Troskliwa mamusia
Przełożyła Justyna Kubicka-Daab
/
Rozdział
pierwszy
Plaża była zatłoczona. Grupa studentów college'u ze
brała się wokół przenośnego radia. Byli tak rozbawieni,
że nie dostrzegali wściekłych spojrzeń innych plażowi
czów.
-
Wyłącz to - zaproponowała z uśmiechem Shelly
Astor, wskazując na pełne złości twarze sąsiadów. - Przy
sparzasz nam wrogów.
-
Nie pękaj - wyśmiał ją kolega. - Jesteśmy młodzi,
mamy przerwę wiosenną, przez cały cudowny tydzień
żadnej biologii, angielskiego ani algebry!
-
Tak, to prawda - mruknął inny student. - Właści
wie to powinienem się utopić. Oblałem pierwszy egzamin
ze wstępu do algebry!
-
Mniej rozrywek, więcej skrobania zadań na papie
rze - poradził ktoś.
-
Słusznie, panie Jajogłowy. - Odpowiedzi towarzy
szyło wrogie spojrzenie. - Ten oto Edwin popsuł staty
stykę na biologii. - Wskazał rudowłosego, patykowatego
chłopaka. - Zdobył sto punktów.
Troskliwa mamusia
7
-
Flannery mówi, że jestem najlepszym studentem,
jakiego kiedykolwiek miał. Co ja poradzę, że jestem taki
zdolny? - westchnął Edwin.
-
Nie jesteś taki genialny w trygonometrii - mruknął
do niego Pete, po czym poinformował pozostałych: - Mu
siałem dawać mu korepetycje, bo inaczej nie zdałby egza
minu u Bragga.
-
Czy możecie wyłączyć to przekleństwo? - donośny
głos przerwał ciszę.
-
Jest pan bez serca! -jęknął chłopak, zwracając się
do prześladowcy. - Przeżyliśmy właśnie osiem tygodni
piekła, nie wspominając już o trygonometrii!
-
A jeden z nas ją oblał! - krzyknął Edwin, wska
zując na Marka.
-
Wszyscy jesteśmy u kresu - dodał Pete, potrząsając
głową ze smutkiem. - Jeśli pozbawi się nas muzyki, Bóg
jeden wie, co moglibyśmy uczynić całemu światu!
Mężczyzna zaczął się śmiać, po czym bezradnie roz
łożył ręce i położył się, zamykając oczy.
Shelly uśmiechnęła się do przyjaciół.
-
Pete studiuje socjologię - szepnęła do Nan, swej
najbliższej przyjaciółki. - Dodatkowo wziął sobie psy
chologię. Czyż nie jest wspaniały?
-
Wyrazy szacunku dla jego uczelni - zgodziła się
dziewczyna.
Obie wstały i poszły nurkować w falach.
-
Czy nie cudownie? - westchnęła Nan. - A ty o mały
włos nie pojechałabyś.
-
Musiałam stoczyć walkę, by w ogóle pójść do col
lege'u
a co dopiero mówić o wakacjach na Florydzie
-
powiedziała cicho Shelly. Odgarnęła rozwiane jasne
włosy,
a
na jej
pełnych
ustach
pojawił
się
figlarny
uśmiech. - Moi rodzice chcieli, żebym poszła do szkoły
pomaturalnej, a następnie została członkinią klubu kobiet
z towarzystwa w Waszyngtonie. Wyobrażasz sobie?
-
Domyślam się, że nie powiedziałaś im o swoim za
miarze zostania pracownikiem socjalnym, zajmującym się
sprawami dzieci i rodziny? - podpuszczała przyjaciółka.
-
Ojciec przypłaciłby to załamaniem nerwowym - od
parła. - Rodzice są kochani, ale chcieliby zapewnić mi ży
cie w luksusie i bezpieczeństwie, a ja chciałabym zmieniać
świat.
-
Spojrzała
na
ciemnooką Nan
z
przewrotnym
uśmieszkiem. - Uważają, że jestem jakaś dziwna. Wybrali
już dla mnie uroczego męża: uczelnia Ivy League, stare
dobre nazwisko, mnóstwo pieniędzy. - Wzruszyła ramio
nami. - To nie to, czego pragnę, ale do nich nic nie dociera.
Musiałam zagrozić, że znajdę sobie pracę i pójdę na studia
wieczorowe, dopiero wtedy ojciec zgodził się zapłacić za
mój college.
-
Ciekawe,
czy
wszyscy
rodzice
chcą żyć poprzez
swoje dzieci? - zastanowiła się Nan. - Moja matka już
w szkole podstawowej popychała mnie w kierunku pie
lęgniarstwa, tylko dlatego że ona sama wyszła za mąż
i nie skończyła szkoły pielęgniarskiej. A mnie się robi
słabo na widok krwi, na miłość Pete'a!
-
Czy ktoś wymienił moje imię? - spytał chłopak,
wyłaniając się z wody obok dziewcząt-.
Nan ochlapała go wodą i już po chwili poważna dys
kusja przerodziła się w dziecinną zabawę.
Później jednak, kiedy wróciły do motelu, Shelly za
stanawiała się, czy nie jest niewdzięczna. Jej ojciec, za
możny doradca inwestycyjny, zapewnił jej wspaniałą, do-
Troskliwa mamusia
9
statnią młodość. Matka była osobą z towarzystwa, a brat
wybitnym naukowcem. Miała doskonałe pochodzenie.
Nie chciała jednak
spędzać
życia pomiędzy
lunchami
a koktajlami, ani nawet brać udziału w pozornych dzia
łaniach dobroczynnych. Chciała naprawdę pomagać lu
dziom w ich problemach. Pragnęła żyć w prawdziwym
świecie, a nie w swoim odizolowanym środowisku. Jej
rodzice nie mogli, bądź nie chcieli, zrozumieć, że pragnie
czuć się potrzebna, wiedzieć, że jej życie ma jakiś cel,
głębszy niż nauka właściwych manier.
Lubiła
studia.
Chodziła
do
Thorn
College,
małej
uczelni w Waszyngtonie, gdzie, mimo swego pochodze
nia,
była po prostu zwyczajną studentką,
akceptowaną
bez zastrzeżeń. Panowała tam ciepła i przyjazna atmo
sfera, którą Shelly uwielbiała.
Mieszkanie poza kampusem ograniczało nieco jej ży
cie towarzyskie, ale nie ubolewała nad tym. Zawsze uwa
żała siebie za kobietę raczej zimną - przynajmniej jeśli
chodzi o mężczyzn. Umawiała się na randki i chłopcy
całowali ją od czasu do czasu, ale nie czuła nic poza
powierzchowną przyjemnością. Nie miała najmniejszego
zamiaru ryzykować bliższego związku tylko dla zaspo
kojenia ciekawości lub z obawy przed ośmieszeniem. By
ła wystarczająco silna, by znosić kpiące uwagi bardziej
swobodnych dziewczyn. Uważała, że pewnego dnia bę
dzie zadowolona, iż nie uległa presji otoczenia. Uśmie
chnęła się do tej myśli.
— Ty uparta oślico - powiedziała sama do siebie.
Energiczne
pukanie
do
drzwi
poprzedziło
wejście
Nan.
-
Nie jesteś jeszcze gotowa? - skarciła ją. Popatrzyła
10
DLA CIEBIE, MAMO
na
tradycyjnie
skrojoną,
czarno-żółtą
sukienkę
Shelly,
sandały
i upięte
w
kok włosy.
- Chyba
nie
pójdziesz
w tym stroju? - dodała załamanym głosem. - Czy ty nie
masz najmniejszego pojęcia o modzie?
-
Oczywiście, że mam. Spódnice i spodnie ze span-
deksu oraz jaskrawe bluzki. Ale to nie mój styl.
-
Nie zobaczyłabyś mnie w czymś takim nawet mar
twej - westchnęła Nan. Jej kręcone włosy przytrzymy
wała biało-żółta opaska, dopasowana do białych rajstop
i pstrokatej
krótkiej
sukienki.
-
Wyglądasz
naprawdę
wspaniale
-
powiedziała
Shelly z uznaniem.
Przyjaciółka przybrała pozę zawodowej modelki.
-
Zadzwoń do redakcji „Ebony" i powiedz im, że je
stem gotowa na okładkę - zaśmiała się.
-
Naprawdę mogłabyś pozować do zdjęć - odparła
poważnie
Shelly.
Nan rzeczywiście była śliczna. Jej skóra miała ciepłą
barwę kawy z mlekiem, co w połączeniu z błyszczącymi
czarnymi oczami, takimiż włosami i harmonijnymi rysa
mi twarzy stanowiło prawdziwą rewelację. Wyglądała jak
egipskie malowidło ścienne.
-
Widziałam gwiazdy filmowe, które były zdecydo
wanie brzydsze od ciebie - dodała.
-
Ty diablico! - roześmiała się Nan.
-
Naprawdę. Dlaczego nigdy nie chciałaś zostać mo
delką?
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
-
Mam rozum - powiedziała skromnie. - Nie zamie
rzam go tracić, paradując na wybiegach. Zostanę archeo
logiem.
Troskliwa mamusia
11
Shelly uśmiechnęła się.
-
Nie przypominaj mi, że mam jeszcze dwa egzaminy
ze wstępu do antropologii, bo zacznę krzyczeć.
-
Pomogę ci. Dasz sobie radę.
-
Nie dam. Ledwo zdałam biologię.
-
Drobiazg - rzuciła lekceważąco Nan. - Ale czy nie
rozumiesz,
że
antropologia jest
częścią socjologii?
Jak
możesz pojąć naszą współczesną kulturę bez uprzedniego
zrozumienia, w jaki sposób stawaliśmy
się cywilizacją?
-
Znowu zaczynasz.
-
Uwielbiam to. Gdybyś zechciała, też byś polubiła.
Byłam na wszystkich zajęciach z antropologii, jakie ofe
ruje Thorn College. Były wspaniałe.
-
To taki ciężki temat.
-
Życie jest ciężkie - przypomniała jej Nan. - Nie
możesz dostać dobrego stopnia z antropologii, jeśli się
go nie dokopiesz... -Urwała, zdziwiona. - Ale mi się
powiedzonko udało!
-
I
z tym powiedzonkiem
na
ustach
wychodzimy
-
wymamrotała
Shelly,
ciągnąc
przyjaciółkę w
stronę
drzwi.
Każdego wieczora jadały w tej samej restauracji. Była
to
ich
jedyna
ekstrawagancja,
spowodowana
głównie
tym, że Nan miała oko na jednego z gości, pewnego stu
denta z Kenii, którego spotkała na plaży.
Shelly
natomiast
z
przyjemnością
oczekiwała
pory
kolacyjnej z powodu innego pana, który często odwiedzał
tę restaurację.
Ciągle wpadała na niego przypadkowo.
Kłaniał się uprzejmie i nigdy nie zagaił rozmowy, ona
zaś - ku rozbawieniu przyjaciół - wpatrywała się w nie
go z nie skrywaną fascynacją.
Tak naprawdę, to urze-
12
DLA CIEBIE, MAMO
czenie było pretekstem, mającym odwieść przyjaciół od
swatania jej z Pete'em. Lubiła Pete'a, ale za bardzo róż
nili się poglądami. Udając zauroczenie obcym mężczyzną
wywoływała, co prawda, współczucie z powodu swej nie
odwzajemnionej miłości, ale także unikała natrętnego ko
jarzenia jej z kolegą.
Obiekt jej
uczuć zaczynał zauważać
awanse
Shelly
i w dodatku, irytować się. Powoli stało się dla niej wy
zwaniem sprawdzenie, jak daleko może się posunąć, nim
wywoła jego wybuch. Ta myśl była dziwnie podniecająca
dla kobiety, która niemal nigdy nie ryzykowała. Tak na
prawdę, w całym jej dwudziestoczteroletnim życiu, nigdy
nikogo nie uwodziła, nawet dla zabawy. Nie było to w jej
stylu, ale on przecież nigdy się o tym nie dowie. Jej uwo
dzicielskie zachowanie zdawało się go drażnić i irytować.
Dodatkowo komplikował sprawę fakt, że mężczyzna
miał syna, mniej więcej dwunastoletniego, który to syn
spędzał większość czasu wpatrując się w Shelly. Obawia
ła się, że chłopiec zaczyna się w niej podkochiwać i za
stanawiała się, jak z tego wybrnąć, nie rezygnując jednak
z pozorów fascynacji ojcem. Codzienne jadanie w tej sa
mej restauracji wcale nie ułatwiało sprawy, choć jedno
cześnie wspaniale służyło celom Nan, a Shelly dawało
okazję do powłóczystych spojrzeń w kierunku mężczy
zny, którego postanowiła publicznie 'adorować.
Najwyraźniej
przyciągnęła
go
swymi
myślami,
bo
właśnie kątem oka dostrzegła obiekt swych starań. Był
wysokim, eleganckim i efektownym mężczyzną, dobrze
po trzydziestce. Miał gęste czarne włosy i błyszczące sta-
lowoszare oczy. Szedł z synem. Chłopiec był jego młod
szą i znacznie sympatyczniejszą kopią, Shelly zaczęła się
Troskliwa mamusia
13
zastanawiać, czym zajmuje się ten człowiek. Był bardzo
przystojny, ale nie w typie męskiego modela. Pomyślała,
że raczej pasuje do niego broń. Może agent specjalny
lub płatny morderca. Zanim udało się jej ukryć uśmiech,
mężczyzna odwrócił głowę i dostrzegł go. Jego spojrze
nie było piorunujące.
Jak ktoś tak przystojny może
wyglądać
tak
wrogo
i nieprzystępnie? - dziwiła się. Te szare oczy, w pozba
wionej
uśmiechu
twarzy,
wyglądały
jak
zimna
stal.
Brzydki mężczyzna miałby może powody, by nosić tak
nieprzystępną maskę, ale ten wyglądał jak bohaterowie
jej
marzeń.
Podparła brodę rękoma i
wpatrywała
się
w niego z pełnym żalu uśmiechem. Była zawsze wszy
stkim przyjazna i z trudem przychodziło jej pogodzić się
z faktem, że ktoś nienawidzi jej od pierwszego wejrzenia
i bez wyraźnej przyczyny.
Wyglądał na zaskoczonego tym, że nie dała się zbić
z tropu. Jego twarz złagodniała, ale nie odwzajemnił
uśmiechu. Zwrócił się w kierunku przechodzącej za jego
plecami postaci w białej jedwabnej sukni i wstał sztyw
no, by podsunąć krzesło szczupłej brunetce. Chłopiec po
patrzył na nią wrogo i zrobił jakąś uwagę, która wywołała
wściekłe
spojrzenie
ojca.
Jakieś
niesnaski,
pomyślała
Shelly. Poczuła falę smutku. Poprzedniego wieczora przy
padkiem usłyszała o nim plotkę, że jest wdowcem. Przy
puszczała, że tak przystojny mężczyzna musi mieć koło
siebie masę kobiet, ale miała nadzieję, że nie był z nikim
związany. Widocznie już zawsze będzie się interesowała
niewłaściwymi mężczyznami. Westchnęła ciężko.
- Przestań
się
na
niego
gapić
-
skarciła
ją
Nan,
znacząco dotykając ramienia przyjaciółki. - Zepsujesz go.
14
DLA CIEBIE, MAMO
-
Przepraszam. On mnie fascynuje. Czyż nie jest cu
downy?
-
Jest dla ciebie o wiele za stary - powiedziała Nan
z przekonaniem. - A to pewnie jego narzeczona. Pasują
do siebie. Ma dorastającego syna, a ty jesteś uroczą stu
dentką college'u, nie mówiąc już o twoim wieku.
Dla
niego to tak, jakbyś dopiero przestała ssać z butelki. Nie
jesteś nawet na drugim roku.
-
Ale będę po wakacjach.
-
Nudzisz. Jedz sałatę.
-
Tak, mamusiu - mruknęła, patrząc na roześmianą
młodszą przyjaciółkę.
Następny dzień przekonał Shelly, że przeznaczenie po
stanowiło skierować ją na drogę pełną problemów. Wsta
wała zawsze rankiem, dużo wcześniej niż Nan, i scho
dziła na plażę, by nacieszyć się jej pustką, zanim nad
ciągną turyści. Włożyła żółty jednoczęściowy kostium ką
pielowy, na który narzuciła wzorzystą szyfonową koszulę.
Jasne włosy miała tym razem rozpuszczone. Lubiła, jak
rozwiewał je wiatr.
Tego ranka plaża nie była pusta. Samotny mężczyzna
stał wpatrując się w morze. Był wysoki i miał gęste ciem
ne włosy. Białe szorty odsłaniały mocno opalone nogi,
a niebiesko-biała koszula w romby rozchylała się na sze
rokiej owłosionej piersi. Nie widzącymi oczyma wpatry
wał się w ocean, a jego przystojna twarz miała posępny
wyraz.
Shelly
spojrzała
na
niego
z
żalem
i
ruszyła
plażą
w przeciwnym kierunku. Nie chciała przeszkadzać mu
w chwili samotności.
Skoro był już ewidentnie z kimś
związany, nawet pozorne uwodzenie go nie miało żad-
Troskliwa mamusia
15
nego
sensu.
W
przypływie
szlachetności
postanowiła
z niego zrezygnować dla jego własnego dobra. Uznawszy
to za jedyne rozsądne wyjście, zaczęła iść brzegiem oce
anu, upajając się morskim powietrzem.
Spokój panujący na plaży urzekał. Słychać było je
dynie świergot mew i uderzenia fał o brzeg. Spienione,
rozbijały się o mokry piach, a wyrzucane na brzeg ma
lutkie kraby pospiesznie szukały schronienia. Rozbawiły
ją i roześmiała się na głos.
-
Co może być takiego śmiesznego o tej porze dnia?
- odezwał się zza jej ramion szorstki, nieco zirytowany
głos. - Nawet ta cholerna kafejka nie jest jeszcze otwarta.
Jakim prawem żądają od ludzi, by rozpoczęli dzień bez
dawki
kofeiny?
Shelly odwróciła się, a jej twarz nadal była pełna roz
bawienia. A więc to on, zabójczo przystojny, z rękoma
w kieszeniach białych szortów.
Oszałamiał nawet z odległości. Teraz, z bliska, był jak
dynamit. Z trudem odzyskiwała oddech. Dolatywał do
niej jakiś zmysłowy, korzenny zapach. Pachniał czysto
ścią i wyrafinowaniem, tak że musiała się zmusić, by nie
wpatrywać się w jego idealnie zbudowane ciało. Mógłby
zrobić karierę w Hollywood.
-
Ja też lubię kawę - wymamrotała nieśmiało. Uśmie
chnęła się do niego, odgarniając swe jasne, rozwiane wia
trem włosy. - Ale morskie powietrze jest niemal równie
skuteczne.
-
Z czego się śmiałaś? - nalegał.
-
Z nich. - Wskazała na kraby, z których jeden pra
cowicie kopał sobie dziurkę w piasku, po czym pospie
sznie schował się do niej. - Czy nie przypominają ci ludzi
16
DLA CIEBIE, MAMO
śpieszących siędo metra? Popatrzyła na niego prze-
kornie.
-
Al
bo
zirytowanych tym, że nie dostają kawy
na czas?
Nieoczekiwanieuśmiechnął się, a ona poczuła, jak to
pnieje jej serce. Nigdy nie widziała czegoś równie po
ciągającego, jak
ta
przystojna
twarz
z
uśmiechem
na
wyraźnie zarysowanych ustach i z szarymi, błyszczący
mi oczami.
-
Twoi przyjaciele jeszcze w łóżkach?
Przytaknęła.
-
W
czasie
roku większość
z
nas
zaczyna
zajęcia
o ósmej i nie można się wyspać. Jest to więc miła od
miana, choć tylko przez tydzień.
Ruszyła przed siebie, a on zrównał z nią krok. Był
bardzo wysoki. Czubek jej głowy sięgał mu do ramienia.
-
Co studiujesz?
-
Socjologię -
odparła
i
zaczerwieniła
się trochę.
- Przepraszam, że tak ci się przyglądałam wczoraj wie
czorem. Mam skłonność do nieopanowanego gapienia się
na ludzi. - Starała się wyjaśnić swoje natręctwo.
Spojrzał na nią cynicznie i nie odwzajemnił uśmiechu.
-
Mój syn uważa, że jesteś fascynująca.
-
Tak - przyznała. - Obawiałam się tego.
-
Ma już prawie trzynaście lat i wolno dojrzewa. Do
tąd nie zwracał większej uwagi na dziewczęta.
Roześmiała się.
-
Jestem trochę za stara, żeby nazywać mnie dziew
częciem.
-
Jesteś jeszcze w college'u, prawda? - mruknął. Sta
ło się oczywiste, że bierze ją za kogoś niewiele starszego
od swego syna.
Troskliwa mamusia
17
-
Tak, to prawda. - Nie dodała, że zaczęła college
dopiero w zeszłym roku, ale nie wyjaśniła też, że zaczęła
go później, bo w wieku dwudziestu trzech lat. Zawsze
wyglądała na młodszą, niż była w rzeczywistości i ba
wiło ją udawanie nastolatki.
Zatrzymała się, podniosła muszelkę i zaczęła się jej
przyglądać.
-
Kocham muszle. Nan kpi z tego, że je zbieram. Ale
gdybyś przeszedł się z nią kiedyś po zaoranej ziemi, zo
baczyłbyś, że porusza się wtedy wyłącznie na czwora
kach.
Kiedyś wlazła do studzienki kanalizacyjnej. Do
brze, że robotnicy mieli poczucie humoru.
-
Studiuje archeologię?
-
To mało powiedziane. Nan chorobliwie studiuje ar
cheologię!
Roześmiał się.
-
No cóż, to się nazywa zaangażowanie.
Popatrzyła na ocean.
-
Podobno są tutaj osady Indian paleolitycznych. Za
lane przez przypływ oceanu zmieszanego z lodowcem
w późnym plejstocenie.
-
Myślałem, że to twoja przyjaciółka studiuje archeo
logię.
-
Kiedy spędzasz z kimś dużo czasu, udziela ci się
jego zapał - wytłumaczyła. - Wiem więcej
o kamien
nych narzędziach, niżbym chciała.
-
Nigdy nie miałem kontaktu z prehistorią. Skończy
łem biznes i dodatkowo ekonomię.
Spojrzała na niego.
-
A więc pracujesz w biznesie?
Przytaknął.
18
DLA CIEBIE, MAMO
-
Jestem bankierem.
-
Czy twój syn zamierza podążyć w twoje ślady?
Jego wąskie usta zacisnęły się jeszcze bardziej.
-
Nie chce. Myśli, że biznes jest odpowiedzialny za całe
ekologiczne zniszczenie naszej planety. Chce być artystą.
-
Musisz być z niego dumny.
-
Dumny? Jestem absolwentem szkoły biznesu na Har-
vardzie - powiedział, spoglądając ha nią. - Co było dobre
dla mnie, jest dobre i dla niego. Został właśnie zapisany
do prywatnej
szkoły z internatem dla oficerów rezerwy.
Kiedy ją skończy, pójdzie do Harvardu, jak ja i mój ojciec.
