SAGA O HRAFNKELU OFIARNIKU FREJA
1. O HALLFREDZIE
Było to za dni króla Harapa Pięknowłosego *, syna Halfda-na Czarnego, syna króla Łowczego Gudroed, syna Halfdana Szczodrego a powściągliwego w biesiadach, syna Eysteina Freta, syna króla szwedzkiego, Olafa — kiedy mąż imieniem Hallfred przybył na statku do Islandii, do Doliny Szerokiej. Leży ona poniżej ziemi Doliny Rzecznej. Na statku znajdowali się: jego żona tudzież syn imieniem Hrafnkel; ten miał podówczas piętnaście zim, był silny i dzielny.
Hallfred pobudował się tu. W zimie zmarło się tutaj poddanej z obcej ziemi, imię jej było Arnthrud; od niej zwie się to miejsce od tej pory Arnthrudowe. Ale z wiosną przeniósł Hallfred swą siedzibę ku północy, poza zagajnik, i osiadł tam, gdzie jest Dolina Kozia.
Tu przyśniło mu się jednej nocy, że przystąpił doń mąż jakiś i rzekł:
— Tu siedzisz, Hallfred, a tu wcale bezpieczno nie jest. Załóż swą zagrodę na zachód od Morskiej Rzeki. Tam jest całe twoje szczęście.
Po czym Hallfred, ocknąwszy się, ruszył przez Krętą Rzekę ku przylądkowi, osiadł na tym miejscu, które odtąd zwie się Hallfredowe, i mieszkał tam do starości.
Pozostawił na starym miejscu kozę i capa, a tegoż dnia,
H arald Pięknowłosy (Harfager) wstępuje na tron 863 r. i jednoczy Norwegię. Saga zatem o Hrafnkelu należy do najstarszych sag rodowych.
- 45 -
w którym Hallfred wyprowadził się, oberwanie góry zasypało dwór i zabiło te zwierzęta.
Z tej przyczyny zwie się to miejsce odtąd Doliną Kozią.
tam drogę suchszą, ale dłuższą, zwaną teraz jeszcze Drogą Hallfredową. Tą drogą jeżdżą tylko ci, którzy umieją się dobrze rozeznać w ziemi Doliny Rzecznej.
2. O HRAFNKELU
Hrafnkel miał to we zwyczaju, że latem jeździł po puszczach. Podówczas cała Dolina Lodowcowa miała ludzkie osiedla aż po most. Hrafnkel pojechał wzdłuż Doliny Rzecznej i dojrzał, że od tej Doliny Lodowcowej idzie w górę Dolina Pusta. Zdała mu się ta dolina lepsza pod uprawę niż wszystkie inne, które widział przedtem. Kiedy wrócił, prosił ojca, aby się podzielił z nim dobytkiem, mówiąc, że chce sobie tam zbudować swoje gospodarstwo. Ojciec przystał na to.
Hrafnkel zbudował sobie w tej dolinie swoją zagrodę i na- zwał ją Dworem Głównym. Wziął za żonę Oddbjoergę, córkę Skjaldulfa z doliny Rzeki Łososiowej. Mieli dwóch synów, starszy zwał się Thorir, a Asbjoern — młodszy.
Kiedy Hrafnkel objął w posiadanie ziemię Dworu Głównego, zarządził wielką obiatę i kazał wnieść wielki chram. Nie miłował żadnego boga, jak tylko Freja, jemu dawał połowę wszelkiego dobytku swego.
Hrafnkel wziął pod uprawę całą dolinę i dawał ludziom ziemię, ale chciał być ich zwierzchnikiem i uczynił się ich ofiarnikiem. Stąd dano mu do nazwiska przydomek i nazwano go Ofiarnikiem Freja. Był bardzo niewyrozumiały, ale dobrze wychowany. Przyniewolił on ludzi z Doliny Lodowej, żeby tworzyli jego drużynę wiecową. Był miły i łagodny wobec swoich ludzi, ale wobec narodu z Doliny Lodowej surowy i zawzięty; nigdy oni nie mogli na nim dojść swych uraz. Hrafnkel stawał często do pojedynku i nie płacił nikomu odszkodowania, cokolwiek by przestąpił.
Bardzo jest ciężko podróżować w Dolinie Rzecznej, bo jest Kamienista i ma mokradła. Niemniej Hrafnkel i Hallfred jeździ. do siebie, gdyż była przyjaźń między nimi. Hall- ta droga byłą za uciążliwa i wyszukał sobie przejście poprzez góry, które stoją w ziemi Doliny Rzecznej. Wynalazł
3. GRZYWACZ FREJA
Był mąż imieniem Bjarui. Zamieszkiwał gospodarstwo zwane Domy przy Źródłach. Leży ono w dolinie Hrafnkela. Miał on żonę i dwóch synów. Jeden z nich zwał się Sam, drugi zwał się Eywind. Obaj byli dorodni i dzielni. Eywind siedział w domu przy ojcu. Sam natomiast miał żonę i mieszkał w północnej stronie doliny, w obejściu zwanym Domy Igrzyskowe. Był bardzo zasobny, ale kłótliwy i obeznany z prawem.
Eywind puścił się w podróż, popłynął do Norwegii i pozostał tam przez zimę. Potem wybrał się w daleki świat i zatrzymał się czas jakiś w Bizancjum, gdzie król grecki miał go w cenie.
Hrafnkel posiadał skarb, który przenosił nad wszystko; był nim siwy ogier z czarnym pasem wzdłuż grzbietu. Nazywał go Grzywaczem Freja. Konia tego dał swemu przyjacielowi, Fre-jowi, przez połowę. Do stworzenia onego miał miłość tak wielką, że zaprzysiągł zabić każdego, kto by wbrew jego woli jeździł na nim.
4. EINAR NA SŁUŻBIE
Był mąż imieniem Torbjoern. Był bratem Bjaruiego i mieszkał w dolinie Hrafnkela, w obejściu zwanym Na Wzgórzu. Leży ono na wschód od Głównego Dworu. Torbjoern miał mało pieniędzy, ale dzieci dużo. Jego najstarszy syn zwał się Einar, był rosły i silny.
Zdarzyło się jednej wiosny, że Torbjoern oświadczył synowi, aby sobie poszukał gdziekolwiek utrzymania.
— Bo nie potrzebuję więcej sił roboczych poza tymi ludźmi, którzy tu są. A ty znajdziesz łatwo utrzymanie, boś jest zdatny. Nie brak miłości jest powodem, że cię proszę, abyś odszedł, boś najużyteczniejszy z moich dzieci. Moje ubóstwo
- 46 -
- 47 -
i mój niedostatek są tego powodem. Inne moje dzieci wezmą się teraz do pracy, ale tobie przyjdzie łatwiej znaleźć utrzymanie niż im.
Einar odrzekł:
- Zbyt późno powiedziałeś mi to; o tym czasie wszyscy
już pobrali dobre służby, a mało mi się uśmiecha brać z musu jedną z pozostałych.
Za czym wziął Einar konia i ruszył do Głównego Dworu. Hrafnkel siedział w izbie. Pozdrowił on Einara przyjaźnie i wesoło.
Einar prosił go o zajęcie.
Hrafnkel odparł:
— Czemu przychodzisz tak późno? Ciebie wziąłbym był pierwszego przed innymi. Ale teraz rozdzieliłem już wszystkie roboty, została tylko jeszcze jedna, której pewno wziąć nie zechcesz.
Einar zapytał, co za jedna. Hrafnkel odrzekł, że nie ma nikogo do owiec, a do tego potrzeba mu zdatnego człowieka. Einar na to, że wszystko mu po równo, co by to była za robota, chce tylko mieć zajęcie przez cały rok.
— Moje warunki powiem tobie zaraz — odparł Hrafnkel — masz pilnować pięćdziesięciu owiec-matek na hali i znieść do domu drzewo na cały opał letni. Tym zarobisz sobie na całkowite utrzymanie. Muszę cię jednak o czymś zawiadomić, podobnie jak wszystkich moich pasterzy: Grzywacz Freja pasie się w dolinie ze swoim stadem. Na niego musisz mieć oko przez lato i zimę. Przestrzegam cię atoli przed jedną rzeczą: życzę sobie, abyś go nigdy nie dosiadał, choćbyś mniemał, żeś w największej potrzebie, albowiem złożyłem był przysięgą uroczystą, że zabiję tego, kto by jeździł na nim. Z nim chodzi dwanaście klaczy. Każda z nich, czy za dnia czy w nocy jeździsz zapragniesz, jest do twego użytku. Postępuj zatem tak, jak powiedziałem, stare bowiem przysłowie mówi: „Nie przynosi szkody ten, kto ostrzega innych". Teraz znasz moje postanowienie.
Einar odrzekł, że nie będzie chyba tak ograniczony, aby jeździć na ogierze, który mu jest zabroniony, kiedy są klacze pod wierzch.
5. SKARGA OGIERA
Einar wraca teraz do domu po przyodziewek i przesiedla się do Głównego Dworu. Po czym ruszono na halę "w dolinie Hrafnkela, nazywaną Halą Kamienistą.
W lecie szło Einarowi bardzo dobrze, aż do samego pełnego lata nigdy mu owce nie uszły, ale potem przepadło mu ich trzydzieści jednej nocy. Einar szukał ich po wszystkich pastwiskach i nie mógł najść. Prawie przez cały tydzień owiee jak nie ma, tak nie ma.
