Gordon Abigail Harlequin Medical 310 Uosobienie marzen

Abigail Gordon



Uosobienie marzeń


Tłumaczyła Iza Kwiatkowska



ROZDZIAŁ PIERWSZY


To tutaj, pomyślała Helena, wysiadając z taksówki. Po chwili stała z walizkami przed podjazdem. To jest mój dom.

Nieduży domek w ślepym zaułku wyglądał całkiem przyzwoicie, ale nie był tym domem, w którym się wychowała. Tamten stał w tętniącej życiem dzielnicy.

Lustrując okolicę, zastanawiała się, co można tu robić. Dałaby sobie głowę uciąć, że w tej okolicy o dziesiątej wieczorem wszyscy już śpią. Może ojciec przeprowadził się, ponieważ poczuł swoje lata? Powinien jednak najpierw z nią się skonsultować. Wiedział przecież, że ona kiedyś tu wróci.

Drzwi otworzyły się i ojciec stanął w progu, witając ją uśmiechem. Odsunęła na bok wszystkie wątpliwości i rzuciła mu się w ramiona. Postarzał się i schudł, pomyślała. Nie dostrzegła w nim optymizmu, który tak bardzo podtrzymywał ich na duchu, gdy zmarła jej matka.

- Tato, dlaczego się przeprowadziłeś? To miejsce jest mi zupełnie obce. Dlaczego nie powiedziałeś mi o swoich planach? Wprost nie mogłam uwierzyć w to, co pisałeś w liście. Wiem, że po śmierci mamy nasz dom stał się dla nas dwojga za duży, ale... - Helen zasypała go pytaniami.

Teraz twarz ojca stała się poważna. Wręcz ponura.

- Nastawię wodę na herbatę - odrzekł krótko. - A jak już usiądziemy, opowiem ci coś, co powinno pomóc ci zrozumieć, dlaczego to zrobiłem. Obawiam się, że to nie będzie najmilsze powitanie.

- Dobrze - odparła, nieprzeczuwające, że słowo to okaże się najmniej odpowiednim określeniem tego, co usłyszy.

Później, znacznie później, gdy leżała w obcym łóżku i pomimo zmęczenia długim lotem nie mogła zasnąć, zastanawiała się nad opowieścią ojca. Ogarnął ją strach.

Blake Pemberton szeroko otwartymi oczami spoglądał na zwłoki mężczyzny na zielonej murawie pola golfowego. Odkąd pracował, jako lekarz policyjny, widział niejednego nieboszczyka i znał najprzeróżniejsze przyczyny śmierci. Naturalne, w wypadku, czasami podejrzane.

Lecz teraz po raz pierwszy wezwano go, by dokonał oględzin zwłok osoby, którą, znał. Niewidzącym wzrokiem patrzył na niego jego własny sąsiad, starszy pan, który niedawno wprowadził się do domu obok.

- Znalazł go człowiek, który wyszedł z psem na spacer - poinformował go jeden z policjantów. - Kiedy zadzwoniliśmy na posterunek, polecono nam wezwać lekarza, żeby go obejrzał, zanim zabierzemy go do kostnicy. Co pan o tym myśli, doktorze? Nie zauważyliśmy żadnych obrażeń.

Blake otrząsnął się z szoku i rozpoczął oględziny zwłok sąsiada. Zauważył ślady piany na zsiniałych wargach i grymas bólu na woskowej twarzy. Ciało było jeszcze ciepłe, ale tętno i bicie serca niewyczuwalne.

- Mam wrażenie, że przyczyną śmierci był rozległy zawał. Obawiam się, że nic by mu nie pomogło, nawet gdyby pomoc była pod ręką. - zauważył, podnosząc się z klęczek.

Policjanci pokiwali głowami.

- To mój najbliższy sąsiad. Wprowadził się niedawno i do wczoraj mieszkał sam. Wiem, że spodziewał się przyjazdu córki z Australii. Ktoś będzie zatem go opłakiwał. - Zadumał się. - Nie wiem, czy faktycznie przyjechała, ale mogę was wyręczyć i ją zawiadomić albo wrzucę jej do skrzynki kartkę, żeby ze mną się skontaktowała.

- Nie mam nic przeciwko temu - oznajmił drugi policjant. - Zostawiamy to w pańskich rękach, a jego zabieramy do kostnicy.

Perspektywa rozmowy z niczego niepodejrzewającą córką sąsiada nie należała do przyjemnych, lecz Blake już nieraz wypełniał takie ponure misje. To również wchodziło w zakres codziennych obowiązków lekarza pierwszego kontaktu.

Gdy wracał do domu, była siódma czterdzieści pięć rano. Dzięki Bogu, to niedziela. Innego dnia, wypełniwszy tę misję, musiałby jechać do przychodni. A sąsiad zapewne wyszedł na poranny spacer, który jednocześnie okazał się ostatnim w jego życiu.

Obudziło ją natrętne dzwonienie do drzwi. Przez chwilę leżała, zastanawiając się, gdzie jest. Gdy dzwonek rozległ się po raz drugi, czekała, aż ojciec otworzy drzwi. Za trzecim razem podniosła się z łóżka i podeszła do okna.

Gość zrezygnował. Odchodził. Był to wysoki, ciemnowłosy mężczyzna w dżinsach i bluzie.

Otworzyła okno, by go zawołać, lecz w ostatniej chwili się zawahała. Po tym, czego dowiedziała się od ojca, uznała, że im mniej będą zadawać się z nieznajomymi, tym lepiej. Cofnęła się w głąb pokoju.

Lecz on usłyszał zgrzyt okiennej klamki. Zatrzymał się i odwrócił. Mimo że nie widział jej, zawołał:

- Proszę mi otworzyć. Muszę z panią, porozmawiać. Skoro zorientował się, że ona jest w domu, nie warto się ukrywać. Zbliżyła się do okna.

- Słucham pana. Ściągnął brwi.

- Nie chcę krzyczeć na całą okolicę. Chodzi o pani ojca.

- Jasne! - krzyknęła. - Jeśli natychmiast pan stąd nie odejdzie, wezwę policję!

- Jestem z policji - oznajmił cierpliwym tonem. - Jestem też pani najbliższym sąsiadem. Nazywam się Blake Pemberton. Proszę zejść na dół. Mam złe wiadomości o pani ojcu.

Jeśli to podstęp, ojciec powinien być na dole, jeść śniadanie. Dlaczego nie otworzył drzwi?

Nie zastała go tam, za to dostrzegła zapisaną, kartkę papieru: „Poszedłem na spacer, na pole golfowe. Jak wrócę, zrobię ci śniadanie”.

Ze ściśniętym sercem podeszła do drzwi. Nie wiedziała, czy dobrze robi, ale musi dowiedzieć się, o co chodzi.

Pierwszą jej myślana widok tego mężczyzny było, że nie wygląda na zbira. Patrzył na nią spokojnym wzrokiem i nie próbował się zbliżyć.

- Widzę, że z jakiegoś powodu jest pani bardzo podejrzliwa - zaczął - ale zapewniam panią, że nie mam złych zamiarów. To prawda, że jestem z policji. Jestem policyjnym lekarzem. Wezwano mnie na pole golfowe, ponieważ znaleziono tam zwłoki mężczyzny. Niestety, było już za późno, aby mu pomóc. Zorientowałem się, że to pani ojciec, więc podjąłem się zawiadomić panią, co się stało. Proszę przyjąć moje kondolencje.

Gdyby nie przerażenie, które ściągnęło jej rysy, byłaby piękna, pomyślał. Miała wydatne kości policzkowe, ładnie wycięte wargi, zielone oczy i kasztanowe włosy, teraz trochę rozczochrane. Ubrana była w mało atrakcyjną, piżamę.

- Och, nie! A jednak go dopadli...

Przytrzymał ją w ostatniej chwili, zanim osunęła się na ziemię.

- Jak pani ma na imię?

- Helena... Helena Harris.

- Heleno, proszę mi powiedzieć, kto go dopadł... W duchu dziękował Bogu, że znalazł się przy niej w tak dramatycznej chwili.

- Jakiś czas temu w mieście, w którym dawniej mieszkaliśmy, tata był jedynym świadkiem strzelaniny. Zeznawał w sądzie, a potem mu grożono. Więc policja włączyła go do programu ochrony świadków i przeprowadził się tutaj - mówiła przez łzy. - Pisał o zmianie adresu, ale wyjaśnił mi to dopiero wczoraj. Przez rok pracowałam w Australii jako pielęgniarka. Wszystko na nic! - zawodziła. - Mimo to go znaleźli.

- Nie, Heleno. To nie było tak. To była naturalna przyczyna śmierci. Miał rozległy zawał, a w pobliżu nie było nikogo, kto mógłby wezwać pomoc. Chociaż wątpię, żeby to coś dało. Nie ma pani żadnych powodów do obaw. Proszę się ubrać, to zawiozę panią do niego.

- Nie został zamordowany? - szepnęła zdziwiona.

- Nie. Na jego ciele nie stwierdziłem żadnych obrażeń.

Takie oględziny należą do moich obowiązków. Za to zauważyłem oznaki zawału.

- Przepraszam za podejrzliwość, ale w tej sytuacji chyba mi pan wybaczy. - Wysunęła się z jego ramion, jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę, gdzie się znalazła.

Stała przed nim w tej bardzo praktycznej piżamie. Była smutna i sprawiała wrażenie bardzo kruchej, aczkolwiek zachowała spokojną godność.

- Proszę iść się ubrać - powtórzył. - Przez ten czas zrobię pani mocną, słodką herbatę.

Przytaknęła i powędrowała na piętro. Blake włączył czajnik, po czym pogrążył się w myślach. Ojciec i córka doznali poważnego urazu psychicznego, ponieważ ten człowiek spełnił swój obywatelski obowiązek. Nie można wykluczyć, że bezpośrednią przyczyną zawału stała się sytuacja, w której się znalazł.

Blake nie wiedział, czy Helena ma matkę. Liczył jednak, że ma kogoś bliskiego. Gdy piła herbatę, zapytał:

- Czy ma pani kogoś, kto panią wesprze w tych trudnych chwilach? Rodzeństwo, krewnych?

Pokręciła głową.

- Niestety. Jestem jedynaczką, podobnie jak rodzice, więc nie mam ciotek, wujków ani kuzynów.

Zdążyła już się uspokoić, ale nadal była bardzo blada. Dopiła herbatę, po czym wstała.

- Czy możemy już jechać tam, gdzie jest tata?

- Oczywiście. Mój samochód to czarne volvo zaparkowane przed sąsiednim domem. Proszę, oto kluczyki. Niech pani wsiądzie, a ja tu pozamykam.

Otrząsnęła się.

- Dziękuję. Po tym, co tata wczoraj mi powiedział, mam wrażenie, że w tym domu straszy.

Dzisiejszej nocy nie mogę zostawić jej samej, myślał Blake, gdy jechali do szpitalnej kostnicy. To wyjątkowo traumatyczny powrót do domu. Ale czy Helena zgodzi się przenocować w jego pokoju gościnnym?

Wcale się nie znają. Czy noc w domu nieznajomego mężczyzny nie okaże się dla niej bardziej stresująca niż myśl, że ktoś podkrada się w ciemnościach? Gdy wróci, postara się wymóc na policji, by ogłosiła, że świadek w tamtej sprawie nie żyje, aby kumple skazanego, którzy usiłują zlokalizować Jamesa Harrisa, zrezygnowali z dalszych poszukiwań.

Stojąc przy zwłokach ojca, Helena trzymała Blake’a za rękę, ale nie płakała, gdy lekarz poinformował ją, że nieodzowne będzie przeprowadzenie sekcji zwłok.

W drodze powrotnej Blake podjął ostateczną decyzję.

- Czy chce pani przenocować dzisiaj w moim pokoju gościnnym? - zapytał, gdy zatrzymali się nieopodal swoich domów. - Doznała pani szoku, więc wolałbym mieć na panią oko.

W jej spojrzeniu wyczytał zdumienie.

- To bardzo miło z pańskiej strony, doktorze. Czy na pewno nie będę przeszkadzać? Ma pan rodzinę?

- Nie. Kiedyś miałem rodzinę, ale teraz mieszkam sam.

- Och, rozumiem. - Niczego nie rozumiała, ale co miała powiedzieć, skoro on nie zamierza niczego wyjaśniać? - Bardzo chętnie skorzystam z tej propozycji. Do jutra trochę się pozbieram. Serdecznie dziękuję. Bez pana nie wiem, jak bym przeżyła tę wizytę w kostnicy.

- Cieszę się, że mogę pomóc. Czy będzie pani w stanie coś zjeść, jeśli zrobię nam spóźnione śniadanie?

- Chyba nie. Proszę mną się nie krępować. Pójdę do siebie i trochę się rozpakuję. Ciągle wszystko mam w walizkach. - Zatrzymała się w progu z niepokojem w oczach. - Będzie pan w pobliżu przez cały dzień?

- Tak - odparł bez wahania.

Uznał, że spokój tej kobiety jest ważniejszy od partii golfa, którą sobie zaplanował. Co więcej, po ostatnim wydarzeniu nie miał ochoty oglądać pola golfowego.

Gdy pod wieczór Helena zjawiła się u niego, była bardzo blada, lecz opanowana.

- Załatwiłam już pogrzeb - poinformowała go. - Będę na nim sama. - Po chwili wahania dodała: - Chyba że zechce pan udzielić mi moralnego wsparcia. - Ponieważ milczał, dodała pospiesznie: - Przepraszam. Nie powinnam o to prosić. I tak już zrobił pan dla mnie bardzo dużo.

- Oczywiście, że będę panią wspierał. Ale muszę wiedzieć, kiedy to będzie. Jestem starszym partnerem w spółce medycznej. Prowadzimy prywatną przychodnię, więc jeżeli pogrzeb ma się odbyć w godzinach przyjęć, muszę załatwić zastępstwo.

- Za tydzień, w poniedziałek o wpół do drugiej. Musiałam dać im czas na przeprowadzenie sekcji.

- Dobrze się składa, bo wtedy mam przerwę. Wizyty domowe zlecę któremuś z moich partnerów.

- Dziękuję, doktorze. Będę panu dozgonnie wdzięczna. Myślę, że najlepiej będzie, jeśli po pogrzebie zarezerwuję sobie bilet z powrotem do Australii.

- Zamierzała pani tam wrócić?

- Nie. Moja umowa wygasła. Ale tutaj już nic mnie nie trzyma. Nie mam pracy, poza tym ludzie z programu ochrony świadków prędzej czy później zechcą odzyskać ten dom, więc zostanę bez dachu nad głową. Zresztą nie chcę w nim mieszkać.

- Jaką ma pani specjalizację? - spytał niespodziewanie.

- Pół roku pracowałam na oddziale położniczym i pół na pediatrycznym. Chciałam coś zmienić, więc wyjechałam. Do wczoraj nie miałam pojęcia o tej sprawie. Byłam przerażona, gdy dowiedziałam się o tym, co ojcu groziło. - Zawahała się. - Nie był zachwycony moim przyjazdem. Myślałam, że dlatego, że robię mu wymówki z powodu sprzedaży naszego domu. Nie wiedziałam, że lękał się o mnie.

Nie tylko on, pomyślał ponuro Blake. Policja musi działać jak najszybciej, by zapobiec dalszym aktom zemsty.

Ta piękna, pogrążona w żałobie kobieta obudziła w nim dawno zapomniane emocje, a przede wszystkim instynkt opiekuńczy, który wygasł wraz ze śmiercią jego żony i synka.

- Chyba pójdę się położyć - powiedziała Helena z wybiciem dziesiątej. - Jestem wyczerpana.

- Jasne. Pokój gościnny czeka. Dać pani coś na sen?

- Nie, dziękuję. Postaram się zasnąć bez tego. - Ruszyła w stronę schodów.

- Heleno, jeszcze jedno...

- Słucham.

- Mam na imię Blake.

- Zapamiętam - odparła, smętnie się uśmiechające. - Dobranoc... Blake.

Gdy zniknęła na górze, Blake dalej siedział w bezruchu, co wcale nie oznaczało, że i jego umysł jest bezczynny. Chodziły mu po głowie najprzeróżniejsze myśli, łącznie z takimi, które jeszcze dwadzieścia cztery godziny wcześniej były mocno uśpione.

Z zadumy wyrwał go dzwonek do drzwi. Wstając, zauważył na podjeździe samochód jednego ze wspólników.

Westchnął. Maxine Fielding była dobrym lekarzem. Ale również bardzo chciała wyjść za mąż i Blake nabrał podejrzenia, że właśnie jego upatrzyła sobie na ofiarę. Prędzej kaktus wyrośnie mi na dłoni, niż dam jej się złapać, powtarzał sobie nieustannie. Z drugiej strony chciał uniknąć krępujących sytuacji w przychodni.

Otworzywszy drzwi, błyskawicznie zorientował się, że pomimo późnej pory wspólniczka przyjechała do niego z wizytą towarzyską. Nim zdążył cokolwiek powiedzieć, rozsiadła się na kanapie, domagając się dżinu z tonikiem.

Spełnił jej życzenie, nasłuchując odgłosów z góry. Cisza trwała do chwili, gdy z piętra dobiegł ich głos:

- Blake, chyba przyda mi się coś na sen. - Helena stała na podeście schodów.

Maxine zerwała się na równe nogi.

- A to kto? - syknęła.

- Gość - odparł Blake ze stoickim spokojem. - Heleno, już do ciebie idę.

- Domagam się wyjaśnień - rzekła Maxine, gdy wrócił.

- Helena jest córką mojego najbliższego sąsiada, który dzisiaj nagle zmarł. Podjąłem się niewdzięcznego zadania przekazania jej tej ponurej wiadomości. Jest zrozpaczona, więc uznałem, że nie powinna zostać sama. Wystarczy?

- Chyba tak - mruknęła Maxine. - Ale nie zamierzam tu siedzieć i gawędzić z tobą, kiedy ktoś nas podsłuchuje.

- Pochlebiasz sobie, myśląc, że po takim dniu mogą ją interesować nasze rozmowy.

- Tak czy siak, wychodzę - oznajmiła. - Nie zapominaj, że jutro w południe mamy zebranie.

- Nie zapomnę. - Jego ton był wyjątkowo oschły. - Przecież sam je zwołałem.

W przychodni pracowało trzech wspólników: Blake, Maxine, polecana przez zaprzyjaźniony gabinet, który jak się później okazało, bardzo chętnie się jej pozbył, oraz Darren Scott, młody człowiek, który niedawno zdobył uprawnienia lekarza pierwszego kontaktu.

Darren i Maxine nie lubili się, ponieważ Maxine nieustannie krytykowała Darrena, zamiast go wspierać, więc Blake musiał w zarodku zażegnywać drobne konflikty. Reszta personelu pracowała ciężko, była całkiem zadowolona z życia i nie przysparzała mu większych kłopotów.

Zaczął pracować dla policji rok wcześniej, kierując się chęcią niesienia pomocy niewinnym, jak i winnym, którzy wylądowali za kratkami. Do jego obowiązków należało chronić ich przed wyrządzeniem krzywdy sobie lub innym oraz leczenie chorych więźniów. Za punkt honoru postawił sobie, by nikt nie umarł w celi.

Jego stosunki z policja” układały się bardzo dobrze. Funkcjonariusze wiedzieli, że zawsze stawi się na ich wezwanie oraz że przekaże im rzetelny raport z oględzin.

Gdy Blake przyniósł jej środek uspokajający, Helena była bardzo speszona.

- Przepraszam, nie wiedziałam, że masz gościa.

- Daj spokój. Maxine jest moją wspólniczką. Nie zostanie tu długo, a jak tylko wyjdzie, ja też pójdę spać.

Pamiętaj, jeśli w nocy będziesz czegoś potrzebowała, nie bój się mnie obudzić.

Zawołała go w środku nocy. Tuląc ją do snu, spostrzegł na stoliku nocnym pigułkę uspokajającą. Jako pielęgniarka, pomyślał, zdaje sobie sprawę, że cokolwiek weźmie na sen, rano i tak będzie musiała zmierzyć się ze smutkiem, wydostać się z czarnej dziury podobnej do tej, w której sam się znalazł trzy lata wcześniej, gdy w piękny wiosenny poranek Anna i Jason zginęli w wypadku drogowym.

Nadal miewał chwile przygnębienia, lecz wiedział już, że czas naprawdę leczy rany. Ból stopniowo mijał, a pozostawały jedynie dobre wspomnienia.

Oby tak samo było z jego niespodziewanym gościem. Lecz Helena dodatkowo musi poradzić sobie ze strachem.

Gdy rano wstał, Heleny już nie było. Zostawiła kartkę: „Jestem u siebie. Mam dużo spraw do załatwienia. Dziękuję za nocleg. Mam nadzieję, że nie sprawiłam ci zbyt dużo kłopotu, bo wiem, że czeka cię pracowity dzień. Z poważaniem, Helena”.

Gdy to pisała, piekły ją uszy. Pamiętała, że Blake w nocy ją obejmował, ale była wtedy tak zmęczona i zrozpaczona, że niewiele do niej docierało. Po przebudzeniu nie mogła wprost uwierzyć, że pozwoliła się ukoić mężczyźnie, którego poznała kilka godzin wcześniej. Wcale nie wydawał się jej obcy. Miała wrażenie, że zna go od dawna.

Przez resztę dnia starała się czymś zająć. Przed południem przyjęła dwóch policjantów, którzy zawiadomili ją że informacja o śmierci ojca już ukazała się w prasie.

Zapewnili ją, że powinno to definitywnie wyłączyć go ze sprawy gangu Kelsalla. Ku swojemu zdumieniu dowiedziała się, że ten krok podsunął policji doktor Pemberton.

Potem, gdy zmuszała się do zjedzenia kanapki, jej myśli powędrowały do gościa, który poprzedniej nocy odwiedził Blake’a: agresywnie wyglądającej blondyny, która rzuciła jej złowrogie spojrzenie, jakby przyłapała ją na kradzieży sreber. Czy są parą? Szkoda by było. Blake zasługuje na kogoś lepszego. Znacznie lepszego.

Była mu wdzięczna za to, że wyraził chęć wzięcia udziału w pogrzebie. Na razie nie potrafiła myśleć o przyszłości. Potem czekają ją ważne decyzje. Teraz wiedziała jedynie, że nie zostanie w tym domu. Mogłaby poszukać tu pracy oferującej możliwość skorzystania z kwater dla personelu. Podobno ten region cierpi na dotkliwy brak pielęgniarek. Może pora to sprawdzić?

Zebranie toczyło się bez zgrzytów do chwili, gdy odczytano list jednej z dwóch sióstr zatrudnionych w przychodni, która wystąpiła o rozwiązanie umowy z końcem nadchodzącego tygodnia. Nie podała powodów, lecz większość personelu wiedziała, że dziewczyna ma nowego chłopaka, Walijczyka, i pragnie przenieść się do niego, do Walii.

- Mam dać ogłoszenie? - zapytała kierowniczka. Blake pokręcił głową.

- Zaczekajmy parę dni - zaproponował. - Mam kandydatkę. Damy ogłoszenie, jeśli nic z tego nie wyjdzie.

W ten sposób miałbym ją na oku, pomyślał. Wyłącznie dlatego, że ktoś musi się nią opiekować. Żaden inny powód nie wchodzi w rachubę. Gdy dwa razy trzymał ją w ramionach, czuł, że nie zaznałby spokoju, gdyby wyjechała.

Martwił się o nią, ponieważ nie miała nikogo bliskiego. Czy on sam nie jest w takiej sytuacji? Jednak jego położenie jest o wiele lepsze: prowadzi przychodnię, pracuje dla policji, ma własny dom. Innymi słowy, mnóstwo zajęć...

Po naradzie Maxine wzięła go na stronę.

- Poszła sobie? - zapytała.

- Jeśli chodzi ci o Helenę, to tak - oznajmił chłodno. - Do niej należy decyzja, czy dzisiejszą noc spędzi u mnie.

Maxine popatrywała na niego z powątpiewaniem.

- Prowokujesz plotki.

Jej rysy stężały, gdy parsknął śmiechem.

- Może już pora, żebym dał ludziom jakiś powód do plotek!

- Chętnie będę tym powodem - rzuciła nieco nerwowo.

- Żartowałem. Nie widzę na horyzoncie nikogo, kto mógłby zastąpić Annę.

Maxine robiła wrażenie wstrząśniętej, ale nie zdążyła odpowiedzieć, ponieważ nieopodal kręcił się jej pacjent. Zadowolony, że od niej się uwolnił, Blake wyruszył na objazd pacjentów. Wcześniej jednak postanowił zajrzeć do Heleny.

- Dlaczego nie zostałaś na śniadaniu? - spytał, gdy wpuściła go do domu. Miała oczy czerwone od płaczu. Była jeszcze bledsza niż poprzedniego dnia. - Ile spałaś?

- Niewiele. - Znowu poczuła, jak ciepło napływa jej do twarzy na wspomnienie tych chwil, kiedy ją obejmował. - Chciałabym zaprosić cię na kolację w ramach podziękowania za to, co dla mnie zrobiłeś, ale nie mogłam się zebrać, żeby wyjść po zakupy, a w lodówce nic nie ma, bo tata żył bardzo oszczędnie.

- Nie ma mowy, żebyś dla mnie gotowała. Wiem, że nie masz do tego głowy, za to nic nie stoi na przeszkodzie, żebyśmy gdzieś pojechali. Zabiorę cię na kolację. W ten sposób będę miał pewność, że coś zjesz. - Popatrzył na idealny porządek w kuchni. - Domyślam się, że jeszcze nic nie jadłaś.

Nie przesadzam z tą opiekuńczością? - zaniepokoił się w duchu. Patrzy przez okno. Może uważa, że się narzucam?

- To dobry pomysł - powiedziała wbrew jego obawom. - Wyjść stąd. I przez jakiś czas o niczym nie myśleć.

Oto obcy, przystojny facet, który dwoi się i troi, by podnieść ją na duchu. Mimo to jest coś, czego nawet on nie zmieni. Gestem głowy wskazała popołudniówkę leżącą na kuchennym stole. Gdy przeniósł wzrok na gazetę, powiedziała:

- Na środkowej stronie.

Policja posłuchała jego rady. Z krótkiej notatki można było dowiedzieć się o śmierci z przyczyn naturalnych Jamesa Harrisa, świadka w głośnej sprawie przeciwko pewnemu przestępczemu gangowi. Nic więcej, ale to powinno wystarczyć.

Współpracując z policją, Blake często ocierał się o takie sprawy, zwłaszcza w gorszych dzielnicach miasta. Dla niego nie było to nowością. Lecz dla tej dziewczyny, która ledwie wróciła do domu, to koszmar. Nie tylko musi pogodzić się ze śmiercią ojca, ale też na nowo ułożyć sobie życie.

- Zastanawiam się, czy nie powinnam wrócić do Australii. - Jej głos wyrwał go z zamyślenia.

- Chcesz tego?

Do niedawna była tego prawie pewna, ale teraz zaczęła mieć wątpliwości. Jeśli wyjedzie, już nie zobaczy doktora Blake’a Pembertona. Ich spotkanie będzie tak krótkie, jak spotkanie dwóch statków w mroku. Tego nie chciała. Polubiła go. Podobało się jej w nim wszystko. Jeśli ta kobieta, która odwiedziła go poprzedniego wieczoru, coś dla niego znaczy, to trudno. Jej wystarczy mieć w Blake’u po prostu przyjaciela.

ROZDZIAŁ DRUGI


- Sama nie wiem, czy chcę tam wrócić, czy nie - odezwała się po dłuższej chwili. - Nic mnie tam nie trzymało, ale w tej sytuacji i tutaj nie mam nic do roboty.

Nie jest to odpowiedni moment, by wspominać o wakacie, uznał Blake. Powie jej o tym, gdy pojadą na kolację. W oczekiwaniu na pogrzeb będzie miała czym zająć umysł.

Miał też drugi pomysł. Przeczuwał, że mógłby on w pewnej mierze wpłynąć na jej decyzję, ale i on musi poczekać do wieczora.

- Zastanowisz się nad tym, jak pochowasz ojca. - Poruszył teraz nowy temat. - Jeśli nie chcesz być tu sama, dzisiaj też możesz nocować u mnie. Albo jeśli wolisz, przyjdę tutaj i prześpię się na kanapie. Pamiętaj, że oprócz ludzi z programu ochrony świadków nikt nie wie, dokąd przeprowadził się twój ojciec. W tej prasowej notatce nie ma wzmianki o tym, gdzie mieszkał, więc nic ci tu nie grozi.

Przytaknęła, odwracając głowę.

- Blake, wiem o tym - odparła bezbarwnym tonem.

- Normalnie nie jestem taka zależna od innych. W tej chwili nie bardzo mogę się pozbierać po tym, czego dowiedziałam się od ojca, i po tym, jak tak nagle umarł.

Jasne, że nic mi się tu nie stanie. Już i tak nadużyłam twojej cierpliwości.

Żałował swoich słów. Zamiast jej pomóc, zmusił ją do przyjęcia postawy obronnej. Sprawił, że poczuła, że przesadza. Musi być ostrożniejszy. Nie chce, by czuła się wyobcowana.

- Niczego nie nadużyłaś - zapewnił ją, po czym podjął inny wątek. - Przyjadę po ciebie o siódmej. Niedaleko jest restauracja, do której chodzę, kiedy mam ochotę na coś dobrego.

Z zapartym tchem czekał na jej odpowiedź, ponieważ wyczuł, że znowu się zamknęła. Czyżby się rozmyśliła i nie ma ochoty na tę kolację?

- Dobrze. Postaram się ubrać w coś porządnego.

Miała na sobie dżinsy i obszerny sweter, włosy ściągnęła gumką. Przyjemnie byłoby zobaczyć ją w innym stroju, pomyślał Blake, mimo że już wiedział, że pod tym nijakim strojem kryją się szczupłe biodra, jędrne piersi i kusząco pachnące ciało. Helena zupełnie niespodziewanie znalazła się na jego orbicie, lecz wcale nie życzył sobie, by z niej równie nagle wypadła. Okazała się pierwszą od lat kobietą, która wzbudziła jego zainteresowanie. Miał jednak pewność, że ona widzi go jak przez mgłę. W tym stanie nie zwróciłaby na niego uwagi, nawet gdyby miał dwa metry wzrostu i nosił lamparcią skórę.

Gdy wyruszył na objazd pacjentów, Helena stanęła przed lustrem. Jej twarz była blada, włosy rozczochrane, a ubranie jak ze sklepu z używaną, odzieżą. Blake na pewno jest przerażony, że będzie musiał z taką poczwarą, pokazać się w lokalu. Czuła się tak, jakby przeszczepiono jej inną osobowość. Zamiast osobnika ogólnie przychylnego światu stała się zombi. Ale czy można temu się dziwić? W dniu przyjazdu odbyła z ojcem krótką rozmowę, bardzo nieprzyjemna” a potem, ledwie się obejrzała, ojca już nie było.

Lecz w trakcie tego koszmaru zjawił się nieznajomy, który wyciągnął do niej pomocna, dłoń i trwał przy niej w najtrudniejszych momentach. Choćby dlatego nie może sprawić mu zawodu. Pierwszy raz od przyjazdu do Anglii poczuła się podniesiona na duchu i w tym nastroju zabrała się do naprawienia spustoszeń.