Zatrzymała się. Oto kolejna osoba, usiłująca zorgani
zować dziecku życie.
-
Czy decyzja nie powinna należeć do niego? - spy
tała z ciekawością.
Nawet nie drgnął.
-
Czy nie jesteś zbyt młoda, by oceniać decyzje star
szych? - powiedział z ironią.
-
Posłuchaj, myślisz, że jak masz te parę lat więcej
ode mnie...
-
Więcej niż piętnaście, sądząc po twoim wyglądzie.
Przyjrzała się uważnie jego twarzy. Miał kilka głębo
kich zmarszczek, przy czym najmniej ich było wokół ust.
Nie uśmiechał się często. Może faktycznie nie był tak
młody, jak myślała. Uświadomiła sobie jednak, że prze
cież uważał ją za młodszą, niż była w rzeczywistości.
-
Mam trzydzieści cztery lata. W porównaniu z tobą
jestem
starcem - mruknął.
- Nie wyglądasz na wiele
starszą od Bena.
Serce podeszło jej do gardła. Był jej bliższy wiekowo,
niż sądziła i o wiele bliższy, niż sam przypuszczał.
Troskliwa mamusia
19
-
Wyglądasz
bardzo
dojrzale.
-
Naprawdę? - Przyglądał się jej rozjarzonymi oczy
ma. - Jesteś piękna - powiedział nieoczekiwanie, wo
dząc wzrokiem po jej
nieskazitelnej
cerze, dużych bla-
doniebieskich oczach i długich jasnych włosach. - Spo
dobałaś mi się od pierwszego wejrzenia. Ale - dodał cy
nicznie - byłem zmęczony kupowaniem seksu za drogie
prezenty.
Poczuła, jak jej twarz płonie. Wyrobił sobie zupełnie
błędne przekonanie.
-
Ja... - zaczęła, pragnąc wytłumaczyć.
Wyciągnął z kieszeni szczupłą dłoń.
-
Nadal zresztą jestem - dodał. Przyglądał się jej bez
uśmiechu, a spojrzenie, jakim ją obdarzył sprawiło, że,
mimo
całej jego
arogancji, ugięły
się pod nią kolana.
-
Czy twoi rodzice wiedzą,
że jawnie prowokujesz ob
cych
mężczyzn?
Czy
sądzisz,
że
byliby
zadowoleni
z
twojego zachowania?
Z trudem łapała powietrze.
-
Nie twoja sprawa, co myślą moi rodzice!
-
Oczywiście, że moja, bo to mnie chcesz uwieść.
- Nie odrywał od niej wzroku. - Postawmy sprawę jasno.
Nie sypiam z dziewczętami z college'u i nie życzę sobie
zakusów z ich strony.
Od tej pory baw się z rówieśni
kami.
Po tym stwierdzeniu nie mogła powstrzymać okrzyku.
-
Mój Boże, tylko dlatego, że raz czy dwa uśmiech
nęłam się do ciebie!
-
Uśmiech to mało powiedziane. Patrzyłaś na mnie
pożądliwym wzrokiem - sprostował.
-
Przestań! - krzyknęła. - Na miłość boską, przyglą-
20
DLA CIEBIE, MAMO
dałam ci się po prostu. A gdyby nawet chodziło mi...
o te sprawy, dlaczego miałabym sobie wybrać mężczyznę
z synem? Co z ciebie za ojciec? Czy twój syn wie, że
wałęsasz się po plaży i oskarżasz ludzi o podrywanie cię?
A poza tym, jesteś chyba z kimś związany...
Patrzył na nią jakoś dziwnie i, co jeszcze dziwniejsze,
nie okazywał złości. Obserwował jej twarz ze szczerym,
nieco rozbawionym zainteresowaniem.
-
No proszę, a wcale nie jesteś ruda - mruknął, pa
trząc jak
Shelly blednie
i
czerwieni
się na przemian.
- Mój syn jest w tobie tak zakochany, że zakłada, iż się
mną interesujesz. Poza tym nie mam żony. Umarła parę
lat temu. Mam narzeczoną - no, powiedzmy, prawie na
rzeczoną - dodał cicho.
•- Biedna kobieta!
-
Tak naprawdę to całkiem bogata - sprostował, udając,
że nie zrozumiał..- Tak jak i ja. To kolejny powód, by uni
kać studentek, które zwykle są bez środków do życia.
Miała ochotę powiedzieć mu, jakimi środkami dys
ponuje, ale była zbyt wściekła, by wydusić z siebie sło
wo. Obrażona i pokrzywdzona, zaczerwieniła się ze zło
ści. Właśnie w tym momencie postanowiła nie mówić mu
o swoim pochodzeniu. Będzie musiał poznać ją jako ją,
nie zaś poprzez jej „środki".
-
Myślisz nad właściwą odpowiedzią? - spytał życz
liwie. - Coś w rodzaju „niech cię rekiny zjedzą"?
-
Powinny chyba ciągnąć losy, który biedak będzie
musiał mieć z tobą do czynienia - odparowała.
Odwróciła się i powędrowała dalej, jeszcze czerwona
od niedawnego wybuchu złości.
Zaczęła biec, by znaleźć
się jak najdalej
od niego.
Troskliwa
mamusia
21
Głupio się bawiła. Nie zdawała sobie sprawy, że wziął
jej udawane zainteresowanie za poważny flirt. W przy
szłości będzie musiała bardziej uważać. Nigdy więcej na
wet nie spojrzy na tego mężczyznę!
Szkoda, że się nie odwróciła. Stał tam, gdzie go zo
stawiła, z łobuzerskim wyrazem szarych oczu i śmiał się.
Resztę dnia Shelly i Nan spędziły na plaży i chodząc
po sklepach, a wieczorem Shelly nakłoniła przyjaciółkę
do
zjedzenia
kolacji
w
barze
szybkiej
obsługi
w
to
warzystwie kolegów, nie zaś w ich zwykłej restauracji.
Nie chciała jej tłumaczyć, dlaczego ma taki pomysł ani
przyznać się do własnej głupoty. Jeśli nawet Nan coś po
dejrzewała, była na tyle uprzejma, że się z tym nie zdra
dziła.
Shelly spacerowała sobie po plaży i myślała, że całe
to doświadczenie przyniosło jej przynajmniej dwie dobre
rzeczy. Minęły już dwa dni od spotkania. Od tej pory
udawało jej się unikać zachwyconego wzroku syna pana
Seksownego, a poza tym dostała bolesną lekcję skutków
nachalnego flirtu. Był bankierem. Czy to nie oczywiste,
że taki człowiek musi być dostojny, nieco małomówny
i
powściągliwy?
Jej
ojciec,
doradca
inwestycyjny,
był
właśnie taki. Oczywiście, on także odziedziczył fortunę,
co czyniło go nieco aroganckim. Ale pan Seksowny po
prostu osiągał szczyty arogancji i zarozumialstwa. My
ślał, że ona tylko czeka, by wskoczyć mu do łóżka!
Powinnam była wiedzieć, mówiła sama do siebie, że
mężczyzna o tak cudownym wyglądzie musi mieć ukryte
jakieś brzydkie cechy. Pycha, głupota, arogancja...
Rozmyślając, doszła aż do pomostu, który ciągnął się
22
DLA CIEBIE, MAMO
w stronę motelu. Zwykle było tu dużo rybaków. Jednak
tego dnia był pusty, tylko z jego końca docierał jakiś
dźwięk.
Seria krótkich ostrych krzyków.
Zaintrygowana Shelly weszła na pomost i
spojrzała
na zatokę. Dźwięki stawały się głośniejsze. Kiedy przy
śpieszyła kroku, by szybko znaleźć się na końcu pomostu,
usłyszała plusk wody.
Zatrzymała się i spojrzała w dół.
-
Pomocy!
-
Krzyczał
rozpaczliwie
młody
głos,
a długie, szczupłe ramię chlapało rozpaczliwie. Znała ten
głos i tę twarz. To był nastoletni syn pana Seksownego,
którego unikała od dwóch dni. I jak tu nie mówić o prze
znaczeniu!
Nie namyślała się. Zrzuciła sandały i wskoczyła do wo
dy. Miała za sobą kurs ratownictwa i wiedziała, co robić.
-
Nie
panikuj
-
ostrzegła,
podpływając
do
niego
i ujmując go pod brodę. Tonący pływacy często pociągają
za sobą ratownika, powodując zatonięcie obojga. - Prze
stań się miotać i słuchaj mnie! - krzyknęła, ruszając no
gami, by utrzymać się na powierzchni. - Tak lepiej. Przy
ciągnę cię do brzegu. Staraj się odprężyć. Rozluźnij mięś
nie.
-
Utonę! - padła zdławiona odpowiedź.
-
Nie utoniesz. Zaufaj mi.
Nastąpiła cisza, a po niej odgłos łapczywego łapania
powietrza.
-
Dobrze.
-
Dzielny chłopak. Ruszamy.
Zaczęła płynąć w kierunku brzegu, ciągnąc za sobą
niedoszłego topielca.
Nie było to bardzo daleko, ale nie ćwiczyła ostatnio
Troskliwa mamusia
23
holowania tonącej osoby. Zanim dotarli do brzegu, wal
czyła o oddech nie mniej rozpaczliwie niż chłopak.
Rzucili się na piasek i chłopiec przez dłuższą chwilę
wykasływał wodę.
-
Myślałem, że już po mnie - wykrztusił. - Gdybyś
się nie pojawiła, utonąłbym! - Spojrzał na nią i uśmie
chnął się. - Na pewno słyszałaś stare przysłowie na temat
ratowania życia.
Zmarszczyła się. Nic nie przychodziło jej do głowy.
-
Jakie przysłowie?
Uśmiechnął się jeszcze szerzej.
-
No takie, że jeśli uratowałaś komuś życie, to jesteś
za nie odpowiedzialna już do końca. - Szeroko otworzył
ramiona. - Jestem twój!
Rozdział
drugi
-
Dziękuję - odparła. - Możesz zatrzymać sobie swo
je życie.
-
Przykro mi, ale nie da rady. Jesteś ze mną związana.
Gdzie będziemy mieszkali?
Wiedziała, że ma zaskoczenie wypisane na twarzy.
-
Posłuchaj, jesteś takim miłym chłopcem...
-
Mam dwanaście i pół roku - przerwał. - Mam
wszystkie zęby stałe, dobre zdrowie, umiem zmywać na
czynia i słać łóżka. Nie mam nic przeciwko gotowaniu
od czasu do czasu. Możesz mi zaufać, jeśli chodzi o kar
mienie
dowolnych
zwierząt,
jakie
zechcesz
posiadać
- dodał. - A poza tym jestem harcerzem.
Podniósł trzy palce.
Spojrzała na niego z oburzeniem.
-
Dwa palce, nie trzy! Trzy to harcerki!
Pstryknął palcami.
-
O cholera! - Spojrzał na nią. - Czy to znaczy, że
muszę oddać mundur?
Wybuchnęła śmiechem. Po szoku wywołanym wido-
Troskliwa mamusia
25
kiem tonącego i wysiłku związanym z jego ratowaniem,
wróciło jej znowu poczucie humoru. Opadła na piasek
i śmiała się, aż rozbolał ją brzuch.
-
Nie wytrzymam - krztusiła się.
Uśmiechnął się do niej.
-
Wspaniale. Chodźmy mnie nakarmić. Jem bardzo
dużo, ale mogę zacząć pracować, żeby pomóc nas utrzy
mać.
-
Twój
ojciec nie odda mi ciebie - powiedziała ze
smutkiem i zaczerwieniła się na wspomnienie tego, co
jego ojciec powiedział do niej dwa dni temu i co ona
na to odparła. Miała szczęście, bo od tego czasu udało
jej się go nie spotkać.
-
Czemu nie? On mnie nie chce. Usiłuje wepchnąć
mnie do szkoły z internatem, a potem zamierza sprzedać
moją duszę do Harvardu.
-
Nie
odrzucaj
pieniędzy na college - powiedziała
zdecydowanie. - Ja musiałam nieźle walczyć o moje.
-
Tak, tata i ja widzieliśmy cię z innymi studentami
- przyznał. - Tata miał rację. Ty naprawdę jesteś śliczna
-
dodał,
widząc jej
zdziwienie.
- Lubisz szachy i
gry
komputerowe? Aha, i musisz lubić psy, bo ja mam psa.
Rozejrzała się, jakby chcąc się upewnić, czy do niej
skierowane są te słowa.
-
No więc? - nalegał.
-
Umiem grać w szachy - odparła. - Lubię koty, ale
mój
ojciec ma dwa posokowce i jakoś je toleruję.
Nic
nie wiem o grach komputerowych.
-
Nie szkodzi. Nauczę cię.
-
Na jaki etat jestem przyjmowana?
-
Mojej matki, oczywiście - odparł. - Wspólnik ojca
26
DLA CIEBIE, MAMO
ma córkę, która zrobiła już wszystko, oprócz wprowa
dzenia się do nas, żeby tylko ojciec zechciał się z nią
ożenić.
Wygląda jak
dwudniowa flądra, je
marchewkę
i
zdrową
żywność
oraz
uprawia
aerobik.
Nienawidzi
mnie - dodał uprzejmie. - To ona uważa, że należy mnie
wysłać do szkoły. Do odległej szkoły.
-
A ty nie chcesz.
-
Nienawidzę broni i tego typu świństw - powiedział
poważnie.
Ich ubrania zaczęły wysychać na słońcu. Włosy chło
pca były ciemnobrązowe, nieco jaśniejsze niż ojca. Miał
za to takie same srebrzystoszare oczy.
-
Rozumiem cię. Moi rodzice nie chcieli, żebym szła
do college'u. - Pochyliła się w jego stronę. - Ojciec jest
doradcą
inwestycyjnym.
Nic
nie
widzi
poza
liczbami
i księgowością.
-
To coś jak mój - jęknął. - Ale nie miej mu tego
za złe. To naprawdę przystojny facet i ma takie dobre
maniery. Jest tylko nieco wybuchowy - wyznał - i roz
rzuca ubranie po całej sypialni, co denerwuje naszą słu
żącą Jennie. Ale w ogóle ma dobre serce.
-
To wiele wynagradza - powiedziała, w duchu my
śląc, że jej tego dobrego serca specjalnie nie okazał.
-
Poza tym lubi zwierzęta.
-
To bardzo miło z twojej strony, że dajesz mi swoje
życie i twojego ojca w rozliczeniu - powiedziała uprzej
mie - ale mam przed sobą co najmniej trzy lata college'u
i jeszcze długo nie będę mogła myśleć o rodzinie. Chcę
zostać pracownikiem socjalnym.
-
Mój ojciec to prawdziwy problem społeczny. Mo
głabyś nad nim popracować.
Troskliwa mamusia
27
-
Nie daj Boże - mruknęła do siebie.
-
Utrzyma cię - nalegał chłopiec. - On jest bogaty.
Wiedziała coś o tym. Pochodziła z rodziny władającej
starą fortuną. Jego ojciec najwyraźniej uważał, że chodzi
jej o pieniądze. Niezły ubaw.
-
Nie wszystko można kupić — przypomniała mu.
-
Wymień trzy takie rzeczy.
-
Miłość. Szczęście. Spokój.
Rozrzucił ręce.
-
Poddaję się!
- Staraj się unikać samotnego pływania - poradziła
mu. - To niebezpieczne.
•- Tak naprawdę - wyznał - to nie znalazłem się w tej
wodzie świadomie. Po prostu przechyliłem się przez ba
rierkę i wpadłem. I pewnie bym już nie żył.
-
Pewnie tak. Myśl o tym, co robisz - poradziła znowu.
-
Roger, wykonać! - zasalutował żartobliwie.
-
Może polubiłbyś ten wojskowy internat - powie
działa.
Wzdrygnął się.
-
Chciałbym malować ptaki.
-
O Boże...
-
Rozumiesz mnie? Ojciec poluje na kaczki. Chce,
żebym ja robił to samo. A ja tego nienawidzę.
Ten chłopak miał prawdziwy problem. Nie wiedziała,
co mu odpowiedzieć. Ojciec był najwyraźniej uparty jak
osioł i niereformowalny.
-
Jak długo jesteś już bez matki? - spytała delikatnie.
-
Całe życie. Umarła wkrótce po moich narodzinach.
Nieźle mi z ojcem, ale nie jesteśmy ze sobą blisko. Spę
dza tyle czasu w pracy i za granicą, że prawie nigdy go
26
DLA CIEBIE, MAMO
nie ma. Większość czasu jestem z Jennie i panią Brady.
Są dla mnie dobre. Razem spędziliśmy cudowną Gwiazd
kę...
-
Gdzie był wtedy twój ojciec?
-
Musiał polecieć do Paryża. Ona dowiedziała się
o tym i niepostrzeżenie wsiadła do samolotu. Nie mógł
jej wyrzucić, więc poleciała z nim.
-
Ona?
-
Marie Dumaris - wyjaśnił uprzejmie.
-
Może on ją kocha?
-
Akurat! Ona pochodzi z wpływowej rodziny i oj
ciec poznał ją po śmierci matki. Była jakąś kuzynką, czy
kimś w tym rodzaju. Zawsze jest w pobliżu. Myślę, że
on jest zbyt zajęty, by dostrzegać inne kobiety i ona po
stanowiła go zdobyć. Z tego jak się ostatnio zachowuje
wnoszę, że już jej się udało.
Shelly mogłaby się spierać o to, czy jego ojciec rze
czywiście był zbyt zajęty, żeby zauważać inne kobiety.
Z
opowieści
chłopca wywnioskowała,
iż krótkotrwałe
związki nie były mu obce. Myślał przecież, że jej też
chodzi o krótki romans. Stanęła jej przed oczyma cie
mnowłosa, wychudzona postać kobiety, o której rozma
wiali, i odruchowo zaczęła się zastanawiać, jaką przyje
mność może odczuwać mężczyzna pieszczący skórę i ko
ści.
-
Jeśli on się z nią ożeni, ucieknę - powiedział cicho
chłopak. - Wystarczy już, że nie mam nic do powiedzenia
na temat tego, co chcę robić w życiu ani do jakiej szkoły
chcę iść. Nie mógłbym znieść jej jako mojej macochy.
- Spojrzał na Shelly. - Musimy się pospieszyć, bo przy
jechałaś tu tylko na tydzień.
Troskliwa mamusia
29
-
Przykro mi, że muszę cię rozczarować, ale naprawdę
nie chcę twojego ojca - przypomniała mu.
-
Zostaję jeszcze ja - powiedział zmartwiony. - Po
słuchaj, mam tylko dwanaście lat. Jeszcze przez parę lat
nie będę mógł się ożenić, a poza tym jestem dla ciebie
za niski. Mój ojciec to o wiele lepsza partia.
-
Nie chcę wychodzić za mąż. Nie mógłbyś poprze
stać na tym, byśmy zostali przyjaciółmi?
-
To mnie nie uratuje - jęknął. - Co mam robić? Mo
je życie, to jedno wielkie pasmo nieszczęść!
Wiedziała
co
to
znaczy
być
młodym
i
bezrad
nym. Wciąż musiała walczyć ze swoim pełnym dobrej woli
ojcem, by móc przeżyć własne życie po swojemu.
-
Czy rozmawiałeś z ojcem? To znaczy, czy naprawdę
z nim rozmawiałeś, powiedziałeś mu, jak się czujesz?
-
On uważa, że jestem tylko dzieckiem. - Wzruszył
ramionami. - Nie rozmawia ze mną, rozkazuje mi. Mówi,
co mam zrobić, po czym odchodzi.
-
To tak jak mój - wyrwało się jej.
-
Czy ci ojcowie nie są żałośni?
Roześmiała się.
-
No tak, od czasu do czasu są. - Popatrzyła na jego
profil. - Na pewno nic ci się nie stało?
-
Mnie nic. A jak ty się czujesz?
-
Jestem tylko mokra. Chyba powinniśmy iść, żeby
porządnie się wysuszyć.
-
Dobrze. Postaram się znów z tobą zobaczyć - obiecał.
- Jestem Ben. Ben Scott. Mój ojciec ma na imię Faulkner.
-
Jestem Shelly Astor, - Uścisnęła mu rękę.
-
Miło cię poznać. Shelly Scott będzie brzmiało nie
źle, nie sądzisz?
30
DLA CIEBIE, MAMO
- Posłuchaj...
-
Życie za życie - przypomniał jej. - Moje należy
do ciebie i jesteś za nie odpowiedzialna.
-
Nie
zrobiłam
nic
ponadto,
że
wyciągnęłam
cię
z oceanu.
-
Nieprawda. Uratowałaś mnie przed nieszczęściem
- powiedział. - Ale mamy przed sobą jeszcze wiele prze
szkód. Matka opatrznościowa - to ty! - dodał z uśmie
chem.
-
Nie jestem matką. - Popatrzyła na niego.
-
Owszem, jesteś.
- Nie!
-
Tak, tak, tak... - wołał odbiegając i śmiejąc się.
Rozrzuciła ręce w geście bezradności. Co teraz zrobi?
I jak wyjaśni, co się stało, jeśli jego ojciec wpadnie we
wściekłość dowiedziawszy się, że syn znalazł sobie mat
kę? Nie wiedziała, gdzie mieszkają i w ogóle nic na ich
temat nie wiedziała.
Zaczęła niemal żałować, że się tu znalazła. Teraz jednak
było zbyt późno. Przyjechała, żeby popluskać się w oceanie,
a wylądowała - jakby tu powiedzieć - na patelni.
Tego wieczora, kiedy wraz z Nan przechodziły przez
motelowy korytarz, natknęły się na strzelistą Marie Dumaris.
U jej boku szedł Faulkner Scott, a za nimi wlókł się Ben.
-
Cześć, mamusiu - powiedział radośnie. Faulkner
zmarszczył brwi, a Marie parsknęła.
-
Ona nie jest twoją matką - syknęła.
-
A właśnie, że jest - odparł zaczepnie chłopiec.
Shelly zaczerwieniła się, a Nan poklepała ją po ra
mieniu.
Troskliwa
mamusia
31
-
Spotkamy się w restauracji, dobrze? - powiedziała
szybko, po czym zniknęła.
Shelly pomyślała ze złością, że miałaby coś do powie
dzenia na temat ucieczki z linii frontu. Nie patrzyła na
Faulknera. Była fatalnie ubrana i świadoma, że źle wygląda.
Obie z Nan zdecydowały się dziś na zwykłą kolację, toteż
postanowiły się nie stroić. Nawet nie zrobiła makijażu. Ma
rie zaś ubrana była w zielony, jedwabny kostium oraz buty
i torebkę z najlepszych domów mody. Styl zeszłoroczny,
ale jeszcze ujdzie, pomyślała Shelly z odrobiną jadu. Sama
miała na sobie sprane spodnie i znoszoną bluzkę bez rę
kawów, ż brakującym u góry guzikiem.
-
Ona mówi, że nie powinniście wysyłać mnie do
szkoły
wojskowej.
- Ben włożył kij
w
mrowisko,
po
czym z uśmiechem oddalił się do sali telewizyjnej.
-
Nieprawda! - wykrztusiła z trudem dziewczyna.