Aż jednego ranka składa się tak, że kiedy Einar wychodzi wcześnie na pole, mgła od południa już znikła i drobny deszcz przestaje mżyć. Bierze on kij, uździenicę i derkę wełnianą pod popręg. Przechodzi potem przez potok Łąki Kamienistej, przepływający obok hali. Nad brzegami jego leży stado, które wieczorem było na hali. Zapędza kierdel owiec z powrotem na halę i idzie szukać tych-, których brak.
Widzi teraz klacze nad brzegiem potoku i postanawia złapać jedną z nich pod wierzch, w tym przekonaniu, że prędzej posunie się naprzód, jadąc konno, niż idąc. Podchodzi do klaczy i ugania się za nimi. Są płochliwe, nie nawykłe do ludzi, chodząc jedynie z Grzywaczem. A ten stoi spokojnie, jak gdyby wrósł w ziemię.
Einar
widzi, że ranek przechodzi, i myśli, że Hrafnkel się
nie
dowie, że on jeździł na ogierze.
Po czym bierze ogiera, zakłada mu uzdę, ścieli derkę pod sobą, na grzbiecie konia i jedzie pod górę, wzdłuż przesmyku Łąki Kamienistej, potem wyżej do lodowców i na zachód, wzdłuż lodowców, aż tam, gdzie wypływa potok lodowcowy, wreszcie wzdłuż potoku na dół, na Halę Dymną.
Wypytuje wszystkich pasterzy po halach, czy kto nie widział jego stada. Otrzymuje odpowiedź, że nie widziano.
Einar jedzie na Grzywaczu Freja od świtania aż do półwie-czoru. Ogier niesie go szybko i daleko, bo jest dobry.
Wtem przychodzi Einarowi na myśl, że trzeba mu teraz zapędzić kierdel pasący się na hali, choć tamtych owiec nie odnalazł. Jedzie teraz na wschód, po wyżynach, do doliny Hrafnkela.
- 48 -
Sagi islandzkie — 4
- 49 -
A kiedy zjeżdża na halę Łąki Kamienistej, słyszy beczenie z parowu, około którego poprzednio przejeżdżał. Nawraca tam i widzi, jak. biegnie ku niemu tych samych trzydzieści owiec-matek, których mu było brak przez cały tydzień. Zapędza je do domu razem ze stadem pozostałym. Ogier jest cały mokry od znoju, pot kapie z każdego włosa. Zbryzgany jest błotem i wyczerpany do cna. Tarza się po ziemi dwanaście razy, a po-tem rży głośno. A potem wielkimi skokami zbiega drogą na dół.
Einar puszcza się za nim i chce mu zabiec drogę. Chce go schwycić i przywieść do klaczy z powrotem. Ale Grzywacz jest teraz tak płochliwy, że Einar nie może go podejść.
Koń
zbiega w dół doliny i staje nie pierwej, aż dobiegł do
Głównego
Dworu. Tam Hrafnkel siedzi za stołem.
Grzywacz
Freja stanął przed drzwiami i zarżał głośno,
Hrafnkel
mówi do żony, która podawała do stołu, żeby wyszła
do
drzwi.
..— Bo koń jakiś zarżał, a* głos zda mi się podobny do rże-BiąjGrzywacza.
Żona wychodzi do drzwi i widzi Grzywacza Freja bardzo zaszarganego. Mówi Hrafnkelowi, że Grzywacz stoi przed drzwiami bardzo zabłocony.
— Czego może chcieć ten źrebak, że tu przyszedł do do-—mu mówi Hrafnkel. — Coś w tym niedobrego.
Po czym wychodzi, widzi Grzywacza Freja i odzywa się: Nie podoba mi się bardzo, że cię tak urządzono, wychowanku mój Ale rozum swój zachowałeś, piośpiesz kiedyś mnie o tym pośpieszył zawiadomić. Będziesz pomszczony. Idź teraz do swego stada.
Grzywacz ruszył zaraz w górę doliny do swoich klaczy z powrotem.
6. ŚLUB SPEŁNIONY
położył się wieczorem do łoża i spał przez noc. Ale rano kazał sobie przyprowadzić konia i osiodłać, i wyje-chał na halę. Jechał w świtce niebieskiej, miał siekierę w ręku, poza tym broni żadnej.
- 50 -
Einar co dopiero zapędził stado do zagrody. Leżał na wale zagrodowym i liczył sztuki, podczas gdy kobiety zajęte były udojem.
Einar i kobiety pozdrowiły Hrafnkela.
Hrafnkel zapytał, jak mu idzie.
Einar odpowiedział:
— Szło
mi źle, trzydzieści matek zatraciło się na cały ty
dzień.
Ale się teraz naszły.
Hrafnkel odrzekł, że czegoś w tym rodzaju nie bierze za złe.
— Jeśli
tylko nie stało się nic gorszego? Że owce ginęły,
zdarzało
się to rzadziej, niż można się było spodziewać. Ale
czyś
ty wczoraj nie jeździł na Grzywaczu?
Einar odparł, że nie może się tego zaprzeć.
— Dlaczegoś
jeździł na koniu, który ci był zabroniony,
kiedy
było tyle innych, które mogłeś brać? Odpuściłbym ci
-pewno,
gdyby nie prześwięta przysięga, jaką złożyłem. Zacnie
to
jednak z twojej strony, żeś przyznał się do czynu.
W przeświadczeniu atoli, że niedobrze wychodzą na tym ludzie, którzy przysięgi swoje łamią, zeskoczył z siodła i zabił Einara.
Potem powrócił do domu i oznajmił o tym, co się stało.
Później wysłał innego człowieka do strzeżenia stada na hali.
Zasię
zwłoki Einara kazał zanieść z hali nad wiszar skalny
w
zachodniej
stronie i sporządził przy kopcu mogilnym straż
nicę
z kamieni. Zwie się ona Strażnicą Einara i według niej
Oznacza
się środek wieczoru na hali.
7. POMOC SAMA
Torbjoern dowiaduje się Na Wzgórzu o śmierci swojego syna, Einara. Nie podoba mu się ta nowina.
Dosiada konia, jedzie do Głównego Dworu i prosi Hrafnkela, aby mu za śmierć syna dał okup. Hrafnkel odpowiada, że zabił więcej ludzi niż tego jednego.
— Nie jest to dla ciebie tajemnicą, że ja grzywny karnej
- 51 -
n ie płacę nigdy. Z tym muszą się ludzie pogodzić. Jednakowoż ten postępek mój nie podoba mi się więcej niż jakiekolwiek z zabójstw, których się dopuściłem. Byłeś długo moim sąsiadem i podobałeś mi się. Nasz stosunek wzajemny był dobry. Byłbym niejedno mniejsze przebaczył Einarowi, ale na ogierze nie powinien był jeździć. A teraz muszę żałować, że byłem za rozmowny; a rzadko przychodzi nam żałować, żeśmy mówili za mało. Zaś teraz na dowód, że ten postępek mam za gorszy niż inne kiedykolwiek popełnione, będę zaopatrywać twoje gospodarstwo domowe w mleko przez lato, a w bydło na ubój przez zimę i tak będę w każdym półroczu postępował tak długo, jak długo ty prowadzić będziesz gospodarstwo. Wyprawę twoich synów i córek urządzać będziemy do spółki i baczyć na to, aby byli zaopatrzeni dobrze. I wszystko w moim domu, czego zapragniesz, jest dla ciebie, rzeknij tylko, byś nigdy nie cierpiał braku. Władaj na twoim dworze, jak długo znajdziesz w tym upodobanie, albo przenoś się do mnie, kiedy ci się ono uprzykrzy. Będę miał wówczas o tobie staranie aż po dzień śmierci twojej. Zgódź się na tych warunkach zawrzeć wyrównanie między nami. Spodziewam się, że bardzo wielu ludzi powie o tym, że ten człowiek otrzymał cenę wcale wysoką.
Nie chcę tych warunków — mówi Torbjoern.
Jakich
chcesz tedy? — pyta Hrafnkel
Na
to Torbjoern odeprze:
—. Chcę, abyśmy wyznaczyli mężów, którzy mają rozsądzać między nami. Hrafnkel odpowiada:
— Wtedy
wychodziłoby na to, jak gdybyś ty był mi równy,
a
na takich warunkach nie zawrzemy żadnej zgody *.
Na to Torbjoern odjeżdża i kieruje się w górę doliny Hrafn-kela. Przybywa do Domów przy Źródłach, odnajduje swego
S tosunek Torbjoerna do Hrafnkela rzuca światło na ustrój tego społeczeństwa kmieci. Istnieją różnice w hierarchii majątkowej i ro-dowej, ale nie ma różnicy stanowej. Moralne poczucie równości dźwiga każdego i krzepi w tym społeczeństwie ludzi wolnych. Są słabsi, nie ma gorszych. O gorszości stanowi dopiero charakter, „niski sposób myślenia" — jak się wyraża krewniak Torbjoerna, Sam.
- 52 -
brata i opowiada mu o tym, co się stało. Prosi on Bjaruiego, by stanął przy nim w tej sprawie.
Bjarui odpowiada na to, że nie czuje się równy rodem Hrafnkelowi.
