VALERIE PARV
Tytuł oryginału: P.S. I Love You
Szanowny Panie Branden!
Nazywam się Suzanne Kimber i od razu wyznaję, że jestem Pana gorącą wielbicielką. Wiem, że otrzymuje Pan tysiące listów, zapewniam jednak, że ten list będzie jedyny w swoim rodzaju, wiec proszę, by go Pan przeczytał do końca.
Mam czternaście lat i uczę się gry na klarnecie. W naszej szkole muzycznej obowiązuje specjalny program, zgodnie z którym każdy uczeń musi znaleźć sobie artystycznego opiekuna wśród wybitnych kompozytorów lub wirtuozów naszych czasów. Postanowiłam zwrócić się z prośbą do Pana, arcymistrza klarnetu, by został Pan moim mistrzem i opiekunem.
Zaczęłam uczyć się gry na klarnecie już w szkole podstawowej.
Oczywiście, nie żywię złudzeń, że uda mi się powtórzyć Pański sukces i nagrać pierwszy samodzielny album w wieku czternastu lat, zamierzam jednak pójść w Pana ślady i zająć się profesjonalnie grą na klarnecie, a potem, być może, produkcją płyt. Marzę, by tak jak Pan pewnego dnia mieć własne studio nagrań. Nie chcę zajmować Panu zbyt wiele czasu.
Wyjaśnię tylko, że Pańska pomoc przejawiałaby się przede wszystkim w udzielaniu mi korespondencyjnie wskazówek i komentarza do taśm z moimi nagraniami. Czy wyświadczy mi Pan ten zaszczyt i zechce zostać moim opiekunem? Tak bardzo proszę!
Z wyrazami szacunku - Suzanne (Suzie) Kimber
PS Szczególnie lubią „Koncert Andrettiego”. Słuchając go, dostają gęsiej skórki.
Reid Branden, wyraźnie zbulwersowany, wpatrywał się w zadrukowaną maszynowym pismem kartkę. Papier zadrżał lekko w jego smukłej dłoni o długich, delikatnych palcach, gdy ponownie przebiegł wzrokiem ostatnią linijkę dopisaną w widocznym pośpiechu dziewczęcym, niewyrobionym pismem.
Gdzie i kiedy to dziecko mogło usłyszeć „Koncert Andrettiego”?
- Jeszcze jedna zakochana wariatka? Och, czyżbym nie dość starannie przejrzała pocztę?
- To nie żadna wariatka. - Posłał swej asystentce, Toni Rigg, lodowaty uśmiech. - Doskonale selekcjonujesz korespondencję, Toniu, i dobrze o tym wiesz. To prośba od jakiejś uczennicy, bym został jej muzycznym opiekunem. - Skrzywił się i westchnął z irytacją. - Och, kiedy wreszcie nastolatki przestaną mnie traktować jak gwiazdora estrady?
- Dopiero wtedy, gdy przestaniesz wyglądać jak jeden z nich - odrzekła Tonia z uśmiechem na twarzy.
Niecierpliwym ruchem przeczesał palcami jasnobrązową, bujną czuprynę, która - z czego zapewne nie zdawał, sobie sprawy - w niemałym stopniu przydawała mu popularności.
- Czy ja naprawdę wyglądam jak gwiazdor? Przecież już nie występuję przed publicznością! Cóż może być pociągającego w trzydziestoletnim dyrektorze zespołu i kierowniku muzycznym! - Przesunął dłonią po swym twardym jak skała brzuchu. - Do licha, chyba nawet zaczął rosnąć mi brzuszek!
- Nie kokietuj! - roześmiała się, - Widocznie muszę ci przypomnieć, że nie tylko wyglądasz jak holywoodzki amant, lecz również jesteś niezrównanym muzykiem i wirtuozem fonograficznego biznesu. Czy znasz kogoś innego, komu udałoby się wprowadzić Mozarta do pierwszej dziesiątki muzycznych przebojów?
- Może zatem nadszedł czas, bym przestał grać i skoncentrował się wyłącznie na biznesie?
Wzruszyła ramionami.
- Jeśli jeszcze bardziej skoncentrujesz się na biznesie, będziemy musieli znów się przeprowadzić. Tym razem na jakąś odludną wyspę, gdzie nie trzeba płacić podatków.
- A propos przeprowadzek... - Z pewną ulgą przyjął zmianę tematu. - Czy już doszłaś do siebie po przeprowadzce z Los Angeles do północnego Sydney?
- Trochę mi brakuje podniecającej atmosfery i zgiełku tamtego miasta - przyznała. - Ale Australia też ma swoje uroki. Chociażby ten wspaniały apartament wśród chmur, który dla mnie przygotowałeś! A jak postępują twoje poszukiwania jakiegoś lokum?
- . Powoli. Mam już naprawdę dość mieszkania w wynajętych apartamentach. Rozglądam się za solidnym domem...
Uniosła starannie wypielęgnowane brwi.
- Chcesz zamieszkać tutaj na stałe?
- Taki mam zamiar. Teraz, gdy amerykańska filia firmy wspaniale się rozwija, mogę wreszcie skupić się na rynku australijskim. Właściwie od dawna o tym marzyłem.
- Och, wiem. W głębi serca czułeś się zawsze prawdziwym Australijczykiem. - Wyciągnęła rękę po list, który nadal trzymał w palcach. - Mam się tym zająć? Wysłać typową odpowiedź i zdjęcie z autografem?
- Nie! - Słowo to zabrzmiało ostrzej, niż zamierzał, więc uśmiechnął się lekko, żeby pokryć zmieszanie. - Zajmę się tym sam. - Za wszelką cenę musi się dowiedzieć, gdzie to dziecko usłyszało „Koncert Andrettiego”!
Tonia sprawiała wrażenie na wpół zdziwionej, na wpół zirytowanej.
- W takim razie może również sam zajmiesz się tym?
- Gestem wskazała piętrzący się na biurku stos listów. - Masz tu między innymi dwie propozycje małżeńskie. Kto wie, może któraś cię zainteresuje? - dodała z drwiną w głosie.
- Wielkie dzięki - powiedział miękko. - Naprawdę wspaniale się spisujesz, Toniu: Nie będę się Wtrącać. Ale ten list mnie zaintrygował... Muszę coś sprawdzić, nim podejmę decyzję:
Uśmiechnęła się z życzliwą pobłażliwością.
- Ty tu rządzisz, szefie. Daj mi znać; jeśli zechcesz podyktować odpowiedź.
- Jesteś bezcennym skarbem! Czy już ci to mówiłem?
- Nie tak często, jak bym chciała.
- W przyszłości się poprawię. Doprawdy przeraża mnie myśl, że pewnego dnia mnie porzucisz, ponieważ zechcesz wyjść za mąż.
- Jaki ty jesteś staroświecki! - Obdarzyła go spojrzeniem pełnym politowania. - Kobiety już nie porzucają pracy tylko z tego powodu. A poza tym... wcale nie zamierzam wychodzić za mąż.
- Doprawdy?
Twarz Toni oblała się lekkim rumieńcem.
- Och, oczywiście, że mam taki zamiar... - zająknęła się.
- Ale chyba znasz powiedzenie, że potrzeba pary do tanga?
- Znam - uciął krótko. Nie mogła wyrazie się jaśniej, nawet jeśli powiedziałaby to wprost, co zresztą uczyniła kiedyś późnym wieczorem, gdy wypili razem butelkę wina...
Cóż, usiłował odwzajemnić jej uczucia... ale nie potrafił.
Poczuwał się nawet do winy za jej samotność. Teraz jednak pod wpływem emocji, które wzbudził ten list, dodał z ożywieniem, całkiem ignorując jej słowa: - Powinnaś na dzisiaj skończyć. Z pewnością masz mnóstwo roboty w domu.
- Nieoceniona rada. - Zabrała koszyk z korespondencją i wyszła, starannie zamykając za sobą drzwi.
Reid Branden wiedział nadto dobrze, że z rady tej nie skorzysta. Tonią miała zwyczaj poświęcać się dla niego niczym najbardziej oddana żona. Wielka szkoda, ale zupełnie nie widział jej w tej roli.
Przeniósł wzrok na list, który nadal kurczowo ściskał w dłoni. Rozluźnił nieco palce, i kartka z wolna opadłą na blat biurka. Patrzył na nią z zakłopotaniem, owładnięty nagłą falą dręczących wspomnień...
„Koncert Andrettiego” kojarzył mu się nieodmiennie z Penny Sullivan. Penny Sullivan - tylko o nią mogło tu chodzić.
Choć niechętnie się do tego przyznawał, przez ostatnie pięć lat myślał o niej często - nazbyt często... Odnosił nawet wrażenie, że wspomnienie jej naturalnego wdzięku i urody nigdy w nim nie wygasło.
Czy nadal nosiła włosy długie aż do ramion? Pamiętał, że opadały jej na twarz niczym miękka kurtyna i falowały zalotnie przy najlżejszym poruszeniu. A jaki miały cudny kolor!
Określał go mianem świetlistego brązu...
Pamiętał, że uważała się za zbyt pulchną - ale przecież połączenie wąziutkiej talii i pełnych bioder do dziś nasuwało mu różne myśli, nie mające wiele wspólnego z biznesem...
I pamiętał jej oczy. Były równie fascynujące - szeroko otwarte, o barwie ciepłego bursztynu, i zawsze lśniły, jakby prześwietlane słońcem albo napełnione łzami... W każdym razie tak wyglądały podczas ich ostatniego spotkania.
To było zaledwie kilka dni po powrocie do Sydney z Canberry, gdzie odniósł ogromny sukces, grając na koncercie charytatywnym. Ogromny sukces, jeśli chodziło o koncert, ponieważ z Penny to była całkiem odmienna historia...
- Zachowujesz się jak dziecko! - oświadczył jej wówczas z wyrzutem. - Każdy może popełnić błąd, ale trzeba umieć się do niego przyznać. Ty natomiast zachowujesz się jak gdyby nigdy nic!
Uniosła dłonie w odwiecznym geście obrony.
- I właśnie na tym polega problem... - westchnęła ciężko.
- Uważasz zatem, że jestem winna, czy tak?
- Chyba nie zaprzeczysz, że siedziałaś za kierownicą, gdy samochód uderzył w ścianę! Przecież sama chciałaś wyjść wcześniej i osobiście wręczyłem ci kluczyki, pod warunkiem jednak, że skorzystasz z usług kierowcy. Ale, oczywiście, tego nie zrobiłaś i usiadłaś za kierownicą, mimo że byłaś pijana!
- Przecież to był koktajl z okazji koncertu, więc, oczywiście, że piłam - powtórzyła tonem człowieka, który opowiada tę samą historię do znudzenia. - Kojarzę, że dałeś mi kluczyki, ale całkiem nie pamiętam, jak wsiadałam do samochodu.
Mam zupełną pustkę w głowie od momentu, gdy powiedziałeś, że spotkamy się w hotelu, aż do chwili, kiedy pochylałeś się nade mną na miejscu wypadku.
- Miałaś szczęście, że niemal natychmiast zdecydowałem się za tobą pojechać. Jeśli byliby ranni i trzeba by było wezwać policję...
- Wtedy oskarżono by mnie o prowadzenie pod wpływem alkoholu, a zatem muszę ci gorąco podziękować za ocalenie mej skóry - powiedziała z irytacją.
Nie mogła przestać myśleć, że chodziło przede wszystkim o ocalenie reputacji Reida. Gdy lekarz badał ją i Tonię, Tonia, choć wpółprzytomna, powtarzała w kółko, że opinia publiczna w żadnym razie nie może dowiedzieć się o wypadku, ponieważ zagrażałoby to karierze Reida. Jeszcze wielokrotnie powtarzała charakterystycznym dla siebie wyniosłym tonem, że obie, poprzez swój związek z Reidem, również są osobami publicznymi i powinny zważać na opinię.
Oczywiście lekarz zachował pełną dyskrecję i nikt o niczym się nie dowiedział. Po guzie na głowie Penny wkrótce nie było śladu, choć musiała przy tym doznać lekkiego wstrząsu mózgu, ponieważ całkiem zatarły się w jej pamięci wydarzenia mające miejsce pomiędzy opuszczeniem przyjęcia a odzyskaniem przytomności tuż po zderzeniu. To, że obie z Tonią wyszły z wypadku obronną ręką było istnym cudem, ponieważ uderzenie było tak silne, że samochód praktycznie nadawał się do kasacji. Reid oczywiście nie martwił się o samochód.
W każdej chwili mógł zastąpić go innym. Ale Tonia i Penny były nie do zastąpienia...
Pobłażliwa wyrozumiałość Reida wyprowadzała Penny z równowagi.
- Nie mogę znieść myśli, że podejrzewasz mnie o coś takiego! - powiedziała z głuchym żalem. - I jest mi szczególnie przykro, ponieważ dobrze znam twoją opinię o ludziach, którzy piją, a potem niefrasobliwie wsiadają do samochodu.
- Nie powinnaś się dziwić, skoro właśnie ktoś taki zabił moich rodziców.
- No i widzisz? Ton głosu, sposób, w jaki patrzysz, gdy pogrążasz się we wspomnieniach z dzieciństwa, budzą we mnie lęk... Przeraża mnie myśl, że pewnego dnia będziesz na mnie patrzył z takim wyrzutem.
- To nie ma nic wspólnego z nami - zapewnił ją żarliwie.
Mimo wszystko była bliska łez. Skrzywiła twarz, jakby za chwilę miała się rozpłakać. Opanowała się dopiero, gdy przybliżył się do niej.
- Proszę, nie. Nie chcę twojego... twojego przebaczenia - wykrztusiła z takim trudem, jakby wypowiadała słowa śmiertelnej obrazy. - Chcę jedynie, byś pozwolił mi mieć wątpliwości.
W końcu stracił cierpliwość.
- Jakie wątpliwości? - . rzekł podniesionym tonem. - Na litość boską, przecież to ty siedziałaś za kierownicą!
W jej oczach nadal błyszczały łzy, gdy uniosła głowę.
- A więc to ja musiałam prowadzić, prawda? Żadna inna możliwość nie wchodzi w grę?
- Żadna inna możliwość, nie ma sensu.
Uważał, że jej upór był wynikiem doznanego szoku. Jakie zresztą było inne wytłumaczenie? Przecież własnymi rękami wyciągnął ją zza kierownicy. I znów krew mu się ścięła w żyłach na myśl, że mogło to być jej martwe ciało. Z powodu nieostrożności, do której nie chciała się przyznać, tej nocy mógł stracić je obie - ją i Tonie.
Ostatecznie i tak stracił Penny. Wkrótce po wypadku porzuciła pracę maszynistki w agencji reklamowej, gdzie się poznali, i wyjechała do Anglii. Było oczywiste, że uciekła przed nim, toteż nie usiłował jej odnaleźć.
To nie miałoby sensu, ponieważ wszystko między nimi było skończone. Jedynym wspomnieniem po tych romantycznych miesiącach pozostał utwór muzyczny skomponowany pewnej gorącej nocy - „Koncert Andrettiego”, nazwany tak, dość niefrasobliwie, na cześć ich ulubionej włoskiej restauracji.
Zadedykował go Penny. Pierwsze - i jedyne wykonanie - nagrał na kasetę z myślą, że dopracuje go jeszcze, nim przedstawi publiczności. Tego wieczoru, kiedy zdarzył się wypadek, dał kasetę Penny, aby ją przesłuchała. Lecz potem o niej zapomniał, mając ważniejsze sprawy na głowie.
Nigdy nie poznał jej opinii o koncercie - nawet nie wiedział, czy w ogóle przesłuchała kasetę. Nie wiedział - i nic go to nie obchodziło. To był jedyny utwór, którego nigdy w życiu nie chciał ponownie zagrać.
I z pewnością nie zrobił profesjonalnego nagrania. A zatem, w jaki sposób owa... Suzanne Kimber mogła go kiedykolwiek usłyszeć? Zaczął szybko rachować w myślach. Penny ma teraz dwadzieścia sześć lat... Jest przecież za młoda, by mieć czternastoletnią córkę. Do licha, dał się ponieść wyobraźni i na chwilę nawet uległ fałszywej emocji, która towarzyszyła tej myśli. To wszystko nie miało sensu! A zatem, kim była Suzanne Kimber?
Papier firmowy szkoły, na którym napisano list, nie podsuwał żadnego rozwiązania. Nazwisko Kimber nic mu nie mówiło. A jednak... Jednak to nieznajome dziecko natknęło się gdzieś na utwór muzyczny przeznaczony tylko dla jednej kobiety na świecie... Czuł, że nie zazna spokoju, póki nie wyjaśni tej tajemnicy.
Pod wpływem nagłego impulsu nacisnął guzik interkomu.
- Słucham, szefie? - odezwała się Tonia, która zwykle urzędowała za ścianą.
- A więc jeszcze jesteś? - spytał tonem lekkiej nagany.
- Jeszcze tylko dwie minuty - roześmiała się. - Jest za dwie dwunasta i przypominam ci, że dałeś mi wolne popołudnie.
Czyżbym miała je właśnie stracić?
- Sprytna czarownica! Toniu, jesteś bezcenna i masz szansę raź jeszcze to udowodnić. Czy w liście przysłanym przez tę uczennicę była zwrotna koperta?
Usłyszał szelest papierów, a potem rzeczową odpowiedź Toni:
- Tak. Odłożyłam ją na bok, ponieważ sądziłam, że będzie odpowiedź.
Poczuł nagły ucisk w piersiach, ale dzięki długoletnim ćwiczeniom muzycznym w każdej sytuacji potrafił panować nad swoim oddechem.
- Przypuszczam, że podała na niej adres szkoły...?
- Właśnie nie. Zapewne przez roztargnienie napisała swój domowy adres. Kangaluma nad Neutral Bay. Całkiem niezłe miejsce zamieszkania.
Owszem, jeśli to był ten dom, który tak dobrze pamiętał...
A więc znalazł związek - choć nadal nie wiedział, co to wszystko oznaczało. Nieoczekiwanie zalała go fala wspomnień.
Dopiero nieco zdziwiony głos Toni wyrwał go z zamyślenia.
- Czy przynieść ci tę kopertę?
- Nie, dziękuję, Toniu.
To oczywiste, że miała zamiar napisać adres szkoły, myślał, wyłączając interkom. Musiała się pomylić, i dziękował Bogu za tę pomyłkę.
Nie pozostawało mu nic innego, jak pójść tym tropem i sprawdzić, dokąd go zaprowadzi.
- Już trzeci raz od powrotu ze szkoły sprawdzasz skrzynkę na listy - zauważyła Penny, kryjąc uśmiech. - Spodziewasz się wygranej na loterii?
Jasne policzki Suzanne przybrały różowy odcień.
- Powinnam już dostać odpowiedź od Reida Brandera - odparła nieśmiało. - Minęły całe dwa tygodnie.
- Dwa tygodnie to niezbyt długo, jeśli w grę wchodzi tak sławny muzyk - pocieszyła ją Penny, nie odwracając wzroku od ekranu komputera. Pisała właśnie listy do klientów firmy ubezpieczeniowej, dla której wykonywała prace zlecone.
Raptem palce zastygły jej na klawiaturze. Och, nie! To niemożliwe, żeby...
Spojrzała na swą siostrzenicę z nagłym przestrachem:
- Czyżbyś nie napisała tego listu na szkolnym papierze?
- spytała z naciskiem. - Odpowiedź przyjdzie do szkoły, prawda?
- Jej głos wyrażał nadzieję.
- Owszem, włożyłam list do koperty ze szkolnym nadrukiem, ale... - Suzie zrobiła zakłopotaną minę.
- Ale co? - Penny miała tak bardzo ściśnięte gardło, że ledwie mogła mówić.
To oczywiste, że nie chciała mieć z tym listem nic wspólnego, ale przecież nie mogła odmówić Suzie pomocy. Napisała jej więc list na brudno. Dziewczynka nie miała zielonego pojęcia, ile wysiłku kosztowało ją przełamanie wewnętrznych oporów. Nawet teraz, po pięciu latach, gdy myślała o Reidzie Brandenie, czuła w sercu krwawiącą ranę.
List oczywiście podpisała Suzie, ale mimo wszystko dręczyła ją świadomość, że Reid bierze do ręki kartkę papieru i czyta słowa napisane przez nią samą...
- Co z tobą, Suzie? - odezwała się ponownie głosem ochrypłym z emocji.
- Nasz wychowawca zachęca nas, byśmy w takich sytuacjach wykazywali inicjatywę, więc to zrobiłam - odrzekła Suzie pewniejszym tonem. - Ręcznie dopisałam PS i załączyłam kopertę zwrotną z moim obecnym adresem. Pomyślałam, że szybciej doczekam się odpowiedzi...
- Suzie, to nieprawda, nie mogłaś tego zrobić! - jęknęła.
- Przecież będę tu mieszkać jeszcze cały miesiąc, zanim rodzice nie wrócą z zagranicy - usprawiedliwiła się dziewczynka.
- Nie mogłam podać swojego stałego adresu...
- Ale teraz on wie, gdzie mieszkasz i... - I gdzie ja mieszkam, dopowiedziała w duchu.
- Przecież to nie jest żaden dziwak ani nikt podobny - obruszyła się Suzie, całkiem nie pojmując zdenerwowania Penny.
- To sławny człowiek i cieszy się powszechnym szacunkiem.
Mogłam bez obaw podać mu ten adres... - Wyraz napięcia na twarzy Penny powstrzymał ją od dalszych słów.
- Co napisałaś w postscriptum?
- Napisałam, że słuchanie jego nagrań sprawia mi ogromną przyjemność - odrzekła niepewnie. - Właściwie nie wiem, dlaczego zrobiłam taki dopisek. Być może... być może chciałam dodać coś od siebie, ponieważ cały list właściwie ty napisałaś... Och, sądzisz, że wszystko tym popsułam?
- Oczywiście, że niczego nie popsułaś - pocieszyła ją Penny ze współczuciem. - Psycholodzy twierdzą nawet, że PS szczególnie przykuwa uwagę adresata. Rzec można, instynkt cię nie zawiódł.
- Naprawdę? Och, w takim razie wszystko w porządku.
Wiem, że powinnam cię o to spytać i cieszę się, że nie jesteś na mnie zła. - Załzawione oczy Suzie nagle pojaśniały.
- Nie jestem na ciebie zła - przyznała pojednawczo Penny, choć w duchu ciężko westchnęła.
Cóż, to dziecko nie miało pojęcia o jej minionym związku - z Reidem Brandenem. Suzie miała wówczas zaledwie dziewięć lat i mieszkała z rodzicami w dalekiej Adelajdzie.
Penny po dziś dzień nie mogła uwierzyć ani zrozumieć, jak to się stało, że Branden zainteresował się skromną dwudziestojednoletnią dziewczyną... To graniczyło z cudem, ponieważ dla niej ucieleśniał on wymarzony ideał.
Jedyną przeszkodą była wówczas jego piękna osobista asystentka, Tonia Rigg. Penny doskonale pamiętała jej cierpką uwagę, gdy po raz pierwszy zjawiła się w biurze Reida, żeby skonsultować treść reklamy, nad którą pracowała.
- I po co tu przyszłaś? - powitała ją Tonia lodowatym tonem. - Czyżby na praktykę?
Penny z wypiekami na twarzy, jąkając się, wyjaśniła cel swego przybycia. Nieznajoma wyniosła kobieta wprawiła ją wówczas w zakłopotanie. Poczuła się nagle głupiutką, nieopierzoną smarkulą. Zdała sobie nagle sprawę, do czego dotychczas nie przywiązywała wagi, że jej ubranie pochodzi z domu towarowego, Tonia zaś nosi kreacje sławnych krawców.
Dowiedziała się później w agencji, że asystentka Reida pochodzi z bardzo bogatej rodziny i właściwie pracuje dla kaprysu. Dla Penny rychło stało się oczywiste, dlaczego Tonia lubiła pracować u boku Reida.
Czy Tonia zrealizowała już swój plan i poślubiła szefa?
Nie było o tym wzmianki w prasie, ale Reid mógł przecież użyć swoich wpływów i utrzymać tajemnicę...
Na myśl o tym, że Reid poślubił Tonie, Penny ścisnęło się serce. I nawet nie zdała sobie sprawy, że wydała cichy okrzyk protestu.
- Nic ci nie jest?. - Suzie uspokajająco położyła jej dłoń na ramieniu.
- Wszystko w porządku. - Z wysiłkiem uśmiechnęła się.
- Zbyt długo ślęczę nad klawiaturą, chyba złapał mnie skurcz.
- W takim razie przewietrz się, rozprostuj kości, pooddychaj świeżym powietrzem. Sama stale mi to powtarzasz.
Penny mimowolnie się uśmiechnęła.
- Mówisz takim samym tonem jak twoja mama. . - Jo, starsza o osiem lat siostra Penny, miała nieznośny zwyczaj ciągłego pouczania jej.
- Czy to dobrze, czy źle? - spytała, marszcząc brwi.
Zmierzwiła jedwabiste jasne włosy swej siostrzenicy.
- Ani źle, ani dobrze. To po prostu stwierdzenie faktu, jakby powiedziała mama. Masz jednak rację, przyda mi się łyk świeżego powietrza. Te listy mogą poczekać. Jeśli chcesz, możesz skorzystać z komputera przy odrabianiu lekcji.
Na dźwięk ostatnich słów Suzie skrzywiła się.
- Och, zamierzałam wyjść z tobą... - jęknęła.
Penny stanowczym gestem wskazała jej wolne krzesło.
- Najpierw lekcje, młoda damo - powiedziała ostrym tonem, czując ogromną potrzebę pozostania przez chwilę sam na sam ze swoimi myślami.
Gdy wychodziła z domu, słyszała za sobą uspokajający dźwięk - delikatny stukot klawiszy.
Stromą ścieżkę, która schodziła ku przystani, znów należałoby wypielić, pomyślała z poczuciem winy. W ogrodzie było jak zwykle bardzo dużo do zrobienia, ale ostatnio praca zawodowa i opieka nad Suzie pochłaniały ją bez reszty.
Jakże to musiało być cudownie w ubiegłym stuleciu, gdy rozległymi włościami zajmowała się rzesza ogrodników.
Z biegiem czasu teren wokół domu zmniejszył się, ale staranne utrzymanie ogrodu nadal wymagało dużo pracy.
Zapewne Jo miała rację, namawiając ją do sprzedaży posiadłości.
Za uzyskane pieniądze mogłaby kupić skromne, mieszkanie i zabezpieczyć się na przyszłość. Siostra, która dobrze wyszła za mąż, wspaniałomyślnie chciała zrzec się swojej części spadku po rodzicach.
Odrzuciła jednak tę hojną propozycję. Ojciec przed śmiercią przekazał dom obu córkom z zastrzeżeniem, że Penny będzie mogła mieszkać w nim tak długo, jak zechce. Wówczas decyzja ojca wydała jej się rozsądna, teraz jednak doszła do wniosku, że nadeszła pora siostrę spłacić. Oszczędzanie pieniędzy nastręczało jednak wiele trudności, ponieważ równocześnie musiała utrzymywać dom.
Opuszczenie Kangalumy wchodziłoby w grę jedynie w wyjątkowym przypadku - jeśliby się szaleńczo zakochała i zechciała wyjść za mąż. Jak na razie była to daleka perspektywa.
Po zerwaniu z Reidem wszystkie związki z mężczyznami - a było ich zaledwie kilka - okazały się powierzchowne.
Obawiała się zaangażowania, nie chciała po raz drugi narażać swego serca na ból.
Już sama miłość okazała się bolesnym uczuciem, a co dopiero miłość nieszczęśliwa i zakończona rozstaniem. Postanowiła zatem zająć się własną pracą i utrzymaniem domu rodzinnego. A jeśli czasem doskwierała jej samotność, wówczas powtarzała sobie, że spokój serca wart był tej ceny.
Jo nie podzielała tak wielkiego przywiązania do domu.
Opuściła rodzinne pielesze zaraz po ślubie z Andrew Kimberem, Penny zaś spędziła poza domem jedynie dwa lata życia.
Pracowała wówczas w Londynie, gdy wiadomość o chorobie ojca sprowadziła ją z powrotem do Kangalumy, która była rodzinnym gniazdem wszystkich pokoleń Sullivanów niemal od zarania dziejów, czyli od czasów pierwszego osadnictwa.
Penny z całego serca pragnęła ten dom utrzymać.
Należałoby przeprowadzić gruntowny remont, pomyślała ze smutkiem, omiatając wzrokiem niszczejące mury. Ale na to nie było jej stać. Ojciec wydawał pieniądze równie szybko, jak je zarabiał, i w rezultacie na utrzymanie Kangalumy pozostawił bardzo skromną sumę.
Z miejsca, w którym teraz stała, dom prezentował się bardzo romantycznie. Fasada porośnięta była bluszczem i kolorowym powojem, kominy miały kształt wieżyczek, a staroświecki dach w stylu elżbietańskim pokrywała czerwona dachówka, teraz już nieco spłowiała, przybierająca odcień łagodnej patyny.
Od strony przystani wchodziło się do domu przez okazałą werandę, a stamtąd do wnętrza przez szeroki hol wyłożony dębową boazerią. Kręta klatka schodowa zakończona miniaturową wieżą prowadziła na piętro, gdzie znajdował się istny labirynt małych pokoi, pełniących rolę sypialni.
Na parterze mieściła się przestronna jadalnia o gotyckich oknach, dzielonych kamiennymi słupkami, i o łukowatym sklepieniu. W tym wnętrzu Penny najbardziej lubiła ogromny pałacowy kominek, nad którym całą niemal ścianę pokrywały pozostałości oryginalnego fresku, przedstawiającego przybicie do wybrzeży Sydney jednego z okrętów Pierwszej Floty - „Syriusza”. Było to dzieło wybitnego artysty, nadwornego malarza królowej, który, jak głosiła tradycja, namalował ów fresk z wdzięczności za gościnność okazaną mu przez jednego z przodków Penny.
Niegdyś Reidowi fresk ten ogromnie się spodobał, przypomniała sobie Penny ze wzruszeniem. Stał wówczas blisko niej, dokładnie w tym samym miejscu, i rozprawiał z ożywieniem o renowacji budynku. On nigdy, by się nie zgodził na sprzedaż Kangalumy...
Czyż jego opinia ma teraz jakiekolwiek znaczenie? - pomyślała z żalem i odwróciła głowę w stronę morza, oddając rozpuszczone włosy na pastwę wiatru. Och, z pewnością martwi się niepotrzebnie! Reid nie skojarzy jej z listem Suzie. Od czasu, gdy się rozstali, osiągnął tak wybitną pozycję w świecie muzycznym, że prawdopodobnie nie pamięta nawet jej nazwiska, nie mówiąc już o adresie...
Dlaczego nie potrafię zdobyć się na taką samą obojętność?
- pytała siebie z rozpaczą. Pięć lat powinno wystarczyć na ugaszenie wspomnień. I pewnie tak by się stało, gdyby nieustannie nie napotykała zdjęć Reida w codziennej prasie...
Dlaczego oszukiwała samą siebie? Przecież nie była to prawda. Jego wizerunek wyrył się mocno w pamięci.
Od pamiętnego wieczoru, gdy zaprosił ją na kolację, żeby - jak naiwnie przypuszczała - porozmawiać o sprawach służbowych, zapłonęli do siebie gorącą namiętnością. Reid odsunął wówczas notes i pióro, które położyła przed sobą - i poprzez stół chwycił jej ręce.
- Myślałam, że będziemy rozmawiać o programie koncert u . . . - zająknęła się niepewnie.
- Chcesz właśnie o tym rozmawiać? - Jego oczy żarzyły się jak rozpalone węgle.
- Nie... - Niemal straciła oddech.
- To dobrze. W takim razie porozmawiamy o ważniejszych sprawach... Na przykład o tym, jak niezwykły kolor mają twoje oczy, gdy się uśmiechasz, i o tym, ze twoje włosy układają się tak zalotnie na czole... - Aby podkreślić gestem słowa, nawinął niesforne pasemko jej włosów na palec.
Od tamtej pory stale się spotykali. Zapraszał ją na koncerty swych przyjaciół i szeptem, w ciemności ściskając ją za rękę, opowiadał o muzyce. Ciągle poszerzał jej muzyczne horyzonty.
Nie była to jedyna dziedziną w której uzupełniał jej edukację, pomyślała, rumieniąc się na wspomnienie wspólnie spędzonych nocy. Był czułym, wrażliwym i podniecającym kochankiem.
W jego ramionach czuła się jak bezcenny klejnot.
Nie mogła sobie darować, że wówczas, pięć lat temu, wyszła wraz z Tonia nieco wcześniej z przyjęcia po koncercie w Canberze. Reid musiał jeszcze udzielić kilku wywiadów, a Tonia bardzo się niecierpliwiła i chciała jak najszybciej powrócić do hotelu. Wypiła już kilka drinków i stawała się coraz bardziej nieznośna. Penny, choć z przyjemnością poczekałaby na Reida, postanowiła jej towarzyszyć. Och, gdybyż mogła tę decyzję podjąć po raz wtóry!
Niejasno pamiętała kogoś z hotelowej obsługi, jak przyprowadził samochód Reida, ale wszystko, co nastąpiło później, niknęło w złowieszczej mgle. Padał deszcz, jezdnia była śliska jak szkło; odbijały się na niej światła ulicznych latarni i drogowych znaków... W pamięci Penny zapanował chaos.
Słyszała jeszcze jak przez sen piski przerażenia i huk uderzającego w coś samochodu. Potem nastała cisza.
Wróciła do przytomności, gdy Reid wynosił ją ze zmiażdżonego auta i umieszczał w innym, które, jak dowiedziała się później, pożyczył od przyjaciela. Wraz z Tonia zostały błyskawicznie przewiezione do hotelu i poddane lekarskim oględzinom. Okazało się, że prócz siniaków i zadrapań oraz podejrzenia lekkiego wstrząsu mózgu u Penny - nie odniosły poważniejszych obrażeń.
To wszystko, co utrwaliło się jej w pamięci. Nie pamiętała jednak najważniejszego... Niejasno przypominała sobie spór z Tonią, która z nich powinna prowadzić... Czy Reid miał rację? Czy naprawdę uparła się, żeby prowadzić samochód, mimo że na przyjęciu wypiła kilka drinków?
Tonia zaświadczyła o takim właśnie przebiegu wypadków.
Penny wprawdzie nie przypominała sobie momentu, kiedy zasiadła za kierownicą, ale teraz niczego już nie była pewna...
Gdy o tym rozmawiali, w głosie Reida dosłyszała nutę nagany i głębokiego potępienia. Postanowiła zatem się wycofać.
Pojęła w lot, że go poważnie rozczarowała, i doskonale zdawała sobie sprawę, iż przy najbliższej okazji - być może przy pierwszej kłótni - wykorzysta ten argument przeciw niej.
