Geertz Clifford Niepojęte oziębienie stosunków Charles Taylor i nauki przyrodnicze (fragmenty)

Rozdział VI

Niepojęte oziębienie stosunków:

Charles Taylor i nauki przyrodnicze

We wstępnych paragrafach wprowadzenia do Philosophical Papers Charles Taylor wyznaje, że jest ofiarą pewnej obsesji1. Jest, powiada, jeżem, monomaniakiem bez końca polemizującym z jedną ideą - „pragnieniem oparcia badań nad człowiekiem na naukach przyrodniczych”. Określa tę ideę w różny sposób, naj­częściej terminem „naturalizm” lub „naturalistyczna wizja świa­ta” i dostrzega ją zasadniczo wszędzie w naukach humanistycz­nych. Inwazja dokonana na te nauki przez obce i nieodpowiednie sposoby myślenia doprowadziła do zniszczenia ich swoistości, autonomii, efektywności i adekwatności. Pod presją ogromnego (i „zrozumiałego”) prestiżu nauk przyrodniczych w naszej kul­turze, byliśmy nieustannie popędzani w kierunku błędnej idei wyjaśniania ludzkich zachowań.

Celem tej polemiki, niezależnie od chęci oczyszczenia nauk humanistycznych z pewnych „szalenie niewiarygodnych”, „ja­łowych”, „ślepych”, „pozbawionych wystarczających podstaw” i „zgubnych poczynań2 - Skinnerowskiego behawioryzmu, komputerowej psychologii, semantycznej teorii prawdy, teorii polityki zakładającej prymat prawa - jest oczyszczenie prze­strzeni dla „hermeneutycznego” lub „interpretacyjnego” podej­ścia do wyjaśniania w tych naukach. Interpretacja, „próba nada­nia sensu badaniu” rzeczy na swój sposób „pogmatwanych, nie­kompletnych, mętnych (...) pełnych sprzeczności (...) nieja­snych”3, stanowi nieodłączną część wszelkiej niedoszłej nauki o sprawach ludzkich. Naukę taką skutecznie blokuje bowiem „model nauk przyrodniczych”, z jego namiętnością do Wertfreiheit, przewidywalności i twardych faktów, który skądinąd daje się obronić w zastosowaniu do właściwej mu dziedziny.

Uczeni, którzy podobnie jak ja uważają, że teza, według której nauki humanistyczne dają się praktycznie określić jako dążenie do interpretacji rozmaitych problemów, na pierwszy rzut oka dziwnych i intrygujących (wierzeń religijnych, politycznych praktyk, samookłamywania się), które jednak ostatecznie „tracą ten swój charakter i zostają wyjaśnione”4, jest całkiem przekonu­jąca, a wykładnia tej kwestii przez Taylora ma charakter katego­ryczny, mogą mieć po pewnym czasie trudności w dostrzeżeniu faktu, że „opozycyjny ideał”5, któremu ten pogląd tak zdecydo­wanie się przeciwstawia, czyli „nauki przyrodnicze”, jest po­strzegany niezmiernie schematycznie. Zostajemy skonfrontowani nie z wyraźnym opisem żywych instytucji o długiej historii, znacznym wewnętrznym zróżnicowaniu i otwartej przyszłości, ale ze stereotypem i straszydłem - głową Gorgony, która zamie­nia działanie, znaczenie i umysł w kamień.

Odniesienia Taylora do „nauk przyrodniczych”, choć nie­zwykle liczne, obecne niemal w każdym eseju jego Philosophical Papers, zarówno w tej pracy, jak i w całym jego dziele cha­rakteryzują się dwiema cechami: zasadniczo nigdy nie mają szczegółowego charakteru w tym sensie, że opis konkretnych przykładów prac z fizyki, chemii, fizjologii czy innych dziedzin nigdy nie wykracza poza powierzchowną relację i zasadniczo wszystkie one odnoszą się do początkowych etapów rewolucji naukowej - Galileusz, Bacon, Descartes, Newton, Boyle - nigdy zaś do czegoś choćby trochę bardziej współczesnego. Podobnie jak wielu spośród „Innych”, których konstruujemy dzisiaj, by napędzać sobie stracha ich niezgłębioną odmiennością, jak na przykład Japończycy, muzułmanie czy L'age classique, to, co Taylor przeciwstawia interpretatywnie zorientowanym naukom humanistycznym, zostaje ujęte jako osobny rodzaj i zamrożone w czasie. Tło sposobne na wszystkie sezony.

Istnieją po temu widoczne powody. Koncepcja wyjaśniająca, na czym polega „prawdziwie naukowy charakter” nauk humani­stycznych okazała się po prostu sztywna i anachroniczna, a tak­że poważnie niezorientowana w realiach „rzeczywistych nauk”, których zalety powinny być importowane przez te „miększe”, „słabsze”, „mniej dojrzałe” przedsięwzięcia. Taylor nie myli się sądząc, że Skinnerowska wersja behawioryzmu czy wersja kognitywizmu zaproponowana przez Fodora to nie tyle rozciąg­nięcie interpretacyjnego podejścia o udowodnionej wartości na nowe dziedziny, co jego parodia. Nie myli się też uważając, że odrzucenie parodii tego rodzaju nie dyskwalifikuje nauk huma­nistycznych jako „subiektywizmu w stylu Humpty Dumpty”6, według którego „świat jest taki, jaki mówię, że jest”, subiekty­wizmu niezdolnego do skonstruowania rzetelnej hipotezy, ani do jej skonfrontowania z autentycznym dowodem. Niewyklu­czone jednak, że zadekretowanie jakiejś pełnej, niezmiennej i nieprzekraczalnej przepaści między naukami przyrodniczymi i humanistycznymi to zarówno zbyt wysoka, jak i niepotrzebna cena za utrzymanie takiego galimatiasu w ryzach. Tamuje bo­wiem natychmiast postęp w każdej z nich.