Gdy otworzyła mu drzwi, oczy zrobiły mu się okrągłe. Na ten wieczór wybrała sukienkę z zielonego jedwabiu, która doskonale współgrała z kolorem jej oczu i włosów. Staranny makijaż dodał nieco blasku twarzy poszarzałej ze smutku i chociaż na myśl o jedzeniu robiło jej się niedobrze, nie dała tego po sobie poznać, promiennie się uśmiechając.

Miała dwa romanse przed wyjazdem z Anglii, obydwa z pracownikami ze szpitala, w którym była zatrudniona, potem przez pół roku spotykała się z pewnym krzepkim Australijczykiem, lecz żaden z nich nie przyprawiał jej serca o tak przyspieszone bicie.

Blake miał styl oraz był pociągający w swoisty szorstki sposób. Zastanawiała się, co miał na myśli, mówiąc, że już nie ma rodziny. Rozwiódł się i żona zabrała dzieci? Nie wyglądał na człowieka, który zaniedbuje obowiązki rodzinne.

On też był uśmiechnięty.

- Myślałem, że pomyliłem domy - zażartował. - Szukam Heleny Harris, a ty w niczym jej nie przypominasz.

- Odpowiedź jest prosta. Usiadłam przed lustrem i stwierdziłam, że to, co tam widzę, wcale mi się nie podoba.

Przez chwilę trzymał jej dłoń, po czym ujął ją pod ramię.

- Chodźmy coś zjeść.

Gdy tylko weszli do restauracji, zjawił się właściciel, jasnowłosy mężczyzna po czterdziestce.

- Witam, panie doktorze... Witam panią. Co słychać?

- Wszystko w porządku, Robercie. Jak brat? Zapytany wzruszył ramionami.

- O ile wiem, dobrze. Staram się go pilnować, ale to nie takie proste, bo mam jeszcze na głowie ten lokal.

- Po tej ostatniej aferze - zaczął Blake w drodze do stolika - powinien zmądrzeć.

- Liczę na to, ale ciągle za dużo pije. - Restaurator podał im kartę dań.

- Zastanawiasz się, o kim rozmawialiśmy? - zapytał, gdy złożyli zamówienie. Przytaknęła. - Młodszy brat Roberta, właściciela tej restauracji, wylądował na noc w areszcie za jazdę po alkoholu. O świcie wezwano mnie, ponieważ uskarżał się na silny ból brzucha, ale kiedy tam dotarłem, dolegliwości ustały. Policjantom było głupio, że niepotrzebnie mnie wzywali, ale woleli nie ryzykować, bo zgon w celi to bardzo poważna sprawa - wyjaśniał. - Postanowiłem go zbadać, bo coś mnie tknęło. I okazało się, że była to perforacja wyrostka. Gdyby został w areszcie, mógłby umrzeć.

- Uratowałeś mu życie.

- Po części. Chirurg w szpitalu też nie próżnował.

- Jego rodzina zapewne jest ci bezgranicznie wdzięczna. Teraz rozumiem, dlaczego tak serdecznie cię witał.

- Zaprzyjaźniłem się z Robertem, ale Michael ciągle pije zdecydowanie za dużo.

- Domyślam się, że praca z policją daje ci ogromną satysfakcję.

- O, tak. Podobną do tej, kiedy uda mi się wyleczyć pacjenta. Skoro już rozmawiamy o zawodzie, powiedz mi, czy chciałabyś u nas pracować?

- Jako kto? - Nie mogła wyjść ze zdumienia.

- Oczywiście jako pielęgniarka. Zatrudniamy dwie, ale jednej z nich bardzo się spieszy, żeby stąd wyjechać. Prawdę mówiąc, odchodzi w przyszłym tygodniu. Jeśli cię to interesuje, mam dla ciebie jeszcze jedną propozycję.

Nie mogła otrząsnął się z wrażenia.

- Jaką?

- W niewielkiej odległości od przychodni mam domek. Należał do mojej żony, zanim się pobraliśmy. Stoi pusty. Gdybyś zdecydowała się do nas dołączyć, mogłabyś tam się wprowadzić.

- Nigdy nie pracowałam w takiej przychodni - wyznała. - Zawsze w szpitalach.

- A cóż to za różnica?

Przecież nie powie jej, że złożył jej tę propozycję, ponieważ chce ją mieć blisko siebie. Nie bardzo wiedział dlaczego, ale taka była prawda. Może dlatego, że po śmierci ojca nie miała nikogo bliskiego, a on się o nią niepokoi? A może jego motywy są bardziej egoistyczne? Wolał na razie nie pakować się w roztrząsanie tego zagadnienia.

Oczami duszy już widział reakcję Maxine. Na szczęście ostatnie zdanie należy do niego.

- Muszę się nad tym zastanowić - powiedziała powoli Helena. - Tyle już dla mnie zrobiłeś...

Blake nagle w większym stopniu poczuł się rzecznikiem przychodni niż dobrym samarytaninem.

- Będziesz miała mnóstwo pracy i żadnej taryfy ulgowej.

- Wcale tego nie oczekuję! - zapewniła go. - A ta kobieta, która wczoraj cię odwiedziła? Chyba wspomniałeś o niej w kontekście przychodni.

- Maxine Fielding. Ona oraz Darren Scott są moimi partnerami. Dobrze sobie to przemyśl. Uznałem, że te dwie propozycje mogą na jakiś czas rozwiązać twoje problemy.

To znaczy, że on nie traktuje tego długoterminowo, pomyślała. Niech ci nie pochlebia jego propozycja pracy. Kolejny raz jedynie chce ci pomóc w trudnych chwilach. Zakłada, że kiedy się pozbierasz, wyjedziesz.

Czego się spodziewała? Znają, się dwa dni. To niesamowite, że po tak krótkim czasie złożył jej taką ofertę. Rzucił jej koło ratunkowe. Nie wolno jej o tym zapominać.

- Opowiedz mi o sobie - poprosił znienacka. - Od kiedy pracujesz jako pielęgniarka?

- Od skończenia szkoły. Moja mama była pielęgniarką, a ja postanowiłam iść w jej ślady.

- Rozumiem, że ta praca daje ci dużo zadowolenia.

Uśmiechała się, a on od razu dostrzegł w niej przemianę. Powinna robić to częściej, ale przecież odkąd tu jest, nie ma powodów do radości.

- Tak, to jest bardzo rozwijające zajęcie, oraz męczące - przyznała, po czym całkiem bezwiednie zapytała: - Ty już trochę wiesz o mnie, a ja o tobie prawie nic. Tylko że jesteś lekarzem i współpracujesz z policją. Czy mogę zapytać, dlaczego nie ma tutaj twojej rodziny?

Widząc, jak zmienia mu się twarz, zaczęła sobie wyrzucać taką natarczywość.

- Pytania nie są zakazane - odparł półgłosem - ale nie wiem, czy mam ochotę na nie odpowiedzieć. Jeśli zacznę o tym mówić, wspomnienia mogą zepsuć ten przyjemny wieczór.

- Przepraszam. Domyślam się, że stało się coś okropnego.

- Owszem. Trzy lata temu moja żona Anna i nasz siedmioletni synek Jason zginęli w wypadku.

- O Boże... - Helena podniosła dłoń do ust. - Na pewno uważasz, że przesadzam z powodu tego, co mnie spotkało. Tego nie da się porównać z twoją tragedią.

- Wcale tak nie uważam. Przykro mi tylko, że po powrocie do domu zastałaś to, co zastałaś. Proponuję zmienić temat.

Przytaknęła.

- Wobec tego opowiedz mi o przychodni.

Zaczął od relacji z wizyty u dwóch leciwych sióstr bliźniaczek, które zawsze chorowały w tym samym czasie na tę samą chorobę. Opowiedział jej też, jak obie panie uwijają się koło niego, by zdobyć jego względy.

Gdy zaśmiewała się z tych groteskowych zalotów, Blake zastanawiał się, dlaczego ta piękna zielonooka dziewczyna nie ma przyjaciela. A może ma? Może w Australii ktoś niecierpliwe na nią czeka? Gdyby tak było, nie odwlekałaby wyjazdu. Z kolei jeśli przed wyjazdem zostawiła kogoś w Anglii, to teraz ten ktoś powinien być przy niej.

- Heleno, przepraszam, że pytam, ile masz lat?

- Dwadzieścia pięć.

- Masz wobec kogoś jakieś zobowiązania?

Tylko tak potrafił zapytać, czy jest wolna, ale nie uzyskał spodziewanej odpowiedzi.

- Przecież wiesz, że nie. Już ci mówiłam, że jestem jedynaczką.

- Chodziło mi o twojego mężczyznę.

- Ach tak. Czy to ważne?

- Całkiem nieistotne - odrzekł gładko. - Ale o to mogą cię wypytywać moi wspólnicy.

- A ty?

- Ja nie. Proponuję ci tę pracę z powodu tego, co cię spotkało.

- Ponieważ jest ci mnie żal?

- Poniekąd. Oraz dlatego, że znalazłaś się w trudnym położeniu. Szanuję twojego ojca za to, co zrobił. Mało kto odważyłby się wystąpić w sądzie w takiej sprawie. Dzięki Bogu nie dotarli do niego, czemu nie należy się dziwić, bo ludzie z programu ochrony świadków działają bezbłędnie. Twój ojciec zmarł śmiercią naturalną.

To znaczy, że nie zaproponował jej tej pracy, ponieważ uważa ją za atrakcyjną, pomyślała ponuro. Jak coś takiego mogło przyjść jej do głowy? Doktor Pemberton, starszy partner, lekarz policyjny, wdowiec, na pewno nie może się opędzić od kobiet, które chętnie zajęłyby miejsce jego żony!

Mimo że podczas kolacji Blake rozwiał jej wszystkie lęki związane z domem ojca, nie spieszyła się z powrotem.

- Jesteś pewna, że chcesz tam nocować? - zapytał, gdy popijali kawę. - Nie musisz.

- Już się nie boję. Blake, przyjmuję twoją ofertę pracy oraz chętnie wynajmę ten dom. Rozwiązałeś moje problemy.

Nie opuszczało jej przykre przeczucie, że chociaż uporała się z tymi problemami, wkrótce ujawnią się następne, związane z jednostronną fascynacją.

- Cieszę się, że tak szybko podjęłaś te decyzje - odrzekł. - Proponuję, żebyś jutro wpadła do przychodni. Poznasz resztę personelu i porozmawiasz z kierowniczką. Czy sądzisz, że będziesz w stanie rozpocząć pracę dzień po pogrzebie? Bo wtedy odchodzi ta dziewczyna.

- Przecież właśnie wtedy będę musiała czymś się zająć.

W końcu Blake zatrzymał volvo na podjeździe.

- Serdecznie ci dziękuję za to, że poświęciłeś mi tyle czasu... oraz za kolację. Blake, męczy mnie przeświadczenie, że ci zawracam głowę - wyznała.

Uśmiechnął się, a ją ponownie ogarnęło uczucie bliskości, chociaż poznali się tak niedawno. W towarzystwie tego człowieka czuła się bezpiecznie. Może dlatego, że dowiedział się o niej tak dużo w tak krótkim czasie?

- Uznam, że zawracasz mi głowę, jeśli ciągle będziesz się tłumaczyć - odparł spokojnie. - Za to jeśli uważasz, że za bardzo się wtrącam, to mi o tym powiedz, bo obiecałem sobie, że będę w pobliżu, dopóki się po tych przeżyciach nie pozbierasz. A kiedy zaczniesz pracować, będziemy razem spędzali sporo czasu.

Dlaczego jej serce śpiewa? Wystarczy, by na niego spojrzała. Blake sprawił, że wszyscy inni mężczyźni przestali się liczyć, ale nic nie wskazywało na to, że ona działa na niego podobnie. Sądząc z jego wypowiedzi, traktował ją bardziej jak ofiarę losu niż atrakcyjną kobietę. Odprowadził ją do domu.

- Będziesz jutro w przychodni? W południe.

To pytanie przypomniało jej o szarych nieprzychylnych oczach pewnej lekarki.

- Jesteś pewien, że twoi partnerzy nie będą mieli nikomu za złe, że zjawiam się, nazwijmy to, znikąd?

- Moi wspólnicy darzą mnie zaufaniem i będą bardzo zadowoleni, że nie są skazani na pomoc tylko jednej pielęgniarki. Problemy mogłyby się pojawić, gdybyś się nie sprawdziła, ale to wykluczam. Masz referencje, prawda?

- Tak, chociaż na te z Australii trzeba będzie trochę poczekać, chyba żeby wysłano je pocztą elektroniczną.

- Załatwimy to. Zamknij za mną porządnie drzwi - polecił. - Zapewniam cię, że jesteś tu bezpieczna. A kiedy się przeprowadzisz do tamtego domu, poczujesz się jeszcze pewniej. Możesz przenieść się tam w każdej chwili.

- Nawet jutro?

- Oczywiście. Został gruntownie wysprzątany po poprzednim lokatorze. - Rozejrzał się po mieszkaniu. - Jest umeblowany. Domyślam się, że te meble należą do tego domu.

- Tak. Ojciec powiedział, że nasze rzeczy oddał do depozytu, więc w tej sytuacji nie będę ich stamtąd zabierać.

Wprost nie mogła w to uwierzyć. Jeszcze rano tego samego dnia głowiła się, jak będzie wyglądała jej przyszłość, a teraz ma pracę oraz dach nad głową. Jak ona mu się odwdzięczy?

Lecz Blake kolejny raz całkiem wyraźnie dał jej do zrozumienia, że nie oczekuje, że to wszystko będzie trwało.

- Niech tam zostaną. Jeśli kiedyś od nas odejdziesz, będą jak znalazł.

No tak, traktuje mnie jak ofiarę losu, pomyślała z niesmakiem. Pracując dla policji, podjął się pomagać żyjącym, a w przypadku tych, którzy zginęli w tragicznych okolicznościach, przyczynić się do tego, by zwyciężyła sprawiedliwość, więc w jego oczach ona jest jeszcze jedną zbłąkaną, owieczką. No tak - Blake poznał ją przecież, gdy była w najgorszej formie: zagubiona, zapłakana i przygnębiona.

Kiedy to się skończy, pokaże mu swoją drugą twarz: kobiety samodzielnej, niezależnej, odpornej, dobrej pielęgniarki. Nagle zaczęło jej zależeć, by Blake miał o niej jak najlepszą opinię. Zatrudniając ją w przychodni, dał jej szansę realizacji tego celu.

Podniesiona na duchu, patrzyła, jak Blake odchodzi. Przed swoimi drzwiami odwrócił się i jej pomachał. Odwzajemniając ten gest, doszła do wniosku, że pragnie, by Blake stał się kimś więcej niż człowiekiem, który ją przygarnął, gdy przeżywała kryzys.

Następnego dnia rano Blake poinformował wspólników, że ma kandydatkę na miejsce odchodzącej pielęgniarki.

- Super! - zawołał Darren. - Jaka jest? Mam nadziej ę, że ładna.

Blake milczał, ponieważ obserwował Maxine.

- Skąd ją wytrzasnąłeś w tak krótkim czasie? - spytała.

- Już ją widziałaś - odparł uprzejmym tonem. - To ta, która straciła ojca, Helena Harris. Była u mnie, kiedy do mnie wpadłaś. - Nie dopuścił Maxine do głosu. - Przez rok pracowała jako pielęgniarka w Australii. Ledwie tu wróciła, jej ojciec przeniósł się na tamten świat.

- Miała szczęście, że spotkała ciebie - zauważyła Maxine kwaśno. - Nie uważasz, że za bardzo przejąłeś się rolą dobrego sąsiada? Najpierw dajesz jej nocleg, a potem pracę.

- Nigdy nie wiadomo, kiedy przyda się nam przyjaciel. - Blake nie dał wyprowadzić się z równowagi. - Tobie, Maxine, to też może się przydarzyć.

- Ciekawe, co musiałoby się stać - mruknął Darren, po czym aż się skulił pod piorunującym spojrzeniem Maxine.

- Helena przyjedzie tu w południe, więc będziecie mieli okazję z nią porozmawiać. Teraz chodźmy do pacjentów - zarządził Blake, zamykając w ten sposób spotkanie.

Przedstawiwszy im swój plan, nie był zdziwiony agresywna” reakcją Maxine i nonszalancką dociekliwością Darrena. Miał przy tym pełną świadomość, że jeśli Helena nie sprawdzi się jako pielęgniarka, to on poniesie tego konsekwencje.

Miał na głowie większy problem. Po tym, jak zrobił wszystko, by jej pomóc, poprzedniego wieczoru powiedział jej, że nie spodziewa się niczego długotrwałego, mimo że nie przestawał ani na chwilę o niej myśleć. Czy do tego stopnia zapomniał o iskrzeniu między kobietami i mężczyznami, że zaskoczony znienacka musi się od niego odgradzać murem? - pytał siebie minionej nocy, nie mogąc zmrużyć oka.

Uczucie, które żywił do Anny, było głębokie i bardzo silne. Przez trzy lata od jej śmierci nie zainteresował się żadną kobietą. Zdecydowanie nie Maxine.

Aż tu nagle zjawia się młoda, ciemnowłosa, zielonooka pielęgniarka. I to akurat ona działa na niego jak żadna inna. A on co robi? Raz ją zachęca, kiedy indziej się wycofuje.

Ale teraz czekają na niego pacjenci.

Wśród nich była kobieta w średnim wieku, która skarżyła się na omdlenia. Badanie wzroku nie wykazało niczego niepokojącego. Poza tym pacjentka nie użalała się na bóle głowy, sprawiała wrażenie osoby bardzo zdrowej. Ale objawy temu przeczyły. Nawet chwilowe utraty przytomności mogą być niebezpieczne, więc Blake skierował ją na neurologię.

Po niej do gabinetu weszła dwudziestolatka, której dokuczały sensacje żołądkowe, według Blake’a zasługujące na dalsze zbadanie. Teraz otrzymał wyniki z laboratorium.

Nie były tragiczne, ale też i nie wyeliminowały problemów. Czuł na sobie wystraszone spojrzenie ciemnych oczu wychudzonej kobiety. Nie lubił przekazywać pacjentom przykrych informacji. Uśmiechnął się do niej przychylnie.

- Moje podejrzenia się potwierdziły. - Kiwał głową.

- Celiakia lub inaczej choroba trzewna. Biopsja wykazała, że ma pani kłopoty z przyswajaniem glutenu, jednego ze składników różnego rodzaju ziarna - wyjaśnił.

- Wszystkie pani dolegliwości są rezultatem tej choroby. Anemia, brzydka cera, problemy ze stolcem i inne powinny stopniowo się cofać, gdy przejdzie pani na dietę bezglutenową. Będzie pani mogła jeść wszystko oprócz tego, co zawiera pszenicę - pocieszył ją. - Za jakiś czas zrobimy inne badania, aby sprawdzić, czy dieta jest skuteczna, ale sądzę, że już niedługo poczuje się pani lepiej.

- Nie umrę? - szepnęła dziewczyna.

- Nie, na pewno pani nie umrze. Pomożemy pani. Proszę pójść teraz do pielęgniarki, która da pani ulotkę z dietą oraz odpowie na wszystkie pytania dotyczące jedzenia.

O dwunastej Helena znalazła się przy recepcji.

- Pani do kogo? - usłyszała za plecami nieprzychylny glos.

Odwróciwszy się, stanęła twarzą w twarz z kobietą, która złożyła Blake’owi wieczorną wizytę.

- Helena Harris - przedstawiła się jej pewnym siebie tonem. - Jestem umówiona z doktorem Pemberton em. Zaproponował mi pracę pielęgniarki w tej placówce.

- Doprawdy? Chyba o tym zapomniał, bo wyjechał.

- Do pacjenta?

- Nie mam pojęcia. Będzie pani musiała przyjść kiedy indziej.

- Nie szkodzi - odparła Helena ze stoickim spokojem. - Mam bardzo dużo wolnego czasu.

- Pani doktor, to chyba pomyłka... - rzekł ktoś obok. W drzwiach najbliższego gabinetu Helena ujrzała blondyna młodszego od Blake’a.

- Kiedy kończyliśmy przyjmować pacjentów, doktor Pemberton dostał wezwanie z policji - mówił młody człowiek, szczerząc zęby. - Prosił, żeby pani przekazać, że postara się wrócić jak najszybciej. Jestem Darren Scott, młodszy partner - oznajmił. - Do jego powrotu będę panią się opiekował.

- A w międzyczasie pacjenci mają sami sobą się zająć? - warknęła Maxine.

- Tak nie będzie, ponieważ pani tu jest, pani doktor - odciął się Darren.

- Nie ma potrzeby mną się opiekować - zapewniła go Helena. - Mogę, jak zauważyła doktor Fielding, przyjść o innej porze.

- Doktor Pemberton nie będzie z tego zadowolony - upierał się Darren. - Kazał mi zająć się panią. Proszę ze mną. Przedstawię pani Jane Benyon, naszą drugą, pielęgniarkę, która pracuje tu od dawna. Pozna pani również naszą kierowniczkę. Beverley nie spuszcza nas z oka i pilnuje, żebyśmy nie przepisywali pacjentom za drogich leków.

To już lepiej, pomyślała Helena, witając się z kobietami. Jane była w wieku przedemerytalnym i miała roześmiane niebieskie oczy, Beverley Martin, po czterdziestce, sprawiała wrażenie bardzo energicznej bizneswoman, a trzy recepcjonistki okazały się wyjątkowo sympatyczne.

Gdy otrzymał wezwanie do komisariatu, Blake westchnął zirytowany. Gorzej nie mogli wybrać! Helena przyjdzie lada chwila, a on z kolei nie może im odmówić.

Do komisariatu przywieziono aresztanta z ranami twarzy oraz objawami wstrząśnienia mózgu. Nie wiadomo, w jaki sposób doznał tych obrażeń, ale tym miał zająć się kto inny. Potrzebowali Blake’a, by go zbadał i zadecydował, czy należy go hospitalizować. Blake orzekł, że szpital jest wskazany. Mężczyzna zaatakował kogoś na ulicy i wyraźnie przecenił swe siły albo nieźle oberwał od tych, którzy go aresztowali.

Gdy karetka zabrała go na oddział nagłych wypadków, Blake natychmiast ruszył z powrotem do przychodni. Miał nadzieję, że Helena nie poczuła się urażona i że na niego czeka.

ROZDZIAŁ TRZECI


- Czy Helena Harris już jest?

- Tak. Jest z doktorem Scottem - odparła recepcjonistka.

- A doktor Fielding?

- Wyjechała do pacjentów.

To obowiązek jego i Darrena, więc gdy tylko porozmawia z Heleną, wyjada” do chorych. Miał absolutną pewność, że jego młodszy partner zajmie się nią, ponieważ zawsze korzystał z okazji, by popodrywać ładne dziewczyny. Zza uchylonych drzwi swojego gabinetu usłyszał głos Darrena.

- Heleno, co cię łączy z Blakiem? On nie ma zwyczaju tak się przejmować nowymi pracownikami. Spotykacie się? To może być powodem plotek. Od kiedy stracił żonę i synka, jest absolutnie sam, ale nie z braku chętnych kandydatek.

Blake w napięciu czekał na jej odpowiedź. Ten donżuan już bada swoje szanse! Helena roześmiała się.

- Nic z tych rzeczy. Mieszkamy po sąsiedzku. Niedługo to się skończy, bo już dziś przeprowadzam się do jego drugiego domu. W tym tygodniu zmarł mój ojciec, a Blake bardzo mi pomógł.

- Rozumiem - usłyszał Blake. - Może byśmy kiedyś się umówili?

Blake wolał nie czekać, co powie Helena.

- Dziękuję ci, stary, że zaopiekowałeś się moim gościem. - Powiódł wzrokiem po kubkach z kawą i ciasteczkach. - Jesteś wolny. Możesz już jechać do pacjentów. Dogonię cię.

Darren wyszedł.

- Oboje moi partnerzy miewają zaskakujące podejście do ludzi, ale są naprawdę dobrymi lekarzami.

Był wściekły na Darrena. Ten facet musi flirtować z każdą ładną dziewczyną! Cóż, taki już jest.

- To prawda. Doktor Fielding przyjęła mnie nader chłodno, doktor Scott z kolei wyjątkowo ciepło. Przyjemnie jest mieć do czynienia z normalnym człowiekiem.

Puścił to mimo uszu. Wcale nie czuł się normalny. Gdyby nie brzmiało to absurdalnie, przyznałby, że zżera go zazdrość. Dlaczego? Przecież Helena powiedziała Darren owi, że są po prostu dobrymi sąsiadami!

- Jak ci się tu podoba? Nie rozmyśliłaś się?

Nie dziwiłby się temu, lecz ona tylko się uśmiechnęła.

- Nie. Cieszę się, że będę tu pracować. Jane Benyon jest bardzo sympatyczna. Na pewno można dużo od niej się nauczyć. Dowiedziałam się od niej, że nie każdemu jesteś skłonny wynająć ten drugi domek, więc czuję się wyróżniona.

Odzyskiwał dobry humor. Mimo to ciągle był zły na Darrena za jego opinię na jego temat. Ze żyje jak mnich. Może to prawda?

- Nie przesadzaj - powiedział. - Najważniejsze, żebyś była zadowolona i żeby było ci tam wygodnie.

Zbierała się do wyjścia. Spoglądając na nią, stwierdził, że tego dnia Helena wygląda lepiej. Nabrała rumieńców i wzrok jej pojaśniał, ale czy można mieć pewność, że nie jest to zasługa tego podrywacza w lekarskim fartuchu?

- Wiem, że jesteś bardzo zajęty, więc nie będę cię zatrzymywać. Czy zobaczymy się przed pogrzebem? - zapytała na odchodnym.

Modliła się w duchu, by powiedział: tak. Bała się pustki nadchodzących dni. Na razie Blake był jedynym jasnym punktem w jej życiu. Nie zdawała sobie sprawy, jak błagalnie zabrzmiało to pytanie oraz że Blake w równej mierze pragnie jej towarzystwa, lecz nie zamierza odkrywać kart. Przypadła mu rola opiekuna i tak musi pozostać.

- Oczywiście. Możesz wpadać do mnie, kiedy zechcesz - zapewnił ją. - Wiesz, gdzie mieszkam, a jeśli nie ma mnie w domu, jestem tutaj. Zapomniałaś już, że mieliśmy razem coś zrobić?

- Co?

- Chciałaś dzisiaj się przeprowadzać. Jeśli poczekasz do popołudnia, chętnie ci pomogę.

Miała nadzieję, że jej to zaproponuje, ale nie zamierzała go o to prosić.

- To tylko ubrania i kosmetyki... no i dokumenty taty.

- Świetnie, szybko z tym się uwiniemy.

Przekroczywszy próg domku, od razu poczuła się lepiej. Dom ojca był wprawdzie zabezpieczony różnymi zamkami i alarmami, ale miał bardzo spartańskie wyposażenie. Tutaj było znacznie przytulniej.

Blake obserwował ją, gdy oglądała swe nowe mieszkanie.

- Może być? - zapytał w końcu.

- O tak. - Helena promieniała. - W porównaniu z tamtym miejscem tutaj jest jak w niebie. Może nawet zorganizuję parapetówkę. Przyjdziesz? Byłoby tylko nas dwoje, bo nikogo więcej nie znam.

- Jasne, że przyjdę! - odrzekł ze śmiechem. - Ale w przychodni poznałaś jeszcze parę osób. Na przykład Darrena i Maxine. - Skrzywiła się. - Albo Jane i Beverley.

- No, może. Ale nie znam ich tak dobrze jak ciebie. Gdy pociemniał mu wzrok, nagle zaczęła się zastanawiać, jak zinterpretował jej uwagę...

- Muszę już iść - oznajmił. - Zostałem zaproszony do Maxine na dwudzieste pierwsze urodziny jej syna. Maxine jest rozwiedziona i nie będzie tam ojca chłopaka, więc mam niejako go zastąpić.

- Przepraszam, że cię zatrzymałam!

- Nie szkodzi. Zdążę. A ty śpij dobrze w swoim nowym domu. Niedługo się zobaczymy. - Z tymi słowami wyszedł.

Zjadła co nieco, po czym zasiadła w niewielkim ogródku. Wieczór był ciepły i właśnie zachodziło słońce. Co łączy Blake’a z jego wojowniczą wspólniczką? Może on widzi w Maxine coś, czego ona, Helena, nie dostrzega? Trzeba będzie dobrze jej się przyjrzeć.

Gdy słońce zniknęło za horyzontem, przeniosła się do środka. Jeśli mam tu mieszkać, pomyślała, powinnam poznać okolicę. Starannie zamknęła drzwi i ruszyła w stronę hotelu Pod Łabędziem na tej samej ulicy.

Pierwszą osobą, którą, zobaczyła przy barze, był Darren Scott. Pożałowała, że wyszła z domu.

- Witaj! - zawołał Darren. - Napijesz się czegoś?

- Nie, dziękuję - odparła pospiesznie. - Wpadłam, żeby sprawdzić, co jest tu do jedzenia na wypadek, gdybym kiedyś postanowiła zjeść coś poza domem...

Gdy podeszła do niego grupka znajomych, skorzystała z okazji i ulotniła się z postanowieniem, że nie będzie w tym hotelu częstym gościem, skoro bywa tu Darren. Sympatyczny chłopak, ale to nie ta klasa co Blake.

Po drodze do domu zajrzała jeszcze do całodobowego supermarketu.

Już w domu szła z pokoju do pokoju, zaciągając zasłony. Stojąc w oknie salonu, spostrzegła, że biały samochód dostawczy, który już wcześniej zwrócił jej uwagę, nadal stoi zaparkowany w alejce na tyłach jej ogródka.

Przed wyjściem z domu wcale tym się nie przejęła, ale teraz, po prawie dwóch godzinach, w świetle latarni zobaczyła, że kierowca ciągle siedzi w środku. Dopiero co odzyskane poczucie bezpieczeństwa błyskawicznie zgasło. Czy ktoś ją śledzi? Obserwował jej przeprowadzkę? To niemożliwe, stwierdziła. Blake zapewniał ją przecież, że program ochrony świadków funkcjonuje znakomicie. To tylko jej rozbuchana wyobraźnia.

Mimo to nie mogła zasnąć. Raz po raz wstawała, by podejść do okna, i za każdym razem to auto tam stało, a w środku majaczyła złowieszczo twarz mężczyzny.

Zauważyła błysk aparatu fotograficznego. Ktoś robi zdjęcia. Dlaczego?! Na czyjeś zamówienie?

Nie wytrzymała. Ogarnął ją paniczny strach. Zadzwoni do Blake’a. Jest pierwsza w nocy. Czy wrócił już z przyjęcia?

Wracając od Maxine, Blake przejechał obok domu Heleny, a stwierdziwszy, że wszystkie światła są w jej domu pogaszone, wrócił do siebie. Gdyby paliło się choć w jednym oknie, zaszedłby do niej nawet na pięć minut, by pozbyć się niesmaku, jaki obudził w nim wieczór spędzony z Maxine. O tej porze jednak nie wypada budzić Heleny.

Gdy szedł na górę do sypialni, zadzwonił telefon. Znowu jakiś pacjent? Nocne wezwania to sprawa pogotowia.

W słuchawce zabrzmiał głos Heleny.

- Blake, ktoś obserwuje dom - wykrztusiła. - Od strony ogródka stoi białe auto. Facet ma aparat fotograficzny. Siedzi tu od paru godzin.