Podobnie przecież było w małżeństwie jej rodziców. Gdy ojciec nawiązał romans z koleżanką ze szkoły, gdzie wykładał przedmioty artystyczne, matka przeżyła szok. Jednak po pewnym czasie mu wybaczyła, tym samym ratując swoje małżeństwo.
Ale przez resztę życia, przy każdej kłótni, wypominała mu to potknięcie. Matka zmarła na zapalenie płuc, gdy Penny miała zaledwie trzynaście lat. Obydwie z siostrą, mimo młodego wieku doskonalę zdawały sobie sprawę z romansu ojca, ponieważ matka przez subtelne aluzje i drobne złośliwości niezmiennie wracała do tego tematu.
Pamiętała cierpienie ojca, gdy bez ustanku wypominano mu jeden jedyny życiowy błąd, i zdawała sobie sprawę, że sama czegoś podobnego by nie zniosła. Właśnie z tego powodu zerwała znajomość z Reidem.
Pogrążona w myślach, zbliżyła się do ogrodowej altanki.
To ojciec był inicjatorem jej zbudowania... Altanka, na wpół ukryta pod peleryną pnących róż, była teraz w opłakanym stanie. Obok wejścia leżała przewrócona na bok wiktoriańska misa na kwiaty. Z każdego jej pęknięcia wyrastały kwitnące sukulenty, tytoń i geranium, które wysiały się same z dobrze niegdyś Utrzymanych klombów. Westchnęła ciężko. Tyle tu było do zrobienia. Ona jednak przy swych nieregularnych dochodach mogła jedynie walczyć o utrzymanie domu. Posiadłość była workiem bez dna....
Ale w tej chwili naprawdę absorbowała ją jedna myśl - co będzie, jeśli Reid odpowie na list Suzie? I z bijącym sercem zastanawiała się, czy dostatecznie panuje nad sobą, by znieść ponowne ż nim spotkanie.
Łudziła się nadzieją, że Reid przyśle po prostu list z uprzejmą, zdawkową odmową. Był zbyt sławnym i zajętym człowiekiem, by zajmować się uczennicą. Kierował przecież prestiżowym studiem nagrań, które specjalizowało się w popularyzowaniu muzyki poważnej. Przypomniała sobie z nagłym bólem w sercu, że to zawsze było jego marzeniem. Oczyma wyobraźni widziała jego smukłe palce przebiegające po klawiszach klarnetu... Poczuła rosnącą irytację. Och, dlaczego wybór Suzie nie padł na kogoś innego!
- Cześć, Penny.
Przestraszona odwróciła się, a widząc jego władczą postać stojącą na progu altany, wprost zamarła z przerażenia.
- Nie... - wykrzyknęła i nagle urwała. To niemożliwe!
On nie mógł tu być.
- Nie? - Ironicznie uniósł brew. - Od razu odmawiasz?
Zanim o cokolwiek cię poprosiłem?
Usłyszała w jego głosie rozbawienie i poczuła lekką złość.
- „Nie” jest odpowiedzią na wszystko, o co masz zamiar mnie poprosić - powiedziała drżącym głosem. Czuła, że ręce i nogi ma zimne jak lód, i mimowolnie skrzyżowała ramiona w geście obrony. - Dość często posługiwaliśmy się tym słowem podczas naszego ostatniego spotkania, czyż nie?
- Wydaje mi się, że to ty go nadużywałaś - poprawił ją.
- I jak widzisz, nic się pod tym względem nie zmieniło.
Nagle odżyły w Penny wspomnienia tego ostatniego wieczoru, kiedy Reid przyszedł po nią, by zabrać ją na koncert do Opery. Czekała na niego tutaj - w altanie. Wyglądał podobnie jak dziś - przystojny, muskularnie zbudowany, a z całej jego postawy biła zdumiewająca pewność siebie. I podobnie jak dziś - wstrzymała oddech na jego widok. A potem...
Potem złożył na jej stęsknionych ustach, namiętny pocałunek.
Zdało jej się, że jeszcze teraz czuje ciepło jego dłoni na swych gołych ramionach.
Była tak rozgorączkowana, że odważyła się figlarnie spytać, czy ich nieobecność na koncercie zostanie zauważona, a w jego oczach rozbłysły swawolne iskierki... Była tym spojrzeniem uszczęśliwiona, dodało jej pewności siebie. Wsparta na jego silnym ramieniu poczuła się jak królowa.
Ale po chwili słodki obraz rozpłynął się we mgle pamięci, na jego miejscu zaś pojawił się inny. Znów była wrażliwą, niedoświadczoną dziewczyną, którą Reid wyciąga ze zmiażdżonego samochodu. Gdy spojrzała mu wówczas w oczy, dostrzegła w nich wyraz potępienia. I choć później po stokroć zapewniał, że jej wybaczył, za każdym razem, gdy na niego patrzyła, doznawała obezwładniającego poczucia winy. Wybaczył, ale nie zapomniał, myślała.
Obserwując teraz grę uczuć na twarzy Reida, zdała sobie sprawę, że nadal pamięta. Czy pamięta również, jak cofnął się z nie skrywanym wstrętem od jej przesyconego alkoholem oddechu? Czy myślał o tym teraz, gdy na nią patrzył?
Odwróciła się ostentacyjnie i poprzez plątaninę zieleni skierowała wzrok ku przystani. Zmusiła się do swobodniejszego oddechu. Och, gdybyż tylko obecność Reida nie napełniała ją stale poczuciem winy!
Od tamtej pory była bardzo przykładnym kierowcą. Ocierając się o śmierć, doznała szoku. Przede wszystkim jednak nie chciała, by kiedykolwiek spojrzano na nią z takim samym potępieniem, jakie wówczas ujrzała w oczach Reida.
- Skoro nic się nie zmieniło, dlaczego tutaj przyjechałeś?
- udało jej się wykrztusić przez zaciśnięte gardło.
- Przecież mnie zaprosiłaś.
Niepewnie błądziła wzrokiem po wnętrzu altany, jakby szukając drogi ucieczki.
- Ja cię zaprosiłam? Mijasz się z prawdą.
- Czyżbyś zaprzeczała, że do mnie napisałaś w sprawie opieki nad jakąś uczennicą?
- Moja siostrzenica, Suzanne Kimber, napisała do ciebie.
- To na jedno wychodzi. - Wytrzymał jej zaskoczone spojrzenie. - Nieważne, kto podpisał się pod listem. Wiem, że jesteś jego autorką.
- Niech Ci będzie. - Narastał w niej gniew.. - Napisałam go dla Suzie. Ale skąd o tym wiesz?
- Zapominasz, że kiedyś dla mnie pracowałaś. Poznaję twój oryginalny styl - dodał z błyskiem złośliwości w oczach. - A poza tym, któż inny mógłby zetknąć się z „Koncertem Andrettiego”!
- Ależ j a . . . - Gwałtownie wciągnęła powietrze, a potem mimowolnie przyłożyła dłoń do otwartych ust.
- Suzie dopisała PS. Wyznała mi, że słuchając Andrettiego, dostaje gęsiej skórki. Doskonale wiesz, że tylko jedna osoba mogła jej udostępnić tę kasetę.
- Słyszała ją tylko raz - wyznała zdenerwowana. - Zaskoczyła mnie, gdy siedziałam zasłuchana i spytała, co to za utwór. Myślałam jednak, że o nim zapomniała.
- Jak widać, nie. Co więcej, ten utwór zrobił na niej większe wrażenie niż na kobiecie, dla której został skomponowany - dodał oskarżycielskim tonem.
Oczywiście to nie była prawda. Ileż razy słuchała, tej pięknej muzyki, mającej w sobie cudowną moc pocieszania, Słodka, upajająca melodia, nagrana bezpretensjonalnie, po prostu tak, jak skomponował ją twórca. Muzyka, która poruszała do głębi, bardziej niż symfonie wielkich mistrzów. Penny wiedziała, że była to jej muzyka.
Suzie usłyszała ją w pierwszą bolesną rocznicę śmierci ojca Penny. Zazwyczaj Penny upewniała się, że jest całkiem sama, gdy puszczała tę taśmę. Tym razem jednak zaniedbała zwykłej ostrożności. Nawet nie zauważyła obecności Suzie w pokoju, aż do chwili gdy ta głęboko westchnęła przy ostatnich taktach.
Nim Penny zdążyła zareagować, Suzie podbiegła do magnetofonu, wyjęła kasetę i, przeczytała tytuł własnoręcznie napisany przez Reida. Oczywiście nie mogła rozpoznać charakteru pisma.
- Mogłabym się założyć, że to Reid Branden - powiedziała z ożywieniem. - Ale nie poznaję tego kawałka. Co to jest?
- Masz rację. To „Koncert Andrettiego” Reida Brandena.
Jeden z moich klientów rozmyśla nad wykorzystaniem tej melodii dla potrzeb nowej reklamy telewizyjnej - skłamała w nadziei, że rozwieje tym wszelkie podejrzenia.
- Wiesz, to zapiera dech - oświadczyła Suzie i dodała z entuzjazmem: - Czy to oznacza, że zamierzasz współpracować z Brandenem?
- Wątpię. Reid Branden chybaby nie pozwolił na wykorzystanie swej muzyki w telewizyjnej reklamówce.
Suzie zrobiła wówczas zawiedzioną minę, ale ku jej ogromnej uldze przyzwoliła na zmianę tematu.
Penny nigdy nie przyszłoby do głowy, że jej siostrzenica wspomni o tym utworze w liście do Brandena; A jednak tak właśnie się stało. Ten utwór był jakby wizytówką Penny. Nic dziwnego, że Reid natychmiast wszystkiego się domyślił...
I teraz stał przed nią.
- Jestem pewna, że nie przyjechałeś tu po to, by grzebać w wygaszonych popiołach - powiedziała z sercem ściśniętym jak w żelaznych kleszczach.
Och, żeby tylko nie odgadł, że podjęła się instynktownej obrony. Za wszelką cenę musiała wznieść wokół siebie wysoki mur obojętności, ponieważ widok tego mężczyzny wzbudził w niej tęsknoty ukryte tak głęboko, że sama się o nie już nie podejrzewała. Całkiem zapomniała, że Reid Branden roztaczał wokół siebie tajemniczy, zmysłowy urok, któremu zawsze ulegała.
- Czasami znajduje się iskierkę nawet w wygaszonym popiele - zauważył w zamyśleniu. - Wówczas wystarczy dmuchnąć, by znów rozniecić ogień.
Zrobił stanowczy krok w jej stronę; zaskrzypiała stara, drewniana podłoga. Penny oparła się o ażurową ściankę altany, zafascynowana widokiem szlachetnych, surowych rysów twarzy Reida, która była coraz bliżej i bliżej.
Wystarczyło to jedno spojrzenie i rozpoznała wszystkie, niegdyś tak bliskie sercu szczegóły - falujące włosy, wysokie, inteligentne czoło przecięte śmiałą linią czarnych jak węgiel brwi... Ale przede wszystkim oczy - niezapomniane oczy, które płonęły, jarzyły się, gdy na nią patrzył, i które posiadały jakąś magiczną moc zmieniania koloru - z orzechowego na zielononiebieski, Całkiem wstrzymała oddech, ponieważ te oczy były teraz tuż tuż. Przecież nie chciała, by jej dotknął, a jednak...
Nagle okręcił się na pięcie. Usłyszała ciche przekleństwo i serce jej zamarło z wrażenia. Nie mogła się przecież tak bardzo pomylić, to nie mogło być złudzenie... Wyraźnie dostrzegła w jego twarzy obrzydzenie! Obrzydzenie!
Poczuła, jak wezbraną falą ogarnia ją gniew. Bezsilny gniew. Och, dlaczego się w porę nie wycofała? Dlaczego mu nie wyjaśniła, że po uczuciu sprzed lat nie pozostał już nawet popiół! Zamiast tego biernie czekała na rozwój wydarzeń...
Czyżby naprawdę pragnęła jego dotyku? Musiał to zauważyć...
Byłby ślepy, gdyby tego nie zauważył! Ale nagle przypomniał sobie tamtą noc. Przypomniał sobie, do czego jest zdolna. Wybaczył, ale nie zapomniał... Jego oczy, nim zdołał je odwrócić, wyrażały nagą, brutalną prawdę. Prawdę, której na imię było: pogarda!
- Dlaczego tego nie powiesz? - wybuchła. - Dlaczego po prostu nie spytasz, czy nadal prowadzę po pijanemu? Tę myśl masz wypisaną na czole!
Gdy odwrócił głowę, twarz jego przypominała maskę.
- Skoro tak uważasz, nie ma znaczenia, co ci odpowiem.
Myśli tłukły jej się po głowie w szalonej gonitwie. W sercu czuła zamęt uczuć. Wszystko działo się tak szybko... Ą przecież miała dziwne wrażenie, że od pojawienia się Reida Brandena minęła cała epoka.
To tylko dlatego, że przypomniał jej o nocy, którą ze wszystkich sił pragnęła wyrzucić z pamięci. Wyłącznie dlatego.
Z pewnością nic już nie czuła do tego mężczyzny. W każdym razie nie dopuszczała do siebie innej myśli.
- Lepiej będzie, jeśli wyjedziesz - oznajmiła z godnością.
- Nadal uważasz, że ucieczka jest najskuteczniejszym lekarstwem na rozwiązanie twoich problemów, Penny?
- Ucieczka?
- Czyżbyś już raz nie uciekła, gdy sprawy między nami zaczęły się gmatwać? - Przeszył ją ostrym spojrzeniem. - A teraz, może mi powiesz, że nie myślisz o ucieczce?
Buntowniczo uniosła podbródek. Być może zasłużyła sobie na jego krytykę tamtej fatalnej nocy, ale z pewnością nie mogła pozwolić, by ją oskarżał o tchórzostwo. Odejście od tego mężczyzny było największym aktem odwagi w jej życiu.
- Nic o mnie nie wiesz - powiedziała z pasją. - Jeśli chciałabym uciec od swoich problemów, to przede wszystkim sprzedałabym dom, zamiast trzymać się go zębami i pazurami!
I nie wróciłabym tu, żeby przez dwa lata opiekować się umierającym ojcem! I nie rozmawiałabym teraz z tobą...
Słoneczny promyk pojawił się w jego zielononiebieskich oczach.
- Nie wiedziałem, że tyle przeszłaś... Być może twój brak odwagi dotyczy jedynie mojej osoby.
Stała na wprost niego wyczerpana bardziej niż po długim biegu. Ta konfrontacja kosztowała ją zbyt wiele.
- Przykro mi, że straciłeś tyle czasu - zdobyła się na obojętny ton. - Powiem Suzie, że to nie był dobry pomysł...
- Być może dla ciebie, ale nie dla mnie. - W jego oczach rozgorzały gniewne błyski. - Nie sprawię zawodu twojej siostrzenicy, choćby twoja duma miała na tym ucierpieć. A zatem pójdziesz ze mną do domu na własnych nogach, czy też mam cię tam zanieść?
Sama myśl, że Reid może ją zanieść do domu w swych silnych jak stal ramionach, wystarczyła, by Penny dostała skrzydeł. Już raz zrealizował podobną groźbę. Wówczas to była zabawa i zakończyła się śmiechem i pocałunkami, ale teraz, gdy miała łzy pod powieką, czułaby się takim gestem poniżona.
Pospiesznie poszła przodem, wyciągając krok, jakby uciekała przed jego oddechem, nieznacznie poruszającym jej włosami i przyprawiającym ją o dreszcz podniecenia.
Dlaczego przyjechał? Czego właściwie od niej oczekiwał?
Instynktownie czuła, że powodem tej wizyty była nie tylko Suzie. Czyżby szukał zemsty za jej ucieczkę? Ale przecież nawet nie próbował jej odnaleźć... Nigdy też nie podważył wersji Toni o całym wydarzeniu. Właściwie można by powiedzieć, że ich namiętny związek rozbił się o ten sam mur co samochód.
Gdy weszli do domu, Suzie nadal ślęczała przy komputerze.
- Masz gościa, Suzie - odezwała się Penny.
- Jeśli to Amanda, powiedz jej, żeby poczekała... - burknęła, nawet nie odwracając głowy.
W oczach Reida pojawiły się figlarne błyski.
- Ale ja nie mam na imię Amanda - powiedział wesoło.
Słysząc męski głos, Suzie uniosła głowę i na jej twarzy pojawił się nagle wyraz radosnego zaskoczenia.
- Wielkie nieba, to ty, Reid? - wybuchła z dziewczęcą spontanicznością. - To znaczy pan, panie Branden - poprawiła się, przeczesując palcami włosy w odwiecznym kobiecym geście zakłopotania. Na jej policzki wypłynął jaskrawy rumieniec.
- Możesz mi mówić Reid - zapewnił ją bardzo poważnym tonem. - A ty z pewnością jesteś ową Suzanne Kimber, która napisała do mnie tak wylewny list.
- Nazywaj mnie Suzie. - Nieśmiało zerknęła na Penny.
- Nie napisałam go sama.... - wyznała. - Moja ciotka, Penny, zawodowo zajmuje się prowadzeniem korespondencji, więc poprosiłam ją o pomoc... Mam nadzieję, że nie popełniłam żadnego oszustwa.
- Ależ skąd! Uzyskanie pomocy przy pisaniu tak ważnego listu dobrze świadczy o twojej inicjatywie.
- Dzięki. - Nagle poderwała się z krzesła. - Powinnam chyba zaproponować, byś usiadł. Może napijesz się kawy?
Penny upiekła dziś marchewkowe ciasto. Daję słowo, palce lizać!
Reid podprowadził podnieconą nastolatkę do fotela, usadowił ją wygodnie, a sam usiadł naprzeciw niej.
- Może twoja ciotka zrobi nam kawę, a tymczasem opowiesz mi o swych muzycznych pasjach, zgoda?
Penny poczuła się dziwnie rozgoryczona sposobem, w jaki ją odprawił, choć zdawała sobie sprawę, że uczynił tak wyłącznie po to, aby w spokojnej rozmowie Suzie mogła się nieco odprężyć. Przygotowując kawę, czuła wewnętrzny niepokój; z jakąż łatwością potrafił zapanować nad sytuacją! - zżymała się w duchu, przywołując w pamięci wspomnienie z pierwszego z nim spotkania. Podobnie jak Suzie uległa jego czarowi i pozwoliła sobą kierować.:.
Przez uchylone drzwi obserwowała, jak jej siostrzenica pochyla się ku Reidowi, każdym gestem i słowem zapewniając go o swej adoracji. Czyżby ona, Penny, w podobnie egzaltowany sposób starała się wówczas przyciągnąć jego uwagę?
Szczerze musiała przyznać, że w istocie tak było...
Gdy wnosiła tacę do salonu, niemal zderzyła się z Suzie.
- Reid chce, bym coś dla niego zagrała! - wykrzyknęła bez tchu i zniknęła w czeluściach korytarza.
Chwilę później wróciła ze swym ukochanym klarnetem. Penny spostrzegła, że Reid przyglądał jej się z aprobatą, gdy uważnie składała klarnet i przygotowywała się do gry. Nastąpiła chwila ciszy; Suzie uspokoiła oddech, a potem zaczęła grać „Fantazję B - dur”, którą przygotowała na swój ostatni egzamin.
Melodia była wyjątkowo piękna, a Suzie grała utwór z dużym talentem. Nawet Penny to zauważyła. Była teraz zadowolona, że pomogła siostrzenicy napisać list. Niewątpliwie zasługiwała ona na pomoc muzyka tej miary co Reid. Penny zrozumiała, że musi poskromić swe uczucia, uzbroić się w cierpliwość, ukryć cierpienie. Talent Suzie wart był takiego poświęcenia.
Gdy młoda wirtuozka skończyła grę, Reid odczekał kilka chwil w skupieniu, a potem złożył dłonie do oklasków.
- Brawo, Suzie! Grasz z takim samym zaangażowaniem jak ja, gdy byłem w twoim wieku.
Dziewczynka spłonęła rumieńcem.
- Och, nie mogę się porównywać z takim mistrzem jak ty - zaprzeczyła nieśmiało.
- I wcale nie powinnaś. Musisz dążyć do wyrobienia sobie własnego stylu. Powinnaś grać tak oryginalnie, by publiczność rozpoznawała cię z zamkniętymi oczami. - A potem udzielił jej kilku fachowych wskazówek: - Zwróć uwagę na stały przepływ powietrza, gdy grasz pełną nutę... - Wyjął jej instrument z ręki, by to zademonstrować.
Suzie wypróbowała następnie kilka dźwięków; zagrała je w zauważalny sposób lepiej. W ciągu zaledwie kilku minut dokonała pod jego czujnym okiem widocznych postępów, pomyślała Penny z radością pomieszaną z niepokojem.
- Skoncentrujemy się na tym dłużej przy następnym spotkaniu - stwierdził po krótkim namyśle.
- Ależ wcale nie musicie się spotykać - zaprotestowała nieoczekiwanie Penny. - Chodzi o to, że... Nikt nie oczekuje, że poświęcisz jej tyle swego cennego czasu. Wystarczy, jeśli od czasu do czasu przesłuchasz taśmy z jej nagraniami i opatrzysz je komentarzem.
Na chwilę zatrzymał jej wzrok siłą swego spokojnego, lecz twardego spojrzenia.
- Zapomniałaś, Penny, że niczego w życiu nie robię połowicznie.
Jeśli zdecyduję się pomagać Suzie, nie będę robił tego na odległość.
Ależ to niemożliwe!. - krzyczało serce Penny. Czyżby nie, widział, że ona nie zniesie następnej jego wizyty?
- Kochanie, zamierzałaś chyba umyć dziś włosy, prawda?
- powiedziała z naciskiem. Nie mogła przecież kontynuować tej rozmowy w obecności siostrzenicy.
Suzie spojrzała na ciotkę z niemym wyrzutem, ale posłusznie rozłożyła klarnet i zapakowała go do futerału.
- Czy dobrze zrozumiałam, że zamierzasz nas jeszcze odwiedzić?
- zwróciła się niepewnie do Reida.
- Oczywiście - przytaknął, posyłając Penny wymowne spojrzenie. - Nigdy nie rzucam słów na wiatr.
- Och, to najwspanialszy dzień w moim życiu! Dziękuję...
Reid.
Choć Penny nie podzielała entuzjazmu swej siostrzenicy, z mimowolnym zadowoleniem słuchała, jak Suzie, tanecznym krokiem przemierzając korytarz, gwizdała pod nosem skoczną melodię.
- Ona ma prawdziwy talent - zauważył Reid, gdy wreszcie zostali sami.
- Jest także młoda i nieodporna. Mam nadzieję, że będziesz o tym pamiętał.
- Masz na myśli siebie czy Suzie? - spytał cicho, a gdy dłuższy czas nie odpowiadała, dodał z troską w głosie: - Dlaczego ona z tobą mieszka? Kłopoty rodzinne?
- Nie. Moja siostra, Jo, podróżuje wraz z mężem po południowo - wschodniej Azji, a nie chcieli, by Suzie traciła szkołę, więc... Tu jest bardzo dużo miejsca.
- Zazwyczaj mieszkasz tu sama?
- Zazwyczaj. Prócz tych okresów, kiedy mieszkają tu moi kochankowie - odparowała.
Nie chciała, by użalał się nad jej samotnością. Nie mogła dopuścić, by doszedł do wniosku, że bez niego jej życie było puste.
Spojrzał na komputer stojący na ciężkim dębowym biurku.
- Pracujesz teraz w domu? - zdziwił się lekko.
- Tak. Odkąd wróciłam z Londynu, by zaopiekować się chorym ojcem. Ojciec zmarł dwa lata temu, ale nadal wolę pracować u siebie. - Nie miała zamiaru opowiadać mu o kłopotach ze znalezieniem stałej pracy. Gdy tylko zorientowała się, że o każdą pracę w reklamie ubiega się przynajmniej pięćdziesiąt osób, postanowiła założyć własny interes. Praca w domu jednocześnie umożliwiała opiekę nad chorym ojcem.
Stopniowo przyzwyczaiła się do takiego trybu życia i nawet nie była pewna, czy chciałaby go teraz zmieniać.
Reid odchylił się na krześle, wyraźnie rozluźniony.
- Nie przyjechałem tu tylko po to, by poznać Suzie - oznajmił po krótkim namyśle.
Zwilżyła językiem suche wargi; napięcie w niej rosło, czuła, że za chwilę wybuchnie.
- Jakie mogłeś mieć inne powody? - spytała z drżeniem w głosie.
- Chylę czoło przed twoją domyślnością.
- Nie żartuj ze mną, Reid. Rubryki towarzyskie pełne są plotek o twoich romansach. Nie sądzę, by brakowało ci damskiego towarzystwa.
Zmrużył oczy i uśmiechnął się lekko.
- Nie powinnaś wierzyć we wszystko, co piszą w gazetach.
Ale nie twojego... towarzystwa pragnąłem... - Nastała chwila ciszy. - Przyjechałem, by zaproponować ci pracę - dokończył.
Ulga walczyła w niej z rozczarowaniem. Właściwie powinna być zadowolona z takiego obrotu sprawy, a jednak czuła dziwny, nieuzasadniony zawód.
- Mam już pracę - odrzekła z pozornym spokojem.
- To, co chcę ci zaproponować, nie powinno kolidować z twoimi pozostałymi zobowiązaniami. List, który napisałaś w imieniu Suzie, nasunął mi pewien pomysł. Jak się domyślasz, jestem stale zasypywany najrozmaitszą korespondencją...
Chciałbym, byś mi ją poprowadziła.
- Czy Tonia Rigg już ci w tym nie pomaga? - powiedziała szybciej, niż zdążyła ugryźć się w język. Cóż za brak taktu!
- Tonia jako moja asystentka i tak ma pełne ręce roboty.
W Stanach wynająłem agencję, która przejmuje moją pocztę, tutaj jednak chciałbym podejść do sprawy bardziej osobiście.
- Rozumiem, chcesz, żebym wykonywała za Tonie całą czarną robotę? - Och, chętnie zapadłaby się pod ziemię ze wstydu, że to powiedziała.
Musiał dosłyszeć w jej głosie ledwie uchwytny cień zazdrości, ponieważ spojrzał na nią badawczo.
- Nigdy się nie lubiłyście, prawda? - zapytał.
Nie było w tym nic dziwnego, skoro rywalizowały o tego samego mężczyznę...
- Teraz to już nie ma znaczenia - powiedziała cicho i dodała pewniejszym tonem: - Od kiedy wyjechałeś na podbój Ameryki, bezrobocie znacznie wzrosło. Możesz przebierać wśród chętnych do pracy. Dlaczego wybrałeś właśnie mnie?
- Czyżbyś zapomniała, jak wspaniałe nam się współpracowało?
Rozumieliśmy się tak doskonałe, że czasami nie potrafiłem rozpoznać, który list napisałem sam, a który jest twojego autorstwa.
W takim razie, jak to się stało, że całkiem przestali się rozumieć, gdy nastąpił wypadek? - pomyślała z żalem. Zupełnie nie zrozumiał, jak ważne dla niej było prawo do posiadania wątpliwości...
- To się nie uda - powiedziała. - Jestem zadowolona ze swej pracy w domu i...
Machnął lekceważąco ręką.
- Niczego nie musisz zmieniać w swoim trybie życia.
- Będziesz mi przysyłał listy? - zdziwiła się.
- Będę ci je dostarczał osobiście - odparł z uśmiechem.
Nad czym się zastanawiała? Jak w ogóle mogła rozważać tak szaloną propozycję! Czyż nie znalazła się w wystarczająco kłopotliwym położeniu, gdy zaoferował się pomagać Suzie?
A teraz na domiar złego zastanawiała się nad podjęciem z nim współpracy! Nonsens!
- To nie jest dobry pomysł - powiedziała twardo.
- Ponieważ dzieli nas przeszłość, czyż nie? Czyżby naprawdę pozostało coś, co nas dzieli?
- Och, zachowujesz się arogancko! - Udawała zirytowaną, a serce coraz mocniej tłukło jej się w piersiach. - Nie widzieliśmy się prawie pięć lat. W tym czasie mogłam wyjść za mąż i mieć gromadkę dzieci!
Popatrzył na nią z pewnym rozbawieniem.
- A zrobiłaś choć jedną z tych rzeczy?
Była teraz na siebie zła, że wybrała taki sposób obrony.
Ale przed czym właściwie się broniła?
- Oczywiście, że nie! - burknęła, niezadowolona, że dała się podejść. - Byłam zbyt zajęta... Musiałam powtórnie zaistnieć na rynku reklamy w Sydney.
- Czyż można nie mieć czasu na miłość? - Uniósł brew i popatrzył z ironią. - Powiedziałbym, że tracisz coś, do czego, o ile sobie przypominam, miałaś ogromny talent.
Poczuła, że twarz jej oblewa krwawy rumieniec. Zaczęła nerwowo mieszać cukier w filiżance kawy. Przed poznaniem Reida nie miała pojęcia o posiadaniu takiego talentu... To on go odkrył. Jego pieszczoty i mistrzowski dotyk rozbudziły w niej namiętność, która ją samą zaszokowała.
- Nie bądź taki pewny siebie - odparowała z nagłą werwą.
- Po prostu moje nazwisko nie znajdowało się w nagłówkach gazet tak jak twoje!
- A więc są w twoim życiu inni mężczyźni - skonstatował z posępną miną. - A może jest tylko jeden mężczyzna?
Mimo wszystko poczuła ukłucie w sercu, gdyż tym samym potwierdził gazetowe plotki. Łatwość, z jaką przyjął jej kłamstwo, potwierdzała, że sam musiał być związany z wieloma kobietami. Ale czegóż mogła się spodziewać? Był przecież bogaty, sławny, przystojny... Och, nie spodziewała się jednego - że to odkrycie tak bardzo ją zaboli!
- To nie twoja sprawa! - odcięła się z pozornym chłodem, choć nerwy miała napięte jak postronki. Czy w takim stanie w ogóle mogłaby ż nim współpracować?
- Masz rację - zgodził się bez dalszych komentarzy.
- Myślę, że lepiej będzie, jak już pójdziesz - powiedziała, czując gorzki smak w ustach. - A jeśli zechcesz pomagać Suzie, wystarczy, byś zastosował się do programu, który proponuje szkoła. To nie powinno zabrać ci dużo czasu.
- Niestety, zmuszasz mnie, bym jej propozycję odrzucił.
- Na litość boską, dlaczego? - Posłała mu zdziwione spojrzenie.
- Czy dlatego, że nie chcę dla ciebie pracować? A może dlatego, że pięć lat temu cię rozczarowałam i znalazłeś okazję do zemsty?
Rysy twarzy mu stwardniały.
- Zemsta nie ma z tym nic wspólnego - wycedził przez zaciśnięte zęby. Po chwili dodał swobodniejszym tonem: - Nim tu przyjechałem, sprawdziłem, na czym polega ów szkolny program współpracy mistrza z uczniem i doszedłem do wniosku, że szkole zależy przede wszystkim na zdobyciu prestiżu poprzez nawiązanie kontaktów ze sławnymi muzykami.
Nie ma tam mowy o prawdziwym, głębokim zaangażowaniu się tych ludzi w pracę z uczniem.
- Och, szkoła nie może oczekiwać głębokiego zaangażowania od ludzi zajętych własną karierą zawodową.
Dla uczniów mają oni pełnić rolę wzorców godnych naśladowania.
Nikt się nie spodziewa, że program ten dokona cudów.
- Wierzę wyłącznie w cuda, na które trzeba ciężko zapracować.
Jestem gotów do poświęcenia czasu i zrobienia wysiłku... ale nie uczynię mniej. To oznacza wszystko albo nic, Penny. Co wybierasz?
- Powinieneś porozmawiać o tym z rodzicami Suzie - odparła wymijająco, nerwowo ściskając dłonie. - Wrócą w przyszłym miesiącu. Tak czy inaczej każda decyzja wymagać będzie ich zgody.
Popatrzył na nią przenikliwie i po chwili rzekł;
- Tak właśnie zamierzałem postąpić. Tymczasem jednak mogę dokonać w jej muzycznym rozwoju prawdziwej rewolucji.
Byłby to stracony czas, którego już się nie odzyska, Penny.
- To szantaż - przerwała mu, czując że ogarnia ją strach.
- Mam dla ciebie pracować, w przeciwnym bowiem razie nie pomożesz Suzie, czy tak?
W ciemnych oczach Reida pojawiło się zniecierpliwienie.
- Tłumacz to sobie jak chcesz. Moim zdaniem propozycja jest uczciwa.
Może miał rację... Chyba to ona zatraciła poczucie proporcji, pozwoliła, by serce rządziło głową. Właściwie dlaczego miałaby odtrącać tak intratną propozycję? Nie miała przecież za dużo pieniędzy... Poza tym, podczas wizyt Reida byłaby przynajmniej czymś zajęta.
- Dobrze - wyszeptała. - Spróbuję, ale jeśli to się nie uda...
- To musi się udać - odrzekł z nutką triumfu w głosie.
- Moje plany zazwyczaj się udają.
Penny nadal czuła w głowie zamęt, dłonie miała wilgotne, a serce trzepotało jej jak oszalałe. Jeśli zacznie pracować dla niego, będzie musiała opanować nerwy. I zrobi to dla dobra Suzie! Na litość boską, to tylko miesiąc! Potem wróci Jo i sama ustali warunki współpracy z Reidem. Ona zaś będzie wreszcie mogła wycofać się ze swych zobowiązań, jeśli tego zapragnie...
- Kiedy mam zacząć dla ciebie pracować? - spytała, dusząc w sobie gniew.
- Za kilka dni. Jesteśmy w trakcie rozkręcania firmy. Do końca tygodnia Tonia sobie poradzi. - I nieoczekiwanie zmienił temat: - Miałem wrażenie, że gdy cię spotkałem, wybierałaś się na spacer. Może pospacerujemy razem? Pokażesz mi, co się zmieniło w Kangalumie.
Wytarła spocone dłonie o dżinsy.
- Wydawało mi się, że jesteś zajętym człowiekiem, skoro pracujesz nad rozruchem firmy w Sydney.
Spojrzał na nią zagadkowo i od razu pożałowała swych słów. Musiał się zorientować, że dokładnie śledziła w prasie przebieg jego kariery.
- Być może wiesz, że mam bliźniaczą firmę w Los Angeles - podjął - jak również studia nagrań w wielu innych miejscach.
Ale intensywna praca tylko wówczas sprawia przyjemność, jeśli od czasu do czasu można od niej uciec. Na przykład teraz mam na to ochotę.
W milczeniu wyszli do ogrodu. Tym razem Penny spojrzała na dom takimi oczami, jakimi z pewnością Reid musiał go widzieć; odpadające dachówki, zapchane, cieknące rynny, popękane tynki, instalacje wymagające natychmiastowej wymiany...