Koncepcja takiej przepaści, dychotomii w miejsce zwykłej różnicy (której nikt nie ogarnął i której nikt przy zdrowych zmysłach nie przeczy) sięga oczywiście korzeniami do opozycji Geisteswissenschaften kontra Naturwissenschaften, verstehen kontra erklären. Pod znakiem tych opozycji i Diitheya przebie­gał bezsprzecznie rozwój nowoczesnej hermeneutyki, która dzięki Heideggerowi i Gadamerowi, Ricoeurowi i Habermasowi „pod koniec XX wieku bardzo się umocniła”7. I nie ulega żadnej wątpliwości (przynajmniej jeśli chodzi o mnie), że taki indywi­dualizujący pogląd na nauki przyczynił się w poważnym stopniu do obrony integralności i żywotności nauk humanistycznych – socjologii, historii, antropologii, politologii, w mniejszym stop­niu psychologii i w jeszcze mniejszym ekonomii – znajdujących się pod niezwykłą presją, czasem słuszną, czasem niedorzeczną, pozytywizmu w szczytowym okresie jego dominacji. W prze­ciwnym wypadku mogłyby się urzeczywistnić najgorsze nocne koszmary Taylora i wszyscy stalibyśmy się socjobiologami, teoretykami racjonalnego wyboru czy twórcami praw po­wszechnych aksjomatycznego typu. Zagadnienie polega na tym, czy tak radykalnie sformułowane rozróżnienie pozostaje wciąż dobrym pomysłem, gdy już tyle razy wykazano, że nauki huma­nistyczne jako nauki o człowieku stawiają specyficzne proble­my i oczekują szczególnych rozwiązań oraz że idea „fizyki spo­łecznej” stanowi dzisiaj anachroniczną osobliwość. Czy służy ono dobrze naukom humanistycznym i przyrodniczym? Czy w toczącym się dialogu przepływ argumentów poprzez corpus callosum naszej kultury został zahamowany bądź przerwany w wyniku zastosowania tego typu spoidłowej chirurgii? Czy taki zabieg chirurgiczny jest niekorzystny dla obu stron, czy ogranicza proces rozumowania do jednej tylko połowy mózgu? Czy wieczna metodologiczna wojna domowa, wojna hermeneutów z naturalistami, leży w czyimś interesie?

Są to oczywiście pytania retoryczne, by nie powiedzieć ten­dencyjne. Proces homogenizacji nauk przyrodniczych zacho­dzący tak w planie czasowym, jak i w poszczególnych dziedzi­nach badań, jeśli spojrzeć na jego historię czy jego wewnętrzną różnorodność z pewną dozą dociekliwości, okazuje się niezwy­kle trudny do obrony jako „ideał niezmiennie przeciwstawny”, który – jak pisze Richard Rorty – przez swą „szczególną metodę bądź szczególny stosunek do rzeczywistości” ciągle odrywa się od innych form myśli8. Uznanie obiektywistycznego redukcjo­nizmu w wyjaśnianiu ludzkiego zachowania za nieuchronny rezultat poszukiwania inspiracji nauk przyrodniczych jest bar­dzo niebezpieczne w sytuacji braku bogatszego i bardziej zróż­nicowanego obrazu tych nauk (liczba mnoga ma tu istotne zna­czenie), w przeszłości, dziś i jutro, niż ten, na którym dotych­czas bazował Taylor. Większe jeszcze niebezpieczeństwo to zamykanie się tych nauk w anachronicznym rozumieniu swego celu i istoty (jak również przesadnym poczuciu własnej warto­ści), poza zasięgiem hermeneutycznej samoświadomości. Ten­dencja do nadmiernych uproszczeń, nad którą Taylor słusznie ubolewa, wydaje się rozkwitać tak w naukach humanistycznych, jak i w naukach przyrodniczych do tego stopnia, że intelektual­na komunikacja pomiędzy nimi napotyka przeszkody w postaci fałszywych koncepcji pierwotnej odrębności.


* * *

Zarówno schemat, w ramach którego nauki przyrodnicze po­strzegane są jako pozbawione historii, a w najlepszym razie redukujące swoją historię do stałego zwiększania złożoności ustano­wionego w XVII wieku epistemologicznego paradygmatu, jak i schemat widzący w nich jedynie pragmatycznie zróżnicowaną masę, zdefiniowaną zasadniczo przez przynależność do tego pa­radygmatu, mają istotne znaczenie dla ustalenia się ich wizji jako zamkniętego, wystarczającego sobie świata, którą same kształtu­ją. Uwolnienie się od jednego z tych schematów, a jeszcze pew­niej uwolnienie się od nich obu, czyni tę wizję mniej oczywistą.

Pogląd, że historia nauk przyrodniczych sprowadza się w swym przebiegu do jednego, wspólnego dla wszystkich aktu założycielskiego („Wielki zwrot siedemnastowiecznej kosmologii do uporządkowanego obrazu świata opartego na idei jednego uniwersum rozumianego jako mechanizm stał się podstawą uprzedmiotowienia, źródłem i inspiracją dla ciągłego rozwoju niezaangażowanej nowoczesnej świadomości”9), nie tylko igno­ruje dwie historiograficzne prace, w tym słynną książkę Thomasa Kuhna, podkreślającą zrywanie wątków, wędrówki i nieciągłości w procesie postępu tych nauk oraz komplikowanie się koncepcji „niezaangażowanej świadomości” pod wpływem teorii kwanto­wej, związanej z Heisenbergiem, Kopenhagą i kotem Schrödingera10. Co więcej, pomija wykazany przez Gyorgy Marcusa fakt „drugiej rewolucji naukowej”, jaka miała miejsce w drugiej po­łowie dziewiętnastego wieku. Charakterystyczne cechy nauk przyrodniczych uznanych przez Taylora za tak destruktywne w ich wpływie na psychologię i politykę nie stanowią bezpośred­niej projekcji renesansowych i oświeceniowych idei na nasze czasy, ale całkiem niedawną i radykalną ich transformację. „Na­uki przyrodnicze jako znany nam rodzaj kulturowy (...) stanowią produkt dziewiętnastowiecznego ich rozwoju, w toku którego [ich] struktura poznawcza, instytucjonalna organizacja, kulturowe formy obiektywizmu i (...) globalna funkcja społeczna uległy zmianie”11. Świat przed Maxwellem nie stanowi w istocie rzeczy zbyt dobrego modelu „naturalizmu” takiego, jak się go dzisiaj pojmuje. Stanowił on tylko etap we wciąż niezakończonym pro­jekcie (lub mówiąc ściślej - zbiorze projektów).

