VALERIE PARV
PS Kocham Cię
Tytuł oryginału: P.S. I Love You
Scan-Dalous
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Szanowny Panie Branden!
Nazywam się Suzanne Kimber i od razu wyznaję, że jestem
Pana gorącą wielbicielką. Wiem, że otrzymuje Pan tysiące
listów, zapewniam jednak, że ten list będzie jedyny w swoim
rodzaju, wiec proszę, by go Pan przeczytał do końca.
Mam czternaście lat i uczę się gry na klarnecie. W naszej
szkole muzycznej obowiązuje specjalny program, zgodnie
z którym każdy uczeń musi znaleźć sobie artystycznego opie
kuna wśród wybitnych kompozytorów lub wirtuozów naszych
czasów. Postanowiłam zwrócić się z prośbą do Pana, arcymi-
strza klarnetu, by został Pan moim mistrzem i opiekunem.
Zaczęłam uczyć się gry na klarnecie już w szkole podsta
wowej. Oczywiście, nie żywię złudzeń, że uda mi się powtórzyć
Pański sukces i nagrać pierwszy samodzielny album w wieku
czternastu lat, zamierzam jednak pójść w Pana ślady i zająć
się profesjonalnie grą na klarnecie, a potem, być może, pro-
dukcją płyt. Marzę, by tak jak Pan pewnego dnia mieć własne
studio nagrań. Nie chcę zajmować Panu zbyt wiele czasu.
Wyjaśnię tylko, że Pańska pomoc przejawiałaby się przede
wszystkim w udzielaniu mi korespondencyjnie wskazówek
i komentarza do taśm z moimi nagraniami. Czy wyświadczy
mi Pan ten zaszczyt i zechce zostać moim opiekunem? Tak
bardzo proszę!
Z wyrazami szacunku -Suzanne (Suzie) Kimber
PS Szczególnie lubią „Koncert Andrettiego ". Słuchając go,
dostają gęsiej skórki.
Reid Branden, wyraźnie zbulwersowany, wpatrywał się
w zadrukowaną maszynowym pismem kartkę. Papier zadrżał
lekko w jego smukłej dłoni o długich, delikatnych palcach,
gdy ponownie przebiegł wzrokiem ostatnią linijkę dopisaną
w widocznym pośpiechu dziewczęcym, niewyrobionym pis
mem. Gdzie i kiedy to dziecko mogło usłyszeć „Koncert An
drettiego"?
- Jeszcze jedna zakochana wariatka? Och, czyżbym nie
dość starannie przejrzała pocztę?
- To nie żadna wariatka. -Posłał swej asystentce, Toni
Rigg, lodowaty uśmiech. - Doskonale selekcjonujesz kore
spondencję, Toniu, i dobrze o tym wiesz. To prośba od jakiejś
uczennicy, bym został jej muzycznym opiekunem. - Skrzywił
się i westchnął z irytacją. — Och, kiedy wreszcie nastolatki
przestaną mnie traktować jak gwiazdora estrady?
- Dopiero wtedy, gdy przestaniesz wyglądać jak jeden
z nich - odrzekła Tonia z uśmiechem na twarzy.
Niecierpliwym ruchem przeczesał palcami jasnobrązo-
wą, bujną czuprynę, która - z czego zapewne nie zdawał,
sobie sprawy - w niemałym stopniu przydawała mu popu
larności.
- Czy ja naprawdę wyglądam jak gwiazdor? Przecież
już nie występuję przed publicznością! Cóż może być pocią-
gającego w trzydziestoletnim dyrektorze zespołu i kierowni
ku muzycznym! - Przesunął dłonią po swym twardym jak
skała brzuchu. - Do licha, chyba nawet zaczął rosnąć mi
brzuszek!
- Nie kokietuj! - roześmiała się, - Widocznie muszę ci
przypomnieć, że nie tylko wyglądasz jak holywoodzki amant,
lecz również jesteś niezrównanym muzykiem i wirtuozem
fonograficznego biznesu. Czy znasz kogoś innego, komu uda
łoby się wprowadzić Mozarta do pierwszej dziesiątki muzy
cznych przebojów?
- Może zatem nadszedł czas, bym przestał grać i skoncen
trował się wyłącznie na biznesie?
Wzruszyła ramionami.
- Jeśli jeszcze bardziej skoncentrujesz się na biznesie, bę
dziemy musieli znów się przeprowadzić. Tym razem na jakąś
odludną wyspę, gdzie nie trzeba płacić podatków.
- A propos przeprowadzek... - Z pewną ulgą przyjął
zmianę tematu. - Czy już doszłaś do siebie po przeprowadzce
z Los Angeles do północnego Sydney?
- Trochę mi brakuje podniecającej atmosfery i zgiełku
tamtego miasta -przyznała. - Ale Australia też ma swoje
uroki. Chociażby ten wspaniały apartament wśród chmur,
który dla mnie przygotowałeś! A jak postępują twoje poszu
kiwania jakiegoś lokum?
-. Powoli. Mam już naprawdę dość mieszkania w wynaję
tych apartamentach. Rozglądam się za solidnym domem...
Uniosła starannie wypielęgnowane brwi.
- Chcesz zamieszkać tutaj na stałe?
- Taki mam zamiar. Teraz, gdy amerykańska filia firmy
wspaniale się rozwija, mogę wreszcie skupić się na rynku
australijskim. Właściwie od dawna o tym marzyłem.
- Och, wiem. W głębi serca czułeś się zawsze prawdzi
wym Australijczykiem. - Wyciągnęła rękę po list, który nadal
trzymał w palcach. - Mam się tym zająć? Wysłać typową
odpowiedź i zdjęcie z autografem?
- Nie! - Słowo to zabrzmiało ostrzej, niż zamierzał, więc
uśmiechnął się lekko, żeby pokryć zmieszanie. - Zajmę się
tym sam. - Za wszelką cenę musi się dowiedzieć, gdzie to
dziecko usłyszało „Koncert Andrettiego"!
Tonia sprawiała wrażenie na wpół zdziwionej, na wpół
zirytowanej.
- W takim razie może również sam zajmiesz się tym?
- Gestem wskazała piętrzący się na biurku stos listów. - Masz
tu między innymi dwie propozycje małżeńskie. Kto wie, może
któraś cię zainteresuje? - dodała z drwiną w głosie.
- Wielkie dzięki - powiedział miękko. - Naprawdę wspa
niale się spisujesz, Toniu: Nie będę się Wtrącać. Ale ten list
mnie zaintrygował... Muszę coś sprawdzić, nim podejmę de
cyzję:
Uśmiechnęła się z życzliwą pobłażliwością.
- Ty tu rządzisz, szefie. Daj mi znać; jeśli zechcesz pody
ktować odpowiedź.
- Jesteś bezcennym skarbem! Czy już ci to mówiłem?
- Nie tak często, jak bym chciała.
- W przyszłości się poprawię. Doprawdy przeraża mnie
myśl, że pewnego dnia mnie porzucisz, ponieważ zechcesz
wyjść za mąż.
- Jaki ty jesteś staroświecki! - Obdarzyła go spojrzeniem
pełnym politowania. - Kobiety już nie porzucają pracy tylko
z tego powodu. A poza tym... wcale nie zamierzam wycho-
dzić za mąż.
- Doprawdy?
Twarz Toni oblała się lekkim rumieńcem.
- Och, oczywiście, że mam taki zamiar...- zająknęła się.
- Ale chyba znasz powiedzenie, że potrzeba pary do tanga?
- Znam - uciął krótko. Nie mogła wyrazie się jaśniej,
nawet jeśli powiedziałaby to wprost, co zresztą uczyniła kie-
dyś późnym wieczorem, gdy wypili razem butelkę wina...
Cóż, usiłował odwzajemnić jej uczucia... ale nie potrafił.
Poczuwał się nawet do winy za jej samotność. Teraz jednak
pod wpływem emocji, które wzbudził ten list, dodał z oży
wieniem, całkiem ignorując jej słowa: - Powinnaś na dzisiaj
skończyć. Z pewnością masz mnóstwo roboty w domu.
- Nieoceniona rada.-Zabrała koszyk z korespondencją
i wyszła, starannie zamykając za sobą drzwi,
Reid Branden wiedział nadto dobrze, że z rady tej nie
skorzysta. Tonią miała zwyczaj poświęcać się dla niego ni
czym najbardziej oddana żona. Wielka szkoda, ale zupełnie
nie widział jej w tej roli.
Przeniósł wzrok na list, który nadal kurczowo ściskał
w dłoni. Rozluźnił nieco palce,i kartka z wolna opadłą na blat
biurka. Patrzył na nią z zakłopotaniem, owładnięty nagłą falą
dręczących wspomnień...
„Koncert Andrettiego" kojarzył mu się nieodmiennie z Penny
Sullivan. Penny Sullivan - tylko o nią mogło tu chodzić.
Choć niechętnie się do tego przyznawał, przez ostatnie pięć
lat myślał o niej często - nazbyt często... Odnosił nawet wra
żenie, że wspomnienie jej naturalnego wdzięku i urody nigdy
w nim nie wygasło.
Czy nadal nosiła włosy długie aż do ramion? Pamiętał, że
opadały jej na twarz niczym'miękka kurtyna i falowały zalot
nie przy najlżejszym poruszeniu. A jaki miały cudny kolor!
Określał go mianem świetlistego brązu...
Pamiętał, że uważała się za zbyt pulchną - ale przecież
połączenie wąziutkiej talii i pełnych bioder do dziś nasuwało
mu różne myśli, nie mające wiele wspólnego z biznesem...
I pamiętał jej oczy. Były równie fascynujące - szeroko
otwarte, o barwie ciepłego bursztynu, i zawsze lśniły, jakby
prześwietlane słońcem albo napełnione łzami... W każdym
razie tak wyglądały podczas ich ostatniego spotkania.
To było zaledwie kilka dni po powrocie do Sydney z Can-
berry, gdzie odniósł ogromny sukces, grając na koncercie
charytatywnym. Ogromny sukces, jeśli chodziło o koncert,
ponieważ z Penny to była całkiem odmienna historia...
- Zachowujesz się jak dziecko! - oświadczył jej wówczas
z wyrzutem. - Każdy może popełnić błąd, ale trzeba umieć
się do niego przyznać. Ty natomiast zachowujesz się jak gdy
by nigdy nic!
Uniosła dłonie w odwiecznym geście obrony.
- I właśnie na tym polega problem... - westchnęła ciężko.
- Uważasz zatem, że jestem winna, czy tak?
- Chyba nie zaprzeczysz, że siedziałaś za kierownicą, gdy
samochód uderzył w ścianę! Przecież sama chciałaś wyjść
wcześniej i osobiście wręczyłem ci kluczyki, pod warunkiem
jednak, że skorzystasz z usług kierowcy. Ale, oczywiście, tego
nie zrobiłaś i usiadłaś za kierownicą, mimo że byłaś pijana!
- Przecież to był koktajl z okazji koncertu, więc, oczywi
ście, że piłam - powtórzyła tonem człowieka, który opowiada
tę samą historię do znudzenia. - Kojarzę, że dałeś mi kluczyki,
ale całkiem nie pamiętam, jak wsiadałam do samochodu.
Mam zupełną pustkę w głowie od momentu, gdy powiedzia
łeś, że spotkamy się w hotelu, aż do chwili, kiedy pochylałeś
się nade mną na miejscu wypadku.
- Miałaś szczęście, że niemal natychmiast zdecydowałem
się za tobą pojechać. Jeśli byliby ranni i trzeba by było we
zwać policję...
- Wtedy oskarżono by mnie o prowadzenie pod wpływem
alkoholu, a zatem muszę ci gorąco podziękować za ocalenie
mej skóry - powiedziała z irytacją.
Nie mogła przestać myśleć, że chodziło przede wszystkim
o ocalenie reputacji Reida. Gdy lekarz badał ją i Tonię, Tonia,
choć wpółprzytomna, powtarzała w kółkp, że opinia publicz
na w żadnym razie nie może dowiedzieć się o wypadku, po
nieważ zagrażałoby to karierze Reida. Jeszeze wielokrotnie
powtarzała charakterystycznym dla siebie wyniosłym tonem,
że obie, poprzez swój związek z Reidem, również są osobami
publicznymi i powinny zważać na opinię.
Oczywiście lekarz zachował pełną dyskrecję i nikt o ni
czym się nie dowiedział. Po guzie na głowie Penny wkrótce
nie było śladu, choć musiała przy tym doznać lekkiego
wstrząsu mózgu, ponieważ całkiem zatarły się w jej pamięci
wydarzenia mające miejsce pomiędzy opuszczeniem przyję
cia a odzyskaniem przytomności tuż po zderzeniu. To, że obie
z Tonią wyszły z wypadku obronną ręką było istnym cudem,
ponieważ uderzenie było tak silne, że samochód praktycznie
nadawał się do kasacji. Reid oczywiście nie martwił się o sa
mochód. W każdej chwili mógł zastąpić go innym. Ale Tonia
i Penny były nie do zastąpienia...
Pobłażliwa wyrozumiałość Reida wyprowadzała Penny
z równowagi.
- Nie mogę znieść myśli, że podejrzewasz mnie o coś
takiego! - powiedziała z głuchym żalem. - I jest mi szczegól
nie przykro, ponieważ dobrze znam twoją opinię o ludziach,
którzy piją, a potem niefrasobliwie wsiadają do samochodu.
- Nie powinnaś się dziwić, skoro właśnie ktoś taki zabił
moich rodziców.
- No i widzisz? Ton głosu, sposób, w jaki patrzysz, gdy
pogrążasz się we wspomnieniach z dzieciństwa, budzą we
mnie lęk... Przeraża mnie myśl, że pewnego dnia będziesz na
mnie patrzył z takim wyrzutem,
- To nie ma nic wspólnego z nami - zapewnił ją żarliwie.
Mimo wszystko była bliska łez. Skrzywiła twarz, jakby za
chwilę miała się rozpłakać. Opanowała się dopiero, gdy przy
bliżył się do niej.
- Proszę, nie. Nie chcę twojego... twojego przebaczenia -
wykrztusiła z takim trudem, jakby wypowiadała słowa śmiertel
nej obrazy. - Chcę jedynie, byś pozwolił mi mieć wątpliwości.
W końcu stracił cierpliwość.
- Jakie wątpliwości? -. rzekł podniesionym tonem. - Na
litość boską, przecież to ty siedziałaś za kierownicą!
W jej oczach nadal błyszczały łzy, gdy uniosła głowę.
- A więc to ja musiałam prowadzić, prawda? Żadna inna
możliwość nie wchodzi w grę?
- Żadna inna możliwość,nie ma sensu.
Uważał, że jej upór był wynikiem doznanego szoku. Jakie
zresztą było inne wytłumaczenie? Przecież własnymi rękami
wyciągnął ją zza kierownicy. I znów krew mu się ścięła w ży
łach na myśl, że mogło to być jej martwe ciało. Z powodu
nieostrożności, do której nie chciała się przyznać, tej nocy
mógł stracić je obie - ją i Tonie.
Ostatecznie i tak stracił Penny. Wkrótce po wypadku po
rzuciła pracę maszynistki w agencji reklamowej, gdzie się
poznali, i wyjechała do Anglii. Było oczywiste, że uciekła
przed nim, toteż nie usiłował jej odnaleźć.
To nie miałoby sensu, ponieważ wszystko między nimi
było skończone. Jedynym wspomnieniem po tych romanty
cznych miesiącach pozostał utwór muzyczny skomponowany
pewnej gorącej nocy- „Koncert Andrettiego", nazwany tak,
dość niefrasobliwie, na cześć ich ulubionej włoskiej restaura
cji. Zadedykował go Penny. Pierwsze - i jedyne wykonanie
- nagrał na kasetę z myślą, że dopracuje go jeszcze, nim
przedstawi publiczności. Tego wieczoru, kiedy zdarzył się
wypadek, dał kasetę Penny, aby ją przesłuchała. Lecz potem
o niej zapomniał, mając ważniejsze sprawy na głowie.
Nigdy nie poznał jej opinii o koncercie - nawet nie wie
dział, czy w ogóle przesłuchała kasetę. Nie wiedział - i nic
go to nie obchodziło. To był jedyny utwór, którego nigdy
w życiu nie chciał ponownie zagrać.
I z pewnością nie zrobił profesjonalnego nagrania. A za
tem, w jaki sposób owa... Suzanne Kimber mogła go kiedy
kolwiek usłyszeć? Zaczął szybko rachować w myślach. Pen
ny ma teraz dwadzieścia sześć lat... Jest przecież za młoda,
by mieć czternastoletnią córkę. Do licha, dał się ponieść wy
obraźni i na chwilę nawet uległ fałszywej emocji, która towa
rzyszyła tej myśli. To wszystko nie miało sensu! A zatem, kim
była Suzanne Kimber?
Papier firmowy szkoły, na którym napisano list, nie pod
suwał żadnego rozwiązania. Nazwisko Kimber nic mu nie
mówiło. A jednak... Jednak to nieznajome dziecko natknęło
się gdzieś na utwór muzyczny przeznaczony tylko dla jednej
kobiety na świecie... Czuł, że nie zazna spokoju, póki nie
wyjaśni tej tajemnicy.
Pod wpływem nagłego impulsu nacisnął guzik interkomu.
-
Słucham, szefie? - odezwała się Tonia, która zwykle
urzędowała za ścianą.
- A więc jeszcze jesteś? - spytał tonem lekkiej nagany.
- Jeszcze tylko dwie minuty - roześmiała się. - Jest za
dwie dwunasta i przypominam ci, że dałeś mi wolne popołud
nie. Czyżbym miała je właśnie stracić?
- Sprytna czarownica! Toniu, jesteś bezcenna i masz szan
sę raź jeszcze to udowodnić. Czy w liście przysłanym przez
tę uczennicę była zwrotna koperta?
Usłyszał szelest papierów, a potem rzeczową odpowiedź
Toni:
- Tak. Odłożyłam ją na bok, ponieważ sądziłam, że będzie
odpowiedź.
Poczuł nagły ucisk w piersiach, ale dzięki długoletnim
ćwiczeniom muzycznym w każdej sytuacji potrafił panować
nad swoim oddechem.
- Przypuszczam, że podała na niej adres szkoły...?
- Właśnie nie. Zapewne przez roztargnienie napisała swój
domowy adres. Kangaluma nad Neutral Bay. Całkiem niezłe
miejsce zamieszkania.
Owszem, jeśli to był ten dom, który takdobrze pamiętał...
A więc znalazł związek- choć nadal nie wiedział, co to wszy
stko oznaczało. Nieoczekiwanie zalała go fala wspomnień.
Dopiero nieco zdziwiony głos Toni wyrwał go z zamyślenia.
- Czy przynieść ci tę kopertę?
- Nie, dziękuję, Toniu.
To oczywiste, że miała zamiar napisać adres szkoły, my
ślał, wyłączając interkom. Musiała się pomylić, i dziękował
Bogu za tę pomyłkę.
Nie pozostawało mu nic innego, jak pójść tym tropem
i sprawdzić, dokąd go zaprowadzi.
ROZDZIAŁ DRUGI
- Już trzeci raz od powrotu ze szkoły sprawdzasz skrzynkę
na listy - zauważyła Penny, kryjąc uśmiech. - Spodziewasz
się wygranej na loterii?
Jasne policzki Suzanne przybrały różowy odcień.
- Powinnam już dostać odpowiedź od Reida Brandena
- odparła nieśmiało. - Minęły całe dwa tygodnie.
- Dwa tygodnie to niezbyt długo, jeśli w grę wchodzi tak
sławny muzyk - pocieszyła ją Penny, nie odwracając wzroku
od ekranu komputera. Pisała właśnie listy do klientów firmy
ubezpieczeniowej, dla której wykonywała prace zlecone.
Raptem palce zastygły jej na klawiaturze. Och, nie! To nie-
możliwe, żeby...
Spojrzała na swą siostrzenicę z nagłym przestrachem:
- Czyżbyś nie napisała tego listu na szkolnym papierze?
- spytała z naciskiem. - Odpowiedź przyjdzie do szkoły, pra
wda? - Jej głos wyrażał nadzieję.
- Owszem, włożyłam list do koperty ze szkolnym nadru
kiem, ale... - Suzie zrobiła zakłopotaną minę.
- Ale co? - Penny miała tak bardzo ściśnięte gardło, że
ledwie mogła mówić.
To oczywiste, że nie chciała mieć z tym listem nic wspól
nego, ale przecież nie mogła odmówić Suzie pomocy. Napi
sała jej więc list na brudno. Dziewczynka nie miała zielonego
pojęcia, ile wysiłku kosztowało ją przełamanie wewnętrznych
oporów. Nawet teraz, po pięciu latach, gdy myślała o Reidzie
Brandenie, czuła w sercu krwawiącą ranę.
List oczywiście podpisała Suzie, ale mimo wszystko drę
czyła ją świadomość, że Reid bierze do ręki kartkę papieru
i czyta słowa napisane przez nią samą...
- Co z tobą, Suzie? - odezwała się ponownie głosem
ochrypłym z emocji.
- Nasz wychowawca zachęca nas, byśmy w takich sytu
acjach wykazywali inicjatywę, więc to zrobiłam - odrzekła
Suzie pewniejszym tonem. — Ręcznie dopisałam PS i załączy
łam kopertę zwrotną z moim obecnym adresem. Pomyślałam,
że szybciej doczekam się odpowiedzi...
- Suzie, to nieprawda, nie mogłaś tego zrobić! -jęknęła.
- Przecież będę tu mieszkać jeszcze cały miesiąc, zanim
rodzice nie wrócą z zagranicy - usprawiedliwiła się dziew
czynka. - Nie mogłam podać swojego stałego adresu...
- Ale teraz on wie, gdzie mieszkasz i... — I gdzie ja mie
szkam, dopowiedziała w duchu.
- Przecież to nie jest żaden dziwak ani nikt podobny - ob
ruszyła się Suzie, całkiem nie pojmując zdenerwowania Pen-
ny. - To sławny człowiek i cieszy się powszechnym szacun
kiem. Mogłam bez obaw podać mu ten adres... - Wyraz
napięcia na twarzy Penny powstrzymał ją od dalszych słów.
- Co napisałaś w postscriptum?
- Napisałam, że słuchanie jego nagrań sprawia mi ogro
mną przyjemność — odrzekła niepewnie. - Właściwie nie
wiem, dlaczego zrobiłam taki dopisek. Być może... być może
chciałam dodać coś od siebie, ponieważ cały list właściwie ty
napisałaś... Och, sądzisz, że wszystko tym popsułam?
- Oczywiście, że niczego nie popsułaś - pocieszyła ją
Penny ze współczuciem. - Psycholodzy twierdzą nawet, że
PS szczególnie przykuwa uwagę adresata. Rzec można, in
stynkt cię nie zawiódł.
- Naprawdę? Och, w takim razie wszystko w porządku.
Wiem, że powinnam cię o to spytać i cieszę się, że nie jesteś
na mnie zła. - Załzawione oczy Suzie nagle pojaśniały.
- Nie jestem na ciebie zła - przyznała pojednawczo Pen
ny, choć w duchu ciężko westchnęła.
Cóż, to dziecko nie miało pojęcia o jej minionym związku -
z Reidem Brandenem. Suzie miała wówczas zaledwie dzie
więć lat i mieszkała z rodzicami w dalekiej Adelajdzie.
Penny po dziś dzień nie mogła uwierzyć ani zrozumieć, jak
to się stało, że Branden zainteresował się skromną dwudzie
stojednoletnią dziewczyną... To graniczyło z cudem, ponie
waż dla niej ucieleśniał on wymarzony ideał.
Jedyną przeszkodą była wówczas jego piękna osobista asy
stentka, Tonia Rigg. Penny doskonale pamiętała jej cierpką
uwagę, gdy po raz pienyszy zjawiła się w biurze Reida, żeby
skonsultować treść reklamy, nad którą pracowała.
- I po co tu przyszłaś? - powitała ją Tonia lodowatym
tonem. - Czyżby na praktykę?
Penny z wypiekami na twarzy, jąkając się, wyjaśniła cel
swego przybycia. Nieznajoma wyniosła kobieta wprawiła ją
wówczas w zakłopotanie. Poczuła się nagle głupiutką, nie-
opierzoną smarkulą. Zdała sobie nagle sprawę, do czego do
tychczas nie przywiązywała wagi, że jej ubranie pochodzi
z domu towarowego, Tonia zaś nosi kreacje sławnych kraw
ców. Dowiedziała się później w agencji, że asystentka Reida
pochodzi z bardzo bogatej rodziny i właściwie pracuje dla
kaprysu. Dla Penny rychło stało się oczywiste, dlaczego Tonia
lubiła pracować u boku Reida.
Czy Tonia zrealizowała już swój plan i poślubiła szefa?
Nie było o tym wzmianki w prasie, ale Reid mógł przecież
użyć swoich wpływów i utrzymać tajemnicę...
Na myśl o tym, że Reid poślubił Tonie, Penny ścisnęło się
serce. I nawet nie zdała sobie sprawy, że wydała cichy okrzyk
protestu.
- Nic ci nie jest?.- Suzie uspokajająco położyła jej dłoń
na ramieniu.
- Wszystko w porządku. - Z wysiłkiem uśmiechnęła się.
- Zbyt długo ślęczę nad klawiaturą, chyba złapał mnie skurcz.
- W takim razie przewietrz się, rozprostuj kości, pooddy
chaj świeżym powietrzem. Sama stale mi to powtarzasz.
Penny mimowolnie się uśmiechnęła.
- Mówisz takim samym tonem jak twoja mama. .- Jo,
starsza o osiem lat siostra Penny, miała nieznośny zwyczaj
ciągłego pouczania jej.
- Czy to dobrze, czy źle? - spytała, marszcząc brwi.
Zmierzwiła jedwabiste jasne włosy swej siostrzenicy.
- Ani źle, ani dobrze. To po prostu stwierdzenie faktu,
jakby powiedziała mama. Masz jednak rację, przyda mi się
łyk świeżego powietrza. Te listy mogą poczekać. Jeśli chcesz,
możesz skorzystać z komputera przy odrabianiu lekcji.
Na dźwięk ostatnich słów Suzie skrzywiła się.
- Och, zamierzałam wyjść z tobą... -jęknęła.
Penny stanowczym gestem wskazała jej wolne krzesło.
- Najpierw lekcje, młoda damo - powiedziała ostrym to
nem, czując ogromną potrzebę pozostania przez chwilę sam
na sam ze swoimi myślami.
Gdy wychodziła z domu, słyszała za sobą uspokajający
dźwięk - delikatny stukot klawiszy.
Stromą ścieżkę, która schodziła ku przystani, znów nale
żałoby wypielić, pomyślała z poczuciem winy. W ogrodzie
było jak zwykle bardzo dużo do zrobienia, ale ostatnio praca
zawodowa i opieka nad Suzie pochłaniały ją bez reszty.
Jakże to musiało być cudownie w ubiegłym stuleciu, gdy
rozległymi włościami zajmowała się rzesza ogrodników.
Z biegiem czasu teren wokół domu zmniejszył się, ale staran
ne utrzymanie ogrodu nadal wymagało dużo pracy,
Zapewne Jo miała rację, namawiając ją do sprzedaży po
siadłości. Za uzyskane pieniądze mogłaby kupić skromne,
mieszkanie i zabezpieczyć się na przyszłość. Siostra, która
dobrze wyszła za mąż, wspaniałomyślnie chciała zrzec się
swojej części spadku po rodzicach.
Odrzuciła jednak tę hojną propozycję. Ojciec przed śmier
cią przekazał dom obu córkom z zastrzeżeniem, że Penny
będzie mogła mieszkać w nim tak długo, jak zechce. Wów
czas decyzja ojca wydała jej się rozsądna, teraz jednak doszła
do wniosku, że nadeszła pora siostrę spłacić. Oszczędzanie
pieniędzy nastręczało jednak wiele trudności, ponieważ rów
nocześnie musiała utrzymywać dom.
Opuszczenie Kangalumy wchodziłoby w grę jedynie
w wyjątkowym przypadku - jeśliby się szaleńczo zakochała
i zechciała wyjść za mąż. Jak na razie była to daleka perspe
ktywa. Po zerwaniu z Reidem wszystkie związki z mężczy
znami - a było ich zaledwie kilka - okazały się powierzchow
ne. Obawiała się zaangażowania, nie chciała po raz drugi
narażać swego serca na ból.
Już sama miłość okazała się bolesnym uczuciem, a co do
piero miłość nieszczęśliwa i zakończona rozstaniem. Posta
nowiła zatem zająć się własną pracą i utrzymaniem domu
rodzinnego. A jeśli czasem doskwierała jej samotność, wów
czas powtarzała sobie, że spokój serca wart był tej ceny.
Jo nie podzielała tak wielkiego przywiązania do domu.
Opuściła rodzinne pielesze zaraz po ślubie z Andrew Kimbe-
rem, Penny zaś spędziła poza domem jedynie dwa lata życia.
Pracowała wówczas w Londynie, gdy wiadomość o chorobie
ojca sprowadziła ją z powrotem do Kangalumy, która była
rodzinnym gniazdem wszystkich pokoleń Sullivanów niemal
od zarania dziejów, czyli od czasów pierwszego osadnictwa.
Penny z całego serca pragnęła ten dom utrzymać.
Należałoby przeprowadzić gruntowny remont, pomyślała
ze smutkiem, omiatając wzrokiem niszczejące mury. Ale na
to nie było jej stać. Ojciec wydawał pieniądze równie szybko,
jak je zarabiał, i w rezultacie na utrzymanie Kangalumy po
zostawił bardzo skromną sumę.
Z miejsca, w którym teraz stała, dom prezentował się bar
dzo romantycznie. Fasada porośnięta była bluszczem i kolo
rowym powojem, kominy miały kształt wieżyczek, a staro
świecki dach w stylu elżbietańskim pokrywała czerwona da
chówka, teraz już nieco spłowiała, przybierająca odcień ła
godnej patyny.
Od strony przystani wchodziło się do domu przez okazałą
werandę, a stamtąd do wnętrza przez szeroki hol wyłożony
dębową boazerią. Kręta klatka schodowa zakończona minia
turową wieżą prowadziła na piętro, gdzie znajdował się istny
labirynt małych pokoi, pełniących rolę sypialni.
Na parterze mieściła się przestronna jadalnia o gotyckich
oknach, dzielonych kamiennymi słupkami, i o łukowatym
sklepieniu. W tym wnętrzu Penny najbardziej lubiła ogromny
pałacowy kominek, nad którym całą niemal ścianę pokrywały
pozostałości oryginalnego fresku, przedstawiającego przybi
cie do wybrzeży Sydney jednego z okrętów Pierwszej Floty
- „Syriusza". Było to dzieło wybitnego artysty, nadwornego
malarza królowej, który, jak głosiła tradycja, namalował ów
fresk z wdzięczności za gościnność okazaną mu przez jedne
go z przodków Penny.
Niegdyś Reidowi fresk ten ogromnie się spodobał, przypo
mniała sobie Penny ze wzruszeniem. Stał wówczas blisko
niej, dokładnie w tym samym miejscu, i rozprawiał z ożywie
niem o renowacji budynku. On nigdy, by się nie zgodził na
sprzedaż Kangalumy...
Czyż jego opinia ma teraz jakiekolwiek znaczenie? - po
myślała z żalem i odwróciła głowę w stronę morza, oddając
rozpuszczone włosy na pastwę wiatru. Och, z pewnością mar
twi się niepotrzebnie! Reid nie skojarzy jej z listem Suzię. Od
czasu, gdy się rozstali, osiągnął tak wybitną pozycję w świecie
muzycznym, że prawdopodobnie nie pamięta nawet jej na
zwiska, nie mówiąc już o adresie...
Dlaczego nie potrafię zdobyć się na taką samą obojętność?
- pytała siebie z rozpaczą. Pięć lat powinno wystarczyć na
ugaszenie wspomnień. I pewnie tak by się stało, gdyby nie
ustannie nie napotykała zdjęć Reida w codziennej prasie...
Dlaczego oszukiwała samą siebie? Przecież nie była to
prawda. Jego wizerunek wyrył się mocno w pamięci.
Od pamiętnego wieczoru, gdy zaprosił ją na kolację, żeby
-jak naiwnie przypuszczała - porozmawiać o sprawach służ
bowych, zapłonęli do siebie gorącą namiętnością. Reid odsu
nął wówczas notes i pióro, które położyła przed sobą - i po
przez stół chwycił jej ręce.
- Myślałam, że będziemy rozmawiać o programie koncer
t u . . . - zająknęła się niepewnie.
- Chcesz właśnie o tym rozmawiać? - Jego oczy żarzyły
się jak rozpalone węgle.
- Nie...-Niemal straciła oddech.
- To dobrze. W takim razie porozmawiamy o ważniej-
szych sprawach... Na przykład o tym, jak niezwykły kolor
mają twoje oczy, gdy się uśmiechasz, i o tym, ze twoje włosy
układają się tak zalotnie na czole... - Aby podkreślić gestem
słowa, nawinął niesforne pasemko jej włosów na palec.
Od tamtej pory stale się spotykali. Zapraszał ją na koncerty
swych przyjaciół i szeptem, w ciemności ściskając ją ża rękę,
opowiadał o muzyce. Ciągle poszerzał jej muzyczne horyzonty.
Nie była to jedyna dziedziną w której uzupełniał jej edukację,
pomyślała, rumieniąc się na wspomnienie wspólnie spędzonych
nocy. Był czułym, wrażliwym i podniecającym kochankiem.
W jego ramionach czuła się jak bezcenny klejnot.
Nie mogła sobie darować, że wówczas, pięć lat temu,
wyszła wraz z Tonia nieco wcześniej z przyjęcia po koncercie
w Canberze. Reid musiał jeszcze udzielić kilku wywiadów,
a Tonia bardzo się niecierpliwiła i chciała jak najszybciej po
wrócić do hotelu. Wypiła już kilka drinków i stawała się coraz
bardziej nieznośna. Penny, choć z przyjemnością poczekałaby
na Reida, postanowiła jej towarzyszyć. Och, gdybyż mogła tę
decyzję podjąć po raz wtóry!
Niejasno pamiętała kogoś z hotelowej obsługi, jak przy
prowadził samochód Reida, ale wszystko, co nastąpiło póź
niej, niknęło w złowieszczej mgle. Padał deszcz, jezdnia była
śliska jak szkło; odbijały się na niej światła ulicznych latarni
i drogowych znaków... W pamięci Penny zapanował chaos.
Słyszała jeszcze jak przez sen piski przerażenia i huk uderza
jącego w coś samochodu. Potem nastała cisza.
Wróciła do przytomności, gdy Reid wynosił ją ze zmiaż
dżonego auta i umieszczał w innym, które, jak dowiedziała
się później, pożyczył od przyjaciela. Wraz z Tonia zostały
błyskawicznie przewiezione do hotelu i poddane lekarskim
oględzinom. Okazało się, że prócz siniaków i zadrapań oraz
podejrzenia lekkiego wstrząsu mózgu u Penny - nie odniosły
poważniejszych obrażeń.
To wszystko, co utrwaliło się jej w pamięci. Nie pamiętała
jednak najważniejszego... Niejasno przypominała sobie spór
z Tonią, która z nich powinna prowadzić... Czy Reid miał
rację? Czy naprawdę uparła się, żeby prowadzić samochód,
mimo że na przyjęciu wypiła kilka drinków?
Tonia zaświadczyła o takim właśnie przebiegu wypadków.
Penny wprawdzie nie przypominała sobie momentu, kiedy
zasiadła za kierownicą, ale teraz niczego już nie była pewna...
Gdy o tym rozmawiali, w głosie Ręida dosłyszała nutę
nagany i głębokiego potępienia. Postanowiła zatem się wyco
fać. Pojęła w lot, że go poważnie rozczarowała, i doskonale
zdawała sobie sprawę, iż przy najbliższej okazji - być może
przy pierwszej kłótni - wykorzysta ten argument przeciw niej.