Dom był naprawdę w pożałowania godnym stanie.
Mogła być dumna jedynie z podłogi w holu, którą własnoręcznie za pomocą szlifierki i roztworu soli z trudem wyczyściła.
Teraz kolorowe płytki lśniły w słońcu przedzierającym się przez witrażowe szyby we frontowych drzwiach.
Była pewna, że badawcze oczy Reida nie pominęły żadnego szczegółu.
- Nadal jest tu wiele do zrobienia - wysiliła się na swobodny ton.
- Widać, że twój ojciec zaniedbał wiele rzeczy, gdy zachorował.
- To nie było pytanie. Po prostu stwierdził fakt.
Dotarli do samego końca dawnego podjazdu dla powozów, który teraz porastał trawą. Tuż za nim znajdował się owalny klomb pełen róż, oleandrów oraz kwitnących na czerwono krzewów pigwy*. Rośliny zdawały się błagać o ratunek przed naporem panoszącego się wokół zielska.
Reid nie okazywał zainteresowania stanem ogrodu. Omiótł wzrokiem sylwetkę domu na tle malowniczej, ruchliwej Neutral Bay. Dom stał na wzniesieniu, z którego roztaczał się widok na całą zatokę - widok, który wart był i milion dolarów, jeśli posiadłość poddano by remontowi i modernizacji.
Penny patrzyła na Reida i starała się przeniknąć jego myśli.
Była zażenowana, że widzi dom w ruinie, a jego właścicielkę w stanie pozostawiającym wiele do życzenia. Całkiem nagle dotarło do niej, że prezentuje się tak samo żałośnie jak jej dom i ogród; włosy już dawno wymagały fachowej ręki, nie miała śladu makijażu, a jej ubrania, wytarte i niemodne, zupełnie nie nadawały się do wyjścia.
Co się stało z modną, zadbaną maszynistką, którą poznał pięć lat temu? Penny czuła na sobie ciężar tych trudnych lat.
Choroba ojca, która pochłonęła ogromne pieniądze, długi i ustawiczne kłopoty finansowe, walka o przetrwanie - wszystko to nadwerężyło jej siły. Jakże inne byłoby jej życie, gdyby pozostała z Reidem... Podróżowałaby z nim po świecie, a Kangaluma przywrócona do dawnej świetności stałaby się jedną z ich rezydencji...
Westchnęła ciężko. Nie było sensu zastanawiać się nad czymś, do czego z ważnych powodów nie doszło. Postanowiła natychmiast wziąć się w garść.
- Czy zobaczyłeś już wszystko, co chciałeś zobaczyć?
- spytała z lekką irytacją.
- Och, tak.
Obrzucił ją niedbałym wzrokiem, a ona poczuła, że drży.
Nie! Musiała zacisnąć szczęki, by głośno nie zaprotestować przed natłokiem intymnych wspomnień, które rozbudzał w niej każdy jego gest, każde najbardziej niewinne spojrzenie...
- Wiatr od morza jest chłodny - powiedziała. - Chciałabym już wrócić do domu. Skoro dotarłeś tu, bez trudności, myślę, że nie muszę cię odprowadzać.
Skłonił się z gracją, jakby przystając na tę delikatną, lecz stanowczą odprawę.
- Uczynię to natychmiast, gdy tylko załatwimy ostatnią sprawę.
- Cóż jeszcze pozostało nam do załatwienia? - zdziwiła się.
- Chodzi o dom. Chciałbym tu zamieszkać.
Poczuła, jak przechodzą ją ciarki.
- Kangaluma nie jest na sprzedaż - oświadczyła bez namysłu.
- Za żadną cenę.
- Rozumiem cię doskonale. Interesuje mnie jednak wynajęcie domu. Chciałbym mieć tutaj bazę, nim znajdę coś stałego w okolicy.
- Dom nie jest dla ciebie odpowiedni - usiłowała go zniechęcić.
- Sam widzisz, w jakim jest stanie...
Machnął lekceważąco ręką.
- Och, tym się można zająć... Mogę ulokować tu trochę pieniędzy dla własnego komfortu, oczywiście.
Jakże to prosto brzmiało w jego ustach! I zapewne było dlań proste. Skoro miał tyle pieniędzy... Poczuła dziwne ukłucie w sercu, musiała jednak odmówić.
- Wiesz, że nie mogę. Nie zamierzam mieszkać gdzie indziej.
- Ale przecież nie musisz się wyprowadzać!
Aż wstrzymała oddech ze zdumienia.
- Nie sugerujesz chyba, że zamieszkamy tu razem? - wykrztusiła.
- Dlaczego nie? Już kiedyś mieszkaliśmy we wspólnych apartamentach hotelowych i, o ile sobie przypominam, nawet korzystaliśmy ze wspólnych sypialni.
Ton jego głosu i nieznaczny uśmiech przyczajony w kącikach ust sprawił, że miała ochotę rzucić się na niego z pięściami.
Opanowała się jednak w porę i zdobyła na sensowną odpowiedź:
- Zapominasz, że mieliśmy wówczas do siebie zaufanie, którego nie da się kupić za żadne pieniądze.
- Jesteś pewna, że niczego już nie można naprawie?
Pytanie zawisło, w głębokiej ciszy. Jeśli wierzył, że była zdolna narażać ludzkie życie, wsiadając pijana za kierownicę, istniała tylko jedna odpowiedź.
- Tak - rzekła twardo. - Nigdy już się z tobą nie zwiążę..
Zmusiłeś mnie, bym dla ciebie pracowała, ale nie potrafisz mnie zmusić, bym dzieliła z tobą mój dom.
- Gościnne skrzydło jest chwilowo wolne... Gotów jestem sowicie zapłacić za wynajem...
Wymienił tak zawrotną sumę, że Penny z wrażenia oparła się o pobliskie drzewo.
- To szalona suma... - jęknęła.
- Jeśli to będzie konieczne, podwoję ją.
Perspektywa odrestaurowania Kangalumy i przekształcenia jej w ekskluzywny pensjonat przybliżyła się... Penny pragnęła tego od lat. Teraz realizacja jej marzeń była w zasięgu reki.
- Dlaczego akurat Kangaluma? - Popatrzyła na Reida. - Za takie pieniądze mógłbyś kupić każdą posiadłość w Sydney.
- Tu mi się szczególnie podoba - wyznał całkiem otwarcie.
- Przemawia do mnie urok tego miejsca: patyna starości, jakby unoszący się zapach dawnych czasów, piękno i trwałość...
Mam szczerze dość blichtru nowoczesnych hoteli...
Kangaluma jawi mi się jako prawdziwy dom.
Tymi słowami kruszył jej wewnętrzne opory. Pomyślała, że tak musiał się czuć człowiek kuszony przez diabła.
- Zapominasz, że to jest mój dom - oponowała resztkami sił. - Jak możemy tu zamieszkać razem?
- Będziesz pilnowała prac renowacyjnych, ponieważ sam mam zbyt dużo zajęć. Poza tym, nie posiadam twej wiedzy o historii posiadłości... - zacisnął wargi: - Mieszkając w skrzydle gościnnym, wierzę, że uda mi się nie naruszyć twej... hmm... prywatności, jeśli to właśnie masz na myśli.
Na jej twarzy pojawiły się wypieki. A więc domyślił się, że wyobrażała sobie ich razem... Serce ścisnęło jej się z bólu.
Och, czemu nie wyciągnęła wniosków z lekcji, którą dostała w przeszłości? Jeżeli sama myśl o zamieszkaniu z Reidem pod jednym dachem tak bardzo podniecała jej wyobraźnię, co będzie, jeśli stanie się to rzeczywistością?
Nic - ponieważ ona na to nie pozwoli! Łączyć ich będzie tylko praca i dobro Suzie. Cóż z tego, że zamieszka pod jej dachem? Jest zbyt zajęty, aby spędzać tu wiele czasu, a kiedy znajdzie już odpowiedni dom dla siebie, wyprowadzi się, ona zaś uzyska niezbędne środki na kapitalny remont domu. Byłaby naprawdę szalona, gdyby nie skorzystała z tak wspaniałej oferty, jedynie dlatego, że kiedyś łączyło ją z tym mężczyzną uczucie... Uczucie, które dawno wygasło...
- Zgadzam się na tę propozycję - ustąpiła z bijącym sercem.
Odważnie wysunęła podbródek gotowa do ostatecznej rozgrywki. - Ale pod jednym warunkiem...
- Słucham cię - rzekł wielkodusznie.
- Nie życzę sobie, aby wprowadziła się tu Tonia Rigg.
A przede wszystkim nie chcę, aby... - zwilżyła wargi - aby tu spała...
„Z tobą”, równie dobrze mogła powiedzieć, ponieważ sens jej słów był aż nadto jasny. Cóż, po prostu nie lubiła Toni, i choć tolerowała jej obecność w pracy jak swego rodzaju dopust Boży, całkiem nie mogła znieść myśli o niej i Reidzie razem w Kangalumie.
Przecież nie jestem o nią zazdrosna, myślała gorączkowo, próbując się usprawiedliwić. Zazdrość oznaczałaby, że nadal interesuję się Reidem, a przecież to nie była prawda... A więc o co chodziło?
- To byłoby... - zająknęła się. - To byłby zły przykład dla Suzie - dodała z naciskiem w nadziei, że wytłumaczenie wypadnie przekonująco.
Przyglądał jej się z rozbawieniem. Czytał w niej jak w otwartej książce! Och, miała ochotę go udusić.
- Tonia ma swoje własne mieszkanie w północnym Sydney - zapewnił ją. - Czy to wystarczy?
- Myślę, że tak... - Czuła, że ogarnia ją strach. Strach i przerażenie. Do licha, na co się zgodziła? Otworzyła usta, aby zaprzeczyć, wycofać się, póki nie było za późno.
- W takim razie wszystko załatwione - uciął krótko, nim zdążyła otworzyć usta. - Przyjadę jutro rano dokonać bardziej szczegółowych ustaleń.
Na Ben Boyd Road, którą Reid przebijał się z powrotem do północnego Sydney, panował ogromny ruch.
Spędził w Kangalumie więcej czasu, niż zamierzał, i teraz czekała go praca do późnych godzin nocnych. Lepsze to niż powrót do pustego apartamentu nad biurem, pomyślał.
Przyzwyczajony do jazdy po prawej stronie drogi, musiał stale uważać, by uniknąć błędów w prowadzeniu samochodu, ale nie przeszkodziło mu to intensywnie myśleć o starym domu. Zamieszkanie w nim byłoby bardzo dogodne.
Właściwie jedyną przeszkodę stanowiła jego piękna właścicielka.
Widok Penny Sullivan wywołał przypływ nieoczekiwanych emocji. To dziwne, sądził przecież, że wszystko skończone... I było skończone, powtórzył w myślach.
A jednak... jednak gdy zobaczył ją w tej romantycznej chatce nazywanej altaną, poczuł w sercu gwałtowne ukłucie.
Na tle porośniętej kwiatami ażurowej ściany wyglądała jak obrazek. A gdy spostrzegł, że jej włosy nadal miękko i luźno opadają wokół twarzy, podkreślając czyste, klasyczne piękno jej rysów - cóż, ogarnęło go dziwne, przemożne zadowolenie...
Była drobniejsza, niż pamiętał, i miał ochotę - ochotę, nad którą z ledwością zapanował - żeby objąć jej talię.
Spojrzał na swe odbicie w lusterku i zmarszczył brwi. Nie powinien zapominać, dlaczego się rozstali.
Nic dziwnego, że Penny nie mogła zrozumieć jego obsesji na punkcie wypadku. Nie była z nim pamiętnego dnia, gdy w wiadomościach wieczornych zobaczył wrak samochodu swoich rodziców. Przyglądał się oniemiałym wzrokiem, jak wynoszono ich nakryte prześcieradłami ciała... A potem pokazano pijanego mężczyznę, który płakał, i rękami zakrywał twarz. Ale jego żal nie mógł pomóc ofiarom.
W ten oto sposób dorastającemu chłopcu zawalił się świat; wszystkie plany i radosne marzenia rozpadły się na kawałki.
W tej jednej chwili dotarła do Reida, że ojciec nigdy już nie pojedzie z nim na tournee, a matka nie usiądzie w pierwszym rzędzie, gdy będzie debiutował w Carnegie Hall. Cała miłość, ogromne wsparcie, z których czerpał siły przez piętnaście lat, legły w gruzach z winy nieodpowiedzialnego, pijanego człowieka, który nie był nawet w stanie pojąć rozmiarów tragedii, jaką spowodował.
Tej straty nic ani nikt nie mógł Reidowi wynagrodzić.
I nikomu nie był w stanie wybaczyć podobnego błędu. Nienawidził ludzi, którzy pili, a potem siadali za kierownicą. Nie spodziewał się tego po Penny...
W dodatku zachowała się tak, jakby to on był winny. Do licha, przecież ofiarował jej przebaczenie i zapomnienie!
W porządku - może tylko przebaczenie. Trudno mu było zapomnieć.
Och, gdybyż tylko potrafiła stawić czoło samej sobie, przyznać się do błędu - a nie z jakimś irytującym uporem szukać wokół winowajcy... Być może wówczas ich związek miałby szanse na przetrwanie?
Nie pamiętała momentu, w którym zasiadła za kierownicą, i wobec tego spodziewała się, że uwierzy w jej niewinność!
Prawdopodobnie była bardziej pijana; niż sądziła.
A więc uciekła. Uciekła do Anglii. A on? On nie miał powodów uciekać. Dobrze się stało, że spotkali się ponownie.
Dopiero teraz, gdy zobaczył Kangalumę, zrozumiał, że takiego właśnie domu szukał. Oszukał Penny. Nie zamierzał kupować niczego w pobliżu. Pragnął wyłącznie jej posiadłości - i zamierzał ją zdobyć.
Zdawał sobie sprawę, że to oznaczało, przynajmniej na początku, mieszkanie razem z Penny. Biorąc pod uwagę swe dzisiejsze reakcje, musiał być ostrożny; nie powinien zapominać, że związek z Penny należał do przeszłości, i nie było sensu tej niezbyt udanej przeszłości wskrzeszać.
Tak czy owak, odbudowa domu jawiła mu się jak wyzwanie - i z przyjemnością temu wyzwaniu chciał stawić czoło.
Znał pewnego inżyniera, który specjalizował się w rekonstrukcji historycznych budowli. Jeśli zaoferuje mu sowite wynagrodzenie, ten człowiek gotów przenieść dlań góry...
Nie namyślając się dłużej, sięgnął po słuchawkę telefonu.
Kiedy Reid nadmienił, że dla własnej wygody zamierza dokonać w domu kilku zmian, Penny przypuszczała, że chodzi mu o pomalowanie ścian i wyłożenie podłóg nową wykładziną.
Nie przyszło jej do głowy, że zamierza odrestaurować Kangalumę.
Właściwie dała się wyprowadzić w pole. Powinna się czegoś domyślić, gdy Reid przyjechał z panią architekt, i tak zręcznie manewrował, że w końcu pozbył się Penny i sam oprowadził tę kobietę po posiadłości. Dwa tygodnie później pojawił się inżynier, uzbrojony w techniczne plany, które, nie pytając nikogo o zdanie, rozłożył na stole w jadalni.
Penny, chcąc nie chcąc, musiała przenieść swe miejsce pracy do pokoju położonego na tyłach domu. Hałas, kurz, mdlące zapachy farb roznosiły się po całym domu. Z dnia na dzień stawała się coraz bardziej rozdrażniona. Co Reid Branden sobie myślał - czyj to był dom?
Odpowiedź była aż nadto oczywista. Penny z niepokojem zerknęła na marynarkę Reida niedbale rzuconą na krzesło, które widziała przez otwarte drzwi. Stos jego książek i papierów leżał obok jej książek na stoliku do kawy, jego zaś ulubiona kawa - Mocca Kenya, przypomniała sobie z westchnieniem - wyparła z kuchni jej kawę rozpuszczalną.
Musiała jednak przyznać, ze denerwowały ją nie tylko fizyczne oznaki jego obecności w Kangalumie. Nigdy nie przypuszczała, że mieszkanie z nim pod jednym dachem przyniesie jej tyle zgryzot. Czy był w pobliżu, czy też przebywał poza domem - stale prześladował jej myśli, przywoływał wspomnienia...
Piknik w Centeunial Park, a potem konna przejażdżka.
Reid na, wspaniałym gniadym rumaku niczym rycerz bez zbroi... Reid trzymający ją za rękę, gdy siedzieli razem na dywanie i słuchali Joan Sutherland, jak śpiewa partię z „Łucji z Lammermooru”. Reid za sterami jachtu na wodach zatoki...
Jego włosy potargane wiatrem i oczy promieniujące radością...
Przestań, szepnęła do siebie błagalnie. Takie rozmyślania wiodły donikąd. Popatrzyła na swoje ręce. Drżały.
Próbowała właśnie zabrać się do przeglądania ogromnego stosu korespondencji - plonu zaledwie trzech dni - gdy jeden z robotników wsadził głowę przez drzwi.
- Może tu być trochę głośno, proszę pani - powiedział z uprzejmym uśmiechem. - Robimy właśnie gościnną łazienkę za przepierzeniem. Pomyślałem, że lepiej będzie, jak panią uprzedzę.
Dosyć tego! Zirytowana wyłączyła komputer i wstała.
- I tak miałam zamiar wyjść - powiedziała, siląc się na uprzejmy ton.
Skinął głową z wyraźną aprobatą.
- To najlepsze, co może pani zrobić.
Była to pierwsza wizyta Penny w ogromnym biurowcu z betonu i szkła, w którym mieściły się biura Reida. Choć wiedziała, że mu się powiodło, rozmiary i przepych wieżowca zrobiły na niej wrażenie. Nazwisko Reida i logo jego firmy widać było z daleka.
- To miejsce zarezerwowane dla pana Brandena - powiedział wyniośle strażnik, kiedy zatrzymała swój samochód na podziemnym parkingu.
Rozejrzała się wokół niepewnie; miejsca starczyłoby dla trzech samochodów. W mgnieniu oka rozpoznała mercedesa Reida.
- Wszystko w porządku. Mieszkamy razem. - Posłała oniemiałemu strażnikowi słodki uśmiech, po czym niepostrzeżenie zniknęła w jednej z wind.
Kilka chwil później drzwi windy otwarły się bezszelestnie na wprost recepcji. Widok marmurów, połyskliwego chromu i miękkich wykładzin onieśmielił Penny do tego stopnia, że przez ulotny moment zastanawiała się, co też porabia w tym luksusowym wnętrzu.
Kiedy wreszcie dotarła do przestronnego gabinetu Toni Rigg, przemknęło jej przez głowę, że wiele straciła, tak długo stroniąc od pracy biurowej.
Na widok Penny Tonia uśmiechnęła się wymuszenie.
- Minęło sporo czasu, Penny... Sullivan, czyż nie?
- Witaj, Toniu. - Penny z wysiłkiem odwzajemniła uśmiech. Tonia z pewnością nie mogła jej zapomnieć. Niepotrzebnie udawała, że nie pamięta jej nazwiska. - Wyglądasz jak zwykle oszałamiająco - dodała ze sztuczną wesołością.
- Czyżbyś uległa amerykańskiej modzie i poddała się operacji plastycznej?
- Mówisz na podstawie własnych doświadczeń? - W kocich oczach Toni zapłonęły złe błyski. - W mojej rodzinie kobiety takimi sprawami się nie przejmują.
Sama prosiłam się o guza, pomyślała Penny. Obecność Toni w zadziwiający sposób wyzwala we mnie najgorsze instynkty...
- Czy zastałam Reida? - spytała łagodnym tonem, ostentacyjnie ustępując z pola walki. - Muszę się z nim zobaczyć w sprawie remontu, który przeprowadza w moim domu.
- Ach, prawda, zapomniałam, że chwilowo mieszka w gościnnym skrzydle. - Ostatnie słowa wymówiła z naciskiem.
- I sądzisz, że on również śpi w gościnnym skrzydle?
- powiedziała szybciej, niż zdążyła pomyśleć. - W mojej sypialni stoi wygodne podwójne łóżko.
Tonia pobladła i na chwilę zaniemówiła.
- Twój dom stanowi dla Reida nową zabawkę - rzekła wolno, odzyskując rezon. - Uwielbia stwarzać coś z niczego.
Szkoda, że nie widziałaś, jakie cudo wyczarował na południu Stanów z pewnego zrujnowanego domu, pamiętającego chyba czasy wojny secesyjnej. Oczywiście, gdy dom będzie gotów, zajmiemy się czymś innym.
Tonia celowo użyła liczby mnogiej, żeby ją zdenerwować.
I prawie jej się to udało. Penny, choć zachowała kamienną twarz, zaczęła się gorączkowo zastanawiać, czy tamten dom na południu Stanów nie był przypadkiem własnością jakiejś uroczej Amerykanki...
- Czy mogłabyś zawiadomić swego szefa o mojej wizycie?
- odezwała się z pozornym spokojem.
Na wargach Toni pojawił się lodowaty uśmiech.
- Reid ma obecnie ważną naradę i nie można mu przeszkadzać.
Musisz trochę poczekać. - A po chwili dodała z naciskiem:
- Może napijesz się kawy albo... czegoś mocniejszego?
Penny odebrała to jako aluzję do swych rzekomych skłonności do alkoholu. Popatrzyła na Tonie zimnym wzrokiem.
- Niczego nie potrzebuję - rzekła z naciskiem.
- Może poczytasz prasę? - Tonia pochyliła się nad stolikiem zarzuconym kolorowymi magazynami. - Co my tu mamy?
Och, „Vogue”, to nie dla ciebie, z pewnością cię nie zainteresuje... - Ostentacyjnie odłożyła na bok magazyn o modzie i szukała dalej.
Penny dotknięta kolejną aluzją, tym razem dotyczącą jej stroju, spojrzała na siebie krytycznie. Cóż, długa czarna spódnica i luźno tkany kremowy sweter pamiętały lepsze dni. Ale przecież nie przyszła oszołomić Reida swym modnym strojem.
Popatrzyła na wspaniały wełniany kostium i łososiową bluzkę Toni i mimowolnie westchnęła. Może nie postąpiła słusznie? Być może zostałaby potraktowana poważniej, gdyby ubrała się bardziej wytwornie?
Do licha! Od dawna ubierała się na luzie, trochę w stylu cyganerii. Czyżby teraz z powodu Reida wszystko miało ulec zmianie? Zacisnęła wargi i nie patrząc na Tonie, sięgnęła po magazyn literacki! Ubranie nie świadczy o człowieku, pomyślała.
Tonia zakręciła się niespokojnie na krześle. Najwyraźniej korciło ją, by wznowić rozmowę.
- Bardzo sprytnie postąpiłaś - westchnęła - wysyłając do Reida list w imieniu swej siostrzenicy... Udało ci się wzbudzić jego zainteresowanie.
- To Suzie napisała do niego. - W oczach Penny pojawiły się gniewne iskierki. - Jest bardzo utalentowana i Reid może jej pomóc.
- A nie lękasz się o jej reputację? - spytała Tonia z wyrazem powątpiewania na twarzy.
- Nie rozumiem - zdziwiła się Penny.
- Reid nie cieszy się kryształową opinią, jeśli chodzi o kobiety.
Ten związek może zaszkodzić szkole, do której uczęszcza twoja siostrzenica - zawyrokowała Tonia.
- Trudno to nazwać związkiem... Suzie skorzysta z doświadczenia zawodowego Reida, i nic poza tym.
Tonia parsknęła nieprzyjemnym śmiechem.
- Tylko mi później nie mów, że cię nie ostrzegałam - powiedziała głosem pełnym drwiny.
Nie było w stylu Toni martwić się o czyjąś reputację. O co jej może chodzić? - dziwiła się w duchu Penny. Nie miała jednak czasu na roztrząsanie problemu, ponieważ drzwi do gabinetu Reida otworzyły się niespodziewanie i pojawiła się w nich grupa mężczyzn, a na końcu on sam.
Na widok Penny uniósł brwi.
- Czemu zawdzięczam twoją wizytę?
- Muszę z tobą porozmawiać... w cztery oczy. - Zerknęła niechętnie na Tonie.
- W takim razie zapraszam cię na lunch. - Stanowczym gestem położył dłoń na jej ramieniu i poprowadził w stronę windy. - Czy nadal lubisz włoską kuchnię?
- Owszem, ale... - usiłowała protestować.
- Mam na stałe zarezerwowany stolik w „Piccolo'' przy Milson Point - uciął, nim zdążyła dokończyć.
Restauracja mieściła się w niepozornej kamienicy schowanej za nowoczesnym, wysokim biurowcem, ale widok na port, który rozciągał się z jej ogromnych okien, godzien był malarskiego pędzla. Dzisiaj okna te pozostawały otwarte, wpuszczając do środka łagodny wiatr od morza i ciepłe promienie wiosennego słońca.
Stolik Reida mieścił się w rogu przy oknie; Penny czuła na twarzy łagodną morską bryzę, gdy zamawiała wodę Perrier, krewetki i rybę z grilla.
Reid wybrał wino i oddał kartę kelnerowi.
- Zjem to samo - powiedział, a potem pochylił się ku Pehny. - A teraz powiedz mi, jaka to ważna sprawa nie mogła poczekać do wieczora?
Czuła się skrępowana intymną atmosferą, jaka nieoczekiwanie zapanowała przy stoliku. Nie tak wyobrażała sobie to spotkanie.
- Chodzi o remont... Prace posunęły się trochę za daleko...
- plątała się bezradnie. - Musisz je natychmiast przerwać.
Nastąpiła dłuższa przerwa, podczas której spróbował podane właśnie wino, skinął aprobująco głową i pozwolił kelnerowi napełnić kieliszki.
- Jeśli martwisz się o koszty - rzekł wolno, gdy kelner zniknął z pola widzenia - to wiedz, że ponoszę je dla własnego komfortu.
- Myślałam, że chodzi ci o niewielki, powierzchowny remont.
Tymczasem armia stolarzy kładzie cedrową boazerię w holu, a następna ekipa montuje nową łazienkę! - stwierdziła z oburzeniem.
- Nie podoba ci się takie wykończenie? - spytał, udając, że nie pojmuje w czym rzecz.
Przyniesiono krewetki i Reid zaczął je jeść z dużym apetytem.
Porcja Penny leżała nienaruszona.
- Muszę ci wyjaśnić - podjęła po namyśle - że ojciec pozostawił dom mnie i mojej siostrze, Jo, z zastrzeżeniem, że każda z nas może w nim mieszkać, tak długo jak zechce...
Widzisz, chciałabym zatrzymać dom i spłacić Jo... A jeśli doprowadzisz go do tak wysokiego standardu, nigdy nie będę mogła sobie na to pozwolić. Będzie miał zbyt wysoką cenę...
- dokończyła.
Zrzuciwszy wreszcie ten ciężar z serca zabrała się ze smakiem za krewetki. Zmartwienia zawsze pobudzały jej apetyt.
Reid w zamyśleniu bawił się kieliszkiem.
- Dlaczego wcześniej nie powiedziałaś mi o tych swoich planach?
- Nie przypuszczałam, że pokusisz się o kapitalny remont - oświadczyła.
Przez chwilę zastanawiał się, patrząc przez okno nieobecnym wzrokiem, a potem rzekł krótko:
- Rozwiązanie jest bardzo proste.
- Odwołasz prace?
- Nie. Wstrzymam je na pewien czas. Najpierw zlecę profesjonalnej firmie dokonanie waloryzacji budynku w jego obecnym stanie. Połowa wyceny będzie częścią Jo. Wartość następnych prac renowacyjnych stanowić będzie moją część...
Na twarzy Penny pojawiły się rumieńce gniewu.
- To oznacza jedynie, że będę miała was dwoje do spłacenia.
I to ma być rozwiązanie?
- Jeśli jest dobra wola obu stron, zawsze znajduje się rozwiązanie - rzekł sentencjonalnie.
Ale przecież było to rozwiązanie korzystne wyłącznie dla niego! - buntowała się w duchu.
- Nie spróbowałaś nawet wina - zauważył jakby od niechcenia, gdy przyniesiono drugie danie.
- Obecnie rzadko piję - ucięła.
Samochód zostawiła w północnej dzielnicy Sydney, a musiała jeszcze dojechać do domu. Wbrew temu, co sądził, nie siadała za kierownicą po wypiciu alkoholu.
Przez dłuższą chwilę jedli w milczeniu; dziwnym zbiegiem okoliczności jednocześnie wyciągnęli rękę po sól i wówczas Reid nerwowo cofnął dłoń. Cofnął dłoń, jakby się bał, jakby nie chciał jej dotknąć! Penny poczuła ucisk w żołądku. Czyżby przypadkowe dotknięcie jej ręki wzbudzało w nim aż takie obrzydzenie? Dlaczego zatem postanowił mieszkać z nią razem w Kangalumie? Może wcale by go nie obeszło, gdyby się stamtąd wyprowadziła?
Pełna niespokojnych myśli w milczeniu piła kawę, raz po raz zerkając na Reida, rejestrując każdy jego gest, każde poruszenie.
Przesuwały jej się przed oczami sceny z przeszłości...
Jakże inaczej wyglądały wówczas ich wspólne posiłki!
Wreszcie Reid dopił kawę. Zauważyła, że regulując rachunek, zostawił napiwek, którego wysokość z pewnością przeszła najśmielsze oczekiwania kelnera. Z goryczą uświadomiła sobie, że pod względem sytuacji materialnej dzieli ją od niego przepaść.
- Czy musisz odebrać dziś Suzie ze szkoły? - spytał.
Zaprzeczyła ruchem głowy.
- Suzie woli wracać autobusem z przyjaciółmi. Dzisiaj rozzłościła się, gdy nalegałam, że ją odwiozę.
- W takim razie możemy jechać prosto do domu?
My? Nie planowała wspólnej jazdy dokądkolwiek. Wspólny lunch wystarczająco nadszarpnął jej siły.
- Zostawiłam samochód zaparkowany w budynku twojego biura - powiedziała stanowczym tonem.
- Daj mi kluczyki, ktoś ci go później odprowadzi. Rozumiem, że chcesz mieć zrobioną wycenę domu jak najszybciej, prawda?
- Owszem, ale...
- Chodźmy już! - stanowczo przeciął jej wątpliwości.
Raz jeszcze uległa presji jego silnej osobowości. Zawsze niezmordowanie dążył do celu i potrafił porywać za sobą innych. Uświadomiła sobie z jaskrawą wyrazistością, że nadal dysponował czarodziejską mocą, jakimś rodzajem magnetyzmu, któremu nie zdolna była się przeciwstawić. Co dziwniejsze, nawet nie miała ochoty się opierać! Jego argumentacja miała niezwykłą siłę; potrafił wymuszać zgodę na wszystko, nie posługując się ani szantażem, ani gwałtem. Jak to się działo, że zazwyczaj mówiła „tak”, zanim zdążyła pomyśleć?
W dodatku wydawało jej się to później całkiem naturalne...
Patrząc na niego kątem oka, zdała sobie sprawę, że znów postawił na swoim. Wpadła przecież do jego biura zdeterminowana, za wszelką cenę chcąc zmusić go do przerwania prac remontowych, teraz zaś siedziała obok niego w samochodzie i w najlepszej komitywie, jakby związani cichym porozumieniem, podążali do domu... Do jej domu!
Z niepokojem przyglądała się dłoniom Reida - delikatnym dłoniom muzyka spoczywającym na kierownicy. Za każdym razem, gdy zatrzymywali się na światłach, wystukiwał palcami melodię, która zapewne dźwięczała mu w głowie.
Z wysiłkiem przełknęła ślinę; pamiętała jeszcze ciepły dotyk tych rąk na swoim ciele, pamiętała, jak wygrywał nimi rozkoszną, miłosną melodię. Poczuła dreszcz przebiegający po kręgosłupie. Jeśli muzyka była pokarmem miłości...
Nie! - pomyślała. Wypadli z rytmu, zapomnieli nut, nie potrafią już zagrać razem tego rodzaju muzyki. Na zawsze zapamięta wyraz twarzy Reida, gdy przypadkowo musnął jej dłoń w restauracji. Malował się na niej szok, obrzydzenie...
Mogą razem pracować, utrzymywać poprawne stosunki koleżeńskie, wiedziała jednak; że Reid w głębi duszy zawsze będzie nią pogardzać.
Patrzyła martwym wzrokiem na drogę. Dlaczego jej myśli zawsze błądziły wokół tych samych spraw? Przyłożyła wilgotną dłoń do rozpalonego czoła. Dlaczego nie potrafiła dokładnie odtworzyć wydarzeń sprzed pięciu lat? Wszystkie dowody świadczyły przeciwko niej... Jeśli nie mogła zaakceptować swej winy, powinna oczyścić się z zarzutu. Ona jednak potrafiła jedynie zaprzeczać... W każdym razie Reid tak uważał. I to właśnie było głównym powodem sporu między nimi.
- Boli cię głowa?
- Nie... - opuściła rękę. - Po prostu rozmyślałam...
Na szczęście nie drążył tematu, ponieważ dojechali już do Kangalumy.
Reid wyjaśnił kierownikowi robót, że musi zawiesić rozpoczęte prace, aż zostanie sporządzona dokładna wycena nieruchomości.
- To tylko niewielka zwłoka - wyjaśniał. Po chwili, gdy robotnicy zaczęli pakować sprzęt i zbierać się do odjazdu, nieoczekiwanie zwrócił się do Penny: - Przypuszczam, że Suzie niedługo wróci ze szkoły. Chciałbym trochę z nią popracować.
Spojrzała mu badawczo w oczy, i nagle zdała sobie sprawę, że po raz pierwszy są w domu całkiem sami. Robotnicy odjechali, a Suzie wróci dopiero za pewien czas... Z niewiadomej przyczyny ogarnęła ją panika! A przecież nie bała się Reida! Nie, to było coś więcej - była to jakaś dręcząca świadomość jego obecności, która sprawiała, że całe jej ciało, każdy mięsień i nerw drżały od szalonego napięcia.
Bezwiednie zrobiła krok do tyłu.
- Napijesz się kawy? - spytała nienaturalnie cichym i lekko drżącym głosem.
Popatrzył na nią spokojnie, drwiąco.
- Nie, dziękuję.
To stawało się nie do zniesienia. Czy zdoła zachować dystans, czy uda jej się nadal grać rolę wzorowej pani domu?
Przecież nikim innym dla niego już być nie mogła.
Nerwowo zdmuchnęła kurz z piętrzących się na biurku książek.
- Czym ci więc mogę służyć? - spytała.
- Och, miałbym ochotę na kilka rzeczy, ale nie sądzę, byś mi je dała po dobroci - zażartował. - Czy nie mam racji, Penny?
Wojowniczo uniosła głowę, ostatkiem sił opanowując zdenerwowanie.
- Jeśli chodzi ci o seks, to z całą pewnością masz rację.