— Bo
chociaż pieniędzy posiadamy wiele, to jednak mie-
rzyć
się z nim nie możemy. Prawda jest w tym słowie: ten
mądry,
kto się umie opanować. Wiele on skarg sądowych uda-
remnił
i to takich ludzi, którzy więcej przewagi mieli niż my.
Mnie
się widzi, żeś postąpił niedorzecznie, odrzucając
tak
dobre
warunki. Nie chcę mieć z tą sprawą nic do czynienia.
Torbjoern rzuca na to niejedno twarde słowo swemu bratu, Bjaruiemu, i powiada mu, że tym mniej jest przydatny, im więcej go się potrzebuje.
I odjeżdża; a tak bracia rozchodzą się niezbyt łagodnie.
Torbjoern nie zatrzymuje się, aż dopiero w dole, przy Do-mach Igrzyskowych. Puka do drzwi. Ktoś zbliża się do dźwie-rzy. Torbjoern prosi Sama, aby wyszedł.
Sam pozdrawia przyjaźnie stryja i prosi go, aby został. Torbjoern ociąga się z przyjęciem zaproszenia. Sam postrzega zgryzotę Torbjoerna i pyta, co się stało. Ten oznajmia o śmier-ci swego syna, Einara.
— Nie
ma w tym nic nadzwyczajnego — mówi Sam — że
Hrafnkel
zabija ludzi.
Torbjoern pyta, czy Sam zechce go jako w tej sprawie podpomóc.
— Tak
się mają te rzeczy, że człowiek ów stał mi co praw-
da
najbliżej, ale cios padł również i od ciebie niedaleko.
— Czy
żądałeś jakiego okupu od Hrafnkela? — pyta Sam.
Torbjoern
opowiada z całą prawdą swoje spotkanie z Hrafn-
kelem.
Niesłychana
to rzecz — mówi Sam — żeby Hrafnkel
ofiarował
komu tyle, co tobie. Pojadę z tobą w górę, do Głów-
nego
Dworu, tam trzeba nam będzie wystąpić potulnie przed
Hrafnkelem
i słuchać, czy on swoje zaofiarowanie podtrzyma
jeszcze,
czy nie. Zapewne uczyni to.
Dwie
rzeczy mogę ci zapowiedzieć z góry — rzecze
Torbjoern
— Hrafnkel tego nie uczyni, a ja jego zaofiarowań
nie
przyjmę, niemniej jak wtedy, kiedy odjechałem odeń.
- 53 -
S am odeprze:
— Ciężko
to będzie, jak sądzę, z Hrafnkelem prawować się.
Torbjoern
na to:
— I dlatego wy, młodzi ludzie, nie posuniecie się nigdy naprzód, bo przeceniacie wszystkie trudności. Myślę, że nie ma drugiego, kto by miał tak lichy ród, jak ja. Mnie się zdaje, że źle stoi sprawa z takimi ludźmi, którzy są jakoby, świadomi prawa, jak ty, i gorliwie zabiegają w skargach małych, ale uchylają się od powództwa, które jest tak ważne, jak to. Na pewno zrobią tobie z tego zarzut, jakożeś w rodzie naszym najskłonniejszy do sporów. Teraz widzę, jaka to z tobą sprawa.
Sam zapyta:
— Czy
ci wyjdzie na lepsze, jeżeli ja podejmę oskarżenie,
a
obaj potem wyjdziemy zawstydzeni?
Torbjoern na to:
— A jednak wielka byłaby w tym dla mnie pociecha, gdybyś się ujął za moją sprawą, jaki by był jej wynik. Odpowiedział Sam:
— Niechętnie
czynię to i tylko przez wzgląd na nasze po
krewieństwo.
Ale wiedz, że, według mnie, nadajesz się do
tego
mało.
Po czym wyciągnął Sam rękę i przejął skargę Torbjoerna.
8. NA WIECU
Sam każe sobie teraz podać konia i jedzie w górę doliny. Jeździ po dworcach i zawiadamia o zabójstwie. Zbiera stronników przeciw Hrafnkelowi.
Hrafnkel zwiaduje się o tym i ma to za śmiechu godne, że Sam podjął się powództwa przeciw niemu.
Lato przechodzi, tak samo i najbliższa zima.
Ale na wiosnę, kiedy nadszedł dzień pozwu, jedzie Sam ze swego dworu w dół, do Dworu Głównego, i pozywa Hrafnkela na roki sądowe za zabójstwo Einara.
Potem zjeżdża Sam doliną na dół i zbiera ludzi wiecowych. Po czym zachowuje się spokojnie, aż się ludzie do wiecu uzbroją.
Hrafnkel śle teraz poselstwo do Doliny Lodowcowej w dół i wzywa mężów. Otrzymuje siedemdziesiąt chłopa ze swej drużyny wiecowej. Z tą gromadą jedzie na wschód przez zie-mię Doliny Rzecznej, potem na wschód, naokół wyższego końca jeziora, i przez idącą w poprzek perć do Doliny Stro-mej, pod górę przez Dolinę Stromą i ku południowi, przez Toporową Regle, do fiordu Bera, a potem, zwykłą drogą ludzi wiecowych, do Seitan. Z Doliny Rzecznej czyni to siedemnaście dni drogi na południe do błonia wiecowego.
Kiedy już Hrafnkel odjechał z okolicy, Sam zbiera ludzi koło siebie.
Dostaje przeważnie samych wyrostków za towarzyszy wyprawy i chłopców, których zaciągnął. Ludziom tym dał broń i odzienie, i mieszkanie.
Sam ruszył inną drogą z doliny. Pojechał ku północy, do mostu, potem przez most, a stamtąd przez hale Doliny Trawiastej i pozostał przez noc w tej dolinie. Stąd ruszyli do Przylądka Szerokiej Nasady, a potem wyżej, wzdłuż Gór Błękitnych, do doliny zwanej Zakątem, potem na południe ku Piachom, aż przybyli do Góry Owczej, a stąd na błonia wiecowe.
Hrafnkela tam jeszcze nie było. Jego jazda trwa dłużej, bo jego droga dłuższa.
Sam rozbija namioty nie w pobliżu tego miejsca, gdzie ludzie z fiordów wschodnich koczować zwykli. Nieco później przybywa Hrafnkel na wiec. Rozbija namioty tam, gdzie przywykł. Słyszy, że Sam jest na wiecu. Zda mu się to śmieszne.
Wiec ten był bardzo liczny. Prawie wszyscy naczelnicy byli na nim, jacy są na Islandii.
Sam odwiedził wszystkich naczelników i prosił o pomoc i poparcie. Ale wszyscy dali tę samą odpowiedź, że nie mają Samowi tyle do zawdzięczenia, aby się wdawać w spór z ofiar-nikiem Hrafnkelem, a tym samym narażać na niebezpieczeństwo swoją cześć. Mówili takoż, że ci, co mieli spory wiecowe z nim, najczęściej tak na tym wyszli, że on, ku ich ujmie, do przewodu skargi nie dopuścił.
Sam wrócił do swego namiotu, i byli zasmuceni on i Tor-
- 54 -
- 55 -
bjoern, i obawiali się, że w ten sposób skarga ich upadnie, a oni nie zyskają nic, jak tylko wstyd i pohańbienie. Tak wielką była zgryzota obu, że nie mogli ani spać, ani jeść, albowiem wszyscy naczelnicy wzdrygali się przyjść im z pomocą, nawet ci, na których pomoc liczyli.
9. WYBAWICIEL
Zdarzyło się o wczesnym ranku, że stary Torbjoern ocknął się. Zbudził Sama i prosi, żeby wstali.
— Nie mogę spać.
Sam wstaje i wdziewa szaty.
Wychodzą na pole, dalej Potokiem Toporowym w dół i pod most. Tam myją się.
Torbjoern mówi do Sama:
— Moja
rada jest taka, żebyś kazał przyprowadzić nasze
konie
i żebyśmy zabierali się do powrotu. Daje się to teraz
widzieć
jasno, że nie znajdziemy tu nic innego, jak hańbę.
Sam odpowiedział:
— Dobrze
ci tak, boś niczego tak nie pragnął, jak sporu
z
Hrafnkelem, i nie chciałeś przyjąć warunków, choć przyję
łoby
je wielu, którzy mieli wziąć okup za bliskiego krewnego
swego.
Podburzyłeś mnie i tych wszystkich, którzy w tej
sprawie
nie chcieli trzymać z tobą. Ale teraz nie chcę się
cofać,
dopóki nie ujrzę, że nie ma już żadnej nadziei na to,
abym
coś wskórać zdołał.
To wzburza Torbjoerna tak, że poczyna płakać.
Wtem dojrzeli na zachód od potoku, nieco niżej od miejsca, na którym siedzieli, pięciu ludzi wychodzących z namiotu. Który szedł przodem, był wysokiego wzrostu i niegruby. Miał na sobie suknię zieloną barwy liścia i dzierżył w ręce miecz wykładany. Twarz miał składną o barwie czerwonawej i włos gęsty jasnobrunatny. Łatwo go było poznać po tym, że miał po lewej stronie jasny kędzior włosów.
Sam odezwał się:
— Wstańmy
i pójdźmy na zachód przez most na spotkanie
tych
ludzi.