Podobnie przecież było w małżeństwie jej rodziców. Gdy
ojciec nawiązał romans z koleżanką ze szkoły, gdzie wykładał
przedmioty artystyczne, matka przeżyła szok. Jednak po pew
nym czasie mu wybaczyła, tym samym ratując swoje małżeń
stwo. Ale przez resztę życia, przy każdej kłótni, wypominała
mu to potknięcie. Matka zmarła na zapalenie płuc, gdy Penny
miała zaledwie trzynaście ląt. Obydwie z siostrą, mimo mło
dego wieku doskonalę zdawały sobie sprawę z romansu ojca,
ponieważ matka przez subtelne aluzje i drobne złośliwości
niezmiennie wracała do tego tematu.
Pamiętała cierpienie ojca, gdy bez ustanku wypominano
mu jeden jedyny życiowy błąd, i zdawała sobie sprawę, że
sama czegoś podobnego by nie zniosła. Właśnie z tego powo
du zerwała znajomość z Reidem.
Pogrążona w myślach, zbliżyła się do ogrodowej altanki.
To ojciec był inicjatorem jej zbudowania... Altanka, na wpół
ukryta pod peleryną pnących róż, była teraz w opłakanym
stanie. Obok wejścia leżała przewrócona na bok wiktoriańska
misa na kwiaty. Z każdego jej pęknięcia wyrastały kwitnące
sukulenty, tytoń i geranium, które wysiały się same z dobrze
niegdyś Utrzymanych klombów. Westchnęła ciężko. Tyle tu
było do zrobienia. Ona jednak przy swych nieregularnych
dochodach mogła jedynie walczyć o utrzymanie domu. Po
siadłość była workiem bez dna....
Ale w tej chwili naprawdę absorbowała ją jedna myśl - co
będzie, jeśli Reid odpowie na list Suzie? I z bijącym sercem
zastanawiała się, czy dostatecznie panuje nad sobą, by znieść
ponowne ż nim spotkanie.
Łudziła się nadzieją, że Reid przyśle po prostu list z uprzej
mą, zdawkową odmową. Był zbyt sławnym i zajętym czło
wiekiem, by zajmować się uczennicą. Kierował przecież pre
stiżowym studiem nagrań, które specjalizowało się w popu
laryzowaniu muzyki poważnej. Przypomniała sobie z nagłym
bólem w sercu, że to zawsze było jego marzeniem. Oczyma
wyobraźni widziała jego smukłe palce przebiegające po kla
wiszach klarnetu... Poczuła rosnącą irytację. Och, dlaczego
wybór Suzie nie padł na kogoś innego!
- Cześć, Penny.
Przestraszona odwróciła się, a widząc jego władczą postać
stojącą na progu altany, wprost zamarła z przerażenia.
- Nie... - wykrzyknęła i nagle urwała. To niemożliwe!
On nie mógł tu być.
- Nie? - Ironicznie uniósł brew. - Od razu odmawiasz?
Zanim o cokolwiek cię poprosiłem?
Usłyszała w jego głosie rozbawienie i poczuła lekką złość.
- „Nie" jest odpowiedzią na wszystko, o co masz zamiar
mnie poprosić - powiedziała drżącym głosem. Czuła, że ręce
i nogi ma zimne jak lód, i mimowolnie skrzyżowała ramiona
w geście obrony. - Dość często posługiwaliśmy się tym sło
wem podczas naszego ostatniego spotkania, czyż nie?
- Wydaje mi się, że to ty go nadużywałaś - poprawił ją.
- I jak widzisz, nic się pod tym względem nie zmieniło.
Nagle odżyły w Penny wspomnienia tego ostatniego wie
czoru, kiedy Reid przyszedł po nią, by zabrać ją na koncert
do Opery. Czekała na niego tutaj - w altanie. Wyglądał po
dobnie jak dziś- przystojny, muskularnie zbudowany, a z ca
łej jego postawy biła zdumiewająca pewność siebie. I podo
bnie jak dziś- wstrzymała oddech na jego widok. A potem...
Potem złożył na jej stęsknionych ustach, namiętny pocałunek.
Zdało jej się, że jeszcze teraz czuje ciepło jego dłoni na swych
gołych ramionach.
Była tak rozgorączkowana, że odważyła się figlarnie spy
tać, czy ich nieobecność na koncercie zostanie zauważona, a
w jego oczach rozbłysły swawolne iskierki... Była tym spo
jrzeniem uszczęśliwiona, dodało jej pewności siebie. Wsparta
na jego silnym ramieniu poczuła się jak królowa.
Ale po chwili słodki obraz rozpłynął się we mgle pamięci,
na jego miejscu zaś pojawił się inny. Znów była wrażliwą,
niedoświadczoną dziewczyną, którą Reid wyciąga ze zmiaż
dżonego samochodu. Gdy spojrzała mu wówczas w oczy, do
strzegła w nich wyraz potępienia. I choć później po stokroć
zapewniał, że jej wybaczył, za każdym razem, gdy na niego
patrzyła, doznawała obezwładniającego poczucia winy. Wy
baczył, ale nie zapomniał, myślała.
Obserwując teraz grę uczuć na twarzy Reida, zdała sobie
sprawę, że nadal pamięta. Czy pamięta również, jak cofnął się
z nie skrywanym wstrętem od jej przesyconego alkoholem
oddechu? Czy myślał o tym teraz, gdy na nią patrzył?
Odwróciła się ostentacyjnie i poprzez plątaninę zieleni
skierowała wzrok ku przystani. Zmusiła się do swobodniej
szego oddechu. Och,gdybyż tylko obecność Reida nie napeł
niała ją stale poczuciem winy!
Od tamtej pory była bardzo przykładnym kierowcą. Ocie
rając się o śmierć, doznała szoku. Przede wszystkim jednak
nie chciała, by kiedykolwiek spojrzano na nią z takim samym
potępieniem, jakie wówczas ujrzała w oczach Reida.
- Skoro nic się nie zmieniło, dlaczego tutaj przyjechałeś?
-udało jej się wykrztusić przez zaciśnięte gardło.
- Przecież mnie zaprosiłaś.
Niepewnie błądziła wzrokiem po wnętrzu altany, jakby
szukając drogi ucieczki.
- Ja cię zaprosiłam? Mijasz się z prawdą.
- Czyżbyś zaprzeczała, że do mnie napisałaś w sprawie
opieki nad jakąś uczennicą?
- Moja siostrzenica, Suzanne Kimber, napisała do ciebie.
- To na jedno wychodzi. - Wytrzymał jej zaskoczone
spojrzenie. - Nieważne, kto podpisał się pod listem. Wiem,
że jesteś jego autorką.
- Niech Ci będzie. - Narastał w niej gniew..- Napisałam
go dla Suzie. Ale skąd o tym wiesz?
- Zapominasz, że kiedyś dla mnie pracowałaś. Poznaję
twój oryginalny styl - dodał z błyskiem złośliwości
w oczach. - A poza tym, któż inny mógłby zetknąć się
z „Koncertem Andrettiego"!
- Ależ ja...- Gwałtownie wciągnęła powietrze, a potem
mimowolnie przyłożyła dłoń do otwartych ust.
- Suzie dopisała PS. Wyznała mi, że słuchając Andrettie
go, dostaje gęsiej skórki. Doskonale wiesz, że tylko jedna
osoba mogła jej udostępnić tę kasetę.
- Słyszała ją tylko raz - wyznała zdenerwowana. - Za
skoczyła mnie, gdy siedziałam zasłuchana i spytała, co to za
utwór. Myślałam jednak, że o nim zapomniała.
- Jak widać, nie. Co więcej, ten utwór zrobił na niej wię
ksze wrażenie niż na kobiecie, dla której został skomponowa
ny - dodał oskarżycielskim tonem.
Oczywiście to nie była prawda. Ileż razy słuchała,tej pięk
nej muzyki, mającej w sobie cudowną moc pocieszania, Słod
ka, upajająca melodia, nagrana bezpretensjonalnie, po prostu
tak, jak skomponował ją twórca. Muzyka, która poruszała do
głębi, bardziej niż symfonie wielkich,mistrzów. Penny wie
działa, że była to jej muzyka.
Suzie usłyszała ją w pierwszą bolesną rocznicę śmierci
ojca Penny. Zazwyczaj Penny upewniała się, że jest całkiem
sama, gdy puszczała tę taśmę. Tym razem jednak zaniedbała
zwykłej ostrożności. Nawet nie zauważyła obecności Suzie
w pokoju, aż do chwili gdy ta głęboko westchnęła przy ostat-.
nich taktach.
Nim Penny zdążyła zareagować, Suzie podbiegła do mag
netofonu, wyjęła kasetę i, przeczytała tytuł własnoręcznie na
pisany przez Reida. Oczywiście nie mogła rozpoznać,chara
kteru pisma.
- Mogłabym się założyć, że to Reid Branden - powiedzia
ła z ożywieniem. - Ale nie poznaję tego kawałka. Co to jest?
- Masz rację. To „Koncert Andrettiego" Reida Brandena.
Jeden z moich klientów rozmyśla nad wykorzystaniem tej
melodii dla potrzeb nowej reklamy telewizyjnej - skłamała
w nadziei, że rozwieje tym wszelkie podejrzenia.
- Wiesz, to zapiera dech - oświadczyła Suzie i dodała
z entuzjazmem: - Czy to oznacza, że zamierzasz współpraco
wać z Brandenem?
- Wątpię. Reid Branden chybaby nie pozwolił na wyko
rzystanie swej muzyki w telewizyjnej reklamówce.
Suzie zrobiła wówczas zawiedzioną minę, ale ku jej ogro
mnej uldze przyzwoliła na zmianę tematu.
Penny nigdy nie prżyszłoby do głowy, że jej siostrzenica
wspomni o tym utworze w liście do Brandena; A jednak tak
właśnie się stało. Ten utwór był jakby wizytówką Penny. Nic
dziwnego, że Reid natychmiast wszystkiego się domyślił...
I teraz stał przed nią.
- Jestem pewna, że nie przyjechałeś tu po to, by grzebać
w wygaszonych popiołach - powiedziała z sercem ściśnię
tym jak w żelaznych kleszczach.
Och, żeby tylko nie odgadł, że podjęła się instynktownej
obrony. Za wszelką cenę musiała wznieść wokół siebie wy
soki mur obojętności, ponieważ widok tego mężczyzny wzbu-
dził w niej tęsknoty ukryte tak głęboko, że sama się o nie już
nie podejrzewała. Całkiem zapomniała, że Reid Branden roz
taczał wokół siebie tajemniczy, zmysłowy urok, któremu za
wsze ulegała.
- Czasami znajduje się iskierkę nawet w wygaszonym po
piele - zauważył w zamyśleniu. - Wówczas wystarczy dmu-
chnąć, by znów rozniecić ogień.
Zrobił stanowczy krok w jej stronę; zaskrzypiała stara,
drewniana podłoga. Penny oparła się o ażurową ściankę alta
ny, zafascynowana widokiem szlachetnych, surowych rysów
twarzy Reida, która była coraz bliżej i bliżej.
Wystarczyło to jedno spojrzenie i rozpoznała wszystkie,
niegdyś tak bliskie sercu szczegóły -falujące włosy, wysokie,
inteligentne czoło przecięte śmiałą linią czarnych jak węgiel
brwi... Ale przede wszystkim oczy - niezapomniane oczy,
które płonęły, jarzyły się, gdy na nią patrzył, i które posiadały
jakąś magiczną moc zmieniania koloru - z orzechowego na
zielononiebieski,
Całkiem wstrzymała oddech, ponieważ te oczy były teraz
tuż tuż. Przecież nie chciała, by jej dotknął, a jednak...
Nagle okręcił się na pięcie. Usłyszała ciche przekleństwo
i serce jej zamarło z wrażenia. Nie mogła się przecież tak
bardzo pomylić, to nie mogło być złudzenie... Wyraźnie do
strzegła w jego twarzy obrzydzenie! Obrzydzenie!
Poczuła, jak wezbraną falą ogarnia ją gniew. Bezsilny
gniew. Och, dlaczego się w porę nie wycofała? Dlaczego mu
nie wyjaśniła, że po uczuciu sprzed lat nie pozostał już nawet
popiół! Zamiast tego biernie czekała na rozwój wydarzeń...
Czyżby naprawdę pragnęła jego dotyku? Musiał to zauwa
żyć... Byłby ślepy, gdyby tego nie zauważył! Ale nagle przy
pomniał sobie tamtą noc. Przypomniał sobie, do czego jest
zdolna. Wybaczył, ale nie zapomniał... Jego oczy, nim zdołał
je odwrócić, wyrażały nagą, brutalną prawdę. Prawdę, której
na imię było: pogarda!
- Dlaczego tego nie powiesz? - wybuchła. - Dlaczego po
prostu nie spytasz, czy nadal prowadzę po pijanemu? Tę myśl
masz wypisaną na czole!
Gdy odwrócił głowę, twarz jego przypominała maskę.
- Skoro tak uważasz, nie ma znaczenia, co ci odpowiem.
Myśli tłukły jej się po głowie w szalonej gonitwie. W sercu
czuła zamęt uczuć. Wszystko działo się tak szybko... Ą prze
cież miała dziwne wrażenie, że od pojawienia się Reida Bran-
dena minęła cała epoka.
To tylko dlatego, że przypomniał jej o nocy, którą ze wszy
stkich sił pragnęła wyrzucić z pamięci. Wyłącznie dlatego,
Z pewnością nic już nie czuła do tego mężczyzny. W każdym
razie nie dopuszczała do siebie innej myśli.
- Lepiej będzie, jeśli wyjedziesz - oznajmiła z godnością.
- Nadal uważasz, że ucieczka jest najskuteczniejszym le
karstwem na rozwiązanie twoich problemów, Penny?
- Ucieczka?
- Czyżbyś już raz nie uciekła, gdy sprawy między nami
zaczęły się gmatwać? - Przeszył ją ostrym spojrzeniem. -
A teraz, może mi powiesz, że nie myślisz o ucieczce?
Buntowniczo uniosła podbródek. Być może zasłużyła so
bie na jego krytykę tamtej fatalnej nocy, ale z pewnością nie
mogła pozwolić, by ją oskarżał o tchórzostwo. Odejście od
tego mężczyzny było największym aktem odwagi w jej życiu.
- Nic o mnie nie wiesz - powiedziała z pasją. - Jeśli
chciałabym uciec od swoich problemów, to przede wszystkim
sprzedałabym dom, zamiast trzymać się go zębami i pazura
mi! I nie wróciłabym tu, żeby przez dwa lata opiekować się
umierającym ojcem! I nie rozmawiałabym teraz z tobą...
Słoneczny promyk pojawił śię w jego zielononiebieskich
oczach.
- Nie wiedziałem, że tyle przeszłaś... Być może twój brak
odwagi dotyczy jedynie mojej osoby.
Stała na wprost niego wyczerpana bardziej niż po długim
biegu. Ta konfrontacja kosztowała ją zbyt wiele.
- Przykro mi, że straciłeś tyle czasu - zdobyła się na obo
jętny ton. - Powiem Suzie, że to nie był dobry pomysł...
- Być może dla ciebie, ale nie dla mnie. - W jego oczach
rozgorzały gniewne błyski. - Nie sprawię zawodu twojej sio
strzenicy, choćby twoja duma miała na tym ucierpieć. A za
tem pójdziesz ze mną do domu na własnych nogach, czy też
mam cię tam zanieść?
ROZDZIAŁ TRZECI
Sama myśl, że Reid może ją zanieść do domu w swych
silnych jak stal ramionach, wystarczyła, by Penny dostała
skrzydeł. Już raz zrealizował podobną groźbę. Wówczas to
była zabawa i zakończyła się śmiechem i pocałunkami, ale
teraz, gdy miała łzy pod powieką, czułaby się takim gestem
poniżona.
Pospiesznie poszła przodem, wyciągając krok, jakby ucie
kała przed jego oddechem, nieznacznie poruszającym jej wło
sami i przyprawiającym ją o dreszcz podniecenia.
Dlaczego przyjechał? Czego właściwie od niej oczekiwał?
Instynktownie czuła, że powodem tej wizyty była nie tylko
Suzie. Czyżby szukał zemsty za jej ucieczkę? Ale przecież
nawet nie próbował jej odnaleźć... Nigdy też nie podważył
wersji Toni o całym wydarzeniu. Właściwie można by powie
dzieć, że ich namiętny związek rozbił się o ten sam mur co
samochód.
Gdy weszli do domu, Suzie nadal ślęczała przy komputerze.
- Masz gościa, Suzie - odezwała się Penny.
- Jeśli to Amanda, powiedz jej, żeby poczekała... - burk
nęła, nawet nie odwracając głowy.
W oczach Reida pojawiły się figlarne błyski.
- Ale ja nie mam na imię Amanda - powiedział wesoło.
Słysząc męski głos, Suzie uniosła głowę i na jej twarzy
pojawił się nagle wyraz radosnego zaskoczenia.
- Wielkie nieba, to ty, Reid? - wybuchła z dziewczęcą
spontanicznością. - To znaczy pan, panie Branden - popra
wiła się, przeczesując palcami włosy w odwiecznym kobie
cym geście zakłopotania. Na jej policzki wypłynął jaskrawy
rumieniec.
- Możesz mi mówić Reid - zapewnił ją bardzo poważnym
tonem. - A ty z pewnością jesteś ową Suzanne Kimber, która
napisała do mnie tak wylewny list.
- Nazywaj mnie Suzie. - Nieśmiało zerknęła na Penny.
- Nie napisałam go sama.... - wyznała. - Moja ciotka, Penny,
zawodowo zajmuje się prowadzeniem korespondencji, więc
poprosiłam ją o pomoc... Mam nadzieję, że nie popełniłam
żadnego oszustwa.
- Ależ skąd! Uzyskanie pomocy przy pisaniu tak ważnego
listu dobrze świadczy o twojej inicjatywie.
- Dzięki. - Nagle poderwała się z krzesła..- Powinnam
chyba zaproponować, byś usiadł. Może napijesz się kawy?
Penny upiekła dziś marchewkowe ciasto. Daję słowo, palce
lizać!
Reid podprowadził podnieconą nastolatkę do fotela, usa
dowił ją wygodnie, a sam usiadł naprzeciw niej.
- Może twoja ciotka zrobi nam kawę, a tymczasem opo
wiesz mi o swych muzycznych pasjach, zgoda?
Penny poczuła się dziwnie rozgoryczona sposobem, w jaki
ją odprawił, choć zdawała sobie sprawę, że uczynił tak wyłą
cznie po to, aby w spokojnej rozmowie Suzie mogła się nieco
odprężyć. Przygotowując kawę, czuła wewnętrzny niepokój;
z jakąż łatwością potrafił zapanować nad sytuacją! - zżymała
się w duchu, przywołując w pamięci wspomnienie z pier
wszego z nim spotkania. Podobnie jak Suzie uległa jego cza
rowi i pozwoliła sobą kierować.:.
Przez uchylone drzwi obserwowała, jak jej siostrzenica
pochyla się ku Reidowi, każdym gestem i słowem zapewnia
jąc go o swej adoracji. Czyżby ona, Penny, w podobnie egzal
towany sposób starała się wówczas przyciągnąć jego uwagę?
Szczerze musiała przyznać, że w istocie tak było...
Gdy wnosiła tacę do salonu, niemal zderzyła się z Suzie.
- Reid chce, bym coś dla niego zagrała! - wykrzyknęła
bez tchu i zniknęła w czeluściach korytarza.
Chwilę później wróciła ze swym ukochanym klarnetem. Pen
ny spostrzegła, że Reid przyglądał jej się z aprobatą, gdy uważnie
składała klarnet i przygotowywała się do gry. Nastąpiła chwila
ciszy; Suzie uspokoiła oddech, a potem zaczęła grać „Fantazję
B-dur", którą przygotowała na swój ostatni egzamin.
Melodia była wyjątkowo piękna, a Suzie grała utwór z du
żym talentem. Nawet Penny to zauważyła. Była teraz zado
wolona, że pomogła siostrzenicy napisać list. Niewątpliwie
zasługiwała ona na pomoc muzyka tej miary co Reid. Penny
zrozumiała, że musi poskromić swe uczucia, uzbroić się
w cierpliwość, ukryć cierpienie. Talent Suzie wart był takiego
poświęcenia.
Gdy młoda wirtuozka skończyła grę, Reid odczekał kilka
chwil w skupieniu, a potem złożył dłonie do oklasków.
- Brawo, Suzie! Grasz z takim samym zaangażowaniem
jak ja, gdy byłem w twoim wieku.
Dziewczynka spłonęła rumieńcem.
- Och, nie mogę się porównywać z takim mistrzem jak ty
- zaprzeczyła nieśmiało.
- I wcale nie powinnaś. Musisz dążyć do wyrobienia sobie
własnego stylu. Powinnaś grać tak oryginalnie, by publicz
ność rozpoznawała cię z zamkniętymi oczami. - A potem
udzielił jej kilku fachowych wskazówek: - Zwróć uwagę na
stały przepływ powietrza, gdy grasz pełną nutę... - Wyjął jej
instrument z ręki, by to zademonstrować.
Suzie wypróbowała następnie kilka dźwięków; zagrała je
w zauważalny sposób lepiej. W ciągu zaledwie kilku minut
dokonała pod jego czujnym okiem widocznych postępów,
pomyślała Penny z radością pomieszaną z niepokojem.
- Skoncentrujemy się na tym dłużej przy następnym spot
kaniu - stwierdził po krótkim namyśle.
- Ależ wcale nie musicie się spotykać - zaprotestowała
nieoczekiwanie Penny. - Chodzi o to, że... Nikt nie oczekuje,
że poświęcisz jej tyle swego cennego czasu. Wystarczy, jeśli
od czasu do czasu przesłuchasz taśmy z jej nagraniami i opa
trzysz je komentarzem.
Na chwilę zatrzymał jej wzrok siłą swego spokojnego, lecz
twardego spojrzenia.
- Zapomniałaś, Penny, że niczego w życiu nie robię poło
wicznie. Jeśli zdecyduję się pomagać Suzie, nie będę robił
tego na odległość.
Ależ to niemożliwe!.- krzyczało serce Penny. Czyżby nie,
widział, że ona nie zniesie następnej jego wizyty?
- Kochanie, zamierzałaś chyba umyć dziś włosy, prawda?
- powiedziała z naciskiem. Nie mogła przecież kontynuować
tej rozmowy w obecności siostrzenicy.
Suzie spojrzała na ciotkę z niemym wyrzutem, ale posłu
sznie rozłożyła klarnet i zapakowała go do futerału.
- Czy dobrze zrozumiałam, że zamierzasz nas jeszcze od
wiedzić? - zwróciła się niepewnie do Reida.
- Oczywiście - przytaknął, posyłając Penny wymowne
spojrzenie. - Nigdy nie rzucam słów na wiatr.
- Och, to najwspanialszy dzień w moim życiu! Dzięku
ję... Reid.
Choć Penny nie podzielała entuzjazmu swej siostrzenicy,
z mimowolnym zadowoleniem słuchała, jak Suzie, tanecz
nym krokiem przemierzając korytarz, gwizdała pod nosem
skoczną melodię.
- Ona ma prawdziwy talent - zauważył Reid, gdy wresz
cie zostali sami.
- Jest także młoda i nieodporna. Mam nadzieję, że bę
dziesz o tym pamiętał.
- Masz na myśli siebie czy Suzie? - spytał cicho, a gdy
dłuższy czas nie odpowiadała, dodał z troską w głosie: - Dla
czego ona z tobą mieszka? Kłopoty rodzinne?
- Nie. Moja siostra, Jo, podróżuje wraz z mężem po po
łudniowo-wschodniej Azji, a nie chcieli, by Suzie traciła
szkołę, więc... Tu jest bardzo dużo miejsca.
- Zazwyczaj mieszkasz tu sama?
- Zazwyczaj. Prócz tych okresów, kiedy mieszkają tu moi
kochankowie - odparowała.
Nie chciała, by użalał się nad jej samotnością. Nie mogła
dopuścić, by doszedł do wniosku, że bez niego jej życie było
puste.
Spojrzał na komputer stojący na ciężkim dębowym biurku.
- Pracujesz teraz w domu? - zdziwił się lekko.
- Tak. Odkąd wróciłam z Londynu, by zaopiekować się
chorym ojcem. Ojciec zmarł dwa lata temu, ale nadal wolę
pracować u siebie. - Nie miała zamiaru opowiadać mu o kło
potach ze znalezieniem stałej pracy. Gdy tylko zorientowała
się, że o każdą pracę w reklamie ubiega się przynajmniej pięć
dziesiąt osób, postanowiła założyć własny interes. Praca
w domu jednocześnie umożliwiała opiekę nad chorym ojcem.
Stopniowo przyzwyczaiła się do takiego trybu życia i nawet
nie była pewna, czy chciałaby go teraz zmieniać.
Reid odchylił się na krześle, wyraźnie rozluźniony.
- Nie przyjechałem tu tylko po to, by poznać Suzie
- oznajmił po krótkim namyśle.
Zwilżyła językiem suche wargi; napięcie w niej rosło, czu
ła, że za chwilę wybuchnie.
- Jakie mogłeś mieć inne powody? - spytała z drżeniem
w głosie.
- Chylę czoło przed twoją domyślnością.
- Nie żartuj ze mną, Reid. Rubryki towarzyskie pełne są
plotek o twoich romansach. Nie sądzę, by brakowało ci dam
skiego towarzystwa.
Zmrużył oczy i uśmiechnął się lekko.
- Nie powinnaś wierzyć we wszystko, co piszą w gazetach.
Ale nie twojego... towarzystwa pragnąłem... - Nastała chwila
ciszy. - Przyjechałem, by zaproponować ci pracę - dokończył.
Ulga walczyła w niej z rozczarowaniem. Właściwie po
winna być zadowolona z takiego obrotu sprawy, a jednak czu
ła dziwny, nieuzasadniony zawód.
- Mam już pracę - odrzekła z pozornym spokojem.
- To, co chcę ci zaproponować, nie powinno kolidować
z twoimi pozostałymi zobowiązaniami. List, który napisałaś
w imieniu Suzie, nasunął mi pewien pomysł. Jak się domy
ślasz, jestem stale zasypywany najrozmaitszą koresponden
cją... Chciałbym, byś mi ją poprowadziła.
- Czy Tonia Rigg już ci w tym nie pomaga? - powiedziała
szybciej, niż zdążyła ugryźć się w język. Cóż za brak taktu!
- Tonia jako moja asystentka i tak ma pełne ręce robo
ty. W Stanach wynająłem agencję, która przejmuje moją po
cztę, tutaj jednak chciałbym podejść do sprawy bardziej oso
biście.
- Rozumiem, chcesz, żebym wykonywała za Tonie całą
czarną robotę? - Och, chętnie zapadłaby się pod ziemię ze
wstydu, że to powiedziała.
Musiał dosłyszeć w jej głosie ledwie uchwytny cień za
zdrości, ponieważ spojrzał na nią badawczo.
- Nigdy się nie lubiłyście, prawda? - zapytał.
Nie było w tym nic dziwnego, skoro rywalizowały o tego
samego mężczyznę...
- Teraz to już nie ma znaczenia - powiedziała cicho i do
dała pewniejszym tonem: - Od kiedy wyjechałeś na pod
bój Ameryki, bezrobocie znacznie wzrosło. Możesz prze
bierać wśród chętnych do pracy. Dlaczego wybrałeś właśnie
mnie?
- Czyżbyś zapomniała, jak wspaniałe nam się współpra
cowało? Rozumieliśmy się tak doskonałe, że czasami nie po
trafiłem rozpoznać, który list napisałem sam, a który jest two
jego autorstwa.
W takim razie, jak to się stało, że całkiem przestali się
rozumieć, gdy nastąpił wypadek? - pomyślała z żalem. Zu
pełnie nie zrozumiał, jak ważne dla niej było prawo do posia
dania wątpliwości...
- To się nie uda - powiedziała. - Jestem zadowolona ze
swej pracy w domu i...
Machnął lekceważąco ręką.
- Niczego nie musisz zmieniać w swoim trybie życia.
- Będziesz mi przysyłał listy? - zdziwiła się.
- Będę ci je dostarczał osobiście - odparł z uśmiechem.
Nad czym się zastanawiała? Jak w ogóle mogła rozważać
tak szaloną propozycję! Czyż nie znalazła się w wystarczająco
kłopotliwym położeniu, gdy zaoferował się pomagać Suzie?
A teraz na domiar złego zastanawiała się nad podjęciem z nim
współpracy! Nonsens!
- To nie jest dobry pomysł - powiedziała twardo.
- Ponieważ dzieli nas przeszłość, czyż nie? Czyżby napra
wdę pozostało coś, co nas dzieli?
- Och, zachowujesz się arogancko! - Udawała zirytowa
ną, a serce coraz mocniej tłukło jej się w piersiach. - Nie
widzieliśmy się prawie pięć lat. W tym czasie mogłam wyjść
za mąż i mieć gromadkę dzieci!
Popatrzył na nią z pewnym rozbawieniem.
- A zrobiłaś choć jedną z tych rzeczy?
Była teraz na siebie zła, że wybrała taki sposób obrony.
Ale przed czym właściwie się broniła?
- Oczywiście, że nie! - burknęła, niezadowolona, że dała
się podejść. - Byłam zbyt zajęta... Musiałam powtórnie za
istnieć na rynku reklamy w Sydney.
- Czyż można nie mieć czasu na miłość? - Uniósł brew
i popatrzył z ironią. - Powiedziałbym, że tracisz coś, do cze
go, o ile sobie przypominam, miałaś ogromny talent.
Poczuła, że twarz jej oblewa krwawy rumieniec. Zaczęła
nerwowo mieszać cukier w filiżance kawy. Przed poznaniem
Reida nie miała pojęcia o posiadaniu takiego talentu... To on
go odkrył. Jego pieszczoty i mistrzowski dotyk rozbudziły
w niej namiętność, która ją samą zaszokowała.
- Nie bądź taki pewny siebie - odparowała z nagłą we
rwą. - Po prostu moje nazwisko nie znajdowało się w nagłów
kach gazet tak jak twoje!
- A więc są w twoim życiu inni mężczyźni - skonstatował
z posępną miną. - A może jest tylko jeden mężczyzna?
Mimo wszystko poczuła ukłucie w sercu, gdyż tym samym
potwierdził gazetowe plotki. Łatwość, z jaką przyjął jej kłam
stwo, potwierdzała, że sam musiał być związany z wieloma
kobietami. Ale czegóż mogła się spodziewać? Był przecież
bogaty, sławny, przystojny... Och, nie spodziewała się jedne
go - że to odkrycie tak bardzo ją zaboli!
- To nie twoja sprawa! - odcięła się z pozornym chłodem,
choć nerwy miała napięte jak postronki. Czy w takim stanie
w ogóle mogłaby ż nim współpracować?
- Masz rację - zgodził się bez dalszych komentarzy.
- Myślę, że lepiej będzie, jak już pójdziesz - powiedziała,
czując gorzki smak w ustach. - A jeśli zechcesz pomagać
Suzie, wystarczy, byś zastosował się do programu, który pro
ponuje szkoła. To nie powinno zabrać ci dużo czasu.
- Niestety, zmuszasz mnie, bym jej propozycję odrzucił.
- Na litość boską, dlaczego? - Posłała mu zdziwione spo
jrzenie. - Czy dlatego, że nie chcę dla ciebie pracować? A mo
że dlatego, że pięć lat temu cię rozczarowałam i znalazłeś
okazję do zemsty?
Rysy twarzy mu stwardniały.
- Zemsta nie ma z tym nic wspólnego - wycedził przez
zaciśnięte zęby. Po chwili dodał swobodniejszym tonem: -
Nim tu przyjechałem, sprawdziłem, na czym polega ów szkol
ny program współpracy mistrza z uczniem i doszedłem do
wniosku, że szkole zależy przede wszystkim na zdobyciu
prestiżu poprzez nawiązanie kontaktów ze sławnymi muzy
kami. Nie ma tam mowy o prawdziwym, głębokim zaanga
żowaniu się tych ludzi w pracę z uczniem.
- Och, szkoła nie może oczekiwać głębokiego zaan
gażowania od ludzi zajętych własną karierą zawodową.
Dla uczniów mają oni pełnić rolę wzorców godnych naśla
dowania. Nikt się nie spodziewa, że program ten dokona
cudów.
- Wierzę wyłącznie w cuda, na które trzeba ciężko zapra
cować. Jestem gotów do poświęcenia czasu i zrobienia wysił-
ku... ale nie uczynię mniej. To oznacza wszystko albo nic,
Penny. Co wybierasz?
- Powinieneś porozmawiać o tym z rodzicami Suzie - od
parła wymijająco, nerwowo ściskając dłonie. - Wrócą
w przyszłym miesiącu. Tak czy inaczej każda decyzja wyma
gać będzie ich zgody.
Popatrzył na nią przenikliwie i po chwili rzekł;
- Tak właśnie zamierzałem postąpić. Tymczasem jednak mo
gę dokonać w jej muzycznym rozwoju prawdziwej rewolucji.
Byłby to stracony czas, którego już się nie odzyska, Penny.
- To szantaż - przerwała mu, czując że ogarnia ją strach.
- Mam dla ciebie pracować, w przeciwnym bowiem razie nie
pomożesz Suzie, czy tak?
W ciemnych oczach Reida pojawiło się zniecierpliwienie.
- Tłumacz to sobie jak chcesz. Moim zdaniem propozycja
jest uczciwa.
Może miał rację... Chyba to ona zatraciła poczucie propo
rcji, pozwoliła, by serce rządziło głową. Właściwie dlaczego
miałaby odtrącać tak intratną propozycję? Nie miała przecież
za dużo pieniędzy... Poza tym, podczas wizyt Reida byłaby
przynajmniej czymś zajęta.
- Dobrze - wyszeptała. - Spróbuję, ale jeśli to się nie uda...
- To musi się udać - odrzekł z nutką triumfu w głosie.
- Moje plany zazwyczaj się udają.
Penny nadal czuła w głowie zamęt, dłonie miała wilgotne,
a serce trzepotało jej jak oszalałe. Jeśli zacznie pracować dla
niego, będzie musiała opanować nerwy. I zrobi to dla dobra
Suzie! Na litość boską, to tylko miesiąc! Potem wróci Jo
i sama ustali warunki współpracy z Reidem. Ona zaś będzie
wreszcie mogła wycofać się ze swych zobowiązań, jeśli tego
zapragnie...
- Kiedy mam zacząć dla ciebie pracować? - spytała, du
sząc w sobie gniew.
- Za kilka dni. Jesteśmy w trakcie rozkręcania firmy. Do
końca tygodnia Tonia sobie poradzi. -I nieoczekiwanie zmie
nił temat: - Miałem wrażenie, że gdy cię spotkałem, wybie
rałaś się na spacer. Może pospacerujemy razem? Pokażesz mi,
co się zmieniło w Kangalumie.
Wytarła spocone dłonie o dżinsy.
- Wydawało mi się, że jesteś zajętym człowiekiem, skoro
pracujesz nad rozruchem firmy w Sydney.
Spojrzał na nią zagadkowo i od razu pożałowała swych
słów. Musiał się zorientować, że dokładnie śledziła w prasie
przebieg jego kariery.
- Być może wiesz, że mam bliźniaczą firmę w Los Ange
les - podjął -jak również studia nagrań w wielu innych miej
scach. Ale intensywna praca tylko wówczas sprawia przyje
mność, jeśli od czasu do czasu można od niej uciec. Na
przykład teraz mam na to ochotę.
