Kraszewski Józef Ignacy NOWE STUDJA LITERACKIE TOM 1

KRASZEWSKI JÓZEF IGNACY

NOWE STUDIA LITERACKIE



Wydając pierwszy tom Studjów, nie sądzili­śmy wcale, aby nam przyszło ciągnąć je dalej; zebrawszy w nim i dawniejsze i nowe o kwe- stjach literackich artykuły, oddaliśmy je na sąd czytelników,ze zwykłą rezygnacją na wszelkiego rodzaju wyroki. Z podziwieniem spotkało nas lepsze, niżeśmy się spodziewali przyjęcie; kilka osób, których zdanie cenim wysoko, życzyły nam rozwinąć obszerniej, rzucone w pierwszej xiążce myśli, inni zachęcali nas do zastanowienia się szczegółowego nad dawnemi pisarzami poi- skiemi. Łatwo nam było pochlebnej fsady po­słuchać, a zebrane dawniej materjały; ułatwiły dalszą pracę. W tym tomie dajemy czytelnikom naszym, dwa artykuły o literaturze teraźniejszej i krytyce, Rys dziejów języka polskiego, będący wyjątkiem z Rozprawy konkursowej, napisanej dla otrzymania katedry języka polskiego wUni-

wersytecieS. Włodzimierza; rozprawy aż nadto dla nas pochlebnie ocenionej przez Radę Uni­wersytetu, która nas na tę posadę wyznaczyć raczyła, a zająć jćj tylko nieprzewidzane niedo- zwoliły nam okoliczności, — nareście rozbiór dzieł Klonowicza, a mianowicie jego sławnej Victoria Deorum.

Ten ostatni artykuł był wprawdzie druko­wany przed kilką laty w Wizerunkach naukowych, aleśmy go teraz poprawili i uzupełnili.

Następne tomy, zawierać będąprzegląd pism, prawie wszystkich znakomitszych .pisarzy da­wnych polskich, jako: Kochanowskiego, Reja, Górnickiego, Grochowskiego> Miaskowskiego, Twardowskiego, a z późniejszych: Trembeckiego, Naruszewicza, Krasickiego.

Przegląd ten przeplatany będzie artykułami

o nowej literaturze i nowych dziełach, zasługu­jących na obszerny rozbiór.

Niemożemy oznaczyć jeszcze, jaka, jeśli Bóg życia dozwoli, będjrie obszerność tych Studjów; każdy tom stahowiąc osobną całość, zupełnie odrębną, nieobowiązując do nabywania reszty, oznaczony jednak będzie bieżącą liczbą dla roz­różnienia. W przeciągu roku, ukaże się mniej więcej dwa tomy; możemy to przyrzekać, mając znaczną liczbę dawniej nagromadzonych mate- rjałów, które tylko porządkujem i przerabiamy.

Nie będziemy tu protestować się przeciw ża- dnćj krytyce, ani dziękować za pochwały, pier­wszego ciągli Studjów; prosiemy owszem sami

m

o jak najżwawsze krytyki, o jak najmniej ogól­ników pochwalnych, które niedowoazą nic, nad wielką grzeczność i uprzejmość autorów. Spór w przedmiotach takićh, jest pożądany; a jeśli w walce o prawdę, dostanie się komu po uszach, (choćby mnie samemu), chlubna to będzie rana, zyskana w boju o dobrą sprawę.

J. I* HrMiewskl.

D. 20 Listopada 1842 roku Gródek.

4+

L

S4D KRYTYKIICZYTELNIKÔW.

Tom I.

Sąd krytyki I c#ytelHików.

Krytyka jest rozpoznaniem (recenzją) i rozbio- błorem dzieł, jest ukazaniem na ich zalety i wady. Krytyka, powiadają, kieruje zdaniem ogółu o utworze i wyrozumowywa uczucia, ja­kich doznają czytelnicy, niewiedząc co je rodzi. Krytyka jednćm słowem jest analizą, jest roz- bieiem dzida na jego części składowe, pierwia­stkowe, ocenieniem ich , wartości pojedynczej i wywagą całości Krytyka jest rozbiorem. Możeż się ona jako rozbiór korzystnie do wszystkiego i zawsze zastosować? Rzeczy, które czuć" koniecznie potrzeba, aby je ocenić, podpadająli pod tok zwaną pospolicie krytykę?

Całe państwo poezij, czy i jak jćj podlega? Są to zapytania, które rozwiązuje dwoista natura krytyki. Jest krytyka, cała rozumowa, cała ana­lityczna, zimna, prawidłowa, czepiająca się formy i litery; jest druga, która nieinaczćj się tworzy, jak wychodząc z uczucia; krytyk czyta, czuje głęboko, anareście, gdy sprawę zdaje ze swego uczucia, bada w sobie, dla siebie i dla nauki ogółu, jego przyczyn. Taka tylko krytyka dla dzieł imaginacij, uczucia, natchnienia, dobrą być i sprawiedliwą może. Ale zawsze dobrą *i sprawiedliwą tylko względnie do indywiduum, jakie ją tworzy.

Jeśli co do krytyka, trudno bywa bez względnie prawdziwą i sprawiedliwą w oczach wszystkich. Dla czego? Bo ona zawsze jest tylko wyrazem zdania jednego, pojedyńczego człowieka i od moralnćj wartości jego, wartość jej zawisła.

Weźmijmy z historij literatury przykłady, a przekonamy się, jak bardzo rzadko, krytyka officjalna, została ostatecznym sądem dla dzieła. Pospolicie potomność odrzuca je całkiem i two­rzy .zupełnie nowe o utworach pisarzy zdanie. Krytyka indy widualna zostaje zdaniem tych tylko, którzy sympatyzują z jej autorem. Im więc kry­tyk dobitnićj będzie w sobie, sobą, wyrażał

i przedstawiał uczucie i zdanie ogółu, tóm kry­tyka jego będzie pewniejszą sankcij ¡‘przyjęcia.

Tymczasem najpowszechniej się dzieje, że nietylko krytykę współczesną zbija sąd poto­mności, ale nawet uczucie współczesnych sa­mych. A gdy tak jest, krytyk, może się wziąść do innego rzemiosła (bodajby miał szyć buty (*) nic on nie sprawi i nie dojdzie do niczego swoją krytyką.

Powtarzamy, ogółu sąd, jest jedynym spra­wiedliwym sądem. Składa się on z pojedyń- czych zdań, mało od siebie różnych, jedhćj barwy i charakteru, które formują jedno zdanie «bez­względnie w swoim czasie i miejscu, prawdziwe.

Zdanie czyli sąd ogółu, potćm się poznaje, że je usłyszysz z ust najróżniej Usposobionych lu­dzi, co sobie nigdy swych myśli przelać nie mogli. — Zdanie ogółu, maluje czucie ogółu. Vox populi, vox Dei. Rozumie się, że za ogół bierzemy, część najoświeceńszą w narodzie. Zdanie to jest jedynym sprawiedliwym są­dem o dziele i takowe potomność potwierdza. Krytyk przed tćm zdaniem, jest niejako ad­wokat przed sądem, co wnosi sprawę, broni jćj lub potępia, ale sam nie decyduje. Wpły-

(') Ne tutor i Ł. d.

wać on może na decyzją, ale jćj ogłosić nie wprawie.

Nie myślmy, ażeby pochlebiać potrzeba było tłumowi i jegom passjom, aby cię tłum osądził pochlebnie, aby cię do serca przycisnął. Nie, ón gorzką nawet prawdę uczuje i przyjmie; óq się da pisarzowi poprowadzić, skoro pisarz i ór współczują z sobą.

To co w listach swych, napisał Seneka (') iż aie chciał podobać się ogółowi, bo co chwalił ogół, ón tego nie umiał, a co on umiał, tego ogół nie mógł chwalić, maluje i czas w jakim pisał i pisarza. Za wzgardę, wzgardą dziś za­płacono Senece, ceniąc go tylko jako zręcznego szermierza i sofistę. Dziś o nim że samym zdania wszystkich, zlały się w jeden sąd po­wszechny. , ■

Pisarz nie potrzebuje pochlebiać, aby był zrozumiany, uczuty i oceniony, ón ma być tylko częścią wyrażającą całość sobą, a co utworzy w jakimkolwiek kieruiiku, mając swój zaród, swoją przyczynę, równie w nim jak w ca­łości, którą wyraża, przez nią zostanie przyjęte. Też są warunki krytyki, co indywidualnem nie będąc, zdaniem, chce głosem powszechnym

(1) Nunquam volui populo placere, nam quae ego scio non pro- bat populus, quae probat populus ego nescio. Seneca Epist. XXIX.

4 »

?

przemawiać. Krytyk, zasługujący na to nazwa­nie, którego głos ma pójść dalej nad swój wiek, winien też jak pisarz, wyrażać ogół, czuć z ogp- łem i być niejako tóm tylko wyższym od niego, że sobie sprawę z siebie zdać umić, źe ma samo^ poznanie, którego tamtemu brakuje.

Krytyk, aby zdanie jego zostało przyjęte, winien w nićm tylkojwydać to, co wszyscy czują, nie co ón osobiście, indywidualnie doznaje, wi­nien być tłumaczem ludu.

To co zowićmy ogółem, powszechnością, ludem, jest częścią najoświeceńszą narodu, ja­keśmy powiedzieli wyżej. Część ta dawniój niewielka, dziś coraz jest liczniejszą. Kiedy oświecenie było udziałem klassy, professją, że tak powiem pewną , zdanie tćj klassy stanowiło zdanie powszechne. Ale naówczas, przez to /samo, że ci tylko prawie czytali i sądzili, co sami także pisali i tworzyli, zdanie ogółu, bywało niesprawiedliwe, bo nićm kierowały często oso­biste i stronnicze niechęci. Dlatego to, ze sta­rożytnych pisarzy, częściej czytujem odwołania do sądu ludzi wyborowych, do kwiatu klassy oświeconej, współczującej z pisarzem, częstsze narzekania na brak związku, między autorem, a ogółem. Takiej natury jest wyżej cytowany wykrzyknik Seneki i jedno miejsce Plutarcha,

żalącego się, źe nieiuoźe mówić co chce, bo to by nie uszło, a tego co by uszło, mówić nie chce (1).

Dzisiejszy stosunek pisarza do ogółu, jest cale inny, a zdanie ludu oświeconego (nie już klassy tylko jednej, z niewielkiej liczby uczonych zło­żonej), daleko bardziej stanowcze, daleko pra­wdopodobniej sprawiedliwe.

Przypuszczono w filozofij rozum zbiorowy, rozum powszechny, zgadzający się na jedne prawdy, będące zasadniczymi i bezwzględnie prawdziwemi; czemużbyśmy nie mieli przypuścić, że zdanie zbiorowe, zdanie większości, jest naj­sprawiedliwsze i jedyne prawdziwe??

Ale wróćmy do Krytyków. Ci adwokaci, wnoszący sprawę przed sąd potomności, naj­częściej ją dotąd przed nią przegrywają. Nie brak nam dawnych i nowych przykładów śle­poty krytyki, która stawiąc się prawie zawsze na stanowisku przeszłości, sądząc dla przeszło­ści, że tak powiem i z przyjętych praw przez nią, na nic się nie zdała, skoro krok dalej po- sląpim.

Krytyka nie idzie nigdy równym krokiem z całym ruchem umysłowym, z literaturą, ona

*

(*) Oi; fxiv tfS> 8eivoę, ó vuv xatf>6ę, ot; 6 vuv xatpóc, &>*

i*cvd; (Vita Isocrat. PlutarchJ.

się wlecze za nią, ciągniona przez nią, wlecze się powolnie, ociągając, oglądając w tył i wzdy­chając do przeszłości. Krytykę wiedzie z sobą literatura, nie krytyka literaturę; toż samo do­wodzi, jak ona jest słaba, zawsze prawie, jak małą gra rolę. Najrózgłośniejsze zdanie krytyka, zaszumiawszy jak wykrzyk wśród głośnego chórowego śpiewu, tonie w odgłosie jego*

Rzadko, nadzwyczaj rzadko, krytyka odważy się postąpić, naprzód i proroczym zawołać gło­sem , a wówczas natchniona, odbije się echem w potomności. Ale taką krytykę tworzą pospo­licie, wcale nie tak zwani z powołania krytycy.

Krytyka ze stanowiska przeszłości, jest jedna . z najfałszywszych, opierając się na spełnionem,’ sama się wskazuje na zapomnienie, na ode­pchnięcie. Protestując się .przeciw wszelkiemu postępowi, któren jakikolwiek jest, postępem się nazywa, zostaje za nim w tyle. Ginie głosem wołającegó na puszczy.

Równie niedostateczną, nieskuteczną jest krytyka indywidualna, a tem może niedostate- czniejszą, im wybitniejsza indywidualność, im sprzeczniejszy duch co ją tworzy, z duchem ogułu, z usposobieniem powszechnćm. Taka krytyka, jest tylko ciekawym pomnikiem spo­sobu widzenia, postrzegania i sądzenia, ale

Tom I. 3

o

miejsca niema w historij literatury i ruchu umy­słowego.

Są dzieła, którym krytyka nic zarzucić nie może, nic nie zarzuca, owszem wychwala je, wynosi, wskazuje za wzory; a przecież nikt ich nie czyta, nie przypadły do serca nikomu, nie słychać o nich, tylko z tytułu znane, rodzą się . i w aureoli pochwał, niepoznane, nie czytane, zamierają.

Są inne, na które krytyka najzajadlej nastę­puje, które z błotem miesza, których wady do­bitnie wskazuje, które potępia i zabija; a jednak są czytane namiętnie, żyją i żyć będą, przeży-

wszy bezsilny głos krytyki.

Czem się to dzieje? Tćm właśnie, że krytyka nie jest i być nie chce, głosem ogółu, tylko wyra­zem zdania indywidualnego lub zdania partij. Ża­den krytyk nie pomyślał, czy ma to współczucie z ogółem, które jedynie go poświęca i zdolnym do tego powołania czyni, żaden nie sprobował się wprzód nim zaczął pisać, nie zastanowił się nad tern, czy pierwsze jego zdanie przyjęte zostało lub nie! Tym czasem powtarzamy, krytyk jak pisarz, winien być tylko organem ogółu, wyro- zumowującym jego uczucie, winien podsłuchi­wać głos ludu i wypowiedzieć, co słyszał, winien pisać jak pisał ów muzyk swoją diabelską

Sonatę (i), pod dyktowaniem niewidzialnego głosu.

Jeśli zdanie krytyka różni się zupełnie od powszechnego, powinien zdać sobie sprawę, z przyczyn tćj różnicy i jćj natury—powinien się zastanowić sumiennie nad sobą, czyli się nie rozbratał z zdaniem powszechnym i nie poszedł ciasną drożyną widoków stronniczych, zasto­sowań systematycznych. Krytyk jakeśmy rzekli, utwory sztuki rozpoznając, naprzód czuć powi-' nien, potem rozumować* i rozbierać. — Czucie powinno być dla niego skazówką najpićrwszą, bo utwory natchnienia, uczucia, sercem i duszą wprzód się powinny czytać niż głową. Wskaże mu potćm rozum, zastanowienie chłodne dla czego tak jest, jak jest i dla czego tam a tam, nie uczuł co by był uczuć powinien* *— Swoje własne jednak uczucie krytyk powinien poddać niejako (chcąc aby jego rozbiór sankcjonowało zdanie powszechne), uczuciu powszechnemu, które ma podsłuchać nie ważąc lekce jego ob­jawień. On za powszechność rozumować, ona za niego czuć prawie powinna. Budować ma na. tóm założeniu; inaczćj zbuduje kruchą lepiankę jednodniową, do którćj nikt zajrzćć nie przyj­dzie; inaczćj krytyka jego będzie pojedynczym

i1) Podobno Tartini.

bez znaczenia głosem, jakim dziś prawie są wszystkie nasze krytyki, do których po upływie pewnego czasu zajrzćć bez zdumienia nie po­dobna, Krytyka bowiem więcej jeszcze niż cała literatura starzeje i zostaje w tyle od powsze­chnego ruchu, dla tego, że w początkach już, była tuż w prawdzie za literaturą, ale zawsze już w tyle. Spójrzmy dzisiaj na sądy przed dziesięcią laty, przed piętnastą wywoływane na utwory, które trafiły do serca ludu i zostały okrzyknione arcydziełami, spójrzmy a przeko­namy się jak były fałszywe. Dopiero powszechny odgłos uwielbienia, naprowadził krytykę na wła­ściwą drogę, zmusił ją do szukania tam pię­kności, gdzie.ich wprzód dojrzeć nie mogła, otworzył jdj oczy.

Krytyka jest terminem historycznie środku­jącym między dzieły a teorją. Z niej i z nich rodzi się dopiero tak zwana teorja, przychodząca wówczas, gdy literatura albo osłabła i bezsilna kona, albo w udzielnej sferze tworzyć zaczyna. Naturalna tendencja krytyki sprowadzania utwo­rów wszystkich, do najprostszego ich wyrazu, do ogólnej formuły jedynej, czyni ją zimną .i oschłą. Zamiast iść z postępem, ona chce uprawidłować postęp i dla ułatwienia sobie sądu w miejscu osadzić wszystko. Analiza ąnąto-

miczna zawsze jest najłatwiejsza na trupie. To też krytyka współczesna niesłychanie trudna, kaleczy siebie i to co rozbiera, a najswobodniej panuje dopiero na martwych, na smętarzu lite­rackim, w wiekach niepłodności—odrętwienia.

Krytyka, powiadają, jest potrzebną dla pisa­rzy, potrzebną dla ogółu -^-pierwszych i drugich ona prowadzi. Tak—prawda, ale o tyle tylko,

o ile idzie z ruchem umysłowym wieku i współ­czuciem powszechnem; o tyle o ile pisarzy skierowuje ku ogółowi, ogół ku pisarzom, po­średnicząc i tłumacząc tylko. .Krytyk jest, rze­kliśmy, adwokatem przed sądem potomności nieodwołanym i ostatecznym,:— krytyk także jest adwokatem ogółu, ón wyraża to co ogół czuje r i myśli, a czego'wyrazić sam niepotrafi.

Taką powinna być krytyka, ma li mieć isto­tne w literaturze i jej historij znaczenie. Jest li taką dzisiaj ?? o tem bardzo jeszcze wątpiemy. W powszechnej krytyce, nie tylko u nas, ale wszędzie, brak sumienia, brak uznania swojej ważności, nadto pospiechu, nadto lekkomyślno­ści, nadto zarozumiałości. Krytyk bierze dzieło pod sąd, niepytając jakie ono wrażenie zrobi na nim, co zawiera, ale do jakiego autor należał stronnictwa, do jakiego wyznania literackiego. Nie czytając, już wić co ma powiedzieć, czego

będzie szakal w pisarzu, na co nastawał. Nie daje się upzuciu, odpycha je, a mimowolnie uczuwszy co piękne, tai się z wrażeniem swó- jem, usiłując wyrozumować przeciw sobie sa­memu nawet; że to co utworzył pisarz, pięknem i dobrćm być niemoże, szukając czasem spo­sobów dowiedzenia,- jak dalece lepiejby było, gdyby było inaczej!

Krytyka niesumienna, jest zupełnie bez zna­czenia i bez celu. Nikogo ona niepowiedzie za sobą, a odgłosem nawet swoim, wzbudzając często ciekawość do dzieła, naprowadza na przeczytanie go i ocenienie całkiem sobie prze­ciwne. Autorowie kierować się nią nie myślą, powszechność nie może;—głosy krytyków nie- poświęconycht)dzywają się jak brzęki owadów i nikną. Nikt z niemi nie sympatyzuje, prócz ta­kich co zdania swego nie mają, a wziąwszy cudze, nie wiedzą z którego końca niem sobie usłużyć.

Krytyka także jest kapłaństwem; nie jest to wyjawienie zdania jedynego wyłącznego, ale powinno być głosem ogółu, lub wyrazem tego głosu. Im więcej głosów powie na nią, że jest prawdziwą, tćm będzie prawdziwszą, tem pe­wniej absolutnie (w swoim czasie i miejscu) prawdziwą. Krytyka, która całą sferą, całym

widnokręgiem, różni się od zdania powsze­chnego i będąc mu przeciwległym biegunem, sądzi, że pokieruje zdaniem Ogółu •— jest bez­skuteczną i do niczego nie wiedzie, mieniąc się wyższą nad pospolity sposób widzenia rzeczy, jest zboczeniem tylko lub cofnieniem się.

Powiedzieliśmy to kilkakroc i dowodem za nami jest cała niemal historja literatury, że kry­tyka idzie za literaturą, z literaturą, ale dotąd nie widzieliśmy jej, aby szła kiedy naprzód. Naturą jej jest pracować nad spełnionćm, nad przeszłćm, szukając punktu porównania zwraca się nieustannie w świat przeszły, ogląda mar­twych —ztąd tendencja jej do zostawania w tyle, do cofania, i usiłowanie wstrzymania wszystkich z sobą. Krytyka w znaczeniu jćj dotychczdso- wem jest — negacją nieustanną.

Nie było by tak, gdyby krytycy chcieli się przekonać, że powinni być tylko tłumaczami ogółu, wyrazicielami jego myśli. Na ówczas krytyka istotnie szła by na równi z literaturą, sympatyzowała z nią i część jćj stanowiła. Kry­tyka raz przejęta duchem powszechności, po­trafiłaby tymże duchem kierować, prostować jego zboczenia i oczyszczać sąd ogółu. Tego do- kazać nie może stawiąc się ^przeciw niemu, obok niego, a nigdy w nim i z nim, działając

w innćj własnój sferze, niedostępna duchowi wieku i narodu, i pochwycić go niemoęąc.

Krytyka indywidualna największą jest wadą, że najzupełniej do niczego się nie przydała i jest, jakeśmy rzekli, bez znaczenia. Zdanie pojedyń- czego człowieka wysłuchane zostaje z mniejszą lub większą uwagą, w miarę jak człowiek ten większe lub mniejsze wzbudza zaufanie, a potćm zapomniane. Tam tylko gdzie pojedynczy czło­wiek stał się organem ogółu, gdzie wypowie­dział czucie powszechne i wychodząc z punktu, na którym stoją wszyscy, podszedł krokiem dalej od wszystkich, tam tylko skutecznie dzida. Ta tylko część krytyki jego cóś wazy. Resztę zabija i przeważa, zmazuje szmer równćj wagi, a wię- kszćj liczby zdM indywidualnych, co malując człowieka i jego usposobienia, nic więcej nie malują i nie znaczą.

Krytyki w duchu ogółu, nie tylko bywają przyjęte i sakcjonowane przez potomność, ale w współczesnej literaturze, zyskują ęozgłos, zna­czenie prawdziwe i zaraz wyróżniają się dobi­tnie od krytyk indywidualnych i stronniczych, stojąc od nich wyżej, bo na równi najwyższego sądu — sądu powszechności.

Lecz powiecie mi, krytyka przecie nieraz, jak widzićmy, spowodowała całkowitą w zda­

niu i wyobrażeniach ogółu, odmianę, krytyka wywróciła nieprawnie nabyte tytuły sławy ¡wy­wiodła imiona nieznane z niesłusznego zapo­mnienia? Proszę o przykłady.

Bywało tak w istocie i dzieje się dziś jeszcze; wszechmocność krytyki na martwych już lite­raturach i dziełach zapomnianych, wszechwła­dnie się okazuje, — Łatwo jest krytyce mówić do przekonania, gdzie nikt jej nie przeczy, gdzie mówi sama, bo sama jest tylko. Łatwo wywró­cić sławę, która była czczym tytułem, ale wi­dzieliśmy stokroć jak bezsilna przy jenjuszach olbrzymach, co zajmując wszystkich, czytani są zawsze i wzbudzają zawsze jedne uczucia, po­mimo najróżniejszych krytyk. Czemu krytyka nieraz zajadle kąsając Homera, Danta, Shaks- pearća — rozbiła się o nich??

Czemu drugich tak łatwo powaliła o ziemię? Zaledwie upodobanie ogółu w. pisarzu ustało, chwytając porę krytyka występowała, aby za­bić — umarłego. Chodziła po placu boju ści­nając głowy poległym. Lecz gdy ogół sercem przystał do pisarza, co zrobiła kiedy krytyka??? W powszechnym zapale, uniesieniu, uwielbieniu, głos krytyki rozbijał się jak brzęk muchy, gdy ryczy morze i wiatry szumią. Niepotrafiła ona nawet wyrobić tak nazwanej reakcij, póki za-

Tom I. 4

rodek jej nie wykluł się sam w powszechności, raz wykluty łatwo już było wyhodować krytyce.

Cóż więc znaczy krytyka indywidualna, kry­tyka sama przez się, krytyka jako zdanie spra­wy z jednego zdania, jako jedno przeczenie, gdzie ogół jest przeciw niej?—najzupełniej nic. Często bardzo krytyka sił swych próbuje, nie już negacją, ale tworzeniem, biorąc na się re- abilitacją imion zapomnianych lub zapoznanych, tworząc, że tak powiem, nowych ludzi, nowych pisarzy: Zwracając tym sposobem uwagę na nich, jeśli krytyk miał przeczucie smaku i zda­nia powszechności, udaje mu się dojść celu i wynieść na piedestał swego bohatera; prze­ciwnie, jeśli to tylko wybryk indywidualny, nie wiedzie do niczego. Na chwilę wypłynąwszy nad fale, imie nieznane na wieki znowu w nich tonie.

Missją krytyki przedewszystkiem, jest i po­winno być, torowanie drogi dla historij lite­ratury; małe jest jej działanie na pisarzy, żadne prawie na ogół, zawsze widzićmy ją śpiesznie / doganiającą literaturę, ale zawsze w tyle — niechżeby pojęła się i raz wyszła z błędnego stanowiska. Usiłując panować teraźniejszości, a zawsze za nią prawie zostając, lub jedną przynajmniej nogą na smętarzu przeszłości, nie

może krytyka działać skutecznie. Zamiast opie­rać się na tćj przeszłości, która ją oddala od właściwego stanowiska i cofa, niechby stano­wczo oparła się na zdaniu ogółu i z niego wy­chodziła, niechby poddała się mu i usiłowała tylko zbadać przyczyny uczucia powszechnego, wyłożyć je. Tym sposobem objaśniła by tera­źniejszość i potrafiła nią kierować, do niej na­leżąc, w niej będąc, część jej stanowiąc. Nie wlokła by się z tyłu, ale szła równolegle z li­teraturą. Na krytyka nie śubtelnćj zdolności nicowania i wywracania wszystkiego, nie szer- mierskich talentów stylu szukać by należało, ale wyraziciela doskonałego zdania i uczucia. powszechności; któren by to zdanie i uczucie wyrazić, wyrozumować potrafił, co by miał je­dno tylko więcćj od ogółu—samopoznanie.

Taki krytyk istotnie działać by mógł i na ogól i na pisarzy, a jego zdanie stanowiąc część hi- storij literatury, nie poszło by w zapomnienie, potomność by je uznała, jeśli nie absolutnie pra- wdziwem, to przynajmniej w miejscu i czasie. Tym czasem głosy krytyki, są to rysy nie do historij literatury, ale do drobnćj historij stron­nictw politycznych, literackich, łub wprost do biografij krytyków, głosy martwe i bez od­dźwięku, co w długiem życiu dzieła, rzadko mu

towarzyszą, najczęściej ozwą się przy narodze­niu proroczo, zawstydzą się kłamstwem swem i na wieki umilkną; lub znowu dźwięczą roz­głośnie gdy już dzieło dawno umarło, a każdy się dziwi, dla czego tak uparcie się odzywają

o nieexystującem.

Każdy czyn jest wcieleniem myśli, i każdy utwór sztuki, jest także realizacją, wcieleniem idei mniej więcej szczęśliwem i silnem. Do krytyki należy rozpoznać ideę i jej wcielenie, to jest myśl i formę, powiedzieć jak się do sie­bie mają, czy się z sobą godzą i czy z siebie nawzajem wypływają. Aby tego dojść, krytyka ma przed sobą ideał dzieła wymarzony i poró­wnywa go z dziełem samem. Ukazanie różnic ideału tego od rzeczywistości, ukaże niedostatki dzieła. W dawnej literaturze, ideały służące za miarę porównania, stały gotowe. Niepotrzebo- wał ich krytyk wymyślać, miał je dane, miał prawidła niezmienne, do wymierzenia idei i oce­nienia formy. Krytyka była tak łatwą, że się w końcu stała prawie bezmyślną i mechaniczną. W każdym uprawianym rodzaju, były wzory uważane za najwyższą doskonałość, krytyk brał je do porównania i niemi wzrost nowego dzieła

mierzył. Zjawiła się Epopeja — wywodzono epopeję starożytnych, zaśpiewał kto odę, brano Horacego do ręki, aby zobaczyć, czy zupełnie tak natchniony został i prawidłowie wcielił swoje natchnienie autor. Czasem doskonale na­śladujące nowsze twory ułatwiały porównanie. Krytyka szła mierząc i przymierzając tylko, a co nie podchodziło do miary, brakowała z po­gardą. Dziś cale co innego; mamy literaturę prawie bez prawideł, (w którćj raczej prawidła są, ale nie było czasu ich wyciągnąć jeszcze), niezgodziliśmy się na arcydzieła do porówna­nia służyć mogące, krytyka więc cale inaczej postępować sobie musi. Nićma się ona na czem oprzeć, prócz indywidualnego pojęcia rzeczy i własnego ideału. Krytyk stawi przed sobą nie już jak dawnićj arcydzieło exystujące do poró­wnania, ale ideał wymarzony przez siebie na umyślnie. Ideał ten w miarę jak chce, może wynieść wyżej daleko nad dzieło, które sądzi, lub zniżyć go ku niemu. Nic mu arbitralności nie broni, nic od niej go nie zasłania. *

Jego wymysł jest prawem, pojmiemy łatwo, jak ten wymysł indywidualnie różny być może i często fałszywy, jak sąd oparty na porówna­niu z takim ideałem, często krzywym być musi. Do tego —w dawnćj literaturze, zbliżenie w for-

mach i ideach do utworów uważanych za naj­doskonalsze, było poczytywane za zasługę, dziś toż samo, Jest grzechem. Potrzeba przede- wszystkiem oryginalności. Krytyk obszerne ma pole do okazania, jako nikt oryginalnym w isto­cie nie jest. Znaj dzież się bowiem myśl i forma, bez zarodku w przeszłości, bez jenealogij, co - by się nie dała do czegoś przyrównać i od cze­goś wyprowadzić???

Krytyka w nowszej literaturze, jest więc sa- mopaśhem uganianiem się za ideałami , których arcydzielności nic nie potwierdza i nikt nie uznaje, jest nie podpartą niczćm, wahającą się, słabą. Taka krytyka odzywać się musi be? przekonania, a przekonanie zastępując wrzawą, krzykiem i udaną pewnością siebie, wydaje się łatwo, że niema prawdziwej siły i podpory w niezem. Na tysiącu sprzeczności złapać ją można, dziś odwołuje się do przeszłości i staje na zapomnianem stanowisku, jutro wybiega na­przód ze swoim własnym ideałem w ręku, któren sama tylko ubóstwia i za wzór uznaje. A jak dawna krytyka grzeszyła przywiązując się do formy i tę uważając za koniecznie pewnemi wa­runkami, pewne myśli wyrażającą; tak nowa często zapomina całkowicie o formie, wiążąc się <kt idei. Nieśmie ona stanowić nowych form

i nie umtó sobie zdać sprawy, jakie są lepsze, zarówno więc przyjmuje najwyszukańsze i naj­prostsze, najstosowniejsze i najdziwaczniej wy­brane. Tym czasem zastanawiając się nad ideą i rozwinieniem jej w dziele, a niechcąc się zni­żyć do rozpatrywania drobnych szczegółów, nieodbicie jednak do harmonijnej całości po­trzebnych, upoważnia niejako milczeniem swo- jćm nadużycia wszelkiego rodzaju, licząc je wszystkie na karb natchnienia, gdy są po wię­kszej części , zimną rachubą lub naganną opie­szałością i nierozwagą. Nigdy formy, nigdy styl nie był tak zaniedbany, nigdy język tak zu­chwale kaleczony, jak pod panowaniem dzisiej­szej krytyki. Widziemy wychodzące dzieła, których autorowie, grammatyki, pisowni, zna­czenia wyrazów nie znają. Piękne w nich myśli okupują usterki stylu, ależ najpiękniejsze myśli, aby w całem świetle zajaśniały, powinny być przynajmniej niepokaleczonym wyrażone języ­kiem.

Widzićmy z tego wszystkiego cośmy wyżej powiedzieli, źe dzisiejsza krytyka, jest bezskute­czną i bezsilną. Potrzeba jej koniecznie czegoś co by ją uprawniło, usankcjonowało, na czem by się oparła; bo osobistego widzi mi się nie dosyć nigdy, a tam gdzie się wyrokuje o utworze dla

wszystkich przeznaczonym, mało jednego arbi­tralnego zdania.

Widziemy znowu, że i dawna i nowa krytyka w rozpoznawaniu wartości dzieł, nićma słu­szności za sobą. — Sądy jej unieważnia poto­mność, i krytyka coraz poprawiać się musi, przystając na wyrok ogółu. Co dziś okrzyczała złem, jutro uwielbione przez wszystkich, do­brem uznać musi, zapominając co mówiła przed chwilą. Dla czegóż więc nie wyrzćc by się in­dywidualnego zdania, usiłując wniknąć w sąd ogółu i ograniczyć się wyrozumowaniem go, wykładem jego racjonalnym? gdy sąd ogółu (zawsze w miejscu i czasie) jedynie się okazuje sprawiedliwym.

Vox populi vox Dei. Zawsze głos większo­ści oświeconej potwierdziła potomność; rzadko krytykę indywidualną usankcjonowała przy­szłość, przyjmując ją za wyraz swego sposobu widzenia.

