zgodziłby się wyjechać latem do miasta. Właściwie... on nie znosi Londynu o każdej porze roku. Nie wiem nawet, czy zechce się tam wybrać na czas debiutu Virginii — odparła lady Ridgeway bardzo spokojnie.

W drodze do domu lord Langley był pogrążony w myślach, a Nicholas nie ośmielił się mu przeszkadzać, dopóki nie dojechali do granic majątku. Nie mógł dłużej znieść milczenia barona.

- No i co? O czym tak rozmyślasz?

- Że to lady Regina. Bez cienia wątpliwości. - Langley uśmiechnął się melancholijnie.

- Dlaczego jesteś taki pewny?

- Pamiętasz jak wspomniała o prawach kobiet do swobody wypowiedzi? To był cytat z listu panny Allen. Zastanawiam się tylko, czy wymknęło się jej to przez nieuwagę, czy też chciała mi dać do zrozumienia, że jest moją poetką?

- Nie na to liczyłeś, co, mój stary?

- Ano nie. Właściwie sam fakt, że jest mężatką aż tak mnie nie zaskoczył. To wyjaśniałoby, dlaczego nie chciała podać mi prawdziwego nazwiska. Ale że od razu popycha mnie ku swojej córce! To numer stary jak świat. I niezbyt rozsądny, zwłaszcza że doskonale zna moje poglądy na temat instytucji małżeństwa.

- A co sądzisz o Virginii? Może ta mała, choć niezbyt ładna, nie jest taka zła?

- Może... Cieszy mnie natomiast co innego... Lady Ridgeway nie była ani trochę zgorszona uwagą córki na temat mojego poematu. Wręcz przeciwnie.

- Uhm... Taak, też to zauważyłem.

- Dziwne. A ja myślałem, że nic mnie już nie zaskoczy. Gravemont nie należy przecież do lektur zalecanych młodym panienkom. Dlaczego zatem lady Ridgeway pozwoliła córce przeczytać tę książkę?

Przez dłuższą chwilę przyjaciele jechali w milczeniu. Kiedy podjechali pod frontowe drzwi Verleigh Hall, Langley uśmiechnął się szeroko.

- A jeśli w ten sposób chciała przywołać mnie do porządku? Może pragnie, żebym zajął się Virginią, a ją zostawił w spokoju? Jaki właściwie jest jej mąż?

- To ograniczony i nadęty typ. Odrażający i antypatyczny. Zapewne nie spodobałoby mu się, gdyby żona znalazła sobie kochanka.

- Och, nie! I pomyśleć, że tak wspaniała dusza męczy się, będąc z takim...! - Lord Langley zeskoczył z konia i rześkim krokiem ruszył do domu. - Mam sporo spraw do przemyślenia - dorzucił tylko.

Nicholas wpatrywał się w znikające w głębi domu szerokie plecy przyjaciela. Niepokoił się o niego. Stuart zachowywał się dziwnie. Kto wie, co strzeli mu do głowy? Lady Ridgeway miała rację, że tak długo ukrywała przed nim tożsamość. Wzdrygnął się na myśl o tym, co się stanie, jeżeli jego nierozważny przyjaciel nie opamięta się w porę.

Lord Langley wszedł zdecydowanym krokiem do księgarni panny Dunlevvy. Całą noc chodził niespokojnie po swojej sypialni i rozważał wszystkie szczegóły rozmowy z lady Ridgeway. Myślał także o listach, które do niego pisała. Lady Regina z krwi i kości nie pasowała do osoby, którą baron znał z korespondencji.

Najbardziej zaś zdziwiło go to, że choć przez wiele lat nie chciała się z nim spotykać ani wyjawiać mu swej tożsamości, już przy pierwszej rozmowie zdradziła się, cytując fragment jednego ze swych listów. Dlaczego to zrobiła? Czyżby naigrawała się z niego? A może w ten sposób prosiła go o pomoc? Langley nie mógł już dłużej czekać. Teraz, kiedy znał już jej sekret, lady Regina musi zgodzić się choć na chwilę prywatnej rozmowy.

Ale był jeszcze problem. Sir Miles Barlow. Jeżeli panna Allen napisała ten esej do nowego Przeglądu,trzeba ją natychmiast ostrzec, że grozi jej niebezpieczeństwo. Powinna też wiedzieć, że ma w Stuarcie Langleyu obrońcę i sprzymierzeńca.

Baron targany gwałtownymi uczuciami, postanowił wysłać do Suzanne list, w którym zdecydowanie wyłoży swoje racje. Tak, to było jedyne wyjście...

W sklepie pan Highley powiadomił go, że panna Dunlevvy jest chwilowo nieobecna.

- Poszła na spacer, milordzie. Dzień jest taki piękny. Panienka za długo już siedzi w domu. Taka młoda, piękna dziewczyna nie powinna ślęczeć całymi dniami nad rachunkami! To się nie godzi. Gdyby pan hrabia to zobaczył...

Lorda Langleya zupełnie nie obchodziło, co panna Dunlevvy powinna, a czego nie powinna robić. Stary Highley był jednak w dobrym nastroju. Może zatem uda się wydobyć z niego jakieś informacje?

- Hrabia? - zapytał z udaną ciekawością. - Jaki hrabia? Co on ma wspólnego z panną Dunlevvy?

- Hrabia Fenswicke był jej dziadkiem. - W głosie pana Highleya zabrzmiała duma. - Bardzo ją kochał... To miła i mądra dziewczyna. Jej ojciec to najmłodszy syn hrabiego. Żyło mu się zupełnie dobrze w Aynsdowne aż do śmierci starszego pana. Był wikarym. A mała panienka cały czas przesiadywała w bibliotece. Służyłem wtedy u pana hrabiego.

- Skoro dziadek aż tak ją kochał, to dlaczego panna Dunlevvy sprzedaje teraz książki w tej zapomnianej przez Boga mieścinie?

- Młody panicz, obecny hrabia Fenswick, wnuk starego pana, od czasu, kiedy jego ojciec zginął w wypadku na polowaniu, mieszka z matką w Aynsdowne. Ale ona nigdy nie lubiła pana Martina. Według niej miał zły wpływ na parafian i na jej syna. Jej drugi mąż, lord Walde, też nie przepadał za Dunlevvym. Stary głupiec! Przechwalał się powinowactwem z Burbonami i stale opowiadał o bitwach, w których brał udział. Po śmierci starego hrabiego pan Dunlevvy wygłosił bardzo piękne kazanie, ale nieopatrznie wspomniał przy okazji o nieszczęściach, jakie spadną na Europę, jeśli dynastia Burbonów odzyska tron Francji...

- Wielki Boże - szepnął Langley.

- Ano. Opiekunom młodego hrabiego bardzo się to wszystko nie podobało, pozbyli się więc pana Dunlevvy'ego z Aynsdowne.

- To potworne!

- Ma pan rację. Zachowali się jak wściekłe osy. Przyjechałem tu z panem Martinem, kiedy zdecydował się porzucić stan duchowny i zająć handlem. Miał nadzieję, że uda mu się wpłynąć na ludzi. Sprzedawał więc książki i drukował pamflety o wojnie i stosunkach Anglii z Francją. Niektóre sam napisał. Publikował również artykuły okolicznej szlachty. Kiedyś niewiele brakowało, żeby go aresztowali za działalność przeciwko rządowi. Zawsze znalazł się ktoś, komu gazeta przeszkadzała.

- Taak... Słyszałem co nieco o Przeglądzie Guilfordzkim.

- Nie wiedziałem, że jego sława dotarła nawet do Londynu - zdziwił się Highley. - Sądziłem, że nie zamknęli gazety dlatego, że miała lokalny zasięg.

- O Przeglądzie dowiedziałem się niedawno, na przyjęciu u lorda Verleigha.

- Aaa... rozumiem. Lord Verleigh zawsze wspierał pana Dunlevvy'ego. Nie przeszkadzało mu, że na stare lata pan Martin głosił coraz bardziej radykalne poglądy. No a poza tym Przegląd był naprawdę niezłym pismem. - Highley uśmiechnął się. - Wodząc za nos tych ważniaków z Londynu pan Dunlevvy był szczęśliwy jak prosię w deszcz. Zawsze bardzo się pilnował, żeby nie przekroczyć granicy przyzwoitości, choć często się o nią ocierał. To nie był człowiek stworzony do spokojnego życia. Za dużo myślał. Za dużo chciał zmieniać. - Sprzedawca zamilkł i otarł pot z czoła dużą, białą chustą. Potem dodał zamyślonym głosem: - Ale dla panny Dunlevvy to nie był szczęśliwy dzień...

- Czy ma pan na myśli dzień opublikowania Przeglądu? - Stuart nie zrozumiał słów mężczyzny.

- Ależ nie, sir. Dzień, kiedy jej ojciec zajął się handlem.

- Musiało być jej ciężko. Straciła jednocześnie dom i pozycję społeczną.

- W rzeczy samej, proszę pana. Ale to nie wszystko. Nie, nie... To jeszcze nie było najgorsze, co się jej przytrafiło. - Pan Highley ponuro pokręcił głową.

W tej chwili do księgarni wszedł młody farmer. Potrzebował książki o chorobach bydła. Sprzedawca przeprosił więc Langleya i poszedł jej poszukać.

Stuart miał chwilę czasu, aby przemyśleć to, co usłyszał od Highleya. A zatem to poczucie godności i duma panny Dunlevvy najwyraźniej wynikały z poczucia krzywdy.

Pan Highley wrócił do swej opowieści, kiedy klient opuścił księgarnię.

- Tak, tak, milordzie. To, że ojciec zrezygnował ze swej pozycji, drogo panienkę kosztowało. Dziewczyna była bardzo przywiązana do Charlesa Osgooda, syna i dziedzica wicehrabiego Dirksmansville. Jego ziemie graniczyły z posiadłością naszych państwa. To był dobry młodzieniec. Doszli do porozumienia, ale ona była jeszcze za młoda na zaręczyny.

- Ile miała lat?

- Zaledwie siedemnaście. Pan Charles zaczął się do niej zalecać już wcześniej. Kiedyśmy się tu przeprowadzili, młody Charles przyjeżdżał bardzo często, codziennie pisywał długie listy... Wydawało się, że jej nie opuści. Ale ojciec zmusił go, aby zerwał zaręczyny. W zeszłym roku poślubił inną pannę. Oj... to był smutny dzień dla panny Gwynneth...

- A niedługo potem umarł jej ojciec.

Highley kiwnął głową.

- Taak... Życie dało się panience we znaki...

- I nie ma pretensji do ojca?

- Panna Gwynneth? Skądże! Była z niego dumna, choć nie zawsze zgadzała się z jego poglądami. Miała własne zdanie i nigdy nie bała się go wyrażać. A jeżeli chodzi o tego szczura Osgooda, to lepiej, że się z nią nie ożenił... Na co jej taki mąż bez kręgosłupa? Ale panienka długo nie mogła się z tego otrząsnąć... - Pan Highley rozejrzał się po dużym, wypełnionym książkami pokoju. - Będę bardzo zadowolony, kiedy panna Gwynneth wreszcie sprzeda tę księgarnię. Powinna pojechać do któregoś z kuzynów i żyć jak dama. Zasługuje na to. Ale wiem, że duma jej na to nie pozwoli. Po pogrzebie ojca nie chciała przyjąć pomocy od tych, którzy się go wcześniej wyrzekli.

Ta opowieść szczerze wzruszyła lorda Langleya. Było mu jeszcze bardziej przykro, że podczas pierwszego spotkania tak źle potraktował biedną dziewczynę. Jakże musiał zranić jej dumę! Jak to możliwe, że potem była dla niego taka uprzejma! Teraz już rozumiał lojalność dziewczyny wobec lady Ridgeway, która najprawdopodobniej była jej jedyną przyjaciółką. Baron powrócił nagle do rzeczywistości.

- Czy wiedział pan o tym, że panna Dunlevvy pośredniczyła w mojej korespondencji z pewną damą?

Highley był zdumiony. Przypomniał sobie teraz opowieści o tym przystojnym, ciemnowłosym lordzie.

- Rozumiem, że chodzi o zamężną damę, czy tak? - zapytał, a kiedy Langley skinął głową, zawołał: - To niemożliwe! Ona nigdy nie brałaby udziału w czymś nieprzyzwoitym! Nie zachęcałaby nikogo do złamania ślubnej przysięgi. Bardzo często kłóciła się z ojcem na temat wagi małżeństwa. Pan Dunlevvy nie był zwolennikiem tej instytucji, gdyż jego związek był bardzo nieszczęśliwy. Jego żona zmarła wiele lat temu.

- Chyba rozumiem pana Dunlevvy'ego. Mam podobne zdanie na ten temat.

- No cóż... Panna Gwynneth zawsze się z nim kłóciła, broniąc swych racji ze wszystkich sił. To dobra, przyzwoita dziewczyna, może nawet nieco staroświecka, jeżeli chodzi o pewne sprawy. Tymczasem pan twierdzi, że przekazywała listy zamężnej damie. To nie do wiary.

- To nie jest aż tak nieprzyzwoite, jak się wydaje. - Lord Langley uniósł brwi. - Rozumie pan, pisaliśmy do siebie głównie o literaturze. Ta dama jest poetką i wysyła mi utwory do Londynu, abym je publikował. Jestem bowiem właścicielem poważnego magazynu literackiego...

- Aa... to wszystko tłumaczy... Jeśli panna Gwynneth znała treść pańskich listów...

- Mam wrażenie, że tak. Jej ojciec chyba nic o tym nie wiedział, bo korespondencja była dostarczana nawet po jego śmierci. Może widział pan te listy? Czy wie pan, komu je przekazywała? - Baron spojrzał na starego sprzedawcę zachęcająco i poklepał się po kieszeni. - Zapłacę sowicie za tę informację. Na listach do panny Allen widniał adres księgami i nazwisko właściciela.

- Nie - odrzekł Highley pewnie, choć jego wzrok powędrował za ręką Langleya. - Nic mi o tym nie wiadomo. To panna Gwynneth zawsze zajmowała się pocztą. Ojciec nie pozwalał jej pracować w sklepie, ale pomagała mu w interesach. Zamawiała książki, prowadziła księgi rachunkowe i takie tam...

- Posłuszna córka, co?

- O, taak... Do pewnych granic.

W tej samej chwili do sklepu weszli nowi klienci.

- Jeszcze tylko jedno pytanie. Czy nie sądzi pan, że panna Dunlevvy nadal wydaje Przegląd? Żeby podtrzymać tradycję po ojcu?

- Wydaje Przegląd! - zdumiał się pan Highley. - Ależ skąd! To czasopismo przestało się ukazywać wraz ze śmiercią pana Martina. Panna Gwynneth musiała zwolnić drukarzy, bo nie mieliśmy pieniędzy, aby im płacić. Nie było nas stać na przyzwoitą odprawę, co przysporzyło sporo kłopotów. Nie spodobało się to drukarzom, a panna Gwynneth najbardziej na tym ucierpiała.

- Przysporzyło kłopotów? Jakich?

- Oj, dużych. Jednym z drukarzy był tu pewien rudowłosy Irlandczyk, który czasem też pisywał do gazety. Upierał się, żeby panna Gwynneth nadal wydawała Przegląd i nie wierzył, że jej na to nie stać. Groził jej nawet i w ogóle był bardzo nieprzyjemny. W końcu musiałem go stąd wyrzucić.

Lord Langley starał się nie okazać zaskoczenia. Przyglądał się Highleyowi. Szczupły, wysoki, na oko dobiegał pięćdziesiątki. Miał rzadkie, siwe włosy i długie wąsiska. Ale Stuart wiedział z doświadczenia, że to silny mężczyzna, choć może na to nie wyglądał.

Na temat Przeglądu baron nie usłyszał nic, co mogłoby go zainteresować. Teraz był już pewien, że panna Dunlevvy nie jest zamieszana w wydawanie ostatnich skandalicznych numerów. Z pewnością i sir Miles Barlow dojdzie do tego wniosku... Musi.

Niestety, lord Langley nadal obawiał się o los panny Allen. Teraz, kiedy już wiedział, że jest nią lady Ridgeway, nie był przekonany, czy nie jest zamieszana w całą sprawę.

- Gdzie mogę znaleźć pannę Dunlevvy? Chciałbym jej przekazać jeszcze jeden list dla mojej znajomej. No, i wolałbym, aby ta rozmowa została między nami.

- Ma się rozumieć. Nie chciałbym narazić panny Gwynneth na jakiekolwiek nieprzyjemności. - Pan Highley zastanawiał się przez chwilę. Potem, widząc uważne spojrzenie młodego barona, dodał: - Panna Dunlevvy udała się na piknik z córką wikarego. Potem chciały się przejść brzegiem Windemere. Jeśli pojedzie pan w kierunku północnym, zapewne je pan spotka, milordzie.



Rozdział ósmy

Lord Langley jechał wolno na bułanym wałachu brzegiem jeziora Windemere. Rozmyślał o tym, co usłyszał od pana Highleya o pannie Dunlevvy. Szkoda, że nie przejęła od ojca poglądów na małżeństwo. Baron zastanawiał się, czy dziewczyna czytała książki pani Wollstonecraft? Ta młoda, atrakcyjna kobieta mogłaby daleko zajść, gdyby tylko ośmieliła się odrzucić konwenanse.

Stuart chętnie pokazałby Gwynneth, jak cieszyć się życiem. Langley uśmiechnął się na wspomnienie jej kształtnego ciała, które obejmował owego pamiętnego dnia. Choć bardzo stanowczo odrzuciła jego zaloty, to jednak z pewnością nie z powodu obrzydzenia. Zachowanie Stuarta po prostu przeraziło dziewczynę. Lord Langley był jednak zbyt doświadczony, aby nie zauważyć tej iskierki fascynacji w oczach Gwynneth. Gdyby nie był tak pochłonięty poszukiwaniem tajemniczej korespondentki, może zainteresowałby się panną Dunlevvy. Jakże chciałby zobaczyć te śliczne oczy rozpalone namiętnością.

Ale teraz miał inne sprawy na głowie. Znacznie ważniejsza niż związek oparty na fizycznej fascynacji była dla Stuarta przyjaźń z mądrą, choć zabawną panną Suzanne Allen, czyli Reginą, lady Ridgeway. A panna Dunlevvy ma tylko dostarczyć kolejny liścik, nic więcej.

Gwynneth i jej przyjaciółka, Mary Humphrey, wracały wolnym krokiem do Guilford, napawając się pięknem okolicy. Spędziły nad jeziorem cały dzień, czytając wiersze, spacerując i dyskutując.

Mary, inteligentna dziewczyna, z całego serca popierała plany Gwynneth, aby sprzedać księgarnię i wyjechać do Londynu. Była jedną z niewielu osób, którym dziewczyna pokazywała swe wiersze. Mary uważała zresztą, że są bardzo dobre. Zastanawiała się teraz, czy w przyszłości wyjedzie wraz z przyjaciółką do stolicy, czy też poślubi miejscowego urzędnika i zostanie w Guilford. O tym też rozmawiały, wracając do domu w to słoneczne popołudnie.

- Ale jeżeli dam kosza panu Danversowi i wyjadę z tobą do Londynu, znowu zostanę sama... bo wkrótce poznasz tam kogoś i wyjdziesz za mąż.

Gwynneth zmarszczyła zgrabny nosek.

- A kto by mnie chciał? Po pierwsze, straciłam już dobre imię, odkąd zajęłam się handlem, po drugie, nie mam pieniędzy, a po trzecie nie jestem nawet ładna... A poza tym, jeżeli kochasz pana Danversa, powinnaś wyjść za niego. Gdybym była zakochana z wzajemnością, nie wahałabym się ani chwili.

Gwynneth przypomniała sobie czekoladowe oczy i zarys ciemnych brwi lorda Langley a... Potrząsnęła głową, aby pozbyć się niepokojącego wspomnienia, kiedy w tej samej chwili tuż przed nią pojawił się Stuart Langley z krwi i kości.

Zeskoczywszy z bułanka, skłonił się elegancko.

- Witam, panno Dunlevvy.

- Lord Langley! - Gwynneth przyglądała mu się przez chwilę, nie wierząc własnym oczom, po czym gwałtownym ruchem poprawiła przekrzywiony kapelusz. - Witam pana! Niech mi wolno będzie przedstawić pannę Mary Humphrey, córkę naszego wikarego. - Przyglądała mu się niespokojnie. Jak na prawdziwego dżentelmena przystało, lord Langley ucałował dłoń dziewczyny, po czym wypowiedział zdawkowy komplement. Zaskoczona Mary dygnęła nerwowo, lecz poślizgnęła się na wilgotnej trawie i omal nie upadła. Dopiero po chwili odzyskała równowagę.

- Piękny mamy dziś dzień, nieprawdaż? - zagaił lord Langley, spoglądając na spokojną toń jeziora.

Szli wolnym krokiem w stronę miasta, dyskutując żywo, ale po upływie pół godziny lord Langley nie potrafił już opanować zniecierpliwienia.

- Czy mógłbym zamienić z panią słówko na osobności, panno Dunlevvy? - zapytał, po czym dodał odwracając się do panny Mary. - To zajmie tylko minutkę. Obiecuję.

Dziewczyna odeszła na bok, a Gwynneth popatrzyła za nią niepewnie. Czego też tym razem lord Langley mógł od niej chcieć? Chyba zrozumiał przesłanie zawarte w ostatnim liście?

Ciekawość Gwynneth już wkrótce została zaspokojona. Stuart wyjął z kieszeni zalakowaną kopertę.

- Musi pani jak najszybciej dostarczyć to pannie Allen - powiedział, silnie akcentując słowa.

- Ja... nie mogę tego zrobić.

- A to dlaczego? - zapytał gniewnie, aż dziewczyna zadrżała.

- Przecież wie pan dlaczego.

- Taak... I pani także. Czy jest pani jej powiernicą? Zapewne kiedy pobiegła pani do niej z ostatnim listem, Suzanne przestraszyła się, że mogłem panią śledzić?! Że zaprowadzi mnie pani do niej? - Baron złapał ją za ramiona i potrząsnął gwałtownie.

Zaskoczona Gwynneth patrzyła na Stuarta z otwartymi ustami. Nie wiedziała, czy bardziej drażnią ją słowa lorda, czy może dotyk jego ciepłych dłoni na ramionach?

Puścił nagle dziewczynę i odwrócił się do niej plecami.

- Bardzo sprytnie to zaaranżowałyście - mruknął, przyglądając się jezioru. - Jej mąż i tak się niczego nie domyśli, skoro pani, jako osoba zaprzyjaźniona, może spokojnie dostarczać listy o każdej porze. Być może przy okazji dostawy książek?

Na wzmiankę o mężu Gwynneth wciągnęła głęboko powietrze. Co też baronowi chodzi po głowie? Langley odwrócił się i spojrzał na nią z ukosa.

- Ano tak, domyśliłem się, kim jest panna Allen. Nie chcę już dłużej czekać. Do tej pory grałem według jej reguł, ale już nie będzie mną dyrygować. W tym liściku zawiadamiam, gdzie i kiedy chcę się z nią spotkać. Jeżeli nie zjawi się w wyznaczonym miejscu, zawiadomię o wszystkim jej męża.

- Nie! -Przerażona Gwynneth postąpiła o krok w jego stronę. Lord Langley najwyraźniej ubzdurał sobie, że odnalazł pannę Allen, ale przez ten idiotyczny upór wyrządzi krzywdę niewinnej kobiecie, której mąż z pewnością nie byłby zachwycony, gdyby dowiedział się, że korespondowała ze znanym hulaką i wolnomyślicielem.

- Tak, panno Dunlevvy. I proszę się postarać, żeby panna Allen uwierzyła w moje słowa. - Langley odwrócił się gwałtownie, po czym dosiadł konia.

Dopiero wtedy Gwynneth odzyskała mowę.

- Lordzie Langley, pan się myli. Nie odnalazł pan panny Allen! Skrzywdzi pan niewinną osobę!

- A skąd pani to wie, skoro nie wymieniłem żadnego nazwiska? - Na jego twarzy pojawił się nieprzyjemny grymas. - Niech pani da spokój, panno Dunlevvy. Grała pani swoją rolę doskonale, lecz teraz przedstawienie się skończyło. Proszę dostarczyć ostatnią wiadomość. W przeciwnym razie zrobię to osobiście!

- Ty samolubny potworze! Na podstawie tych czarujących listów nikt nie domyśliłby się, że jesteś takim egoistycznym brutalem! - Pod wpływem dzikiej wściekłości Gwynneth przestała liczyć się ze słowami... i konsekwencjami.

- A... więc panna Allen pokazywała pani moje listy! To bardzo nieładnie z jej strony. Były przeznaczone tylko dla niej.

- Kłamałeś, ty... ty potworze! Udawałeś uczciwego mężczyznę, pełnego szacunku dla kobiet! A W rzeczywistości jesteś wstrętnym, egoistycznym samcem!

- Niczego w tych listach nie zmyślałem! - Lord Langley uniósł brwi. - To prawda, mam trudny charakter, ale wierzę, że panna Allen to inteligentna, wrażliwa i otwarta kobieta i zaakceptuje moje wady.

- Panna Allen zna już pana na tyle dobrze, że nigdy pana nie zaakceptuje.

Stuart wiedział doskonale, że Gwynneth nie zapomniała tego niefortunnego spotkania w księgarni. Dlatego teraz go oskarża. Zesztywniał z wściekłości.

- Czyżby opowiadała pani o mnie jakieś niestworzone historie? Cóż, w takim razie, proszę zapewnić pannę Allen, że dotrzymam słowa. Niech jej pani przekaże, że jeśli się ze mną nie spotka, pożałuje tego!

Baron ujął wodze, spiął konia ostrogami i odjechał galopem. Gwynneth zamarła. Zaskoczona i zaciekawiona jednocześnie, Mary podbiegła do przyjaciółki-

- Co się tu dzieje, Gwynneth? Jesteś blada jak ściana. O co tak się kłóciłaś z lordem Langleyem?

- Oj, Mary - westchnęła dziewczyna. Popatrzyła na przyjaciółkę z wyrazem niedowierzania na twarzy. - To długa historia i teraz nie mam czasu wszystkiego ci wyjaśniać. Muszę jak najszybciej wrócić do domu.

Gwynneth miała wrażenie, że list parzy ją w ręce. To z jej powodu ktoś był teraz w niebezpieczeństwie! Jeżeli lord Langley opowie mężowi tej damy, że prowadził z nią korespondencję, kto wie, co się stanie? Czy Gwynneth zdoła naprawić swój błąd?

Wiedziała tylko, że musi zapobiec planom barona, ale myśl, iż musiałaby wyjawić mu prawdę, przerażała ją bardziej niż cokolwiek na świecie. Stuart Langley to przecież nieczuły, bezwzględny człowiek, którego nie obchodzą uczucia innych ludzi.

Biegnąc do domu Gwynneth zastanawiała się, do czego lord zmierza? W listach przekomarzał się z nią, że będzie ją kochać do końca życia... ale jednocześnie zapewniał, że jest dozgonnym przyjacielem dziewczyny. „Przyjaźń jest trwalsza niż miłostki" napisał w jednym z listów. Przy wielu okazjach Stuart dawał jasno do zrozumienia, że nie pochwala małżeństwa, a monogamię uważa za stan nienaturalny zarówno dla mężczyzn, jak i kobiet. Wspominał też o tyranii ojca w stosunku do matki. W swojej gazecie nieraz poruszał temat dyskryminacji kobiet w Anglii. Choć baron to potępiał, teraz zachował się jak ostatni łajdak...

Często prowadzili zaciekłe spory na temat instytucji małżeństwa, ale Gwynneth nigdy nie zmieniła zdania. Dlatego też przy każdej sposobności Langley przekomarzał się z nią, obiecując, że gdy tylko spotkają się, przekona ją, jak przestarzałe i zbędne są wszelkie konwenanse.

Od czasu pierwszego spotkania w księgarni i niewybaczalnego zachowania barona, Gwynneth domyśliła się, jak wyglądałoby owo „przekonywanie". Nie była jednak pewna, czy nie uległaby czarowi, a ta myśl przerażała dziewczynę. Poza tym Gwynneth obawiała się, że lord Langley mógłby użyć siły, gdyby tylko ośmieliła mu się sprzeciwić.

Hannah, widząc zachmurzoną minę panienki, zaczęła się dopytywać, co się stało.

- Nic - padła krótka odpowiedź, lecz dziewczyna nie patrzyła w oczy swej rozmówczyni. Nie potrafiła kłamać. - Po prostu boli mnie głowa... Może zbyt długo przebywałyśmy na słońcu? Nic mi nie będzie. Muszę się tylko na chwilę położyć i odpocząć.

Kiedy Gwynneth zamknęła drzwi sypialni, drżącymi dłońmi otworzyła list od lorda Langleya i przeczytała go pospiesznie.



Droga „panno Allen ".

Wreszcie ujrzałem Pani twarz i rozmawiałem z Panią. Od dawna tego pragnąłem... a jednak mam wrażenie, że znam Panią jeszcze mniej niż do tej pory. Rozumiem Pani obawy, ale przecież nie jest Pani ani stara, ani brzydka... Wiem, że ma Pani męża, lecz uszanuję to, jeżeli tego ode mnie oczekujesz- Pozwól mi jednak porozmawiać z Tobą... mam już dość korespondencji. Nie tak powinna wyglądać nasza przyjaźń.

Jest jeszcze jedna sprawa, może najważniejsza. Otóż dowiedziałem się niedawno, że grozi Pani duże niebezpieczeństwo. Chodzi o Pani esej o dniu targowym w Guilford... Nie śmiem pisać więcej... ale proszę mi wierzyć, iż sprawa jest poważna, ja zaś, jako oddany przyjaciel, pragnę Pani pomóc.

Ogromnie mi przykro, że uważa mnie Pani za dziką bestię, niegodną zaufania... Zamierzam zatem zmienić warunki naszej przyjaźni. Jeśli zależy Pani, aby jej mąż o niczym się nie dowiedział, proszę spotkać się ze mną. W przeciwnym razie opowiem o naszych stosunkach na balu w Pani domu, niech się wszyscy dowiedzą.

Słyszałem, że codziennie jeździ Pani konno - spotkajmy się więc przy kamiennym mostku, w miejscu, gdzie ziemie lorda Verleigha graniczą z lasem sosnowym. Będę czekał o drugiej po południu.

Nie uniżony sługa, ale zawsze szczerze oddany przyjaciel.

Langley



To straszne! Wprawdzie Gwynneth nadal nie wiedziała, kogo lord Langley uważa za pannę Allen, ale kimkolwiek jest ta kobieta, trzeba zapobiec tragedii, nawet gdyby musiała wyznać całą prawdę bezczelnemu lordowi.

Ta perspektywa jednak tak bardzo ją przerażała, że dziewczyna postanowiła jeszcze raz porozmawiać z baronem. Jeżeli to nic nie da, podda się i poniesie konsekwencje. Tymczasem postara się przekonać go, żeby zostawił pannę Allen w spokoju. Jeżeli Stuart jej nie posłucha, Gwynneth będzie musiała przyznać się do wszystkiego.

Dopiero później dziewczyna uświadomiła sobie, że do kamiennego mostku, o którym pisał lord Langley, można było dotrzeć tylko konno. Niestety, Gwynneth nie miała konia.

Tego wieczoru Stuart był w wyjątkowo złym nastroju. Choć nie chciał tego przyznać, gryzło go sumienie. „Egoistyczny, samolubny i okrutny". Słowa panny Dunlevvy nadal dźwięczały mu w uszach. To ostatnie zaś było szczególnie bolesne. Zastanawiając się nieraz nad sobą, Stuart doszedł do wniosku, że jest czasem samolubny i niekiedy zachowuje się egoistycznie, ale przecież nie był okrutny. Chyba nie...

Przypomniał sobie, jak ojciec traktował matkę - łagodną i dobrą kobietę. Jakże ona cierpiała! Baron doszukiwał się w sobie cech ojca, może nawet za bardzo... Ale przecież nie było nic okrutnego w tym, że Stuart pragnął takiej przyjaźni, która może się zdarzyć tylko raz w życiu.

Być może osobom postronnym, takim jak panna Dunlevvy, poczynania barona wydają się nie do przyjęcia. Ale lady Ridgeway, która sama pisywała do niego tak czarujące, tak ufne i wspaniałe listy, z pewnością nie potępi Langleya. Zrozumie, że jest godny zaufania i że nigdy rozmyślnie by jej nie skrzywdził...

A jednak... Przecież zagroził jej publiczną zdradą. Ujawnieniem ich stosunków. A to fatalnie wpłynęłoby na jej małżeństwo. Stuart obawiał się, że lady Reginie zależy na mężu bardziej niż na nim. Baron pragnął, aby ich przyjaźń okazała się dla niej ważniejsza niż małżeństwo z tym gburem. Był zazdrosny! Czy więc możliwe, że Langley choć trochę nie kochał tej kobiety?

Lady Ridgeway to wytworna dama, z pewnością bardzo piękna w młodości. Ta drobna różnica wieku nic nie znaczy - baron miewał już starsze niż on sam kochanki. Dlaczego jednak Langley nie odczuwał pożądania do lady Reginy, gdy tymczasem w obecności panny Dunlevvy ogarniała go szalona namiętność. Kiedy dziś po południu złapał dziewczynę za ramię, aby zmusić ją do posłuszeństwa, zapragnął nagle przytulić Gwynneth i pocałować. Zapomniał wtedy o całym świecie...

Może powinien powiedzieć o tym lady Ridgeway? I zapewnić ją, że chce tylko platonicznej przyjaźni, niczego więcej. A jednak, czy potrafiłby powiedzieć prosto w oczy: „Nie pociągasz mnie"? A jeśli z czasem lady Regina zacznie go pociągać? To się już zdarzało...

Tego wieczoru, pogrążony w ponurych rozmyślaniach lord Langley zupełnie nie zwracał uwagi na lady Morley. Flirtowała z nim od pierwszego spotkania, dając do zrozumienia, że chętnie zostałaby jego kochanką. Baron nie był zainteresowany... Może pogoń za panną Allen zbyt go pochłonęła?

Po zwyczajowych grach, zabawach, recytacjach i śpiewach towarzystwo zaczęło rozchodzić się do pokoi. Kiedy Stuart podniósł się z fotela, zjawiła się lady Morley.

- Lordzie Langley, o czym pan tak rozmyślał cały wieczór? Czyżby nasze towarzystwo pana nudziło?

Stuart spojrzał w jej piękne, szare oczy ocienione zadziwiająco długimi, czarnymi rzęsami. Jasne włosy lady Morley ułożone były wymyślnie, a jeden lok opadał na jej nagie ramię. W ciepłym świetle świec nie wyglądała na swój wiek. Była nadal piękną i pociągającą kobietą - i doskonale o tym wiedziała. A jednak, patrząc na te pełne, zachęcająco rozchylone usta, Stuart nie czuł podniecenia.

- Bardzo mi przykro, jeżeli odniosła pani takie wrażenie. - Skłonił się uprzejmie, cofając się jednocześnie.

Lady Morley, nieco zirytowana obojętnością barona, przysunęła bliżej.

- Twoje okrutne czyny, milordzie, przeczą miłym słowom.

To podziałało. Poruszony głęboko lord Langley odwrócił się do niej gwałtownie.

- Słyszę to dzisiaj już po raz drugi. - Jestem okrutny, kiedy zbytnio się angażuję, aby komuś pomóc, a także dlatego, że nie obchodzą mnie zaloty podstarzałej damy, pomyślał ironicznie. - Zapewniam jednak, że nie chciałem nikomu wyrządzić krzywdy. Po prostu mam problem, którego nie potrafię rozwiązać. Proszę mi wybaczyć. - Złożywszy na jej dłoni pocałunek, wyszedł z pokoju, nie oglądając się za siebie.

Kiedy Langley otwierał drzwi do sypialni, usłyszał nagle cichy szept:

- Może chce się pan komuś zwierzyć ze swego problemu?

Odwróciwszy się na pięcie, ujrzał lady Morley. Zirytowało to Stuarta. Zawsze sam decydował, z kim się spotkać. I nie lubił, gdy go ponaglano. Ta kobieta wyraźnie mu się narzucała, a to było nie do zniesienia.

- Wątpię, czy zechce mi pani pomóc przekonać moją wybrankę, że ją kocham - warknął.

Lady Morley cofnęła się o krok, a na jej twarzy pojawił się wyraz wściekłości.

- Bardzo przepraszam, milordzie. Nie zwykłam mieszać się w nie swoje sprawy.

Zebrała szeroką spódnicę sukni i przeszłą obok niego z wysoko uniesionym podbródkiem. Stuart patrzył za nią przez chwilę i zastanawiał się, czy przypadkiem nie oszalał? To wstyd marnować taką okazję, a jednak...



Rozdział dziewiąty

Tego popołudnia na niebie wisiały sine chmury, zwiastujące ulewny deszcz. Koń Stuarta pasł się nieopodal granicy lasu, a baron przechadzał się niespokojnie, czekając na lady Ridgeway. Ponurym wzrokiem obserwował ścieżkę wiodącą do posiadłości Ridgewayów.

Kiedy opowiedział Nicholasowi o swoim pomyśle, jak zmusić pannę Allen do spotkania, przyjaciel bardzo się zmartwił.

- Nie znasz jej męża, Stu. Jeżeli dowie się o tym, lady Ridgeway będzie mieć nie lada kłopoty. Większe niż się spodziewasz. Nie przesadzę mówiąc, że być może narażasz jej życie.

- Ten gbur nie może niczego podejrzewać. Powiedz mi, gdzie mogę się z nią spotkać tak, by nikt nas nie zobaczył?.

Po chwili zastanowienia Nicholas polecił mu pewien odludny zakątek, przy mostku na terenie posiadłości Verleighów.

Parę minut po drugiej Turek uniósł głowę i zarżał donośnie na widok obcego konia. Ogier spoglądał jednak ku polom po drugiej stronie rzeczki, a nie w stronę lasu.