W milczeniu wyszli do ogrodu. Tym razem Penny spojrza
ła na dom takimi oczami, jakimi z pewnością Reid musiał go
widzieć; odpadające dachówki, zapchane, cieknące rynny, po
pękane tynki, instalacje wymagające natychmiastowej wy
miany... Dom był naprawdę w pożałowania godnym stanie.
Mogła być dumna jedynie z podłogi w holu, którą własno
ręcznie za pomocą szlifierki i roztworu soli z trudem wyczy
ściła. Teraz kolorowe płytki lśniły w słońcu przedzierającym
się przez witrażowe szyby we frontowych drzwiach.
Była pewna, że badawcze oczy Reida nie pominęły żadne
go szczegółu.
- Nadal jest tu wiele do zrobienia - wysiliła się na swo
bodny ton.
- Widać, że twój ojciec zaniedbał wiele rzeczy, gdy za
chorował. - To nie było pytanie. Po prostu stwierdził fakt.
Dotarli do samego końca dawnego podjazdu dla powozów,
który teraz porastał trawą. Tuż za nim znajdował się owalny
klomb pełen róż, oleandrów oraz kwitnących na czerwono
krzewów pigwy*. Rośliny zdawały się błagać o ratunek przed
naporem panoszącego się wokół zielska.
Reid nie okazywał zainteresowania stanem ogrodu. Omiótł
wzrokiem sylwetkę domu na tle malowniczej, ruchliwej
Neutral Bay. Dom stał na wzniesieniu, z którego roztaczał
się widok na całą zatokę - widok, który wart był i milion
dolarów, jeśli posiadłość poddano by remontowi i mo
dernizacji.
Penny patrzyła na Reida i starała się przeniknąć jego myśli.
Była zażenowana, że widzi dom w ruinie, a jego właścicielkę
w stanie pozostawiającym wiele do życzenia. Całkiem nagle
dotarło do niej, że prezentuje się tak samo żałośnie jak jej dom
i ogród; włosy już dawno wymagały fachowej ręki, nie miała
śladu makijażu, a jej ubrania, wytarte i niemodne, zupełnie
nie nadawały się do wyjścia.
Co się stało z modną, zadbaną maszynistką, którą poznał
pięć lat temu? Penny czuła na sobie ciężar tych trudnych lat.
Choroba ojca, która pochłonęła ogromne pieniądze, długi
i ustawiczne kłopoty finansowe, walka o przetrwanie - wszy
stko to nadwerężyło jej siły. Jakże inne byłoby jej życie,
gdyby pozostała z Reidem... Podróżowałaby z nim pó śmie
cie, a Kangaluma przywrócona do dawnej świetności stałaby
się jedną z ich rezydencji...
Westchnęła ciężko. Nie było sensu zastanawiać się nad
czymś, do czego z ważnych powodów nie doszło. Postanowi
ła natychmiast wziąć się w garść.
- Czy zobaczyłeś już wszystko, co chciałeś zobaczyć?
- spytała z lekką irytacją.
- Och, tak.
Obrzucił ją niedbałym wzrokiem, a ona poczuła, że drży.
Nie! Musiała zacisnąć szczęki, by głośno nie zaprotestować
przed natłokiem intymnych wspomnień, które rozbudzał
w niej każdy jego gest, każde najbardziej niewinne spo
jrzenie...
- Wiatr od morza jest chłodny- powiedziała. - Chciała
bym już wrócić do domu. Skoro dotarłeś tu, bez trudności,
myślę, że nie muszę cię odprowadzać.
Skłonił się z gracją, jakby przystając na tę delikatną, lecz
stanowczą odprawę.
- Uczynię to natychmiast, gdy tylko załatwimy ostatnią
sprawę.
- Cóż jeszcze pozostało nam do załatwienia? - zdziwiła się.
- Chodzi o dom. Chciałbym tu zamieszkać.
Poczuła, jak przechodzą ją ciarki.
- Kangaluma nie jest na sprzedaż -oświadczyła bez na
mysłu. - Za żadną cenę.
- Rozumiem cię doskonale. Interesuje mnie jednak wyna
jęcie dpmu. Chciałbym mieć tutaj bazę, nim znajdę coś stałego
w okolicy.
- Dom nie jest dla ciebie odpowiedni - usiłowała go znie
chęcić. - Sam widzisz, w jakim jest stanie...
Machnął lekceważąco ręką.
- Och, tym się można zająć... Mogę ulokować tu trochę
pieniędzy dla własnego komfortu, oczywiście.
Jakże to prosto brzmiało w jego ustach! I zapewne było
dlań proste. Skoro miał tyle pieniędzy... Poczuła dziwne
ukłucie w sercu, musiała jednak odmówić.
- Wiesz, że nie mogę. Nie zamierzam mieszkać gdzie
indziej.
- Ale przecież nie musisz się wyprowadzać!
Aż wstrzymała oddech ze zdumienia.
- Nie sugerujesz chyba, że zamieszkamy tu razem? - wy
krztusiła.
- Dlaczego nie? Już kiedyś mieszkaliśmy we wspólnych
apartamentach hotelowych i, o ile sobie przypominam, nawet
korzystaliśmy ze wspólnych sypialni.
Ton jego głosu i nieznaczny uśmiech przyczajony w kącikach
ust sprawił, że miała ochotę rzucić się na niego z pięściami.
Opanowała sięjednak w porę i zdobyła na sensowną odpowiedź:
- Zapominasz, że mieliśmy wówczas do siebie zaufanie,
którego nie da się kupić za żadne pieniądze.
- Jesteś pewna, że niczego już nie można naprawie?
Pytanie zawisło, w głębokiej ciszy. Jeśli wierzył, że była
zdolna narażać ludzkie życie, wsiadając pijana za kierownicę,
istniała tylko jedna odpowiedź.
- Tak- rzekła twardo. - Nigdy już się z tobą nie zwiążę..
Zmusiłeś mnie, bym dla ciebie pracowała, ale nie potrafisz
mnie zmusić, bym dzieliła z tobą mój dom.
- Gościnne skrzydło jest chwilowo wolne... Gotów je-
stem sowicie zapłacić za wynajem...
Wymienił tak zawrotną sumę, że Penny z wrażenia oparła
się o pobliskie drzewo.
- To szalona suma...—jęknęła.
- Jeśli to będzie konieczne, podwoję ją.
Perspektywa odrestaurowania Kangalumy i przekształce
nia jej w ekskluzywny pensjonat przybliżyła się... Penny pra
gnęła tego od lat. Teraz realizacja jej marzeń była w zasięgu
reki.
- Dlaczego akurat Kangaluma? - Popatrzyła na Reida. - Za
takie pieniądze mógłbyś kupić każdą posiadłość w Sydney.
- Tu mi się szczególnie podoba - wyznał całkiem otwar
cie. - Przemawia do mnie urok tego miejsca: patyna starości,
jakby unoszący się zapach dawnych czasów, piękno i trwa
łość... Mam szczerze dość blichtru nowoczesnych hoteli...
Kangaluma jawi mi się jako prawdziwy dom.
Tymi słowami kruszył jej wewnętrzne opory. Pomyślała,
że tak musiał się czuć człowiek kuszony przez diabła.
- Zapominasz, że to jest mój dom - oponowała resztkami
sił. - Jak możemy tu zamieszkać razem?
- Będziesz pilnowała prac renowacyjnych, ponieważ sam
mam zbyt dużo zajęć. Poza tym, nie posiadam twej wiedzy
o historii posiadłości... - zacisnął wargi: - Mieszkając
w skrzydle gościnnym, wierzę, że uda mi się nie naruszyć
twej... hmm... prywatności, jeśli to właśnie masz na myśli.
Na jej twarzy pojawiły się wypieki. A więc domyślił się,
że wyobrażała sobie ich razem... Serce ścisnęło jej się z bólu.
Och, czemu nie wyciągnęła wniosków z lekcji, którą dostała
w przeszłości? Jeżeli sama myśl o zamieszkaniu z Reidem
pod jednym dachem tak bardzo podniecała jej wyobraźnię, co
będzie, jeśli stanie się to rzeczywistością?
Nic - ponieważ ona na to nie pozwoli! Łączyć ich będzie
tylko praca i dobro Suzie. Cóż z tego, że zamieszka pod jej
dachem? Jest zbyt zajęty, aby spędzać tu wiele czasu, a kiedy
znajdzie już odpowiedni dom dla siebie, wyprowadzi się, ona
zaś uzyska niezbędne środki na kapitalny remont domu. By
łaby naprawdę szalona, gdyby nie skorzystała z tak wspaniałej
oferty, jedynie dlatego, że kiedyś łączyło ją z tym mężczyzną
uczucie... Uczucie, które dawno wygasło...
- Zgadzam się na tę propozycję - ustąpiła z bijącym ser-
cem. Odważnie wysunęła podbródek gotowa do ostatecznej
rozgrywki. - Ale pod jednym warunkiem...
- Słucham cię - rzekł wielkodusznie.
- Nie życzę sobie, aby wprowadziła się tu Tonia Rigg.
A przede wszystkim nie chcę, aby... - zwilżyła wargi - aby
tu spała...
„Z tobą", równie dobrze mogła powiedzieć, ponieważ sens
jej słów był aż nadto jasny. Cóż, po prostu nie lubiła Toni,
i choć tolerowała jej obecność w pracy jak swego rodzaju
dopust Boży, całkiem nie mogła znieść myśli o niej i Reidzie
razem w Kangalumie.
Przecież nie jestem o nią zazdrosna, myślała gorączkowo,
próbując się usprawiedliwić. Zazdrość oznaczałaby, że nadal
interesuję się Reidem, a przecież to nie była prawda... A więc
o co chodziło?
- To byłoby... - zająknęła się. - To byłby zły przykład
dla Suzie - dodała z naciskiem w nadziei, że wytłumaczenie
wypadnie przekonująco.
Przyglądał jej się z rozbawieniem. Czytał w niej jak
w otwartej książce! Och, miała ochotę go udusić.
- Tonia ma swoje własne mieszkanie w północnym Syd
ney-zapewnił ją. - Czy to wystarczy?
- Myślę, że tak... - Czuła, że ogarnia ją strach. Strach
i przerażenie. Do licha, na co się zgodziła? Otworzyła usta,
aby zaprzeczyć, wycofać się, póki nie było za późno.
- W takim razie wszystko załatwione - uciął krótko, nim
zdążyła otworzyć usta. - Przyjadę jutro rano dokonać bardziej
szczegółowych ustaleń.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Na Ben Boyd Road, którą Reid przebijał się z powrotem
do północnego Sydney, panował ogromny ruch.
Spędził w Kangalumie więcej czasu, niż zamierzał, i teraz
czekała go praca do późnych godzin nocnych. Lepsze to niż
powrót do pustego apartamentu nad biurem, pomyślał.
Przyzwyczajony do jazdy po prawej stronie drogi, musiał
stale uważać, by uniknąć błędów w prowadzeniu samochodu,
ale nie przeszkodziło mu to intensywnie myśleć o starym
domu. Zamieszkanie w nim byłoby bardzo dogodne.
Właściwie jedyną przeszkodę stanowiła jego piękna wła
ścicielka. Widok Penny Sullivan wywołał przypływ nieocze
kiwanych emocji. To dziwne, sądził przecież, że wszystko
skończone... I było skończone, powtórzył w myślach.
A jednak... jednak gdy zobaczył ją w tej romantycznej
chatce nazywanej altaną, poczuł w sercu gwałtowne ukłucie.
Na tle porośniętej kwiatami ażurowej ściany wyglądała jak
obrazek. A gdy spostrzegł, że jej włosy nadal miękko i luźno
opadają wokół twarzy, podkreślając czyste, klasyczne piękno
jej rysów - cóż, ogarnęło go dziwne, przemożne zadowole
nie... Była drobniejsza, niż pamiętał, i miał ochotę - ochotę,
nad którą z ledwością zapanował - żeby objąć jej talię.
Spojrzał na swe odbicie w lusterku i zmarszczył brwi. Nie
powinien zapominać, dlaczego się rozstali.
Nic dziwnego, że Penny nie mogła zrozumieć jego obsesji
na punkcie wypadku. Nie była z nim pamiętnego dnia, gdy
w wiadomościach wieczornych zobaczył wrak samochodu
swoich rodziców. Przyglądał się oniemiałym wzrokiem, jak
wynoszono ich nakryte prześcieradłami ciała... A potem po
kazano pijanego mężczyznę, który płakał, i rękami zakrywał
twarz. Ale jego żal nie mógł pomóc ofiarom.
W ten oto sposób dorastającemu chłopcu zawalił się świat;
wszystkie plany i radosne marzenia rozpadły się na kawałki.
W tej jednej chwili dotarła do Reida, że ojciec nigdy już nie
pojedzie z nim na tournee, a matka nie usiądzie w pierwszym
rzędzie, gdy będzie debiutował w Carnegie Hall. Cała miłość,
ogromne wsparcie, z których czerpał siły przez piętnaście lat,
legły w gruzach z winy nieodpowiedzialnego, pijanego czło
wieka, który nie był nawet w stanie pojąć rozmiarów tragedii,
jaką spowodował.
Tej straty nic ani nikt nie mógł Reidowi wynagrodzić.
I nikomu niebył w stanie wybaczyć podobnego błędu. Nie
nawidził ludzi, którzy pili, a potem siadali za kierownicą. Nie
spodziewał się tego po Penny...
W dodatku zachowała się tak, jakby to on był winny. Do
licha, przecież ofiarował jej przebaczenie i zapomnienie!
W porządku - może tylko przebaczenie. Trudno mu było za
pomnieć.
Och, gdybyż tylko potrafiła stawić czoło samej sobie, przy
znać się do błędu - a nie zjakimś irytującym uporem szukać
wokół winowajcy... Być może wówczas ich związek miałby
szanse na przetrwanie?
Nie pamiętała momentu, w którym zasiadła za kierownicą,
i wobec tego spodziewała się
t
że uwierzy w jej niewinność!
Prawdopodobnie była bardziej pijana; niż sądziła.
A więc uciekła. Uciekła do Anglii. A on? On nie miał
powodów uciekać. Dobrze się stało, że spotkali się ponownie.
Dopiero teraz, gdy zobaczył Kangalumę, zrozumiał, że takie
go właśnie domu szukał. Oszukał Penny. Nie zamierzał ku
pować niczego w pobliżu. Pragnął wyłącznie jej posiadłości
- i zamierzał ją zdobyć.
Zdawał sobie sprawę, że to oznaczało, przynajmniej na
początku, mieszkanie razem z Penny. Biorąc pod uwagę swe
dzisiejsze reakcje, musiał być ostrożny; nie powinien zapo
minać, że związek z Penny należał do przeszłości, i nie było
sensu tej niezbyt udanej przeszłości wskrzeszać.
Tak czy owak, odbudowa domu jawiła mu się jak wyzwa
nie - i z przyjemnością temu wyzwaniu chciał stawić czoło.
Znał pewnego inżyniera, który specjalizował się w rekonstru
kcji historycznych budowli. Jeśli zaoferuje mu sowite wyna
grodzenie, ten człowiek gotów przenieść dlań góry...
Nie namyślając się dłużej, sięgnął po słuchawkę telefonu.
Kiedy Reid nadmienił, że dla własnej wygody zamierza
dokonać w domu kilku zmian, Penny przypuszczała, że cho
dzi mu o pomalowanie ścian i wyłożenie podłóg nową wy
kładziną. Nie przyszło jej do głowy, że zamierza odrestauro
wać Kangalumę.
Właściwie dała się wyprowadzić w pole. Powinna się cze
goś domyślić, gdy Reid przyjechał z panią architekt, i tak
zręcznie manewrował, że w końcu pozbył się Penny i sam
oprowadził tę kobietę po posiadłości. Dwa tygodnie później
pojawił się inżynier, uzbrojony w techniczne plany, które, nie
pytając nikogo o zdanie, rozłożył na stole w jadalni.
Penny, chcąc nie chcąc, musiała przenieść swe miejsce
pracy do pokoju położonego na tyłach domu. Hałas, kurz,
mdlące zapachy farb roznosiły się po całym domu. Z dnia na
dzień stawała się coraz bardziej rozdrażniona. Co Reid Bran-
den sobie myślał - czyj to był dom?
Odpowiedź była aż nadto oczywista. Penny z niepokojem
zerknęła na marynarkę Reida niedbale rzuconą na krzesło,
które widziała przez otwarte drzwi. Stos jego książek i papie
rów leżał obok jej książek na stoliku do kawy, jego zaś ulu
biona kawa - Mocca Kenya, przypomniała sobie z westchnie
niem - wyparła z kuchni jej kawę rozpuszczalną.
Musiała jednak przyznać, ze denerwowały ją nie tylko
fizyczne oznaki jego obecności w Kangalumie. Nigdy nie
przypuszczała, że mieszkanie z nim pod jednym dachem
przyniesie jej tyle zgryzot. Czy był w pobliżu, czy też prze
bywał poza domem - stale prześladował jej myśli, przywoły
wał wspomnienia...
Piknik w Centeunial Park, a potem konna przejażdżka.
Reid na, wspaniałym gniadym rumaku niczym rycerz bez
zbroi... Reid trzymający ją za rękę, gdy siedzieli razem na
dywanie i słuchali Joan Sutherland, jak śpiewa partię z „Łucji
z Lammermooru". Reid za sterami jachtu na wodach zatoki...
Jego włosy potargane wiatrem i oczy promieniujące ra
dością...
Przestań, szepnęła do siebie błagalnie. Takie rozmyślania
wiodły donikąd. Popatrzyła na swoje ręce. Drżały.
Próbowała właśnie zabrać się do przeglądania ogromnego
stosu korespondencji - plonu zaledwie trzech dni - gdy jeden
z robotników wsadził głowę przez drzwi.
- Może tu być trochę głośno, proszę pani - powiedział
z uprzejmym uśmiechem. - Robimy właśnie gościnną łazien
kę za przepierzeniem. Pomyślałem, że lepiej będzie, jak panią
uprzedzę.
Dosyć tego! Zirytowana wyłączyła komputer i wstała.
- I tak miałam zamiar wyjść - powiedziała, siląc się na
uprzejmy ton.
Skinął głową z wyraźną aprobatą.
- To najlepsze, co może pani zrobić.
Była to pierwsza wizyta Penny w ogromnym biurowcu
z betonu i szkła, w którym mieściły się biura Reida. Choć
wiedziała, że mu się powiodło, rozmiary i przepych wieżowca
zrobiły na niej wrażenie. Nazwisko Reida i logo jego firmy
widać było z daleka.
- To miejsce zarezerwowane dla pana Brandena - powie
dział wyniośle strażnik, kiedy zatrzymała swój samochód na
podziemnym parkingu.
Rozejrzała się wokół niepewnie; miejsca starczyłoby dla
trzech samochodów. W mgnieniu oka rozpoznała mercedesa
Reida.
- Wszystko w porządku. Mieszkamy razem. - Posłała
oniemiałemu strażnikowi słodki uśmiech, po czym niepo
strzeżenie zniknęła w jednej z wind.
Kilka chwil później drzwi windy otwarły się bezszelestnie
na wprost recepcji. Widok marmurów, połyskliwego chromu
i miękkich wykładzin onieśmielił Penny do tego stopnia, że
przez ulotny moment zastanawiała się, co też porabia w tym
luksusowym wnętrzu.
Kiedy wreszcie dotarła do przestronnego gabinetu Toni
Rigg, przemknęło jej przez głowę, że wiele straciła, tak długo
stroniąc od pracy biurowej.
Na widok Penny Tonia uśmiechnęła się wymuszenie.
- Minęło sporo czasu, Penny... Sullivan, czyż nie?
- Witaj, Toniu. - Penny z wysiłkiem odwzajemniła
uśmiech. Tonia z pewnością nie mogła jej zapomnieć. Niepo
trzebnie udawała, że nie pamięta jej nazwiska. - Wyglądasz
jak zwykle oszałamiająco - dodała ze sztuczną wesołością.
- Czyżbyś uległa amerykańskiej modzie i poddała się operacji
plastycznej?
- Mówisz na podstawie własnych doświadczeń? - W ko
cich oczach Toni zapłonęły złe błyski. - W mojej rodzinie
kobiety takimi sprawami się nie przejmują.
Sama prosiłam się o guza, pomyślała Penny. Obecność
Toni w zadziwiający sposób wyzwala we mnie najgorsze in
stynkty...
- Czy zastałam Reida? - spytała łagodnym tonem, osten
tacyjnie ustępując z pola walki. - Muszę się z nim zobaczyć
w sprawie remontu, który przeprowadza w moim domu.
- Ach, prawda, zapomniałam, że chwilowo mieszka w go
ścinnym skrzydle. - Ostatnie słowa wymówiła z naciskiem.
- I sądzisz, że on również śpi w gościnnym skrzydle?
- powiedziała szybciej, niż zdążyła pomyśleć. - W mojej sy
pialni stoi wygodne podwójne łóżko.
Tonia pobladła i na chwilę zaniemówiła.
- Twój dom stanowi dla Reida nową zabawkę - rzekła
wolno, odzyskując rezon. - Uwielbia stwarzać coś z niczego.
Szkoda, że nie widziałaś, jakie cudo wyczarował na południu
Stanów z pewnego zrujnowanego domu, pamiętającego chy
ba czasy wojny secesyjnej. Oczywiście, gdy dom będzie go
tów, zajmiemy się czymś innym.
Tonia celowo użyła liczby mnogiej, żeby ją zdenerwować.
I prawie jej się to udało. Penny, choć zachowała kamienną
twarz, zaczęła się gorączkowo zastanawiać, czy tamten dom
na południu Stanów nie był przypadkiem własnością jakiejś
uroczej Amerykanki...
- Czy mogłabyś zawiadomić swego szefa o mojej wizy
cie? - odezwała się z pozornym spokojem.
Na wargach Toni pojawił się lodowaty uśmiech.
- Reid ma obecnie ważną naradę i nie można mu prze
szkadzać. Musisz trochę poczekać. - A po chwili dodała z na
ciskiem: -Może napijesz się kawy albo... czegoś mocniej
szego?
Penny odebrała to jako aluzję do swych rzekomych skłon
ności do alkoholu. Popatrzyła na Tonie zimnym wzrokiem.
- Niczego nie potrzebuję - rzekła z naciskiem.
- Może poczytasz prasę? - Tonia pochyliła się nad stoli
kiem zarzuconym kolorowymi magazynami. - Co my tu ma
my? Och, „Vogue", to nie dla ciebie, z pewnością cię nie
zainteresuje... - Ostentacyjnie odłożyła na bok magazyn
o modzie i szukała dalej.
Penny dotknięta kolejną aluzją, tym razem dotyczącą jej
stroju, spojrzała na siebie krytycznie. Cóż, długa czarna spód
nica i luźno tkany kremowy sweter pamiętały lepsze dni. Ale
przecież nie przyszła oszołomić Reida swym modnym stro
jem. Popatrzyła na wspaniały wełniany kostium i łososiową
bluzkę Toni i mimowolnie westchnęła. Może nie postąpiła
słusznie? Być może zostałaby potraktowana poważniej, gdy
by ubrała się bardziej wytwornie?
Do licha! Od dawna ubierała się na luzie, trochę w stylu
cyganerii. Czyżby teraz z powodu Reida wszystko miało ulec
zmianie? Zacisnęła wargi i nie patrząc na Tonie, sięgnęła po
magazyn literacki! Ubranie nie świadczy o człowieku, pomy
ślała.
Tonia zakręciła się niespokojnie na krześle. Najwyraźniej
korciło ją, by wznowić rozmowę.
- Bardzo sprytnie postąpiłaś - westchnęła - wysyłając do
Reida list w imieniu swej siostrzenicy... Udało ci się wzbu
dzić jego zainteresowanie.
- To Suzie napisała do niego. - W oczach Penny pojawiły
się gniewne iskierki. - Jest bardzo utalentowana i Reid może
jej pomóc.
- A nie lękasz się o jej reputację? - spytała Tonia z wyra
zem powątpiewania na twarzy.
- Nie rozumiem - zdziwiła się Penny.
- Reid nie cieszy się kryształową opinią, jeśli chodzi o ko
biety. Ten związek może zaszkodzić szkole, do której uczęsz
cza twoja siostrzenica - zawyrokowała Tonia.
- Trudno to nazwać związkiem... Suzie skorzysta z do
świadczenia zawodowego Reida, i nic poza tym.
Tonia parsknęła nieprzyjemnym śmiechem.
- Tylko mi później nie mów, że cię nie ostrzegałam - po
wiedziała głosem pełnym drwiny.
Nie było w stylu Toni martwić się o czyjąś reputację. O co
jej może chodzić? - dziwiła się w duchu Penny. Nie miała
jednak czasu na roztrząsanie problemu, ponieważ drzwi do
gabinetu Reida otworzyły się niespodziewanie i pojawiła się
w nich grupa mężczyzn, a na końcu on sam.
Na widok Penny uniósł brwi.
- Czemu zawdzięczam twoją wizytę?
- Muszę z tobą porozmawiać... w cztery oczy. - Zerknęła
niechętnie na Tonie.
- W takim razie zapraszam cię na lunch. - Stanowczym
gestem położył dłoń na jej ramieniu i poprowadził w stronę
windy. - Czy nadal lubisz włoską kuchnię?
- Owszem, ale... -usiłowała protestować.
- Mam na stałe zarezerwowany stolik w „Piccolo'' przy
Milson Point - uciął, nim zdążyła dokończyć.
Restauracja mieściła się w niepozornej kamienicy schowa
nej za nowoczesnym, wysokim biurowcem, ale widok na port,
który rozciągał się z jej ogromnych okien, godzien był malar
skiego pędzla. Dzisiaj okna te pozostawały otwarte, wpusz
czając do środka łagodny wiatr od morza i ciepłe promienie
wiosennego słońca.
Stolik Reida mieścił się w rogu przy oknie; Penny czuła
na twarzy łagodną morską bryzę, gdy zamawiała wodęPerrier,
krewetki i rybę z grilla.
Reid wybrał wino i oddał kartę kelnerowi.
- Zjem to samo - powiedział, a potem pochylił się ku
Pehny. -A teraz powiedz mi, jaka to ważna sprawa nie mogła
poczekać do wieczora?
Czuła się skrępowana intymną atmosferą, jaka nieoczeki
wanie zapanowała przy stoliku. Nie tak wyobrażała sobie to
spotkanie.
- Chodzi o remont... Prace posunęły się trochę za dale
ko... - plątała się bezradnie. - Musisz je natychmiast prze
rwać.
Nastąpiła dłuższa przerwa, podczas której spróbował po
dane właśnie wino, skinął aprobująco głową i pozwolił kel
nerowi napełnić kieliszki.
- Jeśli martwisz się o koszty - rzekł wolno, gdy kelner
zniknął z pola widzenia - to wiedz, że ponoszę je dla własne
go komfortu.
- Myślałam, że chodzi ci o niewielki, powierzchowny re
mont. Tymczasem armia stolarzy kładzie cedrową boazerię
w holu, a następna ekipa montuje nową łazienkę! - stwierdzi
ła z oburzeniem.
- Nie podoba ci się takie wykończenie? - spytał, udając,
że nie pojmuje w czym rzecz.
Przyniesiono krewetki i Reid zaczął je jeść z dużym ape
tytem. Porcja Penny leżała nienaruszona.
- Muszę ci wyjaśnić - podjęła po namyśle - że ojciec
pozostawił dom mnie i mojej siostrze, Jo, z zastrzeżeniem, że
każda z nas może w nim mieszkać, tak długo jak zechce...
Widzisz, chciałabym zatrzymać dom i spłacić Jo... A jeśli
doprowadzisz go do tak wysokiego standardu, nigdy nie będę
mogła sobie na to pozwolić. Będzie miał zbyt wysoką cenę...
- dokończyła.
Zrzuciwszy wreszcie ten ciężar z serca zabrała się ze sma
kiem za krewetki. Zmartwienia zawsze pobudzały jej apetyt.
Reid w zamyśleniu bawił się kieliszkiem,
- Dlaczego wcześniej nie powiedziałaś mi o tych swoich
planach?
- Nie przypuszczałam, że pokusisz się o kapitalny remont
- oświadczyła. .
Przez chwilę zastanawiał się, patrząc przez okno nieobe
cnym wzrokiem, a potem rzekł krótko:
- Rozwiązanie jest bardzo proste.
- Odwołasz prace?
- Nie. Wstrzymam je na pewien czas. Najpierw zlecę profe
sjonalnej firmie dokonanie waloryzacji budynku w jego obe
cnym stanie. Połowa wyceny będzie częścią Jo. Wartość nastę
pnych prac renowacyjnych stanowić będzie moją część...
Na twarzy Penny pojawiły się rumieńce gniewu.
- To oznacza jedynie, że będę miała was dwoje do spła
cenia. I to ma być rozwiązanie?
- Jeśli jest dobra wola obu stron, zawsze znajduje się
rozwiązanie - rzekł sentencjonalnie.
Ale przecież było to rozwiązanie korzystne wyłącznie dla
niego!-buntowała się w duchu.
- Nie spróbowałaś nawet wina - zauważył jakby od nie
chcenia, gdy przyniesiono drugie danie.
- Obecnie rzadko piję - ucięła.
Samochód zostawiła w północnej dzielnicy Sydney, a mu
siała jeszcze dojechać do domu. Wbrew temu, co sądził, nie
siadała za kierownicą po wypiciu alkoholu.
Przez dłuższą chwilę jedli w milczeniu; dziwnym zbiegiem
okoliczności jednocześnie wyciągnęli rękę po sól i wówczas
Reid nerwowo cofnął dłoń. Cofnął dłoń, jakby się bał, jakby
nie chciał jej dotknąć! Penny poczuła ucisk w żołądku. Czyż
by przypadkowe dotknięcie jej ręki wzbudzało w nim aż takie
obrzydzenie? Dlaczego zatem postanowił mieszkać z nią ra
zem w Kangalumie? Może wcale by go nie obeszło, gdyby
się stamtąd wyprowadziła?
Pełna niespokojnych myśli w milczeniu piła kawę, raz po
raz zerkając na Reida, rejestrując każdy jego gest, każde po
ruszenie. Przesuwały jej się przed oczami sceny z przeszło
ści... Jakże inaczej wyglądały wówczas ich wspólne posiłki!
Wreszcie Reid dopił kawę. Zauważyła,że regulując rachu
nek, zostawił napiwek, którego wysokość z pewnością prze
szła najśmielsze oczekiwania kelnera. Z goryczą uświadomiła
sobie, że pod względem sytuacji materialnej dzieli ją od niego
przepaść.
- Czy musisz odebrać dziś Suzie ze szkoły? - spytał.
Zaprzeczyła ruchem głowy.
- Suzie woli wracać autobusem z przyjaciółmi. Dzisiaj
rozzłościła się, gdy nalegałam, że ją odwiozę.
- W takim razie możemy jechać prosto do domu?
My? Nie planowała wspólnej jazdy dokądkolwiek. Wspól
ny lunch wystarczająco nadszarpnął jej siły.
- Zostawiłam samochód zaparkowany w budynku twoje
go biura - powiedziała stanowczym tonem.
- Daj mi kluczyki, ktoś ci go później odprowadzi. Rozu-
miem, że chcesz mieć zrobioną wycenę domu jak najszybciej,
prawda?
- Owszem, ale...
- Chodźmy już! - stanowczo przeciął jej wątpliwości.
Raz jeszcze uległa presji jego silnej osobowości. Zawsze
niezmordowanie dążył do celu i potrafił porywać za sobą
innych. Uświadomiła sobie z jaskrawą wyrazistością, że nadal
dysponował czarodziejską mocą, jakimś rodzajem magnety
zmu, któremu nie zdolna była się przeciwstawić. Co dziwniej
sze, nawet nie miała ochoty się opierać! Jego argumentacja
miała niezwykłą siłę; potrafił wymuszać zgodę na wszystko,
nie posługując się ani szantażem, ani gwałtem. Jak to się
działo, że zazwyczaj mówiła „tak", zanim zdążyła pomyśleć?
W dodatku wydawało jej się to później całkiem naturalne...
Patrząc na niego kątem oka, zdała sobie sprawę, że znów
postawił na swoim. Wpadła przecież do jego biura zdeter
minowana, za wszelką cenę chcąc zmusić go do przerwania
prac remontowych, teraz zaś siedziała obok niego w samo
chodzie i w najlepszej komitywie, jakby związani cichym
porozumieniem, podążali do domu... Do jej domu!
Z niepokojem przyglądała się dłoniom Reida - delikatnym
dłoniom muzyka spoczywającym na kierownicy. Za każdym
razem, gdy zatrzymywali się na światłach, wystukiwał palca
mi melodię, która zapewne dźwięczała mu w głowie.
Z wysiłkiem przełknęła ślinę; pamiętała jeszcze ciepły do
tyk tych rąk na swoim ciele, pamiętała, jak wygrywał nimi
rozkoszną, miłosną melodię. Poczuła dreszcz przebiegający
po kręgosłupie. Jeśli muzyka była pokarmem miłości...
Nie! - pomyślała. Wypadli z rytmu, zapomnieli nut, nie
potrafią już zagrać razem tego rodzaju muzyki. Na zawsze
zapamięta wyraz twarzy Reida, gdy przypadkowo musnął jej
dłoń w restauracji. Malował się na niej szok, obrzydzenie...
Mogą razem pracować, utrzymywać poprawne stosunki kole
żeńskie, wiedziała jednak; że Reid w głębi duszy zawsze bę
dzie nią pogardzać.
Patrzyła martwym wzrokiem na drogę. Dlaczego jej myśli
zawsze błądziły wokół tych samych spraw? Przyłożyła wilgotną
dłoń do rozpalonego czoła. Dlaczego nie potrafiła dokładnie
odtworzyć wydarzeń sprzed pięciu lat? Wszystkie dowody
świadczyły przeciwko niej... Jeśli nie mogła zaakceptować swej
winy, powinna oczyścić się z zarzutu. Ona jednak potrafiła jedy
nie zaprzeczać... W każdym razie Reid tak uważał. I to właśnie
było głównym powodem sporu między nimi.
- Boli cię głowa?
- Nie... - opuściła rękę. - Po prostu rozmyślałam...
Na szczęście nie drążył tematu, ponieważ dojechali już do
Kangalumy.
Reid wyjaśnił kierownikowi robót, że musi zawiesić roz
poczęte prace, aż zostanie sporządzona dokładna wycena nie
ruchomości.
- To tylko niewielka zwłoka - wyjaśniał. Po chwili, gdy
robotnicy zaczęli pakować sprzęt i zbierać się do odjazdu,
nieoczekiwanie zwrócił się do Penny: - Przypuszczam, że
Suzie niedługo wróci ze szkoły. Chciałbym trochę z nią po
pracować.
Spojrzała mu badawczo w oczy, i nagle zdała sobie spra
wę, że po raz pierwszy są w domu całkiem sami. Robotnicy
odjechali, a Suzie wróci dopiero za pewien czas... Z niewia
domej przyczyny ogarnęła ją panika! A przecież nie bała się
Reida! Nie, to było coś więcej - była to jakaś dręcząca świa
domość jego obecności, która sprawiała, że całe jej ciało,
każdy mięsień i nerw drżały od szalonego napięcia.
Bezwiednie zrobiła krok do tyłu.
- Napijesz się kawy? - spytała nienaturalnie cichym i lek
ko drżącym głosem.
Popatrzył na nią spokojnie, drwiąco.
- Nie, dziękuję.
To stawało się nie do zniesienia. Czy zdoła zachować dys
tans, czy uda jej się nadal grać rolę wzorowej pani domu?
Przecież nikim innym dla niego już być nie mogła.
Nerwowo zdmuchnęła kurz z piętrzących się na biurku
książek.
- Czym ci więc mogę służyć? - spytała.
- Och, miałbym ochotę na kilka rzeczy, ale nie sądzę, byś
mi je dała po dobroci - zażartował. - Czy nie mam racji,
Penny?
Wojowniczo uniosła głowę, ostatkiem sił opanowując zde
nerwowanie.