Wolałabym umrzeć! - rzuciła mu prosto w twarz.
Rozciągnął usta w drwiącym uśmiechu.
- Nie zawsze byłaś nastawiona wobec mnie tak niechętnie - rzekł przeciągłym tonem, i nie zważając, że gotowała się z furii, dodał: - Nie powiedziałaś mi jeszcze, czy w twoim życiu jest ktoś wyjątkowy, ktoś...
- To nie twoja sprawa! - przerwała mu gwałtownie.
Popatrzył na nią z rozbawieniem; czuła, że czyta w niej jak w otwartej książce i droczy się z nią teraz jak kot z myszą.
- Oczywiście, domyśliłem się prawdy, Penny - powiedział jakby od niechcenia. - Żaden mężczyzna przecież by nie pozwolił, żeby inny zajął jego terytorium. Skoro więc zgodziłaś się, bym tu zamieszkał, wnoszę, że...
- Do licha z tobą, Reid! - zawołała ze złością. - Właściwie, dlaczego tak nalegałeś, żeby tu zamieszkać? - Wskazała wymownym gestem na panujący wokół bałagan. - Z pewnością nie mogłeś liczyć na ciepłą, domową atmosferę! W tej chwili więcej ciepła mógłbyś znaleźć we własnym biurze.
Zastanawiam się więc, dlaczego to robisz?
- Znasz powiedzenie o łące sąsiada... - Popatrzył na nią wyzywająco. - Zawsze wydaje się nam bardziej zielona.
Potrząsnęła głowa, ale nie potrafiła oderwać od niego oczu; miała wrażenie, że jakaś dziwna siła przykuwa jej wzrok do jego twarzy.
- Masz bujną wyobraźnię - wymamrotała. Chciała odwrócić się i uciec, byle tylko nie kontynuować rozmowy, która stawała się coraz bardziej dwuznaczna.
Podszedł kilka kroków i stanął na wprost niej.
- Nic podobnego - zaprzeczył. - Lata występów nauczyły mnie wyczuwać i rozumieć nastroje publiczności. Zawsze wiem, co myślą... - Przysunął się jeszcze bliżej. - I zawsze wiem, czego ode mnie chcą.
- Tym razem się mylisz... - Miała tak ściśnięte gardło, że ledwie mogła mówić. Puls walił jej jak oszalały, z wysiłkiem przełykała ślinę. - Doceniam twoją pomoc przy remoncie domu, ale nie oznacza to, że chcę czegoś więcej od ciebie...
Niespodziewanie powiódł palcem po jej policzku. Zadrżała, a serce niemal jej bić przestało na wspomnienie podobnych chwil z przeszłości, które kończyły się zwykle gwałtownym wybuchem namiętności.
- Jesteś pewna? - wyszeptał czule.
Odgarnął z szyi jej włosy i pocałował ją w kark. Cały pokój zawirował jej przed oczami; oddychała coraz szybciej.
Czyżby naprawdę zapomniała, jaką nieodpartą siłę miały jego pocałunki? Jakże łatwo byłoby teraz poddać się gwałtownemu wzruszeniu, pozwolić, by zaniósł ją do sypialni i zaspokoić pragnienia, które tak długo pozostawały uśpione... Była szalona, uważając, że zdołała pogrzebać je na zawsze. Wystarczyło delikatne muśnięcie jego palców, by je ponownie obudzić.
Zdawała sobie sprawę, że powinna coś zrobić - cokolwiek, by zakończyć tę żenującą scenę, ale jej ciało buntowało się przeciw logicznym nakazom rozumu. Gdy Reid pochylił głowę i delikatnie dotknął wargami kącika jej ust, jęknęła żałośnie, na wpół protestując, na wpół poddając się gwałtownej fali namiętności.
- A widzisz - wyszeptał prosto w jej twarz, a wibracja jego głosu przeniknęła ją do głębi. - Nadal potrafię odgadnąć, co myśli moja publiczność.
Nagle ją puścił i odsunął się o krok. Na jego wargach pojawił się drwiący uśmieszek. Penny zagotowała się ze złości.
Czuła się ośmieszona, upokorzona.
- Ty łajdaku! - krzyknęła, nie mogąc się opanować. - Popełniłam błąd, że pozwoliłam ci się tu wprowadzić! Powinnam była wiedzieć, że wykorzystasz sytuację!
Stał spokojnie, jakby obojętny na jej gniew.
- Ale ty przecież wiedziałaś, Penny - powiedział z irytującą pewnością. - Wiedziałaś, tylko nie chcesz się do tego przed sobą przyznać.
Penny buntowała się w duchu, rozzłoszczona jego przenikliwością oraz własnym brakiem konsekwencji. Nigdy nie planowała ani też nie miała nadziei, że kiedykolwiek znów się pocałują. Właściwie nie chciała mieć z nim nic wspólnego.
Dlaczego więc odwzajemniła pocałunek? Ja myśl ją irytowała.
Wiedziała przecież, że powinna go odepchnąć, gdy tylko poczuła dotyk jego zmysłowych ust.
Och, dlaczego tego nie uczyniła? Nie powinna dopuścić, by ją upokarzał.. .Spojrzała mu w oczy znienacka. Błyszczały w nich złośliwe iskierki, a kąciki ust unosiły się z wyraźną satysfakcją. .
- Nie rozumiem, dlaczego narzucanie, się kobiecie uważasz za tak zabawne! - wybuchła.
- Wprost przeciwnie. Nigdy nie byłem i nie jestem zwolennikiem przemocy. Nie można nazwać nadużywaniem siły pogłaskanie kogoś po policzku. O tak... - Zademonstrował to po raz wtóry, a ją znów od stóp do głów przeszły ciarki.
Gwałtownie odskoczyła do tyłu.
- Jak śmiesz! Jak możesz nawet przypuszczać, że nadal cię kocham?
- Cóż, wszyscy popełniamy błędy - rzekł gładko. - Tylko niektórzy z nas nie potrafią się do nich przyznać.
Nie mogła się pomylić, sens tych słów był aż nadto wymowny.
To ona nie chciała się przyznać, że spowodowała wypadek... A gdyby wówczas skapitulowała, gdyby wyznała winę i poprosiła o wybaczenie? Czy tym samym zasłużyłaby na miłość?
- Nie... - wypowiedziały prawie bezgłośnie jej usta.
Ani za cenę rozkoszy, ani miłości nie mogła przyznać się do błędu, którego być może wcale nie popełniła. O wydarzeniach tamtej straszliwej nocy powinna koniecznie dowiedzieć się czegoś więcej.
- Znowu „nie”? - Uniósł w górę brwi w odwiecznym geście zdziwienia. - Ostatnio to twoje ulubione słowo, Penny.
- W stosunku do ciebie to najlepsza obrona - odparowała.
Oczy pociemniały mu gwałtownie, miały teraz kolor głębokiej morskiej zieleni.
- Nawet najmocniejszą linię obrony można przełamać.
- I po cóż miałbyś to robić? - spytała zaczepnie.
- Sam zadaję sobie to pytanie od, chwili, gdy ponownie cię ujrzałem.
A zatem intrygowała go, stanowiła dlań wyzwanie. W jego głosie dosłyszała nutę dziwnej determinacji i poczuła się niepewnie.
- Czego ty właściwie ode mnie chcesz? - spytała.
- Przecież to oczywiste - przeciął jej wątpliwości. - Chcę Kangalumy.
- Mojego domu?
- Mówiłaś, że tylko połowa domu należy do ciebie.
Chciałbym wykupić udziały twoje i twojej siostry i osiedlić się tu na stałe.
Oczy rozszerzyły jej się ze zdumienia. Przez chwilę stała zaszokowana, nie mogąc wydobyć głosu.
- A więc... wszystkie prace, które tu rozpocząłeś... - wyjąkała.
- Wszystko to ukartowałeś, prawda?
- Chyba nie sądzisz, że zainwestowałbym tyle pieniędzy w wynajęty dom? - odpowiedział rzeczowym tonem.
A więc to był plan, przewrotny plan odebrania jej domu!
- Nie możesz, nie pozwolę ci na to! - zawołała głosem drżącym z emocji.
- Za późno. Jeśli wycofam się z inwestycji, nie pozostanie ci nic innego, jak wystawić dom na sprzedaż, a bądź pewna, że dam najwięcej. Możesz zresztą po dobroci sprzedać mi Kangalumę według dokonanej wyceny, wówczas będziesz mogła stawiać warunki...
Wybuchła nagle histerycznym śmiechem.
- Musisz mnie bardzo nienawidzić - zawyrokowała.
- Nie masz racji, Penny - zaprzeczył ze stoickim spokojem.
- To jedynie rzeczowa propozycja; dzięki której masz być może ostatnią okazję ubić dobry interes. Odnoszę wrażenie, że wyświadczam ci przysługę.
- Jak na to wpadłeś? - zakpiła.
- Posiadłość jest zbyt duża, by samotna kobieta poradziła sobie z jej utrzymaniem. Zamiast prowadzić aktywne życie towarzyskie, do którego jesteś stworzona, spędzasz czas na pieleniu grządek.
- Widzę, że uważasz się również za eksperta od mojego życia prywatnego - odcięła się. - Dziękuję ci za troskę, ale wolałabym, byś pozostawił w spokoju mnie i moje chwasty.
- Wyrządziłbym ci wówczas ogromną krzywdę, Penny - oświadczył. - Przychodzi mi do głowy jeszcze jedno rozwiązanie...
- Umieram z ciekawości, by je usłyszeć - drwiła.
- Moglibyśmy mieszkać razem w Kangalumie - rzekł otwarcie, a gdy nie mógł doczekać się odpowiedzi, ponaglił:
- I co ty na to?
Stała jak zahipnotyzowana. Całkiem ją zaskoczył.
- I uważasz, że miałbyś pod ręką zabawkę? - powiedziała w końcu z wyrzutem.
- Czy właśnie taki układ proponujesz? - W jego zielonkawych oczach zabłysły diabelskie iskierki.
- Proponuję, żebyś poszedł do diabła! - powiedziała, starannie dobierając słowa.
Wydawał się spokojny, choć ona dygotała ze zdenerwowania.
- Jeśli mam być szczery, wolałbym pierwszą ewentualność - powiedział.
Nie zdążyła odpowiedzieć, ponieważ trzaśniecie frontowych drzwi zwiastowało nadejście Suzie.
- Tu jesteśmy! - zawołała Penny ze sztuczną wesołością, rzucając Reidowi ostrzegawcze spojrzenie.
Popatrzył na nią chłodno, z wyrzutem. Poczuła lekkie zażenowanie.
Reid zachowywał się w stosunku do Suzie bardzo poprawnie. Nie powinna go podejrzewać, że wciągnie nastolatkę w swe prywatne sprawy. Gdy dziewczynka weszła do pokoju, stał z rękami w kieszeniach przy dużym, balkonowym oknie i w zamyśleniu obserwował zatokę.
- Witaj, Suzie - Penny z uśmiechem zwróciła się do siostrzenicy.
- Jak poszło w szkole?
- W porządku. - Oczy jej pojaśniały, gdy zobaczyła Reida.
- Cześć, Reid. Wcześnie dziś wróciłeś. Chciałeś sprawdzić postęp prac budowlanych?
- Zjedliśmy dziś lunch z twoją ciotką. Postanowiłem więc wrócić z nią do Kangalumy i poświęcić ci trochę czasu. Oczywiście, jeśli masz ochotę.
- Wspaniale! - uradowała się Suzie. - Przyniosę klarnet.
- Spotkamy się w altanie, zgoda? - wtrąciła Penny. - Tu jest za duży bałagan.
Poza tym przebywanie z Reidem w tym samym pokoju po tym, co się pomiędzy nimi stało, było zbyt krępujące. Pomyślała, że na zewnątrz łatwiej uporządkuje myśli. Musi się teraz dobrze zastanowić. Przecież nie odda mu Kangalumy.
W napiętej, dręczącej ciszy szli ramię w ramię w stronę altany. Niemal fizycznie wyczuwała obok siebie jego władczą obecność. Emanowała z niego siła równie pierwotna i nieujarzmiona jak morski wicher, który burzy falę. Czyż mogła przeciwstawiać się takiej sile i mieć nadzieję na zwycięstwo?
- Nie musimy ze sobą walczyć, Penny - powiedział, jakby czytając jej myśli - Pamiętaj, że istnieje alternatywa.
- Znasz już moją odpowiedź - ucięła szorstko.
- To nie była przemyślana odpowiedź.
- Nawet gdybym miała rozmyślać przez resztę życia, doszłabym do takiego samego wniosku - odparła z niezłomną pewnością siebie.
- Pożyjemy, zobaczymy - rzekł filozoficznie.
Na szczęście nie mieli czasu na dalszą rozmowę, ponieważ szybkim krokiem nadciągała Suzie. Po chwili wszyscy troje usiedli w cieniu altany.
Penny przyniosła ze sobą teczkę z papierami. Miała nadzieję, że przy akompaniamencie Suzie odpisze na kilka listów Reida. Jednak skupienie uwagi na pracy okazało się niemożliwe. Niecałe dwa metry dalej siedział Reid, i choć teraz interesował się wyłącznie grą Suzie, Penny była boleśnie świadoma jego obecności. Raz jeden przypadkiem skrzyżowali spojrzenia. Musiał wiedzieć, że mu się przygląda... Do diabła z nim!
Dźwięki klarnetu również ją rozpraszały. Reid zresztą co chwila przerywał Suzie.
- Giampieriego należy zacząć bardzo spokojnie - pouczał.
- Wyobraź sobie, że łagodne fale oceanu miękko uderzają o brzeg, a potem gwałtownie urastają do ogromnych rozmiarów i z łoskotem rozbijają się o skały.
Tak jak pocałunki Reida, pomyślała Penny, i wydało jej się, że znów czuje łagodny, pieszczotliwy dotyk jego warg, wyzwalający w niej lawinę gwałtownych wzruszeń. Odniosła wrażenie, że muzyka akompaniuje jej myślom.
Nie mogła usiedzieć dłużej na miejscu.
- Przyniosę coś zimnego do picia. - Odrzuciła propozycję pomocy ze strony Suzie. - Lemoniada jest już gotowa. ZA chwilę wracam.
Donośne dźwięki klarnetu dobiegały ją z tyłu, gdy szła ścieżką w stronę domu. Była tak zamyślona, że niemal zderzyła się z nadchodzącym z naprzeciwka mężczyzną. Ubrany był w dżinsy i kurtkę, a z jego ramienia zwisała duża, skórzana torba.
- Poinformowano mnie, że zastanę tu Reida Brandem - powiedział, jakby zaskoczony jej widokiem.
- Och, jest pan rzeczoznawcą, czyż nie? - I nie czekając na odpowiedź, dodała uprzejmie: - Pan Branden jest teraz w altanie na końcu tej alejki. Proszę podążać za muzyką!
Spojrzał na nią dziwnie, jakby nie dowierzał własnym uszom. .
- Dziękuję, już pędzę - i niemal pobiegł we wskazanym kierunku.
Dziwny facet, pomyślała, wchodząc do domu. Co prawda nie zdążyła mu się uważnie przyjrzeć i niewiele by o nim mogła powiedzieć. Reid to prawdziwy czarodziej, skóro tak szybko udało mu Się sprowadzić fachowca od wyceny.
Postawiła dodatkową szklankę na tacy, dorzuciła trochę domowych ciasteczek i wyszła, by dołączyć do pozostałych.
Na ścieżce została niemal przewrócona przez domniemanego rzeczoznawcę, który pędził na oślep z przeciwnej strony.
Torbę miał otwartą i Penny kątem oka zauważyła wystający z niej długi czarny przedmiot.
- Dziękuję pani - mężczyzna uśmiechnął się złośliwie.
- Bardzo mi pani pomogła.
Pomogła? Nagle ogarnęły ją wątpliwości. Gdy weszła do altanki i ujrzała rozwścieczoną twarz Reida, doznała nagle olśnienia. Czyżby...
- Dlaczego wpuściłaś tu tę szumowinę? - pienił się Reid.
- To fotoreporter z magazynu „Inside”!
- Och, nie! - zakryła dłonią usta, gdy uświadomiła sobie wszystkie możliwe konsekwencje.
- Ten szmatławy brukowiec celuje w sensacyjnych historyjkach z życia sław, a jeśli nie mają niczego w zanadrzu, wymyślają własne historie!
- Nie wiedziałam... - wykrztusiła, zawstydzona własną naiwnością. Jakże mogła wpuścić kogoś takiego na teren posiadłości i jeszcze wskazać drogę do Reida... I do Suzie?
- Czy... czy udało mu się zrobić zdjęcia? - spytała z przerażeniem.
- Niestety, tak. Zrobił kilka, nim zdołałem go wyrzucić.
Oni zwykle pstrykają, a potem w nogi. Do licha, jak mogłaś nie zauważyć aparatu, który targał ze sobą!
- Zauważyłam dopiero, gdy wychodził. Schował go do torby. - Popatrzyła na Reida swymi jasnymi, niemal przezroczystymi oczami. - Zrobił wspólne zdjęcie tobie i Suzie?
- Reid właśnie demonstrował mi poprawny układ palców, gdy znienacka wyskoczył ten facet - objaśniła podekscytowana Suzie, nie zdając sobie jeszcze sprawy z powagi sytuacji.
- No i zrobił nam zdjęcie... Czy one ukażą się w prasie?
- Obawiam się, że tak. - Ton głosu Reida świadczył, że obawia się najgorszego.
Penny przypomniała sobie, że Reida w środowisku muzycznym nazywano kiedyś playboyem. Łatwo można było sobie wyobrazić uciechę gawiedzi, gdy połączą jego nazwisko z mentorskim programem prywatnej szkoły. I właśnie przed tym przestrzegała ją Tonia...
Tonia!
Serce zamarło jej w piersiach. Czyżby za tym wszystkim stała Tonia? Któż inny mógłby poinformować prasę o zaangażowaniu się Reida w szkolny program pomocy uzdolnionym dzieciom? Nie miała jednak przeciwko niej żadnego dowodu. Nie powinna rzucać oskarżeń na wiatr.
- I co teraz zrobimy? - spytała zduszonym głosem.
- Zaatakujemy! Atak jest najlepszą formą obrony, czyż nie? - Wykrzywił ponuro usta.
- Ale jak? Nie uda ci się przecież powstrzymać tej gazety przed wydrukowaniem tego, co zechcą.
- I nie będę ich powstrzymywał. Dostarczę im natomiast historię znacznie bardziej wybuchową.
- Co masz na myśli?
- Ogłoszę nasze zaręczyny!
Poczuła się tak, jakby dostała nagle cios w żołądek.
- Co takiego?!
- Zaręczycie się? To wspaniale! - Suzie podskakiwała z radości.
- Suzie, bądź tak dobra i zanieś tacę do domu. Muszę porozmawiać z Reidem na osobności.
Suzie z ociąganiem spakowała klarnet, zabrała tacę i odeszła.
Gdy tylko jej sylwetka zniknęła za zakrętem, Penny zwróciła się do Reida z ledwie powstrzymywaną furią:
- Jak mogłeś! Chyba oszalałeś! Nie wyjdę za ciebie i nigdy się z tobą nie zaręczę. Nie pojmujesz, że cię nienawidzę?
- W przeciwnym razie obrzucą błotem nie tylko mnie, ale również Suzie i szkołę, skompromitują ideę programu mentorskiego.
Wolisz, aby tak właśnie się stało?
- Oczywiście, że nie. - To, co stanie się z nią, wyraźnie go nie obchodziło... Ale czyż mogła pozwolić, by Suzie cierpiała za niewinność? Co będzie, jeśli w wyniku prasowej nagonki siostrzenica załamie się, a program jej szkoły zostanie wyśmiany? - Czy jesteś pewien, że nie ma innego wyjścia?
- spytała.
- Jeśli zostanę w końcu szacownym, żonatym mężczyzną, to przypuszczam, że skandal nas ominie. Oczywiście, jeśli potrafimy dobrze zagrać swe role.
Jaki miała wybór? Po krótkim namyśle uległa.
- Zgoda. Zrobię to ze względu na Suzie. Wiem, ile znaczy dla niej muzyka i ten program.
- Skoro mnie nienawidzisz, nie oczekuję innych motywów twej decyzji - powiedział z krzywym uśmiechem. A po chwili dodał rzeczowym, spokojnym tonem: - Musimy działać szybko. „Inside” wychodzi w piątek. Dziś mamy wtorek...
Jutro rano zwołam konferencję prasową i zawiadomię o naszych zaręczynach. Informacja znajdzie się w wieczornych wiadomościach, a w czwartek rano na łamach całej prasy.
W piątek „Inside” będzie miał się z pyszna, jak ostatni koń na wyścigach.
W głowie miała zamęt myśli. Jakże on mógł o tej sprawie mówić w sposób tak chłodny i bezosobowy! Dla niej publiczne zaręczyny z Reidem stanowić będą ciężką próbę... Niegdyś byłoby to wielkie, radosne wydarzenie, ale teraz... Teraz nie była właściwie pewna swych uczuć. Przede wszystkim się bała, ale gdzieś głęboko w sercu czuła dziwne podniecenie - podniecenie, którego nie sposób było logicznie wyjaśnić.
Nie powinna przecież ekscytować się pomysłem publicznego ogłoszenia zaręczyn! - zżymała się w duchu i natychmiast postanowiła, że zakończy całą sprawę, gdy tylko groźba skandalu minie. Tak czy owak, nie mogła poskromić chęci stawienia czoła nieoczekiwanemu wyzwaniu. Tak musi czuć się człowiek dotknięty nagłym szaleństwem, pomyślała z rezygnacją.
Następnego ranka przy śniadaniu z ponurą miną rozmyślała o konferencji prasowej, którą zwołał Reid.
- Lepiej się poczujesz, jeśli cokolwiek zjesz - poradził jej życzliwie. - Przyjmij radę od człowieka, który nauczył się już walczyć z tremą.
- Czy nie mógłbyś pójść na tę konferencję beze mnie?
- spytała.
- Cóż warte jest wesele bez udziału panny młodej! - zażartował złośliwie.
Rzuciła mu przerażone spojrzenie.
- Kto to mówi o pannie młodej i weselu?
- Wesele następuje zazwyczaj po zaręczynach, czyż nie?
- ironicznie wykrzywił kąciki ust.
- Nie tym razem.
- W takim razie nie musisz się o nic martwić. - Ze spokojem podniósł się z krzesła.
Konferencja prasowa za chwilę miała się rozpocząć. Penny nerwowym ruchem wygładziła koronkowe obrzeżenie bluzki, którą miała na sobie. Cały jej strój był w odcieniu dojrzałego melona, który, jak zapewniła ją ekspedientka,, doskonale podkreślał jej karnację. Z irytacją przypomniała sobie propozycję Reida, że zapłaci za jej nową kreację. Oczywiście, odmówiła. Musiała mu zresztą przypomnieć, że nie były to ich prawdziwe zaręczyny i nie mogła pozwolić sobie na taką poufałość.
W sali konferencyjnej oczekiwał ich tłum dziennikarzy.
Były tam przynajmniej trzy ekipy telewizyjne, a stół, przy którym mieli zasiąść, pokrywał gąszcz mikrofonów. Teraz Penny odczuła zadowolenie, że sprawiła sobie nowe ubranie.
Świadomość dobrego wyglądu podniosła ją na duchu.
Gdy weszli, przywitał ich pomruk zainteresowania. Wszyscy utkwili wzrok w Reidzie, który mocno obejmował Penny w talii i prowadził do stołu. Ramię władczo ją obejmujące dodawało jej odwagi. Nie mogła jednak wyzbyć się wrażenia, że prowadzona jest na egzekucję... Ale czyż nie była to prawda?
Doskonale wiedziała, że po złożeniu stosownych oświadczeń całe jej prywatne życie legnie w gruzach. Taka była cena ratowania Suzie i honoru szkoły.
Gdy już zasiedli za stołem, Reid nieoczekiwanie uścisnął jej dłoń, dodając odwagi, a potem pochylił się do mikrofonu i w sposób elegancki i swobodny powitał dziennikarzy. Jakże mu zazdrościła pewności siebie i opanowania, którego musiał nauczyć się z racji swej zawodowej kariery.
- Wróciłem do Australii, by uregulować dwie ważne sprawy - powiedział głosem ciepłym, wzbudzającym zaufanie. - Po pierwsze, pragnąłem zorganizować w Sydney główne biuro mojej korporacji, i jak widzicie, udało mi się tego dokonać. Po drugie... - urwał na moment, dla wywołania dramatycznego efektu - pragnąłem poprosić o rękę Penny Sullivan. Właśnie wczoraj uczyniła mi ten zaszczyt i wyraziła zgodę.
Jak należało się spodziewać, oświadczenie Reida wywołało wrzawę, potem zaś nastąpiła eksplozja pytań. Naturalnym tonem, z wdziękiem odpowiedział na wszystkie, nawet te najbardziej krępujące.
- Dlaczego czekał pan tak długo, by wrócić i oświadczyć się? - padło kolejne trudne pytanie.
- Najpiękniejsze rzeczy w życiu zawsze warte są oczekiwania - odparł bez zmrużenia okiem, i uśmiechnął się kącikiem ust do Penny. - Byłem zaprzątnięty najpierw budową swego muzycznego imperium, Penny zaś rozwijała się zawodowo...
I dopiero teraz, gdy wróciłem, obydwoje zdaliśmy sobie sprawę, że nie mamy ochoty czekać ani chwili dłużej.
Nieprawdaż, kochanie?
Pełne miłości spojrzenie, którym ją obdarzył i ostatnie pieszczotliwe słowo sprawiły, że spłonęła rumieńcem. Reporterzy nie omieszkali uwiecznić na zdjęciach uroczego zażenowania narzeczonej.
- Nie chcieliśmy dłużej czekać - oznajmiła, starannie dobierając słowa: - Gdy znów ujrzałam Reida, odniosłam wrażenie, jakby czas stanął w miejscu...
- Jak to się stało, że znów jesteście razem? - dopytywał się wścibski dziennikarz.
- Dostałem list od pewnej uroczej, młodej damy, która wkrótce zostanie moją siostrzenicą - Reid wybawił Penny z opresji. - Suzanne Kimber jest utalentowaną klarnecistką.
Poprosiła, bym został jej muzycznym opiekunem, nie zdając sobie sprawy, że z jej ciotką wiążą mnie najściślejsze więzy... więzy miłości.
Jakże gładko potrafił kłamać! Penny z ogromnym wysiłkiem pokonując wewnętrzne opory, zdołała się uśmiechnąć i lekko skinąć głową.
- Czekamy na pocałunek, Reid! - zawołał nagle jeden z kamerzystów.
Reid uśmiechnął się radośnie. Zbyt radośnie, pomyślała Penny. To był uśmiech niemal szyderczy.
Chwilę później nie była zdolna myśleć, gdy objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie. Poczuła znów na ustach jego twarde, zachłanne wargi i tysiące namiętnych pragnień oszołomiło jej wyobraźnię. Serce biło jak oszalałe, a całe ciało ogarnęła fala rozkosznej słabości. Zdając sobie sprawę, że wokół błyskają flesze, usiłowała spiorunować Reida groźnym spojrzeniem, ale nagle straciła, zdolność widzenia.
Przed oczami zamigotały jej gwiazdy, zaczęła nerwowo mrugać powiekami, chcąc przywrócić obrazowi ostrość, i właśnie w tym momencie uświadomiła; sobie, że Reid dziękuje, dziennikarzom za przybycie.
Penny znów poczuła się upokorzoną. Reid potrafił przyjmować wszystko z kamiennym spokojem, ona zaś za każdym razem, gdy ją dotknął, robiła z siebie idiotkę. A to był dopiero początek. Ta nieznośna sytuacja zapewne będzie trwała jeszcze jakiś czas.
Wszystko poszło zgodnie z planem, pomyślał Reid, przebiegając wzrokiem nagłówki w gazetach. Zdjęcie jego, i Suzie ukazało się co prawda w magazynie „Inside”, ale w powodzi artykułów dotyczących jego zaręczyn z Penny przeszło niemal niezauważenie. Reid doskonale zdawał sobie sprawę, że bez ogłoszenia zaręczyn sprawa przedstawiałaby się całkiem inaczej...
Z trudnością przychodziło mu myśleć o sobie jako o zaręczonym mężczyźnie, zwłaszcza że Penny w niczym nie przypominała oddanej narzeczonej. Oczywiście, na pokaz potrafiła udawać, ale jeśli ktoś przyjrzałby jej się uważniej, dostrzegłby na dnie jej oczu płonącą nienawiść. To było trochę dziwne, ponieważ w jego ramionach stawała się taka miękka, krucha i bezbronna. Trudno było zrozumieć kobiecą duszę.
Przyznać musiał, że on również nie był nieczuły. Wywierała na nim o wiele większe wrażenie niż jakakolwiek inna kobieta, mimo że nadal żywił wobec niej pewną urazę...
Właściwie dlaczego się z nią nie ożenił?
Palce zastygły mu na klawiszach klarnetu. Jak większość muzyków każdego poranka ćwiczył swe umiejętności. Czy słońce, czy deszcz, upał czy zawierucha - grał co dzień i to z zapałem, który wzbudzał podziw nawet kolegów po fachu.
Dziś jednak uporczywe myśli o Penny wybijały go z artystycznego transu.
Mieszkając razem z nią i jej siostrzenicą, posmakował zwykłego rodzinnego życia. Każdego poranka witały go te same twarze, i każdego wieczora opowiadał, jak spędził dzień. Taki tryb życia miał swoje przyjemne strony...
Właśnie tak sobie wyobrażał przyszłość z Penny, aż do chwili, gdy na zawsze stracił do niej zaufanie. Na zawsze?
A może nie było jeszcze za późno, żeby ponownie spróbować?
Całowanie Penny rozbudziło w nim wiele przyjemnych wspomnień... Tak, pod względem fizycznym byli doskonale dobrani. Ale czy to wystarczy do zbudowania wspólnego życia?
Pamiętał jej niezrozumiały upór w sprawie wypadku. Nie chciała przyznać się do winy i to właśnie stanowiło między nimi prawdziwą kość niezgody. Gwoli sprawiedliwości przejrzał wówczas raz jeszcze wszystkie dane, które przedłożył towarzystwu ubezpieczeniowemu, ale nie znalazł niczego, co mogłoby sugerować jej niewinność. Co więcej, on sam musiał zatuszować fakt, że piła. I zamiast być mu za to wdzięczna, wyglądała na śmiertelnie obrażoną.
Do licha, takie rozumowanie prowadziło donikąd. Nie chciała się zmieniać, więc niepotrzebnie tracił czas na rozmyślania..
Podniósł klarnet do ust i zaczął grać sonatę Brahmsa w tonacji F - moll Ten trudny utwór wymagał szczególnej koncentracji.
Pogrążony w muzyce zaczął powoli odzyskiwać wewnętrzną równowagę.
Penny po raz kolejny przeglądając się w lustrze, doszła do wniosku, że zaręczyny niestety poczyniły spustoszenie na jej koncie bankowym. Reid lubił spotykać się z nią w biurze i zabierać na lunch do modnych restauracji. Musiała więc zadbać o swą garderobę. Rzeczy, które nosiła po domu, były całkiem nieodpowiednie do pokazywania się w nich u boku Reida w wytwornych lokalach Sydney.
Dżersejowy żakiet i spodnie w kolorze kawy, które miała dziś na sobie, kupiła niedawno, podobnie jak wiele innych rzeczy, które wypełniały teraz jej szafę. Przyglądając się sobie w lustrze musiała przyznać, że wygląda o wiele lepiej. Podcięte końce włosów oraz kilka kosmyków wijących się na czole łagodziły kontur twarzy i dodawały jej uroku.
Skrzywiła się nieznacznie do własnych myśli; zaręczyny z Reidem wytrąciły ją z równowagi. Te wszystkie artykuły w prasie... Czasami miała wrażenie, że potraktowano ją jak kolejną udaną inwestycję Reida Brandena.
Jednak te zaręczyny miały również pewne dobre strony.
Kilka dni temu Suzie powiedziała jej, że wygląda odlotowo.
„Narzeczeństwo ci służy” - ten komentarz jeszcze długo brzmiał w uszach Penny. Zresztą obiektywnie musiała przyznać, że wyglądała na dużo młodszą i bardziej ożywioną, podobnie jak śpiąca królewna, w chwili gdy książę obudził ją pocałunkiem.
Czyżby to wszystko było zasługą Reida? Rzeczywiście wniósł do jej domu powiew świeżego powietrza... Często się sprzeczali, potrafił doprowadzać ją do pasji, ale miał tyle osobistego uroku, że zwykle kapitulowała. Był z nią każdego ranka i każdego wieczoru jak wieczna pokusa, i czasami zastanawiała się, jak długo zdoła wytrzymać napiętą sytuację, która wytworzyła się między nimi.
Przypomniała sobie ż zażenowaniem, jak pewnego dnia wyjął jej z ręki słoik, którego nie potrafiła otworzyć, odkręcił z dziecinną łatwością wieczko i uśmiechając się złośliwie, wręczył jej z powrotem.
- Dałabym sobie doskonale radę bez ciebie... - To były próżne słowa i zdawała sobie sprawę, że nie zawierały całej prawdy. Gdy ją dotykał przelotnie i patrzył przy tym przenikliwie w jej twarz, traciła poczucie rzeczywistości, stawała się jakby inną osobą - bezbronną jak lalka z gałganków. - Dawałam sobie doskonale radę, nim się tu wprowadziłeś - powtórzyła mało przekonującym tonem.
- Rozumiem, że dzięki swoim kochankom - drwił bezlitośnie.
- Oni przynajmniej nie wprowadzili takiego rozgardiaszu, że nie mogę nawet znaleźć otwieracza do słojów! - odcięła się ostro.
- I z pewnością nie uczynili twojego życia w połowie tak podniecającym jak dziś.
Cała sytuacja najwyraźniej zdawała się go bawić. Jakież to było nieznośnie irytujące! Czyżby nie dostrzegał napięcia, w którym teraz żyła? W tym wszystkim najbardziej bolesna była świadomość, że kiedyś tak wiele ich łączyło.
Pora zapomnieć o przeszłości, powtórzyła sobie po raz nie wiadomo który. Starając się zapanować nad chaosem myśli, energicznie chwyciła torebkę i kluczyki do samochodu. Musiała się szybko opanować, jeśli nie chciała obnażyć przed Reidem swej zbolałej duszy.
Strażnik na parkingu pozdrowił ją jak dobrą znajomą. Jadąc windą, pomyślała, że to zadziwiające, ile może zdziałać pierścionek zaręczynowy.