-
Nie masz prawa komentować decyzji Faulknera na
temat jego syna - powiedziała Marie z zimną wyższością
i
wymownym
spojrzeniem
skierowanym
na
ubranie
Shelly. - Naprawdę, nie mogę zrozumieć, czemu nie
chlujna studentka college'u miałaby interesować się wy
kształceniem Bena. - Jej zimne zielone oczy najwyraź
niej
dostrzegły wszystkie braki
dziewczyny.
Shelly zmarszczyła brwi. Niechlujna studentka colle
ge'u Ta zajadająca się marchewką karierowiczka będzie
spoglądała na nią z wyższością?
Mogłaby
wybuchnąć
śmiechem, ale nie było jej do śmiechu.
Faulkner nic nie mówił. Patrzył na Shelly swymi dia
belskimi oczyma i uśmiechał się nieznacznie.
Posłała mu pełne gorzkich wspomnień spojrzenie.
-
Ben jest moim przyjacielem - wyjaśniła, zwracając
32
DLA CIEBIE, MAMO
się do Marie. - Powierzono mi troskę o jego przyszłość.
Przynajmniej on tak uważa - dodała cicho. - Nienawidzi
szkoły wojskowej i nie chce do niczego strzelać.
-
Nie mów bzdur, oni nie muszą do niczego strzelać.
A poza tym - dodała Marie - ludzie polują, od kiedy
istnieje gatunek ludzki.
-
Polowali, kiedy musieli jeść - zgodziła się Shelly.
- Było to przed erą supermarketów i rzeźni.
-
Faulkner lubi polować - odpaliła Marie, uśmiecha
jąc się do niego. - I poluje bardzo dobrze.
Shelly skinęła głową, patrząc na Scotta.
-
Nie mam co do tego wątpliwości - zgodziła się chęt
nie. - Wysysanie krwi wydaje się być jego specjalnością.
Nie miał pan żadnych wampirów w rodzinie...?
Faulkner robił wszystko,
żeby
się nie uśmiechnąć,
a Marie o mało nie wybuchła. W tym momencie nad
biegł Ben, wydmuchując z buzi dużego balona.
-
Wyrzuć tę wstrętną gumę. - Marie zwróciła się do
niego lodowatym tonem. -I przestań mlaskać. Czy musisz
ubierać się i zachowywać jak chłopiec z ulicy? - Z pogar
dą spojrzała na Shelly. - To widocznie jej wpływ.
Jak ta kobieta śmie mówić tak o Benie i to w miejscu
publicznym! Chłopak zaczerwienił się i wyglądał, jakby
chciał zapaść się pod ziemię. To przepełniło miarę. Shelly
wbiła wzrok w pannę Dumaris, wpatrując się szczególnie
uważnie w zielony żakiet.
-
Ten żakiet był na wyprzedaży zeszłej jesieni, pra
wda? Oczywiście wie pani, że w tym sezonie już się ta
kich nie nosi? - Uśmiechnęła się z satysfakcją, widząc,
jak twarz obrażonej kobiety blednie.
Marie zaczerpnęła tchu.
Troskliwa mamusia
33
-
Moja garderoba niech cię nie obchodzi. A jeśli już
o tym mówimy...
-
Ben, chcę wiedzieć, co jest między tobą a panną
Astor - wtrącił się Faulkner, zaskakując Shelly tym, że
zna jej nazwisko.
-
Nic się nie dzieje. Ben i ja jesteśmy przyjaciółmi
- powiedziała odważnie.
-
Nie chcę, żeby Ben się z nią zadawał - wycedziła
zimno Marie.
-
Nie sądzę, aby ta decyzja należała do ciebie - prze
rwał jej mężczyzna. - Ben powiedział mi, co zrobiłaś
dziś po południu - dodał cicho, szukając wzroku Shelly.
- Jestem twoim dłużnikiem. Jak przychodzi co do czego,
nie jesteś taką mimozą.
-
Nie było żadnego bohaterstwa, nie potrzebuję więc
żadnych pochwał - odparła. Przy nim stawała się nerwowa.
Sposób, w jaki na nią patrzył sprawiał, że uginały się pod
nią kolana. Czuła, że musi uciekać. - Przepraszam, ale cze
kają na mnie przyjaciele. Do zobaczenia, Ben.
Chłopiec pomachał jej, ale wyglądał żałośnie. I do te
go
ta
wyniosła
brunetka,
traktująca go jak
tresowane
zwierzątko! Shelly czuła, jak kipi w niej krew.
Ben przygryzł wargi.
Chciał,
żeby
Shelly stała się
członkiem jego rodziny, ale Marie wszystko psuła!
-
To okropne z twojej strony wciągać ojca w rozmo
wy z takimi zarozumiałymi, źle wychowanymi włóczę
gami - upomniała go Marie. - Jak mogłeś...?
-
Ona uratowała mi życie - odparł uprzejmie Ben
głosem pewnym i autorytatywnym,
zaskakująco podo
bnym do głosu ojca.
34
V. DLA CIEBIE, MAMO
-
Co zrobiła? - spytała zdumiona kobieta.
Ben westchnął.
-
Spadłem z pomostu. Wskoczyła i wyciągnęła mnie.
Faulkner
patrzył
na
swego
syna
ze
zdziwieniem;
Poprzednia rozmowa z Shelly dała mu wiele do myśle
nia. Żałował teraz tego, co wtedy powiedział. Jej uwagi
pozwoliły mu uświadomić sobie, że właściwie nie zna swo
jego syna. Całe lata spędził na podróżowaniu i robieniu
pieniędzy, pozwolił, by interesy zajmowały mu całe dnie.
A przez ten czas Ben stał się obcym człowiekiem.
-
Czy możemy już pójść na kolację? - spytała Marie
z irytacją. - Jestem głodna. Moglibyśmy zamówić sałat
kę z wodą źródlaną.
-
Nie będę jadł sałatki z wodą źródlaną - powiedział
Ben zaczepnie. - Zjem stek z wodą sodową.
-
Nie mów do mnie w ten sposób! - odpaliła Marie.
-
I nie będziesz jadł czerwonego mięsa...!
-
Może jeść, co chce - powiedział zimno Faulkner.
-
Ja też zamówię stek. Idziemy.
Ben i Marie byli równie zaskoczeni. Faulkner wyprze
dził ich nieco. Smutnym, pełnym żalu spojrzeniem po
wiódł w stronę drzwi, w których zniknęła Shelly. Chyba
będzie musiał ją przeprosić.
Niewiele
później,
kiedy
Shelly,
wykorzystując
cały
swój zapas brzydkich słów, opowiadała przyjaciółce o za
chowaniu Marie, przysiadł się do nich Pete.
-
Na plaży jest dzisiaj party. Tańce i piwo. Przyjdzie
cie? - spytał.
-
Oczywiście - odparła Nan. - Jak możemy oprzeć
się tańcom?
Troskliwa mamusia
35
Pete spojrzał na nią.
-
Nie mówiąc już o mnie, prawda?
-
Tobie mogę się oprzeć - powiedziała dziewczyna
z uśmiechem.
-
Ja nie mogę - westchnęła Shelly teatralnie. - Mdle
ję przy tobie.
-
Naprawdę? Go za niespodzianka! To niesamowite!
-
Ona tylko udaje - głośno szepnęła Nan. - Jest już
przyrzeczona pewnemu agentowi inwestycyjnemu.
-
Czy to prawda? - Pete spojrzał na Shelly pyta
jąco.
-
Ojciec
ciągle
mnie
do
tego
nakłania -
odparła
z niechęcią. - Chce, bym znalazła oparcie i poczucie
bezpieczeństwa.
- Roześmiała
się.
- Nie
ma
sprawy.
Mam długie nogi i mogę szybko biegać. Ucieknę.
-
Pamiętaj,
żebyś uciekała w
stronę plaży.
- Pete
trzymał ją za słowo. - Będziemy się świetnie bawić.
-
Ostatnim razem, kiedy tak powiedziałeś, spędzili
śmy noc w areszcie - przypomniała Nan.
-
Dałem wam okazję do poznania twardego życia
- odparł urażony. - Dowiedziałyście się niesamowitych
rzeczy o ludziach.
-
Było tam z nami trzech stręczycieli, dwóch pijaków
i mężczyzna oskarżony o morderstwo
- przypomniała
Nan. - Pijacy źle się czuli - dodała dobitnie. - Jeden
z nich zwymiotował na mnie.
-
O mój Boże - mruknęła Shelly.
-
Tym razem nie będzie policji - obiecał Pete. - Żad
nych narkotyków, żadnych kłopotów. Narkotyki są zre
sztą idiotyczne. Napijemy się trochę piwa, zjemy pizzę
i potańczymy, dobrze?
36
DLA CIEBIE, MAMO
-
W takim razie przyjdę.
-
Ja chyba też - zdecydowała Shelly. - Ostatnio nie
mogę narzekać na nadmiar życia towarzyskiego.
Nan spojrzała przez ramię.
-
Nie powiedziałabym.
Shelly zwróciła wzrok w tym samym kierunku. Pan
Seksowny
szedł właśnie w ich stronę, ubrany w białe
spodnie, jedwabną niebieską koszulę i białą marynarkę.
Wyglądał rewelacyjnie i kobiety, obok których przecho
dził, otwarcie mu się przyglądały.
-
O rany - westchnęła Nan cicho.
Shelly zastanawiała się właśnie, co też zrobił z Marie
i Benem, ale już był przy niej.
-
Chciałbym
z
tobą porozmawiać.
W
cztery
oczy
- dodał, patrząc znacząco na Nan i Pete'a.
-
Mnie już tu nie ma - szybko powiedział Pete.
-
Mnie też. - Dziewczyna pośpieszyła za nim, zo
stawiając przyjaciółkę przy stoliku z Faulknerem.
Usiadł, rozglądając się dokoła zimnym wzrokiem. Je
go
oczy spoczęły na twarzy
Shelly,
otoczonej jasnymi
rozwianymi włosami. Miała nieskazitelną, lekko różową
cerę, a jej niebieskie oczy wyglądały jak jeziora o pół
nocy. Wpatrywał się w nią w zupełnej ciszy, urzeczony
jej
pięknością.
-
Ben powiedział mi, że uratowałaś mu życie. Chcę
cię przeprosić za to, co powiedziałem.
-
Proszę nie przepraszać za swoje złe maniery, panie
Scott - powiedziała uprzejmie - To zniszczy pana wi
zerunek.
Skrzywił
się.
-
Czy tak to zabrzmiało?
Troskliwa mamusia
37
-
Niezależnie od tego, co sądzi twoja pani, nie jestem
ani ulicznicą, ani damą do towarzystwa - wyjaśniła ci
cho. - A jeśli chodzi o Bena, to po prostu wyciągnęłam
go z wody i rozmawialiśmy przez kilka minut. To cała
nasza znajomość. Pomimo wrażenia, jakie starał się wy
wołać, nie zamierzam zostać jego matką.
-
Jestem wdzięczny za to, co dla niego zrobiłaś - po
wiedział. - Możesz myśleć inaczej, ale on jest dla mnie
bardzo ważny.
-
Czyżby? - spytała z lekką ironią. Na jego szerokich
kościach policzkowych pojawił się wyraźny rumieniec.
-
Tak, naprawdę - odparł uprzejmie. - Może już wy
starczy tych obraźliwych słów?
-
Czyżby
było
coś
złego
w
odpłacaniu
pięknym
za nadobne? Od pierwszego dnia nie robisz nic inne
go, tylko mnie obrażasz. Masz rację, nie powinnam by
ła z tobą flirtować. Wpatrywałam się w ciebie i uda
wałam zainteresowanie, żeby zmylić przyjaciół i to by
ło nie w porządku. Ale nie masz żadnego powodu są
dzić, że moje uśmiechy znaczyły, iż chcę ci wskoczyć
do łóżka!
-
Nie miałem - zgodził się nieoczekiwanie. - Być
może jestem bardziej zepsuty, niż sądziłem. Jesteś bardzo
ładna. Doświadczenie nauczyło mnie, że większość atra
kcyjnych kobiet czyni ze swej urody towar.
-
Może
znasz
niewłaściwe
kobiety.
A
skoro
już
o tym mówimy, ta kobieta, niezależnie od tego, czy jest
twoją narzeczoną, czy też nie, nie ma prawa zwracać się
do Bena jak do psa!
-
No, no, no. - Uniósł swe ciemne brwi i uśmiechnął
się.
38
DLA CIEBIE, MAMO
-
To świetny chłopak! Lepszy, niż na to zasługujesz.
A w ogóle to chodzący cud, uwzględniając brak należy
tych wzorców.
Westchnął cicho, obserwując ją przez zmrużone po
wieki. Bawił się plastykowym widelcem, a przez cienką
koszulę widać było napinające się mięśnie klatki piersio
wej i ciemne włosy.
-
Byłem zajęty utrzymywaniem nas - wyjaśnił.
-
Za jakieś sześć lat twój syn prawdopodobnie opuści
dom - uświadomiła mu. - Myślisz, że będzie chciał wra
cać, by cię odwiedzać?
-• Co masz na myśli? - zachmurzył się.
-
Ben nie chce być wojskowym. Nie chce iść do szko
ły z surową dyscypliną ani zostać myśliwym. Chce być
artystą. Czy to w porządku z twojej strony usiłować prze
żyć jego życie za niego?
-
Wcale tego nie usiłuję. - Wyglądał na zaskoczo
nego.
-
Ben uważa inaczej - skrzywiła się. - Ja zresztą też
- przyznała uczciwie. - Mój ojciec jest dokładnie taki
sam jak ty. Ciągle musiałam walczyć o to, by zrobić coś
po swojemu. Wybrał nawet dla mnie męża. A college
to, jego zdaniem, strata czasu dla kobiety.
Uniósł brew i nie odpowiedział.
-
Ty też tak myślisz, jak sądzę." Miejsce kobiety jest
w sypialni i w kuchni...
-
Skąd
miałbym
wiedzieć?
-
odparł
uprzejmie.
. - Moja matka była szefem zarządu firmy. Nigdy nie było
jej w domu.
Patrzyła na niego uważnie.
-
Zdziwiona? - spytał kpiącym tonem. - Ojciec za-
Troskliwa
mamusia
39
pracował się na śmierć, nim ukończył pięćdziesiąt lat
Matka odziedziczyła korporację. Aby ją utrzymać, po
stanowiła się mnie pozbyć. Umieściła mnie w prywatnej
szkole, a resztę swojego krótkiego życia poświęciła in
teresom. Umarła, kiedy kończyłem college. Dostała ataku
serca na jakimś gorącym posiedzeniu zarządu.
-
Ach tak, rozumiem. - Shelly była zszokowana.
-
Nie, niczego nie rozumiesz. Ojciec myślał, że żeni
się z domatorką, która będzie chciała dać mu dzieci, ko
chać je i opiekować się nimi, aż będą wystarczająco duże.
A ona w ogóle nie chciała mieć dzieci. Bóg jeden wie,
jak często to mówiła, kiedy dorastałem,
-
Och, ty biedaku - powiedziała miękko i z prawdzi
wym współczuciem. - Tak mi przykro!
Spojrzał na nią ze złością.
-
Nie potrzebuję litości!
-
Niektóre kobiety nie są stworzone do życia rodzin
nego - ciągnęła delikatnie. - Z pewnością już teraz to
wiesz.
-
To nie powinny wychodzić za mąż.
Wpatrywała się w jego wyrazistą twarz. Wiele rzeczy
rozjaśniło się w jej głowie. Wychowywał swego syna w je
dyny sposób, jaki znał, tak jak sam był wychowywany.
-
Są inne metody, by nauczyć chłopaka samodziel
ności
i
niezależności
- powiedziała.
-
Niekoniecznie
trzeba go odrzucić, żeby stał się silny. On myśli, że go
nie chcesz.
-
Sam potrafię zająć się swoim prywatnym życiem.
- Wstał, pochylając się nad nią.
-
Mój Boże, cóż to za życie? - spytała, wpatrując
się w jego szare oczy. - Nie jesteś szczęśliwy. Ben też
40
DLA CIEBIE, MAMO
nie. Nie przekonałeś się jeszcze, że interesy to nie wszy
stko?
Zabolała go taka ocena jego życia. Miał już dość kry
tyki Marie, że jest za miękki dla Bena, a tu nagle Shelly
mówi mu, że jest dla niego za oschły. Zareagował ostrzej,
niż zamierzał.
-
A
co
wystarczy?
-
zagadnął
szorstko.
-
Zostać
biedną, niechlujną studentką college'u, jaką ty jesteś?
Gdyby jego słowa odzwierciedlały prawdę, pewnie by
ją zraniły. Ale nie zabolały jej. Uśmiechnęła się drwiąco.
-
Tobie pewnie nie - stwierdziła. - Marie jest do
kładnie w twoim stylu. Przykro mi tylko z powodu Bena.
Mimo pozornej
szorstkości jest wrażliwy.
Jeśli jej po
zwolisz, zniszczy go.
Obdarzył ją wymownym spojrzeniem, po czym od
szedł, pełen złości widocznej w każdym jego ruchu.
Tej nocy wypiła za dużo. Prawie nic nie jadła, złość
na pana Seksownego odebrała jej apetyt, i zanim się zo
rientowała, okazało się, że wypiła zbyt wiele piwa. Zwy
kle ograniczała się do jednego łyku wina, a tym razem
miała już za sobą trzy puszki. Gdyby nie opieka Nan,
ta beztroska mogłaby mieć fatalne skutki. Pete, sam po
czterech puszkach piwa, był bardziej niż skłonny wyko
rzystać jej opłakany stan. Jednak Nan przegoniła go, po
czym pozbierała przyjaciółkę i zawlokła ją do motelu.
-
Idiotka - mruczała, wciągając Shelly do holu, - Co
ty byś beze mnie zrobiła?
-
Nie jestem pijana, Nan - powiedziała Shelly z bło
gim uśmiechem.
-
Oczywiście, że nie! Chodź, oprzyj się na mnie.
Troskliwa mamusia
41
Nan wsiadła do windy, taszcząc swój
ciężki bagaż
i kiedy właśnie miała nacisnąć właściwy guzik, do środka
wszedł Faulkner ze swoją damą.
-
Widziałam już w życiu rożne niesmaczne rzeczy,
ale czegoś takiego jeszcze nie - ogłosiła Marie z pełnym
wyższości spojrzeniem. - Czy te dziewczyny z college'u
naprawdę nie mają żadnej moralności?
Nan patrzyła na nią w milczeniu, a jej czarne oczy
pełne były niewypowiedzianej pogardy. Kobieta zaczer
wieniła się i odwróciła wzrok, ale dziewczyna nie prze
stawała się w nią wpatrywać.
-
Cześć, Panienko Chude Żebro - powiedziała Shel-
ly, uśmiechając się do brunetki. - Gdybyś miała trochę
mięsa na tych ptasich kosteczkach, byłabyś o wiele bar
dziej atrakcyjna. Przypuszczam, że ten oto pan Seksowny
kaleczy sobie palce, ilekroć cię dotyka.
-
Jak śmiesz! - wybuchła Marie.
-
To już nasze piętro.
Teraz wychodzisz, kochana
- mruknęła Nan, pomagając przyjaciółce wytoczyć się
z windy.
-
Do zobaczenia jutro, Marie. Jedź na górę. - Faulk
ner wysiadł i błyskawicznym ruchem chwycił Shelly na
ręce. - Prowadź!
Winda zamknęła się za sapiącą ze zdziwienia Marie,
a Nan po chwili wahania wskazała mężczyźnie ich pokój.
Shelly spojrzała na ciemną,
wyrazistą twarz
Scotta
z pełnym zaskoczenia zainteresowaniem.
-
Przykro mi, że mnie nie lubisz.
Uśmiechnął się delikatnie.
-
Czyżby? - spytał. - Trzymaj się mocno, malutka.
Nie chcę cię upuścić.
42
DLA CIEBIE, MAMO
Przyciągnął ją bardzo
blisko
i
ułożył jej
rozpaloną
twarz w zagłębieniu swej szyi, otaczając ją ciepłem, siłą
i uwodzicielskim zapachem wody kolońskiej. W jego ra
mionach czuła się jak w niebie. On zaś jęknął cicho.
Shelly była ledwo
świadoma jego reakcji,
ale sama
czuła coś podobnego. Uśmiechając się, westchnęła i po
grążyła w ciepłym, cudownym śnie.
Rozdział
trzeci
Następnego
ranka
Shelly
obudziła
się
z
potwor
nym bólem głowy i niejasnymi wspomnieniami, że ja
kiś mężczyzna niósł ją w swych silnych ramionach do
łóżka.
Gdy
tylko
weszła
do
salonu,
Nan
wyciągnęła
w jej
stronę buteleczkę
z
aspiryną
i
filiżankę
czarnej
kawy.
-
Proszę uprzejmie - powiedziała oschle. - Jeśli je
szcze raz urządzisz taką hecę, będziesz mieszkała w od
dzielnym pokoju, zupełnie sama.
•- Nie wrzeszcz - jęknęła Shelly.
-
Mówię szeptem, nie słyszysz?
-
Och! - Dziewczyna nakryła uszy dłońmi. - Jesteś
okropna!
-
Jedna z nas jest, to pewne.
-
Miałam sen, że ktoś mnie niósł - mruknęła Shelly,
trzymając się za obolałą głowę.
-
To nie był sen.
Spojrzała na Nan nieprzytomnym wzrokiem.
44
DLA CIEBIE, MAMO
-
O, nie!
-
O, tak. Twój wróg przyniósł cię tutaj i położył do
łóżka. Był bardzo miły, zważywszy, co powiedziałaś do
jego narzeczonej.
Shelly głośno jęknęła.
-
Nie chcę wiedzieć, ale jednak powtórz, co ja po
wiedziałam?
-
Masz rację. Nie chcesz tego wiedzieć. Siadaj i pij
kawę.
-
A nie masz jakiejś trucizny?
Nan pokręciła tylko głową.
Ben leżał na plaży czekając na Shelly, która zjawiła
się o wiele później niż zwykle. Miała na sobie ciemne
okulary i czuła lekkie mdłości. Nan twierdziła, że tro
chę świeżego powietrza uzdrowi ją. Toteż, podczas gdy
przyjaciółka
brała
prysznic,
Shelly
wskoczyła w
swój
żółty kostium kąpielowy, przewiązała się chustą i po
wlokła na plażę.
-
Marie jest naprawdę wściekła na ciebie - powie
dział Ben i uśmiechnął się, ale zaraz się zachmurzył.
- Wyglądasz strasznie. Co ci jest?
- Przesadziłam.
-
Przesadziłaś w czym?
-
W piwie. - Znalazła wolne miejsce pomiędzy tu
rystami
i
delikatnie
usiadła
na
piasku.
Wystawiwszy
twarz do słońca jęknęła, oczy piekły ją mimo ciemnych
okularów. - To wina twojego ojca.
-
Czy on zmusił cię do picia piwa? - spytał chłopiec
z niedowierzaniem.
-
Doprowadził mnie do tego. To okropny człowiek!
Troskliwa mamusia
45
-
Nie, tak naprawdę nie jest taki straszny. Trochę
przesadziłem, bo byłem na niego wściekły - powiedział
Ben łagodnym głosem. - Ale teraz ponownie rozważa
sprawę wysłania mnie do tej szkoły. Dzięki ci, mamusiu!