Krytykiem więc dzisiaj najsprawiedliwszym i jedynie namaszczonym, nazwę, nie zręcznego budowniczego systematu i tworzyciela ideałów, ale człowieka, co jak każdy inny pisarz naro­dowy, uznany został przez ogół, za organ jego, co w sobie wyraża usposobienia narodu i czuje jego uczuciem i instynktowie trafia na sądy

mass. Takiego tylko krytyka głos i dla pisarza i dla czytelników, będzije ważnym, nauczają­cym, stanowczym. Odwołać się od niego pod sąd większości nie można, bo całą ma za sobą; walczyć z nim jednemu nie podobna. Indywi­dualne przekonanie autora o wartości własnego utworu, ustąpić musi zdaniu, które podziela większość. To dla pisarza.

Ogół w duchu sądu rozpoznając swój sąd własny, da się naprowadzić na dalsze jego wy- nikłości, da się nawet w części sądu swego sprostować, gdy punkt wyjścia krytyka i ogółu jest jeden. To dla czytelników.

Krytyka więc zamiast jak dawnićj opićrać się na prawidłach pewnych, wyciągnionych sztucznie i dość arbitralnie z dzieł uznanych za idealnie doskonałe, dziś winna uznać jedynym v prawidłem sąd i smak ogółu; a krytyk co się w urywkach swych niezgadza z sądem ogółu, może być pewien, że błądzi. Odwoływanie" się do potomności, bardzo wygodne dla krytyków i pisarzy, dowodzi tylko braku związku między ich czasem a niemi — a zatćm zupełną ich nie- użyteczność na miejscu i w czasie, w jakićm są.

Tom I.

LITERATURA JAKO SZTUKA.

lAteratura Jako Sztuka.

Pawiedziełiśmy wyżćj, że wszelkie dzido ludz­kiej wszelki utwór człowieka, jest tylko wciele- nieffl jego myśli, jest to myśl jego ożywiona, zamieniona w fakt, niejako w istotę przez niego z danych pierwiastków-^-stworzoną. Człowiek nie tworzy pierwiastków, tylko je z sobą kom­binuje i łączy w pewien właściwy sobie sposób i ta kombinacja, jest jego kreacją. Chodzi o t* i chodzić powinno wcielającemu myśl swoją człowiekowi, aby ją jak najdoskonalej, jak naj­piękniej,. najwyraźniej wydał z siebie. Do tego pomaga ma albo uczucie silne swojej myśli, albo pojęcie warunków, pod któremi myśl ta ma się

najpotężniej wcielić. Z tąd pochodzi dwojaki sposób, doskonałego wcielania inyśli; albo sil- nem uczucietn ich, które instynktowo drogę wskazuje, albo pojęciem warunków. W pićr- wszćm niema, w drugiem jest samopoznanie. W pićrwszćm pisarz niewie, że jest i jak jest artystą; w drugiem zna warunki sztuki i na ko­rzyść ich swoją używa. Są całe epoki w lite­raturze, pochodzące z tego lub Jamtego źródła. Pisarze pierwszych epok, więcej mają uczucia, drugich więcej zastanowienia i przemysłu. Od­rzucić z pogardą jedną lub drugą epokę wyłą­cznie, postawić je za szrankami historij umysło- * wej człowieka, niepodobna. W tój i- drugiej epoce są myśli, różnym tylko sposobem wła­ściwym czasowi wcielane. Epoki tylko bez­myślne ? w których ludzie kręcąc się w kole danych kilku, uczuć i pojęć, nic nie tworzyli, af wszystko przerabiali, mogą być wysunięte i to nie z historij form, której konieczną część sta­nowią, ale z historij myśli, bo nic swojego, wła- »ego nie dały.

Jak literatura, tak inne sztuki jej pokrewne i z nią razem stanowiące wielką całość sztuki— są różnemi językami na wyrażenie różnego sto­pnia myśli ludzkich. One wszystkie trzymają

się za ręce i wedle symbolicznego rodowodu starożytności, są sobie rodzonemi siostrami.

Nazwano te języki, sztukami, może dla tego, że dotąd mało uprawne, z trudnością używane, trudniej jeszcze pojmowane były, ale tak zawsze być nie może. Pierwszym językiem człowieka, najprostszym, służącym do wydania myśli naj­pospolitszych, uczuć najcalszych (entier) jest mowa gestów, mimika. Drugim mowa słów, trzecim mowa obrazów, plastyczna (malarstwo, snycerstwo), ostatnim muzyka. Mowa słów wy­raża to, czego gęsta już wypowiedzieć nie po­trafią , malarstwo ź rzeźbą (dwie sztuki stano­wiące właściwie jedną z tą różnicą tylko, że malarstwo na gładkiej powierzchni działa, a rze­źba wypukłemi), kompletują to, czego język nie opisze, żywem niejako przedstawieniem słów; muzyka nareście wyraża te myśli niepochwy- cone, tajemnicze, z których dotąd człowiek sam sobie nawet sprawy szczegółowej zdać nie może, nie umie, myśli najszczytniejsze, a przez nią je­dną mogące się przelać, objawić. Na poparcie ostatniego twierdzenia, chciejmy uważać, że płacz jest prawie śpiewem, a u narodów w pół dzikich, najsilniejsze wrażenia wylówają się ja­kimś jękiem śpićwanym, jakąś pieśnią, wyry­wającą się z ust skutkiem koniecznój potrzeby

\

wewngtrznćj. W starożytności muzyka łączyła się zwykle z poezją, poeci byli razem śpiewa­kami i tym sposobem moc poezij swych podwa­jali. Deklamacja dzisiejsza, niejako karykatura blada śpiewu, nigdy takiej energij poezij dodać nie jest w słanie.

Powtarzamy, sztuki piękne są językami ró- żnemi, danemi człowiekowi na wydanie myśli różnego stopnia i rodzaju. Sztuki te wiążą się i stykają z sobą na pogranicznych myślach wspólnych, które jedna u drugiej pożycza i wy­raża, od nich postgmjąc dalej, do sobie już tylko właściwych* Każda jednak sztuka zstępując na niewłaściwe sobie pole, usiłując wyrazić, co nie jest jej udziałem, najsłabszą się zawsze ukaże.

Wszystkie sztuki obrazowe, składają jedną, różniąc się od siebie sposobem obrazowania, środkami, nie różnią się bynajmniej celem, cha­rakterem. Rzeźba z malarstwem staje w je* dnym rzędzie. Co snycerz wyraża wypukłością, to malarz cieniami na powierzchni gładkiej; środ­kiem wyrażenia myśli obódwóch, głoską tego języka jest,pozór, fizjonomja cielesna przed­miotu. Muzyka staje zupełnie odrębnie i nowy świat myśli mową ludzką niedających się wyra­zić, £ których człowiek dotąd sprawy sebie zdać »

iiie mogąc, itoęsza je z wrażeniami ciełesnemi chociaż to są myśli; ale niepoznane , nie pojęte tylko. Muzyka jest całkiem sztuką natchnienia, w niej nic wyrachowanego z góry, żadnych reguł, żadnego kłamstwa.. Prawidła jakie s$ tyczą się tylko strony materjalnej sztuki, nic więcćj. Już w malarstwie więcej jest prawideł z góry narzuconych, pewników dowiedzionych, łatwiój tworzyć bez uczucia i na zimno^wmur . zyce twory nasladownicze są chłodne, nie czy­nią wrażenia i dają się na pierwszy, rzut oka rózpoznać. Ludzie którzy nie pojmują malar­stwa i upodobania w niem nie mają, którzy nie rozumieją mużyki i zimni są na nią, tacy ludzie są w pewien sposób niekompletni, brak im zmy­słu jednegft, brak jednej sfery myśli. Wszyscy co się nad człowiekiem zastanawiali wyznają, że ni/eczuU na muzykę $ą prozaiczni, zimni; częT sto dowcipni,5ale prawie zawsze; bez serca, be? uczucia. ; t

Wróćmy do literatury, ona jest także sztuką i jedno z najropleglejs&ych zajmuje póle, pole , najstaranniej uprawne. Językiem tynk wyrażamy wszystkie prawię myśli nasze mniej więcej doi- skonale; uprawniejszy od innych, historycznie starszy, nie tylko bogactwem swem, ale uprawą ułatwia wcielenie wszelkiej idei, Bo jest że je-

Tom I. 6

\

szcze w człowieku myśl jaka, coby się juź1 pod tą lub iiiną postacią, wie wcieliła w literaturze ??

Myśl- uczucie mające się: wcielić w utwór, tfodzi się w nas; postrzegamy je w sobie na­przód nie wyraźne i mgliste, potem, stopniowo wypływające na powierzchnią, ubrane z całym wytworem imaginacij, połyskujące szatami bo- gatemi, cudownie piękne. Myśl-uczucie to za­chwyca nas, unosi, wywołane często niepoję­tym jakimś z którego sobie sprawy zdać nie możem, drobnym wypadkiem, ono z sobą przy­nosi natchnienie. Tworzemy myślą i ta chwila jest najszczęśliwszą dla twórcy, bo w niej tylko widsi utwór swój w całym blasku idealnćj do­skonałości. Trwa to dopóki, nieużyje jednego t ludzkich języków, na wcielenie swej myśli.

Tu boleśnie przeświadczą się cżłowiek o sła­bości swojej, o niedoskonałości. To co widział przed sobą w myśli świetne, doskonałe, niedo- równanie piękne, niepokonanie silne, rodzi się i wciela, słabe , bezbarwne j zimne i ma się do ideału pierwszego, jak cień do przedmiotu. ;

/ Człowiek porównywa myśl swoją z jej wćie- leniem i następuje chwila odczarowania, żaWodu, niesmaku, niepewności;

Lecz jakkolwiek niepodobna przy najwię­kszym zapale, przy żupełnem podbiciu pod swą

władzę formy, (języka tęgo) utwór zrobić ró­wnym w blasku i sile ideałowi; można go jednak, zbliżyć przynajmniej f można jak najdo­skonalej wcielić. Jeśli myśl już wcielona, gdy się w pamięci zatrze jej pierwotwór-ideał, zrobi na samym twórcy silne wrażenie przypomina* jące mu go—znak to, że o ile w sile ludzkiej, odtworzył myśl swoją, wcielił ją doskonale. Dla tych tylko w których myśli rodsą się uło­mne» słabe, blade, łatwem będzie ich wcielenie i ono ich zupełnie zaspokoi—dla innych, nigdy dzieło nie odpowie myśli.

Nikt nam spodziewamy się nie zaprzeczy, że artysty, pisarza, malarza czy muzyka, dosko­nałość dzieła, zależy potężnie nie tylko od samej myśli, ale od sposobu jej wyrażenia* Wciele­niem jćj dając ją poznać światu, daje mu miarę* swej myśli. Nik,t niemoże wiedzieć, jak się ideał objawił artyście w godzinie natchnienia, mierzy się go-—wcieleniem, objawieniem na zewnątrz* Dla tego najsroższą, najniewdzięczniejsząiale niechybnie najważniejszą pracą jest wcielenie myśli w żywą formę. Tu twórca walczy, z je­dnej strony mając przed sobą myśl swoją, wielką piękną, doskonałą; — z drugićj materjały do wyrażenia jej, niedostateczne, zużyte, zpowsze- dniałe a przez to bez znaczenia wyraźnego,

(monety w obiegu zatarte). — Z jednej strony świeci mu ideał, z drugiej czernieją przed nim suknie jakie nań wdzieje, aby go światu ukazał. Chwila tworzenia, chwila to walki ciężkiej koń­cząca się niesmakiem, zawodem, boleścią, bo niebieska myśl wcielona, wydaje się tak nikcze­mną, tak małą!

Kiedy artysta zupełnie jest rad swemu dziełu, znak to, że dzieło jego niemoże być wysokiej wartości, znak to że myśl jego główna, pospo­lita i pozioma, łatwo się dała wyrazić.

Powtarzamy się: główną jest tnyśl dzieła, ale niemniej ważnem wcielenie jej. Wciela się zaś jakeśmy powiedzieli wyżej, dwojako, instyn­ktowo z uczucia, bez zastanowienia się nad środkami; lub umiejętnie, artystycznie, z wiedSą

o tem co się czyni i jak, korzystając z doświad­czenia poprzedników, z arcydzieł ich i błędów. Korzystamy zaś, nie tak jak wiek niedawno upłyniony, co i myśli i formy pożyczał, ale z do­świadczenia tylko.

Z tego względu wcielenie myśli, inaczej two­rzenie, a prościej jeszcze pisanie (jak tutaj) jest sztuką, jest nauką prawie. Człowiek który by przyszedł dziś do nas z najpiękniejszórni my­ślami, nieumiejąc ich wyrazić, lub wyrażając je słabo—zostałby niepoznany i odepchnięty. Po-

ST

trzebiła jest znajomość wszystkich zasobów, resursów sztuki, temu -co'-chce silnie myśl swą wyrazie. Cóbyśmy powiedzieli o malarzu, który By nieznając rysunku, światłocienia, prawideł kolorytu , chciał tworzyć obrazy historyczne i mozolił się szukając, macając sposobów wy­rażenia myśli, gdy nauka podaje mu je gotowe? któryby uparcie gardził doświadczeniem wie- kóW i wracał się do dzieciństwa sztuki. Ten człowiek z największym talentem, z najpiękniej­si ériri myślami* zostałby Wyśmiany, popchnięty. W inhéj epoce mógłby działać na ludzi swojego czasn i w nié}'byłby jeszcze mistrzem, dżiś nikt bygo niepojął.

* Tym* czasem w literaturze widziémy codzień zasiadających da tworzenia ludzi , co nieżnają . sposobów wyrażenia myśli, Wcielenia jéj, cci gardzą stylem, językiem i wszelkiém do tak wa- żiiego dzieła? przygotowaniem. Bez uczucia ¿tyluj bez? pojęcia stylu, bez znajomości piér- wszych nidymentów, bez zastanowienia się nad językiem, którym wtedająjak niewjpraWny uczeń pęzlem, bez obznajomienia się z historją sztuki, siadają tworzyć, częstokroć niewiedząc, że to co wedle siebie tworzą, od dawna daleko lepiéj, pięknićj, €ałkowicićj, silniéj, utworzoném już, wcieloném zostało przez innych.

Zdąje sig patrząc na to, że uczniowieIpon wstali uczyć, mistrzów ¡bełkoczą niewprawnym językiem, pogmatwane swe myśli.. I gdy w in­nych sztukach, potrzeba jakiegokolwiek przy­gotowania, usposobienia, poznania środków; narzędzi, tonów, barw, tu.do$y^wziąść za pióro* aby zostać pisarzem. Zaiste wiele możemyśl wielka, piękna, ale có5L kiedy się ją wyda na ¿wiat pokaleczoną, pogiętą, poobcinaną i bez­kształtną?? y '

Wiele może instynktowe uczucie sposobów; jąkiemi się myśl swoją ma wcielić,, ale i, tego nie dosyć, nadewszystko dzisiaj. To co w pi­sarzu nieuku wypłynie z uczucia silnego, drugi utworzy prostą sztuką, daleko lepiej, i przy jego zimnym: utworze zniknie żywszy, któremu bra­kło tylko, świetniejszejsukni, aby daleko zą . sobą innych zostawił. .

Przychodzim do wniosku, o który nam tu najsilniej chodziło, do wniosku że forma i ¿ty], dziś często bardzo pomiatane bezmyślnie, uwdr ż,ane za kajdany z których się wyswobodzić należy; są w innej sferze, równej wagi z. myślą samą. Bez myśli nie będzie dzieła; ale beż for­my jakby go nie było, bo myśl się nie objawi, albo objawi w sposób ułamkowy i niedosko­nały. Nie przesadzajmy tylko wnioskowa—bez

myśli, powtarzam, tiic zupełnie, bez formy gdyby eo i było ^ nie'objawi się, a zatem ściśle biorąc, e*ystować nie bidzie, tylko dla jednego autora.

W początkowych wiekach •literatury, więcej było myśli, w najbliższych nas czasach, już li­teratura zeszła była na wykwintne formy tylko, na strojenie, ubiórapie, cackanie się; z formą.

Skutkiem teakćij silnej, nastała dziś znowu wzgarda dla formy zupełna, taka, źe ludzie co w sobje cżują tńyśli i chcą je objawić, wyrzu­cają je z siebie niedónoszone, nagie i ułomne. Myśli ich, wzbudzają czasem podżiwienie, ale dni pojęte, ani pokochane być niemógą. Pisa- . rzom dzisiejsżej epoki, żdaje się często, żć do­syć jest, pierwszą lepszą formę pochwycić, źe całe nad nią niepotrzeba pracoWać, źe styl jest marżeniefii; sztuka cała szkodliwą. Ale to znowu czasóm reakcij pokazuje się właściwa przesada. Można prawda zabić myśl zbytecznie ją strojąc, i można znowu zaniedbując formy, narazić się Ha zup^ńe ufepojędef i zapoznanie.

Forma, powiadają, jak myśl i z myślą razem rodżić się powinna. To by było ńajlepićj i najL dośfeondiej, gdyby tak zawsze być mogło. Ale są liczne przykłady wielkioh myśli,7 w slabem ciele, jak są znowu słabych myśli, w pięknej urody formach. Anomalja ta ćzęśto się bardzó

zdarza i najszczęśliwszej tylko ofgani^acij Jur dzie, odbierają od natury, rzadki dar, tworzenia dzid doskonałych z/natchnienia. Spuścić /się zaś zupełnie na to, że kto daje myśl, da formę, że ta ostatnia sama się niejako «tworzy, nie­podobna ¡ szkodliwa. Jak: zbytnim zachodem, można się przywieść do zapoznania: właściwćj formy ¡ przyjęcia, gorszej , tak zbytnićm zaufa­niem , można wpaść w przypadkowe, piewyror • zimowane chwytanie, co się. z brzegu napadnie.

W dzisiejszej literaturze, postrzegamy czę­stokroć przykłady ludzi,, zaufanych, w sobie, gardzących wszelką prflcą i ^astanowianienii gardzących doświadczeniem wieków, z .niepoT jętą zarozumiałością. Ich twory uderzają tójn, że czujemy w nich przekonanie twćręy, o dor skonałości dzieła , a niemożemy go podziać. Nie czynią wrażenia, jakie usiłują zrobićnanas* pewne będąc, że swego dopną. r; .

Ci ludzie są to częstokroć jenjalni i utalwr towani pisarze, którzy się postanowili brzydzić wszelką sztuką i pracą, Zdaje: się im dostate­czna uczuć, wymyślić, a wyrażenie: uczuć i myśli zdają na los, ufając, że ciało przyjdzie samo, byle by była dusza. Tak nie jest powtórzymy, i pisarze co zaniedbują form, co gardzą stylefln* tą sukienką myśli, muszą być z aporanieoi j ode-

chnieni. Pojmujemy bardzo że w filozofij, w na- ukach ścisłych, styl nie tylko nie jest koniecznym warunkiem, niezbędną wynikłością przedmiotu, ale zbytnie za nim ubieganie się może szkodzić nawet, strojąc i okrywając myśl, która ze ści­słością matematyczną objawić się sama,' naga

i jak jest w sobie — powinna. Tu niechodzi bynajmniéj już o formę, ale o przedmiot sam,

i forma w naukach, (język, styl), są to tylko na­rzędzia mniéj więcej dokładne, do wykonania myśli. Cale inaczej ma się, gdzie niechodzi

o prawdę bezwzględną, ale o piękność, o pra­wdę względną, gdzie nie chodzi o użytek, o za­stosowanie, tylko o uczucie, o wdzięk. Tu (w literaturze właściwej) trzeba się przystroić, trzeba w całym blasku własnych i przybranych pokazać się piękności. Do studjów anatomi­cznych, dość nieobmytego leżącego na stole amfiteatru, nadgniłego bodaj trupa; botuuczym się go tylko, piękność form nie zastanawja nas, nie obchodzi, bylebyśmy znaleźli muskuły, ścię­gna, arterje na miejscu normalném, w organi- . cznym porządku; — do studjów malarskich

* wybiera się kształty piękne i jak można naj­wdzięczniejsze.

Tom I.

Oto w podobieństwie różnica naukowego od poetycznego, literackiego stylu, jak się nam ' zdaje,* najdobitniejsza. *

Im ŚFodki wyrażenia naszej myśli, są niedo-* stateczniejsze, słabsze, im mocniej przekonani jesteśmy, że nigdy ideałowi nie odpowie wcie­lenie; tem więcej pracować powinniśmy nad niem. Ale praca, powiecie mi, zabije myśl i za­pał. Tak by było zaiste, gdyby wśród wcielania samego, pracować było potrzeba. My, tutaj przez nią rozumićmy usposobienie poprzednicze; opa­nowanie , przywłaszczenie sobie wszelkich środ­ków, poznanie resursów, przyswojenie cudzego doświadczenia, słowem studjowanie, naukę. Dziś bardziej niż kiedykolwiek, nie dość wro­dzonego talentu, nie dość wielkiego uczucia,, aby być wielkim pisarzem. Jenjusz tylko prze­czuwa to, czego niezna i rodzi się, że tak po­wiem, z wiadomością wrodzoną wszystkiego; ale jenjusz nie wie o sobie, żę nim jest, a kto­kolwiek, jenjuszem swym wyłamuje się z pra­wideł powszechnych, z potrzeby poznania hi­storycznego przeszłości, ten go niema. Małoż znowu największych nawet jenjuszów zapozna- * nych dla tego, że językiem swego wieku mówić nie umieli, co jenjuszami są tylko dla niewiel­kiej liczby anatomistów i badaczy??

Styl więc i forma, nie są tak małą, tak nie- znaczącą rzeczą, jak by się nam teraz w chwili reakcij zdawać mogło. Nie gardźmy temi, któ­rych zowiemy dziś, odpychając ich od siebie, poetami sztuki, pisarzami sztuki i t. p. Wzgarda dla nich, dowodzi tylko nie dobrego pojęcia rzeczy. Jeśli w tak zwanych poetach sztuki, są myśli wielkie, piękne, wcielone ze znajomością prawideł i resursów sztuki, ma li to być grze­chem?? Patrzmy naprzód na czas, w którym żyli, na warunki fcpoki, a potem dopiero sądźmy ich, patrzmy nadewszystko, czy utwory ich, bogate są w myśli, a w myśli własne, czy pod­stawą ich, nie jest kradziona idea. Złodziejów tylko potępić można i zrzucić z piedestału, na który nieprawnie się wcisnęli i podobni tym posągom starożytności, co stawiane dla boha­terów, dolepioną tylko miały głowę, aby bar­barzyńców apoteozę wyrażać.

Dwojaki więc wniosek wyciągamy z tego, cośmy tu powiedzieli. Pierwszy praktyczny i za­lecający naukę form, stylu, a naprzód języka, którym się myśl ma wcielać; drugi ostrzega­jący aby rozpatrzeć przynajmniej uważnie te epoki literackie, które mamy dziś ochotę zupeł­nie i nieodwołalnie potępiać. Wynosiliśmy wysoko znaczenie formy i stylu; z niżym je

dobrowolnie, gdy iść będzie o oddanie spra­wiedliwości pisarzom, którym wszelkie zna­czenie chcą odbierać, nie patrząc na myśl pism ich i zabijając ich formą, której przyjęciu nie są winni, bo jej niestworzyli, ale ją tylko przybrali, jak zrozumialszy, jak swojej epoce właściwy język.

Jest bowiem niekonsekwencja pewna w są­dzie dzisiejszym o przeszłości, uważanym z wła­snego jego stanowiska. Ludzie co gardzą sty­lem, formą; co nic umieć i nic wiedzieć nie chcą, aby wszystko po swojemu stworzyć na nowo, co czynią w literaturze, jak niedawno wfilozo- fij tabłe rase, oduczają się, aby naukę nową cale sami przez się wymyślili — ludzie ci po­tępiają, za co? za formę którą gdzieindziej mają za nic—pisarzy, w których myśli nie badali.

O naszą tu przeszłość i o naszych najbar­dziej chodzi pisarzy, mianowicie począwszy od ' pierwszych lat XVIII wieku, do pierwszych XIX. Oddajemy lub skłonni jesteśmy oddać sprawie­dliwość pisarzom XVI wieku, potępiamy wmas- sie wszystkich późniejszych , nierozpatrując się w nich. Nic popularniejszego nad zdanie, że w pisarzach polskich epokj drugiej i trzeciej, niema nic i nic być niemoże, że oni tylko hi­storyczne znaczenie mają, a to historyczne wła-

ściwie jako reprezentanci swego czasu, a nie historyczno-literackie. Tym czasem co dzień jawniejsza, że pisarzy, na których ten wyrok zapadł, prawie zupełnie nieznamy, odrzucając ich za formę, -za styl, o któren my sami dziś bynajmniej niedbamy. Zarzucamy im makaro­nizmy, które sami sobie pozwoliliśmy używać, z tą tylko różnicą, że ich nie czerpiem z łaciny, ale z francuzkiego, niemieckiego i zewsząd zkąd tylko można, zarzucamy im styl, formę, nie wchodząc w myśli; a wynosim znaczenie sa­mej myśli, dla siebie!! Przecież rozpatrzeć by należało, czy to wszystko są ludzie bezmyślni

i tak dalece nic swego memąjący, że szczątki tylko pokradzionych idei, polepili w całość i ustroili w łachmany stylu, pożyczanego u arcy- mistrzów.

Tak jest, dwojaka myśl, przewodniczyć nam powinna, na drodze tworzenia i sądu o two­rach przeszłości naszej: Sami dla siebie powin­niśmy nieco więcej formę i styl cenić, nad niemi się zastanawiać; dla przeszłości zaś nie robić grzechu głównego, potępiającego, ze stylu

i form, które nie utworem pisarzy, ale utworem ducha czasu były. Szukajmy nadewszystko myśli, którą sami w swoim interessie tak wiel- bim; może ją nieraz znajdziemy nową, silną,

własną, a modnie tylko ubraną po kosmopoli­tycznemu i dla tego na pierwsze wejrzenie, cu­dzoziemskiego coś mającą.

Młodzi pisarze, ba nawet starsi, do nowćj szkoły należący, powinnni się otrząść ze wzgardy swój dla przeszłości, która niedawała jej wy­mierzyć sprawiedliwości. Wszystkie epoki lite­ratury, stanowią historyczną całość, nauczającą wielce; epok obłędu.nawet nie wyłączając.

Zeby zaś tworzyć dzisiaj, tworzyć silnie i wcielając Swą myśl, niesłabić jej wcieleniem, niemoże zawadzić poznanie sposobów, jakiemi wielkiego tego aktu dopełniali drudzy, starsi poprzednicy nasi. Można być bardzo oryginal­nym nic a nic nieumiejąc, ale częścićj się trafia, być trywjalnym tylko, pospolitym i słabym; gdy nauka oryginalności nieszkodząc, zapewnia jej bezwarunkową exystencją. Spuścić się we wszystkiem na siebie, jest to narażać się na wielkie niebezpieczeństwo, niewystarczenia wła­snym myślom. Człowiek nic nie tworzy, sam przez się, kombinuje tylko dane mu pierwiastki. Te pićrwiastki zarówno z żywego.życia, jak z literatury brać może i powinien. Owszem, póki się nie nauczy sposobu pojmowania tego co widzi i czuje, jest dziecięciem tylko. Nie chce­my przez to rozumieć, aby przez cudze patrzał

oczy; ale i sposób widzenia, punkta widzenia, nie sama daje natura, nie samo własne doświad­czenie. Cudze doświadczenie przyswojone so­bie, czyni nas bogatszym bez straty czasu

i smutnych zawodów.

Jakkolwiek więc na pozór dzisiaj nowa szkoła literacka całego świata, zaparła się przeszłości, ojców swych dziadów i pradziadów; jakkol­wiek odstąpiła od przyjętych niedawno za ko­nieczne prawideł —jakkolwiek silna, sama chce wszystko stworzyć sobie, nic nie biorąc od ni­kogo; nie gardźmy jednak doświadczeniem wieków, nie ufajmy zbytecznie siłom naszym. Do młodych, do zarozumiałych i chętnie prze­sadzających odzywam się mianowicie; nie*dość talentu, nie dość myśli, potrzeba sztuki, nauki potrzeba, stylu i formy. Sami nie wystarczym - sobie, a zerwawszy z całą przeszłością, gdyby­śmy jej wszystko od niej wzięte i z niej pocho­dzące, pooddawać chcieli, zostalibyśmy nadzy

i bezsilni. Praca nie zaprzecza jenjuszu, a kto wie, czy jenjusz w całym blasku i sile objawić się może, bez pracy, bez poznania swego rodo­wodu i przeszłości, z której wyrasta.

Jeśli nam kto postawi przykłady ludzi, co byli poetami wielkiemi, bez nauki żadnej, bez pojęcia sztuki; odpowiemy słowy jakiemiśmy

odpowiedzieli w pierwszym ciągu Studjów

0 Homerze. Ślepy Homer, na swój wiek nie był nieukiem; twórcy poezij gminnych, nie byli to nieucy; dołóżmyż różnicę wieku ich od na­szego, bez której sądu sprawiedliwego i pozna­nia warunków bytu nie będzie,, a przekonamy się, że nasi wyuczeni i przeuczeni poeci, w isto­cie przy tych mistrzach, na nieuków wyjdą.

Nie naśla<fajmy nigdy i nikogo, ale znajmy wszystko; gdy idzie o rzecz tak ważną, tak tru­dną, jaką jest wcielenie myśli, wy obrazowanie jój, uczynienie dotykalną, widzialną drugim, możnaż się nadto uzbroić, nadto pracować?— Malarz, usiłuje poznać wartość barw i tonów, któremi myśl swą wyrażać będzie, pracuje nad uczynieniem rysunku poprawnym, pęzla łatwym, nad umiejętnem wydaniem charakterów, twa­rzami i jestami; zastanawia się nad naturą, stu- djuje ją częściami, chwyta na uczynkach, wpa­truje się w,mistrzów, zarówno jak w naturę

1 przy największym jenjuszu nie gardzi pewnem koniecznem przygotowaniem, usposobieniem, co jenjuszowi daje język, daje skrzydła, co go czyni swobodnym. Nieposiadający resursów swój sztuki, błąka się i maca, gdy przyjdzie mu myśl swą wcielać, a jeśli skutkiem jenjuszu wyda myśl swą jako tako; przy znamionach jenjalno-

ści, staną znamiona niewprawy, będzie to je- pjalny student, a nigdy mistrz jenjalny. Jeśli więc w innych sztukach, potrzeba znać co na- zywąją metier i rachować je za cóś przecie, jeśli biorąc za narzędzie, trzeba wiedzieć jego użytek, czemuż w literaturze tylko widziemy przykłady ludzi co biorą się za wcielanie myśli, bez żadnego przygotowania do tego wielkiego dzieła, bez znajomości warunków rzeczy, języka własnego, a nawet przedmiotu, o którym roz­prawiać mają?? -

Smutne to i zastraszające razem, a bardzo prawdziwe. Dziś każdemu zdaje się tak łatwo pisać, że dość pióra, kałamarza, papióru i sia­kiej takiej głowy na pisarza-autora. Trudnićj daleko o rzemieślnika, bo rzemiosła uczyć się potrzeba' choć trochę, mieć przynajmniej wy­obrażenie — tu zaś dość umićć pisać, aby zo­stać pisarzem. Tak-li być może, tak-li być powinno?! Zostawujemy odpowićdź, czytelni­kom naszym.

26 Października 1842 r.

Tom I. 8

H*

i orma tak jest nieodłączna od myśli, jak ciało (w teraźniejszej naszej kondycij ziemskiej) od duszy; pojąć jednego bez drugiego niemożna. Rodzi się myśl w kształcie już pewnym danym, jest z nią zarodek formy przychodzący na świat; ten artysta tylko rozwija. Jest to dziecię, które sprawą jego wyrasta na męża. Jeśli on pójmie formę daną mu z myślą razem, jeśli ją dojrzy, da jej kierunek taki jaki jest jej właściwy, ko­nieczny, tedy doskpnałe wyda dzieło. Zapozna­jąc jej przyszłość, mordując się na wychowanie tego dziecięcia na olbrzyma, gdy w nićm sił po temu nićma, artysta utworzy coś słabego i chy­bionego. Cała sztuka zależy na tem, aby rozpo­znać właściwą myśli formę, formę jej konieczną, z którćj zarodkiem przyszła ona na świat. W tem cały jenjusz artysty-pisarza. W ówczas kiedy jeszcze literatura kunsztowna nie exystowała, nie było niebezpieczeństwa, aby kto zgwałcił formy przedmiotom stosowne, natchnienie wy- lćwało się bez myśli o sztuce, bez pojęcia jej

exystencij. Dla tego też niema przykładu, w płodach początkowych ludów, aby myśl jaka objawiła się pod nie stosowną formą. Nie było zaprzątnienia sztuką, nie było rozmysłu, nie było nadewszystko wyszukiwania coraz nowych form i wydziwiania niemi, nie-chodziło o ude­rzenie nowością, chodziło jedynie o objawienie

# swej myśli. Nie szukał poeta formy, posłuszny był pierwszemu natchnieniu. Sztuka nie exysto- wała, jak tylko ona się zjawiła, niebezpieczeń­stwo niestosownych form, zjawiło się. Sztuka zaś zjawiła się, gdy pierwszy poeta, spojrzał na dzieła swoich poprzedników, rozpatrywał się w nich, dla dojścia jak tworzyli, co pod jaką objawili formą, i swoje uczucia, myśli, w naśladowanych już objawił kształtach.

Tak więc każdy przedmiot przynosi z sobą na świat formę jedyną, konieczną/sobie wła­ściwą. Są uczucia co rodzą pieśni, jak są zie­mie co rodzą pszenicę — z tych uczuć wyro­snąć może i poemat i ale blady i bezsilny, jak na tój ziemi wyrosnąć może inne ziarno, ale mizerne i cherlawe. Są wypadki, których konie­czną postacią jest dramat, są inne, którym przy­stoi szata epiczna i t. d. i t. d. Trudno jest z góry zadeterminówać, okróślić, i matematycznie gra­nice formom naznaczyć. Praca około tego była

by podobną przeszłowiekowym estetycznym pomiarom, co doprowadziły tylko, do bezdu­sznego niewolnictwa Jednakże, pomimo tego, nikt nie zaprzeczy, że myśl każda, o tyle tylko doskonale się objawi, o ile w właściwej sobie, wyjdzie na świat postaci.