- Jeśli chodzi ci o seks, to z całą pewnością masz rację.
Wolałabym umrzeć! - rzuciła mu prosto w twarz.
Rozciągnął usta w drwiącym uśmiechu.
- Nie zawsze byłaś nastawiona wobec mnie tak niechętnie
- rzekł przeciągłym tonem, i nie zważając, że gotowała się
z furii, dodał: - Nie powiedziałaś mi jeszcze, czy w twoim
życiu jest ktoś wyjątkowy, ktoś...
- To nie twoja sprawa! - przerwała mu gwałtownie.
Popatrzył na niąz rozbawieniem; czuła, że czyta w niej jak
w otwartej książce i droczy się z nią teraz jak kot z myszą.
- Oczywiście, domyśliłem się prawdy, Penny - powie
dział jakby od niechcenia. - Żaden mężczyzna przecież by nie
pozwolił, żeby inny zajął jego terytorium. Skoro więc zgodzi
łaś się, bym tu zamieszkał, wnoszę, że...
- Do licha z tobą, Reid! - zawołała ze złością. - Właści-
wie, dlaczego tak nalegałeś, żeby tu zamieszkać?- Wskazała
wymownym gestem na panujący wokół bałagan. - Z pewno
ścią nie mogłeś liczyć na ciepłą, domową atmosferę! W tej
chwili więcej ciepła mógłbyś znaleźć we własnym biurze.
Zastanawiam się więc, dlaczego to robisz?
- Znasz powiedzenie o łące sąsiada... - Popatrzył na nią
wyzywająco. - Zawsze wydaje się nam bardziej zielona.
Potrząsnęła głowa, ale nie potrafiła oderwać od niego oczu;
miała wrażenie, że jakaś dziwna siła przykuwa jej wzrok do
jego twarzy.
- Masz bujną wyobraźnię - wymamrotała. Chciała od
wrócić się i uciec, byle tylko nie kontynuować rozmowy, któ
ra stawała się coraz bardziej dwuznaczna.
Podszedł kilka kroków i stanął na wprost niej.
- Nic podobnego - zaprzeczył. - Lata występów nauczy
ły mnie wyczuwać i rozumieć nastroje publiczności. Zawsze
wiem, co myślą... - Przysunął się jeSzcze bliżej. - I zawsze
wiem, czego ode mnie chcą.
- Tym razem się mylisz... - Miała tak ściśnięte gardło, że
ledwie mogła mówić. Puls walił jej jak oszalały, z wysiłkiem
przełykała ślinę. - Doceniam twoją pomoc przy remoncie
domu, ale nie oznacza to, że chcę czegoś więcej od ciebie...
Niespodziewanie powiódł palcem po jej policzku. Zadrża
ła, a serce niemal jej bić przestało na wspomnienie podobnych
chwil z przeszłości, które kończyły się zwykle gwałtownym
wybuchem namiętności.
- Jesteś pewna?-wyszeptał czule.
Odgarnął z szyi jej włosy i pocałował ją w kark. Cały po
kój zawirował jej przed oczami; oddychała coraz szybciej.
Czyżby naprawdę zapomniała, jaką nieodpartą siłę miały jego
pocałunki? Jakże łatwo byłoby teraz poddać się gwałtownemu
wzruszeniu, pozwolić, by zaniósł ją do sypialni i zaspokoić
pragnienia, które tak długo pozostawały uśpione... Była sza
lona, uważając, że zdołała pogrzebać je na zawsze. Wystar
czyło delikatne muśnięcie jego palców, by je ponownie obu
dzić.
Zdawała sobie sprawę, że powinna coś zrobić - cokolwiek,
by zakończyć tę żenującą scenę, ale jej ciało buntowało się
przeciw logicznym nakazom rozumu. Gdy Reid pochylił gło
wę i delikatnie dotknął wargami kącika jej ust, jęknęła żałoś
nie, na wpół protestując, na wpół poddając się gwałtownej fali
namiętności.
- A widzisz - wyszeptał prosto w jej twarz, a wibracja
jego głosu przeniknęła ją do głębi. - Nadal potrafię odgadnąć,
co myśli moja publiczność.
Nagle ją puścił i odsunął się o krok. Na jego wargach
pojawił się drwiący uśmieszek. Penny zagotowała się ze zło
ści. Czuła się ośmieszona, upokorzona.
- Ty łajdaku! - krzyknęła,
v
nie mogąc się opanować. - Po
pełniłam błąd, że pozwoliłam ci się tu wprowadzić! Powin
nam była wiedzieć, że wykorzystasz sytuację!
Stał spokojnie, jakby obojętny na jej gniew.
- Ale ty przecież wiedziałaś, Penny - powiedział z irytu
jącą pewnością. - Wiedziałaś, tylko nie chcesz się do tego
przed sobą przyznać.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Penny buntowała się w duchu, rozzłoszczona jego przeni
kliwością oraz własnym brakiem konsekwencji. Nigdy nie
planowała ani też nie miała nadziei, że kiedykolwiek znów
się pocałują. Właściwie nie chciała mieć z nim nic wspólnego.
Dlaczego więc odwzajemniła pocałunek? Ja myśl ją irytowa
ła. Wiedziała przecież, że powinna go odepchnąć, gdy tylko
poczuła dotyk jego zmysłowych ust.
Och, dlaczego tego nie uczyniła? Nie powinna dopuścić,
by ją upokarzał.. .Spojrzała mu w oczy znienacka. Błyszczały
w nich złośliwe iskierki, a kąciki ust unosiły się z wyraźną
satysfakcją. .
- Nie rozumiem, dlaczego narzucanie, się kobiecie uwa
żasz za tak zabawne! - wybuchła.
- Wprost przeciwnie. Nigdy nie byłem i nie jestem zwo
lennikiem przemocy. Nie można nazwać nadużywaniem siły
pogłaskanie kogoś po policzku. O tak... - Zademonstrował
to po raz wtóry, a ją znów od stóp do głów przeszły ciarki.
Gwałtownie odskoczyła do tyłu.
- Jak śmiesz! Jak możesz nawet przypuszczać, że nadal
cię kocham?
- Cóż, wszyscy popełniamy błędy - rzekł gładko. - Tylko
niektórzy z nas nie potrafią się do nich przyznać.
Nie mogła się pomylić, sens tych słów był aż nadto wy
mowny. To ona nie chciała się przyznać, że spowodowała
wypadek... A gdyby wówczas skapitulowała, gdyby wyznała
winę i poprosiła o wybaczenie? Czy tym samym zasłużyłaby
na miłość?
- Nie... -wypowiedziały prawie bezgłośnie jej usta.
Ani za cenę rozkoszy, ani miłości nie mogła przyznać się
do błędu, którego być może wcale nie popełniła. O wydarze
niach tamtej straszliwej nocy powinna koniecznie dowiedzieć
się czegoś więcej.
- Znowu „nie"? - Uniósł w górę brwi w odwiecznym ge-:
ście zdziwienia. - Ostatnio to twoje ulubione słowo, Penny.
- W stosunku do ciebie to najlepsza obrona - odparowała.
Oczy pociemniały mu gwałtownie, miały teraz kolor głę
bokiej morskiej zielem,
- Nawet najmocniejszą linię obrony można przełamać.
- I po cóż miałbyś to robić?—spytała zaczepnie.
- Sam zadaję sobie to pytanie od, chwili, gdy ponownie
cię ujrzałem.
A zatem intrygowała go, stanowiła dlań wyzwanie. W jego
głosie dosłyszała nutę dziwnej determinacji i poczuła się nie
pewnie.
- Czego ty właściwie ode mnie chcesz? - spytała.
- Przecież to oczywiste - przeciął jej wątpliwości. - Chcę
Kangalumy.
- Mojego domu?
- Mówiłaś, że tylko połowa domu należy do ciebie.
Chciałbym wykupić udziały twoje itwojej siostry i osiedlić
siętu na stałe.
Oczy rozszerzyły jej się ze zdumienia. Przez chwilę stała
zaszokowana, nie mogąc wydobyć głosu.
- A więc... wszystkie prace, które tu rozpocząłeś... - wy
jąkała. - Wszystko to ukartowałeś, prawda?
- Chyba nie sądzisz, że zainwestowałbym tyle pieniędzy
w wyna ęty dom? - odpowiedział rzeczowym tonem.
A więc to był plan, przewrotny plan odebrania jej domu!
- Nie możesz, nie pozwolę ci na to! - zawołała głosem
drżącym z emocji.
- Za późno. Jeśli wycofam się z inwestycji, nie pozostanie
ci nic innego, jak wystawić dom na sprzedaż, a bądź pewna,
że dam najwięcej. Możesz zresztą po dobroci sprzedać mi
Kangalumę według dokonanej wyceny, wówczas będziesz
mogła stawiać warunki...
Wybuchła nagle histerycznym śmiechem.
- Musisz mnie bardzo nienawidzić - zawyrokowała.
- Nie masz racji, Penny - zaprzeczył ze stoickim spoko
jem. - To jedynie rzeczowa propozycja; dzięki której masz
być może ostatnią okazję ubić dobry interes. Odnoszę wraże
nie, że wyświadczam ci przysługę.
- Jak na to wpadłeś? - zakpiła.
-
Posiadłość jest zbyt duża, by samotna kobieta poradziła
sobie z jej utrzymaniem. Zamiast prowadzić aktywne życie
towarzyskie, do którego jesteś stworzona, spędzasz czas na
pieleniu grządek.
- Widzę, że uważasz się również za eksperta od mojego
życia prywatnego - odcięła się. - Dziękuję ci za troskę, ale
wolałabym, byś pozostawił w spokoju mnie i moje chwasty.
- Wyrządziłbym ci wówczas ogromną krzywdę, Penny
- oświadczył. - Przychodzi mi do głowy jeszcze jedno roz
wiązanie...
- Umieram z ciekawości, by je usłyszeć-drwiła.
- Moglibyśmy mieszkać razem w Kangalumie - rzekł
otwarcie, a gdy nie mógł doczekać się odpowiedzi, ponaglił:
- I co ty na to?
Stała jak zahipnotyzowana. Całkiem ją zaskoczył.
- I uważasz, że miałbyś pod ręką zabawkę? - powiedziała
w końcu z wyrzutem.
- Czy właśnie taki układ proponujesz? - W jego zielon
kawych oczach zabłysły diabelskie iskierki.
- Proponuję, żebyś poszedł do diabła! - powiedziała, sta
rannie dobierając słowa.
Wydawał się spokojny, choć ona dygotała ze zdenerwowania.
- Jeśli mam być szczery, wolałbym pierwszą ewentual
ność - powiedział.
Nie zdążyła odpowiedzieć, ponieważ trzaśniecie fronto
wych drzwi zwiastowało nadejście Suzie.
- Tu jesteśmy! - zawołała Penny ze sztuczną wesołością,
rzucając Reidowi ostrzegawcze spojrzenie.
Popatrzył na nią chłodno, z wyrzutem. Poczuła lekkie za
żenowanie. Reid zachowywał się w stosunku do Suzie bardzo
poprawnie. Nie powinna go podejrzewać, że wciągnie nasto
latkę w swe prywatne sprawy. Gdy dziewczynka weszła do
pokoju, stał z rękami w kieszeniach przy dużym, balkono
wym oknie i w zamyśleniu obserwował zatokę.
- Witaj, Suzie - Penny z uśmiechem zwróciła się do sio
strzenicy. - Jak poszło w szkole?
- W porządku. - Oczy jej pojaśniały, gdy zobaczyła Rei-
da. - Cześć, Reid. Wcześnie dziś wróciłeś. Chciałeś sprawdzić
postęp prac budowlanych?
- Zjedliśmy dziś lunch z twoją ciotką. Postanowiłem więc
wrócić z nią do Kangalumy i poświęcić ci trochę czasu. Oczy
wiście, jeśli masz ochotę.
- Wspaniale! -uradowała się Suzie. - Przyniosę klarnet.
- Spotkamy się w altanie, zgoda? - wtrąciła Penny. - Tu
jest za duży bałagan.
Poza tym przebywanie z Reidem w tym samym pokoju po
tym, co się pomiędzy nimi stało, było zbyt krępujące. Pomy
ślała, że na zewnątrz łatwiej uporządkuje myśli. Musi się teraz
dobrze zastanowić. Przecież nie odda mu Kangalumy.
W napiętej, dręczącej ciszy szli ramię w ramię w stronę
altany. Niemal fizycznie wyczuwała obok siebie jego władczą
obecność. Emanowała z niego siła równie pierwotna i nieuja-
rzmiona jak morski wicher, który burzy falę. Czyż mogła
przeciwstawiać się takiej sile i mieć nadzieję na zwycięstwo?
- Nie musimy ze sobą walczyć, Penny - powiedział, jak
by czytając jej myśli - Pamiętaj, że istnieje alternatywa.
- Znasz już moją odpowiedź - ucięła szorstko.
- To nie była przemyślana odpowiedź.
- Nawet gdybym miała rozmyślać przez resztę życia, do-
szłabym do takiego samego wniosku - odparła z niezłomną
pewnością siebie.
- Pożyjemy, zobaczymy - rzekł filozoficznie.
Na szczęście nie mieli czasu na dalszą rozmowę, ponieważ
szybkim krokiem nadciągała Suzie. Po chwili wszyscy troje
usiedli w cieniu altany.
Penny przyniosła ze sobą teczkę z papierami. Miała na
dzieję, że przy akompaniamencie Suzie odpisze na kilka li
stów Reida. Jednak skupienie uwagi na pracy okazało się
niemożliwe. Niecałe dwa metry dalej siedział Reid, i choć
teraz interesował się wyłącznie grą Suzie, Penny była boleśnie
świadoma jego obecności. Raz jeden przypadkiem skrzyżo
wali spojrzenia. Musiał wiedzieć, że mu się przygląda... Do
diabła z nim!
Dźwięki klarnetu również ją rozpraszały. Reid zresztą co
chwila przerywał Suzie.
- Giampieriego należy zacząć bardzo spokojnie - po-
uczał. - Wyobraź sobie, że łagodne fale oceanu miękko ude
rzają o brzeg, a potem gwałtownie urastają do ogromnych
rozmiarów i z łoskotem rozbijają się o skały.
Tak jak pocałunki Reida, pomyślała Penny, i wydało jej
się, że znów czuje łagodny, pieszczotliwy dotyk jego warg,
wyzwalający w niej lawinę gwałtownych wzruszeń. Odniosła
wrażenie, że muzyka akompaniuje jej myślom.
Nie mogła usiedzieć dłużej na miejscu.
- Przyniosę coś zimnego do picia. - Odrzuciła propozycję
pomocy ze strony Suzie. - Lemoniada jest już gotowa. ZA
chwilę wracam.
Donośne dźwięki klarnetu dobiegały ją z tyłu, gdy szła
ścieżką w stronę domu. Była tak zamyślona, że niemal zde
rzyła się z nadchodźącym z naprzeciwka mężczyzną. Ubrany
był w dżinsy i kurtkę, a z jego ramienia zwisała duża, skórza
na torba.
- Poinformowano mnie, że zastanę tu Reida Brandem
-powiedział, jakby zaskoczony jej widokiem.
- Och, jest pan rzeczoznawcą, czyż nie? - I nie czekając
na odpowiedź, dodała uprzejmie: - Pan Branden jest teraz
w altanie na końcu tej alejki. Proszę podążać za muzyką!
Spojrzał na nią dziwnie, jakby nie dowierzał własnym
uszom. .
- Dziękuję, już pędzę - i niemal pobiegł we wskazanym
kierunku.
Dziwny facet, pomyślała, wchodząc do domu. Co prawda
nie zdążyła mu się uważnie przyjrzeć i niewiele by o nim
mogła powiedzieć. Reid to prawdziwy czarodziej, skóro tak
szybko udało mu Się sprowadzić fachowca od wyceny.
Postawiła dodatkową szklankę na tacy, dorzuciła trochę
domowych ciasteczek i wyszła, by dołączyć do pozostałych.
Na ścieżce została niemal przewrócona przez domniema
nego rzeczoznawcę, który pędził na oślep z przeciwnej strony.
Torbę miał otwartą i Penny kątem oka zauważyła wystający
z niej długi czarny przedmiot.
- Dziękuję pani - mężczyzna uśmiechnął się złośliwie.
- Bardzo mi pani pomogła.
Pomogła? Nagle ogarnęły ją wątpliwości. Gdy weszła do
altanki i ujrzała rozwścieczoną twarz Reida, doznała nagle
olśnienia. Czyżby...
- Dlaczego wpuściłaś tu tę szumowinę? - pienił się Reid.
- To fotoreporter z magazynu „Inside"!
- Och, nie! - zakryła dłonią usta, gdy uświadomiła sobie
wszystkie możliwe konsekwencje.
- Ten szmatławy brukowiec celuje w sensacyjnych histo
ryjkach z życia sław, a jeśli nie mają niczego w zanadrzu,
wymyślają własne historie!
- Nie wiedziałam...— wykrztusiła, zawstydzona własną
naiwnością. Jakże mogła wpuścić kogoś takiego na teren po
siadłości i jeszcze wskazać drogę do Reida... I do Suzie?
- Czy... czy udało mu się zrobić zdjęcia?-spytała z przera
żeniem.
- Niestety, tak. Zrobił kilka, nim zdołałem go wyrzucić.
Oni zwykle pstrykają, a potem w nogi. Do licha, jak mogłaś
nie zauważyć aparatu, który targał ze sobą!
- Zauważyłam dopiero, gdy wychodził. Schował go do
torby. - Popatrzyła na Reida swymi jasnymi, niemal przezro
czystymi oczami. - Zrobił wspólne zdjęcie tobie i Suzie?
- Reid właśnie demonstrował mi poprawny układ palców,
gdy znienacka wyskoczył ten facet - objaśniła podekscytowa
na Suzie, nie zdając sobie jeszcze sprawy z powagi sytuacji.
- No i zrobił nam zdjęcie... Czy one ukażą się w prasie?
- Obawiam się, że tak. - Ton głosu Reida świadczył, że
obawia się najgorszego.
Penny przypomniała sobie, że Reida w środowisku muzy
cznym nazywano kiedyś playboyem. Łatwo można było sobie
wyobrazić uciechę gawiedzi, gdy połączą jego nazwisko
z mentorskim programem prywatnej szkoły. I właśnie przed
tym przestrzegała ją Tonia...
Tonia!
Serce zamarło jej w piersiach. Czyżby za tym wszystkim
stała Tonia? Któż inny mógłby poinformować prasę o zaan
gażowaniu się Reida w szkolny program pomocy uzdolnio
nym dzieciom? Nie miała jednak przeciwko niej żadnego
dowodu. Nie powinna rzucać oskarżeń na wiatr.
- I co teraz zrobimy? - spytała zduszonym głosem.
- Zaatakujemy! Atak jest najlepszą formą obrony, czyż
nie? — Wykrzywił ponuro usta.
- Ale jak? Nie uda ci się przecież powstrzymać tej gazety
przed wydrukowaniem tego, co zechcą.
- I nie będę ich powstrzymywał. Dostarczę im natomiast
historię znacznie bardziej wybuchową.
- Co masz na myśli?
- Ogłoszę nasze zaręczyny!
Poczuła się tak, jakby dostała nagle cios w żołądek.
- Co takiego?!
- Zaręczycie się? To wspaniale! - Suzie podskakiwała
z radości.
- Suzie, bądź tak dobra i zanieś tacę do domu. Muszę
porozmawiać z Reidem na osobności.
Suzie z ociąganiem spakowała klarnet, zabrała tacę i ode
szła. Gdy tylko jej sylwetka zniknęła za zakrętem, Penny
zwróciła się do Reida z ledwie powstrzymywaną furią:
- Jak mogłeś! Chyba oszalałeś! Nie wyjdę za ciebie i ni
gdy się z tobą nie zaręczę. Nie pojmujesz, że cię nienawidzę?
- W przeciwnym razie obrzucą błotem nie tylko mnie, ale
również Suzie i szkołę, skompromitują ideę programu men
torskiego. Wolisz, aby tak właśnie się stało?
- Oczywiście, że nie. - To, co stanie się z nią, wyraźnie
go nie obchodziło... Ale czyż mogła pozwolić, by Suzie cier
piała za niewinność? Co będzie, jeśli w wyniku prasowej
nagonki siostrzenica załamie się, a program jej szkoły zosta
nie wyśmiany? - Czy jesteś pewien, że nie ma innego wyj
ścia? - spytała.
- Jeśli zostanę w końcu szacownym, żonatym mężczyzną,
to przypuszczam, że skandal nas ominie. Oczywiście, jeśli
potrafimy dobrze zagrać swe role.
Jaki miała wybór? Po krótkim namyśle uległa.
- Zgoda. Zrobię to ze względu na Suzie. Wiem, ile znaczy
dla niej muzyka i ten program.
- Skoro mnie nienawidzisz, nie oczekuję innych moty
wów twej decyzji - powiedział z krzywym uśmiechem. A po
chwili dodał rzeczowym, spokojnym tonem: - Musimy dzia
łać szybko. „Inside" wychodzi w piątek. Dziś mamy wtorek...
Jutro rano zwołam konferencję prasową i zawiadomię o na
szych zaręczynach. Informacja znajdzie się w wieczornych
wiadomościach, a w czwartek rano na łamach całej prasy.
W piątek „Inside" będzie miał się z pyszna, jak ostatni koń na
wyścigach.
W głowie miała zamęt myśli. Jakże on mógł o tej sprawie
mówić w sposób tak chłodny i bezosobowy! Dla niej publi
czne zaręczyny z Reidem stanowić będą ciężką próbę... Nie
gdyś byłoby to wielkie, radosne wydarzenie, ale teraz... Teraz
nie była właściwie pewna swych uczuć. Przede wszystkim się
bała, ale gdzieś głęboko w sercu czuła dziwne podniecenie
- podniecenie, którego nie sposób było logicznie wyjaśnić.
Nie powinna przecież ekscytować się pomysłem publicz
nego ogłoszenia zaręczyn! - zżymała się w duchu i natych
miast postanowiła, że zakończy całą sprawę, gdy tylko groźba
skandalu minie. Tak czy owak, nie mogła poskromić chęci
stawienia czoła nieoczekiwanemu wyzwaniu. Tak musi czuć
się człowiek dotknięty nagłym szaleństwem, pomyślała z re
zygnacją.
Następnego ranka przy śniadaniu z ponurą miną rozmyśla
ła o konferencji prasowej, którą zwołał Reid.
- Lepiej się poczujesz, jeśli cokolwiek zjesz - poradził jej
życzliwie. - Przyjmij radę od człowieka, który nauczył się już
walczyć z tremą.
- Czy nie mógłbyś pójść na tę konferencję beze mnie?
- spytała.
- Cóż warte jest wesele bez udziału panny młodej! - za
żartował złośliwie.
Rzuciła mu przerażone spojrzenie.
- Kto to mówi o pannie młodej i weselu?
- Wesele następuje zazwyczaj po zaręczynach, czyż nie?
- ironicznie wykrzywił kąciki ust.
- Nie tym razem.
- W takim razie nie musisz się o nic martwić. - Ze spo
kojem podniósł się z krzesła.
Konferencja prasowa za chwilę miała się rozpocząć. Penny
nerwowym ruchem wygładziła koronkowe obrzeżenie bluzki,
którą miała na sobie. Cały jej strój był w odcieniu dojrzałe
go melona, który, jak zapewniła ją ekspedientka,, doskona
le podkreślał jej karnację. Z irytacją przypomniała sobie
propozycję Reida, że zapłaci za jej nową kreację. Oczywiście,
odmówiła. Musiała mu zresztą przypomnieć, że nie były to
ich prawdziwe zaręczyny i nie mogła pozwolić sobie na taką
poufałość.
W sali konferencyjnej oczekiwał ich tłum dziennikarzy.
Były tam przynajmniej trzy ekipy telewizyjne, a stół, przy
którym mieli zasiąść, pokrywał gąszcz mikrofonów. Teraz
Penny odczuła zadowolenie, że sprawiła sobie nowe ubranie.
Świadomość dobrego wyglądu podniosła ją na duchu.
Gdy weszli, przywitał ich pomruk zainteresowania. Wszy
scy utkwili wzrok w Reidzie, który mocno obejmował Penny
w talii i prowadził do stołu. Ramię władczo ją obejmujące
dodawało jej odwagi. Nie mogła jednak wyzbyć się wrażenia,
że prowadzona jest na egzekucję... Ale czyż nie była to pra
wda? Doskonale wiedziała, że po złożeniu stosownych
oświadczeń całe jej prywatne życie legnie w gruzach. Taka
była cena ratowania Suzie i honoru szkoły.
Gdy już zasiedli za stołem, Reid nieoczekiwanie uścisnął
jej dłoń, dodając odwagi, a potem pochylił się do mikrofonu
i w sposób elegancki i swobodny powitał dziennikarzy. Jakże
mu zazdrościła pewności siebie i opanowania, którego musiał
nauczyć się z racji swej zawodowej kariery.
- Wróciłem do Australii, by uregulować dwie ważne sprawy
- powiedział głosem ciepłym, wzbudzającym zaufanie. - Po
pierwsze, pragnąłem zorganizować w Sydney główne biuro mo
jej korporacji, i jak widzicie, udało mi się tego dokonać. Po
drugie... - urwał na moment, dla wywołania dramatycznego
efektu - pragnąłem poprosić o rękę Penny Sullivan. Właśnie
wczoraj uczyniła mi ten zaszczyt i wyraziła zgodę.
Jak należało się spodziewać, oświadczenie Reida wywołało
wrzawę, potem zaś nastąpiła eksplozja pytań. Naturalnym
tonem, z wdziękiem odpowiedział na wszystkie, nawet te naj
bardziej krępujące.
- Dlaczego czekał pan tak długo, by wrócić i oświadczyć
się? - padło kolejne trudne pytanie.
- Najpiękniejsze rzeczy w życiu zawsze warte są oczeki
wania - odparł bez zmrużenia okiem, i uśmiechnął się kąci
kiem ust do Penny. - Byłem zaprzątnięty najpierw budową
swego muzycznego imperium, Penny zaś rozwijała się zawo
dowo... I dopiero teraz, gdy wróciłem, obydwoje zdaliśmy
sobie sprawę, że nie mamy ochoty czekać ani chwili dłużej.
Nieprawdaż, kochanie?
Pełne miłości spojrzenie, którym ją obdarzył i ostatnie pie
szczotliwe słowo sprawiły, że spłonęła rumieńcem. Reporte
rzy nie omieszkali uwiecznić na zdjęciach uroczego zażeno
wania narzeczonej.
- Nie chcieliśmy dłużej czekać - oznajmiła, starannie do
bierając słowa: -Gdy znów ujrzałam Reida, odniosłam wra
żenie, jakby czas stanął w miejscu...
- Jak to się stało, że znów jesteście razem? - dopytywał
się wścibski dziennikarz.
- Dostałem list od pewnej uroczej, młodej damy, która
wkrótce zostanie moją siostrzenicą - Reid wybawił Penny
z opresji. - Suzanne Kimber jest utalentowaną klarnecistką.
Poprosiła, bym został jej muzycznym opiekunem, nie zdając
sobie sprawy, że z jej ciotką wiążą mnie najściślejsze więzy...
więzy miłości.
Jakże gładko potrafił kłamać! Penny z ogromnym wysił
kiem pokonując wewnętrzne opory, zdołała się uśmiechnąć
i lekko skinąć głową.
-Czekamy na pocałunek, Reid! - zawołał nagle jeden
z kamerzystów.
Reid uśmiechnął się radośnie. Zbyt radośnie, pomyślała
Penny. To był uśmiech niemal szyderczy.
Chwilę później nie była zdolna myśleć, gdy objął ją ramie
niem i przyciągnął do siebie. Poczuła znów na ustach jego
twarde, zachłanne wargi i tysiące namiętnych pragnień oszo
łomiło jej wyobraźnię. Serce biło jak oszalałe, a całe ciało
ogarnęła fala rozkosznej słabości. Zdając sobie sprawę, że
wokół błyskają flesze, usiłowała spiorunowąć Reida groźnym
spojrzeniem, ale nagle straciła, zdolność widzenia.
Przed oczami zamigotały jej gwiazdy, zaczęła nerwowo
mrugać powiekami, chcąc przywrócić obrazowi ostrość,
i właśnie w tym momencie uświadomiła; sobie, że Reid dzię
kuje, dziennikarzom za przybycie.
Penny znów poczuła się upokorzoną. Reid potrafił przy
jmować wszystko z kamiennym spokojem, ona zaś za każdym
razem, gdy ją dotknął, robiła z siebie idiotkę. A to był dopiero
początek. Ta nieznośna sytuacja zapewne będzie trwała jesz
cze jakiś czas.
Wszystko poszło zgodnie z planem, pomyślał Reid, prze
biegając wzrokiem nagłówki w gazetach. Zdjęcie jego, i Suzie
ukazało się co prawda w magazynie „Inside", ale w powodzi
artykułów dotyczących jego zaręczyn z Penny przeszło nie
mal niezauważenie. Reid doskonale zdawał sobie sprawę, że
bez ogłoszenia zaręczyn sprawa przedstawiałaby się całkiem
inaczej...
Z trudnością przychodziło mu myśleć o sobie jako o zarę
czonym mężczyźnie, zwłaszcza że Penny w niczym nie przy
pominała oddanej narzeczonej. Oczywiście, na pokaz potra
fiła udawać, ale jeśli ktoś przyjrzałby jej się uważniej, dostrze
głby na dnie jej oczu płonącą nienawiść. To było trochę dziw-
ne, ponieważ w jego ramionach stawała się taka miękka, kru
cha i bezbronna. Trudno było zrozumieć kobiecą duszę.
Przyznać musiał, że on również nie był nieczuły. Wywie
rała na nim o wiele większe wrażenie niż jakakolwiek inna
kobieta, mimo że nadal żywił wobec niej pewną urazę...
Właściwie dlaczego się z nią nie ożenił?
Palce zastygły mu na klawiszach klarnetu. Jak większość
muzyków każdego poranka ćwiczył swe umiejętności. Czy
słońce, czy deszcz, upał czy zawierucha - grał co dzień i to
z zapałem, który wzbudzał podziw nawet kolegów po fachu.
Dziś jednak uporczywe myśli o Penny wybijały go z artysty
cznego transu.
Mieszkając razem z nią i jej siostrzenicą, posmakował
zwykłego rodzinnego życia. Każdego poranka witały go te
same twarze, i każdego wieczora opowiadał, jak spędził
dzień. Taki tryb życia miał swoje przyjemne strony...
Właśnie tak sobie wyobrażał przyszłość z Penny, aż do
chwili, gdy na zawsze stracił do niej zaufanie. Na zawsze?
A może nie było jeszcze za późno, żeby ponownie spróbo
wać? Całowanie Penny rozbudziło w nim wiele przyjemnych
wspomnień... Tak, pod względem fizycznym byli doskonale
dobrani. Ale czy to wystarczy do zbudowania wspólnego
życia?
Pamiętał jej niezrozumiały upór w sprawie wypadku. Nie
chciała przyznać się do winy i to właśnie stanowiło między
nimi prawdziwą kość niezgody. Gwoli sprawiedliwości prze
jrzał wówczas raz jeszcze wszystkie dane, które przedłożył
towarzystwu ubezpieczeniowemu, ale nie znalazł niczego, co
mogłoby sugerować jej niewinność. Co więcej, on sam musiał
zatuszować fakt, że piła. I zamiast być mu za to wdzięczna,
wyglądała na śmiertelnie obrażoną.
Do licha, takie rozumowanie prowadziło donikąd. Nie
chciała się zmieniać, więc niepotrzebnie tracił czas na rozmy
ślania.. .
Podniósł klarnet do ust i zaczął grać sonatę Brahmsa w to
nacji F-molL Ten trudny utwór wymagał szczególnej koncen
tracji. Pogrążony w muzyce zaczął powoli odzyskiwać we
wnętrzną równowagę.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Penny po raz kolejny przeglądając się w lustrze, doszła do
wniosku, że zaręczyny niestety poczyniły spustoszenie na jej
koncie bankowym. Reid lubił spotykać się z nią w biurze
i zabierać na lunch do modnych restauracji. Musiała więc
zadbać o swą garderobę. Rzeczy, które nosiła po domu, były
całkiem nieodpowiednie do pokazywania się w nich u boku
Reida w wytwornych lokalach Sydney.
Dżersejowy żakiet i spodnie w kolorze kawy, które miała
dziś na sobie, kupiła niedawno, podobnie jak wiele innych
rzeczy, które wypełniały teraz jej szafę. Przyglądając się sobie
w lustrze musiała przyznać, że wygląda o wiele lepiej. Pod
cięte końce włosów oraz kilka kosmyków wijących się na
czole łagodziły kontur twarzy i dodawały jej uroku.
Skrzywiła się nieznacznie do własnych myśli; zaręczyny
z Reidem wytrąciły ją z równowagi. Te wszystkie artykuły
w prasie... Czasami miała wrażenie, że potraktowano ją jak
kolejną udaną inwestycję Reida Brandena.
Jednak te zaręczyny miały również pewne dobre strony.
Kilka dni temu Suzie powiedziała jej, że wygląda odlotowo.
„Narzeczeństwo ci służy" - ten komentarz jeszcze długo
brzmiał w uszach Penny. Zresztą obiektywnie musiała przy
znać, że wyglądała na dużo młodszą i bardziej ożywioną,
podobnie jak śpiąca królewna, w chwili gdy książę obudził ją
pocałunkiem.
Czyżby to wszystko było zasługą Reida? Rzeczywiście
wniósł do jej domu powiew świeżego powietrza... Często się
sprzeczali, potrafił doprowadzać ją do pasji, ale miał tyle
osobistego uroku, że zwykle kapitulowała. Był z nią każdego
ranka i każdego wieczoru jak wieczna pokusa, i czasami za
stanawiała się, jak.długo zdoła wytrzyniać napiętą sytuację,
która wytworzyła się między nimi.
Przypomniała sobie ż zażenowaniem, jak pewnego dnia
wyjął jej zręki słoik, którego nie potrafiła otworzyć, odkręcił
z dziecinną łatwością wieczko i uśmiechając się złośliwie,
wręczył jej z powrotem.
- Dałabym sobie doskonale radę bez ciebie... - To były
próżne słowa i zdawała sobie sprawę, że nie zawierały całej
prawdy. Gdy ją dotykał przelotnie i patrzył przy tym przeni
kliwie w jej twarz, traciła poczucie rzeczywistości, stawała
się jakby inną osobą- beżbronnąjak lalka z gałganków. - Da
wałam sobie doskonale radę, nim się tu wprowadziłeś - po
wtórzyła mało przekonującym tonem.
- Rozumiem, że dzięki swoim kochankom - drwił bezli
tośnie.
- Oni przynajmniej nie wprowadzili takiego rozgardiaszu,
że nie mogę nawet znaleźć otwieracza do słojów! - odcięła
sięostro.
- I z pewnością nie uczynili twojego życia w połowie tak
podniecającym jak dziś.
Cała sytuacja najwyraźniej zdawała się go bawić. Jakież to
było nieznośnie irytujące! Czyżby nie dostrzegał napięcia,
w którym teraz żyła? W tym wszystkim najbardziej bolesna
była świadomość, że kiedyś tak wiele ich łączyło.
Pora zapomnieć o przeszłości, powtórzyła sobie po raz nie
wiadomo który. Starając się zapanować nad chaosem myśli,
energicznie chwyciła torebkę i kluczyki do samochodu. Mu
siała się szybko opanować, jeśli nie chciała obnażyć przed
Reidem swej zbolałej duszy.
Strażnik na parkingu pozdrowił ją jak dobrą znajomą. Ja
dąc windą, pomyślała, że to zadziwiające, ile może zdziałać
pierścionek zaręczynowy.
