0
LUCY GORDON
Zdobycz szejka
Tytuł oryginału: The Sheikh's Reward
1
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Był księciem w każdym calu. Wysoki, ciemnowłosy, o dumnie
osadzonej głowie Ali Ben Saleem, szejk Kamaru, swoim pojawieniem się
w kasynie skupił wszystkie spojrzenia.
Nie chodziło wcale o urodę ani o to, że smukła sylwetka łączyła w
jedno elegancję i siłę. Miał w sobie coś, co sugerowało, że uda mu się
wszystko, czego się dotknie. Dlatego mężczyźni przypatrywali się mu z
zawiścią, a kobiety z zainteresowaniem.
Frances Callam także patrzyła na księcia, lecz bardziej od innych
wytężała wzrok. Przyszła tu bowiem rozszyfrować szejka Alego Ben
Saleema.
Jako niezależna dziennikarka była szczególnie ceniona za
umiejętność kreślenia trafnych portretów. Wydawcy wiedzieli, że jest
wręcz niezastąpiona w historiach związanych z dużymi sumami pieniędzy.
Tymczasem książę Ali należał do najbogatszych ludzi na świecie.
- Widzisz to samo, co ja? - szepnął z podziwem Joey Baines,
obserwując, jak książę majestatycznie zbliża się do stołów. Joey był
prywatnym detektywem, którego Frances czasem wynajmowała do
pomocy. Dziś zabrała go ze sobą jako „przyzwoitkę", bo chciała wejść do
kasyna i obserwować szejka podczas gry.
- Przecież patrzę - mruknęła. - Niezbyt odbiega od legendy, prawda?
Przynajmniej pod względem prezencji.
- A co z resztą?
- Sam stanowi prawo, a jego zasoby bogactwa nie wiadomo, skąd się
biorą i gdzie znikają.
RS
2
- Ależ wiemy, skąd się biorą - zaprotestował Joey. - Z tych szybów
naftowych, którymi ma upstrzoną całą pustynię.
- A większość pieniędzy znika w takich miejscach jak to -
powiedziała Frances, rozglądając się wokół z dezaprobatą.
- Hej, Fran, rozchmurz się. Czy nie moglibyśmy choć przez ten jeden
wieczór nacieszyć się życiem w luksusie? W końcu to w słusznej sprawie.
- W tym wypadku chodzi o przygwożdżenie faceta, który nie lubi
opowiadać o sobie, by nikt przypadkiem nie dowiedział się, co ukrywa -
rzekła twardo Frances.
Joey usiłował rozluźnić nieco kołnierzyk. Mały i krępy, wyglądał nie
najlepiej w czarnym krawacie i garniturze, ale takie były wymogi dla gości
płci męskiej.
- Nie mogę wprost uwierzyć, że odstawiłaś się tak szałowo
wyłącznie do pracy - odparł, przyglądając się pożądliwie jej smukłej
figurze, bladej cerze i ogniście rudym włosom.
- Spokojnie, Fido - powiedziała przyjaznym tonem Frances. - To mój
strój roboczy. Muszę dopasować się do otoczenia.
Udało się jej to wyśmienicie. Suknia o głębokim dekolcie i rozcięciu
do połowy uda zdawała się mienić złotem. Frances była lekko
zdegustowana rzucającą się w oczy ekstrawagancją swej kreacji i
wypożyczyła ją z mieszanymi uczuciami. Teraz jednak chwaliła swój
wybór. Tak właśnie należało wyglądać w pełnym wielkoświatowego
blichtru wnętrzu najlepszego londyńskiego kasyna „The Golden Chance".
Złotą biżuterię wypożyczyła, podobnie jak suknię. Zwisające
kolczyki podkreślały długą szyję, nadgarstki zdobiły ciężkie bransolety, a
sięgający piersi złoty łańcuch podkreślał śmiałość dekoltu.
RS
3
Wyglądam jak utrzymanka, pomyślała spłoszona.
Tak jednak prezentowały się wszystkie obecne w kasynie kobiety i z
tego względu wybór stroju był udany.
Mogła, oczywiście, dołączyć do kobiet tłoczących się wokół szejka,
rywalizujących o przyciągnięcie jego uwagi, a nagradzanych uśmiechem
lub przesyłanym w powietrzu pocałunkiem. Ten obrazek wzburzył ją.
- Arogancki bufon - mruknęła - Myślałam, że tacy mężczyźni dawno
już wymarli.
- Tylko ci, którzy nie potrafili się przystosować - odparł filozoficznie
Joey. - Pozostali ci najgorsi.
- Jesteś zazdrosny - żachnęła się.
- Wszyscy jesteśmy, Fran! Rozejrzyj się. Wszyscy mężczyźni w tym
kasynie pragnęliby być na jego miejscu, a każda kobieta chciałaby się z
nim przespać.
- Nie każda - obruszyła się. - Ja na przykład nie.
Ali skończył swój królewski obchód i zajął miejsce przy ich stole.
Fran podeszła bliżej, starając się obserwować go bez zwracania na siebie
uwagi.
Grał o wysokie stawki, a przegrane kwitował zaledwie wzruszeniem
ramion. Fran zamurowało na widok sum, które stawiał jak gdyby nigdy
nic. Zauważyła również, że gdy tylko zaczęła się gra, zapomniał o
uwieszonych u jego ramion kobietach. Przed chwilą flirtował z nimi
zawzięcie, teraz przestały dla niego istnieć. Wzbudziło to jej oburzenie,
które wzmogło się, gdy gra się skończyła, a szejk znów stał się szarmancki
wobec swoich towarzyszek. Co gorsza, one godziły się na to.
RS
4
- Widziałeś? - mruknęła do Joeya. - Czemu żadna z nich nie splunie
mu w twarz?
- Spróbuj napluć w twarz stu miliardom - odparł Joey. -Zobaczysz,
jakie to łatwe. Frances, czy zawsze musisz być tak niemiłosiernie
zasadnicza?
- Nic na to nie poradzę. Tak zostałam wychowana. To nieprzyzwoite,
żeby jeden człowiek miał aż tyle...
Chciała powiedzieć - aż tyle pieniędzy - ale szejk Ali Ben Saleem
miał wszystkiego w nadmiarze od chwili narodzin. Jego ojciec, stary szejk
Saleem poślubił Angielkę, której pozostał wierny do końca życia. Ali był
ich jedynym synem.
Odziedziczył swoje maleńkie księstwo w wieku dwudziestu jeden
lat. Pierwszym dekretem anulował wszystkie kontrakty z największymi
koncernami naftowymi i renegocjował je, domagając się dla Kamaru
większego kawałka tortu. Koncerny złorzeczyły, ale musiały ustąpić. Ropa
naftowa z Kamaru była najwyższej jakości.
Ali Ben Saleem w ciągu dekady pomnożył dziesięciokrotnie majątek
narodowy. Prowadził wystawne życie między dwoma światami. Posiadał
apartamenty w Londynie i Nowym Jorku. Przemieszczał się między tymi
miastami prywatnym odrzutowcem, robiąc przy okazji olbrzymie i bardzo
dochodowe interesy.
Gdy miał dość wielkoświatowego życia na zachodzie, wracał do
swego kraju. Mieszkał w którymś z licznych pałaców lub odwiedzał Wadi
Sita, tajną kryjówkę na pustyni, gdzie ponoć dopuszczał się wszelkich
bezeceństw. Nigdy nie przeczył tym pogłoskom, lecz też nigdy ich nie
RS
5
potwierdził, a że nie wpuścił tam żadnego dziennikarza, nie sprawdzone
plotki kwitły w najlepsze.
- Czy Howard wie, że tu jesteś? - spytał Joey, przypominając Frances
o jej narzeczonym.
- Oczywiście, że nie. Byłby temu przeciwny. Prawdę mówiąc, nie
pochwalałby nawet tego, że przygotowuję ten materiał. Spytałam go, co
może mi powiedzieć o Alim, a on wygłosił całą prelekcję na temat tego,
jak ważnym i cennym sojusznikiem jest szejkanat Kamaru. Kiedy
wspomniałam, że kryje się za tym zbyt wiele tajemnic, Howard zbladł i
powiedział: „Na miłość boską, tylko go nie obraź".
- Co za niezguła! - odezwał się prowokacyjnym tonem Joey.
- Howard wcale nie jest niezgułą, tylko bankierem i ma swoją
hierarchię ważności.
- A ty chcesz za niego wyjść?
- Nigdy tego nie powiedziałam - odparła szybko Frances. - Pewnie
zresztą tak. Kiedyś. Być może.
- A niech mnie, widzę, że szalejesz za nim.
- Lepiej skoncentrujmy się na pracy - rzekła lodowato.
- Proszę obstawiać!
Ali pchnął duży stos żetonów na drugą stronę stołu na dwadzieścia
siedem, czerwone. Potem rozparł się w krześle z obojętną miną. Pozostał
w tej pozycji, podczas gdy koło ruletki wirowało, a kulka przeskakiwała
wesoło z czerwonych przegródek do czarnych, z nieparzystych numerów
na parzyste i z powrotem. Fran złapała się na tym, że z zapartym tchem
wpatrywała się w koło, dopóki nie zamarło w bezruchu.
Dwadzieścia dwa, czerwone.
RS
6
Krupier zgarnął żetony. Fran z przejęciem popatrzyła na szejka
Alego. Nawet nie spojrzał na fortunę, którą właśnie stracił. Całą uwagę
skupił na nowej stawce.
Nagle spojrzał na nią.
Mocniej wciągnęła powietrze. Ciemnoczekoladowe oczy przeszyły
ją na wylot, zniewalając i trzymając w szachu. Zaraz jednak uśmiechnął
się i był to najbardziej uroczy uśmiech, jaki kiedykolwiek widziała.
Zapraszał ją w ten sposób do wspólnej zmowy i coś we Frances
zaakceptowało to wezwanie. Zdała sobie sprawę, że uśmiecha się w
odpowiedzi, choć nawet nie wiedziała, jak to się stało. Po prostu uśmiech
ogarnął jej usta, oczy, a w końcu całe ciało.
Zdrowy rozsądek podpowiadał, że książę spojrzał w jej stronę
zupełnie przypadkowo, lecz nie potrafiła w to do końca uwierzyć. Wyczuł,
że Frances jest na sali. Mimo obecności tak wielu osób, wiedział, że go
obserwuje i musiał spojrzeć jej w oczy.
Pochylił się w jej stronę i wyciągnął rękę w poprzek stołu. Niczym
zahipnotyzowana, podała mu wąską dłoń. Przytrzymał ją przez chwilę, a
Frances w dotyku długich palców księcia wyczuła stalową siłę, zdolną
złamać zarówno mężczyznę, jak i kobietę.
Potem podniósł jej dłoń do ust. Wstrzymała oddech, gdy jego usta
musnęły skórę nadgarstka. W tym leciutkim dotknięciu wyczuła dziką,
męską, niebezpiecznie zmysłową naturę.
- Proszę obstawiać!
Puścił jej rękę, sięgnął po sztony i pchnął je na stół. Zatrzymały się
na czarnym dwadzieścia dwa, lecz szejk nawet nie spojrzał w tę stronę.
Zazwyczaj zapominał o kobietach, gdy tylko ruszało koło ruletki, jednak
RS
7
tym razem wpatrywał się nieustannie w oczy Fran. Ona również, mimo
wysiłków, nie spuszczała z niego wzroku
Dwadzieścia dwa, czarne.
Ali wyglądał jak człowiek rozbudzony z głębokiego snu, gdy
zorientował się, że krupier podsuwa mu żetony. Ponieważ grał o wysokie
stawki, jednym trafieniem odzyskał niemal wszystkie straty. Błysnął w
uśmiechu białymi zębami i lekkim skinieniem głowy wskazał Frances
miejsce obok siebie.
Okrążyła stół. Inne kobiety z nadętymi i wściekłymi minami nie
kwapiły się z ustąpieniem jej miejsca, lecz książę odprawił wszystkie
jednym stanowczym gestem.
Frances szła jak we śnie. Oszołomił ją nagły łut szczęścia. Chciała
lepiej poznać Alego, a teraz los dawał jej niepowtarzalną okazję.
- Przyniosłaś mi szczęście - powiedział, gdy usiadła obok. - Teraz
musisz zostać przy mnie, by nie uciekło.
- Chyba nie jest pan przesądny? - spytała z uśmiechem.
- Szczęście samo przychodzi i odchodzi. Ja nie mam z tym nic
wspólnego.
- Jestem odmiennego zdania - powiedział nie znoszącym sprzeciwu
tonem. - Urok, który rozsiewasz, przeznaczony jest wyłącznie dla mnie,
nie dla żadnego innego mężczyzny. Pamiętaj o tym.
Arogancka bestia, pomyślała Frances. Gdyby nie sprawy służbowe,
chętnie utarłabym mu nosa.
- Proszę obstawiać.
Ali gestem poprosił ją, by obstawiła za niego. Przesunęła kupkę
sztonów na czerwoną piętnastkę i wstrzymała oddech, gdy koło ruszyło.
RS
8
Piętnastka.
Wszyscy siedzący przy stole wydali cichy jęk.
Prawie wszyscy, gdyż Ali nie patrzył na stół, wzrok miał utkwiony
we Frances. Kiedy krupier podsuwał mu wygraną, wzruszył jedynie
ramionami.
- To oczywiste.
- Nie wierzę, że to się stało - szepnęła bez tchu.
- Ty to sprawiłaś - zapewnił ją - i możesz tego dokonać ponownie.
- Nie, nie, to był czysty przypadek. Powinien pan teraz przerwać i nie
kusić losu.
Uśmiechem powiedział jej, że są to obawy maluczkich. Książęta
panują nad własnym losem. Jego magnetyzujący wzrok uprawił, że
Frances zaczęła w to wierzyć.
- Postaw za mnie jeszcze raz. Wszystko.
Jak w malignie sięgnęła, by postawić na... na...
- Nie mogę się zdecydować - powiedziała nerwowo.
- Którego dnia miesiąca się urodziłaś?
- Dwudziestego trzeciego.
- Obstawiaj.
- Sama nie wiem... - odparła z wahaniem.
- Zatem dwadzieścia trzy, czarne. Patrzyła z napięciem na ruszające
koło.
- Nie patrz tam - zażądał. - Spójrz na mnie i pozwól małym bóstwom
stołu zająć się resztą.
- Czy potrafisz je zmusić do uległości? - szepnęła.
- Każdego potrafię zmusić do uległości. Koło zatrzymało się.
RS
9
Dwadzieścia trzy, czarne.
Ciarki przebiegły Frances po plecach. To było niesamowite. Ali
dostrzegł jej zdumienie i roześmiał się.
- Czary - powiedział, patrząc jej w oczy. - A ty jesteś najpiękniejszą
z czarownic.
- N... nie wierzę - wyjąkała. - To nie mogło się ponownie zdarzyć.
- Stało się tak, bo znasz magię, a ja nie umiem się jej oprzeć. -
Mówiąc to, pochylił głowę i dotknął ustami jej dłoni. Jego wargi wydały
się Fran szorstkie, choć w rzeczywistości muśnięcie było bardzo delikatne.
Odczuła dziwne mrowienie. Przerażona chciała wyrwać rękę, lecz w porę
przypomniała sobie, że tego rodzaju prostactwo nie przystoi granej przez
nią damie. Uśmiechnęła się uroczo, mając nadzieję, że będzie to
wyglądało tak, jakby podobne sytuacje przytrafiały się jej codziennie.
Krupier pchnął wygraną w ich kierunku.
- Zabieram pieniądze - oznajmił Ali.
Stojący za jego krzesłem mężczyzna podliczył sztony i zanotował
należną księciu sumę. Fran jęknęła, widząc ją.
- Teraz zjemy razem obiad - oznajmił Ali.
Fran zawahała się. Odwieczny kobiecy instynkt ostrzegał przed
popełnieniem głupstwa, jakim byłoby przyjęcie nieoczekiwanego
zaproszenia od mężczyzny, którego poznała niespełna pół godziny temu.
Ale ona zbierała materiał do artykułu swojego życia i nie mogła odrzucić
takiej okazji. Zresztą restauracja to miejsce publiczne.
Kątem oka zobaczyła, że Joey otwiera usta ze zdumienia. Mrugnęła
do niego i podała rękę Alemu.
RS
10
Szofer już czekał przy otwartych drzwiach stojącego na zewnątrz
rolls-royce'a. Ali pomógł jej wsiąść. Kierowca zajął miejsce i uruchomił
silnik, nie czekając na polecenia.
Gdy wóz ruszył, Ali odwrócił się w stronę Frances z szelmowskim
uśmiechem. Sięgnął do kieszeni marynarki. Z jednej wyjął naszyjnik z
bezcennych pereł, z drugiej diamentowy.
- Który? - spytał.
- Kto...?
- Jeden z nich jest twój. Wybieraj.
Gwałtownie wciągnęła powietrze. To on nosi takie rzeczy po
kieszeniach? Poczuła się przeniesiona na inną planetę.
- Wybieram diamenty - powiedziała nieswoim głosem.
- Odwróć się, żebym mógł zdjąć ten złoty łańcuch - polecił. -
Mężczyzna, który cię obdarował taką tandetą, nie potrafi docenić piękna.
Kiedy palce Alego dotykały jej szyi, Fran nie mogła opanować
głębokiego westchnienia. Wieczór miał się potoczyć zupełnie inaczej.
Zamierzała napisać charakterystykę osobowości Alego Ben Saleema,
przedstawiając go w niekorzystnym świetle. Nie była jednak
przygotowana na to, że nią zawładnie. Po prostu tak wyszło.
Zadrżała, gdy wkładał jej królewski naszyjnik z diamentów. Opuszki
palców przesuwały się po jej karku, a ona z całej siły starała się opanować
drżenie. Potem było jeszcze jedno doznanie, którego nie potrafiła
zdefiniować. Czy pocałował ją w kark? Jak śmiał? Jeżeli jednak...
- Musiały powstać z myślą o tobie - powiedział, odwracając ją ku
sobie. - Żadnej kobiecie nie było lepiej w diamentach.
RS
11
- Mówi to pan, opierając się na bogatym doświadczeniu? Roześmiał
się wcale nie zawstydzony ani nie urażony.
- Na bogatszym, niż ci się wydaje - zapewnił ją. - Jednak dziś w nocy
nie istnieje żadna inna. Jesteś jedyną kobietą na świecie. A teraz powiedz
mi, jak ci na imię.
- Na imię mi... - doznała nagłego olśnienia - na imię mam Diamond.
Oczy Alego rozbłysły.
- Jesteś dowcipna. Doskonale. To na razie wystarczy. Nim minie noc,
podasz mi swoje prawdziwe imię.
Ujął lewą dłoń Fran i przyjrzał się jej uważnie.
- Żadnych pierścionków ani obrączek - zauważył. - Nie masz więc
męża ani narzeczonego, chyba że jesteś jedną z tych nowoczesnych kobiet,
które wstydzą się przyznać światu, że należą do mężczyzny. A może
wstydzisz się do tego przyznać sama przed sobą?
- Nie należę do żadnego mężczyzny, a wyłącznie do siebie i nigdy
nie będę niczyją własnością.
- Zatem nie poznałaś jeszcze prawdziwej miłości. Kiedy
doświadczysz tego uczucia, przekonasz się, że twoje głupie idee nic nie
znaczą. Gdy kochasz, musisz dawać całą siebie, bo inaczej nic nie ma
sensu.
- A pan do kogo należy? - spytała odważnie. Roześmiał się.
- To całkiem inna sprawa, choć mogę powiedzieć, że należę do
miliona ludzi - Kamar liczy sobie milion mieszkańców. Żaden aspekt
mojego życia w pełni nie należy do mnie. Nawet własnym sercem nie
mogę swobodnie dysponować. Opowiedz mi lepiej o tym małym
człowieczku, który ci towarzyszył. Ciekaw jestem, czy to twój kochanek.
RS
12
- Czy to sprawia panu jakąś różnicę?
- Absolutnie, zwłaszcza że nie zrobił nic, by cię przede mną chronić.
Człowiek, który nie potrafi opiekować się własną kobietą, nie jest dla mnie
mężczyzną.
- Czy potrzebuję ochrony przed panem? - droczyła się, spoglądając
na niego figlarnie.
Znów pocałował ją w rękę.
- Zastanawiam się, czy nie będziemy potrzebowali ochrony przed
nami samymi - powiedział w zamyśleniu.
- Nie wiadomo - przyznała, wczuwając się w rolę. - Jednak cała
przyjemność tkwi w odkrywaniu tej wiedzy.
- Ty zaś jesteś kobietą stworzoną do przyjemności.
Frances powoli nabrała powietrza zaszokowana tym, jak bardzo
wstrząsnęły nią te słowa. Przywykła słuchać komplementów dotyczących
jej umysłu. Howard podziwiał jej urodę nie mniej niż zdrowy rozsądek. A
zdrowy rozsądek podpowiadał jej, że namiętność zawsze kiedyś się
kończy. Teraz przestała być tego taka pewna.
Ali przez dłuższą chwilę wsłuchiwał się w jej milczenie.
- Nie udawaj, że nie wiesz, o co mi chodzi - rzekł wreszcie.
- Są różne rodzaje przyjemności - broniła się.
- Ale nie dla nas. Dla mnie i dla ciebie istnieje tylko jeden rodzaj
przyjemności... który łączy kobietę i mężczyznę w namiętnym pożądaniu.
- Czy aby nie za wcześnie myśleć o pożądaniu?
- Myślimy o tym od chwili, kiedy spojrzeliśmy sobie w oczy.
Spróbuj zaprzeczyć.
RS
13
Nie próbowała. Nawet najbardziej szokująca prawda pozostaje
prawdą. Zastanawiała się, czy nie wyskoczyć z samochodu i nie uciec, ale
książę trzymał ją delikatnie za rękę.
Dotknął palcami jej twarzy. Następne co zapamiętała, to bardzo
subtelny pocałunek, tak lekki, że mogło go wcale nie być. Potem Ali
całował delikatnie jej policzki, oczy i znów usta. Mimo iż muskał ją ledwo
wyczuwalnie, Frances zaczęło ogarniać podniecenie.
To było niepokojące. Gdyby usiłował zdobyć ją siłą, broniłaby się
zajadle. Jednak szejk był artystą i użył całej swej sztuki, by ją oczarować.
Na to nie miała żadnej rady.
Przysunęła się bezwiednie bliżej niego. Nie odwzajemniała ani nie
unikała jego pocałunków. Spojrzał jej w twarz, lecz w aucie było zbyt
ciemno, by mógł wyczytać cokolwiek z miny Frances. Nie dostrzegł
niepewności wyrażonej zmarszczeniem brwi.
Długi, błyszczący samochód zatrzymał się wreszcie na cichej ulicy w
najbardziej ekskluzywnej dzielnicy Londynu. Ali powoli wypuścił ją z
objęć i kiedy kierowca otworzył drzwi, pomógł jej wysiąść. Potem ruszyli
chodnikiem i Frances zorientowała się, że wcale nie przyjechali do
restauracji, a do domu. Powinna była to przewidzieć.
Wiedziała, że nadeszła ostatnia chwila, kiedy jeszcze może zachować
się rozsądnie i uciec. Jednak jaki dziennikarz ucieka przy pierwszych
oznakach zagrożenia?
Otrząsnęła się. Oczywiście, że nie ma żadnego niebezpieczeństwa.
Skąd mogło jej to przyjść do głowy?
Wysokie okna były rzęsiście oświetlone. Odsłonięte zasłony na
parterze ukazywały kryształowy żyrandol.
RS
14
Drzwi wejściowe otworzyły się powoli. W progu stał wysoki Arab w
tradycyjnym stroju.
- Witam w moich skromnych progach - powiedział książę Ali Ben
Saleem.
RS
15
ROZDZIAŁ DRUGI
Kłujący w oczy przepych wewnątrz domu oszołomił Fran. Stała w
olbrzymim holu, gdzie królowały potężne, szerokie schody. Po obu
stronach znajdowały się dwuskrzydłowe drzwi. Pod stopami miała
egzotyczne dywany, podobne wisiały na ścianach.
Jedne z drzwi nagle otworzyły się i wyłonił się z nich jakiś człowiek.
Nie zwracając uwagi na Fran, podszedł do Alego i zwrócił się doń w nie
znanym jej języku. Podczas tej rozmowy przez otwarte drzwi Frances
spostrzegła, że pokój pełnił funkcję biura. Ściany pokrywały wykresy i
mapy, stały trzy faksy, rząd telefonów i komputer, jakiego nigdy nie
widziała, ale z pewnością było to małe dzieło sztuki. A więc to tu
prowadzi interesy przynoszące mu milion dolarów dziennie, domyśliła się.
Ali zauważył jej spojrzenie i rzucił coś szorstko mężczyźnie, który
wrócił do biura i zamknął drzwi. On natomiast objął Fran ramieniem,
prowadząc ją w przeciwną stronę. Pomimo uśmiechu na twarzy był
wyraźnie spięty.
- To tylko moje biuro - powiedział. - Jest tam mnóstwo nudnych
rzeczy, które cię nie zainteresują.
- Kto wie? Może byłyby dla mnie ciekawe? - odezwała się
prowokująco Frances.
Roześmiał się.
- Taka piękna kobieta powinna myśleć jedynie o tym, jak stać się
jeszcze piękniejszą i zadowolić oczarowanego nią mężczyznę.
No i proszę, pomyślała niechętnie Fran. Wylazł z niego
przedpotopowy męski szowinista...
RS
16
Otworzył drugą parę drzwi i widok, jaki ukazał się oczom Frances,
zaparł jej dech. Był to olbrzymi, wspaniały pokój z dużym oknem
wykuszowym. Pośrodku stał stół nakryty na dwie osoby. Talerze były z
najcieńszej porcelany ozdobionej na krawędzi szerokim obramowaniem ze
złota, szklanki i kieliszki z kryształu, a sztućce z najczystszego złota.
- To jest przepiękne - mruknęła.
- Dla ciebie nie ma nic zbyt dobrego - oświadczył.
Dla mnie czy dla każdej, którą byś dziś poderwał, pomyślała Fran,
usiłując nie stracić dobrego humoru, jednak wolała nie przeciągać struny.
- Jest pan aż nazbyt uprzejmy - odrzekła jedynie. Zaprowadził ją do
stołu i niczym zwykły kelner podsunął jej krzesło. Część przedstawienia,
pomyślała z rozbawieniem. Dziennikarski instynkt spowodował, że choć
na pozór biernie akceptowała wszystkie posunięcia księcia, nie przeoczyła
żadnego szczegółu.
Z drugiej jednak strony musiała przyznać, że sprawia jej to
przyjemność. Ali był najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego spotkała. W
kasynie widziała go przez szerokość stołu, natomiast tutaj znajdował się
dużo bliżej i przez to wywierał na niej o wiele większe wrażenie.
Miał metr dziewięćdziesiąt wzrostu, długie nogi i szerokie ramiona,
choć nie wydawał się masywnie zbudowany. Poruszał się miękko i
bezszelestnie, lecz trudno było go przeoczyć. Jego ruchy miały sprężystość
gotowej do skoku pantery.
Twarz, którą można było określić jako więcej niż przystojną, kryła w
sobie dużo sprzeczności. Rysy odziedziczył po matce, jednak widać było
również podobieństwo do ojca. Fran czytała o księciu Saleemie,
porywczym mężczyźnie, który strachem wymuszał na swych poddanych
RS
17
posłuszeństwo. Te cechy znalazły odbicie w ciemnoczekoladowych
oczach Alego, zaciętych ustach i towarzyszącej mu atmosferze dumnej
władczości.
Jednak chodziło o coś więcej niż wygląd. Jego magnetyzm był tak
potężny, że tworzył wokół wręcz fizyczne pole. Emanowała z niego siła.
W dużym stopniu wynikało to stąd, że był wychowywany na władcę, lecz
instynkt podpowiadał Frances, że moc brała się również z jego
osobowości.
Podsunął jej krzesło.
- Sam cię obsłużę, jeśli nie masz nic przeciwko temu - rzekł
przepraszająco.
- Zostanę zaszczycona książęcą obsługą - mruknęła Fran. Zobaczyła,
jak się uśmiecha i odgadła, co sobie pomyślał:
„Ta kobieta wpadła w moje sidła, podobnie jak wszystkie inne". Cóż,
jeśli tak uważa, może przeżyć szok.
Obok stał podgrzewany wózek. Ali napełnił jej talerz blado-żółtą
cieczą. Gęsta jak owsianka, zawierała ryż i wybornie smakowała.
- Zupa z dyni - wyjaśnił. - Mam do niej słabość, więc gdy jestem w
Londynie, kucharz ma ją zawsze gotową.
Nalał sobie i zajął miejsce naprzeciwko Frances. Stół był nieduży,
więc książę wciąż był blisko niej.
- Czy próbowałaś już przedtem arabskiej kuchni? - spytał.
- Owszem. Chodzę czasem do takiej restauracji. Mają tam kurczaka z
daktylami i miodem, tak pysznego, że nie potrafię oprzeć się pokusie.
Jednak wystrój jest prostacki. Ściany pokrywa tapeta, mająca imitować
pustynię.
RS
18
- Koszmar - skrzywił się Ali. - Udają znawców pustyni, choć nie
mają pojęcia, jaka jest naprawdę.
- A jaka jest naprawdę pustynia? - z ciekawością zapytała Frances. -
Opowiedz mi o niej.
- Nie wiem, jak mam to wyrazić. Pustynia ma różne oblicza.
Jest pustynia wieczorna, gdy piasek pochłania słońce czerwone niby
krew. Tu, w Anglii, zmierzcha się długo, podczas gdy w moim kraju jasny
dzień w ciągu kilku minut zmienia się w czarną noc.
Są poranki, gdy świt maluje wszystko bladym światłem, a za chwilę
słońce wznosi się w pełnej chwale. Wszyscy dziękujemy Bogu za
odnowienie jego błogosławieństwa. Jednak w południe pustynia staję się
wroga. Słońce niczym piec hutniczy wtapia cię w piasek.
Jednak istnieje jedna rzecz, która to wszystko łączy: cisza,o wiele
głębsza, niż potrafisz sobie wyobrazić. Kiedy stoisz na pustyni i
obserwujesz gwiazdy, słyszysz, jak Ziemia obraca się wokół własnej osi.
- Tak - szepnęła. - Tak właśnie myślałam. Bezwiednie przybrała
marzycielski wyraz twarzy. Ali dostrzegł to i z zaciekawieniem uniósł
brew.
- Myślałaś?
- Marzyłam o takich miejscach - przyznała. - W dzieciństwie takie
marzenia były dla mnie bardzo ważne.
- Opowiedz mi o swoim dzieciństwie - nalegał.
- To dziwne, ale ilekroć myślę o tamtych czasach, widzę deszcz. Na
pewno nie padało codziennie, lecz ja widzę jedynie ciemne, groźne
Chmury i podobnych im ludzi.
- Ludzie byli dla ciebie niemili?
RS
19
- Tego nie twierdzę. Po śmierci rodziców wychowywali mnie dalecy
krewni na wsi. Starali się, lecz byli starzy, poważni i nie rozumieli dzieci.
Zajmowali się mną, jak umieli najlepiej, zachęcali do dobrej nauki w
szkole. Nie było w tym niczego porywającego, do czego zawsze tęskniłam
- roześmiała się z zażenowaniem. - Pewnie pomyślisz, że to głupie, ale
wtedy zaczęłam czytać „Baśnie tysiąca i jednej nocy".
- Wcale nie uważam tego za głupie, bo niby czemu? Sam
przeczytałem je jako chłopiec. Kochałem te fantastyczne opowieści z ich
magią i dramatyzmem.
- Nie brakowało im tego - zgodziła się Fran. - Choćby ten sułtan,
który co wieczór brał sobie nową żonę po to, by rano kazać ją zabić.
- Dopóki nie spotkał Szeherezady, która pobudzała jego umysł
fantastycznymi opowieściami, więc zostawiał ją przy życiu, by dowiedzieć
cię, co było dalej - dodał Ali. - Uwielbiam te historie, lecz najbardziej
kocham inteligencję Szeherezady. Zwykle czytałem tę książkę na pustym,
patrząc na promienie zachodzącego słońca. To smutne, że brakowało ci
jego blasku w tym zimnym kraju.
- Tak - skinęła głową. - W chłodnym domu obserwowałam padający
za oknem deszcz. Zawsze brakowało mi kieszonkowego, bo - tu
zacytowała - „nie stać nas na ekstrawagancje".
Nie chciała, żeby zabrzmiało to tak żałośnie. Jej opiekunowie nie
byli skąpi. Chcieli po prostu, żeby poznała wartość pieniądza. Buntując się
przeciw narzuconej oszczędności, w końcu sama się jej nauczyła. Zdobyła
z wyróżnieniem dyplom z ekonomii, lecz sucha teoria nie zadowalała jej.
Połączyła to z dziennikarstwem, specjalizując się w tematach łączących
skandale i pieniądze. Kreślenie charakterystyk bogaczy i związana z tym
RS
20
detektywistyczna praca dawały jej mnóstwo satysfakcji. Tego jednak nie
mogła powiedzieć Alemu.
O wielu innych sprawach też nie powinna mu mówić, jak choćby o
naukach wujka Dana na temat moralności i pieniędzy. Ten bogobojny,
starszy człowiek nigdy nie sprawił niczego sobie ani swoim bliskim bez
wsparcia identyczną sumą instytucji charytatywnych.
Jego żona podzielała poglądy dotyczące oszczędnego życia do czasu,
aż Fran skończyła szesnaście lat i wyrosła na przepiękną dziewczynę.
Ciotka Jean zapragnęła podkreślić urodę
Frances nową garderobą, co kosztowało ją mnóstwo zajadłych
dyskusji, nim Dan przyjął to do wiadomości. Organizacje dobroczynne
nieźle obłowiły się tego lata.
Oboje już nie żyli, lecz ich surowe zasady moralne padły na podatny
grunt. Frances uwielbiała piękne stroje, lecz nigdy nie zapominała o datku
na dobroczynność. Było to silniejsze od niej. Nic zatem dziwnego, że
życie, jakie prowadził szejk Ali, budziło w niej odrazę.
- Wiem, co masz na myśli, mówiąc o lokalach powielających
stereotypy - odezwał się Ali. - Byłem w takim miejscu zwanym Ye Old
English Waterwheel, gdzie kelnerzy przebrani za ziemian skubali
bokobrody i pytali: „Czegóż sobie wasza mość winszuje?" - Tak trafnie
naśladował staroangielski akcent, że Fran roześmiała się serdecznie.
Zawtórował jej i dodał: - Ledwie powstrzymałem się, by nie
odpowiedzieć, że winszuję sobie, by znikli z powierzchni Ziemi.
- Myślę, że oboje cierpimy z powodu utrwalonych wyobrażeń o
naszych krajach - powiedziała Fran.
RS
21
- Ależ Anglia jest również moim krajem. Mam matkę Angielkę,
studiowałem w Oksfordzie, a sztuki wojennej uczyłem się w Sandhurst.
Omal nie powiedziała „tak, wiem", lecz pohamowała się w porę. Nie
powinien wiedzieć, że tę lekcję miała dobrze odrobioną.
Skończyli zupę i Ali zaproponował kolejne dania.
- Gdybym znał twoje upodobania, zamówiłbym kurczaka z
daktylami w miodzie. Obiecuję, że będzie przygotowany następnym
razem, tymczasem może znajdziesz coś interesującego w tym skromnym
zestawie.
„Skromny zestaw" zajmował cały stolik. Fran oszołomiło bogactwo
wyboru. W końcu zdecydowała się na danie z podłużnych zielonych
strąków.
- To ostre - ostrzegł ją.
- Im ostrzejsze, tym lepsze - odparła nierozważnie. Jednak już
pierwszy kęs uświadomił jej, że popełniła błąd.
