Jacq Christian Tajemnice Ozyrysa 02 Sprzysiężenie zła (rtf)

Autor:

Christian Jacq

-

Akacja Ozyrysa umierała. 4.buji*i...'..'

Jeśli uschnie Drzewo Życia, mebędzie juz można' Ódpra^ wiać misteriów zmartwychwstania i upadnie wtedy cały Egipt. Tracąc najważniejszą ze swoich tajemnic, stanie się takim samym krajem jak inne, a dominować w nim będą osobiste ambicje, przekupstwo, bezprawie, kłamstwo i przemoc.

Faraon Sezostris, trzeci tego imienia, do ostatka walczyć więc będzie o ocalenie drogocennego dziedzictwa przodków i przekazanie go swemu następcy. Ten pięćdziesięcioletni władca o przenikliwym spojrzeniu, olbrzym wysoki na dwa przeszło metry, stawał do ciężkich zmagań bez pewności, czy jego ogromny autorytet, odwaga i stanowczość wystarczą mu do zwycięstwa.

Oczy miał głęboko osadzone, powieki ciężkie, policzki wystające, nos cienki i prosty, usta wygięte w łuk, a oblicze nieprzeniknione. Mówiono, że szerokie uszy pozwalają mu usłyszeć najsłabszy szept wychodzący z najodleglejszego zakątka jaskini.

Podlał Drzewo Życia wodą, a Wielka Małżonka Królewska podlała je mlekiem. Nie mieli na sobie ani złotych bransolet, ani srebrnych naszyjników, gdyż reguia Abydos nie pozwalała wnosić na obszar Ozyrysa* żadnych metali.

Abydos było duchową stolicą Egiptu, ziemią ciszy, księstwem prawości i wyspą Sprawiedliwych. Nad miastem uno-

1 Abydos leży 485 km na południe od Kairu i 160 km na pótnoc od Luk-

soru.

siły się dusze pod postacią ptaków, a czuwały nad nim niezniszczalne gwiazdy.

Rządy sprawował tu Ozyrys, wciąż odradzający się bóg, zrodzony, nim nastało zrodzenie, stwórca nieba i ziemi. Zwyciężył śmierć i zmartwychwstał pod postacią wielkiej akacji sięgającej korzeniami aż do Nunu, wielkiego oceanu energii, z którego wychodziły wszystkie postaci życia. Świat ludzki był tylko malutką wysepką w bezmiarze świata i w każdej chwili mógł zapaść się pod wodę.

Sezostris, mając świadomość powagi sytuacji, kazał zbudować świątynię i Siedzibę Wieczności, tak by wytworzyły one energię duchową potrzebną dla uratowania akacji. Proces jej usychania został wprawdzie wstrzymany, ale zieleniła się tylko jedna gałąź Drzewa Życia.

Czynności podjęte dla wykrycia przyczyn i sprawcy tego nieszczęścia przyniosą wkrótce wyniki, gdyż faraon nie będzie już odwlekał potężnego uderzenia na namiestnika Chnum--Hotepa, podejrzewanego o sprawstwo tej zbrodni.

Władca, trzymając w ręku złotą paletę symbolizującą jego władzę nad kapłanami z Abydos, głośno odczytał wypisane na palecie formuły poznania. Z tyłu za nim przebywało kilku kapłanów stałych. Wolno im było mieszkać w obrębie świętych murów, natomiast tymczasowi codziennie musieli przychodzić tu do pracy, a służby bezpieczeństwa starannie sprawdzały ich i pilnowały.

Łysy, choć oficjalnie reprezentował króla, sam nie podejmował żadnych decyzji bez jego zgody. Był naczelnikiem archiwów Domu Życia, w Abydos przebywał od dzieciństwa i wcale nie tęsknił za innym krajobrazem. Gburowaty i całkowicie nie-znający się na dyplomacji, myślał tylko o tym, czy stali kapłani starannie wypełniają swoje obowiązki. Nie tolerował żadnego zaniedbania. Kto miał zaszczyt należeć do tego nielicznego kolegium, nie mógł pozwolić sobie ani na chwilę słabości.

- Czy oddajecie cześć przodkom? - zapytał król.

- Sługa ka wykonuje swoje obowiązki. Duchowa energia istot światłości wciąż do nas dochodzi, a więź z niewidzialnym nadal jest bardzo mocna.

10

- Czy na stołach ofiarnych niczego nie brakuje?

- Ten, kto codziennie przynosi na nie wodę, zawsze wywiązywał się ze swoich obowiązków.

- Czy grobowiec Ozyrysa wciąż jest nietknięty?

- Ten, kto czuwa nad całością wielkiego ciała, sprawdził pieczęcie na bramie do jego Siedziby Wieczności.

- Czy poznanie przekazujecie zgodnie z rytuałami?

- Ten, kto działa w tajemnicy i widzi tajemnice, nie zaniedbuje swoich obowiązków.

Niestety, jeden z tych czterech stałych kapłanów zupełnie już nie myślał o solidnym wykonywaniu swoich świętych obowiązków. Rozgoryczony, że pomimo długiej i wzorowej, jak mu się wydawało, pracy nie otrzymał stanowiska arcykapłana, uznał, że trzeba wzbogacić się w inny sposób. Skoro faraon nie docenił jego zasług, to on zemści się i na władcy, i na mieście Abydos.

- Wrota nieba' znowu się zatrzasnęły - ze smutkiem powiedział Łysy. - Łódź Ozyrysa* nie pływa już wśród gwiezdnych przestrzeni. Powoli i ona niszczeje.

Tych właśnie słów obawiał się faraon. Choroba Drzewa Życia pociągnie za sobą cały łańcuch nieszczęść, a na koniec spowoduje ruinę kraju. Zatykanie uszu i zasłanianie sobie oczu byłoby jednak działaniem haniebnym i tchórzliwym.

- Wezwij siedem kapłanek bogini Hathor - rozkazał monarcha. - Niech przyjdą tu razem z królową.

Te pochodzące z różnych środowisk kapłanki również mieszkały na stałe w Abydos i tak samo jak kapłani zobowiązane były do bezwzględnego zachowania tajemnicy. Łysy nie okazywał im więcej względów niż kapłanom i nie wybaczał najmniejszego zaniedbania. W świątyni żadne stanowisko nie było dożywotnie i każdy, kto nie wywiązywał się ze swoich obowiązków, musiał się z nią rozstać. Łysy nie okaże więc kapłankom ani odrobiny wyrozumiałości.

Najmłodsza z tej siódemki, wyniesiona niedawno przez królową do godności Obudzonej, była dziewczyną niezwykłej

' Neszemet.

11

I

urody. Z jej twarzy o niezrównanie delikatnych rysach bilo światło, skórę miała doskonale gładką, oczy cudownie zielone, biodra wąskie, a jej pełne szlachetności i wdzięku ruchy nawet najbardziej zblazowanych wprawiłyby w zachwyt.

Wtajemniczenie przeszła już jako mała dziewczynka, otaczający ją świat wcale jej nie interesował, uczyła się hierogli-fów i otwierały się przed nią coraz to nowe drzwi świątyni. Jako uczestniczka obrzędów była już w wielu prowincjach, zawsze jednak z radością wracała do Abydos.

Jej ozdobiona gwiazdami suknia wyglądała jak skóra leo-parda, a sama kapłanka przedstawiała boginię Seszat, władczynię Domu Życia i patronkę świętych znaków utworzonych ze słów potęgi. Tylko one mogły pokonać niewidzialnych wrogów. Młoda kapłanka miała więc drogę wytyczoną i życie płynęłoby jej całkiem spokojnie, gdyby nie wstrząsnęły nim pewne wydarzenia. Najpierw zachorowało Drzewo Życia i choroba ta wywołała trwogę w miejscu, gdzie powinien panować niezmącony spokój. Potem przepowiedziano kapłance, że nie będzie tak jak jej koleżanki zwykłą Służebnicą Boga, ale ma do spełnienia bardzo ważną i nad wyraz niebezpieczną misję. W końcu pojawił się młody pisarz Iker i kapłanka nie potrafiła wymazać go z pamięci, choć wspomnienia o nim coraz bardziej przeszkadzały jej w rozmyślaniach.

- Niech siedem kapłanek bogini Hathor ustawi się w krąg dookoła Drzewa Życia - rozkazała królowa.

Kapłanki stanęły wokół akacji, a królowa okręciła jej pień czerwoną taśmą mającą uwięzić złe moce.

Faraon wiedział, że takie zabezpieczenie nie wystarczy. Dla uratowania akacji należało jeszcze zwołać Złoty Krąg z Abydos. Rytualiści z wyjątkiem Łysego wyszli. Królewska para i Łysy czekali w skupieniu na przybycie członków Złotego Kręgu. Przypłynęli wykopanym na polecenie Sezostrisa kanałem. Wzdłuż jego brzegów rozstawiono trzysta sześćdziesiąt pięć stołów na pamiątkę boskiej uczty trwającej cały rok.

Z lekkiej łódki wysiedli generałowie Sępi i Nesmontu, wielki podskarbi Senanch oraz strażnik pieczęci królewskiej Se-

12

hotep. Spośród wtajemniczonych brakowało tylko jednego, ale wykonywał właśnie specjalne zadanie.

Wierni nieśli relikwiarz osłaniany przez dwie zwrócone do siebie tyłem pary lwów. Z otworu w środku wystawało drzewce owinięte od góry zasłoną. Symbolizowało ono stworzony wraz z początkiem czasu czcigodny słup, stos pacierzowy, wokół którego tworzył się cały kraj.

Czterej mężczyźni złożyli to arcydzieło w pobliżu akacji. Lwy, niezmordowani strażnicy z wciąż otwartymi oczyma, odstraszą każdego napastnika i nie pozwolą mu podejść do Drzewa Życia.

Król i królowa wetknęli po jednym strusim piórze w zasłonę. Pióra te były atrybutami bogini Maat i symbolizowały sprawiedliwość, prawość i harmonię, czyli to wszystko, na czym opierał się Egipt. Maat, jako emanacja boskiego światła, była istotą ofiary, którą żywił się kraj faraonów.

Zerwał się chłodny wiatr.

- Spójrzcie no tam! - zawołał generał Nesmontu.

Na skraju pustyni, na wierzchołku spalonego słońcem pagórka, stał szakal. Czarnymi ślepiami z pomarańczową obwódką wpatrywał się w rytualistów.

- Geniuszowi z Abydos podobają się nasze działania - odezwała się królowa. - Ten, kto przewodzi Mieszkańcom Zachodu*, pojawia się nam osobiście i zachęca do kontynuowania wysiłków.

Ten znak z zaświatów umocnił Sezostrisa w przekonaniu, że otoczenie świętego miejsca wymaga zmiany.

- Z każdej strony świata posadźcie po jednej akacji - nakazał.

Członkowie Złotego Kręgu spełnili wolę monarchy. Drzewo Życia znajdzie się dzięki temu pod opieką czterech synów Horusa i od tej pory to oni czuwać będą nad dziedzictwem Ozyrysa. Jako świadkowie zmartwychwstania staną się znakomitym talizmanem i skutecznie przeciwdziałać będą zniszczeniom.

* Chenti-Imentiu. Chodzi o zmartych, których uznano za Sprawiedliwych.

13

Faraon poświęcił świeżo zasadzone drzewa, po czym udał się do nowego osiedla zwanego Trwałe-Są-Siedziby*. Mieszkali tam budowniczowie jego świątyni i grobowca. W osiedlu panował nastrój przygnębienia, nikt jednak nie uchylał się od pracy. Na ziemi Ozyrysa, gdzie rozstrzygały się losy Egiptu, monarcha nie tolerował żadnego rozprzężenia.

Ukończywszy przegląd, udał się do jednej z kaplic i wezwał do siebie młodą kapłankę.

- Dzięki wskazówkom, które znalazłaś w starych pismach -powiedział - podjąłem pewne działania mogące przedłużyć życie tej akacji. Są to jednak tylko doraźne środki.

- Będę nadal szukała, Wasza Królewska Mość.

- Nie ustawaj w wysiłkach. Nieszczęście, które spadło na Abydos, na pewno nie jest dziełem przypadku i ma prawdopodobnie wiele przyczyn. Któraś z nich może znajdować się tutaj.

- Jak mam to rozumieć?

- Rytualiści z Abydos powinni być ludźmi nieposzlakowanymi, bo w przeciwnym razie w osłaniającym Ozyrysa magicznym murze powstaje szczerba. Zachowaj więc, proszę, czujność i zwracaj uwagę na każdy drobiazg.

- Stanie się zgodnie z wolą Waszej Królewskiej Mości i o wszystkim natychmiast dam znać Łysemu.

- Zawiadamiać masz mnie, i tylko mnie. Wolno ci będzie chodzić wszędzie, gdzie tylko zechcesz, i z pewnością niejeden raz wypadnie ci wyjść poza Abydos.

Nie był to lekki obowiązek, ale kapłanka tylko skłoniła się nisko królowi. Jej życie miało sens tutaj, i wyłącznie tutaj. Lubiła ten ponadczasowy krajobraz, to skupienie emanujące z każdego kamienia wielkiej świątyni, te codzienne obrzędy. Odczuwała to samo co inni wtajemniczeni, którzy od początku istnienia miasta Ozyrysa brali udział w misteriach na cześć boga. Od faraona zależało jednak samo istnienie Abydos, nie można więc było nie podporządkować się rozkazowi monarchy.

Sekari miał kwadratową twarz i gęste brwi, a brzuch mu się zaokrąglał. Pracę w ogrodzie wykonywał roztropnie, czyli powoli. Od koromysła z zawieszonymi na nim dzbanami pełnymi wody mógł rozboleć grzbiet, mogły porobić się wrzody na szyi, Sekari miarkował więc swój wysiłek i starał się nie przemęczać. Jeżeli pory wyrosną szybciej, to nie z powodu jego

pośpiechu.

Wyrwał z ziemi kilka co większych porów i wrzucił je do

torby zawieszonej na grzbiecie Wiatru Północy. To olbrzymie oślisko o wielkich piwnych oczach miało siły niespożyte, a słuchało tylko swojego pana, który dwukrotnie już ocalił mu życie. Raz, gdy miało zginąć z rąk przestępców, a drugi raz, gdy było przeznaczone na ofiarę. Iker pozwalał ostu przebywać z Sekarim, toteż Wiatr Północy towarzyszył ogrodnikowi w jego żmudnej i ciężkiej pracy.

Zgodnie ze zwyczajem Sekari w porze upałów podlewał rośliny pod koniec dnia. Nocą woda parowała znacznie wolniej, rośliny miały czas ją wchłonąć i potem mogły się opierać gorącym promieniom słońca.

Sekari, chcąc poszerzyć grządkę z cebulą, przyklęknął i zaczął wyrywać chwasty. To jednak, co zobaczył, odebrało mu chęć do dalszej pracy.

Myśl, że faraona Sezostrisa trzeba usunąć, obojętnie, w jaki sposób, wciąż nie opuszczała Ikera. Ten okrutny władca sprawił mu tyle cierpień, że Iker nie miał już innego wyjścia.

Stał się jednym z najlepszych pisarzy w Kahun w prowincji Fajum*, powinien więc się cieszyć ze swojej wysokiej pozycji. Nie potrafił jednak zapomnieć o przeszłości, kiedy to wielokrotnie ocierał się o śmierć, a odkąd skradziono mu jego ma-

km na południowy

zachód od Memfisu (Kairu).

Uah-sut.

15

14

giczny amulet z kości słoniowej, bez przerwy pojawiały mu się w snach te same obrazy.

Znowu widział się, jak stoi przywiązany do masztu Jastrzębia i przeznaczony na ofiarę dla wzburzonego morza, a potem jako jedyny ratuje się z niespodziewanej katastrofy. Ten okręt płynął do legendarnej krainy Punt, musiał więc należeć do faraona. Tenże monarcha kazał rzekomemu policjantowi rozprawić się z Ikerem, tak aby prawda nie wyszła na jaw i nie wywołała skandalu mogącego wstrząsnąć tronem władcy. Ten zbrodniarz deptał prawa bogini Maat i uciskał ukochany przez

bogów Egipt.

Iker miał więc przed sobą wyraźny cel - nie dopuścić, by ten ciemięzca i morderca mógł nadal czynić zło.

Na odpowiedź czekało wiele innych pytań. Dlaczego porwali go piraci? Dlaczego we śnie na wyspie ka olbrzymi wąż zapytał go, czy gotów jest ocalić świat. Dlaczego kapitan mówił, że to porwanie jest tajemnicą państwową? Dlaczego wychowawca Ikera, stary pisarz z miasteczka Medamud, przekazał mu słowa: „Nie zważaj na trudności i nigdy nie trać nadziei. Ja zawsze będę przy tobie i pomogę ci w spełnieniu przeznaczenia, którego jeszcze nie znasz"? Trudności miał już za sobą Iker bardzo wiele, ale tajemnica wciąż pozostawała tajemnicą. Zabijając Sezostrisa, zrobi przynajmniej coś pożytecznego.

W służbowym mieszkaniu nie brakowało niczego, powinien więc myśleć tylko o wielkiej karierze i o coraz wyższych stanowiskach. Niewielkie sklepione pomieszczenie przeznaczone na kult przodków, skromny pokój przyjęć, sypialnia, łazienki, kuchnia, piwnica, taras... sprzęty proste, ale mocne... O czym więcej można było marzyć? Iker miał jednak przed sobą tylko jeden cel, bardzo trudny do osiągnięcia, więc tego materialnego dostatku prawie nie zauważał.

Często myślał o młodej kapłance. Był w niej zakochany i^ rdzo Pragnąl znów ją zobaczyć. To dla niej czynił tak szyb-t k h°S ^Py i Z my^ą ^ n'ei chciał zostać doskonałym pisarzem, Z me.sPrawić Jej zawodu, jeśli kiedyś znów się spotkają ie miai sposobność powiedzieć jej o swoim uczuciu. Nie

16

bardzo wierzył w ten cud, ale teraz nabrał przekonania, że kapłanka nie jest czarownym i niedostępnym marzeniem.

Porykiwania osła wyrwały Ikera z tych ponurych rozmyślań.

- Już jestem - powiedział Sekari. - Nakarm swojego kłapo-

ucha, a ja nastawię zupę.

- Zbiory dobre?

- U mnie wszystko się dobrze rodzi.

W skład zupy będącej specjalnością Sekariego wchodziły nie tylko warzywa. Wrzucił do garnka również kawałki mięsa i ryb, wdrobił nieco chleba, dodał kminku i soli. Takie danie na długi czas zapełniało żołądek i wystarczało na całą noc aż do

śniadania.

Kiedyś, w czasach gdy Sekari i Iker pracowali razem w kopalniach turkusów na Synaju, udało się im wymknąć śmierci, teraz ich drogi skrzyżowały się w Kahun. Sekari został służącym Ikera, płacił mu zarząd miasta. To skromne wynagrodzenie uzupełniał sobie uprawianiem ogrodu i sprzedażą plonów

pisarzom.

Iker odprowadził osła do stajni i ciężkim krokiem wrócił do

mieszkania.

- Jakoś niewesoło wyglądasz - zauważył Sekari. - Dlaczego nie bierzesz życia z dobrej strony? Noś odzież z cienkiego lnu, przechadzaj się po pięknych ogrodach, bywaj na wystawnych przyjęciach, wdychaj zapach kwiatów, pij wino i świętuj. Życie jest krótkie i przemija jak sen. Jeśli chcesz, poznam cię z pewną bardzo miłą dziewczyną. Włosy zwija sobie w pętlę i łapie na nią chłopaków. Pierścieniem naznacza ich jak rozpalonym żelazem. Paluszki ma jak lilijki, usta jak pączek lotosu, a piersiątka jak mandragory. Ale zanim dasz się uwieść, zjedz coś. Iker spróbował brzeżkami warg arcydzieła Sekariego.

- Zamartwiając się, nie odzyskasz dobrego samopoczucia.

Chcesz coś innego?

- Nie, twoja zupa jest wyśmienita, ale jakoś nie mam apetytu.

- Co cię tak dręczy, Ikerze?

- Mogę nie rozumieć, dlaczego faraon chciał mnie u^tir

17

z tego świata, ale wiem, że muszę działać, choć jestem tylko skromnym i nic nieznaczącym pisarzem.

- Działać, działać... Co to ma znaczyć?

- Kto widzi korzenie zła, powinien chyba je -wVcia.ć.

- Wy, pisarze, wszystko potraficie usprawiedliwić. Ja jestem człowiekiem prostym i radziłbym ci nie komplikować sobie życia. Masz dom, zawód, zapewnioną przyszłość. Po co miałbyś się pchać w tarapaty?

- Najważniejsze jest to, co dyktuje mi sumienie.

- Zaczynasz używać wielkich słów, więc głupiej §■ Muszę ci jednak powiedzieć, że...

Sekari był wyraźnie zatroskany.

- Smutne odkrycie - przyznał - ale może nie masz ochoty wiedzieć.

- Wprost przeciwnie!

- Czy ma to jakiś związek z tym magicznym amuletem z kości słoniowej, chroniącym cię w czasie snu?

- Czyżbyś go znalazł?

- I tak, i nie. Złodziej rozbił go na kawałki i rzucił w chwasty. Był to pewnie ten typ, który napadł na ciebie i którego zwłoki znaleziono w kanale. Amuletu nie da się złożyć. Moim zdaniem nie jest to dobry znak. Bez względu na to. jakie masz plany, powinieneś z nich zrezygnować.

- Mam jeszcze te amuleciki od ciebie - przypomniał Iker. -Myślę, że sokoły boga niebios Horusa oraz pawiany boga To-ta, patrona pisarzy, to całkiem dobra opieka.

- Te amuleciki są naprawdę małe. Na twoim miejscu nie bardzo bym na nich polegał.

Sekari dojadł zupę, Iker nawet nie spojrzał najedzenie.

- Następnym razem dodam trochę przypraw. A może byśmy poszli spać? Jutro od rana mamy robotę.

Iker przyznał mu rację.

Sekari rozłożył sobie na progu matę najlepszego gatunku. Od dnia, kiedy próbowano zabić Ikera i tylko cudem wywinął się od śmierci, Sekari czuwał nad jego bezpieczeństwem.

18

Iker, pewien, że jego służący mocno już śpi, wyszedł z domu przez taras, sprawdził, czy nikt go nie śledzi, przemknął się bardzo ładnie utrzymaną uliczką, a potem dłuższą chwilę czekał.

Kahun nie było takim zwyczajnym miastem. Zbudowano je zgodnie z zasadami boskiej proporcji i składało się z dwóch dzielnic. Wschodnia obejmowała około dwustu średniej wielkości domów, w zachodniej natomiast było dużo willi - niektóre z nich miały ponad siedemdziesiąt izb. W części północ-no-wschodniej na wysokim wzgórzu wznosiła się rezydencja burmistrza.

Iker nie wiedział, co ma myśleć o tej wysoko postawionej osobistości. Z jednej strony burmistrz przyjął go do pracy i wspierał, z drugiej jednak z pewnością był wiernym sługą faraona. Iker zastanawiał się, czy nie jest przypadkiem pionkiem w grze prowadzonej według nieznanych mu zasad.

Ciszy nie zakłócał żaden odgłos, więc Iker ruszył na miejsce spotkania. Ani burmistrz, ani jego bezpośredni zwierzchnik Heremsaf nie wiedzieli, że Iker utrzymuje kontakty z Bi-ną, młodą Azjatką, służącą, która nie umiała ani pisać, ani czytać, ale tak jak Iker walczyła z tyranią Sezostrisa.

Dziewczyna czekała w opuszczonym domu. Gdy tylko wszedł do środka, zamknęła drzwi i wciągnęła go do pomieszczenia, gdzie trzymano dzbany i gdzie nikt nie mógł ich podsłuchiwać.

Bina była uroczą, pełną życia czarnulką.

- Czy zachowałeś należytą ostrożność, Ikerze?

- Myślisz, że jestem nieodpowiedzialny?

- Nie, wcale tak nie myślę. Ale boję się, bardzo się boję. Chyba powinieneś mnie uspokoić.

Przytuliła się do chłopaka, ale nie zareagował. Ilekroć usiłowała go uwieść, stawała mu przed oczyma twarz młodej kapłanki i zaloty wspólniczki przestawały na niego działać.

- Nie mamy wiele czasu, Bino.

- Przyjdzie dzień, kiedy to miasto będzie nasze i wtedy nie będziemy już musieli się ukrywać. Ale do tego jeszcze daleko, Ikerze. A cel osiągniemy właśnie dzięki tobie.

19

- Nie jestem tego pewien.

- Czyżbyś miał jeszcze wątpliwości?

- Nie jestem mordercą.

- Zabicie Sezostrisa będzie tylko wymierzeniem sprawiedliwości.

- Musiałbym mieć niezbite dowody jego winy.

- A czegóż ci jeszcze potrzeba?

- Chciałbym poszukać w archiwach.

- Długo to potrwa?

- Tego nie wiem. Moje obecne stanowisko nie daje mi takich uprawnień. Żeby uzyskać dostęp do archiwów bez zwrócenia uwagi burmistrza i Heremsafa, musiałbym wspiąć się znacznie wyżej.

- Myślisz, Ikerze, że coś znajdziesz? Przecież już wiesz, że jedynym sprawcą nieszczęść, jakie spadły i na ciebie, i na twój kraj, jest faraon. Wiesz, jak poważna jest sytuacja, więc nie możesz się cofnąć.

- Czy wyobrażasz sobie, że mógłbym człowiekowi wbić w serce sztylet?

- Jestem pewna, że wystarczy ci na to odwagi.

Iker wstał i zaczął się przechadzać po pomieszczeniu. Nadepnął na jakąś skorupę i pękła mu pod stopą - oby zabicie potwora okazało się równie łatwe!

- Sezostris wciąż tępi moich rodaków - powiedziała z lekkim wzburzeniem dziewczyna. - Jutro będzie prześladował twoich, bo już zapowiada wojnę domową. Niedaleko stąd namiestnik Chnum-Hotep zbiera wojska do walki z ciemięzcą, ale jak długo będzie mógł się opierać?

- Skąd masz te wiadomości?

- Od naszych sprzymierzeńców i mam nadzieję, że wkrótce zjawią się w Kahun. Ich obecność doda nam sił.

- Jakim sposobem wejdą do miasta?

- Tego nie wiem, Ikerze, ale na pewno wejdą. Zobaczysz, że bardzo nam pomogą.

- Przecież to szaleństwo, Bino!

- Zaręczam ci, że nie. Nie ma żadnego innego sposobu, aby wyswobodzić się z tego ucisku, a ty będziesz zbrojnym ramie-

20

niem przynoszącym nam wolność. Czyż istnieje jakieś szczyt-niejsze zadanie? Sezostris, chcąc cię zniszczyć, wyzwolił siłę, która zniszczy jego samego.

Ostatnie słowa Biny przekonały Ikera, że kroczy właściwą drogą. Niestety, cel był bardzo odległy, a widoki na sukces wydawały się niewielkie.

- Podzielam twoje wątpliwości i twój niepokój, Ikerze, ale jeszcze trochę, a nie będziemy już sami.

Iker leżał na tarasie. Przez całą noc nie zmrużył oka. Tym razem jego plan całkowicie już dojrzał i Iker czuł, że potrafi go zrealizować. Nic nie napełniało go takim wstrętem jak bezprawie, bez względu na to, czy dopuszczał się go król, czy biedak. Nie cofnie się więc, nawet gdyby w tym buncie miał być osamotniony.

Z rozmyślań wyrwał go dochodzący z dołu krzyk bólu.

- Na mózg się wam rzuciło czy jak?! - wydzierał się Seka-ri. - Kto to widział, żeby budzić człowieka kopniakami w tyłek!

Iker zszedł na dół.

Przy wejściu ujrzał dwóch policjantów.

Mieli pałki i nie wyglądali sympatycznie.

Sekari stał na pół przytomny i rozcierał sobie zadek.

- Co to za jeden?-zwrócił się do Ikera starszy z dwóch policjantów.

. - Sekari, mój służący.

- Czy zawsze śpi w progu?

- To ze względu na bezpieczeństwo.

- Ja, mając na służbie fagasa, którego tak trudno obudzić, raczej nie czułbym się bezpieczny. Dobra, nie przyszliśmy tu po niego. Pisarz Heremsaf natychmiast chce się z tobą widzieć.

Policjanci wyszli, a Iker stał jak skamieniały.

Przynajmniej nie założyli mi kajdanków i nie ciągną przez miasto jak pospolitego opryszka - pomyślał.

Niestety, byio to tylko odwleczenie sprawy. Skoro Heremsaf w taki właśnie sposób go wzywa, to z pewnością zna jego

21

zamiary. Ikera czeka areszt i więzienie. Jedyny ratunek

Sezostris, nazywając zbudowane obok Abydos osiedle „Trwale-Są-Siedziby", nawiązywał do pierwszej z dwóch podstawowych wartości monarchii faraonów, a mianowicie wytrwałości. Druga wartość, czyli czujność, a ściślej - przebudzenie Ozyrysa w chwili zmartwychwstania, nadawała osiedlu nadprzyrodzony wymiar, dzięki czemu jego mieszkańcy mogli wznosić wiecznotrwałe budowle.

Faraon osobiście przejrzał rozkład zajęć kapłanów tymczasowych. Tworzyli oni pięć pracujących na zmianę zespołów.

Kierownik, który przygotował ten rozkład, niski i nerwowy człowieczek, stanąwszy przed obliczem olbrzymiego monarchy, cały dygotał.

- Skoro działałeś tak, jak ci poleciłem, i wszystko starannie wykonałeś, to czego się boisz?

- Przywilej ujrzenia Waszej Królewskiej Mości to...

- Nie mamy żadnych przywilejów, ani ty, ani ja, bo obaj jesteśmy sługami Ozyrysa.

- Tak właśnie to rozumiałem, Wasza Królewska Mość, i...

- Jak pracują te twoje zespoły?

- Zgodnie z tradycją. Pracujący dzielą się na kilka specjalności i wykonują ściśle określone zadania. Nikt nikomu nie wchodzi w drogę i każda czynność wykonana jest we właściwej porze.

Kierownik przystąpił do szczegółowych objaśnień. Mówił o obmywaniu posągów, myciu naczyń liturgicznych, przygotowywaniu oliwy do bezdymnego oświetlenia, doborze pokarmów składanych na ofiarne stoły i kontroli nad późniejszym ich rozdziałem. Poda! monarsze imiona i stopnie służbowe strażników, majstrów prowadzących warsztaty, malarzy, ogrodników, pieka-

22

rzy, piwowarów, rzeźników, rybaków, ludzi wyrabiających pach-nidła... Nie zapomniał nawet o posługaczach donoszących ofiary.

- Każdy pracuje pod nadzorem służb porządkowych. Służby te zapisują dzień i porę przybycia i wyjścia, a także przyczyny nieobecności lub spóźnień.

- Ilu do tej pory wydalono tymczasowych za poważne przewinienia?

-:: - Ani jednego - odparł dumnie kierownik.

: - Jest to dowód, że nie nadajesz się na kierownika.

- Wasza Królewska Mość, przecież...

- Jak możesz choćby przez chwilę dopuszczać do siebie myśl, że wszystko jest w całkowitym porządku? Albo próbujesz mnie oszukać, a tego błędu nie można wybaczyć, albo całkowicie ufasz uspokajającym sprawozdaniom swoich podwładnych, a to jeszcze trudniej wybaczyć. Wyznaczę kogoś na twoje miejsce i natychmiast wyniesiesz się z Abydos.

Sezostris obejrzał warsztaty, magazyny, rzeźnie i browary, stwierdził, że w wielu miejscach naruszono zasady bezpieczeństwa i Sobek-Obrońca wydał stosowne zarządzenia. Potem król przyjął kierownika robót, na którego twarzy widać było zmęczenie.

- Macie jakieś nowe kłopoty?

- Nic poważnego, Wasza Królewska Mość. Dzięki wsparciu ze strony kapłanek bogini Hathor narzędzia już się nie łamią, a kamieniarze już nie chorują. Z radością mogę ci, Panie, zameldować o zakończeniu robót. Malarze skończyli dziś malować ostatnią postać, była to bogini Izyda. Zarówno twoja świątynia, jak i twoja Siedziba Wieczności dostarczają tyle ka, ile trzeba. Kiedy, Panie, chciałbyś ożywić skarbiec?

- Już jutro.

W Tebach uroczystości łączyły się z wielką zabawą ludową, ale w Abydos nawet piwowarów zaprzężono w służbę Ozyry-sowi. Zresztą w aktualnej sytuacji wszelkie manifestacje radości byłyby niestosowne.

W obecności kapłanek i stałych kapłanów Sezostris wmu-

23

rował w fundamenty swojej świątyni dwadzieścia cztery sztabki różnych metali oraz kilkanaście szlachetnych kamieni. Złoto, srebro, lapis-lazuli, turkusy, jaspisy, krwawnik... wszystkie te wydobyte w górach materiały wchodziły w skład oka Horusa, tego najpotężniejszego z talizmanów.

Potem ofiarnicy, zarówno mężczyźni jak i kobiety, uformowali pochód. Nieśli do świątyni potrzebne jej sprzęty. Misy do obrzędów oczyszczania, puchary, wazy, skrzynie, ołtarze, tkaniny, łodzie... wszystko to złożono w świątynnym skarbcu, gdzie sufit był ze złota i lapis-lazuli, posadzka ze srebra, a drzwi z miedzi.

- Dzisiaj poprowadzę wszystkie trzy obrzędy, poranny, południowy i wieczorny - zapowiedział faraon - tak aby nadprzyrodzone moce wsparły ducha opiekuńczego tej świątyni, która jest domem bogów, a nie ludzi. To on właśnie rozprowadza energię.

Młoda kapłanka widziała, jak spełniają się odszyfrowane w Domu Życia w Abydos słowa tekstów mówiących o ważności króla Egiptu jako pierwszego rytualisty. To on z bezładu czynił ład, kłamstwo zastępował prawdą, a błąd poprawnością. Niebiańska harmonia mogła istnieć i na ziemi, byleby obrzędy te odprawiano w przepisanej porze, a faraon właściwie nimi kierował.

- Niech światło spłynie na ołtarze! - rozkazał Sezostris.

Z kadzielnic rozchodziły się delikatne zapachy. Na dioryto-wych, granitowych i alabastrowych stołach ofiarnych złożono kwiaty, mięsa, pęki warzyw, wonne substancje, naczynia z wodą, piwem i winem, chleby najrozmaitszych kształtów i wielkości. Wszystkie te zasoby przeznaczone były dla bogów, by spróbowawszy ich emanacji, przyswoili je jako pokarm. Składane ofiary umacniały więzi między widzialnym i niewidzialnym. Dzięki nim dzieło tworzenia wciąż mogło się odnawiać.

Sezostris wszedł do wewnętrznej części świątyni, dokąd wpuszczano tylko niektórych występujących w jego imieniu rytualistów. W tym zamkniętym dla zwykłych ludzi pomieszczeniu mieli dbać o całość wielkiego boskiego ciała i odpędzać siły chaosu pragnące zniszczyć przestrzeń bogini Maat.

24

W głębi świątyni wznosiło się prawzgórze - strop obniżał się tu ku niemu, a posadzka wznosiła. Prawzgórze to wyłoniło się z wód praoceanu rankiem pierwszego dnia stworzenia, a teraz było cokołem, na którym Stwórca wciąż budował swoje dzieło.

W półmroku Świętego Świętych objawiała się kraina światła*, a bramy do niej otwierał faraon. W samym środku niebiańskiego królestwa potęg władca odnawiał początek.

- Dopóki świat wspierać się będzie na czterech słupach -odezwał się monarcha do Obecności - dopóki wylewy przychodzić będą w swoim czasie, dwa światła władać dniem i nocą, gwiazdy tkwić na swoich miejscach, a dekany** wywiązywać się ze swych zadań, dopóki Orion ukazywać będzie Ozyrysa, dopóty świątynia ta stać będzie nieporuszenie jak niebo.

Ożywiona świątynia spowolni obumieranie akacji Ozyrysa. Otoczy ją dobroczynnymi falami, wzniesie magiczny mur osłaniający Drzewo Życia przed nowymi atakami, choć przyczyny choroby nie usunie.

Zbliżał się czas na innego rodzaju działania. Król przed podjęciem ostatecznej decyzji zwołał zebranie Złotego Kręgu z Abydos.

- Opiera się już tylko jeden z namiestników, Chnum-Ho-tep - przypomniał znany z szorstkości generał Nesmontu. -Musimy uderzyć na niego wszystkimi siłami, bo ten bunt trzeba zdławić do końca. Egipt będzie wreszcie zjednoczony i akacja znów się zazieleni.

Stary, ale wciąż pełen energii generał nie potrafił dobierać słów. Cale życie poświęcił wielkości Obydwu Krajów. A któż

* Achet, stówo zbudowane na rdzeniu ach - być świetlistym, użytecznym.

** Trzydziesta szósta część sfery niebieskiej, czyli trzecia część każdego ze znaków zodiaku. Konstelacje, których pojawienie się nad horyzontem, trwające 10 dni, stużyto do określenia godzin nocy. Egipcjanie zestawiali tablice tych gwiazdozbiorów (przyp. J. Karkowski).

25

był wcieleniem tej wielkości, jeśli nie faraon Sezostris? Za niego Nesmontu gotów był oddać nawet życie.

- Zgadzam się z generałem Nesmontu - oświadczył generał Sępi. - To starcie wydaje mi się nieuniknione, choć po obu stronach będzie wiele ofiar w ludziach.

Sępi, wysoki, szczupły i władczy, był prawą ręką Dżehutie-go, pojednanego już z Sezostrisem namiestnika prowincji Zająca. W ramach misji specjalnej, zleconej mu przez Złoty Krąg, powoli skłonił Dżehutiego do niewchodzenia w ten tak katastrofalny w skutkach konflikt. Kierował jedną z najlepszych w kraju szkół pisarzy, nigdy nie dawał się ponieść emocjom, wszystko starannie obmyślał i obliczał i nie znosił awantur-nictwa.

- Mam wstręt do przemocy - przyznał Sehotep, strażnik pieczęci królewskiej, trzydziestolatek, wielki elegant o oczach tryskających inteligencją - ale całkowicie podzielam zdanie generałów Nesmontu i Sępiego, gdyż Chnum-Hotep na pewno się nie podda. Myślę, że rozmowy z nim nic nie dadzą. Jest osamotniony w swoim uporze, ale i tak nie przyzna się do błędu i dla ratowania własnych przywilejów gotów jest wywołać krwawą wojnę.

Łysy nie zabrał głosu, tylko kiwnął potakująco głową. Jako arcykapłan Abydos niespecjalnie interesował się wstrząsami otaczającego świata, uderzyło go jednak, że ludzie tak różniący się między sobą jak Nesmontu, Sępi i Sehotep są tym razem całkowicie zgodni.

- Zanosi się na straszliwą rzeź - zauważył wielki podskarbi Senanch, czerstwy czterdziestolatek, znany smakosz i bardzo sumienny zarządca. - Chnum-Hotep to bogacz, a jego milicja jest groźna. Opierać się będzie nie na żarty. Tylko zadufek mógłby z góry być pewny zwycięstwa.

- Niczego innego się nie spodziewam - wtrącił generał Nesmontu - ale to nie powód, żeby się wahać i nie kończyć dzieła faraona.

- Generale, czy jesteś pewny, że Chnum-Hotep rozporządza siłą Seta i ściąga chorobę na akację Ozyrysa? - zapytała królowa.

26

- Tu nie może być wątpliwości - odparł Nesmontu - gdyż wszyscy pozostali namiestnicy okazali się niewinni. Mania wielkości każe mu panować nad Południem. Nasz monarcha krzyżuje mu plany, więc Chnum-Hotep mści się i uderza w żywotne siły Egiptu.

- A może ma wspólników? - zapytał Sehotep.

- Tego nie możemy wykluczać - z żalem stwierdził generał Sępi. - Chnum-Hotep przez długi czas kontrolował szlaki handlowe łączące go z Azją. Mógł znaleźć poza Egiptem sojuszników, którym zależy na osłabieniu instytucji faraona.

- To tylko domysł - zauważył Senanch.

- Ale łatwy do sprawdzenia - odparł Nesmontu. - Rozbijemy milicję Chnum-Hotepa, złapiemy go i weźmiemy na spytki. Zaręczam wam, że wyśpiewa prawdę.

- Czy Jego Królewska Mość zna zdanie tego z nas, który wyjechał w tajnej misji i jako jedyny jest tu nieobecny?

- Nie będę za niego mówił.

- Ja dobrze go znam - dodał Sępi - i sądzę, że wypowiedziałby się za uderzeniem.

- Miałeś zastrzeżenia - zwrócił się król do Senancha. -Czy znaczy to, że jesteś przeciw?

- Bynajmniej, Wasza Królewska Mość, ale z przerażeniem myślę o wojnie domowej i o wszystkich tych, którzy w niej zginą. Mam jednak świadomość, że nie da się jej uniknąć, i zrobię wszystko, by gospodarka kraju jak najmniej na tym ucierpiała.

- Złoty Krąg jest jednomyślny - zamknął obrady Sezostris. - Szykujemy się więc do ataku na Chnum-Hotepa i odebrania mu prowincji Oryksa. Królowa i wielki podskarbi wrócą do Memfisu i załatwiać będą sprawy bieżące. Jeśli zginę w walce, rządy obejmie Wielka Małżonka Królewska, a potem w porozumieniu z ocalałymi członkami Złotego Kręgu i Domu Królewskiego rozstrzygnie o sukcesji.

Starcie było bliskie i Egipt mógł wkrótce spłynąć krwią, chwilowo jednak Sezostris rozkoszował się spokojem i ciszą

27

miasta Abydos. Nastrój mąciła oczywiście choroba akacji, ale żyły tu jeszcze echa złotego wieku, kiedy to wtajemniczeni dzięki obchodom misteriów Ozyrysa zwyciężali śmierć.

Właśnie dla ratowania tych podstawowych wartości faraon musiał zdusić bunt Chnum-Hotepa, zmusić go do uległości i do wyznania winy. Jeśli zdoła zniszczyć ten bastion Seta i przywrócić jedność Obydwu Krajom, rozporządzać będzie siłą, której dotychczas bardzo mu brakowało.

Na nabrzeżu, przed wymalowanym na dziobie królewskiego okrętu okiem Horusa, stała młoda kapłanka i wypowiadała formułki mające chronić króla w czasie podróży. Sobek--Obrońca osobiście sprawdził tożsamość wszystkich marynarzy, a tuż przed odpłynięciem okrętu trzykrotnie przeszukał kajutę monarchy.

- Kiedy Wasza Królewska Mość spodziewa się wrócić? -zapytała młoda kapłanka.

- Nie mam pojęcia.

- Czy to prawda, że będziemy mieli wkrótce wojnę?

- Pierwszym faraonem egipskim był Ozyrys. Rządził krajem spójnym, w którym każda prowincja zachowywała swoją odmienność, ale wszystkie razem tworzyły całość. Ja muszę kontynuować jego dzieło. Wykonuj i ty swoje obowiązki, bez względu na to, czy wrócę, czy nie wrócę.

Statek był już daleko od nabrzeża, ale Sezostris, patrząc na przepiękny widok miasta Abydos, ukształtowanego przez wieczność Ozyrysa, nie mógł oderwać oczu od brzegu.

Co trzy miesiące wymieniano wszystkich wartowników pełniących służbę przy wejściach do miasta Kahun. Stojący przy wszystkich czterech narożnikach żołnierze wpuszczali do środka tylko osoby bardzo znane i mające specjalne zezwolenia na przebywanie w mieście. Iker, pewny, że czeka go aresztowanie, nawet nie próbował się wymknąć i z dumnie pod-

28

niesionym czołem ruszył prosto do domu swojego bezpośredniego zwierzchnika, Heremsafa.

Znajdzie się w więzieniu, skażą go na prace przymusowe, może nawet będzie stracony, ale powie Heremsafowi wszystko, co myśli. Z pewnością na nic to się nie zda, gdyż ten wysoki dostojnik jest wiernym sługą Sezostrisa. Jednakże prawda o ciemięzcy dotrze do świadomości ludzi i czyjeś zbrojne ramię odsunie władcę od tronu.

Ruszając na spotkanie ze swoim sędzią, Iker zabrał wspaniały sprzęt pisarski, otrzymany kiedyś od generała Sępiego, byłego nauczyciela Ikera. Odda oskarżycielowi paletki, pędzelki, drapaki, gumki i garnuszki z tuszem.

W ten sposób ostatecznie przekreśli swoją przeszłość.

Heremsaf jadł właśnie zapiekankę z porów, pociętych na cienkie paski, przedzielone plasterkami świeżego sera z kawałeczkami czosnku. Ulubione danie tak bardzo przyciągało jego uwagę, że na widok wchodzącego Ikera nawet nie podniósł głowy.

Heremsaf miał kwadratową twarz i starannie przycięte wąsiki. Był jedną z ważniejszych osobistości miasta Kahun. Jako zarządca piramidy Sezostrisa Drugiego i świątyni Anubisa codziennie nadzorował dostawy mięsa, chleba, piwa, tłuszczów i pachnideł, przeglądał księgi rachunkowe, sprawdzał godziny nadliczbowe i czuwał nad prawidłowym rozdziałem żywności. Wstawał wcześnie, spać chodził późno i nawet nie myślał o wypoczynku.

Iker zawdzięczał mu pierwsze swoje stanowisko oraz późniejsze awanse wraz z radą: „Nic nie powinno ujść twojej uwagi". I oto w trakcie wykonywania jednej ze zleconych mu przez zwierzchnika prac Iker natknął się na rękojeść noża z wyciętym na nim słowem Jastrząb. Tak właśnie nazywał się statek wiozący kiedyś Ikera na śmierć. Czy był to zwykły przypadek, czy może Heremsaf coś knuł? Nie pozwolił Ikerowi zajrzeć do archiwów, dowodząc tym, że jest w konszachtach ze ślepo oddanym Sezostrisowi burmistrzem. Ponieważ Iker nie wiedział, o co właściwie im chodzi, nie mógł postawić zwierzchnikowi żadnego konkretnego zarzutu.

29

Dzisiaj Heremsaf ukazał swoje prawdziwe oblicze. Zastawił pułapkę na Ikera, licząc, że chłopak popełni jakieś głupstwo, a teraz, mając potwierdzenia, będzie mógł go wykończyć.

- Musimy porozmawiać, Ikerze.

- Jestem do usług, dostojny panie.

- Wyglądasz na zdenerwowanego, mój chłopcze. Coś cię trapi?

- To ty tak mówisz, panie.

- Boisz się, że nie podobają mi się wyniki twojej pracy? No to omówmy je po kolei. Rozwiązałeś delikatną sprawę spichlerzy, odszczurzyłeś miasto, doprowadziłeś do porządku stare składy i w niewiarygodnie krótkim czasie zreorganizowałeś bibliotekę świątyni Anubisa. Czy twoim zdaniem wymieniłem wszystko?

- Nie mam nic do dodania.

- Wspaniałe osiągnięcia, co?

- Sam to osądź, panie.

- Jeśli nawet zamierzałeś być nieuprzejmy, to i tak nie wpłynie to ani na moje zdanie, ani na decyzję.

- Nie miałem takiego zamiaru, panie. A oto mój sprzęt pisarski.

Heremsaf podniósł wreszcie głowę.

- Dlaczego chcesz się z nim rozstać? Iker milczał.

- Wiedz, mój chłopcze, że nie przyjmuję żadnych podarków. Powinieneś wytłumaczyć mi się z tego głupiego kroku, ale to nie w twoich zwyczajach. No już, zapomnijmy o tym. Gdybym tobie, najinteligentniejszemu młodemu pisarzowi z miasta Ka-hun, postawił jakikolwiek zarzut, burmistrz natychmiast by mnie zganił. A właśnie burmistrz daje ci coś, czego nie bardzo rozumiem, ale muszę ustąpić. Byleby tylko nie przewróciło ci się w głowie. Zazdrośników nie brakuje i wystarczy najmniejszy błąd z twojej strony, a od razu się na ciebie rzucą. Musisz być nadzwyczaj ostrożny i nie chwalić się nabytkiem.

- Nabytkiem? Co masz, panie, na myśli?

- Przeprowadzisz się. Burmistrz przydziela ci nowy dom, wielki i lepiej położony. Na własność.

30

- Skąd taka szczodrość? i.

- Należysz od tej pory do grona najlepszych pisarzy naszego miasta, mój chłopcze, i masz prawo wstępu do wszystkich urzędów w mieście.

- Czy nadal mam się zajmować biblioteką świątyni Anubisa?

- Oczywiście, tym bardziej że w tym tygodniu znajdą się tam nowe rękopisy. Ty najlepiej potrafisz je uporządkować. Moim zdaniem zarząd miasta powoła cię wkrótce na stanowisko doradcy. Przestanę wtedy być twoim zwierzchnikiem i sam będziesz musiał sobie radzić z zasiedziałymi od lat urzędnikami. Strzeż się ich, bo nie lubią młodych, mogących wejść na ich miejsce. Czy jesteś zadowolony ze swojego służącego?

- Sekariego traktuję jak przyjaciela, który część swojej pracy wykonuje u mnie.

- Przydzielam ci go. Od tej pory będzie pracował tylko u ciebie. Powinien być zawsze porządnie ubrany, chodzi tu o twoją reputację. Miłego dnia, pisarzu Ikerze. Obaj mamy dużo pracy.

- Aż trudno uwierzyć - powiedział Sekari do Ikera. - Śniło mi się, że jem ośle mięso. Poszedłem do tłumacza snów, powiedział, że to bardzo dobrze. Awans dla mnie i dla kogoś bardzo mi bliskiego.

- Dobrze ci się wyśniło. Burmistrz przydzielił mi właśnie duży dom.

Sekari aż gwizdnął z podziwu.

- No, no... naprawdę wyrastasz na ważną osobę w mieście. Gdy pomyślę, że najcięższe chwile mamy już za sobą, dziękuję losowi. Kiedy przeprowadzka?

- Natychmiast.

- No to pakujemy twoje rzeczy.

- Tym zajmują się już robotnicy z zarządu miasta.

Iker, Sekari i Wiatr Północy udali się na wskazane przez Heremsafa miejsce. Dom znajdował się w lepszej dzielnicy miasta, przy czyściutkiej uliczce, nieopodal ogromnej willi burmistrza.

31

I

- To ten? - zdziwił się Sekari.

- Tak, to ten.

- Niemożliwe! Jaki ładny! Pobielony wapnem, ma piętro. Zobacz, jaki wielki taras. Czy w ogóle zechcesz jeszcze ze mną rozmawiać?

- Oczywiście, przecież będziesz u mnie mieszkał jako rządca.

- No, no... Poczekaj, to nie jest dom dla dzikusów. Zaraz pójdę po niezbędne rzeczy.

Oddali! się, ale szybko wrócił. Niósł miseczkę z pachnącą wodą i postawił ją przy progu.

- Kto wchodzi do takiego pałacu, musi obmyć ręce i nogi. Jesteś właścicielem, więc zaczynaj.

W pomieszczeniu przeznaczonym na kult przodków Sekari wciągnął powietrze w nozdrza.

- Te ściany porządnie zlano piwem z dodatkiem zmielonego na proszek czosnku - powiedział. - Spokoju nie zakłócą nam ani węże, ani skorpiony, ani duchy.

Pokój przyjęć, trzy pokoje mieszkalne, nowe łazienki, obszerna kuchnia, piwnica co się zowie... Sekari był zachwycony i wielokrotnie wszystko obszedł.

- A... sprzęty?

- Myślę, że zaraz będą.

Robotnicy z zarządu miasta przynieśli ogromną ilość wszelkiego dobra. Pod czujnym okiem Wiatru Północy Sekari kazał im najpierw obmyć ręce i nogi, a dopiero potem pozwolił wejść i wskazał, gdzie mają ustawić wszystkie te cenne przedmioty.

Kosze i szafki na żywność, ubiory, sandały, wyposażenie łazienek - wszystko było najwyższej jakości. Kosze i skrzynki - prostokątne, podłużne, owalne i okrągłe - wykonane były bądź z drewna, bądź z sitowia powiązanego paskami z liści palmowych i miały dopasowane wieka, zawiązywane na sznureczki. Maty - w najlepszym gatunku. Leżeć będą na podłodze albo zawisną w oknach, chroniąc mieszkanie przed słońcem.

Niskie stoliki oraz trójnogie stołeczki były i eleganckie,

32

i mocne, ale Sekariemu najbardziej spodobały się słomiane krzesła z nogami mającymi przekrój kwadratu i lekko wygiętym, dostosowanym do kształtu pleców oparciem. Krzesła te, dzięki ramom łączonym na czopy wciśnięte w krzyżujące się prostopadle rzędy gniazd, przetrwają wieki. A cóż dopiero powiedzieć o wspaniałych lampach! Miały podstawę z wapienia i drewnianą kolumienkę podobną kształtem do łodygi lotosu. Na kolumience stał zbiorniczek z brązu na oliwę. Sekari z zapartym tchem siadł na jednym z krzeseł.

- Czyżbyś dostał nominację na pomocnika burmistrza? To, co najwspanialsze, miało jednak dopiero nadejść. Były

to trzy łóżka, po jednym do każdego pokoju. Miały tapicerkę, jakiej Sekari nigdy w życiu nie widział. Delikatnie dotykał palcami konopnych pasów przymocowanych do drewnianej ramy ozdobionej figurkami boga Besa i bogini Teoeris. Bóstwa trzymały w jednej ręce nóż, drugą wymachiwały wężami i czuwały nad spokojem śpiącego. Sekari przyłożył głowę do wypchanej wełną poduszeczki i gładząc cieniutką lnianą tkaninę, wpadł w zachwyt.

- Wyobrażasz sobie, Ikerze, spanie na czymś takim, zwłaszcza gdyby to skropić czymś pachnącym? Temu nie oprze się żadna dziewczyna. Już widzę, jak tu...

Cudowne wizje Sekariego przerwał nagle ryk Wiatru Północy. Po zachodniej stronie domu osioł dostrzegł ogródek i niewielką stajenkę z dachem z liści palmowych. Wygodny barłóg, żłób pełen ziarna, jarzyn i oślego przysmaku, czyli ostów. Wiatrowi Północy wyraźnie spodobało się nowe mieszkanie.

W drzwiach willi stanęło trzech barczystych drabów.

- Piwnica? - zapytał pierwszy. Podbiegł Sekari.

- O co chodzi?

- Burmistrz przysyła dzbany z piwem.

Sekari patrzył, jak wnoszą szczelne naczynia z wąską szyjką, wypalone na całą grubość i mające z obu stron uchwyty. Korki z mułu zapewniały trunkowi świeżość.

- No dobrze... Chodźcie za mną.

33

Ledwie złożono dzbany, a natychmiast zjawił się następny dostawca. Przynosił przepaski z surowego lnu, zszyte z dwóch symetrycznych kawałków.

- To najnowsza moda - oznajmił. - Taka przepaska sięga w dół aż do kolan, a w górę aż do piersi. Te dwa dłuższe rogi trójkąta obwiązujemy wokół pasa, a ten najkrótszy trzeba przeciągnąć z tylu między udami i przywiązać na brzuchu do tamtych dwóch. Przy odrobinie wprawy tkanina dwa razy obwinie ciało.

Iker natychmiast spróbował i był zadowolony z wyniku.

- A to dla służącego.

Sekari otrzymał wspaniałą miotłę z zebranych w pęczki włókien palmowych, sześciokrotnie w obie strony okręconych i przywiązanych do twardego trzonka.

Podczas gdy Sekari wypróbowywał swoje nowe narzędzie pracy, Iker przyglądał się dziwnemu przedmiotowi, który właściwie nie był mu w łazience potrzebny. Była to łyżeczka do nabierania maści. Miała kształt nagiej pływaczki, która wysoko unosiła głowę i trzymała w rękach owalne naczynie w kształcie kaczki. To ona! Bogini Nut, czyli Niebo. I bóg Geb, czyli Ziemia. Od tych dwojga zależało krążenie powietrza i światła, bez czego życie na ziemi byłoby niemożliwe. Ona!

Ten mały przedmiot przybliżył nagle Ikerowi młodą kapłankę, tak odległą i tak niedostępną. Zwykła pomyłka czy raczej znak losu?

- Co zamierzasz z tym zrobić? - z rozbawieniem zapytał Sekari.

- Podarujesz tę łyżeczkę którejś ze swoich ślicznotek.

- Nigdy nie ujrzysz tej dziewczyny, a ciągle jeszcze o niej myślisz. Poznam cię z dziesięcioma innymi. Wszystkie ładne i usłużne. Mając taki dom jak ten, będziesz jedną z najlepszych partii w Kahun.

Iker pomyślał o tym wyjątkowym kamieniu, jakim był wydobyty z wnętrza góry król turkusów. To dzięki niemu mógł niegdyś wpatrywać się w przecudne oblicze ukochanej dziewczyny.

34

- Niepotrzebnie się trapisz - ciągnął Sekari - i tylko marnujesz swoje szansę. Taki dom, a do tego stanowisko wysoko kwalifikowanego pisarza... czy zdajesz sobie z tego sprawę?

- Wspominałeś mi kiedyś o Złotym Kręgu z Abydos. Sekari zmarszczył brwi.

- Nie przypominam sobie, ale mniejsza z tym. Tę nazwę zna każdy, oznacza ona ludzi wtajemniczonych w misteria w Abydos. My nie należymy do tego Kręgu i bardzo dobrze! Czy widzisz się jako więzień pozbawiony wszelkich przyjemności, bez wina i bez kobiet?

- A może ona należy do tego Kręgu?

- Zapomnij o niej i pomyśl o swojej karierze. Po co się tak umartwiać, jeśli masz wszystko, co potrzebne do szczęścia.

- Wybacz mi, przyjacielu, ale zupełnie nie rozumiesz, skąd wzięła się ta góra podarków.

Sekari siadł na stołku.

- Uchodzisz za doskonałego pisarza, więc czerpiesz z tego odpowiednie korzyści. Cóż w tym dziwnego?

- Chcą mnie kupić.

- Bzdury pleciesz!

- Chcą uniemożliwić mi dalsze poszukiwania i ukryć przede mną prawdę. Stanowisko, piękny dom, dostatek... Czegóż więcej można by sobie życzyć? Sprytnie pomyślane, ale mnie nie oszukają. Mnie nikt nie powstrzyma, Sekari!

- No, jeśli tak na to patrzeć... Czy jednak nie przesadzasz?

- W oczach władz miejskich jestem człowiekiem niebezpiecznym, więc próbują mnie omamić.

- Przypuśćmy, że masz rację. W takim razie korzystaj ze sposobności. Jeśli ta poszukiwana przez ciebie prawda prowadzi cię do zguby, to dlaczego nie zrezygnować i nie wziąć tego, co ci dają?

- Powtarzam ci, że mnie nikt nie przekupi.

- No dobrze, to ja po raz pierwszy tu posprzątam, a potem zrobię obiad.

Iker wyszedł na taras.

Nie czuł się tu jak u siebie. Przeciwnicy, chcąc go omamić, umocnili go tylko w jego stanowczości.

35

Wyciągnął zza przepaski nóż, którym zabije Sezostrisa. Na ostrzu zaigrały promienie słońca.

Wdowa, chcąc zapewnić trójce swoich dzieci dostatnie życie, ciężko pracowała. Miała kawałek ziemi na odludziu na północ od Memfisu, uprawiała warzywa i sprzedawała je na targach. Pomagało jej dwóch robotników.

Układała właśnie w koszu piękne cukinie, gdy nagle ujrzała przed sobą jakieś włochate straszydło. Nie była bojaźliwa, ale odruchowo się cofnęła.

- Jak się masz, kochana! To bardzo ładne poletko, więc uzyskujesz z pewnością niezłe dochody.

- A co cię to obchodzi? Krzywogęby uśmiechnął się złowrogo.

- Jestem człowiekiem uprzejmym i mam zrozumienie dla kłopotów swoich bliźnich. Będę ochraniał twoje pole. Moja ochrona na pewno bardzo ci się przyda.

- Mylisz się.

- O, nie, ja nigdy się nie mylę.

- Wynoś się stąd!

- Ja bardzo się gniewam na takie słowa. Nie licz na pomoc swoich ogrodników, bo są w rękach moich ludzi. O swoje dzieciątka możesz się nie bać, bo jeśli będziesz grzeczna, nie stanie się im żadna krzywda.

Wdowa zbladła.

- Czego chcesz?

- Dziesiątej części dochodów w zamian za ochronę. Tylko nie próbuj mnie oszukiwać, bo jeśli skłamiesz albo nie zapłacisz w terminie, pomszczę się na najukochańszym twoim maleństwie.

Krzywogęby miał swoje wypróbowane sposoby. Stojąc na czele bandy łotrów spod ciemnej gwiazdy, podporządkowywał sobie drobnych gospodarzy, ci bowiem, bojąc się utraty życia i nie chcąc narażać swoich bliskich na męki, ustępowali mu.

Wdowa nie była wyjątkiem od tej reguły. vi Krzywogęby nie zostawiał na swojej drodze trupów, nie ściągał więc na siebie uwagi policji. „Ochraniał" już wiele gospodarstw i dochody miał znaczne. Był to dopiero początek, ale i tak winszował sobie sukcesów. Spodziewał się również, że wielki zwierzchnik będzie zadowolony.

Krzywogęby wszedł do Memfisu od północnego przedmieścia, skąd widać było starą cytadelę z białymi ścianami, dzieło pierwszego faraona, Menesa, zwanego Trwałym. Kręciło się tu tyle pospólstwa, że łatwo było zniknąć w tłumie. Wielki zwierzchnik, Zwiastun, znalazł sobie skromne mieszkanko nad sklepem prowadzonym przez kilku jego wiernych.

Krzywogęby był urodzonym bandytą i miał już za sobą niemało rabunków z użyciem broni. Wiele lat spędził w kopalniach miedzi na Synaju, trafił potem do kopalni turkusów i dopiero po dokonanej przez Zwiastuna i jego bandę napaści udało mu się uciec. Nie uznawał nad sobą żadnej władzy, doszedł jednak do wniosku, że lepszego niż Zwiastun zwierzchnika nie znajdzie. Zwiastun pozwalał mu bogacić się bez ograniczeń, byleby tylko robił to dyskretnie i przygotowywał swoich zabijaków do operacji poważniejszych niż ograbianie leżących na uboczu gospodarstw rolnych.

W pełni korzystał więc z przyjemności nowego życia, a jedynym jego obowiązkiem było udawanie się do Memfisu, spotykanie się tam ze Zwiastunem i przekazywanie mu tego, co najbardziej cenił.

Memfis ze swoim wielkim portem rzecznym zawsze był gospodarczym centrum Egiptu, bez względu na to, gdzie rezydował taki czy inny faraon. To właśnie do Memfisu docierały towary z Krety, Libanu i Azji, tu spisywano je i układano w ogromnych składach. Niezliczone spichlerze pełne były zboża, w oborach stało wiele tłustych wołów, a do skarbca wędrowały złoto, srebro, miedź, lapis-lazuli, wonności, leki, wina, przeróżne gatunki oliwy oraz mnóstwo wszelkiego innego dobra.

36

37

Krzywogęby marzył, że kiedyś zdobędzie wszystkie te bogactwa i stanie się najmajętniejszym człowiekiem w kraju. Zwiastun, nie sprzeciwiając się tym planom, jeszcze bardziej skłaniał go do takich marzeń.

Krzywogęby w nic nie wierzył i myślał tylko o osiągnięciu swojego celu, bał się jednak Zwiastuna, ten bowiem nawet jego przewyższał w okrucieństwie. Niech więc przewodzi, a on, Krzywogęby, będzie tymczasem robił majątek. A jeśli wypadnie użyć przemocy i wyciąć w pień przeciwników, wykona tę pracę z całą starannością.

W pobliżu domu Zwiastuna wydało mu się, że ktoś go śledzi. Gęsto rozstawieni wartownicy - tu sprzedawca chleba, tam zwykły gap, jeszcze dalej zamiatacz ulic - przyglądali się i w razie zagrożenia natychmiast uprzedzali o nim mistrza.

Przez nikogo nie zatrzymywany, Krzywogęby wszedł do sklepiku. Piętrzyły się tu całe sterty sandałów, mat i zgrzebnego płótna. Uczniowie Zwiastuna zgodnie z jego zaleceniami byli uczciwymi, szanowanymi w dzielnicy kupcami. Niektórzy pozakładali już rodziny, innym wystarczyły przelotne związki. Brali udział w licznych obchodzonych corocznie świętach, chodzili do piwiarni i wtapiali się w ten sposób w społeczność egipską. Uderzą na wroga później, na razie jednak w niczym nie mogą się wyróżniać.

- Jak się masz, stary - zaczepił Krzywogębego jakiś młodzieniec.

- Doskonale, chłopie, a ty?

Szab Pokurcz, groźny nożownik, specjalista zwłaszcza od ciosów w plecy, był prawą ręką Zwiastuna. Ten zimny morderca, nieznający ani wzruszeń, ani wyrzutów sumienia, wchłaniał w siebie nauki boskiego wysłannika i był mu całkowicie oddany.

- Robimy postępy. Mam nadzieję, że nikt cię nie śledził.

- Znasz mnie, Szabie. Mam jeszcze siłę w pięści.

- W każdym razie tutaj nie dostanie się żaden szpicel.

- Jak byłeś nieufny, tak i jesteś, można by rzec.

- Przecież to podstawa naszego przyszłego sukcesu. Tu wszędzie pełno bezbożników. Przyjdzie czas, że ich wytępimy.

38

Krzywogęby skinął potakująco głową. Nic nie nudziło go bardziej niż rozważania teologiczne.

- Zwiastun wygłasza właśnie kazanie. Chodź ze mną, ale cichutko.

Weszli na piętro. Grupka około dwudziestu uczniów mistrza wsłuchiwała się w jego słowa.

- Bóg objawił mi, że ja i tylko ja mam prawo przekazywać jego posłanie - mówił Zwiastun. - Bóg jest dobrotliwy i pełen miłosierdzia dla tych, co w niego wierzą, ale nie ma litości dla niewiernych i zmiecie ich z powierzchni ziemi. Was, wyznawców prawdziwej wiary, wystawia teraz na ciężką próbę. Każe wam wmieszać się w rozpustny i czczący fałszywych bogów naród egipski, bo tylko w ten sposób będziemy mogli wszcząć wielką wojnę i narzucić wszystkim bezwzględną i ostateczną prawdę, jaką wam głoszę. Każdy, kto jej nie uzna, zginie, a jego zguba napełni nas radością. Wytępimy wszystkich bluź-nierców, a zaczniemy od najważniejszego z nich, czyli faraona. Nie myślcie, że przekracza to nasze siły. Jutro to my będziemy panami tego kraju, a później zniesiemy wszelkie granice i cała ziemia stanie się jednym wielkim królestwem. Baby nie będą już łaziły sobie swobodnie po ulicach, wykorzenimy wszelką rozpustę i bóg obsypie nas swymi łaskami.

W kółko to samo - pomyślał Krzywogęby, choć poruszył go gwałtowny ton i siła przekonywania mówcy. - Ten przywódca niejednego przyciągnie.

Mistrz skończył i uczniowie rozeszli się w milczeniu do swoich zajęć - ten do piekarni, tamten do sklepiku z sandałami, a jeszcze ktoś do strzyżenia klientów.

Tak jak przy każdym spotkaniu ze Zwiastunem Krzywogęby podziwiał jego siłę oddziaływania na ludzi. Mistrz, odziany w wełniany płaszcz sięgający mu aż do kostek, w turbanie na głowie, wysoki, smukły, brodaty, z przekrwionymi oczyma, patrzył na ludzi wzrokiem drapieżnego ptaka i terroryzował spojrzeniem nawet najodważniejszych. Jego słowa niekiedy były ostre jak krzemienna brzytwa, niekiedy jednak brzmiały łagodnie i urzekająco. Każdy z wiernych wiedział, że mistrz ma władzę nad potworami pustyni i żywi się ich groźną siłą.

39

- Czy przyniosłeś mi, co trzeba, Krzywogęby?

- Oczywiście. Weź to, panie. Podał Zwiastunowi torbę.

- Chwileczkę, niech sprawdzę - odezwał się Szab Pokurcz.

- Za kogo mnie bierzesz? - rzucił się Krzywogęby.

- Kontrola dotyczy wszystkich.

- Spokojnie, przyjaciele - przerwał Zwiastun. - Krzywogęby nigdy by się nie odważył mnie oszukać. Czy mówię prawdę?

- Oczywiście.

Zwiastun otworzył torbę i dobył z niej garść zebranej w oazach soli. Nie pił wina, piwa ani w ogóle żadnych mocnych trunków, niewiele wypijał wody i gasił pragnienie tą pianą boga Seta, pojawiającą się na powierzchni ziemi w porze letnich upałów.

- Doskonała, Krzywogęby.

- Pierwszy gatunek. Z pustyni zachodniej.

- Sprzedawca cię nie oszukał?

- Ze mną nikt nie pozwala sobie na żarty.

- Interesy idą ci dobrze?

- Doskonale, mistrzu. Gospodarze tak się mnie boją, że ulegają we wszystkim.

- Nikt się nie stawia?

- Niechby spróbował, mistrzu.

- Nie boisz się policji?

- Ani trochę. Powiedziałeś mi, jak mam postępować, i znakomicie to obmyśliłeś. Będę przekazywał ci spore sumki na rzecz naszej sprawy.

- Czy twoi ludzie wciąż ćwiczą?

- Możesz na mnie liczyć, mistrzu. Są sprawniejsi niż kiedykolwiek. Staną w gotowości, gdy tylko będziesz ich potrzebował.

- Poczekajcie tu na mnie.

Zwiastun wyszedł z pokoju, pozostawiając Krzywogębego i Szaba Pokurcza samych.

Wszedł do małej izdebki, gdzie stało mnóstwo koszy ze zgrzebnymi matami. Z uśmiechem pomyślał o buncie, który wzniecił niegdyś w mieście Sychem w kraju Kanaan. Oficero-

40

i. \

I

wie egipscy myślą, że go stłumili, a nie wiedzą, że pod popiołami wciąż tli się ogień. Zwiastun, aresztowany wtedy i wtrącony do więzienia, wydostał się podstępem na wolność. Nakłonił pewnego prostaczka do przyznania się, że to on właśnie jest Zwiastunem. Egipcjanie stracili nieboraka, sądząc, że pozbywają się w ten sposób sprawcy zamieszek, dzięki czemu prawdziwy Zwiastun - oficjalnie uśmiercony - może teraz pozostawać w cieniu i całkowicie spokojnie dalej prowadzić swoją działalność.

Nacisnął ścianę. Obróciła się i odsłoniła skrytkę. Zwiastun wyjął z niej skrzynkę z akacjowego drewna. Skrzynka ta była dziełem pewnego cieśli z Kahun, usuniętego w chwili, gdy zaczynał zbyt wiele mówić i stawał się niebezpieczny.

Arcydzieło to można by umieścić w skarbcu każdej wielkiej świątyni. W jego wnętrzu znajdowały się zapisane papirusy, figurki magiczne oraz szlachetny kamień. Zwiastun ostrożnie wziął go do ręki, wrócił do dużego pokoju i pokazał ten skarb Krzywogębemu i Szabowi.

- Oto jest król turkusów.

Kamień był tak wielki i tak szlachetny, że nie dorównałby mu żaden inny. Zwiastun wystawił go na światło, by naładował się energią.

- Z pomocą tego kamienia sprowadzimy na Egipt takie plagi, że faraon okaże się całkowicie bezradny.

- Poznaję ten kamień - odezwał się Krzywogęby. - Znalazł go we wnętrzu góry bogini Hathor policyjny kapuś, Iker. Zginął w czasie ataku na kopalnię, a jego ciało zostało spalone.

- Przypatrzcie się tej wspaniałości. Takiego zaszczytu dostąpić mogą tylko moi wierni wodzowie.

Krzywogęby nie był na ogół skłonny do rozmyślań.

- Co nam teraz rozkażesz, mistrzu?

- Weź pod ochronę jak najwięcej gospodarstw, zwiększaj swoje przychody, dozbrój ludzi i zrób z nich nie znających litości wojowników. Czas działa na naszą korzyść.

Wykonywanie takich zadań całkowicie odpowiadało Krzywogębemu. Wyszedł ze sklepu, trzymając w rękach kilka par sandałów, zupełnie jak zwyczajny klient.

41

Zwiastun sięgnął po drugą garść soli.

- Chodzą słuchy, że Sezostris przygotowuje się do uderzenia na namiestnika Chnum-Hotepa - zameldował mu Szab Po. kurcz. - Zanosi się na krwawe starcie, a wynik jest niepewny gdyż milicja prowincji Oryksa jest liczna i dobrze uzbrojona.

- To bardzo dobrze, przyjacielu.

- Sezostris może ponieść klęskę, może nawet zginąć, a wtedy...

- Wtedy jego miejsce zajmie Chnum-Hotep i z kolei jego weźmiemy na cel. Zniszczyć trzeba samą instytucję faraona, a nie człowieka, który chwilowo zasiada na tronie.

- Czy rzeczywiście ufasz, mistrzu, Krzywogębemu? Jeżeli się wzbogaci, może wymknąć się spod kontroli.

- Bądź spokojny, ten łotr dobrze wie, że jeśli mnie oszuka, to demon pustyni wpije mu się szponami w ciało.

- Bardzo mało interesuje go prawdziwa wiara.

- Dotyczy to wielu naszych sprzymierzeńców i będą tylko narzędziami w ręku boga. Ty jesteś z innej gliny. Moje nauki odmieniły cię i kroczysz teraz drogą cnoty.

Łagodny głos Zwiastuna wprawił Szaba w nabożne uniesienie. Mistrz, po raz pierwszy przemawiając do niego w taki sposób, jeszcze bardziej utwierdzał go w swojej wierze. Za takim wodzem Szab pójdzie na kraj świata i będzie mu ślepo posłuszny.

- Muszę wiedzieć, czy nasza sieć Kananejczyków w Mem-fisie jest gotowa do działania - powiedział Zwiastun. - Powierzymy jej wkrótce bardzo konkretne zadanie. Trzeba usunąć przeszkodę, która nie pozwala naszym Azjatom przeniknąć do Kahun.

42

stemie obronnym namiestnika Chnum-Hotepa gotowi byli ° wszystko. Powodzenie operacji w dużej mierze zależeć bę-H ie od tego, co przekażą zwierzchnikowi.

Naipierw Nil- Nie mieli przy sobie broni, odziani byli tylko w krótkie przepaski przesiąknięte zapachem ryb i udawali rybaków. To, co ujrzeli, wprawiło ich w zdumienie. Przed wejściem do głównego portu prowincji Chnum-Hotep zgromadził potężną flotę wszelkiego typu okrętów, a na ich pokładach umieścił dziesiątki łuczników.

Jeden z okrętów podpłynął do ich niewielkiego czółna. Ani myśleli uciekać.

- Czego tu szukacie? - zapytał oficer.

- No... łowimy ryby.

- Na czyje polecenie?

- No... na własny użytek. Rodziny muszą przecież coś jeść.

- To nie znacie zarządzeń wielmożnego pana Chnum-Hotepa? Teraz po tych wodach nie może pływać żadna łódź.

- Mieszkamy tu obok, w wiosce, i zawsze łowiliśmy właśnie tutaj.

- Teraz nie wolno.

- No to co mamy jeść?

- Popłyńcie na najbliższy posterunek kontrolny, a dostaniecie trochę żywności. Jeśli jeszcze raz was tu zobaczę, pójdziecie do aresztu.

Wywiadowcy oddalili się powoli jak uczciwi rybacy okazujący niezadowolenie z nowych, zarządzeń. Nie dopływając do posterunku kontrolnego, wyszli na brzeg i zapuścili się w gąszcz papirusów, gdzie roiło się od węży i krokodyli. Nie reagując na ukąszenia atakujących zewsząd owadów, dotarli do granicy pól uprawnych.

Chnum-Hotep i tutaj przygotował się do obrony. Głębokie rowy, zamaskowane pokrywającymi je gałęziami, były pułapką dla atakujących. W trzcinowych chatkach przebywali nie chłopi, lecz żołnierze, to samo dotyczyło zabudowań gospodarskich. Wywiadowcy wypatrzyli również łuczników ukrytych w koronach drzew.

Ruszyli dalej i doszli do kanału łączącego rzekę z miastem.

43

Płynęli pod wodą, z rzadka tylko wynurzając się nad powierzchnię dla zaczerpnięcia oddechu. W oddali dostrzegli solidne umocnienia, obsadzone przez silne oddziały milicji.

W liniach obronnych Chnum-Hotepa nie było ani jednego słabego punktu.

Wywiadowcy wiedzieli już dosyć, ale teraz stanęła przed nimi największa trudność. Jak cało i zdrowo wrócić do swoich i przekazać im zebrane informacje.

I w tej właśnie chwili usłyszeli świst przelatującej im koło uszu strzały.

Król wszedł do pałacu. Już w progu przywitał go były namiestnik prowincji, Dżehuti. Mimo sędziwego wieku i dającego mu się weznaki reumatyzmu pragnął złożyć hołd władcy jako wierny poddany. Dla ochrony przed dokuczającym mu bez przerwy zimnem owinął się obszernym płaszczem.

- Z niecierpliwością oczekiwałem przybycia Waszej Królewskiej Mości.

- Masz jakieś złe wieści?

- Wzmocniłem oddziały pilnujące granic prowincji i wszystkimi siłami starałem się blokować Chnum-Hotepa, ale codziennie bałem się, by nie spróbował przerwać tej blokady. Ma pod bronią więcej ludzi niż ja i nie wiem, jak długo jeszcze będę mógł stawiać opór.

- Na razie do tego nieszczęścia nie doszło, więc możemy mieć nadzieję.

- Ja, Wasza Królewska Mość, wielkiej nadziei nie mam. Nawet moi ludzie nie wydają mi się całkiem pewni. Wielu się burzy na samą myśl o walce z oddziałami Chnum-Hotepa. Radziłbym ci, Miłościwy Panie, nie dowierzać oddziałom naszych nowych sprzymierzeńców. Bardzo niedawno przeszli na naszą stronę, a sława namiestnika prowincji Oryksa przyprawia ich o drżenie. Na ogół sądzą, że Chnum-Hotep wyjdzie zwycięsko z każdej próby. Prawdę mówiąc, Wasza Królewska Mość, możesz liczyć wyłącznie na własne siły.

- Dziękuję ci za tę szczerość.

44

I

- Bez wątpienia jesteś, Miłościwy Panie, wielkim faraonem, jakiego tak bardzo potrzebuje nasz kraj, ale tej przeszkody, która przed tobą stoi, chyba nie pokonasz. A jeśli nawet zwyciężysz, to i tak pozostawisz po sobie niezagojone rany.

Dżehuti nie był pewien, czy król poważnie traktuje jego uwagi. Zbuntowane prowincje, z wyjątkiem należącej do Chnum-Hotepa, poddały się władzy centralnej i był to wielki sukces, ale dużo, bardzo dużo czasu upłynie, zanim się z tym pogodzą. Czy Sezostris, chcąc odnieść całkowity triumf, nie naraża się na klęskę? Z drugiej jednak strony - zwlekając, będzie osłabiał swoje siły i Chnum-Hotep nie omieszka z tego skorzystać.

Od chwili, gdy król znalazł się na obszarze prowincji Zająca, Sobek-Obrońca, dowódca jego gwardii przybocznej, a zarazem zwierzchnik całej policji egipskiej, nie mógł usnąć. Ten potężnie zbudowany i energiczny mężczyzna nie wiedział jeszcze, jak ma zapewnić monarsze bezpieczeństwo na tak ogromnym obszarze. Musiał w dodatku układać się z milicją Dżehutiego i formować mieszane jednostki, niebudzące ani trochę zaufania. Osiągnął tylko tyle, że nad apartamentami królewskimi czuwali najlepsi jego ludzie.

Chnum-Hotep spróbuje oczywiście pozbyć się monarchy, zanim ten zdąży na niego uderzyć. Wojska Sezostrisa, pozbawione wodza, z pewnością przejdą na stronę przeciwnika. Gdzie jednak i kiedy nastąpi zamach?

W Chemenu, głównym mieście prowincji, nastrój był coraz gorszy. Nie wrócił żaden z wywiadowców wysłanych przez generała Nesmontu na drugą stronę frontu. W tej sytuacji Sezostris nic nie wiedział o systemie obronnym Chnum-Hotepa, a uderzenie na ślepo mogło doprowadzić tylko do porażki.

Każdego ranka o świcie Sobek osobiście rewidował wszystkie osoby zatrudnione w pałacu. Nie dowierzał nikomu, nawet całkowicie niegroźnym staruszkom. Zaglądał do kuchni i kazał w swojej obecności próbować kuchcikom wszystkich potraw.

W chwili gdy miał właśnie trochę czasu i posilał się placusz-

45


kiem z bobem, podszedł do niego niepewnie jeden z pomocników. Minę miał niewesołą.

- Co się stało?

- Nic, naczelniku, właściwie nic, ale kazałeś nam o wszystkim meldować, więc...

- 0 co chodzi?

Sobek odłożył placuszek, na który od dłuższego już czasu spoglądał pies. To krótkołape zwierzę było bacznym obserwatorem, toteż porwało zdobycz i umknęło w jakiś kąt, gdzie spokojnie mogło ją zjeść.

- Widziałeś, naczelniku, że...

- Słucham cię.

- Sprawa niby drobna. Wczoraj wieczorem, tuż po zachodzie słońca, wszedł tu fryzjer pałacowy, ale nikt nie widział, żeby wychodził. Zwykle kończył swoje zajęcia przed śniadaniem.

- To znaczy, że gdzieś się schował!

- Uspokój się, panie, sprzęt mu zabrałem. W pałacu nikt nie ma prawa mieć przy sobie broni ani innych niebezpiecznych narzędzi.

- Głupcze, mógł przecież przynieść w ukryciu brzytwę! Pobiegli w stronę apartamentów Sezostrisa. W przyległym

do nich korytarzu pomocnik zauważył fryzjera.

- To on!

Fryzjer miał przy sobie niewielką skórzaną torbę. Z przerażenia stanął jak wryty. Sobek całym swoim ciężarem skoczył na niego z tyłu i przygniótł do ziemi, a pomocnik tak mocno skrępował nieborakowi ręce i nogi, że sznury wpijały się w ciało.

- Co, łajdaku, chciałeś zamordować króla?!

- Nie, przysięgam ci, panie, że nie!

- Zaraz zobaczymy.

W torbie nie było brzytwy, znajdował się tam tylko wspaniały skarabeusz z krwawnika.

- Ukradłeś go? Fryzjer opuścił głowę.

- Tak, to prawda.

46

ja.

- Komu?

- Pokojówce.

- I ukryłeś się tutaj, żeby dokonać zbrodni?

- Myślałem, że nikt mnie nie zauważy. Wybacz mi, panie,

- Przyrzekam ci bardzo wiele lat więzienia.

Sezostris omawiał właśnie z generałem Nesmontu opracowany przez niego plan ataku, gdy Sobek zameldował im, że dwaj wywiadowcy, choć ranni, dotarli wreszcie do obsadzonej przez piechotę pierwszej linii frontu. Naczelnik policji, jak zwykle nieufny, zwrócił się do generała o sprawdzenie ich tożsamości, zanim staną przed obliczem władcy.

Jednemu z młodych ludzi grot strzały wbił się w lewy bark, drugi miał zakrwawioną całą prawą nogę. Dumni z pomyślnego wyniku wyprawy, nie chcieli słyszeć o opatrunku przed złożeniem raportu królowi i generałowi. Zostali uważnie wysłuchani. Nesmontu pogratulował im i awansował ich na oficerów. Dwaj bohaterowie nie mogli powstrzymać łez, gdy król, wyższy od nich przynajmniej o głowę, serdecznie ich uścisnął.

Odprowadzono ich do szpitala wojskowego, po czym Sezostris zwołał swoją radę przyboczną. W jej skład wchodzili generałowie Nesmontu i Sępi, strażnik pieczęci królewskiej Se-hotep oraz Sobek-Obrońca.

Generał Nesmontu z całą powagą przekazał pozyskane informacje. Gdy skończył, zapanowała długa cisza.

- Pozycja Chnum-Hotepa jest nie do wzięcia - uznał generał Sępi. - Żeby ją przełamać, musielibyśmy mieć trzy razy więcej- wojska, a i tak nie obyłoby się bez poważnych strat. Mając takie siły, jakie mamy, nie możemy spodziewać się niczego dobrego.

- Zgadzam się, że nie pójdzie nam łatwo - przyznał generał Nesmontu - nie wolno nam jednak się cofnąć. Osobiście poprowadzę swoje doborowe oddziały i przełamiemy linie

obronne przeciwnika.

- Walczyć będziesz jak lew, ale w końcu zginiesz - zauwa-

47

żyl Sehotep. - Padną najlepsi nasi żołnierze i na co wtedy t dziemy mogli liczyć?

- Znamy rozmieszczenie sil przeciwnika i daje to nan ogromną przewagę - rzeki Nesmontu. - Jeśli zdołamy ją ^' korzystać, los może się do nas uśmiechnąć.

- Mrzonki - skomentował Sobek.

- Spróbujmy pertraktować - zaproponował Sehotep. - Mv. ślę, że potrafiłbym jakoś ugłaskać Chnum-Hotepa.

- Zatrzyma cię jako zakładnika - powiedział generał Sępi. -Ten namiestnik jest twardszy od granitu. Nie zrezygnuje choćby z cząstki swojej władzy, więc nie zgodzi się na żadne rozmowy.

Nikt nie myślał inaczej.

- Nie mamy wyboru - oświadczył generał Nesmontu. -Ryzyko duże, ale uderzyć trzeba, bo w przeciwnym razie faraon utraci cały swój prestiż.

- Ja byłbym za utrzymaniem wszystkiego bez zmian -upierał się Sehotep. - Zablokujemy Chnum-Hotepa, a weźmiemy go głodem i będzie musiał się poddać.

- Nonsens! Ma tak bogatą prowincję, że jedzenia starczy w niej na miesiące, a może i na całe lata.

- Najważniejsza sprawa to bezpieczeństwo króla - przypomniał Sobek. - W czasie ataku Jego Królewska Mość nie powinien się narażać.

- Całkowicie się z tym zgadzam - odpowiedział Nesmontu - i to ja poprowadzę naszych żołnierzy.

Sezostris wstał.

- Muszę wydać ostateczną decyzję. Poznacie ją jutro rano, gdy skończą się obrzędy w świątyni boga Tota.

7

Młoda kapłanka, ubrana w beżowy stanik i plisowaną suknię z krótkimi rękawami, skłoniła się Drzewu Życia i zagrała na przenośnej harfie, z której bardzo trudno było wydobyć

48

niine dźwięki. Sporządzony z drzewa sykomorowego har ment miał cztery struny*. Muzykantka wcisnęła sobie lflS JOiną część w dołek pod ramieniem i dla zrównoważenia •6 strumentu trzymała go pionowo, co ułatwiały jej dwie zdobiące harfę figurki, jedna przedstawiała magiczny węzeł Izydy, druga zaś - głowę bogini Maat.

Zaczęła od powolnej, ale bardzo rytmicznej melodii, pogodnej i kojącej niepokój.

Łysy czekał, aż przebrzmią ostatnie dźwięki i dopiero wtedy przystąpił do składania ofiar.

- Niebo i gwiazdy grają na cześć Drzewa Życia - przypomniał. - Słońce i Księżyc wyśpiewują jego pochwały, a boginie przed nim tańczą. Prawdziwy muzyk zna plany Stwórcy, dostrzega sposób, w jaki kieruje on światem, i układa pojedyncze dźwięki w harmonijną całość. Z tej harmonii rodzi się muzyka niebios, my zaś możemy się stać jej skromnymi wykonawcami. Niech twoja sztuka będzie modlitwą.

Przybywając do Abydos, Gergu czuł się bardzo nieswojo. Będąc złym duchem bogatego i potężnego sekretarza Domu Króla, Medesa, pozostał dzięki niemu głównym nadzorcą spichlerzy. Jeździł z tego tytułu po całym Egipcie i szantażował niektórych właścicieli ziemskich, grożąc im szykanami ze strony urzędu podatkowego, jeśli nie podzielą się z nim -oczywiście w całkowitej dyskrecji - częścią swojego dobytku. Gergu, gruby, spasiony pijak i obżartuch, miłośnik kobiet, trzykrotnie rozwiedziony, pobił swego czasu swoją ostatnią żonę i powinien był znaleźć się w więzieniu, jednakże Medes wyciągnął go z tarapatów i zapowiedział, że na przyszłość może się zadawać wyłącznie z płatnymi panienkami.

Nadzorca spichlerzy był przesądny, bał się tajemnej potęgi bogów i magów. Wybierając się w podróż, zawsze zabierał ze sobą dziesiątki amuletów, a mimo to, zsiadłszy z pokładu i po

długość 50 cm.

49

stawiwszy stopę na świętym obszarze Ozyrysa, poczuł się zagrożony ze strony czegoś niewidzialnego.

Był dobrym marynarzem i doświadczonym myśliwym, ale bardzo nie lubił niepotrzebnie się narażać. A teraz musiał, gdyż Medes znowu go tu przysłał, a zwierzchnikowi Gergu nie mógł niczego odmówić. Wracał więc pod pretekstem, że przywozi kapłanom zamówioną przez nich żywność.

Rzeczywisty cel wyprawy był całkiem inny. Gergu pragnął wznowić kontakty z jednym ze stałych kapłanów, przekupić go i uczynić z niego pewnego wspólnika, w nadziei, że uda się zawładnąć skarbami Abydos.

Po poprzednim spotkaniu Gergu sądził, że sprawa jest na dobrej drodze. Im dłużej się jednak zastanawiał, tym wyraźniej czuł, że ten kapłan chce go wciągnąć w pułapkę.

Medes jednak naciskał i żaden argument nie skłoniłby go do zmiany stanowiska. Gergu wypił więc dla nabrania odwagi kilka garnców mocnego piwa i wyszedł wreszcie z kajuty.

Tak jak poprzednio zadziwiła go niezwykła koncentracja sił policyjnych pilnujących miasta. Co takiego działo się w Abydos? Każdy przybywający był tu starannie rewidowany, a każdy statek przetrząsano od dołu do góry.

Gergu potraktowany został podobnie. Na widok zbliżającego się oficera i czterech krzepkich drabów z pałkami poczuł, że pot oblewa mu ciało.

