Charles Taylor, Źródła podmiotowości. Narodziny tożsamości nowoczesnej, przełożyli: M. Gruszczyński, O.
Latek, A. Lipszyc, A. Michalak, A. Rostkowska, M. Rychter, Ł. Sommer; naukowo opracował T. Gadacz,
wstęp: A. Bielik-Robson, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2001, ss. 996.
W pierwszych dwu akapitach polskiego Wstępu do pracy Taylora spotykamy się z pewną charakterystyką
realizowanego przezeń przedsięwzięcia, która dopóki nie zapoznamy się z rozważaniami samego Taylora
może wydać się niezrozumiała a przede wszystkim niespójna. Autorka Wstępu, z jednej strony, stwierdza,
że "książka Taylora przypomina Heglowską Fenomenologię ducha", a sam Taylor w swym dziele "odsłania
się jako filozof systemowy" [VII], z drugiej natomiast strony o jego przedsięwzięciu powiada, że "bardziej
przypomina osobiste ćwiczenia duchowe niż abstrakcyjny traktat filozoficzny" [VIII]. Lektura pracy Taylora
potwierdza jednak występowanie w jego wywodach wyraźnej dwoistości: Taylor jest, jak się zdaje, rozdarty
pomiędzy dwoma sposobami prowadzenia wywodu. W jednym wypadku wywód polega na przytaczaniu –
na modłę rozważań systematycznych – racji, które mają uzasadniać trafność, prawdziwość czy
adekwatność danego stanowiska, poglądu czy teorii; w drugim natomiast wypadku wywód ma z gruntu
odmienny charakter
– operuje się w nim metodą genealogiczną, która dociekać chce przede wszystkim
motywów i oddziaływań, które miały sprawić, iż ten czy ów pogląd spotkał się z akceptacją (bądź
dezakceptacją). Znamienną prawidłowością operowania tymi dwoma metodami jest natomiast to, że
pierwszy sposób postępowania pojawia się tam, gdzie Taylor wykłada własne stanowisko i broni
zasadności własnych tez, drugi natomiast tam, gdzie przedmiotem zainteresowania są stanowiska
odbiegające od poglądów Taylora i uważane przezeń za błędne.
Dwoistość ta, pociągającą za sobą zarazem wyraźną niespójność w sposobie postępowania, będzie się
uwidaczniała w tym, co jest treścią rozważań Taylora, mianowicie w przeprowadzanej przezeń analizie
opozycji zachodzącej pomiędzy dwoma sposobami pojmowania podmiotu i dwoma zasadniczymi
sposobami rozumienia "tego, co moralne". Pogląd, którego słuszności broni Taylor, można hasłowo
określić jako pogląd akcentujący nieuchronność odwoływania się do "różnic jakościowych". Dla stanowiska
uważanego przezeń za całkiem błędne charakterystyczna byłaby natomiast deklarowana całkowita
rezygnacja z operowania różnicami jakościowymi, rezygnacja z racjonalności substancjalnej na rzecz
racjonalności proceduralnej; przejście od jednej racjonalności do drugiej jest zaś równoznaczne z
odejściem od myślenia, które kierowałoby się jakimś wyobrażeniem "na temat tego, co nieporównanie
wyższe" [95] i zainteresowane było przede wszystkim "dobrem", ku myśleniu, które zainteresowane jest
przede wszystkim procedurą i skupia się na uczynkach i obowiązkach. W efekcie tych przemian
"Moralność – powiada Taylor – zawęziła swoją problematykę do pytań o to, co powinniśmy czynić,
ignorując pytania o to, co jest samo w sobie wartościowe, lub co powinniśmy wartościować i kochać" [166].