Pierścionek był kolejnym źródłem jej niepokoju. Duży,
okrągły brylant wydawał się stanowczo zbyt cenny jak na
zwykły rekwizyt. Reid życzył sobie, by nosiła go przy każdym
wyjściu, ona zaś uparcie powtarzała, że zwróci go, gdy tylko
cała farsa dobiegnie końca.
Gdy Penny pojawiła się w biurze Reida, zastała tam Tonie
Rigg. Od czasu ogłoszenia zaręczyn asystentka Reida wyraź
niej unikała spotkania z Penny. Życie prywatne szefa widać
nie było jej obojętne.
- Reid jest teraz na zebraniu - powiedziała obojętnym
tonem, wymowny wzrok kierując na drzwi, które wiodły do
jego sanktuarium.
- Wiem - Penny skinęła głową. - Mówił mi, że zebra
nie być może opóźni nasz lunch. Obiecał, że to nie potrwa
długo.
- Och, to cały nasz Reid. U niego nic nie trwa długo
- powiedziała Tonia z zagadkowym uśmiechem.
Pięć lat temu wyniosłe zachowanie Toni z pewnością zbi
łoby Penny z pantałyku. Teraz jednak odznaczała się większą
pewnością siebie.
- Domyślam się, że nie pochwalasz naszych małżeńskich
planów - rzekła otwarcie.
- Szczerze mówiąc, nie pochwalam tego całego kamufla
żu - odparła z niezmąconym spokojem Tonia.. - Wasze plany
trudno nazwać poważnymi.
- Tak? Dlaczego tak sądzisz? - Penny czuła, że zaczyna
brakować jej powietrza.
Oczy Toni wyglądały jak zielonkawe jeziora skute lodem,
gdy po chwili napiętej ciszy przemówiła:
- Sądzę tak dlatego, że Reid nadal sypia ze mną.
Penny poczuła ostre ukłucie bólu w sercu. Ból był tak
dojmujący, że zaczęła się zastanawiać nad swoją reakcją..
Przecież niczego sobie z Reidem nie obiecywali. Dlaczego
więc wyznanie Toni tak ją nieprzyjemnie oszołomiło?
Spojrzała asystentce w twarz, zrazu niepewna, i nagle do
znała olśnienia.
- Doprawdy? - zadrwiła. - Nigdy nie sądziłam, że grze
szysz tak bujną wyobraźnią, Toniu.
- I nie omyliłaś się w swych sądach. - Twarz Toni ppzba-
wiona była jakiegokolwiek wyrazu. Wyglądała jak porcelano
wa lalka, i tylko pobladłe kostki u rąk, którymi nerwowo
przytrzymywała się biurka, świadczyły o stanie jej nerwów.
- Zawsze trzymam fantazję na wodzy. Nie muszę cię chyba
przekonywać, że okrągłe znamię na jego biodrze nie jest wy
tworem mojej wyobraźni, nieprawdaż?
Penny zachwiała się, jakby rażona piorunem. Żałowała
teraz, że w ogóle zaczęła tę rozmowę.
- Nie twierdzę, że nigdy z nim nie spałaś - rzekła z wy
siłkiem. - Przez wiele lat się nie widywaliśmy. Nie mam
złudzeń, że spędził je w klasztorze...
- Nie rozumiesz mnie, Penny - Tonia przerwała jej bezli
tośnie. - Reid nigdy się z tobą nie ożeni, ponieważ ma zamiar
poślubić mnie!
Penny czuła, że jej cierpliwość się wyczerpuje.
- W takim razie już dawno by ci się oświadczył! - wybu
chła. - Marnujesz życie, czekając na cud, który nigdy się nie
wydarzy. - Pochyliła się nad jej biurkiem i dodała konfiden
cjonalnym szeptem: - Obydwie dobrze wiemy, kto przysłał
tego lichego fotografa do mojego domu! Sądziłaś, że plotki
wypłoszą stamtąd Reida. A przecież powinnaś wiedzieć, że
jego nikt do niczego nie potrafi zmusić. I nikomu nie włoży
na palec pierścionka, jeśli sam tego. nie zechce. Widzisz?
- Wyciągnęła rękę. - Pierścionek siedzi na moim palcu i po
zostanie tam tak długo, jak długo Reid będzie sobie tego
życzył.
Tonia wyglądała na lekko oszołomioną.
- A więc domyśliłaś się... - powiedziała z nieznacznym
uśmiechem. - Byłam przekonana, że to dobry plan. Szkoda,
że się nie udało...
Penny wcale nie czuła satysfakcji. Była po prostu bardzo
wyczerpana i za wszelką cenę pragnęła zakończyć kłótnię.
- Teraz więc, skoro już tyle się wyjaśniło, może złożymy
broń? - podjęła pojednawczym tonem. - Zakończmy tę śmie
szną walkę.
Nerwowym ruchem Tonia porządkowała papiery na biurku.
- Śmieszną? Wątpię, czy Reid się ucieszy, jeśli jeszcze
dziś po południu znajdzie na biurku moją rezygnację. Zwła
szcza że zamierzam mu wyjaśnić, że to ty jesteś za nią odpo
wiedzialna.
- Przecież wcale nie musisz rezygnować z pracy... - ode
zwała się Penny lekko oszołomiona.
- Owszem, muszę. - Tonia zacisnęła usta. - Właściwie
jest to doskonałe rozwiązanie. Chciałabym zobaczyć, jak bę
dziesz tłumaczyć się przed Reidem - roześmiała się ponuro.
-I żebyś nie miała złudzeń, on bez wątpienia skontaktuje się
ze mną. Zbyt wiele nas łączy, przede wszystkim zaś jestem
mu teraz bardzo potrzebna.
Tonia wstała i nie patrząc już więcej na pobladłą twarz
rywalki, opuściła pokój.
Penny była bardzo zaskoczona reakcją Reida.
- Czy to ty ją sprowokowałaś? - spytał rozwścieczony.
W obronnym geście skrzyżowała ramiona. Ciekawe, czy
byłby równie zdenerwowany, gdyby to ona opuściła biuro
zamiast Toni...
- A co miałam robić? - rzuciła ostrym tonem. - Miałam
się głupio uśmiechać, gdy powiedziała mi, że nadal z nią
sypiasz?
Prześliznął się po niej rozbawionym wzrokiem.
- I co bardziej cię zdenerwowało; zachowanie. Toni, czy
też fakt, że ze mną sypia?
Z trudnością przełknęła, ślinę. Żałowała, że nie zostawiła
otwartych drzwi, gdy weszła do jego gabinetu po zakończeniu
konferencji. Gabinet był ogromny, z wielkich szklanych okien
rozciągał się wspaniały widok na port, ale przebywając tu
sama z Reidem, czuła się jak w pułapce.
- Obydwoje wiemy, że nasze zaręczyny są fikcją - pod
jęła z wysiłkiem. - Tak naprawdę nic nie oznaczają i oczywi
ście nie musimy się przed sobą tłumaczyć ze swego życia
prywatnego.
Oparł się niedbale o róg biurka i skrzyżował ramiona.
- Niemniej jednak zaspokoję twoją nieuzasadnioną cieka
wość - uśmiechnął się pod nosem. - Otóż nie spałem z Tonią,
od czasu gdy ci się oświadczyłem. Być może się zdziwisz, ale
mam swój kodeks honorowy.
Poczuła irracjonalną ulgę, a w serce jej wstąpiła dziwna otu
cha. Musiała się opanować, zdusić w sobie te zdradzieckie myśli.
Nie powinny ją przecież obchodzić jego intymne sprawy!
- Czy mam to wyznanie potraktować jak komplement?
- spytała gniewnie. - Jeśli chcesz wiedzieć, ja również z ni
kim nie jestem związana. Jesteśmy zatem kwita.
Przez chwilę patrzył na nią spod zmrużonych powiek, po
tem zsunął się z biurka, pochylił ku niej i położył ręce na jej
ramionach.
- Dobrze, że zdobyłaś się na odrobinę szczerości - powie
dział. - Mam wrażenie, że jesteś zła, ponieważ trochę cię
zaniedbuję...
Ciepło płynące z jego rąk przenikało przez żakiet i łagod
nie ogrzewało jej ciało.
- Chyba oszalałeś! - powiedziała ze zniecierpliwieniem.
- Sugerujesz, że jestem złakniona seksu?
Wolno przesunął palcem po jej mocno zaciśniętych ustach.
- Nie złakniona, ale pozbawiona - wyszeptał. - Zwłasz
cza jeśli przywołamy wspomnienia razem spędzonych nocy...
Broniła się przed tymi wspomnieniami, broniła z całych
sił, ale bliskość Reida, zapach jego wody po goleniu i ta
specyficzna zmysłowa atmosfera pewności i siły, jaką rozta
czał, obezwładniały ją. Bezwiednie, jakby wbrew włas
nej woli, przymknęła oczy i lekko przechyliła się w jego kie
runku.
Poczuła pieszczotliwy dotyk jego ust na czubku głowy.
Wstrzymała oddech. Czar jednak prysł, ponieważ nagle,
z nieoczekiwaną gwałtownością, odsunął ją od siebie. Dozna
ła zawodu, jak dziecko, któremu odebrano podarunek.
Spojrzała Reidowi w oczy i dostrzegła w nich iskierki szcze
rego rozbawienia. Powinna go nie lubić... Dlaczego więc serce
biło jej tak mocno, jakby za chwilę miało wyskoczyć z piersi?
- Mylisz się - oświadczyła z nagłą stanowczością. - Prę
dzej umrę, niż pójdę z tobą do łóżka.
- Och, cóż za determinacja - zakpił z wyraźną dezapro-
bata. - I pomyśleć, że przed chwilą gotowa byłaś paść mi
w ramiona. Chyba nigdy nie zrozumiem kobiet. Gotów był
bym się założyć, że w wyobraźni często wracałaś do tamtych
chwil i wyobrażałaś sobie, jakby to było, gdyby znów...
- To nieprawda! - skłamała bez zastanowienia. Bała się
tylko, że wyraz oczu ją zdradzi. Reid potrafił czytać w niej
jak w otwartej książce. Ileż to nocy przeleżała bezsennie,
tęskniąc za jego mocnymi ramionami, za uczuciem, które
bezpowrotnie utraciła. :
- Mógłbym cię zmusić, byś cofnęła te słowa - powiedział
z błyskiem wyzwania w oczach. - Nie zrobię tego jednak.
Wolę, byś cofnęła je z własne woli.
- Będziesz musiał długo Czekać - odparła, nie kryjąc złości.
- Zobaczymy. - Uniósł kącik ust w tajemniczym uśmiechu.
- Może lunch poprawi ci humor i będziesz bardziej uległa.
Rzuciła mu mordercze spojrzenie, ale gdy ścisnął ją za
łokieć i poprowadził do drzwi, nie stawiała oporu.
Lunch jedli w napiętej atmosferze, której nie poprawiały
ukradkowe, zainteresowane spojrzenia pozostałych gości.
Penny nie mogła się przyzwyczaić, że Reid był teraz niezwy
kle popularną osobą i ustawicznym ośrodkiem zainteresowa
nia obcych ludzi.
- Nie zwracaj na nieh uwagi - poradził z życzliwą troską.
- Wkrótce znudzi im się podpatrywanie nas.
- Czy nie przeszkadza ci, że na każdym kroku śledzą cię
oczy innych ludzi? - spytała, tracąc nagle apetyt na sałatkę.
- Nic a nic. - Niedbale wzruszył ramionami. - Aplauz
tych ludzi pomógł mi przecież dotrzeć do miejsca, w którym
teraz się znajduję. .
Ten odkrywczy punkt widzenia zadziwił ją, nie kontynuo
wała jednak tematu.
- Naprawdę przykro mi bardzo z powodu dzisiejszego in-
cydentu z Tonia - powiedziała. - Wcale nie chciałam, żeby
zrezygnowała z pracy.
- Obydwoje dobrze wiemy, dokąd prowadzi droga wybru-
kowana dobrymi chęciami - westchnął lekko. - Nie ukrywam
jednak, że odejście Toni w tej chwili jest mi wyjątkowo nie
na rękę...
Nim zdążył dokończyć, przemknęła Penny przez myśl róż
norodność możliwych powodów. Zgromiła się w duchu zą
wybujałą wyobraźnię.
- Moje studio nagrań - ciągnął Reid -jest głównym spon
sorem dorocznej australijskiej nagrody muzycznej. Całą kam
panią zajmowała się Tonia.
- Chyba nie cierpisz na brak pracowników?—podkreśliła
nieco złośliwym tonem,
Spojrzał na nią badawczo. Musiał być świadom jej myśli.
- Nie ma problemu z pracą biurową, nie zapominaj jed
nak, że Tonia miała reprezentacyjne obowiązki... - Bawił się
przez chwilę kieliszkiem, a potem znów spojrzał jej ostro
w oczy. - Mam pomysł — oznajmił stanowczo. - Skoro stałaś
się powodem tego całego zamieszania, powinnaś zająć jej
miejsce, przynajmniej do czasu rozdania nagród.
Penny czuła zamęt w głowie. O co mu chodziło? - zasta
nawiała się gorączkowo. I po chwili doznała olśnienia. Zdała
sobie sprawę, czego Reid po niej oczekiwał. Miałaby uczest
niczyć w samej ceremonii rozdania nagród. To było przecież
niemożliwe!
- Nie mogłabym - zaprzeczyła żywo. Nie miała ochoty
na tak uroczysty, galowy występ u boku Reida.
- Owszem możesz - powiedział ze śmiertelnym spoko
jem. - Tonia, jak wiesz, często wyręczała mnie w obowiąz-
kach reprezentacyjnych;.. Widziałaś, jak media zareagowały
na wiadomość o naszych zaręczynach? Wyobrażasz sobie ich
reakcję, jeśli pokażę się na ceremonii wręczenia nagród z obcą
kobietą u boku?
- Czy nie możesz.. - usiłowała się bronić. - Czy nie
możesz zatrudnić kogoś do pracy w biurze i... i sam stawić
się na ceremonii?
Pochylił się ku niej; na jego ponurej twarzy pojawiły się
oznaki lekkiego rozbawienia. Dla osób postronnych musieli
wyglądać jak para prawiąca sobie czułości. Ale słowa, które
popłynęły z ust Reida były zadziwiająco ostre:
- Biuro nie stanowi problemu. Moi pracownicy poradzą
sobie ze sprawami reprezentacyjnymi. Chodzi jednak o Suzie.
Potrzebujemy dla niej opiekunki.
- Co Suzie ma z tym wszystkim wspólnego? - spytała
z narastającym niepokojem.
- Ceremonię wręczenia nagród uświetnią występy mło
dych, utalentowanych gwiazd - wyjaśnił. - Suzie zasługuje
na to, by znaleźć się wśród nich.
Myśli tłukły jej się w głowie w szalonej gonitwie. Siostrze
nica zagra dla śmietanki muzycznej, jej występ pokażą w te
lewizji...
- Wplątałeś w to Suzie, aby uzyskać moją współpracę,
prawda?-spytała podejrzliwie.
- Ona ma wybitny talent - wyprowadził ją z błędu. - Za
sługuje na to, by jej pomóc.
Penny ciężko westchnęła; czuła się wyprowadzona w pole.
- W porządku - powiedziała pojednawczo. - Odegram
swą rolę dla jej dobra. Ale gdy tylko wróci Jo, Suzie wyjedzie
do domu i moja rola na tym się skończy. Nie możesz prosić
mnie o nic więcej.
Rzucił jej śmiałe spojrzenie.
- Mogę prosić cię o wiele więcej, droga Penny. Nie za-
mierzam jednak prosić cię o ani trochę więcej, niż możesz mi
ofiarować... .
Poczuła dreszcz przebiegający po kręgosłupie i nerwowo
przełknęła ślinę. Grał jej na nerwach, grał z taką samą zręcz
nością jak na swoim ukochanym klarnecie.
- Przestań się ze mną droczyć - syknęła. - Zerwę z tobą
współpracę, jeśli nie zaczniesz traktować mnie z szacunkiem!
Wyciągnął rękę poprzez stół i palcami objął jej dłoń - de
likatnie, a jednocześnie w jakiś sposób zaborczo.
- Ależ darzę cię szacunkiem - szepnął. - I będę darzył nie
mniejszym również rano.
- Och! - Próbowała wyrwać mu dłoń, ale uścisk miał jak
ze stali.
Kolistym ruchem delikatnie wodził kciukiem po wrażliwej
skórze jej nadgarstka; Czuła, jak z tego miejsca rozchodzi się
wzdłuż ramienia fala upiornego gorąca i jej twarz oblała się
rumieńcem.
- - Jeśli chcesz sprawdzić, kto z nas jest silniejszy, gwaran
tuję ci, że przegrasz. - Uśmiechnął się chłodno, - Wmawiasz
sobie, że mnie nienawidzisz, a naprawdę zastanawiasz się, jak
byś się czuła, gdybym zamiast twego nadgarstka dotykał in
nych części ciała...
- Jesteś niemożliwy! - Przerwała mu gwałtownie, świado
ma, że był bardzo bliski prawdy. - Dlaczego to robisz? O co
ci chodzi?
- Przecież to oczywiste. Zaręczyny rozbudziły w nas
obojgu uczucia, o które już się nie podejrzewaliśmy. A ty nie
chcesz się do nich przyznać, ponieważ mogłoby to oznaczać;
że uciekając przede mną, popełniłaś błąd.
Oczy Penny nagle zasnuła mgła. Zaczęła nerwowo mrugać
powiekami, by powstrzymać napór łez. Nie mogła się rozpła
kać, nie mogła przyznać się do winy.,...
- Związek dwojga ludzi nie może opierać się tylko na
wzajemnym pożądaniu - powiedziała niepewnie.
- Wcale nie miałem na myśli wyłącznie związku fizycz
nego - stwierdził rzeczowym tonem, jakby rozmawiali o in
teresach. - Miałem nadzieję, że nasze fikcyjne zaręczyny za
mienią się w prawdziwe.
Szumiało jej w głowie, a w ustach czuła dziwną suchość.
Czyżby była bliska zemdlenia? Opanowała się resztkami sił
i przemówiła:
- Przecież tak naprawdę nie chcesz się ze mną ożenić?
- To cię tak dziwi? Pięć lat temu byliśmy tego bliscy.
Zbyt dobrze pamiętała, dlaczego do ślubu nie doszło. Ni
gdy nie zapomni obrzydzenia, które dostrzegła na jego twarzy,
gdy wyciągnął ją z rozbitego samochodu. Po tym wydarzeniu
wszystko się odmieniło...
Właściwie dlaczego nie chciała się przyznać do winy? Dla
czego nie chciała potwierdzić, że wypiła za dużo na przyjęciu,
a potem wbrew naleganiom Toni usiadła za kierownicą i po
jechała?
W głębi serca nie wierzyła w taki przebieg wypadków.....
Ale w żaden sposób nie potrafiła udowodnić swej niewinno
ści, Nie miała na to świadka. Co więcej, sama nie mogła
przypomnieć sobie niczego, co wydarzyło się pomiędzy wy
jściem z przyjęcia, a odzyskaniem przytomności w ramio
nach Reida. Czuła, instynktownie czuła, że za zasłoną niepa
mięci kryła się jakaś tajemnica... Och, gdybyż mogła wydo
być choć okruch prawdy ze swego zmąconego umysłu! Całe
lata usiłowań spełzły jednak na niczym.
- Powiedz mi - podjęła ostrożnie, gasząc w sercu najsła
bsze przebłyski nadziei - czy nadal uważasz, że to ja spowo
dowałam pięć lat temu wypadek?
Jego milczenie było aż nadto wymowne.
- Nic się nie zmieniło, prawdą? - dodała z ponurą miną.
Twarz Reida przybrała kamienny wyraz.
- To nie jest odpowiednie miejsce ani czas, byśmy o tym
dyskutowali - powiedział.
- W takim razie, kiedy o tym będziemy rozmawiać?
Czy wówczas, kiedy dojdzie między nami do sprzeczki?
Wówczas będziesz dysponował przeciw mnie dogodnym ar
gumentem?
- Jesteś śmieszna! - Choć mówił cicho, głos jego wibro
wał gniewem. - Wyobrażasz sobie sytuacje, które nigdy nie
będą mieć miejsca.
Obraz przed jej oczami rozmywał się w coraz gęściejszej
mgle. Przetarła oczy dłonią i spojrzała mu w twarz.
- Doprawdy? Mój ojciec miał w życiu tylko jeden romans
i matka szlachetnie mu wybaczyła. Ale przez wszystkie na
stępne lata nie pozwoliła mu o tym zapomnieć. Rozumiesz?
Nie chcę takiego samego małżeństwa!
- Rozumiem. - Skinął na kelnera i uregulował rachunek.
Potem energicznie odsunął jej krzesło; - W takim razie
chodźmy!
- Dokąd mamy pójść?
- Tam, gdzie będziemy mogli spokojnie porozmawiać.
Chciałbym ci coś zademonstrować.
- Przerażasz mnie - szepnęła, gdy już włączali się do ru
chu. - O co tutaj chodzi?
Rzucił jej posępne, zagadkowe spojrzenie.
- Najwyższy czas, byś zrozumiała, dlaczego mam tak ob-
sesyjnie wrogi stosunek do pijanych kierowców. Nie wiem,
może to niewiele zmieni... W każdym jednak razie lepiej się
poznamy.
Dłuższą chwilę jechali w milczeniu. Gdy dotarli do budynku,
w którym mieściły się jego biura, wsiedli do windy i Reid na
cisnął guzik ostatniego piętra. Mieścił się tam apartament prze
znaczony dla gości albo - jak ją poinformował - dla niego sa
mego, jeśli pracował do późna w nocy, co często mu się zdarzało.
- W tej chwili to jest mój dom - powiedział, gestem za
praszając ją do środka.
Wnętrze w niczym nie przypominało prawdziwego domu.
Urządzenie było zimne, nieprzytulne, z przewagą chromu
i czarnej, błyszczącej skóry. Tylko widok z okien salonu za
pierał dech.
Reid bez słowa wcisnął kilka guzików i ścienna boazeria
rozsunęła się, odsłaniając ogromny ekran telewizyjny i ze
staw wideo.
- Usiądź, proszę - niemal rozkazał.
- Powiedz mi, o co tu chodzi? - poprosiła ze ściśniętym
sercem.
Dłuższą chwilę przeglądał kasety, aż wreszcie znalazł tę,
której szukał. Uruchomił odtwarzacz.
Nim zdążyła się zorientować, podszedł do niej, objął ją
mocno ramieniem i niemal siłą posadził na skórzanej kanapie.
- Ty brutalu, puść mnie! - usiłowała protestować, z tru
dem oddychając w jego mocnym uścisku.
Ramię Reida obejmowało ją niczym stalowa obręcz, czuła
mięśnie jego ud tuż przy swoim ciele i nagle... nieoczekiwa
nie zalała ją zdradziecka fala podniecenia.
Nieporuszony jej protestami, a potem niemym zmiesza
niem, utkwił wzrok w ogromnym ekranie telewizyjnym.
- A,teraz popatrz i postaraj się zrozumieć moje uczucia
- powiedział gorzkim tonem i nacisnął przycisk pilota.
Był to fragment starej kroniki filmowej przedstawiający
relację z wypadku samochodowego. Najpierw pokazano z od
dali dwa kompletnie zmiażdżone i poskręcane samochody.
Potem kamera przybliżyła twarze policjantów i strażaków,
którzy przecinali blachę, żeby wydobyć z wraków ciała ofiar.
- Ten fragment został zmontowany dla wiadomości tele
wizyjnych - poinformował Reid głosem zimniejszym niż lód.
Penny wzdrygnęła się lekko. To, co widziała, było wstrząsa
jące. Kilka sekwencji później pokazano policjanta przesłuchują
cego pijanego kierowcę. Mężczyzna był w szoku, płakał. To
musiał być człowiek, który spowodował wypadek, pomyślała.
Gdy Reid wyłączył wideo, Penny nagle zdała sobie sprawę,
że twarz ma mokrą od łez.
- W tym wypadku zginęli moi rodzice - powiedział cicho.
- Wiele lat później, gdy nagrywałem coś dla telewizji, natknąłem
się na tę taśmę w archiwum. Zatrzymałem ją na pamiątkę. Niech
będzie ostrzeżeniem dla wszystkich nierozważnych ludzi.
Zwróciła ku niemu zalaną łzami twarz.
- Jeśli chodzi ci o ludzi takich jak ja, dlaczego nie powiesz
tego wprost? - wybuchła. - Przypominam ci tego pijaka, czyż
nie? Dlatego mi go pokazałeś? Ale ze mną to nie było tak.
Och, nie wiem dlaczego, ale jestem całkowicie przekonana,
że, zaszła tu jakaś okrutna pomyłka! Czasami śni mi się ten
wypadek i, we śnie wszystko przebiega inaczej, ale tuż po
obudzeniu niczego nie pamiętam. Wiem tylko, że było ina
czej. Rozumiesz?
Twarz mu pociemniała z gniewu. Nigdy w życiu nie wi
działa go w stanie tak silnego wzburzenia. Dłonie miał zaciś
nięte w pięści i głęboko ukryte w kieszeniach spodni.
- Na wszystkie świętości, Penny! - wykrzyknął z pasją.
- Czyżbyś nadal bujała w świecie fantazji? Ciągle chcesz się
upierać jak dziecko, że to nie była twoja wina? Właśnie ten
twój piekielny upór stoi pomiędzy nami! Zastanów się jednak,
jeśli to nie ty prowadziłaś wówczas samochód, to kim był
kierowca? Tonia leżała nieprzytomna na fotelu pasażera...
Nikogo więcej z wami nie było. Kto więc prowadził?
Od dawna, od samego początku, podejrzewała Tonie. Nie
miała jednak żadnych dowodów.
- Sprawdziłeś, że była nieprzytomna? - zainteresowała
się.
Popatrzył na nią z niesmakiem.
- Miała zamknięte oczy, nie poruszała się, nie reagowała
na bodźce. To chyba wystarczy?
- W takim razie może jechałyśmy z kierowcą, który
uciekł z miejsca wypadku.... - plątała się bezradnie.
- A może kierowca nie uciekł z miejsca wypadku, tylko
pozwolił, by uciekła mu pamięć, co? - zadrwił.
Chciała się poderwać z miejsca, ale przytrzymał ją siłą.
- Zrywam te zaręczyny! - krzyknęła. Łzy żalu i bezsilnej
złości płynęły jej po policzkach. Usiłowała zsunąć z palca
pierścionek, ale nie chciał przejść przez kostkę. - Nienawidzę
cię, słyszysz, nienawidzę!
Westchnęła głęboko, gdy mocno, stanowczo zacisnął palce
wokół jej ręki. Wolno, nieubłaganie przysunął ją bliżej do
siebie. Po chwili czuła przy swoim ciele twarde mięśnie jego
ramion. Serce waliło jej jak młotem. Nie miała już siły się
wyrywać. Poczuła falę nagłego ciepła, od której osłabła.
- Już lepiej, prawda? - powiedział cicho i czule, gdy prze
stała walczyć. - Powinnaś się wreszcie nauczyć, że uciekając,
niczego nie rozwiążesz.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Drżała z podniecenia, gdy wolno unosił jej rękę do ust.
Potem ujął jej twarz w obie dłonie i przyciągnął do siebie.
Nerwowo zwilżyła usta, zdążyła jeszcze spostrzec mocny za
rys jego policzka, a potem wszystkie rozsądne myśli uleciały
jej z głowy, ponieważ poczuła gorące dotknięcie jego warg
na swoich.
Powinna go nienawidzić - powinna nienawidzić własnej
słabości i uległości, ale pod dotknięciem jego warg cała drżała
niespokojnie, jakby porażona szaleństwem szczęścia. W gło
wie jej się kręciło, miała wrażenie, że za chwilę osunie się
w jego ramionach, przywarła więc doń mocniej, otaczając
rękami jego szyję.
Przez krótką chwilę trwała w radosnym uniesieniu, prawie
nie oddychając, gdy on zachłannie całował jej usta. Przebierał
leniwie palcami w jej włosach i ta delikatna pieszczota na
nowo rozbudzała jej zmysły. Otworzyła usta, żeby zaprotesto
wać, ale on tylko pogłębił pocałunek i zamiast protestu wy
dała z siebie cichy jęk rozkoszy.
Gdzie się podziała jej duma, szacunek do samej siebie?
Zastanawiała się gorączkowo, czy w ogóle ma jeszcze jakiś
wybór. W geście desperackiej obrony uderzyła go pięściami
w ramiona.
- P u ś ć mnie! -wykrztusiła.
Zdjął ręce z jej ramion, ale nie cofnął się ani o krok.
- Nie jesteś uczciwa wobec samej siebie, Penny - powie
dział, krzywiąc się cynicznie.
- Mylisz się - odparowała. - Postąpiłam nieuczciwie, po
zwalając ci się całować, ponieważ wiem, co o mnie myślisz.
- Ach, więc wiesz, co o tobie myślę! - roześmiał się nie
przyjemnie. - Zapewniam cię, że gdybyś naprawdę wiedziała,
zarumieniłabyś się od stóp do głów.
Spuściła rzęsy, aby pokryć zmieszanie.
- Powinnam już pójść do domu - wyjąkała cicho.
- Przecież jesteś w domu!
Nim zdołała zdać sobie sprawę, co zamierzał zrobić, pod
szedł do frontowych drzwi i przekręcił klucz w zamku. Usły
szała cichy trzask. Wracając do pokoju, schował klucz do
kieszeni spodni.
Ą więc zamknął ją w środku! Zamiast buntować się i obu
rzać, poczuła przyjemny dreszcz podniecenia... Zdumiona
własną reakcją, zdradziecką mową swojego ciała, spojrzała
niepewnie na niego. Spotkała się już z opinią, że Reid Bran-
den jednym spojrzeniem potrafi uwieść kobietę. Rzeczywiście
miał wiele uroku, ale ona przecież o tym wiedziała, powinna
być ostrożna i mieć się stale na baczności.
- Otwórz drzwi i wypuść mnie stąd - powiedziała tonem
dalekim od przekonania. - Co sobie ludzie pomyślą?
- Pomyślą, że jesteśmy szczęśliwą parą i po prostu nie
możemy doczekać się nocy poślubnej.
Czyżby chodziło mu o reklamę? - pomyślała.
- Może powinnam zajrzeć pod łóżko i sprawdzić, czy nie
ukrywa się tam jakiś reporter? - zapytała gniewnie. Czyżby
naprawdę czuła rozczarowanie?
- Cynizm jest tu nie na miejscu. - Skrzywił się z dezapro
batą. - Ta noc należy do nas, wyłącznie do nas, Penny.
- Nie ma „nas"!.- zaprotestowała z ożywieniem, - A poza
tym, muszę już wracać. Czeka na mnie Suzie...
- Suzie nocuje dziś u przyjaciółki - wpadł jej w słowo.
- Sama mi o tym powiedziała.
- Nie jestem przygotowana, by zostać na noc... - upierała
się i była to szczera prawda.
Nieoczekiwanie przybliżył się i porwał ją w ramiona.
- Penny - szepnął namiętnie - chciałbym, aby ta noc dała
nam szansę pojednania. Zapomnij teraz o całym świecie.
- Nigdy ci tego nie wybaczę - zaklinała się jeszcze, gdy,
niósł ją do sypialni. - Nigdy ci nie wybaczę...
Położył ją na ogromnym łóżku; miękka, futrzana narzuta
drażniła jej skórę. Próbowała skupić myśli - na próżno. Syl
wetka Reida rysowała się niewyraźnie na ciemnym tle.
Pochylił się, by rozpiąć jej żakiet. Rozum jej podpowiadał,
że powinna uciec z tego zaczarowanego świata, ale mając
Reida tak blisko, doznając delikatnej pieszczoty jego rąk i ust,
czując znajomy męski zapach piżma - pogrążała się w hipno
tycznym śnie.
Już dawno nikt nie trzymałjej w objęciach, nie pieścił i tak
desperacko nie pragnął. Czy było niewybaczalnym błędem,
że zapragnęła wykorzystać sytuację? Czas jakby zatrzymał
się. Reid powiedział, że stanął tylko dla nich... Czy potrafi
spojrzeć na to wydarzenie, jakby działo się poza czasem, beż
Związku z resztą jej życia? Czy będzie mogła wrócić potem
do rzeczywistości? Do rzeczywistości bez Reida...?
Nie! - krzyczało jej serce. Mógł ją zauroczyć, mógł uwieść
wbrew jej woli, ale nie mógł domagać się jej wewnętrznej
aprobaty.
- Puść mnie - nalegała. - To zaszło za daleko...
Pogładził ją czule po policzku.
- Kochana Penny, zrobiliśmy dopiero pierwsze kroki.
- Nienawidzę cię za to! - Rzuciła mu spojrzenie pełne
wyrzutu.
- To tylko słowa... Twoje ciało mówi mi co innego...
Cóż za kobietę z niej robił! Namiętną, rozpustną nawet,
która wbrew zdrowemu rozsądkowi poddaje się dyktatowi
zmysłów... Powinna zamienić się w kamień, nie reagować na
jego pieszczoty... Tymczasem, gdy ją ledwie dotknął, całkiem
traciła głowę. Odwróciła twarz, by uniknąć jego bacznego
spojrzenia, ale chwycił jej podbródek i zmusił, by patrzyła mu
prosto w oczy.
- To cudownie, że tak reagujesz. Na Boga, to cudownie!
Pomyślała, że byłoby to naprawdę cudowne, gdyby się
kochali. Ale czy ich wiązało uczucie?
Okropnie się bała, że zna odpowiedź. Czyżby - przynaj
mniej z jej strony ?- to była rzeczywiście miłość? Być może
wbrew swoim zaklęciom nigdy nie.przestała go kochać?
Dziwne, ale wolałaby wierzyć, że kieruje nią tylko pożą
danie. W przypadku Reida z pewnością tak było. Wystarczała
mu sama przyjemność fizyczna. Ale czy również jej powinna
wystarczyć? Tracąc kontrolę nad rozwojem wypadków, pra
wdopodobnie popełniła największy życiowy błąd.
Tracąc kontrolę? Omal nie roześmiała się w głos. Przecież
prawie go zachęciła! Do licha, powinna mieć pretensje wyłą
cznie do siebie.
Nie pozostało jej teraz nic innego, tylko zdobyć się na
odrobinę nonszalancji.
- Więc tak się czuje niewolnica w haremie? - spytała.
Uniósł się na jednym łokciu.
- Trudno to nazwać haremem, skoro jesteś tu jedyną ko
bietą- powiedział żartobliwym tonem. - A jeśli chodzi o nie-
wolę, jak to nazywasz, powinnaś być wdzięczna, że nie po
zwoliłem ci uciec. Zastanów się tylko, ile byś straciła.
Zażenowana chciała ukryć twarz. Spontaniczna namięt
ność, z jaką go przyjęła, zdumiała ją samą. Wolałaby, żeby jej
o tym nie przypominał.
- Nie musiałeś mnie jednak zamykać na klucz - odezwała
się stłumionym głosem.
Kolistym ruchem pogładził jej rozpalone ciało. Przeszył ją
znowu rozkoszny dreszcz i bezwiednie wydała z siebie ciche
westchnienie.
- Jesteś całkowicie przekonana, że cię zamknąłem?
Usiadła na łóżku, obejmując ramionami zgięte kolana.
- Przecież widziałam, że zamykałeś drzwi...
- Widziałaś jedynie, że wkładałem klucz do kieszeni. Nie
poszłaś sprawdzić zamka.
- Ty łotrze! Jeślibym wiedziała... Och, nie powinnam ci
nigdy zaufać,,.,
- Czy zrobiłem ci krzywdę? - pochylił się ku niej czule.
-
Nie, ale...
;
- Rozczarowałem cię?
Och, wielkie nieba, przecież nie mogła skłamać!
- Nie - potwierdziła niechętnie.