Pierścionek był kolejnym źródłem jej niepokoju. Duży, okrągły brylant wydawał się stanowczo zbyt cenny jak na zwykły rekwizyt. Reid życzył sobie, by nosiła go przy każdym wyjściu, ona zaś uparcie powtarzała, że zwróci go, gdy tylko cała farsa dobiegnie końca.
Gdy Penny pojawiła się w biurze Reida, zastała tam Tonie Rigg. Od czasu ogłoszenia zaręczyn asystentka Reida wyraźniej unikała spotkania z Penny. Życie prywatne szefa widać nie było jej obojętne.
- Reid jest teraz na zebraniu - powiedziała obojętnym tonem, wymowny wzrok kierując na drzwi, które wiodły do jego sanktuarium.
- Wiem - Penny skinęła głową. - Mówił mi, że zebranie być może opóźni nasz lunch. Obiecał, że to nie potrwa długo.
- Och, to cały nasz Reid. U niego nic nie trwa długo - powiedziała Tonia z zagadkowym uśmiechem.
Pięć lat temu wyniosłe zachowanie Toni z pewnością zbiłoby Penny z pantałyku. Teraz jednak odznaczała się większą pewnością siebie.
- Domyślam się, że nie pochwalasz naszych małżeńskich planów - rzekła otwarcie.
- Szczerze mówiąc, nie pochwalam tego całego kamuflażu - odparła z niezmąconym spokojem Tonia.. - Wasze plany trudno nazwać poważnymi.
- Tak? Dlaczego tak sądzisz? - Penny czuła, że zaczyna brakować jej powietrza.
Oczy Toni wyglądały jak zielonkawe jeziora skute lodem, gdy po chwili napiętej ciszy przemówiła:
- Sądzę tak dlatego, że Reid nadal sypia ze mną.
Penny poczuła ostre ukłucie bólu w sercu. Ból był tak dojmujący, że zaczęła się zastanawiać nad swoją reakcją..
Przecież niczego sobie z Reidem nie obiecywali. Dlaczego więc wyznanie Toni tak ją nieprzyjemnie oszołomiło?
Spojrzała asystentce w twarz, zrazu niepewna, i nagle doznała olśnienia.
- Doprawdy? - zadrwiła. - Nigdy nie sądziłam, że grzeszysz tak bujną wyobraźnią, Toniu.
- I nie omyliłaś się w swych sądach. - Twarz Toni pozbawiona była jakiegokolwiek wyrazu. Wyglądała jak porcelanowa lalka, i tylko pobladłe kostki u rąk, którymi nerwowo przytrzymywała się biurka, świadczyły o stanie jej nerwów.
- Zawsze trzymam fantazję na wodzy. Nie muszę cię chyba przekonywać, że okrągłe znamię na jego biodrze nie jest wytworem mojej wyobraźni, nieprawdaż?
Penny zachwiała się, jakby rażona piorunem. Żałowała teraz, że w ogóle zaczęła tę rozmowę.
- Nie twierdzę, że nigdy z nim nie spałaś - rzekła z wysiłkiem.
- Przez wiele lat się nie widywaliśmy. Nie mam złudzeń, że spędził je w klasztorze...
- Nie rozumiesz mnie, Penny - Tonia przerwała jej bezlitośnie.
- Reid nigdy się z tobą nie ożeni, ponieważ ma zamiar poślubić mnie!
Penny czuła, że jej cierpliwość się wyczerpuje.
- W takim razie już dawno by ci się oświadczył! - wybuchła.
- Marnujesz życie, czekając na cud, który nigdy się nie wydarzy. - Pochyliła się nad jej biurkiem i dodała konfidencjonalnym szeptem: - Obydwie dobrze wiemy, kto przysłał tego lichego fotografa do mojego domu! Sądziłaś, że plotki wypłoszą stamtąd Reida. A przecież powinnaś wiedzieć, że jego nikt do niczego nie potrafi zmusić. I nikomu nie włoży na palec pierścionka, jeśli sam tego. nie zechce. Widzisz?
- Wyciągnęła rękę. - Pierścionek siedzi na moim palcu i pozostanie tam tak długo, jak długo Reid będzie sobie tego życzył.
Tonia wyglądała na lekko oszołomioną.
- A więc domyśliłaś się... - powiedziała z nieznacznym uśmiechem. - Byłam przekonana, że to dobry plan. Szkoda, że się nie udało...
Penny wcale nie czuła satysfakcji. Była po prostu bardzo wyczerpana i za wszelką cenę pragnęła zakończyć kłótnię.
- Teraz więc, skoro już tyle się wyjaśniło, może złożymy broń? - podjęła pojednawczym tonem. - Zakończmy tę śmieszną walkę.
Nerwowym ruchem Tonia porządkowała papiery na biurku.
- Śmieszną? Wątpię, czy Reid się ucieszy, jeśli jeszcze dziś po południu znajdzie na biurku moją rezygnację. Zwłaszcza że zamierzam mu wyjaśnić, że to ty jesteś za nią odpowiedzialna.
- Przecież wcale nie musisz rezygnować z pracy... - odezwała się Penny lekko oszołomiona.
- Owszem, muszę. - Tonia zacisnęła usta. - Właściwie jest to doskonałe rozwiązanie. Chciałabym zobaczyć, jak będziesz tłumaczyć się przed Reidem - roześmiała się ponuro.
- I żebyś nie miała złudzeń, on bez wątpienia skontaktuje się ze mną. Zbyt wiele nas łączy, przede wszystkim zaś jestem mu teraz bardzo potrzebna.
Tonia wstała i nie patrząc już więcej na pobladłą twarz rywalki, opuściła pokój.
Penny była bardzo zaskoczona reakcją Reida.
- Czy to ty ją sprowokowałaś? - spytał rozwścieczony.
W obronnym geście skrzyżowała ramiona. Ciekawe, czy byłby równie zdenerwowany, gdyby to ona opuściła biuro zamiast Toni...
- A co miałam robić? - rzuciła ostrym tonem. - Miałam się głupio uśmiechać, gdy powiedziała mi, że nadal z nią sypiasz?
Prześliznął się po niej rozbawionym wzrokiem.
- I co bardziej cię zdenerwowało; zachowanie. Toni, czy też fakt, że ze mną sypia?
Z trudnością przełknęła, ślinę. Żałowała, że nie zostawiła otwartych drzwi, gdy weszła do jego gabinetu po zakończeniu konferencji. Gabinet był ogromny, z wielkich szklanych okien rozciągał się wspaniały widok na port, ale przebywając tu sama z Reidem, czuła się jak w pułapce.
- Obydwoje wiemy, że nasze zaręczyny są fikcją - podjęła z wysiłkiem. - Tak naprawdę nic nie oznaczają i oczywiście nie musimy się przed sobą tłumaczyć ze swego życia prywatnego.
Oparł się niedbale o róg biurka i skrzyżował ramiona.
- Niemniej jednak zaspokoję twoją nieuzasadnioną ciekawość - uśmiechnął się pod nosem. - Otóż nie spałem z Tonią, od czasu gdy ci się oświadczyłem. Być może się zdziwisz, ale mam swój kodeks honorowy.
Poczuła irracjonalną ulgę, a w serce jej wstąpiła dziwna otucha.
Musiała się opanować, zdusić w sobie te zdradzieckie myśli.
Nie powinny ją przecież obchodzić jego intymne sprawy!
- Czy mam to wyznanie potraktować jak komplement?
- spytała gniewnie. - Jeśli chcesz wiedzieć, ja również z nikim nie jestem związana. Jesteśmy zatem kwita.
Przez chwilę patrzył na nią spod zmrużonych powiek, potem zsunął się z biurka, pochylił ku niej i położył ręce na jej ramionach.
- Dobrze, że zdobyłaś się na odrobinę szczerości - powiedział.
- Mam wrażenie, że jesteś zła, ponieważ trochę cię zaniedbuję...
Ciepło płynące z jego rąk przenikało przez żakiet i łagodnie ogrzewało jej ciało.
- Chyba oszalałeś! - powiedziała ze zniecierpliwieniem.
- Sugerujesz, że jestem złakniona seksu?
Wolno przesunął palcem po jej mocno zaciśniętych ustach.
- Nie złakniona, ale pozbawiona - wyszeptał. - Zwłaszcza jeśli przywołamy wspomnienia razem spędzonych nocy...
Broniła się przed tymi wspomnieniami, broniła z całych sił, ale bliskość Reida, zapach jego wody po goleniu i ta specyficzna zmysłowa atmosfera pewności i siły, jaką roztaczał, obezwładniały ją. Bezwiednie, jakby wbrew własnej woli, przymknęła oczy i lekko przechyliła się w jego kierunku.
Poczuła pieszczotliwy dotyk jego ust na czubku głowy.
Wstrzymała oddech. Czar jednak prysł, ponieważ nagle, z nieoczekiwaną gwałtownością, odsunął ją od siebie. Doznała zawodu, jak dziecko, któremu odebrano podarunek.
Spojrzała Reidowi w oczy i dostrzegła w nich iskierki szczerego rozbawienia. Powinna go nie lubić... Dlaczego więc serce biło jej tak mocno, jakby za chwilę miało wyskoczyć z piersi?
- Mylisz się - oświadczyła z nagłą stanowczością. - Prędzej umrę, niż pójdę z tobą do łóżka.
- Och, cóż za determinacja - zakpił z wyraźną dezaprobata.
- I pomyśleć, że przed chwilą gotowa byłaś paść mi w ramiona. Chyba nigdy nie zrozumiem kobiet. Gotów byłbym się założyć, że w wyobraźni często wracałaś do tamtych chwil i wyobrażałaś sobie, jakby to było, gdyby znów...
- To nieprawda! - skłamała bez zastanowienia. Bała się tylko, że wyraz oczu ją zdradzi. Reid potrafił czytać w niej jak w otwartej książce. Ileż to nocy przeleżała bezsennie, tęskniąc za jego mocnymi ramionami, za uczuciem, które bezpowrotnie utraciła. :
- Mógłbym cię zmusić, byś cofnęła te słowa - powiedział z błyskiem wyzwania w oczach. - Nie zrobię tego jednak.
Wolę, byś cofnęła je z własne woli.
- Będziesz musiał długo Czekać - odparła, nie kryjąc złości.
- Zobaczymy. - Uniósł kącik ust w tajemniczym uśmiechu.
- Może lunch poprawi ci humor i będziesz bardziej uległa.
Rzuciła mu mordercze spojrzenie, ale gdy ścisnął ją za łokieć i poprowadził do drzwi, nie stawiała oporu.
Lunch jedli w napiętej atmosferze, której nie poprawiały ukradkowe, zainteresowane spojrzenia pozostałych gości.
Penny nie mogła się przyzwyczaić, że Reid był teraz niezwykle popularną osobą i ustawicznym ośrodkiem zainteresowania obcych ludzi.
- Nie zwracaj na nie uwagi - poradził z życzliwą troską.
- Wkrótce znudzi im się podpatrywanie nas.
- Czy nie przeszkadza ci, że na każdym kroku śledzą cię oczy innych ludzi? - spytała, tracąc nagle apetyt na sałatkę.
- Nic a nic. - Niedbale wzruszył ramionami. - Aplauz tych ludzi pomógł mi przecież dotrzeć do miejsca, w którym teraz się znajduję. .
Ten odkrywczy punkt widzenia zadziwił ją, nie kontynuowała jednak tematu.
- Naprawdę przykro mi bardzo z powodu dzisiejszego incydentu z Tonia - powiedziała. - Wcale nie chciałam, żeby zrezygnowała z pracy.
- Obydwoje dobrze wiemy, dokąd prowadzi droga wybrukowana dobrymi chęciami - westchnął lekko. - Nie ukrywam jednak, że odejście Toni w tej chwili jest mi wyjątkowo nie na rękę...
Nim zdążył dokończyć, przemknęła Penny przez myśl różnorodność możliwych powodów. Zgromiła się w duchu za wybujałą wyobraźnię.
- Moje studio nagrań - ciągnął Reid - jest głównym sponsorem dorocznej australijskiej nagrody muzycznej. Całą kampanią zajmowała się Tonia.
- Chyba nie cierpisz na brak pracowników? - podkreśliła nieco złośliwym tonem.
Spojrzał na nią badawczo. Musiał być świadom jej myśli.
- Nie ma problemu z pracą biurową, nie zapominaj jednak, że Tonia miała reprezentacyjne obowiązki... - Bawił się przez chwilę kieliszkiem, a potem znów spojrzał jej ostro w oczy. - Mam pomysł - oznajmił stanowczo. - Skoro stałaś się powodem tego całego zamieszania, powinnaś zająć jej miejsce, przynajmniej do czasu rozdania nagród.
Penny czuła zamęt w głowie. O co mu chodziło? - zastanawiała się gorączkowo. I po chwili doznała olśnienia. Zdała sobie sprawę, czego Reid po niej oczekiwał. Miałaby uczestniczyć w samej ceremonii rozdania nagród. To było przecież niemożliwe!
- Nie mogłabym - zaprzeczyła żywo. Nie miała ochoty na tak uroczysty, galowy występ u boku Reida.
- Owszem możesz - powiedział ze śmiertelnym spokojem.
- Tonia, jak wiesz, często wyręczała mnie w obowiązkach reprezentacyjnych;.. Widziałaś, jak media zareagowały na wiadomość o naszych zaręczynach? Wyobrażasz sobie ich reakcję, jeśli pokażę się na ceremonii wręczenia nagród z obcą kobietą u boku?
- Czy nie możesz.. - usiłowała się bronić. - Czy nie możesz zatrudnić kogoś do pracy w biurze i... i sam stawić się na ceremonii?
Pochylił się ku niej; na jego ponurej twarzy pojawiły się oznaki lekkiego rozbawienia. Dla osób postronnych musieli wyglądać jak para prawiąca sobie czułości. Ale słowa, które popłynęły z ust Reida były zadziwiająco ostre:
- Biuro nie stanowi problemu. Moi pracownicy poradzą sobie ze sprawami reprezentacyjnymi. Chodzi jednak o Suzie.
Potrzebujemy dla niej opiekunki.
- Co Suzie ma z tym wszystkim wspólnego? - spytała z narastającym niepokojem.
- Ceremonię wręczenia nagród uświetnią występy młodych, utalentowanych gwiazd - wyjaśnił. - Suzie zasługuje na to, by znaleźć się wśród nich.
Myśli tłukły jej się w głowie w szalonej gonitwie. Siostrzenica zagra dla śmietanki muzycznej, jej występ pokażą w telewizji...
- Wplątałeś w to Suzie, aby uzyskać moją współpracę, prawda? - spytała podejrzliwie.
- Ona ma wybitny talent - wyprowadził ją z błędu. - Zasługuje na to, by jej pomóc.
Penny ciężko westchnęła; czuła się wyprowadzona w pole.
- W porządku - powiedziała pojednawczo. - Odegram swą rolę dla jej dobra. Ale gdy tylko wróci Jo, Suzie wyjedzie do domu i moja rola na tym się skończy. Nie możesz prosić mnie o nic więcej.
Rzucił jej śmiałe spojrzenie.
- Mogę prosić cię o wiele więcej, droga Penny. Nie zamierzam jednak prosić cię o ani trochę więcej, niż możesz mi ofiarować... .
Poczuła dreszcz przebiegający po kręgosłupie i nerwowo przełknęła ślinę. Grał jej na nerwach, grał z taką samą zręcznością jak na swoim ukochanym klarnecie.
- Przestań się ze mną droczyć - syknęła. - Zerwę z tobą współpracę, jeśli nie zaczniesz traktować mnie z szacunkiem!
Wyciągnął rękę poprzez stół i palcami objął jej dłoń - delikatnie, a jednocześnie w jakiś sposób zaborczo.
- Ależ darzę cię szacunkiem - szepnął. - I będę darzył nie mniejszym również rano.
- Och! - Próbowała wyrwać mu dłoń, ale uścisk miał jak ze stali.
Kolistym ruchem delikatnie wodził kciukiem po wrażliwej skórze jej nadgarstka; Czuła, jak z tego miejsca rozchodzi się wzdłuż ramienia fala upiornego gorąca i jej twarz oblała się rumieńcem.
- - Jeśli chcesz sprawdzić, kto z nas jest silniejszy, gwarantuję ci, że przegrasz. - Uśmiechnął się chłodno, - Wmawiasz sobie, że mnie nienawidzisz, a naprawdę zastanawiasz się, jak byś się czuła, gdybym zamiast twego nadgarstka dotykał innych części ciała...
- Jesteś niemożliwy! - Przerwała mu gwałtownie, świadoma, że był bardzo bliski prawdy. - Dlaczego to robisz? O co ci chodzi?
- Przecież to oczywiste. Zaręczyny rozbudziły w nas obojgu uczucia, o które już się nie podejrzewaliśmy. A ty nie chcesz się do nich przyznać, ponieważ mogłoby to oznaczać; że uciekając przede mną, popełniłaś błąd.
Oczy Penny nagle zasnuła mgła. Zaczęła nerwowo mrugać powiekami, by powstrzymać napór łez. Nie mogła się rozpłakać, nie mogła przyznać się do winy.,...
- Związek dwojga ludzi nie może opierać się tylko na wzajemnym pożądaniu - powiedziała niepewnie.
- Wcale nie miałem na myśli wyłącznie związku fizycznego - stwierdził rzeczowym tonem, jakby rozmawiali o interesach.
- Miałem nadzieję, że nasze fikcyjne zaręczyny zamienią się w prawdziwe.
Szumiało jej w głowie, a w ustach czuła dziwną suchość.
Czyżby była bliska zemdlenia? Opanowała się resztkami sił i przemówiła:
- Przecież tak naprawdę nie chcesz się ze mną ożenić?
- To cię tak dziwi? Pięć lat temu byliśmy tego bliscy.
Zbyt dobrze pamiętała, dlaczego do ślubu nie doszło. Nigdy nie zapomni obrzydzenia, które dostrzegła na jego twarzy, gdy wyciągnął ją z rozbitego samochodu. Po tym wydarzeniu wszystko się odmieniło...
Właściwie dlaczego nie chciała się przyznać do winy? Dlaczego nie chciała potwierdzić, że wypiła za dużo na przyjęciu, a potem wbrew naleganiom Toni usiadła za kierownicą i pojechała?
W głębi serca nie wierzyła w taki przebieg wypadków.....
Ale w żaden sposób nie potrafiła udowodnić swej niewinności, Nie miała na to świadka. Co więcej, sama nie mogła przypomnieć sobie niczego, co wydarzyło się pomiędzy wyjściem z przyjęcia, a odzyskaniem przytomności w ramionach Reida. Czuła, instynktownie czuła, że za zasłoną niepamięci kryła się jakaś tajemnica... Och, gdybyż mogła wydobyć choć okruch prawdy ze swego zmąconego umysłu! Całe lata usiłowań spełzły jednak na niczym.
- Powiedz mi - podjęła ostrożnie, gasząc w sercu najsłabsze przebłyski nadziei - czy nadal uważasz, że to ja spowodowałam pięć lat temu wypadek?
Jego milczenie było aż nadto wymowne.
- Nic się nie zmieniło, prawdą? - dodała z ponurą miną.
Twarz Reida przybrała kamienny wyraz.
- To nie jest odpowiednie miejsce ani czas, byśmy o tym dyskutowali - powiedział.
- W takim razie, kiedy o tym będziemy rozmawiać?
Czy wówczas, kiedy dojdzie między nami do sprzeczki?
Wówczas będziesz dysponował przeciw mnie dogodnym argumentem?
- Jesteś śmieszna! - Choć mówił cicho, głos jego wibrował gniewem. - Wyobrażasz sobie sytuacje, które nigdy nie będą mieć miejsca.
Obraz przed jej oczami rozmywał się w coraz gęściejszej mgle. Przetarła oczy dłonią i spojrzała mu w twarz.
- Doprawdy? Mój ojciec miał w życiu tylko jeden romans i matka szlachetnie mu wybaczyła. Ale przez wszystkie następne lata nie pozwoliła mu o tym zapomnieć. Rozumiesz?
Nie chcę takiego samego małżeństwa!
- Rozumiem. - Skinął na kelnera i uregulował rachunek.
Potem energicznie odsunął jej krzesło; - W takim razie chodźmy!
- Dokąd mamy pójść?
- Tam, gdzie będziemy mogli spokojnie porozmawiać.
Chciałbym ci coś zademonstrować.
- Przerażasz mnie - szepnęła, gdy już włączali się do ruchu.
- O co tutaj chodzi?
Rzucił jej posępne, zagadkowe spojrzenie.
- Najwyższy czas, byś zrozumiała, dlaczego mam tak obsesyjnie wrogi stosunek do pijanych kierowców. Nie wiem, może to niewiele zmieni... W każdym jednak razie lepiej się poznamy.
Dłuższą chwilę jechali w milczeniu. Gdy dotarli do budynku, w którym mieściły się jego biura, wsiedli do windy i Reid nacisnął guzik ostatniego piętra. Mieścił się tam apartament przeznaczony dla gości albo - jak ją poinformował - dla niego samego, jeśli pracował do późna w nocy, co często mu się zdarzało.
- W tej chwili to jest mój dom - powiedział, gestem zapraszając ją do środka.
Wnętrze w niczym nie przypominało prawdziwego domu.
Urządzenie było zimne, nieprzytulne, z przewagą chromu i czarnej, błyszczącej skóry. Tylko widok z okien salonu zapierał dech.
Reid bez słowa wcisnął kilka guzików i ścienna boazeria rozsunęła się, odsłaniając ogromny ekran telewizyjny i zestaw wideo.
- Usiądź, proszę - niemal rozkazał.
- Powiedz mi, o co tu chodzi? - poprosiła ze ściśniętym sercem.
Dłuższą chwilę przeglądał kasety, aż wreszcie znalazł tę, której szukał. Uruchomił odtwarzacz.
Nim zdążyła się zorientować, podszedł do niej, objął ją mocno ramieniem i niemal siłą posadził na skórzanej kanapie.
- Ty brutalu, puść mnie! - usiłowała protestować, z trudem oddychając w jego mocnym uścisku.
Ramię Reida obejmowało ją niczym stalowa obręcz, czuła mięśnie jego ud tuż przy swoim ciele i nagle... nieoczekiwanie zalała ją zdradziecka fala podniecenia.
Nieporuszony jej protestami, a potem niemym zmieszaniem, utkwił wzrok w ogromnym ekranie telewizyjnym.
- A teraz popatrz i postaraj się zrozumieć moje uczucia - powiedział gorzkim tonem i nacisnął przycisk pilota.
Był to fragment starej kroniki filmowej przedstawiający relację z wypadku samochodowego. Najpierw pokazano z oddali dwa kompletnie zmiażdżone i poskręcane samochody.
Potem kamera przybliżyła twarze policjantów i strażaków, którzy przecinali blachę, żeby wydobyć z wraków ciała ofiar.
- Ten fragment został zmontowany dla wiadomości telewizyjnych - poinformował Reid głosem zimniejszym niż lód.
Penny wzdrygnęła się lekko. To, co widziała, było wstrząsające.
Kilka sekwencji później pokazano policjanta przesłuchującego pijanego kierowcę. Mężczyzna był w szoku, płakał. To musiał być człowiek, który spowodował wypadek, pomyślała.
Gdy Reid wyłączył wideo, Penny nagle zdała sobie sprawę, że twarz ma mokrą od łez.
- W tym wypadku zginęli moi rodzice - powiedział cicho.
- Wiele lat później, gdy nagrywałem coś dla telewizji, natknąłem się na tę taśmę w archiwum. Zatrzymałem ją na pamiątkę. Niech będzie ostrzeżeniem dla wszystkich nierozważnych ludzi.
Zwróciła ku niemu zalaną łzami twarz.
- Jeśli chodzi ci o ludzi takich jak ja, dlaczego nie powiesz tego wprost? - wybuchła. - Przypominam ci tego pijaka, czyż nie? Dlatego mi go pokazałeś? Ale ze mną to nie było tak.
Och, nie wiem dlaczego, ale jestem całkowicie przekonana, że, zaszła tu jakaś okrutna pomyłka! Czasami śni mi się ten wypadek i, we śnie wszystko przebiega inaczej, ale tuż po obudzeniu niczego nie pamiętam. Wiem tylko, że było inaczej.
Rozumiesz?
Twarz mu pociemniała z gniewu. Nigdy w życiu nie widziała go w stanie tak silnego wzburzenia. Dłonie miał zaciśnięte w pięści i głęboko ukryte w kieszeniach spodni.
- Na wszystkie świętości, Penny! - wykrzyknął z pasją.
- Czyżbyś nadal bujała w świecie fantazji? Ciągle chcesz się upierać jak dziecko, że to nie była twoja wina? Właśnie ten twój piekielny upór stoi pomiędzy nami! Zastanów się jednak, jeśli to nie ty prowadziłaś wówczas samochód, to kim był kierowca? Tonia leżała nieprzytomna na fotelu pasażera...
Nikogo więcej z wami nie było. Kto więc prowadził?
Od dawna, od samego początku, podejrzewała Tonie. Nie miała jednak żadnych dowodów.
- Sprawdziłeś, że była nieprzytomna? - zainteresowała się.
Popatrzył na nią z niesmakiem.
- Miała zamknięte oczy, nie poruszała się, nie reagowała na bodźce. To chyba wystarczy?
- W takim razie może jechałyśmy z kierowcą, który uciekł z miejsca wypadku.... - plątała się bezradnie.
- A może kierowca nie uciekł z miejsca wypadku, tylko pozwolił, by uciekła mu pamięć, co? - zadrwił.
Chciała się poderwać z miejsca, ale przytrzymał ją siłą.
- Zrywam te zaręczyny! - krzyknęła. Łzy żalu i bezsilnej złości płynęły jej po policzkach. Usiłowała zsunąć z palca pierścionek, ale nie chciał przejść przez kostkę. - Nienawidzę cię, słyszysz, nienawidzę!
Westchnęła głęboko, gdy mocno, stanowczo zacisnął palce wokół jej ręki. Wolno, nieubłaganie przysunął ją bliżej do siebie. Po chwili czuła przy swoim ciele twarde mięśnie jego ramion. Serce waliło jej jak młotem. Nie miała już siły się wyrywać. Poczuła falę nagłego ciepła, od której osłabła.
- Już lepiej, prawda? - powiedział cicho i czule, gdy przestała walczyć. - Powinnaś się wreszcie nauczyć, że uciekając, niczego nie rozwiążesz.
Drżała z podniecenia, gdy wolno unosił jej rękę do ust.
Potem ujął jej twarz w obie dłonie i przyciągnął do siebie.
Nerwowo zwilżyła usta, zdążyła jeszcze spostrzec mocny zarys jego policzka, a potem wszystkie rozsądne myśli uleciały jej z głowy, ponieważ poczuła gorące dotknięcie jego warg na swoich.
Powinna go nienawidzić - powinna nienawidzić własnej słabości i uległości, ale pod dotknięciem jego warg cała drżała niespokojnie, jakby porażona szaleństwem szczęścia. W głowie jej się kręciło, miała wrażenie, że za chwilę osunie się w jego ramionach, przywarła więc doń mocniej, otaczając rękami jego szyję.
Przez krótką chwilę trwała w radosnym uniesieniu, prawie nie oddychając, gdy on zachłannie całował jej usta. Przebierał leniwie palcami w jej włosach i ta delikatna pieszczota na nowo rozbudzała jej zmysły. Otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale on tylko pogłębił pocałunek i zamiast protestu wydała z siebie cichy jęk rozkoszy.
Gdzie się podziała jej duma, szacunek do samej siebie?
Zastanawiała się gorączkowo, czy w ogóle ma jeszcze jakiś wybór. W geście desperackiej obrony uderzyła go pięściami w ramiona.
- Puść mnie! - wykrztusiła.
Zdjął ręce z jej ramion, ale nie cofnął się ani o krok.
- Nie jesteś uczciwa wobec samej siebie, Penny - powiedział, krzywiąc się cynicznie.
- Mylisz się - odparowała. - Postąpiłam nieuczciwie, pozwalając ci się całować, ponieważ wiem, co o mnie myślisz.
- Ach, więc wiesz, co o tobie myślę! - roześmiał się nieprzyjemnie.
- Zapewniam cię, że gdybyś naprawdę wiedziała, zarumieniłabyś się od stóp do głów.
Spuściła rzęsy, aby pokryć zmieszanie.
- Powinnam już pójść do domu - wyjąkała cicho.
- Przecież jesteś w domu!
Nim zdołała zdać sobie sprawę, co zamierzał zrobić, podszedł do frontowych drzwi i przekręcił klucz w zamku. Usłyszała cichy trzask. Wracając do pokoju, schował klucz do kieszeni spodni.
Ą więc zamknął ją w środku! Zamiast buntować się i oburzać, poczuła przyjemny dreszcz podniecenia... Zdumiona własną reakcją, zdradziecką mową swojego ciała, spojrzała niepewnie na niego. Spotkała się już z opinią, że Reid Branden jednym spojrzeniem potrafi uwieść kobietę. Rzeczywiście miał wiele uroku, ale ona przecież o tym wiedziała, powinna być ostrożna i mieć się stale na baczności.
- Otwórz drzwi i wypuść mnie stąd - powiedziała tonem dalekim od przekonania. - Co sobie ludzie pomyślą?
- Pomyślą, że jesteśmy szczęśliwą parą i po prostu nie możemy doczekać się nocy poślubnej.
Czyżby chodziło mu o reklamę? - pomyślała.
- Może powinnam zajrzeć pod łóżko i sprawdzić, czy nie ukrywa się tam jakiś reporter? - zapytała gniewnie. Czyżby naprawdę czuła rozczarowanie?
- Cynizm jest tu nie na miejscu. - Skrzywił się z dezaprobatą.
- Ta noc należy do nas, wyłącznie do nas, Penny.
- Nie ma „nas”!. - zaprotestowała z ożywieniem, - A poza tym, muszę już wracać. Czeka na mnie Suzie...
- Suzie nocuje dziś u przyjaciółki - wpadł jej w słowo.
- Sama mi o tym powiedziała.
- Nie jestem przygotowana, by zostać na noc... - upierała się i była to szczera prawda.
Nieoczekiwanie przybliżył się i porwał ją w ramiona.
- Penny - szepnął namiętnie - chciałbym, aby ta noc dała nam szansę pojednania. Zapomnij teraz o całym świecie.
- Nigdy ci tego nie wybaczę - zaklinała się jeszcze, gdy, niósł ją do sypialni. - Nigdy ci nie wybaczę...
Położył ją na ogromnym łóżku; miękka, futrzana narzuta drażniła jej skórę. Próbowała skupić myśli - na próżno. Sylwetka Reida rysowała się niewyraźnie na ciemnym tle.
Pochylił się, by rozpiąć jej żakiet. Rozum jej podpowiadał, że powinna uciec z tego zaczarowanego świata, ale mając Reida tak blisko, doznając delikatnej pieszczoty jego rąk i ust, czując znajomy męski zapach piżma - pogrążała się w hipnotycznym śnie.
Już dawno nikt nie trzymał jej w objęciach, nie pieścił i tak desperacko nie pragnął. Czy było niewybaczalnym błędem, że zapragnęła wykorzystać sytuację? Czas jakby zatrzymał się. Reid powiedział, że stanął tylko dla nich... Czy potrafi spojrzeć na to wydarzenie, jakby działo się poza czasem, bez związku z resztą jej życia? Czy będzie mogła wrócić potem do rzeczywistości? Do rzeczywistości bez Reida...?
Nie! - krzyczało jej serce. Mógł ją zauroczyć, mógł uwieść wbrew jej woli, ale nie mógł domagać się jej wewnętrznej aprobaty.
- Puść mnie - nalegała. - To zaszło za daleko...
Pogładził ją czule po policzku.
- Kochana Penny, zrobiliśmy dopiero pierwsze kroki.
- Nienawidzę cię za to! - Rzuciła mu spojrzenie pełne wyrzutu.
- To tylko słowa... Twoje ciało mówi mi co innego...
Cóż za kobietę z niej robił! Namiętną, rozpustną nawet, która wbrew zdrowemu rozsądkowi poddaje się dyktatowi zmysłów... Powinna zamienić się w kamień, nie reagować na jego pieszczoty... Tymczasem, gdy ją ledwie dotknął, całkiem traciła głowę. Odwróciła twarz, by uniknąć jego bacznego spojrzenia, ale chwycił jej podbródek i zmusił, by patrzyła mu prosto w oczy.
- To cudownie, że tak reagujesz. Na Boga, to cudownie!
Pomyślała, że byłoby to naprawdę cudowne, gdyby się kochali. Ale czy ich wiązało uczucie?
Okropnie się bała, że zna odpowiedź. Czyżby - przynajmniej z jej strony ? - to była rzeczywiście miłość? Być może wbrew swoim zaklęciom nigdy nie przestała go kochać?
Dziwne, ale wolałaby wierzyć, że kieruje nią tylko pożądanie.
W przypadku Reida z pewnością tak było. Wystarczała mu sama przyjemność fizyczna. Ale czy również jej powinna wystarczyć? Tracąc kontrolę nad rozwojem wypadków, prawdopodobnie popełniła największy życiowy błąd.
Tracąc kontrolę? Omal nie roześmiała się w głos. Przecież prawie go zachęciła! Do licha, powinna mieć pretensje wyłącznie do siebie.
Nie pozostało jej teraz nic innego, tylko zdobyć się na odrobinę nonszalancji.
- Więc tak się czuje niewolnica w haremie? - spytała.
Uniósł się na jednym łokciu.
- Trudno to nazwać haremem, skoro jesteś tu jedyną kobietą - powiedział żartobliwym tonem. - A jeśli chodzi o niewolę, jak to nazywasz, powinnaś być wdzięczna, że nie pozwoliłem ci uciec. Zastanów się tylko, ile byś straciła.
Zażenowana chciała ukryć twarz. Spontaniczna namiętność, z jaką go przyjęła, zdumiała ją samą. Wolałaby, żeby jej o tym nie przypominał.
- Nie musiałeś mnie jednak zamykać na klucz - odezwała się stłumionym głosem.
Kolistym ruchem pogładził jej rozpalone ciało. Przeszył ją znowu rozkoszny dreszcz i bezwiednie wydała z siebie ciche westchnienie.
- Jesteś całkowicie przekonana, że cię zamknąłem?
Usiadła na łóżku, obejmując ramionami zgięte kolana.
- Przecież widziałam, że zamykałeś drzwi...
- Widziałaś jedynie, że wkładałem klucz do kieszeni. Nie poszłaś sprawdzić zamka.
- Ty łotrze! Jeślibym wiedziała... Och, nie powinnam ci nigdy zaufać...
- Czy zrobiłem ci krzywdę? - pochylił się ku niej czule.
- Nie, ale...;
- Rozczarowałem cię?
Och, wielkie nieba, przecież nie mogła skłamać!
- Nie - potwierdziła niechętnie.
Podłożył palec pod jej brodę i uniósł twarz ku górze.