Nie liczne i bardzo nie liczne są zasadnicze formy; nowa szkoła literacka, śmiało powiemy, nie stworzyła żadnej nowej, ona tylko, ze wsty­dem to wyznać przychodzi, za całą nowość pomięszała wszystkie razem, i dla tego klassy- fikacja jej utworów, wedle dawnych rozmiarów, trudną jest tak bardzo. Nowa szkoła ubogaciła literaturę wprowadzając w nią, mnóstwo no­wych myśli, w dawnej na indexie będących; ale pokażcie mi nowe w niej formy? Spodzie­wam się, że nie bierzecie za formę, nieco od­miennego strof układu, różnosyllabowych wier­szy i tym podobnych wolnostek. One składają to co nazywamy formą, ale jej nie stanowią. Dla nowej literatury zostanie jedynie jako wła­ściwość, ten szczególny utwór metis, do którego mięsza się pieśń, dramat, epos, elegja, satyra i wszystko co tylko wmięszać się mogło. Ta mięszanińa zowie się poematem, a właściwiej podobno jeszcze Fantazją,. Fantazja jest, jak się nam zdaje, dzieło całkiem sztuczne. Nie rodzi

go jednolite, wielkie, całkowitego charakteru natchnienie, ale składa tysiąc różnorodnych czą­stek; nie jest to wielki mur cyklopów z ogro­mnych brył granitu, ale gotycka świątyńka z różnokolorowych kamyczków, cegiełek, pstro- cizny, złoceń pełna, kunsztowna, wytworna, piękna nawet, jeśli chcecie; bo może być bar­dzo piękną nawet.

Otoż jedyna forma i zda mi się ostateczna, jaką nowa szkoła stworzyła, i stworzyć mo­gła. Jest to połączenie wszystkich znajomych w jedną kunsztowną całość; połączenie nawet u arcymistrzów, nie zawsze szczęśliwe. Ono jednakże obiorem pewnych przedmiotów wyma­wiać się daje, koniecznem jest w utworach, które natchnęło tysiąc uczuć, wrażeń, myśli. Takich przedmiotów dawniej nie brano, unikano ich

- owszem i dla tego forma taka urodzić się nie- mogła, aż z zupełnem wyswobodzeniem z pod dawnych reguł.

Niemożemy zaprzeczyć ogromnych korzy­ści, które na nais zlała reforma, i wybicie się z pod naśladownictwa, ale razem każdy spra­wiedliwy wyzna, że oswobodzeni dziwnieśmy brykać i dokazywać zaczęli! Jakież to przed­mioty, jakie myśli, nie wpłynęły w literaturę, jakich to nie probowano form! A chcąc konie-

cznie, usilnie , gwałtem na coś nowego natrafić, bośmy pragnęli nowego, jak lud na puszczy źródła — jakich że się nie dopuszczano kom- . binacij, jakich dziwactw. Niejeden liryk, swoje uczucia, które powinny były wylać się w pię­kną pieśń, rozbił na niesmaczny, długi, nudny dramat, nie jedna satyra ubrała się za epopeję, nie jedna epopeja przeleciała piosenkami! Spoj­rzyjcie ze mną na literaturę nie dawną, a znaj­dziecie co krok pogwałcenie właściwych idei form. Byron dramatyzuje Manfreda, Goethe Fausta, przedmioty, pozwólcie na to, zwłaszcza pierwszy, wcale nie dramatyczne. Dodaniem akcessorjów wystrychnięto je na dramata, ale idea-matka, nią nie była. Takich przykładów, byleby poszukać tysiące. Romans ubrał się za poemat, satyra za epopeję jak rzekłem, a piosnkę gminną nadęto jak balon, aby powiększyć jćj rozmiary i piękności. Niestety—najczęścićj pę­kła wówczas T

Dzieła chybione nawet, mogą mieć wielkie piękności, nic przeto jednak nieprawda, że były by piękni^szemi jeszcze, gdyby posłuszny na­tchnieniu poeta, nie myślał, że rozum jego i na­uka formy, lepsza jest od instynktu jej.

Nie raz się to słyszeć daje, przy czytaniu piosenki, naprzykład: — Co to za przedmiot do

f

poematu! —’ Co za* piękny z tego byłby dramat! najczęściej jednak mówią to ci, co naprżykład piękną wieśniaczkę, chcieli by ubrać w złoto- lite szaty i kazać jój tronować w salonie. Daj­cie jej pokój, na jej zagonie najlepiej, najpiękniej wieśniaczce, twoje stroje zgasiły by jej piękność i zabiły naiwny wdzięk. Nie przerabiajmy sta­rych dramatów, na poemata nowe, ani pieśni, na dramata. Każdemu na swojćro miejscu przy­stało. .

Są jednak, powićcie mi, przedmioty, którym » w dwojakiej dobrze szacie, z których jeden po­eta zrobił dramat, drugi epopeję, a oboje do­skonałe.

Nie zaprzeczam— są przedmioty takie, ale i te nawet mają sobie jedną właściwszą formę. Pojęciem ich przez dwóch poetów, pojęciem zawsze różnem, są to niejako dwa, nie jeden przedmiot; indywidualne usposobienie prze­kształca je, skelet będzie jednaki na pozór, myśli wcale różne, a choć imiona, wypadki, cały warsztat, że tak powiem, rusztowanie w obu utworach jedne będą; utwory różne, pojęcia odmienne, a jak skoro formy obrane inne, inna już idea-matka.

Powiedzieliśmy już wyżej, że co do formy

- w nowćj sztuce, za utwór jej właściwy, uzna­

jemy tylko fantazją. Napróżno dramat, epopeja, poemat, satyra, sielanka, pieśń i t. d., będą się nam przebierać i przezywać, będzie to zawsze maskarada wielko-wtorkowa i poznasź w nićj, kto kim jest, choć się inaczej trochę odział i na­zwisko odmienił.

Usiłowanie natrafienia na nowe zupełnie forr my, kończy się jak widziemy, przemianą imion tylko, która niewiem czy kogo, uwieść potrafi. Nazwij jak ci się podoba, to coś stworzył, tem natury utworu nieprzemienisz, ani go doskonal­szym uczynić zdołasz. Fantazja jedna, ten po­rządek koryntski w literaturze, została nowćj szkole. Fantazja niema prawideł, jej nazwisko powiada kto ona jest i warunki bytu. Im dzi­wniejsza, cudaczniejsza, im więcej uderza sprze­cznościami, tem doskonalsza. Warunkiem więc sztuki w jej właściwem dzisiaj objawieniu jest co? Działanie kontrastami, sprzecznością, nie- ustannem zbliżaniem rzeczy z sobą nie chodzą­cych. Jedna część ciemna podnosi jasność drugiej, jasna ciemniejszą czyni, pierwszą.

Zastanowiwszy się nad tym procederem, wy- dobędziem z niego smutne przekonanie, że to nieustanne frasowanie się o eifekt, to dobićranie jasnych i czarnych klinków, dowodzi tylko sła­bości idei i wykonania. Na cóż pięknej kobiecie,

otaczać się brzydktómi, aby się wydać piękną, na co słońcu ciemności, aby było jasne?

Faiitazja więc jaką jest i przy największych swych wdziękach, ma już, że tak powiem, grzćch pićrworodny słabości na sobie. Stroi się ,* aby wydać piękniejszą, czyni się zalotnicą, wić o so­bie, że się podobać może, i nie patrzy, jaką być ma, ale jaką się okazać żąda. Głębokie natchnie­nie wyldwa się stnimieniem gwałtownym, nie- patrząc gdzie i dokąd płynie, co nań powiedzą ludzie; wyrachowane, cedzone słowa, dowodzą braku natchnienia prawdziwego.

A ono jest dwojakie. To, które samo do czło­wieka przychodzi, nie wyzwane, nie wypro­szone, nie wydobyte z piersi rozkrojonych no­żem—natchnienie rodzime, prawdziwe, czyste; 1 natchnienie, do którego się zmusza, które się w sobie wyrabia, którego się szuka, za którem się chodzi.

Jak tylko natchnienie niema charakteru wiel­kiego, jednego, całego, jest najczęściej wymu­szone, wymożone na sobie, sztuczne. Takiem się nam zdaje to, którego sprawą rodzą się owe twory mięszane, nazwane przez nas gene- rycznym mianem fantazij. Niema reguły bez wyjątku, są excepcjonalne organizacye, dziwne,

Tom I. 9

szczególne wyjątki, ale te ogólnego nie zabijają prawidła.

Dzieło więc nowej szkoły, co do formy wła­ściwe — fantazja — jest utworem sztucznymi Nie mamy mu tego za złe, bo dziś rzadkie dzieło, coby samo natchnieniem rodzimem przyszło na świat. Ależ, gdy epoka to sztuki, chciejmy po­jąć ją, i nie odzywajmy się, że jej słuchać nie* chcemy, że prawideł dla nas niema.

Cóż to są prawidła ? spytacie. Doskonale naturę ich, nazwanie wyjaśnia, są to prama exystencij pewnych istot, utworów, wy ciągnione z zastanowienia się nad niemi. Prawidła mogą być fałszywie wy ciągnione, jak wszelkie wnio­ski, nic ich nie sankcjonuje bez odwołania, i skoro się znajdzie taki, coby je lepiej wydobył z na^ tury rzeczy -^—prawidła tamte, zwalone, przestają być niemi. Prawidła ukazane lub nie ulfa- zane, wyjaśnione lub nie, exystują zawsze, jak tylko exystuje rzecz — prawideł zwalić nie można.

Jeśli rzecz, z której natury wydobyte były, nie exystuje tylko historycznie, jako fakt speł­niony, na ówczas i prawidła z nią razem exy- stencją tę podzielą. Literatura dawna nie istnieje dziś tylko historycznie, z nią prawidła z niej wyoiągnione umarły. Mamy na to miejsce nowe

litwory, nową literaturę, aw niej nowe, cha* tiaż dotąd nie wyciągnione może prawidła.

Prawidła! zawołacie — znowu prawidła! Tak jest, mamy je znowu , tylko ich.dotąd nikt nie ukazał. Wyciągnienie ich wymaga skupie~ nia pewnej liczby faktów jednćj natury i poró­wnania z sobą. Na to może nie staje nam licżby, może brak człowieka. Powtarzamy jednak exy- stoje literatura, są prawa jej bytu, choć nieod- kryie, choć nieofcjawione. Monstra nawet, w pewien sposób mają granice swoje i normę; nic na świecie nie dzieje się bez przyczyny, a -zatem nic bez prawidła. Przyczyna jest pra­widłem skutku. Natchnienie prawidłem utworu. Chciejmy się więc przekonać, że nowa litera­tura, ukazała nam nowe drogi, ale nie mogła

* dać bezprawidłowegousamowolnienia; ona także ma swoje prawa bytu, swoją przyczynę—wła­ściwe prawidła. Aby dziś pisać, tworzyć, nie dosyć puścić wodze nieporządnej, rozhukanej myśli, i ubierać ją jak najdziwaczniej, najwy­myślniej. Trzeba ją okryć w najstosowniejsze jój szaty, w takie jakich godna, jakie jćj przy­stają, w jakich jej jedynie dobrze. Niech ciało piękne, piękną okrywa duszę.

Zadziwić, uderzyć dziwactwem, nowością, bardzo można, ale podziwienie takie, prędko

ustaje. Nowość działa tylko chwilę—piękność zawsze. — Uderzenie takie powtórzyć się nie może i jest, jak wybornie.o czćm innćm wyraził się M. Grabowski sztuczką, nie sztuką. Szu­kajmy prawej, szlachetnej, jednolitej piękności, nie błyskotek, nie sprzeczności, nie chwilowego effektu.

Badajmy myśl naszą, aby ją objawić nie w jak najnowszćj i najdziwaczniejszej, ale w najstoso­wniejszej jej formie. Niemiejipy też brył nie­kształtnych, niedonoszonych lub zgniecionych płodów, za nowe utwory. Te niewyraźne, mgłą okryte, niepochwycone zjawiska, zdumiewają może, alć niezaspakajają nigdy. Piękność jest zawsze jasną, i jasności się nie lęka, słabość tylko, bojaźń, potworność, okrywać się lubi. Wielkie myśli, są bardzo proste, drobne robotki, bardzo misterne zawsze, ale tylko misterne.

30 Października 1842 r. Gródek.

RYS DZIEJÓW JĘZYKA POLSKIEGO.

III.

%i d&ięjów języka polskiego.

łlic dotąd pewnego nienjamy, ani o pocho­dzeniu Słowian, ani o starożytnym ich języku; domyty tylko mniej więcej do prawdy podo­bne , o czasie wędrówki Słowian do Europy z Azij, o ich języku dawnym , są całemi ich dziejami'przed i dobrze jeszcze po X. wieku. Słowianie należą do plemienia ludów Kaukaz- kiego , Jafetyckiego, czyli Ind o - europejskiego. Pochodzenie ich azjatyckie nieulega wątpliwo­ści; a ślady dotąd w języku wszystkich Słowian pozostałe, poświadczają to niezłomnie. Dawność języka słowiańskiego w Europie, pomimo zda­nia niektórych, co przyjście ich w V. wieku po Chrystusie naznaczają; pię ulega wątpjiwośęi

i sięga przedhistorycznych czasów. Szaffarzyk czyni Słowian odwiecznemi tubylcami (aurox«ov«ę)i Dawniejsi badacze, jak Sebastjan Dolci_, Appen- dini, Freret, dowodzą wielkiej także staroży­tności ludu tego i mowy w Europie, powinowa- cąc go zbliska z Grekami. Freret chce nawet, żeby jakiś pierwiastków^ słowiański język dał początek greckiemu, utrzymując, że pićrwia- stkiem słowiańskiego i grecl^iego. języka, jest gruby jakiś, pierwotny język Pelazgów. Jak­kolwiek hypotheza ta w całości utrzymać się nie inoże i nic ją historycznie nie podpićra, to pe­wna jednak, jak się z porównania Ekonomida przekojn&ć można, że słowiański język wieJe ma podobieństw, wiele analogij z greckim. Dolci i Appendipi z nażwisk, miejsc i krajów, dówo­dzą szczątków dawnćj mowy Słowian w Grecij. Są tó wszystko ury wkowe, w całość jedną zlać się nie mogące i ciekawość tylko jątrzące ba­dania, które jednak do żadnego ważnego wnio­sku doprowadzić nas nie potrafią. Porówny­wanie pojedyńczych dialektów słowiańskich z sanskrytem, wykrywając z nim także związek ¡podobieństwa, do niczego nie doprowadza, prócz1 dó ogólnego wniosku, że Słowianie ze swym pićrwiaskówym językiem, wyszli z Azij. Niemając zatraconego pierwiastkowegaSłowiart

języka, terni cząstkowemi porównaniami pocho­dzących od niego dialektów dowodzim, że ję­zyk-matka wypłynął z sanskrytu; one wszakże doprowadzić nas nawet niepotrafią do wniosku, jaki dialekt dzisiejszy najbliższy jest piérwia- stkowego języka. Wielu już bardzo pisarzy pra­cowało nad wyjaśnieniem podobieństw etymo­logicznych i budowy języków słowiańskich z sanskrjtem.

Awejar’s Kalwiorhuckam, oder Sitten-Sprüche aus Tamulischen Palmblättern, mit Bemerkungen über indische Gelehrsamkeit v. J. €. P. Rüdiger. Halle 1791. 26.

De lingua Rutsica ex cadem cum Samsr-danica matre orientali prognata, adjectae sunt observatio- nes de ejusdem linguae cum alijs cognatione et de primis Russorum sedibus. Auctor.Conr. Gottl. Anton Vittembergae 1810. 4°.

Rapports entre la langue Sanscrit et la langue Russe presenté a l'academie Russe par Fr. Adelung. S. Petersb. 1811. 4°

0 cxo4ctb1» CaHCspHTCxoro H3boca cb PyccKuin» CIL 1811. 8°. Paul, v Friegange.

' Etymologies Slavonnes tirées du Sanscrit (v. Graf Theod. Gotowkin). In Fundgruben des Orients 1.5.459. — Vergleichung einiger ähnlicher Sanscrit und Slawischer Wörter von Alex. Murrays. History of the European Languages. Yol. ü. p. 340. Ver­gleichung des sanscrits mit Slawischen Dialecten • und mit dem Litthauischen Lettischen und Alt- preussishen v. Bopp. (In Vergleich. Zerglied. des Sanscrits der mit ihm verwandten Sprachen. Ma-

Tom I. 10

jewski. OSło wianach i ich pobratymcach. Część I. Fr. Adelung. Versuch einer literatur der Sanskrit- Sprache. 1830 8° S. Petersb.

Podobieństwa jednak sanskrylu znajdą się równie z inno-plemiennemi w Europie językami, z Keltyckim starożytnym nawet; a w ogólności sąż języki co by się jakąś niewidzialną nicią nie łączyły z sobą?? Jedne przez drugie, lub bezpośrednio, krewnią się z sobą i naprowa­dzają na myśl, dziwaczną może, ale nieuchronną, jakiegoś odwiecznego języka - matki, co im wszystkim dać musiał początek.

Wyraz Dziad naprzykład używany jest od wy­spy S. Joanna przez Indie, Persyą, dawny Iran do Derbentu, ztąd przez Rossją, Polskę do Drezna, po Hamburg nawet i morze Adriatyckie. W arabskim języku 3 ^ — w Łotyckim nawet Diedas, tegoi znaczenia.

Cżyli Słowianie, nim się podzielili na osobne pokolenia, narody i pomięszali z innemi ludami Europy, mieli już wprzód właściwe jakieś sobie pismo? niewiadomo. Znajdowane starożytne runy, do świeższej już odnoszą się epoki, ogra­niczone bardzo i rzadkie ich użycie, badania

o tćm dzisiaj utrudnia;

O Runach Messenius. Martini. Themi Romanó- Suetica Nedtenbladti. Verelius Runographia Scan- dica. Die Runęn und ihre Dänkmaler nebst Noten

zum Scandischen Kenntniss. v. Dr. G. Thormond. Legis.Leips.l829.Barth. 8.216 pp.CV.T.61. Wszy­scy co o runach pisali utrzymywali, że to pismo jest ' północne i od niemieckich pokoleń (Nordmanner) od Duńczyków i Szwedów do Europy południowej przeszło, teraz znalezienie run w Tartarij, w Rossij, w południowej Panonij zmienia zupełnie stan opi- nij o nich i zdaje się stanowić, że z Azij przeszły do Europy do Hetrusków i Słowian panońskich i obó- tryckich. O Tatarach vide Remusat, Recherches sur les langues Tatares. Paris 1820. Listy z krajów Sło­wiańskich Kucharskiego. 1828 roku Gaz.Pols.N° 40 1829. KoIIar wyczytał runiczny napis na Czarno- bogu, a raczćj ułamku bez głowy wyobrażenia sta­rożytnego jakiegoś zwierzęcia, stojącym przy kate­drze w Bambergy. Wydano o tem wiadomość, po­ruszyli się i zapalili się głowy. Niedawno jeden z moich znajomych, ruszył umyślnie dla oglądani? Czarno Boga do Bamburga. Okazało się na miej­scu , że to co uczony Kollar wziął za runy, były to krćski nieforemne, na większym kamieniu wyryte przed laty kilkudziesiąt przez swawolnych na- ówczas chłopców, a dziś jeszcze w Bambergu żyją­cych starców. Obaczyć o tśm świćżą rozprawę prof. Rudharta z Bamberga.

Jakkolwiek badanie; run podlega dziś nie­skończonym trudnościom i arbitralne ich tłu* maczenie na wiarę zasługiwać nie może, póki nieznajdziemy do nich pewnego klucza, jak do hieroglifów, natrafiając na qapisy runiczny i inny jaki, jednoznaczne i obok stojące; exy- stencja ich sama, wnioskować każe, że przed Cyrillim i Methodym, przed nawróceniem Bul-

garów i Morawij, Słowianie mieli swoje wła­sne pismo, którym potrzeby swe, zaspokajali. Run tych inaczćj użytych, jak na żelezie, drze­wie lub kamieniu nie znajdujemy, ludy co je pi­sały, zajęte wojnami, nie troszcząc się o dzieje swoje, ryły tylko nażwy bohaterów na hełmach lub kamieniach, śpiewały o nich w pieśniach podawanych z ust do ust; a prźechody swemi i bitwy, mieczem dzieje swe pisały na ziemi.

Podrobiony jakiś alfabet; niby właściwy słowiań­ski, obacz w kronice apokryfowej Prokosza.

Rzadkie, i krótkie są pomniki runiczne sło­wiańskie. Pismo porządne, jakiego używała już zachodnia Europa, weszło do Słowian z na­wróceniem ich na wiarę chrześciańską. Bulga- rowie, którzy najpiórwsi zaczęli napadać na wschodnie Rzymskie Cesarstwo, naprzód tet przynieśli razem z łupami, słabą iskierkę oświaty, która ich potóm od innych pobratymczych po­koleń odcechowała.

Patrzmy jak nasi pisarze, o początkach języka naszego powiadają (Kromer. K. V. Crórmcki Ks. Ł) „Nasz język polski urodził się z słowiań­skiego , abowiem wszystkie te języki Polski/ Czeski, Ruski, Charwacki, Bośnieński, Serb­ski, Racki, Bułgarski y inne, były pierwej je-

den język jako y jeden naród słowieński; z tego tedy narodu, kiedy jedni tam, drudzy sam sie­dliska swe przenieśli, przyszło i to, że z jednego języka, wiele się urodziło różnych.“

Na dowód jeszcze jak kronikarze nasi proste i jasne mieli o tćm pojęcie, przywodzim ułamek następujący ze Stryjkowskiego.

Narody sarmackie, bułgarskie, ruskie, got- skie, polskie, wołyńskie, wandalskie, tak bar­dzo waleczne były, iż wszystkę jakmiarz Eu­ropę, Azję oboję i Afrykę wojowały, tedy tći język swój przyrodzony słowiański, dla różności granic i częstego między cudzemi narody obco­wania, pomięszały. Przeto Serbowie, Karwa- ci, Raczowie, Bulgarowie z Greki, z Węgry i z Turkami, Dalmatowie zaś, Karniolani, Sty- ryjczykowie, Istrowie, Illirykowie z Włochy, Slęzacy, Morawy, Czechowie, Misniacy, Pomo­rzanie, Kaszubianie z Niemcami, Rusacy biali z Moskwą i Tatary, Podgórzanie, Mazurowie, Podlaszanie, Rusacy czarni, Wołyńcy i Litwy część z Polakami, a Polacy ze wszystkiemi na­rody obyczaje, ubiory i po części język ojczysty pomięszali.“ Kronika 107.

Myśl ta Stryjkowskiego, jest i dziś przyjętćm tłumaczeniem, podziału słowiańskiego języka na-dialekta.

Po ifawróceniu Bułgarów, przyjęli oni dla swego języka greckie głoski i pismo Ś. prze­łożyli. Było to pićrwsze użycie języka słowiań­skiego piśmienne, języka dotąd barbarzyńskim zwanego.

Procop. Memor. Populor. T. I. p. 29.

Język, powiadają niektórzy, co wystarczył już na tłumaczenie pisma świętego i podołać mu potrafił, musiał być poniekąd wykształcony. Nic jednak tego, zdaniem nasz ćm nie dowodzi i prostota oryginału, któren dziś na najmnićj ukształcone dzikich ludów języki, gorliwi mis- sjonarze wykładają, łatwem uczyniła tłumacze­nia. Xięga ta, karmicielka ludów, da się wyrazić wszelkim językiem, jest to niejako jćj cecha, jćj przeznaczenie. Nie zaprzeczamy, że tłuma­czeniem język musiał wykształcić się nieco, lub przynajmniej przekształcić.

Przed wiekiem X. polski język mało się je­szcze różnić musiał od innych słowiańskich i od nich oddzielać, wIX bowiem, wszystkie sło­wiańskie dialekta, tak były sobie podobne, że je historycy powszechnie za jeden brali.

Prokop. 550 Eginhard IX.

Powoli jednak i polski i inne, ku Xmu wiekowi odcechowywać się zaczęły i odróżniać od sie-.

bie. Ludy z wypraw wojennych przynosiły od zwyciężonych nowe rzeczy, nowe pojęcia, a z niemi nowe wyrazy, w przebywanych kra­jach, pochwytywały pojedyńcze słowa, przej­mowały je od sąsiadów i dzielić się zaczęły na języki różne, sobie podobne, a przymięszanym obcym pierwiastkiem odmienne. W liście Mele- cjusza, którego autentyczności nikt dotąd nie za-

Melecii de religione Yeterum Prusscorum.

przeczał, widać z przywiedzionego ułamku po­grzebowego zawodzenia, po polsku, nowy już kształcący się język i przyrośnięcie jego do in­nych.

Z liturgją Metodjusza do Morawij i Bułgar wprowadzoną, język słowiański (ale słowiański piśmienny nie pierwiastkowy) wszedł znowu i do Polski; dopiero w roku 908 papież zaka­zał odprawowania ofiary świętćj, w tym języku. Nareście chrzest^ Mieczy sława, wprowadził do Polski obrządek łaciński, a z nim i język ten razem, wiążąc Polaków nowym węzłem z Cze­chami i ustalając na długo wpływ wzajemny na siebie, obu tych pokrewnych dialektów.

Odtąd do dostąpienia urzędu, do osiągnienia . duchownych stopni, do nabycia nauk nieodbicie potrzebnym staje się język łaciński. Przysłani z zagranicy nauczyciele i apostołowie, gardząc

mową którą barbarzyńską zowią, drugim dla siebie uczyć się każą, a sami krajowego języka uczyć się nie chcą.

Dialekta na które podzielił się język Słowiański, są: I Czeski. II Morawski. III Słowacki w Węgrzech około Presburga. IV Kroatskr. V Dalmacki. VI U- liryjskL VII Bośnieński. VIII Windyjski w Styrij. IX Kraiński w Karnjoli. X Slawoński w Slawonij. XI i XII Wyższy i niższy Sorabski w Łużycach. XHI Ruski XTV Cerkiewny koicielny. XV Polski etc. Bulgarowie i Morawi Cyrylicki alfabet przyj* mują. (Dobrowski, Justit. P. III. 1) przez Konstan­tego filozofa utworzony na wzór greckiego. Inni' jako Hlirowie, Dalmaci, Kroaci, Kamjolczycy, Pofacy, Czechy, Yenedzi, Luzacy, łaciński biorą. Ci dźwięki na których wyrażenie braknie im postaci, rozmaicie składają i wiążą:

CyriH.

łllir.

Conrat.

Gam.

Pol.

Czes.

3.

Z.

z.

s.

z.

Z.

».

X

X*

S.

sh.

ż.

i.

c.

s.

sz.

r-

s.

s.

Ul.

SC.

sL

A

sz.

A

q.

C.

CZ.

Z. •

C.

c.


CS.

eh.

zh.

CZ.

ć.

Prócz tego Dalmatom niewiadomy autor ułożył al­fabet błaholityczny, Bukwicą zwany, którego użycie od połowy IX wieku się poczyna. Dobrowski Inst Ling. Slav. 11. 5. Ioam> EKcapxT> Eo,irapcKiH Ko.i- ^rań^oBma. c. 3. O tym alfabecie niektórzy myśleli, i» był właściwym, pierwiastkowym słowiańskim, wszystkim ludom przed przyjęciem wiary właści­wym; obacz naiwną i ciekawą kronikę Blaise de Vigenłre dla Henryka Walezego napisaną 1573 p. 2.

W XIII wieku rozszerza się w Polsce, a mia­nowicie w Sziązku użycie języka niemieckiego. Wszyscy nim piszą i mówią, nawet po większych miastach, w Poznaniu i Krakowie. Wszakże mało znaczący jest wpływ je$o, lubo i ducho-

^Rakowiecki,/

wnych wielu Niemców, miasta się wychodźcami tego plemienia zasiedlają, lubo sądy miejskie tym się językiem tłumaczą, z prawem język ten przyjmując. Łacińskiego wpływ przeważa je­dnak niemiecki, bo to język wiary i najdroższych człowiekowi tajemnic.—Oba, łaciński i niemie­cki, nie wpływając na budowę, na materjał tylko językowy, nieco działają, ducha jego nie zmieniając. Lecz już w XIII wieku, duchowień­stwo zwraca uwagę na język polski, jako jedy­nego, najwymowniejszego tłumacza religij przed ludem. W roku 1237 Pełka arcybiskup Gnie­źnieński wydaje ustawę szkoły plebańskie urzą- „ dzającą, których nauczycielami Niemcom być wzbroniono, wymagając do osiągnienia tego miejsca, dokładnej znajomości języka polskiego. Wojny, a mianowicie napady Tatarów, tamują skutek tych ustaw. W roku 1285 ponowione zostaje toż urządzenie na zjeździe Łęczyckim,

Janociana T. II. pp. 272,273.

lecz do XIV wieka wszystko jest jeszcze bez­skutecznym , kiedy umarłe to prawo, wskrzesić Toip i. u

znowu potrzebuje Bogorja arcybiskup Gnie­źnieński w r. 1357. Znowu podobno bezskute­cznie, kiedy Ostroróg w roku 1460 piszący, na zalewających posady duchowne cudzoziemców narzeka, i na zaniedbanie narodowego języka. Francuzi Benedyktyni w Świętokrzyskiej bibljo- tece polskie pisma (???) palą, jako barbarzyń­skie i niezrozumiałe. Gościnność sławiańska, na złe wychodzi, bo goście dumni język i oby­czaje na swoje kopyto przebijają, gardząc temi, których nieznając, chętnie zowią barbarzyń­cami. Po kościołach do ludu, mówi cytowany Ostroróg, każą po niemiecku; zwyczaj ten po­dobno rodzi przysłowie, dziś jeszcze znajome: Siedzieć jak pa niemieckićm kazaniu. Tak do XIV wieku, w którym pierwsze pomniki piśmienne się ukazują, język polski kształci się. powoli, będąc tylko językiem ludu i jego poetów.

Jadwiga nareście, pierwsza mu wyciąga rękę i podnosi go, aż ku sobie. Ona rozkazuje tłu­maczyć dla siebie Biblją, czyta po polsku: Ży­woty Ojców świętych, Nauki czterech Doktorów, Kazania o męczeństwach SŚ., Rozmyślania i mo­dlitwy Ś. Bernarda i Ambrożego, Objawienia Ś. Brygithy.

Długosz X. f. 161 Mat Miechoy. IV. 41. Jędrzej z Jaszowicz miał dla nićj tłumaczyć Biblją, którą

w kilkadziesiąt lat pózniéj (1455 w Korczynie) Piotr z Radoszyc dla Zofij, czwartéj żony Jagiełły przepi­sywał. (Inscriptio Maspti Ser. Sacr. Gorcin. ap. Tur- nov. et Węgiersc. Hist Eccl. Slavon. f. 23 Shneoni Theoph. Tumov. Respons kia okulary 89. Zwiercia­dło Nabożeństwa Krześciańsk. 5.ap. LiKelhal. Decim Roruss. 111. 265.

Jagiełło mąż Jadwigi, umie tylko po rusku, język więc ruski,' nawet dla Polaków w XIV wieku staje się językiem dworu.

Długosz, i inni.

Mało ludzi obraca się do nauk, zostawionych wyłącznie duchowieństwu, przeto jako jedynie usposobieni do nich, xięża zajmują urzęda świe­ckie, posady sędziowskie. Jagiełło sam pogar­dza nauką i pismem, a na list od Mistrza Krzy­żackiego Jungingen z wypowiedzeniem wojny posłany, odpowiada.

Ty do mene hramotu, ja do tebe szabloju.

Naruszewicz-tacy1.1783 przypis, lit. S. str. 48.

Z tej epoki mamy już dosyć liczne pomniki języka, z których o jego stanie wnosić można.

Bogarodzica, pieśń ś. Wojciecha. Statut Vislicia Kazirn. W. Psałterz Jadwigi 1390. Psałterz wLintz z XTV w. 1400 roku Archi w. Metr. Koron. Wyrok w sprawie gminnej, 1400. Ojcze nasz. Sylwana por laka 12 kop. 1412 Ojcze nasz w Statut X Lipni­ckiego. Rp. Wrocławski 1435 Kancjonał Przewor- szczyka. Salve Regina. 1450. Rpm. Mikołaja Suledy Pisárza i Rurm. w Warpe. Cognitio Commodosa

polonorum linguae. 1450. Opis Twarzy Chrystusa Pana. Książka do nabożeństwa S. Jadwigi. 1455. Biblja Zofij Królowśj, tłumaczenie Jędrzeja z Ja- szowic. 1481. Dziesięcioro przykazań wićrszem, pieśń

o Wiklefie, pieśń o S. Krzysztoforze bardzo piękna. 1482. Jędrzeja ze Słupia Rpm. Oycze nasz z Modus Confitendi. Oto co mamy celniejszego do końca XV wieku.

W tych próbach wyraźne jest jeszcze i ude­rzające podobieństwo polskiego języka z innemi słowiańskiemi, mianowicie z czeskim, od któ­rego polski bierze początkową pisownią, a na­wet nieco z budowy wyrazów, zakończeniem i tokiem swoim słowiańskich, a jak się zdaje nawet prozodją, która się tak późniój od innych dialektów, odstrychnęła. Pierwsze pisane po-

* mniki, psałterze, modlitwy — ojczenasz, wy­roki sądowe, prawa, pieśni, jeszcze co do form wyrazowych bardziej słowiano - czeskie są niż polskie. Język z nich widać nie wykształcony, ani co do pisowni, ani co do grammatyki, ani w frazeologij, wszystko widocznie pożyczane, naciągane, brane od języka z którego tłuma­czono. Początkowe bowiem pomniki, wszystkie są, prawie bez wyjątku tłumaczeniami, bo i Bo­garodzicy nawet Czesi chcą sobie oryginał przyznawać, Czacki.