Podłożył palec pod jej brodę i uniósł twarz ku górze.
- A zatem jesteś zła, ponieważ zmusiłem cię do dokonania
pewnego odkrycia, do którego nie chcesz się przyznać. Alę
dlaczego, Penny? Dlaczego? Co cię tak bardzo przeraża
w szczerym uczuciu, że przed nim nieustannie uciekasz?
Nerwowo skubała palcami futrzaną narzutę.
- Jeśli już musisz wiedzieć, wiąże się to z małżeństwem
moich rodziców. To nie był udany związek... Z pozoru sama
słodycz, ale pod powierzchnią wrzący kocioł bólu, wrogości
i wzajemnej urazy. To wszystko wypływało na wierzch, gdy
się kłócili...
- Ale jednak pozostali razem?
- Dla dobra dzieci. Byłam przecież ja i Jo... Czasami
myślę, że byłoby o wiele lepiej, gdyby się spokojnie rozstali,
zamiast trzymać nas jak na rozżarzonych węglach. Nigdy nie
wiedziałyśmy, co im przyjdzie do głowy następnego poranka.
Reid otoczył ją czule ramieniem. Był to bardzo kojący,
pocieszający gest.
- Doskonale wiem, co czujesz - powiedział. - Widzisz,
po śmierci rodziców czułem się bardzo samotny. Moja babcia
ze wszystkich sił starała się wypełnić pustkę, która wytworzy
ła się wokół mnie, ale to nie było to samo... Na szczęście była
jeszcze muzyka. Muzyka pozwoliła mi przetrwać ciężkie
chwile.
- Jo była moją jedyną przyjaciółką - opowiadała dalej.
-Niestety, opuściła dom; gdy miałam zaledwie dwanaście lat.
Podjęła pracę w agencji handlu nieruchomościami, a potem
poślubiła jej właściciela. Naprawdę bardzo mi jej brakowało,
szczególnie gdy Andrew, zaraz po urodzinach Suzie, przeniósł
swą agencję do Adelajdy.
- A jednak mimo lęków płynących z dzieciństwa, Jo pod
jęła ryzyko i wyszła za mąż - podkreślił Reid,
- Ona zawsze była ode mnie silniejsza. I jest o osiem lat
starsza. Być może lepiej radziła sobie z poczuciem niepewności.
Wolnymi, uspokajającymi ruchami zaczął masować jej
plecy. Penny była mu wdzięczna, że nie usiłował zbagatelizo
wać jej obaw dotyczących małżeństwa za pomocą banalnych,
utartych słów. Dotyk jego był o wiele bardziej krzepiący.
Czuła, że powoli opuszcza ją napięcie, które zawsze ją para
liżowało, gdy myślała o małżeństwie swoich rodziców.
Dźwięk dzwonka wyrwał ją z półsnu. Reid zerknął na
zegarek.
- To chyba nasza kolacja. Zamówiłem jedzenie do poko
ju... - Zawiązał jedwabny szlafrok i poszedł otworzyć drzwi.
Penny leżała jeszcze chwilę, pogrążona w myślach. Czy
naprawdę unikała życiowych wyzwań? Uciekła przecież do
Londynu zaraz po wypadku, żeby uniknąć słów krytyki ze
strony Reida... Potem była o krok od zrobienia urzędniczej
kariery, gdy choroba ojca przywołała ją z powrotem do Au
stralii. Czy to również była ucieczka, pretekst, by wyplątać
się z zawodowych zobowiązań?
Niech diabli porwą Reida za to, że rozbudził w niej tyle
wątpliwości. Nie każdy obdarzony był tak niewzruszoną pew
nością siebie jak on. Nie każdy przecież miał tak wielki talent,
którym hipnotyzował publiczność; i dzięki któremu odnosił
sukcesy w biznesie. Nie każdy był chodzącą doskonałością!
Stanęła w drzwiach salonu rozżalona i zła. Ale jej humor
poprawił się nieco na widok wózka restauracyjnego nakrytego
na dwie osoby. Stała na nim samotna czerwoną róża w kry
ształowym wazonie i para srebrnych świeczników.
- Wybacz, że nie ubiorę się do kolacji - odezwała się
z lekką nonszalancją. Była na bosaka, owinięta tylko ręczni
kiem kąpielowym.
W jego oczach pojawiły się iskierki rozbawienia. Podszedł
i podał jej ramię z wyszukaną galanterią.
- W porównaniu z tym, co widziałem przed chwilą, wy
glądasz na bardzo wystrojoną - powiedział z chłodną ironią.
- Bądź łaskaw mi o tym nie przypominać. Cała ta sprawa
wydaje mi się niesmaczna..
- W takim razie masz specyficzny gust - skwitował
z uśmiechem, podając jej kieliszek szampana.
Powinna zrezygnować z kolacji, odmówić wypicia z nim
szampana, ale gdy uchylił pokrywkę i zobaczyła soczyste
ostrygi przybrane tartym jajkiem i kawiorem, ślinka napłynę
ła jej do ust. Przecież odmowa zjedzenia kolacji nie zmieni
niczego, co się już wydarzyło, przekonywała siebie.
- Ostrygi a la caryca, moje ulubione - powiedział i uniósł
pełną łyżkę do jej ust.
Chcąc nie chcąc, musiała spróbować i przyznać, że ostrygi
były rzeczywiście znakomite. Karmiona łyżką, czuła się słaba
i bezbronna jak dziecko. W końcu zniecierpliwiła się i zaczę
ła sama jeść.
- Co byś powiedział, gdybym krzyknęła do kelnera, żeby
zawołał policję? - spytała, pałaszując mięsistą ostrygę.
- Powiedziałbym, że jesteś aktorką i ćwiczysz kwestię
przed jutrzejszym występem- roześmiał się, szczerze uba
wiony. Nagle spojrzał na nią zagadkowym wzrokiem. - Ale
nie krzyknęłaś, prawda?
Właściwie dlaczego tego nie zrobiła? Och, czemu nie
sprawdziła, czy drzwi były rzeczywiście zamknięte? Nie była
całkiem pewna, czy chce znać odpowiedź...
Po ostrygach przyszła kolej na znakomitego homara w sma
kowitym sosie, z kruchą sałatą i chrupiącymi bułeczkami, a po
tem był jeszcze deser - wiśnie w syropie z bitą śmietaną.
Gdy przyszedł czas na kawę, ogarnęło ją uczucie błogiej
sytości i zadowolenia.
- Romans i smaczna kuchnia, oto najskuteczniejsze lekar
stwo na zły humor - powiedział Reid, przyglądając jej się
z wyraźną satysfakcją.
- Nie jest to jednak lekarstwo na brak szacunku i zaufania
- odrzekła. - Nigdy ci nie wybaczę sposobu, w jaki mnie tu
zwabiłeś. Gdybym miała jakąkolwiek szansę, uciekłabym!
Roześmiał się drwiącym, gardłowym śmiechem.
- Kłamiesz jak z nut, moja śliczna. Miałaś wszelkie szan
se, by stąd wyjść. I nie przypominam sobie, bym kiedykol
wiek tego wieczoru musiał stosować przymus - dodał i roze
śmiał się cicho.
Wiedziała, że Reid mówi prawdę, ale to tylko pogłębiało
jej frustrację.
- Dajże już spokój! Dobrze wiesz, że nie zachowałeś się
jak dżentelmen, ponieważ wykorzystałeś swoje... swoje wię
ksze doświadczenie, żeby mną manipulować.
Cynicznie uniósł jedną brew.
- Wygląda na to, że jesteś bardzo podatna na manipulację.
- Och, nienawidzę... nienawidzę każdej minuty, którą tu
taj spędziłam! - wybuchła.
- Doprawdy?
Nim zdążyła się zorientować, odsunął stolik i podniósł ją
z krzesła jak piórko. Serwetka, którą trzymała na kolanach
spadła na podłogę - i gdyby w ostatniej chwili nie przytrzy
mała ręcznika, również osunąłby się na ziemię.
- Co ty wyprawiasz! - oburzyła się.
- Znów uciekam się do manipulacji - poinformował ją
ze śmiechem. - To najlepszy sposób, byśmy zbliżyli stano
wiska.
Daremnie się broniła, bijąc go po ramionach i kopiąc.
- To jedyna metoda, jaką znasz, prawda? - krzyczała, ale
opór jej powoli słabł. Czuła, jak wezbraną falą ogarnia ją
pożądanie. Natrętnie stawał jej przed oczami obraz Reida
dotykającego ją z wielką czułością i oddaniem... - Puść mnie
- wykrztusiła z najwyższym wysiłkiem.
- Z największą ochotą- powiedział. Dotarli już do sypial
ni i teraz Reid delikatnie układał ją na rozesłanym łóżku.
- Czy jest jeszcze coś, co mógłbym dla ciebie zrobić, Penny?
- z a p y t a ł .
Tak, pokochaj mnie! - krzyczało jej serce. I patrz na mnie
tak jak kiedyś, z ciepłem i czułością....
Gdy otworzyła oczy, spostrzegła ze zdziwieniem, że włąś-
nie w ten sposób na nią patrzył. Czyżby była to grą jej wy
obraźni? Chciała wierzyć, że w zimnym świetle poranka jego
oczy jarzyć się będą taką samą czułością...
Nie zastanawiając się dłużej, zarzuciła mu ręce na szyję
i przyciągnęła go do siebie. Przez ulotną chwilę, gdy kołysał
ją w swych mocnych ramionach, łudziła się nadzieją, że jest
jeszcze przed nimi jakaś szansa.
- To chyba jedyne miejsce, gdzie napra wdę się rozumiemy
- wyszeptał, odrywając na chwilę usta od jej warg.
- Nie sądzę, byś dbał o wzajemne zrozumienie - odparła.
Spojrzał ną nią zaniepokojonym, przenikliwym wzrokiem.
- Dbam o to o wiele bardziej, niż myślisz - obruszył się.
- I w gruncie rzeczy nie wierzę, że mnie tak bardzo nienawi
dzisz. Rozumiem, że przypominam ci o pewnych wydarze
niach, które wolałabyś wymazać z pamięci, ale to jeszcze nie
powód, byś widziała we mnie potwora.
Traciła powoli jasność myśli, ponieważ pieszczoty Reida
stawały się coraz bardziej natarczywe. Ostatkiem woli zmusiła
się do koncentracji.,
- A więc to wszystko moja wina -jęknęła.z żalem.
- Wcale tego nie powiedziałem.
Gwałtownie potrząsnęła głową.
- Ale przecież tak myślisz! - rzekła z wyrzutem.
- Penny, przecież to ty ode mnie uciekłaś. Wolałaś ukryć
sie w Londynie, niż spojrzeć mi w twarz.
Mogłeś za mną pojechać! -myślała z bólem w sercu. Prze-
cież mógł ją odnaleźć, ale tego nie zrobił... Doszła do wnio
sku, że go bardzo rozczarowała i dlatego na dobre skończył
z nią znajomość.
- Och, puść mnie - błagała. - Pozwól mi odejść!
Co on z nią wyprawiał! Była szalona, że mu na to pozwa
lała. .. To prawda, że pasowali do siebie pod względem fizy
cznym, ale była przekonana, że wypadek sprzed lat wkrótce
rzuci cień na ich szczęście... Szczęście? Czy naprawdę mogli
być jeszcze szczęśliwi? Nie, życie jej rodziców udowodniło,
że to nie było możliwe.
- Teraz czy rano? - spytał jedwabistym tonem.
Nagle ogarnęły ją tysiące wątpliwości. Wystarczy jedno,
słowo... jedno słowo, a on ją uwolni. Dlaczego nic nie mówi?
Dlaczego nie wypowie tego słowa? Wspomnienia dawnych
dni, dawnych nocy były tak wyraźne... Czuła się oślepiona
ich nadzwyczajną jasnością i pod wpływem rozbudzonych
pragnień wyszeptała:
- Rano, proszę...
Wyciągnął się leniwie obok niej.
- A widzisz? W tych sprawach rozumiemy się najlepiej.
- Ale przecież to niczego nie zmienia - powiedziała nie-
pewnie.
- Oczywiście, że nie. - Ucałował raz jeszcze jej powieki,
a potem nakrył ich oboje miękką kołdrą i odsunął się niezna
cznie na swoją stronę łóżka, pozostawiając tylko rękę czule
przyciśniętą do jej piersi.
Zamierzał usnąć? Powinna poczuć ulgę, lecz zamiast tego
czuła dojmującą frustrację. Dlaczego właśnie teraz postanowił
być jej posłuszny?
ROZDZIAŁ ÓSMY
Padało, wielkie krople deszczu rozbijały się na szybie
z głuchym dźwiękiem. Zamglone uliczne latarnie rzucały
wstążki drgającego światła, w którym cały krajobraz nabierał
nierzeczywistego wyglądu. Zaludniały ten świat tajemnicze,
ciemne postacią, a serce Penny biło w tym samym szalonym
rytmie, co miotające się tam i z powrotem wycieraczki.
Nagle z ciemności za szybą wyłoniły się wielkie rozdzia
wione usta o złowieszczo błyskających zębach. Nie, to nie
były usta... Przypominały raczej przedni pas ogromnej cięża
rówki. Z gardła Penny wydostał się przeraźliwy krzyk, ponie
waż ciężarówka minęła ją o włos. Jakby w proteście rozległy
się wokół, dźwięki klaksonów, które zagłuszyły upiorny pisk
hamulców. Samochód ślizgał się po mokrej jezdni i, mimo że
kurczowo trzymała się fotela, a pasy uwierały ją w piersi,
rzucało nią jak korkiem po oceanie. Po chwili nie miała już
dokąd uciekać. Zobaczyła przed sobą ceglany mur, który rósł
i rósł... W ostatniej chwili, gdy była tuż tuż, mur przemienił
się w potężną dłoń policjanta regulującego ruchem... W jed
nej sekundzie dłoń z metalicznym zgrzytem zamknęła się wo
kół niej i cały świat przewrócił się do góry nogami.
- Nie! - Obudził ją własny rozpaczliwy krzyk.
Oszołomiona rozejrzała się po obcym wnętrzu. Gdzie się
znajdowała? Powoli wracała pamięć. Spędziła tę noc w aparta
mencie Reida. Posłanie obok niej było puste i gdyby nie zgnie-
ciona, ciepła jeszcze poduszka, mogłaby sądzić, że wszystko
było snem. Z żywym rumieńcem na policzkach przypomniała
sobie, że tej nocy kochali się jeszcze kilkakrotnie.
Była wdzięczna losowi, że oszczędził jej teraz widoku
Reida. Rozmawiał przez telefon. Słyszała jego głos dobiega
jący z drugiego pokoju. Ze strzępów słów domyśliła się, że
była to rozmowa o interesach.
Twarz miała nadal wilgotną od potu i trzęsła się jak w fe
brze z powodu przerażających wrażeń, których doznała we
śnie. Podkurczyła nogi i nakryła się szczelniej futrzaną na
rzutą, ale w żaden sposób nie mogła rozgrzać zziębniętego
ciała.
Dlaczego akurat tej nocy przyśnił jej się wypadek? - za
stanawiała się i doszła do wniosku, że lawinę wspomnień
wywołał film pokazany jej poprzedniego wieczoru. Gdy przyr
pomniała sobie wyraz twarzy Reida podczas projekcji, serce
skurczyło jej się z bólu. Zrozumiała teraz, dlaczego w stosun
ku do niej odczuwał tak silny wstręt... Okazywało się, że
tylko w jednej dziedzinie mogła go zadowolić... Zażenowana
miała ochotę schować głowę pod kołdrę.
Usiłowała przypomnieć sobie szczegóły snu. We śnie prze
bieg wydarzeń nabierał dziwnej jasności. Nagły skręt, żeby
uniknąć zderzenia z ciężarówką, potem uderzenie w ceglany
mur... Wypadki przesuwały jej się przed oczami jak żywe.
I tylko jeden problem niezmiennie ją nurtował - we śnie ni-
gdy nie siedziała za kierownicą!
Na jawie nie była wcale pewna, czy ciężarówka naprawdę
istniała. Być może był to rodzaj samoobrony, chęć wyjaśnie
nia okoliczności wypadku. Uderzenie w głowę spowodowało
zanik pamięci - we śnie widziała jedynie oderwane obrazy,
a gdy budziła się, nawet one rozmywały się we mgle.
Westchnęła ciężko. Żeby tak Reid wrócił do sypialni, objął
ją silnym ramieniem i zapewnił, że wszystko w porządku!
Jakże tęskniła teraz do pieszczoty jego rąk. Ale kochanie się
z nią nie było jednoznaczne z miłością.. .On jej nie kochał,
i robienie sobie jakichkolwiek nadziei było taką samą fantazją
jak sen, w którym zawsze obserwowała wypadek z miejsca
dla pasażera.
Reid ciągle rozmawiał przez telefon, przemierzając długi
mi krokami pokój i żywo gestykulując do niewidocznego roz
mówcy. Penny wślizgnęła się niepostrzeżenie do sąsiadującej
z sypialnią łazienki i wzięła prysznic. Gdy włożyła dżersejo-
wy kostium i spojrzała w lustro, skonstatowała, że wygląda
w nim całkiem świeżo. Świadoma była jednak plotek, które
wywoła jej widok w takim samym stroju, w jakim przyjecha
ła tu wczoraj. Niech sobie ludzie gadają! Odkryła ze zdziwie
niem, że właściwie niewiele ją to obchodzi.
Czyżby i to było zasługą Reida? Wycisnął piętno na jej
osobowości, podobnie jak na całym jej życiu. I pomyśleć, że
zaledwie tydzień temu wydawał się postacią z zamierzchłej
przeszłości! A teraz nie mogła nie zauważyć zachodzących
w niej żmiari, zarówno wewnętrznych, jak zewnętrznych.
Gdy pojawiła się w pokoju, Reid właśnie skończył rozmo
wę. Przez dłuższą chwilę przyglądał jej się wzrokiem pełnym
aprobaty. Stała zażenowana; gorączkowo poszukując słów
stosownych do sytuacji. Cóż jednak mogła powiedzieć
mężczyźnie, z którym spędziła taką namiętną noc? Spojrzenie
mu w oczy było dla niej ogromnym wysiłkiem. Ale on widać
nie miał żadnych oporów.
- Wyglądasz dziś uroczo, Penny - odezwał się swobodnie.
-Chodź, zjemy razem śniadanie.
Stolik, nakryty dla dwóch osób, zastawiony był śniadanio-
wymi przysmakami: świeżymi owocami i chrupiącym pieczy
wem, na którego widok ślinka napływała do ust.
- Wcale nie czuję się „uroczo" - powiedziała tonem lek
kiej wymówki. - Kostium mam pognieciony, a włosy w kom
pletnym nieładzie. Wyglądam jak czupiradło!
- Wyglądasz jak kobieta, która spędziła prawdziwie na
miętną noc. Twoje opuchnięte usta świadczą, że były zachłan
nie całowane, a oczy błyszczą tak, że mam ogromną ochotę
odłożyć wszystkie sprawy na później i pozostać z tobą za
zamkniętymi drzwiami.
- Czy mam cieszyć się z faktu, że zostałam wykorzystaną
jak zabawka? - odrzekła z urażoną miną.
Zmrużył oczy, ale spod opuszczonych rzęs widać było
przeszywające błyski jego źrenic.
- Kto tu mówi o wykorzystaniu? Nie wziąłem więcej, niż
sam dałem.
Usiadła naprzeciw niego, ale nie ośmieliła się spojrzeć mu
w twarz.
- Nie wypada mi zaprzeczyć, prawda? - rzekła nieśmiało.
Czy on w ogóle miał pojęcie, ile ją kosztowało to wyznanie?
- No, w końcu zdobyłaś się na odrobinę szczerości - skwi
tował. - Robimy postępy.
Uniosła dumnie głowę i rzuciła mu wrogie spojrzenie.
- Mylisz się - powiedziała zniecierpliwiona. - Nie będzie
dalszych postępów. Sprawa zakończy się tu i teraz. - Gestem
odmówiła kawy, którą jej podsunął. - Dziękuję. Marzę jedy
nie o tym, byś pozwolił mi wrócić do domu.
Odstawił filiżankę i rzucił pogniecioną serwetkę na stół.
,,
- Odwiozę cię do Kangalumy - powiedział.
- Nie musisz się trudzić, mój samochód stoi na dole.
- Ach, więc znowu to samo. - Zaklął pod nosem. - Wi-J
dzę, że łatwiej ci uciec, niż przyznać, że ostatniej, nocy zaszło
pomiędzy nami coś niezwykłego.
- Przyznaję, kochaliśmy się-rzekła bezbarwnym głosem.
- Ależ, nie! Kochaliśmy się wspaniałą, namiętną miłością.
I w tym tkwi różnica! - dodał z ożywieniem.,
-
Różnica polega tylko na doborze słów - odrzekła z upo
rem. - Przeżycie natury fizycznej nie oznacza jeszcze miłości.
- A,więc nie jesteś zadowolona? - Pytanie zabrzmiało
cynicznie, drwiąco.
- Przyznałam już, że tak! - zawołała z rozpaczą. - Cóż
więcej chcesz usłyszeć? Mam oświadczyć, że jesteś najle
pszym kochankiem na świecję? Dobrze wiesz, że w przeci
wieństwie do ciebie.nie potrafię tego ocenić... -zająknęła się,
ale było już za późno. Nie powinna mu niczego sugerować.
- Przepraszam, nie powinnam tego powiedzieć,
- Nie powinnaś - powiedział ostro, z naciskiem.
A jednak nie zaprzeczył! Była więc jedną z wielu kobiet,
z którymi spędzał podobne; namiętne noce. Przypomniała so
bie nagle, jak Tonia z niezachwianą pewnością siebie twier
dziła, że Reid się z nią skontaktuje. Nie miała prawa być
zazdrosna, a jednak... jednak bardzo ją to obchodziło. Och,
jej uczucia były bardzo, bardzo pogmatwane!
- Przecież cię przeprosiłam - powtórzyła.
- I to wszystko?
Czegóż więcej od niej chciał?
- Czy przeprosiny nie wystarczą? - spytała gorączkowo
pod wpływem natłoku myśli.
Czyżby nie spostrzegł jej zdenerwowania? Miniona noc
sprawiła jej dużo radości, ale równocześnie jakiś głos wewnę
trzny kazał jej się bronić przed związkiem pustym, pozbawio
nym głębszych uczuć.
Reid zwinnym jak pantera krokiem przeszedł wokół stolika.
- Jeśli chodzi o ciebie, to nie wystarczą. - Powiódł dłonią
po wrażliwym miejscu na jej karku.
Rumieniec oblał jej policzki, a serce jakby znów obudziło
się do życia.
- Przestań - ledwie zdołała z siebie wykrztusić.
- Nie mów tak. Dopiero zacząłem...
Odgarnął jej włosy na bok, pochylił głowę i obsypywał jej
kark delikatnymi pocałunkami. Poczuła falę nagłego ciepła,
od której osłabła. Gdy odchylił jej głowę do tyłu i przywarł
do ust, oczy jej zalśniły szczęściem.
Bezwiednie podniosła ręce do góry i objęła jego twarz.
Oddając mu pocałunek, westchnęła z rozkoszą, ponieważ na
gle opuściły ją wszelkie wątpliwości i opory. Poddała się sil
nym ramionom Reida i jego twardym wargom jak nieuchron
nemu przeznaczeniu, jak sile wyższej, która rozwiązywała za
nią jej problemy.
Po chwili postawił ją na nogi; oszołomiona zdała sobie
sprawę, że powoli zmierzają w stronę sypialni.
- Dlaczego to robisz? - spytała, nagle odzyskując rozsą
dek i odsuwając się od niego.
Zmarszczył brwi, lekko zniecierpliwiony.
- Naprawdę nie znasz odpowiedzi? Pragnę cię jak żadnej
kobiety na świecie, a twoje reakcje świadczą, że podzielasz
moje pragnienia.
- Och, mylisz się! - zaprzeczyła odruchowo, a kłamstwo
przepełniło jej serce gorzką rozpaczą. - Nawet mnie nie lu
bisz, a jeśli chodzi o moje uczucia do ciebie...
- Nienawidzisz mnie? - powiedział z lekkim rozbawie
niem i zaśmiał się cicho.
- Przecież to oczywiste.
- Oczywiste jest tylko to, że nienawidzisz, gdy doprowa
dzam cię do takiegostanu jak dziś... Ale dawniej było inaczej.
Nie mogliśmy wytrzymać bez siebie ani chwili,, ponieważ
razem potrafiliśmy wspiąć się na szczyty rozkoszy.
Zatkała dłonią uszy.
- Teraz wszystko się zmieniło. Przede wszystkim ja się
zmieniłam.
Nie chciała tego słuchać, nie chciała, by przypominał
jej, co utraciła. Przez ostatnie pięć lat przechodziła istne
katusze, napotykając wszędzie jego zdjęcia, i jednocześ
nie zdając sobie sprawę, że dla niej był dawno stracony.
I właśnie dlatego postanowiła wyjechać za granicę. W do
datku Tonia zadzwoniła do niej z informacją, że Reid po
stanowił rozwiązać umowę z agencją reklamową, w której
pracowała. Nie wierzyła słowom Toni, aż do chwili gdy po
twierdziła je prasa. Zrozumiała wówczas, że wszystko straco
ne. Wyjechała więc do Londynu, nawet nie szukając z nim
kontaktu.
Reid błądził ręką po jej ciele, przyprawiając jąo rozkoszne
dreszcze.
- Nie wszystko się zmieniło, Penny - mówił łagodnym,
przekonywającym tonem. - Nie utraciłaś zdolności całkowi
tego wyprowadzania mnie z równowagi.
Na krótką chwilę w jej sercu zapłonął wątły promyk na
dziei. Przypomniała sobie jednak szybko, że słowa Reida
odnoszą się wyłącznie do reakcji fizycznych.
- Proszę, przestań - powtórzyła. - W tych okoliczno
ściach nie możemy być już zaręczeni.
W jego oczach pojawił się niebezpieczny błysk.
- Określ swoje warunki. Być może zechcę je spełnić.
A gdyby mu wyznała, że najbardziej pragnie jego bezwa-
runkowej miłości? Wyobrażała sobie ten drwiący uśmiech,
którym zapewne skwitowałby te nierozsądne pragnienia.
- Chciałam powiedzieć - poprawiła się - że już dłużej
pod żądnym warunkiem nie mogę udawać. Komedia skończo-
na, Reid. Media straciły zainteresowanie tematem szkoły, Su-
zie i ciebie. Możemy powrócić do rzeczywistości.
- Nie doceniasz zajadłości dziennikarzy- odrzekł po na
myśle. - Podejrzanie krótkie zaręczyny rozbudzą ich docie
kliwość.
- Jak długo mamy jeszcze udawać? -
- Traktujesz to jak test na wytrzymałość, Penny?-zakpił,
- Ostatniej nocy z pewnością o tym nie myślałaś.
- Czy musisz mi stale o tym przypominać? - odwróciła
zapłonioną twarz.
- A ty musisz, stale ze mną walczyć?
Tak, pomyślała. To był przecież jedyny sposób zachowania
pomiędzy nimi pewnego dystansu. Musiała stale walczyć,
żeby choć trochę oddalić moment nieuchronnej kapitulacji.
Przez krótką, szaloną chwilę pozazdrościła Toni, żę tyle lat
pracowała u boku Reida, była jego prawą ręką i... kochanką.
Nawet teraz, w ferworze słownej potyczki, ledwie mogła po
hamować ochotę zaprowadzenia go do sypialni...
- Zawieź mnie dodomu, proszę - szepnęła niemal błagalnie.
Co się ze mną dzieje? - myślał ze złością Reid, włączając
się do ruchu na Military Road. Ostatecznie Penny zgodziła
się, by odwiózł ją do domu, pod warunkiem wszakże, że dziś
jeszcze odprowadzi jej, samochód do, Kangalumy.
Nie wszystko poszło po jego myśli. Zatrzymał Penny na
noc poza domem, ale przecież nie miał zamiaru zachowywać
się wobec niej jak szejk. Pomysł z zamknięciem drzwi zrodził
się całkiem niespodziewanie. Właściwie, co też mu przyszło
do głowy?
Nie miał również zamiaru pokazywać jej tego filmu, aż do
chwili gdy stracił cierpliwość. Gdyby tak obsesyjnie nie ob
stawała przy swojej wersji wydarzeń, nie narażałby jej na tę
ciężką próbę. I siebie także, jeśli miał być szczery.
Oglądanie filmu było dlań torturą trudną do zniesienia.
Zastanawiał się nawet, dlaczego w ogóle zatrzymał tę kasetę.
Czyżby jako groźne memento? Gdy oglądał film po raz pier
wszy jako kilkunastoletni chłopiec, kipiał tak wielką wście
kłością, że mógłby zabić... Na szczęście znalazł ujście dla
rozładowania młodzieńczego buntu na koncertach; potem
w studiu nagrań. W końcu zamiast zabijać - podbił świat bi
znesu. Teraz gotów był podjąć nowe wyzwanie.
Posiadanie własnego domu miało zwieńczyć sukces. Kanga-
luma, pomyślał z radością w sercu. Niczego bardziej nie pragnął.
Zerknął na Penny, która siedziała obok skulona na fotelu
i zapatrzona w szpaler drzew oddzielający drogę od oceanu.
Wyglądała tak krucho i bezbronnie... Ostatniej nocy dała się
poznać z całkiem innej strony, pomyślał. Czuł jeszcze zadra
pania na plecach, będące widomym dowodem burzliwej na
miętności, którą razem przeżyli.
Ciekawe, co też by powiedziała, gdyby je nagle zademon
strował jej? Pewnie zrobiłaby się purpurowa ze wstydu.
Z pewnością nie miała pojęcia o ranach, które zadała. I to nie
tylko na ciele, pomyślał z goryczą.
Zlecił dokonanie wyceny Kangalumy, z myślą że Penny
później sprzeda mu dom. Z początku pomysł wydawał się
całkiem logiczny. Przekonywał nawet samego siebie, że dzia
ła dla jej dobra... Właściwie, kiedy zaczął ponownie rozważać
ten problem?
- Spodziewałaś się gościa? - spytał, widząc srebrnoszare-
go mercedesa zaparkowanego przed domem.
- To chyba samochód Jo! - zawołała ze zdziwieniem.
- Przecież zamierzali spędzić w Azji jeszcze kilka tygodni...
- Może miała dość podróżowania i postanowiła wrócić
wcześniej? - zasugerował.
- Możliwe - rzekła bez głębszego przekonania. - Mam
tylko nadzieję, że nie czeka od dawna... - Na myśl o tym, że
Jo dowie się, z kim spędziła noc, przeszły ją ciarki. Znów
poczuła się małą dziewczynką, która musi tłumaczyć się przed
starszą siostrą.
- Czy ona ma klucz?
- Nie zapominaj, że połowa domu do niej należy. Lepiej
już wejdę do środka i dowiem się, co się stało.
Położył jej dłoń na ramieniu, jakby chciał ją pokrzepić.
- Być może nic -opowiedział.
- Nie znasz mojej siostry - odparła z powątpiewaniem.
- Tylko trzęsienie ziemi może ją zmusić do zmiany planów.
- Porozmawiam przez chwilę z ekipą budowlaną - rzekł
taktownie i otworzył jej drzwi. - Będziesz mogła pobyć z sio
strą sam na sarn.
- D z i ę k i - obdarzyła go uśmiechem pełnym zrozumienia.
- Może masz rację? Pewnie nic się nie stało.
Jednak widząc zmarszczoną twarz siostry, szybko zmieniła
zdanie. Gdy Penny pojawiła się w drzwiach kuchni; Jo właś
nie przygotowywała kawę.
- Gdzie byłaś? Okropnie się denerwowałam.
Penny z trudem powstrzymała uwagę, że ma już dwadzie
ścia sześć lat i nie musi się przed nikim usprawiedliwiać. Od
czasu śmierci matki Jo opiekowała się siostrą i nawet teraz
trudno jej było wypaść z roli.
- Nie było mnie tu ostatniej nocy - wyjaśniła Penny nie
chętnie.
- Przez całą noc? Och, Pen, mam nadzieję, że jesteś
ostrożna!
- O której przyjechałaś? - Penny pospiesznie zmieniła
temat.
- Około siódmej rano. Na szczęście miałam klucz. - Po
dała Penny filiżankę z parującą kawą.
- Czy coś się stało? - spytała Penny. - To niepodobne do
ciebie, byś bez ważnego powodu zmieniła plany. - Roześmia
ła się nerwowo. - Gdy byłyśmy małe, tata zawsze mówił, że
według twojego rozkładu zajęć można regulować zegarek.
Jo uśmiechnęła się kwaśno i sięgnęła po torebkę. Wyjęła
stamtąd wycinek z gazety i podała go siostrze.
- Przyjechałam z tego powodu - powiedziała z wyrzutem.
- Och! -jęknęła Penny. To był artykuł z magazynu „In
side" ze zdjęciem Reida i Suzie, którym usiłowano wywołać
skandal. Nigdy jej w głowie nie postało, że „Inside" może
dotrzeć aż do Azji!
- Wiem, do czego jest zdolny ten szmatławiec, ale w ni
czym nie umniejsza to szoku, jakiego doznałam, gdy zoba
czyłam Suzie wplątaną w podobną historię! - ciągnęła Jo hi
sterycznym tonem. - Co tu się dzieje, Pen?
- Och, to wszystko bzdury - zapewniła ją siostra. - Reid
wyszedł naprzeciw programowi szkoły i został opiekunem
artystycznym Suzie. To wszystko.
- Ręczę za prawdziwość słów Penny - rozległ się z tyłu
dźwięczny baryton, i Reid zamaszystym krokiem wszedł do
kuchni.
Przybycie Reida musiało wytrącić Jo z równowagi, ponie
waż umilkła nagle jak spłoszony ptak.
- Zapewne jesteś siostrą Penny, Joanną? Nazywam się
Reid Branden. - Podał jej rękę.
- Branden... - powtórzyła Jo jak echo.
Penny nigdy przedtem nie widziała starszej siostry w sta
nie tak kompletnego zdumienia. Poczuła nieoczekiwany, ni
czym nie uzasadniony dreszcz dumy. Przez jedno krótkie
uderzenie serca żałowała, że nie jest naprawdę zaręczona
z Reidem Brandenem. Jego osoba wywierała silne wrażenie
na kobietach. Jak widać, nie wyłączając jej siostry.
W nienagannie skrojonym garniturze wyglądał jak ucieleś
nienie sukcesu i życiowego doświadczenia. Od pierwszego
wejrzenia wzbudzał zaufanie, i Jo z pewnością zdążyła już
pożałować swej nieuzasadnionej podejrzliwości.
Reid spojrzał ukradkiem na Penny i... puścił do niej oko.
Czyżby jej się zdawało? Musiała chyba śnić!
- Gratuluję wybitnie utalentowanej córki - zwrócił się do
Jo. - penny opowiadała mi, że osobiście zachęcałaś Suzie do
włączenia się w szkolny program współpracy ze znanymi mu
zykami.
Jo dławiło w gardle.
- A więc... a więc to ty jesteś jej muzycznym opiekunem?
- wykrztusiła. - Nie zwierzała mi się, do kogo zamierza napisać.
- Pewnie sądziła, że jej odmówię i nie chciała cię martwić.
Ale napisała wspaniały, uroczy list, który mnie zafrapował.
A kiedy ustaliłem, kim jest jej ciotka... - zrobił artystyczną
pauzę i spojrzał ciepłym wzrokiem na Penny.
- Czy to oznacza, że Penny... - Jo wyglądała, jakby za
chwilę miała zemdleć. - Że wy dwoje...
- Właśnie tak! - Reid przeciął jej wątpliwości. - Być mo
że wiesz, że poznaliśmy się z Penny, nim wyjechałem do
Ameryki.