Idą w dół potoku i wzdłuż niego. Ten, który szedł przodem, pozdrowił ich pierwszy i zapytał, co są za jedni. Ci wymienili swe nazwiska. Sam pyta człowieka tego o nazwisko, a ów mieni się Torkelem i mówi, że jest synem Tjostara. Sam dopytuje się, gdzie mieszka jego ród albo gdzie ma swój dom. Ten odpowiada, że z rodu i pochodzenia wywodzi się z fiordów zachodnich, ale mieszka we Fiordzie Łososiowym.
Sam pyta:
Jesteś
godem?
Ten
przeczy.
Jesteś
kmieciem? — pyta Sam.
Ten
odpowiada, że nim nie jest.
Sam
pyta:
Kimże
tedy jesteś?
Ów
odpowiada:
— Nie
mam żadnego osiedla. Zeszłego lata przybyłem na
Islandię
z Norwegii. Byłem siedem lat w obcych krajach
i
przebywałem w Bizancjum, gdzie przysięgałem na wierność
królowi.
Teraz zasię siedzę u mego brata, który się
zwie
Torgeir.
— Czy
on jest godem? — pyta Sam.
Torkel
odpowiada:
Pewno,
że jest godem na Fiordzie Łososiowym i dalej,
na
fiordach zachodnich.
Jest on tu, na wiecu? — pyta Sam.
Pewno, że jest — mówi Torkel.
Jak wielki ma poczet? — pyta Sam.
Siedemdziesięciu ludzi — odpowiada Torkel.
Czy jest was więcej braci? — pyta Sam.
Jest i trzeci — odpowie Torkel.
Kto to taki? — pyta Sam.
Zwie
się Tormod .— odpowiada Torkel — i mieszka
w
osiedlu na Wysterce Łabędziej. Za żonę ma Tordis,
córkę
Torolfa,
syna Kahlengrima z Burg.
Czy zechcesz nas poprzeć w jaki sposób? — pyta Sam.
Czego wam potrzeba? — pyta Torkel.
Pomocy
i poparcia od naczelników — odpowiada Sam —
albowiem
mamy wnieść skargę przeciw godemu Hrafnkelowi,
- 56 -
- 57 -
z przyczyny zabójstwa Einara, syna Torbjoerna. Z twoją po-mocą moglibyśmy ją przeprowadzić. Torkel odpowiada:
Jest tak, jak mówię: nie jestem godem.
Czemu
jesteś tak upośledzony, kiedyś synem naczelnika,
tak
jak bracia twoi? — pyta Sam.
Torkel odpowiada:
— Nie
mówię, że nie byłem nigdy godem. Alem odstąpił
moje
słowo godego bratu memu, Torgeirowi, zanim odpłynąłem
do
Norwegii. Później nie odbierałem go, bo włada nim dobrze,
jak
się zdaje. Idźcie do niego. Proście go o poparcie. Jest
szla
chetny
i waleczny, i we wszystkich rzeczach dzielny. Młody
jest
i bardzo chciwy. Po takich ludziach można się spodzie-
wać
najprędzej, że staną przy was.
Sam odezwie się:
— Nic
nie wskóramy u niego, jeśli ty nie zechcesz trzy
mać
z nami.
Torkel na to:
— To
mogę przyrzec: raczej z wami być niż przeciwko
wam,
boć zda mi się rzeczą konieczną wnosić oskarżenie z po
wodu
zabójstwa bliskiego krewnego. Idźcie teraz do namiotu
i
wejdźcie tam. Mężowie śpią. Ujrzycie, że dwa wory
skórzane
leżą
w poprzek na podłodze. Z jednego wstałem ja, a na dru
gim
leży Torgeir, mój brat. Miał on na nodze wielki wrzód,
kiedy
przybył na wiec, i przez niego mało sypiał po nocach.
Ale
ostatniej nocy wrzód pękł i materia wyszła. Potem Tor-
geir
zasnął i wyciągnął nogę poza deskę do nóg, gdyż wielką
ma
w tej nodze gorączkę. Niech ten stary człowiek idzie
przodem
i wejdzie do namiotu. Ma on w moich oczach wygląd
bardzo
niedołężnego i jawnie osłabionego wiekiem człowieka.
Kiedy
ty, człowiecze — mówi Torkel — dojdziesz do wora
skórzanego,
zachwiej się mocno na nogach i upadnij na deskę
do
nóg, i chwyć za kciuk, który jest obwinięty, szarpnij nim
i
przekonaj się, jak Torgeir przyjmie to.
Sam mówi na to:
— Dajesz
nam radę na traf szczęścia. Ale nie wydaje mi
się
to wskazane.
Torkel odparł:
— Musicie
uczynić jedno z dwojga: albo robić to, co radzę,
albo
nie żądać ode mnie rady żadnej.
Sam odzywa się:
— Trzeba działać tak, jak ten radzi.
. Torkel mówi, że później przyjdzie po nich,
— Gdyż oczekuję moich ludzi.
10. NARADA
Za czym poszli Sam i Torbjoern i weszli do namiotu. Wszyscy ludzie spali tam.
Niezabawem zoczyli, gdzie Torgeir leżał. Stary Torbjoern poszedł pierwszy i począł bardzo chwiać się. Kiedy doszedł do worka skórzanego, upadł na deskę do nóg i chwycił za kciuk, który był chory, i targnął nim. Na to Torgeir ocknął się, zerwał się z wora i zapytał, kto tu poczyna sobie tak burzliwie, że następuje na nogi ludziom, którzy co dopiero byli chorzy. Sam i Torbjoern nie umieli na to odpowiedzieć.
Wtedy wbiegł Torkel do namiotu i rzekł do Torgeira, brata swego:
— Nie
bądź z tej przyczyny prędki do gniewu i srogi, bra
cie,
bo nic na cię złego nie myślą. Niejednemu bowiem zdarzy
się,
że czyny jego większy mają skutek, niż zamierzał, a wielu
jest
nie zawsze dość oględnych, kiedy są bardzo wzburzeni.
Zrozumiała
to rzecz, bracie, że ci dolega noga, która przeszła
taką
obolałość. Sam to chyba odczułeś najdotkliwiej. A przeto
może
się zdarzyć, że ten stary człowiek niemniej się
czuje
rozdrażniony
z przyczyny śmierci swego syna, za którego nie
otrzymał
grzywny żadnej, chociaż jemu samemu na wszyst-
kim
zbywa. I sam on to odczuł najboleśniej. A można się
tego
spodziewać,
że człowiek bardzo rozdrażniony nie zawsze bywa
przezorny.
Torgeir odpowiedział:
Nie
myślałem, że on mnie postara się dać to odczuć, boć
nie
ja zabiłem jego syna. Niechże na mnie nie szuka zemsty
swojej.
Nie szukał on na tobie zemsty swojej — rzekł Torkel —
- 58 -
- 59 -
tylko jął się ciebie silniej, niż zamierzał, a to z winy zmąconego wzroku swego. Wygląda on od ciebie pomocy. Męska to rzecz przyjść słabemu, w potrzebie będącemu starcowi, z pomocą. Jest to koniecznością z jego strony, a nie bezprawnym czepianiem się., że wnosi skargę z powodu zabójstwa swego syna. A tymczasem wszyscy naczelnicy wzbraniają się poprzeć tych ludzi i okazują tym samym wielką tchórzliwość. Torgeir odezwał się:
— Kogo
mają ci ludzie oskarżać?
Torkel
na to:
- Gode Hrafnkel ubił niewinnie syna Torbjoerna. Popełnia on bezprawie za bezprawiem i nikomu nie chce dać odpłaty.
Torgeir rzekł:
- To i ze mną będzie jak z innymi, skoro nie widzę, abym tym ludziom coś takiego zawdzięczał, żeby się z tego powodu zapuszczać w spór z Hrafnkelem. Zdaje mi się, że on każdego lata tak postępuje z ludźmi, którzy przeciw niemu wnoszą skargi, że ludzie ci najczęściej po załatwieniu sprawy albo niało mają z tego części, albo żadną. Jak widzę, to z wszystkimi dzieje się to samo. Z tej to przyczyny ludzie, których konieczność do tego nie zmusza, najczęściej nieradzi mieszać się w to.
Torkel odparł:
Być
to może, że i ze mną byłoby tak samo, gdybym był
naczelnikiem;
że i mnie wydałoby się rzeczą niebezpieczną
zapuszczać
w spór z Hrafnkelem. Ale teraz patrzę na to ina
czej,
owszem, miałbym w tym największe upodobanie, stanąć
przeciwko
temu, któremu wszyscy przedtem ulegli. Zda mi
się
takoż, że cześć moja i cześć naczelnika niemała zyskałaby
na
tym, gdyby można w ziemi Hrafnkela powiosłować po jego
zatoce,
i że nie ucierpiałaby ona na tym, nawet gdybym i ja
wyszedł
na tym tak, jak i inni, albowiem: „Przyszło na mnie
to,
co na wielu" i „Ten wygrywa, kto śmiały bywa".
Widzę
— odpowie Torgeir — jak rzecz z tobą ma się:
ty
chcesz tym ludziom przyjść z pomocą. Składam tedy moje
słowo godego i naczelnikostwo w twoje ręce, miej teraz ty, co
przedtem miałem ja. Ale później podzielim się obiema tymi rzeczami. Poprzyj ich, jak możesz.