Czeski język już wówczas możnie wpływa­jący na polski, dopomaga do tłumaczeń, w nim

4

szukają zasobów, słów, zwrotów, pisowni. Ten wpływ Czeskiego, jego popularność, dłużej niżby się zdawać mogło trwa u nas, gdyż począwszy od X. wieku, do XVI aż się przedłuża. W tym czasie wiele jeszcze u nas drukowano po czesku (Marek Scharffenberger) i pisano nawet, dowo- * dem Paprocki. Świadectwo Długosza popićra* ówczesne podobieństwo, prawie jednostajność, dwóch bratnich języków. Dysputa bowiem z Hu- pytami w r. 1431, o której ón wspomina, że się odbyła w przytomności Króla i Senatu, i trwała

Długosz X. XII. 1431.

dni kilka, z delegowanemi na nią Czechami, po polsku z jednej strony, po czesku z drugiej od-

prawiała się.—Obie przecie rozumiały się do­skonale.

Wpływ niemieckiego języka i przez język czeski i bezpośrednio działa na polski. Niemcy prędzćj ucywilizowani sąsiedztwem Galij i Italij, dają nam rzeczy swoje, wynalazki, udoskona­lenia, prawa, pojęcia, a z niemi nomenklaturę ich niemiecką. Co dziwnićj jeszcze niektóre wyrazy na oznaczenie uczuć i pojęć oderwa­nych, wzięte są z niemieckiego; kiedy? dojść trudno. Tak smak i kształt są niemieckie.

Wyraz gust na oznaczenie smaku późniejszy, z ła­ciny lub francuzkiego wżięto, a postać w znaczeniu kształtu zupełnie nowa. Używano postawa, postać,

w znaczeniu powierzchowność przybranej, chwi­lowej.

Język wszakże niemiecki wpływa tylko na polski dostarczając mir wyrazów materjału, formy niemieckie, budowa języka tego, nadto były naip obce, aby się przyjąć mogły. Stosunki tćż z niemcy przerywane, nieprzyjazne, nigdy wielkiego niedopuściły wpływu. Ukształcenie języka polskiego, jego stan wXIV i XV wie­kach, odpowiada bez mała czego równolegle, - stanowi innych europejskich. Tamte jednakże wydały już były utwory większej miary; w pol­skim niewiele tylko pieśni i trochę tłumaczeń spotykamy, nic oryginalnego na większą nieco skalę; prócz pieśni o Bogarodzicy.

Bogarodzica, jest to starożytna pieśń wojenna, śpićwana za zwyczaj, dla dodania męztwa przed bi­twą. Zwyczaj takich śpićwów wspólny był polakom z innemi dzikićmi ludy, z których wiele po dziś dzień go zachowały. Pokolenia Indjan mają swoje osobne śpićwy, każdy klan szkockich górali, swoją własną pieśń wojenną. Ludy zaledwie wykluwające się. z barbarzyństwa krzykiem tę pieśń zastępują. Spió- wano ją w bitwach do początków XVII wieku. Już Broscius w Albertusach, użala się, że jój zaprzestano nucić. Był tćż zwyczaj i po kościołach polskich ją śpićwać. Uczeni dziadowie rybałci umieli ją jeszcze pospolicie w XVII wieku. Charakter tćj pieśni, jćj duch pobożno - rycerski jest rękojmią starożytności- Vox populi przypisuje ją S. Wojciechowi, około r.

997, chociaż już i Kromer wątpi o tem. Dyssydenci dla wezwania świętych w przedostatnim wiśrszu, starali się koniecznie dowieść (a napróżno) później­sze jój podrobienie. Kraiński. Postylla - Łaszczów 1611. p. 612. EfrOm Rudinge rus. Proem. 2. Efraim OIo£ polnische Łieder Geschichte. Kromer. Lib.ID. Czacki Nota 322. Łaski tak o niój pisze: Prima omnium devotissima et tanquam Yates Regni polo- niae Cantio, sive Canticum Bogarodzica, manibus et oraculo B. Adalberti scripta et primo dicta ad con- serenda cum hostibus certamina dedicata primum in isto Regestro locum \indicai

Wujek ją zowie Katechizmem polskim. Druko­wana była 1506 w Stat Łaskiego z przytoczonym dopiskiem. W zbiorze praw Gastolda (Gzacki. O Lit

i Pols. prawach 322. Not.) Z komentarzami ascety- cznemi u Flor. Unglera 1543 wydanie jako pieśni S. Wojciecha p. Stanisł. Lwowczyka. W Statutach Januszowskiego r. 1600. Wydana przez Bartłomieja Nowodworskiego Herb.NałęczJCawal. Maltańskiego, dla rozrzucania między żołnierzy, przy kazaniach obozowych Fabjana Birkowskiego z tómi wierszami daje, Bogarodzicę na pogrom pogański. Bartłomiej Nowodworski Kawaler Maltański. Na co panie Boże daj szczęście. — To rozrzucanie pieśni dowodzi, że jśj już, jakeśmy wyżśj powiedzieli zapominano.

Wydrukował ją Skarga wżyciu S. Wojciecha na końcu. (Ha Edy. 1780 Wil. T. I. 252) z przypiskamL Sarbiewski na łaciński język przetłumaczył pod t Paean militaris połonorutn (w IV xiędze Liryków). Chr. Adolf Klotz dołączył ją do zbioru pieśni Lace- demońskich wojennych Tyrteusza, a Konarski wre- ście na czele Yołuminów Legum wzorem Łaskiego umieścił, Janoctana V. II, S. L 1. sequ. patrz śpiewy historyczne i inne nowsze dzieła w których się ona znajduje.

Zarzut jakoby S. Wojciech przybywszy z Czech łub Niemiec, nie mógł tak prędko pieśni po polsku ułożyć, jest płonny. Czeski i polski języki młode je­szcze naówczas, tyle miały familijnego podobień­stwa, za świadectwem pomników i kronikarzy wXIV nawet wieku, źe w IX łatwo być musiało umięjąc po czesku, nauczyć się w krótce po polsku i nim pisać.

Jest jeszcze, a raczej była pieśń o Ludgar­dzie i witaj Gospodynie, inne starożytne pie­śni ludu do nas doszłe, uległy przelatując tyle ust i tyle wieków, takim zmianom, przerabia- niom, przeistoczeniom, że z nich o jęźyku nic a nic wnosić nie można.

Ważną epokę w dziejach języka stanowi złą­czenie Litwy i Rusi z Polską, za Władysława Jagiełły. Z tym prawie czasem w języku ludu, ustaje trwający od X. wpływ bezpośredni niem- ców i czechów, a nastaje ruski. — Stosunki na wschód otwićrają się, dwór mówi po rusku, język ten staje się pośrednikiem między Litwą a Polską.

Jeśli dotąd nie dziwno nam wcale, że język polski leży odłogiem, przy zalewie cudzoziem­ców, przy braku zakładów naukowych, przed XIV wiekiem i w XV początkach, zadziwiają- .cem jest, późniejsze już o nim zapomnienie, zaniedbanie go. Nowo-urządzona Akademja Krakowska żadnego wpływu nie wy wióra na

język, wszystko wniéj jest łacińskie; Grzegórz z Sanoka zaprowadza czystszą łacinę, ale ni­kogo nićma, coby się zniżył do narodowego języka.

Filipi Calimachi Vita Gregorii de Sanok. A° 1440. Primus itaque sordem ac squalloreni, quem recen* tiores grammatici discentium ingeniis offuderant, detergere orsus, cultum ac splendorem antiquae orationis Cracoviam induxit Rozumiemy to o łaci­nie, i tak jest niechybnie.

Prawa piszą się po łacinie dla Polski, po ru­sku dla Litwy i Rusi, dwór króla mówi po ru­sku, xięża po łacinie, lud tylko i średnia klassa używa polskiego języka. Nowe acz dorywcze stosunki z Niemcami, wojny z Krzyżaki Wsą­czają do języka, wyrazy niemieckie wojenne, częste zajmowanie zamków w Litwie i na Rusi, nie jest też zapewne bez wpływu na język. Tym sposobem kształci się język i odcechowuje od innych dialektów słowiańskich, ograniczony potrzeby domowemi, ubogi bo mało używany, mało używany bo ubogi, zostawiony tylko chle- bem powszednim średniej klassie, pospólstwu, kobiétom i dzieciom. W tej epoce językiem ludu tworzą się tylko nowe pieśni pobożne i gminne.

Nauka tak u nas od tamtych prawie czasów upowszechniona języka łacińskiego, wyrosła po części, z naśladownictwa postronnyeh, u któ-

Tom I. 12

rych łacina była w uszanowaniu i użyciu cor

dziennem, po części z fałszy wego przekonania, ae język ludu nie odpowiadał potrzebom umy­słowym wyższym. Tak dziś jeszcze. Madzia­rowie kochając swój język, po staremu uczą srę łaciny, tak my dziś uczym się tej nieszczę­snej francuzczyzny. Lecz żeby jak pisze Loc- cenius wstyd tylko z nieumiejętności mógł dać powód do żarliwćj nauki języka łacińskiego. Polakom, śmieszną i najmniej podobną dopra­wdy jest rzeczą. Mamy aż nadto dowodów, że mniemany ów wstyd Kazimierza Jagielloń­czyka z nieumiejętności Polaków, w czasie wiT dzenia się jego z Karolem Szwedzkim Królem w Oliwie, jest istną bajką, razem z wnioskami jakie ź ni^j wyciągniono.

Loccenius. ap. pasłorium. Flor. polon.

Tysiąc było daleko ważniejszych powodów do uczenia się łaciny. Był to język magistra- tury, uczonych, język uniwersalny, język wiary, duchowieństwa, dyplomatyki, obejść się bez niego było prawie niepodobna. Dodajmy do tego, że gdy do dzieł łacińskich potrzeba się było udawać dla nabycia nauk, tem samćm na­bierało się ku niemu zamiłowania przez samo uznanie jego użyteczności, wydoskonalało się w nim i nareszcie wyłącznie się go używało.

Kto chciał pisać, dla tćj jedynej klassy co go zrozumieć mogła (uczonych), dla rozgłosu i sła­wy, musiał tego samego używać języka, bo wiedział, że gdyby po polsku napisał, niktby go nie czytał, niezrozumiał i* nadto mała garstka z jego pracy korzystać by mogła.

Taki stan języka, zostającego w ustach średnićj klassy i ludu, używanego niekiedy do modlitwy, niekiedy do prawodawstwa, co.wszy- stkim wyrozumiałe być musiało, trwa do pano­wania Alexandra, prawie bez zmiany. Jego panowanie, stosunki i wojny z Rusią, przytrzy­mały czas jakiś język w formach więcej sło­wiańskich, mięszając go często z dialektem pobratymczej, a mniej zdenaturalizowanej kul­turą zachodnią, Rusi. Pobyt dworu i panów w Litwie, także się do tego przykłada, tym czasem język łaciński, zastępuje narodowy, na wszystkich stanowiskach ważniejszych.

Przykłady języka: 1500, pamiętniki Janczara tłu­maczenie. — Zabytek dyplomatyczny odkryty prze? Daniłłowicza, w Athenaeum. 1514 Agenda 1517. Wypisy z metr. koronnych 1522. Opecia Żywot Chrystusów 1525. Opisanie krótkie prac Kaspra Goskiego etc.—Marchołt —1535. Ojcze nasz z mo­dlitwy Pańskićj Rotterodama, 1539 Psałterz Wró­bla (Osiński Al. Ribl. Xięgi 191 pięć edycij) 1542. Księgi które zową język Erazma Rotterodama 1548- List Plohuski do Dantyska (pisownia). 1549 Cbwal-

czewski 1554. Lekarstwo duszne Urb. Regi. (Bibl. X. 1.133) 1561. Biblja Lwowczyka 1563. Bibl.Ra- dziwiłowska. (Siarczyński. Zygm. III. Lwo. 28.119. Janocki Y. 1.286. 1565. Koncylium Trydenskiego nowo-skończonego wyroki y ustawy — Kantyczki. Tragedja o papieżu. Żywot Reja p. Trzecieskiego. Zwierciadło Reja Dworzanin Górnickiego 1566. Jan Kochanowski T585. Gościniec pewny niepomiernym moczygębom. 1588 Zaborowski. Ratramyomacbia. 1595. Myśliwiec. Mielawski i t d. i i d. i t d.

Dopiero za Zygmunta 1° od Opecia i tłuma­czeń Biblij zaczynają się pierwsze stanowcze próby kształcenia języka piśmiennego i użycia , go do wyższych potrzeb umysłowych; lecz próby te powiększaj części słabe, a z nich wyrasta od razu język piśmienny zupełnie złacińniony, z gramatyką i stylem łacińskim, pisownią no­szącą jeszcze ślady dawnej przybranój czeskićj, odświeżonej nieco łacińską. Żeby się przekonać ' jak to mistrzowstwo łacińskiego języka, nie- stosownem było polskiemu, nawet w najpićr- wszćm zastosowaniu, w powierzchownym; dość jest rozpatrzyć alfabet, kombinacje z niego wy­nikające i pisownią. Dziś się jeszcze postrzegać daje, źe cudzćm piszemy abecadłem.

Wprowadzenie wielu wyrazów włoskich, winniśmy stosunkom w tym czasie czynniejszym Polski z Włochami, Bonie, podróżom młodzieży do klassycznej ziemi, styczności duchowieństwa

z Rzymem, a nareście temu może, że najpopu­larniejsi pisarze XVI wieku wszyscy się uczyli myśleć i pisać na świeżych wzorach włoskich. Górnicki i Kochanowski, doskonale ten język posiadali, oba tłumaczyli z niego.

W roku 1522 po polsku dopiero u nas dru­kować zaczęto (Opeć) choć wiekiem prawie wprzódy po łacinie już drukowano.

Hoffmann, Bantkie, Bentkowski, nie cytujemy tu rozmów Marchołtowych z Salomonem, chociaż mają je za pićrwszy druk polski, bo ich prawie nikt nie zna, tylko z wyszarpanych i do nas doszłych kartek kflku. '

Przyczyną tego zaniedbania, było zawsze' jeszcze trwające wyobrażenie, że nic uczeńszego, wyższego, barbarzyńskim ludu nieda się wy­razić językiem. I gdy nawet pisać nim i dru­kować poczęto, wzięto się naprzód za rzeczy jak najprostsze. Całkiem bezskuteczne były usi- ’ łowania uczenia języka po szkołach w XIII j XIV wiekach, pilnowano w nich raczej łaciny, niż polskiego, któren każdy z domu przynosił, tłumaczono wprawdzie Gallusa, późnićj Ka­dłubka dzieje po tych szkołach, lecz to mało się przyczyniało do kultury swojego języka, raczćj pomagało łacinie. Nad swoim językiem nikt pra­cować nie chciał, a nieforemna pisownia w ów-

czas czterdzieści z górą znaków liczyła, na wydanie dźwięków mowy polskiej.

Cognitió commodosa polonorum linguae Zabo­rowski.

Tymczasem duchowieństwo lękając się aby nauka Hussa nie rozszerzyła się pokrajii, zuży­ciem obszęrniejszem języka narodowego,wstrzy­mało jego kształcenie. Haller po polsku wcale nie drukował, inni później łamać się musieli z wielą trudnościami, których zawsze powodem była obawa o rozszerzenie nauki Hussa, potem Lutra. Victor drukujący po polsku (1536 r.) pociągniony był przed Sąd Biskupi; świecka jednak władza nie mięszała się do tego. Gdy wreście starannie tłumione reformy nasiona, doszły aż do pospolitego ludu, na ówczas po­strzeżono potrzebę lekarstwa, musiano chwycić się broni dotąd zakazanej, aby nią walczyć z reformą i naprawiać co się zepsuło/ Wtćm z początku szkodliwa reforma, potem językowi dopomogła, gdy duchowieństwo obrócić się do niego musiało, aby rozszerzyć krąg swego działania.

Ciacki, wpływ pr. Rzymskich 57.

Na ówczas do niedawno wzgardzonego języ­ka wszyscy się rzucili. A jaka była wzgarda dla niego, łalwo się przekonać z przedmowy Vi-

ctora do xiąg Język Erazma Rotterodama, w któ­rej ón podziwia się jćj w Polsce, gdy postronne narody tak cenią to znamię rodzinne, przypi­sując to dziwnej Polaków skłonności wywyż­szania nad swoje wszystkiego co jest obcem.

W 1543 r. pozwolono pisać po łacinie i po polsku dekreta. Pomimo tego wszystkiego, gdy na pogrzebie Zygmunta I, biskup Maciejowski powiedział mowę po polsku, to jeszcze takim t było dziwem i nowością, że na nią nawet gło­śno sarkano, jak na nieprzyzwoitość jakąś. To wskazuje, jakie mimo nieuprzedzonćj rozumniej­szej garstki ludzi, większość miała wyobrażenie

0 swoim języku, już wręście mogącym się użyć

1 nieco wykształconym, a wykształconym tem łatwiej, że kulturę swą wziął całą od razu, i przyswoił sobie od łaciny. Tłumaczenia xiąg świętych i wykładów ich, po większej części dosłowne z łacińskiego, składnią, frazeologją, uczyniły całkiem łacińską. Język polski nad wszystkie podobno współczesne bardziej ma składnią łacińskiej podobną, starożytnego kroju. Weźmy do tłumaczenia dawnych pisarzy, a prze­konamy się, że po polsku tylko, prawie dosło­wnie bez zgwałcenia natury naszego języka, przekładać się dadzą. Język piśmienny złacin- niony, odtąd zaczął wpływać nieznacznie na

język* ludu i zacierać w nim charakter wscho- dnio-słowiański.

Za Zygmunta Augusta użycie języka naro­dowego, coraz obszemiejszem się staje i obok Janickiego, Orzechowskiego i mnóstwa Pola- kówpiszących jeszcze po łacinie, występują już Kochanowski, Górnicki i Bielski. Zygmunt August sam, polski język miłuje, po polsku umić, wspiera jego kulturę, chwali swoją ukochaną Barbarę, żejćj ten język nieobcy, listy swoje poufałe pisze po polsku, a w Piotrkowie 1562 (Herburt): „Bacząc potrzebę aby prawa a sta­tuta polskie polskim były napisane językiem., deputuje na to pewne osoby” (1563) jako i na sprawdzenie tłumaczenia 1565, dozwala Her- butowi kończyć przekład Statutu.

Tymczasem włoski język, przez coraz częst­sze i ściślejsze (z powodu rozszerzającej się reformy i grożącego niebezpieczeństwa) sto­sunki z Rzymem, przez dwór Bony, utrzymuje się popularnym u duchowieństwa, między pany, uczonćmi, od tych kawałki jego spadają dóludu. Pomimo starań o język i kulturę jego, pisownia jeszcze nawet niestała, anomalij pełna, cze- szczyzny, łaciny, mianowicie w listach i niektó­rych rękopismach przez ludzi mniej wykształ­conych, pisanych. Chociaż znowu z tych odłam*

ków o nićj sądzić się nie godzi, gdyż one mogą być pełne błędów wspólnych wszystkim wiekom, a wyłącznie stanowi ludzi piszących właściwych. Dopiero drukarze sami (Januszowski) wprowa­dzają w język piśmienny, uczony, stalszą piso­wnią, której nawet kancellarja królewska nie pilnuje, i nie czując się obowiązaną do jednój pisowni, używa jaką napadnie.

Feliński chcąc zabić zupełnie dawną pisowni4 polską, lub raczćj wnioski dogodne swojćj opinij wyciągnąć, zacytował list do Dantyska jako przykład pisowni w'wieku XVI. Niebyło to Sprawiedliwie, bo porównanie pism z nim współczesnych, dowiedzie, że nie wszycy takiój się pisowni trzymali, w wielu lepsza jest daleko od zacytowanej. Ściśle biorąc, li­sty, prędko z pilnćj potrzeby piszące się, przez różne osoby, nawet akta urzędowe wieku już XVI, niedają się za pomniki stanu języka uważać, gdy ludzie wy­łącznie nauce języka nieoddani, w wieku, w którym się ón dopióro kształcił, zajęci odrębnym przedmio­tem , a trzymający się ogólnśj reguły — jak mówić tak pisać, łatwo mogli błądzić, niewiedzą że błądzą, Wszak po wygnaniu makaronizmów z xiążek, długo, po dziś dzień, spotykają się one, w mowie starców, skutkiem zarazy i dawnego nałogu. Pisarze zaś śle­dzący postępy języków, nade wszystko powinni mióć na względzie, że dwa są zawsze języki, w jednym języku-uczonych i ludu. Uczeni biorą język od ludu

i oddają go znowu ludowi, za zwyczaj połamanym popsutym, przeistoczonym, lud go przeżuwszy oddaje nazad uczonym i tak ciągle. Tym.sposobem kształci się język przelćwając i nabiśra sił i barw nowych. Ten dualizm języków, w nauce wschodnich jest bar­dzo uważany, u nas tylko nań niezwrócono uwagi.

Tom I. 13

Chociaż próby Januszowskiego, Kochanow­skiego, podobno Orzechowskiego także i pisma drukowane, mogły już były pisowni przynaj­mniej nauczyć, lecz że żadnej jeszcze nie usan­kcjonował zwyczaj, a każdy sądził, że swój język znać musi bo się z nim na ustach urodził, nie dawano go systematycznie po szkołach, nie uczono w domu, każdy pisał jak chciał.

Z tąd uczeni tylko tworzący sami język i pi­sownią jego, znali je, reszta ludu szła za zwy­czajem , uczyła się wprawą. I nie dziw przy tem, że jest różnica w pisowni pospolitych lu­dzi, od uczonych i xiążkowćj.

Pierwszy Bielski dzieje krajowe po polsku napisał, a w nich język acz prosty i sztywny, z podziwieniem postrzegamy znacznie różnym, znacznie poprawionym od r. 1534-35, w któ­rych mało jeszcze używanym (jak sam pisze) Bielski vydał był Żywoty filozofów. Ten po­stęp języka w tak krótkim czasie, z porównania dzieł obu Bielskiego, jest widoczny.

Po nim Kochanowski, Górnicki i Rej, naj­mocniej wpływali na utworzenie języka, jaki wyrósł w XVI wieku. Kochanowski łacinnik doskonały, poeta na Horacym, Virgilirti, Tibullu ukształcony, poeta uczony, co tłumaczył Vidę, co smakował w starożytnych i współczesnych

sobie ich naśladowcach, wszystkiemu co napi­sał nadał Cechę swego ukształcenia i pełnego prostoty i szlachetności charakteru. On, można powiedzieć, stworzył język poetyczny, wyrobił go i na zadziwiającym stopniu doskonałości po­stawił. Reja poezje (co do języka) przy jego, są to szkolne ramoty, przy arcydziełach mistrza, U Reja język prawda silny, żywy, ale jakże się nieborak łamie, aby nim myśli swoje wyrazić jako tako. Kochanowski włada stworzonym przez siebie, jak swoim, łatwo, zręcznie, wdzię­cznie, nie tylko myśli swoje nim wyraża bez wymusu, ale je przystraja jak mu się podoba. Zda się że to stary, odwieczny język, którego się tylko wyuczył, a ón go przecie stworzył.

Kochanowski zastanawiał się nawet teory- cznie nad językiem, wyśmiewał mięszaną mowę, usiłował ustalić pisownią—a mając za stopień najwyższćj doskonałości kulturę łacińską, starał się ją nadać językowi polskiemu, ón do reszty języka budowę zbliżył do łacińskiej.

' Dziwna rzecz jak ten język, dotąd tak mało używany, zostawiony polskiemu ludowi i po­spolitym potrzebom, od razu z pod ręki mistrza , wyszedł nagle tak okrzesany, tak wykształcony, aż enerwowany prawie. I mistrz niepospolity co go wziął w ręce swoje, i język, który od

* wszystkich znajomych, najzdolniejszym był do uksztalcenia — najróżnostronniejsze narzędzie.

Górnicki historyk i moralista, trzeci mistrz języka w tej epoce, nadał mu elegancją włoską, użył go w wyższych jeszcze umysłowych po­trzebach i trudniejszą może część jego wy­kształcił, niż Kochanowski. Każdy język, bodaj najdzikszego ludu, wystarcza dopoezij, tego pierwszego, krzyku, budzącego się ze snu na­rodu ; język poetyczny jest wszędzie. Pod piórem Górnickiego, polityka-moralisty, język przystępował do rzeczy zupełnie mu dotąd ob­cych. Łatwiej mu było z Kochanowskim śpie­wać, łatwiej naiwnie gwarzyć z Bielskim, niż z Górnickim wykwintnego, wyszukanego, sofi- stykującego spolszczać Castigliona, wyrażać pojęcia bardzićj oderwane, mniej zmysłowe, rozumować, moralizować, dworować—to były rzeczy nowe, które język pierwszy raz tłuma­czył. Z tem wszystkiem Górnickiego język nie jest wyłamywany, wykręcany, owszem łatwy i energiczniejszy niż w oryginale włoskim Ca- stiglione; ón go nie złacinnił w tokach, bo miał zdrowe i proste wyobrażenie o naturze jego i sposobie jakim się był kształcić powinien. Za­lecał, że lepiej iść za czeskim z biedy niż za łaciną, użalał się o wpływ cudzoziemski wję-

Dworzanin, 1639, 45.

zyku młodzieży, i wytwornisiów, sztukujących się w mowie, włoszczyzną, hiszpańskim, fran- cuzkim , nawet czeskim językiem, a nieumieją- cych sobie własnym wystarczyć, któren poró- wnywając z innemi, podstępnie jego grubości, nieukształcenia, ubjóstwa dowodzić chcieli.

. Ostatni z mistrzów języka tego czasu, po­przedzający w poezij Kochanowskiego, w prozie Górnickiego, był Rej. Z nich trzech był to najmnićj uczony, a może najzdatniejszy. Ten sarmacki Montaigne człowiek natchniony, z wiel­kim bez zaprzeczenia talentem, a żadną prawie nauką, wierzący w progress reformy, sprzyja­jący jćj w duszy, żywy, energiczny, lubiący śmiech rozpasaay, jędrne wysłowienia, grube żarty, żarłok i dworak, poeta i teolog, po swo­jemu języka używał. Nie umiał nic prawie po łacinie, przepędziwszy swą młodość na ławach szkolnych, lecz ze szablą w ręku i wędą na ple-

Trzecieski.

cach, uformowany na pisarza siłą natchnienia, zachował w stylu i wysłowieniu całą energją przedłużonej zapaloną głową młodości. Jego żywot poczciwego człowieka, pismo w duchu moralne, a wykonaniem przechodzące często w satyrę obyczajową, niesystematyczne, łata­ne, pełne jest jednak ognia ; język w nim daleko

energiczniejszy, jędrniejszy, ale za to mniej po- lerowny, niż w Dworzaninie. I nie dziw, Gór­nicki był uczony, dworak Maciejowskich, ulu­bieniec Zygmunta Augusta, Rej zaś próżniak, człowiek nowych wyobrażeń religijnych (co go mocno cechuje) epikurejczyk, żyjący od dnia do dnia, nieskrępowany nauką, nie przestraszony czytaniem, śmiały, nie ochłodzony zimnemi kan- cellaryjnemi robotami, zawsze młody, żywy

i niedbały o jutro wżyciu, o poprawność i zwią­zek wpisaniu — i żył i pisał jak mu przypadło, nie pohamowany niczćm, z niczego nie umiejąc uczynić ofiary.

Pod temi to cztćrma mistrzami, Bielskim, Ko­chanowskim , Rejem, Górnickim, ukształcił się nagle, cudownie język za Zygmunta Augusta; omijam wielką liczbę innych pisarzy, mniej nań wpływających, bo mniej piszących, satellitów tych czterech planet głównych.

W rzeczach naukowych, współcześnie także, języka probować zaczęto. God»a uwagi, jest Nauka Miernicza wydana po polsku w tym cza­sie, do którćj ułożenia dały powód nadużycia królewskich geometrów w Podlasiu. Nomen­klatury naukowe, technikę brano zupełnie z ła­cińskiego f jakkolwiek można by to wziąść za świadectwo ubóstwa lub niegiętkości języka,

trudności w jego wyrobieniu, ja to mam za do­bre. Techniczne bowiem wyrazy nauk, sztuk

i rzemiosł, mogły by i powinny by być jedna­kowe we wszystkich językach, co by znacznie ułatwiło naukę ich, dla tych, którzy tylko scien- tyficznych korzyści szukają, nie estetycznéj pię­kności w literaturze. Takie wyrazy z jednego z umarłych języków wzięte, łatwo by się natu- ralizować dały we wszystkich.

Za Stefana Batorego (że pominę Henryka Walezego, którego chwilowe rządy tylko nas francuzczyzną zaraziły) język utrzymał się je­szcze na stopniu ukształcenia, jakie odebrał za Augusta ; lecz Stefan Batory mu zaszkodził, bo nieumiejąc sam tylko po łacinie, zmusił i tak już, do nauki języków porywających się chętnie Polaków, aby się łaciny dla przystępu na dwór

i do jego osoby, usilniéj uczyli.

Gf. Solikówskiego Commentarius gdzie pisze opie­czętowaniu przywileju na Akademją Wileńską,

o czém z Wołłowiczem nieumiejącym po łacinie, przez tłumacza rozmawiał. Także X. Idzi od S. Jo­zefa cytuje w kazaniu odpowiedz' arcybiskupa Lwow­skiego, który na zarzut króla że meumié po łacinie, choć jest biskupem łacińskim, odpowiedział: Tak się to stało jak W. Król. Moścją, który jesteś królem polskim, a po polsku nieumiész.

Hartknock 1697 Li. I. c. II. 93. Huic Regi qui­dam tribuunt, quod in polonia lingua latina a plu-

ribus discatur, quam ullo alio in Regno. Referunt enim non nulli Stephanum cum poloniam venisset linguae polonicae non fuisse gnarum ideoque non tantum cum polonis latine locutum, sed etiam illos ad hanc linguam excolendam cohortatum esse etc.

Z tąd tojpowoli wyrodziło się tak poczwarne zepsucie języka , to poplamienie go łaciną/ ten związek osobliwszy i niedobrany dwóch języ­ków skutych z sobą, dziwacznćm wyobrażeniem wieku. Przyczyny tego aż nadto jawne, upo­dobanie cudzoziemczyzny, chęć popisu, potćm naśladownictwo bez myśli, potćm już nałóg.

Ludzie naukom poświęcający się, zbytecznie zasadzali się na umiejętności wielu języków, które w istocie wielce pomódz mogą do naby­cia wiadomości, wyobrażeń, ale nikomu nie dadzą jenjuszu. Było to dziwactwo wieku, który w kompilatorach i komentatorach widział naj­większe jenjusze i prorokował nieśmiertelność tym wyrobnikom literackim. Każdy starał się przynajmniej kilka języków umićć, uczeni wszy­stkich znajomych choć po troszę chwytali. Nie­którzy (Jan Niedzwiecki) łatwiej pisali po grecku niż po polsku, inni byli w stanie sześcią języ- - kami śpiewać dytyramby (Niegoszewski cf.Ju- szymki). Bez wątpienia tak żmudna praca nad obcemi językami, uprawię własnego zaszkodzić musiała. Takiemi lingwistami oprócz wymie-

nionych, byli jeszcze Pętkowski Jezuita, Piota Kirsztejn i Zorawski.

Przybylski Jacek i Siarczyński.

Już za Zygmunta I dziwiono się w Wiedniu, pisze Warszewicki, że z poselstwa Dantyska woźnice nawet umieli po łacinie, a bardziej je­szcze zdumiewano się nad umiejętnością języ­ków w Paryżu, kiedy po Henryka Walezjusza jechano. Wszakże przy tćm zaprzątnieniu ob- cemi, znaleźli się ludzie co i swój język cenić umieli, sławna jest odpowiedź Skargi, któremu zarzucano czemu po łacinie nie pisał. Wielki nasz mówca czuł, że jest niejako obowiązkiem, używać języka, w którymeśmy się urodzili, wy­chowali, któren sam tylko jeden wydać może najlepiej myśli i uczucia nasze, Ale na jednego wielkiego Skargę, było więcćj takich co obo^ jętni, nie zastanawiający się, twierdzili, że nasz język od innych był uboższy, do wyuczenia tru­dny i tak z nauki jego i użycia wymawiali się.

Neugebauer, Hanov. 1618. J. X

Starowolski narzeka, że z początkiem XVII

Dc. Gar. oratoribus 46.

wieku, rzucono się zbytecznie do tworzenia no­wych wyrazów polskich, śladu jednak tego dziś niepostrzegamy, chyba w jednym Rybińskim Janie? co tak lubił składane przymiotniki (Cudo- pręty, wodokropny, psalmodziejny, niebolotny,

Tom I. 14

f ' Bayerische ^ I Staatsbibliothek I y München J

mostobronny, różnożamy, wszystkokupny, zbo- żopłynny i i. d. Jest tego trochę i w Mor­sztynie).

Przykłady języka w XVII w. 1600.’ Wieśniak Andr. Zbylitowskiego 1603. Zwierciadło roczne Że­browskiego 1607 tłumacz Rokoszowy Wdztwa Ru­skiego 1612. Herkules Słowieński. Miaskowskiego Dobr. 1613. Artes Dobromilenses 1615. Chabiel-

* skiego Pobudka Narodom Ghrześciańskim. 1618 Rysiński Przysłowia. 1621 Legacja do tarek Twar­dowskiego. 1622 Zręczyckiego Jana Rymy polskie. Wróżki. Anatomia. 1646 Feliszewski o pożytkach trzeźwego żywota Lessjtisza. 1630 By lica Ś. fańska. 1632 Biblja Gdańska. 1650 Antypasty Morsztyna. 1652 Goś nowego pisanego. 1683 Listy Jana UL Janina. Rubinkowski, Swada i t d. i t d. i t d.