- Owszem, ale nie zdawałam sobie sprawy, że do siebie
wróciliście. Po tylu latach...
- Spotkaliśmy się, by porozmawiać o talencie Suzię, i tak
to się zaczęło. To zdjęcie zostało zrobione w dniu, w którym
podjęliśmy decyzję o ogłoszeniu naszych zaręczyn. Jeśli re
porter „Inside" poczekałby jeszcze kilka sekund, zobaczyłby
Penny niosącą tacę z szampanem... Dla Suzie, oczywiście,
wodę - dodał z lekkim uśmiechem.
- Oczywiście - przytaknęła Jo machinalnie-. - Doprawdy
nie wiem, co powiedzieć... Jestem bardzo szczęśliwa z wa
szego powodu. Wiesz przecież, Penny, jak dobrze ci życzę...
- Wiem - potwierdziła Penny bez chwili wahania.
Czasami Jo zbyt przejmowała się rolą starszej siostry i sta
wała się nieznośna, ale w głębi duszy nieustannie pragnęła dla
Penny największego szczęścia. Poprzedni jej związek z Rei-
dem aprobowała z głębi serca, a po zerwaniu okazała wiele
delikatności, unikając na ten temat jakichkolwiek rozmów
i aluzji, za co Penny była jej niezmiernie wdzięczna.
Teraz Jo była w widoczny sposób dumna ze swojej młod
szej siostry, a Reid całkowicie ją oczarował. Penny nie potra
fiła obronić się przed uczuciem satysfakcji z tego powodu,
mimo że we własnych oczach zasługiwała na miano oszustki.
Gdy cała ta mistyfikacja się skończy, będzie miała wiele do
wyjaśniania, teraz jednak korzystała z niezasłużonej aprobaty
i - o dziwo - było jej z tym dobrze.
Jo pozbierała się już po doznanym wstrząsie i wskazując
na prasowy wycinek, oświadczyła z dostojnym spokojem:
- Przykro mi, że zareagowałam tak ostro. Ale zrozumiesz
moją reakcję, Penny, kiedy sama zostaniesz matką. Chciałam
chronić Suzie.
- Nie zagrażało jej żadne niebezpieczeństwo - zapewnił
Reid. - To wszystko tylko wymysły dziennikarzy brukowej
prasy. Wierzę, że udało nam się rozwiać twoje obawy.
- Oczywiście, Reid. I dziękuję ci za pomoc. - Pochyliła się
do przodu i dodała: - Prawdę mówiąc, chciałam i tak już wracać
do domu. Dla mnie w Azji jest zbyt tłoczno i głośno... Andrew
uwielbia tę atmosferę i postanowił jeszcze tam zostać.
Reid objął ramieniem Penny; poddała mu się bez sprzeci
wów, musiała przecież udawać spokojną i zadowoloną.
- Doskonale to rozumiemy, nieprawdaż, Penny? Wróciłaś,
Joanno, we właściwym czasie, by pomóc Penny w przygoto
waniach do ślubu.
Jo uśmiechnęła się z aprobatą, podczas gdy Penny zaczy
nała się w środku burzyć. Jak śmiał wciągać jej siostrę w pla
ny, które nigdy nie miały być zrealizowane!
- Zbyt wcześnie o tym mówić - wycedziła. - Jo dopiero
przyjechała...
- Obawiam się, że masz rację, Penny. - Jo lekko skinęła
głową. - Muszę pojechać teraz do domu, żeby ochłonąć po
podróży. Potem jednak z przyjemnością dam się oprowadzić
po domu. Widzę, że wraca do życia... - uśmiechnęła się
przyjaźnie do siostry - podobnie jak ty, Penny.
- Renowacja to mój pomysł - wtrącił szybko Reid, wi
dząc, że Penny nie potrafi ukryć zażenowania takim obrotem
rozmowy. - Chciałem wynająć dom, więc modernizacja wy
dawała się konieczna.
- A nowy, wspaniały wygląd Penny, czy to również twoje
dzieło? - Jo nie dała się tak łatwo odwieść od tematu.
Reid czulę ujął dłoń Penny i powiedział;
- Mam taką nadzieję.
Jo wyglądała na ukontentowaną.
- Muszę już uciekać. Zabiorę Suizie ze szkoły, a jutro przy-
jedziemy tu razem po jej rzeczy. Och, nie mogę się już docze
kać, by ją zobaczyć!
Ledwie zamknęły się drzwi za jej siostrą, Penny zwróciła
się do Reida z wyrzutem:
- Jak mogłeś!
- A cóż takiego zrobiłem? - zdziwił się z olimpijskim
spokojem.
- Jak mogłeś mówić o ślubie, do którego nigdy nie dojdzie!
- Mogłaś mnie sprostować, moją droga - zauważył z iry
tującą pewnością siebie.
Dlaczego tego nie uczyniła?
- Jeślibym zaprzeczyła - tłumaczyła się niepewnie - Jo
mogłaby mieć wątpliwości, czy mówimy prawdę w sprawie
Suzie.
- Właśnie. - Skinął głową. - A teraz, jeśli już zakończyłaś
wymówki, chodź, chcę ci coś pokazać.
Poprowadził ją przez hol, który po odświeżeniu drewnia
nej, rzeźbionej boazerii wyglądał niezwykle wytwornie. Reid
szeroko otworzył masywne drzwi do jadalni i oczom Penny
ukazał się opromieniony słonecznym blaskiem pokój.
- Och, Boże! - wyrwało jej się z piersi.
W oczach Reida pojawił się błysk triumfu. Pokój został
kompletnie odrestaurowany. Ciemnozielone ściany okalał
nieco jaśniejszy fryz przedstawiający kiście winogron. Podo
bny motyw występował w elementach stolarki, w dekoracji
stylowego kominka i żyrandola.
Uwagę Penny przykuł zabytkowy fresk. Nie widziała go
czas dłuższy, ponieważ w jadalni pracowali robotnicy i nie
mogła tu wchodzić. Fresk, oczyszczony i odreastaurowany,
odzyskał niegdysiejszy blask. Wizerunek Syriusza pokonują
cego fale w podmuchach potężnego wiatru był jak żywy.
- Jak tego dokonałeś? - spytała zaskoczona.
- Wynająłem konserwatorów, którzy pracowali tu dzień
i noc pod osłoną innych prac renowacyjnych. - W głosie jego
dźwięczała nie ukrywana satysfakcja.
Penny poczuła w ustach smak goryczy. A więc przymie
rzał się do pozostania tu na stałe! - myślała gorączkowo.
Chciał ją pozbawić Kangalumy!
- Ukartowałeś to wszystko, czyż nie? - kipiała z furii.
- Chcesz przywłaszczyć sobie mój dom... To dlatego zmusi
łeś mnie, bym spędziła noc w twoim apartamencie!
- Nie bądź śmieszna, Penny.
-Doprawdy? W takim razie przyrzeknij, że odjedziesz
z Kangalumy, gdy cała ta farsa się skończy.
Przez chwilę obserwował ją czujnym, wyczekującym spo
jrzeniem.
- Nigdy, nie ukrywałem, że pragnę albo tego domu, albo
jego pięknej właścicielki - odezwał się wreszcie z lekkim
zniecierpliwieniem.
Chciała gwałtownie zaprotestować, ale słowa więzły
jej w gardle. Potrząsnęła tylko bezradnie głową,, a w oczach
jej błysnęły łzy. Po chwili opanowała się, wyprostowała ra-
miona.
- Żadne z nas nie jest na sprzedaż i dobrze o tym wiesz
- oświadczyła. - Suzie, jak się domyślasz, wraca już do domu,
nie ma więc powodu przedłużać naszych zaręczyn. Uważam,
że możemy je zakończyć teraz. Postaram się znaleźć sposób,
żeby zapłacić ci za renowację - dodała z godnością.
Podszedł do niej i objął ją ramieniem. Ostatkiem sił zmu
siła się do zachowania spokoju i kamiennego wyrazu twarzy.
- Tylko jedną formę zapłaty zaakceptuję - powiedział
czułym tonem. - Będzie nią twoja dalsza współpraca.
A więc postawił ją przed wyborem - utratą domu lub sza
cunku do samej siebie.
- Nie możesz tego ode mnie żądać - powiedziała.
- Ja o to proszę... - Dotykał kciukiem pulsu na jej szyi i
z satysfakcją Wyczuwał jego szalone bicie. - Na zewnątrz
taka wojownicza, a w środku tak bardzo namiętna... Stano
wisz przedziwną mieszankę, moja mała czarodziejko.
- Pod żadnym względem nie jestem twoja. Do licha, puść
mnie!
- Puszczę cię, jak to określasz, dopiero po tym, jak wy
stąpisz w charakterze mojej narzeczonej na ceremonii wrę
czania nagród. Dokładnie tydzień później przepiszę na ciebie
swój udział w Kangalumie, zgoda?
Dwa tygodnie. Zapewne uda jej się wytrzymać jeszcze dwa
tygodnie. Być może miał rację, wspominając o niebezpie
czeństwie, jakie wiązało się ze zbyt pośpiesznym zerwaniem.
Poza tym jest jeszcze Suzie, która tak bardzo cieszy się z mo
żliwości publicznego występu...
- W porządku, zgoda - ustąpiła.
- Mądra decyzja.
Wydawało jej się, że wieki minęły, gdy wreszcie oderwał
od niej ręce. Chwiejnym krokiem udała się do kuchni, tocząc
ze sobą wewnętrzną walkę. Zgodziła się na jego warunki,
wiedząc jednocześnie, że powinna z nim walczyć do ostatnie
go tchu. Ta walka stawała się coraz trudniejsza. Określił jej
ustępliwość mianem mądrej decyzji, ale ona czuła wewnętrz
nie, że popełniła największy życiowy błąd.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Ceremonia wręczenia nagród muzycznych zbliżała się
szybko, a Penny z każdym dniem czuła się coraz bardziej
zdenerwowana. Pojawienie się tam u boku Reida, gdy oczy
wszystkich zebranych będą na nich zwrócone, napawało ją
zrozumiałym przerażeniem.
- Nie mam odpowiedniego stroju - powiedziała, ucieka
jąc się do starej kobiecej wymówki.
Uśmiechnął się ze zrozumieniem.
- Czy to jedyny powód twoich obiekcji? - spytał.
- Tak... - odrzekła bez przekonania.
Prawdziwym powodem była przecież osoba Reida. Zdążył
już ją poinformować, że przyjęcie z tej okazji przeciągnie się
zapewne do białego rana i w związku z tym zamówił dla nich
apartament w hotelu. Nie miała cienia wątpliwości, że nie
zarezerwował dwóch oddzielnych pokojów. Starała się bez
skutecznie przekonać samą siebie, że ją to niewiele obchodzi.
Reid nakreślił kilka słów na wizytówce, którą jej podał.
- Aloys to mój przyjaciel ze Stanów - wyjaśnił. - Z pew
nością wybawi cię z kłopotu.
Oczy Penny rozszerzyły się ze zdumienia. Aloys Gada,
jeden z najsłynniejszych amerykańskich kreatorów mody,
przebywał teraz w Sydney w związku z imprezą dobroczyn
ną. Jak donosiła prasa, przywiózł ze sobą niedużą, ekskluzyw
ną kolekcję.
- N i e stać mnie na takie kreacje - oświadczyła Penny,
patrząc podejrzliwie na Reida.
Uśmiechnął się lekko i wyjął z portfela amerykańską kartę
kredytową.
- Potraktuj to jako inwestycję z mojej strony - powie
dział, wręczając jej kartę.
W pierwszej chwili wpadła we wściekłość.
- Podobną inwestycję jak tę, którą robisz w Kangalumie?
- rzuciła z pasją. - Czy masz zamiar kupić mnie razem z mo
im domem?.
- Trudno powiedzieć,, by z twoim domem mi się to udało
- zripostował, zaciskając usta.
To prawda, pomyślała. Za dwa tygodnie przepisze na nią
swoje udziały w posiadłości i cała sprawa dobiegnie szczęśli
wego końca. Szczęśliwego? Takie zakończenie sporu satysfa
kcjonowało ją mniej, niż się spodziewała.
Wzięła zaoferowaną jej kartę kredytową.
- Skoro lubisz wyrzucać pieniądze, nie będę się z tobą
spierać - skwitowała tonem wyższości. - Poza tym przynaj
mniej tego, wieczoru nie będziesz musiał się mnie wstydzić.
Oczy Reida zwęziły się ze złości. Kurczowo zaciśnięte
dłonie schował w kieszeniach spodni.
- Dlaczego uważasz, że miałbym się ciebie wstydzić? -
zapytał gniewnie.
Przecież nie mógł być z niej dumny! Miała wrażenie, że
wcale go nie obchodziła.
- Och, tak tylko mi się powiedziało - rzuciła obojętnie.
- W takim razie postaraj się nie pleść trzy po trzy. - Głos
Reida zabrzmiał nadspodziewanie groźnie.
- W przeciwnym bowiem razie, co zrobisz? Dasz mi
w skórę? - obruszyła się.
- Nie boisz się podsuwać mi tak niebezpiecznych pomy
słów?-Jego oczy rzucały ostrzegawcze błyski.
- Sam jesteś wystarczająco pomysłowy...
- Pragnę ci przypomnieć, że kilka dni temu moja pomy
słowość bardzo ci odpowiadała - rzucił jakby od niechcenia.
Jakiś intrygujący błysk w jego oczach i lekkie skrzywienie
ust sprawiło, że wstrzymała oddech. Wspominała wydarzenia
tamtej nocy, do których z pewnością teraz nawiązywał, czę
ściej niż sama chciała się do tego przyznać. I mimo najszczer
szych chęci nie potrafiła sobie wmówić, że była wówczas
jedynie biernym uczestnikiem wydarzeń. Ta świadomość ją
przerażała.
- Z pewnością tak by nie było, gdybym wiedziała, że
realizujesz plan Wyciągnięcia mnie na noc z Kangalumy - od
parta z wyrzutem. - W tym czasie wprowadzałeś w czyn tak
zwane inwestycje, które w konsekwencji miały pozbawić
mnie domu!
- Twoja interpretacja wydarzeń zasadniczo różni się od
mojej...
- ...która, oczywiście, jest jedyną słuszną interpretacją
- dopowiedziała zajadle.
- Posłuchaj, Penny, co do jednej sprawy z pewnością się
nie mylę - rzekł spokojnie. - Jeśli tamta sytuacja by się po
wtórzyła, zareagowałabyś tak samo jak poprzednio.
Nie była w stanie zaprzeczyć. Może dlatego, że nie potra
fiła kłamać komuś prosto w oczy?
- Wychodzę po zakupy - powiedziała z całą godnością,
na jaką było ją stać, przecinając tym samym wszelką dalszą
dyskusję.
Gdy zamykała za sobą drzwi, nadal słyszała jego drwiący
śmiech. Drogo za to zapłaci, pomyślała mściwie.
Aloys Gada wynajmował luksusowy apartament w hotelu
z widokiem na ocean. Nazwisko Reida podziałało jak magi
czne zaklęcie i jeszcze tego poranka Penny umówiła się na
wizytę.
Dwie godziny później opuściła mistrza oszołomiona, ale
triumfująca. Wprost nie mogła uwierzyć, że właśnie wydała
kilka tysięcy dolarów na jedną czarną suknię. Za to jaką! Ta
kreacja wprost zapierała dech - od przylegającej do ciała
góry, która opinała jej smukłą talię jak ciasny futerał, aż po
wirujący wokół kostek dół wykończony jedwabną koronką.
Penny czuła się trochę skrępowana jedynie głębokim dekol
tem w szpic, wykończonym brylancikami, które schodziły aż
do pasa niczym błyszcząca, mieniąca się wstęga.
- Czy nie uważa pan, że jest trochę zbyt śmiała? - spytała
niepewnie sławnego projektanta.
- Niczego nie odsłania, jedynie prowokuje - rzekł poważ
nie. - Zaufaj mi. Reid Branden, jak również wszyscy goście
na sali, nie będą mogli oderwać, od ciebie wzroku.
Ta perspektywa wcale nie dodawała animuszu. To było jak
igranie z ogniem... Do licha z Reidem! Dlaczego tak bardzo
liczyła się z opinią tego mężczyzny! W 'sukni czuła się świet
nie, dodawała jej pewności siebie, a właśnie tego potrzebo-
wała, by bez żenady spojrzeć w twarz tłumnie zgromadzonym
widzom. Jeśli Reid będzie miał kłopoty z samokontrolą, to
przecież nie będzie jej wina.
Wątpliwości ogarnęły ją znów, gdy Reid zapukał do drzwi
i zakomunikował, że czas jechać. Skończyła właśnie czesać
włosy - zawiązała je w węzeł na karku, pozostawiając wokół
twarzy kilka luźnych, wijących się kosmyków. To dodawało
kokieterii i łagodziło surowość fryzury. Przyjrzała się sobie
krytycznie. Cóż, brakowało jedynie biżuterii. Posiadała tylko
sztuczną, która zupełnie nie pasowała do prawdziwych bry
lantów upiększających suknię, postanowiła więc nic nie za
kładać.
- Mam nadzieję, że jesteś zadowolony ze swej inwestycji
- powiedziała do Reida, nerwowo oblizując usta świeżo po
malowane karminową szminką.
Mierzył ją od stóp do głów z wyraźnym zadowoleniem.
Potem powiódł delikatnie palcem po mieniącym się obrzeże
niu koronki.
- Jestem więcej niż zadowolony - powiedział namiętnym
głosem, który przyprawił ją o dreszcz. - Być może zapomnę
nawet o nagrodach...
- Nie... nie możemy... - zaprotestowała, dobrze rozu
miejąc aluzję. - Przecież sam mówiłeś, że jesteś głównym
sponsorem imprezy...
- I to właśnie daje mi możliwość wyboru, czy będę ucze
stniczyć w ceremonii, czy nie - zauważył z uśmiechem.
Teraz żałowała, że wybrała właśnie tę suknię. Wyglądała
w niej wyzywająco. Jakże mogła być tak nieroztropna!
- Mam pomysł - przypomniał sobie. - Poczekaj chwilę.
Zaintrygowana wykonała polecenie. Co miał zamiar zrobić?
Wrócił tak szybko, że nie zdążyła zastanowić się nad tym głębiej.
Podał jej aksamitne pudełko.
- Załóż je-poprosił.
Gdy drżącymi palcami otworzyła pudełko, jej oczom uka
zała się para kunsztownie oprawionych w złoto brylantowych
kolczyków w kształcie łez. Serce zabiło jej gwałtownie.
- Ależ, nie mogę tego przyjąć... Są zbyt kosztowne.
- Nawet jeśli to prezent od kochającego narzeczonego?
W uszach Penny te słowa zabrzmiały jak drwina.
- Nie, nie założę ich.
- Suknia i kolczyki stanowią komplet - odrzekł. - Albo
je założysz, albo... Albo nie założysz nic. Wybieraj!
- W takim razie pójdę na bankiet tylko w samej bieliźnie!
- oświadczyła buńczucznie.
Popatrzył na nią tak, jakby domyślał się, jak skąpo była
odziana pod spodem.
- To rzeczywiście, wspaniały pomysł. Obawiam się jed
nak, że w tym stroju nie doszłabyś dalej jak do drzwi.
Te prowokujące słowa rozbudziły jej zmysły. Palce drżały
jej jak w febrze; usiłując wyjąć kolczyk, upuściła go.
Podniósł go i wziął do ręki drugi.
- Pozwól, proszę...
Gdy wpinał kolczyk w jej ucho, a potem, gdy odsuwając
rękę, musnął jakby niechcący jej policzek, ogarnęła ją prze
można chęć odwrócenia głowy i dotknięcia wargami jego
dłoni... Ten niespodziewany kaprys był tak silny, że opano
wując się, miała w oczach łzy.
- Czyżbyś była rozczarowana, że wychodzimy? - spytał
prowokacyjnie:
- Oczywiście, że nie... - Uwaga Reida przywróciła ją do
rzeczywistości. -Im szybciej przez to przebrniemy, tym lepiej
dla nas.
Podał jej torebkę - cudo z mięciutkiej, koźlej skóry, do
skonale dobrane do sukni.
- Zgadzam się z tobą w zupełności, jednak z całkiem in
nych powodów.
Jakie miał powody? Mogła tylko zgadywać.
Największe sławy świata muzyki i filmu wysiadały z po
łyskliwych limuzyn i po czerwonym dywanie wchodziły do
hotelu. Policja chroniła dostojnych gości przed szalejącym na
zewnątrz tłumem wielbicieli.
Penny szła obok Reida, jego mocne jak granit ramię doda
wało jej odwagi. Cieszyła się w duchu, że Jo zdążyła już
wprowadzić córkę za kulisy, żałowała zaś, że sama jakimś
cudem nie może stąd uciec. Reid wyjaśnił, że Suzie potrzebuje
jej wsparcia. Nie powiedział jednak, że także on sam jej
potrzebuje, zauważyła z goryczą.
- Doskonale dajesz sobie radę- szepnął jej do ucha.
Uśmiechnęła się w stronę kamer jak zawodowa aktorka.
- Oto sam wielki Reid Branden w towarzystwie narzeczo
nej ! - zewsząd dochodziły głosy.
Mimo woli rozpierała ją duma, gdy spoglądała w górę na
przystojną twarz Reida. Dlaczego przedtem nie zauważyła, że
gdy się uśmiechał, na jego policzku robił się mały dołeczek?
Ani eleganckiego zarysu ciemnych brwi, które podkreślały
głęboko osadzone oczy o fascynującym wyrazie?
Dręczyła ją i podniecała zarazem świadomość, że nad ra
nem pójdą razem do wynajętego apartamentu hotelowego.
Była tak zajęta myślami, że ledwie spostrzegła, jak prze
kroczyli próg foyer i znaleźli się w sali bankietowej.
Zdawało się, że wszyscy naraz chcą rozmawiać z Reidem.
Penny znała tu niewiele osób: kilka sławnych postaci ze świata
reklamy, Aloysa Gada, który uśmiechał się teraz do niej sze
rokim, aprobującym uśmiechem oraz mniej przychylnie uspo
sobioną Tonie Rigg.
- Miło mi cię widzieć, Toniu - odezwała się Penny, gdy
się mijały.-Jak się miewasz?
Tonia upiła łyk szampana.
- Jak widzisz, doskonale. Jestem tu z Jimem Carringto-
nem z wytwórni Carrington Records. Mam nadzieję, że zo
stanę jego osobistą asystentką. - Roześmiała się dźwięcznie.
Penny poczuła ulgę, gdy Reid podprowadził ją do innego
towarzystwa. Tonia wyglądała na podminowaną i zachowy
wała się dziwnie gorączkowo. Szampan, jak widać, nie zdołał
ukoić jej nerwów.
Ceremonię rozdania nagród, transmitowaną bezpośrednio
przez telewizję, uświetniały występy młodych talentów. Pen
ny poczuła dreszcz dumy, gdy Suzie w białej, długiej sukni,
w której wyglądała jak prawdziwy anioł, stanęła w światłach
rampy.
Nim zaczęła grać, poszukała wzrokiem Penny, która dys
kretnie uniosła rękę do góry z zaciśniętym kciukiem. Suzie
podbudowana tym gestem odważnie uniosła głowę i rozpo
częła grę. To był piękny, wzruszający utwór Mozarta, który
w wykonaniu młodej klarnecistki zahipnotyzował słuchaczy.
Reid miał rację, Suzie zasługiwała na tę szansę, może nawet
bardziej niż inni.
Miała zarumienioną twarz, gdy po ogłuszającym aplauzie
opuszczała instrument. Potem z wdziękiem ukłoniła się pub
liczności i zniknęła za kulisami.
Penny usiłowała wstać, ale poczuła rękę Reida na ramieniu.
- Zostań - nakazał.
- Przyszłam tu dla Suzie - powiedziała łamiącym się ze
wzruszenia głosem. - Powinnam pójść i jej pogratulować.
- Będzie na to czas później, po kolacji - powiedział sta
nowczo. - Szkoda, żebyś straciła resztę programu.
Cóż więcej ją obchodziło? - zastanawiała się gorączkowo.
Zaczynała ją boleć głowa. Dlaczego nalegał, żeby została,
skoro odegrała już swoją rolę, pozostając na sali aż do wystę
pu Suzie?
Reida dwukrotnie wywoływano na podium - raz, aby wrę
czył nagrodę, drugi zaś, by jemu wręczyć wyróżnienie za
wkład w rozwój przemysłu fonograficznego.
Czy to właśnie miała zobaczyć? Gdy zbliżał się do podium,
wstała wraz z resztą widowni i klaskała jak w transie. Co się
z nią działo? Serce jej pęczniało z dumy, choć za wszelką cenę
usiłowała zdusić te uczucia. W złotawym blasku reflektorów
Reid wyglądał olśniewająco pięknie; niezwykle szerokie ra
miona podkreślał nienagannie skrojony smoking, a konstra-
stująca z nim połyskliwa biała koszula rozświetlała oliwkową
twarz. Gdy zbliżył się do mikrofonu, wszyscy na sali umilkli,
Penny zaś aż wstrzymała oddech.
Przemówił krótko i prosto, podziękował swym kolegom za
uhonorowanie go nagrodą. Gdy już miał powrócić na miejsce,
przewodniczący jury nieoczekiwanie podszedł do niego i sze
pnął mu coś na ucho. Reid potrząsnął głową raz i drugi, ale
nagle piękna młoda kobieta wkroczyła na scenę, niosąc klar
net Reida. Zapewne wcześniej wszystko zostało uzgodnione.
Oklaski doszły zenitu, widownia bowiem zorientowała się,
że Reid Branden będzie dla niej grał.
Przez chwilę składał i sprawdzał instrument, potem zaś raz
jeszcze podszedł do mikrofonu. Nim przemówił, wzrokiem
poszukał Penny.
- Chciałbym zadedykować ten utwór pięknej damie, która
zgodziła się zostać moją żoną. A zatem dla wszystkich pań
stwa, a specjalnie dla Penelope... „Koncert Andrettiego".
Gdy zaczął grać, a przeszywające dźwięki wzmagały się
coraz bardziej, niczym uderzające o brzeg fale oceanu, Penny
odniosła wrażenie, że zapada noc. Melodia stawała się groźna
i ponura, a w jej tle szumiał ocean.
W sercu czuła ból graniczący z rozkoszą. Muzyka ta prze
mawiała do najskrytszych zakamarków jej duszy. Pod przy
mkniętymi powiekami gromadziły się łzy. Łzy prawdziwego
wzruszenia. Dlaczego spośród tylu utworów wybrał właśnie
„Koncert Andrettiego"..- muzykę napisaną dla ukochanej ko-
biety podczas trwania miłosnego związku? Dzisiaj ten zwią
zek przecież nie istniał... Przejmujące tony budziły wspo
mnienia, pobrzmiewały w nich echa dawnej namiętności -
namiętności, po której nic nie zostało prócz bólu.
Gdy wreszcie umilkły oklaski i Reid triumfalnie powrócił
do stolika, zastał Penny w fatalnym nastroju. Od wewnętrz
nego napięcia, wzruszenia i zakłopotania rozbolała ją głowa.
Reid uniósł jej dłoń do ust. Oczy jej zaszły łzami, ponieważ
uświadomiła sobie, że robi to wyłącznie ze względu na pub
liczność.
- Nigdy nie słyszałam równie pięknej muzyki - wyznała
szczerze, ogarnięta tęsknotami, których nawet nie odważyła
się nazwać.
- Chciałem zagrać to specjalnie dla ciebie - powiedział
łagodnie. - Domyślasz się dlaczego, prawda?
- Zagrałeś to z nostalgią... Tak jakbyś zbyt długo przeby
wał z dala od kraju - powiedziała wzruszona.
Popatrzył na nią badawczo.
- O wiele za długo - stwierdził krótko.
Gdy ceremonia rozdania nagród dobiegła końca i wyłączo
no oślepiające światła telewizyjnych kamer, atmosfera przy
stolikach stała się bardziej swobodna. Do stolika Penny i Rei-
da przysiadły się Suzie i Jo. Twarz Suzie promieniała szczę
ściem, ponieważ zewsząd zbierała gratulacje. Penny z dumą
w sercu przeczuwała, że do gratulacji i sławy jej siostrzenica
będzie musiała się przyzwyczaić.
Gdy Jo i Suzie wcześniej opuszczały bankiet, Penny roz
paczliwie pragnęła wyjść razem z nimi. Ból wprost rozsadzał
jej czaszkę. Marzyła, by zaszyć się w samotności choć na
kilka chwil.
Okazja nadarzyła się, gdy Reida odwołano do innego sto
lika. Przepraszając, Penny oddaliła się do toalety. Spryskiwała
zimną wodą skronie, gdy dobiegł ją z tyłu znajomy głos.
- Czyżbyś za dużo wypiła, Penny? Mam nadzieję, że dziś
wieczór nie usiądziesz za kierownicą.
- Nie, Toniu, zostajemy tu z Reidem na noc - powiedziała
i z satysfakcją spostrzegła, że Tonia natychmiast straciła do
bry humor.
- Myślisz, że wygrałaś, prawda? - Napastliwy ton świad
czył, że to ona wypiła za dużo szampana.
- To nie są zawody, Toniu. - Z wysiłkiem zdobyła się na
opanowanie.
- Doprawdy? - szydziła Tonia. - Mnie się natomiast wy
daje, że zachowujesz się jak zwycięzca, który zgarnia łup.
Mam na myśli te brylantowe świecidełka, które nosisz.
Penny całkiem bezwiednie sięgnęła ręką do ucha i dotknę
ła kolczyka.
- Reid nalegał, bym je założyła...-wyjaśniła.
- I zapewne powiedział, że kupił je specjalnie dla ciebie?
- Co to ma za znaczenie? - obruszyła się Penny.
- To miał być prezent urodzinowy dla mnie! - wypaliła
Tonia. - Jeśli nie wierzysz, sama go o to spytaj!
Ta wiadomość poraziła Penny, opanowała się jednak w porę.
- To już chyba nie ma żadnego znaczenia, skoro ja je
noszę, prawda? - powiedziała z całą godnością, na jaką było
ją stać i dumnym krokiem wyszła, pozostawiając Tonię
w kompletnym osłupieniu.
Wmawiała sobie, że to zupełnie nieważne dla kogo Reid
kupił kolczyki, ponieważ traktowała je jako rekwizyt wypo
życzony na jeden wieczór. Zaręczyny przecież nie były pra
wdziwe, nie miała więc zamiaru zatrzymywać prezentu. Dla-
czego więc uwaga Toni napełniła jej serce taką goryczą?
- zastanawiała się z dziwacznym uporera
- Wyglądasz blado - zauważył Reid, gdy wróciła do sto
lika. - Chciałabyś już wyjść?
- Jesteś tu honorowym gościem - zawahała się. - Nie mogę
wymagać, byśmy wyszli tylko dlatego, że rozbolała mnie głowa.
Wstał i energicznie odsunął krzesło.
- To wyjaśnia sprawę. Idziemy na górę.
Trwało jednak całe wieki, nim wreszcie opuścili salę, po
nieważ po drodze Reid zbierał gratulacje od swych znajomych
i wielbicieli. Kiedy dotarli do apartamentu, Penny była prawie
nieprzytomna z bólu.
Zapalił światło i poprowadził ją do wytwornej sypialni.
Rozciągał się stąd wspaniały widok na rozświetlone miasto.
Gdy automatycznie sięgnęła po nocną koszulę, wyjął ją jej
ż ręki i sam zaczął rozpinać suwak sukni.
- Ledwie trzymasz się na nogach - powiedział. - Pozwól,
że to zrobię....
Przez mgłę bólu czuła delikatny dotyk jego palców. Potem
przyodział ją w jedwabną koszulę, wziął na ręce i ostrożnie
ułożył na ogromnym łóżku.
Na chwilę została sama; gdy wrócił, trzymał w dłoni
szklankę z musującym płynem,
- Aspiryna - wyjaśnił, przytykając szklankę do jej warg.
Kiedy posłusznie wypiła, pochylił jej głowę w dół i zaczął
łagodnymi ruchami masować kark i ramiona. Napięcie mięśni
ustępowało pod delikatnym dotykiem jego dłoni. Czuła niemal
rozkosz i zastanawiała się, czy nie śni. Po chwili jednak ten
błogostan zmąciła myśl o Toni i jej złośliwym komentarzu.
- Jak twoja głowa? - spytał czule. - Trochę lepiej?
- O wiele lepiej-wymamrotała sennie.
Aż trudno było uwierzyć, lecz oślepiający ból minął bez
śladu. Zamiast niego czuła, jak po całym ciele rozchodzi się
krzepiące ciepło i pomyślała z podziwem, że Reid swymi dłoń
mi muzyka mógłby skruszyć kamień. Ileż kobiecych ciał roz-
grzewał tymi zmysłowymi palcami? - przemknęła jej przez gło
wę dokuczliwa myśl. Gdy nagle oderwał ręce od jej karku,
doznała szoku, jakby została nieoczekiwanie zdradzona.
Przewróciła się na plecy i rozejrzała po pokoju. Reid znik
nął. Czyżby śniła kolorowy sen?
Wrócił po chwili, niosąc dwie szklanki.
- Brandy pomoże ci zasnąć - powiedział.
Upiła pierwszy łyk alkoholu, Czując w gardle palący ogień.
A może paliło ją bardziej spojrzenie, którym ją obdarzył? Tak
czy owak, żywy płomień rozchodził się po jej cielei dosięgał
już okolic serca. Pomyślała w przelocie, że była to prawdopo
dobnie ostatnia noc, którą spędzą razem... Ich niepisana umowa
dobiegała końca... Bała się, że ogień za chwilę strawi jej serce.
Gdy wyjmował szklankę z jej uległych rąk, ledwie zdolna
była oddychać. Słyszała dźwięczenie kryształu, kiedy odstawił
puste szklanki, i przyspieszony oddech, który w cichym pokoju
brzmiał jak groźny pomruk. A potem twarz Reida rozpłynęła się
w gęstej mgle, gdy bez słowa przycisnął ją do siebie. Kochała
tego mężczyznę. Przyjęła tę prawdę że żdziwiemerh. Nadal go
kochała... Czyżby miłość do niego nigdy w niej nie wygasła?
W ramionach Reida znajdowała odpowiedź na wszystkie drę
czące ją wątpliwości. Ale najgorsze, że myśl o życiu bez niego
napawała ją teraz rozpaczą... Zaoferował jej małżeństwo, i przez
chwilę zastanawiała się, czy nie przyjąć tej propozycji, byle
tylko zatrzymać go przy sobie.
Bez miłości to się nie może udać, myślała gorączkowo.
Czyżby przykład jej rodziców nie wystarczył? Błąd popełnio-
ny w przeszłości w każdej chwili mógł zniszczyć ich zwią
zek. .. Nie, stanowczo nie mogła podjąć takiego ryzyka. Na
chwilę powróciła do rzeczywistości, przypomniała sobie, że
jest późny wieczór, że leży w czułych ramionach Reida - być
może po raz ostatni. Otworzyła oczy i napawała się widokiem
jego pięknie wyrzeźbionej głowy i Szlachetnych rysów twa
rzy, która była teraz tak blisko niej. Nieświadomie rozwarła
wargi, jakby w niemej prośbie o pocałunek, a gdy spełnił jej
żądanie, nie mogła powstrzymać naporu łez.
- Nadal boli cię głowa? - Przesunął palcem po śladach łez
na jej policzku.
- Nie, to nie z tego powodu... - Siłą odwróciła od niego
wzrok i zmusiła się do zadania pytania, które ją nurtowało:
- Powiedz mi, kiedy Tonia obchodziła urodziny?
Zdziwiony zmarszczył brwi.
- Chyba jakieś kilka dni temu - odrzekł. - Dlaczego o to
pytasz?
A więc kolczyki mogły być przeznaczone dla Toni... Znów
próbowała wmówić sobie, że nic ją to nie obchodzi. Jednak
bez powodzenia.