- Co takiego?! Pozamykałaś wszystkie drzwi?

- Jasne, ale to go nie powstrzyma!

- Już jadę. Przedtem tylko zawiadomię policję! Samochód rzeczywiście stał w miejscu, o którym wspomniała Helena. W fotelu kierowcy spał jakiś facet. Blake wyskoczył ze swojego auta, szarpnął drzwi drugiego samochodu i wywlókł kierowcę na chodnik.

- Ej, o co chodzi?! - wrzasnął nocny marek.

- To ja oczekuję wyjaśnień! - warknął Blake. - Obserwuje pan dom mojej znajomej?

- To zależy, kogo ma pan na myśli. Jeśli tę panią, która mieszka w ostatnim domu, to owszem, obserwuję ją. Jestem prywatnym detektywem. Jej małżonek pracuje na nocną zmianę i wynajął mnie, żebym sprawdził, jak się prowadzi pod jego nieobecność. - Blake zwolnił uścisk. - Podejrzewał pan, że coś knuję? Przykro mi, że pana rozczarowałem. Ja tu pracuję. Oto moja licencja.

Gdy zajechała policja, Blake ruszył do Heleny. Otworzyła mu drzwi i padła w jego ramiona.

- Przesadziłam, prawda? - jęknęła. - Patrzyłam przez okno i zorientowałam się, że to pomyłka. Co on tu robi?

Blake gładził ją po głowie.

- Jest prywatnym detektywem i podgląda żonę zazdrosnego męża.

- O nie! A ja z tego powodu wyciągnęłam cię z łóżka! Na pewno masz mnie za neurotyczkę!

Ujął ją palcem pod brodę.

- Jeszcze nie byłem w łóżku i wcale nie uważam cię za neurotyczkę. Uważam, że jesteś odważna i piękna.

- Chciałabym, żeby tak było. Na pewno przeklinasz dzień, w którym wziąłeś mnie pod swoje skrzydła. Obiecuję, że postaram się poskromić swoją chorą wyobraźnię.

Blake roześmiał się.

- Jedno jest pewne. Ta inwigilowana dama na pewno już się domyśliła, skąd to zamieszanie. Obawiam się, że detektyw nie dostanie ani grosza.

Teraz i ona się uśmiechnęła.

- Detektyw w białym aucie? Przecież to się rzuca w oczy.

Przytaknął. Miał ochotę zostać u niej dłużej, ale byłoby to wykorzystywaniem jej słabości. Odsunął ją lekko.

- Czy teraz zaśniesz?

Nie była zadowolona z siebie.

- Tak. Ty miałeś rację, a ja zrobiłam błąd. Muszę nauczyć się bardziej ci ufać.

- Wolno ci mieć wątpliwości, ale na ten wieczór masz już dosyć. Wracaj do łóżka. Niedługo się zobaczymy.

Gdy zamknęła za nim drzwi, pomyślał ze smutkiem, że stają się sobie bliscy z całkiem niewłaściwych powodów. Pragnął, by Helena lubiła go za to, jaki jest, a nie dlatego, że ratuje ją z opresji. Helena miała podobne myśli. Nie chciała należeć do tych, za których Blake czuje się odpowiedzialny. Zależało jej na tym, by postrzegał ją jako kobietę wartą pożądania, a nie kłopotliwy kłębek nerwów.

Zasypiające, postanowiła sobie, że musi wziąć się w garść, odzyskać normalną wizję świata i znowu stać się zdrową na umyśle, nieskomplikowaną osobą, której jedynym zmartwieniem po powrocie z Australii jest śmierć ojca.

W ciągu najbliższych dni Blake nie miał dla siebie czasu. Jak zwykle pracował w przychodni, ale był bardziej obciążony, ponieważ Maxine na okoliczność dwudziestych pierwszych urodzin syna wzięła kilka dni urlopu.

Jane Benyon również nie miała chwili wytchnienia, ponieważ odchodząca pielęgniarka była tak zakochana, że nie było z niej większego pożytku. Blake zatem nie był jedyną osobą, która z utęsknieniem czekała na Helenę.

Któregoś dnia w porze lunchu policja wezwała go do więźnia, który dostał poważnego ataku astmy w celi aresztu na tyłach sali sądowej. Okazało się, że tym więźniem jest kobieta, która dopuściła się poważnych malwersacji w swojej firmie.

Miała siną twarz, świszczany oddech, przyspieszoną akcję serca. Blake od razu zorientował się, że przy tak silnym ataku nie wystarczy jedna dawka środka rozkurczającego. Gdy po drugiej dawce stan chorej niewiele się polepszył, za jedyne sensowne rozwiązanie uznał skierowanie jej do szpitala.

Pomimo zabiegania nie zapominał o Helenie i codziennie do niej dzwonił, by dowiedzieć się, jak sobie radzi.

- W tej chwili porządkuję papiery taty, a poza tym przyzwyczajam się do nowego otoczenia. A co u ciebie?

- W porządku - odparł, delektując się jej głosem. - Ale mam nawał roboty. Maxine jest aktualnie na urlopie, policja nie daje mi spokoju... Nie dość, że w przychodni mam urwanie głowy, to do tego nagle zgłosiła się służba więzienna.

- Służba więzienna? - spytała niepewnie. - Nie rozumiem.

- Podpisałem z nimi kontrakt na opiekę nad więźniami, którzy zachorują w więzieniu albo byli hospitalizowani i po powrocie za kratki wymagają opieki pooperacyjnej. Więzienie ma własną przychodnię oraz własnego lekarza, ale do opieki nad chorymi więźniami wzywa się lekarza z zewnątrz.

- Nic mi o tym nie mówiłeś...

- Uznałem, że masz dosyć tematu przestępczości oraz kryminalistów.

- Czy współpraca ze służbą więzienną to część obowiązków lekarza policyjnego?

- Nie. To dwa różne kontrakty, ale wielu lekarzy pierwszego kontaktu angażuje się w to, ponieważ praca jest podobna, a jeśli ktoś czuje takie powołanie, czerpie z tego podwójną satysfakcję - wyjaśnił. - Wróćmy jednak do kwestii podstawowej. Do pogrzebu. Jeśli nie masz nic przeciwko temu, wpadłbym do ciebie w niedzielę wieczorem, żeby omówić szczegóły.

- Przyjdź, oczywiście.

Bała się tego, co ją czeka, i nie potrafiła sobie wyobrazić tego dnia bez jego wsparcia.

Gdy w niedzielę po południu zajechał przed jej dom, słońce jeszcze nie zaszło.

- Masz ochotę się przejść? - zapytał.

- O tak. - Uśmiechnęła się. - Strasznie długo siedziałam zamknięta w czterech ścianach.

- Ja też. Mam nadzieję, że nikt cię tu już nie straszy - zagadnął, gdy zamykała drzwi.

- Nie. - W jej oczach tańczyły wesołe iskierki. - Nie uciekam przed mleczarzem i listonoszem, a nawet stawiłam czoło jednemu akwizytorowi.

- Wyśmienicie. Tata byłby z ciebie dumny. - Spoważniał. - Po jutrzejszym dniu poczujesz się znacznie lepiej. Czas między zgonem a pochówkiem upływa bliskim w stanie ponurego zawieszenia. Prawie wszyscy czują się lepiej, gdy już pochowają, swoich zmarłych.

- Ty też tak się czułeś?

Nie odpowiedział tak ani nie, zauważył jedynie:

- W moim przypadku to były dwa pogrzeby. - Nie ciągnęła tego wątku, a on, by zmienić temat, spytał: - Jesteś przygotowana na wtorek? Dziwnie będzie zobaczyć cię w stroju pielęgniarki.

- Nie mogę doczekać się tej chwili - powiedziała z żarem w głosie. To oddaje, jak bardzo jest samotna, pomyślał Blake. Innej przyczyny nie brał pod uwagę. Na razie najważniejszy jest jej spokój ducha i poczucie bezpieczeństwa.

Ciepły wieczór nie tylko ich wywabił z domu: zewsząd słychać było odgłosy odbijanych piłek tenisowych, a ogródek piwny na tyłach hotelu Pod Łabędziem pękał w szwach.

Niespodziewanie usłyszeli za plecami nieprzyjemny łoskot. Odwróciwszy się, zobaczyli, że motocyklista zderzył się z samochodem wyjeżdżającym z bocznej uliczki.

- O nie! - krzyknął Blake. - Heleno, idziemy. Zdaje się, że z motocyklistą nie jest dobrze.

Byli pierwsi na miejscu wypadku. Motocyklista ani drgnął, gdy Blake pospiesznie rozpinał mu skórzaną kurtkę, pod którą Helena dojrzała plamę krwi.

- Oddycha - zauważyła - ale ledwo. Sądząc po układzie ciała, podejrzewam, że doznał różnych złamań.

Blake przytaknął.

- Zadzwoń po karetkę, a ja sprawdzę, czy język nie blokuje dróg oddechowych. - Podał jej komórkę.

Nie odrywając jej od ucha, Helena pobiegła w stronę drugiego uczestnika wypadku. Był nim starszy mężczyzna, który opadłszy na oparcie fotela, tępo patrzył przed siebie. Był w szoku, ale najprawdopodobniej nie odniósł obrażeń.

- Już jadą - poinformowała Blake’a, przyklękając obok.

Nie zareagował, wpatrzony w nieruchomą klatkę piersiową motocyklisty.

- Heleno, tracimy go - szepnął. - Sztuczne oddychanie! Ty uciskasz klatkę piersiową, ja robię usta-usta!

Na jeden jego wydech przypadało pięć ucisków na klatkę piersiową. Pracowali jak zgrany tandem, jak jeden mechanizm. Uratowanie tego chłopca będzie nagrodą za lata nauki. Jeśli nastąpi zgon...

Nie będę o tym myślała. Lepiej skup się na nim, obserwuj, czy oddycha. Nastąpiło to akurat w chwili, gdy dotarł do ich uszu sygnał karetki.

- Mieliśmy ustanie akcji serca, ale pacjent już do nas wrócił - Blake informował ratowników. - Sądząc po ilości krwi, doznał poważnego urazu klatki piersiowej. Podejrzewam też pęknięcie kości ramiennych.

Kierowca samochodu nadal siedział w aucie, dookoła którego zaczęli kręcić się gapie.

- Jest w stanie głębokiego wstrząsu - wyjaśniała Helena. - Nie zajmowaliśmy się nim, bo motocyklista wymagał natychmiastowej pomocy.

- Kim państwo są? - zainteresował się jeden z ratowników.

- Lekarzem i pielęgniarką, którzy wyszli na przechadzkę - oznajmił Blake z lekkim przekąsem.

- Można powiedzieć, że facet miał szczęście.

Gdy pierwszy ambulans odjechał, tuż obok nich zahamował drugi.

- Zabieramy go na obserwację. - Ratownik pomagał starszemu panu wydostać się z auta. - Ma podejrzanie sine wargi.

Blake i Helena ruszyli do domu.

- To bardzo przyjemna świadomość, że było się we właściwym czasie na właściwym miejscu - zauważyła.

- Bez dwóch zdań. - Pomyślał przy tym, że nie jest to pierwsza taka okazja. Miał to szczęście, że był przy niej, i jeśli ona mu pozwoli, już jej nie opuści.

- Wejdziesz, żeby się umyć? - zapytała na progu domu. - Jesteśmy oboje usmarowani krwią.

- Z chęcią. Poza tym nie zdążyliśmy porozmawiać o jutrzejszym dniu.

- To prawda. Mam wrażenie, że śmierć i tragedie zdarzają się nieustannie. Obyśmy wkrótce usłyszeli dobre wieści na temat tego motocyklisty.

- Nie będą zbyt optymistyczne - odparł trzeźwo Blake. - Miał bardzo poważne obrażenia.

- Wiem, ale istotne jest, żeby żył. Żeby nie było, że wsiadł na motor i już nie wrócił.

Nie płakała podczas pogrzebu. W skromnej czarnej sukience i czarnym kapeluszu z szerokim rondem wysłuchała mszy w kościele niedaleko przychodni. Przez cały czas kurczowo ściskała dłoń Blake’a. Nie puściła jej nawet wtedy, gdy nieco później stali nad grobem.

Potem wrócili do niej, gdzie zjedli coś, zanim Blake pojechał do przychodni. Odzyskuje spokój, pomyślał, spoglądając na nią. Jakby odprowadzające ojca na wieczny odpoczynek, pożegnała się z pewnym etapem swojego życia, by rozpocząć zupełnie nowy.

Wiedział, że jeszcze ją czekają mroczne dni. Znał to z doświadczenia. Smutek z powodu nagłej śmierci ojca oraz położenia, w jakim się znalazła, nie zniknie z dnia na dzień, ale teraz będzie już mogła patrzeć w przyszłość, a jeśli wszystko ułoży się zgodnie z planem, on, Blake, będzie przy niej w tych trudnych miesiącach.

Nie bardzo wiedział, co stanie się potem. Helena zapewne widzi przyszłość wyraźniej niż on, ponieważ nie ma pojęcia, jak na niego działa.

- Pozwól zaprosić się na drinka. Wzniesiemy toast za ową pracę - zaproponował, szykując się do wyjścia.

Pokręciła głową. Z radością, przyjęła by to zaproszenie, ale uznała, że Blake już wystarczająco dużo dla niej zrobił. Sądząc po tej uwadze, że zapewne zechce stąd wyjechać, gdy tylko się pozbiera, wywnioskowała, że nie uwzględnia jej w swoich planach na przyszłość.

- Nie masz ochoty? - Przyglądał się jej bacznie.

- Myślę, że powinnam pójść wcześniej spać, żebym jutro była gotowa do akcji.

Wcale tak nie myślała. Marzyła o tym, żeby jeszcze pobyć w jego towarzystwie, ale rozsądek ostrzegał ją, by nie oczekiwała zbyt wiele.

- W porządku, rozumiem - odparł swobodnym tonem.

- Ale ja już muszę pędzić do przychodni, bo Maxine się wścieknie. - Pogładził ją po policzku. - Heleno, najgorsze masz za sobą. Smutek pozostał, ale z czasem naprawdę zmaleje. Wiem to. Też przez to przeszedłem. I chociaż nikt nie zastąpi nam tych, którzy odeszli, trzeba żyć dalej.

- Czy myślisz, że kiedyś ponownie się ożenisz? - W tej samej chwili zamarła z przerażenia, ale on tylko się uśmiechnął.

- Niewykluczone. Jeśli spotkam właściwą osobę. Na razie to mi się nie udało.

- To nie jest doktor Fielding?

Ściągnął brwi, a to oznacza, że posunęła się za daleko.

- W tej chwili nie ma nikogo takiego - rzucił obojętnie, myśląc, że lada moment ktoś taki może w jego życiu zaistnieć. Już sobie wyobraził reakcję Heleny, gdyby wyznał jej, co do niej czuje, gdy są świeżo po pogrzebie. Uznałaby, że wykorzystuje okazję.

Wczesnym wieczorem wyrzucała sobie, że odrzuciła zaproszenie Blake’a, ale trudno, stało się. O dziewiątej miała dosyć bezczynności. Zdjęła żałobną, sukienkę, przebrała się w kurtkę oraz spodnie i ruszyła w stronę hotelu.

Taki strój oraz przesiadywanie w pubie być może nie przystoją w dniu pogrzebu, ale ojciec by to zrozumiał. Wiedziałby, że ona za wszelką cenę musi zacząć normalnie żyć, a minione dni nie należały do „normalnych”. Urodziła się w prawomyślnej rodzinie i nie życzyła sobie być niesłusznie zamieszana w ciemne sprawki innych ludzi.

Blake umie postępować z kryminalistami. Pewnie uważa, że zareagowała zbyt gwałtownie, lecz ona nigdy nawet nie była w pobliżu celi w policyjnym areszcie ani w więzieniu.

Darren i jego znajomi okupowali stół bilardowy. Ledwie ją zobaczyli, Darren wciągnął ją do wspólnej zabawy. Wkrótce poczuła, że w ich przyjaznym i hałaśliwym gronie zaczyna się odprężać. Śmiała się akurat z jakiegoś dowcipu, gdy w drzwiach stanął Blake.

Zrobiła się czerwona jak burak, a on obserwował ją bez uśmiechu. Zebrała się w sobie i podeszła do niego.

- Zmieniłam zdanie - zaczęła niepewnie. - Nagle poczułam, że jest jeszcze bardzo wcześnie.

Blake westchnął, a ona odebrała to jako oznakę zniecierpliwienia.

- Heleno, nie tłumacz się - zwrócił się do niej jak do krnąbrnego dziecka. - To naturalne, że pragniesz towarzystwa rówieśników.

O czym on mówi? Ona z nimi tylko rozmawia, to tylko przypadkowi znajomi, łącznie z Darrenem. Jeśli Blake ma na myśli coś więcej, to trzeba wyprowadzić go z błędu.

Przemawia do niej jak stuletni starzec. Kolejny raz poczuła, że opiekę nad nią traktuje bardziej jak obowiązek niż przyjemność.

- Koledzy na ciebie czekają - rzucił. - Nie będę cię zatrzymywał. - Nie czekając na odpowiedź, ruszył do restauracji.

Ta wymiana zdań do tego stopnia wytrąciła ją z równowagi, że nie była już w stanie trafić w żadną bilę.

Gdy partia dobiegła końca, Helena pożegnała towarzystwo. Już w domu uprzytomniła sobie, jak bardzo zależy jej na opinii Blake’a, a po spotkaniu w pubie na pewno pomyślał sobie, że jest wyjątkowo niewdzięczna.

Z drugiej jednak strony mógł poczuć ulgę, a nie rozczarowanie. Muszę zapanować nad emocjami, mruknęła, kierując się do sypialni.

Cieszyła ją myśl, że następnego dnia zacznie nowe życie oraz że będzie w nim Blake, niezależnie od roli, jaką sam sobie wyznaczy. Jeśli wyobrażał sobie, że jej pobyt w przychodni będzie krótki, to czeka go duża niespodzianka, a jeśli zechce jej się pozbyć, będzie musiał ją wyrzucić.

Jeśli czekałeś na jakieś sygnały, że już spełniłeś swoje zadanie, myślał Blake, wypatrując kelnera, oraz na dowody, że Helena woli towarzystwo rówieśników, to je dostałeś. I na dodatek dałeś jej to odczuć.

Między nimi było osiem lat różnicy. Doświadczenia życiowe sprawiły, że Blake czuł się znacznie starszy. To chyba jasne, że taki zapracowany wdowiec jak on nie jest idealnym partnerem dla takiej dziewczyny jak ona. Znał tylko przygaszoną Helenę, ale wyczuwał w niej niespożytą energię, lecz nie przekona się o tym, jeśli będzie siedział z założonymi rękami. Jest człowiekiem czynu we wszystkich dziedzinach oprócz życia osobistego, które zawisło w próżni.

ROZDZIAŁ CZWARTY


Helena obudziła się następnego dnia ze świadomością, że wydarzenia poprzedniego wieczoru znacznie utemperowały jej wyobrażenia związane z pracą. Za nic w świecie nie chciałaby wejść w konflikt z Blakiem. Sprawiał wrażenie człowieka rozsądnego, lecz czuła, że incydent w pubie ukazał mu ją w złym świetle, jakby chciała unikać jego towarzystwa, podczas gdy w rzeczywistości nie mogła się na niego napatrzeć.

Postanowiła dzisiaj to naprawić. Od tej pory będą często się spotykać, ale nie była już taka pewna, że nie może tego się doczekać.

Nie licz, że będę traktował cię ulgowo, przypomniała sobie jego ostrzeżenie oraz swoje zapewnienia, że nawet jej to nie przyszło do głowy. To się nie zmieniło, podobnie jak wrażenie, że Blake ją toleruje, ponieważ od owego koszmarnego dnia, kiedy po raz pierwszy otworzyła mu drzwi, żyje w przeświadczeniu, że jest dla niego ciężarem.

Zaufaj intuicji, mruknęła, biorąc prysznic. Jeśli Blake potraktuje cię chłodno, zachowaj dystans, bądź uprzejma, ale bez przesady, a jeśli będzie taki miły jak dotychczas... to się ciesz.

W drodze do przychodni Blake musiał sam przed sobą przyznać, że wieczorem był zazdrosny. Ponownie.

Ujrzawszy roześmianą Helenę w gronie młodych mężczyzn, poczuł, jakby ktoś wymierzył mu silny cios. Lecz on musi być szlachetny, prawda? W porównaniu z Heleną, i jej znajomymi stoi już nad grobem, mimo że myśli tylko o tym, by ją porwać i mieć wyłącznie dla siebie.

Nie będzie mowy o normalnych układach w pracy, jeśli będzie tak reagował, ilekroć Helena do kogoś się uśmiechnie. Można by coś z tym zrobić, podszeptywał mu rozsądek. Ale co?

Porwać ją? Nie w tym klimacie. Pomagając jej, kierował się czystą troską, więc jeśli zacznie traktować ją inaczej, gotowa pomyśleć, że ma jakiś ukryty plan. Na razie będzie rzeczowy i energiczny, bez okazywania prawdziwych uczuć.

Ujrzał ją na parkingu przed przychodnią..

- Dzień dobry, siostro - powitał ją zgodnie ze swoim postanowieniem i natychmiast tego pożałował, widząc jej speszoną minę.

- Dzień dobry, doktorze - odparła, jakby bawili się w jakąś dziecięcą zabawę. - Czy mam się zameldować panu, czy Jane?

- Proponuję, żeby od razu poszła pani do pokoju pielęgniarek - odrzekł tym samym tonem.

Więc tak to ma wyglądać? - pomyślała. Czy Blake potraktował ją w tak bezosobowy sposób, bo takie panują tu zwyczaje, czy z powodu wczorajszego wieczoru? Jeśli to pierwsze, to w porządku, ale jeśli drugie, to ten pierwszy dzień nie będzie należał do najprzyjemniejszych.

Ku jej zdziwieniu wcale tak nie było. Gdy przywitała się z drugą, pielęgniarką, od razu poczuła się jak w domu.

Jeśli Blake zamierza być taki sztywny, ona nie pozwoli mu zepsuć sobie humoru. Jest starszym wspólnikiem i ma prawo utrzymywać dystans. Ona jest skłonna pogodzić się z sytuacją, która wygląda jak koniec jednej znajomości i początek drugiej.

W miarę upływu dnia Jane zapoznawała ją z funkcjonowaniem przychodni, dorzucając bezcenne komentarze na temat pozostałych pracowników.

- Doktor Pemberton się zaharowuje - oznajmiła w pewnej chwili. - Jakby nie chciał mieć ani chwili czasu na myślenie. A to już trzy lata od śmierci jego żony i dziecka. Wszyscy bardzo byśmy chcieli, żeby sobie kogoś znalazł i żeby znowu był szczęśliwy.

Helena nie odpowiedziała.

Jane wyjaśniła też, że nikt nie lubi Maxine, bo wszystkich rozstawia po kątach, a Darren jest sympatyczny, ale świeżo po studiach.

- Przyszłe matki przyjmujemy we wtorki po południu - ciągnęła. - Cukrzyków w środy, a astmatyków w piątki. My, pielęgniarki, asystujemy temu lekarzowi, który danego dnia przejmuje kierownictwo.

W połowie poranka przysiadły na szybką kawę.

- Wiem od doktora Pembertona, że niedawno straciłaś ojca - podjęła Jane. - Mieszkam niedaleko jego drugiego domu, więc jeśli kiedyś zapragniesz towarzystwa, nie krępuj się i do mnie wpadaj. Domyślam się, że nieprzyjemnie jest przeprowadzić się do nowego domu i nie mieć żadnych znajomych.

Helena mogłaby jej powiedzieć, że w ciągu minionych dwóch tygodni mieszkała w dwóch nowych domach. Ze pierwszy należał do programu ochrony świadków, a drugi w pewnym sensie również był specyficznym schronieniem.

Człowiek, który go jej udostępnił, znajdował się w pokoju naprzeciwko i przyjmował pacjentów.

Helena jednak nie zamierzała nikomu opowiadać o koszmarze, który niedawno przeżyła. Wiedział o nim tylko ten mężczyzna, a ona jest mu dozgonnie wdzięczna. Jedyną pozytywną strona” jej powrotu do kraju jest... Blake Pemberton.

Zauważywszy, że Helena czuje się w przychodni, jakby pracowała tam od dawna, Blake stwierdził, że opuszcza go ponury nastrój. Nie sprawi mi zawodu, pomyślał. Partnerzy nie będą mieli powodu kwestionować tej decyzji. Dziękował Bogu, że przygotował miejsce pracy dla pielęgniarki w najbardziej odpowiednim momencie.

Jedna z pacjentek, schorowana staruszka, miała objawy anemii, więc zamiast odesłać ją do pielęgniarek, poprowadził ją do ich pokoju, by osobiście pobrać jej krew do badania.

- Jak ci się pracuje? - zapytał półgłosem, gdy Jane odprowadzała pacjentkę.

Omiótł wzrokiem jej szczupłą sylwetkę w niebieskim uniformie, lekko zaróżowione policzki i piękne zielone oczy, które przykuły jego uwagę już pierwszego dnia.

- W porządku - odparła obojętnym tonem. - Jane jest wyjątkowo serdeczna. - I nagle dodała, jakby dostroiła się do jego wcześniejszych myśli: - Blake, nie zawiodę cię.

Uśmiechnął się dość powściągliwie, lecz oczy mu rozbłysły. W tej samej chwili Helena uprzytomniła sobie, że kocha tego człowieka i nigdy nie przestanie. Najpierw jednak musi mieć pewność, że on nie podejrzewa jej o to, że pozwoliła wdzięczności przerodzić się w coś, co ona mylnie bierze za namiętność. Do tej pory będzie sama napawać się tym uczuciem i modlić się, by jak najszybciej dostrzegł w niej coś więcej niż swój kolejny dobry uczynek.

- Muszę już iść - powiedział. - Pacjenci czekają. Jeśli będziesz miała jakieś problemy, zajrzyj do mnie. Wiesz, gdzie mnie szukać.

Oby zawsze tak było, pomyślała.

Jej następny pacjent zgłosił się z wezwaniem na szczepienie przeciwko tężcowi. Jane zostawiła ich samych, ponieważ musiała przejrzeć dokumenty pacjentki, która nie była zadowolona z leczenia kilka lat wcześniej. Wróciła dopiero w porze lunchu.

- Widzę, że już pracujesz - zauważyła Maxine.

Przyjechała do przychodni dopiero teraz i najwyraźniej postanowiła dać personelowi odczuć swoją obecność.

Helena milczała.

- Podobno wynajmujesz dom Blake’a.

Również to stwierdzenie nie wymagało odpowiedzi, lecz lepiej nie zrażać do siebie tej kobiety już pierwszego dnia.

- Tak, to prawda.

Zastanawiała się, co Maxine by pomyślała, gdyby poznała prawdziwa” przyczynę tej przeprowadzki. Na pewno by jej nie polubiła, dowiedziawszy się, że, słusznie czy niesłusznie, otarła się o sprawę kryminalną.

Ale Maxine o tym się nie dowie. Nikt się nie dowie. Teraz, gdy ból po stracie ojca nieco zelżał, Helena czuła, jak wzbiera w niej złość na myśl, na jakie ryzyko naraziła ojca jego prawomyślność. Tak, umarł z przyczyn naturalnych, ale nikt nie zaprzeczy, że stres wywołany sprawa” w sądzie oraz jej konsekwencje nie przyczyniły się do tej śmierci. Mimo to Helena wiedziała, że jeśli znajdzie się w podobnej sytuacji i będzie musiała zeznawać w imię sprawiedliwości, uczyni to bez wahania. Tak ją wychowano.

Była przekonana, że Blake zgodziłby się z takim rozumowaniem. Ale nie będzie takiej sytuacji, więc po co zastanawiać się, co pomyśli Blake.

Poczuła na sobie badawczy wzrok Maxine, która na szczęście od razu przeszła do rzeczy.

- Czeka na ciebie moja pacjentka - oznajmiła. - Trzeba pobrać jej krew na OB. Skarży się na silne bóle mięśni. Niedawno owdowiała i jest bardzo przygnębiona, więc potraktuj ją łagodnie - dodała ku zdumieniu Heleny, ruszając do swojego gabinetu.

- Taka jest ta nasza doktor Fielding - zauważyła Jane. - Wbrew pozorom pod tymi kolcami ma serce. - Uśmiechnęła się szeroko. - Mam wrażenie, że ono bije znacznie szybciej, gdy w pobliżu jest doktor Pemberton.

Helena przytaknęła. Zdążyła już to zauważyć, ale Blake nie interesuje się tą kobietą. Mimo to zastępował ojca jej syna na jego urodzinach, a ona wpadała do niego bez specjalnego zaproszenia, jak wtedy, kiedy Helena u niego nocowała.

Nie zaprzątaj sobie tym głowy. Nie psuj sobie dnia. Ciesz się, że pracujesz i że przez cały czas jesteś blisko Blake’a.

Wieczorem padała z nóg, ale miała też poczucie dobrze spełnionego obowiązku. Zasiadające do kolacji na niewielkim tarasie na tyłach domu, zerknęła ku uliczce za płotem i się zamyśliła.

Wpadła w panikę tamtej nocy, jak się okazało z powodu czyichś rodzinnych problemów. Kierując się troską o nią, Blake był skłonny ostro rozprawić się z podglądaczem.

Co Blake teraz porabia? Nie widziała go po południu, bo wyjechał na domowe wizyty i wrócił dopiero pod wieczór.

Gdy Helena i Jane wychodziły, rozmawiał z Maxine oraz Darrenem i tylko pomachał im na pożegnanie.

Była przekonana, że jeszcze do niej zadzwoni, by dowiedzieć się, jak minął jej pierwszy dzień pracy. Czuła, że powoli wraca do normalności. Wyłącznie dzięki niemu.

Czy wystarczy jej tylko go kochać? - pomyślała, wsłuchując się w brzęczenie pszczół wśród kwiatów. Czy to będzie trudne? Pewnie tak, jeśli Blake nie będzie czuł do niej tego samego, a na razie traktuje ją jak obcą osobę, która przeżyła koszmar.

Parę razy znalazła się w jego ramionach. Pierwszego dnia rano, gdy przyszedł powiadomić ją o śmierci ojca, potem w nocy, kiedy zapłakaną ukołysał do snu, i jeszcze wtedy, gdy pocieszał ją przerażoną białym autem detektywa.

Za każdym razem dawał jej pociechę i nie miało to nic wspólnego z namiętnością.

Dzisiaj wszystko się zmieniło. Teraz marzyła, by ją całował i obejmował. To niesamowite. Jeszcze tak niedawno nie miała pojęcia, że Blake istnieje, a teraz nie mogła przestać o nim myśleć, i nie miało to nic wspólnego z wdzięcznością.

Żałowała, że ojciec nie pozna Blake’a, ale to jego śmierć sprawiła, że ona poznała mężczyznę swego życia. Mimo to czuła, że ojciec uśmiechnąłby się z aprobatą i na pewno przypomniałby jej, że ta miłość na razie jest jednostronna.

Blake się nie odzywał. Mógł być u Maxine albo z osobą, o której Helena nawet nie słyszała. Może po prostu odpoczywa ze świadomością, że sprawa Heleny jest już załatwiona. Ma pracę, dom i zamiast żyć przeszłością, może patrzeć w przyszłość.