Zaraz go zatrzymają, zaprowadzą do więzienia i wezmą na

spytki.

- Dokumenty! - rzucił oficer.

- Proszę.

Cały rozdygotany, podał oficerowi papirus, ten czytał pismo

przez dłuższą chwilę.

- Nadzorca spichlerzy, Gergu, przybywa służbowo, przywozi iatwo psujące się artykuły żywnościowe. Zaraz sprawdzimy, czy ladunek się zgadza

oruczmk jakoś dziwnie spojrzał na Gergu. -NieWyglądasznajlepier J

jpe Pewnie zjadłem coś nieświeżego.

- Na punkcie dowodzenia jest dyżurny lekarz. Jeśli poczujesz się gorzej, nie czekaj i zwróć się do niego. Moi ludzie sprawdzą ładunek, a ja tymczasem zaprowadzę cię do siebie

na posterunek.

- A to dlaczego?

- Dlatego, że otrzymałem w twojej sprawie specjalne wskazówki.

Gergu poczuł, że nogi uginają się pod nim, ale jakoś ustał. Jego los był przesądzony. Ze względu na liczbę żołnierzy o ucieczce nie mógł nawet marzyć. Zrezygnowany, ruszył za oficerem. Weszli do rozległego pomieszczenia, gdzie pracowało kilkunastu pisarzy.

Oficer wziął z półki drewnianą tabliczkę i podał ją Gergu. - Z powodu częstych przyjazdów do Abydos będziesz na prawach kapłana tymczasowego. Zaświadczenie podpisał kierownik wydziału kontaktów zewnętrznych. Ilekroć się tu znajdziesz, miej zawsze ten dokument przy sobie. Nie upoważnia cię on do wchodzenia na obszar zamknięty dla niewtajemniczonych i nie zwalnia od kontroli, ale stajesz się osobą znaną, co bardzo ułatwia formalności.

Gergu nie mógł wymówić ani słowa, z trudem zmusił się

tylko do uśmiechu.

- Odprowadzimy cię na miejsce spotkania. Gergu, wciąż oszołomiony, był szczęśliwy, znalazłszy się tam, gdzie poprzednio. Czekając, doszedł jakoś do siebie. Potem znowu opadły go wątpliwości. Ten kapłan, z którym ma się spotkać, chyba go jednak zdradził.

Co będzie, jeśli z wewnętrznej części świątyni wyjdzie jakiś inny rytualista i oskarży go o próbę przekupienia jednego z członków tego najbardziej zamkniętego bractwa w Egipcie?

Łyknął trochę wody, ale gardło miał tak ściśnięte, że się zadławił.

Kapłan wszedł.

Ten sam. Wciąż tak samo surowy i odrażający.

51

50


Bega, rozgoryczony nieotrzymaniem nominacji na arcy]<a. płana Abydos, pragnął się zemścić na głównym winowajcy tej porażki, czyli na faraonie Sezostrisie. Do sukcesu potrzebował sprzymierzeńców. Jakże ich jednak znaleźć, jeśli nie można wyjść poza święty obszar Ozyrysa?

Gergu po prostu spadł mu z nieba. Sam niewiele znaczy} ale Bega dostrzegł w nim wysłannika jakiejś bardzo ważnej osobistości, która chciała przeniknąć tajemnice Abydos. Osobistość ta kazała Gergu zbadać, czy istnieje jakiś słaby punkt, który ułatwi mu zadanie.

Tym słabym punktem okazał się właśnie Bega. Zaoferuje więc swoje usługi, policzy sobie za nie jak najwięcej, wzbogaci się, a przy okazji dopełni usprawiedliwionego aktu zemsty.

- Masz uprawnienia kapłana tymczasowego i ułatwi nam to kontakty - odezwał się do Gergu. - W dalszym ciągu będę oczywiście przekazywał ci spisy potrzebnych towarów, ty zaś starannie będziesz pilnował, by mi je dostarczano.

- To jasne - zgodził się Gergu.

- Jeśli mamy nawiązać szerszą współpracę, to chciałbym naj pierw upewnić się, czy rzeczywiście potrafisz znaleźć nabyw ców gotowych kupować to, co mam do sprzedania.

- Z łatwością, bez względu na rodzaj towaru.

- Jesteś więc bardzo wpływową i ważną osobą.

- Jestem tylko pośrednikiem, natomiast mój zwierzchnik rzeczywiście zajmuje wysokie stanowisko.

- Czyżby należał do otoczenia faraona?

- Nie jestem upoważniony do powiedzenia ci czegoś więcej, bo najpierw musimy się lepiej poznać. Po pierwsze, cóż to takiego cennego masz do sprzedania?

- Chodź ze mną, Gergu.

Gergu poczuł ucisk w brzuchu. Czyżby kapłan chciał wciągnąć go w pułapkę?

- Niczego się nie bój - powiedział uspokajająco Bega. -Zbliżysz się do tarasu Wielkiego Boga. Kapłani tymczasowi mają dostęp do takiego wyróżnienia i bardzo je sobie cenią.

Gergu ze strachem, ale i zdziwieniem zauważył, że wzdłuż

52

przeznaczonej dla procesji ciągnie się szereg kaplic. Każ-kladała się z sanktuarium, dziedzińca przed nim i ogródka /drzewami; każdą opasywał mur. _ Kto ma prawo tu spoczywać? - zapytał. _ Tak naprawdę to nikt. _ Jakże to?

Pokażę ci jedną z tych budowli, a zrozumiesz. Weszli przez otwartą furtkę w obręb muru i znaleźli się w ogródku przed jedną z większych kaplic. Pod sykomorą, w poświęconej bogini nieba Nut sadzawce, kwitły lotosy, a pod murem stały stele, posągi i różnej wielkości stoły ofiarne.

- Tu nikt nie spoczywa - objaśnił Bega. - Ale i tak wielu dostojników znalazło się w pobliżu Ozyrysa, gdyż pozwolono im przysłać do Abydos te rzeźby, a kapłani ożywiają je siłą magii. W ten sposób dusza może odbyć pielgrzymkę. Posiadanie steli lub posągu w pobliżu tarasu Wielkiego Boga to pewność uczestniczenia w jego wieczności. I ja, i moi koledzy przynosimy tu napoje na ofiarę; mówi się, że są boską rosą. A na te święte kamienie kierujemy dym z kadzideł, czyli „to, co czyni boskim". Imiona szczęśliwych wybrańców mogą się wtedy odrodzić.

Przejęty majestatem miejsca, Gergu nadal odczuwał lęk.

- To rzeczywiście robi wrażenie, ale nie widzę...

- Przyjrzyj się lepiej.

Gergu skupił się, ale nadal dostrzegał tylko kaplice i pomniki wotywne.

- Te stele, te posągi i stoły ofiarne mają przeogromną wartość - objaśnił Bega. - Są bowiem poświęcone i przenika je duch Ozyrysa.

Gergu nie wierzy! własnym uszom.

- Przecież nie liczysz chyba, że...

- Wszystko, co dostaje się do Abydos, przechodzi przez ścisłą kontrolę, ale to, co się stąd wydostaje, już nie.

- Ależ wyniesienie stąd tych dzieł...

- Nie chodzi ani o posągi, ani o wielkie rzeźby, ani o stele dostojników skierowanych do Abydos przez któregoś z faraonów, ale o różne drobiazgi. W niektórych kaplicach jest ich ty-

53

le, że jeśli kilka zniknie, i tak nikt tego nie zauważy. Znajdź tylko nabywców na te skarby, bo nic nie ochrania człowieka tak dobrze jak one.

Z tym nie będzie kłopotów - pomyślał Gergu - a i ceny uda się wytargować nieliche.

- W przyszłości - ciągnął Bega - będę ci mógł zaoferować następne, jeszcze cenniejsze towary, ale o tym porozmawiamy później.

- Nie ufasz mi?

- Gram o wysoką stawkę i nie chcę przegrać. Przed podjęciem dalszych kroków chciałbym zobaczyć, jak poradziłeś sobie z tą pierwszą sprawą.

- Nie rozczarujesz się. Mój zwierzchnik działa skutecznie i dyskretnie.

- Mam nadzieję.

- Po co tyle wojska i policji wokół Abydos? - zapytał Gergu.

- Chodzi o pewną informację, którą ci zresztą sprzedam. Być może krążyły już na jej temat jakieś plotki, ale całą prawdę znają tylko stali kapłani i ludzie z otoczenia faraona. Sprawa jest niezwykłej wagi, więc wszyscy zobowiązani są do całkowitego milczenia.

- Tajemnica, a chcesz ją sprzedać.

- Zobaczymy - odparł Bega tonem jeszcze bardziej lodowatym niż zwykle.

Powoli oddalili się od tarasu Wielkiego Boga. Cisza była tak wielka, że przynosiła ulgę nerwom Gergu.

- Gdy zjawisz się tutaj następnym razem - powiedział Bega - przekażę ci pierwszą malutką stelę.

- Jak mamy potem postępować?

- Niczego się nie bój. Jeśli transakcja przebiegnie po mojej myśli, będę chciał poznać się z twoim zwierzchnikiem.

- Nie wiem, czy...

- I ty, Gergu, i on za twoim pośrednictwem wiecie już, kim jestem. Ja zatem też powinienem wiedzieć, kim on jest, tak aby łączące nas więzi stały się nierozerwalne, a sojusz między nami okazał się trwały.

- Przekażę mu twoje życzenie.

54

- Masz tu spis towarów, które trzeba będzie dostarczyć stałym kapłanom. Nie śpiesz się zanadto i nie wracaj tu tak natychmiast.

Wchodząc na statek, Gergu zauważył, że nie poddano go żadnej kontroli. Strażnicy wiedzieli już, że ma prawa tymczasowego kapłana, więc pozdrowili go tylko, a jeden z nich pomógł mu nawet dźwigać torbę podróżną.

Gergu podziwiał odwagę i stanowczość kapłana. Skoro ten człowiek zdradził swoich, to musiał mieć w sobie bardzo wiele złości i nienawiści. Wspaniała okazja! W najbardziej fantastycznych snach nie przyśniłoby się Gergu, że będzie miał takiego sojusznika w samym środku Abydos!

8

Trzydziestoletni, potężnie zbudowany Rudi był w Memfisie tym policjantem, który budził największy lęk wśród złoczyńców. Sobek-Obrońca powierzył mu szczególnie odpowiedzialne stanowisko kontrolera przybywających z Azji imigrantów i Rudi ze swoich zadań wywiązywał się nad wyraz sprawnie.

Był pracowity, staranny i z natury nieufny. Wciąż nie mógł zapomnieć buntu Kananejczyków w Sychem, kiedy to zginął, okrutnie zamordowany, najlepszy jego przyjaciel. Cieszył się, że prowodyr tych zamieszek, obłąkaniec przedstawiający się jako Zwiastun, już nie żyje, ale nadal zachowywał czujność.

Ilekroć przybywająca na granicę karawana prosiła o zezwolenie na wejście do Egiptu, osobiście rozpatrywał sprawę i sprawdzał dokumenty każdego kupca. A jeśli służby pograniczne miały jakiekolwiek podejrzenia, udawał się na posterunek na północ od Memfisu, gdzie przetrzymywano podejrzanych, i osobiście ich przesłuchiwał.

Rudi nie lubił ani Kananejczyków, ani Azjatów. W jego oczach i jedni, i drudzy byli bandą oszustów, mistrzami kłamstwa i krętactwa. Tylko nielicznym pozwalał przekraczać gra-

55

\iU,\

nicę, pewien, że przyczynia się w ten sposób do zapewnienia krajowi bezpieczeństwa, bez którego w Egipcie nie dałoby się szczęśliwie żyć.

- Komendancie - zameldował mu porucznik - w pobliżu świątyni Ptaha zatrzymano dwóch podejrzanych. Twierdzą, że handlują sandałami, ale nie mają na sprzedaż ani jednej pary.

- Zaraz się nimi zajmę.

- Komendancie, czas siadać do obiadu.

- Obowiązek przede wszystkim.

- Droga chyba wolna - uznał Szab Pokurcz.

Szedł przed Zwiastunem przez plątaninę uliczek portowej dzielnicy Memfisu i zachowywał się jak dziki kot na łowach. Starał się wypatrzyć każde, choćby najmniejsze zagrożenie i zauważyłby każdego, kto próbowałby ich śledzić. Wiedział w dodatku, że mistrz potrafi przemienić się w drapieżne zwierzę i rozszarpać każdego przeciwnika. Stanął przed mocno zniszczonym domem i rozejrzał się. Nie zauważył niczego podejrzanego. Powoli zapukał cztery razy do drzwi. Ze środka odstuk-• nięto mu raz. Szab znowu zastukał, tym razem szybko raz po razie.

Drzwi otworzyły się.

Szab, wciąż tak samo nieufny, wszedł pierwszy. Znalazł się w izbie, gdzie zamiast posadzki była tylko polepa, a na niej siedzieli w kucki dwaj brodaci mężczyźni.

Stwierdziwszy, że nie ma niebezpieczeństwa, dał Zwiastunowi znak, by wszedł. Drzwi zamknęły się z trzaskiem.

- Idź po pozostałych - nakazał Zwiastun stojącemu przy progu dozorcy.

Zjawiło się jeszcze czterech mężczyzn. Wyglądali na trzydziestolatków i żaden z nich nie miał brody. Nisko skłonili się przed mistrzem.

- A ci dwaj dlaczego zapuścili sobie brody?

56

Panie - odpowiedział dozorca - nasi towarzysze nie potrafią dostosować się do życia w tym przeklętym mieście. Starają się, jak mogą, ale widok wszystkich tych bezwstydnych t,ab wałęsających się bezczelnie po ulicach jest dla nich nie do zniesienia. Wolą więc zachować nasze zwyczaje i przebywać tu w zamknięciu.

- A ty co uzyskałeś?

_ Obawiam się, że niewiele więcej od nich. Tak jak inni nasi towarzysze zostałem tragarzem w porcie, ale Egipcjanie krzywo na nas patrzą. Piją piwo i wino, opowiadają sobie sprośne dowcipy, śmieją się głośno i zadają się z rozpustnymi kobietami. Jakże możemy zaprzyjaźnić się z takimi ludźmi? Są dla nas obrzydliwi. Chcielibyśmy wrócić do Sychem i tam, w kraju Kanaan, podjąć walkę z ciemięzcą.

Szab Pokurcz chętnie splunąłby temu niedorajdzie w gębę, ale decyzja należała do Zwiastuna.

- Rozumiem wasze cierpienia - rzekł łagodnie mistrz. -Egipt to kraj rozpusty i trzeba go sprowadzić na drogę cnoty.

Wszyscy usiedli i Zwiastun rozpoczął kazanie. Mówił długo. Potępił zbytek, gorszącą swobodę kobiet i instytucję faraona, którą Bóg kazał mu zniszczyć. Kananejczycy przytakiwali, kiwając rytmicznie głowami. Mistrz, twardo podkreślając swoje stanowisko, tym bardziej ich umacniał.

- Zwyciężymy - zapowiedział - a wy pierwsi dokonacie czynu, o którym mówić będzie cały Kanaan.

Wątpliwości rozwiały się i w oczach słuchaczy pojawił się blask.

- Jeśli chcemy śmiertelnie ugodzić ciemięzcę - ciągnął Zwiastun - to do Kahun musi wejść karawana z naszymi ludźmi. Trafi na przeszkodę nie do pokonania, a jest nią pewien wysoki dostojnik egipski, nazywa się Rudi. Wy, moi dzielni uczniowie, musicie się z nim rozprawić.

- W jaki sposób? - zapytał jeden z brodaczy.

- Wciągniemy Rudiego w pułapkę, z której nie wyjdzie już żywy. A dokonacie tego wy.

Kananejczycy uważnie wysłuchali poleceń mistrza.

- Aż do chwili, gdy każę wam rozpocząć akcję, macie mil-

57

I

czeć jak grób - zakończył. - Gdyby któryś z was wygadał się, byłoby to groźne dla nas wszystkich.

- Nie ruszymy się stąd - przyrzekł jeden z brodaczy -i ściśle będziemy trzymali się twoich rozkazów, panie.

Szab Pokurcz wyjrzał na uliczkę.

Była pusta.

Zwiastun mógł wyjść z kryjówki Kananejczyków.

W drodze powrotnej Szab nie mógł powstrzymać się od uwag.

- To tchórze i niedorajdy. Moim zdaniem nie powinieneś, panie, na nich liczyć.

- Nie mylisz się.

- Jak to? Przecież zleciłeś im bardzo ważne zadanie.

- Tak, przyjacielu, ale tylko jedno. ,

- A więc handlujecie sandałami - powtórzył Rudi. Obaj podejrzani padli na kolana.

- Tak, panie - odpowiedział starszy. - Mój brat jest niemową, więc ja będę mówił za nas dwóch.

- Przestań łgać, bo mogę stracić cierpliwość!

- Przysięgam ci, panie, że...

- Nie zapieraj się! Jak przedostaliście się do Egiptu?

- Szlakiem Horusa.

- Muszą cię więc pamiętać w jakimś forcie. W którym?

- Nie przypominam sobie, panie.

- Przeszwarcowaliście się tutaj, ty i twój wspólnik! Jakie macie zamiary?

- Egipt to kraj bogaty, a my jesteśmy biedni. Chcieliśmy się dorobić.

- Sprzedając sandały?

- Tak, właśnie tak, panie.

- A ty sam je wyrabiasz? ;

- Oczywiście. ..-. '

- No to zaprowadzę was obu do warsztatu i pokśśecie, jak je robicie.

58

- My... my... nie znamy się na robieniu sandałów.

- W takim razie raz jeszcze zaczniemy, chłopie, od początku. Tylko bez żadnych kłamstw, bo jak będziesz kręcił, to moi ludzie będą wiedzieli, jak cię przepytać.

- W Egipcie nie stosuje się przemocy.

- Zajmą się tobą tak, że potem nikt cię nie pozna. Dwaj bracia schylili się nisko.

- Jeśli powiem, będę miał kłopoty.

- A jeśli nie powiesz, będziesz miał jeszcze większe.

- Prawdę mówiąc, niewiele wiem... i wolałbym w ogóle nie mieć kłopotów. Czy zwolnisz nas, panie, mnie i mojego brata, jeśli wszystko ci powiem?

- Nie za dużo byś chciał? Powiesz mi całą prawdę, a ja każę wydalić cię z Egiptu. Nic więcej nie wytargujesz.

- Słowo?

- Słowo.

- No to tak... Obaj jesteśmy z miasta Sychem w kraju Ka-naan. Mamy rodaka, który od roku mieszka w Memfisie. Zaprosił nas do siebie. Obiecał pracę i mieszkanie, a tak naprawdę, to chciał zrobić z nas przestępców.

- W jaki sposób?

- Planował włamanie do jednego z magazynów portowych, gotów był nawet zabić dozorców. Nie mogliśmy się zgodzić i jesteśmy bardzo szczęśliwi, że wracamy do kraju. Teraz wiesz już, panie, wszystko.

- Zapomniałeś o jednym. Gdzie mieszka ten Kananejczyk?

- Strzeżony dom, z tyłu za świątynią Ptaha, naprzeciwko trzech palm. Ten człowiek jest bardzo nieufny.

- Hasło?

- Zemsta.

- Obaj dziś jeszcze opuścicie Egipt.

Rudi powinien był zawiadomić swojego zwierzchnika, Sob-

iaćsam wJ "^ IT^ ^ P°llCyjną' wolai W1^c daa-iac sam. W ten sposób będzie mógł przesłuchać tego Kananej-

59

czyka i zmusić go do wydania wspólników. Dla obezwładnienia grupki drobnych opryszków nie trzeba było zawracać głowy naczelnikowi policji.

Przez ostrożność Rudi zabrał jednak ze sobą pięciu policjantów, gdyż Kananejczycy uchodzili za mistrzów w sztuce wymykania się, a Rudi nie chciał dawać ich przywódcy żadnych szans.

Dom nietrudno było znaleźć. Rudi porozstawiał swoich ludzi, a sam podszedł do siedzącego przed wejściem dozorcy.

Klepnął go po ramieniu i obudził.

- Gospodarz w domu?

- Możliwe. Kogo mam zameldować? ' > • •'■'■' '■■■'- *-' *

- Zemsta. ■ \ ■' ■ ';

- Zaraz zobaczę.

Dozorca otworzył furtkę, wszedł na wysypaną piaskiem dróżkę i powlókł się do domu. Po kilku chwilach znów się pojawił i powolutku wrócił do furtki.

- Gospodarz czeka na ciebie, panie.

Rudi wstąpii na dróżkę. Wyszedł mu naprzeciwko jeden z ogolonych Kananejczyków. Poprzedniego dnia Zwiastun kazał mu tu przyjść i zaraz potem wyprawił dwóch swoich ludzi w okolicę świątyni Ptaha. Mieli zachowywać się tak, żeby zwrócić na siebie uwagę policji. Rudi przesłucha ich i na podstawie wydobytych z nich informacji zjawi się tutaj osobiście.

Pułapka nie zawiodła.

- Czy możesz, panie, powtórzyć hasło? - zapytał Kananej-czyk.

- Zemsta.

- Zemsta, ale na tobie!

Dozorca zarzuci! policjantowi z tyłu rzemień na szyję, z domu wyskoczyli pozostali uczniowie Zwiastuna i zadźgali Rudie-go sztyletami. Już leżąc, miał jeszcze tyle sił, że zdołał zawołać na swoich ludzi. Ci natychmiast przybiegli mu na pomoc.

Z rzezi uratował się tylko jeden policjant. Był ciężko ranny. Wyczołgał się na ulicę, zatrzymał jakiegoś przechodnia i stracił przytomność.

60

Szab Pokurcz zastukał w umówiony sposób do drzwi zniszczonego domku. Otworzył mu jeden z brodaczy. Szab wszedł do środka, za nim podążył Zwiastun.

- Udało się? - zapytał drugi brodacz, siedząc i popijając mleko.

- Kontroler Rudi zabity.

- A nasi wyruszyli już do Sychem?

- Nie, znacznie dalej. Brodacz wstał.

- Czy chcesz powiedzieć, panie, że...

- Oddali życie za naszą sprawę. Bóg przyjmie ich jak bohaterów i odtąd cieszyć się będą rozkoszami raju.

- A co z nami? Czy możemy wreszcie wynieść się z Mem-fisu?

- To nie chcecie zostać bohaterami tak jak tamci?

Szab Pokurcz dusił już rzemieniem jednego brodacza. Drugi chciał uciekać, ale Zwiastun przyłożył mu rękę do piersi. Kananejczyk zawył z bólu. Sokole szpony wbiły mu się w ciało i wyszarpały serce.

- Co zrobimy z trupami? - zapytał Szab.

- Podłożymy je w widocznym miejscu, a drzwi zostawimy otwarte. Przechodnie zauważą ciała i zawiadomią policję. Policjanci ucieszą się, że znaleźli kryjówkę Kananejczyków, którzy prawdopodobnie zamordowali kontrolera Rudiego. Na gniazdo terrorystów, czyli Sychem, spadną nowe represje, a faraon każe jeszcze mocniej trzymać w ryzach Kanaan, w przekonaniu, że tam właśnie jest siedlisko tego zła. A my tymczasem będziemy mogli swobodnie działać.

Chnum-Hotep, stojąc na wierzchołku wzgórza, na którym znajdował się jego ukończony już grobowiec, spoglądał na wspaniałą prowincję Oryksa, gdzie za kilka dni, a może nawet za kilka godzin rozpęta się krwawa wojna domowa.

61

W grobowcu, pomalowanym w przepiękne wielobarwne ptaki, panowała jeszcze głęboka cisza. Cóż jednak zostanie z tej budowli w razie zwycięstwa Sezostrisa? Faraon z pewnością będzie chciał zniszczyć wszelki ślad po swoim ostatnim przeciwniku i nie pozostawi tu kamienia na kamieniu. A co stanie się ze stolicą prowincji, miastem Menat Chufu, czyli Karmicielki Cheopsa, miejscem, gdzie przyszedł na świat sławny budowniczy wielkiej piramidy?

Na razie jednak Sezostris nie zwyciężył. Nie zająi pól uprawnych tej prowincji ani ślicznych wiosek z białymi domkami, nie zawładnął gajami palmowymi ani pełnymi wody sadzawkami. Nie kontroluje jeszcze kreto wijących się szlaków karawanowych, przecinających Zachodnią Pustynię. Nie przewodzi licznym i dobrze wyćwiczonym oddziałom milicji Chnum-Hotepa. Będą się dzielnie biły i ani jeden żołnierz nie złoży broni.

- Powachlujcie mnie - odezwał się namiestnik do dwóch sług, którzy natychmiast wprawili w ruch wachlarze w kształcie lotosów.

Znając upodobania swego pana, czynili to we właściwym tempie.

Ileż uroku ma w sobie ta prowincja - myślał Chnum-Ho-tep - i jak bardzo tchnie spokojem! Dlaczego to marzenie, przetworzone ciężką pracą w rzeczywistość, miałoby tak gwałtownie się skończyć?

Na dłuższe rozmyślania nie miał czasu, gdyż wszyscy czekali na jego rozkazy.

- Wracamy do pałacu!

Opasły namiestnik miał do rozporządzenia trzy lektyki, wszystkie z ruchomym oparciem.

Podbiegły i zaczęły się łasić trzy jego psy - bardzo żywy samiec i dwie okrąglutkie suczki. Śpieszył się i tylko przez chwilę mógł czule je pogłaskać.

Czterech rosłych osiłków podniosło wzmocnioną niedawno lektykę i w towarzystwie psów ruszyli w stronę pałacu.

Chnum-Hotep najpierw kazał się natrzeć swoją ulubioną maścią z oczyszczonego tłuszczu wysmażonego z dodatkiem aromatycznego wina, a potem rozsiadł się w fotelu z wysokim oparciem.

Jeden ze sług czym prędzej umył namiestnikowi ręce. Drugi nalał białego wina do jego ulubionego kubka owiniętego w złoty liść, trzeci wyjął z sykomorowej skrzyni dwie bardzo drogie peruki - jedną z krótko zaplecionymi włosami i drugą z długimi, wijącymi się puklami. Chnum-Hotep lubił codziennie wyglądać inaczej i nie znosił najmniejszej usterki w wyglądzie, gdyż byłaby to ujma dla jego godności. Niekiedy chciał mieć zakryte czoło, uszy i kark, kiedy indziej cieszyły go długie warkocze.

- Ani ta, ani tamta - powiedział do perukarza. - Daj mi tę najstarszą, najskromniejszą.

Wyruszając na spotkanie z wrogiem, pragnął wyglądać tak, jak wyglądali jego przodkowie.

Weszła pani Teszat. Pełniła funkcje podskarbiego i nadzorcy skarbów prowincji, zarządzała również prywatnym majątkiem namiestnika.

- Wielmożny panie, wszystkie twoje rozkazy zostały dokładnie wykonane. Umocnienia gotowe, a milicja na stanowiskach.

- Prowincja Oryksa stanie się cmentarzem dla wojsk najeźdźcy. Ruszą do szturmu i dostaną się w pułapkę.

- Wybacz mi, panie, zuchwałość, czy jednak nie są to pobożne życzenia? Przecież podobnie jak ja nie wierzysz chyba, że Sezostris tak łatwo da się nabrać. Jego wywiadowcy z pewnością nas podpatrywali.

- Wyłapaliśmy ich.

- Na pewno nie wszystkich. Król zna chyba i silne, i słabe nasze punkty.

- W takim razie te słabe trzeba wzmocnić.

- Na to brakuje nam ludzi.

- Do obrony naszej prowincji należy powołać zarówno kobiety, jak i dzieci.

- To już zrobione. Chnum-Hotep sposępniał.

62

63

- Więc według ciebie, pani, nie mamy żadnych widoków na zwycięstwo?

- Odważnie walcząc, zdołamy, być może, odeprzeć uderzenie.

- Radzisz mi więc skapitulować?

- Bynajmniej, wielmożny panie. Jak jednak nie można zrozumieć, że w tej straszliwej wojnie, bez względu na jej wynik, ziemia w całej naszej prowincji spłynie krwią? Boję się. Boję się, że wszystko, co kochamy, ulegnie zagładzie.

Chnum-Hotep nie znalazł ani jednego krzepiącego słowa i milczał. Cóż zresztą mógł przeciwstawić argumentom swojej doradczyni?

- Pozwól mi, wielmożny panie, odejść. Nie chcę oglądać tej rzezi. Jeśli zostaniemy pobici, nie dam się wziąć żywcem.

Chnum-Hotep głębiej wcisnął się w fotel. Gdy otrzyma tu wiadomość o natarciu Sezostrisa, stanie na czele najlepszych swoich oddziałów, a te będą się biły do ostatniego tchu.

Usłyszał jakieś odgłosy i czyjeś szybkie kroki.

- Wielmożny panie - zameldował drżącym głosem zarządca - przybył faraon.

- Zaatakował?

- Nie, nie zaatakował, ale jest tutaj. Chnum-Hotep zmarszczył brwi.

- Tutaj? Co to ma znaczyć?

- Przed twoim pałacem, wielmożny panie.

- To wybito moją milicję i nikt mi o tym nie doniósł?

- Nie, wcale nie wybito. Nikt nawet nie zginął.

- Oszalałeś czy jak?

- Faraon jest sam... to znaczy prawie sam. Ma obok siebie tylko strażnika pieczęci królewskiej.

Chnum-Hotep z niedowierzaniem wstał i sadząc wielkimi krokami, popędził w stronę wejścia do pałacu.

Monarcha miał na głowie niebieską koronę, a ubrany był we wspaniałą przepaskę, zapisaną hieroglifami przypominającymi o przeznaczeniu tego świętego stroju. Przemieniał on króla w żywe światło, zapewniał mu zwycięstwo nad złem i ukazywał całe dzieło stworzenia.

- To nikt... nikt nie przeszkodził Waszej Królewskiej Mo- ' ści w dostaniu się do mnie?

- A któżby się odważył podnieść rękę na króla Górnego i Dolnego Egiptu?

- Moja prowincja nie podlega nikomu! - wrzasnął Chnum--Hotep i rozpoczął długą przemowę, w której z najdrobniejszymi szczegółami przedstawił dzieje swojego rodu.

Mówił potem o wynikach swoich mądrych rządów, nie pomijając żadnego ich aspektu, a następnie wychwalał zasługi podwładnych.

Sezostris stał nieruchomo, nie okazując żadnych oznak zniecierpliwienia, i czekał na zakończenie tej tyrady. Potem milczał dłuższą chwilę, aż wreszcie zaczął mówić.

- Taki wylewny mówca to człowiek niebezpieczny. Może podburzyć tłum i doprowadzić przez to do zamieszek i zniszczeń. Kto rządzi, musi umieć panować nad słowem.

Stojący obok dostojnicy byli pewni, że ciężko urażony Chnum-Hotep każe natychmiast aresztować tego zuchwałego władcę.

Namiestnik stal jednak bez słowa jak sparaliżowany.

- Faraon rozmawia z bogami i zawiera z nimi pakt - ciągnął Sezostris - ale nie działa dla siebie. Twórczą energię, jaką został obdarzony, przeznacza dla swojego ludu. Ład w państwie spełnia się w więzach międzyludzkich, ludzie nie domagają się praw, ale żyją swoimi wzajemnymi obowiązkami. Niechże myśl ludzka złączy się z boskim duchem, niech zjednoczy się Dom Króla, niech władza spaja ludzi, a nie przeciwstawia ich sobie i nie rozdziela jednych od drugich. Prowincje powinny się zatem zjednoczyć, złożyć wspólnie ofiary w świątyniach i uczynić z Egiptu jeden wielki, podobny do nieba organizm. Faraon nie tylko mówi, ale i działa. To, co wskazuje mu serce, wykonuje z niezłomnością i uporem. Jeśli masz w sobie poczucie obowiązku i naprawdę jesteś namiestnikiem, nie skazuj prowincji Oryksa na osamotnienie. Czyż zło nie mąci ci snu, Chnum-Hotepie? Czyż nie przywłaszczyłeś sobie złota bogów? Nie rzuciłeś uroku na Drzewo Życia? Nie próbujesz Przeszkodzić Ozyrysowi w zmartwychwstaniu?

64

65

- Zapanowała cisza. ■ '

Tym razem Chnum-Hotep nie mógł już milczeć. Nie chodziło o pojedynek na słowa, ale o to, że padły bardzo poważne oskarżenia i namiestnik musiał rozprawić się z monarchą - za dużo on wiedział, a w dodatku ośmielił się narazić na szwank honor namiestnika.

Zareagował wreszcie, ale w sposób, jakiego nikt się nie spodziewał.

Wybuchnął śmiechem.

Śmiał się tak donośnie, że słychać go było poza murami pałacu.

- Wasza Królewska Mość, przyznaję, że się rozgadałem. A zaśmiałem się z dwóch powodów. Najpierw z siebie i z tego, że tak długo nie mogłem zrozumieć argumentów, które przedstawiłeś mi tak jasno, choć w tak niewielu słowach. A potem rozśmieszył mnie ogrom twoich zarzutów. Już od dawna w kopalniach złota na Pustyni Wschodniej dobywa się bardzo niewielkie ilości kruszcu, a ta odrobina, jaką rozporządzam, idzie na potrzeby świątyni. Sprawa z Drzewem Życia nie jest, być może, wymysłem, ale ja nie wiem nawet, gdzie rośnie to drzewo. Czczę Ozyrysa, gdyż tylko on zapewnia mojej duszy wieczny żywot, ale nie jestem wprowadzony w tajemnice jego zmartwychwstania, nie mam przeto żadnej władzy ani nad nim, ani nad jego świętym dziedzictwem w Abydos. To nie ja jestem tym zbrodniarzem, którego Wasza Królewska Mość szukasz. Spotkaliśmy się tu i jest to najważniejsza chwila w moim życiu, oznacza bowiem koniec naszego sporu, przez co nie dojdzie między nami do krwawej i wyniszczającej wojny. Widzę i słyszę prawdziwego faraona i od tej pory będę wiernym jego sługą. Wasza Królewska Mość, oddaję ci władzę nad prowincją Oryksa i zapraszam na najwspanialszą ucztę, jaką kiedykolwiek widziano w mojej stolicy.

Dla Sobka-Obrońcy, który wciąż nie bardzo chciał wierzyć w szczerość Chnum-Hotepa, rzeczona uczta była jednym wielkim koszmarem. Jak zapewnić królowi bezpieczeństwo

66

w wielkiej sali, gdzie siedziało takie mnóstwo dostojników, i to z żonami. Czy gospodarz niczego nie knuje i nie zastawia na monarchę pułapki?

General Nesmontu myślał podobnie. Z konieczności i bardzo niechętnie przywdział uroczysty strój, ale wciąż był nieufny i jednemu z doborowych swoich oddziałów wydał bardzo dokładne rozkazy, tak aby żołnierze przy najmniejszym incydencie mogli natychmiast wkroczyć do akcji. Nawet w czasie uczty, kiedy to milicja z prowincji Oryksa bratała się z żołnierzami Sezostrisa, wciąż się jeszcze obawiał, że Chnum-Hotep zamierza zgładzić króla i ludzi z jego otoczenia.

General Sępi i strażnik pieczęci królewskiej dalecy byli od tak czarnych myśli i każdy miał po temu powody. Sępi widział, jak bardzo obu starcom ulżyło, że nie dojdzie do okrutnej wojny, Sehotep zaś uznał, że gwałtowna przemiana Chnum-Hotepa musiała być szczera.

Sala, oświetlona dziesiątkami lamp, tonęła w powodzi pachnących kwiatów.

Rozległ się władczy glos Chnum-Hotepa i wszyscy umilkli.

- Zawitał do nas faraon, władca, który łączy Obydwa Kraje, Górny i Dolny Egipt, rządzi Czerwoną Ziemią i panuje nad Czarną, a życiem obdarza i trzcinę, i pszczołę*. Wszyscy tu zgromadzeni skłońmy się przed nim i uczcijmy go.

Nawet najtwardsi z obecnych, w tym generał Nesmontu, nie potrafili powstrzymać swego wzruszenia. Oto Egipt na powrót jest zjednoczony, od tej chwili będzie żył w spokoju i zgodzie. Oddaliło się widmo wojny domowej.

Osiągnięcie tego zapewni Sezostrisowi miejsce wśród największych władców w dziejach Egiptu.

Kucharze Chnum-Hotepa podali gościom ryby. Jedne zostały upieczone w szparagach, inne w sosie kminkowym z dodatkiem selerów i kolendry. Na stołach zjawiły się ogromne okonie**, bardzo trudne do złowienia, toteż wybierano się na nie głównie zimą, kiedy to podpływały pod powierzchnię wody.

: Symbole Górnego i Dolnego Egiptu (przyp. tłum.). '' Osiągały 2 m długości i ważyły do 150 kg.

67

Miały brunatnooliwkowy grzbiet i srebrny brzuch, a ich mięso było nadzwyczaj delikatne. Okoń broniący dziobu łodzi słonecznej uprzedził boską załogę o pojawieniu się straszliwego węża, który zamierzał wypić wodę z Nilu.

Generałowi Nesmontu bardzo zasmakował tępogłów z zaokrągloną głową i wielkimi łuskami, żyjący w słonych wodach Delty. Szybki i zwinny, często wyrywał się z sieci. Sehotep raczył się brzanką. Tę błyszczącą srebrzyście rybę łowiono na potrójny haczyk, a na przynętę zakładano albo daktyle, albo kulkę z kiełkującego jęczmienia. General Sępi spróbował pewnej bardzo drogiej ryby, która miała krótki pyszczek, szerokie oczy i trzymała się brzegów rzeki. Żerowała nocą, była bardzo płochliwa, rzadko podpływała pod powierzchnię, toteż złapać ją potrafili tylko doświadczeni rybacy. Sobek-Obrońca z apetytem zajadał inną wspaniałą rybę, srebrnobiałą od strony brzucha i po bokach, szarobłękitną na grzbiecie. Równym powodzeniem cieszyły się podane niebawem małże, węgorze, karpie i liny.

Nad wyraz smaczna była ikra z tępogłowa, kilkakrotnie przemywana słoną wodą, wyciskana następnie między dwoma deskami i suszona. Podano ją jako dodatek do wspaniałych dań głównych, tym smaczniejszych, że spożywano je z winem określanym jako ośmiokrotnie dobre, co oznaczało najwyższy stopień w klasyfikacji szlachetnych trunków. Nawet Nesmontu musiał przyznać, że winiarze z prowincji Oryksa nie są gorsi od swoich kolegów z Delty.

Gdy języki się rozwiązały i nastrój rozluźnił, Chnum-Hotep zwrócił się do króla.

- Wasza Królewska Mość, czy mógłbyś mi wyjaśnić, o co chodziło w tych strasznych pytaniach, jakie mi postawiłeś?

- Na Drzewo Życia, czyli akację Ozyrysa w Abydos, ktoś rzuci! urok. Usycha, a jeśli zginie, zginie również Egipt. Uleczyć ją może tylko pewien szczególny rodzaj złota. Sprawca wykorzystuje przeciwko Ozyrysowi siłę Seta, musimy więc go ująć.

- I podejrzewałeś, Wasza Królewska Mość, mnie?

- Podejrzewaliśmy wszystkich tych namiestników, którzy nie chcieli zrezygnować ze swoich przywilejów. Kto bowiem

68

I

sprzeciwia się zjednoczeniu Egiptu, ten utrudnia Ozyrysowi zmartwychwstanie. Dziś Obydwa Kraje znowu się zjednoczyły, wiadomo więc, że jesteś niewinny, tak samo jak oni.

- Kto w takim razie jest winny?

- Dopóki się tego nie dowiemy, wisieć będzie nad nami ogromne niebezpieczeństwo.

- Ze wszystkich sił będę wspiera! Waszą Królewską Mość.

- A nie osłabniesz i nie upadniesz na duchu?

- Rozkazuj, Wasza Królewska Mość, a będę ci posłuszny. Była już noc i podano słodziutkie ciasta na miodzie. Faraon

podniósł się i wszyscy obecni też wstali, czując, że monarcha chce powiedzieć coś bardzo ważnego.

- Nikt nie jest już władcą prowincji, nikt również nie dziedziczy stanowiska. Górny i Dolny Egipt poiączyly się w sercu i zaciśniętej dłoni króla. Zarząd nad Obydwoma Krajami powierzam wezyrowi. Co rano będzie się ze mną spotykał, zdawał sprawę ze swojej pracy, pomagać mu będą ministrowie, a kontrolować będzie Dom Króla. Czeka go ciężka praca, wyczerpująca, niewdzięczna i gorzka jak żółć. Przestrzegać będzie praw bogini Maat i nigdy ich nie przekroczy. Nie okaże słabości, nie użyje przemocy. Ścigać będzie niesprawiedliwość, wysłucha biednego tak samo jak bogatego, będzie budził szacunek i nie ugnie się przed żadnym dostojnikiem.

Z tym wszyscy się zgadzali. Czekali tylko, kiedy faraon wymieni imię człowieka, któremu zaufał, a który obejmie to trudne stanowisko i uginać się będzie pod brzemieniem pilnych obowiązków.

- Urząd wezyra powierzam Chnum-Hotepowi - oświadczył Sezostris.

10

Słońce zaszło i zaraz potem Iker skierował się do opuszczonego domku, gdzie spotykał się z młodą Azjatką Biną. Tutaj nie musiał się obawiać, że ktoś go usłyszy.

69

Miejsce wyglądało nieciekawie. Jedna ze ścian groziła zawaleniem, belki były popękane. Ta rudera zostanie wkrótce zburzona, a na jej miejscu powstanie nowy dom.

- To ja - odezwa! się Iker półgłosem. - Pokaż się. Ani znaku życia.

Ikerowi nasunęło się pytanie, czy piękna czarnulka go nie zdradziła i nie wydała władzom. A może działa w zmowie z burmistrzem lub Heremsafem i chce go zgubić? Jeśli ujawni jego zamiary, czeka go najwyższy wymiar kary, a ciemięzca nadal będzie gnębił i unieszczęśliwiał Egipt.

Zamierzał już wyjść, mając nadzieję, że przed domkiem nie czeka na niego policja, gdy nagle ktoś zasłonił mu dłońmi oczy.

- Tu jestem, Ikerze. Gwałtownie się wyswobodził.

- Czyś oszalała? Żeby mnie tak przestraszyć... Skrzywiła się jak mała dziewczynka.

- Bo ja bardzo lubię się bawić. Ty chyba nie.

- Czy sądzisz, że jestem w nastroju do zabawy?

- Masz rację, przepraszam cię. Siedli obok siebie.

- Muszę jeszcze sprawdzić kilka rzeczy.

- A ja mam doskonałe wiadomości. Sojuszników tylko patrzeć. Wkrótce zjawią się w Kahun. To dobrzy wojownicy, potrafią opanować miasto. Wysoki urzędnik, który nie wpuszczał ich do Egiptu, odszedł właśnie ze stanowiska. Jego następca nie jest taki nieprzejednany i nasza karawana przejdzie bez trudu.

- Myślę, że dotyczy to również innych miast.

- Tego nie wiem, Ikerze. Jestem jedynie pokorną służką, oddaną sprawie uciśnionych. Wiem tylko tyle, że ta sprawa zwycięży.

- Władze miejskie ofiarowały mi wspaniały dom - powiedział Iker.

- Chcą stępić ci sumienie. No, ale ciebie nie ponosi ambicja i nie dasz się przekupić, prawda?

- Mnie nikt nie kupi, Bino. Mój stary nauczyciel mówił mi, że zawsze trzeba szukać prawdy i być z nią w zgodzie.

- Zabij więc tego ciemięzcę Sezostrisa.

- Muszę jeszcze sprawdzić kilka rzeczy. W szczególności w tych archiwach, do których nie mam jeszcze prawa wstępu.

- Rób jak chcesz, bylebyś tylko nie zmarnował zbyt wiele czasu.

Sekari leżał na łóżku i myślał o cudownych chwilach spędzonych w ramionach nowej kochanki. Była nią służąca z sąsiedztwa, zachwyciły ją zabawne i coraz pieprzniejsze dowcipy Se-kariego, zgodziła się na wspólną inscenizację jednego z nich, bardzo poważnie potraktowała swoją rolę i odegrała ją znakomicie. Jakaż bowiem prawdziwa kobieta nie zgodziłaby się po-figlować na mięciutkiej i pachnącej pościeli z cienkiego lnu?

Sekari chętnie wznowiłby te igraszki, ale musiał nakarmić osła, a Wiatr Północy właśnie się zjawił. Należało teraz pomyśleć o porządnej wieczerzy, choć gospodarz zupełnie nie miał apetytu.

Iker po powrocie umył ręce i nogi i usiadł w fotelu. Minę miał jeszcze bardziej ponurą niż w przeddzień.

- Założę się, że nie smakuje ci ani mój bób z czosnkiem, ani moja zapiekanka z cukinią.

- Nie jestem głodny.

- Bez względu na to, do czego zmierzasz, Ikerze, umartwiając się, niczego nie osiągniesz.

Usłyszeli znajomy głos.

- Czy mogę wejść? Szukam pisarza Ikera.

- To Heremsaf...

Tym razem ani nie przydzieli mi domu, ani nie da awansu -pomyślał Iker. - Kazał mnie śledzić i wie już o moich powiązaniach z Biną.

- Przyjmę go - powiedział śmiało Sekari.

- Nie, daj spokój. Ta sprawa dotyczy tylko mnie.

Na twarzy zwierzchnika malowały się powaga i stanowczość.

- Piękne mieszkanko, Ikerze... wyglądasz jednak na zmęczonego.

70

71

- Miałem bardzo ciężki dzień. •»•■«

- Czy zgodzisz się bez dyskusji pójść ze mną?

- A czy mam wybór?

- Oczywiście. Albo zostaniesz tu i odpoczniesz, albo czeka cię niespodzianka.

Niespodzianka... Dziwne słowo na określenie więzienia -pomyślał Iker.

Uciekać? Nonsens! Jakże wielką przyjemność miałby He-remsaf, patrząc, jak młody pisarz leży rozciągnięty na ziemi, a policjanci okładają go kijami! Skoro jest to już koniec drogi, trzeba przynajmniej zachować się z godnością.

- Pójdę z tobą, panie.

- Myślę, że nie pożałujesz.

Iker nie zareagował na tę uwagę. Nie okaże zwycięzcy żadnej oznaki słabości.

W pobliżu nigdzie nie zauważył policjantów, a trochę dalej stwierdził, że Heremsaf nie prowadzi go poza miasto, lecz kieruje się w stronę południowego muru.

- Dokąd idziemy?

- Do świątyni Anubisa.

- Co masz mi, panie, do zarzucenia? Może źle pracowałem? A może w bibliotece nie wszystko jest w porządku?

- Wprost przeciwnie, Ikerze. Pracowałeś tak dobrze, że kolegium kapłanów Anubisa pragnie cię ujrzeć.

- Teraz?

- Wiesz, Ikerze, że z tymi ludźmi nigdy nic nie wiadomo. No, ale możesz odmówić im i nie pójść.

W jakąż to pułapkę chce mnie złapać Heremsaf? - wciąż zastanawiał się zaintrygowany i zaniepokojony Iker.

Na progu świątyni stał rytualista z ogoloną głową. W rękach trzymał prostą pochodnię. Wkrótce zjawił się drugi kapłan ze zwojem papirusu w dłoni.

Skłonił się przed Heremsafem, ten zaś zwrócił się w stronę Ikera.

- Czy pragniesz, Ikerze, zostać kapłanem Anubisa? Iker, całkowicie zaskoczony, odpowiedział bez wahania:

- Tak, pragnę.

72


Te dwa słowa były wyrazem wybuchu bezrozumnej nadziei, która nieoczekiwanie mogła się stać wkrótce rzeczywistością.

- Czy wprowadzono cię w tajemnice świętych ksiąg? - zapytał kapłan ze zwojem papirusu.

- Znam macierzyste znaki i słowa boga Tota.

- W takim razie przeczytaj ten święty tekst. Potem wypiszesz formuły poznania dotyczące właściwego wykonania sztuki pisarskiej.

Iker przytoczył maksymy, w których była mowa o bogini Maat jako pani prawości i sprawiedliwości, i egzamin zdał pomyślnie.

- Zbierze się teraz trybunał - oznajmił kapłan, nosiciel pochodni - i przystąpi do oceny przymiotów kandydata. Czy nasz przełożony zgodzi się mu przewodniczyć?

Heremsaf kiwnął potakująco głową.

Iker osłupiał. Więc człowiek ten, tak niby dobrze mu znany, jest powiernikiem tajemnic Anubisa!

Dwaj rytualiści wzięli młodego pisarza pod ręce i zaprowadzili do pierwszej sali świątyni.

Pod ścianami siedzieli tu na kamiennych ławach stali kapłani, odprawiający codzienne obrzędy i kierujący działalnością świętego miejsca.

Heremsaf usiadł po stronie wschodniej i postawił pierwsze pytanie:

- Co wiesz o Anubisie, Ikerze?

- Pośredniczy między światami i posiadł sekrety obrzędów zmartwychwstania. Jego wcieleniem jest szakal, który oczyszcza pustynię z padliny i przemienia ją w energię.

Nastąpiło jeszcze pięćdziesiąt dokładnie sformułowanych pytań. Iker odpowiadał na nie bez pośpiechu i nie próbując pokrywać swoich braków uczoną gadaniną.

Na czas obrad zamknięto kandydata w małej celce z gołymi ścianami, gdzie paliła się tylko jedna lampka. Czas przestał płynąć i Iker całkowicie pogrążył się w spokojnych rozmyślaniach.

Jeden z rytualistów podał mu długą lnianą szatę i Iker włożył ją na siebie.

73

- Zdejmij swoje amulety - doradził kapłan - bo tam, gdzie się znajdziesz, nie będą ci do niczego potrzebne. Jedynym twoim sędzią będzie Anubis, a od jego postanowień nie ma odwołania.

Rytualista sprowadził kandydata do ciemnej krypty.

- Popatrz w głąb tej groty i bądź cierpliwy. Może ukaże ci się Bóg.

Iker został sam. Powoli jego oczy oswoiły się z mrokiem i zauważył w końcu dwa przedziwne stworzenia. Była to para szakali, samiec i samica. Siedziały naprzeciwko siebie na tylnych łapach i wolna przestrzeń między nimi nieodparcie przyciągała Ikera.

Nie zważając na niebezpieczeństwo, wcisnął się między dzikie bestie. Położyły mu na ramiona przednie łapy*.

W tejże chwili Iker poczuł, że w jego żyłach zaczyna krążyć jakaś nowa energia. Było to tak, jak gdyby odnowiło mu się ciało i pojawiła się w nim jakaś nieznana mu dotychczas siła.

Do krypty wszedł Heremsaf. Niósł skrzyneczkę z akacjowego drewna. Położył ją przed Ikerem i powoli otworzył.

W środku znajdowało się sechem - złote berło. W języku hieroglifów oznaczało pojęcie władzy i potęgi.

Iker przypomniał sobie słowa mistrza garncarza ze świątyni Anubisa. Przecież powiedział mu, że bóg z głową szakala rozporządza ogromną potęgą, wcieloną w tym symbolu przechowywanym w Abydos. Anubis, poruszając w nocy srebrną tarczą księżyca, oświetla sprawiedliwych, on również wytoczył zloty kamień i nadał mu kształt słońca.

Heremsaf zamknął skrzyneczkę i wyszedł z krypty. Iker ruszył za nim do sali kolumnowej pokrytej od góry wielkimi kamiennymi płytami. Obecni w skupieniu wysłuchali swego przełożonego, który zwrócił się do nowego kapłana.

- Obróć spojrzenie ku świętemu świętych, niebu na ziemi. Nigdy nie wchodź tu, nie oczyściwszy się uprzednio, nie rób niczego byle jak, nie ukrywaj ani tego, co myślisz, ani tego, co

* Opis tej niezwykłej sceny zob. Melanges Mokhtar, I, Kair 1985, s. 156, ryS. o.

74

posiadasz, unikaj kłamstwa, nie wyjawiaj żadnej z poznanych tu tajemnic, nie ruszaj ofiar, nie miej w sercu świętokradczych myśli, wykonuj swe obowiązki zgodnie z regułą, a nie tak, jak ci się spodoba. Niczego nikomu nie narzucaj, nie głoś żadnej bezwzględnej prawdy, nikogo nie nawracaj. Gdy zostaniesz wezwany do świątyni, wdziej na nogi białe sandały. Starannie spełniaj swoje powinności, gdyż bóg poznaje tego, kto mu dobrze służy. Czy jesteś gotów, Ikerze, złożyć przysięgę?

- Jestem gotów.

- Zbliż się do ołtarza. Iker podszedł.

- Oto kamień węgielny, z którego powstała ta świątynia. Jeśli naruszysz złożoną przysięgę, kamień ten zamieni się w węża i unicestwi cię. Powtarzaj za mną: „Jestem synem Izy-dy i nie zdradzę siedmiu słów ukrytych pod kamieniami tej doliny"*.

Iker zaprzysiągł i Heremsaf tak powiedział mu o jego obowiązkach:

- Raz w tygodniu będziesz składał ofiarę na tym ołtarzu. W czasie procesji i świąt Anubisa masz zapalić lampkę. Jako wynagrodzenie za pracę otrzymywać będziesz jęczmień i knoty do oświetlenia. Zostaniesz nadto sługą duchowej potęgi, czyli ka tej świątyni, i w czasie uroczystości wypowiadać będziesz słowa ożywiające tę życiodajną siłę. Witamy cię w naszym gronie, Ikerze, i chodź teraz na wspólną ucztę.

Obecni serdecznie uściskali nowego tymczasowego kapłana.

Noc była spokojna, a wieczerza bardzo smakowita. Gdy biesiadnicy dzielili się tradycyjnym placuszkiem, Iker poczuł, że teraz zbliżył się do bogów bardziej niż kiedykolwiek, choć do rzeczywistych tajemnic wciąż nie miał dostępu.

On, nic nieznaczący pisarczyk z miasteczka Medamud, wyniesiony został na stanowisko tymczasowego kapłana świąty-

* Zob. S. Aufrere, L'Univers minerał dans la pensee egyptienne, Kair 1991, tom I, s. 109.

75

ni Anubisa w Kahun. Czy mógłby marzyć o takim sukcesie? Pomyślał o młodej kapłance, tej szlachetnej i wciąż kochanej dziewczynie. Czy nie byłaby dzisiaj z niego dumna?

Nie, nie byłaby. Spotyka się zapewne z tak wysokimi dostojnikami, że nawet by na niego nie spojrzała. Mimo że wszedł do świętego stanu kapłańskiego i jest teraz pod opieką Anubisa.

- Będzie to twój nowy amulet - powiedział Heremsaf, wręczając Ikerowi wykonaną z krwawnika miniaturkę Berła Potęgi. - Zawieś go sobie na szyi i nigdy się z nim nie rozstawaj.

Serdeczne życzenia złożyli z kolei nowemu koledze również kapłani Anubisa.

Słuchał ich łagodnych słów, którymi zachęcali go do coraz głębszego poznawania nauk boga, i zastanawiał się, czy aby nie jest na zlej drodze. Może powinien zapomnieć o swoich szaleńczych planach i żyć od tej pory tutaj, w Kahun, wykonując swoje nowe obowiązki i studiując księgi mądrości?

Magia obrzędu, pogoda tych ludzi, piękno tego miejsca... Jakże radosna wydawała mu się taka przyszłość!

Posunął się już jednak zbyt daleko.

Nie pozbędzie się więc schowanego w domu sztyletu i za-t bije Sezostrisa. Bina wciąż jest przy nim i wciąż przypomina o jego posłannictwie. Gdyby odstąpił i zapomniał o biednych ludziach srodze uciskanych przez ciemięzcę, okazałby się żałosnym tchórzem.

- Czy rzeczywiście sądzisz, że potrafisz udźwignąć swoje nowe obowiązki? - zapytał Heremsaf.

- Czy przyprowadziłbyś mnie tutaj, panie, gdyby tak nie było?

- Przecież życie to pasmo doświadczeń.

- Traktujesz mnie więc, panie, jako... zwykłe doświadczenie?

- To ty powinieneś mi to powiedzieć, Ikerze.

Iker nie czuł się pewnie. Do związanego z uroczystością napięcia dołączyło się działanie wypitego w czasie uczty wina. W głowie miał zamęt. Heremsaf... Opiekun otwierający przed nim drogę do tajemnic czy wróg czyhający na jego zgubę?

Była głęboka noc, pora nieodpowiednia ani na pytania, ani na odpowiedzi, ale stosowna na powszechne bratanie się sług Anubisa. Iker nie próbował już niczego więcej.

11

Gdy naczelnik całej policji egipskiej wpadał w gniew, należało bezwzględnie milczeć, uważnie nadstawiać uszu, słuchać jego rozkazów i niezwłocznie je wykonywać. Śledztwo w sprawie śmierci kontrolera Rudiego toczyło się więc bardzo sprawnie.

Szybko uporano się z ustaleniem tożsamości zabójców. Byli to Kananejczycy, mieszkańcy ostro trzymanego w ryzach buntowniczego miasta Sychem. Nadzór okazał się niewystarczający, gdyż terroryści potrafili wślizgnąć się do Memfisu i dokonać tu zamachu. Wydarzenie to należało powiązać z faktem wykrycia zwłok kilku brodatych Kananejczykow. Znaleziono je w pobliżu portu, w starej ruderze, gdzie znajdowało się zapewne memfickie mieszkanie grupy. Tylko po co była ta rzeź? Czyżby ofiary pozabijały się same? A może przywódca bandy pozbył się ich przed ucieczką? Czyżby ta częściowo rozbita już siatka odtwarzała się w innym miejscu?

Tak czy owak należało zniszczyć źródło zła, czyli starannie przeczesać całe miasto Sychem i zaostrzyć wojskową kontrolę nad Kanaanem. Takie właśnie wnioski zawierał raport Sobka, przedłożony faraonowi po jego powrocie z Memfisu. Władca wezwał więc do siebie wszystkich członków Domu Króla. Instytucja ta poszerzyła się o wezyra, Chnum-Hotepa, zajmującego obecnie rozległe pomieszczenia obok pałacu. Wezyr szybko zaprzyjaźnił się z dwoma głównymi swoimi współpracownikami, czyli wielkim podskarbim Senanchem i strażnikiem pieczęci królewskiej Sehotepem. Dał się poznać jako sumienny i oddany Egiptowi urzędnik. Wspierany przez obu dostojników, zbierał najlepszych pisarzy i tworzył sprawną administrację. Nikt nie zazdrościł mu stanowiska, gdzie bez przerwy piętrzyły się niezliczone trudności.

76

77

- Wysłałem generała Sępiego na poszukiwanie leczniczego złota - oznajmił Sezostris. - Zabrał ze sobą zespół poszukiwaczy i będzie badał złoża, gdzie spodziewamy się je znaleźć. Egipt zjednoczył się i myślę, że wstrzyma to rozwój choroby Drzewa Życia, choć nie przywróci mu pełni zdrowia. Niestety, wciąż nie wiemy, jaki to zbrodniarz rzucił urok na akację i usiłuje przeszkodzić zmartwychwstaniu Ozyrysa. Schwytanie go jest sprawą pierwszorzędnej wagi. Musimy również stawić czoło innemu jeszcze niebezpieczeństwu. Kananejczycy zabili kontrolera Rudiego i Sobek przypuszcza, że powstaje nowe ognisko buntu. Musimy więc energicznie działać w kraju Ka-naan, a także w całej Syrii i Palestynie. Wczoraj nie mieliśmy po temu możliwości, dzisiaj już mamy. Utworzymy armię. W jej skład wejdą milicje wszystkich tych prowincji, które ponownie złączyły się z Egiptem. Tę ogólnonarodową armię sformuje, i to jak najszybciej, generał Nesmontu. On również będzie nią dowodził. Armia nie stanie się narzędziem brutalnego przymusu, lecz ma jedynie uderzać w wichrzycieli i buntowników.

Jedynym człowiekiem zupełnie obojętnym na zaszczyt objęcia stanowiska naczelnego wodza był stary generał Nesmontu. Nie zabiegając ani o sławę, ani o zaszczyty, zajął się kompletowaniem swego sztabu. Dobrał sobie ludzi znających teren, zdyscyplinowanych i odważnych. Niektórzy z nich służyli przedtem w milicji tej czy innej prowincji. Każda chorągiew miała się składać z czterdziestu łuczników i tyluż kopijników, dowodzonych przez porucznika i podlegającego mu chorążego. Musiała również mieć pisarza intendentury i rysownika map. Podstawowy sprzęt bojowy, dostarczany aż w nadmiarze przez warsztaty memfickie, obejmował łuki, oszczepy, maczugi, kije, siekierki, krótkie mieczyki. Żołnierze mieli też skórzane tarcze i opaski. Nesmontu osobiście sprawdzał każdy okręt, uważnie przyglądając się załogom i kapitanom.

Prace posuwały się tak szybko, że wkrótce armia egipska będzie mogła wkroczyć do akcji i pokaże wtedy Kananejczy-

78

i

kom, że wszelka próba buntu z ich strony musi zakończyć się niepowodzeniem.

Faraon wydał dekret o powołaniu nowych wojsk i Medes natychmiast kazał rozesłać pocztą kopie do wszystkich miast egipskich. Wszystko jak zwykle pójdzie gładko i sekretarzowi Domu Króla Sezostris nie postawi żadnych zarzutów.

Medes stawał się jedną z ważniejszych osobistości na dworze, wręcz pierwszoplanową. Bardzo lubił dobre jedzenie i mocne wina, czarne włosy lepiły mu się do okrągłej czaszki, gębę miał jak księżyc, nogi krótkie, a stopy pulchniutkie. Był właścicielem wspaniałej willi w Memfisie, mężem zapasionej idiotki, wciąż zajętej poprawianiem swojej urody, a wreszcie klasycznym wprost przykładem wysokiego urzędnika, któremu się wszystko udaje.

A jednak nie był zadowolony i żył w ciągłym napięciu. Urzeczony władzą i bogactwem, czuł się niedoceniony. Pragnął więc sięgnąć po złoto legendarnej krainy Punt, niezłomnie wierząc w jej istnienie. Swego czasu kazał nawet porwać pewnego pisarczyka, przeznaczając go na ofiarę dla wzburzonego morza, ale wynajęty statek i tak zatonął w czasie burzy. Nowe stanowisko dawało mu dostęp do największych tajemnic, ale uniemożliwiało chwilowo zdobycie innego statku, gdyż zwróciłoby to uwagę.

Od kiedy Sezostris zdołał ku ogólnemu zaskoczeniu ponownie zjednoczyć Egipt, sekretarz Domu Króla źle sypiał. Jeszcze przed kilku miesiącami liczył, że uda mu się osłabić, a może nawet obalić faraona. Teraz miał te same plany, ale musiał postępować nad wyraz ostrożnie.

Najbardziej zależało Medesowi na tym, aby przeniknąć tajemnicę zamkniętej świątyni. Mimo zręcznych machlojek i ciągłych pochlebstw nic nie uzyskał i ani jeden arcykapłan nie dał mu prawa wstępu do najświętszej części sanktuarium. A właśnie stamtąd, ze świątyni w Abydos, czerpał faraon swoją silę, a wcześniej czy później czerpać ją będzie i Medes.

Chwilowo wrota świątyni wydawały się zamknięte. Mianowanie generała Nesmontu naczelnym wodzem armii egipskiej też nie mogło pocieszać. Temu staremu żołnierzowi nie zale-

79

żało ani na majątku, ani na zaszczytach i Medes mimo usilnych starań nie znalazł sposobu, żeby go przekupić.

- Główny nadzorca spichlerzy, Gergu, prosi o posłuchanie - zameldował zarządca.

- Zaprowadź go do altany i podaj nam białego wina. Gergu bardzo łatwo dawał sobą kierować, ale od czasu do

czasu należało wzmocnić go na duchu, gdyż ten pijaczyna, wróg kobiet i hulaka, miewał chwile przygnębienia. Kierował się jedynie własną korzyścią, cenił sobie tylko przyjemności, ale jako wykonawca nigdy nie zawodził.

Wychylili pierwszy kielich i główny nadzorca spichlerzy szeroko się uśmiechnął.

- Kontakt z tym stałym kapłanem z Abydos wciąż się utrzymuje, a nawet zacieśnia - oświadczył dumnie.

- Czy jesteś pewien, że nie wciąga nas w pułapkę?

- Wyrobił mi uprawnienia kapłana tymczasowego i mogłem dzięki niemu obejrzeć tę część świątyni Ozyrysa, gdzie znajdują się kapliczki wotywne oraz stoją stele i posągi. Bardzo interesujące miejsce. Co najważniejsze, zdradził mi niektóre swoje zamiary. Chce sprzedawać poświęcone przedmioty, a my będziemy wynosili je z Abydos.

Medes nie wierzył własnym uszom. Zastanawiał się nawet, czy Gergu mówi to wszystko poważnie, ale szczegółowe wyjaśnienia go przekonały.

- Ten kapłan jest chyba bardzo rozgoryczony.

- Rzeczywiście nie bije z niego dobroć, ale to wspaniała okazja. Przecież kiedyś śniło ci się, panie, że masz sojusznika w Abydos.

- Sen mara...

- Mara staje się rzeczywistością i jesteśmy o krok od sukcesu - zapewnił Gergu. - Ten kapłan stawia jednak warunek. Chce wiedzieć, kto jest moim zwierzchnikiem, i pragnie go poznać.

- Niemożliwe!

- Powinieneś go, panie, zrozumieć. On też boi się pułapek i chciałby mieć pewność. Jeśli nie spełnimy jego warunku, wycofa się.

- Na swoim stanowisku nie mogę się tak narażać.

- On na swoim też nie może.

Medes był w rozterce. Albo zadowoli się swoją wysoką pozycją i zapomni o dotychczasowych ambicjach, albo zaryzykuje i może wtedy stracić wszystko.

- Muszę się zastanowić, Gergu.

Młoda kapłanka tak jak co rano udała się nad święte jezioro w Abydos, połączone pod ziemią z Nun, czyli oceanem energii, w którym zrodziło się kiedyś życie. Oczyściwszy się, nabrała wody do dzbana, by podlać akację Ozyrysa.

Poczuła, że ktoś wpatruje się w jej nagie ramiona i odwróciła głowę.

Przyglądał się jej jeden ze stałych kapłanów.

- Czego chcesz, Bego?

- Czystej wody. Czy możesz mi jej nalać do tych dzbanów?

- Przecież tym zajmują się kapłani tymczasowi.

- Jestem pewien, że jeśli ty jej nabierzesz, ofiary dadzą lepszy skutek niż zwykle.

- Nie rób ze mnie tak ważnej osoby.

- Należysz do kolegium kapłanek bogini Hathor, szanuje cię również królowa Egiptu. Masz przed sobą wspaniałą przyszłość.

- Ja mam tylko jedno pragnienie. Chcę służyć Ozyrysowi.

- Czy nie jesteś za młoda, żeby decydować się na tak ciernistą drogę?

- Nie widzę na niej cierni, ale raczej światło użyźniające wszystko, na co padnie.

Bega jakby się zmartwił.

- Piękna to myśl, ale jak wyobrażasz sobie przyszłość Abydos? Jeśli Drzewo Ozyrysa uschnie, wszyscy opuszczą to miejsce, a my pójdziemy w rozsypkę.

- Jakaś nadzieja jeszcze jest - odparła dziewczyna. - Przecież zazieleniła się jedna gałąź.

- Obawiam się, że to bardzo słaba nadzieja. Mimo to masz rację. Będziemy walczyli aż do końca, każdy na swoim stanowisku.

80

81

- Kapłani tymczasowi naleją ci wody do tych dzbanów -powiedziała z uśmiechem i odeszła.

Skierowała się w stronę akacji. Na miejscu zastała Łysego. Mieli wspólnie wylać pod akacją wodę i mleko, ale Łysy chciał najpierw przekazać jej najświeższą wiadomość.

- Poczta królewska doręczyła mi kopię dekretu faraona. Wszyscy namiestnicy prowincji przyłączyli się do Korony, Egipt na powrót się zjednoczył i Obydwa Kraje tworzą nierozerwalną całość.

Powiał lekki wietrzyk i gałęzie akacji zaczęły się ruszać. Łysy i kapłanka ze zdziwieniem ujrzeli, że jedna z nich, dotychczas sucha, nieco się zazieleniła.

- Jego Królewska Mość znalazł dobry sposób - powiedział Łysy. - Zaraz mu o tym napiszę. Może jeszcze całe drzewo wróci do życia.

Niestety, w ciągu najbliższych dni nie pojawiły się żadne inne oznaki świadczące o uzdrowieniu akacji. Rzucony na drzewo urok osłabł, ale nie został całkowicie odczyniony.

- Chodź ze mną do Domu Życia - zwrócił się Łysy do młodej kapłanki. - Jeśli uda ci się minąć drzwi, wyszukasz takie stare teksty, z których dowiemy się może, co robić, by wyleczyć akację.

Przy każdej dużej świątyni egipskiej istniał Dom Życia, czyli święte archiwum, gdzie przechowywano „Dusze boga Re"*.

W archiwum w Abydos znajdowało się tak wiele cennych tekstów, że należało ono do wyjątkowo bogatych.

Zezwolenia na wejście do archiwum mógł udzielić tylko faraon. Dziewczyna wyciągnęła stąd wniosek, że Łysy działał na jego polecenie.

Wspaniałego skarbu strzegły wysokie mury.

- Mam tu kawałek ciasta - powiedział Łysy. - Wypisałem na nim słowa: „wrogowie, wichrzyciele, buntownicy", oznaczające ludzi isefeł, czyli złowrogiej i niszczycielskiej siły,

Bau Re.

82

przeciwstawiającej się bogini Maat. Wykorzystaj właściwie to ciasto.

Pchnął drzwiczki prowadzące do wąskiego korytarza.

Ujrzeli wspaniałą panterę, Panią Domu Życia. Na grzbiecie miała czterobarwny czaprak.

Czarnymi ślepiami długo wpatrywała się w kapłankę, potem podeszła do niej w skrętach.

Dziewczyna stała bez ruchu.

Bestia obwąchała ją i prawą przednią łapą dotknęła jej uda. Wysunęła pazury, ale nie wpiła się nimi w ciało.

Tej strażniczce świętych archiwów, wcieleniu bogini Maf-det, kapłanka pokazała ciasto. Pantera zżarła sprzymierzeńców isefet, potem ułożyła się koło drzwi i usnęła.

Droga była wolna.

To, co ujrzała kapłanka, wprawiło ją w długo trwające osłupienie. Na półkach olbrzymiej sali bibliotecznej leżały stosy papirusów i tabliczek. Obejmowały wszystkie dziedziny nauki egipskiej. Były to: wielka księga o tajemnicach nieba, ziemi i macierzy gwiezdnej; księga zawierająca słowa ptaków, ryb i czworonogów; księga tłumaczenia snów; księga o tajemnych postaciach bogów; księga uśmierzenia straszliwej lwicy, bogini Sechmet; księga przemian w światło; księga Nilu; proroctwa; nauki; rozprawy na temat alchemii, magii, medycyny, astrologii, astronomii, matematyki i geometrii; słowniki hieroglifów; kalendarze świąt skrytych i publicznych; podręczniki dla rytualistów; księga zachowania boskiej łodzi; podręczniki architektury, rzeźby i malarstwa; spis przedmiotów kultowych; lista faraonów i kroniki ich panowania... Od samego czytania tytułów mogło się zakręcić w głowie.

Kapłanka musiała jednak wykonać określone zadanie i nie miała czasu na zachwyty. Kierując się wiedzą i intuicją, wybrała rękopisy obszerniej traktujące o twórczej energii ka i sposobach jej zachowania.

Łysy osobiście przynosił dziewczynie posiłki, pozwolono jej również spać w pokoiku obok biblioteki. Odpoczywała jak najmniej, dniem i nocą kontynuowała poszukiwania, wyławia-

83

la potrzebne wskazówki i tropiła każdy ślad, nigdy się przy tym nie zniechęcając.

Wydało jej się wreszcie, że znalazła.

Swoje przypuszczenie sprawdziła za pomocą rękopisu zawierającego wyjęte z Księgi piramid formuły zmartwychwstania. Wnioskami podzieliła się z Łysym.

- To, co mówisz, wydaje mi się do przyjęcia, argumenty są przekonujące - stwierdził. - Jutro siadasz na statek i pojedziesz do Memfisu. Przedstawisz wszystko Jego Królewskiej Mości.

12

-'. Libańczyk, przesadnie uperfumowany i wystrojony w ozdób- \ ną długą szatę, ukrywającą jego tuszę, wyglądał na człowieka,; którym rzeczywiście był, czyli na bogatego i gadatliwego kup- j ca, zainteresowanego każdą sprawą, jeśli tylko da się z niej wy- j ciągnąć jak najwięcej korzyści, wmawiającego jednocześnie ,j partnerowi, że to on właśnie zarobił.

Od chwili gdy osiedlił się w Memfisie i zamieszkał, jaki przystało na wysoko postawioną osobę, w pięknej, acz nie rzutj cającej się w oczy willi, mógł być zadowolony. Interesy - za*j równo legalne, jak i nielegalne - szły świetnie.

Trapiły go jednak dwie sprawy. Po pierwsze, jak przemycić1 wielki ładunek szlachetnego drewna libańskiego pod okiem egipskich celników, a po drugie - rozbolały go zęby i w tej krytycznej chwili, kiedy potrzebna mu była jasność umysłu, należało jakoś temu zaradzić.

- Dostojny panie - zameldował odźwierny - przyszedł dentysta.

Libańczyk dzięki swoim układom mógł szybko wezwać jednego z najlepszych w mieście specjalistów.

Lekarz, niziutki i drobny, nie wzbudzał w Libańczyku zaufania.

- Gdzie boli?

- Po trosze wszędzie... Zwłaszcza z lewej strony u góry, ale również u dołu po prawej. Dużo się nacierpię?

- Jeśli boisz się, panie, bólu, mogę cię uśpić.

- A co będzie, jeśli się nie obudzę?

- Rzadki przypadek... Usiądź tu, proszę.

Dentysta posadził pacjenta na fotelu w dobrze oświetlonym miejscu, rozjaśnił lusterkiem wnętrze jamy ustnej i stwierdził ubytki.

- Próchnicy jeszcze nie ma, ale jeśli nadal będziesz jadł dużo słodyczy, szybko się pojawi. Bardzo zaniedbałeś, panie, zęby, a dziąsła masz podrażnione. Jeszcze kilka lat takiego odżywiania się, a będziesz miał wszystkie zęby rozchwiane. Na całe szczęście jestem specjalistą od złotych plomb i protez z kości słoniowej. Umiem również posługiwać się zarówno wiertłem, jak i żegadłem.

- To nic pilnego - odparł Libańczyk. - Czy można jakoś temu zaradzić?

- Panie, szoruj zęby i dziąsła przynajmniej dwa razy dziennie pastą z solą morską. Należałoby również płukać jamę ustną płynem z dodatkiem anyżku, kolokwinty i pociętych owoców persei. Kłopotliwe to, ale skuteczne.

- Ile jestem winien?

- Dwa dzbany wina, sztukę lnu i parę eleganckich sandałów. Lekarz był wprawdzie najdroższym dentystą w mieście, ale

jego diagnoza uspokoiła pacjenta. Kazał więc jednemu ze służących przynieść żądane honorarium, a potem kupić w najbliższej aptece potrzebne leki.

Pozostała sprawa drewna. Tutaj współpraca z wysokim dostojnikiem, Medesem, przyniosła już wyniki i pierwsza próba zakończyła się wielkim sukcesem. Bez Medesa nie dałoby się uniknąć kontroli i zatrzymania nielegalnie sprowadzonego ładunku. Po gwałtownych targach wspólnicy uzgodnili, że zyskiem dzielić się będą pół na pół. Libańczyk sprowadzał surowiec, Medes usuwał przeszkody przy wwozie i przekazywał wspólnikowi spisy szczęśliwych nabywców, ten zaś zajmował się upłynnianiem towaru, tak żeby partner nie miał z tym nic wspólnego.

84

85

h Tym razem statek towarowy wiózł cedry, heban i kilka gatunków sośniny. Można było z tego zrobić wiele mebli i w pełni zadowolić wybranych klientów, szczęśliwych, że nie zapłacili podatku. Doskonały interes! Pod warunkiem, że Medes będzie lojalnym wspólnikiem.

- Dostojny panie, ktoś do ciebie. Libańczyk zszedł na parter.

No, jest wreszcie ten, na kogo tak czekał. Najlepszy agent, nosiwoda. Krążył wszędzie i nikt nie zwracał na niego uwagi, a on tymczasem śledził Medesa, chcąc go zidentyfikować. Li- i bańczyk wiedział już dzięki temu, że jego partner jest sekre- i tarzem Domu Króla, a więc jednym z najwyżej postawionych i ludzi w Egipcie. Pragnął jednak znać więcej szczegółów.

- Czegoś się dowiedział?

- Medesa trudno nie zauważyć. W pałacu dużo się o nim mówi. Przygotowuje on dekrety królewskiej rozsyła je do poszczególnych prowincji. Wszyscy są zgodni, ze jest to bardzo kompetentny urzędnik i nikt niczego nie może mu zarzucić. Dokładny i nieustępliwy, podwładnym nie wybacza żadnych błędów. Wielu pozwalnial z pracy i zatrudnił tylko pisarzy znanych z pracowitości. Jest zamożny, ma żonę i piękny dom.

, Na pozór pełnia szczęścia. Rozmawiałem jednak z pewnym kapłanem tymczasowym z wielkiej świątyni Ptaha i dowiedziałem się, że pod jednym względem Medes nie może zaspokoić swoich ambicji. Mimo wielu usiłowań wciąż nie ma dostępu do tajemnic świątynnych. To niby drobiazg, bo zaszedł już tak wysoko, że może teraz uzyskać coś znacznie lepszego. Z pewnością wcześniej czy później będzie powołany do Domu Króla.

- Czy mówi się o jakichś jego wykroczeniach?

- Zupełnie nic. Uchodzi za uosobienie uczciwości. Wyrobił sobie opinię człowieka odpowiedzialnego, szlachetnego i kryształowo czystego.

- Ma jakichś przyjaciół?

- Trochę niższych i wyższych urzędników. Wiele mu zaj wdzięczają, a on nimi rządzi.

- Masz jakieś wieści o moim statku?

86

- Wpłynął do portu w Memfisie. Trwa załatwianie formalności.

- Idź tam. Gdyby się coś przydarzyło, natychmiast daj mi znać.

Zbliżała się rozstrzygająca chwila. Albo Medes postępuje lojalnie i wkrótce zjawi się u Libańczyka, albo wciąga go w pułapkę, naśle na niego policję i ukróci w ten sposób przemyt towarów.

Medes nie wiedział, że Libańczyk jest agentem Zwiastuna i chce zwerbować jakiegoś wysokiego urzędnika państwowego, który mógłby udzielać mu informacji na temat dworu, otoczenia i zwyczajów Sezostrisa. Libańczyk wszedł co prawda w spółkę z Medesem, ale nie czuł się pewnie. Czy przypadkiem nie złowił zbyt grubej ryby?

A może Medes okaże się po prostu ambitną gnidą? Czegóż dobrego będzie można się wtedy spodziewać?

Rozmyślania zaostrzyły Libańczykowi apetyt. Rzucił się więc na doskonale przyrządzoną przez kucharza nadziewaną przepiórkę.

Medes chełpił się swoim dwupiętrowym domem położonym w samym centrum Memfisu. Mając do dyspozycji opasane wysokim murem podwórze, staw obrośnięty sykomorami, a od strony ogrodu lodżię wspierającą się na pomalowanych na zielono słupkach, żyło się tu bardzo przyjemnie.

- Z kim będziemy dziś wieczerzali, kochanie? - zapytała żona, której jedyną rozrywką było ciągłe upiększanie się najnowszymi kosmetykami.

- Z kierownictwem zarządu kanałów.

- To straszni nudziarze, co?

- Masz być miła i czarująca. Ci ludzie mogą mi być użyteczni.

- Brakuje mi pomady do włosów i maści usuwającej zmarszczki, gdy tylko się pokażą. Robi się ją ze strąków i nasion kozieradki, miodu i sproszkowanego alabastru. Jeśli nie zdobędę jej wcześniej, nie będę się mogła pokazać. Musi to być

87

I

specjalny alabaster. Ten, który jest u naszego stałego sprzedawcy, nie odpowiada mi.

- Poślij kogoś ze służby do pracowni rzeźbiarzy królewskich. Majster wybierze im najlepsze kawałki, każesz je potem zemleć.

Rzuciła mu się na szyję.

- Jesteś naprawdę wspaniałym mężem. Zaraz się tym zajmę. Wszedł wreszcie Gergu.

- W porcie wszystko w porządku - rzekł do Medesa. - Pracujący dla nas celnicy przymykają oczy, urząd portowy przyjął fałszywe kwity, tragarze przenoszą towar do naszego składu. Ten Libańczyk nie wykiwał cię, panie. Szykuje się niezły zarobek.

- Dostaniesz i ty swoją dolę. A co do tego kapłana z Aby-dos, to już postanowiłem. Spotkam się z nim. Ryzyko jest, ale tak wspaniałej okazji nie można przepuścić. Pojedziesz tam, gdy tylko będziesz mógł, i umówisz nas.

Na niebie nad Memfisem lśnił księżyc w pełni. Medes, zakutany w kaptur, szedł szybko przed siebie. Stwierdziwszy, że nikt go nie śledzi, zapukał do drzwi domu dobrze ukrytego wśród uliczek dzielnicy portowej. Mieszkał tu Libańczyk.

Pokazał dozorcy cedrową deszczułkę z wyciosanym hiero-glifem w kształcie drzewa.

Odźwierny wpuścił go do środka i natychmiast zamknął za nim drzwi. Jeden ze służących zaprowadził gościa do zastawionego drogimi meblami pokoju przyjęć. Na prostokątnych stołach stały tu tace z owocami i ciastami. Z kilku kadzielni-czek dobywał się miły zapach.

- Drogi, bardzo drogi przyjacielu! - zawołał Libańczyk. -Jakże mi milo, że mogę cię powitać! Zechciej, proszę, usiąść. Tu, na tym fotelu z najlepszego cedrowego drewna, na tych miękkich jak puch poduszeczkach. Czy mogę ci zaproponować trochę wzmocnionego wina?

- Bardzo chętnie - odpowiedział, mając się na baczności, Medes.

- Kupiłem właśnie piękne naczynia kamienne - ciągnął gospodarz. - Niebieski łupek, czerwona brekcja, biały alabaster, różowy granit. Cała tęcza kolorów. Podobno dobre wino, przetrzymywane przez pewien czas w wielkich granitowych naczyniach, nabiera dodatkowo aromatu. Spójrz również, proszę, na te cuda. To kubeczki z górskiego kryształu.

Osobiście nalał gościowi szlachetnego trunku.

- Powiem ci, drogi przyjacielu, że mnie ono bardzo smakuje. Z doskonałego rocznika, trudno je już dostać. Ma znak „trzykrotnie dobre", jest łagodne, słodkie i bardzo mocne, a przechowywać je można wiele lat. Dojrzałe grona zrywa się przy ładnej pogodzie, bezwietrznej i niezbyt upalnej. Wyciśnięty moszcz zlewa się do specjalnej kadzi, trzeba go zagotować na wolnym ogniu i przepuścić przez sito dla oddzielenia zanieczyszczeń. W końcu otrzymuje się napój jasny, klarowny i dokładnie przefiltrowany. Drugie, bardzo lekkie podgrzanie to klucz do sukcesu, a potem...

- Nie przyszedłem tu po to, żeby wysłuchiwać przepisów winiarskich - przerwał Medes - ale po to, żeby pomówić o naszym nowym przedsięwzięciu. Twój towar szczęśliwie dopłynął do celu i przyniosłem ci listę nowych klientów. Tak jak uzgodniliśmy, twoi ludzie niezwłocznie mają do nich dotrzeć i dostawić im towar. Połowę zysku przekażesz mi jak najszybciej. Trzeci transport skieruję już do innego składu.

- Godna pochwały przezorność - zauważył chłodno Libańczyk. - W rzeczy samej przy lewych, całkowicie niezgodnych z prawem operacjach sekretarz Domu Króla powinien być bardzo ostrożny.

Medes zerwał się z miejsca jak oparzony.

- Co to ma znaczyć?! - wrzasnął. - Ośmieliłeś się mnie szpiegować?

- Przy tak poważnych transakcjach trzeba coś wiedzieć o wspólniku. Ty, panie, wiedziałeś o mnie wszystko. Czy nadal traktowałbyś mnie poważnie, gdybym postępował jak głupek? Siadaj, proszę, i napijmy się tego doskonałego wina dla uczczenia naszego sukcesu.

Rozumowaniu Libańczyka nie można było odmówić slusz-

89

i

r. v

g

ni w st cz

Jal Tu mi tro

Me

ności, Medes nadstawił więc swój kubek z kryształu górskiego.

- Na tym drewnie zarobimy bardzo dużo - ciągnął gospodarz - ale mam jeszcze inne plany. W pojedynkę nigdy ich nie zrealizuję, ale działając we dwójkę, odniesiemy wielki sukces.

- Co masz na myśli? Libańczyk przełknął ślinę.

- Po pierwsze, import buteleczek ciążowych z Cypru. Mają kształt ciężarnej kobiety, są bardzo ładnie pomalowane i w wyższych sferach egipskich cieszą się wielkim wzięciem jako talizmany. Mogę uzyskać wyłączność, można więc będzie narzucać wysokie ceny.

- Przyjmuję.

- Po drugie - ciągnął Libańczyk - liczę, że uda mi się prze jąć całość zbiorów maku w Syrii. Muszę się tylko pozby<

1.....—*■"-' -»'" <-r\ or>rawa kilku tygodni

- Wybacz mi, Medesie, ale mam pytanie. Dlaczego, będąc tak wysoko postawioną osobą, tak bardzo się narażasz?

- Bo handel mam we krwi, a w dodatku lubię bogactwo. Stanowisko moje rzeczywiście jest wysokie, ale płatne dość marnie. Wart jestem więcej. Przy tobie będę jakoś wychodził na swoje. Związaliśmy się na całe życie, drogi mój przyjacielu, i to chyba jasne. Liczę, że nikomu nie piśniesz ani słówka.

- Rozumie się.

- Poza mną z nikim nie wdawaj się w żadne, choćby najdrobniejsze interesy. Od tej chwili jestem jedynym twoim rozmówcą.

- Tak właśnie myślałem.

- A skoro mówimy sobie wszystko, to zapytam cię, jak rozległe masz powiązania i jakim sposobem wciąż znajdujesz nowe, tak zadziwiające pomysły. Nie zamierzam cię urazić, ale

na jego mocny, balsamiczny zapach______

układów, żeby zapewnić sobie wyłączność dostaw.

- Do załatwienia - stwierdził Medes.

- To, co najbardziej opłacalne, ale i najtrudniejsze, odłóż, ------koniec. Chodzi o oleje. W Egipcie spożywa się nie

.....-'-—"""•"Kii ai*» mnie interesują tyłki

Libijczyk pociągnął lyk wspaniałego wina. _ Podejrzewasz m0z6p ze mam nad sobą kogoś

neg0 kt0 dyktuje mi c0 mam robić?

L

iakoś kontrolować sprzedawców i magazyny.

3 Potrafimy - zapewnił zachwycony projektami wspolmM

Medes.

_ A długo trzeba będzie czekać'

- Kilka miesięcy, dla umknięcia wpadki. Łańcuch łapo karskich powiązań mus. być mocny i każdy powinien ciagn z nich korzyści.

- Czv nie za bardzo się wystawiasz?

- Mam zaufanego człowieka, który potrafi zorgamzo dobry i pewny zespół.

90

waż-

- To delikatna sprawa, bardzo delikatna.

- Interesy, o których rozmawiamy, też są bardzo delikatne. Nadal obawiam się, że wiem o tobie mniej niż ty o mnie. Domagam się więc, drogi wspólniku, prawdy. Całej prawdy.

- Rozumiem, rozumiem... ale wciąż stawiasz mnie w trudnym położeniu.

- Nie staraj się mnie przechytrzyć. Z Medesem nie ma żartów.

Libańczyk wlepił wzrok w ziemię.

- Tak, rzeczywiście, mam nad sobą kogoś bardzo ważnego.

- Kto to jest i gdzie przebywa?

- Przyrzekłem mu milczenie.

- Doceniam twoją słowność, ale mi nie wystarcza.

- Jest tylko jedno wyjście - uznał Libańczyk. - Zapropono-ać mu spotkanie z tobą.

91

ności, Medes nadstawi! więc swój kubek z kryształu górskiego.

- Na tym drewnie zarobimy bardzo dużo - ciągnął gospodarz - ale mam jeszcze inne plany. W pojedynkę nigdy ich nie zrealizuję, ale działając we dwójkę, odniesiemy wielki sukces.

- Co masz na myśli? Libańczyk przełknął ślinę.

- Po pierwsze, import buteleczek ciążowych z Cypru. Mają kształt ciężarnej kobiety, są bardzo ładnie pomalowane i w wyższych sferach egipskich cieszą się wielkim wzięciem jako talizmany. Mogę uzyskać wyłączność, można więc będzi narzucać wysokie ceny.

- Przyjmuję.

- Po drugie - ciągnął Libańczyk - liczę, że uda mi się przejąć całość zbiorów maku w Syrii. Muszę się tylko pozbyć dwóch czy trzech konkurentów, ale to sprawa kilku tygodni. Egipskie perfumerie bardzo cenią wyciąg z maku ze względu na jego mocny, balsamiczny zapach. Niestety, nie mam takich układów, żeby zapewnić sobie wyłączność dostaw.

- Do załatwienia - stwierdził Medes.

- To, co najbardziej opłacalne, ale i najtrudniejsze, odłożyłem na koniec. Chodzi o oleje. W Egipcie spożywa się nieprawdopodobne ilości tego wyrobu, ale mnie interesują tylko dwa gatunki. Sezamowy, sprowadzany na ogół z Syrii, ale przede wszystkim wyrabiany z moringi. Jest bezbarwny, łagodny i nie jełczeje. Otóż mam w Libanie siatkę, która może dostarczyć każdą ilość tego oleju. A czy w Egipcie potrafimy jakoś kontrolować sprzedawców i magazyny?

- Potrafimy - zapewnił zachwycony projektami wspólnika Medes.

- A... długo trzeba będzie czekać?