— A
to jak widzę — rzecze Torkel — nasze słowo godego
leżało
w najlepszych rękach, jak długo leżało w twoich. Żad
nemu
drugiemu nie użyczyłbym go tak chętnie, jak tobie, bo
pod
wieloma względami masz nad wszystkimi nami, twymi
braćmi,
przewagę. Ale na razie jestem bezradny, co począć.
Wszakże
wiesz, bracie, że mało w czym brałem udział od
czasu
mego powrotu na Islandię. A teraz zobaczę, co mam
postanowić.
Powiedziałem, co myślę. Być może, że Torkel
Kędzierzawy
dojdzie tam, gdzie jego słowa więcej będą
cenione.
Torgeir odparł:
— Widzę
teraz, bracie, co tobie nie w smak. Ale o tym
nic
wiedzieć nie chcę, a z tymi ludźmi pójdziemy, kiedy taka
twa
wola, na cokolwiek by przyszło.
Torkel rzekł:
Proszę o to, bo mam to za słuszne, aby przyjść z pomocą.
Do
czego ci ludzie nadają się według ich mniemania —
spytał
Torgeir — aby przeprowadzić swoją sprawę?
Jest
tak, jak dziś mówiłem — rzekł Sam — potrzebuje
my
od naczelników poparcia, ale wniesienie skargi biorę na
siebie. .
. - . .
Torgeir odpowiedział, że Sam do tego, owszem, nadaje się.
— Teraz
trzeba, aby skarga była tak w formie prawnej
wniesiona,
jak tylko możliwe. Zdaje mi się atoli, że jest wolą
Torkela,
abyście go posłuchali, zanim wyrok będzie wygłoszo
ny.
Po czym za to wasze domaganie się spotka nas jedno
z
dwojga: albo pocieszenie, albo większe jeszcze upokorzenie
niż
przedtem i troska, i zgryzota. Teraz idźcie do siebie i bądź
cie
dobrej myśli, bo kiedy chcecie z Hrafnkelem spierać się,
to
trzeba wam krzynę skrzepić się. Ale nie mówcie o tym
nikomu,
żeśmy wam pomoc przyrzekli.
I owi poszli do swego namiotu z powrotem. Byli teraz bardzo weseli. Wszyscy ludzie dziwili się temu, jak szybko uległo zmianie usposobienie ich, bo byli bardzo nieswoi, kiedy wychodzili.
- 60 -
- 61 -
, 11. WYJĘCIE SPOD PRAWA
Odtąd siedzieli w namiocie, aż sąd począł schodzić się. Wówczas Sam zwołał swoich ludzi i ruszył na Opokę Sądową. Tam zeszedł się teraz sąd.
Sam poprowadził śmiało swoją sprawę przed sądem. Wskazał zaraz świadków i wniósł oskarżenie na goda Hrafnkela, według., należnych praw krajowych, bez żadnej uchyby i w sposób mężny.
Równo z tym przybyli synowie Tjostara z wielką drużyną. Wszyscy mężowie z Zachodniego Kraju stanowili ich poczet, i pokazało się, że synowie Tjostara mają przyjaciół wielu.
Sam popierał swą skargę i wezwano Hrafnkela, aby się bronił, w przypadku gdyby nie było męża, który by chciał za niego stanąć według prawa.
Wielki poklask znalazła mowa Sama, i zapytano, czy nikt nie zechce objąć obrony Hrafnkela.
Pobiegli mężowie do namiotu Hrafnkela i donieśli mu, jak rzeczy stoją. Zerwał się szybko, skrzyknął swoich i ruszył na sąd. Był tego mniemania, że tam jest słaba tylko obrona. Miał zamiar odebrać pospolitakom ochotę wnoszenia na niego skarg. Chciał rozerwać posiedzenie sądowe Sama, a jego samego prze-pędzić.
Ale to było zupełnie niemożliwe. Przeciw niemu stanęła taka siła ludzi, że Hrafnkel nie mógł dostąpić bliżej i był przez wielką przewagę odepchnięty, tak że nie mógł usłyszeć mowy swego oskarżyciela. Trudno mu było bronić się według
Tymczasem sam przeprowadził swoje oskarżenie według prawa, tak że Hrafnkel został skazany na tym wiecu na zu- pełne wyjęcie spod prawa.
nawrócił w te pędy do swego namiotu i kazał podać konie. Odjechał z wiecu mało rad z wyniku skargi, albowiem nigdy przedtem nie spotkało go coś podobnego. Ruszył ku wschodowi przez równinę doliny Ruty Skalnej, wschód ku Stronom i nie zatrzymał się, aż dotarł Hrafnkela i Głównego Dworu. Tam pozostał, jak gdyby nie nie zaszło.
Sam zasię pozostał na wiecu i urósł w dumę.
Wielu ludzi było zdania, że Hrafnkelowi należy się upokorzenie, i przypominali sobie teraz, że on wobec wielu ludzi był niewyrozumiały.
12. WYPRAWA NA HRAFNKELOWO
Sam wyczekał aż do zamknięcia wiecu. Po czym ludzie jęli się gotować do powrotu. Sam podziękował braciom za poparcie. Na to Torgeir zapytał Sama, śmiejąc się, jak mu się podoba wynik skargi. Ten odpowiedział, że jest zadowolony.
Torgeir na to:
— Myślisz,
że stoisz teraz lepiej niż przedtem?
Sam
odparł:
— Myślę,
że Hrafnkel doznał ujmy wielkiej, którą długo
będą
ludzie wspominać. To waży tyle, co złoto.
Torgeir odezwie się:
— Człowiek
tak długo nie jest zupełnie wyjęty spod pra
wa,
dopóki wyrok wykonawczy nie został wygłoszony. A stać
się
to winno w jego siedzibie w czternaście nocy po ruszeniu
zbrojnym.
A ruszeniem zbrojnym nazywają, gdy wszyscy rozjadą się z ogólnego wiecu.
— Przewiduję
— rzekł Torgeir — że Hrafnkel wrócił za
pewne
do domu i ma zamiar mieszkać sobie nadal na swym
Głównym
Dworze. I mniemam, że pozostanie on nadal waszym
naczelnikiem.
Ty zaś wrócisz do się i będziesz chciał siedzieć
spokojnie
na swoim dworze. Więcej w każdym razie nie osią
gniesz.
Dokazałeś tyle ze swą skargą, że możesz go nazwać
wywołańcem.
Ale dla innych zostanie on i nadal, jak myślę,
tym
samym żelaznym, straszydłem, a oby i tobie nie było
z
tym jeszcze gorzej. .
Nie troszcz się o to wcale — rzecze Sam.
Zuch
z ciebie — odrzecze Torgeir — i myślę, że mój
brat,
Torkel, nie opuści cię w potrzebie. Będzie on teraz z
tobą
razem,
aż spór między Hrafnkełem a tobą przywiedziony bę-
dzie do końca i ty będziesz mógł być spokojny. Możecie to nawet uważać za naszą powinność, byśmy warn towarzyszyli, kiedyśmy za wami najsilniej obstawali. Czy nie znasz innej jakiej drogi do fiordów wschodnich oprócz gościńca?
Sam odpowiedział, że mogą jechać tą samą drogą, którą on sam przybył ze wschodu, i ucieszył się niepomiernie.
Torgeir wybrał ze swego pocztu czterdziestu ludzi i przeznaczył na swoją drużynę. Sam miał również ludzi czterdziestu. Gromada ta była dobrze zaopatrzona w broń i konie.
13. WYKONANIE WYROKU
Po czym ruszają wszyscy w tę samą drogę i przybywają o świcie w Dolinę Lodową. Przejeżdżają przez most na rzece, a jest to dzień, w którym wykonanie wyroku musi być wygłoszone.
Torgeir pyta teraz, jak by tu najlepiej mogli wpaść nieoczekiwani. Sam odpowiada, że zna na to radę.
Skręca z miejsca z drogi, jedzie na skałę wystającą i posuwa się z tyłu góry, między Doliną Hrafnkela i Doliną Lodową, aż przybyli poza górę, pod którą leży Główny Dwór. Stąd idą trawiaste przesmyki w górę ku reglom, ale stromy spad zbiega ku dolinie, a tam, w dole, leży dwór.
Tu zsiada Sam z konia i mówi:
— Zostawmy teraz nasze konie i niech dwudziestu ludzi zostanie przy nich na straży. A my, w sześćdziesięciu, jak jesteśmy, puścimy się ku dworowi. Przypuszczam, że niewielu tam ludzi wstało już.
I tak zrobili, a miejsce to zowie się odtąd Przesmyk Koński.
Zbiegli ku dworowi. Pora wstawania już minęła, ale ludzie tu jeszcze nie powstawali.
Wysadzili drzwi drągami i wpadli do środka. Hrafnkel leżał na łożu. Ujęli go i wszystkich, domowników jego zdolnych do broni. Kobiety i dzieci zapędzili do jednego domu.
Na ogrodzonej łące stał spichrz. Drąg do suszenia szedł od niego do ściany łożnicy. Tam zaprowadzono Hrafnkela i jego ludzi. Ofiarował on dużo pieniędzy za siebie i swoich. Ale kiedy nic tym nie osiągnął, prosił o życie swych ludzi.