Ponieważ projekt ten znajduje się wciąż w toku i, z punktu widzenia zewnętrznego obserwatora, nie przejawia całkowitej konsekwencji w sposobie pojmowania samego siebie, otwarta jest zatem możliwość jego dalszej transformacji; dopóki trwa historia, z całą pewnością będzie przechodził zmiany. Rozwój biologii (nie po prostu genetyki i mikrobiologii, lecz embriolo­gii, immunologii i neurofizjologii) aż do momentu, gdy zaczyna ona zagrażać pozycji fizyki w roli archetypu badań naukowych; problemy epistemologiczne i ontologiczne niepokojące samą fizykę („nie pytaj, jak to jest możliwe, po prostu nie jest możli­we”); zwiększające się trudności „wielkiej”, tj. kosztownej na­uki z uchylaniem się od publicznej kontroli, coraz bardziej bła­hy charakter praktycznych argumentów przemawiających za finansowaniem wielu jej projektów; powrót kosmologii jako powszechnego przedmiotu zainteresowań kultury, pojawienie się matematyki eksperymentalnej, rozwój komputerowo wspo­maganych „nauk o złożoności” (negatywnej entropii, fraktalach i nieznanych atraktorach) – wszystkie te, a także inne zjawiska sugerują, że wycofanie się nauk przyrodniczych w okresie ostatnich mniej więcej 120 lat ze związków z wszelkim ze­wnętrznym wobec nich dyskursem nie musi trwać dalej12.

Taki stan rzeczy nie może trwać (według mnie jest to prawie pewne), ponieważ równolegle do ogromnego przyrostu sił po­znawczych, który mu towarzyszył, pojawiły się też znaczne koszty, koszty dostatecznie poważne, by zagrozić korzyściom. Najpoważniejszy z nich, jak wykazuje Marcus, to skrajna re­dukcja kulturowej doniosłości nauk przyrodniczych, którą Taylor, w trosce o uniemożliwienie naukom przyrodniczym interfe­rencji z naszą konceptualizacją ludzkiego świata, z taką deter­minacją stara się podkreślać:

Naturalna filozofia” siedemnastego i osiemnastego stulecia miała zna­cząco wielofunkcyjny charakter i ogólnie biorąc była skutecznie komu­nikowana różnym pod względem społecznym i kulturowym grupom adresatów. Nawet te dzieła, których zrozumienie stwarzało największe problemy, jak Principia Newtona, szybko stały się nie tylko przedmio­tem docierających do szerokiej rzeszy czytelników prac popularyzator­skich, lecz wywierały także głęboki wpływ na (...) inne, kulturowo już oddzielone formy dyskursu: teologicznego, ściśle filozoficznego, a na­wet literackiego. Z kolei te dyskusje, toczone na gruncie „obcych” rodza­jów, wywierały poważny, choć pod względem zakresu węższy wpływ na naukową stronę dzieł, o których mowa, i zazwyczaj uważano je za bez­pośredni głos w kwestii prawdy zawartej w tych dziełach (...). Dopiero wraz z głęboką transformacją całej organizacyjnej struktury działalności w naukach przyrodniczych (...) w ciągu dziewiętnastego wieku pojawiło się zjawisko specjalizacji publiczności i jej profesjonalizacja (...) jedno­cześnie z profesjonalizacją samej roli uczonego-autora. W ramach tego procesu osiemnastowieczna republique des savants, luźno zrzeszająca uczonych, filozofów, publicystów i kulturalnych amatorów, została przekształcona w wielość oddzielnych społeczności uczonych, skupiają­cych profesjonalnych specjalistów w danej dziedzinie i uznanych teraz za jedyną publiczność dla stosownych naukowych obiektywizacji.

Ten proces historyczny, w toku którego po raz pierwszy skrystalizował się monofunkcyjny charakter współczesnych nauk przyrodniczych, oznaczał równoczesne postępujące zwężanie się zakresu ich kulturowej doniosłości (...) Kiedy kulturowe zamknięcie się dyskursu nauk przy­rodniczych w sobie staje się faktem (...) nieunikniony okazuje się także rozwód naukowych badań przyrodniczych z ogólną kulturą i wykształ­ceniem. (...) Zakłada się teraz, że dyskurs ten nie ma żadnego znacze­nia dla orientacji zachowań ludzi w świecie, w którym żyją, ani dla zrozumienia przez nich samego tego świata. Trafnie ujął to Tenbruck: „pogląd na naturę, jaki daje nauka, nie jest już światopoglądem”13.

Jest w tym może odrobina przesady, nawet w odniesieniu do dziewiętnastego wieku, kiedy zgodność „światopoglądu” pomię­dzy technicznie określonymi naukami a ogólnym ruchem „kultu­ry i wychowania” nie uległa jeszcze całkowitemu rozmyciu, o czym świadczą Tennysonowskie „huczne rytmy zmiany” i re­zonans koncepcji śmierci cieplnej wszechświata Kelvina. W każ­dym zaś razie ten obraz rozłączenia stosuje się bardziej do nauk fizycznych niż do biologicznych; rola, jaką w osiemnastym wieku odegrał Newton i newtonizm, w wieku dziewiętnastym przypadła Darwinowi i darwinizmowi. Lecz ogólna tendencja jest całkiem wyraźna. Ten sam prąd historyczny, który doprowadził do roz­kładu republique des savants na „wielość oddzielnych społeczno­ści uczonych”, wygenerował również zjawisko kulturowej neutra­lizacji nauk przyrodniczych, przeciwstawiane mu przez Taylora zjawisko kulturowej konsolidacji nauk humanistycznych i nara­stające zakłopotanie w ich wzajemnych relacjach.

Gdyby zakłopotanie to uległo złagodzeniu (tylko złagodze­niu, trudno bowiem je całkiem usunąć) i nauki przyrodnicze włączyły się w proces autorefleksyjnej konwersacji ludzkości, nie mogłoby się to dokonać na zasadzie odwrócenia koła histo­rii. Czasy republique des savants, o ile kiedykolwiek istniały, minęły i nie można ich przywrócić. Niedostępność technicznego wnętrza fizyki cząstek, neurofizjologii, mechaniki statystycznej czy matematyki turbulencji (i innych kolejnych, następujących po nich dziedzin nauki) dla kogokolwiek spoza społeczności ba­daczy profesjonalnie zaangażowanych w problemy, do których one się odnoszą, stało się dzisiaj po prostu niekwestionowanym faktem. Całe to zagadnienie wymaga innego ujęcia, które zamiast polaryzować świat intelektualny w ramach tego wielkiego rozła­mu, starałoby się wytropić jego ukryte zależności.