- Kilka miesięcy, dla uniknięcia wpadki. Łańcuch łapów-karskich powiązań musi być mocny i każdy powinien ciągnąć z nich korzyści.

- Czy nie za bardzo się wystawiasz?

- Mam zaufanego człowieka, który potrafi zorganizować dobry i pewny zespół.

90

- Wybacz mi, Medesie, ale mam pytanie. Dlaczego, będąc tak wysoko postawioną osobą, tak bardzo się narażasz?

- Bo handel mam we krwi, a w dodatku lubię bogactwo. Stanowisko moje rzeczywiście jest wysokie, ale płatne dość marnie. Wart jestem więcej. Przy tobie będę jakoś wychodzi! na swoje. Związaliśmy się na całe życie, drogi mój przyjacielu, i to chyba jasne. Liczę, że nikomu nie piśniesz ani słówka.

- Rozumie się.

- Poza mną z nikim nie wdawaj się w żadne, choćby najdrobniejsze interesy. Od tej chwili jestem jedynym twoim rozmówcą.

- Tak właśnie myślałem.

- A skoro mówimy sobie wszystko, to zapytam cię, jak rozległe masz powiązania i jakim sposobem wciąż znajdujesz nowe, tak zadziwiające pomysły. Nie zamierzam cię urazić, ale czy nie zechciałbyś zostać działającym ramieniem myślącej głowy?

Libijczyk pociągnął łyk wspaniałego wina.

- Podejrzewasz może, że mam nad sobą kogoś bardzo ważnego, kto dyktuje mi, co mam robić?

- Tak, podejrzewam.

- To delikatna sprawa, bardzo delikatna.

- Interesy, o których rozmawiamy, też są bardzo delikatne. Nadal obawiam się, że wiem o tobie mniej niż ty o mnie. Domagam się więc, drogi wspólniku, prawdy. Całej prawdy.

- Rozumiem, rozumiem... ale wciąż stawiasz mnie w trudnym położeniu.

- Nie staraj się mnie przechytrzyć. Z Medesem nie ma żartów.

Libańczyk wlepił wzrok w ziemię.

- Tak, rzeczywiście, mam nad sobą kogoś bardzo ważnego.

- Kto to jest i gdzie przebywa?

- Przyrzekłem mu milczenie.

- Doceniam twoją słowność, ale mi nie wystarcza.

- Jest tylko jedno wyjście - uznał Libańczyk. - Zaproponować mu spotkanie z tobą.

91

.• - Doskonała myśl. :.<•(;;■ • » \ ■ ,', ■.,.

- Nie ciesz się zawczasu. Nie jestem pewien, czy się agodzi. J

- Ze wszystkich sil staraj się go przekonać. Jasne?ł >» < - Jasne. ''-'«<■

Medes znalazł się w punkcie, do którego Libańczyk chciał go doprowadzić. A jednocześnie wierzył, że jest panem sytuacji. ■'■': ?'l'l <s

13

Podróż z Abydos do Memfisu* zajęła niecały tydzień. Kapitan prowadził statek ostrożnie, młoda kapłanka wpatrywała się w brzegi Nilu i mogła wypocząć.

Ruch na nabrzeżu ostro kontrastował z panującym w Abydos spokojem.

Kapitan porozumiał się z policją portową. Jeden z oficerów przejrzał dziennik pokładowy, a potem kazał dwóm policjant tom zaprowadzić dziewczynę do urzędu wezyra. Wolałabj spędzić najpierw kilka godzin przy obrzędach w świątyni bogini Hathor, ale zadanie, jakie jej powierzono, było pilne, więc nie mogła.

Memfis wydał się jej ogromny i pełen kontrastów. Wielkie spichrze i place targowe sąsiadowały ze sklepikami, a obok skromnych domków wznosiły się olbrzymie gmachy. Do najwspanialszych w mieście budowli należały świątynie Ptaha, Potężnej Bogini Sechmet oraz Pani Południowej Sykomory, czyli bogini Hathor. Dumnie prezentowała się dzielnica rządowa, położona w pobliżu starej cytadeli z białymi murami i świątyni bogini Neit, tej, która siedmioma słowami stworzyła świat. Ulicami z urzędu do urzędu biegali w pośpiechu pisarze. To tu właśnie, daleko od świętego obszaru Ozyrysa, zapadały najważniejsze decyzje o losach państwa.

* Odległość 485 km.

Wezyr urzędował w nowym, dobudowanym do pałacu królewskiego skrzydle. Kapłanka przeszła najpierw przez dwie kontrole, odpowiedziała na kilka drobiazgowych pytań, potem poproszono ją, by zechciała poczekać w przyjemnie chłodnym przedpokoju.

Po kilku minutach zjawił się sekretarz i wprowadził ją do dużego pokoju z oknami wychodzącymi na ogród. Trudno orzec, czy sykomory były tam piękniejsze od tamaryszków, czy na odwrót.

Kapłankę obskoczyły dwie małe suczki i jeden pies. Nie szczekały. Głaskała je po kolei, aż wreszcie pojawiła się majestatyczna postać Chnum-Hotepa.

- Przepraszam cię, są nieznośne.

- Wręcz przeciwnie, wydają mi się bardzo miłe.

- Jestem wezyrem faraona Sezostrisa. Czy możesz mi pokazać polecenie wyjazdu?

Dziewczyna podała Chnum-Hotepowi drewnianą tabliczkę z pismem Łysego i jego pieczęcią.

Była tam prośba o umożliwienie okazicielce audiencji u monarchy.

- Co mam powiedzieć królowi?

- Przykro mi, ale to mogę wyjaśnić tylko jemu.

- Nie brak ci charakteru, ale nie wiesz zapewne, że jako pierwszy minister Jego Królewskiej Mości mam obowiązek załatwiania możliwie jak najwięcej spraw.

- Rozumiem twoje stanowisko, dostojny panie, ale zrozum i ty moje.

- Widzę, że nie uda mi się skłonić cię do zmiany zdania. W takim razie mój sekretarz zaprowadzi cię do pałacu.

Potężnie zbudowany Sobek jak zwykle nie bawił się w grzeczności.

- Nikt nie ma prawa wstępu do sali posłuchań, dopóki nie Poda mi dokładnie celu swojego przybycia.

- Jestem z Abydos - odpowiedziała kapłanka. - Mój zwierzchnik przysłał mnie tu z bardzo ważną wiadomością dla faraona.

~ Co to za wiadomość?

92

93

u-- To mogę powiedzieć tylko królowi. «'•"/»•,>*.•,, v/v

- Jeśli nadal będziesz się upierała, nigdy nie ujrzysz Jego Królewskiej Mości.

- To, co mam mu przekazać, dotyczy przyszłości Egiptu. Proszę cię więc, panie, nie utrudniaj mi zadania.

- Nie pozwalają mi przepisy.

- Przykro mi, ale dla mnie zrobisz mimo wszystko wyjątek.

- Jedna z moich pracownic będzie musiała cię obszukać.

Kapłanka bez zmrużenia oka poddała się rewizji. Zaprowadzono ją potem do pokoju, który służył jako poczekalnia dla osób dopuszczonych przed oblicze króla. Było tu dwóch strażników. Kapłance kazano poczekać.

Medes wyszedł właśnie od siebie z urzędu i mijając poczekalnię, zauważył dziewczynę.

Nie należała do dworu w Memfisie i nie bywała w pałacu, zaciekawił się więc i postanowił o nią zapytać. Skąd wzięła się tu, taka nieznana i taka piękna, i dlaczego faraon zgodził się ją przyjąć.

r - Wasza Królewska Mość - poważnie odezwał się Sobek -ta kapłanka nie ustępuje. Ani wezyrowi, ani mnie nie chce wyjaśnić treści pisma. Nawet poniżająca rewizja osobista nie złamała jej uporu. Możesz, Wasza Królewska Mość, traktować ją jako osobę całkiem pewną i bezgranicznie ci oddaną.

- Wprowadź ją tutaj i zostaw nas samych.

Kapłanka skłoniła się przed monarchą, wciąż urzeczona majestatem jego postaci.

- Wasza Królewska Mość, ledwie otrzymaliśmy twój dekret o zjednoczeniu Obydwu Krajów, a od razu zazieleniła się druga gałąź akacji. W dodatku poszczęściło mi się w bibliotece Domu Życia i odkryłam, że jeśli faraon chce zapobiec uschnięcia drzewa, to powinien wydać z siebie nieco energii ka. Zjednoczenie wielu prowincji nie wystarczy, bo trzeba jeszcze wzmocnić całość ciała Ozyrysa. Najstarsze teksty wyraźnie to potwierdzają. Ozyrys jest dziełem faraona, Ozyrys to

piramida*. Czas budowy wielkich piramid już wprawdzie minął, ale nadal potrzebny nam jest wcielony w ich postać Ozyrys.

Faraon przez dłuższy czas milczał i błądził myślami gdzieś daleko, jakby szukając tam odpowiedzi.

- Doskonały pomysł! - zawołał wreszcie. - Muszę tylko wyszukać miejsce pod piramidę.

Monarcha, w otoczeniu osobistej gwardii i mając przy boku młodą kapłankę, obszedł nekropolię Abusir, Sakkarę, Gizę i Liszt, ale nie zauważył tam żadnego znaku. A w Dahszur** na południe od Sakkary, na skraju Pustyni Zachodniej, wznosiły się dwie olbrzymie piramidy faraona Snofru, poprzednika Cheopsa, a także niewielka piramida Amenemhata Drugiego, zmarłego siedemnaście lat przed wstąpieniem na tron trzeciego z Sezostrisów.

Wychodziła stamtąd oznaczona stelarni droga, omijała od północy Fajum i kończyła się w Kasr-el-Sagha, gdzie obszaru kamieniołomów broniła pewna dziwna świątynia. Inna droga prowadziła do oaz znanych z wyrobu wina.

W mieście budowniczych, Dżed-Snofru, czyli „Snofru jest trwały", mieszkali jeszcze rytualiści dostarczający pożywienia dla ka sławnego faraona, znanego jako największy budowniczy Starego Państwa. Przynosili dary na stoły ofiarne i odprawiali obrzędy w górnych świątyniach wznoszących się po wschodniej stronie dwóch piramid, z których jedna miała spad prosty, a druga łamany.

Słońce miało się ku zachodowi i należało pomyśleć o powrocie do Memfisu.

Cienie dwóch olbrzymich budowli stawały się coraz dłuższe i Sezostris zarządził postój.

- Dusza Snofru jest spokojna - powiedział. - Czuwa nad tą okolicą i wciąż ją uświęca. Swoim imieniem „Ten, Który Do-

: Teksty piramid, 1657 a-b.

' Około 40 km na południe od Kairu.

94

95

drogę dla duszy, wiodącą do „dostarczyciela życia", czyli sarkofagu, gdyż tam właśnie odradzać się będzie ciało światłości.

Władca słowo po słowie przedstawił swoją wizję, a Dżehu-ti od razu kreślił na papierze plan budowy.

- Na północ od piramidy - dodał król - znajdzie się Siedziba Wieczności wezyra Chnum-Hotepa. Grobowce pozostałych dworzan będą skromniejsze i wzorowane na budowlach Starego Państwa. W ich wnętrzach znajdą się teksty powstałe w tym złotym wieku.

W Abydos młoda kapłanka zrozumiała, dlaczego budowanie Siedzib Wieczności jest konieczne. Tylko takie budowle, pełne symboli i ożywione magią, przemieniały wtajemniczonych w ach, świetlisty byt mogący łączyć się z każdą postacią krążącej w świecie energii. Po śmierci fizycznej zmartwychwstały znowu będzie mógł działać na tym świecie i przekazywać światłość otaczającą go w nowym życiu.

Wierni słudzy faraona utworzą wokół jego piramidy nadprzyrodzony łańcuch, osłaniający ją i przekazujący zarazem jej dobrodziejstwa.

- Domy dla budowniczych będą już wkrótce gotowe - powiedział Dżehuti. - Jutro zaczynamy przygotowanie terenu. A jeśli chodzi o dostawy materiałów, to liczę na Senancha.

Kończąc przygotowanie dekretu o budowie nowego zespołu architektonicznego w Dahszur, Medes zaskoczony był rozmachem projektu i wielkością środków użytych do jak najszybszej jego realizacji. Sezostris nie tylko rządził krajem, ale obdarzał go dodatkowo wielkim dziełem duchowym, stając się przez to jeszcze większym władcą.

Czym można pokonać tak potężnego przeciwnika? Medes odłożył tę kwestię na później i spróbował wywiedzieć się czegoś o tej przyjętej przez króla dziewczynie. Na podstawie kilku informacji zdołał wreszcie dociec, że jest ona kapłanką z Abydos i wyprawiono ją do króla z tajnym pismem.

Z pewnością nie była ważną osobą. Dlaczego w takim razie

98

zwierzchnicy ją właśnie wysłali do Memfisu? Może Gergu przy najbliższej rozmowie ze stałym kapłanem uzyska odpowiedź na to pytanie.

14

Łowienie ryb przed wylewem było nie lada wyczynem. Wody w Nilu niewiele, upał przygniatał, a ryby nie chciały brać. Sekari jako dobry służący Ikera zawsze chciał mieć świeże jedzenie, pełne ka. Rozwijał zatem całą swoją pomysłowość, w nadziei, że przyniesie do domu coś dobrego. Połów jednak zupełnie się nie udał. Łowienie na podrywkę wymagało dobrego oka i szybkiej reakcji i pod tym względem Sekari czuł się pewny, ale niestety, ryby wpadające w sieć natychmiast się z niej wymykały. Sekari ustawił w sitowiu kosz. Z niego takie ryby jak tępogłowy i sumy nie mogły się już wydostać, ale... jakim sposobem te spryciary zauważyły pułapkę?

- Kiepska sprawa. Te bestie są tak przebiegłe, że trzeba uzbroić się w cierpliwość - odezwał się do Wiatru Północy, wspaniałego osła będącego własnością Ikera. Z boków zwierzęcia zwisały przeraźliwie puste kosze.

Osioł spojrzał swymi wielkimi brązowymi oczyma i podniósł prawe ucho na znak, że się zgadza. Miał na karku piętno Seta w postaci kępki rudych włosów i kiedyś został z tego powodu porzucony, co oznaczało pewną śmierć. Oczyścił go ibis Tota, a Iker przygarnął. Oślątko wyrosło na olbrzyma, wciąż wiernego Ikerowi.

- Szczerze mówiąc, Wietrze Północy, niepokoję się o twojego pana. Stracił dobry humor i werwę, coraz częściej opadają go jakieś czarne myśli, a to do niczego dobrego nie prowadzi. Czy próbowałeś z nim rozmawiać?

Osioł potwierdził.

- Uzyskałeś coś?

Osioł podniósł lewe ucho.

- Tego się właśnie obawiałem. Nawet ty nie masz już na

99

niego żadnego wpływu. Je jak wróbelek, nie odróżnia dobrego wina od lury, spać chodzi późno, a zrywa się wcześnie, nie ? śmieje się z najlepszych moich kawałów i gubi się w głupa- ' wych rozmyślaniach. Ale ja nie tracę nadziei. To bardzo porządny chłopak i wyciągniemy go z tego błota. A tymczasem chodźmy nad staw, bo trzeba kupić coś do zjedzenia.

Burmistrz miasta Kahun rzadko wychodził ze swojej ogromnej willi, gdzie praca wrzała dniem i nocą. Zawsze było tu pełno pisarzy, piwowarów, kucharzy, piekarzy, garncarzy, stolarzy i przedstawicieli innych zawodów. Napełniali życiem ten ul, biorąc za to wysokie wynagrodzenie oraz dodatek za zasługi. Burmistrz, choć zamknięty w czterech ścianach i bez przerwy schylony nad rozwiązywaniem trudnych problemów, doskonale wiedział o wszystkim, co wydarzyło się w mieście. Nic nie działo się bez jego wyraźnej zgody, wyłapywał również wszystkie pomyłki urzędników. Wchodzący do jego pokoju nigdy nie wiedział, czy czeka go nagana, czy pochwała. W tym drugim przypadku nie należało zawczasu się cieszyć, gdyż burmistrz po wygłoszeniu miłych słówek zawsze przydzielał dodatkową pracę, cięższą od dotychczasowej.

- Bardzo wiele zdziałałeś, mój chłopcze - powiedział do stojącego przed nim Ikera. - Mieć tyle lat co ty, a być już tymczasowym kapłanem świątyni Anubisa to nie byle co! Uporządkowałeś bibliotekę i tu wszyscy są zgodni, że był to prawdziwy cud w Kahun. Twoich kolegów, nawet tych z dużym doświadczeniem, zżera zazdrość, uznają twoje zalety i nie wiedzą, co wykombinować, żeby ci zaszkodzić. Masz tylko jedną wadę, jesteś przesadnie poważny. Dlaczego nie pomyślisz o odpoczynku albo o jakiejś ładnej dziewczynie? Ożeniłbyś się z nią i byłaby szczęśliwa, rodząc ci piękne dzieci.

- Przybyłem tu po to, żeby zostać wysoko kwalifikowanym pisarzem.

- Ten cel już osiągnąłeś, mój chłopcze. Życie prywatne układaj sobie zresztą, jak chcesz, ale w życiu nieprywatnym zależysz ode mnie. Heremsaf nie szczędzi ci pochwał, a ja

100

mam tu dookoła aż za dużo miernot, więc mianuję cię radcą miejskim.

- Takie zaufanie to dla mnie zaszczyt, ale mnie, panie, obecne stanowisko zupełnie wystarcza.

- W Kahun decyzje należą do mnie. Dowiodłeś, że nie boisz się pracy i potrafisz skutecznie działać. Obie te zalety chciałbym wykorzystać. Ani przez chwilę nie myśl, że daję ci ten awans z dobrego serca, bo tej cechy w sobie nie mam. Faraon kazał mi troszczyć się o pomyślność naszego miasta i utworzyć w nim szkolę dla pisarzy królewskich. Takie właśnie mam cele. Możesz odejść.

Iker nie uwierzył w ani jedno słowo z tej wypowiedzi. Otrzymał awans, ale była to tylko próba omamienia go. Obejmie nowe stanowisko, zawodowi pochlebcy zaczną mu się podlizywać, będzie miał ładne mieszkanie i dobry stół... wygodne życie rozleniwi go, tak że zapomni o swojej przeszłości i o głównym swoim celu.

Sprytnie to było pomyślane, ale on nie da się nabrać. Zachowywać się będzie wzorowo, uda pokornego, okaże się pilnym i sprawnym pracownikiem i obróci wszystko na swoją korzyść. Dali mu nawet do ręki broń, więc szybko zrobi z niej użytek. ;m.

Mieszkać w takim domu jak ten to dopiero szczęście! Zajęcia domowe były więc dla Sekariego nie pracą, lecz przyjemnością. Machając miotłą, pogwizdywał sobie modną melodię i nie znosił byle jak rzuconej na krzesło przepaski. Kuchnia i łazienka zawsze lśniły czystością, a pozostałe pomieszczenia też utrzymane były wzorowo.

A do tego te śliczne, ale i mocne sprzęty! Kosze, półki, stołeczki i niskie stoły będą mogły służyć wielu pokoleniom. A jak smaczne były wychodzące z kuchni potrawy podane w pięknych naczyniach!

Sekari dla odstraszenia demonów malował na czerwono futrynę przy wejściu.

- Gospodarz w domu? - zapytał Kudłacz.

101

- A ty jak zwykle przynosisz złe wiadomości? Kudłacz, leniwy, gadatliwy i znany jako plotkarz, potwierdził domysł Sekariego.

- Przyznaję, że nic dobrego, ale co ja mogę zrobić? Mam coś do powiedzenia Ikerowi.

- Umyj sobie nogi przed wejściem i spocznij w pierwszym pokoju. Zaraz po niego pójdę.

Chcąc jak najszybciej pozbyć się nieproszonego gościa, Iker nie podał mu nawet nic do picia.

- Co się stało, Kudłaczu?

- Przysyła mnie zarząd miasta. Sprawa pilna. Przyszła wiadomość o zbliżającym się wylewie. Raczej zła.

- Mały czy zbyt obfity?

- Zbyt obfity. Masz jak najszybciej zająć się wzmocnieniem tam.

- Zrobi się.

- Przyjmiesz mnie do swojego zespołu?

- Skoro zapowiada się nieszczęście, to wolałbym cię mieć przy sobie. Udasz się do wejścia na teren Fajum i poprosisz o szczegółowy raport o stanie zbiorników retencyjnych.

- Już pędzę.

Iker ruszył w stronę budynku, gdzie mieściły się archiwa państwowe. Bardzo chciał je przejrzeć.

Kierownik, powściągliwy i skrupulatny, przyjął go ze wszelkimi oznakami szacunku i potraktował zupełnie inaczej niż za pierwszym razem.

- W czym mogę służyć naszemu nowemu radcy? Całkowicie zasłużyłeś sobie, Ikerze, na tę nominację i bez zastrzeżeń ją popieram.

- Mam oszacować stopień zagrożenia, jakie spowodować może ten wylew, i chciałbym znaleźć materiały dotyczące tutejszych zbiorników wodnych.

- Ależ oczywiście, całe archiwum jest do twojej dyspozycji.

Iker nie ograniczył się tylko do tych dokumentów. Dotarł wreszcie do spisów statków zwodowanych w prowincji Fajum, znalazł także listy załóg.

102

Jastrząb nie figurował w spisie.

Nie było również żadnej wzmianki o wyprawie do kraju Punt. Tu, tak jak w prowincji Tota, też poniszczono jakieś dokumenty.

Wszelako jeden dowód się zachował i był całkowicie wystarczający. We flocie handlowej faraona służyli marynarze Żółwie Oko i Ostry Nóż. Tak więc to Sezostris kazał zgładzić Ikera!

- Gdzie schowałaś się, Bino? - zawołał Iker, szukając dziewczyny w ruderze, gdzie zwykle się spotykali.

- Za tobą. Nie pokażę ci się, zanim nie powiesz, co postanowiłeś.

- Jestem zdecydowany. Nieodwołalnie.

- Uderzysz w potwora?

- Zabiję go.

- W takim razie mogę ci się pokazać.

Była to już całkiem inna dziewczyna, starannie umalowana, wokół oczu nałożyła sobie kohl*, kosmetyk skutecznie chroniący oko przed owadami i innymi zagrożeniami. Szeroka peruka zasłaniała jej większą część twarzy.

- To ty, Bino? To naprawdę ty?

- Wiedziałam, że odpowiesz twierdząco. Postanowiłam więc zaprowadzić cię do naszych przyjaciół, ale tak, żeby po drodze nikt mnie nie poznał. Gdzie masz broń?

- Przy sobie.

- Pójdę przodem w znacznej odległości od ciebie. Wejdę do warsztatu, a ty za mną.

Kilka lamp oświetlało warsztat, gdzie sporządzano noże i sztylety, te pierwsze na użytek domowy, te drugie dla sił bezpieczeństwa.

* Sktadat się z galeny, tlenku manganu, ochry brunatnej, węglanu oto-wiu, tlenków żelaza i miedzi, malachitu, antymonu i chryzokoli.

103

Ukryci w półmroku rzemieślnicy wrogo spojrzeli na Ikera.

- Nie obawiaj się, to nasi sprzymierzeńcy - powiedziała Bi-na do Ikera. - Wykradają część wyrobów i przekazują wyzwolicielom. Wkrótce będzie nas więcej i opanujemy Kahun. Nic jednak nie da się zrobić, dopóki ten okrutnik mieć będzie pełnię władzy. Pokaż mi tę broń, którą wymierzysz sprawiedliwość.

Iker wyciągnął sztylet.

Bina wzięła go do ręki i podała majstrowi.

- Naostrz go porządnie, niech będzie ostry jak śmierć.

Obowiązki nałożone na niedawno mianowanego radcę miejskiego mogły przytłaczać, ale Iker stanął na wysokości zadania. Dobrał sobie zespól pisarzy i inżynierów, najął robotników i kazał usypać dodatkowe wały wzdłuż kanałów. Każda tama będzie wzmocniona, każdy zbiornik retencyjny wyremontowany. Iker długo obliczał masę i objętość ziemi, którą trzeba będzie dostarczyć na miejsce i mocno ubić, żeby nie przepuszczała wody. Nawet przy bardzo rozległym wylewie osiedlom ludzkim nic nie zagrozi. Iker zatroszczył się również o zmagazynowanie paszy tam, gdzie woda nie mogła dotrzeć i gdzie były zwierzęta. Nie zapomniał o spisaniu łodzi do przewozu ludzi.

Pracowitość Ikera podziwiali wszyscy. Nie był olbrzymem, ale siły zdawał się mieć niespożyte i wszystko chciał nadzorować osobiście. Zadanie, jakie powierzył mu burmistrz, było stanowczo zbyt trudne, ale Iker się nie poddawał. Gdy czuł się zmęczony i zniechęcony, myślał o niej, tej młodej, zawsze obecnej kapłance. Zachmurzone niebo przecierało się wtedy, w Ikerze znowu ożywała energia i ruszał do boju.

Wynik walki wciąż był jednak niepewny.

Gdy skończył się 360-dniowy cykl i przed następnym zaczęły się dni „poza rokiem"*, wszyscy wstrzymali oddech. W wielkich świątyniach egipskich rytualiści wygłaszali słowa mające ubłagać straszliwą lwicę, boginię Sechmet, by nie wy-

* Rok egipski miat 365 dni, obejmował 12 miesięcy 30-dniowych, a potem 5 dni, które nie należały do żadnego miesiąca i uchodziły za feralne iprzyp. tłum.).

104

puszczała na Egipt swoich wysłanników i złych geniuszy wraz z groźną falą nieszczęść i chorób.

Pierwszy spośród pięciu niebezpiecznych dni był świętem narodzin Ozyrysa. Czyż wylew nie był symbolem jego zmartwychwstania? Drugi poświęcony był synowi Ozyrysa, Horu-sowi, opiekunowi królestwa. W trzecim jednak mogły się zwalić na kraj nieszczęścia i klęski żywiołowe, tego bowiem dnia urodził się Set.

Bina, umalowana i zmieniona nie do poznaki, spotkała się z Ikerem na placyku pod palmami.

- W mieście głośno o tobie, Ikerze. Podobno uratujesz nas od klęski.

- Nikt nie szczędził wysiłku, a rozstrzygnie o wszystkim Nil.

- Z niepokojem czekam na trzeci dzień. Oby Set pokarał ten przeklęty Egipt.

- Przeklęty Egipt? Co masz na myśli, Bino? Młoda Azjatka zrozumiała, że popełniła błąd.

- Miałam na myśli tego przeklętego okrutnika, który wiedzie kraj do zguby i doprowadza swój lud do rozpaczy. Czyżbyś zmienił postanowienie, Ikerze?

- A czy ty sądzisz, że postradałem rozum?

- Nie, skądże znowu.

- No to powinnaś bać się Seta. Jeśli uderzy w tego gnębi-ciela narodu, to dobrze, ale jeśli zniszczy pola uprawne i skaże tysiące ludzi na nędzę, to jak będziesz mogła się cieszyć?

- Źle mnie rozumiesz. Chciałabym tylko, żeby ten bóg wsparł swoją mocą nasze działania.

W dniu Seta urząd wezyra nie załatwiał żadnych spraw. Król przebywał w świątyni, a mieszkańcy Egiptu nie wychodzili z domów. Godziny wlokły się w nieskończoność.

Nadszedł wreszcie dzień Izydy, a po nim dzień bogini Nef-tydy. Dzięki tym dwóm dobrotliwym siostrom rok zaczynał się spokojnie.

Wylew był obfity i woda stała wysoko, ale spowodowała tylko niewielkie uszkodzenia w tamach. Ofiar w ludziach nie by-

105

ło. Władze miasta serdecznie podziękowały Ikerowi za jego trud. Wszystko dokładnie wyliczył i dzięki temu w Kahun i okolicach nie zanotowano żadnych szkód. Zapowiadały się nawet bardzo udane zbiory, można więc będzie napełnić spichrze i zgromadzić zapasy na złe lata.

Skończyły się uroczystości noworoczne i Iker mógł sobie wreszcie pozwolić na kilka godzin odpoczynku.

- Nie wyglądasz dobrze - zauważył Sekari. - Mam nadzieję, że burmistrz nie będzie cię już więcej wyciskał jak winogrona pod prasą.

- Mylisz się. Muszę wyliczyć kubaturę magazynów miejskich i napisać odpowiednie sprawozdanie. Archiwa ułatwią mi pracę, ale i tak będę musiał wszystko posprawdzać, bo specjaliści mają ten brzydki zwyczaj, że jeden przepisuje błędy od drugiego.

- O, właśnie... wspomniałeś o archiwach. Znalazłeś te swoje sławetne dowody?

- Nie mam już żadnych wątpliwości i wiem, co robić.

- Jesteś znakomitym fachowcem, inteligentnym i wykształconym. Ja jestem nieuczonym prostakiem, ale wierzę w swój instynkt i rzadko się mylę. Po co się pchasz w kłopoty, w chwili gdy uśmiechnęło się do ciebie szczęście?

- Nie będę szczęśliwy, dopóki nie wykonam tego, co muszę.

- Przypomnij sobie jednak słowa mędrca: „Faraon wie o wszystkim, co się dzieje. Ani w niebie, ani na ziemi nie ma rzeczy, o której by nie wiedział".

- Bez względu na to, jakich wywiadowców ma ten okrut-nik, w końcu dosięgnie go sprawiedliwość.

Sekari spuścił głowę.

- Przykro mi, że ci to mówię, ale... nie licz na moją pomoc. W życiu nie zawsze mi się wiodło i los niejeden raz mnie doświadczył. Tutaj jest mi dobrze.

- Rozumiem cię i w ogóle nie miałem zamiaru o cokolwiek cię prosić. Czy mógłbyś mi jednak przyrzec, że mnie nie wydasz?

- Przyrzekam ci, Ikerze.

106

i

15

Piękny dom Medesa już od wczesnego ranka rozbrzmiewał wrzaskami małżonki gospodarza. To załamanie nerwowe było wynikiem całej serii „straszliwych" nieszczęść. Najpierw odpruła się lamówka zdobiąca dekolt i boki zimowej sukni, zupełnie jakby uszył ją jakiś fuszer. Potem na złość pani domu zachorowała jej stała fryzjerka. Przysłała wprawdzie zastępczynię, ale ta okazała się taką niezdarą, że nie potrafiła przyczepić sztucznych kosmyków do czarnej peruki. A przecież należało tylko zebrać trochę włosów, nawinąć je na wielką szpilkę, podczepić sztuczny kosmyk, odgarnięte włosy z peruki swobodnie puścić na miejsce, a sztuczność znikała. Małżonka sekretarza Domu Króla cisnęła lusterkiem na posadzkę i przepędziła precz niezdarę, niczego jej nie płacąc.

Potem nastąpił silny atak migreny. Pani domu próbowała go złagodzić, nacierając głowę maścią z ziarnkami kopru, prze-stępu i kolendry, ale nic to nie dało.

Z wściekłością wpadła do sypialni męża.

- Mój drogi, jestem potwornie chora! Poślij po doktora Guę, bo tylko on potrafi mnie wyleczyć.

- Sama kogoś poślij i nie budź mnie tak gwałtownie. Ja pracuję.

Zatrzasnęła drzwi.

Medes wstał i poszedł do łazienki. Dzień zaczynał zwykle od zadbania o swój wygląd, a dopiero potem zasiadał do obfitego śniadanka. Tym razem jednak miał za sobą niespokojną noc i zbyt wiele spraw go dręczyło.

Kiedy wreszcie Gergu wróci z Abydos i z czym przyjedzie? Medes wciąż nie był w stanie uwierzyć, że wkrótce będzie miał w świątyni sprzymierzeńca. Jakże stały kapłan mógł tak zdradzać swoją wspólnotę? Jeśli krył się w tym jakiś podstęp, to odkrycie sprawcy nie pójdzie łatwo. A może jednak Medes przesadził z tą nieufnością?

Nasuwało się również inne pytanie. Jak wytłumaczyć wspaniały sukces Chnum-Hotepa? Pierwszy mianowany przez Se-

107

zostrisa wezyr okazał się znakomitym zarządcą i potrafił mocno związać prowincje z władzą centralną. Medes, tak samo jak wielu innych, przewidywał zgrzyty, zatargi i protesty, ale do niczego takiego nie dochodziło. Wezyr dobrał sobie zespół pracowitych i kompetentnych urzędników, zawsze również popierali go członkowie Domu Króla, nie zazdroszcząc mu zresztą stanowiska.

Na szczęście Chnum-Hotep jako człowiek wiekowy niedługo już będzie się srożyl. Medes w oczekiwaniu na jego odejście widział, jak zmniejszają się jego własne wpływy, i musiał mocno się starać, by utrzymać przy sobie przyjaciół i dworzan.

Zamknęło się przed nim wiele drzwi i powtórne ich otwarcie nie będzie łatwe. Na razie Medes najbardziej liczył na Aby-dos.

Podniecała go myśl o spotkaniu z mocodawcą libańskiego kupca. Ileż sprytu musi mieć ten łajdak, skoro potrafił całkowicie podporządkować sobie Libańczyka! Znajomość z tak wybitną postacią na pewno okaże się użyteczna i Medes liczył, że potrafi ją wykorzystać.

Kończył się ubierać, gdy znowu pojawiła się żona.

- Doktor Gua nie zbada mnie przed wieczorem - jęknęła. -Użyj swojego wpływu, żeby odwołał inne wizyty i w pierwszej kolejności zajął się mną.

- Po pierwsze, doktor Gua ma paskudny charakter i nie znosi żadnych nacisków, a po drugie - na tę swoją migrenę chyba nie umrzesz. Pośpij sobie do obiadu, potem przyjdzie tu gromada przyjaciółek, pogadasz z nimi i choroba przejdzie.

Przybycie Gergu przerwało małżonkom rozmowę. Medes w napięciu wciągnął pomocnika do swojego pokoju i zamknął drzwi.

- Mam doskonałe wieści - z szerokim uśmiechem oznajmił Gergu. - Ten kapłan to wspaniały chłop. Rozumie twoją nieufność, panie, ale chce z tobą współpracować i na dowód tego daje nam sposób prowadzenia interesów bez jego udziału.

Medes osłupiał i przyszło mu do głowy, że Gergu chyba za dużo wypił.

- Spójrz, panie, oto pieczęć z Abydos. Stemplować nią można różne materiały. Nam posłuży do potwierdzenia autentyczności podróbek, tych, które będziemy wyrabiali i sprzedawali jako pochodzące ze świętego grodu Ozyrysa. Sam wpadłem na ten pomysł i znalazłem nawet chętnego do takiej współpracy rzemieślnika. A oto drugi, jeszcze cenniejszy podarek od naszego sojusznika. Jest to święta formuła dobrego przyjęcia sprawiedliwych na tamtym świecie. „Niech siedzi przy wiosłach łodzi Ozyrysa, niech płynie tam, gdzie każe mu głos serca. Niech Wielcy z Abydos życzą mu szczęśliwego i spokojnego pobytu, niech uczestniczy w misteriach Ozyrysa, niech podąża za nim po czystych drogach świętej ziemi". Wypiszemy te słowa na niektórych naszych wyrobach, a będą się sprzedawały jak złoto.

Pochodzący z ubogiej rodziny winiarz czuł się coraz słabszy. Myślał więc o wielkiej podróży. Był majętny, a zatem stać go będzie na piękny sarkofag, zazdrościł jednak szczęśliwcom, których imiona na zawsze znajdą się na pomniku w Abydos, w bliskości Ozyrysa i pod jego opieką. Cóż bowiem lepiej mogło zapewnić szczęśliwą wieczność?

Na widok Gergu natychmiast pomyślał, jakiego to rabatu będzie się domagał główny nadzorca spichlerzy przy najbliższym zamówieniu. Z tak wpływową osobistością, mającą liczne znajomości w pałacu, rozsądniej jednak było pozostawać w jak najlepszych układach.

- Drogi panie Gergu, mam właśnie wino z nowego zbioru. Nie zechciałbyś spróbować?

- Ależ oczywiście. Czy możemy spokojnie rozmawiać?

- Chodźmy do magazynu.

Winiarz czuł ucisk w gardle. Czym teraz zaszantażuje go przybysz? Chcąc go dobrze nastroić, podał mu wyjątkowo szlachetne wino.

- Niezłe - stwierdził Gergu - ale trochę za słodkie jak na mój smak. O ile pamiętam, zamówiłeś sobie wspaniały sarkofag?

- Ano, należałoby pomyśleć o zaświatach.

108

109

I

- Abydos... coś ci to mówi? v*

- Abydos... nie rozumiem.

- Mogę ci zaoferować autentyczną stelę ze świętą formułą. Każesz tylko wykuć na niej swoje imię, a spędzisz całą wieczność u podnóża schodów Wielkiego Boga.

Handlarz o mało nie umarł z wrażenia.

- Żar... żartujesz chyba, panie.

- Trzeba będzie sporo zapłacić, bo miałem koszty.

- Ile tylko zechcesz, panie.

- Zanim się zdecydujesz, obejrzyj to arcydzieło.

Gergu zaprowadził trzęsącego się z wrażenia winiarza do składu. Tam pokazał mu stelę.

- Kupuję - wybełkotał nabywca.

- No właśnie - zawołał z triumfem Gergu. -1 twoja piwnica, panie, i moja są pełne, a wszystko to za jeden ładnie rzeźbiony kamień, który nigdy nie znajdzie się w Abydos, bo nasz rzemieślnik zniszczy go jeszcze dziś w nocy. Niczego się, panie, nie bój, dobrze mu zapłaciłem. My też wcale nie musimy udawać się do Abydos, poradzimy sobie bez tego zacnego kapłana.

- Mylisz się - odparł Medes. - Wcale nie twierdzę, że twój pomysł jest do niczego, ale musimy stosować go bardzo oględnie. Mamy coś lepszego, znacznie lepszego. Zamożnych mieszkańców Memfisu interesować będą prawdziwe stele. Ustalimy wysokie ceny bez możliwości obniżki.

Argumenty te mocno poruszyły Gergu.

- Więc nie możemy działać bez tego kapłana?

- Byłby to wielki błąd, gdyż z wielu powodów musimy z nim współdziałać. Przede wszystkim zapewni nam prowadzenie doskonałych interesów. Prócz tego będzie przekazywał nam wiadomości o Abydos i pomoże nam przeniknąć tajemnice wielkich misteriów. Ten człowiek spadł nam z nieba, jak najszybciej umów mnie z nim.

110

Osiedle Sezostrisa w Abydos, „Trwałe-Są-Siedziby", nabierało życia. Mieszkali tu budowniczowie jego świątyni i grobowca, rytualiści zajmujący się duchowym ożywieniem tych budowli, a także urzędnicy z rodzinami. Każdy dom miał kilka izb i zamknięte podwórko, przy każdym był ogród. Szerokie na pięć łokci* uliczki przecinały się pod kątem prostym. Od strony pustyni stały luksusowe rezydencje; należąca do burmistrza wznosiła się w południowo-zachodnim kącie osiedla, mieściły się w niej urzędy i kilka warsztatów**.

Stały kapłan Bega przyjął w jednym z urzędowych pomieszczeń tymczasowego kapłana Gergu i jego pomocnika Me-desa, zgłoszonego policjantom pod fałszywym imieniem. Gergu, dobrze już znany stróżom porządku, wyjaśnił im, że pracy ma coraz więcej, dlatego musi mu ktoś pomagać i tylko dzięki temu będzie mógł spełniać wszystkie życzenia kapłanów z Abydos.

Gdy do pokoju wszedł Bega, Medes poczuł zimny dreszcz. Nie wyobrażał sobie, że człowiek wtajemniczony w misteria Abydos może być tak brzydki i tak oziębły. Bega, wysoki, sztywny, obdarzony wielkim nosem, usiadł w sporej odległości od rozmówców. Lekceważąc Gergu, zwrócił się do jego towarzysza.

- Kim jesteś, panie?

- Na imię mi Medes i jestem sekretarzem Domu Króla. Faraon dyktuje mi dekrety, a ja rozsyłam je do poszczególnych prowincji.

- Bardzo wysokie stanowisko.

- Twoje, panie, też nie należy do niskich.

- Liczyłem na coś więcej, znacznie więcej. Ty, panie, chyba też.

- Dzięki pieczęci i formule przyjęcia przeprowadziliśmy pierwszą transakcję i nadal zapewne będziesz nią zainteresowany. Dla uzyskania tego, na co zasługujemy, musimy teraz wzajemnie się wspierać.

* 2,60 m. ** Budynek miał wymiary 53x82 i

111

Na brzydkim obliczu Begi nie pojawił się żaden uśmiech, ale Medes i tak dostrzegł zadowolenie rozmówcy.

- Czy twój przyjaciel, Gergu, przekazał ci moje propozycje?

- W zupełności mi odpowiadają. Zajmujemy się wyrobem fałszywych stel i sprzedajemy te podróbki chętnym, wmawia- j jąc im, że będą stały w Abydos. Sami je niszczymy, możesz się więc nie obawiać jakiejkolwiek wpadki. A ty jak zamierzasz.; wyprowadzić stąd autentyczne pomniki i jaki łańcuch pośred- i ników musimy utworzyć, by docierały do Memfisu?

- Wyjaśniłem już panu Gergu, że wszystko, co wchodzi do Abydos, zarówno ludzie, jak i towary, jest starannie sprawdzane. Natomiast wynosić stąd każdy może, co chce. Zapewniłem sobie współpracę z policjantem, który co dziesięć dni pełni służbę na schodach Wielkiego Boga, od strony pustyni. Będę tam zostawiał w schowku małe stele o nieocenionej wprost wartości. Ktoś zaufany powinien czuwać i być gotów do odebrania ich. Potem wystarczy tylko przenieść je do Nilu dróżką, którą sam wam wskażę, a tam będzie już czekał statek.

- Plan wydaje mi się znakomity. W jakim celu to robisz?

- O to samo i ja ciebie zapytam.

- Skoro obaj jednakowo się narażamy - uznał Medes - to wzajemne okłamywanie się byłoby głupotą. Nie otrzymuję wynagrodzenia, na jakie zasługuję, muszę więc sam się dowartościować przy użyciu wszystkich dostępnych mi środków. Ty jednak należysz do ludzi mających dostęp do wewnętrznej części świątyni...

- Przez długi czas sądziłem, że wystarczy mi wymiar duchowy, a inne pragnienia można ograniczyć do tego, co niezbędne. Do sprawy wmieszał się jednak Sezostris i wszystko uległo zmianie. Nie dał mi stanowiska arcykapłana, świątynią kieruje sam i reorganizuje kolegia kapłańskie. Nie mogę się pogodzić z jego władzą, gdyż tracę przez to należne mi przywileje. Postanowiłem przeto się zemścić, a do tego trzeba mieć środki.

- Mówmy otwarcie, Bego. Co masz dokładnie na myśli, mówiąc o zemście?

112

i

- Chcę usunąć człowieka, który mi niszczy karierę.

- A czy znasz Sezostrisa? Ja widuję go często i doskonale widzę, jak energicznie potrafi działać. Wierz mi, to człowiek groźniejszy niż dziki byk i straszniejszy od lwa. Ja także chciałbym się go pozbyć, ale jak można zaszkodzić takiemu mocarzowi?

- Czyżbyś uznał, że nie da się go pokonać?

- Zastanawiam się, jak. Króla otaczają wierni mu ludzie, a jego wezyr zyskał sobie powszechne uznanie.

- Dzieła ludzkie mogą wydawać się trwałe, ale w końcu się rozpadają. Działając wspólnie, znajdziemy jakiś słaby punkt.

- Dlaczego Abydos jest tak obstawione przez wojsko i policję?

Bega nachmurzył się.

- To tajemnica państwowa.

- Doszliśmy do takiego punktu, że już nie musisz tego przede mną ukrywać - zauważył Medes.

- Jedną z tajemnic Abydos jest Drzewo Życia, czyli akacja Ozyrysa - powiedział kapłan. - Zachorowała i może uschnąć. Działania Sezostrisa i rytualistów powstrzymały rozwój choroby, ale na jak długo? Do całkowitego wyleczenia potrzebna jest pewna szczególna odmiana złota, jakiej być może nigdy nie uda się znaleźć.

Złoto z Puntu - pomyślał poruszony tą wiadomością Medes.

- Co jest przyczyną tego nieszczęścia?

- Tego nie wiemy. Król na różne sposoby próbował wykryć sprawcę.

- Są jakieś podejrzenia?

- Nie ma. Jeśli akacja uschnie, ustaną w Abydos misteria i Ozyrys już nie zmartwychwstanie. Będzie to koniec Egiptu.

- Pomówmy o tych sławnych misteriach. Czy to nie bajeczka?

- Gdybyś, Medesie, choć trochę o nich wiedział, nie postawiłbyś tego pytania.

- Jako stały kapłan masz prawo wstępu do wewnętrznej części świątyni Abydos i odprawiasz obrzędy zastrzeżone dla wtajemniczonych.

113

Bega nie odpowiedział.

- Chcę wszystko wiedzieć - napierał Medes. -Już od wielu lat nie mogę uzyskać prawa wstępu do wewnętrznej części świątyni. Ta w Abydos jest, zdaje się, ważniejsza i bardziej życiodajna od innych.

Kapłan jakoś dziwnie się uśmiechnął.

- Przysięgałem, że nie zdradzę tej tajemnicy.

- Kupić można każdego. Posiadasz wiele skarbów, rzetelnie za nie zapłacę.

- Przyjdzie czas, to porozmawiamy i o tym.

- Masz rację, pośpiech może nam tylko zaszkodzić. Najpierw musimy zacieśnić współpracę i zgromadzić fundusze na wojnę. Potem pójdziemy dalej.

Bega długo wpatrywał się w sekretarza Domu Króla.

- Sprawdźmy się nawzajem. Jeśli wszystko przebiegnie pomyślnie, będzie można kontynuować.

- Jeszcze jedno pytanie. Zauważyłem w Memfisie dziewczynę, która podobno przywiozła z Abydos poufne pismo do faraona. Czy znasz ją?

- Jak wygląda?

Bega uważnie wysłuchał Medesa.

- To jedna z mieszkających tu kapłanek bogini Hathor. Nasz przełożony, Łysy, wpuścił ją do biblioteki Domu Życia \ i kazał jej przejrzeć stare teksty.

- Przekazała z pewnością królowi jakieś szczegóły ułatwiające mu zbudowanie piramidy. Czy ta dziewczyna to jakaś ważna osoba?

- Nie. Zajmuje dość podrzędne stanowisko, Łysy posłużył się nią tylko jako gońcem. Jest taką mistyczką, że nie stanowi dla nas żadnego zagrożenia. Nie mogę tego powiedzieć o tutejszych kapłanach, ale przed nimi sam potrafię się obronić. A czy ty, Medesie, będziesz dość ostrożny?

- Nie zwykłem popełniać błędów.

16

Na statku płynącym do Memfisu Medes sporządził sobie spis argumentów za zerwaniem świeżo zawartego sojuszu z Begą. Po namyśle wszystkie musiał odrzucić. Ten kapłan sprawiał wrażenie idealnego wspólnika. Zgorzkniały, zawistny, niezwykle sprytny, zawzięty, nieroztkliwiający się, że może kogoś skrzywdzić, znał tajemnice, które również Medes zawsze chciał znać. No tak, trzeba mu będzie nadskakiwać, przypochlebić się w odpowiedniej chwili i wmówić, że jest najważniejszy z całej trójki. Wypadnie trzymać na wodzy swoją skłonność do wybuchów.

Medes jako jedyny wciąż wierzył w istnienie krainy Punt i nie zapomniał o jej złocie. W najbliższym czasie nie da się niezauważalnie zwerbować załogi, ale w dalszej przyszłości Medes podporządkuje sobie jakąś stocznię i wykorzystując swój majątek, dotrze wreszcie do tego skarbu.

Dozorca przed domem nisko skłonił się panu i dał znak odźwiernemu, a ten natychmiast otworzył ciężkie drzwi wielkiej willi. W alejce wpadł na Medesa wyraźnie śpieszący się dokądś doktor Gua.

- Czyżby coś dolegało mojej żonie?

- Boli ją głowa z bezczynności. Przepisałem jej maść i łagodny środek nasenny. Niestety, grozi jej coś gorszego.

- Mów, proszę, doktorze.

- Jest za gruba. Jeśli nadal od świtu do nocy będzie coś pogryzać, zrobi się otyła. Właściwe odżywianie to klucz do zdrowia. Przepraszam, ale mam wezwania do poważniejszych przypadków.

Medes i Gergu kazali sobie podać piwo, ciepłe placuszki i suszone mięso, po czym zamknęli się w pokoju sekretarza Domu Króla.

- Zamordowanie Sezostrisa wydaje mi się niemożliwe -powiedział Gergu. - Ma za dobrą ochronę i nikt nie odważy się na niego porwać. Można by wynająć zabójcę, ale zostanie złapany i wyda nas.

114

115


- Zapewne, ale możemy działać inaczej. Trzeba osłabić fa- || raona, uderzając w ludzi z jego otoczenia. Jeśli upadną te niby , to niewzruszone filary, na których się wspiera, zostanie sam, \

a wtedy można go będzie dosięgnąć. Zacznijmy od człowieka, którego znasz najlepiej, czyli od wielkiego podskarbiego Se-nancha.

- Znam go dobrze, to prawda, ale niestety, niczego ciekawego nie mogę ci, panie, o nim powiedzieć. To bardzo zacny poczciwina, przepada za dobrą kuchnią i jest to jedyna jego słabość. Żadna najponętniejsza nawet kobieta nie zdoła go usidlić.

- Myślę, że właściwie go oceniasz - przyznał Medes. -Skoro zatem nie można Senancha przekupić, złapiemy go w pułapkę. Pamiętaj, że pracowałem w urzędzie gospodarki i znam na wylot wszystkie jego tajemnice. Już wiem, co zrobimy. Tym razem przyda się nam jedyny talent mojej żony.

Stojący na czele Podwójnego Białego Domu wielki podskarbi królestwa był energicznym czterdziestoletnim mężczyzną o pyzatych policzkach i wydatnym brzuchu. Wyglądał na miłego, serdecznego i lubiącego dobre życie człowieka. W rzeczywistości byl to wymagający i surowy zwierzchnik

0 twardym charakterze, pozbawiony zmysłu dyplomatycznego

1 bezlitosny wobec nierobów. Z lizusami i safandulami rozprawia! się bardzo szybko. Faraon powierzył mu nadzór nad prawidłowym rozdziałem dóbr i Senanch był zdania, że bez należytego porządku w tej dziedzinie upadną prawa bogini Maat, a wraz z nimi cała cywilizacja. Rozrzutność, długi i niefrasobliwość zniszczą więzy społeczne i otworzą się wtedy wrota do wszelkiego rodzaju nadużyć.

Tak jak co tydzień wielki podskarbi wybrał się do wezyra Chnum-Hotepa. Mieli omawiać potrzeby najbardziej upośledzonych przez naturę prowincji. Wezyr, troszcząc się zgodnie z wolą faraona o ich rozwój, wciąż umacniał odzyskaną przez kraj jedność.

Dostojnicy ci, obaj szczerzy i bezpośredni, doskonale się

116

I

rozumieli. Chnum-Hotep bez pomocy Senancha nigdy zapewne nie poradziłby sobie z tysiącami drobnych szykan ze strony centralnych urzędów. Ani jednego, ani drugiego nie zżerała ambicja; stanowiska, które powierzył im władca, zupełnie im wystarczały.

- Czy masz jakieś poważniejsze trudności, Senanchu?

- Kilka spichlerzy pilnie wymaga remontu, bez mojej zgody podniesiono opłaty od żeglugi, wpłynęło kilkanaście skarg na niezgodne z prawem postępowanie poborców, opóźniają się dostawy dzbanów do Teb, wkrótce będę musiał zwolnić dwóch obiboków... darujmy sobie resztę. A ty jak zawsze tryskasz energią?

- Wezyr zamęcza się, ale Egipt ma się dobrze. Powiedzmy... prawie dobrze.

W ustach Chnum-Hotepa rozróżnienie to oznaczało poważne kłopoty.

- Czy mogę ci w czymś pomóc?

- Mam nadzieję, że przede wszystkim uda ci się jakoś pomóc samemu sobie. Twój podstawowy obowiązek, zdaje się, to nadzór nad prawidłowym rozdziałem dóbr?

- O tym chyba jeszcze nie zapomniałem.

- Kilku wysokich dostojników jest całkiem odmiennego zdania.

- Na jakiej podstawie tak sądzą?

- Otrzymałem niedawno kilkanaście niepokojących sprawozdań wraz z pismami opatrzonymi twoją pieczęcią i ustanawiającymi dość dziwny rozdział zboża. Trzy czwarte dla bogatych właścicieli i tylko jedna czwarta dla ubogich rodzin i miasteczek mających kłopoty z zaopatrzeniem. Przydzielone zboże im nie wystarczy. Ludzie szybko się o tym dowiedzą i zaczną energicznie protestować. Napłyną skargi do sądów, dowiem się o tym i będę musiał ukarać odpowiedzialnego. Utracisz stanowisko w Domu Króla i karierę skończysz w więzieniu.

- Czy oskarżenia te traktujesz poważnie?

- Od kilku nocy źle sypiam, ale nie wolno mi zniszczyć tych dokumentów.

117

- Gdybyś pozwoli! sobie na takie naruszenie prawa, byłbyś niegodny swego stanowiska. Pokaż mi je.

Senanch uważnie przeczytał podane mu pisma.

- Czy to rzeczywiście twoja pieczęć? - zapytał wezyr.

- Można by przysiąc, że tak.

- A to twoje pismo?

- Też można by przysiąc.

- Co w takim razie powiesz na swoje usprawiedliwienie?

- Wolałbym tłumaczyć się przed królem.

- Jego Królewska Mość i tak by tego zażądał, nie traćmy więc czasu.

Chnum-Hotep był tak przygnębiony, że z trudem wstał. Całkiem niepotrzebny mu był ten skandal, tak bardzo osłabiający Dom Króla, zwłaszcza że wezyr w żaden sposób nie mógł uwierzyć, że Senanch dał się przekupić.

Spokój wielkiego podskarbiego zadziwiał wezyra. Dlaczego Senanch mimo tak poważnych oskarżeń zachował tyle pogody? W obliczu Sezostrisa straci tę pozę.

Faraon starannie przyjrzał się przedłożonym przez Chnum--Hotepa dokumentom. Nie okazał przy tym żadnych emocji.

- Oczywiste podróbki.

- Oczywiste - potwierdził Senanch.

- Wasza Królewska Mość - wtrącił wezyr - masz przed s| bą dowody.

- Ktoś doskonale podrobił i moją pieczęć, i moje pismo| zapewnił Senanch.

- Czy nie ośmieszasz się, przyjmując taką linię obrony? -zapytał Chnum-Hotep po wyjściu faraona.

- Byłoby tak istotnie, gdybym nie miał dowodów na swoją niewinność.

W wezyra wstąpiła nadzieja.

- A jak jej dowiedziesz?

- Takiego podstępnego uderzenia obawiałem się od dawna. Zabezpieczyłem się więc, pisząc urzędowe dokumenty w bardzo specjalny sposób. W każdym przesuwam trzeci i piąty

118

wiersz. Gdy po raz ósmy kreślę zasuwkę, czyli literę S, wyraźnie wydłużam jej prawą część. Przy nodze wyrażającej literę B skracam za drugim razem stopę. Wreszcie bardzo dyskretnie umieszczam w samym środku tekstu trzy ustawione w trójkąt czarne kropki. Przyjrzyj się tym rzekomo moim pismom, a w żadnym nie zauważysz tych charakterystycznych oznaczeń. Wezyr zmuszony był przyznać Senanchowi rację.

- A jak mogę się przekonać, że nie wymyśliłeś tego wszystkiego przed chwilą?

- Na dwa sposoby. Po pierwsze, można wydobyć z archiwów pisane przeze mnie dokumenty, wyraźnie widać na nich wszystkie te szczegóły. Po drugie, prawdziwość moich słów potwierdzi wiarygodny świadek, któremu zwierzyłem się z sekretu.

- Kto to taki?

- Faraon Egiptu. Wezyr przełknął ślinę.

- Cieszę się, bardzo się cieszę! Natychmiast zawiadomię wszystkich tych, co cię oskarżali, że padli ofiarą oszustwa. Jakiż to nikczemnik mógł dopuścić się takiego przestępstwa?

- Ktoś, kto chciał się mnie pozbyć, legalnie i po cichu. Pomysł był bardzo sprytny i obrona wydawała się niemożliwa. Dobrze podrobić i pieczęć, i charakter pisma to nie byle wyczyn. Wszystko wskazuje, że któryś z wysokich urzędników jest moim zajadłym wrogiem.

- Może nawet ktoś z twoich podwładnych - zauważył wezyr. - Poszukaj go wśród zazdrośników i zawiedzionych, którzy marzą o wskoczeniu na twoje miejsce. Radzę ci nadal zachowywać ostrożność. Zmień sposób oznaczania swoich pism i poza jego Królewską Mością nikomu go nie zdradzaj.

Libańczyk spróbował po raz dziesiąty.

Po raz dziesiąty mc z tego nie wyszło. Jakże tu się wyrzec białego, łagodnego i słodziutkiego wina, duszonej wołowiny, fasolki podlanej gęsim tłuszczem, ciasteczek na miodzie i po-

119

wideł figowych? Prawda, Zwiastun radził mu swego czasu mniej pić i mniej się objadać, a rady Zwiastuna miały wagę rozkazów, ale... po co mieć majątek, jeśli trzeba narzucić sobie ograniczenia odbierające życiu wszelką radość? Libańczyk będzie nosi! luźniejsze szaty i pewnie jakoś oszuka Zwiastuna, a w jego obecności będzie się od tej pory zachowywał jak asceta.

Najlepszego swego wywiadowcę, czyli nosiwodę, poczęstował tylko suszonymi figami.

- Medes znów jest w Memfisie.

- A dokąd wyjeżdżał?

- Według moich źródeł do Abydos.

- Do Abydos? Tego świętego dziedzictwa Ozyrysa, gdzie prawo wstępu ma tylko kilku wtajemniczonych? Po co tam był?

- Nie mam pojęcia.

Zaintrygowany Libańczyk odprawił wywiadowcę, wziął tusz i kazał się wymasować. Potem narzucił na siebie puszysty szlafrok, ułożył się na poduszeczkach i zasnął.

Obudził go zarządca domu i zameldował przybycie kapitana statku. Ten doskonały marynarz przywoził gospodarzowi drewno z Libanu.

- Nowa dostawa na miejscu, panie. Reszta też.

- Nie mieliście kłopotów z celnikami?

- Ani trochę. Siatka działa sprawnie.

Wilk morski miał pooraną twarz, a włosy w nieładzie. Mówił powoli, ochrypłym głosem.

- Transport w porządku. Siatka wewnętrzna jeszcze nie całkiem. Od zjednoczenia jest lepiej, bo z prowincji do prowincji można swobodnie przechodzić. Mam już kontakty w każdym porcie, a informacje krążą szybko. Niestety zatkało się w Kahun.

- A to dlaczego?

- Miejscowy urzędnik nie chce wpuścić naszej karawany Widział wystawioną w Memfisie przepustkę, ale dla niego te mało. Sam chce sprawdzić tożsamość każdego wchodzącego) i obejrzeć każdy towar.

- Niemiła sprawa, bardzo niemiła... Jak się nazywa ten urzędnik?

- Heremsaf.

- Zajmę się nim.

Wszystkie dokumenty były w jak najlepszym porządku, nie brakowało żadnego zezwolenia, a jednak Heremsaf - na podobieństwo psa, który odróżnia węchem złe jedzenie od dobrego - wyczuwał coś podejrzanego. W zasadzie powinien natychmiast wpuścić karawanę do Kahun, ale instynkt kazał mu raz jeszcze wszystko sprawdzić. Może się mylił, ale przynajmniej będzie miał czyste sumienie. Nadmiar skrupulatności był lepszy niż jej brak. Niejeden już raz zmierzające do miasta karawany starały się przemycić przestępców i podejrzane towary. Niedawno pewien Syryjczyk usiłował sprzedawać pośledniego gatunku papirusy, zapewniając, że są najwyższej klasy.

Następnego dnia Heremsaf miał spotkać się z Ikerem. Młody pisarz robił błyskawiczną karierę i z pewnością zajdzie wyżej, niż kiedykolwiek mógł zamarzyć, ale wciąż był jakiś smutny i rozdrażniony. Dlaczego? Arcykapłan Anubisa już od dawna nie rozmawiał z tym, który tak się wyróżnił, zabezpieczając okolicę przed skutkami wylewu, że wielu ludzi nazywało go zbawcą. Ikera zżerała jakaś choroba, ale co było jej przyczyną?

Tylko w bezpośredniej rozmowie można będzie wyciągnąć z Ikera szczere odpowiedzi. Heremsaf już jutro wezwie go i dowie się wreszcie prawdy.

Sekretarz zameldował przyjście jakiejś dziewczyny.

- Zaraz zobaczę.

Ładna, starannie umalowana czarnulka podała Heremsafo-wi tacę z bobem i czosnkiem w sosie z dodatkiem aromatycznych ziół.

- To specjalność kucharza Ikera. Pomyślał, że miło ci będzie, panie, spróbować.

- Dobra myśl.

120

121

- To trzeba jeść, póki ciepłe, wtedy jest najsmaczniejsze.

Heremsaf nie zdążył jeszcze zjeść śniadania, toteż nie dał się prosić, zwłaszcza że potrawa rzeczywiście była bardzo smaczna.

Zajadał więc z apetytem, a w tym czasie Bina oddalała się z uśmiechem na ustach.

Około północy poczuł pierwsze bóle. Najpierw pomyślał, że to niestrawność, ale ból stal się tak ostry, że odebrał mu oddech i nie pozwolił podnieść się z łóżka.

Nastąpił paraliż mięśni, serce przestało bić. Przywieziona z Libanu trucizna okazała się skuteczna.

17

- Kudłacz do ciebie - oznajmił Sekari.

Iker zerwał się na równe nogi. Wydawał się bardzo poruszony.

, - Znowu masz jakieś złe wieści?

- Chcę rozmawiać tylko z tobą.

Iker przed zejściem na parter przepłukał sobie tylko usta.

- Co się stało, Kudłaczu?

- Heremsaf... Heremsaf umarł dziś w nocy.

- Heremsaf? Jesteś pewny?

- Niestety, tak.

- Co było przyczyną zgonu?

- Nie wytrzymało mu serce. Był ostatnio przeciążony pracą, a nie chciał słyszeć o wypoczynku. Jesteś znacznie od niego młodszy, ale powinno to być dla ciebie ostrzeżeniem. Ty też za dużo pracujesz.

Iker udał się do świątyni Anubisa. Ceremonię pogrzebową prowadzić miał nowy arcykapłan, więc Iker oddał mu się do dyspozycji, tak by wszystko przebiegło prawidłowo.

Sprawy rozpatrywane przez zmarłego przejął zarząd miej-

122

I

ski i przydzielił je innym pisarzom. Ten, który zajmował się karawaną, nie zauważył niczego podejrzanego i udzielił zezwolenia na wejście do Kahun.

Wiadomość o śmierci Uachy, byłego namiestnika prowincji Kobry, głęboko zasmuciła Sezostrisa, ale jak zwykle niczego nie dał po sobie poznać. Gdy swego czasu zaczynał walkę ze zbuntowanymi prowincjami, Uacha poparł go pierwszy i przysiągł wierność. Kraj mógł się wtedy stoczyć w odmęty wojny domowej i poparcie Uachy okazało się rozstrzygające. Teraz jego zgon również oznaczał pewien moment krytyczny, gdyż nikt nie wiedział, jak zachowają się krewni, przyjaciele i doradcy zmarłego. Albo podporządkują się wysłanemu na pogrzeb wezyrowi, Chnum-Hotepowi, albo sami zechcą decydować o osobie nowego zwierzchnika prowincji.

Do tych ponurych myśli dochodził ciągły niepokój. Kto rzucił urok na Drzewo Życia i chciał przeszkodzić zmartwychwstaniu Ozyrysa? Obecnie faraon już wiedział, że nie był to żaden z tych namiestników, którzy jeszcze niedawno sprzeciwiali się zjednoczeniu kraju. Logika podpowiadała więc, że musiał to być jakiś zły czarownik, zbuntowany Kananejczyk, mający przed sobą tylko jeden cel, a mianowicie unicestwienie Egiptu. Może zdoła go wykryć generał Nesmontu, objeżdżający właśnie Syrię i Palestynę.

Chnum-Hotep wrócił do Memfisu późnym wieczorem i natychmiast udał się na spotkanie z monarchą.

- Wasza Królewska Mość, nikt już nie myśli o wysunięciu któregoś z miejscowych wielmożów - powiedział z wyraźną ulgą. - Powołałem miejscowe władze, będą pracowały pod nadzorem jednego z moich delegatów.

- Nie toleruj ani słabości, ani ekscesów. Prowincja Kobry powinna być zarządzana jak każda inna, to znaczy z poszanowaniem prawa bogini Maat. Nikt z mieszkańców nie może głodować, a wszelką samowolę trzeba surowo karać. Odpowiadam przed bogami za szczęście mojego ludu, a ty odpowiadasz przede mną.

123

- Jako jeden z pierwszych doceniłem wielkość dzieła Waszej Królewskiej Mości. Teraz jest ono częścią mojego życia i niczego nie pragnę goręcej niż umocnienia tej jedności, którą Wasza Królewska Mość nam zapewniłeś. Od tej pory prowincje nie będą ci już sprawiały żadnych kłopotów.

- A jeśli nie uda się nam wyleczyć akacji Ozyrysa, to co zostanie z Egiptu?

- Jak to nic? - wybuchnął Medes, nerwowo chodząc po pokoju.

- Naprawdę nic się z nim nie stało - zapewnił Gergu. -Wielki podskarbi Senanch wciąż zachowuje stanowisko.

- Uszło mu całkiem na sucho?

- Całkiem. Wezyr wciąż bez zastrzeżeń mu ufa.

- Niestety, faraon też. A ja liczyłem, że Sezostris robi tylko dobrą minę, bo chce zachować twarz i powagę Domu Króla. A przecież moja żona znakomicie podrobiła pismo Senancha. Pieczęć zresztą też.

Nagle... Medes zrozumiał.

- Oznaczał je... oznaczał swoje pisma. Nie ma innego wytłumaczenia. Tylko dzięki temu mógł łatwo wykazać swoją niewinność.

- Przejrzymy archiwa i wykryjemy, co trzeba.

- Nie warto. Na pewno zmienił oznaczenia.

- Może komuś się zwierzył?

- Z pewnością faraonowi.

Gergu poczuł, że ogarnia go zniechęcenie.

- No to Senanch jest dla nas poza zasięgiem.

- Do czasu, przyjacielu, tylko do czasu. Na szczęście mamy inne, łatwiejsze do osiągnięcia cele.

Nowy plan Medesa Gergu uznał za znakomity i natychmiast wyszedł, by wprowadzić go w życie.

Porażka wiele nauczyła Medesa, ale w żaden sposób nie powstrzymała. Fortecy tak potężnej jak Dom Króla nie da się zdobyć w jeden dzień. W Abydos jest jednak sprzymierzeniec,

dzięki niemu będzie można przeniknąć samą istotę wielkich misteriów i stać się tak potężnym jak panujący faraon.

Libańczyk przejrzał się w wielu zwierciadłach. Chciał sprawdzić, ile schudł. Dzięki nowej, luźnej szacie w pionowe pasy wyglądał znacznie szczupłej.

Gdy jednak Zwiastun wszedł do pokoju przyjęć, Libańczyk nie był w stanie wytrzymać jego spojrzenia i czym prędzej zaproponował mu wodę.

Gość odmówił.

- Czy życzysz sobie czegoś, dostojny panie?

- Tylko szczegółowego sprawozdania bez żadnych upiększeń.

Na niskich stołach nie było ani owoców, ani ciast. Tym sposobem Zwiastun miał dostrzec, że gospodarz się stara.

- W interesach wszystko zapowiada się jak najlepiej. Najbliższe transakcje powinny nam przynieść spore zyski. Moje argumenty przekonały Medesa i nie mam wątpliwości, że uczciwie z nami współpracuje. Mam go umówić ze swoim niby to zwierzchnikiem, ale zgodnie z tym, cośmy ustalili, wcale się nie śpieszę. Zwiększy to jego zainteresowanie i z pewnością znowu będzie mi się naprzykrzał. A jeśli chodzi o utworzoną przeze mnie siatkę wywiadowczą, to działa coraz lepiej. Sezostris rzeczywiście zjednoczył Egipt. Władzy centralnej nie opiera się już żadna prowincja, a po całym Egipcie można podróżować bez przeszkód.

- A co z karawaną, która miała wejść do Kahun. Tym razem Libańczyk uśmiechnął się.

- Moja siatka w pełni pokazała swoją skuteczność. Mam tam dziewczynę, nazywa się Bina, to najlepszy mój wywiadowca. Wykryła, że dokumenty przetrzymuje jeden z urzędników, bardzo podejrzliwy formalista, niejaki Heremsaf. Dostarczyłem więc Binie trochę silnie działającej substancji używanej w Libanie do usuwania takich, co za bardzo przeszkadzają. Ta świetnie zapowiadająca się dziewczyna zrobiła

124

125

już, co jej poleciłem. Heremsaf nie żyje i gdy nasi podeszli do Kahun, władze miasta nie stawiały im żadnych przeszkód.

- Dobra robota. Libańczyk aż pokraśniał.

- Dostojny panie, staram się ze wszystkich sił. Zarzynanie Egiptu to dla mnie ogromna przyjemność.

- Przytyłeś jeszcze bardziej, ale wiele ci będzie wybaczone.

Długa karawana podeszła pod Kahun. Policjanci zatrzymali ją i sprawdzili dokumenty upoważniające do wejścia.

Azjaci, brodate chłopy z obnażonymi piersiami, mieli na sobie pomarańczowe przepaski, a na nogach czarne sandały. Niektórzy dźwigali maty, inni przygrywali na ośmiostrunnych harfach. Kobiety miały na nogach bransolety, ubrane były w wyszywane tuniki, a na stopy wdziały skórzane kryte buty.

Policjanci przejrzeli niesione przez osły ładunki. Kosze, naczynia, maści z synajskiego malachitu, miechy kowalskie...

- Jak nazywa się wasz przywódca? - zapytał kierujący kontrolą pisarz.

- Ibsza - odpowiedział z uśmiechem jeden z chłopców.

- Gdzie jest?

- W tyle karawany.

- Idź po niego. Chłopiec pobiegł.

Ibsza był potężnym dryblasem z gęstą brodą.

- Dlaczego w jukach macie broń?

- Łuki i strzały do obrony własnej w razie napadu. Niektórzy z nas znają się na obróbce metali i potrafią sporządzać oszczepy z metalowymi grotami.

- Macie zamieszkać w Kahun, więc broń wam zabieram. Będę was po kolei przepytywał i każdy poda mi swoje imię, wiek, stan rodzinny i umiejętności zawodowe. Potem przydzielę wam mieszkania.

Azjaci grzecznie usłuchali.

Po ukończeniu formalności pisarz znowu zwrócił się do Ibszy.'

- W Kahun obowiązują surowe przepisy bezpieczeństwa.

126

przy każdym, choćby najmniejszym wykroczeniu winny, a z nim cała jego rodzina, zostanie wydalony. Nie będziemy tolerowali żadnych bijatyk między wami i wymagamy bezwzględnego podporządkowania się wszystkim zarządzeniom burmistrza. Chodź ze mną.

Pisarz zaprowadził Ibszę do warsztatu, gdzie można było ujrzeć powbijane w półeczki noże. To tu właśnie niedawno wyostrzono Ikerowi sztylet.

- To, co stąd wychodzi, nie wystarcza nam - powiedział pisarz. - Burmistrz chciałby wyposażyć siły porządku w nową i dobrze wykonaną broń. Powiększyliśmy kuźnię obok, przyszła właśnie dostawa metali. Wszystko będzie oczywiście sprawdzane i każda sztuka otrzyma swój numer. Dostajecie dwa dni na odpoczynek i zagospodarowanie się. Potem zabieracie się do pracy. Wynagrodzenie jak dla wykwalifikowanych robotników. Ty i twoi ludzie będziecie dostawali od miasta wszystko, co potrzebne. Za parę sandałów otrzymacie dwie kwarty oleju albo dwadzieścia bochenków chleba albo dwadzieścia pięć kwart piwa. Życzę powodzenia w nowym miejscu.

Scenie tej przyglądała się stojąca opodal Bina. Pierwszą część swego zadania już wykonała i nadal wykorzystywać będzie naiwność Egipcjan, przekonanych, że ich kontrola jest skuteczna. A tymczasem Azjaci co dziesiątą średnio sztukę zatrzymywali dla siebie. Tym sposobem stopniowo zbiorą broń w wystarczającej ilości dla nowych władców miasta. Jeśli Ikerowi uda się zabić Sezostrisa, powstanie wybuchnie wcześniej, niż planowano.

- Moi sojusznicy wreszcie przybyli - powiedziała Bina Ikerowi. - Wkrótce nie będziemy już musieli się ukrywać w tym zniszczonym domu.

- Co planują?

- Tego nie wiem, ale możesz im zaufać. Nienawidzą okrut-nika tak samo jak ty i ja i dla obalenia go gotowi są nawet oddać życie.

127

Iker, wciąż pod wpływem szoku wywołanego śmiercią He-remsafa, nie zwrócił uwagi na przybyłą z Azji karawanę.

- W Kahun cudzoziemcy są pod ścisłym nadzorem - przypomniał. - Jak więc twoi przyjaciele zamierzają działać?

- Mówiłam ci już, że tego nie wiem.

- A ty co masz robić?

- Ja jestem tylko nieuczoną służką. Wystarczy, że dostar-| czać im będę żywność i odzież. Otrzymałam już od nich bar-1 dzo ładny podarek. Chcesz zobaczyć?

Nie czekając na odpowiedź, wyciągnęła niewielki, trójkątny, obdziergany kawałek tkaniny.

- Jeden koniec tej przepaski trzeba przeciągnąć między nogami - objaśniła swoim cieniutkim głosikiem - i związać go z dwoma pozostałymi. Nie pomógłbyś mi przymierzyć?

Zrzuciła z siebie tunikę i naga zbliżyła się w półmroku do Ikera.

- Więc pomożesz mi?

- Przepraszam cię, ale... jestem zbyt zajęty. Kusicielka stłumiła w sobie wściekłość.

- Niech będzie innym razem - zgodziła się.

Trwały obchody święta boga Besa. Brali w nich udział wszyscy mieszkańcy Kahun, wino lalo się strumieniami, w każdej dzielnicy rozbrzmiewała muzyka, wszędzie czekano na przejście tańczącego karła, z maską lwa na twarzy. Ten gru-bonogi brodacz odstraszał demony, a długimi nożami odcinał złe duchy. Z tych właśnie powodów jego wizerunek można było ujrzeć przy wezgłowiach łóżek, na krzesłach i sprzętach do mycia. Wyciągając swój długi język, Bes wypowiadał słowa oczyszczenia, a uderzając w bębenek, rozsyłał dookoła dobrą energię. On również czuwał przy łóżkach rodzących kobiet nad przychodzącymi na świat dziećmi, a w świątyniach nad wtajemniczonymi.

Wszędzie paliły się pochodnie. Wśród śmiechów, przyjemności i obfitego jadła jasno oświetlone Kahun głośno cieszyło się życiem.

ł28

Iker w towarzystwie pozostałych rajców miejskich wypił kilka kubków wina i odszedł, wymawiając się gorączką i bólem głowy. Bezwiednie skierował się w stronę warsztatu, gdzie swego czasu ostrzono mu sztylet.

W całym mieście wrzała hałaśliwa radość, ale w tym miejscu panowała cisza.

Podszedł bliżej.

Nie słychać tu było ani muzyki, ani śpiewów, z warsztatu sączyło się tylko słabe światło.

Okna były zasłonięte, ale przez szparę między zasłonami zdołał zajrzeć do środka.

Bina czytała coś półgłosem, a kilkunastu mężczyzn pilnie wsłuchiwało się w jej słowa. Potem wzięła pędzelek i zaczęła pisać list.

Iker odszedł. Był wstrząśnięty.

Więc oszukiwała go, twierdząc, że nie umie ani czytać, ani pisać!

Ta biedna, nieuczoną służąca, poniżona i prześladowana, była w rzeczywistości przywódcą bandy terrorystów!

Ze ściśniętym sercem wrócił do domu.

- Ikerze, obudź się, już późno!

Sekari, wciąż jeszcze półprzytomny po wczorajszym święcie, nie otrzymawszy żadnej odpowiedzi, pchnął drzwi do pokoju gospodarza.

Pokój był pusty. Łazienka również.

Sekari z niedowierzaniem zajrzał w każdy kąt, potem udał się do stajni. Wiatr Północy zajadał lucernę.

- Przecież nie zostawiłby swojego powiernika! Ach, już rozumiem. Za dużo wypił i gdzieś trzeźwieje.

Obszedł całe Kahun, wypytując wszędzie o Ikera. Na próżno. Iker rzeczywiście opuścił miasto.

Płynąc statkiem do Memfisu, Iker żałował tylko tego, że me zabrał ze sobą Wiatru Północy. Ale przecież nie wróci z tej

129

wyprawy żywy, a wiedział, że Sekari starannie zajmie się jego osiem.

Iker uznał, że musi natychmiast zerwać wszelkie kontakty z Azjatami. Nie byli już jego sojusznikami, a ich prawdziwy cel zupełnie go nie obchodził.

Będzie musiał działać sam.

18

Pośpiesznie zwołana narada odbyła się głuchą nocą. Prowadziła ją Bina.

- Iker opuścił miasto - oznajmiła majstrom przybyłym z Azji i zatrudnionym w Kahun przy wyrobie broni.

- No to wyda nas wszystkich - z niepokojem zauważył przywódca Azjatów, Ibsza.

- Gdyby miał taki zamiar, siedzielibyśmy już w więzieniu.

- No to dlaczego tak nagle wyjechał?

- Nerwy mu puściły - odparła dziewczyna. - Chce działać w pojedynkę i samemu wybrać chwilę ataku, nikogo nie uprzedzając, nawet mnie.

- Nic nie zrobi!

- Ten pisarz to nie jest byle kto. Ma w sobie taki ogień, że nikt go nie ugasi. Toteż moim zdaniem wcale nie musi przegrać.

- Wyobrażasz sobie, ile go czeka przeszkód, zanim dotrze do faraona?

- W życiu pokonał już wiele przeszkód. Udało mi się go przekonać, że Sezostris to bezlitosny potwór i dla ratowania Egiptu trzeba go zgładzić, obojętnie, w jaki sposób.

- I ten głupek ci uwierzył?

- Iker widzi zło i myśli, że jego przyczyną jest Sezostris. Jeśli dla usunięcia tej przyczyny trzeba będzie się poświęcić, zrobi to bez wahania.

- Moim zdaniem zginie. A jeśli mu się uda, to tym lepiej dla nas.

- Obawy budzi inna sprawa - powiedziała Bina. - Mam na

130

myśli tego nieznanego człowieka, który próbował zabić Ikera. Jego trupa pożarły już krokodyle.

- Gdyby było to działanie jakiejś zorganizowanej siatki -zauważył Ibsza - to nastąpiłby ciąg dalszy. Gzy potem coś się jeszcze wydarzyło?

- Nie. W Kahun sprawa nie wywołała żadnego echa. Można by wręcz powiedzieć, że nic się nie stało.

- Czy ktoś zazdrościł Ikerowi?

- Na pewno tak. Jest bardzo pracowity i szybko piął się w górę.

- Nie szukaj dalej, były to po prostu zwykłe porachunki. Twój podopieczny pozbył się niewygodnego konkurenta. Mnie raczej by to pocieszało. Potrafi walczyć o swoje, więc kto wie, może mu się uda?

Trzydziestodwuletni strażnik pieczęci królewskiej, Seho-tep, uchodził za jednego z największych uwodzicieli w Mem-fisie. Był jedynym spadkobiercą bogatej rodziny, człowiekiem energicznym i rzutkim, a do tego sprawnym pisarzem. Nosił się zawsze według ostatniej mody i doskonale zwodził otoczenie. Wielu traktowało go jako miłośnika uciech życiowych, niezbyt skorego do wielogodzinnej pracy, ale nie zauważali jego skrzących się inteligencją oczu i nadzwyczajnej zdolności ogarniania złożonych spraw w bardzo krótkim czasie. Kierował wszystkimi zarządzanymi przez faraona pracami, czuwał nad przestrzeganiem tajemnic świątynnych, dbał o rozwój hodowli, nie bał się pracy, podchodził do niej na pozór lekko, ale pod tą lekkością kryła się wielka staranność.

Życie Sehotepa wydawało się pasmem łatwych sukcesów i na dworze go nienawidzono. On sam utwierdzał ludzi w tym przekonaniu, dając do zrozumienia, że nigdy nie styka się z trudnościami i każdy problem to dla niego zupełny drobiazg. Nie opuszczał oczywiście żadnych spotkań w wielkim świecie stolicy ani żadnych organizowanych przez dostojników wystawnych przyjęć. W ich trakcie każdy dużo mówił, a Sehotep słuchał i zbierał jak najwięcej wiadomości.

131

Zaproszony na otwarcie nowej memfickiej szkoły tańca, zaszczycił tę świecką uroczystość swoją obecnością. Kierowniczka baletu była tak samo rozbawiona jak młode tancerki występujące w przepaskach na tyle krótkich, że zupełnie nie krępowały ruchów.

Śliczna czarnulka obdarzyła Sehotepa najpiękniejszym swoim uśmiechem. Potem dołączyła do zespołu dającego taki popis akrobacji, że widzom aż dech zaparło. Tancerki, trzymając prosto tułów, wyrzucały przed siebie tak wysoko to jedną, to drugą nogę, że stopa znajdowała się na wysokości ramion, odbijały się przy tym od ziemi i wyskakiwały w górę w oszałamiającym tempie. Potem wykonały całą serię niebezpiecznych skoków, wyginając się w łuk i opierając ciało na wyciągniętych palcach dłoni i czubkach stóp. Sehotep odniósł wrażenie, że tworzą krąg, ale coraz mocniej wpatrywał się w śliczną czarnulkę.

Gdy pokaz się skończył, kierowniczka z niepokojem podeszła do Sehotepa.

- Czy jesteś, dostojny panie, zadowolony?

- Wspaniałe widowisko! Chciałbym pogratulować tym artystkom.

- Wielki to dla nas zaszczyt.

Sehotep na dłużej zatrzymał się przy swojej wybrance.

- Ileż w tobie zręczności i poczucia rytmu! Zapewne uczysz się tańca od wczesnego dzieciństwa?

- To prawda, dostojny panie.

- Jak ci na imię?

- Oliwią.

- Ile masz lat?

- Osiemnaście.

- Jesteś pewnie zaręczona?

- Nie... to znaczy nie całkiem. Kierowniczka zespołu jest bardzo surowa.

- Czy nie moglibyśmy zjeść wspólnie wieczerzy? Powiedzmy... dziś wieczorem?

Po przepysznej, spożytej sam na sam z czarnulką wieczerzy, do której podano słodkie, aromatyczne i bardzo mocne wino z oaz, Sehotep zwolnił służbę. Oliwią, oczarowana wspaniałością willi gospodarza, zajadała z wielkim apetytem, opowiadając jednocześnie o trudach swojego zawodu.

Gdy Sehotep czule wziął ją za rękę, nie stawiała oporu. W jej oczach błyszczało pożądanie.

Rozebrał ją powoli i zaprowadził do sypialni.

- Żadne z nas nie chce mieć dzieci, prawda? Bądź więc grzeczna i użyj tej maści zabezpieczającej.

Oliwią nasmarowała kochankowi, co trzeba. Maść, sporządzona ze zmiażdżonych kolców akacji, była lepka i mile pachniała.

Tancerka niespecjalnie lubiła długie wstępy, toteż Sehotep nie tracił czasu na niekończące się pieszczoty. Odgadując upodobania kochanki, przystąpił do zadowalania jej, myśląc przy tym wyłącznie o tym, by sprawić jej przyjemność.

Potem, leżąc obok siebie, rozkoszowali się słodką chwilą, która nastąpiła po wspólnych uniesieniach.

- Co właściwie robi strażnik pieczęci królewskiej?

- Gdybym ci opowiedział o wszystkich swoich obowiązkach, i tak byś mi nie uwierzyła. Czy wiedziałaś na przykład, że będę musiał zająć się najbliższą dostawą tuczonych wołów do świątyni bogini Hathor? Z okazji wtajemniczenia nowych kapłanek szykuje się wielka uroczystość, a po niej przyjęcie. Nadzoruję również remont bram świątynnych.

- To znasz się na budownictwie?

- Podlegają mi wszyscy budowniczowie i wszystkie budowy w Egipcie, zwłaszcza w chwilach, gdy zdarza się coś nadzwyczajnego.

- To coś się wydarzyło?

- Czuwam również nad przestrzeganiem tajemnic świątynnych - z uśmiechem powiedział Sehotep.

- Czy to rzeczywiście takie ważne?

- Gdybyś wiedziała, jak ogromny skarb trzeba będzie przewieźć do świątyni bogini Neit, nie miałabyś wątpliwości.

- Skarby mnie rozmarzają. Co zawiera ten, o którym mówiłeś?

132

133

- To tajemnica państwowa.

- Jeszcze bardziej podniecasz moją ciekawość. Nie mógłbyś powiedzieć czegoś więcej?

- Ten skarb jest tak cenny, że zachwyci nawet bogów. Obsypała kochanka pieszczotami, czym znowu wzbudziła

w nim pożądanie. Raz jeszcze puścili się w miłosny taniec. Po ukończeniu igraszek dziewczyna wyskoczyła z łóżka.

- Może byśmy wyszli na taras? Z pewnością jest stamtąd wspaniały widok.

Sehotep zgodził się.

Nadzy, czule przytuleni do siebie, spoglądali na miasto zalane światłem stojącego w pełni księżyca.

- Jakież to piękne! - szepnęła dziewczyna. - Nigdy bym nie uwierzyła, że jest tu tyle świątyń. Ta wielka, tam, to świątynia Ptaha?

«. - Zgadłaś.

j - A ta trochę dłuższa to czyja?

- Bogini Neit.

- To do niej trzeba zawieźć ten skarb?

■■' - Prawdę mówiąc, tylko na pewien czas. U - A potem dokąd pójdzie?

- W miejsce niedostępne dla niewtajemniczonych.

- Daleko stąd?

- Do Abydos.

- Abydos, święte dziedzictwo Ozyrysa. Znasz je?

- Któż może się pochwalić, że zna Abydos? Mocniej przytuliła się do Sehotepa.

- Jutro wieczorem występujemy na pewnym przyjęciu. Ale pojutrze wieczór mam wolny.

- Ja nie mam.

- To może zobaczymy się w przyszłym tygodniu?

- Wyjeżdżam obejrzeć te tuczone woły na uroczystość wtajemniczenia. Gdy wrócę, skarb będzie się już znajdował w świątyni bogini Neit. Będę go potem musiał odwieźć do Abydos. Zobaczymy się później.

Ucałowała go namiętnie.

134

i

W ciągu niespełna godziny Oliwią przetrzymała trzy ataki Gergu. Był gruby i ordynarny, ale dobrze płacił. Wolałaby oczywiście kochać się z czułym i pełnym delikatności Sehote-pem i nadal pamiętała tę upojną noc, kiedy to podejmował ją jak księżniczkę.

- Skończyłeś?

- Ależ mnie wymęczyłaś, ślicznotko. Ty nigdy człowieka nie zawiedziesz.

- Kiedy zjawi się ten twój zwierzchnik?

- Pewnie już wkrótce. Pamiętaj, że masz mu opowiedzieć wszystko, nie pomijając żadnego szczegółu. Jeśli będzie z ciebie zadowolony, zapłaci ci więcej, niż obiecał.

Medes wszedł do pokoju, gdzie Gergu zaciągał swoje zdobycze. Oliwii wydał się brzydki i zapasiony. Jakiż jednak mężczyzna po Sehotepie znalazłby uznanie w jej oczach?

- To co, mała, uwiodłaś strażnika pieczęci królewskiej? Po brzmieniu głosu Oliwią wyczuła, że pytający to groźny

człowiek. W kontaktach z nim konieczna była ostrożność.

- Gergu obiecał mi komplet eleganckich strojów.

- Czy Sehotep dobrze cię przyjął?

- Lepiej, niż oczekiwałam.

- Jesteś taka ładna, że pewnie niedługo ci się opierał. Wyciągnęłaś coś z niego?

- Niektórzy mężczyźni po upojeniu miłosnym lubią się chwalić swoimi osiągnięciami. Na szczęście należy do nich i Sehotep.

- No to mów, perełko. Dostaniesz zapłatę odpowiednią do wartości tego, co mi powiesz.

- Sehotep mówił mi o swoich różnorakich obowiązkach. Wielkie budowle, świątynie...

- To wszystko wiem. Czy powiedział ci dokładnie, co będzie robił w najbliższych dniach?

- Ma obejrzeć tuczone woły i dostarczyć je do Memfisu. Szczegół ten zaciekawił Medesa, gdyż w najbliższym czasie

nie przewidywano w mieście żadnych uroczystości.

- Na co mu woły?

- Na uroczystości i przyjęcie w świątyni bogini Neit.

135

- Naopowiadał ci kupę bzdur, mała. Świątynia jest właśnie w przebudowie.

- Pod nadzorem Sehotepa. Wiem również, z jakiej okazji będzie ta uroczystość.

- No to mów.

% Oliwią skrzywiła się.

- Może byśmy ustalili, ile za to dostanę. Medes wyglądał na rozbawionego.

y, - Jesteś zręczna i inteligentna, ale nie przeceniaj swoich talentów.

- Skoro tak mówisz, panie, to niczego się już nie dowiesz. ;-,, - Co jest największym twoim marzeniem?

- - Ładny dom w śródmieściu.

- - Niesamowite!

- Nie wydaje mi się.

- No to sprawdźmy, co masz na sprzedaż. Jeśli towar najwyższego gatunku, to zgodzę się na ten dom.

- Podchodziłam go stopniowo, tak żeby pozyskać jego zaufanie. Jest próżny i dumny, więc nie wytrzymał i zaczął mi się chwalić. Gdybym nie okazała zainteresowania, zdziwiłby się, a gdybym za dużo pytała, miałby podejrzenia. Porozumienie osiągnęliśmy już zupełne i szczere, toteż pofolgował sobie i powiedział mi o jakimś skarbie, który ma się wkrótce znaleźć w świątyni bogini Neit. Z tej okazji odbędą się tam uroczystości.