Potrawa była przyprawiona cebulą, czosnkiem, przecierem
pomidorowym i pieprzem cayenne.
- Wyśmienita - rzekła dzielnie.
- Dym ci leci z uszu - uśmiechnął się Ali. - Nie musisz kończyć, jeśli
potrawa jest zbyt pikantna.
- Nie, nie, wszystko w porządku - upierała się, jednak przyjęła kilka
plasterków pomidora, które pomogły ugasić pożar w ustach.
- Spróbuj lepiej tego. - Podsunął jej półmisek z sałatką z wątroby
dorsza, która nie nastręczała już żadnych problemów. Poczuła się bardziej
odprężona. Kusiło ją, by poddać się uwodzicielskiemu nastrojowi chwili.
RS
22
Nieszczęście przyszło bez ostrzeżenia. Fran podniosła głowę i
spojrzała w oczy szejka. Dostrzegła w nich to, czego się nie spodziewała:
ciepło, urok i-o dziwo - poczucie humoru. Uśmiechał się do niej nie w
uwodzicielski czy cyniczny sposób, lecz jakby łączył się z nią myślami i
sprawiało mu to niekłamaną przyjemność. Nieoczekiwanie pomyślała
sobie, że Ali może być uroczym, serdecznym, zabawnym i opiekuńczym
człowiekiem. To była katastrofa.
Usiłowała pozbierać myśli, lecz nie mogła oderwać wzroku od jego
ust. Wydatne i miękkie, zdawały się być wręcz stworzone do pocałunków.
Uśmiechał się teraz do niej w sposób rozpalający uczucie.
Kiedy zmusiła się, by przestać wreszcie patrzeć na te zmysłowe usta,
przeszył ją spojrzeniem. Kryła się w nim kusząca obietnica, skłaniając do
zastanowienia, co może przytrafić się kobiecie, która z niej skorzysta.
Oczywiście nie chodziło o Frances. Jest tu przecież wyłącznie w
interesach. Jednak jakaś szczęściara...
Wzięła się w garść.
- To piękny dom - rzekła z wysiłkiem.
- Owszem, piękny - przyznał. - Jednak nie wiem, czy można by
nazwać go domem. Mam wiele mieszkań, a że spędzam w nich tak mało
czasu, więc... - wzruszył ramionami.
- Żaden z nich nie jest domem? - spytała Fran.
- Mówiąc to, czuję się jak mały chłopiec - uśmiechnął się smutno -
ale za dom uważam każde miejsce, w którym przebywa moja matka. Jej
obecność wnosi tyle ciepła i spokoju... Polubiłabyś ją.
- Z tego, co mówisz, myślę, że na pewno tak. Czy mieszka na stałe w
Kamarze?
RS
23
- Przeważnie. Czasem podróżuje, choć nie przepada za lataniem. No
i - zrobił skruszoną minę - niezbyt pochwala moje słabostki, więc...
- Chodzi o wyprawy do kasyna? - spytała ze śmiechem.
- I o inne drobne grzeszki - odparł niechętnie. - Głównie jednak
chodzi jej o kasyno. Powtarza, że mężczyzna powinien lepiej
wykorzystywać czas.
- Ma rację - rzekła bez namysłu.
- Jak mógłbym lepiej spędzić wieczór, niż poznając ciebie?
- Chyba nie będziemy znów mówili o przeznaczeniu, co?
- Nagle zrobiłaś się cyniczna. A co z arabskim folklorem, który tak
cię urzekał? Czyżby nie nauczył cię wierzyć w magię?
- Owszem - zreflektowała się. - Nauczył mnie, że chcę w nią
wierzyć, co znaczy prawie to samo. Czasami, gdy życie było zbyt nudne,
marzyłam o latającym dywanie, który wleci przez okno i zabierze mnie do
krajów, gdzie dżiny wychodzą z butelek, a czarodzieje wypowiadają swoje
zaklęcia w obłokach kolorowego dymu.
- A zaklęty książę? - drażnił się z nią.
- Wyłaniał się, rzecz jasna, z dymów. Jednak znikał równie szybko,
jak i marzenia.
- Mimo to nigdy nie przestałaś mieć nadziei na pojawienie się
latającego dywanu - rzekł cicho Ali. - Udajesz rzeczową i dorosłą, lecz w
głębi serca wierzysz, że kiedyś nadejdzie taki dzień.
Zarumieniła się. Krępowało ją, że Ali tak łatwo czyta w jej myślach.
- Myślę, że twój dywan nadleci - rzekł w zamyśleniu.
- Nie wierzę w czary. - Pokręciła głową.
RS
24
- To skąd je bierzesz? Kiedy zobaczyłem cię dziś wieczorem, było w
tobie więcej magii niż w jakimkolwiek zaklęciu. Od tej chwili los zaczął
mi sprzyjać - uśmiechnął się smutno. - Czy wiesz, ile wygrałem dzięki
twoim czarom? Sto tysięcy. Popatrz.
Wyjął książeczkę i spokojnie wypełnił czek na tę sumę.
- Co robisz? - spytała bez tchu Frances.
- Daję ci to, co ci się należy. Wygrałaś, więc zrobisz z tymi
pieniędzmi, co zechcesz.
Podpisał czek zamaszyście, potem spojrzał jej kusząco w oczy.
- Na kogo mam go wystawić? Dość żartów. Podaj mi teraz swoje
imię i nazwisko.
- Nic z tego. - Popatrzyła mu zalotnie w oczy. - Byłabym bardzo
głupia, ulegając właśnie w tej chwili, prawda?
- Przecież muszę wpisać twoje nazwisko. Wzruszyła ramionami.
- Więc dam ci go bez tego.
- Proszę go zatrzymać - powiedziała z eleganckim skinieniem głowy.
- O nic nie prosiłam.
W oczach Alego błysnął podziw.
- Nie boisz się grać o wysoką stawkę.
- Ależ ja wcale nie gram - roześmiała się. - Dotąd żyłam szczęśliwie
bez bogactw, to i teraz poradzę sobie bez nich.
Spojrzał wymownie na zdobiący ją bezcenny naszyjnik. Fran bez
wahania odpięła go i położyła na stole.
- Żeby nie było żadnych nieporozumień - powiedziała. -Niczego od
ciebie nie potrzebuję.
RS
25
Nie było to do końca prawdą, lecz całą prawdę mógłby usłyszeć od
niej tylko w innym miejscu i czasie. Teraz potrafiła jedynie zdobyć się na
ten rozpaczliwy gest.
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Rozbawienie wywołane tym, że
ośmieliła się wyzwać go na pojedynek, zaczęło powoli ustępować
szacunkowi.
Wzruszył ramionami i z miną identyczną, jaką miał w kasynie,
położył przed nią czek in blanco. Potem uniósł się, by z powrotem włożyć
jej naszyjnik, lecz Fran powstrzymała go gestem.
- Jeśli zatrzymasz naszyjnik, wezmę czek. Nie chcę uchodzić za
chciwą.
Ali usiadł z powrotem i podniósł jej rękę do ust. Spoglądał pity tym
bacznie w oczy Fran. Zawsze zachowuje czujność, zauważyła.
- Niewiele kobiet może pochwalić się tym, że postawiły mnie w
niezręcznej sytuacji - przyznał. - Widzę jednak, że lubisz grę i jesteś w
tym dobra. Zaciekawiasz mnie. To mi się podoba. Jednak bardziej
intryguje mnie uśmiech, którym mnie obdarzasz.
- Uśmiech może nieraz powiedzieć więcej niż słowa, nieprawdaż? -
spytała z niewinną miną.
- Jednak potem bardzo łatwo można się tego wyprzeć. Czy o to ci
właśnie chodzi, Diamond? Usiłujesz zaprzeczyć, że coś nas łączy?
Poczuła się obnażona. To ją przeraziło.
By odwrócić jego uwagę od niebezpiecznego tematu, schowała czek
do torebki.
- Trudno się upierać, że nie - zauważyła.
RS
26
- Bardzo trafnie. Za tym niewinnym spojrzeniem kryje się mnóstwo
sprytu.
- Więc nie ufasz mi? - zapytała odruchowo.
- Nic a nic. Jednak wygląda na remis, bo mam dziwne przeczucie, że
i ty mi również nie ufasz.
Szeroko otwarte oczy Frances mogły uchodzić za wzór niewinności.
- Czyżby ktoś mógł wątpić w uczciwość, prawość, szczodrobliwość,
cnotę i moralność Waszej Wysokości?
Ali wprost krztusił się ze śmiechu, wzrok miał szczerze rozbawiony i
gdy znów pocałował ją w rękę, nie było w tym nic prócz radości.
- Czy jest na świecie mężczyzna, który zdoła ci się oprzeć? Bo ja z
pewnością nie. Przestań nazywać mnie Waszą Wysokością. Na imię mam
Ali.
- A ja Diamond.
- Wątpię. Zastanawiam się, czy nie powinienem nazywać cię
Szeherezadą, bo twój intelekt przewyższa spryt większości znanych mi
kobiet.
- Jestem sprytniejsza od wielu mężczyzn - odpaliła. - Poczekaj, to się
przekonasz.
- Oczekiwanie to połowa przyjemności. Czy ona powie tak, czy nie.
A jeśli powie nie, to czy mimo wszystko nie kryje się w tym zaproszenie?
- Nie mogę uwierzyć, że to stanowi dla ciebie jakiś problem. Nie
mów, że któraś ci odmówiła.
- Mężczyzna może mieć wszystkie kobiety, z wyjątkiem tej, której
pragnie. - Wzruszył ramionami. - Tylko na co mu one?
RS
27
Fran przyglądała się mu z kwaśnym uśmiechem. Nie dała się na to
nabrać. Słowa były smutne, lecz ton arogancki. Oczywiście, żadna mu nie
odmówiła, lecz widocznie uważał za uprzejmość twierdzenie, że było
inaczej.
- Myślałam, że inne były o wiele lepsze. Przynajmniej nie stawiały
najmniejszego oporu.
- Mówisz jak kobieta, której nigdy nie złamano serca. Zastanawiam
się, czy to możliwe.
- Nawet prawdziwe.
- W takim razie nigdy nie kochałaś, a w to nie uwierzę. Jesteś
stworzona do miłości. Dostrzegłem to w twoich oczach, gdy nasze
spojrzenia spotkały się w kasynie.
- Wtedy nie myślałeś o miłości, tylko o pieniądzach - odparła
spokojnie.
- Myślałem o tobie i o uroku, jaki na mnie rzuciłaś. To on przyniósł
mi szczęście.
- Daj spokój, to tylko piękne słówka, a chodzi o zwykły przypadek.
- Dla niektórych przypadek nie istnieje - odparł poważnie. - Musi się
wypełnić wszystko, co zostało zapisane w księdze losu. Usiłuję zobaczyć
ukryte za welonem tajemnicy przeznaczenie i widzę jedynie twoje pismo.
- I co jeszcze zobaczyłeś? - spytała drżącym głosem.
- Nic. Reszta jest zakryta. Istniejesz tylko ty.
Mówiąc to, podniósł ją i wziął w ramiona. Frances sądziła, że jest
przygotowana na ten moment, lecz gdy nadszedł, jej plan spalił na
panewce. Delikatne pocałunki w samochodzie niosły zapowiedź tego, co
RS
28
miało nastąpić potem, a teraz wiedziała, że nie wyjdzie stąd, póki się nie
dowie, czy Ali wywiąże się z tych obietnic.
Dotrzymał ich wspaniale. Otulił ją szczelnie ramionami... jakby poza
nią nie istniał cały świat. Już samo to było niezwykle zmysłowym
doświadczeniem. Fran przywołała na myśl Howarda, jedynego jak dotąd
mężczyznę w swoim życiu. Howard był bankierem i całował jak bankier,
jakby robił przy tym rachunek strat i zysków. Dziw, że dotąd tego nie
zauważyła. W tym momencie wargi Alego Ben Saleema dotknęły jej ust i
przestała myśleć o jakimkolwiek innym mężczyźnie.
Usiłowała wmówić sobie, że przygotowuje jedynie grunt pod
materiał, który ma napisać, lecz nie pozwoliła jej na to wrodzona
uczciwość. To było doświadczenie, o jakim marzy każda kobieta, i nie
potrafiła się oprzeć.
Usta miał wydatne i mocne, a zarazem bardzo subtelne. Wiedział,
czego pragnie Fran, zanim zdołała to sobie uświadomić. Najpierw
delikatnie pieścił jej wargi, potem policzki, oczy i kark. Z niewiarygodną
precyzją odnalazł wyjątkowo uwrażliwione zagłębienie za uchem i
przesunął usta wzdłuż jej szyi. Nie mogła pohamować westchnienia
rozkoszy.
Położyła głowę na jego ramieniu, a on szukał w jej twarzy
odpowiedzi na dręczące go pytanie.
- Czy nadal grasz ze mną? - spytał szorstko.
- Oczywiście. W grę, której nie rozumiesz. To mu się spodobało.
- A kiedy ją zrozumiem?
- Kiedy dobiegnie końca.
- To znaczy?
RS
29
- Kiedy wygram.
- Zdradź mi swój sekret - nalegał.
- Znasz go równie dobrze, jak ja - uśmiechnęła się. Podtrzymując ją,
zaprowadził w stronę stojącej pod oknem kanapy. Frances poczuła pod
sobą miękkość poduszek, księżyc oświetlał jej twarz. Ali całował jej usta,
a dłońmi badał ciało. Wstrzymała oddech, czując jego delikatne ręce. Nie
zdawała sobie sprawy z atrakcyjności swojego ciała, dopóki jej tego nie
uświadomił.
Rzeczywiście była stworzona do dawania i brania rozkoszy, choć
dotąd o tym nie wiedziała.
Na pocałunki Alego zaczęła reagować coraz odważniej, zaskakując
go zmysłowością. Jego pieszczoty stały się bardziej natarczywe, aż nagle
poczuła na nagiej skórze muśnięcia gorącego pustynnego wiatru,
zobaczyła zachodzące nad wydmami słońce. Miał to w duszy i
niewątpliwie przekazywał każdej kobiecie, którą brał w ramiona.
Czekał na nią przez te wszystkie chłodne lata i wiedziała, że nie ma
odwrotu. Powiedział, że została stworzona do przyjemności i udowodnił
jej, że to prawda.
Westchnęła głęboko, na wpół przyzwalająco, na wpół protestując. To
był wyjątkowo niebezpieczny mężczyzna. Mógł ją tak długo całować, aż
zapomniałaby, kim jest i co się z nią dzieje. A potem?
Gdzieś, z daleka, odezwała się duma, pragnąca uratować ją, nim
będzie za późno...
Jednak ocaliło ją coś innego. Brzęczyk na ścianie zadzwonił cicho,
lecz natarczywie. Ali podniósł się z westchnieniem zniecierpliwienia i ujął
RS
30
słuchawkę najbliższego aparatu, mówiąc coś ostro. Jednak niemal
natychmiast zmienił ton. Wiadomość najwyraźniej była niezwykłej wagi.
- Wybacz - odezwał się szarmancko. - Wzywają mnie sprawy nie
cierpiące zwłoki. - Wskazał na stół - Nalej sobie trochę wina. Wrócę
najprędzej, jak będę mógł.
Wybiegł z pokoju.
Wciąż jeszcze oszołomiona Frances nie bardzo uświadamiała sobie,
co zaszło. Zaledwie jej zmysły zostały po raz pierwszy doprowadzone do
stanu wrzenia, on po prostu odstawił ją na bok. Interesy przede wszystkim.
Kiedy wróci, będzie spodziewał się zastać ją w pełnej gotowości.
Cóż, pomyślała, przyszłam tu, by rozszyfrować Alego Ben Saleema i
poznałam jego hierarchię ważności. Ropa jeden, kobiety zero.
Gdy osłabły nieco zmysły i uspokoiło się jej tętno, zaczął w niej
narastać gniew.
- Za kogo on mnie uważa? - mruknęła.
Za kogo? Za co! Za lalkę, którą można odłożyć na półkę i zastać
potem w tej samej pozie.
Już ja go nauczę!
Zerwała się i rozejrzała za pantofelkami, które, nie wiadomo kiedy,
zgubiła Zbyt łatwo straciła samokontrolę. Powinna uciekać. Wyjrzała
ostrożnie do holu.
Jakiś człowiek, najwyraźniej portier, siedział przy drzwiach
wejściowych. Fran zastanawiała się nerwowo, czy pozwoli jej wyjść.
Mogła przekonać się o tym tylko w jeden sposób.
Wzięła głęboki wdech i ruszyła przed siebie z pewną miną. Portier
wstał, lecz nie wiedział, jak ma zareagować. Zgodnie z przypuszczeniami
RS
31
Frances nie otrzymał żadnych instrukcji w tej sprawie. Z bijącym sercem
wykonała władczy gest. Portier pokłonił się nisko i otworzył przed nią
drzwi. Zniknęła w mroku nocy.
RS
32
ROZDZIAŁ TRZECI
- Chyba oszalałaś, chcąc wrócić do jaskini lwa - po raz setny
protestował Joey.
- Tam jest właśnie najzabawniej - odparła Fran, poprawiając swój
nieskazitelny wygląd.
- Miałaś szczęście, że byłem obok i mogłem cię uratować.
- Daruj sobie, Joey - zachichotała. - Wyszłam stamtąd o własnych
siłach.
- I zastałaś mnie czekającego w samochodzie. Nie odstępowałem cię
na krok od wyjścia z kasyna.
- Dziś nie będziesz musiał mnie ratować. Zgodził się udzielić mi
wywiadu.
- Tylko dlatego, że nie wie, o kogo chodzi. Wścieknie się, kiedy cię
pozna.
- Liczę na to. - W oczach Frances zalśnił zawadiacki błysk.
W niczym nie przypominała uwodzicielskiej syreny z ubiegłej nocy.
Ekstrawagancką suknię zastąpiła biała jedwabna bluzka i gustowny szary
kostium ze srebrnymi guzikami.
Bujne włosy upięła gładko z tylu głowy. Jej wygląd emanował
profesjonalnym szykiem i spokojną elegancją. Oto Frances Callam,
dziennikarka finansowa. Tymczasem Diamond, szałowa kobieta wamp,
była już tylko wspomnieniem. Fran, spoglądając w lustro, nie dostrzegła
nawet jej śladu.
RS
33
Szkoda, uśmiechnęła się. Diamond była bardzo zabawna. Owszem,
wpakowała się w niebezpieczną sytuację, z której ledwo wybrnęła. Jednak
udało się i całe zdarzenie zdawało się podniecającą przygodą.
Westchnęła. Będzie jej tego brakowało.
Potępiała szejka Alego z całej duszy. Musi jednak pamiętać i
wytwarzanej przez niego zmysłowej atmosferze, co nawet teraz wprawiało
ją w zakłopotanie.
Opanowała się i z przykrością stwierdziła, że zbyt łatwo dała się
zwieść jego tandetnym sztuczkom.
Jednak o wiele trudniej było usunąć z pamięci dotknięcia jego warg.
To natrętne wspomnienie prześladowało ją w dzień i w nocy, nie
pozwalając skupić się na pracy. Nawet teraz.
- Mam nadzieję, że zrealizujesz czek, nim się mu pokażesz.
- Joey wyrwał ją z zamyślenia.
- Nie biorę tych pieniędzy dla siebie - odparła. - Przekazałam je na
rzecz Międzynarodowego Funduszu dla Dzieci. Osobiście zaniosłam im
czek. Przyślą mu podziękowania. Chciałabym zobaczyć jego minę, kiedy
je przeczyta.
- Oddałaś im wszystko. - Joey zbladł.
- Przecież nie mogłabym ich zatrzymać - odparła wstrząśnięta.
- Ja tam bym mógł.
- Tylko że tobie szejk nie dałby czeku - zaśmiała się.
- Nie mogę uwierzyć, że zgodził się na ten wywiad.
- Rozmawiałam z jego sekretarzem i powiedziałam, że Frances
Callam chce przeprowadzić wywiad dla „The Financial Review". Bez
kłopotu uzyskałam zgodę.
RS
34
- Jest już taksówka - rzekł Joey, wyglądając przez okno.
- Naprawdę nie chcesz, żebym cię odwiózł?
- Sądzę, że tym razem powinnam odwiedzić lwa sama.
- Sądzę, że poczekam, aż cię wyrzuci.
- Nie wyrzuci mnie.
- Po tym jak zniknęłaś, stawiając go w głupiej sytuacji?
- To jedynie przekonało go, że nie dam się tak traktować. Wierz mi,
Joey, że tym razem mam przewagę.
Z niezbitą pewnością siebie zeszła do taksówki i podała adres
rezydencji Alego Ben Saleema. Tym razem sprawa była prosta.
W pierwszej chwili wszystko zdawało się to potwierdzać.
Zadzwoniła do drzwi. Portier otworzył i skłonił pytająco głowę.
- Dzień dobry - powiedziała Fran. - Jestem umówiona z księciem
Alim Ben Saleemem.
Mówiąc to, weszła do środka. Zaniepokojony portier pospieszył za
nią.
- Czy zechce pan powiadomić Jego Wysokość, że przyszła Frances
Callam?
W tym momencie w drzwiach biura pojawił się Ali. Portier odetchnął
z ulgą i pospieszył na swoje stanowisko przy drzwiach. Fran zaczerpnęła
powietrza i uśmiechnęła do Alego.
Nastroszył się na jej widok, lecz po chwili uśmiech wypogodził
oblicze księcia. Ruszył ku niej, wyciągając w powitalnym geście ręce.
Wszystkiego się spodziewała, tylko nie tego. Powinien być raczej na
nią zły. Może jej nie poznał. Jednak pierwsze słowa księcia rozwiały te
złudzenia.
RS
35
- Moja piękna Diamond! Jakże się cieszę, że cię widzę. Chodź.
Skinął ręką w stronę jadalni. Fran ruszyła za nim.
- Wiem, czemu przyszłaś - powiedział, gdy zamknęły się za nimi
drzwi.
- Naprawdę?
- Byłaś na mnie bardzo zła, że cię zostawiłem. Moja biedna
Diamond, to było wyjątkowo niegrzeczne z mojej Strony, zwłaszcza że nie
mogłem wrócić. Moim usprawiedliwieniem może być jedynie nawał
obowiązków. Wysłałem sekretarza, żeby odwiózł cię bezpiecznie do
domu, choć wolałbym zająć się tym osobiście.
Fran zacisnęła zęby, usiłując się pohamować. Do głowy przychodziły
jej najróżniejsze pomysły, z których kopnięcie go w piszczel wydawało się
najstosowniejsze, a gotowanie w oleju nazbyt przesadzone.
Nie wrócił... Zwyczajnie zapomniał o niej. Sekretarz widać bał się
przyznać, że jej nie zastał i wymyślił jakąś historyjkę, a portier milczał.
Nagle dostrzegła iskierki śmiechu w oczach Alego i ogarnęły ją
wątpliwości. Czyżby naprawdę nie wiedział o jej ucieczce? A może
zmyślił wszystko dla odwrócenia kota ogonem? Ten nieprzewidywalny
człowiek zdolny był do wszystkiego.
- Mam nadzieję, że wkrótce powetujemy sobie ten przerwany
wieczór - powiedział Ali - ale teraz jestem bardzo zajęty. Musisz niestety
już iść. Mam spotkanie z dziennikarzem.
- Myślałam, że nie przyjmujesz dziennikarzy - odparła Frances,
gotowa pobawić się jeszcze kilka minut.
- Zazwyczaj nie, ale pan Callam reprezentuje poważne pismo.
- Powiedziałeś „pan Callam"?
RS
36
- Pan Francis Callam. Zgodziłem się udzielić mu wywiadu, bo
chciałbym wyjaśnić kilka spraw na łamach jego pisma.
Myśli kłębiły się w głowie Frances. Wreszcie je uporządkowała. Ali
przeżyje największy wstrząs w swoim życiu.
- O jakie sprawy chodzi?
- Nie chciałbym zaprzątać nimi twojej ślicznej główki -uśmiechnął
się tajemniczo.
- Wiem, że jestem tylko głupiutką dziewczynką, ale umiem napisać
wyraz „Finanse". To przez „w", prawda?
- Twoja lotność umysłu zachwyca mnie - roześmiał się Ali. - Jednak
teraz nie pora na żarty. Pan Callam zjawi się tu lada chwila.
- Chcesz wiedzieć, jak się naprawdę nazywam?
- Podjąłem już w tym celu odpowiednie kroki. Odezwę się, gdy będę
miał czas.
- Oszczędzę ci kłopotu - rzekła twardo. - Nazywam się Frances
Callam. Pani Callam.
Wyraz jego twarzy wynagrodził jej wszystko. Malowała się na niej
mieszanka zaniepokojenia, przerażenia i złości.
- Chcesz przez to powiedzieć...?
- Że jestem dziennikarzem, na którego czekasz. Nie tylko wiem, jak
się pisze słowo „finanse", ale także umiem dodawać. Jeden i jeden to dwa,
dwa plus dwa równa się cztery. Wymagano tego ode mnie, zanim
otrzymałam dyplom z wyróżnieniem z ekonomii.
- Oszukałaś mnie - rzekł ostrym tonem.
- Wcale nie. Rozmawiałam z twoim sekretarzem i powiedziałam, że
Frances Callam pragnie przeprowadzić z tobą wywiad dla „The Financial
RS
37
Review"..Obaj byliście przekonani, że chodzi o mężczyznę, bo kobieta nie
dorosła do problematyki ekonomicznej. Wpadłeś po prostu w pułapkę
własnych uprzedzeń.
- A wczorajszy wieczór? Czy twoje pojawienie się w kasynie było
zwykłym przypadkiem?
- Nie. Obserwowałam cię.
- No, a potem? Śmiesz twierdzić, że nie było to oszustwo?
- No cóż, mogłam przegapić kilka rzeczy, jednak bardzo mi to
ułatwiłeś.
- I cały czas śmiałaś się ze mnie. - Zwęził gniewnie oczy. - Czy
wiesz, co stałoby się w moim kraju z kobietą, która ośmieliłaby się ze
mnie zadrwić?
- Opowiedz mi. Nie, poczekaj! - Pogrzebała w torbie i wyjęła notes. -
Teraz słucham. Hej, co robisz? - krzyknęła, gdy Ali wyrwał go jej i
wyrzucił.
- Nie będziesz niczego notowała - zgrzytnął zębami. - Nie napiszesz
o tym, co zaszło ubiegłej nocy...
- Wcale nie miałam takiego zamiaru. Pracuję w poważnym piśmie.
Nie interesują ich komunały, którymi mnie karmiłeś.
- Co?
- No wiesz, palące słońce i namioty łopoczące na wietrze. Jednak nie
mam do ciebie żalu.
- Nie...?
- Myślę, że łapie się na to większość dziewczyn. Nie stosowałbyś
tego w przeciwnym razie, prawda?
RS
38
- Zgadza się. - Spojrzał na nią nieco cieplej. - Jednej rzeczy
nauczyłem się o kobietach: im głupsza, tym lepsza.
- Nie gadaj!
- Im bzdurniejsze komunały i bardziej niewiarygodne historie, tym
większe prawdopodobieństwo, że jakaś głupiutka dziewczynka w nie
uwierzy. Doświadczenie przekonało mnie, że wiem wszystko o twojej płci.
- Śmiesz mnie nazywać głupiutką dziewczynką?
- Nie wiem, o co się obrażasz, skoro zrobiłaś wszystko, by utwierdzić
mnie w tym przekonaniu. Powinna pani trzymać się tamtej roli, panno
Callam. Bardziej to pasuje do pani, niż udawanie mężczyzny.
- Nikogo nie udaję - rozzłościła się. - Zarabiam dziennikarstwem na
życie. Obiecałeś mi wywiad, więc jestem. Od czego zaczynamy?
- Jeśli wyobrażasz sobie - rzekł chłodnym tonem Ali - że będę
omawiał z tobą swoje prywatne sprawy...
- Nie prywatne, ale wyłącznie służbowe - zastrzegła się Frances i
dodała złośliwie: - Prywatne tematy już chyba wyczerpaliśmy.
- Wyjaśnijmy sobie jedną rzecz: nie rozmawiam z kobietami o
interesach. To wyłącznie męskie sprawy.
- Wyłącznie męskie...? - powtórzyła z niedowierzaniem. -Jesteś
przedpotopowym...
- Myśl sobie o mnie, co chcesz. Mało mnie to wzrusza. W moim
kraju kobiety znają swoje miejsce i ten układ dobrze się sprawdza.
- Ciekawe, co na ten temat mówi twoja matka. Jako Angielka była
wychowana w przekonaniu, ze jest równa mężczyznom...
- Żadna kobieta nie jest równa mężczyźnie. I nie mów o mojej matce.
Nie przeprowadzisz ze mną wywiadu. Nie będę z tobą rozmawiał i koniec.
RS
39
- Ale rozmawiałeś ze mną, gdy uważałeś mnie za zabawkę.
- Oczywiście. Po to są kobiety.
- Ja nie jestem taka.
- A jednak w moich ramionach zachowywałaś się jak kobieta z krwi i
kości. Nie udawaj, że zapomniałaś.
- Częściowo udawałam - broniła się. Uśmiechnął się z pobłażaniem.
- Raczej nie. Wiem, kiedy kobieta udaje. Umiem też odkryć jej
najgłębsze pragnienia. Coś zaszło między nami tej nocy, coś bardzo
prawdziwego.
- O ile coś takiego mogłoby zajść między mną a człowiekiem z epoki
kamiennej.
- Czemu zaprzeczasz? Czego się boisz? Tego, że twoje teorie
zniszczy drzemiąca w tobie prawdziwa namiętność? Czy dlatego usiłujesz
zredukować mnie do literek w gazecie?
Stał niebezpiecznie blisko niej. Cofnęła się o krok i zrozumiała, że
popełniła błąd taktyczny. Dała mu znać, że się go boi.
- Interesują mnie tylko sprawy, które dzieją się w tamtym pokoju.
- A ja ci tłumaczę, że niepotrzebnie, bo i tak przerastają twoje
zdolności pojmowania. Tylko nie zanudzaj mnie opowieściami o twoim
umyśle. Kobiecy móżdżek, też coś!
Pogardliwy ton omal nie doprowadził jej do furii.
- Jako ten sam gatunek, my, kobiety, też mamy mózgi. Nie
zapominaj, co mówiłeś o intelektualnych umiejętnościach Szeherezady.
- Nie zrozumiałaś mnie. Szeherezada miała lotny umysł potrzebny do
intrygowania mężczyzn, a nie zdolności intelektualne pozwalające na
konkurowanie z nimi. Jeśli chcesz, żebym cię słuchał, moja droga
RS
40
Diamond, mów mi o swoich włosach, lśniących niczym malowana
słońcem rzeka. Od tamtej nocy wciąż o nich myślę. Pragnę również
dotyku twojej jedwabistej skóry. Marzę o chwili, gdy znajdziesz się w
moim łóżku.
- Niedoczekanie - szepnęła z nienawiścią.
Postąpił krok w jej stronę, spoglądając prosto w oczy. W jego
spojrzeniu płonął ogień.
- W tej chwili mam podobne odczucia. Za nic nie wziąłbym do łóżka
kobiety, która neguje własną kobiecość, a co za tym idzie - moją męskość.
Nigdy nie zaprzątałbym sobie głowy kobietą, która nie wie nic o
przeznaczeniu kobiety i mężczyzny. Odprawiłbym taką z kwitkiem.
Jednak, patrząc ci w oczy, wiem, że to nie takie proste. Spotkaliśmy się, bo
było nam to pisane i w konsekwencji nie będziemy już tacy sami jak
przedtem. Niezwykłym doświadczeniem będzie branie i dawanie
rozkoszy, wiedząc, że nie obdarzyłaś nią przedtem żadnego mężczyzny, bo
nawet nie podejrzewałaś jej istnienia. To jest skarb, o który warto walczyć.
Nie tknął jej, lecz pod wpływem tych słów serce Frances waliło jak
oszalałe. Choć była ubrana, czuła jak słowa Alego o wzajemnej rozkoszy
pieszczą jej skórę. Wyobrażała sobie jego palce przesuwające się po jej
twarzy, szyi, piersiach... Budziły pożądanie.
Chciała odwrócić się od niego, by nie wyczytać z jego oczu
przeznaczenia, jakie z jej zgodą lub bez niej miało się spełnić,lecz byłoby
to tchórzostwem. Niebezpieczeństwu należy stawiać czoło, nie zaś unikać
go.
- Czy nie czujesz tego? - spytał.
RS
41
- Nie - odparła. - Nie możesz tego nakazać. Wyciągnął rękę w jej
stronę. Cofnęła się znowu, natrafiła na sofę i straciła równowagę. Usiadła.
Chciała się zerwać, ale przytrzymał ją i usiadł obok.
- Jednak rozkazy już zostały wydane - powiedział. - Przeze mnie.
Przyszłaś do kasyna zobaczyć się ze mną, a ja rozpoznałem w tobie
kobietę, która odegra szczególną rolę w moim życiu. Już za późno, by się
cofnąć. Dlaczego się boisz?
Postanowiła nie dać mu się pocałować, bo utwierdziłoby go to w
mniemaniu, że kobietę i mężczyznę może łączyć jedynie namiętność i
tylko jedna strona jest górą. Tymczasem nogi miała jak z waty.
Nie próbował jej całować. Podniósł rękę i przesunął palcem wzdłuż
jej warg. Odczucia wywołane tym prostym gestem były wstrząsające.
Poczuła, że cała płonie.
Chciała zaprotestować, lecz jej usta domagały się następnej
pieszczoty. Podświadomie przyciągnęła go bliżej, aż ich wargi zetknęły
się. Nie ma co, sama go poprosiła i trudno byłoby się tego wyprzeć.
Powiedział jej, że oczekiwanie to połowa przyjemności, a teraz z
premedytacją przeciągał delikatny dotyk. Jęknęła i rozchyliła usta, pragnąc
jak najprędzej go poczuć. Było to tak gwałtowne, że aż ją zaniepokoiło.
Nim poznała Alego, uważała się za osobę skromną. Pocałunki
Howarda sprawiały jej przyjemność, lecz nigdy nie oczekiwała ich tak
niecierpliwie. Teraz jednak przekonała się, że pod maską skromności kryła
się inna, ognista i namiętna kobieta, która tylko czekała, by dojść do głosu.
Ali w końcu przerwał pocałunek i wciąż trzymając Frances w
ramionach, spojrzał jej głęboko w oczy. Powoli opuścił ją na poduszki.
- Widzisz? - spytał lekko drżącym głosem.
RS
42
- Co?
- Kiedy jesteśmy razem, dzieje się coś niezwykłego i nie możesz
temu zaprzeczyć.
- Nie - mruknęła - ale to jest nieważne.
- Namiętność zawsze jest ważna.
Fran starała się odzyskać jasność myśli. Nie mogła ufać temu
człowiekowi. Im bardziej pożądała go fizycznie, tym mniej mu mogła
wierzyć.
- Tyle kobiet budziło twą namiętność - upierała się. Pokręcił głową.
- Nie aż taką - odparł. Coś w jego głosie świadczyło o zakłopotaniu.
Zrobił, co chciał, lecz sam był tym również zdumiony. Kiedy znów się
odezwał, jasne było, że usiłuje się opanować, bo intensywność przeżyć
zaniepokoiła go. - Teraz musisz już iść. Dam ci znać, kiedy nadejdzie
odpowiednia chwila dla naszego spotkania.
Jego arogancja jak zwykle otrzeźwiła ją. Wyrwała się z jego objęć i
pospiesznie zapięła w tajemniczy sposób rozpiętą górę bluzki.
- Dasz mi znać, kiedy podejmiesz decyzję?
- Kiedy da nam znać przeznaczenie - poprawił.
- O nie. Chcę obiecanego wywiadu. Nie wyjdę bez niego. Potem
nigdy już nie wrócę.