- A zatem jesteś zła, ponieważ zmusiłem cię do dokonania pewnego odkrycia, do którego nie chcesz się przyznać. Alę dlaczego, Penny? Dlaczego? Co cię tak bardzo przeraża w szczerym uczuciu, że przed nim nieustannie uciekasz?
Nerwowo skubała palcami futrzaną narzutę.
- Jeśli już musisz wiedzieć, wiąże się to z małżeństwem moich rodziców. To nie był udany związek... Z pozoru sama słodycz, ale pod powierzchnią wrzący kocioł bólu, wrogości i wzajemnej urazy. To wszystko wypływało na wierzch, gdy się kłócili...
- Ale jednak pozostali razem?
- Dla dobra dzieci. Byłam przecież ja i Jo... Czasami myślę, że byłoby o wiele lepiej, gdyby się spokojnie rozstali, zamiast trzymać nas jak na rozżarzonych węglach. Nigdy nie wiedziałyśmy, co im przyjdzie do głowy następnego poranka.
Reid otoczył ją czule ramieniem. Był to bardzo kojący, pocieszający gest.
- Doskonale wiem, co czujesz - powiedział. - Widzisz, po śmierci rodziców czułem się bardzo samotny. Moja babcia ze wszystkich sił starała się wypełnić pustkę, która wytworzyła się wokół mnie, ale to nie było to samo... Na szczęście była jeszcze muzyka. Muzyka pozwoliła mi przetrwać ciężkie chwile.
- Jo była moją jedyną przyjaciółką - opowiadała dalej.
- Niestety, opuściła dom; gdy miałam zaledwie dwanaście lat.
Podjęła pracę w agencji handlu nieruchomościami, a potem poślubiła jej właściciela. Naprawdę bardzo mi jej brakowało, szczególnie gdy Andrew, zaraz po urodzinach Suzie, przeniósł swą agencję do Adelajdy.
- A jednak mimo lęków płynących z dzieciństwa, Jo podjęła ryzyko i wyszła za mąż - podkreślił Reid.
- Ona zawsze była ode mnie silniejsza. I jest o osiem lat starsza. Być może lepiej radziła sobie z poczuciem niepewności.
Wolnymi, uspokajającymi ruchami zaczął masować jej plecy. Penny była mu wdzięczna, że nie usiłował zbagatelizować jej obaw dotyczących małżeństwa za pomocą banalnych, utartych słów. Dotyk jego był o wiele bardziej krzepiący.
Czuła, że powoli opuszcza ją napięcie, które zawsze ją paraliżowało, gdy myślała o małżeństwie swoich rodziców.
Dźwięk dzwonka wyrwał ją z półsnu. Reid zerknął na zegarek.
- To chyba nasza kolacja. Zamówiłem jedzenie do pokoju...
- Zawiązał jedwabny szlafrok i poszedł otworzyć drzwi.
Penny leżała jeszcze chwilę, pogrążona w myślach. Czy naprawdę unikała życiowych wyzwań? Uciekła przecież do Londynu zaraz po wypadku, żeby uniknąć słów krytyki ze strony Reida... Potem była o krok od zrobienia urzędniczej kariery, gdy choroba ojca przywołała ją z powrotem do Australii.
Czy to również była ucieczka, pretekst, by wyplątać się z zawodowych zobowiązań?
Niech diabli porwą Reida za to, że rozbudził w niej tyle wątpliwości. Nie każdy obdarzony był tak niewzruszoną pewnością siebie jak on. Nie każdy przecież miał tak wielki talent, którym hipnotyzował publiczność; i dzięki któremu odnosił sukcesy w biznesie. Nie każdy był chodzącą doskonałością!
Stanęła w drzwiach salonu rozżalona i zła. Ale jej humor poprawił się nieco na widok wózka restauracyjnego nakrytego na dwie osoby. Stała na nim samotna czerwoną róża w kryształowym wazonie i para srebrnych świeczników.
- Wybacz, że nie ubiorę się do kolacji - odezwała się z lekką nonszalancją. Była na bosaka, owinięta tylko ręcznikiem kąpielowym.
W jego oczach pojawiły się iskierki rozbawienia. Podszedł i podał jej ramię z wyszukaną galanterią.
- W porównaniu z tym, co widziałem przed chwilą, wyglądasz na bardzo wystrojoną - powiedział z chłodną ironią.
- Bądź łaskaw mi o tym nie przypominać. Cała ta sprawa wydaje mi się niesmaczna..
- W takim razie masz specyficzny gust - skwitował z uśmiechem, podając jej kieliszek szampana.
Powinna zrezygnować z kolacji, odmówić wypicia z nim szampana, ale gdy uchylił pokrywkę i zobaczyła soczyste ostrygi przybrane tartym jajkiem i kawiorem, ślinka napłynęła jej do ust. Przecież odmowa zjedzenia kolacji nie zmieni niczego, co się już wydarzyło, przekonywała siebie.
- Ostrygi a la caryca, moje ulubione - powiedział i uniósł pełną łyżkę do jej ust.
Chcąc nie chcąc, musiała spróbować i przyznać, że ostrygi były rzeczywiście znakomite. Karmiona łyżką, czuła się słaba i bezbronna jak dziecko. W końcu zniecierpliwiła się i zaczęła sama jeść.
- Co byś powiedział, gdybym krzyknęła do kelnera, żeby zawołał policję? - spytała, pałaszując mięsistą ostrygę.
- Powiedziałbym, że jesteś aktorką i ćwiczysz kwestię przed jutrzejszym występem - roześmiał się, szczerze ubawiony.
Nagle spojrzał na nią zagadkowym wzrokiem. - Ale nie krzyknęłaś, prawda?
Właściwie dlaczego tego nie zrobiła? Och, czemu nie sprawdziła, czy drzwi były rzeczywiście zamknięte? Nie była całkiem pewna, czy chce znać odpowiedź...
Po ostrygach przyszła kolej na znakomitego homara w smakowitym sosie, z kruchą sałatą i chrupiącymi bułeczkami, a potem był jeszcze deser - wiśnie w syropie z bitą śmietaną.
Gdy przyszedł czas na kawę, ogarnęło ją uczucie błogiej sytości i zadowolenia.
- Romans i smaczna kuchnia, oto najskuteczniejsze lekarstwo na zły humor - powiedział Reid, przyglądając jej się z wyraźną satysfakcją.
- Nie jest to jednak lekarstwo na brak szacunku i zaufania - odrzekła. - Nigdy ci nie wybaczę sposobu, w jaki mnie tu zwabiłeś. Gdybym miała jakąkolwiek szansę, uciekłabym!
Roześmiał się drwiącym, gardłowym śmiechem.
- Kłamiesz jak z nut, moja śliczna. Miałaś wszelkie szanse, by stąd wyjść. I nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek tego wieczoru musiał stosować przymus - dodał i roześmiał się cicho.
Wiedziała, że Reid mówi prawdę, ale to tylko pogłębiało jej frustrację.
- Dajże już spokój! Dobrze wiesz, że nie zachowałeś się jak dżentelmen, ponieważ wykorzystałeś swoje... swoje większe doświadczenie, żeby mną manipulować.
Cynicznie uniósł jedną brew.
- Wygląda na to, że jesteś bardzo podatna na manipulację.
- Och, nienawidzę... nienawidzę każdej minuty, którą tutaj spędziłam! - wybuchła.
- Doprawdy?
Nim zdążyła się zorientować, odsunął stolik i podniósł ją z krzesła jak piórko. Serwetka, którą trzymała na kolanach spadła na podłogę - i gdyby w ostatniej chwili nie przytrzymała ręcznika, również osunąłby się na ziemię.
- Co ty wyprawiasz! - oburzyła się.
- Znów uciekam się do manipulacji - poinformował ją ze śmiechem. - To najlepszy sposób, byśmy zbliżyli stanowiska.
Daremnie się broniła, bijąc go po ramionach i kopiąc.
- To jedyna metoda, jaką znasz, prawda? - krzyczała, ale opór jej powoli słabł. Czuła, jak wezbraną falą ogarnia ją pożądanie. Natrętnie stawał jej przed oczami obraz Reida dotykającego ją z wielką czułością i oddaniem... - Puść mnie - wykrztusiła z najwyższym wysiłkiem.
- Z największą ochotą - powiedział. Dotarli już do sypialni i teraz Reid delikatnie układał ją na rozesłanym łóżku.
- Czy jest jeszcze coś, co mógłbym dla ciebie zrobić, Penny?
- z a p y t a ł .
Tak, pokochaj mnie! - krzyczało jej serce. I patrz na mnie tak jak kiedyś, z ciepłem i czułością....
Gdy otworzyła oczy, spostrzegła ze zdziwieniem, że właśnie w ten sposób na nią patrzył. Czyżby była to grą jej wyobraźni?
Chciała wierzyć, że w zimnym świetle poranka jego oczy jarzyć się będą taką samą czułością...
Nie zastanawiając się dłużej, zarzuciła mu ręce na szyję i przyciągnęła go do siebie. Przez ulotną chwilę, gdy kołysał ją w swych mocnych ramionach, łudziła się nadzieją, że jest jeszcze przed nimi jakaś szansa.
- To chyba jedyne miejsce, gdzie naprawdę się rozumiemy - wyszeptał, odrywając na chwilę usta od jej warg.
- Nie sądzę, byś dbał o wzajemne zrozumienie - odparła.
Spojrzał na nią zaniepokojonym, przenikliwym wzrokiem.
- Dbam o to o wiele bardziej, niż myślisz - obruszył się.
- I w gruncie rzeczy nie wierzę, że mnie tak bardzo nienawidzisz.
Rozumiem, że przypominam ci o pewnych wydarzeniach, które wolałabyś wymazać z pamięci, ale to jeszcze nie powód, byś widziała we mnie potwora.
Traciła powoli jasność myśli, ponieważ pieszczoty Reida stawały się coraz bardziej natarczywe. Ostatkiem woli zmusiła się do koncentracji.
- A więc to wszystko moja wina - jęknęła z żalem.
- Wcale tego nie powiedziałem.
Gwałtownie potrząsnęła głową.
- Ale przecież tak myślisz! - rzekła z wyrzutem.
- Penny, przecież to ty ode mnie uciekłaś. Wolałaś ukryć się w Londynie, niż spojrzeć mi w twarz.
Mogłeś za mną pojechać! - myślała z bólem w sercu. Przecież mógł ją odnaleźć, ale tego nie zrobił... Doszła do wniosku, że go bardzo rozczarowała i dlatego na dobre skończył z nią znajomość.
- Och, puść mnie - błagała. - Pozwól mi odejść!
Co on z nią wyprawiał! Była szalona, że mu na to pozwalała.
To prawda, że pasowali do siebie pod względem fizycznym, ale była przekonana, że wypadek sprzed lat wkrótce rzuci cień na ich szczęście... Szczęście? Czy naprawdę mogli być jeszcze szczęśliwi? Nie, życie jej rodziców udowodniło, że to nie było możliwe.
- Teraz czy rano? - spytał jedwabistym tonem.
Nagle ogarnęły ją tysiące wątpliwości. Wystarczy jedno, słowo... jedno słowo, a on ją uwolni. Dlaczego nic nie mówi?
Dlaczego nie wypowie tego słowa? Wspomnienia dawnych dni, dawnych nocy były tak wyraźne... Czuła się oślepiona ich nadzwyczajną jasnością i pod wpływem rozbudzonych pragnień wyszeptała:
- Rano, proszę...
Wyciągnął się leniwie obok niej.
- A widzisz? W tych sprawach rozumiemy się najlepiej.
- Ale przecież to niczego nie zmienia - powiedziała niepewnie.
- Oczywiście, że nie. - Ucałował raz jeszcze jej powieki, a potem nakrył ich oboje miękką kołdrą i odsunął się nieznacznie na swoją stronę łóżka, pozostawiając tylko rękę czule przyciśniętą do jej piersi.
Zamierzał usnąć? Powinna poczuć ulgę, lecz zamiast tego czuła dojmującą frustrację. Dlaczego właśnie teraz postanowił być jej posłuszny?
Padało, wielkie krople deszczu rozbijały się na szybie z głuchym dźwiękiem. Zamglone uliczne latarnie rzucały wstążki drgającego światła, w którym cały krajobraz nabierał nierzeczywistego wyglądu. Zaludniały ten świat tajemnicze, ciemne postacią, a serce Penny biło w tym samym szalonym rytmie, co miotające się tam i z powrotem wycieraczki.
Nagle z ciemności za szybą wyłoniły się wielkie rozdziawione usta o złowieszczo błyskających zębach. Nie, to nie były usta... Przypominały raczej przedni pas ogromnej ciężarówki.
Z gardła Penny wydostał się przeraźliwy krzyk, ponieważ ciężarówka minęła ją o włos. Jakby w proteście rozległy się wokół, dźwięki klaksonów, które zagłuszyły upiorny pisk hamulców. Samochód ślizgał się po mokrej jezdni i, mimo że kurczowo trzymała się fotela, a pasy uwierały ją w piersi, rzucało nią jak korkiem po oceanie. Po chwili nie miała już dokąd uciekać. Zobaczyła przed sobą ceglany mur, który rósł i rósł... W ostatniej chwili, gdy była tuż tuż, mur przemienił się w potężną dłoń policjanta regulującego ruchem... W jednej sekundzie dłoń z metalicznym zgrzytem zamknęła się wokół niej i cały świat przewrócił się do góry nogami.
- Nie! - Obudził ją własny rozpaczliwy krzyk.
Oszołomiona rozejrzała się po obcym wnętrzu. Gdzie się znajdowała? Powoli wracała pamięć. Spędziła tę noc w apartamencie Reida. Posłanie obok niej było puste i gdyby nie zgnieciona, ciepła jeszcze poduszka, mogłaby sądzić, że wszystko było snem. Z żywym rumieńcem na policzkach przypomniała sobie, że tej nocy kochali się jeszcze kilkakrotnie.
Była wdzięczna losowi, że oszczędził jej teraz widoku Reida. Rozmawiał przez telefon. Słyszała jego głos dobiegający z drugiego pokoju. Ze strzępów słów domyśliła się, że była to rozmowa o interesach.
Twarz miała nadal wilgotną od potu i trzęsła się jak w febrze z powodu przerażających wrażeń, których doznała we śnie. Podkurczyła nogi i nakryła się szczelniej futrzaną narzutą, ale w żaden sposób nie mogła rozgrzać zziębniętego ciała.
Dlaczego akurat tej nocy przyśnił jej się wypadek? - zastanawiała się i doszła do wniosku, że lawinę wspomnień wywołał film pokazany jej poprzedniego wieczoru. Gdy przypomniała sobie wyraz twarzy Reida podczas projekcji, serce skurczyło jej się z bólu. Zrozumiała teraz, dlaczego w stosunku do niej odczuwał tak silny wstręt... Okazywało się, że tylko w jednej dziedzinie mogła go zadowolić... Zażenowana miała ochotę schować głowę pod kołdrę.
Usiłowała przypomnieć sobie szczegóły snu. We śnie przebieg wydarzeń nabierał dziwnej jasności. Nagły skręt, żeby uniknąć zderzenia z ciężarówką, potem uderzenie w ceglany mur... Wypadki przesuwały jej się przed oczami jak żywe.
I tylko jeden problem niezmiennie ją nurtował - we śnie nigdy nie siedziała za kierownicą!
Na jawie nie była wcale pewna, czy ciężarówka naprawdę istniała. Być może był to rodzaj samoobrony, chęć wyjaśnienia okoliczności wypadku. Uderzenie w głowę spowodowało zanik pamięci - we śnie widziała jedynie oderwane obrazy, a gdy budziła się, nawet one rozmywały się we mgle.
Westchnęła ciężko. Żeby tak Reid wrócił do sypialni, objął ją silnym ramieniem i zapewnił, że wszystko w porządku!
Jakże tęskniła teraz do pieszczoty jego rąk. Ale kochanie się z nią nie było jednoznaczne z miłością.. .On jej nie kochał, i robienie sobie jakichkolwiek nadziei było taką samą fantazją jak sen, w którym zawsze obserwowała wypadek z miejsca dla pasażera.
Reid ciągle rozmawiał przez telefon, przemierzając długimi krokami pokój i żywo gestykulując do niewidocznego rozmówcy.
Penny wślizgnęła się niepostrzeżenie do sąsiadującej z sypialnią łazienki i wzięła prysznic. Gdy włożyła dżersejowy kostium i spojrzała w lustro, skonstatowała, że wygląda w nim całkiem świeżo. Świadoma była jednak plotek, które wywoła jej widok w takim samym stroju, w jakim przyjechała tu wczoraj. Niech sobie ludzie gadają! Odkryła ze zdziwieniem, że właściwie niewiele ją to obchodzi.
Czyżby i to było zasługą Reida? Wycisnął piętno na jej osobowości, podobnie jak na całym jej życiu. I pomyśleć, że zaledwie tydzień temu wydawał się postacią z zamierzchłej przeszłości! A teraz nie mogła nie zauważyć zachodzących w niej zmian, zarówno wewnętrznych, jak zewnętrznych.
Gdy pojawiła się w pokoju, Reid właśnie skończył rozmowę.
Przez dłuższą chwilę przyglądał jej się wzrokiem pełnym aprobaty. Stała zażenowana; gorączkowo poszukując słów stosownych do sytuacji. Cóż jednak mogła powiedzieć mężczyźnie, z którym spędziła taką namiętną noc? Spojrzenie mu w oczy było dla niej ogromnym wysiłkiem. Ale on widać nie miał żadnych oporów.
- Wyglądasz dziś uroczo, Penny - odezwał się swobodnie.
- Chodź, zjemy razem śniadanie.
Stolik, nakryty dla dwóch osób, zastawiony był śniadaniowymi przysmakami: świeżymi owocami i chrupiącym pieczywem, na którego widok ślinka napływała do ust.
- Wcale nie czuję się „uroczo” - powiedziała tonem lekkiej wymówki. - Kostium mam pognieciony, a włosy w kompletnym nieładzie. Wyglądam jak czupiradło!
- Wyglądasz jak kobieta, która spędziła prawdziwie namiętną noc. Twoje opuchnięte usta świadczą, że były zachłannie całowane, a oczy błyszczą tak, że mam ogromną ochotę odłożyć wszystkie sprawy na później i pozostać z tobą za zamkniętymi drzwiami.
- Czy mam cieszyć się z faktu, że zostałam wykorzystaną jak zabawka? - odrzekła z urażoną miną.
Zmrużył oczy, ale spod opuszczonych rzęs widać było przeszywające błyski jego źrenic.
- Kto tu mówi o wykorzystaniu? Nie wziąłem więcej, niż sam dałem.
Usiadła naprzeciw niego, ale nie ośmieliła się spojrzeć mu w twarz.
- Nie wypada mi zaprzeczyć, prawda? - rzekła nieśmiało.
Czy on w ogóle miał pojęcie, ile ją kosztowało to wyznanie?
- No, w końcu zdobyłaś się na odrobinę szczerości - skwitował.
- Robimy postępy.
Uniosła dumnie głowę i rzuciła mu wrogie spojrzenie.
- Mylisz się - powiedziała zniecierpliwiona. - Nie będzie dalszych postępów. Sprawa zakończy się tu i teraz. - Gestem odmówiła kawy, którą jej podsunął. - Dziękuję. Marzę jedynie o tym, byś pozwolił mi wrócić do domu.
Odstawił filiżankę i rzucił pogniecioną serwetkę na stół.
,, - Odwiozę cię do Kangalumy - powiedział.
- Nie musisz się trudzić, mój samochód stoi na dole.
- Ach, więc znowu to samo. - Zaklął pod nosem. - Widzę, że łatwiej ci uciec, niż przyznać, że ostatniej, nocy zaszło pomiędzy nami coś niezwykłego.
- Przyznaję, kochaliśmy się - rzekła bezbarwnym głosem.
- Ależ, nie! Kochaliśmy się wspaniałą, namiętną miłością.
I w tym tkwi różnica! - dodał z ożywieniem.
- Różnica polega tylko na doborze słów - odrzekła z uporem.
- Przeżycie natury fizycznej nie oznacza jeszcze miłości.
- A więc nie jesteś zadowolona? - Pytanie zabrzmiało cynicznie, drwiąco.
- Przyznałam już, że tak! - zawołała z rozpaczą. - Cóż więcej chcesz usłyszeć? Mam oświadczyć, że jesteś najlepszym kochankiem na świecie? Dobrze wiesz, że w przeciwieństwie do ciebie nie potrafię tego ocenić... - zająknęła się, ale było już za późno. Nie powinna mu niczego sugerować.
- Przepraszam, nie powinnam tego powiedzieć.
- Nie powinnaś - powiedział ostro, z naciskiem.
A jednak nie zaprzeczył! Była więc jedną z wielu kobiet, z którymi spędzał podobne; namiętne noce. Przypomniała sobie nagle, jak Tonia z niezachwianą pewnością siebie twierdziła, że Reid się z nią skontaktuje. Nie miała prawa być zazdrosna, a jednak... jednak bardzo ją to obchodziło. Och, jej uczucia były bardzo, bardzo pogmatwane!
- Przecież cię przeprosiłam - powtórzyła.
- I to wszystko?
Czegóż więcej od niej chciał?
- Czy przeprosiny nie wystarczą? - spytała gorączkowo pod wpływem natłoku myśli.
Czyżby nie spostrzegł jej zdenerwowania? Miniona noc sprawiła jej dużo radości, ale równocześnie jakiś głos wewnętrzny kazał jej się bronić przed związkiem pustym, pozbawionym głębszych uczuć.
Reid zwinnym jak pantera krokiem przeszedł wokół stolika.
- Jeśli chodzi o ciebie, to nie wystarczą. - Powiódł dłonią po wrażliwym miejscu na jej karku.
Rumieniec oblał jej policzki, a serce jakby znów obudziło się do życia.
- Przestań - ledwie zdołała z siebie wykrztusić.
- Nie mów tak. Dopiero zacząłem...
Odgarnął jej włosy na bok, pochylił głowę i obsypywał jej kark delikatnymi pocałunkami. Poczuła falę nagłego ciepła, od której osłabła. Gdy odchylił jej głowę do tyłu i przywarł do ust, oczy jej zalśniły szczęściem.
Bezwiednie podniosła ręce do góry i objęła jego twarz.
Oddając mu pocałunek, westchnęła z rozkoszą, ponieważ nagle opuściły ją wszelkie wątpliwości i opory. Poddała się silnym ramionom Reida i jego twardym wargom jak nieuchronnemu przeznaczeniu, jak sile wyższej, która rozwiązywała za nią jej problemy.
Po chwili postawił ją na nogi; oszołomiona zdała sobie sprawę, że powoli zmierzają w stronę sypialni.
- Dlaczego to robisz? - spytała, nagle odzyskując rozsądek i odsuwając się od niego.
Zmarszczył brwi, lekko zniecierpliwiony.
- Naprawdę nie znasz odpowiedzi? Pragnę cię jak żadnej kobiety na świecie, a twoje reakcje świadczą, że podzielasz moje pragnienia.
- Och, mylisz się! - zaprzeczyła odruchowo, a kłamstwo przepełniło jej serce gorzką rozpaczą. - Nawet mnie nie lubisz, a jeśli chodzi o moje uczucia do ciebie...
- Nienawidzisz mnie? - powiedział z lekkim rozbawieniem i zaśmiał się cicho.
- Przecież to oczywiste.
- Oczywiste jest tylko to, że nienawidzisz, gdy doprowadzam cię do takiego stanu jak dziś... Ale dawniej było inaczej.
Nie mogliśmy wytrzymać bez siebie ani chwili,, ponieważ razem potrafiliśmy wspiąć się na szczyty rozkoszy.
Zatkała dłonią uszy.
- Teraz wszystko się zmieniło. Przede wszystkim ja się zmieniłam.
Nie chciała tego słuchać, nie chciała, by przypominał jej, co utraciła. Przez ostatnie pięć lat przechodziła istne katusze, napotykając wszędzie jego zdjęcia, i jednocześnie zdając sobie sprawę, że dla niej był dawno stracony.
I właśnie dlatego postanowiła wyjechać za granicę. W dodatku Tonia zadzwoniła do niej z informacją, że Reid postanowił rozwiązać umowę z agencją reklamową, w której pracowała. Nie wierzyła słowom Toni, aż do chwili gdy potwierdziła je prasa. Zrozumiała wówczas, że wszystko stracone.
Wyjechała więc do Londynu, nawet nie szukając z nim kontaktu.
Reid błądził ręką po jej ciele, przyprawiając ją o rozkoszne dreszcze.
- Nie wszystko się zmieniło, Penny - mówił łagodnym, przekonywającym tonem. - Nie utraciłaś zdolności całkowitego wyprowadzania mnie z równowagi.
Na krótką chwilę w jej sercu zapłonął wątły promyk nadziei.
Przypomniała sobie jednak szybko, że słowa Reida odnoszą się wyłącznie do reakcji fizycznych.
- Proszę, przestań - powtórzyła. - W tych okolicznościach nie możemy być już zaręczeni.
W jego oczach pojawił się niebezpieczny błysk.
- Określ swoje warunki. Być może zechcę je spełnić.
A gdyby mu wyznała, że najbardziej pragnie jego bezwarunkowej miłości? Wyobrażała sobie ten drwiący uśmiech, którym zapewne skwitowałby te nierozsądne pragnienia.
- Chciałam powiedzieć - poprawiła się - że już dłużej pod żądnym warunkiem nie mogę udawać. Komedia skończona, Reid. Media straciły zainteresowanie tematem szkoły, Suzie i ciebie. Możemy powrócić do rzeczywistości.
- Nie doceniasz zajadłości dziennikarzy - odrzekł po namyśle.
- Podejrzanie krótkie zaręczyny rozbudzą ich dociekliwość.
- Jak długo mamy jeszcze udawać?
- Traktujesz to jak test na wytrzymałość, Penny? - zakpił.
- Ostatniej nocy z pewnością o tym nie myślałaś.
- Czy musisz mi stale o tym przypominać? - odwróciła zapłonioną twarz.
- A ty musisz, stale ze mną walczyć?
Tak, pomyślała. To był przecież jedyny sposób zachowania pomiędzy nimi pewnego dystansu. Musiała stale walczyć, żeby choć trochę oddalić moment nieuchronnej kapitulacji.
Przez krótką, szaloną chwilę pozazdrościła Toni, że tyle lat pracowała u boku Reida, była jego prawą ręką i... kochanką.
Nawet teraz, w ferworze słownej potyczki, ledwie mogła pohamować ochotę zaprowadzenia go do sypialni...
- Zawieź mnie do domu, proszę - szepnęła niemal błagalnie.
Co się ze mną dzieje? - myślał ze złością Reid, włączając się do ruchu na Military Road. Ostatecznie Penny zgodziła się, by odwiózł ją do domu, pod warunkiem wszakże, że dziś jeszcze odprowadzi jej, samochód do, Kangalumy.
Nie wszystko poszło po jego myśli. Zatrzymał Penny na noc poza domem, ale przecież nie miał zamiaru zachowywać się wobec niej jak szejk. Pomysł z zamknięciem drzwi zrodził się całkiem niespodziewanie. Właściwie, co też mu przyszło do głowy?
Nie miał również zamiaru pokazywać jej tego filmu, aż do chwili gdy stracił cierpliwość. Gdyby tak obsesyjnie nie obstawała przy swojej wersji wydarzeń, nie narażałby jej na tę ciężką próbę. I siebie także, jeśli miał być szczery.
Oglądanie filmu było dlań torturą trudną do zniesienia.
Zastanawiał się nawet, dlaczego w ogóle zatrzymał tę kasetę.
Czyżby jako groźne memento? Gdy oglądał film po raz pierwszy jako kilkunastoletni chłopiec, kipiał tak wielką wściekłością, że mógłby zabić... Na szczęście znalazł ujście dla rozładowania młodzieńczego buntu na koncertach; potem w studiu nagrań. W końcu zamiast zabijać - podbił świat biznesu.
Teraz gotów był podjąć nowe wyzwanie.
Posiadanie własnego domu miało zwieńczyć sukces. Kangaluma, pomyślał z radością w sercu. Niczego bardziej nie pragnął.
Zerknął na Penny, która siedziała obok skulona na fotelu i zapatrzona w szpaler drzew oddzielający drogę od oceanu.
Wyglądała tak krucho i bezbronnie... Ostatniej nocy dała się poznać z całkiem innej strony, pomyślał. Czuł jeszcze zadrapania na plecach, będące widomym dowodem burzliwej namiętności, którą razem przeżyli.
Ciekawe, co też by powiedziała, gdyby je nagle zademonstrował jej? Pewnie zrobiłaby się purpurowa ze wstydu.
Z pewnością nie miała pojęcia o ranach, które zadała. I to nie tylko na ciele, pomyślał z goryczą.
Zlecił dokonanie wyceny Kangalumy, z myślą że Penny później sprzeda mu dom. Z początku pomysł wydawał się całkiem logiczny. Przekonywał nawet samego siebie, że działa dla jej dobra... Właściwie, kiedy zaczął ponownie rozważać ten problem?
- Spodziewałaś się gościa? - spytał, widząc srebrnoszarego mercedesa zaparkowanego przed domem.
- To chyba samochód Jo! - zawołała ze zdziwieniem.
- Przecież zamierzali spędzić w Azji jeszcze kilka tygodni...
- Może miała dość podróżowania i postanowiła wrócić wcześniej? - zasugerował.
- Możliwe - rzekła bez głębszego przekonania. - Mam tylko nadzieję, że nie czeka od dawna... - Na myśl o tym, że Jo dowie się, z kim spędziła noc, przeszły ją ciarki. Znów poczuła się małą dziewczynką, która musi tłumaczyć się przed starszą siostrą.
- Czy ona ma klucz?
- Nie zapominaj, że połowa domu do niej należy. Lepiej już wejdę do środka i dowiem się, co się stało.
Położył jej dłoń na ramieniu, jakby chciał ją pokrzepić.
- Być może nic - opowiedział.
- Nie znasz mojej siostry - odparła z powątpiewaniem.
- Tylko trzęsienie ziemi może ją zmusić do zmiany planów.
- Porozmawiam przez chwilę z ekipą budowlaną - rzekł taktownie i otworzył jej drzwi. - Będziesz mogła pobyć z siostrą sam na sarn.
- D z i ę k i - obdarzyła go uśmiechem pełnym zrozumienia.
- Może masz rację? Pewnie nic się nie stało.
Jednak widząc zmarszczoną twarz siostry, szybko zmieniła zdanie. Gdy Penny pojawiła się w drzwiach kuchni; Jo właśnie przygotowywała kawę.
- Gdzie byłaś? Okropnie się denerwowałam.
Penny z trudem powstrzymała uwagę, że ma już dwadzieścia sześć lat i nie musi się przed nikim usprawiedliwiać. Od czasu śmierci matki Jo opiekowała się siostrą i nawet teraz trudno jej było wypaść z roli.
- Nie było mnie tu ostatniej nocy - wyjaśniła Penny niechętnie.
- Przez całą noc? Och, Pen, mam nadzieję, że jesteś ostrożna!
- O której przyjechałaś? - Penny pospiesznie zmieniła temat.
- Około siódmej rano. Na szczęście miałam klucz. - Podała Penny filiżankę z parującą kawą.
- Czy coś się stało? - spytała Penny. - To niepodobne do ciebie, byś bez ważnego powodu zmieniła plany. - Roześmiała się nerwowo. - Gdy byłyśmy małe, tata zawsze mówił, że według twojego rozkładu zajęć można regulować zegarek.
Jo uśmiechnęła się kwaśno i sięgnęła po torebkę. Wyjęła stamtąd wycinek z gazety i podała go siostrze.
- Przyjechałam z tego powodu - powiedziała z wyrzutem.
- Och! - jęknęła Penny. To był artykuł z magazynu „Inside” ze zdjęciem Reida i Suzie, którym usiłowano wywołać skandal. Nigdy jej w głowie nie postało, że „Inside” może dotrzeć aż do Azji!
- Wiem, do czego jest zdolny ten szmatławiec, ale w niczym nie umniejsza to szoku, jakiego doznałam, gdy zobaczyłam Suzie wplątaną w podobną historię! - ciągnęła Jo histerycznym tonem. - Co tu się dzieje, Pen?
- Och, to wszystko bzdury - zapewniła ją siostra. - Reid wyszedł naprzeciw programowi szkoły i został opiekunem artystycznym Suzie. To wszystko.
- Ręczę za prawdziwość słów Penny - rozległ się z tyłu dźwięczny baryton, i Reid zamaszystym krokiem wszedł do kuchni.
Przybycie Reida musiało wytrącić Jo z równowagi, ponieważ umilkła nagle jak spłoszony ptak.
- Zapewne jesteś siostrą Penny, Joanną? Nazywam się Reid Branden. - Podał jej rękę.
- Branden... - powtórzyła Jo jak echo.
Penny nigdy przedtem nie widziała starszej siostry w stanie tak kompletnego zdumienia. Poczuła nieoczekiwany, niczym nie uzasadniony dreszcz dumy. Przez jedno krótkie uderzenie serca żałowała, że nie jest naprawdę zaręczona z Reidem Brandenem. Jego osoba wywierała silne wrażenie na kobietach. Jak widać, nie wyłączając jej siostry.
W nienagannie skrojonym garniturze wyglądał jak ucieleśnienie sukcesu i życiowego doświadczenia. Od pierwszego wejrzenia wzbudzał zaufanie, i Jo z pewnością zdążyła już pożałować swej nieuzasadnionej podejrzliwości.
Reid spojrzał ukradkiem na Penny i... puścił do niej oko.
Czyżby jej się zdawało? Musiała chyba śnić!
- Gratuluję wybitnie utalentowanej córki - zwrócił się do Jo. - Penny opowiadała mi, że osobiście zachęcałaś Suzie do włączenia się w szkolny program współpracy ze znanymi muzykami.
Jo dławiło w gardle.
- A więc... a więc to ty jesteś jej muzycznym opiekunem?
- wykrztusiła. - Nie zwierzała mi się, do kogo zamierza napisać.
- Pewnie sądziła, że jej odmówię i nie chciała cię martwić.
Ale napisała wspaniały, uroczy list, który mnie zafrapował.
A kiedy ustaliłem, kim jest jej ciotka... - zrobił artystyczną pauzę i spojrzał ciepłym wzrokiem na Penny.
- Czy to oznacza, że Penny... - Jo wyglądała, jakby za chwilę miała zemdleć. - Że wy dwoje...
- Właśnie tak! - Reid przeciął jej wątpliwości. - Być może wiesz, że poznaliśmy się z Penny, nim wyjechałem do Ameryki.
- Owszem, ale nie zdawałam sobie sprawy, że do siebie wróciliście. Po tylu latach...