Stuart dojrzał zbliżającego się jeźdźca, ale po chwili zorientował się, że nie jest to dama, na którą czekał. Koń był wyjątkowo brzydki - nędzna stara szkapa, która truchtała z wielkim wysiłkiem. Lady Ridgeway nie mogła przyjechać na takiej chabecie - wszak stajnie jej męża słynęły z doskonałych rasowych wierzchowców. Dziwnym przybyszem okazała się młoda, szczupła dziewczyna o jasnych włosach.

- A niech mnie kule biją! Toż to panna Dunlevvy! - Lord Langley wyszedł zza drzew i zawołał ku niej.

Dziewczyna odwróciła się do niego, czując, jak ogarnia ją strach. Co on zrobi...? Ale Langley był taki przystojny... tak pociągający i męski... Gdyby Gwynneth dobrze to rozegrała, mogłaby zdobyć wspaniałego i wpływowego kochanka...

Stara szkapa zatrzymała się nad wyraz chętnie. Gwynneth z trudem udało się wypożyczyć konia, nawet tak cherlawego. Do tej pory nie musiała tego robić, nie wiedziała nawet, jak się do tego zabrać.

- Chcę się udać na przejażdżkę - oznajmiła nieufnemu stajennemu przy zajeździe.

- To panienka potrafi jeździć konno? - zdumiał się chłopak.

- Jestem doskonałym jeźdźcem - odrzekła Gwynneth dumnie.

Po wielu prośbach stajenny w końcu dał jej starą szkapę. Siodło też było sfatygowane i dziewczyna obawiała się, czy dojedzie bezpiecznie. Poza tym chłopakowi nie podobało się, że Gwynneth wybiera się sama na przejażdżkę.

Gwynneth nie miała okazji jeździć konno od kilku lat, a w dodatku jej amazonka pozostawiała wiele do życzenia. Nie była też uszyta z czarnego materiału, jak nakazywał zwyczaj. W kolorze ciemnej zieleni, ciasno opinała ciało dziewczyny. Gwynneth sprawiła sobie ten strój, kiedy była jeszcze podlotkiem. Charles często podziwiał ją w amazonkach, ale Charles mówił też wiele innych rzeczy...

Langley pomógł dziewczynie zsiąść z konia i ruszył za nią ścieżką, która wiodła do lasu. Gwynneth nie chciała, aby ktoś się dowiedział, iż potajemnie spotyka się z lordem Langleyem. Miał wszakże opinię człowieka rozwiązłego.

Odwróciła się do niego i spojrzała mu w oczy.

Miał nieprzenikniony wyraz twarzy. Przyglądał się jej uważnie, nie pomijając żadnego szczegółu. Pod tym przeszywającym spojrzeniem barona dziewczyna poczuła się, jakby była naga. Aby przerwać te oględziny, wręczyła mu zapieczętowaną kopertę..

Stuart ciągle lustrował Gwynneth, biorąc z jej rąk list.

- Jeżeli wydaje się pani, że zwiedzie mnie niewinną miną... - zaczął, ale dziewczyna nie pozwoliła mu dokończyć.

- Proszę przeczytać. Mam odebrać odpowiedź.

Langley uniósł brwi, po czym przełamał pieczęć. Odwrócił się do niej plecami, aby w skupieniu przeczytać list.



Jak mam się do Ciebie zwracać? Kiedyś byłeś moim przyjacielem, ale w imię tej przyjaźni postanowiłeś zniszczyć moje życie... Dlaczego? Dlaczego stałeś się moim wrogiem? Jeżeli to uczynisz, znienawidzę Cię na zawsze.

Nie jesteś chyba aż tak okrutny, żeby pozbawić mnie męża, rodziny i pozycji społecznej? A jednak od początku wiedziałam, ostrzegano mnie, jaki niebezpieczny z Ciebie człowiek. I nie szanujesz uczuć innych...

Wiem, że nie liczysz się z konwenansami, uważając je za śmieszne i zbędne, lecz dla mnie mają ogromne znaczenie... Również i dla tych, których kocham i do których należy moje życie.

Pisałam do Ciebie anonimowo, aby zapewnić sobie bezpieczeństwo. Chciałam w ten sposób wypełnić pustkę w moim życiu... odnaleźć się w poezji. Twoje listy zwiodły mnie czarem i przyjacielskim tonem. Przystałam na Twoją propozycję platonicznego uczucia, otwierając przed Tobą serce.

Teraz chcesz zawieść moje zaufanie, zranić duszę i poniżyć mnie przed znajomymi... Och, czy naprawdę jesteś aż tak okrutny i samolubny? Mam nadzieję, że nie. Wierzę, iż na balu zachowasz się rozsądnie, i dopóki zostaniesz w Guilford, nie będziesz mnie więcej prześladować.

Kiedy zaś wrócisz do Londynu, jestem gotowa kontynuować naszą korespondencję, bo tylko przed Tobą odkryłam moją artystyczną duszę.

Wierz mi, drogi lordzie Langley, tylko tyle mogę Ci dać. Jeżeli będziesz chciał więcej, doprowadzisz do katastrofy.

Błagam, pozwól mi zostać nadal Twoją.

Suzanne Allen"

PS Nigdy nie napisałam eseju o dniu targowym w Guilford, więc nie ma powodu do niepokoju, drogi przyjacielu.



Lord Langley stał ze spuszczoną głową. List bardzo go zawstydził i wyzwolił wyrzuty sumienia. Ta szlachetna i dzielna istota walczyła o życie, które on chciał zniszczyć przez swój kaprys! Taak, panna Dunlevvy miała rację. Jest samolubnym, egoistycznym potworem!

Nagle baron przypominał sobie o obecności Gwynneth. Odwrócił się do dziewczyny.

Patrzyła na niego z niepokojem.

- Panna Allen jest niezwykle elokwentna, nieprawdaż? - zapytał cicho. Gwynneth bała się odezwać. Stuart podszedł do niej i spojrzał jej w oczy. Potem powiedział:

- Proszę przekazać, że uszanuję jej prośbę. Jest pani dobrą przyjaciółką, panno Dunlevvy. Wprawdzie bardzo się różnicie, ale nie mnie oceniać, co jest dobre dla tej cudownej kobiety, która pisze tak niezwykłe listy i wiersze.

- Kobieta musi czasem wiele ukryć, aby przetrwać w świecie zdominowanym przez mężczyzn. - Gwynneth odetchnęła głęboko. A więc tym razem udało się zażegnać niebezpieczeństwo!

Langley kiwnął głową, a potem otrząsnął się nagle, niczym wyrwany z głębokiego snu. Uśmiechnął się i popatrzył na nią przekornie.

- A co pani ukrywa, panno Dunlevvy? Co się kryje za tymi pięknymi oczyma, które tak wspaniale harmonizują z zielenią amazonki?

Przysunął się do niej, lecz dziewczyna cofnęła się natychmiast i uniosła dłoń w obronnym geście. Nie miała ochoty walczyć z baronem.

- Pragnę tylko wydostać się z tej kompromitującej sytuacji. Wolałabym, aby nikt nie dowiedział się, że spotykam się w lesie z obcym mężczyzną.

- Aaa... Znowu ta poprawność i dobre maniery... I pani także, panno Dunlevvy? Aż tak wiele ma pani do stracenia? Co się stanie, jeżeli ktoś zobaczy panią w towarzystwie takiego rozpustnika jak ja?

- Nie chodzi o pana, milordzie. Okoliczni plotkarze roznieśliby mnie na strzępy, gdyby to był jakikolwiek inny mężczyzna.

Langley nadal podążał za nią krok w krok. Gwynneth cofała się, dopóki nie poczuła za plecami ciepłego boku Turka. Podskoczyła nagle, ogier zaś podniósł łeb ze zdziwieniem, po czym odsunął się nieco i dalej skubał trawę.

Lord Langley dopadł ją w końcu.

- Radzę uważać! Mój Turek czasami kopie. Nie chciałbym, żeby stało się pani coś złego.

- Więc niech się pan odsunie, milordzie, i pozwoli mi dosiąść mojego konia.

- Byłem wściekły, że lady Ridgeway nie przyjechała sama, tylko przysłała panią. Ale właściwie dobrze się stało. Pięknie pani wygląda w tej zieleni. Ten kolor bardziej pasuje do pani cery niż żałobna czerń.

Zaniepokojona jego bliskością, dziewczyna zamarła, nie mogąc wykrztusić słowa. Najwyraźniej baron chciał ją pocałować... Trzeba jakoś temu zapobiec... Ale jak? Jej wzrok spoczął na moment na pełnych wargach Stuarta, a potem poszukała jego oczu, błagając o wsparcie...

Po długiej, pełnej napięcia chwili lord Langley puścił jej ramię. Uśmiechał się lekko.

- Idź już, Złotooka. Jesteś dobrą przyjaciółką lady Ridgeway, więc i moją także. Nie będę cię więcej niepokoić. Powiedz jej, że nie ma się czym martwić. Tym razem zachowam się jak na dżentelmena przystało.

Gwynneth odetchnęła z ulgą, ale poczuła się zawiedziona. Z pomocą Langleya wsiadła na konia. Patrząc z góry, obdarzyła młodego lorda promiennym uśmiechem.

- Dokonał pan słusznego wyboru! Jestem... lady Ridgeway będzie panu bardzo wdzięczna. - Czując się bezpiecznie na grzbiecie konia, zebrała się na odwagę i zapytała: - Dlaczego... jak się pan domyślił, że to lady Ridgeway jest panną Allen? Co naprowadziło pana na trop? Czy to ja panu pomogłam...?

- Nie... o to niech się pani nie martwi. Domyśliłem się, kiedy rozpoznałem jej charakter pisma. - Dziewczyna zmarszczyła czoło, przypomniawszy sobie rozwlekłe i nieczytelne pismo lady Ridgeway. - Rozmawiałem właśnie z Nicholasem, kiedy przyszedł kamerdyner z pocztą. Było tam między innymi zaproszenie na bal od lady Ridgeway. Jej charakter pisma jest bardzo charakterystyczny. Z tym się chyba pani zgodzi?

- Tak... Tak... Oczywiście - wymamrotała Gwynneth. Zakryła dłonią usta, aby stłumić śmiech. - I to już wystarczyło, aby nabrał pan pewności?

- Nie... Było jeszcze coś. Przy naszym pierwszym spotkaniu lady Regina powiedziała coś, co zabrzmiało jak cytat z jej listu. Chodziło o prawo kobiety do realizowania się w dziedzinach sztuki.

- Och! - Gwynneth natychmiast przypomniała sobie rozmowę z lady Ridgeway. Kto by pomyślał, że ta stateczna matrona zapamięta słowa dziewczyny?

- Zastanawiałem się, dlaczego lady Regina zdradziła się, skoro tak bardzo zależało jej, aby nie ujawniać tożsamości? W końcu doszedłem do wniosku, że podświadomie pragnie wyznać mi prawdę. Nie sądzi pani, że mam rację, panno Dunlevvy?

Gwynneth bała się, że nie zapanuje nad współczuciem dla lorda Langleya.

- Nie, proszę pana! Na pewno się pan myli. Proszę mi uwierzyć, że lady Ridgeway nie chce, aby poznał pan prawdę.

Nerwowym ruchem ściągnęła gwałtownie wodze. Nędzna szkapina zarzuciła gniewnie łbem, po czym zaczęła się cofać.

- Spokojnie, panno Dunlevvy. Nawet taka stara chabeta może się czasami znarowić. Proszę się nie obawiać. Dotrzymam słowa. Pani... nasza wspólna przyjaciółka może mi zaufać. Na balu będę udawał, że nic nas nie łączy.

Gwynneth obdarzyła Stuarta tak szczerym i pełnym wdzięczności spojrzeniem, że jeszcze długo po tym, jak odjechała, baron uśmiechał się do siebie.

Dziewczyna popędziła konia, ale wkrótce tego pożałowała. Szkapa galopowała niepewnym krokiem, podrzucając Gwynneth. Zanim dotarła do miasta, dziewczynę bolały wszystkie kości

Kiedy weszła do mieszkania, natychmiast opadła bez sił na fotel. Przemyślawszy rozmowę z lordem Langleyem, uświadomiła sobie, że była o krok od katastrofy. Kto by przypuszczał, że baron wpadnie na tak idiotyczny pomysł, iż to Regina Ridgeway jest tajemniczą korespondentką? I co by się stało, gdyby dowiedział się o tym jej mąż? Gwynneth bała się nawet o tym pomyśleć.

Lord Ridgeway, pompatyczny i despotyczny wiejski szlachcic, nie znosił artystów. Gdyby wbił sobie do głowy, że jego żona korespondowała ze słynnym skandalistą lordem Langleyem, nikt nie byłby go w stanie przekonać, że się myli.

Nawet gdyby Gwynneth przyznała się, że to ona jest panną Allen, niewiele by to pomogło. Być może udałoby się załagodzić sytuację, ale dziewczyna znalazłaby się w niebezpieczeństwie. Gwynneth bała się, że kiedy Stuart domyśli się prawdy, nie zdoła się oprzeć jego urokowi. Wszak dzisiejszego popołudnia pragnęła pocałunków Langleya. Na to wspomnienie krwisty rumieniec wypłynął jej na policzki.

Jak mogła pragnąc mężczyzny, który przysiągł sobie, że nigdy się nie ożeni! A gdyby nawet zmienił zdanie, z pewnością nie poślubiłby właścicielki księgarni.

Gwynneth zastanawiała się, co robić. Brakowało jej korespondencji z lordem Langleyem. Wyjęła więc z biurka dziennik, w którym zapisywała swoje myśli, wiersze i eseje. Przelała na papier dręczące ją uczucia - ulgi, nadziei i niepokoju...

Lady Ridgeway z zadowoleniem przyglądała się toalecie córki. Ta mała naprawdę świetnie się prezentuje. Jeszcze kilka takich przyjęć, a Virginia stanie się znana całej okolicy, a potem zadebiutuje w Londynie... i znajdzie odpowiedniego kandydata na męża. Właściwie już dzisiaj pojawił się odpowiedni dżentelmen - gość lorda Verleigha, lord Langley.

Choć bardzo doświadczony - może nieco zblazowany, ale przecież zdarza się, że nawet najwięksi rozpustnicy zakochują się w niewinnych panienkach i są im wierni do końca życia. Młoda i świeża panna z pewnością oczaruje lorda Langleya. A poza tym prędzej czy później nawet baron musi się ożenić, aby zapewnić sobie dziedzica. Ta myśl dodała lady Reginie otuchy.

- Wyglądasz bardzo ładnie, moja droga - powiedziała, prowadząc Virginię do salonu.

Lord Langley podziwiał opanowanie lady Ridgeway, kiedy przed obiadem powitała go w taki sposób, jakby poznali się dopiero wczoraj. Baron opanował się w mgnieniu oka i całując jej dłoń, miał równie obojętną minę.

Lady Regina przedstawiała go mężowi z całkowitym spokojem.

Lord Ridgeway był dobrze zbudowanym mężczyzną średniego wzrostu, o wydatnym nosie i mocno zarysowanej szczęce. Przywitał gości życzliwie, lecz po błysku w oczach i zaciśniętych ustach wyczuwało się, że ta uprzejmość dużo go kosztowała. Kiedy panowie pili sherry, Langley obserwował gospodarza gawędzącego z gośćmi. Teraz już baron rozumiał, dlaczego lady Ridgeway zależało na dyskrecji.

Podczas obiadu Stuart siedział między lady Ridgeway a jej ładną, choć nieco zdenerwowaną córką Virginią. Zaskoczony, że panna Allen zdobyła się na tak ryzykowny krok, prowadził niezobowiązującą rozmowę z obiema damami. Lady Regina doskonale udawała, że nie zna barona i nie zdradziła się najdrobniejszym gestem.

Dopiero, kiedy panowie mieli zasiąść do porto, a Langley odprowadzał damy do drzwi, lady Regina ścisnęła Stuarta poufale za ramię i szepnęła cicho:

- Proszę nie zostawiać nas zbyt długo samych, lordzie Langley. Chciałabym usłyszeć pański słynny baryton. Moja Virginia ma także piękny głos. Jestem pewna, że kiedy pan jej posłucha, zmieni zdanie na temat sopranistek.

Baron z uśmiechem skinął głową.

Przy szklaneczce porto Stuart obserwował z uwagą lorda Ridgewaya. Choć rozumiał obawy Reginy, to jednak nadal nie był pewien, czy zdoła dotrzymać danego słowa.

Lord Ridgeway wywarł na baronie odrażające wrażenie. Z zapałem rozwodził się na temat polowań, których Langley nie znosił. Nie ukrywał też swego poparcia na rzecz restauracji monarchii Burbonów we Francji. Kiedy zaś nieco sobie podpił, zwrócił się do Langleya. Jego małe oczka błyszczały niepokojąco.

- Czy to pan jesteś tym Langleyem, który wydaje pismo dla kobiet? I zachęcasz je do pisania wierszy?

Stuart przytaknął, a wtedy Ridgeway warknął:

- Poezja! To tylko strata czasu! A kobiety lepiej niech siedzą w domu, czytają Biblię i szydełkują. Zachęcać je do pisania wierszy to obraza boska! Gdybym dowiedział się, że moja żona pisze wiersze, potrzymałbym ją cały dzień o głodzie, żeby wybiła sobie z głowy takie fanaberie!

Przyjaciele Ridgewaya roześmiali się, ale w ich głosach wyczuwało się sztuczność. Młody lord Dudley zacisnął usta i miał taką minę, jakby chciał wyzwać gospodarza na pojedynek. Langley z wściekłości nie potrafił wykrztusić słowa. Nicholas znał przyjaciela dostatecznie długo, obawiał się więc, że baron za chwilę wybuchnie. Postanowił rozładować napięcie żartem.

- Mam wrażenie, że lady Ridgeway też miałaby tu coś do powiedzenia - rzekł.

Rozległ się śmiech, lecz po chwili lord Ridgeway grzmotnął pięścią w stół.

- Ja jestem panem tego domu! Kto wątpi w moje słowa, jest podłym kłamcą! - Rozejrzał się po twarzach gości i dodał: - A poza tym moja Regina to rozsądna kobieta, która wie, gdzie jest jej miejsce. Dogląda wieśniaków, troszczy się o służbę i prowadzi dom... tylko to jej w głowie. I tak powinno być.

- I stara się jak najszybciej wyswatać swą córkę - szepnął Nicholas do Stuarta.

Langley zmusił się do uśmiechu, ale nic nie powiedział. Nie miał ochoty wdawać się w awanturę z tym jaskiniowcem. Tak bowiem zwykł określać głupich, przesądnych szlachciców. Z pewnością źle by się stało, gdyby ten typ dowiedział się o jego przyjaźni z lady Reginą. Młody Dudley wziął przykład z Langleya, dzięki czemu atmosfera wróciła do normy.

I pomyśleć, że ta czarująca, wrażliwa, inteligentna panna Allen poślubiła takiego wieprza! Stuart z radością udał się do pań, do salonu, gdzie żarliwie zapewnił lady Ridgeway, że zaśpiewa z jej córką i zrobi wszystko, czego Regina od niego zażąda. Stateczna matrona zarumieniła się jak podlotek.

Langley uważnie przyglądał się jej twarzy. Tak... miała już czterdzieści parę lat, kilka zmarszczek na twarzy i siwe pasma w rudych włosach. Ale nadal była atrakcyjną kobietą, choć może zbyt energiczną. Cóż za partnerka dla czerwononosego szlachciury ze wsi.

To zadziwiające, że lady Regina pisała tak cudownie świeże, nieomal dziewczęce wiersze. Baron zastanawiał się, czy nie stworzyła ich w młodości, kiedy nie była jeszcze mężatką i nie miała doświadczenia. A jednak potrafiła ukryć ból i żal z powodu tak niefortunnego związku.

Być może Stuart powinien zapewnić ją o swoim szczerym oddaniu. A jeśli zechce kiedyś uciec od męża-jaskiniowca, Langley ofiaruje jej pomoc. Czy to się jednak uda?



Rozdział dziesiąty

Lord Langley zdążył zaśpiewać zaledwie kilka pieśni, kiedy zjawili się pozostali goście. Gdy wszyscy udali się do sali balowej, Langley poprosił lady Ridgeway o pierwszy taniec. Spodziewał się, że dama odmówi, lecz o dziwo, zgodziła się, mówiąc:

- Mam nadzieję, że później poprosi pan moją Virginię. To jej pierwszy prawdziwy bal.

Stuart podziwiał jej opanowanie. Traktowała go jak zwykłego znajomego, uprzejmie i chłodno. Podobnie jak podczas obiadu, tak i teraz, ani na chwilę nie zdradziła się, że to ona jest panną Allen. Było to doprawdy doskonałe, choć irytujące przedstawienie i Langley zastanawiał się, jak długo zdoła to znieść.

Potem poprosił ją do walca, co ją zaskoczyło, ale zgodziła się bez chwili wahania. Baron mylił się jednak, mając nadzieję, iż podczas tańca skłoni Reginę do wyznań. Opowiadała mu bowiem głównie o Virginii, wyrażając nadzieję, że spotkają się w Londynie podczas debiutu córki.

- To bardzo nieśmiała dziewczyna. Z pewnością poczuje się o wiele lepiej, widząc choć jedną znajomą twarz.

- Nie jestem pewien, czy moje towarzystwo jest odpowiednie dla debiutującej panienki, lady Ridgeway - zauważył ironicznie Stuart. - Uchodzę za człowieka wielce niemoralnego.

- Ale tylko dzięki pańskim nieco oryginalnym poglądom na małżeństwo, czyż tak? - Uniosła brwi. - Ależ, lordzie Langley. Niech się pan wreszcie przyzna, że to wszystko tylko po to, aby prowokować kobiety...

Langley roześmiał się głośno i szczerze.

- Swego czasu zawróciłem w głowie wielu damom. Ale przecież czytała pani moje artykuły... - Baron zamierzał nawiązać do ich korespondencji. - Zna pani moje poglądy. Uważam, że małżeństwo to nieszczęście zarówno dla kobiety, jak i mężczyzny.

Lady Ridgeway nie zaprzeczyła, a Stuart uśmiechnął się do siebie.

- Lordzie Langley, wielu młodych kawalerów uważa, że żadna kobieta nie jest w stanie zawrócić im w głowie. Bardzo szybko jednak przekonują się, że nie mają racji. Wystarczy tylko, że zobaczą ładną buzię i lśniące oczy dziewczyny. - Lady Regina zachowywała się dokładnie tak samo, jak wszystkie matrony, które nie wierzyły w niechęć barona do małżeństwa. - Poza tym taki człowiek jak pan musi się prędzej czy później ożenić, czyż nie? Powinien pan przecież zapewnić sobie dziedzica majątku i tytułu?

- Chyba zna pani także moją opinię na temat tytułów szlacheckich, moja droga. - Langley spojrzał jej natarczywie w oczy. - I zdaje się, że pod tym względem zgadza się pani ze mną?

Na twarzy lady Reginy pojawił się wyraz zaskoczenia i zaniepokojenia. Stuart poczuł, że dama zesztywniała w jego ramionach.


- Nie, nie znam pańskich poglądów w tej sprawie. Niby skąd? I proszę nie mówić, że jest pan jednym z tych okropnych ludzi, którzy popierają równouprawnienie i głosują za zniesieniem tytułów!

Cóż za doskonała aktorka! Wspaniale udawała zaskoczenie, a potem tak się oburzyła! Oczywiście! To wszystko dlatego, że baron starał się ją zmusić, aby się zdemaskowała! Jakże świetnie odgrywała swą rolę. I gdyby znalazła sobie kochanka, biedny mąż nigdy by się o tym nie dowiedział i uwierzyłby w każde kłamstwo.

- Proszę się nie obawiać, lady Ridgeway, nie powiem niczego, czego by pani nie chciała usłyszeć.

Orkiestra właśnie przestała grać, i gospodyni odsunęła się od Stuarta z dziwnym grymasem na twarzy.

- Muszę pana opuścić i powrócić do moich obowiązków - powiedziała raźno. - Widzę, że tam pod ścianą stoją jacyś młodzi ludzie. Trzeba sprawdzić, dlaczego nie tańczą? Tymczasem, może zechce pan poprosić do tańca pannę Aimsley?

Wiedząc, że przekroczył granicę, którą ustaliła lady Regina, Stuart podążył pokornie za nią i zatańczył z młodą panną. Dziewczyna nie była zbyt ładna, lecz inteligentna i energiczna. Miała też sporo interesujących rzeczy do powiedzenia, w odróżnieniu od panny Virginii Ridgeway, którą zaraz potem poprosił do tańca. Dziewczyna była bardzo nieśmiała, choć wyjątkowo ładna, o wielkich brązowych oczach i ciemnorudych włosach odziedziczonych po matce. Na szczęście tańczyli polkę, nie mieli więc okazji, aby silić się na dyskusję.

Podczas tańca z panną Ridgeway zauważył z zainteresowaniem, że młody lord Dudley partneruje lady Morley. Od kiedy owej pamiętnej nocy Stuart odrzucił jej zaloty, kobieta zagięła parol na przyjaciela barona. I chyba skutecznie. Być może okaże się to korzystne dla Nicholasa i Constance? Jeśli tylko John nie mylił się w swoich przypuszczeniach.

Kiedy Langley odprowadzał Virginię do matki, Dudley zamruczał mu do ucha:

- Spójrz tylko, kogo tu diabli przynieśli!

Stuart zobaczył sir Milesa Barlowa pogrążonego w rozmowie z baronem Ridgewayem. Barlow zerknął w jego stronę, a kiedy ich spojrzenia spotkały się, w oczach sir Milesa widać było wyzwanie.

- Zastanawiam się, co z jego śledztwem? - mruknął Langley.

- Chyba zaraz się dowiemy. Zdaje się, że ten wąż tu zmierza - odparł Dudley, zaniepokojony.

- Miło znowu was widzieć, panowie - powiedział sir Miles, siląc się na uprzejmość. - Witam panie, lady Ridgeway, panno Ridgeway. - Barlow przywitał się z paniami, robiąc istne przedstawienie - kłaniał się nisko, całował damy po rękach i posyłał dokoła uśmiechy. W końcu strzepnął niewidoczny pyłek z rękawa, po czym zwrócił się do obserwujących go uważnie mężczyzn: - Wiem, że wy dwaj jako patrioci będziecie zainteresowani wiadomością, że aresztowałem już jednego z podejrzanych w sprawie Przeglądu Guilfordzkiego.

Langley rzucił szybkie spojrzenie lady Ridgeway - przysłuchiwała się rozmowie, choć bez większego zainteresowania.

- Więc opowiedz nam o tym, Miles. Zdaje się, że nie możesz już wytrzymać.

- Ależ oczywiście, sir Milesie. Bardzo prosimy. Mąż mówił mi o całym zajściu i mam nadzieję, że jak najszybciej aresztuje pan wszystkich sprawców. - W głosie lady Ridgeway słychać było szczere oburzenie.

- Odszukałem pewnego Irlandczyka, który pracował u Dunlevvy'ego jako drukarz. Kręcił się po okolicy, bo został bez środków do życia. Oczywiście zaprzecza, jakoby cokolwiek wiedział o wydawaniu Przeglądu po śmierci Martina, ale już ja go zmuszę do współpracy. Wtedy dowiemy się, kto tak naprawdę za tym stoi. - Ku wielkiemu zaskoczeniu Langleya sir Miles spojrzał znacząco na Nicholasa Verleigha, który tańczył właśnie z panną Blackwood. - Takie przedsięwzięcia zazwyczaj finansuje ktoś zamożny. Panna Dunlevvy musi mieć zatem sponsora i to o radykalnych poglądach.

- Panna Dunlevvy? To śmieszne! - zawołała z oburzeniem lady Ridgeway. - Ta dziewczyna to prawdziwa dama. Cóż ona może mieć wspólnego z tak nieprzyzwoitym pismem!

Lord Langley nie był ani trochę zaskoczony protestem lady Reginy, lecz sir Miles najwyraźniej się go nie spodziewał.

- Czy zna pani pannę Dunlevvy, lady Ridgeway?

- Wiem, że jest wnuczką hrabiego Fenswicke'a. Chociaż jej ojciec był dziwakiem, dziewczyna zawsze przyzwoicie się prowadziła. Poza tym nie raz służyła mi pomocą. Nie, sir Milesie. Z pewnością myli się pan. To nie panna Dunlevvy stoi za tą sprawą. Aaa... jest i Virginia. Zdaje się, że następny taniec należy do pana, sir Milesie, ale chyba będzie lepiej, jeżeli Virginia najpierw nieco ochłonie.

Zanim Barlow odprowadził pannę Ridgeway do stolika z napojami, spojrzał tryumfalnie na Langleya i Dudleya. Lady Ridgeway zaś jako gospodyni zasugerowała, aby panowie poprosili do tańca panny, które nie miały partnerów.

W tej samej chwili dołączyli do nich Nicholas i panna Blackwood. Pucołowata twarz lorda Verleigha była zarumieniona z wysiłku i szczęścia, a Constance wyglądała na bardzo zadowoloną. Ignorowała lorda Dudleya, który bynajmniej się tym nie przejął i przeprosiwszy całe towarzystwo, udał się na poszukiwania lady Morley.

Lady Trumbull, przecisnąwszy się przez tłum gości, podeszła do Constance Blackwood.

- Aaa... tu jesteś, moja droga! Lord Dudley wszędzie cię szuka! Chciałby z tobą zatańczyć. Chyba powinnaś go odnaleźć i...

- Zdaje się, że rozglądał się za lady Alaną...

Constance zerknęła na ciotkę, po czym odeszła, oparłszy się na ramieniu Nicholasa.

- A niech mnie! Lordzie Langley, musi mi pan pomóc! Rodzice panny Blackwood nigdy nie zaakceptują zaręczyn z panem Verleighem. Chcą skojarzyć córkę z lordem Dudleyem, a ja obiecałam w tym dopomóc.

Langley spojrzał na nią zimno.

- Jeżeli panna Blackwood jest na tyle niemądra, żeby wychodzić za mąż, niech poślubi kogoś z miłości, a nie dla nic nie znaczącego tytułu.

Lady Trumbull aż sapnęła z oburzenia i odwróciwszy się na pięcie, poszła szukać nieposłusznej siostrzenicy. W tej samej chwili pojawił się John McDougal. Najwyraźniej słyszał całą rozmowę.

- Choć lady Trumbull przypomina groźną smoczycę, jej zabiegi nie przynoszą żadnego efektu - zaśmiał się radośnie. - Nicholas i Constance zadurzyli się w sobie na dobre.


- Muszę przyznać, że kiedy powiedziałeś mi o swoich podejrzeniach, nie wierzyłem. Ale teraz muszę przyznać ci rację. Chylę czoło przed twoją przenikliwością, chociaż mam nadzieję, że Nicholas nie będzie chciał się od razu żenić.

John uśmiechnął się ponuro.

- Oj, Stu. A co można zrobić z przyzwoitą panną, na której ci bardzo zależy?

Langley przyjrzał się przyjacielowi sceptycznie.

- Nie jesteś chyba tak głupi, żeby się tego nie domyślić.

- Nie, mój stary. To ty nic nie rozumiesz. Na szczęście dla panny Blackwood, Nicholas nie ma takich oporów przed małżeństwem jak ty, i jeśli tylko trafi się dobra przynęta, z ochotą da się złapać.

- Masz rację. To pułapka. I to dla obojga - warknął Langley gniewnie, po czym odszedł. Zazwyczaj rozmowy o małżeństwie bawiły barona, ale od jakiegoś czasu ten temat wyraźnie go irytował.

Przy najbliższej okazji Stuart uciekł z gorącej i zatłoczonej sali balowej, udając się do zacisznej biblioteki Ridgewayów. Zamierzał tylko chwilę odpocząć, lecz już wkrótce zapomniał o całym świecie, przeglądając imponujący księgozbiór.

Stuart zauważył ze zdziwieniem, że książki były w tak idealnym stanie, jakby nikt ich nie brał do ręki. To niemożliwe! Oczywiście jaskiniowiec zapewne ich nie tknął, ale jego żona z pewnością przeczytała wszystkie. Baron rozejrzał się po gustownie urządzonym pokoju. To tutaj panna Allen pisała wiersze i eseje, tutaj powstawały jej listy. A jednak Langley nie potrafił wyobrazić sobie lady Ridgeway w tej roli.

Ależ z ciebie naiwny romantyk, Stuarcie, pomyślał. Choć już poznałeś prawdę i wiesz, kim jest twoja korespondentka, nadal marzysz o pięknej, młodej dziewczynie, która odwzajemni twoją miłość.

Baron przywołał w pamięci wszystkie wydarzenia tego wieczoru. Zdał sobie sprawę, że choć bardzo podziwia twórczość i inteligencję lady Reginy, to jednak nie żywi do niej głębszego uczucia. To atrakcyjna kobieta, ale nie ma w niej nic, co mogłoby go pociągać.

Godząc się tylko na przyjaźń, wykazała wielką mądrość, którą Langley dopiero teraz docenił. Podziwiał lady Ridgeway za to, że stanęła w obronie panny Dunlevvy, choć narażała przez to swoją reputację. Umocniło to barona w przekonaniu, że za wszelką cenę musi pomóc Gwynneth, która znalazła się w nie lada tarapatach. Zwłaszcza że z niezrozumiałych powodów sir Miles Barlow, przekonany o winie dziewczyny, zamierzał wciągnąć w całą aferę także i jego.



Rozdział jedenasty

Tego dnia, kiedy u lady Ridgeway odbywał się bal, Gwynneth nie mogła znaleźć sobie miejsca. Co się tam wydarzy? Czy lord Langley wyjawi tajemnicę korespondencji, wywoła towarzyski skandal i zniszczy małżeństwo Ridgewayów? Czy lady Ridgeway zdoła przekonać barona, iż nie jest panną Allen? A może Gwynneth została już zdemaskowana?

Aby choć na chwilę zapomnieć o kłopotach i pozbyć się dręczących myśli, Gwynneth zabrała się do szycia sukni z lawendowego muślinu. Wmawiała sobie, że nie ma to nic wspólnego z komplementem lorda Langleya pod adresem zielonej amazonki. Uwaga barona przypomniała dziewczynie, że ojciec także był przeciwny, aby kobiety na znak żałoby nosiły czarne suknie. Szacunek zmarłemu można wszakże okazać w inny sposób.

Gwynneth znała się na krawiectwie, choć nie przepadała za tym zajęciem. Nudziło ją zszywanie kawałków materiału równymi ściegami i denerwowały wielokrotne przymiarki. A poza tym wykonanie ozdobnych fiszbinów i falbanek pochłaniało dużo czasu. Kiedy jednak Hannah pomogła dziewczynie przy ostatniej przymiarce, Gwynneth poczuła się jak prawdziwa dama, która wybiera się na bal.

Dopiero wtedy pracowicie spędzone godziny wydały się warte zachodu.

Suknia o pięknym kolorze i modnym kroju miała krótkie, szerokie rękawy, obcisły stanik, wysoką talię i długą spódnicą ozdobioną licznymi zakładkami. Zawiązując szarfę pod biustem, aby podkreślić fason kreacji, Gwynneth zaniepokoiła się. Czy suknia nie jest zbyt śmiała? Miała dość duży dekolt i prowakacyjnie opinała ciało dziewczyny, uwydatniając linię piersi. Oglądając się w lustrze, Gwynneth pocieszała się jednak, że tak się teraz noszą damy w wielkim świecie. W całym Guilford żadna z pań nie ma tak modnej sukni...!

Pomimo uciechy z nowej kreacji Gwynneth nadal czuła niepokój. Całą noc chodziła po pokoju zastanawiając się, co się dzieje na balu u lady Ridgeway. Kiedy wreszcie udało się jej zasnąć, spała tak mocno, że spóźniła się rano do sklepu. Na szczęście pan Highley nie zawiódł i kiedy dziewczyna zeszła na dół, księgarnia była już otwarta. Ku swemu zaskoczeniu ujrzała, że sprzedawca rozmawia z lordem Langleyem.

- Witam panią, panno Dunlevvy - powitał ją baron. - Bardzo chciałem z panią porozmawiać.

Gwynneth z trudem powstrzymała się, żeby nie uciec. Wprawdzie była bardzo ciekawa, co wydarzyło się na balu, ale teraz ogarnęła ją panika. Rozmowa z lordem była jednak nieunikniona.

- Proszę, niech pan wejdzie do mojego biura, lordzie Langley.

W tej samej chwili Stuart pochwycił jej dłoń z figlarnym błyskiem w ciemnych oczach.

- Nie, doprawdy, panno Dunlevvy. Pan Highley i ja uważamy, że za długo przesiaduje pani w tym ciemnym sklepie. Przyjechałem powozem i chcę zaprosić panią na przejażdżkę. Proszę się zgodzić. Bardzo proszę. Taki piękny dziś dzień!

O tym nie trzeba było jej przekonywać. Zwłaszcza dotyk dłoni Langleya był taki przyjemny...

- Dziękuję, milordzie, ale nie mogę z panem pojechać.

- Ależ panno Gwynny...

- Ezechielu! - Gwynneth spiorunowała go spojrzeniem. - Przecież wiesz, że tutejsze plotkarki nie zostawiłyby na mnie suchej nitki, gdyby zobaczyły mnie sam na sam z mężczyzną!

- Ależ my nie będziemy sami, panno Dunlevvy. Zabrałem ze sobą stajennego. Zapewniam panią, że wszystkie wymogi przyzwoitości zostaną zachowane.

Gwynneth wyjrzała przez okno, rozdarta między świadomością, jak niebezpieczna może się okazać bliższa znajomość z tym pociągającym mężczyzną, a chęcią przejażdżki eleganckim powozem zaprzężonym do pięknych siwków. Konie stały pod sklepem gotowe do drogi, gryząc wędzidła i przestępując z nogi na nogę...

- No cóż...

- Niech pani weźmie kapelusz, moja droga. Proszę się pospieszyć, bo te wspaniałe rumaki nie mogą się już doczekać. - Dziewczyna spojrzała na Highleya i dostrzegła w jego oczach aprobatę.