- 64 -
— Boć
oni wam w niczym krzywi nie byli. A dla mnie
ujmy
nie ma w tym żadnej, że mnie ubijecie. Nie przeciwię
się
temu wcale. Tylko nie poniewierajcie mnie. To wam chlu
by
nie przyniesie.
Torkel na to:
— Słyszelim,
żeś był mało ustępliwy dla twych nieprzyja
ciół,
i słuszne, abyś teraz na sobie odczuć mógł to samo.
Wzięli tedy Hrafnkela i ludzi jego i powiązali im ręce na plecach. Po czym wyłamali drzwi do spichrza i wzięli postronki od haków. Wzięli po temu noże i przebili otwory w pęci-. nach tych ludzi, przeciągli przez nie postronki, za czym przerzucili je przez drąg i zawiesili w ten sposób ośmiu ludzi na nim.
Wtenczas Torgeir odezwał się:
— Teraz
przyszło tobie, Hrafnkel, na coś zasłużył, a pew
no
zdało ci się rzeczą nie do wiary, abyś miał od jednego
męża
doznać
takiego pohańbienia. A co teraz poczniesz, Torkel?
Chcesz
tu posiedzieć, przy Hrafnkelu, i dać na nich baczenie
czy
też chcesz z Samem opuścić domostwo na odległość rzutu
strzały
i na jakiej kupie żwiru, gdzie nie ma ani roli, ani
łąki,
ogłosić wyrok wykonawczy?
Dokonane to być musiało w godzinie, w której słońce stoi w pełnym południu. Torkel odpowiedział:
— Wolej
mi tu zostać, przy Hrafnkelu. Tu mi lubo naj
bardziej.
Torgeir i Sam poszli tam i obwieścili wyrok wykonawczy.-Wrócili potem, zdjęli Hrafnkela i ludzi jego i posadzili na łące. Krew nadbiegła im do oczu.
Teraz odezwał się Torgeir do Sama, że może postąpić z Hrafnkelem, jak mu się żywnie podoba.
—' Bo zda mi się teraz łatwy do rozprawy.
Odpowiedział na to Sam:
-
65 r
— Dwa
warunki stawiam tobie, Hrafnkel: jeden taki, że ty
i
ci ludzie twoi, których wybiorę, macie być wyprowadzeni
z
tego dworu i zabici. Że atoli wielu masz do
zaopatrzenia,
przyzwalam
na to, abyś ich zaopatrzył. Zechcesz zasię zacho
wać
swe życie, tedy opuść swój dwór z całą czeladzią i bierz
Sagi islandzkie — 5
tyle tylko pieniędzy, ile ci przyzwolę, a tego będzie bardzo mało. Ja zaś obejmę to twoje obejście i całe twoje naczelni-kostwo. Ani ty, ani potomkowie twoi nie mają nigdy podnosić żadnych do tego uroszczeń. I nie masz zamieszkać w pobliżu, tylko na wschodzie, w ziemi Doliny Rzecznej. Masz mi dać ręką na to, że te warunki przyjmujesz.
Hrafnkel odrzekł:
— Niejeden wolałby raczej prędką śmierć niż takie warunki. Ale mnie przychodzi na to, co i wielu innym, że wybieram życie, kiedy mogę. Czynię to osobliwie dla synów moich. Albowiem źle by było z ich wychowaniem, gdybym teraz umarł.
Tedy zdjęto Hrafnkelowi pęta i on poddał się wyrokowi Sama. Sam dał Hrafnkelowi tyle pieniędzy, ile uważał za stosowne, a było tego bardzo mało. Włócznię swoją Hrafnkel zachował, ale żadnej innej broni ponadto.
Tego samego dnia opuścił Hrafnkel swój dwór wraz z całą czeladzią.
Torkel odezwał się do Sama:
— Nie pojmuję, czemuś to uczynił. Sam tego pożałujesz najwięcej, żeś darował życie Hrafnkelowi.
Sam odpowiedział, że tak się stać musiało.
14. HRAFNKEL NA NOWYM DWORZE
Hrafnkel przeniósł teraz swój dobytek w stronę wschodnią, w ziemię Doliny Rzecznej i w poprzek Doliny Rzecznej na wschód od Rzeki Jeziornej.
Na końcu jeziora stał mały dworek zwany Zastawą. Tę ziemię kupił Hrafnkel na spłatę, gdyż nie miał więcej pieniędzy, jak tyle, ile potrzeba na najniezbędniejszy sprzęt domowy.
Wiele było mówione o tym, jak jego wyniosłość spadła, i niejeden wspomniał na stare przysłowie: „Hardemu krótkie trwanie".
Była to wielka lesista ziemia z rozległymi łąkami, ale do-mństwa były podupadłe i dlatego skupił tę ziemię tanio. Ale Hrafnkel nie patrzył na pieniądz. Począł ciąć las, bo las był
- 68 -
duży, i zbudował tam poczesny dwór, który odtąd nosi nazwę Hrafnkelowe. Jest ono odtąd uważane za dobre dworzyszcze.
Żył tam Hrafnkel pierwszy rok w wielkim niedostatku. Utrzymywał się głównie z ryb. Pracował twardo podczas budowania dworu.
Przez pierwsze zimy prowadził hodowlę cieląt i kóz. Szło mu przy tym dobrze, bo prawie każde zwierzę, które hodował, pozostawało przy życiu. Można by powiedzieć, że każde zwierzę miało dwie głowy.
Tego lata był dobry połów w rzece Jeziornej. Ludziom w tej okolicy szło przeto dobrze, i tak było każdego lata.
15. WYROK NA GRZYWACZU
Sam zamieszkał we dworze po Hrafnkelu, za czym wydał wielką ucztą i zaprosił na nią wszystkich tych, którzy byli wiecową drużyną Hrafnkela. Sam przedłożył im, że na miejsce Hrafnkela zostanie ich naczelnikiem. Ludzie zgodzili się na to, ale nie wszyscy myśleli o tym jednako.
Synowie Tjostara doradzali mu, aby ze swymi ludźmi postępował łagodnie, był szczodry i pomagał tym, którzy tego potrzebowali.
— Inaczej
nie są twymi ludźmi, jeżeli nie idą za tobą,
gdzie
ich potrzebujesz. Radzimy tobie tak, bo chcemy, żeby
ci
wszystko dobrze szło, bo wydajesz się być dzielnym czło
wiekiem.
Bądź teraz przezorny i strzeż się, gdyż „zło nigdy
nie
śpi".
Synowie Tjostara kazali przywieść Grzywacza Frejowego i jego klacze, mówiąc, że chcą obaczyć ten skarb, o którym sobie tyle opowiadano. Przyprowadzono konie. Bracia przyjrzeli się koniom.
Torgeir rzekł:
— Te
klacze wyglądają na to, że mogą się przydać w go
spodarstwie.
Radzę pracować nimi, ile tylko nastarczą, aż
potracą
żywot ze starości. Ten zaś ogier nie wydaje mi się
lepszy
od innych ogierów, gorszy raczej, bo wiele nieszczęścia
wywołał.
Nie chcę, żeby był sprawcą nowych jeszcze zabójstw
poza tymi, które się już stały. Słuszna tedy, aby go wziął ten, kto go dosiadł.
Sprowadzono konia polem na dół. Nad potokiem wznosi się tam skała. A pod skałą jest głęboki wybój z wodą.
Poprowadzono teraz konia na skałę. Synowie Tjostara owijają' ogierowi głowę chustą, po czym biorą długie drągi i popychają nimi konia naprzód, przywiązują mu kamienie do szyi, i ubijają w ten sposób. Miejsce to zwie się odtąd Skałą Grzywacza Frejowego.
Powyżej tego miejsca stoi gontyna zbudowana przez Hrafn-kela. Torkel idzie tam. Każe rozebrać rzezanych bogów. Potem każe podłożyć ogień pod gontynę i spalić to wszystko.
Potem goście odjeżdżają. Sam obdarza braci wspaniałymi kosztownościami. Ślubują sobie nawzajem przyjaźń całkowitą i rozłączają się jako najlepsi przyjaciele.
Tamci jadą najkrótszą drogą do fiordów zachodnich i przybywają zaszczytnie wyróżnieni do Fiordu Dorszów.
Sam osadził Torbjoerna w dole, w Domach Zabawnych. Tam miał mieszkać. A niewiasta Sama osiadła w Dworze Głównym i żyła z nim.
Sam mieszkał tam czas jakiś.
16. DRUŻYNA HRAFNKELA
Hrafnkel usłyszał tam, na wschodzie, w Dolinie Rzecznej, że synowie Tjostara zabili Grzywacza Freja i spalili gontynę.
Rzekł wówczas:
.— Uważam to za głupstwo wierzyć w bogów. — I przysiągł nigdy od tej pory w bogów nie wierzyć.
I dotrzymał tego, i nie ofiarował nigdy więcej.
Hraftikel mieszkał w Hrafnkelowem i rósł w dostatek. Pozyskał sobie duże znaczenie w okolicy. Każdy pragnął się tak zachować, jak Hrafnkel sobie tego życzył.
W tym to czasie przybywało wiele okrętów z Norwegii na Islandię. Ziemię w tej okolicy brali ludzie najwięcej za dni Hrafnkela. Nikt nie zdołał żyć w pokoju, jeżeli nie pozyskał zezwolenia Hrafnkela. Wszyscy też musieli mu przyrzec przynależność do jego drużyny. A on zapewniał im swą ochroną.