* * *

Punkt wyjścia procesu takiej dekompozycji wymagałby po­ważnego potraktowania obrazu (i rzeczywistości) luźnego agre­gatu skoncentrowanych na różnych problemach, raczej egocentrycznych i w zmienny sposób zachodzących na siebie społecz­ności uczonych zarówno w dziedzinie nauk humanistycznych, jak i przyrodniczych – ekonomii, embriologii, astronomii, an­tropologii – i jednoczesnego porzucenia koncepcji Taylora-Diltheya zakładającej istnienie dwóch kontynentalnych projek­tów, z których jeden kieruje się ideałem neutralnej świadomo­ści, przyglądającej się z poznawczym zadufaniem absolutnemu światu sprawdzalnych faktów, drugi natomiast ideałem zaanga­żowanej jaźni, niepewnie zmagającej się ze znakami i formami ekspresji, by nadać czytelny sens intencjonalnemu działaniu. To, z czym mamy do czynienia, to raczej archipelag, pomiędzy wyspami którego – dużymi, małymi i średnimi – występują złożone i rozgałęzione stosunki, a liczba możliwych sposobów ich uporządkowania jest prawie nieograniczona. Kwestie typu (by przywołać znowu słowa Rorty'ego) „jaka metoda łączy paleontologię i fizykę cząstek?” albo „jaka wspólna relacja do rzeczywistości właściwa jest topologii i entomologii?” są nie­wiele bardziej użyteczne niż pytania (moje, nie Rorty'ego) „czy socjologia jest bliższa fizyce niż krytyce literackiej?” lub „czy politologia jest bardziej hermetyczna niż mikrobiologia, a che­mia bardziej odkrywcza od psychologii?”14 Musimy uzyskać swobodę takiego łączenia lub rozłączania poszczególnych dzie­dzin badań, jaki wydaje się właściwy i owocny, nie przesądza­jąc z góry, jaką to nam da wiedzę, czym można się będzie wymienić, i czy nieuniknionym rezultatem dążenia do zrobienia wyłomu w rzekomo nienaruszalnych metodologicznych liniach demarkacyjnych będzie „naturalistyczna redukcja”.

W rzeczywistości same nauki przyrodnicze dostarczają dowo­du, że ich kontynentalny obraz jako niepodzielnego bloku, zespo­lonego wspólnym przywiązaniem do galileuszowych procedur, świadomościowej neutralności i wizji znikąd, stał się przedmio­tem pewnego nacisku. W jednym z rozdziałów książki Bright Air, Brillant Fire: On the Matter of Mind, zatytułowanym Putting the Mind Back into Nature, jej autor, immunolog Gerald Edelman, wypowiada słowa bardzo bliskie poglądowi Taylora najeżonego w sprzeciwie wobec dominacji takich założeń i z góry powzię­tych opinii, a odnoszące się do jego własnej dziedziny badań dotyczących rozwoju i ewolucji ludzkiego mózgu:

[Jak] trafnie zauważył Whitehead, wraz z dokonanym w drugiej połowie dziewiętnastego wieku postępem w fizjologii i psychologii fizjologicz­nej, umysł został przywrócony naturze [z której usunęła go fizyka]. Przeżyliśmy od tego czasu kłopotliwy okres, zastanawiając się, co z tym fantem zrobić. Rozwój fizjologii stał się źródłem szczególnych proble­mów, podobnie jak źródłem szczególnych problemów okazała się zasa­da względności i mechanika kwantowa. Czy sami obserwatorzy są „rze­czami”, jak reszta obiektów w ich świecie? Jak wytłumaczyć zdumiewa­jącą zdolność obserwatorów (...) odnoszenia się do rzeczy tego świata, podczas gdy same rzeczy nie są do tego zdolne? Gdy obserwujemy ob­serwatorów, problem intencjonalności staje się nieunikniony. Czy do­trzymując kroku fizyce powinniśmy wprowadzać embargo na wszelkie psychologiczne cechy, o których rozprawiamy na co dzień: świadomość, refleksję, przekonania, pragnienia? Czy powinniśmy przyjmować wy­pracowany przez behawioryzm sanitarny reżym? (...) Albo zaprzeczamy istnieniu tego, czego doświadczaliśmy zanim „staliśmy się naukowca­mi” (przykładowo naszej własnej świadomości), albo zastrzegamy się, że nauka (czytaj „nauka fizykalna”) nie potrafi zająć się takimi proble­mami15.

Behawioryzm” nie jest jedynym powodem, dla którego przyrodnik Edelman, podobnie jak humanista Taylor, pomstuje na sterylne, zaślepione i fatalne modele analizy, wyciągnięte ze znamienitych, lecz niewłaściwych miejsc; odnosi się to również do kognitywnej psychologii posługującej się analogią kompute­rową- sztucznej inteligencji itp. Edelman używa nawet takiego samego epitetu na określenie tego zjawiska:

Dla scharakteryzowania wizji świata, która na pierwszy rzut oka wy­daje się bez zarzutu zarówno z naukowego, jak i zdroworozsądkowego punktu widzenia, przyjęto termin 'obiektywizm' (...). Obiektywizm zakłada (...), że świat posiada określoną strukturę skonstruowaną zbytów, właściwości i ich wzajemnych relacji (...). Ten świat urzą­dzony jest w taki sposób, że można go w pełni wymodelować za po­mocą (...) zestawu teoretycznych modeli (...).

Ze względu na jednoznaczną i dobrze zdefiniowaną odpowiedniość pomiędzy zestawem teoretycznych symboli a przedmiotami zdefinio­wanymi w ramach klasycznej kategoryzacji można w tym ujęciu przy­jąć, że logiczne relacje między rzeczami występującymi w świecie istnieją obiektywnie. Przyjmuje się więc, że ten system symboli repre­zentuje rzeczywistość, a reprezentacje mentalne muszą być albo praw­dziwe, albo fałszywe w zależności od tego, czy odzwierciedlają one rzeczywistość poprawnie czy niepoprawnie (...).

Rozwój komputera (...) wzmocnił idee wydajności i ścisłości oraz dedukcyjny posmak rozumowania, charakterystyczne dla większości nauk fizycznych już wcześniej. Czysto dedukcyjny, formalny kontekst komputerów, powiązanie z fizyką matematyczną oraz sukces nauk ścisłych zdawały się nieskończenie rozciągliwe (...).