- A więc dobrze. - Pobiegła na górę i chwyciwszy kapelusz, spojrzała niespokojnie w lusterko. Co za szczęście, że tego ranka włożyła nową suknię! Poklepała się po policzkach, aby dodać im rumieńców, lecz zamarła nagle, zobaczywszy Hannah. Na twarzy starej służącej widać było niepokój.

- Nic dobrego z tego nie wyniknie, panno Gwynny. A ja myślałam, że już się panienka nauczyła, aby nie jeździć z mężczyznami na przejażdżki.

- Masz rację, Hannah. Ale cóż... Przyjęłam jego zaproszenie, nie mogę więc teraz odmówić. Zapewniam cię, ze nie wyjedziemy poza mury miasta. Obiecuję.

- Ano zobaczymy.

Gwynneth schodziła powoli po schodach, żeby lord Langley nie zobaczył jej tak podekscytowanej. Nie powinna go zachęcać do przyjacielskich gestów, zwłaszcza że wiedziała doskonale, iż jego intencje nie były do końca szczere.

Prowadząc dziewczynę do powozu, baron zauważył jej niepewną minę. Pewno nadal ma w pamięci nasze pierwsze spotkanie, pomyślał ze smutkiem, po czym przeklął swą głupotę.

Aby odpędzić niemiłe wspomnienie, Stuart zaczął opowiadać o lady Ridgeway.

- Musiałem z kimś porozmawiać o tym, co się wczoraj wydarzyło. A tylko pani mnie rozumie...

- Lordzie Langley, proszę uważać na słowa. Źle by się stało, gdyby tę rozmowę podsłuchał pański służący...

- Dobrze. Ale tylko pani wie, o kogo mi chodzi. A poza tym Edward potrafi zachować dyskrecję. Jest u mnie na służbie już od wielu lat i nigdy nie zawiódł mego zaufania.

Gwynneth zaczerwieniała się na myśl, o jakich to sekretach lorda mógł wiedzieć Edward.

Źle zinterpretowawszy jej myśli, Langley pospiesznie zapewnił dziewczynę:

- Proszę się nie martwić, panno Dunlevvy. Wczoraj na balu nie przyczyniłem pani przyjaciółce żadnych kłopotów. Zachowałem dyskrecję. Nikt się nie domyślił, że korespondowaliśmy ze sobą od ponad trzech lat. Właściwie sam ledwo mogłem w to uwierzyć.

- Nie... nie rozumiem, milordzie...

- Ta kobieta to doskonała aktorka. Albo raczej dyplomatka. Opanowana i uprzejma, nic jej nie wyprowadzi z równowagi. Wiem, że nie jest jej łatwo... a jednak nie daje tego po sobie poznać.

Patrząc na pełną uwielbienia i podziwu minę barona, Gwynneth poczuła się winna... nie po raz pierwszy zresztą od czasu, gdy pozwoliła mu uwierzyć, że to lady Ridgeway jest „panną Allen". I co dziwniejsze, zazdrościła teraz lady Ridgeway.

- Moje zachowanie było też bez zarzutu. Byłaby pani ze mnie dumna. Raz tylko się zapomniałem... podczas walca...

Gwynneth wstrzymała oddech. Tego właśnie obawiała się przez całą noc - że lady Ridgeway znajdzie chwilę czasu na rozmowę na osobności z lordem Langleyem i wszystko się wyda.

- Uległem pokusie i nawiązałem do spraw, o których pisaliśmy w listach, ale ona natychmiast przywołała mnie do porządku. Lady Regina udawała, że jest bardzo zaskoczona tym, co ode mnie usłyszała.

- A o czym rozmawialiście?

- O małżeństwie i moim stosunku do kwestii dziedziczenia tytułów szlacheckich.

Gwynneth doskonale znała poglądy barona, wolała jednak nie kontynuować dyskusji na ten temat w obawie, że mogłaby się czymś przed nim zdradzić.

- Doprawdy? - zapytała tylko obojętnym tonem.

- Tak. Lady Regina od razu usadziła mnie na miejscu, wypowiadając kilka krytycznych uwag na ten temat. A przecież zawsze zgadzała się ze mną, że zwyczaj dziedziczenia tytułów to anachronizm i przeżytek! - Langley nachmurzył się i przez długą chwilę patrzył przed siebie w milczeniu. - Choć szczerze podziwiam jej aktorskie talenty, jestem też nieco zaniepokojony. Jeżeli potrafi tak doskonale udawać, to skąd mam wiedzieć, kiedy mówi prawdę? Po takim przedstawieniu wątpię, czy mogę jej zaufać! A co pani o tym sądzi? Może to ja popełniłem jakiś błąd?

Gwynneth spochmurniała. Poczucie winy znowu dało o sobie znać.

- Nie... Z pewnością nie... Ale lady Regina ma przecież męża... I obowiązki względem niego... To znaczy... ja...

Langley nie słuchał nieporadnego jąkania dziewczyny.

- Taak... Jej mężulek to istny potwór. Nie wolno mi o tym zapominać. Okropny człowiek. Nie dziwię się, że biedactwo musi bardzo uważać, aby nie wyprowadzić go z równowagi...

Tym razem dziewczyna poczuła się bezpieczniej. Nigdy nie lubiła lorda Ridgewaya. W jego osobie ucieleśniały się wszelkie przywary. Trudno było się w nim doszukać choćby jednej zalety. Lord Langley byłby jednak przerażony, gdyby wiedział, że lady Ridgeway jest bardzo szczęśliwa w małżeństwie.

- Zgadzam się z panem, milordzie - powiedziała Gwynneth. - Lord Ridgeway to bardzo nieprzyjemny człowiek. Zupełnie nie rozumiem, jak lady Regina znosi jego towarzystwo.

- Ja także. - Langley był wyraźnie poruszony jej słowami. - Gdyby choć raz dała mi znać, że chce uciec od męża, poruszyłbym niebo i ziemię, aby jej w tym pomóc. Taka wspaniała dusza uwięziona w sidłach z tym gburem!

Gwynneth obserwowała go ukradkiem. Fascynowało ją poważne spojrzenie barona i ruchliwe nozdrza. Przypominał jej teraz gorącokrwistego ogiera - dumnego i silnego, lecz równocześnie niebezpiecznego, nie do ujarzmienia. Instynktownie zaczęła przemawiać do Stuarta, łagodnie i kojąco, jakby uspokajała rozdrażnione zwierzę.

- Proszę nawet o tym nie myśleć, milordzie. Zapewniam pana, że nie dzieje się jej żadna krzywda. Choć lord Ridgeway to nieczuły człowiek, ale nie traktuje źle swojej żony. A i ona także nie jest pokorną duszyczką. Potrafi bronić swego zdania i nie daje sobą pomiatać. Wierzę, iż szczerze kocha męża.

- Kocha?! Jak to możliwe?

Ale Gwynneth wiedziała, co mówi.

- Lordzie Langley, czasem tak bywa, że dwoje ludzi lgnie do siebie z tajemniczych powodów. Zapewniam pana, że znam lady Reginę i wiem, że jest zadowolona z małżeństwa z Ridgewayem. Mają wspólne zainteresowania i łączy ich na przykład miłość do koni. Lady Ridgeway to dobra żona i troskliwa matka, co zapewne sam pan zauważył...

- Taak... istotnie. Jej troska o córkę jest wręcz wzruszająca. Ale skoro zna mnie tak dobrze, nie powinna popychać tego dziecka w moje ramiona, nie sądzi pani, panno Dunlevvy?

- Może nie traktuje poważnie pańskich poglądów na temat małżeństwa, milordzie?

- Ale powinna. Przecież jej własne życie potwierdza prawdziwość moich sądów. Związała się z mężczyzną, który jest gotów trzymać żonę o głodzie, gdyby się dowiedział, że pisze wiersze! Nawet przed mężem lady Regina musi ukrywać zatem prawdziwą osobowość! I żyć w kłamstwie!

Gwynneth nie bardzo wiedziała, co odpowiedzieć, ponieważ to ona „żyła w kłamstwie", a nie lady Ridgeway. Przez dłuższy czas jechali w milczeniu.

Wiatr rozwiewał włosy dziewczyny... Jakże było tu pięknie w ten upalny letni dzień... Od lat nikt nie zabierał jej na przejażdżkę bryczką. Odkąd przestała spotykać się z Charlesem...

- Dobrze się pani bawi?

Odwróciła się gwałtownie i zobaczyła, że lord Langley przygląda się jej z ciepłym uśmiechem i dziwnie tkliwym błyskiem w oczach.

- Doskonale! Pogoda jest cudowna i tak tu pięknie! Prawie zapomniałam... ojej!

- Co się stało, panno Dunlevvy?

- Jesteśmy już za miastem! Nie zamierzałam... To znaczy... ja... - Dziewczyna straciła zupełnie poczucie rzeczywistości.

- Czy już na zawsze zostanę na pani czarnej liście? Czy nigdy nie zapomni pani o tym nieszczęsnym wydarzeniu w sklepie? I nie zaufa mi pani choć trochę?

- Mogłabym, ale...

- Więc proszę mi zawierzyć. A może miałaby pani ochotę wziąć lejce?

Gwynneth od razu zapomniała o przyrzeczeniu danym Hannie. Jej były narzeczony, Charles Osgood, nie pozwalał jej nawet dotknąć swoich kasztanków.

- Naprawdę mogę? To dla mnie wielki zaszczyt!

Wkrótce zorientowała się jednak, że wjechali właśnie na teren pełen wzniesień, a droga była tu kręta i wąska. Gwynneth straciła całą odwagę.

- Może lepiej innym razem. Jeszcze nigdy nie powoziłam zaprzęgiem. Chciałabym cieszyć się tą przejażdżką, a obawiam się, że nie dam sobie rady, bo niezbyt dobry ze mnie woźnica.

- Widoki są tu nadzwyczaj piękne. W tym zakątku Anglii najbardziej podobają mi się krajobrazy.

- Dokąd... dokąd jedziemy?

- Właściwie nie miałem na myśli żadnego konkretnego miejsca. Chciałem z panią spokojnie porozmawiać i jestem ogromnie wdzięczny, że zgodziła się pani.

Gwynneth spłonęła rumieńcem.

- Sądzę, że hmm... nasza wspólna przyjaciółka ma w pani wierną powierniczkę.

- Doprawdy, lordzie Langley, nie chciałabym pozbawiać pana złudzeń, ale nie jestem z lady Reginą w aż tak zażyłych stosunkach.

- Ale czytała pani jej listy do mnie, nieprawdaż?

- Cóż... owszem... Niektóre.

- A ona pokazywała pani listy ode mnie?

- Tak... parę razy.

- Powiedziałbym więc, że jest pani bardzo zaufaną osobą. Biorąc zaś pod uwagę charakter jej męża, lady Regina wiele ryzykowała, ufając pani. To tak, jakby dała pani broń do ręki.

- Och, ale przecież ja bym nigdy...

- Oczywiście, że nie. - W oczach lorda widać było sympatię. - Wczoraj wieczorem miałem przyjemność przekonać się, że lady Ridgeway jest nie tylko wdzięczna za pani lojalność, ale też odwzajemnia się tym samym.

- Nie rozumiem...?

- Na balu pojawiła się ta żmija Barlow. Chwalił się, że aresztował już podejrzanego w sprawie Przeglądu. Jakiegoś Irlandczyka, który pracował u pani ojca. W każdym razie, Miles insynuował, że jest pani w to zamieszana, a wtedy lady Regina wystąpiła w pani obronie.

Po raz pierwszy w życiu Gwynneth poczuła prawdziwą sympatię dla lady Ridgeway. Pracowała dla tej damy i doceniała jej hojność, choć w rzeczywistości nie przepadała za tą kobietą.

- To bardzo miło z jej strony. Jestem jednak zdziwiona i zaniepokojona, że sir Miles nadal mnie podejrzewa. Zastanawiam się, dlaczego?

- Sir Miles nie wierzy nikomu, kto nie jest zdeklarowanym torysem. Proszę się zatem nie zamartwiać. Nicholas i ja mamy oczy i uszy szeroko otwarte. Gdyby Barlow chciał panią aresztować, nie pozwolimy na to.

Gwynneth wzdrygnęła się lekko.

- Jakie to okropne! A ja miałam nadzieję, że sir Miles już dawno przestał mnie podejrzewać. Jestem niewinna... Miałam nadzieję, że i on to wkrótce zrozumie.

- Obiecuję pani, że tak się stanie... Prędzej czy później Barlow to zrozumie. - Widząc niepokój na twarzy dziewczyny, Langley postanowił zmienić temat. - Proszę mi powiedzieć... Czy dyskutuje pani z lady Ridgeway o literaturze? I czy Regina czytuje pani swoje wiersze?

Gwynneth pomyślała o długich godzinach spędzonych nad lekturą książek, które sprowadziła specjalnie dla lady Ridgeway. Do wszystkich nowości załączała krótkie streszczenia, aby dama miała orientację w treści.

- Tak, bardzo często dyskutujemy na ten temat... Ale... - Och, nie! tak nie można! Po co tyle kłamstw? Trzeba z tym jak najszybciej skończyć. - Chyba powinniśmy już wracać.

- Dlaczego tak bardzo nie lubi pani rozmawiać o lady Ridgeway? - Langley przyglądał się Gwynneth natarczywie.

- Nie chciałabym nadużyć jej zaufania.

- Nie sądzę, aby była pani do tego zdolna! Ale niech i tak będzie. Bardzo panią szanuję i nie będę więcej nalegać. - Przez dłuższy czas jechali w milczeniu, aż dotarli do wysokiego pagórka, skąd rozciągała się panorama Guilford. Słońce odbijało się w kościelnej wieży i dachach domów. - Może pojedziemy dalej tą drogą? O milę stąd łączy się z traktem do Londynu - zaproponował baron, a dziewczyna skinęła głową. - A teraz porozmawiajmy o pani, panno Dunlevvy...

- O mnie? Ależ... nie bardzo jest o czym mówić.

- Pozwoli pani, że będę się upierał. Taka młoda dziewczyna...

- Szanowny panie, mam już dwadzieścia jeden lat!

- Och, bardzo przepraszam... Wobec tego młoda kobieta, w dodatku właścicielka dochodowej księgami... Wnuczka hrabiego, która sama się utrzymuje... To dość niezwykłe.

- Zapewniam pana, że sama nie dokonałam takiego wyboru. A gdyby księgarnia rzeczywiście przynosiła dochody, sprzedałabym ją w mgnieniu oka.

- Sprzedałaby ją pani? Dlaczego? Czyżby miała już pani dosyć tego zajęcia? - W głosie Stuarta zabrzmiało oburzenie, jakby decyzja Gwynneth zasługiwała na potępienie.

Dziewczyna uniosła brwi.

- Od kiedy ojciec zajął się handlem, moje życie stało się dość... hmm... uciążliwe. Chyba pan to rozumie?

- A co pani zrobi, kiedy już sprzeda księgarnię? Wyjdzie za mąż?

Dziewczyna uśmiechnęła się cynicznie.

- Zapewniam pana, milordzie, że małżeństwo nie jest jednym z punktów mojego planu.

Zaskoczony Langley omal nie wypuścił lejców z rąk.

- Nie? Wydawało mi się, że każda kobieta marzy o małżeństwie.

- Och, nie powiedziałam, że o tym nie marzę... Ale już dawno przestałam się łudzić, że moje pragnienia kiedykolwiek się ziszczą.

- A to niby dlaczego? Nie chciałbym zachęcać pani do tego kroku, ale zupełnie nie rozumiem, dlaczego sądzi pani, że nie znajdzie kandydata na męża?

- Miło to słyszeć, nie wszyscy jednak podzielają pana demokratyczne poglądy, milordzie. Pewien mężczyzna, którego uważałam za przyjaciela i spodziewałam się, że mnie poślubi, całe popołudnie przekonywał mnie kiedyś o tym, że nie nadaję się na żonę...

- Domyślam się, że mówi pani o Charlesie Osgoodzie?

- Skąd pan wie...? Zresztą, wszystko jedno, teraz i tak nie ma to znaczenia. Wiem, że w tym miasteczku równie łatwo o skandal, co w Londynie. I tak... mówiłam o Charlesie... który został ze mną, kiedy mój ojciec zajął się handlem, gdy tymczasem większość znajomych zerwała wszelkie kontakty...

- Ach, ten idiotyczny snobizm Anglików! To doprawdy odrażające, że tak piękna, młoda kobieta została tak potraktowana tylko dlatego, że jej ojciec otworzył księgarnię! Cóż w tym złego, że po jego śmierci nadal sprzedawała pani książki, zarabiając w ten sposób na życie...

- Pan jest utopistą, mój drogi lordzie Langley! - Dziewczyna uśmiechnęła się do niego ze szczerą sympatią. - Ale ja zdążyłam, się już przekonać, co myślą o mnie ludzie, którzy wywodzą się z tej samej co ja klasy społecznej. Charles wyjaśnił mi to bardzo dobrze...

Wspomnienia były tak bolesne, że w oczach Gwynneth pojawiły się łzy. Langley obserwował ją w milczeniu.

- Chodzi o coś więcej, a nie tylko o niedotrzymanie przyrzeczenia? - zapytał wreszcie.

Instynkt podpowiadał Gwynneth, że może zaufać Stuartowi. Nawet ojcu nie powiedziała prawdy o swej ostatniej rozmowie z Charlesem. Ale widząc smutek w ciemnych oczach barona, poczuła nagłą chęć do zwierzeń.

- Taak... Chodzi o coś innego... Charles... najpierw wyjaśnił mi, dlaczego ojciec sprzeciwia się jego małżeństwu ze mną, po czym zapewnił, że zawsze będziemy razem... Całował mnie, jak nigdy przedtem, błagając, żebym z nim wyjechała. Obiecywał, że kupi mi piękny domek na wsi i parę koni do bryczki... Że dostanę wszystko, czego zapragnę... Ale kiedy zorientowałam się, że mogę mieć wszystko oprócz jego nazwiska... nie mogłam się na to zgodzić.

- Cóż za potwór! - Lord Langley zaklął z wściekłością.

- Przysięgał, że kocha i nie może żyć beze mnie. Ale kiedy mu odmówiłam, wrócił do domu i w tydzień później ogłosił zaręczyny z Evangaline Beauchamps, moją dawną przyjaciółką, która po śmierci mojego ojca od razu zerwała ze mną stosunki.

- Bardzo mi przykro, że ten łajdak tak panią zranił, panno Dunlevvy... ale może dobrze się stało? Nigdy nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego młode panny palą się do małżeństwa, dając się uwięzić na całe życie.

- Znam pańskie poglądy na ten temat, lordzie Langley. Ale chyba nie zastanawiał się pan nad tym, co by się stało, gdyby wszystkie panny poszły za pana radą. Zyskałyby opinię kobiet rozwiązłych, mogąc liczyć jedynie na status kochanki... Ja nigdy bym się na to nie zgodziła.

- Jeżeli niektórzy potępiają mnie za to, że .prowadzę księgarnię, to proszę sobie wyobrazić mój los, gdybym została nałożnicą...

Gwynneth zaciskała nerwowo dłonie. Langley przykrył je delikatnie palcami.

- Rozumiem. I wiem, że dopóki nie zmienią się ludzkie przyzwyczajenia i społeczne zwyczaje, tylko odważna kobieta zdobędzie się na to, aby żyć samotnie. Pani argumenty są przekonujące. Uważam jednak, że moralność to jedno, a rzeczywistość to drugie.

- Ja widzę to nieco inaczej. - Wyrwała dłoń. - Pan przecież wcale mnie nie zna. Nie mogłabym żyć w grzechu, nawet gdyby społeczeństwo akceptowało takie związki.

- Niestety, na razie trudno byłoby się o, tym przekonać... I proszę tak się nie oburzać... Wiem, że jest pani ucieleśnieniem wszystkich... hm... cnót.

Baron śmiał się z dziewczyny, a doprowadzona do wściekłości Gwynneth odwróciła się od niego. Kiedy wrócili do miasta, choć miała ogromną ochotę zbesztać go za tak bezczelne traktowanie, milczała, aby nie wywoływać kłótni na ulicy.

Langley zatrzymał konie przed księgarnią, po czym rzucił lejce służącemu. Gwynneth chciała wysiąść, zanim Stuart zdąży jej pomóc, ale baron był szybszy. Postawiwszy dziewczynę na ziemi, Langley za długo przytrzymał dłonie na jej talii.

- Bardzo żałuję, że ma pani tyle... ehm... skrupułów, panno Dunlevvy. Jest pani wyjątkowo pociągającą kobietą. - W jego oczach zamigotały ironiczne błyski.

Kiedy Gwynneth uniosła rękę, aby wymierzyć mu policzek, baron złapał ją za nadgarstek.

- O, nie! Nic z tych rzeczy! Czy pamięta pani, co się stało, kiedy ostatnim razem chciała mnie pani uderzyć, panno Dunlevvy? - Patrzył na nią rozradowany, nie miała się więc czego obawiać. - A co pani na to, gdybym teraz panią pocałował, tu, na środku ulicy?

Gwynneth wyrwała mu się z wściekłością i ruszyła pospiesznie do sklepu. Baron dogonił ją jednak, złapał za ramię i odwrócił twarzą do siebie.

- Oj, niech się pani na mnie nie boczy! Ja tylko żartowałem. Z mojej strony nic pani nie grozi, panno Dunlevvy. Chyba dlatego, że bardzo sobie cenię nasze dyskusje.

W tej samej chwili lord Langley nagle zrozumiał, że to kłamstwo. To nie rozmowy z dziewczyną były dla niego takie ważne, lecz ona sama. Jakże go pociągała. Ale i Gwynneth także poczuła silny przypływ pożądania, a słowa barona zupełnie ją rozbawiły. Wiedziała, że musi natychmiast odejść, zanim zdąży popełnić błąd, którego będzie potem żałować...

Zmusiła się do uśmiechu.

- Oczywiście, że się nie gniewam, milordzie. - Wyciągnęła rękę. - Dziękuję za przejażdżkę. Było mi bardzo miło.

Pożegnała się szybko, po czym weszła do księgarni. Gwynneth zdawała sobie sprawę, że baron nie dał się zwieść jej niewinnej minie. Stuart z pewnością domyślał się już, co dziewczyna do niego czuje.

Pogrążona w myślach, nie zauważyła sir Milesa Barlowa, dopóki na niego nie wpadła.



Rozdział dwunasty

Oślepiona słońcem dziewczyna nie zauważyła czekającego na nią w mroku sklepu Barlowa. Zderzyła się z nim z takim impetem, że z głowy spadł jej kapelusz, a włosy rozsypały się na ramiona.

- Z objęć lorda Langleya trafiła pani w moje. Doprawdy, niezwykła z pani istota, panno Dunlevvy. - Zamiast puścić dziewczynę, sir Miles mocniej objął Gwynneth, patrząc na nią prowokująco. - Czy mogę mieć nadzieję, że woli pani moje objęcia?

- Wolałabym, abyście obaj trzymali się z dala ode mnie - zawołała z wściekłością, wyrywając się z uścisku Barlowa.

W tej samej chwili pan Highley z okrzykiem oburzenia podszedł do natrętnego gościa.

- Proszę zwracać się do panny Dunlevvy z należytym szacunkiem, sir, albo już ja panu...

Barlow machnął lekceważąco ręką, nie przejmując się słowami sprzedawcy.

- Będę traktować pannę Dunlevvy tak, jak na to zasługuje. Muszę porozmawiać z panią, moja droga. Na osobności. - Złapał dziewczynę za ramię i pociągnął w stronę drzwi biura.

Gwynneth po raz pierwszy ucieszyła się, że w sklepie nie ma klientów.

- Proszę mnie natychmiast puścić! - zawołała. Jej policzki płonęły. - Jeśli ma mi pan coś do powiedzenia, może mi pan przekazać w obecności pana Highleya.

- Tylko nie tym tonem, panno Dunlevvy! Proszę mnie nie obrażać, bo mogę się jeszcze pani przydać. A poza tym mam interesującą wiadomość. Aresztowałem niedawno niejakiego Mulhenny'ego.

Gwynneth wyrwała ramię z jego uścisku i spokojnie spojrzała mu w oczy.

- A co ja mam z tym wspólnego?

- Chyba nie zaprzeczy pani, że go zna?

- Istotnie. Był kiedyś drukarzem u mojego ojca. A później przypadł mi nieprzyjemny obowiązek zwolnienia go z pracy.

- On jednak mówi co innego.

- W takim razie kłamie. - Pan Highley stanął przy Gwynneth. - Byłem obecny przy tym, jak panna Dunlevvy go zwalniała. Ten człowiek zachował się wtedy skandalicznie. Nalegał, żeby panienka wydawała gazetę po śmierci ojca, a kiedy wyjaśniła mu, że jej na to nie stać, zarzucił jej kłamstwo. Był tak natarczywy, że musiałem wyrzucić go siłą.

- A jak ty się nazywasz, mój dobry człowieku? - Sir Miles zwrócił się do sprzedawcy ze złośliwym uśmieszkiem, wyjmując z kieszeni czarny notesik.

- Ezechiel Highley, proszę pana.

- Powinienem zatem pana uprzedzić, panie Highley, że naraża się pan na kłopoty, utrudniając śledztwo w sprawie zdrady stanu.

- Nic o tym nie wiem, proszę pana. I panna Dunlevvy także. - Pan Highley nie dał się zastraszyć. Gwynneth zaczęła dygotać na całym ciele, choć nie wiedziała, czy ze strachu, czy z oburzenia?

Chyba nie podejrzewa mnie pan o współudział w wydawaniu tego szmatławca? Czyż oględziny prasy drukarskiej nie dowiodły, że...

- Że ostatnie egzemplarze Przeglądu Guilfordzkiego zostały wydrukowane na prasie, która należała do pani zmarłego ojca, panno Dunlevvy. Wspaniale udaje pani zaskoczenie!

- Ależ to niemożliwe! Drukarnia jest zamknięta od czasu, kiedy pan Dunlevvy zachorował, a panna Gwynny nawet nie wiedziała, gdzie są klucze!

- Panna Dunlevvy kłamie. - Barlow odwrócił się plecami do Highleya i spojrzał dziewczynie w oczy. - Gazeta została wydrukowana w pani drukarni. Na najnowszych egzemplarzach Przeglądu widoczne są wyraźnie charakterystyczne cechy pani prasy. Nie mam więc najmniejszych wątpliwości. - Sir Miles uśmiechnął się, widząc, jak dziewczyna pobladła. - Może teraz zechce pani porozmawiać ze mną na osobności, moja śliczna? Jeśli nie chce pani trafić do więzienia Newgate... A tam już mają sposoby, żeby nawet z niewinnego uczynić przestępcę!

- Nie zrobiłam nic złego!

- Dlatego chcę dać pani szansę... Proszę mnie przekonać o swej niewinności... - Wstrętny uśmieszek na twarzy Barlowa wyraźnie sugerował, co mu teraz chodzi po głowie.

Gwynneth stanęła pomiędzy sir Milesem a panem Highleyem, bo zdawało się, że sprzedawca lada moment rzuci się na baroneta.

- Mogę dowieść, że jestem niewinna, ale w inny sposób, sir Milesie. Zamierzam wynająć adwokata... Poza tym muszę pana ostrzec, że mam wysoko postawionych przyjaciół...

- Taak... właśnie niedawno widziałem panią z jednym z nich. To ja powinienem panią ostrzec, panno Dunlevvy. Będzie lepiej, jeżeli zaufa pani mi, a nie Langleyowi, bo i on także jest podejrzany w tej sprawie. A ja zajmę się panią...

- Nie potrzebuję pańskiej „opieki". Doskonałe wiem, o co panu chodzi. Mam przyjaciół... wielu przyjaciół! Zasięgnę porady prawnej.

- Albo jest pani aż tak naiwna, albo wyjątkowo sprytna. - Barlow uśmiechał się nieprzyjemnie. - Ale będziemy jeszcze mieli okazję o tym porozmawiać. Może i pan Highley zostanie przesłuchany... W więzieniu w Guilford znajdzie się miejsce dla wszystkich.

- Jeżeli chce mnie pan zastraszyć, sir...

- Ja tylko pana ostrzegam, panie Highley...

- To się panu nie uda, sir. Nic nie wiem o tej gazecie. Podobnie jak panna Dunlevvy. A pan szantażuje niewinną kobietę. Będzie więc lepiej, jeśli pan natychmiast stąd wyjdzie!

Widząc, że nie udało mu się zastraszyć sprzedawcy, sir Miles ukłonił się, choć nie ukrywał wściekłości.

- Pójdę już sobie, ale to nie koniec. Niedługo tu wrócę.

Odwrócił się na pięcie i wyszedł z księgarni, zostawiając Gwynneth i Highleya osłupiałych z przerażenia.

- Oj, panno Gwynny, cóż to się narobiło! Czy może pani liczyć na pomoc lorda Langleya? Bo ten Barlow to podły człowiek i nie wiadomo, co jeszcze wymyśli... Obawiam się, że znalazła się pani w prawdziwym niebezpieczeństwie.

- Lord Langley przysięgał, że mi pomoże, jeżeli zajdzie taka potrzeba. Poza tym Nicholas Verleigh jest jego przyjacielem.

Słysząc to, Highley rozchmurzył się nieco. Lord Verleigh był bowiem przedstawicielem zarządu miejskiego w Guilford. Jego pozycja wiele zatem znaczyła.

- Mam nadzieję, że dotrzymają słowa, panienko.

- Ja też. - Gwynneth uśmiechnęła się do starego przyjaciela, po czym znowu spoważniała. - Lord Langley wspominał, że może mi polecić dobrego adwokata. Będzie mi potrzebna każda pomoc. Wyślę do niego list z prośbą o radę. Dziękuję, że się za mną ująłeś, Ezechielu. Obawiam się jednak, że teraz i ty naraziłeś się na kłopoty.

- Niech się panienka o nic nie martwi. Obiecałem pani ojcu, że będę się o panienkę troszczyć. - Dziewczyna położyła mu dłoń na ramieniu, a on poklepał ją uspokajająco. - Jest pani pewnie zmęczona, panno Gwynny. Proszę pójść na górę, a Hannah zaparzy pani mocnej herbaty. Do poniedziałku i tak nic nie zdziałamy.

Przez dłuższą chwilę dziewczyna wahała się jeszcze. Wprawdzie nogi się pod nią uginały, odmawiając posłuszeństwa, ale filiżanka gorącej herbaty i kojąca obecność Hannah z pewnością dobrze by jej zrobiły...

- Dziękuję, Ezechielu... Chyba posłucham twojej rady. Pozamykaj tu wszystko, proszę. Wieczorem napiszę list do lorda Langleya i wyślę go z samego rana.

- Doskonale, panienko. Ja tu się wszystkim zajmę.

Tej nocy Gwynneth nie mogła zasnąć, przewracając się z boku na bok aż do rana. Zastanawiała się, co było gorsze - niepewne stosunki z lordem Langleyem, czy oskarżenia sir Milesa Barlowa? Te ostatnie wydawały się jej tak idiotyczne, że była gotowa o nich zapomnieć lub potraktować jako dziwaczny sposób zalotów sir Milesa.

Gwynneth znalazła się w sytuacji bez wyjścia. Z jednej strony lord Langley, z drugiej zaś - sir Barlow. Zdawała sobie sprawę, że znajomość z przystojnym baronem jest dla niej o wiele niebezpieczniejsza, ale przecież tylko Stuart mógł jej teraz pomóc. Pan Highley miał rację - wpadli w niezłe tarapaty...

Zmieniając charakter pisma, Gwynneth napisała liścik do lorda Langleya. Wysłała go następnego ranka. Baron odpowiedział natychmiast. Obiecał, że jeszcze tego samego dnia zawiadomi swego przyjaciela w Londynie, prawnika, który zajmował się podobnymi sprawami.

Nieco uspokojona, poszła na wieczorną mszę, a po powrocie do domu zaczęła przerabiać stare amazonki, choć nie zamierzała jeździć konno w najbliższym czasie. Musiała się jednak czymś zająć.

Następnego dnia w księgarni pojawiła się lady Ridgeway. Pan Highley zaanonsował ją jak prawdziwy lokaj, uśmiechając się porozumiewawczo do swej chlebodawczyni. Dama weszła do pokoju Gwynneth pospiesznym krokiem, a za nią podążała nieco oszołomiona Virginia.

- Panno Dunlevvy - zaczęła bez żadnych wstępów lady Ridgeway. - Czy zna pani lorda Langleya?

- Ja... to znaczy... wiem, kto to jest. Był tu niedawno i kupił...

- Tak, tak... ale nie o to chodzi. Czy czytała pani jego wiersze?

- O, tak. Lord Langley jest bardzo znanym i cenionym...

- Doskonale. Chciałabym, żeby opowiedziała pani o baronie mojej Virginii. Proszę ją poinstruować, co powinna przeczytać, aby poznać zainteresowania Lang-leya...

- Cóż, lady Ridgeway, chętnie pani pomogę, ale sądzę, że powinna pani wiedzieć, iż niektóre poglądy lorda Langleya uchodzą za nieprzyzwoite, wręcz skandaliczne i nieodpowiednie dla młodych panien.

Zazwyczaj opanowana matrona zaniepokoiła się trochę.

- Taak, baron wspominał mi o tym na piątkowym balu. Ale to zapewne tylko młodzieńczy bunt. Szybko z tego wyrośnie.

- Być może, ale... - Czy lady Ridgeway zdawała sobie sprawę, że lord Langley ma już trzydzieści dwa lata?

- Chodzi mi o to, żeby Virginia mogła z nim podyskutować o literaturze.

Gwynneth zwróciła się do dziewczyny.

- A więc zagięłaś parol na niepoprawnego lorda Langleya?

Virginia zarumieniła się po czubki uszu.

- Jest bardzo przystojny, nieprawdaż, mamo?

Gwynneth westchnęła ciężko. Ta koza z ochotą uczestniczyła w knowaniach matki. Ale jeżeli baron i lady Ridgeway będą kontynuować znajomość, lord wkrótce zrozumie, że Regina nie jest panną Allen. Nie mówiąc już o tym, że poglądy przystojnego Stuarta na małżeństwo i miłość mogłyby wyrządzić ogromną krzywdę tej młodej, niedoświadczonej dziewczynie.

- No to jak? - zapytała niecierpliwie lądy Ridgeway. - Pomoże nam pani, panno Dunlevvy?

- Jeżeli pani sobie tego życzy, milady. Wiem, że lord Langley kocha poezję i gorąco popiera kobiety, które piszą wiersze. Ale ty chyba nie jesteś poetką, moja droga? - zwróciła się niepewnie do Virginii.

- Nie. - Odparła dziewczyna.

- A czytasz książki?

- Nie. - Virginia spuściła głowę. - Prawdę mówiąc, nie lubię czytać. Ojciec woli, żebym zajmowała się robótkami albo czymś pożytecznym. A poza tym... książki są takie nudne...

- A więc od tego zaczniemy - Gwynneth zamyśliła się, tymczasem obie damy patrzyły na nią wyczekująco. - Opowiesz baronowi, jak bardzo ojciec cię krzywdzi, nie pozwalając ci czytać książek. Lord Langley uważa, że kobiety powinny się kształcić, tak samo jak mężczyźni. Rozumiecie?

Sądząc po zdziwionych minach pań Ridgeway, ani Virginia, ani jej matka niczego nie pojmowały.

- Poprosisz go o radę. Zapytasz, co sądzi na temat edukacji kobiet. Zapewniam cię, że baron zareaguje na to jak osioł na marchewkę. Będzie się rozwodził przez bitą godzinę. - Gwynneth czuła do siebie obrzydzenie, że pomaga zastawić pułapkę na mężczyznę, którym sama była zainteresowana. Zwłaszcza że ten podstęp mógł odnieść skutek... Choć postępowała wbrew sobie, teraz było za późno, aby się wycofać. - Potem powinnaś zgodzić się z każdym jego słowem i zapytać, jakie poleciłby ci lektury. Twoja matka ma przecież doskonale zaopatrzoną bibliotekę.

- To może się udać, panno Dunlevvy - wtrąciła się lady Ridgeway. - Jeszcze dziś złożymy wizytę lordowi Verleighowi i postaramy się porozmawiać z lordem Langleyem...

- Ależ lady Ridgeway! A co się stanie, jeżeli baron poleci Virginii coś nieprzyzwoitego?

- Przecież nie musi tego od razu czytać. Pani zrobi to za nią. Potem opowie jej pani, o czym to jest i na co powinna zwrócić uwagę podczas dyskusji z lordem.

Gwynneth czuła się nieszczęśliwa i była oburzona na lady Ridgeway, której wydawało się oczywiste, że dziewczyna nie ma żadnych oporów.

- Doprawdy, lady Ridgeway...

- Cicho, moja mała. Wynagrodzę ci to. Czyż nie wspomagałam gazety twojego ojca, kiedy wszyscy się od niego odwrócili? Czyż nie przywołałam sir Milesa Barlowa do porządku, kiedy ośmielił się insynuować, że jesteś zamieszana w wydawanie tego szmatławego czasopisma, o którym tyle się teraz mówi?

- Och, nie robię tego dla pieniędzy. Jestem bardzo wdzięczna za wszystko, co pani dla mnie zrobiła, lady Ridgeway.

- Taak... To prawda, ale ja także mam u ciebie dług wdzięczności. Sprytna z ciebie dziewczyna i masz doskonałe pomysły. Czas wprowadzić w czyn twój plan. - Lady Regina ruszyła do drzwi, a podniecona Virginia pobiegła za nią.

Do czego to doprowadzi! Gwynneth aż się wzdrygnęła. Brnęła dalej w tych kłamstwach, a teraz pomaga jeszcze Virginii wpaść wprost w objęcia tego człowieka, który jest pozbawiony wszelkich skrupułów. Jeżeli skrzywdzi tę dziewczynę, Gwynneth będzie temu winna...