W pierwszych dwudziestu latach XVII wie­ku, język jeszcze utrzymuje się czysty i mało bardzo poplamioay łaciną, ale w miarę jak po­stępujemy dalej, coraz się gęściej pokazują makaronizmy, coraz smutniej od pstrocizny wy­gląda pokaleczona polszczyzna. Szkoły jezu­ickie, nowa metoda i system naukowy, przewa­żny wywarły wpływ na nieszczęśliwy język* Łaciński, r w szkołach przedewszystkiem najsystematyczniej dawany, przeważa; narodo­wemu miejsce zabierając, wszystko się nim i nim tylko wyraża. Uczoność zaozyna zależeć od cytacij, które z początku długie i rzadkie, potćm krótkie a coraz gęstsze, porozrywane,

Y':::r":n

drobne, przedzierzgają się w ąUuzje, w pół­słówka, wplątują w język i czynią z niego tka- •ninę dwukolorową, do niczego niepodobną. Podobnego skażenia języka jakie w XVII i XVIII u nas miało miejsce, niespotykamy nigdzie i ni­gdy. Wpływały na to wyżćj wyjaśnione nie raz przyczyny, a równie i zajęcie się polemiką ter «logiczną, która w dysputy liczne, od wpro­wadzenia zakonu Jezuitów do Brunsberga,

' -Wilna i innych miast, wylała się.

Dysputy były jeśli nie jedyną, to przynaj­mniej jedną z najpotężniejszych prżyczyn ska­żenia języka. W polemicznych rozprawach, teologom ciągle potrzebne były cytacje, termina poświęcone w filozofij — ich użycie z xiąg ła­cno się przeniosło na ambonę, z ambony w usta narodu. Wyrywano zdania łacińskie, pot&h frazesa, po tćm po dwa i po jednćm słowie bio­rąc i przeplatając nićmi pokaleczoną polszczy­znę. Tak samo prawnicy wpływali cytacjami kodexów, zbiorów praw, senlencij prawnych, terminami sądowemi, a szeroki wpływ sądo­wnictwa, nie ustępował wpływowi polemiki re­ligijnej. I to nie w XVII wieku nagle, ale dobrze wprzód się poczęło, bo Górnicki jeszcze, piszący w XVI, prawi nam za przykład Czechów, gdzie „urząd pisze pozwy językiem własnym Cże-

skim, nie taką waszą łaciną prawną polską, która nic w sobie łacińskiego niéma.” Tak tedy

Rozmowa Polaka z Włochem. Dzień wtóry.

już za Zygmunta III stało się nieodzowném umiéc po łacinie, aby pisać po polsku 1

Wprawdzie ta manja uczonych cytacij była powszechną na ówczas w Europie, lecz spój- , rżenie na inne języki dowiedzie nam, że na żaden, z nich tak zgubnego, tak długiego, tak niszczą­cego nie wywarła wpływu, jak na polski; ni­gdzie tak nie przesadzono jéj. W początkach XVII wieku, kiedy u nas już poczynał psuć się język, Anglja miała już Shakspeara, Hiszpanja López de Vega, Francja wielkiego Kornela i większego jeszcze Moliéra. A w Polsce, sta­nowiły literaturę szmaty blade, pseudo- cyce- rońskićj wymowy, poezij suchéj i wywiędłej bez życia , bez barwy, historij szumnéj i w panegi- ryczny słup przerastającej. Można powiedziéé patrząc na ogromne katalogi autorów, o naszéj literaturze ówczesnéj, co któś o terazniejszéj angielskiéj powiedział. — Było mnóstwo wiel­kich1 pisarzy, pisarzy głośnych — dzieł wielkich nie było.

W XVI wieku francuzki język stoi jeszcze na równi co do ukształcenia z polskim, wXVII nagle się podnosi, a polski mimo Skargi, Zby-

litewskiego, Grochowskiego, Twardowskiego, Miaskowskiego, Szymono wicza, co upadek jego wstrzymują, co czysto jeszcze piszą, powoli już fermentuje, dekomponuje się, psuje, pokrywa wrzodami łaciny, obwija szarym płaszczem re­toryki i wpada w długą chorobę, na którą dają mu leki, od choroby gorsze jeszcze.

Ależ i stan kraju, nie dozwala myśleć o ję­zyku, o ukształceniu go, o literaturze; zamieszki, wojny, rozruchy domowe, zaprzątały wszystkie głowy, resztę swobodnych zajmowała walka z reformą, dopiero w XVII wieku stanowczo pokonaną, a zawsze podnoszącą głowę i wo­łającą głosem upokorzenia i złości — nie dam wam pokoju! Już po Kochanowskim, Górnickim, Reju* tuż obok współcześnie ze Skargą, wyra­dzali się ludzie z pogardą niesłychaną dla ję­zyka własnego; ukazuje się głośny nad miarę Sarbiewski, którego jedynym dziełem polskim jest licha dosyć mowa pogrzebowa; naśladowca pokorny Horacego, w sukni Jezuity!!! Sarbiew­ski w naszych oczach podobny jest wielce zręcznemu fałszerzowi antyków. Żyjąc w XVII wieku duszą przeniósł się w starożytnych świat, .przyswoił sobie język ich i mierzył swą dosko­nałość, zupełnem zaparciem się siebie, swój narodowości, indywidualności i stanu. Jest ón

jakby echem starożytnych, co na ruinach, da­wno zapomnianym językiem, formami, c^wgo umarłe powtarza myśli.

Za fałszywą tę monetę Sarbiewskiego, za* płacono mu najprawdziwszym uwielbieniem — ón z pisarzy polskich, może długo był najsła­wniejszym; tłumaczono go w uniwersytetach angielskich nawet. • ‘ ,

Mnóstwo mniej znajomych, mniej szczęśli­wych uczniów, naśladowców, tworzyli całe poemata, całe xięgi po łacinie jak Sarbiewski. W szkołach Jezuickich do tego stopnia wszy­stko było łacińskie, że najsrożej zakazywano mówić po polsku studentom między sobą, dia­logi grywano, wedle nakazów generałów za­konu, Lainez, Aquaviva, Tamburiniego, nie ina­czej jak po łacinie, tamując wszelkiemi sposoby użycie języka narodowego, uważając je szko­dliwym i niebezpiecznym. Im bardziój opinja powszechna, podsycana przez różnowierców, ogłaszała się przeciw zakonowi, tćm ón pilniej zasłaniał się łaciną, lękając wymówić słowa, coby podlegać mogło wykładowi niekorzystne­mu. Twardowski poeta z czasów Zygmunta i Władysława IV, naśladowca Kochanowskiego, śmiały, niekiedy poetyczny, językiem niezręcznie władał i nie posunął wykształcenia jego ani na

krok dalej, jeśli nie cofnął go jeszcze. Z tych czasów Szymonowicz, Zbylitowski, Grochow­ski, Klonowicz jedni się czytać dają, oni nie­jako przedłużają jeszcze wiek XVI. A osobnćj . cechy nie mają na sobie.

(Zbylitowski mało znany, dzieła jego pomięszały się z drugiego Zbylitowskiego pismami. Wydał Wie­śniaka najlepsze swe dzieło w r. 1600 cf, Załuski Bibl. poet Niesiecki IV. 719. Juszyński, Jabłonow­ski Mus. poi. 293 Krasicki II. 588.)

Język czysty, łatwy, jest językiem stworzo­nym przez Kochanowskiego, którego używają tylko umiejętnie. Inni, jako Fredro, który się tylko dla zwyczaju w mowach łaciną sztuko­wał, Birkowski, Kojałowicz, Faliszowski, Otwi- nowski, Gawiński i t. d. dzielą z poprzedzają­cymi zasługę utrzymania języka w czystości, gdy wszystko dążyło do zepsucia go.

Nie wszystko zepsucie poszło bowiem ź xią- żek, owszem ono do nich dopiero przelało si& gdy w mowie wyższej klassy już się szćroko rozlało. Język naprzód fermentować zaczął w prozie uczonój, lecz to byłoby nierozciągnęło się dalój, gdyby dwór nie przyjął zepsucia za modę, od dworu panowie na sejmach i obra­dach publicznych nie poczęli plwać łaciną. Tu dopićro zepsucie populamćm się stało i rozeszło

szeroko. Ale za Zygmunta III i Władysława IV kiedy się to działo, pisano przynajmniej jeszcze czystszą polszczyzną, aż do Jana Kazimierza. Probowano języka na wszystko i do wszystkiego. Oddawna już były przełożone zielniki ogromne zbiory ówczesnej medycyny praktycznej, na za­chodzie coraz mniej szacowanej w miarę wzro­stu nauki, a u nas jakby za czasów Alberta Wielkiego, w najwyższej zostające cenie; tłu­maczono Pedemontana, Cziachowski i inni me­dycy probowali upowszechniać swą naukę po polsku; gospodarstwo, budownictwo, pszczel- nictwo, nauka o stawach (nawet o myślistwie), próby strategiczne, wszystko to po polsku już mówić wyuczyło się. Przeważały jednak liczbą w literaturze dzieła o prawodawstwie, filozofij, teologij, ascetyczne, polemiczne, te najpićrwsze * zarazę wciągnęły w siebie i zionęły nią.

Tym sposobem tracąc zupełnie ducha swego słowiańsko-wschodniego, język polski przesy­cony łaciną, której weń bez miary narzucano, wyciosany na miarę łacińską, nakoniec «epsuty ostatecznie, skurczył się, zawiądł, zasechł—sta­nął. Nie było nowych myśli, nie było postępu w języku. Kręcono się w jędnem ubitem kole; z jednostajną frazeologją, z gotowemi formy, sentencjami, na wszystko. Piszący kontentowali

się nawlekaniem na sznurek różnych myśli, a raczej frazesów; z nich tworząc dzieła wiel­kie a puste, których uczoności cfoiwiąb się, czy­tać ich dziś niemożemy.

Za Władysława IV zepsucie się powiększyło, język coraz bardzićj poniewićrać zaczęto. Dwór jego pełen był Włochów i Francuzów, grano mu komedje, tragedje, i tragikomedje po wło­sku (O. S. Cecylii w Warszawie. Andromeda w Wilnie) rozmawiano po łacinie i po francuzku, a w panegirykach dla niezwyciężonego monar­chy, którego zwyciężała powoli podagra, sy­pano garściami łacinę dla przysolenia potrawy, co się już przejadać musiała.

Za Jana Kazimićrza nastąpiły wojny, rozru­chy i zupełna stagnacja umysłowa. W tym czasie liczbę podwójną, ten jedyny zabytek form sło- wiano-wschodnich, wspólny dotąd polskiemu językowi z innemi słowiańskiemi, greckim, he­brajskim , wschodniemi, wypędziła zupełnie z użycia łacina i naśladowanie nowszych języ­ków, w których jój nie było.

Wszakże ślady po niśj zostały. Dwie ręce jest liczba podwójna obiema rękoma, obu nam dwóm. Liczba podwójna najwyraźniejsza była w imionach rodzaju męzkiego i żeńskiego,' rzadka w nijakich. W żeńskich formowałasię jak przyp. HI. liczb, pojed. głowa głowie. W liczb. mn. głowy, liczb. podw. gło* Tom I. 15

me. W rodzaju męzkim mniój stała. W słowach zakończenie jćj najczęstsze na wa, co Dębołęckiemu podało myśl do tśj wyśmienitej facecijki o Jadami« i Jewie. Liczb. podw. u Słowian. Dobroński Insłit• II. 11./: 23. 510.

Kiedy niekiedy tylko, język Górnickiego i Reja, przebijał się przez mowy pochwalne i sejmowe jezuickich uczniów.

Za Jana 111, wpływ języka francuzkiego pod Walezym poczęty, przez ożenienie i stosunki Władysławą IV pomnożony, odrodził się. Dwór Jana składał się w wielkiej liczbie z Francu­zów, strój francuzki został przyjęty, a język narodowy przy usilnym staraniu o wyuczenie się obcych, szwankować musiał zaniedbany, nikt o nim nie myślał.

Nareście ci co po francuzku umieli, mówiąc ciągle tym językiem, wnosili potem w mowę polską, zapomniawszy jej ducha, wyrazy i fra­zesy francuzkie. Przybyły z Francuzami zbyt- kowe stroje, ozdoby i tysiące fraszek dotąd orientalnemu Polaków przepychowi nieznanych; z niemi ich nazwiska weszły w język. Król Jan stosownie do ducha czasu, pisząc do żony mię- szał francuzczyznę, na sejmach mówiąc, sztu­kował się łaciną. Wszakże, gdy język francuzki od dworu najwięcej wpływał, a dwór obcy był literaturze* w niej więc śladu wpływu tego nie-

pozostało. Uczeni i akademje obojętnie spo­glądali na język, zawsze i ciągle jeszcze łacina, była tym językiem powszechnym świata marzo­nym przez Leibnitza i Kirchera; na dziełach łacińskich budowano marzenia sławy europej­skiej, starano się przeniknąć tajemnice stylu Cycerońskiego, Bardziej jeszcze Seneki; po pol­sku odzywano się tylko do żony, do sług, do ludu, używając swego języka jak miedzianej monety, na drobne potrzeby.

Za Sasów język zepsuł się do reszty, stanu jego ówczesnego opisywać nie potrzeba^ dość. wziąść w rękę Swadę, Polaka Sensata i tyle innych podobnych utworów, w panegiryczne koło oplecionych.

Niemiecki język dawno ustały wpływ na ma- terjał językowy, odzyskał; w Polsce jak w dru- gićj Babel, pełno było pomięszanych języków.. Nie licząc mixtury, którą polszczyzną zwano, wyższego stanu ludzie mówili po łacinie, kobićty i towarzystwa wytworniejsze, po francuzku; (Choininpisze,że jeszcze przed Elekcją Wale- zego, obcując z panami Polskiemi, wielu znalazł dobrze po francuzku umiejących), teatr był wło­ski, dwór szwargotał po niemiecku, wojsko po niemiecku komenderowano, po polsku lud tylko jeszcze się odzywał.

f

Takich to losów doznał ten język, nim go Konarski wziął znowu z ust ludu i śmiało po­wstał na zepsucie.

Za Stanisława Augusta dopiero, który na literaturze lepiej się znał, niż na czem kolwiek bądź, wyszedł język z tćj niewoli Babilońskiej, z tego oblężenia łaciny, z zepsucia, które prze­cie ośmielił się Konarski nazwać tćm imieniem, bo je dotąd za samą doskonałość miano. Ko­narski z nowym systematem naukowym, silnie następując na wady wymowy, Kopiczyński z grammatyką (jeszcze wpół łacińską), Naru­szewicz i Krasicki wystąpili z historją i poezją, wiek belletryzmu, nastał po wieku pendanterij i uczoności.

Pokazało się, że bez mistrzów cudzoziem­ców, nie obejść się było nieszczęsnej Polsce, nie ustać o własnych siłach, zaledwie spadła z ramion łacina, siadła na nie francuzczyzna. Weszło w modę naśladować Francuzów, tłu­maczyć ich pisarzy, styl już nareście przyswo­jony, już w duch języka wrośnięty łaciński, za­częto zastępować najprzeciwniejszym mu fran- cuzkim. Wzięto się do tłumaczeń Woltera i antiwolterzystów, francuzkich romansów, poezy, zaczęto naśladować literaturę bez życia, bez siły, dowcipną jeszcze, ale wyczerpującą się i pró-

żną myśli, nadewszystko bez czucia i wiary. Puryści chcący zupełnego odrodzenia języka, znaleźli na drodze swej przeszkodę w naśla­downictwie tóm, gallomajoij, oczyszczono język z makaronizmów, które od niego łatwo odpa­dły, ale budowę przenaturzac poczęto frazeolo- gją francuzką, językowi co chwila straszniejszy gwałt od łacińskiój zadającą.

Wszedł w użycie styl jakiś połamany, choro­bliwy, a wykwintny, napuszony, a próżny i bez­silny, pod którego powierzchnią wyszlifowaną, pompatycznemi ruchy, szumnemi wyrazy, nie by­ło myśli, brakło życia. Koryfejem szkoły tej, był Potocki, któremu się zdawało że przyswajając językowi styl francuzki błyskotny i gładki, zrobi mu największą przysługę. Opierał ón swoje zdanie na kulturze łacińskiej języka polskiego i przybranej jego naturze, zgodną ją widząc niby z naturą francuzkiego języka, dla tego że ten był synem prawym łaciny. Grubo się w tem my­lił, bo język francuzki naturą swą całkiem się rozchodzi z łacińskim, z niego zaledwie mate- rjał tylko wziąwszy, a nic ducha.

Krasicki, którego język daleko bardziej pol­ski, a w stylu jednak znać fracuzczyzny przesyt, kosztem siły, wyrobił w sobie tę gładkość, ła­twość i dowcip, pochodzenia wprost nad Se-

kwańskiegó. Naruszewicz tylko, w poezjach swoich, w historij nawet zaćhował toki dawne, kochając się w archaizmach i nié mogąc zapo­mnieć wychowania swego na łacinie.

W ogólności język za Stanisława Augusta, jakby z martwych powstał, więcej nań wpły­wali reformatorowie, niż gallomani; odżył, za- świetniał, odrodził się. Był jednak w téj epoce widocznie podwójny. Język Konarskiego, Ko­pczyńskiego, Naruszewicza czystszy, prawi­dłowy, a wszakże przesiękły łaciną, choć o tyle polski o ile nim być mógł, przeszedłszy koleje, co go takim uczyniły, był językiem uczeńszych i literatury w części jej lepszej.

Drugi język towarzystw wyższych przesy­cony francuzczyzną i wygięty na francuzkie ko­pyto. Ten i w literaturze się ukazywał. Można by jeszcze i trzeci tu wskazać, język ludzi, co z małemi modyfikacjami przez nałóg, trzymali się augustowskiej, makaronowej polszczyzny, niemogąc się z niej wyplątać tak łatwo. Te trzy języki zbiły się w jeden, na którym nieco później, piętno francuzkie wyraźniejszem coraz się stało.

Z początkiem XIX wieku zaczęto usilnie nad językiem pracować, o nim myśleć. Feliński wy­stąpił z nową pisownią, której najlepsza część

była przywróceniem zwyczaju XVI wieku (j).

, Inni jak Ossoliński, Siarczyński, usiłując po­wrócić językowi jego dawny charakter przed potopem łacińskim, wrócili do języka Reja i Gór­nickiego, łamiąc się z nim, i jakby na umyślnie, wyprowadzając co najpierwotniejsze wyrazy i wyrażenia, już dziś dla nas niestosowne i nie. wystarczające. Myśl ich nie była zła, ale ją wykonaniem przesadzili; dobrze było odżywić język, przypomnieniem dawnych form szczę­śliwej epoki, ale trzymać się ślepo frazeologij języka ledwie wyszłego z pieluch, nie wystar­czającej na dzisiejsze potrzeby, było to kłaść suknią z litćj grubćj materij złotej, starego kroju, ciasną i niewygodną, dla tego tylko że ją pra­dziadowie nosili. Z tego musiał wyniknąć cią­gły bój, riiyśli z wyrażeniem, które rubasznością swoją nie przypadało do samych autorów po­mysłu. Każdy wiek ma swoją właściwą sferę myśli i stosowny do niej wyrabia sobie język, z potrzeb wyradzający się. Narzucić języka 9 jak praw politycznych, nie podobna> znać bę­dzie zawsze, że one nie wyrosły z potrzeby, ale nadane gwałtem zostały.

Nie wspomnieliśmy tu jeszcze, wielkiej pracy Lindego i innych co w tej epoce dla języka pra­wdziwe położyli zasługi, gdyż w krótkim tym

rysie zaledwie napomykającym o losach naszego języka, niemamy miejsca na ocenienie, jakiego by wymagały.

Takie przebywszy koleje, dostał się ten język do nas, i rozbił pod tysiączne wpływy, działa­jące nań współcześnie ze stron wszystkich. — Nie pora dziś jeszcze wnioskować, jakim go przekazem następcom, ale w ostatnich kilku- dziesiąt latach, tak już się odmienił, tak się od­mienia co chwila, iż w krótce, może poznać go trudno będzie. Płyną weń zewsząd strumieniem obce wyrazy, i nietylko wyrazy, ale wyrażenia, toki, spósoby mówienia, coraz widoczniej prze­rabia się na wzór współczesnych języków euro­pejskich, zacierając charakter sobie wyłączny.

Z jednaj strony niemiecki, z drugiej słowiań­ski wpływ widoczny, zewsząd Francuzki; ci archaizmami go pstrzą, ci wyklepanemi świeżo terminami niby-nowych pojęć malują, każdy coś swojego dodaje, że nie wspomnim o tych, co nieumiejąc go zupełnie, z poklaskiem po­wszechnym, swobodnie nim piszą; francuzkie swe myśli, polskiemi tylko wyrażając słowy, lub niemieckie subtelnostki tłumacząc niewol­niczo po polsku. Ale nie zaciekajmy się nad przyszłością i skończmy.

1842. W dzień Zaduszny.

IV

KLONOWICZ.

Tom I.

16

IV.

Klonowie#.

Ilia zejściu XVI zXVII wiekiem, w Lublinie, * tym starym grodzie, arjanizmu, rokoszów i sła­wnych jarmarków, żył sławny Klonowicz, za­sługujący na uwagę jako poeta satyryk niepo­spolitego talentu, jako wyborny pisarz łaciński, jako człowiek nareście, który całe życie prze­trwał w walce z losami i światem, a umarł w szpitalu, jak Gamoens, jak wielu ludzi z jego familij, zapoznanych lub poznanych za późno i ocenionych po czasie.

O życiu jego ledwie urywkowe dochodzą nas wieści, reszty odbitćj w licznych pismach własnych, szukać i z nich odgrzebywać ją po­trzeba. Radny miasta Lublina i sędzia spraw

żydowskich, wielki nieprzyjaciel Izraelitów, jak widać z jego Roxolanij (1584), nieszczęśliwy w małżeństwie z Jkobićtą najgorszych obycza- , jów, jej rozpustą wcześnie na spokojności i ma­jątku zniszczony, skonał po życiu pracy żelaznćj, kłopotów nieustannych, niemając dachu wła­snego, ni ręki przyjacielskiej, co by dłoń jego w godzinie śmierci ścisnęła; — laur jego gęsto się przeplótł cierniami. Prześladowany za upa­trzony w dziełach, podobno nawet niesłusżnie, wolniejszy sposób widzenia rzeczy w materjach religijnych, po śmierci nawet niemiał pokoju. Najgłówniejsze dzieło jego, poemat Zwycięztwo Bogów (Victoria DeorumJ na stos osądzili Je­zuici; z zimniejszą rozwagą późniejsze wieki, sąd ten z samego może tytułu zapalczywie ogło­szony, na zawsze odwołały. Zamiast płomieni­stego stosu zimne zapomnienie.

Niewiadomo jaką koleją dostał stę z Sulmie­rzyc, zkąd był rodem, do Lublina, ani kto byli jego rodzice* W dziełach odkrywamy tylko,

* że dwa kroć, (niewiadomo w jakim celu) podró­żował, raz do Gdańska (Flis), drugi raz do Węgier w r. 1565. (Worek Judaszów). Zdaje się , wedle wszelkiego podobieństwa, że nie był szlachcicem.

Mając na celu dać poznać charakter pism jego, zaczniemy od pomniejszych, od których przejdziemy do najsławniejszego poematu ła­cińskiego, wspomnianego już wyżej.

Najpoetyczniejszym może z jego śpiewów, jest jF/ii, to jest puszczanie statków Wisłą y in­szymi rzókami do niij przypadającimi (*).

W nim autor jak przystało na poetę, bardziej jest malarzem, śpiewakiem, tłumaczem uczuć i wrażeń swoich, niż moralistą poważnym lub satyrykiem poetycznym, jakim się w większej liczby innych pism swoich okazuje. Wiadomo, że wyraz Flis używany był za połajanie i ozna­czał człowieka ubogiego, włóczęgę, tułacza, bo najbićdniejsi ludzie chwytali się tego sposobu życia; z tąd też Klonowicz tłumaczy się zaraz w dedykacij Stan. Gostomskiemu z Leżenie, Wojewodzie Rawskiemu (2), z nadania tytułu i obrania przedmiotu, wywodząc na swą obronę, że dawne poemata jako: Odyssea, Eneida, Or- feuszowe o Argonautach, opiówały także flisów, żeglarzy. Miara wićrsza we Flisie użyta i samo

(*) Sebastyana Fabiana Klonowicza z Sulmierzyc. Juvenalis Satyra XII. 7 nunc et ventis animam committo etc. Drukował Se- bastyan Sternacki. Na dedyk. podpisany Seb: Acernus R. Lub. W. Ps,

(3)'Dedyk. podpisana z Wólki Jozefowskićj w dzień nowego < lata 1595 r.

Ostrzeżenie autora powiada, że można go było śpiev#ć — chociaż ze względu na obszerność, ciężka by to rzecz była (*).

Flis dosyć amfatycznie zaczyna się od roz­dzielenia Chaosu, potem opiewa mieszkańców rozlicznych świata i różnych krain dostatki. Znajome są i wielekroć cytowane strofy o Pol­sce. Nim dójdzie do rzeczy, długo się zabawia w umyślnie nagromadzonych ustępach. Jest tu nawet powieść o Leandrze i Ero, dość śmie­sznie, jakby na złość Muzeuszowi opisana.

Do Wenusowój Xieni niegdy pływał Drogi Leander y morze przebywał Ku świćcy którą trzymała na łonie

Na drugiój stronie.

Ero nadobna» on sam był jój darem On był y łodzią, on był y towarem On sam był szyprem y panem y posłem Flisem y wiosłem.

Następują potćm wywody łodzi, promu, dość prozaiczny ustęp o zbytku, nareście złe skutki i nadużycia żeglugi, różne podróże morskiej drogi. Wszystko to nadyma poemat, ale go nie bogaci. Pomijam mnićj uderzające a dosyć

(ł) Gostomscy, którym przypisany poemat byli dyssydentami, równie jak wszyscy prawie, którym Klonowicz swoje xiążki przy­pisywał. Nieńecki T. II. 289. To pokazuje, że może i sam skłania! się duszą ku reformie, a żatćm, że Jferuiei nie dla tytułu tylko po­emat jego na stos wskazali.

z wyjątków znajome, opisy i gawędy. Zasta­nawia gminna bajka o nurku, nietoperzu i krzaku jeżynowym, jest w niej cokolwiek poezij, którą Klonowicz winien prostemu i niewymuszonemu obrobieniu słyszanego z ust prostych ludzi po­dania. Podanie to jednak nie jest wcale, jakby sądzić można narodowe i miejscowe, ale jedno z tych, które powtarzają wszędzie i które już przed Klonowiczem nawet weszło w pisaną li­teraturę. Może być jednak, że je znalazł u ludu. Nurek, nietoperz i krzak jeżynowy — trzej oso­bliwsi handlarze, płynęli z towarem i rozbili się — a po stracie całego mienia, nietoperz w dzień się chowa od dłużników prżeśladują- cych go, nurek na dnie wody szuka nieustannie utraconych skarbów, a krzak kolcami wszy­stkich za suknie chwyta, patrząc czy kto z je­go towaru czamary sobie nie poszył. Godzien taikże wspomnienia opis żeglugi wężów. Na­stępuje wywód budowy statków i okrętów, na kształt i podobieństwo ryb i mieszkańców wód. Te obrazki nie są bez poezij, ale wiersz niewol­niczo jednomiarowy utrudniający mechanizm, wiersz którego autor nie dosyć jest panem, nie dość nim po mistrzowsku włada, wiele odej­muje wdzięku, nawodząc często niestosowne wyrażenia i nie potrzebne dodatki. Z tych tćż

może ustępów, pod których ciężarem ugina się myśl główna i niknie.

Następują: budowa, nasypanie łasztów i szkut, wybór w podróż i ciekawa nauka języka flisów, 4 aby u Nogatu fryczowskiej nie ponieść chłosty. Z tej nomenklatury wierszowanej, najosobliwsze są nazwania mgły przezwanej mamką wiatru, którego zowią stryjem siodłatćj wrony, nazwa­nej ciotuchną, gęsi dzikich—łuczywem, bociana, xiędzem Wojciechem. ,

Tu dopiero następuje właściwa podróż od Warszawskiego mostu do zielonego mostu Gdań­skiego. Zbliżenie się do Nogatu zapowiada po­wiastkę ciekawą.

Dwa bracia z siostrą w drogę się wybrali,

Z Litwy Niemen, Bug z Wołynia zuchwały,

I Narew bystra jako siostra starsza

Przyszła z Podlasza.

Narew z Wisłą certowała o piękność, po­zwalają przed sąd, a rozgniewana danem Wiśle pierwszeństwem, odwróciła się i w inną po­płynęła stronę. Z tąd miejsce sądu nazwano GniSwem, a rozdziału Nogatem. Tu płazują fry- ęzów,w ceremonij parodjującej passowanie ryce­rzy, po której frycz w flisa się zmienia. U Gdań­ska Flis się kończy, kilka opisów z przedmiotów własnej ziemi, z obyczajów kraju i czasu swo­

jego i język poematu ceny mu dodają. Nadto tu jednak ustępów, dowodzących jak mało w ów- czas jeszcze umiano obrabiać własne przed­mioty, nieustannie się do podań starożytnego świata uciekając i gwałtem między nićmi a dru­gim cale światem, stanowiąc niepojęty związek.

Worek Judaszów, to jest złe nabycie majętno­ści(*) przypisany przyjacielowi farbowanemu, którego niejeden kroć dotknął w tym poemacie Klonowicz. Co do planu, a bardzićj jeszcze w szczegółach podobny do wielkiego poematu łacińskiego Victoria Deorum, równie moralny, równie cały w ustępach samych, okazujących rodzaj talentu autora, biorącego się tylko takich przedmiotów, gdzie nie bardzo pilnując jednćj nici, można było rzucać się ciągle na bok wedle upodobania. -

W poetycznym zaraz wstępie, od razu wy­chodzi na scenę Judasz. Obraz jego dobrze odmalowany. Autor wynajduje w tym prototy­pie przewrotności, wszystkiego złego, wszel- . kiego rodzaju zarody, jakie ma w rozgałęzionej jego familij malować.

(’) Kraków 1607 r. W nówćm wydaniu krakowskiem Klono­wi«* mnóstwo niezliczone omyłek, dla których Czytać go prawie niepodobna. ,

Tom I. 17

m

Pierwsza sztuka worka Judaszowego z Wil­czej skóry, dzieli się na VIII części: I, o łaje- ranem przywłaszczeniu rzeczy cudzych, gdzie Merkury pobratał się cudacko z Judaszem. Po­równania złodzieja do zmiennobarwnego Polypa, w którego by się chciał dla niepoznaki obrócić i do Sepij otaczającej się czarnym wytryskiem; są wyborne.

Część II dzieli złodziejów na rodzaje: ten sposób poczynania z przedmiotem wcale nie po­etyczny, jest to raczéj analiza metodyczna mo­ralisty, niż zbiorowe spojrzenie poety, którego porządek w piękności, nie w regularnćm roz­cięciu myśli, na kawałki. Prawdziwy poeta bierze obrazy i charaktery nie mierząc ich z sobą i nieustawiając wprzódy jak słoiki na półkach, a jeśli nawet na zimno swój przedmiot podzielił wprzód i uregulował, kryje kwiatami skelet bu­dowy i cyrklowane linje, aby ich znać nie było. ale nasz poeta-moralista, bez ceręmonij wtém sobie analitycznie postępuje; pisze ón:

Przed wszystkiémi rzeczami trzeba ograniczyć , Złodziejstwo i złodziejów rodzaje wyliczyć.

Naprzód więc z kodexu wzięta definicja złodziejstwa; potem pierwsza klassa złodziei rzeczy ruchomych, przenośnych, z wykładem

nadużyć, które się do złodziejstwa zbliżają w użyciu cudzej własności—złodziejstwa ziemi w sprawach o granicte. Nie przepomniał tu zło­dziei, o których Gall tak szeroko pisze, którzy kradną nie dla korzyści, ale przez amatorstwo sztuki, z niesłychanego jakiegoś do złodziejstwa wrodzonego popędu.

Z rzeczy jednej w drugą wpadając, prawi długo o cyganach, niemijając nawet ich wy­wodu, o'czarach, o chiromancij.—Dzieli wre- ście złodziei na: święlokradźców, pszczołołu-. pców (??) simoniaków, urzędokupców (Ambi- tiosi) skarbokradźców (co Rpbl bona kradną) tyranów poddanych swoich, abigestes i plagia­torów. . .

W części III o świętokradztwie, jak wszę­dzie przykładami starożytnemi rzecz jest po­parta. W części IV, o pożądaniu dostojeństw i urzędów; tu bardzo ciekawy opis nędznego stanu naszych miasteczek i życia "biednego PP. Burmistrzów:

Ale w takowych mieściech gdzie lichota wieczna

Tam twoja ambicja jest niepożyteczna,

1 A zwłaszcza gdzie podwoda, gdzie Burmistrz furnianeur (1)

(’) Niektóre tylko miasta większe miały Libertationem apod- wodis, inne zmuszone były je dawać na zawołanie wyższych urzę­dników ziemskich, pod przejazdy znakomitszych, pod posłów, pod dwór, pod wojsko i t. d.

Już będzie kłopotarzem, nieborakiem panem,

Zawsze kwili, sąsiady (!) ustawnie wydzićra,

Chude szkapy nosate z obory wy wióra—

Czasem sobie z przystojną powagą zasiędzie Na ratuszu, na sprawach, na swoim urzędzie,

A przed nim cudzoziemcy stoją Lubeczanie Włosi, Prusowie, Niemcy i Noremberczanie.

Gdy się strony o wielkie summy rózpiśrają,

Sędziowie się z powagą swą rozpościerają Burmistrz dekret feruje, strony się uciszą,

Bo im idzie o wielką: drudzy w akta piszą.