Ta obliczeniowa czy reprezentacjonalistyczna wizja jest wizją natury widzianej okiem Boga. Narzuca ona i zdaje się dopuszczać istnienie pomiędzy umysłem a naturą przyjemnie, wyglądającej mapy rzeczy­wistości. Taka mapa wygląda jednak przyjemnie, dopóki odwraca się wzrok od kwestii, jak faktycznie umysł objawia się w cielesnych ludz­kich istotach. Odniesiony do umysłu in situ (tj. w mózgu) ten [obiektywistyczny] pogląd okazuje się niemożliwy do utrzymania16.



Niewątpliwie łatwiej jest dostrzec niedostateczność zdecy­dowanie opozycyjnego wobec „wielkiego rozłamu” sformuło­wania relacji pomiędzy naukami „humanistycznymi” i „przy­rodniczymi” w pracy takiej, jak rozprawa Edelmana, zajmująca się rozwojem i funkcjonowaniem naszego systemu nerwowego. Jest to też, generalnie biorąc, łatwiejsze na gruncie biologii niż w pracy na temat np. przemian fazowych czy momentu kątowe­go, w których perspektywa boskiego oka mogłaby wydać się mniej problematyczna, a reprezentacjonistyczne odzwierciedlenie być bardziej na miejscu. Jednakże, nawet gdyby tak było (co jest przynajmniej wątpliwe, skoro w skład fizycznej teorii weszły dzisiaj „rzeczy” w rodzaju funkcji falowych i delokalizacji), utrata szczegółu, będąca skutkiem tak skrajnie przeciwstawnego poglądu, zasłania inne sposoby mapowania krajobrazu wiedzy, inne sposoby wiązania ze sobą lub oddzielania dyscyplinarnych wysp badań empirycznych. „Jeśli nie znasz rosyjskiego - napi­sał fizyk matematyczny David Ruelle - wszystkie książki w tym języku będą wydawały ci się takie same”.

Podobnie, brak właściwego przygotowania uniemożliwi dostrzeżenie większej różnicy pomiędzy różnymi dziedzinami fizyki teoretycznej: we wszystkich przypadkach zobaczy się tylko zawiłe teksty, pełne pretensjonalnych greckich terminów, rozdzielonych wzorami i tech­nicznymi symbolami. Inne dziedziny fizyki mogą mieć jednak zupeł­nie inny posmak. Weźmy na przykład szczególną teorię względności. Jest to wspaniała rzecz, ale nie stanowi już dla nas tajemnicy; mamy poczucie, że wiemy o niej wszystko, co chcieliśmy wiedzieć. W od­różnieniu od niej, mechanika statystyczna kryje przed nami swe prze­raźliwe sekrety: wszystko wskazuje na fakt, że rozumiemy tylko drob­ną część tego, co w ogóle jest tu do zrozumienia17.


Nie wdając się tu w szczegółową ocenę (do wydania której osobiście czuję się niekompetentny, podobnie jak nie potrafię ocenić mocnych i słabych stron neurologii Edelmana), dezagregacja „nauk przyrodniczych” wydawałaby się istotnie zasadni­czą kwestią dla wizji wprawdzie nie-Taylorowskiego typu, lecz wizji także nieredukcyjnego i nie‑„naturalistycznego” rodzaju, jaką fizyk matematyczny, Richard Feynman, wypowiada w kon­tekście ogólnego projektu humanistycznego rozumienia wyko­rzystanym w książce Edelmana jako motto:

Która idea jest bliższa Bogu, jeśli wolno mi użyć religijnej metafory. Piękno i nadzieja czy fundamentalne prawa? Myślę, że (...) musimy ogarnąć wzrokiem (...) całość strukturalnych powiązań rzeczy oraz to, że wszystkie nauki, nie tylko zresztą nauki, ale wysiłki intelektualne w ogóle, zmierzają do uchwycenia związków między różnymi hierar­chiami, by połączyć piękno z historią, powiązać historię z psychologią człowieka, psychologię człowieka z funkcjonowaniem mózgu, mózg z impulsem nerwowym, impuls nerwowy z chemią i tak dalej, tam i z powrotem, wszystko naraz. (...) Nie sądzę, by któraś z tych idei była bliższa Bogu18.

* * *

W rzeczywistości jednak wyzwania wobec zdecydowanie bi­narnych obrazów „całości strukturalnych powiązań rzeczy” wy­chodzą nie tylko ze strony nauk przyrodniczych, a prawdę mówiąc nie z ich strony przede wszystkim, ale ściśle biorąc wycho­dzą od strony hermeneutyki, intencjonalności skupionej na dzia­łającym podmiocie, urzeczonej językiem, której Taylor, jak i ja, jesteśmy tak bardzo zdecydowani bronić przed rozszalałym ży­wiołem obiektywizmu. Dociekania historycznej, społecznej, kul­turowej i psychologicznej natury nad samą nauką – które stały się znane pod sumaryczną nazwą „studiów o nauce” – nie tylko prze­żyły prawdziwą eksplozję w ciągu ostatnich dwudziestu mniej więcej lat, ale zaczęły przerysowywać linie demarkacyjne prze­biegające między „mnogością oddzielnych społeczności uczo­nych” Marcusa w bardziej urozmaicony, zmienny i zindywiduali­zowany sposób. Ujmowanie „nauki” z perspektywy interpretatywistycznej zaczęło rugować, a przynajmniej komplikować Diltheyowski obraz, w niewoli którego tak długo przebywaliśmy19.

Wśród dzieł podpadających pod ogólną etykietę nauk humani­stycznych, te, które poświęcone są objaśnieniu form życia spę­dzanego (by posłużyć się realnym przykładem) przy akcelerato­rach liniowych, w laboratoriach neuroendokrynologicznych, sa­lach demonstracyjnych Royal Society, obserwatoriach astrono­micznych, stacjach terenowych biologii morza czy w komitetach planowania NASA, sprowadzają swoje zadanie do prezentacji intersubiektywnych osobowych światów. Maszyny, przedmioty, narzędzia, artefakty są w zasięgu ręki i dlatego nie traktuje się ich jako elementów zewnętrznych w stosunku do tego, co się dzieje, są pozbawionymi znaczenia instrumentami. Jako „rzeczy” muszą jednak zostać wmontowane w opowieść, a wówczas opowiadanie przybiera dziwaczną postać – ludzkie i pozaludzkie czynniki splatają się ze sobą w interpretatywnych narracjach.