Nie miała pojęcia, że Blake tego wieczora ma nowe zmartwienia. Gdy jako ostatni wychodził z przychodni, wezwano go do komisariatu. Niefortunny włamywacz padł ofiarą właściciela domu, znanego zawodnika rugby. Przyłapany na gorącym uczynku przestępca był poturbowany i posiniaczony, twierdził też, że ma pęknięty obojczyk, więc policjant poprosił Blake’a, by zbadał go i ocenił jego stan. Zanosiło się na oskarżenie właściciela domu o pobicie.

Blake widział już takie sprawy, w których ofiara lądowała w sądzie, lecz jeśli złodziej jest poszkodowany, należy mu się pomoc.

Rany i sińce były powierzchowne, lecz obojczyk rzeczywiście był pęknięty i należało pod eskortą, policji zawieźć włamywacza na pogotowie.

Wracając do domu, Blake mijał park. Ujrzał panią. Sutton, dziarską emerytkę, a zarazem swoją pacjentkę, która na jego oczach potknęła się i upadła. Zatrzymał się i ruszył do niej przez trawnik. Kobieta leżała na ziemi z ramieniem wykręconym pod nienaturalnym kątem. Była blada jak płótno.

- Doktorze, co pan tu robi? - zapytała drżącym głosem.

- Jechałem i zobaczyłem, jak pani się potknęła. Co panią” boli?

- Nadgarstek.

Pomógł jej wstać, strzepnął suche liście z płaszcza i ostrożnie zbadał rękę.

- Należałoby ją prześwietlić - orzekł. - Zawiozę panią na pogotowie. Jadę w tę stronę.

Gdy nieco później lekarz z pogotowia badał panią. Sutton, Blake zatelefonował do Heleny.

- Jechałem do ciebie - mówił - ale po drodze zobaczyłem wypadek jednej z moich starszych pacjentek. Jesteśmy teraz w pogotowiu. Dzwonię, żebyś nie myślała, że nie interesuje mnie, jak upłynął ci ten dzień.

Twarz jej się rozpromieniła.

- Rozumiem. Jadłeś coś?

- Nie. Wracałem właśnie z komisariatu.

- Jak długo ci to zajmie?

- Myślę, że co najmniej godzinę. Jeśli się okaże, że jest złamanie, trzeba będzie założyć gips, a to trochę trwa. Potem muszę odwieźć ją do domu.

- Masz dobre serce. Mogłeś wezwać karetkę.

- Tak, wiem, ale wtedy siedziałaby tu kilka godzin. To by jej jeszcze bardziej zaszkodziło.

Dwadzieścia minut później Helena stanęła przed nim.

- Przyniosłam ci coś do jedzenia - oznajmiła. - Domowej roboty.

- To interesujące.

- Bez przesady. Sałatka jarzynowa i pączek. Gdzie jest pani Sutton?

- Zakładają jej gips. - Uśmiechnął się. - Teraz, kiedy jest po wszystkim, zaczęło jej się tu podobać. Opiekuje się nią młoda pielęgniarka, która już skontaktowała się z pomocą społeczną. Jeśli uznają, że nie powinna być dzisiaj sama, zatrzymają ją na noc. Zjawiła się pielęgniarka ze staruszką.

- Doktorze, pani Sutton przenocuje u nas - powiedziała, jakby czytała w jego myślach.

- Wobec tego my już sobie pojedziemy. - Blake zwrócił się do starszej pani. - Jeśli po powrocie do domu ręka będzie pani dokuczała, proszę mnie wezwać.

Wyszli z pogotowia.

- Nie musiałaś tu przyjeżdżać - powiedział Blake. - Ale cieszę się, że to zrobiłaś. Nie jestem przyzwyczajony do tego, żeby ktoś się mną opiekował. To bardzo przyjemne uczucie.

- Czy to znaczy, że Maxine nie troszczy się o ciebie?

- Hm, nie. Nie chcę o niej rozmawiać. Chcę usłyszeć twoje wrażenia po pierwszym dniu w przychodni.

- W porządku - odparła swobodnym tonem. - Myślę, że będzie mi tam dobrze.

- Cieszę się. Tym bardziej że to ja cię namówiłem.

- Nie zapominaj, że nie kazałam długo się przekonywać. Blake, ile ja tobie zawdzięczam!

- Nonsens. Tak trzymaj, a będę zadowolony. Tylko tego ode mnie oczekuje, pomyślała ponuro.

Poczuła się jak przekłuty balon. Ale co innego mógł powiedzieć w tych okolicznościach? Nie miał przecież pojęcia, że ona go kocha.

Szedł w stronę samochodu uśmiechnięty. Więc jego zielonooka protegowana jest zadowolona z pracy. To już krok we właściwym kierunku. Może z czasem, kiedy minie szok wywołany śmiercią ojca, dostrzeże w nim kogoś więcej niż tylko dobrego samarytanina.

Nie domyślał się, że to już się stało, więc przez najbliższe dni traktował ją życzliwie, ona jednak odebrała to jako znak, że szanse, by odwzajemnił jej uczucie, są znikome.

Darren Scott to odrębna sprawa. Był straszliwym podrywaczem, lecz nieszkodliwym, więc nie zwracała na niego większej uwagi. Aż pewnego dnia wpadł do gabinetu, gdy akurat zmieniała jednorazowe prześcieradło na leżance. Stwierdził, że ta ostatnia partia jest bardzo złej jakości i szybko się rozdziera.

- Spróbuj sama - zaproponował.

Położyła się i zaczęła się kręcić, opierając się łokciami i piętami, by sprawdzić wytrzymałość prześcieradła. Darren niespodziewanie pochylił się nad nią. Tak nisko, że ich twarze niemal się dotykały.

Pomyślała, że przesadził, gdy do gabinetu wszedł Blake.

- Wracając do tego, co powiedziałeś na temat kuracji pani Thompson... - mówił, nie odrywając wzroku od notatek, po czym podniósł oczy. - Co tu się dzieje? - ryknął.

- Sprawdzaliśmy prześcieradła - powiedziała Helena bez przekonania.

- Na to wygląda. Jesteście przed czy po? Będę wdzięczny, jeśli będziecie to robili po godzinach.

Helena wstawała z płonącymi policzkami. Rzuciła Darrenowi wściekłe spojrzenie, lecz on tylko uśmiechał się od ucha do ucha. Najwyraźniej świetnie się bawił.

Odezwała się, gdy Blake zawrócił na korytarz.

- Zrobiłeś to specjalnie, prawda? - zapytała. - Te prześcieradła są takie same jak wszystkie inne. Chciałeś, żeby Blake nas przyłapał. Dlaczego?

- Żeby sprawdzić, czy zależy mu na tobie tak bardzo, jak podejrzewam.

- Jesteś podły! - Czuła, że gdyby w grę nie wchodził Blake, ona również mogłaby uznać ten incydent za zabawny. - Pora poszukać sobie kobiety, która by ci przytarła rogów.

- Zgłaszasz się?

- Wykluczone! Westchnął.

- Trudno. Wobec tego jadę do pacjentów.

- Słusznie.

To niemożliwe, by Blake uwierzył, że ona pozwala sobie na takie rzeczy w trakcie pracy! - myślała. W dodatku z Darrenem, który jest absolutnie nieszkodliwy, od dzisiaj jednak będzie na niego uważała. Najważniejsze jest jej uczucie do Blake’a. Chyba jej nie podejrzewa o taką lekkomyślność? Czy na pewno? Znają się bardzo krótko.

Jakiś czas później poinformował ją, że pani Sutton już jest w domu, pod czujnym okiem opieki społecznej. Helena wysłuchała go spokojnie, po czym, gdy już miał wyjść, powiedziała:

- Blake, to był żart. Autorstwa Darrena. Znasz go.

- Znam - odparł z kamienną twarzą. - Skoro to był żart, to jaki był jego cel?

- Ty.

- Co ja miałem mieć z tego, stojąc w drzwiach?

- Darren chciał wyprowadzić cię z równowagi. Zobaczyć, jak zareagujesz... widząc nas w takiej sytuacji.

- Ach tak. I ponieważ nie pogłaskałem was po głowie, należy uważać, że mnie to wkurzyło?

- Chyba tak - powiedziała słabo.

Gdzie nagle wyparowało zaufanie oraz ich przyjaźń? Była bliska łez, bo nie wyobrażała sobie takiej nieprzyjemnej wymiany zdań z Blakiem. Dla niej był słońcem, księżycem i gwiazdami. A teraz wszystko to gasił. Zabolała ją taka jawna niesprawiedliwość.

- Bo ty za długo żyjesz sam! - wybuchnęła. - Zamknąłeś się w sobie i za łatwo ferujesz sądy! - Łzy pociekły jej z oczu. - Myślałam, że już wiesz, że po tym, co dla mnie zrobiłeś, nie zrobię nic, co mogłoby sprawić ci przykrość.

Jego rysy złagodniały.

- Heleno, masz rację. Straciłem kontakt z rzeczywistością. Zdałem sobie z tego sprawę, kiedy cię spotkałem.

Postąpił krok w jej stronę. I nagle znalazła się w jego ramionach. Gdy ją całował, słońce, księżyc i wszystkie gwiazdy rozbłysły najjaśniejszym blaskiem.

To nie może trwać długo. Wchodząc, Blake wprawdzie zamknął za sobą drzwi, lecz w każdej chwili może wrócić Jane z codzienną porcją wyników badań.

Gdy Blake rozluźnił uścisk, stanęli twarzą w twarz.

- Jestem takim samym potworem jak mój kolega po fachu, prawda? - zapytał.

- Wierzysz mi?

- Oczywiście. Ale przed chwilą wykorzystałem twoje poczucie wdzięczności. Proponuję, abyśmy zajęli się tym, co do nas należy. I żadnego romansowania w pracy. - Spoglądał na nią wesołym wzrokiem. - Zgoda?

- Mam wybór? - odrzekła.

Nim Blake odpowiedział, weszła Jane z wynikami, więc tylko pokręcił głową i wyszedł.

- Co ty wyprawiasz z tymi chłopami? - dziwiła się Jane, spoglądając za odchodzącym. - Doktor Pemberton wygląda jak nieprzytomny, a Darren nie przestaje się uśmiechać.

Helena wzruszyła ramionami. W większym stopniu to ich wina, nie jej.

Już w domu Blake uznał, że to, co się stało, było nieuniknione. On i Helena przyciągają, się jak dwa magnesy. Tak, czuje się za nią odpowiedzialny. Nie, wcale nie zamierzał jej wykorzystywać, ale kiedy zobaczył ją na leżance wpatrzoną w Darrena, poczuł taki skurcz zazdrości, że omal się nie udusił.

Nie powinien się tym przejmować. Przecież wie, że Darren jest nałogowym podrywaczem, a Helena nie jest kobietą lekkomyślną. Nie spodobało mu się to, że są w podobnym wieku. Poczuł się przy nich jak przybysz z innej planety.

Helena miała rację, wypominając mu pustelniczy styl życia. Za długo jest sam. Lecz gdy wziął ją w ramiona, jego reakcja była zdecydowanie normalna... jej również. Helena jest uosobieniem jego marzeń i snów. To zdarzenie wszystko zmieniło. Nie zrobił tego, by ją chronić lub pocieszać.

Pchnęło go do tego pożądanie. Co dalej? Nie był przygotowany na takie tempo. Musi dać jej więcej czasu, postępować rozsądnie, mimo że wcale mu się to nie uśmiecha.

Po kolacji nie mógł znaleźć sobie miejsca. Musi porozmawiać z Heleną, dowiedzieć się, co o nim myśli. To nie jest sprawa na telefon.

Gdy stanął w jej progu, powitała go z twarzą pozbawioną jakiegokolwiek wyrazu. Ten widok gwałtownie ostudził jego zapał. Nie mógł przecież wiedzieć, że myśli Heleny biegły podobnym torem. Ona go kocha, a on ją pocałował. Było bajecznie, ale jakie miało to znaczenie dla Blake’a? Zaraz potem znowu stał się panem doktorem i dał jej do zrozumienia, że w przychodni nie ma miejsca na romanse, mimo że ona mogłaby nie opuszczać jego ramion.

- Chciałem się z tobą zobaczyć - powiedział po prostu.

- Dlaczego?

- Heleno, dobrze wiesz. Charakter naszej znajomości nieco dzisiaj się zmienił.

- I uważasz, że powinniśmy wrócić na poprzednie pozycje - zauważyła bezbarwnym głosem.

- Nie powiedziałem tego.

- Ale tak pomyślałeś.

- Być może posunąłem się za daleko. Nie takie były moje intencje.

- Dziękuję.

Nie przejął się jej sarkastycznym tonem.

- Po pierwsze, jestem twoim pracodawcą i zapomniałem się w konsekwencji nagłego napadu zazdrości. Ale najważniejsze jest to, czy nadal możemy być przyjaciółmi.

Uśmiechnęła się, a jemu humor od razu się poprawił.

- Oczywiście, że nadal jesteśmy przyjaciółmi. Czy po tym, co dla mnie zrobiłeś, może być inaczej?

Westchnął.

- Niczego mi nie zawdzięczasz, więc proszę, przestań opowiadać takie rzeczy. To samo zrobiłbym dla każdej innej osoby. Czy wobec tego możemy o tym zapomnieć i zacząć od nowa?

- Mamy cofnąć się do tego, co było przedtem?

- Tak.

- Dobrze - odrzekła pokornie. - Jeśli ty tego chcesz...

- Oczami wyobraźni ujrzała ich „przyjacielską” przyszłość: dużo dobrych uczynków i ani jednego pocałunku. - Dobranoc, Heleno - zniżył głos i czym prędzej odwrócił się ku drzwiom, czując, że jeśli zostanie choć sekundę dłużej, jego deklaracja straci wszelki sens, ponieważ najchętniej wziąłby ją w ramiona i znowu znaleźliby się w punkcie wyjścia.

ROZDZIAŁ PIĄTY


Dwa tygodnie później ponownie wezwano Blake’a do więzienia. Jeden z przetrzymywanych przeszedł w miejscowym szpitalu operację wrzodu żołądka, lecz rana pooperacyjna źle się goiła.

Wcześniej badał go lekarz więzienny, lecz dyrekcja więzienia zażyczyła sobie opinii osoby postronnej.

W skrzydle szpitalnym Blake zbadał pacjenta, po czym zalecił mu antybiotyk oraz regularne przemywanie rany środkiem antyseptycznym.

- Nie wygląda na groźnego przestępcę - zagadnął strażnika. - Co przeskrobał?

- Poturbował sąsiada. Poniosło go z powodu drzew, które zabierały mu światło. Mamy takich pełno. Spodziewaliśmy się prawdziwego przestępcy. Szefa gangu, który postrzelił kumpla, ale nasi przełożeni zmienili zdanie i wysłali go dalej na południe, do zakładu o zaostrzonym rygorze. Działał w okolicach Tyneside. Kenny Kelsall, szef rodzinnego gangu.

Blake poczuł skurcz żołądka. To ci ludzie terroryzowali ojca Heleny. Nic dziwnego, że przeniesiono Kelsalla gdzie indziej. Byłoby bardzo nieroztropnie przetrzymywać go w tym samym mieście, do którego przeprowadził się James Harris.

Wracał do przychodni w nie najlepszym nastroju.

Nietrudno zrozumieć ludzi, którzy nie chcą świadczyć w takich sprawach. Ojciec Heleny drogo za to zapłacił. Dobrze, że ona sama o to tylko się otarła. Teraz rozpoczyna nowe życie w miejscu, gdzie on, Blake, może mieć ją na oku, w swojej przychodni.

Sama jej obecność sprawiała, że jego dni pojaśniały. Helena jest pracowita i zdolna, a pacjentów traktuje serdecznie i ze zrozumieniem. Jedyną osobą, która miewa jej coś do zarzucenia, jest Maxine.

Po incydencie z prześcieradłami Darren zachowywał przyzwoity dystans, Helena natomiast sprawiała wrażenie osoby, która zamyka się w sobie. Zwłaszcza w obecności Blake’a.

Czyja to wina? Jego. To on zrobił aferę z powodu epizodu z Darrenem, a także wychodził z siebie, by dać jej do zrozumienia, że bardzo żałuje tego, do czego doszło między nimi, że uległ pragnieniu, o którym ona nie miała pojęcia.

Więc dlaczego dziwi go, że Helena zachowuje się wobec niego przyjaźnie, lecz powściągliwie? Jak zareagowałaby, dowiedziawszy się, że on co wieczór musi uruchomić całą siłę woli, by do niej nie wpaść? Lecz postanowił dać jej czas - aby przyzwyczaiła się do nowej pracy, do nowego domu oraz do nowego mężczyzny, który po raz pierwszy od trzech lat poczuł, że pociąga go jakaś kobieta.

Nie powie jej, o czym dowiedział się w więzieniu.

Już na miejscu znalazł się w pełnej poczekalni. Wśród pacjentów była para świeżo po ślubie. W rodzinie panny młodej był przypadek hemofilii, więc jakiś czas temu dziewczyna zgłosiła się do niego, by upewnić się, czy nie jest nosicielką wadliwego genu. Tego dnia razem przyszli po wyniki.

- Nie jest pani nosicielka” genu hemofilii - oznajmił Blake - ale ma pani chorobę genetyczną o podobnym charakterze.

Kobieta zbladła.

- Co to jest?

- Choroba von Villebranda. Nabrałem takiego podejrzenia, gdy skarżyła się pani na krwawienia z dziąseł, krwotoki z nosa oraz obfite miesiączki. W odróżnieniu od hemofilii chorują na nią przedstawiciele obu płci. Niestety, choroba ta jest nieuleczalna, lecz można złagodzić jej przebieg. - Blake wyjaśnił jej dokładnie, na czym polega ta przypadłość, jak wygląda leczenie oraz podał jej informacje na temat grup wsparcia oraz ośrodków poradnictwa genetycznego, ponieważ pacjentkę i jej męża niepokoiła możliwość przekazania choroby potomkom.

- Ci młodzi ludzie wyszli z twojego gabinetu bardzo smutni - zauważyła Helena, gdy spotkali się na kawie w kuchni. - Dziewczyna płakała.

- Nie bez powodu. - Blake westchnął. - Musiałem powiedzieć jej, że wprawdzie nie jest nosicielką choroby genetycznej, o którą siebie podejrzewała, ale za to cierpi na inną przypadłość genetyczną, równie groźną, oraz że zapewne przekaże ją swoim dzieciom.

- Praca w służbie zdrowia to ciągła huśtawka między rozpaczą i radością. - Helena spochmurniała. - Smutek dla tych, których nie można wyleczyć, radość dla tych, którzy mają taką szansę. Ci, którym zdrowie dopisuje, powinni cieszyć się nim jak największym skarbem.

- Widzę, że jesteś w bardzo filozoficznym nastroju. Widział ją teraz po raz pierwszy od powrotu z więzienia i miał nadzieję, że Helena nigdy nie dowie się, jak mało brakowało, by w tym samym mieście wylądował Kelsall.

Przyglądała mu się z zainteresowaniem.

- O czym myślisz? O wizycie w więzieniu?

- Nie. O tym, jak bardzo się zmieniłaś.

Gdy roześmiała się, pokazując białe zęby, miał ochotę ją pocałować. Ten układ pod hasłem „jesteśmy przyjaciółmi” może jest w porządku, ale zdecydowanie nie wygasił w nim tęsknoty, która w nocy nie pozwala mu spać, a w dzień każe marzyć.

- Mam nadzieję, że na lepsze.

- Oczywiście. Nie mam co do tego wątpliwości. Mogła przyznać mu rację. Ale zmiana ta na pewno polega na czym innym, niż on myśli. Owszem, zmieniła się z beztroskiej dziewczyny w kobietę, która kocha swojego szefa.

Znowu znaleźli się w sytuacji, kiedy w każdej chwili ktoś mógłby im przeszkodzić.

- Co robisz dzisiaj wieczorem? - zapytała. Uniósł wysoko brwi.

- Nic szczególnego. Dlaczego pytasz?

- Mogłabym zrobić coś na kolację. Odwdzięczyć się...

- Wydawało mi się, że już ustaliliśmy, że ten scenariusz należy do przeszłości.

Westchnęła.

- Jak chcesz. Jeśli nie mam prawa okazać wdzięczności... to może byś wpadł, żebym mogła lepiej cię poznać? Znam już doktora Pembertona z przychodni, lekarza policyjnego oraz więziennego. Poznałam też dobrego sąsiada. O, przepraszam! Znowu zaczynam. Ale naprawdę bardzo mało znam człowieka, który ukrywa się za tymi maskami. Chciałabym poznać go lepiej.

- Tak sądzisz?

- Jestem tego pewna.

- Możesz się rozczarować.

Ktoś szedł w stronę kuchni, więc Helena zniżyła głos.

- Zostaw to mnie - powiedziała. - Przyjdziesz? Koło ósmej?

- Dobrze, przyjdę. - Błyskawicznie ruszył do swojego gabinetu z uczuciem, że czeka go interesujący wieczór.

Za to Helenę ogarnęły wątpliwości. Nie daj Boże Blake domyśli się motywu, jaki kryje się za jej zaproszeniem? Czym go nakarmić? Jej repertuar ograniczał się do trzech dań: zapiekanka, stek z rusztu oraz jajka na twardo.

- Nad czym dumasz? - zapytała ją Jane jakiś czas potem. - Coś się stało?

- Mhm. Zaprosiłam kogoś na kolację, a nie jestem dobrą kucharką. Żywiłam się w szpitalnych stołówkach, a kiedy nie pracowałam, jadałam w knajpach albo przynosiłam do domu gotowe dania.

- Nie przesadź tylko - poradziła jej Jane. - Jako danie główne zrób coś, co najlepiej ci wychodzi, a na deser podaj coś kupionego. Do tego wino. Musi się udać. Czy mogę zapytać, kto to jest?

Helena uśmiechnęła się.

- Możesz. Ale to nie znaczy, że ci powiem.

- Ktoś z przychodni?

- Może.

- Doktor Scott?

- Nie.

- Doktor Fielding?

- Nie.

- Wobec tego doktor Pemberton. Od początku wiedziałam!

- Chciałabym jakoś mu się odwdzięczyć...

- Oczywiście. - Jane wyszczerzyła zęby. - Długo kazał się prosić? Zauważ, że chodzi tu o mężczyznę, który nie udziela się towarzysko... z wyboru. Znam na przykład pewną osobę, która byłaby skłonna skakać przez płonącą obręcz, byle tylko na nią spojrzał. Ale on ani myśli.

- Mówisz o Maxine?

- A jakże. Jest bardzo dobrym lekarzem, ale bywa potwornie złośliwa. Na dodatek wcale nie była zadowolona, gdy Blake cię tu wprowadził.

Na tym ta rozmowa skończyła się, ponieważ na obydwie czekali pacjenci. Lecz myszkując w supermarkecie, Helena przypomniała sobie słowa koleżanki. Czy to widać, że jest zakochana w Blake’u?

Nie życzy sobie dowodów wdzięczności. Jak by zareagował, dowiedziawszy się, że jej uczucia są znacznie głębsze? Czy nie dotknął jej od tamtego pocałunku, ponieważ przestała go podniecać, czy dlatego, że nie życzy sobie romansów w przychodni? Może jest jeszcze jakiś inny powód?

Dzisiaj będzie miała szansę otrzymać odpowiedź na te pytania. We dwoje w przytulnym domku.

Często wybierała zielony kolor, ponieważ podkreślał barwę jej oczu oraz włosów. Tym razem miała do wyboru bladozieloną górę i kremowe spodnie lub obcisła” opinająca, suknię z dużym dekoltem. Ale czy Blake spodziewa się takiego stroju w powszedni dzień, po pracy? Suknia jako nadto wyzywająca wróciła do szafy.

Helena przejrzała wszystkie szafki w wynajętym domu i w końcu znalazła przyzwoitą, zastawę, szkło i sztućce. Nakrywając do stołu, poczuła, że drżą jej ręce. Czy nie rzucam się z motyką na słońce, myślała, starając się rozkochać w sobie zaprzysięgłego wdowca? Od śmierci żony na pewno poznał mnóstwo kobiet, ale żadnej nie dał szansy na wypełnienie tej luki w swoim życiu, więc dlaczego jej miałoby się to udać?

Gdy kilka minut po ósmej zadzwonił dzwonek u drzwi, na stole paliła się świeca, jarzyny się gotowały, steki czekały na włożenie na ruszt, a butelka z winem była już odkorkowana. Helena zerknęła do lustra i z miłym uśmiechem podeszła do drzwi.

Blake miał ponurą minę.

- Niestety, nie zostanę długo - oświadczył. - Kiedy do ciebie jechałem, zadzwonili z policji. Na terenie należącym do pobliskiego hotelu znaleziono zwłoki.

- O nie! - zawołała. - Nie mogą, wezwać kogoś innego?

- Tylko ja jestem w tej chwili wolny. Załatwię to jak najszybciej, ale nie mam pojęcia, ile mi to zajmie.

- Czy mogę z tobą pojechać? Lepsze to niż czekanie, aż wrócisz.

- Jesteś pewna, że wolisz jechać ze mną? - spytał zdumiony. - To nie będzie przyjemny widok. Wydawało mi się, że po tym, co przeszłaś, masz dosyć kontaktów ze światkiem kryminalnym.

- To chyba coś innego, prawda? - obstawała przy swoim. - To mnie nie dotyczy. Będę trzymała się z daleka.

Mogłaby powiedzieć mu, że najbardziej zależy jej na przebywaniu blisko niego.

- Wobec tego jedziemy. Wyłącz wszystko, co należy, żebyśmy nie zastali samych zwęglonych resztek - przypomniał jej. - Przepraszam - mruknął, wyjeżdżając na ulicę. - To jedna ze słabych stron współpracy z policją - tłumaczył się. - Nigdy nie wiem, kiedy będę potrzebny. Normalnie wcale mi to nie przeszkadza, ale czasami mam tego dosyć.

Posłała mu łagodny uśmiech.

Oto pielęgniarka, o której nie może przestać myśleć. Podobało mu się w niej absolutnie wszystko. To, jak dzielnie sobie radzi, rozpoczynając życie od nowa, i jak dobrym jest pracownikiem. Jest też piękna w bardzo naturalny sposób, do tego stopnia naturalny, że poprosiła go o szansę poznania go lepiej. A jeśli czeka ją zawód? Po śmierci Anny i Jasona życie przestało go cieszyć, więc uznał, że bezpieczniej będzie wieść żywot samotnika.

Odsunął od siebie takie poważne myśli.

- Jaka uczta mnie ominęła? - zapytał.

- Trudno to nazwać ucztą! - Parsknęła śmiechem.

- Umiem gotować jajka, zrobić zapiekankę z tego, co znajdzie się pod ręką, znaną jako „gastronomiczna podróż w nieznane”, oraz steki z rusztu.

- Co wybrałaś?

- Steki.

Odetchnął z nieskrywaną ulgą.

- To chyba najlepszy wybór.

- Jeśli w tej materii jesteś takim perfekcjonistą jak w innych, to domyślam się, że jesteś smakoszem.

- Powiedzmy, że mam dobry otwieracz do puszek - zdobył się na ostatni żart, ponieważ już dojeżdżali do hotelu.

Nagle spoważniał. Na tyłach hotelu, na chodniku pod balkonem na czwartym piętrze, leżały zwłoki kobiety.

- Znalazł ją ogrodnik - poinformował ich policjant. - Wypadła, rzuciła się albo ktoś jej pomógł. Nikt nic nie słyszał, ale recepcjonistka zeznała, że ta kobieta straciła głos, nie mogła mówić, zapalenie krtani albo coś w tym stylu. Sąsiadujące pokoje są niezamieszkane.

Helena stanęła z boku, by nikomu nie przeszkadzać, lecz nawet z tej odległości widziała kończyny ułożone pod groteskowym kątem i krew na tyle czaszki.

- Dzwoni inspektor, chce z panem rozmawiać. - Młodszy ranga, policjant zwrócił się do starszego, gdy Blake przykucnął obok ciała. - Zidentyfikował ją na podstawie dokumentów znalezionych w jej pokoju. Nie mam pojęcia dlaczego, ale jest wściekły.

Kobieta leżała twarzą do ziemi, co nasunęło Blake’owi podejrzenie, że rany na tyle czaszki są wynikiem uderzenia, a nie upadku. Nie wyczuwał tętna, lecz ciało było jeszcze ciepłe, zatem od zgonu upłynęło niewiele czasu.

Gdy Blake podnosił się, starszy ranga, policjant przekazał mu najnowsze informacje.

- Denatka przyleciała dziś z Hiszpanii. Miała być świadkiem w poważnej sprawie związanej z narkotykami. Już wcześniej zarezerwowano dla niej pokój w tym hotelu i miała być pod obserwacją policji, ale najwyraźniej tamci nas wyprzedzili. Powiadomiono nas, że przyleci dzisiaj wieczorem, ale zjawiła się tu wcześniej, z czego wynika, że ktoś miał dokładniejsze informacje od nas.

Blake zerknął na Helenę, która przysiadła na ogrodowej ławce, na szczęście poza zasięgiem ich głosów. Nie chciał, by dowiedziała się, że ofiara miała być świadkiem w sądzie.

Dwa razy w ciągu jednego dnia otarł się o sprawy kryminalne. Dzięki Bogu, że ta na pewno nie ma nic wspólnego z Kennym Kelsallem. Kenny siedzi teraz za kratkami w jakimś więzieniu na południu kraju, a nadal działający członkowie jego gangu grasują w okolicach odległego Newcastle.

Nie zmienia to jednak faktu, że zaistnieli w życiu Heleny i gdyby los jej nie oszczędził, to ona, a nie kto inny, mogłaby teraz leżeć na tym chodniku.

Szkoda, że to się wydarzyło akurat wtedy, gdy zaplanowali wspólny wieczór...

- Ranami na tyle czaszki musi zająć się kryminolog - Blake zwrócił się do policjanta. - Moim zdaniem nie powstały na skutek upadku. - Wziął głęboki wdech. - Co teraz będzie z tym przesłuchaniem? Czy denatka była jedynym świadkiem?

- Zdaje się, że tak. - Policjant wzruszył ramionami.

- Pewnie przesuną rozprawę albo puszczą oskarżonego wolno z braku dowodów.

Blake podszedł do Heleny.

- Co się stało? - zapytała. - Paskudny przypadek?

- Widziałem gorsze. - Pokręcił głową. - Ale czasami robi mi się niedobrze, jak pomyślę, że są ludzie, dla których życie nie ma żadnej wartości.

- Uważasz, że to nie był nieszczęśliwy wypadek?

- Raczej nie. Myślę, że ktoś uderzył ją w tył głowy, a potem wypchnął przez balkon, ale tym już zajmie się policja.

Zdawał sobie sprawę, że jego słowa brzmią brutalnie. Gdyby nie współpracował z policją, nie zostaliby wciągnięci w tę nieprzyjemną sprawę. Z drugiej zaś strony, właśnie dzięki temu poznał Helenę.

- Chodźmy - ponaglał ją. - To jest jeden z tych dni, kiedy żałuję, że jestem lekarzem policyjnym.

W domu posadziła go z drinkiem, a sama poszła do kuchni ratować kolację.

- Warzywa się rozgotowały - oświadczyła, stając w drzwiach z rondlami w dłoniach. - Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza.