Na samą myśl o Virginii i lordzie Langleyu połączonych w namiętnym uścisku Gwynneth poczuła dreszcz obrzydzenia. Ale dopiero po chwili zrozumiała, dlaczego! Nie chciała w to uwierzyć! Przecież nie mogła być zazdrosna! A jednak zazdrościła Virginii....

Wielkie nieba! Co się z nią dzieje? Choć Langley był niebezpiecznym mężczyzną, Gwynneth czuła dziką wściekłość na myśl o tym, że panna Virginia Ridgeway może spotykać się ze Stuartem, jeździć z nim na przejażdżki i flirtować w najlepsze. Tymczasem Gwynneth Dunlevvy będzie ślęczeć w księgarni, zamawiać książki, sprzedawać je i spędzać noce nad księgami rachunkowymi. Nie tego przecież chciała, nie o tym marzyła.

Przez chwilę dziewczyna poczuła się tak nieszczęśliwa, jak wtedy, gdy Charles, zamiast się oświadczyć, zaproponował jej carte blanche. To tylko wzmogło jej gniew, że ojciec opuścił swą klasę, zajął się handlem, pozbawiając Gwynneth należnej pozycji społecznej.

Aby odpędzić natrętne myśli, Gwynneth wzięła się do szycia jeszcze jednej sukni. Już jakiś czas temu nabyła nowe materiały i przejrzała żurnale, aby się zorientować w najnowszych trendach. Postanowiła uszyć sobie modną suknię o prowokacyjnie krótkiej spódnicy z jasnozielonej krepy, dokładnie taką samą, jaką widziała w paryskim magazynie mody. Spod tej sukni będzie jednak widać jej szczupłe kostki... czy to aby nie zbyt śmiały pomysł? Ale przecież ufarbowała już pantofelki na odpowiedni kolor... Byłaby to doskonała kreacja balowa, choć Gwynneth nie wiedziała, czy kiedykolwiek będzie miała okazję ją włożyć.

Można w niej także pójść do teatru, pomyślała dziewczyna, po czym roześmiała się z własnej naiwności. Do czasu, aż uda się jej wyjechać do Londynu, ta suknia z pewnością wyjdzie z mody! Ale dotyk zielonego jedwabiu był tak miły, że sprawiał Gwynneth przyjemność.

Hannah, która pomagała jej w szyciu, uśmiechnęła się z dumą.

- To piękna kreacja, panno Gwynny. I jak podkreśla figurę!

Gwynneth spojrzała w lustro i zobaczyła, że stara służąca ani trochę nie przesadza. Z obawą jednak spojrzała na głęboki dekolt.

- Dziękuję, Hanno, ale czy nie sądzisz, że jest trochę zbyt... wycięta...

- Jest dokładnie taka sama, jak te w paryskich magazynach! - odrzekła Hannah lojalnie.

- A kolor? Co sądzisz o kolorze? Czy nie za wcześnie na...?

Hanna instynktownie wyczuwała, kiedy jej ukochana panienka potrzebuje słów otuchy.

- To piękny kolor, panno Gwynny. Tak miło zobaczyć panią w czymś innym, a nie w tej czerni. Pani ojciec też by się cieszył.

- Myślisz, że nie miałby nic przeciwko?

- Ależ skąd, panienko! Nie znosił przecież żałobnych strojów. Czy pamięta panienka, jak mówił, jeżeli naprawdę wierzymy w Królestwo Boże, śmierć nie powinna nas smucić.

- To prawda. - Łzy błysnęły w oczach dziewczyny. Przypomniała sobie słowa umierającego ojca: Nie płacz po mnie, Gwynneth. Chyba że z radości. Odchodzę z tego ponurego świata do piękniejszego.

Gwynneth przez długą chwilę stała zamyślona. Tak bardzo tęskniła za ojcem, czasem porywczym, ale czułym i kochającym. W końcu wróciła do rzeczywistości.

- Chyba dorobię do niej koronkowy kołnierz. Nie czułabym się dobrze w tak wydekoltowanej sukni. A poza tym, kiedy będę ją nosić?

Hannah potrząsnęła głową.

- Z pewnością przyda się panience. Przecież nie zostanie panienka w tym sklepie aż do śmierci!

- Dziękuję, Hanno. - Gwynneth serdecznie uściskała starą służącą. - A teraz pomóż mi zrobić wykrój na tę fioletową.

Szyjąc nowe kreacje, Gwynneth nie myślała o dwóch dżentelmenach, którzy pojawili się w jej życiu. Byli tak różni, ale i niebezpieczni...



Rozdział trzynasty

We środę lord Langley znowu pojawił się w mieszkaniu Gwynneth. Dziewczyna od samego rana była zajęta szyciem, kiedy więc Hannah zapukała do drzwi i oznajmiła, że bardzo przystojny dżentelmen chce się z nią widzieć, Gwynneth zarumieniła się po uszy. Z bardzo poważną miną służąca wpuściła barona do pokoju. Dziewczyna podniosła się, aby powitać gościa. Zwój zielonego jedwabiu osunął się na ziemię.

- Proszę mi wybaczyć to najście, panno Dunlevvy. Pan Highley ma klientów w sklepie, więc pozwolił mi wejść na górę. - Lord Langley przyglądał się dziewczynie z aprobatą. Jak pięknie wyglądała zarumieniona i uśmiechnięta! - Czy mówiłem już pani, że lawendowy kolor podkreśla zielony odcień pani oczu? - Pochylił się i podniósł z podłogi nie wykończoną jeszcze suknię. -W tym będzie pani wyglądać oszałamiająco! - powiedział, przykładając delikatny jedwab do twarzy dziewczyny.

Gwynneth była zmieszana. Baron celowo wprawiał ją w zakłopotanie! Szybko się jednak opanowała, wskazując Stuartowi fotel i proponując filiżankę herbaty. Ze wszystkich sił starała się ukryć zaskoczenie, zdenerwowanie i podniecenie, wywołane jego obecnością.

Kiedy Stuart usadowił się wygodnie w ulubionym fotelu ojca, dziewczyna zdała sobie sprawę, jak nędzne jest jej mieszkanko. Już dawno temu ojciec sprzedał większość eleganckich mebli, które wniosła w posagu jego żona, a pieniądze przeznaczył na rozwój księgarni i drukarni. Teraz stały tutaj solidne i funkcjonalne, ale brzydkie sprzęty. Wprawdzie spełniały swe zadanie i to było najważniejsze, ale Gwynneth tęskniła za pięknymi przedmiotami.

Lord Langley nie zwracał jednak uwagi na ubogie wyposażenie mieszkania. W odróżnieniu od Charlesa, który kiedyś na widok pokoju nad sklepem omal nie rozpłakał się z litości.

W chwilę później weszła Hannah, niosąc tacę z herbatą. Postawiła ją na stole i wyszła do kuchni, nie zamykając za sobą drzwi. Lord Langley ożywił się nagle. Pochylił się ku dziewczynie i wsparłszy łokcie na kolanach, przeszedł od razu do rzeczy.

- Przyszedłem z nadzieją, że mnie pani wysłucha. Tylko z panią mogę szczerze porozmawiać... Nie zgadnie pani, co się stało...

Gwynneth ujęła filiżankę w obie dłonie i spojrzała na barona przerażonymi oczyma.

- Co takiego? - zdołała wykrztusić.

- Proszę się nie obawiać. Nie dotyczy to mojej korespondencji z lady Ridgeway ani jej męża. Chodzi o jej córkę... Virginia najwyraźniej zagięła na mnie parol, a matka chyba to popiera. Obawiam się, że panna Allen ma ochotę zobaczyć mnie w roli zięcia...

- A co pan na to...? To znaczy... - Gwynneth zawahała się.

- Moje poglądy na małżeństwo nie uległy zmianie, nawet w obliczu tak kuszącej koneksji. - Langley uśmiechnął się, po czym mrugnął porozumiewawczo. - Ale nie dam się zakuć w kajdany! Nie zamknę się w więzieniu do końca życia! O, nie! Zwłaszcza że lady Virginia nic sobą nie reprezentuje. Ta dziewczyna ma tak pusto w głowie, że ręce opadają. Gdybym kiedykolwiek zdecydował się na małżeństwo, to z pewnością nie z taką kobietą!

- W takim razie, to bardzo niezręczna dla pana sytuacja...

- Tak... i krępująca. Ta mała najwyraźniej zadurzyła się we mnie... a z takimi niewinnymi panienkami trzeba bardzo uważać... Wystarczy chwila zapomnienia, a zaraz cię oskarżą o kompromitację pannicy, choć sama się o to prosiła. Ale nie w tym rzecz... Ja naprawdę nie chciałbym skrzywdzić tego dziecka. I nawet nie dlatego, że to córka lady Ridgeway.

Słysząc tak szczerą deklarację, dziewczyna poczuła przypływ sympatii do barona.

- Więc jednak nie jest pan aż tak bezwstydnym rozpustnikiem, jak ludzie mówią! - Natychmiast jednak przygryzła wargi. Jak mogła powiedzieć coś podobnego?!

- Taak, zdaje się, że ludzie źle mnie oceniają - odrzekł Stuart urażonym tonem. - Może dlatego, że nie podobają się im moje poglądy. Potępiam małżeństwo zarówno ze względu na szkody, jakie wyrządza kobietom, jak i z powodu mojej wrodzonej niechęci do monogamii... Ale przysięgam, że nigdy z rozmysłem nie skrzywdziłbym niewinnej dziewczyny... bez względu na jej społeczną pozycję i moje uczucia. Nigdy nie byłem rozpustnikiem! To prawda, znałem wiele kobiet, ale wszystkie miały duże doświadczenie w tych sprawach...

- Błagam, lordzie Langley! - Policzki Gwynneth płonęły z zawstydzenia.

- Proszę mi wybaczyć. Zapominam, że jest pani niewiele starsza od panny Ridgeway i równie niedoświadczona. Nie powinienem pani obarczać moimi osobistymi problemami... - Patrzył na nią spod uniesionych brwi. W/ ciemnych oczach Stuarta dojrzała prośbę o przebaczenie. Był najwyraźniej poruszony. - Ale widzi pani... Sądzę, że pani... hmm... mnie zrozumie...? Czuję to. Zupełnie, jakbyśmy się znali od wielu lat. Nie będę jednak opowiadać o innych kobietach... Obiecuję. Chodzi o to, że trochę się rozczarowałem... co do naszej wspólnej znajomej. I miałem nadzieję, że zdoła pani rozwiać moje wątpliwości... - Baron przeczesał dłonią włosy.

Gwynneth poczuła, że serce jej zamiera. Czyżby Langley zaczynał coś podejrzewać? Opanowała się jednak, po czym uniosła pytająco brwi i spojrzała na Stuarta zachęcająco.

- Widzi pani, panno Dunlevvy, w poniedziałek rano lady Ridgeway wraz z córką zjawiła się u Nicholasa. Musiałem oprowadzić pannę Virginię po ogrodzie różanym... Tam... bardzo cicho i nieśmiało... zapytała o moje poglądy na temat edukacji kobiet. Prosiła o radę... co powinna czytać? Z czego się uczyć?

- Lordzie Langley, wiele kobiet uważa, że nauka kończy się na czytaniu, pisaniu, szyciu i tańczeniu. Nic więcej ich nie interesuje.

- Taak... Zdaje się, że panna Ridgeway jest najlepszym przykładem. Kiedy dowiedziałem się, jaką otrzymała edukację, bardzo się zdziwiłem... Czy uwierzy pani, że ona w ogóle nie czytała Szekspira? Podobno ojciec pozwala jej czytać tylko Biblię i żywoty świętych. Czy pani, córka wikarego, została podobnie wychowana?

- Nie, lordzie Langley. Mój ojciec podzielał poglądy Mary Wollstonecraft, że kobiety to rozumne istoty, które powinny być tak samo wykształcone, jak mężczyźni. Przekazywał mi swoją wiedzę i gorąco zachęcał, żebym nie poprzestała na tym... Był cudownym człowiekiem. Ale lord Ridgeway nie jest do niego podobny...

- Święte słowa. A to biedne dziecko... tak bardzo mi jej żal. Dałem Virginii kilka rad i zapytałem, jak zamierza kontynuować naukę, skoro ojciec się temu sprzeciwia?

- I co ona na to? - zapytała niespokojnie Gwynneth.

- To niezbyt rozgarnięte dziewczątko... Uważa, że skoro to ja poleciłem jej lektury, matka udostępni jej swoją bibliotekę, bo ma gorącą nadzieję... tu panna Virginia zarumieniła się słodko, a mnie to bardzo rozbawiło.

Stuart roześmiał się głośno na to wspomnienie, Gwynneth zaś próbowała sobie wyobrazić minę Virginii.

Ale dobry humor lorda Langleya szybko prysł. Jego smagła twarz znowu się zachmurzyła, a w oczach pojawiły się gniewne błyski.

- Nie rozumiem tylko, dlaczego lady Ridgeway, kobieta doskonale wykształcona i miłośniczka poezji, pozwoliła, aby Virginia wyrosła na taką ignorantkę? Jak to się mogło stać? To, że lady Regina dała się zdominować mężowi, nie powinno mieć wpływu na wychowanie córki. Virginia to słodka idiotka, której powstydziliby się nawet Hotentoci! To nie do wiary!

Gwynneth nie potrafiła wykrztusić z siebie słowa. Przez chwilę patrzyła baronowi w oczy. W rzeczy samej, jak to możliwe?

- Może obawiała się gniewu męża? - wyjąkała wreszcie.

- Taak... chyba tak. Ale przecież lady Regina jest bardzo oczytana... Miałem okazję rozejrzeć się po jej bibliotece. Ileż tam wspaniałych książek!

- Taak, lady Ridgeway często przychodzi do mojej księgarni - mruknęła Gwynneth pod nosem.

- Więc jednak kupuje książki, nie zważając na protesty męża-prostaka.

- No cóż... Zdaje mi się, że lady Ridgeway może robić co się jej żywnie podoba, jeśli to tylko nie koliduje z jego ulubionymi rozrywkami.

- Ma pani rację! - Langley uderzył nagle pięścią w stół. -I potrafi go też przekonać, że jestem odpowiednią partią dla Virginii. Bo chyba zgodzi się pani ze mną, że to nie był jego pomysł!

- Może więc Virginia wcześniej nie interesowała się swoją edukacją?

- Oczywiście, że nie! Zainteresowania trzeba pielęgnować, a dzieci zachęcać do nauki! W przeciwnym razie wyrosną na zarozumiałych ignorantów. Dotyczy to zresztą nie tylko kobiet, ale i mężczyzn. Panna Wollestnecraff ma rację, że kobiety są takie niezaradne, bo nikt ich nie uczy samodzielnego myślenia!

Gwynneth nie wiedziała, co odpowiedzieć. Stała na z góry przegranej pozycji. Od początku kłamała. Jak zatem wytłumaczyć teraz lordowi, co naprawdę czuje?

- Proszę mi powiedzieć prawdę, panno Dunlevvy. Czy nie jest pani rozczarowana naszą wspólną przyjaciółką? Czy nie wini jej pani za to, że tak haniebnie zaniedbała własne dziecko?

Czując się jak najgorsza hipokrytka, Gwynneth spojrzała Stuartowi w oczy i powiedziała coś, co kiedyś usłyszała od ojca:

- Lordzie Langley, uważam, że nie powinniśmy osądzać naszych bliźnich. Zwłaszcza jeśli nie znamy wszystkich motywów ich działań... Nie wiemy, co myślą ani co ich dręczy... Skąd zatem mamy wiedzieć, dlaczego postępują tak, a nie inaczej?

Langley rozchmurzył się nieco. Spojrzał na nią z taką wdzięcznością i sympatią, że dziewczynie aż się serce ścisnęło. Jak mogła tak go okłamywać?

- Ma pani rację, panno Dunlevvy. „Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni", jak mówi Biblia. Jest pani wyjątkową osóbką. Nie tylko cytuje pani Pismo Święte, ale i żyje wedle jego nakazów.

Dziewczyna spuściła głowę, zawstydzona nie tylko komplementem, ale także własnym oszustwem. Lord Langley pochylił się ku niej i uniósł jej twarz.

- Jakie to szczęście dla mnie i dla lady Ridgeway, że jest pani naszą przyjaciółką... Czy mogłaby pani ją zapytać...?

- O, nie! - Gwynneth z przerażeniem potrząsnęła głową. - Nie chcę być mediatorem! A lady Ridgeway i tak nie zgodziłaby się na to.

- Zdaje się, że znowu ma pani rację. Po powrocie do Londynu napiszę do niej i sam ją zapytam. A skoro już o tym mowa... Wysłałem wczoraj list do Cartera Granthama, znanego adwokata, prosząc, żeby przyjechał tu jak najszybciej. Przypuszczam, że zjawi się za kilka dni. Chciałbym, aby obronił panią przed zarzutami sir Milesa.

- Bardzo panu dziękuję, lordzie Langley. Sir Miles. Barlow przyprawia mnie o dreszcze. Usiłował nawet namówić mnie na „prywatną rozmowę" w biurze, a kiedy pan Highley się temu sprzeciwił, zagroził, że i jego pociągnie do odpowiedzialności.

- Kiedy to było? - Lord Langley zacisnął zęby w przypływie wściekłości.

- Tego samego dnia, kiedy byliśmy na przejażdżce. Zaraz potem napisałam do pana list. Barlow dał mi do zrozumienia, że... że zostanę oczyszczona ze wszystkich zarzutów, jeżeli... jeżeli... - Zawstydzona Gwynneth odwróciła wzrok. W jej oczach błyszczały łzy.

- A to diabeł wcielony! - Langley ujął jej dłoń w swoje ręce. - Niech się pani nie martwi, moja droga. Carter Grantham poradzi sobie z tą sprawą w mgnieniu oka. A ja rozprawię się z tym łotrem osobiście. Przysięgam, że Miles Barlow już nigdy pani nie obrazi.

- Dziękuję - wykrztusiła Gwynneth, czując dławienie w gardle. Baron był taki miły! Czy to naprawdę ten sam człowiek, który tamtego pamiętnego dnia bezpardonowo zaatakował ją w sklepie?

Lord Langley wstał, dziękując dziewczynie za to, że go wysłuchała. Kiedy był już przy drzwiach, zawahał się i odwrócił, po czym zaproponował, aby następnego dnia Gwynneth udała się z nim na przejażdżkę.

- Mam tutaj kilka koni, między innymi śliczną klacz i doskonale ułożoną... idealną dla damy. Przywiozłem ją dla... To znaczy, miałem nadzieję, że panna Allen... - Urwał zmieszany. - Ale to już nie ma znaczenia. Proszę włożyć amazonkę, przyjadę po panią o dziesiątej.

- Niestety, nie mogę - rzekła zmieszana dziewczyna, choć bardzo pragnęła przyjąć zaproszenie.

- Nonsens. Niby dlaczego nie?

- Chodzi o moją reputację, milordzie. Muszę się nienagannie prowadzić, żeby nie stracić klientów. Guilford to małe miasteczko.

- Ależ nie ma w tym nic nieprzyzwoitego! Wybieramy się na przejażdżkę wraz z lady Ridgeway, Virginią, Nicholasem Verleighem i jego gośćmi.

- A więc tym bardziej nie mogę! - zawołała przerażona Gwynneth.

- Ależ dlaczego? Nie będą mieli nic przeciwko pani obecności. Właściwie, kiedy wspomniałem lady Ridgeway, że chcę panią zaprosić, bardzo się ucieszyła. Powiedziała, że to doskonały pomysł...

Te słowa zaskoczyły dziewczynę, lecz jej nie przekonały. Potrząsnęła przecząco głową.

- Obawiam się jednak, że nie wszyscy podzielają opinię lady Ridgeway.

- Jestem pewien, że się pani myli. A gdyby nawet tak było, to pozbędziemy się ich towarzystwa. Dlaczego odmawia sobie pani przyjemności z powodu zacofanych poglądów tych głupców? - Baron podszedł do Gwynneth i ujął jej dłonie. - Jest pani prawdziwą damą, panno Dunlevvy. Proszę o tym nie zapominać i trzymać głowę wysoko. Ten, kto pani nie akceptuje, sam wiele traci.

- Nie! - zawołała gniewnie. - Proszę się ze mną nie drażnić! W bardzo przykry sposób dawano mi odczuć, że córkę księgarza od dam z towarzystwa dzieli przepaść. I nie zamierzam tego zmieniać. Lepiej znać swoje miejsce, i nie narażać się na to, żeby ktoś mi wytykał moje pochodzenie.

- Bardzo mi przykro. Chyba trochę za bardzo na panią naciskałem. - Baron poklepał ją po dłoni przepraszającym gestem. - Cóż, może jednak uda się pani ze mną na przejażdżkę jutro po południu? Obiecuję, że zastosuję się do konwenansów i zabiorę ze sobą chłopca stajennego. I nie chcę słyszeć sprzeciwu - zakończył surowo.

Gwynneth uniosła wzrok i napotkała jego spojrzenie. Zgodziła się, nawet nie wiedząc kiedy, a Stuart uśmiechnął się do niej czarująco, po czym ukłonił się i wyszedł.

Gwynneth czuła, że traci kontrolę nad biegiem wydarzeń. Zwłaszcza że po południu pojawił się służący lady Ridgeway, która chciała natychmiast widzieć się z dziewczyną.



Rozdział czternasty

W innych okolicznościach Gwynneth zignorowałaby polecenie lady Ridgeway. Ale teraz, kiedy tkwiła po uszy w tej grze pozorów i mistyfikacji, nie wiedziała, jak się z tego wyplątać. Musiała zatem poznać plany lady Ridgeway...

Kiedy Gwynneth weszła do niedużego, modnie urządzonego saloniku, lady Ridgeway jak zwykle nie traciła czasu i od razu przeszła do rzeczy.

- Lord Langley połknął już haczyk, panno Dunlevvy. Teraz musi pani pomóc Virginii wyciągnąć rybę z wody.

Gwynneth skrzywiła się lekko, słysząc takie porównanie, ale nic nie odpowiedziała. Lady Ridgeway zrelacjonowała przebieg spotkania z baronem.

- Langley zasugerował Virginii książki, jakie powinna przeczytać... sporządził wykaz wszystkich pozycji. Podobno można je bez trudu dostać w każdej księgarni. Cóż, panno Dunlevvy, miała mi pani dostarczać nowości, a tymczasem na liście barona nie ma żadnej znanej mi pozycji, z wyjątkiem Szekspira. - Lady Ridgeway była wyraźnie urażona. Zupełnie jakby Gwynneth zawiodła jej zaufanie.

Przeczytawszy listę lektur, którą pokazała jej lady Regina, dziewczyna z trudem powstrzymała śmiech. Lord Langley wybrał bowiem dla panny Virginii pozycje ze starożytnej literatury greckiej i rzymskiej.

- To klasyka, lady Ridgeway. Lord Langley wypisał tutaj najpopularniejsze poematy, których znajomość stanowi podstawę edukacji. Zapewne miał na myśli przekłady tych utworów na angielski, bo ty chyba nie znasz łaciny ani greki, nieprawdaż, Virginio?

- Rzeczywiście. Kiedy lord Langley dowiedział się o tym, był bardzo zawiedziony. Zasugerował nawet, żeby mama znalazła dla mnie nauczyciela łaciny! Baron chyba oszalał! Ja nie chcę się już więcej uczyć! - poskarżyła się oburzona Virginia.

- Czy może pani zdobyć dla nas te książki, panno Dunlevvy? - Lady Ridgeway zignorowała słowa córki.

- Przypuszczam, że ma pani większość z nich. Ale zanim Virginia je przeczyta, upłynie pewnie kilka miesięcy.

- Miesięcy!? Nie mam aż tyle czasu! - zawołała rozdrażniona dziewczyna.

- Oczywiście! - wykrzyknęła matka. - I właśnie dlatego potrzebujemy pani pomocy, panno Dunlevvy.

- Mojej pomocy? - pisnęła Gwynneth. - Ale jak ja...? - grała na zwłokę. Musi być jakieś wyjście z tej kompromitującej sytuacji!

- Czytała pani te książki?

- Tak, oczywiście. Przecież to podstawa...

Urwała zakłopotana, ale lady Ridgeway nie zwróciła na to uwagi.

- A zatem streści je pani dla nas, tak samo, jak wszystkie inne, które pani dla mnie sprowadza.

- Wybieram się jutro na przejażdżkę z lordem Langleyem - wtrąciła Virginia. - Muszę z nim o czymś rozmawiać!

- Baron nie uwierzy, że przeczytałaś choćby jedną z tych pozycji w tak krótkim czasie. Na początku listy mamy Iliadę i Odyseję, a to bardzo obszerne utwory.

- Chciałabym przynajmniej udowodnić, że zaczęłam je czytać - nalegała Virginia. Dziewczyna, choć z natury nieśmiała, była bardzo podobna do matki.

- Właśnie, panno Dunlevvy, proszę na razie streścić jedną z tych książek.

W końcu Gwynneth uległa namowom i wybrała Iliadę, radząc jednak Virginii, aby sięgnęła do przekładu dzieła w języku angielskim. Udały się do biblioteki, gdzie Gwynneth odnalazła tłumaczenie Iliady.

- Wydaje mi się, Virginio, że będzie lepiej, jeżeli zamiast udawać, że tak szybko przyswoiłaś sobie tak obszerny tekst, poprosisz barona o kilka wyjaśnień. Będzie tym zachwycony. Przygotuję ci kilka odpowiednich pytań...

- To świetny pomysł - podchwyciła z entuzjazmem lady Ridgeway. - W ten sposób lord Langley przekona się, że naprawdę interesujesz się literaturą.

- A co będzie, kiedy się pobierzemy? - zapytała niepewnie Virginia. - Nie mogę przez całe życie prosić panny Dunlevvy o pomoc!

- Po ślubie nie będzie to miało żadnego znaczenia - warknęła matka.

Gwynneth aż się wzdrygnęła. Miała jednak nadzieję, że lord Langley nie da się złapać w pułapkę. Nie darowałaby sobie, gdyby dzięki jej pomocy Stuart ożenił się z Virginia.

Przygotowała więc pytania dotyczące Iliady, udzielając rad co do sposobu prowadzenia konwersacji, po czym wróciła do domu. Gwynneth miała nadzieję, że wkrótce lord Langley wróci do Londynu, ona zaś będzie wiodła w Guilford spokojne, uczciwe życie.

Kiedy Stuart wraz z innymi gośćmi lorda Verleigha spotkali się na konnej przejażdżce z lady Ridgeway i jej córką, Virginia od razu zeszła na temat Iliady. Mile połechtany lord Langley opowiedział dziewczynie o Achillesie, koncentrując się przede wszystkim nad przyczynami postępowania bohatera. Najwyraźniej fascynowała barona kwestia wyższości honoru nad obowiązkiem.

Ale towarzystwo osób nie uchodzących za intelektualistów nie sprzyjało dyskusji, dlatego też Langley szybko się z niej wycofał. Zapytał potem Virginię, czy mógłby odwiedzić ją w domu? Bez zbędnych ceregieli, dziewczyna zaproponowała, aby po przejażdżce baron zjadł z nimi lunch.

Lady Ridgeway była niezwykle zadowolona z postępów, jakie czyniła jej córka w usidlaniu Stuarta. Sprawy układały się po jej myśli, po obiedzie więc zostawiła barona z Virginią i nie zamykając drzwi do salonu, pospieszyła do swych obowiązków.

Virginia uważnie przestudiowała pytania przygotowane przez Gwynneth; przeczytała też nieduży fragment poematu. Teraz trzeba było tylko wywrzeć na lordzie Langleyu dobre wrażenie i słuchać go uważnie, udając zainteresowanie. Virginia była doskonałą aktorką, więc nie przysporzyło jej to żadnych trudności.

Langley, choć zawiedziony, nie zdziwił się, że lady Ridgeway odmówiła udziału w dyskusji. Ani razu nie zapomniała się w jego obecności, traktując Stuarta z rezerwą. Dała mu jednak do zrozumienia, że chętnie widziałaby go w roli zięcia. Młody baron nie był zainteresowany Virginią, chciał tylko pomóc dziewczynie. Biedne dziecko najwyraźniej usiłowało się wydostać z otchłani ignorancji, w jakiej do tej pory tkwiła.

Stuart był też mile zaskoczony postępami Virginii. Zadawała mu interesujące pytania, co świadczyło o tym, że potrafi samodzielnie myśleć. Kiedy baron opowiadał o Hektorze, potrącił łokciem książkę leżącą na stoliku. Iliada spadła na podłogę, a kartka ukryta między stronicami wysunęła się na dywan. Langley podniósł ją natychmiast i zauważył, że pokryta była odręcznym pismem.

Już chciał ją oddać swej uczennicy, kiedy uwagę barona zwrócił znajomy charakter pisma. Spojrzał groźnie na dziewczynę i zapytał:

- A to co takiego?

Virginia zarumieniła się, przygryzając wargę.

- To moje pytania. Widzi pan... ja robiłam notatki... podczas czytania... i... - Widząc jego ponure spojrzenie, dodała szybko: - To znaczy... żeby wszystko lepiej zrozumieć... i wiedzieć, o co pana pytać... to znaczy... - Zamilkła.

- Nie kłam, Virginio. To nie ty pisałaś. Znam ten charakter pisma, więc proszę, nie kłam. Nie ma nic złego w tym, że ktoś pomaga ci w nauce, choć szkoda, że dopiero teraz... Ale twoja nieszczerość bardzo mnie zawiodła. Czyżbyście coś wspólnie knuły?

Virginia była przerażona.

- Och, proszę się na mnie nie gniewać, lordzie Langley -wykrztusiła wreszcie. - Ja tylko chciałam zrobić na panu dobre wrażenie. A mama, wiedząc, że panna Dunlevvy jest dobrze wykształcona i oczytana, poprosiła ją o pomoc...

- A co panna Dunlevvy ma z tym wszystkim wspólnego?

- Ona... przecież pan powiedział, że rozpoznał jej charakter pisma...?

- Rozumiem, że starasz się chronić matkę, ale ja już od dawna wiem, kim jest lady Regina. Nie przypuszczałem jednak, że i ty znasz jej sekret. To dziwne, że matka powierzyła ci tak wielką tajemnicę.

- Co takiego? O czym pan mówi!

- Skoro lady Regina ufa ci na tyle, że powiedziała ci o nas, to dlaczego nie pozwoliła ci się uczyć w tajemnicy przed ojcem? Dlaczego nie zadbała o twoje wykształcenie? I czemu ty nie chciałaś się uczyć, skoro masz tak inteligentną matkę? Powinnaś brać z niej przykład.

Virginia zaczęła podejrzewać, że lord Langley oszalał.

- Tajemnica? Pana łączą z moją matką jakieś wspólne sekrety? I panna Dunlevvy też jest w to zamieszana?

- Już drugi raz wspominasz pannę Dunlevvy. Co ona ma z tym wszystkim wspólnego? - Langley przeczesał włosy palcami.

- Bo zaczął się pan na mnie boczyć, kiedy rozpoznał pan jej pismo na... na tej... kartce... - Virginia była bliska łez.

- To pismo twojej matki! - wrzasnął Langley, wymachując świstkiem papieru. - Nie próbuj mnie oszukać!

- Nie! To panna Dunlevvy napisała dla mnie te pytania! Mama poprosiła ją o pomoc, bo...

Usłyszawszy podniesiony głos Langleya, lady Ridgeway, zawsze czujna i w pogotowiu, natychmiast wpadła do salonu.

- Co tu się dzieje?

- I ja chciałbym to wiedzieć! Niech mi pani powie, milady, kto to napisał? - Langley poderwał się z fotela. Jego oczy błyszczały gniewnie.

Lady Ridgeway spojrzała na kartkę, którą młody lord trzymał w dłoni, i od razu zrozumiała, o co chodzi.

- Ty niezdarna dziewczyno! - Popatrzyła złowrogo na Virginię. - Dlaczego, na Boga, pokazałaś lordowi te pytania?

- Nie o to chodzi! Zobaczyłem je i już! A teraz proszę mi powiedzieć, kto je napisał!

- Lordzie Langley, niech pan nie robi tyle hałasu o nic! Virginia po prostu chciała lepiej pana poznać. Wtedy panna Dunlevvy zaproponowała...

- Więc twierdzi pani, że to panna Dunlevvy napisała te pytania?

- Tak, ale dlaczego tak bardzo to pana zirytowało?

- To dla mnie bardzo ważne, lady Ridgeway! I dowiem się wszystkiego, choćbym miał nawet spytać pani męża.

- A skąd niby mój mąż mógłby znać pismo panny Dunlevvy? - Lady Ridgeway zaczęło już denerwować dziwne zachowanie lorda.

Langley zaczynał wszystko pojmować. Odetchnął głęboko, po czym zapytał łagodniejszym tonem:

- A to zaproszenie, które wysłała pani lordowi Verleighowi? Czy zostało wypisane przez pannę Dunlevvy?

- Na miłość boską, zupełnie nie rozumiem, o co się pan tak złości. Ale skoro tak pan nalega, to powinien pan wiedzieć, że panna Dunlevvy często mnie wyręcza. Może teraz zechce pan wyjaśnić, po co tyle zamieszania?

- Lady Ridgeway, proszę mi odpowiedzieć szczerze, czy kiedykolwiek korespondowała pani ze mną? I czy panna Dunlevvy ma z tym coś wspólnego?

- Ja? - Lady Ridgeway zaczerwieniła się. - Ja miałabym z panem korespondować?! Czy pan oszalał!? Dopiero co pana poznałam!

- I nigdy nie publikowała pani swoich wierszy w moim piśmie?

Matrona spojrzała na barona z przerażeniem, a Virginia stłumiała chichot.

- Wiersze?! Ja? Młody człowieku, pan jest niepoważny!

Lord Langley poczuł wielką ulgę, kiedy zrozumiał, że lady Ridgeway nie kłamie. Nie odpowiadała przecież jego wyobrażeniom o pannie Allen. Tymczasem panna Dunlevvy tak bardzo pociągała Stuarta... Baron był uszczęśliwiony tym odkryciem.

Ale teraz musiał jeszcze wybrnąć z krępującej sytuacji. Zawstydzony, ale z wyrazem ulgi na twarzy, przeprosił obie damy.

- Ależ oczywiście! Pokornie błagam o wybaczenie! Ale dokładnie takim samym charakterem pisała do mnie listy młoda dama, która nie chciała ujawnić prawdziwej tożsamości. Drukowałem jej wiersze w swoim czasopiśmie. Wspaniałe, cudowne wiersze.

- Panna Dunlevvy! To na pewno ona! - zawołała Virginia, uradowana, że zagadka została rozwiązana.

- Nie wątpię - dodała lady Ridgeway. - To bardzo oczytana dziewczyna, a książki są całym jej światem.

Lord Langley usiadł obok Virginii.

- Ponieważ panna Dunlevvy chce pozostać anonimową autorką listów i wierszy, które mi przysyłała, mam nadzieję, że dochowają panie tajemnicy. Bardzo się cieszę, że prawda wyszła na jaw, ale nie chcę zawstydzać dziewczyny. Zwłaszcza że pomogła Virginii. - Baron uśmiechnął się do pań, biorąc książkę do ręki.

Matka i córka z ulgą przyjęły jego powrót do roli nauczyciela Virginii. Nagły wybuch gniewu Stuarta bardzo je wystraszył. Nie miały też nic przeciwko temu, aby zachować dla siebie tę niezwykłą wiadomość o pannie Dunlevvy.

Dopiero w drodze powrotnej do posiadłości Nicholasa Langley dał upust wściekłości. A więc panna Dunlevvy oszukała go! Dlaczego? Jak śmiała utwierdzać go w przekonaniu, że to lady Ridgeway jest autorką wierszy? Dziewczyna zakpiła sobie z niego! I to jakże okrutnie! Stuart przypomniał sobie te wszystkie kłamstwa, którymi go karmiła. Cóż za żałosna mistyfikacja! Gwynneth wystawiła go na pośmiewisko!

Lord Langley zapałał żądzą zemsty! Nie chodziło jednak o to, że zawiódł się na dziewczynie. Stuart był przecież szczęśliwy, że to Gwynneth okazała się tajemniczą panną Allen. I wiele sobie po tym obiecywał... Może powinien pojechać do niej teraz, natychmiast, i powiedzieć, że wie już wszystko...?

Langley długo rozważał ten pomysł... Byłoby to interesujące zakończenie całej historii. Ale nie. Pannica z pewnością znalazłaby jakąś wymówkę i plan barona spaliłby na panewce! Nie, trzeba wymyślić sposób, jak się na niej odegrać. Zapędzić Gwynneth w kozi róg i odpłacić jej pięknym za nadobne!



Rozdział piętnasty

Gwynneth przygotowywała się na spotkanie z lordem Langleyem z mieszanymi uczuciami - radością, podnieceniem i niepokojem. Stuart zaprzyjaźnił się z nią tylko dlatego, że uważał ją za powierniczkę lady Ridgeway. A jak zareagowałaby, gdyby dowiedział się prawdy? Czy próbowałby ją uwieść, czy też byłby wściekły, że go oszukała? W każdym razie, nic dobrego by z tego nie wynikło. Męska duma nie pozwoliłaby baronowi zapomnieć, że dał się oszukać prostej dziewczynie z prowincji. Lord Langley mógł być równie zawziętym wrogiem, co oddanym przyjacielem.

A jednak Gwynneth pragnęła spotkać się ze Stuartem. Wmawiała sobie, że to tylko z tęsknoty za konnymi przejażdżkami, które tak bardzo lubiła. W rzeczywistości jednak coraz częściej brakowało dziewczynie towarzystwa przystojnego lorda.

Kiedy Langley pomagał Gwynneth dosiąść konia, dotyk jego dłoni wzbudził w niej dreszcz podniecenia. Aby ukryć zmieszanie, zaczęła wygładzać fałdy amazonki. Potem ruszyli powoli krętymi uliczkami Guilford, a za nimi, w dość dużej odległości, podążał chłopiec stajenny. Dziewczyna poklepała po szyi piękną klacz.

- Jest cudowna - powiedziała z zachwytem. - Jak się wabi?

- Pinky, czyli świnka - odparł baron ze śmiechem.