- Uśmiechnął się do niej.
-
Nie ma za co. Czy jest tu gdzieś toaleta? Chyba
muszę zwymiotować.
-
Połóż się - zaproponował. - To powinno pomóc.
Gdzie twoi przyjaciele?
-
Poszli żeglować. - Zdjęła chustę i wyciągnęła się
na ręczniku. Gdy położyła głowę na piasku, na jej twarzy
pojawił się grymas bólu. - Czuję się okropnie.
-
Mogę sobie wyobrazić. Cieszę się, że nie piję - za
uważył. - Tata też nie, z wyjątkiem szklaneczki wina od
czasu do czasu.
-
To cudownie. Jestem pewna, że twoja przyszła ma
cocha nie akceptuje picia wina.
-
Ona po prostu nie znosi rzeczy, które są smaczne.
To ja nienawidzę wina.
-
Nie masz nic do roboty? - zainteresowała się Shelly.
-
Oczywiście, że mam. Muszę się tobą opiekować.
Biedna mamusia.
-
Nie jestem twoją matką.
-
Na razie.
-
Nigdy! - Westchnęła.
-
Co byś powiedziała na coś zimnego do picia?
-
Chętnie, byleby to nie było piwo!
- Podała mu
drobne.
-
To za dużo.
-
Kup coś dla siebie.
-
O rany, dziękuję!
46
DLA CIEBIE. MAMO
Oddalił się. Leżała spokojnie na piasku, starając się
głęboko oddychać. Nagle poczuła, że ktoś zasłonił jej
słońce.
-
Nan? - spytała.
-
To nie Nan - odparł znajomy głęboki głos. Faulk
ner usiadł koło niej na piasku. - Jak się czujesz?
-
Mdło mi.
-
I dobrze ci tak. Jeśli nie potrafisz pić, to nie pij.
Gdyby nie przyjaciółka, mogłabyś wczoraj źle skończyć.
-
A ty będziesz mi to wypominać - mruknęła.
-
Tak jest. Nan pewnie też zmyła ci głowę.
-
I to jak. Aż mnie boli.
-
Nic dziwnego. - Pogładził jej rozwiane włosy. Jego
dłoń była duża, ciepła i zadziwiająco delikatna. Otworzyła
oczy i spojrzała na niego. Pożałowała tego natychmiast.
Miał na sobie tylko białe kąpielówki i wyglądał lepiej, niż
najbardziej
seksowne reklamy kremów do opalania. Był
piękny, po prostu piękny i była zadowolona, że ciemne oku
lary skrywają jej pełne zachwytu spojrzenie.
-
A gdzie twój cień? - mruknęła, znów zamykając
oczy. - Czy ona w ogóle się opala? To musi być przykre
znosić okrzyki mężczyzn „włóż coś na siebie!"
-
Jesteś niemiła - stwierdził stanowczo. - W naszych
kręgach szczupła sylwetka jest modna.
-
Nieprawda - odparła zapominając, że on nie wie,
iż pochodzą z tego samego środowiska. - Chudość jest
modna tylko u modelek i - usiadła, zdejmując okulary
i wpatrując się w niego - u twojej najdroższej.
Wzruszył ramionami, napinając swe mocne mięśnie.
-
Niektórzy
mężczyźni
lubią
kobiety
o
bujnych
kształtach. Ja nie.
Troskliwa
mamusia
47
Doskonale
wiedziała,
że ma pełne biodra i
obfity
biust. Spojrzała na niego.
-
Nie trać więc czasu siedząc tu i rozmawiając ze
mną.
Roześmiał się obojętnie.
-
Owszem, interesuję się tobą, ale bądź łaskawa nie
odbierać tego jako zalotów. Nawet gdybyś mi się po
dobała, choć fizycznie mi się nie podobasz - podkreślił
wyraźnie - to przecież jesteś jeszcze w szkole.
Znów była o krok od skorygowania jego wyobrażeń
co do jej wieku, ale powstrzymała się. Jeśli nadal będzie
się kręcił wokół niej, będą mieli jeszcze mnóstwo czasu
na wyznania. Na razie udawanie młodszej może być cał
kiem niezłym sposobem ochrony. Sądząc po spojrzeniu,
jakim obrzucał jej ciało, musi być doświadczony. Nie na
rzucał się, ale miał uwodzicielskie oczy i zmysłowy głos.
Twierdził, że nie ma wobec niej żadnych zamiarów, ale
jego oczy zdradzały co innego. Zastanawiała się, czy jest
tego świadom.
-
Już jestem...! - Ben zawahał się, zanim usiadł koło
ojca i Shelly. - O, cześć tato. Gdzie Marie?
-
Przypuszczam, że jeszcze śpi. - Patrzył, jak syn po
daje Shelly napój.
-
Cudowny - szepnęła, przytykając zimną puszkę do
skroni.
-
Czy przyswajasz go poprzez osmozę? - spytał Ben.
- Mieliśmy to na biologii.
-
Nie będziesz miał pojęcia, co to jest biologia, do
póki nie będziesz musiał studiować DNA, enzymów, pro
tein i genetyki w college'u.
Chłopiec zamrugał oczami.
48
DLA CIEBIE, MAMO
-
A co ze zwierzętami?
-
To zoologia.
-
To na biologii są enzymy? - mruknął Ben.
-
Owszem. I jeśli naprawdę zamierzasz ją zrozumieć,
powinieneś uczyć się dodatkowo chemii. Ja jeszcze tego
nie zrobiłam. - Shelly uśmiechnęła się. - Moim głów
nym przedmiotem jest
socjologia.
Obowiązkowo
mam
wziąć tylko biologię. A ponieważ już ją zdałam, nie mu
szę studiować chemii.
-
Na którym jesteś roku? - spytał Faulkner.
-
O, wciąż na pierwszym.
Nie odpowiedział.
Jego twarz przybrała zamyślony
wyraz. Odwrócił się w stronę oceanu.
-
Skąd jesteś? - zapytał nagle Ben.
-
Waszyngton.
-
Stan? - pytał dalej.
-
Nie. Miasto.
-
To
tak jak
my!
-
wykrzyknął
z
podnieceniem,
a Shelly poczuła na sobie zainteresowany wzrok jego oj
ca. - Do jakiej szkoły chodzisz?
-
Thorn College - odparła. - Jest bardzo mały, ale
miły.
Faulkner znał ten college i okolicę, w której się zna
jdował.
Miła, średnio zamożna dzielnica. Stare domy
z małymi ogródkami w pobliżu autostrady.
-
Och
-
powiedział
Ben
-
my
mieszkamy
kilka
mil
stamtąd. Niektórzy z naszych sąsiadów to senato
rowie.
-
Jesteście tu na wakacjach? - spytała z wahaniem.
-
Nie - odparł Faulkner. - W tym tygodniu jest tu
zebranie bankierów.
Troskliwa mamusia
49
-
Tata jest głównym prelegentem - powiedział z du
mą chłopiec. - Shelly, czy nie wspomniałaś, że twój oj
ciec zajmuje się liczbami i księgowością?
I to jak. Był w zarządzie dwóch banków. Miała na
dzieję, że Faulkner nie jest w tych samych zarządach.
-
Mniej więcej.
-
Co on właściwie robi? - nalegał Ben.
-
Tak naprawdę to niewiele - znalazła wyjście.
-
Rozumiem - stwierdził cicho Faulkner, a jego ton
wskazywał, że uważa pana Astora za bezrobotnego z uli
cy.
Shelly omal się nie roześmiała. Jej ojciec brał udział
w wielu akcjach dobroczynnych, pomagających osobom
z ulicy, ale jego samego trudno byłoby nazwać bezdo
mnym.
-
Co masz zamiar robić po studiach? - spytał męż
czyzna ze
szczerą ciekawością.
-
Chciałabym być pracownikiem socjalnym - odpar
ła. - Jest tyle osób na tym świecie, którym potrzebna
jest pomoc.
-
Nie ma co do tego wątpliwości - odparł.
-
A ja
chcę być ilustratorem książek
o
przyrodzie
- powiedział stanowczo Ben.
-
Chce polować na kaczki za pomocą kamery - wes
tchnął Faulkner.
-
Brawo. Myślę, że to, co ludzie robią z przyrodą
jest koszmarne.
-
Przemów mu do rozsądku, mamusiu. - Ben uśmie
chnął się od ucha do ucha.
-
Nie jestem twoją matką - ucięła, po czym jęknęła
i chwyciła się za głowę.
50
DLA CIEBIE, MAMO
-
Jest o wiele za młoda, by być czyjąkolwiek mat
ką - przyznał Faulkner,
a
w jego
oczach pojawił się
na
chwilę
żal.
Wstał
szybko,
by
zatrzeć
to
wraże
nie. - Muszę iść po Marie. Umówiliśmy się na lunch.
Ben...
-
Ja mógłbym zostać z mamą. Dobrze?
-
Nie jestem...
-
...twoją matką!
Wierni
- Chłopiec roześmiał się.
- Mogę z tobą zostać?
-
Ona nie jest w stanie się tobą zająć - powiedział
Faulkner.
-
Ja chcę się nią zająć - odparł Ben. - Wymaga opie
ki, a jej przyjaciele poszli żeglować. Nie wydaje mi się,
aby ona mogła dziś żeglować, prawda?
Shelly przełknęła ślinę i jęknęła.
-
To prawda.
Czy wszystko
w porządku? -
spytał
Faulkner.
-
Jeśli nie będzie mówił za głośno, to tak.
-
Nie sprawiaj jej kłopotu - upomniał chłopca.
-
Czy Marie wraca dziś do domu? - upewnił się Ben
z jawną radością.
-
Wyjeżdża z ojcem. Jeśli on jedzie dzisiaj, ona pew
nie też.
A więc
nie mieszkali
w jednym pokoju, pomyślała
Shelly. Była zdziwiona, że kobieta w wieku panny Du-
maris podróżuje z ojcem, zwłaszcza że praktycznie była
zaręczona z Faulknerem.
-
Ojciec
Marie jest jednym
z bankierów obecnych
na tym spotkaniu - wyjaśnił Ben. - Razem przylecieli
śmy.
-
To wszystko nie interesuje panny Astor - powie-
Troskliwa
mamusia
51
dział Faulkner. - Uważaj na siebie. Wrócimy koło trze
ciej.
-
W porządku, tatusiu.
Mężczyzna
oddalił
się
z
żalem,
bo
o
wiele
bar
dziej wolałby zostać na plaży z Benem i Shelly, niż sie
dzieć i rozmawiać o interesach. Ale to była część jego
pracy.
Shelly i Ben zeszli z plaży pół godziny później. Po
dwóch tabletkach przeciwbólowych i kolejnym zimnym
napoju dziewczyna poczuła się na tyle dobrze, że poszła
z Benem na pomost łowić ryby.
-
Jak fajnie!
- stwierdziła,
leżąc na deskach z za
mkniętymi
oczyma i
luźno trzymając w dłoni wędkę.
- Założę się, że robią tu fortunę, wydając pozwolenia na
łowienie, a nie sprzedają ani jednego robaka.
-
Twoja wędka jest bez przynęty - mruknął Ben. - To
nie w porządku.
-
Nie chcę złapać ryby, na miłość boską! Chcę tylko
leżeć i wdychać morskie powietrze.
-
A ja chcę coś złapać. Nie liczę na to, co prawda
-
dodał, z żalem wyciągając pustą wędkę. Małe rybki
podpływały pod pomost i podgryzały przynętę, nie łapiąc
się na haczyk.
-
Nie wpadnij - poprosiła stanowczo.
-
Dobrze.
Odgłos kroków nie zdziwił jej. Mnóstwo turystów krę
ciło się po pomoście. Te jednak, zbliżały się. Spojrzała
w górę i ujrzała ojca Bena, w dżinsach, szarej koszuli
i mokasynach. Wyglądał jak inny człowiek.
-
Złapaliście coś? - spytał.
52
DLA CIEBIE, MAMO
-
Trochę snu - odparła Shelly.
-
A ja łapię tylko katar - zauważył chłopiec, zarzu
cając wędkę po raz czwarty.
Stalowoszare oczy Faulknera prześliznęły się po ję
drnych kształtach Shelly, ubranej w obcisłe białe dżinsy
i różową koszulkę bez rękawów związaną na brzuchu.
Jej cudowne włosy były spięte w koński ogon, a twarz,
nawet bez makijażu, wyglądała prześlicznie. Nie mógł
oderwać od niej wzroku.
Zaczerwieniła się lekko i usiadła. To spojrzenie za
kłopotało ją.
-
Skoro już wróciłeś, zostawiam Bena z tobą. Spró
buję odnaleźć Nan i resztę.
-
Myślałem, że żeglują.
-
Żeglowali - przyznała. - Ale Nan jest o wiele gor
szym żeglarzem niż ja.
Przypuszczam, że
do tej
pory
zwróciła już śniadanie oraz lunch i wybłagała, żeby za
wrócili do brzegu.
Wyciągnął swą dużą silną dłoń i pomógł jej
wstać.
Zdziwiła się widząc, że palce Faulknera są pełne odci
sków; musnęła obrzmienia na jego dłoni i spojrzała ze
zdziwieniem.
-
Masz odciski na palcach - zauważyła.
Uśmiechnął się z ociąganiem, zamykając swe palce
na jej
dłoni.
-
To od żeglowania - wyjaśnił. - Mam łódź.
-
Aha.
-
A ty nie lubisz morza - mruknął oschle.
-
Mój żołądek nie lubi morza - sprostowała.
Odnalazł jej pełne ciepła oczy, a ona nie odwróciła
wzroku. Poczuła jakiś dziwny prąd, przeszywający jej cia-
Troskliwa
mamusia
53
ło, i przyspieszyła oddech, by nadążył za gwałtownie bi
jącym sercem. Ciągle trzymał jej rękę i nagłe, nieocze
kiwanie, podniósł ciepłą wilgotną dłoń do swych ust i po
całował.
Poczuła, jak czerwienieją jej policzki.
••- Ja... naprawdę... muszę już iść. - Roześmiała się
nerwowo i uwolniła palce z jego uścisku.
-
Dziękuję za opiekę nad Benem. - Uśmiechnął się
do niej bez złości i kpiny.
-
To właściwie on się mną opiekował - odparła. Nie
co zalękniona, odnalazła jego wzrok. Jego uśmiech był
czuły i trochę zdziwiony.
-
Wszystko w porządku - powiedział miękko, gło
sem głębszym niż zwykle, a jego oczy zwęziły się i pa
trzyły z uwagą.
Przygryzła dolną wargę, podświadomie rozumiejąc to,
co powiedział, choć na pozór jego słowa brzmiały bez
sensownie. Odwróciła się.
-
Do zobaczenia, Ben.
•'- Jasne. Dziękuję!
Prawie
biegła
przez
pomost.
Miewała
już
randki
i chłopcy lubili ją. Ale ona nic do nich nie czuła. Teraz,
w ciągu kilku dni, mężczyzna, który uważał, że jest dla
niego zbyt młoda, odnalazł drogę do jej duszy i nie wie
działa, jak go z niej zawrócić. Było wiele powodów, dla
których powinna, i nawet chciała, trzymać się od niego
z daleka. Ale Ben stale to uniemożliwiał.
Weszła do motelu,
zderzając
się nieomal z bardzo
wzburzoną Marie Dumaris.
-
To znowu ty - powiedziała kobieta. - Trzymaj się
z dala od Faulknera. Nie wiem, skąd ci przyszło do gło-
54
DLA CIEBIE, MAMO
wy, że on widzi coś w takim obszarpańcu jak ty, ale nie
podoba mi się sposób, w jaki przyczepiłaś się do niego
i do Bena.
Atak był przytłaczający. Shelly patrzyła na nią zszo
kowana.
- Słucham?
-
Jeśli nie zostawisz Faulknera w spokoju, pożału
jesz. Moja rodzina jest bogata i ma wpływy. Gdy zechcę,
wyrzucą cię ze
szkoły.
- Widząc
wyraz twarzy dziew
czyny uśmiechnęła się z wyższością. - Faulkner powie
dział mi, że chodzisz do Thorn College. Uważaj więc.
Nie wiesz, z kim masz do czynienia.
Shelly spojrzała na nią bez uśmiechu.
-
Ty też nie - odparła z godnością.
Marie zamierzała powiedzieć coś jeszcze, ale Shel
ly odwróciła się na pięcie i odeszła. Nie mogła zrozu
mieć, czemu ta kobieta chciała chronić przed nią Faulk
nera,
który
przecież
wcale
nie
był nią zainteresowa
ny.
Poza
tym,
będzie
tu
tylko
przez
cztery
dni.
To
stanowczo za mało, by zdobyć serce mężczyzny. Nie
uwzględniła jednak, że jej własne zaczynało się już po
woli zmieniać...
Tego
wieczora, po
zjedzeniu ryby z
frytkami,
obie
z Nan siedziały w pokoju. Zaskoczyło je stukanie do
drzwi.
Shelly poszła otworzyć i ujrzała Faulknera. Uśmiech
nął się uprzejmie, widząc jej zdziwienie. Nadal miała na
sobie dżinsy i różową bluzkę, ale on przebrał się w białe
spodnie i wzorzystą koszulę.
-
Lubisz muzykę latynoamerykańską? - spytał.
Troskliwa
mamusia
55
-
Tak. - Była oszołomiona i nie potrafiła tego ukryć.
-
To chodź, na dole jest orkiestra. Idziesz z nami,
Nan?
-
Bardzo bym chciała, ale w telewizji nadają spec
jalny
program
o
wykopaliskach
w
Egipcie
-
powie
działa przepraszająco dziewczyna.
- Kocham archeo
logię.
-
Ucz się, ty zakuta pało - mruknęła Shelly.
-
A wy bawcie się dobrze!
Faulkner zaczekał, aż Shelly zawiąże sobie w pasie
różowy sweter, na wypadek gdyby zrobiło się chłodno,
i znajdzie torebkę.
Dopiero jadąc na dół windą, spytała:
-
Skąd nagłe taki pomysł? I gdzie jest Ben?
-
Na parę godzin powierzyłem go moim przyjacio
łom.
Uniosła brwi.
-
Wiesz, co myślę o przelotnych związkach. - Roze
śmiał się. - Już ci mówiłem. Nie mam na myśli nic zdroż
nego. Pomyślałem, że spodoba ci się koncert na plaży,
więc wstąpiłem.
-
Czy zastępuję kogoś?
Uniósł jej twarz do góry i wpatrując się w jej oczy,
potrząsnął głową.
-
O, nie. - powiedział cicho. - Nie ty.
-
To miło. - Uśmiechnęła się delikatnie.
-
Bo ja jestem miły - odparł. - Oczywiście, niektó
rzy potrzebują więcej czasu niż inni, żeby to zauważyć.
-
Ale pycha! - Roześmiała się.
-
Nie jestem zepsuty. Tak naprawdę moja skromność
często szokuje ludzi.
56
DLA CIEBIE, MAMO
-
Kiedy będzie mi to groziło, dam ci znać.
-
Koniecznie. - Jego szare oczy mrugnęły.
-
Nie jesteś taki, na jakiego wyglądasz - powiedzia
ła zdziwiona. - Sądziłam, że bankierzy są nudni i rze
czowi.
Jego potężne ramiona uniosły się i opadły.
-
I ja taki jestem w biurze. - Spojrzał na nią. - Ale
dziś wieczór nie jestem w biurze, więc uważaj.
- Nie mogę się doczekać. - Zaśmiała się.
W miarę jak zbliżali się do plaży, muzyka stawała
się
coraz
głośniejsza.
Przy
dźwiękach
latynoskich
ryt-
mów
wydawano jedzenie
i
piwo,
a na piasku pląsały
pary. Zebrał się tłumek gapiów, wśród nich paru studen-
tów z grupy Shelly. Jednym z nich okazał się, niestety,
Pete.
-
Jednak przyszłaś - zauważył zniecierpliwiony, pa-
trząc spode łba na Faulknera. - Dołączysz do nas?
Faulkner otoczył jej talię władczym gestem i uśmie
chnął się do Pete'a. Nie był to przyjemny uśmiech.
-
Ona jest ze mną - powiedział cicho.
-
To prawda - dodała Shelly. - W każdym razie dzię-
kuję za zaproszenie.
Pete nie odpowiedział. Dostojnym krokiem oddalił się
w kierunku grupy.
-
Znowu pił - stwierdziła. - Zwykle jest bardzo miły.
-
Nan mówiła mi, że wczoraj z trudem go od cie
bie odgoniła. Nie podoba mi się to. Mężczyzna, który
usiłuje wykorzystać nietrzeźwość kobiety, nie jest męż-
czyzną.
-
To znaczy, że jeśli się upiję, nie będziesz mnie uwo
dził? - Spojrzała na niego.
Troskliwa
mamusia
57
-
Oczywiście, że nie. Poza tym, studentka pierwszego
roku, nawet nieprzyzwoicie trzeźwa, jest za zielona dla
mężczyzny w moim wieku - dodał, a jego głos był dziw
nie ciepły.
Powinna być zadowolona, że udał jej się wybieg. Tym
czasem jednak poczuła smutek, że uważają za zbyt młodą
dla siebie.
-
Może byś się tak odprężyła i posłuchała muzyki?
- zaproponował.
-
Przepraszam - uśmiechnęła się.
- Cieszę się,
że
mnie zaprosiłeś. Kocham muzykę.
-
Ja też.
-
Taką, jaką grają w windach i klasycznego rock and
rolla? - zakpiła.
Uniósł brew.
-
Axla Rosę i grupę Aerosmith - odpalił.
Roześmiała się.
-
Panie Scott, pan nawet nie przypomina osoby, na
jaką pan wygląda.
-
Dzięki Bogu.
Muzyka stała się głośniejsza i pary ruszyły w tan. Jej
rodzice
byli
entuzjastami balów,
umiała więc tańczyć
mambo i tango. Faulkner wydawał się zdziwiony, że ktoś
tak młody potrafi tańczyć wyrafinowane tango, ale gdy
dostosował się do jej stylu, pomknęli razem w porywa
jącym rytmie.
Muzyka była oszałamiająca. Jeszcze bardziej pasjo
nujące było to, co czuła, ilekroć muskało ją jego ciało.
Poddała się głosowi serca. Nie liczyło się jutro - była
wyłącznie ta noc. Zaczęła zachowywać się tak, jakby ist
niała tylko ta jedna chwila. Z rozmysłem kusiła mężczy-
58
DLA CIEBIE, MAMO
|
znę ocierając się o niego piersiami, w gorączkowym ryt-
mie
wspólnych
kroków
miękko
przywierała
do
niego
udami.
Poddawała się spojrzeniu jego wąskich oczu, świado
ma wrażenia, jakie na nim wywiera. Przyspieszył oddech,
zacisnął mocniej ręce na jej talii a następnie, kiedy ocie
rała się o niego, zsunął je niżej, na biodra.
1
Nie mogła ukryć przed nim podniecenia. Kiedy mu-
zyka osiągnęła punkt kulminacyjny, znalazła wzrokiem
oczy mężczyzny i wpatrywała się w niego. Zanim taniec
dobiegł końca, przywarła do partnera jak tonący, szuka
jący ratunku.