A w tym wnijdzie podwodnik — Burmistrzu daj koni Na podwodę! Lękną się cudzoziemcy oni, •

Patrzą co się to dzieje; a pan się porywa:

Czasem nieborak Burmistrz i szwanki obrywa,

Wstydzi się obcych ludzi, jakoby go z stołu Zrzucił, albo z kobierca z Radnemi pospołu.

Cóż mawa bracie czynić, już dalćj nie wiewa,

Podobno tu przyjdzie iść od Sądów do chlćwa,

Szukać koni po stajniach, odbieźawszy onych, Gdańszczanów, Wrocławianów bardzo potrwożonych— Na drugie Burmistrzostwa włożono szarwarki Miasto rządów i sądów pilnują grabarki:

Kiedy ondzie na wiosnę poczną się rwać stawy,

Już tu panie Burmistrzu połóż insze sprawy,

Już tu bracie z bąrłogiem i z gnojem najpiórwćj Mykaj, niżli się zejdzie pospólstwo do przerwy.

Jeśli po czasie przyjdziesz (niestety na świecie!)

Odniesiesz od Starosty korbaczem po grzbiecie.

Taki to właśnie był urząd, los i życie na­szego autora, który przeburmistrzował w Lu­blinie, swoje drogie lata; jedną ręką skandując

i1) Sątiady — lokatorowie, mieszkańcy, takie ten wyraz ma znaczenie po aktach miejskich.

swewiérsze, drugą wartując Saxon, aco chwila od obojga odrywany wołaniem — Burmistrzu! daj koni, Burmistrzu, ruszaj na gościniec! Szczę­ście jeszcze jeśli głos żony pijanej i wesołych gachów, nie przymięszał się do tej wrzawy.

Część V traktuje de poculatu, osadzona przy­kładami starożytnemi, ulubionemi poecie. Część VI, o złodziejach bydlęcych. Śliczny tu opis opuszczonego konia, włożony w usta złodzieja, który się tłumaczy, że go przywłaszczył:

Przetom lekce rozumiał o wzgardzonym koniu,

Go go pasą dziewanną i piaskiem na błoniu,

Go koło Bożśj męki, na pustym przyłogu Blisko domu łbem kiwa, a ledwo nie w progu,

Bielunem i piołunem leczył się za gumnem.

W VII części, historja Cacusa,

W VIII o ludokupstwie, a mianowicie o zá- przedawaniu ludzi w niewolą turecką przez podstęp. Tu cytuje karę jednego takiego łudo- kupcy, którego:

Przed czterdziestu lat w Węgrzech w miasteczku Pezinku Byłem kiedy jednego na takim uczynku Zachwycono....

Miarkując z domyślnćj daty pisania Judaszo­wego worka, przez dedykacją, wypada, że Klonowicz odbywał tę podróż do Węgier, dla niewiadomych nam przyczyn około roku 1565 zapewne '

Następuje o przyczynach wszego złego, to jest o próżnowaniu, zamiłowaniu roskoszy i z tąd pochodzącem ubóstwie.

Wszędzie mnóstwo pięknych maleńkich obra­zków, połyskujących jak kamyczki w pierścieniu. Z nich to cały się poemat składa. Oto naprzy- kład obraz nędzy:

Zdybie go tak ubóstwo pod dachem odartym,

I w ubraniu dziurawćm i w płaszczu wytartym,

Na piersiach niezapiętych żupan kliowaty •Na łokciach, na kolanach różnśj maści łaty,

A z czobotów dziurawych wyglądają wiechcie Tak cię nędza ubierze

Pełno powiastek, opisów.

Sztuka druga worka, o skórze i naturze li­siej, a naprzód o tych, którzy oszukiwają pod płaszczykiem nabożeństwa. Tu wystawia ubo­gich, żebraków, głoszących nowe cuda i że­brzących w imie Boże.

Widziałem, pry, pod lasem miłą matkę Bożą,

(A Baby się słuchając onych pieśni trwożą)

Wielka światłość wynikła w choinowym borku Na pieńku nowo ściętym, na cudnym pagórku,

Więc ón niezbędny oszust twierdzi w rzeczywistą Że widział własnem okiem dziewicę przeczystą.

To nam nastręcza uwagę o żebractwie w Polsce, o którem już.gdzieindziej kilkakroć wspominaliśmy. W XVII wieku było ono prawie

rzemiosłem i niezłem, ogromne hordy dziadów wlokły się z odpustu na odpust, wróżąc, śpie­wając, czasem kradnąc, czasem strasząc, a za­wsze obławiając się nieźle po drodze. Następca jaki polski Walter Scotta, wielce by mógł ko­rzystać z tych postaci tak dziwacznych, tak oryginalnych, dziadów i bab, przynajmniej tyle , zajmujących co Szkoccy u sławnego Baroneta, a Irlandscy u Banima, nic nie zmyślając, zna­lazł by je gotowe w broszurach XVII wieku.

Czytać o nich, ich praktykach, obyczajach, podstępach w Nowćj komedij Rybałtowskiej 1615, nadewszystko, wperegrinacij dziadowskiij, zwła­szcza onychjarmarczników trzęsigłowów, w który sposób zwykli bywać na miejscach świętych; nie tykając tych, którzy sprawiędliwSm karaniem Bo- żem nawiedzeni, przy kościołach albo w szpita- lech siedzą {x)l

Tu wystawiony jest wszelki rodzaj żebra-* ctwa, pd pątników-pielgrzymów, co niby do Rzymu idą, do najostatniejszych włóczęgów, pomagających cyganom do złodziejstwa, do tych co małemi niby-handlami i przedażą, to mniemanych leków, to wotóW na odpustach utrzymują się. Cały ten obraz nie fantazyjny,

(’) Jamiarius Sowizralius Annus Dominus 8319 54730 (w isto- 1614) 4° typ. goth.

i i ale z żywćj natury, ma téz wielką prawdę, choć czasem zbyt aż odrażającą i nagą. A co to za imiona tych sprośnych dziadów i bab, wymy­ślono, czy raczéj pochwytane. Są tu : Chelpa, Lagus, Wyrwant, Toboła, Dygubej, Kałwica baba, Marek, Barabasz, Kubrak, Choroba; Chra­pek, Kula, Klimek, Labaj, Chmielarz, Drabant, Ktiżma, Lech, Stypuła, Kropiński, Sztyła, Wil- kołek, Lepiarz, Korman, Ślepy, Chroma baba, Guza Baba, Labajka, Latawica (rodzaj wie­dźmy) Stępa, Zając dziad i t. d. Kończy się rozprawa ona poetyczna tym dystychem, po­świadczającym prawdziwość jéj obrazów:

Tę książkę ofiaruję za kolendę Dziadom

Com pisał, to prawdziwie, bom sam tego świadom.

Cour des miracles paryzka, tak ogniście od­malowana w Nôtre Dame Viktora Hugo, znala­złaby się i u nas, wszakże po miastach, były Bractwa i Cechy żebraków, mające ustawy swoje, starszych, pisarzy, biczowników i t. d.

Ale wróćmy do Klonowicza, który wspo­mniawszy o mniemanych cudach rozgłaszanych dla wyłudzenia jałmużny przez dziadów, lęka­jąc się częstego podejrzenia o niedowiarstwo 1 mędrkowanie, odzywa się zaraz, broniąc od zarzutów :

Kto im gani te brednie, heretykiem zowią.

Wolę tu nie obrażać animuszów chorych Do pomówienia dawnćj wiary barzo skorych Kładę to na Biskupy i na starsze głowy.

Kwesty, jałmużny i z nich wypływające na­dużycia, szeroko opisane — ciekawa znowu kartka, do historij obyczajów. Najobszerniejsze są zawsze opisy scen, o których poeta mógł

powiedzieć:

quorum pars magna fui.

Przechodząc do obyczajów dworskich i woj­skowych, nieszczęśliwy małżonek tak maluje gachów, których nauczył się znać we własnym podobno domu.

Za nic widzisz niecnoty pacholarzów onych,

Go patrzą cudzych żonek, żonek wyłysionych, Muskanych i barwionych i kamforowanych, Roszczonych, malowanych, podolejowanych. Patrzajcie jak się stroi ón czuryło młody,

Czuprynę podmuskuje, kocha się z urody:

Ostrzy wąsik, uczy się mrugać na uczynne.

Niemasz nic męskiego w nim, lecz jako szort płaski,

Migi, mrugi i mizgi ma za datek łaski:

Całuje rękę, wzdycha, mówkę sobie stroi,

Ani się ludzi wstydzi, ani Boga boi

Mniema by wszyscy ślepi, jedno ón sam widzi,

A no co żywo, z niego jeszcze wczoraj szydzi.

Sięga gdzie nie przystoi, mówi co niesłusza,

Nievczuje się, choć ludzi cnotliwych obrusza,

A gdy cnota stateczna, więc pan do niecnoty Tam już ma wolny przystęp szerokiemi wroty Tom I. 18

Jątrewek Judaszowych równych sobie szuka A tam nie tylko prosi, ale tćż i fuka.

Więc czuje i przez skórę, gdzie dom nie po bodzie Gdzie mało dba o męża niepewna gospodzie Gdzie dygi mają miejsca, nieprzystojne godło:

Już się tam będzie pńnu według myśli wiodło; Tam już swoje proporce rozpościera gaszek I już się tu napatrzysz rozmaitych fraszek:

Jak mężowi pochlebia, jako go podchodzi,

Gdy mu nieborakowi szwagrem zostać godzi.

Czyni się przyjacielem, towarzyszem wiernym,

1 nabożnym i ludzkim i już miłosiernym.

Gdy gospodarz obżerca, kuflem go pokona,

Już tam cnota domowa będzie przewierniona. Zatym pani nie skąpo pana gościa chwali,

Od wstydu, od pokory i tak mężem szali; Cnotliwy to młodzieniec, Jakóbie niebóże, Wstydliwy prościneczka tak jako być może.

Y tak k... oszuka nieboraka męża,

Który w domu chytrego przechowuje węża.

A choć nićma pieniędzy młodzieniec Salacha Mężowemi pieniędzmi podejmuje Sacha.

I dalej jeszcze:

Nosząc brzemię kradzione, więcój niż uczciwa, Stęka, zmyśla choroby, jak by prawda żywa, Straszy męża, przeklina. Dla ciebie umićram Zły człowiecze, swą młodość i latka swe tyram, Widzisz dobrze, żem zawsze chora białogłowa Proszę byś mi dał pokój — bom i tak niezdrowa, A ty niezbyty trupie czynisz mi bezprawie,

O zdrowieś mię przyprawił i dokonał prawie.

A wszakże miły bracie, jeślić Bóg potomka Da żywego bez grzechu: weź sobie za kómka Pana gościa owego, co to rok chudzina Stał u nas

Słowo w słowo ten sam obraz tak żywy, bo ' z natury wzięty, bo może we łzach pisany, bić- dny Klonowicz malował znowu w swojój Vi­ctoria.

Część III worka, o skórze i naturze iysiój, a naprzód o tych, którzy pod pokrywką prawa, szczęścia, kontraktu, słowa obojętnego, wykładu wyszpoconego, prace, dobrodziejstwa, przy­czynki jakiój niewiadomości, niepamięci, czasu, głupstwa zmyślonego i t. p., szkodę czynią i zdra­dzają.

Tu autor z oburzeniem szlachetnym dowodzi, że niema sprawiedliwej sprawy, tylko ta, która jest słuszną i prawą, że ta którą zqw'\%prawną acz niesprawiedliwa, nie jest przez tó samo prawną, gdy nie jest prawą. Tu wszystkie oszii- kaństwa rodzaje na scenę wychodzą, aż do małżeństw po pijanu zawieranych. Powiastka

o księdzu i umierającym, na swój czas chara­kterystyczna i dowcipna. Lichwiarze, pienia­cze i t. d.

Czwarta i ostatnia sztuka tylko osiem wier­szy zamyka, o lwiój skórze, bo, dodaje autor.

Strach o tćj skórze pisać.

Kończy poemat Akeldama, krwawa rola; myśl tego wiersza jest o użyciu źle nabytego dobra i wiąże się z ogólną, a raczej z tytułem.

Reszta rodzaj modlitwy i wykrzyku zawićra — piękne są wiersze:

Samci leżał mój panie w grobie pożyczanym,

Sobąś pogtzeb zapłacił pielgrzymom zbłąkanym Przez śmierć, przez krwawą rolę w tym tu obcym kraju Ciśniemy się do ciebie za łotrem do raju.

Jak się Phaenix przez ogień, przez popiół odmładza, Tak się człowiek przez ziemię, przez próchno odradza. Jeśli przez krzest starego Adama utopi....

Oto cały ón Worek Judaszów, zszyty z wil­czej , lisićj, rysiój i lwiój skóry; osobliwsza sa­tyra, w której rozumowania, cytacje, osobiste uczucia, moralne sentencje, obrazki, modlitwy, pomięszane razem leżą i na piórwszy rzut oka trudno pojmującą się całość porządną składają.

Żale ńagrobne na szlachetnie urodzonego y znacznie uczonego męża, nieboszczyka pana Jana Kochanowskiego Wojsk. iSandomierskiego etc. Polaka zacnego, szlachcica dzielnego i poety wdzięcznego etc. (*)! Sam autor przyznając, że te żale napisał na kształt i podobieństwo Idyllon Teokrytowego, które ma napis: Epitaphos Bio- nos. Trzeba albowiem wiedzióć, że jak się z li­cznych miejsc Victoria pokazuje, Klonowicz, znał dobrze język grecki. Żalów tych jest trzy­naście, przypisanych Pawłowi i Piotrowi Czer- (

i1) Kraków 1585.

nym z Witowie. Wiele tu poetyczności, a wiérsz nie wszędzie tak łatwy i gładki jak w Worku. Oto z żalu VIII piękny urywek, choć myśl jego dość pospolita:

Ach mój gospodzie jedyny, czémze ziemiorodne Drzewa i zioła tak godne,

Iż w tém nad człowieka mają, obumarwszy w roli Młodzą się zaś latu kwoli.

Niezbyty kopr ciężko wonny, gorczyca płaczliwa, Zawsze na wiosnę ożywa;

Więc i pokrzywa żądlista nienawisne ziele Nikt jéj nie sieje, nie piele,

Jednak się z ziemie napiérwéj na wiosnę wydźwignio Trzykroć pożytki wyścignie.

Patrzaj jak skoczna wierzba od matki odcięta Wynika z małego pręta.

Spróchniały pień podsieczony, patrz jako za czasem Osadza się nowym lasem.

Z ciała matki się winna macica ani chmiel nieboi Choć owo o szczudle stoi,

Bo się sam z samego siebie na każdy rok sieje Skoro się wiosna rozśmieje.

Ten cały żal dość piękny. Następny także, w którym grób Jana opisuje, od innych myślą się odznacza. W XII żalu o nagrobku i mi­strzach co by się go podjęli robie, kilka myśli pięknych, ale smaku i artystycznego pojęcia braknie, w nagrobku domniemanym. Co powié- cie o posągu malowanym, jaki chciał Kocha­nowskiemu wystawić? Taki przecie postawiono w Stratfordzie nad Awonem, nieśmiertelnego

Shakspeara popiołom. Gdzie mówi o nieudol­ności swojej, wielka prostota:

Sam się też tu prawie wyrwał z motyką na słońce/

Tylko rymem zawięzując u wićrszyków końce,

A dalćj:

Przetoż o szczęśliwa duszo, te wićrsze na grobie Przyjmij z wdzięcznością odcmnie, albo wstań, pisz tobie.

Wybornie!

Żale te są widocznie prostem naśladowaniem, prześlicznych żalów Kochanowskiego po śmierci Urszulki; ale wielka różnica I Tamte wypłynęły z ojcowskiego, żalem przepełnionego^bolejącego serca, te po prostu, na zimno, nieznający mistrza, nie przyjaciel, nie blizki, jako poezją tylko, na­pisał Klonowicz. To też Klonowicza żale nie- dotkną nikogo, niewywołają westchnienia na­wet, bo westchnienie ich nie zrodziło, łza nio polała, powiedział sobie, napiszę — siadł i na­pisał z uwagą, z zimną krwią, rozmysłem; inaczej podobno całkiem swoje utworzył Kocha­nowski.

Na żalach kończemy przegląd znaczniejszych pism polskich Klonowicza, zamierzając zdać sprawę z wielkiego poematu jego łacińskiego, pod tytułem Zwyęięztwo Bogów, (Victoria De- orum.)

Na exemplarzu Czackiego znaleziony napis świadczy, że to główne dzieło swoje Aeemus, lat dziesięć wypracowywał ('). Począł je był któś tłumaczyć, jak świadczy tenże Czacki, lecz pracę tę podobno potępienie Jezuickie, wyra­żone w dwóch wierszach niby - łacińskich, za­biło.

Quid praemii versibus tam dignis?

Nisi camifex et ignis.

Godna tych wiórszy zapłata

Stos ognia i ręka kata.

Zginęło gdzieś w pyle porzucone tłumacze­nie, bo i oryginał zakazany został, i na Indexie naznaczony.

Wielkie to poema zasługuje na uwagę, jako dzieło w swoim czasie bardzo głośne, dziś już niezmiernie do widzenia trudne, dla rzadkości swej, której przyczyną i potępienie wspomniane i tytuł i miejsce druku w Rakowie; nareście jako pomnik na zejściu się dwóch wieków XVI i XVII wzniesiony, pełen znaczenia i charakteru. Niemożna go bez wyrażnćj szkody pominąć pisząc o literaturze naszej, o dziejach opinij * u nas, o historij obyczajów, do której mnogie rysy zawiera; ta sturamienna satyra, głową

(') Dcccm annis rarum hunc librom author conficiebat 1703.

23 Jun. Jan. Szczekociniis.

w starożytnych niebiosach Grecij i Rzymu, no­gami na naszéj ziemi stojąca, odbijająca na przemian to obrazki poetycznego świata zmar­łego, to żywe życie swojego wieku.

Nazwać musiemy Victoria Deorum, poematem, dla formy jego materjalnéj, dla wiérsza, w któ- ren się ubrał, co do planu autora, budowy, niema td nic poematowi właściwego, raczej wielki traktat moralny, podzielony na rozdziały, cały w argumentach i dowodzeniach. Sztuka i poezja tyle tu wpłynęły, ile było potrzebą do ukwiecenia materij suchéj, do upoetyzowania

i połączenia szczegółów i przykładów, w nie­zmiernej liczbie zebranych (1).

(1) Całkowity tytuł j est następuj ący:

SebastianiSulmircćntis Acerni Victoria Deorum in qua conti- netur veri herois educatio

Nasoni Sulmo patria est. Sulmircia nobis,

Nosque poetastri. Naso poeta fuit

Na odwrócie: Diis manibus Invictissimi Stephani Regis polo- niarum etc.» persolvitur votum (w ośmiu wierszach). Dedykacja: Magnifico Dno Dno Adamo Gorajski de Goraj in Bielgoraj. Ra* dzecin, Nowawola, Zalepsko, Rzeczyca, Osmolice, Niedrwica, Prawiedniki etc. Domino et Haeredi S. R. Maj estatis cohortibus praefecto patrono literarum et humanitatis clementissimo. Pod­pisano: (po XI kartach) Lublini nostris ex aedibus Sebastianus Fab. Acernus Sulmircenus Cons. Lublin. — Ten Adam Gorajski Podkom. Lubelski, znacznéj rodziny potomek, spokrewniony z Radziwiłłami i wielą innemi domy w Polsce i Litwie. Pisze Nie- siecki, że za jego czasów niebyło już tych Gorajskich, co pobożnie przypisuje, haerezij w tej familij wkorzenionój T. II. 255.

W przypisie xiążki dość obszernym, wykłada myśl główną poematu i plan niejako jego, osno­wę moralną, w ten sposób: „potrzeba się do­brze urodzić, żyć dobrze i dobrze unrfzéc (bene naści.’ bene vivere, et bene mort), ten jest dobrze urodzony, kto żyje dobrze, dobrze zaś żyje, kto dobrze umiera, do okazania tego, cała nasza zmierza książka.

(Ille bene natus est, qui bene vivit, bene au­tem vivit, cujus exitus est honestus et salutaris- totus ille libellus noster ad eos fines, ad illumque aureum scopum tendit et collimat, ut bene vivere et mori possumus —)

Z samego tego założenia widziémy, że to nie jest właściwie poemat, co by mówił do serca, do uczucia, do imaginacij, co by był pomni­kiem sztuki, wynikłością zapału, natchnienia— jest to raczéj traktat do rozumu i przekonania, z namysłem, rozwagą zimną i misternym pla­nem dokonany. Zepsucie obyczajów ówczesne, jak sam autor pisze, skłoniło go do téj potężnćj przeciw niemu fillipiki wierszowanej.

(Movit nos igitur et incitavit ad hoc opus ag- grediendum ; morum nostri saeculi superba, in- vidiosa et insignis depravatio, qua propter haec scripta nostra multis in locis accedunt ad Saty- ricam petulantiam).

Tom I. 19

Nie wyraża nigdzie Klonowicz w swój de- (lykacij — przemowie, aby go ta ogromna sa­tyra, dziesięć lat pracy kosztować miała, wspo­mina tylko: complurium annorum labor es et vigilias. Jeśli w istocie tak długo nad swćm arcydziełem pracował, nie dziw potem, że mu brak jedności, zapału, poezij, bo dziesięć lat pisać dzieło uczone, traktat filozoficzny, badania, historją, nie tylko można, lecz niewątpliwie wpływa czas na do­skonałość, ale dziesięć lat tworzyć poemat, obracać się i żyć tak długo w stworzonym przez siebie idealnym świecie, dziesięć lat rodzić je­dno, choćby to jedno miało być Illjadą Homera, tragedją Shekspeara, poematem Goethego — zdaje się niepodobna. W poezij większy udział ma natchnienie od rozmysłu, więcćj znaczy ogół ód szczegółów, a jedność poetycznego prawdziwie dzieła, w dziesięciu latach budowy rozprysnąć by się musiała. To tćż Victoria, nie jest poematem, ale traktatem bogatym w poety­czne szczegóły i epizody, niema działających osób, akcij, zawiązku, jedności czynu; jest to w sferze abstrakcyjnej myśli, długa patetyczna parafraza idei jednćj, i wielu z nią stykających się o życiu, o świecie, rozlicznych wypadkach, stanach, charakterach, osnuta na głównej myśli- matce, ojaknajdoskonalszem wychowaniu czło­wieka.

Niepodobna dać wyobrażenia o tem dziele Klonowicza, krótkąjego treścią, potrzeba je, jako całe w epizodach, rozebrać szczegółowie, po ka­wałeczku, każdego rodzaju spisując treść (argu­mentom), tak jak je sam autor, przy ostatecznym dzieła wykończeniu, położył. Tak drobnostkową analizę poematu tego, podjętą przez nas, uspra­wiedliwiać powinno, naprzód, całkowity brak wyobrażeń o tem dzidę w naszych historjach literafoiry, w których tylko tytuł dzieła i wielką rzadkość wzmiankują; powtóre, wielka jego niegdyś sława, a dziś rzadkość i zapomnienie.

Rodział I w którym, po wstępie, podział lu­dzi na dwie klassy, synów Jowiszowych, mą­drych, sprawiedliwych, odważnych, i synów N eptunowych dzikich nieludzkich i złych.

In hoc primo capite continetur, inprimis totius libri proemium. Deinde rerum träctandarum ordo ordinisque ratio. Fitios Jovis a poetis fingi sapien- tes, justos, fortes de genereque hominum bene me- ritos. Filios vero Neptuni feroces* et inhumanos fereque naturae pestis.

Samo poczęcie poematu, dawnym obyczajem bardzo szumne, podział zaś swój ludzi; tak tłu­maczy:

Nam Jove progeniti, mit es finguntur et acres

Propugnateres hominum legumque patroni

Et portentorum domkores, ut-Mt ołim Herculewii genji* iiywifl proppgo etc.

Sed quos terrarúm genuit quassator et ingens Nympharum domitor Neptunus ad aequorí undam Hi plerumque; mali, nulla ilectuntur ab arte Legibus obsistunt, humanaque faedera solvunt.

Ut mala tempestas et inexorabile murmur Oceani, rapto dum venti carcere perflant —

Jowisza dzieci rodzą się łagodni, obrońcę ludzkości,* praw stróże i poczwar zwycięzcy, jakim był dawniéj Herkules, syn boskiéj AI- kncieny. A ci, których rodzi Neptun niszczyciel, a pan Nymf wodnych, ci są najczęścićj źli, ni- czém niepokonani, niepohamowani, żadnemu prawu nieulegli, ludzką rwą spokojność, jak burza i nieubłagana nawałność Oceanu , gdy nad nim powioną wypuszczone z jaskiń wia­try i t. d.”

Ze się na walkę ze wszystkiém złem ziemi porwał, tak sig autor w końcu tłumaczy:

Sed rides forsan, quod parvus homuncio pugnem Gum vi terrigenum, tanta cum nube Gigantum Gum nemo possit minimum suflfere talitrum Ungue Giganteo impactum, quales modo sera Tempestate homines, et summo nascimur aevo,

* At me Davidis movit victoria parvi,

Qui Cyclopa ferum bello prostravit aporto Ardua deijciens Balcari corpora funda.

Lecz smiéch ci zapewne, że mały człowiek walczy z siłą dzieci ziemi, z taką ćmą olbrzy­mów, gdy nikt nie może znieść ich ręką zada-

nego najlżejszego trącenia (co do słowa: pśtry- czka), takiemi się dziś w ostatnich czasach sła- bemi ludźmi rodziemy;— lecz mnie pobudza małego Dawida zwycięztwo, który w otwartćj wojnie Cyklopa położył, twarde jego ciało po­żywszy Balcarską procą.”

Rozdział drugi zawiera, rozróżnienie pra­wdziwego od fałszywego ślachectwa, pokazuje jako zasadę prawdziwego, cnotę i pracę, fał­szywemu zaś wszystko przeciwne przyznaje; zabierając się następnie, pojedyńczo, wszystkie jego sprosności ukażać i obrzydzić.

Differential!) continet verae et falsac nobilitatis. Yerae quidem nobilitatis fundamentum esse Yirtu- tem et laborem. FaJsam fero nobilitatem vel potius Thrasonissmam, niti vulgaribus opinionibus, quae hic veluti causae procatarcticae seu impulsivae ad scribendum recensentur, in sequentibusque capiti- bus suo confutantur ordine.

Wylicza wszystkie rodzaje mniemanego śla­chectwa, a raczej państwa, potem wywodząc prawdziwe ślachectwo, które na cnocie zasadza, dodaje:

Nobilitatis opus, tanto felicius ibit Quanto regificum te blandius aspicit astrum,

Et si te caelum radio percussit amico Natalique tuo, non Stella malignior arsit,

Tćm szczęśliwsze będzie ślachectwo, im ła­godniej spójrzą na cię gwiaździste niebiosa,

m

im przyjaźniejszym uderzą na ci$ promieniem , a dniowi twego urodzenia złowroga nie za­świeci gwiazda.” Jako poecie wybaczyć można Klonowiczowi przesąd gwiazdarski, chociaż już w tym czasie pisano i w Polsce przeciw niemu, a Szczęsny Zebrowski w Zwierciadle roczném (1603) część jedną zbijaniu przesądu tego po­święcił Że zaś autor od Boga, który duszę daje, wywodzi ślachectwa i cnoty początek, nic dziwnego, a raczej nic nadto naturalniejszego.

Rozdział trzeci, o początkach i przyczynach ślachectwa, wziętych z charakteru ludzi jednych do posłuszeństwa, drugich do rozkazywania stworzonych, słabych i odważnych, ograniczo­nych i rozumnych. Z piérwszych składa się tłum ludu, z drugich wybór jego, starszyzna, ślachta, dowodzi autor tej prawdy argumentalnie z natury i z prawa, przytaczając, że czasu nie­pokoju, wojny, lud zawsze głowy sobie szuka. Dowody wzięte z przykładów na zwierzętach, zdaje się nawet zbyteczne.

Continet ortiim seu causas efficientes nobilitatis. Ostendit hominum alios esse ignavos alios strenuos. Ex ignavis constare plebem, strenuos Yero propter Virtutem suspici et honoraii Quod probatur tum ex jure, tum ex Natura ipsa. Item discriminibus et beH» coactum esse vulgus ut confugiat ad meliores eisque daferat

Przywodzi ta poela i źótfawie, które dó po­dróży wybierają sobie wodzów fdueesj okazując, żę ci są mędrsi, ślachetniejsi i na wyższych sfeworfceni, którzy posiadają odwagę, to jest uczucie sił własnych.

Piękny tu wiersz:

Dam trépidant stulti, eumit prudentia vires.

Kiedy drżą głupcy, mądry sił nabiera.”

Ale nigdzie tu poezij, natchnienia, zapału, wszędzie suche, prawidłowe, wymierzone ro­zumowanie, wielkiemi tylko słowy i gładkim wierszem ubrane.

O sławie tak się tu odzywa;

Non spernat vivax hominum praeconia Yirtus Non aspematur suffragia sera nepotum.

Sed yelut in speculo se contemplata liquenti,

Ad famam populi, torpentia corrigit acta.

Excitât ingenium, dulces facit esse labores etc.

Pełna życia cnota, nie gardzi jednak pokla­skami ludzi, ani uwielbieniem późnych potom­ków, lecz przeglądając się w nich jak w prze- zroczystém zwierciedle, na głos ludu, słabnąca się rozgrzewa, pobudza umysł i osładza pracę

i t. d.”

. Rozdział IV. Opis i pochwała cnoty i sztuk wyzwolonych, cnoty jako zasady ślachećtwa,

«

sztuk jako pomocnic do niego (?)nareście o cno­tach rycerskich i pogardzie śmierci.

Continet Yirtuti, et artium liberalium descriptio- nfem et Encomium, iila enim est iundamentum, hac vero sunt adjumentum verae nobilitatis. Multa hic etiam dicuntur de contemptu mortis et aliis virtuti- bus militaribus.

Znaczenie ślachectwa Nobilitas wywodzi au­tor z jego przypuszczonej etymologij od nosco} ergo, dodaje na marginesie nobilis polonice zna­czny. Oto jest obraz ślachcica-pana, czyli jak Klonowicz zowie, znacznego człowieka:

Nobilis est vere, quem talia stemmata pingunt Qui Superis charus, partiam tuta tur et ornat,

Miscuit ingenuas, sociis virtutibus artes,

Mente quod instituit, manibus feliciter egit Hic duce natura, velut ignis fertur in altum,

Ardua molitur, nunquam yulgaria tractat,

Artis praesidio, multo sapientior exit Longaque prudentem facit experientia rerum. Dexteritate sua naturam vincit et astra Indeque fama comes, totum dimanat in aevum, Prospera succedunt invitis omnia fatis.

Nam caeli decreta, yigil sapientia vincit,

Invitamque tenet fortunam, conscia stellis,

Si Deus et virtus ingentia cepta gubernant;

Nobilis est vere quem benefacta coronant etc.

Prawdziwego ślachcica, takie, godła (herby) zdobią: Bogom miły, ojczyznę zdobi i broni, cnoty towarzyskie łączy z nauką; co głową

pomyśli, to rękoma szczęśliwie wykonywa. Za natury swój popędem, jak płomień wzbija się ciągle do góry, rozbija zawady, gardzi łatwćm ' i powszednićm, nauką pomnaża wrodzone dary, a starzejąc, mędrszy coraz doświadczeniem, przebiegle walczy z naturą i losem. Wreście z sławą u boku, na wieki pozostaje, przeci­wności mienią się mu w pomyślność, i same niebios wyroki, czuwającą mądrością zwycięża; niechętną fortunę i gwiazdy pokonywając, by­leby z Bogiem i cnotą dzieło rozpoczął. Pra­wdziwy to ślachcic, którego piękne zdobią czy­ny i t d.”

Maluje potem szeroko cnoty bohaterskie, mię­dzy które kładzie wysoko pogardę śmierci, długo jej potrzeby i słuszności dowodząc przy­kładami, świętych pańskich i Chrystusa Pana, za wzór stawiąc. Wyraz virtus, w łacińskim ję­zyku tak obszórne znaczenie mający, a wyłą­cznie prawie męzką cnotę i odwagę oznacza­jący, często autorowi w ciągu tego wykładu pod pióro podchodzi, a ile kroć się to trafia, wielkiemi go pisze głoskami. Ten rozdział jest już bogaty w przykłady i cytacje, okazujące wielką erudycją autora i zasoby jego naukowe. Kończy się temi słowy:

Tom I. 20

Sed me fiestituunt vires et Apollinis ardor Deferor in terras, qui raptus in astra videbar.

Lecz oto słabnę już, opuszczają mnie siły i zapał wieszczy, com się zdawał być w niebie, upadam na ziemię.”

Rozdział V dowodzi, że wielu Bogów i bo- hatćrów było, co nizko się urodzili, a wysoko

0 własnych siłach doszli, stawiąc na to święte

1 historyczne przykłady, że nie urodzenie, lecz cnota ślachectwo stanowi prawdziwe.

O Adamie tak śpiewa:

Die ubi tum generis discrimina tanta fuerunt Dum primaevus Adam, comitatus conjuge sola Sub Jove, desertis pernox egisset in agris Gramineoque toro, dulci requievit in umbra?

Iste colonorum pater est, Regumque, Deumque,

Hie genuit lectum spreta cum plebe Senatum.

Powićdz gdzie wówczas były tak wielkie . między ludźmi różnice, gdy piérwszych ziemi wieków, dzićcię Adam, z jedną tylko żoną, pod gołem niebem, błądził po nocy w śród pustych pól, lub na łożu z murawy, spoczywał w miłym cieniu? Ten jest ojcem Królów i Bogów ziemi, z niego pochodzą równo i wzgardzony lud i Se­nat wybrany.”