"Orientowanie się względem dobra" a w konsekwencji operowanie "mocnymi wartościowaniami", jak też
"jakościowe różnicowanie" są w myśl poglądu, którego trafności broni Taylor, warunkiem naszej
tożsamości, czyli tego, by nasze życie posiadało sens. Słowo "warunek" jest tu użyte w mocnym sensie –
Taylor uważa, że przedstawione przezeń wyjaśnienie dociera do transcendentalnych warunków
tożsamości; takim warunkiem ma być właśnie niemożność nieorientowania się "względem dobra",
sprawiająca, iż "nieuchronnie próbujemy określić nasze miejsce w stosunku do niego, a także nadać
kierunek naszemu życiu" [104]. Kluczową rolę "w określaniu naszej tożsamości i pojmowaniu naszego
życia" odgrywają więc wspomniane "rozróżnienia jakościowe", które "dostarczają racji dla naszych
moralnych i etycznych przekonań" [105]. Owe "rozróżnienia jakościowe" albo "mocne wartościowania"
stanowią ponadto, jak powiada Taylor, podstawową "przesłankę do podziwu lub pogardy dla ludzi" [1
Słowo "pogarda" (w oryginale: to admire or look down on people) jest tu jednak słowem zbyt mocnym i nie
całkiem pasującym do słownictwa Taylora, acz oddającym w dosadny sposób jego nieskrywaną inklinację
ku temu, co elitarne.]
– który to podziw bądź dezaprobata zależeć mają według Taylora od tego, na ile w
swym życiu ludzie ci osiągają czy realizują najwyżej cenione przez nas dobra [125].
Taylorowi chodzi o to, by pokazać, że owo odniesienie do dobra jest czymś, czego nie sposób nie
posiadać, że takie (choćby ukryte) odniesienie zawsze ma miejsce i że na owym odniesieniu do jakoś
wyobrażanego dobra opierają sięnasze jakościowe rozróżnienia. Z kolei te jakościowe rozróżnienia pełnią
podwójną funkcję: zarówno leżą u podstaw naszych moralnych intuicji i naszych moralnych reakcji, jak też
stanowią narzędzie służące artykulacji tychże intuicji i reakcji. Ponieważ teorie moralne czy koncepcje
podmiotowości oceniane są przez Taylora z punktu widzenia the best account principle, czyli wedle
"zasady najlepszego objaśniania" (w tym również z punktu widzenia przenikliwości użytych pojęć czy
subtelności języka użytego w owych objaśnieniach), przeto stanowiska teoretyczne oceniane są wedle
tego, czy w myśl zasady "najlepszego objaśniania" (NO) pozwalają one wyartykułować (i to możliwie
najlepiej) nasze intuicje i reakcje. W
tej sytuacji, kiedy to wiemy już co konstytuuje tożsamość podmiotu,
kiedy już znamy transcendentalne warunki możliwości tożsamości, nie musimy już dyskutować tej kwestii i
spierać się z innymi ujęciami podmiotu, lecz możemy przystąpić do oceniania innych teorii moralności, a
właściwie zastanawiania się przede wszystkim nad tym, jak to mogło się stać, iż te błędne teorie – błędne,
gdyż próbujące wmówić człowiekowi, iż może obyć się bez "jakościowego różnicowania" – spotkały się z
szeroką akceptacją. W tej części analizy możemy już sięgnąć po metodę genealogiczną i zająć się
bardziej, jak to właśnie czyni Taylor, "motywami" przyjmowania pewnych poglądów aniżeli
przemawiającymi na rzecz danego poglądu racjami natury systematycznej. Dlatego też patrząc na pewną
teorię, np. na "czynów obowiązkowych", nie zastanawia on się nad racjami przemawiającymi za tą teorią
czy też nad zakresem jej ewentualnej trafności, lecz przechodzi do zastanawiania się nad źródłami jej
popularności, tłumacząc ją "epistemologicznymi i metafizycznymi predylekcjami" oraz "motywami natury
moralnej", które, jak twierdzi, "stoją za ową modą na [daną] teorię" [167].