- 68 -
Całą ziemię na wschód od rzeki Jeziornej uczynił sobie podległą.
Ta
drużyna wiecowa była wkrótce mocniejsza i liczniejsza
niż
tamtą którą miał przedtem. Sięgała ona aż do rzeki
Psów
Morskich
i w górę aż do Doliny Stromej i obejmowała cały
obszar
nad rzeką Jeziorną. '
Jego usposobienie zmieniło się teraz, człowiek ten stał się
0 wiele
życzliwszy niż przedtem. Był porówno uczynny i go
ścinny
jak dawniej, ale oględniejszy we wszystkich sprawach
i sprawiedliwszy.
Często spotykali się Sam i Hrafnkel na zgromadzeniach i nie natrącali nigdy o swoim sporze.
Tak przeszło sześć zim.
Sam był lubiany przez swą drużynę wiecową, był bowiem sprawiedliwy i spokojny, i dobry sędzia, i pamiętał o tym, co mu bracia radzili.
Sam lubił strojne odzienie.
17. KOBIETA NAD WODĄ
Opowiadano sobie, że przybył z morza okręt do Fiordu Bartenwal. Sternikiem był Eywind, syn Bjarułego. Był on siedem zim poza Islandią *. Eywind rozwinął się dobrze i był jednym z najdzielniejszych mężów. Wkrótce doniesiono mu o zdarzeniach, jakie tu zaszły, a on niewiele na to odezwał się. Był człowiekiem powściągliwym.
Kiedy Sam zwiedział się o tym, pojechał ku okrętowi. Wielka była teraz radość z zobaczenia się z powrotem między
D rogą do pełnego wykształcenia, a także do odznaczenia się jest wyjazd do innych krajów i służba rycerska w nich. Dążenia te albo ograniczają się do „wikingostwa", to znaczy do wojaczki rabunkowej w zespołach korsarskich, albo przybierają kształt wyższego rzędu, za jaki uważana jest służba w drużynie królewskiej. Wśród tych drużyn stoi na najwyższym miejscu w tych czasach, to jest w wieku X i XI, służba u cesarza bizantyjskiego. Bizancjum stanowi wówczas ośrodek świata dworskiej i rycerskiej ogłady. Jest rzeczą zdumiewającą, jak ci młodzi junacy z Islandii umieją tam dotrzeć; równie godne uwagi jest i to, jak po powrocie wsiąkają z łatwością w kmiece społeczeństwo swej wyspy i nie naruszają w niczym istniejącego ustroju.
- 69 -
braćmi. Sam zaprosił go do siebie, na zachód, a Eywind przyjął zaproszenie z ochotą, prosił atoli Sama, aby wpierw wrócił do domu i przysłał mu konie pod juki.
Wyciągnął okręt na brzeg i umocnił go tam.
Sam postąpił teraz tak: pojechał do domu i kazał odpro-wadzić konie do Eywinda.
' Eywind, opatrzywszy swój towar, uzbroił się do jazdy w Dolinę Hrafnkela. Jechał wzdłuż Fiordu Bartenwalskiego. Było ich mężów pięciu. Szósty był pachołek Eywinda. Był to Islandczyk z Eywindem spokrewniony. Chłopaka tego wydo-fciył Eiywind z biedy i wziął ze sobą do Norwegii, i obchodził się z nim jak z samym sobą. Ten sposób postępowania zyskał ogólne pochwały. Mówiono powszechnie, że mało kto może się równać z Eywindem.
Jechali przez przylaski Torstala i pędzili przed sobą szesnaście koni jucznych.
Dwaj z pocztu byli z czeladzi Sama, a trzech było kupców. Wszyscy nosili suknie barwne i mieli piękne szczyty.
Jechali na przełaj Doliny Stromej i przez grzbiet na drugą stronę do Doliny Rzecznej, do miejsca zwanego Równią Pola-nową, i w dół ku wybrzeżu Strumienia w parowie. Strumień ten płynie w Dolinie Rzecznej w dół, między obejściem Hallo-mrowym a Hrafnkelowym. Potem wzięli się wzdłuż rzeki Jeziornej w górę, poniżej łąki na Hrafnkelowem, potem koło ujścia jeziora i brodem Hallena przez Strumień Lodowcowy. Było to w sam raz między porą wstawania a śniadaniem.
Kobieta jakaś stała nad wodą i prała płócianki. Widzi ona przejazd tych ludzi. Zbiera płótna do kupy i biegnie do dworu. Rzuca bieliznę na kupę drew do palenia i wbiega do domu.
Hrafnkel nie wstał jeszcze. Przedniejsi mężczyźni spoczywali, łożnicy, ale czeladź wyszła już do robót. Był czas grabienia (siana.
Kobieta wyszedłszy, poczęła wołać:
""— Prawdać to, co stare przysłowie mówi: „Wiek robi tchórzliwym". Mało znaczy takie imię, jakie ktoś sobie zdobył w młodości, kiedy później znieważony usuwa się i nie ma odwagi upomnieć się raz przecie o swe prawa. Bardzo to dziwne u człowieka, który umiał się ważyć na niejedno. Inaczej
- 70 -
żyją ci, co rosną przy swoich ojcach, a których wy ważycie mało. Ale oni, kiedy wyrosną, jadą od kraju do kraju i gdzie przybędą, traktowani są z największą zacnością. Za czym wracają na Islandię i mają siebie za większych od naczelników. Eywind, syn Bjaruiego, przeprawiał się tu przez wodę u brodu Hallena, a miał tarczę tak piękną, że świeciła cała. Jest dzielny, że warto wzdąć pomstę na nim.
Taka była zapalczywa mowa sługi.
Hrafnkel wstał i odpowiedział jej:
— Może i prawda, co mówisz, ale nie przeto, jakoby dobre były zamiary w twoich słowach. Przyda się teraz, by ci przyczynić zajęcia: bież na południe ku błoniom, do synów Hall-steina, Sighwata i Snorriego. Proś ich, by się pokwapili do mnie z ludźmi zdolnymi do broni.
Inną dziewkę posłał ku obejściu Hrolfa po synów jego, Torda i Halliego, i po ich ludzi zdolnych do broni.
Wszyscy ludzie bitni i dzielni niepomiernie.
Posłał Hrafnkel także i po swoich własnych pachołków.
Było ich do kupy osiemnastu. Uzbroili się starannie. Potem przebrnęli rzekę, podobnie jak tamci.
18. SPOTKANIE Z EYWINDEM
Tymczasem Eywind i jego towarzysze wyjechali na wrzosowisko. Eywind kieruje się na zachód, aż dotarł do środka polany. Miejsce to zwie się Drogą Bersiego. Jest tam oparzelisko bez traw i trzeba brnąć w tym błocie, które sięga zwykle aż do kolan albo do połowy uda, a czasem aż po kadłub. Ale dno jest twarde jak skała.
Wielkie pole lawy leży stąd na zachód, a kiedy wjechali na nie, pojrzy pacholik przed siebie i ozwie się do Eywinda:
— Jacyś
ludzie jadą za nami — powiada — nie mniej jak
osiemnastu.
Biały mąż w niebieskim stroju siedzi na koniu,
zda
mi się podobny do godego Hrafnkela, chociażem go daw
no
nie oglądał.
Eywind na to:
— Co
by to miało znaczyć? Nie widzę żadnej przyczyny do
obaw
przed wyprawą Hrafnkela. Nie występowałem przeciw
- 71 -
niemu. Ma pewno sprawą do swoich przyjaciół w dolinie ku zachodowi.
Chłopak odparł:
Mnie coś mówi, że on chce ciebie dostać.
— Nie
wiem nic o tym — odpowiada Eywind — żeby po
padł
w spór z moim bratem, Samem, od czasu jak się po
godzili.
Na to chłopak:
- Wolałbym, żebyś zbiegł w dolinę na zachód. Tam będziesz bezpieczny. Znam usposobienie Hrafnkeła, nie uczyni on nam nic, jak nie przychwyci ciebie. Wszystko jest uratowane, jak tyś uratowany. Pułapka zostanie pusta, a cokolwiek z nami się stanie, będzie jednak dobrze.
Eywind odpowiada, że nierad tak skoro uciekać.
— Boć
nie wiem, co to za ludzie. Wielu znajdzie to śmiesz
nym,
że uciekam zamiast próbować obrony.
Jadą teraz na zachód przez Lawę. Przed nimi rozciąga się drugie trzęsawisko, zwane Bagnem Wołowym. Porośnięte obficie trawą. Są w nim miejsca grząskie, tak że prawie jest ono nie do przebycia i dlatego stary Hallfred urządził drogę powyżej bagna, mimo że jest ona dalsza.
Eywind jedzie wprost na zachód przez trzęsawisko. Konie grzęzną. Przez to tracą wiele na czasie.
Tamci następują na nich szparko, bo nie obciążeni jukami. Wjeżdżają teraz w bagno.
Eywind i jego towarzysze przebyli bagno. Widzą Hrafnkela i dwóch jego synów. Pachoły proszą zasię Eywinda, aby umknął.
— Wszystkie
trudności przebyte. Możesz dotrzeć do Głów-
nego
Dworu, kiedy jeszcze bagno jest między tobą i tymi.