Nie odpowiedział. Coś się stało tam w hotelu, pomyślała.

- Czy to była twoja znajoma? Jak mój tata? - zapytała, wyrywając go z zamyślenia.

- Nie. Dajmy temu spokój - odparł. - Nie, nie przeszkadzają mi rozgotowane warzywa. Szykuję się na stek.

Nieprawda. Nadal nie miał ochoty na jedzenie. Ale się zmusi. Nie może sprawić jej zawodu, chociaż na pewno będzie marnym kompanem.

Nie mógł przestać myśleć o zbiegu okoliczności, który sprawił, że w tak krótkim czasie miał do czynienia ze zwłokami dwóch osób, które znalazły się w podobnej sytuacji.

Gdy zawołała go do stołu, wstał i bez słowa ruszył do jadalni. Obserwowała go z niepokojem w oczach.

- Blake, nieważne, co mi powiesz - zaczęła - ale czuję, że coś się stało. Nie przejmuj się, jeśli chodzi o to, że te zwłoki na chodniku popsuły nam wieczór. - Wargi jej drżały. - A może szukasz pretekstu, żeby stąd wyjść? Może zmieniłeś zdanie na nasz temat? Nie krępuj się. Nie chcę, żebyś tu był wbrew woli. Może to wezwanie było ci na rękę i żałujesz, że nie zabrało ci więcej czasu?

- Heleno, nie opowiadaj bzdur - jęknął. - Jasne, że chcę tu być.

- Wobec tego mógłbyś wykrzesać z siebie trochę entuzjazmu? - wybuchnęła. - Bo jeśli masz taką minę, kiedy chcesz być ze mną, to wolałabym cię nie oglądać, kiedy nie masz ochoty na moje towarzystwo.

- Niczego nie rozumiesz - mruknął. - Zastanawiam się nad czymś.

- W porządku. Czy powiesz mi, o co chodzi?

- Nie. - Pokręcił głową. - Zjem razem z tobą i pojadę do siebie. Ten wieczór od samego początku nam się nie układa. Przyznam, że ta sprawa w hotelu popsuła mi humor.

Na odchodnym po raz pierwszy spojrzał jej w oczy.

- Heleno, zdaję sobie sprawę, że zepsułem ten wieczór - rzekł oficjalnym tonem - ale wierz mi, mam powody. Mają związek z tobą, ale nie w ten sposób, o jakim myślisz. Następnym razem będę bardziej sympatyczny, ale na razie nie mogę pozbierać myśli.

- Czy chcesz mi powiedzieć, że bliższe poznawanie mnie byłoby w niezgodzie ze wspomnieniami o twojej rodzinie?

Jego odpowiedź ją zaskoczyła.

- Nie. Jestem pogodzony z myślą, że oni już nie wrócą. To nie ma z tym nic wspólnego.

W drzwiach delikatnie pocałował ją w czoło, a ona omal się nie rozpłakała. Co się stało z jej planami romantycznego wieczoru? Prysły jak mydlana bańka z chwilą znalezienia ciała tej biednej kobiety. Dlaczego?

Blake wracał do domu pogrążony w myślach. Jechał do Heleny w szampańskim nastroju, a wezwanie z policji zirytowało go tylko trochę, ponieważ uznał, że będzie to zwyczajna, rutynowa wizyta. Zdziwił się, gdy Helena zaproponowała, że będzie mu towarzyszyć, ale zgodził się, nie przewidując, że dowie się czegoś, co go przerazi.

Musi ją chronić. Zrobi wszystko, by nie miała jakiejkolwiek styczności z ponurą stroną życia.

Po tym wieczorze na pewno uznała go za kompletnego idiotę. Sporo na to się złożyło, lecz on ją kocha, prawda? I chce spędzić resztę swoich dni właśnie z nią.

Stracił już jedną ukochaną kobietę. Jeśli więc ma szansę na drugi związek, musi strzec tej dziewczyny jak oka w głowie, opiekować się nią i chronić przed podłymi zakusami innych.

ROZDZIAŁ SZÓSTY


- Jak poszło? - spytała Jane następnego ranka.

- Lepiej nie pytaj - odparła Helena. - Zanim do mnie dojechał, dostał wezwanie z policji. Zabrał mnie ze sobą. Siedziałam z boku, dopóki nie skończył swojej roboty.

- A co to było?

- Tajemniczy zgon w hotelu. Jakaś kobieta wypadła z balkonu na czwartym piętrze i się zabiła. Zdaniem Blake’a najpierw dostała w głowę. Stwierdził zgon i już byliśmy wolni.

- To w czym problem?

- Blake był ponury i milczący i nie chciał mi wyjaśnić dlaczego. Myślę, że miał sobie za złe, że spotyka się ze mną po pracy. Zaprzeczył, ale coś nie dawało mu spokoju. Zjadł i od razu wyszedł. Klapa na całej linii.

- Nie uwierzę, że nie chciał być z tobą - oznajmiła Jane. - Widziałam, jak na ciebie patrzy. Heleno, on potrzebuje takiej kobiety jak ty. Młodej, pięknej i dobrej, która da mu dzieci. On po prostu za długo był sam.

- Możliwe. - Helena westchnęła. - Ale po tym wczorajszym przedstawieniu wątpię, żebym to ja miała być tą kobietą.

- Czas pokaże - pocieszyła ją Jane.

- Tak, na pewno. - Przez okno zobaczyła, że na parking wjechał samochód Blake’a.

Ciekawe, co mi dzisiaj powie, pomyślała. Może Blake należy do tych, co to mają skłonność do niespodziewanego popadania w depresję? Byłby to pierwszy taki przypadek w jej życiu.

Lecz tego ranka nic na to nie wskazywało. Blake, jak zwykle, wszedł do przychodni sprężystym krokiem.

- Cześć, dziewczyny! - przywitał je, lecz gdy spojrzała na niego, natychmiast odwrócił wzrok.

Poczuła, jak wzbiera w niej złość. Wczoraj wieczorem ani teraz to nie jest ten Blake, którego tak bardzo polubiła. Co się stało? Za wszelką cenę trzeba się tego dowiedzieć.

Lecz nie było jej to dane. Mimo że mieli wielu pacjentów, czuła, że gdyby Blake zamierzał jej cokolwiek wyjaśnić, znalazłby chwilę czasu. Ma krótką pamięć albo uważa, że sprawa sama się rozwiąże.

A może ona sama za bardzo tym się przejmuje? To, że zaprosiła Blake’a na kolację, nie oznacza przecież, że powinien teraz kajać się u jej stóp za to, że nie był duszą tego spotkania.

Jeśli był zmęczony lub w złym nastroju, mógł jej o tym powiedzieć, a ona nie miałaby do niego pretensji. Czuła jednak, że kryje się za tym coś więcej. Blake zamknął się w sobie dopiero podczas pobytu w hotelu. Może to ma jakiś związek z tą zamordowaną, kobietą.?

Jane zwolniła się wcześniej, by doglądać chorego męża, więc gdy pod koniec dnia Blake zajrzał do pokoju pielęgniarek, zastał tam tylko Helenę.

- Co robisz wieczorem? - zagadnął ją, zamknąwszy drzwi.

- Dlaczego pytasz? - Ton jej głosu wcale nie był przychylny. - Mam nadzieję, że nie chcesz porozmawiać o niczym. Nie sądzisz, że byłoby to trochę nie na miejscu po wczorajszym milczeniu? Mimo to uważam, że należy mi się parę słów wyjaśnienia.

Przyzwyczaiła się już, że zazwyczaj Blake spogląda na nią z sympatią, tym razem jednak nie była w stanie niczego wyczytać z jego ciemnych oczu.

Tak, należy się jej wyjaśnienie, pomyślał. Ale chociaż nie miał tego w zwyczaju, mógł skłamać. Jako lekarz policyjny po raz kolejny miał okazję przekonać się, jak brutalni są przedstawiciele przestępczego świata. Za wszelką cenę musi chronić przed nim Helenę. Gdyby dowiedziała się, co zaszło w hotelu, w gruzach ległoby jej nowo zdobyte poczucie bezpieczeństwa. Wobec tego jest zmuszony mówić nieprawdę.

- Miałem migrenę, więc uznałem, że powinienem jak najszybciej się położyć.

- Nic mi o tym nie mówiąc? - spytała z niedowierzaniem. - Przecież jestem pielęgniarką.

- Wiem, że jesteś pielęgniarką. - odrzekł cierpliwie - ale ja jestem lekarzem, a lekarze mają obowiązek leczyć się sami, zamiast innym zawracać głowę swoimi dolegliwościami.

Nie uwierzyła mu. Blake ją zbywa, ale ona nie będzie nalegać. Popsuł jej plany i postanowił niczego nie tłumaczyć, więc niewiele może w tej kwestii zrobić.

Jeśli rzeczywiście czuł się źle, współczuje mu. Ale ona go kocha i nosi w sercu każde jego słowo i uczynek. Jej Blake przyznałby się do złego samopoczucia i coś by z tym zrobił, zamiast milczeć z ponurą miną.

- Więc dlaczego chcesz się ze mną dzisiaj spotkać? - zapytała przewrotnie. - Wyjaśniłeś już, co się stało, i nie ma o czym mówić.

Jego uśmiech jeszcze bardziej ją rozsierdził.

- Do tej pory nie brakowało nam tematów do rozmowy - zauważył. - Ale tobie zależy, żebym bił się w piersi, czy tak? Jeden zepsuty wieczór w naszym życiu wcale nie oznacza, że już więcej się nie spotkamy.

Ma rację. Przesadziła.

- Przepraszam, że zachowałam się jak dziecko, któremu odebrano zabawkę - powiedziała skruszona. - To chyba dlatego, że tak bardzo liczyłam na ten wspólny wieczór. Słusznie zauważyłeś, że będą jeszcze inne okazje.

- Na przykład dzisiaj. Pojedźmy gdzieś na drinka - zaproponował.

- Zgoda.

- Wpadnę po ciebie o siódmej.

Wyjechali z miasta. Droga prowadziła przez wsie zabudowane obejściami z kamienia, ogrody i łąki.

- Moje życie nie jest tak pozbawione kobiet, jak to sobie wyobrażasz. Zawiozę cię na spotkanie z niezwykłą kobietą.

Popatrzyła na niego zdziwiona. Nie wspomniał wcześniej o żadnej wizycie. Czy to dlatego zaproponował jej tę przejażdżkę? Aby przedstawić jej przyjaciółkę, o której nie miała pojęcia? Czy kryją się za tym jakieś ukryte intencje?

Może to jest rzeczywista przyczyna jego wczorajszego podłego nastroju? Uznał, że ona zbyt ostentacyjnie mu się narzuca, i postanowił unaocznić jej, jak wygląda rzeczywistość.

Zatrzymali się przed prawdziwym dworkiem. To znaczy, że ta jego znajoma jest o kilka szczebli wyżej w hierarchii społecznej niż pielęgniarka bez żadnych krewnych.

- Polubisz Rowenę - powiedział, otwierając jej drzwi.

Wątpię, pomyślała.

Ciepły ton, jakim wymówił to imię, zbił ją z tropu. To jest ukartowany plan. Przywiózł ją tutaj, żeby oczyścić atmosferę, a to spotkanie ma wyjaśnić jego wczorajszy zły humor. W swojej dobroci chce w ten sposób pokazać jej, że jej oczekiwania są mocno na wyrost. Właśnie tak zamierza obojgu oszczędzić kłopotliwych sytuacji.

Blake przyglądał się jej z zaciekawieniem.

- Wrosłaś w ziemię? - zdziwił się, jakby nie wiedział, co dzieje się w jej głowie.

- Ależ nie. - Zebrała się w sobie. - Prowadź. - Oby udało się jej wyjść z tego spotkania z godnością.

Drzwi otworzyła kobieta w podeszłym wieku, o wyglądzie gosposi. Na widok Blake’a rozpromieniła się.

- Witam, doktorze Pemberton! Zapraszam do środka!

- Dzień dobry, pani Porteous. Nie jestem sam. Przywiozłem tę panią, żeby poznała Rowenę.

- Oboje jesteście mile widziani. Madame jest w salonie.

Helena pochłaniała wzrokiem umeblowanie i wystrój domu. Wszystko wskazywało na to, że jego właścicielka opływa w dostatki i ma wyśmienity gust. Wyobraziła sobie Blake’a w tych wnętrzach. Dom miał klasę, podobnie jak Blake. I zapewne ta Rowena.

Kobieta w salonie była bardzo elegancko ubrana, siwowłosa i krucha. Siedziała w wózku inwalidzkim. Helena nabrała podejrzenia, że teraz widzi matkę, a dopiero potem pozna córkę, lecz słowa Blake’a rozwiały jej wątpliwości.

- Witaj, Roweno. Jak się czujesz?

- Na twój widok, mój drogi, znacznie lepiej - powitała go ciepło, po czym jej wzrok powędrował ku Helenie. - Kim jest ta młoda dama?

Blake delikatnie pchnął Helenę do przodu.

- Helena jest nasza” nową pielęgniarką. Przyjechała tu niedawno i dopiero poznaje okolice oraz ich mieszkańców.

- Nie ma lepszego opiekuna niż Blake - zapewniła ją starsza pani. - Pomagał mi, kiedy najbardziej tego potrzebowałam, i od tej pory jesteśmy przyjaciółmi. Proszę, siadajcie. Pani Porteous zaraz poda herbatę.

Helena z wdzięcznością, przyjęła to zaproszenie, bo nagle zaczęło kręcić się jej w głowie. Jak mogła tego się nie domyślać? Blake nie posunąłby się do manipulowania nią.

Spoglądał na nią nieco zaniepokojony, lecz gdy jej wargi rozchyliły się w uśmiechu, odetchnął z ulgą. Bardzo pragnął, by Helena poznała tę kobietę.

Wszyscy troje zaznali rozpaczy. Ta krucha staruszka w fotelu inwalidzkim chciała umrzeć, gdy ją poznał. Pomagające jej odzyskać równowagę, zorientował się, że jest mu łatwiej uporać się z własnym smutkiem.

- Heleno, opowiedz mi o sobie - zaczęła Rowena, gdy gosposia przyniosła herbatę i ciasteczka. - Skąd pochodzisz?

Ta czarująca osoba na pewno nie ma nic wspólnego ze światkiem przestępczym, ale nikomu oprócz Blake’a nie może powiedzieć wszystkiego.

- Z północy - odrzekła.

- Poznałam po akcencie. Co cię przygnało w tak odległe strony?

- Mój ojciec, który zmarł niedawno, przeniósł się tutaj, podczas gdy ja pracowałam w Australii. Teraz muszę przyzwyczaić się do nowego otoczenia.

- Nie zamierzasz wracać w rodzimie strony?

- Nie... Podoba mi się tutaj.

- Bardzo dobrze - orzekła Rowena, przenosząc spojrzenie na ciemnookiego lekarza, który roześmiał się, jakby czytał w jej myślach.

- Kim jest Rowena Maddox? - dopytywała się Helena, gdy wracali do domu.

- Jako jedyna ocalała z wypadku, w którym zginęła Anna i Jason. Jej mąż, który prowadził drugi samochód, też nie żyje. Dostał zawału za kierownicą i zderzył się czołowo z autem Anny. Rowena doznała poważnych obrażeń kręgosłupa i, jak widzisz, nie odzyskała władzy w nogach. - Westchnął. - Zadzwonili do mnie ze szpitala z prośbą, żebym ją obejrzał, ponieważ nie chciała żyć, mimo że już przeniesiono ją z oddziału intensywnej terapii. Nie miałem na to najmniejszej ochoty. Sam miałem podobne myśli.

- Ale pojechałeś do niej.

- Tak. I odkryłem, że nęka ją potworne poczucie winy. Charles, jej mąż, cierpiał na poważną chorobę serca, ale odmawiał przyjmowania leków. Przed wypadkiem nie brał ich przez kilka dni. Ilekroć Rowena pomyślała o Annie i Jasonie, chciała umrzeć.

- To straszne.

- Tak... Ale to nie była jej wina. W kółko jej to powtarzałem, aż w końcu mi uwierzyła. A potem powoli, bardzo powoli odzyskiwała chęć do życia.

- Kolejne biedactwo w twojej karierze. Jak ja. Pokręcił głową.

- O nie. Chyba potrafisz sobie wyobrazić, że niechętnie brałem na swoje barki jej rozpacz, ale po stokroć mi się to opłaciło. Rowena potrafi dawać i brać. Przez minione trzy lata stała się moim najlepszym przyjacielem, i teraz to ona pomaga mi w najtrudniejszych chwilach. Ilekroć mam depresję, ona spieszy mi z pomocą, żeby mnie z niej wyciągnąć. Oboje ocaleliśmy i dlatego chciałem, żebyś ją poznała.

- Myślałam, że pokażesz mi kobietę, którą kochasz. Ze to z jej powodu nie chciałeś być wczoraj ze mną.

Popatrzył na nią z niedowierzaniem.

- Podejrzewałaś, że chcę ci ją pokazać, żebyś pojęła, że mam inne plany?

- Tak. Coś w tym stylu.

- No cóż, pomyliłaś się.

- Podejrzewałam, że w taki pośredni sposób chcesz dać mi do zrozumienia, żebym dała ci spokój.

- Dlaczego?

No właśnie, zastanowiła się. Dlaczego? Oto właściwy moment. Trzeba chwycić byka za rogi.

- Ponieważ wiesz, że cię kocham.

Blake mocniej chwycił kierownicę. Nie mógł dalej prowadzić, więc zjechał do najbliższej zatoczki.

- Czy możesz to powtórzyć? - zapytał, zgasiwszy silnik.

- Mogę. Ale myślę, że dobrze mnie słyszałeś. Blake, ja cię kocham.

Nie porwał jej w ramiona.

- Czy jesteś pewna, że nie mylisz miłości z wdzięcznością? - zapytał ostrożnie. - To ostatnie uczucie nie jest ci obce.

- A może byś mi zaufał, że znam tę różnicę? - Była oszołomiona tą wyważoną wymianą zdań po tym, co mu wyznała.

- Mogę, ale muszę mieć absolutną pewność. Znamy się bardzo krótko, ale od pierwszej chwili, gdy tylko cię zobaczyłem, czuję, że odzyskuję zdrowie. Jesteś piękna i niezwykła. Myślę o tobie bez przerwy, ale też czuję się za ciebie odpowiedzialny. Skierowałem twoje życie na nową drogę i chcę być pewny, że dojrzałaś do takiej decyzji. Powinniśmy zdobyć się na więcej cierpliwości.

- No właśnie! Odtrącasz mnie! - krzyknęła. - Jak śmiesz?! Po tym, co ci wyznałam?

- Mam wrażenie, że mój zdrowy rozsądek musi wystarczyć dla nas dwojga - oznajmił opanowanym tonem. - Ale to wcale nie znaczy, że cię nie pragnę.

- Udowodnij to!

Przyciągnął ją do siebie i z twarzą tuż przy jej twarzy wyszeptał:

- Ile razy spojrzę na twoje wargi, mam ochotę cię całować, a cała reszta wprawia mnie w trans tęsknoty.

- Mimo to nie chcesz słyszeć, że cię kocham.

- Ciii...

Nareszcie zrobił to, za czym podobno bardzo tęsknił, a ona całowała go tak gorąco, jakby rozstawali się na zawsze.

Dłuższą chwilę później opadła na siedzenie.

- Teraz już nie możesz powiedzieć, że mnie nie kochasz! - wyszeptała, z trudem chwytając powietrze.

- Nie ja to powiedziałem. - Rzucił jej zagadkowe spojrzenie, po czym przekręcił klucz w stacyjce.

Milczeli przez resztę drogi. Blake odezwał się dopiero przed jej domem.

- Nie zapraszaj mnie do środka, bo mógłbym zachować się bardzo nierozważnie - ostrzegł ją.

- I co byłoby w tym złego?

- Zdaje się, że już o tym rozmawialiśmy. Nie zapomnij pozamykać wszystkich drzwi.

Gdy odjechał, powoli wchodziła na piętro. Dziwny wieczór, pomyślała. Najpierw Rowena Maddox, serdeczność dwojga ludzi, których połączyły tragiczne przeżycia, a potem, w drodze do domu, zupełnie inne emocje.

Powiedziała mu, że go kocha, a on zamiast ze zdumienia szeroko otworzyć oczy, przemawiał jej do rozsądku. Potem ją całował, jakby chciał jej obiecać coś głębokiego i wiążącego, a jeszcze później po prostu wysadził ją z samochodu i jak gdyby nigdy nic przypomniał, by pozamykała wszystkie zamki.

Co będzie dalej?

Telefon zaczął dzwonić, gdy Blake wkładał klucz do zamka. Na pewno jedna z kobiet mojego życia, pomyślał, uśmiechając się do siebie.

To była Rowena, która rzadko kładła się przed północą.

- Mój drogi - zaczęła. - Musiałam zadzwonić. Nie mogłam się powstrzymać. Spodobała mi się ta twoja pielęgniarka. Czy ty...? Czy ona...?

- Jeśli pytasz, czy ją kocham, Roweno, moja odpowiedź brzmi: tak. Nareszcie znalazłem kogoś, na kim mi zależy, ale...

- Nie mów, że są jakieś „ale”!

- Jest jedno, niewielkie. Helena niedawno sporo przeżyła, a ja stałem się czymś w rodzaju jej anioła stróża. Nie jestem pewien, czy nie myli wdzięczności z miłością, więc na razie za bardzo nie naciskam.

- Rozumiem. Ale nie przeciągaj struny, bo ktoś sprzątnie ci ją sprzed nosa.

- Zapamiętam sobie tę przestrogę. - Uśmiechnął się do słuchawki. - Roweno...

- Słucham.

- Jeśli zdecyduję się zadać jej to kluczowe pytanie, ty pierwsza o tym się dowiesz i będziesz honorowym gościem na naszym weselu.

Usłyszał rozradowany śmiech starszej pani.

- Powtarzam jeszcze raz - powiedziała - nie zwlekaj za długo. Pamiętaj, że mam swoje lata.

Po tej rozmowie Blake ze słuchawką, w ręce zapatrzył się w dal. Szkoda, że nie wie, o czym Helena teraz myśli. Na pewno zastanawia się, jakie są jego zamiary. Najpierw był chłodny i opanowany, a chwilę później, gdy wyznała, że go kocha, puściły mu wszystkie hamulce i dał się ponieść pożądaniu.

Rozbierając się przed snem, uzmysłowił sobie, że będzie musiał zmobilizować całą siłę woli, by zachować cierpliwość, dopóki nie upewni się, że Helena widzi go we właściwym świetle.

Helena niepotrzebnie niepokoiła się, co sobie powiedzą następnego dnia. Najpierw okazało się, że w nocy Jane odwiozła męża do szpitala, gdzie poddano go nieplanowanej operacji, Maxine zaś miała potop w kuchni i musiała czekać na hydraulików. W ten sposób Helena i Blake mieli pełne ręce roboty i ani chwili wytchnienia.

Zdawała sobie sprawę, że Blake uznał jej zachowanie za niedojrzałe, więc bardzo się pilnowała. Nie bardzo jej się to udawało. Przede wszystkim zniewalała ją jego dobroć.

Tylko on potrafił się zdobyć na to, by pocieszać kobietę, której nieodpowiedzialny maż zabił jego najbliższych. Tylko Blake był zdolny do tego, by zająć się zrozpaczoną sąsiadką.

Ale on nie chciał o tym słyszeć. Nie przyjmował gestów wdzięczności.

Po południu otwierano przychodnię dla cukrzyków. Podczas krótkiej przerwy Blake odnalazł Helenę nad kanapką, w pokoju pielęgniarek.

- A jednak udało ci się coś zjeść - zauważył. - To dobrze. Bałem się, że bez Jane nie będziesz miała ani chwili oddechu. Mnie z Darrenem ledwie udało się rozładować tłok w poczekalni. Aż dziw, jak ogromną różnicę robi nieobecność jednego z nas.

- Tak, mogę to sobie wyobrazić - powiedziała słabym głosem. Poprzedni wieczór stanął jej przed oczami z taką wyrazistością, że nie bardzo słyszała, co Blake mówi. Zauważyła jedynie brak jakiejkolwiek osobistej nuty. Lecz to miało się zmienić.

- Heleno, nie żałujesz?

- To zależy, o co pytasz.

- Dobrze wiesz. O wczorajszy wieczór.

- Pytasz, czy nie żałuję, że powiedziałam ci, że cię kocham? Nie, nie mam sobie nic do zarzucenia - odparła zmęczonym głosem, odgarniając z czoła kosmyk włosów. - Miałam całą noc, żeby to przemyśleć. Doszłam do wniosku, że nadal nie masz pewności co do mnie. Nie wiesz, czy jesteś gotowy zaryzykować nowe cierpienie. Rozumiem to pomimo młodego wieku. Ale, Blake, nie każ mi czekać zbyt długo.

Zrobił krok w jej stronę, a ona poczuła, że jeśli jej dotknie, ona znowu się zatraci. Lecz los nad nimi czuwał. Do pokoju wpadł Darren.

- Heleno, jestem bardzo zadowolony z twojej pracy - oznajmił Blake oficjalnym tonem i wyszedł.

- Co tu się działo? - dopytywał się przychodniany donżuan.

- Nic.

Przeglądające listę wizyt domowych, Blake ze zdziwieniem zauważył adres swego sąsiada. Czy ja nigdy nie uwolnię się od tego miejsca? - pomyślał, jadąc w stronę ślepego zaułka, z którego Helena tak chętnie umknęła.

Darren wspomniał niedawno, że widział ogłoszenie w gazecie, że dom jest do wynajęcia. Oznaczało to, że wyłączono go z programu ochrony świadków.

W ogrodzie dwóch chłopców grało w piłkę, a pulchna kobieta rozwieszała pranie. Gdy zadzwonił do drzwi, otworzyła mu ta sama kobieta. Wyglądała na zmęczoną i zestresowaną.

- Doktor Pemberton - przedstawił się Blake. - Pani mnie wzywała?

- Tak, proszę wejść. - Poprowadziła go do saloniku.

- Co pani dolega?

- Mam napady lęku, dlatego nie byłam w stanie pojechać do przychodni. Boję się wyjść z domu. Ataki rozpoczynają się mrowieniem, a potem zaczynam bardzo szybko oddychać. To trwa bardzo krótko, ale w trakcie takiego napadu jestem do niczego.

- Czy w pani życiu dzieje się coś, co mogłoby być przyczyną, tych ataków? Stany lękowe często są wywołane stresem.

Kobieta uśmiechnęła się krzywo.

- Tak, jestem zestresowana. Mąż niedawno został dyrektorem tutejszego banku. Przeprowadziliśmy się z wyspy Wight, teraz musimy dopilnować, aby chłopcy przyzwyczaili się do nowej szkoły. Na dodatek dom, który zamierzamy kupić, jest na etapie fundamentów. Pogubiłam się. Tam było mi bardzo dobrze. Nie znam tu nikogo i czuję się osamotniona, mimo że mam rodzinę.

- Mieszkamy po sąsiedzku - oznajmił Blake. - Jeśli będzie pani potrzebowała pomocy, w jakiejkolwiek sprawie, proszę się ze mną skontaktować.

Twarz kobiety rozjaśniła się.

- Pan doktor mieszka tuż obok? Już czuję się lepiej. Trochę mi głupio, bo w tej chwili nic mi nie dolega, ale rano znowu mnie dopadło i mój mąż, który uważa, że tylko on żyje pod stałą presją, namówił mnie, żebym wezwała lekarza.

- Niech się pani tym nie przejmuje. Jeśli znowu wystąpi atak, niech pani zasłoni usta i nos papierową, torebką, i przez kilka minut pooddycha w ten sposób. To powinno złagodzić hiperwentylację, a inne objawy same przejdą. Mamy tu też zajęcia relaksacyjne.

Uśmiechnęła się niepewnie.

- Najpierw wypróbuję ten sposób z torebką.

- Proszę też spróbować się odprężyć. Kiedy już pani się tu zadomowi i poziom stresu opadnie, te ataki powinny ustać.

W drodze do następnego pacjenta zastanawiał się, czy powinien powiedzieć Helenie o nowych lokatorach w domu jej ojca. Raczej tak, bo całkiem niespodziewanie mogą, się zjawić w przychodni.

- Mam nowych sąsiadów - oznajmił, wróciwszy do pracy. - Uznałem, że powinnaś o tym wiedzieć.

Helena zbladła.

- Współczuję im.

- Nie, nie trzeba. To jest nowy dyrektor naszego banku z rodziną. Nie ma nic wspólnego z programem ochrony świadków. Wynajęli ten dom na jakiś czas, dopóki nie wprowadzą się do własnego.

- To dobrze. - Rozpromieniła się. - Dlaczego cię wezwali?

- Ponieważ pani domu ma stany lękowe wywołane stresem związanym z przeprowadzką, szukaniem szkoły dla dzieci i tak dalej. Poza tym to nie jest bardzo pogodny dom, prawda?

- Zdecydowanie.

ROZDZIAŁ SIÓDMY


Jesienne dni stawały się coraz krótsze i ciemniejsze, a Helena z żalem wspominała słoneczne lato, kiedy poznała Blake’a. Zdawała sobie sprawę, że ten smutek jest nieuzasadniony. Powinna być wdzięczna, że los dał jej szansę spotkać go na swojej drodze. Od dnia śmierci ojca wiele się między nimi zmieniło, a gdyby Blake nie utrzymywał takiego dystansu, ich znajomość mogłaby rozwinąć się w coś więcej.

Lecz niezależnie od tego, co przyniesie przyszłość, ona cieszy się tym, że z nim pracuje. To na pewno się nie zmieni. Szkoda, że pozostałe elementy przyszłości nie są tak jasno określone.

Blake jak zawsze był bardzo opiekuńczy, lecz na tym poprzestawał. W ciągu dnia widywała go bardzo często, czego nie można powiedzieć o wieczorach. Od czasu do czasu wpadał do niej, lecz zawsze na krótko.

W końcu uznała, że następny krok należy do niego. Ona mu powiedziała, co do niego czuje, on zaś bardzo mocno kontrolował swoje emocje.

Jest bardzo zajęty, to jasne - dogląda więźniów, jeździ na wezwanie policjantowi godzinami haruje w przychodni.

Zdarzało im się chwilę porozmawiać. Kiedyś na przykład zapytała go o pacjentkę, która skarżyła się na napady lęku.

- Mam wrażenie, że cała rodzina powoli zaczyna nawiązywać kontakty z sąsiadami. Pani Mclntosh dobrze to robi. Jej mąż jest wyjątkowo zajęty w nowej pracy. Domyślam się, że stara się udowodnić przełożonym, że zasłużył na ten awans, podczas gdy cała reszta problemów spadła na jej głowę.

- Ciekawe, jak by zareagowała, gdyby poznała przeszłość tego domu - zadumała się Helena.

- Myślę, że nie byłaby zachwycona. Ale pamiętaj, że oni wkrótce stamtąd się wyprowadzą.

Jakiś czas później przyszło mu do głowy, że na pewno nikt nie będzie tam mieszkał krócej niż Helena. Ilekroć popatrzył na ten dom, wracały ponure wspomnienia, a jeśli on nie może się od nich uwolnić, to co dopiero ona. Dobrze, że teraz jest bezpieczna. Był to jeden z powodów, dla którego do tej pory nie zaprosił jej do siebie.