Konstmkcja takich narracji, które snują niezmieszane ze so­bą wątki świata kultury i natury, ludzkiego działania i fizyczne­go procesu, intencjonalności i mechanizmu, dokonywała się powoli nawet w studiach o nauce, gdzie wydawałyby się one nieuniknione. („Où sont les Mounier des machines, les Levinas des Bêtes, les Ricoeur des faits?” krzyczał być może najbardziej zajadły adwokat takiego ich kształtu, antropolog nauki, Bruno Latour20.) Tych kwestii unikało się, czy mówiąc dokładniej ni­gdy nie pojawiały się one w ramach wstępnych wypadów orga­nizowanych na terenie studiów o nauce, następnie przyciągnęły uwagę socjologii nauki i związały się najmocniej z nazwiskiem Roberta Mertona, który ograniczył się do kwestii „zewnętrz­nych”, takich jak społeczne usytuowanie nauki, sterujący nią system nagród, a w szczególności normy kulturowe, które nią rządzą. Kwestie „wewnętrzne”, mające związek z zawartością i praktyką nauki jako takiej, pozostały poza zasięgiem dociekań. W późniejszych pracach, powstających pod większym wpły­wem socjologii wiedzy, próbowano odnieść się bardziej bezpo­średnio do procesów zachodzących w nauce, studiując takie zagadnienia, jak ewolucja sporów teoretycznych i powtarzanie eksperymentów. Sprawy te ujmowano jednak w równie obiektywistycznych kategoriach – „zajmując się społecznymi pro­blemami (zazwyczaj określanymi dość niejasno jako „interesy”) w celu wyjaśnienia problemów przyrodniczych”. Dopiero cał­kiem niedawno rządy zaczęła przejmować orientacja interpretatywna, która stara się ująć naukę jako koncyliacyjną, zgodną grę myśli i problemów21.

Takie interpretatywne ujęcia, jako pomysły zupełnie świeżej daty, są zarazem niewłaściwie sformułowane i zmienne, są nie­pewnymi wstępnymi sondami w bezcelowym i przynajmniej w tej chwili źle postrzeganym dociekaniu. Powstały analizy retoryki mówionego i pisanego dyskursu naukowego, istnieją opisy ludzkich i pozaludzkich czynników, jako koaktywnych punktów węzłowych w rozgałęziających się sieciach znaczenia i władzy; pojawiły się etnograficzne i etnometodologiczne studia „faktu wytwarzania” i „procedur wyjaśniających”; prowadzone są badania nad planowaniem badań, konstruowaniem narzędzi i praktyką laboratoryjną. Wszystkie one jednak pojmują naukę już w samych początkach jej rozwoju nie jako nieprzejrzysty społeczny osad, lecz jako znaczącą społeczną działalność: „Nigdy nie interesowało nas wyjaśnianie czegokolwiek w kategoriach społecznych (...) chcemy wyjaśniać społeczeństwo, którego (...) głównymi komponentami są rzeczy, fakty i artefakty”22. Niezbyt to przypomina obiektywistyczny, pozbawiony działającego podmiotu „naturalizm”, którym Taylor tak słusznie się niepokoi. Nauki humanistyczne i przyrodnicze, niewątpliwie różne od siebie, mogą okazać się nie tak znowu radykalnie inne, a ich intelektualny kongres niekoniecznie musi być jałowy.

* * *

Nauki fizyczne, biologiczne, humanistyczne i inne zmieniają się nie tylko pod względem swej treści czy społecznego oddzia­ływania (choć oczywiście procesy te dokonują się w nich na masową skalę), ale zmieniają się też jako forma życia, sposób bycia w świecie, znaczący system ludzkiego działania, konkret­na opowieść o tym, jak się mają rzeczy. Podobnie jak wszystkie inne tego typu sposoby, formy, systemy, opowieści – na przy­kład martwa natura albo prawo kryminalne – są one wytwarzane w czasie (a choć przypisują sobie uniwersalny wymiar, także w określonej przestrzeni), w następstwie czego wszelki ich ob­raz, który pozostaje niezmienny w całym przebiegu historii tych nauk i w całym spektrum ich aktywności i podejmowanych problemów, musi zamienić się w zaciemniający wszystko mit. Mit taki rzeczywiście istnieje i, jak wykazał Taylor, wywiera destruktywny wpływ na próby wyjaśnienia kwestii polityki, języka, tożsamości i umysłu podejmowane przez tych, którzy w niego uwierzyli. A ponieważ nie jest łatwy do zrozumienia, wywiera także nie mniej zgubny wpływ na samą ideę nauki, by posłużyć się tezą Woolgara, zapożyczoną przez niego od Davidsona23.

Opór Taylora wobec wprowadzania do nauk humanistycz­nych „modelu nauk przyrodniczych” jest w rzeczywistości po­twierdzeniem poglądu jego oponentów, że istnieje taki model, jednolity, dobrze zdefiniowany i historycznie niezmienny, rzą­dzący współczesnymi badaniami naukowymi przede wszystkim nad zagadnieniami rzeczywistości materialnej. Rzecz polega jedynie na ograniczeniu jego zastosowań do właściwej sfery: gwiazd, skał, nerek i falocząstek, a więc trzymania go z dala od kwestii, gdzie liczy się „znaczące”24. Ten podział rzeczywisto­ści, przypominający bardzo sposób, w jaki niektórzy dziewięt­nastowieczni duchowni (i niektórzy pobożni fizycy) usiłowali „rozwiązać” kwestię opozycji religii i nauki – „wy zajmijcie się mechanizmami, my pozostaniemy przy znaczeniach” – miałby zagwarantować, że idee nie będą przemieszczać się tam, gdzie nie przynależą. W rzeczywistości zaś zapewniają obustronne samozadowolenie i uwiąd zagadnień.

Zasadniczo wszyscy mają przynajmniej mglistą świadomość faktu, że studia konwencjonalnie zaliczane do rozciągłej kategorii nauk przyrodniczych (czy należy do nich także matematyka? albo psychofarmakologia?) przechodzą obecnie proces masowej trans­formacji społecznej, technicznej i epistemologicznej, w efekcie której nie tylko ich siedemnastowieczny, ale nawet późno dzie­więtnastowieczny obraz okazuje się prymitywny, wątły i nieścisły. Ceną radykalnego odseparowania nauk humanistycznych od tych studiów jest radykalne odseparowanie tych studiów od nauk hu­manistycznych i pozostawienie ich na łasce własnych pomysłów.