Ten dualizm można określić jako podstawową tendencję rozważań Taylora, które skądinąd obfitują w
bogactwo treści i zawierają wiele trafnych spostrzeżeń. Kiedy Taylor analizuje owe nowożytne idee, które
złożyły się na nasze myślenie o nas samych, o naszej tożsamości i podmiotowości, myślenie, które,
zdaniem Taylora, albo wyparło z obrazu nas samych wymiar moralny, albo też wymiar ten nader opacznie
ujęło (zawężając go do czynów i powinności), wskazuje nam na cały szereg motywów i idei, które
rzeczywiście mogły przyczyniać się do wypierania jednego obrazu przez inny. Patrząc z tak pojętej
perspektywy historyka idei wydobywa Taylor rów
nież pewne cząstkowe pożytki tych skądinąd teoretycznie,
jego zdaniem, nietrafnych idei czy wyobrażeń na temat podmiotu i jego kondycji; w swej ocenie
analizowanych idei nie chce zatem Taylor być jednostronny. Niemniej jednak główna intencja jego
rozważań jest wszak jednoznaczna: poprzez upominanie się o subtelniejsze języki i poprzez ich
wprowadzanie (a ten właśnie cel ma realizować według Taylora jego dzieło analizujące "źródła
podmiotowości"), chce on przezwyciężyć "modę" na owe nowoczesne teorie i "metaetyki" dystansujące się
(według Taylora: rzekomo) od "jakościowych rozróżnień", chce uzyskać akceptację dla własnego widzenia
podmiotu.
Źródło tej dwoistości tkwi jak się zdaje w samym wyobrażeniu podmiotu. Konstytutywną właściwością
podmiotowości ma być, według Taylora, jedność moralnego odczuwania, reagowania, rozpoznawania i
"uzasadaniania": w jednym intuicyjnym akcie coś jawi nam się jako pociągające bądź odrażające, słuszne
bądź błędne, czy też jako doniosłe bądź nieważne. Rozpoznanie, uzasadnienie i emocjonalne reagowanie
splatają się w jedność. Nie ma zatem możliwości, byśmy mogli z niejako "bezosobowej" perspektywy
orzekać cokolwiek w kwestiach moralnych (jak też metaetycznych). Dlatego też możemy zastosować
metodę genealogiczno-demaskatorską w stosunku do krytycznie analizowanych idei i wyobrażeń.
Pozostaje jednak tylko jedna wątpliwość: dlaczego nie spojrzeć w ten sam sposób na własną wizję
podmiotu?
Mimo to, że Taylorowski genealogiczny sposób postępowania, jak też widzenie miejsca i charakteru "tego,
co moralne" w konstytuowaniu tożsamości podmiotu może, jeśli patrzymy na to z perspektywy ściśle
systematycznej, rodzić sprzeciw i skłaniać do wysuwania obiekcji, to jednak lektura jego pracy sprawia
satysfakcję, a poza tym jest to lektura obowiązkowa dla tych, którzy chcą (również krytycznie) zabierać
głos w dyskusji nad kondycją naszych czasów, nad naszymi wyobrażeniami moralnymi i pojmowaniem
samych siebie. Nie można jednak tylko ulegać urokowi "subtelniejszych języków" – na wywody Taylora
należy również patrzeć z tego samego punktu widzenia, z jakiego patrzy on na swoją własną wizję
tożsamości: należy zastanawiać się, czy proponowana wizja rzeczywiście trafia w to, co stanowi wedle
naszej najlepszej wiedzy konstytutywny element naszej tożsamości i naszego moralnego pojmowania
siebie.
Na marginesie, chwaląc sukces tak trudnego przedsięwzięcia, jakim jest zbiorowy przekład, wskazać
muszę na jeden poważny błąd, jaki mi się rzucił w oczy. Na s. 58 jest następujące zdanie: "Pojęcie
tożsamości zdefiniowane przez jakiś zwyczajny zespół faktów, nie zaś za pomocą pewnych silnie
wartościujących wyborów, jest niespójne", które w oryginale brzmi następująco: The notion of identity
defined by some mere de facto, not strongly valued preferences is incoherent (wyd. oryg. 1989, s. 30). Nie
chodzi tu o "pojęcie definiowane przez zespół faktów" lecz o "pojęcie, które opiera się na pewnych li tylko
de facto mających miejsce preferencjach, a nie na preferencjach silnie wartościujących".
Andrzej M. Kaniowski