Kiedy
skończyli
tańczyć,
rozdygotana
Shelly
wy
gięła się, przewieszona przez mocne ramię Faulknera.
Jego usta zatrzymały się tuż nad jej ustami. Tłum bił
im brawo, ale oni byli tak zatraceni w oszałamiającej
magii obudzonego nagle pożądania, że ledwo to zau
ważyli.
-
Och, co ja bym dał za kilka sekund sam na sam
- mruknął schrypniętym głosem, odchylając ją do tyłu
i wpatrując się w jej oczy. Zmysłowe muśnięcie jego sil
nego ciała wywołało w niej nową falę gwałtownego po
żądania.
Taniec był zmysłowy. Czuła, jak ich serca biją w jed
nym rytmie.
-
Co byś zrobił? - rzuciła wyzwanie.
-
Myślę, że nie jesteś aż tak naiwna - odpowiedział,
a jego stalowe oczy powędrowały do jej
miękkich ust
i spoczęły na nich, aż rozchyliła wargi i wydała z siebie
cichy jęk.
Jego oddech stał się nagle głośny.
Troskliwa mamusia
59
-
Shelly, przestań!
Chciała
przestać,
naprawdę.
Ale
po
raz
pierwszy
w życiu straciła nad sobą kontrolę. Dotyk jego ciała spra
wił,
że jej
piersi nagle
nabrzmiały.
Ogarnęło ją słod
kie drżenie. Była młoda, dziewicza i spragniona pierw
szego
posmaku
miłości
fizycznej.
Wszystko
to
moż
na było wyczytać z jej oczu, które odważnie uniosła ku
niemu.
Zacisnął zęby. Przełknął ślinę.
-
Dobrze. Ale nie tutaj - powiedział szorstkim tonem.
Ujął ją za rękę i pociągnął za sobą.
Kręciło jej
się
w głowie. Czytał w jej myślach tak dokładnie, jakby je
wypowiedziała. Nigdy przedtem nie zaznała podobnego
porozumienia.
Było w tym coś przerażającego.
Przera
żało ją też nagłe pożądanie, które sprawiło, że drżały jej
nogi.
-
Ludzie.
Cholerni
ludzie!
-
mruknął
pod
nosem
Faulkner,
szukając jakiegokolwiek
odosobnionego
miej
sca. Nie było takiego. Spojrzał w stronę plaży, gdzie wy
dmy i trawy morskie dawały przynajmniej złudzenie pry
watności.
Gdyby myślał racjonalnie, natychmiast zaprowadziłby
Shelly do motelu i, póki jeszcze był na to czas, zosta
wiłby ją z Nan. Ale ona pachniała jakimiś silnymi per
fumami, które pobudzały jego zmysły i na myśl o jej krą
głym ciele w jego ramionach przestawał panować nad
sobą.
Poprowadził ją przez wydmy i pomógł zejść na plażę,
przy
czym przez
chwilę jej
oczy były na tym samym
poziomie, co jego pełen pożądania wzrok.
Ocierając się o jego ciało, zsuwała się z wydmy, aż
60
DLA CIEBIE MAMO
jej stopy dotknęły piasku. Tuż za nimi szumiał ocean,
a księżyc odbijał się w falach, uderzających o brzeg. Je
szcze głośniejsze wydawało się jednak szalone bicie jej
serca, które usłyszał, kiedy przyciągnął ją do siebie i po
chylił z ironicznym uśmieszkiem.
- W końcu każdy mężczyzna ma prawo raz w życiu
zrobić coś szalonego - wyszeptał wprost w jej usta.
Rozdział
czwarty
Shelly nie miała urody modelki, ale jej bogactwo spra
wiało, że zawsze kręcili się wokół niej adoratorzy. Żaden
z nich jednak, ani jeden, nie sprawił, by jej usta aż do
bólu pożądały pocałunków, by jej ciało błagało o dotyk
i pieszczotę. Ani jeden, z wyjątkiem Faulknera. Jej re
akcja była natychmiastowa i przerażająca.
W pierwszej chwili próbowała się cofnąć, ale zsunął
dłonie na jej biodra, przyciągając ją do swego zmienio
nego pożądaniem ciała.
Jego wargi pieściły jej
drżące
usta.
Poczuł
jej
odruchowy
opór
i
wykorzystując
swe
doświadczenie, starał się go przełamać. Z czułością za
czął pocierać jej nos własnym, a w jego pocałunkach nie
było nawet cienia brutalności. Zważywszy stopień pod
niecenia, w jakim się znajdował, był niesłychanie deli
katny.
- Nie bój się mnie - szepnął łagodnym, pieszczotli
wym głosem. - Możesz mnie zatrzymać, kiedy tylko ze
chcesz. Przemoc jest dla byków.
62
DLA CIEBIE, MAMO
Jego spokojny ton przekonał ją. Przez chwilę wyrzu
cała sobie, że przyszła tu z nim, ledwo go znając. Uwie
dzenie przez obcego mężczyznę było prawdziwym nie
bezpieczeństwem. Gazety pełne były relacji o tragediach,
których można było uniknąć, jeśli się miało odrobinę
zdrowego rozsądku, ostrożności i słuchało dobrych rad.
-
Chyba czytam zbyt wiele gazet - powiedziała nie
pewnie.
-
Niektóre
kobiety
powinny
czytać jeszcze
więcej
-
odparł
zduszonym
głosem.
Odgarnął
włosy
z
jej
rozpalonych policzków i patrzył na nią w słabym świet
le księżyca. - Ze mną jesteś całkiem bezpieczna. Gorzej
by było, gdybyś przyszła tu ze swoim przyjacielem Pe-
te'em.
Uśmiechnęła się, słysząc jego ton.
-
Wiem już
o tym,
dziękuję.
- Obserwowała jego
szeroką kanciastą twarz.
Jego rysy mogłyby zachwycić
niejednego malarza. Niepewnym ruchem wyciągnęła rękę
i dotknęła grubych brwi. Miał duże, głęboko osadzone
oczy, którymi zdawał się przeszywać ludzi na wylot. Jego
nos był dość szeroki, ale niezbyt duży i bardzo prosty.
Powiodła po nim dłonią, sięgając do linii zmysłowych,
wyraźnie zarysowanych warg, które wywołały w niej ta
ką nieopanowaną reakcję.
-
To nierozważne — powiedział" cicho z odrobiną ża
lu. - Smakujesz jak zielone jabłuszka, mała Shelly.
Wiedziona instynktem wspięła się na palce i delikatnie
chwyciła ustami jego nabrzmiałą dolną wargę. Zadrżał.
-
Naucz mnie - szepnęła niepewnie.
Mocniej zacisnął dłoń na jej talii.
-
Nauczyć cię czego? - spytał ochryple.
Troskliwa
mamusia
63
-
Jak... się kochać.
-
To byłoby niebezpieczne. - Tylko tyle zdołał z sie
bie wydobyć. Jego ciało płonęło, bicie jego własnego ser
ca wstrząsnęło nim.
-
Tak - dotknęła dłonią jego koszuli. Wytrzymując
jego wzrok, odpięła delikatnie pierwszy guzik. Nic nie
powiedział. Zachęcona, odpięła następny, i następny, i je
szcze jeden, aż przed jej zafascynowanymi oczyma od
słonił się widok muskularnej owłosionej piersi. - Och,
3oże - szepnęła. Obie ręce wsunęła w gęstwinę włosów
: wyczuła pod nimi twarde, ciepłe mięśnie. Był silny.
Czuła to. Poddał się jej, pozwalając odkrywać, do mo
mentu, kiedy wywołane przez nią pożądanie stało się nie
do zniesienia.
-
Wystarczy
-
powiedział
miękko,
zatrzymując jej
dłonie.
-
Dlaczego?
-
Bo będę chciał tego samego.
Ich oczy spotkały się. Jej wzrok był pełen ciekawości
nieśmiałości zarazem.
-
Nie pozwoliłam nikomu oglądać mnie w ten spo
sób. Jeszcze nie.
Jego oczy spoczęły na różowej bluzce, pod którą do-
jtrzegł zarys nabrzmiałych brodawek.
-
Nie miałam czasu włożyć nic pod spód - szepnęła
cicho.
-
O mój Boże -jęknął.
Odczuła ten głęboki jęk jako wyraz pożądania.
Rozejrzał się i upewnił, że nadal są sami. Następnie,
poddając się własnej lekkomyślności, rzucił jej sweter na
piach i zaczął zdejmować bluzkę.
64
DLA CIEBIE, MAMO
Odpinając małe perłowe guziczki, rozchylił usta, jak
by oddychanie zaczęło mu nagle sprawiać trudność. To
samo działo się z nią. Jednak tak bardzo pragnęła pokazać
mu swe nagie ciało, że odrzuciła cały zdrowy rozsądek.
Kiedy odchylił brzegi bluzki i spojrzał na nią, stało się
jasne, że nie tylko ona tak bardzo tego pragnęła. Gdy
rozkoszował się piękną linią jej jędrnych różowych piersi,
jego zmrużone oczy przepełnione były gorącym podzi-
wem.
-
Mówiłeś, że lubisz... płaskie kobiety - wyszeptała
niepewnie.
-
Naprawdę? Musiałem być chyba niespełna rozumu!
Shelly - szepnął. - Och,
Shelly...!
Nie
była
pewna,
czego
powinna
w
tym
momencie
oczekiwać,
ale
gwałtowność,
z jaką jego
ciemna gło-
wa opadła w dół i ciepła wilgoć otwartych ust na jej
piersiach zdumiały ją. Kiedy pieścił je językiem, krzyk-
nęła zdławionym głosem i mocniej przycisnęła do sie-
bie jego głowę. Całe jej ciało pulsowało, drżało i nie-
mal
bolało
w
fali
nie
kontrolowanego
pożądania,
Szeptała do niego, błagając o więcej i więcej, zamknęła
oczy, pozwalając ponieść się płomieniowi, który ogarnął
ją całą.
Resztkami
świadomości
poczuła
pod
sobą chłodny
piasek, a na sobie ciężkie ciało Faulknera. Podniósł gło
wę, by odnaleźć jej wargi. Pocałował ją z niepohamo
waną pasją, jego język wdzierał się głęboko w jej usta.
Szorstkie włosy na piersiach pocierały jej obnażone sutki
wywołując
podniecenie,
którego
nie
mogła już
dłużej
znieść.
Odnalazła dłońmi jego biodra i przyciągnęła do sie-
Troskliwa mamusia
65
bie, zdecydowana przeżyć coś, czego jeszcze nigdy nie
doświadczyła. Równie podniecony jak ona, pozwolił jej
na to przez krótką, pełną ekstazy chwilę, kiedy wszedł
pomiędzy jej miękkie uda i mocno przywarł do same
go jądra jej pożądania. Krzyknęła i poruszyła się, by go
przyjąć. Zdawało się jej, że gwiazdy spadają wprost na
lich.
Wtedy jednak on, jęknąwszy, oderwał się od niej i ob
rócił na plecy. Drżąc, odsłaniał się przed głodnym, zafa
scynowanym wzrokiem dziewczyny.
Patrzyła na niego tak, jakby już do niej należał, peł
na podziwu dla siły i zmysłowości jego podnieconego
ciała. Wydawało się, że bardzo cierpi i żałowała swoje
go braku doświadczenia, które pozwoliłoby przynieść mu
ulgę.
Usiadła, przyciągając kolana do swych nagich pier
si.
Przemknęło jej
przez myśl,
że powinna może za
piąć bluzkę, ale wszystko wydawało się teraz takie nie
realne.
Faulkner podniósł się i siadł obok.
-
Opuść nogi - poprosił cicho. - Chcę na ciebie pa
trzeć.
Posłuchała go,
a
widząc przepełniony
zachwytem
wzrok, poczuła, że zaczynają ją przeszywać dreszcze.
-
Sprawiasz, że kręci mi się w głowie - powiedział,
pochylając
się, by łagodnie
dotknąć
ustami jej
piersi.
- Podoba ci się tak? - szepnął, pocierając wargami o jej
brodawki. - Czy wolisz... tak? - Otworzył usta i z de
likatną zapalczywością zaczął ssać jej pierś.
-
Faulkner... - Położyła się na piasku z otwartymi
ramionami, zapraszającymi oczyma i całkowicie uległym
66
DLA CIEBIE, MAMO
ciałem. Pragnęła go tak bardzo, że w tej chwili nie liczyło
się nic innego.
Patrzył na nią pełnym pożądania wzrokiem przez dłuż
szą chwilę, walcząc z resztkami zdrowego rozsądku.
-
To byłby pierwszy raz, prawda, Shelly?
-
Tak.
-
Skoro
przedtem
mówiłaś. mężczyznom
„nie"
-
a muszę zakładać, że tak było - dlaczego mnie mówisz
„tak"?
Nie chciała o tym myśleć. Jeszcze parę sekund temu
odchodziła od zmysłów z pożądania, teraz czuła się nie
pewna i zakłopotana. Usiadła i przez dłuższą, pełną przy
krego milczenia, chwilę zapinała bluzkę.
Musiała coś powiedzieć. W tym nagłym, chłodnym
opamiętaniu trudno było o słowa.
-
Posłuchaj, chcę, żebyś wiedział... Nie przywykłam
tego robić ot tak sobie... - Zawahała się. - Przykro mi.
Jest mi raczej... wstyd.
Odwrócił do siebie jej twarz i obserwował ją wnikli
wie, pochmurnym wzrokiem.
-
Nie zrobiłaś nic, co powinno zawstydzić lub zakło
potać którekolwiek z nas.
Oboje wiemy, że jestem dla
ciebie za stary. Mimo to nie żałuję tego, co się stało.
- Powoli przeciągnął dłonią po jej ustach, a w jego do
tyku była odrobina niepewności.
- Przez resztę życia bę
dę marzył o tobie takiej, jaką byłaś dzisiejszego wieczo
ra... - Urwał na chwilę. - Na Boga, Shelly, dlaczego ty
musisz być taka młoda?
Złapał ją w ramiona i przez nie kończące się chwi
le sycił swój głód głębokimi pocałunkami. Zmusił się,
by podnieść głowę. Opierała się o niego, jej usta były
Troskliwa mamusia
67
nabrzmiałe, a oczy szeroko otwarte, ciepłe i zaprasza
jące.
-
Pozwoliłabyś mi, prawda? - spytał schrypniętym,
pełnym cierpienia głosem. - Leżałabyś tu w świetle księ
życa i pozwoliła się rozebrać. Otworzyłabyś ramiona, le
żałabyś pode mną i wpuściła mnie do swego ciepła,..
Zaczerwieniła się na myśli o obrazach, które przed
mą roztaczał, drżąc wyobrażała sobie, jak jego musku
larne ciało przyciska ją do piasku i bierze we władanie.
Jęknęła.
- Shelly! - Oparł policzek o jej miękkie piersi i za
drżał. - Shelly, tak bardzo cię pragnę, skarbie!
-
Pozwoliłabym ci - wyszeptała zdławionym głosem.
- Tak, tak!
Zacisnął ramię i przytulił ją do siebie ze szczerym
współczuciem, położył twarz na jej szyi i ukrył się w pa
chnącej miękkości włosów, rozwianych nagłym podmu
chem wiatru.
-
Jestem o wiele za stary dla ciebie - powiedział ci
cho, patrząc na ocean. - I, mimo że mój syn pragnie
matki, ja nie chcę drugiej żony.
-
To dlaczego żenisz się z Marie?
-
Nie żenię się. I ona o tym wie. Lubi udawać, że
coś się zmieni, podobnie jak jej ojciec, który jest mi wi
nien pieniądze i uważa, że moje małżeństwo z jego córką
zlikwiduje dług.
-
Rozumiem.
Otarł się policzkiem o jej włosy.
-
Dobiegam czterdziestki, a ty jesteś na pierwszym
roku studiów. Dzieli nas generacja. Należę do środowiska,
do którego nie mogłabyś się nawet zbliżyć - zauważy-
68
DLA CIEBIE. MAMO
wszy, że ma ochotę mu zaprzeczyć, dodał: - pochodzę
z
rodziny
o
wielkich
pieniądzach.
Ogromnych.
- Za
śmiał się gorzko, - Musiałabyś organizować i planować
lunche, kolacje, zebrania w interesach. Musiałabyś wie
dzieć, jak się ubrać, jak bronić się przy różnych okazjach,
gdyż mam wrogów i byłe kochanki, które by cię znie
nawidziły.
-
Jego
pierś
uniosła
się
i
opadła
ciężko,
- Małżeństwo nie wchodzi w grę, a romansu nie mogę
ci proponować, bo zabiłoby mnie sumienie.
-
Ach, tak?
-
Przestań tak mówić,
dobrze?
— Podniósł głowę
i odnalazł jej oczy, szukając tajemnicy, której nie chciały
odsłonić. Wyglądała jakoś inaczej. Jednocześnie rozba
wiona i rozgoryczona.
-
Chcesz się ze mną kochać i nic poza tym - pod
sumowała jego słowa.
-
Mniej
więcej
tak można by to ująć. - Nie mógł
powiedzieć, co zaczyna do niej czuć. Zbyt wiele by to
ich
kosztowało.
Ona
zapomni
o
nim,
a
on
zapomni
o niej, bo nie ma przed nimi przyszłości. Lepiej, by my
ślała, że z jego strony było to czysto fizyczne pożądanie.
Łatwiej
będzie się jej otrząsnąć.
-
W takim razie
lepiej
będzie, jeśli
to przerwiemy
i wrócimy do motelu, prawda? - Uśmiechnęła się z za
mierzoną
godnością.
Wstała,
wycierając
ręką
dżinsy.
Podniosła
sweter,
otrzepała go z piasku i włożyła na siebie. Nagle zrobiło
jej
się chłodno.
On również wstał.
-
Odprowadzę cię do pokoju - powiedział formalnie.
-
Dziękuję.
Troskliwa mamusia
69
Nie dotykali się. Czuła się oszukana. Myślał, że jest
kilka lat młodsza niż w rzeczywistości i że stoi niżej od
niego w hierarchii społecznej. Mogła powiedzieć mu pra
wdę, ale skoro nie mógł zaakceptować jej takiej, za jaką
ją brał, w takim razie nie obchodziło go nic poza jej cia-
łem, W końcu sam to przecież przyznał. Dzięki Bogu,
|
że był przynajmniej dżentelmenem i postanowił nie ko
rzystać z okazji. Ona straciła dla niego głowę. Z zakło-
potaniem przypominała sobie, jak bardzo była nieokieł-
zana. To wspomnienie jeszcze długo pozostanie dla niej
bolesne.
1
Oczywiście, nie mogła go pokochać. Znali się przecież
tak krótko, że niedorzecznością byłoby myśleć o miłości.
1
To po prostu czysto fizyczne zauroczenie, z którym sobie
poradzi.
Zbyt szybko znaleźli się pod jej
drzwiami.
-
Dziękuję
za
tańce
-
powiedziała,
unikając
jego
wzroku. Uśmiechnęła się nawet. - Powiedz ode mnie do
branoc Benowi. Mamy z Nan wiele planów, więc nie są
dzę, żebym się z nim zobaczyła przed wyjazdem.
Zmarszczył się. Aż do tej pory zdawał się zapominać,
jak blisko chłopiec poczuł się z nią związany.
-
Nie musisz odrzucać Bena z powodu dzisiejszego
wieczoru - powiedział krótko.
-
Nie robię tego.
Uniósł jej twarz do góry, wściekły, że unika jego wzroku.
- Popatrz na mnie, do cholery! - powiedział ostro.
Złość zmusiła ją do podniesienia wzroku, ale od razu
tego pożałowała. Jego oczy płonęły.
-
Nie chciałem cię skrzywdzić - powiedział krótko.
- Nie zamierzałem niczego więcej poza pocałunkiem. To
70
DLA CIEBIE, MAMO
ty
z
rozmysłem
kusiłaś
mnie,
ż e b y m
zaczął
się
z
tobą
kochać,
więc
nie
obarczaj
mnie
całą
winą!
Zrobiła
się purpurowa.
Było jej
niedobrze ze
wstydu
i
czuła
się
zbyt
urażona,
żeby
mu
cokolwiek
odpowie-
dzieć.
Odsuwając
się do
niego,
otworzyła drzwi i
weszła
do
środka,
nerwowym
gestem
zamykając
je
za
sobą.
Faulkner
stał,
patrząc
na
zamknięte
drzwi,
wstrząs-
nięty
pogardą,
jaką
czuł
do
siebie.
Nie
m ó g ł
uwierzyć,
że zwrócił się do niej
w ten sposób po tym, j a k tak szcze-
rze
się
przed
nim
otworzyła
i
pozbyła
zahamowań.
Nie
chciał,
by
wstydziła
się swego
słodkiego
podarunku,
ale
jej milczenie i wyraz twarzy zraniły go. Nie miał żadnego
prawa
zadawać jej
bólu,
niszczyć
pierwszych
uczuć,
wy-
pominąć jej
zmysłowości.
-
Shelly - powiedział cicho, opierając się jedną ręką
o drzwi. - Przepraszam.
Nie wiedział, czy go słyszała, ale miał nadzieję, że
tak. Odwrócił się i odszedł, przepełniony żalem.
Shelly poszła prosto do łóżka, udając ból głowy od
głośnej muzyki. Wiedziała, że nie zmyli Nan, ale nie znio-
słaby teraz żadnych pytań, lak szybko odeszła od drzwi,
że nie słyszała przeprosin Faulknera. Przykryła się cał-
kowicie, i zanim zasnęła, jej poduszka była zupełnie mo-
kra od łez.
Starała się unikać Bena, by jednocześnie unikać jego
ojca, ale już następnego ranka chłopiec czekał na nią
w restauracji.
Wstał rozpromieniony, gdy tylko weszły
z Nan do środka.
-
Zamówiłem już dla was kawę - powiedział z ga-
lanterią.
-
Siadajcie.
-
Troskliwa mamusia
71
Zajmując miejsca, Shelly i Nan nie mogły opanować
śmiechu.
,..- Co ja mam z tobą zrobić? - spytała miękko Shelly.
-
Zaadoptować mnie - odparł. - Ona uratowała mi
życie - wyjaśnił Nan. - Teraz musi zajmować się mną
do końca moich dni. - Zmarszczył się. - Trochę się opie
ra, ale pracuję nad nią.
Ja naprawdę potrzebuję matki,
rozumiesz? A jeśli ojciec ożeni się z Marie, nie będę jej
miał - dodał stłumionym głosem.
••- Gdzie twój ojciec? - spytała Nan, z rozmysłem wy
ręczając przyjaciółkę. Poprzedniego wieczora coś się sta
ło, coś, co musiało być dla Shelly bardzo ważne, bo nie
pisnęła na ten temat nawet słowem.
-Tata
poszedł
na jakieś
spotkanie
-
odparł
Ben.
- Musiał być bardzo zły.
Nie chciał nawet śniadania.
Pewnie tęskni za nią - dodał żałośnie. - Wspominał coś
o naszym wcześniejszym powrocie do domu.