Podobno sędziowie co potępili poemat ten, na pozór dla pogańskich pr^ypomień polithei-

zmu, jakich wszędzie naówczas i po jezuickich dziełach pełno było, dla oka tylko ten zarzut zrobili, gdyż tu stawi autor często bardzo pi­smo święte i przykłady z pisma, w które mieć się zdaje głęboką wiarę. Raczej mu mogli za­dawać zbyteczne pomięszanie wyobrażeń po- . gańskich z chrześciańskiemi.

Non misceantur sacra profanis.—

Ale stos i kat karą byli, nie za bogów sta­rożytności często wspominanych, więcej za du­cha poematu , za powstanie przeciw szlachcie, za wywrócenie przyjętych zasad.

Rozdział VI. Jeszcze przykład z pisma świę­tego y na ojću patrjarchy Abraama, który był Chaldejczykiem, nie hardzo znakomitego rodu, nawet, jak autor wspomina, podobno bałwo­chwalcą.

In quo proponitur exemplum Sancti Patriarchae Abraami cujus pater Thare in Chaldaea, non us- queqiiaque nobilis et insignis fuit, non desunt qui affirment fuisse idolatram, sed plures sunt qui re­clament Quod autem Thare genuit Abraamum et Nachor filios vide Genesis 11 et Josue 24 Capt

Na dowód jak sądził KIono\yicz bałwochwal­stwo, jeszcze wiérszy kilka :

.... Ereptus de gente fera, de gente maligna Quae vetitis Idola colens pallentia fanis Yulcano defota fuit, pia numina spernens.

Wyrwany z pośród dzikiego i złego naro­du , który w potępionych bóżnicach, czcząc blade bóstwa, kłaniał się ogniowi, gardził najwyższą istotą.”

W rozdziale siódmym, przykład Mojżesza:

In quo proponitur, exemphim Moysis viri Dei Ducis et legislatoris Judaeorum, non tantum obscu- ris verum etiam captivis et calamitosis parentibus nati Fxodi Cap. II.

W następnym ostatnie przykłady z pisma świętego, Samuela i Dawida.

In quo proponuntur exempla Samuelis et Davi­dis ex libro regum et hic finientur exempta ex sacris . literis petita.

Rozdział dziewiąty, poczyna szereg przykła­dów my thologicznych na poparcie założenia, że nie ród, lecz cnoty, ślachectwo stanowią, gdy wielu z liczby Bogów i półbożków, nizko się lub nieprawnie urodziło.

In quo incipiunt proponi exempla profana quibus probatur Nobilitatem non pertinere ad familiam, sed ad solam Yirtutem , quando quidem multi De- oram Heroumque ex obscuris vel certe infamibus progenitoribus plerumque nascuntur.

Oburzać mogło w XVII wieku i musiało, takie zbliżanie i stawianie, obok przykładów z pisma świętego, dowodów z bajecznej staro­żytności, a choć przÿwiléj poety dozwalał tego

Klonowiczowi, duchownym się to surowszym podobać nie mogło. Są tu: historja Jowisza, urodzenie Orjona, Caecula syna Wulkanowego, Wenery i t. d., kończy się wiérszem:

Scilicet, una fuit Divumque, hominumque pro­pago.

Tak więc jedno było pochodzenie Bogów i ludzi.”

Zdaje się, że Klonowicz w bogach i boha­terach starożytności, wystawia, i pod niemi ro- zumié, panów, ślachtę, możnych.

Rozdział dziesiąty ciągnie daléj przykłady mythologiczne.

Hic ponuntur tría exempla Grecca, Gygis pasto- ris, postea tandem Łydiae Regis. Item Cyn Persa- rum Regis mediocri parente procreati educatique inter pecoraÀgatocIis Syciliae tyranni progeniti pâtre figulo.

Toż zawiera jeszcze jedénasty:

Proponuntur hic Romana exempla, Tulli Hostilli pastoris, Tulli Servilii vernae Tarquinii Prisci ex mercatore Corinthio geniti,TerentiiYarronis ex pâ­tre obsonario, Portii Gatonis Rustici tusculani, et M. T. Ciccronis Arpinatis.

Nareście wkracza autor w przykłady wzięte z bajecznych dziejów domowych o Piaście i Le­szku.

In quo proponuntur etiam domestica exempla, du- orum Ducum Polonorum, Piasti Crusphiciensis et Lescorçis Secundi, mstici adolescentis, qui ambo in DucatumPoIoniae communi procerumacclamatione promoti sunt

W trzynastym rozdziale powraca autor do przykładów bohaterów, którzy się urodzili z nie­prawego łoża, cytując Herkulesa, Achillesa, Eneasza, Alexandra W., Romulusa i Remusa i t. d.

Q)t XIII. Ostendit praestantissimos Heroum etiam relatorum inter Deos, fuisse spurios et furtivis nuptis ortos. Ubi recensentur exempla Her culis, Achillis. Aenae, Alexandri Ma. Romuli et Remi, qui tamen ita se gesserunt, ut maclilam ortus, deter* sit virtutum splendor et rebus gestis parta autoritas.

Nareście następuje dowodzenie odwrotne, iż często z znakomitych rodziców nikczemne wyradzają się dzieci, naprzód zaś za przykład służą dzisiejsi żydzi, potomkowie patrjarchów, żydzi, ku którym nieprzezwyciężoną odrazą od­dycha we wszystkich swych dziełach autor.

Gpt. XIV. Probatur ulterius nobilitatem non esse sanguinis sed strenuitatis, ductis a contrario argu- mentis. Hactenus enim exemplis comprobatum est, saepius ex yilibus progenitoribus Deos heroasque natos esse vel alioqui ex illegitimis nuptiis, nunc au­tem probabitur contrarium, quomodo videlicet ex Magnis et strenuis parentibus nascuntur viles ac de­generes filii. In praesenti ergo capite primum exem- plum est imbellium et meticulosorum Judaeorum

*

longissime, degenerantium a Sanctis patriarchis. Al- terum exempJum quomodo Japetus genuit Epime- thea nauci filium, qui damno accepto tandem sapere consueverat.

Żydowską chciwość i upędzanie się za zy­skiem tak maluje autor:

Interea célébrés usuris aggravat urbes,

Miris aucupiis captans ignobile lucrum.

Et quamvis mercatur aquas, mercatur et auras Mercatur pacem, et precio' venalia juro.

Unde tamen mercetur, habet placetque monarchas Undeque consueti jaciat sua semina Jucri,

Quos dum praefecti spoliant, spoliantur ab illis Non etiam fiscus tali securus ab arte est,

Omnes usque adeo violentum fascinat aurum Haec est Abraami (si Diis placet) unica proles, Justitiam et primi mores imitata parentis.—.

Tym czasem żyd lichwą cięży wielkim mia­stom , dziwnémi sidły dobija się podłego zysku; przedaje wszystko, handluje wodą, handluje powietrzem, handluje pokojem, frymarczy prze- dajném prawem. A wszędzie, gdzie się z han­dlem wciśnie, przymili się panującym, aby za­rzucić sieci zwykłego sobie obłowu, szarpią go i zdzierają urzędnicy, lecz ón ich nawzajem, bo nikt, celnik nawet nie ustrzeże się jego fortelów, tak wszystkich nagle oślepić może złoto. Otoż to Abraama, podobno, jedyne potomstwo, na­śladujące święte i sprawiedliwe obyczaje przod­ków i t. d.”

Wiadomo, że Klonowicz był w Lublinie sę­dzią spraw żydowskich, pisał więc ten ustęp i wiele innych o żydach, z dotkliwego przeko­nania o rzeczywistości. — Zobaczyć jeszcze w Roxolanij jego.

Jeszcze jeden przykład wRozdziale XV. Wul- kana, dziecięcia największego z Bogów Jowisza, a jednak kulawego, brzydkiego, odrzuconego z Olympu, męża zalotnicy Venery:

(In quo proponitur exemplum Yulcani, qui est Jovis Opt Max. Junone sorore simul et uxore legi­timas fiïius, deformis tarnen et claudus, accubituque Deorum immortalium prohibitus, a Minerva in con- jugium petita repulsam passus. Yenerem tandem adulteram duxit Unde constat etiam Jovem ipsum gignere degeneres filios, quibus paiiim confert ex Jove natos esse.)

Następują znowu nieskończone przykłady: Sardanapala, Xerxesa, syna Cyceronowego, - Fabjusza, Corbiona i t. d. Sardanapala mieni Klonowicz wynalazcą zwierciadeł i bielideł.

Hic etiam (Cpt XVI) quinqué exempla recen- sentur, primum Sardanapali ultimi et ignavissimi Assiriorum Regis, secundum est Xerxis Persae ex Dario rege progeniti, tertium est Ciceronis filii. Quar- tum Fabii Allobrogis etiam filii. Quintum vero et ultimum est Corbionis qui fuit indignissimus. Hor- tensii nepos, culinae cellarii que buratrum.

Nareście przeszedłszy szereg tych nieskoń­czonych przykładów, które suną się jak fanta­zyjnie zmięszane marzenia nocne, nasz poeta zawsze zaprzątniony regularném dowodzeniem według wszelkich prawideł dialektyki, argumen­tuje znowu: że jeśli państwa wielkie giną, familje ciągle w jednostajnej świetności trwać nie mogą i przeradzać się muszą, maleć, drobnieć, upa­dać. Na dowód, (choć tu by się może bez hi­storycznych dowodów obeszło) wywodzi nie­zmordowany autor historją upadku mońarchij Assyryjskiéj i wieży Babel, Troi i Persij, Ma- cedonij i Aten, Spąrty i Kartageny, a nakoniec Rzymu. Zaiste piękne tu było pole dla śpie­waka !

Gpt XVII. In quo ducitur argumentom a Majori ad Minus. Si Imperia et Regna dispereunt, quamvis eonim dignitatem et potentiam multae nobiles fa- miliae tuentur, ergo una aliqua familia perpetuo durare et splendere non potest Ubi occasus et pe- riodus aliquot Monarchiarum tractatur et per occa- sionem de aetemitate Imperii Romani nonnulla adi- ciuntur.

Tu jeszcze męczy ,poetę zarzut zamknięty w następnych wiérszach Horacjusza.

Fortes creantur fortibus et bonis Est in iuvencis, est in equis, patrum Virtus. Nec imbellem feroces Progenerant aquilae columbam.

Tom 1. 21

[Mężni się rodzą z mężnych,

Patrzcie na zwiśrząt przykłady Nie zrodzi słaby potężnych,

Orłami orłów są dziady.)

Potrzebując uprzątnąć sobie drogę ze wszy­stkiego, co by mu zawadzać mogło, Klonowicz odpowiada na to, że przykłady zwierząt służyć i stosować się do ludzi nie mogą, bo naprzód zwierzęta żyją tylko ciałem,ludzie duszą. A istoty nawet inne, jak drzewa naprzykład, nie zawsze jednaki owoc dają, raz cierpki, to znów słodki. Nareście zwierzęta rodzą się w pewien regu­larny sposób, w pewnych porach łącząc się, które im instynkt »wskazuje, człowiek nadużywa siebie w sprawie odrodzenia, szukając tylko ro- skoszy, dopuszczając się cudzołóstw nieznanych zwierzętom, od których familje przeradzają się i niszczeją.

Capt XVIII. In quo respondetur ad vulgarem obiectionem stirpistarum occinentium illud ex Ho­ratio

Fortes etc. (ut supra)

Respondetur ergo, similitudinem istam brutis ani- malibus sumptam claudicare. Brutorum enim virtus, tota in corpore est Virtus autem hominis, maxim« consistit in animo. Item bruta etiam degenerare so- lere a patribus, et ex eadem arbore poma decerpi, alia salutria, alia morbosa. Item bruta tantum semel indulgere Venen in ąnno, hominum vero libidinem esse infinitam. Ad haec inter homines committi

adulteria quibus confunduntur familia e, quod in bru- tis.rarum est

Wszedłszy na to zbijanie pospolitych przy­słów, niedaleko pada jabłko od jabłoni, nie urodzi sowa sokoła i t. d., szeroko się rozwo­dzi, a na dowód przerodzenia w zwierzętach,

- muły naprzód wprowadza; potem rozwiązłości ludzkiej dotknąwszy, szeroko o jej skutkach i wpływie na zniweczenie ślacheckich linij ro­dowych, rozpisuje się. Tu znowu gwiazdy i wpływy ich na ród ludzki wprowadza. Czło­wiek, powiada (może żonę swoją przypominając Klonowicz), przeszedł w rozwiązłości wszelkie zwićrzę ziemi. Łatwe dowodzenie, materja po­dała mnóstwo przykładów, jakoż Bogowie da­wni, Omfale, spór Agamemnona z Achillesem,

. Clytemnestra, Alkmena, Olympias, występują tu na scenę. Kończy się obrazem ojca, któremu ' niewićrna żona cudze dzieci, za własne podaje:

Sic pater assentit muliebri victus ab arte Suppositam prolem, vero complexus amore.

.Ut curruca salax, alienis incubat ovis,

Obtrusosque suis nidis, excludere pullos Cogitur, immundosque nothos tolerare sub alis Callida quos peperit volucrum meretricula Coccyx.

A ojciec sztuką niewieścią zwyciężony, płód fałszywy, prawdziwą kocha miłością, jak sko- kliwa pliszka, co cudze wysiada jaja, a potem

widzi zawalone gniazdko nieczystym płodem, którego matką zalotnica ptasia — kukułka.”

Za powody zepsucia podaje autor próżnia­ctwo naprzód, potóm ludzką słabość, która cią­gnie ku rzfcczom zakazanym.

Dalćj jeszcze zbijając (Rozd. XIX) porówna­nie wzięte z Horacjusza, pokazuje Klonowicz, iż zwierzęta wszystkie jednako i od własnych rodziców są karmione, gdy ludzi zwykle Wła­sna nie karmi matka i rozliczne napoje i jadła, naturę w nich zmieniają. Tu wpływ pokarmów na organizacją, a przeto i życie i postępowanie i charakter człowieka wyjaśnia.

» Gpt XIX. Quod commonstrat uberius non qua- drare homini similitudinem sumptam abrutis, non solum ratione procreationis verum etiam ratione et intuitu ipsius educationis, brutorum enim unum- quodque lactat propriis uberibus, aves et pecora iisdem vescuntur pabulis, matres vero hominum, coriductas fovent nutriculas, et adultior fretus variis non simplicibus nec uniformibus epulis assvescit, cum nutrimentum ad immutationem naturae et mo- rum, non parum momenti habeat, ut ex eisquae sequuntur, patóbit.

Znowu autor rozwodzi się nad rozwiązłością ludzką, daleko zwićrzęta przechodzącą, kobie­tom przyznając większe nad mężczyzn zepsucie.

Ast homo turpis, iners, homo sollicitator amoris Vicinique tori, brüto lascivior omni

Furatur Venerem decerpens oscula matrum,

* Cognatum infamat genus, interseminat audax Gertis pignoribus, thaJami ludibria justi Hybridas atque nothos materai crimen honoris Haeredes, olim sub nomine ventris iniquos Et Minotauros Łabyrinthis mille reclusos.

Sed faemina quam vir

Luxuriosa magis superatque libidine tigres.

A człek brzydki, bezwstydny, człek chciwy, pożądnik miłości i łoża sąsiadów, rozwiąźlejszy jest od wszystkich zwierząt, kradnie miłość w pocałunkach matek, własny swój ród plami i do prawych dzieci, mięsza na pośmiewisko i mieszańce, dziedziców matczynego bezwstydu i występku — których dawniej jak obrzydłego Minotaura zamykano w niedościgłym labiryn­cie.—Kobieta zaś jeszcze przewyższa rozwią­złością męża i tygrysy same.... ”

Znac ztąd iardzo, jaką miał żonę nasz nie­szczęśliwy poeta, bo zacytowawszy tu Messalinę Klaudjuszową, o jakże długo i z jakim zapałem, nad zepsuciem kobiet się rozwodzi. Tu żal go bierze nad nieszczęsnymi, opuszczonymi, uwie­dzionymi dziewicami, które do złego, cudzoło- żne niegdyś stare niewiasty, przyprowadzają:

Porro matrona est vitiata virgine peior,

Virgine quam procus improbior traducit amando Sollicitatque fidem donis, animumque pudicum Vi pretio, precibus, promissis, fraude, iocisque,

lnterdum mens luctantes carpit amores.

Luget enim semper, pascit jejonia fletu A moli decepta viro virguncula, simplex Infaelix uterum surgentem celat et abdit,

Atque tegens ignominiam spectacula vital

Lecz gorsza jest zamężna niewiasta od uwiedzionej dziewczyny, którą miłując zdradził zwodziciel, której się naprzykrza darami i umysł bojaźliwy, siłą, złotem, prośbami, obietnicami, zdradą, igraszkami pokonywa, a nieraz walcząc gwałtem się miłości dobija. biedna płacze, schnie i łzy leje prostoduszna dziewczyna, zwie­dziona od przebiegłego mężczyzny, nieszczęsna łono wznoszące się pokrywa i tając swą hańbę unika ludzkich oczu.”

Tak się zapalił autor w obwinieniu caíéj płci niewieściej, iż nawet cnotę Penelopy i Junony, niemożności tylko zgrzeszenia przypisuje, a za to zaraz Helenę, Pazyfaę, Fedrę, Sterobeę, Alkmenę, Ledę przywodzi. Przeczuwał on a ra­czej zrozumiał, jak nienaturalne i szkodliwe jest oddawanie dzieci na obce mamki, i uboléwa nád tém wymownie opisując, że dziecię z piersi ma- > cierzyńskiej nie tylko mleko i pokarm ciału, lecz naturę, charakter i duszę prawie wysysa. Tu ón wyprzedził wiek swój o wiele:

Non iecur et quos dat Mesaraica vena liquores Sorbillat solum puer adducitque labellis:

Sed fibras ipsas bibit et penetralia vitae Ingenium sensumque, ligurit ab ubere matris.

Nie wątrobę, nie soki, które pierś daje wy­sysa dziecię, ściskając ją wargami , lecz samo ‘życie i żywotne duchy, umysł, uczucie, ciągnie z łona matki.”

Oddawanie na mamki cudzym kobietom, liczy poeta za przyczynę najważniejszą przeradzania się ludzi, zmian ich charakterów i bez wątpie­nia słusznie. Przeczuł ón i uprzedził dobrze późniejsze nauki Russa w Emilu, które za taką nowość okrzyczane były. Ale jest li to poety­czne? to li poezja??

W rozdziale dwudziestym niebezpieczeństwo dla dzieci z obcowania z mamkami i nańkami wynikające okazuje, których zepsute obyczaje, łatwo się przyjmują i wyciskają na,miękkim umyśle.

In quo numerantur vitia puerorum quae non tan­tum cum lacte nutricum suguntur, verum etiam ex carum lascivis moribus, lusibus, cantibus, et fabel- lis, praesertim si praeceptor accesserit parum dili- gens, non inolescunt modo, sed ádolescunt etiam nobiscum, in omnemque durant aetatém. Obiterque, recensentur exempla similitudinesque, a natura plan­taran), regionum et gentium sumptae; quibus palam sit, plus valere genuinae matris alimentum, quam lac vel novercae naturis bonis magno detrimento instiUatum.

Trudno jednakże od naszych nianiek to po­słyszeć, co im w usta przesycony starożytnością autor, kładzie.

Ca'nit Hellespentiáco dignissima trunco

Carmina, quae tyrsos deceant, aut orgia Bacchi Festaque Romanae Florae, xel Adonidis hortos.

Za drugi powód przeradzania się familij liczy poeta (Cpt. XXI) wychowanie miękkie, pokar­my i napoje wyszukane, niszczące ciało, od którego stanu i stan duszy zależy, gdyż ono jest narzędziem jej działania na świecie.

In hoc capite aperitur altera causa praeter lac nutricis ob quam bonae naturae soleant immutari, imo yero enervan et effeminari. Nempe mollis ac delicata educatio ciborumque sumptuosa et prodi­giosa copia et varietas. Ubi quoque obiter describí- tur nobilium nostri saeculi hixusJDescribuntur item quae ex voluptate proficiscuntur. In fine fero laus rusticae vitae et frugalitatis apponitur.

Tu są obrazy zbytków, bankietów, rozpusty żarłoków, z której autor wywodzi początek wszelkich chorób, jako hydropizij, podagry, chi- ragry, suchot, astmów i t. d., nareście przycho­dzi i morbus Galliens Hispaniciis seu Neapolita­ns, o którym Historja :

Utque volunt alii, genitrix Hispania morbi est, Distribuit tamen in totas contagia gentes Sic a vicino contraxit Gallus Ibero Turpe malum, Veneris referens ignobile pignus

Atque votaptatis fructum : post terga sequeqtém Attigit aucta lues Romam Ausoníasque puellas Progressuque suo nostras penetravit in oras,

Serpens per niyeas Alpes, per ilumina, silvas.

Inni mówią, źe się ta plaga w Hiszpanij zrodziła, lecz z niéj rozeszła się po wszystkich krajach. Tak od sąsiada dostał jéj Francuz, jako zakładu miłości, idącego w ślad za rosko- szą, potem zabiegła do Rzymu i auzońskich dziówcząt, zkąd wzrósłszy i do nas się dostała, jak wąż sunąc się przez śnieżyste Alpy przez rzeki i lasy.”

Są tu i skutki chorób i kuracja ich nawet opisana!! Oto jeszcze kilka wierszy o kuchni:

Diliciasque gulae meditatur, aromata miscej,

Stiptica mellitis, mellitaque condit amaris,

Et stomachos imbecilles irritât aceto.

Ąddit odoratis faetentia et húmida sicds,

Frígida commutât calidis, an tiqua modérais,

Et peregrina domi nascentibus, horna vetustis Elixis assisque solet praetexere cruda,

Carnibus apponit piscem, conchilia pavis etc.

Rozmyśla o roskoszach żołądka, niięsza pa- chnidła, mięsza ściągające ze słodkiemi, słodkie rzeczy z gorzkiémi, słabe żołądki drażni kwa­sem, dodaje swędu do woni, wilgoci do suchego, przekłada chłodne gorącem, stare mlodém, do­mowe zamorskiém, świóże przestarzałćm, mię-

Tom I. 22

* I

162

sza uwaFzone i spalone z surowém, do mięsa dodaje ryby, a pawie okłada konchami i t. d.” Opisawszy choroby ze zbytków pochodzące, zaczyna opiewać życie wieśniacze, leki proste na proste ich choroby, zatrudnienia i prace wiej­skie, jako antithezę poprzedzającego obrazu zbytków. Nareście zbiéra i powtarza wszystko w kilku ostatnich wierszach.

Nobilitas igitur sola virtute paratur,

Virtutis vero sunt partes officiumque Fraena voluptati durosque imponere catnos—

Sanguis adulterio, sanguis vitiatur et astro,

Ubere nutricis, conyictibus atque diaetis,

Praeceptore malo; coenis largoque Łycho etc.

Ślachectwo sama cnota stanowi, a cnoty jest rzeceą, ujarzmić i ukrócić cugle roskoszy. Bo krew psuje się eudzołózlwem, ród przera­dza się gwiazd wpływem, piersią mamek, po­karmami, złćm wychowaniem i zbytkownćm jadłem i napojem i t. d.”

Następujący rozdział poświęcony jest obro­nie autora, przeciw zarzutowi zupełnej wzgar­dy ślachectwa i rodu, od którćj się wymawia ostrożnie.

Cpt. XXII. Inquo respondetur illorum incitae obiectioni, si qui forte existimaverint nos universum damnare splendorem generis antiqui et autoritatem veterum familiarum. Quod quidem propositi nostri

non est, deferiirms enim majorum virtuti et meritis, deferimus illorum generi et sanguini, deferimus in- vetcratae opinioni de familiis bonorum virorum an- tiquibus conceptae. Sed tamen hie,' ut alias ubique, illud agitur, ut at virtu tem referantur omnia quae est parens novae oobilitatis et resuscitatrix intermis- sae. In fine capitis penitur Herois Etymologia.)

Wywód wyrazu Heros (bohater) przyjmuje nasz autor dbud r¡¡g vHpa?, od imienia Junony, przy­bierając się tłumaczyć następnie, dla czego. Różne są inne domyślne etymologjé tego wy- . razu, oprócz użytej przez Klonowicza, a może najpoetyczniejszéj, bo ta oznacza przeciwność, której pokonanie stanowi bohatera. Juno bo­wiem poddając niebezpieczeństwa Herkulesowi, uczyniła go wielkim, gdy je wszystkie prze­mógł. Etymologie inne tego wyrazu są: Platona od íptoC, amor (miłość) lub od Kioto celebro (sławię), Serwiusz i Martian Capella wywodzą go od ^pa zamiast teraz Bekman i Vossiusz z Chal­dejskiego chora, notum fecit, lub hebrajskiego chor canduit, zkąd chorim nobilesillusires, a na­stępnie Heroes. (Becm Orig. L. h. p. 534. Voss. Etymol sub. Heros p. 288 et Martin Lex. philol. $ub Heros T. I. p. 560). Klonowicz przyjął opi- nją Augustyna.

Dowodzi autor swojéj etymologij, pokazując przykładem Herkulesa, że przeciwności są ma-

tką wielkich czynów, bez których niema boha­terów, łączy do tego historje Ulissessa i Ene­asza, dostarczające mu ulubionych epizodów.

Cpt XXin. In cpio recensentur obiecta verae nobilitatis et virtutis. NompG cum laboribus et acru- mnisperpetuacolhietatio et oppugnatio monstroram ab Junone Heroum noverca excitatorum. Ubi etiam obiter attingitur locus communis de faelicitate et otio malorum inutHiusque virorum, et de bonorum continuis laboribus et periculis.

Następny rozdział jest osobliwą mięszaniną przedmiotów^ i w nim autor opisuje tarcze i zna­miona bohaterów, a razem wykrzykuje na xięży, którym fód wysoki daje prawo do bogatych , prebend, niedościgłych ubogim. Wszystko to pospinane wierszami.

Cpt XXIV. Gontinet Deorum hominumque orna- menta quae Graeci stemmata vocant. Ubi describitw Clypeus A chillis de quo Homerus. Item scutum Her- culis de quo Hesiodus, denique scutum Aeneae de quo Yirgilius docti et antiqui poetae scripserunt. Tangitur quoque fabula de pailade ex cerebro Jovis nata, qua docemur nobilitatem non ex conjugio sed virtute et sapientia nasci quae sub nomine cerebri adumbratur. Ex trema loco bonarum artium con- temptus deploratur. Deplorantur et ambitiosi sacer- dotes Ecclesiasticarumque dotium abusus.

Oto co pisze o nich:

Tu quoque rixaris de nobilitate sacerdos Ostentas atavos, vivaria mira ferarum

Exprimís in cera, tabulas mentiris inanes,

Scribis, acupingis, liquidisque coloribus ornas Plantas atque feras galeataque signa parentum.

Et nullum mitra dignum bifidaque tiara Esse putas, villis et pontificatibus aptufn Quem non exomet longaeve stirpis imago.

Auratos équités Domino secernis egeno Qui pedes et nudus causas et iura salutis Prosequitur signisque caret proavisque patemis.

Cur humili Petro piscatorique purillo Sanguine Titanum inflates succedere mavis

Quam pietate graves?

..... Imo non ascríbuntur in album Caelitum, tenues animae, Manesque pusiHi Divitibus solis, aperitur scansile caelum;

Divitibus solis magnum metatur Olympum etc.

Gniéw duchowieństwa na to dzieło, po czę­ści się już temi słowy i obszerną przeciw riiémii diatrybą usprawiedliwia. Przychodzi kolej na ślachectwo kupne, które ostrożnie wyśmiewa­jąc, Klonowicz ku końcowi rozdziału śmićje się znowu z ubogich, wynosi bogatych, cytując bajkę o koniku polnym i o mrówce. Znać po- ciągniony przekonaniem dopisania przeciw śla- chcie i panom, ze strachu zaraz kładnie lekar­stwo na ranę zadaną przez siebie.

Gpt XXV. In quo reprehenditur venalis nobi- litas quae numis non virtute nec meritis comparatur. Perstringit etiam illos principes, qui stipendia vir- tutis decernunt ignavis et inutilibus viris, modo quod dent habeant Numerat quoque labores Heroicos

quibus vera nobilitas conciliator. In fine 'vero lex Roscii Othonis explicatur.)

Potem zbija jeszcze zdanie, jakoby ślache- ctwo, na samém się zasadzało bogactwie.

Gpt XXVI. In quo deinoeps respondetur ad ter- tiam hominum opinionem, qui genuinam nobilita- teni ponunt in divitiis et rerum opulentia, virtutem interim supprimentes. Quae opinio confutatur im­primis a contrariis acquirendi modis. Nobilitas enim non potest acquiri nisi Yirtute labore et bonis arti- bus, cum divitiae malis, ut plurimum artibus partae, obvemant etiam indignissimis. Denique vero nobili- tatis intentio est finisque proprius Honestas. Divi­tiae vero constant emolumentis et utilitatibus, quas plerumque contemnunt generosi et vere nobiles ani- mi, sola contenti gloría, vel certe sola conscientia. 4 Itaque nobilitatem constat esse virtutis, Divitias vero fortunae.

Oto naprzykład ucinek.

Vis cito ditari? Nulli tua cede roganti,

Invitis aliena rape in tua iura trahendo:

Cum dandum est aliquid, subitam tibí finge cbiragram.

Chcęszli prędko zbogacieć? nikomu nic nie dawaj, a gwałtem bierz wszystko wszystkim, gdy ci dawać wypadnie, umyśl nagłą chorobę w ręku.

Obraz żyda znowu:

En Judaeus iners, et mundi totius exul,

Exemplum saecli iugisque rapiña potentum Urbibus in mediis ingentem condit opum vim,

Quos numerare nequit, numos metitur acervis: Attamen infamis trepidat, fugat aura paventem Quamvis divitias Judaica stranguletarca:

Non ánimos addit famosa pecunia genti.

Nam servile caput semper conquerit et ima Figitur in terra, dubitans attollere vultum .

Non mutat fortuna genus, nec pectora census Prominet in terram ex humoris ignobile collum

Óto żyd bezwładny, z świata całego wy­gnany, łupieztwem nabywa skarby, które po miastach w wielkiej liczbie gromadzi, liczyć ich niechce, mierzy je kupami; a jednak podły drży, oddychać nie śmie, choć jego skrzynie duszą złoto niezliczone, nie doda odwagi pieniądz, zgina spodloną głowę, nieśmiejąc podnieść oczów.... Nie zmieni bogactwo rodu, majątek uczucia, nie podniesie głowy spuszczonej tchórzliwie ku ziemi.”

Tu się znów autor rozpisuje o nierządzie, wspomina o powieści znajomej wybudowania piramidy Rodopy, o Lais Koryntskiéj, o Pazyfai i t. d. Godne uwagi dwa ku końcowi wiersze:

Ergo Romani in Divos meretrice relata (J)

Lenonem fecere Jovem, caelumque lupanar.

Porzuciwszy ślachectwo, autoi; zwraca się do bogactw, o których rzecz po swojemu, me-

1 Flora.

todyczfiie, dzieli na trzy części; 6 sposobach na­bywania, o osobach nabywających i o użyciu . nabytego. Tu naprzód opisane sposoby nabycia bogactw. Nadzwyczajnie rózdrabia swój przed­miot autor, niespracowanie poszukując szcze­gółów,‘ śledząc ustępów i epizodów. Rozpra­wia tu o żegludze jako o jednym z posobów nabycia mienia.

Cpt XXVII. Continet Epilogum proximi Capi­tis. Postea dividit praesentem de divitijs tractatiim, trifariam: In modttm acquirendi. In personas acqui- rentes, et in usum eonim quae acquisita sunt Prin- , cipis itaque modus quaerendarum facultatum expli-

catur. Licet autem superiori capite de malis ac tur- pibus modis ditescendi praelibatum sit tamen in sequentibus capitibus dicetur de melioribus modis. Sed inprimis invitantur homines praesertim ilii qui- bus liberi sunt, ut rem familiaretn justis rationibus consectentur: quia parte turpiter, turpius etiam in- teroidant, perditura potius quam promotura illos quibus relinquuntur. Postremo deploratur avaricia , parentum simul et stulticia. Avaricia quidem, quia cum detrimentis hominum conquirunt bona filiis; stulticia vero, quia cum bona congerunt filiis, non curant interim ut ipsi sint boni: cum tales sint opes qualis est animus possidentis, praesens autem caput ad personas plebeias cum primis pertinet

Dobry tu obraz wychowanego w mieście młodzieńca, pieszczocha, wytwornisia, który boi się słońca, aby się nie opalił, zimjna aby się nie

we

przeziębił, wiatru, aby mu skóra na twarzyczce nie zgrubiała. 1 tak wyrasta:

Dcnique crescit inops; imo putrescit in urbe Cívica progenies, nullosque paratur in usos,

Nata voluptati, curando dedita ventri.

Caenis ét choréis, assyetaque turba theatris Lurcarjque popinarique ín fornico discit Atque nepotarp patrivique profandere census.

Tak niezdatny wyrasta, a raezéj gnije wmie­ście mieszczańska dziecina, bez celu i użytku, na rozpustę gotów, do biesiad., tańców, swa­woli, teatrów. Ucży się po zamtuzach hulać i pić , a ojcowiznę roztrwaniać.”

Dalej jeszcze o złćm zbiéraniu bogactw z uciskiem poddanych, których nędzę dotkliwie ápiéwa poeta.

Gpt XXVIII. Reprehendit ipsqs etiąm Dynasta* et magnates et eos qui ex oppressione hominum opes impias congerunt Ubi etiam poenae tyrannidis obi­ter enumerantur. Nempe sinistra valetudo, vitae brevitas, sterilitas, órbitas, mors tragica, haeredis proftisio, intentas familiae, vel certe generis oblite- ratio. Hie addita est rusticorum et agricolarum com- mendatio et condkionis illorum déploratio, quia tam innócens et utile hominum genus pessime tractetur.