- To się okaże - uśmiechnął się Ali. - Jednak na pewno wyjdziesz bez
wywiadu.
Wszystko wróciło do normy. Postanowiła zmienić taktykę.
- Posłuchaj, bądźmy rozsądni...
- Nic z tego, Diamond. Moja odpowiedź nadal brzmi „nie". - I nie
nazywaj mnie Diamond.
RS
43
- Jasne, nazywasz się Frances Callam. Nie muszę już tego
sprawdzać.
- Nie powiedział ci tego sekretarz, który odwiózł mnie do domu?.
- To nie należało do jego obowiązków - odparł.
- Ale powiedział ci chyba, gdzie mieszkam. Mogłeś łatwo sprawdzić.
Błysk w jego oczach zdradził, że kiedy jej nie zastał, zmyślił całą
historyjkę.
- Po co miałbym się trudzić, skoro jest lepszy sposób -wzruszył
ramionami. - Czek.
-Ten na sto tysięcy?
- Właśnie - uśmiechnął się i mimo niechęci Frances znów poczuła się
zakłopotana. Powinno się mu zabronić tego uśmiechu.
- Zablokowałem go - wyznał. - Mój bank go nie zrealizuje, ale
powiadomi mnie, czyje nazwisko na nim figuruje. Tak więc poznałbym je,
nawet gdybyś nie przyszła.
- Naprawdę? - wycedziła.
- Bardzo nieładnie z mojej strony, prawda?
- Bardzo. Ja jednak również zrobiłam coś równie zaskakującego. Nie
próbowałam podjąć gotówki, lecz przekazałam czek wczoraj
Międzynarodowemu Funduszowi dla Dzieci z pozdrowieniami od ciebie.
Ali roześmiał się, obnażając białe zęby.
- Doskonała historyjka. Jednak, moja droga Diamond, czy naprawdę
sądzisz, że uwierzę, by jakakolwiek kobieta zrezygnowała z takiej sumy?
- Zwróciłam naszyjnik.
- Wart był dziesiątą część czeku. Oddanie stu tysięcy, to zupełnie
inna sprawa.
RS
44
- A jednak to zrobiłam - rzekła twardo - o czym się wkrótce
przekonasz. Kiedy czek okaże się bez pokrycia, wszystkie gazety
obsmarują cię na pierwszych stronach.
- Daj spokój, bardzo się starałaś, ale mnie nie tak łatwo nabrać. Teraz
niestety musisz już iść. Zabrałaś mi sporo czasu.
Odprowadził ją do drzwi frontowych.
- Do następnego spotkania.
- Ciekawe, czy będzie jeszcze jakieś?
- W moim kraju powiada się: odpowiedź jest wyryta w piasku.
- A w moim: nie dziel skóry na niedźwiedziu, póki biega w lesie.
Spoglądał w ślad za oddalającą się Fran. Gdy wrócił do domu, z
gabinetu wypadł blady sekretarz.
- Wasza Wysokość, dzwoni ktoś z Międzynarodowego Funduszu dla
Dzieci z podziękowaniami za hojny czek, lecz skarży się na jakieś
nieporozumienia wynikłe w banku.
Ali zaklął pod nosem i zniknął w gabinecie. Musiał użyć całego
swego uroku, by załagodzić sytuację i w ciągu pięciu minut wystawił
nowy czek na rzecz funduszu. Kiedy zaklejał kopertę, miał niewidzący
wzrok.
- Nabrała mnie - mruknął. - Sto tysięcy i nic w zamian. Wziął kartkę
papieru i napisał na niej „Frances Callam". Po chwili zastanowienia
przekreślił to i napisał „Diamond". To również przekreślił, by napisać w
końcu „Szeherezada".
RS
45
ROZDZIAŁ CZWARTY
Przez kilka dni w rezydencji Alego Ben Saleema panowała cisza, bo
szejk wybrał się na kilkudniową wyprawę do Nowego Jorku. Powrócił
pospiesznie i spędził tydzień przy telefonie, potwierdzając terminy spotkań
i aranżując nowe. Służba, prócz sekretarza, prawie go nie widywała i on
też mało się stykał z obsługą. Frances zakładała, że pewnością nie będzie
miał czasu, by przyjrzeć się uważnie nowej pokojówce.
Wszystko udało się zdumiewająco łatwo zaaranżować. Joey odnowił
dawne kontakty i znalazł agencję pośrednictwa pracy w tym rejonie.
Namową i przekupstwem załatwili rozesłanie ofert po wszystkich
okolicznych domach. Starszy lokaj Alego złapał przynętę. Potrzebowano
mieszkającej na miejscu pokojówki. Zgłosiła się Fran przebrana w długą,
ciemną perukę, robocze ubranie i buty na płaskim obcasie. Przedstawiła
się jako Jane. Została natychmiast przyjęta.
Frances długo biła się z myślami, nim zdecydowała udać się w
przebraniu do rezydencji Alego. To nie było jej ulubione zajęcie i gotowa
była się wycofać.
Wówczas przypomniała sobie, co szejk mówił o roli kobiety. To
bardziej jego władczy ton, a nie słowa, zapadł jej w pamięci. Wiedziała, że
nie spocznie, póki nie zmusi go do odwołania tych słów i oddania jej
należnego szacunku.
Zaczęła pracę w dniu wyjazdu Alego. Najpierw pracowała na dole,
głównie w kuchni. Raz pozwolono jej pod okiem lokaja posprzątać
sypialnię pana.
RS
46
Stwierdziła, że sypialnia była zdumiewająco ascetyczna. Nie miała
nic z przesadnego przepychu, w jakim Ali zwykł przyjmować panie
pokroju Diamond. W swym prywatnym azylu zadowalał się gładkimi,
białymi ścianami, wywoskowaną podłogą i wielkim, mahoniowym łożem.
Ściany zdobiły trzy fotografie. Wszystkie przedstawiały konie. Lokaj
poinformował ją, że to zdjęcia koni Jego Wysokości, zrobione po
wygranych biegach - Wielkiej Narodowej i Ascot. Potem przypomniał
sobie o swoich obowiązkach i ostrym tonem polecił Jane-Fran wrócić do
pracy.
Frances nie wiedziała dokładnie, czego szuka. Oprócz całościowego
obrazu jego życia, pragnęła znaleźć coś, co pokazałoby mu, że nie można
tak jej odprawić z kwitkiem.
Działała na własną rękę. Joey wyjechał z Londynu, bo otrzymał
ciekawą propozycję na północy, Howardowi powiedziała, że przez kilka
tygodni będzie bawiła poza miastem. Nikt nie wiedział, gdzie się znalazła.
Tak było bezpieczniej. Gnębił ją jednak brak sukcesów.
Kiedy wrócił Ali, starannie schodziła mu z oczu. Niepotrzebnie.
Książę nie zwracał uwagi na służące.
Jednak tej nocy popełnił błąd. Fran zauważyła, że przyniósł do
sypialni naręcze akt. W godzinę później zjawił się niespodziewany gość i
Ali zszedł na parter, nie zamykając drzwi na klucz.
To była wymarzona okazja. Akta mogły zawierać szczegóły będące
kluczem do wszystkiego, z imperium naftowym włącznie. Człowiek, który
wydawał majątek na własne przyjemności i nie dopuszczał do głosu
mieszkańców własnego kraju, powinien zostać rozliczony. Dokona tego
Frances. Jeśli przy okazji utrze mu nosa za protekcjonalny ton, tym lepiej.
RS
47
Prześlizgnęła się schodami do sypialni. Akta leżały rozsypane na
łóżku. Ku jej rozczarowaniu, tylko jedne były po angielsku, więc zaczęła
je czytać.
W trakcie lektury oczy otwierały się jej coraz szerzej. Dokument
dotyczył kasyna, w którym się spotkali i wynikało z niego, że Ali jest
właścicielem „The Golden Chance".
- To pozbawiony skrupułów... - wyrwało się jej. Oburzenie rosło w
trakcie czytania.
Z tyłu rozległ się odgłos zamykanych drzwi. Zaniepokojona Fran
odwróciła się, by ujrzeć cynicznie uśmiechniętego Alego.
- Czapki z głów - powiedział. - Nigdy się nie poddajesz, co?
Podniosła się z klęczek, próbując przyjąć jak najbardziej godną
postawę, co było dość trudne.
- Powinieneś o tym wiedzieć - oświadczyła wyniośle.
- Ależ wiedziałem. Najciekawsze było obserwowanie, jak daleko się
posuniesz. Moja droga Diamond-Frances-Jane, czy jak ci tam, naprawdę
myślałaś, że można mnie tak łatwo nabrać?
- Wiedziałeś, że to ja?
- Ogłoszenie, które trafiło pod moje drzwi, prowadziło wprost do
agencji pośrednictwa pracy. Oczywiście, że wiedziałem. Uprzedziłem
mojego lokaja, żeby spodziewał się ciebie. Mówiąc szczerze, dobrze się
postarałaś. Ledwie cię rozpoznał. Ja poznałem cię od razu. Masz w sobie
coś, czego nie ukryją żadne robocze stroje.
- Wszystko wiedziałeś... - powtórzyła oszołomiona.
- Biedna Diamond, a byłaś przekonana, że radzisz sobie tak
wspaniale.
RS
48
Mówiąc to, nie przestawał się uśmiechać, lecz za tym kryło się coś,
co pewnie przeraziłoby Fran, gdyby była bardziej lękliwa. To nie był
zwykły uśmiech. Pojęła to, gdy przekręcił klucz w zamku i schował go do
kieszeni.
- Hej, wypuść mnie stąd - rzekła twardo.
- Tak ci spieszno? Czy nie za szybko, zważywszy na to, ile trudu
kosztowało cię dotarcie tutaj? - Pokazał na czytane przez nią akta. - Mam
nadzieję, że było warto. To przypomniało jej o doznanej zniewadze.
- Podszedłeś mnie - rzekła oskarżycielsko. Roześmiał się.
- Dobre sobie. Zakradasz się w przebraniu do mojego domu i
twierdzisz, że cię podszedłem?
- W kasynie. Wszystko było ukartowane. Byłeś u siebie. Nic
dziwnego, że nie przejmowałeś się przegraną. Przegrywałeś do siebie.
Zaaranżowałeś też wygrane, wmawiając, że przyniosłam ci szczęście.
Obracasz w kółko własnymi pieniędzmi. Ciekawy i tani sposób spędzania
czasu.
- Nie ustawiałem wygranych. To byłoby oszustwo, którego się
brzydzę. Tak było naprawdę. Nie kłamię - dodał, widząc jej sceptyczne
spojrzenie.
- Oczywiście, że nie. Przepraszam.
- Widzę, że nie cieszę się u ciebie najlepszą opinią. Jednak po tym
wszystkim powinniśmy zawrzeć rozejm i zostać przyjaciółmi.
Mówiąc to, wyjął z mahoniowej szafki kryjącej lodówkę butelkę
szampana, otworzył ją i napełnił dwa kieliszki.
- Chyba nie odmówisz wypicia ze mną kieliszka szampana? - spytał.
- A może wolisz filiżankę gorącej herbaty?
RS
49
- Herbata byłaby nudna - odparła, odzyskując rezon. Wzięła
kieliszek.
Zdziwiła się nieco, że Ali bierze wszystko za dobrą monetę, lecz w
końcu tak mało go znała. Najwyraźniej zadowolił się udowodnieniem jej
swojej wyższości.
- Jesteś niezwykłą kobietą, Diamond - zauważył, porządkując
porozrzucane akta.
- Mam na imię Fran - zaprotestowała.
- Wiem, ale myślę o tobie jako o Diamond. Fran jest za krótkie.
Diamond lśni dla mnie niczym klejnot, odkąd poznaliśmy się tamtego
wieczoru, i wciąż mnie prześladuje. Musisz przyznać, że po tej sprawie z
czekiem należy mi się rewanż. Frances nie mogła powstrzymać uśmiechu.
- Tak, czytałam w gazecie o twym hojnym darze. Prawda, że byłam
lepsza od ciebie?
Usłyszała, jak gwałtownie wciągnął powietrze. Spojrzał na nią
dziwnie i przez chwilę dostrzegła w jego oczach coś, co powinno ją
zaniepokoić - zimną złość.
Jednak po chwili wszystko zniknęło niczym sen.
- Żadnej kobiecie nie udało się to do tej pory - rzekł z uśmiechem.
- Chyba cię wcale nie znałam. Nawet mi się nie śniło, że przyjmiesz
to tak spokojnie.
- A czego się spodziewałaś? - spytał rozbawiony.
- Nie jestem pewna, ale czegoś dzikiego i okrutnego.
- Jednym słowem przypuszczałaś, że zachowam się jak bohater
tandetnej powieści. Jestem człowiekiem kulturalnym.
- Wiem. To było nie w porządku z mojej strony.
RS
50
- Zatem możemy wznieść toast za zdrowie równorzędnych
przeciwników.
Trącili się kieliszkami.
- Zastanawiam się, co powiesz swoim wspólnikom - mruknął.
Usiedli na brzegu łóżka.
- Na szczęście pracuję sama.
- A ten mały człowieczek, z którym byłaś w kasynie? Pewnie
wysyłasz mu sprawozdania.
- Zatrudniam go tylko od czasu do czasu. Teraz pojechał gdzieś dalej
w związku z inną pracą.
- Ale rodzina... prawda, ty nie masz rodziny. Co za smutne życie!
- Wcale nie jest smutne.
- Ale nie masz nikogo, kto cieszyłby się z twoich sukcesów ani
pocieszał w chwilach porażek. - Popatrzył na nią w zadumie i nagle podjął
decyzję. - No dobrze. Może byłem niesprawiedliwy. Udzielę ci tego
wywiadu po powrocie. Słowo.
- Po powrocie?
- Człowiek, który był tu przed chwilą poinformował mnie o
kryzysowej sytuacji w Kamarze. Wymaga ona mojej natychmiastowej
obecności. Porozmawiam z tobą po powrocie.
- To znaczy kiedy?
- Skąd mogę wiedzieć? - Wzruszył ramionami.
- Rozumiem - rzekła zniechęcona. - Czcze obietnice. Na świętego
Nigdy.
- Jakaś ty podejrzliwa! Boisz się, że nie wrócę?
- Jeśli upłynie dość dużo czasu, zapomnisz o tej rozmowie.
RS
51
- Może i racja. W takim razie musisz jechać ze mną.
- Jak to? - spytała oszołomiona.
- Jestem człowiekiem słownym. Będziesz moim gościem w
Kamarze. - W oczach miał dziwny błysk. - Otrzymasz przywileje, jakich
żadna kobieta nie miała przed tobą i obiecuję ci niezapomniane wrażenia.
- Kiedy jedziemy?
- Za pół godziny.
- Ale nie mam swojego paszportu.
Ironiczny uśmiech przypomniał jej, że Ali jest głową państwa, a nie
byle kim.
- To już moje zmartwienie. Pospiesz się! Jeżeli nie zdążysz, nie będę
czekał.
Nie potrzeba jej było dalszych zachęt. Zerwała się uszczęśliwiona i
podbiegła do drzwi - zapomniała, że są zamknięte. Ali śmiejąc się,
otworzył kluczem.
W swoim pokoju błyskawicznie spakowała trochę rzeczy.
Zaciągała zamek, gdy rozległo się pukanie do drzwi. W progu stała
śliczna Arabka, która pokłoniła się Frances.
- Przyniosłam to - powiedziała, wręczając jej ciemnozielone szaty. -
Włożysz i będziesz mną.
Łamaną angielszczyzną przedstawiła się jako Kamari, służąca, która
otrzymała prawo wjazdu do Anglii i pracy w rezydencji Alego. Fran
skorzysta z jej paszportu przy wyjeździe i powrocie.
Dziewczyna pomogła się jej ubrać i pokazała, jak zakrywać głowę i
twarz, by widać było tylko oczy.
RS
52
- Musisz je trzymać spuszczone, żeby nikt nie zobaczył, że są
niebieskie - poradziła. - Zresztą tak powinna chodzić kobieta. Nie śmie
patrzeć mężczyźnie w oczy.
No proszę, pomyślała Frances. Kolejny dowód przeciwko Alemu.
Jednak była mu wdzięczna, że zabiera ją ze sobą.
Po kilku minutach wsiadła do czekającego przed domem samochodu,
Szejk był już w środku. Zdjął europejskie ubranie i wyglądał jak
stuprocentowy Arab. Przeglądał jakieś dokumenty, lecz odruchowo uniósł
głowę, gdy zajmowała miejsce obok niego.
Drzwi zatrzasnęły się i auto ruszyło.
- Wybacz, ale ten kryzys zajmuje moją całą uwagę - rzekł.
- Co to za kryzys? - ośmieliła się.
- Chwilowo o nic nie pytaj - uśmiechnął się dziwnie. - Kiedy
znajdziemy się w Kamarze, wszystko stanie się dla ciebie jasne.
W pół godziny potem znaleźli się na lotnisku. Minęli dworzec i
pojechali w stronę rejonu odpraw towarowych i prywatnych samolotów.
Szofer wysiadł i z jakimiś dokumentami, pewnie paszportami, udał się do
przedstawicieli władz. Ci spojrzeli na powiewającą na rolls-roysie flagę
Kamaru, wskazującą na obecność głowy państwa i zezwolili na przejazd.
Szejk to ma klawe życie, pomyślała.
Rolls minął bramę i wreszcie zatrzymał się. Szofer otworzył drzwi i
skłonił się nisko przed Alim. Fran wysiadła i ujrzała czekający prywatny
odrzutowiec w srebrno-błękitnych barwach Kamaru. Ali był już na
schodkach samolotu, więc pospieszyła za nim.
RS
53
Wystrój wnętrza zaparł jej dech w piersi. Wszędzie wisiały jedwabne
zasłony, jako siedzenia służyły przepastne fotele, a podłogę wyściełał
gruby, barwny kobierzec.
Ali usiadł sam, a ktoś z obsługi zaprowadził Fran do innej części
samolotu. Domyślała się, że to ze względu na obecność jego podwładnych.
Silniki zostały uruchomione, wejście zamknięte i maszyna zaczęła
kołować. Po kilku minutach byli już w powietrzu.
Wkrótce po starcie steward postawił przed nią mały stolik i podał
migdałowe biszkopty oraz wino. Jadła dość dawno temu, więc
poczęstowała się z przyjemnością. Po kilku minutach dołączył do niej Ali,
rozbawiony jej podnieceniem.
- Większość czasu spędzę przy telefonie - wyjaśnił - lecz wydałem
już w twojej sprawie stosowne dyspozycje. Masz przygotowane łóżko.
Dochodzi północ, a lot potrwa długo.
- Masz rację - ziewnęła. - Miło będzie się przespać.
Skinął głową i steward zaprowadził ją do oddzielnego
pomieszczenia. Tam zdębiała na widok zasłanego jedwabiami podwójnego
łoża. Był to raczej luksusowy hotel niż samolot, ale też szejk nie był
zwykłym człowiekiem.
Choć sen ją morzył, gdy tylko się położyła, poczuła się całkiem
rozbudzona. Nie chciała utracić ani chwilki, więc leżąc z głową przy
oknie, wyczekiwała pierwszych zwiastunów świtu.
Patrzyła w zachwycie, jak światło z wolna rozjaśnia ziemię. W dole
był jedynie piasek. Nad bladą, tajemniczą pustynią wschodziło słońce. Po
raz pierwszy w pełni uświadomiła sobie jej rozmiar. Była wielka,
nieograniczona i równie groźna jak człowiek, który ją tu przywiózł.
RS
54
Jednak niebezpieczeństwo stanowiło tylko mały fragment całości.
Niezwykłe piękno pustyni poraża niektórych ludzi jak nieuleczalna
gorączka i Frances zrozumiała, że należy właśnie do takich osób. Z
radością pomyślała, że wkrótce znajdzie się w kraju wymarzonym w
czasach samotnego, deszczowego dzieciństwa. Jej życie odmieni się.
Usłyszała otwierane drzwi i Ali położył się obok niej.
- To moja ziemia - powiedział. - Czeka, by cię przywitać.
- Jest piękna - odparła. - Piękniejsza ponad wszelkie wyobrażenie.
Wielka i taka... samowystarczalna.
Spojrzał na nią z zaciekawieniem.
- Masz rację. Czuję to samo. Pustynia nas nie potrzebuje. Jest
samoistna. Zdumiewające, że pojęłaś to od razu. Wielu urodzonym tutaj
zajmuje to całe życie.
Uśmiechnęła się w duchu, ucieszyło ją, że tak dobrze się rozumieją.
Wróżyło to dobrze początkowi podróży.
Słońce wreszcie wzniosło się zdecydowanie ponad horyzont i przed
oczyma Frances pustynia rozkwitła głęboką żółcią. Niebo stało się
niewiarygodnie błękitne. Cały świat zdawał się błyszczeć i lśnić.
- Dziękuję, że mnie tu zabrałeś - mruknęła. Nie spostrzegła błysku
zakłopotania w oczach Alego.
- Wróć na fotel - powiedział. - Lądujemy lada chwila.
Z fotela również wyglądała zachłannie przez okno. Zniknęła pustynia
i pojawiło się przed nimi lotnisko niczym nie różniące się od europejskich.
Przy schodkach czekał na nich kolejny rolls z przyciemnionymi szybami.
Fran zasłoniła kwefem twarz, spuściła oczy i poszła za Alim do
samochodu.
RS
55
Pierwsza część drogi nie przedstawiała się interesująco. Same szyby
naftowe. Ciekawiej zrobiło się, gdy wjechali do miasta. Choć auto jechało
szybko, Frances zauważyła, że niektórzy ludzie uśmiechali się i machali
przyjaźnie na widok flagi. Albo lubili swego władcę, albo...
- Czy robią to z własnej woli? - spytała.
- Co takiego?
- Uśmiechają się i machają.
- Cierpliwości! - mruknął Ali. - Nie, oczywiście, że nie - dodał
ironicznie. - Wydałem dekret, w myśl którego każdy nie uśmiechający się
na mój widok poddany będzie ścięty na rynku.
- Przepraszam.
- To ciebie powinienem skrócić o głowę za takie insynuacje, jednak
twój duch wygłaszałby strasznie nudne kazania. Teraz milcz i zasłoń
twarz. Dojeżdżamy.
W kilka chwil później rolls przemknął pod wielką kolumnadą i
zatrzymał się przed podjazdem, gdzie na schodach czekało kilku mężczyzn
w arabskich strojach. Jeden z nich otworzył drzwi.
- Zostań tu - polecił Ali i Frances nie wysiadła z auta. Miejsce Alego
zajęła wysoka kobieta. Zdjęła kwef.
- Jestem Raszida - powiedziała. - Zabieram cię do twoich
apartamentów.
Odsłoniła twarz Fran i bacznie się jej przyjrzała. W końcu
pogardliwie wykrzywiła usta. Fran uznała to za niegrzeczne, lecz czuła się
bezpieczna pod ochroną Alego.
RS
56
Auto jechało długo i odniosła wrażenie, że okrążają pałac. Kiedy
zwalniali, Raszida zasłoniła kwefem twarz i gestem poleciła Fran zrobić to
samo.
- Chodź - rzekła, gdy wysiadły z samochodu.
Weszły schodami mniej zdobnymi od frontowych i znalazły się w
długim korytarzu. Panował tu miły chłód. Słońce zaczęło już dawać się we
znaki i nawet krótkie przejście od samochodu było męczące.
- W apartamencie czekają służące - oznajmiła Raszida.
- Dziękuję. Oczekiwałyście mnie?
- Zawsze jesteśmy przygotowane na przyjęcie nowej -wzruszyła
ramionami Raszida.
Brzmiało to tajemniczo, lecz Frances postanowiła wyjaśnić to
później.
Nie miała czasu rozejrzeć się dokładniej, ale na pierwszy rzut oka
pałac odpowiadał jej wyobrażeniom o tradycyjnej architekturze wschodu.
Jednak po chwili wsiadły do windy, która zawiozła je wyżej.
Kolejnym korytarzem podeszły do drzwi opatrzonych numerem
trzydzieści siedem. Za nimi mieścił się przepiękny apartament z balkonem.
Łukowate drzwi prowadziły do łazienki. Armatura była ze szczerego złota.
- Przyślę służące, by przygotowały ci kąpiel - powiedziała Raszida. -
Pewnie jesteś zmęczona podróżą.
- Nie widzę mojej torby - zaniepokoiła się Fran. - Kiedy ją
przyniosą?
- Nie będzie ci potrzebna.
- Ależ tak, mam tam moje rzeczy.
RS
57
- Wszystko, co potrzebne, jest w tym apartamencie. Jego Wysokość
lubi, żeby konkubiny przyjmowały nowe rzeczy tylko z jego rąk.
- Konkubina? To chyba jakieś nieporozumienie. Nie jestem
konkubiną. Jestem dziennikarką.
- Nie wiem, jak w zachodnim świecie nazywa się kobiety takie jak
ty. Niech ci będzie dziennikarka.
- Czy Ali ci nie powiedział?
- Jego Wysokość - poprawiła ją Raszida - telefonował do mnie z
pokładu samolotu i wydał względem ciebie szczegółowe instrukcje.
Jestem przełożoną konkubin, wykonuję rozkazy mego pana i na tym
kończy się dyskusja.
- Co to, to nie - zaprotestowała Fran. - Jak śmiesz porównywać mnie
do tych jego...
- To dla ciebie wielki zaszczyt — rzekła chłodno Raszida. - Będzie
bardzo rozczarowany twoją niewdzięcznością.
- Nie tylko rozczarowany - rozzłościła się Frances. - Pójdę i powiem
mu, co o tym myślę.
Podbiegła do drzwi, lecz te okazały się zamknięte.
- Jego Wysokość rozkazał, byś pozostała tu, aż znajdzie dla ciebie
czas.
- A jak długo to może potrwać?
- Tydzień? Miesiąc? Ma ważniejsze sprawy na głowie.
- Jak śmie mnie tu trzymać?
- Jego Wysokość jest wszechpotężny i robi, co mu się podoba.
Fran wybiegła na balkon, wzywając ratunku. Znajdowała się na
czwartym piętrze. Na dole rozciągał się kwiecisty trawnik. Dwaj
RS
58
mężczyźni, zapewne ogrodnicy, obejrzeli się na jej wołanie, wzruszyli
ramionami i wrócili do pracy.
Weszła do pokoju. Straszliwa prawda wydawała się jej czymś
nierealnym. Ali nie byłby zdolny do takiej podłości.
Raszida stała przy drzwiach.
- Zostawię cię teraz samą. Służące przyślę, gdy się nieco opanujesz.
Otworzyła drzwi i zniknęła. Fran pomknęła za nią, lecz nie zdążyła.
Usłyszała zgrzyt klucza w zamku. Zaczęła walić w drzwi.
- Wypuśćcie mnie! - krzyczała. - Nie macie prawa mnie tu trzymać!
Bez echa.
Została sama i dopiero teraz pojęła całą grozę swego położenia.
Ali nigdy nie zamierzał udzielić jej wywiadu. Dla niego była jedynie
kobietą, która ośmieliła się go zwieść i trzeba ją było ukarać. Zwabił ją tu
podstępnie i uwięził. Nikt nie usłyszy jej krzyków.
W tym kraju był wszechwładny i mógł sycić się swoją zemstą, a ona
nie mogła nic na to poradzić.
RS
59
ROZDZIAŁ PIĄTY
Kiedy Fran uspokoiła się nieco, zaczęła badać otoczenie. Ucieczka
przez balkon była niemożliwa, więc szukała innych sposobów.
Zwiedziła łazienkę. W innych okolicznościach byłaby zachwycona
jej przepychem. Olbrzymia wanna wpuszczona w podłogę, delikatne w
dotyku gładkie marmury...
Główny pokój był równie bogato wyposażony. Sute zasłony
baldachimu zwisały nad olbrzymim łożem nakrytym purpurowym
brokatem. Rozmaite drzwi prowadziły niestety do szaf. Jedyne wyjście
zostało zamknięte na klucz. Fran jęknęła, myśląc o własnej głupocie.
Popędziła wprost do pułapki.
Skąd mogła przypuszczać, że Ali zachowa się w tak okropny
sposób? We współczesnym świecie ludzie nie robią takich rzeczy!
Jednak Ali Ben Saleem nie był w jej rozumowaniu współczesnym
człowiekiem, tylko władcą absolutnym i mógł robić, co mu się żywnie
podoba.
Usłyszała zgrzyt klucza w zamku i obejrzała się szybko, lecz nie był
to Ali, a tylko dwie dziewczyny w strojach pokojówek. Skłoniły przed nią
głowę. Jedna z nich wsunęła się do łazienki i zaczęła napuszczać wodę do
wanny. Frances poskromiła swój buntowniczy nastrój. Była zgrzana,
spocona i zmęczona, więc zaakceptowała pomysł kąpieli.
Woda pachniała wspaniale. Frances weszła do wanny i zaczęła się
namydlać. Na pozór pochłonięta kąpielą, skupiła się na układaniu w
myślach tego, co powie Alemu. Tylko kiedy to nastąpi? Raszida dała jej
do zrozumienia, że może długo czekać.
RS
60
Kiedy skończyła, wyszła z wanny, a pokojówki owinęły ją w
ręcznik. Wytarta, zaczęła rozglądać się za swoją zieloną szatą, w której
przyjechała z Anglii. Ani śladu. Zamiast tego, jedna z pokojówek z
uśmiechem pokazała na wyszukaną turkusową tunikę.
- Wolałabym moje rzeczy - upierała się Fran. - Są w mojej torbie.
Gdzie ona jest?
- Torba zaginęła - naburmuszyła się jedna z pokojówek.
- To są pani rzeczy.
- Wcale nie. Jeśli waszemu panu wydaje się, że ubierze mnie jak
jedną ze swoich kobiet, to niech się puknie.
- Proszę wyrażać się z szacunkiem o panu - poprosiła jedna z
pokojówek.
- Już ja mu okażę szacunek, niech się tylko pojawi - zagroziła,
budząc przerażenie pokojówek. Tymczasem Frances nadal nie
rezygnowała z oporu. - Włożę moje rzeczy albo zostanę goła -
oświadczyła, siadając na sofie tyłem do drzwi. Owinęła się ręcznikiem,
żałując, że nie jest większy.
Z tyłu dobiegały ją szepty. Widocznie pokojówki naradzały się, jak
złamać jej opór.
- I tak nie ustąpię - rzekła stanowczym tonem.
- Oto cała Diamond - usłyszała rozbawiony głos. Podskoczyła w górę
i odwróciła się. Ali przyglądał się jej ironicznie. Pokojówki zniknęły.
- Jak śmiałeś! - spytała wściekle.
- Co?
Jak śmiał stać tu taki przystojny i pewny siebie? To była pierwsza
myśl, która przyszła jej do głowy. Jak śmiał być taki podły?
RS
61
- Jeśli to miał być dowcip, to całkiem chybiony - zaczęła wyniośle.
- Słucham? - Skrzyżował ramiona.
- Jestem tutaj, by napisać obiecany przez ciebie wywiad. Jeżeli
sądzisz, że udał ci się dowcip z wpakowaniem mnie tutaj to... No dobrze,
to było bardzo śmieszne, ale teraz koniec, mam dość żartów.
Ali zlustrował ją od stóp do głów. Ręcznik osłaniał Fran od połowy
ud, ledwie zakrywając piersi. Zaczął się zsuwać, więc przytrzymała węzeł.
Miała nadzieję, że Jego Wysokość przestanie się w nią wgapiać.
- Ależ ja mówię całkiem poważnie - odezwał się w końcu. -
Diamond, jak na kobietę chełpiącą się swoją inteligencją, dałaś się łatwo
podejść. Już raz powiedziałem, że nie będzie żadnego wywiadu. Nie
zmieniłem zdania i naiwnością byłoby sądzić inaczej.
Sens jego słów z trudem docierał do Frances.
- To nie zamierzałeś rozmawiać ze mną? - wykrztusiła.
- Ani przez chwilę. Pieniądze, interesy, polityka nie są dla kobiet.
Mówiłem ci to, ale nie chciałaś wierzyć.
- Zwabiłeś mnie pod fałszywym pretekstem. Nie miałeś...
- Mogłaś się tego domyśleć. Wiesz, że nie jestem człowiekiem, który
zniewagę puszcza płazem.
- Jaką zniewagę? Nigdy cię nie znieważyłam.
- Zmusiłaś mnie do wystawienia czeku. To ubodło moją dumę.
- Twoją dumę! - wykrzyknęła ze złością.
- Władca - rzekł twardo - musi być człowiekiem dumnym. Inaczej
nie nadaje się do rządzenia. Dlatego muszę karać każdego, kto mnie
obrazi. Wdarłaś się do mojego domu w przebraniu, nawet w dwóch
maskach, jeśli wziąć pod uwagę nasze pierwsze spotkanie. Myślałaś, że
RS
62
jesteś sprytna, lecz nie tak, jak ci się zdawało. Postanowiłem przywołać cię
do rzeczywistości.
- Do rzeczywistości - powtórzyła niczym echo. - Zamknięcie mnie
razem z konkubinami nazywasz rzeczywistością?
- Sama jesteś sobie winna. Sprowokowałaś mnie, a ja podjąłem
wyzwanie. Teraz twój ruch.
- Owszem, ludzie zaczną pytać, gdzie się podziałam.
- Naprawdę? Powiedziałaś mi, że nikt nie wie o tym, że zatrudniłaś
się u mnie. Twój przyjaciel Joey ma inną pracę. Nie masz rodziny. Kto
zauważy, że zniknęłaś?
- A ty przywiozłeś mnie na cudzym paszporcie... Ali skinął głową.
- Nikt nie wie, że opuściłaś kraj, tym bardziej dokąd wyjechałaś.
Wraz z narastającym gniewem dotarła do niej przerażająca prawda o
sytuacji, w jakiej się znalazła.
- I te wszystkie pytania, jakie mi zadawałeś o wspólników.
Sprawdzałeś, czy można mnie bezpiecznie porwać. Zaplanowałeś to.
- Jestem człowiekiem przewidującym. Podjęła ostatnią próbę.
- Ali, to już zaszło za daleko. Oddaj moją torbę i rzeczy. Chcę stąd
wyjechać.
Roześmiał się.
- Jesteś cudowna, Diamond. Bezbronna pozostajesz w mojej mocy, a
wydajesz mi polecenia takim tonem, jakbym to ja był od ciebie zależny.
Cały się trzęsę.
- Nie mogę w to uwierzyć - powiedziała drżącym głosem. - To jakiś
sen. Wkrótce się obudzę.
RS
63
- Słodkich snów. Śnij o mnie. Jednak po przebudzeniu nadal tu
będziesz i zostaniesz tak długo, jak mi się spodoba.
- Musiałeś chyba oszaleć, sądząc, że zrobisz ze mnie konkubinę
numer trzydzieści siedem!
Roześmiał się.
- Cóż, muszę przyznać, że nie mam aż tylu konkubin. Po prostu tylko
ten pokój ma zamek. Inne kobiety cieszą się, mogąc służyć krajowi.
- Cóż, to nie mój kraj i nie mam zamiaru pełnić służby w twoim
łóżku - powiedziała nieco patetycznie. - Skoro inne są tak chętne, czemu
nie poprzestaniesz na nich?
- Nawet nie wiesz, ile razy zadawałem sobie to pytanie. Ty drażnisz
mnie i prowokujesz jak żadna inna.
Mówiąc to, położył palec na jej ramieniu i przeciągnął wzdłuż ręki.
Dotknięcie było lekkie, niemal niewyczuwalne, lecz wprawiło w drżenie
całe jej ciało. Gdy cofnął rękę, wciąż miała to dziwne uczucie mrowienia.