Gdyby poznał ją w normalnych okolicznościach, nic by go nie powstrzymało. Dowiedziawszy się, że go kocha, całowałby ją do utraty tchu i nim by się spostrzegła, miałaby na palcu obrączkę. Drugim hamulcem był jego status wdowca. Musi być absolutnie pewny, że jest gotowy do podjęcia takiego kroku, który może w równej mierze być źródłem szczęścia, jak i rozpaczy. Nie wolno mu skazywać Heleny na życie z człowiekiem, który nie potrafi rozstać się z przeszłością.

Pewnego wieczoru, gdy Helena wracała z wizyty u męża Jane, który przechodził rekonwalescencję po operacji, tuż obok niej przy krawężniku zatrzymał się daimler z szoferem. Gdy zdziwiona spojrzała na limuzynę, otworzyło się okno i ukazała się w nim uśmiechnięta twarz Roweny.

- Heleno! To ty, prawda? - Helena przytaknęła. - Byłam tego pewna. Bardzo się cieszę, że cię poznałam. Czy wiesz, że w sobotę Blake ma urodziny? Chciałam zaprosić was na kolację.

Helena zawahała się. Może Blake nie życzy sobie jej towarzystwa, może woli być sam na sam z Roweną?

- Bardzo dziękuję - zaczęła niepewnie - ale chyba lepiej będzie, jeśli jego pani o to spyta.

Starsza pani zrozumiała aluzję.

- Dobrze, nie omieszkam tego zrobić, ale bardzo zależy mi na twojej obecności. Może gdzieś cię podwieźć?

- Dziękuję. Do domu mam jeszcze tylko parę kroków. Uśmiechała się, gdy wielkie auto zniknęło w mroku.

Gdyby nie Rowena, nie miałaby pojęcia o tym ważnym dniu. Ale czy Blake zechce zabrać ją na kolację do dworku starszej pani?

- Spotkałam wczoraj Rowenę - poinformowała go następnego dnia.

Podniósł wzrok znad korespondencji, którą właśnie czytał.

- Wiem. Dzwoniła do mnie. Gdzie byłaś?

Popatrzyła na niego zdziwiona. Skąd to nagłe zainteresowanie? Nie chce jej widywać po pracy, więc o co mu teraz chodzi?

Zgadł, co dzieje się w jej głowie, ale to, że trzyma się od niej z daleka, wcale nie oznacza, że o niej nie myśli. Wręcz przeciwnie, zaczynał podejrzewać, że oszalał, niepotrzebnie działając wbrew sobie.

- Wracałam z odwiedzin u męża Jane i po drodze zatrzymało się przy mnie auto Roweny.

- Zaprosiła nas na sobotę. Będziesz miała czas?

- Oczywiście. Co innego mam do roboty? - spytała z lekkim przekąsem.

Sobotnie popołudnia i wieczory upływały jej ostatnio na zakupach, wczesnym lunchu i pierwszym seansie w kinie. A potem do łóżka.

- Pojedziesz ze mną?

- Oczywiście, z przyjemnością - odparła zadowolona. Mimo to zapytała zaczepnie: - Co to ma być? Szansa na stawianie mostów czy może na ich naprawę?

- O czym ty mówisz? Moim zdaniem komunikujemy się prawidłowo.

- Może z twojego punktu widzenia. Powiedziałam ci bardzo wyraźnie, co czuję, a to daje ci przewagę, ponieważ ty nie ujawniasz swoich emocji.

- Ile razy mam prosić cię o cierpliwość?

- Uważam, że już się nią wykazałam. Od razu widać, na czym polega ta „prawidłowa komunikacja”. Teraz, kiedy jestem wolna od sytuacji, w jakiej znalazł się tata, mogłabym wrócić w swoje strony, gdzie mam przyjaciół, a zamiast tego pętam się w obcym miejscu tylko dlatego, że chcę być blisko ciebie.

- Heleno, podejdź do mnie - poprosił z drugiego końca pokoju. Gdy stanęła przed nim, ujął jej dłonie. Uprzytomnił sobie, że znowu są w przychodni, w najgorszym miejscu do przeprowadzania poważnych rozmów.

- Nie zdawałem sobie sprawy, że tęsknisz do swoich - rzekł półgłosem. - Nigdy o tym nie mówiłaś. Czy to ja zmusiłem cię do pozostania tutaj?

Westchnęła.

- Nie, skądże. Przed chwilą ci to wyjaśniłam.

- Czuję się zaszczycony, ale...

- Wiem, co powiesz: ja muszę być pewna i ty musisz być pewny. Wydawało mi się, że kiedy człowiek się zakochuje, przestaje być rozsądny.

- Owszem, ale jest to również kwestia poczucia odpowiedzialności, wspólnych doznań i altruizmu. O ile dobrze pamiętam, do tej pory nie miałaś stałego partnera, a tu chodzi o coś zdecydowanie różnego od flirtu.

- Dziękuję za takie wotum zaufania. Dobrze wiedzieć, że jestem dla ciebie osobnikiem niezdolnym do głębszych uczuć.

- Nie przypominam sobie, żebym coś takiego powiedział.

Odsunęła się od niego.

- Zajmijmy się lepiej sobota” i nie myślmy o innych sprawach. Na pewno uważasz, że taka propozycja nie zmęczy mojego ptasiego móżdżku.

Zanim zdążył odpowiedzieć, wymknęła się do swojego królestwa oraz pacjentów, którzy powoli zapełniali poczekalnię.

W sobotę po południu ruszyła na poszukiwania prezentu dla Blake’a. Wcześniej nie mogła tego zrobić.

Najchętniej podarowałaby mu sygnet, ale roztropnie zrezygnowała z tego pomysłu. Mimo to i tak weszła do drogiego jubilera, teraz w poszukiwaniu ramki do zdjęcia, które zrobiła sobie w automacie.

Może mając stale przed sobą jej twarz, Blake przestanie rozważać wszystkie za i przeciw, pomyślała złośliwie, znalazłszy to, o co jej chodziło. Gdy zapłaciła za prezent i już miała wyjść na ulicę, wieczór, który zapowiadał się tak przyjemnie, zamienił się w koszmar.

Stała w drzwiach, gdy do środka wpadło trzech zamaskowanych mężczyzn. Jeden doskoczył do niej, ale zdołała go odepchnąć i wyskoczyć na chodnik, gdzie zderzyła się z czwartym napastnikiem, który w tej samej chwili zakrywał twarz.

To był przerażający ułamek sekundy, ale wystarczył, by rzuciła się do ucieczki w przeciwną stronę. Wcześniej jednak zdążyła dobrze mu się przyjrzeć.

Przebiegające przed witryną, widziała, jak mężczyźni rozbijają szklane gabloty i zgarniają kosztowności. Bezradny personel oraz klienci leżeli na podłodze twarzami do ziemi.

- Niech pan wezwie policję! - zawołała do właściciela pobliskiego sklepu z męską, odzieżą. - Napad na jubilera! - Skryła się w cieniu za drzwiami.

Bandyci wybiegli od jubilera i wskoczyli do samochodu dostawczego, który w tej samej chwili zatrzymał się przy chodniku. Gdy odjechali, Helena wróciła do jubilera. Kierownik rozglądał się bezradnie po zdemolowanym pomieszczeniu, jedna ze sprzedawczyń leżała zemdlona, inni powoli podnosili się z ziemi. Narastała w niej wściekłość. Po raz kolejny przestępcy sterroryzowali niewinnych ludzi.

- Widziałam twarz jednego - powiedziała jednemu z policjantów, którzy już byli w sklepie.

- Zidentyfikuje go pani? - zapytał. - Zdaje się, że tylko pani widziała jednego z nich bez maski.

- Tak. Na pewno go rozpoznam. - Powoli zaczynały docierać do niej konsekwencje tego, co mówi. Historia zaczyna się powtarzać. Jej ojciec też zgłosił się na świadka i w rezultacie musiał zmienić miejsce pobytu.

Policjant spisał jej dane, które mu podała mimo obaw.

- Skontaktujemy się z panią - obiecał, zamykając notes.

Gdy pakowała prezent dla Blake’a, zauważyła, że drżą” jej ręce. Dopóki ojciec nie opowiedział jej swojej ponurej historii, nigdy nie zetknęła się z prawem lub tymi, którzy je łamią, a teraz czuła się osaczona przez podobne sprawy.

To, że zakochała się w lekarzu policyjnym, nie pozwalało jej od nich się oderwać. W dalszym ciągu była przeświadczona, że Blake nie powiedział jej wszystkiego o kobiecie, która wypadła z balkonu. Jako współpracownik policji zapewne był zobowiązany nie rozpowszechniać takich informacji.

Nie spodziewała się, że tego popołudnia znowu znajdzie się w kryminalnej matni. Jak Blake zareaguje na wiadomość, że wpakowała się w sytuację bardzo podobną do tej, w jakiej znalazł się jej ojciec? Może uzna to za wyjątkowo złą passę: ledwie wyratował ją z jednej opresji, musi wyciągać z drugiej. Będzie dla niego utrapieniem.

Postanowiła opowiedzieć mu o wszystkim dopiero po urodzinowej kolacji.

- Co się stało? Jesteś bardzo blada i wyglądasz na zdenerwowaną. - zapytał, ledwie otworzyła mu drzwi.

Uśmiechnęła się. Włożyła dużo trudu, by za pomocą, makijażu ukryć tę bladość.

- Nic mi nie jest. To zmęczenie.

Na wypadek gdyby Rowena zamierzała zrobić Blake’owi niespodziankę, zapraszając go na okolicznościową kolację, Helena na razie powstrzymała się od złożenia mu życzeń.

Wyglądał zabójczo w czarnym kaszmirowym swetrze i szarych spodniach i gdyby nie to, że była wykończona napadem u jubilera, na pewno nie mogłaby oderwać od niego oczu.

Rowena wystąpiła w długiej niebieskiej sukni. Cała trójka prezentowała się wspaniale, a do tego piękne wnętrza, wytworne nakrycia i smakowite potrawy sprawiły, że kolację każdy powinien uznać za wspaniałą. Mimo to dla Heleny był to bardzo nieudany wieczór. Nieprzyjemne zdarzenie u jubilera nie dawało jej spokoju.

Pod koniec kolacji Rowena sięgnęła po paczuszkę, która przez cały czas leżała na kom odce, i podała ją Blake’owi.

- Wszystkiego najlepszego, mój drogi - powiedziała.

- O! Dziękuję. Zupełnie zapomniałem o tej dacie! Roweno, co to jest? - spytał, zajrzawszy do środka.

- Dokumenty, które masz podpisać. Przekazuję ci dom i ziemię. Postanowiłam przeprowadzić się do bardzo sympatycznego domu spokojnej starości i nic nie sprawi mi większej radości jak świadomość, że pewnego dnia gromadka twoich dzieci będzie bawiła się w tym ogrodzie i spała w tych sypialniach. Temu domowi od dawna brakuje prawdziwej rodziny. Zajmij się tym.

Helenie zaszumiało w głowie. Czy Rowena nie przesadza, czy wie o czymś, o czym jej nie powiedziano?

- Roweno, nie zgadzam się - oponował Blake.

- Za późno. Klamka zapadła. I bardzo cię proszę, żebyś nie wylądował tutaj sam tak jak ja.

Co to ma znaczyć? - zastanawiał się Blake. Czy to ma być jakaś zachęta? Rowena wie, że jest zakochany w Helenie, a to, co stało się przed chwilą, dowodzi, że aprobuje jego wybór, ale co na to powie ta młodziutka pielęgniarka siedząca obok?

Czy zechce z nim tu zamieszkać i zapełnić ten dom dziećmi, do których Rowena tak tęskni? Wyznała mu miłość, ale jeszcze nie mieli okazji porozmawiać o konsekwencjach.

Czy bierze pod uwagę możliwość mieszkania z nim? Partnerstwo, a nie zobowiązanie, które dawałoby im możliwość rozstania? Tak bardzo starał się zachować dystans, że nawet nie dowiedział się, co myśli o małżeństwie.

- Ja też mam coś dla ciebie. - Głos Heleny wyrwał go z zadumy.

- Wiedziałaś o moich urodzinach? - Nie krył radości. - Jakie to śliczne! - zawołał, spoglądając na jej uśmiechnięte oblicze w pechowej ramce.

- Cieszę się, że ci się podoba - powiedziała cicho. Czy będzie równie zadowolony, gdy usłyszy resztę tej historii? Znowu rozbudzi w nim niepokój, ale czy może odmówić policji pomocy? Jeśli tata nie mógł, ona też nie może.

- Wpadniesz na chwilę? - zapytała, gdy podwiózł ją pod dom.

- Pod jednym warunkiem. Ze powiesz mi, co cię gryzie. Coś cię dręczy od samego początku. Jeśli ma to związek z przykazaniem Roweny, żebym zapełnił dom dziećmi, to nie obawiaj się, nie posłucham jej i nie będziesz nieustannie z dzieckiem u piersi. Dwoje wystarczy.

Jeszcze nigdy nie wyglądał na tak uszczęśliwionego. Mówi, jakby chciał się z nią ożenić. Jakby odwzajemniał jej uczucie. Szkoda, że musi opowiedzieć mu o napadzie.

Nie krył przerażenia.

- Byłaś w sklepie, kiedy ci bandyci tam wpadli?!

Stałaś twarzą w twarz z jednym z nich?! - Wielkimi krokami przemierzał jej salonik. - I zeznałaś, że jesteś w stanie go rozpoznać?! Chyba rozumiesz, co to oznacza? Możesz znaleźć się w takiej samej sytuacji jak twój tata. Będziesz żyła w ciągłym stresie, będziesz stale się przemieszczać, nieustannie się rozglądać...

- Tak, zdaję sobie z tego sprawę - przyznała - ale oni sterroryzowali kierownika i wszystkich. Muszę to zrobić dla nich.

- A jeśli jest to gang podobny do gangu Kelsalla?

- Oni działają setki mil stąd, w mieście, w którym kiedyś mieszkaliśmy.

- Wiem. Nie mówię, że to ci sami ludzie, ale tacy sami. Tutaj też są tacy. Mało brakowało, a Kenny Kelsall wylądowałby w tutejszym więzieniu.

- Skąd wiesz?

- Wyszło to podczas rozmowy z policjantami, kiedy niedawno ich odwiedzałem.

- Nawet mi o tym nie wspomniałeś!

- Nie chciałem cię niepokoić. To i tak już nieaktualne. Pamiętasz tę kobietę z hotelu? Była jedynym świadkiem w bardzo poważnej sprawie. Dopadli ją w ciągu kilku godzin. Nie pozwalam ci występować w tej sprawie. Jeśli zostaniesz poproszona o zeznawanie lub zidentyfikowanie tego faceta, musisz odmówić.

Przyglądała mu się zdumiona i oburzona.

- Tego po tobie się nie spodziewałam. Sama o tym zadecyduję. Skoro tak bardzo zależy ci na moim bezpieczeństwie, to dlaczego słowem nie pisnąłeś na temat Kelsalla ani o tej kobiecie, świadku oskarżenia? - Rzuciła mu wojownicze spojrzenie. - Nie jestem dzieckiem. Może zachowywałam się niepoważnie zaraz po śmierci taty, ale sama muszę rozwiązywać swoje problemy, poza tym czuję się dotknięta tym, że nie byłeś ze mną szczery.

- Skończyłaś? - Niebezpiecznie zniżył głos. - Może nareszcie zrozumiałaś, dlaczego nie obsypuję cię kwiatami. Zajmuję się innymi aspektami twojego życia. Zdaje się, że moja aureola zaczyna blednąc. Mam zdjąć skarpetki, żebyś zobaczyła kolosa na glinianych nogach? - Nie zmienił tonu. - Przepraszam, że sprawiłem ci zawód. Moja wina to opiekowanie się tobą i chronienie cię. Porozmawiamy kiedy indziej, Heleno, kiedy będziesz w lepszym nastroju.

- To mało prawdopodobne! - palnęła.

Wyszedł tak wzburzony, że nawet nie przypomniał jej, by dobrze zamknęła wszystkie drzwi. Wcale nie trzeba było jej tego powtarzać. Po tym, czego przed chwilą się dowiedziała, na pewno o tym nie zapomni.

W miarę upływu czasu jej buntownicze nastawienie wygasało. Powstrzymując łzy, rozmyślała o tym, że jeśli to ma zawsze tak wyglądać, lepiej będzie jej w Australii. Tam odzyska spokój ducha. Ale nie będzie miała Blake’a.

Może już go nie ma. Po raz pierwszy zobaczyła Blake’a, który jest zły. Wypadł jak burza. Będzie miała szczęście, jeśli jeszcze w ogóle do niej się odezwie.

Spodziewała się, że jej opowieść zepsuje ten wieczór, ale nie przewidziała, że aż do tego stopnia. Ciągle miała w pamięci oczy Roweny, gdy mówiła Blake’owi, że zapisała mu swój dom. Było w nim głębokie uczucie, które w mniej skomplikowanej sytuacji objęłoby także ją.

Serce jej się ścisnęło, gdy przypomniała sobie jego słowa, sugerujące, że pewnego dnia mogliby tam razem zamieszkać... z dziećmi. Jej największym marzeniem było dać mu drugą rodzinę w miejsce tej, którą stracił.

Lecz nieustannie ktoś im przeszkadzał. Tego popołudnia wplątała się w napad na sklep jubilerski, a po tym, co wydarzyło się wcześniej, nie powinno jej dziwić jego wzburzenie.

Postanowiła, że sama nie będzie kontaktować się z policją, ostateczną decyzję podejmie, jeśli oni do niej się zgłoszą. Nikt nie zmusi jej do przyjęcia roli świadka. Ani do jej odrzucenia.

Najbardziej jednak dręczyło ją to, co stało się z ich znajomością. Blake zdeprecjonował jej uczucie, wytykając jej, że ma ważniejsze sprawy na głowie, ona zaś wyśmiała jego troskę o nią. Ale pasztet!

Może w poniedziałek, w przychodni, uda im się porozmawiać jak ludzie. Słaba nadzieja. Zniszczyli coś pięknego, co ich łączyło. Oby dało się to naprawić.

W niedzielę rano wstała w nastroju do negocjacji. Musi zobaczyć się z nim zaraz. Dogadać się. Jeśli go kocha, powinna brać pod uwagę jego życzenia, nawet w przypadku, gdy jego punkt widzenia jest odmienny.

Trwała w tym postanowieniu, dopóki nie przeszła do holu, gdzie na podłodze ujrzała kopertę. Rozpoznała bez trudu charakter jego pisma.

Wyjeżdżam na trzydniową konferencję w Bristolu. Oboje musimy ochłonąć. Ale powtarzam, nie angażuj się. Nikt nie może cię do tego zmusić. Blake”.

Wracając poprzedniego wieczoru do domu, Blake aż kipiał ze złości. On szczyci się tym, że dzięki niemu Helena jest bezpieczna, a ona zostaje świadkiem bandyckiego napadu.

Był w szampańskim nastroju, dopóki go o tym nie poinformowała. Szanuje ją za obywatelską postawę, ale to może okazać się bardzo ryzykowne. Ona na pewno wie, że nie przeżyłby, gdyby coś jej się stało. Czy ona nie pojmuje, że jego odporność na ciosy nie jest nieograniczona? Cała sprawa skończyła się tym, że królewicz z bajki ostatecznie nie okazał się taki bajeczny.

Uśmiechał się ponuro. Tak, spadł z piedestału. Wydawałoby się, że jako współpracownik policji powinien opowiedzieć się po stronie organów ścigania. Tym jednak razem stanął po swojej stronie... oraz po stronie Heleny.

Kocha tę zielonooką nieznajomą z odległego hrabstwa na północy, lecz zamiast jej to powiedzieć, odcina się od niej.

Konferencja nie była pretekstem. Zamierzał powiedzieć jej o niej poprzedniego wieczoru. Może gdy wróci, Helena pójdzie po rozum do głowy. Albo nie. Co wtedy?

Bez niego wszystko wygląda inaczej, pomyślała Helena, gdy poniedziałek ciągnął się w nieskończoność. Jane już wróciła do pracy i obydwie miały pełne ręce roboty, a mimo to każda chwila dłużyła się Helenie niczym cała godzina. Tak wyglądałoby jej życie bez Blake’a.

Na Darrena i Maxine spadło przyjmowanie większej liczby pacjentów, więc i Maxine nie była w najlepszym nastroju. Doszło do niej, że Blake dziedziczy dom po Rowenie, i wyobraziła sobie, że to ona tam z nim zamieszka. Lecz sądząc po jego spojrzeniach w stronę młodej pielęgniarki, która na siłę wepchnęła się do przychodni, on ma inne plany.

Nie okazywała wrogości Helenie, lecz na każdym kroku dawała jej do zrozumienia, że nie pasuje do tego grona. Teraz postarała się, by Helena była w zasięgu słuchu.

- Rozmawiałam z Blakiem, zanim wyjechał. W środę po powrocie z konferencji wpadnie do mnie na kolację - poinformowała Darrena.

- Słyszałaś? - szepnęła Jane. - To było pod twoim adresem.

- Zapewne - mruknęła Helena.

- Co słychać w przychodni? - zapytał Blake, zasiadając w środę do stołu z Maxine.

Kolacja z nią nie była tym, o czym marzył najbardziej, lecz przed wyjazdem do Bristolu tak bardzo nalegała, że w końcu przyjął zaproszenie. I oto znalazł się przy stole kobiety żądnej jego towarzystwa, podczas gdy z tą, na której naprawdę mu zależało, nie mógł się skontaktować. Jak tylko ją zobaczy, wszystko się ułoży. Poprosi ją o rękę.

- W porządku - odparła Maxine po chwili wahania.

- Mimo deficytu pielęgniarek.

Blake pokiwał głową.

- Jane nadal piastuje męża?

- Nie, już wróciła. Nie ma tej nowej, panny Harris. Leży w szpitalu.

O mało nie upuścił noża i widelca.

- Dlaczego? Coś się wydarzyło?

- Nic nadzwyczajnego - odrzekła Maxine obojętnym tonem.

- Co się z nią dzieje?! - ryknął.

- Torbiel jajnika... pęknięcie.

- Perforacja?! To bardzo bolesne. Kiedy to się stało?

- Wczoraj. Operowali ją wieczorem.

- Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś, kiedy zadzwoniłem rano, żeby potwierdzić, o której wrócę?

- Co by to dało? Byłeś setki mil stąd. Nic byś z tym nie zrobił.

- Mógłbym od razu pojechać do szpitala zamiast do ciebie. Rozumiem, że właśnie temu chciałaś zapobiec. Maxine, ona nie ma nikogo, a ty jej żałujesz mojego czasu i opieki! Od tej chwili trzymaj się ode mnie z daleka!

Zerwał się z miejsca i wyszedł tak pospiesznie, że zdumiona Maxine nie mogła mieć już żadnych wątpliwości, dla kogo bije jego serce.

ROZDZIAŁ ÓSMY


Ból brzucha wystąpił nagle w poniedziałek wieczorem. Na początku był do zniesienia, lecz nasilał się w zastraszającym tempie. W nocy Helena postanowiła wezwać pomoc. Kogo?

Gdyby Blake był u siebie, nie namyślałaby się ani chwili. Oddałaby wszystko, żeby teraz znalazł się przy niej.

Nie chciała budzić Jane w środku nocy, więc pozostało jej tylko wezwać pogotowie. Nigdy w życiu nie czuła się taka osamotniona.

Nie był to wyrostek, bo po niewłaściwej stronie, nie wymiotowała ani nie zauważyła innych objawów ze strony układu trawiennego. To znaczy, że przyczyna leży gdzie indziej. Modliła się, by nie była to macica ani jajniki. Przenikliwy ból kazał jej przerwać te jałowe dociekania i wezwać karetkę.

- Heleno, nie jesteś w ciąży? - zbadawszy ją, zapytała ratowniczka. - To może być poronienie.

- Wykluczone.

- Zawieziemy cię na izbę przyjęć. Ktoś z tobą pojedzie?

- Nie. Niech tylko ktoś mi pomoże.

Udawała dzielną. Z całego serca pragnęła, żeby Blake był przy niej, jeśli pisane jest jej umrzeć, ale nie może do tego dopuścić, ponieważ to jest to, czego on obawia się najbardziej. Powtórki z historii.

Gdy zaczął działać środek przeciwbólowy, nareszcie mogła skoncentrować się na tym, co mówi do niej lekarz z izby przyjęć po wykonaniu USG.

- Ma pani torbiel jajnika, która perforowała. Stąd ten ostry ból.

Wpatrywała się w niego przerażona.

- Trzeba usunąć jajnik?

- Tego jeszcze nie wiem. To się okaże dopiero w trakcie operacji, ale postaramy się go oszczędzić.

Wtuliła twarz w poduszkę, prosząc Boga, by nie pozbawiał jej szansy macierzyństwa.

- Mam oba jajniki? - zapytała po wybudzeniu.

- Tak - usłyszała. - Ale należy jeszcze sprawdzić, czy torbiel nie była złośliwa.

Helena przytaknęła. Większość torbieli tego narządu ma formę łagodną, ale raz na jakiś czas zdarzają się przypadki torbieli złośliwych. Oznacza to, że nie zazna spokoju, dopóki nie zobaczy wyników tego badania.

Przed operacją zadzwoniła do przychodni, by zawiadomić Jane, co się z nią dzieje.

Pielęgniarka odwiedziła ją we wtorek po południu.

- Doktor Pemberton bardzo się zmartwi - powiedziała. - Maxine ma zamiar przechwycić go, jak tylko wróci z Bristolu, i na pewno go nie poinformuje, że byłaś operowana. Twoja nieobecność to woda na jej młyn.

- Nie wierzę, że mi tego życzyła - obruszyła się Helena.

- Założę się, że tak! - parsknęła Jane. - Będzie rozczarowana, że nie umarłaś.

- To nie jest wykluczone. - Pomimo nękającego ją niepokoju Helena również się roześmiała.

- Przepraszam. - Jane speszyła się. - To wcale nie jest zabawne. Kiedy będziesz znała wynik?

- Nie wiem. Powiedzieli mi, że będę tu do końca tygodnia, więc chyba wyniki będą wcześniej. - Spochmurniała. - Czy myślisz, że Blake nie przestanie mnie kochać, kiedy nie będę miała jajników?

- Heleno, spokojnie. To jest jeden niepewny jajnik, a nie dwa, i to już skazane na usunięcie - tłumaczyła Jane. - Blake na pewno nie zamierza traktować cię jak maszyny do rodzenia dzieci.

- Ale nie będę już stuprocentową kobietą.

- Będziesz nią zawsze, niezależnie od tego, czego ci ubędzie. Heleno, teraz trochę pośpij, bo zaraz ktoś mnie ochrzani, że niepotrzebnie cię męczę.

W środę rano zajrzała do niej Beverley, kierowniczka przychodni, w porze lunchu jedna z recepcjonistek, a po południu Darren z ogromnym bukietem. Przyjemnie było ich oglądać, ale Helena marzyła, by ujrzeć Blake’a. Jej świat nie odzyska równowagi, dopóki go nie zobaczy.

Blake jechał do szpitala. W pierwszej chwili, gdy dowiedział się, że Helena jest hospitalizowana, pomyślał, że została napadnięta. Było to mało prawdopodobne, ponieważ tryby machiny prawnej obracają się bardzo powoli. Zapewne sprawcy napadu na sklep jubilerski nadal są na wolności.

Kiedy się rozchorowała? Oby nie w nocy, kiedy była zupełnie sama. Jak skomplikowana była operacja? Chyba bardzo, skoro torbiel już pękła.

Nie warto snuć domysłów przed rozmową z chirurgiem, który ją operował. Ale dlaczego nikt z przychodni do niego nie zatelefonował? Rozmawiał z Maxine codziennie, ale ta nie darzy Heleny sympatią. Jak gdyby nigdy nic posadziła go przy zastawionym stole, doskonale wiedząc, że Helena jest w szpitalu.

Helena drzemała, gdy podszedł do jej łóżka.

- Nie jesteś na kolacji u Maxine? - Wyczuła jego obecność i otworzyła oczy.

- Byłem - odparł. - Do chwili, kiedy powiedziała mi, że tu jesteś. Odłożyłem nóż i widelec i jak strzała wypadłem z jej mieszkania. Ale nie przyszedłem tutaj, żeby opowiadać o Maxine. Jak się czujesz?

- Jestem obolała i przestraszona.

- Jak poważna była ta operacja?

- Na razie wszystko mam na swoim miejscu. - Odwróciła wzrok. - Na razie, bo torbiel może okazać się złośliwa.

- Czyli trzeba czekać. Czy wiesz, że niezależnie od wyroku, jaki zapadnie, między nami nic się nie zmieni?

- Dla mnie się zmieni - szepnęła. - Chcesz mieć dzieci, a jeśli nie będę mogła ci ich urodzić, to lepiej będzie, jeśli już teraz się rozstaniemy.

- Nie gadaj bzdur, Heleno.

- To nie są bzdury. To jest bardzo racjonalne podejście.

- Ledwie tu wszedłem, a już się sprzeczamy. - Westchnął. - Najważniejsze dla mnie jest twoje zdrowie. Czekajmy cierpliwie na wyniki. A teraz opowiedz mi, jak to się stało.

- Zaczęło mnie boleć w poniedziałek wieczorem, a w nocy ból tak się nasilił, że wezwałam pogotowie.

- Byłaś sama.

- Tak. Nie znalazłam sobie nowego towarzysza pod twoją nieobecność.

- Cieszę się, że nie opuszcza cię dobry humor. Oszalałbym z niepokoju, gdybym wiedział, że nikt ci nie pomaga w takich dramatycznych chwilach.

- Przepraszam - powiedziała skruszonym tonem. - To było okropne. Dałabym wtedy wszystko, żebyś był przy mnie.

- Widzę tylko jeden sposób, który pozwoli nam zawsze być razem - zaczaj:, zniżając głos. - Heleno, czy zostaniesz moja” żoną?

Łzy wzruszenia napłynęły jej do oczu. Na to czekała, ale teraz sprawa się komplikuje.

- Zaczekajmy na wyniki badań.

- To jeden z powodów, dla którego właśnie teraz proszę cię o rękę. Żebyś zrozumiała, że pragnę cię bez względu na okoliczności. Po prostu chcę, żebyś została moją żoną.

- Jesteś najwspanialszym mężczyzna” pod słońcem - pokręciła głową - ale może się okazać, że mam raka albo że nie będę miała dzieci. Nie mogę wyjść za ciebie. Nie chcę, żebyś dla mnie się poświęcał. Zasłużyłeś na lepszy los.

- Pozwól, że sam o tym zadecyduję. Ujęła jego dłoń.

- Nie tym razem. Ta decyzja należy do mnie. Czekając na moje wyniki, jeszcze raz dobrze się zastanów, dlaczego chcesz się ze mną ożenić. Powiedziałeś, że chcesz mnie chronić i zawsze mieć pod swoim skrzydłem. A nie dlatego, że po prostu nie możesz żyć beze mnie? Czy kieruje tobą wyłącznie chęć bycia moim opiekunem?

- Wyobrażałem sobie, że oświadczyny to bardzo radosna chwila, a nie okazja do chłodnej dyskusji na temat przyczyn i konsekwencji tego wydarzenia - odparł beznamiętnym tonem. - Pielęgniarki prosiły, żebym cię oszczędzał, więc nie jest to najlepsza pora na takie dochodzenie. Heleno, jadę się rozpakować. Jutro do ciebie zajrzę. - Jego głos złagodniał. - To wszystko jest bez znaczenia, prawda? Przede wszystkim chodzi o to, żebyś jak najszybciej wyzdrowiała.