Shelley poczuła, jak krew zastyga jej w żyłach. Aż tak
bardzo nie mógł się doczekać chwili, w której się jej po
zbędzie? Czyżby myślał, że narobi mu kłopotów? Za
wstydzi go wyznaniami o dozgonnej miłości? To niebyło
w jej
stylu.
-
Będę za tobą tęsknić, Ben - powiedziała z uśmie
chem. - Ale życie toczy się dalej.
-
Źle wyglądasz - zauważył. - Czy dobrze się czu
jesz?
-
Nic mi nie jest. Żadnego kaca więcej - obiecała.
Jednak nie czuła się dobrze. Udawała, że spędza we
soło czas, przyłączając się do siatkówki na plaży, opalając
się i pływając. Ale nie wkładała w to serca. Nan znalazła
sobie miłego studenta z Nowego Jorku, którego spotkała
72
DLA CIEBIE, MAMO
na wyprawie żeglarskiej i Shelly żałowała, że nie ma ni
kogo, chociażby po to, by trzymać Pete'a na dystans.
-
Moglibyśmy
pójść
do
mojego
pokoju
na
drinka
-
zaproponował - Chodź, Shelly, rozluźnij się!
Spojrzała mu prosto w oczy. Kurtuazja nie skutkowa
ła. Może szczerość pomoże.
-
Nie chcę iść tobą do łóżka.
Rzeczywiście
zaczerwienił
się.
-
Shelly!
-
Przecież o to ci chodzi - powiedziała wprost. - Ale
mnie, niestety, nie. Przyjechałam tu, żeby się dobrze ba
wić. I jakoś mi się to udaje, mimo twojej obecności!
Wstał zakłopotany i wzruszył ramionami.
-
W porządku, nie musisz od razu wpadać w złość.
Bez urazy. - Oddalił się i już wkrótce rozmawiał z inną
dziewczyną.
Dzięki Bogu, pomyślała. Jeden kłopot z głowy.
Poczuła
się zmęczona
i
senna,
i
zaczęła drzemać.
Zbudził ją nagły, gwałtowny ruch.
-
To
głupie
-
stwierdził
Faulkner
ostrym
tonem.
-
Smażysz się. Nie posmarowałaś się żadnym kremem?
-
Oczywiście, że
się posmarowałam.
-
Ale nie na plecach.
-
No bo chyba tam nie sięgnę, no nie? - spytała ze
złością. Usiadła. - I nie proponuj, że to zrobisz, bo nie
chcę, żebyś mnie dotykał. Odejdź.
Wolno odnalazł jej
wzrok.
-
Przeprosiłem, ale nie słyszałaś, prawda?
Spuściła oczy. Nie chciała patrzeć na niego, ubranego
tylko w kąpielówki.
Podniecał ją,
nawet gdy był kom
pletnie ubrany.
Troskliwa mamusia
73
-
Muszę wracać do pokoju - powiedziała
sztywno.
- Nan i ja idziemy na zakupy z...
Faulkner!
Trzymał ją w swych potężnych ramionach i powoli
niósł do wody.
-
Posłuchaj, ty...!
Miękko położył wargi
na jej
ustach,
ucinając
roz
mowę, a jednocześnie wchodził coraz głębiej w ocean,
aż do miejsca, gdzie woda sięgała im do ramion. Dopie
ro wtedy postawił ją na nogi, ale tylko po to, by przy
ciągnąć jej
ciało bliżej
swojego
i pogłębić długi, nie
spieszny pocałunek, zamykający ich w kręgu wzajemnej
bliskości.
-
Och, nie -jęknęła, ale jej ramiona już go trzymały,
a usta szukały jego warg.
Położył dłonie na jej biodrach i przycisnął do swego
podnieconego
ciała,
poruszając nią rytmicznie,
a jego
palce wśliznęły się pod jej bikini. Ustawiając ją w pozycji
tak intymnej, że zaczęła drżeć i z trudem łapała oddech,
drażnił jej dolną wargę.
-
Nie
mogę przestać
o
tobie
myśleć
-
wyszeptał.
- Maltretujesz mnie - jęknął.
-
Faulkner!
-
Tak bardzo cię pragnę, Shelly! - Pocałował ją ła
pczywie. Zdjął ręce z jej bioder i przesunął je wyżej, by
odwiązać kostium. Stanik opadł na talię, a jego ręce pie
ściły teraz całe ciało dziewczyny. Nie przestawał jej ca
łować. Czuła, jak pod wpływem jego dotyku jeszcze bar
dziej twardnieją jej brodawki i jęknęła urywanie:
-
Chodź tu.
Przyciągnął ją do siebie, ocierając się o jej piersi tak
miękko i czule, że krzyknęła. Otoczył ją ramionami i po-
74
DLA CIEBIE, MAMO
łożył twarz na mokrej szyi, ściskając ją i lekko kołysząc.
Z nikim jeszcze nie przeżyła tak intymnej chwili.
-
Jesteś jak jedwab,
każde
dotknięcie
twojej
skóry
i ten słodki jęk, który wydobywasz gdzieś z głębi, pod
niecają mnie. Shelly, prawda, że chcesz, żebym całował
twoje piersi? - szepnął, wędrując wargami po jej poli
czku, aż dotarł do ust.
Na myśl o tym poczuła bolesny przypływ pożądania.
-
Tak - jęknęła. - Ale nie możemy!
-
Wiem. Musiałbym unieść cię do góry, a wtedy zo
baczyliby nas. Shelly...
-
Nie odrywając od niej ust, zsunął rękę, aż znalazła
się pod bikini. Dotykał jej powoli i z doświadczoną zrę
cznością. Nie przerywał, widząc, jak cała drży, a z jej
ust wydobywa się jęk. Intymność pozbawiła dziewczynę
wszelkich zahamowań.
Jednak za bardzo jej pragnął. Musiał się cofnąć, póki
jeszcze mógł. Niepożądana ciąża byłaby straszną ceną
za parę minut przyjemności.
Doprowadzając do porządku jej strój pomyślał, że dla
niej nie byłoby to zresztą wcale przyjemne. Przecież była
dziewicą. Dziewicą. Na samą myśl, że miałby wprowa
dzić ją w seks, nauczyć otrzymywania i dawania rozko
szy, zakręciło mu się w głowie. Ale była taka młoda!
Zbyt młoda i zbyt oddalona od niego pod względem spo
łecznym i ekonomicznym.
-
Czemu to zrobiłeś? - spytała, kiedy trzymając ją
w ramionach, pomagał się jej opamiętać.
-
Z tego samego powodu, dla którego ty mnie nie
zatrzymałaś - odparł cicho. - Bo pragnąłem cię dotknąć.
Tak jak ty pragnęłaś mojego dotyku.
Troskliwa mamusia
75
- Jestem za młoda, nic nie wiem i poza tym jest Ma
rie...
Pochylił się i delikatnie przykrył jej usta swoimi.
- Otwórz
usta
-
szepnął
czule.
-
Wiesz już
prze-
cież, że kiedy się całujemy, lubię, by mój język był we-
wnątrz.
Jęknęła. W tym momencie mógłby zacząć się z nią
kochać na środku plaży, przy ludziach, i chyba nie zna-
lazłaby w sobie siły, by zaprotestować.
Z widoczną trudnością oderwał się od niej. Jego twarz
była ściągnięta i blada.
-
Po prostu istnieje zbyt wiele przeszkód - pomyślał
na głos.
Wiedziała. Znajdując się w jego ramionach, kiedy całe
jej ciało pragnęło jedynie należeć do niego, uświadomiła
sobie, że po chwili rozkoszy znów przychodzi żal, wstyd
i ból.
-
O wiele za wiele - przyznała ze smutkiem.
Westchnął ciężko.
- Zasługujesz na więcej, niż tylko męskie pożądanie.
Przełknęła ślinę.
- A ty jesteś pewien,
że...
to
tylko
to,
Faulkner?
- spytała żałośnie.
Jego twarz przybrała nieprzenikniony wyraz. Uwolnił
ją z uścisku.
- Tak - powiedział głucho, walcząc z wewnętrznym
protestem, który w nim dojrzewał. - Nie kontrolowane,
szalone pożądanie, które mnie zawstydza. Przepraszam.
Tak naprawdę, to zamierzałem przeprosić, a nie pogar
szać prawę.
-
Wiem.
76
DLA CIEBIE, MAMO
-
W momencie, kiedy cię dotykam,
dostaję szału.
- Roześmiał się chłodno. - To wybryk natury. Los za
drwił sobie z nas obojga. - Skrzywił się. - To nie może
się więcej powtórzyć.
-
Nie powtórzy się. Starałam się ciebie unikać.
-
Ja też - przyznał żałośnie. - I widzisz, do czego
nas to doprowadziło.
Zaczerwieniła się i na wspomnienie bliskości, jaką
dzielili w wodzie, odwróciła wzrok.
-
Postaram
się myśleć
o tym jako
o praktycznym
ćwiczeniu z zakresu edukacji seksualnej.
Z ciężkim westchnieniem obrócił ku sobie jej twarz.
-
O, nie - zaprotestował. - To nie było to. - Opuścił
wzrok na jej miękkie usta. - Już od lat nie zachwycałem
się kobiecym ciałem, od łat nie czułem potrzeby doty
kania, pieszczenia, podniecania. Dzięki tobie mam ochotę
przywołać całą moją delikatność. -Przerwał, sprawiając
wrażenie zaskoczonego, poirytowanego i nieco bezbron
nego.
Shelly odszukała jego wzrok smutnymi, zgaszonymi
oczyma.
-
Naprawdę?
Gestem wyrażającym zdziwienie dotknął jej twarzy.
-
Na samym początku kochałem, matkę Bena. Czułem
wobec niej tyle ciepła, tyle bolesnej tęsknoty. Ale ona
chciała tylko tego, co mogłem jej dać w sensie material
nym. Dla niej była to transakcja, w której moim zyskiem
był Ben. - Wzdrygnął się. - Nigdy mnie nie kochała.
Umarła w ramionach innego mężczyzny, a ja, kochając
i nienawidząc, opłakiwałem ją przez długie lata. Od tej
pory kobiety nie były dla mnie niczym więcej, jak tylko
Troskliwa
mamusia
77
rozrywką. Wykorzystywałem je - wyznał, podnosząc na
nią oczy. Powoli wodził wzrokiem po jej twarzy. - Ale
ciebie nie potrafiłem wykorzystać. I dlatego myślę, że
dla nas obojga będzie lepiej, jeśli zapomnimy o wszy-
stkim, co się między nami wydarzyło.
Rozdział
piąty
Shelly opuściła wzrok na jego pierś i starała się nie
zdradzić,
jak
bardzo
jest
zdruzgotana.
Myślała
tylko
o tym
że wkrótce przestaną się widywać.
Pragnął jej,
ale to by nie wystarczyło. Oboje o tym wiedzieli. Jego
umysł był zmącony pożądaniem, które odczuwał. Gdyby
je zaspokoił, nastąpiłoby opamiętanie i wzajemna niena-
wiść. Mimo że bardzo chciała, kontynuowanie związku
nie byłoby rozsądne.
-
Myślisz,
że nie powinniśmy
się już więcej
widy-
wać? - zapytała żałośnie.
-
Tak właśnie. - Odsunął się od niej, odgarniając mo-
kre włosy z wilgotnej twarzy. - Nie zostajemy tu długo
- dodał. - Poradzimy sobie. - Nie mógł oderwać od niej
wzroku - Jakoś.
Zmusiła się do uśmiechu.
-
Co z Benem? - spytała.
-
Ma bzika na twoim punkcie. Nie odmawiaj mu swe-
go
towarzystwa.
-
Nie zamierzałam.
_ _ _ _ _
Troskliwa mamusia
79
|
- Shelly. - Delikatnie dotknął jej policzka. - Wiesz,
ze to nie miało szans. Nawet gdybym pominął twój wiek,
to nasze położenie społeczne jest zbyt odległe.
- A na to już nic nie można poradzić - zgodziła się,
odwracając wzrok.
- Jestem bankierem. Moja pozycja wymaga zacho
wania pozorów.
- Wzruszył ramionami.
- Nigdy nie
przywiązywałem większej
wagi do form, ale kiedy od
tego zależy praca innych ludzi, potrafię dbać o wizeru-
nek, jakiego się ode mnie wymaga. Poza wszystkim - do-
dał z goryczą - małżeństwo nie wchodzi w grę w moim
przypadku. Rozumiesz?
Spojrzała na jego wyrazistą twarz, dostrzegając w niej
rezygnację i zawzięty upór.
- Nie masz zaufania do kobiet. To dlatego pozwoliłeś
Marie tak bardzo się do ciebie zbliżyć. Bo ona ci nie zagraża.
- Wiem o niej wszystko - odparł, nie czując się ura-
zony. - Jest fałszywa, złośliwa i egoistyczna aż do prze-
sady. Wyrosła w bogactwie. Lubi pokazywać swoją wy-
zszość.
- Zauważyłam - potwierdziła Shelly.
- Ben uważa, że jesteś wyjątkowa - powiedział męż-
czyzna głębokim, pełnym ciepła głosem. - Ja też, Shelly.
Przykro mi. Żałuję. Naprawdę żałuję, że sprawy tak się
mają. Mamy ze sobą wiele wspólnego. Moglibyśmy od-
kryć jeszcze więcej.
- Pewnie tak. Ale podejmowanie ryzyka nie jest twoją
specjalnością, prawda?
Potrząsnął głową.
- Gram tylko o rzeczy pewne. Ta nie jest. - Dotknął
jej ust i cofnął się powoli. - Przykro mi.
80
DLA CIEBIE, MAMO
-
Mnie też. Ale - za wszelką cenę starała się wyrów-
nać oddech i powiedzieć coś lekkiego; przyszedł jej do
głowy fragment filmu „Casablanca" - cokolwiek się sta-
nie zawsze pozostaje nam Paryż.
Nieprędko pojął, co miała na myśli. Zanim się roze-
śmiał, była już w połowie drogi do plaży.
Zgodnie z zapowiedzią, Faulkner nie zbliżał się do
niej więcej. Ben jednak tak. Można wręcz powiedzieć,
że na nią polował.
-
Nie masz nic innego do roboty? - gniewała się.
Uśmiechnął się i potrząsnął głową, pewny, że go lubi.
Jej twarz była jak otwarta księga.
-
Nie możesz odrzucić swego jedynego dziecka.
-
Nie jesteś nim! - krzyknęła.
-
Skąd
wiesz?
- Zrobił
poważną minę.
- Mogłaś
mnie mieć i potem zapomnieć. Może masz zaawanso-
waną amnezję?
-
Nie mogłabym zostać matką w wieku dwunastu lat
- mruknęła. - A poza tym, pamiętałabym, że mam dziec-
ko. To nie jest coś, o czym można zapomnieć.
Ben nie odezwał się słowem, ale przecież potrafił do-
dawać. Ojciec uważał, że Shelly jest nastolatką, ale kiedy
odjęła jego wiek od swojego wyszło jej dwanaście. Miała
więc dwadzieścia cztery lata. Zacisnął usta.
-
Ile masz lat? - zaatakowało
-
A jak myślisz? - spytała spłoszona.
-
Dwadzieścia cztery.
.
Popatrzyła na niego.
-
Skąd, do diabła...
Wyjaśnił jej, skąd, do diabła, a ona wydała z siebie
długie, głębokie westchnienie.
Troskliwa mamusia
81
-
Nie powiem ojcu. Ale dlaczego nie chcesz, żeby
wiedział?
Nie mogłaby mu tego wyjaśnić, nie mówiąc całej pra
wdy.
-
Mam swoje powody - wykręciła się. — Niech to
zostanie naszą tajemnicą. Dobrze?
-
Dobrze. W końcu chłopak nie może kłócić się ze
swoją mamusią.
Już otwierała usta, by zaprotestować, ale jęknęła tylko
i zrezygnowała. Nie było sensu się spierać.
Wieczorem, w przeddzień ich wyjazdu, Ben wmanew
rował Nan i Shelly w kolację w towarzystwie własnym
oraz swego ojca. Nie był to przyjemny wieczór. Shelly
i Faulkner starali się nie zwracać na siebie uwagi i za
chowywać normalnie. Nie udało im się. W końcu Nan
i Ben poszli kupić pamiątki do sąsiadującego z motelem
sklepu, a oni zostali sami.
-
To nie był mój pomysł - powiedział gorzko.
-
Wiem. - Patrzyła na swoją filiżankę kawy, ledwo ją
dostrzegając. Oboje wyjeżdżają. Nie zobaczą się już nigdy.
-
Do
cholery,
wiesz przecież, że tak jest najlepiej
- wycedził przez zęby. - Możesz na mnie spojrzeć?
Uniosła wzrok i
wzdrygnęła się na widok gniewu
w jego oczach.
-
Tak, wiem, że tak będzie najlepiej - mruknęła.
Nie mogąc złapać oddechu, rozchylił usta. Jego sta
lowe oczy przeszywały ją tak, że się zarumieniła.
-
Pragnę cię! - powiedział niepewnie.
Patrzyła na niego.
-
No właśnie, sprowadź wszystko do tego, co najpo
wszechniejsze.
82
DLA CIEBIE, MAMO
-
A czy istnieje jeszcze coś poza pożądaniem? - spy-
tał zaczepnie. - To jedyne, co nas łączy. I nawet tego
nie byłoby, gdybyś nie spędziła całych swoich wakacji
na łażeniu za mną!
,
-
W porządku, możesz mnie obwiniać. - Rozzłościła
się. - Powiedz całemu światu, że próbowałam cię uwieść!
-
To ty powiedz, że nie próbowałaś - odpalił. Objął
dłonią kieliszek do wina i ścisnął go tak mocno, że o ma-
ły włos nie pękł. - Gdziekolwiek się obróciłem, stałaś
i przewracałaś oczami.
-
Wyjaśniłam ci, dlaczego...
-
Kłamałaś - powiedział obcesowo, ze znudzonym
cynicznym uśmiechem. - Myślisz, że nie wiem, kiedy
się podobam kobiecie? Jestem bogaty. Całe swoje dorosłe
życie spędziłem na opędzaniu się od kobiet, chętnych,
by skorzystać z mego bogactwa.
-
Włączając w to Marie? - spytała słodko, z błysz-
czącymi oczyma.
-
Nie muszę opędzać się od Marie - odparł. — Ona
ma własną pozycję.
-
Masz na myśli jej rodziców - wypaliła.
-
To to samo.
-
Nie - powiedziała poważnie. - W życiu trzeba do-
konywać własnych wyborów, podejmować własne ryzy
ko, torować sobie swoją własną drogę. Styl życia powi
nien być samodzielnie odkryty, a nie odziedziczony.
-
Ach - mruknął ironicznie - raczkująca socjalistka.
-
Niezupełnie. - Popatrzyła na niego. - Nie słuchałeś?
Mówiłam, że ludzie powinni sami zarobić na to, co mają.
-
Marie zarabia na to - odparł,
skrywając w tonie
głosu sugestię.
Troskliwa
mamusia
83
Przypomniała sobie, jak czuła się w jego ramionach
i zaczerwieniła się, odwracając wzrok.
- Kiedy mniekąsasz, zapominam, jak bardzo jesteś mło-
da - powiedział ze złością. Opróżnił kieliszek z winem.
- Nie na tyle, by nie zrozumieć, co sugerowałeś na
temat twego związku z Marie - odparowała krótko. - Je-
śli to właśnie jej pragniesz, czemu całowałeś mnie na
plaży?
Odnalazł jej wzrok. Wspomnienia sprawiły, że pocie-
mniało mu w oczach.
- Może chciałem sprawdzić, jak daleko się posuniesz.
Poczuła, że jej policzki płoną coraz bardziej.
- Jak mówiłeś, jestem młoda.
Wspaniały kąsek dla
doświadczonego mężczyzny - dodała z goryczą.
Chciałby, żeby tak było, ale wiedział, że to nieprawda.
Bawił się pustym kieliszkiem, obserwując, jak płomień
świecy
odbija
się w
oszlifowanym krysztale.
- Nie - zaprzeczył. - To było coś o wiele ważniej-
szego. Dla nas obojga.
Znowu spojrzał na nią i ujrzawszy ten sam głód w jej
ciepłych, smutnych oczach, poczuł, jak płomień rozpala
siew nim na nowo.
Jego oddech stał się nieregularny, przyspieszony.
-
Chcę się z tobą kochać, ten jeden ostatni raz.
Rozchyliła usta.
-
Faulkner...
Wezwał kelnerkę i zapłacił rachunek. W kilka minut
później poprosił Nan, żeby zabrała rozpromienionego Be
na do motelu, a sam z Shelly udał się na ciemną opu
stoszałą plażę.
Dziewczyna była aż za bardzo
świadoma faktu, jak
84
DLA CIEBIE, MAMO
krótka jest jej
zielona wydekoltowana sukienka. Kiedy
pomyślała o dotyku jego silnych szorstkich dłoni na na
giej skórze, poczuła się bezbronna. Jednak nic już nie
pozostało z jej dumy i nie zamierzała udawać, że go nie
pragnie. To będzie ich ostatni raz. Kiedy znaleźli się na
zasłoniętej części plaży, zwrócił się do niej.
-
Przyszłaś ze mną dobrowolnie - przypomniał jej.
- Nie zaciągnąłem cię tu siłą.
-
Tak. - Uderzenie fali stłumiło jej głos. W słabym
świetle poszukała wzrokiem jego ciemnych oczu. - Nie
biorę pigułki - powiedziała wprost.
-
Shelly, nie możemy się tu kochać. - Zaczerpnął
tchu. - I nie mogę cię wziąć do mojego pokoju, bo Ben
może wrócić w każdej chwili. - Chwycił ją w ramiona
i
przyciągnął
do
siebie.
-
Jesteś
dziewicą
-
szepnął
miękko,
obezwładniając ją swą siłą i pociągającym za-
pachem męskiej wody kolońskiej. - Nie jestem aż takim
draniem...
Otwartymi ustami rozchylał jej wargi. Poczuł, że drżą.
Jęknęła, przywierając do niego, a jego ciało gwałtownie
zareagowało na jej bliskość.
Zesztywniała i zaczęła się wycofywać,
ale jego rę-
ka powędrowała w dół jej pleców, delikatnie ją zatrzy-
mując.
-
Jesteś bezpieczna - wyszeptał wprost
do jej
ust.
-
Jest tak dobrze. Nie proś mnie, żebym przestał.
Jej także było dobrze, ale czuła się zakłopotana. Chcia-
ła mu to powiedzieć, lecz jego usta nalegały coraz bar-
dziej. Przywarła do niego, a wtedy namiętność pocałunku
gwałtownie wzrosła, by eksplodować uczuciem całkowi
tego oddania.
Troskliwa
mamusia
85
Przez gruby materiał marynarki poczuł jej paznokcie.
Chciał poczuć je na skórze.
Wsunął rękę pomiędzy nią a siebie, a kiedy odpinał
koszulę, jego kciuk ocierał się o jej piersi. W chwilę po
tem położył jej dłonie na swej klatce piersiowej i po-
zwolił się pieścić.
-
Och, Boże, to nie wystarczy - szepnął urwanym
głosem, a jego usta stały się jeszcze bardziej natarczywe.
-Shelly!