Wzięła głęboki wdech, starając się opanować drżenie. Niesmakiem
napełniło ją odkrycie, że jej ciało tak silnie reaguje na dotyk Alego, nawet
mimo wściekłości. On, rzecz jasna, na to liczył. Spodziewał się zapewne,
że ulegnie jego męskiej sile, a tego za wszelką cenę chciała uniknąć.
Odważnie spojrzała mu w oczy.
- Żądam, żebyś natychmiast mnie stąd wypuścił.
- Cudowna - mruknął Ali. - Podziwiam cię coraz bardziej.
- Czy słyszałeś, co powiedziałam?
- Oczywiście, tak jak słyszy się deszcz bijący w szybę. To mnie
jednak nie powstrzyma. Cierpliwości, Diamond. - Uniósł jej podbródek. -
Czyż nie mówiłem ci, że przyjemność kryje się w oczekiwaniu? Jeszcze
RS
64
tyle przed nami. Gdy nadejdzie ten moment, będziemy zespoleni jak żaden
inny mężczyzna i kobieta.
Trudno było zaprzeczyć, gdy końcami palców muskał jej wargi,
jednak spróbowała się przemóc.
- To się nigdy nie stanie - wydusiła. - Odmawiam. Jeśli sądzisz, że to
- szerokim gestem ogarnęła pokój - i cała twoja władza, coś zmienią, jesteś
w błędzie.
- Sądzisz, że mnie to wzrusza - zaśmiał się. - Walcz ze mną, jeśli
chcesz, tym słodsze będzie moje zwycięstwo. Miejmy nadzieję, że sprawy
państwowe nie odciągną mnie na zbyt długo i wreszcie znajdę czas dla
ciebie.
Minęła dłuższa chwila, nim pojęła sens jego słów.
- Nie! - krzyknęła. - Nie!!!
Wywinęła się, podbiegła do drzwi i zaczęła w nie bębnić.
- Niech mi ktoś pomoże!
Ali znalazł się przy niej w okamgnieniu, objął ją oburącz i przeniósł
na środek pokoju. Wierzgała i kopała, lecz trzymał ją mocno i jedyne, co
zdołała osiągnąć, to tyle, że ręcznik zaczął się z niej zsuwać.
- Puść mnie! - krzyczała - pu...
Zamknął jej usta brutalnym pocałunkiem. Była to nie tyle pieszczota,
co akt dominacji, lecz udało mu się ją uciszyć. Zebrała wszystkie siły, by
stawić mu opór. Nie pozwoli mu się tak całować.
On jednak całował ją nadal, w dodatku - tak jak nigdy przedtem.
Ręcznik osunął się na podłogę. Ali trzymał ją w ramionach nagą, dając jej
do zrozumienia pocałunkiem, że należy tylko do niego i nikogo więcej.
Mimo wszystko wyczuł stawiany przez nią opór.
RS
65
- Nie bądź głupia, Diamond - mruknął. - Możesz bez trudu
zapanować nade mną, lecz nie siłą. Dysponujesz bronią, pozwalającą na
podporządkowanie sobie każdego mężczyzny.
Obrócił ja, dźwignął i zaniósł na łóżko. Nie odrywając ust od jej
warg, położył ją na jedwabnej pościeli. Przywarła do niego, by uspokoić
się, a może dlatego, że nie pozostawało jej nic innego.
Uświadomiła sobie, że zmienił się charakter pocałunku. Porywczość
ustąpiła miejsca czułości. Coś wewnątrz niej zmiękło pod jej wpływem.
Czułość obezwładniała Frances skuteczniej niż siła.
Ali przesunął usta wzdłuż jej szyi i zaczął całować zagłębienie
między piersiami. Przywarł tam na dłuższą chwilę i Fran zorientowała się,
że czuje bicie jej serca.
- Czy bije ono z miłością, czy z nienawiścią, Diamond? - szepnął.
- Z nienawiścią - zdołała odszepnąć.
- A moje? - Przyłożył jej dłoń do swego serca.
- Ani z miłością, ani nienawiścią, tylko żądzą posiadania.
- Być może. Żadnej innej kobiety nie pożądałem tak jak ciebie. Proś
o co chcesz.
- Pozwól mi odejść.
Te słowa zmroziły go. Puścił ją i cofnął się. Miał kamienną twarz.
- Żądasz rzeczy niemożliwych - warknął. - Pora, byś poznała prawdę.
Zostaniesz tu, póki mnie nie zaspokoisz.
- Co to znaczy?
- Kiedy będziesz należała do mnie duszą i ciałem, kiedy powiesz mi,
że pragniesz mnie na zawsze, wtedy będę w pełni zaspokojony.
Szybko wstał i wyszedł.
RS
66
- Tylko że ja tu nie zostanę! - krzyknęła. - Ucieknę i wyjawię
wszystko!
Mówiła do zamkniętych drzwi.
Frances była zbyt inteligentna, by nadal toczyć walkę nieskuteczną
bronią. Powściągnęła więc swoje wzburzenie i postanowiła pod maską
spokoju ukryć chęć ucieczki.
Zdała sobie sprawę, że jest wykończona. Nie spała poprzedniej nocy.
Musiała nabrać sił, więc wsunęła się pod prześcieradła i usnęła jak
kamień.
Kiedy się obudziła, uśmiechnięte pokojówki, nisko kłaniając się
zaprosiły ją do stołu. Poczęstowano ją cielęciną z brzoskwiniami. Na deser
podano kandyzowane daktyle i wino. Wszystko smakowało wybornie, a
Fran dopiero teraz zrozumiała, jaka była głodna.
Gdy spała, zwrócono jej również torbę. Przeszukała ją i okazało się,
że jednak czegoś brak. Miała notesy i dyktafon, zniknął za to telefon
komórkowy.
Nie zadzwoni po pomoc.
Leena, pokojówka znająca trochę angielski, wyjaśniła jej, że resztę
popołudnia zajmie im wizyta kupca bławatnego, który przyniesie próbki
materiałów na ubranie.
- Potem uszyje, co tylko zechcesz - dodała.
Frances chciała odpowiedzieć, że nie zabawi tu tak długo, by
potrzebowała nowej garderoby, lecz ugryzła się w język. Uśmiechnęła się i
skinęła głową. Była to część jej nowej roli.
Jednak widok rozłożonych na podłodze różnobarwnych tkanin
wytrącił, ją ze sztucznej obojętności.
RS
67
- Co mam wybrać? - spytała.
- Mój pan powiedział, że co tylko zechcesz - uśmiechnęła się Leena.
Dotyk miękkiego jedwabiu sprawiał jej niekłamaną przyjemność.
Nagle powróciły wspomnienia z dzieciństwa, gdy jako nastolatka
przyklejała nos do sklepowej witryny, marząc o wiszących tam ubraniach.
Tym razem szyba zniknęła, a stroje należały do niej.
Odwołała się do swojej inteligencji. Ktoś odkrył jej słabą stronę.
Ograniczy wybór do minimum. Jednak w dwie godziny później kupiec
opuszczał pałac z największym zamówieniem w życiu.
Osłupiała Fran zastanawiała się nad tym, co zaszło. Nie chodziło o
sam materiał, tylko o fortunę w klejnotach, które Leena zamówiła jako
ozdobę strojów. Pytanie Frances o to, czy są to prawdziwe kamienie
szlachetne, zbulwersowało Leenę. Czy książę Kamaru mógłby podarować
coś innego?
- To są - wyjaśniła - małe kamyki. - Pan podaruje ci duży osobiście.
- Duży? - zdziwiła się Fran.
- Powiedział, że cię hojnie obdaruje. Wszystkim, prócz wolności,
pomyślała Fran.
Znów się powstrzymała. Kiedy pojawi się Ali, będzie miała mu dużo
do powiedzenia.
Był wczesny wieczór. Fran wyszła na balkon, by podziwiać zachód
słońca, po którym zapadły ciemności. Jakby ktoś przekręcił wyłącznik.
Nawet mimo ponurego nastroju musiała przyznać, że nocą to miejsce
jest magiczne. W ogrodach pałacowych płonęło tysiące kolorowych lamp,
rozświetlających gęsty mrok. W oddali lśniły światła tętniącego życiem
miasta. Z dołu dobiegała urzekająca muzyka.
RS
68
Po ścieżkach przechadzały się jakieś postacie, rozkoszując się
chłodem nocy. Jedną z nich mógł być Ali.
Obserwowała wysoką postać w białej szacie i złotym agalu*. Nie
widziała jego twarzy, lecz ze sposobu, w jaki się poruszał wywnioskowała,
że to on. Rozmawiał z kimś niższym o zakrytej głowie. Mogła to być
kobieta.
Fran nie zdawała sobie sprawy, że wychyla się coraz bardziej, aż w
końcu postać towarzysząca Alemu odwróciła się i Frances dostrzegła zarys
twarzy. Wtedy uświadomiła sobie, że z całych sił ściska poręcz.
Rozluźniła uchwyt. Odczuła tak silną ulgę, że niemal zakręciło się jej w
głowie.
Agal lub igal - sznur przytrzymujący nakrycie głowy, pełnił też
funkcję wielbłądzich pęt. Podczas postoju pęta były zawsze pod rękę.
Splatany ze złotych nitek symbolizował władzę królewską (przyp. tłum.)
Co gorsza, Ali spojrzał w jej stronę. Nie była pewna, czy ją
dostrzegł, lecz na wszelki wypadek skryła się wewnątrz.
Dla zabicia czasu przeglądała książki, które znalazła na półce koło
łóżka. Wszystkie były po angielsku i dotyczyły Kamaru.
Przygotowując się do wywiadu, sporo czytała na ten temat, lecz te
książki koncentrowały się szczególnie na jednym człowieku.
Kamar powstał zaledwie sześćdziesiąt lat temu. Wówczas pewien
nieustępliwy człowiek, Najeeb, wyłonił się z głębi pustyni, wraz ze swoim
szczepem rozlokował się wokół pierwszego szybu naftowego i nie ruszył
się stąd. Kompanie naftowe musiały z nim się układać, a gdy obwołał się
suwerennym władcą, lepiej było go nie drażnić.
RS
69
Trudno zaliczyć go do miłych ludzi, pomyślała Frances, lecz miał
wizję obecnego państwa, odwagę, upór i konsekwencję. Taki był dziadek
Alego.
Jego syn, Najeeb Dragi, beztrosko przepuszczał zarobione na ropie
pieniądze. Miał dwóch synów, którzy wałczyli o tron. Zwyciężył młodszy
- Saalem i otwarłszy Kamar na nowoczesność, wydawał się być
oświeconym władcą.
Fotografie przedstawiały uderzająco podobnych mężczyzn, o ostrych
rysach, zdających się spoglądać za horyzont. Ali miał taki sam zarys ust i
podbródka. Wywodził się od bezlitosnych przodków, ponieważ był to
warunek przetrwania.
Nie chciała już więcej czytać. Zamknęła książkę z trzaskiem.
Natychmiast pojawiła się Leena, nakłaniając ją do udania się na
spoczynek. Fran zgodziła się.
Wyglądało na to, że Leena będzie spała obok na kozetce. Fran na
próżno usiłowała ją odprawić i w końcu zrezygnowała. Kiedy obudziła się
nad ranem z zaschniętym gardłem, stwierdziła, że miło mieć przy sobie
kogoś, kto przyrządzi ziołową herbatkę, pomagającą zasnąć kamiennym
snem.
RS
70
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Rano Leena miała dla niej niespodziankę.
- Jeśli chcesz, możemy pojechać na bazar i pobawić się w robienie
zakupów - zaproponowała.
Zatem nie będę stale zamknięta w pałacu, skonstatowała Frances.
Może uda się skontaktować z ambasadą.
Pokojówki ubrały ją w zielonkawo-niebieskie szaty i włożyły zawój
na głowę. Z jednej strony zwisał welon, który należało przyczepić po
drugiej, zasłaniając twarz.
Przed drzwiami czekało czterech osiłków z rękoma skrzyżowanymi
na piersi.
- Eskorta honorowa - wyjaśniła Leena.
- Rozumiem - kwaśno odparła Fran.
Przed pałacem stała limuzyna. Jeden ze strażników prowadził,
pozostali wsiedli do pierwszego przedziału. Frances i Leena ulokowały się
w drugim.
Zanim auto zdążyło ujechać kilka metrów, rozległ się tupot nóg i
ktoś otworzył drzwi do tylnej części. Po chwili naprzeciwko siedział już
jakiś mężczyzna, wpatrując się we Fran.
- Wynoś się! - krzyknęła Leena. Potem zakryła usta i wyszeptała: - O
mój Boże!
To nie był Ali, lecz podobny do niego młody mężczyzna o
pogodniejszej twarzy i rozbawionym spojrzeniu.
- Nie mogłem oprzeć się pokusie obejrzenia najnowszego zakupu
kuzyna - oświadczył radośnie.
RS
71
- Twój kwef! - syknęła Leena.
- Za późno, już widziałem jej twarz. - Młody człowiek uśmiechnął
się do Frances. - Jestem książę Jasir, kuzyn Alego. Powiedz mi, czy to
prawda? Ali rzeczywiście zapłacił za ciebie aż sto tysięcy?
- Zapłacił? - jęknęła Fran.
- Krążą takie plotki. Większość kobiet nie jest taka droga. Ja tam nie
płacę nigdy ponad trzydzieści tysięcy, lecz Ali kupuje tylko najlepszy
towar i widzę, że naprawdę jesteś nadzwyczajna.
- Wynoś się stąd! - wybuchnęła Frances. - Zjeżdżaj, zanim cię
kopnę!
Leena skuliła się, lecz młodzieniec wybuchnął śmiechem.
- I jeszcze masz w sobie diabelskiego ducha. Jesteś warta tych
pieniędzy. Do rychłego zobaczenia.
Otworzył drzwi i wyskoczył z wolno toczącego się pojazdu.
- To książę - jęknęła Leena - a ty go straszyłaś. Popadniemy w
niełaskę.
- Bzdury! - rzekła zadziornie Frances. - Jak śmiał insynuować, że
zostałam kupiona?
- Przecież wszyscy mówią, że kosztowałaś księcia Alego sto tysięcy
- upierała się Leena.
- Dał tyle na dobroczynność, by sprawić mi przyjemność - wyjaśniła
Fran, starannie dobierając słowa.
- Zatem musi cię niezwykle cenić - jęknęła z podziwem Leena.
A więc tak mnie tu widzą, pomyślała Frances. Cenny nabytek.
Zupełnie jak klejnot czy koń wyścigowy. Bez wątpienia Ali ma taką samą
mentalność.
RS
72
Jednak zapomniała o swym oburzeniu, gdy tylko znalazła się na
bazarze. Ludzie na ulicach kłaniali się królewskiej fladze, choć przez
zaciemnione okna nie widzieli, kto jest w środku. Wreszcie limuzyna
stanęła i Leena przed wyjściem założyła Frances kwef.
Fran jęknęła, gdy uderzył ją żar południowego słońca. Wystarczyło
zaledwie parę minut, by przyzwyczaiła się do upału, jaskrawego światła i
krzykliwych kolorów. Czuła się jak na wakacjach. Niestety, eskorta
przypominała swą obecnością, że mimo oddawanych jej honorów jest
więźniem.
Ponieważ w pałacu mieli wszystko, nie bardzo było co kupować.
Frances wybrała parę białych gołębi, które wdzięcznie gruchały. Kupiec
zapewniał ją za pośrednictwem Leeny, że nie potrzebują klatki.
- Zdobądź ich miłość, a zostaną z tobą.
- To znaczy, że wrócą do niego i sprzedaje ponownie - zauważyła
Leena. - Wsadzimy je do klatki.
Ale Frances nie chciała o tym słyszeć. Wzięła od kupca torbę z
pokarmem i zwabiła ptaki do limuzyny. Tymczasem kierowca rozmawiał
przez telefon komórkowy. Po powrocie na balkonie była już zainstalowana
klatka.
Ku jej radości, gołębie wydawały się zadowolone z nowego domu i
nie zamierzały uciekać.
- Inaczej niż ja - mruknęła do nich. - Wyfrunę stąd przy pierwszej
okazji.
Leena podała lekką przekąskę, po której namawiała Fran do drzemki.
Nie chciała nic powiedzieć. Jednak gdy po przebudzeniu Frances
RS
73
zorientowała się, że dziewczyna wlewa do kąpieli słodko pachnący płyn,
nie wytrzymała.
- Co to?
Zamknęła oczy i wciągnęła przesycone tym zapachem powietrze.
Nagle zaczęły jej przychodzić dziwne myśli do głowy. Zapach był bardzo
erotyczny i intensywny.
- Wystarczy tej kąpieli - oświadczyła, wychodząc z wanny. - Po
kolacji położę się wcześnie spać.
- Ależ muszę przygotować cię dla pana. Zostałaś wybrana do
towarzyszenia mu tej nocy. To wielkie wyróżnienie.
- Figa z makiem! - rzekła krótko Fran. - Jeśli sądzisz, że pozwolę się
przygotować jak kaczka do podania na tacy, mylisz się bardzo.
- Ale taki jest zwyczaj - lamentowała Leena. - Być wybraną, to
największy zaszczyt dla konkubiny.
- Nie jestem konkubiną!
- Zachowuj się poprawnie - błagała Leena - bo będę miała kłopoty.
- Zgoda, lecz tylko przez wzgląd na ciebie.
Szwaczki pracowały całą noc i pierwsze z nowych ubrań Frances
było gotowe. Szatę z fantastycznego jasnobrązowego atłasu i brokatu
zdobiła szeroka, strojna klejnotami szarfa przepasująca cienką talię Fran.
Na to narzucona była tunika z przejrzystej jedwabnej tkaniny, również
połyskująca drogimi kamieniami. Do tego współgrający z całością zawój.
Lustro pokazywało oszołomionej Frances niezwykłą arabską piękność.
Gdyby widział ją w tej chwili Ali...
Otrząsnęła się z zauroczenia. Przecież jest na niego wściekła. Nie
może zapominać o tym ani przez chwilę.
RS
74
Weszła Raszida, której nie widziała od przyjazdu. Uważnie obejrzała
Fran i z aprobatą skinęła głową. Leena wyraźnie odetchnęła z ulgą.
Przed drzwiami tajemniczo zagrał róg.
- Twoja lektyka - powiedziała Raszida, poprawiając kwef Frances. -
Zaniesie cię do apartamentów Jego Wysokości. Ja pójdę przodem,
oznajmiając twoje przybycie. Kiedy ujrzysz księcia, pokłonisz mu się i
powiesz: „Uniżona sługa pozdrawia cię, mój panie". Nie wolno ci patrzeć
mu w oczy, dopóki na to nie pozwoli. Podniesienie wzroku bez zezwolenia
stanowi dotkliwą zniewagę. Zrozumiałaś?
- Zrozumiałam - odparła Fran, ciężko dysząc.
Raszida otworzyła drzwi. Czterech potężnych mężczyzn wniosło
zasłoniętą lektykę. Leena rozsunęła zasłony, by Frances mogła wsiąść,
potem zaciągnęła je z powrotem.
Wyściełane atłasem wnętrze ozdobiono złotem, rubinami i
szmaragdami. Z obu stron wisiały brokatowe zasłony.
Podróż ciągnęła się bez końca. Odgrodzona zasłonami od świata
Fran mogła tylko zgadywać, co się dzieje. Przed nią rozbrzmiewał róg i
głos Raszidy, wykrzykującej coś po arabsku.
Zastanawiała się, co powie Alemu. Doszła do wniosku, że nie
zdziwiłaby się, gdyby go nie było.
Jednak był. Usłyszała, jak wydaje dyspozycje. Lektyka spoczęła na
podłodze. Dobiegł ją odgłos zamykanych drzwi. Domyśliła się, że zostali
sami.
- Teraz możesz wyjść - powiedział rozbawionym głosem szejk
Kamaru, Ali.
RS
75
Fran rozsunęła zasłony i wyskoczyła gotowa do ataku, lecz Ali
odsunął się na bezpieczną odległość. Zdjęła kwef i wbiła w niego wzrok.
- Jeśli spodziewasz się tych bzdur z „uniżoną sługą...", to
uprzedzam... - zaczęła bojowo.
- Ależ w żadnym razie - roześmiał się. - Dlatego wpierw upewniłem
się, że zostaliśmy sami. Gdyby moi słudzy zobaczyli, że traktujesz mnie
bez należnego szacunku, musiałbym zamknąć cię w karcerze, co bez
wątpienia popsułoby nam cały wieczór.
Spojrzała na niego uważniej.
- Jak śmiesz posyłać po mnie, jakbym była na każde twoje skinienie?
- Obawiam się, że tak właśnie jest - przepraszająco powiedział Ali. -
Rozumiem, że jest to dla ciebie obce, lecz nie przejmuj się, przywykniesz.
- Nawet za tysiąc lat!
- Czy sugerujesz, że będziemy się nawzajem droczyli przez kolejne
tysiąc lat? Co za obiecująca perspektywa, droga Diamond. - Uśmiechnął
się tak, że niemal zapomniała o złości.
- Jakaś ty piękna.
- Nie próbuj zmieniać tematu.
- Dla mnie twoja uroda jest zawsze najważniejszym tematem. - Zdjął
z niej zawój, pozwalając włosom rozsypać się na ramionach. Wsunął w nie
dłonie. - A twoje włosy! Śnię o nich.
- Przygarnął ją do siebie. - Tak jak o twoich ustach - dodał i zamknął
je pocałunkiem.
Setki kąśliwych odpowiedzi tłukły się po jej głowie, lecz mając
zamknięte usta, nie mogła wyartykuować żadnej z nich. Usiłowała trzeźwo
RS
76
myśleć, lecz pojęła nagle, że skrycie marzyła o tym pocałunku. Teraz
miała to, czego pragnęło jej ciało, lecz odrzucał umysł.
- Powiedz mi - szepnął - czy marzyłaś o mnie?
- Tak. - Zobaczyła pożądanie w jego oczach. - Marzyłam, że dam ci
porządną nauczkę.
- Jesteś bez serca.
- Ja? Przecież...
Zanim zdążyła skończyć, znów ją pocałował. Mogła się tego
spodziewać, lecz nadal nie potrafiła się przyzwyczaić do wrażenia, jakie
wywierał na niej.
- Czeka nas zaciekła walka - powiedział Ali. - Lecz zwycięstwo
będzie tym wspanialsze.
- Czyje zwycięstwo?
- Gdy będziemy leżeli w objęciach, zwycięstwo będzie wspólne. W
przeciwnym razie nie ma mowy o prawdziwej miłości. Jednak musimy
poczekać. Namiętność, podobnie jak wiele innych rzeczy, musi dojrzeć, by
w pełni smakowała. Musisz być cierpliwa.
Fran odjęło mowę. By się nieco opanować, zaczęła zwiedzać
luksusowe do przesady apartamenty Alego. Łukowate przejścia
prowadziły we wszystkich kierunkach tego istnego labiryntu. Mozaiki na
ścianach zdobiło połyskujące w półmroku złoto.
Znalazła duży pokój ze stołem zastawionym najróżnorodniejszymi
potrawami. Zamiast krzeseł wokół stały sofy, zupełnie jak do orgii. Jednak
byli tylko we dwójkę.
- Szokujące, co? - spytał Ali, widząc wyraz jej twarzy.
RS
77
- Owszem - przyznała z oburzeniem. - Nikt nie powinien tak
mieszkać, gdy inni głodują. W dodatku pałac jest nowy. Gdyby był stary,
mogłabym...
- Wybaczyć mi?
- Zrozumieć. Jednak budować wszystko od nowa...
- To wina mojego pradziada, Najeeba. Wybudował zbyt skromny
pierwszy pałac, więc jego syn wzniósł ten.
- Pierwszy pałac?
- Kocham cię pałającą świętym oburzeniem. Wyjdź na balkon, to
pokażę ci pałac Sahar, co znaczy poranek, bo na jego wysoką wieżę
najwcześniej padają promienie słońca.
Balkon księcia wychodził na miasto. Nie oświetlony pałac był
praktycznie niewidoczny w mroku. Zwyczajnie został opuszczony,
pomyślała. Powinna opisać panującą tu rozrzutność i marnotrawstwo.
- Czy mogłabyś odłożyć na bok te purytańskie skrupuły i zjeść coś? -
spytał, prowadząc ją w stronę stołu. - Mam nadzieję, że będzie ci
smakowało - dodał, pokazując jedną z potraw.
- Kurczak z daktylami i miodem!
- Obiecałem ci go, na nasz następny wspólny posiłek. Nie
spodziewałem się, że nastąpi w takich okolicznościach.
- Owszem. Planowałeś to od początku.
- Wcale nie. Dopiero odkąd rzuciłaś mi rękawicę. Znieważyłaś mnie,
więc nie mogłem tego puścić płazem.
- Czy nie wstyd ci szukać zemsty? Tak robią tylko podli ludzie.
- Może w twoim kraju. Tu mężczyzna, który nie pomści zniewagi,
nie ma prawa dumnie unosić głowy.
RS
78
- Odwet na kobiecie? Wzruszył ramionami.
- Ponieważ tysiąc kobiet nie dorówna jednemu mężczyźnie, ten,
który pozwoli znieważać się kobiecie, nie ma honoru.
Miała zamiar wybuchnąć oburzeniem, lecz zerknęła w jego oczy i
zrozumiała, że właśnie na to czekał. Przypomniała sobie, jakim
wyrachowanym człowiekiem jest Ali. Poruszała się w dziwnym śnie,
gdzie wszystko było płynne, a twardy grunt zapadał się pod jej stopami.
Podobnie jak pierwszego wieczoru, posadził ją i obsłużył osobiście.
- Dobrze, że twoi słudzy tego nie widzą - zauważyła. -Usługiwanie
kobiecie pewnie uwłacza twej godności.
- Punkt dla ciebie. Jednak bez przerwy przypominasz mi, że jesteś
niezwykłą kobietą.
- No pewnie. Przecież jestem warta więcej niż trzydzieści tysięcy.
- No tak, przecież spotkałaś się z moim narwanym kuzynem, który
najpierw działa, a potem myśli. Chciałby, żebym odstąpił mu nieco
władzy, ale najpierw musi wydorośleć. Zachował się niestosownie,
wdzierając się do samochodu.
- Nie zapominaj, że widział mnie bez kwefu - dodała skwapliwie. -
Omal nie zemdlałam ze zgrozy.
- Niewątpliwie uraził twoje uczucia - roześmiał się AU.
- Moje uczucia zostały urażone faktem, że wszyscy myślą, iż
zapłaciłeś za mnie sto tysięcy, jak za konia wyścigowego.
- Na pewno nie! - obruszył się Ali. - Dobry koń wyścigowy wart jest
o wiele więcej.
Fran obronnym gestem podniosła ręce.
RS
79
- Z tobą nie da się dyskutować. Uśmiechnął się i podał jej kieliszek
wina.
Frances chwilowo zrezygnowała ze sporu. Jedzenie było doskonałe,
wiedziała, że wygląda prześlicznie i jest w towarzystwie wyjątkowo
przystojnego mężczyzny. Trudno było uważać go za wroga, gdy jego
wzrok mówił, że ją uwielbia.
- Pozwól - powiedział, gdy skończyli jeść - chcę ci coś pokazać.
Zaprowadził ją do stojącej przy oknie sekretery. Fran jęknęła, gdy
zobaczyła spoczywające tam skarby. Rubiny, szmaragdy, diamenty, perły,
srebro i złoto - wszystko było wymieszane razem.
Ali wziął szmaragdowy naszyjnik i podniósł na wysokość jej oczu.
- Masz taki koloryt, do którego pasuje wszystko. Dziś dostaniesz
szmaragdy, jutro...
- Nic - powiedziała Fran. - Ani dziś, ani jutro. Niczego od ciebie nie
wezmę, bo nie mam ci co ofiarować.
- Czemu zwalczasz to, co jest między nami? - westchnął.
- Ponieważ znalazłam się tu wbrew mojej woli. Dopóki jestem
więźniem, o niczym między nami nie ma mowy.
Nim zdążyła coś dodać, drzwi otworzyły się gwałtownie i do
komnaty wtargnął książę Jasir. Twarz mu płonęła. Z trudem panował nad
sobą.
Ali nasrożył się i powiedział coś rozkazująco po arabsku. Jasir
odpowiedział z furią. Pokazał na Frances i podniósł najpierw dwa, potem
trzy palce. Spoglądała na niego, zastanawiając się, czy dobrze pojęła.
Kiedy Ali odmówił, wściekłość Jasira wyraźnie wzrosła. Ali pokazał,
że kończy rozmowę. Jasir wyciągnął cztery palce.
RS
80
- Ile? - spytał Jasir. - Daję ci za nią każdą cenę. Sięgnął po Frances,
która przygotowała pięść. Jednak Ali był szybszy. Nim się spostrzegła,
Jasir podpierał ścianę i masował szczękę.
Ali nie pozwolił mu ochłonąć. Złapał Jasira za kołnierz i wyrzucił za
drzwi. Wrócił do komnaty i Frances cofnęła się, widząc jego wzrok.
Płonęła w nim żądza mordu.
Znalazł się przy niej jednym skokiem i chwycił w ramiona.
- Śmiał proponować mi za ciebie pieniądze - warknął. -Myśli, że
wszystko można kupić.
- Mnie na pewno nikt nie kupi. Ani on, ani ty.
Nie była pewna, czy to dosłyszał. Jeszcze przez dłuższą chwilę nie
mógł ochłonąć ze wzburzenia.
- Odkąd cię zobaczyłem, wiedziałem, że musisz być moja. Nie mogę
już dłużej czekać.
Zesztywniała z przerażenia, jednak wiedziała, że nie może krzyczeć,
jeśli chce się wywinąć.
- Ali, pozwól mi odejść.
- Nigdy w życiu. Jesteś moja i zostaniesz moją na zawsze.
Perspektywa była bardzo kusząca. Przez chwilę ogarnęło ją pożądanie.
Oddać mu się na fali zmysłów... Zebrała wszystkie siły i wyrwała się z
uścisku.
- Niedoczekanie.
Z płonącym wzrokiem wyciągnął po nią rękę. Fran wiedziała, że to
decydujący moment. Odrzuciwszy na bok wszelką ostrożność, odtrąciła
jego rękę i z całej siły walnęła go Oburącz w głowę.
RS
81
Nietrudno było zrozumieć, że nigdy przedtem żadna kobieta nie
potraktowała tak Jego Wysokości. Ali znieruchomiał ze zdumienia.
- Zmusiłeś mnie - pisnęła.
- Ty...
- Nie patrz tak na mnie. - Wycofała się za stół. - Powinieneś
zachowywać się jak dżentelmen.
- Nie muszę być dżentelmenem - warknął. - Jestem księciem.
- I tu się właśnie mylisz. Książę zawsze powinien być dżentelmenem.
Sapnął ze zniecierpliwieniem.
- Też wybrałaś sobie moment na pouczanie mnie! Twoja
lekkomyślność wpędzi cię kiedyś w kłopoty.
- Kiedyś? A teraz to co? Czy zostanę wtrącona do lochu za
naruszenie książęcej nietykalności?
- Nie kuś mnie - zgrzytnął zębami Ali. Odwrócił się gwałtownie, by
ukryć zmieszanie. Gdy się opanował, spojrzał na nią chłodnym wzrokiem.
- Czy teraz mnie uwolnisz?
- Uwolnić cię? Po tym? Chociaż wolałbym, żebyś odczuła cały
ciężar mojego niezadowolenia, zabiorę się do sprawy w sposób bardziej
subtelny. Jutro zostaniesz przeniesiona do nowego pomieszczenia.
- Aha! Jednak lochy - ucieszyła się. Ali zacisnął zęby.
- Twój apartament będzie większy i bardziej luksusowy. Otrzymasz
osiem służących. Wszyscy będą ci się kłaniać. Obsypię cię klejnotami,
które będziesz stale nosiła.
- Jak to? - spytała podejrzliwie Frances. - Jeśli myślisz, że zmienię
zdanie...
RS
82
- Od tej chwili jesteś moją oficjalną faworytą, co daje ci wyjątkowe
przywileje, byś mogła mnie lepiej zaspokajać.
- Jeśli myślisz, że mam zamiar...
- Ale nikt nie musi o tym wiedzieć.
Frances otworzyła usta, rozumiejąc wagę tych słów.
- O mój Boże! - wydusiła. - Wpadłeś we własne sidła. Nikt nie
będzie podejrzewał, że książę Ali Ben Saleem został spoliczkowany przez
kobietę, którą obdarza zaszczytami. - Zaniosła się śmiechem.
- Jeżeli nie przestaniesz, naprawdę wtrącę cię do lochu.
- O nie - cieszyła się. - To zaszło za daleko. Po tym, jak wydałeś na
mnie tyle pieniędzy, ludzie nie mogą się dowiedzieć, że dokonałeś złego
wyboru. Cudownie!
- Dosyć! - W jego oczach lśniła furia. - Jesteś bardzo pewna siebie,
ale przypuśćmy, że zrezygnuję z twoich wdzięków. Kto ci wtedy pomoże?
Spojrzała na niego bez strachu.
- Nie zrobisz tego.
- Przypominam ci... że jesteś w mojej władzy.
- I dlatego nie możesz tego zrobić. Nie możesz przyznać się do
porażki. Dopóki wiemy o tym tylko my oboje, wszystko jest w porządku.
Twarz pociemniała mu ze złości. Fran zrozumiała, że się
zagalopowała.
- Nie zrobisz tego również z innego powodu. Może i jesteś władcą
absolutnym, rządzącym po dyktatorsku według własnego widzimisię, lecz
jesteś też przyzwoitym człowiekiem.
Przyjrzał się jej uważnie. Wściekłość znikła z jego twarzy, lecz
wzrok miał nadal zły.
RS
83
- Masz język żmii - rzekł gorzko. - Kiedyś będę miał synów.
Opowiem im o tobie i ostrzegę, żeby unikali kobiet bardziej kąśliwych od
skorpiona.
- Szkoda, że ciebie nikt w porę nie uprzedził - odparła. - Chyba już
sobie pójdę. Mógłbyś wezwać lektykarzy?
- Zwariowałaś? Nie możesz stąd odejść przed świtem, bo dowie się o
tym cały pałac.
- I zaszargam ci opinię - droczyła się.
- Reszta nocy upłynie nam na pogawędkach.
- To może mogłabym przeprowadzić z tobą wywiad.
- Uważaj!
- W porządku. W takim razie dokończę kolację. Zresztą,czemu nie
mielibyśmy pogawędzić. Założę się, że nigdy nie rozmawiałeś z
kobietami.
- Bzdura.
- Wcale nie. Albo je uwodziłeś, albo odprawiałeś. Skoro jednak nie
możemy podyskutować o poważnych sprawach, pogawędzimy o pogodzie.
Zaklął pod nosem, lecz usiadł przy stole i przyjął z jej rąk kieliszek
wina. Fran uśmiechnęła się. Na pozór nic się nie zmieniło. Wciąż była
więźniem Alego, zdana na jego łaskę. Jednak jej pewność siebie bardzo
wzrosła.
RS
84
ROZDZIAŁ SIÓDMY
- Powiedz mi coś więcej o Jasirze - poprosiła Fran.
- Nasi ojcowie byli braćmi. Mój był młodszy i dlatego Jasir uważa,
że to jego ojciec powinien objąć tron.
- Czy najstarszy syn nie jest prawowitym następcą?
- Nie. W tej części świata władca musi być silny. Mój ojciec był
silniejszy, więc tron należał się jemu, jednak Jasir jest odmiennego zdania.
Uważa, że to on, a nie ja, powinien rządzić Kamarem. Stąd jego
wtargnięcie, za które przepraszam. Nie miał do tego prawa, co mu dobitnie
wyjaśniłem.
- Czy uderzenie go było mądrym posunięciem?
- Wyjątkowo niefortunnym. Na szczęście jest pogodnej natury i
szybko mi wybaczy.