- Nie wierzę! Pan sobie ze mnie żartuje! - Dziewczyna znów pogładziła lśniącą szyję siwej klaczy.

- Kiedy była jeszcze źrebakiem, miała jasną sierść i różowiutką skórę, zupełnie jak prosiaczek. Od tamtej pory przylgnęło do niej to imię i właściwie pasuje jak ulał.

Dziewczyna roześmiała się, zapominając zupełnie o zmartwieniach.

- A ten przystojniak, na którym pan jedzie? Jak go pan nazywa? Rudy?

- Nie. Ten hultaj wabi się Turek - odrzekł Langley, uśmiechając się promiennie.

Wkrótce wyjechali za miasto, a Gwynneth poczuła na policzkach świeży powiew wiatru. Jazda sprawiała jej tyle przyjemności, że dziewczyna zapomniała o całym świecie. Langley zaś nie myślał teraz o zemście. Z podziwem przyglądał się dziewczynie, która ucieleśniała jego marzenia o pannie Allen. Tak pięknie prezentowała się na koniu! A zielona amazonka wspaniale podkreślała jej kształty. Radość widoczna w oczach dziewczyny sprawiała Stuartowi przyjemność. Podziwiał długie włosy Gwynneth rozwiane na wietrze. Taak, panna Dunlevvy była piękną kobietą.

Skierowali się w stronę posiadłości Nicholasa.

- Czy pani poluje, panno Dunlevvy?

- Uwielbiam gonitwy, ale przeraża mnie zabijanie zwierząt.

Langley kiwnął głową z aprobatą.

- Ja też nie znoszę krwawych sportów. Czasem jednak jeżdżę na polowania z moim gospodarzem, żeby nie sprawić mu przykrości. Podobnie jak pani, bardzo lubię się ścigać. Ścigajmy się do tych drzew na trzecim pagórku!

Gwynneth od razu podjęła wyzwanie. Pinky galopowała równo i szybko... Dziewczyna miała wrażenie, że unosi się w powietrzu i frunie na wietrze... Langley dogonił ją w mgnieniu oka, lecz nie starał się wyprzedzić, dopóki nie znaleźli się o kilka metrów od wyznaczonej mety. Dopiero wtedy spiął długonogiego wałacha ostrogami i pognał do przodu.

Roześmiani i nieco zadyszani ściągnęli wodze i dalej jechali już stępa.

- Doskonały z pani jeździec, panno Dunlevvy - zauważył lord Langley z podziwem.

- Dziękuję. To cudowne uczucie. Dawno nie dosiadałam konia. - Oczy Gwynneth iskrzyły się z radości.

- Lady Ridgeway także nieźle sobie radzi - dodał, obserwując ją uważnie. Dziewczyna wyraźnie nachmurzyła się.

- Tak... w rzeczy samej...

- Nie mogę się już doczekać polowania. Nicholas urządza je za tydzień dla swoich gości, zaprosił też lady Ridgeway z córką.

- To bardzo miło z jego strony. - Dziewczyna odwróciła wzrok i przygryzła wargę. - A jak się udała dzisiejsza wizyta u lady Virginii?

- Aa, więc pani wie o tym? Cóż, było bardzo miło. Zjadłem z nimi lunch, a potem rozmawiałem z Virginią o Iliadzie Homera. To bardzo inteligentna dziewczyna... Chyba przedtem jej nie doceniałem... Zadała mi kilka bardzo interesujących pytań. Ale jaka matka, taka córka. Gdybym ja był mężem lady Ridgeway i ojcem Virginii, zadbałbym o wykształcenie dziewczyny. Mogłaby daleko zajść. Przyznam się pani, że chyba będę musiał zrewidować niektóre moje poglądy. Zrozumiałem, że nie dla wszystkich małżeństwo jest więzieniem. Dla niektórych może być wręcz zbawienne.

Langley miał nadzieję, że słysząc te słowa, Gwynneth wyzna wreszcie prawdę. Pragnął, aby sama przyznała się, że to ona pisała listy. Odkąd bowiem przyjechał do Guilford, nie mógł się doczekać spotkania ze swoją poetką. Ale to Gwynneth musi zrobić pierwszy krok.

Zaskoczona jego słowami, odwróciła głowę. Czy baron myśli poważnie o małżeństwie z Virginią? O mój Boże! Czy to możliwe? Jeżeli lord Langley dał się nabrać na sztuczkę panny Ridgeway, Gwynneth sama jest sobie winna. Tylko ona ponosi za to odpowiedzialność.

- Wszystko już zrozumiałem. Sądzę, że lady Ridgeway chce dla Virginii... męża, który zachęcałby ją do nauki, uczył i wspierał. Muszę przyznać, że zaczyna mi się to podobać... I nie wiem, czy nie dam się skusić. - Teraz Gwynneth przyzna się! Musi to zrobić! Nie pozwoli przecież, żeby dał się wmanewrować w małżeństwo z głupią pannicą.

Gwynneth westchnęła, przygryzając dolną wargę. Jej umysł pracował na zdwojonych obrotach... Musi być jakieś rozwiązanie! Trzeba natychmiast coś postanowić. Ale co... Jeżeli teraz powie lordowi, że jest panną Allen, to kto wie, jak baron na to zareaguje? Uwiedzie ją? A może będzie wściekły? Albo wyda ją na pastwę sir Milesowi? Ale przecież Gwynneth nie mogła pchnąć Stuarta w ramiona Virginii Ridgeway! Targana sprzecznymi uczuciami - poczuciem obowiązku, strachem i gniewem - dziewczyna nie wiedziała, co robić. Milczenie przedłużało się.

Gwynneth nie zamierza wyznać prawdy. Pozwoliłaby na to, żebym wpadł w pułapkę zastawioną przez głupią pannę, ożenił się z nią i cierpiał do końca życia! A niech to wszyscy diabli! Langleya ponownie ogarnęła wściekłość. Powróciło też palące pragnienie zemsty. Z trudem zachował obojętny wyraz twarzy.

- A może wzięłaby pani udział w polowaniu, które organizuje Nicholas? Pinky jest do pani dyspozycji.

Gwynneth odetchnęła z ulgą, gdy baron zmienił temat. Nie mogła jednak przyjąć zaproszenia.

- Mówiłam już panu, milordzie, że nie należę do pańskiej sfery. I nie zniosłabym, gdyby ktoś mi o tym przypomniał.

- Ale Nicholas bardzo się ucieszy, zwłaszcza że doskonale jeździ pani konno. A poza tym nie powinna pani rezygnować z przyjemności tylko dlatego, że ktoś może zachować się nietaktownie. Jestem pewien, że goście Nicholasa będą panią zachwyceni. Nie jest pani chyba aż takim tchórzem?

- Możliwe, że nie należę do ludzi odważnych, lordzie Langley - odparła dziewczyna, zdziwiona poważną miną Stuarta.

- Nie, z pewnością nie jest pani tchórzliwa - powiedział oschle. Był wściekły, że Gwynneth odrzuciła zaproszenie.

- Mam swoje powody, milordzie! - dodała jeszcze, po czym pogalopowała w stronę miasta. Przejechała obok koniuszego, który obejrzał się za nią ze zdziwieniem. Langley ruszył natychmiast za dziewczyną i wkrótce zajechał jej drogę, zmuszając, aby się zatrzymała.

- Jedną chwilę, panno Dunlevvy!

Dziewczyna spojrzała na niego gniewnie, lecz ściągnęła wodze.

- Proszę mi wybaczyć! Nie chciałem pani zdenerwować. Ale mam już dosyć tych babskich sztuczek.

- Nie rozumiem, milordzie?

- Chodzi mi o to, że lady Ridgeway nadal nie chce się przyznać, że to ona pisała do mnie listy. Oboje tracimy tylko czas, który moglibyśmy spędzać na fascynujących dyskusjach... Tak bardzo chciałem z nią porozmawiać. Niedługo wracam do Londynu i może już nigdy się nie, spotkamy. Ta sytuacja wyprowadza mnie z równowagi.

Dziewczyna poczuła ogromną ulgę. Ze słów barona wynikało, że nie planował wejść do rodziny lady Ridgeway ani teraz, ani w najbliższej przyszłości.

- No tak, ale przecież lady Regina obiecała panu, że po pana wyjeździe z Guilford wznowi korespondencję.

- Taak. Ale nie zastąpi mi to rozmów w cztery oczy. Cóż... będę jednak musiał zadowolić się listami...

Przez dłuższy czas jechali w milczeniu, pogrążeni we własnych myślach. Kiedy zatrzymali się przed domem Gwynneth, dziewczyna chciała wyrazić baronowi wdzięczność za miło spędzone chwile.

- Nie, bardzo proszę. Proszę nie dziękować... Chciałbym częściej zabierać panią na przejażdżki. Zanim wyjadę, musimy się jeszcze raz wybrać na taki spacer. To niewielki wyraz wdzięczności za to, co pani dla mnie uczyniła. Bez pani pomocy nie mógłbym korespondować z lady Ridgeway.

- To dla pana takie ważne? - zapytała patrząc mu w oczy.

- Tak. Bardzo. Nie potrafię tego wyrazić, ale wzajemnie się uzupełniamy. Pasujemy do siebie jak dwie połówki jabłka.

Słowa lorda wywarły na Gwynneth duże wrażenie. Dokładnie to samo czuła w stosunku do Stuarta. Może powinna więc mu zaufać? A baron zrozumiałby wszystko i wybaczył? Czy wyrachowany uwodziciel byłby zdolny do tak intymnych zwierzeń? Langley oferował Gwynneth przyjaźń i nie zawiódłby chyba jej zaufania...

Dziewczyna zebrała się na odwagę, aby wyznać całą prawdę, kiedy nagle Stuart odezwał się zamyślonym głosem:

- Dotąd nie wierzyłem w przyjaźń między kobietą i mężczyzną, ale teraz, kiedy sam tego doświadczyłem, nie wiem, czy to mnie cieszy, czy raczej denerwuje? - Langley potrząsnął głową. - Znalazłem się w ślepym zaułku. Nie pozostało mi zatem nic innego, tylko wrócić do Londynu i wznowić korespondencję z lady Ridgeway. Ona nie oczekuje ode mnie niczego więcej. Nie zależy jej na osobistych kontaktach ze mną. Regina ma rodzinę, której jest oddana, a w jej życiu nie ma dla mnie miejsca. Muszę to uszanować i pogodzić się z losem.

Wyznanie lorda Langleya upewniło Gwynneth w przekonaniu, że nie może wyznać mu prawdy. Jeżeli z takim trudem godził się na przyjaźń lady Ridgeway, to znaczy, że baron spodziewa się znacznie więcej po związku z kobietą.

Langley zeskoczył z konia i pomógł jej zsiąść. Potem ujął jej dłoń w swoje ręce.

- Proszę mi coś obiecać, panno Dunlevvy

- Jeżeli tylko będę mogła, milordzie.

- Gdyby lady Ridgeway kiedykolwiek mnie potrzebowała albo miała kłopoty z mężem, a ja mógłbym jej pomóc... uciec czy nawet zastrzelić łotra, proszę dać mi znać.

Gwynneth wzdrygnęła się, patrząc w jego ciemne oczy. Nie dostrzegła w nich bowiem wahania.

- Jestem święcie przekonana, że tego rodzaju pomoc nie będzie potrzebna lady Reginie.

- A jednak proszę mi to obiecać... Jeżeli lady Ridgeway znajdzie się w niebezpieczeństwie, zawiadomi mnie pani. Bez względu na okoliczności. Musi mi pani przyrzec...

- A więc lord Langley był gotów na wszystko...

Wywarło to na Gwynneth wielkie wrażenie, ale i przeraziło.

- Ja... No dobrze, obiecuję.

Stuart uniósł jej dłoń do ust i pocałował szybko.

- Dziękuje pani, panno Dunlevvy. I tym razem okazała się pani prawdziwym przyjacielem.

Czyżby? - pomyślała ironicznie. Jestem tylko podłą zdrajczynią i kłamczuchą! Dzięki Bogu, że baron wkrótce wyjedzie do Londynu.

Langley wracał do posiadłości Nicholasa, uśmiechając się do siebie. Sprytnie to rozegrał. Po prostu doskonale. Jakże panna Dunlevvy zdziwi się i zmartwi. W przyszłym tygodniu wyjawi całą prawdę tej małej oszustce... ta zemsta będzie słodka...



Pan Carter Grantham rozglądał się ciekawie po obszernym holu posiadłości Nicholasa Verleigha. Trzeba przyznać, że ten dom robi imponujące wrażenie. Wszędzie same marmury i złocone wykończenia. Cóż za szyk! Ojciec Nicholasa potrafił nie tylko zbić majątek na handlu gruntami, ale wiedział także, jak wydać zarobione pieniądze.

Grantham pochodził ze znamienitej rodziny, po której wszakże nie odziedziczył niczego oprócz klasycznej urody i nieprzeciętnej inteligencji. Poszedł więc na studia prawnicze. Liberalne poglądy i szerokie znajomości Cartera sprawiły, że młodzi arystokraci, tacy jak lord Langley, zwracali się do niego o porady prawne.

Grantham wytarł spoconą twarz. Źle znosił upały, a w dodatku ostatnio trochę przytył, łatwo się więc męczył.

- Carter, jak miło, że przyjechałeś! - zawołał Stuart Langley, wyciągając rękę na powitanie. Baron, jak zwykle swobodny i przystojny, co zapewne niejednego złościło, ale Grantham z uśmiechem uścisnął dłoń przyjaciela.

- Akurat teraz musiałeś ściągnąć mnie tutaj z Londynu. Wszyscy bawią się tam do upadłego! Koronowane głowy, ministrowie i bohaterowie wojenni. Nazjeżdżało się tego towarzystwa nie wiadomo skąd. Balują całymi nocami!

- I dlatego jestem tutaj.

- Ale gdybyś mógł to zobaczyć, Stuarcie! Te oszalałe z podniecenia tłumy, tańczące na ulicach...

- Bardzo mi przykro, że odrywam cię od tak fascynujących widoków, Carterze - Langley skrzywił się ironicznie. W jego głosie nie było współczucia dla korpulentnego prawnika.

Baron zaprowadził Granthama do zacisznego saloniku, po czym kazał służącemu przynieść lemoniadę.

- Sprawa jest bardzo pilna, Carterze. Sir Miles Barlow, który występuje w imieniu rządu Jego Królewskiej Mości, chce aresztować niewinną dziewczynę. A to najwyraźniej w ramach polityki zmierzającej do zaostrzenia cenzury prasy.

- Tak mi napisałeś w liście. Słyszałem, że rząd przygotowuje projekt dodatkowego podatku od prasy, co znacznie podniesie ceny gazet.

- Chyba oszaleli! Przecież już teraz są zbyt wygórowane. Ale może właśnie o to im chodzi.

- Ano tak... To niedobrze, iż sprawę, o której pisałeś, prowadzi Barlow. Bardzo niedobrze. To wyjątkowy okrutnik, niczym hiszpański inkwizytor.

Kiedy przyjaciele omawiali sytuację, do saloniku weszli Nicholas, Roger i John, narzekając na nadgorliwość władz i poczynania sir Milesa Barlowa.

- Chyba zdajecie sobie panowie sprawę, że jeżeli Stuart dobrze odczytał intencje Barlowa, wszyscy możecie być podejrzani? Już sam fakt, że Nicholas pisywał do gazety jeszcze za życia pana Dunlevvy'ego pogarsza sytuację. Grozi wam niebezpieczeństwo, dlatego lepiej nie wdawać się w wojnę między sir Milesem, a tą młodą damą.

Grantham zdawał sobie sprawę, że nie przekona tych młodych zapaleńców, ale uważał za swój obowiązek ich ostrzec.

Carter ponownie wytarł spoconą twarz. Mimo otwartych na oścież okien w pokoju było bardzo gorąco.

Wyobraźcie sobie, panowie, że udało mi się zdobyć egzemplarz tego szmatławca w Londynie. To wywrotowa gazeta, jeśli więc Barlow dowiedzie, że macie z nią coś wspólnego, żaden sąd w Anglii nie ulituje się nad wami.

- Ale tego nie może nam udowodnić - odrzekł Roger.

- Wam nie, ale z tego, co mi napisał Stuart, wynika, że główną podejrzaną jest ta dziewczyna.

- No tak, ale nie wszystko przemawia przeciwko niej. - Wiedząc już, że panna Dunlevvy i „panna Allen" to jedna i ta sama osoba, Stuart nie miał najmniejszych wątpliwości, że Gwynneth jest niewinna.

- Jeżeli jednak znajdą przeciwko dziewczynie dowody, a wy staniecie w jej obronie, narazicie się na niebezpieczeństwo. Wiele ryzykujecie dla tej panny.

Roger był najwyraźniej zaniepokojony, ale Nicholas zaśmiał się tylko.

- Ależ to bzdura! Ja się nie liczę, bo pochodzę ze zwykłej rodziny, ale tacy jak wy, szlachcice całą gębą... oskarżeni, osądzeni i skazani razem z dziewczyną z księgarni! I to bezpodstawnie! Chyba oszalałeś, mój drogi Carterze!

Langley przytaknął.

- Sir Miles prędzej padnie trupem, niż cokolwiek nam udowodni. Ale panna Dunlevvy może na tym podwójnie ucierpieć. Ten gad już czynił jej nieprzystojne propozycje...

Grantham spojrzał spod oka na Stuarta.

- Ładna?

Langley machnął niecierpliwie ręką.

- Atrakcyjna, młoda kobieta. Niezbyt piękna, ale i niebrzydka. Zresztą, nawet gdyby była szkaradna, sir Miles i tak zrobiłby wszystko, żeby ją uwieść i odegrać się na mnie. Rywalizuje ze mną o względy kobiet już od dawna.

- I za każdym razem przegrywa - roześmiał się John.

- Cóż, najlepiej będzie, jeżeli sam porozmawiam z tą młodą damą. Dopiero wtedy zdecyduję, czy podejmę się jej obrony. Z pewnością jednak będę bronić tego pisma... I uprzedzam, że nie zamierzam narażać siebie dla kogoś, kto ma więcej wdzięku niż poczucia moralności.

- Kiedy ją poznasz, natychmiast pozbędziesz się wątpliwości, Carterze. To bardzo poważna i poprawna dama. - Langley uśmiechnął się pewnie do prawnika.

- Zaraz każę zaprzęgać konie. - Nicholas podskoczył na równe nogi.

- Spokojnie, Nick. Carter jest bardzo zmęczony, a poza tym zrobiło się już późno... - Langley wskazał na zegar na kominku. - Dajże człowiekowi odpocząć. Do miasta pojedziemy jutro. Tymczasem wyślę do panny Dunlevvy wiadomość, aby spodziewała się nas około dziesiątej.



Rozdział szesnasty

Kiedy Gwynneth dostała list od lorda Langleya, była bardzo podniecona, ale i przerażona. Z niepokojeni otwierała kopertę, ale już po chwili odetchnęła z ulgą. Lord Langley prosił ją o spotkanie w związku z przyjazdem Cartera Granthama, adwokata i przyjaciela Stuarta.

Gwynneth nie wiedziała, czy ma się cieszyć z tego powodu. Do tej pory traktowała oskarżenia sir Milesa Barlowa jako wymysły jego chorej wyobraźni, ale skoro Langley posłał po adwokata do Londynu... to znaczy, że sprawa jest poważna. Dziewczyna była bardzo wdzięczna lordowi za pomoc. Nie zwlekając, posłała odpowiedź przez posłańca.

Kiedy następnego ranka mężczyźni zjawili się w jej biurze, dziewczyna spojrzała na nich niepewnie. Tego dnia włożyła nową suknię z szarego muślinu, a na splecionych w dwa warkocze włosach miała modny czepek.

- Może pozwolą panowie do mojego mieszkania. Tam będziemy mogli spokojnie porozmawiać.

Kiedy usiedli, Carter Grantham zaczął wypytywać Gwynneth o Przegląd. Lord Langley z początku usiłował wtrącać się do rozmowy, lecz Grantham szybko ostudził zapał Stuarta. Wkrótce wydobył z dziewczyny wszystko, co wiedziała na ten temat. Najbardziej interesowało go jednak, czy Gwynneth kiedykolwiek pisała artykuły do gazety.

Zaczerwieniona ze wstydu, ze spuszczonymi oczyma, pokręciła przecząco głową. Boże, dlaczego lord Langley musi być obecny przy tej rozmowie? Gdyby została sam na sam z panem Granthamem, przyznałaby się, że jest autorką eseju o dniu targowym w Guilford. Na krótko przed chorobą ojca dała mu go do przeczytania... Potem wysłała artykuł do lorda Langleya.

Ale kiedy Stuart siedział tuż obok, obserwując ją uważnie, Gwynneth nie mogła powiedzieć prawdy... Przecież baron doskonale znał styl jej utworów i domyśliłby się, że to ona jest panną Allen... Gwynneth nie pozwoliłaby na to, aby Langley ją zdemaskował.

- Długo nad tym myślałam, panie Grantham... I doszłam do wniosku, że winny jest ten Irlandczyk, który pracował dla mojego ojca. Sir Miles niedawno go aresztował. Podejrzewam, że ten człowiek na mnie doniósł. Swego czasu bardzo nalegał, abym po śmierci ojca nadal wydawała gazetę. Nie chciał uwierzyć, że mnie na to nie stać. To dziwny i niebezpieczny człowiek...

- Być może ma pani rację, panno Dunlevvy. - Carter Grantham kiwnął głową. Podczas całej rozmowy robił notatki. Zapisał także nazwisko Irlandczyka. - Czy domyśla się pani, w jaki sposób mógł dostać się do drukarni? W takim małym miasteczku jak Guilford z pewnością ktoś by to zauważył i zaczął coś podejrzewać...

- Nic mi o tym nie wiadomo. Zakłada pan, że korzystano z prasy drukarskiej mojego ojca, ale przecież...

- Zrobiłem odpowiednią analizę, panno Dunlevvy. Wziąłem jeden z egzemplarzy Przeglądu z biblioteki pana Verleigha i porównałem z tym, który kupiłem w Londynie. Jestem przekonany, że oba wydrukowano na tej samej prasie. Proszę, mogę pani pokazać...

Grantham podniósł się z trudem i podszedł do biurka. Rozłożył na nim kilka gazet, wskazując charakterystyczne cechy druku...

Gwynneth nie mogła znieść widoku wulgarnych artykułów na temat księcia regenta i jego miłosnych podbojów. Odwróciła się szybko.

- Wierzę panu na słowo - wyszeptała.

Mężczyźni także podeszli do biurka. Niestety, Grantham miał rację. Lord Dudley aż gwizdnął z wrażenia.

- A niech mnie diabli! Marnie to wygląda, co, Stu?

- Czy to możliwe, że nic pani o tym nie wiedziała? - W głosie Johna McDougala czaiło się podejrzenie. Najwyraźniej nie wierzył w niewinność Gwynneth.

Lord Langley spojrzał na przerażoną dziewczynę.

- Proszę się tak nie przejmować. Mam pewien pomysł. A poza tym jestem całkowicie przekonany o pani niewinności, panno Dunlevvy.

Gwynneth popatrzyła w ciemne oczy barona i wyczytała w nich sympatię. To dodało jej otuchy.

- Dziękuję, milordzie. Ale rozumiem także wasze podejrzenia, panowie. To wszystko przemawia na moją niekorzyść.

- Jaki masz pomysł, Stu? - zapytał Carter Grantham, chowając do teczki gazety.

- Pamiętam, że kiedy weszliśmy do drukarni, na oknach wisiały ciężkie, czarne zasłony. Pomyślałem sobie wtedy, że to trochę dziwne, bo w czasie drukowania potrzeba dużo światła. Dopiero teraz to sobie uświadomiłem... Nikt nie wiedział, że ktoś używa prasy drukarskiej panny Dunlevvy, dlatego że działo się to w nocy i przy zaciągniętych zasłonach.

Rozpoczęła się burzliwa dyskusja.

- Tak pewnie było! - W głosie dziewczyny zabrzmiała ulga.

- Być może. - Carter Grantham nie uległ powszechnemu entuzjazmowi, zachowując sceptycyzm. - Ale muszę panią jeszcze raz zapytać, panno Dunlevvy, czy kiedykolwiek pisała pani artykuły do tej gazety?

- Daj spokój, Carterze. Widziałeś przecież, dziewczyna nie może nawet patrzeć na tego śmiecia. - Nicholas ujął się za Gwynneth.

Sama chciała zaprotestować, ale po minie adwokata zorientowała się, że Carter jej nie wierzy. Zawahała się. Postanowiła wyznać całą prawdę, ale w tej samej chwili lord Langley ją uprzedził.

- Daj już spokój, Carterze. Panna Dunlevvy nie jest ani pisarką, ani dziennikarką. Za życia ojca zajmowała się tylko księgami rachunkowymi, a poza tym nie miała nic wspólnego z gazetą. Nieprawdaż, panno Dunlevvy?

- Tak... Tak, oczywiście. - Dziewczyna spojrzała na Langleya i ze zdumieniem zobaczyła w jego oczach iskierki rozbawienia.

- Cóż, myślę, że tu zrobiliśmy już wszystko, co w naszej mocy. Chyba nadeszła pora, aby złożyć wizytę sir Milesowi? Może zechce ze mną porozmawiać? Lordzie Verleigh, pan jest przedstawicielem magistratu w tym mieście. Czy orientuje się pan, o co Irlandczyk został oskarżony?

- Niestety, nie. Ale nasze prawo jest bardzo surowe. Sir Miles Barlow, jako agent rządowy, mógł go aresztować bez konkretnych dowodów i możliwości zwolnienia za kaucją.

Kiedy mężczyźni opuszczali mieszkanie Gwynneth, Langley odwrócił się w progu.

- Uszy do góry, panno Dunlevvy. Grantham to najlepszy prawnik, jakiego znam, i jest po naszej stronie. A poza tym i ja także mam swoje koneksje.

- Bardzo panu dziękuje za pomoc, milordzie.

Ach... te oczy. Te cudowne oczy. Takie ogromne... A padające przez okno światło wydobywało z nich odcienie błękitu, zieleni i złota. Baron z trudem opanował pragnienie, aby przytulić mocno tę wspaniałą dziewczynę. Przerażony siłą własnych uczuć i tym, że były takie opiekuńcze, a nie zmysłowe, Langley odwrócił się na pięcie i pobiegł za przyjaciółmi.

W czasie drogi powrotnej pulchny prawnik był nad wyraz milczący, a jego pucołowata twarz mocno zasępiona.

- Czym się tak martwisz, Carterze? No, wykrztuś to z siebie. Co cię gryzie?

- Ona kłamie.

- Co takiego?!

- No nie!

- Coś ty znowu wymyślił?

Kiedy wszyscy zaprotestowali, Langley zachował spokój. Czekał, aż prawnik powie coś więcej, a ponieważ Carter nadal milczał, baron zapytał:

- Dlaczego tak sądzisz?

- Bo wszystko na to wskazuje. Poczucie winy było jasno wypisane na twarzy tej dziewczyny.

Lord Langley opadł bezwładnie na poduszki powozu. Carter Grantham był wybitnym znawcą natury ludzkiej. Najlepszym, jakiego Stuart znał. Potrafił ocenić człowieka na podstawie tonu głosu, ruchów czy miny. I rzadko się mylił...

- Tym razem nie masz racji, Carterze - zaczął łagodnie.

- Ależ panna Dunlevvy nie mówi prawdy. A ja nie zamierzam bronić kogoś, kto jest zamieszany w sprawę tego szmatławca. Widzę, Stuarcie, że ta mała cię oczarowała, ale to już zupełnie inna kwestia. Ja nie podejmuję się jej bronić.

Langley poczuł się zawiedziony, że jego ukochana korespondentka, mogła być zamieszana w drukowanie takiego śmiecia. To nie może być prawda! A jednak... odkąd tylko przyjechał do Guilford, Gwynneth zachowywała się dziwnie, kłamała... Oszukała Stuarta... pozwalając mu uwierzyć, że to lady Ridgeway jest panną Allen...

Głęboko urażony, wyglądał przez okno powozu. Do domu dojechali w milczeniu, każdy pogrążony we własnych myślach. Kiedy już wszyscy udali się do swych pokoi, aby przebrać się do obiadu, Nicholas odciągnął Langleya na bok.

- Czy mógłbym zamienić z tobą słówko na osobności, Stu?

Stuart ze zniecierpliwieniem obserwował, jak Nicholas nalewa brandy do kieliszków.

- No, o co chodzi, Nick? Przestań zachowywać się jak Carter... Co chcesz mi powiedzieć?

- Chyba wiem, dlaczego panna Dunlevvy nie mogła spojrzeć Granthamowi w oczy, kiedy ją zapytał, czy pisała do gazety...

Langley obserwował przyjaciela bez słowa. Wiedział, że nie należy go poganiać. Nic bardziej nie bawiło Nicholasa, niż rozwiązywanie zagadki, na której inni już dawno połamali sobie zęby. Choć więc Stuart bardzo był ciekaw wersji przyjaciela, nie śmiał zadawać mu żadnych pytań.

- Czy pamiętasz, jak mi wspominałeś, że to lady Ridgeway napisała ten esej, który znalazł się w gazecie? Nasza młoda dama, choć gryzło ją sumienie, bo wiedziała, że powinna nam o tym powiedzieć, zachowała milczenie z powodu lojalności wobec lady Ridgeway.

No oczywiście! Langley odetchnął z ulgą. Teraz już rozumiał, dlaczego według Cartera panna Dunlevvy była winna. Ale przecież nie wyznał jeszcze Nicholasowi, że lady Ridgeway nie jest panną Allen! Ciekawiło go, czy przyjaciel sam to odgadnie... Baron chciał opowiedzieć mu o wszystkim i prosić o pomoc w zastawieniu pułapki na pannę Dunlevvy. Ale teraz bardziej interesowało Langleya, jak dalece przenikliwy okaże się Nicholas?

- No... tak. Ale chyba pamiętasz, że wyparła się tego w liście do mnie?

- No, oczywiście, że się wyparła. To zrozumiałe.

- Niby dlaczego?

- Ależ ty jesteś naiwny, Stu. Przecież to jasne, że ta kobieta jest bardzo zdolną aktorką... Jeżeli tak długo prowadzi z tobą podwójną grę i ani razu jeszcze się nie zdradziła, to znaczy, że stać ją na wszystko.

Langley zadrżał. Przecież tu chodzi o pannę Dunlevvy. Ale nie... To nieprawda... Ta dziewczyna nie jest tak wyrachowana, jak Regina Ridgeway... Gwynneth to szczera i wrażliwa...

Baron utwierdził się w przekonaniu, że panna Allen jest niewinna, po czym przyjrzał się Nicholasowi.

- Niech pomyślę - powiedział, uradowany, że przyjaciel podąża fałszywym tropem. - A więc uważasz, że lady Ridgeway ma coś wspólnego z tym szmatławcem?

- A dlaczego by nie? To zdolna pisarka, no i stać ją na wydawanie gazety. A poza tym sam przyznałeś, że kłamie jak z nut, zachowując przy tym minę niewiniątka.

- Ale jak się to wszystko ma do panny Dunlevvy?

- Jezu, Stu... czy ty niczego nie rozumiesz! Ta pannica jest wyjątkowo oddana lady Ridgeway, nieprawdaż? Nie chciała zatem zdradzić przyjaciółki, i dlatego w rozmowie z Carterem tak się czerwieniła i denerwowała.

Langley roześmiał się cicho.

- Nieźle ci idzie, Nick. Ale w twoim rozumowaniu są pewne błędy.

- Po prostu nie chcesz przyznać, że...

- Dam ci jeszcze jedną szansę. Uwierz mi na słowo, a może wszystko zrozumiesz... Lady Ridgeway naprawdę nie napisała tego eseju o dniu targowym w Guilford.

- No tak, ale...

- Nadal nie pojmujesz. Powtarzam, to nie ona.

- Ale przecież styl jest identyczny. Ja także to zauważyłem... Przeczytałem tekst bardzo uważnie i porównałem z tym esejem o Bath, który mi kiedyś przysłałeś... To jeden z jej wcześniejszych utworów...

- Taak... Masz rację.

- A więc oba eseje napisała jedna i ta sama osoba...

- Zgadza się.

- Ale nie lady Ridgeway?

- Nie. Z pewnością nie lady Ridgeway.

Nicholas uniósł brwi, po czym zaczął nerwowo przechadzać się po pokoju. Stuart nie zwracał na niego uwagi i wyglądał przez okno, sącząc brandy.

- Do diabła! Od jak dawna o tym wiesz? - Nicholas podbiegł nagłe do Langleya, gotując się z wściekłości.

- Niby o czym?

- Że to panna Dunlevvy jest twoją ukochaną poetką, do diabła!

- Wspaniale, Nick! Świetnie! - Stuart roześmiał się głośno. - Od czasu mojej wizyty u pań Ridgeway. W czwartek byłem u nich na lunchu. Tam zobaczyłem kartkę z pismem panny Allen. Były to instrukcje dla Virginii, w jaki sposób ma prowadzić ze mną dyskusję. Kiedy przycisnąłem dziewczynę do muru, przyznała, że to panna Dunlevvy je napisała. Obie z matką chciały mnie przekonać, że młoda lady Virginia jest sawantką. - Stuart i Nicholas roześmiali się głośno, lecz Langley szybko się opanował. - Dałem zrobić z siebie głupca, Nick, i bardzo chciałbym się zemścić. Ta mała Dunlevvy zalazła mi za skórę!

- Podejrzewam, że sir Miles Barlow wymierzy jej odpowiednią karę!

- O czym ty mówisz?! Nie jestem aż tak podły, żeby oddać mu ją na pożarcie...

- No... nie. Ale jeżeli napisała ten esej...

- Tak?

- Jeżeli napisała ten esej, to znaczy, że jest zamieszana w aferę z tym nielegalnym pismem... To paskudna sprawa. - Nicholas zmarszczył nos z niesmakiem.

Bzdura. Najprawdopodobniej dziewczyna dała artykuł ojcu na krótko przed jego śmiercią. Być może zawieruszył się gdzieś w jego papierach...? A potem ktoś go odnalazł i wykorzystał w gazecie.

- No oczywiście! - Nicholas miał taką minę, jakby kamień spadł mu z serca. - Nie wierzyłem, że panna Dunlevvy ma z tym coś wspólnego. Zwłaszcza że, jak się okazało, jest twoją wysublimowaną panną Allen.

Przyjaciele wznieśli toast, odetchnąwszy z ulgą.

- Zastanawiam się, dlaczego stary Martin nigdy nie drukował wierszy córki w swojej gazecie?

- Zapewne pan Dunlevvy był na tyle przewidujący, że nie naraziłby dziewczyny na niebezpieczeństwo. A teraz... Ironia losu, co? - Langley wypił ostatni łyk brandy jednym haustem.

- Ale trzeba jeszcze przekonać Granthama, że jest niewinna... W przeciwnym razie nie podejmie się jej obrony.

Stuart uniósł brwi.

- Obawiam się, że to nie będzie takie proste. Muszę pokazać Carterowi jej listy i wiersze. Może to go przekona? Kiedy pozna lepiej pannę Dunlevvy, przekona się, że nie miała z tym nic wspólnego?

- Cóż... chodźmy więc do niego.

Kiedy przyjaciele wychodzili z salonu, usłyszeli donośny świst bata i odgłosy kół na podjeździe. Gdy wybiegli przed dom, zobaczyli znikający za bramą powóz. W chwilę później podszedł do nich służący.

- Milordzie. Pan Grantham prosił, żeby to panu przekazać.

- Do diabła! - zaklął Langley, rozdzierając kopertę.

- Możemy jeszcze go dogonić, Stu.

- Nie warto. Napisał, że nie chce się mieszać w tę sprawę, a ja dałem się oczarować ładnej buzi panny Dunlevvy. Carter nie zamierza szargać nazwiska, broniąc takiego szmatławca. Właściwie to bardzo przykre. A niech go wszyscy diabli! - Baron zmiął kartkę. - Wątpię, czy zmieniłby zdanie, nawet gdybym mu wszystko wytłumaczył. Wiesz przecież, że jeśli Carter raz podejmie decyzję, nic nie jest w stanie jej zmienić.

- Na czym zatem stoimy?

- Pogrążamy się w bagnie, przyjacielu. I obawiam się że pannę Dunlevvy trudno będzie uratować.



Rozdział siedemnasty

Lord Langley zdawał sobie sprawę, że musi jak najszybciej poinformować pannę Dunlevvy o decyzji Cartera Granthama. Pełen najgorszych przeczuć kazał osiodłać Pinky i w towarzystwie koniuszego pojechał do Guilford. W obliczu grożącego jej niebezpieczeństwa panna Dunlevvy zrzuci zapewne maskę, przyzna się wreszcie, że jest panną Allen, i z wdzięcznością zda się na opiekę barona.

Stuart poprawił się niespokojnie w siodle. Być może za szybko podjął decyzję? A jeśli nie wszystko pójdzie tak gładko, jak by tego chciał? Wszak z listów wynikało, że panna Dunlevvy jest wyjątkowo upartą młodą damą, o bardzo silnym poczuciu przyzwoitości i sztywnych zasadach moralnych. Czy zgodzi się więc zostać jego kochanką? Langley nie mógł przecież tak nagle zmienić swoich poglądów na małżeństwo! Przywoływał teraz w pamięci nieudane związki znajomych. Przypomniał sobie, że ojciec traktował matkę gorzej niż swoje konie. A potem, kiedy chciała go zostawić, wywiózł żonę do jednej ze swych posiadłości i zabronił jej widywać się z dziećmi. Nikt matce nie pomógł, nikt się za nią nie ujął. Umarła za młodu, samotna i zgorzkniała...

Nie... Stuart nie zdobyłby się na to, aby więzić kobietę w dybach małżeństwa. Ale pragnął Gwynneth Dunlevvy, jak żadnej dotąd kobiety. Pożądał jej ciała i duszy. Będzie więc musiał przekonać dziewczynę, że chce tylko jej dobra... Dlatego nie ożeni się z panną Dunlevvy, lecz zaproponuje związek o wiele piękniejszy...