- Usłyszałam przy kolacji pewien komentarz - skłamała
zręcznie. - To nie ma znaczenia... - Poruszyła się nieznacz
nie. - Podobał mi się twój dzisiejszy występ - zmieniła szyb
ko temat.
Zaczął ją obsypywać gorącymi pocałunkami, jakby cał
kiem inaczej zrozumiał jej słowa.
- Występ na bis będzie jeszcze wspanialszy - obiecał.
I tak było.
- Czy musisz wracać dzisiaj do pracy? - spytała następne
go dnia rano, gdy jechali do Kangalumy.
Czas, który im jeszcze pozostał, mijał bezlitośnie szybko,
zachłannie więc pragnęła wykorzystać każdą minutę. Och,
dlaczego była tak szalona, żeby dokładnie wyznaczać moment
rozstania!
- Muszę - powiedział niemal z żalem. - Dziś rano mam
kilka ważnych spotkań. Ale sądzę, że uporam się z tym do
lunchu i zjemy go razem na plaży, zgoda?
Nawet gdyby zaproponował, że usiądą i będą patrzeć, jak
rośnie trawa, zgodziłaby się z entuzjazmem, byłe tylko prze
dłużyć razem spędzone chwile.
- To będzie nasz pożegnalny lunch - oznajmiła grobo
wym tonem.
- Dlaczego? - Rzucił jej zaniepokojone spojrzenie.
- Za tydzień wszystko już będzie poza nami - z wielkim
trudem zdobyła się na swobodny ton. - Czy już masz pomysł,
jak ogłosić nasze rozstanie?
- Rzeczywiście pragniesz, by tak się stało?
W jego głosie była nuta, która poruszyła ją do głębi. Nie,
wcale tego nie pragnę! - chciała krzyknąć, zamiast tego jed
nak powiedziała:
- Myślałam, że tego właśnie chcesz... Taką zawarliśmy
umowę.
- Masz rację - zgodził się bez dalszych komentarzy.
Powiedz mi, że zmieniłeś zdanie! - krzyczało jej serce.
Powiedz, że nasza umowa okazała się kolosalnym błędem!
Reid jednak milczał jak zaklęty. Nie odezwał się już ani sło
wem, aż do powrotu do domu.
Na stoliku w holu leżał list; podniosła go z obojętną miną.
Na kopercie widniał nadruk znanej firmy prawniczej.
- Jakieś kłopoty? - spytał Reid, widząc, że Penny gwał
townie wciąga powietrze.
Podniosła na niego oczy błyszczące od łez.
- To list od adwokata Andrew, męża Jo. Jo poinformowała
go o naszych zaręczynach. Adwokat donosi mi, że zgodnie
z warunkami testamentu ojca, przestaje istnieć „żywotna po
trzeba", bym tutaj mieszkała... Twierdzi, że zgodnie z pra
wem powinnam sprzedać dom i zwrócić Jo jej część spadku...
Czy to możliwe, żeby mnie zmusili, Reid?
Wyjął list z jej dłoni i szybko przebiegł go wzrokiem.
- Testament twego ojca, jak widać, nie był precyzyjny...
Zawsze go można podważyć. Zdolny, konsekwentny prawnik
podejmie się tej sprawy.
- Och, Reid! Nie mam pieniędzy, by spłacić Jo... I nie
chcę procesować się z moją rodziną. Muszę zaraz skontakto
wać się z siostrą i powiedzieć jej, że wcale nie jesteśmy zarę
czeni! — Chwyciła go za ramję. - Reid, muszę powiedzieć jej
prawdę!
Zaprzeczył ruchem głowy.
- Nic z tego, Penny. Prawda jest taka, że chcę cię poślubić.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Osłupiała z przerażenia. Jak mógł być tak samolubny! Jak
że mógł dopuścić, by straciła dom!
- Jeśli ty tego nie zrobisz, sama powiadomię Jo - powie
działa z rozpaczą w głosie. — Nie sądzę, żeby naprawdę po
trzebowali tych pieniędzy.
Chciała odejść, ale gwałtownie chwycił ją za nadgarstek
i przytrzymał.
- Obawiam się, że potrzebują. Zmuszasz mnie, bym otwo
rzył ci oczy na poczynania twego szwagra. Doszły mnie nie
dawno wiadomości, że Andrew dokonał pochopnych inwes
tycji i teraz stoi na krawędzi bankructwa... Jak widzisz, prze
dłużył swoje wakacje. Być może w ogóle nie zamierza po
wracać...
Stała przez chwilę jak skamieniała, potem zaś bezwładnie
opadła na krzesło i ukryła twarz w dłoniach. Jakże zazdrościła
Jo szczęścia... A teraz...
- Zawsze uważałam, że Jo ma wszystko: wspaniałego mę
ża, udane dziecko... - mówiła. - Nawet nie przyszło mi do
głowy, że...
- Nikt sobie tego nie wyobrażał, a szczególnie twoja sio
stra. W tych okolicznościach łatwiej ci przyjdzie zrozumieć
postępowanie Andrew, prawda?
Owszem, potrafiła zrozumieć..; ale wcale nie było to ła
twiejsze do zniesienia. Cóż, musiała stwierdzić, że Reid wy-
świadczył im wielką przysługę, inwestując w dom. Dom zy
skiwał na wartości. Penny zamierzała podzielić dochód ze
sprzedaży na równe części, skoro jej siostra znalazła się w tak
trudnym położeniu.
- Pojadę się z nią zobaczyć - postanowiła.
- Pojechać z tobą?
Desperacko tego pragnęła, zmusiła się jednak, by zaprze
czyć ruchem głowy. Gdyby teraz doświadczyła jego pociesza
jącej obecności, o ileż bardziej cierpiałaby przy rozstaniu!
- Powiedziałeś, że masz ważne spotkanie... To jest nasza
sprawa rodzinna, między mną i Jo.
- Oczywiście - nie nalegał. - Skoro jesteś pewna, że tego
właśnie chcesz.
Spojrzała nań pytająco-, ale twarz jego przypominała gra-
nitową maskę. Miała ochotę krzyknąć mu prosto w twarz, że
wcale tego nie chce, pragnęła paść mu w ramiona i usłyszeć,
że jest kochana... Och, jakże chciała, by ją zapewnił, że świat
się jeszcze nie kończy, że wszystko wróci do normalności...
Zamiast tego jednak uśmiechnęła się blado.
- Jestem tego pewna - zapewniła go drżącymi wargami.
Ku jej ogromnemu zaskoczeniu położył jej ręce na ramio
nach, przyciągnął do siebie i zaczął pokrywać jej włosy za
chłannymi pocałunkami. Potem odsunął ją raptownie od sie
bie i popatrzył jej w oczy zagadkowym wzrokiem.
- Do zobaczenia na lunchu - powiedział z pewną nonsza
lancją i odszedł.
Jo miała spłoszony wyraz twarzy, gdy nieoczekiwanie zo
baczyła Penny na progu swego domu.
- Domyślam się, że dostałaś list od adwokata Andrew?
- powiedziała bez ogródek.
Penny weszła do środka i ze zdziwieniem spostrzegła, że
wokół panuje straszliwy bałagan, całkiem niepodobny do sty
lu życia jej siostry. Na kanapie leżało otwarte pudełko chu
steczek do nosa, a na podłodze poniewierało się kilka zuży
tych. Łzy również nie pasowały do zawsze trzeźwej i opano
wanej Jo.
- Być może domyślasz się, że Andrew nie ma zamiaru
wracać... - Jo patrzyła w przestrzeń i mówiła jakby do siebie.
- Ma kłopoty w interesach i popadł w straszliwe długi... Do
myślałam się tego, ale odrzucałam od siebie tę myśl. I dopiero
gdy nie chciał wracać do domu, nawet po przeczytaniu tego
artykułu o Suzie, zrozumiałam, że żyje w nieprawdopodob
nym napięciu... - Łzy ciekły jej po policzkach, kurczowo
zaciskała dłonie. - Och, Penny, co ja teraz pocznę? Tak bardzo
go kocham, ale on nie chce, nie oczekuje ode mnie pomocy.
Nawet gdy powiedziałam mu o twoich zaręczynach z Rei-
dem, nie wyglądało, by wstąpiła w niego jakakolwiek nadzie
ja. Sprawia wrażenie, jakby cały świat przesta! go w ogóle
obchodzić...
- Dom po renowacji osiągnie wysoką cenę - powiedziała '
Penny, czując, że każde słowo sprawia jej niesamowity ból.
- Twoja część na pewno pozwoli wam zacząć wszystko od
nowa.
Jo posłała siostrze spojrzenie dozgonnej wdzięczności.
- To bardzo szlachetnie z twojej strony, Penny, wiem jed
nak, że mój mąż zmusza cię do sprzedaży domu, który tak
bardzo kochasz.
- On mnie do niczego nie zmusza. - Penny mocno zacis
nęła zęby. - Chcę wam pomóc.
I nagle rzuciły się sobie w ramiona.
- Nie mogę uwierzyć, że to prawda - szlochała Jo. -My-
siałam, że mamy z Andrew wszystko, o czym można zama
rzyć, a okazuje się...
- Powiedziałaś już o tym Suzie? -. zaniepokoiła się Penny.
- Zbieram się na odwagę. Ona jeszcze nie wie, że Andrew
być może w ogóle nie wróci.
- Nie wierzę! Nie wierzę wam! To wszystko kłamstwo...
Penny odwróciła głowę, słysząc z tyłu drżący głos swej
siostrzenicy. Twarz; Suzie miała barwę popiołu.
- To wszystko twoja wina! - napadła na matkę. - To przez
ciebie ojciec wyjechał! Moja rodzina się rozpada, a ty nawet
nie zamierzasz mnie o tym poinformować...
- To nieprawda - powiedziała Jo zdławionym szeptem.
-Kocham cię...
- Tak samo twierdzisz, że kochasz mego ojca, a już po
stawiłaś na nim krzyżyk - odrzekła Suzie z goryczą. - Jak
mam uwierzyć w twoją miłość? - Odwróciła się na pięcie
i wypadła z domu jak burza.
- Biegnij za nią! - ponagliła Penny siostrę, sama zaś
usiadła w salonie i sięgnęła po chusteczkę. Co za dramat!
Po kilku minutach Jo wróciła ogromnie rozstrojona.
- Nigdzie nie mogę jej znaleźć, Pen! - zawołała od progu.
- Gdzie mogła pójść?
Rozległ się dzwonek telefonu; Jo ze zbielałą twarzą pod
niosła słuchawkę. Nie była to jednak Suzie.
- To Andrew! Dzwoni z lotniska... Och, Penny, on wrócił
do domu! - Głos Jo drżał z emocji, oczy błyszczały radością.
- Muszę natychmiast odnaleźć Suzie i powiedzieć jej, że
wszystko się zmieniło.
- Tak się cieszę, Jo. - Penny miała również łzy w oczach.
- Nie martw się, znajdziemy Suzie. Zatelefonuj do wszy
stkich znajomych... - urwała, przyszedł jej bowiem do głowy
lepszy pomysł. - Ona mogła zwrócić się do Reida, zachowy
wał się zawsze wobec niej bardzo przyjacielsko...
- Zadzwonisz do niego?
- Pojadę do niego do biura. Jeśli zastanę tam Suzie, na
tychmiast ją przywiozę.
Gdy Penny wkrótce dotarła do biura Reida, jego nowa
asystentka poinformowała ją, że pan Branden przebywa
w swym mieszkaniu na górze i że ma teraz gościa. Penny od
razu poczuła ulgę. A więc słusznie przypuszczała, że Suzie
zwróci się do Reida! Szybkim krokiem pomaszerowała do
prywatnej windy.
Ale to nie Suzie otworzyła j ej drzwi. Tonia w czarnej mini
spódniczce i kokieteryjnej, koronkowej bluzce wyglądała
równie olśniewająco jak zawsze. Na widok zdenerwowanej
Penny uniosła swe starannie wypielęgnowane brwi.
- Och, czyżbyś była aż tak zdziwiona? Ostrzegałam cię
przecież, że tu wrócę - wycedziła.
A więc to z nią Reid miał spotkanie! Penny czuła, jak
wezbraną falą zalewa ją rozpacz. Czyżby to było możliwe, że
tak szybko otrząsnął się po spędzonej z nią nocy i od razu
skontaktował z Tonią? A zatem ona, Penny, była niczym in
nym jak przelotnym, chwilowym kaprysem... Och, odszedł
od niej człowiek, którego kochała i jednocześnie traciła Kan-
galumę... Te myśli były nie do zniesienia.
- Muszę zobaczyć się z Reidem - opanowała się z najwy
ższym trudem i wytrzymała jadowite spojrzenie Toni.
- Reid jest w sypialni - Tonia celowo przeciągała słowa.
- Wątpię, by teraz ciebie oczekiwał.
- Mimo to muszę natychmiast się z nim zobaczyć - od
parła Penny z determinacją człowieka, który nie ma już nic
do stracenia. Najważniejsza była teraz Suzie, powtarzała sobie
w duchu. - Wpuścisz mnie dobrowolnie, czy mam użyć siły?
-dodała z pasją.
Tonia niechętnie ustąpiła, po czym odwróciła się i sięgnęła
po wiszącą na oparciu krzesła torebkę. Na krześle leżały te
czki z dokumentami.
- Kto przyszedł, Toniu?
Dźwięk znajomego głosu, a potem widok Reida sprawił,
że serce Penny stanęło w miejscu. Reid miał na sobie beżowe,
lniane spodnie, w których dziś rano wyjechał z domu, ale był
bez koszuli, a przez ramię przewieszony miał ręcznik.
- Do licha, nie mogę tego sprać - wymamrotał, a potem
nagle znieruchomiał na widok Penny. Przez chwilę w jego
oczach pojawił się jakiś przelotny błysk.
- Cześć, Penny - rzekł. - Wcześnie dziś przyjechałaś.
Próbowała uspokoić przyspieszone bicie serca, którym za
reagowała na jego widok. Spodnie opierały się mu nisko na
wąskich biodrach, a włosy na piersi układały .się w kształt
litery V i ginęły poniżej luźno zapiętego, skórzanego paska.
Szybko oderwała od niego wzrok. .
- Przyjechąłarn, by cię spytać, czy nie kontaktowała się
z tobą Suzie? - powiedziała wprost.
Jego twarz przybrała dziwny, czujny wyraz.
- Co się stało?
- Podsłuchała naszą rozmowę z Jo... O Andrew... On
wraca, jest w drodze, z lotniska do domu, ale Suzie już tego
nie usłyszała. Wybiegła z domu bardzo wzburzona.
- Do mnie nie dzwoniła, Tonia przyszła zaledwie kilka
minut temu... Nie widziałaś jej, prawda, Toniu?
- Nie, nie widziałam jej - rzekła Tonią.
- Znalazłaś już dokumenty, których potrzebowałaś? Wie-
działem, że po nie wrócisz, więc przyniosłem je na górę, żeby
się nie zapodziały. Czy to już wszystko, Toniu?
Była to wyraźna odprawa. Penny poczuła wielką ulgę
A więc przynajmniej w tej sprawie błędnie oceniła sytuację.
- Wszystko znalazłam, dziękuję - rzekła Tonia nieco ura
żonym tonem. - Już uciekam. - Zakręciła się na pięcie. - Mo-
że spróbujesz wywabić tę plamę sokiem cytrynowym? - rzu
ciła, będąc już na progu.
- O co chodzi z tym wywabiaczem plam? - spytała Pen
ny, gdy za Tonią zamknęły się drzwi.
- Pobrudziłem sobie koszulę tuszem z drukarki - wyjaś
nił. - Przebierałem się właśnie, gdy pojawiła się Tonia w po
szukiwaniu teczek ze swymi osobistymi dokumentami... Ale
mniejsza z tym! Penny, musimy odnaleźć Suzie! Czy Jo
dzwoniła już do jej przyjaciół?
- Tak,dopiero później pomyślałam o tobie...
- Mam pomysł. - Strzelił palcami. - Szkoła!
Penny zagryzała wargę.
- Ale przecież dziś jest wolny dzień, nie ma lekcji, więc
po co miałaby iść do szkoły?
- Nie zapominaj, że Suzie kocha muzykę. I zapewne
w niej poszuka ukojenia. Jestem niemal pewien, że odnajdzie
my ją w szkolnym studiu!
- Obyś miał rację - jęknęła. - Jo szaleje z niepokoju...
Szybko skierował się do sypialni.
- Idę się ubrać. Zadzwoń do Jo i poinformuj ją, że jedzie
my do szkoły.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Reid wyłonił się z sypialni ubrany w granatowy dres i bia
łą koszulę polo. W tym stroju wyglądał jak niezwykle przy
stojny atleta.
- Jedziemy - powiedział. - Zawiadomię tylko swoją asy
stentkę, na wypadek gdyby Suzie jednak zadzwoniła.
Jechali wzdłuż Falcon Street i Military Road w pełnej na
pięcia ciszy. Wreszcie dotarli do ruchliwej ulicy, przy której
mieściła się szkoła Suzie. Gdy wysiedli i w milczeniu po
dążali w stronę głównego wejścia, Reid automatycznie wziął
Penny pod rękę. Miała wrażenie, że dotknął jej rozpalonym
żelazem i na skórze pod cienką bluzką wypalił jej znamię...
- To ona! - Triumfalny okrzyk Reida wyrwał ją z zadumy.
Wytężyła wzrok i spostrzegła Suzie zbliżającą się z na
przeciwka do szkolnego budynku. Nawet z pewnej odległości
widać było, że na jej młodej twarzy maluje się przygnębienie.
- Suzie! - zawołała Penny, przyspieszając kroku.
Dziewczynka uniosła głowę i obrzuciła ciotkę niechętnym
spojrzeniem.
- Idź sobie! - krzyknęła. - Nie chcę z wami rozmawiać.
- Chcemy ci pomóc... - odezwała się Penny łagodnie.
- Chcesz dostarczyć pieniędzy, żeby rozbić moją rodzinę!
- przerwała jej Suzie. - Czy to ma być pomoc?
Penny stanęła przerażona. Jakże opacznie zrozumiano jej
intencje!
- Ależ, Suzie... - usiłowała zaprzeczyć.
- Twój ojciec jest właśnie w drodze do domu - wtrącił
Reid. - Chciałby, żebyś go przywitała.
- Próbujesz mnie tylko pocieszyć - powiedziała głuchym
głosem i skierowała się w stronę przejścia dla pieszych na
wprost szkoły. - Zostawcie mnie w spokoju - dodała, i nie
patrząc na jezdnię, zeszła z krawężnika.
W tej samej chwili zza zakrętu wyłoniła się ogromna cię
żarówka. Penny stała jak zahipnotyzowana, nie zdając sobie
sprawy, że scena, która działa się na jej oczach - działa się
naprawdę.
- Suzie, uważaj!-krzyknęła jak we śnie.
Powrócił koszmarny sen o wypadku, w którym kiedyś
uczestniczyła... Ale teraz był dzień, kierowca trąbił, rozpacz
liwie hamował.
Nagle Reid rzucił się do przodu. Nigdy by nie uwierzyła,
że można tak szybko biec! Pędem dobiegł do Suzie i mocnym
ruchem ramienia ściągnął ją z jezdni. Dziewczynka zachwiała
się i upadła na chodnik. Ułamek sekundy później potężna
ciężarówka przetoczyła się przez pasy z ogłuszającym pi
skiem hamulców.
- Reid! - Penny nie poznawała swojego głosu, biegnąc
w kierunku Reida, którego uderzenie ciężarówki popchnęło
prosto na pobliskie drzewo.
Niepewnie podniósł się z ziemi, ale zamiast uśmiechu,
skrzywił usta w grymasie bólu.
- Nie bądź taka wystraszona - odezwał się nieswoim gło
sem. - Nic mi nie jest... To tylko lekki wstrząs.
- Jesteś pewien? - zaniepokoiła się Suzie, która zdążyła
już wstać i pozbierać swoje rzeczy. - Nie zniosłabym myśli,
że coś ci się stało z mojego powodu. Tak mi przykro...
Lewa ręka Reida zwisała bezwładnie wzdłuż ciała, prawą
zaś usiłował pogładzić ją po głowie.
- Daj spokój, Suzie. Spójrz, właśnie przyjechała twoja
matka i... jeszcze ktoś, na kogo z pewnością czekasz.
Penny odwróciła głowę i na widok Jo i Andrew, trżymają-
cych się za ręce, łzy szczęścia i wzruszenia napłynęły jej do
oczu. Suzie z piskiem radości rzuciła się im w objęcia. Po
chwili dołączył do nich kierowca ciężarówki. Zatrzymał się
tuż za przejściem i wielce zdenerwowany sprawdzał, czy ni
komu nic się nie stało.
Po kilku minutach Suzie z rodzicami wróciła do domu.
Dopiero wtedy Reid, nie mogąc już dłużej udawać, oparł się
chwiejnie o drzewo.
- Nie chciałem wystraszyć Suzie - odezwał się cicho - ale
ta piekielna ciężarówka uderzyła mnie w ramię.: Bardzo mnie
boli... Mam nadzieję, ze to nie jest złamanie.
- Musisz natychmiast pojechać do lekarza - powiedziała
Penny kategorycznym tonem.
Szeroko otworzył oczy w udawanym zdziwieniu.
- Tylko mi nie mów, że naprawdę obchodzi cię moje zdro
wie - rzekł lekko rozbawiony.
- Oczywiście, że mnie obchodzi - powiedziała szczerze,
a po chwili dodała, zmuszając się do pewnej beztroski: - Mar
twiłabym się każdym, kto zostałby ranny. Takie już mam
dobre serce.
- Tylko tyle?
- A czego się spodziewałeś?
Nagle zrobił na niej wrażenie człowieka śmiertelnie zmę
czonego.
- Jedźmy już stąd - powiedział zniecierpliwiony. - Bę
dziesz musiała prowadzić, sam nie dam rady.
Odmówił wsparcia na jej ramieniu i chwiejnie pomaszero
wał do samochodu. Co będzie, jeśli uraz jest poważniejszy,
niż przypuszczał? - zastanawiała się trwożnie Penny. Jeśli nie
mógłby grać... Zadrżała z przestrachu. Czym byłby świat bez
muzyki Reida!
Podał jej kluczyki. Gdy otworzyła drzwi, pomogła mu
wsiąść, a potem sama zajęła miejsce za kierownicą. I nagle
znieruchomiała.
- Do licha! - zaklęła pod nosem. - Nie mogę prowadzić
twojego samochodu!
- Dlaczego? O co chodzi, Penny?
Popatrzyła na niego szeroko otwartymi oczami z uczuciem
pewnego zażenowania.
- Widzisz, nie mogę prowadzić samochodu z ręczną
skrzynią biegów... Mam prawo jazdy tylko na automatyczną!
- Co takiego?
Spojrzała na niego bezradnie.
- Nie mogę prowadzić twojego samochodu, bo ma ręczną
skrzynię biegów - powtórzyła. - Przykro mi, ale musimy
wezwać taksówkę. - Ze złością uderzyła ręką w kierownicę.
Ku jej ogromnemu zdumieniu podniósł jej rękę do ust
i ucałował.
- Kochana Penny... Nigdy w życiu nic bardziej mnie nie
uradowało.
Cieszył się, że nie mogła poprowadzić samochodu? Pomy
ślała, że zaczyna bredzić w szoku pourazowym. Ale oczy
Reida były krystalicznie jasne, głos dźwięczny, gdy demon
strował jej, jak skorzystać z telefonu w samochodzie.
Kiedy przyjechała taksówka, uparł się, żeby pojechać do
Kangalumy. Przez całą drogę panowała między nimi dziwnie
napięta atmosfera.
- Powinniśmy najpierw pojechać do szpitala - upierała się
Penny.
- Szpital zaczeka. Mam ważniejsze sprawy do załatwienia
- odparł kategorycznie. Jednak bladość jego twarzy świadczy-
ła, że ciężko walczył z bólem.
Gdy znaleźli się w domu, przyjął szklaneczkę whisky i jed
nym łykiem wypił ją do dna.
- Powiedz mi, Reid - zaczęła Penny - dlaczego uparłeś
się, żeby tutaj przyjechać?
- Och, nadal nic nie rozumiesz! - zniecierpliwił się i dodał
spokojniejszym tonem: - Przez cały czas boisz się, że w przy
szłości wykorzystam ten nieszczęsny wypadek samochodowy
przeciwko tobie, prawda? Znasz mój stosunek do pijanych kie
rowców i obawiałaś się, że wcześniej czy później wypomnę ci
tę nieostrożność... - Zamyślił się na chwilę i rzekł z naciskiem:
- Widzisz, Penny, to nigdy nie będzie mieć miejsca.
- Oczywiście, że nie - przyznała, świadoma, że dla nich
nie ma już przyszłości.
- Nie ma nic, co mogłoby zakłócić nasze szczęście... ani
teraz, ani w przyszłości- powiedział, jakby ignorując jej
stwierdzenie. - Otóż, teraz wiem, że nie mogłaś tamtej nocy
prowadzić!
- O czym ty mówisz? - wykrztusiła zdezorientowana.
Skrzywił twarz z bólu, gdy niechcący poruszył zranionym
ramieniem.
- Samochód, którym wówczas jechałyście, miał ręczną
skrzynię biegów - wyjaśnił podnieconym głosem. - Czy teraz
rozumiesz?
Czuła silny ucisk w klatce piersiowej, który niemal unie
możliwiał jej oddychanie.
- Och, Reid, czy to znaczy.....
\
- Tonia często korzystała z morich samochodów, które
miały ręczną skrzynię biegów. Z tego wynika, że wtedy też
prowadziła, a potem po wypadku, gdy leżałaś nieprzytomna,
musiała cię przesunąć na siedzenie kierowcy.
Penny kurczowo przyciskała palce do pulsujących skroni.
- Tak, o Boże, wszystko sobie przypominam... - Nagle
ze zdumieniem odkryła, że wróciła jej pamięć tamtego wie
czoru. Wszystko przypomniała sobie, jakby to było wczoraj!
- Nie chciałam prowadzić i Tonia powiedziała, że pójdzie po
kierowcę. Czekałam na siedzeniu pasażera, gdy ona nieocze
kiwanie zasiadła za kierownicą i włączyła silnik! Nie mogłam
jej powstrzymać, nie mogłam wysiąść... Zapewniła mnie, że
wszystko będzie w porządku.
- Dobrze już, dobrze... - przerwał jej Reid, ocierając spo
cone czoło. - Wszystkich nas wywiodła w pole! Podświado
mie znałaś prawdę, Penny, i dlatego miałaś tak silne wewnę
trzne przekonanie, że nie prowadziłaś samochodu... Ale dla
czego ona to zrobiła?
Penny doskonale znała odpowiedź. Tonia kochała Reida.
A wiedząc, co on myśli o pijanych kierowcach; nie mogła
ryzykować, że straci jego szacunek. Zrobiła więc wszystko,
żeby gniew Reida skupił się na Penny...
- Czy mi kiedykolwiek wybaczysz, że nie chciałem ci
uwierzyć? - spytał Reid z niepokojem.
- Kto to powiedział, że w miłości nie trzeba przepraszać?
- odpowiedziała pytaniem.
- W takim razie już nigdy za nic cię nie przeproszę, jak
długo będziemy żyli - powiedział z uśmiechem.
Gdy pojęła sens jego słów, nagle opuściła ją odwaga. Co
się stanie, jeśli okaże się, że źle go zrozumiała? Musiała
szybko przeciąć wszelkie wątpliwości.
- Nie będę oczekiwać od ciebie żadnych przeprosin, po
nieważ cię kocham - powiedziała jednym tchem, jakby
w obawie, że ze strachu nie zdoła dokończyć.
Objął ją prawym ramieniem i przycisnął do siebie, a potem
złożył na jej rozchylonych ustach długi, namiętny pocałunek.
- Myślałem, że już nigdy tego od ciebie nie usłyszę - wy
szeptał prosto w jej drżące wargi.
- I ja tak myślałam... Tamtej nocy po wypadku wyraz
twojej twarzy świadczył dobitnie, że nie chcesz mnie więcej,
widzieć...
- To nie do ciebie miałem pretensję, miałem ją do siebie
za to, że pozwoliłem wam samym wracać do hotelu. Powta
rzałem sobie, że gdybym był z wami, uchroniłbym nas wszy
stkich od tego okropnego przeżycia. Czułem do siebie obrzy
dzenie, i chciałem ci o tym jak najprędzej powiedzieć, ale
wyjechałaś z kraju.
- Kiedy doszedłeś do wniosku, że mnie kochasz? - spy
tała nieśmiało.
Przesunął palcem po jej pełnych ustach.
- Od chwili gdy po raz pierwszy zobaczyłem cię w Kan-
galumie, wmawiałem sobie, że pragnęjedynie twojego domu.
Ale naprawdę kochałem jego piękną właścicielkę. Podjęcie
prać renowacyjnych w całej posiadłości było najlepszym spo
sobem zbliżenia się do ciebie. - Uśmiechnął się łagodnie. -
I udało się, prawda?
- Za każdym razem, gdy ośmielałam się myśleć o wspól
nej przyszłości, czułam, że przeszłość niebawem ożyje i nas
rozdzieli, tak jak to było w przypadku moich rodziców...
- Nigdy nic nas nie rozdzieli - oświadczył z mocą, a serce
Penny podskoczyło z radości. - Byłem tego świadom już wte
dy, gdy kupowałem ci kolczyki.
- A więc kupiłeś je dla mnie?- Och, Tonia powiedziała mi,
że kupiłeś je dla niej na urodziny - wyznała, zawstydzona
teraz własną podejrzliwością.
- Tonia powinna odpowiedzieć nam na kilka pytań - rzekł
cierpko. - Moi prawnicy zajmą się tym...
Miękko położyła dłoń na jego ramieniu.
- Proszę, zostaw to w spokoju. Wystarczy mi, że ty znasz
prawdę.
Uniósł jej dłoń do ust i po kolei ucałował każdy palec.
- Potrafisz wybaczać szybciej niż ja... Zrobię wszystko
co zechcesz, aby uczynić cię szczęśliwą.
- Byłabym szczęśliwa - powiedziała z narastającym nie
pokojem w głosie - gdybyś natychmiast pojechał do lekarza.
Reid z pewnością bardzo cierpiał, nie było jednak sposobu,
żeby się teraz do,tego przyznał. Wędrował wargami po jej
twarzy i szyi, przyprawiając ją o rozkoszne dreszcze.
- Czy tylko w ten sposób mogę uczynić cię szczęśliwą?
-szepnął z wielką czułością.
- Nie tylko... - zaprzeczyła drżącym głosem. - Ale bę
dziemy mieć na to j eszcze dużo czasu...
- Jesteś twardą kobietą, Penny Sullivan - westchnął
z udawaną przesadą. Złożył na jej wargach długi, zachłanny
pocałunek, który na nowo pobudził jej zmysły. - Uczynię
wszystko, co w mej mocy, aby nie trwało to zbyt długo. Ale
jest jeszcze jedna sprawa - dodał, powstrzymując jej rękę,
która sięgała po telefon. - Chcę ci coś ofiarować.
- Niczego więcej nie potrzebuję.- wyszeptała.
Przecież ofiarował jej swą miłość, obdarzał ją najwspanial
szym skarbem na świecie.
- A co z Kangalumą?
- Nie ma znaczenia... Mój dom będzie wszędzie tam,
gdzie ty będziesz ze mną - powiedziała z niezmąconą pew
nością siebie.
Cóż znaczyłaby dla niej teraz Kangaluma, jeśli nie mogła
by jej dzielić z Reidem?
Ale Reid właśnie o tym pomyślał.
- Dziś rano dzwoniłem do prawnika Andrew i złożyłem
mu ofertę wykupienia udziału Jo. Dostaną natychmiast pie
niądze do dyspozycji, a Kangaluma i tak zostanie w rodzi
nie... W naszej rodzinie - dodał znacząco.
Penny oczyma duszy zobaczyła swój rodzinny dom pełen
rozbieganych, wesołych dzieci i małych łóżeczek stojących
w pokoikach na górze.
- W tym domu jest wiele pokojów - powiedziała z zapar
tym tchem.
- I mam nadzieję, że uda nam się zapełnić je naszymi
dziećmi...
- Możemy spróbować - zgodziła się z uśmiechem.
Przyciągnął ją znów do siebie, a ona czuła ogień płynący
z jego dotyku. Och, jakże go teraz pragnęła!
- Lepiej pojedźmy do lekarza, nim całkiem o tym zapo
mnę - westchnął.
- Musimy pamiętać o podziękowaniu Suzie — dodała - za
to, że znów jesteśmy razem. Wyobraź sobie, że nigdy nie
dowiedzielibyśmy się prawdy o wypadku i nigdy byśmy się
nie odnaleźli, gdyby nie napisała tego listu.
- Na szczęście to uczyniła - powiedział ochryple. - Po
prostu oniemiałem, przeczytawszy w PS o „Koncercie An-
drettiego". A teraz dodam swoje własne PS, które znaczy:
Penny Sullivan, kocham cię.
- Już niedługo przestanę być PS - przypomniała mu
z uśmiechem. - Po ślubie będę PB.
- Och, nie bądź taka drobiazgowa, gdy staram się wyrażać
poetycko -zgromił ją żartem,
Pragnął objąć ją teraz ramionami tak mocno, by doznała
zawrotu głowy. Jednak jednym ramieniem nie władał zbyt
dobrze... Do licha, akurat teraz musiał zostać poturbowany!
Ale przecież na jego miejscu mogła być Suzie, pomyślał
z trwogą. Widok Suzie, która wstała i pobiegła do rodziców,
wart był tego cierpienia...
I ta dziewczyna przytulona do niego... którą obejrnował
jednym ramieniem... warto było na nią czekać choćby całe
życie.
- Kocham cię, Penny Sullivan - powiedział.
Pocałowała go z całą dotychczas tłumioną namiętnością.
- Nie masz pojęcia, jak cudownie jest usłyszeć od ciebie
te słowa.
- A więc powtórzę je znów: kocham cię, kocham, ko
cham... Niech diabli wezmą to ramię!
Najdroższy Reidzie!
Jest już bardzo późno. W szpitalu panuje kompletna cisza,
a twój nowo narodzony synek śpi spokojnie obok mnie.
Jakże sią cieszą, że mogłeś uczestniczyć w przyjściu Fran
cisa na świat! Załuję jednak bardzo, że sama nie bądą mogła
być z tobą na ceremonii rozdania Oscarów. Nigdy nawet nie
marzyłam, że nasza melodia - „Koncert Andrettiego " - sta
nie sią kanwą muzyki filmowej i że dostaniesz za nią tak
prestiżową nagrodą... Zawsze uważałam, że to wyjątkowy
utwór i chątnie podzielą sią nim teraz z całym światem.
Jestem zadowolona, że postanowiłeś nazwać naszego naj
młodszego synka: Francis, po swoim ojcu. Suzie, która odwie
dziła nas zaraź po twoim wyjeździe, przysięga, że jego uste-
czka mają doskonały kształt dla przyszłego klarnecisty i cieszy
sią bardzo, że wkrótce zostanie jego matką chrzestną.
Bardzo za tobą tęsknię. Nawet jeśli przylecisz prosto z Los
Angeles, i tak minie kolejny dzień bez ciebie... Ledwie sią
mogą doczekać: Tęsknię do was wszystkich: do Emmy i Jessie,
a także do naszych „ nieznośnych " bliźniąt - Brada i Josha,
i do malutkiej Gillian. Do całej naszej rodzinki. Jak widzisz,
zgodnie z naszym życzeniem, zapełniliśmy już wszystkie poko
je w Kangalumie. Ty zaś wypełniłeś pustką w moim sercu.
Wracaj szczęśliwie do domu, najdroższy. Kocham cię.
Twoja żona od pięciu cudownych lat
Penny