Frances przemilczała spojrzenie, jakim Jasir go obdarzył. W jego
wzroku było tyle nienawiści, że chyba Ali nie doceniał kuzyna. Kiedy tak
spoglądała na zamyślonego Alego, obudziła się w niej złośliwa natura.
Było to z pewnością lekkomyślne i nierozważne, lecz nie umiała się
powstrzymać. Nigdy nie stroniła od ryzyka.
- Co cię tak rozbawiło - spytał.
- Zastanawiam się nad sytuacją, w jaką się wpakowałeś.
- Lepiej zachowaj uwagi dla siebie.
- Zgoda. Mam propozycję. Zacznijmy od początku i wróćmy do
przerwanej rozmowy z pierwszego wieczoru, gdy opowiedziałam ci
wszystko o sobie.
RS
85
- Myślałem, że masz dla mnie jakąś ciekawszą propozycję - rzekł z
nutką goryczy w głosie AU. - Na pewno wszystko z góry zaplanowałaś,
włącznie z tęsknotą za orientem, byle tylko pociągnąć mnie za język.
- Ależ skąd - obruszyła się. - To wszystko prawda. Nikomu przedtem
o tym nie mówiłam i boli mnie, że Jego Wysokość mi nie wierzy.
Uśmiechnął się kwaśno.
- Chyba mamy już za sobą etap" Jego Wysokości" - odparł. W jego
oczach błysnął nieśmiały uśmiech. Frances omal go znów nie polubiła.
Musiała wystrzegać się jego uroku.
- Opowiedziałam ci o tym, bo wiedziałam, że tylko ty mnie
zrozumiesz. Wujek Dan i ciotka Jean uczyli mnie, że liczą się tylko
poważne sprawy. Nie mieli czasu na „mrzonki". W szkole miałam uczyć
się użytecznych przedmiotów, takich jak matematyka czy informatyka, bo
tego ode mnie oczekiwali. Starając się sprostać ich wymaganiom,
musiałam porzucić moje marzenia. Aż do chwili, kiedy spotkałam ciebie.
To było tak, jakby ktoś otworzył przede mną długo zamknięte drzwi.
- Tak - odrzekł cicho Ali. Wolałby, żeby mu nie przypominała o
tamtej nocy. Był wtedy przekonany, że znalazł bratnią duszę, z którą mógł
porozumieć się bez słów. Poczuł się wtedy przytłoczony samotnością
człowieka, który ma wszystko, prócz tego, na czym mu zależy.
Rozmawiali niewiele, lecz nawet to wskazywało na wzajemne
zrozumienie. Uroda i magnetyzm erotyczny Fran wzmacniały tylko jej
atrakcyjność, lecz to nie wszystko. Pragnął czegoś więcej, niż tylko mieć
ją w łóżku.
RS
86
Kiedy odwołał go służbowy telefon, zaklął w duchu i jak najszybciej
załatwił sprawę. Był pewien, że kobieta o bratniej duszy będzie czekała na
niego.
Odkrycie, że wyszła, ugodziło go w samo serce. Nigdy nie zaznał
odmowy, więc poczuł się jak skrzywdzony chłopiec. W dodatku wszystko
musiał obrócić w żart, żeby służba nie podejrzewała, że jakaś kobieta
przechytrzyła władcę Kamaru. Była to lekcja rzeczywistości, gorzka jak
wszystkie nauczki dawane przez życie.
Później oczywiście zrozumiał, że Frances tylko udawała. Zwłaszcza
kiedy okazało się, że jest dziennikarką, nie miał wątpliwości, że
ukartowała wszystko od samego początku.
A teraz była tu, zdana na jego łaskę i niełaskę, a wciąż się z nim
drażniła i nadal zostawiała go z pustymi rękoma. Nie potrafił wygrać z tą
kobietą i postanowił to zmienić.
- Potem dostałam stypendium - ciągnęła nieświadoma tych rozważań
Fran - ponieważ byłam w tym dobra. Więc poszłam na ekonomię, która
może być naprawdę fascynująca. Mało kto wyobraża sobie, że indeksy
giełdowe i udziały mogą uskrzydlać, ale tak jest. Odkryłam, że mam
„nosa" do rynków i to przesądziło o moim życiu. Mam przyjaciela, który
nie kupuje nowych akcji bez spytania mnie o zdanie.
- Doprawdy? - zdziwił się uprzejmie Ali. - Jeszcze wina?
- Nie, dziękuję. Chciałabym ci powiedzieć, co mówią o twoich
firmach na giełdzie.
- Nie interesuje mnie zdanie kobiety ani giełdy londyńskiej.
- To może opinia z Wall Street lub francuskiej Bourse.
- Nie chcę tego słuchać.
RS
87
- Oczywiście, że nie, ale nic na to nie poradzisz - oświadczyła
radośnie.
- Poważnie się mylisz.
Frances zamiast odpowiedzieć, pokazała mu wskazującym palcem,
żeby się przybliżył, W oczach miała figlarne błyski. Ali, sam nie wiedząc
czemu, pochylił się w jej stronę.
- To bardzo proste, mój kochany - szepnęła mu do ucha -jeśli nie
pozwolisz mi się wypowiedzieć i nie będziesz słuchał, z całych sił zacznę
wzywać pomocy.
- I myślisz, że ktoś przybiegnie ci na ratunek?
- Oczywiście, że nie, ale wszyscy to usłyszą i będą wiedzieli, że
wyrzuciłeś sto tysięcy w błoto.
Miotany sprzecznymi uczuciami wziął głęboki wdech. Ciepło
oddechu Fran na jego twarzy przyprawiało go o szaleństwo. To
niewiarygodne, jak ta kobieta potrafiła go rozpalić, jednocześnie igrając z
nim. Powinien dać jej nauczkę.
Z drugiej strony powiedziała do niego „kochanie".
- Jesteś - wycedził - córką grzechotnika. Mężczyzna, który będzie tak
głupi, żeby się w tobie zakochać, skończy ze złamanym sercem, a jego
kości będą bielały na pustyni.
- A ty - odparła - popełniasz wielki błąd, ufając Lemford Securities.
Człowiek, który prowadzi tę firmę, działa bardzo niebezpiecznie. Bierze
krótkoterminowe pożyczki i udziela długoterminowych kredytów, co, jak
wiadomo, jest receptą na katastrofę. Czy to jasne?
- Nadążam za tą ekonomią z piaskownicy.
- To dobrze, bo może zrozumiesz resztę.
RS
88
- Ostrzegam cię.
- To ja cię ostrzegam, że człowiek, który prowadzi twoje operacje na
Wall Street, nie jest tym, za kogo się podaje. Kilkakrotnie zmieniał
nazwisko, żeby zatrzeć swój udział w paru podejrzanych machinacjach...
- Mam ludzi, do których należy zbieranie informacji tego typu.
- To ich zwolnij, bo cię oszukują. Zobacz. - Wyjęła oddany jej przez
Alego notes. - Nigdzie się bez niego nie ruszam - powiedziała, wyrywając
kartkę z zapisanymi kilkoma adresami internetowymi. Podała ją Alemu. -
Odwiedź te strony. Dowiesz się wystarczająco dużo na jego temat, by
nabrać podejrzeń. Ale zrób to osobiście. Nie zlecaj tego nikomu. - Była tak
zaaferowana przekazywaną informacją, że nie zauważyła, jak wpada w
mentorski, służbowy ton.
Ali tego nie przeoczył.
- Masz dla mnie jakieś inne polecenia? - spytał jadowitym tonem.
- Nie odgrywaj przede mną ważniaka. Lepiej mnie posłuchaj.
Właśnie ocaliłam ci fortunę. O wiele więcej, niż na mnie wydałeś.
Ali wziął kartkę, zamierzając zmiąć ją i cisnąć do kąta. Jednak tego
nie zrobił.
Frances była na tyle mądra, że nie naciskała dalej i przy
niewymuszonej rozmowie dokończyli kolację.
- Zrobiło się późno i pewnie jesteś zmęczona - powiedział,
prowadząc ją do pomieszczenia z wielkim łożem. Ich spojrzenia
skrzyżowały się. - Nikt nie będzie ci przeszkadzał.
Zrobiło się jej trochę smutno, gdy zobaczyła, jak przechodzi do
pokoju obok. Zanim zamknął za sobą drzwi, spostrzegła, że to gabinet.
RS
89
Łoże było tak wielkie, że czuła się w nim zagubiona. Zostało
zrobione z myślą o namiętności, która pozwoli dwojgu ludziom zapomnieć
o całym świecie. Gdzieś w głębi serca pragnęła przeżyć taką przygodę z
tym fascynującym, niebezpiecznym mężczyzną. Tylko że jej nie wolno.
Na razie. A może nigdy...
Zmagała się z tymi myślami, aż usnęła.
Ali obudził ją o wschodzie słońca. Wyglądał na zmęczonego, na
człowieka, który spędził całą noc przy telefonie i przed monitorem
komputera. Nie powiedział nic, lecz w jego oczach dostrzegła błysk
szacunku.
- Lada chwila przybędą twoi lektykarze - poinformował ją. - Po raz
ostatni zaniosą cię do twojej kwatery. Po południu przeniesiesz się do
nowych apartamentów.
Wziął ją za rękę i zaprowadził do lektyki.
- Na tym nie koniec - powiedział. - Nasza walka przenosi się na
nowy grunt. Nie jesteś taka chłodna, jaką udajesz. Zanim skończymy,
będziesz błagała o moją miłość.
- Tylko w marzeniach - powiedziała. W tym momencie weszli
lektykarze.
Przez cały dzień w pałacu wrzało. Wszyscy wiedzieli, że książę
wziął sobie do łoża nową konkubinę i spędził z nią niebywale namiętną
noc. Plotka głosiła, że ta zachodnia kobieta posiadła niezwykłe sztuki,
dzięki którym zdobyła serce i duszę władcy i że żadna nagroda nie jest dla
niej zbyt wielka.
Nikt nie znał jej prawdziwego nazwiska, lecz nie miało to większego
znaczenia, bo książę nadał jej tytuł Lady Almas Faiza.
RS
90
Leena wyjaśniła Frances, że almas znaczy diament, a faiza zwycięski
i Fran długo zastanawiała się, kto miał być zwycięzcą, a kto zwyciężonym.
Potem przypomniała sobie słowa Alego o obopólnym zwycięstwie i na
myśl o wspólnej nocy przeszedł ją słodki dreszcz.
Słudzy pracowicie przygotowywali wspaniałe apartamenty
przeznaczone na przyjęcie faworyty. Myto mozaiki, pastowano podłogi,
zmieniano zasłony i rozpylano perfumy.
Wreszcie nadeszła pora ceremonii przyznania Frances oficjalnego
statusu faworyty. Przyniesiono lektykę, tym razem otwartą, by wszyscy
mogli podziwiać nową wybrankę szejka.
Wspaniale ubrana i zakwefiona zajęła miejsce, a lektykarze unieśli ją
wysoko na ramionach. Cztery pokojówki ustawiły się z przodu, cztery z
tyłu. Dwie z nich niosły misy wypełnione klejnotami. Faworyta wykonała
wdzięczny ruch dłonią i dwa białe gołębie przyfrunęły, by siąść jej na
ramionach. Na czele zajęła miejsce Raszida, która miała wykrzykiwać po
arabsku: „Oto nadchodzi ta, którą obdarzono zaszczytami" i procesja
ruszyła.
Wędrowali przez pałac długimi korytarzami, przecinanymi łukami
podpór zdobionych mozaikami i złotem. Wszędzie, gdzie spojrzała,
widziała złoto, srebro i macicę perłową. Wysokie sufity ze świetlikami
pozwalały wniknąć chłodnemu powietrzu.
Przebyli pierwszy wewnętrzny dziedziniec, a właściwie ogród pełen
kwiatów i krzewów. Były tam dzieci urzędników pałacowych z matkami i
niańkami. Wszyscy się uśmiechali i składali jej gratulacje, a dzieci rzucały
słodycze, które lądowały na atłasowych poduszkach lektyki.
RS
91
Po drugiej stronie dziedzińca znów weszli do pałacu. Mężczyźni
nieśli podarunki, które pokojówki przyjmowały w jej imieniu. Prezenty
były wyszukane i kosztowne, bo wszyscy chcieli okazać szacunek
szejkowi, hojnie obdarowując jego faworytę.
Frances wytrzeszczała oczy na widok delikatnych kompletów do
sorbetu wykonanych ze złota i kolorowego szkła, ustawionych na złotych
tacach. Dalej stały wielkie porcelanowe dzbany i butle perfum zdobione
rubinami.
Drugi dziedziniec był mniejszy, na pozór pusty, lecz podniósłszy
głowę, Fran dostrzegła wielu widzów w oknach. Kłaniali się jej.
Nie wierzę, że przytrafiło mi się to naprawdę, pomyślała.
W końcu dotarli do jej apartamentów, znajdujących się naprzeciwko
książęcych. Czekał tam na nią Ali, który na jej widok skłonił lekko głowę.
Tak wspaniałej kobiecie nawet władca okazywał szacunek. Tylko Frances
w lektyce i witający ją mężczyzna zdawali sobie sprawę z paradoksalności
sytuacji.
Ali pomógł jej wysiąść z lektyki i Fran odkłoniła mu się grzecznie.
Już kręciło się jej w głowie od nadmiaru wrażeń, a tu zobaczyła przed sobą
szerokie, potrójne przejście o łukach w orientalnym stylu.
- Pozwól mi pokazać ci twój prywatny ogród - powiedział Ali,
prowadząc ją centralnym przejściem.
Wewnątrz mieścił się istny pałac cudów. Oszołomiona jego
pięknością wędrowała wraz z Alim ścieżkami między czterema
fontannami, wśród krzyczących pawi i chodzących swobodnie gazeli.
Dworzanie trzymali się w stosownej odległości, zastanawiając się, o czym
też książę rozmawia ze swoją damą i z czego śmieją się oboje.
RS
92
Zdziwiliby się, słysząc rozmowę.
- Ukłoniłaś mi się - mruknął Ali. - Punkt dla mnie.
- Bzdura - żachnęła się - to ty ukłoniłeś mi się pierwszy.
- Książę nigdy nie kłania się kobiecie.
- A jednak to zrobiłeś.
Odwróciła głowę w jego stronę i zobaczyła, że robi to samo.
Wyraźnie się uśmiechnął. W chwilę potem znów spoglądał przed siebie z
kamienną miną.
Widzowie byli ciekawi, co też książę przygotował dla swej faworyty
jako prezent powitalny. Oczekiwano przynajmniej wielkiego diamentu lub
czegoś równie cennego. Zamiast tego Ali wybrał dywan. Bardzo piękny...
najwspanialszy z możliwych, lecz nie tak kosztowny jak klejnoty.
Wszyscy zastanawiali się, czy faworyta nie będzie rozczarowana.
Zobaczyli jednak, że śmieje się radośnie i zarzuca księciu ręce na
szyję. On również roześmiał się.
- Zastanawiałem się, czy zrozumiesz.
Kiedy siedziała samotnie w swoim apartamencie - sama, nie licząc
osobistej asystentki, fryzjera, ochmistrza i kucharza -Fran dokładniej
obejrzała dywan. Co prawda nie latał, lecz wyglądał zupełnie tak, jak w jej
marzeniach.
Nagle znalazła się znowu w londyńskiej rezydencji Alego, kiedy
opowiadała mu o swoich dziecięcych marzeniach.
„...marzyłam o latającym dywanie, który wleci przez okno i zabierze
mnie..."
Przypomniała sobie również jego odpowiedź:
„Myślę, że twój dywan nadleci".
RS
93
Żadne z nich nie potrafiło przewidzieć tego dnia, lecz kiedy nastał
właściwy moment, wiedział dobrze, co jej podarować. To wzmogło jej
podejrzenia, że Ali zwabił ją tu, by spełnić jej marzenia z baśni tysiąca i
jednej nocy.
Uśmiechnęła się na tę myśl, lecz uśmiech szybko zgasł. Pożądanie
Alego stało się czymś rzeczywistym, a nie dziecięcą mrzonką. Była tu
niczym na wakacjach, bo taki jest sposób działania księcia. A co potem?
Nie należała do kobiet, które można by odesłać, obdarowawszy
pięknymi wspomnieniami i cennymi prezentami. Jeśli miała kochać, to
naprawdę, a nie w ramach wakacyjnej fantazji.
Przy wejściu zrobiło się małe zamieszanie i w progu stanęła Leena.
- Książę Jasir błaga o pozwolenie wejścia.
Był potulny jak uczeń, lecz oczy miał rozbiegane.
- Przyszedłem złożyć ci mój hołd - powiedział. - Jeśli w swym
słusznym gniewie odrzucisz go, będę tak zawstydzony, że odjadę na
pustynię i nikt mnie więcej nie zobaczy.
- Nie mów głupstw - roześmiała się.
- Powiedz, że mi wybaczasz moje wczorajsze karygodne zachowanie
- błagał.
- Nie mogłabym.
- Wiem. Ale zrób to mimo wszystko. Zobacz, co ci przyniosłem.
Podarował jej szarfę przesadnie wysadzaną klejnotami i wręcz
kiczowatą. Jednak w tym kraju przesady, pomyślała, być może jest to
sposób wyrażania przeprosin. Na wszelki wypadek przyjęła dar. Ulga, jaką
dostrzegła na twarzy Jasira przekonała ją, że postąpiła słusznie.
RS
94
Jasir przyjął jej zaproszenie na herbatę i wkrótce gawędzili jak starzy
przyjaciele.
- Ali chyba opowiedział ci historię naszej rodziny – zaczął ostrożnie
Jasir. - Oczywiście, szanuję go jako władcę, ale czasem lubię utrzeć mu
nosa. On wie, że nic w tym złego.
- Chciałabym w to wierzyć. Widziałam twój wzrok, gdy cię uderzył.
- Bijemy się od dziecka - roześmiał się Jasir. - Czasem urządzamy
wyścigi konne. Ali ma wspaniałe rumaki.
- Krwi arabskiej! Słyszałam o nich, to podobno najlepsze konie na
świecie.
- Ali powinien pokazać ci swoje ulubione konie. Jeździsz?
- Trochę. Uczyłam się w dzieciństwie. Jednak kucyk był za wolny.
- Poproś Alego, by dał ci się przejechać na najlepszej klaczy. Jak się
nie zgodzi, dam ci swoją. - Pomachał na pożegnanie i odszedł.
Leena przypomniała jej, że nie zamówiła kolacji, która powinna
zadowolić Jego Wysokość. Na szczęście kucharz znał gust księcia i Fran
zostawiła to jemu.
Ali był zamyślony tego wieczoru. Pochwalił jedzenie, podziękował
Fran za troskliwość, ale myślał zupełnie o czymś innym i Frances
podejrzewała, że wie o czym.
- Był tu Jasir. Chciał mnie przeprosić i przyniósł szarfę wysadzaną
kamieniami.
- Podobała ci się? - uśmiechnął się Ali.
- Niezbyt. Za ostentacyjna, lecz przyjęłam ją, by go nie urazić.
- To podobne do Jasira, lecz cieszę się, że wreszcie okazał ci należny
szacunek.
RS
95
- Czy już się pogodziliście?
- Oczywiście. Przeprosił mnie, a ja powiedziałem, by na przyszłość
zachowywał się poprawnie. Poprosił o pozwolenie na złożenie ci wizyty,
wyraziłem zgodę, wiedząc, że teraz nie będzie ci się naprzykrzał.
- Trzymał się z dala na metr.
- Nic dziwnego. Cały czas zamęczał mnie starszeństwem swego ojca.
Uświadomiłem mu, że w tamtych czasach mógłby stracić głowę za to, co
zrobił.
- Opowiedział mi o koniach. Obiecał, że jeżeli nie dasz mi pojeździć
na swej najlepszej klaczy, przyśle mi własną.
- Nie dojdzie do tego. Moje zwierzęta są do twojej dyspozycji.
Pojedziemy do Wadi Sita, kiedy tylko zechcesz.
- Wadi Sita? - powtórzyła, starając się, by zabrzmiało to obojętnie.
Legendarna oaza, w której nie był jeszcze żaden dziennikarz. Tam
właśnie Ali z dala od oczu świata urządzał swe wyuzdane orgie. A teraz ją
tam zaprosił...
- Sita znaczy po arabsku sześć - wyjaśnił jej. - Wadi to dolina, na
ogół piękna, z wodą i drzewami. Na pustyni Kamar mamy sześć takich
miejsc, ale Wadi Sita jest moim ulubionym. Osiodłam ci Safiyę. To moja
najlepsza klacz, biała jak mleko, silna, mądra i łagodna.
- Cudownie. Kiedy wyruszamy?
- Jutro. Natychmiast wydam rozkazy. Niestety, nie wrócę na noc.
Mam pilne sprawy do załatwienia. - Popatrzył jej w oczy i skinął głową. -
Sprawdziłem te dane.
- I zorientowałeś się, że twoi ludzie zawiedli.
RS
96
- Gorzej. - Przygryzł wargi. - Aktywnie uczestniczyli w spisku
mającym na celu okradanie mnie. Zostali sprowadzeni do Kamaru i teraz
dowiem się, ile pieniędzy mi ukradli i gdzie je schowali. To zajmie kilka
godzin.
- A jeśli nie będą chcieli powiedzieć?
- Będą chcieli - odrzekł po prostu, spoglądając jej w oczy i Frances
wiedziała, że biada temu, kto wejdzie księciu w drogę. Przez chwilę
zmagał się ze sobą. - Jestem twoim dłużnikiem za odkrycie ich
nielojalności - powiedział wreszcie. - Dziękuję.
RS
97
ROZDZIAŁ ÓSMY
Do Wadi Sita udali się późnym popołudniem następnego dnia, gdy
słońce zaczęło się już zniżać. Śmigłowiec zabrał ich z dachu pałacu wprost
na lądowisko w oazie.
Frances spędziła podróż przyklejona do szyby, wypatrując
pierwszych śladów słynnej oazy. W końcu w oddali dostrzegła lśniącą
wodę, palmy i piękne ogrody, które otaczały coś w rodzaju niewielkiego
miasta, składającego się głównie z namiotów.
- Na pustyni lubię proste życie - wyjaśnił Ali. Ponieważ oaza była
niewielka, zamiast samochodu czekał na nich ogier Alego i biała klacz dla
Fran, tak piękna, że dziewczyna krzyknęła z zachwytu.
- Wabi się Safiya, co znaczy cierpliwa - powiedział.
Safiya w pełni zasłużyła na swoje imię. Miała wielkie, piękne oczy,
jedwabisty pysk i poruszała się łagodnie. Fran od razu poczuła się
bezpieczna na jej grzbiecie.
Wciąż było gorąco, lecz słońce przestało bezlitośnie parzyć. Powiał
przyjemny zefirek. Fran obserwowała Alego, który dosiadł czarnego
ogiera. Jechał z dumnie uniesioną głową, jego biały burnus powiewał na
wietrze, a słońce połyskiwało w złotych nitkach agala.
Zerknął w jej stronę i szybko odwróciła głowę. Bała się, że dojrzy jej
uśmiech i poczyta go za dowód słabości.
Rozglądając się, zobaczyła budynek wyższy od innych o
zakratowanych oknach. Mimo że były ozdobne, gmach sprawiał wrażenie
więzienia.
RS
98
- Spostrzegłaś mój harem - odezwał się Ali. - Moi wysłańcy
podróżują po świecie i porywają kobiety, które następnie trzymają tu dla
mnie pod kluczem.
- Co? - Fran spostrzegła, że się uśmiecha. - Ty...
- Nie mogłem się oprzeć. Jesteś skłonna uwierzyć w każdą bzdurę na
mój temat.
- Nie byłoby żadnych plotek, gdybyś nie dawał powodów. Ali
roześmiał się głośno.
- Moja gąsko, to stacja badania wody. Tutejsze źródła obfitują w sole
i minerały o niezwykłych właściwościach leczniczych. Naukowcy pracują
nad nowymi lekami. Kilka wielkich koncernów farmaceutycznych
próbowało ukraść nasze odkrycia. Chcieliby je opatentować przed nami i
czerpać z nich olbrzymie zyski. Ja jedynie pragnę przyzwoitych korzyści
dla mojego narodu. Kraty są jednym z zabezpieczeń.
Popatrzył na nią i wykrzywił się.
- Wcale nie notujesz - poskarżył się. - Oczywiście to nie takie
interesujące, jak historie o wyuzdanym szejku, który kocha się co noc z
pięćdziesięcioma kobietami.
- Tylko? Słyszałam o setce.
- Nie, nie. Jestem tylko człowiekiem. Roześmiali się oboje.
W końcu dotarli na skraj oazy, gdzie palmy odgradzały od pustyni
małe osiedle namiotów. Zapadła już noc, lecz osadę rozświetlały setki
pochodni, wskazujące drogę szejkowi i jego faworycie.
Gdy dotarli do namiotu Fran, Ali pomógł jej zsiąść, lecz nie wypuścił
z objęć, tylko podniósł do góry, a potem pocałował na oczach
wiwatujących ludzi.
RS
99
Namiot był miniaturowym pałacem. Wysłany dywanami, suto
zawieszony jedwabnymi zasłonami, dzielił się na kilka pomieszczeń:
jadalnię, sypialnię i pokój kąpielowy. Przybyłe tu wcześniej pokojówki
przygotowały już wszystko.
Leena znów dolała do kąpieli słodko pachnących olejków, potem
odbyły się gorączkowe narady na temat stroju na wieczór. W końcu wybór
padł na biały szyfon, pod którym ciepło połyskiwała jasna skóra Fran.
Alemu również wzrok błysnął na ten widok. Przybył zaprosić ją na
przygotowaną na jej cześć ucztę.
- Dziś będziemy jedli pod gwiazdami. Ponieważ to miejsce ma
charakter nieoficjalny, nie musisz nosić kwefu. To są moi współplemieńcy
i przyjaciele, którzy przebyli wiele kilometrów przez pustynię, by cię
ujrzeć.
- Przecież zaplanowaliśmy tę podróż wczoraj wieczorem. Skąd
wiedzieli, że tu będziemy?
- Jak na kobietę nowoczesną, zadajesz dziwne pytanie. W
dzisiejszych czasach nawet nomadowie używają komórek.
Wyprowadził ją przed namiot. Fran w pierwszej chwili miała
wrażenie, że plac stanął w ogniu. Jak okiem sięgnąć stali ludzie z
pochodniami w rękach. Uniosła głowę i uśmiechnęła się.
Podprowadził ją do dwóch wielkich pufów, na których zasiedli po
turecku, delektując się wyszukanymi potrawami. Potem nastąpiły popisy.
Uprzątnięto spory plac i nagle powietrze wypełniły okrzyki i tętent kopyt.
Frances nigdy nie widziała tak brawurowej woltyżerki w wykonaniu
tylu jeźdźców naraz. Ali wyjaśnił jej, że mieszkańcy pustyni uczyli się tej
sztuki od pokoleń.
RS
100
Wreszcie pojawił się jeden jeździec, lepiej ubrany od pozostałych, o
twarzy zakrytej, tak że widać było jedynie oczy. Popis miał mniej udany,
lecz tłum ryczał i oklaskiwał go jak gwiazdę. Fran zrozumiała wszystko,
gdy w końcu spod maski wyłoniła się twarz księcia Jasira.
- Czemu się wygłupiasz? - spytał rozbawiony Ali.
- Przybyłem złożyć uszanowanie. - Jasir skłonił się głęboko Fran i
zniknął w tłumie.
Potem pojawił się śpiewak z lirą. Fran nie rozumiała słów, jednak
tęskna melodia urzekła ją.
- To stary arabski poemat. Liczy sobie setki lat - powiedział Ali. -
Moje serce pędzi jak dziki wiatr. Mój rumak jest szybki, moja miłość
jedzie obok mnie...
- To piękne - szepnęła.
- .. .Wiatr jest wieczny, piasek jest wieczny, nasza miłość jest
wieczna...
Śpiew stał się bardziej melancholijny.
- .. .Odeszła ode mnie. Jednak moje serce będzie wiecznie
wędrowało przy księżycu... - przetłumaczył Ali. Wziął Fran za rękę, a tłum
rozstąpił się przed nimi. Poprowadził ją do ogrodów, gdzie spacerowali
pod palmami, oglądając papugi i słuchając plusku fontann.
- To doskonałe miejsce - wyszeptała.
- Myślę, że podobnie wyglądają Zaczarowane Ogrody.
- Zaczarowane Ogrody? A gdzie one są?
- Wszędzie, gdzie zechcesz, tam spotykają się kochankowie,
uciekając przed burzami życia. Mamy je w sercu. Ojciec zbudował taki
RS
101
ogród jako dar dla mojej matki. Wszyscy mamy takie Zaczarowane
Ogrody. Mój jest w tobie.
Pocałował ją czule i zaprowadził na skraj pustyni, gdzie księżyc
złocił szczyty wydm.
- Oto pustynia, o której marzyłaś. Jutro ci ją pokażę. Wyjedziemy o
świcie, gdy jeszcze panuje chłód, a wrócimy, gdy słońce się wzniesie. W
południe odpoczniesz. O zmroku wyruszymy ponownie. Może pojedziemy
przed siebie bez końca i nikt nigdy nas nie ujrzy. Pustyni przybędzie
jeszcze jedna legenda.
- Kiedy pleciesz takie słodkie bzdury, niemal pragnę, by się tak stało.
- Zbrodnią jest oskarżanie księcia o plecenie bzdur.
- Ale za to słodkich.
- W takim razie ci wybaczam. Tyle piękna chcę ci pokazać, lecz
najwięcej jest go w tobie.
Nie słyszała przedtem, by mówił równie prosto i pięknie, trafiając
wprost do jej serca. Przytulił ją mocniej. Jego pocałunki były równie
delikatne, jak słowa.
- Ali - szepnęła, mięknąc jak wosk.
- Powtórz moje imię - poprosił. - Uwielbiam słyszeć je z twoich ust.
Powtarzała je, aż zamknął jej usta pocałunkiem, w którym było
więcej miłości niż pożądania. Gdyby tak mogło zostać na zawsze.
Wziął ją na ręce i ruszył z powrotem. Przywarła do niego z
zamkniętymi oczyma, bo nie chciała, by cokolwiek zakłóciło ogarniające
ją uczucie tęsknoty.
RS
102
Położył ją na posłaniu. Mrok rozjaśniała jedynie lampka oliwna. Fran
objęła go, gotowa na miłość. Gdyby chciał wziąć ją teraz, nie potrafiłaby
mu się oprzeć.
Był to jednak człowiek równie przebiegły, jak wąż z raju. Pocałował
ją tylko i wstał, podsycając w niej tęsknotę.
- Wrócę przed świtem - powiedział. - Bądź gotowa, bo przyniosę
latający dywan, który zawiezie nas do zaczarowanych lądów.
Dotrzymał słowa, zjawiając się o brzasku. Ona również była gotowa,
w bryczesach, które przygotowała jej Leena.
Konno ruszyli w chłodnym powietrzu w stronę własnego świata.
Pustynię jeszcze spowijała ciemność, lecz ta odrobinka światła pozwoliła
dostrzec, że oaza została daleko w tyle.
Słońce wznosiło się coraz wyżej, złocąc swym blaskiem pustynię.
Ali poderwał rumaka i pomknął przez piasek. Wystarczyło lekkie
dotknięcie i Safiya tak samo zaczęła ścigać wiatr. Jednak Ali wciąż
zachowywał dystans, aż wreszcie zatrzymał się i spojrzał na Frances.
- Czy wiesz, gdzie jesteśmy? - zapytał. Wokół jak okiem sięgnąć
rozciągały się wydmy.
- Zgubiliśmy się! - krzyknęła przerażona.
- Ależ skąd. Jechaliśmy razem ze słońcem i wrócimy, po suwając się
w jego stronę. Jednak przez chwilę będziemy sami na świecie. Jest nasz i
nikt nie może nam tego odebrać. Zupełnie jakbyśmy znaleźli się na
Księżycu.
- Tak - szepnęła w zachwycie. Wokół piasek tworzył złote wydmy i
doliny między nimi. W górze błękitne bezchmurne niebo. Nasycone barwy
upoiły ją.
RS
103
Wsunął dłoń pod jej ramię i przyciągnął bliżej, tak że Safiya dotknęła
jego strzemienia.
- Odjedźmy na zawsze i poszukajmy naszych Zaczarowanych
Ogrodów, gdzie zamiast walczyć ze sobą, będziemy się kochać na wieki.
- Brzmi to bardzo kusząco - westchnęła - ale nie możemy uciec od
świata.
- Lady Almas Faizo, czemu zawsze musisz być taka poważna?
- Bo nic nie przychodziło mi tak łatwo jak tobie.
- Łatwo? Myślisz, że łatwo mi codziennie z tobą przebywać, czując
dzielący nas dystans?
- To nie moja wina - pokręciła głową. - Ja chcę tylko... Pocałował ją
ponownie.
- Słońce jest już wysoko. Musimy jechać do oazy. Wrócimy tu przy
księżycu. Chcę, byś zobaczyła pustynię w jej wszystkich odmianach, bo ty
jedna ją rozumiesz.
Myślała, że nie ma nic piękniejszego od pustyni w pełnym słońcu,
jednak myliła się.
- Przyjeżdżałem tu jako dziecko z rodzicami - powiedział Ali, gdy
dosiedli koni. - Byłem za młody, żeby coś wiedzieć o miłości, jednak
rozumiałem, że łączy ich coś szczególnego.
Pewnej nocy zostawili mnie z tyłu. Byłem zazdrosny, że nie
dopuszczają mnie do swojej tajemnicy i przysiągłem sobie, że pewnego
dnia przejadę się nocą przez pustynię z moją damą.
Spojrzała na niego, lecz położył palec na jej ustach, jakby się bał, że
słowa mogą wszystko popsuć.
RS
104
Księżyc w pełni zalewał wszystko srebrnym blaskiem. Wydmy
wyglądały niesamowicie i tajemniczo. Jechali przez kilka minut, potem
zatrzymali się. Fran rozglądała się wokół, nie wierząc w istnienie takiej
ciszy.
- Czy tak wyglądało to w twoich marzeniach? - spytał.
- Tak. Czarodziej zawsze wypowiadał zaklęcia przy świetle księżyca,
a pustynia zawsze była granatowoczarna. Jednak nigdy nie
przypuszczałam, jaka naprawdę jest piękna.
Ali niczego nie powiedział. Odwróciła głowę. Była świadoma
niezwykłości chwili. Nieważne, jak potoczą się jej losy, na zawsze
zachowa w pamięci ten niezwykły spokój.
- Dziękuję ci - szepnęła.
Zrozumiał ją. Bez słowa zawrócił konia i wrócili po śladach do oazy.
Leena czekała z orzeźwiającą kąpielą. Potem Frances podeszła do
łóżka, wciąż pogrążona w marzeniach.
- Teraz namaszczę cię wonnymi olejkami - powiedziała pokojówka.
Położyła się. Leena zdjęła z niej ręcznik. W powietrzu zaczaj się
unosić delikatny, tajemniczy aromat. Niósł w sobie dziwne obietnice i
budził we Fran jakąś nieokreśloną tęsknotę.
Pomyślała o Alim. Coraz trudniej było jej się przed nim bronić, a
dzisiejsze chwile spędzone na pustyni zbliżyły ich bardzo.
Poczuła na plecach dotyk wprawnych dłoni rozcierających olejek.
Potem rozpoczął się masaż. Fran rozluźniała się coraz bardziej, wreszcie
westchnęła głęboko.
- Miło mi, że sprawiam ci przyjemność.
RS
105
- Ali. - Chciała się poderwać, lecz przytrzymał ją. - Skąd się tu
wziąłeś?
- Wślizgnąłem się przed chwilą i odprawiłem służącą.