Pocałował ją delikatnie w rozpalony policzek i wyszedł do świata na zewnątrz, do którego Helena tak niespodziewanie przestała mieć dostęp.

Gdy wsiadł do samochodu, poczuł się, jakby uszło z niego całe powietrze. Helena potraktowała jego oświadczyny jak umowę handlową. Jasne, że nie potrafi żyć bez niej, a jeśli to do niej nie dotarło, to dlatego, że ich życiu nieustannie towarzyszą, różne stresujące sytuacje.

Miejmy nadzieję, że ta choroba okaże się krótkotrwała i szybko pójdzie w niepamięć. Może jednak być inaczej. Spadło to na nią jak grom z jasnego nieba, a ona jest bardzo dzielna i stara się myśleć o jego potrzebach, a nie wyłącznie o sobie.

Następnego dnia nie poruszali drażliwego tematu. Helena dowiedziała się, że wyniki będą po południu, więc obiecał jej, że przyjdzie do niej wieczorem.

Rozmawiali o przychodni i o Rowenie, która przygotowywała się do przeprowadzki do domu spokojnej starości, oraz o tym, co Helena zrobi po wyjściu ze szpitala.

- Powinnaś przenieść się do mnie, dopóki nie nabierzesz sił, żeby wrócić do pracy - zaproponował, nie wspominając o możliwości następnej operacji.

- Poradzę sobie - odrzekła. - Mogę wrócić do siebie.

- Oczywiście. Sama wiesz najlepiej, jak się czujesz - stwierdził, nie okazując jej swojego rozczarowania.

Gdy wrócił pod wieczór, Heleny nie było.

- Pani Harris została wypisana wczesnym popołudniem - usłyszał za plecami głos pielęgniarki, która zauważyła, jak bezradnie stał przy pustym łóżku. - Za tydzień jest zapisana do chirurga.

- A wyniki badania?

- Doktorze, nie mogę panu przekazać tej informacji. Niech sama panu powie.

Zesztywniał ze strachu, a jednocześnie poczuł się głęboko dotknięty. Przecież mogła do niego zadzwonić, że wychodzi. Odwiózłby ją do domu. Czy wyniki są aż tak niepomyślne, że bała się podzielić z nim tą wiadomością?

Pojechał do niej. Na widok jej bladej twarzy poważnie się zaniepokoił.

- Jaki jest werdykt? - zapytał bez zbędnych wstępów. Uśmiechnęła się słabo.

- Jestem zdrowa. Komórek rakowych nie stwierdzono.

Blake czuł, jak tężeją mu wszystkie mięśnie.

- Dziękuję, że mnie zawiadomiłaś oraz że bez słowa opuściłaś szpital. Odchodzę od zmysłów, a ty tak mnie traktujesz. Zapomnij o oświadczynach. Mogę kochać cię bezgranicznie, choćby się waliło i paliło, ale nigdy nie pogodzę się z twoim egoizmem i bezdusznością. - Zawahał się. - Dużo mówisz, Heleno, ale nie wiesz, czego chcesz. Twierdzisz, że mnie kochasz, a kiedy proszę cię o rękę, wykręcasz się rakiem, a kiedy to zagrożenie zostaje wyeliminowane, zaczynasz podważać moje motywy. Mam nadzieję, że wiesz, co chcesz osiągnąć, boja nie mogę w tym się połapać. - Odwrócił się i wzburzony wyszedł.

Ledwie jednak ujechał kawałek drogi, ogarnęło go poczucie wstydu. Gdy stanął przed nią, był taki wściekły, że wykrzykując swoje żale, zapomniał powiedzieć jej, jak wielką radość sprawiła mu informacja, że nie jest chora. Jeszcze dzień wcześniej przekonywał ją, że najważniejsze jest jej zdrowie, a gdy to okazało się pewne, dał popis złości.

Czy chce takiego życia? Czy odpowiada mu to, że Helena jest nieprzewidywalna? Tak. Nie ona ponosi winę za to, co ją spotkało. Jest wprawdzie impulsywna, powiedziała mu, że go kocha, ale nie zdaje sobie sprawy z tego, że to ona potrzebuje czasu do namysłu. Jeśli ma to uratować ten związek, myślał Blake, nie będę jej ponaglał.

Helena wpatrywała się w zamknięte drzwi. No cóż, nie powinna mieć pretensji do Blake’a.

Kiedy w szpitalu dowiedziała się, że może wracać do domu, pospiesznie się spakowała i wezwała taksówkę. Wracała do siebie z uczuciem radości oraz potrzebą bycia samej.

Wcześniej chciała, żeby Blake był przy niej, gdy lekarz przekaże jej wyniki badań, lecz gdy je poznała, zmieniła zdanie. Mam dosyć bycia ciężarem, pomyślała. Blake kolekcjonuje zbłąkane owieczki. Jest nawet skłonny ożenić się z nią, by zamknąć ją w bezpiecznej zagrodzie.

Nie życzyła sobie tego. Powinni być równi. Nie podoba jej się taki podział ról, gdzie ona jest ruchomym piaskiem, a on skałą. To dlatego pokłócili się z powodu napadu u jubilera.

Szkoda, że nie można cofnąć się w czasie do pierwszego spotkania. Wtedy wszystko było bardzo proste. Ona była ofiarą, a on jej wybawcą. Z wdzięcznością przyjmowała jego opiekuńcze gesty, a teraz z powodu głupiego poczucia godności je odtrąca.

Wyrzucał jej, że jest bezduszną, egoistką. On zdecydowanie taki nie jest.

Tego dnia, gdy wróciła do pracy, Blake’a w przychodni nie było. Dzwonił do niej codziennie, ale na tym poprzestał. Pytał o zdrowie i na tym koniec, a gdy ona próbowała przedłużyć rozmowę, brakowało jej słów. Miała nadzieję, że zobaczy go w pracy, a spotkało ją wielkie rozczarowanie.

- Wziął dzień wolnego - poinformowała ją Jane. - Odwozi panią Maddox do nowego lokum. Ma chłopak szczęście, że przeprowadza się do takiego pięknego domu.

- Niewątpliwie - mruknęła Helena.

Z własnej winy straciła szansę, by zamieszkać tam razem z nim. Zresztą nie dom jest najważniejszy. Mogłaby mieszkać z Blakiem nawet w szałasie, gdyby potrafili się zrozumieć.

W przerwie na lunch poszła kupić dla Roweny kartę z życzeniami szczęścia w nowym miejscu. Już miała wyjść ze sklepu, gdy dostrzegła Blake’a. Kupował gazetę. Wyglądał na zmęczonego i nie w sosie.

- Wróciłaś - powiedział takim tonem, jakby ujrzał szarańczę. - Czy jesteś pewna, że masz siłę być na nogach od rana do wieczora?

- Tak - odparła.

Miała ogromną ochotę przytulić się do niego.

- Pomagałem Rowenie w przeprowadzce - wyjaśnił, gdy wracali do przychodni. - Zamierzałem wziąć wolny dzień, ale poszło tak gładko, że przed lunchem Rowena odesłała mnie do pracy.

- A kiedy ty się przeprowadzasz?

- Do jej domu?

- Tak.

- To zależy.

- Od czego?

Wstrzymała oddech. Czy teraz wszystko sobie wyjaśnią, czy może jej oczekiwania są przesadzone? Niestety tak.

- To zależy od tego, ile potrwa remont - wyjaśnił, jakby byli zwyczajnymi znajomymi.

- Racja, nigdy nie wiadomo, ile to zajmie. To jest bardzo piękny dom. Na pewno masz dużo różnych pomysłów - mówiła obojętnym tonem, mimo że umierała z ciekawości, by poznać jego plany.

- O, tak - przyznał z przesadnym entuzjazmem. - Po przebudowie powinnaś przyjść i wszystko obejrzeć.

- Z przyjemnością. Mógłbyś zorganizować przyjęcie. Znaleźli się przy wejściu do przychodni. Blake nie skomentował jej propozycji, lecz od razu skierował się do swojego gabinetu.

Tego dnia Helena miała asystować Maxine w poradni dla kobiet w ciąży. Przygotowała gabinet na przyjęcie pacjentek i czekała na lekarkę. Gdy minęła godzina otwarcia, zaniepokojona wyszła poszukać Maxine. Rano zastępowała Blake’a, ale teraz gdzieś zniknęła.

Gdy Helena wypytywała recepcjonistkę, podszedł do nich Blake.

- Maxine zostawiła mi na biurku liścik - oznajmił.

- Wzięła sobie wolne popołudnie. Niedługo od nas odchodzi, a teraz poszła na spotkanie w przychodni, do której zamierza się przenieść. - Zwrócił się do Heleny.

- Ja przyjmę dziś ciężarne.

Nie tylko twarz Heleny wyrażała zdumienie. Co za tym się kryje? Maxine odchodzi. A teraz tylko zostawiła Blake’owi kartkę.

Co by się stało, gdyby Blake nie wrócił? Darren będzie przez to musiał objechać swoich, jak i jej pacjentów. Nie spodziewała się, że przyjdzie jej asystować Blake’owi. Czy to dobrze, czy źle?

Przyjmowali przyszłe matki w różnych stadiach ciąży, co przypomniało Helenie rozmowę, w której powiedziała mu, że nie wyjdzie za niego, jeśli nie będzie mogła mieć dzieci. Czy on też to pamięta? Jej obawy zostały rozwiane, a mimo to nic z tego dla nich nie wynikło.

Najstarsza pacjentka, pani Saxby, była pod pięćdziesiątkę. Nieoczekiwana ciąża wprawiła ją w zachwyt, tym bardziej że jej dzieci już były dorosłe. Jednak jej małżonek nie podzielał tej radości.

- Moja pani jest w siódmym niebie - zwrócił się do Heleny, gdy Blake badał jego żonę - ale ja mam sporo wątpliwości. Dziecko w naszym wieku? Może urodzić się z zespołem Downa. Możemy oboje umrzeć, zanim dojdzie do pełnoletniości, i kto się nim zajmie?

- Można zbadać płyn owodniowy - powiedziała Helena.

- Tak, wiem, ale to podobno może uszkodzić płód. Zona nie zaryzykuje.

- Pańska małżonka kwitnie - oznajmił uradowany Blake, wychodząc z kabiny.

- Możliwe - mruknął pan Saxby. - Ale przestanie kwitnąc, jak przyjdzie jej wstawać do niego co pół godziny.

- Może należało pomyśleć o jakimś środku zapobiegawczym - odezwał się Blake.

- Uznaliśmy, że w naszym wieku to nie jest potrzebne.

- Dopóki kobieta ma owulację, ciąża nie jest wykluczona - rzucił Blake, przechodząc do następnej kabiny, w której czekała z kolei najmłodsza, szesnastoletnia ciężarna.

- Bardzo udany dzień - stwierdził, gdy wyszła ostatnia pacjentka. - Ani jednego przypadku podwyższonego ciśnienia, hemoroidów czy ułożenia pośladkowego. Założę się, że w przyszłym tygodniu nie będzie tak pięknie.

Helena, pochłonięta sterylizowaniem instrumentów oraz usuwaniem jednorazowych płacht i wacików, nie mogła zauważyć, że Blake ją obserwuje.

Marzył, by jej dotknąć, lecz gdy wyciągnął ręce, odwróciła się gwałtownie. Opuścił ramiona.

- Słucham - powiedziała.

- Nic nie mówiłem.

- Ciągle na mnie się gniewasz, prawda?

- Powiedzmy, że jestem rozczarowany. Wydawało mi się, że mamy wiele wspólnego, ale chyba się pomyliłem. Zadrwiłaś sobie z moich oświadczyn, mimo że chciałaś, żebym odwzajemnił twoje uczucie, a potem wiedząc, jak bardzo mi zależy na poznaniu twoich wyników, bez słowa ulatniasz się ze szpitala. Jak miałbym się czuć, Heleno? Mam być zachwycony?

- Wiem, że nie powinnam tak postąpić, ale Blake, los się na mnie uwziął. Spotyka mnie nieszczęście za nieszczęściem, a ja nie chcę, żeby tak było. Nie chcę, żebyś ty zawsze był panem sytuacji, a ja tobie kamieniem u szyi.

Ściągnął brwi.

- Sam nie wiem, dlaczego tak się stało. Zaczęło się od tego, że uparłaś się pomagać policji w sprawie napadu na jubilera, a ja byłem temu przeciwny. Po tym, co przeszłaś, wydawało mi się, że tak byłoby rozsądnie. Rozumiałem aspekt moralny tej decyzji, ale nie ryzyko, na jakie chcesz się narażać. Od tej pory nie potrafimy znaleźć wspólnego języka. - Wzruszył ramionami. - Daj mi znać, jak podejmiesz ostateczną decyzję. Odnoszę wrażenie, zwłaszcza po tym, jak zniknęłaś ze szpitala, że potrzebujesz szerszego oddechu, więc nie będę cię ponaglał. - Popatrzył na zegar. - Zaraz napłynie nowa fala pacjentów. Jeśli Maxine się nie zjawi, a Darren nie wróci z wizyt domowych, czeka mnie nawał roboty. Proponuję, żebyś poszła do domu. To jest twój pierwszy dzień po chorobie, a cały czas jesteś na nogach. Jane jakoś sobie poradzi.

Już otworzyła usta, by zaprotestować.

- Heleno, nie kłóć się ze mną. Zrób, co ci każę. Zdając sobie sprawę, że Blake ma rację, poszła do domu.

Za oknem zapadała jesienna noc. Co się z tobą dzieje? - zastanawiała się Helena. Stres pooperacyjny? A może po prostu jesteś nieznośna? Chyba tak. Wszystko zaczęło się psuć od rozmowy na temat napadu. Kocha Blake’a, ale jej zachowanie nie pomaga mu w to uwierzyć. Była bardzo zmęczona, ale czuła, że natłok myśli nie pozwoli jej zasnąć.

Nagle zrozumiała, że po prostu musi znaleźć się w jego ramionach. Wyszła z domu, wsiadła do samochodu i ruszyła tam, gdzie się poznali, w stronę zaułka, gdzie kiedyś mieszkał jej ojciec.

Dom Blake’a stał pogrążony w ciemnościach. Może wezwano go na policję? Albo musiał pojechać do więzienia? A jeśli nie tam, to gdzie?

Do nowego domu! Tego dnia został jego prawowitym właścicielem. Gosposia, pani Porteous, miała tam mieszkać dożywotnio, więc zapewne teraz omawiają różne sprawy związane ze zmianą gospodarza.

Czy będzie bardzo niegrzecznie, jeśli zjawi się tam bez zapowiedzi? Możliwe, ale co ją to obchodzi? Musi go zobaczyć, nawet jeśli mieliby rozmawiać wyłącznie o pogodzie.

Wjechawszy w uliczkę, z daleka ujrzała jego samochód i odetchnęła z ulgą. Najwyraźniej już zaczaj: robić porządki, bo nad domem unosiła się chmura dymu, a w powietrzu ostry zapach spalenizny.

Lecz gdy przeszła na tyły domu, zorientowała się, że źródłem dymu nie są palone rupiecie, lecz coś znacznie bardziej wartościowego. Zamarła z przerażenia.

W oknach na piętrze tańczyły jęzory ognia, a przez otwarte drzwi na parterze buchały kłęby dymu. Czy Blake jest wewnątrz? Gdzie jest pani Porteous?

Nagle ujrzała go w jednym z okien. Niósł na rękach bezwładne ciało gospodyni.

Sięgnęła po komórkę i drżącym palcem wybrała numer centrum służb ratunkowych. Potem rzuciła się do drzwi.

Z holu ujrzała Blake’a, który właśnie schodził z góry.

- Wezwałam straż pożarną! - zawołała.

Blake tylko skinął głową i gestem dał jej znak, by wraz z nim wyszła na dwór. Ułożył na trawniku nieprzytomną gosposię.

- Spróbuj, może zdołasz ją ocucić. Wracam po psa. Tak się przestraszył, że nie pozwolił jej się wyprowadzić. Szamotała się z nim, aż zemdlała.

- Nie idź tam - prosiła go. - Nie przeżyję, jeśli coś ci się stanie.

Rzucił jej długie, wymowne spojrzenie, po czym pognał z powrotem do domu. W tej chwili zrozumiała, co czuł, kiedy ona znalazła się w niebezpieczeństwie. Było to bardzo pouczające doznanie. Lecz teraz musi zająć się zemdloną. Pochyliła się nad panią Porteous w nadziei, że zdoła ją ocucić.

W chwili gdy gosposia zaczęła oddychać, Helena usłyszała nad głową odgłos pękającej szyby i łoskot walących się murów.

Podniosła się z klęczek. Tam jest Blake, naraża życie dla biednego przerażonego zwierzaka. Gdy biegła do drzwi, usłyszała wycie strażackiej syreny. Ułamek sekundy później, odgadując jej zamiary, jeden ze strażaków zeskoczył z samochodu i w ostatniej chwili chwycił ją za ramię.

- Tam ktoś jest? - zapytał, podczas gdy jego koledzy już szykowali się do akcji.

- Tak. Wyniósł już staruszkę i wrócił po jej psa.

- Niech się pani zajmie nią, a nam zostawi resztę.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY


Dragi strażak, z aparatem tlenowym, już przykląkł obok Heleny.

- Jestem ratownikiem medycznym w tym zespole - przedstawił się. - Widzę, że pani wie, co należy robić w takich sytuacjach.

- Jestem pielęgniarką, a w środku znajduje się lekarz.

- Spojrzała na płonące domostwo. - On już raz tam był. Bardzo się martwię, że coś mu się stanie.

- Wychodzi! - zawołał ratownik.

W drzwiach ujrzeli Blake’a, którego z obu stron podtrzymywali strażacy. Za nimi szedł trzeci strażak z psem na rękach.

Helena zostawiła panią Porteous pod czujnym okiem ratownika i pobiegła do nich, by jak najprędzej zorientować się, w jakim stanie jest Blake.

- Heleno, pies... - zachrypiał. - Ratuj go! Ona nie umie żyć bez niego. Co z nią?

- Dostała tlen. Psem zajmą się ratownicy. Najbardziej martwię się o ciebie.

Miał poparzone ramię, którym osłaniał się od płomieni, spalone włosy, brwi i całe ubranie.

- Nic mi nie jest - rzekł zmienionym głosem, po czym wbrew temu, co powiedział, osunął się na ziemię.

Wkrótce cała trójka - Helena, Blake i gosposia - znalazła się w karetce. Psa zabrano do kliniki dla zwierząt.

- Kazałem ci jechać do domu i odpoczywać. - Jego uwadze nie umknęła bladość jej policzków.

- Całe szczęście, że cię nie usłuchałam. Przydałam się. Co teraz będzie z twoim pięknym domem?

- To moje najmniejsze zmartwienie - oświadczył. - Można go wyremontować. - Zerknął na panią Porteous.

- Biedaczka nawdychała się dymu, ale co gorsza jest w szoku.

- Za to ty wyszedłeś z tego bez skazy - rzekła Helena z sarkazmem. - Czy chociaż raz pomyślałeś o sobie? Cały jesteś poparzony. Bałam się, że cię stracę... Kocham cię.

Uśmiechnął się krzywo.

- Heleno, tylko dobrzy ludzie umierają młodo.

- Wobec tego już od dawna nie powinno cię być na tym padole.

- Bzdura. Dojeżdżali do szpitala.

Lekarz zbadał gosposię Roweny i zadecydował, że należy zatrzymać ją na obserwacji. Jej problemy z oddychaniem były zdecydowanie mniej poważne niż Blake’a, ale należało mieć na względzie jej podeszły wiek.

Starsza pani nie wiedziała, co było przyczyną pożaru, i bardzo się martwiła, że stało się to w dniu, kiedy Blake miał objąć dom.

- Strażacy to zbadają - pocieszał ją Blake. - Proszę nie zaprzątać sobie tym głowy.

- Ale gdzie ja się podzieję?

- Spaliła się tylko ta część domu, w której były pani pokoje, ale jest jeszcze mnóstwo innych.

Słuchając tych słów, Helena była bliska łez na wspomnienie swojego zachowania, gdy poprosił ją o rękę.

Blake jest jej opoką, i co w tym złego? To wielkie szczęście mieć przy sobie takiego człowieka. Nic dziwnego, jeśli uważa ją za kolosa na glinianych nogach.

On chyba naprawdę tak myśli.

- Heleno, nikt nie oczekuje, że z powodu tego, co dzisiaj się stało, zmienisz priorytety - oznajmił, gdy salowy odwoził go na oddział. - Masz pełne prawo widzieć różne sprawy w odmiennym świetle niż ja. Nie chcę, żebyś się nade mną rozczulała tylko dlatego, że miałem zły dzień.

Zły dzień. Dobre sobie. Mogłeś zginąć, pomyślała. Nie słuchałeś mnie, gdy mówiłam, jak bardzo cię kocham?

Nie odezwała się. Blake powinien być z dala od niej i problemów z nią związanych. Pocałowała go w policzek.

- Teraz moja kolej na odwiedziny w szpitalu - szepnęła. - Przyjdę jutro.

Blake poprawił się na łóżku. Helena szaleje z niepokoju, to prawda, ale to jeszcze nie powód, by czuła się zobowiązana go wspierać. Nie wznieciłem tego pożaru, żeby wzbudzić jej zainteresowanie, pomyślał z goryczą. On też nie miał pojęcia, co było jego przyczyną. Gdy parkował pod domem i podniósł wzrok na pierwsze piętro, gdzie mieszkała gosposia, ujrzał w jej oknach złowieszczy blask.

Natychmiast wbiegł na górę, najpierw do kuchni, bo tam najczęściej zaczyna się pożar, lecz piecyk był wyłączony.

Ogień wybuchnął w saloniku, gdzie starsza pani oglądała telewizję.

Powiedziała mu, że po męczącym dniu zdrzemnęła się w fotelu, a gdy się ocknęła, w pokoju było już pełno dymu. Chciała złapać psa, by go wyprowadzić, lecz przerażony zwierzak nie dał jej do siebie podejść, a ona nie chciała uciekać bez niego.

Dom jest ubezpieczony. Nie w tym problem, myślał. Mimo to Rowena na pewno bardzo to przeżyje. Dzięki Bogu ona ma gdzie mieszkać.

I tak zamierzał przeprowadzić gruntowny remont, więc usuwanie szkód wyrządzonych przez ogień będzie jedynie kolejną z robót. Sprawiałoby mu to o wiele większą radość, gdyby miał pewność, że kiedyś zamieszka tam z Heleną. Ale to, co przed chwilą jej powiedział, chyba nie poprawi atmosfery.

Lecz taka jest prawda. Nie życzy sobie, by uważała za swój obowiązek być przy nim z powodu pożaru. Może w sytuacji, w której role by się odwróciły, łatwiej byłoby jej zrozumieć jego uczucia.

Personel przychodni był wstrząśnięty wiadomością o pożarze. Wyjątkiem była Maxine, która tylko uśmiechnęła się z zadowoleniem.

- Czy myślisz, że to ona podłożyła ogień? - szepnęła Jane. - To do niej podobne.

Helena pokręciła głową.

- Nie. Blake dzwonił do mnie rano i powiedział, że zdaniem strażaków była to wina starej instalacji elektrycznej. Blake podejrzewa, że nigdy nie była wymieniana. Rowena nigdy by sobie nie wybaczyła, gdyby jej szczodrość kosztowała życie jego i gosposi. Wymiana instalacji jest na liście remontów, ale pożar wybuchł przed czasem.

Zatelefonował, zanim wyszła do pracy. Serce jej pękało, gdy słuchała jego ochrypłego głosu, ale o to mu właśnie chodziło. Mimo to, zanim odłożył słuchawkę, przypomniała mu, że zamierza go odwiedzić w porze lunchu.

- Nie trzeba. Już będę u siebie, w domu.

- Wobec tego tam wpadnę.

- Heleno, to nie jest konieczne. - Westchnął, jakby zirytowany jej uporem. - Jutro wracam do roboty, więc i tak niedługo się zobaczymy.

- Widzę, że jesteś zadowolony, że kara jest współmierna do przewiny - warknęła. - Bo ty chcesz mnie ukarać, prawda? Chcesz mi udowodnić, że nie miałam racji, i teraz, kiedy mam szansę okazać, jak bardzo troszczę się o ciebie, odtrącasz mnie. - Odłożyła słuchawkę, nim zdążył zebrać myśli.

Następnego dnia, gdy spotkali się w pracy, z bólem serca patrzyła na jego rany i oparzenia, ale powstrzymała się od jakichkolwiek komentarzy.

Z nadejściem zimy w poczekalni zaroiło się od kaszlących i przeziębionych pacjentów. Helenie przyszło na myśl, że i ona znalazła się w mroźnym klimacie bez szansy na odwilż.

W pracy byli dla siebie bardzo uprzejmi, i na tym poprzestawali. Jeśli jeszcze kiedykolwiek ujrzę go w swoich progach, myślała Helena, to chyba zemdleję z wrażenia.

No tak, jest zajęty remontem, ale chyba nie aż tak bardzo, bo widywała go w restauracji hotelu Pod Łabędziem lub jak w weekendy jechał w stronę miasta.

Maxine odeszła ku nieskrywanej radości całego personelu. Nowy wspólnik miał zjawić się za kilka dni.

Helena nie miała pojęcia, jak Blake odebrał rezygnację Maxine oraz czy miało to związek z jej osobą. Czy tego wieczoru, kiedy nie ukrywał gniewu, ponieważ nie powiedziała mu o operacji jego młodej protegowanej, zrozumiała nareszcie, że zastawiając na niego sidła, marnuje czas?

Darren tymczasem zaręczył się z bardzo sympatyczną blondynką i rozglądał się za stosownym domem. Helena poczuła, że tylko ona drepcze w miejscu.

Policja milczała w sprawie napadu na jubilera, więc ten nieprzyjemny incydent poszedł w niepamięć.

Któregoś wieczoru z nudów zadzwoniła do jednej z zaprzyjaźnionych pielęgniarek w Australii.

- Heleno, wracaj - mówiła Deborah. - Tutaj ciągle brakuje pielęgniarek z dyplomem.

- Nie, chyba nie. Ale zawiadomię cię, jeśli zmienię zdanie - obiecała koleżance.

To jest jakieś rozwiązanie, pomyślała, ponieważ z każdym dniem nabierała coraz większej pewności, że tutaj już niejawnie spotka. Blake najwyraźniej uznał, że zrobił, co należy, i nie życzy sobie więcej komplikacji. Mogłaby chyba jeszcze tylko rzucić się przed nim na kolana.

Pani Porteous wróciła do domu Roweny, gdzie wymieniono całą instalację. Gdy Helena zapytała go o nią, powiedział, że już wyszła ze wstrząsu, ale chyba czułaby się lepiej, gdyby i on tam zamieszkał na stałe.

- Kiedy to się stanie? - zapytała obojętnym tonem.

- Myślę, że niedługo.

Osoba postronna, która słyszałaby tę wymianę zdań, nigdy by się nie domyśliła, że kiedyś tych dwoje połączyła gorąca namiętność. Teraźniejszość wymazała przeszłość.

Na początku grudnia Blake zaprosił cały personel do nowo wyremontowanego domu.

- Mam nadzieję, że przyjdziesz. - Przez chwilę byli sami w pokoju pielęgniarek.

- Nie wiem - odparła.

- Proszę, przyjdź. - Może rzeczywiście mu na tym zależy? Lecz on błyskawicznie odebrał jej wszelką nadzieję, dodając: - Dziwnie by wyglądało, gdyby zabrakło tylko ciebie.

- No cóż, to znaczy, że nie mam wyjścia. Co ludzie by powiedzieli, gdyby dowiedzieli się, że odrzuciłam taką atrakcyjną propozycję? - zadrwiła.

- Bardzo żałuję, Heleno, że nie potrafię cię zrozumieć. Miałem wielkie plany wobec tego domu. Ale je zmieniłem. Może przeznaczę go na dom opieki medycznej albo na ośrodek dla trudnej młodzieży.

- Ach tak... Nie chcesz tam mieszkać?

- Jeszcze nie zdecydowałem.

W tej chwili wezwała go recepcjonistka. Oddalił się, pozostawiając ją w ogromnej rozterce.

Przed przyjęciem Helena była w wyjątkowo paskudnym nastroju. Odniosła wrażenie, że zaproszono ją z litości, niczym Kopciuszka, który w odróżnieniu od niej w końcu znalazł swojego księcia.

Postanowiła jednak, że jak Kopciuszek, musi być piękna. Sięgnąwszy zatem do szafy po swoją najładniejszą suknię z zielonego jedwabiu, zaczęła przygotowywać się na tę okazję.

Czy Blake to zauważy? - zastanawiała się przed lustrem. Czy będzie zbyt pochłonięty tym, co ma jej za złe?

Już miała wyjść, gdy zadzwoniła Deborah. Dopytywała się, czy Helena przypadkiem nie zmieniła zdania.

- Wszyscy na ciebie czekamy. Powiedziałam szefowej, że rozważasz taką możliwość, a ona kazała mi cię namówić.

- Nie mogę teraz rozmawiać - odparła Helena. - Spieszę się na przyjęcie. Potem zadzwonię.

Dom prezentował się okazale i pachniał świeżością... Brakuje tu jedynie gospodyni z prawdziwego zdarzenia, pomyślał Blake, witając gości. Nie zorganizuje tu domu opieki ani ośrodka dla młodzieży, dopóki Helena się nie zdeklaruje.

Dlaczego posłużył się takim marnym pretekstem, gdy wahała się, czy przyjąć zaproszenie? Dlaczego po prostu się nie przyznał, że to wszystko po to, by ją tam zwabić?

Na pewno miałaby ochotę zamieszkać w takim pięknym domu, ale nie o to chodzi. Blake pragnął, by zgodziła się z nim być gdziekolwiek, ponieważ oboje naprawdę się kochają. Może tego wieczoru uda mu się dowiedzieć, jak ona to widzi.

Dzieci też miałyby tu doskonałe warunki, ale i to nie jest koronnym argumentem. Tak długo czekał, by spotkać kobietę, którą postanowił pojąć za żonę, że jeśli ona odmówi, on nie zadowoli się żadną inną.

Przyjechała jako ostatnia. Gdy ujrzał ją w nowej fryzurze, która ukazywała jej wysmukłą szyję, i w zielonej sukni z odsłoniętymi ramionami, poczuł, że krew szybciej krąży mu w żyłach. Pasuje do niej ten dom. Wniosłaby do niego blask i radość.

Lecz ona oficjalnym gestem podała mu dłoń.

- Mam nadzieję, że nie przyjeżdżam po czasie. Miałam telefon z Australii - oznajmiła chłodnym tonem.

- Z Australii?

- Tak. Oprowadzisz nas?

- Potem. - Zastanawiał się, dlaczego wspomniała o Australii. - Chodźmy do nich. Zrobić ci drinka?

- Tak, poproszę. - Była rozczarowana.

Gdy stanęła w jego progach, omiótł ją tęsknym spojrzeniem, ale nie powiedział nic miłego. Może już przestała być dla niego atrakcyjna? Ale czy można się temu dziwić, skoro od tygodni prawie w ogóle do siebie się nie odzywają?