- Spotkaliśmy się, by porozmawiać o talencie Suzie, i tak to się zaczęło. To zdjęcie zostało zrobione w dniu, w którym podjęliśmy decyzję o ogłoszeniu naszych zaręczyn. Jeśli reporter „Inside” poczekałby jeszcze kilka sekund, zobaczyłby Penny niosącą tacę z szampanem... Dla Suzie, oczywiście, wodę - dodał z lekkim uśmiechem.
- Oczywiście - przytaknęła Jo machinalnie - . - Doprawdy nie wiem, co powiedzieć... Jestem bardzo szczęśliwa z waszego powodu. Wiesz przecież, Penny, jak dobrze ci życzę...
- Wiem - potwierdziła Penny bez chwili wahania.
Czasami Jo zbyt przejmowała się rolą starszej siostry i stawała się nieznośna, ale w głębi duszy nieustannie pragnęła dla Penny największego szczęścia. Poprzedni jej związek z Reidem aprobowała z głębi serca, a po zerwaniu okazała wiele delikatności, unikając na ten temat jakichkolwiek rozmów i aluzji, za co Penny była jej niezmiernie wdzięczna.
Teraz Jo była w widoczny sposób dumna ze swojej młodszej siostry, a Reid całkowicie ją oczarował. Penny nie potrafiła obronić się przed uczuciem satysfakcji z tego powodu, mimo że we własnych oczach zasługiwała na miano oszustki.
Gdy cała ta mistyfikacja się skończy, będzie miała wiele do wyjaśniania, teraz jednak korzystała z niezasłużonej aprobaty i - o dziwo - było jej z tym dobrze.
Jo pozbierała się już po doznanym wstrząsie i wskazując na prasowy wycinek, oświadczyła z dostojnym spokojem:
- Przykro mi, że zareagowałam tak ostro. Ale zrozumiesz moją reakcję, Penny, kiedy sama zostaniesz matką. Chciałam chronić Suzie.
- Nie zagrażało jej żadne niebezpieczeństwo - zapewnił Reid. - To wszystko tylko wymysły dziennikarzy brukowej prasy. Wierzę, że udało nam się rozwiać twoje obawy.
- Oczywiście, Reid. I dziękuję ci za pomoc. - Pochyliła się do przodu i dodała: - Prawdę mówiąc, chciałam i tak już wracać do domu. Dla mnie w Azji jest zbyt tłoczno i głośno... Andrew uwielbia tę atmosferę i postanowił jeszcze tam zostać.
Reid objął ramieniem Penny; poddała mu się bez sprzeciwów, musiała przecież udawać spokojną i zadowoloną.
- Doskonale to rozumiemy, nieprawdaż, Penny? Wróciłaś, Joanno, we właściwym czasie, by pomóc Penny w przygotowaniach do ślubu.
Jo uśmiechnęła się z aprobatą, podczas gdy Penny zaczynała się w środku burzyć. Jak śmiał wciągać jej siostrę w plany, które nigdy nie miały być zrealizowane!
- Zbyt wcześnie o tym mówić - wycedziła. - Jo dopiero przyjechała...
- Obawiam się, że masz rację, Penny. - Jo lekko skinęła głową. - Muszę pojechać teraz do domu, żeby ochłonąć po podróży. Potem jednak z przyjemnością dam się oprowadzić po domu. Widzę, że wraca do życia... - uśmiechnęła się przyjaźnie do siostry - podobnie jak ty, Penny.
- Renowacja to mój pomysł - wtrącił szybko Reid, widząc, że Penny nie potrafi ukryć zażenowania takim obrotem rozmowy. - Chciałem wynająć dom, więc modernizacja wydawała się konieczna.
- A nowy, wspaniały wygląd Penny, czy to również twoje dzieło? - Jo nie dała się tak łatwo odwieść od tematu.
Reid czulę ujął dłoń Penny i powiedział;
- Mam taką nadzieję.
Jo wyglądała na ukontentowaną.
- Muszę już uciekać. Zabiorę Suzie ze szkoły, a jutro przyjedziemy tu razem po jej rzeczy. Och, nie mogę się już doczekać, by ją zobaczyć!
Ledwie zamknęły się drzwi za jej siostrą, Penny zwróciła się do Reida z wyrzutem:
- Jak mogłeś!
- A cóż takiego zrobiłem? - zdziwił się z olimpijskim spokojem.
- Jak mogłeś mówić o ślubie, do którego nigdy nie dojdzie!
- Mogłaś mnie sprostować, moją droga - zauważył z irytującą pewnością siebie.
Dlaczego tego nie uczyniła?
- Jeślibym zaprzeczyła - tłumaczyła się niepewnie - Jo mogłaby mieć wątpliwości, czy mówimy prawdę w sprawie Suzie.
- Właśnie. - Skinął głową. - A teraz, jeśli już zakończyłaś wymówki, chodź, chcę ci coś pokazać.
Poprowadził ją przez hol, który po odświeżeniu drewnianej, rzeźbionej boazerii wyglądał niezwykle wytwornie. Reid szeroko otworzył masywne drzwi do jadalni i oczom Penny ukazał się opromieniony słonecznym blaskiem pokój.
- Och, Boże! - wyrwało jej się z piersi.
W oczach Reida pojawił się błysk triumfu. Pokój został kompletnie odrestaurowany. Ciemnozielone ściany okalał nieco jaśniejszy fryz przedstawiający kiście winogron. Podobny motyw występował w elementach stolarki, w dekoracji stylowego kominka i żyrandola.
Uwagę Penny przykuł zabytkowy fresk. Nie widziała go czas dłuższy, ponieważ w jadalni pracowali robotnicy i nie mogła tu wchodzić. Fresk, oczyszczony i odrestaurowany, odzyskał niegdysiejszy blask. Wizerunek Syriusza pokonującego fale w podmuchach potężnego wiatru był jak żywy.
- Jak tego dokonałeś? - spytała zaskoczona.
- Wynająłem konserwatorów, którzy pracowali tu dzień i noc pod osłoną innych prac renowacyjnych. - W głosie jego dźwięczała nie ukrywana satysfakcja.
Penny poczuła w ustach smak goryczy. A więc przymierzał się do pozostania tu na stałe! - myślała gorączkowo.
Chciał ją pozbawić Kangalumy!
- Ukartowałeś to wszystko, czyż nie? - kipiała z furii.
- Chcesz przywłaszczyć sobie mój dom... To dlatego zmusiłeś mnie, bym spędziła noc w twoim apartamencie!
- Nie bądź śmieszna, Penny.
- Doprawdy? W takim razie przyrzeknij, że odjedziesz z Kangalumy, gdy cała ta farsa się skończy.
Przez chwilę obserwował ją czujnym, wyczekującym spojrzeniem.
- Nigdy, nie ukrywałem, że pragnę albo tego domu, albo jego pięknej właścicielki - odezwał się wreszcie z lekkim zniecierpliwieniem.
Chciała gwałtownie zaprotestować, ale słowa więzły jej w gardle. Potrząsnęła tylko bezradnie głową,, a w oczach jej błysnęły łzy. Po chwili opanowała się, wyprostowała ramiona.
- Żadne z nas nie jest na sprzedaż i dobrze o tym wiesz - oświadczyła. - Suzie, jak się domyślasz, wraca już do domu, nie ma więc powodu przedłużać naszych zaręczyn. Uważam, że możemy je zakończyć teraz. Postaram się znaleźć sposób, żeby zapłacić ci za renowację - dodała z godnością.
Podszedł do niej i objął ją ramieniem. Ostatkiem sił zmusiła się do zachowania spokoju i kamiennego wyrazu twarzy.
- Tylko jedną formę zapłaty zaakceptuję - powiedział czułym tonem. - Będzie nią twoja dalsza współpraca.
A więc postawił ją przed wyborem - utratą domu lub szacunku do samej siebie.
- Nie możesz tego ode mnie żądać - powiedziała.
- Ja o to proszę... - Dotykał kciukiem pulsu na jej szyi i z satysfakcją Wyczuwał jego szalone bicie. - Na zewnątrz taka wojownicza, a w środku tak bardzo namiętna... Stanowisz przedziwną mieszankę, moja mała czarodziejko.
- Pod żadnym względem nie jestem twoja. Do licha, puść mnie!
- Puszczę cię, jak to określasz, dopiero po tym, jak wystąpisz w charakterze mojej narzeczonej na ceremonii wręczania nagród. Dokładnie tydzień później przepiszę na ciebie swój udział w Kangalumie, zgoda?
Dwa tygodnie. Zapewne uda jej się wytrzymać jeszcze dwa tygodnie. Być może miał rację, wspominając o niebezpieczeństwie, jakie wiązało się ze zbyt pośpiesznym zerwaniem.
Poza tym jest jeszcze Suzie, która tak bardzo cieszy się z możliwości publicznego występu...
- W porządku, zgoda - ustąpiła.
- Mądra decyzja.
Wydawało jej się, że wieki minęły, gdy wreszcie oderwał od niej ręce. Chwiejnym krokiem udała się do kuchni, tocząc ze sobą wewnętrzną walkę. Zgodziła się na jego warunki, wiedząc jednocześnie, że powinna z nim walczyć do ostatniego tchu. Ta walka stawała się coraz trudniejsza. Określił jej ustępliwość mianem mądrej decyzji, ale ona czuła wewnętrznie, że popełniła największy życiowy błąd.
Ceremonia wręczenia nagród muzycznych zbliżała się szybko, a Penny z każdym dniem czuła się coraz bardziej zdenerwowana. Pojawienie się tam u boku Reida, gdy oczy wszystkich zebranych będą na nich zwrócone, napawało ją zrozumiałym przerażeniem.
- Nie mam odpowiedniego stroju - powiedziała, uciekając się do starej kobiecej wymówki.
Uśmiechnął się ze zrozumieniem.
- Czy to jedyny powód twoich obiekcji? - spytał.
- Tak... - odrzekła bez przekonania.
Prawdziwym powodem była przecież osoba Reida. Zdążył już ją poinformować, że przyjęcie z tej okazji przeciągnie się zapewne do białego rana i w związku z tym zamówił dla nich apartament w hotelu. Nie miała cienia wątpliwości, że nie zarezerwował dwóch oddzielnych pokojów. Starała się bezskutecznie przekonać samą siebie, że ją to niewiele obchodzi.
Reid nakreślił kilka słów na wizytówce, którą jej podał.
- Aloys to mój przyjaciel ze Stanów - wyjaśnił. - Z pewnością wybawi cię z kłopotu.
Oczy Penny rozszerzyły się ze zdumienia. Aloys Gada, jeden z najsłynniejszych amerykańskich kreatorów mody, przebywał teraz w Sydney w związku z imprezą dobroczynną.
Jak donosiła prasa, przywiózł ze sobą niedużą, ekskluzywną kolekcję.
- Nie stać mnie na takie kreacje - oświadczyła Penny, patrząc podejrzliwie na Reida.
Uśmiechnął się lekko i wyjął z portfela amerykańską kartę kredytową.
- Potraktuj to jako inwestycję z mojej strony - powiedział, wręczając jej kartę.
W pierwszej chwili wpadła we wściekłość.
- Podobną inwestycję jak tę, którą robisz w Kangalumie?
- rzuciła z pasją. - Czy masz zamiar kupić mnie razem z moim domem?.
- Trudno powiedzieć,, by z twoim domem mi się to udało - zripostował, zaciskając usta.
To prawda, pomyślała. Za dwa tygodnie przepisze na nią swoje udziały w posiadłości i cała sprawa dobiegnie szczęśliwego końca. Szczęśliwego? Takie zakończenie sporu satysfakcjonowało ją mniej, niż się spodziewała.
Wzięła zaoferowaną jej kartę kredytową.
- Skoro lubisz wyrzucać pieniądze, nie będę się z tobą spierać - skwitowała tonem wyższości. - Poza tym przynajmniej tego, wieczoru nie będziesz musiał się mnie wstydzić.
Oczy Reida zwęziły się ze złości. Kurczowo zaciśnięte dłonie schował w kieszeniach spodni.
- Dlaczego uważasz, że miałbym się ciebie wstydzić? - zapytał gniewnie.
Przecież nie mógł być z niej dumny! Miała wrażenie, że wcale go nie obchodziła.
- Och, tak tylko mi się powiedziało - rzuciła obojętnie.
- W takim razie postaraj się nie pleść trzy po trzy. - Głos Reida zabrzmiał nadspodziewanie groźnie.
- W przeciwnym bowiem razie, co zrobisz? Dasz mi w skórę? - obruszyła się.
- Nie boisz się podsuwać mi tak niebezpiecznych pomysłów? - Jego oczy rzucały ostrzegawcze błyski.
- Sam jesteś wystarczająco pomysłowy...
- Pragnę ci przypomnieć, że kilka dni temu moja pomysłowość bardzo ci odpowiadała - rzucił jakby od niechcenia.
Jakiś intrygujący błysk w jego oczach i lekkie skrzywienie ust sprawiło, że wstrzymała oddech. Wspominała wydarzenia tamtej nocy, do których z pewnością teraz nawiązywał, częściej niż sama chciała się do tego przyznać. I mimo najszczerszych chęci nie potrafiła sobie wmówić, że była wówczas jedynie biernym uczestnikiem wydarzeń. Ta świadomość ją przerażała.
- Z pewnością tak by nie było, gdybym wiedziała, że realizujesz plan Wyciągnięcia mnie na noc z Kangalumy - odparta z wyrzutem. - W tym czasie wprowadzałeś w czyn tak zwane inwestycje, które w konsekwencji miały pozbawić mnie domu!
- Twoja interpretacja wydarzeń zasadniczo różni się od mojej...
- ...która, oczywiście, jest jedyną słuszną interpretacją - dopowiedziała zajadle.
- Posłuchaj, Penny, co do jednej sprawy z pewnością się nie mylę - rzekł spokojnie. - Jeśli tamta sytuacja by się powtórzyła, zareagowałabyś tak samo jak poprzednio.
Nie była w stanie zaprzeczyć. Może dlatego, że nie potrafiła kłamać komuś prosto w oczy?
- Wychodzę po zakupy - powiedziała z całą godnością, na jaką było ją stać, przecinając tym samym wszelką dalszą dyskusję.
Gdy zamykała za sobą drzwi, nadal słyszała jego drwiący śmiech. Drogo za to zapłaci, pomyślała mściwie.
Aloys Gada wynajmował luksusowy apartament w hotelu z widokiem na ocean. Nazwisko Reida podziałało jak magiczne zaklęcie i jeszcze tego poranka Penny umówiła się na wizytę.
Dwie godziny później opuściła mistrza oszołomiona, ale triumfująca. Wprost nie mogła uwierzyć, że właśnie wydała kilka tysięcy dolarów na jedną czarną suknię. Za to jaką! Ta kreacja wprost zapierała dech - od przylegającej do ciała góry, która opinała jej smukłą talię jak ciasny futerał, aż po wirujący wokół kostek dół wykończony jedwabną koronką.
Penny czuła się trochę skrępowana jedynie głębokim dekoltem w szpic, wykończonym brylancikami, które schodziły aż do pasa niczym błyszcząca, mieniąca się wstęga.
- Czy nie uważa pan, że jest trochę zbyt śmiała? - spytała niepewnie sławnego projektanta.
- Niczego nie odsłania, jedynie prowokuje - rzekł poważnie.
- Zaufaj mi. Reid Branden, jak również wszyscy goście na sali, nie będą mogli oderwać, od ciebie wzroku.
Ta perspektywa wcale nie dodawała animuszu. To było jak igranie z ogniem... Do licha z Reidem! Dlaczego tak bardzo liczyła się z opinią tego mężczyzny! W 'sukni czuła się świetnie, dodawała jej pewności siebie, a właśnie tego potrzebowała, by bez żenady spojrzeć w twarz tłumnie zgromadzonym widzom. Jeśli Reid będzie miał kłopoty z samokontrolą, to przecież nie będzie jej wina.
Wątpliwości ogarnęły ją znów, gdy Reid zapukał do drzwi i zakomunikował, że czas jechać. Skończyła właśnie czesać włosy - zawiązała je w węzeł na karku, pozostawiając wokół twarzy kilka luźnych, wijących się kosmyków. To dodawało kokieterii i łagodziło surowość fryzury. Przyjrzała się sobie krytycznie. Cóż, brakowało jedynie biżuterii. Posiadała tylko sztuczną, która zupełnie nie pasowała do prawdziwych brylantów upiększających suknię, postanowiła więc nic nie zakładać.
- Mam nadzieję, że jesteś zadowolony ze swej inwestycji - powiedziała do Reida, nerwowo oblizując usta świeżo pomalowane karminową szminką.
Mierzył ją od stóp do głów z wyraźnym zadowoleniem.
Potem powiódł delikatnie palcem po mieniącym się obrzeżeniu koronki.
- Jestem więcej niż zadowolony - powiedział namiętnym głosem, który przyprawił ją o dreszcz. - Być może zapomnę nawet o nagrodach...
- Nie... nie możemy... - zaprotestowała, dobrze rozumiejąc aluzję. - Przecież sam mówiłeś, że jesteś głównym sponsorem imprezy...
- I to właśnie daje mi możliwość wyboru, czy będę uczestniczyć w ceremonii, czy nie - zauważył z uśmiechem.
Teraz żałowała, że wybrała właśnie tę suknię. Wyglądała w niej wyzywająco. Jakże mogła być tak nieroztropna!
- Mam pomysł - przypomniał sobie. - Poczekaj chwilę.
Zaintrygowana wykonała polecenie. Co miał zamiar zrobić?
Wrócił tak szybko, że nie zdążyła zastanowić się nad tym głębiej.
Podał jej aksamitne pudełko.
- Załóż je - poprosił.
Gdy drżącymi palcami otworzyła pudełko, jej oczom ukazała się para kunsztownie oprawionych w złoto brylantowych kolczyków w kształcie łez. Serce zabiło jej gwałtownie.
- Ależ, nie mogę tego przyjąć... Są zbyt kosztowne.
- Nawet jeśli to prezent od kochającego narzeczonego?
W uszach Penny te słowa zabrzmiały jak drwina.
- Nie, nie założę ich.
- Suknia i kolczyki stanowią komplet - odrzekł. - Albo je założysz, albo... Albo nie założysz nic. Wybieraj!
- W takim razie pójdę na bankiet tylko w samej bieliźnie!
- oświadczyła buńczucznie.
Popatrzył na nią tak, jakby domyślał się, jak skąpo była odziana pod spodem.
- To rzeczywiście, wspaniały pomysł. Obawiam się jednak, że w tym stroju nie doszłabyś dalej jak do drzwi.
Te prowokujące słowa rozbudziły jej zmysły. Palce drżały jej jak w febrze; usiłując wyjąć kolczyk, upuściła go.
Podniósł go i wziął do ręki drugi.
- Pozwól, proszę...
Gdy wpinał kolczyk w jej ucho, a potem, gdy odsuwając rękę, musnął jakby niechcący jej policzek, ogarnęła ją przemożna chęć odwrócenia głowy i dotknięcia wargami jego dłoni... Ten niespodziewany kaprys był tak silny, że opanowując się, miała w oczach łzy.
- Czyżbyś była rozczarowana, że wychodzimy? - spytał prowokacyjnie:
- Oczywiście, że nie... - Uwaga Reida przywróciła ją do rzeczywistości. - Im szybciej przez to przebrniemy, tym lepiej dla nas.
Podał jej torebkę - cudo z mięciutkiej, koźlej skóry, doskonale dobrane do sukni.
- Zgadzam się z tobą w zupełności, jednak z całkiem innych powodów.
Jakie miał powody? Mogła tylko zgadywać.
Największe sławy świata muzyki i filmu wysiadały z połyskliwych limuzyn i po czerwonym dywanie wchodziły do hotelu. Policja chroniła dostojnych gości przed szalejącym na zewnątrz tłumem wielbicieli.
Penny szła obok Reida, jego mocne jak granit ramię dodawało jej odwagi. Cieszyła się w duchu, że Jo zdążyła już wprowadzić córkę za kulisy, żałowała zaś, że sama jakimś cudem nie może stąd uciec. Reid wyjaśnił, że Suzie potrzebuje jej wsparcia. Nie powiedział jednak, że także on sam jej potrzebuje, zauważyła z goryczą.
- Doskonale dajesz sobie radę - szepnął jej do ucha.
Uśmiechnęła się w stronę kamer jak zawodowa aktorka.
- Oto sam wielki Reid Branden w towarzystwie narzeczonej - zewsząd dochodziły głosy.
Mimo woli rozpierała ją duma, gdy spoglądała w górę na przystojną twarz Reida. Dlaczego przedtem nie zauważyła, że gdy się uśmiechał, na jego policzku robił się mały dołeczek?
Ani eleganckiego zarysu ciemnych brwi, które podkreślały głęboko osadzone oczy o fascynującym wyrazie?
Dręczyła ją i podniecała zarazem świadomość, że nad ranem pójdą razem do wynajętego apartamentu hotelowego.
Była tak zajęta myślami, że ledwie spostrzegła, jak przekroczyli próg foyer i znaleźli się w sali bankietowej.
Zdawało się, że wszyscy naraz chcą rozmawiać z Reidem.
Penny znała tu niewiele osób: kilka sławnych postaci ze świata reklamy, Aloysa Gada, który uśmiechał się teraz do niej szerokim, aprobującym uśmiechem oraz mniej przychylnie usposobioną Tonie Rigg.
- Miło mi cię widzieć, Toniu - odezwała się Penny, gdy się mijały. - Jak się miewasz?
Tonia upiła łyk szampana.
- Jak widzisz, doskonale. Jestem tu z Jimem Carringtonem z wytwórni Carrington Records. Mam nadzieję, że zostanę jego osobistą asystentką. - Roześmiała się dźwięcznie.
Penny poczuła ulgę, gdy Reid podprowadził ją do innego towarzystwa. Tonia wyglądała na podminowaną i zachowywała się dziwnie gorączkowo. Szampan, jak widać, nie zdołał ukoić jej nerwów.
Ceremonię rozdania nagród, transmitowaną bezpośrednio przez telewizję, uświetniały występy młodych talentów. Penny poczuła dreszcz dumy, gdy Suzie w białej, długiej sukni, w której wyglądała jak prawdziwy anioł, stanęła w światłach rampy.
Nim zaczęła grać, poszukała wzrokiem Penny, która dyskretnie uniosła rękę do góry z zaciśniętym kciukiem. Suzie podbudowana tym gestem odważnie uniosła głowę i rozpoczęła grę. To był piękny, wzruszający utwór Mozarta, który w wykonaniu młodej klarnecistki zahipnotyzował słuchaczy.
Reid miał rację, Suzie zasługiwała na tę szansę, może nawet bardziej niż inni.
Miała zarumienioną twarz, gdy po ogłuszającym aplauzie opuszczała instrument. Potem z wdziękiem ukłoniła się publiczności i zniknęła za kulisami.
Penny usiłowała wstać, ale poczuła rękę Reida na ramieniu.
- Zostań - nakazał.
- Przyszłam tu dla Suzie - powiedziała łamiącym się ze wzruszenia głosem. - Powinnam pójść i jej pogratulować.
- Będzie na to czas później, po kolacji - powiedział stanowczo.
- Szkoda, żebyś straciła resztę programu.
Cóż więcej ją obchodziło? - zastanawiała się gorączkowo.
Zaczynała ją boleć głowa. Dlaczego nalegał, żeby została, skoro odegrała już swoją rolę, pozostając na sali aż do występu Suzie?
Reida dwukrotnie wywoływano na podium - raz, aby wręczył nagrodę, drugi zaś, by jemu wręczyć wyróżnienie za wkład w rozwój przemysłu fonograficznego.
Czy to właśnie miała zobaczyć? Gdy zbliżał się do podium, wstała wraz z resztą widowni i klaskała jak w transie. Co się z nią działo? Serce jej pęczniało z dumy, choć za wszelką cenę usiłowała zdusić te uczucia. W złotawym blasku reflektorów Reid wyglądał olśniewająco pięknie; niezwykle szerokie ramiona podkreślał nienagannie skrojony smoking, a kontrastująca z nim połyskliwa biała koszula rozświetlała oliwkową twarz. Gdy zbliżył się do mikrofonu, wszyscy na sali umilkli, Penny zaś aż wstrzymała oddech.
Przemówił krótko i prosto, podziękował swym kolegom za uhonorowanie go nagrodą. Gdy już miał powrócić na miejsce, przewodniczący jury nieoczekiwanie podszedł do niego i szepnął mu coś na ucho. Reid potrząsnął głową raz i drugi, ale nagle piękna młoda kobieta wkroczyła na scenę, niosąc klarnet Reida. Zapewne wcześniej wszystko zostało uzgodnione.
Oklaski doszły zenitu, widownia bowiem zorientowała się, że Reid Branden będzie dla niej grał.
Przez chwilę składał i sprawdzał instrument, potem zaś raz jeszcze podszedł do mikrofonu. Nim przemówił, wzrokiem poszukał Penny.
- Chciałbym zadedykować ten utwór pięknej damie, która zgodziła się zostać moją żoną. A zatem dla wszystkich państwa, a specjalnie dla Penelope... „Koncert Andrettiego”.
Gdy zaczął grać, a przeszywające dźwięki wzmagały się coraz bardziej, niczym uderzające o brzeg fale oceanu, Penny odniosła wrażenie, że zapada noc. Melodia stawała się groźna i ponura, a w jej tle szumiał ocean.
W sercu czuła ból graniczący z rozkoszą. Muzyka ta przemawiała do najskrytszych zakamarków jej duszy. Pod przymkniętymi powiekami gromadziły się łzy. Łzy prawdziwego wzruszenia. Dlaczego spośród tylu utworów wybrał właśnie „Koncert Andrettiego”.. - muzykę napisaną dla ukochanej kobiety podczas trwania miłosnego związku? Dzisiaj ten związek przecież nie istniał... Przejmujące tony budziły wspomnienia, pobrzmiewały w nich echa dawnej namiętności - namiętności, po której nic nie zostało prócz bólu.
Gdy wreszcie umilkły oklaski i Reid triumfalnie powrócił do stolika, zastał Penny w fatalnym nastroju. Od wewnętrznego napięcia, wzruszenia i zakłopotania rozbolała ją głowa.
Reid uniósł jej dłoń do ust. Oczy jej zaszły łzami, ponieważ uświadomiła sobie, że robi to wyłącznie ze względu na publiczność.
- Nigdy nie słyszałam równie pięknej muzyki - wyznała szczerze, ogarnięta tęsknotami, których nawet nie odważyła się nazwać.
- Chciałem zagrać to specjalnie dla ciebie - powiedział łagodnie. - Domyślasz się dlaczego, prawda?
- Zagrałeś to z nostalgią... Tak jakbyś zbyt długo przebywał z dala od kraju - powiedziała wzruszona.
Popatrzył na nią badawczo.
- O wiele za długo - stwierdził krótko.
Gdy ceremonia rozdania nagród dobiegła końca i wyłączono oślepiające światła telewizyjnych kamer, atmosfera przy stolikach stała się bardziej swobodna. Do stolika Penny i Reida przysiadły się Suzie i Jo. Twarz Suzie promieniała szczęściem, ponieważ zewsząd zbierała gratulacje. Penny z dumą w sercu przeczuwała, że do gratulacji i sławy jej siostrzenica będzie musiała się przyzwyczaić.
Gdy Jo i Suzie wcześniej opuszczały bankiet, Penny rozpaczliwie pragnęła wyjść razem z nimi. Ból wprost rozsadzał jej czaszkę. Marzyła, by zaszyć się w samotności choć na kilka chwil.
Okazja nadarzyła się, gdy Reida odwołano do innego stolika.
Przepraszając, Penny oddaliła się do toalety. Spryskiwała zimną wodą skronie, gdy dobiegł ją z tyłu znajomy głos.
- Czyżbyś za dużo wypiła, Penny? Mam nadzieję, że dziś wieczór nie usiądziesz za kierownicą.
- Nie, Toniu, zostajemy tu z Reidem na noc - powiedziała i z satysfakcją spostrzegła, że Tonia natychmiast straciła dobry humor.
- Myślisz, że wygrałaś, prawda? - Napastliwy ton świadczył, że to ona wypiła za dużo szampana.
- To nie są zawody, Toniu. - Z wysiłkiem zdobyła się na opanowanie.
- Doprawdy? - szydziła Tonia. - Mnie się natomiast wydaje, że zachowujesz się jak zwycięzca, który zgarnia łup.
Mam na myśli te brylantowe świecidełka, które nosisz.
Penny całkiem bezwiednie sięgnęła ręką do ucha i dotknęła kolczyka.
- Reid nalegał, bym je założyła... - wyjaśniła.
- I zapewne powiedział, że kupił je specjalnie dla ciebie?
- Co to ma za znaczenie? - obruszyła się Penny.
- To miał być prezent urodzinowy dla mnie! - wypaliła Tonia. - Jeśli nie wierzysz, sama go o to spytaj!
Ta wiadomość poraziła Penny, opanowała się jednak w porę.
- To już chyba nie ma żadnego znaczenia, skoro ja je noszę, prawda? - powiedziała z całą godnością, na jaką było ją stać i dumnym krokiem wyszła, pozostawiając Tonię w kompletnym osłupieniu.
Wmawiała sobie, że to zupełnie nieważne dla kogo Reid kupił kolczyki, ponieważ traktowała je jako rekwizyt wypożyczony na jeden wieczór. Zaręczyny przecież nie były prawdziwe, nie miała więc zamiaru zatrzymywać prezentu. Dlaczego więc uwaga Toni napełniła jej serce taką goryczą? - zastanawiała się z dziwacznym uporem.
- Wyglądasz blado - zauważył Reid, gdy wróciła do stolika.
- Chciałabyś już wyjść?
- Jesteś tu honorowym gościem - zawahała się. - Nie mogę wymagać, byśmy wyszli tylko dlatego, że rozbolała mnie głowa.
Wstał i energicznie odsunął krzesło.
- To wyjaśnia sprawę. Idziemy na górę.
Trwało jednak całe wieki, nim wreszcie opuścili salę, ponieważ po drodze Reid zbierał gratulacje od swych znajomych i wielbicieli. Kiedy dotarli do apartamentu, Penny była prawie nieprzytomna z bólu.
Zapalił światło i poprowadził ją do wytwornej sypialni.
Rozciągał się stąd wspaniały widok na rozświetlone miasto.
Gdy automatycznie sięgnęła po nocną koszulę, wyjął ją jej ż ręki i sam zaczął rozpinać suwak sukni.
- Ledwie trzymasz się na nogach - powiedział. - Pozwól, że to zrobię....
Przez mgłę bólu czuła delikatny dotyk jego palców. Potem przyodział ją w jedwabną koszulę, wziął na ręce i ostrożnie ułożył na ogromnym łóżku.
Na chwilę została sama; gdy wrócił, trzymał w dłoni szklankę z musującym płynem.
- Aspiryna - wyjaśnił, przytykając szklankę do jej warg.
Kiedy posłusznie wypiła, pochylił jej głowę w dół i zaczął łagodnymi ruchami masować kark i ramiona. Napięcie mięśni ustępowało pod delikatnym dotykiem jego dłoni. Czuła niemal rozkosz i zastanawiała się, czy nie śni. Po chwili jednak ten błogostan zmąciła myśl o Toni i jej złośliwym komentarzu.
- Jak twoja głowa? - spytał czule. - Trochę lepiej?
- O wiele lepiej - wymamrotała sennie.
Aż trudno było uwierzyć, lecz oślepiający ból minął bez śladu. Zamiast niego czuła, jak po całym ciele rozchodzi się krzepiące ciepło i pomyślała z podziwem, że Reid swymi dłońmi muzyka mógłby skruszyć kamień. Ileż kobiecych ciał rozgrzewał tymi zmysłowymi palcami? - przemknęła jej przez głowę dokuczliwa myśl. Gdy nagle oderwał ręce od jej karku, doznała szoku, jakby została nieoczekiwanie zdradzona.
Przewróciła się na plecy i rozejrzała po pokoju. Reid zniknął.
Czyżby śniła kolorowy sen?
Wrócił po chwili, niosąc dwie szklanki.
- Brandy pomoże ci zasnąć - powiedział.
Upiła pierwszy łyk alkoholu, Czując w gardle palący ogień.
A może paliło ją bardziej spojrzenie, którym ją obdarzył? Tak czy owak, żywy płomień rozchodził się po jej ciele i dosięgał już okolic serca. Pomyślała w przelocie, że była to prawdopodobnie ostatnia noc, którą spędzą razem... Ich niepisana umowa dobiegała końca... Bała się, że ogień za chwilę strawi jej serce.
Gdy wyjmował szklankę z jej uległych rąk, ledwie zdolna była oddychać. Słyszała dźwięczenie kryształu, kiedy odstawił puste szklanki, i przyspieszony oddech, który w cichym pokoju brzmiał jak groźny pomruk. A potem twarz Reida rozpłynęła się w gęstej mgle, gdy bez słowa przycisnął ją do siebie. Kochała tego mężczyznę. Przyjęła tę prawdę że zdziwieniem. Nadal go kochała... Czyżby miłość do niego nigdy w niej nie wygasła?
W ramionach Reida znajdowała odpowiedź na wszystkie dręczące ją wątpliwości. Ale najgorsze, że myśl o życiu bez niego napawała ją teraz rozpaczą... Zaoferował jej małżeństwo, i przez chwilę zastanawiała się, czy nie przyjąć tej propozycji, byle tylko zatrzymać go przy sobie.
Bez miłości to się nie może udać, myślała gorączkowo.
Czyżby przykład jej rodziców nie wystarczył? Błąd popełniony w przeszłości w każdej chwili mógł zniszczyć ich związek.
Nie, stanowczo nie mogła podjąć takiego ryzyka. Na chwilę powróciła do rzeczywistości, przypomniała sobie, że jest późny wieczór, że leży w czułych ramionach Reida - być może po raz ostatni. Otworzyła oczy i napawała się widokiem jego pięknie wyrzeźbionej głowy i Szlachetnych rysów twarzy, która była teraz tak blisko niej. Nieświadomie rozwarła wargi, jakby w niemej prośbie o pocałunek, a gdy spełnił jej żądanie, nie mogła powstrzymać naporu łez.
- Nadal boli cię głowa? - Przesunął palcem po śladach łez na jej policzku.
- Nie, to nie z tego powodu... - Siłą odwróciła od niego wzrok i zmusiła się do zadania pytania, które ją nurtowało:
- Powiedz mi, kiedy Tonia obchodziła urodziny?
Zdziwiony zmarszczył brwi.
- Chyba jakieś kilka dni temu - odrzekł. - Dlaczego o to pytasz?
A więc kolczyki mogły być przeznaczone dla Toni... Znów próbowała wmówić sobie, że nic ją to nie obchodzi. Jednak bez powodzenia.