Był obnażony do pasa, ubrany jedynie w bryczesy. Fran leżała
całkiem naga. To jego kolejny podstęp, pomyślała, lecz trudno było zebrać
myśli, gdy trwał ten zachwycający masaż.
- Nie miałeś prawa tego robić - mruknęła.
- Wiem, jestem okropny. Wybaczysz mi?
- Pod warunkiem, że natychmiast stąd wyjdziesz.
- Oczywiście, kiedy skończę. Leż spokojnie i nie przeszkadzaj.
Nie miała zamiaru się z nim kłócić. Miło było tak leżeć, czując jego
palce na ramionach i plecach.
- Jakaś ty piękna, moja Diamond - szepnął jej do ucha. - Taka, jaką
widziałem cię w marzeniach. Atłasowa skóra i doskonałe kształty.
- Nie powinieneś gapić się na moje kształty - zaprotestowała bez
przekonania.
- Jak mógłbym nie podziwiać twoich wdzięków, skoro pokazujesz je
tak bezwstydnie?
Odgarnął jej włosy i pocałował w nasadę karku. Nie wiedziała, że to
takie wrażliwe miejsce, lecz gwałtowne westchnienie zdradziło mu
wszystko. Całował ją po plecach. Delikatna przyjemność trwała długo i
Fran zaczęła oczekiwać na ciąg dalszy.
Odwrócił ją na plecy i zaczął całować jej piersi, hipnotyzując
odczuwanymi przy tym wrażeniami.
- Marzyłem, by ujrzeć cię nagą - wyszeptał w jej skórę. - Marzyłem o
chwili, kiedy złożysz broń, pragnąc mnie równie mocno, jak ja ciebie.
RS
106
Nie śmiała mu powiedzieć, jak bardzo go pragnie. Nieważne, co
sobie myślał, walka nie była skończona, a ona nie skapitulowała. Jednak
tej nocy ulegnie pożądaniu. Mogła walczyć z Alim, lecz nie ze swoją
namiętnością.
Być może jutro tego pożałuje, lecz w tej chwili jutro było zbyt
odległe. Obudził się w niej duch ryzykantki, który mówił, że jeśli nie
będzie się z nim dziś kochała, nigdy sobie tego nie daruje.
Ali zrzucił resztę ubrania i Frances w świetle lampki oliwnej
zobaczyła go w pełnej krasie. Szeroki w ramionach, wąski w biodrach,
harmonijnie umięśniony, emanował siłą. Czuła, jak narasta w niej
pożądanie.
Nagie ciała przywarły do siebie. Mimo iż bardzo jej pragnął, powoli
wzmagał jej pożądanie aż do temperatury wrzenia, chcąc upewnić się, że
płonie w nich równie silna namiętność.
Był w tym mistrzem. Wiedział, gdzie ją pocałować, dotknąć, by
wywołać burzę odczuć. Była to sztuka kochania najwyższych lotów.
Frances poczuła się zdobyta przez niego, choć wciąż jeszcze pieścił ją,
napawając się jej urodą.
Wreszcie nie mogła już dłużej czekać.
- Powiedz mi, że mnie pragniesz - jęknęła. Powiedział jej to ustami,
pieszczącymi skórę, dłońmi badającymi pełne piersi, oplatającymi ją
rękoma...
Wreszcie powiedział to lędźwiami i zrozumiała, że to prawda.
Marzyła o tym, podobnie jak on, lecz nie przypuszczała, że marzenia
nie dorównują rzeczywistości. Przekonała się o tym, gdy ich ciała
połączyły się wreszcie.
RS
107
Szeptał coś po arabsku. Nie rozumiała słów... lecz było to zbędne.
Słowa niosły w sobie namiętność, uwielbienie, a być może i miłość.
Chciała odpowiedzieć, lecz zdobyła się jedynie na głębokie
westchnienie. Czemu zwlekała z tym tak długo? Zrezygnowała z obrony.
Jeżeli będzie walczyć, to tylko o to, by zostać z nim.
Kiedy to już się stało, coś w duchu mówiło jej, by wystrzegała się
zauroczenia, lecz serce podpowiadało, że została do tego stworzona.
Gdy się rozłączyli, chciała zaszlochać, lecz przeczekała ten
niebezpieczny moment, wtulona w jego ramiona.
Chłodny poranek obudził Frances niesamowitą ciszą. Nagi Ali leżał
obok niej pogrążony w głębokim śnie, niczym człowiek w pełni
pogodzony ze światem.
Czuła się szczęśliwa, lecz nieco zakłopotana. W końcu poznała
prawdę o sobie, prawdę, której zawsze się nieco obawiała. Chłodna
Frances Callam, która zawsze szczyciła się swoim racjonalnym
podejściem do rzeczywistości, okazała się niewolnicą zmysłów w
ramionach kochanka. Jego pocałunki i pieszczoty sprawiały, że świat
przestawał istnieć. Pragnęła na zawsze pozostać w jego objęciach. To ją
przerażało.
Teraz była znowu sobą. Kochała leżącego obok mężczyznę, lecz była
taka, jak dawniej.
Przeciągnął się i otworzył oczy. Popatrzył na nią i znów poczuła się
zagrożona.
Dotknął jej policzka.
- Wszystko w porządku, Lady Almas Faiza?
- Aż za bardzo - odszepnęła.
RS
108
- Jak to?
- Niebezpiecznie być aż tak szczęśliwym.
- To tylko słowa. Szczęście jest prawem wszystkich kochanków.
Dałaś mi go tyle, ja zwróciłem ci je z nawiązką.
Teraz powinna poprosić o wolność, lecz zrezygnowała. Nie chciała
psuć nastroju chwili.
- Zastanawiam się, czemu nazwałeś mnie Faiza. Czyje zwycięstwo
świętujesz?
Popatrzył na nią leniwie.
- Przecież już znasz odpowiedź. Chodź, moja pani, pokonaj mnie raz
jeszcze.
Niezdolna mu się przeciwstawić, zrobiła to i wszystkie obawy
rozwiały się. Ten drugi raz był równie niezwykły, jak pierwszy. Znali już
swoje ciała i utwierdzali się w tej wiedzy z żarliwością i czułością. Potem
zmorzył ich sen. Po przebudzeniu rozterka Fran była coraz większa i
zrozumiała, że musi stawić jej czoło.
- Co dziś będziemy robili? - mruknął - Znowu pustynia?
- Nie, nie pustynia.
- Więc co, moja ukochana?
- Ali, pozwól mi wrócić do domu.
- Teraz? - zdumiał się. - Kiedy ledwie się odnaleźliśmy?
- Nie mogę kochać cię, będąc więźniem.
- Dopóki mnie kochasz, cóż to za różnica?
- Dla mnie duża.
- Milcz, kobieto - powiedział, zamykając jej usta namiętnym
pocałunkiem.
RS
109
Wspaniale było być tu, jeszcze cudowniej całować się z nim i czuć
jego pożądanie, lecz w grę wchodziła jej niezależność. Zebrawszy
wszystkie siły, odsunęła się od niego.
- Wróć - roześmiał się, próbując ją złapać.
- Nie, Ali. To jest piękne, lecz nierzeczywiste.
- Więc ciesz się tym. Skoro musisz być taka poważna, postaram się
sprawić ci przyjemność. Możesz odwiedzić laboratorium i pytać, o co
zechcesz.
- Myślisz, że jesteś sprytny, przekupując mnie ochłapami. Nie dam
się zbyć tak łatwo.
- Jestem silniejszy. Nie zapominaj o tym. Zresztą chciałaś zrobić o
tym reportaż.
Mówił żartem, lecz kryła się za nim władza tyrana. Znów ją
zaskoczył. Jako dziennikarka dałaby sobie rękę uciąć, byle tylko wejść do
tamtego budynku. Z kontekstu mogło wynikać również, że wkrótce będzie
mogła wrócić do domu i opublikować materiał. Niby nie było się czym
martwić...
Nie powinna była tego mówić, lecz nie potrafiła się powstrzymać.
- Nie boisz się, że znajdę tam sposób ucieczki? Puścił ją gwałtownie
i wstał. Twarz miał kamienną.
- Jeśli choćby popróbujesz ucieczki - powiedział szorstko - nigdy ci
tego nie wybaczę.
Wziął ubranie i wyszedł, nie oglądając się.
RS
110
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
W każdych innych okolicznościach wizyta w laboratorium
ucieszyłaby Frances. Z polecenia Alego wszyscy starali się jej pomóc i
dowiedziała się mnóstwa fascynujących rzeczy. Pracowało tu wiele kobiet,
a ta, którą przydzielono jej za przewodniczkę, posiadała rozległą wiedzę.
Fran zdawało się, że słyszy ironiczny śmiech Alego.
Gdy uśmiechała się do wszystkich i wysłuchiwała wyczerpujących
odpowiedzi na swoje dociekliwe pytania, wciąż widziała ten jego
nieprzejednany wyraz twarzy.
Skończyła zwiedzanie wczesnym popołudniem i usadowiła się w
ogrodach, by uporządkować notatki. Potem spacerowała, przyglądając się
fontannom. Zastanawiała się, co będzie dalej. Rano powinna była omówić
z Alim nękające ją problemy, lecz on, po najwspanialszej w życiu nocy,
uciął dyskusję jak dyktator i wyszedł. Miała tę scenę żywo w pamięci.
Przysiadła na skraju największej fontanny i wpatrywała się w wodę.
Nagle zobaczyła obok siebie inne odbicie. Uniosła głowę i zobaczyła
Jasira.
- W Anglii mówią chyba „pensa za twoje myśli".
- Owszem.
- Cóż to za dziwne myśli przyoblekły twoją twarz w melancholijny
uśmiech. Jesteś szczęśliwa czy smutna?
- Jedno i drugie - westchnęła.
- Jestem cierpliwym słuchaczem. Wstali i ruszyli ścieżką.
- Czyżby Ali źle cię traktował? - spytał troskliwym tonem Jasir. -
Słyszałem, że tak go zadowoliłaś, iż obsypał cię luksusami.
RS
111
- Nie chodzi mi o luksus - odrzekła. - Chcę odzyskać wolność.
- Nie widzę nigdzie straży - odparł, rozglądając się wokół.
- A po co straż na środku pustyni? Dokąd ucieknę?
- Fakt. Naprawdę chcesz uciec od Alego?
- Niezupełnie. Chcę odzyskać wolność. Pewnie wróciłabym do
niego.
- Ale to byłby twój wybór, więc zupełnie coś innego.
- Tak! - krzyknęła. - Ty to rozumiesz. Czemu on nie chce tego pojąć?
- Mój kuzyn Ali jest wspaniałym facetem, ale kiedy dopnie swego,
uważa sprawę za zakończoną.
- Wiem - przyznała Fran. - Jednak dopóki nie będę z nim z własnej
woli, nie ułoży się między nami.
- Stanowicie wspaniałą parę - pokiwał głową Jasir. - Nie mogę znieść
myśli, że gotów zniweczyć to przez swój upór. Mam tu obok mały domek.
Możesz skorzystać z mojego telefonu i zadzwonić do angielskiego
ambasadora.
- Tak po prostu?
- Tak po prostu. Chodźmy.
Wziął ją za rękę i poprowadził wąską ścieżką. Fran spieszyła się, nie
chcąc przegapić takiej okazji.
„Mały domek" Jasira okazał się niewielkim pałacem, urządzonym z
przesadnym przepychem. Rozejrzała się, szukając telefonu.
- Na górze - rzekł, prowadząc ją w stronę schodów.
Nie mogła wprost uwierzyć, że znalazła wyjście z tej sytuacji.
Zawahała się przez chwilę. Kusiła ją myśl o pozostaniu z Alim, lecz
postanowiła być niezłomna.
RS
112
- Tutaj. - Jasir otworzył drzwi i przepuścił ją przodem.
Znalazła się w bogato zdobionej purpurowym brokatem sypialni.
Tylko na jednej ścianie zamiast zasłon rozwieszono wszelkiego rodzaju
białą broń. Miecze, szpady, szable oraz krótkie, długie, szerokie, wąskie,
proste i zakrzywione kindżały, kordelasy i sztylety. Powietrze było
przesycone wonią zmysłowych olejków, na co Frances zwróciła uwagę, bo
zapach wydawał się kolidować z taką ilością oręża.
Obok łóżka stał telefon. Podniosła słuchawkę.
- Jak mogę połączyć się z ambasadorem? - spytała. Chyba nie
dosłyszał, bo tylko się uśmiechnął. Przyłożyła słuchawkę do ucha. Głucho.
Zauważyła, że Jasir trzyma w ręku wyrwany ze ściany przewód.
Zamknął drzwi na klucz. Jego uśmiech stał się złowieszczy i okrutny.
- Chcę zadzwonić do ambasadora - powiedziała twardo.
- To mi niezbyt odpowiada. Wolę, żebyś została ze mną. Ali odzyska
cię, kiedy skończę. Jeśli cię będzie jeszcze potem chciał, w co wątpię.
Czemu pomyślała, że jest miłym, młodym człowiekiem? Z pięknej
twarzy Jasira spoglądały na nią zimne oczy.
- Jesteś szalony - wykrztusiła, odsuwając się od niego. -Czy wiesz,
co Ali ci za to zrobi?
- Na początku na pewno będzie wściekły, ale ja udam przerażenie i
wkrótce mi wybaczy. Kobiety niewiele znaczą w naszym kraju, więc
pomysł, że dwaj mężczyźni mogliby z powodu jednej z nich prowadzić
wojnę, jest wręcz absurdalny.
- Ale nie w tym przypadku, prawda? - spytała, starając się za wszelką
cenę podtrzymać konwersację.
RS
113
- Bardzo sprytnie. Nie, ty jesteś tylko narzędziem. Ali pozbyłby się
ciebie w swoim czasie, ale teraz będzie cierpiał i o to chodzi. Przez całe
życie wszystko mi odbierał, łącznie z należnym mi tronem. Teraz ja mu
coś zabiorę i będę się przy tym dobrze bawił.
Ruszył zdecydowanie w jej stronę. Cofnęła się. Jej przerażenie
wzrosło, gdy zdała sobie sprawę, w jak wielką pułapkę wpadła. Jasir swoją
maską jowialności oszukał nawet Alego. Pod nią czaiła się zimna
nienawiść, która zwróciła się przeciwko niej.
Uśmiechał się złowieszczo, jakby radował się nadciągającym
starciem. Zmusiła się do spokoju i przestała się cofać. Jasir z lubością
popatrywał na wznoszącą się i opadającą pierś Fran. Nie zauważył, że
zwinęła dłoń w pięść, wystawiając lekko dwa knykcie. Podszedł do niej i
chciał ją złapać. W następnej chwili jęknął z bólu, bo grzmotnęła go z
całej siły w splot słoneczny. Skulił się, twarz wykrzywił mu ból i
wściekłość. Jednak wciąż blokował jej drogę do drzwi. Nadal była
uwięziona przez człowieka tak zaślepionego nienawiścią, że nie dbał o nic.
- Bardzo tego pożałujesz - wyskrzeczał.
- Nie tak bardzo jak ty, kiedy Ali dowie się o wszystkim - odparła
bez tchu.
- Nie będzie się o ciebie troszczył, gdy dowie się, że tu przyszłaś.
- Kłamiesz, by podnieść się na duchu. Ali mnie kocha. Wciąż ciężko
dyszał, lecz wyszczerzył zęby w namiastce uśmiechu.
- Wy, ludzie Zachodu, macie mylne wyobrażenie o kobietach.
Kobiety służą wyłącznie do uciech. AM wie o tym doskonale, niezależnie
od tego, co ci naopowiadał. Wyjaśni ci to osobiście, zakładając, że jeszcze
będzie chciał się z tobą widzieć. A teraz chodź tu.
RS
114
Za nią znajdowała się ściana obwieszona bronią. Nie widząc, co robi,
sięgnęła do tyłu i natrafiła na jakąś rękojeść. Pociągnęła i ku jej radości
broń wysunęła się gładko. Nie spuszczając wzroku z Jasira, wystawiła ją
przed siebie. Było to długie, groźnie wyglądające ostrze.
- Posłużę się tym w razie konieczności - ostrzegła.
- Nie bądź głupia. Jestem księciem i kuzynem Alego. Jeśli przelejesz
moją krew, zobaczysz, co zrobi ci twój ukochany. To nie będzie
przyjemne.
Przeraziła się nie na żarty, że to może być prawda, lecz z kamienną
twarzą podniosła nóż na wysokość oczu Jasira i wykonała w jego stronę
serię krótkich pchnięć. Tak, jak przewidywała, odchylił się do tyłu.
Przesunęła się do przodu, starając się dotrzeć do drzwi, lecz nie dała rady.
Sytuacja zrobiła się patowa.
Na dole rozległ się jakiś gwar, usłyszała tupot nóg na schodach,
męskie głosy, a wśród nich - Bogu niech będą dzięki -głos Alego.
Jasir usłyszał to również. Oczy zalśniły mu złośliwym błyskiem.
Błyskawicznym ruchem złapał wąskie ostrze i przesunął po nim dłonią. W
chwilę potem z rany trysnęła obficie krew. Upadł na plecy w tej samej
chwili, gdy drzwi wyleciały z zawiasów i stanął w nich Ali o pociemniałej
twarzy. Za nim widać było dwóch rosłych mężczyzn w mundurach jego
straży przybocznej.
- Aresztujcie ją! - zaskrzeczał Jasir. - Próbowała mnie zabić.
Wykrwawię się na śmierć.
Strażnicy ruszyli ku niej, lecz Ali podniósł rękę i cofnęli się. Stał w
milczeniu, spoglądając to na ściskającą zakrwawiony nóż Frances, to na
kuzyna.
RS
115
- Daj mi to - powiedział do niej.
- Ali, posłuchaj...
- Daj mi to - powtórzył śmiertelnie spokojnym głosem. Zrozpaczona
wręczyła mu nóż. Odwrócił się od niej i ukląkł przy Jasirze, oglądając jego
ranę. Wreszcie wstał.
- Straże - odezwał się beznamiętnym, chłodnym głosem - aresztować
tego człowieka.
- To ona jest morderczynią! - krzyknął Jasir.
- Nawet gdyby cię zabiła - powiedział Ali - dostałbyś tylko to, na co
zasłużyłeś. Podziękuj swemu szczęściu, że nie zabiłem cię osobiście.
Zabrać go. Opatrzyć mu ranę i nie spuszczać z niego oka.
Jasir bluzgnął stekiem przekleństw, lecz strażnicy, nie przejmując się
tym, wzięli go pod ręce i wywlekli. Drżąca Frances z ulgą oparła się o
ścianę.
- Myślałam, że zamierzasz...
- Powinnaś znać mnie lepiej - rzekł AU. - Porozmawiamy o tym
później. Chodźmy.
Miał na sobie długie, zwiewne szaty. Otoczył ją ochronnym gestem i
wyprowadził z domu Jasira. Trzymał ją tak przez całą drogę do namiotu.
- Zwabił mnie tylko dlatego, żeby sprawić ci ból - powiedziała
pochlipując. - Wzięłam nóż ze ściany, by go postraszyć, ale nie miałam
zamiaru go użyć. Zranił się celowo, kiedy usłyszał twój głos. Ali, musisz
mi uwierzyć...
- Spokojnie, przecież ci wierzę. Zostanie za to ukarany, nie bój się.
- Skąd wiedziałeś, gdzie jestem?
RS
116
- Leena zauważyła, jak rozmawiasz z nim w ogrodzie. Pojęła grożące
ci niebezpieczeństwo i ostrzegła mnie. Ależ ty drżysz.
Drżała jak liść, przerażona własnym postępowaniem równie mocno,
jak zachowaniem Jasira.
- Postąpiłaś bardzo głupio, idąc z nim, lecz potem zachowałaś się
wspaniale. Jestem z ciebie dumny. Moja pani jest tygrysicą.
- Myślałam, że chcesz mnie aresztować.
- Wyrządzasz mi krzywdę. Jak bym mógł w ciebie zwątpić.
Zaufanie, jakim ją obdarzał było wręcz niewiarygodne. Fran-ces
zmobilizowała wszystkie siły.
- Ali, będę z tobą szczera. Poszłam do domu Jasira, ponieważ
usiłowałam od ciebie uciec.
Spojrzał na nią z osłupieniem.
- Chciałaś uciec do niego?
- Nie. Oczywiście, że nie. Poszłam do niego, ponieważ obiecał mi, że
będę mogła zadzwonić do angielskiego ambasadora. Nie patrz tak na
mnie! Przecież wiesz, że chcę się stąd wydostać.
- Chciałaś uciec ode mnie przy pomocy tej kreatury?
- Nie wiedziałam, jaki on jest naprawdę ani że nie powinnam z nim
iść. Ale co miałam robić?! - krzyknęła. - To się musi skończyć, Ali. Muszę
stąd wyjechać.
- Po ubiegłej nocy, kiedy odkryliśmy się nawzajem?
- Z powodu ubiegłej nocy!
- Chcesz powiedzieć, że byłem nie dość dobry? - zapytał z
niedowierzaniem. - A może to wszystko tylko mi się śniło?
RS
117
- Nie, nie śniło ci się, tylko to miejsce jest nierzeczywiste. Ja nie
jestem sobą, ba, nie wiem nawet, kim jestem. A skoro nie wiem, kim
jestem, skąd mogę wiedzieć, co mam ci dać?
Z wyrazu jego twarzy wywnioskowała, że nie zrozumiał ani słowa.
Pomimo całej cywilizacyjnej otoczki Zachodu, Ali wciąż tkwił głęboko w
kulturze, gdzie nieistotne było kim czy też raczej czym jest kobieta, jeśli
tylko zaspokajała swego mężczyznę. Koncepcja Fran, zakładająca wolny
wybór, absolutnie do niego nie przemawiała.
- Ali - błagała - spróbuj mnie zrozumieć. To się musi skończyć. Było
naprawdę cudownie, ale muszę stąd wyjechać.
Przybrał kamienny wyraz twarzy.
- O tym ja decyduję.
- Ależ szaleństwem jest myśleć, że to może trwać. Czy nie
widzisz...?
- Widzę tylko, że to ja będę podejmował decyzje. Ani ty, ani żadna
inna kobieta nie będzie mi dyktowała, co mam robić.
- Powiedziałeś, że jeśli kiedykolwiek spróbuję cię opuścić, nigdy mi
tego nie wybaczysz! - zawołała z rozpaczą w głosie.
- Właśnie spróbowałam. I do czego nas to doprowadziło?
- Do punktu wyjścia - odparł twardo. - Czy naprawdę sądziłaś, że
odprawiłbym cię stąd w gniewie? Nie licz na to. Gdybyśmy byli wrogami,
miałbym inne powody, by cię tu trzymać. Ofiarowałem ci rolę mojej
faworyty, przez wszystkich obdarzanej zaszczytami. Strzeż się życia
odtrąconej ulubienicy, ponieważ nawet go sobie nie wyobrażasz.
- Czy tylko to do ciebie przemawia? - spytała. - Język siły?
RS
118
- Diamond, nie mam ochoty się z tobą kłócić. Wolę uznać to za
wybryk, o którym oboje powinniśmy jak najprędzej zapomnieć.
Powiedziałem, że ci tego nie wybaczę, ale nie umiem się na ciebie
gniewać. Dajmy sobie spokój i wróćmy do naszego świata.
- Chyba nie uda się nam do niego wrócić - odparła smutno - bo taki
świat nie istnieje.
Nie zauważyła, kiedy zbliżył się do niej, lecz nagle znalazł się tuż,
zniewalając ją swą niespożytą witalnością. Fran chciała się cofnąć, lecz nie
mogła się ruszyć. Zadrżała, gdy tylko jej dotknął.
- Nie...
- Nie proś mnie, żebym cię nie dotykał, bo dotykanie cię sprawia mi
przyjemność. I nie proś mnie, bym uwierzył, że nie sprawia ono
przyjemności tobie.
- Wcale nie przeczę - odparła matowym z napięcia głosem - ale musi
w tym być coś więcej, bo inaczej nie ma w tym nic.
Uciszył ją, kładąc palec na jej ustach. Dotyk parzył ją. Odwróciła
głowę, lecz dotknął wargami jej szyi.
- Ależ jest - mruknął, łaskocząc ją oddechem.
Chciała zaprotestować, lecz te doznania przywołały piękne
wspomnienia i musiała się zmobilizować, by im nie ulec.
- Ali, nie - błagała. - Mamy tyle do powiedzenia...
- Przecież cały czas rozmawiamy - mruknął, zanosząc ją na łóżko.
Szybko rozebrał ją i siebie. Chciała stłumić ogarniające ją uczucie,
lecz jej ciało uległo zmianie od wczoraj. Teraz ciało Fran znało już
gorzko-słodki smak namiętności. Reagowało na Alego, jak na żadnego
innego mężczyznę. Płonęło dla niego. Kochało go.
RS
119
Umysł Fran wypełniała złość i rozpacz, lecz pod wpływem pieszczot
Alego pragnęła szlochać ze szczęścia. On doskonale o tym wiedział i
bezwstydnie używał wszystkich sztuczek, by powiększyć posiadaną nad
nią przewagę.
Kiedy skończyli się kochać, nie wypuścił jej z objęć, przedłużając
niejako akt miłosny.
- Widzisz - szeptał - jak to między nami jest, jak będzie zawsze. Nie
możesz mnie opuścić. Należysz do mnie.
Słowo „należysz" uformowało jej usta w nieme „nie". Jaką siłę ma
słowo wobec rozpalonego, akceptującego miłość ciała.
Trzymał ją tak w ciepłym uścisku, póki zmęczenie nie zawładnęło
nią i nie usnęła w jego ramionach. Lecz nawet sen nie przyniósł jej
ukojenia. Ali kochał się z nią w cudowny, porywający sposób, tylko że w
głębi serca wiedziała, iż jest to kolejna manifestacja siły. Udowadniał, że
potrafi zapanować nad nią nie tyle dzięki własnemu pożądaniu, co poprzez
jej własne. Znów ją uwięził.
Kiedy się obudziła, leżał obok, przyglądając się jej uważnie.
- Powiedziałem ci kiedyś, że poczuję się w pełni
usatysfakcjonowany, kiedy będziesz moja ciałem i duszą - przypomniał jej
- kiedy powiesz, że chcesz być moja na zawsze. Powiedz to teraz,
Diamond. Niech usłyszę, jak przysięgasz, że to prawda.
Spojrzała na niego z rozpaczą.
- Nigdy tego nie powiem, Ali.
Mówiąc to, szlochała, bo w głębi serca wiedziała, że to prawda.
Kochała go ponad wszelkie wyobrażenie, tak bardzo, że miłość ta całkiem
RS
120
ją pochłonęła. Jednak musiała oprzeć się temu uczuciu i nigdy, przenigdy
nie mogła przyznać się do niego.
Zaklął, słysząc jej odpowiedź. Zobaczył jej łzy i poczuł ból. Tego
jednak musiał się wystrzegać.
Wstał i odwrócił się tyłem do łóżka. Musiał oprzeć się władzy, jaką
miała nad nim Frances i nigdy się do tego nie przyznać. Straszył ją zemstą,
lecz jej wybaczył. Powinna nim pogardzać, bo żadna kobieta nie szanuje
mężczyzny, który pozwala sobą kierować.
W sąsiednim namiocie rozległ się jakiś gwar. Pospiesznie włożył swą
szatę i wyszedł. Frances słyszała różne głosy. Nad wszystkimi zapanował
rozkazujący ton Alego. Po chwili wrócił.
- Wracamy do miasta - oznajmił. - Otrzymałem wiadomość, że moja
matka jest w drodze do domu. Chciałbym zdążyć przed nią, by okazać jej
mój szacunek.
- A gdzie była?
- W Nowym Jorku. Pospiesz się.
Nocny lot nad pustynią był niczym bajka. W dole, przez absolutną
czerń, przebijało się czasem jakieś światełko. Stopniowo maszyna obniżała
lot, aż wyładowała na dachu pałacu. Frances odprowadziła do jej
apartamentów w magiczny sposób podwojona eskorta honorowa.
Sekretarz Alego przywitał go informacją, że księżna Elise już
przybyła. Poszedł wprost do jej apartamentów.
Księżna była elegancką kobietą o siwych włosach i pięknej twarzy.
Urodziła się przed sześćdziesięciu laty w Londynie, lecz teraz
przypominała prawdziwą wschodnią władczynię. Wstała i powitała Alego
z otwartymi ramionami. Uśmiech odmłodził jej twarz.
RS
121
- Mój syn! Uścisnął ją serdecznie.
- Mamo, za każdym razem, gdy cię widzę, wyglądasz coraz młodziej.
Jak minęła podróż?
- Bardzo korzystnie. Tu znajdziesz owoce mojej pracy. -Pokazała
leżące na stole teczki. - Mam nadzieję, że zaaprobujesz moje posunięcia.
- Czyżbym kiedykolwiek kwestionował jakąś twoją decyzję? Ale
odłóżmy na chwilę interesy. Niech no ci się przyjrzę. Wyglądasz
zdumiewająco dobrze, jak na kobietę, która przyleciała wprost z Nowego
Jorku - zauważył.
- Prawdę mówiąc, zrobiłam sobie mały przystanek w Londynie.
Dotarłam tam tuż po twoim wyjeździe. Usłyszałam dziwne historie na
twój temat.
Roześmiał się i usiadł na kanapie, przyjmując oferowanego przez nią
drinka.
- Ludzkie gadanie. Czym tu się przejmować?
- Może jednak powinieneś. Służący nie umieli odpowiedzieć na moje
pytania, póki nie zrobiłam się bardziej stanowcza. A teraz opowiedz mi o
tej angielskiej dziewczynie, którą tu „zaprosiłeś".
Ali nonszalancko wzruszył ramionami, choć naprawdę czuł się
bardzo zaniepokojony. Matka zawsze potrafiła go przejrzeć i domagała się
absolutnej szczerości.
- Panna Frances Callam korzysta chwilowo z mojej gościnności -
odparł. - Opowiedz mi o swojej podróży.
- Wszystko w swoim czasie, mój synu. Musiałam zabawić się w
prywatnego detektywa, by dowiedzieć się o biurze pośrednictwa pracy i o
pewnej służącej, która zniknęła wraz z tobą. Przez agencję dotarłam do
RS
122
niejakiego Joeya, który martwił się, że nie może skontaktować się z panną
Callam. Mam nadzieję, iż nie pomyliłam się, zapewniając go, że wszystko
z nią w porządku.
- Oczywiście, mamo. Pannie Callam nic nie grozi.
- Ali, czemu nie patrzysz mi w oczy?
- Wierz mi, mamo, że to wiele hałasu o nic.
Elise popatrzyła na niego z powątpiewaniem. Poczuł się nieswojo
pod tym wszystkowidzącym wzrokiem.
- Ali, są pewne prawa, których nawet ty musisz przestrzegać. Nie
pytam cię, co zrobiłeś, bo być może wolałabym nie wiedzieć. Oczekuję
jednak, że przyprowadzisz do mnie jutro tę młodą kobietę.
- Tak, mamo - odparł potulnie.
RS
123
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Apartament Elise stanowił zgrabne połączenie królewskiego
przepychu z angielskim komfortem. Znajdował się bezpośrednio nad
pokojami Frances, wychodził na Pawi Ogród, a bawialnią była pełna
światła. Długie firany w sięgających podłogi oknach delikatnie poruszał
słaby wiatr.
Elise, zgrabna dama w białej sukni, wstała i uścisnęła serdecznie
Fran.
- Nie mogłam doczekać się tego spotkania - powiedziała i dodała
tajemniczo: - Tyle słyszałam o pani, że wzbudziło to moją ciekawość.
Podano herbatę. Była to prawdziwa angielska herbata, bo jak
wyjaśniła gospodyni, po trzydziestu pięciu latach w tym kraju wciąż nie
mogła się obejść bez filiżanki ulubionego napoju.
- O tak - powiedziała Frances, popijając z wdziękiem. Przez chwilę
trwała grzeczna konwersacja, do której od czasu do czasu wtrącał coś Ali.
- Mój synu - powiedziała w pewnej chwili z naciskiem Elise. -
Jestem pewna, że czekają na ciebie sprawy wagi państwowej.
- Nie dzisiaj - uśmiechnął się do obu pań. - Jeżeli wyjdę, będziecie
mówiły na mój temat.
- Oczywiście, że będziemy. Odejdź, proszę. Czy nie widzisz, że nam
przeszkadzasz?
Spojrzał z wyrzutem na matkę, potem na Fran i ociągając się,
wyszedł.
Kiedy zostały same, Elise ucałowała Frances w oba policzki i
uśmiechnęła się.
RS
124
- Sądząc po wrażeniu, jakie wywarłaś na moim synu, domyślałam
się, że jesteś piękna. Jednak jest w tobie coś więcej. A teraz błagam,
powiedz szczerze, jesteś tu z własnej woli?
- Nie - odparła Frances i twarz Elise nachmurzyła się.
- O tym porozmawiamy potem. Na razie opowiedz, jak się
poznaliście.
Fran opisała ze szczegółami wydarzenia pierwszego wieczoru. Kiedy
doszła do historii z czekiem, Elise klasnęła w ręce.
- O! Teraz wyjaśniła się pewna zagadka. Pozwól. Zaprowadziła
Frances do sąsiedniego pokoju. Dziewczyna w pierwszej chwili
zaniemówiła. Nie było to pomieszczenie dla kobiety na emeryturze, tylko
nowocześnie urządzone biuro.
Przy komputerach pracowały dwie młode kobiety. Wstały i złożyły
ukłon księżnej, która pozdrowiła je skinieniem ręki. Na oczach zdumionej
Fran księżna podeszła do trzeciego komputera i wystukała coś na
klawiaturze. Ukazał się jakiś dokument. Elise przejrzała go.
- Zwykle Ali przekazuje na Międzynarodowy Fundusz dla Dzieci
milion rocznie - zauważyła. - Kiedy nagle pojawiło się dodatkowe sto
tysięcy, nie mogłam tego zrozumieć. Nie robi takich rzeczy bez konsultacji
ze mną.
- Milion? - powtórzyła zdumiona Fran. - Konsultacje?
- Ja prowadzę całą zagraniczną działalność charytatywną.
- To znaczy?
- Około dwudziestu milionów rocznie - uśmiechnęła się uroczo Elise.
- Moja droga, czyżbyś uwierzyła w legendę o playboyu, który wydaje na
siebie wszystkie pieniądze? Bardzo niemądrze! Ali utrzymuje ten wielki
RS
125
pałac, bo tego się po nim oczekuje, ale wszystkie dochody z ropy najpierw
wydawane są na ważniejsze potrzeby, dopiero potem na niego samego.
Muszę pokazać ci któryś z naszych szpitali. Są wyposażone najlepiej na
świecie.
- Ale czemu mi o tym nie powiedział, tylko oświadczył, że nie będzie
ze mną dyskutował? - zdenerwowała się Fran.
- Ponieważ jest księciem - wyjaśniła rozbawiona Elise. -Nie ma
zamiaru tłumaczyć się przed nikim. Akceptujesz go bezwarunkowo albo
wcale.
- A te wszystkie historie o niedopuszczaniu kobiet do omawiania
poważnych spraw... - nie mogła pogodzić się z tym Frances.
- Prawdopodobnie próbował ci dokuczyć, ale to prawda, nie mówi na
ten temat z obcymi kobietami i nie wpuszcza ich do swojego gabinetu. Dla
mnie robi wyjątek, bo jestem jego matką. Mężczyzna, który w tym kraju
nie szanuje matki, okrywa się hańbą. Pamiętam, jak przed laty mój brat
podczas kłótni z matką kazał jej się zamknąć. W Kamarze żaden
mężczyzna nie śmiałby tak się odezwać do kobiety, która dała mu życie.
Skinęła w stronę komputera.