Eywind na to:
- Nie będę uciekał przed ludźmi, którym nie wyrządzi-teat-tessywdy żadnej.
Po czym wyjeżdżają na grzbiet. Wznoszą się tam małe góry. Na grzbiecie tym, pod górami, rozciąga się całkiem nagi piarg. Bystre ustromiska są ze wszystkich stron.
Eywind kieruje się na piarg. Tam zsiada z konia i czeka na nich.
Eywind odzywa się:
— Teraz niebawem dowiemy się, czego ci ludzie chcą.
Po czym idą piargiem w górę i wprawiają w ruch kilka wielkich głazów.
Hrafnkel skręca z drogi i jedzie ku południowi, w stronę piargu. Nie odezwawszy się ani słowa do Eywinda, rzuca się , nań. Eywind broni się zręcznie i mężnie.
Pacholik jego nie czuje się dość silny do walki, bierze konia, jedzie na zachód, przez grzbiet, do Głównego Dworu i powiadamia Sama o tym, co zaszło.
Sam rusza natychmiast i śle po ludzi. Jest ich razem dwudziestu. Poczet ten jest dobrze uzbrojony.
Sam jedzie na wschód wrzosowiskiem i przybywa tam, gdzie toczyła się walka.
Już było po walce. Hrafnkel jedzie teraz na wschód od tego, co zdziałał. Leżał tam Eywind poległy wraz ze wszystkimi ludźmi swymi.
Sam szuka przede wszystkim śladów życia w bracie swoim. Potykanie było dzielne: wszyscy pięciu oddali swój żywot.
Po stronie Hrafnkeła padło dwunastu, ale sześciu odjechało.
Długo nie bawi tu Sam. On i jego ludzie puszczają się natychmiast za Hrafnkelem.
Hrafnkel i jego towarzysze jadą tak prędko, jak tylko mogą. Mają jednak zmęczone konie.
Sam odzywa się na to:
.— Możemy ich dostać, konie mają zdrożone, a nasze wypoczęte. I pewno dostaniemy ich, zanim dotrą do polany.
Tymczasem Hrafnkel przebył Wole Bagno na wschodzie.
Obie gromady jadą teraz skoro, aż Sam dociera nad brzeg polany. I widzi, że Hrafnkel jest już daleko w dole, na zboczach. Widzi, że Hrafnkel ujdzie na dół, w osiedla.
— Trzeba
nam nawrócić — odzywa się — bo tu Hrafnkel
znajdzie
wielu ku obronie.
Po czym zawraca. Przybywa tam, gdzie leży Eywind, bierze go i układa wzgórek kamienny nad Eywindem i jego towarzyszami.
Miejsca te zwą się odtąd: Wzgórza Eywinda, Góry Eywinda i Dolina Eywinda.
- 73 -
19. HRAFNKELA NAJAZD NA SAMA
Wraca Sam ze wszystkimi jukami do Głównego Dworu. A kiedy przybył, rozsyła do swoich z drużyny wiecowej, by się stawili rano, przed śniadaniem.
Chce z nimi potem jechać na wschód przez wrzosowisko.
— A niech ta wyprawa weźmie koniec, jaki chce — po-
• -Wieczorem Sam kładzie się na spoczynek, a już wielu męża przybyło.
- Hrafnkel jedzie do domu i dowiaduje się o tym. Pożywia się, zbiera zbrojnych dokoła siebie, tak że ma siedemdziesię-ciu,,; jedzie z tą gromadą na zachód przez wrzosowiska, przyby-wa niespodzianie na Główny Dwór, chwyta Sama w łożnicy i wyprowadza. Hrafnkel odzywa się teraz:
— Przyszło
ci teraz na to, Sam, czemubyś przed chwilą nie
dał
wiary, i że mam oto w ręku twoje życie. Nie będę dla
ciebie
gorszy jak ty dla mnie. Stawiam ci dwa warunki: albo
śmierć,
albo zgodę na to, że ja sam między nami dwoma
rozstrzygnę
i rozsądzę.
Sam odpowiada, że woli zachować życie, ale dodaje, że oba warunki uważa za twarde.
Hrafnkel oświadcza, że zapewne ma rację.
— Boć
musimy ci odpłacić tym samym. Postąpiłbym z tobą
przez
pół łagodniej, gdybyś ty tak był ze mną postąpił.
Masz
wrócić
z
Głównego
Dworu do Chat Igrzyskowych i osiąść na
swoim
dworze. Masz objąć gospodarstwo, które było posiad-
łością.
Eywinda. Tu, z tego miejsca, masz wziąć nie więcej jak
to,
co wniosłeś. To jest wszystko, co ma być twoje. Moją god
ność
godego przejmuję na siebie z powrotem, podobnie jak
domostwa
i ziemię. Widzę, że moja posiadłość powiększyła się
niemało,
a z tego nie ma być korzyści dla ciebie. Za brata
twego,
Eywinda, nie ma być żadnej odpłaty, boś skargę swo
ją
po śmierci swego pobrata prowadził niegodziwie, a nadto
obfitą
grzywnę miałeś za Einara, dzierżąc władzę i pieniądze
przez
całych sześć zim. Mnie zasię śmierć Eywinda i ludzi
jego
nie zda się więcej warta niż torturowanie mnie i ludzi
moich. Wypędziłeś mnie z tej ziemi, ale ja ścierpię to, że ty zamieszkasz w Chatach Igrzyskowych. To już ujdzie, o ile ty sam nie zechcesz wszczynać zwady ku swojej własnej szkodzie. Masz być podległy mi, jak długo będziemy przy życiu. A wiedz o tym z góry, że tym gorzej będzie dla ciebie, im więcej sporów wstanie między nami.
Sam wyjeżdża teraz ze swoją gromadą do Chat Igrzyskowych i osiedla się tam na swoim dworcu.
Za czym Hrafnkel rozdziela na Głównym Dworze robotę między swoich ludzi. Syna swojego, Torira, osadza na Hrafn-kelowem i przydaje mu gospodynię."
Teraz dzierży słowo godego nad całą tą ziemią. Asbjoern zostaje przy swoim ojcu, jako że jest młodszy.
20. ZAKOŃCZENIE.
Sam siedział przez zimę w Domach Igrzyskowych. Był milczący i przybity. Powszechnie mniemano, że z losu swego jest mało zadowolony.
Ale gdy dni przyszły w zimie dłuższe, ruszył Sam samowtór a we trzy konie przez most, a potem przez Polanę Dobrych Ziół, a potem czółnem przez Strumień Lodowcowy, potem przez Jezioro Komarowe, a stamtąd przez Polanę Rzeczną i Szczerby Jasnych Wód i nie zatrzymał się, aż dotarł do Fiordu Dorszowego w Zachodnim Kraju.
Był tam przyjaźnie przyjęty: Torkel wrócił był pod ten czas z Norwegii. Był poza Islandią przez trzy zimy.
Sam zabawił tam tydzień i wypoczął. Potem opowiedział im o swoim zatargu z Hrafnkelem i prosił braci, jak poprzód, o pomoc i podparcie.
Tym razem jednak odpowiedział Torgeir za braci, a odpowiedział tak, że woli trzymać się z dala:
— Dalekość jest między nami. Mniemalim, żeśmy wszystko złożyli w porządku w ręce twoje, zanimeśmy cię opuścili, tak że łatwo było tobie wszystko utrzymać. Stało się, jak przewidywałem, kiedyś Hranfkelowi darował życie, i tego teraz przyjdzie ci najbardziej żałować. Pobudzaliśmy cię, byś odebrał
- 74 -
- 75 -
Hrafnkelowi życie. Ale tyś chciał o wszystkim stanowić sam. Teraz okazało się jasno, kto z nas dwóch mądrzejszy, kiedy cię zostawił w spokoju i napadł teraz dopiero, kiedy usunął tego, którego uważał za większego człowieka. Nie chcemy przyjść sami do upadku przez twój brak szczęścia. Nie mamy też tak wielkiej ochoty do walczenia z Hrafnkelem, żebyśmy mieli częściej ważyć na to swą cześć. Ale przedkładamy tobie, aby z całą swoją czeladzią przybył do nas i pod naszą opiekę się udał, jeżeli ci tu mniej ciężko zda się niż w pobliżu Hrafn-kela.
Sam odparł, że tego nie pragnie. Powiedział, że chce wracać, i prosił, aby mógł wymienić konie. To zrobiono zaraz.
Bracia chcieli obdarzyć Sama dobrymi podarunkami, ale nijakich przyjąć nie chciał i odezwał się, że bracia mają niski sposób myślenia.
Po czym odjechał do domu, do Chat Igrzyskowych, i mieszkał tam aż do starości. Nie otrzymał, póki życia, żadnego zadośćuczynienia od Hrafnkela.
Zaś Hrafnkel siedział w swoim dworze i chodził w czci przez wiele zim. Umarł na zarazę, a jego mogiła leży w Dolinie Hrafnkela, przed Głównym Dworem. Do mogiły przydano mu wiele sprzętu, wszystkie jego szaty wojenne i jego dobry oszczep.
Synowie jego objęli naczelnikostwo. Torir mieszkał w Hrafn-kelowem, zaś Asbjoern w Głównym Dworze. Obaj piastowali pospólnie godność godego i uchodzili za wielkich mężów.
I tu się kończy, co było o Hrafnkelu do opowiedzenia.