- Skarb? Jakiego rodzaju?

- Powiedział dosłownie: „Ten skarb jest tak cenny, że zachwyci nawet bogów".

Sehotep na ogół nie rzucał słów na wiatr, więc ta jego wypowiedź zaskoczyła Medesa.

- Nie podał jakichś dodatkowych szczegółów?

- Ten skarb ma dotrzeć do Memfisu w najbliższym tygodniu.

- Pewnie jakiś posąg do przyozdobienia świątyni - powiedział z zawodem Gergu.

- Z całą pewnością nie - zaprzeczyła Oliwią.

136

- A skąd ta pewność? - zapytał Medes.

- Bo skarb pozostanie w świątyni tylko przez jakiś czas.

- A wiesz, dokąd ostatecznie ma pójść?

- Chciałabym otrzymać jakiś niepodważalny dokument poświadczający moje prawa do tego domu.

- Gergu, przynieś mi kawałek papirusu!

Medes podyktował pomocnikowi spełniający wszystkie wymogi prawa akt darowizny domu na rzecz tancerki Oliwii.

- Teraz już dobrze?

- Brak pieczęci, dostojny panie.

- A ja wciąż nie wiem, dokąd ma pójść ten skarb. Dziewczyna wyczuła, że nie należy przeciągać struny.

- Do Abydos.

Medes omal nie krzyknął.

- Jesteś pewna?!

- Sehotep dodał nawet, że skarb będzie tam poza zasięgiem niewtajemniczonych.

Złoto... złoto mogące uleczyć akację! Odkrycie Oliwii warte było więcej niż piękny dom w samym środku Memfisu.

- Kiedy masz się teraz z nim zobaczyć?

- Gdy odstawi skarb i wróci z Abydos.

Medes poczuł ucisk w dołku i chcąc się uspokoić, wstał i zaczął spacerować po pokoju.

- Dobra robota, Oliwio, bardzo dobra! Nerwowym ruchem przedarł papirus.

- Co to ma znaczyć, dostojny panie? Przecież mi przyrzekłeś!

- Masz już ten swój dom, dziś wieczorem będziesz mogła w nim zamieszkać. A to dopiero pierwsza część twojego wynagrodzenia.

- Żartujesz sobie, panie, ze mnie!

- Gergu zaprowadzi cię do nowego mieszkania, ale nadal będziesz musiała dla mnie pracować. Otrzymasz wtedy akt darowizny oraz dodatkowo kilka innych korzyści.

- Czego jeszcze żądasz, panie?

- Chcę mieć ten skarb i pomożesz mi go zdobyć.

137

- W jaki sposób?

- Podasz się za kapłankę bogini Neit i wślizgniesz do jej świątyni.

- A jeśli mi się nie uda?

- Uda ci się.

- Co otrzymam w zamian?

«' - Odzież i wyżywienie na wiele lat, do tego służącego i służącą do własnej dyspozycji, a wszystko na mój koszt.

Wizja wystawnego życia rozmarzyła tancerkę. ; - Dowiem się, kiedy dokładnie ten skarb dotrze do świątyni bogini Neit - rzekł Medes. - Natychmiast cię zawiadomię i przystąpisz do działania.

- Sama?

- Nie. Przydzielę ci jednego ze swoich ludzi, będzie usuwał ewentualne przeszkody. Wyprowadzi również skarb ze świątyni.

- To bardzo niebezpieczne.

- Nie bardziej niż zawód tancerki. Jeden nieszczęśliwy upadek i zawali ci się cała twoja przyszłość.

Oliwią zrozumiała groźbę. Nie mogła się już cofnąć.

- Czekam więc, panie, na wiadomość... u siebie w domu.

- Zaprowadź ją na miejsce, Gergu. Drugi dom w pierwszej uliczce, przy pólnocno-wschodnim narożniku świątyni Ptaha. Na drzwiach zobaczysz wymalowany czerwoną farbą nóż. Dozorca z naprzeciwka da ci klucz. Powiesz mu, że przychodzisz od Bel-Trana.

Medes pod tym syryjskim imieniem miał kilka domów w Memfisie. Służyły mu do przechowywania towarów z różnych podejrzanych transakcji. Ten, jako niedawno nabyty, był jeszcze niezajęty.

Gergu i Oliwią wyszli, a Medes stopniowo opadał z emocji. Sehotepa zgubił niepohamowany pociąg do kobiet. Sezostris uzna go za winnego kradzieży tego nieocenionego skarbu, Dom Króla rozpadnie się, a Medes stanie się szczęśliwym posiadaczem zbawczego złota.

138

19

Medes myślał wprawdzie o skarbie i wciąż miał nadzieję, że go zdobędzie, nie mógł jednak zaniedbywać spraw bieżących. Pragnął więc znowu spotkać się z Libańczykiem i sprawdzić, czy wspólnik rzeczywiście dotrzymuje przyrzeczeń. Tak jak poprzednio przyjęty został późną nocą. Gospodarz zachowywał się ze zwykłą sobie rubasznością.

Niskie stoły uginały się pod ciężarem smakowitych wypieków. Medes, nie wypowiadając ani słowa, podniósł do ust kubek starego wina.

- Właśnie je otrzymałem - pochwalił się Libańczyk - i jestem szczęśliwy, że to ty, panie, pierwszy je spróbujesz. Piękny kraj Egipt! Cudowny klimat, znakomite wina, a kuchnia taka, że ani myśleć o jakiejś diecie! Tutaj największy ponurak przestaje narzekać.

- To bardzo ciekawe uwagi, ale chciałbym wiedzieć, czy nasze plany nabierają realnych kształtów.

- Skosztuj, panie, tego kremu ziołowego z winem daktylowym. Mój cukiernik twierdzi, że jest to największy przysmak memficki.

Medes nie wyraził sprzeciwu.

- Egipcjanie tak wysoko cenią meble cedrowe, że nasze zapasy już się wyczerpały - podjął Libańczyk. - Szykuje się nowa dostawa, większa od poprzednich. A ty, dostojny panie, nie masz jakichś trudności?

- Żadnych.

- Za piętnaście dni przyjdzie ładunek buteleczek ciążo-wych. Mój agent pisze, że pięknością i trwałością przekraczają wszystko, co znajduje się na rynku. Mak obrodził jak nigdy od dziesięciu lat, a zapewniłem sobie całość zbiorów. Konkurentów udało mi się... utrącić. Podobnie jest z olejami. Ile ma-mY magazynów?

- Zaskakujesz mnie szybkością działania - powiedział Medes. - Ale potrafię również cierpliwie czekać.

139

- Bardzo mi pochlebiają, dostojny panie, twoje wyrazy uznania i nie będę szczędził sił, by nadal zasługiwać na twój szacunek. To jeszcze nie koniec dobrych wiadomości. Mój zwierzchnik zgadza się na spotkanie z tobą. Czy najbliższa pełnia księżyca będzie dla ciebie dobrym terminem?

- Będzie. W Memfisie?

j Libańczyk jakby się zakłopotał. .-.- - Nie, bardziej na południe.

- Gdzie dokładnie?

- W pobliżu Abydos.

- - Abydos? To strefa zakazana!

*' - Zwierzchnik powiedział mi, że znasz tam jednego ze stałych kapłanów. Chciałby spotkać się z tobą, twoim pomocnikiem Gergu oraz z tym kapłanem.

Medes zbladł. Kto mógł wiedzieć o jego powiązaniach z Begą?

- Jak nazywa się twój zwierzchnik?

- Sam ci się przedstawi, panie.

- Uważaj, Libańczyku! Skoro tak dobrze wiesz, kim jestem, nie prowokuj mnie.

- Otrzymałem wyraźne rozkazy i muszę się ich trzymać, Medesie. Zrozum to.

- Nie pojadę na to spotkanie!

- Bardzo źle byś postąpił.

- Groźba?

- Ja nie zwykłem grozić. Myślę po prostu, że na tym spotkaniu wiele skorzystasz.

Medes był wściekły. Jak ten przeklęty złodziej ośmielał się tak nim manipulować?

- Jeśli natychmiast nie przestaniesz mnie szpiegować, zerwę naszą współpracę!

- Jest tak obiecująca, że byłby to ogromny błąd.

- Co wiesz na temat Abydos?

- Ja? Zupełnie nic.

- No a ten twój zwierzchnik?

- Prosił mnie tylko o zaproponowanie ci tego spotkania. Libańczyk chyba mówił prawdę. Co jednak będzie, jeśli ten

140

tajemniczy zwierzchnik okaże się innym kapłanem z Abydos, konkurentem Begi?

- Nie mam żadnego interesu, by cię wciągać w pułapkę -dodał gospodarz - a mój zwierzchnik tym bardziej nie ma.

- Muszę się zastanowić.

Utrata panowania nad sytuacją przerażała Medesa. Niekiedy trzeba było jednak pogodzić się pozornie z przegraną, by potem więcej zyskać.

W Abydos stali kapłani przystępowali do pracy już o świcie. Ten, który czuwał nad całością wielkiego ciała Ozyrysa, sprawdzał, czy nikt nie naruszył pieczęci na drzwiach do jego grobowca. Ten, którego działania były tajne, gdyż widział tajemnice, towarzyszył mu, a potem pomagał temu, który wylewał świeżą wodę na stoły ofiarne. Sprawujący kult przodków sługa ka nawiązywał więź z opiekującymi się miastem duchami światłości. Siedem muzykantek uprzyjemniało życie boskiej duszy.

Łysy, nie zamierzając nikogo ganić, zwołał wszystkich do ukończonej już Świątyni Milionów Lat Sezostrisa. Krocząc na czele orszaku, minął otwartą bramę w środku północnej ściany opasującego budowlę muru. Wiodła stąd droga do świątyni, rozległego czworokąta, otoczonego czternastokolumno-wym portykiem. Na dziedziniec świątyni wychodziły boczne drzwi ułatwiające dostęp do pomieszczeń, gdzie przechowywano ofiary i sprzęty świątynne. Dalej zaczynała się sala kolumnowa.

Łysy nabrał wody z sadzawki i po kolei oczyścił obecnych. Przeszli potem przed posągami faraona i jego Wielkiej Małżonki. W świątynnej ciszy królewska para przez wieki będzie świętować tajemnicę świętego małżeństwa.

Na sklepieniu wewnętrznej części świątyni lśniły złote gwiazdy. Na ścianach król łączył się z bogami, a w szczególności z Ozyrysem.

Występując w imieniu monarchy, Łysy ofiarował posążek bogini Maat niewidzialnemu.

141

i

- Budowla ta wzniesiona została przez Ozyrysa, na podobieństwo krainy światłości - oznajmił. - Jej kolumny to podpory wszechświata, święte symbole tkwią na swoich miejscach, unosi się tu również zapach zaświatów. Niech kobiety akacji zaśpiewają i zagrają dla Drzewa Życia.

Głosy zmieszały się w powolnym śpiewie i sprawiły, że w świątyni zapanowała taka harmonia jak w czasach, gdy akacja była jeszcze zdrowa.

Należało potem wrócić do rzeczywistości.

- Zazieleniły się tylko dwie gałęzie - przypomniał Łysy. -Piramida w Dahszur wstrzyma być może rozwój choroby, ale pragnę podkreślić, że każdy musi starannie spełniać swoje obowiązki. W obecnej sytuacji nie ścierpię najmniejszego zaniedbania.

Młoda kapłanka i Bega zajęli się obsługą ołtarzy i rozdali ofiary tymczasowym kapłanom. Bogowie spożyli niematerialne składniki ofiarowanej im żywności i byli już syci.

- Czy twoja wyprawa do Memfisu przebiegła pomyślnie? -zapytał Bega.

- Przekazałam faraonowi pismo arcykapłana.

- Jak podobała ci się stolica?

- Wielkie, gwarne miasto, mnóstwo wspaniałych świątyń, ale nie chciałabym tam mieszkać. Wolę spokojne Abydos.

- Na dworze ścierają się ambicje i kipi od intryg. Dopiero tutaj królestwo naprawdę odnajduje równowagę. Utrzymanie Abydos to podstawowy obowiązek faraona i jestem przeświadczony, że budowa tej piramidy okaże się rozstrzygającym czynnikiem.

- Wszyscy sobie tego życzymy, Bego.

Skończywszy pracę, dziewczyna długo jeszcze nie opuszczała świątyni. Z każdej płaskorzeźby, z każdego malowidła i symbolu emanowała tu energia powstrzymująca isefet, czyli nieodpartą dążność do niszczenia i chaosu. Sezostris, wznosząc tę świętą budowlę, przyczyniał się do przeniesienia nieba na ziemię. Kapłanka odczuwała ogromną potrzebę tego świata, gdzie abstrakcja stawała się dostrzegalna, a boskie prawa oświecały zmysły.

142

Przed bramą przystanęła.

U jej stóp ogromny, lśniący skarabeusz miesił bryłkę krowiego gnoju. Obracał nią niby mistrz sztuki garncarskiej i nadawał jej kształt kulki. Uporawszy się z tą pracą, chwycił swe dzieło w tylne odnóża i cofając się, potoczył je ze wschodu na zachód. Wreszcie zagrzebał kulkę w pulchnej ziemi.

- Jeśli chcesz ujrzeć wyniki tej pracy - odezwał się poważny i potężny głos - to poczekaj dwadzieścia osiem dni.

Kapłanka podniosła głowę i ujrzała faraona.

- Abydos jest miastem boskiego skarabeusza - ciągnął Sezostris. - Po upływie jednego miesiąca księżycowego stary Ozyrys, ukryty w tej kulce, stawi czoło śmierci. Jeśli wszystko zostało dobrze wykonane, światłość wyjdzie z ziemi i bóg zmartwychwstanie. Wzejdzie nowe słońce i wszędzie wokół rozleje się życie. Iluż ludzi potrafi odgadnąć taką tajemnicę, przypatrując się temu owadowi, którego każdy niewtajemniczony tak łatwo może rozdeptać? Potrzeba ci będzie jeszcze wielu godzin pracy i poszukiwań, nim dojrzysz wreszcie to przesłanie. Czy jesteś gotowa przejść przez nowe drzwi?

- Jest to najgorętsze moje pragnienie, Wasza Królewska Mość.

- Czy jesteś świadoma niebezpieczeństwa?

- Odkryłam już tyle bogactw, że starczyłoby ich na całe ludzkie życie, ale cofnięcie się przed niebezpieczeństwem byłoby niewybaczalnym tchórzostwem.

- No to chodź ze mną.

Sezostris wszedł na wyłożoną płytami długą rampę*. Prowadziła z jego świątyni do jego zadziwiającej Siedziby Wieczności, również niedawno wykończonej. Wzniesiono ją na skraju pustyni, w pobliżu grobowców faraonów pierwszej dynastii, opasano murem i dobudowano do niej dolną świątynię.

- Wejdziemy do macierzy gwiezdnej - uprzedził kapłankę. - Tu bezustannie odradza się Ozyrys, twórca obrzędów \ reguły świątynnej. Dotyka go jednak wielkie nieszczęście. Świat podlega karze śmierci, nocami zapadają ciemności,

* Jej długość wynosiła 700 m.

143

dzień znika, nasz świat się chwieje. Czy koniecznie chcesz przejść przez tę próbę?

Dziewczyna kiwnęła potakująco głową.

- Zważ, że cię uprzedziłem. Droga jest niebezpieczna, wiedzie przez gęste ciemności i słabe serce ich nie wytrzyma. Czy trwasz w swoim zamiarze?

- Tak, Wasza Królewska Mość.

Na dziedzińcu znajdowały się wejścia do dwóch szybów. Jeden był pionowy, drugi dość łagodnie opadał i przechodził w poziomy korytarz, prowadzący do sali, gdzie ściany wyłożono wapienną okładziną, a strop wyglądał zupełnie tak, jakby ułożono go z drewnianych bali. Tu na pozór kończył się grobowiec.

Władca wszedł jednak w korytarz wykuty w miejscu, gdzie przeważały kwarcyt, piaskowiec i granit. Tu młoda kapłanka, wchłaniając w siebie szczególny ogień ukryty w głębi skały, przeszła przez wszystkie etapy dzieła alchemicznego.

W stropie brakowało kilku bloków. W przyszłości otwór ten miał być zamurowany, teraz faraon i kapłanka wślizgnęli się przez niego do bardzo wąskiej i wysokiej komory*.

- Inny poziom i inny świat - objaśnił władca. - To, co wy-1 dawało się zamknięte i skończone, wcale takie nie jest. Przechodząc górą przez nieograniczonego ducha, otwieramy przed sobą wejście do ukrytego światła.

Po sznurze wspięli się do poziomego przejścia prowadzącego do sali prawie takiej jak ta, z której dopiero co wyszli. Potem po innej linie zsunęli się wzdłuż pionowej ściany i znowu dotknęli stopami ziemi.

Spojrzenie dziewczyny wyraźnie się zmieniło. Teraz widziała już jasność i głębie skały.

- Wróciliśmy na poprzedni poziom - powiedział monarcha - ale jakże odmienny! Przekraczając wrota macierzy gwiezdnej, ujrzysz inną stronę życia. Tego człowiek zmysłami już nie ogarnia. Właśnie dlatego ten wielki blok granitowy**,

który tu podziwiasz, będzie ukryty pod wapienną okładziną i zdublowany przez drugi taki blok. Gdybym chciał cię oszczędzać, nie poszlibyśmy dalej. Przepowiedziano ci jednak, że czekają cię bardzo ciężkie próby. Możesz jeszcze odmienić swój los, jeśli tylko nie przekroczysz tej granicy.

- Chcę poznać niewidzialne.

- Zapłacisz za to bardzo wysoką cenę i będziesz musiała się zdobyć na nadludzki prawie wysiłek.

- Przecież to reguła. Zechciej, Wasza Królewska Mość, poprowadzić mnie dalej.

Przeszli długim na dwadzieścia kroków korytarzem. Po zamknięciu grobowca zastawią go granitowe bloki.

Dziewczyna ujrzała przybraną kwarcytem komorę zmartwychwstania.

W niewielkim, łagodnie oświetlonym pomieszczeniu wznosił się granitowy sarkofag. Obok stała skrzynia na wazy ka-nopskie*.

- Ten sarkofag to łódź Ozyrysa - powiedział Sezostris. -Wieko zasłoni go przed oczyma i ludzi, i niszczycielskich geniuszy i łódź spokojnie płynąć będzie przez rajskie krainy. Czterej synowie Horusa kontynuują dzieło swego przodka, Ozyrysa. Odpowiadają im te cztery wazy kanopskie, które zostaną wchłonięte w ściany komory. Ozyrys, potomek boga Re, stworzył światło, wychodząc z łona swojej matki, bogini nieba. Z jego ciała zrodziło się tworzenie, więc znajdziesz go we wszystkich prowincjach i świątyniach. Ozyrys, opiekun ludzi usprawiedliwionych głosem i zmartwychwstałych, szczęśliwy jest, że ją kocha. Skoro chcesz go poznać, wejdź do jego łodzi.

Dziewczyna zawahała się.

To, co proponował faraon, było nie do pojęcia. Jakim sposobem można odbyć taką podróż za życia?

Nic już jednak nie mogło jej powstrzymać.

Opierając się na ramieniu monarchy, przełożyła nogę przez "rzeg sarkofagu, a potem położyła się w jego wnętrzu, wznosząc oczy ku kamiennemu niebu.

* Miata wysokość 6 m. ** WażyJ 40 t.

Przechowywano w nich zabalsamowane wnętrzności iprzyp. tłum.).

144

145

- Patrz, płyń i poznawaj! - rozkazał jej Sezostris głosem tak potężnym, że jego echo zdawało się nigdy nie milknąć. -Dopiero wtedy przenikniesz wielką tajemnicę Egiptu. Człowiek wprowadzony w tajemnicę Ozyrysa może wrócić z krainy śmierci.

20

Członkowie Złotego Kręgu z Abydos popłynęli ujściem Pe-kera, czyli kanałem biegnącym w stronę grobowca Ozyrysa, minęli trzysta sześćdziesiąt pięć ustawionych nad brzegami kanału stołów ofiarnych i pod ochroną Sobka oraz patronujących okolicę policjantów zebrali się z daleka od ludzkich oczu i uszu.

Obradom przewodniczyła para królewska, a obecni byli Łysy, strażnik pieczęci królewskiej Sehotep, wielki podskarbi Senanch oraz generał Nesmontu.

- Niestety, dwóch spośród nas nie mogło tu przybyć - z żalem oznajmił monarcha. - Generał Sępi wciąż pilnie szuka kopalń złota, ale jak na razie bez skutku. Drugi nasz duchowy brat wykonuje 'właśnie delikatne zadanie, jakie mu zleciłem, i nikt nie domyśla się, czego tak naprawdę szuka.

- Wasza Królewska Mość - odezwał się Senanch. - Proponuję dopuścić do naszego grona wezyra Chnum-Hotepa. Pracuje, nie szczędząc sił, i co dnia umacnia jedność, jaką nam przywróciłeś, wierny prawom bogini Maat, dostosowuje do nich wszystkie swoje projekty i uczciwie ci je przedkłada. Wprowadzając go w tajemnice Złotego Kręgu, jeszcze bardziej poszerzymy jego horyzonty.

- Czy ktoś jest przeciw? - zapytał faraon. Odpowiedziało mu milczenie.

- Jednomyślność przesądza sprawę i Chnum-Hotep wkrótce do nas dołączy. Musimy teraz rzetelnie wyjaśnić sytuację.

- Zasadziliśmy cztery akacje z czterech stron świata - oznaj

miła królowa. - Dostarczają Drzewu Życia dobrą energię. Znalazło się dzięki temu w środku pola sił, niedostępnego dla złych wyziewów i dla chorób. Niestety, jest to tylko bierna obrona.

- Wrota nieba znowu się zamykają - poważnie przypomniał Łysy. - Łódź Ozyrysa nie może już normalnie płynąć przez niewidzialne i powoli marnieje.

- Z pewnością pomoże nam nowa piramida w Dahszur -zauważył Senanch. - Na budowie wszystko idzie dobrze, robotnicy mają doskonałe warunki pracy, Dżehuti bez przerwy czuwa nad robotą, więc nie ma ani chwili przestoju.

- Najważniejsza sprawa wciąż pozostaje niewyjaśniona -przypomniał monarcha. - Kto rzucił urok na Drzewo Życia?

- W Syrii i Palestynie sytuacja się uspokaja - powiedział generał Nesmontu. - Nasz wywiad przesłuchał wielu podejrzanych, w tym również wiejskich magów. Chwilowo mamy tylko strzępy informacji. Odnoszę jednak wrażenie, że ten atak wyszedł właśnie stamtąd.

- Można by założyć, że winowajcą jest jakiś dostojnik z dworu w Memfisie - odezwał się Sehotep - ale tu moje poszukiwania okazały się bezowocne. Nie opuszczam żadnego przyjęcia, w nadziei, że ktoś zacznie się chwalić i naprowadzi nas na ślad.

- Sprawdzenie niższych urzędników też nic nie dało - uzupełnił Senanch.

- Nie mogę wysunąć żadnych oskarżeń wobec kapłanów i kapłanek z Abydos - dodał Łysy. - Ze swoich obowiązków wywiązują się bardzo sumiennie.

Sezostris nie mógł wykluczyć strasznego przypuszczenia, że źródło nieszczęścia znajduje się na świętym obszarze Ozyrysa. Jednakże młoda kapłanka wciąż o niczym mu nie mówiła, choć kazał jej meldować o najdrobniejszych nawet poszlakach.

- Mamy do czynienia z bardzo groźnym przeciwnikiem -stwierdził król. - Inteligentny, przebiegły, ma na swoje usługi nieczyste siły, potrafi działać z ukrycia. Ani ludziom wezyra, ani policjantom Sobka nie udało się niczego wykryć.

- Przerażające! - zawołał Senanch. - Ten potwór tka swoją

146

147

sieć, a my nie widzimy nitek! Gdy coś zobaczymy, może już być za późno.

- Kto wie, może już teraz jest za późno - zaniepokoił się Łysy.

- Z całą pewnością nie - odparł Sezostris. - Niewiele zrobiliśmy, ale i tak nasze obrzędy przeszkodziły mu w działaniu. Akacja Ozyrysa wciąż żyje i wytwarzamy energię podtrzymującą ją przy życiu.

- Wróg wie o tym - zgodził się Sehotep. - Zechce zapewne przełamać ostatnią linię naszej obrony i znowu uderzy.

- Będziemy bardzo starannie strzegli otoczenia piramidy, wzmocnimy również posterunki wokół Abydos.

- Nie możemy wciąż tylko się bronić - odezwała się królowa. - Na stworzenie siły zdolnej do pokonania takiego przeciwnika potrzeba czasu, nigdy jednak Złoty Krąg nie utraci nadziei. Potrafimy uratować duchowe źródło naszego kraju, powinniśmy więc tylko o tym myśleć.

. Wielka Szczęka aż podskoczył.

Uciął sobie drzemkę, gdy z odrętwienia gwałtownie wyrwał go odgłos czyichś kroków.

Drugą już noc z rzędu zaczajał się w ciemnościach przy wylocie jednej z uliczek i patrzył na małe drzwi boczne świątyni bogini Neit w Memfisie. Główne wejście było w remoncie i otwierano je tylko przy wielkich uroczystościach.

Wielka Szczęka lubił ciemności. Znał wszystkie mroczne zakątki w stolicy i ograbiał już niejednego nieostrożnego przechodnia. Dwóch opornych dźgnął sztyletem w brzuch. Nieprędko złapie go policja, zwłaszcza teraz, gdy pracował dla możnego, doskonale płacącego mu opiekuna, niejakiego Gergu.

Teraz miał śledzić, czy nocą ktoś nie wnosi jakiegoś ładunku do świątyni bogini Neit. Za pracę tę Wielka Szczęka otrzyma niezłe wynagrodzenie. Stać go będzie na dwie, może nawet trzy wizyty u najdroższych panienek w najlepszym memfickim domu piwa.

148

Czuwał tak i czuwał, aż wreszcie uznał, że nic się nie wydarzy.

I wtedy usłyszał odgłosy kroków oraz towarzyszące im szepty. Pochwycił strzępki zdań: „Uważaj, to bardzo cenne... Nikogo nie ma w pobliżu...? Schowajmy się w świątyni... Potem rozejdziemy się po cichu..."

Niesiona przez czterech mężczyzn skrzynia nie wyglądała na lekką. Gdyby Wielka Szczęka wysunął się z kryjówki, dopadłby go piąty, idący w znacznej odległości z tylu jako osłona.

Mężczyźni szybko wnieśli skrzynię do świątyni, zamknęli boczne drzwi wielkim kluczem i cała piątka się rozeszła.

Wielka Szczęka odczekał trochę i dopiero wtedy opuścił stanowisko obserwacyjne. Szedł zygzakami, wybierając uliczki, na których nie było policjantów. Dotarł wreszcie na miejsce spotkania i złożył Gergu bardzo szczegółowe sprawozdanie.

- Przyszedł skarb! - zameldował Gergu Medesowi. - Ciężka skrzynia, niosło ją czterech rosłych chłopów.

- Ta mała Oliwią wykonała dobrą robotę. Gdy taki dostojnik jak Sehotep robi się rozmowny, popełnia wielki błąd. Czy wiesz coś o ewentualnej obstawie policyjnej wokół świątyni?

- Dwa dodatkowe patrole nocne, i to wszystko. Sobek nie chce ściągać uwagi na świątynię, gdzie trwa remont, więc nie powinno być nic do ukradzenia.

- Którędy weszli tragarze?

- Bocznymi drzwiami. Jeden z nich miał klucz.

- Przydałby się i nam. Gergu uśmiechnął się.

- Wielka Szczęka zrobił odcisk w glinie. Klucz będziemy wieli już dziś wieczorem.

- Ufasz temu łajdakowi?

- Ten zbój potrafi skutecznie działać.

- Zabił już kogoś?

149

- Ciężko poranił dwóch napadniętych.

. - A zatem usunięcie Oliwii nie sprawi mu kłopotów?

- Żadnych, o ile dobrze mu zapłacimy.

- Ciało tej dziwki niech zostawi na miejscu, bo skompromitujemy w ten sposób Sehotepa. W śledztwie udowodni mu się nieumyślne zabójstwo i winę.

- Mam tego dość - oświadczyła Oliwią, krzywiąc się pogardliwie.

Gergu myślał, że się przesłyszał.

- Co takiego?

- Mój zawód to taniec. Mam teraz ładny dom i służącego, więc zajmę się wyłącznie swoją sztuką. Nie chcę mieć nic wspólnego z twoimi machlojkami.

- Czyś ty zgłupiała, dziewczyno? Zapomniałaś już o naszej umowie?

- Co miałam zrobić, to zrobiłam.

- Wcale nie! Dziś w nocy pójdziesz do świątyni bogini Neit, w razie potrzeby podasz się za kapłankę i dostarczysz mi skarb. Dostaniesz do pomocy przyjaciela, właśnie mam przyjemność ci go przedstawić.

Oliwią pogardliwie spojrzała na Wielką Szczękę.

- Nie podoba mi się.

- Nie musi ci się podobać. Pójdzie z tobą i będzie cię osłaniał w razie kłopotów.

- Nie upieraj się, Gergu.

- Jak chcesz, mała. Nie licz tylko, że będę cię szukał na przedmieściach Memfisu i wyciągał z domu piwa. Spędzisz tam resztki swojego nędznego życia.

Oliwią z przestrachem wczepiła się w ramię opiekuna.

- Nabijasz się ze mnie, co?

- Mój zwierzchnik nie daruje ci zdrady. Wylecisz z zespołu, a potem już nikt nie będzie miał odwagi cię zatrudnić., oprócz mnie.

Dziewczyna cofnęła się.

150

i

- Dobrze, zrobię, jak zechcesz. Dasz mi tylko słowo, że potem zostawisz mnie w spokoju.

- Masz moje słowo.

Wielka Szczęka od lat zawsze wymykał się policji, a to dlatego, że doskonale znał teren i zachowywał nadzwyczajną ostrożność. Zanim więc wybrał się po Oliwię, długo kręcił się wokół świątyni bogini Neit, udając zwykłego gapia. Do zachodu słońca pracowali tu kamieniarze, potem pojawiły się pierwsze patrole policyjne.

Nie zauważył nic niepokojącego.

Obszedł wkoło dom Oliwii. Tutaj też nic nie wzbudzało jego podejrzeń. Zastukał więc w umówiony sposób do drzwi.

Pojawiła się w nich dziewczyna. Ubrana była w zwykłą zieloną sukienkę, a na szyi miała amulet w kształcie dwóch krzyżujących się strzał. Był to symbol bogini Neit.

- Wyglądasz tak niewinnie, że można by cię wziąć za kapłankę.

- Daruj sobie takie uwagi.

- Mamy jeszcze trochę czasu. Nie miałabyś ochoty przyjemnie pobawić się ze mną?

- Ani trochę.

- Nie wiesz, co tracisz.

- Jakoś przeżyję.

- Nie będziemy szli razem. Pójdziesz w pewnej odległości za mną. Jeśli zacznę biec, będzie to znaczyło, że ktoś mnie wypatrzył. Wrócisz wtedy do siebie... Jeśli sama będziesz miała wątpliwości, zanucisz coś półgłosem i skręcisz w bok.

Nie wydarzyło się nic podejrzanego. Wielka Szczęka doszedł do bocznych drzwi świątyni i otworzył je swoim kluczem.

- W porządku! Szybko, chodź tu!

Przybiegła i pierwsza weszła do środka. Unosił się tam za-Pach kadzidła. Kilkanaście lampek rozpraszało mrok sali kolumnowej, ale

151

na stołach ofiarnych było pusto. Pod ścianami stały rusztowania.

- Idziemy do środka - szepnął Wielka Szczęka.

- Boję się.

: - Czego się boisz?

- Bogini. Ma luk i strzały, może strzelać do włamywaczy. , - Nie gadaj głupot, smarkulo!

: Pchnął dziewczynę w plecy.

- Byli już w progu wewnętrznej kaplicy, gdy nagle zatrzyma!

ich kobiecy głos.

- Co tu robicie?

Wielka Szczęka odwrócił się i ujrzał starą kapłankę. Była tak drobna i chuda, że przewróciłby ją podmuch wiatru.

Oliwią skłoniła się jej z przejęciem.

* - Przyjechałam tu z prowincji, jestem służką bogini Neit i-chciałabym złożyć jej hołd.

- O tej porze?

- Mój statek odpływa jutro przed świtem.

- Jak się tu dostałaś? A ten człowiek to kto?

- To mój oddany sługa. Weszliśmy bocznymi drzwiami. *• - Aha, odźwierny z pewnością zapomniał je zamknąć. Masz przy sobie litanie do bogini Neit, stworzycielki świata?

- Mam je w sercu.

- No to skup się, niech ich siedem słów oświeci ci świadomość. Ja jestem już zmęczona i wracam do siebie do celi.

Stara kapłanka odeszła. Niewiele brakowało, a Wielka Szczęka byłby ją zatłukł.

Odczekał chwilę, chcąc upewnić się, że nic już nie zakłóci spokoju świątyni, wziął lampkę i weszli z Oliwią do wewnętrznej części kaplicy.

Na granitowym cokole stała skrzynia z akacjowego drewna.

- Jest skarb. Pomóż mi go przenieść.

Na dźwięk głosu, tym razem męskiego, stanęli jak wryci.

- Dobry wieczór, Oliwio. Cóż to, zrobiłaś się pospolitą złodziejką?

- Sehotep... Jakże to... jak to?

- Uwielbiam kobiety, lubię szybkie zdobycze i przelotne

152

związki, ale przede wszystkim jestem strażnikiem pieczęci królewskiej. Nigdy więc nie prowadzę rozmów w łóżku, poza przypadkiem, gdy czuję, że ktoś chce mnie złowić w pułapkę. Staram się wtedy sam go złowić.

Z mroku wyszło kilku policjantów.

Wielka Szczęka zawsze dotychczas skrupulatnie dotrzymywał umów, w przeciwnym bowiem razie nie mógłby liczyć na następne. Zanim więc rzucił się do ucieczki, zdążył jeszcze zgodnie z przyrzeczeniem poderżnąć Oliwii gardło.

- Nie zabijaj jej! - krzyknął Sehotep.

Jeden z policjantów chciał przeszkodzić Wielkiej Szczęce, ale zaatakowany przez niego, sam musiał się bronić. Policjant okazał się jednak szybszy od wywijającego nożem napastnika i wbił mu swój krótki miecz w samo serce.

Niestety, ani Wielka Szczęka, ani Oliwią już nie wyjawią imienia swojego mocodawcy.

- Co zrobimy ze skrzynią? - zapytał dowodzący policjantami oficer.

- Zabierz ją do siebie. Jest pusta.

21

Sobek-Obrońca, od chwili powołania go na stanowisko zwierzchnika całej policji egipskiej, nie potrafił spokojnie zasnąć. Przejęty obsesyjną wprost troską o bezpieczeństwo monarchy, źle znosił fakt, że władca często zmienia miejsce pobytu i za bardzo się naraża. Najlepiej byłoby, gdyby w ogóle nie opuszczał pałacu. Sezostris jednak lekceważył sobie względy bezpieczeństwa i Sobek musiał się z tym pogodzić bez względu na wszystkie wynikające stąd kłopoty.

Nie zważając na swe wysokie stanowisko, codziennie przynajmniej przez godzinę ćwiczył wraz z najlepszymi swoimi Policjantami, należącymi do bezpośredniej ochrony króla. Nie było ich wielu, ale działali szybko i sprawnie, nie odstępowali

153

monarchy w jego ciągłych rozjazdach i potrafili skuteczn-przeć każdy napad na jego osobę. ^

Tego ranka Sobek był w podłym nastroju. Zorganiz dobrej siatki wywiadowczej w zjednoczonym Egipcie ni T' oczywiście łatwe, zwłaszcza w prowincjach do niedawna ' gich Sezostrisowi. Dlaczego jednak policja wciąż nie moż trafić na kogoś, kto chwaliłby się tą wrogością? Przestęnc za bardzo lubią mówić o sobie, nigdy więc nie potrafią nr dłuższy czas się ukrywać. A przecież zagrożenie krajów przez zaatakowanie jego duchowego ośrodka jest wyczynem którym niejeden by się pochwalił! A tymczasem... wciąż nic. i

Sobek z ubolewaniem stwierdzał, że nie może wskazać fa«k raonowi żadnego śladu. Często więc zwoływał naczelników \ wywiadu i sił bezpieczeństwa i wzywał ich do wzmożenia wy-1 siłków. Przecież winni nie mogą być niewidzialni, nawet wtedy, gdy pomagają im demony!

Po dramatycznych zajściach w świątyni bogini Neit Sobek zjawił się w domu strażnika pieczęci królewskiej, Sehotepa.

- Czy znałeś tę Oliwię przed spotkaniem jej w szkole tańca?

- Nie. Trochę za szybko uległa mojemu urokowi, więc zacząłem podejrzewać, że działa na czyjeś polecenie. Przesłuchałeś może kierowniczkę tego zespołu?

- I ona, i wszystkie tancerki są poza wszelkimi podejrzeniami. Za bardzo się narażasz, Sehotepie. Co by było, gdyby ta dziewczyna chciała cię zabić?

- To do niej niepodobne. Po kłopotach, jakie spotkały Se-nancha, byłem pewien, że ktoś spróbuje i mnie skompromi o-wać, rzucić na mnie cień. Ten ktoś postanowił uder. w członków Domu Króla, tak by zniszczyć najbliższe otoc nie władcy. Czegoś się dowiedział o tej Oliwii? , -

- Niestety, nic ciekawego. Ona rzeczywiście chciała r karierę jako tancerka.

- Nie miała stałego kochanka?

- Tylko drobne, krótkotrwałe miłostki. Znaleźliśmy °v' ostatnich jej amantów, ale przesłuchanie ich nic nie Sądzę, że ta Oliwią była mało ważną smarkulą.

. się

tylko wydaje, bo przecież ktoś wciągnął ją do

^em o tym, Sehotepie. Współpracy z takim wytrawnym ' jak Wielka Szczęka nie nawiązuje się przypadkowo, zbójem ^ tez z pewnością nie działał z własnej inicja-

tywyTo 0CZywiste, ale mocodawcy nie jesteśmy w stanie wy-"' Wielka Szczęka wchodził w kontakty z każdym, kto do-brze płacił, i pracował od skoku do skoku.

- Nie sądzisz, że kazano mu sprzątnąć Oliwię? _ Całkiem możliwe.

- Każdy łańcuch przestępczy musi mieć swoje słabe og-

niwo.

- W tym wypadku mam coraz poważniejsze wątpliwości, Sehotepie.

- Jesteś pewien, że oboje nie żyją? - z niepokojem zapytał Medes.

- Całkowicie pewien - odparł Gergu.

- Czy policja zdążyła coś z nich wycisnąć?

- Sobek-Obrońca jest tak wściekły, że z całą pewnością nie. Wielka Szczęka jako spec w swoim zawodzie dotrzymał umowy i załatwi! tancerkę. Zabito go, gdy próbował uciekać. Wy-bacz mi, panie, ale powiem, że byliśmy o włos od katastrofy.

- Nie doceniłem tego Sehotepa - przyznał Medes. - Jak mogłem podejrzewać, że ten miłośnik kobiet zastawi tak per-tldną pułapkę?

enanch... Sehotep... dwie porażki - z goryczą stwierdził rgu- - Członkowie Domu Króla okazują się bardzo odporni. bie taK°TiedIi' że S3 warci, i faraon nieprzypadkowo dobrał so-dziem Lludzi- Ale Przecież to tylko ludzie. W końcu znajdy ich słabe strony

e?Ull

się

fotellk- bogaci, szanowani, wpływowi... Los uśmiecha

"•' e by na tym P°Przestać?

nie idzie do przodu, ten się cofa - odparł Medes. -

154

155

Nie załamuj się z powodu tych przypadkowych niepowodzeń. Musimy podważyć pozycję króla. Gergu nalai sobie wina.

- Teraz całe jego otoczenie zrobi się bardzo czujne. M

- Okażemy się sprytniejsi. Wiem, gdzie skierować rozstrzygające uderzenie.

Medes przedstawił swój plan. Wymagał on wielu zachodów, ale był całkiem dorzeczny. W razie powodzenia Sezostris rzeczywiście zostanie osłabiony.

Raz jeszcze zebrali się naczelnicy poszczególnych wydziałów policji i raz jeszcze nic to nie dało. Nie znaleziono niczego, co można by uznać za poważny ślad. W piwiarniach żaden z wywiadowców nie usłyszał, żeby ktoś chwalił się wyczynem mogącym stanowić zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa.

Jeden z pomocników Sobka wyglądał na zakłopotanego.

- Przykra sprawa, ale doszło do mnie trochę skarg - powiedział. - Pochodzą z czterech prowincji, jednej północnej i trzech południowych.

- Kto się skarży?

- Wędrowni kupcy, bo podobno bezprawnie ich zatrzymywano. Policja brutalnie potraktowała jakąś kobietę, mającą swoje przedsiębiorstwo w Sais, oraz pewnego gospodarza spod Teb.

- Drobiazgi.

- Nie tak bardzo, naczelniku. Tego rodzaju przypadki zdarzały się rzadko, a teraz jakby się worek rozpruł.

- Zarządź śledztwo. Jeśli rzeczywiście doszło do samowoli, winni poniosą karę.

Wychodząc z urzędu, Sobek natknął się na wysłannika Chnum-Hotepa.

- Wezyr pilnie chciałby się z tobą widzieć, panie.

Może ma dla mnie jakąś istotną wiadomość - pomyślał Sobek.

Taką wiadomość Sobek wolałby sam zdobyć, ale w obecnej

156

sytuacji ambicje zawodowe należało odłożyć na bok. Z cennej informacji należy się cieszyć, bez względu na to, skąd przyszła. Patrząc na nieprzeniknione oblicze wezyra, naczelnik policji zrozumiał, że nie będzie to dobra wiadomość.

- Jego Królewska Mość darzy cię wielkim szacunkiem -zaczął Chnum-Hotep. - Ja też cię szanuję, ale...

- Ale wciąż niczego nie wykryłem, więc należy mi się nagana! Mimo wszystko zapewniam cię, dostojny panie, że moi ludzie szukają wszędzie i bez ustanku.

- Wiem o tym i z tego powodu niczego ci nie zarzucam.

- No to o co chodzi?

- Odpowiadasz za swobodę poruszania się po kraju?

- Odpowiadam.

- Otrzymałem właśnie całą stertę szczegółowych skarg. Mnożą się przypadki bezprawnego ograniczania tej swobody.

- Drobne przypadki!

- Wcale nie. Od zjednoczenia Egiptu nie ma już barier między prowincjami i każdy powinien mieć prawo podróżować, dokąd zechce. Tymczasem liczba i waga tych skarg wykazują, że twoi podwładni dopuszczają się wielu nadużyć.

- Zarządziłem już śledztwo.

- Powinieneś jak najszybciej doprowadzić je do końca i przykładnie ukarać winnych. Jeśli nie dojdzie do dalszych takich bezprawnych działań, gotów jestem o nich zapomnieć.

Płynąc statkiem do Memfisu, Iker trzymał się z dala od wszystkich, unikając zarówno kapitana, jak i zarośniętego chłopa siedzącego na swoich pakunkach. Nie zwracał nawet uwagi na piękny krajobraz, gdyż całkowicie pochłaniała go myśl, że musi unicestwić potwora.

Szczęśliwy był, że kiedyś, w czasie pobytu w prowincji Oryksa, przeszedł szkolenie wojskowe. Gdy nadejdzie decydująca chwila, siła, odwaga i stanowczość będą mu tak potrzebne jak żołnierzowi na polu bitwy.

Iker nie potrafiłby z zimną krwią zabić człowieka. Tym jednak razem nie chodziło o zwykłego śmiertelnika. Ten król był

157

krwawym oprawcą, prowadził kraj ku nieszczęściom i ruinie. Ileż to zabójstw już popeinił dla umocnienia swoich okrutnych rządów!

- Ej, przyjacielu, te cacka to twoje?

Jakiś starszy już człowiek wpatrywał się w leżący obok Ike-ra sprzęt pisarski.

- Tak, moje.

- Ho, ho, to umiesz czytać i pisać! Marzyłem o tym. Ale była ziemia, potem rodzina, dzieci, trzoda... Krótko mówiąc, życie przeleciało mi jak jeden dzień i nie miałem czasu na naukę. Teraz jestem wdowcem, gospodarstwo przekazałem synom, sam przeniosłem się do Memfisu, mieszkam w domku w pobliżu portu. Ty też płyniesz do stolicy?

- Tak.

- Idę o zakład, że czeka cię tam jakiś urząd. Masz szczęście, bo Memfis to najpiękniejsze miasto w Egipcie. Myślę, że już je znasz.

- Nie.

- No, no, więc dopiero tam jedziesz. Pamiętam, że ja za pierwszym razem byłem olśniony. Przygotuj się, że ujrzysz tam wiele ciekawych rzeczy. No, a nie mógłbyś mi wyświadczyć pewnej przysługi?

- Zależy, jakiej.

- Och, nic trudnego. Muszę ułożyć pismo do władz, chodzi mi o wymiar podatku. Już nie pracuję, więc należy mi się zniżka, ale nie potrafię tego dobrze ująć.

- Są urzędowi pisarze i...

- Wiem, wiem, ale skoro już tu jesteśmy i masz czas, to będzie prościej. Powiem ci, że nie jestem niewdzięcznikiem, mogę cię darmo przyjąć u siebie, dopóki nie znajdziesz czegoś lepszego.

Propozycja była całkiem nieoczekiwana, ale czy przypadkiem nie chodziło o zwabienie Ikera w policyjną pułapkę? Iker jednak, uznawszy, że staruszek nie może być policyjnym agentem, zaryzykował.

- Zgadzam się.

- Ułatwisz mi życie. Zaczynamy?

Iker otworzył swoją torbę podróżną, wyjął kawałek papirusu i pędzelek. Rozrobił odrobinę czarnego tuszu, uważnie wysłuchał, o co staruszkowi chodzi, zapytał jeszcze o kilka szczegółów i sporządził pismo pełne miłych dla urzędu podatkowego zwrotów. Gdy poborca stwierdzi, że wyszło ono spod pędzelka zawodowego, dobrze znającego przepisy i zwyczaje pisarza, załatwi sprawę po myśli petenta.

- Wspaniale piszesz, mój chłopcze. Tak więc i ja mam szczęście. Jeśli cię to zaciekawi, oprowadzę cię po mieście. Znam w nim wszystkie zakamarki. No, ale może będziesz zbyt zajęty.

- Nie, mam przed sobą kilka wolnych dni i dopiero potem obejmę urząd.

- Nie pożałujesz. Dzięki mnie szybko poczujesz się jak rodowity mieszkaniec Memfisu.

Staruszek na wszelki wypadek poprosił jeszcze Ikera o przygotowanie drugiego pisma, skierowanego do zwierzchnika poborcy. Zawierało prośbę o nadzorowanie działań podwładnego. Należało je sformułować bardzo delikatnie i Iker musiał znaleźć odpowiednie zwroty, tak aby nikogo nie urazić.

Staruszek był niepoprawnym gadułą. Lubił mówić o swoim całkowicie pospolitym życiu, przytaczał mnóstwo szczegółów, nie interesujących nikogo poza nim samym, wielokrotnie się powtarzał.

Gdy dopłynęli do Memfisu, jakby odmłodniał.

- No, to już blisko. Spójrz tylko na port! Nie dziwią cię te długie nabrzeża i takie mnóstwo statków? Bogactwo płynie tu ze wszystkich stron i tu właśnie są największe w Egipcie magazyny. Przypatrz się tragarzom, jakie to ciekawe.

Miejsce przypominało wyglądem mrowisko.

- Mieszkam niedaleko stąd. Nie mógłbyś ponieść mi rzeczy?

Staruszek torował sobie drogę przez tłum, a Iker szedł za nim.

Jakżeby sam sobie poradził w tym nieznanym mu mieście, gdyby nie ten uśmiech losu!

Domek znajdował się w dzielnicy zamieszkanej przez zwyk-

158

159

f ""■" 1

łych ludzi. Niewielkie dwupiętrowe domy stały tu obok nieco lepiej wyglądających domostw, na ulicach bawiły się dzieci, gospodynie wymieniały między sobą przepisy kuchenne i przekazywały plotki, uliczny handlarz sprzedawał placuszki.

- To tutaj - powiedział staruszek, popychając drzwi, na których wymalowany był czerwoną farbą brodaty i zabawny bóg Bes, odpędzający złe duchy.

Stanęli w progu i poczuł dreszcz.

W mieszkaniu ktoś był.

Odłożył rzeczy. Ilu czekało tu na niego ludzi? Czy zdoła się im wymknąć?

Pojawiła się kobieta, masywnie zbudowana, mniej więcej sześćdziesięcioletnia. W rękach trzymała miotłę.

- To moja gosposia - oznajmił staruszek. - W czasie mojej nieobecności zajmuje się domem.

- To któryś z twoich synów? - zapytała podejrzliwie.

- Nie, to pisarz. Otrzymał właśnie pracę w Memfisie. Będzie tu mieszkał przez pewien czas.

- Mam nadzieję, że jest schludny, dobrze wychowany i nie pobrudzi nam domu.

- Możesz być tego pewna, pani - odpowiedział Iker.

- Tak się mówi... Zobaczymy, jak będzie naprawdę.

- Twój pokój znajduje się na pierwszym piętrze - objaśnił staruszek. - Rozgość się, a potem pójdziemy wieczerzać do jakiejś dobrej gospody.

Iker znalazł się sam. Wyciągnął sztylet zza tuniki, położył go na łóżku i długo mu się przyglądał. Nigdy nie zapomni o swojej misji.

22

Kapitan statku towarowego wiozącego do Memfisu ładunek zboża z apetytem zajadał gotowany groszek z czosnkiem-Za niespełna cztery godziny będzie u celu podróży, a tam czeka na niego pewna kobieta, bardzo lubiąca marynarskie przygody-

160

- Kapitanie, podpływa policja rzeczna - zameldował drugi oficer.

- Jesteś pewien?

- Każe nam dobić do brzegu.

Kapitan z wściekłością odstawił obiad i wyszedł na dziób statku.

Istotnie, na szlaku pojawił się szybki stateczek z kilkunastoma zbrojnymi na pokładzie.

- Kontrola! - zawołał dowodzący nimi oficer.

- Kto ją nakazał?

- Naczelnik policji, Sobek-Obrońca.

Kapitan dużo już słyszał o Sobku, uznał więc, że to nie pora na żarty. Skierował statek do brzegu i wpuścił przedstawicieli władzy na pokład.

- Co się stało?

- Są nowe przepisy ruchu na rzece - odpowiedział oficer. -Będziesz musiał poczekać do jutra i dopiero wtedy popłyniesz do Memfisu.

- Kpisz sobie ze mnie? Powinienem być na miejscu o ustalonej godzinie!

- Musimy w dodatku przejrzeć ładunek.

- Listy przewozowe mam w porządku.

- To się zaraz okaże. Tylko mi się nie stawiaj.

- Nie mam takiego zwyczaju.

- No to pokaż mi je, a moi ludzie przystąpią tymczasem do pracy.

Kapitan usłuchał.

0 zachodzie słońca zapadła decyzja.

- Nie przestrzegasz przepisów - stwierdził oficer. - Statek jest w złym stanie, przeładowany, załoga niepełna. Możesz Płynąć dalej, ale zapłacisz dużą grzywnę.

Policjanci zeszli z pokładu, a kapitan wyrżnął pięścią w parapet.

- Dość tego! Ten Sobek nie może zmieniać przepisów według swojego widzimisię. Zawiadomię urząd wezyra.

161

Staruszkowi buzia się nie zamykała, ale jako przewodnik byl znakomity. Memfis nie miai już dla Ikera tajemnic. Zwiedzili dzielnicę portową, centrum miasta i przedmieścia, zarówno północne, jak i południowe. Iker podziwiał świątynię bogini Hathor, Ptaha, bogini Neit, chodził po Anch-Taui, co znaczy „Życie Obydwu Krajów", gdzie wznosiły się świątynie poświęcone pamięci zmarłych faraonów, pływał po kanałach, obszedł starą cytadelę z białymi murami. Wieczerze jadał w najlepszych memfickich zajazdach i była to rekompensata za pisane przez niego podania dla gospodarza i jego znajomych.

Kilkakrotnie wpatrywali się z daleka w pałac królewski. Strzegły go gęsto rozstawione posterunki.

- Czy faraon boi się zamachu na siebie? - zapytał Iker.

- Zjednoczony Egipt cieszy się trwałym pokojem, ale nie wszystkim to się podoba. Rodziny byłych namiestników prowincji niespecjalnie kochają naszego władcę, bo odebrał im wiele przywilejów. Wezyr Chnum-Hotep nie pozwala im pokrzykiwać i ma poparcie ludności. Taki władca jak Sezostris to wielkie szczęście dla Egiptu.

Iker zrozumiał, że ani jednym słówkiem nie może skrytykować okrutnika, gdyż staruszek należał do grona gorących jego wielbicieli.

- Naczelnik policji jest chyba strasznie zapracowany - zauważył.

- No pewnie, chłopcze, wszyscy są tego zdania. Na szczęście Sobek-Obrońca to bardzo twardy chłop. Na jego widok człowiek gotów jest do wszystkiego się przyznać, nawet do czegoś, czego nigdy nie popełnił. Dopóki będzie opiekował się faraonem, władca nie ma się czego obawiać. Napiłbym się czegoś... A ty nie?

Staruszek mógł wchłonąć w siebie nieprawdopodobne ilości płynów i pod tym względem Iker mu nie dorównywał. Trunki tak bardzo rozwiązywały mu jednak język, że Iker znał już dzięki temu Memfis jak rodowity jego mieszkaniec.

W snach co noc pojawiały mu się wciąż te same obrazy-Maszt Jastrzębia, on przywiązany do tego masztu, katastrofa, wyspa ka, wąż pytający go, czy potrafi ocalić świat, baśniowa

162

kraina Punt, rzekomy policjant mający go zabić, stary opiekun mówiący mu o nieodgadnionym losie, a wreszcie ona, młoda kapłanka, tak piękna i pełna światła, a tak niedostępna zarazem.

Zrywał się wtedy ze snu i dla odzyskania pewności ściskał rękojeść sztyletu.

Znał już swoją przyszłość.

- Dlaczego nic nie jesz? - zapytał któregoś ranka wciąż będący przy apetycie gospodarz. - Dobre śniadanie to podstawa.

- Przepraszam cię, ale nie jestem głodny.

- Nie odpowiada ci moja kuchnia?

- Jest wyśmienita, ale skurczył mi się żołądek.

- Chyba nawet wiem, dlaczego, Ikerze. Odwleka się sprawa twojego mianowania, co?

Milczenie Ikera było wymowniejsze niż jakakolwiek odpowiedź.

- Nie przejmuj się zbytnio, w naszych urzędach taka zwłoka to rzecz normalna. Piszesz podania dla mieszkańców naszej dzielnicy, więc uczciwie zarabiasz na życie. Powiedz mi tylko... na co właściwie liczysz?

Iker przewidział to pytanie.

- Jestem nie tylko pisarzem, ale i tymczasowym kapłanem. Muszę więc rozejrzeć się za czymś w świątyniach.

- Ach, rozumiem. Będziesz wysoko postawioną osobą, a ja jestem dla ciebie niewiele znaczącym człowieczkiem.

- Wręcz przeciwnie, nie wiem, jak mam ci dziękować za udzielenie mi gościny.

- Uratowałeś mnie przed pazernością urzędu podatkowego, a to trudno przecenić. Dzięki twoim pismom mam teraz szczęśliwą starość. Mogłem skorzystać z twoich umiejętności i nieoczekiwanie dało mi to szansę, ale wiem, że nie będzie to trwało wiecznie.

Iker zgłosił się do świątyni Ptaha, otoczonej kompleksem budynków administracyjnych, pracowni, magazynów

163

i bibliotek. Dowódca ochrony świątyni zaprowadził go do zarządcy.

Młody człowiek postanowił być szczery. : - Jak ci na imię?

- Iker.

- Co umiesz?

- Jestem pisarzem i tymczasowym kapłanem świątyni Anubisa w Kahun.

- To niemało. Czego sobie życzysz?

- Pracowałem jako bibliotekarz, więc chciałbym uzupełnić swoją wiedzę prawniczą, a przy okazji do czegoś się przydać.

- Czy chciałbyś dostać mieszkanie?

- Jeśli to możliwe...

- Przedstawię cię w dziale rekrutacji, tam cię przeegzaminują.

Pomimo kilku podchwytliwych pytań, znanych zresztą Ike-rowi z czasów, gdy uczył go generał Sępi, była to raczej formalność. Zosta! przyjęty na okres trzech tygodni, po których miały nastąpić dwa dni wypoczynku. Jeśli się sprawdzi, umowa zostanie przedłużona.

Przebywając samotnie z książkami, Iker odzyskał trochę pogody ducha. Ponowne zagłębienie się w źródłowe teksty religijne, literackie i naukowe sprawiło mu ogromną radość. Miał przejrzeć jakiś stary katalog, poprawić w nim ewentualne błędy i dopisać nowe nabytki i w trakcie tej pracy poznał całe bogactwo biblioteki.

Zwierzchnik nie spuszczał z niego oczu, jakby chciał sprawdzić umiejętności nowo przyjętego. Iker czul na sobie jego badawcze spojrzenie, ale praca pochłonęła go do tego stopnia, że wkrótce o wszystkim zapomniał.

- Już dawno powinieneś skończyć. -Już?

- Na pracę poza godzinami trzeba mieć specjalne zezwolenie, a ja nie mam prawa ci go wystawić. Pracując zbyt długo i zbyt intensywnie, wywołasz zawiść wśród kolegów. Spróbuj się nie wyróżniać.

164

Iker ani słówkiem nie zaprotestował i poszedł za zwierzchnikiem. Ten zaprowadził go do budynku, gdzie mieszkali tymczasowi kapłani i gdzie był również pokój Ikera.

- Jutro weźmiesz udział w rozdzielaniu ofiar, zaraz po ich poświęceniu. Na wieczerzę już za późno, więc życzę ci dobrej nocy.

Iker zawsze miał przy sobie woreczek z przyborami pisarskimi. Teraz wyjął z niego sztylet i przycisnął go sobie do piersi. W ten sposób co wieczór umacniał się w swoim postanowieniu.

Ogolony, oczyszczony i wypachniony, brał z rąk stałego kapłana okrągłe chlebki ze złotą skórką i rozdawał je kapłanom wyznaczonym tego ranka do sprawowania obrzędów. Sam jako ostatni mógł spróbować tego przyprawionego świeżym mlekiem smakołyku.

- Jesteś tu nowy? - zwrócił się do niego jakiś przygarbiony już nieco trzydziestolatek. -Jaką masz specjalność?

- Prawo.

- Gdzie się go nauczyłeś?

- W prowincji Zająca.

- W mieście Tota można się dobrze wykształcić, ale będziesz musiał gruntownie odświeżyć swoją wiedzę. W prowincji nie ma już władców, a ustawy wydaje wezyr, stosując się do praw bogini Maat.

- Gdzie mogę się tego wyuczyć?

- W szkole dla prawników, w pobliżu urzędu wezyra.

- Trzeba tam chyba mieć listy polecające?

- Jeśli wykażesz się dobrą pracą, otrzymasz je.

W następnych tygodniach Iker zachowywał się wzorowo. Wszedł w środowisko tymczasowych kapłanów, nie robił głupstw, ale i nie przepracowywał się. Mając już pismo polecające, wystawione przez odpowiedniego zwierzchnika, zgłosił się do szkoły dla prawników. Panowała tu atmosfera solidnej pracy. Iker okazał się pilnym słuchaczem, towarzysze nie

165

okazywali mu ani sympatii, ani wrogości. Było oczywiste, że osiągną} odpowiedni poziom i w przeciwieństwie do wielu innych adeptów nie zostanie wydalony.

Nieopodal szkoły wznosił się pałac królewski. Chroniły go silne oddziały policji.

Na jednej z przerw podszedł do Ikera chudy kolega i zagadnął z ożywieniem: <gi

- Pochodzisz z Memfisu? M

- Nie, z okolic Teb. |p

- To podobno wspaniałe miasto.

- Teby są znacznie mniejsze niż Memfis.

- Podoba ci się tutaj?

- Przybyłem tu, żeby się uczyć.

- Nie zawiedziesz się. Nauczyciele mocno nas duszą, ale zarazem świetnie uczą. Najlepsi uczniowie zajmą wysokie stanowiska i będą mieli mnóstwo pracy, gdyż wezyr zreorganizował cały aparat państwowy, tak żeby zwiększyć skuteczność jego działań. W urzędach nie ma już nieróbstwa ani powoływania się na swój tytuł, nikt również nie pozostaje pisarzem dożywotnio. Chnum-Hotepowi lepiej się nie narażać, a faraon wcale nie jest od niego łagodniejszy i nie radziłbym liczyć na jego łaskawość.

- Czy król często przebywa w Memfisie?

- Tak, dość często. Wezyr co rano przedstawia mu wszystkie ważniejsze sprawy. Od chwili zjednoczenia kraju pracy nie brakuje.

- Widziałeś już kiedyś Sezostrisa?

- Dwa razy, gdy wychodził z pałacu. Ty też powinieneś go zobaczyć, bo to największy człowiek w Egipcie.

- Po co tyle policji i wojska wokół pałacu?

- Bo tak zarządził Sobek-Obrońca. Odpowiada za bezpieczeństwo faraona i całkowicie na tym punkcie zgłupiał. Boi się pewnie, żeby zawiedzeni dostojnicy nie targnęli się na życie Jego Królewskiej Mości. Poza tym w Syrii i Palestynie robi się coraz goręcej. Generał Nesmontu chyba panuje nad sytuacją, ale z tymi terrorystami nigdy nic nie wiadomo. Któryś z nich może oszaleć i spróbuje zabić króla.

166

23

- Wyjaśnij mi to, Sobku - odezwał się Chnum-Hotep, pokazując naczelnikowi policji stertę skarg, jakie w ciągu ostatnich kilku dni zgromadziły się na jego stole.

Sobek przejrzał dokumenty. Kapitanowie statków towarowych ostro protestowali przeciwko samowolnej zmianie przepisów żeglugi na Nilu, nieuzasadnionej podwyżce opłat i skandalicznemu zachowaniu policji rzecznej.

- Nie wydawałem takich zarządzeń.

- Jesteś chyba zwierzchnikiem całej policji królewskiej i odpowiadasz za żeglugę na Nilu.

- Temu nie przeczę.

- A zatem nie pilnujesz swoich podwładnych. Poważna sprawa, Sobku, bardzo poważna. Popełniasz niewybaczalne błędy, może na tym ucierpieć wizerunek faraona, a nawet sam proces zjednoczenia. Jeśli lokalne milicje zaczną ustanawiać swoje prawa, zatrzymywać statki i żądać opłat, to do czego nas to doprowadzi? Jeszcze trochę, a każda prowincja będzie miała swojego niezależnego władcę!

- Na razie nie mogę ci tego zadowalająco objaśnić.

- Przyznajesz się więc do bezsilności i bardzo mnie to martwi. Czy sądzisz, że nadal potrafisz wywiązywać się ze swoich obowiązków?

- Niebawem ci tego dowiodę. Przyczyna tych pożałowania godnych zajść już wkrótce będzie znana.

- Czekam na sprawozdanie i konkretne wyniki.

Sobek-Obrońca zabrał się do pracy z energią huraganu. Jego ludzie przeprowadzili szczegółowe śledztwo, on zaś osobiście przesłuchał kapitanów i zestawił ich zeznania.

Na podstawie zebranych informacji prawda wyszła na jaw. Wkrótce więc Sobek znów zjawił się u wezyra.

- Moi podwładni w niczym nie naruszyli przepisów ruchu na Nilu - oświadczył - poza jednym tylko przypadkiem, gdy zostali wprowadzeni w błąd podrobionym dokumentem urzędowym.

167

- Co to oznacza?

- Oznacza to, że jakaś szajka szczególnie sprytnych przestępców próbuje posiać zamęt w kraju.

- Czy zostali już aresztowani? .: - Niestety, nie.

- Chyba nie mówisz tego poważnie, i - Niestety, całkiem poważnie.

- Czyżby zagrożony zosta! spokój w kraju?

- Nie przesadzajmy - sprzeciwił się Sobek. - Teraz jestem już pewien, że mamy tu do czynienia z nieliczną, ale dobrze przygotowaną i bardzo ruchliwą grupką, a nie z armią. Od tej pory na pokładzie każdego statku towarowego znajdzie się dwóch policjantów, ponadto zmieniłem również szyfry dowodzenia. Ty natomiast, wezyrze, ogłosisz, że przepisy ruchu na rzece nie uległy zmianie i żaden kapitan statku nie powinien ustępować przed prowokacją, jeśli ktoś będzie twierdził inaczej.

Chnum-Hotep uspokoił się.

- Czyżby ci złoczyńcy mieli coś wspólnego z atakami na akację w Abydos?

- Na to nie mamy dowodów. Z tego rodzaju przestępczą działalnością stykałem się już niejednokrotnie i podejmowane przeze mnie środki zawsze przywracały porządek. Rozstawiliśmy sieci i winni powędrują w końcu do więzienia.

- Ostatnio kolejne dwa skandale wywołały falę krytyk pod twoim adresem, Sobku.

- Nie obchodzi mnie to.

- Ale mnie obchodzi. W razie niepowodzenia zmuszony będę podjąć stosowne kroki. Nie zapominaj, że odpowiadasz również za bezpieczeństwo faraona.

- Czy sądzisz, że Jego Królewskiej Mości coś grozi?

- Nie zwalniam cię jeszcze, ale dalszych takich zajść nie będę tolerował.

Iker wykonywał obowiązki tymczasowego kapłana świątyni Ptaha, a jednocześnie uczył się prawa w szkole wezyra-Skromny i skrupulatny, cieszył się powszechnym szacunkiem-

168

Stykał się z przełożonym sług bożych, strażnikiem tajemnic, szatnym, rytualistami, rachmistrzami, pisarzami nadzorującymi spichlerze i hodowlę bydła. Dostojnicy ci trzymali się jednak z dala od młodych pisarzy, nie opowiedzą mu więc ani o zwyczajach monarchy, ani o tym, jak do niego podejść, a na tym właśnie najbardziej Ikerowi zależało. Właściwą metodą wydawało się więc cierpliwie czekać i wypatrywać okazji. Jak długo będzie to jeszcze trwało?

Gdy kończył się kurs na temat prawa dotyczącego Domu Króla i obowiązków tej instytucji, nauczyciel ogłosił taką wiadomość, że Ikerowi serce zaczęło bić żywiej. Trzej najlepsi uczniowie dostąpią zaszczytu rozmowy ze strażnikiem pieczęci królewskiej, a ten zgodnie ze zwyczajem przedstawi ich zapewne królowi, by pokazali, jak wysoki poziom nauczania reprezentuje ich szkoła. Przedłożą monarsze propozycje mogące uprościć system prawny.

Czas odpoczynku Iker ograniczył do granic możliwości. Za temat wybrał sobie zarząd spichlerzy. Położył nacisk na konieczność gromadzenia zapasów w większych miastach i uproszczenia systemu rozdzielania ziarna w latach słabszych wylewów. Regulujące tę sprawę przepisy były przestarzałe i zboże siłą rozpędu rozdzielano nieprawidłowo.

Nadszedł dzień ogłoszenia wyników.

Wśród pierwszych dwóch szczęśliwców nie było Ikera. Nauczyciel wyczytał trzeciego i zarazem ostatniego. Właśnie Ikera.

Jeden z kolegów trącił go łokciem.

- Śpisz, Ikerze? Bo wyglądasz, jakby cię to nic nie obchodziło. A przecież wszyscy o tym marzyli. Jesteś wśród wybrańców, którzy staną przed faraonem.

Ci, którym się nie powiodło, grzecznie pogratulowali zwycięzcom. .

Iker w stanie uniesienia myślał już o chwili, gdy rzuci się na okrutnego władcę i pchnie go sztyletem.

Odziani byli w nienagannie skrojone przepaski i nowiutkie tuniki, na głowach mieli krótkie, wspaniałe peruczki, na nogach

169

ok; osi nyc 1 siln

nął

zaras nowi wal c jegoi nia si żywo wcale jego 1,

kie wć brakuj

- V

- D zobacz

- R

- B< czeńsfr pewnie Jego Kr coraz gi ale z tyi może os

skórzane sandały. Trzej świeżo upieczeni prawnicy, eleganc choć skromnie ubrani, z trudem ukrywali zdenerwowanie.

Iker wciskał już sztylet w odzież, gdy nagle zastanowił i Przecież każdy wchodzący do pałacu bez względu na to, lj jest, podlega zapewne rewizji. Jeśli straż znajdzie przy rj

Inaczało całonocne wpatrywanie się w niebo, bez mrugnię-

a okiem wyraził zgodę.

To uprzywilejowane stanowisko miało pewną zaletę. Z da-(u świątyni widać było pałac królewski. Iker zapisywał więc je tylko pozycję gwiazd, ale również godziny, w których

broń będzie bron, oęazie

/1Z11. eSll bUdi iiiajui-i^- f-^j i c v— ' - - - . - .

aresztowany i znajdzie się w v aieniali się wartownicy. Liczył, ze uda mu się znaleźć luki

systemie bezpieczeństwa.

sztylet trzeba zostawić. Teraz nie miał już bn, Nadzieje tenie spełniły się. .......

b^yic - .. , .■___:_____„;.,( J $r nocy policjanci pojawiali się w liczbie me mniejszej mz za

eniały się tak sprawnie i szybko, że nie spo-fkorzystać. Sobek nie należał do amatorów,

Rewizja przeszia on ™v»">"- * T"".["dzie urzedJego ludzie tez znali się na rzeczy, z policjantów zaprowadzili przybyłych do sali, gdzie urzęaoj^ ^ ^^ ^_ szczegółów o zwyczajach panu-

e-°Mówcie zwięźle - powiedział nauczyciel. - Strażnik częci królewskiej ma bardzo niewiele czasu.

Na widok tak dostojnej osoby młodzi ludzie pocz. onieśmieleni. Pierwszy coś wymamrotał, drugi zapo, o najważniejszym punkcie swojego zv przedstawił dość mętnie.

- Ciekawe... Moje służby to i owo pewnie przyj: oświadczył Sehotep. - Niech twoi uczniowie pogłębiają wiedzę i nauczą się lepiej nad sobą panować.

- Kiedy przedstawisz ich, dostojny panie, Jego Kroi skiej Mości? - zapyta! nauczyciel.

- Zaniechaliśmy już tego zwyczaju.

[ych w otoczeniu monarchy, myślał o rozmowie z cziowie-:m odpowiedzialnym za bezpieczeństwo świątyni Ptaha, ale jzygnował z tego, gdyż mogło to wzbudzić podejrzenia. Ja-n sposobem zebrać choć trochę informacji o wnętrzu pała-i jak dowiedzieć się dokładnie, gdzie przebywa faraon? Wślizgnięcie się do pałacu wydawało się niemożliwe. Może iłoby się zasztyletować jedynowładcę gdzie indziej, ale do ;o należałoby wiedzieć, kiedy wychodzi on poza pałac. Ja-sposobem?

Iker miał do pokonania dwie trudności. Po pierwsze, wejść ze sztyletem do pałacu, a po drugie, jak dotrze! króla. Jedno i drugie wydawało się nierealne.

O rezygnacji nie myślał. Przecież los zawsze dotycft uśmiechał się do niego. Zamieszkanie w Memfisie wyda się celem me do osiągnięcia, a jednak tumieszka.

Postanowił przeto ^^^^^

^^^^^SLi ^des ustąpił. Możliwo Są \ZnX^L^Zo^. £dyPzaś an h, mógł sobie jeszcze ptnwiątyni Ptaha poprosił go, by pomógł astronomo - mu dobrego humoru.

gu zakończył wizytę u pewnej chętnie współpracującej m syryjskiej prostytutki i opuścił dom piwa. Szedł nie cal-i prosto, wreszcie jednak dotarł jakoś do siedziby Mede-

J odźwierny kazał mu czekać, ale Gergu zdołał w końcu ■i- chwiejnym krokiem do gabinetu mocodawcy.

Usiądź sobie raczej - zwrócił mu uwagę Medes.

Hć mi się chce.

Wystarczy ci trochę wody.

Woda dla uczczenia naszych sukcesów? Przynoszę ci, pa-takie wieści, że należy mi się wino, i to najlepsze. ledes ustąpił. Możliwości Gergu były tak ogromne, że na mógł sobie jeszcze pozwolić. W dodatku nie należało

170

171

- Wszystko przebiega znakomicie! - oznajmi! Gergu, wychyliwszy kubek wina. - Wieść rozchodzi się szybko, a plotki tylko zwiększają jej zasięg. Nie wierzyłem ci, panie, ale miałeś rację, że trzeba uderzyć w Sobka.

- Czy zapłaciłeś uczciwie tym niby to policjantom, którzy tak namieszali w żegludze na Nilu?

- Zrobiłem to przez pośredników i wszyscy są bardzo zadowoleni. Do nas nikt się nie przyczepi. Niestety, nie da się osiągnąć nic więcej, gdyż Sobek zareagował bardzo energicznie. Na każdym statku handlowym są policjanci, wzmocniono również posterunki kontrolne.

- Mniejsza z tym, pierwszy cel już osiągnęliśmy. Zaszarga-liśmy Sobkowi opinię. Sam wezyr zaczyna podejrzewać go o nieudolność, a nawet o nieuczciwość.

- Z przyjemnością myślę, jak się wścieka. Był pewien, że nikt go nie ruszy, a teraz przechodzi katusze.

- Przejdźmy w takim razie do następnego etapu - postanowił Medes.

- Czy nie będzie to... nieostrożność?

- To po co było tyle wysiłków? Żeby się teraz zatrzymać? Nie wystarczy osłabić Sobka, trzeba go dobić!

Gergu stracił ochotę do picia.

- Poczekajmy trochę, wezyr pewnie go odwoła.

- Wciąż nie ma wystarczających podstaw do postawienia mu zarzutów. Musimy dostarczyć dowodów jego winy.

- Nie widzę, jak.

- Masz chyba pod ręką kilku ludzi, którzy by potrafili przekonywająco kłamać?

- Nie ma sprawy.

- No to utrącimy Sobka. Zrobimy coś takiego, że podejrzenia wezyra zamienią się w pewność.

Ilekroć Libańczyk spotykał się ze Zwiastunem, odczuwa! takie kurcze w brzuchu, że w jednej chwili tracił apetyt. Ta nieuchwytna postać przerażała go, a jednocześnie urzekała. Od dnia, gdy ten człowiek-sokół zostawił mu na ciele nieusu-

172

walne blizny i omal nie zabił, Libańczyk wiedział, że od tej pory zawsze będzie dla niego pracował i nigdy mu się nie wymknie. Pogodził się więc z losem, ciągnął z tego korzyści, ile się dało i nawet nie starał się oszukiwać straszliwego zwierzchnika. Każdą nową wiadomość natychmiast mu przekazywał. Zwiastun bowiem nie wybaczyłby mu ani zwłoki, ani zaniedbania.

Wielkie stoły nie uginały się pod ciastami, na fotelach leżało mniej poduszek, a w pokoju było więcej surowej prostoty. Libańczyk wszystko robił tak, żeby Zwiastun nie mógł go zganić. Ale pokój i tak wydał się Zwiastunowi luksusowy.

- Podaj mi trochę soli.

- Zaraz podam, dostojny panie.

Zwiastun z pogardą przyglądał się pokojowi. Czemu ma służyć cały ten zbytek? Nowe społeczeństwo, kierując się prawdziwą wiarą, wytępi go doszczętnie.

Gospodarz wrócił z czarką wody.

- Mam tu kwiat z oaz.

Zwiastun zaspokoił pragnienie pianą Seta.

- Co masz mi do powiedzenia?

- Tylko pogłoski, ale tak uporczywe, że z pewnością mają mocne podstawy. Mówi się, że Sobek-Obrońca, naczelnik całej policji królestwa, ogranicza ludziom swobodę poruszania się po kraju i samowolnie zmienił przepisy żeglugi na Nilu. Uporał się z dwiema aferami, ale układy między nim a wezyrem Chnum-Hotepem są coraz gorsze.

- Czy twoim zdaniem tego Sobka można kupić?

- Z całą pewnością nie. To porządny i nieustępliwy policjant, całkowicie nieprzekupny. Ktoś chce go skompromitować i pozbawić stanowiska.

- Z jakich właściwie przyczyn?

- Tego nie wiem, dostojny panie. Prowadzę, co prawda, swoje własne śledztwo, ale za wyniki nie mogę ręczyć. Ten ktoś, decydując się na uderzenie w Sobka-Obrońcę, dowiódł, Ze jest i groźny, i ostrożny.

~ Czy wezyr da się zwieść fałszywym oskarżeniom?

~ Mało prawdopodobne, w każdym jednak razie czuwa nad

173

ścisłym przestrzeganiem prawa i to, co mówi się o jego surowości, wcale nie jest przesadą. Jeśli podsunie mu się niezbity dowód, czyli tak dobrze podrobiony, żeby wydał się wiarygodny, będzie musiał odwołać Sobka ze stanowiska. A po upadku Sobka rozleci się cały system bezpieczeństwa, przynajmniej na jakiś czas. Będziemy wtedy mogli dosięgnąć Sezostrisa.

24

Iker lubił poranki w świątyni. Po oczyszczeniu się o świcie brał udział w składaniu ofiar i zawsze się dziwił, że czuje się wtedy tak pogodnie. Wpatrując się w święte jezioro, zapominał o trapiących go niepokojach i swoim straszliwym zamiarze. Życie na powrót stawało się spokojne i pełne harmonii, jak gdyby zło w ogóle nie istniało.

Gdy jednak obrzęd się kończył, rzeczywistość znowu stawała mu przed oczyma.

- Jesteś chyba zmęczony - zauważył starszy kapłan. - Dobrze by było, żebyś przestał już pomagać astronomom. Mam dla ciebie nowe zajęcie, choć zapewne nie spodoba się ono takiemu jak ty miłośnikowi prawa i literatury. No, ale ostatecznie pisarz powinien się znać na wielu rzeczach.

- Jestem do dyspozycji.

- Dla mnie posłuszeństwo jest najwyższą cnotą, a tobie tej cnoty nie brakuje. Od dziś będziesz nadzorował rozdział mięsa.

Iker z przykrością musiał się podporządkować, choć widok zabijanych zwierząt był dla niego nie do zniesienia. Pomyślał o Wietrze Północy. Zostawiając go w Kahun, był pewny, że Se-kari potrafi o niego zadbać.

Blady, ciężko powłócząc nogami, udał się do pomieszczenia, gdzie pracowali ofiarnicy. Składało się z ubojni i jatki. Zatrudniano tu ludzi z dużym doświadczeniem zawodowym, wszyscy mieli potężne muskuły, dla cherlaków i płaksów nie było tu miejsca. Przyzwyczajeni do widoku gwałtownej śmierci i do ostatniego spojrzenia świadomych swego losu wołów, nie lu-

174

bili zadawać się z mózgowcami w szatach z nieskazitelnie białego lnu.

Iker zjawił się akurat w czasie przerwy. Rzeźnicy z apetytem zajadali pieczone żeberka. Nie przerywając posiłku, spojrzeli podejrzliwie na przybysza.

- A ty coś za jeden? - zapytał mistrz, potężne pięćdziesięcioletnie mniej więcej chłopisko z siwymi włosami i wypukłym torsem.

- Iker, mam nadzorować rozdział mięsa.

- Jeszcze jeden gryzipiórek i znowu traktować nas będzie jak oszustów. Jadłeś już coś?

- Nie jestem głodny.

- Nie lubisz pieczonego mięsa?

- Owszem, lubię, ale... nie teraz.

- Co, nie podoba ci się nasza praca? Nie tylko tobie, chłopcze. A tymczasem potrzebni są i tacy, co potrafią zabijać zwierzęta na pokarm dla takich mięsożerców jak my, ludzie.

- Nie czuję wstrętu do waszej pracy, ale przyznaję, że nie potrafiłbym jej wykonywać.

Mistrz poklepał go po ramieniu.

- Nie obawiaj się, nikt nie będzie tego od ciebie wymagał. No, zjedz coś. Potem zapiszesz liczbę i rodzaje odcinanych dzisiaj kawałków.

Iker musiał się nauczyć rozpoznawać polędwicę, ligawkę, śledzionę, wątrobę, podroby i wszystkie inne części tuszy wołowej. Rejestrował świadectwa weterynarza badającego krew ubitych zwierząt i orzekającego na tej podstawie, czy były zdrowe. Przyzwyczaił się do szczególnej atmosfery tego miejsca, gdzie obowiązywały bardzo ostre przepisy sanitarne. Nigdy jednak nie był obecny przy uboju. Zajmowało się tym Przynajmniej czterech rzeźników, ale zarzynać ofiarę mógł tylko mistrz, a robił to tak, by jak najmniej cierpiała.

Iker i pracujący tu ludzie stopniowo zaczynali sobie ufać ' wzajemnie się szanować. On nie zwracał uwagi na drobiazgi 1 starał się nie przeszkadzać, oni trochę złagodnieli względem niego.

Któregoś wieczoru po zakończonym dniu pracy do Ikera

175

dosiadł się mistrz. Zjedli po kawałku suszonej wołowiny, popili ją piwem.

- Gdzie wyuczyłeś się swojego zawodu? - zapytał mistrz.

- W prowincji Oryksa, a potem w Kahun. Tam również zostałem tymczasowym kapłanem Anubisa.

- Anubis, szakal... czyści pustynię, bo usuwa z niej padlinę i zamienia ją na energię życiową. Pewnie się zdziwisz, ale jesteśmy kolegami. Ja też jestem kapłanem, tak jak każdy mistrz rzeźnicki, gdyż ubój powinien mieć charakter obrzędu. Nie mam w sobie okrucieństwa, ani w sercu, ani w rękach, dziękuję zwierzęciu, że ofiaruje swoje życie, żeby nasze mogło trwać dłużej. Kapłanki bogini Hathor błogosławią nam przy pracy, a nie jest ona wolna od niebezpieczeństw.

- Czy masz na myśli nieprzewidywalne zachowania zwierząt?

- Nie, potrafimy dobrze je związać i unieruchomić. Myślę o zetknięciu z groźnym Setem.

- Kiedy do tego dochodzi?

- Przy każdym kontakcie z lewą przednią nogą. To właśnie w niej mieści się najwięcej siły. Spójrz na niebo, a zobaczysz*. Rytualiści pokazują tę nogę przed bramami zaświatów, by otworzyły się i przepuściły dusze zmartwychwstałych. Gdyby nie ten obrzęd, byłyby na stałe zamknięte i ogień Seta strawiłby nasz kraj.

Rewelacje te zadziwiły Ikera.

- Dusze faraonów przebywają w gwiazdach otaczających Gwiazdę Polarną, czy są więc pod opieką Seta?

- Żywią się jego siłą, tak jak panujący faraon żywi się tym, czego mu dostarczymy.

- To... to znasz Sezostrisa?

- Znajomość to zbyt wielkie słowo, ale istotnie mam przywilej widywania go raz w tygodniu, o ile przebywa właśnie w Memfisie. W taki wieczór lubi być przy stole sam, a ja i mój pomocnik podajemy mu wtedy mięso zawierające bardzo wiele energii.

* Chodzi o gwiazdozbiór Wielkiej Niedźwiedzicy.

176

W tym momencie Iker uświadomił sobie, że znalazł wreszcie sposób zbliżenia się do okrutnego władcy. Musi teraz zachować spokój i nie okazywać ani zniecierpliwienia, ani entuzjazmu.

- Wielka odpowiedzialność... Nie możesz zawieść Jego Królewskiej Mości.

- Dobrze znam swój zawód.

- Podobno król nie jest człowiekiem przystępnym.

- Żeby tylko! Wyższy od ciebie o całą głowę, a jego spojrzenia nikt nie jest w stanie wytrzymać. Gdy mówi, jego ciężkie słowa wbijają ci się w duszę i czujesz się strasznie malutki. A poza tym ten jego prawie nadludzki spokój, który go nigdy nie opuszcza. Nie wspomnę już o jego władczej postawie. Mędrcy, którzy wybrali go na faraona, wcale się nie pomylili.

- Jest, na szczęście, dobrze ochraniany - zauważył Iker.

- Naczelnik policji Sobek zorganizował mu taką ochronę, że Sezostris istotnie niczego nie musi się obawiać. Do pałacu dostają się tylko osoby znane. Nawet ja i mój pomocnik musimy kilkakrotnie poddawać się rewizji, zanim pozwolą nam wejść do apartamentów Jego Królewskiej Mości.

Nie chcąc budzić podejrzeń mistrza, Iker zmienił temat. Dowiedział się już tyle, że mógł ułożyć w miarę sensowny plan.

- Wielu ludzi obawia się wojny w Syrii i Palestynie. Jak myślisz, dojdzie do niej?

- Nie wydaje mi się. W Kanaanie nie brakuje buntowników, ale król trzyma ten kraj bardzo krótko i ma rację. Ci ludzie chcieliby wywołać zamieszki, nawet ze szkodą dla swoich ziomków. Ale człowiek tak twardy jak generał Nesmontu potrafi poprzetrącać im grzbiety. Jak ci smakuje ta pieczeń?

- Nigdy w życiu nie jadłem nic lepszego.

- To ulubione danie króla.

- Ależ szczęściarz z ciebie, możesz widywać króla.

- Ty też będziesz miał to szczęście, jeśli zostaniesz moim Pomocnikiem.

- Jestem tylko pisarzem, nadzoruję rozdział mięsa i nie potrafiłbym wykonywać zawodu rzeźnika.

177

- Żeby iść ze mną z tym daniem do paiacu, wcale nie musisz być rzeźnikiem. Jeśli mój obecny pomocnik zmieni zawód, zaprowadzę cię tam przynajmniej raz. Jego Królewska Mość ucieszy się na widok młodego doskonałego pisarza.

Wąski Nos kończył łatać żagiel swojej łodzi. Woził nią własne wyroby do sąsiedniego miasta. W jego wiosce, oddalonej

0 dwa dni żeglugi od Memfisu, gospodynie domowe były dobrze zaopatrzone, ale w okolicy, w miejscach, do których dopłynąć można było w godzinę, brakowało porządnych, dużych naczyń.

Podeszło dwóch policjantów.

- Nazywasz się Wąski Nos?

1 - Tak, to ja.

- Jesteś garncarzem w tej wiosce? ' - O ile wiem, drugiego tu nie ma.

- To twoja łódź?

- Tak, moja.

- Zabieramy i ciebie, i twoją łódź na roboty publiczne. ' - Roboty publiczne? Jakie?

- Zobaczysz.

- Niczego nie zobaczę. Jestem rzemieślnikiem i nie pójdę na żadne roboty publiczne, chyba że zajdzie konieczność i trzeba będzie wzmacniać tamy przed wylewem. A teraz nie pora wylewu.

- A my mamy rozkazy.

- Kto je wydał?

- Sobek-Obrońca, naczelnik całej policji królestwa.

- Czego chce ten wasz Sobek?

- Powiedziałem ci już, że zobaczysz.

- Ani myślę.

- Albo nas słuchasz, albo zajmiemy ci łódź!

- Tylko spróbujcie!

Jeden z policjantów trzasnął Wąskiego Nosa kijem po nogach i zwalił go na ziemię, drugi rzucił się na niego i przytrzymał.

178

- Spokojnie, kochasiu, bo jak nie, to rozwalimy ci łeb.

Wąski Nos z przerażeniem ujrzał, jak dwaj policjanci odpływają jego łodzią.

Napadli na niego, obrabowali go i pobili... Będzie dochodził swojego.

Po długiej rozmowie z faraonem Chnum-Hotep czuł się załamany. Mnogość stojących przed nim zadań przytłaczała go wprost. Musiał organizować nową służbę państwową, walczyć z wszelkimi formami przekupstwa, z każdego wyciskać co najlepsze, zapewnić wszystkim mieszkańcom Egiptu godne życie, nie zaniedbywać żadnej prowincji... a były to tylko niektóre z prac uznanych przez Sezostrisa za pierwszoplanowe. Król oczywiście też sporo pracował, nie zapominając przy tym

0 codziennych obrzędach. Wezyr zajmował się resztą, i to całą resztą, a pomagali mu w tym członkowie Domu Króla.

Kto sądził, że piastowanie tego wysokiego urzędu to same przyjemności, był głupi albo niczego nie rozumiał. Była to wyjątkowo niewdzięczna praca i tym bardziej cieszył się Chnum--Hotep, gdy udawało mu się narzucać prawo bogini Maat

1 orzekać zgodnie ze sprawiedliwością bez względu na pozycję społeczną oskarżonego i oskarżyciela.

- Ilu ich dziś czeka na posłuchanie?

-■ - Będzie ze dwudziestu - odpowiedział sekretarz.

- Są jakieś poważne przypadki?

- Raczej nie, z wyjątkiem może jednego. Skarży się pewien rzemieślnik, ale jego sprawa jest tak przedziwna, że chyba coś poplątało mu się w głowie.

- Niech wejdzie pierwszy. Jeśli to rzeczywiście wariat, rozmowa nie potrwa długo.

Rzemieślnik nie miał odwagi wejść do gabinetu wezyra 1 sekretarz musiał go popychać.

- Jak się nazywasz? - zapytał Chnum-Hotep.

- Nos... Wąski Nos.

- Czym się zajmujesz?

- Jestem garncarzem.

179

- Według akt, które tu mam przed sobą, twój wójt uznał się za niekompetentnego do rozstrzygnięcia sprawy i radził ci iść do sądu prowincji. Ten z kolei też uznał się za niewłaściwy. Zostało ci więc już tylko wniesienie sprawy do sądu wezyra. Domyślam się zatem, że chodzi o wydarzenia najwyższej wagi.

- Są... są ważne.

Wąski Nos widząc, że drugiej takiej okazji już mieć nie będzie, mówił szybko, wyrzucając z siebie urywane słowa.

- Napadli na mnie... pobili... obrabowali. Było ich dwóch, mieli kije. Grozili nawet, że zabiją... w razie oporu. Wszystko to z powodu robót publicznych. A to wcale nie teraz... Toteż odmówiłem i...