- Bardzo poważnie podchodzi do dobroczynności, ale zostawił to
mojemu uznaniu. Ludzie potrzebujący wsparcia zgłaszające najpierw do
mnie. Odwiedzam ich, a potem przekazuję Alemu moje spostrzeżenia.
Dlatego teraz byłam poza krajem.
- A ja sądziłam, że pojechała pani po zakupy.
- Cóż, nie obeszło się przy okazji bez małych zakupów.
- Nie ogarniam tego wszystkiego - wyznała Fran.
RS
126
- W takim razie pokażę ci coś jeszcze. - Elise nacisnęła guzik na
biurku. - Proszę uprzejmie podstawić mój samochód przed frontem pałacu.
W dziesięć minut potem obie kobiety siedziały w tylnym przedziale
prywatnej limuzyny księżnej, udając się do centrum. Auto zatrzymało się
przed wielkim budynkiem o białych ścianach. Elise wyjaśniła, że to szpital
miejski.
- Najpierw szybko zwiedzimy część prywatną - zaproponowała.
Część prywatna wyglądała jak w większości szpitali na świecie, lecz
dopiero sektor publiczny zdumiał Frances czystością, wyposażeniem i
wysokim standardem utrzymania chorych. To miejsce mogłoby
zawstydzić niejeden zachodni szpital.
- Prywatni pacjenci słono płacą - powiedziała Elise w drodze
powrotnej - i częściowo utrzymują biedniejszych, reszta pieniędzy
pochodzi z królewskiej szkatuły.
- Ropa naftowa - uśmiechnęła się Fran.
- Nie tylko. Całkiem ładny dochód przynoszą kasyna.
- Kasyna? Macie więcej niż jedno?
- Prawie w każdej stolicy na świecie i kilka w Las Vegas.
Potrzebujemy każdego grosza, bo Ali ma niezwykle kosztowny plan
nawadniania pustyni. Jak na razie większość pieniędzy wsiąkła w piasek,
lecz on przeprowadza kolejne eksperymenty.
Zobaczyła, że Frances przypatruje się czemuś intensywnie.
- Coś cię zaciekawiło?
- Pałac Sahar. Ali powiedział, że został opuszczony, bo był za mały.
- Czy powiedział ci, do czego teraz służy?
- Nie, myślałam, że stoi pusty.
RS
127
- A on nie wyprowadził cię z błędu - westchnęła z matczyną troską
Elise. Powiedziała coś po arabsku kierowcy, który skierował auto przed
wjazd do pałacu.
Gdy przeszły przez główne wrota, otworzyły się drzwi i pojawiły się
w nich dwie kobiety, uśmiechając się na widok gości. Za nimi wysypała
się gromada dzieci, które otoczywszy księżną, wznosiły okrzyki na jej
cześć.
- Wszystkie kochają wizyty Jej Wysokości - wyjaśniła Fran jedna z
kobiet. - Nie mają własnych matek, więc kochają Jej Wysokość jak matkę.
- Czy to sierociniec? - spytała Frances.
- Oczywiście - odparła Elise. - Ali nalegał, by to miejsce spełniało
jakąś pożyteczną funkcję, a cóż mogłoby się tu mieścić lepszego niż
przyszłość naszego kraju. Wejdźmy do środka. Jest tu kilka rzeczy, które
cię zadziwią.
Jednak Frances nic już nie mogło zadziwić. Sierociniec miał
ogromny budżet, był dobrze wyposażony, lecz najbardziej ujęła ją ciepła
atmosfera tego miejsca. Zdała sobie sprawę, że nic nie wie o Alim ani o
jego metodach rządzenia krajem.
Na tyłach pałacu mieściła się szkoła. Dziewczynki uczyły się
oddzielnie, lecz bystre oczy Fran zauważyły, że ich pomoce naukowe były
równie dobre.
- Mój mąż był oświeconym człowiekiem - wyjaśniła Elise. - To
znaczy, że mnie słuchał - dodała, trzepocząc rzęsami. -Przekonałam go, że
kobiety powinny być dobrze wykształcone. Mój syn jest taki sam. Ma
trochę staroświeckie poglądy, lecz odpowiednia kobieta nakłoni go, by się
jej słuchał.
RS
128
Uśmiechnęła się przy tym i najwyraźniej nie oczekiwała odpowiedzi.
Całe szczęście, bo Frances nie wiedziała, co ma odpowiedzieć.
- Czy za to wszystko płacą kasyna? - spytała, zmieniając temat.
- Nie, pakiet londyńskich nieruchomości.
Po powrocie do pałacu księżna zażądała od Frances pełnego
sprawozdania z pobytu w Kamarze. Słuchała z uprzejmą miną, i tylko od
czasu do czasu lekka zmarszczka na czole świadczyła o jej zakłopotaniu.
- Urocza historia - rzekła w końcu.
Znów napiły się herbaty, po czym Elise oświadczyła, że jest
zmęczona i pragnie się położyć. Jednak gdy tylko została sama, podniosła
słuchawkę i tonem zwiastującym kłopoty kazała się połączyć z synem.
Zastał matkę spacerującą nerwowo do pokoju. Pomijając powitania i
grzeczności, od razu przeszła do rzeczy.
- Czyś ty zwariował, mój synu? Ta kobieta jest znaną dziennikarką,
która pisuje do uznanych międzynarodowych periodyków. Ma
ustosunkowanych przyjaciół, a ty sobie ją po prostu porywasz. Czy zależy
ci na incydencie międzynarodowym?
- Nie będzie żadnego incydentu - odparł hardo Ali. - Zależy im na
naszej ropie.
- Uwielbiam, kiedy tak mówisz - syknęła Elise. Ali poczerwieniał.
- Nie możesz tego pojąć, mamo - rzekł wreszcie. - Fran i ja
rozumiemy się nawzajem. Tak było od chwili poznania się w kasynie.
Przynajmniej tak mi się zdawało. Później okazało się, że z jej strony to
tylko wybieg, by mnie lepiej poznać.
- A ty zakochałeś się w niej od pierwszego wejrzenia i zabrałeś do
domu - zauważyła z przekąsem Elise.
RS
129
- Ależ skąd. Wcale nie było mowy o miłości, tylko wydała mi się
miłą towarzyszką na wieczór.
- Doprawdy? Ale mów dalej, jestem ciekawa.
- Kiedy zaczęliśmy rozmawiać, coś się zmieniło. Oczarował mnie jej
dowcip. Przywołała moje dzieciństwo i wszystkie baśnie, które
uwielbiałem czytać. Ona też je znała. Mogłem z nią rozmawiać.
Zbliżyliśmy się do siebie, lecz nie podała mi swego nazwiska. Potem
zostałem odwołany do pilnego telefonu, a ona wyszła.
- Tak po prostu cię zostawiła? - Elise uśmiechnęła się kącikami ust.
- Tak! - wyrwało się Alemu. - Ale wróciła po dwóch dniach, już bez
maski. Zgodziłem się udzielić wywiadu, lecz spodziewałem się
mężczyzny. Oczywiście odmówiłem jej rozmowy.
- Oczywiście - mruknęła Elise.
- A potem zakradła się pod moją nieobecność do mojego domu,
udając pokojówkę.
- I postanowiłeś ją ukarać. Tylko za co? Za jej metody, czy raczej za
to, że ośmieliła się uciec?
Ali spojrzał na nią ponuro, lecz nic nie powiedział.
- Zatem - zadumała się Elise - skoro nie obawiasz się
międzynarodowego incydentu, powinieneś obawiać się pana Howarda
Marksa.
- Kto to? Nigdy o nim nie słyszałem.
- To narzeczony panny Callam.
- Niemożliwe - obruszył się Ali. - Gdyby to była prawda, ona nigdy...
- umilkł. Matka spoglądała na niego z zaciekawieniem. - Mniejsza z tym.
RS
130
- Być może powinnam porozmawiać o tym wczorajszego wieczoru,
lecz przede wszystkim pragnęłam poznać tę młodą kobietę i zorientować
się, co sobą reprezentuje. Chyba już wiem. Pan Marks jest bankierem. Od
pewnego czasu pokazywał się z panną Callam i ma zamiar ożenić się z nią.
Wydaje się dla niej dobrą partią. Od dawna przebywam poza Anglią, lecz
za moich czasów dobra partia była nie do pogardzenia.
- Więc czemu nie powiedziała mi o tym mężczyźnie?
- Z tego, co widzę, nie dałeś jej zbyt wiele możliwości powiedzenia
czegokolwiek.
- Więc powie mi to teraz. - Zerwał się na równe nogi.
Fran leżała, opierając głowę na rękach. Obraz Alego jako
samolubnego playboya był z gruntu fałszywy. Tak prezentował się w
oczach świata. Jednak dla swego narodu był niczym ojciec. Cieszyła się,
że może o nim dobrze myśleć.
Zastanawiała się, kiedy ją odwiedzi. Trochę czasu musi poświęcić
matce, ale pewnie potem zajrzy do niej. Pragnęła ujrzeć go w nowym
świetle i powiedzieć mu, jak ją to cieszy.
Wreszcie usłyszała kroki w korytarzu. Usiadła w oczekiwaniu.
- Czemu nic mi nie... - zaczęli jednocześnie i umilkli.
- Rozmawiałem właśnie z moją matką - powiedział Ali. -Dlaczego
nic mi nie powiedziałaś o Howardzie Marksie?
Przez chwilę Frances zastanawiała się, o czym on mówi. Howard
Marks i jego świat wydawał się taki odległy.
- Ali, nie rozumiem...
RS
131
- Howard Marks, człowiek, którego zamierzasz poślubić. Moja
matka wie o nim wszystko, więc nie udawaj, że go nie znasz. Jak mogłaś
to przede mną ukrywać?
Przed chwilą była pełna czułości. Teraz dawny władczy ton Alego
rozbudził jej wściekłość.
- Jak mogłam? Ty to masz czelność. - Zerwała się z łóżka. - I nie
mów mi, że nikt nie zauważył mojego zniknięcia.
- Rzeczywiście. Według mojej matki pan Marks rozpytuje o ciebie,
jako o przyszłą żonę. To właśnie powinnaś mi powiedzieć.
Fran patrzyła na niego, nie mogąc z wściekłości wydobyć głosu. Nie
wspomniała o Howardzie, bo Ali wyrzucił go z jej głowy. W ramionach
Alego nie potrafiła myśleć o żadnym innym mężczyźnie. Jednak nie mogła
tego powiedzieć aroganckiemu człowiekowi, który wykrzykiwał swe
niedorzeczne rozkazy niczym tyran.
- Wprost uwielbiasz mówić ludziom, co mają robić - wycedziła. -
Może to ty powinieneś słuchać. Nie wpraszałam się tu. Zwabiłeś mnie
podstępnie. Nie miałam obowiązku tłumaczyć ci się z faktu, że istnieje
inny mężczyzna w moim życiu.
- Chcesz przez to powiedzieć, że jest?
- Chcesz przez to powiedzieć, że cię to obchodzi? Patrzyli na siebie z
wściekłością.
- Czy to był ten mężczyzna z kasyna? - warknął.
- Oczywiście, że nie. To był Joey. Nie zabrałabym Howarda do
pracy.
- Ach tak, byłaś w pracy, mając jeden cel; uwieść księcia. Nie
chciałaś nic o tym mówić panu Marksowi.
RS
132
- Nie było o czym mówić. Sam zresztą wiesz, że nie było żadnego
uwodzenia.
- Owszem, wymknęłaś się, gdy tylko odwróciłem się na chwilę -
rzekł ponuro.
- A więc wiedziałeś, że wyszłam - triumfowała. - Historia o tym, że
nie wróciłeś, była zwykłym kłamstwem.
Spojrzał na nią lodowato i zorientowała się, że był wściekły,
ponieważ się wygadał.
- Wygląda na to, że oboje bawiliśmy się w grę pozorów - rzekł
szorstko. - Usiłowałaś nabrać mnie, udając kobietę o płomiennym sercu i
przez chwilę byłaś bardzo przekonująca.
- Czyżby chodziło ci o moje serce? Wątpię. Może oboje graliśmy w
coś na początku, ale nie w serca.
- Wiem dobrze o jaką stawkę ci idzie. O zaspokojenie swoich ambicji
zawodowych, nie o serce. Ja za to pokazałem ci, że ze mnie nie można
żartować. Teraz powiedz mi coś o człowieku, który chce cię poślubić. Co
to za mężczyzna, który pozwala ci tak ryzykować?
- Howard nie ma tu nic do pozwalania czy zabraniania. Rozumie, że
jestem kobietą samodzielną, a nie obiektem do rozkazywania. -
Wściekłość podsunęła jej następne słowa. -Będę bardzo szczęśliwa, gdy
do niego wrócę.
Ali gwałtownie wciągnął powietrze.
- Myślisz, że pozwolę ci wrócić do zachodniego świata z tymi
wszystkimi sekretami, które poznałaś?
- Jakie znowu sekrety? Dowiedziałam się o twoich akcjach
charytatywnych, nie o planach bezpieczeństwa narodowego.
RS
133
Zamiast odpowiedzi, rzucił jej wszystko wyjaśniające spojrzenie.
Fakty i cyfry nie były jedynymi sekretami. Istniały również tajemnice
mężczyzny, które można było poznać wyłącznie w jego ramionach, w jego
łóżku, gdy dwa ciała jednoczą się we wspólnej namiętności. Te właśnie
sekrety mężczyzna chowa przed światem, bo obnażają jego bezbronność.
Jednak nie mógłby im zaprzeczyć. Z jego oczu wyczytała, że prędzej
zabiłby oboje, niż dopuścił do wyjawienia swych tajemnic.
Jakże mało ją znał, skoro mógł przypuszczać, że ujawni rzeczy, które
dla niej także są najświętsze.
- Nawet ty powinieneś już wiedzieć, że nie możesz trzymać mnie tu
wiecznie - powiedziała.
- Mogę i chcę - odparł. - Matka mówiła mi, że cię
skompromitowałem i pozbawiłem szansy na dobrą partię. Doskonale.
Zatem mam wobec ciebie zobowiązania. Zaproponuję ci lepsze
małżeństwo, ze mną. Jako moja żona nie będziesz mogła na nic się
uskarżać.
- Twoja żona? - powtórzyła z przerażeniem.
- Natychmiast zawrzemy związek małżeński.
- Nie dojdzie do tego przenigdy! - krzyknęła. - Nie zwiążę się z
człowiekiem, który informuje mnie, że chce się ze mną ożenić z łaski.
- Podjąłem decyzję i nie ma dyskusji - powiedział spokojnie i
wyszedł.
Małżeństwo dla władcy Kamaru to skomplikowana sprawa.
Oficjalnie jest to państwo świeckie. Trzy główne religie współistnieją na
równych prawach.
RS
134
Tak więc czekały ich aż cztery śluby. Pierwszy cywilny, miał się
odbyć w małej pałacowej sali. Potem władca i jego oblubienica mieli
otrzymać błogosławieństwo w świątyni każdej z trzech wspólnych religii.
Przy tym nadarzało się mnóstwo okazji dla mieszkańców stolicy do
publicznego wiwatowania na cześć młodej pary.
W normalnych warunkach Frances byłaby zachwycona
gorączkowymi przygotowaniami. Od rana do nocy zajmowałaby się
przymierzaniem nowej garderoby i wystrojem pomieszczeń. Tymczasem,
przyjmowała to jak zły sen, zastanawiając się, czy będzie bardzo
nieszczęśliwa, wiążąc się z człowiekiem, którego kocha. Nie, poprawiła
się, z człowiekiem, którego powinna była pokochać. On najwyraźniej
starał się zniszczyć łączące ich uczucie.
Elise powiedziała, że właściwa kobieta potrafiłaby zmusić Alego do
słuchania, lecz on nie okazywał w żaden sposób, że to Fran jest tą kobietą.
Nie wróżyło to różowej przyszłości.
Na dwa dni przed ślubem Ali poleciał na jednodniową inspekcję
północnych regionów swego niewielkiego kraju. Miał wrócić nazajutrz.
Elise postanowiła spędzić ten wieczór ze swą przyszłą synową.
- Pewnie ucieszy cię wiadomość, że Jasir nie będzie sprawiał więcej
kłopotów - oznajmiła. - Rana mu się zagoiła i wyjedzie z kraju przed
waszym ślubem. Ali zakazał mu wracać przez co najmniej pięć lat.
- To dobrze - powiedziała Fran. Elise przyjrzała się jej krytycznie.
- Wcale nie wyglądasz na szczęśliwą pannę młodą, przygotowującą
się do swego najważniejszego dnia.
- Nie? - spytała ledwo dosłyszalnie Frances.
- Można by wręcz powiedzieć, że czekasz na egzekucję, nie na ślub.
RS
135
- Cóż, mam wrażenie, że kończy mi się życie.
- Jakaś ty niewdzięczna. Ali uczyni cię władczynią bogatego kraju.
Nie kiwniesz nawet palcem.
- Czy dlatego wyszła pani za mąż? - spytała Fran przyglądając się
bacznie Elise.
Fascynujące było to, że nawet wzmianka o zmarłym mężu
wywoływała rumieniec na twarzy księżnej.
- Poślubiłam go, ponieważ kochałam go ponad wszystko na świecie -
odparła - i wiedziałam, że on również mnie kocha.
- Miała pani szczęście, że było to takie proste - westchnęła z
zazdrością Fran.
Elise roześmiała się dźwięcznie.
- To wcale nie było takie łatwe. Toczyliśmy ze sobą zaciekłe boje,
zwłaszcza przez pierwszy rok. Ale przetrwaliśmy wszystko, ponieważ
wiedzieliśmy, że nie możemy bez siebie żyć. Niezależnie od wszystkiego
kochaliśmy się i potrzebowaliśmy nawzajem.
Zapadła niezręczna cisza. Fran napotkała wzrok Elise.
- Czy tak właśnie kochasz mego syna?
- Nie wiem - odparła z rozpaczą Frances. - Skąd mam wiedzieć,
skoro zmusił mnie do tego małżeństwa? Uważa wszystko za oczywiste,
ponieważ jest pewien własnych uczuć.
- Dlaczego tak uważasz?
- Bo zachowuje się jak człowiek, który wie, czego chce.
- Bzdura. Zachowuje się jak człowiek wyjątkowo zagubiony. Sam
nie wie, czy cię naprawdę kocha, czy tylko pragnie. Sądzi jednak, że jeśli
będzie działał zdecydowanie, jego wątpliwości znikną w magiczny sposób.
RS
136
Myli się, oczywiście. Osiągnie jedynie to, że nigdy nie pozna prawdy. Ty
również jej nie poznasz, jeśli to niewydarzone małżeństwo dojdzie do
skutku.
- Myślałam, że pani mnie aprobuje - powiedziała Fran.
- Ależ tak. Uważam, że rzeczywiście pasujesz do niego. Dzięki tobie
nie wie, czego ma się spodziewać, a bardzo potrzeba mu odrobiny
niepewności. Zbyt długo robił wszystko wyłącznie po swojej myśli.
Chciałabym, żebyś wyszła za Alego, lecz nie tak, moje kochanie.
- Czy mówiła mu pani to wszystko?
- Oczywiście, że mówiłam, ale to jak gadanie do obrazu.
Mężczyzn z tej rodziny zawsze cechowała wyjątkowa zatwardziałość
i niemożność widzenia dalej swego nosa. Przykro mi przyznać, że mój syn
jest strasznym uparciuchem. Twoi synowie będą zapewne tacy sami.
- Synowie moi i Alego? Zastanawiam się, czy w ogóle do tego
dojdzie.
- Na pewno, jeżeli będziemy działały rozsądnie. Twierdzisz, że nie
wiesz, jak bardzo kochasz mego syna. Powiedz, czy wystarczająco mocno,
by go opuścić?
Serce Frances zamarło z przerażenia. Opuścić go, być może na
zawsze; nigdy już nie przebywać z nim, nie leżeć w jego ramionach?
Alternatywą byłoby jednak życie u jego boku w charakterze
przełożonej konkubin, ponieważ znaczyłaby niewiele więcej, i
zadowalanie się jego pożądaniem, nie zaś szacunkiem, a bez pewności co
do jego uczuć zagubiłaby gdzieś swoją miłość.
- Tak - szepnęła - kocham go wystarczająco mocno.
RS
137
- W takim razie - rzekła zdecydowanie Elise - mamy zadanie do
wykonania.
Choć w charakterze księżnej nie leżały pochopne decyzje, nikt nie
śmiał pisnąć, kiedy oznajmiła o swym nagłym wyjeździe. Doradca Alego
napomknął nieśmiało, że Jej Wysokość powinna zaczekać na powrót syna,
lecz Elise obdarzyła go tak lodowatym spojrzeniem, że umilkł. Kiedy
zebrawszy się na odwagę, przypomniał jej, iż za dwa dni ma się odbyć
ślub, oznajmiła spokojnie, że wróci na czas.
Potem wszystko potoczyło się w błyskawicznym tempie.
Natychmiast podjechała pod drzwi frontowe prywatna limuzyna księżnej.
Za chwilę pojawiła się Jej Wysokość w towarzystwie mocno
zawoalowanej służącej. Wkrótce obie kobiety znalazły się na lotnisku,
gdzie wsiadły do samolotu, który odleciał do Anglii.
Tam już czekała następna limuzyna, by odwieźć je do rezydencji
Alego. Stamtąd po krótkiej przerwie limuzyna zajechała pod dom Frances
i wysiadła z niej „służąca", tym razem bez arabskiego stroju. Cała operacja
nie trwała nawet dwunastu godzin.
RS
138
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Elise wróciła do Kamaru nazajutrz w południe. Ali pojawił się w
pałacu godzinę później. Po kilku chwilach pognał do apartamentów matki.
Dudnienie jego butów po wyłożonych dywanami korytarzach
wprawiło w niepokój cały pałac, z wyjątkiem pomieszczeń księżnej. Elise
siedziała spokojnie przy biurku i pisząc coś, oczekiwała przybycia syna.
Trzaśniecie drzwiami niczym wystrzał rozległo się echem po całym
gmachu. Podniosła głowę i znów wróciła do pracy.
Ali najpierw utkwił płonący wzrok w matce, potem zaczął krążyć po
pokoju.
- Za to, co zrobiłaś, mój dziadek nakarmiłby tobą aligatory - warknął
wreszcie.
- Twój dziadek był wyjątkowo głupim mężczyzną - zauważyła
spokojnie Elise. - Przykro mi to stwierdzić, lecz najwyraźniej
odziedziczyłeś po nim brak rozsądku. Oczywiście, że ją stąd wywiozłam.
Jak mogłeś pozwolić, by sprawy posunęły się tak daleko?
- Ona jest wybraną przeze mnie oblubienicą - warknął.
- Lecz czy aby na pewno wybrała sobie ciebie? Ożenek pod
przymusem nie wyjaśni ci tego.
- Myślisz, że nie wiem nic o jej sercu? Zaszły między nami sprawy, o
których nie mogę powiedzieć nawet tobie. - Odwrócił głowę, unikając
przenikliwego spojrzenia matki. - Przysięgam, że znam jej serce.
- Nie, mój synu. Znasz tylko jej namiętność. Jej serce pozostaje dla
ciebie tajemnicą. A co będzie, kiedy wygaśnie namiętność?
- Przenigdy.
RS
139
- Być może twoja nie. Jednak serce kobiety jest inne. Za nic ma
namiętność bez miłości. Skąd niby ma wiedzieć, że ją kochasz, skoro
traktujesz ją arogancko i robisz, co chcesz, nie szanując jej woli? Ma
prawo decydować o swoim losie!
- Wszystko, co mam, należy do niej. Czegóż mogłaby jeszcze
chcieć?
- Wolności. Powinna mieć możliwość wybrania cię lub odrzucenia.
- Odrzucić mnie? - zbladł.
- Musisz ją zdobyć. Wówczas będzie mogła wybrać cię z własnej
woli.
- A jeśli nie? - spytał ledwo dosłyszalnie.
- Wtedy pozwolisz jej odejść. Skoro jej szczęście znaczy dla ciebie
mniej niż twoje własne, to nie kochasz jej naprawdę i miała rację
odmawiając ci.
- Chcesz, bym błagał kobietę o miłość.
- Jeśli jest taka, za jaką ją uważam, nie będziesz jej musiał o nic
błagać.
- Ale to takie upokarzające. Mam stanąć przed nią niczym niepewny
odpowiedzi petent? W końcu jestem księciem.
- I nigdy dotąd nie musiałeś o nic prosić. Najwyższa pora, byś się
tego nauczył.
- A jeśli się nie przemogę?
- Wówczas ona nigdy nie będzie twoja - skwitowała Elise. Odwrócił
się od niej gwałtownie. Matka patrzyła na niego z bólem i współczuciem.
Ciężko było jej wytrwać w tym, co postanowiła. Jedynie wzgląd na
przyszłe szczęście syna dodawał jej odwagi.
RS
140
Wreszcie Ali odezwał się drżącym głosem:
- Nie mogę uwierzyć, że wyjechała tak bez najmniejszej wiadomości.
- A szukałeś wszędzie?
Spojrzał na matkę i wybiegł z pokoju.
W apartamentach Frances wciąż przebywały pokojówki. Struchlały
na widok wyrazu twarzy władcy. Ali miotał się po pomieszczeniach, nie
wiedząc, gdzie szukać. Na pewno musiał być jakiś znak, że nie odwróciła
się od niego. A gdyby tak było? Jeśli odeszła bez pożegnania - wszystko,
co między nimi zaszło, okazałoby się niesmacznym żartem.
W końcu znalazł to, czego szukał, na małym inkrustowanym
stoliczku, przyciśnięte złotą szkatułką. Otworzył złożoną kartkę papieru i
zaczął czytać:
Mój kochany!
Wiem, że mój wyjazd uważasz za okropną zdradę, lecz zrozum, nie
miałam wyboru. Nikt nie powinien zawierać małżeństwa w ten sposób.
Między nami nigdy nie byłoby zgody, a może nawet niczego.
Czy pamiętasz moje marzenie o latającym dywanie? Jak wiesz,
spełniło się. Czarodziej wypowiedział zaklęcie i z obłoku barwnego dymu
wyłonił się książę. Był uroczy, przystojny i pokazał mi cuda, o jakich
zawsze śniłam.
To wszystko stało się jak cudowny sen i zawsze będę pamiętała o tej
cząstce magii, która przypadła mi w udziale. Niestety, zaklęcie działało
krótko i dywan znów odleciał.
Do widzenia, ukochany. Zastanawiam się, czy kiedykolwiek
spotkamy się jeszcze. A jeśli tak, to gdzie, w jakim miejscu na ziemi. Czy
RS
141
to będą Zaczarowane Ogrody? Czy naszym przeznaczeniem jest je
odnaleźć? A może one w ogóle nie istnieją?
Nie jestem pewna, jak mam podpisać ten list. Nadałeś mi tyle imion i
cudownie było udawać, że są prawdziwe. Jednak były tylko złudzeniem, a
ja nie umiem żyć złudzeniami. Skoro nie możesz pokochać kobiety, którą
naprawdę jestem, zapomnijmy lepiej o sobie.
Nie, nie zapomnijmy. Przenigdy. Niech to będzie raczej sen, zbyt
piękny, żeby był prawdziwy. Podpiszę ten list jedynym imieniem, którym
się do mnie nigdy nie zwróciłeś, choć tylko ono było prawdziwe.
Frances
Kiedy Ali skończył czytać, zdał sobie sprawę, jak puste stały się te
apartamenty. Tu, gdzie królował śmiech, zapanowała cisza, przerywana
jedynie cichym pluskiem fontann. Uświadomił sobie nagle, że zniknął
również inny, jakże miły dla ucha dźwięk. Przywykł przecież do
wdzięcznego gruchania białych gołębic, wiernych towarzyszek Fran.
Wyszedł na korytarz. Gniazdo było puste. Gołębie odleciały.
Zrozumiał, że Frances odeszła naprawdę.
To dziwne, myślała Fran, że można kogoś kochać aż do bólu, śnić o
nim w nocy i tęsknić za dnia. Wspomnienia łączącej ich namiętności
bolały wręcz fizycznie. Ali wypełniał jej myśli i uczucia, jakby prócz
niego nie istniał żaden człowiek.
A jednak zmusiła się, by od niego odejść i wiedziała, że postąpiła
słusznie. Musiała jednak walczyć z własnym sercem i oprzeć się palącej
pokusie powrotu.
Przez pierwsze dni zrywała się na dźwięk telefonu, przekonana, że to
musi być Ali. Ale nie. Podświadomie oczekiwała wybuchu wściekłości
RS
142
spowodowanego jej ucieczką. Gdyby jednak po prostu powiedział, że ją
rozumie i chce zacząć wszystko od początku... Gdyby ją naprawdę
kochał...
Nie było też telegramu ani nikt nie zapukał do jej drzwi.
Zupełnie, jakby wymazał ją z pamięci. Postanowił ożenić się z nią z
obowiązku. Jej wyjazd był dla niego ulgą. Zatem wszystko skończone.
Barney, miły starszy pan, który wydawał „The Financial Review"
triumfalnie uniósł ręce na jej widok.
- A więc jednak powrót. Krążyły głupie plotki, że zamierzasz
poślubić księcia Alego.
- Głupie - przyznała Frances z promiennym uśmiechem. -Nie
powinieneś wierzyć we wszystko, co ludzie mówią. Niemniej byłam w
Kamarze.
- Fantastycznie! No i gdzie podziewają się jego pieniądze?
- Wydaje je na swój lud.
- Daj spokój. Musisz mieć coś ciekawszego.
- Kiedy to prawda. Nie robi z tego wielkiego halo, bo nie chce
rozgłosu. Jest zupełnie inny, niż wszyscy myślą. Nie będzie z tego
żadnego materiału.
- Nie? - zdziwił się wydawca.
- Nawet gdyby był, nie mogę o tym pisać. Przykro mi.
- W takim razie wyznaczę kogoś innego.
- Życzę mu dużo szczęścia - uśmiechnęła się blado.
Kiedyś była na tyle szalona, że myślała, iż sprosta dziennikarskiemu
zadaniu. To jednak, co się jej przytrafiło, w żadnym razie nie
kwalifikowało się na materiał prasowy. Było zbyt prywatne, zbyt święte.
RS
143
Zadzwonił Howard. Po silnych wzruszeniach, jakich doznała w ciągu
ostatnich tygodni, jego cichy, nieco afektowany głos działał kojąco.
Zgodziła się pójść z nim na kolację.
Na szczęście pozbawiony wyobraźni i fantazji Howard bez trudu
uwierzył, że przebywała w Kamarze wyłącznie w celach służbowych.
- Jesteś doprawdy tajemniczą kobietą - powiedział, gdy zamówił
wyszukany posiłek w drogiej restauracji. Howard zawsze jadał w drogich
restauracjach. Uważał, że tak przystoi człowiekowi z jego pozycją. -
Mogłaś jednak przynajmniej zadzwonić.
- Wybacz mi, Howardzie, ale działo się mnóstwo zajmujących
rzeczy.
- Oczywiście, oczywiście. Sam byłem bardzo zajęty. Mieliśmy w
banku drobne przegrupowania. Wicedyrektor odchodzi na emeryturę, a w
związku z tym - chrząknął skromnie - rozpatrywana jest kandydatura moja
i jeszcze jednego kolegi.
- Jestem pewna - rzekła spokojnie Frances - że ten drugi nie ma
najmniejszych szans.
- No, gdybym mógł przeprowadzić jakąś spektakularną transakcję, z
pewnością by to pomogło - uśmiechnął się do niej. - Tęskniłem, moja
droga. Cieszę się, że mogłem zabrać cię na obiad. Jesteś kobietą o
nieskazitelnej prezencji i jestem z ciebie bardzo dumny.
Fran przymknęła oczy, przypominając sobie hymny pochwalne
wygłaszane przez Alego na temat jej urody. Czemu te wspomnienia są
takie bolesne?
- Cóż - odezwał się Howard, napełniając jej kieliszek winem - mam
nadzieję, że się opłaciło.
RS
144
- Co takiego?
- Chyba zgromadziłaś mnóstwo materiałów.
- No...
- Musisz mi streścić, co wiesz o Kamarze. To łakomy kąsek i
zamierzam go wykorzystać.
Fran powtórzyła wszystko to, co powiedziała wydawcy. Howard
słuchał pilnie i tylko błysk w jego oczach utwierdził ją, że wszystko notuje
w pamięci.
Był to nudny wieczór, ponieważ Howard był niezbyt ciekawym
człowiekiem, jednak nuda była tym, czego potrzebowała. Pomagała ukoić
zszargane nerwy, nawet jeśli nie potrafiła uleczyć jej serca. Howard
odwiózł ją do domu i cmoknął na dobranoc. Uciekła, nim zdobył się na
coś więcej. Po tygodniu zadzwonił podekscytowany Barney.
- Przed chwilą telefonowano do redakcji z biura księcia Ale-go.
Możemy liczyć na jego pełną współprace.
- Wspaniale, Barney. Gratuluję sukcesu.
- Nie mnie gratuluj, tylko sobie.
- Jak ci mówiłam, nie zajmuję się tym.
- Musisz. Książę Ali postawił warunek. Ty albo nikt. Słowo „musisz"
ubodło Frances. To był zbyt dobrze znany
Ali - taki, o jakim wolałaby nie pamiętać. Udzielny władca, dumny i
przebiegły, nie wahał się naginać prawa, zmuszając innych, by robili
wszystko po jego myśli. Chce się z nią zobaczyć, może nawet tęskni, lecz
prośba o spotkanie byłaby poniżej jego godności. Boi się odmowy, więc
usiłuje ją zwabić. Niczego się nie nauczył.
RS
145
- Ja tam nie pójdę. Nie chcę. Nie ma mowy - oświadczyła drżącym z
napięcia głosem.
- Fran, jeżeli nawalisz, będę musiał uznać cię za osobę
nieodpowiedzialną i zrezygnować ze współpracy z tobą.
- W porządku - odparła zrezygnowanym głosem. - Zrobię to, możesz
na mnie liczyć.
Znienacka wokół poczęły się pojawiać oznaki świadczące o
aktywności Alego. W skrzynce pocztowej znalazła obszerne materiały
dotyczące Kamaru wraz z informacją, że ma dwadzieścia cztery godziny,
by przestudiować zawarte w nich dane, a potem oczekuje jej sekretarz
księcia.
Być może znaczy to, że go nie będzie, a ten wywiad stanowi
pożegnalny prezent. Potem o nim więcej nie usłyszy i z czasem przekona
samą siebie, że tak było dla nich najlepiej.
Czytając akta, doszła do wniosku, że ktoś otworzył przed nią wrota
Sezamu, do których dobijała się jak dotąd bezskutecznie.
Lektura wraz z tym, co widziała w Kamarze, stanowiły źródło
bezcennych informacji. Aż nadto, by zrobić z tego wspaniały artykuł!
Sporządziła długą listę pytań i w wyznaczonym dniu udała się do
rezydencji księcia Kamaru. Znajdowała się dopiero w połowie ścieżki, gdy
już otworzyły się przed nią dwuskrzydłowe drzwi.
Sekretarz Alego powitał ją głębokim ukłonem. Jeśli nawet wiedział,
że ta kobieta dała kosza jego panu, nie okazał tego.
- Jego Wysokość żałuje wielce, że nie będzie obecny. Polecił mi
udzielić pani wszelkiej pomocy.
RS
146
A więc nie ujrzy Alego. Z jednej strony ją to zabolało nawet bardzo!
Z drugiej zaś odczuła ulgę.
Wszystko było przygotowane. Sekretarz odpowiedział na zadane
pytania. Na jej prośbę włączył też komputer i uprzejmie wyjaśnił wszelkie
niedomówienia i wątpliwości.
- Zarządzę, by podano pani herbatę - rzekł wreszcie i wyszedł,
pozostawiając ją przed ekranem.
- Mam nadzieję, że wszystko odbyło się jak należy. Odwróciła się i
ujrzała Alego. W głębi serca cały czas czuła jego obecność.