Z samego rana Gwynneth usłyszała głośne pukanie. Kto mógł się dobijać o tak wczesnej porze? Dziewczyna wyszła na korytarz, pospiesznie naciągając szlafrok, ale w tej samej chwili w drzwiach kuchni pojawiła się Hannah.

- Ja otworzę, panienko.

Gwynneth wróciła do sypialni. Kiedy kończyła zaplatać warkocz, w progu stanęła Hannah. Miała bardzo niezadowoloną minę.

- To znowu on, panno Gwynny. Ten lord.

Zza jej pleców wychylił się Langley.

- Przepraszam, że niepokoję panią o tak wczesnej porze, panno Dunlevvy, ale mam pani coś bardzo ważnego do powiedzenia.

Gwynneth zarumieniła się po same uszy. Odrzuciła warkocz na plecy.

- Proszę na mnie zaczekać w salonie, milordzie.

- Doskonale... I niech pani włoży amazonkę. Przyprowadziłem ze sobą Pinky. Aż rwie się do biegu. No i oczywiście będzie nam towarzyszył mój stajenny.

Gwynneth spojrzała na barona. Jeszcze przed chwilą był zatroskany, a teraz wprost tryskał humorem. Czyżby Stuart usiłował z nią flirtować? Cóż to za dziwny człowiek!

- Doskonale, milordzie. A teraz proszę dać mi trochę czasu... - Spojrzała na niego z minką pruderyjnej panienki. Langley uśmiechnął się przewrotnie.

- Oczywiście. Choć mógłbym pani pomóc...

Dziewczyna zaczerwieniona z oburzenia zamknęła mu drzwi przed nosem. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że „pomoc" lorda sprawiłaby jej przyjemność... Langley szedł do kuchni za oburzoną Hanną.

- Czy ma pani jeszcze te przepyszne ciasteczka, które wczoraj dostaliśmy do herbaty? - Zapytał, uśmiechając się czarująco do kobiety.

Ale Hannah nie dała się tak łatwo ugłaskać.

- Nie. Kupiłam je w piekarni, milordzie. Nie najlepsza ze mnie kucharka, ale panna Gwynneth jest zadowolona. Opiekowałam się panienką od śmierci jej matki. - Kobieta położyła dłonie na piersiach i popatrzyła wrogo na intruza.

- I jak widzę, doskonale sobie pani poradziła. - Langley wyszczerzył zęby w uśmiechu, po czym usiadł na ulubionym miejscu Martina. - Ma na imię Gwynneth, prawda? Tak? Bardzo pięknie. Jaka była... to znaczy, w dzieciństwie?

Hannah natychmiast złagodniała. O tym bowiem mogła rozprawiać bez końca. Kiedy więc pół godziny później Gwynneth weszła do kuchni, zastała służącą pogrążoną w rozmowie z baronem.

- Jestem gotowa, milordzie.

Ale Hannah nie wypuściła dziewczyny bez śniadania.

- Owsianka wystygnie. Nie powinna panienka wychodzić z domu na czczo.

Rano Gwynneth miała zawsze apetyt, podporządkowała się więc bez sprzeciwu. Kiedy jadła śniadanie, lord Langley pił herbatę i rozmawiał z Hanną jak stary znajomy. Miał też okazję, aby przyjrzeć się dziewczynie. Patrzył na jej owalną twarzyczkę i smugę piegów na małym nosku. Podziwiał małe, pięknie wykrojone usta.

Stuart westchnął cicho. Tak właśnie wyobrażał sobie pannę Allen - poprawna, skromna, a jednocześnie bardzo kobieca i zmysłowa.

Gwynneth uniosła wzrok i napotkawszy spojrzenie barona, zarumieniła się. W jego oczach było coś niepokojącego. Poczuła, że serce zaczyna jej bić coraz szybciej. Wstała więc pospiesznie, aby nie zauważył, że jest zmieszana.

- Możemy jechać, milordzie.

- Na pewno? Nie musimy się spieszyć. - Podniósł się jednak, bo w rzeczywistości nie mógł się już doczekać rozmowy z dziewczyną.

Kiedy wyjechali za miasto, w dolinach leżała jeszcze poranna mgła. Baron chciał porozmawiać na osobności, skierował więc konia w to samo miejsce, gdzie spotkali się za pierwszym razem. Langley kazał stajennemu, aby czekał przy kamiennym mostku. Gwynneth jechała za Stuartem zaniepokojona. Bała się zostać sam na sam z lordem.

Widząc to, zirytowany Langley zsiadł z konia i wyciągnął ku niej ręce.

- Proszę się nie obawiać. Nie zamierzam nastawać na pani cnotę. Chodzi raczej o pani bezpieczeństwo.

Dziewczyna spojrzała ponuro na Langleya.

- Bardzo często te obie rzeczy mają ze sobą wiele wspólnego, milordzie.

- Daję moje słowo honoru, że pani nie tknę. Nawet gdyby mnie pani o to błagała. - W jego czach pojawił się złośliwy błysk. - No... chyba żeby pani prosiła bardzo namiętnie...

- Myli się pan sądząc, że kiedykolwiek...

- Błagam, panno Dunlevvy. Zawrzyjmy pokój. Chcę z panią porozmawiać o Carterze Granthamie i Przeglądzie Guilfordzkim.

Dziewczyna spojrzała na niego podejrzliwie, po czym zsiadła z konia, zachowując bezpieczną odległość.

- Co powiedział pan Grantham, lordzie Langley? Czy powinnam poważnie potraktować zarzuty sir Milesa?

- Obawiam się, że jest jeszcze gorzej. Grantham odmówił pomocy. Powiedział, że nie chce się w to mieszać i nie będzie pani bronił - Stuart miał ponurą minę i unikał wzroku Gwynneth.

- Dlaczego? Na miłość boską, dlaczego?

- Bo uważa, że nie mówi pani prawdy.

- Och, nie! Wprawdzie odniosłam wrażenie, że mi nie uwierzył, miałam jednak nadzieję...

- Otóż to, panno Dunlevvy. Carter Grantham jest doskonałym psychologiem. Potrafi wiele wyczytać z jednego spojrzenia, rumieńca lub niewinnego gestu. I nigdy się nie myli - dodał poważnym tonem.

Jeśli Gwynneth uświadomi sobie, że zostanie zupełnie sama... jeśli nie wyzna mu teraz prawdy... Może jednak powie Stuartowi, że to ona jest panną Allen...

Dziewczyna odwróciła wzrok. To prawda, że skłamała Carterowi Granthamowi. Ale przecież nie miała nic wspólnego z tą okropną gazetą.

- Nie wiem, co powiedzieć. Mogę tylko powtórzyć, że nic mnie nie łączy ze sprawą tego szmatławca. Gdybym mogła porozmawiać z panem Granthamem w cztery oczy...

- Obawiam się, że to niemożliwe. Był już i tak niezadowolony, że ściągnąłem go tutaj z Londynu. Wrócił więc tam z ochotą. Wyjechał wczoraj przed obiadem.

Gwynneth spojrzała baronowi w oczy. Walczyła z samą sobą. Stuart pod wpływem instynktu podszedł do dziewczyny i ujął jej twarz w dłonie.

- Niech mi pani powie prawdę, panno Dunlevvy. Jestem przecież pani przyjacielem.

Dziewczyna zadrżała pod jego dotykiem. Jak łatwo byłoby rzucić się w ramiona Langleya, wyznać ze łzami całą prawdę i pozwolić mu zająć się wszystkim. Ale nie mogła tego zrobić. Gdyby poddała się uczuciu, jakie Stuart w niej wzbudzał, przepadłaby z kretesem. Gdyby mu się oddała, straciłaby duszę.

Nabierając głęboko powietrza, Gwynneth cofnęła się.

- Pan Grantham ma rację, skłamałam... Ale myli się co do moich intencji.

Langleya ogarnęła szalona radość.

- Wiem o tym, panno Dunlevvy. Wiem, że pani nie ma nic wspólnego z wydawaniem tego Przeglądu.

- Ale jak się pan już zdążył zorientować, esej o dniu targowym w Guilford napisała... panna Allen. Ja... ja tylko chciałam ją chronić.

- Jak to? - Nie tego spodziewał się Langley. - Kogo pani ma na myśli?

- No, lady Ridgeway, rzecz jasna. Zapewne dała ten esej mojemu ojcu... a on trzymał go w swoim biurku, może chciał go kiedyś opublikować...? Ten, kto teraz wydaje tego szmatławca, musiał znaleźć ten tekst i wydrukował go. Ale dlaczego? Czy mógłby pan napisać do Granthama i wszystko mu wyjaśnić?

Lord Langley poczuł się głęboko urażony tym, że dziewczyna nadal nie chce mu zaufać. Jak długo jeszcze zamierzała ciągnąć tę maskaradę? I po co w to wciągać Cartera Granthama? A w dodatku narażać lady Ridgeway? A niech to diabli! Pragnienie zemsty odżyło nagle w baronie.

- Rozumiem. - Z trudem opanował gniew, siląc się na obojętny ton. - Oczywiście. Ale może lady Ridgeway jest bardziej zamieszana w całą sprawę, niż sądzimy? Co wtedy, panno Dunlevvy?

- Nic, bo to nieprawda. Ona nigdy nie...

- Cóż, w takim razie będziemy musieli poczekać na następny ruch sir Milesa. Mam tylko nadzieję, że lady Regina nie zostawiła żadnego śladu, po którym Barlow mógłby do niej dotrzeć.

- Na pewno nie. Jeżeli... jeżeli będzie trzeba, powiem, że to ja napisałam ten esej.

- To bardzo szlachetnie z pani strony, panno Dunlevvy. Widzę, że jest pani równie lojalna, jak uczciwa.

W głosie Stuarta brzmiała tak gorzka ironia, że dziewczyna spojrzała na niego ze zdziwieniem.

- Chyba będzie lepiej, jeżeli wrócimy do stajennego, milordzie. Nie powinniśmy oddalać się na tak długo...

- No tak. Pani reputacja, panno Dunlevvy... Mam nadzieję, że zbytnio jej nie zaszkodzę.

Znowu ten gorzki ton. Gwynneth zastanawiała się, co to może oznaczać? Langley był taki nieprzewidywalny. Tymczasem baron pomógł jej dosiąść Pinky, po czym sam wskoczył na Turka.

W milczeniu wyjechali z lasu. Niebo rozpogodziło się i właśnie wyszło słońce. Gwynneth zastanawiała się, jak odeprzeć zarzuty sir Milesa? Lord Langley najwyraźniej jej nie wierzył - bo jak inaczej wyjaśnić jego dziwne zachowanie - Gwynneth została więc sama na placu boju.

Tymczasem Stuart układał plan, jak zmusić dziewczynę do wyznania prawdy i odpłacić jej za to, że zrobiła z niego głupca.

Z zamyślenia wyrwał go zaskoczony okrzyk:

- Och, nie!

Baron ujrzał z daleka zbliżającą się grupę jeźdźców. Okazało się, że byli to goście Nicholasa Verleigha.

- Hallo, lordzie Langley! - powitała ich wesoło Constance Blackwood. - Dlaczego wyjechał pan tak wcześnie i nie poczekał na nas? Taki piękny poranek, wprost wymarzony na przejażdżkę.

Otoczyli ich ciasnym kręgiem. Gwynneth nie mogła więc zawrócić konia i pognać do miasta, choć tylko o tym w tej chwili marzyła.

Lord Langley natomiast był bardzo zadowolony, że nadarzyła się okazja, aby przedstawić dziewczynę znajomym. Najwyższy czas, żeby panna Dunlevvy przestała unikać ludzi. Przedstawił ją pannie Blackwood, lady Trumbull i lady Elizabeth oraz Morleyom.

- A tych dżentelmenów już pani zna - dodał, wskazując na Nicholasa, Rogera i Johna.

Dziewczyna skinęła tylko głową, nie mogąc wykrztusić słowa. Panna Blackwood podobnie jak jej kuzynka, lady Elizabeth, odniosła się do niej bardzo przyjaźnie.

Langley był bardzo uradowany, że sprawy przybierają dobry obrót, dopóki nie ujrzał miny lady Alany Morley.

- To pani jest tą Dunlevvy z księgarni, nieprawdaż? - zapytała dama z oburzeniem.

- Tak, lady Morley - odparła dziewczyna, po czym wyprostowała się dumnie.

Wtedy sir Alfred Morley podjechał na swym koniu do Gwynneth.

- Bardzo mi miło, naprawdę - powiedział z nieprzyjemnym uśmiechem. - Nic dziwnego, że tak bardzo polubiłeś wiejskie księgarnie, Langley...

- Ja... muszę już wracać. - Gwynneth ściągnęła wodze i zawróciła konia.

- Bzdura, panno Dunlevvy - wtrącił się Nicholas Verleigh, najwyraźniej zawstydzony zachowaniem Morleyów. - Musi pani do nas dołączyć. Chcieliśmy pojechać wzdłuż strumyka Trevor aż do wodospadu, a potem wrócić do domu na śniadanie.

- Jestem pewna, że panna Dunlevvy musi zająć się swoim sklepem. - Podbródek lady Trumbull drżał z oburzenia, a jej ciemne oczy płonęły gniewnie. - Chodź, Constance. Ścigajmy się do lasu! - Spięła konia ostrogami i popędziła naprzód. Lady Morley i lord Dudley poszli w jej ślady.

- Pojedzie pani z nami, panno Dunlevvy? - zapytała lady Elizabeth, patrząc z nadzieją na dziewczynę. - Byłoby nam naprawdę bardzo miło. - Constance poparła ją natychmiast, a potem John McDougal i sir Alfred Morley uczynili to samo. Alfred zaś wykazał tyle zapału, że Langley popatrzył na niego z niechęcią.

- Dziękuję, ale lady Trumbull ma rację. Muszę się zająć księgarnią. - Gwynneth odwróciła się do lorda Langleya i spojrzała mu w oczy. - Nie musi mnie pan odprowadzać. Poradzę sobie sama. Pański stajenny może mi towarzyszyć, a potem odprowadzi konia. Proszę zostać z przyjaciółmi. - Dziewczyna pogalopowała, ale Stuart bez namysłu podążył za nią. Aż do granic miasteczka jechali w milczeniu.

Przed księgarnią baron pomógł Gwynneth zsiąść z konia.

- Powinna była pani zostać - szepnął cicho. - Więcej było wśród nich przyjaciół niż wrogów.

Tak. Zwłaszcza jeśli chodzi o lorda Morleya - parsknęła gniewnie dziewczyna. - Dziękuję za troskę, lordzie Langley. Dam sobie radę. Jeżeli zajdzie taka potrzeba, poproszę krewnych o pomoc. Może nie będzie im to na rękę, ale to w końcu moja rodzina... nie chcieliby przecież, żebym trafiła do więzienia za wywrotową działalność. - Wyciągnęła rękę na pożegnanie. Langley ujął ją i przytrzymał w dłoni.

- Nadal jestem pani przyjacielem, panno Dunlevvy. Nigdy nie powiedziałem, że zostawię panią bez pomocy.

- Ale dał mi pan jasno do zrozumienia, że nie wierzy w ani jedno moje słowo. W takich okolicznościach nie mogę panu ufać. Życzę miłego dnia. Do widzenia. - Odwróciła się na pięcie i zniknęła w drzwiach księgarni.

- I kto tu mówi o zaufaniu - mruknął pod nosem Stuart, wsiadając na konia. Ruszył w stronę granic miasta.

- Już ja ci pokażę, do czego może doprowadzić brak zaufania. I wcale ci się to nie spodoba. Ale i tak nie oddam cię Barlowowi.



Rozdział osiemnasty

Tego samego dnia, wszedłszy do salonu, Stuart dostrzegł, że goście Nicholasa są w bardzo wojowniczych nastrojach.

- Aaa... jesteś już, Stuart - odezwała się lady Alana Morley. W jej oczach widać było irytację i wyzwanie. - Wszyscy tu odchodzimy od zmysłów z twojego powodu.

- Bardzo mi przykro, szanowna pani. A czym zawiniłem?

- Przedstawił nam pan swoją ladacznicę, ot co - warknęła lady Trumbull.

- Bzdura - wtrącił się Nicholas. - To bardzo przyzwoita młoda dama. To, że prowadzi księgarnię, nie oznacza jeszcze...

- Była z baronem sama w lesie. Chyba pan nie zaprzeczy? A dobrze wychowane panny nie zachowują się w taki sposób. Nie pozwolę, aby moja córka i Constance zadawały się z tak zepsutą istotą? Wyjeżdżamy jutro rano.

Constance Blackwood podeszła do lorda Langleya.

- A ja panu wierzę. Panna Dunlevvy jest bardzo sympatyczna. To przyzwoita dziewczyna. W przeciwnym bowiem razie nie przedstawiłby jej nam pan. Proszę przekonać moją ciotkę... nie chcę stąd wyjeżdżać... Nie teraz. - Constance spojrzała wymownie na Nicholasa.

- To oczywiste, że baron będzie bronił tej dziewczyny. Ale samo gadanie niczego tu nie zmieni! - Lady Trumbull aż trzęsła się z oburzenia, zupełnie jakby sama nigdy nie utrzymywała intymnych stosunków z żonatymi mężczyznami.

- Panna Dunlevvy jest damą. Towarzyszył nam zresztą mój stajenny...

- O tym już wiemy, milordzie. Tylko dlatego podjechaliśmy do tego lasku, że zobaczyliśmy, jak przechadzał się koło strumyka - zamruczała słodko lady Alana. - Ale ani pana, ani panny Dunlevvy nie było w zasięgu wzroku.

- Przecież zauważyliśmy ich natychmiast, jak tylko podjechaliśmy bliżej! - zaprotestował Nicholas. - Już pani mówiłem, że lord Langley miał do omówienia z panną Dunlevvy bardzo ważną sprawę. A poza tym jestem też przekonany, że stajenny przez cały czas był w pobliżu.

- Ha! - prychnęła lady Trumbull.

- Staliśmy z panną Dunlevvy nie więcej niż dziesięć metrów od granicy lasu. Zapewniam panią, że mój koniuszy doskonale nas widział. Panna Dunlevvy ma bardzo jasną cerę... Stanęliśmy więc pod drzewem, aby schronić się przed słońcem.

- Mimo wszystko to było wielce niestosowne, że zaproponował pan, aby z nami została, panie Verleigh. Ja miałabym siedzieć przy jednym stole z pannicą z księgarni! To woła o pomstę do nieba. Nie ma równości klasowej. - Lady Trumbull potrząsnęła gwałtownie głową. - Rodzice Constance byliby oburzeni, gdyby się dowiedzieli, że pozwoliłam jej zawrzeć znajomość z taką prostaczką!

- Ależ mamo, panna Dunlevvy nie jest prostaczką. To wnuczka hrabiego Fenswicka! - zaprotestowała lady Elizabeth.

- Ale prowadzi księgarnię! - Lady Trumbull obstawała przy swoim.

- I jest bardzo ładna - dodał sir Alfred Morley. - Wiesz co, Langley, jeżeli nie jesteś nią zainteresowany, to może...

- Powtarzam, że to bardzo przyzwoita młoda dama. Ktokolwiek ją obrazi, będzie miał ze mną do czynienia - ostry ton Stuarta powstrzymał zapędy Morleya. John McDougal pospieszył załagodzić sytuację.

- Ależ lady Trumbull, proszę się tak nie denerwować! Nie stało się nic złego. Panna Dunlevvy słusznie zrobiła, nie przyjmując zaproszenia. Mam nadzieję, że zostaną panie na balu? Wiem, że panna Blackwood i lady Elizabeth nie mogły się go doczekać... John patrzył z uwielbieniem na Elizabeth, która zarumieniła się, spuszczając wzrok.

- No cóż... Podejrzewam, że...

- Oczywiście, że zostaniemy. Wybacz, ciociu, ale będę nalegać. Jeżeli chcesz wracać do Londynu, to beze mnie. - Constance rzadko się upierała. Dalszą rozmowę przerwało pojawienie się kamerdynera, który oznajmił, że podano do stołu. Odetchnąwszy z ulgą, Nicholas poprosił gości do jadalni.

Tego wieczoru Nicholas, John i Roger zastali Stuarta w bibliotece. Baron wpatrywał się w ogień w kominku. Na jego kolanach leżała rozłożona książka. Był pogrążony w myślach... i chyba niezbyt przyjemnych. Zbyt późno zrozumiał, że Gwynneth ma rację. Nie zaakceptują jej. Dla nich to tylko dziewczyna z księgarni. Panna Dunlevvy nie mogła sobie zatem pozwolić na najmniejsze uchybienie. Nietrudno było mu sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby Gwynneth została jego kochanką.

- A... tu jesteś, Stu. I czego dowiedziałeś się od panny Dunlevvy? Jak zareagowała na wieść o wyjeździe Granthama?

- Bardzo się zmartwiła, rzecz jasna... Twierdzi, że jest niewinna, i ja jej wierzę. Liczy na pomoc ze strony rodziny...

- Doprawdy? - John usiadł w fotelu naprzeciwko

- Ty ich znasz najlepiej, Nick. Jak sądzisz, pomogą jej?

- Może i tak. Choćby dlatego, żeby nie splamić nazwiska. Ale prawdą jest, że od czasu, gdy stary Martin zaczął prowadzić księgarnię, przestali interesować się dziewczyną.

- W każdym razie, jestem ci wdzięczny, że namówiłeś panie Trumbull, by zostały... - odezwał się John nieśmiało. - Bo widzicie, kochani, zamierzam się oświadczyć lady Elizabeth. Mam podstawy, aby sądzić, że jej ojciec wyrazi zgodę na nasz ślub, nawet gdyby jego żona gorąco się sprzeciwiała.

Zapadło milczenie.

- A mnie się zdawało, że nie popierasz małżeństwa! - wykrzyknął Roger. - A teraz chcesz się żenić?! To chyba nie dla nas, co, Stu?

Langley spojrzał dziwnie na przyjaciela, ale zanim zdążył coś powiedzieć, Nicholas go uprzedził.

- Cóż, ja też zamierzam się ożenić. Constance przyjęła moje oświadczyny i choć bardzo chciałaby uzyskać zgodę rodziców, jest pełnoletnia i może sama o sobie decydować. Po balu wybieramy się do Londynu, aby poprosić o błogosławieństwo. Nawet jeżeli odmówią, i tak się pobierzemy. I to jak najszybciej.

- Czy mnie słuch nie myli... - Stuart potrząsnął głową. - Moi najlepsi przyjaciele tak łatwo dali się usidlić, i to obaj jednocześnie. Mam nadzieję, że nie będziecie tego żałować. I wasze wybranki także.

- Nie naraziłbym na szwank reputacji kobiety, którą kocham, żeby takie jędze, jak lady Trumbull, zjadły ją żywcem. Nie wspominając już o tym, w jaki sposób traktowaliby ją inni mężczyźni. Przypominając sobie, jak Morley zachował się dzisiaj wobec panny Dunlevvy. - Nicholas odwrócił się od Stuarta i Rogera, kładąc dłoń na ramieniu Johna. - Zagrajmy w bilard.

- A to dopiero! Ale my nie damy zakuć się w kajdany, co, Stu? Zwłaszcza że tyle pięknych kobiet dookoła... Na przykład Alana Morley! - Roger zaśmiał się, po czym rzucił Langleyowi szybkie spojrzenie, oczekując aprobaty. Ale Stuart nadal wpatrywał się w popiół na kominku, pogrążony w myślach.

- Poczekaj chwilę, Nick - odezwał się John. - Chciałbym porozmawiać ze Stuartem na osobności. Wybaczycie nam, panowie?

Kiedy zostali sami, Langley odłożył książkę, wstał i podszedł do okna. Przyglądał się poświacie księżyca z zaciętym wyrazem twarzy.

- Chciałbym ci coś powiedzieć, przyjacielu, gdyż odnoszę wrażenie, że twoje zainteresowanie piękną panną Dunlevvy to sprawa znacznie poważniejsza niż moja decyzja o żeniaczce.

- Czyżby? Nie ma nic smutniejszego niż to, że dwóch moich przyjaciół postanowiło się ożenić, a tym samym, zakuć w dyby dwie piękne, młode kobiety!

- Może się mylę, ale coś mi się widzi, że twoje zainteresowanie panną Dunlevvy wykracza daleko poza kwestię obrony wolności prasy...

- No i co z tego?

- Przypomnij sobie, jak gwałtownie naskoczyłeś na Rogera, kiedy chciał zrzec się tytułu. Powiedziałeś, że tylko głupiec odważyłby się wystąpić przeciwko całemu społeczeństwu.

Przez długą chwilę patrzyli na siebie badawczo, aż w końcu Langley odwrócił wzrok.

- Masz rację, John. Ale doskonale wiesz, że nie chodzi tylko o moje poglądy na temat instytucji małżeństwa.

- Wiem... Obawiasz się, że mógłbyś się zachowywać jak twój ojciec...

- Trudno zaprzeczyć, że pod wieloma względami jestem do niego podobny. Mam diabelski charakter...

- Wcale nie jesteś do niego podobny! Twój ojciec był zawziętym i gwałtownym człowiekiem, który nie przyznawał nikomu racji. Złym i mściwym...

- Nie musisz mi o tym przypominać! Moja matka wiele przez niego wycierpiała. Ale czy naprawdę sądzisz, że ja mógłbym źle traktować kobietę, którą kocham? Im bardziej mi na kimś zależy, tym większa we mnie niechęć do małżeństwa.

- Bzdury, mój drogi. Powtarzam, że jesteś zupełnie inny niż twój ojciec. O wiele bardziej przypominasz matkę.... łatwo wybuchasz, ale potrafisz szybko się opanować. I nie jesteś zawzięty. Ani zły. Znam cię od dwudziestu lat i wiem, co mówię.

Langley złapał Johna za ramię.

- A więc uważasz, że zachowywałbym się inaczej niż mój ojciec?

- Jestem o tym przekonany.

Stuart wpatrywał się w niego przez długą chwilę.

- Jeśli masz rację... - W jego głosie wyczuwało się ulgę. Zamyślił się znowu i podszedł do okna, spoglądając na ogród zalany księżycową poświatą. McDougal czekał cierpliwie. Po chwili zauważył, jak przyjaciel zaciska pięści. - Ale jeśli się mylisz... Nie mogę narażać na ryzyko tej cudownej kobiety...

Stuart gwałtownym ruchem otworzył drzwi i wyszedł na taras, znikając w mroku nocy.

Boże, czy ja oszalałam? Niewiele brakowało, żebym wyznała mu całą prawdę! Gwynneth biegła po schodach do swego pokoiku, aby się przebrać. To szaleństwo, czyste szaleństwo! Dlaczego tak bardzo podnieca mnie jego dotyk? A przecież on nawet... Gdyby próbował mnie uwieść... byłabym zgubiona.

Dziewczyna wiedziała doskonale, że gdyby lord Langley dowiedział się, iż to ona jest panną Allen, usiłowałby ją zdobyć, a ona nie potrafiłaby się oprzeć urokowi Stuarta... Choć brakowało jej doświadczenia, zdążyła już poznać siłę pożądania. A w ramionach barona stałaby się bezwolną lalką. A gdyby nawet miała dość siły, aby mu się sprzeciwić, czy uszanowałby jej wolę?

Gwynneth wciąż miała przed oczami pierwsze spotkanie z lordem. Wprawdzie wmawiała sobie, że Stuart nie jest brutalem, ale wiedziała, że łatwo wybucha i nie zawsze potrafi nad sobą zapanować, choć potem tego żałuje.

Hannah mruczała coś gniewnie pod nosem, pomagając się jej przebrać.

- Nie powinna była panienka z nim jechać na przejażdżkę. Co też ludzie powiedzą? Każdy przy zdrowych zmysłach widzi, że to rozpustnik!

- Jeżeli mnie pamięć nie myli, jeszcze dziś rano bardzo miło sobie rozmawiałaś z tym hulaką - odparła Gwynneth.

- No tak... cóż... To czarujący młodzieniec... ale mimo wszystko rozpustnik. Nie powinna panienka zadawać się z takimi mężczyznami. Tacy piękni panowie tylko sprowadzą na panienkę kłopoty...

W tej samej chwili do drzwi zapukał pan Highley, oznajmiając, że sir Miles Barlow czeka na pannę Dunlevvy w biurze. Dziewczyna spojrzała ironiczne na służącą.

- Widzisz, Hanno, problem polega na tym, że ci „piękni panowie" sami chcą się ze mną spotykać.

Wygładziła spódnicę sukni z czarnej mory, włożyła stary czepek i zeszła na dół. W sklepie Barlow przeglądał zawartość biurka Gwynneth.

- Witam, sir Milesie. Czym mogę panu służyć? - zapytała oschłym tonem.

- Aaa... panna Dunlevvy. Witam. - Barlow nie był ani trochę skrępowany, że szperał w jej rzeczach. Wyprostował się powoli, obrzucając dziewczynę badawczym spojrzeniem. Udawał, że nie dostrzega jej furii. Wyciągnął tabakierkę. - Moja droga, w tej sukni wyglądasz okropnie.

- Czym mogę panu służyć? - powtórzyła, drżąc na całym ciele. - Jestem bardzo zajęta, więc proszę się streszczać...

- Biedna panna Dunlevvy... skazana na żałobną czerń. Ale czy jeszcze kilka dni temu nie widziałem pani w pięknej lawendowej sukni? Czy dzisiejszy strój przeznaczony jest specjalnie dla mnie?

- Pan sobie pochlebia, sir. - Gwynneth podeszła do biurka i zabrała dokumenty, które przeglądał. Były to listy do klientów. - Proszę powiedzieć, o co panu chodzi albo zostawić mnie w spokoju.

- Cóż, mam do pani jedną sprawę. Czy to pani napisała te listy?

Gwynneth spojrzała na niego z niedowierzaniem. O co Barlowowi chodziło?

- Tak, oczywiście, że ja je napisałam. Czy mógłby mi pan wyjaśnić...

- Wszystko w swoim czasie. Potrzebuję próbki pani pisma. Mogę wziąć... to? - Wskazał zapisaną kartkę.

- Niech spojrzę. Nie, tego proszę nie brać. Przygotowanie tego rachunku zajęło mi ponad godzinę. Niech pan weźmie to... - Podała mu kartkę z krótką informacją dla pana Highleya. - Czy to panu wystarczy?

Sir Miles przyjrzał się uważnie, po czym uśmiechnął się ironicznie.

- Taak. Świetnie... Doskonale. Dziękuję, panno Dunlevvy. Proszę teraz wracać do pracy. Ośmielę się jednak zasugerować, aby zakończyła tu pani wszystkie pilne sprawy... Wkrótce pojedzie pani ze mną do Londynu.

- Do Londynu!? - wykrzyknęła dziewczyna. - Z panem!? Nigdzie nie pojadę. Pan chyba oszalał!

- Bynajmniej, ale bardzo się zdenerwuję, jeżeli nadal będzie pani tak nieuprzejma. Woli pani moje towarzystwo czy eskortę żandarmów? Proszę wybierać. Chyba ze mną będzie o wiele przyjemniej... - Barlow próbował wziąć ją za rękę, ale dziewczyna cofnęła się z niesmakiem. - Bezczelna istoto! Czy mam panią uświadomić, co robią w więzieniu Newgate z młodymi i pięknymi kobietami? Zwłaszcza z takimi, które nie mają wpływowych przyjaciół? Jeżeli któraś nie zostanie zgwałcona z tuzin razy już pierwszego dnia, to ma wielkie szczęście.

Gwynneth była przerażona, słysząc te słowa.

- To jest Anglia, sir... Mamy tu prawo i sprawiedliwość...

- Aaa... Taak. Zapomniała pani jednak o tym, że aby dojść swoich praw, trzeba mieć pieniądze. A poza tym to trwa bardzo długo. W Newgate będzie pani miała dużo czasu. Gorzej z pieniędzmi. Radzę więc odnosić się do mnie nieco przyjaźniej. Chętnie pani pomogę... pod pewnymi warunkami, rzecz jasna. - Barlow ponownie spróbował złapać Gwynneth za rękę, lecz i tym razem mu uciekła. Patrząc na niego przerażonymi oczyma, cofnęła się pod ścianę. - Dam ci jeszcze trochę czasu, złotooka, może zmienisz zdanie. Nie będę jednak czekać w nieskończoność. A tu na razie skończyłem. - Barlow wziął laskę, ukłonił się ironicznie. W drzwiach minął się z panem Highleyem, który obserwował z daleka całe zajście.

Po wyjściu Milesa Barlowa Highley podbiegł do dziewczyny.

- Panno Dunlevvy... Gwynneth... obawiam się, że jest pani w śmiertelnym niebezpieczeństwie! Musi pani jak najszybciej powiadomić swoich przyjaciół.

Gwynneth opadła bez sił na krzesło.

- Nie mam przyjaciół, Ezechielu. Dziś rano poróżniłam się z lordem Langleyem... A znajomy barona, adwokat pan Grantham, nie uwierzył w moją niewinność...

- Więc co pani teraz zrobi?

- Nie wiem. Nie potrafię już myśleć logicznie. Może... może lady Ridgeway zechce mi pomóc... Może ona zna jakiegoś prawnika?

Highley prychnął głośno, wyrażając w ten sposób powątpiewanie, ale Gwynneth chwytała się każdej deski ratunku. Choć powiedziała Langleyowi, że znajdzie wsparcie w rodzinie, sama w to nie wierzyła. Nie chciała się upokarzać... A poza tym było już za późno.

Gwynneth napisała więc tylko krótki liścik do lady Reginy, prosząc o spotkanie. Potem włożyła kapelusz i bez wielkiej nadziei w sercu udała się pieszo do domu Ridgewayów, oddalonego o pół godziny marszu od Guilford.

Lady Ridgeway powitała ją ciepło i wysłuchawszy Gwynneth, zaczęła pocieszać dziewczynę.

- To bzdury - dodała, słysząc o groźbach, sir Milesa Barlowa. - Powiedziałam mu, że pani nie ma z tym nic wspólnego. Ale dam pani adres mojego adwokata, który mieszka w Kendall... Jestem pewna, że coś poradzi. Proszę pojechać do niego w poniedziałek.

- W poniedziałek? Obawiam się, że to będzie za późno.

- Cóż... wcześniej nie może się z nim pani zobaczyć. Pisał mi niedawno, że wyjeżdża, więc może nie zastać go pani w domu.

- Boję się, że sir Miles wkrótce mnie aresztuje.

Lady Ridgeway zastanawiała się przez chwilę.

- Chyba uda mi się temu zapobiec. Barlow zatrzymał się w gospodzie, nieprawdaż? Zaproszę go więc do siebie i namówię, aby wziął udział w polowaniu u Verleigha, a potem przyszedł na bal. To go zajmie aż do soboty wieczorem. Tymczasem porozmawiam z nim o tobie i przekonam, że jesteś niewinna i masz bardzo wpływowych przyjaciół, którzy nie pozwolą cię skrzywdzić. Ale, moja droga... Uważam, że powinna pani skontaktować się z kuzynami... Wiem, że to trudna decyzja, ale nie masz innego wyjścia. - Gwynneth musiała przyznać lady Reginie rację. - Aby dać pani więcej czasu, postaram się zająć sir Milesa w następnym tygodniu. Proszę napisać do wujostwa. Mają przecież wysoko postawionych przyjaciół. Pomogą pani choćby ze względu na dobro rodziny. A Barlowem nie warto się przejmować. To łajdak i prostak. Jestem pewna, że przyjmie zaproszenie na bal u barona. A kiedy dowie się o pani pokrewieństwie z Fenswiekami...

Gwynneth uśmiechnęła się do siebie. Lady Ridgeway wykazywała czasami niezwykłą przenikliwość.

- Jestem pani bardzo wdzięczna, milady. Ale nie wiem, jak się pani odwdzięczę.

- Cicho, moja mała. Bardzo pani pomogła mojej Virginii. Ona i Langley są obecnie w doskonałej komitywie. Czytają razem Odyseję... Baron odwiedza nas i rozmawia z Virginią całymi godzinami... Może już wkrótce będą zaręczyny...

Gwynneth z trudem opanowała się, aby nie okazać zazdrości.

- Jeżeli Virginia jest szczęśliwa, to i ja bardzo się cieszę.

- Och, zadurzyła się w nim bez pamięci. Wracając traktem do Guilford, Gwynneth rozmyślała o tym, co usłyszała od lady Ridgeway. Polowanie i bal miały się odbyć w sobotę... Langley mówił, że po balu wraca do Londynu... Wtedy pozostanie jej już tylko jedno zmartwienie - sir Miles Barlow. Ale mając po swojej stronie tak potężnego sojusznika jak lady Ridgeway, poradzi sobie z tym typem. Jakże miło będzie potem wrócić do spokojnego, choć nudnego życia, które zakłóciło nagle pojawienie się przystojnego lorda Langleya.

Sir Miles Barlow siedział w pokoju w gospodzie rozmyślając o zaproszeniu lady Ridgeway. Zamierzał już wkrótce zakończyć dochodzenie i aresztować pannę Dunlevvy... lecz teraz musiał jeszcze rozważyć tę decyzję.

W głębi duszy bardzo chciał znaleźć dowody wskazujące na powiązania Langleya i jego przyjaciół z najnowszymi numerami Przeglądu Guilfordzkiego. Oskarżyć i postawić przed sądem. Niestety, dochodzenie wykazało, że baron nie ma nic wspólnego z Przeglądem oprócz tego, że zna pannę Dunlevvy... Na tej jednak podstawie Barlow nie mógł oskarżyć Stuarta... Byłoby to śmieszne. A Dud-leya i McDougala także nic nie wiązało z gazetą. Nicholas Verleigh wprawdzie pisywał artykuły do Przeglądu za życia Martina Dunlevvy'ego, ale Miles nie znalazł żadnego dowodu na to, że Nicholas robił to także po jego śmierci.

