Wreszcie... Wreszcie gwizdnął i jest koniec. Nagle na boisku pojawiło się tysiące ludzi. Jak ja dojdę do szatni? Panowie, koszulki nie oddam! Nie, nie ciągnij mnie za nią, nie oddam! Muszę mieć pamiątkę. Spokój, zostawcie, proszę was. No, dziękuję. Ktoś założył mi na szyję swój szalik, kolejne osoby klepią mnie po plecach. Nawet nie mówią do mnie nic specjalnego. Są zbyt szczęśliwi, żeby się wysilić na jakieś inteligentne pytanie. A ja jestem zbyt szczęśliwy, żeby inteligentnie odpowiedzieć. Zaraz wrócę. Tylko się przebiorę!
- Dobra, z tą radością to poczekajcie, aż Kulesza mistrza przyklepie! Kto wie, co tym razem cała Polska widziała? - mówił w szatni Marek Jóźwiak. Mimo to tego dnia przebój był prosty: "Kto został mistrzem, Kulesza kto został mistrzem?". Śpiewał to cały stadion, śpiewaliśmy my.
Po chwili wybiegliśmy na płytę, tam już czekały na nas tekturowe korony. Ustawiliśmy się wzdłuż trybuny krytej i raz jeszcze zapytaliśmy pana Rysia, czy może nie wie, kto wygrał ligę. Jednak pomeczowa zabawa była poważnie utrudniona faktem, że już trzy dni później czekał nas finał Pucharu Polski, przeciwko ŁKS. Trenerzy nie byli idiotami i wiedzieli, że tak czy siak - będzie picie. Trzeba je było tylko choć trochę ograniczyć. Pojechaliśmy po meczu do Konstancina - najpierw krótkie i sztywne spotkanie z panem Romanowskim, a potem zameldowanie w hotelu "Marta". Jeszcze nie zwariowałem, żeby mistrza z Martą świętować. I nie po to rezerwowaliśmy wcześniej stoliki w Ground Zero, żeby teraz miały się zmarnować. Zamówiliśmy taksówki i wszyscy pojechaliśmy do tej warszawskiej dyskoteki. Co tu dużo mówić - nikt raczej nie tańczył, bo każdy wolał pilnować miejsca przy stoliku, żeby go nikt nie podsiadł, albo - broń Boże - żeby go kolejka nie ominęła. Opłacanie doby hotelowej w "Marcie" było tego dnia raczej wyrzuceniem pieniędzy w błoto, bo relaksowaliśmy się w innych miejscach.
Pierwsza noc po meczu to było wielkie picie, ale przecież zbliżał się finał Pucharu Polski. W przypadku dubletu premia była dużo pokaźniejsza. Pan Romanowski to bogaty człowiek, więc trzeba mu zabrać. W związku z tym trenowaliśmy. Ale z drugiej strony - przecież dopiero co zdobyliśmy mistrzostwo! Następnego dnia znowu impreza. Trenowaliśmy na kacu, kropli do oczu nawet nikt nie stosował, bo po co było udawać, że białe jest czarne. Balanga? Pewnie, że tak. Była! Znowu pojechaliśmy do Warszawy. W końcu nadeszła ostatnia noc przed meczem. Trenerzy się wkurzyli. Przy wyjściu z budynku ochroniarze. Przy drzwiach na korytarzu - ochroniarz. Gdzie nie pójdziesz, ktoś cię ma na oku.
- Krzysiek, przecież to chore, żeby nas, dorosłych chłopaków, jakieś typy pilnowały. Co to, kolonia?
- Weź, nic mi nie mów. Ale co to za różnica, i tak jutro mecz.
- Pokażmy im, ile są warci.
- Jak?
- Widzisz to drzewo?
Wyszliśmy przez okno, spokojnie po gałęziach drzewa zeszliśmy na ziemię. Następnie jak gdyby nigdy nic weszliśmy głównym wejściem. - Co jest?! - podskoczył ochroniarz, jak oparzony. No widzisz, odważniaku, kiepski z ciebie cieć. Musiałbyś nas przykuć do kaloryfera, żeby być górą. Jeszcze nikt "Kowala" z "Ratajem" nie ujarzmił. A teraz idziemy spać, bo jutro mecz. Patrzcie sobie na te klamki do rana.
Mecz z ŁKS nie układał nam się przez długi czas, choć graliśmy zdecydowanie lepiej niż z Górnikiem. Do przerwy jednak 0:0.
- Rataj, czy my nie przesadziliśmy z balowaniem?
- Sam nie wiem, źle mi się gra.
- No właśnie, nie mam siły. Cholera, zjedzą nas, jak nic nie zrobimy.
Dwie nieprzespane noce musiały dać o sobie znać. I dawały. Przegięliśmy pałę... 25 minut do końca i ciągle 0:0. Mijają minuty. Sił coraz mniej. "Rataj", weźmy się w garść. W końcu "Rataj" dorzucił z lewego skrzydła. Leci do mnie, leci! Przepchnąłem się i uderzyłem głową. Bardzo, bardzo mocno i jeszcze bardziej precyzyjnie! Jest! Od tego momentu kompletnie zapomniałem o zmęczeniu. Jeszcze jedna moja akcja, przedarłem się prawym skrzydłem na pełnej szybkości, podałem do Jurka Podbrożnego - do "pustaka" i 2:0! No to jeszcze jedna moja akcja, identyczna, znów prawą stroną na szybkości - do Leszka Pisza, ale on tym razem do "pustaka" nie trafił. Koniec. Legia na tronie, Legia w podwójnej koronie!