- Kim byli ci dwaj ludzie?

- Policjantami.

- Policjantami? Jesteś pewien?

- Jestem, dostojny panie. Działali z rozkazu Sobka-Obrońcy. Twarz wezyra przybrała złowrogi wyraz.

- Czy możesz to powtórzyć, przysięgając na imię faraona, że mówisz prawdę?

Wąski Nos zaprzysiągł i powtórzył.

- W którą stronę odpłynęli?

- Na północ... Czy... mogę, dostojny panie, liczyć na sprawiedliwość?

- Dostaniesz od państwa nową łódź, zboże, piwo, oliwę i odzież. Zaprowadzimy cię do lekarza, zbada cię i opatrzy. Koszty pobytu i przewozu biorę na siebie.

- A Sobek będzie ukarany?

- Sprawiedliwości stanie się zadość.

Przed wejściem do portu, gdzie wpływać mogły tylko jednostki policji rzecznej, stanęło kilku pisarzy. Mieli opis zabranej Wąskiemu Nosowi lodzi z wypisanym na żaglu jego imieniem.

- Czego tu szukacie? - zapytał gburowaty dozorca.

- Inspekcja państwowa.

- Macie rozkaz na piśmie od naczelnika Sobka?

180

- Rozkaz wezyra wystarczy.

- Ja podlegam tylko naczelnikowi Sobkowi.

- A on podlega wezyrowi. Masz nas wpuścić, bo jak nie, to cię aresztujemy.

Dozorca ustąpił.

W niespełna pól godziny pisarze znaleźli łódź Wąskiego Nosa. Stała między dwoma czółnami policji rzecznej.

25

- Co nowego, Chnum-Hotepie?

- Tym razem, Sobku, sprawa jest rzeczywiście bardzo poważna. Garncarz Wąski Nos padł ofiarą napaści. Rzuciło się na niego dwóch policjantów, działali na twój rozkaz i chcieli zabrać go na roboty publiczne.

- To nie jest okres żadnych robót i nie wydawałem takiego rozkazu.

- Mam dowód.

- Jaki?

- Napastnicy zabrali ofierze łódź. Odnaleźliśmy ją w porcie policji rzecznej.

- Żałosne przedstawionko.

- To są fakty, Sobku. Wśród twoich podwładnych ukrywa się przynajmniej dwóch złoczyńców. Chciałbym wierzyć, że cię oszukano, ale winowajcy powinni być aresztowani, i to szybko. W przeciwnym razie ty, i tylko ty będziesz odpowiadał za to wielkie przestępstwo.

Sobek-Obrońca odłożył na bok wszystkie swoje obowiązki i zarządził szczegółowe śledztwo wśród podległych mu służb.

Mieli niskie czoła, mętny wzrok i bary jak tragarze portowi, ale byli bogaci. Obydwu rzekomym policjantom Gergu wręczył właśnie skórzane torby z półszlachetnymi kamienia-mi- Będą je mogli dobrze sprzedać.

181

- Robota lekka, a piacisz, panie, pioruńsko dobrze - przyznał starszy. -Nastraszyć tego garncarza, szturchnąć go kijem i zabrać mu łódź... Bywaiy już cięższe sprawy.

- Mieliście trochę kłopotów przy zacumowaniu jej w porcie policji rzecznej.

- Ciemno, noc bezksiężycowa, dozorca spity jak bela... nie narobiliśmy się. Nie miałbyś dla nas, panie, jakichś innych, równie dochodowych zajęć?

- Przykro mi - z ubolewaniem w głosie odparł Gergu - ale byłoby lepiej, żebyśmy się już nie spotykali. Natomiast w Sy-chem jeden z moich przyjaciół ma dla was niespodziankę.

- Jeszcze lepiej płatną?

- Jeszcze lepiej.

- Kto chce przedostać się przez Mury Króla, musi być w porządku.

- Pokażecie tę tabliczkę pogranicznikom i przejdziecie bez trudu.

o; Zbój wsunął tabliczkę pod tunikę.

- Jak się nazywa ten twój przyjaciel, panie?

- Idź do zarządu miasta, będzie na ciebie czekał.

Opryszek zrozumiał. Chodziło o samego burmistrza, przekupionego tak jak wielu innych. Praca dla Gergu wyraźnie się opłacała.

Ukryty wśród liści balanitu, Gergu patrzył ze wzgórza na dwóch łajdaków idących spokojnie w stronę granicy.

Żaden z nich nie umiał czytać.

Pokazali tabliczkę żołnierzowi i od razu zrobiło się gorąco. Wywiązała się bójka i dwaj bandyci wzięli górę. Gdy jednak rzucili się do ucieczki, wzięło ich na cel kilkunastu łuczników. Strzelali celnie.

Na tabliczce wypisane były słowa: „Śmierć wojskom egipskim, niech żyje powstanie w kraju Kanaan".

W ten sposób zeszli ze świata rabusie, którzy napadli na garncarza. Nikt nie skojarzył z nimi tych, którzy zginęli z rąk łuczników.

- A więc spałeś? - naciskał Sobek.

- Tak, naczelniku.

- W dodatku przez całą noc, kiedy to miałeś pilnować portu!

- Niecałą... no, powiedzmy, prawie całą. Jak mogłem coś przypuszczać? Ostatecznie to port policyjny, więc czego się bać?

- Spiłeś się?

- Piłem wino daktylowe. Bardzo dobre.

- Kto ci je dał?

- Nie wiem, znalazłem je u siebie w budce. Spróbowałem, sam zresztą wiesz, naczelniku, jak to jest. Nudno, robi się chłodniej. Na ogół lepiej wytrzymuję trunki.

Temu durniowi podano jakiś środek odurzający - pomyślał Sobek.

Sprawca tego czynu nie był głupcem i niczego nie zostawił na los szczęścia. Pułapka zamykała się nad Sobkiem, chyba że uda mu się wykryć nieuczciwych policjantów.

Czy jednak rzeczywiście byli to policjanci, czy tylko za takich się podawali?

Sobek osobiście przeprowadził mnóstwo bardzo niemiłych przesłuchań, a wierni mu policjanci dwoili się i troili w poszukiwaniu ewentualnych parszywych owiec.

Bardzo prędko rozeszły się pogłoski, że policję rozsadzają poważne tarcia wewnętrzne.

Syryjczyk był pijany. Wszedł na stół i z wdziękiem słonia zaczął wywijać skoczny taniec.

Pijane towarzystwo klaskało w dłonie.

- Sobka... pokonałem Sobka! Myślał, że jest silniejszy od wszystkich, a tu... puff! Kopniak w żebra, a on już leży! To ja jestem silniejszy!

Wyrzucił z siebie jeszcze trochę niespójnych słów, wywołując śmiechy zebranych w gospodzie pijaczków.

Popijawie przyglądał się pewien nosiwoda, najlepszy agent Ubańczyka. Sam pił niewiele i zarówno tutaj, jak i w innych gospodach zbiera! informacje, które mogłyby rzucić światło na nieszczęścia walące się na naczelnika policji.

182

183

Teraz byiy to zapewne przechwałki pijanego bibosza, jednakże nosiwoda byl dokładny. Po zamknięciu gospody ruszył za ledwie trzymającym się na nogach Syryjczykiem.

W jednej z ciemnych uliczek przytrzyma! go nawet i nie pozwolił mu upaść.

- Dziękuję ci, przyjacielu. Na szczęście są jeszcze porządni ludzie. Nie tacy jak ten Sobek. Ale w każdym razie wykiwałem go.

- Całkiem sam?

- Sam... No, prawie sam. Mały zespól, diabelnie zgrany... Żebyś wiedział... Podaliśmy się za ludzi z policji rzecznej. Ależ minę zrobił kapitan statku... wiózł zboże. Wziął nas rzeczywiście za policjantów... nas, takich wrogów policji! Była kupa śmiechu, a w dodatku dobrześmy zarobili, pod warunkiem, żeby nic nie gadać. No to uważaj, przyjacielu, nic ci nie powiedziałem, zupełnie nic.

- A ja niczego nie słyszałem. Czy inni też o tym opowiadają?

- Inni gdzieś się podziali. Mieliśmy się spotkać i opić upadek Sobka, ale jakoś nie przyszli.

- A ty gdzie mieszkasz?

- Co wieczór gdzie indziej. Nie tak łatwo mnie złapać.

- Kto was wynajął? Ciebie i tych innych? Syryjczyk wyprostował się i wycelował palcem w niebo.

- To tajemnica, ścisła tajemnica... Ale ten ktoś to z pewnością nie biedak.

Oczywiste było, że bandę pospolitych przestępców mających skompromitować Sobka już sprzątnięto. Żaden z nich nie ujawni prawdy i nie dowiedzie tym samym niewinności naczelnika policji. Zrobiono to jednak po partacku, gdyż jeden ocalał, pijaczek i gaduła. Ale nosiwoda, jako człowiek akurat-ny, przed pójściem do Libańczyka naprawił ten błąd.

Jakże można się oprzeć, gdy najpierw jest kilka przekąsek, potem ryba, potem przepiórki w brunatnym sosie doprawionym przeróżnymi, smakowicie dobranymi ziołami, a wreszcie

184

nowo wymyślony przez kucharza deser? Na widok tych smakołyków Libańczyk skapitulował i zupełnie zapomniał o diecie. Wciąż jednak myślał o tym, co ostatnio powiedział mu nosiwoda.

Tym razem nie było już wątpliwości. Sobek-Obrońca rzeczywiście padł ofiarą spisku. Doskonała to wprawdzie wiadomość, ale należało jeszcze wykryć twórcę tej intrygi, nie zwracając jego uwagi i nie budząc w nim żadnych podejrzeń. Libańczyk zalecił więc swoim wywiadowcom jak największą ostrożność, gdyż każda zbyt śmiała inicjatywa mogła im zaszkodzić.

Tak wspaniały posiłek, a do tego czerwone wino o pięknym rozkosznym dla podniebienia i ożywiającym krew bukiecie wyraźnie rozjaśniały umysł. Analizując zebrane przez agentów informacje, Libańczyk zwrócił uwagę na pewien szczegół. Otóż wszystkie zatrzymane przez rzekomych policjantów statki wiozły zboże. Któż mógł znać ich kursy i wiedzieć, gdzie należy je zatrzymać? Tylko dwaj ludzie.

Pierwszym takim człowiekiem był wyznaczony przez Sobka komendant policji rzecznej. Jaki miał powód, żeby mu zaszkodzić?

Drugą, o wiele ciekawszą osobą był Gergu, główny nadzorca spichlerzy. Za Gergu stał Medes, sekretarz Domu Króla.

Jeśli to rzeczywiście on uknuł ten spisek, to nie można było podejmować żadnych dalszych kroków bez porozumienia się ze Zwiastunem.

- Skoro chciałeś się ze mną spotkać - odezwał się wezyr do Sobka - to pragniesz zapewne przekazać mi wyniki swojego śledztwa. Mam nadzieję, że okazało się owocne.

- Z mojego punktu widzenia tak.

- Kim byli ci dwaj sprawcy?

- Tego nie wiem, ale jestem pewien, że nie są policjantami.

Głos Chnum-Hotepa wyraźnie stwardniał.

- Zbędne i głupie wykręty, Sobku. Zebrany materiał jest

185

nie do podważenia. Jeśli nadal będziesz uparcie kryl swoich ludzi, cala odpowiedzialność spadnie na ciebie.

- Nikogo nie kryję. Szczegółowe i prowadzone bez żadnych względów dochodzenie doprowadziło tylko do nieznośnego wzrostu napięcia.

- Nie pozostawiasz mi żadnego wyboru. Będę musiał najpierw zwolnić cię ze stanowiska, a potem postawić w stan oskarżenia.

- Padłem ofiarą spisku i podejmujesz całkiem błędną decyzję.

- Gdybym osłaniał cię przed karą, obrażałbym sprawiedliwość i poważnie osłabiał władzę królewską.

- Popełniasz wielki błąd, wezyrze.

- Aż do rozpoczęcia procesu przez cały czas będziesz mógł szukać dowodów swojej niewinności. A teraz przestajesz być naczelnikiem policji. Sądzę również, że twoi zaufani ludzie nie powinni już wchodzić w skład bezpośredniej ochrony króla. • Sobek zbladł. ( - A to dlaczego?

- Załóżmy, że dwaj winowajcy służą w tej doborowej, powołanej przez ciebie i podległej ci jednostce. Czy pozostawienie jej swobody działania nie byłoby nieostrożnością?

- Zrozum, proszę, że jakiś zbrodniarz chce mnie zniszczyć, aby tym łatwiej uderzyć w faraona.

Chnum-Hotep zamyślił się na dłuższą chwilę.

- Istotnie, tego nie można wykluczyć i podejmę stosowne kroki, by zapewnić Jego Królewskiej Mości bezpieczeństwo. Ale istnieje inna jeszcze możliwość. Oto policjanci wierni naczelnikowi całej policji królestwa uznają, że skoro zwierzchnik ich kryje, to mogą bezkarnie naruszać prawo. Takie zjawisko byłoby oznaką niedopuszczalnego rozprzężenia. Nie mogę na to pozwolić, bo to jeden z najważniejszych moich obowiązków.

- Czy pozwolisz mi zobaczyć się z królem?

- Takie spotkanie mogłoby zrodzić przypuszczenia, że sankcjonuje on twoje nadużycia. A faraon nigdy nie miesza się do wymiaru sprawiedliwości.

186

- Szanuję cię, Chnum-Hotepie, ty zaś słabo mnie znasz, więc się mylisz.

- Prawdę mówiąc, taką mam właśnie nadzieję.

- Stało się! - zawołał z triumfem Gergu. - Wezyr postawił Sobka-Obrońcę w stan oskarżenia, czyniąc go odpowiedzialnym za pobicie, umyślne zadanie obrażeń cielesnych, zagarnięcie łodzi, bezprawne powołanie się na roboty publiczne i nadużycie władzy. Sporo się tego zebrało, no nie?

- Chnum-Hotep będzie chciał dać przykład i pokazać ludziom, że Egipt nie jest przeżarty korupcją - uznał Medes. -Byleby tylko skończyło się to skazaniem Sobka.

- W żaden sposób się nie wygrzebie. Dowody są niepodważalne, garncarz podtrzyma oskarżenia. Moi dwaj opryszko-wie wykonali dobrą robotę.

- Z ich strony nic nam nie grozi, Gergu?

- Zupełnie nic. Tak jak przewidywałem, zginęli w starciu z żołnierzami ochrony pogranicza. Ja nie pozostawiam po sobie śladów.

- Sobek będzie się starał dowieść swojej niewinności.

- Zapewniam cię, panie, że mu się to nie uda. Sprawa jest przesądzona i naczelnik całej policji królewskiej nie jest już naczelnikiem.

- Wezyr powoła zapewne jakichś ludzi na stanowiska naczelników poszczególnych służb i sam będzie ich nadzorował. Od razu zrobi się wielki bałagan, a my skorzystamy z tego do przeprowadzenia swoich planów.

Entuzjazm Gergu wyraźnie osłabł.

- Czy nie lepiej byłoby uderzyć najpierw w członków Domu Króla? Upadek Sobka odbierze im pewność siebie i...

- Bez niego Sezostris staje się prawie bezbronny. Na miejsce doborowych, wiernych Sobkowi jednostek nie przyjdzie w najbliższym czasie nikt. Musimy więc uderzyć bezpośrednio w pałac.

- Żaden z nas nie może działać.

- Czyżbyś się wahał, Gergu?

187

- Porwać się na faraona? To zbyt niebezpieczne! n' >

- Odejdą ochroniarze Sobka, na ich miejsce przyjdą inni i niektórych przekupimy. Będziemy mieli wtedy wolną drogę.

- Nie żądaj ode mnie zbyt wiele, panie!

Medes nie robił sobie żadnych złudzeń. Jego pomocnik potrafił sprawnie działać z ukrycia, ale nie miał odwagi targnąć się na króla.

- Masz rację, żaden z nas nie może się odsłaniać. Trzeba będzie znaleźć fachowca, takiego, któremu nic nie będzie straszne.

- Kogo masz na myśli, panie?

- Na razie jeszcze nikogo. To ty, Gergu, będziesz musiał go znaleźć. Odwiedzaj gospody, zaglądaj do magazynów portowych, połaź sobie po biedniejszych dzielnicach i znajdź jakiegoś postrzeleńca, który da się skusić perspektywą zdobycia przez jedną noc majątku.

- Jeśli mu się nie uda, wyda nas.

- Uda mu się czy nie, długo nie pożyje. Albo zabije go ochrona, nim jeszcze zdąży wydostać się z pałacu, albo my załatwimy go przy wypłacie.

26

Przewidywania Medesa dokładnie się sprawdziły.

Sobek, osamotniony i załamany, miotał się jak drapieżnik w klatce, w obawie że nigdy nie odzyska już wolności. Drzwi zamykały się jedne po drugich i czuł się pozbawiony tego, co potrzebne mu było jak powietrze, czyli poparcia faraona. „Nie ma dymu bez ognia" - pomrukiwali nawet policjanci. Sobek--Obrońca wcale nie musiał być bez skazy. Obdarzony zbyt wielką władzą, przekroczy! granice prawa, w przekonaniu że jest nietykalny.

Nie wiedział, gdzie się zwrócić. Nie miał żadnych jasnych podejrzeń, żadnego śladu, żadnego sposobu dotarcia do prawdy. Mógł zapewniać o swojej niewinności, i to wszystko. Na

188

procesie wciągnięty będzie w błoto, pojawią się nowe zarzuty, potwierdzą je zawistni, zawiedzeni, zgorzkniali świadkowie i sąd wyda surowy wyrok.

Wobec takiej niesprawiedliwości Sobek powinien by pomyśleć o opuszczeniu kraju. Nie postąpi jednak jak tchórz, w dodatku taka ucieczka byłaby potwierdzeniem jego winy. Pozostawało mu już tylko jedno - czekać na cud.

Ugodzony prosto w serce, widział, jak marnuje się jego wieloletni wysiłek. Ludzi z bezpośredniej ochrony króla jako podejrzanych o konszachty ze zwierzchnikiem przeniesiono do innych oddziałów. Na ich miejsce przyszli zawodowi żołnierze niewyszkoleni do odpierania bezpośrednich zamachów. Co gorsza, rywalizacja między dowódcami poszczególnych jednostek, z których każdy, licząc na awans, chciał przypodobać się wezyrowi, dezorganizowała służbę wartowniczą, patrolowanie i nadzór nad pałacem.

Sobek obawiał się najgorszego.

Iker i mistrz rzeźnicki rozumieli się znakomicie. Młody pisarz widział wprawdzie trudności i obrzędowy aspekt pracy starszego kolegi, ale i tak nie nauczy się jej wykonywać. Na szczęście wymagano od niego znacznie mniej. Miał dokładnie księgować każdy kawałek mięsa, zwracając uwagę, by nic nie zginęło i poszło nie na ofiarę bogom.

Raz w tygodniu mistrz nie przychodził do pracy. Brał wtedy udział w uroczystościach w świątyni bogini Hathor, w otoczeniu kapłanek z Domu Akacji. Ich przełożoną była sama królowa.

Raczyli się właśnie kawałkiem polędwicy, gdy Iker zebrał się na odwagę i zapytał:

- Zdarza ci się niekiedy rozmawiać z królową?

- Gdy przebywa w Memfisie, kieruje obrzędami i nie ma czasu na pogawędki.

- Dlaczego przydzielono cię do tych kapłanek?

- Bo dostarczam im siły Seta, a tylko one potrafią ujarzmić ją i włączyć do harmonii niebios. Czyżbyś nie wiedział, że

189

Horus i Set są obecni w tej samej osobie? Mam na myśli faraona. Królowa jest jedynym człowiekiem, który potrafi dostrzec w tej dwoistości jedność. Wpatrując się w króla, stwarza go, a stwarzając, pozwala mu godzić to, co jest nie do pogodzenia.

Iker miał ochotę powiedzieć, że w tak prawym władcy jak Sezostris Set bierze górę nad Horusem, ale zdążył ugryźć się w język.

- Królowa ma chyba bardzo ciężkie zadanie - zauważył.

- Zwłaszcza teraz.

- A co się stało?

- Królowa musi obecnie częściej sprawować obrzędy dla osłony osoby królewskiej. Policja miałaby z tym kłopoty, gdyż kierujący nią dotychczas naczelnik Sobek stanął pod zarzutem nadużycia władzy. Faraon całkowicie mu ufał, więc odczuł to bardzo dotkliwie. Wezyr organizuje nową ochronę, ale to trochę potrwa.

- Chyba jednak pałac nie jest na oścież otwarty?

- Niewiele do tego brakuje. Zespół, tak starannie dobierany przez Sobka, poszedł w rozsypkę. Gdy wczoraj wieczorem ja i mój pomocnik szliśmy z posiłkiem do króla, zauważyłem, że znikło wiele kontroli.

Nasuwał się oczywisty wniosek, że pomocnikiem mistrza powinien zostać Iker. Upadek Sobka-Obrońcy nieoczekiwanie dawał mu sposobność do działania.

Zwiastun ze smakiem przełknął porcję soli i wzrokiem drapieżnego ptaka wpatrzył się w Libańczyka.

- Jakie masz dla mnie wieści, przyjacielu?

- Znakomite, dostojny panie. Sobek-Obrońca utracił wszystkie swoje uprawnienia. Nie ulega wątpliwości, że wpadł w zastawione przez Medesa sidła, ale wyraźnych dowodów na to nie mam. Uznałem, że lepiej będzie nie dociekać.

- Kto przyszedł na miejsce Sobka?

- Nikt. Sobek miał tyle obowiązków i uprawnień, że w wyniku jego odejścia powstała ogromna dziura. Wezyr stara się J3

190

zatkać, ale raczej bez powodzenia i król jest już znacznie gorzej strzeżony.

- Dlaczego Chnum-Hotep tak właśnie postąpił?

- Bo jest rygorystą i ścisłe przestrzeganie prawa stawia nad wszystkie inne względy. Po cichu mówi się, że obciążające Sobka dowody są nie do odparcia.

- Pewnie jakieś porachunki osobiste...

- Bardzo możliwe. Chnum-Hotep był kiedyś namiestnikiem prowincji i porażki dawnych przeciwników nie mogą sprawiać mu przykrości. Myślę, że nie zatrzyma się na tak dobrej drodze i wkrótce dobierze się do skóry innym osobistościom z najbliższego otoczenia faraona.

- Czy nie dałoby się zdobyć jakiegoś planu wnętrza pałacu i prywatnych apartamentów faraona?

- Gdyby nad ochroną pałacu nadal czuwał Sobek, musiałbym ci odpowiedzieć, dostojny panie, że nie. Dziś sprawa przedstawia się inaczej. Ani ochrona, ani służba pałacowa nie wykonują swoich obowiązków tak sumiennie jak przedtem.

- Postaraj się dokładnie wywiedzieć, kiedy król będzie najsłabiej strzeżony.

- Czy sądzisz, dostojny panie, że...

- Może się zdarzyć, że nasze sprawy potoczą się szybciej, niż przypuszczaliśmy - odparł niezwykle łagodnym tonem Zwiastun.

W gospodach można było znaleźć niejednego opryszka gotowego do czynów niezgodnych z prawem, ale w granicach rozsądku. Upadek Sobka zachęcił co prawda wielu przestępców do wznowienia działalności, ale wszyscy byli dobrze znani policji i nie przejawiali wielkiej ochoty do ponownego pójścia za kratki. W sprawach dotyczących bezpieczeństwa ludzi i dóbr wezyr nie żartował. Gwałt karano śmiercią, a kradzież uznawano za ciężkie przestępstwo. Była dowodem chciwości, czyli głównym przejawem isefet, niszczycielskiej potęgi, wrogiej bogini Maat.

191

Gergu, chcąc znaleźć odpowiedniego śmiałka, musiał wykorzystać okres niepewności, gdy Chnum-Hotep organizował dopiero nowe siły porządku i obsadzał stanowiska nowymi ludźmi. Mimo to zły duch Medesa nie miał wielkich nadziei. Gospody? Dużo się w nich mówiło, o wiele za dużo. Znaleźć ludzi, takich jak ci, których Gergu zatrudniał dotychczas, potem pozamykać im gęby... to by się jeszcze dało zrobić. Wszyscy szybko by o nich zapomnieli, nikt by ich nie żałował. Zabicie faraona wymagało jednak nie byle jakiej odwagi i Gergu nie znalazł żadnego chętnego do tej roboty.

Starannie spenetrował uboższe dzielnice Memfisu. Tu jednak mieszkańcy naprawdę byli zadowoleni z życia. Żadna rodzina nie cierpiała nędzy i popularność Sezostrisa wciąż rosła. Dzięki niemu każdy mógł się do syta najadać, korzystał ze służby zdrowia, żył spokojnie i nie bał się jutra.

Gdy faraon był dobrym faraonem, wszystko szło dobrze. W rozmowach Gergu słyszał tylko pochwały monarchy. Pełen zawodu, przerwał dalsze starania. Pozostawały magazyny portowe.

Dwie zalety - po pierwsze, tragarze mieli potrzebną do zabicia faraona silę fizyczną, a po drugie - w porcie zatrudnione były różne nacje. Może i lepiej, gdyby zabójca był cudzoziemcem?

Gergu zebrał informacje na temat pracujących, a w szczególności tych, co zajmowali się przeładunkiem zboża. Jako główny nadzorca spichlerzy miał dostęp do wszystkich urzędowych dokumentów.

Po kilku dniach poszukiwań znalazł wreszcie coś ciekawego. Przy drugim nabrzeżu pracowała brygada składająca się z dziesięciu tragarzy, w tym Syryjczyka i Libijczyka.

W rzeczywistości było ich jedenastu.

Ów jedenasty formalnie zatem nie istniał. Gergu z ukrycia śledził jego ruchy i zauważył, że ten rosły drab, z wieloma bliznami na piersiach, wykradał od czasu do czasu worek ziarna z magazynu, wymieniając przy tym kilka słów z Libijczykiem-

Tym razem Libijczyk pojawił się z nadejściem nocy. Prowadził dwa osły. Nałożył im na grzbiety worki ze zbożem i opu-,

192

ścił port. Gergu poszedł za nim. Libijczyk rozładował skradzione ziarno i ukrył je w szopie w pobliżu miejsca swojego. zamieszkania w spokojnej dzielnicy na przedmieściu. Właśnie tam wchodził, gdy stanął przed nim Gergu.

- Nie ruszaj się, przyjacielu, dom jest otoczony. Jeśli spróbujesz uciekać, zastrzelą cię łucznicy.

- Jesteś, panie... z policji?

- Jeszcze gorzej. Z wydziału walki z kradzieżami. My nie bawimy się ani w sądy, ani w procesy, ale karzemy doraźnie. Kradzież zboża to dożywotnie prace przymusowe. Chyba że się jakoś ułożymy.

Libijczyk poważnie się przestraszył.

- Ułożymy się... Jak? - wybełkotał.

- Wejdźmy.

Mieszkanie wyglądało całkiem przyjemnie.

- Opłacają ci się te szwindle?

- Panie, zrozum mnie, proszę, chciałem sobie trochę dorobić. Już więcej nie będę, przysięgam.

- Kto jest twoim wspólnikiem?

- Nikt... nie mam wspólników.

- Jeszcze raz skłamiesz, a pożegnasz się z wolnością.

- No dobrze, już powiem. Jeden trochę mi pomaga. To... to mój brat.

- Pracuje na czarno?

- Właściwie tak.

- Dlaczego nie wszedł do Egiptu legalnie?

- Bo mu to nie bardzo odpowiadało.

- Natychmiast mów prawdę! Libijczyk opuścił głowę.

- Zabił policjanta, który mu ubliżył. Musiałem go ratować. Nie ma go na liście zatrudnionych w porcie tragarzy, ale jakoś sobie radzimy. Inni wiedzą o tym, ale nic nie mówią.

- Gdzie mieszka?

- W starej ruderze koło portu.

Gergu, chcąc bez trudu dotrzeć do brata rozmówcy, domagał się szczegółów. Jak się nazywa?

193

- Bliznowaty. Prawdę mówiąc, zawsze byl trochę czu-purny.

- No to na pewno załatwił więcej niż jednego policjanta ten twój miły braciszek.

- Przecież musiał się bronić. Czy aresztujesz nas, panie?

- To zależy - odpowiedział zagadkowo Gergu.

- Zależy... od czego?

- Od tego, czy zgodzicie się na współpracę.

- Co mamy zrobić?

- Ty masz cicho siedzieć i uczciwie pracować. Kolegom powiesz, że brat wrócił do Libii.

- Nie aresztujesz go, panie?

- Zaproponuję mu pewne zadania mające na celu ukrócenie kradzieży - odparł Gergu. -Jeśli się dobrze spisze, otrzyma zezwolenie na pobyt i podjęcie pracy. Obaj macie zachowywać się przyzwoicie i przestać kraść. A jeśli twój brat się nie zgodzi, to marny wasz los.

- Czy mógłbym z nim pomówić?

- To nie całkiem zgodne z regulaminem policji.

- Zaufaj mi, panie, proszę. Jeśli nie przygotuję terenu, to Bliznowaty może zareagować bardzo niewłaściwie.

- Wiele byś chciał, ale niech będę dobrym wujaszkiem. Jutro porozmawiasz z bratem, a wieczorem się z nim spotkam. Postaraj się go przekonać! Od tej pory nie wolno wam ukraść ani jednego worka.

- Możesz na mnie liczyć, panie.

27

Krzywogęby bardzo lubił Memfis. Marzył, że kiedyś ziupi magazyny portowe i dorobi się wielkiego majątku. Niestety, było to znacznie trudniejsze niż ograbianie położonych na uboczu gospodarstw, będących od pewnego czasu pod jeg° „ochroną".

Ten włochaty dryblas o potężnych bicepsach potrafił do te-

go stopnia zastraszyć swoje ofiary, że milczały i bardzo punktualnie płaciły mu haracz.

Widział więc, jak jego niewielki na razie mająteczek syste-matycznie się powiększa. Zjawiając się w Memfisie, składał Zwiastunowi sprawozdanie ze swojej działalności, ale zarazem szeroko korzystał z przyjemności miasta.

Dzielnicę, gdzie mieszkał wielki wódz, jego wierni wyznawcy podzielili na kwartały, dzięki czemu bardzo szybko zauważali każdą nową twarz i każdego ciekawskiego.

Krzywogęby wszedł do sklepiku prowadzonego przez bardzo sympatycznego z wyglądu terrorystę. Sprzedawano tu sandały, maty i zgrzebne tkaniny na użytek niezamożnej klienteli.

Właściciel mrugnięciem oka wskazał przybyszowi piętro.

Na górze zatrzymał Krzywogębego Szab Pokurcz.

- Muszę cię obszukać.

- Nie tak ostro, zwariowałeś? To ja, a nie ktoś nieznajomy.

- Tak kazał mi Zwiastun.

- Ostrożnie, Pokurczu, bo mogę się zdenerwować.

- Rozkaz to rozkaz.

Ci dwaj ludzie nigdy się nie przyjaźnili. W oczach Szaba Krzywogęby był zwyrodnialcem i bandziorem myślącym tylko o własnych interesach. Krzywogęby natomiast nie znosił Pokurcza, wiernego swemu panu jak przygarnięty pies.

- W Memfisie nigdy nie mam przy sobie broni. W razie kontroli policyjnej jestem spokojny.

- Pozwól mi się jednak obszukać.

- Skoro masz w tym przyjemność... Krzywogęby nie kłamał.

- Chodź ze mną.

Pośrodku ciemnej izby siedział Zwiastun. Zasłonięte mata-mi okna przepuszczały tylko wąską smużkę światła.

- Jak się masz, miły przyjacielu?

~ Doskonale, dostojny panie. Interesy idą świetnie. Przy-n°szę ci swój wkład do naszej sprawy.

- W jakiej postaci?

~ Zaraz tu przyjdą dwaj moi ludzie. Zostawią w sklepiku

194

195

szlachetne kamienie. Kupiłem je za to, co zapłacili mi podopieczni. Będziesz mógł wymienić je na broń.

- Mam nadzieję, że zachowujesz się ostrożnie.

- Ależ oczywiście. Wynajduję ciekawe gospodarstwa, grożę, w razie potrzeby kogoś szturchnę, a w ściąganiu opłat za ochronę nie toleruję najmniejszej zwłoki.

- Dzięki mnie, mój Krzywogęby, jesteś już bogaty.

- Nie przesadzajmy, dostojny panie. Utrzymanie zbrojnego oddziału kosztuje mnie majątek.

- A twoi podwładni nie mają przypadkiem skłonności do tycia?

- Ani trochę. W czasie zaprawy wyciskam z nich ostatnie poty.

- Sobek-Obrońca nie jest już naczelnikiem policji. Nastąpiło w niej rozprzężenie i okoliczność ta jest nam bardzo na rękę. Wejdę wkrótce w posiadanie informacji, które umożliwią nam podjęcie działań w obrębie pałacu. Potrzebny mi jest ktoś odważny, kto gotów byłby zabić Sezostrisa i potrafi! to uczynić.

- Moi ludzie wszyscy są właściwie tacy, ale jednego bym wyróżnił. To szybki i pozbawiony skrupułów Syryjczyk. Jeszcze nikomu nie udało się pokonać go w walce. Egiptu nienawidzi tak bardzo, że z przyjemnością doszczętnie by go zniszczył. Zabicie faraona sprawi mu ogromną radość.

Miejsce było całkowicie ciemne. Gdyby Gergu nie przyjrzał mu się za dnia, trudno by mu było orientować się z zapadnięciem nocy. Wszystkie domy zostaną tu wkrótce wyburzone, a na ich miejscu staną nowe budynki, lepiej zaprojektowane i znacznie większe.

- Bliznowaty, pokaż mi się! Odpowiedzi nie było. Gergu poczuł nagle strach.

A może ten tragarz chce go ograbić? Jest tak silny, że w razie walki główny nadzorca spichlerzy nie ma żadnych szans.

- Pokaż mi się, bo jak nie, to odchodzę.

196

- Jestem tu - dał się słyszeć chrapliwy głos.

Gergu zrobił kilka kroków do przodu i zauważył w ciemnościach Libijczyka. Stał ze skrzyżowanymi na piersiach ręko-ma, oparty o ścianę.

- Brat rozmawiał z tobą?

- Rozmawiał.

- No to się zgadzasz?

- Ani myślę. Mnie nikt niczego nie może nakazać.

- To bardzo źle dla twojego brata. Tragarz odjął ręce od piersi.

- Co to ma znaczyć?

- Znaczy to, że mamy go już w garści i jego los zależy od twojej zgody.

- Zaraz porachuję ci kości!

- Brata przez to nie uratujesz. Jeśli mnie nie posłuchasz, umrze.

Libijczyk splunął.

- Czego ode mnie chcesz?

- Masz już za sobą kilka zabójstw, więc jednego więcej chyba się nie przerazisz.

- Możliwe.

- No to słuchaj, Bliznowaty. Twoje dotychczasowe wyczyny to był drobiazg. Czy zgodziłbyś się zabić pewną bardzo ważną osobę?

- Mnie wszystko jedno, ważna czy nieważna. Będzie o jednego głupka mniej.

- A gdyby chodziło o faraona? Libijczyk przywarł plecami do ściany.

- Faraon jest bogiem.

- Nie bardziej niż ty czy ja.

- Zjeżdżaj stąd! 0 niczym nie chcę słyszeć!

- Albo król, albo twój braciszek, wybieraj. Jeśli odmówisz, zginie jeszcze tej nocy.

- Faraona osłania magia.

- Nieprawda, bo sytuacja uległa zmianie.

- A co takiego się stało?

- Wyleciał ze stanowiska Sobek-Obrońca. Bez niego żadna

197

^^^^(^■F ^^^RB^^^BI^^P

magia nie okaże się skuteczna. Król jest teraz takim samym cziowiekiem jak każdy z nas.

- Ale ma ochroniarzy.

- Tych wyszkolonych przez Sobka już nie ma. Zorganizujemy wszystko tak, że będziesz miał wolną drogę aż do apartamentów królewskich.

- Kiedy i z jaką bronią?

- Broń dostaniesz. Zawiadomię cię we właściwym czasie. Nie wyłaź ze swojej nory i cierpliwie czekaj.

- A co z moim bratem?

- Zatrzymamy go, dopóki nie wykonasz zlecenia. Potem obaj będziecie bogaci. Nie będziesz musiał ani kraść, ani ukrywać się, ani nawet pracować. Zostaniecie bohaterami. Dostaniesz ładny dom i całą gromadę służby. A teraz, jeśli chcesz, możesz odmówić.

- Zgadzam się.

Pomocnik mistrza rzeźnickiego pracę miał ciężką, ale mimo to był pełnym radości chłopakiem. Bez pośpiechu, ale systematycznie podnosił swoje kwalifikacje zawodowe, pilnie zważając na każde słowo mistrza. Mająca tak znakomitych pracowników rzeźnia przy świątyni Ptaha nadal będzie jedną z najlepszych w kraju.

- Mam radosną wiadomość - zwierzył się pomocnik Ikero-wi. - Wkrótce się żenię. Żebyś wiedział, jaka jest ładna! Rodziców trudno było przekonać, ale córka uparła się, więc musieli ustąpić.

- Życzę ci wiele szczęścia.

- A ty nie myślisz o ożenku?

- Na razie nie.

- Jesteś chyba za bardzo... poważny.

- Chłopakowi z prowincji nie tak łatwo znaleźć się w Mern-fisie. Najpierw chciałbym pogłębić swoją wiedzę, a potem zobaczymy.

- Tak czy owak, nie zapominaj o dziewczętach. Pomocnik wrócił do rzeźni, a Iker znowu zaczął rozmyślać

198

0 młodej kapłance, której postać wciąż śniła mu się po nocach. Gdyby nie miał przed sobą zadania, z którego nie wyjdzie już żywy, wyruszyłby na jej poszukiwanie.

Po co? Przecież i tak by jej nie znalazł. A gdyby jakimś cudem zdołał do niej dotrzeć, wybuchnęlaby śmiechem, słysząc jego głupie bredzenie. Przy niej żyłoby mu się całkiem inaczej. W życiu nie można jednak opierać się na majakach sennych i złudzeniach, a Iker znał przecież cel swojej ostatniej podróży. Był nim pałac królewski.

Sporządzając tygodniowe sprawozdanie, tak samo entuzjastyczne jak poprzednie, myślał o tej ostatniej przeszkodzie. Mógł oczywiście napisać nieprawdę i rzucić podejrzenia na pomocnika, ale sprzeniewierzyłby się przez to prawom bogini Maat i zniszczyłby porządnego chłopaka. Podłością byłoby również poskarżenie się na niego przed mistrzem.

Iker, choć tak bliski celu, czuł się bezsilny. Przestępca znalazłby wyjście z sytuacji, ale Iker przestępcą nie był. Chciał po prostu oswobodzić Egipt od ciemiężyciela i mordercy. Tylko on będzie musiał zapłacić za to gardłem.

Pewną ręką stawiał hieroglify, a jednocześnie szukał wyjścia.

Była głucha noc. Nosiwoda, upewniwszy się, że nikt go nie śledzi, zapukał do domu Libańczyka. Odźwierny wiedział, że ma go w każdej chwili wpuścić.

Gdy jeden ze służących budził gospodarza, gość dobrał się niespodziewanie do stojących na niskim stole ciast. Chodził tak wiele, że nie groziła mu nadwaga.

Pojawił się owinięty w szeroki szlafrok Libańczyk.

- To nie mogłeś przyjść jutro?

- Chyba jednak nie mogłem.

- No dobrze, słucham.

- Jestem kochankiem jednej z zatrudnionych w pałacu kobiet. Ładna, głupia i ma tę ogromną zaletę, że lubi gadać. Jest tak dumna ze swojego stanowiska, że nawet nie muszę o nic jej pytać. Od dzisiejszego wieczoru wiem właściwie wszystko o ludziach z ochrony króla.

199

Libańczykowi zupełnie przeszła senność. Nosiwoda nigdy dotychczas się nie przechwalał.

- Na miejsce wyszkolonych przez Sobka ochroniarzy przyszli stali żołnierze, pewni siebie i butni. Są bardzo karni i ślepo posłuszni oficerom, a ci zmieniają się co sześć godzin. Król przebywa niekiedy sam u siebie w gabinecie. Spożywa tam wieczerzę i przegląda dokumenty. Tak właśnie będzie pojutrze.

- Doskonalą robota. No, ale wokół są ochroniarze.

- Może dałoby się ich odciągnąć.

- Jakim sposobem?

- Moja urocza kochanka podała mi imię porucznika, który jutro od pierwszej godziny nocnej ma pełnić służbę. Trzeba go będzie zatrzymać i podstawić na jego miejsce któregoś z naszych ludzi, a ten skieruje żołnierzy do jakiejś akcji poza obrębem pałacu. Droga będzie wtedy wolna.

Jednooki zaczął bić pięścią w ziemię, uznając się w ten sposób za pokonanego. Syryjczyk powinien by właściwie rozluźnić chwyt, tym razem jednak jeszcze bardziej go zacisnął.

- Dosyć, puść go! - wrzasnął Krzywogęby. Syryjczyk udał, że nie słyszy.

Dopiero gdy Krzywogęby złapał go za włosy, uwolnił przeciwnika z uścisku.

- Jednooki poddawał się!

- Nie widziałem. Zresztą to musiał być podstęp. Takie złośliwe bydlę niby to się poddaje, a potem nagle atakuje.

Jednooki wciąż leża! na ziemi. Zdrowe oko miał szeroko otwarte.

- Ej, wstawaj!

Leżący nie zareagował na rozkaz.

- Wygląda na to, że nie żyje - zauważył Syryjczyk.

- A pewnie. Zabiłeś go!

- Niewielka strata, bił się coraz gorzej.

- Umyj się i ubierz - rozkazał Krzywogęby. - Ruszamy d° roboty.

200

W oczach Syryjczyka pojawił się błysk podniecenia.

- Więc to już? Naprawdę już? Kogo mam zaszlachtować?

- Faraona Egiptu.

•■; 28

Mistrz rzeźnicki przygotowywał właśnie ofiary do porannych obrzędów, gdy przyniesiono mu nagle bardzo przykrą wiadomość. Jego pomocnik ma wysoką gorączkę i nie będzie mógł stawić się do pracy.

Iker zajęty był akurat rozrabianiem tuszu.

- Dziś wieczorem - zwrócił się do niego mistrz - król będzie u siebie sam i mam zanieść mu wieczerzę. Mój pomocnik jest chory. Czy nie mógłbyś zostać po pracy i zastąpić go?

Iker z trudem powstrzymał wybuch radości.

- Nie wiem, czy potrafię...

- Bądź spokojny, to nic trudnego. Ja zaniosę pierwsze danie, ty weźmiesz drugie.

- W pałacu jestem osobą nieznaną, ochrona zatrzyma mnie przy wejściu.

- Ale mnie tam znają. W dodatku przepisy bezpieczeństwa są teraz znacznie łagodniejsze. Zaręczam ci, że przejdziesz bez kłopotów. Czyżbyś bał się spotkania z królem?

- Przyznaję, że...

- Nie masz się czego bać. Zapukam do drzwi. Gdy tylko król wypowie swoim potężnym, przenikającym przez ściany głosem „wejść", pochylimy nisko głowy, wsuniemy się do środka i złożymy zastawę z jedzeniem na niskim stole na pra-w° od przedsionka. Król albo będzie zajęty pracą i wtedy natychmiast wyjdziemy, albo zapyta mnie, czy w rzeźni wszystko w porządku. Gdy zauważy, że mam innego pomocnika, Przedstawię cię. Doskonale rozumiem twoje lęki. Ten monar-^a, nawet siedząc, ma postawę olbrzyma. Patrzy na człowie-*a tak, że strach się odezwać. Robi wrażenie nawet na tych,

201

co dobrze go znają. No, dość już gadania, zabieramy się do ro« boty. Zapisz, ile i jakiego mięsa pójdzie na potrzeby świątyni] Potem przegryziemy coś niecoś.

Mistrz odszedł, a Iker wywróci! miseczkę z tuszem. Ręc mu się trzęsły.

Stoi oto przed celem. Czy starczy mu odwagi?

Libijski tragarz nie byl w nastroju do pracy. W dodatku ko ledzy przywitali go jakoś ozięble. Co prawda dwaj pracując z nim przy rozładunku statku ze zbożem nienawidzili jego kra ju, ale nie musieli przecież traktować tak źle jego samego, Jednocześnie wciąż myślał o swoim bracie. Czy rzeczywiście, tamten człowiek nakłonił go do współpracy? Ten intrygujący! typ, który tak potrafił ich omotać, nie żartował. Nie można by-f ło sprzeciwić się jego żądaniom. L

Kolejny worek był tak pełny, że Libijczyk omal nie upadł| pod jego ciężarem.

- Chłopaki, do takiego worka potrzeba by przynajmniej dwóch ludzi.

- A do zgwałcenia tej dziewczynki potrzebowałeś pomocników? - odpowiedział jeden z tragarzy, spoglądając z pogardą na Libijczyka.

- Co ty wygadujesz?

- My wszystko wiemy, ty gnoju!

- Nieprawda. Ja nikogo nie zgwałciłem!

- Powtarzam ci, że wszystko wiemy. Tacy łajdacy jak ty nie zasługują nawet na sąd! Wyrok i wykonanie natychmiast!

Pchnął Libijczyka w wodę. Ten, nie umiejąc pływać, na próżno wykonywał niezdarne ruchy, wołał o pomoc. Gdy zwalono mu na głowę ciężki worek, utonął.

- Sprawiedliwości stało się zadość - mruknął kolega. Widowisku temu z dala przyglądał się Gergu. Tragarze,

otrzymawszy dobrą zapłatę, uwierzyli w jego historyjkę o gwałcie i symulując wypadek, pozbyli się potwora. Sprawili się znakomicie.

Gergu zgodnie z życzeniami Medesa nigdy nie zostawiał po sobie śladów.

Pod koniec zebrania Domu Króla strażnik pieczęci królewskiej Sehotep przekazał Medesowi kilka informacji potrzebnych do opracowania nowych przepisów. Chodziło o poprawienie sytuacji rzemieślników i usunięcie formalnych ograniczeń utrudniających wymianę handlową między poszczególnymi prowincjami.

- Jego Królewska Mość życzy sobie jak najszybszego ogłoszenia tych ustaw - dodał Sehotep. - Inaczej mówiąc, sprawa jest więcej niż pilna.

- Jeszcze dziś wieczorem przedstawię projekty królowi.

- Nie, nie dzisiaj. Faraon wieczerzać będzie sam, bo musi zapoznać się z niektórymi dokumentami. Właściwą chwilą będzie jutrzejszy ranek, zaraz po porannych obrzędach. Nie ogranicz się tylko do projektu i zapomnij, że noc jest zwykle porą do spania.

- Ostrzegłeś mnie - z uśmiechem odparł Medes - więc nie będę mógł się uskarżać.

- Nie masz lekkiej pracy, ale król docenia twoje wysiłki.

- Praca dla dobra kraju jest dla mnie najwyższą nagrodą. Przepraszam cię, ale nie mam ani chwili do stracenia.

Medes wrócił do siebie i posłał jednego ze sług po Gergu. Główny nadzorca spichlerzy był właśnie przy pracy i pokazywał podwładnym, jaki to on jest ważny. Teraz przerwał ten pokaz, ostro zgromił leniwych pracowników i czym prędzej udał się do domu zwierzchnika.

- Musimy działać dziś wieczorem - powiedział mu Medes. - Sezostris będzie u siebie sam.

- A ochroniarze?

- Zmieniają się po pierwszej godzinie nocnej. Przez kilka minut korytarz prowadzący do prywatnych apartamentów królewskich będzie pusty. Niech ten twój Libijczyk wejdzie Przez drzwi dla służby i idzie prosto do celu.

202

203

.^flBHI^M^^^B^.

- A jeśli się natknie na jakąś nieprzewidzianą przeszkodę?

- To niech sobie z nią poradzi. Pokaż mu ten plan wnętrza pałacu, ma go dobrze zapamiętać. Potem plan spalisz. Czy sprawę jego braciszka już załatwiłeś?

- Tak. Raz na zawsze.

- No to zawiadom tego swojego goryla i udziel mu wskazówek.

Gergu serdecznie nie lubił tej dzielnicy. Memfis był miastem pełnym radości, tu zaś czuć było wokół przygnębienie. Ze sterty śmieci dobywał się cuchnący dym. Bezpańskie psy szukały sobie jakiejkolwiek strawy. Na ziemi walały się w nieładzie porozrzucane cegły, jakby dom, na który były przeznaczone, nigdy nie miał powstać.

Lepianka Bliznowatego nawet w pełnym słońcu nie wyglądała pociągająco.

- Wyłaź no! - zawołał Gergu.

Drzwi nie otworzyły się. Gergu z niepokojem podszedł bliżej.

- Wyłaź natychmiast!

O kilka kroków obok ujrzał szczury. Wyglądały groźnie. Rzucił w nie kawałkiem cegły i w tejże chwili poczuł, że czyjeś ręce łapią go za szyję i prawie podnoszą.

- Zaduszę cię! - darł się Bliznowaty.

- Puszczaj - zdołał zawołać Gergu. - Przynoszę ci pierwszą część zapłaty.

Tragarz powalił Gergu na ziemię.

- Jeśli kłamiesz, rozdepczę cię!

Gergu pomacał się po szyi. Ten dureń ledwie nie połamał mu kręgów.

- To gdzie ta zapłata?

Główny nadzorca spichlerzy pogratulował sobie ostrożności. Przewidując reakcję tego prymitywnego ćwoka, zabrał ze sobą skórzany woreczek ze wspaniałym lapis-lazuli.

- Ten kamień kosztuje bardzo dużo. A to tylko drobna cząstka zapłaty. O ile oczywiście dziś w nocy dobrze się sprawisz.

204

Bliznowaty obmacał kamień.

- Coś podobnego... nigdy nie widziałem. Dziś wieczorem, mówisz?

- Zaraz pokażę ci plan pałacu i powiem, jak tam wejść. Jeśli uda ci się dobrze wykonać zadanie, to staniesz się bogaty na całą resztę życia. Weź ten mieczyk, to będzie twoja broń.

Porucznik, obejmujący na sześć najbliższych godzin dowództwo nad siłami ochraniającymi pałac, działał po swojemu, gdyż metody Sobka były dla niego zbyt kłopotliwe. Wysyłał podoficera, ten zawiadamiał wartowników, że to już koniec służby, i wszyscy wychodzili z pałacu w kolejności odwrotnej do tej, w jakiej weszli. Tym sposobem mógł ich zobaczyć i policzyć. Potem dopiero rozprowadzał swoją zmianę.

Wartownik stojący przy drzwiach dla służby z zadowoleniem zszedł z posterunku. Bolały go plecy i ledwie trzymał się na nogach.

Gdy tylko odszedł, do pałacu wślizgnął się Bliznowaty, gotów zabić każdego, kto stanie mu na drodze.

Najbardziej zaskoczony był Syryjczyk.

Jako dobrze wyszkolony przez Krzywogębego cichociemny od ponad godziny obserwował okolice pałacu i czekał tylko na zarządzony przez rzekomego oficera alarm, by zaraz potem samemu wejść do środka.

Było dla niego oczywiste, że człowiek, który się pojawił, nie mógł być ochroniarzem. Jego krótki mieczyk i odrażająca gęba wzbudzały podejrzenia.

Syryjczyk nabrał pewności, że to przebrany policjant.

Padło nagle kilka rozkazów, a po nich dały się słyszeć odgłosy przyśpieszonych kroków.

Wszystko przebiegało zgodnie z planem.

Oficer otrzymał wiadomość o próbie włamania się do urzędu wezyra i żołnierze musieli szybko popędzić do akcji.

205

Nikogo.

Bliznowaty przemykał się powoli korytarzami, odtwarzając w głowie doskonale zapamiętany plan pałacu. Szło mu tak łatwo, że aż się uśmiechał.

I w takiej właśnie chwili długie ostrze mocno i celnie ugodziło go w szyję.

Resztką sił zdołał jeszcze machnąć mieczykiem, starając się dosięgnąć napastnika. Syryjczyk jednak uskoczył i z zadowoleniem patrzył, jak umiera ten, którego wziął za policjanta.

Potem ruszył dalej.

Nigdzie ani wart, ani żołnierzy. Zgodnie z tym, co mu powiedziano, pałac przez krótki czas był pusty.

Stanął wreszcie przed gabinetem Sezostrisa.

Jeszcze chwila, a faraon nie będzie żył. Syryjczyk aż do końca życia będzie chwalił się swoim czynem.

Zamierzał właśnie pchnąć drzwi, gdy nagle czyjąś twardą jak kamień głową dostał potężne uderzenie w brzuch. Odebrało mu oddech i runął jak długi na ziemię. Jego przeciwnik mocnym kopnięciem złamał mu prawą rękę w nadgarstku i zmusił do wypuszczenia broni.

Wielogodzinne ćwiczenia nauczyły Syryjczyka do działań w najtrudniejszych nawet sytuacjach. Pomimo rany i bólu zerwał się i lewą pięścią uderzył w bok człowieka, który usiłował go zabić. Potem, idąc za ciosem, rzucił się naprzód z pochyloną nisko głową. Ów człowiek przewidział jednak taki atak i okazał się szybszy. Uskoczył i złapał przeciwnika za szyję. Gdyby Syryjczyk nie był osłabiony, łatwo wyswobodziłby się z tego chwytu. Teraz jednak brakowało mu już sił i wkrótce ze złamaną szyją padł martwy na ziemię.

Zwycięzca odetchnął z ulgą i zaciągnął trupa do schowka, gdzie rzucano brudną bieliznę.

Przed głównym wejściem do pałacu powoli robiło się spokojniej. W wyniku fałszywego alarmu nastąpiło trochę zamieszania przy zmianie warty, ale porucznik ani na chwilę nie przestawał panować nad sytuacją.

206

- Czy możemy już wejść? - zapytał mistrz rzeźnicki, mając obok siebie Ikera. - Zimny posiłek nie będzie smakował Jego Królewskiej Mości.

- Idźcie - odparł oficer, nie chcąc narażać się na gniew monarchy za nadmiar gorliwości.

Wprawdzie wartownicy nie zdążyli jeszcze poustawiać się w korytarzach wiodących do apartamentów królewskich, ale mistrza rzeźnickiego znali tu wszyscy.

Ikerowi serce waliło tak mocno, że z wrażenia niczego nie widział w tym pałacu, do którego tak łatwo udało mu się wejść. Wpatrywał się tylko w plecy idącego przed nim rzeźni-ka. Ten szybko szedł naprzód i prowadził go do celu, który przez tyle czasu wydawał się Ikerowi nieosiągalny. Jednakże wsparta odrobiną szczęścia wytrwałość skruszyła w końcu wszystkie przeszkody.

- Tu właśnie jest gabinet króla - powiedział rzeźnik.

Przed wyzwoleniem Egiptu od rządzącego tym krajem ciemięzcy należało tylko dopełnić pewnej formalności. Iker raz jeszcze czuł się szczęśliwy, że swego czasu przeszedł w prowincji Oryksa wyszkolenie wojskowe. Toteż nie zadrżała mu ręka, gdy alabastrowym półmiskiem zręcznie ogłuszał swego przewodnika.

Wśród wywalonych na posadzkę warzyw leżał sztylet Ikera. W razie rewizji komuż przyszloby do głowy grzebać w zawartości półmisków?

Iker wytarł broń i stanął nieruchomo przed drzwiami. Teraz musi zapomnieć o wszystkich uczuciach ludzkich, myśleć tylko o zemście i pamiętać, że zabija nie człowieka, ale potwora.

Działać musi szybko, bardzo szybko, tak żeby władca nie zdążył zareagować.

Otwierał już drzwi, gdy nagle sparaliżował go potężny głos monarchy.

- Wejdź, Ikerze, czekałem na ciebie.

207

29

Ogromny gabinet monarchy skąpany był w łagodnym świetle wielu lamp. Sezostris siedział w pozycji pisarza, na kolanach trzymał rozłożony papirus i wpatrywał się w Ikera.

- Wejdź i zamknij za sobą drzwi. Iker, jak zahipnotyzowany, usłuchał.

- Skoro chcesz mnie zabić, to powinieneś mieć inną broń. Król zwinął papirus i wstał.

Iker ujrzał przed sobą olbrzyma.

- Czy sądzisz, że tym marnym sztyletem możesz ugodzić monarchę? Weź ten, to broń geniuszy, którzy strzegą zaświatów.

Iker wypuścił z dłoni sztylet i drżącą ręką sięgnął po podarunek Sezostrisa.

- A teraz wybieraj! Chcesz być sługą bogini Maat czy poddanym isefet, towarzyszem Horusa, czy też wspólnikiem Seta? Pragniesz ożywczego ognia życia czy wolisz raczej płomień śmierci, w którym smażą się zbrodniarze?

Sezostris zupełnie nie wyglądał na znienawidzonego przez Ikera ciemięzcę. Nie miał w sobie ani fałszu, ani obłudy. Stał bez lęku o krok przed Ikerem, choć ten miał w ręku groźną, śmiercionośną broń.

- Decyduj się, Ikerze. Niektóre drzwi otwierają się tylko raz.

- Miłościwy panie, skąd znasz moje imię?

- Toś już zapomniał, jak to spotkaliśmy się kiedyś z okazji wielkiego święta? Poprosiłem wtedy jednego z wiernych mi druhów, by nie spuszczali cię z oczu.

Z nieoświetlonego kąta gabinetu wyłonił się nagle Sekari-

- To ty... skazany na prace przymusowe... ty, coś był u mnie służącym, sprzątałeś mi mieszkanie i przyrządzałeś jedzenie.

- Mam taką pracę, że muszę robić bardzo wiele rzeczy Niełatwo było cię pilnować, ale jak trzeba, to trzeba. Kiedyś musiałem nawet przeleźć przez mur i nastraszyć panią Teszat żeby nie zatrzymywała cię w prowincji Oryksa.

208

- Więc pewnie... wiedziałeś o moich spotkaniach z Biną Azjatką.

- O spotkaniach wiedziałem, ale treści waszych rozmów nie znam. Jeśli znowu zaufasz faraonowi, jedynemu gwarantowi praw bogini Maat, opowiesz mu o tym, co wykluwa się w Kahun. Jestem pewny, że Heremsaf, któremu zawdzięczasz stanowisko tymczasowego kapłana Anubisa, został zamordowany. Wpadłeś, Ikerze, w sam środek straszliwego spisku. Dotychczas dawałeś sobą manipulować, więc wreszcie przejrzyj.

Iker poczuł, że kręci mu się w głowie.

- Siadajmy - rzekł monarcha. - Jak myślisz, Sekari, czy teraz znowu jesteśmy tu bezpieczni?

- Wartownicy czuwają, a kierownika rzeźni poboli trochę głowa, i to wszystko. Zanim wniesie skargę na Ikera, Sehotep wytłumaczy mu, że chodzi tu o sprawę państwową, z którą jego jednodniowy pomocnik nie ma nic wspólnego.

Zasłona rozsuwała się. Tu, w samym środku pałacu, Iker zaczął odczuwać dobrodziejstwa świetlanej potęgi.

Był głupi, łatwowierny i pozwalał sobą manipulować. Ileż popełnił błędów!

- Wasza Królewska Mość, ja...

- Nie przepraszaj i nie kajaj się, Ikerze. Musiałeś stawić czoło wielu przeciwnościom i mimo woli przeszedłeś okrutną szkołę życia. Przeszłość będzie ci użyteczna, jeśli potrafisz wyciągnąć z niej wnioski. A co do przyszłości, to i ciebie, i mnie interesuje tylko Egipt. Porozmawiajmy więc o rzeczywistych trudnościach. Dzięki Sekariemu uzyskałem pewne informacje, brakuje mi jednak niektórych bardzo ważnych szczegółów. Jak układało ci się życie?

- Porwano mnie z mojej rodzinnej wioski, Medamud. Pe-w'en stary, dziś już nieżyjący pisarz nauczył mnie tam czytać 1 pisać. Porywacze przywiązali mnie do masztu wielkiego statku, nazywał się Jastrząb. Kapitan powiedział mi, że pójdę na ofiarę bogu morza. Ci piraci płynęli do kraju Punt, liczyli, że Znajdą tam złoto.

- A czy kapitan ujawnił ci, kto miał być odbiorcą tego złota? ~ Powiedział, że to tajemnica państwowa.

209

- toreTm^ozr^tyto dwóch marynarzy, «. „ymlntchTy. żó.w,e Oko, a drug,m Ostry Nóz. Po ob,d„ zaginął wszelki ślad.

A ciebie bóg morza oszczędził:

" Z katstrofy ocalałem tylko ja. Straciłem przytomność i ocknąłem S ni cudownej wyspie ka. We śnie pojawi mi s„ *"zępan Z,emi Bożej i kra)U «^ ~

zieli mnie na pokład swego statku. Zabrali także

*

rze.

mam pod tym

-dnych

- Ci moi zbawcy też byli piratami i rzucili mnie w łapy rz

kornego policjanta.

- Musiałem się z nim rozprawić w okolicach Kahun - d(

dał Sekari.

- Wasza Królewska Mość, wciąż starałem się zrozumi dlaczego wali się na mnie tyle nieszczęść. Wszystkie ślć prowadziły do twojej, Wasza Królewska Mość, osoby. Na p stawie kilku zgodnych poszlak wywnioskowałem, żejastrzt wielki, studwudziestołokciowy statek, musiał należeć do c bie, a załoga tylko wykonywała twoje rozkazy.

- Czy znalazłeś jakiś wyraźny dowód?

- Liczyłem, że go znajdę w archiwach prowincji Zająca, według Dżehutiego wszystkie dokumenty dotyczące Jast bia zostały zniszczone. Tak samo zresztą jak w Kahun.

- Masz rację, Ikerze, tak wielki statek rzeczywiście mu! należeć do floty królewskiej.

Iker zadrżał. Skoro nie pomylił się w tym tak ważn; szczególe, to stoi teraz przed okrutnym władcą, gotowym

zgładzić.

- Żaden jednak z moich statków nie nazywa się Jastrząb ciągnął Sezostris. - Jednostkę tę zapewne zbudowano po kf

210

joiriu. Jutro zarządzę szczegółowe śledztwo w sprawie tak strasznego aktu piractwa. Nie ulega wątpliwości, że sprawcą tego przestępstwa jest ten sam człowiek, który kazał rzekomemu policjantowi cię zabić. Teraz, gdy wyjawiłeś mi prawdę, stało się to, do czego za żadną cenę nie chciał dopuścić. Gdy dowie się, że żyjesz, znowu zechce cię zgładzić.

- Nigdy nie odstępuję Ikera - przypomniał Sekari.

- Czego jeszcze dowiedziałeś się o zlocie z Puntu? - zapytał Sezostris.

- Niestety, nic. Wciąż jednak pamiętam zdanie z Księgi Ke-mit. „Oby wonności z Puntu uratowały dzielnego pisarza". Czy ten baśniowy kraj naprawdę istnieje?

- Czy wiesz, co stało się z królem turkusów, tym kamieniem, wydobytym przez ciebie z wnętrza góry bogini Hathor?

- Nie wiem, Miłościwy Panie. Banda morderców, która zniszczyła miasteczko, gdzieś go ukryła.

- Byli to prawdopodobnie Kananejczycy, ci sami, co wywołali zamieszki w Sychem. Generał Nesmontu poskromił buntowników i odebrał im miasto, ale przyjdzie dzień, kiedy będzie nam bardzo brakowało tego kamienia.

Sekari poczuł, że czeka go jakieś nowe zadanie. Co i gdzie wypadnie mu robić?

- W Kahun pewien stary cieśla opisał mi akacjową skrzynkę - rzekł Iker - zamówioną przez kogoś, kto wybierał się * długą podróż. Myślałem, że mogła służyć piratom do przewożenia złota z krainy Punt. Ten cieśla umarł i nie podał mi ■mienia zamawiającego.

Sezostris odwrócił się w stronę Sekariego, ten jednak dał mu znak oczyma, że nie wie na ten temat nic więcej.

~ A teraz, Ikerze - powiedział monarcha - niczego nie ukrywaj i uczciwie mi powiedz, co robiłeś w Kahun.

Opowiadając, Iker wydawał na siebie wyrok śmierci. Skoro ^nak dotychczas niesłusznie podejrzewał faraona, to teraz

'Usi być wobec niego całkowicie szczery.

- Pewna młoda Azjatka przekonała mnie, że jesteś, Miłoś-*y Panie, krwawym ciemięzcą, nie obchodzą cię ani cierpie-"a Egipcjan, ani jęki ujarzmionych przez ciebie cudzoziem-

211

ców. Niepokoiło ją to samo co mnie, doznałem olśnienia i myślałem już tylko o jednym. Zemścić się, zabić cię i przywrócić wolność ludziom.

- Ty, kapłan Anubisa, miałbyś popełnić zbrodnię? Iker spojrzał na swoje ręce.

- Próbowałem wybić to sobie z głowy, ale ten koszmar ciągnął się i ciągnął i dopiero teraz się budzę. Przyznaję, że spiskowałem, Miłościwy Panie, przeciwko tobie i nie mogę sobie tego wybaczyć. Zanim dałem się tak opętać, miałem tylko jeden cel w życiu, chciałem zostać dobrym pisarzem. Potem nastąpiła cała seria niezrozumiałych dla mnie wydarzeń i straciłem rozsądek. Nie mam nic na usprawiedliwienie swojego zaślepienia.

- Czy ta Azjatka kieruje jakąś grupą przestępczą?

- Okłamywała mnie. Przedstawiała się jako biedna służąca, mówiła, że władze odmawiają jej prawa do nauki. W rzeczywistości Bina pragnie opanować Kahun przy pomocy tych swoich ziomków, którym udało się tam wślizgnąć. Nie lubię być oszukiwany, więc zerwałem z nią wszelkie kontakty i postanowiłem działać sam.

- Czy w Memfisie czekał na ciebie jakiś wspólnik tych Ka-nanejczyków?

- Nie, Wasza Królewska Mość. Nie wyobrażałem sobie, że kiedykolwiek będę mógł z bliska cię ujrzeć, ale okoliczności mi pomogły.

- Życzliwy stary pisarz, nauka prawa, świątynia Ptaha, mistrz rzeźnicki i choroba jego pomocnika... - wymienił Se-kari.

- Więc... więc o tym wszystkim wiedziałeś? - zdziwił się Iker.

- Przypominam ci, że król nakazał mi nie spuszczać cię z oczu.

- No to... dlaczego pozwoliłeś mi tu wejść?

- Taka była wola Jego Królewskiej Mości. Iker znowu poczuł, że kręci mu się w głowie.

- Dziś w nocy - powiedział Sekari - nie ty jeden zagroziłeś królowi. W wyniku fałszywego alarmu powstał zamęt przy

212

zmianie wart. Dwaj ludzie wykorzystali tę chwilę i wślizgnęli się do pałacu. Nie byli wspólnikami, gdyż jeden z nich zabił drugiego, który na piersiach miał blizny. Ja zająłem się zwycięzcą. Sądząc po jego sposobie walki, miał za sobą solidne przygotowanie. Moim zdaniem był to Syryjczyk lub Libijczyk. Wolałbym obu wziąć żywcem i wyciągnąć z nich imię ich herszta. A teraz, jeśli król pozwoli, chciałbym już sobie pójść. Powinienem działać w cieniu.

Sezostris wyraził zgodę.

Iker nie miał złudzeń co do decyzji monarchy. Za chwilę nóż strzegącego zaświatów geniusza wbije mu się w serce. Jako królobójca zasłużył sobie na taką karę.

- Tę broń, którą ci podarowałem, ukryj w odzieży - polecił mu monarcha.

Wziął do ręki sztylet Ikera i złamał go. Potem otworzył drzwi i Iker ujrzał stojącego w nich porucznika i kilkunastu żołnierzy.

- Wasza Królewska Mość, znaleźliśmy właśnie dwa trupy i ogłuszonego kierownika rzeźni. Gdy tylko odzyska przytomność, starannie go przesłuchamy i...

- Jest niewinny. Zaprowadźcie go do strażnika pieczęci królewskiej, Sehotepa. Spróbujcie również zidentyfikować zwłoki.

- Podwoiliśmy posterunki, nikomu również nie pozwalamy się zbliżać do pałacu. Jutro zrewidujemy wszystkich pracujących w nim ludzi.

- Nie sądzisz, poruczniku - wtrącił się Iker - że to trochę za późno? A poza tym wszystkie wprowadzone przez Sobka zarządzenia mają znowu obowiązywać.

Porucznik z najwyższym zdumieniem przypatrywał się Ike-rowi. Co tu robi ten pomocnik kierownika rzeźni? Król doszedł do końca korytarza i wskazał na jedne z drzwi.

- Tu będziesz sypiał, Ikerze.

213

30

Iker nie spał.

Leżał na łóżku z sykomorowego drewna i raz jeszcze przeżywał każdą chwilę tej niesamowitej nocy, w czasie której wyjaśniło się tak wiele ważnych spraw.

Był zawieszony między światem swoich głupich złudzeń a światem rzeczywistym, który rano zapewne go zmiażdży. Nawet gdyby miał możliwość ucieczki, nie skorzystałby z niej, zasługiwał bowiem na najwyższą karę. Król ukarze go dla przykładu. Spośród trzech ludzi, którzy chcieli zamordować monarchę i jednocześnie weszli do pałacu, żył tylko on, więc tak jak oni musi umrzeć.

Ileż zabawy miała Bina, wodząc go za nos! Z jednego tylko Iker może być dumny - nie uległ jej trucicielskiemu czarowi. Przez pamięć o młodej kapłance nie sprawił przyjemności Azjatce!

Wstawał świt.

W świątyni faraon odprawiał poranne obrzędy. Iker umył się i ogolił w przylegającej do jego pokoju, godnej księcia łazience. Co ma myśleć o takim przepychu, wiedząc, że są to jego ostatnie chwile? Na szczęście przedtem spotka się jeszcze z faraonem i wyzna swoje błędy. Dzięki królowi Egipt nie zejdzie z drogi bogini Maat.

Rozległo się stukanie do drzwi.

- Strażnik, otworzyć proszę. Iker z rezygnacją otworzył.

W drzwiach stał jakiś inny, starannie ubrany porucznik. Pozdrowił Ikera i dodał:

- Jego Królewska Mość czeka na ciebie, panie. Chodź za mną.

Iker ruszył za oficerem.

Idąc przez zalane słonecznym światłem korytarze, przypomniał sobie zdanie z podręcznika dla pisarzy: „Pałac jest jak horyzont, a faraon wstaje i kładzie się tak jak słońce".

Porucznik zaprowadził Ikera do wielkiej, jasnej sali z wie-

214

loma oknami. Faraonowi podano właśnie śniadanie. Mleko, miód i kilka rodzajów chleba.

- Siadaj, Ikerze, i spróbuj tego, co tu widzisz. Masz przed sobą ciężki dzień, więc potrzebne ci będzie ka.

Wzrok faraona przygniatał i nawet przez krótki czas nie można go było wytrzymać. W połączeniu z powagą głosu i władczą postawą monarchy ukazywał rozmówcy jego nicość.

Dlaczego jednak Iker dostąpił tak ogromnego zaszczytu i zamiast gnić w więzieniu siedzi teraz obok faraona?

- Szukam człowieka o wielkim sercu - powiedział Sezo-stris - takiego, który by umiał postrzegać, rozumieć i przyswajać sobie mądre uwagi, zmyślnego, poważnego, umiejącego przekonywać, opanowywać swój strach i potrafiącego nawet z narażeniem życia dochodzić do prawdy. Czy jesteś takim człowiekiem, Ikerze?

- Wasza Królewska Mość, bardzo chciałbym nim być, ale...

- Myślałeś, że walczysz w obronie bogini Maat, a tymczasem rządziła tobą wroga jej siła, isefet. Intencje miałeś jednak czyste. Chciałeś wyzwolić kraj spod jarzma okrutnego ciemięzcy, czyż może być coś szlachetniejszego? Dokonałeś przy tym rzeczy wielkiej, bo w pełni uznałeś swoje błędy i nie grozi ci już hańbiąca kara.

- Wasza Królewska Mość, zasługuję...

- Zasługujesz na to, bym powierzył ci zadanie na miarę twoich pragnień. Ostatni raz cię pytam. Czy chcesz być takim człowiekiem, o jakim mówiłem?

Iker pokłonił się władcy.

- Wasza Królewska Mość, ze wszystkich sił będę się starał.

- Jeśli masz szczerą i niewzruszoną wolę, uda ci się. Przy wykonywaniu niebezpiecznych zadań będzie ci konieczna. Chciałeś jako pisarz pisać księgi, prawda? No to chodź, pokłonimy się twoim przodkom. Ich pomoc będzie ci bardzo przydatna.

Przed bramą do pałacu czekała na Ikera miła niespodzianka - Wiatr Północy. Stał z błyskiem w oku i wyraźnie się uśmiechał. Niósł przybory pisarskie.

215

Obaj byli bardzo wzruszeni. Po serdecznym przywitaniu i wzajemnych czułościach osioł ruszył dumnie za swoim panem i faraonem, kroczącym w otoczeniu oddziału łuczników.

Iker z wielkim zaciekawieniem wpatrywał się w ogromny święty obszar Sakkary, nad którym dominowała schodkowa piramida faraona Dżesera, wyglądająca jak ogromne schody do nieba.

Król wszedł do Siedziby Wieczności, gdzie można było ujrzeć wizerunki wielu sławnych pisarzy.

- Wsłuchaj się w słowa starożytnych mistrzów, Ikerze, poznaj ich nauki i czytaj ich księgi*. Człowiek znika, a jego ciało obraca się w proch, ale on sam wciąż istnieje w swoich dziełach. Nikt z nas nie jest większy od mędrca umiejącego przekazywać na piśmie mądrość życia, gdyż pisane słowo jest jak czyn.

Iker usiadł w pozycji pisarza przed rzeźbioną ścianą i zaczął notować słowa króla.

- Pełni mądrości pisarze nawet nie myśleli o tym, by zostawiać po sobie doczesnych spadkobierców, potomków z ciała, którzy zachowaliby ich imiona. Jako następców zostawiali po sobie księgi i nauki. Ich pisma były kapłanami w służbie ka, ich ukochanym dzieckiem była paleta, a zapisane zdania piramidami. Ich magiczna potęga rozciąga się na czytających. Jeśli chcesz, by los ci sprzyjał, Ikerze, bądź powściągliwy i milczący, unikaj gadulstwa. Nigdy nie bądź łakomy i nie poddawaj się zachciankom brzucha. Żarłok i chciwiec pędzą ku zagładzie. Niszczy ich ogień namiętności. Ten, kto potrafi milczeć, szuka miejsca, gdzie panuje harmonia. Podobny jest do spokojnego rosnącego w ogrodzie drzewa, które zieleni się i daje piękne, smakowite owoce. Rzuca dobroczynny cień, a swoje dni kończy w Raju. Mędrzec wczytuje się w treść starożytnych

* Ten szacunek do pisarzy nietworzących samodzielnie, lecz tylko przekazujących stówa mądrości jeszcze wyraźniej występuje w czasach Nowego Państwa. W jednym z grobowców z tego okresu (zob. D. Wildung, L Age d'or de 1'Egypte, le Moyen Empire, Paryż 1984, s.14, rys. 4) znajdują się napisy na cześć wielkich twórców literatury, takich jak Ptahhotep, Ii-Meru, Ptah-Szep-ses, Kaires i Neferti.

216

tekstów, odkrywa trudności, przyjmuje nauki do serca, co dnia robi więcej niż w przeddzień i zachowuje umiar w postępowa-niU. Ten, kto poznał na tej ziemi formuły przemiany w światłość, wychodzić będzie w dzień, przybierając wszelkie kształty, jakie tylko zapragnie, i powróci na swe właściwe miejsce. Pisząc, Iker przeżywał chwile ogromnego szczęścia. Przypominał sobie słowa swojego nauczyciela, generała Sępiego, na temat cech pisarza pragnącego tworzyć. „Słuchaj głosu rozsądku i panuj nad płomieniami". Teraz, tego magicznego poranka, sam faraon udzielał mu wskazówek, jak zostać twórcą.

- Celem mędrca - ciągnął Sezostris - jest osiągnięcie pełni, zapisywanej hieroglifem przedstawiającym stół ofiarny ho-tep, synonim zachodu słońca, tej nie dającej się opisać chwili, kiedy to dzieło kończy się, by wkrótce od nowa zacząć wędrówkę. Bardzo daleko nam do takiej pogody, Ikerze, musimy teraz opuścić tę pełną spokoju Siedzibę Wieczności i stawić czoło przerażającym, ale realnym faktom.

Iker, porządkując swoje przybory pisarskie, pomyślał o przepowiedni kapitana Jastrzębia: „Twym przeznaczeniem jest stać się ofiarą". Wtedy Iker jako zakładnik wymknął się bogu morza, czy teraz jednak nie czekają go o wiele cięższe próby?

Przeszli się kilka kroków po pustyni.

- Egiptowi zagraża śmiertelne niebezpieczeństwo - powiedział Sezostris. - Jeśli ustaną misteria Ozyrysa, to kraj nasz może utracić swoje duchowe przesłanie. Na Drzewo Życia, akację Ozyrysa, ktoś rzucił urok. Próbowaliśmy różnych sposobów i udało się nam powstrzymać jej obumieranie, a dwie gałęzie nawet się zazieleniły, ale niewielki to i niewystarczający sukces. W dodatku może okazać się krótkotrwały. Wiemy, że trzeba znaleźć zbawcze złoto, gdyż tylko ono jest w stanie uratować akację. Wysłałem w tym celu na poszukiwania generała Sępiego.

- Był moim nauczycielem.

- Dobry pisarz może się spełnić tylko wtedy, gdy potrafi działać i zna swój kraj. Mimo wielu wysiłków nie udało się lam znaleźć złoczyńcy, który potrafił użyć siły Seta przeciwko drzewu Ozyrysa. Ten demon ciemności przygotowuje się

217

do zniszczenia Egiptu, potrafi zręcznie działać i jest groźnym przeciwnikiem.

- Mógłby nim być zwierzchnik Biny i tego człowieka który ostatniej nocy wysłał dwóch zbirów mających Waszą Królewską Mość zabić.

- Bardzo trafne spostrzeżenie i sprawę tę trzeba będzie dokładnie wyjaśnić. Jestem pewien, że również inne poważne przypadki, takie jak zabójstwo tego policjanta, który kontrolował w Kanaanie przybywających tam cudzoziemców, są dziełem tego demona. Czy kiedykolwiek słyszałeś coś o Zwiastunie?

- Nie, Wasza Królewska Mość.

- Ten wichrzyciel, nim zginął z rąk mieszkańców Sychem, wzniecił tam bunt i zarzewie tego buntu bynajmniej nie wygasło. Generał Nesmontu, stojąc na czele naszej nowej armii narodowej, jakoś utrzymuje porządek, ale obawiam się działalności drobnych grupek terrorystycznych, dobrze wyćwiczonych i trudnych do wykrycia. Przez dłuższy czas wydawało się nam, że człowiekiem ciemności jest któryś z namiestników prowincji, teraz jednak podejrzewamy raczej Kananejczyków lub zbójów pustynnych, którzy nadal krążą po pustyni i napadają na karawany. Trudno przewidzieć, kiedy i gdzie się pojawią. A przecież trzeba będzie ich poskromić i złapać tego jednego, a może tych kilku, którym udało się zapewne wykraść ogień Seta.

Iker sądził, że otrzyma jakieś ściśle określone, a zarazem niebezpieczne zadanie.

A tymczasem decyzja Sezostrisa uderzyła w niego jak piorun.

- Mianuję cię pisarzem królewskim. Podlegać będziesz bezpośrednio mnie i stajesz się przez to moim dworzaninem.

Memfis trząsł się od najbardziej zwariowanych i wykluczających się wzajemnie pogłosek. Jedni twierdzili, że król zginą! z ręki jakiegoś czeladnika z rzeźni, inni utrzymywali, że pałac zaatakowała gromada Kananejczyków, inni wreszcie mówili,

218

^e w apartamentach królewskich wciąż jeszcze trwają walki między zbrojnymi bandami a ochroną pałacu.

Plotki ucichły dopiero wtedy, gdy król, mając przy boku Ike-ra, pojawił się na placu przed świątynią Ptaha. Nie tylko był zdrów i cały, ale w dodatku odprawił w towarzystwie swojego nowego pisarza południowe obrzędy.

Kierownik rzeźni sądził, że ogłuszył go któryś z tych zbójów, co wdarli się do gabinetu Sezostrisa, Iker rzuci! się na pomoc władcy, a ten wynagradzał go teraz za okazaną odwagę. Rzeźnik stał z zabandażowaną głową i cieszy! się z awansu swego jednodniowego pomocnika.

Koncentracja sił porządku i przybycie wielu dostojników, w tym strażnika pieczęci królewskiej Sehotepa oraz wielkiego podskarbiego Senancha, świadczyły, że wydarzy się coś nadzwyczajnego. Przed wejściem do pałacu cisnął się tłum gapiów i ciekawskich, sądzili, że wkrótce wszystkiego się dowiedzą.

Gdy pojawi! się wezyr, nikt już nie wątpił, że nastąpi coś ważnego.

Na wielkim odkrytym dziedzińcu tymczasowi i stali kapłani oraz wszyscy dostojnicy prowadzili rozważania na temat najbliższych oświadczeń króla. Po pierwsze, czy naprawdę nic mu się nie stało. Po drugie, jakie zarządzi represje. Na pewno każe zaostrzyć kontrolę nad Kanaanem, wprowadzi prawdopodobnie godzinę policyjną w Memfisie oraz ukarze ochroniarzy policyjnych i wojskowych, którzy nie potrafili zapewnić mu bezpieczeństwa. A wreszcie, czy udało się zatrzymać sprawcę lub raczej sprawców.

Sezostris wyszedł ze świątyni i wszyscy wpatrzyli się w tego olbrzyma mającego na głowie podwójną koronę, symbolizującą jedność Górnego i Dolnego Egiptu.

Nie było widać ani śladu zranienia, ani żadnej oznaki słabości.

- Niech zbliży się do mnie pisarz Iker.

Chłopak niepewnie podszedł i klęknął przed królem.

- Niech wezyr Chnum-Hotep podniesie go.

Wezyr, zdziwiony, że spotyka Ikera w takich okolicznościach, chwycił go za rękę.

219

- Mianuję Ikera jedynym dzieckiem pałacu - oznajmij fara. on - i nadaję mu godność Syna Królewskiego.

Sezostris przeszedi przez plac. Za nim kroczy! Iker.

I treść, i krótkość tego oświadczenia wprowadziły obecnych w osłupienie.

Jeden z widzów aż zasłabł z wrażenia. Sekretarz Domu Króla, Medes, nie wierzy! ani własnym oczom, ani uszom. To przecież nie mógł być Iker, ten nic nieznaczący pisarczyk, porwany w Medamud i przeznaczony na ofiarę. Jakim sposobem ten smarkacz, osierocony i znany tylko kilku prostym chłopom, mógł przeżyć i wstąpić na drogę, która doprowadziła go aż do faraona? Będący na usługach Medesa rzekomy policjant zaklinał się, że chłopak nie żyje.

Cóż takiego ten cudownie ocalony może opowiedzieć królowi? Że go porwano, że płynął do kraju Punt i uratował się z katastrofy, że napadano na niego i że się błąkał... Drobiazgi. Iker nawet nie wie o istnieniu Medesa, nie ma również żadnych poszlak, które mogłyby na niego naprowadzić.

Ten zabawny, przeznaczony na ofiarę chłopaczek jest teraz Synem Królewskim? Koszmar! I tylko jednym sposobem można się od niego uwolnić. Tego smarkacza trzeba unicestwić, obojętnie jak.

31

Wezyr nie mógł przekazać królowi żadnej dobrej wiadomości. Śledztwo w sprawie dwóch mężczyzn, którzy chcieli zabić monarchę, skończyło się niepowodzeniem. Nie rozpoznał ich żaden spośród strzegących pałacu policjantów i żołnierzy, a skoro nie można było wezwać na pomoc Sobka, który dobrze znał środowisko memfickich przestępców, nigdy prawdopodobnie nie będzie wiadomo, skąd się wzięli. Poszukiwania śladów Jastrzębia również niczego nie dały. W Memfisie nigdy nie zbudowano statku o tej nazwie.

- A przecież trzeba było mieć drewno, zatrudnić szkutni-

220

tó, podrobić dokumenty i zwerbować załogę - podkreślił Se-zostris. - Takie działania nie mogły przejść niepostrzeżenie.

_ Raz jeszcze stwierdzam, jak bardzo brakuje nam Sobka--Obrońcy. Niestety, jego podwładni dopuszczali się rażących naruszeń prawa, a on ich kryl, sam więc postawił się w bardzo niewyraźnej sytuacji. Gdybym go nie oskarżył, byłbym winien niedopełnienia obowiązków.

- Niczego ci nie zarzucam, Chnum-Hotepie.

_ Przyszły mi do głowy dwie myśli. Albo Jastrzębia zbudowano gdzieś nad brzegiem morza na zamówienie kogoś, kto działał w ukryciu i kogo nigdy nie znajdziemy, albo wykonała to po kryjomu któraś z egipskich stoczni i wtedy jakiś ślad musiał zostać.

Król wezwał Ikera i Sekariego.

- Wasza Królewska Mość - odezwał się Sekari - łażąc po nabrzeżach, trochę się dowiedziałem. Podałem opis przestępców i znalazł się tragarz, który na tej podstawie jednego rozpoznał. Był nim Libijczyk, nazywano go Bliznowatym, pracował na czarno, pomagał mu brat. Ten wielki siłacz brał na plecy ogromne ciężary, więc go tolerowano.

- A co się stało z tym bratem?

- Gdzieś przepadł. W domu go nie ma.

- Ślad się urywa - zauważył ze smutkiem wezyr. Monarcha zwrócił się do przybranego syna.

- Czy twoim zdaniem marynarze z Jastrzębia byli Egipcjanami?

- Z całą pewnością tak, Wasza Królewska Mość.

- Poszperaj no w pamięci, Ikerze. Czy w budowie statku nie zauważyłeś jakiegoś charakterystycznego szczegółu?

Iker niedługo się zastanawiał.

- Według Toporka, cieśli z Kahun, niektóre części statku wykonano w Fajum. Nie zdążyłem sprawdzić tego na miejscu.

- Na pewno tak było! - zawołał Sekari. - Zaraz ruszam do teJ prowincji.

- Chwileczkę - wtrącił się monarcha. - Ty, Ikerze, udasz się z wezyrem do jego urzędu. Zapozna cię z twoimi obowiązkami pisarza królewskiego.

221

Chnum-Hotep i przybrany syn Sezostrisa opuścili naradę.

- Ogromnie brakowało mi Złotego Kręgu z Abydos - przyznał Sekari - i bardzo chciałbym się tam odrodzić. Niestety, coś mi mówi, że czekają mnie pilniejsze sprawy.

- Ja też bym chciał, żebyśmy się wszyscy spotkali w ogrodzie Ozyrysa. Niestety, gdy nad Egiptem wisi tak straszna groźba, nie pora myśleć o sprawach osobistych. Gdybyś jednak poczuł, że ubywa ci sił, sam zrobię, co trzeba.

- Wciąż jeszcze jestem sprawny, Wasza Królewska Mość.

- Nie za bardzo się narażasz, Sekari?

- Nesmontu i Sępi doskonale mnie wyszkolili.

- Sposób, w jaki omotano Sobka, bardzo mnie niepokoi. Świadczy o istnieniu dobrze zorganizowanej grupy przestępczej, kierowanej przez zdolnego przywódcę, który potrafi wykorzystać przeciwko nam nasze prawodawstwo. Biedny Sobek miota się jak dziki zwierz w klatce i nie potrafi dowieść swojej niewinności. Idź do niego, Sekari, i postaraj się coś wymyślić, żebyśmy mogli dalej prowadzić śledztwo.

Chnum-Hotep i Iker weszli do skrzydła, gdzie mieściły się urzędy. Spotkali tu Medesa.

- Miło mi powitać bohatera dnia - serdecznie odezwał się do Ikera. - To, co uczynił Jego Królewska Mość, podkreśla twoje wyjątkowe zalety. Winszuję ci, Ikerze, i życzę jak najlepszego przyjęcia na memfickim dworze.

Iker w odpowiedzi tylko się skłonił.

- Przedstawiam ci Medesa, sekretarza Domu Króla - powiedział Chnum-Hotep. - Jest jednym z najwyższych dostojników państwowych, zajmuje się przygotowywaniem dekretów królewskich i rozsyłaniem ich na cały Egipt. Niełatwe to zadanie, ale Medes wywiązuje się z niego znakomicie.

- Miło mi słyszeć takie słowa, ale zdaję sobie sprawę, że w każdej chwili muszę na nie zasługiwać, gdyż żadne niedopatrzenie nie ujdzie mi płazem.

- Pięknie to powiedziałeś - przyznał wezyr.

- Jeśli kiedykolwiek będę mógł w czymś pomóc Synowi

222

Królewskiemu, śmiało do mnie przychodź. Teraz, niestety, śpieszy mi się, gdyż zachorował naczelnik poczt i za godzinę będę musiał go zastąpić. Przepraszam was.

Iker i Chnum-Hotep weszli na taras, skąd można było podziwiać cale śródmieście Memfisu. Skąpane w słońcu wielkie gmachy i świątynie zdawały się poza zasięgiem wszystkich zawirowań i nieszczęść.

- Nie traciłeś czasu w prowincji Oryksa - stwierdził Chnum-Hotep - i nie żałuję, że ukształtowałem cię według swoich zasad. Chwilami myślałem nawet o uczynieniu cię następcą, bo przecież nie mogłem liczyć na swoich głupawych, niezdolnych do rządzenia potomków. Potem zjawił się Sezo-stris, władca, który naprawdę jest faraonem. Oduczył mnie egoizmu i próżności, odarł ze złudzeń, a w dodatku kazał za nie słono zapłacić, bo mianował mnie wezyrem.

Tubalny śmiech Chnum-Hotepa zaskoczy! Ikera.

- Rządziłem swoim niewielkim kraikiem jak udzielny władca, teraz stałem się poddanym i nie mam ani jednego dnia wypoczynku. Któż mógłby to wymyślić, chyba tylko Sezostris. Bądź mu posłuszny, Ikerze, szanuj go i dochowuj wierności, bo to on właśnie jest gwarantem bogini Maat i działającym ramieniem światła. Tylko on potrafi bez drżenia stawić czoło siłom ciemności. Jeśli poniesie klęskę, zawali się cała nasza cywilizacja. Faraon już ci o tym powiedział, więc znasz powagę sytuacji.