- Twój sekretarz powiedział mi, że cię nie ma.
- Poleciłem mu przekazanie takiej informacji. Bałem się, że w
przeciwnym przypadku wyjdziesz stąd.
- Nadal manipulujesz ludźmi - zauważyła.
- Cóż - uśmiechnął się smutno. - Obawiam się, że nie wy-korzenię
starych nawyków.
- Tak właśnie myślałam. Usiłowałam ci to wyjaśnić w moim liście...
- Ach tak, ten twój list. Nie mówmy o nim teraz.
- Nie, porozmawiajmy raczej o tym, ile sprężyn musiałeś nacisnąć,
żeby mnie tu sprowadzić. Czy tylko tego powinnam się po tobie
spodziewać?
- Nie rozumiem twoich obiekcji - rzekł oschłym głosem. -
Ośmieszyłaś mnie przed moim ludem. W zamian za to daję ci wszystko,
czego chciałaś.
- Dajesz, czy znowu rozkazujesz? Powiedziałeś mojemu wydawcy,
że z nikim innym nie będziesz rozmawiał.
RS
147
- Nawet nie przypuszczałem, że mogłabyś odmówić. Po prostu
chciałem cię zobaczyć i dać ci szansę na wyjaśnienie twego zachowania.
- Wyjaśnienie? Porwałeś mnie, a ja uciekłam. Nie ma tu czego
wyjaśniać.
- Proponowałem ci honorowe małżeństwo.
- Niczego mi nie proponowałeś. Rozkazałeś mi wyjść za siebie,
podobnie jak rozkazujesz mi w tej chwili. Odmówiłam ci, ale ty nie
chciałeś słuchać.
- Bo nie mogłem zrozumieć, że możesz przedkładać tego
zimnokrwistego Anglika nade mnie.
- Uważasz go za zimnokrwistego, bo umie zachowywać się
powściągliwie. Nie zagarnia po prostu wszystkiego, na co ma ochotę.
Szanuje mnie.
- Też mi szacunek! - parsknął pogardliwie Ali. - Politowania godny
sposób na ukrycie swojego tchórzostwa. Szanuje cię tak bardzo, że
upłynęło wiele dni, zanim zauważył twoje zniknięcie.
- To tylko dlatego, że Howard nie rozlicza mnie z każdej minuty
mojego życia. Nie traktuje mnie jak swoją własność.
- Ach, wy ludzie Zachodu! O niczym nie macie zielonego pojęcia.
„Ludzie nie są niczyją własnością". „Ludzie nie posiadają się wzajemnie".
„Nie można należeć do kogoś innego". Jak widzisz, znam te wytarte
frazesy. Ja jednak pochodzę z gorącego kraju i mam w żyłach krew, nie
wodę. Powiem ci, że u nas, jeśli mężczyzna naprawdę kocha kobietę, to
pragnie, by do niego należała, obojętnie w jaki sposób.
Może to nie jest liberalne ani modne, ani też poprawne, ale jeżeli w
grę wchodzi miłość, on pragnie od niej wszystkiego: serca, ciała, umysłu i
RS
148
duszy. Pragnie, by do niego należały jej myśli i żeby tylko jego
obdarowywała swą namiętnością. Kiedy będzie miała dzieci, to będą jego
dzieci. Jeśli go zdradzi, serce mu pęknie. Jeżeli będzie jej szukał i nie
znajdzie obok siebie, nie będzie czekał całymi dniami, by zadać jej kilka
pytań. Po prostu oszaleje.
Frances omal uwierzyła, że Ali naprawdę oszalał. Oczy mu płonęły i
zdawał się przewiercać ją wzrokiem na wylot.
- Czy teraz nareszcie rozumiesz? - warknął. - Czy wiesz, co
uczyniłaś?
- Owszem, odeszłam od ciebie - odrzekła bez tchu - jednak musiałam
tak zrobić, bo miałam nadzieję, że coś zrozumiesz. Jednak ty niczego nie
pojąłeś, prawda?
- Zrozumiałem, że należymy do siebie i trzeba skończyć z tym
nonsensem...
- Przestań mówić o tym, kto do kogo należy - upierała się z rozpaczą.
- Ja nie należę do ciebie i nigdy nie będę należała. Nie potrafię kochać w
taki sposób.
- Czy to twój sposób kochania? - spytał z furią. - Doprowadzać
mężczyzn do szaleństwa, a potem ich porzucać i wyśmiewać się z nich?
- Ja nie...
- Czy sprawia ci satysfakcję okazywanie swojej władzy? Czy robisz
to tylko po to?
- Skoro tak uważasz, nigdy nie zrozumiemy się nawzajem - odparta
zrozpaczona.
- Gadanie! - zdenerwował się. - To tylko czcze gadanie.
RS
149
- Objął ją i spróbował przytulić. - Wróć ze mną, a uczynię cię
najbardziej podziwianą kobietą w Kamarze. Zapomnimy o wszystkim i
zaczniemy od nowa. Wróć ze mną, Diamond...
- Nie nazywaj mnie tak! - krzyknęła. - Diamond nigdy naprawdę nie
istniała. Nie interesowało jej nic, prócz klejnotów i oddających jej pokłony
ludzi. Bawiła ją rola twojej faworyty i dopóki przeżywała chwile triumfu,
nie obchodziło jej wcale, że to nie potrwa długo. Tylko że to nie jestem ja.
Mam na imię Frances i nie lubię być obsypywana klejnotami. Mogą to być
zwykłe szkiełka, wszystko mi jedno. Ty pragniesz Diamond, a nigdy nie
byłeś zainteresowany Frances. Ali, czy zdajesz sobie sprawę, jaką krzywdę
moglibyśmy wyrządzić sobie nawzajem?
To wystarczyło, by nim wstrząsnąć. Puścił ją i cofnął się o krok.
- Chcesz powiedzieć, czy wiem, jaką krzywdę ci wyrządziłem? -
spytał zaszokowany.
- Tak - odparła smutno. - Chyba właśnie o to chodzi. Będę musiała
zmagać się z tym przez resztę życia. Ty jednak możesz pocieszyć się,
wybierając następną faworytę.
Ali miał mordercze spojrzenie.
- Nie powinnaś mi tego mówić. - Odwrócił się od niej i zaczął krążyć
po pokoju. - Nie powinnaś tego mówić. Ale może to i lepiej, że tak się
stało. Dzięki temu widzę, jak wiele nas dzieli. Nie byłoby innej kobiety
prócz ciebie, żadnej innej żony czy konkubiny. W ten sposób mój ojciec
traktował moją matkę i ja tak samo traktowałbym ciebie. Czy pamiętasz
dzień, w którym zastałem mojego kuzyna zalanego krwią, a ciebie stojącą
nad nim z nożem w ręku? Aresztowałem go, ponieważ niezależnie od
pozorów, wiedziałem, że jesteś niewinna. Aż tak bardzo ci ufałem.
RS
150
Wówczas wydawało mi się, że jesteśmy sobie bliscy. Jeśli tego nie pojęłaś,
to znaczy, że nigdy nie było między nami żadnego porozumienia.
- Nie - potwierdziła Frances - i na tym właśnie polega nasz problem.
Chodzi o brak porozumienia.
- A ten bankier? Czy rozumiecie się nawzajem? No oczywiście, sama
jesteś półbankierem.
- Na twoje szczęście. Ile pieniędzy uratowała ci głupia kobieta?
- Bardzo dużo. Przyznałem to w swoim czasie i nawet ci
podziękowałem. Jednak przeoczyłem pewien ważny szczegół. Masz
więcej wspólnego z nim niż ze mną.
Popatrzył na nią dziwnym wzrokiem.
- Moja matka miała rację, jak zwykle w takich sprawach. On jest dla
ciebie dobrą partią.
- Jest dobrym bankierem, jeśli o to ci chodzi - powiedziała wyniośle
Fran. - „Henderson i Carver" to jeden z bardziej cenionych banków
handlowych w Londynie, a Howard lada dzień będzie ubiegał się o
stanowisko wicedyrektora.
Czuła się dziwnie, wysławiając się w taki urzędowy sposób, podczas
gdy jej serce pękało z bólu i z każdą chwilą powiększał się dystans między
nią a stojącym obok mężczyzną. Nie była w stanie go pokonać i została jej
tylko duma.
- Wicedyrektor - uśmiechnął się Ali. - Cóż mógłbym zaoferować
kobiecie, która ma wkrótce zostać żoną tak wpływowego mężczyzny?
- Nie drwij sobie ze mnie. Wiem, że nie jest taki potężny jak ty...
- Pod żadnym względem nie jest podobny do mnie. Czy to z tego
powodu wybrałaś właśnie jego?
RS
151
- Czy rozmowa na ten temat ma jakikolwiek sens? - spytała
ostrożnie. - Może wyjdę za Howarda, a może. nie...
- Tylko mi nie mów, że nie potrafi się zdecydować - nachmurzył się
Ali i odwrócił się do niej tyłem. - Jest głupcem - rzucił przez ramię.
- Nie, jest po prostu bardzo ostrożnym człowiekiem.
- Gdyby był sprytny, uwiódłby cię przy pierwszej nadarzającej się
okazji.
- Właśnie - powiedziała z rozpaczą. - Uwieść. Ty tylko to masz na
myśli.
Nagle uświadomiła sobie, na jak wielkie niebezpieczeństwo naraziła
się przychodząc tutaj. To było terytorium Alego i bez trudu mógłby ją
znów uwięzić.
W tym momencie Ali odwrócił się w jej stronę i ich spojrzenia
skrzyżowały się. Fran jęknęła, złapała torebkę, podbiegła do drzwi i
popędziła wzdłuż holu.
Dyżur pełnił ten sam odźwierny, co tamtej, pamiętnej nocy.
Nauczony poprzednim doświadczeniem stanął przed drzwiami i
skrzyżował ręce.
Ali szedł tuż za nią. Fran odwróciła głowę i obdarzyła go
oskarżycielskim spojrzeniem.
- Przepuść ją - powiedział.
Portier zamrugał zmieszany, nie wiedząc, czy się aby nie przesłyszał.
- Przepuść ją!
Drzwi otworzyły się i Frances wybiegła na ulicę.
RS
152
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Na biurku Howarda Marksa zadzwonił interkom. - Ktoś chce się z
panem widzieć - odezwała się jego sekretarka.
- Proszę wybaczyć mi to wtargnięcie bez uprzedzenia - odezwał się
stojący w drzwiach mężczyzna - ale moja sprawa jest raczej pilna.
- Wasza Wysokość. - Howard pospiesznie zerwał się z krzesła - Cóż
za nieoczekiwany zaszczyt.
Ali spojrzał na niego badawczo. Głos wewnętrzny podpowiadał mu
ironiczny komentarz do zaistniałej sytuacji. Męczyło go to, bo nie był
przyzwyczajony do takich trochę absurdalnych zachowań. Prawdę
mówiąc, nie zdarzało mu się to do czasu, kiedy poznał Frances.
A teraz znów jakiś wewnętrzny głos podsuwał mu chłodny
komentarz: „Po wysłuchaniu wszystkich plotek i pogłosek na temat
domniemanego romansu znanej dziennikarki i arabskiego szejka ten
mężczyzna powinien przecież pałać chęcią zdzielenia mnie pięścią w zęby,
nie zaś deklarować, że poczytuje sobie moje towarzystwo za wyjątkowy
zaszczyt".
Jednak jego uśmiech nie zdradzał niczego, gdy zbliżywszy się do
biurka Howarda, zaczął wypakowywać teczkę.
- Ostatnie nieprzyjemne wydarzenia skłoniły mnie, by dokonać
pewnych zmian w zarządzaniu moimi finansami - rzekł uprzejmym tonem.
- Ludzie, których uważałem za osoby godne zaufania, okazali się
złodziejami. Za ujawnienie tej sprawy jestem niezmiernie wdzięczny
pannie Frances Callam, której wizyta w moim kraju okazała się
wyjątkowo owocna.
RS
153
- Owszem, słyszałem, że przez krótki czas przebywała w Kamarze -
odparł asekurancko Howard.
„To spytaj mnie o to, do cholery", odezwał się głos wewnętrzny. „Na
twoim miejscu zagroziłbym skręceniem karku za dotknięcie jej choćby
palcem".
Ponieważ Howard milczał, Ali mówił dalej:
- Panna Callam nakłoniła mnie, żebym zrezygnował z utartych
zwyczajów i pozwolił jej na bezprecedensowy wgląd do moich akt. Teraz
jestem z tego bardzo zadowolony. Przekonałem się, że można zaufać jej
osądom.
- Zawsze podziwiałem szósty zmysł przejawiany w interesach przez
pannę Callam - rzekł poważnym tonem Howard.
- Idąc za jej wskazówkami, skierowałem się do pana, by powierzyć
panu niektóre finansowe operacje w Kamarze.
- Doprawdy! - ucieszył się Howard.
„Och, Diamond, gdybyś mogła teraz ujrzeć twarz tego człowieka! Na
samą wzmiankę, dotyczącą dużych interesów finansowych, oczy zabłysły
mu mocniej, niż kiedy wymieniłem twoje imię".
Przez godzinę dokładnie przeglądali papiery. Kiedy skończyli, Ali
zwrócił się uprzejmym tonem do Howarda:
- Panna Callam poinformowała mnie, że jest pan na najlepszej
drodze do objęcia stanowiska wicedyrektora.
- Teraz to już będzie raczej przesądzone - uśmiechnął się Howard z
zadowoleniem, spoglądając na dokumenty.
RS
154
- Mam nadzieję - rzekł oficjalnym tonem Ali. - Będzie mi bardzo
miło pomóc panu w awansie w związku ze zbliżającym się pańskim
ślubem z panną Callam.
- Czy wspominała o tym Waszej Wysokości? - zaciekawił się
Howard.
- Wyrażała się o panu z najwyższym uznaniem.
- Coś podobnego! Na wszystkich bogów! Naprawdę? Zawsze z
trudem przychodziło mi pojąć, co też Frances naprawdę myśli. Jest
niezwykle tajemniczą osobą.
- Z pewnością nie dla pana - zauważył Ali. - Muszę jednak poruszyć
pewną delikatną kwestię, żeby nie pozostawić najmniejszych
nieporozumień. Spodziewam się, że nie żywi pan względem panny Callam
żadnych podejrzeń. Jej wizyta w moim kraju miała charakter czysto
zawodowy. Nigdy nie zapomniała o swoich zobowiązaniach wobec pana i
przez cały czas była traktowana z należnym szacunkiem.
Mówiąc to, Ali wcale nie poczuwał się do hipokryzji. Szacunek dla
Frances był jedną ze składowych uczucia, jakim ją darzył, nawet gdy
leżała w jego ramionach.
- No tak, oczywiście - roześmiał się niezręcznie Howard. - Nie
wyobrażałem sobie, by mogło być inaczej.
„A powinieneś. Gdyby ta przepiękna kobieta była moja - jak mi się
swego czasu zdawało - przeżywałbym istne męki na myśl, że spoglądają
na nią inni mężczyźni".
- Zatem wszystko w porządku - powiedział głośno Ali. -Oczekuję
rychłych wieści o pańskim ożenku. Wracam do Kamaru jeszcze tej nocy i
wkrótce się do pana odezwę.
RS
155
Skłonił głowę i wyszedł z pokoju.
Howard w zdumieniu wpatrywał się w drzwi.
- Zabawny jegomość - mruknął wreszcie.
W porównaniu z apartamentami w Kamarze mieszkanie Fran
wydawało się trochę za małe, lecz sprawiało wrażenie azylu, co bardzo jej
odpowiadało. Czuła się w nim przytulnie i bezpiecznie, pomimo że
znajdowało się na parterze, a drzwi balkonowe prowadziły wprost do
ogrodu. Miało to swoje dobre strony, zwłaszcza gdy chciała odpocząć w
samotności po pełnym wrażeń dniu. W letnie wieczory siadała w
otwartych drzwiach i słuchając cichej muzyki, spoglądała na ogród.
W takiej właśnie chwili zatelefonował do niej Howard z rewelacjami.
Dobry nastrój prysnął jak bańka mydlana, gdy wysłuchała, co miał jej do
powiedzenia.
- Przyszedł się z tobą zobaczyć? - spytała z niedowierzaniem.
- Powinnaś wiedzieć, jaki złoty interes wpada mi w ręce. Każdy bank
na świecie łakomie zerka na pieniądze Kamaru, a ten po prostu
zaproponował mi współpracę.
Przez kilka następnych minut zasypywał ją szczegółami. Fran
słuchała przez grzeczność, usiłując przyswoić sobie te zdumiewające
wieści.
- Wygląda na to, że wywarłaś na nim wielkie wrażenie - powiedział
Howard. - Nie wszystko z tego zrozumiałem, ale jego wizyta miała wiele
wspólnego z tobą.
- Pomogłam mu, udowadniając, że jest systematycznie okradany -
wycedziła zdrętwiałymi wargami Frances.
RS
156
- No właśnie. Kiedy rozmowa zeszła na nasz temat... odniosłem
wrażenie, że niemal wystawia ci świadectwo moralności.
- Co?
- Tak. Życzył nam dużo szczęścia. Najwyraźniej myślał, że naraził
na szwank twoje dobre imię i chciał się upewnić, że twoja wizyta w
Kamarze nie spowodowała żadnych nieporozumień. To miło z jego strony.
- Bardzo miło - szepnęła Fran.
- Zatem nie pozostaje nam nic innego, jak wyznaczyć datę ślubu.
Może zjemy jutro lunch?
Zgodziła się mechanicznie na propozycję Howarda i jak najprędzej
odłożyła słuchawkę.
Teraz nie miała żadnych wątpliwości, że to już koniec. Ali pragnął
jej jako przedmiotu, nie kochał i pewnie był zadowolony, że się jej pozbył.
Zachował się jak człowiek ceniący nade wszystko interesy. W jego życiu
nie było miejsca na miłość, nie liczyło się prawdziwe uczucie. Cóż, tym
gorzej dla niego. Postąpiła więc słusznie, odchodząc.
Jednak nie mogła pozbyć się żalu za czymś, co mogłoby się spełnić,
gdyby tylko...
Tymczasem zrobiło się późno i w ogrodzie zaczęło się ściemniać.
Fran zapaliła lampę i poszła zaciągnąć zasłony. Nagle obejrzała się i krzyk
uwiązł jej w gardle.
- Przyszedłem się pożegnać - powiedział Ali. -Ty...
- Wybacz, że nie wszedłem frontowymi drzwiami. Wolałem być
dyskretny, zważywszy, że i tak już przysporzyłem ci mnóstwa kłopotów.
Wyjdę tą samą drogą.
RS
157
Wręczył jej notatki, które zostawiła, w pośpiechu wybiegając z
rezydencji.
- Dziękuję - rzekła martwym głosem.
Zapadła niezręczna cisza. Widziała go zapewne po raz ostatni i nie
bardzo wiedziała, co ma powiedzieć.
- Dzwonił Howard - wykrztusiła wreszcie.
- To dobrze. Zatem wszystko w porządku.
- Naprawdę?
- Wreszcie zrozumiałem, co usiłowałaś powiedzieć mi przez cały ten
czas. Wydawało mi się, że dałem ci wszystko, a ty po prostu chciałaś się
ode mnie uwolnić, czego nie potrafiłem dostrzec. Bardziej będę cię kochał,
pozwalając ci odejść. Zatem to już koniec.
- Koniec? - szepnęła.
- Nie chcę cię już więcej niepokoić, masz na to moje słowo. Dlatego
właśnie musiałem zobaczyć się z tobą po raz ostatni i powiedzieć ci, co
czuję. Od ciebie nauczyłem się, że miłość to coś więcej niż namiętność, a
wolność serca jest bezcennym skarbem. To już koniec, Szeherezado.
Zwyciężyłaś.
- Nie nazywaj mnie tak! - krzyknęła i czując cisnące się do oczu łzy,
odwróciła się, by je ukryć.
- Tak zawsze będę myślał o tobie i taką na zawsze zachowam w
mym sercu. Moja Szeherezada, która za nic miała moją władzę i
przechytrzyła mnie. Pokonałaś mnie. Zegnaj. Wspominaj mnie dobrze,
jeśli możesz. Zapomnij o mnie, jeśli będziesz tego chciała, bo ja o tobie
nie będę mógł przenigdy zapomnieć.
RS
158
Frances, słysząc nową, nie znaną dotąd nutę w jego głosie,
gwałtownie wciągnęła powietrze. Odwróciła się, by spojrzeć mu w twarz.
W pokoju nie było już nikogo i tylko delikatny wiatr poruszał
zasłonami.
Podczas lotu do Kamaru książę siedział pogrążony w głębokim
milczeniu i nikt nie odważył się do niego zbliżyć. Po wylądowaniu bez
słowa wsiadł do tylnego przedziału limuzyny, która szybko pomknęła do
pałacu.
- Postąpiłeś słusznie - powiedziała Elise, gdy wysłuchała relacji z
jego pobytu w Londynie. - Niewątpliwie jest to dla niej najlepsze wyjście.
- Czy dzięki temu będzie szczęśliwa?
- Skąd mam to wiedzieć? Czy była szczęśliwa z tobą?
- Tak mi się swego czasu wydawało. Jednak oszukiwałem sam
siebie. Widziałem tylko to, co chciałem widzieć. Wydawało mi się, że
skoro ja jej pragnę, ona musi pragnąć mnie równie silnie. Teraz jestem
mądrzejszy.
Mówił to z takim spokojem i przekonaniem, że mógłby zwieść
postronnego obserwatora. Jednak Elise nie dała się omamić. Widziała
rezygnację w jego oczach, słyszała rozpacz w głosie. Aż przykro było
patrzeć. Nie miała wątpliwości. Tak wygląda człowiek, dla którego życie
straciło sens.
- Czuję się troszkę zmęczona - westchnęła. Natychmiast znalazł się
przy niej.
- Czy mam wezwać lekarza?
- Na Boga, nie. Nie jestem chora, a tylko trochę zmęczona.
RS
159
- Musisz bardziej o siebie zadbać, mamo - uśmiechnął się blado. -
Teraz tylko ty mi pozostałaś.
- Już najwyższa pora to zmienić. Zbyt długo żyjesz w kawalerskim
stanie i powinniśmy pomyśleć o twoim ożenku.
Spojrzał na nią zdumiony.
- Jak możesz... ? Przecież wiesz...
- Mówię o małżeństwie, nie o miłości. Twoje serce to twoja
prywatna sprawa. Małżeństwo to coś całkiem innego, to problem wagi
państwowej.
- Masz rację. Wybierz mi odpowiednią kandydatkę na żonę, którą
przedstawisz mi w dzień ślubu. Skoro nie mogę ożenić się z tą, którą
kocham, jest mi obojętne, kim będzie ta inna.
Przycupnął obok krzesła matki.
- Biedna będzie ta, która za mnie wyjdzie. Zrobi kiepski interes.
Zdobędzie męża, który nie będzie mógł ofiarować jej serca.
- Czas może odmienić twoje uczucia - powiedziała Elise, głaszcząc
syna po policzku.
Pokręcił głową.
- Czas mnie nie odmieni. Jednak postaram się spełnić mój
obowiązek.
- W takim razie wypełnij najpierw obowiązek synowski. Zabierz
mnie do Wadi Sita. Upłynęło już sporo czasu, odkąd wybrałam się po raz
ostatni w to pełne uroku miejsce, patrzyłam na daleki horyzont i słuchałam
głosów pustyni. A teraz chciałam przypomnieć sobie te lata, kiedy byłeś
jeszcze małym chłopcem i jeździliśmy tam z twoim ojcem.
RS
160
- Pamiętam te czasy. Były bardzo szczęśliwe. Wszystko wydawało
się o wiele prostsze. Kiedy chcesz tam pojechać?
- Może jutro?
Następnego dnia wieczorem wsiedli na pokład śmigłowca, który
wylądował w Wadi Sita tuż po zmierzchu. Elise udała się do swego
namiotu. Ali dołączył do niej w godzinę później, by wspólnie z matką
zjeść kolację. Elise dopilnowała wszystkiego, by sprawić mu przyjemność.
Podano ulubione potrawy księcia, który uśmiechnął się w podzięce.
Jednak poruszający się bezszelestnie służący zauważyli, że Jego
Wysokość był nieobecny duchem i jadł bez apetytu.
Pojawił się młody człowiek z lirą. Skłonił się i usiadłszy po turecku
na dywanie, zaczął śpiewać.
Moje serce pędzi jak dziki wiatr...
Ali z napięciem chłonął tęskne nuty pieśni, której słuchał kiedyś w
towarzystwie swej ukochanej. Nagle zdał sobie sprawę, że Elise może o
tym nie wiedzieć i niegrzecznie byłoby uciszyć śpiewaka. Siedział więc z
pochyloną głową, starając się nie wsłuchiwać w słowa, które
przywoływały tak dużo bolesnych wspomnień.
Mój rumak jest szybki, moja miłość jedzie obok mnie...
Naprawdę jechała obok niego, tak jak teraz jedzie w jego
marzeniach. Włosy rozwiewał jej wiatr, w oczach lśniło coś, co wówczas
brał za miłość.
Jednak odeszła od niego w ramiona okropnego nudziarza. Popełniła
błąd, zasłaniając się odwagą, lecz Ali wiedział, że sam jest wszystkiemu
winien. To on odstręczył ją od siebie swoim samolubstwem. Wszystko
RS
161
mogłoby być inaczej, gdyby on był trochę inny. Świadomość tego bolała
go najbardziej.
Pieśń osiągnęła punkt kulminacyjny i napięcie w głosie barda wrosło.
Wiatr jest wieczny, piasek jest wieczny, nasza miłość jest wieczna.
Odeszła ode mnie. Jednak moje serce będzie wiecznie wędrowało przy
księżycu.
Ali pochylił głowę, by nikt nie mógł dostrzec, jak bardzo cierpi.
Zmusił się do poświęcenia, lecz nie przywykł jeszcze do myśli o życiu bez
kobiety, która nadawała sens jego istnieniu.
Kiedy pieśń dobiegła końca, poprosił matkę o wybaczenie i wybiegł
z namiotu, jakby go ścigały furie.
Nogi same zaprowadziły go na miejsce pod palmami, gdzie wspólnie
z Frances przyglądał się pustyni. Jak na złość księżyc dziś znów był w
pełni, tak samo jasny i piękny jak tamtej nocy. Jednak teraz, gdy ona
odeszła, widział tylko jego chłód.
Po chwili stanęła obok niego Elise.
- Przepraszam, mamo - powiedział. - Błędem z mojej strony było
przyjeżdżać tu, gdzie była również ona.
- Być może błędem jest to, że tak łatwo się poddajesz -
zaprotestowała. - Mógłbyś jeszcze wrócić do Anglii i ponownie z nią
porozmawiać.
Pokręcił głową.
- Nie, to nic nie da.
- Zwątpiłeś w swoją zdolność do skłonienia jej, żeby powiedziała
„tak"?
RS
162
- Raczej zwątpiłem w moją chęć nakłaniania jej. Nie mam zamiaru
zmuszać jej do czegokolwiek. Musiałaby przyjść do mnie z własnej,
nieprzymuszonej woli. A do tego nigdy nie dojdzie.
Nie zauważył, że matka uśmiechnęła się z satysfakcją.
- Co zatem zrobisz?
- Będę żył jak ktoś, kto ją kochał i nauczył się czegoś od niej. Nie
zostanę w próżni. Nauczyła mnie rzeczy, które na zawsze zostaną we mnie
i mam tylko nadzieję, że inni też na tym skorzystają.
- Dobrze, mój synu. Niech i tak będzie. Teraz jednak powinniśmy już
udać się na spoczynek. W swoim namiocie znajdziesz, przygotowany
przeze mnie prezent.
- Prezent? - uśmiechnął się. - Twoje prezenty zawsze były
najwspanialsze. Zawsze pamiętałaś o rzeczach, o których nikt inny nawet
by nie pomyślał. Co to takiego?
- Idź i zobacz. Tylko pamiętaj, że to wyjątkowy prezent.
Wciąż naburmuszony, lecz zaintrygowany, Ali zawrócił i poszedł w
stronę swojego namiotu. Wszedł od razu do środka, a że był zajęty
własnymi myślami nie zauważył, że nad wejściem przycupnęły dwie białe
gołębice.
Wewnątrz było ciemno, paliła się tylko jedna mała lampka i w
pierwszej chwili nie bardzo wiedział, czego ma szukać. Potem zauważył
wysoką, zgrabną kobiecą postać i serce mu zamarło.
Jak matka mogła mu zrobić coś takiego? Czy naprawdę uważa go za
tak bezdusznego, że mógłby zapomnieć o miłości swego życia w
ramionach nieznajomej?
RS
163
Młoda kobieta odwróciła się w stronę wejścia i z wdziękiem skłoniła
głowę przed księciem. Jej twarz zasłaniał gruby kwef. Zdegustowany Ali
zatrzymał się o metr od niej.
- Mój władco - mruknęła.
Ali był zbyt zmieszany, by zastanowić się nad tym, że zwróciła się
do niego po angielsku. Odruchowo odpowiedział jej w tym języku.
- Czy to moja matka cię tu przysłała?
- Tak, mój władco - odszepnęła postać.
- To bardzo uprzejmie z jej strony - powiedział, starając się
zachować spokój - jednak najwyraźniej mnie nie zrozumiała. Nie jest
moim życzeniem... to znaczy... - opanował się z trudem. - Jesteś miła i
pełna wdzięku, więcej, jestem nawet pewny, że odznaczasz się wyjątkową
urodą. Każdy mężczyzna byłby uszczęśliwiony... każdy, z wyjątkiem
mnie.
Dziewczyna pochyliła głowę i podniosła ręce, by zasłonić oczy.
- Błagam, nie wiń o to siebie - odezwał się ze współczuciem Ali. -
Muszę cię odprawić, bo byłaby to zdrada w stosunku do osoby, którą
kocham. Tego przenigdy nie uczynię. Nawet w dniu swojego ślubu nie
zdradzę mej miłości do niej. Ona o tym nie wie albo nie dba o to. Jednak
do końca życia pozostanie dla mnie tą jedyną.
Zakwefiona postać odsłoniła oczy i Ali przez chwilę miał wrażenie,
że klasnęła w ręce. Nadal tkwiła z pochyloną głową, lecz pierś jej zaczęła
gwałtownie falować, jakby pod wpływem wielkiego wzruszenia.
- I czemu ja ci to wszystko mówię - uśmiechnął się gorzko Ali. -
Może dlatego, że cię nie znam, że nigdy nie ujrzę twojej twarzy, jestem
gotów otworzyć przed tobą moje serce. Kochałem ją i utraciłem. Tak,
RS
164
utraciłem... - Nieznajoma pokiwała głową. - Kiedy była ze mną, nie
rozumiałem wielu rzeczy. Teraz jest już za późno...
Zawahał się, by po chwili mówić dalej.
- Dlatego odeszła ode mnie, a ja już nigdy jej nie zobaczę. Ale
zachowam ją w swoim sercu i myślach na zawsze, aż do ostatniego
tchnienia. Jest wciąż ze mną w ciepłym podmuchu wiatru i w każdym
ziarnku piasku. Co noc śpiewa mi do snu jej głos, każdego ranka budzi
mnie jej pocałunek. Jej cień zawsze będzie przy mnie.
Mówił to wszystko z głębi serca. Nieznajoma stała nieruchomo, lecz
nawet w nikłym świetle lampki Ali dostrzegł łzy spływające po jej
policzku.
- Czemu płaczesz? - spytał, postępując w jej stronę. - Nie płacz nad
nią. Ona uwolniła się od człowieka, którego nie kochała. Nie warto
również płakać nade mną. Miłość do niej zawsze będzie niosła mi
pociechę.
- Zawsze? - spytała cicho dziewczyna.
- Zawsze, dopóki nie spocznę w grobie a wiatr nie zasypie piaskiem
naszych śladów. Być może gdzieś tam są ogrody, w których spotkamy się
kiedyś bez smutku i nieporozumień. Zatem sama widzisz, że musisz
zostawić mnie samego, bo nie mam ci nic do zaoferowania.
Dziewczyna w końcu podniosła głowę.
- Tylko że ja wcale nie przyszłam po to, by brać – szepnęła - lecz
dawać.
Opadł zasłaniający twarz kwef. Osłupiały Ali przyglądał się jej w
milczeniu, potem wydał z siebie radosny okrzyk.
- Ty? Ty!
RS
165
W jednej chwili porwał Fran w ramiona i zaczął pokrywać
pocałunkami jej mokrą od łez twarz.
- Ty - powtórzył. - Na zawsze ty. Wróciłaś do mnie. Tylko w jaki
sposób...?
Tym razem Fran uciszyła go, zamykając usta pocałunkiem, który
lepiej niż wszystkie słowa powiedział mu to, czego pragnął najbardziej na
świecie.
- Jak mogłabym od ciebie odejść? - powiedziała w końcu.
- Myślałam, że tego właśnie pragnę, lecz kiedy zwróciłeś mi
wolność, bym mogła poślubić Howarda, zrozumiałam, że naprawdę mnie
kochasz.
- Zawsze cię kochałem - odparł wzruszony - tylko że nigdy o nic nie
prosiłem, a jedynie brałem. Gdyby nie ty, do końca życia nie wiedziałbym,
że najcenniejsze nagrody to te z trudem zdobyte, a nie zagrabione. Tylko
dzięki twej mądrości, moja ukochana, nie doszło do tego, że biorąc cię za
żonę wbrew twojej woli, utraciłbym cię na zawsze, zniszczył więzy
miłości już w dniu naszego ślubu. Nigdy się nie rozstaniemy, a dzień
naszego ślubu będzie dniem szczęścia i radości. A teraz - uśmiechnął się -
błagam cię, byś zechciała zostać moją żoną.
Fran uśmiechnęła się.
- Twoja matka już przygotowała wszystko do ceremonii ślubnej.
- Moja matka?
- Zatelefonowałam do niej, kiedy tylko wyszedłeś z mojego
londyńskiego mieszkania. Powiedziała mi, żebym natychmiast przyleciała
do Kamaru, a ona wszystko przygotuje.
RS
166
- Zatem mnie kochasz - powiedział cicho, jakby wciąż nie mógł w to
uwierzyć. - Po tym wszystkim, co zrobiłem? Jak możesz mnie jeszcze
kochać?
- Dopiero teraz wiem, jak bardzo cię kocham - odparła Fran. - Teraz
mogę być w pełni sobą, mogę ofiarować ci siebie. Więzień nie ma niczego
do dania. Ja chcę oddać wszystko tylko tobie. Jednak musisz mi coś
wyjaśnić. Mówiłeś o kobiecie, którą kochasz, ale nie wymieniłeś jej
imienia. Zrób to teraz.
- Frances - powiedział. - Kocham kobietę o imieniu Fran-ces. Tamte
- uśmiechnął się nieśmiało - może kiedyś powrócą, bo jesteś kobietą o
wielu obliczach i nigdy nie przestaniesz mnie zdumiewać. Jednak to tylko
Frances zawsze kochałem i będę kochał. Bądź zawsze sobą, tylko sobą.
Przyjdź do mnie z własnej woli, kierując się miłością. Czekam na ciebie,
zawsze będę czekał. Przyjdź, kiedy tylko zapragniesz. Jesteś wolna jak
pustynny ptak i będziesz mogła odejść - głos mu się załamał -kiedy tylko
zechcesz. Bylebyś tylko zawsze chciała do mnie wrócić i kochała mnie
ponad wszystko.
- Zawsze, mój ukochany - odparła. - Spróbujmy razem zbudować
Zaczarowane Ogrody.
Patrząc w jej oczy zrozumiał, co miała na myśli.
- To zajmie nam całe życie - powiedział, zamykając jej usta
pocałunkiem.
RS