' Obraz uciskii włościan, długi lecz wyborny:

Semper in acramnis, excarnificatur, aubelat Anda rusticitas, horret, silit, esurit, alget,

. Sudat, portat onus, queritur, supphrat et omnes

Tom I. 23

no

Noctes atque dies operator et omnia debet Ingrato Domino etc.

Zawsze w nędzy, dręczony kmieć, wzdy­cha, drży, łaknie, pragnie, męczy się, poci, znosi ciężary, dzień i noc pracuje, a wszystko dla niewdzięcznego pana etc.”

Tak przez wszystkie pory roku przeprowa­dza wieśniaka autor; wszystkie plagi żywota jego opisuje, mór, głody, wojny i Ł d. Z tego przechodżąc do panów, rozwodzi się nad sa- memi rodzajami napojów jakich używają, a nad których przygotowaniem bićdny wieśniak pra­cuje i t. d. W następnym rozdziale spisuje je­szcze wiejskie zatrudnienia, chów bydła, owiec, kóz, koni, wszystko w obrazach pełnych przy­pomnień starożytnych;' są tu nawet kury, gęsi, kaczki, pszczoły, uprawa winnic i ogrodów. Następują Arles heroibus prohibitae, do których liczy handel, sztuki teatralne, obżarstwo (?) pijań­stwo (?) (wszystko to są artes) wieszczbiarstwo, gusła, zabobony, alchemją, lichwę, — i Artes concessae et liberates, Encyklopedją (?) Mathe- mata, o których dosyć prozaicznie rozprawia.

Scire paralellos, Spirant, Cochleaeque figur am, Coavenit ingenuas mentes hominemqae politam,

Quid segmentom sit, qaid mensa? quid angolas aequus? Quid ve sit obliquiu? Diametri regula quae sit etc.

Z tego wpada na Archimedesa, idzie daléj do filozofij, którą zwie naturalną z nią się ró­wnie szczegółowie popisując, mięsza jeszcze anatomją, filozoĘą moralną, jurisprudencją, naukę rządzenia, sztukę łowiecką, rybołówstwo, wszystko to w obrazach epizodycznych malując.

O samych łowach pisząc nie zapomina wilczéj jamy, z wilczéj jamy wpada na powieść o wpa- dłych w nią ludziach z wilkami razem, daléj szeroko o łowach ptaszych. Słowem, czego tylko mógł zaczepić, wszystko to po drodze zsuwa i zbiera do kupy.

Cpt. XXIX. Incipit honestiores modos quaeren- dae rei familiaris et liberaliora Heroum studia re­censera : nempe Oeconomiam, agriculturam, yena- tionem, artes liberales atque adeo totam Cyclopae- diam, Philozophiam et Jurisprudentiam. Tandem enumeratur artes ignobiles et prohibitae coinquina- tesque yeram Nobilitatem. In fine Capitis respon- detur illorum opinioni, qui summam nobilitatis po- suerunt in perpetuo yenalionis studio, ubi et fabula Acleonis tractatur cui annexum est suuto Epimy- tbium.

Pokazuje nareście Klonowicz, co za zatru­dnienie uznaje istotnie właściw e m dla ślachcica, a to rycerskie, wojenne męztwo w boju mając za główną ślachecką cnotę.

Nempe bonus Chiron Centaurus et ille bimembris Crede mihi, nihil est quam nobilitatis içiago etc.

Cpt XXX. In quoxlescribitur proprium et pe-

culiare vere nobilitatis officium. Nempe labor et studium militare, turn etiam conficiendi belli celeri tas, quae ad aggrediendum et anteVertendum hostem, moribus et exemplis majorum, utilissima esse com* probatur. Item bellum esse docetur virtutis examen et occasio comparandae novae nobilitatis et resusci- tandae veteris. Denique ponitur in fine querela, qua bombardarum (quas et sclopetas vocant) deploratur inventio et abusus.

Następny rozdział zajmuje dowodzęnie, że bogactwa złych nie zdobią, ani ich poprawują i uślachcają. Tu historje Midasa, Marsjasza i długie wykrzykniki o zUm użyciu pieniędzy.

Cpt XXXI. Absoluta prima parte de modo quae- rendarum divitiarum: nunc deinceps altera pars se- quitur, quae tractąt de personis ipsis quibus obti- gerunt opes, probatque caput praesens nihil prodesse . divitias nisi animus quoqqe possidenthim dives ac

bene institutus fuerit Ubi quoque refertur, et obiter explicatur fabula Midae Phrygum Regis, ditissimi quidem, sed multo stolidissimi: cui propter insignem stupiditatem, asinias aures affinxit antiquitas.

Tu znowu autor pogardę bogactw opiówa i uczy przykładami, iż jej bogowie ani bóg nie wymagają. Jest tu w epizodzie długi opis Rzymu, ubóstwa, późniejszych zbytków.

Wszędzie mnóstwo niezliczone zdań, prży- pomnień, cytacij. Jest tu i owo dictum Bonifa­cego papićźa o xiężach.

V't • • • • » • • i • * • • 4

Aureus ex ligno superis libasse sacerdos ,

Ac modo pitissat caelato ligneus «uro.

Dawméj zloty. xiądz z drewnianégo naczy­nia lał bogom ofiary, dziś ksiądz drewniany i u stołu spija ze złotój czaszy.”

Gpt XXXII. Probat sapiéntiam sine divitiis multo esse praestantiorém, quam divitias sine sapiéütia, quod confirm at, exemplis veterana Romanorum. Gon- fertque luxam divitis ac delícatí helluonis’ cum fru- galitate honestae et non immundae paupertatís. Tan­dem in fine canitqr encomium paupertatís cuius rei argumenta summuntur, iam alx effectibus, iam ab exemplis antiqui Latii et nascentis atque etiamnum infantis Romae, nec non templorum et fanorum, Diis antiquis sine ulla ambitione aedificatorum. Item a natura ipsa et autoritate Christi Domini et sancto-' rum virorum.

Przychodzi do pokazania jakití być powinno prawdziwe użycie bogactw, na wsparcie kraju, religij, praw, ubóstwa, wykrzykuje na skąpych i skąpstwo.

Cpt XXXID. Tractatus de dintíis Gapité vigé­simo séptimo trifariam divisus erat In modum ac- quirendi. In personas acquirentes, etmusum eorum quae acquisita sunt Absolutis ergo duabus partibus nunc de usu dicendum est Usus deinceps divitiarum dividitur in publicum et privatum. Praesens igitur Gaput principio de usu publico disserit Absoluta, príus occupatione eorum quae nobis ab aduersarío tanquam vituperatoribus divitarum obiici poterant

UsiM ergo publient ot: promoverá religkmem, vir> totes, leges, ordioem politicum et bonas artes domi: patriam Tero ornare et propugnare foris.

Rozdział który następuje znowu o ślachcie na dworach królów, o zbytku ślachty prawi; godne tu uwagi, filozoficzne zdanie, nad wiek w którym Klonowicz pisał wyższe, iż praca ręczna nawet ślachcica nie kazi. Z tego powodu przypomnijmy sobie, źe kilka już tego rodzaju śmiałych i nowych myśli w tym poemacie wska­zaliśmy, nie licząc głównej o ślachectwie.

Cpt. XXXIV. In quo Satellilii usus, et qmbas illud quotiesve conveniat pianissimo stylo describí- tur. Regiam dignitatem et salutem constare fida et frequenti corporis custodia. Reprehenditur etiam quorundam NobiLium Cacoselia, qui regiam magni- ficentiam aemulantur, cum in alio hixu, turn etiam In magno inutilis famulitii comitatu praesertîm si ejusmodi locusta nutritur sub boms legibus et pacis tempore. Item aulicorum otium et infrugífera studia ad oculos ponuntur. Confutatur item nova múíiitur dims opinio, quae jmtat mechanicis atque sedentär Us artibus ius nobilitatis amtti Recensentur item artes et studia vel pothis \itia, quae demum derogant ve- rae nobilitati. Denique qui et quales famuli et quo- modo siot alendi.

Do tego rozdziału podały myśl Klonow iczowi zbyt tłumne dwory panów polskich, ogromne orszaki dworzan, dworskich, pajuków, rajtarg, kozaków i t d. Czerfeda ta próżniaków, którą

mianowicie czasu pokoju, Klonowicz, szarańczą nazywa, oburzyła go swojém zuchwalstwem i zupełną bezużyłecznością (infrugifera studia). Wszystko jednak co tu pisze, starożytną tak się pokrywa barwą, iż wcale nie znać, że się to sprawa domowa toczy. Doskonały tu obraz próżnującćj gawiedzi chciwéj jadła, napoju, oi- szczącćj kmiecia, wysysającćj pańskie dostatki, a przy tém hultajskiej i lubiącej więcej zapiecek ciepły, niż pole bilwy, obó? i trud wojenny. Gdy przychodzi do dowodzenia potrzeby pracy chociażby ręcznej dla ślachcica, ostrożnie się wielce do tego bierze i przywodzi przykłady Dionizjusza w Koryncie, Pawła Ś. aktora tamże; wyjmując wszelako kilka rzemiosł z tych, które dozwala ślachcie.

Damnatas artes noster vitaverit heros,

Sed rostas operas fido sadore maventes,

Quis rogo culparit?

Niech nasz bohatér sztuk potępionych i za­kazanych unika, lecz pytam, kto mu za złe miéé może, jeśli się uczciwém zajmie rzemiosłem?” Jeszcze daléj rzecz o użyciu bogactw się cią­gnie, ale czegóż tu już niema w tym opisie! Cztéry żywioły, różne tyczące się jadła przy­prawy, opis złotego wieku, opis poświęconych gajów, opis młynów, sposób robienia chleba i t. d.

Pobéta luams itottri saeculi, obiady, wieczerze, podkurki (epidipnides) pijaństwo, pirzykłady pi­jaków i Ł. d.

Cpt XXXV. In qao absoluto iam tandem pu­blico divitiarum usu proponitur usus privates, qui dividitur in tres partes potissimum. Erogantur enim divitiae vel in vestimentum vel in domicilium. Sine nutrimento, nullo modo vivitur, sine reliquis yero commode vivi non posse, in praesenti ergo capite agitur de nutrimento, an et quomodo et quatenus adhibendum sit Additur etiam doctrina de veten frugalitate et aurei saeculi brevis descriptio. Deni- que enumerantur inoommoda gulae et ebrietatis, variis elucidata similitudinibus et argumentas.

Jako o użyciu bogactwa mówi następnie, bardzo logicznie rzecz zawsze dzieląc na zimno i z uwagą — o ubiorach i strojach. Tai roz­dziel można przedstawić jako próbkę erudycij autorà i jego sztuki łączenia w jedność tysiąca odłamków.Wszystko co się do odzienia stosuje, wspomniano tutaj, zaczyna się od nagości ludz- któj, od ubioru przyrodzonego zwićrząt, naśla­dowania go przez ludzi, o materjach wełnia­nych, ozdobach do stroju nalećącydi, złocie, azbeście, amiancie, xylinon, purpurze. Kończy się użalaniem na zbytek w strojach'tamtych CEasów.

Gpi XXXI. In quo secundus divitiarum usus exprioiitur. Nempe corporis vestitus et oporimen-

tum. Rursus autem vestimenti triplicem esse fmem, ut t^at, ut exornet, ut muniat Tegimus enim cor­pus propter nuditatem, ut iniuria caeli propulsetur. ut naturali verecundiae subveniatur. Exomamus eas nostri partes, quae deformem aspectum esserit habiturae. Tuemur vero propter imbecillitatem., ut ictus et plagae repellantur, omnisquae impetus et violentia, cum natura sponte fugiat sui corruptionem* Ostenait item, turpe ac miserandum esse ea conver- tere ad superbiam quae Deus imposuit paenam. Ve- stis enim et omamentum, sunt monumenta turpitu- dinis, fragilitatis ac defectus naturalis, paenaeque pro peccato iniunctae, testimonia.

W następnym rozdziale o domach, pałacach i wszystkiem co się schronieniem zowie, ale prócz tego, jak zawsze ustępy, o małżeństwie, o przyjaciołach, opisanie wiejskiego domku. Piękny jest wiersz następny, nie jako poezja, lecz jako sztucznie wyrażona, myśl trafna.

Namque amor est iuveni fructus, crimenque senectae.

Miłość jest młodych lat owocem, wystę­pkiem w starości.”

Cpt XXXVII. In quo attingitur tertius et ulti- mus divitiarum usus, nempe bonestum et competens domicilium. Qui quidem usus, naturali necessitate * introductus est, cum et vulpes habeant foveas et aves congerant nidos, at ipse servator noster inquit Isto quoque Gapite docetur, vitam caenacularidm et mi- graticiam, esse miseram. Recte igitur praecipere Hesiodum, ut futurus oeconomus, imprimis domum habeat et uxorem, et familiam et bovem aratorem

Tom I. 24

etc. In fine Capitis describitur, qualis domus ex qua materia et quibus in Iocis aedificanda^rt Quae uxor qui famuli et quinam amici deligendi sunt Alia de- nique non parum multa praecepta tam Ethica quam politica, imprimis vero oeconomica attexuntur.

Kończy się rozdział Dystychem:

Hactenus et mores et opes descripsimus; at nunc Heroum vera de libertate loquamur.

Dotąd opisywałem obyczaje i dostatki, te­raz o prawdziwej bohaterów swobodzie mówić będę.” Jakoż w następnym bardzo a bardzo obszer­nie wywodzi co jest swoboda, co swawola i jako swoboda przystoi i potrzebna jest*

Cpt XXXVUE. Perpetua Onomatopeia est, in qua libertas ipsa loquitur et causam suam tuetur. Seipsam definit, dividit, ornat, et more virtutum» quarum ilia campus Vel potius regnum est, sedem suam in medio collocat. Nempe inter servitutem et licentiam ponitque discrimen inter se et illas. Mo- deratur etiam sua obiecta, videlicet animum hominis, sensus item extemos, animi fenestras et canales, cor­pus ipsum liberi hominis et quam vocant Locomo- tivam. Imprimis vero perturbationes animi et lin- guam utriusque fortunae remum et gubernaculum, intra suos fines continet. Ortum usum et abusum sui, cognitas item virtutes, item vitia specie et simi- litudine libertatis fallentia, describit: Alia denique ad earn materiam pertinentia, suo ordine prosequitur.

Dopiero w następnym XXXIX rozdziale do­wiadujemy się z cz&n tytuł xiążki miał związek.

Autor zbijając zdanie tych, co zasadą ślache- ctwa mienią srogość i okrucieńswo, przywodzi historją olbrzymów porywających się na Jowi­sza i tu się stosować ma owa Victoria Deorum. Pokazuje się tedy, że tytuł dany jest aby zbyć, gdyż tysiąc trafniejszych i stosowniejszych mógł znaleść autor temu filozoficzno moralnemu tra­ktatowi, który podobało mu się wystroić na po­emat. Tych tytanów stawi Klonowicz, jako przykład złych ludzi (złej ślachty myślę) złego użycia sił, a korzystając z okoliczności całą procedencją i historją ich opisuje szeroko. Wszy­stko u autora per occasionem znaleść może miej- x see w poemacie i zdaje się, że takich okazij tylko szuka, wpadając z epizodu w epizod. Ty­tani Klonowicza są to wyraźnie ślachta i pa­nowie polscy, zawiązujący rokosze przeciw Zygmuntowi III, pokazuje to dobitniej jeszcze poprzedzający rozdział w którym mowa o swo­bodzie i swawoli.

Cpt. XXXIX. In quo absoluto iam tandem divf- tiorum usu et abusu reprehendantur praeposteri ho­mines, qui certissimam nobilitatis tesąpram putant esse crudelitatem et mores efferos. Deinde sequitur tractatus titulo huius libelli correspondent, nempe de Gigantibus quos Moses Nephilim vocat, qui cum Jove Opt Max. pugnasse dicuntur. Ubi ponitur ve- terum opinio de illorum ortu, moribus, corpulentia et enormitato. Item historia de Centauris, de pugna

Psyllorum cum Austro, et quomodo in eodem bello ąd internecionem usque interierint

Rozdział następny zawiórający giby dalszy ciąg poprzedzającego, opisuje jeszcze tćż wojny Gigantów, napad jakiś na miasto i per occasio- ' . nempochwata miasta, nareście zwraca się znowu do przedmiotu walki Tytanów. Zrobim fu tylko przelotną uwagę, że Lublin w czasie roko­szów za Zygmunta III kilkakroć był napadnięty przez rokoszan.

ł I '

Cpt. XL. Exponit superiores fabulas de Psyllis, de Centauris, de Cydopibus et Gigantibus. Invehi- tur in civitatem invasores et vi publica grassantes ubi per occasimem canitur encomium civitatis. In progressu capitis attingitur Gatalogus quorundam Tyrannorum et quis autor, quaeve paenae sint ty- rannidis. Denique argumenta et signa quaedam fu- isse Gigantes.

Musiał być świadkiem sławnych onych napa­dów na Lublin i jego bogate jarmarki nasz poeta, gdy tak opisuje najeźdźców:

O quam Psyllorum símiles mea saecula cernant Oppugnatores Austri, qui fulmire turbent Innocuum caelum: Zephyrosque Jovemque serenum, Aethereasque plagas accenso sulphurc terrent.

Machina, qua bello fuerat servanda cruento Urbibus in mediis vano consumitur usu Dum iaculata globos levis et vitiosa iuventus Heu gravides matres, aegrotaquc corpora quassat,

Enecat infantes» odiosa senilibus annis.

In templis etiam conturbat vota praecantium,

Ex stedijs obstat museaque docta molesto Exagítat sonitu; sacris infaesta Camenis etc.

O jak podobni Psyllom dzisiejszych wieków najezdcy burzliwi, którzy piorunami spokojne' niebo kłócą, zefirów pogodę i spokój siarczy- stémi wystrzały odstraszając, machinami na sro­gie przeznaczonémi wojny bezużytecznie wśród miast postrach rozsiewają, pociski miotą na niewinną młodzież na ciężarne matki, schorza­łych starców i słabe dzieci, obrzydli rodziciel­skim sercom, w kościołach nawet niedają mo-. dlić się ludziom , ze szkół wyganiają muzy hu­kiem nieprzyjaznym wieszczym rymom etc.

Zdaje się, że autor daleko byłby stósowniéj mógł nazwać, swój traktat-poemat dając mu tytuł: De vera nobilitate, bo zaraz tu rzucając walkę Tytanów, przechodzi do ślachectwa, zbi­jając mniemanie jakoby onego podstawą miała być siła zwićrzęca, przemoc. Tu znowu per occasionem proroctwo przeciw Turkom i zachę­cenie do boju przeciw nim. Wiérsz, który Klo- nowicz wydał osobno po polsku pod tytułem: Pożar, upominanie do gaszenia y wróżka o upadku nocy tureckiéj; jest tłumaczeniem tego miejsca z poematu (1). Sam o tém wzmiankuje poeta

(’) Dedyk. X. Janus. Ostrowskiemu Kaszt. Krak. Podpis dedyk. z Lublina XXII. Aug. 1596. Carmen classicum w Victorij kończy się na str. 615.

w dedykacij Pbiaru. „Przełożyłem ten pożar na polskie z xiążeczek, którem nazwał yicłoria Beorum, żeby przynajniniéj ludzie nasi a zwła­szcza rycerscy y przełożeni miast y grodów teraz o sobie czuli.” Następują episody o roz­puście żołniórzy, ucisku ludu, na któren tak wymownie uskarżano się w początkach XVII wieku, w mnóstwie drobnych pisemek. W wiér- szu przeciw Turkom zachęca do wojny opisem kraju, nadzieją zwycięztwa, myślą, że Turcy kraj ten na Chrześcianach niegdyś podbili etc.

Cpt XLL Respondet illorum opiniom, qui veram nobilitatem corporis magnitudine egregiisque forma et morum immanitate metiuntur. Haec autem opi­nio confutatur multis multorum exemplis et argu- mentis. Ubi ad virtutem solam, tanquam omnium vitae omamentorum parentem referuntur omnia. Tandem ubi /de crudelitate tractantur inseritur yati- cinium de interitu Turcarum, contra

quos canitur etiam carmen classicum. In fine capitis deploratur nostrorum quoque Christianorum in sub- ditum vulgum crudelitas quae quidem depleratio concluditur ejusdem vulgi seu plebis encomio.

Zbiwszy opinją, że ślachectwo, daje piękność cielesną, daje siłę, że one wyłącznie są jego tylko udziałem, udziałem pewnej rasy ludzi uprzy- wilejowanéj ; opisuje poeta nieokrzesanych, pro­stych (rustici), gburów, dzieląc ich swoim meto­dycznym zwyczajem na klassy, wiejskich, miéj-

skich i półmędrków, tu znowu per occasionem w końcu rozdziału spiéwa pochwały sztuk pię­knych i urzędów a urzędników liczonych (sam właśnie należał do téj kategórij.)

Cpt XLH Invehitur in Rusticitatem, astutam, ingratam et malignam cujus tres gradus facit, nempe Yillaticam, Urbanam et semidoctam. Villanos esse plerumquo moroses tetricosque. Urbanos versi- pel les et Iucriones, avaros et ambitiosos. Literatores vero et semidoctos'esse arogentes et Sycophantas, doctis viris multo consideration Tandem per oca* sionem circa finem capitis excurritur in laudes bo- norum artium et magistratunm ac rerum publicaran, quibus praeficiebantur eruditi solideque doctu

Oto obraz pół-mędrków:

veniamus ad illos

> Qui saltem procul a feribus videre Gamaenas Vestíbulo in primo stantes templique fronas,

Extra Romanas arces portamque Capenam !

Forsan dormivere tua Parnasse sub umbra Ex tua fecerunt illos insomnia doctos.

Semiferum vulgus quod non perfecit Apollo Artibus armatum oppugnat furialiter artes Telaque Musarum castis deprompta pbaretris Dirigit in Musas, violât sacraria phaebi etc.

Przystępuje wreście do Epilogu autor, reas- sumując cały poemat,, z czego się znowu po­kazuje, że założeniem jego było pokazać, co jest i na czém się opiera prawdziwe ślache- ctwo.

Cpt XLffl. Habet Epilogum et Anacephaleosin totiusoperjs, in quo summatim recoliguntur ea, quae sparsim toto isto libro tractata §unt ect.

#

Spiówa jeszcże sobie Epinicion to jest wiersz zwycięzki na swój poemat, potem Victoriam virtutis t. j. tryumf cnoty, prosi o nieśmiertelność dla swego poematu, odzywa się o łaskawe jego przyjęcie do Zygmunta, do młodegoWładysława i dov Jana Zamojskiego.

Cpt XLIV. In quo continetur Epinicion sen Car­men triumphale in totam istam Victoriam Deorum. In fine ponitur Victoria virtutis quae inter Deas, , Dearum praestantissima censetur. Denique votum pro poematis immortalitate.

Zgadł, gdy śpićwał, że dopićro może nad jego popiołami zabrzmi pochwała i późna spra­wiedliwość myślom jego oddana (*),

Forsitan ad Manes dulcedo posthuma laudis Perveniet nostros et seri sensus honoris, ale życzeniom użyteczności poematu, stanęło na przeszkodzie potępienie jego dawniejsze, a dzisiejsze zapomnienie.

Jako o poemacie i dziele sztuki trudno dać zdanie, o tćj pracy Klonowicza, bo choć tu ty­siąc jest obrazów poetycznych, których staro­żytność dostarczyła, lub uczucie samego autora,

układ wszakże, budowa wcale nie poetyczna,

i

(‘) W całćj liędze 683 pp. kursywą 8.

sucha, zimna, wymyślna, chłodną moralizacją oblana, przypomina traktaty moralno-satyryczne XVI wieka; ale niepodobny do niczego co się dotąd poematem zwało. Zdaje się, źe autor mając przez życie swe uzbieranych wiele bar­dzo wierszy łacińskich w najrozmaitszych przed­miotach, zszył je tylko potem, jedną myślą, aby całość z nich zlepić.

Ogromna eruducja autora swym wylewem niczćm nie powstrymanym, pomogła do rozdę­cia przedmiotu, przyszywając coraz nowe per occasionem, epizody do epizodów. Jako dzieło sztuki zastanawia tylko Yictoria łatwą i piękną budową wiórsza, który płynie rzadko zeszpe­cony barbaryzmem, lub wyrażeniem nowszej polsko-złój łaciny, często przypomnieniem poe­tów starożytnych ukraszony. Jest to dzieło cha­rakterystycznym i zajmującym w wielu miejscach, gdzie przez starożytny krój jego, przebiły się obyczaje współczesne, obrazy pożycia, rysy cza* sowi właściwe, zdania XVI i XVII wieku, jest zajmującym najbardziej, pod względem idei głó­wnej —anti - ślacheckiej, anti - aristokratycznej. Przychodziło właśnie w porę, gdy w Polsce aristokracja w siły się zbijała, tworząc się cia-> łem osobnem i niezależnym w narodzie. Uważmy jak Klonowicz tu swą ideę, mimo utopienia jój

.Tom I. 25

w tylolicznych niepotrzebnych nawet szczegó­łach rozwinął. •

Nie dochodząc do ostatecznego, fałszywego pojęcia równości, uznaje ón naprzód aristokra- cją, czy ślachectwo, jako fakt, jako konieczność wypływającą z rozmaitych usposobień ludzi, z których jedni rodzą się z mniejszemi, drudzy większemi zdolnościami, na wyższych i pod­władnych. Uznawszy tym sposobem ślachectwo, od razu (Cpt. U) powiada na czem się prawdzi­wie zasadza. Na cnocie i pracy. To wymienia, że fałszywe pojęcia o śiachectwie do pisania preciw nim go skłoniły. Dalij jeszcze (Cpt III) wywodzi z różnych usposobień, rożmaitych sil ludzi, konieczność klassy wyższćj, ale wyższej umysłem, cnotą, zdolnościami, męztwem. Męz- two nasz poeta, nie bez przyczyny, jako jedną z cnot zasadniczych ślacheckich okazuje. W isto­cie pićrwsi ślachta, byli to najodważniejsi żoł­nierze i męztwem jeszcze w czasach, w których pisał autor, w czasach nawet naszych, najła­cniej człowiek się uślachca.

Przesąd rodowy, przywileje urodzenia i śla­chectwo rodu, wprawdzie pospolitemi ogólni­kami, ale niemnićj silnie zbija poeta. (C.V.) Przy­wodzi przyczyny przeradzania się rodów, de­generowania ich, spodlenia, znikczemnienia;

przykłady tych co się wznieśli wysoko, z niska wyszedłszy. Tém ustala założenie swoje, że śla- chectwo jest rzecz nabyta, a zatém osobista, że przymioty ojców nie spadają na synów i t. d. Szeroko tu rozwiedzione dowody, że rassy ni­kczemnieją i ślachcą się, nigdy nie utrzymując ciągle w jednym stanie. — Godna wspomnienia myśl, między innémi zastanawiająca, o piersi mameknajemnych, co z pokarmem, charakter, skłonności swe wychowańcom dają; o wycho­waniu gnusném, rozwięzłości i t. d. i L d.

Tu zastanowiwszy się, zabezpiecza się autor od zarzutów zupełnej wzgardy rodowego śla- chectwa ( C. XXII), bo je uznaje, ale nie abso­lutnie, tylko względnie, zawsze wracając do zasady swéj, że cnota jest podstawą ślachectwa ad virtutem referantur omnia, que est parens novae nobilitatis etresuscitatrix intermissae. Zro­biwszy ślachectwo nabytém, tém samém zaparł jednak poeta zupełnie, rodowe, lub nic niezna- czącćm uczynił; przypominając dalej jeszcze, że rzeczą ślachty (Heroum) jest walczyć, pra­cować, odznaczać się, aby na tytuł swój zasłu­żyć. (Cpt. XXIII).

Wzgardza też Klonowicz ślachectwćm a ra- czéj w znaczeniu dzisiejszém aristokracją pie­niężną (C. XXV) zapićrając aby zapłacić można

i kupić pieniędzmi. (Nobilitatem constat esse vir- tutisj Divitias fortunae). Cnojta powtarza znowu, cnota (w najobszerniejszym znaczeniu tego wy­razu) jedna ślachectwo daje.

Tu powstał na ucisk wieśniaków wymównie narzekając, prorokując tyranom wygaśnienieich rodu, choroby, męczarnie sumienia i t. d. a ma­lując obraz włościan podniósł ich na równią prawie, z ślachtą, przynajmniej w oczach Boga, w oczach prawa i sprawiedliwości. Ślachcicowi Klonowicza nie wzbronne są rzemiosła, nawet ręczne, takie które wedle wyobrażeń wieku ka­ziły już ślachectwa, małą tylko liczbę podłych zatrudnień, wyjmuje. Oddajmy mu sprawiedli­wość, żenad swój czas, umiał się wyżćj wznieść

i myśli swoje snuć sam z siebie. Jednakże ry­cerskie rzemiosło jako najwłaściwsze ślachcie ukazuje a inaczej żyjąc w Polsce i w XVII wieku uczypić nie mógł. (C. XXX).

Tu wpadając na porównanie ślachty burzliwej bombardującej tron i dobijającej się władzy, z tytanami, porównanie nastręczone wypadkami współczesnemi, bo Klonowicz żył w czasie rokoszów Radziwiłła i Zebrzydowskiego — definjuje swobodę i odróżnia ją od swawoji

i anarchij, tytułem poematu, niestety fałszywie * prorokując Jowiszowi wygraną!

Znowu powracając do cech ślachectwa, obu­rza się przeciw tym co je na sile mateijalnćj, na burzliwości i okrucieństwach gruntują; tu zaraz wskazywać się zdaje na Turcją, jakby na teatr na którym radził burzliwćj ślachcie, do­wieść odwagi i użyć siły.

Widać, że w czasach Klonowicza, przywię- zywano już do ślachectwa rodowego ideę pię­kności fizycznćj, postawy wspaniałej it. d., ho poeta dowodzi jako nie zawsze brzydkie , po­tworne, nieudatne istoty, w duszy także są ta- kiemi; jako nie zawsze wielkiego rodu ludzie odznaczają się twarzą i postacią..

Tu znowu jeszcze powtarza aż do zbytku

i bije w uszy do końca —- założeniem. Cnota

i praca ślachcicem czynią, nie ród, nie siła, nie bogaciwo, nie rysy twarzy, nie zuchwalstwo

i t. d.-

Nareście czemuż się autor obrócił z polece­niem swego poematu, do Zygmunta III, do Władysława IV, do Zamojskiego ? Zdaje mi się łatwo to zgadniecie, dla czego cieniom Ba­torego, poemat poświęcił, tego — Stefanka za którego strach był na panka. — I to nie taje­mnica.

Otóż myśl poematu zasadna cała — myśl o nadużyciu ślacheckiego tytułu i praw ślachty,

myśl reformy socjataćjl Bt&foy mieszczanin, co chciał Polskę reformować poematem łaciń­skim w XLIV rozdziałach!!

Wskazaliśmy w krótkim naszym przeglą­dzie, miejsca żartujące obrazami obyczajów polskich, te są mianowicie—o żydach,'o roz­puście, o dworach wielkich panów, o ducho­wieństwie i t d. W nich historyk-moralista, znajdzie ciekawy mateijał do dziejów epoki, którą Klonowicz widział smutnćmi oczyma przy­szłości. Dziwna i ledwie pochwycona fizio- gnomja poematu, nie dozwala nam go ściślej rozebrać i osądzić, jest to bowiem z tych cza­sów utwór najdziwniejszy; mimo swój pozornie regularnćj budowy, najnieregularniejszy, zszyty cały z epizodów niezmiernie długich, niepołą­czonych żadnym węzłem żywszym, żadną ży­jącą powieścią ciągłą, wymyka się z palnięci zacierając rozdział rozdziałem. Jednóm słowem Victoria, jest to traktat satyryczno-filozoficzno- moralny, którego ideą matką, że ślachectwo jest tylko przesądem, a cnota i praca najważniej- szemi człowieka przymiotami, najślachetniejszćm ' ślachectwem. -— Nieszczęściem głos naszego biednego Rajcy Lubelskiego do ślaćhty, był gło­sem wdającego na puszczy; i za to go pewnie osądzono na stos i kata, że śmiał, ón, mieszczą-

nin jeden, nie herbowny, powiedzieć, iż cnota prawdziwe ślachectwo!

Niewićmy o ile cnotliwy był nasz poeta, ale że nie był ślachcic to pewna.

Maj 1838 r. Horodec. . Listopad 1842 r. Gródek.

Kaniee V*hmi


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Kraszewski Józef Ignacy SZKICE HISTORYCZNE I OBYCZAJOWE TOM 3
Kraszewski Józef Ignacy Dante Studja nad Komedją Bozką
Kraszewski Józef Ignacy GAWĘDY O LITERATURZE I SZTUCE TOM 1
Kraszewski Józef Ignacy STARY SŁUGA tom 1 2
Kraszewski Józef Ignacy JAK SIĘ ROBIĄ KSIĄŻKI NOWE Z STARYCH KSIĄŻEK
Bliska miłość z dystansu, Kraszewski Józef Ignacy
romantyzm - lekturki, wspomnienia - kraszewski, Józef Ignacy Kraszewski, Wspomnienia Wołynia, Polesi
Bliska miłość z dystansu, Kraszewski Józef Ignacy
Kraszewski Józef Ignacy MAYSTER BARTŁOMIEJ
Kraszewski Jozef Ignacy Kopciuszek
Kraszewski Jozef Ignacy Bajbuza
Kraszewski Józef Ignacy W OKNIE NAUCZYCIELE SIEROTY
Kraszewski Józef Ignacy HISTORIA PRAWDZIWA O GRZESIU Z SANOKA WERSJA SKRÓCONA
Kraszewski Józef Ignacy Dziad i baba 1
Kraszewski Józef Ignacy Budnik
Kraszewski Józef Ignacy Kraków za Łoktka
Kraszewski Józef Ignacy Profesor Milczek
Kraszewski Józef Ignacy Półdiablę weneckie
Kraszewski Józef Ignacy Historja Sawki

więcej podobnych podstron