- Możesz mną rozporządzać, dostojny panie.

- Pisarz królewski sprawuje zwykle nadzór nad majątkiem państwowym. W żadnym jednak wypadku nie licz, że w otoczeniu zgrai podwładnych będziesz błyszczał na wystawnych Przyjęciach. Król wyznaczy! cię do innych zadań. Kazał tu Przyjść, bo mam cię ostrzec przed niebezpieczeństwami, jakie grożą ci na dworze. A jest ich mnóstwo. Niczego nie musisz Slę obawiać ze strony takich ludzi jak: generałowie Nesmon-tu i Sępi, strażnik pieczęci królewskiej Sehotep i wielki podskarbi Senanch. Wszyscy oni należą do ścisłego otoczenia kró-'a i są mu bezgranicznie oddani.

- A Medes nie należy do Domu Króla?

223

- Wcześniej czy później się tam znajdzie, byleby tylko by} tak energiczny i sprawny jak dotychczas. Ale jest jeszcze wie-lu innych... zawistni dostojnicy, zawiedzeni i rozgoryczeni dworacy. Wysunąłeś się przed nich, więc nie masz nawet pojęcia, jak bardzo cię nienawidzą. Dziesiątki miernot zaprzysięgło ci już zgubę, a działać będą bardzo ostrożnie, żeby nie ściągnąć na siebie gniewu Sezostrisa. Na szczęście czuwa nad tobą Sekari. Zamieszkasz w jednym z apartamentów pałacowych, dostaniesz również całodobową ochronę policyjną. Znając cię, jestem pewien, że chciałbyś jak najszybciej zacząć pracę w bibliotece głównej.

- Dobrze mnie znasz, dostojny panie - potwierdził z uśmiechem Iker.

- Ani na chwilę nie zapominaj o swym powołaniu pisarza. Przekazywanie słów potęgi to sprawa zasadnicza dla zapewnienia na ziemi obecności bogini Maat.

Sobek-Obrońca szalał. Gdyby nadal był naczelnikiem policji, gdyby stosowano jego metody i zachowano jego system zabezpieczeń, nigdy nie doszłoby do potrójnego zamachu na króla.

Teraz, zmuszony do opuszczenia służbowego mieszkania, niewpuszczany do koszar, gdzie szkolił swoje doborowe, obecnie już rozwiązane jednostki, przebywał w areszcie domowym, w niewielkim domku pod ciągłą strażą dwóch policjantów, niedawno powołanych do służby i nieodzywających się do niego ani słowem.

O ostatnich wydarzeniach dowiedział się od gosposi i nie potrafił odróżnić plotek od prawdy.

Ujrzawszy przed sobą dziwnego, dość zabawnego człowieczka, pomyślał, że to znowu jakiś podstęp.

- Nazywam się Sekari, sprawę mam poufną.

- Kto cię tu przysłał?

- Faraon.

Sobek zaśmiał się szyderczo.

- Nie chce mnie widzieć!

- Toczy się sprawa sądowa, nie może się więc spotykać

224

z głównym oskarżonym. Posądzono by go o stronniczość i przyśpieszyłoby to twój upadek. Były naczelnik całej policji królestwa pokiwał głową.

- Przypuśćmy... Czy wezyr wie, że tu jesteś?

- W żadnym razie.

- Ci dwaj pilnujący mnie szybko dadzą mu znać.

- Nie dadzą, bo już stąd odeszli, a ci, co ich zmienili, służyli kiedyś pod twoimi rozkazami i popierają cię bez zastrzeżeń.

Sobek wychylił się przez okno. Sekari nie kłamał.

- Widzę, że naprawdę jesteś wysłannikiem króla. Czym właściwie się zajmujesz?

- Wykonuję jego rozkazy.

- A teraz co ci rozkazał?

- Jest przekonany o twojej niewinności, ale nie może działać z pogwałceniem prawa. A dowody przemawiają przeciwko tobie.

- Chnum-Hotep chce mnie zniszczyć, i to cała prawda.

- Mylisz się. Dane, jakimi rozporządza, nie pozwalają mu działać inaczej.

- Ktoś usiłuje mnie pogrążyć i ten ktoś ukrywa się w cieniu.

- Chciałbym, żeby między nami wszystko było jasne - podkreślił Sekari. - Proszę cię więc o wyraźną i ostateczną odpowiedź na jedno tylko pytanie. Czy rzeczywiście kryjesz winnych tego przestępstwa policjantów?

- Nie, i jeszcze raz nie! Gdyby wśród moich podwładnych znalazły się jakieś parszywe owce, już bym je wykrył. Wierz mi, Sekari, że nie zagrzałyby miejsca w policji.

Szczerość Sobka była oczywista.

- A zatem król ma rację. Padłeś ofiarą podłej intrygi. Potwierdzę to przed wezyrem.

- Miło mi to usłyszeć, ale co to zmieni?

- Siedzisz tu w areszcie, a ja jestem wolny. Wskaż mi jakiś trop, a pójdę za nim.

- Niestety, nic nie mogę ci wskazać. Czy mianowano już nowego naczelnika policji?

- Nie, jest ich kilku, ale nie najlepiej się rozumieją.

225

- Będą się żarli między sobą i faraon zostanie bez ochrony. Co właściwie wydarzyło się w pałacu?

- Wśród tragarzy portowych znalazł się pewien pracujący na czarno Libijczyk oraz jakiś niezidentyfikowany terrorysta. Obaj już nie żyją, ale nie mamy żadnych danych, które pozwoliłyby nam dojść do ich mocodawców. Jednego tylko jesteśmy pewni, choć marna to pociecha. Każdy działał na własną rękę. Inaczej mówiąc, zamach na Sezostrisa zaplanowały dwie różne organizacje.

- Libijczycy, Syryjczycy, Kananejczycy... Szukać trzeba wśród tej hołoty. Gosposia mówiła mi o trzech napastnikach.

Sekari uśmiechnął się.

- Przypadek pisarza Ikera jest bardzo szczególny, gdyż złoczyńcy próbowali go przekonać, że będzie ramieniem sprawiedliwości. Jego Królewska Mość zwrócił uwagę na tego młodego człowieka w czasie wiejskiego święta. Dostrzegł jego wyjątkowy charakter i kazał mi śledzić każdy jego krok. Okazało się to bardzo pożyteczne. Odkryłem istnienie zalążka siatki terrorystów w Kahun i uratowałem temu chłopakowi życie, w chwili gdy chciał go zamordować pewien rzekomy policjant.

Sobek nachmurzył się.

- Czy rzeczywiście jesteś pewien tego Ikera?

- Król oficjalnie mianował go jedynym dzieckiem pałacu i Synem Królewskim.

- A nie sądzisz, że ktoś nadal nim manipuluje?

- Gdy lepiej go poznasz, dowiesz się, że Iker zrozumiał przyczyny swojej pomyłki i teraz gotów jest oddać życie za faraona.

Sobek wybuchnął gniewem.

- Jeśli wezyr ześle mnie do kopalni miedzi, poznawać będę tylko zbójów!

- Jesteś niewinny, więc nie martw się na zapas.

- Śledztwo trwa, dojdzie do procesu, fakty świadczą prze' ciwko mnie, a ja wciąż nie wiem, jak się bronić. Wrogów mam na tuziny, a ten, kto mnie zniszczył, wciąż się ukrywa.

- A nie pokłóciłeś się ostatnio z jakimś dostojnikiem?

- Żeby tylko z jednym! Ci dobrzy ludzie nie chcą nawę

słyszeć o stosowaniu przemocy. Domagają się bezpieczeństwa, ale bez policji.

- Podejrzewasz kogoś?

- Cały dwór! Bardzo wiele myślałem o wydarzeniach, ale niestety, niczego nie, wymyśliłem. Doszedłem wreszcie do wniosku, że wezyr chce pozbyć się króla, więc najpierw usuwa mnie.

- Powtarzam ci, że Chnum-Hotep jest wiernym sługą Jego Królewskiej Mości.

Sobek opad! na fotel.

- Zajmę się tą sprawą - rzekł Sekari - i wyciągnę cię z kłopotów.

Tym razem tajny agent króla wyraźnie czuł, że za wiele sobie obiecuje.

32

Iker, jedyne dziecko pałacu, mając na sobie wspaniałą białą szatę i obrzędową perukę na głowie, towarzyszył królowi w obchodach święta bogini Weseret, czyli Potężnej. Uroczystość celebrowały kapłanki bogini Hathor pod przewodnictwem królowej.

Chłopak żył w ciągłym śnie. On, nic nieznaczący wieśniak, szykujący się do zawodu pisarza publicznego, świadczącego usługi niepiśmiennej ludności, szedł teraz obok pana Obydwu Krajów pod pełnymi podziwu, ale i zawiści spojrzeniami dostojników dworskich.

Było jednak pewne, że los daje mu tylko krótką chwilę wytchnienia. Iker rozkoszował się więc spokojem tych pięknych dni i wykonywał swoje obowiązki z widoczną dla wszystkich naturalną swobodą. Wielu widziałoby w nim wieśniaka, nieokrzesanego chłopa, ale Iker rzeczywiście miał postawę królewskiego pisarza, wychowanego w pałacu. Zaczynała więc drążyć pogłoska, że ten chłopak to z pewnością naturalny syn araona, tyle że Sezostris z jakichś nieznanych powodów Grywał dotychczas ten fakt.

226

227

Iker tymczasem wciąż czekał na to, co zleci mu faraon. Z pewnością będzie to coś bardzo niebezpiecznego, może nawet wypadnie oddać życie. Toteż jako przybrany syn królewski, narażając się na niezadowolenie monarchy, próbował rozproszyć otaczający go mrok.

- Wasza Królewska Mość, czy Złoty Krąg z Abydos wciąż jeszcze istnieje?

- Kto ci o nim mówił?

- Dżehuti, były namiestnik, przechodził obrzęd odrodzenia, byłem przy tym i widziałem światło wychodzące z dwóch naczyń. Generał Sępi wypowiedział wtedy słowa: „Ty, który pragniesz poznać Złoty Krąg z Abydos, przypatrz się jego mocy". Wydaje mi się, że Sekari też coś wie o tym Kręgu.

- Zloty Krąg jest emanacją Ozyrysa. Każdy, kto do niego wstąpił, nie należy już do siebie, gdyż od tej pory liczy się tylko to, co robi jako członek tego zespołu. Nie musi ani nauczać, ani nawracać, ani głosić prawdy objawionej i jej dogmatów, ale ma postępować tak, jak nakazuje prawość.

Faraon usiadł pod baldachimem, miejsce po jego prawej ręce zajął Iker.

- Zostałeś wprowadzony w pierwsze tajemnice Ozyrysa. Co wiesz o boskiej potędze?

- Jest tylko jeden bóg, ukryty, dalszy niż odległe niebo, zbyt tajemniczy, by objawiła się jego chwała, i zbyt wielki, by go poznać - odparł Iker. - Ten, kto wymówiłby jego tajemne imię, natychmiast padłby, rażony strachem.

- Zbawienny to strach - powiedział król - ale nie wystarczy, by dostać się do Złotego Kręgu. Czy przyglądałeś się kiedyś środkowej części nieba?

- Set rządzi tam niezniszczalnymi gwiazdami.

- Wszechświat jest ciałem Wielkiego Boga, a jego dusza to ożywiająca ten wszechświat energia. Set zajmuje tylko część wszechświata i objawia swoją siłę poprzez pioruny, błyskawice, burze i zawieruchy. Ozyrys jest całym wszechświatem, pe'' nym twórczych potęg. Jest ich tak wiele i są tak różne, że rozum ludzki nie jest w stanie ich ogarnąć. Łączą się ze sobą i wytwarzają szczególnie potężny strumień przeróżnych ener-

gii. Pojawia się wtedy to, co nazywamy boskością. Każda z potęg przekształca te energie w pokarm duchowy, przyswajalny przez nasze serce-świadomość. Aktem tworzenia jest Jedynka. Łączy się sama ze sobą i tworzy Dwójkę. Ta zostaje wkrótce Trójką, a wreszcie rozmnaża się w miliony, wciąż pozostając Jedynką.

- Dlaczego w piśmie hieroglificznym maszt ze starannie przywiązaną do niego i powiewającą na wietrze chorągwią jest symbolem boskości?

- Dlatego, że jej rzeczywistość przemienia się w pełne światła powietrze, popędzane podmuchem z zaświatów. Bo-skość wciela się zatem w oś, wymagającą wszakże osłony, a więc spowitą jak zawierająca ciało światłości mumia. Cały Egipt to ukochana siedziba bogów. Ujrzeć ich możesz w świątyniach, w wiejskich domach modlitwy, w skromnych kapliczkach, a nawet po prostu w czasie świąt. Naucz się rozróżniać ich prawdziwą naturę i zrozumieć, jak tkają harmonię wszechświata. Jeśli części tej całości łączą się ze sobą, to tylko dlatego, że Ozyrys pozostaje czysty i bez skazy, nie miesza się bowiem ani do nieporządku, ani do klęsk, jakie ściąga na siebie rodzaj ludzki. Jego tajemnice są wieczne, zarówno w świecie naszych wyobrażeń, jak i w świecie rzeczywistym.

Iker chciałby przez wiele godzin tak wypytywać króla, ale uroczystość zaczęła się i wokół zapanowała cisza.

Królowa w otoczeniu kapłanek bogini Hathor podniosła w stronę słońca kawałki różnych minerałów, a potem ustawi-ia na ołtarzu złotą łódź. Na jej dziobie stała Weseret, czyli Potężna, bogini o czterech twarzach, mogąca dzięki temu zwyciężać ciemności. Słowo weseret oznaczało szyję lub oś, czyli to, na czym trzyma się głowa, ale mogło również oznaczać siup męczarni, do którego przywiązywano wyznawców isefet, czyli niszczycielskiej siły.

Jedna z kapłanek pozdrowiła odradzające się światło, a Czcigodna przemieniła je w płomień w łodzi milionów wcieleń. Jednocześnie umieszczono tam złotą tarczę, żeński odpowiednik stońca, przyjmującego również kształt ureusza, czyli kobry-sa-micy miotającej ogień torujący drogę faraonowi.

228

229

Iker nie sfuchal hymnów, nie zwracał również uwagi na przebieg obrzędów.

Nie spuszcza! oczu z młodej kapłanki, która staia obok królowej.

Ona!

To ona, tak bardzo ukochana dziewczyna, wciąż ukazująca mu się w myślach i snach.

Wpatrywał się w każdy jej ruch, każdy krok, mając nadzieję, że ich spojrzenia choć na chwilę się zetkną. Ona jednak wciąż była zajęta wykonywaniem swoich obowiązków i ta straszliwie krótka uroczystość niebawem się zakończyła.

Iker poczuł w sercu przypływ nadziei. Teraz nie jest już zwykłym prowincjonalnym pisarczykiem, stał się przybranym synem królewskim, a zatem będzie mógł nawiązać z kapłanką rozmowę.

Poryw radości szybko jednak minął. Wszystko, co mógł jej powiedzieć, było śmieszne, żałosne, nieciekawe. Jeśli przystąpi do niej zbyt gwałtownie, ona każe mu odejść.

Z udręki wyrwał go surowy głos króla.

- Czy zrozumiałeś, Ikerze, doniosłość tego obrzędu?

- Nie wydaje mi się, Wasza Królewska Mość.

- Nadal bądź szczery, Ikerze, bo w przeciwnym razie przestanę udzielać ci nauk. Wiedz, że najpierw musiałem cię umocnić, a dopiero potem będę mógł powierzyć ci misję. Promienie złotej tarczy i ogień ureusza przeniknęły ci już i do ciała, i w głąb duszy.

- Czy znasz, Wasza Królewska Mość, tę kapłankę, którą widziałem obok królowej?

- Mieszka na stałe w Abydos.

- Jak się nazywa?

- Nosi sławne imię Izydy, małżonki Ozyrysa. Ta dziewczyna całe życie poświęciła świątyni i jej tajemnicom.

Słowa króla odebrały Ikerowi resztę nadziei. Piękna Izyda wciąż pozostawała niedostępna.

Jedną z głównych cech Sekariego był upór, zwłaszcza gdy chodziło o dotarcie do prawdy, która mogłaby doprowadzić do uwolnienia niesłusznie oskarżonego. Mimo to przyszłość Sob-ka-Obrońcy rysowała się w dość ciemnych barwach.

Sekari najpierw uznał, że ci, którym udało się tak zaszkodzić Sobkowi, są z pewnością wielce dumni z sukcesu i nie omieszkają się nim w taki czy inny sposób pochwalić, może nawet bardzo głośno. Niestety, ślad ten nie wydawał się pewny, toteż Sekari poprosił wezyra o udostępnienie mu protokołów policyjnych, obejmujących okres od chwili oskarżenia Sobka.

Materiału było tak wiele, że Sekariemu opadły ręce. Wezwał do pomocy dwóch pisarzy i kazał im uporządkować dokumenty według rodzaju opisanych zdarzeń. Znalazły się tam kłótnie w szynkach portowych, kradzieże na targu, rodzinne sprzeczki i skargi z ich powodu, waśnie o miedzę... Sekari zainteresował się najcięższymi przypadkami, a mianowicie zabójstwem w Memfisie i zabiciem dwóch nieznanych osobników, którzy próbowali nielegalnie przekroczyć północno-wschodnią granicę Egiptu.

Zabójstwo było skutkiem gwałtownej bójki między dwoma krewniakami, bo każdy chciał wejść w posiadanie trzechset-letniej palmy. Ten, który lepiej machał pałką, rozwalił głowę drugiemu.

Nie miało to związku ze sprawą Sobka.

Natomiast w opisie zdarzenia na granicy znalazł się ciekawy szczegół. Ci dwaj zabici nie wchodzili do Egiptu, ale chcieli z niego wyjść!

Sekari uznał, że musi porozmawiać z oficerem, który podpisał protokół, udał się więc do przygranicznego fortu. Pokazał wystawione przez wezyra polecenie wyjazdu, przyjęto go więc dobrze.

- Opowiedz mi dokładnie, jak było.

- Ci dwaj hultaje spokojnie do nas podeszli, bez żadnych oznak wrogości. Ich gęby nie spodobały się jednak moim żołnierzom, a oni mają dobrego nosa. Rzucało się w oczy, że są Kananejczykami. Zapytałem ich, dokąd idą. Odpowiedzieli, że

230

231

wracają do siebie do Sychem i mają potrzebne do tego dokumenty. Bezczelnie pokazali mi je. Byto tam napisane „Śmierć wojskom egipskim, niech żyje powstanie w kraju Kanaan". Podniosłem alarm, zbóje próbowali uciec, ale łucznicy zastrzelili ich. O dwóch terrorystów mniej! Sekari zmarszczył brwi.

- Ci zbóje albo byli samobójcami, albo... nie umieli czytać. Ktoś dał im tabliczki i powiedział, że to zezwolenie na przejście granicy. Chodziło mu o to, żeby pogranicznicy mogli ich legalnie wystrzelać.

- Czy wiesz, jak nazywali się ci dwaj obwiesie? - zapytał bez większej nadziei Sekari.

- Tego, niestety, nie wiem, ale lubię rysować, a był to najpoważniejszy incydent, do jakiego tu u nas doszło, więc naszkicowałem ich wizerunki.

Sekari aż podskoczył z radości.

- Pokaż mi je.

- Uprzedzam cię, że w rysowaniu nie jestem mistrzem.

Okazało się, że oficer całkiem nieźle włada pędzlem, i - Wezmę to - powiedział Sekari.

Garncarz, Wąski Nos, mieszkający obecnie w ubogiej dzielnicy Memfisu, złapał za kij i zaczął nim wymachiwać, gdy podeszli do niego policjanci.

- Nie zbliżać się, bo dam w łeb! - krzyknął.

- Przychodzimy tu z polecenia wezyra, natychmiast chce się z tobą widzieć.

- A kto mi zaręczy, że nie udajecie tylko policjantów, tak samo jak tamci?

- Ja - oświadczył Sekari.

- A ty kim jesteś?

- Jestem specjalnym wysłannikiem faraona. Żaden funkcjonariusz sił porządku nie podniesie w mojej obecności ręki na ciebie.

Garncarz trochę się uspokoił.

- Czego jeszcze ode mnie chcecie?

- Chodzi o to, żebyś w obecności wezyra coś tam sprawdził. Sprawa ważna.

- W obecności samego wezyra?

- Czeka na ciebie.

Garncarz, wciąż nieufny, zgodził się w końcu pójść z Seka-rim.

Gdy weszli do urzędu Chnum-Hotepa, garncarz zrozumiał, że nikt nie stroi sobie z niego żartów. Natychmiast podkreślił swoją stanowczość.

- Jeśli chcesz, dostojny panie, zmusić mnie do wycofania skargi, to nic z tego! Napadli na mój dom, pobili mnie i zrabowali mi łódź. Jestem tylko zwykłym garncarzem, a zawinił sam naczelnik policji i domagam się sprawiedliwości.

- Tym właśnie się zajmuję - przypomniał Chnum-Hotep. -Sprawiedliwość należy się każdemu bez względu na jego status społeczny. Wniosłem więc oskarżenie na Sobka-Obrońcę i aż do rozprawy ma przebywać pod strażą w areszcie domowym.

- Zgoda, zaufam ci, panie.

- Spójrz na te rysunki.

Chnum-Hotep pokazał garncarzowi szkice, które Sekari przywiózł z pogranicznego fortu. Wąski Nos wpatrzył się w papirusy.

- Oni... Oni, ci dwaj policjanci, którzy mnie tak bardzo skrzywdzili. Więc znaleźliście ich? Niech no ja tylko ujrzę tych łajdaków, a pokażę im...

- Nie żyją - powiedział wezyr. - Byli to Kananejczycy, chcieli skompromitować Sobka, więc podali się za podległych mu policjantów, a ty, Wąski Nosie, padłeś ofiarą ich łajdactwa. Czy rzeczywiście poznajesz ich tutaj?

- A pewnie, że poznaję. Nie ma dwóch zdań, że to oni. Pisarz zaprotokołował zeznania garncarza, a Sekari pędem

Pobiegł do Sobka-Obrońcy.

232

233

33

- Czy są jakieś wiadomości od generała Nesmontu? - zwrócił się faraon do strażnika pieczęci królewskiej, Sehotepa.

- Wasza Królewska Mość, nasze wojska zajmują stanowiska w Kanaanie, nie doszło do żadnych rozruchów.

- Budowa w Dahszur postępuje bardzo szybko - dodał wielki podskarbi Senanch. - Dżehuti sprawuje się doskonale, rzemieślnicy mają wygodne mieszkania, materiały dochodzą bez opóźnień. Niestety, nic nie wiemy o generale Sępim, ma zapewne jakieś poważne trudności.

- Jego milczenie nie musi niepokoić - zauważył Sehotep. -Sępi jest ostrożny i nieufny, zawiadomi nas dopiero wtedy, gdy rzeczywiście znajdzie złoto.

- Nie dość, że ktoś czyha na moje życie - przypomniał władca - to na dodatek uderza w bliskich mi ludzi, bo chce mnie skompromitować i zostawić samego. Ty, Senanchu, jakoś wymknąłeś się z sieci, ty, Sehotepie, przewidziałeś pułapkę i pokierowałeś sprawę tak, że złapali się w nią ci, co ją zastawili. Ale Sobek uratował się wprost cudem. Musicie być ogromnie czujni, bo z pewnością szykują się dalsze zamachy.

- A winnego wciąż nie można wytropić! - wybuchnął Senanch.

- Wasza Królewska Mość - zapytał Sehotep - czy któryś z dostojników nie prosił cię ostatnio o awans?

- Nie, nikt.

- Szkoda. Myślałem, że ten łajdak dał się ponieść próżności i zachciało mu się więcej władzy, popełnił więc błąd i odsłonił się. On jednak okazuje się sprytniejszy, niż przypuszczałem.

- A może to wcale nie Egipcjanin, ale jakiś cudzoziemiec? - zastanowił się Senanch.

- Możliwe - przyznał Sehotep - ale w takim razie musi mieć swoich ludzi w Memfisie.

- Sobek wrócił na swoje stanowisko - dodał Sezostris ' i sprawy wziął w swoje ręce. Przejął już nadzór nad bezpieczen

234

stwem pałacu. Według tego, co powiedział mi Iker, w pierwszej kolejności należało ostrzec burmistrza Kahun. Kazałem mu starannie śledzić przekradających się tam terrorystów i mam nadzieję, że dzięki temu uda się nam złapać ich przywódcę.

- A co będzie, jeśli ci terroryści spróbują opanować miasto? - z niepokojem zapytał Sezostris.

- Przy działaniu znienacka mogłoby się im udać, ale już wkrótce weźmiemy ich za łeb. Jak przyjęto na dworze adopcję Ikera?

- Tak jak Wasza Królewska Mość przewidywałeś - odparł Senanch. - Z osłupieniem i zawiścią. Każdy, kto sądził, że to właśnie jemu należy się ten zaszczyt, będzie Ikera serdecznie nienawidził. Mnie jednak wydaje się, że ten chłopak jest twardy jak granit. Nie obchodzą go krytyki ani pochwały. Ma przed sobą cel, który chce osiągnąć, i na tej drodze nikt go nie powstrzyma.

- A ty, Sehotepie, co sądzisz o Ikerze?

- Nie mogłem wyjść z podziwu, że Wasza Królewska Mość potrafiłeś zjednoczyć kraj, a teraz dziwię się po raz drugi. Można by przysiąc, że ten pisarczyk od urodzenia chował się na dworze. Porusza się swobodnie, zachowuje naturalnie, a przy tym nic nie traci ze swojej osobowości. Niektórzy oczywiście już twierdzą, że jest twojej krwi.

- Przecież został już moim synem. Wkrótce zlecę mu pewne niebezpieczne zadanie i wtedy może się dowiemy, gdzie zbudowano po kryjomu ten statek, wysłany potem do kraju Punt.

- Zawistni pomyślą, że odsuwasz go, Wasza Królewska Mość, od dworu, i będą zachwyceni! - zawołał Senanch.

- Wybacz mi, Miłościwy Panie - wtrącił Sehotep - ale mam wątpliwości, czy ten młody człowiek na tyle już okrzepł, żeby Powierzać mu tak trudne zadanie.

- Wyznaczyłem go, bo bardzo różni się od innych. To, co ma wykonać, przekracza granice rozumu i w tym nikt nie mo-Ze go zastąpić. Jeśli mu się nie powiedzie, wszyscy staniemy w obliczu wielkiego niebezpieczeństwa.

235

Sobka lepiej było nie drażnić, nawet w sprawach tak bła-hych jak sprzączka od ubrania lub opaska na przegubie. f\Ta(j usprawnieniem siużb bezpieczeństwa, tak szybko zdezorganj. zowanych przez dowódców, którzy go zastępowali, pracował dniem i nocą.

Wezwał do siebie nie tylko oficerów, ale w ogóle wszystkich, którzy okazali się nieudolni tej strasznej nocy, kiedy to jacyś nikczemnicy usiłowali dokonać zamachu na życie faraona. Od wybuchów jego gniewu trzęsły się mury urzędu. W oczekiwaniu na koniec burzy nawet dowódcom z najbliższego jego otoczenia trzęsły się łydki. Co więksi nieudacznicy na wiele lat pojadą do garnizonów na zapadłą prowincję, gdzie głównym ich zajęciem będzie liczenie krów i wołów.

Potem sprawdził, czy przyboczna gwardia faraona nic nie straciła ze swojej sprawności, a należący do niej żołnierze nie wykręcają się od ćwiczeń.

Wchodząc do faraona, by przedstawić mu wyniki swoich wysiłków, zobaczył siedzącego obok władcy Ikera.

- Przedstawiam ci swojego przybranego syna - odezwał się Sezostris. - Ikerze, to jest Sobek-Obrońca, naczelnik całej policji królestwa.

- Pozdrowienie twojemu ka, panie - powiedział Iker.

- Nawzajem - odparł w napięciu Sobek. - Nie chciałbym urazić Syna Królewskiego, ale muszę pomówić z Jego Królewską Mością na osobności.

Na znak monarchy Iker wyszedł.

- Wasza Królewska Mość - podjął Sobek. - Trzej ludzie chcieli cię zamordować. Dwóch nie żyje, a trzeci to Iker.

- Twoja podejrzliwość ani mnie nie dziwi, ani nie gniewa. Możesz jednak być spokojny, bo z jego strony nic mi nie grozi.

- Pozwól jednak, Miłościwy Panie, że roztoczę nad nim nadzór.

- Sam zamierzałem ci to zlecić, bo zagrożone jest nie tylko moje, ale i jego życie.

Sobek nie ukrywał swoich obaw.

- Usunięcie mnie ze stanowiska było częścią starannie obmyślonego planu. Ktoś utworzył sieć organizacji terrorystycz-

236

nych, nie tylko w Memfisie, ale i w innych miastach egipskich, poczynając od Kahun. Współdziałają z nimi prości ludzie, a zapewne i niektórzy wysoko postawieni - ci pierwsi przez nieświadomość, ci drudzy dlatego, że chcą cię obalić. Wyprzedzono mnie i jestem mocno w tyle, a w dodatku poruszam się po omacku. Jeśli nie poradzę sobie, zastąpisz mnie, Wasza Królewska Mość, kimś innym.

- Na to właśnie liczą nasi wrogowie - zauważył faraon. -Czy sądzisz, że będę działał zgodnie z ich życzeniami?

Praca przy boku wezyra zajęła Ikerowi cały ranek. Skończywszy, wyszedł się przejść po ogrodzie pałacowym. Towarzyszył mu król. Sykomory, tamaryszki, drzewa granatu i figowce rzucały przyjemny cień, wszystko było tu miłe i piękne.

- Chnum-Hotep zadowolony jest z twojej pracy, Ikerze. Zamknąłeś buzie nawet największym krytykom, gdyż nie wywyższasz się i nie uganiasz za uciechami tego świata.

- Wasza Królewska Mość, tak wiele muszę się jeszcze nauczyć! Chnum-Hotep jest znakomitym nauczycielem, ale przecież każdy uczy się na swoich własnych doświadczeniach. A jeśli chodzi o ten nadzór nad hodowlą bydła...

- Mam dla ciebie inne zadanie.

Dotychczas Iker, pochłonięty pracą w urzędzie wezyra, starał się nie myśleć, że wcześniej czy później usłyszy te słowa. Zył jak w uśpieniu, ukołysany złudnym spokojem człowieka, który znalazł się nagle tak wysoko.

- Wyznaczam ci kilka trudnych celów - powiedział Sezostris. - Już jutro wyjedziesz z Sekarim do Fajum. Zabierzesz ze sobą pieczęć Syna Królewskiego, ale użyć jej możesz tylko w ostateczności. Staraj się raczej nie zwracać na siebie uwagi, gdyż nie mamy pojęcia, kto jest naszym głównym wrogiem '.gdzie się ukrywa. W wyniku poszukiwań w bibliotece Domu Życia w Abydos wiemy, że gdzieś w Fajum zasadzono kiedyś akację poświęconą bogini Neit. Jeśli uda ci się ją znaleźć, spróbujemy przeszczepić z niej gałązkę na Drzewo Życia. Spróbuj również znaleźć tę stocznię, gdzie zbudowano Jastrzę-

237

bia. Na koniec udasz się do Kahun, przesłuchasz tamtejszych Azjatów i położysz kres ich knowaniom.

Bolesna myśl przemknęła Ikerowi przez głowę.

- Wasza Królewska Mość, śmierć pisarza Heremsafa...

- Prawdopodobnie było to zabójstwo. Heremsaf zawsze wiernie mi służył. Gdy prosił mnie o zgodę na wprowadzenie cię w pierwsze tajemnice Abydos, jego argumenty okazały się przekonywające.

- Burmistrz Kahun to nasz przyjaciel czy przeciwnik?

- Gdy go mianowałem, wydawało się, że ma jak najlepsze intencje. Niestety, władza nierzadko zmienia ludzi. Postaraj się sam odsłonić jego prawdziwe oblicze.

- Wasza Królewska Mość, zawsze wszystko o mnie wiedziałeś, znałeś i moje lęki, i nadzieje. Przyznasz, że tak właśnie było.

- Odpocznij sobie po południu w tym ogrodzie, synu, a z wyprawy wracaj jak najprędzej.

Sezostris odszedł, Iker został. Był oszołomiony.

Faraon po raz pierwszy nazwał go synem. Słowo to, tak zwyczajne i proste, nabrało nagle ogromnego znaczenia.

Przed Ikerem otwierał się nowy świat. Świat, w którym nie będzie już walczył o siebie, ale o swojego ojca, faraona Egiptu.

Ogród był cudowny, ale Iker nie zamierzał długo się rozmarzać. Musiał spakować swoje rzeczy i postarać się o jakąś w miarę szczegółową mapę Fajum, z zaznaczonymi na niej miejscami kultu i świątyniami.

Wychodził już z tego zacisznego zakątka, gdy nagle powiat wiatr z południa. Był tak przyjemny i niósł tak cudny zapach, że Iker aż przystanął, by głębiej nim odetchnąć.

I oto wydało mu się, że śni.

Ona!

Zbliżała się do niego, jakby niesiona tym południowym wiatrem, w który jako kapłanka wcielała się w obrzędzie sprowadzającym wodę odrodzenia i ożywiającym przyrodę.

Czoło opasywała jej złota wstążka z biało-niebieskimi karni kwiatów lotosu, rozsiewających wokół złote światło.

Jak opisać jej nadziemską wprost piękność?! Iker przymknął oczy, potem znów je otworzył. Izyda wciąż była przed nim, teraz już trochę bliżej.

- Przepraszam, jeśli ci przeszkadzam - odezwała się głosem tak pełnym uroku, że prawie odebrało mu mowę.

- Nie, nie... wcale nie... Byłem... Byłem zamyślony - wybełkotał.

- Bardzo lubię ten granatowieć - powiedziała, wpatrując się w najstarsze w ogrodzie drzewo. - Kwitnie przez cały rok i zawsze jest tak samo majestatyczny. Gdy jakiś kwiat zwiędnie, natychmiast na jego miejsce pojawia się następny.

- Niestety, nie dotyczy to akacji Ozyrysa. Na twarzy kapłanki pojawił się niepokój.

- Bez wahania oddałabym życie dla jej ocalenia.

- Król powierzył mi bardzo niebezpieczne zadanie. Mam powrócić do Fajum, stłumić tam bunt i znaleźć lek przeciwko chorobie, która zaatakowała Drzewo Życia.

- Czyli gałązkę z akacji bogini Neit?

- Skąd o tym wiesz, pani? - zdziwił się Iker.

- Bo to ja prowadzę poszukiwanie w abydoskich archiwach. Drzewo to już dawno uschło, o ile w ogóle kiedyś istniało.

- Jeśli żyje, odnajdę je!

Na widok tego entuzjazmu kapłanka lekko się uśmiechnęła. Przed Izydą Iker niczego nie mógł ukrywać.

- Zamierzałem zabić Sezostrisa - przyznał się - gdyż uważałem go za okrutnika i sprawcę wszystkich moich nieszczęść.

W kilku urywanych zdaniach opowiedział dziewczynie 0 swoich przejściach i przeżytych udrękach.

- Skoro faraon wybrał cię, panie, na przybranego syna - zauważyła - to znaczy, że ceni twoją uczciwość i prawość.

~ A czy ty, pani, też wybaczysz mi moje błędy? Wypowiedziawszy tak niestosowne pytanie, natychmiast P°czuł, że popełnił wielki, może nawet nienaprawialny błąd. Izyda znowu się uśmiechnęła. ~ Dlaczego miałabym osądzić cię inaczej, niż uczynił to Je-

238

239

go Królewska Mość? Wzrusza mnie twoja szczerość, a nawet jest dla mnie zaszczytem... jesteś przecież tak wysoko postawioną osobą.

- Jestem tylko pisarczykiem z Medamud - zaprotestował Iker.

- Jesteś Synem Królewskim i muszę cię szanować.

Iker poczuł ucisk w gardle. Nie potrafi! wyrazić słowami swoich uczuć ani powiedzieć dziewczynie, że to właśnie ona tak często go ratowała.

- Udajesz się wkrótce do Abydos?

- Jutro wyruszam.

- To bardzo niezwykłe miejsce.

- Nie wolno mi o tym mówić.

- Zawsze chciałem tam mieszkać, jak najbliżej źródeł naszej duchowości.

- Czy... czy wrócisz, panie, do Memfisu?

- Zrobię to, co rozkaże mi faraon lub przełożony stałych kapłanów.

Przez mgnienie oka wydało mu się, że dostrzega w spojrzeniu dziewczyny nieśmiały błysk zainteresowania i zrozumienia, jakby domyślała się tego, co na próżno próbował jej wyrazić.

A przecież wkrótce odejdzie i zniknie mu z oczu.

Jak ją zatrzymać?

- Czy mogłabyś mi, pani, wyjaśnić pewne dziwne zdarzenie? - zapytał. - Widziałem kiedyś nad stawem dziewczynę. Miała przepiękne włosy i bardzo gładką cerę. Jakaż to wcielała się w nią bogini?

- Weseret, czyli Potężna pani ureusza i żeński odpowiednik słońca - odpowiedziała Izyda. - Nie każdemu się ukazuje, ale nie wypowiadając słów uspokojenia, naraziłeś się, panie, na wielkie niebezpieczeństwo. Bogini objawiła ci się je"' nak w trakcie obrzędów, w których i ty brałeś udział, nie musisz się więc niczego obawiać. Oby pomogła ci w twoich trudach.

- Może... może się jeszcze zobaczymy?

- Los pokaże.

34

];■/-' j

Medes nie bardzo wiedział, co robić. Czy podgryzać po cichu przybranego syna Sezostrisa i stopniowo psuć mu opinię, czy raczej go zignorować. Początkowo Medesowi wydawało się, że Iker, świadom swojego znaczenia, zdobędzie sobie ważne miejsce na dworze. Potem zorientował się, że ten młody człowiek pracuje pod kierunkiem Chnum-Hotepa, tak jak pierwszy lepszy pisarz królewski, nie bierze udziału w wielkich przyjęciach, nie składa wizyt dostojnikom i nawet niespecjalnie się liczy.

Medes, zdziwiony i pełen podejrzeń, zaprosił Ikera na obiad. Chciał go wybadać. Czy ten przybłęda z prowincji jest tak bardzo zadowolony ze swojego losu, że woli pozostawać w cieniu, czy raczej wybrał postępowanie, którego wyniki staną się widoczne dopiero po dłuższym czasie. Najprawdopo-dobniejsze było, że zachowuje się tak, jak kazał mu król. Se-zostris, widząc, że to „jedyne dziecko pałacu" w niczym się nie wyróżnia, postanowił wykierować go na zwykłego, nikomu niewadzącego urzędnika.

- Dostojny panie - zameldował zarządca - Syn Królewski nie może skorzystać z twojego zaproszenia.

- A to dlaczego?

- Dlatego, że wyjechał z Memfisu.

W pałacu Medes próbował zebrać trochę informacji, ale dowiedział się tylko tyle, że Iker wsiadł na statek płynący na południe. Był sam, zabrał ze sobą jedynie osła. Ten niezbyt uroczysty wyjazd pachniał niełaską. Widocznie Sezostris, niezadowolony z pisarczyka, odsyłał go w rodzinne strony, aby można było o nim zapomnieć.

Podniesiony na duchu, Medes przystąpił do przeglądania korespondencji.

Znalazł między innymi zaszyfrowany list od Libańczyka. Najważniejsze zdanie ukryte w gąszczu grzecznościowych formułek, brzmiało: „Jak najpilniej chcę cię zobaczyć".

240

241

' - Kubeczek wina, drogi Medesie?

- Zmuszony byłem odwołać obiad i mam nadzieję, że nie pożałuję tego.

- Wielki Wódz potwierdza spotkanie w pobliżu Abydos na pokładzie mojego statku.

- Oto moje warunki. Od wypłynięcia z Memfisu będzie przy mnie Gergu, a na wyznaczone miejsce przybędę własnym transportem.

- Będzie, jak zechcesz, panie.

- Ty też się tam zjawisz?

- Mój zwierzchnik nie życzy sobie tego - odparł z namaszczeniem Libańczyk. - Zresztą trzymają mnie w Memfisie interesy, a idą znakomicie.

Medes spojrzał groźnie na rozmówcę.

- Czy przypadkiem nie zamierzasz wyplatać mi głupiego figla, drogi wspólniku?

- Chybabym oszalał. Przecież to dzięki tobie, panie, robię majątek i wiodę przyjemne życie.

- Twój zwierzchnik też?

- A to już inna sprawa. Każdy ma swoją przyjemność.

- Bardzo tajemnicza postać.

- Nie lubi, żeby o nim mówić.

- Jeśli spróbuje mi szkodzić, pożałuje tego.

- Na pewno nie ma takich zamiarów. Chce się z tobą zobaczyć, by zacieśnić współpracę.

Gergu i pracujący dla Libańczyka kapitan od pierwszej chwili zapałali do siebie sympatią. Gergu lubił takich ludzi jak ten pomarszczony na gębie, szorstki zabijaka z potarganymi włosami, gotów bez zmrużenia oka zamordować człowieka, a marynarzowi spodobał się potężnie zbudowany i gburowaty Gergu.

- Muszę dokładnie przejrzeć twój statek.

- A nie można by tego zrobić przy winie, co?

- Można by - zgodził się Gergu.

- Wino mam dość podłe, ale pije się dobrze. Gergu wychylił pierwszy kubek.

242

_ Chyba jednak za młode. 'i d.^>

- Z biegiem Nilu nabierze smaku.

Rozbawiły ich takie żarty i przegląd odbył się w przyjemnym nastroju. Gergu nie wykrył żadnych nieprawidłowości. Załoga składała się z dziesięciu nieuzbrojonych ludzi, a w ładowni były tylko placuszki, suszone ryby i wino w dzbanach.

- Wszystko w porządku, Gergu?

- Odbijaj, kapitanie!

W czasie rejsu nowi przyjaciele osuszali kubek po kubku. Gergu podnosił zasługi Medesa, a kapitan wychwalał Libańczyka. Wyraził zadowolenie ze sposobu, w jaki zorganizowano przemyt cennego drewna, a potem snuł projekty na przyszłość. Będzie miał piękne gospodarstwo i stada wołów, a na stole codziennie mięso.

- Szkoda, że nie ma na twoim statku kobiet - zauważył Gergu.

- Chętnie zabrałbym jakąś przystępną panienkę - odpowiedział kapitan - ale Libańczyk mi nie pozwolił.

- Nie lubi dziewuch?

- Owszem, lubi, ale Wielki Wódz nie jest, zdaje się, tak znieprawiony.

- Znasz go?

- Nigdy go nie widziałem.

Przed Abydos statek wpłynął w gąszcz porastających rzekę trzcin i zatrzymał się. Z brzegu nie sposób byto go wypatrzyć. W razie kontroli, zresztą mało prawdopodobnej, ze strony policji rzecznej kapitan wytłumaczy się wymianą części albo koniecznością naprawy uszkodzeń. Według Libańczyka to wymarzone miejsce wybrał osobiście Wielki Wódz.

- Zostawiam cię - powiedział Gergu. - Idę po swojego zwierzchnika.

Kapitan położył się na posłaniu i usnął.

Stały kapłan Bega był wyraźnie zaciekawiony. - Dlaczego chcesz, Medesie, żebym poszedł z tobą na to sPotkanie? - zainteresował się Bega.

243

- Żeby ostatecznie przypieczętować naszą współpracę. Gergu, jako tymczasowy kapJan, i Medes, udający jego p0.

mocnika, oraz Bega bez trudu przeszli przez posterunki kontrolne, a potem poprosili o rozmowę ze stałym swoim rozmówcą, gdyż miał im przekazać nowe zamówienia. Ich postępowanie wydawało się tak normalne, że służby bezpieczeństwa nie zwracały już na nich uwagi.

- Któż to jest ten Wielki Wódz? - zapytał Bega.

- Jest kimś, kto umożliwi nam zdobycie jeszcze większego majątku i dostarczy środków materialnych, nie ściągając przy tym na nas żadnych podejrzeń. Twoja obecność będzie potwierdzeniem naszej szerokiej współpracy. Powiem ci, że w skrytości bardzo na nią liczę. Obyśmy wspólnie jak najszybciej obalili Sezostrisa.

- A czy ten Wielki Wódz nie jest aby pospolitym zbójem?

- Nie ulega wątpliwości, że Libańczyk to bardzo bogaty kupiec, więc jego zwierzchnikiem nie może być byle kto. Czy jesteś w stanie bez trudności wyjść z Abydos?

- Stali kapłani nie są przypisani do miejsca - przypomniał Bega. - Czy jednak ta tajemnicza postać nie wciąga nas w pułapkę?

- Gergu starannie przejrzał statek, na którym mamy się spotkać, i rozstawił wokół swoich ludzi. W razie niebezpieczeństwa wkroczą do akcji. Wierz mi, Bego, że panuję nad sytuacją. Jestem również przeświadczony, że najtrudniejsze będziemy wkrótce mieli już za sobą.

Gergu podpłynął łodzią do statku.

Wszystko wydawało się w porządku.

- Kapitanie, to ja, Gergu.

Nadstawił uszu, ale słyszał tylko chóralne chrapanie. Wszedłszy na pokład, stwierdził, że kapitan i wszyscy marynarze by'1 pijani w trupa. Starannie raz jeszcze obszedł wszystkie zakątki statku, ale nie znalazł niczego, co mogłoby budzić niepokój-

Wrócił do łodzi i powiosłował w stronę zakotwiczonego trochę dalej statku Medesa.

- Wszystko w porządku - zameldował. .te

- Rozstawiłeś swoich ludzi, Gergu? f '

- Jesteśmy bezpieczni.

Medes obudził kapitana kopniakiem w żebra. Marynarz odburknął coś i otworzył jedno oko.

- Wiesz, kiedy ma tu przybyć ten twój zwierzchnik?

- Nie... Po prostu czekam.

- Przygotuj kabinę.

Kapitan krzyknął na swoich ludzi. Byli źli, ale od biedy wysprzątali jakoś statek. Z gąszczu trzcin wyłonił się człowiek w kapturze.

- Chodź tu, Bego! - zawołał Medes. - Nie masz się czego obawiać.

Bega niepewnym, chwiejnym krokiem wszedł na kładkę. Medes przytrzymał go, żeby nie upadł. Sprawność fizyczna z pewnością nie była główną zaletą Begi.

Ciężko dysząc, siadł na trójnożnym stołeczku.

- Czy wszyscy już są? - zapytał.

- Brakuje tylko naszego gościa.

Zaczęło się długie oczekiwanie. Bega ze zwieszoną głową siedział na stołeczku, Gergu raz po raz znikał za kabiną i po kryjomu popijał, Medes przechadzał się nerwowo po pokładzie.

Zmęczył się wreszcie i zaczął besztać smętnie stojącego przy burcie kapitana.

- Nie ścierpię takiego lekceważenia! Odchodzę. Zapłacisz mi za tę zniewagę.

Usłyszał głos, łagodny, ale tak groźny zarazem, że stanął jak wryty.

- Po co ten gniew? Już jestem.

Gość stał na dziobie, choć nikt nie widział, kiedy tu przybył.

Był wysoki, brodaty, twarz miał wychudłą, a oczy czerwone, głęboko osadzone. Długi wełniany płaszcz sięgał mu aż do kostek, a głowę przykrywał turban.

Gergu wypuścił z rąk kubek, Bega znieruchomiał, a Medes stał z szeroko otwartymi ustami.

- Kim... kim jesteś, panie?

244

245

- Zwiastunem. Wszyscy trzej będziecie moimi wiernymi uczniami.

Szaleniec... szaleniec... - pomyślał Medes i mrugnął na Gergu, żeby rozkazał swoim ludziom wkroczyć do akcji.

- Możesz się nie trudzić - uprzedził Zwiastun. - Statek jest już na mojej łasce. Te zwerbowane przez Gergu chudziny nie były w stanie oprzeć się moim zuchom.

Z trzcin wynurzyli się Krzywogęby i Szab Pokurcz. Rzucili na pokład obcięte głowy i ręce.

- Pozwólcie mi odejść - zaskomlał drżącym głosem Bega.

- Nikt nie oddali się stąd, dopóki nie wysłucha moich rozkazów i nie przyrzeknie mi posłuszeństwa - spokojnie odparł Zwiastun.

Gergu spróbował jednak wskoczyć do wody, ale sokole szpony wpiły mu się w ramię. Zawył z bólu i musiał paść na kolana.

- Jeszcze raz zrobisz coś takiego, a wyrwę ci wątrobę - zapowiedział Zwiastun. - Zamiast wielkiego majątku będziesz miał głupią śmierć.

- Więc to ty, panie... to ty jesteś zwierzchnikiem Libańczy-ka? - zapytał wpatrzony w Zwiastuna Medes.

- Ten tutaj na własnej skórze poczuł, że musi być pokorny i nie może mnie zdradzać. Weźcie to sobie za przykład, bo wspólnymi siłami bardzo wiele będziemy mogli osiągnąć. Wszyscy trzej macie dobre intencje, ale w walce z silnym przeciwnikiem zawsze do tej pory ponosiliście porażki. Wielki podskarbi Senanch, strażnik pieczęci królewskiej Sehotep, generał Nesmontu, naczelnik policji Sobek... wszyscy wyszli cało z zastawionych przez was pułapek. O faraonie nie warto nawet wspominać. Napuściliście na niego niedorajdę, który sam dał się zabić. Sobek wybronił się i Sezostris znowu ma sprawnie działającą ochronę.

- Więc... więc ty, panie, też chcesz obalić króla? - zapyta' uspokojony już nieco Medes.

- Rozproszone wysiłki do niczego nie doprowadzą, uznałem więc, że muszę nimi pokierować. Ty tam, ściągnij ten kaptur i powiedz, jak się nazywasz.

Zapytany nie miał odwagi odmówić. _■ Nazywam się Bega i jestem stałym kapłanem świątyni w Abydos.

- Piękna zdobycz, Medesie - przyznał Zwiastun.

- Musimy przeniknąć tajemnice misteriów Ozyrysa - odpowiedział sekretarz Domu Króla - gdyż Abydos wciąż jest głównym ośrodkiem egipskiej duchowości i źródłem siły króla.

- To myślisz, że o tym nie wiem? - ironicznie zauważył Zwiastun. - Bego, powiedz mi coś o Drzewie Życia.

Kapłan ze zdumieniem spojrzał na Zwiastuna.

- To... To już wiesz, panie?

- Odpowiadaj!

- Akacja Ozyrysa jest ciężko chora, ktoś rzucił na nią urok.

- To jeszcze nie całkiem uschła?

- Nie, nawet jakby wracała po trosze do życia. Gdy budowano świątynię i grobowiec Sezostrisa, zazieleniła się jedna gałąź. W budowlach tych powstaje ka i rytualiści bez przerwy starają się wszczepić je drzewu. Gdy ogłoszono dekret o zjednoczeniu Egiptu, liście pojawiły się na drugiej gałęzi.

- Co jeszcze się robi dla wyleczenia drzewa?

- Sezostris kazał zbudować piramidę.

- Gdzie?

- W Dahszur - powiedział Medes.

- Kto strzeże złotej palety? - zapytał Zwiastun. Bega osłupiał.

- Skąd wiesz, panie, o wszystkim, co znajduje się w naszym skarbcu?

- Odpowiadaj.

- Osobiście faraon. Naszym zwierzchnikiem jest Łysy, arcykapłan, ale sam o niczym nie decyduje i bez wyraźnej zgody faraona niczego nie zrobi.

- A ty, Bego, co byś chciał uzyskać?

- Chciałbym uwolnić się od tego ciemięzcy i otrzymać należne mi stanowisko. Mam takie doświadczenie i od tak dawna jestem kapłanem, że potrafię kierować świątynią w Abydos.

- W jakim celu sprzymierzyłeś się z Medesem? Sekretarz Domu Króla, widząc zakłopotanie Begi, sam za-

246

247

brał glos i wiernie przedstawi! wszystkie szczegóły zawartego z kapłanem kontraktu.

- Doskonale to wymyśliliście - przyznał Zwiastun - i powinniście tak dalej ciągnąć. Zgadzamy się w wielu sprawach, ale brakuje wam rozmachu. Ja jako Zwiastun znam prawdę. Spisane przeze mnie prawa będą miały moc ostateczną, podyktuje mi je Bóg, więc nie da się w nich zmienić ani jednego słowa. Dotyczyć będą wszystkich, a każdy, kto się im sprzeciwi, zginie. W pierwszej kolejności musimy zniszczyć główną przeszkodę, czyli instytucję faraona, i zawładnąć Egiptem. Ten kraj to środek świata i gdy go opanujemy, zdobycie reszty ziemi będzie dziecinną igraszką.

Medes nigdy dotychczas nie zamierzał posuwać się aż tak daleko, ale dlaczego by nie spróbować? Gergu go poprze. Be-ga natomiast był tak wystraszony, że jedynym sposobem ocalenia życia wydawało mu się bezwzględne posłuszeństwo.

- Posiejemy strach wśród niewiernych - zapowiedział Zwiastun. - Wybijemy bluźnierców, pozacieramy granice, zmusimy kobiety do siedzenia w domach i usługiwania mężom, zawładniemy złotem bogów i nie dopuścimy do zmartwychwstania Ozyrysa.

35

Zwiastun przemawiał takim głosem, że wszyscy wsłuchani w jego słowa struchleli. Z kieszeni wełnianego płaszcza wyjął trzy kawałki czerwonego kwarcytu.

- Światło nie zaszkodziło tym kamieniom Seta - powiedział. - Wciąż zatem mają w sobie niszczycielski ogień, który pomoże nam rozprawić się z wrogami. Nadstawcie prawą dłoń, wszyscy trzej.

Każdemu położył na dłoni kamień.

- A teraz mocno, bardzo mocno ściskajcie.

Wszyscy naraz krzyknęli gwałtownie z bólu. Kwarcyty Pa' rzyły im ręce, ale nie byli w stanie rozluźnić chwytu.

Zwiastun wyciągnął ręce i ból ustał.

- Macie teraz wypalone na skórze piętno Seta. Jesteście jego sprzymierzeńcami i żołnierzami i musicie zawsze mnie słuchać. W przeciwnym razie wasze ciała spali płomień i umrzecie w straszliwych mękach.

Kwarcyty rozsypały się. I Medes, i obaj jego wspólnicy ujrzeli we wgłębieniu dłoni oślą głowę boga z wielkimi, sterczącymi uszami.

Bega czul ucisk w gardle. On, sługa Ozyrysa, był teraz wyznawcą jego zabójcy, Seta.

- Umowa zawarta - oświadczył Zwiastun. - Nic nas już teraz nie rozłączy.

- Jakich wojsk użyjemy do zaatakowania faraona? - zapytał Medes.

- Sezostris, jak mi się zdaje, sformował niedawno armię ogólnoegipską?

- Tak, i dowodzi nią generał Nesmontu. To groźna silą zbrojna.

- Czołowe uderzenie byłoby całkiem bezcelowe - uznał Zwiastun - gdyż faraonowi mógłbym przeciwstawić tylko bandę chełpliwych Kananejczyków, a w rzeczywistości płaksów i tchórzy. Jedyny sposób to terror.

- Jaką mamy broń?

- Dostarczą jej nam moi ludzie z Kahun. Oficjalnie pracują na potrzeby sił zbrojnych Egiptu, ale część wyrobów wykradają dla nas. Ataki na wybrane punkty oraz krwawe rzezie zachwieją faraonem i przerażą mieszkańców.

- A czy spokojni ludzie nie zwrócą się przeciwko nam? -zaniepokoił się Gergu.

- Nikt nie może stać na uboczu! Każdy będzie albo z nami, albo przeciwko nam. Winny jest każdy, kto słucha faraona 1 przestrzega praw bogini Maat. Od tej chwili musicie je raz na zawsze odrzucić. Chcę wiedzieć wszystko o Abydos, o Sezo-strisie i jego ministrach, o wojsku i policji. A teraz rozchodzimy się.

Bega znowu naciągnął sobie na głowę kaptur i oddalił się Pierwszy. Zszedł po kładce i zniknął w gąszczu trzcin.

248

249

- Czy Sezostris nie podjął ostatnio jakiejś nadzwyczajni decyzji? - zapytał Zwiastun, wpatrując się w dal.

- Owszem, podjął - odpowiedział mu Medes. - Przybrał sobie syna.

- Kto nim został?

- Niejaki Iker.

- Ten chłopak z Medamud, któregoś wybrał na ofiarę bogowi morza?

Był to nowy wstrząs dla Medesa.

- Tak, ale... skąd o tym wiesz, panie?

- Kto podsunął ci tego chłopca?

- Jeden z miejscowych ludzi.

- Działał na mój rozkaz. Zauważyłem, że ten Iker potrafi bardzo mocno opierać się siłom zła. Poświęcenie go przyniosłoby nam ogromną korzyść. Ratując się z tonącego statku, nabrał jeszcze więcej siły.

Głos zabrał milczący dotychczas Krzywogęby.

- Czy może chodzi o tego policyjnego kapusia? Byłem przekonany, że spłonął na górze turkusów.

- Uratował się z pożaru i znowu robi swoje, wciąż nie wiedząc o sile, która nim kierowała. Uczy się teraz u faraona i zasiada przy jego boku.

- Możesz być, panie, spokojny - odezwał się Medes. - Ike-ra nie ma już w Memfisie. Okazał się niedołęgą i faraon po cichu przepędził go ze dworu.

- Dokąd?

- Na Południe. Iker prawdopodobnie wraca do swojej rodzinnej wioski. Będzie się tam puszył jako bohater, a potem rozleniwi go wygoda życia. W stolicy nikt już o nim nawet nie wspomni.

Z pokładu zeszli Medes i Gergu. Zwiastun zwrócił się do kapitana.

- Płyniemy do Fajum. Miej oczy i uszy szeroko otwarte. Jeśli zauważysz gdzieś Ikera, zabij go.

Akacji bogini Neit nie było na żadnej z map, jakimi dysponował Iker, ale w archiwach udało się znaleźć ważny szczegół.

przewo to rosło w okolicach Fajum, na Wyspie Sobka*. Niestety, wyspy tej też nie było na mapach. Iker będzie wypytywał miejscowych ludzi i może uda mu się ją znaleźć.

Od wyruszenia z Memfisu czuwał nad Ikerem Sekari. Udawali, że się nie znają, i nie odzywali się do siebie. W razie niebezpieczeństwa Sekari miał ze wszystkich sił bronić towarzysza.

Dwaj chłopi wzbudzili w nim podejrzenia, zwłaszcza że jakoś dziwnie podchodzili do Ikera. Okazało się jednak, że chcieli tylko z nim pogadać i aż do końca podróży nie doszło do żadnego nieporozumienia.

Dopłynęli wreszcie do Grodu Królewskiego Dziecka**, gdzie rozbudowywano właśnie świątynię boga barana Heri-szefa, „Tego, który jest nad swym jeziorem". Był on w Fajum patronem przyboru i dobrego nawodnienia prowincji wodą płynącą przez wielki, wijący się wśród gęstej zieleni kanał.

Wszędzie wrzała praca. Osuszano niektóre bagna, zakładano osiedla, wznoszono świątynie, stawiano zapory i śluzy, kopano rowy odwadniające. Znaczną część prowincji porastał ogromny las, prawdziwy raj dla roślin i zwierząt.

Wiatr Północy, zadowolony z wędrówki, maszerował raźno. Najpierw tak jak zwykle zrobił przedstawienie, jęczał i tarzał się na ziemi, nie chcąc, by Iker piłował mu twarde jak heban kopyta, potem jednak dumnie kroczył przed siebie, budząc podziw znawców.

- Dobrze wiesz, że trzy razy w roku trzeba ci opiłować kopyta - przypomniał mu Iker.

Osioł wolał nie odpowiadać i spokojnie sobie szedł, aż wreszcie dotarli do rogatek Grodu Królewskiego Dziecka, gdzie pobierano myto.

- Masz coś do zgłoszenia? - zapytał celnik. Iker pokazał swój sprzęt pisarski.

- Dobra, możesz iść dalej.

* Chodzi o boga Sobka, syna bogini Neit. Przedstawiano go z gtową krokodyla (przyp. tłum.). ** Neni-Nesut (Heracleopolis Magna).

250

251

- Szukam starego świętego miejsca, gdzie rośnie akacja bogini Neit. Kto mógiby mi je wskazać?

- Najlepiej zna te strony nadzorca tam.

Celnik pokazał przybyszowi drogę. Wiatr Północy pewnie ruszył we właściwym kierunku. Wyjaśnienia zrozumiał chyba lepiej niż Syn Królewski.

Gospodarza zastali w ogrodzie. Siedział w cieniu altany i zażywał chłodu. Iker pozdrowił go, przedstawił się i poprosił o informacje.

- Akacja bogini Neit... Owszem, coś o niej słyszałem. Rośnie całkowicie na uboczu, bywają tam tylko dzikie zwierzęta. A czasami również pasterze. Pójdziesz na północny zachód, po prawej ręce będziesz miał obelisk Sezostrisa Pierwszego. Na jego wierzchołku zobaczysz tarczę słoneczną, wynurzającą się z wód praoceanu. Dlaczego tak interesuje cię to drzewo?

- Wyszukuję w tej prowincji pamiątkowe stare miejsca, bo muszę nanieść je na mapę.

Wieczorem w gospodzie nadzorca tam nie omieszkał opowiedzieć o tej rozmowie przyjaciołom. Opisał Ikera i jego osła. Na tej podstawie rozpoznał ich kapitan, któremu Zwiastun powierzył tę misję. Nie wypuści już ofiary z rąk!

Wspaniała przyroda nie oznaczała samych przyjemności. Na szczęście Iker wysmarował maścią przeciwkomarową nie tylko siebie, ale i osła, gdyż w przeciwnym razie musieliby zawrócić. Spotkany w wiosce staruszek powiedział, że do drzewa bogini Neit jest już całkiem blisko, ale trzeba będzie bardzo uważać nad brzegiem jeziora krokodyli. Były to straszliwe potwory, jeden z nich miał juz osiemdziesiąt lat i po południu lubił wylegiwać się w słońcu.

Iker pomyślał o Sekanm. Czy wciąż idzie w pewnej odległości za nim i przedziera się przez ten gąszcz?

Rozsunął splątane gałęzie tamaryszku i ujrzał obrośnięte bujną roślinnością jezioro. Jego przeciwległy brzeg gubił się

gdzieś w wierzbowym lesie. Nad wodą samotny pasterz piekł sObie okonia. Iker podszedł do niego.

- Daleko stąd do Wyspy Sobka?

- Ej, nie bardzo...

- Jestem pisarzem, nazywam się Iker i szukam akacji bogini Neit.

Rozczochrany i nieogolony kapitan wyglądał na mrukliwego samotnika, takiego, co niezbyt lubi towarzystwo ludzkie, ale okolicę zna świetnie.

- Akacji bogini Neit? - powtórzył. - A po co ci ona?

- Muszę ją nanieść na mapę.

- A po co mapy? Nie lepiej iść na nosa?

- Może jednak mógłbyś mi pomóc?

- Najpierw muszę coś zjeść. Głodny jesteś?

We dwóch spożyli wspólnie posiłek. Potem rzekomy pasterz wstał.

- Wyspa Sobka leży w drugim końcu jeziora - objaśnił. -Podwiozę cię.

Rozchylił trzciny i pokazał sznur od łodzi.

- Przytrzymaj się mnie - powiedział do Ikera. - Jest tu tyle tych ludojadów, że lepiej nie wpaść do wody.

Iker zawierzył przewodnikowi i był to błąd.

Herszt odczekał, aż Iker trochę się zachwiał, a wtedy z całej siły go popchnął.

Iker runął w dół, wzniecając w górę strugi wody. Nim zdał sobie sprawę, co zaszło i zaczął płynąć w stronę brzegu, ujrzał, że rzuca się na niego stary krokodyl, ciężki jak byk władca jeziora. Chwycił Ikera i głęboko się zanurzył.

- Zrobiłem swoje! - wykrzyknął z radością kapitan. Niedługo dane mu było się cieszyć, gdyż z zarośli wynurzył

się nagle Sekari. Trzasnął kapitana bykiem poniżej pleców ' zwalił go do jeziora.

- Na pomoc! - wrzasnął tonący. - Nie umiem pływać! Gdyby nawet Sekari chciał mu pomóc, w żaden sposób nie

mógłby tego uczynić. Na przeraźliwie machającą rękami ofia-

252

253

rę rzuciły się dwa inne krokodyle. Jeden kłapnął szczękami i wbił mu w szyję siedemdziesiąt ostrych jak brzytwy zębów drugi złapał go za lewą nogę i wysłannik Zwiastuna zginął, rozszarpany przez rozjuszone bestie. Sekari był na siebie wściekły.

- A ja go wziąłem za prawdziwego pasterza! Uważałem na niego, ale myślałem, że rzuci się na Ikera dopiero w pobliżu akacji.

Wiatr Północy wpatrywał się w zaczerwienioną od krwi wodę.

- Nie mogę zostawić Ikera - zdecydował Sekari. - Skoczę do jeziora.

Wiatr Północy zagrodził mu nagle drogę. Podniósł przy tym lewe ucho.

- Dlaczego nie? - zdziwił się Sekari. - Może jest tylko ranny, może...

W wielkich oczach klapołucha dostrzegł ogromną stanowczość, ale nie rozpacz.

Załamany, usiadł nad brzegiem.

- Masz rację, osiągnę tylko tyle, że i mnie zeżrą.

Teraz już cale stado krokodyli tłukło się między sobą, gdyż każde zwierzę chciało uszczknąć dla siebie choćby kawałek zdobyczy.

Sekari zapłakał.

- Nie potrafiłem uratować najlepszego przyjaciela. To przeze mnie zginął.

Wiatr Północy podniósł lewe ucho. Sekari pogładził zwierzę.

- Jesteś taki dobry, że lżej się robi na duszy, ale i tak serdecznie się nienawidzę. Chodź, pójdziemy stąd.

Osioł znowu zagrodził Sekariemu drogę.

- To już koniec, Wietrze Północy. Naprawdę koniec. Ostro sterczące do góry lewe ucho zadawało kłam tej wypowiedzi.

- Chciałbyś jeszcze trochę poczekać?

Tym razem gwałtownie podniosło się prawe ucho.

- Poczekać? Na co?

Wiatr Północy rozłożył się wygodnie na ziemi, ale wciąż opatrywał się w jezioro.

36

Krokodyl pojawił się tak nagle, że Iker nie zdążył nawet przestraszyć się śmierci. Gdy olbrzymia bestia wsunęła się pod niego, uczepił się jej i dał się ponieść w głąb jeziora.

Pod warstwą brudnej, zamulonej wody ujrzał nagle skąpany w łagodnym świetle słonecznym las podwodny. Natychmiast przypomniał sobie magiczne słowa hymnu chroniącego przed gniewem boga krokodyla. „Ty, co wyłaniasz się z wód praoce-anu i rozsiewasz światłość z jego fal, przenieś ją i na ziemię, stań się bykiem płodzicielem i rozdawcą żywności, odszukaj swojego ojca, Ozyrysa, i chroń mnie przed niebezpieczeństwami".

Oczarowany wspaniałością wielobarwnych, wdzięcznie falujących roślin, nawet nie myślał o oddychaniu. Stary krokodyl wypłynął tymczasem na powierzchnię i złożył Ikera na zalanej słońcem wysepce.

Iker nie rozumiał, w jaki sposób udało mu się przeżyć, ale czuł, że zdobył nową broń, a była nią siła wielkiej ryby*.

Miał przed sobą przedziwną mumię. Głowa Ozyrysa wyrastała z ciała odlanego z brązu krokodyla** ze złotymi zębami, okrytego wykonaną z miedzi i elektronu*** opończą. Władca wód wyglądał jak niezniszczalna łódź podarowana zmarłemu, by mógł swobodnie żeglować po bezmiarze zaświatów. Iker, zapominając na kilka chwil o wszystkim, ujrzał właśnie rozbłysk światła wypływającego z głębi jeziora.

Na wysepce rosła akacja.

254

I

* Silę tę określano stowem at. Egipcjanie zaliczali krokodyla do ryb.

* Takie połączenie człowieka z krokodylem potwierdza mumia przechowywana w magazynie muzeum Topkapi w Stambule.

** Stop złota i srebra iprzyp. tłum.).

255

Niestety, niedaMpo ktoś ją podpalił. Gałęzie i liście dymiły, a na zwęglonym pniu imię bogini było zamazane czer. wonym tuszem. >.,

- Opowiedz mi to jeszcze - poprosił Sekari.

- To już dziesiąty raz! - sprzeciwił się lker.

- Pilnując cię, popełniłem nienaprawialny, jak mi się dawało, błąd. W dodatku cała ta twoja historia wydaje się tal zwariowana, że muszę zapamiętać każdy jej szczegół i upewnić się, czy w kolejnych relacjach nie zmyślasz czegoś no-l

coś zmyśliłem?

anie wojska Sezostrisa nie zdążą szybko przybyć i potem zostaną wciągnięte w wyczerpującą szarpaninę ze zbrojnym pod-ziemiem.

Takie były zalecenia Zwiastuna i piękna czarnulka ściśle się ich trzymała.

Zwycięstwo zawdzięczać będzie swojemu urokowi. Burmistrz wprawdzie co trzy miesiące wymieniał cały garnizon miasteczka, ale Binie udało się uwieść oficera mającego dowodzić następną zmianą. Pieszczotami i płomiennymi słowami zdołała go nakłonić do współpracy, przyrzekła w dodatku wysokie stanowisko w naczelnym dowództwie armii zdobywców. Za pośrednictwem tego głuptasa, który zresztą zginie jako jeden z pierwszych, znała dokładnie i liczbę żołnierzy, i ich rozmieszczenie.

d

liary. natychmiast wracać do Ki - Imię i stanowisko? - zapyta! oficer przy głównej bramie _ Jeszcze jeden powód, zepy iw y miasteczka, hun, aresztować Binęi rozbić jej szajkę |......

aresztować binę i ruauu, jyj 0*-^.^.

- Najpierw należałoby sprawdzić uczciwość burmistrza.

- Wejdź do Kahun jak najbardziej oficjalnie - doradził prd jacielowi Sekari. - Jeśli każe cię uwięzić, wyślę ci na pod wojsko. Miejmy nadzieję, że miasto nie wpadło jeszcze w łaj Azjatów.

Wszystko było już przygotowane. Za trzy dni mieszkaji] w Kahun Azjaci chwycą za sporządzoną przez siebie i ukf) 1 „A^,łWOIT( Rinv j drugiego zajadle

ka-

lasieczKa.

- Nazywam się lker, jestem pisarzem i tymczasowym itanem świątyni Anubisa.

- Co masz do zgłoszenia?

- Swój sprzęt pisarski.

Oficer sprawdził zawartość sakw leżących na grzbiecie

>sla.

Możesz przechodzić. Ja już wkrótce skończę z tą zaki-ą robotą. Pojutrze przychodzi nowa zmiana i wracam do

broń, a potem

wroga Egiptu, czyli jej ■

nierzy miejscowego garnizonu.

egipskich, tak by zastraszyć m,e

rzez sieb i drugiego zajadl - uderzą nocą na

felty. ~ Czy

~ Czy w mieście panuje spokój? - zapytał lker. ~ Nie było żadnych burd.

vnież urzędnik Wiatr Północy dobrze znał Kahun i ruszył pierwszy. Za nim udowodnić imr^ążał lker. Doszli do wielkiej willi burmistrza i ujrzeli w niej ,„o;a róstwo pisarzy oraz przedstawicieli wielu innych zawodów,

den z dozorców poznał Ikera. lker! Gdzieżeś się podziewał? Czy zastałem burmistrza?

256

257

- On nigdy nie wychodzi z urzędu. Zaraz cię zapowiem. Iker zostawił osła na podwórku pod daszkiem i kazał dać

mu jeść. Jeden z pisarzy wprowadził gościa do środka willi. Zza sterty papirusów wynurzył się burmistrz.

- Iker! Powiedz mi, że to nie ty! To nie możesz być ty, przecież zostałeś Synem Królewskim, otrzymałem właśnie dekret w tej sprawie.

- Obawiam się, że to jednak ja.

- Gdy zniknąłeś, nie zarządziłem śledztwa, choć prawdę mówiąc, należałoby przykładnie cię ukarać. Czułem jednak, że jest w tym wszystkim coś dziwnego, bo za bardzo różniłeś się od innych pisarzy. Idę o zakład, że zjawiasz się tu służbowo.

- Chciałbym wiedzieć, jakiemu panu służysz. Burmistrz mocniej przytrzymał się krzesła.

- Co to ma znaczyć?

- Ktoś próbował zabić faraona, a terroryści są nawet tutaj, w Kahun, i wkrótce przystąpią do działania.

- Kpiny sobie ze mnie robisz?

- Sam znam tutaj kilku spiskowców. W większości są to Azjaci, pracują w warsztatach przy wyrobie broni.

Burmistrz wręcz osłupiał.

- Nie masz chyba na myśli mojego miasta Kahun?

- Niestety, mam. Pomożesz mi rozprawić się z nimi, chyba że jesteś ich wspólnikiem.

- Ja wspólnikiem tych zbójów? Ilu chcesz żołnierzy?

- Spiskowców musimy zgarnąć wszystkich naraz, nie możemy więc ich ostrzegać. Źle przygotowana akcja doprowadziłaby tylko do przelewu krwi.

- Cóż zatem proponuje mi Syn Królewski?

- Zwołaj dowódców i przeprowadzimy kilka starannie ukierunkowanych uderzeń. A po rozbiciu tego spisku przedstawisz mi listy tutejszych stoczni, także nieczynnych. Nie zapomnij o tej, w której pracował nieżyjący już cieśla Toporek.

- To musi trochę potrwać, ale wszystkie te dane otrzy-masz.

- Czy będę mógł zamieszkać w swoim dawnym domu? ~ Burmistrz wyraźnie się zakłopotał.

258

_ Nie da się.

- To co, przydzieliłeś go już komuś innemu?

_ No nie, nie... Zresztą sam się przekonasz.

Pracujący w pobliskiej kuźni kowal poczuł nagle gwałtowne łamanie w krzyżu. Przekazał kierownictwo pomocnikowi i pośpiesznie udał się do lekarza.

Prawdziwą jednak przyczyną tego odejścia było to, że rozpoznał Ikera, musiał więc czym prędzej zawiadomić swojego zwierzchnika Ibszę, majstra w warsztacie, gdzie wyrabiano broń.

Ibsza posłał po Binę, przebywającą we wspaniałym domu kierownika archiwów, czyli ostatniego swojego chlebodawcy. Dziewczyna zjawiła się natychmiast.

We trójkę zamknęli się w bocznym pomieszczeniu.

- Wrócił Iker - oznajmił kowal.

- Czy jesteś tego całkiem pewien? - zapytała Bina.

- Mam dobrą pamięć do twarzy.

- Klęska - jęknął Ibsza.

Bina nie zaprzeczyła. Wiedziała, że opryszek, któremu Krzywogęby zlecił zamordowanie monarchy, nie wywiązał się z zadania, a Iker został jedynym dzieckiem pałacu, czyli, inaczej mówiąc, wiernym sługą faraona.

Jednakże według otrzymanych właśnie wiadomości ten Syn Królewski popadł ostatnio w niełaskę i musiał opuścić dwór. Wyjechał na Południe, ale chyba niedługo tam pożyje, bo zasadził się na niego jeden z ludzi Libańczyka.

- Faraon wciąż darzy Ikera zaufaniem - uznała Bina. -Przysłał go tutaj, żeby się z nami rozprawił. Teraz należałoby Jedynie zabrać ze sobą jak najwięcej broni i czym prędzej uchodzić stąd. Mniej wartościowe jednostki zostawimy same s°bie, niech nękają przeciwnika.

Ibsza gwałtownie się obruszył.

- Jeszcze kilka godzin, a będziemy panami Kahun!

- A po co Syn Królewski poszedł do burmistrza? Naradzają się teraz, jak nas wyłapać, i to żywcem. To już nie pamię-

259

tasz, że Iker doskonale wie, gdzie są warsztaty i co naprawdę robią majstrowie z Azji? Nie mamy ani chwili do stracenia! Każda zwloką to dla nas zguba.

Ibsza, przekonany, przyznał rację zwierzchniczce.

- A teraz jak moglibyśmy zaszkodzić wrogom?

- Zaatakujemy willę burmistrza.

Iker i Wiatr Północy byli całkowicie załamani. Z ich pięknego domu i wspaniałego wyposażenia zostały tylko zgliszcza, a ich wygląd świadczył o gwałtowności pożaru.

- Niczego nie można było uratować - powiedział Kudlacz, leniwy i podlizujący się każdemu pisarz, obecny przy każdym nieszczęściu. - Dom zajął się głęboką nocą i nie był to przypadek.

- Skąd masz tę pewność?

- Bo ogień pojawił się jednocześnie w dziesięciu przynajmniej miejscach, nie można więc było nic zrobić. Pewna staruszka widziała uciekających kilku mężczyzn. Wiesz, Ikerze, że ja bardzo cię lubię, ale zazdrośników i złośliwców nie brakuje.

- Podejrzewasz kogoś?

- Właściwie nikogo... Czy to prawda, że zostałeś przybranym synem faraona?

- Prawda.

- A pomożesz mi w uzyskaniu awansu?

- O tym rozstrzygnie burmistrz.

- Niespecjalnie mnie lubi. A nie poparłbyś mnie, gdybym przekazał ci pewną bardzo istotną wiadomość?

- Najpierw przekaż.

- Gdzie masz zamiar zamieszkać?

- W świątyni Anubisa.

Ruszyli w stronę świątyni. Tutaj stali kapłani przyjęli Ikera bardzo różnie. Jedni ucieszyli się, widząc go znowu w swoim gronie, inni zarzucili mu, że nie uprzedzając nikogo, opuści' stanowisko tymczasowego kapłana.

Iker przeprosił ich wszystkich, oni natomiast podziękował'

c owi Królewskiemu, że zechciał zaszczycić ich swoim „byciem. Oddali mu najlepszy pokój, on jednak najpierw chciał ujrzeć bibliotekę, gdzie spisał i skatalogował tyle cennych rękopisów, powstałych jeszcze w czasach budowy wielkich piramid.

Niedługo mógł tak wspominać, gdyż zjawił się Kudłacz i poprosił o rozmowę. Iker przyjął go u siebie w pokoju.

_ Przynoszę ci tę obiecaną wiadomość. Czy będziesz rozmawiał z burmistrzem?

- Porozmawiam.

- No to słuchaj. Jednym z podpalaczy był Azjata, kowal zatrudniony przez urząd burmistrza. Dziś rano, gdy tylko cię zobaczył, zaczął się skarżyć na łamanie w krzyżu i natychmiast przerwał pracę. Jego pomocnik twierdzi, że było to pospolite kłamstwo, bo ten kowal biegł potem dokądś jak zając.

A zatem jeden z ludzi Biny wypatrzył Ikera.

Czarnulka albo bardzo szybko podejmie jakieś wrogie działanie, albo każe podwładnym uciekać. Sytuację miała o tyle korzystną, że akcja policyjna nie była jeszcze należycie przygotowana.

- Szybko, Kudłaczu! Musimy zawiadomić dowódcę garnizonu.

Popędził do koszar, a jednocześnie wokół rozległy się krzyki.

- Napad na willę burmistrza! - wydzierał się sprzedawca dzbanów, całkowicie zapominając o swoim towarze.

37

Żołnierze i policjanci pobiegli pod dom burmistrza. Wokół panował zamęt, toteż Binie, Ibszy oraz wielu Azjatom udało się wyjść z miasta. Nieśli ciężkie kosze, wyładowane bronią.

- Trzymaj się z dala od tłumu - powiedział Ikerowi Seka-ri- - W takiej ciżbie nie zdołam cię upilnować.

Na rynku wrzała walka. Pozostawione przez Binę „mniej Wartościowe jednostki" zdołały już zabić kilku bezbronnych

260

261

urzędników, ale rzemieślnicy, mając narzędzia, twardo się nj. mi bronili. Gdy jednak pojawiły się siły porządkowe, niektórzy Azjaci, gotowi pod przysięgą oddać życie za sprawę, natychmiast o niej zapomnieli i rozpierzchli się jak stado spłoszonych wróbli. Kilku walczyło do ostatka, ale ulegli przewadze. Długie i trudne polowanie na ludzi zakończyło się dopiero po dwóch przeszło godzinach. Nikomu nie okazano litości. Burmistrz, głęboko wstrząśnięty, pocieszał rannych. Iker i Sekari próbowali policzyć, ilu Azjatów wyszło z miasta i w jakim kierunku się udali. Nie było to łatwe do ustalenia, gdyż zeznania ludzi pozostających jeszcze w stanie szoku nie wydawały się zbyt wiarygodne. Udało się tylko stwierdzić, że część zbiegów uszła na północ, a część w stronę Nilu.

- Policzymy to później - postanowił Sekari. - Teraz trzeba sprawdzić, czy w mieście nie zostali jacyś wspólnicy tych zbójów, bo może znowu dojść do napadów.

Spośród podejrzanych ocalał tylko jeden, a mianowicie kowal, który ostrzegł Azjatów. Próbował przedstawić się jako ofiara, ale nikt nie uwierzył w jego naiwne wykręty.

Jeden z oficerów złapał go za włosy.

- Pozwólcie, że przesłucham go po swojemu. Daję słowo, że wszystko wyśpiewa.

- Bez tortur! - nakazał Iker.

- W takim przypadku cel uświęca środki.

- Sam przesłucham aresztanta.

Oficer puścił kowala. Sprzeciwianie się Synowi Królewskiemu mogło narazić go na poważne przykrości.

- Czy często widywałeś Binę?

- Tak jak prawie wszyscy w Kahun.

- Czy miała jakiś plan opanowania miasta?

- Tego nie wiem.

- Niezbyt prawdopodobne - zauważył Iker. - Miejsce do obserwacji miałeś świetne, bo pracowałeś w willi burmistrza. Czy przypadkiem nie kazano ci go zlikwidować w razie rt1 chów w mieście?

- Uczciwie pracowałem.

Do aresztanta podszedł Sekari i usiadł obok.

- Ja, przyjacielu, nie jestem ani żołnierzem, ani policjantem. Syn Królewski, który tak grzecznie cię przesłuchuje, nie nioże mi niczego narzucić, bo moja kariera nie zależy od niego. Najzabawniejsze jest to, że na przesłuchaniach dobrze się znam, a prywatnie mogę ci nawet powiedzieć, że są dla mnie wprost rozrywką. Oczywiście z twojego punktu widzenia wyglądać będą znacznie mniej zabawnie.

Pokazał kowalowi ostro zastrugany kawałek drewna.

- Na początek zawsze wydłubuję jedno oko. To podobno bardzo boli, zwłaszcza przy użyciu nieodpowiedniego narzędzia. Ot, taki sobie wstęp, bo potem przechodzę do spraw poważnych. Czy Syn Królewski nie zechciałby uprzejmie stąd odejść, żeby nie oglądać tak nieprzyjemnego widowiska...

Iker odwrócił się tytem do kowala.

- Zostań tu, błagam cię, panie, nie pozwól temu szaleńcowi mnie męczyć. Przysięgam, że powiem wszystko.

Iker odwrócił się.

- Słucham cię. Jedno kłamstwo, a od razu zajmie się tobą ten oto fachowiec.

- Jutro zmienia się garnizon i Bina chciała to wykorzystać. Po wymordowaniu żołnierzy łatwo opanowałaby miasto.

- Miała więc w wojsku wspólnika?

- Tak, ale nie wiem, kto to był.

- Kpisz sobie z nas? - wtrącił Sekari.

- Nie, przysięgam ci, panie!

Aresztant był tak przerażony, że z pewnością mówił prawdę. Iker i Sekari udali się do burmistrza. Był szczęśliwy, że w mieście znowu panuje spokój.

- Kto od jutra dowodzi garnizonem? - zapytał Iker.

- Kapitan Rechi.

- Gdzie mógłbym go znaleźć?

- Nad kanałem, w koszarach poza miastem.

W koszarach było pusto, gdyż wszystkich żołnierzy skierowano do Kahun, by pilnowali tam porządku. Na miejscu był tylko trzydziestoletni mniej więcej wartownik.

262

263

- Szukam kapitana Rechiego - oznajmił Iker.

- A kim jesteś?

- Nazywam się Iker i jestem Synem Królewskim.

- Ach... Kapitan Rechi... Jest na statku i pilnuje kanału.

- A zatem nie mógł nie zauważyć zbiegów. Zaprowadź mnie na ten statek.

- Kapitan nie pozwolił mi schodzić z posterunku i...

- Biorę to na siebie.

- No dobrze, chodźmy.

We dwóch szybko dotarli na miejsce. Iker ujrzał tu ukryty wśród zarośli sporej wielkości kuter z kajutą na pokładzie.

- Kapitanie Rechi, jesteś tam? - głośno zawołał żołnierz. Spłoszył tylko dwie czajki, czarną i białą.

- Ciekawe... Nie odpowiada. Miejmy nadzieję, że nic mu się nie stało. Wejdźmy na pokład i zobaczmy.

Na rufie leżały dwa harpuny używane do polowania na hipopotamy.

Otwierając drzwi kajuty, Iker przeczuwał atak. Uchylił się, ale uderzenie trafiło go w ramię i runął na pokład. Był przytomny.

- Nie wtykaj nosa w nie swoje sprawy! - wrzasnął Rechi i złapał za harpun.

Iker mimo bólu okręcił się wokół siebie i ostrze harpuna wbiło się w pokład tuż obok jego głowy.

Rechi chwycił za drugi harpun i już zamierzał się nim na Ikera, gdy nagle poczuł potężne uderzenie kolanem w krzyż, a jednocześnie ktoś wykręcił mu rękę i zmusił do wypuszczenia broni. Ten ktoś złapał go potem za gardło i tak je ścisnął, że kapitan stracił przytomność.

- Ten nędznik nie umie się bić - stwierdził Sekari. - Jak się czujesz, Ikerze?

- Skończy się na zwykłym krwiaku. Ocućmy go. Sekari wcisnął kapitanowi głowę w wodę.

- Nie zabijaj mnie! - błagał Rechi.

- Zależy od tego, co nam powiesz. Już wiemy, że jesteś obałamuconym przez Binę zdrajcą.

- Nasza sprawa zwycięży, jesteśmy uciskani i...

- Nie interesuje mnie twoja paplanina, z waszych knowań nic nie wyszło. Dokąd skierowali się twoi wspólnicy?

- Mam obowiązek milczeć, jestem...

Sekari znowu wcisnął kapitanowi głowę w wodę i trzymał ją przez dłuższą chwilę. Gdy puścił, Rechi z trudem łapał oddech.

- Tracę cierpliwość. Albo mówisz, albo skończysz swoje nędzne życie w tym kanale.

Kapitan nie zlekceważył gróźb Sekariego.

- Podzielili się na dwie grupy. Pierwsza poszła dróżką w stronę Wielkiego Jeziora*, druga popłynęła rzeką do Mem-fisu.

- Z kim mają się tam spotkać? - zapytał Iker.

- Tego nie wiem.

- To co, jeszcze jedna kąpiel? - podsunął Sekari.

- Litości, nie! Ja naprawdę powiedziałem wszystko.

- Zaprowadzimy go do Kahun - zadecydował Iker.

Stary, spracowany burmistrz powoli dochodził do siebie. Miasto uwolniło się od buntowników, śladów walk nie było już widać i w Kahun znowu żyło się spokojnie i przyjemnie.

- Do głowy by mi nie przyszło, że może na nas spaść takie nieszczęście - zwierzył się Ikerowi.

- Ci zbóje sądzili zapewne, że niczego się nie domyślamy -uznał Iker. - Zresztą wciąż jeszcze nie rozprawiliśmy się z nimi do końca.

- Zostań tu trochę - poprosił burmistrz - i weź udział w święcie Sokarisa. Dzięki temu zdążę zebrać potrzebne ci dane.

Iker wspomniał, że imię tego tajemniczego boga występuje w pieśni tragarzy noszących lektyki. „Przez Sokarisa odradza się życie".

Jako tymczasowy kapłan Anubisa, przyłączył się do ludzi

" Jezioro Karun.

264

265

niosących w czasie uroczystości niezwykłą łódź Sokarisa Symbolizowała siłę głębin, kierującą dusze sprawiedliwych na drogę zmartwychwstania. Na dziobie można było ujrzeć g}0. wę antylopy, czyli zwierzęcia Seta. Obrzęd powstrzymywał niszczycielską silę tego boga, uświęcał ją, a potem wykorzystywał do budowy ładu. Obok znajdowały się jaskółki z zaświatów oraz ryba prowadząca boga światłości przez mroki otchłani. Kajuta w środku łodzi symbolizowała prawzgórze, gdzie w czasie „pierwszego razu" pojawiło się światło, a teraz codziennie się odnawiało. Z kajuty wystawała głowa sokoła. Poświadczała potęgę króla i zwycięstwo niebieskiej światłości nad ciemnościami chaosu.

- Czyżby Sokaris był jakoś związany z Ozyrysem? - zwrócił się Iker do rytualisty prowadzącego uroczystość w świątyni drugiego z Sezostrisów.

- Ta łódź oddala jego wrogów, a Ozyrysowi daje miejsce, gdzie może przemienić się i pożywić. Właśnie dlatego po zakończeniu uroczystości odstawimy ją do Abydos.

Abydos... To święte miejsce głęboko wbiło się w pamięć Ikerowi. Kto wie, może nowe stanowisko pozwoli mu wcześniej czy później dostać się tam i znowu ujrzeć Izydę? W skupieniu, z bijącym sercem wszedł z resztą kapłanów do świątyni, z dala od spojrzeń ludzi świeckich. Czy Sokaris udzieli mu pomocy w tym, czego tak bardzo pragnie?

- Jeśli chodzi o Ostrego Noża i Żółwie Oko, to nie mamy już żadnych wątpliwości - powiedział burmistrz. - Rzeczywiście pływali na statkach handlowych, ale zwolniono ich za kradzieże. Wchodząc na pokład Jastrzębia, byli już przestępcami-Chociaż reszta załogi, nie wyłączając kapitana, też chyba nie była lepsza.