A nie są to pomysły zadowalające. Rezultatem sztucznego i niepotrzebnego oziębienia stosunków jest utrwalenie się w rozmaitych naukach przyrodniczych anachronicznych autokoncepcji, globalnych narracji falsyfikujących ich rzeczywistą praktykę, oraz utrwalanie się „sterylnych”, „połowicznie uza­sadnionych” i „niewiarygodnych” naśladownictw tych anachro­nicznych koncepcji i fałszywych narracji wśród przedstawicieli nauk humanistycznych, niemających pojęcia o tym, do czego doszła fizyka, chemia, fizjologia i podobne dyscypliny jako formy znaczącego działania, a także, rzecz chyba najgorsza ze wszystkiego, produkcja rozmaitego rodzaju irracjonalizmów charakterystycznych dla New Age'u - fizyki zen, kosmologii Maharishi, parapsychologii - uważanych za czynnik jednoczący wszystko na pewnym wyższym, głębszym czy też szerszym planie25.

Zwalczanie zjawiska „naturalizacji” nauk humanistycznych to działalność konieczna, do której Taylor wniósł ogromny wkład. Powinniśmy być mu wdzięczni za jego nieugięte wysiłki w tym zakresie oraz za ich precyzję. Ubolewam jednak, że opa­nowany przez mgliste formuły, nie przyczynił się on w równej mierze do realizacji zadania równie niezbędnego - związania na powrót nauk przyrodniczych z ich ludzkimi korzeniami i zwal­czania na tej drodze procesu ich naturalizacji. Ogromnie szkoda, że najbardziej obfite w następstwa tendencje współczesnej kul­tury umykają uwagi jednego z najgłębszych jej badaczy.

(wg Clifford Geertz, Zastane światło. Antropologiczne refleksje na tematy filozoficzne, przeł. Z. Pucek, Kraków 2003, ss. 180-199)

1 Tekst Introduction został powtórzony z nieco inną paginacją w tomie 2. Tematy poruszane przez Taylora, które tutaj cytuję, rozproszone są w całym dziele, poczynając od Explanation o f Behavior, Routledge and Kegan Paul, London 1964, po Sources of the Self, Harvard University Press, Cambridge 1989, jednak dla uproszczenia ograniczę bezpośrednie odwołania do cytatów z Philosophical Papers, Cambridge University Press, Cambridge 1985, 2 tomy.


2 Taylor, Philosophical Papers, l: l, 2: 21, l: 187, l: 247 i 2: 92.

3 Ibid., 2: 15.


4 Ibid., 2: 17. ;


5 Ibid., 2: 117.


6 Ibid., 1: 11


7 Ibid., l: 45, 2: 15. Jak zauważa Taylor, koncepcja ta jest głęboko zako­rzeniona i rozpowszechniona w myśli zachodniej, przy tym w swej nowoczes­nej wersji jest równie często datowana od Vico, jak od Diltheya, a za typo­wych jej przedstawicieli uważa się często tak Webera, jak i Gadamera. Subtel­ny i szczegółowy zarys tego przeciwstawienia, tak jak kształtowało się ono od czasów starożytnych, niekiedy jako różnica, niekiedy jako dychotomia, nie­kiedy jako coś niejasnego, wszystko to za oryginalnym greckim rozróżnieniem (także to, jak się zdaje, wynaleźli Grecy) nomos i physis, przedstawia ważne studium Donalda Kelleya, The Human Measure, Social Thought In the Western Legal Tradition, Harvard University Press, Cambridge 1990.


8 Richard Rorty, Czy nauka o naturze to kategoria naturalna? w tegoż: Obiektywność, relatywizm i prawda. Pisma filozoficzne, przeł. J. Margański, t. l, Warszawa 1999. Rorty oczywiście kwestionuje, podobnie jak ja, ten pogląd.


9 Taylor, Philosophical Papers, l: 5.


10 Thomas Kuhn, Struktura rewolucji naukowych, przeł. S. Amsterdamski, Warszawa 1968. Zob. przystępne omówienie „paradoksu kwantowego" Heinza Pagelsa, The Cosmic Code: Quantum Physics as a Language of Naturę, Bantum, New York 1983. Brak w głównym studium Taylora o „wytwarzaniu nowoczesnej tożsamości" jakiegoś poważnego omówienia rozwoju fizyki teoretycznej musi co najmniej dziwić biorąc pod uwagę, że śledzi on „świa­domość nowoczesną" aż do mechanicznej wizji świata. „Nauka", jak bóg deistów - Descartesa, i Bacona, Newtona i Boyle'a - uruchamia całe przed­sięwzięcie, lecz nie przykłada do niego więcej ręki. Zob. Ch. Taylor, Źródła podmiotowości. Narodziny tożsamości nowoczesnej, PWN, Warszawa 2000.


11 George Marcus, Why Is There No Hermeneutics of Natural Sciences? Some Preliminary Theses, „Sciences in Context" l (1987): 5-51; cytaty na s. 42, 23 (kursywa oryginalna).


12 Cytat „nie pytaj” przypisywany jest Richardowi Feynmanowi, ale nie znam jego źródła. Jeśli chodzi o rozwinięcie niektórych ze wspomnianych kwestii zob. Heinz Pagels, The Cosmic Code; zob. także The Dreams of Reason: The Computer and the Rise of the Sciences of Complexity, Simon and Schuster, New York 1988 i Perfect Symmetry: The Searchfor the Begining of Time, Bantam, New York 1986.


13 Marcus, Why Is There No Hermeneutics ofNatural Sciences?, s. 26-29; odwołania zostały pominięte, kursywy oryginalne.


14 Rorty, Czy nauka o naturze to kategoria naturalna?, s. 72.


15 Gerald M. Edelman, Bright Air, Brillant Fire: On the Matter of Mind, Basie Books, New York 1992, s. 11.


16 Ibid., s. 230, 231, 232; kursywy oryginalne. Jeśli chodzi o bardzo zbli­żoną krytykę „mechanicznie modelowanych wyjaśnień ludzkiego funkcjono­wania" Taylora, zob. jego esej Cognitive Psychology, w: Philosophical Papers, l: 187-212; na temat „obiektywizmu”, Theories of Meaning, l: 248-292. W kwestii podobnego ataku na „obiektywizm” w neurologii, określonego tutaj jako „produkowanie diagramu”, zob. Izrael Rosenfeld, The Strange, Familiar and Forgotten: An Anatomy of Consciousness, Knopf, New York 1992.