Ich wargi znów się zetknęły. Opuścił cienkie ramią-
czka jej sukienki i sprawnymi ruchami obnażył ją do pa-
sa. Zanim zdążyła zaprotestować, przyciągnął ją do sie
bie, otulając połami koszuli i marynarki, tak że jej piersi
w podniecający sposób ocierały się o jego skórę.
Pieścił je
dłońmi
i jednocześnie
całował jej
usta,
chwytając je zębami i głęboko penetrując językiem. Obo
je drżeli, a urywane bicie ich serc zdawało się zagłuszać
huk fal.
-
Proszę! - jęknęła wprost w jego usta.
Ledwo ją słyszał. Prąd przeszywał jego ciało wszędzie
tam,
gdzie
go
dotykała.
Jego
ręce
zdobywały ją,
we
wszechogarniającej
i
przejmującej
ciszy
odkrywały jej
cudowną miękkość. Gdy byli tak blisko, wszelkie dzie-
łące
ich
różnice
przestawały
mieć jakiekolwiek
zna-
czenie. Nigdy nie czuł tego, co teraz. Nawet ze swą by-
łą żoną, w okresie największych uniesień pierwszej mi-
łości.
Uniósł wzrok i spojrzał w jej rozpromienioną, uległą
twarz.
- Gdybyś brała pigułkę - spytał urywanym głosem
- pozwoliłabyś mi?
86
DLA CIEBIE, MAMO
-
Nie wiem. - Położyła głowę na jego piersi, drżąc
w odpowiedzi. - To ważny krok. Zawsze uważałam, że
powinien wiązać się z małżeństwem, że to decyzja dwoj
ga ludzi, którzy chcą wytrwać ze sobą przez całe życie.
-
Podniosła na niego wzrok. - Czy to bardzo niereali
styczne w świecie, w którym miłość jest tylko łagodniej
szym określeniem seksu?
-
Ważne
pytanie.
-
Uśmiechnął
się,
ale
w
jego
oczach było wiele smutku. - To nie ja będę cię o to pro
sił.
Poza
tym
-
dodał
z
wymuszoną
nutką
humoru
- gdzie mielibyśmy się kochać? To miejsce nie jest cał
kiem odosobnione, a Nan i mój syn są w waszym po
koju. Gdybyśmy poszli do mojego... - westchnął ciężko
- nie mógłbym. Pragnę cię i gdybyś była chociaż trochę
doświadczona, kochałbym się z tobą. Ale to nie jest dla
ciebie, Shelly, to ci nie wystarczy. A ja, już ci mówiłem,
nie mam nic innego do zaoferowania.
Przytulił jej policzek do swej ciepłej, ciężko dyszącej
piersi. Gęste włosy łaskotały ją w nos. Stali tak w pół
cieniu i milczeli.
-
Gdybym była starsza... - zaczęła - bogatsza...
-
Nadał byłabyś dziewicą - odparł po prostu. - A ja
mam już na zawsze dość małżeństwa. - Uniósł jej pod
bródek. - Będę żałował tej nocy aż do śmierci.
-
Tego, że mnie pocałowałeś?
-
O, nie. - Potrząsnął głową. - Tego, że nie mo
głem obnażyć twej jedwabistej
skóry
i posiąść
cię tu,
na tym piasku - szepnął, wodząc palcem po jej mięk
kich
nabrzmiałych
wargach.
-
Tak
bardzo
pragniemy
siebie nawzajem, że, być może, nie sprawiłbym ci nawet
bólu.
Troskliwa
mamusia
87
Chwyciła zębami jego górną wargę wczepiając palce
w gęste włosy Faulknera.
- Potrzebowałabym wiele czasu, prawda?
- Tak. - Pocałował ją, czule i powoli. Jego ręce zna-
lazły jej miękkie piersi i pieściły je w pełnej ciepła ciszy.
- Jakie to miłe...
-
Co?
-Twoje ręce na mojej
skórze - powiedziała z war-
gami tuż przy jego ustach. - Rób tak... mocniej.
- Nie mogę.
-
Dlaczego?
Koniuszkiem języka obrysował jej
usta.
- Wiesz, dlaczego. Twoje piersi są bardzo delikatne,
a ja nie jestem sadystą. Nie chcę zadać ci bólu.
- To nie będzie bolało. - Uśmiechnęła się. - Chcę
tak.
Położyła jego kciuk i palec wskazujący na ciemnej
brodawce i pokazała mu, czego pragnie. Czując falę cie-
pła, przeszywającą jej ciało, westchnęła.
-
Shelly - wyszeptał chrapliwie - czy kiedy tak ro-
bię, czujesz gorąco w całym ciele? - Spytał o coś jesz-
cze,
o
coś bardzo intymnego
i
oczywistego
zarazem.
- Czy tak? - nalegał.
- Tak - wyznała nieśmiało.
To nie było rozsądne. Wiedział o tym, kiedy pochylał
głowę i ujmował zębami jej brodawkę. Ale doznania, ja
kie opisywała, bardzo przypominały pełne zaspokojenie.
Podniecała go myśl, że mógłby doprowadzić ją do eks
tazy samą grą miłosną. Musiał to sprawdzić.
Kiedy
poczuł
przeszywający
ją
dreszcz
i
usłyszał
krzyk, jęknął i, przepełniony żalem, delikatnie pocało-
88
DLA CIEBIE, MAMO
wał. Nigdy nie udało mu się dać tego innej kobiecie.
Czy dlatego tak mocno reagowała na jego namiętność,
że była dziewicą? A może znaczyło to coś więcej?
Podniósł głowę, a ona zawisła w jego ramionach. Ca
łe jej ciało drżało, twarz płonęła wstydem i zakłopota
niem.
Uniósł ją, powoli wkładając jej stanik i zapinając haf-
tki. Ręce mu drżały. Nadal był szalenie podniecony.
-
Nie powinieneś...! - Tyle tylko udało jej się po-
wiedzieć w zakłopotaniu.
-
Myślę, że powinienem. - Podniósł jej głowę i spo-
jrzał
w
oczy
spokojnym
mądrym
wzrokiem.
- Rozu-
miesz, co się wydarzyło?
-
No, tak... - Zaczerwieniła się i odwróciła wzrok.
-
Nie ma się czego wstydzić. Jesteś jedna na milion
-
stwierdził głębokim, pełnym czułości głosem. - Męż-
czyźni gotowi
są zabijać się dla kobiety tak namiętnej
jak ty.
-
Wstyd mi - jęknęła.
-
Że osiągnęłaś zaspokojenie, kiedy całowałem twoją
pierś?
-
spytał wprost,
ale jednocześnie
uspokajająco.
- Shelly, urosłem we własnych oczach. Nigdy nie czułem
się mężczyzną bardziej niż w tej chwili.
-
Nie sądzisz, że jestem nienormalna?
-
Myślę, że jesteś jak dynamit. -"Pogładził jej potar-
gane włosy. Dłonie wciąż mu drżały, choć powoli się
uspokajał. - Pochlebia mi, że tak bardzo mnie pragniesz.
Opuściła wzrok na jego pierś.
-
Ale to wszystko...
-
Tak. - Przyciągnął ją do siebie, upajając się jej za-
pachem i dotykiem. - Shelly?
Troskliwa mamusia
89
- Tak?
Pocałował jej włosy.
-
Zawsze pozostaje nam Paryż.
Mimo smutku, uśmiechnęła się.
Następnego dnia rozjechali się.
Shelly
nie widziała
się już z Faulknerem, zresztą nawet nie próbowała. Kie-
dy wrócili do jej pokoju, pożegnała się z Benem, tłu-
miąc łzy.
Chciał pozostać z nią w kontakcie, ale nie
ośmieliła się zostawić mu adresu. Nie mogła ryzykować,
że odkryją prawdę o jej pochodzeniu i rodzicach. Wa-
szyngton jest dużym miastem i jej ojciec, mimo że bogaty
i
wpływowy,
był
przecież
tylko jednym
z
bankierów
w tym mieście. Nie pamiętała, aby kiedykolwiek wspo-
minął o Faulknerze Scotcie, było więc mało prawdopo-
dobne, by się znali. Dla własnego spokoju wolała więc
tę sprawę zakończyć. W końcu przecież Faulkner przy-
znał, że główny problem leżał w jego niechęci do jakich-
kolwiek trwałych związków. On chciał romansu, ona zaś
wspólnego życia po wsze czasy. Kompromis między tak
rozbieżnymi oczekiwaniami nie byłby łatwy.
Wiedziała że będzie za nim tęsknić. A także za Benem.
Dotychczas nie znała żadnego ze Scottów, ale wiedziała,
że przez resztę życia będzie o nich pamiętała.
Nan dostrzegła melancholię i niezwykłe wyciszenie
przyjaciółki, ale powstrzymywała się od komentarza.
W samolocie siedziały obok siebie, miały więc czas
na rozmowę z dala od reszty grupy.
- Przykro mi, że wam się nie udało - powiedziała
Nań.
-
Naprawdę
mi
przykro.
On
był
rewelacyjny,
a chłopak wyjątkowy.
90
DLA CIEBIE, MAMO
-
Dziękuję. Mnie też jest przykro. - Oparła się o sie-
dzenie, zamykając oczy. - Nan, gdybym tylko była ko-
bietą
wyzwoloną.
-
Jesteś.
-
Wiesz, o co mi chodzi.
-
Wyzwoloną po to, by spędzić jedną noc wybucho-
wej namiętności, a potem przez całe życie tym się za-
dręcząc?
-
Nie zawstydzaj mnie. - Shelly spojrzała na nią
-
Nie
można
całe
życie
dręczyć
się
wspomnie-
niem jednej nocy, niezależnie od tego, jak bardzo by by-
ła niezwykła - stwierdziła stanowczo Nan. - A przez tę
jedną noc mogłabyś złapać chorobę, która by cię zabiła
lub uczyniła nietykalną na resztę życia. Mogłabyś po-
święcić wszystkie swoje zasady i nie otrzymać w zamian
nic, poza pewnością, że uwielbiany przez ciebie męż-
czyzna potraktował cię jak posiłek w barze szybkiej ob-
sługi.
-
Posiłek... w barze...?
-
Coś, czym się pożywiasz, a potem się tego pozby-
wasz.
- N a n !
-
Kiedy mam rację - powiedziała stanowczo śniada
dziewczyna. - Nie będę ryzykować zdrowia lub życia dla
jednej romantycznej nocy. To nie dla mnie. Wszystko za-
chowuję dla jednego szczęśliwego mężczyzny, który co
dziennie na klęczkach będzie dziękował Bogu, że cze
kałam właśnie na niego. - Pochyliła się. - To jest ro
mantyczne.
-
Masz tę cudowną umiejętność sprawiania, że czuję
się jak szumowina - skrzywiła się Shelly.
Troskliwa mamusia
91
Nan zmarszczyła nos.
-
Skoro już mówimy o szumowinach, to gdzie jest
Pete?
-
Widziałam, że wsiadał do samolotu tuż za tobą
-
powiedziała
dziewczyna
parskając
śmiechem.
-
To
brzydko, że go tak nazywasz.
-
Ale on naprawdę jest szumowiną - odparła Nan
poważnie.
-
Uwiódł
jedną
studentkę
z
pierwszego
roku i następnego dnia nie chciał mieć z nią do czynie
nia.
-
Masz
rację.
On jest
szumowiną!
- wykrzyknęła
Shelly.
-
Tak jak wielu innych mężczyzn, gotowych szeptać
słodkie słówka, byle tylko dopiąć swego.
-
Ale są też tacy, którzy potrafią ochraniać kobiety po
zbawione instynktu samoobrony - wyszeptała Shelly ża
łośnie.
-
To dlatego on tak wyglądał wczorajszego wieczora
-
zauważyła sucho Nan.
-
Jak wyglądał?
-
Sfrustrowany.
Zdezorientowany.
Zaskoczony.
Za
chwycony... Sposób, w jaki na ciebie patrzył, kiedy ty
go nie widziałaś. - Westchnęła. - Och, Shelly. Gdybyście
mieli jeszcze tydzień, skończyłoby się ślubem.
-
Obawiam się, że nie. On nie chce się żenić.
-
A który mężczyzna chce?
-
No cóż, i tak nie ma to żadnego znaczenia, prawda?
- Dziewczyna zamknęła oczy.
- Przerwa wiosenna się
skończyła i więcej go nie zobaczę.
-
Wie, że chodzisz do Thorn College - zauważyła
Nan. - I on także mieszka w Waszyngtonie.
9 2
DLA CIEBIE, MAMO
_ _
-
To
niczego
nie
zmienia
-
powiedziała
Shelly
z przekonaniem, choć w głębi serca miała nadzieję, że
się myli.
Wreszcie semestr się skończył i Shelly wróciła do do
mu. Czekała jeszcze na świadectwo z dziekanatu. W za
sadzie była pewna, że stopnie będą dobre, ale zawsze
martwiła się do samego końca.
-
Kochanie,
czy
musisz
wkładać
tę
sukienkę?
- mruknęła matka.
-
Przecież jest bardzo odpowiednia.
-
Jest taka staromodna, Shelly - odparła pani Astor,
spoglądając na ciemnoniebieską welwetową suknię, przy
krywającą córkę od szyi aż do stóp i tylko odrobinę, uwo
dzicielsko, rozciętą na plecach.
Tonia Astor miała na sobie czarną jedwabną kreację,
podkreślającą jej wciąż młode ciało oraz kontrast między
naturalnymi
czarnymi
włosami
i
siwymi
pasemkami.
Wyglądała szykownie i elegancko, bo taka po prostu by
ła. Shelly z rozpaczą stwierdzała, że nigdy nie nabędzie
szyku, jakim matka zawsze odznaczała się na towarzy
skich spotkaniach.
Tego wieczora Astorowie wydawali przyjęcie na cześć
nowego prezydenta jednego z banków, w których zarzą
dzie zasiadał Bart Astor. Rodzice poprosili Shelly, by po
magała hostessie. Nie miała wymówki, gdyż nie zamie
rzała uczęszczać na letnie zajęcia uczelniane.
-
Nie tak dawno byłaś na wakacjach - przypomniała
jej matka. - To tylko małe spotkanko. Będziesz się dobrze
bawiła. Już najwyższy czas zrezygnować z tego głupa
wego pomysłu z college'em i wyjść za mąż. Charles jest
Troskliwa
mamusia
93
cudownym, bardzo dobrze ustawionym i wpływowym
mężczyzną.
- Charles jest nudny. Lubi cytować notowania gieł-
Ale jest ustawiony - podkreśliła matka.
— Nie dziwnego, mieszka ze swoją mamusią.
- Shelly, no wiesz! O, jest już Ted!
Matka ruszyła naprzód, przeciskając się przez zatło-
czoną salę, gdzie grała orkiestra i ciągnąc za sobą Shelly.
W nienagannym uczesaniu prosto od fryzjera i w skro-
mnym, lecz drogim szafirowym naszyjniku z dopasowa-
ną do niego bransoletką, dziewczyna prezentowała ele-
gancję dostosowaną do charakteru przyjęcia.
- Ted Dumaris! - wykrzyknęła Tonią, ujmując obie
ręce mężczyzny. - Tak miło znów cię widzieć! - dodała,
zupełnie nieświadoma szoku na twarzy Shelly, która do-
znała uczucia gwałtownej paniki na widok wysokiego
ciemnowłosego mężczyzny, ze znajomą sylwetką szczu
płej brunetki u swego boku. Właśnie torowali sobie drogę
w kierunku Antonii i Shelly. - A to jest twoja córka,
o której mi tyle opowiadałeś? - wykrzyknęła pani Astor
z entuzjazmem.
- Tak, to moja Marie, a to jej... nasz... przyjaciel,
Faulkner Scott. A to Antonia Astor.
Wyraz twarzy Faulknera zdradzał pewną ciekawość.
Nie
widział
Shelly,
która
stała
tuż
za
matką,
ale
najwyraźniej zaczynał kojarzyć nazwiska.
- To cudownie, że nas zaprosiłaś. - Marie przymilała
się do Antonii. - Jestem zachwycona waszym domem.
Robi ogromne wrażenie!
Shelly nie była zachwycona. Uniżona postawa Marie
94
DLA CIEBIE, MAMO
przyprawiała ją o mdłości, a widok Faulknera też nie po
magał.
-
Gdzie jest
Shelly?
O,
tu jesteś,
kochanie,
chodź
i przedstaw się. Jest na pierwszym roku college'u, choć ma
już dwadzieścia cztery lata! Byliśmy kompletnie przerażeni!
Matka nie przestawała mówić, ale dziewczyna nie słu
chała jej wyjaśnień i opowieści o przedstawianych go
ściach. Utonęła w błyszczących szarych oczach Faulk
nera. Patrzył na nią zaszokowany, ledwo świadom obe-
cności innych ludzi. Powoli zaczynał rozumieć.
-
Dwadzieścia cztery? - spytał zduszonym głosem.
-
Tak, prawda, że jak na rozpoczynanie college'u, to
starczy wiek? - roześmiała się Tonią. - Ale ma wysoką
średnią i jesteśmy z niej bardzo dumni. A co pani robi,
panno Dumaris? - zwróciła się do Marie.
-
Kiedy nie wywyższa się nad innych, to zapewne
chodzi na przyjęcia, prawda? - Wzburzona Shelly utk-
wiła chłodny wzrok w zaskoczonej kobiecie. - Panna
Dumaris wspomniała ostatnio, że mogłaby użyć swoich
wpływów, by wyrzucić mnie z college'u.
-
Shelly - zaczęła niepewnie Tonią, po raz pierwszy
widząc, jak jej córka traci panowanie nad sobą.
Marie przełknęła ślinę,
czerwieniąc się gwałtownie
i cofając o krok.
-
Nigdy nie miałam tego na myśli. - Zaśmiała się
nerwowo,
z
zaciśniętymi
zębami.
-
Z
pewnością
źle
mnie zrozumiałaś.
-
Na twoje nieszczęście dokładnie zrozumiałam każ-
de słowo.
Odwróciła się plecami i jej wzrok spoczął na Char-
lesie. Ruszyła w jego stronę, ignorując Faulknera i ża-
Troskliwa mamusia
95
łosne wysiłki Marie, która przy matce Shelly usiłowała
zbagatelizować
wrogość,
jaką
okazywała
w
Daytona
Beach.
Shelly złapała za rękę wysokiego jasnowłosego męż
czyznę i odwróciła się do gości. Była blada, ale poza
tym opanowana jak nigdy dotąd.
-
Chciałabym przedstawić państwu Charlesa Barring-
tona - powiedziała z wymuszonym promiennym uśmie
chem. - To mój narzeczony!
Rozdział
szósty
-
Nie mogę uwierzyć, że wreszcie zdecydowałaś się wyjść
za mnie - rozpromienił się Charles, kiedy znaleźli się poza
zasięgiem uszu innych. - Shelly, co za niespodzianka!
-
Mam nadzieję, że nie będziesz zły, Charles, ale tak
naprawdę nie mówiłam poważnie - wyjaśniła delikatnie.
- Przepraszam, ale znalazłam się w bardzo trudnym po-
łożeniu. Wyjaśnię ci to później.
Wyglądał na rozdartego między rozczarowaniem a ul-
gą.
Jego
oczy powędrowały w kierunku Betsy, młodej
kobiety, wobec której stopniowo dojrzewały w nim głę-
bokie uczucia.
-
Co wszyscy powiedzą? - spytał.
-
Nic - zapewniła go. - Na pytanie, dlaczego nie je-
steśmy jeszcze zaręczeni, po prostu wyjaśnię, że nie by-
łam dla ciebie odpowiednią dziewczyną.
-
To miło z twojej strony - powiedział zaskoczony.
-
Niezupełnie i przepraszam, że cię w to wciągnę
łam. Od dawna jesteśmy przyjaciółmi i miałam nadzieję,
że nie będziesz miał mi za złe.
Troskliwa mamusia
97
-- Oczywiście, że nie mam.
- To dobrze. - Uśmiechnęła się, widząc, jak mężczy-
zna się czerwieni,
Na swój sposób był uroczy, ale nie miał za grosz wy
obraźni
i
woli
walki.
Instynktownie
czuła,
że
gdyby
się pobrali, całe życie spędziłaby rządząc nim. Nie od
powiadałoby to żadnemu z nich, a zwłaszcza Charleso-
wi. Zauważyła, że Betsy obserwuje go i wpadła na po
mysł.
- Idź, napij się teraz czegoś, porozmawiamy później.
O, jest Betsy, pamiętasz ją? Wygląda na bardzo samotną.
Byłoby dobrze, gdybyś poprosił ją do tańca.
- Tak, oczywiście - zgodził się ochoczo.
- No to na co czekasz? To miła dziewczyna.
Charles ruszył we wskazanym kierunku. Nie rozumiał
Shelly i nigdy chyba jej nie zrozumie. A Betsy była ła-
godna i chyba bardzo go lubiła. Na przyjęciach tańczyła
tylko z nim. Podszedł do niej z uśmiechem, a ona za-
czerwieniła
się.
Tańczył trzymając ją,
rozpromienioną,
w ramionach i zastanawiał się, czy dotychczas nie kie-
rował swej uwagi w złą stronę.
Tymczasem Shelly podeszła do stołu z drinkami i na-
lała
sobie
spory
kieliszek
brandy.
Pociągnąwszy
łyk,
skrzywiła
się.
Zza jej pleców wyłoniła się duża, szczupła dłoń, ode
brała jej kieliszek i postawiła go z powrotem na stole.
-
Nie umiesz pić. Zostaw to!
Odwróciła się ze złością w oczach.
-
Nie mów mi, co mam robić. Nie lubię tego.
Uniósł brwi.
- Oho, ale się zmieniłaś. Młoda, dziewicza studentka
98
DLA CIEBIE, MAMO
-,
,
,
-
..,.
•
college'u, bez grosza przy duszy - czy nie tak brzmiała
ta historia?
-
Wszystko kłamstwa - powiedziała, uśmiechając s i ę i
do niego. - Miałam niezły ubaw. A ty nie?
-
Nie
wszystko
kłamstwa
-
odparł,
wyczuwając
w niej
strach pod maską bezczelności.
Szybko spuściła
wzrok. - Mogę nie umieć odróżnić biednej studentki od
panienki z towarzystwa, ale umiem rozpoznać dziewicę,
kiedy się z nią kocham.
-
Nie kochaliśmy się.
-
Nie - przyznał cicho. - Masz dwadzieścia cztery
lata i jesteś bogata. Nie ma żadnych przeszkód. Oczeku-
jesz, że tak właśnie powiem? - Uniosła wzrok.
-
Nadal wierzę w dozgonny związek, a ty nie chcesz
się żenić. - Wyglądał na zaskoczonego. Zaśmiała się zim-
no. - Nie wierzę w bajeczki.
Sam mi powiedziałeś, że
prawdziwym
problemem jest
dla
ciebie
zaangażowanie
się, nie zaś moje pochodzenie. A raczej to, co uważałeś
za
moje
pochodzenie.
-
Uśmiechnęła
się
cynicznie.
-
Wiesz, jestem po
prostu rozchwytywana.
Mężczyźni
uwielbiają pieniądze
mojego
ojca.