- Statek widmo, marynarze widma - stwierdził Iker. - Czy masz spis stoczni?

- Wysłałem ludzi do wszystkich czynnych w naszym okręgu stoczni. Kazałem im przepytać i kierowników, i rzemieślników. Nieprawidłowości nie wykryto. Nic natomiast nie wiem

266

0 stoczni, którą w ubiegłym roku zamknięto. Znajduje się # pobliżu Wielkiego Jeziora.

- Tam między innymi uciekli Azjaci.

- Jeśli chciałbyś sprawdzić wszystko na miejscu, dam ci ochronę. Myślałem, że okolica jest spokojna, ale w wyniku ostatnich wydarzeń...

- Wypraw niezwłocznie gońca do Memfisu, tak aby Jego Królewska Mość jak najszybciej dowiedział się o nieszczęściu, jakie zwaliło się na Kahun.

Iker wątpił, żeby udało się złapać uciekających Azjatów. Raczej dotrą do swoich od dawna zapewne przygotowanych kryjówek. O liczbie i zasięgu działających w podziemiu grup przestępczych wciąż nic nie było wiadomo, a zwalczaniem ich zajmował się Sobek-Obrońca. To, co wróg zrobił w Kahun, mogło powtórzyć się też w Memfisie.

38

Generał Sępi zabrał ze sobą kilku poszukiwaczy i niewielki oddziałek policji pustynnej. Zbadał najpierw bezludne okolice po obu stronach Nilu, następnie wszedł do Nubii. Władze prowincji dostarczyły mu map, nie poruszał się więc na ślepo.

Wszędzie tam, gdzie dobywano niegdyś złoto, zastał pustki. Zebrał trochę próbek i jeden z jego podwładnych, udający się do Memfisu, miał je przekazać wielkiemu podskarbiemu Se-nanchowi.

Okolica wydawała się spokojna. Jednakże ci, co dobrze ją znali, ostrzegali przed dalszym marszem na południe.

- Czego się boisz? - zapytał Sępi porucznika. - Przecież już setki razy chodziłeś po tych drogach.

- To prawda, ale obawiam się plemion nubijskich. Są tutaj nieustannym zagrożeniem.

- Przecież z kilkoma zbójami potrafimy sobie poradzić.

- Nubijczycy słyną nie tylko z ogromnej waleczności, ale i ze strasznego okrucieństwa. Przydałyby się nam posiłki.

267

- Wykluczone, za bardzo rzucalibyśmy się w oczy, a mnie kazano działać niepostrzeżenie.

- Jakiego właściwie wroga obawiasz się, panie?

- To się okaże.

- Może jakiegoś potwora pustynnego? Czy zgadłem?

- Na potwory mam odpowiednie zaklęcia, przygwożdżę do ziemi każde straszydło.

Sępi nie miał zwyczaju się przechwalać, więc porucznik poczuł się pewniej.

- Dlaczego Elefantyna nie zawiadomiła faraona o zamieszkach wywołanych przez Nubijczyków? - zapytał generał.

- Nubia czuła się niepodległa i jej mieszkańcy nabrali wtedy złych przyzwyczajeń. Na wyplenienie ich trzeba będzie sporo czasu.

Generał z całą bezwzględnością rozwiąże ten problem, gdy tylko wróci w dolinę Nilu. Wielka prowincja Południa przyłączyła się co prawda do Sezostrisa, ale jej zachowanie nie mogło się podobać.

Wyprawa skierowała się na wschód i szła teraz dróżką biegnącą przez Wadi Allaki. Niestety, krajobraz wyglądał tu zupełnie inaczej niż na mapie Sępiego.

- Wiatr przesuwa wydmy - przypomniał porucznik - a po gwałtownych burzach wadi napełniają się wodą i zmieniają koryta. Tutaj istotnie widzimy coś dziwnego. Można by przysiąc, że ręka jakiegoś olbrzyma poprzenosiła skały na inne miejsca. Radziłbym wracać.

- Wręcz przeciwnie - zadecydował Sępi. - Nie lekceważmy takiego znaku. Będziemy szli, dopóki starczy nam wody. Może znajdziemy tu gdzieś studnię.

Po trzech dniach marszu idący ujrzeli domy z suszonych cegieł, widomy znak, że była tu niegdyś kopalnia.

Jeden z poszukiwaczy zapuścił się w wąski chodnik podziemny, licząc, że znajdzie tam jeszcze jakąś złotonośną żyłę.

Ledwie uszedł kilka kroków, a zwalił się strop.

Towarzysze natychmiast pośpieszyli mu z pomocą.

Po kilkugodzinnych wysiłkach wyciągnęli tylko trupa.

Wejścia do niektórych innych chodników wydawały się cał-

268

Iciem dostępne, ale Sępi wolał nie ryzykować. Wziął do ręki duży kamień i cisnął nim w głąb ostro opadającego korytarza. Strop i tutaj się zawalił.

- Cała ta kopalnia to jedna wielka pułapka - uznał generał.

- Wracajmy do Egiptu - nalegał porucznik.

- Przecież wróg właśnie do tego chce nas zmusić. Ale słabo mnie zna!

- Za tą kopalnią nie ma już nic.

- Zostaniesz tu z ludźmi. Ja i ktoś, kto zgłosi się na ochotnika, pójdziemy dalej. Jeśli znajdziemy inne złoże, przyjdziemy tu po was.

Ochotnik, choć śmiały i mocno zbudowany, żałował swojej decyzji. A przecież z pustynią zżył się od dawna. Upał, gorący piasek, pieczenie w oczach, zwidy, owady... to jeszcze nie powód, żeby się załamywać. Teraz jednak brakowało mu tchu. Gwałtowne podmuchy wiatru chłostały go po skórze, potem nagle cichły, na niebie pojawiało się słońce i chyba nigdy dotąd nie prażyło tak straszliwie. Pchły wpijały się nieszczęśnikowi w łydki, a w dodatku atakowała go już trzecia groźna i napastliwa żmija rogata i musiał odpędzać ją kamieniami.

- Nie upierajmy się, generale.

- Jeszcze trochę wysiłku, żołnierzu.

- Toż to istne piekło, generale. Tylko pustynia, gady i skorpiony, a złota ani śladu.

- A ja to widzę całkiem inaczej.

Ochotnik ledwie włóczył już nogami i zastanawiał się, skąd generał wciąż ma tyle siły.

Ujrzeli nagle coś dziwnego.

Stał przed nimi wysoki brodacz, głowę pokrywał mu turban.

Sępi, zdjęty ciekawością, podszedł bliżej.

- Kim jesteś?

- Jestem Zwiastunem i wiedziałem, że ośmielisz się tu wtargnąć, generale Sępi. Daremny to trud, bo i tak pójdzie w zapomnienie. A ty będziesz musiał zginąć.

269

Sępi chwycił za miecz i rzucił się na tę dziwną postać Chciał wpakować jej ostrze w brzuch, ale sokole szpony wbi}v mu się w ramię i musiał wypuścić broń.

Ochotnik stał jak wryty. Obok niego jak spod ziemi pojawiły się nagle potwory. Ogromny lew, antylopa z rogiem na czole, gryf... Rzuciły się na nieszczęsnego generała, powaliły g0 na piasek i błyskawicznie rozszarpały.

Żołnierz próbował uciekać, ale czyjaś potężna łapa przygniotła go do ziemi.

- Ciebie wypuszczam z życiem. Wiernie opowiedz, coś tu widział.

to wcale

Nul*z>"<™


u, tez przecez boisz się tych potworów

pustyni> przyjmując oczywiście'Ł na-

t0 P°wiedzieć' ze musimy Po

przykrości.

f 3 W d0datku ™ będziemy

g°' C° ZaSZi°' Czeka^ ™ bardzo duże

grozę stworom, które

7 - IdZ1emy! - zdecydował oficer. - Wszyscy! Ramię

w ramię!

270

\V drodze nie spotkała ich żadna niemiła przygoda.

Odnaleźli ciało generała Sępiego. Poszarpane przez szero-l^e szpony, wyglądało przerażająco. Nieuszkodzona była tylko twarz. Porucznik był wstrząśnięty.

_ Pochowamy go przy wejściu do Wadi Allaki - powiedział- - A na grobie ułożymy stertę kamieni, żeby nie zżarły eo dzikie zwierzęta.

Zaraz po otrzymaniu próbek złota, które przywiózł wysłannik generała Sępiego, wielki podskarbi Senanch udał się do wezyra Chnum-Hotepa. Obaj odłożyli wszystkie bieżące sprawy i zwrócili się do króla z prośbą o posłuchanie.

- Wezwijcie jeszcze Sehotepa i Dżehutiego - zarządził władca. - Ja zawiadomię królową i wszyscy wyruszymy do Abydos. Nad bezpieczeństwem w Memfisie w czasie naszej nieobecności czuwać będzie Sobek-Obrońca. Gdzie jest teraz generał Sępi?

- W Nubii - odpowiedział Senanch. - Wkrótce spodziewamy się dalszych wieści od niego.

- Trzeba jak najszybciej sprawdzić wartość tych próbek.

- Wasza Królewska Mość, czy nie byłoby lepiej, gdybym ja został na miejscu? - zapytał wezyr.

- Musimy obecnie rozszerzyć Złoty Krąg z Abydos - odparł Sezostris. - Pod opieką Ozyrysa i na podległym mu obszarze ty i Dżehuti dopełnicie jego obrzędów. Będziecie mieli przez to jeszcze więcej obowiązków, ale umocni to naszą jedność w walce z trudnościami.

Sobek, coraz bardziej zachmurzony i nieufny, uważał, że każdy z dostojnych podróżnych powinien popłynąć własnym statkiem pod ochroną dwóch okrętów policji rzecznej. Faraon jednak uparł się, że wszyscy płynąć będą razem, z nim na czele.

Po przybyciu faraona Abydos całkowicie odgrodzono od świata. Prawo wstępu cofnięto nawet pracującym tu w ciągu dnia kapłanom tymczasowym.

Łysy w otoczeniu stałych kapłanów i kapłanek skłonił się

271

przed władcą, a rytualista czuwający nad caiością wielkie ciała Ozyrysa odebrał przybyłym wszystkie metalów przedmioty.

Bega zachodził w głowę, jakie to przyczyny skłoniły fa raona, Wielką Małżonkę Królewską, wezyra i najwyższych dostojników państwowych do pojawienia się tutaj. Skoro opuścili Memfis, to musiało się wydarzyć coś niesłychanie ważnego.

- Wasza Królewska Mość - powiedział Łysy - łódź Ozyry. sa stoi w miejscu i nie pływa już po świecie, z którego czerpie energię potrzebną temu bogu do zmartwychwstania. Na szczęście Drzewo Życia wciąż opiera się złym czarom.

- Przywożę ci nieco złota. Może uzdrowi ono akację. Bega zazgrzytał zębami. Czyżby ludziom wiernym faraonowi udało się dokonać rzeczy niemożliwej?

- Ruszamy do akacji - rozkazał Sezostris. Uformował się milczący pochód.

Na obszar sił, ograniczony przez cztery młode akacje, posadzone w czterech stronach świata wokół Drzewa Życia, pierwsza weszła Izyda. Miała nadzieję, że drogocenny metal okaże się skuteczny i przegna zmorę.

U stóp drzewa wylała nieco wody i mleka.

Potem zbliżył się król i dotknął pnia zlotem z pustyni kop-tyjskiej. Nie nastąpiła żadna zmiana i pod korą nie rozeszło się żadne ciepło.

Przykładanie pozostałych przysłanych przez generała Sępiego próbek też nie przyniosło skutków.

Smutek ogarnął obecnych, a cieszył się tylko Bega, przybrawszy jednocześnie ponury wyraz twarzy.

- Wasza Królewska Mość - przypomniał Łysy - odradzające złoto potrzebne nam jest nie tylko do wyleczenia akacji, ale również do sporządzenia sprzętów świątynnych, bez których nie da się należycie odprawiać misteriów Ozyrysa.

- Poszukiwania w Nubii dopiero się zaczęły, a Sępi to jedyny człowiek, któremu może się udać znalezienie tego tak potrzebnego nam metalu. A teraz rozpoczynamy obrzęd wpr°' wadzenia dwóch sług bogini Maat do Złotego Kręgu w Aby-

dos. Niech Chnum-Hotep i Dżehuti udadzą się na rozmyślania do jednej z cel świątyni Ozyrysa.

Zloty Krąg od dawna nie zbierał się w pełnym składzie wokół czterech stołów ofiarnych symbolizujących niezachwianą gotowość do oddania życia dziełu przemian ozyriańskiej duchowości. Sezostris myślał o Sekarim czuwającym właśnie nad bezpieczeństwem jego przybranego syna, o generale Ne-smontu zajętym utrwalaniem pokoju w Syrii i Palestynie oraz o generale Sępim, którego zadanie wyglądało na znacznie trudniejsze, niż można było sądzić.

Bolała go nieobecność tych generałów, ale wiedział, że obaj poparliby bez zastrzeżeń inicjacje Chnum-Hotepa i Dżehutie-go, byłych przeciwników, a teraz wiernych sług nie tylko jego, ale i samej instytucji tronu, jako jedynej rękojmi zatrzymania na ziemi bogini Maat.

Mimo gróźb, jakie wisiały nad krajem, i głębokiego zawodu spowodowanego świeżym niepowodzeniem obie uroczystości przebiegły pogodnie, jak gdyby ich uczestnicy zapomnieli o sprawach bieżących. Chnum-Hotep zajął miejsce przy ścianie północnej, obok Senancha, a Dżehuti zasiadł przy zachodniej, w pobliżu Łysego.

Uczta dobiegała końca, gdy jeden z oficerów ochrony zameldował przybycie porucznika z Nubii. Sezostris natychmiast go przyjął.

Porucznik wolałby się bić z rozszalałymi wojownikami niż stanąć przed tym olbrzymem, którego spojrzenia nie był w stanie wytrzymać.

- Wasza Królewska Mość, przynoszę bardzo złe wieści.

- Niczego nie ukrywaj.

- Nubijskie kopalnie złota są albo niedostępne, albo pełne Pułapek. A co ważniejsze, generał Sępi nie żyje.

Król jak zwykle nie okazał żadnego wzruszenia. Po raz P^rwszy odczuł ból z powodu zgonu jednego z członków Zło-tego Kręgu. Nikt nie zajmie miejsca po Sępim i nikt go nie zastąpi. Wzorowo wykonywał swoje obowiązki, wykształcił Ike-

272

273

ra i ukazał mu wszystkie tajniki zawodu pisarza. Sępi - wyjątkowo inteligentny i tak odważny, że niekiedy aż zuchwały ~ walnie przyczynił się do zjednoczenia Egiptu, ostrzegając Dżehutiego przed nienaprawialnymi błędami.

- W jakich okolicznościach zszedł z tego świata?

- Wasza Królewska Mość, generał kontynuował poszukiwania dalej na południe, miał przy sobie tylko jednego żołnierza, ochotnika. Ten żołnierz doznał udaru słonecznego i zmarł, ale przedtem co nieco nam powiedział, choć bardzo mętnie. Mówił, że Sępiego rozszarpały potwory pustynne. Moim zdaniem byli to raczej nubijscy zbójcy, ci sami, co zniszczyli urządzenia kopalni. Nie sposób będzie ich wyłapać, zwłaszcza że w tamtych stronach wciąż nie ma spokoju.

- Mylisz się - odpowiedział król. - Odnajdę zabójców generała Sępiego i ukarzę ich. Czy starannie zabezpieczyłeś zwłoki?

- Tak jest, Wasza Królewska Mość. Pochowaliśmy generała w pobliżu wejścia do Wadi Allaki.

- Udasz się tam ze specjalistą od mumifikacji i przewieziesz ciało do prowincji boga Tota.

39

Bina była wściekła, ale rozkazów musiała słuchać. Z jej punktu widzenia o wiele przydatniejsza okazałaby się w Fajum niż w Memfisie. Decyzji Zwiastuna nikt jednak nie mógł kwestionować, nawet ona.

Po bezładnej ucieczce podróż statkiem upłynęła spokojnie. Dziewczyna, szybko podejmując decyzję, wyprowadziła z pogromu najlepszych swoich ludzi, wysyłając mniej doświadczonych na pewną śmierć. Miała do siebie pretensje, że nie doceniła Ikera. Przyznawała mu śmiałość i stanowczość, ale sądziła, że jest chwiejny i podatny na wpływy.

Srodze się pomyliła.

Gdy Iker został Synem Królewskim, okazał się nieprzejednanym wrogiem. Sezostris nie odsunął go od siebie, ale posła

w rodzinne strony, gdzie Iker jako wysłannik do specjalnych poruczeń miał być zbrojnym ramieniem władcy i rozbić siatkę terrorystów z Kahun.

I pomyśleć, że Iker zaczął działać na kilka zaledwie godzin przed zajęciem miasta przez Azjatów. Odpowiedzialnością za tę porażkę Zwiastun z pewnością obciąży Binę i jej dni będą wtedy policzone. A jednak piękna czarnulka jakoś zupełnie się nie bala, że przyjdzie jej stanąć przed obliczem najwyższego zwierzchnika i tłumaczyć się przed nim. Oskarży nawet jego ludzi z Memfisu o brak umiejętności przewidywania!

W porcie czekał na Binę jakiś rudzielec o złośliwym spojrzeniu. Pozostali Azjaci zgodnie z poleceniem rozproszyli się przed wejściem do miasta, gdyż policja z pewnością zwracać będzie uwagę na każdą grupkę cudzoziemców.

- Wyglądasz, mała, dokładnie tak, jak mi cię opisano.

- Nie jestem żadna mała. A ty schowaj no głębiej ten krzemienny nóż, bo wprawne oko natychmiast go zauważy.

Szab Pokurcz skrzywił się kwaśno.

- Idź, mała, o kilka kroków za mną i nie spuszczaj mnie z oczu. To nie jest pora na mizdrzenie się do chłopaków.

Po ulicach Memfisu szwendało się tylu ludzi, że nikt na nikogo nie zwracał uwagi. Bina wcisnęła się w tłum i szybko podążała za przewodnikiem.

Weszli do sklepu, Szab pierwszy, ona trochę później.

Drzwi natychmiast zamknęły się za nią.

- Muszę cię obszukać, mała.

- Nie dotykaj mnie!

- To konieczne. Względy bezpieczeństwa. Nie ma żadnego wyjątku.

Bina, nie spuszczając oczu, zrzuciła z siebie tunikę i to, co miała pod spodem. Naga, spojrzała bezczelnie na Szaba.

- Jak widzisz, nie mam przy sobie żadnej broni. Oddaj mi teraz, co moje.

Rzucił jej odzież prosto w twarz. Powoli się ubrała.

- Wejdź na piętro - powiedział ostro.

Z ust Biny zniknął już ironiczny uśmiech. Następny rozmówca będzie o wiele groźniejszy niż ten obleśnik.

274

275

W pokoju było prawie ciemno.

Dziewczyna stała nieruchomo i trzęsła się z wrażenia. Wyczuwała tu czyjąś obecność. W ciemnościach świeciły się dwa czerwone punkciki.

- Witam cię - łagodnie odezwał się Zwiastun. - Widzisz tylko moje oczy, ale ja widzę cię doskonale. Jesteś piękna, sprytna i odważna, ale nie dałaś jeszcze z siebie wszystkiego tego, co możesz.

- Dostojny panie, to nie przeze mnie doszło do porażki w Kahun. Nikt nie zawiadomił mnie ani o powrocie Ikera, ani

0 celu jego przybycia. Pokrzyżował nam plany i nie mogliśmy opanować miasta. Uznałam, że najlepszych naszych ludzi trzeba ratować, a nie wysyłać ich do walki na pewną śmierć.

Nastąpiła dłuższa chwila milczenia. Bina kurczowo zaciskała palce i z drżeniem czekała na werdykt.

- Niczego ci nie zarzucam, dziewczyno. W trudnej sytuacji nie straciłaś głowy i uratowałaś większą część uzbrojenia, które sporządzili w Kahun nasi ludzie. Mamy teraz w Memfi-sie dość dużo broni i tym skuteczniej będziemy mogli wspierać naszych ludzi w Kahun.

Usłyszawszy tę pochwałę, Bina odetchnęła z ulgą, ale chciała uzyskać jeszcze coś więcej.

- Dostojny panie, Memfis nie jest odpowiednim dla mnie miejscem. O wiele bardziej przydałabym się w świątyni koło Wielkiego Jeziora. Mamy przed sobą bardzo ciężkie zadania

1 wcale nie jestem pewna, czy Ibsza przy całej swojej stanowczości potrafi im sprostać.

Czerwone oczy rozbłysły jeszcze mocniej.

- Jesteś bardzo inteligentna, Bino, ale nie upoważnia cię to do nieposłuszeństwa. Dowodzę ja, i tylko ja, gdyż głos boży dociera wyłącznie do mnie. Bóg pozwala mi wszystko widzieć i dzięki temu mogę działać zgodnie z jego wolą. I ty, i wszyscy inni moi uczniowie musicie się przed nią ukorzyć.

Bina nigdy nie poddawała się mężczyznom, ale w przypal11 Zwiastuna sprawa wyglądała zupełnie inaczej. On naprawi był wodzem i miał w sobie najwyższą siłę, która najpierw spu'

stoszy Egipt, a potem zawładnie całym światem. Zabijanie, niszczenie, zadawanie mąk nie przerażało młodej Azjatki, gdyż wsZystko to było dla zwycięstwa w sprawie, której poświęciła cale życie. Pomści w ten sposób poniżenie swojego ludu.

- Będziesz mi potrzebna właśnie tutaj - ciągnął Zwiastun -i dam ci nową siłę. Dotychczas do walki wystarczała ci własna głowa, ale teraz w obliczu groźnego wroga potrzebne ci będzie Coś więcej. Zbliż się do mnie, Bino.

Dziewczyna poczuła nagle chęć do ucieczki, szybko się jednak opanowała. Stać u boku najwyższego władcy i okazać strach? Jakże ogromna byłaby to hańba!

Podeszła bliżej.

Oczy Zwiastuna zaświeciły jeszcze mocniej i Binie wydało się nagle, że sokoli dziób wbija się jej w czoło, a szpony wrzynają się w ramiona. Uderzenie było potężne, ale nie czuła żadnego bólu.

Mogłaby przysiąc, że w całym jej organizmie, od stóp aż po głowę, krąży gorąca krew.

- Moje ciało jest teraz w twoim ciele, a moja krew płynie w twoich żyłach. Staniesz się przez to królową ciemności.

Medes i Gergu wciąż z niedowierzaniem wpatrywali się w swoje dłonie. Wypalone na nich malutkie piętna miały kształt głowy Seta.

- A więc nie był to sen - stwierdził Gergu, chwytając za kubek z mocnym piwem. - Czy sądzisz, panie, że ten Zwiastun to zwykły człowiek? To raczej demon wychodzący z mroku nocy.

- Znacznie więcej niż demon, przyjacielu, znacznie więcej. Jest wcieleniem zła, jakie zawsze mnie pociągało, a przeciwstawiały mu się prawa bogini Maat. Osiągnęliśmy już bardzo wiele, a sojusz z Begą daje nam piękne widoki na przyszłość. Zwiastun ma jednak w sobie jeszcze inny wymiar i dokonamy Przy nim cudów.

- Ja tam bym wolał, żeby swoje sukcesy odnosił bez naszego udziału.

276

277

- Jesteśmy mu potrzebni. Mimo całej swojej potęgi musj się wesprzeć na ludziach pewnych, dobrze znających kraj i układy władzy. Będziemy dla niego bardzo cennym nabytkiem. Nie wybrał nas przez przypadek i w nowym Egipcie obejmiemy wysokie stanowiska. Cały ciężar walki z Sezostri-sem spadnie na niego, a owoce jego zwycięstwa zbierzemy my. Gergu, mniej zachwycony niż Medes, tak strasznie bal się Zwiastuna, że gotów był bez reszty mu się podporządkować. - Idź do portu - powiedział Medes - i spróbuj się dowiedzieć, czy zapowiedziano już przybycie okrętu faraona.

Nie miał pojęcia, z jakich przyczyn para królewska, wezyr i najwyżsi dostojnicy państwowi wyjechali z Memfisu. Załatwiał sprawy bieżące, a Sobek-Obrońca czuwał nad bezpieczeństwem stolicy. Sobek na pewno znał dokładny cel tego wyjazdu, wiedział również, jak długo potrwa nieobecność króla, ale wypytywanie go wzbudziłoby podejrzenia. Medes nadal powinien zachowywać się jak wzorowy sekretarz Domu Króla, sumienny i dyskretny.

W pałacu zrobił się nagle ruch i wszyscy gwałtownie się ożywili.

Powrót faraona i jego ministrów Medes obejrzał z okna swojego urzędu. Zaraz potem zwołano Dom Króla i jego sekretarz musiał złożyć szczegółowe sprawozdanie ze swojej działalności. Wezyr wypytywał go o wiele rzeczy, ale niczego mu nie zarzucił.

Wszyscy byli bardzo poważni, a na ich twarzach widać było głęboki smutek.

- No i czego się dowiedziałeś? - zwrócił się Medes do Gergu.

- Aż dziw, jak ci marynarze lubią gadać o swoich podróżach-Faraon był w Abydos.

- Jedź do Begi. Powie nam, co się tam wydarzyło.

- Wiem już, że król zatrzymał się w Chemenu, stolicy Pr0' wincji Zająca. Przypłyną! tam statek z ciałem generała Sępiego i faraon wziął udział w pogrzebie.

278

- Stracił bardzo cennego współpracownika. Czy wiadomo, jak doszło do śmierci Sępiego?

- Podobno zabili go Nubijczycy. W uroczystościach pogrzebowych uczestniczyli górnicy i poszukiwacze złota, a ciało złożono w jakimś niezwykłym sarkofagu.

- Nubia, górnicy, poszukiwacze złota... Sępi szukał zbawczego złota. Tylko Bega będzie mógł nam powiedzieć, czy je znalazł.

Gergu po raz kolejny wybrał się do Abydos. Wiózł najlepsze towary, miał również przyjąć nowe zamówienie od Begi. Kapłan uznał, że sprzedaż stel będzie można wznowić dopiero wtedy, gdy wszystko się uspokoi. W czasie pobytu króla i jego ministrów zdwojone posterunki wojska i policji uniemożliwiały bowiem wszelki przemyt.

Wiadomości od Begi były pocieszające. Żadna z przysłanych przez Sępiego próbek złota nie uleczyła Drzewa Życia.

To wielkie niepowodzenie, a także śmierć generała poważnie osłabiły monarchę. Sezostris zdaniem Begi będzie teraz mógł chronić Drzewo Życia wyłącznie magią i nie zdoła go uratować.

Egipt coraz bardziej upodabniał się do olbrzyma z chorym sercem. Zwiastun, zmuszając kraj do ogromnych wysiłków, wcześniej czy później spowoduje załamanie. Bramy świątyni staną wtedy otworem i Medes zawładnie jej tajemnicami.

Raz jeszcze obejrzał swoją dłoń.

Jest sprzymierzeńcem Seta i zwycięży Ozyrysa.

- Nic się nie wydarzyło?

- Nic, Wasza Królewska Mość - odpowiedział Sobek--Obrońca - a ja bardzo tego nie lubię.

- Dlaczego nie jesteś zadowolony ze swoich osiągnięć?

- Syn Królewski za pośrednictwem burmistrza Kahun ostrzegł nas, że terroryści popłynęli w stronę Memfisu. Moi ludzie nie złapali ani jednego. Widzę trzy możliwości. Albo ci Azjaci mają w stolicy swoją organizację i przy jej pomocy potrafili tak sprytnie i niepostrzeżenie się tu wślizgnąć, albo popłynęli w innym kierunku, albo też Iker skłamał.

279

i

- Ostatnią uwagą poważnie oskarżasz Ikera.

- Wybacz mi, Wasza Królewska Mość, ale nie mogę zapomnieć, że ten chłopak chciał cię zabić.

- Mylisz się, Sobku. To nie mnie zamierzał zabić, ale krwawego ciemięzcę i zbrodniarza, który chciał ujarzmić lud egipski, a jego samego zamordować. Tym młodym pisarzem kręcił władca ciemności, chociaż nie osobiście. Ja wiedziałem tej nocy, że Iker do mnie przyjdzie. Spotkałem go kiedyś na obchodach wiejskiego święta, a potem dowiedziałem się również, że ma on wielkie serce i prawy charakter. Sekari opowiedział mi o ogromie cierpień, jakie przeszedł Iker, nim znalazł się w pałacu.

Słowa królewskie aż przeraziły Sobka.

- Wasza Królewska Mość ogromnie się narażałeś.

- Iker chciał wymierzyć sprawiedliwość i od tego zamiaru nic by go nie odwiodło. Był ślepy, bo miał na oczach zasłonę i dopiero w bezpośredniej rozmowie można mu było ją zerwać.

- Więc Wasza Królewska Mość naprawdę całkowicie mu ufasz?

- Tytuł, jakim go obdarzyłem, oznacza nie tylko zaszczyty, ale również wiele ciężkich obowiązków. Czeka go mnóstwo prób i choć czuję się mocno z nim związany, nie mogę go oszczędzać.

- Jeśli dobrze rozumiem, to przyjmujesz, Wasza Królewska Mość, pierwszą wymienioną przeze mnie możliwość?

- Niestety, tak.

- Przerażają mnie płynące z niego wnioski. Ci zbóje pozyskali sobie niektórych rdzennych Egipcjan, znaleźli bezpieczne kryjówki i utworzyli tak umiejętnie działającą organizację, że jak dotychczas nie przeniknął do niej żaden z moich wywiadowców. Tym bardziej dziwi mnie ta cisza. Nikt nic nie mówi, nikt się nie chwali, że toczy wojnę z władzami.

- Jest to dowód, że członkowie tej organizacji są zastraszeni. Boją się swojego herszta, bo on natychmiast rozprawi się z każdym, kto piśnie choćby słówko. Ten potwór wykorzysty" wał Ikera i Iker na pewno kiedyś go spotka na swojej drodze.

- Dlaczego Syn Królewski nie wrócił jeszcze do Menifisu-

280

- Bo stolicy pilnujesz ty, Sobku, a on zajmuje się czymś innym. Miastu Kahun nic już nie grozi, ale część Azjatów na pewno została w Fajum. Iker musi wyjaśnić, dlaczego.

40

Przodem kroczył Wiatr Północy, z tyłu podążał Iker. Sekari, czujny jak pies obronny, posuwał się w pewnej odległości za nimi. Mimo ostrzeżeń przyjaciela Iker chciał zbadać wiodącą do Wielkiego Jeziora dróżkę.

O Kahun był spokojny. Wiedział, że nauczony doświadczeniem burmistrz potrafi zapewnić swojemu miastu bezpieczeństwo. Zastanawiał się natomiast, dlaczego część Azjatów uciekła właśnie tędy.

Nosił przy sobie amulet wyobrażający Berło Potęgi, od krokodyla przejął szybkość, a jako broń miał podarowany mu przez Sezostrisa nóż geniusza-opiekuna. Tak zabezpieczony, nie bał się niczego.

Jedyną jego słabością było to, że za często myślał o Izydzie.

Głupi, nieśmiały, niepozbierany, nie potrafił dotychczas powiedzieć jej o swoich uczuciach. Nowy, całkiem zresztą nieoczekiwany awans, nie dawał mu żadnych korzyści. Dziewczyna, zainteresowana tylko świątynią w Abydos, w ogóle nie zwracała uwagi na jego tytuł.

Tyle już razy wracał myślami do tamtego spotkania, tyle-kroć powtarzał jej słowa i gesty... Nie osiągnął niczego. Nie potrafił zapomnieć Izydy, wprost przeciwnie. A przecież kiedyś był przy niej, mógł z nią rozmawiać, patrzeć na nią, czuć jej zapach, słyszeć głos, podziwiać ruchy... Tyle szczęścia, niestety, tak przelotnego!

Widok dwóch potężnych dryblasów z pałkami przypomniał mu o brutalnej rzeczywistości.

Osioł zatrzymał się i zaczął bić kopytem o ziemię. Na ten znak Iker zrozumiał, że nie będzie to miłe spotkanie.

Podeszli bliżej. Jeden z nich miał brodę, drugi był ogolony.

281

- Zakaz wstępu - powiedział brodacz. - Czego tu szukasz? |

- Starej stoczni. | Odpowiedź ta wyraźnie ich zaciekawiła. f

- Stoczni...? Nic nie wiemy. Kto cię tu wysłał?

- Burmistrz Kahun. Sporządzam dokładną mapę tych okolic z zaznaczeniem budynków publicznych.

- A my mamy obowiązek nikogo tu nie wpuszczać. i

- Na czyj rozkaz? \ Brodacz zawahał się :

- No... oczywiście burmistrza Kahun. '

- W takim razie sprawa załatwiona. Zaznaczę w sprawozdaniu, że bardzo ściśle wykonywaliście jego polecenia.

- No, ale w żadnym razie nie możemy cię przepuścić. Rozkaz to rozkaz.

- I tak we dwóch pilnujecie dostępu do jeziora? Strażników zatkało.

- No oczywiście, zawrócę - zgodził się Iker - ale znajdę jakąś inną drogę. Zresztą wasze obowiązki i tak wkrótce się skończą, bo kontrolę nad tym obszarem przejmą żołnierze z Kahun.

- Ach... A co się wydarzyło?

- Burmistrz musi mieć pewność, że nie ukryją się tutaj Azjaci, którzy uciekli z miasta.

Ogolony mocniej ścisnął pałkę. Wiatr Północy wyciągnął szyję i wpatrzył się w brodacza.

- Nic tu nie poradzimy - uznał brodacz. - Wracamy na wartownię i czekamy na posiłki.

- A jeśli chodzi o tę stocznię, to kto mógłby mi coś o niej powiedzieć?

- A bo ja wiem? W każdym razie tu w pobliżu jej nie ma.

- No to poszukam z drugiej strony jeziora.

Iker powoli zawrócił, wciąż czując na sobie wrogie spojrzenia dwóch dryblasów.

Gdy był już poza zasięgiem wzroku, podszedł do niego Sekari.

- Balem się, żeby cię nie pobili - powiedział - ale umknęli . jak zające. '

- Ich tłumaczenia brzmiały bardzo głupio - odparł Iker. -

282

To z pewnością wspólnicy Azjatów. Pilnowali terenu i teraz pobiegli zawiadomić swojego herszta.

- Okolica nie wydaje mi się spokojna. Radziłbym się stąd wynieść.

- Wprost przeciwnie, przecież jesteśmy prawie u celu.

- Nasze siły bojowe składają się z dwóch ludzi.

- Zapominasz o ośle.

- Trzech na uzbrojoną gromadę zbójów to i tak niewiele.

- Wystarczy, trzeba tylko zachować ostrożność. Znając upór Ikera, Sekari nie nalegał.

- Musimy iść bardzo powoli.

- W razie niebezpieczeństwa ostrzeże nas Wiatr Północy. Na widok błękitnych jak niebo, jasno połyskujących wód

Wielkiego Jeziora stanęli w zachwycie. Na brzegu odpoczywało kilku rybaków. Zajadali pieczone ryby. Nie okazywali wrogości i nawet zaprosili Ikera na wspólny posiłek. Sekari długo przyglądał się im z daleka, w końcu podszedł. Został równie dobrze przyjęty, a ryba bardzo mu smakowała. W czasie jedzenia rybacy mówili o sposobach łowienia oraz

0 inteligencji niektórych ryb.

- Była tu kiedyś stocznia?

- To zabawna historia - odpowiedział jeden z rybaków. -Rzeczywiście była, jakieś sto kroków stąd. Budowano w niej całkiem duże statki. Któregoś dnia zjawił się tu cieśla, nazywał się bardzo ładnie, bo Toporek. Towarzyszyło mu kilku niezbyt miłych robotników. Cięli ogromne kloce, jak gdyby chodziło o wielki, pełnomorski statek. Potem dokądś je wywieźli, pewnie po to, żeby gdzieś indziej je złożyć, a wkrótce wybuchł pożar. Sam widziałem, jak Toporek podpalał obcięte gałęzie. W rezultacie stocznia przestała istnieć.

Iker znalazł więc miejsce, gdzie budowano Jastrzębia. Niestety, odkrycie to nie pozwalało ustalić armatora. Udział Toporka przy budowie statku był znaczny, ale to nie on płacił robotnikom.

- Nie natknęliście się przypadkiem na bandę włóczących się tutaj Azjatów? - zapytał Sekari. - Ukradli nam sprzęt

1 chciałbym im dać nauczkę.

283

- Z tej strony jeziora nie zauważyliśmy. Być może ukryli się w pobliżu świątyni zbudowanej z wielkich kamieni. Tam nikt nie będzie ich niepokoił.

- A to dlaczego?

- Dlatego, że tam straszy. W świątyni mieszkało swego czasu kilku kapłanów i trzydziestu policjantów z rodzinami, w pobliskiej kopalni pracowali górnicy, a obok zatrzymywały się karawany z Baharii i Siwy. Wychodzi stąd droga do Lisztu i Dahszur. Wszyscy wystraszyli się demonów.

Iker i Sekari spojrzeli po sobie.

- Chciałbym obejrzeć tę świątynię z bliska - odezwał się Sekari.

- Nawet o tym nie myśl. Byli tacy, co odważyli się tam wejść, nie wrócił żaden.

- Którędy najłatwiej się tam dostać?

- Należałoby przepłynąć jezioro i dobić do przystani, ale...

- Jeśli zawieziesz nas - powiedział Iker - zwrócę się do burmistrza Kahun, żeby przydzieli! wam nowe czółna.

. - To... To znasz burmistrza?

- Jestem Synem Królewskim i pisarzem pałacowym.

Jezioro raz jeszcze oczarowało Ikera i Sekariego. Czółno, zręcznie, choć trochę nerwowo prowadzone przez rybaka, lekko ślizgało się po powierzchni. Wiatr Północy stał na szeroko rozkraczonych nogach i Wciągał w nozdrza zapach bryzy. Iker i Sekari, głęboko przeżywając chwilę zjednoczenia się z niebem, powietrzem i jeziorem, bez ustanku wpatrywali się w brzeg.

Nie zauważyli niczego.

Miejsce wyglądało na odludne, ale rybakowi trzęsły się ręce.

- Dobijam, szybko wyskakujcie, a ja wracam - powiedział.

Do świętego miejsca* wiodła doskonała bita droga, a sama świątynia leżała na skraju pustyni, w pobliżu północnego brzegu Wielkiego Jeziora, opasywał ją mur, z obu stron stały

budówki, a przed nią rozciąga! się dziedziniec. Zbudowano ją z wielkich, skośnie ciosanych bloków piaskowca, przypominających te, które ujrzeć można było w Gizie, w budowlach pochodzących z czasów czwartej dynastii.

Wejście do świątyni prowadziło przez wąskie drzwiczki w południowej ścianie, a w środku znajdowała się jedna tylko sala. Miała kształt dość szerokiego korytarza, na który wychodziło siedem kaplic, czyli wysokich, pokrytych dachem wnęk.

Wiatr Północy został na dworze, by w razie niebezpieczeństwa ostrzec przyjaciół.

- Wszystko rozgrabiono - rzekł Sekari. - Ci przestępcy nie chcieli, żeby ktokolwiek odkrył ich sprawki, rozpuścili więc plotkę, że tu straszy.

Na ścianach nie było ani malowideł, ani napisów. Świątynia przypominała sanktuaria, w których czczono potęgę liczby Siedem, będącej wyrazem tajemnicy życia. Nie ocalał żaden sprzęt świątynny, ale Iker znalazł maty i kilka glinianych garnków.

- Ktoś tu spał - stwierdził.

Na prawo od wejścia zaciekawił Sekariego zewnętrzny mur z wybitą przez całą jego grubość wąską wnęką. Na jej końcu znajdował się otwór, przez który można było obserwować wszystkich wchodzących i wychodzących. Na ziemi zauważył kolorową tunikę i parę czarnych sandałów. Pokazał je Ikerowi.

- Ubiory Azjatów - rzekł. - Zostawiali tu wartownika, a sami ukrywali się wewnątrz świątyni. Dokąd mogli się wynieść?

Przeszli się po przybudówkach i znaleźli tam jeszcze inne ślady czyjejś obecności.

- Chodźmy tą brukowaną drogą - zaproponował Iker. - Doprowadzi nas do osiedla, gdzie mieszkali robotnicy z kamieniołomów i policjanci.

- Potem prawdopodobnie wprowadzili się tam Azjaci, nie wolno nam się zatem pokazywać, bo to niebezpieczne -ostrzegł Sekari. - Ja potrafię niepostrzeżenie się przemknąć, a ty poczekaj tu na mnie. Jeśli Wiatr Północy zacznie się nie-Pokoić, wrócę.

* Kasr el-Sagha.

284

285

Sekari wcale się nie przechwalał. W każdym terenie potrafi! tak cicho się poruszać, że był wprost niezauważalny. Umiejętność ta bardzo mu się teraz przydała, gdyż, idąc, natknął się na wystawioną przez Azjatów czujkę. Bita droga wiodła do podzielonego na kwartały osiedla. W równych szeregach stało tu trzydzieści domków, w których mieszkali kiedyś robotnicy z kamieniołomów oraz policjanci z rodzinami.

Sekari ujrzał barczystego brodacza, przemawiającego do gromady dobrze uzbrojonych mężczyzn. Słów nie słyszał, ale nie mógł podejść bliżej.

Zawrócił do świątyni.

- Odnalazłem zbiegów - oznajmił Ikerowi. - W osiedlu nie ma już ani robotników, ani policjantów. Nie wiadomo, co zamierzają ci Azjaci. Albo chcą powędrować przez pustynię do Libii, albo planują jakiś nowy zamach.

- A nie znalazłby się tu jakiś punkt obserwacyjny? Ale taki, żeby nas nie można było zobaczyć.

- Wydaje mi się, że doskonałym miejscem będzie dach tej świątyni. Jeśli Azjaci się ruszą, będziemy to widzieli. A o ataku we dwójkę nie ma co myśleć. Nie wiem, ilu ich dokładnie jest, ale mają włócznie, miecze i łuki.

- Skoro są uzbrojeni, to szykują się pewnie do kolejnej napaści.

- Na pewno nie na Kahun. Tym razem burmistrz nie da się zaskoczyć.

- Musimy poznać ich plany - zauważył Iker.

- Na razie się prześpij. Przyjdzie pora, to cię obudzę.

- Sekari, dlaczego opowiadałeś mi kiedyś o Złotym Kręgu z Abydos?

- Niewiele o nim wiem.

- Ale inicjację przeszedłeś, co?

- Coś ty! Taki prostak jak ja członkiem tak dostojnego bractwa! O swój honor dbam w ten sposób, że staram się ja najlepiej służyć faraonowi. Tajemnicę pozostawiam innym.

Czekanie nie trwało długo.

Wczesnym rankiem cala kolumna Azjatów opuściła osiedle, po gęstej brodzie i potężnych łapach Iker poznał ich przywódcę, Ibszę, nie dostrzegł jednak Biny. Czyżby udała się do Memfisu z pierwszą partią zbiegów?

Sekari otworzył oczy.

- Wychodzą wszyscy?

- Tak mi się wydaje.

W kilka minut później nie było już wątpliwości. Azjaci wynosili się z Fajum. Po kierunku marszu można będzie poznać ich plany.

Jeśli ruszą w stronę pustyni, oznaczać to będzie ucieczkę.

Droga na wschód to znak, że planują dalsze napady.

- Idą na wschód - z niepokojem stwierdził Sekari.

- Pójdziemy za nimi - zdecydował Iker.

41

Generał Nesmontu nienawidził i Sychem, i Kananejczyków. Gdyby mógł przesiedlić ich wszystkich dalej na północ i przekształcić kraj w dziki ostęp, uzyskałby tu spokój. Chwilowo była to mrzonka. Stary żołnierz nie miał złudzeń i wiedział, że ta wymuszona cisza jest tylko pozorna. W każdej rodzinie można było znaleźć jednego, a nawet kilku buntowników i wszyscy oni marzyli o wycięciu w pień Egipcjan.

Wielokrotnie próbował już utworzyć miejscowy samorząd, zarządzający miastem i okolicą. Ilekroć jednak któryś z Kananejczyków uzyskiwał choćby odrobinę władzy, natychmiast zaprowadzał rządy sitwy, całkowicie lekceważąc interesy ogółu swoich ziomków. Po każdej wykrytej próbie przekupstwa Nesmontu sadzał winowajcę za kratki i zastępował go kimś innym, kto jednak szybko okazywał się takim samym szubrawcem jak jego poprzednik. General, pragnąc, by protektorat przynosił Egiptowi jak najwięcej korzyści, musiał się

286

287

również liczyć z interesami ogromnej liczby skłóconych ze sobą klanów.

Gdyby Nesmontu mógł działać po swojemu, radykalnie przeciąłby ten wrzód. Wykonywał wszakże rozkazy faraona a monarsze zależało na rozładowaniu napięcia, był również zdania, że trwały spokój można budować tylko na powszechnym dobrobycie.

Stary generał zupełnie w to nie wierzył. Kananejczycy ani nie mieli szacunku dla danego słowa, ani nie dotrzymywali umów. Wczorajszy serdeczny przyjaciel jutro mógł stać się wrogiem. Regułą postępowania było dla nich zawsze kłamstwo. Generałowi udawało się niekiedy zatrzymywać drobnych złodziejaszków, ale o przestępcy, który chciał zniszczyć Drzewo Życia, nie dowiedział się niczego.

- Generale - zameldował adiutant - przyszło pismo od faraona.

Tekst miał tylko kilka wierszy, był zaszyfrowany i pisany osobiście przez Sezostrisa. Monarcha donosił o śmierci generała Sępiego i Nesmontu głęboko to przeżył. Sepi jako członek Złotego Kręgu odznaczał się jasnością sądów i niezłomnym charakterem. W czasach gdy zjednoczenie kraju wydawało się odległe i wręcz niemożliwe, walczył o nie ze wszystkich sil, wierząc, że Sezostris będzie kiedyś wielkim faraonem.

Bez zbawczego złota los akacji Ozyrysa był nader niepewny. General oddał życie dla jej ocalenia i poświęcenie to nie pójdzie na marne, gdyż duchowi bracia Sępiego nie będą szczędzili wysiłków i nie ustaną w walce.

- Generale - dodał adiutant - mamy meldunek o zamieszkach w południowej części miasta. Jakiś buntownik podpalił kilka domów i schronił się w opuszczonym spichlerzu.

- Już pędzę.

W Sychem już od dawna nie dochodziło do tak poważnych rozruchów. Czyżby zapowiadały nowy bunt? Jeśli tak, to generał zdusi go w zarodku.

Postawił na nogi oddział złożony z czterdziestu łuczników i tyluż żołnierzy z włóczniami i czym prędzej popędził na miej'

sce pożaru. Najmłodsi ledwie mogli za nim nadążyć, bo jeśli należało działać, Nesmontu zapominał o swoim wieku.

Mieszkańcy na widok biegnącego wojska zamykali drzwi i okna.

Rudery już się dopalały. Na stercie śmieci leżał trup egipskiego urzędnika.

- Zapłacisz mi za to! - krzyknął Nesmontu, pędząc wielkimi susami na górę po schodach, a tymczasem żołnierze formowali szyk bojowy.

W chwili gdy otwierał klapę, ukryty w spichlerzu Kananej-czyk cisnął w niego sztyletem. Krzywogęby powiedział mu uprzednio, że pierwszy z pewnością zaatakuje go Nesmontu i bez trudu można go będzie wtedy zabić.

Stary żołnierz dostrzegł wymierzony w niego pocisk. Odruchowo uskoczył. Ostrze drasnęło go w lewe ramię i zostawiło krwawiący ślad.

Egipscy łucznicy otoczyli rannego generała i wzięli na cel napastnika.

- Nie strzelać! - krzyknął Nesmontu. - Wyciągnąć mi tego łotra z dziury i sprawdzić, czy w pobliżu nie ma innych.

Kananejczyk wył ze strachu. Bał się tortur.

- Nie ruszać go! - rozkazał generał. - Sam go przesłucham.

Lekarz wojskowy opatrzył generała, a stary żołnierz przypatrywał się w tym czasie człowiekowi, który chciał go zabić. Był to mały podrostek, na policzkach i podbródku sypał mu się dopiero rudy zarost i z widoczną nienawiścią wpatrywał się w generała. Jeden z oficerów sprawdził, czy jeńcowi porządnie związano ręce i nogi.

- Fajtłapa z ciebie - powiedział Nesmontu. -Ja na taką odległość na pewno bym nie chybił. A twój zleceniodawca to jeszcze większy głupiec niż ty. Gdy ktoś chce zabić naczelnego wodza armii egipskiej, werbuje ludzi, którzy potrafią to zrobić.

288

289

- Niewiele mnie przeżyjesz, generale! - wykrzyknął Ka-nanejczyk.

- Z całą pewnością pożyję sobie dłużej niż ty, bo ciebie każę ściąć, zanim jeszcze lekarz skończy mnie opatrywać.

Kananejczyk z przerażeniem szerzej otworzył oczy.

- To... to nie będziesz mnie, panie, nawet przesłuchiwał?

- Albo nic mi nie powiesz, albo zaczniesz łgać. Zresztą gdybyś nawet chciał powiedzieć mi prawdę, to co może wiedzieć taki pętak jak ty?

- Mylisz się, generale. Jestem bojownikiem, walczę z waszą ohydną przemocą, moja sprawa jest słuszna i pójdą za mną setki innych.

Nesmontu parsknął śmiechem.

- Coś ci się poplątało w rachunkach.

- Liczba nieważna, bo i tak przepędzimy was z Kanaanu.

- To, co najbardziej mnie dziwi u takich gnojków jak ty, to ich próżność. Zauważ, że bardzo ułatwia mi to pracę. Jesteście tchórzami i boicie się własnego cienia, nie stać was na żadną poważniejszą akcję.

- Zwiastun poprowadzi nas do zwycięstwa! Rysy generała stężały.

- Twój Zwiastun nie żyje.

Kananejczyk wybuchnął szyderczym śmiechem.

- Tak wam się tylko wydaje, psy egipskie!

- Na własne oczy widziałem trupa tego twojego Zwiastuna.

- Nieprawda, nasz wódz żyje! Zwycięży! A wasze ścierwa będą wkrótce walały się bez pogrzebu.

- Gdzie ukrywa się ten twój wielki wódz?

- Nawet na mękach nie powiem.

Nesmontu złapał Kananejczyka za gardło. .

- Gdybym mógł robić po swojemu, powiesiłbym cię na haku rzeźnickim. Łatwiej by nam się wtedy rozmawiało. Ale faraon wymaga ode mnie, żebym traktował wszystkich po ludzku, nawet takich gnojków jak ty. Przekazuję cię wicc fachowcom od przesłuchiwania.

Kananejczyk podał tylko imiona swoich od dawna ni cych rodziców. Wymienił również imię wspólnika, który

290

w Sychem na początku zamieszek. Przeszukanie domu nic nie dało.

Egzekucji dokonano na największym placu miasta, w obecności licznych tłumów. Ciało terrorysty, całe podziurawione strzałami z łuków, zakopano bez pogrzebu. Głos zabrał Nesmontu i wszyscy mogli ujrzeć, że tryska zdrowiem. Mówił krótko. Każda próba buntu zostanie bezlitośnie zdławiona.

Przesłuchujący Kananejczyka jednogłośnie orzekli, że był niezrównoważony i działał sam, bez poparcia jakiejkolwiek organizacji przestępczej.

Stary generał wciąż jednak miał wątpliwości.

Intuicja mówiła mu, że zajścia tego nie wolno lekceważyć. Generała niezbyt dziwiło, że ktoś chciał go zabić, z pewnością nie był to zresztą ostatni na niego zamach. Zastanawiał się natomiast nad słowami Kananejczyka. Od dnia, kiedy to władzom udało się opanować sytuację w mieście, po raz pierwszy zdarzyło się, żeby jakiś buntownik wspomniał o szaleńcu, który niedawno podburzył mieszkańców. Czyżby znaczyło to, że pochodnię buntu przejął następny pomyleniec?

W zasadzie nieprawdopodobne.

No, ale to, że Zwiastun żyje, też wydawało się nieprawdopodobne.

Nesmontu wezwał do siebie wyższych oficerów. Kazał postawić w stan gotowości wszystkie stacjonujące w Syrii i Palestynie oddziały oraz staranniej przesłuchiwać podejrzanych. Raporty mają być kierowane bezpośrednio do niego. Do jego kwatery należy również odsyłać przepytywanych prowodyrów.

- Azjaci już od dwóch dni nie dają znaku życia - z niepokojem rzekł Sekari. - Można by przysiąc, że oczekują posiłków.

- Może zastanawiają się, co robić - podsunął Iker.

- Bardzo by mnie to dziwiło. Moim zdaniem działają według jakiegoś starannie przemyślanego planu. Sprawdzają, czy nie wykryliśmy ich tutaj, w połowie drogi między Fajum a doliną. Wierz mi, Sekari, że nie są to nowicjusze.

- Może należałoby zawiadomić wojsko.

291

- Zobaczą żołnierzy i rozproszą się po okolicy. Jeśli chcemy odkryć ich rzeczywiste zamiary, nie możemy spuszczać ich z oczu. Ani tobie, ani mnie nie uśmiecha się takie ryzyko. Ja osobiście wolałbym najpierw przespać się z jakąś dorodną dziewczyną, a potem pójść na dobre przyjęcie. Ach, jakże miłe były te panny służące z Kahun i te lniane prześcieradła w twoim pięknym domu!

- Znakomicie udawałeś posługacza - przypomniał Iker.

- Wcale nie udawałem. Pochodzę z ludu i moi rodzice byli prostymi ludźmi. Być służącym to nie jest dla mnie poniżenie.

- Jak to się stało, że faraon zwrócił na ciebie uwagę? Sekari uśmiechnął się szeroko.

- Wykonywałem w życiu bardzo wiele zawodów. Byłem między innymi ptasznikiem i nauczyłem się ptasiej mowy. Zarządca pałacu sprawdzał, co umiem i czy można mnie przyjąć do służby, gdy nagle z królewskiej ptaszarni wyleciał dudek. Był tak wystraszony, że w końcu zrobiłby sobie krzywdę. Zacząłem łagodnie pogwizdywać i udało mi się go uspokoić. Patrzył na to wszystko Sezostris i zawołał mnie. Sam faraon, wyobrażasz to sobie? Żebyś wiedział, jak się bałem. Stanąłem przed tym olbrzymem i czułem się slabiutki jak małe dziecko. To samo zresztą czuję i teraz. Ani przez chwilę nie wątpię, że nasz monarcha utrzymuje kontakty z bogami.

- Często bywałeś w Abydos?

- Abydos, Abydos... Ciągle do niego wracasz.

- Przecież to duchowa stolica Egiptu.

- Możliwe, ale chwilowo mamy inne zajęcia.

Iker wciąż myślał o Izydzie, tej, co żyła w tym najświętszym ze świętych miejsc, daleka i niedostępna. Czy kiedykolwiek będzie mógł z nią rozmawiać i otworzyć przed nią serce?

- Coś drgnęło - zauważył Sekari.

Schowali się za krzakami tamaryszku i przywarli do ziemi-Azjaci ruszyli w dalszą drogę.

Wyrobem broni Ibsza zajmował się zawsze. Nawet w Sy-chem miał nielegalną kuźnię, niewiele w niej wyrabiał, ale

292

wszystko przekazywał malutkim grupkom, szybko zresztą rozbijanym przez policję egipską.

Potem pojawił się Zwiastun i Ibsza, słuchając jego nauk, zrozumiał, że tylko siła pozwoli ludowi kananejskiemu przepędzić najeźdźców i stać się narodem większym niż egipski. Skoro trzeba zabijać, to Ibsza będzie zabijał. Skoro dla wywołania wśród przeciwników poczucia niepewności potrzebne będą poświęcenia, to Ibsza wyszkoli bojowników, którzy z radością pójdą na śmierć. W Kahun jemu i Binie nie udało się, ale od tej pory niejedno miasto będzie się bało napadu.

Ibsza i jego ludzie rozwalą jeden z głównych symboli władzy faraona i zniszczą mu duszę. Sezostris to tylko olbrzym na glinianych nogach, za bardzo polega na swoim unieruchomionym w Kanaanie wojsku, a tam wszędzie mnożą się napaści. Dzięki Zwiastunowi bunt wkrótce zwycięży.

Ibsza, pewien, że nikt go nie wykrył, nadal postępował zgodnie z planem Biny. Prowadził swój oddział bocznymi dróżkami, wydłużał przez to czas marszu, ale był nieuchwytny.

Na jednym z postojów wyjawił swoim ludziom cel wyprawy.

- Faraonowie lubią stawiać sobie pomniki sławy i Sezostris nie jest pod tym względem wyjątkiem. W Dahszur zbudował dla siebie piramidę i zamierza spoczywać w niej przez całą wieczność. Zbezcześcimy i tę budowlę, i jego świątynię, zniszczymy, ile tylko się da. Tak zhańbione miejsce będzie wyklęte, piramida opustoszeje, a Sezostris przekona się, że w jego kraju żadna miejscowość nie może się czuć bezpieczna. Naród straci do niego zaufanie i podzieli się. W prowincjach pojawią się nowi namiestnicy i wszędzie zapanuje chaos.

42

Dżehuti, burmistrz Dahszur, czyli miasta, w którym powstawała królewska piramida, dumny był z jej budowniczych. Hojnie wspierany przez wielkiego podskarbiego Senancha, pracował bez wytchnienia, by budowla stanęła jak najszybciej

293

i wytwarzała jak najwięcej ka. Mieszkania dla robotników, bardzo skromniutkie w chwili rozpoczęcia prac, teraz zapewniały już wszelkie wygody.

Dżehuti mimo pogarszającego się stanu zdrowia dzielił z robotnikami ich codzienne kłopoty. Mając lektykę, bez trudu mógł wszędzie dotrzeć i sprawdzić, czy na budowie wszystko przebiega zgodnie z nakreślonym przez faraona planem. Piramida była najważniejszym elementem kompleksu architektonicznego, zbudowanego zgodnie ze ściśle określoną symboliką, dzięki której z kamieni mogła rozchodzić się magia.

Dżehuti, choć marzł i dokuczał mu reumatyzm, nie chciał nawet słyszeć o odpoczynku. Faraon, wprowadzając go w tajemnice Złotego Kręgu z Abydos i powierzając mu tak odpowiedzialne zadanie, osładzał mu starość. Zaszczyty bynajmniej nie rozleniwiały Dżehutiego i ku swemu zdziwieniu potrafił wykrzesać z siebie jeszcze trochę sił. Wieczorem zawsze był pewny, że już nigdy nie zwlecze się z łóżka, ale rano jakoś wstawał.

- Nic się nie wydarzyło? - zwrócił się do porucznika piechoty, który dowodził strzegącą miasto jednostką.

- Wszędzie spokój - odpowiedział oficer.

Dżehuti udał się na północ od piramidy do Siedziby Wieczności, gdzie miał spocząć wezyr Chnum-Hotep. Wzniesiona z cegieł i obłożona wapieniem budowla pokryta była płaskorzeźbami i napisami hieroglificznymi zapewniającymi duchowi zmarłego wieczny żywot. Komora grobowa, pomieszczenie na wazy kanopskie i przedsionek były już na ukończeniu. Faraon, obdarzając swojego wezyra tak wspaniałym grobowcem, podkreślał wagę jego urzędu.

Burmistrz wpatrzył się w okalający budowę mur z bastionami i występami, prawdziwą ścianę magiczną, osłaniającą piramidę, a wraz z nią kamień prapoczątku i kanał, którym krążyło królewskie ka. Sezostris, wierny sformułowanym w Sakkarze naukom Dżesera i Imhotepa, raz jeszcze potwierdzał podstawowe wartości cywilizacji egipskiej. Tak, piramida była wcieleniem Ozyrysa, tego, który zmartwychwstając-zwyciężył śmierć. Tak, Maat mogła triumfować nad isefet. Tak,

piramida wyzwalała człowieka z nędzy i poniżenia, byleby tylko stał się budowniczym.

W kaplicach pod sklepieniami cieśle złożyli drewniane barki. Barkę dzienną, barkę nocną, barkę boskiego światła, barkę miliona przejawów jedności - wszystkie miały służyć duszy królewskiej w jej ciągłej wędrówce po zaświatach.

Dżehuti przeszedł się po świątyni. Miała kolumny w kształcie papirusów lub lotosów, a ogromne posągi faraona* świadczyły o ciągłym odradzaniu się króla w Ozyrysie. Pięknie wypisane hieroglify wymieniały imiona i cnoty monarchy. Chronił władcę znak życia, czyli łukowy krzyż z pętlą**, umieszczony między dwoma sokołami. Stojące w przedsionku bóstwa obdarzały króla życiem i siłą. W sali ofiar przybrany w koronę faraon przyjmował ulotną siłę pokarmów. Sezostris powalał wyłaniających się z ciemności wrogów, przywracał prawa bogini Maat i uroczyście obchodził tu wieczne święto odrodzenia.

Wspaniała droga łącząca północną i południową część kompleksu sama w sobie była arcydziełem. Okładzina piramidy, wykonana z wapiennych bloków wyciętych w kamieniołomach Tury, odbijała promienie słoneczne i ukazywała potęgę świetlistego kamienia, powstałego w czasach prapoczątku.

Kierownik robót zaproponował Dżehutiemu obejrzenie podziemi. Minęli długi korytarz, weszli do przedsionka, potem następnym przejściem dostali się do prostokątnej komory grobowej. Po stronie wschodniej ujrzeli kaplicę wyłożoną pięknie obrobionym wapieniem, a po zachodniej - granitową siedzibę zmartwychwstania. Rzucał się tu w oczy sarkofag z czerwonego marmuru, przypominający wyglądem pałac pierwszych faraonów. Sarkofag ten będzie łodzią świetlistego ducha faraona w jego wędrówce po zaświatach. Sufit był zbudowany z pięciu par wielkich i ciężkich płyt z wapienia***.

Po zakończeniu prac wejście do piramidy zostanie oczywiście zamurowane.

* Powyżej 2 m wysokości.

** Przypomina! ksztattem literę T z tukiem na górze (przyp. tłum.). *** Miały po 6 m długości. Każda ważyła po 30 t.

294

295

W tym oddalonym od ludzi świecie Dżehuti zamyślił się głęboko. Budowniczowie zgodnie z tradycją stworzyli tu miejsce, gdzie niewidzialne mogło się objawiać, nie wystawiając się na profanację. Tutaj faraon rzeczywiście żył i wyruszał stąd ku światłu.

Wyszedłszy na dwór, Dżehuti ujrzał, że słońce chyli się ku zachodowi. Robotnicy zeszli już z budowy i burmistrz zdziwił się, że świątyni przy piramidzie pilnuje tylko jeden strażnik.

- A gdzie reszta?

- Porucznik otrzymał wiadomość, że na drodze z Fajum zdarzył się poważny wypadek. Wyruszył ratować rannych.

- Powinien był poprosić mnie o zezwolenie.

- Nie chciał ci, panie, przeszkadzać.

Zaniepokojony burmistrz uprzedził kierownika robót i budowniczych, że nie mają już zbrojnej ochrony, i kazał im rozstawić czujki wokół miasteczka.

Był zmęczony i łupało go w stawach. Wrócił do domu, wypił trochę wody i poszedł spać, obawiając się, że rano nie zdoła się podnieść.

Niewykończona piramida, zalana łagodnym blaskiem zachodzącego słońca, już z dala nieodparcie przyciągała wzrok Ibszy i jego ludzi.

- Ten nasz niby-goniec odciągnął ochronę - przypomniał Ibsza. - Na miejscu zostali tylko robotnicy. Są zmęczeni całodzienną pracą i jak wszyscy Egipcjanie rozkoszują się tą wspaniałą chwilą, kiedy to słońce kryje się pod horyzont. Mają teraz poczucie spokoju i nie będą w stanie się bronić.

Ibsza, siejąc strach i przelewając w Dahszur krew, wykona przekazany mu przez Binę rozkaz Zwiastuna. Piramida nie będzie mogła wytwarzać ka i zamieni się w stos martwych kamieni. Azjaci, przekonani słowami swego przywódcy, zaczyna" li rozumieć, że siła Egiptu opiera się nie tylko na wojsku. Aby wywalczyć zwycięstwo, trzeba jeszcze zniszczyć egipskie budowle pełne magii, wytwarzające tajemniczą energię, dzięki której kraj wychodzi cało z największych opałów.

296

Obrócenie piramidy w perzynę będzie ogromnym sukcesem. Faraon, przekonany, że jego dzieło przetrwa wieki, ujrzy je leżące w gruzach. Utraci pewność siebie, a w jej miejsce pojawią się niepokój i trwoga.

- Czy mamy oszczędzać kobiety i dzieci? - zapytał jeden ze zbójów.

- Wszelka słabość to dla nas zguba - odparł Ibsza. - Niech ogień Zwiastuna zniszczy to bezbożne miasto.

Azjaci szykowali się już do ataku, gdy nagle jeden z nich głośno zawołał:

- Komendancie, tam ktoś biegnie! . u -

- Za daleko, nie marnuj oszczepu! ■■''■"■

- Jest i drugi z osłem! Uciekają! ■-"»■-

- Naprzód! -rozkazał Ibsza. ■■■■•>.

Sekari nigdy w życiu nie biegł tak szybko. W każdej chwili spodziewał się śmierci i jeszcze bardziej przyśpieszał. Dopadł wreszcie do miasteczka budowniczych. Przy wejściu potrącił uzbrojonego w czekan robotnika.

- Gdzie żołnierze?

- Pobiegli ratować rannych na drodze do Fajum.

- Postaw wszystkich na nogi. Azjaci atakują! Kamieniarz zareagował błyskawicznie. Robotnicy chwycili

za narzędzia i stanęli gotowi do walki.

- Bronimy piramidy! - rozkazał Dżehuti, zdziwiony, że raz jeszcze udało mu się wstać. - Kobiety i dzieci mają pozamykać się w domach.

- Oby Złoty Krąg przyszedł nam z pomocą i dał siłę do walki z isefeł - szepnął burmistrzowi do ucha Sekari.

Uścisnęli sobie ręce.

- Iker sprowadzi tu wojsko.

- Oby tylko zdążył. ■«•■•> •

- Pisarz wykształcony w prowincji Zająca na pewno zdąży. Ukryj się gdzieś w bezpiecznym miejscu.

- Będę walczył tak jak wszyscy - oświadczył Dżehuti. -Cóż znaczy nasza śmierć, jeśli obronimy dzieło króla?

297

Pierwszy oszczep zranił jednego z obrońców w udo. W odpowiedzi Sekari cisną} ostrym dłutem mosiężnym i trafił jednego z Azjatów prosto w gardło.

Burmistrz machnął laską.

- Do świątyni, szybko!

Rzemieślnicy zajęli stanowiska i zostawili przeciwnikom tylko jeden sposób wdarcia się do środka. Zawalili bramę głazami, o które łamały się włócznie i strzały.

- Ci zbóje przeleżą przez mury - uprzedził Sekari - i nie uda się nam ich odeprzeć. Gdzie najtrudniej się dostać?

- Do komory grobowej, ale nie chcę jej zbezcześcić. Tego świętego miejsca będziemy bronili do ostatka.

- Uwaga, jeden już jest.

Na koronie muru pojawił się Azjata. Sekari cisnął w niego czekanem, ugodził w czoło i napastnik runął do tyłu. Padając, strącił w dół wspinającego się za nim kompana.

Wśród ludzi Ibszy nastąpiło zamieszanie. Od początku bali się, że zamach na świątynię ściągnie na nich gniew bogów.

Sekari nie łudził się zbytnio. Rzemieślnicy mimo całej swojej odwagi będą musieli w końcu ulec.

Nagle potężny ryk zmroził im krew w żyłach.

- To... to glos boga Seta! - zawołał jeden z rzeźbiarzy. -Przychodzi na pomoc Azjatom.

- Wręcz przeciwnie - odpowiedział Sekari. - Daje nam silę do odparcia wrogów.

Ibsza poderżnął rannemu gardło. Nie mógł zostawić za sobą ludzi, którzy mogli jeszcze mówić.

- Żeby jeszcze choć trochę czasu... - syknął, patrząc na zbliżający się oddział, prowadzony przez Ikera i jego osła.

Stracił w walce dwóch ludzi i resztę wolał raczej wyprowadzić niż rzucać do krwawego starcia, nie mając żadnej pewności zwycięstwa.

Wściekły, wypuścił jeszcze strzałę w stronę piramidy i wy dał rozkaz do odwrotu.

Egipcjanie rzucili się w pościg, ale Azjaci byli już zbyt daleko.

Porucznik zameldował się Dżehutiemu.

298

i

- Oszukano mnie. Na drodze do Fajum nikt nie potrzebował pomocy. Byłem...

- Że dałeś się oszukać, można ci od biedy wybaczyć. Zrobiłeś to jednak bez mojego pozwolenia, a więc naruszyłeś zasady bezpieczeństwa. Zwalniam cię ze stanowiska i staniesz przed sądem wezyra. Do czasu przybycia twojego następcy sam będę sprawował dowództwo.

Dżehuti usiadł. Iker podał mu trochę wody.

- Uratowałeś piramidę, Synu Królewski.

- Twoja to, panie, zasługa, a także Sekariego. Nie zapominajmy również, że bardzo pomógł nam Wiatr Północy swoim rykiem.

Wieczorny spokój znowu spłynął na miasto, jak gdyby nic się nie wydarzyło, i tylko Dżehutiemu wciąż trzęsły się ręce.

- Te dzikusy odważyły się porwać na święte miejsce. Teraz już wiemy, że nie cofną się przed niczym i dopuszczać się będą najpotworniejszych zbrodni. Któż może być ich wodzem? Chyba tylko ten demon, który chce zniszczyć Drzewo Życia.

- Ten łotr nabrał pewności siebie i wyszedł z mroku - dodał Sekari. - Dowiódł przez to, że czuje się dość silny, aby przejść do natarcia. I w Kahun, i tutaj prawie mu się udało. Musimy podjąć stosowne kroki, bo trzeba się spodziewać dalszych napadów.

43

- Czy jesteś, panie, pewien? Całkowicie pewien? - zapytał Syn Królewski.

- Niestety, tak - potwierdził na zakończenie swej relacji wezyr. - Sępi rzeczywiście nie żyje.

Ani Sekari, ani Iker nie mogli powstrzymać się od łez.

Przecież generał, taki ostrożny i tak dobrze znający się na wojaczce, tyle już razy wychodził cało z największych tarapatów.

299

■•SWWWiifc:

- Nubijscy rozbójnicy nie potrafiliby wciągnąć mojego panai i nauczyciela w pułapkę - zapewniał Sekari. - Znal równieżl formuły magiczne, więc nie bał się demonów pustyni. Zatrzy-| małby je i odesłał na te ich spalone słońcem pustkowia. Jestem przekonany, że zamordował go sam książę ciemności. ■

- Ten sam zbrodniarz, który chce zniszczyć Drzewo Ży-| cia - podsunął Iker.

Sekari zacisnął pięści.

- Masz po tysiąckroć rację! Chciał przeszkodzić generałowi w dotarciu do zbawczego złota. Oznacza to jednak, że ten potwór może pojawić się wszędzie.

- Boleść nie powinna odbierać ci rozumu - zauważył wezyr.

- Wszystko, co umiem, zawdzięczam Sępiemu. Bez niego byłbym nikim.

- Czy to on również uczył cię hieroglifów? - zapytał Iker.

- Zabierał mnie w teren i kreśliłem je na piasku. A znaki potęgi wypróbowałem na niebezpiecznych szlakach w obronie przed dzikimi zwierzętami i rozbójnikami wszelkiej maści. Sępi niczego mi nie wybaczał, ale nauczył mnie, jak się bronić.

Wielki podskarbi Senanch próbował pocieszać swego brata ze Złotego Kręgu z Abydos, ale i on wiedział, że Sępiego nikt nie zastąpi.

- I ty, i Iker dobrzeście się sprawili w Dahszur i generał byłby rad z waszej postawy. Na polecenie Dżehutiego bardzo zaostrzono przepisy bezpieczeństwa i teraz miasto niczego się już nie boi.

- Dahszur może i tak, ale co z Memfisem i innymi miastami? - zapytał Iker. - Terroryści mogą uderzyć w każdej chwili i w każdym miejscu.

I wezyr, i wielki podskarbi musieli przyznać Ikerowi rację.

- Straciliśmy oddanego sprawie towarzysza - odezwał się Sekari. - Postępujmy tak jak on i podejmijmy jego dzieło. Niech śmierć nie myśli, że je przerwała.

Z oblicza Sobka wyraźnie biła wrogość.

- Przykro mi, Synu Królewski, ale muszę cię obszukać.l

- Czyń, jak zechcesz. r *■'..... -'•"■"

Iker był osobistością na tyle ważną, że naczelnik całej policji królestwa zrewidował go osobiście.

- Możesz wejść.

Sobek pchnął drzwi do gabinetu monarchy.

- Wszystko w porządku, Wasza Królewska Mość. Czy mam tu zostać?

- Zostaw nas samych, Sobku.

Na kolanach sztywno siedzącego w pozycji pisarskiej króla leżał rozłożony papirus. Iker siadł naprzeciwko władcy w tej samej pozie.

- Sobek nie cierpi mnie.

- Z jego punktu widzenia wciąż jeszcze jesteś winien i wciąż nie dowiodłeś swojej wierności wobec tronu.

- Dowiodę mu.

- To jedno z zadań, jakie będziesz musiał wykonać, mój synu.

- Niewiele uzyskałem, Wasza Królewska Mość. Znalazłem akację bogini Neit, ale już się paliła. Dotarłem do stoczni, gdzie zbudowano Jastrzębia, ale o armatorze nie dowiedziałem się niczego. Przyczyniłem się wreszcie do odparcia Azjatów, którzy chcieli zdobyć Kahun i Dahszur, ale nie udało mi się złapać obojga głównych przywódców, czyli Biny i Ibszy.

- Co o nich sądzisz?

- Myślę, że Ibsza to wyzuty z wszelkich ludzkich uczuć morderca. Dokładnie wykona każdy rozkaz, choćby sam miał przy tym zginąć. To on kierował napadem na Dahszur. Gdy wynik walki stal się niepewny, wycofał się, i niepokoi mnie ta jego postawa, gdyż podlegli mu ludzie gotowi są do dalszych działań.

- Czy to on jest głównym przywódcą?

- W Kahun we wszystkim słuchał Biny.

- Więc ta dziewczyna sprawuje dowództwo nad buntownikami?

- Raczej kieruje, niż dowodzi. Jest bezlitosna i przebiegła, zieje nienawiścią i potrafi bardzo mocno zaszkodzić. Nic nie odwiedzie jej od celu, jaki postawił przed nią wódz, a jest nim podbój Egiptu przez Azjatów.

300

301

- To, co mówisz, zasługuje na uwagę - uznał Sezostris -ale fakty nie potwierdzają twoich słów. Ani w Syrii, ani w Palestynie nie ma obecnie przywódcy, który byłby gotów na nas uderzyć. Gdyby tak było, generał Nesmontu nie omieszkałby mnie ostrzec.

- Wasza Królewska Mość, taki pełzający bunt przypomina wadi. Przez większą część roku jest suche, potem przychodzą gwałtowne ulewy i przemieniają je w niszczący potok. Bina i Ibsza ukrywają się zapewne w Memfisie, gdyż od dawna mają tu swoich sprzymierzeńców. Liczą, że to właśnie tutaj, w stolicy, zadadzą nam ostateczny cios. Zagadką pozostaje ten rzekomy policjant, który usiłował mnie zabić. Na pewno nie był Azjatą. Kto go nasłał? Musiała to zrobić jakaś grupka Egipcjan, chcieli ci, Miłościwy Panie, zaszkodzić. Jeśli wszystkie wrogie nam siły zjednoczą się, będziesz miał do czynienia z groźnym przeciwnikiem. Zamordowanie generała Sępiego dowodzi, że ten przeciwnik potrafi skutecznie działać.

Sezostris całkowicie zgadzał się z Ikerem. Spośród klęsk, jakie ostatnio spadły na Egipt, ani jedna nie wydarzyła się przypadkowo i sprawcy zawsze chodziło o zniszczenie Drzewa Życia.

- We wszystkich twoich trudnościach, Ikerze, zawsze będę przy tobie i pomogę ci w spełnieniu przeznaczenia, którego jeszcze nie znasz.

Iker poczuł się wstrząśnięty.

Król słowo w słowo powtórzył właśnie zdanie, które stary pisarz z Medamud umieścił kiedyś w piśmie do ucznia.

- Wasza Królewska Mość, ja...

- Teraz odpocznij sobie trochę. Zbytnia nerwowość nie sprzyja jasności spojrzenia.

Nochal miał za sobą ponad dwadzieścia lat służby. Był wzorowym policjantem, nie znosił brutalności, rozkazy wype'' niał dokładnie, ale każdego człowieka traktował po ludzku-Wysoko cenił Sobka, sądził jednak, że niekiedy bywa zbyt

302

surowy. Policjant powinien budzić w mieszkańcach raczej ufność niż strach - twierdził Nochal. Nieraz pomagał w rozwiązywaniu konfliktów rodzinnych, a drobnych pijaczków nie wsadzał od razu za kratki. Sam zresztą lubił sobie niekiedy popić i nie widział w tym żadnej szczególnej groźby dla królestwa.

Ostatnie rozkazy mu się nie spodobały. Jako dowódca posterunku przy jednej z rogatek miejskich miał obowiązek rewidowania wszystkich wchodzących i wychodzących, zarówno mężczyzn, jak i kobiet. Każdego, choćby trochę podejrzanego, należało przesłuchać, a potem sporządzić protokół i mieć się na baczności. Takie ograniczenie swobody poruszania się utrudniało życie i wywoływało niezadowolenie wśród ludności.

W tej sytuacji ani Nochal, ani nikt z jego kolegów nie grzeszył nadmiarem gorliwości. Osobom znanym i kupcom przyjaźnie machano ręką, a kłopoty miały tylko osoby o bardzo podejrzanym wyglądzie. Nie było ich wiele.

Śliczna czarnulka idąca w towarzystwie muskularnego brodacza nie budziła podejrzeń, ale Nochal zapragnął zamienić z nią kilka słów.

- Jak ci na imię?

- Świeża Woda, panie oficerze.

- To twój mąż?

- Tak, panie oficerze.

- Nigdy nie spotykałem was tutaj. Skąd idziecie?

- Z Delty, panie oficerze.

- Co zamierzacie robić w Memfisie?

- Mój mąż jest chory, bardzo chory. Słyszeliśmy, że są tu znakomici lekarze. Może go wyleczą.

- Gdzie będziecie mieszkali?

- U mojego dziadka. Ma swój warsztat i wyrabia sandały. Nochal powinien był starannie skontrolować przybyszy, ale

mężczyzna wyglądał tak żałośnie, że okrucieństwem byłoby go męczyć, a kobieta z tak śliczną buzią zupełnie nie wyglądała na żądną krwi terrorystkę. Tak więc Bina i Ibsza bez żadnych kłopotów minęli rogat-

303

kę i dołączyli do pozostałych członków szajki, którzy dostali się do Memfisu tym samym przejściem, tyle że w różnych porach.

Sobek był wściekły.

- Zdziwiony, że wciąż nie ma żadnych istotnych wiadomości o nielegalnie przebywających w mieście Azjatach, zaczął wątpić, czy policjanci ściśle przestrzegają jego zarządzeń, i sprawdził kilka posterunków kontrolnych.

Trzej oficerowie rzeczywiście nie okazali się srogimi strażnikami, a wśród nich pierwsze miejsce zajął Nochal. Stojąc przed zagniewanym zwierzchnikiem, próbował się tłumaczyć.

- Naczelniku, nie da się odróżnić groźnego Azjaty od spokojnego mieszkańca. To tacy sami ludzie jak ty, naczelniku, albo ja i...

- Nie wierzę w to! - ostro przerwał Sobek.

- Tak czy owak, przeszli i ci, których bardzo dokładnie sprawdzano. Nie było podstaw, żeby ich nie wpuścić.

- Niektórzy twoi koledzy zatrzymali kilku ludzi.

- A czy ci przymknięci rzeczywiście okazali się terrorystami?

Sobek nie mógł kłamać. Wszystkich podejrzanych trzeba było zwolnić. Policja nie wykazała się skutecznością działania.

Zawiedziony i niespokojny, rozluźnił kontrolę przy wejściach do stolicy. Wzmocnił natomiast patrole w poszczególnych dzielnicach i kazał patrolującym meldować o najdrobniejszych nawet nieprawidłowościach.

Przed królem nie ukrywał porażki.

- Wasza Królewska Mość, okazałem się zbyt pewny siebie. Memfis jest miastem otwartym, a sądziłem, że uda mi się je zamknąć dla niepożądanych gości. Niestety, pomyliłem się. Azjaci albo są wstrząśnięci naszą demonstracją siły i zaszyli się gdzieś w Delcie, albo mają tu swoich wspólników, a ci wyszukali im dobre kryjówki. Niestety, jestem przeświadczony, że prawdziwe jest to drugie przypuszczenie i trzeba z tego wyciągnąć wnioski. Terroryści przegrupowali się i przygot0'

wuja nowy zamach. Głównym celem jesteś ty, Miłościwy Panie. Wróg kryje się w ciemnościach i nie znam jego oblicza, ale może uderzyć w każdej chwili i nie wiadomo gdzie, może nawet tu, w twoim pałacu. Radziłbym ci więc jak najrzadziej z niego wychodzić i wzmocnić osobistą ochronę.

- Gdybym jak osaczone zwierzę krył się w norze, byłoby to dla naszych przeciwników zwycięstwo - sprzeciwił się Se-zostris. - Nadal więc będę wychodził, kiedy zechcę, i wykonywał obowiązki królewskie. A ty, Sobku, pilnuj swoich.

- Miłościwy Panie, złość mnie bierze, bo czuję się, jakbym nie miał oczu ani uszu. Nigdy dotychczas nie zetknąłem się z tak przebiegłymi zbrodniarzami. Możesz jednak, Wasza Królewska Mość, być pewny, że zrobię wszystko, co będę mógł.

- Wciąż jeszcze nie dowierzasz Ikerowi, co?

- Jak mogę zapomnieć, że godził na życie Waszej Królewskiej Mości? Chciałbym wierzyć, że było to nieporozumienie, pozwól mi jednak, Miłościwy Panie, starannie go śledzić. Jeśli okaże się, że ma jakieś kontakty z Azjatami, będziemy mieli dowód jego dwulicowości.

- Rozumiem twój upór, Sobku, ale mianowałem Ikera Synem Królewskim. On sam dowiedzie ci swojej niewinności.

44

W Memfisie, w dzielnicy, gdzie mieszkał Zwiastun, jego uczniowie wciąż zachowywali najwyższą czujność. Jako piekarze, fryzjerzy i sprzedawcy sandałów tak dobrze zmieszali się z ludnością, że nikt nie mógłby ich podejrzewać o przynależność do pozostającej w uśpieniu szajki.

Binę oraz Ibszę i jego ludzi natychmiast po ich przybyciu umieszczono w bezpiecznych miejscach. Wzmocnione czaty dniem i nocą wpatrywały się w pobliskie ulice. Policjant, który by się tu zapuścił, byiby natychmiast zauważony. Zwiększona liczba patroli nie przerażała Azjatów, gdyż o zbliżeniu się każ-

304

305

i dego zawiadamiał ich łańcuszek niewinnie wyglądających i

przechodniów. ;

Na piętrze, nad sklepem, gdzie sprzedawano maty i koszyki, Zwiastun wciąż wygłasza! kazania. Uczniowie kolejno chłonęli jego słowa, ale nie mieli prawa o nic go pytać. Zwiastun jako jedyny wysłannik boga mającego wkrótce panować nad światem głosił prawdę bezwzględną i ostateczną.

W przerwach między kazaniami gasił pragnienie garstką soli, a potem znowu wygłaszał to samo zdanie, aby stopniowo wbić je do głowy wpatrzonym w niego słuchaczom. Nie otrzymają innego wykształcenia i nie poznają innej kultury, bo to, co usłyszą, aż nadto wystarczy im w walce do ostatecznego zwycięstwa.

Szab Pokurcz łapczywie chłonął w siebie słowa mistrza, zwłaszcza gdy zapowiadał wycięcie w pień bluźnierców i bezwzględne podporządkowanie kobiet, za bardzo swobodnych w społeczeństwie egipskim. Na podobieństwo dobrego psa policyjnego bacznie obserwował wszystkich szczęśliwców, którym wolno było słuchać nauk mistrza. Przy najmniejszym podejrzeniu złapie winnego za kark i zaniesie go Zwiastunowi.

Słodki, upajający głos ścichł i uczniowie się rozeszli.

- Wezwij tu Krzywogębego - odezwał się Zwiastun do Sza-ba. - Przez wiele dni szkolił swoich wojowników i teraz wreszcie to wykorzystamy.

- Czy uderzymy... w głowę?

- Nie mylisz się, przyjacielu.

- Wystarczy nas?

Zwiastun uśmiechnął się pobłażliwie.

- Niczego się nie bój i zaufaj mi. Nasi nowi sojusznicy dostarczą nam niezbędnych informacji, a my posiejemy w mieście taki strach, że zniknie większość przeszkód. Każ zebrać trochę suchego chrustu i szmat, rozdamy je naszym wiernym-Na Memfis spadnie wkrótce ogień Seta. A teraz idę ukształtować do końca Binę.

Szab Pokurcz skrzywił się.

- Mistrzu...

- O co ci chodzi, Szabie?

306

- Mistrzu, w żaden sposób nie zamierzam kwestionować twoich decyzji, ale ta Bina...

- Co masz jej do zarzucenia?

- To, że jest kobietą.

Zwiastun delikatnie położył dłoń Pokurczowi na ramieniu.

- Bóg uczy nas, że kobiety to stworzenia niższego rzędu, powinny przebywać w domu, służyć mężom i synom. Mamy jednak wojnę i każda, nawet najdziwniejsza broń jest dobra, a Bina jest właśnie taką bronią. Egipcjanie to straszni głupcy i do głowy im nie przyjdzie, że ładna dziewczyna może być groźniejsza od zaprawionej w bojach armii. Muszę jeszcze dokonać ostatniej przemiany w tej dziewczynie.

Zwiastun wszedł do ciemnej izby, gdzie od chwili przybycia do Memfisu przebywała Bina. W jej żyłach krążyła teraz nowa krew, wkrótce będzie jej jeszcze więcej i dziewczyna stanie się bezlitosną morderczynią w służbie sprawy, straszliwą lwicą, której nikt nie dorówna w krwiożerczości.

- Obudź się, Bino, i spójrz na mnie.

Na głos pana nieprzytomna i zwinięta w kłębek piękna czarnulka zaczęła odżywać. Odrzuciła do tyłu głowę, powoli się podniosła i wpatrzona w pustkę stanęła pośrodku izby.

Zwiastun obrócił tylną ścianę, otworzył skrytkę i dobył z niej szkatułkę z akacjowego drewna. Leżał w niej król turkusów.

- Wystawię ten drogocenny kamień na słońce - powiedział - i ożywię cię po raz ostatni. Potem będziesz należała do mnie duszą i ciałem i we wszystkim będziesz mi posłuszna.

Odsunął z okna zasłonę sporządzoną z dwóch złączonych mat.

Promień słońca padł na króla turkusów, kamień rozbłysnął i oświetlił twarz Biny.

- Królowo ciemności, stań się straszliwą, żądną krwi lwicą, biegaj po stepach i pustyni.

Paznokcie Biny zamieniły się w ostre szpony, a zęby stały się mocne jak kły drapieżnego zwierza. Zwiastun był dumny ze swego dzieła. Zasunął zasłonę i z powrotem włożył kamień do szkatułki.

307

•■H - Bino, oddana swemu panu samico, nie zapominaj, że ;masz stawać się lwicą tylko na jego rozkaz.

Piękna czarnulka jakby ocknęła się ze strasznego snu.

- Zrzuć koszulkę - rozkazał Zwiastun.

Przerażał ją, ale i pociągał. Nie była w stanie mu się oprzeć, obnażyła swe ciało i pozwoliła się wziąć.

Król mimo protestów Sobka zabrał ze sobą Ikera i wybrał się poza Memfis. Monarchę i Syna Królewskiego strzegli oczywiście najlepsi ludzie naczelnika policji, czy jednak w razie zamachu zdołają ich obronić? Groźba wisiała w powietrzu, niebezpieczeństwo było realne, pora na taką wyprawę wydawała się nieodpowiednia.

Drogę wskazywał im sokół. Król szedł za nim w milczeniu i dotarł do ocienionego kanału. Popatrzył na liście wierzb i ruszył wzdłuż brzegu. Wszędzie wokół panował całkowity spokój.

- Bóg dobrze zaopatrzył swoją trzodę, czyli ludzi - przypomniał Ikerowi. - Z myślą o nich stworzył niebo i ziemię, a także powietrze jako tchnienie życia, są bowiem jego obrazami i wyszły z jego istoty. Lśni pod postacią słońca, ożywia rośliny i daje ludziom wszelkiego rodzaju pożywienie. Stwórca obmyślił wszystko bezbłędnie i stwarzając świat, w niczym się nie pomylił. Niestety, ludzie zbuntowali się i dzisiaj nie można odebrać wężowi jadu, a nikczemnikowi zła. Gdy bóg się roześmiał, pojawili się bogowie, a gdy zapłakał, zrodzili się ludzie. Człowiek ma w sobie okrucieństwo i jest najgroźniejszym z drapieżników. Urząd faraona podtrzymuje i kontynuuje na ziemi boskie dzieło i wyzwala człowieka spod władzy człowieka. Myśl, że można działać dla dobra ludzi, jest zawsze wyrazem zbytniego zadufania. Faraon działa dla swego ojca, pana bogów. Dla leniwca nie ma rzeczy wzniosłych, kto nie słucha bogini Maat, nie znajdzie duchowego brata, a chciwiec nie wie, co to jest święto. Nigdy nie pożądaj rzeczy bliźniego swego, Ikerze, i nie pragnij tego, czego sam nie potrafisz dokonać, gdyż pożądanie prowadzi do upadku. Doty-

308

czy to również króla i musi on ustawicznie walczyć z ludzką zachłannością.

- A czy nie odniosła ona triumfu, gdy kończył się okres wielkich piramid?