17 David Ruelle, Chance and Chaos, Princeton Uniyersity Press, Princeton 1991, s. 122. Pojęcie „odpowiedniego przygotowania” niezbędnego do oceny tych różnic, które Ruelle każe nam ocenić w książce przeznaczonej jednak przede wszystkim dla publiczności nieposiadającej takiego przygotowania, raczej budzi pytania niż na nie odpowiada. Istnieją przekłady, istnieją też komentarze (których dobrym przykładem jest komentarz Ruelle'go): nie znam rosyjskiego, a zatem wiele mi umyka, ale Dostojewski nie wygląda dla mnie tak samo jak Tołstoj.



18 Cytowane w: Edelman, Bright Air. Brilliant Fire, s. vii. Ostatni wiersz sugeruje, że „hierarchia" może okazać się figurą nie najlepiej nadającą się do kalkowania takiej gmatwaniny powiązań.


19 Zob. zwięzły ogólny przegląd w: Steve Woolgar, Science, the Very Idea, Ellis Horwood, Chichester 1988; zbiór bieżących polemik i stanowisk w tej twórczo zdezorganizowanej, pożytecznie wojowniczej dziedzinie przynosi praca pod redakcją Andrew Pickeringa, Science as Practice and Culture, University of Chicago Press, Chicago 1992; zob. także wykraczające z uczuciem swoistej mściwości poza podział humanistyczne / przyrodnicze, wciąż aktualne studium Stevena Shapina i Simona Schaffera, Leviathan and the Air Pump: Hobbes, Boyle, and the Experimental Life, Princeton University Press, Princeton 1985.


20 Bruno Latour, Nous n'avons jamais été modernes: Essai d'anthropologie symétrique, La Découverte, Paris 1991, s. 186. Jest to najbardziej ogólne i najbardziej prowokacyjne określenie stanowiska Latoura; bardziej szczegó­łowe omówienie tego stanowiska zawiera jego praca Science in Action: How to Follow Scientists and Engineers through Society, Harvard University Press, Cambridge 1987; jeśli chodzi o konkretne zastosowanie zob. The Pasteurization of France, Harvard University Press, Cambridge 1988.


21 Cytat pochodzi z pracy: H.M. Collins and Steven Yearley, Journey into Space, w: Pickering (ed.), Science as Practice and Culture, s. 384, stanowiącej polemikę z Latourem. Jeśli chodzi o ujęcie Mertona, zob. jego The Sociology of Science: Theoretical and Empirical Investigations, University of Chicago Press, Chicago 1973. W kwestii podejścia socjologii wiedzy (naukowej), nie­kiedy określanego jako „mocny program”, zob. Barry Bames, Interests and the Growth of Knowledge, Routledge and Kegan Paul, London 1977. Kryszta­łowo przejrzysty, choć antyczny termin „koncyliacyjny" zapożyczyłem z pra­cy Iana Hackinga, The Self-Vindication of the Laboratory Sciences, w: Pickering (ed.), Science as Practice and Culture, s. 29-64, gdzie służy do analizy tytułowego procesu, którego autor broni. (Termin ten wydaje mi się lepszy od estetycznego terminu koherentny, który stosuje się do tekstów, od formalistycznego terminu „zwarty” odnoszącego się do wierzeń, od funkcjonalistycznego określenia „zintegrowany” stosowanego w odniesieniu do instytucji czy od psychologicznego terminu „dostrojony” odnoszonego do osób.) W sprawie szerszego omówienia tych kwestii zob. jego Representing and lntervening, Cambridge University Press, Cambridge 1985. (Od napisania tej noty socjobiolog E.O. Wilson wprowadził ten termin w zupełnie innym, całkowicie prze­ciwstawnym mojemu sensie. Zob. E.O. Wilson, Consilience: the Unity of Knowledge, Alfred Knopf, New York 1998. Termin ten zawdzięczamy Williamowi Whewellowi, który pierwszy go wprowadził i to w sensie zgodnym ze znaczeniem, w jakim używamy go ja i Hacking, a nie Wilson.)



22 Michel Callon and Bruno Latour, w: Pickering (ed.), Science as Prac­tice and Culture, s. 348. Piszą oni dalej: „Naszą ogólną (...) zasadą jest (...) nie przerzucać się pomiędzy realizmem przyrodniczym a realizmem społecz­nym, ale otrzymać naturę i społeczeństwo jako dwoisty rezultat innej działalności, działalności, która nas bardziej interesuje. Działalność tę nazywamy budowaniem sieci lub wspólnymi problemami albo niby-dopełnieniem czy próbami sił; inni natomiast nazywają ją umiejętnością, formami życia, mate­rialną praktyką” (odsyłacze pominięto).


23 Woolgar, Science. Zob. Donałd Davidson, One the Very Idea ofa Conceptual Scheme, „Proceedings and Addresses of the American Philosophical Association" 47 (1973-74): 5-20.


24 Taylor, Philosophical Papers, l: 197.


25 Interesujące uwagi na ten temat zawiera książka Jeremy Bemsteina, Quantum Profiles, Princeton University Press, Princeton 1991, szczeg. s.vii-viii, 77-84.


2




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Geertz Clifford O gatunkach zmąconych (fragment)
Międzynarodowe stosunki gospodarcze i inne nauki
Źródła podmiotowości Charlesa Taylora rec, es
Teoria stosunków międz do nauki
Teoria stosunków międz. do nauki, Uczelnia Łazarskiego, Teorie Stosunków Miedzynarodowych
charles taylor
Geertz, Clifford The Near East In The Far East On Islam In Indonesia
Źródła podmiotowości Charlesa Taylora rec, es
Geertz, Clifford Generos confusos
Charles Taylor Źródła podmiotowości
Źródła podmiotowości Charlesa Taylora rec, es
Geertz Clifford Ineterpretacja kultury Wybrane eseje rozdz 1 4, 8 11
Charles Taylor, Źródła podmiotowości
Charles Taylor and Paul Ricoeur on Self Interpretations and
hodowla koni, Nauki przyrodnicze i ścisłe, Biologia, Weterynaria
hodowla koni, Nauki przyrodnicze i ścisłe, Biologia, Weterynaria
Przyroda Materiały merytoryczne do nauki przyrody Część 2

więcej podobnych podstron