-
To dlatego.
-
Dlatego co?
-
Dlatego wróciłaś na uczelnię, nie mówiąc nikomu,
kim naprawdę jesteś.
-
To przykre być na liście przystawek.
Wpatrywał
się w jej
zaczerwienioną twarz.
-
Twój narzeczony tańczy z inną kobietę. O wiele za
blisko - dodał, spojrzawszy na Charlesa i Betsy. - Nie
przeszkadza ci to?
-Przeszkadzałoby,
gdybym
zamierzała
za
niego
Troskliwa mamusia
99
wyjść.
On myśli, że zamierzam.
Podobnie mój
ojciec,
córy
to
wszystko
zaaranżował.
Ojciec
chce,
żebym
została panią Charlesową Barrington. Z całym szacun-
kiem- uśmiechnęła się kpiąco - wątpię, by bankier zdo
był wysoką pozycję na jego
liście pożądanych zięciów.
Chyba
że
jesteś
właścicielem
wszystkich
udziałów
swoim banku.
- Nic o mnie nie wiesz.
- Spojrzał na nią z góry.
- Ani
o
moich
finansach,
ani
o
niczym.
A
gdybym
chciał się z tobą ożenić, jedyną opinią, na której by mi
zależało, byłaby twoja.
- Mój ojciec pokonał większych od ciebie. Walczy
łam z nim, żeby pozwolił mi iść do college'u. - Popa
trzyła na Charlesa ze smutną rezygnacją. - Nie mam
ochoty już więcej walczyć. Miałeś rację. Nie ma czegoś
takiego, jak miłość i wieczne szczęście. To były tylko
głupie marzenia.
Złapał ją za rękę. Było mu przykro, że jest taka cy
niczna, obolała i smutna. On też czuł się osamotniony,
ale wyglądało na to, że te tygodnie, podczas których się
się widzieli, ją kosztowały o wiele więcej.
-
Shelly - szepnął miękko.
Odsunęła jego rękę i uśmiechnęła się grzecznościo-
wym uśmiechem wyższych sfer, którego nigdy przedtem
niej nie widział.
|
- To miło, że mógł pan dzisiaj przyjść, panie Scott
- powiedziała. - Proszę mi wybaczyć, muszę podejść do
mnych gości.
Zabrała Charlesa od Betsy, mrucząc pod nosem jakieś
przeprosiny.
-
Nie będzie ci przeszkadzało, jeśli jeszcze do końca
1 0 0
DLA CIEBIE, MAMO
1
wieczoru
będziemy
występowali jako narzeczeni?
Wy-
nagrodzę to Betsy.
-
Nie, oczywiście, że nie - odparł niepewnie.
Oparła policzek o jego ramię i zamknęła oczy.
-
To tańczmy, Charles, po prostu tańczmy.
Następnego dnia pojechała do Nassau i wprowadziła
się do hotelu z kasynem, wychodzącego na Cable Beach,
z jej
błyszczącym białym piaskiem i niezwykle czystą
turkusową wodą.
Przed wyjazdem wyjaśniła Betsy ma-
skaradę, jaką odegrała podczas przyjęcia i miała nadzieję,
że Charles będzie na tyle wrażliwy, by dostrzec, że ta
młoda dama ma bzika na jego punkcie. Shelly nie była
zainteresowana Charlesem ani małżeństwem. Ponowne
spotkanie ze Scottem zburzyło cały jej spokój. Teraz mu-
siała znowu odzyskać równowagę, choć nie bardzo wie-
działa, czy jej się to uda. To, co czuła do Faulknera, nie
znikło. Przybrało jeszcze na sile.
Jej
żółte
bikini
było
o
wiele
za
skąpe,
ale
wszy-
scy
nosili
tu równie
śmiałe
przyodziewki.
Zamknęła
oczy
z westchnieniem
i
wystawiła
plecy
do
ciepłego
słońca.
Nagły strumień lodowatej wody poderwał ją do góry.
-
Hej! - krzyknęła ze złością.
Ujrzała roześmiane szare oczy.
-
Cześć, mamusiu! - Ben dławił się ze śmiechu. Był
cały mokry. Miał na sobie kąpielówki, a w ręku ręcznik.
- Śmiesznie znów cię spotkać!
-
O Boże - jęknęła, opierając głowę na rękach.
-
Niezupełnie - usłyszała nad sobą głęboki, poważny
głos.
Troskliwa mamusia
1 0 1
Nie spojrzała w górę. Nie musiała. Wiedziała, kto to
był.
-
Co ty tu robisz?
'
•- Mam wakacje. Marie poleciała z ojcem w intere
sach do Anglii, a mnie zostało trochę zaległego urlopu.
Ben ma przerwę w szkole. Lubimy wyspy Bahama, pra
wda, synku?
-
Na
Bahamach jest
siedemset
wysp
-
zauważyła,
- Nie moglibyście polubić jakiejś innej?
-
Ta jest wspaniała - odparł. - Jest nawet kasyno.
Grasz?
-
Nie. Przegrywam. Tylko to potrafię. - Uniosła gło
wę i spojrzała na niego. - Ostatnio stało się to już nie
do zniesienia.
-
To przykre - skarcił ją, przysuwając się bliżej. Wy
glądał na równie rozluźnionego jak jego
syn.
Miał na
sobie jedynie
czarne kąpielówki z białymi paskami na
bokach.
Patrzyła na jego wspaniałe umięśnione ciało. Zauwa
żył jej wzrok i roześmiał się.
-
Rzuć mi ręcznik, Ben - powiedział i usiadł koło
niej. - Miły hotel. To dobrze, że wybrałaś taki, który jest
blisko
wody.
-
Wszystkie są blisko wody.
-
Niezupełnie. Kiedyś mieszkaliśmy z Benem w ho-
telu na wzgórzu nad zatoką. Był luksusowy. Basen i pię
ciogwiazdkowe jedzenie. Ale bez oceanu,
-
Racja. To miły hotel, mamusiu. Tata musiał ob
dzwonić połowę hoteli w Nassau, żeby cię znaleźć.
-
Nie poszedłbyś popływać, synku? - padło pytanie.
-
Och, tak - zaśmiał się. - Do zobaczenia, mamusiu!
1 0 2
DLA CIEBIE, MAMO
Shelly jęknęła, nie mając siły protestować, że nie jest
jego mamą. Nikt jej zresztą nie słuchał.
Faulkner wyciągnął się na plecach, krzyżując silne no-
gi-
-
Twoja matka prosiła, by ci powtórzyć, że Charles
zaprosił Betsy na randkę. Twój ojciec kipi.
-
Biedny tatuś - stwierdziła.
-
On tylko chce, żebyś była szczęśliwa.
-
Gdyby tak było, pozwoliłby mi żyć po swojemu.
-
Czasami trochę trwa, zanim rodzice uświadomią so-
bie, że ich dzieci mogą same podejmować decyzję. Ze
mną też tak było - przypomniał jej. - Będziesz pewnie
zadowolona, gdy ci powiem, że między mną a Benem
bardzo dobrze się ostatnio układa. Nie przypomina tego
chłopaka co kiedyś.
-
Mam nadzieję, że tak już zostanie - powiedziała
sztywno. - Twoja Marie wygląda mi na kobietę, która
chce wszystkich dokoła zmienić na swój obraz i podo-
bieństwo.
-
Kiedyś nie była aż taka zła - odparł. - Otrzeźwiłaś
ją brutalnie i dobrze jej to zrobiło. Teraz trzy razy się
zastanowi, zanim znów obrazi kogoś nieznajomego.
-
Kiedy
ślub?
-
spytała,
starając
się,
by jej
głos
brzmiał naturalnie, choć serce jej pękało.
-
Nie wiem. - Obrócił się na brzuch i spojrzał na nią.
- A kiedy chcesz, żeby był?
-
Nie żartuj. - Przełknęła ślinę.
-
Nie żartuję. - Uniósł rękę i czubkiem palca zaczął
wodzić po ramiączku jej stanika, drażniąc miękką nagą
skórę aż po linię piersi.
-
Przestań! - szepnęła.
Troskliwa mamusia
1 0 3
- Dlaczego, maleńka? - Uchwycił wzrok dziewczyny
i nie spuszczał z niej oczu, a jego palec nie przestawał
się przesuwać, drażnić, podniecać. Pod jego dotykiem jej
sutek wyraźnie stwardniał i musiała przygryźć wargi, by
nie krzyknąć z narastającego pożądania.
- Faulkner, przestań! - błagała urywanym głosem.
- Przestałbym,
gdyby nie sprawiało ci to aż takiej
przyjemności. - Uśmiechnął się, zwiększając ucisk,
aż
się skuliła. - Jak miło - mruknął ochryple. - Lubię pa-
trzeć na ciebie, kiedy cię dotykam,
- Nie zauważyłeś, że dokoła są ludzie? - Jej głos był
bardzo wysoki, piskliwy.
- Tak, ale oni opalają się i pływają. Nikt nas nie ob-
serwuje. Nawet Ben. - Faulkner przesunął się trochę, tak
że swym ciałem odgrodził ich od reszty plażowiczów.
- Co oznacza - westchnął - że mogę...
Wsunął rękę pod żółty trójkąt i przykrył całą jej pierś.
Widział, jak drży, a jej paznokcie wpijają się w jego ra-
mię. Uśmiechnął się podniecony. Była bardzo zmysłowa,
a on uwielbiał dotykać jej ciała.
- Faulkner, nie! - szepnęła.
Kciukiem i wskazującym palcem delikatnie pieścił jej
jędrną pierś, ale ona, przestraszona przeszywającymi jej
dało doznaniami, odepchnęła go.
Zresztą, nie tylko ona była coraz bardziej podniecona.
Kiedy obserwował jej reakcje, czuł napięcie, narastające
w jego własnym ciele.
2 jękiem odsunął się od niej i obrócił na brzuch, sta
rając się normalnie oddychać.
- Czy nic ci nie jest? - spytała, odzyskawszy mowę.
- Przywykłem już,
prawda?
- powoli wciągnął po-
1 0 4 .
DLA CIEBIE, MAMO
wietrze i patrzył na nią. z gorzkim, ironicznym uśmie-
chem. - Może zechciałabyś się domyślić, dlaczego leżę
teraz na brzuchu, zamiast na plecach?
-
Niekoniecznie - mruknęła, odwracając wzrok.
-
Tchórz.
-
To ty powinieneś się wstydzić,
że uwodzisz nie-
winne kobiety na zatłoczonych plażach - wymamrotała,
-
Nie kobiety. Kobietę. Tylko ciebie.
-
Ale...
-
Nie sądzisz, że nasz pierwszy raz powinien być na
plaży? - spytał, podnosząc na nią wzrok.
- W
świetle
księżyca. Tylko my dwoje, nasze ciała, pasujące do siebie
tak idealnie, jak dwie części układanki.
-
Doprowadzasz
mnie
do
szaleństwa!
-
wycedziła
przez zęby.
-
Kiedy cierpię, jestem bardzo nieprzyjemny - przy-
znał. - Mam oddzielny pokój, Bert ma swój. Kiedy bę-
dzie pływał, mogłabyś pójść ze mną do mojego pokoju
i moglibyśmy się kochać w wannie z masażem wodnym.
-
Faulkner!
-
To była tylko taka rozpaczliwa myśl. - Popatrzył
na piasek. - Biały ślub będzie koszmarem. Przeraża mnie
myśl o nim.
Mówiąc między nami, znamy zbyt wiele
osób.
Wszystko
to
oznacza
odpowiednie
stroje,
odpo-
wiednią restaurację serwującą posiłki, przyjęcie w coun-
try club...
-
To czemu nie uciekniecie z Marie?
-
Nie żenię się z nią i doskonale o tym wiesz. Wie-
działaś tej nocy na plaży, kiedy o mały włos nie posu-
nęliśmy się za daleko - powiedział cicho. - Myślę, że
ja też już wtedy wiedziałem, ale nie mogłem tego
do
Troskliwa mamusia
1 0 5
końca zaakceptować. Teraz miałem czas, by zastanowić
się nad moją hierarchią wartości. Ty i Ben jesteście na
pierwszym
miejscu.
Ziemia zaczęła się obracać wokół niej. Była tego pew-
na. Zmusiła się, by spojrzeć na Faulknera i szerzej otwo-
rzyła oczy.
- Go ty mówisz? - szepnęła.
- Nie wiesz? - Przysunął się i pocałował ją powoli.
Jego usta były miękkie i czułe. - Kocham cię - szepnął.
- Powiedz „tak" i uwolnij mnie od cierpienia.
- Ale...
ale Marie i Charles...
-
Zamknij
się - szepnął i przyciągając ją do
siebie,
pogłębił pocałunek do granic wytrzymałości.
Zaczęły na nich kapać mokre krople. Otworzyła oczy
i spojrzała nieprzytomnym wzrokiem.
- No i? - spytał niecierpliwie Ben.
- Powiedziała
„tak" - schrypniętym głosem
odparł
Faulkner, przytulając ją jeszcze mocniej.
- Hurra!
- wrzasnął Ben.
Odwrócił się do plażowi-
ezów i poinformował ich, że będzie miał całkiem nową
matkę. Wszyscy się śmiali i gratulowali mu. To znaczy
wszyscy, z wyjątkiem pewnej pary, która była zajęta wy-
łącznie sobą.
Ślub
odbył
się miesiąc
później,
w
dużym kościele
prezbiteriańskim,
blisko
domu
Shelly.
Jej
rodzina
od
trzech pokoleń należała do tego kościoła, był to więc
niemal drugi dom. Ceremonię celebrował ksiądz, który
chrzcił Shelly, a Ben był drużbą swojego ojca. Jej druhną
była, oczywiście, Nan.
Były
to
najdłuższe
cztery
tygodnie
w
ich
życiu.
1 0 6
DLA CIEBIE, MAMO
W czasie
nieznośnie
długiego
narzeczeństwa byli
nie
zwykłe powściągliwi. Nie był to pomysł Shelly. Wielo
krotnie próbowała zwabić go do łóżka, przypominając
mu, że nawet purytanie nie potępiają seksu przedmał-
żeńskiego
u
zaręczonych
par.
Ale
nic
nie
wskórała.
Faulkner uparł się, że ma być biały ślub i noc poślubna.
Nadszedł wielki dzień.
Shelly trzęsła się ze zdener
wowania, a jej mąż nie wydawał się o wiele spokojniej-
szy. W podróż poślubną udawali się na Jamajkę i dziew-
czynie
wydawało
się,
że miną lata,
zanim będą mieli
w końcu czas dla siebie.
-
Zaczerpnij tchu - szepnął, kiedy dotarli do półmet-
ka przyjęcia. - Jakoś przez to przebrniemy.
-
Mam nadzieję. - Spojrzała na niego. - Nie pocą-
łowałeś mnie przed ołtarzem.
Popatrzył w jej pełne ciepła oczy. Rzeczywiście, pod-
niósł welon, ale nie pocałował jej. Ucałował wnętrze obu
dłoni i obdarzył ją spojrzeniem, które mogłoby roztopić
lód.
-
Sposób, w jaki pragnę cię całować, byłby nieprzy-
zwoity w kościele - powiedział cicho. - Dlatego z tym
zwlekam.
Rozchyliła usta. Pełnym pożądania wzrokiem powiod-
ła po jego wyrazistej twarzy.
-
Pragnę cię - szepnęła drżącym głosem.
-
Ja też cię pragnę. - Powiódł palcem po jej ustach.
- Już niedługo.
-
Wiem.
Podeszli jej rodzice, by znów im pogratulować. Ojciec
odniósł się do tego małżeństwa o wiele lepiej, niż się spo-
dziewała. Matka była oczarowana Faulknerem i małym Be-
__
Troskliwa mamusia
1 0 7
nem. Kiedy pewnego ranka ogłosili swe zaręczyny, spot
kały ich same gratulacje i zachwyty.
Było to nieco za-
skakujące,
ale
Shelly
nie
wyrażała
głośno
swego
zdzi-
wienia.
Gdy odjeżdżali pięknie udekorowanym
samochodem,
wszyscy goście raz jeszcze złożyli im życzenia. Ben zgodził
się zostać najpierw u rodziców swej nowej matki, a nastę-
pnie wyjechać z Nan i jej kolegami z college'u. Kiedy szo-
fer Faulknera wiózł ich na lotnisko, Shelly z niedowierza
iem wpatrywała się w szeroką obrączkę z białego złota,
którą mąż wsunął jej na palec.
Była to bardzo długa podróż. Kiedy dotarli do swego
hotelu w Montego Bay i zarejestrowali się, nadeszła pora
posiłku. Shelly nie miała zbyt wielkiego apetytu, ale po-
szła z mężem do restauracji i podczas gdy on jadł krwisty
stek, skubała owoce morza.
Spacerowali
plażą,
patrząc
na
ocean
i
zachodzące
słońce. Potem zawrócili i poszli do hotelu.
Pokój
miał wychodzący na zatokę balkon - bardzo
mtymny, wysoki i ukryty. Faulkner poprowadził ją tam.
Duża sofa przykryta była ręcznikiem.
Delikatnie rozebrał ją i położył. Stał nad nią i prze-
pełnionymi miłością oczyma napawał się miękkimi linia-
mi jej ciała.
- Czy chcesz od razu zostać matką, czy wolisz po-
czekać parę miesięcy?
Zaszokowana, z trudem złapała oddech i rozchyliła
usta. Nie rozmawiali dotąd na ten temat. Czuła się za-
kłopotana żarem, z jakim wypowiedział te słowa, zawsty-
dzona myślą, że mógłby dać jej dziecko. Zadrżała, za
tapiając w nim swój
wzrok.
1 0 8
DLA
CIEBIE,
M
A
M
O
|
-
Chcesz tego, prawda? - spytał ochryple.
-
Przepraszam - szepnęła. - Tak, chcę!
-
Nie ma za co przepraszać - powiedział głębokim.
spokojnym głosem. - Pragnę tego tak samo jak ty.
-
Czy Ben nie będzie miał za złe?
-
Nie, nie będzie - uśmiechnął się maż.
Sięgnął ręką do koszuli. Rozbierał się bardzo powoli,
pozwalając jej patrzeć na siebie. Jego oddech zmienił się.
gdy zdjął już wszystko, a ona mogła wreszcie zobaczyć
jego
podniecone
ciało.
Zafascynowana,
nie
odrywała
wzroku.
-
Co czujesz, patrząc tak na mnie?
Westchnęła głęboko.
-
Bliskość - szepnęła, zmuszając się, by spojrzeć mu
w oczy. - Ogromną bliskość. I wielkie podniecenie. Je
stem cała rozpalona.
-
Zajmę się tym - odparł, uśmiechając się czule.
Położył się obok i zaczął ją całować. Na początku po
całunki były leniwe, delikatne i niewymagające. Kiedy
jednak zaczął jej dotykać, każde poruszenie jego palców
wywoływało w jej ciele dreszcze, aż zapragnęła, pożą
daniem silnym jak letnia burza, przyjąć go całego.
Uległ jej, jego usta stawały się tak natarczywe jak
palce, które wędrowały po całym ciele Shelly, odkrywając
jej najintymniejsze sekrety. Kiedy była gotowa, obrócił
ją na plecy i zbliżył się, by połączyć się z nią.
Pocałował ją czule, wsuwając się pomiędzy jej mięk
kie uda i torując sobie drogę. Cofnęła się nieco, ale parę
sekund później, rozluźniając się i przysuwając, usiłowała
mu pomóc.
-
Cofnęłaś się - szepnął, unosząc głowę, by spojrzeć
Troskliwa mamusia
1 0 9
wprost w jej oczy. - Chcesz, bym przygotował cię jesz-
cze trochę, zanim w ciebie wejdę?
Zaczerwieniła się, słysząc tak bezpośrednie pytanie.
-
Ale przecież już jesteś!
- Nie. - Pocałował jej powieki i posunął się do przo-
du. Wówczas poczuła ukłucie i zesztywniała. - To będzie
trudne - wyszeptał. - Potrzebujesz więcej
czasu. Wszy-
itko w porządku - dodał, gdy, widząc jak drży z pod-
niecenia, miała ochotę zaprotestować. - Mogę zaczekać.
Już dobrze, Shelly.
Zgodnie z obietnicą, zaczął raz jeszcze, a jego usta
ręce były tak delikatne i zarazem ruchliwe, że bardzo
szybko doprowadził ją do granicy napięcia. Nie tylko nie
miała już ochoty mu przeszkadzać, ale zapragnęła go z si
łą bliską szaleństwa. Z ustami przy jego wargach jęknęła
i zanim zorientował się, do czego zmierza, wypchnęła
biodra do góry, oddając mu się całkowicie.
Zadrżał, a po chwili odnaleźli wspólny rytm i morze,
niebo i noc stopiły się w jedno. Słyszała jego głos tuż
przy swoich ustach, ale nie rozpoznawała słów, wspinając
się, wspinając
i wspinając...
Ostra eksplozja wszechogarniającego ciepła z trudem
dotarła do jej
świadomości.
Przywarła do niego
i ze
sztywniała, świadoma chrapliwego jęku i konwulsyjnego
drżenia ciała, tak intymnie złączonego z jej własnym. Po
tem powoli zaczęła powracać do rzeczywistości.
Leżała pod nim, wyczerpana rozkoszą, zbyt oszoło
miona, by się poruszyć i walczyła o odzyskanie oddechu.
-
W kategorii pierwszych razów - powiedziała drżą
cym głosem - i przy skali dziesięciostopniowej, to było
co najmniej
dwadzieścia.
1 1 0
DLA CIEBIE, MAMO
-
Nawet w kategorii wieloletniego doświadczenia to
też było dwadzieścia - szepnął jej do ucha. -Nic ci nie
jest? Nie boli za mocno?
-
W ogóle nie boli. - Przysunęła się do niego, za
chwycona ich wspólną nagością i poczuciem, że jest tak
blisko niej. - Czy teraz zamierzasz się ode mnie odwrócić
i zasnąć?
-
Tak, i ty także. - Roześmiał się.
Wstał, wziął ją na ręce i zaniósł do łóżka. Okrył ją,
objął delikatnie i zgasił światło.
-
Staraj się odpocząć - szepnął. - Rano będziesz po
trzebowała siły.
Roześmiała się i, przepełniona szczęściem, położyła
policzek na jego piersi.
-
Shelly...
-
Hmm?
-
Nie powiedziałaś, że mnie kochasz.
-
Owszem,
powiedziałam
-
mruknęła,
zasypiając.
- Mówiłam to setki razy, ale ty nie słyszałeś. Kocham
cię do szaleństwa. Zawsze będę.
Uśmiechnął się i musnął jej czoło wargami.
-
To dobrze. Bo jesteś teraz moim życiem.
Westchnęła, przysuwając się i wyciągając obok niego.
-
Faulkner...
-
Hmm?
-
Zawsze pozostaje nam Paryż.
Zaśmiał się. Zanim zamknął oczy, zdążył jeszcze ze
współczuciem pomyśleć o tym biednym filmowym bo
haterze,
którego jedynym ukojeniem
stała się przyjaźń
z żandarmem. On miał o wiele, wiele więcej. Miał Shel
ly, Bena i pełną miłości przyszłość.