- Ludzie woleli ciemności od światła, nikt nie wyciągał nauk z praw boskich, nikt również nie szanował ziemskich, zło nazywano dobrem, przestępca uchodził za uczciwego człowieka, brak moralności stał się cnotą, nieobyczajność była normą, mędrca traktowano jak głupca, fanatyka stawiano za wzór do naśladowania, a głosy bogów tłumiono. Panowała wtedy isefeł. Jest ona niesprawiedliwością, przemocą, zachłannością, lenistwem, niepamięcią, rozkładem, chaosem i prawem silniejszego, a władzę oddaje mordercom i złodziejom. W razie całkowitego jej triumfu ziemia stałaby się jałowa, powietrzem nie dałoby się oddychać, woda byłaby trucizną, a ogień z nieba zniszczyłby cały nasz świat. Bezustanna walka z isefeł to jednak mało. Trzeba przede wszystkim umocnić Maat, uświęcając upływ czasu. Każde rządy powinny świadomie powtarzać proces tworzenia, czyli „pierwszy raz", tak by odeprzeć siły chaosu i przywrócić władzę bogini Maat. Co o niej wiesz, Ikerze?

- Wasza Królewska Mość, gdy Maat zajmuje odpowiednie dla niej miejsce, kraj zachowuje zwartość i niebo mu sprzyja. Maat jest córką boga Re i żoną Tota, zawsze przebywa w lodzi słonecznej i wskazuje jej właściwą drogę.

- Cały wszechświat żyje tylko dzięki tej bogini - uzupełnił Sezostris - a światy gwiezdny, słoneczny i ziemski mogą zgodnie współistnieć. Bez Maat żadne miejsce nie nadawałoby się do zamieszkania. Maat jest moją wolą, albowiem faraon musi mieć w sercu sprawiedliwość. Sprawiedliwość to moja siła. Gdybym od niej odstąpił, byłby to koniec mojego panowania, gdyż dzieła wzniesione przez niszczyciela muszą ulec zniszczeniu. Moim pierwszym obowiązkiem jest wyniesienie Maat ku niej samej, mam być pośrednikiem między nią a swoim ludem i łączyć porządek społeczny z porządkiem świata. W państwie, które nie ma niebiańskiego wymiaru i nie składa ofiar bogini Maat, nie ma również praw, więzów międzyludz-

309

kich i solidarności. Takie państwo grzęźnie w sporach i walkach o władzę. Maat uczy nas: „Działaj dla tego, kto działa". Czy ty, Ikerze, tak właśnie postępujesz?

- Tak właśnie pragnąłbym postępować, Wasza Królewska Mość.

Sezostris zaprowadził Ikera na skraj pustyni. W oddali widać było piramidę schodkową Dżesera.

- Czy wiesz, jakim słowem niewtajemniczeni określają nekropolie?

- Nazywają je chyba ziemią Maat.

- Wielka, trwała i pełna światła jest reguła tej bogini. Od czasów Ozyrysa nic nie zmąciło jej blasku. Oczywiste jest, że zło oraz niegodziwość i ich wspólnicy nie przerywają na tym świecie działalności i popełniają wiele występków, ale dopóki istnieją ludzie szanujący Maat, zło nie zdoła przepłynąć przez rzekę życia i dotrzeć do przeciwnego brzegu. Nastąpi kiedyś koniec świata, ale bogini Maat wciąż będzie żyła.

Król ruszył w stronę niewielkiej Siedziby Wieczności z czasów Starego Państwa. Nad wejściem do niej widniał napis.

- Przeczytaj to, Ikerze.

- Głoś Maat, nie bądź bezczynny, bierz udział w tworzeniu, ale nie przekraczaj Reguły.

- Z czego prócz ciała składa się twoja istota?

- Z imienia i serca.

- Twoje imię, Ikerze*, wskazuje, że nosisz w sobie dobro i doskonałość dzieła mającego się bez przerwy odnawiać. Oby Maat mogła przepełnić ci serce, tak aby twe uczynki były prawe. Musisz jednak również karmić swoje ka, tę energię życiową pochodzącą z zaświatów, do których wrócisz, jeśli przepuści cię sąd Ozyrysa. Niechaj twoje ba, czyli zdolność ducha do poruszania się poza światem widzialnym, poszukuje w słońcu światła, które prowadzić cię będzie w ciemnościach. A czy zdołasz stać się ach, czyli świetlistą istotą, niedosiężną dla śmierci?

: II-cher-neferet - Ten, który przybywa, niosąc dobro.

310

Iker był olśniony. Tyle drzwi otwarło się przed nim, tyle nowego się nauczył! Słowa królewskie tak wiele mu objawiły, że poczuł zawrót w głowie.

- Spójrz na ten kamień, mój synu. Czy nie wygląda jak podstawa posągu?

- Jak jeden z hieroglifów, którymi zapisujemy imię bogini Maat, Wasza Królewska Mość.

- Posągi są żywymi istotami, zrodzonymi z bogini Maat. Wejdź na ten kamień, Ikerze.

Iker wszedł bez wahania.

- Co czujesz?

- Z tego kamienia wytryska ogień i ten ogień rozchodzi się po moim ciele. Moje oczy... moje oczy widzą więcej rzeczy.

- W wojnie, jaką toczymy z siłami ciemności, chodzi o przeżycie Ozyrysa i przetrwanie jego cywilizacji. Musimy przeto mieć broń do walki w tych ciemnościach. Dzisiaj, mój synu, naprawdę zacząłem wprowadzać cię w tajemnice. Teraz bez względu na wszystko trzymaj się drogi bogini Maat.

45

Zebranie Domu Króla dobiegło końca. Sehotep wyszedł z sali obrad i szybkim krokiem udał się do urzędu Medesa. Sekretarz Domu Króla natychmiast przerwał dyktowanie listów i kazał urzędnikom wyjść.

- Jestem do usług, strażniku pieczęci królewskiej. Ile jego Królewska Mość przygotował dekretów?

- Tylko jeden. Tym razem nie będziesz miał wiele pracy. Jednakże ostateczny tekst trzeba opracować jeszcze dzisiaj, a jutro rano kurierzy poczty królewskiej muszą wyprawić się z nim na prowincję. W razie potrzeby ściągnij dodatkowych pracowników.

Raz jeszcze Medes pierwszy poznał decyzję Sezostrisa. Niestety, ze względu na pośpiech niewiele będzie mógł wyciągnąć z tego korzyści.

311

k - Dekret jest bardzo krótki - dodał Sehotep. - Faraon udziela generałowi Nesmontu wszelkich pełnomocnictw i nakazuje mu bezwzględnie stłumić każdą próbę buntu w Kana-anie. Mieszkańcy tej prowincji dowiedzą się więc, że nie mogą liczyć na brak stanowczości z naszej strony.

- Czyżby znowu groziły nam jakieś rozruchy?

- Według ostatniego raportu generała Nesmontu Zwiastun nie jest podobno całkiem nieżywy.

- Nie rozumiem...

- Ten umysłowo chory z całą pewnością został stracony, ale niektórzy jego uczniowie przeżyli, powołują się na niego i chcieliby podburzyć ludność. W tej sytuacji generał Nesmontu musi udowodnić, że ani na krok nie ustąpi.

- O ile go znam, to możemy spać spokojnie.

- To wielkie szczęście, Medesie.

- Chciałbym zatrudnić więcej ludzi i zwiększyć liczbę statków do rozwożenia przesyłek. Usprawni to działanie poczty. Wydaje mi się bowiem, że szybkie doręczanie korespondencji to sprawa bardzo istotna.

- Będę cię popierał u wielkiego podskarbiego Senancha.

- Serdecznie ci dziękuję.

Informacja nie była całkiem bezużyteczna.

Wynikało z niej, że generał Nesmontu natknął się w Kana-anie na poważne trudności. Zwiastun nie wyprowadzał z błędu najeźdźców przekonanych o jego śmierci i kontynuował swoją krecią robotę.

Ten dekret królewski wyglądał na przyznanie się do słabości. Król i generał, nie mogąc poradzić sobie z partyzantką, usiłowali zastraszyć ludność. Jeśli Kanaan stanie w ogniu, Se-zostris straci cały autorytet.

Swoje obowiązki Medes wykonywał tak jak zwykle, to znaczy szybko i dokładnie. Każdy z jego podwładnych wiedział, że zwierzchnik będzie nieugięty i przy pierwszej pomyłce zwolni go z pracy. Tak więc urząd sekretarza Domu Króla nawet wezyr stawiał za wzór.

Medes przystępował właśnie do redagowania ostatecznej wersji dekretu królewskiego, to znaczy zapisania go w języku

urzędowym, gdy zameldowano mu przybycie nieoczekiwanego gościa.

Był nim Iker, ten przeklęty pisarz, który już dawno powinien był sczeznąć.

Medes wstał i skłonił się gościowi.

- Wielki to dla mnie zaszczyt, Synu Królewski, że mogę cię tu powitać.

- Przychodzę oficjalnie na rozkaz Jego Królewskiej Mości.

- Wszyscy i we wszystkich okolicznościach staramy się tak pracować, by Jego Królewska Mość był z nas zadowolony. Od siebie dodam, że bardzo ucieszył mnie twój awans. Na dworze z pewnością pojawią się głupie żarty, ale szybko ucichną. Jeśli kiedykolwiek będę ci do czegoś potrzebny, nie wahaj się i natychmiast przychodź.

- Bardzo cenię sobie twoją przyjaźń, Medesie. Król polecił mi zawieźć nowy dekret do Dżehutiego, burmistrza Dahszur, gdzie trwa budowa piramidy. Mam również sprawdzić stan bezpieczeństwa miasta.

- Dotarło do mnie wiele różnych pogłosek na temat ostatnich wydarzeń. Mam nadzieję, że piramida królewska nie ucierpiała.

- Atak terrorystów odparto. Uszkodzeń nie było, a budowa piramidy wkrótce dobiegnie końca.

- Niektórzy mówią, że zachowałeś się jak bohater.

- Mylą się, Medesie.

- Nie doceniasz się, Ikerze. Jest wielu samochwałów, takich, co dużo mówią o swojej odwadze, a uciekają przy najmniejszym zagrożeniu. Ty natomiast stawiłeś czoło gromadzie groźnych zbójów.

- Nagroda za to zwycięstwo należy się Dżehutiemu. To dzięki jego zimnej krwi uniknęliśmy najgorszego.

Iker nie wspomniał, że najbardziej zasłużył się Sekari, musiał bowiem trzymać jego udział w tajemnicy. Niewielu ludzi wiedziało o tym, co naprawdę robił przyjaciel Syna Królewskiego.

- Dokument będziesz mógł odebrać jutro rano - przyrzekł Medes. - Przekaż moje gratulacje Dżehutiemu i życz mu lep-

312

313

szego zdrowia. Budowa piramidy w Dahszur będzie jednym z wielkich osiągnięć obecnego faraona.

Iker wyszedi, a Medesem wciąż miotała wściekłość.

Potrafił prawidłowo oceniać przeciwników, a ten był szczególnie groźny. Synowi Królewskiemu trzeba będzie oczywiście okazywać wszelkie względy i wciąż mu schlebiać, ale to na pewno nie wystarczy. Sekretarz Domu Króla musi ponadto wzbudzić wśród wysokich dostojników nieufność do jego osoby, pokazać im, że ten pisarczyk to zwyczajny intrygant, ambitny kmiotek niemający ani umiejętności, ani szerokich horyzontów, a co gorsza szkodzący powadze monarchy. W ten sposób Medes kropla po kropli będzie sączył zabójczy jad.

Na razie najpilniejszą sprawą było wznowienie kontaktów z Libańczykiem.

Nosiwoda mógł być zadowolony ze swojej mrówczej pracy. Nie było tygodnia, żeby nie znalazł wśród służby pałacowej jakichś dobrych informatorów. Jedna z pokojówek bacznie śledziła wszystkie wyjścia i powroty Medesa, a jego wspaniały dom od dawna był pod nadzorem.

Libańczyk na rozkaz Zwiastuna sprawdzał, czy Medes rzeczywiście zachowuje się jak lojalny sojusznik. Zapowiedź jego przybycia wcale go nie zdziwiła. Ostatnie zawirowania na pewno zaniepokoiły tego wysokiego dostojnika, chciał on jednak nadal prowadzić interesy tak jak zwykle, choć przy zachowaniu jak największej ostrożności.

- Jak ci się wiedzie, najdroższy przyjacielu?

- Co się wydarzyło w Dahszur?

- Siadaj, Medesie, i spróbuj tych smakołyków.

- Chcę wiedzieć, i to natychmiast.

- Nie denerwuj się tak strasznie.

- Jeśli mamy nadal współpracować, to nie możemy mieć przed sobą tajemnic.

- Uspokój się, Zwiastun wcale nie myśli inaczej. Zaatakowaliśmy Dahszur, nasi dzielni żołnierze chcieli uszkodzić pira" midę, ale niespodziewanie natknęli się na silny opór i nie zdo-

łali osiągnąć celu. Piramida nadal więc będzie wytwarzała energię. Jest teraz tak strzeżona, że kolejny atak, przynajmniej na razie, byłby szaleństwem.

- Plany pokrzyżował sam Syn Królewski, Iker. Ten chłopak szkodzi naszym interesom i trzeba go zlikwidować.

Libańczyk uśmiechnął się lekko.

- Zlikwidować...? Może raczej wykorzystać...

- W jaki sposób?

- Ten pisarz ma w sobie ożywczy ogień i Zwiastun wysoko go ceni i wie, jak nim kierować. Potrafi to załatwić.

- Kiedy znowu będę mógł zobaczyć się ze Zwiastunem?

- O tym on sam zadecyduje. Jest w bezpiecznym miejscu i mocno trzyma sprawy w rękach. Powinszujmy sobie, drogi Medesie, sukcesów. Nasz handel szlachetnym drewnem idzie znakomicie i jak mi się wydaje, przynosi ci niezłe dochody.

Medes nie zaprzeczył. Spółka działała świetnie.

- Teraz mogę powiedzieć ci coś więcej o swoich decyzjach - ciągnął Libańczyk. - Gdy lepiej poznasz ich przyczyny, włączysz się bez reszty w naszą zażartą walkę z twoim krajem.

Głos Libańczyka brzmiał przymilnie, ale przebijały w nim groźby.

- Nie zamierzam się sprzeciwiać - zapewnił Medes.

- Nawet wiedząc, że sprowadzony przez nas towar ma służyć do zabijania twoich ziomków?

- Niektórych zawalidrogów sam już odsunąłem. Coś trzeba zapłacić za obalenie Sezostrisa i przebudowanie kraju po naszej myśli, więc nie będę się wahał.

Libańczyk spodziewał się większego oporu. Wydawało się jednak, że sekretarz Domu Króla zdusił już w sobie resztki sumienia, by tym pewniej osiągnąć swoje cele. Całkowicie podporządkował się sile isefet i stał się czynnym kompanem zła, nie kwestionował jego potęgi ani nawet potrzeby i było oczywiste, że się nie cofnie.

- Pomówmy najpierw o wywarze z maku, tak cenionym przy wyrobie pachnideł - podjął Libańczyk. - Niektóre z na-

314

315

szych buteleczek zawierają nie tylko ten cenny płyn, ale i odurzający dodatek, który usunie pewne przeszkody. Przejdziemy potem do buteleczek ciążowych. Zawierają olej z moringi i nacierają się nim ciężarne kobiety. Wasze klientki to damy z najwyższych sfer i noszą w łonie przyszłą elitę kraju. Po co ma wzrastać, jeśli w dużej części potrafimy ją zniszczyć, nim zdąży przyjść na świat?

Medes słuchał z osłupieniem i nie traktował już rozmówcy jak serdecznego i sympatycznego miłośnika uciech życiowych.

- Chyba nie chcesz przez to powiedzieć, że...

- Na polecenie Zwiastuna zastąpimy olej z moringi substancją wywołującą bardzo często poronienia. Czyżby nie podobał ci się tak piękny projekt, Medesie?

Sekretarz Domu Króla z trudem przełknął ślinę. Walka przybierała nagle nieprzewidziany obrót. Nigdy nie zamierzał uciekać się do tak mocnych środków, czyż jednak nie najważniejsza była skuteczność? Sojusz ze Zwiastunem nadawał podziemnej wojnie z faraonem zupełnie inny wymiar.

- Nie jestem zaszokowany i nie mam nic przeciwko.

- To bardzo dobrze, drogi sojuszniku. Teraz już rozumiesz, po co mi była ta spółka. A to wcale nie wszystko. Rytualiści,

, pisarze, a nawet kucharze egipscy używają różnych olejów. Nie zamierzamy więc ograniczać działalności tylko do ciężarnych kobiet.

Oszałamiające, ale i bardzo ponętne perspektywy! Śmiertelnie ugodzony naród egipski ulega zagładzie, a przerażone władze będą mogły tylko bezsilnie się temu przyglądać.

- Sukces wymagać będzie wspólnych wysiłków i wielkiej zręczności - dodał Libańczyk. - Nasze organizacje zaczną działać w najbliższej przyszłości, nie zapominajmy jednak o najważniejszym naszym wrogu, czyli o faraonie. Dopóki będzie rządził, zawsze znajdzie potrzebną mu energię i stawi czoło największym nawet trudnościom.

- Niestety, Sobek-Obrońca wrócił na stanowisko - przypO" mniał Medes. -Już myślałem, że udało mi się go wreszcie powalić, ale ten przeklęty policjant ma twardą skórę.

- Jesteśmy tego w pełni świadomi, wiemy również, że po-

316

trafi nam szkodzić. Wydaje mi się jednak, że możemy dziś odnieść sukces, tam gdzie niedawno ponieśliśmy porażkę.

- Zamach na Sezostrisa? Nie wierzę!

- Przyznaję, że dotychczasowe metody na nic by się nie zdały, ale myślę o nowej broni. Dopadniemy go i nie pomoże mu nawet najlepsza obstawa. Potrzebna mi jednak będzie twoja pomoc, Medesie. Muszę mieć dokładny plan pałacu, znać rozkład zajęć monarchy i rozmieszczenie ochraniających go oddziałów.

- A co będzie, jeśli i tm razem wyjdzie cało? Podejrzenie padnie na mnie!

- Niczego się nie bój, zostawimy takie ślady, że łatwo będzie wykryć sprawców. Gdy tylko podam ci dzień i godzinę, postaraj się być daleko od pałacu i zapewnić sobie niezbite alibi. Po usunięciu Sezostrisa dalszy podbój pójdzie nam szybciej, niż przewidywaliśmy.

46

Iker nie mógł nie przyjąć zaproszenia na wieczerzę do Se-hotepa. Piękny dom strażnika pieczęci królewskiej po prostu go oczarował. W powietrzu delikatny zapach, w każdym pomieszczeniu pęki kwiatów, stylowe meble, zastawa stołowa z alabastru, malowidła przedstawiające żurawie, bociany i czaple, posadzki w łagodnych barwach. Służba składała się z uroczych dziewczyn, przystrojonych w biżuterię i odzianych w zwiewne lniane szale. Wyjątkiem był tylko kucharz, tak otyły, że wyraźnie świadczyło to o jego łakomstwie.

- Służba dla Egiptu to bardzo męcząca praca - odezwał się Sehotep. - Każdy z nas odpręża się po swojemu, a ja tak, jak tu widzisz. Ty, Synu Królewski, jesteś podobno o wiele poważ -

I niejszy. Czy to prawda, że czytujesz po nocach traktaty dawnych mędrców?

- Od początku uczyłem się na nich, a i teraz dostarczają mi niezrównanej strawy duchowej.

- Wiem, że pisarzom nie wypada się upijać, ale myślę, że

317

były uczeń szkoły prawniczej nie odmówi mi, jeśli zaproponuję mu czaszkę wina. Doskonały rocznik, pochodzi z mojej winnicy w Imau. Sam król bardzo lubi to wino.

Iker, choć niewybredny, musiał przyznać, że wieczerza jest rzeczywiście arcydziełem sztuki kucharskiej. Na zakończenie podano wspaniałe cynaderki w sosie.

- Nie zamierzam ci schlebiać - przyznał Sehotep - ale podziwiam cię. Znakomicie dostosowałeś się do tego dworu, gdzie tak trudno się rozeznać. Ja wciąż nie mogę się tu połapać w niektórych koneksjach, a ty postanowiłeś w ogóle nie zwracać na nie uwagi. Nie muszę chyba dodawać, że twój awans wywołuje zazdrość i ściąga na ciebie gromy. Pomyśl, ileż to znakomitych rodzin marzyło o tym, żeby ich latorośl została Synem Królewskim. A tymczasem Jego Królewska Mość wyróżnił właśnie ciebie, skromnego pisarczyka z prowincji. Każdy myślał, że wbijesz się w dumę i będziesz patrzył na wszystkich z góry. A ty jak na złość zachowujesz się tak spokojnie, że aż budzi to podejrzenia. W dodatku król prowadzi z tobą długie rozmowy w cztery oczy. Wyobrażasz sobie, jakie to rodzi domysły i lęki? Każdy dostojnik boi się utraty ' stanowiska i przywilejów. Komu je odbierzesz?

- Nikomu.

- To mało prawdopodobne, Ikerze.

- Faraon przekazuje mi bardzo wiele, bo otwiera mi serce na rzeczywistość duchową, którą dotychczas dostrzegałem niejasno, a wyrazić jej w ogóle nie potrafiłem. Jego nauki to dla mnie ogromna szansa i mam nadzieję, że jej nie zmarnuję.

- Czy zdajesz sobie sprawę, że nad twoim spokojem gr°' madzą się chmury?

- Król przygotowuje mnie do ciężkich zmagań. Sehotep podobnie jak Sobek-Obrońca miał zastrzeżenia co

do osobowości Syna Królewskiego i chciał ją lepiej poznać-Teraz docenił szczerość i przenikliwość Ikera.

Poczuł się spokojniejszy i zrobiło mu się przykro, że nie o razu zaufał Sezostrisowi.

- Nareszcie, Wasza Królewska Mość, nareszcie! - zawołał Sobek. - Wiedziałem, że moi ludzie coś w końcu wykryją, ale trwało to bardzo długo. Podejrzewamy ulicznego balwierza z dzielnicy portowej. Jeden z moich wywiadowców jest jego stałym klientem, zazwyczaj gadają sobie swobodnie o tym i owym. Ostatnia rozmowa dotyczyła zagrożenia, jakie mogą stwarzać przybyli z Sychem nielegalnie mieszkający w Mem-fisie Azjaci. Zdaniem balwierza są to przyzwoici ludzie i rzeczywiście mają powody się skarżyć. Czy nasze wojska w Ka-naanie nie zachowują się zbyt ostro?

- Innymi słowy ten podejrzany broni terrorystów?

- Nie popiera przemocy, ale rozumie ich reakcje. Ten typek udaje obrońcę uciśnionych, takiego jak niektórzy mądrale z dworu Waszej Królewskiej Mości, wypatrujący, skąd wieje wiatr, co jest ich jedynym zajęciem.

- W zakresie dyplomacji nie robisz, Sobku, wielkich postępów.

- Wasza Królewska Mość, przy tropieniu przestępców dy-'■ plomacja nie jest potrzebna. Policjant miękki, roztkliwiający < się i niezdecydowany stwarza zagrożenie dla swoich kolegów. ' - Czy ten balwierz podżegał do czegoś?

- Mój informator nie o wszystko zdążył go wypytać, bo ten typ wyraźnie zauważył, że za bardzo się rozgadał. Mamy jednak w ręku jedno z ogniw łańcucha i niszczenie go byłoby głupotą. Wykorzystując je, możemy sięgnąć trochę wyżej. Wycofam więc swojego wywiadowcę i będę potrzebował kogoś nowego, kto budziłby zaufanie i potrafił wyciągnąć z balwierza

coś więcej.

- Czy upatrzyłeś już kogoś?

- Wasza Królewska Mość, jestem w kłopocie, bo taki złoczyńca instynktownie wyczuwa kapusia, nawet bardzo przezornego. W dodatku musimy działać w jak największej tajemnicy, co wyklucza wszystkich ludzi z twojego dworu.

- Widzę tylko jednego kandydata, a mianowicie Ikera. W Memfisie nikt go nie zna.

- Ikera, Syna Królewskiego?

318

319

- O ile się nie mylę, Sobku, stawiamy go przed taką właśnie próbą, o jakiej marzyłeś.

- Masz piękne włosy, chłopcze, mocne i gęste. Czego sobie życzysz? Modnej fryzury czy ogolenia czaszki? A może mam utrefić ci włosy?

- Krótko mnie ostrzyż, i to wszystko.

- Usiądź na tym trójnogu - wskazał balwierz - i trzymaj prosto głowę.

Balwierz był krępy, wyglądał sympatycznie. Na niskim stoliku rozłożył swoje przybory. Kilka różnej wielkości brzytew, szczypce do trefienia włosów, miseczkę z wodą i natronem.

Tego rana Iker był pierwszym jego klientem. Pozostali siedzieli obok, drzemiąc, grając w kości lub opowiadając sobie najnowsze plotki.

- Masz bardzo czyste włosy, nawet nie muszę ich myć. Chyba od niedawna mieszkasz w tej dzielnicy?

- Jestem pisarzem, przywędrowałem tu z Południa. Podobno w Memfisie pisarz publiczny dobrze zarabia.

- Tutaj do władz składa się tyle pism, że pracy ci nie zabraknie.

- Czy wezyr nie myśli o polepszeniu losu biedakom?

- Tak mówią, ale kto by tam wierzył w cuda?

- Ja myślę, że ma związane ręce.

- Po co mi to mówisz, chłopcze?

- Bo nikt nie może sprzeciwić się woli samowładcy. Brzytwa na kilka chwil zatrzymała się nieruchomo w powietrzu.

- Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że...

- Nie muszę wymieniać jego imienia, bo i tak doskonale mnie rozumiesz. Nie jesteśmy stadem baranów i dobrze wiemy, że tylko buntując się, możemy odzyskać wolność.

- Mów ciszej. Przez takie wypowiedzi możesz się znaleźć za kratkami.

- Na moje miejsce przyjdą inni. Raz już wymknąłem si§ policji w czasie tej rzezi w Kahun.

320

- Byłeś tam?

- Pomagałem przyjaciołom z Azji. Chcieliśmy zająć urząd burmistrza, ale ktoś nas zdradził. Mnie udało się uciec, ale, niestety, wielu naszych zginęło. Egipcjanie zapłacą nam za to!

- Czyżby groziło ci aresztowanie?

- Sobek-Obrońca tylko o tym marzy - odparł Iker. - A ja bardzo chciałbym odnaleźć pewną młodą Azjatkę, która dzielnie prowadziła nas do zwycięstwa. Ale z pewnością poległa.

- Jak jej na imię?

- Tego nie mogę powiedzieć, bo jeśli żyje, bardzo bym ją naraził. Ty jesteś uczciwym człowiekiem i odczuwasz ten ucisk tak samo jak większość z nas.

- Mylisz się, chłopcze. Ja też po swojemu walczę.

- Czy rzeczywiście walczysz o obalenie tego ciemięzcy?

- Żeby zacząć, nie musiałem na ciebie czekać. Ta twoja młoda Azjatka nazywa się Bina.

Iker udał zaskoczenie.

- Więc... więc ją znasz?

Balwierz w odpowiedzi pokiwał tylko głową.

- To ona żyje?

- Na nasze szczęście.

- A gdzie można ją spotkać?

- Za dużo ode mnie żądasz.

- Bez Biny zginę. Wcześniej czy później mnie aresztują. A przy niej mogę się jeszcze do czegoś przydać.

- Ja prawie niczego nie wiem, ale znam kogoś, kto zapewne powie ci coś więcej. Wyrabia kosmetyki, ma pracownię na końcu tej uliczki, naprzeciwko mnie. Idź i powiedz mu, że to ja cię przysłałem.

Rada pod przewodnictwem króla z uwagą wysłuchała sprawozdania Ikera, a było bardzo dokładne.

- To musi być pułapka - uznał Sehotep. - Nie ma sensu iść dalej tą drogą.

Sobek-Obrońca nie zgodził się z tym zdaniem.

- Wprost przeciwnie - powiedział. - Dlaczego wciąż nie

321

I

potrafimy wykryć memfickiej siatki Azjatów? Dlatego, że doskonale się ukryli. Ten balwierz jest drobną, nic nieznaczącą płotką, ale niech robi swoje. Iker zdobył jego zaufanie, więc balwierz wskaże mu grubsze ryby.

- Podzielam ten pogląd - zgodził się Sezostris.

- A czy ten balwierz to nie przynęta? - zapytał wezyr.

- Iker ani nie wygląda, ani nie zachowuje się jak agent policji - odparł Sobek. -1 on, i ten balwierz zrobili już pierwszy krok ku sobie, bo mówili o mieście Kahun i o Binie. Dalsze drążenie niczym nam nie grozi.

- Co postanawiasz, Ikerze? - zapytał monarcha. j« - Pójdę, Wasza Królewska Mość.

m Wytwórca kosmetyków zaopatrywał w swoje wyroby najlepszych w mieście lekarzy. Wykorzystując jako surowce galenę, biel ołowianą, piroluzyt, chryzokolę* i malachit, otrzymywał znakomite, maści, a przy okazji niektóre inne substancje**. Jego kremy miały własności lecznicze i były lekiem na zapalenie oczu, bielmo oraz zapalenie spojówek, mogły im również zapobiegać.

Przystępował właśnie do mieszania składników, gdy do drzwi jego pracowni zastukał Iker.

- Nie przeszkadzaj mi teraz!

- Skierował mnie tu balwierz.

- A ty kim jesteś?

- Sprzymierzeńcem Biny. W Kahun brałem udział w powstaniu. Potem ukrywałem się w Memfisie, a teraz chciałbym spotkać się z przyjaciółmi.

- Jak wyglądał ten balwierz? Iker podał opis.

* Są to odpowiednio: siarczek otowiu, węglan ołowiu, dwutlenek man-ganu i uwodniony krzemian miedzi. Opartem się tu na odkryciach G. Tsu-karisa, P. Waltera, P. Martinetta i J. L. Leveque'a, opublikowanych wMen-suel de l'X, nr 564, kwiecień 2001, s. 39-45. ** M.in. fosgenit i laurionit. Egipcjanie potrafili je syntetyzować.

322

- Burmistrz miasta Kahun mieszka w skromnym domku, ale za to lubi się drogo i dziwacznie ubierać.

- Wprost przeciwnie - powiedział Iker. - Zajmuje ogromną willę, zatrudnia w niej wielu urzędników, a ubiera się całkiem tradycyjnie.

- Bina jest już stara i nie może walczyć.

- Jest młodziutka i bardzo ładna.

- Jakie hasło podał ci balwierz? Czarna rozpacz!

A więc balwierz ani trochę nie dowierzał Ikerowi! Należałoby natychmiast wymyślić coś wiarygodnego, na przykład Bina, Kahun lub Powstanie, jednakże szansę trafienia byłyby nieznaczne.

Iker postanowił mówić prawdę.

- Nie podał mi żadnego hasła, zapewnił tylko, że będziesz mógł mi pomóc.

Odpowiedź ta chyba zadowoliła właściciela.

- Idź dalej, skręć w drugą uliczkę w lewo i wejdź do pierwszego domu po lewej. A potem zaczekaj.

Iker powinien by teraz udać się do Sobka i zawiadomić go o świeżo zdobytych informacjach, obawiał się jednak, czy nie jest śledzony. Twierdził w dodatku, że się ukrywa, nie może więc tracić ani chwili i musi czym prędzej udać się we wskazane miejsce.

Drzwi zamknęły się za nim.

Mroczna sień niewielkiego białego domku sprawiła na nim ponure wrażenie. Gdyby ktoś go tu zaatakował, Iker nawet nie widziałby napastnika.

- Wejdź po schodach na górę - odezwał się jakiś ochrypły głos.

Iker uświadomił sobie całą swoją nieostrożność. Sobek nie znal miejsca jego pobytu, więc nie wyśle mu na pomoc ani jednego policjanta.

A co będzie, jeśli natknie się na któregoś ze znających go Azjatów? Jak się wtedy wytłumaczy?

323

Przyjął go ktoś całkiem obcy. Niski, w nieokreślonym wieku, nie wyglądał groźnie.

- Czego tu chcesz, chłopcze?

- Chciałbym spotkać się z Biną i swoimi przyjaciółmi z Azji, i dalej walczyć wspólnie z nimi z ciemięzcą.

- Nie ma ich już w Memfisie.

- A gdzie są?

- W Sychem, przy boku Zwiastuna.

- Zwiastuna? On przecież od dawna już nie żyje.

- Zwiastuna nikt nie zdoła zabić. Rozniesie on boski ogień na całą Syrię i Palestynę. My, Kananejczycy, przepędzimy Egipcjan z naszej ziemi, utworzymy potężną armię i obalimy tron faraonów.

47

Przyboczna rada królewska nie uroniła ani słówka z relacji Ikera.

- A zatem wiemy już, dlaczego Sobek-Obrońca nie zdołał rozbić powstałej w Memfisie siatki Azjatów - podsumował sprawę Senanch. - Ta szajka złoczyńców wyniosła się z miasta dawno temu i działa teraz w Kanaanie. Ma tam spore poparcie.

- Zająć się tym powinien generał Nesmontu - podkreślił Sehotep. - Niech pozamyka popleczników tego Zwiastuna, urządzi głośny proces, skazanych każe publicznie pościnać, a ludziom od razu przejdzie chęć do podnoszenia głowy. Dopóki ten buntownik będzie natchnieniem dla fanatyków, w Kanaanie nigdy nie zapanuje spokój.

- Dzięki Synowi Królewskiemu - zauważył Chnum-Ho-tep - wiemy już, że Memfis był dla tych bandziorów tylko miejscem chwilowego pobytu i że wrócili w swoje strony. Wiadomość ta mogłaby cieszyć, ale niestety, budzi poważny nie' pokój. Jeśli wróg przegrupuje swoje siły, stanie się groźny.

- Nie byłbym tego pewien - odezwał się Sobek. - Gdyby

324

istotnie tak było, Nesmontu donosiłby nam o coraz częstszych zamieszkach w Sychem.

- Jego ostatni raport nie nastraja wesoło - przypomniał Se-zostris - ale generał wciąż czeka na konkrety i jeszcze nie wypowiada się stanowczo.

- A czy przypadkiem Syn Królewski nie dal się wywieść w pole? - zapytał Sobek.

- Nie pomniejszajmy sukcesu Ikera - odparł Sehotep. Sobek nachmurzył się.

- Wniosek jest oczywisty - uznał wezyr. - Największe zagrożenie występuje w Sychem. Kordon bezpieczeństwa wokół Dahszur i Abydos radziłbym na wszelki wypadek utrzymać. Proponuję natomiast przywrócić tam swobodę poruszania się ludzi i przewozu towarów.

Król zgodził się z wezyrem.

Sobek tymczasem z podejrzliwością patrzył na Ikera, jakby posądzał go o kłamstwo.

Uczniowie Zwiastuna raz po raz kornie chylili się przed mistrzem, a potem kilkakrotne powtórzyli chórem modlitwę do boga zwycięstwa, który da im panowanie nad światem.

Szab Pokurcz z całą żarliwością uczestniczył w tych obrzędach, natomiast Krzywogęby setnie się nudził. Wydawały mu się bezużyteczną błazenadą, bo przecież tak naprawdę liczyła się jedynie przemoc. Ludzie Krzywogębego potrafią ją stosować, toteż jemu, i tylko jemu Zwiastun zawdzięczać będzie końcowy triumf.

Modły kończyły się, ale Szab Pokurcz wciąż był w stanie uniesienia.

Krzywogęby szturchnął go łokciem w bok.

- Ocknij się, przyjacielu! Przecież nie będziesz się mazał jak dziecko.

- Dlaczego zamykasz się na glos Zwiastuna? Jego nauki dałyby ci potrzebną nam wszystkim siłę.

- Wystarczy mi własna.

Uczniowie wrócili do swoich zajęć lub na stanowiska ob-

325

serwacyjne, a Zwiastun wezwał do siebie troje pomocników mających kierować zamachem, który położy kres rządom Se-zostrisa.

Szab i Krzywogęby byli zaskoczeni przemianą, jaka dokonała się w Binie. Dziewczyna była teraz nie tylko piękną czarnulką, żywą i wesołą, ale groźną i pewną swojego czaru uwodzicielką. Toteż obaj, mimo całej swojej pogardy do płci przeciwnej i poczucia wyższości, gwałtownie się cofnęli.

- Osobiście przekazałem Binie część swojej siły, tak aby przemieniła się w królową nocy. Będzie więc brała udział w najważniejszych naszych akcjach.

Ani Szab, ani Krzywogęby nie odważyli się na najsłabszy choćby protest. Blask w oczach Biny tak bardzo ich przerażał, że nawet oni nie chcieli jej prowokować.

- Czy twoi ludzie gotowi? - zwrócił się Zwiastun do Krzy-wogębego.

- Chrust ukryliśmy w przewidzianych na to miejscach. Gdy tylko dam znak, rozpoczynamy akcję.

- Odbyłem długą rozmowę z nosiwodą - dodał Szab Pokurcz. - Dzięki gadatliwości tej znalezionej przez niego pokojówki mamy wszystkie niezbędne informacje. Libańczyk natomiast przekazał nam już ampułki.

Zwiastun łagodnie wziął Binę za rękę.

- Teraz kolej na ciebie.

- Naczelniku - zameldował Sobkowi policjant - balwierz i wytwórca kremów gdzieś zniknęli.

- Jak to zniknęli?! - wrzasnął Sobek. - To nikt ich nie pilnował?

- Owszem, pilnowano, ale z daleka, tak żeby nie czuli się śledzeni. Udało im się zmylić czujność naszych agentów.

- Mam dookoła samych nieudaczników! - wybuchnął Sobek.

- Naczelniku, jest jeszcze inna sprawa.

- Jeszcze coś?

- Tak. Ten Kananejczyk, z którym rozmawiał Syn Króle*' ski, pakuje manatki.

*■■ Jemu nie pozwolimy się już wymknąć! Sam tego przypilnuję!

Sekari oddawał się jednemu z ulubionych swoich zajęć, to znaczy spał. Spać potrafił zawsze, zarówno rano, jak i w ciągu dnia po obiedzie, a także nocą, budzenie się natomiast przychodziło mu z trudem.

- Wstawaj! - krzyknął Iker, potrząsając przyjacielem.

- Co to...? Wieczerza?

- Kananejczyk dał mi znać, że mam się z nim spotkać na południe od miasta. Król chce, żebyś poszedł za mną.

Sekari natychmiast się zerwał.

- Nie lubię takich niespodzianek, Ikerze.

- Być może powie mi, gdzie mam szukać tych swoich niby to sprzymierzeńców.

Przy wejściu do stołówki żołnierskiej zatrzymał Binę wartownik.

- Dokąd idziesz z tym koszykiem?

- To podarunek od wezyra.

- Pokaż.

Żołnierz przyjrzał się ampułkom.

- W tych tutaj znajduje się najlepszy olej jadalny - wyjaśniła Bina - a w tych obok jest maść łagodząca bóle. Kazano mi przekazać je kucharzowi.

- Od jak dawna pracujesz w pałacu?

- Zawsze tu pracowałam - zapewniła, uśmiechając się prowokująco. - Ale ciebie widzę tu po raz pierwszy.

- Nic dziwnego, służę w pałacu dopiero od kilku dni.

- Nie sądzisz, że moglibyśmy się bliżej poznać? Wartownik poczuł dreszcze, a Bina się uśmiechnęła.

- Niezła myśl. Będziesz mogła jutro wieczorem?

- Jutro wieczorem... Zgoda - szepnęła, puszczając oko do Wartownika.

Dobyła z koszyka jedną z ampułek, otworzyła ją, odrobinę

326

327

zawartości wylała sobie na palec i pociągnęła nim po szyi żołnierza. Poczuł, że ogarnia go fala rozkoszy.

- Do prędkiego zobaczenia, piękny żołnierzu.

Z uwiedzeniem kucharza też nie było trudności i Bina mogła całkiem swobodnie przelać olej do kotłów, w których gotowano jedzenie dla wartowników mających objąć służbę w pierwszej godzinie nocnej. Wszyscy zasną kamiennym snem, większość już się nie obudzi, a z tymi, co wrócą do przytomności, Krzywogęby łatwo się rozprawi.

- Ten łajdak nie jest tu sam, naczelniku - zameldował Sobkowi policjant. - Na trasie zauważyłem jeszcze dwóch innych, a w domu z pewnością jacyś się ukrywają.

W mroku łatwiej będzie wszystkich ująć, więc -Sobek wysłał zwiadowcę.

Wysłany był już blisko podejrzanego domu, gdy wystrzelony z procy kamień ugodził go nagle w ramię.

- Ci zbóje czekali na nas! - wykrzyknął Sobek. - Otoczyć dom! Ja wracam do pałacu i zaraz wyślę wam posiłki. Gdy tylko przyjdą, ruszać do ataku!

Sobek czuł się głupio. Miał wrażenie, że dal się wywieść w pole. Jeśli zostanie tu i osobiście pokieruje akcją, będzie przez dłuższy czas daleko od króla, a instynkt mówił mu, że powinien znaleźć się przy nim jak najszybciej.

- A przecież wyraźnie wskazano mi ten właśnie dom - podkreślił Iker.

- Wydaje się pusty - zauważył Sekari.

- W Kahun spotykałem się z Biną w takiej właśnie ruderze.

- Wynikałoby stąd, że prawdopodobnie zastawiła na ciebie pułapkę. Zostań tu.

- Sekari...

- Niczego się nie bój, mam wprawę.

Iker nigdy nie rozumiał, jakim sposobem jego niezdarny na

pozór przyjaciel potrafi przemieniać się w skrzydlatego geniusza pokonującego wszelkie przeszkody. Sekari błyskawicznie gdzieś zniknął, ale niebawem znowu stanął przed Ikerem.

- Chałupa pusta. Wyprowadzono cię w pole, ktoś chciał odciągnąć nas od pałacu. Wracamy, szybko!

W pobliżu pałacu rozbłysło kilkanaście ogni naraz. Suchy chrust palił się znakomicie, płomienie strzelały wysoko i siały przerażenie.

Jedno z ognisk zagrażało przybudówce pałacowej, więc kilku stojących obok żołnierzy rzuciło się na pomoc nielicznym ludziom donoszącym wodę.

- Ruszamy - rozkazał Krzywogęby piętnastce swoich żołnierzy uzbrojonych w krótkie miecze.

Stojący przed wejściem wartownik dzielnie bronił dostępu, ale w końcu musiał ulec.

Przyniesiona przez Binę trucizna okazała się skuteczna. Większość żołnierzy leżała pokotem w stołówce, kilku padło w korytarzach. Niektórzy, półprzytomni, ledwie trzymali się na nogach. Do boju nadawali się tylko ci, którzy niczego nie jedli, ale była ich garstka.

W walce z przeważającym przeciwnikiem niedługo ustoją.

Sezostris układał się właśnie do snu.

Zajęć miał mnóstwo i zajmowały mu one cały długi dzień, ale i tak wciąż myślał o Drzewie Życia. Jako oś łącząca ziemię z wszechświatem i stos pacierzowy zmartwychwstałego Ozy-rysa faraon stał na straży podstawowych wartości, wykorzystywanych niegdyś przez bractwo mędrców jako materiał do tworzenia Egiptu.

Sprawiedliwe rządy władcy przyczyniły się do ocalenia akacji. Każdy dobry uczynek przysparzał krajowi żywności, a sprawowane obrzędy dawały moc potrzebną do odparcia siły zła.

Usłyszał nagle krzyki i szczęk broni.

Wstał, wziął do ręki miecz i otworzył drzwi swojego pokoju.

328

329

W korytarzu padt właśnie ostatni broniący pałacu żołnierz, Krzywogęby natomiast stracił dotychczas tylko dwóch ludzi.'

Zapadła głucha cisza.

Wszystkie spojrzenia skierowały się na olbrzyma. Jego spokój zdumiał napastników.

Cofnął się nawet nieznający strachu Krzywogęby.

- To on - wyszeptał - to faraon. Azjaci opuścili broń.

- To tylko człowiek! Jest sam, a nas jest wielu, więc nie oprze się nam! Naprzód!

Po dłuższym wahaniu jeden z Azjatów zdecydował się wreszcie na atak.

Faraon jakby od niechcenia ruszył ręką i napastnik runął na wznak z zakrwawioną, szeroko rozciętą piersią.

Drugi chciał pomścić kolegę i spotkał go ten sam los.

Sezostris z gniewem i pogardą zarazem spoglądał z góry na swoich wrogów.

- Wszyscy razem! - wrzasnął Krzywogęby. Podwładni wykonaliby ten rozkaz, ale w tejże chwili dwóch

padło pod uderzeniami pałek, które Sekari i Iker zabrali od poległych żołnierzy.

- Wiejemy! - krzyknął jeden z Azjatów, przeświadczony, że obrońcom przybyły na pomoc znaczne posiłki.

Nie uciekł daleko, gdyż natknął się na rozwścieczonego Sobka i padł na ziemię, przebity jego włócznią.

Krzywogęby opuścił swoich ludzi, wpadł w jakiś pusty korytarz i wyskoczył przez okno.

Wykorzystując ogólne zamieszanie, zniknął w nocnych ciemnościach.

48

Faraon był cały i zdrów.

Sekari, lekko ranny w lewe ramię, dochodził do siebie. Iker stał w korytarzu pod ścianą, obok leżały ciała poległych Azjatów. Sobek-Obrońca przytknął mu ostrze włóczni do piersi.

- Oskarżam Syna Królewskiego o zorganizowanie nowego zamachu.

- Oszalałeś?! -krzyknął Sekari.

- Kto nam wmawiał, że terroryści wyszli z Memfisu? Iker i ten Kananejczyk. Są w zmowie i tak wygląda prawda!

Iker zbladł.

- Przysięgam na imię faraona, że dochowuję mu wierności i gotów jestem oddać za niego życie.

Sekari w obawie, że Sobek posunie się za daleko, rozdzielił przeciwników.

- I ty, i my wszyscy zostaliśmy oszukani. Odciągnięto nas od pałacu, wzniecono pożar i wytruto ochronę pałacową. Gdy tylko zauważyliśmy to oszustwo, czym prędzej wróciliśmy. Iker walczył bardzo dzielnie i nawet narażał życie.

Złość Sobka opadła. Wyjaśnienia Sekariego były dość przekonujące. Z drugiej jednak strony Iker raz już targnął się na monarchę, mógł więc to zrobić po raz drugi, lepiej niż poprzednio.

- Postawa Ikera i jego przysięga powinny rozwiać wszystkie twoje podejrzenia - uznał Sezostris. - Prawdziwi winowajcy leżą tu obok ciebie na posadzce.

- To Azjaci - zauważył Sobek. - Kilku zginęło, ale ilu zostało jeszcze takich, co gotowi są nam szkodzić?

Zwiastun uspokoił swoich wiernych.

- Zamach się nie powiódł - przyznał - ale nikt z naszych dzielnych żołnierzy nie powiedział ani słówka, bo wtedy mielibyśmy tu już na karku policję. Pójdą do raju jako bohaterowie, możemy być dumni z ich odwagi i poświęcenia. Dzięki nim samowładca nigdzie nie będzie się już czuł bezpiecznie, nawet w swoim własnym pałacu. My zaś musimy teraz opuścić to bezbożne miasto. Szabie, podzielisz nas na grupy. Każda wyruszy w inną stronę, tak żeby nie ściągać uwagi wrogów. Znajdziemy pewne miejsce na punkt kontaktowy i każdemu przydzielę jego zadanie. Nasza walka o wprowadzenie nowej wiary rozpalać się będzie coraz mocniej.

330

331

Uspokojeni w ten sposób wierni przyjęli wskazówki mistrza.

Zwiastun wszedł na piętro i dobył ze schowka skrzyneczkę z akacjowego drewna. Zawarta w niej broń nie okazała jeszcze całej swojej mocy.

- Panie - ze łzami w oczach odezwała się Bina - przykro mi, że nie wzięłam udziału w tej walce. Krzywogębemu zabrakło zimnej krwi, mnie by jej wystarczyło.

- Nieraz jeszcze będziesz miała sposobność się wykazać. Sezostris to całkiem wyjątkowy przeciwnik i bronią go różne moce. Jego bogowie przekazali mu niezwykłe zdolności i tylko dzięki wyższości naszego boga zdołamy go zniszczyć. Droga będzie długa, Bino, gdyż mamy do czynienia z nie byle jakim przeciwnikiem.

- Tym wspanialsze będzie nasze zwycięstwo.

- Na razie Sobek nie potrafi nas wykryć, ale, niestety, nie zawsze będziemy mieli to szczęście. Zachowuj więc ostrożność, królowo nocy, i okrywaj mrokiem wszystkie swoje poczynania.

Szab Pokurcz nie czuł się pewnie. Niósł na ramieniu skrzyneczkę i kroczył za Zwiastunem, który powinien teraz wychodzić wraz z wszystkimi innymi z Memfisu, a tymczasem szedł do Libańczyka. Trzeba jednak było słuchać mistrza, jeśli nawet podejmował on nieprzemyślane ryzyko.

Szab bez przerwy obawiał się, że zaraz zatrzyma ich patrol policji, natomiast Zwiastun szedł spokojnie jak zwykły, bogu ducha winny mieszkaniec Memfisu. Przez całą drogę nic się na szczęście nie wydarzyło.

Weszli do głównego pokoju. Gospodarz i Medes wstali.

- Sezostris wciąż żyje! - zawołał Medes.

- Wiem o tym, przyjacielu, dobrze wiem.

- Wszyscy znajdziemy się za kratkami.

- Nie ma obawy.

- Sobek przesłucha rannych i zmusi ich do mówienia.

- Nie sądzę - odparł Zwiastun.

- Skąd taka pewność?

- Bo z wyjątkiem Krzywogębego wszystkim tym silnym a głupim, którzy mieli zabić Sezostrisa, podano taki środek, że i tak niedługo by pożyli. W godzinę później byliby już martwi, nawet w razie sukcesu.

Medes z osłupieniem spojrzał na Zwiastuna.

- Więc... więc zarządziłeś...

- Prawdopodobieństwo sukcesu było bardzo niewielkie, gdyż magiczna osłona Sezostrisa wciąż działa nad wyraz skutecznie. Jednakże planowany cel osiągnęliśmy. Ta bezbożna władza czuje się słaba. Egipcjanie nigdy od nikogo się nie dowiedzą, skąd wyszły uderzenia i kiedy nastąpią kolejne.

- Czy mam jak najszybciej wracać do swojego kraju? - zapytał Libańczyk.

- Nie wolno ci, zacny przyjacielu. Wielu wiernych wyprawiło się już na północ, ale ty zostaniesz tutaj, tak jak członkowie najważniejszej naszej komórki, złożonej z kupców, balwierzy i ulicznych sprzedawców. Będziesz nią kierował w moim imieniu i przekazywał mi informacje. Chyba mogę całkowicie na tobie polegać, nieprawdaż?

- Możesz na mnie liczyć, dostojny panie! - zawołał Libańczyk, gdyż zabolały go nagle blizny i przypomniały mu o konieczności bezwzględnego podporządkowania się Zwiastunowi.

- Tobie i naszemu sojusznikowi Medesowi powierzam szczególnie ważne zadanie. Będziecie powiadamiali mnie o wszystkim, co wydarzyło się w Memfisie, a także o zamiarach Sezostrisa.

- Wywiążemy się jak najlepiej... tylko... czy możemy nadal prowadzić handel z Libanem?

- Nie widzę żadnych przeszkód, o ile tylko nasza sprawa też coś na tym zyska.

- Tak to właśnie rozumiem, dostojny panie.

- Czy przed następną akcją wymierzoną w faraona zamierzasz, panie, zawiesić na jakiś czas działania? - zapytał Medes.

- Muszę przegrupować nasze siły, ale o zawieszeniu działań nie ma mowy. Ty postaraj się zdobyć tymczasem jak najwięcej informacji o Abydos. Dopóki w akacji Ozyrysa kołatać

332

333

się będą resztki życia, żadne nasze zwycięstwo nie będzie ostateczne. Jednakże najbliższy cel osiągniemy. Chodzi o to, żeby ani jeden Egipcjanin nie mógł spokojnie spać.

Generał Nesmontu wchodził właśnie do pokoju przesłuchań głównych koszar w Sychem, gdy wręczono mu pismo od Sehotepa. Strażnik pieczęci królewskiej donosił o krwawych wydarzeniach w Memfisie.

Wiadomość ta wzburzyła starego generała i tym bardziej się uparł, że musi wykryć prowodyrów rewolty w Kanaanie. Udało się ją co prawda stłumić, ale Nesmontu czuł, że pod popiołami wciąż żarzy się ogień.

Naprzeciwko niego siedział na stołku młody chłopak. Ręce miał związane z tyłu, z oczu wyzierała mu nienawiść.

- Za co go zatrzymano? - zwrócił się generał do żołnierza, który pilnował jeńca.

- Chciał wbić nóż w plecy jednemu z wartowników. Było nas trzech, a ledwie zdołaliśmy go obezwładnić.

- Ile masz lat? - zapytał Nesmontu, patrząc chłopcu prosto w oczy.

- Trzynaście.

- Rodzice wiedzą o tym, co robisz?

- Rodzice nie żyją. Zabili ich żołnierze egipscy. Ja będę zabijał Egipcjan, a całe Sychem zerwie się do powstania, bo mamy wodza.

- Jak się nazywa?

- Zwiastun.

- Już go skazano, a wyrok został wykonany.

- Bzdury! My, Kananejczycy, wiemy, że to nieprawda. Przekonacie się.

- No, no... A kiedyż to?

- Już teraz. Zwiastun napadł właśnie na karawanę w pobliżu Sychem.

- Jesteś, zdaje się, dobrze poinformowany, mały gnojku, ale kłamiesz jak stary oszust.

- Zobaczysz, panie, że wcale nie kłamię.

- Posiedzisz sobie za kratkami, to od razu nabierzesz trochę rozumu.

- To jeszcze dziecko - zwrócił uwagę żołnierz.

- Dziecko, a już rwie się do zabijania. Zgodnie z prawem egipskim osoba, która ukończyła dziesięć lat, w pełni odpowiada za swoje postępowanie.

Generał wrócił do siebie na kwaterę. Tu adiutant wręczył mu pismo.

- Był napad na karawanę na północ od miasta.

- Są ofiary śmiertelne?

- Niestety, tak, ale kilku ludzi uszło z życiem.

- Daj mi ich tutaj. Jak najprędzej.

Po przybyciu do Memfisu Nesmontu zwrócił się do faraona z prośbą o audiencję. Sezostris niezwłocznie go przyjął. Potem ze względu na wagę przywiezionych przez generała informacji wezwał do siebie wezyra Chnum-Hotepa, strażnika pieczęci królewskiej Sehotepa, wielkiego podskarbiego Se-nancha, Sobka-Obrońcę, Ikera oraz swojego człowieka do specjalnych poruczeń, czyli Sekariego.

- Śledztwo prowadzone przez generała Nesmontu ujawniło pewien niepokojący fakt - oznajmił. - Oddaję głos generałowi, niech przedstawi nam szczegóły. Potem będziemy musieli podjąć odpowiednie decyzje.

- W pobliżu Sychem dokonano napadu na karawanę - zaczął Nesmontu. - Osłaniający ją żołnierze bronili się dzielnie, ale ulegli przewadze liczebnej. Z pomocą przyszedł im patrol wojskowy i zdążył jeszcze uratować dwóch ludzi, żołnierza i kupca.

- To nowe nieszczęście dowodzi, że w Syrii i Palestynie musimy wszędzie zwiększyć liczebność naszych wojsk -uznał Senanch.

- Proponowałbym również wzmocnić ochronę karawan -dodał Sobek. - Odstraszy to zbójów pustynnych, którzy chętnie przyłączają się do organizowanych przez Kananejczyków napadów i rzezi.

334

335

- Kroki te są konieczne - przyznał Nesmontu - ale w świetle tego, co powiedział mi uratowany, mogą okazać się niewystarczające. Dowiedziałem się mianowicie, że hersztem tej bandy zbójów był wysoki mężczyzna, określany przez nich jako Zwiastun.

- Zwiastun nie żyje - przypomniał Sehotep. - Sam napisałeś kiedyś w raporcie, że zbuntowali się przeciwko niemu mieszkańcy Sychem, potraktowali go jak fałszywego proroka i zamordowali.

- Rzeczywiście tak sądziłem. Była to pomyłka z mojej strony. Wydaje się bowiem, że ów Zwiastun naprawdę żyje. Na podstawie szeregu przesłuchań mogę przypuszczać, że ten człowiek jest duchowym przywódcą buntowników z Kanaanu. Ślepo ufają mu nawet dzieci i chcą walczyć pod jego przewodem.

- Jeżeli istotnie żyje, to z pewnością przebywa w Syrii lub Palestynie - zauważył Iker i uwaga ta ściągnęła na niego pogardliwe spojrzenie Sobka.

Poprzednio bowiem naczelnik całej policji egipskiej niczego nie zdołał wyciągnąć z Kananejczyka i jego pomocników, którym zlecono wciągnięcie Egipcjan w pułapkę. Wszyscy zmarli w wyniku ran odniesionych w czasie napadu.

- Zwiastun ma z pewnością pod sobą kilka zbrojnych oddziałów - ciągnął generał Nesmontu. - Często zmienia miejsce pobytu, stara się zjednoczyć rozproszone plemiona i utworzyć armię, która potrafiłaby stawić nam czoło.

- Dlaczego wciąż nie możesz go złapać? - zapytał wezyr.

- My nigdy nie będziemy tak dobrze znali terenu jak on. Zwiadowcy powiadamiają go o każdym ruchu naszych jednostek. Udało mi się mimo wszystko zdobyć pewną bardzo istotną wiadomość. Zwiastun naprawdę nazywa się Amu i jest naczelnikiem starego rodu kananejskiego, znanego z gwałtów i okrucieństw. Uratowany przez nas kupiec powiedział mi, że słyszał, jak zapowiada wojnę podjazdową z Egiptem.

- Wystarczy w takim razie znaleźć ten ród.

- Po powstaniu w Sychem wszystkie należące do nieg° rodziny przeszły do działalności podziemnej i złożyły przysiC' gę, a miejscowa ludność przysięgę traktuje bardzo poważnie-

336

Ktokolwiek wyda wojsku albo policji egipskiej któregoś z ludzi Zwiastuna, zginie w straszliwych męczarniach.

- Co proponujesz? - zapytał Senanch.

- Potrzebny mi jest ktoś bardzo odważny i cieszący się zaufaniem Jego Królewskiej Mości. Ten ktoś będzie musiał wkraść się w łaski Amu i otaczających go ludzi, poznać wszystkie rozgałęzienia jego zbójeckiej organizacji, a potem z zachowaniem jak największej ostrożności przekazać nam zdobyte informacje. W stosownej chwili wkroczymy i za jednym zamachem zniszczymy wroga. Z góry wykluczam zawodowego oficera, bo takiego łatwo rozpoznać.

- W takim razie doskonale się nadaję! - zawołał Sekari.

- W żadnym wypadku - sprzeciwił się Iker - bo wszystko przemawia za mną. Przecież próbowałem zamordować króla.

Sobek aż zerwał się z miejsca.

- Wasza Królewska Mość, raz jeszcze cię proszę, nie ufaj temu pisarzowi!

- Bina i Azjaci z Kahun są gdzieś w pobliżu kryjówki Zwiastuna - ciągnął Iker. -Jest pewne, że opuścili Memfis, przebywają teraz w Syrii albo Palestynie i planują dalsze zamachy. Mnie udało się oszukać władzę, ale nie Sobka-Obrońcę. Grozi mi rychłe aresztowanie i mam tylko jedno wyjście. Uciec, przyłączyć się do towarzyszy, przekazać im wszystko, co wiem

0 pałacu, i na powrót podjąć wraz z nimi walkę z jedynowładcą.

- Nareszcie się przyznajesz! - zawołał Sobek. Iker wpił wzrok w naczelnika całej policji egipskiej.

- Skoro nie potrafię przekonać cię o swojej lojalności, mówić będą za mnie moje czyny. Albo wrócę do swoich towarzyszy, a wtedy kiedyś tam mnie dopadniesz i z wielką przyjemnością zabijesz, albo wślizgnę się w szeregi przeciwnika

1 zdobędę cenne informacje, dzięki którym Jego Królewska Mość zdoła wykorzenić to zło.

- Prawdopodobniejsza wydaje mi się trzecia możliwość -zauważył Sekari. - Wpadniesz i Zwiastun każe cię zamordować w straszliwych mękach.

- W pełni zdaję sobie sprawę z niebezpieczeństwa - oświadczył Syn Królewski. - Mam jednak dług do spłacenia, chciał-

337

bym również pozyskać całkowite zaufanie otoczenia Jego Królewskiej Mości, nie wyłączając Sobka. Dodam, że wcale nie dziwi mnie jego postawa, gdyż popełniłem ogromny błąd. Teraz więc muszę obmyć sobie serce i napełnić je sprawiedliwością. Właśnie dlatego proszę Miłościwego Pana o powierzenie mi tego zadania.

Sezostris wstał, co oznaczało koniec narady.

Zebrani wychodzili. Z wyjątkiem Ikera nikt nic nie powiedział.

- Wasza Królewska Mość, czy przed wyjazdem mogę cię prosić o jedną łaskę? Bardzo pragnąłbym spotkać się jeszcze z Izydą i może ostatni raz z nią pomówić.

49

Gergu wcisnął się w fotel i rozpaczliwie szlochał.

- Natychmiast... Natychmiast wynosimy się z Memfisu. Tylko... Gdzie się ukryć? Sezostris będzie nas ścigał nawet daleko na pustyni.

- Przestań gadać głupstwa - skarcił go Medes - i napij się jeszcze mocnego piwa. Uspokoi cię.

- Nie chce mi się pić.

- Opamiętaj się, do kata!

Gergu ustąpił i dopił piwo, jak gdyby miał to być jego ostatni kubek.

- Prawdę mówiąc, niczego nie musimy się obawiać. Chodzą słuchy, że jedynym człowiekiem, którego podejrzewa Sobek, jest Syn Królewski Iker. Zwiastun i większość jego ludzi są już w bezpiecznym miejscu, a siatka Libańczyka wciąż się trzyma.

Gergu poczuł, że niepokój powoli go opuszcza.

- Czy rzeczywiście jesteś, panie, pewien, że nas nie zamkną?

- Nie popełniliśmy żadnego błędu, zatarliśmy również za sobą wszelkie ślady.

Tym razem Gergu wypił cały dzban.

- Sezostrisa nie ima się chyba żadna broń. Nikomu nie uda się go zabić. Wycofajmy się, panie, z tego niebezpiecznego sojuszu, i cieszmy się tym, co już mamy.

- Nie możemy zachowywać się jak dzieci. Po pierwsze, Zwiastun nie zniesie ani zdrady, ani odstępstwa. Podpisalibyśmy na siebie wyrok śmierci. Po drugie, współpraca z Libań-czykiem przyniesie nam nowe korzyści. Po trzecie, podporządkujemy sobie w końcu cały Egipt. Czy ty, Gergu, naprawdę wierzysz w piekło?

- W piekle smażą się w kotłach potępieńcy i nic nie łagodzi ich mąk.

- Głupie bajeczki! - fuknął Medes. -Ja wierzę tylko w zło, kłamstwo i zachłanność ludzką. Kto temu zaprzecza, jest bęc-wałem, a kto z tym walczy, tylko się ośmiesza. Zwiastun przyciąga mnie, bo po mistrzowsku wykorzystuje siły zła. Dziwne tylko, skąd bierze tylu posłusznych mu zwolenników. Jakim cudem ci wszyscy durnie mogą wierzyć, że bóg rozmawiał z byle człowiekiem i kazał mu narzucać światu jakąś bezwzględną i ostateczną prawdę? Motłochem rządzi głupota, a my powinniśmy wyciągać z tego jak najwięcej korzyści, bo to najsilniejsza broń w polityce. Nie powiem, gdzie mam głoszoną przez Zwiastuna religię, ale jestem przeświadczony, że wkrótce zapanuje ona nad światem. Przyłączmy się do niego, a zyskamy i bajeczne bogactwa, i potęgę.

Zimna krew Medesa uspokoiła Gergu, a piwo ostatecznie go odprężyło.

- Dom Króla żyje w strachu - dodał jego sekretarz. - Po nieoczekiwanym przybyciu generała Nesmontu nie musiałem przygotowywać żadnego dekretu. Z jego rozmów z królem nic nie przedostało się na zewnątrz, wydaje się jednak, że wzywano Ikera. Spróbuję dowiedzieć się czegoś więcej, ty zaś postaraj się przepytać dyskretnie otoczenie Nesmontu. Na pewno znajdziesz tam jakiegoś gadułę, dumnego, że może podać ci przyczyny, dla których generał tu przybył.

338

339

Nad Abydos zachodziło słońce. Izyda powoli szła po kamiennych schodach na taras świątyni. Miała tam zostać i przez całą noc wpatrywać się w niebo.

Faraon kazał jej zwracać uwagę na podejrzane zachowania zarówno stałych, jak i tymczasowych kapłanów. Dotychczas dziewczyna zawsze z ulgą stwierdzała, że wszyscy ściśle wykonywali swoje obowiązki. Drugie powierzone jej zadanie było trudniejsze. Miała przejrzeć archiwa Domu Życia w poszukiwaniu tekstów czy choćby krótkich wzmianek, które mogłyby okazać się przydatne w leczeniu akacji Ozyrysa.

Jeden z tekstów zawierał uwagę, że trzeba przyglądać się niebu, i właśnie dlatego Izyda chciała zapytać o zdanie gwiazdy, planety i dekany.

Bogini Izyda umieściła niegdyś ciała niebieskie na właściwych im miejscach, a przeznaczeniem kierowało siedem bogiń Hathor. Sztuka odczytywania godzin i stawiania horoskopów stanowiła tajemnicę państwową i każdy faraon przekazywał ją swemu następcy. Wtajemniczeni znali jednak przesłanie trzydziestu sześciu świec, czyli dekanów, zwanych również żyjącymi. Powstały one i odradzały się w duat, czyli macierzy gwiezdnej, i wyznaczały terminy corocznych obrzędów.

Izyda za pomocą przeziernika wykonanego z rozciętego pośrodku liścia palmy i listewki z pionem wyznaczała położenie ciał niebieskich. Obserwowała Saturna, czyli Horusa Niebieskiego, moc niepozostawiającą ludziom żadnego miejsca na słabostki; Jowisza, czyli Horusa Objawiciela Tajemnic; Marsa, czyli Horusa Czerwonego, rozdawcę siły; Wenus, czyli podwójną gwiazdę poranną i wieczorną zarazem, podobną do Feniksa, nosicielkę świetlistości prakamienia; Merkurego, zwanego Sobegiem, stojącego na dziobie łodzi słonecznej i otwierającego wszystkie drogi. Planety te dawały wspólny koncert i dopiero ten, kto potrafił go usłyszeć, mógł zrozumieć, w jaki sposób ta nigdy nieustająca muzyka spływa na ziemię egipską.

Spośród planet żadna nie dawała podstaw do niepokoju. Izy' da zastanawiała się natomiast, dlaczego akacja nie żyje juz w harmonii z fazami księżyca. Oko niebieskie po okresie

wzrostu swojej energii, czyli czternastego dnia, było w pełni sił i świeciło w łodzi jako nocne słońce, latarnia w ciemności, odsłaniająca ukryte w mroku kształty.

Księżyc wciąż oczywiście wykonywał swoje zadania, ale Drzewo Życia nie miało już z tego korzyści. A tymczasem teksty twierdziły, że tylko jedna potęga może szkodzić nocnemu słońcu i przyćmiewać jego blask. Był nią Set, zabójca Ozyrysa, przestępca, gwałtownik, pijak, burzyciel, ten, który rozdziela, rozcina, sieje zamęt i nieład.

Izyda wiedziała, gdzie go szukać. W połowie przedniej łapy byka, po północnej stronie nieba*.

Kapłanka, kierując tam swoje malutkie berło z kości słoniowej i niepokojąc Seta swoim pytaniem, wiedziała, co jej grozi. Ten nieprzewidywalny bóg mógł strzelić w nią piorunem. Chciała się jednak dowiedzieć, z jakiej przyczyny i w jakim celu szkodzi swojemu bratu Ozyrysowi, tak zawzięcie atakując Drzewo Życia.

Niezniszczalne gwiazdy okołobiegunowe wciąż wyglądały tak samo. Jako służki Ozyrysa ograniczały potęgę Seta wśród harmonii wszechświata. Pozostałe ciała niebieskie zaczęły mrugać i niesamowicie skrzyć.

Izyda ujrzała nagle ukrytą rzeczywistość tego bezmiaru, na który tak często spoglądała, podziwiając go, ale nie dostrzegając prawdziwej jego natury. Na niebieskim jak lapis-lazuli tle błyszczały metale i drogocenne kamienie, zalane wypływającą z łodzi słonecznej jasnością. Wszechświat wyglądał jak olbrzymia pracownia alchemiczna, gdzie bez przerwy dokonuje się przemiana światła w życie, przekazywane każdemu bytowi, a przede wszystkim Ziemi. We wnętrznościach gór odtwarzały się metale i przybyłe z nieba minerały. Słońce wśród ciemności, czyli Ozyrys-Księżyc, podtrzymywało ich wzrost, a geniusz zła, przewrotny władca sił wszechświata, starał się go przerwać.

Izyda poczuła, że kręci się jej w głowie. Zeszła powoli po schodach, co chwila opierając się o ściany. Na wyciąganie

* Chodzi o Wielką Niedźwiedzicę.

340

341

wniosków z tego odkrycia było jeszcze za wcześnie, ale być może dostarczy ono nowej broni w walce z wrogiem. W mroku świątyni wyczuła czyjąś obecność.

- Jest tam ktoś?

- Objąłem właśnie służbę - odezwał się ochrypłym głosem Bega. - Łysy kazał mi cię zmienić i kontynuować obserwacje. Czy zauważyłaś jakieś nieprawidłowości w ruchu gwiazd?

- Nie - odpowiedziała zgodnie z prawdą dziewczyna.

Swoje odkrycie zawdzięczała nie przesunięciom i nie konfiguracjom planet, ale zrozumieniu natury ciał niebieskich. W zasadzie mogła powiedzieć o nim Bedze, był przecież stałym kapłanem, znakomitym astronomem i geometrą, specjalistą od efemeryd*, czuła się jednak tak wstrząśnięta, że wolała swoje odkrycie przemilczeć.

W blasku świec Bega dostrzegł, że kapłanka wygląda na całkowicie wyczerpaną.

- Jak się czujesz, Izydo?

- Jestem trochę zmęczona.

- Czy mam cię odprowadzić do twojego pokoju?

- Nie ma potrzeby.

- Nie chciałbym cię pouczać, ale powinnaś trochę wypocząć.

- Okoliczności nie pozwalają mi na to, tak zresztą jak nam wszystkim.

- Czy sądzisz, że niszcząc sobie zdrowie, uratujesz akację?

- Gdybym miała paść, ale ocalić w ten sposób życie jej i naszemu krajowi, nie zawahałabym się ani chwili.

- Nasi kapłani podzielają ten szlachetny pogląd - zauważył Bega - i żaden się nie oszczędza. Wynik nie jest taki rozpaczliwy, bo akacja wciąż żyje.

- Prowadzimy straszliwą wojnę i jeszcze jej nie przegraliśmy.

Bega patrzył za oddalającą się dziewczyną i miotały nim sprzeczne uczucia. Jakże nie zazdrościć jej piękności i inteli-

* Tablice podające przyszłe położenia ciał niebieskich, głównie planet-Układano je już w starożytności iprzyp. tłum.).

342

gencji? Ostrożnie i zręcznie trzeba jej będzie jednak przeszkadzać, żeby nie zaszła zbyt wysoko, bo może wtedy sprawiać Bedze kłopoty. Już teraz była tak olśniewająca, że wielu widziało ją na wysokich stanowiskach. Nie miała na szczęście wielkich ambicji, pociągały ją tylko poszukiwania natury duchowej i nie myślała o władzy.

A może właśnie coś odkryła i to coś tak bardzo ją poruszyło? Zapytać ją wprost? Byłaby to nieostrożność, taki nadmiar ciekawości wzbudziłby podejrzenia. Cierpliwym działaniem może uda się coś wskórać, a może nawet pociągnąć ją w stronę Zwiastuna?

.-. Wschód słońca wyglądał przepięknie.

Izyda zwróciła uwagę na wspaniałą czerwoną obwódkę, za którą zaczęło pojawiać się słońce po kolejnym pokonaniu ciemności.

Dziewczyna całą noc spędziła w bibliotece Domu Życia, wertując rozprawę alchemiczną Imhotepa. Nie ogarnęła całego jej bogactwa, ale znalazła coś, co chciałaby zastosować, o ile tylko zatwierdzi to Łysy.

Ujrzawszy w rękach Izydy miedziane zwierciadełko, nie mógł powstrzymać się od słów krytyki.

- To już zapomniałaś o swoim pierwszym obowiązku?

- Nie, możesz być, panie, spokojny. Pójdziemy teraz podlać akację wodą i mlekiem, ale przede wszystkim chciałabym uzyskać od ciebie pozwolenie na pewien nowy obrzęd.

- Czy przy użyciu tego zwierciadełka?

- Przecież bogini Hathor poświęciła je w trakcie obrzędu inicjacji kobiecej. To całkiem zwykłe lusterko, mniejszego już nie ma, a siła jego promieniowania jest dość ograniczona. Jestem jednak dobrej myśli.

- Skąd przyszedł ci do głowy ten pomysł?

- Ze zrozumienia metalicznej natury nieba.

- Aha... Więc przekroczyłaś już ten etap. Trzeba przyznać, że faraon wcale się nie pomylił.

Pozrzędził trochę i ruszył w stronę akacji, wokół której ros-

343

i

ty cztery młode drzewka. Zasadzono je po czterech stronach świata i osłaniaiy ciężko chorą pacjentkę przed złowrogimi falami.

Wylali pod akacją wodę i mleko, po czym Izyda ustawiła lusterko tak, żeby skierować poranne światło na niewielką część listowia.

Łysy uważnie się przyglądał i ujrzał, że kilka liści zaczęło się zielenić. Zieleń wkrótce zblakla, ale nie znikła całkowicie.

- O co tu chodzi, Izydo?

- Wróg zakłóci! przebieg energii między niebem a ziemią. Jedna i wciąż ta sama potęga sprawia, że wzrasta ilość metalu, a rośliny wypuszczają pędy. Akacja, władczyni roślin, należy i do tego, i do tamtego świata. W wyniku tych wrogich nam działań nie potrafi już wykonywać dwóch rzeczy naraz, nie może być i nadawcą, i odbiorcą.

- A zatem złoto bogów jest nam bezwzględnie potrzebne -przypomniał Łysy.

- Zanim zdobędziemy dostateczną ilość tego złota, spróbujmy użyć innych metali dostarczonych nam przez gwiazdy. To najzwyklejsze w świecie zwierciadelko wykazało przed chwilą swoją skuteczność, choć bardzo niewielką. Inne, lepiej wyko-

, nane, ułatwią sokom krążenie w naczyniach drzewa.

- A nie byłoby lepiej od razu umieścić dookoła akacji kilkadziesiąt takich zwierciadeł? - zapytał Łysy.

- Moglibyśmy wtedy spalić tę odrobinę życia i wręcz dobić akację. Musimy działać ostrożnie, kierując się tylko w jeden punkt.

- No, ale zrobiliśmy przynajmniej krok we właściwym kierunku.

- Nie zakończyłam jeszcze poszukiwań. Nasi przodkowie mieli dar jasnowidzenia i przekazali nam klucze do tajemnic. Nadal więc będę wczytywała się w ich słowa.

50

W pracowni w Abydos przechowywano przepisy na kosmetyki, wonne olejki i obrzędowe maści stosowane na co dzień w świątyniach. Przepisy te Łysy i stali kapłani znali tak dobrze, że w ogóle nie zwracali już na nie uwagi. Izyda przeczytała je raz jeszcze, przyjrzała się również kolumnom wyrytych na ścianach hieroglifów i zabrała się do szukania jakiegoś ciekawego szczegółu, choćby aluzji, które by mogły naprowadzić ją na ślad zbawczego metalu.

Znalazła najpierw kilka wzmianek na temat złota z krainy Punt, ale niestety nie podawały, jak tam dotrzeć, a skądinąd nie było nawet pewności, czy ten kraj rzeczywiście istnieje. Potem dowiedziała się o istnieniu Złotego Grodu, gdzie dobywano w bardzo czystej postaci pewien metal o niezwykłych właściwościach. Położenia miasta nie określono, ale z kontekstu można było wywnioskować, że leży gdzieś na Pustyni Nubijskiej.

Wyczerpana, zwinęła cenny papirus i wsunęła go w skórzany futerał. Potem opuściła pracownię i przed wyjściem na światło dzienne stała przez kilka chwil w skupieniu i ciszy świątynnej.

Słońce już zachodziło.

W łagodnym świetle wieczoru ujrzała podchodzącego do niej olbrzyma.

- Wasza Królewska Mość...

- Co znalazłaś, Izydo?

Opowiedziała monarsze o tym, co zauważyła na niebie, i o Złotym Grodzie.

- Przybyłem tu po to, żeby poprowadzić obrzędy odpędzające wrogów światła, które zapewnią Ozyrysowi lepszą osłonę. Ty i jeszcze trzy kapłanki będziecie reprezentowały towarzyszące mi boginie.

344

345

W jednej z kaplic Łysy ustawił relikwiarz, a wokół niego cztery figurki przedstawiające skrzydlate postaci z głowami lwic. Były to symbole prawzgórza, które wyłoniło się w czasie tworzenia, kiedy to boskie promieniowanie przetwarzało się już w materię.

Izyda i pozostałe trzy kapłanki bogini Hathor uformowały gliniane kule. Każda przedstawiała cząstkę oka boga Re, które potrafiło uciszać burze rozpętane przez Seta.

Faraon złożył na relikwiarzu piątą kulę i wcisnął w nią strusie pióro, atrybut bogini Maat.

- Niechaj ten grób Ozyrysa na zawsze stanie się niedostępny dla napastników - oświadczył władca. - Cztery lwice czuwają nad czterema stronami świata, oby nigdy nie zamykały się im oczy. Niech te cztery posągi tkwią nieporuszenie na swoich miejscach, a niebo niech nie migocze.

Każda kapłanka przeszła z kulą w rękach przed monarchą, on zaś czterokrotnie powtórzył słowa zaklęcia.

- Od tej chwili słońce ma czworo oczu. Jarzy się całe niebo, a gwałtowne podmuchy ognia odpędzają Seta i jego wspólników.

Monarcha rzucił jedną kulę na południe, drugą na północ, trzecią na zachód, a czwartą na wschód.

- Abydos na zawsze zostanie miejscem, które ma nad sobą Czcigodnego, a Set musi uznać, że ma nad sobą tego, kto jest odeń silniejszy, czyli Ozyrysa.

Po zakończeniu obrzędów Sezostris spotkał się w sali kolumnowej ze stałymi kapłanami i kapłankami.

- Wzmocnijmy osłonę akacji - powiedział. - Gdziekolwiek ukrywa się ta wroga nam istota, oko boga Re wypatrzy ją i pokrzyżuje jej zamiary. W czasie mojej nieobecności jedna z kapłanek będzie powtarzała słowa przedłużające skuteczność działania obrzędu. Izyda roztoczy opiekę nad akacją i nazwie poszczególne części Pani z Abydos, czyli barki Ozyrysa. Ponieważ barka wciąż nie może swobodnie krążyć, więc energia zmartwychwstania się wyczerpuje. Izyda zadba o to, co z niej zostanie, my zaś nadal będziemy walczyli i szukali zbawczego złota.

346

Bega czuł suchość w gardle. Izyda nie została wprawdzie zastępczynią Łysego, ale jej znaczenie bardzo wzrosło. Jako wykonawczyni woli królewskiej mieć będzie coraz szersze wpływy. Na szczęście zajmuje się wyłącznie sprawowaniem obrzędów, nie rwie się do rządzenia i nie dba o dobra materialne. Interesują ją tylko mistyczne rozważania, ograniczy się więc do spraw ducha i nawet nie spostrzeże przemytu stel.

A jeśli chodzi o zabicie Ozyrysa raz na zawsze i o zniszczenie Abydos, to zauważy niebezpieczeństwo, gdy będzie już za późno.

n Prawdziwy stary wiarus nie pogardzi dobrym piwem, zwłaszcza trochę mocniejszym niż zwykle. Gergu przyczepił się więc do jednego z poważniej wyglądających żołnierzy z eskorty generała Nesmontu. Ten zgodził się po zejściu ze służby na wspólny obchód najlepszych memfickich piwiarni w towarzystwie wielkiego ich znawcy.

- Pracuję w winnicach królewskich - zełgał Gergu. - Prze-piuczemy sobie brzuchy dobrym piwem, a potem postawię ci takie wino, że długo je będziesz pamiętał.

Nikt nie miał tak mocnej głowy jak Gergu. Nawet zalany w trupa, rozumiał, co kto do niego mówi. Stary wiarus doświadczenie miał znacznie mniejsze, toteż opowiedziawszy nowemu przyjacielowi o swoich wyczynach wojennych, nie odmówił odpowiedzi na jego pytania.

- Dlaczego generał Nesmontu tak nagle wrócił do Memfi-su? - zapytał Gergu.

- Przedziwna historia, chłopie! Był napad na karawanę, zginęło kilku cywilów i żołnierzy. A wiesz, kto był hersztem tej bandy? Zwiastun! Wyobraź sobie, że ci wszarze z Sychem wcale go nie zabili!

- A teraz wiadomo już, kto to właściwie jest?

- Generał na pewno wie... Śpieszył się zawiadomić faraona.

- No to zacznie się dokładne przeczesywanie terenu?

- Bardzo bym się zdziwił.

- Dlaczego?

347

- Bo robiono to już z dziesięć razy i zawsze bez rezultatu. Nesmontu to szczwany lis, wyśle szpiega, ten wkradnie się w szeregi Kananejczyków i wywęszy kryjówkę tego Zwiastuna. A my go wtedy capniemy.

bańczyk każe go śledzić swoim agentom, a ci przekażą go potem ludziom Zwiastuna. Znajdzie się na obszarze zajętym przez Kananejczyków i będzie myślał, że wyprowadził ich w pole. A oni tymczasem natychmiast się z nim rozprawią.

- Doskonała robota, Gergu - stwierdził Medes. - Ten gaduła wyświadczył nam wielką przysługę. Jeszcze dziś wieczorem powiem Libańczykowi, żeby ostrzegł Zwiastuna.

- Syn Królewski Iker chciałby widzieć się z tobą, panie -zameldował woźny.

Medes natychmiast wyszedł z urzędu.

- Czym mogę ci służyć, Ikerze?

- Przyjąłem twoje zaproszenie na wieczór, ale niestety, nie będę mógł przyjść.

- Mam nadzieję, że nic ci nie dolega.

- Nic, ale na jakiś czas muszę opuścić dwór.

- Masz coś do zrobienia na prowincji?

- Wybacz mi, Medesie, ale nic więcej nie mogę ci powiedzieć.

- Może zechcesz przyjść innego dnia?

- Nie wiem dokładnie, jak długo mnie tu nie będzie.

- Pozwól, że złożę ci życzenia szczęśliwej drogi i dodam, że z niecierpliwością będę czekał na twój powrót. Przyrzeknij mi, że uczynisz mi ten zaszczyt i zaraz po powrocie zjawisz się u mnie.

- Przyrzekam ci, Medesie.

- No to do zobaczenia.

- Jeśli taka będzie wola bogów, Medesie.

Przyczyna tak nagłego wyjazdu Syna Królewskiego mogła być tylko jedna. Sezostris w wielkiej tajemnicy kazał mu wślizgnąć się w szeregi terrorystów z Kanaanu. Iker nie był wojskowym, w tamtych stronach nikt go nie znał. Przedstawi się jako zwolennik Zwiastuna i osiągnie więcej niż cała armia generała Nesmontu.

Jeśli przewidywania te są słuszne, to Medes ma w ręku najpewniejszy sposób pozbycia się tego upartego zawalidrogi. Li-

Wkrótce będzie w Kanaanie, kraju wrogim i niebezpiecznym. Przyjdzie samotność, strach i prawie na pewno śmierć. Iker nie miał wątpliwości co do swojego losu, ale nie bał się go. Prawdopodobnie będzie to ostatnia jego wyprawa, niech więc raz jeszcze zakosztuje chłodu i spokoju w ogrodach królewskich. Wolałby przez resztę swoich dni siedzieć w cieniu sykomory i pisać albo mieć przed sobą rozwinięty papirus, patrzeć na kolumny hieroglifów, a jednocześnie spoglądać na niebo i śledzić bieg słońca, zgłębiać myśli mędrców i na nowo je formułować, ale zgodnie z tradycją. Niestety, los postanowił inaczej i buntowanie się byłoby niedorzecznością.

Nagle wydało mu się, że znowu ma zwidy.

Ona... Zbliżała się do niego w jasnej bladoróżowej sukni i z kwiatem lotosu we włosach.

- To ty, Izydo? To naprawdę ty? Uśmiechnęła się do niego, świetlista i pełna słońca.

- Na polecenie Jego Królewskiej Mości przebywam teraz w Memfisie. Mam przejrzeć archiwa, do których od dawna nikt nie zaglądał. Wiele godzin spędziłam w bibliotece świątyni bogini Hathor, ale zawsze chciałam znowu być tutaj. Wybacz, proszę, jeśli przerwałam ci rozmyślania.

Ikerowi znowu poplątały się słowa i nie bardzo wiedział, które ma wybrać.

- A pamiętasz ten granatowieć...? Chciałbym na niego popatrzeć... razem z tobą.

Drzewo wyglądało przepięknie. Na miejsce zwiędłych kwiatów wszędzie pojawiały się nowe.

Usiedli na drewnianej ławeczce, bliscy sobie, a jednocześnie dalecy.

- Tak bardzo pragnąłem znowu cię zobaczyć, Izydo. Będzie to chyba ostatnie nasze spotkanie.

348

349

- Dlaczego spodziewasz się najgorszego?

- Faraon zlecił mi nowe zadanie. Mam wślizgnąć się w szeregi terrorystów Zwiastuna.

- W jaki sposób?

- To powiedzą mi dowódcy wojsk.

- Co masz na drogę?

- Jego Królewska Mość podarował mi nóż geniusza strażnika. Mam jeszcze amulet przedstawiający Berło Potęgi oraz doświadczenie bojowe zdobyte w szkoleniu wojskowym.

Izyda wydawała się głęboko wstrząśnięta. ■' - Czy takie zadanie to nie samobójstwo?

- Jako Syn Królewski muszę słuchać ojca. Co więcej, służąc mu, nie mam prawa myśleć o sobie. Dzisiaj moje miejsce jest w Kanaanie. Jeśli mi się uda, faraon skuteczniej będzie walczyć z siłami zła. A jeśli nie, to na moje miejsce przyjdzie ktoś inny.

- Wyglądasz tak, jakby twój los w ogóle cię nie obchodził.

- Nie sądź, że się załamałem, o, bynajmniej! Ale wiem, że widoki na sukces mam bardzo mizerne. Gorąco proszę cię więc o laskę, o ile zechcesz mnie wysłuchać.

- Mów, proszę.

- Wyruszając do Kanaanu, muszę się rozstać ze swoim wiernym druhem, Wiatrem Północy. Już dwa razy uratowałem go od niechybnej śmierci, on zaś chronił mnie przed złym losem. Czy nie zechciałabyś zabrać go ze sobą do Abydos i zaopiekować się nim?

- Oczywiście, spróbuję również zasłużyć sobie na jego przyjaźń. Bądź pewien, że Wiatrowi Północy niczego nie zabraknie.

- Bardzo mnie pokrzepiasz przed tym groźnym wygnaniem. W Memfisie łatwo można wykazać się odwagą, ale jak mam postępować z dala od Egiptu? Jeśli nawet znajdę kryjówkę Zwiastuna, to w jaki sposób zawiadomię o tym króla?

- Magia Abydos będzie cię chroniła, Ikerze. Dzięki tobie uratujemy Drzewo Życia.

- Oby wysłuchali cię bogowie, Izydo.

Iker myślał o słowach węża z wyspy ka. „Ja nie mogłem zapobiec końcowi tego świata, a czy ty ocalisz swój świat?"

Izyda wstała.

Za kilka chwil miała odejść, zniknąć na zawsze, a nic mu jeszcze nie powiedziała.

Teraz i on wstał.

- Izydo...

- Słucham cię, Ikerze.

- Zapewne nigdy się już nie zobaczymy, a muszę ci powiedzieć, że... że cię kocham.

W obawie przed jej reakcją opuścił oczy. Milczenie zdawało się nie mieć końca.

- Mnie też faraon powierzył właśnie bardzo ciężkie zadanie - odpowiedziała głosem, w którym Iker wyczuł wzruszenie. - Tak jak ty boję się, czy mu podołam. Powinnam skupić na nim wszystkie swoje myśli. Czasem jednak pomyślę również o tobie i zawsze będę myślała.

Nie miał śmiałości ani jej zatrzymywać, ani o cokolwiek zapytać. Patrzył za odchodzącą dziewczyną, tak zwiewną, że prawie kruchą, taką strojną i piękną.

Zostawał tylko pusty, skąpany w świetle ogród.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Christopher, John Tripods 02 The City of Gold and Lead rtf
Christopher Pike [Final Friends 02] The Dance (rtf)
Agatha Christie Tajemnica bladego konia
Agatha Christie Tajemnica rezydencji Chimneys
!Agatha Christie Tajemnica Siedmiu Zegar%c3%b3w
Agatha Christie Tajemniczy przeciwnik
!Agatha Christie Tajemnica Siedmiu Zegar c3 b3w
Agatha Christie Tajemnica lorda Listerdale`a
Agatha Christie - Tajemnica gwiazdkowego puddingu, pliki zamawiane, edukacja
02 skandal zla, filozoficzne
Agatha Christie Tajemnica bladego konia
02 Jozue II rtf
Jacq Christian Zamordowana Piramida
Alan Baxter [Realm 02] Mage Sign (rtf)
02 Tobiasz II rtf
Kenyon, Sherrilyn Dark Hunter 02 The Beginning rtf
Jacq Christian Sprawiedliwosc Wezyra
Agata Christie Tajemnica Wawrzynow
Agatha Christie Tajemnica Gwiazdkowego Puddingu

więcej podobnych podstron