Oglądając dom, pożałowała, że tu przyszła. Wspomnienie tych eleganckich wnętrz będzie nękało ją przez całe życie.

Gdy w końcu dotarli do skrzydła, które zniszczył ogień, naszły ją inne refleksje. Przed oczami stanęły jej jęzory ognia sięgające po Blake’a, który niesie na rękach nieprzytomną panią. Porteous.

Przecież najważniejsze jest to, że on żyje!

Wszyscy goście przeszli już dalej, a ona stała pogrążona we wspomnieniach. Nagle usłyszała głos Blake’a:

- Ponieważ narzekałaś kiedyś, że nic ci nie mówię, chcę ci powiedzieć, że zrobiłem mały wywiad i dowiedziałem się, że policja jeszcze nic nie zrobiła w sprawie napadu.

- Czyli na razie mogę spać spokojnie?

- Tak. Oboje możemy spać spokojnie, ale nadal uważam, że nie powinnaś się w to angażować.

- A mnie nadal zdumiewają twoje słowa! Czy taką postawę może przyjąć ktoś, kto leczy ludzi, dobrych i złych? Dlaczego nie chcesz pomóc ofiarom przestępstwa oraz okradzionym? To tak, jakbyś deklarował się po stronie tych bandziorów.

- Czy kolejny raz mam ci przypomnieć, dlaczego nie chcę, żebyś wplątała się w niebezpieczna” sytuację?

- Tak, przypomnij mi!

- Wiesz to doskonale. Bo nie chcę, żeby coś ci się stało. Kiedy się poznaliśmy, moja troska o ciebie była ci na rękę, ale odkąd wiemy, że się kochamy, nie życzysz sobie, żebym cię chronił. Niech i tak będzie. Jeśli wpadniesz do rzeki, pomacham ci z brzegu.

- Umiem pływać - syknęła, po czym uśmiechnęła się szeroko, ponieważ zbliżała się do nich gromadka gości.

- Wyglądasz bosko - stwierdziła Jane, gdy podano do stołu.

- Nie wierzę - mruknęła Helena. - Zajmijmy się ucztą.

- Znowu się posprzeczaliście?

- Niestety. Nasz romans od początku był skazany na niepowodzenie.

Przez resztę wieczoru rozmawiała, uśmiechała się, milczała w stosownych chwilach i cały czas starała się unikać Blake’a. On też więcej do niej nie podchodził.

- Dziękuję, że przyszłaś - powiedział dopiero, gdy się z nim żegnała.

Nim dotarła do domu, postanowiła zrobić to, co należało zrobić zaraz po śmierci ojca: wracać do Australii.

- Czy na pewno to miejsce będzie na mnie czekać? - upewniała się, rozmawiając z Deborah.

- Absolutnie! Poproszę szefową, żeby wystąpiła do dyrekcji z prośbą, o potwierdzenie na piśmie - obiecała koleżanka.

- Jadę do Australii - poinformowała zdumioną Jane następnego ranka.

- No nie! Zrezygnowałaś z doktora Pembertona?

- To on ze mnie zrezygnował.

- Nie wierzę. Jest dla mnie jasne jak słońce, że to przyjęcie było zorganizowane ze względu na ciebie. Widziałam, jak gawędziliście. Czy to z powodu tej rozmowy?

- Tak. Zagubiliśmy się w zawiłościach moralności, priorytetów oraz mieszanych uczuć.

- Bzdura! Sama o tym dobrze wiesz - obruszyła się Jane. - Uważam, że nie ma lepiej dobranej pary.

- Ja tak nie myślę. I nie zmienię zdania. Nasze ścieżki gdzieś się rozeszły i musimy się rozstać.

- Chcesz tego?

- Tak.

- Nie wierzę.

- Po południu złożę wymówienie - oświadczyła Helena.

- Masz już nową pracę?

- Tak.

Wargi Jane wykrzywiły się w podkówkę.

- Będzie mi ciebie bardzo brakowało. Stanowimy doskonały zespół.

- Teraz już wiem, czego dotyczyła ta tajemnicza rozmowa z Australią. - mruknął Blake, gdy znaleźli się sami podczas przerwy na lunch. - Co chcesz osiągnąć, uciekając?

- Chcę zacząć nowe życie... bez przestępców. Chcę odzyskać spokój ducha.

- Hm. Przestępczość jest wszędzie - zauważył. - Heleno, obowiązuje cię miesięczny okres wypowiedzenia.

No tak. Nawet nie zasugerował, by ponownie przemyślała tę decyzję. Poinformował ją jedynie, że jeszcze miesiąc musi tu odpracować. Nie była świadoma tego, że Blake rozpaczliwie chwyta się ostatniej deski ratunku, byle zatrzymać ją jak najdłużej.

- Dziewczyna, którą zastąpiłam, pracowała tylko tydzień od złożenia rezygnacji - broniła się.

- Tak, bo nie opuszczała granic kraju. Poza tym jej przenosiny nie miały związku z pracą.

- Stąd ta różnica? Dobrze, Blake, przepracuję ten miesiąc. Czy stawiasz jeszcze jakieś warunki?

Miała nadzieję, że powie: „Nigdzie nie pojedziesz”, ale się przeliczyła. Podszedł do drzwi i otworzył je.

Gdy wyszła, stanął przy oknie. Skończone. Postara się, by było inaczej. Czy jednak ma prawo zmuszać ją do zmiany decyzji? Chciała wracać do Australii zaraz po śmierci ojca. I zapewne teraz żałuje, że wcześniej tego nie zrobiła.

To był smutny dzień. Tak go podsumowała, wróciwszy wieczorem do domu. Gdy tylko oznajmiła Blake’owi, że wyjeżdża, natychmiast tego pożałowała. Gdyby choć jednym słowem chciał ją zatrzymać, rzuciłaby mu się w ramiona.

Ale tego nie zrobił.

Przebrała się i ruszyła do restauracji w hotelu Pod Łabędziem, bo nie chciało się jej niczego gotować.

Siedziała pod oknem wpatrzona w talerz, gdy przy jej stoliku stanął Blake.

- Mogę się przysiąść? - Uniósł ironicznie brwi.

- Oczywiście. Przyznam, że się tu ciebie nie spodziewałam.

- Znalazłem się tu zapewne z tego samego powodu co ty. Nie miałem ochoty stać przy kuchni. Opowiedz mi o tej nowej pracy. Dokąd wyjeżdżasz i co będziesz tam robić?

Spojrzała na niego niepewnie. Jaka niespodziewana zmiana nastawienia.

- Będę pielęgniarką w szpitalu w Sydney.

- To chyba dobrze.

- Też tak myślę.

To okropne, taka wymiana zdawkowych uwag, podczas gdy ona marzy o tym, by znaleźć się w jego ramionach.

- Czy musimy rozmawiać o pracy?

- A na przykład o czym? - Udał zdziwienie.

- Czy od wczoraj powziąłeś nowe postanowienia w sprawie domu?

- Nie, jeszcze nie. Ale ty pierwsza o tym się dowiesz.

- Ja?! - Z wrażenia potrąciła kieliszek.

Blake zerwał się z krzesła i zaczął ścierać plamę z obrusa. Niechcący musnął ręką jej udo. Gdy podniosła na niego wzrok, pojęła, że nie tylko nią wstrząsnął ten przelotny kontakt.

To ich zgubiło.

- Jedziemy - powiedział Blake.

- Dokąd?

- Czy to ważne? Tutaj nie mogę się z tobą kochać. Wyprowadził ją z restauracji.

- Ale nie do wielkiego domu - szepnęła. - Nie wypada.

- Nie psuj tej chwili. - Uśmiechnął się. - Teraz jest nam na pewno wszystko jedno. Do ciebie?

- Mhm - mruknęła rozmarzona.

Gdy Blake wyjmował z kieszeni kluczyki, zadzwoniła jego komórka.

- Dzisiaj mam dyżur pod telefonem - powiedział. - Boże, spraw, żeby to nie był komisariat. - Jego twarz pochmurniała z sekundy na sekundę. - Tak. Kiedy to się stało? Już jadę. Karetka wezwana? Zaraz będę.

- Policja?

Gdy chował telefon, w świetle latarni dostrzegła jego ściągnięte rysy.

- Dzwonili z policji? - powtórzyła.

- Nie. Rowena miała zawał. Chyba poważny. W domu. Karetka już do niej jedzie. Muszę cię zostawić, Heleno. Ta kobieta to mój wielki skarb. Uratowała mnie.

- A ty ją. Ruszaj. - Popchnęła go delikatnie w stronę auta.

- Może nie jest nam pisane... - szepnął, a ona poczuła, jakby ktoś wbijał jej nóż w samo serce.

- Może.

Gdy odchodził, zastanawiała się, które z nich jest bardziej rozczarowane.

Nie zaproponowała mu swojego towarzystwa, wyczuwając, że na pewno chce być sam na sam z kobietą, która odegrała tak ważną rolę w jego życiu. Ale na odchodnym zawołała za nim:

- Dasz mi znać, co się dzieje?

- Tak - odrzekł ponurym głosem.

Długo nie mogła zasnąć. Modliła się, by ten dzień jak najszybciej się skończył. Wręczyła mu wymówienie, na które zareagował z lodowatą, obojętnością, potem postanowiła zjeść w restauracji, gdzie on niespodziewanie się zjawił. Później zaś rozlane wino rozbudziło w nich gorące pożądanie, którego nie pozwoliło im zaspokoić wezwanie do Roweny.

Gdzie jest teraz Blake? Zapewne przy jej łóżku. Na pewno modli się, by mu jej nie odebrano.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY


O czwartej nad ranem dzwonek u drzwi wyrwał Helenę z niespokojnego snu.

To Blake, pomyślała, zbiegając na dół. Wrócił. Nawet przez myśl jej nie przyszło, że mógłby to być ktoś inny, ale na wszelki wypadek, z ręką już na zasuwie, zawołała jego imię.

- Tak, to ja - odparł.

W półmroku ujrzała jego bladą jak płótno twarz.

- Rowena nie żyje - powiedział bezbarwnym tonem. - Odeszła, zanim do niej dojechałem. Nie zdążyłem się pożegnać. Reanimacja nic nie dała.

- O nie - szepnęła. - Nie doczekała twojej przeprowadzki.

- Personel twierdzi, że stało się to nagle. Takie też było jej życzenie. Los oszczędził jej czekania i utraty godności. Będzie mi jej bardzo brakowało.

Chciała go przytulić, by ukoić jego smutek, ale z doświadczenia wiedziała, że to nie jest takie proste.

- Zrobię herbatę. - Zdawała sobie sprawę, że w takiej tragicznej sytuacji jest to bardzo skromny gest, ale poczuła się bezradna.

- Nie, dziękuję. Pojadę do siebie. Przepraszam, że wyciągnąłem cię z łóżka, ale uznałem, że zechcesz o tym wiedzieć.

- Nie zgadzam się, żebyś teraz jechał do domu - powiedziała cicho. - Nie w tym stanie. Teraz ty skorzystasz z mojego pokoju gościnnego. - Nie pozwoliła mu sobie przerwać. - Blake, nie sprzeczaj się ze mną. Nie zostawiłeś mnie samej, kiedy zmarł mój ojciec, więc i ja ciebie teraz nie zostawię.

Na jego zmęczonej twarzy pojawił się słaby uśmiech.

- Dobrze, ale wątpię, żebym mógł zasnąć.

- Musisz. Jutro czeka cię dużo spraw do załatwienia, a poza tym sen łagodzi smutek.

Wbrew swoim obawom zasnął. Odczekała godzinę, po czym weszła na palcach do jego pokoju. Leżał na boku z twarzą wtuloną w poduszkę, a ona przyglądając mu się, nareszcie zrozumiała, gdzie jest jej miejsce.

Ostrożnie położyła się za nim i objąwszy go, musnęła wargami jego kark. Zamruczał coś przez sen.

W końcu znaleźliśmy się w jednym łóżku, pomyślała, chociaż nie po to, by się kochać. Przywiodła nas tu inna potrzeba. Po raz pierwszy to Blake wymaga wsparcia. Zdruzgotany i zrozpaczony, zwrócił się do mnie. Zapamiętam tę noc na zawsze.

Czekają go smutne dni. Ona też przez to przeszła. I jeśli Blake jej pozwoli, postara się przeprowadzić go przez ten trudny czas.

Gdy obudziła się, jego już nie było. Pozostało po nim tylko ciepłe wgniecenie na poduszce. Wyskoczyła z łóżka. Może jest w kuchni albo w łazience? Niestety. By dowiedzieć się, jak zareagował na tę wspólną noc, trzeba będzie poczekać, aż się spotkają.

Ku jej zdziwieniu był już w przychodni. Widać było, że wcześniej wpadł do domu, ponieważ zdążył się ogolić i przebrać, a miejsce człowieka pogrążonego w bólu z powodu śmierci bliskiej osoby zajął energiczny lekarz. Tylko Helena wiedziała, ile kosztuje go ta przemiana.

- Jak się czujesz? - zniżyła głos. Liczyła, że napomknie coś o tej nocy.

Uśmiechnął się posępnie.

- Przystosowuję się do tego, co nieodwracalne. A ty?

- O co pytasz?

- Naszedłem cię o nieludzkiej godzinie.

- Myślisz, że mogłabym sobie tego nie życzyć?

- To nie jest wykluczone.

- Mylisz się.

- Ostatnio mylę się w wielu sprawach.

Teraz na pewno powie coś o tym, że spali razem. Nic z tego.

- Muszę zająć się pogrzebem. Przyjdziesz?

- Ja?

- Tak. Rowena bardzo cię lubiła.

- Jeśli takie jest twoje życzenie, to na pewno przyjdę. Pod warunkiem jednak, że jej rodzina nie będzie miała nic przeciwko temu.

- Ona nie ma rodziny. Będziemy tylko my oraz pani Porteous. Może przyjść paru miejscowych notabli, ale zasadniczo jest nas tylko troje. - Zanosi się na bardzo skromną uroczystość, pomyślała, on jednak dodał: - Zamówię jedzenie, żeby było czym podjąć tych, którzy później dołączą.

No cóż, nie doczeka się komentarza na temat tego, że razem spali.

Otworzywszy oczy, Blake poczuł jej słodkie ciepło. Nie zmienił pozycji. Ta nieoczekiwana obecność Heleny jest pozbawiona jakichkolwiek seksualnych podtekstów.

Zrobiła to tylko po to, by go pocieszyć, ale wybrała najlepszy sposób.

Chciałby już zawsze tak leżeć, czując jej piersi wtulone w swoje łopatki i oddech na karku, lecz musi stawić czoło nowemu dniu. Śmierć Roweny bardzo mu ciążyła, ale trzeba jechać do przychodni, do zakładu pogrzebowego oraz przekazać pani Porteous tę smutną wiadomość. Już sobie wyobrażał rozpacz gosposi, która wiernie służyła Rowenie od wielu lat.

Z cichym westchnieniem wstał i przyjrzał się Helenie. Nie mogę uzurpować sobie prawa do roli jedynego pocieszyciela, pomyślał. Mylił się, zakładając, że jest to zadanie jednostronne. Helena spędziła z nim tę noc. Długo będzie ją pamiętał. Będzie też miał co wspominać, jeśli Helena nie zmieni swojego postanowienia o powrocie do Australii.

Zamykając jak najciszej drzwi do sypialni i schodząc na dół, pojął, że jeśli Helena wyjedzie, będzie nosił w sercu ból po stracie nie jednej, lecz dwóch kobiet.

Mszę żałobna” odprawiono w miejscowym kościele parafialnym, do którego Rowena uczęszczała przez całe życie.

Siedząc między Blakiem a zapłakaną panią Porteous, spoglądając na szopkę obok ołtarza i dorodne świerkowe drzewko pod witrażowym oknem, Helena uprzytomniła sobie, że wkrótce nadejdzie Boże Narodzenie.

W tak radosnej porze ten człowiek będzie pogrążony w smutku, pomyślała. A co będzie z nią? Jeśli postanowi urzeczywistnić swój plan, powinna wylecieć do Australii w święta, ponieważ akurat wtedy dobiegnie końca jej okres wypowiedzenia.

Jest jednak pewien kłopot. Do tej pory nie wysłała potwierdzenia, że podejmie pracę w Sydney. List leżał od jakiegoś czasu, ale ona ociągała się z wysłaniem go.

Od spotkania w restauracji Blake nie podjął tego tematu, więc przyjęła, że nie ma nic przeciwko temu i że nie będzie jej zatrzymywał. Ma tyle spraw na głowie, że nie jest w stanie myśleć o jej problemach.

Po pogrzebie w domu Roweny zebrało się sporo osób. A Helena znowu poczuła się... jak gość, który przyszedł z wizytą, a nie jak ktoś, czyje dzieci mogłyby tu śmiać się i biegać.

Tym razem jednak przyszło jej pełnić honory pani domu, przyjmując kondolencje u boku Blake’a. Czy to ważne, że jest obiektem zdziwionych spojrzeń?

- Teraz mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że do końca towarzyszyłem Rowenie w jej ostatniej drodze - oznajmił, gdy wszyscy rozjechali się do domu. - Pora zająć się innymi sprawami.

- Jakimi?

- Na przykład twoim wyjazdem, nowym lekarzem na miejsce Maxine oraz świętami.

- Mną się nie przejmuj. Wszystko załatwiłam.

- Ach tak. Kiedy wyjeżdżasz?

- W Wigilię.

Nie miała takiego zamiaru. Nie zostawi Blake’a z dwóch powodów - ponieważ będzie to ich pierwsze i zapewne ostatnie Boże Narodzenie oraz dlatego, że Blake jest w żałobie.

Dalej rozmawiali o sprawach mało istotnych.

- Odwiozę cię do domu - zaproponował w końcu.

- Nie trzeba. Przejdę się.

- Rób, jak chcesz. Ale teraz, kiedy nareszcie mogę pozbierać myśli, chciałbym kupić ci prezent. Chcę, żebyś miała coś na pamiątkę naszej znajomości.

Helena o mało nie wykrzyczała: „Moją pamiątką będzie złamane serce! Czy musisz mnie dręczyć, okazując mi, jak jest ci to obojętne?”. Zamiast tego odpowiedziała spokojnie:

- Ja też mam taki pomysł.

- Wobec tego pojedźmy razem na zakupy. Oszalał? Jak gruboskórnym trzeba być, by proponować jej wspólne zakupy, kiedy jej serce pęka z bólu?!

Coś ich łączyło, ale to już przeszłość. Blake rozstał się z Roweną, a teraz ze stoickim spokojem może pożegnać się i z nią.

- Przyjadę po ciebie w sobotę po południu. Pokiwała bezmyślnie głową jak kukiełka.

Na wieść o ich sobotnich planach Jane wzniosła wzrok do nieba.

- I jak tu z wami wytrzymać?! - zawołała.

- To nie mój pomysł - broniła się Helena. - On to zaproponował.

- Ty wyjeżdżasz... a on nie protestuje?

- Tak to wygląda.

- Spaliście ze sobą? - zapytała Jane.

- Tak.

- Jak było?

- Jak w niebie.

- Mimo to się rozstajecie.

- Tak.

- O co wam poszło?

- O drobiazgi. O poczucie własnej godności i o różne uprzedzenia.

- To do was niepodobne.

- Było jeszcze coś. Stałam się świadkiem napadu u jubilera. Widziałam twarz jednego ze złodziei, zanim włożył maskę. Zgodziłam się wziąć udział w identyfikacji, jeśli policja ich schwyta. Blake się wściekł.

- Trudno mu się dziwić - zauważyła Jane. - Każdy wie, jaki los spotyka takich prawomyślnych obywateli. Potem tego żałują. Zdarza się, że do śmierci nie mogą nigdzie zagrzać miejsca.

- Chciałam postąpić słusznie, ale on nie był w stanie tego zrozumieć. Na razie nic się nie dzieje, więc wychodzi na to, że pokłóciliśmy się o wyimaginowaną sytuację.

- Heleno, on cię kocha. Styka się z przestępczością częściej niż inni i doskonale wie, na jakie narażasz się ryzyko - tłumaczyła jej Jane. - Z powodu czyjejś głupoty stracił już jedną kobietę. Chyba to jest jasne.

- Tak, ale to nie wszystko.

Są jeszcze bracia Kelsall, kobieta na chodniku pod balkonem oraz jej ojciec, który został zmuszony do opuszczenia rodzinnego domu.

W takiej sytuacji ktoś inny ze strachu zamknąłby się w sobie, w niej jednak obudziły się wojownicze instynkty, co ostatecznie doprowadziło do kłótni z Blakiem.

Rozmowa z Jane uświadomiła jej, że myśląc o innych, zapomniała o uczuciach mężczyzny, dla którego jej dobro stało się najważniejszą sprawą w życiu.

Musiała przyznać rację koleżance. Marnowali czas, błędnie oceniające swoje priorytety. Przy najbliższej nadarzającej się okazji muszą to sobie wyjaśnić.

W poczekalni została już tylko jedna pacjentka. Przeglądając kartę, Helena ze zdumieniem odkryła, że jest to lokatorka domu jej ojca. Za chwilę pozna żonę nowego dyrektora w miejscowym banku. Tę, która uskarżała się na napady lęku. Tym razem skręciła nogę w kostce. Darren przekazał ją pielęgniarkom, aby założyły jej opatrunek.

- Jestem ruina” człowieka - żaliła się pani Mclntosh. - Nie panuję nad tym, co robię. Mam za dużo na głowie. Sprowadziliśmy się tu niedawno. Za dużo zmian w za krótkim czasie - orzekła.

Helena uśmiechnęła się.

- Ja też jestem tu nowa, więc dobrze wiem, jak pani się czuje. Mieszkacie państwo nieopodal doktora Pembertona, prawda?

- Tak. Zna pani tę okolicę? Czy zna tę okolicę?!

- Tak. Bardzo dobrze.

- Niedługo znowu się przeprowadzamy. Czekamy na zakończenie budowy. Jedna z sąsiadek nazwała nasz obecny dom obozem przejściowym. Podobno nikt tam długo nie zagrzał miejsca.

Po tej wizycie Helena opadła na fotel. Znowu naszły ją wspomnienia. Poprzednio w tym samym domu mieszkał jej ojciec. Z oczywistych powodów jego pobyt tam okazał się krótki. Jednak ku swojemu ogromnemu zdziwieniu uprzytomniła sobie, że po rozmowie z panią Mclntosh ta część jej przeszłości niespodziewanie nabrała jaśniejszych barw.

W domu jej ojca mieszka teraz zwyczajna rodzina, której największym problemem jest przystosowanie się do nowego otoczenia. Klątwa związana z programem ochrony świadków została z niego zdjęta, a wraz z nią zamknięty mroczny rozdział jej historii!

To przeszłość zaciążyła na jej znajomości z Blakiem. Czy zamierza wplątać się w nową ryzykowną, sytuację?

Od pogrzebu Roweny Blake stale miał przed oczami scenę, w której Helena, stojąc u jego boku, przyjmuje kondolencje od kolejnych żałobników. Dodawała mu otuchy. Jej miejsce jest w tym domu, a wyjazd do Australii nie do pomyślenia.

Rowena marzyła o tym, by jego dzieci wychowywały się w tym domu, lecz to się nie stanie, jeśli on nic w tym kierunku nie zrobi. Po samotnej kolacji nabrał przekonania, że niesłusznie obstawał przy tym, by Helena odmówiła współpracy z policją.

Pozwolił, by uczucie, jakim zapałał do Heleny, przyćmiło wartości, którymi kierował się przez całe życie.

Należy położyć kres nieporozumieniom. Niezależnie od tego, czy Helena wyjedzie, czy zostanie, musi przyznać jej rację. Zło nie może panoszyć się bezkarnie.

Drzwi otworzyła jej pani Porteous.

- Zastałam Blake’a? - zapytała Helena.

- Wyjechał dziesięć minut temu.

- Czy wie pani, dokąd?

- Niestety, nie wiem. Normalnie mówi mi, gdzie jedzie, ale nie tym razem. Spieszył się. Wejdzie pani i zaczeka?

- Nie, dziękuję. Przyjadę później.

Zawróciła. Jasne, zawsze tak jest, pomyślała. Zwlekała z tą decyzją przez parę tygodni, a kiedy w końcu ją podjęła, jego nie ma domu.

W oknach paliło się światło, lecz nikt nie otwierał drzwi. Kiedy indziej Blake by zrezygnował, ale tym razem postanowił czekać.

Nie trwało to długo. Gdy tylko auto Heleny zatrzymało się, oboje wyskoczyli z samochodów.

- Przyjechałem powiedzieć ci, że to ty masz słuszność, a nie ja. Pomieszały mi się wartości. Potrafisz mi wybaczyć?

Na jej ustach zaigrał lekki uśmiech.

- Blake, niczego nie muszę ci wybaczać. Wracam od ciebie, bo też zamierzałam przyznać ci rację. Nie chcę, żeby rozdzieliła nas przeszłość. Jane uprzytomniła mi, jaką jestem egoistką. Rozmawiałam z twoją sąsiadką, i to też pomogło mi ujrzeć wszystko w innym świetle. Nie wiem, czy w dalszym ciągu mnie pragniesz, ale niezależnie od tego musiałam ci to powiedzieć.

- Czy nadal cię pragnę? Do bólu!

- Ale miałeś zamiar pozwolić mi wyjechać.

- Wcale nie. Na pożegnanie miałem zamiar włożyć ci pierścionek na serdeczny palec, nawet przy użyciu siły. A jeśli i to by cię nie powstrzymało, miałem w planach porwać cię z lotniska.

- Mógłbyś mieć z tym pewne trudności... - zauważyła rozradowana.

- Dlaczego?

- Bo nigdzie się nie wybieram. Nawet nie wysłałam listu potwierdzającego, że przyjmuję tę ofertę. Blake...

- Słucham?

- Czy mogę cię o coś zapytać, zanim mnie dotkniesz, zanim stracę wszelką zdolność myślenia? Nie powiedziałeś mi jeszcze, co pomyślałeś, kiedy odkryłeś, że jesteśmy razem w łóżku.

- O pewnych sprawach nie należy mówić. - Wargi mu drżały. - Miałem nadzieję, że pamięć o tym pomoże mi przebrnąć przez najgorsze dni.

- Nie miałeś mi za złe?

- Dlaczego? - zdumiał się. - To dzięki temu przyznałem się do błędu. Po to, żeby do końca życia każdego ranka budzić się obok ciebie.

- Czy to znaczy, że chcesz się ze mną ożenić?

- To chyba najlepszy sposób, aby spełnić marzenie Roweny o domu pełnym dzieci.

- Może urodzi nam się córeczka...?

- Rudowłosa i zielonooka - uzupełnił Blake.

- Damy jej na imię Rowena.

Dyskretne kaszlnięcie przerwało tę wymianę zdań. Podchodził do nich policjant.

- Dzień dobry, doktorze. Widzieliśmy się już w komisariacie, ale ja przyszedłem do pani.

- Do mnie? - Helena zesztywniała.

- Pan doktor pytał kiedyś, czy schwytaliśmy tę szajkę, która jakiś czas temu dokonała napadu na sklep jubilerski. Wtedy jeszcze ich nie mieliśmy, ale teraz są już pod kluczem. Przyznali się do winy. W związku z tym pani stawiennictwo jest niepotrzebne.

- Dziękuję. Jestem panu wdzięczna, że się pan fatygował. - Kamień spadł jej z serca.

- Drobiazg. Na tym również polega nasza praca.

- Nie mógł wybrać lepszej chwili - ucieszył się Blake, gdy młody człowiek odjechał. - Parę minut wcześniej i wszystko mogłoby się znowu poplątać.

- Wątpię. Przecież oboje doskonale wiemy, kto miał rację, a kto się mylił.

- Tak sądzisz? - Z błyskiem w oku pochwycił ją w ramiona.

Kupili pierścionek, który Blake od razu wsunął jej na palec.

- No widzisz, obyło się bez użycia siły. - Uśmiechała się promiennie.

- Faktycznie. - Zerknął na klejnot wysadzany brylantami i szafirami. - Ale w to, że jesteś moja, uwierzę dopiero wtedy, gdy zobaczę tam jeszcze obrączkę ze złota.

Szli przez oszroniony ogród.

- Zobaczysz to, zobaczysz - obiecała.

- Ale kiedy? Huczne wesele wymaga kilkumiesięcznych przygotowań.

- Wobec tego niech to będzie skromny ślub.

- Nie. Do tego domu pasuje wyłącznie huczne zimowe wesele. Po prostu musimy przyspieszyć przygotowania.

- Czy myślisz, że Rowenie by się to spodobało? - zapytała cicho.

- Jestem tego pewien. Czy to źle? - wyraźnie się zaniepokoił.

- Skądże! Przecież to jej zawdzięczamy taki piękny dom. Mamy siebie i całą tę posiadłość.

- Zrezygnuję z niektórych zawodowych obowiązków - oznajmił.

- Co takiego? Z policji i więzienia?

- Tak. Za dużo mieliśmy z tym do czynienia.

- Nie, Blake. - Pokręciła głową. - Nie rób tego. Ci ludzie potrzebują kogoś takiego jak ty. Człowieka sprawiedliwego i bez uprzedzeń. Nie zapominaj, że i ja kiedyś byłam twoją zagubi ona owieczką.

Gdy ślubna limuzyna zajeżdżała pod kościół, w powietrzu unosił się zapach narcyzów i hiacyntów. Na wieży biły dzwony, a wewnątrz pan młody oczekiwał swojej oblubienicy.

W pierwszej ławce zasiadła pani Porteous w nowym kapeluszu, a za nią cały personel przychodni oraz inni znajomi.

Ponieważ Helena nie miała żadnych krewnych płci męskiej, poprosiła Jane, by ta poprowadziła ją do ołtarza. Stanęły teraz w drzwiach świątyni.

Kątem oka Helena dostrzegła wśród zebranych Jean Mcintosh, żonę nowego dyrektora banku, i uśmiechnęła się do niej. Od kiedy Jean przyszła do przychodni ze skręconą kostką, zdążyły się zaprzyjaźnić, co sąsiadce Blake’a wyszło tylko na dobre.

Zagrzmiały organy. Zebrani wstali. Tam jest Blake, pomyślała Helena. Czeka, by pojąć ją za żonę...


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Hardy Kate Harlequin Medical 494 Odzyskane marzenia
Gordon Abigail Żona jego marzen
Gordon Abigail Żona jego marzen
Gordon Abigail Zona jego marzen
Gordon Abigail Dom marzen
Gordon Abigail Recepta na życie
Drake Dianne Harlequin Medical 502 Dylemat doktora Andersona
290 Gordon Abigail Spotkanie na lotnisku(1)
Gordon Abigail Niedostępny pan doktor
Andrews Amy Harlequin Medical 505 Udana terapia
208 Gordon Abigail Lekarstwo na zazdrość
067 Gordon Abigail Intruz
133 Gordon Abigail Lekarz policyjny
Gordon Lucy Harlequin Romans 517 Zdobycz szejka
Gordon Abigail Sanatorium nad morzem
M389 Gordon Abigail Spadkobiercy
Webber Meredith Harlequin Medical Duo 243 Nieznosny adorator
086 Gordon Abigail Co niesie nam los
Martyn Leah Harlequin Medical 470 Lekarz z antypodˇw

więcej podobnych podstron