- Usłyszałam przy kolacji pewien komentarz - skłamała zręcznie. - To nie ma znaczenia... - Poruszyła się nieznacznie.
- Podobał mi się twój dzisiejszy występ - zmieniła szybko temat.
Zaczął ją obsypywać gorącymi pocałunkami, jakby całkiem inaczej zrozumiał jej słowa.
- Występ na bis będzie jeszcze wspanialszy - obiecał.
I tak było.
- Czy musisz wracać dzisiaj do pracy? - spytała następnego dnia rano, gdy jechali do Kangalumy.
Czas, który im jeszcze pozostał, mijał bezlitośnie szybko, zachłannie więc pragnęła wykorzystać każdą minutę. Och, dlaczego była tak szalona, żeby dokładnie wyznaczać moment rozstania!
- Muszę - powiedział niemal z żalem. - Dziś rano mam kilka ważnych spotkań. Ale sądzę, że uporam się z tym do lunchu i zjemy go razem na plaży, zgoda?
Nawet gdyby zaproponował, że usiądą i będą patrzeć, jak rośnie trawa, zgodziłaby się z entuzjazmem, byłe tylko przedłużyć razem spędzone chwile.
- To będzie nasz pożegnalny lunch - oznajmiła grobowym tonem.
- Dlaczego? - Rzucił jej zaniepokojone spojrzenie.
- Za tydzień wszystko już będzie poza nami - z wielkim trudem zdobyła się na swobodny ton. - Czy już masz pomysł, jak ogłosić nasze rozstanie?
- Rzeczywiście pragniesz, by tak się stało?
W jego głosie była nuta, która poruszyła ją do głębi. Nie, wcale tego nie pragnę! - chciała krzyknąć, zamiast tego jednak powiedziała:
- Myślałam, że tego właśnie chcesz... Taką zawarliśmy umowę.
- Masz rację - zgodził się bez dalszych komentarzy.
Powiedz mi, że zmieniłeś zdanie! - krzyczało jej serce.
Powiedz, że nasza umowa okazała się kolosalnym błędem!
Reid jednak milczał jak zaklęty. Nie odezwał się już ani słowem, aż do powrotu do domu.
Na stoliku w holu leżał list; podniosła go z obojętną miną.
Na kopercie widniał nadruk znanej firmy prawniczej.
- Jakieś kłopoty? - spytał Reid, widząc, że Penny gwałtownie wciąga powietrze.
Podniosła na niego oczy błyszczące od łez.
- To list od adwokata Andrew, męża Jo. Jo poinformowała go o naszych zaręczynach. Adwokat donosi mi, że zgodnie z warunkami testamentu ojca, przestaje istnieć „żywotna potrzeba”, bym tutaj mieszkała... Twierdzi, że zgodnie z prawem powinnam sprzedać dom i zwrócić Jo jej część spadku...
Czy to możliwe, żeby mnie zmusili, Reid?
Wyjął list z jej dłoni i szybko przebiegł go wzrokiem.
- Testament twego ojca, jak widać, nie był precyzyjny...
Zawsze go można podważyć. Zdolny, konsekwentny prawnik podejmie się tej sprawy.
- Och, Reid! Nie mam pieniędzy, by spłacić Jo... I nie chcę procesować się z moją rodziną. Muszę zaraz skontaktować się z siostrą i powiedzieć jej, że wcale nie jesteśmy zaręczeni!
- Chwyciła go za ramię. - Reid, muszę powiedzieć jej prawdę!
Zaprzeczył ruchem głowy.
- Nic z tego, Penny. Prawda jest taka, że chcę cię poślubić.
Osłupiała z przerażenia. Jak mógł być tak samolubny! Jakże mógł dopuścić, by straciła dom!
- Jeśli ty tego nie zrobisz, sama powiadomię Jo - powiedziała z rozpaczą w głosie. - Nie sądzę, żeby naprawdę potrzebowali tych pieniędzy.
Chciała odejść, ale gwałtownie chwycił ją za nadgarstek i przytrzymał.
- Obawiam się, że potrzebują. Zmuszasz mnie, bym otworzył ci oczy na poczynania twego szwagra. Doszły mnie niedawno wiadomości, że Andrew dokonał pochopnych inwestycji i teraz stoi na krawędzi bankructwa... Jak widzisz, przedłużył swoje wakacje. Być może w ogóle nie zamierza powracać...
Stała przez chwilę jak skamieniała, potem zaś bezwładnie opadła na krzesło i ukryła twarz w dłoniach. Jakże zazdrościła Jo szczęścia... A teraz...
- Zawsze uważałam, że Jo ma wszystko: wspaniałego męża, udane dziecko... - mówiła. - Nawet nie przyszło mi do głowy, że...
- Nikt sobie tego nie wyobrażał, a szczególnie twoja siostra.
W tych okolicznościach łatwiej ci przyjdzie zrozumieć postępowanie Andrew, prawda?
Owszem, potrafiła zrozumieć..; ale wcale nie było to łatwiejsze do zniesienia. Cóż, musiała stwierdzić, że Reid wyświadczył im wielką przysługę, inwestując w dom. Dom zyskiwał na wartości. Penny zamierzała podzielić dochód ze sprzedaży na równe części, skoro jej siostra znalazła się w tak trudnym położeniu.
- Pojadę się z nią zobaczyć - postanowiła.
- Pojechać z tobą?
Desperacko tego pragnęła, zmusiła się jednak, by zaprzeczyć ruchem głowy. Gdyby teraz doświadczyła jego pocieszającej obecności, o ileż bardziej cierpiałaby przy rozstaniu!
- Powiedziałeś, że masz ważne spotkanie... To jest nasza sprawa rodzinna, między mną i Jo.
- Oczywiście - nie nalegał. - Skoro jesteś pewna, że tego właśnie chcesz.
Spojrzała nań pytająco - , ale twarz jego przypominała granitową maskę. Miała ochotę krzyknąć mu prosto w twarz, że wcale tego nie chce, pragnęła paść mu w ramiona i usłyszeć, że jest kochana... Och, jakże chciała, by ją zapewnił, że świat się jeszcze nie kończy, że wszystko wróci do normalności...
Zamiast tego jednak uśmiechnęła się blado.
- Jestem tego pewna - zapewniła go drżącymi wargami.
Ku jej ogromnemu zaskoczeniu położył jej ręce na ramionach, przyciągnął do siebie i zaczął pokrywać jej włosy zachłannymi pocałunkami. Potem odsunął ją raptownie od siebie i popatrzył jej w oczy zagadkowym wzrokiem.
- Do zobaczenia na lunchu - powiedział z pewną nonszalancją i odszedł.
Jo miała spłoszony wyraz twarzy, gdy nieoczekiwanie zobaczyła Penny na progu swego domu.
- Domyślam się, że dostałaś list od adwokata Andrew?
- powiedziała bez ogródek.
Penny weszła do środka i ze zdziwieniem spostrzegła, że wokół panuje straszliwy bałagan, całkiem niepodobny do stylu życia jej siostry. Na kanapie leżało otwarte pudełko chusteczek do nosa, a na podłodze poniewierało się kilka zużytych.
Łzy również nie pasowały do zawsze trzeźwej i opanowanej Jo.
- Być może domyślasz się, że Andrew nie ma zamiaru wracać... - Jo patrzyła w przestrzeń i mówiła jakby do siebie.
- Ma kłopoty w interesach i popadł w straszliwe długi... Domyślałam się tego, ale odrzucałam od siebie tę myśl. I dopiero gdy nie chciał wracać do domu, nawet po przeczytaniu tego artykułu o Suzie, zrozumiałam, że żyje w nieprawdopodobnym napięciu... - Łzy ciekły jej po policzkach, kurczowo zaciskała dłonie. - Och, Penny, co ja teraz pocznę? Tak bardzo go kocham, ale on nie chce, nie oczekuje ode mnie pomocy.
Nawet gdy powiedziałam mu o twoich zaręczynach z Reidem, nie wyglądało, by wstąpiła w niego jakakolwiek nadzieja.
Sprawia wrażenie, jakby cały świat przestał go w ogóle obchodzić...
- Dom po renowacji osiągnie wysoką cenę - powiedziała '
Penny, czując, że każde słowo sprawia jej niesamowity ból.
- Twoja część na pewno pozwoli wam zacząć wszystko od nowa.
Jo posłała siostrze spojrzenie dozgonnej wdzięczności.
- To bardzo szlachetnie z twojej strony, Penny, wiem jednak, że mój mąż zmusza cię do sprzedaży domu, który tak bardzo kochasz.
- On mnie do niczego nie zmusza. - Penny mocno zacisnęła zęby. - Chcę wam pomóc.
I nagle rzuciły się sobie w ramiona.
- Nie mogę uwierzyć, że to prawda - szlochała Jo. - Myślałam, że mamy z Andrew wszystko, o czym można zamarzyć, a okazuje się...
- Powiedziałaś już o tym Suzie? - . zaniepokoiła się Penny.
- Zbieram się na odwagę. Ona jeszcze nie wie, że Andrew być może w ogóle nie wróci.
- Nie wierzę! Nie wierzę wam! To wszystko kłamstwo...
Penny odwróciła głowę, słysząc z tyłu drżący głos swej siostrzenicy. Twarz; Suzie miała barwę popiołu.
- To wszystko twoja wina! - napadła na matkę. - To przez ciebie ojciec wyjechał! Moja rodzina się rozpada, a ty nawet nie zamierzasz mnie o tym poinformować...
- To nieprawda - powiedziała Jo zdławionym szeptem.
- Kocham cię...
- Tak samo twierdzisz, że kochasz mego ojca, a już postawiłaś na nim krzyżyk - odrzekła Suzie z goryczą. - Jak mam uwierzyć w twoją miłość? - Odwróciła się na pięcie i wypadła z domu jak burza.
- Biegnij za nią! - ponagliła Penny siostrę, sama zaś usiadła w salonie i sięgnęła po chusteczkę. Co za dramat!
Po kilku minutach Jo wróciła ogromnie rozstrojona.
- Nigdzie nie mogę jej znaleźć, Pen! - zawołała od progu.
- Gdzie mogła pójść?
Rozległ się dzwonek telefonu; Jo ze zbielałą twarzą podniosła słuchawkę. Nie była to jednak Suzie.
- To Andrew! Dzwoni z lotniska... Och, Penny, on wrócił do domu! - Głos Jo drżał z emocji, oczy błyszczały radością.
- Muszę natychmiast odnaleźć Suzie i powiedzieć jej, że wszystko się zmieniło.
- Tak się cieszę, Jo. - Penny miała również łzy w oczach.
- Nie martw się, znajdziemy Suzie. Zatelefonuj do wszystkich znajomych... - urwała, przyszedł jej bowiem do głowy lepszy pomysł. - Ona mogła zwrócić się do Reida, zachowywał się zawsze wobec niej bardzo przyjacielsko...
- Zadzwonisz do niego?
- Pojadę do niego do biura. Jeśli zastanę tam Suzie, natychmiast ją przywiozę.
Gdy Penny wkrótce dotarła do biura Reida, jego nowa asystentka poinformowała ją, że pan Branden przebywa w swym mieszkaniu na górze i że ma teraz gościa. Penny od razu poczuła ulgę. A więc słusznie przypuszczała, że Suzie zwróci się do Reida! Szybkim krokiem pomaszerowała do prywatnej windy.
Ale to nie Suzie otworzyła j ej drzwi. Tonia w czarnej minispódniczce i kokieteryjnej, koronkowej bluzce wyglądała równie olśniewająco jak zawsze. Na widok zdenerwowanej Penny uniosła swe starannie wypielęgnowane brwi.
- Och, czyżbyś była aż tak zdziwiona? Ostrzegałam cię przecież, że tu wrócę - wycedziła.
A więc to z nią Reid miał spotkanie! Penny czuła, jak wezbraną falą zalewa ją rozpacz. Czyżby to było możliwe, że tak szybko otrząsnął się po spędzonej z nią nocy i od razu skontaktował z Tonią? A zatem ona, Penny, była niczym innym jak przelotnym, chwilowym kaprysem... Och, odszedł od niej człowiek, którego kochała i jednocześnie traciła Kangalumę...
Te myśli były nie do zniesienia.
- Muszę zobaczyć się z Reidem - opanowała się z najwyższym trudem i wytrzymała jadowite spojrzenie Toni.
- Reid jest w sypialni - Tonia celowo przeciągała słowa.
- Wątpię, by teraz ciebie oczekiwał.
- Mimo to muszę natychmiast się z nim zobaczyć - odparła Penny z determinacją człowieka, który nie ma już nic do stracenia. Najważniejsza była teraz Suzie, powtarzała sobie w duchu. - Wpuścisz mnie dobrowolnie, czy mam użyć siły?
- dodała z pasją.
Tonia niechętnie ustąpiła, po czym odwróciła się i sięgnęła po wiszącą na oparciu krzesła torebkę. Na krześle leżały teczki z dokumentami.
- Kto przyszedł, Toniu?
Dźwięk znajomego głosu, a potem widok Reida sprawił, że serce Penny stanęło w miejscu. Reid miał na sobie beżowe, lniane spodnie, w których dziś rano wyjechał z domu, ale był bez koszuli, a przez ramię przewieszony miał ręcznik.
- Do licha, nie mogę tego sprać - wymamrotał, a potem nagle znieruchomiał na widok Penny. Przez chwilę w jego oczach pojawił się jakiś przelotny błysk.
- Cześć, Penny - rzekł. - Wcześnie dziś przyjechałaś.
Próbowała uspokoić przyspieszone bicie serca, którym zareagowała na jego widok. Spodnie opierały się mu nisko na wąskich biodrach, a włosy na piersi układały .się w kształt litery V i ginęły poniżej luźno zapiętego, skórzanego paska.
Szybko oderwała od niego wzrok. .
- Przyjechałam, by cię spytać, czy nie kontaktowała się z tobą Suzie? - powiedziała wprost.
Jego twarz przybrała dziwny, czujny wyraz.
- Co się stało?
- Podsłuchała naszą rozmowę z Jo... O Andrew... On wraca, jest w drodze, z lotniska do domu, ale Suzie już tego nie usłyszała. Wybiegła z domu bardzo wzburzona.
- Do mnie nie dzwoniła, Tonia przyszła zaledwie kilka minut temu... Nie widziałaś jej, prawda, Toniu?
- Nie, nie widziałam jej - rzekła Tonią.
- Znalazłaś już dokumenty, których potrzebowałaś? Wiedziałem, że po nie wrócisz, więc przyniosłem je na górę, żeby się nie zapodziały. Czy to już wszystko, Toniu?
Była to wyraźna odprawa. Penny poczuła wielką ulgę. A więc przynajmniej w tej sprawie błędnie oceniła sytuację.
- Wszystko znalazłam, dziękuję - rzekła Tonia nieco urażonym tonem. - Już uciekam. - Zakręciła się na pięcie. - Może spróbujesz wywabić tę plamę sokiem cytrynowym? - rzuciła, będąc już na progu.
- O co chodzi z tym wywabiaczem plam? - spytała Penny, gdy za Tonią zamknęły się drzwi.
- Pobrudziłem sobie koszulę tuszem z drukarki - wyjaśnił.
- Przebierałem się właśnie, gdy pojawiła się Tonia w poszukiwaniu teczek ze swymi osobistymi dokumentami... Ale mniejsza z tym! Penny, musimy odnaleźć Suzie! Czy Jo dzwoniła już do jej przyjaciół?
- Tak, dopiero później pomyślałam o tobie...
- Mam pomysł. - Strzelił palcami. - Szkoła!
Penny zagryzała wargę.
- Ale przecież dziś jest wolny dzień, nie ma lekcji, więc po co miałaby iść do szkoły?
- Nie zapominaj, że Suzie kocha muzykę. I zapewne w niej poszuka ukojenia. Jestem niemal pewien, że odnajdziemy ją w szkolnym studiu!
- Obyś miał rację - jęknęła. - Jo szaleje z niepokoju...
Szybko skierował się do sypialni.
- Idę się ubrać. Zadzwoń do Jo i poinformuj ją, że jedziemy do szkoły.
Reid wyłonił się z sypialni ubrany w granatowy dres i białą koszulę polo. W tym stroju wyglądał jak niezwykle przystojny atleta.
- Jedziemy - powiedział. - Zawiadomię tylko swoją asystentkę, na wypadek gdyby Suzie jednak zadzwoniła.
Jechali wzdłuż Falcon Street i Military Road w pełnej napięcia ciszy. Wreszcie dotarli do ruchliwej ulicy, przy której mieściła się szkoła Suzie. Gdy wysiedli i w milczeniu podążali w stronę głównego wejścia, Reid automatycznie wziął Penny pod rękę. Miała wrażenie, że dotknął jej rozpalonym żelazem i na skórze pod cienką bluzką wypalił jej znamię...
- To ona! - Triumfalny okrzyk Reida wyrwał ją z zadumy.
Wytężyła wzrok i spostrzegła Suzie zbliżającą się z naprzeciwka do szkolnego budynku. Nawet z pewnej odległości widać było, że na jej młodej twarzy maluje się przygnębienie.
- Suzie! - zawołała Penny, przyspieszając kroku.
Dziewczynka uniosła głowę i obrzuciła ciotkę niechętnym spojrzeniem.
- Idź sobie! - krzyknęła. - Nie chcę z wami rozmawiać.
- Chcemy ci pomóc... - odezwała się Penny łagodnie.
- Chcesz dostarczyć pieniędzy, żeby rozbić moją rodzinę!
- przerwała jej Suzie. - Czy to ma być pomoc?
Penny stanęła przerażona. Jakże opacznie zrozumiano jej intencje!
- Ależ, Suzie... - usiłowała zaprzeczyć.
- Twój ojciec jest właśnie w drodze do domu - wtrącił Reid. - Chciałby, żebyś go przywitała.
- Próbujesz mnie tylko pocieszyć - powiedziała głuchym głosem i skierowała się w stronę przejścia dla pieszych na wprost szkoły. - Zostawcie mnie w spokoju - dodała, i nie patrząc na jezdnię, zeszła z krawężnika.
W tej samej chwili zza zakrętu wyłoniła się ogromna ciężarówka.
Penny stała jak zahipnotyzowana, nie zdając sobie sprawy, że scena, która działa się na jej oczach - działa się naprawdę.
- Suzie, uważaj! - krzyknęła jak we śnie.
Powrócił koszmarny sen o wypadku, w którym kiedyś uczestniczyła... Ale teraz był dzień, kierowca trąbił, rozpaczliwie hamował.
Nagle Reid rzucił się do przodu. Nigdy by nie uwierzyła, że można tak szybko biec! Pędem dobiegł do Suzie i mocnym ruchem ramienia ściągnął ją z jezdni. Dziewczynka zachwiała się i upadła na chodnik. Ułamek sekundy później potężna ciężarówka przetoczyła się przez pasy z ogłuszającym piskiem hamulców.
- Reid! - Penny nie poznawała swojego głosu, biegnąc w kierunku Reida, którego uderzenie ciężarówki popchnęło prosto na pobliskie drzewo.
Niepewnie podniósł się z ziemi, ale zamiast uśmiechu, skrzywił usta w grymasie bólu.
- Nie bądź taka wystraszona - odezwał się nieswoim głosem.
- Nic mi nie jest... To tylko lekki wstrząs.
- Jesteś pewien? - zaniepokoiła się Suzie, która zdążyła już wstać i pozbierać swoje rzeczy. - Nie zniosłabym myśli, że coś ci się stało z mojego powodu. Tak mi przykro...
Lewa ręka Reida zwisała bezwładnie wzdłuż ciała, prawą zaś usiłował pogładzić ją po głowie.
- Daj spokój, Suzie. Spójrz, właśnie przyjechała twoja matka i... jeszcze ktoś, na kogo z pewnością czekasz.
Penny odwróciła głowę i na widok Jo i Andrew, trzymających się za ręce, łzy szczęścia i wzruszenia napłynęły jej do oczu. Suzie z piskiem radości rzuciła się im w objęcia. Po chwili dołączył do nich kierowca ciężarówki. Zatrzymał się tuż za przejściem i wielce zdenerwowany sprawdzał, czy nikomu nic się nie stało.
Po kilku minutach Suzie z rodzicami wróciła do domu.
Dopiero wtedy Reid, nie mogąc już dłużej udawać, oparł się chwiejnie o drzewo.
- Nie chciałem wystraszyć Suzie - odezwał się cicho - ale ta piekielna ciężarówka uderzyła mnie w ramię.: Bardzo mnie boli... Mam nadzieję, ze to nie jest złamanie.
- Musisz natychmiast pojechać do lekarza - powiedziała Penny kategorycznym tonem.
Szeroko otworzył oczy w udawanym zdziwieniu.
- Tylko mi nie mów, że naprawdę obchodzi cię moje zdrowie - rzekł lekko rozbawiony.
- Oczywiście, że mnie obchodzi - powiedziała szczerze, a po chwili dodała, zmuszając się do pewnej beztroski: - Martwiłabym się każdym, kto zostałby ranny. Takie już mam dobre serce.
- Tylko tyle?
- A czego się spodziewałeś?
Nagle zrobił na niej wrażenie człowieka śmiertelnie zmęczonego.
- Jedźmy już stąd - powiedział zniecierpliwiony. - Będziesz musiała prowadzić, sam nie dam rady.
Odmówił wsparcia na jej ramieniu i chwiejnie pomaszerował do samochodu. Co będzie, jeśli uraz jest poważniejszy, niż przypuszczał? - zastanawiała się trwożnie Penny. Jeśli nie mógłby grać... Zadrżała z przestrachu. Czym byłby świat bez muzyki Reida!
Podał jej kluczyki. Gdy otworzyła drzwi, pomogła mu wsiąść, a potem sama zajęła miejsce za kierownicą. I nagle znieruchomiała.
- Do licha! - zaklęła pod nosem. - Nie mogę prowadzić twojego samochodu!
- Dlaczego? O co chodzi, Penny?
Popatrzyła na niego szeroko otwartymi oczami z uczuciem pewnego zażenowania.
- Widzisz, nie mogę prowadzić samochodu z ręczną skrzynią biegów... Mam prawo jazdy tylko na automatyczną!
- Co takiego?
Spojrzała na niego bezradnie.
- Nie mogę prowadzić twojego samochodu, bo ma ręczną skrzynię biegów - powtórzyła. - Przykro mi, ale musimy wezwać taksówkę. - Ze złością uderzyła ręką w kierownicę.
Ku jej ogromnemu zdumieniu podniósł jej rękę do ust i ucałował.
- Kochana Penny... Nigdy w życiu nic bardziej mnie nie uradowało.
Cieszył się, że nie mogła poprowadzić samochodu? Pomyślała, że zaczyna bredzić w szoku pourazowym. Ale oczy Reida były krystalicznie jasne, głos dźwięczny, gdy demonstrował jej, jak skorzystać z telefonu w samochodzie.
Kiedy przyjechała taksówka, uparł się, żeby pojechać do Kangalumy. Przez całą drogę panowała między nimi dziwnie napięta atmosfera.
- Powinniśmy najpierw pojechać do szpitala - upierała się Penny.
- Szpital zaczeka. Mam ważniejsze sprawy do załatwienia - odparł kategorycznie. Jednak bladość jego twarzy świadczyła, że ciężko walczył z bólem.
Gdy znaleźli się w domu, przyjął szklaneczkę whisky i jednym łykiem wypił ją do dna.
- Powiedz mi, Reid - zaczęła Penny - dlaczego uparłeś się, żeby tutaj przyjechać?
- Och, nadal nic nie rozumiesz! - zniecierpliwił się i dodał spokojniejszym tonem: - Przez cały czas boisz się, że w przyszłości wykorzystam ten nieszczęsny wypadek samochodowy przeciwko tobie, prawda? Znasz mój stosunek do pijanych kierowców i obawiałaś się, że wcześniej czy później wypomnę ci tę nieostrożność... - Zamyślił się na chwilę i rzekł z naciskiem:
- Widzisz, Penny, to nigdy nie będzie mieć miejsca.
- Oczywiście, że nie - przyznała, świadoma, że dla nich nie ma już przyszłości.
- Nie ma nic, co mogłoby zakłócić nasze szczęście... ani teraz, ani w przyszłości - powiedział, jakby ignorując jej stwierdzenie. - Otóż, teraz wiem, że nie mogłaś tamtej nocy prowadzić!
- O czym ty mówisz? - wykrztusiła zdezorientowana.
Skrzywił twarz z bólu, gdy niechcący poruszył zranionym ramieniem.
- Samochód, którym wówczas jechałyście, miał ręczną skrzynię biegów - wyjaśnił podnieconym głosem. - Czy teraz rozumiesz?
Czuła silny ucisk w klatce piersiowej, który niemal uniemożliwiał jej oddychanie.
- Och, Reid, czy to znaczy.....
\
- Tonia często korzystała z moich samochodów, które miały ręczną skrzynię biegów. Z tego wynika, że wtedy też prowadziła, a potem po wypadku, gdy leżałaś nieprzytomna, musiała cię przesunąć na siedzenie kierowcy.
Penny kurczowo przyciskała palce do pulsujących skroni.
- Tak, o Boże, wszystko sobie przypominam... - Nagle ze zdumieniem odkryła, że wróciła jej pamięć tamtego wieczoru.
Wszystko przypomniała sobie, jakby to było wczoraj!
- Nie chciałam prowadzić i Tonia powiedziała, że pójdzie po kierowcę. Czekałam na siedzeniu pasażera, gdy ona nieoczekiwanie zasiadła za kierownicą i włączyła silnik! Nie mogłam jej powstrzymać, nie mogłam wysiąść... Zapewniła mnie, że wszystko będzie w porządku.
- Dobrze już, dobrze... - przerwał jej Reid, ocierając spocone czoło. - Wszystkich nas wywiodła w pole! Podświadomie znałaś prawdę, Penny, i dlatego miałaś tak silne wewnętrzne przekonanie, że nie prowadziłaś samochodu... Ale dlaczego ona to zrobiła?
Penny doskonale znała odpowiedź. Tonia kochała Reida.
A wiedząc, co on myśli o pijanych kierowcach; nie mogła ryzykować, że straci jego szacunek. Zrobiła więc wszystko, żeby gniew Reida skupił się na Penny...
- Czy mi kiedykolwiek wybaczysz, że nie chciałem ci uwierzyć? - spytał Reid z niepokojem.
- Kto to powiedział, że w miłości nie trzeba przepraszać?
- odpowiedziała pytaniem.
- W takim razie już nigdy za nic cię nie przeproszę, jak długo będziemy żyli - powiedział z uśmiechem.
Gdy pojęła sens jego słów, nagle opuściła ją odwaga. Co się stanie, jeśli okaże się, że źle go zrozumiała? Musiała szybko przeciąć wszelkie wątpliwości.
- Nie będę oczekiwać od ciebie żadnych przeprosin, ponieważ cię kocham - powiedziała jednym tchem, jakby w obawie, że ze strachu nie zdoła dokończyć.
Objął ją prawym ramieniem i przycisnął do siebie, a potem złożył na jej rozchylonych ustach długi, namiętny pocałunek.
- Myślałem, że już nigdy tego od ciebie nie usłyszę - wyszeptał prosto w jej drżące wargi.
- I ja tak myślałam... Tamtej nocy po wypadku wyraz twojej twarzy świadczył dobitnie, że nie chcesz mnie więcej, widzieć...
- To nie do ciebie miałem pretensję, miałem ją do siebie za to, że pozwoliłem wam samym wracać do hotelu. Powtarzałem sobie, że gdybym był z wami, uchroniłbym nas wszystkich od tego okropnego przeżycia. Czułem do siebie obrzydzenie, i chciałem ci o tym jak najprędzej powiedzieć, ale wyjechałaś z kraju.
- Kiedy doszedłeś do wniosku, że mnie kochasz? - spytała nieśmiało.
Przesunął palcem po jej pełnych ustach.
- Od chwili gdy po raz pierwszy zobaczyłem cię w Kangalumie, wmawiałem sobie, że pragnę jedynie twojego domu.
Ale naprawdę kochałem jego piękną właścicielkę. Podjęcie prać renowacyjnych w całej posiadłości było najlepszym sposobem zbliżenia się do ciebie. - Uśmiechnął się łagodnie. - I udało się, prawda?
- Za każdym razem, gdy ośmielałam się myśleć o wspólnej przyszłości, czułam, że przeszłość niebawem ożyje i nas rozdzieli, tak jak to było w przypadku moich rodziców...
- Nigdy nic nas nie rozdzieli - oświadczył z mocą, a serce Penny podskoczyło z radości. - Byłem tego świadom już wtedy, gdy kupowałem ci kolczyki.
- A więc kupiłeś je dla mnie? - Och, Tonia powiedziała mi, że kupiłeś je dla niej na urodziny - wyznała, zawstydzona teraz własną podejrzliwością.
- Tonia powinna odpowiedzieć nam na kilka pytań - rzekł cierpko. - Moi prawnicy zajmą się tym...
Miękko położyła dłoń na jego ramieniu.
- Proszę, zostaw to w spokoju. Wystarczy mi, że ty znasz prawdę.
Uniósł jej dłoń do ust i po kolei ucałował każdy palec.
- Potrafisz wybaczać szybciej niż ja... Zrobię wszystko co zechcesz, aby uczynić cię szczęśliwą.
- Byłabym szczęśliwa - powiedziała z narastającym niepokojem w głosie - gdybyś natychmiast pojechał do lekarza.
Reid z pewnością bardzo cierpiał, nie było jednak sposobu, żeby się teraz do tego przyznał. Wędrował wargami po jej twarzy i szyi, przyprawiając ją o rozkoszne dreszcze.
- Czy tylko w ten sposób mogę uczynić cię szczęśliwą?
- szepnął z wielką czułością.
- Nie tylko... - zaprzeczyła drżącym głosem. - Ale będziemy mieć na to jeszcze dużo czasu...
- Jesteś twardą kobietą, Penny Sullivan - westchnął z udawaną przesadą. Złożył na jej wargach długi, zachłanny pocałunek, który na nowo pobudził jej zmysły. - Uczynię wszystko, co w mej mocy, aby nie trwało to zbyt długo. Ale jest jeszcze jedna sprawa - dodał, powstrzymując jej rękę, która sięgała po telefon. - Chcę ci coś ofiarować.
- Niczego więcej nie potrzebuję. - wyszeptała.
Przecież ofiarował jej swą miłość, obdarzał ją najwspanialszym skarbem na świecie.
- A co z Kangalumą?
- Nie ma znaczenia... Mój dom będzie wszędzie tam, gdzie ty będziesz ze mną - powiedziała z niezmąconą pewnością siebie.
Cóż znaczyłaby dla niej teraz Kangaluma, jeśli nie mogłaby jej dzielić z Reidem?
Ale Reid właśnie o tym pomyślał.
- Dziś rano dzwoniłem do prawnika Andrew i złożyłem mu ofertę wykupienia udziału Jo. Dostaną natychmiast pieniądze do dyspozycji, a Kangaluma i tak zostanie w rodzinie...
W naszej rodzinie - dodał znacząco.
Penny oczyma duszy zobaczyła swój rodzinny dom pełen rozbieganych, wesołych dzieci i małych łóżeczek stojących w pokoikach na górze.
- W tym domu jest wiele pokojów - powiedziała z zapartym tchem.
- I mam nadzieję, że uda nam się zapełnić je naszymi dziećmi...
- Możemy spróbować - zgodziła się z uśmiechem.
Przyciągnął ją znów do siebie, a ona czuła ogień płynący z jego dotyku. Och, jakże go teraz pragnęła!
- Lepiej pojedźmy do lekarza, nim całkiem o tym zapomnę - westchnął.
- Musimy pamiętać o podziękowaniu Suzie - dodała - za to, że znów jesteśmy razem. Wyobraź sobie, że nigdy nie dowiedzielibyśmy się prawdy o wypadku i nigdy byśmy się nie odnaleźli, gdyby nie napisała tego listu.
- Na szczęście to uczyniła - powiedział ochryple. - Po prostu oniemiałem, przeczytawszy w PS o „Koncercie Andrettiego”.
A teraz dodam swoje własne PS, które znaczy:
Penny Sullivan, kocham cię.
- Już niedługo przestanę być PS - przypomniała mu z uśmiechem. - Po ślubie będę PB.
- Och, nie bądź taka drobiazgowa, gdy staram się wyrażać poetycko - zgromił ją żartem.
Pragnął objąć ją teraz ramionami tak mocno, by doznała zawrotu głowy. Jednak jednym ramieniem nie władał zbyt dobrze... Do licha, akurat teraz musiał zostać poturbowany!
Ale przecież na jego miejscu mogła być Suzie, pomyślał z trwogą. Widok Suzie, która wstała i pobiegła do rodziców, wart był tego cierpienia...
I ta dziewczyna przytulona do niego... którą obejmował jednym ramieniem... warto było na nią czekać choćby całe życie.
- Kocham cię, Penny Sullivan - powiedział.
Pocałowała go z całą dotychczas tłumioną namiętnością.
- Nie masz pojęcia, jak cudownie jest usłyszeć od ciebie te słowa.
- A więc powtórzę je znów: kocham cię, kocham, kocham...
Niech diabli wezmą to ramię!
Najdroższy Reidzie!
Jest już bardzo późno. W szpitalu panuje kompletna cisza, a twój nowo narodzony synek śpi spokojnie obok mnie.
Jakże się cieszą, że mogłeś uczestniczyć w przyjściu Francisa na świat! Żałuję jednak bardzo, że sama nie będę mogła być z tobą na ceremonii rozdania Oscarów. Nigdy nawet nie marzyłam, że nasza melodia - „Koncert Andrettiego „ - stanie się kanwą muzyki filmowej i że dostaniesz za nią tak prestiżową nagrodą... Zawsze uważałam, że to wyjątkowy utwór i chętnie podzielą się nim teraz z całym światem.
Jestem zadowolona, że postanowiłeś nazwać naszego najmłodszego synka: Francis, po swoim ojcu. Suzie, która odwiedziła nas zaraź po twoim wyjeździe, przysięga, że jego usteczka mają doskonały kształt dla przyszłego klarnecisty i cieszy się bardzo, że wkrótce zostanie jego matką chrzestną.
Bardzo za tobą tęsknię. Nawet jeśli przylecisz prosto z Los Angeles, i tak minie kolejny dzień bez ciebie... Ledwie się mogą doczekać: Tęsknię do was wszystkich: do Emmy i Jessie, a także do naszych „ nieznośnych „ bliźniąt - Brada i Josha, i do malutkiej Gillian. Do całej naszej rodzinki. Jak widzisz, zgodnie z naszym życzeniem, zapełniliśmy już wszystkie pokoje w Kangalumie. Ty zaś wypełniłeś pustką w moim sercu.
Wracaj szczęśliwie do domu, najdroższy. Kocham cię.
Twoja żona od pięciu cudownych lat
Penny