Jeśli zaś chodziło o rolę panny Dunlevvy w całej tej sprawie... Barlow nie miał wątpliwości. I nie tylko dlatego, że ten Irlandczyk wskazał pannę Dunlevvy jako winowajczynię. Nie... Rudowłosy młodzieniec najwyraźniej wczuł się w rolę męczennika występującego w obronie wolności prasy... Ale w jego mieszkaniu sir Miles znalazł rękopis eseju o dniu targowym w Guilford, który został wydrukowany w jednym z tegorocznych numerów Przeglądu. Kartka zapisana była pięknym charakterem, zupełnie innym niż pismo Irlandczyka. Styl eseju także różnił się od tego z artykułów Mulhenny'ego. Kierując się przeczuciem, sir Miles porównał go z pismem panny Dunlevvy. I już ją miał! Biedna mała ptaszyna! Zaśmiał się do siebie.

I nie chodziło o to, czy dziewczyna była winna. Podobnie jak lord Langley, domyślił się przeznaczenia ciężkich zasłon na oknach drukarni. No a poza tym wątpił, czy panna Dunlevvy znała choćby połowę słów użytych w artykułach Przeglądu. To oczywiste, że Irlandczyk używał drukarni bez jej wiedzy. Ale przecież Barlow nie przyzna się do tego... Doskonale wiedział, że zbyt mało ma dowodów, aby postawić dziewczynę przed sądem.

Pomimo swej brawury pannica na pewno jest przerażona perspektywą więzienia. Z wdzięcznością przyjmie zatem ofertę Milesa i w zamian za wolność zgodzi się zostać jego kochanką. A jeżeli nie, wystarczy tylko jedna noc w Newgate, żeby zmieniła zdanie.

Cóż to będzie za zwycięstwo! Langley zzielenieje z zazdrości, bo oczywiście pragnie Gwynneth! Wprawdzie panna Dunlevvy nie jest zbyt piękna... Ale jakiż ma temperament... Barlow i Langley zawsze lubili takie kobiety... Tym razem wygra ze Stuartem Hamiltonem! Cóż to będzie za zwycięstwo!

Sir Miles nie miał stałej kochanki - był na to bowiem za skąpy. Ale Gwynneth Dunlevvy nie będzie go kosztować więcej niż to skromne mieszkanko. Miles nie musiał jej kupować klejnotów ani prezentów... Da jej przecież wolność. A kiedy upokorzy już Langleya dostatecznie, odprawi dziewczynę... bez żadnej pensyjki ani prezentu na odchodnym. To najlepsze rozwiązanie...

Ale przyjmując zaproszenie lady Ridgeway, Barlow musiałby opóźnić chwilę zemsty... lecz nie na długo. Dzięki temu wszakże wejdzie w znamienite kręgi towarzyskie... baronowie, bogata szlachta... A Ridgewayowie mają dwie córki na wydaniu... z pokaźnym posagiem. Dla tak interesującej znajomości warto więc odłożyć randez-vous z panną Dunlevvy.

Na balu miał być także Langley - cóż za wspaniała sposobność, aby go trochę podrażnić. Barlow da Stuartowi do zrozumienia, że dziewczyna należy już do niego, i Miles będzie napawać się wściekłością barona.

O, taak! Małe opóźnienie w tych okolicznościach nic nie znaczy... Sir Miles wziął pióro i zaczął pisać uprzejme podziękowanie do lady Ridgeway.



Rozdział dziewiętnasty

Następnego ranka Langley wyjechał, zostawiając Nicholasowi krótki liścik. Obiecał, że wróci na bal, a być może także na polowanie. Ponieważ nie zabrał ani powozu, ani służącego, Nick domyślił się, że przyjaciel nie pojechał daleko. Z czystym sumieniem zajął się więc uspokajaniem gości, którzy nadal nie doszli do siebie po zajściach poprzedniego dnia. Zwłaszcza lady Trumbull, która upierała się, aby wracać do Londynu.

Stuart udał się do Kendall w sąsiednim powiecie, gdzie mieszkał jeden z najlepszych prawników. Adwokat wysłuchał Langleya ze zdumieniem.

- Chyba nie mówi pan poważnie, milordzie - powiedział, patrząc na barona z niedowierzaniem. - Taki dokument zapewniłby pańskiej żonie całkowitą niezależność. Nie miałby pan nad nią żadnej władzy.

- Właśnie o to mi chodzi.

- Ale to oznacza, że jeżeli zechce od pana odejść...

- Właśnie... Będzie miała prawo sama decydować o swoim losie.

- I przejąć opiekę nad dziećmi...?

- Widzę, że już mnie pan zrozumiał.

- Nie, milordzie. Zrozumiałem pańskie instrukcje, ale nie intencje. Nieważne, żona czy kochanka, ale kiedy kobieta jest niezależna od mężczyzny, zaczynają się kłopoty. To wbrew naturze...

- Nie obchodzi mnie pańska opinia na ten temat. Czy może pan sporządzić dla mnie taki dokument?

- Oczywiście.

- Proszę więc to zrobić natychmiast. Chcę go mieć jeszcze dzisiaj.

- To niemożliwe, milordzie. - Staruszek potrząsnął głową. - Nawet jeżeli wszyscy moi kanceliści będą pracować po godzinach, dokument będzie gotowy najwcześniej na jutro rano.

- Doskonale. W takim razie jutro rano. I obiecuję, że wynagrodzę wasz czas.

Adwokat skłonił się uprzejmie, po czym wyprowadził gościa z gabinetu. Potem usiadł za biurkiem i pokręcił głową. Co też tym młodym ludziom przychodzi do głowy!

W sobotę po południu Gwynneth była bardzo niespokojna. Nadsłuchiwała co chwila, bo wydawało się jej, że słyszy ujadanie psów i dźwięk myśliwskiego rogu. W rzeczywistości jednak to tylko serce dziewczyny waliło jak oszalałe. Już od kilku dni nie mogła znaleźć sobie miejsca, spodziewając się najścia sir Milesa Barlowa lub wizyty lorda Langleya.

Instynktownie wyczuwała zbliżające się niebezpieczeństwo. Kiedy więc usłyszała odgłos otwieranych z trzaskiem drzwi, a potem stanowcze pytanie lorda Langleya: „Gdzież ona jest? Muszę się widzieć z panną Dunlevvy!", właściwie nie była zdziwiona.

Najwyraźniej baron przyjechał prosto z polowania, o czym świadczył jego zabłocony strój do konnej jazdy. Pan Highley stał niespokojnie tuż przy drzwiach, czekając na jakiś znak od dziewczyny. Gwynneth kiwnęła głową.

- Możesz wrócić do swoich zajęć, Ezechielu. O co chodzi, lordzie Langley? - zapytała z trwogą, kiedy stary służący zamknął za sobą drzwi.

- Jej mąż to bestia! Brutal! Wstrętny opój! Prawdziwy łotr! Powinienem zastrzelić go jak psa!

- Co się stało?

- Powinienem wyzwać go na pojedynek! - Langley niemal rwał włosy z głowy, przemierzając pokój dużymi krokami.

- Błagam, lordzie Langley. Niech pan się uspokoi i powie mi...

- Ale gdyby to on mnie zabił, byłaby zdana na jego łaskę. A słyszałem, że Ridgeway jest doskonałym strzelcem.

- Proszę mi powiedzieć...

Stuart odwrócił się do dziewczyny i złapał ją za ramiona z dzikim wyrazem twarzy.

- Zabiorę ją stąd... Uciekniemy razem! To jedyne wyjście!

- Błagam, lordzie Langley, niech pan się uspokoi. Lady Ridgeway nigdzie z panem nie ucieknie.

- Ależ zrobi to. Musi! Nie zamierzam już dłużej bawić się z nią w kotka i myszkę. Nie mogę zostawić jej na pastwę temu dzikusowi! Jeżeli nie zechce pojechać ze mną dobrowolnie, porwę ją!

- Nie, lordzie Langley! - wykrzyknęła przerażona dziewczyna. - Nie wolno panu! Błagam, proszę usiąść i uspokoić się.

- Nie! - baron ryknął dziko. - Już podjąłem decyzję. Wyjedziemy do Włoch. Tam jej się spodoba. Będziemy szczęśliwi. I koniec z jakąś tam przyjaźnią! Panna Allen jest moim przeznaczeniem! Teraz zamierzam upomnieć się o to, co mi się należy! Niech jej pani przekaże, aby czekała na mnie po dzisiejszym balu.

Stuart puścił ramię Gwynneth i podszedł do drzwi. Dziewczyna rzuciła się za nim i złapawszy go za rękę, pociągnęła do pokoju.

- Czy pan oszalał?! Ona nigdzie z panem nie pojedzie! Nie może pan jej porwać.

- Mogę, i zrobię to, jeżeli zajdzie taka konieczność. Proszę natychmiast jej to przekazać. Mój powóz będzie czekać na końcu podjazdu w posiadłości Verleigha. Jeżeli nie zjawi się do północy, sam po nią pójdę. Zabiorę kilku uzbrojonych ludzi i jestem gotów ją porwać, choćby sprzed nosa Ridgewaya.

- Nie! - wrzasnęła Gwynneth. - Nie wolno panu! Proszę mnie wysłuchać! Muszę panu powiedzieć coś bardzo ważnego...

- Czas rozmów już dawno się skończył. Proszę przekazać lady Reginie moją wiadomość, panno Dunlevvy. - Lord Langley wyswobodził się z jej uścisku, po czym wypadł z pokoiku. Zanim się obejrzała, był już na ulicy i dosiadał konia. Odjechał, nie zwracając uwagi na jej błagalne prośby.

Och, mój Boże! Cóż go tak zdenerwowało? Gwynneth wróciła do biura i zaczęła krążyć niespokojnie po pokoju. Musi coś zrobić i to szybko. Trzeba powstrzymać lorda Langleya przed porwaniem lady Ridgeway. Gwynneth nie chciała jej narażać na takie niebezpieczeństwo, zwłaszcza że lady Regina okazała jej pomoc. Gwynneth nie wybaczyłaby sobie, gdyby z jej powodu wybuchł skandal, który mógłby się zakończyć rozpadem małżeństwa lady Ridgeway.

Dziewczyna zrozumiała, że jest tylko jeden sposób, aby zakończyć całą sprawę. Będzie musiała wyznać Langleyowi prawdę. Usiłowała mu to powiedzieć przed chwilą, kiedy szalał z wściekłości i bredził o porwaniu baronowej... Był jednak zbyt wzburzony, aby wysłuchać Gwynneth. Ale trzeba zmusić barona, żeby z nią porozmawiał. Z pewnością będzie rozgoryczony i zły, że go oszukała, lecz nie ma innego wyjścia. Lord Langley musi wreszcie poznać prawdę.

Znajdzie się jakiś sposób. Myśl o tym, aby pojechać na bal do Nicholasa Verleigha przerażała Gwynneth bardziej niż cokolwiek na świecie. Wyobrażała sobie te ciekawskie spojrzenia... a poza tym lord Langley mógł wywołać skandal...

Gwynneth postanowiła więc zaczekać na Stuarta w jego powozie. Ale ten pomysł także ją przeraził. Jeśli to zrobi, będzie zdana na łaskę barona.

Gwynneth chodziła niespokojnie po pokoju, starając się wymyślić inny sposób. Może wysłać mu list? Ale jeżeli nie dotrze na czas? Albo Langley nie uwierzy słowom dziewczyny?

Gwynneth zrozumiała, że musi udowodnić swe racje. Po tylu kłamstwach i zapewnieniach, że to lady Ridgeway jest panną Allen... nie będzie łatwo przekonać lorda.

W końcu podjęła decyzję. Poprosiła zaniepokojoną Hannę, aby przygotowała jej nową zieloną suknię. Boże, dlaczego od razu nie przyszyła koronki do stanika? Teraz nie ma już na to czasu. Przecież w takim stroju Gwynneth może sprowokować lorda Langleya, znanego ze swego temperamentu, do nieopatrznego czynu.

Nie było jednak czasu na roztrząsanie takich szczegółów. Dziewczyna zbiegła na dół, łapiąc pana Highleya za ramię.

- Sprowadź mi powóz, Ezechielu! Mężczyzna spojrzał na nią z zaskoczeniem.

- Dokąd panienka się wybiera?

- Jadę na bal do lorda Verleigha. Dostałam zaproszenie już wcześniej, ale dopiero teraz zdecydowałam się je przyjąć.

- Jak miło mi to słyszeć! - zawołał radośnie Highley. - Ale czy nie potrzebna pani przyzwoitka? Może Hannah pojedzie z panienką?

- Nie. Nie ma takiej potrzeby. W końcu nie jestem już podlotkiem.

- Ale...

- Błagam, nie sprzeczaj się ze mną, Ezechielu! Po prostu sprowadź mi powóz.

Pan Highley rozpoznał ten ton. Wprawdzie Gwynneth to najłagodniejsza i najspokojniejsza dziewczyna, jaką znał, ale potrafiła być uparta i nieugięta.

Highley wykonał więc polecenie, Gwynneth zaś udała się do biura, aby zabrać przybory do pisania i czysty papier. Jeżeli Langley nie uwierzy jej na słowo, wtedy udowodni baronowi, że potrafi pisać wiersze.

Wróciwszy do swego pokoju, zajęła się toaletą. Hannah pomogła dziewczynie włożyć suknię, po czym uczesała jej włosy w wysoki kok. Gwynneth wpięła w uszy kolczyki z pereł, które odziedziczyła po matce, szyję zaś ozdobiła sznurem drobnych pereł. Na ramiona zarzuciła koronkowy szal, aby zasłonić głęboki dekolt.

Przed księgarnię zajechał powóz, którego zaprzęg stanowiła stara szkapina. Na tle eleganckich pojazdów gości Verleighów prezentował się fatalnie. Kiedy Gwynneth przemyślała swój plan, doszła do wniosku, że nie powinna czekać na lorda Langleya w jego powozie. Baron będzie zapewne uważnie obserwował lady Ridgeway, a jeśli ona nie wymknie się z domu, Langley zostanie na balu.

Czy Stuart rzeczywiście byłby zdolny do tego, aby porwać tę kobietę? Gwynneth zapamiętała jednak jego oszalały wzrok i gniewne słowa. Przypomniała sobie także, co powiedział podczas pierwszej przejażdżki: „Dla niej zrobiłbym wszystko". Dlatego dziewczyna nie wątpiła w szczerość intencji barona.

Kiedy więc podjechawszy przed dom Nicholasa, po drugiej stronie podjazdu ujrzała znajomy powóz, jej obawy potwierdziły się. Na czarnych drzwiczkach widniał herb Langley ów, a zaprzęg stanowiła czwórka pięknych ogierów. Konie pozostałych gości wprowadzono do stajni... Dlaczego więc powóz Langleya był gotowy do drogi? Powód mógł być tylko jeden.

Gwynneth weszła do wielkiej rezydencji Nicholasa Verleigha. Nie bała się, że ktoś ją stąd wyrzuci, choć nie miała zaproszenia. W tej części Anglii na balach i polowaniach każdy był mile widziany, jeśli tylko dobrze jeździł konno i potrafił się stosownie ubrać.

Czy jednak goście nie zaczną wytykać jej palcami? Wszak młoda, niezamężna dziewczyna, która ośmieliła się przyjść na bal bez przyzwoitki, to nadal coś niezwykłego w tych stronach. Na to jednak nie mogła nic poradzić. Do końca wieczoru jej reputacja i tak zostanie zszargana, kiedy tylko Gwynneth wsiądzie do powozu lorda Langleya.

Nie mogła jednak pozwolić, aby Langley zhańbił dobre imię lady Ridgeway i to tylko dlatego, że Gwynneth nic śmiała wyznać mu prawdy.

Wszedłszy do jasno oświetlonego holu, dziewczyna przymknęła powieki. Światło niezliczonych świec w kandelabrach i świecznikach odbijało się w lustrach i wypolerowanych meblach. Gwynneth udała się wprost do sali balowej, aby odnaleźć lorda Langleya i nakłonić go do rozmowy.

Miała nadzieję, że uda się wszystko mu wytłumaczyć, a wtedy nie będzie musiała spotykać się z nim w powozie. Gdyby mogli porozmawiać tu, w domu... Może w bibliotece? Tam Gwynneth przekona Stuarta, że jest panną Allen...

W tej właśnie chwili Langley stanął przed nią, jakby odczytując myśli dziewczyny. Omal nie zemdlała z wrażenia. Baron patrzył na nią z góry bardzo groźnie.

- Panna Dunlevvy? Co pani tu robi? - zapytał z podejrzliwą miną. Pociągnął ją na bok wpatrując się w nią badawczo. - Dlaczego pani tu przyszła? Czy przekazała pani moją wiadomość?

- Lordzie Langley, czy mogłabym z panem przez chwilę porozmawiać?

- Oczywiście. - Wyjął z jej rąk torebkę, w której znajdowały się przybory do pisania. - Właśnie zaczynają grać walca. Możemy porozmawiać podczas tańca.

Skinął na służącego, wręczając mu torebkę dziewczyny, po czym pociągnął przerażoną Gwynneth na parkiet. Próbowała zatrzymać szal, lecz baron w mgnieniu oka ściągnął go z ramion dziewczyny.

Lord Langley doskonale się prezentował w wieczorowym stroju. Miał na sobie modny, doskonale skrojony czarny frak, szarą kamizelkę i śnieżnobiały krawat z rubinową spinką. Gwynneth nie mogła oderwać od niego wzroku.

Oczy Stuarta dziwnie błyszczały, kiedy prowadził dziewczynę w głąb sali balowej.

- W innych okolicznościach mógłbym się cieszyć z podobnej okazji... - powiedział, patrząc na nią z podziwem.

Ja też, pomyślała Gwynneth, podniecona jego bliskością. Weszli na parkiet, zręcznie omijając innych tancerzy.

- Ale bardzo chciałbym usłyszeć, co powiedziała moja ukochana? Czy pojedzie ze mną? Czy wspomniała jej pani o Włoszech?

- Lordzie Langley, muszę porozmawiać z panem na osobności. Chcę panu coś pokazać...

- O, nie, panno Dunlevvy. Niech pani nawet nie próbuje odwodzić mnie od mojej decyzji. Jeżeli lady Ridgeway nadal nie może się zdecydować, proszę ją uprzedzić, że nie chcę nawet słyszeć o sprzeciwie.

Langley wykonał kilka szybkich figur, które pozbawiły dziewczynę tchu. Przy obrotach ich ciała zetknęły się na chwilę i Gwynneth miała wrażenie, że serce za moment wyskoczy jej z piersi. Zanim odzyskała panowanie nad sobą, orkiestra przestała grać. Lord Langley skłonił się nisko, lecz minę miał nadal surową.

- Proszę już iść, panno Dunlevvy. Niech jej pani przekaże, co przed chwilą powiedziałem. Żadnych wahań, żadnych argumentów ani listów. Po tym, co się zdarzyło dziś po południu, czuję się zobowiązany wziąć sprawy w swoje ręce. Dopilnuję, aby powtórzyła jej pani te słowa. Lady Regina jest tam... Czy uwierzy pani, że nie chciała nawet ze mną zatańczyć? Odmówiła, uśmiechając się czarująco i wymawiając się bólem głowy. No, niechże już pani biegnie...



Rozdział dwudziesty

Lord Langley popchnął dziewczynę delikatnie w kierunku stołów z napojami, gdzie w otoczeniu innych dam stała lady Ridgeway. Gwynneth zrozumiała, że musi wrócić do swego pierwotnego planu. Nawet jeżeli miała spotkać się z baronem w jego powozie. Co zrobi Stuart, kiedy dowie się prawdy? Będzie wściekły czy spróbuje ją uwieść? Gwynneth odpędziła natrętne myśli i podeszła do lady Ridgeway. Dama spojrzała na nią ze zdumieniem.

- Panna Dunlevvy! Nie spodziewałam się tu pani zobaczyć!

Gwynneth uśmiechnęła się sztywno.

- Lord Langley mnie namówił.

- Lord Langley! Niech pani nawet nie wspomina o tym człowieku! - Lady Ridgeway zerknęła przez ramię dziewczyny na parkiet, gdzie Stuart tańczył z jakąś panną. Na jego twarzy igrał ironiczny uśmieszek. - Szczerze mówiąc, mam wrażenie, że ten młodzieniec jest trochę pomylony!

W tej samej chwili jakiś młody człowiek odprowadził lady Virginię, dziękując za taniec. Dziewczyna uśmiechnęła się do Gwynneth.

- Witam panią, panno Dunlevvy! Jak miło panią widzieć. Widziałam, że tańczyła pani z lordem Langleyem. Baron jest doskonałym tancerzem.

- Taak, wspaniałym.

- Poprosił mnie o dwa tańce z rzędu, lecz mama pozwoliła mu tylko na jeden. - Virginia skrzywiła się lekko, lecz lady Ridgeway natychmiast ją uciszyła, oddając pod opiekę kolejnemu partnerowi.

- Nie wydaje mi się, żeby Langley był odpowiednią partią dla Virginii. To dziwny młodzieniec. I zachował się dziś skandalicznie.

Gwynneth doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że zachowanie Stuarta mogło wydawać się lady Ridgeway dziwne, a nawet nieprzyzwoite. Miała nadzieję, że baronowa opowie jej, co wydarzyło się na polowaniu i co wyprowadziło lorda z równowagi. Niestety, lady Regina nie zaspokoiła ciekawości Gwynneth.

- I taki zakochany w książkach... A te jego radykalne poglądy! Nie zdołałabym przekonać Arthura, że ten chłopiec nadaje się na naszego zięcia.

Gwynneth wiedziała, że jej rozmowa z lady Ridgeway trwa dostatecznie długo, by upewnić Langleya, że przekazała jego wiadomość. Miała tylko nadzieję, że baron nie dojrzy z daleka niezadowolonej miny lady Reginy.

- Muszę już iść... To znaczy, zobaczyłam właśnie przyjaciółkę...

- Niech pani na siebie uważa, panno Dunlevvy. Sir Miles gdzieś tu się kręci. Czy napisała pani do swoich krewnych?

Gwynneth kiwnęła głową. Niechętnie poszła za radą lady Ridgeway i napisała do rodziny, lecz nie wiązała z tym wielkich nadziei.

- Tak, ale jeszcze nie dostałam odpowiedzi. Czy Barlow zgodził się zostać u państwa przez kilka dni?

- O, tak. Złapał się na to jak ryba na haczyk. Wydaje mu się, że ma szansę u mojej Virginii. Niech mnie Bóg broni przed takim zięciem!

Gwynneth raz jeszcze podziękowała za pomoc, po czym odeszła. Kierując się w stronę Langleya, natknęła się na znajomych. Gawędzili z nią przez chwilę, zapraszając do tańca, lecz odmówiła. Większość gości spoglądała na dziewczynę życzliwie, choć niektórzy uśmiechali się złośliwie, czyniąc nieprzyjazne uwagi. Gwynneth nie przejęła się tym zbytnio. Już dawno pogodziła się z myślą, że nie należy do tej klasy. A kiedy zobaczą, że spotka się z Stuartem w powozie, i tak nie uda się jej odzyskać dobrego imienia.

Nagle zagrodził jej drogę Nicholas Verleigh, któremu towarzyszyła piękna blondynka. Gwynneth widziała ją z Langleyem w księgarni. To ona tak niemiło potraktowała dziewczynę na przejażdżce.

- Witam, panno Dunlevvy! Tak się cieszę, że pani przyszła! - Nicholas ukłonił się nisko. Dziewczyna nie wyczuła cienia ironii w jego słowach. Najwyraźniej był zadowolony, że ją widzi. - Niech mi będzie wolno przedstawić lady Alanę Morley.

Gwynneth odwróciła się i spojrzała w błękitne oczy kobiety. Lady Morley przyglądała się dziewczynie z nieskrywaną niechęcią. Ledwo skinęła głową.

- Właściwie już zostałyśmy sobie przedstawione, nieprawdaż? Bardzo mi miło. Te bale na wsi są, jak widzę, dla wszystkich. Pięknie pani tańczyła walca z lordem Langleyem. - W słodkim głosie lady Morley wyczuwało się sarkazm. Gwynneth poczuła, że się rumieni.

- Lord Langley jest wyśmienitym tancerzem - powiedziała spokojnie.

- Taak, wiem o tym doskonale. I jakie to podobne do Stuarta, aby prosić do tańca zwykłą...

- Oto pani następny partner, Alano - wtrącił się Nicholas. Widać było, że okrutne słowa lady Morley wprawiły go w zakłopotanie. - Czy wyświadczy mi pani tę przyjemność i zatańczy ze mną, panno Dunlevvy? Zaczynają grać polkę...

Gwynneth przygryzła wargę. Lord Verleigh najwyraźniej chciał ją w ten sposób przeprosić za zachowanie lady Alany. Ale i tak zmarnowała już dużo czasu.

- Bardzo dziękuję, milordzie, ale nie mogę. Muszę z kimś porozmawiać... To bardzo pilna sprawa.

Ku jej ogromnej uldze lord Verleigh nie upierał się i pożegnał ją z szacunkiem.

Nie tylko lady Morley zauważyła, że Langley zatańczył z Gwynneth. Także sir Miles nie spodziewał się zobaczyć jej na balu, choć lady Ridgeway dała mu do zrozumienia, że dziewczyna jest bardzo lubiana w tutejszym towarzystwie. Barlowowi nie podobało się, że jego rywal tańczy z Gwynneth, ale widząc pełne uwielbienia spojrzenie barona, utkwione w dziewczynie, Miles poczuł miły dreszczyk. Jego plany co do Gwynneth wydawały się coraz bardziej interesujące. Jakże wściekły będzie Stuart, kiedy dowie się, że świątobliwa panna Dunlevvy jest moją kochanką, pomyślał. Nie mógł oprzeć się pokusie, podszedł więc w końcu do Langleya z wymuszonym uśmiechem na twarzy.

- Złotooka wygląda dziś nad wyraz pięknie, nie sądzisz, Stuarcie?

Langley wzdrygnął się. Był tak pogrążony w myślach, że nie zauważył, kiedy zjawił się Barlow.

- Przypuszczam, że mówisz o pannie Dunlevvy. Tak, bardzo jej do twarzy w tej zielonej sukni.

- Muszę ją poprosić o taniec. Ale właściwie... niedługo i tak będę ją miał wyłącznie dla siebie.

Sir Miles wyjął tabakierkę i pociągnął z niej zdrowo, rozbawiony zdziwionym spojrzeniem Langleya.

- Nie rozumiem, o czym ty mówisz, Miles...

- Mówię o tym, że już zakończyłem moje śledztwo. Znalazłem ślad łączący pannę Dunlevvy z tym obraźliwym czasopismem i zamierzam ją wkrótce aresztować. To znaczy, jeśli wcześniej, pod pewnymi... ehm... warunkami... nie dojdziemy do porozumienia.

- Panna Dunlevvy nigdy by...

- Sama mi to zaproponowała. Zadziwiające, jak bardzo pociągająca i namiętna potrafi być wystraszona kobieta...

- Ty wstrętna świnio !. Jeżeli ją dotkniesz choć małym palcem, odpowiesz mi za to.

- Oj, Stuarcie! - Barlow zachichotał nieprzyjemnie. - Kiedy wreszcie zrozumiesz, że era wszechwładnej arystokracji dobiegła końca? Teraz prawo rządzi wszystkim... a ty także mu podlegasz.

- Prawo nie dopuszcza zastraszania niewinnych kobiet, aby zaciągnąć je do łóżka!

- Zanim ta sprawa trafi do sądu, dziewczyna nie będzie już taka niewinna!

- Ostrzegam cię, Miles! Jeżeli ją skrzywdzisz, odpowiesz mi za to!

- Oj, nie strasz mnie, Stuarcie. Mam bardzo wpływowych przyjaciół...

- Wątpię, czy masz choć jednego prawdziwego przyjaciela, a panna Dunlevvy ma ich bardzo wielu. Nie mówiąc już o mnie samym, Nicholasie czy lordzie Dudleyu... A poza tym... jest spokrewniona z Fenswickami, którzy zostali już powiadomieni o twoich bezsensownych, oskarżeniach... Nie pozwolą ci jej tknąć! - Muzyka ucichła, a głos Langleya poniósł się po sali. - Możemy dokończyć tę rozmowę w bardziej sprzyjających okolicznościach.

Barlow zaczął się pocić. Pożałował, że zdradził Stuartowi swe plany. Do tej pory nie miał wątpliwości, że krewni panny Dunlevvy nie zechcą jej pomóc, lecz jeżeli zaapeluje do nich ktoś tak potężny i wpływowy jak lord Langley, to kto wie, co się może wydarzyć?

Barlow zrozumiał, że jeżeli jego plan ma się powieść, musi działać szybciej. Kiedy już skompromituje dziewczynę, jej krewni wyrzekną się jej na zawsze. Miles ukłonił się Langleyowi i wyszedł do drugiego pokoju, starając się ukryć zdenerwowanie. Gwałtowna reakcja Langleya wyprowadziła go z równowagi, lecz dowodziła, że nie pomylił się w swoich osądach - Stuart szalał za tą dziewczyną i zabije go wiadomość, że została kochanką jego odwiecznego rywala.

Barlow wiedział doskonale, że jeżeli zabierze pannę Dunlevvy do Londynu, lady Ridgeway będzie wściekła. Ale jej mąż to prawdziwy mężczyzna i nie da się zakrzyczeć żonie. Jeżeli uda się Milesowi przekonać barona, że panna Dunlevvy jest niebezpieczną radykalistką, to być może zyska nawet szacunek przyszłego teścia? Wtedy poprosi o rękę Virginii, nie zważając na protesty matki.

Barlow postanowił poinformować Ridgewayów, że wyjeżdża zaraz po balu. Pannę Dunlevvy zaś zamierzał aresztować tego samego dnia rano. Jeżeli ta krnąbrna pannica spędzi noc w guilfordzkim więzieniu, z pewnością zmieni zdanie i zostanie jego kochanką.

Kiedy Gwynneth podeszła do lorda Langleya, odezwała się pierwsza, obawiała się bowiem, że jedno jego słowo pozbawi ją wszelkiej odwagi.

- Lady Ridgeway chce, aby wyszedł pan pierwszy i zaczekał na nią w powozie. Spotka się z panem, kiedy to tylko będzie możliwe. Bardzo nalegała, żeby przystał pan na ten plan.

Langley słyszał groźby Barlowa, postanowił więc jak najszybciej doprowadzić całą sprawę do finału. Trzeba wreszcie obłaskawić pannę Allen. Uśmiechnął się ironicznie, po czym ciągnął dalej maskaradę. Ujął dłoń dziewczyny i uniósł ją do ust.

- Dziękuję, panno Dunlevvy - wyszeptał. - Wiem, że Regina mnie nie zawiedzie. Do końca świata będę pani wdzięczny za to, że pomogła nam pani.

Gwynneth odsunęła się od barona. Do końca życia nie zapomnimy tej czarnej komedii pomyłek, pomyślała gorzko.

- Więc niech już pan idzie, lordzie Langley. Lady Ridgeway powiedziała, że nie opuści balu, dopóki nie będzie pewna, że czeka pan na nią w powozie. I proszę uzbroić się w cierpliwość. Może upłynąć trochę czasu, zanim lady Regina zdoła się stąd wymknąć.

Lord Langley pochylił się ku niej i wyszeptał jej do ucha:

- W przeciwnym razie moi chłopcy jej pomogą. Proszę się o to nie martwić. - Roześmiał się głośno, po czym zaczął torować sobie drogę przez tłum, zdążając do wyjścia.

Gwynneth ruszyła za Stuartem, ale i tym razem natknęła się na znajomych, którzy zatrzymali ją na chwilę. Straciła więc go z oczu, zanim wyszedł z sali balowej. Minęło sporo czasu, zanim odnalazła służącego i odebrała torebkę z przyborami do pisania i szal. Kiedy Gwynneth opuszczała rezydencję, czuła na sobie baczne spojrzenia. Spłonęła rumieńcem na myśl o komentarzach, jakie zapewne wywołało jej dziwne zachowanie.

Wreszcie dotarła do podjazdu. Wypatrzyła w mroku powóz lorda Langleya z czwórką koni przestępujących z nogi na nogę. Woźnica siedział na koźle. W pobliżu Gwynneth dostrzegła kilku uzbrojonych jeźdźców. Najwyraźniej lord Langley był gotowy na wszystko.

Gwynneth wciągnęła głęboko powietrze. Przyglądała się złotawo-szkarłatnemu herbowi Langleyów na drzwiach lśniącego, czarnego powozu. Jeśli teraz do niego wsiądzie, a służący lorda Langleya zamknie za nią drzwiczki, jej reputacja zostanie zszargana. Lokaj Stuarta z pewnością rozniesie po okolicy plotkę, że panna Gwynneth Dunlevvy, dziewczyna z księgarni, oddała się baronowi w powozie.

Nagle opanowała ją chęć ucieczki. A co tam! Niech lord Langley porwie lady Ridgeway, a potem przekona się, że popełnił błąd. Będzie musiał ponieść konsekwencje szalonego czynu. Miałby nauczkę, że nie porywa się statecznych mężatek! Ale sumienie nie dałoby Gwynneth spokoju. Lady Ridgeway nie zasłużyła sobie na taki los. Skończyłoby się na wielkim skandalu i rozwodzie. Ta biedna kobieta zostałaby wówczas zupełnie sama. Kiedy bowiem baron dowiedziałby się prawdy, zapewne przestałby się interesować lady Reginą.

Opanowując drżenie nóg, Gwynneth podeszła do powozu. Służący otworzył przed nią drzwiczki, kłaniając się nisko.

We wnętrzu panował półmrok. Lord Langley złapał ją za nadgarstki i pociągnął ku sobie. A potem...

- To ty!?

- Wiem, że spodziewał się pan...

- Lady Ridgeway... i będę ją miał, choćbym miał poruszyć niebo i ziemię! Znudziły mi się już te sztuczki! - Złapał Gwynneth mocno za ramiona. Przez moment zdawało się dziewczynie, że Stuart chce ją wyrzucić z powozu.

- Lordzie Langley, musi mnie pan wysłuchać! To ja jestem „panną Allen".

- I ja mam w to uwierzyć? - Nadal nie puszczał jej ramion.

- Przysięgam. - Wyrwała mu się, po czym podała torebkę. - Mogę to udowodnić. Proszę mnie wysłuchać, zanim zrujnuje pan życie niewinnej kobiecie i zrobi z siebie głupca!

Lord Langley odłożył torebkę i przyjrzał się dziewczynie z niedowierzaniem.

- To pani i lady Ridgeway jesteście naiwne, jeżeli sądzicie, że dam się na to nabrać. A pani?! Zaryzykowałaby pani dla niej wszystko! Dlaczego? Skąd ta niezwykła lojalność? Czym lady Regina sobie na nią zasłużyła?

- Niczego nie ryzykuję. I to pan się pomylił, biorąc lady Ridgeway za mnie. Zwiódł pana charakter pisma na jej zaproszeniach, czyż nie?

Lord Langley uśmiechnął się z politowaniem.

- Wcale się nie pomyliłem. Moja panna Allen ma osobliwy charakter pisma... ozdobny, piękny, i bardzo czytelny... Kiedy zobaczyłem zaproszenia, od razu wiedziałem, że odnalazłem już moją ukochaną korespondentkę.

- Błagam, niech mnie pan wysłucha! Prawda wygląda tak, że lady Ridgeway potwornie bazgrze i robi błędy ortograficzne. Dlatego zazwyczaj prosi mnie, abym przepisywała dla niej oficjalne listy i zaproszenia.

- A to dobre! Jest pani bardzo pewna siebie! Czy naprawdę sądzi pani, że w to uwierzę? Poznałem jej pismo na kartce z pytaniami, które przygotowała dla córki... To było zaledwie kilka dni temu... Czy według pani to także oficjalna korespondencja?

Gwynneth potrząsnęła głową.

- To ja napisałam te pytania dla Virginii. Lady Ridgeway nigdy nie czytała Iliady i chyba do niedawna nie miała pojęcia o istnieniu tej książki!

- Pani to zrobiła? To śmieszne. Dlaczego? Przecież nie jest pani guwernantką Virginii!

- Lady Ridgeway poprosiła mnie o to. Proszę posłuchać! Przyniosłam ze sobą kilka moich wierszy... I parę esejów...

- Taak... lady Regina wspominała mi...

- Mam też przypory do pisania i mogę stworzyć coś teraz, w pana obecności, jeśli to tylko pana przekona... O czym lady Regina panu wspominała?

- Virginia powiedziała mi, że to pani pismo, lecz z początku jej nie uwierzyłem... zapytałem więc matkę.

- I lady Ridgeway potwierdziła? Kiedy? - Gwynneth była tak zaskoczona, że nie rozumiała jeszcze wszystkiego. Ręka, w której trzymała kałamarz, zadrżała... Natychmiast schowała przybory do pisania, przyglądając się baronowi ze zdumieniem.

Langley odprężył się i uniósł głowę, wzbijając wzrok w dach powozu.

- Niech pomyślę... To było w zeszłym tygodniu. Nie pamiętam dokładnie kiedy...

- Więc dlaczego... dlaczego nadal pan wierzy, że to lady Ridgeway jest „panną Allen"?

- Bo ona kłamie, oczywiście. Podobnie jak pani. Nadal nie chce się przyznać... ale to jej się nie uda!

- O mój Boże! - Gwynneth poczuła, że robi się jej słabo. Nie przypuszczała, że baron tak to zinterpretuje!

- Jeżeli zatem zamierza pani udowodnić, że jest autorką tych listów i wierszy, proszę oszczędzić sobie trudu. Być może pani je przepisywała, nie oznacza to jednak, że jest pani poetką. A teraz chciała pani wymyślić jakiś wiersz na poczekaniu, panno Dunlevvy? Naśladując lady Ridgeway? Zapewne zna pani na pamięć niektóre utwory panny Allen... - Baron przyglądał się dziewczynie gniewnym wzrokiem, zaciskając usta. - Dobrana z was para! Prawdziwe intrygantki!

Gwynneth uniosła drżącą dłoń do ust, aby stłumić okrzyk rozpaczy. To było okropne! Jak przekonać Stuarta? Siedziała obok niego bezradna, czując , jak łzy napływają jej do oczu..

- Dość już tego, panno Dunlevvy. Czyżbym zapędził panią w kozi róg, moja droga?

- Tak - jęknęła dziewczyna. - Jak mam panu udowodnić, że jestem „panną Allen"? Proszę mi pozwolić napisać jakiś wiersz. Wybierze pan temat... - Przygryzła wargi walcząc ze łzami. - Choć cała ta sytuacja nie sprzyja poetyckiemu natchnieniu...

Langley uśmiechnął się nagle i pogłaskał Gwynneth po policzku.

- Nie będę się już więcej z tobą drażnić. Chciałem się na tobie odegrać za twoje kłamstwa. Nie chcę jednak, żebyś płakała z mojego powodu.

Dziewczyna wstrzymała oddech, sztywniejąc pod dotykiem dłoni barona. Dopiero po chwili zrozumiała, o czym mówi, lecz nie mogła wykrztusić z siebie słowa.

Langley roześmiał się głośno.

- Wiem, że to ty jesteś moją „panną Allen'', Gwynneth.

- Naprawdę? Dzięki Bogu! - wyszeptała dziewczyna. Nie wierzyła jeszcze, że to już koniec jej zmartwień. - Od jak dawna znasz prawdę?

- Jak już powiedziałem, odkąd zobaczyłem pytania, które napisałaś dla Virginii. - Odgarnął jej z czoła kosmyk jasnych włosów.

- Tak długo?! - W dziewczynie zaczęła wzbierać złość. Odepchnęła rękę Stuarta. - A ta historia z porwaniem lady Ridgeway?! Zabawiłeś się moim kosztem!

- Obawiam się, że tak. - Stuart roześmiał się zadowolony z siebie. - Pomyślałem, że przyda ci się nauczka po tym, jak zrobiłaś ze mnie głupca. Wydawało mi się to sprawiedliwe...

- Sprawiedliwe? Jesteś okrutny! Omal nie postradałam zmysłów!

- Moje zachowanie nie było okrutniejsze niż twoje! Nie dość, że nie chciałaś się przyznać, iż to ty jesteś moją „panną Allen", to jeszcze wydałaś mnie na pastwę tej głupiej Virginii! A gdybym złapał się w zastawioną przez was pułapkę? Gdybym uwierzył, że jest inteligentną dziewczyną, pełną zapału do nauki? Dopuściłabyś do tego, żebym się z nią ożenił?!

- Nie... Na to bym nie pozwoliła.

- Oj, nie wydaje mi się... Do tej pory nie zrobiłaś nic, aby mnie uratować przed tą pannicą! Nie zdradziłaś się nawet w obliczu gróźb Barlowa! Dlaczego?

- Obawiam się, że nie potraktowałam sir Milesa tak poważnie, jak powinnam była...

- W takim razie nie zlekceważ przynajmniej tego, co ja mam ci do powiedzenia. Nie wiedziałem, czy wyznasz mi dzisiaj prawdę. Mogłabyś znowu skłamać... Więc musiałem cię zmusić... Jeżeli trochę cię zdenerwowałem, wybacz mi... Gzy nie sądzisz jednak, że to odpowiednia kara za twoje oszustwa?


Gwynneth milczała, rozważając słowa barona. Dłoń Stuarta spoczywała na jej ramieniu. Głaskał ją delikatnie przez cienki materiał sukni. Spoglądając na swe zaciśnięte dłonie, dziewczyna zapytała przez ściśnięte gardło:

- I zrujnowanie mojej reputacji było częścią tego planu? Tej kary?

Lord Langley spojrzał na nią zdumiony.

- O czym ty mówisz? Przecież nigdy cię nie tknąłem. Nawet nie pocałowałem! - Jego dłoń powędrowała na kark dziewczyny. Przyciągnął Gwynneth do siebie. - Chyba należy mi się choć jeden całus?

- Straciłam dobre imię już w chwili, kiedy zamknęły się drzwi tego powozu, i dobrze o tym wiesz! - Gwynneth odwróciła się od Langleya rozgniewana.

- Ależ mylisz się, moja droga! - Langley wskazał dziewczynie drzwi powozu. Były szeroko otwarte, a w pobliżu stało dwóch służących, którzy obojętnym wzrokiem przyglądali się Gwynneth i Stuartowi. - Widzisz, moja droga, ja też nie chciałbym zostać przyłapany sam na sam z cnotliwą dziewczyną, i to w dodatku w powozie. Nie zamierzam poślubić panny tylko dlatego, że wmanewrowała mnie w kompromitującą sytuację!

- Zarzucasz mi, że to ja...? - Nieco zgorszona, ale i rozbawiona dziewczyna roześmiała się cicho.

Lord Langley uśmiechnął się i oparł wygodniej na poduszkach powozu. Obrzucił dziewczynę prowokującym spojrzeniem, po czym wyciągnął rękę i przyciągnął Gwynneth.

- A może jednak zamkniemy drzwi i odjedziemy jak najdalej stąd? Co ty na to, moja droga? Konie się niecierpliwią. A więc do Londynu, czy do mojej wiejskiej posiadłości? Wybór należy do ciebie...



Rozdział dwudziesty pierwszy

Gwynneth zadrżała, słysząc propozycję lorda Langleya, który czekał na jej decyzję. Obawiała się tego, odkąd poznała barona. Teraz jednak czuła się bezpieczna. Drzwi powozu nadal były otwarte... Langley najwyraźniej zdawał sobie sprawę z tego, że dziewczyna odrzuci ofertę. Gwynneth pozwoliła trzymać się za rękę, lecz stanowczo potrząsnęła głową. Nie... nie mogła się na to zgodzić.

Langley delikatnie gładził jej dłoń. Dziewczyna obserwowała oczarowana, jak Stuart zdejmuje rękawiczkę i unosi jej rękę do ust. Całował ją powoli i czule. Kiedy usta Stuarta powędrowały wzdłuż nadgarstka, Gwynneth próbowała mu się wyrwać. Miała wrażenie, że cała płonie. Z podniecenia...

- Nie! Muszę już iść! - Chciała wyskoczyć z powozu, ale baron złapał ją za ramiona i przytrzymał.

- Nie.

Gwynneth odwróciła się do Stuarta i spojrzała w jego ciemne oczy. Dojrzała w nich zdziwienie... i żal.

- Zastanawiam się, czego się obawiasz, Gwynneth. Proponuję ci znacznie więcej...

- Ale dla mnie to za mało. Kiedyś to samo zaoferował mi Charles Osgood. Nie zostanę niczyją kochanką! Puść mnie natychmiast! - Zaczęła mu się wyrywać.

- Kochanką? Ależ nie! - Lord Langley nie spodziewał się tak ostrego sprzeciwu.

- Nawet nie staraj się owijać w bawełnę tak oczywistej propozycji. Kobieta, która oddaje się mężczyźnie, nie będącemu jej mężem, jest zwykłą dziwką! Niczym więcej. To grzech, który zasługuje na najwyższe potępienie. Nie upadłam jeszcze tak nisko! Nigdy nie zdecyduję się na to!

- Jaka surowa. Jaka purytańska! - W głosie Stuarta zadźwięczała czułość. Chciał objąć Gwynneth, ale odepchnęła go gniewnie.

- Czy nie rozumiesz, że to by mnie zabiło?! - wysyczała wściekle. - Nawet, gdybym dała się ponieść emocjom, prędzej czy później, źle by się to dla mnie skończyło.

Baron odsunął się od dziewczyny i długo patrzył jej w oczy. W końcu podjął decyzję i pokiwał głową, jakby przytakująco własnym myślom.

- I dlatego tak długo nie chciałaś mi zdradzić, że jesteś moją ukochaną „panną Allen"?

- Tak, milordzie. Mój ojciec kazał mi przysiąc, że nigdy nie wyjawię ci prawdy. Obawiał się, że będziesz chciał mnie zdobyć... i okazało się, że miał rację.

W oczach Langleya pojawił się gniewny błysk.

- Czy nie przyszło ci do głowy, że możesz odrzucić taką propozycję?

- Oczywiście... Ale nie byłam pewna, czy... - Gwynneth uciekła wzrokiem, aby nie spojrzeć mu w oczy.

- Przecież nie zmusiłbym cię siłą? - Baronem targały sprzeczne uczucia.

- A czegóż innego mogłam się spodziewać po naszym pierwszym spotkaniu? - odparła dziewczyna ze złością.

- I co? Wydaje ci się, że to cię usprawiedliwia? Przyznaję, że zachowałem się karygodnie, ale jeśli pamiętasz, puściłem cię natychmiast, kiedy zaczęłaś protestować. - Zawahał się chwilę, a potem uśmiechnął ponuro. - No, może nie tak od razu, ale jednak...

Gwynneth nie widziała w tym nic zabawnego.

- Jesteś gwałtownym i nieobliczalnym człowiekiem, a ja nie mam nikogo, kto by mnie przed tobą obronił.

- Czy kiedy zdecydowałaś się tu przyjść dziś wieczorem, nie obawiałaś się, że mogę być agresywny?

Dziewczyna spuściła wzrok.

- Nie... nie byłam pewna. Wydawało mi się to trochę nieprawdopodobne, ale...

- Więc czego tak się bałaś? I do ostatniej chwili udawałaś, że to lady Ridgeway jest „panną Allen"?

Kiedy Gwynneth zastanawiała się, co odpowiedzieć, Stuart ujął dziewczynę pod brodę, zmuszając, aby spojrzała mu w oczy.

- Bałaś się samej siebie. I tego, że bardziej ci zależy na mojej miłości niż na szacunku innych, mam rację?

- Tak... - odparła cicho dziewczyna.

- Moja kochana! - Lord Langley przyciągnął ją do siebie. Jego oczy błyszczały tryumfalnie: - Starałem ci się powiedzieć, że ofiarowuję ci o wiele więcej niż tylko romans, ale nie dałaś mi dokończyć. Chcę, żebyś została moją żoną...

Gwynneth patrzyła na barona przez długą chwilę, nie rozumiejąc, o czym mówi. Potem wybuchnęła nagle:

- O, nie! Ty nie chcesz się ze mną ożenić! - Oburzona, starała się uwolnić z objęć Stuarta. Próbowała wydostać się z powozu, ale Langley powstrzymał ją. Odwróciła się do niego zarumieniona. - Puść mnie natychmiast! Jak śmiesz kpić sobie ze mnie? Gdybyś naprawdę chciał się ze mną ożenić, nie opowiadałbyś mi o swoich planach porwania lady Ridgeway! A poza tym przed chwilą przyznałeś, że małżeństwo to pułapka! I nie dasz się w nią złapać, choćby nawet ktoś cię do tego zmuszał!

- To prawda. Tylko z własnej i nieprzymuszonej woli dam się zakuć w te dyby. Nikt mnie do tego nie zmusi. Ani ciebie. A jeżeli chodzi o tę historię z lady Ridgeway, to już wyjaśniłem, że chciałem się na tobie odegrać!

- Jesteś... jesteś okropny! To było wyjątkowo okrutne! I nie wierzę, że nagle zmieniłeś zdanie co do małżeństwa! Zapominasz, że to ze mną korespondowałeś przez wiele lat. Niejednokrotnie poruszaliśmy ten temat. A ty byłeś zdecydowanym wrogiem małżeństwa.

- O niczym nie zapominam. Ale i ty przypomnij sobie, jak pisałem o moich poglądach na temat związku między kobietą i mężczyzną. Mówiłem o podziale majątku, o równości wyboru i o wspólnej opiece nad dziećmi.

- Ale przecież zawsze powtarzałeś, że monogamia, w każdym razie długotrwała monogamia, jest wbrew naturze.

- I wierzyłem w to, zanim poznałem ciebie, Gwynneth. Nie przypuszczałem, że poznam kobietę, którą będę tak bardzo podziwiać! Teraz wiem, że jesteś nie tylko piękna, ale dobra i mądra. Jesteś przyzwoitą dziewczyną, która pragnie odnaleźć swoje miejsce w społeczeństwie.

- Powinieneś zatem uświadomić sobie, że nie pasujemy do siebie.

Lord Langley uśmiechnął się lekko.

- Wiem tylko, że bardzo cię pragnę. Dlatego muszę się z tobą ożenić. Zdawałem sobie z tego sprawę od początku, choć bałem się spojrzeć prawdzie w oczy. Zrozumiałem to z twoich listów, a utwierdziłem się w przekonaniu tego dnia, gdy opowiedziałaś mi o propozycji, jaką ci przedstawił Charles Osgood. Upewniwszy się, że to ty jesteś „panną Allen", już wiedziałem, co zrobić. Byłem przeciwnikiem małżeństwa, bo nie popieram sytuacji, kiedy mężczyzna zdobywa władzę nad kobietą. Bałem się, że z biegiem czasu stałbym się takim samym tyranem jak mój ojciec. Miałem nadzieję, że kiedy już znajdziesz się w moich ramionach, zmienisz zdanie... - Uniósł jej twarz i zmusił, aby spojrzała mu w oczy. Gwynneth dojrzała w nich wielką czułość. - Ale bałem się, że cena, jaką przyjdzie ci zapłacić, będzie zbyt wysoka. Za bardzo cię kocham, żeby cię na to narażać. Więc wygrałaś... Poślubię cię. - Przyciągnął dziewczynę i pocałował namiętnie.

Długo tulili się do siebie nie szczędząc pocałunków i pieszczot. Wreszcie Stuart opamiętał się. Odsunął się od dziewczyny i spojrzał jej głęboko w oczy.

- Tyle razy to sobie wyobrażałem - westchnął rozmarzony. Kątem oka dostrzegł, że służący uśmiechają się do siebie porozumiewawczo. Baron skinął, aby zamknęli drzwi powozu.

Gwynneth uniosła dłoń i ostrożnie dotknęła twarzy Stuarta, przesuwając palcami wzdłuż brody, ust, nosa...

- Miałam na to ochotę, odkąd cię zobaczyłam... - wyszeptała. Langley zamruczał coś, przyciągając dziewczynę. Całowali się długo, a Gwynneth zanurzyła dłonie w ciemnych włosach barona.

Niechętnie oderwali się od siebie, słysząc tętent kopyt na żwirowanym podjeździe. Zaniepokojone konie zaczęły się wiercić, kołysząc pojazdem.

Kiedy stangret uspokoił zwierzęta, Langley uśmiechnął się, chcąc znowu objąć dziewczynę, lecz Gwynneth wyrwała mu się.

- Co my robimy!? - Poprawiła suknię, po czym spojrzała na Stuarta z niepokojem. - Nie powinnam wychodzić za kogoś, kto w rzeczywistości nie chce się żenić, ale godzi się na to, żeby zaspokoić chwilową namiętność.

Langley spojrzał na Gwynneth z przerażeniem. Nie przyszło mu do głowy, że dziewczyna będzie się wahać, kiedy zaproponuje jej małżeństwo.

- Nie kochasz mnie? - zapytał urażonym tonem. - Nawet odrobinę? Ja się w tobie zakochałem już dawno, a każdy list od ciebie wzmagał moje uczucia.

Dziewczyna starała się zachować spokój.

- Oczywiście, że trochę pana kocham, lordzie Langley - odparła zimno. - Nie przeczę, iż bardzo mnie pan pociąga. Wątpię jednak, aby na takim uczuciu można było zbudować trwały związek.

Uważaj, Stuart, powiedział do sobie Langley. Gwynneth jest uparta i bardzo dumna. Jeden fałszywy krok i możesz ją stracić. Baron zrobił nieszczęśliwą minę i z pokorą ujął dziewczynę za rękę.

- Mogłabyś przynajmniej mówić mi po imieniu.

Dziewczyna roześmiała się mimowolnie.

- O, nie! Tylko nie zaczynaj udawać pokornego kochanka! Nie dam się na to nabrać!

Stuart uśmiechnął się czarująco.

- Więc powiedz, co mam zrobić, abyś uwierzyła, że kocham cię do szaleństwa i chcę być przy tobie do końca życia?

Gwynneth przyglądała mu się przez długą chwilę. Wydawało się jej, że Langley nie udaje.

- Jakże chciałabym ci uwierzyć! - Pochyliła głowę, po czym dodała: - Teraz, kiedy już wiesz, kim jestem... musimy spędzić ze sobą trochę czasu... poznać się lepiej... Ale nie tak! - zawołała przerażona, dopiero teraz bowiem dostrzegła, że drzwi powozu są zamknięte. Otworzyła je gwałtownie, piorunując spojrzeniem dwóch służących, którzy nadal stali na podjeździe. - Proszę tego więcej nie robić! - warknęła, po czym usiadła na brzegu siedzenia, niczym skromna pensjonarka. - Musimy spotykać się tak, jak nakazuje obyczaj, to znaczy w towarzystwie przyzwoitki... Powinniśmy się lepiej poznać... przekonać się, czy do siebie pasujemy. Masz okropny charakter...

- Wiem... Jestem wybuchowy i nieznośny. I bardzo samolubny... Ale nie gwałtowny ani okrutny, Gwynneth... - dodał z błaganiem w oczach. Tak bardzo chciał, aby mu uwierzyła.

- Jesteś też bardzo zmienny... najpierw się wściekasz, a zaraz potem flirtujesz w najlepsze, po czym znowu stajesz się zimny i nieprzystępny.

- A ty jesteś nadwrażliwa i łatwo cię zranić... i chyba zbyt bojaźliwa.

- A tymczasem ty pragniesz silnej kobiety...

- Pragnę tylko ciebie.

- No i pozostaje jeszcze kwestia mojej pozycji społecznej.

Lord Langley prychnął z irytacją.

- Nie śmiej się z tego. Nie wiesz, jak to jest, kiedy ludzie wytykają cię palcami...

- Kochanie, całe życie tak mnie traktowano, z różnych powodów. Zawsze znalazł się ktoś, kto miał do mnie pretensje, nieważne, czy słuszne, czy też nie. Być może ślub z tobą okaże się jedyną rzeczą w moim życiu, której nikt mi nie wytknie.

- Może masz rację. - Dziewczyna nie potrafiła się powstrzymać, aby nie odpowiedzieć na łobuzerski uśmiech barona. - Nawet bardzo prawdopodobne. Ale z nas dobrana para!

- Jesteś wspaniała! - Langley odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się na całe gardło. - Widzisz, jak łatwo się dogadujemy?

Próbował objąć Gwynneth, lecz nie pozwoliła mu na to.

- Ale szczerze mówiąc, nie wiem, czy zdołam się odnaleźć w twoim świecie. Potrzebujemy więcej czasu, żeby się o tym przekonać.

Langley spoważniał nagle.

- To bardzo rozsądny pomysł, ale wątpię, czy mamy go zbyt dużo. Sir Miles Barlow rozpowiada na prawo i lewo, że chce cię aresztować. Nie wiem, czy przypadkiem nie blefuje, ale szczerze mówiąc... sądzę, że ten typ nie ma względem ciebie uczciwych zamiarów.

Gwynneth wzdrygnęła się na myśl o rudowłosym urzędniku.

- Wiem. W poniedziałek po południu mam się spotkać z adwokatem lady Ridgeway... Napisałam też list do moich krewnych. Z pewnością mi pomogą.

Langley trzymał dłonie Gwynneth w swoich rękach. Przyglądając się im, rozmyślał intensywnie.

- Czy naprawdę sądzisz, że lady Ridgeway ci pomoże...?

- Wiem, że tak. Kiedy opowiedziałam jej o groźbach Barlowa, bardzo się zdenerwowała i podała mi adres swojego prawnika. Poza tym zaprosiła do siebie sir Milesa na kilka dni, aby opóźnić jego wyjazd do Londynu.

- Do diaska! Wybacz, ale miałem nadzieję, że lady Regina udzieli ci schronienia. Jednak w takim wypadku to wykluczone.

- To prawda. Liczę jednak na rychłą odpowiedź od ciotki i...

- Nie, to zbyt ryzykowne... Teraz trzeba znaleźć jakieś miejsce, gdzie będziesz bezpieczna. - Langley uniósł brwi, jakby usiłował sobie coś przypomnieć. Gwynneth cierpliwie czekała. Wreszcie Stuart uścisnął ją radośnie i wykrzyknął: - Już wiem! Być może siostra Nicholasa będzie mogła udzielić ci schronienia. To wspaniała i bardzo inteligentna kobieta. Z pewnością ją polubisz. Dopóki się nie pobierzemy, zamieszkasz u niej.

Słysząc ulgę w jego głosie, dziewczyna poczuła, że ogarnia ją ciepło i... czułość. A kiedy Langley znowu ją przytulił, zapomniała o otwartych drzwiach powozu i dwóch ciekawskich służących. Po raz pierwszy ośmieliła się wyszeptać jego imię... Jakie to było cudowne... Wreszcie mogła przyznać się, co do niego czuje. I wtedy w objęciach barona Gwynneth uświadomiła sobie coś, do czego bała się przyznać. Kochała Stuarta Hamiltona, lorda Langleya. Kochała tego mężczyznę, pomimo wybuchowego charakteru i jego radykalnych poglądów, pomimo okrutnego figla, jaki jej spłatał, i niepewnej przeszłości.

Po długiej chwili Langley z żalem wypuścił Gwynneth z objęć.

- Jeżeli chcemy zachować resztki przyzwoitości, musimy odłożyć te czułości... Wróćmy na bal. Poproszę Nicka, aby wysłał list do siostry. - Baron skinął na służącego, żeby pomógł dziewczynie wysiąść z powozu.

- Czy siostra Nicholasa mieszka daleko stąd? - Na samą myśl o sir Milesie Gwynneth dostawała gęsiej skórki.

- Nie... bardzo blisko... Jest w ciąży, dlatego nie przyjechała na bal.

Szli wzdłuż powozów ku jasno oświetlonemu domowi, planując najbliższe dni, kiedy nagle pojawił się Nicholas Verleigh.

- Sądziłem, że już wyjechaliście. Lady Ridgeway szuka pani, panno Dunlevvy. Chciała panią ostrzec, że sir Miles Barlow zmienił zdanie i nie zatrzyma się u niej. Podobno zamierza natychmiast panią aresztować i wrócić do Londynu jeszcze tej nocy.

Gwynneth zadrżała przerażona.

- Nie martw się, kochanie... Nie pozwolę mu się nawet do ciebie zbliżyć. - Langley objął dziewczynę opiekuńczo. - Nick, zastanawiałem się, czy Sabrina nie mogłaby udzielić Gwynneth schronienia na kilka dni. Bo widzisz, nie możemy się jeszcze pobrać, Gwynneth uważa, że powinniśmy...

- Pobrać się! Na miłość boską! A cóż ci się stało, przyjacielu? Czy to jakiś cud? - W głosie Nicholasa słychać było jednocześnie ulgę i zaskoczenie.

- Ależ oczywiście! Nie sądzisz chyba, że mógłbym postąpić inaczej z kobietą, którą kocham? - Zaskoczony Nicholas nie potrafił wykrztusić z siebie słowa. Stał z otwartymi ustami, i zdumiony przyglądał się Langleyowi. Stuart roześmiał się: - Oj, Nick, musisz przywyknąć do tego, że zmieniłem poglądy na małżeństwo. A co z Sabriną?

Ruszyli do domu. Nicholas zamyślił się głęboko. Odezwał się dopiero przed wejściem do rezydencji.

- Nie, Stu... To niemożliwe.

- Nie chce pan mieszać siostry w tę obrzydliwą historię, czy tak? Doskonale to rozumiem, panie Verleigh - powiedziała Gwynneth.

- Tu nie chodzi o moją siostrę. Ona nic by sobie z tego nie robiła. Ale jej mąż... Nie jest zły, tylko bardzo ostrożny i martwi się o nią do przesady. On się na to nie zgodzi. Zwłaszcza jeśli się dowie, że jest pani przyjaciółką Langleya.

- Spokojnie, mój drogi, już ci powiedziałem, że...

- Wiem, Stu, i wierzę ci. Nawet gdybym tobie nie ufał, nie zwątpiłbym w uczciwość panny Dunlevvy... Wcale mnie nie dziwi, że uciekła dziś z tobą. Ale Wescott chroni Sabrinę przed wszystkim, co mogłoby jej zaszkodzić! Gdyby nagle pojawił się u nich Barlow, żądając natychmiastowego wydania panny Dunlevvy... Nie wpłynęłoby to dobrze na Sabrinę. - Nicholas był najwyraźniej poirytowany. - I co my teraz zrobimy? Przecież panna Dunlevvy nie może wrócić na bal! Zauważyłem, że kiedy sir Miles zorientował się, że zniknęła, natychmiast posłał jednego ze służących do miasta. Domyślam się, że kazał mu zawiadomić żandarmów, aby aresztowali pannę Gwynneth.

- To z pewnością był ten jeździec, który niedawno nas mijał. - Stuart przeczesał włosy placami. Langley zaczynał się denerwować. Położył dłonie na ramionach Gwynneth i spojrzał jej głęboko w oczy. - Nie pozwolę mu się do ciebie zbliżyć. To koniec, moja miła. Barlow nie ośmieli się aresztować baronowej, a tym bardziej mojej żony. Wie, że prędzej obdarłbym go żywcem ze skóry. - Widząc niepewną minę dziewczyny, Langley potrząsnął nią mocno. - Gwynneth, wiem, że mnie kochasz. Wkrótce sama się o tym przekonasz. Bo ja cię uwielbiam. Stąd jest tylko kilkadziesiąt mil do granicy ze Szkocją. Mój powóz czeka... konie są szybkie i wytrzymałe. Dzięki pomocy Nicka mamy nawet kilku uzbrojonych służących. Uciekajmy, i to zaraz!

Nie dając jej czasu na zastanowienie, Langley uścisnął dłoń przyjaciela, po czym pociągnął dziewczynę do powozu.

Wsadził ją do środka, nie zważając na protesty i zawoławszy na służących, wsiadł za nią. Opadł bezwładnie na poduszki siedzenia.

- Poczekaj chwilę - Gwynneth jęknęła rozpaczliwie. - Z pewnością jest jakieś inne wyjście! Nie musimy się od razu pobierać!

W tej samej chwili woźnica strzelił z bata i konie ruszyły. W bladym świetle latarni dziewczyna zobaczyła, że jej opór najwyraźniej zranił Stuarta. Widać to było na jego twarzy.

- Aż tak mi nie ufasz?

- Nie ufam tej nagłej decyzji. Nie chcę, żebyś później tego żałował.

- To nie była nagła decyzja, Gwynneth.

- Jak możesz tak mówić? Jeszcze chwilę temu oferowałeś mi luźny związek, i nie zamknąłeś drzwi powozu, aby mieć pewność, że nie zmuszę cię do małżeństwa...

- Nadal nic nie rozumiesz? Te drzwi były otwarte dla twojego dobra! Chciałem, żebyś sama dokonała wyboru. Nie zamierzałem do niczego cię zmuszać... ani kompromitować. Ale chyba się przeliczyłem. Wierzyłem, że będziesz szczęśliwa... i chcesz mnie poślubić.

Stuart sięgnął pod płaszcz i z wewnętrznej kieszeni wyjął grubą kopertę.

- Co... co to jest?

- Przeczytasz to później, a na razie musisz mi zaufać. To umowa przedmałżeńska. Parę dni temu pojechałem do Kendall i kazałem prawnikowi spisać ją dla mnie.

- Ale ja nie chcę... nie potrzebuje umowy przedmałżeńskiej.

- Ależ owszem. Potrzebujesz. Dzięki temu i ja nie będę miał wyrzutów sumienia. W tej umowie zawarte są twoje prawa... Między innymi to, że będziesz miała własne fundusze, niezależnie od moich dochodów... A poza tym umowa gwarantuje ci wszelkie prawa do opieki nad dziećmi, i to bez względu na to, jak się ułożą nasze stosunki...

- Ale przecież...

- Nie, nie odmawiaj mi tego. Zrozum, Gwynneth, że w ten sposób nie będę mógł cię skrzywdzić, tak jak to robił ojciec z moją matką?

- Och, Stuarcie! Z pewnością nigdy nie byłbyś do tego zdolny. Jesteś wprawdzie wybuchowy, ale gniew szybko ci mija. - Zawahała się. - A jednak ten żart, jak go nazywasz... nie był tylko przejawem twojego temperamentu... To była dokładnie zaplanowana zemsta.

- O której próbowałem zapomnieć... ale ty wciąż kłamałaś...

- Ale ja nie rozumiem, dlaczego tak mnie dręczyłeś, jeżeli naprawdę mnie kochasz...

- Bo i ty się nade mną znęcałaś, moja kochana. Teraz, kiedy już wiem o wszystkim, bardzo mi przykro, że tak się stało.

Nagle zachichotał.

- Pamiętasz ten poemat Johna Donne'ego Przynęta?

- Taak, ale nie rozumiem, jaki to ma związek...

- To ty, kochana, jesteś przynętą, na którą się złapałem. Schwytałaś mnie jak rybę...

- Och, nie! Tylko nie to! Mówisz zupełnie jak lady Ridgeway! Ona zamierzała cię złapać jak rybę na haczyk! Chciałabym, żebyś mnie kochał tak bardzo, jak ja ciebie. - Gwynneth odsunęła się od Stuarta i wycofała w najdalszy kąt powozu. - Zawracajmy. Jestem pewna, że lady Ridgeway udzieli mi schronienia.

Langley w mgnieniu oka znalazł się przy Gwynneth i stłumił jej protesty pocałunkiem.

- Ha! Sama przyznałaś, że mnie kochasz! To wszystko zmienia. Nie mogę ryzykować... Nie pozwolę, żeby Barlow mi cię zabrał. Chcę się z tobą ożenić najpóźniej jutro wieczorem. - Znowu ją pocałował, tym razem delikatnie i czule. - Oj, Gwynneth, wiem, że nie chcesz mi się opierać. Wiem, że i ty chcesz wyjść za mnie!

Był tego pewien... sama mu to powiedziała. I jak słusznie Gwynneth się tego obawiała, Stuart potrafił tę wiedzę wykorzystać. Objął ją mocno i całował namiętnie, pieszcząc ramiona i piersi.

Gwynneth z trudem zdołała mu się wyrwać.

- Czy na pewno wiesz, co robisz? Nie będzie ci wstyd ożenić się z sawantką? Właścicielką księgarni?

W oczach Langleya dostrzegła zachwyt.

- Więc wyjdziesz za mnie?

- O... taak.

W mdłym świetle latarni Gwynneth ujrzała cudowny uśmiech Stuarta. Pocałował ją raz jeszcze i usadowił się wygodnie na pluszowym siedzeniu. Przytulił dziewczynę i pogłaskał po ramieniu.

- Baron i sawantką... To nawet ładnie brzmi. Moglibyśmy wydać tomik wspólnych wierszy, co o tym sądzisz?



Epilog

Gwynneth siedziała w ogrodzie londyńskiego domu, kiedy dobiegł ją odgłos od drzwi balkonowych. Uniosła wzrok i zobaczyła męża, który biegł w jej stronę.

- Kochanie! - Stuart, najwyraźniej podekscytowany, wymachiwał plikiem papierów. - Nareszcie ją mam! Nasza książka wreszcie się ukazała! Oto ona: To i owo o poezji

Przepełniony dumą lord Langley podał żonie książkę. Gwynneth niepewnie wzięła ją z jego rąk.

- Już ją wydrukowali? Tak szybko? To znaczy, że ukaże się w księgarniach jeszcze przed narodzinami dziecka!

Langley uważnie przyjrzał się żonie.

- Nie cieszysz się z tego.

Gwynneth zmusiła się do uśmiechu.

- Oczywiście, że się cieszę. Wiem, jak bardzo chcesz udowodnić światu, że kobiety też potrafią pisać wiersze i pochlebia mi, że tak wysoko cenisz moją twórczość. - Przeglądała książkę idąc wąską, żwirowaną ścieżką.

Langley szedł obok niej. Przez dłuższą chwilę nic nie mówił, lecz w końcu ujął żonę za łokieć i zatrzymał w pół kroku.

- Usiądź na chwilę, Gwynneth. Chyba nadszedł czas, żebyśmy poważnie porozmawiali.

W jej złotych oczach czaił się niepokój.

- O czym chcesz ze mną rozmawiać? - zapytała niechętnie, lecz posłusznie usiadła na ławce obok Stuarta.

W rzeczywistości nie chciałaś, aby nasza książka się ukazała, prawda?

- Pragnę tylko jednego... żebyś był szczęśliwy...

- Jesteś moją żoną, a to uczyniło mnie najszczęśliwszym z ludzi. Natomiast bardzo mnie niepokoi smutek w twoich pięknych oczach.

Gwynneth położyła książkę na ławce i spojrzała na męża.

- Chcę, żebyś był zadowolony, ale przyznaję, że myśl o wydaniu tego tomiku wierszy trochę mnie niepokoi.

Lord Langley podskoczył na równe nogi i zaczął przechadzać się nerwowo po ścieżce.

- Ależ ze mnie idiota! Teraz rozumiem. Obawiasz się, że zostaniesz skrytykowana za swoje poglądy... A ja tu chcę wykrzyczeć całemu światu, że jesteś sawantką! Przepraszam, natychmiast każę zmienić tytuł na...

- Nie, kochanie, nie o to chodzi. Nie jestem już tak niepewna siebie, jak kiedyś... Już ponad pół roku mieszkam w Londynie i nauczyłam się bronić własnych poglądów. Ale widzisz, kiedy ten tomik poezji się ukaże, znajdę się w centrum uwagi. Przestanę być anonimową poetką, której wiersze drukowałeś kiedyś w swojej gazecie. Obawiam się, że jeśli tak się stanie, stracę też prawo do całkowitej wolności słowa. Chciałabym pisać to, na co mam ochotę, a nie pod presją opinii publicznej. Nie lubię sławy... nie chcę jej.

- Ależ jesteś...

- Ludzie zaczną o mnie plotkować... Jedni będą mnie uważać za dziwaczkę, inni będą się zastanawiać, czy moje następne wiersze będą równie dobre co poprzednie... Już ich widzę, jak niczym sępy czekają na pierwsze potknięcie. Zapewne znajdą się tacy, którzy powiedzą, że to ty napisałeś te wiersze i wydałeś jako moje, aby udowodnić swoją teorię.

- Niech tylko spróbują - mruknął ponuro Stuart. W jego oczach pojawiły się groźne błyski.

- Ale tak będzie. A co z tymi wierszami, w których wyrażam opinie sprzeczne z twoimi? Czy nie będą cię krytykować za to, że nie potrafisz utrzymać w karbach własnej żony?

- To tylko potwierdzi moją opinię, że kobiety powinny mieć prawo do wyrażania własnego zdania. Nawet, jeśli nie podobałoby się mężom.

- Nie! Boję się, że po wydaniu tego tomiku przeszłaby mi ochota na pisanie poezji.

- Ależ Gwynneth! Jak możesz mówić coś podobnego!? Przecież kiedy tu przyszedłem, pisałaś jakiś wiersz!

- To prawda. Ale ten jest inny... Usiłowałam uporządkować myśli... i... sama nie wiem, co z tego wyjdzie... Boję się. Boję się, że już nigdy nie będę wolna... Że stracę poczucie niezależności.

- I znowu powtarzasz to słowo. Wiedziałem, że pewnego dnia pożałujesz więzów narzuconych przez małżeństwo, lecz nigdy nie sądziłem, że nastąpi to tak szybko. Nie minął jeszcze rok od naszego ślubu, a ty już... - Nie potrafił spojrzeć jej w oczy. W jego głosie dźwięczał ból.

- Nie żałuję, że wyszłam za ciebie. - Gwynneth położyła dłoń na zaokrąglonym brzuchu. - To najpiękniejsza rzecz, jaka mogła mi się zdarzyć...

Langley podszedł do niej i z uśmiechem położył dłonie na jej ramionach. Gwynneth uniosła głowę,

- No cóż... Jeżeli ta książka tak cię martwi, będzie lepiej, jeżeli ją schowam... Może kiedyś nasze dzieci lub wnuki zechcą ją wydać? Ale twoja twórczość jest bardzo ważna... Musisz pisać...

- I będę pisać. Panna Suzanne Allen ma jeszcze dużo do powiedzenia o tym świecie. Tylko Nicholas zna prawdę, a ja wierzę, że nikomu jej nie zdradzi.

W oczach męża pojawił się figlarny błysk.

- Czy to znaczy, że nadal zamierzasz pisać pod pseudonimem?

- Tak, oczywiście... Ale może byłoby lepiej, gdyby panna Allen jak najszybciej została panią Somebody? Co o tym sądzisz, Stu?

- Jak zawsze jestem pełen podziwu dla twej mądrości, kochanie. - Pocałował ją delikatnie i czule. - A teraz pokaż mi ten wiersz, który pisałaś, kiedy przyszedłem...

Gwynneth podała mu kartkę i z uśmiechem patrzyła, jak czyta.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
To i owo o poezji June Calvin
dyplom 4, Dla dzieci i nie tylko, to i owo z myślą o dzieciakach
to i owo o pieniądzach
I to i owo, Teksty piosenek, TEKSTY
To i owo, TEKSTY POLSKICH PIOSENEK, Teksty piosenek
wklejki do zeszytu - rzeczownik, dzieciaki to i owo, szkoła
I TO I OWO (4)
ZACHOWANIE W CHWILI SILNEGO ZAGROZENIA I SILNEGO STRESU U OFIARY, Psychologiczne to i owo
Filozoficzne to i owo, Filozofia
Filozoficzne to i owo, Studia, Filozofia
20 Jak się umiędzynarodowił język matematyki i to i owo na liczbowo
I TO I OWO (3)
To i owo oTAROCIE
Filozoficzne to i owo
I to i owo
Filozoficzne to i owo, Filozofia
To i Owo, ZHP - przydatne dokumenty, Piosenki dla zuchów
zasady ortograficzne rz ż, dzieciaki to i owo, szkoła, polski
Spr. dla kl.I(2), dzieciaki to i owo, szkoła, sprawdziany

więcej podobnych podstron